Prawie martwy Ake韜ardson



AKE EDWARDSON

PRAWIE MARTWY


Dla Rity


Cz臋艣膰 pierwsza


1


SAMOCH脫D STA艁 Z OTWARTYMI DRZWIAMI. Silnik pracowa艂, reflektory rzuca艂y w noc 艣wiat艂o a偶 do podpory mostu na po艂udniu. Scena sprawia艂a wra偶enie nierzeczywistej. Jezdnie by艂y puste. Niebo na zachodzie zdawa艂o si臋 ogromne. Od zmroku wci膮偶 by艂o czerwone, jak gdyby wczoraj nie chcia艂o wpu艣ci膰 nadchodz膮cego dnia.

Od p贸艂nocy nadjecha艂 drugi samoch贸d. Kierowca musia艂 omin膮膰 stoj膮cy w贸z. Zatrzyma艂 si臋 dwadzie艣cia metr贸w dalej i wysiad艂. Dolecia艂 go krzyk mewy. Pachnia艂o olei艣cie i s艂ono. Wsz臋dzie by艂o cicho, jakby most znajdowa艂 si臋 w innym, osobnym 艣wiecie. S艂ycha膰 by艂o tylko warkot dw贸ch silnik贸w. Kierowca podszed艂 bli偶ej. Auto wygl膮da艂o na porzucone. W 艣rodku nikogo. Miejsce kierowcy puste. Wszystkie drzwi by艂y otwarte. Wygl膮da艂y jak cztery skrzyd艂a, jak gdyby samoch贸d w艂a艣nie przeobra偶a艂 si臋 w ptaka, 偶eby opu艣ci膰 most. Albo w ogromnego, l艣ni膮cego czerni膮 owada. Zauwa偶y艂 przelotne migni臋cie lakieru, jakby nag艂y powiew wiatru co艣 zmieni艂. Us艂ysza艂 okr臋towy gwizdek, buczek przeciwmg艂owy, co艣 w tym rodzaju. W dole, na rzece, toczy艂o si臋 偶ycie. Mg艂a by艂a cienka jak szk艂o. Skoczek, pomy艣la艂. Nieszcz臋艣nik, kt贸ry mia艂 do艣膰, przyjecha艂 i skoczy艂. Zreszt膮 nie pierwszy raz. Most 脛lvsborg to numer jeden w kraju, je艣li chodzi o liczb臋 samob贸jstw. Do wody daleko. Albo wysoko, jak si臋 spojrzy od do艂u. L膮dowanie na powierzchni wody wygl膮da jak uderzenie o beton. Taki skok to decyzja ostateczna. To nie jest wo艂anie o pomoc.

Wybra艂 numer centrali policji. Rozpozna艂 nazwisko i g艂os oficera dy偶urnego.

鈥 Dobry wiecz贸r, m贸wi Lars Bergenhem.

鈥 Cze艣膰, Lars. Jeszcze nie 艣pisz o tej porze?

鈥 Stoj臋 przy 脛lvsborgsbron. Stoi tu lexus, pusty, na ja艂owym biegu. Otwarte drzwi. S膮dz臋, 偶e facet skoczy艂.

鈥 Wy艣lemy radiow贸z. Gdzie dok艂adnie?

鈥 Od po艂udnia. Za szczytem.

鈥 Dobra,鈥 ju偶 jad膮.

Inspektor policji kryminalnej Lars Bergenhem podszed艂 jeszcze bli偶ej. Nie by艂 na s艂u偶bie. By艂 tylko kierowc膮, kt贸ry przeje偶d偶a艂 t臋dy o 艣wicie. Nie musia艂 si臋 z niczego t艂umaczy膰. To przypadek, 偶e jecha艂 akurat t臋dy. Chcia艂by, 偶eby to by艂o takie proste.


M臋偶czyzna pr贸bowa艂 omija膰 najwi臋ksze ka艂u偶e. Woda by艂a wsz臋dzie, bajora, niemal stawy, ma艂e jeziorka. Obszed艂 doko艂a ka艂u偶臋, kt贸ra wygl膮da艂a na g艂臋bok膮. Na ulicy nie by艂o ruchu. Noc wisia艂a nad miastem od kilku godzin, przydusza艂a je. Przeszed艂 na drug膮 stron臋 ulicy. Nie szed艂 bez celu. Mia艂 zamordowa膰 cz艂owieka. Przesz艂o艣膰 to p艂aszcz, kt贸ry ci臋偶ko wisi na ramionach. Cz艂owiek nosi go w ka偶d膮 pogod臋. Spojrza艂 w niebo. W g贸rze, nad ca艂ym 艣wiatem, rozpo艣ciera艂o si臋 czarne piek艂o. W tamtej chwili nie m贸g艂 sobie wyobrazi膰, 偶eby na drugiej p贸艂kuli m贸g艂 by膰 jaki艣 艣wit czy poranek. Wsz臋dzie by艂a noc. Jego noc. Noc kogo艣 innego. Czu艂 w kieszeni ci臋偶ar pistoletu. Pistoletu kogo艣 innego. Dlaczego nie wrzuci膰 go do kt贸rej艣 z ka艂u偶? Przy tej cholernej pogodzie nie znajd膮 go do nast臋pnego lata, a mo偶e nawet wtedy nie. Deszcz b臋dzie pada艂 dalej. Miasto zleje si臋 z morzem. Wcale nie jest daleko do morza, praktycznie ju偶 tu jest. A rzeka jest szersza ni偶 kiedykolwiek. Id臋 teraz przez rzek臋, w艂a艣nie wysadzi艂a zapory. Id臋 po wodzie. Nie mam dziur w butach, ale woda wlewa si臋 do 艣rodka. Czuj臋, 偶e mam mokre stopy. Przeszed艂 z zachodu na wsch贸d, przez ca艂e centrum miasta. Czy 艣ledzi艂 go samoch贸d? Na pocz膮tku. Kiedy wychodzi艂 z domu. Przez kana艂. Widzia艂 ten samoch贸d na All茅n, to na pewno by艂 ten. Na wysoko艣ci pomnika schowa艂 si臋 w bramie. Wyszed艂, kiedy samoch贸d odjecha艂. Pieprzone bydlaki. Ale bez sensu by艂o tak my艣le膰, to tylko marnowanie energii. Powtarza艂 to sobie w my艣lach, id膮c mi臋dzy ciemnymi domami poni偶ej dawnego budynku uniwersytetu. Wiele lat temu wchodzi艂 tam z nadziej膮. Na studiach ci臋偶ko pracowa艂. Bo偶e, tyle zmarnowanej energii. Pistolet nie ci膮偶y艂 tak bardzo w kieszeni, kiedy o nim nie my艣la艂. Ale my艣la艂 o nim przez ca艂膮 drog臋. O nim i o cz艂owieku, kt贸rego mia艂 zastrzeli膰. Widzia艂 go wczoraj. To by艂 pierwszy raz. Wczoraj! Nigdy z nim nie rozmawia艂. Twarz. Ju偶 jest prawie martwy. Jak ja. Jestem martwym cz艂owiekiem, kt贸ry chodzi po ulicach. W USA maj膮 na to specjalne okre艣lenie. Dead man walking. Id臋 na egzekucj臋 kogo艣 innego. Cho膰 to tak偶e moja w艂asna. Egzekucja kata, wkr贸tce. To nast膮pi. Zn贸w mrucza艂 do siebie p贸艂g艂osem, kto艣 przechodz膮cy obok na pewno by us艂ysza艂, ale na ulicy nie by艂o nikogo. Pada艂o coraz bardziej. Zatrzyma艂 si臋 przed bram膮. Odwr贸ci艂 si臋. Samochodu nie by艂o. Czy raczej on go nie widzia艂. Ale tam by艂, jasne, 偶e tam by艂. Spojrza艂 w g贸r臋, na fasad臋 budynku. W wi臋kszo艣ci okien si臋 艣wieci艂o. 艢wieci艂o si臋 na trzecim pi臋trze. By艂 tam balkon. Widzia艂 to wczoraj. Widzia艂 m臋偶czyzn臋 stoj膮cego na swoim balkonie, patrz膮cego gdzie艣 w dal, ponad dachami. Popatrzy艂 na swoj膮 d艂o艅. Wstuka艂 kod. Dosta艂 go od nich wczoraj. I to te偶. Zamek zabrz臋cza艂 jak ma艂y r贸j pszcz贸艂. Pchn膮艂 drzwi.


Bergenhem sta艂 przed porzuconym samochodem. D艂ugo sta艂 na ja艂owym biegu. Zostawienie tak samochodu na d艂u偶ej ni偶 minut臋 by艂o naruszeniem lokalnych przepis贸w ruchu drogowego. Bergenhem naci膮gn膮艂 r臋kawiczki, schyli艂 si臋 i wy艂膮czy艂 silnik. Tylko jeden kluczyk, 偶adnego 艂a艅cuszka ani kluczyka zapasowego. Sta艂 i patrzy艂 na po艂udnie. Widzia艂 kaskady b艂臋kitnego 艣wiat艂a z kogut贸w zaparkowanego radiowozu. Smugi 艣wiat艂a miesza艂y si臋 z niebiesko-czerwonym niebem. S艂ysza艂 przeci膮g艂e wycie syreny, jak pozdrowienie. W艂膮czy艂 latark臋 i o艣wietli艂 wn臋trze samochodu. Siedzenia by艂y obite jasn膮 sk贸r膮, chyba be偶ow膮. Dostrzeg艂 dziur臋 w oparciu fotela pasa偶era. Jak po kuli. Nachyli艂 si臋 ni偶ej i po艣wieci艂 na ni膮. W 艣rodku co艣 b艂ysn臋艂o. Nachyli艂 si臋 jeszcze ni偶ej. To by艂a kula, z pistoletu albo rewolweru. Mi臋kka wy艣ci贸艂ka ochroni艂a j膮, wygl膮da艂a na ca艂膮, do diab艂a, to na pewno by艂a kula. Dok艂adnie o艣wietli艂 latark膮 ca艂e wn臋trze, ale nie zauwa偶y艂 innych 艣lad贸w po kulach. Wycofa艂 si臋 i zadzwoni艂 do centrali.


Przyjechali technicy. Erika Djurberg robi艂a zdj臋cia. B艂yski lampy niewiele teraz dawa艂y. Nad morzem i l膮dem zaczyna艂 si臋 ranek. Kolega Eriki obejrza艂 wn臋trze, a potem zbada艂 otoczenie. Miejsce jest tak samo wa偶ne jak sam przedmiot. Dlaczego tutaj? Dlaczego nie tam? Dlaczego na mo艣cie? Dlaczego nie na l膮dzie?

鈥 Nie widzia艂em 艣lad贸w krwi 鈥 o艣wiadczy艂 Bergenhem.

Lars 脰stensson nie odpowiedzia艂.

鈥 Ale kto艣 tam w 艣rodku wystrzeli艂 z pistoletu 鈥 ci膮gn膮艂 Bergenhem.

鈥 Widz臋 鈥 powiedzia艂 脰stensson i podni贸s艂 wzrok. 鈥 Wygl膮da na kaliber dziewi臋膰.

Bergenhem skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Ale je艣li mamy szcz臋艣cie, to mo偶e to by膰 co艣 bardziej niezwyk艂ego 鈥 doda艂 脰stensson. 鈥 Przekonamy si臋 w gara偶u.

Zadzwoni艂 do gara偶u technik贸w policyjnych, do M枚lndal, i poprosi艂, 偶eby kto艣 z nich odholowa艂 samoch贸d.

鈥 Znalaz艂e艣鈥 w艂a艣ciciela? 鈥 zapyta艂 脰stensson.

Nie.

Kaza艂 sprawdzi膰 rejestr samochod贸w, jak tylko wysiad艂 z auta. Samoch贸d zarejestrowano na niejakiego Rogera Edwardsa, Eckragatan 44, V盲stra Fr枚lunda. Eckragatan, to na L氓ngedrag. Kawa艂ek dalej na zach贸d. Z miejsca, gdzie teraz sta艂, m贸g艂 zobaczy膰 t臋 dzielnic臋 albo przynajmniej j膮 sobie wyobrazi膰. Widzia艂 Nya varvet, Stora Bilingen, baz臋 marynarki wojennej za H盲stevik, T氓ngudden, a dalej L氓ngedrag.

Podszed艂 do balustrady i spojrza艂 w d贸艂. Przera偶aj膮ca odleg艂o艣膰. Otch艂a艅. Widzia艂, jak od zachodu zbli偶a si臋 niebiesko-bia艂a 艂贸d藕. Policja wodna z Nya varvet. Je艣li gdzie艣 tam w dole jest cia艂o, powinni je znale藕膰. Czy to b臋dzie Roger Edwards? Zbyt zm臋czony 偶yciem. Pr贸bowa艂 si臋 zastrzeli膰, ale d艂o艅 za bardzo mu dr偶a艂a, wi臋c zdecydowa艂 si臋 na bardziej niezawodny spos贸b?

鈥 Nie zg艂oszono kradzie偶y tego samochodu 鈥 doda艂 Bergenhem.

Zauwa偶y艂 b艂ysk flesza. Erika sta艂a kilka metr贸w od niego. Wygl膮da艂a, jakby fotografowa艂a przep艂ywaj膮c膮 w dole 艂贸d藕 policyjn膮 i 艣wit nad wej艣ciem do portu. S艂o艅ce wschodzi艂o za ich plecami. Je te偶 na pewno sfotografowa艂a. Przez ostatnich kilka tygodni ci膮gle pada艂o. Wczesna jesie艅. Zapowied藕 sze艣ciu miesi臋cy mroku, znowu. Co艣 takiego mo偶e doprowadzi膰 cz艂owieka na skraj, do skoku na betonow膮 powierzchni臋 rzeki.

鈥 To ja lec臋 na Eckragatan 鈥 powiedzia艂 Bergenhem, w艂a艣ciwie do nikogo.


Przed Gnist盲ngstunnel jeszcze nic nie zapowiada艂o korka. Bergenhem skr臋ci艂 z V盲sterleden i jecha艂 dalej Torgny Segerstedtgatan. Mg艂a k艂臋bi艂a si臋 przed jego samochodem i miesza艂a ze 艣wiat艂em poranka. Ko艣ci贸艂 脛lvsborgskyrka wystrzela艂 prosto w szare niebo, szczyt jego wie偶y wygl膮da艂 jak dzida. Bergenhema nasz艂o nieoczekiwanie skojarzenie seksualne: zwierz臋 o dw贸ch grzbietach. Uda艂o mu si臋 je odp臋dzi膰, kiedy z siedzenia obok wzi膮艂 p艂yt臋 i wsun膮艂 j膮 do odtwarzacza. Pijany g艂os Lucindy Williams zapyta艂, czy dobrze si臋 czuje. Are you Alright? Nie, nie czuje si臋 alright. Zza zakr臋tu przy Hinsholmen wyjecha艂 pierwszy tego dnia tramwaj. W takim tempie, jakby by艂 ostatnim dzisiaj albo ostatnim w 偶yciu. Bergenhem nie uwa偶a艂. Znios艂o go na bok, w stron臋 Henkers Bar & Grill. Na wysoko艣ci skrzy偶owania z dawn膮 L氓ngedragsv盲gen zapanowa艂 nad samochodem. Przy Palmsundsgatan skr臋ci艂 w prawo i znalaz艂 si臋 na Eckragatan.

Dom numer czterdzie艣ci cztery by艂 nowy, w stylu Willa Nordic. Proste linie, bia艂y tynk, czerwone i niebieskie detale, kilka okr膮g艂ych okien, klimat morski. Kolory zacz臋艂y si臋 wy艂ania膰 z szaro艣ci poranka. Bergenhem wysiad艂 i po kilku krokach stan膮艂 przed drzwiami. Dzia艂ka by艂a niewielka, w L氓ngedrag nie by艂o du偶ych dzia艂ek budowlanych, prawie w og贸le nie by艂o dzia艂ek. Edwards musia艂 mie膰 szcz臋艣cie i du偶o pieni臋dzy. Drzwi by艂y niebieskie, z okr膮g艂ym okienkiem. Mo偶e szcz臋艣cie Edwardsa w艂a艣nie si臋 sko艅czy艂o, mo偶e w艂a艣nie p艂yn臋艂o w ci臋偶kich nurtach rzeki. Mo偶e tego w艂a艣nie chcia艂. To nie by艂o nieszcz臋艣cie. Bergenhem nacisn膮艂 dzwonek. S艂ysza艂 go w 艣rodku jak echo. Dom by艂 pusty i opuszczony, zupe艂nie jak samoch贸d na 脛lvsborgsbron. Nikt nie zapali艂 艣wiat艂a. Nie by艂o wida膰 s膮siad贸w. Ulica spa艂a, ca艂e L氓ngedrag jeszcze spa艂o. Ludzie nadal le偶eli w 艂贸偶kach. On te偶 tej nocy le偶a艂 w 艂贸偶ku, tak d艂ugo, jak tylko zdo艂a艂 wytrzyma膰, a potem wsta艂, wsiad艂 w samoch贸d i z Torslandy pojecha艂 do miasta. Martina nie wsta艂a, kiedy siedzia艂 w kuchni. Nie bieg艂a za nim, kiedy odje偶d偶a艂 sprzed ich szeregowego domku. Nie mia艂a odwagi, pomy艣la艂, widz膮c sw贸j dom we wstecznym lusterku.

Ten dom by艂 cichy. Bergenhem wr贸ci艂 do samochodu. Nie by艂 zm臋czony. Zjecha艂 z pobocza i ruszy艂 na wsch贸d. Po kilkuset metrach min膮艂 m臋偶czyzn臋. Szed艂 chodnikiem z przeciwka. Ze spuszczon膮 g艂ow膮. Omija艂 Bergenhema wzrokiem i to przes膮dzi艂o spraw臋. Bergenhem zatrzyma艂 si臋 i wysiad艂. M臋偶czyzna szed艂 dalej, nawet si臋 nie odwr贸ci艂. Bergenhem powstrzyma艂 odruch, 偶eby go zawo艂a膰. Zobaczy艂, 偶e m臋偶czyzna przechodzi na drug膮 stron臋. Teraz si臋 odwr贸ci艂. Bergenhem nadal sta艂 na swoim miejscu. Uni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie pozdrowienia. I wtedy tamten rzuci艂 si臋 do ucieczki. Przebieg艂 obok domu Edwardsa i ucieka艂 dalej, w stron臋 L氓ngedragsskolan, a potem znikn膮艂 za wielkim budynkiem szko艂y. Znikn膮艂, zanim Bergenhem zd膮偶y艂 zawo艂a膰. Ale jak go zawo艂a膰? Po nazwisku? Czy to by艂 Edwards? Bergenhem wskoczy艂 do samochodu, wjecha艂 na najbli偶szy podjazd, nawr贸ci艂 i pojecha艂 za uciekinierem. Dostrzeg艂 go na Saltholmsv盲gen. Teraz szed艂, jakby uciekanie biegiem by艂o bez sensu. Skr臋ci艂 w stron臋 boiska do rugby. Jasno艣膰 wylewa艂a si臋 znad Hinsholmskilen. M臋偶czyzna szed艂 w stron臋 portu jachtowego. W porannym s艂o艅cu jego sylwetka wygl膮da艂a jak p艂askorze藕ba. Bergenhem zn贸w wysiad艂 i natychmiast poczu艂 zapach soli i wodorost贸w.

鈥 Halo!鈥 鈥 zawo艂a艂.

M臋偶czyzna nie zareagowa艂. Nawet si臋 nie odwr贸ci艂.

鈥 Halo, niech pan zaczeka! 鈥 zawo艂a艂 Bergenhem i pu艣ci艂 si臋 biegiem.

M臋偶czyzna szed艂 teraz 艣cie偶k膮 wzd艂u偶 wody. Odwr贸ci艂 si臋 i dostrzeg艂 go. Zn贸w zacz膮艂 biec.

鈥 Halo, niech pan zaczeka! Edwards! Roger Edwards! Policja!

M臋偶czyzna si臋 nie odwraca艂. Wbieg艂 mi臋dzy 艂odzie. Niedawno wyci膮gni臋to je na l膮d po sezonie. Niekt贸re by艂y jeszcze cz臋艣ciowo zanurzone. Bergenhem widzia艂 mi臋dzy kilami nogi m臋偶czyzny. Zatrzyma艂y si臋. Bergenhem okr膮偶y艂 wielk膮 偶agl贸wk臋, za kt贸r膮 sta艂y. M臋偶czyzna trzyma艂 r臋ce w g贸rze, jakby si臋 poddawa艂. Ale dlaczego? Bergenhem zatrzyma艂 si臋 przed nim. M臋偶czyzna patrzy艂 w ziemi臋, jego spojrzenie mog艂o kry膰 zar贸wno strach, jak i agresj臋. Obaj ci臋偶ko oddychali. Bergenhem wyci膮gn膮艂 legitymacj臋.

鈥 Bergenhem鈥 鈥 wydysza艂. 鈥 Policja.

鈥 A o鈥 o co chodzi? 鈥 odpowiedzia艂 m臋偶czyzna. Nie spuszcza艂 wzroku z legitymacji Bergenhema.

鈥 Roger Edwards? 鈥 zapyta艂 Bergenhem. 鈥 Nazywa si臋 pan Roger Edwards?

M臋偶czyzna zawaha艂 si臋, jakby nie pami臋ta艂 swojego nazwiska.

鈥 Chodzi o samoch贸d 鈥 wyja艣ni艂 Bergenhem. 鈥 Samoch贸d Rogera Edwardsa. M臋偶czyzna鈥 skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 To pan jest Edwards.

鈥 Tak鈥︹ a co z samochodem? Znale藕li艣cie go?

鈥 Znale藕li艣my? Co pan ma na my艣li?

鈥 Wczoraj鈥 zosta艂 skradziony.

鈥 Dlaczego nie zg艂osi艂 pan kradzie偶y?

鈥 Nie鈥 zd膮偶y艂em.

M贸wi膮c to, spojrza艂 na Bergenhema. Oczywiste, prymitywne k艂amstwo.

鈥 Mam鈥 w to wierzy膰? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Gdzie go znale藕li艣cie?

鈥 A gdzie鈥 zosta艂 skradziony?

鈥 Hm鈥 przy K盲ringsberget. Sprzed sklepu Konsumu.

鈥 Kiedy to si臋 sta艂o?

鈥 Wczoraj wieczorem, m贸wi艂em ju偶. P贸藕nym wieczorem, przed dziesi膮t膮. O dziesi膮tej zamykaj膮. 艢pieszy艂em si臋 i wbieg艂em do 艣rodka, 偶eby jeszcze zd膮偶y膰 co艣 kupi膰, a kiedy wyszed艂em, auta nie by艂o.

鈥 By艂o鈥 zamkni臋te? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Hm鈥︹ nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 M贸wi艂em ju偶, 偶e si臋 艣pieszy艂em. Zaparkowa艂em tu偶 przy wej艣ciu. Kto m贸g艂by pomy艣le膰, 偶e stamt膮d te偶 mog膮 ukra艣膰?

鈥 A dlaczego tam nie?

鈥 Przecie偶 tam si臋 nic nie dzieje. W tej dzielnicy mieszkaj膮 sami porz膮dni, praworz膮dni ludzie.

鈥 W takim razie to musia艂 by膰 jaki艣 go艣膰 鈥 rzuci艂 Bergenhem.

鈥 Hm鈥 co鈥 no tak.

鈥 Gdzie鈥 by艂y kluczyki?

Chyba w stacyjce, obawiam si臋.

鈥 Co pan kupowa艂?

鈥 S艂ucham?

鈥 Co pan kupi艂 w Konsumie?

鈥 Papierosy.

鈥 Okej, wyszed艂 pan ze sklepu i samochodu nie by艂o. I co pan zrobi艂?

鈥 Poszed艂em do domu.

鈥 Poszed艂 pan do domu? Pa艅ski lexus zosta艂 w艂a艣nie skradziony, a pan spokojnie idzie sobie do domu?

鈥 艢pieszy艂o mi si臋.

鈥 Do鈥 czego?

鈥 A to ju偶 moja sprawa.

鈥 Ca艂a ta historia w 偶adnym wypadku nie jest tylko pa艅sk膮 spraw膮.

鈥 O co tak naprawd臋 chodzi? 鈥 zapyta艂 Edwards. 鈥 Okej, nie zd膮偶y艂em zg艂osi膰 kradzie偶y. Mia艂em to zrobi膰 teraz, rano. Gdzie jest samoch贸d?

Bergenhem zastanawia艂 si臋 kr贸tk膮 chwil臋. Kilka mew kr膮偶y艂o nad nimi z zaciekawieniem, tam i z powrotem. Dok膮d ich ta historia zaprowadzi? Bergenhem spojrza艂 na zegarek.

鈥 Teraz pewnie stoi w policyjnym gara偶u 鈥 powiedzia艂.

鈥 Ale鈥 dlaczego?

鈥 Kto艣鈥 odda艂 w nim strza艂.

鈥 Strza艂? Jaki strza艂?

Bergenhem nie odpowiedzia艂.

鈥 To nie by艂em ja 鈥 zapewni艂 Edwards.


2


KOMISARZ POLICJI KRYMINALNEJ ERIK WINTER sta艂 przy oknie swojego biura z widokiem na Fattighus氓n. Wiedzia艂, 偶e rzeka gdzie艣 tam jest, ale w ciemno艣ci jej nie widzia艂. Wieczorne 艣wiat艂a nadawa艂y sun膮cym po szybie kroplom deszczu r贸偶ne barwy, wygl膮da艂y jak wz贸r z koralik贸w. Mo偶e to by艂o 艂adne. Winter mia艂 ju偶 na sobie p艂aszcz przeciwdeszczowy. By艂 got贸w wyj艣膰 w t臋 ciemno艣膰. Jeszcze na kilka minut zatrzyma艂y go sprawy, kt贸rych akta le偶a艂y na biurku w dw贸ch niewielkich stosach. Jedna dotyczy艂a samochodu porzuconego na 脛lvsborgsbron, z dziur膮 po kuli w oparciu fotela. Druga podejrzanych dzia艂a艅 w okolicy Hissingen, niewykluczone, 偶e chodzi艂o o przemyt narkotyk贸w.

Wydzia艂 dochodzeniowo-艣ledczy nie m贸g艂 obarcza膰 wszystkimi takimi sprawami wydzia艂u narkotykowego.

Na biurku zadzwoni艂 telefon. Winter odwr贸ci艂 si臋, przeszed艂 przez pok贸j i si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋.

鈥 S艂ucham?

Rozpozna艂 niech臋膰 w swoim g艂osie. Nie lubi艂 tego.

鈥 Mo偶e powinnam zadzwoni膰 kiedy indziej 鈥 powiedzia艂 g艂os w s艂uchawce.

鈥 Przepraszam ci臋, Angelo. My艣la艂em, 偶e to kto艣 inny.

鈥 Kto鈥 taki?

鈥 Jaki艣 cholerny policjant ze z艂ymi wiadomo艣ciami, przez kt贸re nie b臋d臋 m贸g艂 i艣膰 do domu.

鈥 Jest wprost przeciwnie, Eriku.

鈥 Dzi臋ki.

鈥 Wi臋c jeste艣 wolny i mo偶esz i艣膰 do domu.

鈥 To naprawd臋 dobra wiadomo艣膰.

鈥 Jest鈥 troch臋 p贸藕niej, ni偶 si臋 spodziewa艂am.

鈥 Lilly鈥 ju偶 艣pi?

鈥 Wkr贸tce鈥 b臋dzie.

鈥 Powiedz鈥 jej, 偶e si臋 stara艂em.

鈥 Na pewno zrozumie.

鈥 A jutro鈥 wstan臋 z kurami.

鈥 Z jakimi鈥 kurami?

鈥 To takie szwedzkie powiedzenie, Angelo.

鈥 Aha.

鈥 Wstan臋 rano z kurami, cho膰 przez ca艂y tydzie艅 jest sobota.

鈥 To samo powiedzia艂a dzi艣 Elsa. Chyba 艣piewali tak膮 piosenk臋 w przedszkolu. Sobota przez ca艂y tydzie艅.

Angela dorasta艂a w Lipsku i Berlinie, zanim jej rodzicom, pa艅stwu Hoffmann, uda艂o si臋 wydosta膰 na Zach贸d, do wolnego 艣wiata. By艂a wtedy dziewczynk膮. Teraz, jako stosunkowo m艂oda internistka, pracowa艂a w szpitalu uniwersyteckim Sahlgrenska. Winter by艂 komisarzem o og贸lnym zakresie obowi膮zk贸w w policji kryminalnej, nadal, podobnie jak ona, do艣膰 m艂odym jak na komisarza, ale w policji pracowa艂 ju偶 dziewi臋tna艣cie lat. Wkr贸tce mia艂 obchodzi膰 dwudziest膮 rocznic臋. Jeszcze przed pi臋膰dziesi膮tymi urodzinami. Rocznica, urodziny. Chyba rzeczywi艣cie 偶ycie jest nieko艅cz膮c膮 si臋 sobot膮.


Winter przechodzi艂 przez Heden. Zmierzch ju偶 zapad艂, wsi膮k艂 w 偶wirowe pod艂o偶e i zrobi艂 miejsce ciemno艣ci. Dru偶yna amator贸w rozgrywa艂a mecz pi艂ki no偶nej w s艂abym elektrycznym 艣wietle. Ich okrzyki po kilku sekundach opada艂y na ziemi臋. Winter jako junior by艂 ca艂kiem niez艂ym 艣rodkowym obro艅c膮, m贸g艂 gra膰 dalej, wielk膮 karier臋 mia艂 w zasi臋gu r臋ki, gdyby nie powa偶na kontuzja kolana podczas meczu ze Skogen na Slottskogsvallen pod koniec lat siedemdziesi膮tych. Rok p贸藕niej klub Sandarna BK musia艂 szuka膰 nowego talentu. Ju偶 nie mia艂 odwagi gra膰 ofensywnie, cho膰 od czasu do czasu grywa艂 jeszcze w zespole policji kryminalnej, p贸ki Halders nie doprowadzi艂 do wykluczenia ich z rozgrywek, bij膮c s臋dziego pewnego pi臋knego wieczoru. Tak pi臋knego jak ten. Chmury unios艂y si臋, kiedy mrok opad艂 na miasto, a domy i ulice otoczy艂a b艂臋kitna aureola, tak stosowna do pory roku. Kiedy Winter patrzy艂 w niebo, z p贸艂nocnego zachodu nadlecia艂 ch艂odny podmuch. Winter musia艂 mocniej otuli膰 si臋 p艂aszczem i i艣膰 dalej pod wiatr S枚dra v盲gen, by potem skr臋ci膰 w Vasagatan i przeci膮膰 Avenyn. Pod wiatami naprzeciwko Pressbyr氓n ludzie czekali na swoje tramwaje i autobusy, ale on mia艂 do domu jeszcze tylko siedemset metr贸w.


Elsa 艣ci膮gn臋艂a mu drugi but.

鈥 Dzi臋kuj臋, moja s艂u偶ko.

鈥 Nie jestem twoj膮 s艂u偶k膮!

鈥 No to kim jeste艣?

鈥 Jestem kr贸low膮 鈥 odpar艂a Elsa i z 艂oskotem upu艣ci艂a but na drewnian膮 pod艂og臋.

鈥 C艣艣艣鈥 obudzisz siostrzyczk臋. Nie obud藕 ksi臋偶niczki.

鈥 E tam, ona ci膮gle tylko 艣pi.

鈥 Tego bym nie powiedzia艂.

鈥 Ona jest 艣piochem!

鈥 A ty, skoro jeste艣 kr贸low膮, mo偶esz i艣膰 do kuchni i przynie艣膰 mi co艣 do picia, a ja w tym czasie przejd臋 do salonu.

鈥 A co to salon?

鈥 Nasz du偶y pok贸j. Ale w dobrych domach zawsze m贸wi si臋 salon.

鈥 Przedtem chyba tak nie m贸wili艣my?

鈥 Naprawd臋?

鈥 Naprawd臋. To znaczy, 偶e nie jeste艣my dobrym domem?

鈥 Oczywi艣cie, 偶e jeste艣my, kochanie. Jednym z najlepszych.

鈥 Nie鈥 jeste艣my najlepsi?

Winter us艂ysza艂 przelotny 艣miech. Podni贸s艂 wzrok.

鈥 No i jak teraz z tego wybrniesz?

Angela u艣miecha艂a si臋 do niego.

鈥 Jak dobrym domem jeste艣my? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Tak samo dobrym jak inne dobre domy 鈥 powiedzia艂 i wsta艂. 鈥 Czy kt贸ra艣 z kr贸lowych mo偶e przynie艣膰 kr贸lowi co艣 dobrego do picia? Kr贸l udaje si臋 do salonu.


Bergenhem stwierdzi艂, 偶e siedzi w pracy, na swoim krze艣le. Pami臋ta艂, 偶e jecha艂 przez 脛lvsborgsbron, a potem dalej w stron臋 miasta, ale to wszystko. Przejecha艂 przez centrum, jakby by艂 nieprzytomny. Zaparkowa艂 przed komend膮. Wszed艂 do swojego pokoju. Nieprzytomny. Totalny blackout. Wielki Bo偶e. To nie pierwszy raz. M贸g艂 rozjecha膰 jakiego艣 nieszcz臋艣nika. Czy z moj膮 g艂ow膮 co艣 jest nie tak? Tamto uderzenie鈥 to by艂o dziesi臋膰 lat temu, mo偶e nawet trzyna艣cie. Tak, trzyna艣cie. To nie jest dobra liczba. My艣leli, 偶e nie 偶yj臋. Mo偶e nawet wyzion膮艂em na chwil臋 ducha. Ale nie po艣wi臋ci艂em 偶ycia, nie wtedy. To by艂a tylko g艂upota. I co艣 jeszcze. Wczoraj jecha艂em przez most i widzia艂em samoch贸d. To pami臋tam. Rogera Edwardsa te偶 pami臋tam. Nie skoczy艂. Nie zg艂osi艂. Nie strzela艂. Tak powiedzia艂. Du偶o pyta艅 si臋 nasuwa.

Telefon na biurku wyrwa艂 go z rozmy艣la艅 o 偶yciu i 艣mierci, nadziei, rozpaczy i g艂upocie.

Odebra艂 bez s艂owa i przez chwil臋 s艂ucha艂 wzburzonego g艂osu.

鈥 Nie tutaj 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie teraz.

Ma艂a kr贸lowa wr贸ci艂a ze szklaneczk膮 whisky. Nios艂a j膮, jakby to by艂 dzban ze z艂otem, kt贸rym zreszt膮 by艂a, a przynajmniej tak wygl膮da艂a.

鈥 Jak ty mo偶esz to pi膰, tato? Fuj!

Poczu艂 aromat wrzosu i torfu, oceanu i nieba.

鈥 To鈥 b臋dzie d艂uga historia, kochanie.

鈥 Opowiedz!

艁ykn膮艂 ze szklanki. Smaki prawie takie same jak aromaty.

鈥 Opowiedz,鈥 tatusiu!

鈥 W krainie zwanej Szkocj膮 dawno, dawno temu mieszkali w grocie nad morzem starzec i staruszka.

Elsa si臋 u艣miechn臋艂a. S艂ysza艂a ju偶 kiedy艣 t臋 histori臋, a przynajmniej jedn膮 z jej wersji. Winter nie pami臋ta艂, ile wersji opowiedzia艂 przez ostatnie lata.

鈥 Nazywali si臋 MacGregor 鈥 m贸wi艂 dalej.

鈥 To znaczy syn 鈥 wtr膮ci艂a Elsa. 鈥 Macdonald znaczy syn.

鈥 Masz鈥 racj臋.

鈥 Tak samo jak kto艣, kto si臋 nazywa Eriksson.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 To mo偶e ja te偶 b臋d臋 mog艂a si臋 nazywa膰 Eriksson, jak b臋d臋 du偶a?

鈥 Je艣li鈥 zechcesz.

鈥 Ale ja nie jestem synem! To w takim razie b臋d臋 Eriksdotter, c贸rka Erika!

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Tylko 偶e wtedy nie b臋d臋 si臋 ju偶 nazywa艂a Winter.

鈥 No鈥 tak, mo偶e by艂oby szkoda.

鈥 A sk膮d ono si臋 wzi臋艂o, tato? Sk膮d pochodz膮 nasze nazwiska?

鈥 Tak do ko艅ca sam nie wiem, kochanie. Dziadek nazywa艂 si臋 Winter鈥 wi臋c ja i ciotka Lotta te偶 si臋 tak nazywali艣my.

鈥 To znaczy zima, prawda?

鈥 Tak,鈥 jasne.

鈥 Ale my nie piszemy tego tak jak si臋 powinno! Mia艂am napisa膰 to s艂owo na tablicy w szkole i pani powiedzia艂a, 偶e zrobi艂am b艂膮d. Bo po szwedzku zima pisze si臋 vinter!

鈥 Nasze nazwisko chyba pochodzi z Wielkiej Brytanii 鈥 wyja艣ni艂 Winter. 鈥 To angielska pisownia. W G枚teborgu mieszka ca艂kiem du偶o ludzi z angielskimi nazwiskami. Dawno temu przyby艂o tu wielu Anglik贸w i Szkot贸w, zajmowali si臋 r贸偶nymi rzeczami. I ich nazwiska zosta艂y.

鈥 To znaczy, 偶e mo偶e pochodzimy stamt膮d 鈥 stwierdzi艂a Elsa.

鈥 Mo偶e.

鈥 Mo偶e pochodzimy ze Szkocji!

鈥 Tak, to nie jest wykluczone.

鈥 A nie mo偶emy si臋 tego jako艣 dowiedzie膰?

鈥 Chyba鈥 tak, my艣l臋, 偶e si臋 da鈥

鈥 Mama przecie偶 pochodzi z Niemiec! A ty mo偶e ze Szkocji. Ale fajowo!

鈥 Tak鈥 powiedzia艂a?

鈥 Yes.

鈥 Dawno nie s艂ysza艂am tego s艂owa. Fajowy. My艣la艂am, 偶e zosta艂o skasowane.

鈥 Wszystko鈥 wraca.

鈥 Chcia艂abym m贸c czeka膰 na co艣 fajowego 鈥 powiedzia艂a Angela.

鈥 Po co czeka膰? Mo偶e mogliby艣my zrobi膰 co艣 fajowego teraz?

鈥 Na鈥 przyk艂ad?

鈥 Cho膰by wybra膰 si臋 w podr贸偶. Co powiesz na Szkocj臋?

鈥 Byli艣my tam ca艂kiem niedawno, Eriku. I wcale nie sko艅czy艂o si臋 dobrze. Nie chc臋 teraz do tego wraca膰.

鈥 Ale teraz to by艂by urlop. Tylko urlop. Z dziewczynkami rzecz jasna. Elsa chce zobaczy膰 grot臋, w kt贸rej MacGregorowie zacz臋li produkowa膰 whisky. Zanim zjawi艂a si臋 wredna wied藕ma i wszystko zniszczy艂a.

鈥 Na szcz臋艣cie jej si臋 nie uda艂o, prawda?

鈥 Nie, Bogu dzi臋ki. By艂a wredna, ale niezbyt m膮dra. Dla Elsy nigdy nie jest do艣膰 wredna.

鈥 Gdzie ona w艂a艣ciwie jest? Ta grota? Nigdy nie umia艂am sobie tego wyobrazi膰.

鈥 Na zachodnim wybrze偶u. Mallaig. W pobli偶u Skye. Troch臋 trudno to wyt艂umaczy膰. Musimy tam pojecha膰, to ci poka偶臋.

鈥 Okej.

鈥 Mo偶emy pojecha膰 wiosn膮. A po drodze wpa艣膰 do Londynu.

鈥 Okej.

鈥 Ju偶 dawno nie rozmawia艂em ze Steve鈥檈m.

鈥 Ch臋tnie si臋 z nimi zobacz臋 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Susan dawno si臋 nie odzywa艂a.

鈥 To鈥 zr贸bmy tak.

鈥 Tylko 偶e klinika naciska.

Angela zn贸w dosta艂a propozycj臋 od kliniki w Marbelli. Ostatni膮 zim臋 sp臋dzili na Costa del Sol. Perspektywa ponownego wyjazdu by艂a bardzo kusz膮ca. Mo偶na by si臋 do tego przyzwyczai膰.

鈥 Sam nie wiem 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Mam wra偶enie, jakby艣my co najmniej decydowali, czy osi膮艣膰 tam na dobre.

鈥 Ja te偶 nie wiem 鈥 przyzna艂a Angela.

鈥 A ja tutaj jeszcze nie sko艅czy艂em.

Nic nie powiedzia艂a.

鈥 Zastanawiasz si臋, czego jeszcze nie sko艅czy艂em? 鈥 zapyta艂 Winter i wypi艂 艂yk ze szklanki.

鈥 Nic nie m贸wi艂am.

鈥 Ale鈥 si臋 zastanawia艂a艣.

鈥 Mo偶e ty to robisz, Eriku.

鈥 Zastanawiam si臋, czy sko艅czy艂em?

鈥 Nie, nad tym, czego nie sko艅czy艂e艣.

鈥 Czy to jaka艣 niezrozumia艂a niemiecka sk艂adnia?

鈥 Nie鈥 pr贸buj si臋 wykr臋ca膰.

鈥 Nie鈥 pr贸buj臋 si臋 wykr臋ca膰.

Ale w艂a艣nie to robi艂. Czego jeszcze nie sko艅czy艂? Sprawy czyjej艣 艣mierci? 艢mierci kolejnego cz艂owieka? Jeszcze jednej 艣mierci? Kolejny morderca, ofiara, wiele ofiar, kolejni bliscy ofiary, nowe prawdy na warstwie dawnych. Stare l臋ki powracaj膮 jako nowe, tak samo jak stary kac jest dla starego pijaka jak nowy.

Mo偶e to by艂o co艣 we krwi, co艣, co nadal kr膮偶y艂o w jego 偶y艂ach, teraz wolniej, ale wkr贸tce pop艂ynie z pe艂n膮 si艂膮. To by艂a si艂a, kt贸ra bra艂a si臋 z l臋k贸w przed tym, co nast膮pi wkr贸tce. Wszystko wraca艂o. Zbrodnie w G枚teborgu si臋 nie sko艅czy艂y. B臋d膮 si臋 powtarza艂y, ale nic ju偶 nie b臋dzie takie jak przedtem. M贸g艂 korzysta膰 z do艣wiadczenia, ale tylko do pewnego stopnia. Potem wszystko zn贸w by艂o nowe. B臋dzie sam, z krwi膮 kr膮偶膮c膮 i hucz膮c膮 w 偶y艂ach. I to by艂o to, czego chcia艂. Jeszcze z tym nie sko艅czy艂.

鈥 Dlaczego kto艣 mia艂by zostawi膰 samoch贸d na 脛lvsborgsbron i znikn膮膰? 鈥 powiedzia艂.

鈥 Ja bym tego nie zrobi艂a 鈥 odpar艂a Angela.

鈥 Kto艣 to zrobi艂. Zostawi艂 samoch贸d.

鈥 Nie wiecie kto?

鈥 Wiemy, kto jest w艂a艣cicielem. Ale on twierdzi, 偶e mu ten samoch贸d skradziono.

鈥 A ty my艣lisz, 偶e nie m贸wi prawdy?

鈥 Ja nic nie my艣l臋. Tylko czyta艂em o tym. Bergenhem tamt臋dy przeje偶d偶a艂 i znalaz艂 ten samoch贸d.

鈥 Ach鈥 tak?

鈥 Nie by艂 wtedy na s艂u偶bie. Jecha艂 sobie, zobaczy艂 na mo艣cie porzucony samoch贸d i wszcz膮艂 alarm.

鈥 Nie by艂 na s艂u偶bie?

鈥 Nie. Tak sobie tylko je藕dzi艂 noc膮 po mie艣cie.

鈥 To nie brzmi dobrze.

鈥 No鈥 nie.

鈥 Jak on si臋 czuje?

鈥 W艂a艣ciwie nie wiem, Angelo. Jest taki wycofany.

鈥 Rozmawia艂e艣鈥 z nim?

鈥 Jeszcze鈥 nie.

鈥 Powiniene艣.

鈥 Zamierzam.

鈥 To naprawd臋 nie brzmi dobrze.

Winter nie odpowiedzia艂. Wyobrazi艂 sobie samoch贸d i most, 艣wit i Larsa w 艣rodku tego wszystkiego. Taka scena.


Przesz艂o艣膰 to p艂aszcz, kt贸ry ci臋偶ko wisi na ramionach. Cz艂owiek go nosi przy ka偶dej pogodzie. Nie ma znaczenia, jak te okropne rzeczy go dopadaj膮. Mo偶na je stworzy膰 samemu albo mo偶e to zrobi膰 kto艣 inny. I nie mo偶na tego cofn膮膰. To, co dobre, odesz艂o na zawsze. 呕e te偶 m贸g艂 tak my艣le膰. Chcia艂 tego, ale i nie chcia艂. Unika艂 wody. To znaczy艂o, 偶e nie chcia艂 ogl膮da膰 mas wody. Inna sprawa, kiedy woda wyp艂ywa艂a z kranu. Ale kiedy zbiera艂a si臋 w ka艂u偶臋, bajoro, staw, basen, sadzawk臋鈥 Pod powierzchni膮 by艂a 艣mier膰. Mia艂a tam by膰 ju偶 na zawsze. To by艂a cz臋艣膰 jego pami臋ci. Nie, raczej tego, co nie by艂o pami臋ci膮, ale nadal tam by艂o. O tym, co zrobi艂. Byli tacy, kt贸rzy wiedzieli. Wiedzieli wi臋cej od niego. Sk膮d mogli to wiedzie膰? Ale on wiedzia艂 jedno. Teraz mog艂o by膰 tylko gorzej, dla umar艂ych te偶. Co za koszmarna my艣l.

Bertil Ringmar siedzia艂 w swoim fotelu w salonie i zastanawia艂 si臋, czy powinien p贸j艣膰 do kuchni i zrobi膰 sobie kanapk臋 z pasztetem, mo偶e do艂o偶y膰 do tego troch臋 bekonu i pieczarek, i jeszcze otworzy膰 piwo. Czy kiedy to zrobi, poczuje si臋 lepiej. Z pewno艣ci膮 dzi臋ki temu poczuje si臋 lepiej. Wsta艂 i poszed艂 do kuchni. Zrobi艂 sobie kanapk臋, podsma偶y艂 bekon i pieczarki. Przy kuchennym stole nala艂 kieliszek winiaku 脰d氓kra. Butelk臋 wyj膮艂 z zamra偶arki. Alkohol by艂 g臋sty jak syrop. Szk艂o pokrywa艂 szron. Wszystko wydawa艂o si臋 w porz膮dku. Zjad艂, otworzy艂 kolejne piwo i przeni贸s艂 si臋 z butelk膮 z powrotem na fotel. Pi艂, spogl膮daj膮c na ogr贸d. Nied艂ugo minie dwadzie艣cia pi臋膰 lat, odk膮d tak tu wysiaduje, patrz膮c na ogr贸d. W ostatnim czasie robi to coraz cz臋艣ciej. Dlaczego w艂a艣ciwie? To ten sam stary ogr贸d, w gruncie rzeczy nawet trudno to uzna膰 za ogr贸d, tylko troch臋 trawy, kamieni, krzak贸w i drzew otaczaj膮cych drewniany dom. Ten sam stary dom. Ten sam stary Ringmar. Nie, do diab艂a, daj spok贸j, Bertil. Zosta艂o ci jeszcze prawie dziesi臋膰 lat w dumnych szeregach policji. Ci膮gle masz przed sob膮 wielkie rzeczy. Wielkie przest臋pstwa. Straszne prze偶ycia. Napi臋cie. Dramaturgia. Jednym s艂owem: action. To鈥 wi臋cej ni偶 dziewi臋膰dziesi膮t osiem procent ludzko艣ci 艣mie sobie wymarzy膰, prawdziwa action. Tylko鈥 my i przest臋pcy tego do艣wiadczamy. To jest nasz 艣wiat. M贸j Bo偶e, ale偶 ci inni du偶o trac膮. To dzi臋ki temu mo偶na czu膰 si臋 m艂odo. Trening fizyczny to cz臋艣膰 tej pracy, to obowi膮zkowe. Gdzie w przeciwnym razie by艂by m贸j brzuch? W po艂owie drogi do ogrodu, do diab艂a. Nied艂ugo stuknie mi sze艣膰dziesi膮tka. Przy moich nawykach 偶ywieniowych mo偶e ju偶 dawno bym nie 偶y艂 albo w艂a艣nie kona艂. Wsta艂. Co艣 si臋 rusza艂o za 偶ywop艂otem. To ten pieprzony palant s膮siad. Zacz膮艂 ju偶 montowa膰 艣wi膮teczne o艣wietlenie. Zosta艂y tylko trzy miesi膮ce. Ju偶 obwiesza艂 艣wiate艂kami wszystko, co mia艂 w ogrodzie, i prawie nie wy艂膮cza艂. Nie da艂o si臋 przez to spa膰 przez p贸艂 jesieni i ca艂膮 zim臋. Pr贸bowa艂 rozmawia膰 z tym bucem, ale nie pomog艂o. Krzycza艂, ale to te偶 nie pomaga艂o. Zwraca艂 si臋 do odpowiednich urz臋d贸w, jakich tylko si臋 da艂o, ale w tym kraju nikt nie mia艂 odwagi nic zrobi膰. Je艣li si臋 nic nie robi, nie mo偶na zosta膰 skrytykowanym. Nie mo偶na zosta膰 skrytykowanym za nic. Lepiej nigdy nic nie robi膰. Rozwa偶a艂, czy nie wywo艂a膰 zwarcia w domu tego idioty, ale to by艂oby zbyt oczywiste. Poszed艂 do kuchni i wyj膮艂 butelk臋 winiaku. Wtedy na blacie zadzwoni艂 telefon.

鈥 Tak?

鈥 Halo?鈥 鈥 odezwa艂 si臋 jaki艣 g艂os. Brzmia艂, jakby dochodzi艂 z daleka.

鈥 Tak,鈥 s艂ucham. Bertil Ringmar.

W s艂uchawce鈥 zapad艂a cisza.

鈥 Halo?

Nadal鈥 nic.

鈥 Halo?鈥 Kto m贸wi? Kto tam jest, do cholery?

Teraz鈥 us艂ysza艂, jak kto艣 powoli odk艂ada s艂uchawk臋.

Wyjrza艂鈥 przez kuchenne okno, zajrza艂 prosto do kuchni s膮siada. Dostrzeg艂 sylwetk臋. Odk艂ada艂 telefon. Przypadek? Nie. Terror 艣wiate艂ek najwyra藕niej mu nie wystarcza艂.



3


FASADY鈥 DOM脫W PO DRUGIEJ STRONIE VASAPLATSEN zdawa艂y si臋 wy偶sze ni偶 zwykle, zas艂ania艂y niebo, jakby chcia艂y zas艂oni膰 艣wiat艂o. Zatka膰 dziur臋, kt贸ra zawsze tam by艂a, przez kt贸r膮 wpada艂o 艣wiat艂o. 艢wiat艂o musi mie膰 kt贸r臋dy wchodzi膰. Winter zamkn膮艂 oczy, a potem otworzy艂. Domy zsun臋艂y si臋 troch臋 ni偶ej, teraz by艂o wi臋cej nieba, szarego nieba, ale mimo wszystko. By艂o ja艣niej. Jeszcze raz zamkn膮艂 oczy, ale pod powiekami nadal mia艂 艣wiat艂o. To by艂o przyjemne uczucie, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie mo偶e tak do ko艅ca polega膰 na swoich oczach. A mo偶e to by艂o co艣, co znajdowa艂o si臋 poza oczami. M贸zg. Zawsze m贸g艂 na nim polega膰. Kiedy nie dzia艂a艂o nic innego, zawsze m贸g艂 liczy膰 na swoje my艣li, wyobra藕ni臋, swoj膮鈥 no w艂a艣nie, inteligencj臋, czy jak to nazwa膰. Intuicj臋. 艢wiadomo艣膰. Prawdziw膮 艣wiadomo艣膰. Co艣, co nosi艂 w sobie od dzieci艅stwa, czego nie m贸g艂 si臋 nauczy膰 ani nikomu przekaza膰. Co艣, co go zaprowadzi艂o tu, gdzie jest dzisiaj. Ale teraz jego m贸zg odmawia艂 pos艂usze艅stwa.

鈥 Co鈥 jest, Eriku?

S艂ysza艂鈥 g艂os Angeli, ale jej nie widzia艂. Nadal mia艂 zamkni臋te oczy. W g艂owie ci膮gle mia艂 jasno艣膰, jasno艣膰 i b贸l.

鈥 Nic鈥 鈥 powiedzia艂, odwracaj膮c si臋 na drugi bok.

鈥 Skrzywi艂e艣鈥 si臋.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Jakby鈥 ci臋 co艣 bola艂o.

鈥 Hm鈥

鈥 Boli鈥 ci臋?

鈥 Tylko鈥 kiedy si臋 艣miej臋 鈥 powiedzia艂 z u艣miechem.

鈥 Dawno鈥 si臋 nie 艣mia艂e艣, Eriku.

鈥 Tak鈥 uwa偶asz?

鈥 Tak.

鈥 Bo鈥 nie chc臋, 偶eby mnie bola艂o.

Pr贸bowa艂鈥 zn贸w si臋 u艣miechn膮膰, ale bez powodzenia.

鈥 Je艣li鈥 dobrze zrozumia艂am, od pewnego czasu cierpisz na b贸le g艂owy 鈥 powiedzia艂a Angela.

鈥 Czasami.

鈥 Przecie偶鈥 wcze艣niej tak nie by艂o. Przynajmniej odk膮d ci臋 znam.

鈥 To鈥 chyba stres. Praca. W ko艅cu wszystko odbija si臋 na m贸zgu.

鈥 呕artujesz鈥 sobie, Eriku?

鈥 Tylko鈥 troch臋.

Z艂apa艂a鈥 go za g艂ow臋. Jej oczy znalaz艂y si臋 bardzo blisko. S膮 zielone, pomy艣la艂. Nigdy wcze艣niej tego nie widzia艂em. A mo偶e to zn贸w oczy p艂ataj膮 mi figla? Czy Angela nie mia艂a kiedy艣 niebieskich oczu? Czu艂 na skroniach ch艂odny dotyk jej d艂oni. To by艂o przyjemne. Opu艣ci艂 powieki. Angela powoli masowa艂a mu czo艂o.

鈥 W kt贸rym鈥 miejscu ci臋 boli?

S艂ysza艂鈥 jej g艂os, jakby dobiega艂 z drugiego ko艅ca pokoju. Unosi艂 si臋 jak osobliwe stereo.

鈥 Teraz鈥 wcale mnie nie boli 鈥 powiedzia艂.


To鈥 by艂o cholernie irytuj膮ce, o ile to w艂a艣ciwe s艂owo. Zjad艂 lunch w Manfreds Brasserie przy Nordenskj枚ldsgatan i kiedy wyszed艂 na ulic臋, zobaczy艂, 偶e lewe przednie drzwi samochodu s膮 wgniecione. Niech to szlag. Zaparkowa艂 r贸wnolegle do chodnika. Jak kto艣, kurwa, m贸g艂 w niego wjecha膰?

Z gara偶u鈥 po drugiej stronie ulicy wyjecha艂 jaki艣 samoch贸d. Podni贸s艂 g艂ow臋. No tak. Jasne. Jaki艣 skurwiel oczywi艣cie wyje偶d偶a艂 zbyt szybko, nie wyrobi艂 na zakr臋cie i uderzy艂 w jego chryslera. A potem uciek艂. Nienawidzi艂 takich, co uciekaj膮 z miejsca wypadku. Kto艣, kto ucieka przed czym艣 takim, ucieknie przed wszystkim. Nie wiedzia艂em, 偶e tam jest podziemny gara偶. By艂em tu setki razy i nigdy nie pomy艣la艂em o tym cholernym gara偶u. A teraz przedstawi艂 mi si臋 z hukiem.

Przeci膮艂鈥 ulic臋 i zszed艂 do tunelu. By艂a tam budka stra偶nika. 呕e te偶 jeszcze co艣 takiego istnieje. My艣la艂em, 偶e r贸偶ne cholerne urz臋dy zajmuj膮ce si臋 艣rodowiskiem dawno takie rzeczy pozamyka艂y. To przecie偶 zab贸jcze.

鈥 Widzia艂鈥 pan, jakie samochody wyje偶d偶a艂y st膮d przez ostatnie czterdzie艣ci pi臋膰 minut?

Stra偶nik鈥 wychyli艂 si臋 z budki. Spojrza艂 na niego t臋po. Wystarczaj膮co t臋po, 偶eby m贸g艂 ca艂ymi dniami siedzie膰 i wdycha膰 opary o艂owiu. Facet by艂 bia艂y, wygl膮da艂 nordycko. Troch臋 dziwne, bo przewa偶nie to brudasy dostaj膮 te najgro藕niejsze posady, kt贸re jeszcze zosta艂y. Tego Aryjczyka wzi臋li chyba prosto z domu wariat贸w, kiedy go likwidowali.

Nie鈥 wygl膮da艂o na to, 偶eby stra偶nik zrozumia艂 pytanie.

鈥 Patrzy鈥 pan na wyje偶d偶aj膮ce samochody?

鈥 Tak,鈥 a bo co?

鈥 Bo鈥 co? Ja ci to wyt艂umacz臋. Jaki艣 palant wyjecha艂 st膮d w ci膮gu ostatniej godziny, raczej ostatnich czterdziestu pi臋ciu minut, no wi臋c ten buc wyskoczy艂 z tej cholernej nory i wr膮ba艂 si臋 prosto w m贸j samoch贸d, kt贸ry parkuje tam na g贸rze.

Wskaza艂鈥 kierunek ca艂膮 d艂oni膮. Stra偶nik popatrzy艂 w tamt膮 stron臋. Tu偶 przed ulic膮 by艂 stromy podjazd, wida膰 by艂o tylko drugie pi臋tro dom贸w po drugiej stronie i czarno-bia艂y szyld knajpy Manfreda. Wpada艂 na lunch do Manfreda tak cz臋sto, jak tylko m贸g艂. W mie艣cie nie by艂o lepszego lokalu. Ale dla dobrego jedzenia nie chcia艂 ryzykowa膰 zniszczenia samochodu. Siedzia艂 w g艂臋bi lokalu, przy d艂u偶szej 艣cianie. Nie m贸g艂 patrze膰 na ulic臋. Gdyby widzia艂, co si臋 dzieje, pewnie by tamtego zabi艂, zanim kutas zd膮偶y艂 spieprzy膰 z miejsca przest臋pstwa.

鈥 Ach鈥 tak? 鈥 powiedzia艂 stra偶nik.

鈥 Zapisujesz鈥 numery samochod贸w, kt贸re tu wje偶d偶aj膮?

鈥 Nie.

鈥 Nie?鈥 To jaki w og贸le ma sens to, 偶e tu siedzisz? Po co tu siedzisz, cz艂owieku, je艣li nie kontrolujesz, kto wje偶d偶a i wyje偶d偶a?

鈥 Nie鈥 musi si臋 pan z艂o艣ci膰.

鈥 Z艂o艣ci膰?鈥 Ja si臋 nie z艂oszcz臋! Jestem tylko wkurwiony na takich cholernych id鈥 鈥 zacz膮艂. Umilk艂, kiedy stra偶nik zamkn膮艂 okienko. Wygl膮da艂, jakby si臋 ba艂. Pieprzony debil.

Odwr贸ci艂鈥 si臋 na pi臋cie i wyszed艂 z cholernego gara偶u na ulic臋. Stan膮艂 przy swoim samochodzie i zn贸w zacz膮艂 si臋 przygl膮da膰 uszkodzeniom. Nie tylko przednie drzwi by艂y wgniecione, tylne te偶. Zrobi艂 krok w ty艂 i nagle kilka metr贸w od niego rykn膮艂 klakson. Jaka艣 baba w volvo 70 mija艂a go w 偶贸艂wim tempie, kr臋c膮c g艂ow膮. Przez chwil臋 rozwa偶a艂, czy nie ulec impulsowi, nie otworzy膰 drzwi tej g艂upiej cipy i nie waln膮膰 jej t艂ust膮 mord膮 w kierownic臋. Ale nie. Pewnie i tak nied艂ugo umrze. Zabije j膮 w艂asna g艂upota.

Zadzwoni艂a鈥 jego kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Jedziesz鈥 ju偶?

G艂os鈥 brzmia艂 ostro i dobitnie.

鈥 Nie,鈥 nie jad臋. Jaki艣 buc wjecha艂 mi w samoch贸d i uciek艂, kiedy jad艂em lunch.

鈥 Gdzie?

鈥 Co鈥 to ma za znaczenie, do cholery? Linn茅. Nordenski枚ldsgatan.

鈥 Siedzimy鈥 tu i czekamy.

鈥 On鈥 ju偶 przyszed艂?

鈥 Tak.鈥 I zaraz p贸jdzie.

鈥 Ju偶鈥 jad臋.

Roz艂膮czy艂鈥 si臋 i wsun膮艂 telefon do kieszeni. Powinien zadzwoni膰 po gliny i zg艂osi膰 uszkodzenie, inaczej b臋d膮 problemy z ubezpieczeniem, ha, ha. Jaki艣 oci臋偶a艂y umys艂owo kraw臋偶nik b臋dzie w 艣limaczym tempie spisywa艂 zg艂oszenie, p贸艂 godziny na jedno zdanie. Ha, ha, ha.

Wsiad艂鈥 do chryslera, w艂膮czy艂 silnik i wyp艂yn膮艂 z zatoczki. Jeszcze nie sko艅czy艂 z tym durnym stra偶nikiem tam na dole. Jeszcze si臋 nie policzy艂 z uciekinierem. Znajdzie go i w艂o偶y mu g艂ow臋 w imad艂o.

Skr臋ci艂鈥 w Linn茅gatan.

Winter鈥 nie lubi艂 swojego biurka. Samego blatu, lampy, ca艂ego pokoju. Czasem, kiedy pragn膮艂 by膰 gdzie艣 daleko.

Centrum鈥 miasta niszcza艂o coraz bardziej. Innych dra艅stw te偶 by艂o coraz wi臋cej. To si臋 nazywa艂o rozw贸j albo mo偶e przyrost. W艂a艣nie odnotowywano silny wzrost przest臋pczo艣ci, tej zorganizowanej, ale tej drugiej te偶. Jemu by艂o wszystko jedno. I tak mia艂 j膮 zwalcza膰. Nie by艂 zm臋czony, zgorzknia艂y ani cyniczny, ani pozbawiony z艂udze艅, no mo偶e troszk臋, ale prawie wcale. Nadal by艂 m艂ody, nie mia艂 nawet pi臋膰dziesi膮tki. Bertil wkr贸tce sko艅czy sze艣膰dziesi膮t. Mo偶e to co艣 innego, ale nie strac臋 nadziei, nie wpadn臋 w depresj臋. Pr臋dzej p贸jd臋 na wojn臋. Zreszt膮 jestem na wojnie. Nie da si臋 jej wygra膰, ale tego nie m贸wimy. Nikt nie m贸wi: a teraz p贸jdziesz na wojn臋, przegrasz j膮 i zginiesz. Tak m贸wili japo艅scy dow贸dcy do swoich 偶o艂nierzy: wy ju偶 nie wr贸cicie, nigdy nie wr贸cicie, id藕cie i gi艅cie. Ale ja wr贸c臋. Zawsze wracam. A teraz jestem szefem wydzia艂u dochodzeniowo-艣ledczego. Sam wydaj臋 sobie rozkazy: id藕 i 偶yj.

Przeczyta艂鈥 raporty z ostatniej doby. O aktach wandalizmu w centrum miasta. Kto ich tu, do cholery, wpuszcza? Nale偶a艂oby zachowa膰 bramy i zwodzone mosty, 偶eby ludzie mogli 偶y膰 w spokoju. Wandale mogliby i艣膰 do Hagen, demolowa膰 przystanki tramwajowe w ka偶dy pi膮tek o dwudziestej trzeciej czterdzie艣ci pi臋膰.

B贸l鈥 g艂owy uderzy艂 go nagle, jak m艂ot. KURWA. Podni贸s艂 r臋k臋 do lewego oka, jakby szuka艂 pomocy. To w艂a艣nie tam to teraz siedzia艂o, kafar, dunk-dunk-dunk. Poczu艂 md艂o艣ci. Zbli偶a艂y si臋 jak zawr贸t g艂owy. Co to takiego? CO TO JEST? Na biurku zadzwoni艂 telefon. Nie s艂ysza艂 go, ale wiedzia艂, 偶e dzwoni. Czu艂, jak biurko wibruje. Nadal trzyma艂 d艂o艅 przy lewej brwi, drug膮 r臋k膮 podni贸s艂 s艂uchawk臋.

鈥 Ttaa鈥︹ tak?

鈥 Halo?鈥 鈥 odezwa艂 si臋 nieznajomy g艂os.

鈥 Tak,鈥 halo? Halo? Erik Winter.

W s艂uchawce鈥 zrobi艂o si臋 cicho.

Winter鈥 wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

B贸l鈥 w艂a艣nie zawraca艂 do tego przekl臋tego miejsca, z kt贸rego wyszed艂. Md艂o艣ci usta艂y. Niemal czu艂, jak si臋 ruszaj膮 pod przepon膮.

鈥 Halo?鈥 Kto m贸wi?

Us艂ysza艂鈥 tylko, jak kto艣 powoli odk艂ada s艂uchawk臋.


Inspektor鈥 Lars Bergenhem jecha艂 przez 脛lvsborgsbron i jak zwykle kiedy tamt臋dy przeje偶d偶a艂, my艣la艂 o tym, jak wielkie wydaje si臋 miasto i jak ma艂e robi si臋 potem, kiedy do niego zjedzie, kiedy zjedzie na d贸艂, jak trudno potem podnie艣膰 wzrok i patrze膰 w dal. Podnie艣膰 wzrok. W艂a艣nie to zrobi艂. Po prawej stronie morze, po lewej wi臋ksza cz臋艣膰 G枚teborga, wie偶e ko艣cio艂贸w, autostrady, i nagle w radiu g艂os Phila Collinsa, too鈥 many people, too many problems, this is the land of confusion, pogubiony鈥 kraj, tak, to prawda, rzeczywi艣cie. Pomy艣la艂 o twarzy Martiny, zagubionej. Co powiedzia艂? Nagle poczu艂, 偶e nie da rady przejecha膰 zbyt du偶o razy tam i z powrotem do Torslandy, obejrze膰 ca艂ego miasta za jednym razem. Za du偶o perspektywy, za du偶o nieba. Lepiej spu艣ci膰 oczy. Martina. Jej spojrzenie. C贸偶 on takiego, do diab艂a, powiedzia艂? Mia艂 w g艂owie kompletn膮 pustk臋, jakby kto艣 mu wymaza艂 plik. Na twardym dysku nie by艂o nic, ale to nie mia艂o znaczenia, bo w艂a艣ciwie jego twardy dysk, na kt贸rym m贸g艂by zapisa膰 wszystko, jakby nie istnia艂, nie m贸g艂 si臋 broni膰, za du偶o szczeg贸艂贸w, zbyt nisko opuszczony wzrok. Martino, odchodz臋. Martino, nigdy nie odejd臋. Martino, ju偶 nie potrafi臋 k艂ama膰. Martino, nie daj臋 rady. Martino, poradz臋 sobie ze wszystkim. Martino, wr贸c臋 do domu p贸藕no. Zjecha艂 z mostu, czy raczej pozwoli艂 si臋 ponie艣膰 ruchowi skr臋caj膮cych samochod贸w, kt贸ry doprowadzi艂 go do 艣wiate艂 przy Jaegerdorffsplatsen, jednego z brzydszych plac贸w w mie艣cie, zniszczonego przez Oscarsleden, tak samo jak pechowe cz臋艣ci Kungsladug氓rd i Majoran, kt贸re znajdowa艂y si臋 w niew艂a艣ciwym miejscu, kiedy jacy艣 idioci poprowadzili autostrad臋 jak mur mi臋dzy lud藕mi i rzek膮. Ludzie na pociech臋 dostali sklep monopolowy, ale zatrzymywa艂a si臋 przy nim g艂贸wnie wy偶sza klasa 艣rednia wracaj膮ca do dom贸w do Hagen i L氓ngedrag albo do Askim i Hov氓s. Jecha艂 w g贸r臋 Slottsskogsgatan, zaparkowa艂 przy aptece na Mariaplan. Wszed艂. Min膮艂 kogo艣, kto wyda艂 mu si臋 znajomy. Nie wiedzia艂, czy ten kto艣 go rozpozna艂, ale od razu wyszed艂, nie kupi艂 niczego. Kiedy jecha艂 Kungsladug氓rdsgatan w stron臋 Slottskogsvallen, widzia艂 twarz swojej c贸rki. Jego Ada, niespe艂na jedenastoletnia, wkr贸tce nastolatka. Nie dane mu by艂o zobaczy膰 jej narodzin. Mia艂 wtedy nie 偶y膰. Powinien z tego powodu mie膰 wi臋cej pokory wobec 偶ycia, zreszt膮 mia艂 j膮, tak mu si臋 wydawa艂o, 偶e ma. Wszystko inne musia艂o by膰鈥 lepsze ni偶 ciemno艣膰. Oczy Ady. Kiedy pomy艣la艂, 偶e nigdy by w nie nie zajrza艂, ca艂y si臋 zatrz膮s艂. Zjecha艂 na pobocze tu偶 przed Margreteborgsrondellen i wy艂膮czy艂 silnik. Siedzia艂 tak bez ruchu, a偶 przesta艂 si臋 trz膮艣膰. Radio milcza艂o, pad艂o. Nie pami臋ta艂, 偶e sam je wy艂膮czy艂.


20:35


BI艁Y鈥 DZWONY, TO MUSIA艁 BY膯 KO艢CI脫艁 na wzg贸rzu. Troch臋 za p贸藕no na ko艣cielne dzwony, pomy艣la艂a. D藕wi臋ki by艂y jak ptaki na niebie. Niebo pokry艂y odg艂osy, jak czarne chmury.

Spojrza艂a鈥 w g贸r臋, ale nie by艂o chmur.

Widzia艂a鈥 ska艂y, i morze oczywi艣cie, a dzieci unosi艂y si臋 nad ziemi膮 jak anio艂y.

Jeszcze鈥 raz podnios艂a wzrok i nagle niebo wype艂ni艂o si臋 ptakami. Na tle b艂臋kitu by艂y czarne, ale ona wiedzia艂a, 偶e s膮 bia艂e.

Wszyscy鈥 unosimy si臋 w powietrzu.

Unios艂a鈥 ramiona i pozwoli艂a si臋 nie艣膰 wiatrowi, daleko, poza ska艂y, daleko na morze, nad wysp臋 po drugiej stronie cie艣niny i z powrotem, ze stopami dziesi臋膰 centymetr贸w nad powierzchni膮 wody, l膮dowanie na ska艂ach.

By艂a鈥 teraz sama, ca艂kiem sama. Jestem tylko ja. Tak my艣la艂a wiele razy przedtem. Kiedy za trudno by艂o s艂ucha膰. By膰 tam. S艂ucha膰 tych krzyk贸w i cios贸w. Wtedy robi艂a si臋 najbardziej samotna na ca艂ym 艣wiecie, 艂atwiej by艂o by膰 sam膮. Mog艂a rozmawia膰 ze sob膮, je艣li chcia艂a, i tak w艂a艣nie robi艂a. Rozmawia艂a na dworze, w deszczu. Nikt nie m贸g艂 nawet widzie膰, 偶e porusza ustami.


Woda鈥 by艂a ciep艂a, jakby lecia艂a z kranu z ciep艂膮 wod膮. Kiedy艣 na koloniach mieli ciep艂膮 wod臋 w jednym kranie, a zimn膮 w drugim. Sami musieli sobie miesza膰.

Ale鈥 w morzu woda ju偶 by艂a wymieszana i posolona. Jakby kto艣 rozsypa艂 s贸l nad ca艂ym oceanem, z ogromnego worka. Wora.

Unosi艂a鈥 si臋 na powierzchni jak korek. Niebo zn贸w by艂o czyste. Mewy przenios艂y si臋 gdzie indziej. Nie s艂ysza艂a ich. Nie s艂ysza艂a niczego.

Odwr贸ci艂a鈥 si臋 na brzuch i zacz臋艂a p艂yn膮膰 w stron臋 otwartego morza. Widzia艂a wysepk臋, mog艂aby jej dotkn膮膰 d艂oni膮. Wyci膮gn臋艂a r臋k臋, ale tam by艂o tylko powietrze i woda.

Co艣鈥 plusn臋艂o z ty艂u za ni膮. Odwr贸ci艂a g艂ow臋, ale nic nie zauwa偶y艂a.

P艂yn臋艂a鈥 dalej. Widzia艂a przed sob膮 偶agiel, ale patrz膮c z do艂u, z powierzchni wody, mog艂a zobaczy膰 tylko po艂ow臋.

Mo偶e鈥 mi si臋 uda przep艂yn膮膰 morze, pomy艣la艂a. Je艣li dam rad臋 dop艂yn膮膰 do tamtej wyspy, to przep艂yn臋 morze. Nie jestem zm臋czona.

Jeszcze鈥 kilka ruch贸w r膮k. Wydawa艂o jej si臋, 偶e kto艣 j膮 z ty艂u wo艂a, ale wiatr ni贸s艂 ze sob膮 wiele d藕wi臋k贸w. Po prostu przelatywa艂y obok niej. Mo偶e to zn贸w dzwony. Kto艣 si臋 偶eni, a mo偶e to pogrzeb. To mog艂o by膰 cokolwiek.


4


WINTER鈥 I RINGMAR JECHALI przez G枚tatunneln. To miejsce stwarza艂o iluzj臋, 偶e G枚teborg jest o wiele wi臋kszy, ni偶 jest w rzeczywisto艣ci. Do tego nie potrzeba przest臋pczo艣ci. Cho膰 przest臋pczo艣膰 te偶 rozwiewa wszelkie z艂udzenia. Ale tunel by艂 pi臋kny. Tak powinien wygl膮da膰 nowoczesny obiekt. Ko艅czy艂 si臋 przy Dworcu Centralnym. Winter skr臋ci艂 i przejecha艂 przez 脰stra Nordstan.

鈥 Kto艣鈥 do mnie zadzwoni艂, do domu, i tylko oddycha艂 do s艂uchawki 鈥 powiedzia艂 Ringmar, kiedy zatrzymali si臋 na 艣wiat艂ach przy dworcu.

鈥 To鈥 zabawne. Do mnie te偶. Wczoraj. Tylko 偶e do pracy.

鈥 W艂a艣ciwie鈥 to nawet nie ma o czym m贸wi膰. Ale to by艂o takie uczucie鈥 sam nie wiem. Jakby kto艣 naprawd臋 tam by艂. Jakby czego艣 chcia艂. Rozumiesz?

鈥 Odnios艂em鈥 takie samo wra偶enie 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Nie鈥 nabijasz si臋 ze mnie, Eriku?

鈥 Naprawd臋鈥 nie, przysi臋gam.

鈥 Kto艣鈥 czego艣 od nas chcia艂, ale nie chcia艂 powiedzie膰 鈥 podsumowa艂 Ringmar.

Winter鈥 skin膮艂 g艂ow膮 i wcisn膮艂 peda艂 gazu. Jaki艣 m艂ody ch艂opak przechodzi艂 na czerwonym 艣wietle. Musia艂 uskoczy膰, kiedy go mijali w odleg艂o艣ci kilkudziesi臋ciu centymetr贸w.

鈥 Kto艣鈥 w potrzebie 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Potrzebowa艂 naszej pomocy.

鈥 To鈥 by艂o to samo?

鈥 Oczywi艣cie.

鈥 Co鈥 ta praca robi z cz艂owiekiem 鈥 westchn膮艂 Ringmar. 鈥 Trzy sekundy ciszy w s艂uchawce i od razu wiesz, o co chodzi.

鈥 To鈥 ta cisza.

鈥 A ja鈥 podejrzewa艂em, 偶e to m贸j pieprzony s膮siad robi mi kawa艂 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Zadzwoni艂a鈥 kom贸rka Wintera.

鈥 Tak?

鈥 M贸wi鈥 脰berg. Technik od broni twierdzi, 偶e to wygl膮da na kaliber dziewi臋膰 milimetr贸w, luger, parabellum, mo偶e nawet amunicja sig sauera. Albo co艣 innego, zbli偶onego. Jeszcze si臋 odezwie w tej sprawie.

鈥 Okej.

鈥 W samochodzie鈥 nie znale藕li艣my krwi. Praktycznie 偶adnych innych 艣lad贸w, przynajmniej na razie. Resztki pocisku鈥 kierunek strza艂u鈥 wygl膮da na to, 偶e strzelec sta艂 na zewn膮trz 鈥 powiedzia艂 脰berg, zast臋pca szefa wydzia艂u technik kryminalistycznych.

鈥 Nie鈥 siedzia艂 w samochodzie? Na mo艣cie? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Czy鈥 strzela艂 na mo艣cie? Tego jeszcze nie wiemy.

鈥 To鈥 ma znaczenie 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Tak鈥 samo jak ma znaczenie, czy jest ofiara 鈥 doda艂 脰berg. 鈥 Znale藕li艣cie co艣 w wodzie?

鈥 Nic.

鈥 Cia艂o鈥 mog艂o kawa艂ek pop艂yn膮膰. Mocno wia艂o.

鈥 Sprawdzamy鈥 nabrze偶a.

鈥 Dziwna鈥 historia 鈥 powiedzia艂 脰berg.


Zacz臋艂o鈥 si臋 od jednego d藕wi臋ku. Potem by艂o ich wi臋cej, o wiele za du偶o i o wiele za g艂o艣nych. Piosenka za piosenk膮, jedna gorsza od drugiej, g艂o艣niejsza od poprzedniej. Przeprowadzi艂 si臋 tutaj ze wzgl臋du na cisz臋. Potrzebowa艂 ciszy tak samo jak wody. A ona otacza艂a go jak ocean. P艂ywa艂 w ciszy. Do tej chwili. To by艂 jaki艣 po艣ledniejszego gatunku rock. Nie by艂 ekspertem od muzyki rockowej, ale je艣li chodzi o jako艣膰, na pewno by艂o to bardzo kiepskie. Jak imitacja. Do tego jeszcze tak g艂o艣no. Kto艣, kto takiego g贸wna s艂ucha艂 tak g艂o艣no, musia艂 by膰 szalony. Albo martwy. Albo na膰pany. Tylko 偶e on nie pomy艣la艂 o 偶adnej z tych ewentualno艣ci, kiedy wyszed艂 z domu, skr臋ci艂 do ogr贸dka s膮siada i zapuka艂 do jego drzwi. Chcia艂 tylko, 偶eby ten ha艂as usta艂. Chcia艂 m贸c czyta膰 i my艣le膰. Po prostu zn贸w p艂ywa膰 w ciszy. By艂a czwarta po po艂udniu, a ta parszywa muzyka dobiega艂a z domu. Musia艂o j膮 by膰 s艂ycha膰 w ca艂ej okolicy. Powinna tu ju偶 sta膰 kolejka s膮siad贸w. Zn贸w nacisn膮艂 dzwonek. D藕wi臋ki uderza艂y w niego przez drzwi jak porywy wichury. Nie us艂ysza艂 dzwonka. Mo偶e mieszkaniec tego domu by艂 g艂uchy jak pie艅 i puszcza艂 muzyk臋 tak g艂o艣no, 偶eby m贸c odbiera膰 przynajmniej wibracje. Odk膮d si臋 wprowadzi艂, z jego domu nie dochodzi艂y 偶adne odg艂osy. Martwa cisza. Nawet jeszcze kilka tygodni temu my艣la艂, 偶e ta niewielka drewniana willa stoi pusta, przynajmniej ogr贸d sprawia艂 takie wra偶enie. Od lata nikt nie kosi艂 trawy. Dom wygl膮da艂 na opuszczony. Mo偶e jaki艣 staruszek umar艂 i krewni nie wiedzieli, co zrobi膰 z domem. Rozebra膰 czy sprzeda膰. A teraz to. Jeszcze raz nacisn膮艂 dzwonek, cho膰 wiedzia艂, 偶e to nie ma sensu. Kiedy zszed艂 po ma艂ych schodkach stopie艅 ni偶ej, drzwi nagle si臋 otworzy艂y. Sta艂 w nich m臋偶czyzna. Przygl膮da艂 mu si臋, wyra藕nie zaskoczony. Nie s艂ysza艂 dzwonka. Jest w moim wieku. Wygl膮da normalnie. Zwyczajnie ubrany. Nie ma tatua偶u na czole.鈥 M臋偶czyzna cofn膮艂 si臋 na jego widok. Obcy zaskoczy艂 go na schodach. Sam bym si臋 przestraszy艂, gdyby mnie to spotka艂o. Muzyka wylewa艂a si臋 z domu jak lawa. Jakby mia艂a ci臋偶ar i zapach, kt贸ry mo偶e zd艂awi膰 ka偶de 偶ycie, jakie po drodze napotka. M臋偶czyzna nadal wgapia艂 si臋 w niego, tak, wgapia艂. Oczy wysz艂y mu z orbit, prawie jak w rysunkowych kawa艂ach. W ka偶dym razie nie wygl膮da艂 ca艂kiem normalnie.

鈥 Czy鈥 mo偶e pan 艣ciszy膰 muzyk臋?

W tym鈥 orkanie prawie nie by艂o s艂ycha膰 jego g艂osu. M臋偶czyzna widzia艂, 偶e krzyczy, ale nie zareagowa艂 w 偶aden spos贸b.

鈥 MO呕E鈥 PAN 艢CISZY膯!?

M臋偶czyzna鈥 rzuci艂 mu niech臋tne spojrzenie. No w艂a艣nie, us艂ysza艂 go. Tylko nie zareagowa艂. Zrobi艂 dziwny ruch g艂ow膮, wysun膮艂 j膮 kilka centymetr贸w do przodu, potem cofn膮艂 si臋 do 艣rodka i zamkn膮艂 drzwi. Co mam teraz zrobi膰? Zaczekam. Czeka艂 dwie minuty, ale nic si臋 nie dzia艂o. Nic si臋 nie wydarzy艂o na ulicy, przed domem. Zreszt膮 i tak rzadko si臋 tu co艣 dzia艂o. To by艂a 艣lepa uliczka. Dom, kt贸ry wynajmowa艂, by艂 ostatni. Przedostatni by艂 ten tutaj. Muzyka wcale nie ucich艂a. Mo偶e nawet zrobi艂 g艂o艣niej. Cholera, b臋d臋 musia艂 z tym 偶y膰. Przynajmniej dzisiaj. W przeciwnym razie trzeba b臋dzie si臋 wyprowadzi膰. Niech to szlag, a ju偶 zacz膮艂em si臋 tu dobrze czu膰. Dobrze mi si臋 tu pisze. Ju偶 dawno nie pisa艂o mi si臋 tak dobrze. Potrzebowa艂em tej ciszy. Kiedy tak my艣la艂, z domu dolatywa艂a sol贸wka na b臋bnach. Tylko tyle, solo na b臋bnach. Wyszed艂 szybko przez furtk臋 i wr贸ci艂 do siebie. Kiedy by艂 u s膮siada, zacz臋艂o si臋 zmierzcha膰. Teraz to si臋 dzieje szybko, za p贸艂 godziny b臋dzie ca艂kiem ciemno. Tutaj, za miastem, znaczy to naprawd臋 CIEMNO. Kiedy budowali ten kawa艂ek ulicy, zapomnieli o o艣wietleniu. Lampy uliczne ko艅czy艂y si臋 przy du偶ej drodze. Wcze艣niej uwa偶a艂 to za kolejn膮 zalet臋 tego miejsca. Teraz nie by艂 tego taki pewien. Wszed艂 do domu i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. W gabinecie czeka艂a praca. Komputer jarzy艂 si臋 jak b艂臋kitne okno. Odk膮d na dworze zapad艂 zmrok, by艂 jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a. Muzyka s膮siada bombardowa艂a 艣ciany. Jakby to on sam puszcza艂 muzyk臋 na ca艂y regulator. Wy艂膮czy艂 komputer i usiad艂 w fotelu w tak zwanym salonie. Dom mia艂 tylko cztery pokoje, wi臋cej nie potrzebowa艂. W艂a艣ciwie wystarczy艂yby mu dwa, gabinet do pracy i sypialnia, ale jasne, 偶e przyjemnie by艂o zasi膮艣膰 w tym fotelu, poogl膮da膰 telewizj臋 i zebra膰 si艂y do pisania na kolejny dzie艅. O ile jeszcze co艣 mu si臋 uda napisa膰. Mo偶e ju偶 nigdy nic nie napisze. Muzyka dudni艂a鈥 przez 艣ciany, przenika艂a jego dusz臋, ca艂e cia艂o, a偶 do szpiku ko艣ci. Wsta艂 i poszed艂 do kuchni. Wr贸ci艂 do gabinetu, potem zajrza艂 do sypialni, poszed艂 z powrotem do salonu. I tak kr膮偶y艂 przez kwadrans. Chodzi艂 po domu, s艂uchaj膮c wariackiej muzyki z s膮siedniego domu. Tamten chyba zrobi艂 jeszcze g艂o艣niej. Kurwa, co za 艂omot. Dlaczego jeszcze nikt nie zadzwoni艂 na policj臋? Dlaczego nikogo jeszcze nie by艂o na ulicy z megafonem i kijem bejsbolowym? Chyba dlatego, 偶e w okolicy mieszka tylko on. On i ten szaleniec z palcem przyklejonym do regulatora g艂o艣no艣ci. Byli sami na 艣wiecie. W艂o偶y艂 buty i wyszed艂. Wiecz贸r by艂 czarny. 艢wiat艂o latarni stoj膮cej kawa艂ek dalej, przy skrzy偶owaniu, tylko zag臋szcza艂o ciemno艣膰. A ciemno艣膰 pot臋gowa艂a si艂臋 muzyki. Zatrzyma艂 si臋 przy furtce s膮siada. Dom by艂 o艣wietlony, wszystkie okna, jakby 艣wiat艂o mia艂o by膰 tak samo intensywne jak muzyka. Ten facet to wariat. Jutro si臋 st膮d wynosz臋. Mam pecha, jak zawsze. Nawet tutaj, na absolutnym ko艅cu miasta, na totalnym zadupiu, nie znajd臋 spokoju. Wiatr musia艂 si臋 odwr贸ci膰. Teraz by艂o troch臋 ciszej. Ale to nadal by艂 ten sam kiepski rock. Mo偶e nawet ten sam utw贸r, odtwarzany w k贸艂ko.

鈥 Czego鈥 pan chce?

Musia艂鈥 sta膰 za brzoz膮, tu偶 przy furtce.

Zrobi艂鈥 krok naprz贸d.

鈥 Dlaczego鈥 si臋 pan tu kr臋ci?

鈥 Ale偶鈥 ja鈥 si臋 tu nie kr臋c臋.

鈥 Nie?鈥 To po co pan tu stoi?

Podszed艂鈥 jeszcze kawa艂ek bli偶ej. Nadal dzieli艂o ich kilka metr贸w.

鈥 Stoj臋,鈥 gdzie chc臋.

鈥 A ja鈥 gram tak g艂o艣no, jak chc臋.

Wtedy鈥 wiatr zn贸w musia艂 zmieni膰 kierunek, bo muzyka uderzy艂a fal膮 od strony domu i trawnika. Teraz s艂ysza艂, co to jest: szwedzki tekst, jaki艣 hit z list przeboj贸w, w jeszcze gorszej wersji ni偶 przedtem. Muzyka taneczna z piek艂a rodem.

Usi艂owa艂鈥 spojrze膰 wariatowi w oczy.

鈥 TAK鈥 KUREWSKO G艁O艢NO, JAK CHC臉! 鈥 krzykn膮艂 tamten.

鈥 Pan鈥 chyba nie jest normalny 鈥 stwierdzi艂.

Wariat鈥 podszed艂 dwa kroki bli偶ej i nagle dzieli艂 ich tylko metr, nie, mniej. Wariat wysun膮艂 twarz tak, 偶e m贸g艂 widzie膰 bia艂ka jego oczu. Nie by艂y bia艂e, jarzy艂y si臋 jakim艣 dziwnym blaskiem.

Cofn膮艂鈥 si臋 o krok, jeszcze jeden. Pr贸bowa艂 przej艣膰 ty艂em ca艂膮 ulic臋. Nie wszed艂 na teren wariata, by艂 tego pewien. Dobrze, 偶e tego nie zrobi艂.

Wariat鈥 szed艂 za nim.

鈥 Co艣鈥 ty za jeden? 鈥 zapyta艂.

鈥 Co?鈥 Co?

鈥 To鈥 jest cho鈥 troch臋 dziwne, 偶eby tak g艂o艣no puszcza膰 muzyk臋 鈥 powiedzia艂.

鈥 A co鈥 ci臋 to, kurwa, obchodzi? No co?

Zn贸w鈥 znalaz艂 si臋 bardzo blisko niego.

Nie鈥 czuj臋 odoru alkoholu. Nie mo偶e by膰 pijany. Mo偶e na膰pany. Nie widz臋, jakie ma 藕renice. Pijany, na膰pany. W ka偶dym razie jest wariatem. Czy ma co艣 w r臋ce? Nie. Ale 艂apy ma wystarczaj膮co wielkie. Poczu艂 na twarzy jego 艣lin臋. Wariat doprowadzi艂 si臋 do stanu wrzenia, jak muzyka za jego plecami. Jakby stali w oku cyklonu najstraszliwszych d藕wi臋k贸w na 艣wiecie, jak w lepkim b艂ocie. Niemal czu艂 jego od贸r. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozr贸偶nia kilka s艂贸w: mi艂o艣膰, naszej mi艂o艣ci i co艣 jeszcze, co艣, co si臋 z tym wi膮za艂o. Ale w powietrzu nie by艂o mi艂o艣ci. Wariat uni贸s艂 r臋k臋, jakby chcia艂 go uderzy膰. Ale nie uderzy. Widywa艂em przedtem takie typy. Boj膮 si臋 uderzy膰. Wrzeszcz膮, ale nie bij膮. Nie maj膮 odwagi. Cho膰 nie jestem do ko艅ca pewny.

鈥 Dobra,鈥 ju偶 sobie p贸jd臋.

鈥 B臋d臋鈥 gra艂 tak g艂o艣no, jak chc臋! 鈥 powiedzia艂 wariat, tym razem ciszej.

鈥 Dobrze,鈥 graj sobie, a ja w tym czasie p贸jd臋 zadzwoni膰 na policj臋.

Odwr贸ci艂鈥 si臋 i szybko przeszed艂 dwadzie艣cia metr贸w dziel膮cych go od domu. Nie ogl膮da艂 si臋 za siebie. Kiedy wszed艂 do 艣rodka, stwierdzi艂, 偶e muzyka ucich艂a. Poczu艂 si臋 tak, jakby si臋 pozby艂 z domu robactwa. A wi臋c tyle wystarczy艂o, pomy艣la艂. Tylko raz zagrozi膰 policj膮. Ale nie zamierza艂em dzwoni膰 po gliny. Przynajmniej nie dzisiaj. Jacy艣 inspektorzy z wizyt膮 w moim domu to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuj臋. Kiedy wr贸ci艂a cisza, u艣wiadomi艂 sobie, jak bardzo mu jej brakowa艂o. To dlatego tu przyjecha艂. Zamierza艂 tu zosta膰, p贸ki nie sko艅czy ksi膮偶ki. To mog艂o potrwa膰 rok. Mog艂o te偶 p贸j艣膰 szybciej albo wolniej, zreszt膮 nie, wolniej nie. Je艣li tylko b臋dzie mia艂 cisz臋 i spokojn膮 g艂ow臋, powinien mie膰 co艣 dobrego na nast臋pn膮 jesie艅, a mo偶e nawet na lato. Prawie obieca艂 wydawcy now膮 powie艣膰. Ale to nie mia艂a by膰 powie艣膰. Nie wiedzia艂, co to jest, i nie my艣la艂 o tym zbyt wiele. Najwa偶niejsze, 偶eby ludzie chcieli czyta膰. Mog艂o by膰 troch臋 wi臋cej czytelnik贸w, powinno by膰. Zn贸w usiad艂 w fotelu. Mo偶e by艂oby go sta膰 na kupno domu, ale nie mia艂 ochoty. Od rozwodu nie chcia艂 si臋 wi膮za膰 偶adn膮 w艂asno艣ci膮. Wherever鈥 I lay my hat i tak鈥 dalej. Ona dosta艂a dom, ale na pewno go sprzeda. Prosi艂 swojego adwokata, 偶eby z ni膮 porozmawia艂. Jak najspokojniej. Od razu polubi艂 t臋 艣lep膮 uliczk臋, kiedy tylko j膮 zobaczy艂. 艢lepa uliczka. Mo偶e nada ksi膮偶ce taki tytu艂. 艢lepa uliczka. Wsta艂 i poszed艂 do gabinetu. Zanotowa艂 te s艂owa na kawa艂ku papieru. 艢lepa uliczka. Ca艂kiem niez艂e. Zawsze dobrze jest mie膰 dobry tytu艂 roboczy, kiedy si臋 zaczyna ksi膮偶k臋. Znowu mam usi膮艣膰 do komputera? Wyjrza艂 w ciemno艣膰. Nie, to nie b臋dzie dobre. Na prawdziwe pisanie jest za p贸藕no. Ale mog臋 wzi膮膰 sobie piwo i posiedzie膰 troch臋 nad zarysem projektu. 艢lepa鈥 uliczka. Albo鈥 mo偶e Na鈥 艣lepej ulicy. Og贸lnie鈥 czy bardziej konkretnie. Nie, konkretnie jest lepiej. Co艣, czego mo偶na si臋 uchwyci膰, zar贸wno jako pisarz, jak i jako czytelnik. To nie jest jakakolwiek ulica, lecz w艂a艣nie ta. Zn贸w wyjrza艂 przez okno. Tylko ta ulica. I jedynie ta. Cisza za oknem i w jego domu. Tylko zapal臋 lamp臋 nad biurkiem. Tylko przynios臋 sobie piwo. Przyni贸s艂 butelk臋 i prawie godzin臋 siedzia艂 nad kartk膮, a z jego d艂oni i g艂owy wychodzi艂y nowe pomys艂y, jeden za drugim, zupe艂nie jakby spotkanie ze 艣wirem z s膮siedniego domu na dobre uruchomi艂o jego wyobra藕ni臋. Mo偶e nawet doda艂by do tekstu to absurdalne spotkanie, wyszed艂by z tego niez艂y dialog. W艂a艣ciwie nie potrzebowa艂 ws艂uchiwa膰 si臋 w tak zwan膮 rzeczywisto艣膰, ale jasne, 偶e kiedy co艣 samo pcha si臋 w r臋ce, ch臋tnie z tego skorzysta. Tamta twarz鈥 to by艂o co艣 wyj膮tkowego. I jeszcze ta muzyka! Mo偶e przyda艂oby si臋 dowiedzie膰, co takiego ten palant puszcza. To by艂a dziwna muzyka, nigdy przedtem takiej nie s艂ysza艂, teraz ju偶 nawet nie by艂 pewien, czy rzeczywi艣cie 艣piewali po szwedzku. Wsta艂 i zgasi艂 lamp臋 na biurku. Zrobi艂o si臋 cicho i czarno. Mimo 偶e formalnie znajdowa艂 si臋 w granicach miasta, r贸wnie dobrze m贸g艂 by膰 gdzie艣 na ko艅cu 艣wiata, na jakim艣 pustkowiu, w szczerym polu albo w g艂臋bokim lesie, w okolicy dawno zapomnianej przez Boga. Pocz膮tkowo zamierza艂 wyprowadzi膰 si臋 na wie艣, ale potem zobaczy艂 ten dom. Po艣rednik, do kt贸rego si臋 zwr贸ci艂, zadzwoni艂 ju偶 po tygodniu. Nie, zapal臋 ju偶 艣wiat艂o na wiecz贸r. Obszed艂 ca艂y dom i wsz臋dzie pozapala艂 lampy, jakby chcia艂 przegna膰 ciemno艣膰. Do鈥 not go gentle into that good night, pomy艣la艂, rage,鈥 against the dying of the light. Dylan鈥 Thomas potrafi艂 tak samo dobrze pisa膰 jak pi膰. Zmar艂 w tym samym roku, w kt贸rym ja si臋 urodzi艂em, ja i Roberto Bola帽o. A ja wypij臋 teraz jeszcze jedno piwo, nie wi臋cej ni偶 jedno, jutro zabior臋 si臋 do pracy na powa偶nie. Wzi膮艂 piwo, usiad艂 w fotelu, w艂膮czy艂 telewizor. Pr贸bowa艂 po艂apa膰 si臋 w akcji jakiego艣 serialu, obejrza艂 odcinek do ko艅ca, nie pojmuj膮c rozwi膮zania zagadki, bo do艂膮czy艂 za p贸藕no, 偶eby m贸c zrozumie膰, na czym zagadka polega艂a. Potem obejrza艂 wiadomo艣ci krajowe i sport, potem jeszcze wiadomo艣ci lokalne, a kiedy wyci膮gn膮艂 r臋k臋, 偶eby wzi膮膰 ze sto艂u pilota, okno za telewizorem si臋 roztrzaska艂o.


Pocisk鈥 z mostu zosta艂 zidentyfikowany. Dobre wiadomo艣ci.

鈥 TT鈥 鈥 powiedzia艂 脰berg. 鈥 Siedem sze艣膰dziesi膮t dwa razy dwadzie艣cia pi臋膰.

鈥 Dobrze,鈥 偶e przynajmniej to jest jasne.

鈥 Taki鈥 sam efekt jak dziewi臋膰 milimetr贸w.

鈥 Wiem.

鈥 Z艂a鈥 wiadomo艣膰 jest taka, 偶e jest tego w G枚teborgu masa. W mie艣cie a偶 si臋 roi od tetetek. Ale sam to wiesz. Mo偶na to uzna膰 za swoist膮 kultur臋, je艣li si臋 chce.

鈥 Jak鈥 mo偶na to uzna膰 za kultur臋?

鈥 Poznajemy鈥 inne kultury. Kultury przemocy.

鈥 A,鈥 teraz rozumiem.

鈥 Dobra,鈥 co do pozycji strzelca鈥 to znaczy jeste艣my znowu na mo艣cie, s膮dzimy, 偶e on, albo ona, sta艂 przed samochodem. I faktycznie na mo艣cie. 艢lady po strzale s膮 na progu i na siedzeniu pasa偶era, ale wszystko wskazuje na to, 偶e strza艂 pad艂 spoza samochodu. Z niewielkiej odleg艂o艣ci.

鈥 Wi臋c鈥 wszystko rozegra艂o si臋 na samej g贸rze, na mo艣cie 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Na鈥 to wygl膮da.

鈥 I tylko鈥 jeden strza艂.

鈥 Tak鈥 wygl膮da. Przeczesali艣my t臋 cz臋艣膰 mostu, ale nic wi臋cej nie znale藕li艣my. Mo偶e kilka 艂usek wpad艂o do wody, a tylko jeden strza艂 zapl膮ta艂 si臋 do auta. Mog艂o by膰 tak, 偶e oddano wi臋cej strza艂贸w, ale tylko jeden trafi艂 w samoch贸d.

鈥 I nie鈥 ma rannego 鈥 doda艂 Winter.

鈥 Przynajmniej鈥 nie od tego pocisku 鈥 stwierdzi艂 脰berg.


Winter鈥 zatrzyma艂 si臋 przed krzes艂ami. Sta艂y na pasach przy przystanku tramwajowym Haga. Dzieciaki jak sfora ps贸w gapi艂y si臋 zza ogrodzenia. Wysiad艂, przeni贸s艂 dwa krzes艂a i wr贸ci艂 do samochodu. Kiedy zn贸w usiad艂 za kierownic膮, jeden z nastolatk贸w 鈥 sami ch艂opcy w wieku pi臋tnastu, szesnastu lat 鈥 wyskoczy艂 na ulic臋 i postawi艂 krzes艂a z powrotem, drewniane krzes艂a, pewnie wyniesione z pobliskiej Hagenskolan. Jako艣 mu si臋 uda艂o przejecha膰 mi臋dzy nimi, nie zadrapa艂 lakieru mercedesa. Czasami cz艂owiek chcia艂by wierzy膰, 偶e to tylko sen, pomy艣la艂 i spojrza艂 w tylne lusterko, na krzes艂a i na szyderczo u艣miechni臋te twarze. Banda z Hagen, a raczej jej resztki, po tym jak koledzy po wieloletnich 艣ledztwach pozamykali tych najgorszych. Same rozpuszczone dzieciaki bogatych rodzic贸w. Zaczeka艂 na zielone 艣wiat艂o, potem skr臋ci艂 w prawo w G枚ta 脛lvsgatan. Min膮艂 Konsum i ma艂e centrum handlowe, czy jak to mo偶na nazwa膰: apteka, kosmetyczka, cukiernia, obwo藕ny handel rybami, spo偶ywczak. Na parkingu eleganckie samochody. Wjecha艂 w Eckragatan i zatrzyma艂 si臋 przed domem Rogera Edwardsa. Nad drzwiami wida膰 by艂o 艣wiat艂o, w kilku oknach te偶 si臋 艣wieci艂o. 艢wiat艂o jakby zaprasza艂o. Zaparkowa艂 przed domem, podszed艂 do drzwi i zadzwoni艂. Edwards otworzy艂 natychmiast, jakby sta艂 za drzwiami ca艂y wiecz贸r i tylko czeka艂 na jego przybycie. Skulony w mroku przedpokoju, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Roger鈥 Edwards? 鈥 zapyta艂, wyci膮gaj膮c legitymacj臋. 鈥 Nazywam si臋 Erik Winter.

Edwards鈥 skin膮艂 g艂ow膮. Patrzy艂 na co艣 gdzie艣 obok. Winter si臋 odwr贸ci艂, ale zobaczy艂 tylko ulic臋 i sw贸j samoch贸d.

鈥 Kiedy鈥 dostan臋 z powrotem swoje auto? 鈥 zapyta艂 Edwards.

鈥 Tego鈥 nie wiem.

鈥 D艂ugo鈥 jeszcze to potrwa?

鈥 Musimy鈥 je najpierw zbada膰.

鈥 Co鈥 tam jest do badania?

鈥 Mog臋鈥 wej艣膰?

鈥 Co?鈥 Tak, ale鈥 ale偶 prosz臋.

Edwards鈥 machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 przedpokoju i wn臋trza domu. Winter dostrzeg艂 w g艂臋bi du偶y pok贸j. Okna wychodzi艂y na skalist膮 艣cian臋. 艢wiat艂o pada艂o z drugiej strony, z zachodu, za nim.

Wszed艂鈥 za Edwardsem do pokoju. Mia艂 mniej wi臋cej tyle lat co on. M贸wi艂 jak tutejszy, kulturalny mieszkaniec okolicy. Sprawia艂 wra偶enie zadbanego, ale te偶 wystraszonego. Albo nerwowego. A mo偶e tylko w naturalny spos贸b zaniepokojonego sytuacj膮. Jego skradziony samoch贸d zamieszany w jakie艣 przest臋pstwo.

To鈥 mog艂o si臋 zdarzy膰 przed kradzie偶膮. 脰berg nie potrafi艂 powiedzie膰, kiedy oddano strza艂. Niewykluczone, 偶e nie by艂o to mo偶liwe.

O ile鈥 tw贸j samoch贸d rzeczywi艣cie zosta艂 skradziony, pomy艣la艂 Winter, spogl膮daj膮c na Edwardsa. Edwards usiad艂. Winter te偶, w fotelu projektu Berga. Wygl膮da艂 na ta艅szy, ni偶 by艂 rzeczywisto艣ci. Co艣 takiego nazywa si臋 stylem. Jak cholernie drogie wino podawane w tanich kieliszkach. Nonszalancki blichtr. Nowa willa nad morzem.

Edwards鈥 wygl膮da艂 przez okno, w艂a艣ciwie przez szklan膮 艣cian臋.

Profil鈥 wydawa艂 si臋 znajomy.

Musia艂em鈥 go ju偶 kiedy艣 widzie膰. Spotkali艣my si臋 ju偶? Nie kojarz臋 nazwiska.

鈥 Czy鈥 to musi trwa膰 lata, zanim oddacie mi samoch贸d? 鈥 zapyta艂 Edwards.

鈥 Troch臋鈥 zastanawiaj膮ce wyda艂o mi si臋, 偶e nie zg艂osi艂 pan kradzie偶y 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nie鈥 zd膮偶y艂em, m贸wi艂em ju偶. Powiedzia艂em to pa艅skiemu koledze, kt贸rego spotka艂em wczesnym rankiem.

鈥 A jednak鈥 by艂 pan ju偶 na nogach, jak s艂ysza艂em.

鈥 Cz臋sto鈥 wcze艣nie wstaj臋.

鈥 Dlaczego?

鈥 Dlaczego?鈥 A co to ma wsp贸lnego ze spraw膮?

鈥 Co鈥 sprawi艂o, 偶e nie zd膮偶y艂 pan zg艂osi膰 kradzie偶y? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 By艂em鈥 zaj臋ty prac膮. Musia艂em przygotowa膰 prezentacj臋 na nast臋pny dzie艅.

鈥 Jak膮鈥 prezentacj臋?

鈥 A co鈥 to ma za znaczenie? Chce pan zobaczy膰 moj膮 prac臋? Mog臋 panu pokaza膰.

鈥 P贸藕niej鈥 鈥 powiedzia艂 Winter. Nachyli艂 si臋 bli偶ej. 鈥 Czy ma pan pistolet?


5


PISARZ鈥 PODERWA艁 SI臉, US艁YSZA艁 BRZ臉K rozbitej szyby. W艂a艣nie my艣la艂 o swoim s膮siedzie. Us艂ysza艂 przeje偶d偶aj膮cy ulic膮 samoch贸d, potem auto zawr贸ci艂o na placyku na ko艅cu ulicy, pojecha艂o w drug膮 stron臋, mo偶e zatrzyma艂o si臋 kawa艂ek dalej, a mo偶e rozp艂yn臋艂o si臋 w zgie艂ku miasta. Niskie, przeci膮g艂e d藕wi臋ki, pomy艣la艂. Mocne i niskie, nie ma przed nimi ucieczki. To jak brz臋czenie w uchu. W ci膮gu ostatnich kilku dni s膮siada odwiedzi艂o wielu ludzi. Samochody zatrzymywa艂y si臋 i odje偶d偶a艂y. Nie widzia艂 nikogo, nie podchodzi艂 do okna. Ale widzia艂 ruch na ulicy. Mo偶e te samochody przyje偶d偶a艂y do kogo艣 innego z tej ulicy, przynajmniej niekt贸re, ale wariat z jakiego艣 powodu zdawa艂 si臋 przyci膮ga膰 ludzi. Placyk do zawracania by艂 niewielki. 呕eby nikt mu nie uszkodzi艂 samochodu, wstawi艂 go pod wiat臋. Na szcz臋艣cie dom mia艂 co艣 takiego. Wiata gara偶owa przy willi z lat czterdziestych wygl膮da艂a jak z innej epoki, przyczepiona do szczytu domu jak pozdrowienie z przysz艂o艣ci. A przysz艂o艣膰 dzia艂a si臋 w艂a艣nie teraz. Przed trzema sekundami kto艣 wybi艂 mu szyb臋.

Zgasi艂鈥 lamp臋 do czytania i wsta艂. Wy艂膮czy艂 telewizor w 艣rodku czyjego艣 wywodu.

Szybko鈥 przeszed艂 si臋 po pokojach i zgasi艂 wszystkie 艣wiat艂a.

Potem鈥 sta艂 chwil臋 bez ruchu.

Z zewn膮trz鈥 nie dochodzi艂y 偶adne odg艂osy, nie przeje偶d偶a艂y samochody, nie zawraca艂y.

Tylko鈥 niski pomruk miasta.

Czy鈥 on na co艣 czeka? A mo偶e sobie poszed艂?

Wyszed艂鈥 do przedpokoju, za艂o偶y艂 sztyblety, otworzy艂 drzwi i wyszed艂, nie zamykaj膮c ich za sob膮.

鈥 Halo?!鈥 鈥 zawo艂a艂 w ciemno艣膰. 鈥 Jest tu kto?

Ale鈥 nawet je艣li kto艣 by艂, nie odpowiedzia艂.

Zamkn膮艂鈥 drzwi na klucz, zszed艂 po schodkach i zatrzyma艂 si臋 na niewielkim 偶wirowanym placyku. Widzia艂 sw贸j samoch贸d pod wiat膮, rozko艂ysana na wietrze uliczna lampa rzuca艂a na lakier rytmiczne b艂yski.

鈥 Halo?!鈥 Halo?!

Obszed艂鈥 dooko艂a ca艂y dom. Dolna cz臋艣膰 szyby w du偶ym pokoju by艂a za艂atwiona, ale nie zwyczajnie wybita. W szybie by艂a dziura, jakby przeszed艂 przez ni膮 strza艂. Ale on przecie偶 nie s艂ysza艂 strza艂u, nie zauwa偶y艂 te偶, 偶eby przez pok贸j 艣wisn臋艂a kula. N贸偶, pomy艣la艂. Ten palant wybi艂 dziur臋 w szybie no偶em. Teraz si臋 wystraszy艂. Przecie偶 szaleniec mo偶e sta膰 za 偶ywop艂otem oddzielaj膮cym ich dzia艂ki. Z no偶em w r臋ce. Jest wystarczaj膮co szalony, 偶eby dziabn膮膰 w okno. I wystarczaj膮co wyrachowany, 偶eby zaczeka膰, a偶 zapadnie zmrok.

Mo偶e鈥 jego dusza nie zazna spokoju, p贸ki nie wbije we mnie no偶a. Okno by艂o pierwsz膮 przeszkod膮, pierwsz膮 gro藕b膮. Jestem zagro偶eniem.

Rozejrza艂鈥 si臋, od lewej do prawej. Nic si臋 nie rusza艂o, nic nie by艂o s艂ycha膰.

Wracam鈥 do domu. Nie mog臋 tu tak sta膰.

Powinienem鈥 zadzwoni膰 na policj臋? Nie, nie ma przecie偶 dowod贸w. Ale ja wiem, 偶e to on.

Us艂ysza艂,鈥 偶e gdzie艣 na ulicy kto艣 odpala silnik, zobaczy艂, jak 艣wiat艂a omiataj膮 placyk. Wygl膮da艂o to tak, jakby samoch贸d cofa艂, i tak brzmia艂o.


Inspektor鈥 kryminalny Fredrik Halders sta艂 w swoim ogrodzie i przygl膮da艂 si臋, jak nad jego dzielnic膮 zapada zmierzch. Dzielnice znajduj膮ce si臋 poni偶ej Lunden nazywa艂 swoimi, bo to by艂o to, co widzia艂 z domu, to, nad czym panowa艂. Nie, nie panowa艂. Czasami mia艂 wra偶enie, 偶e nie panuje nad niczym. Przede wszystkim nad swoj膮 karier膮. Ju偶 dawno powinien by膰 komisarzem. To tylko cholerny tytu艂, ale mimo wszystko. Zas艂u偶y艂 na niego. Nie zna艂 w policji nikogo, kto by zas艂ugiwa艂 bardziej. Ewentualnie mo偶e Aneta, ale ona by艂a jeszcze za m艂oda. Przynajmniej tak jej m贸wi艂. Najwyra藕niej godzi艂a si臋 z tym, kiedy o tym rozmawiali. Ale nigdy nie my艣la艂a o karierze. On zreszt膮 te偶 nie. Chodzi艂o mu raczej o uznanie. Mo偶e o dow贸d. Nie, nie o dow贸d. Trudno to okre艣li膰.

Us艂ysza艂,鈥 偶e kto艣 si臋 zbli偶a, i odwr贸ci艂 si臋.

鈥 A tak鈥 bezszelestnie sz艂am 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Zdradzi艂a鈥 ci臋 trawa.

鈥 Nic鈥 nie s艂ysza艂am.

鈥 W艂a艣nie鈥 tak to dzia艂a.

鈥 Jak?

鈥 Kto艣,鈥 kto pr贸buje si臋 do kogo艣 podkra艣膰, jest tak na tym skoncentrowany, 偶e nie odbiera odg艂os贸w, kt贸re wywo艂uje.

鈥 Aha.

鈥 Tak鈥 jest.

鈥 Ale鈥 ja si臋 w艂a艣ciwie nie skrada艂am.

鈥 Nikt鈥 nie mo偶e podej艣膰 do mnie na mniej ni偶 pi臋膰 metr贸w tak, 偶ebym tego nie zauwa偶y艂 鈥 stwierdzi艂 Halders.

Aneta鈥 nie odpowiedzia艂a. By艂a inspektorem kryminalnym, tak samo jak Fredrik, pracowali razem, a teraz te偶 mieszkali, po tym jak Fredrik straci艂 偶on臋 w wypadku samochodowym, a potem niemal straci艂 rozum, a przede wszystkim zdolno艣膰 oceny sytuacji. Wtedy pozwoli艂, 偶eby z艂o podesz艂o zbyt blisko i 偶eby go skrzywdzi艂o, niemal zabi艂o. Teraz chyba ju偶 nikt nie podejdzie zbyt blisko.

鈥 Kiedy艣鈥 naprawd臋 si臋 postaram 鈥 zapowiedzia艂a Aneta.

鈥 Jak鈥 w R贸偶owej鈥 Panterze 鈥 doda艂鈥 Halders.

鈥 Nie鈥 do ko艅ca chwytam.

鈥 Komisarz鈥 Clouseau. Peter Sellers. Mia艂 chi艅skiego pomocnika, kt贸ry mia艂 na niego napada膰, to znaczy na komisarza, kiedy komisarz akurat nie uwa偶a艂.

鈥 R贸偶owa鈥 Pantera?

鈥 Nie鈥 m贸w, 偶e nie znasz tych film贸w.

Aneta鈥 nie odpowiedzia艂a.

鈥 Ojej,鈥 to niedobrze.

鈥 Mo偶e鈥 to kwestia pokolenia 鈥 stwierdzi艂a Aneta.

鈥 W艂a艣nie鈥 鈥 zgodzi艂 si臋 Halders. 鈥 M贸w mi dziadziu.

鈥 Mo偶e鈥 wypo偶yczymy ten film? 鈥 zaproponowa艂a Aneta. 鈥 呕eby zasypa膰 pokoleniow膮 przepa艣膰.

鈥 To鈥 kilka film贸w 鈥 wyja艣ni艂 Halders. 鈥 Ca艂a seria.

鈥 No鈥 to we藕miemy wszystkie.

鈥 Powr贸t鈥 R贸偶owej Pantery jest鈥 chyba najlepszy.

鈥 Po鈥 drodze odbior臋 Hannesa i Magd臋.

鈥 Dobrze.

Dzieci鈥 Haldersa z ma艂偶e艅stwa z Margaret膮. Magda coraz bardziej przypomina艂a matk臋. Kiedy pomy艣la艂 o tym pierwszy raz, u艣wiadomi艂 sobie, 偶e to co艣, z czym b臋dzie musia艂 si臋 pogodzi膰. To nie jest co艣, co po prostu zniknie. To jest jak 偶ycie, ono nie znika. Chocia偶 tak, czasem tak si臋 dzieje. Znika w jednej sekundzie. W drugiej sekundzie. D艂ugiej jak 偶ycie. Wszystko zastyga w drugiej sekundzie, ca艂e 偶ycie, kt贸re by艂o dotychczas, zastyga w tej drugiej sekundzie, ona rozbija wszystko, co mog艂oby si臋 zdarzy膰, ale potem ju偶 nigdy, przenigdy nie nast膮pi. Czy ja przepracowa艂em swoj膮 偶a艂ob臋? Mo偶e dzi臋ki Anecie, o ile w og贸le to zrobi艂em.

Nagle鈥 w dole, na Ullevi, zapali艂y si臋 wielkie reflektory. O艣lepiaj膮co jasne. To stworzy艂o wok贸艂 nich now膮 ciemno艣膰, g艂臋bszy odcie艅 zmroku si臋ga艂 stamt膮d a偶 tutaj.

鈥 Wieczorem鈥 jest mecz? 鈥 zapyta艂a Aneta Djanali.

鈥 Nic鈥 o tym nie wiem.

鈥 Je艣li鈥 nie ty, to nikt.

鈥 Ju偶鈥 nie jestem na bie偶膮co z pi艂k膮 鈥 stwierdzi艂 Halders. 鈥 Odk膮d 脰IS wylecia艂.

鈥 Hm鈥

鈥 Nie鈥 zas艂u偶yli艣my na nic lepszego, my, kibice 脰IS 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Nie鈥 鈥 przyzna艂a z u艣miechem Aneta.

鈥 Klub鈥 klasy 艣redniej.

鈥 To鈥 dlaczego im kibicujesz?

鈥 Przecie偶鈥 oni s膮 praktycznie z mojej dzielnicy 鈥 wyja艣ni艂 Halders.

鈥 Chyba鈥 s膮 tu te偶 jakie艣 inne kluby?

鈥 Lundens鈥 IS? Ha, ha, ha.

鈥 Nie鈥 znam si臋 na tym.

鈥 Winter鈥 jest za IFK 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Tak mi si臋 przynajmniej wydaje.

鈥 Ach鈥 tak.

鈥 Po鈥 stronie zwyci臋zc贸w.

鈥 Chcesz鈥 w ten spos贸b powiedzie膰 co艣 o Eriku?

鈥 Nic,鈥 nic ponad to, 偶e jego klub jest klubem wi臋kszo艣ci.

鈥 Nie鈥 s膮dz臋, 偶eby to by艂a jego wina.

鈥 Ju偶鈥 nic wi臋cej nie powiem.

鈥 A wczoraj鈥 tak dobrze m贸wi艂 o tobie.

鈥 Doprawdy?鈥 Kiedy?

鈥 S艂ysza艂am,鈥 jak rozmawia艂 w kafeterii z Bertilem. Przechodzi艂am obok. Erik powiedzia艂 co艣 o twojej鈥 integralno艣ci, tak mi si臋 wydaje. Wi臋c pozytywnie.

鈥 Integralno艣膰?

鈥 Tak.

鈥 To鈥 inne okre艣lenie o艣lego uporu.

鈥 Ale鈥 on go tak nie u偶y艂, Fredriku.

Reflektory鈥 nad Ullevi zgas艂y tak samo niespodziewanie, jak si臋 zapali艂y.

鈥 Fa艂szywy鈥 alarm 鈥 stwierdzi艂 Halders.

Nad鈥 morzem pokaza艂 si臋 w膮ski pasek s艂o艅ca, jak u艣miech. Kilka sekund p贸藕niej go nie by艂o.

鈥 Wybierzemy鈥 si臋 wieczorem do kina? 鈥 zaproponowa艂a Aneta.

鈥 Nie鈥 ma nic ciekawego 鈥 odpar艂 Halders.

鈥 Sprawdza艂e艣?

鈥 Nie.

鈥 Co鈥 si臋 dzisiaj z tob膮 dzieje, Fredriku?

鈥 Lato鈥 umiera, to dlatego jest mi smutno.

鈥 To鈥 brzmi jak tekst piosenki.

鈥 Bo鈥 nim jest. John Holm.

鈥 Nigdy鈥 o nim nie s艂ysza艂am.

鈥 Jest鈥 najlepszy.

鈥 W czym?

鈥 W melancholii.

鈥 Ale鈥 ju偶 dawno nie ma lata, Fredriku.

鈥 W艂a艣nie.鈥 Dlatego cz艂owiek smuci si臋 jeszcze bardziej.

Aneta鈥 si臋 za艣mia艂a. Jej 艣miech odbija艂 si臋 po ca艂ym Lunden, a potem polecia艂 dalej, w stron臋 Ullevi.

鈥 A ty鈥 jeszcze robisz sobie z tego 偶arty 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Idziemy鈥 do kina 鈥 zdecydowa艂a Aneta. 鈥 Na Bonda.


M臋偶czyzna鈥 wchodzi艂 po schodach. Wygl膮da艂, jakby liczy艂 stopnie. Nie m贸g艂 i艣膰 szybko. To by艂a staro艣wiecka klatka schodowa, szerokie marmurowe stopnie, na 艣cianach secesyjne wzory. O艣wietlenie bardzo s艂abe. Nie da艂o si臋 rozpozna膰 jego twarzy.

Zatrzyma艂鈥 si臋 przed jakimi艣 drzwiami. By艂o cicho. Cicho. Nachyli艂 si臋 do drzwi, jakby nas艂uchiwa艂.

Czy鈥 to, co nagle us艂ysza艂, to by艂 g艂os dziecka? Jakie艣 dziecko co艣 wo艂a艂o? Za艣mia艂o si臋?

Cofn膮艂鈥 si臋 o krok. Rozejrza艂 si臋. Zn贸w by艂o cicho. Cicho. Jego twarz nie wyra偶a艂a 偶adnych emocji, jakby si臋 spodziewa艂 wszystkiego 鈥 albo niczego.


Czy鈥 polityka jest powo艂aniem? A mo偶e czym艣 jeszcze wa偶niejszym? Co sprawia, 偶e ludzie chc膮 si臋 zajmowa膰 polityk膮? Przecie偶 polityka nie jest w gruncie rzeczy niczym innym ni偶 zdolno艣ci膮 do zgadzania si臋 na kompromisy. Jaki cz艂owiek chcia艂by po艣wi臋ci膰 偶ycie kompromisom? Tch贸rzliwy? Zal臋kniony? S艂aby?

鈥 Richardsson.

Zg艂osi艂鈥 si臋 swoim zwyk艂ym, mocnym g艂osem. Nawet pomy艣la艂 o tym, kiedy m贸wi艂, jak si臋 nazywa. Mocny, opanowany g艂os. Polityka jest wa偶na, my艣la艂 dalej w ci膮gu tych kilku sekund, ale inne rzeczy s膮 tak samo wa偶ne. Jedn膮 z nich jest B贸g. Potrzebujemy Boga. Zawsze idziemy z Bogiem.

鈥 Richardsson鈥 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 M贸wi Jan Richardsson. Z kim rozmawiam?

鈥 To鈥 ja.

Richardsson鈥 nic nie powiedzia艂.

Nie鈥 chcia艂 s艂ucha膰 tego g艂osu, nie tutaj.

鈥 To鈥 ja 鈥 powt贸rzy艂 g艂os.

鈥 M贸wi艂em,鈥 偶eby艣 tutaj nie dzwoni艂.

鈥 Jakie鈥 to ma znaczenie? Tw贸j telefon jest na pods艂uchu?

Richardsson鈥 si臋 rozejrza艂, 偶eby sprawdzi膰, czy kto艣 w pobli偶u si臋 nie przys艂uchuje. Ale by艂 w swoim gabinecie sam. Przez szklan膮 艣cian臋 widzia艂 swoj膮 sekretark臋, siedzia艂a przed ogromnym monitorem. Ma艂a sekretarka, wielki monitor. To mo偶e du偶o pomie艣ci膰. Wszelkie informacje na temat miasta. Do powstania ilu z nich sam si臋 przyczyni艂? To nie by艂o wa偶ne.

鈥 Zobaczymy鈥 si臋 wieczorem? 鈥 zapyta艂 g艂os.

S艂ycha膰,鈥 偶e jest zdenerwowany. Brzmi, jakby by艂 zdenerwowany. Bardziej ni偶 zwykle.

鈥 Czy鈥 co艣 si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂 Richardsson.

鈥 Nie鈥

Richardsson鈥 nadal czeka艂.

鈥 Nic鈥 wa偶nego.

鈥 Opowiesz鈥 mi wieczorem 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

鈥 Ta鈥 sama godzina?

Richardsson鈥 zerkn膮艂 na zegarek, jakby m贸g艂 wskazywa膰 czas kilka godzin naprz贸d.

鈥 W tej鈥 chwili na to wygl膮da.

鈥 Czy鈥 przedtem鈥 p贸jdziesz do domu?

Richardsson鈥 nie odpowiedzia艂. Nie podoba艂o mu si臋 to pytanie. Wiedzia艂, 偶e tamten wie, 偶e mu si臋 nie podoba.

鈥 Roz艂膮czam鈥 si臋.

Wsta艂鈥 od biurka, od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Sekretarka podnios艂a g艂ow臋 i u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Odwzajemni艂 u艣miech.

Wyszed艂鈥 z gabinetu.

鈥 Dzwoni艂鈥 kurator szkolny z 脛lvsborg 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Kiedy pan by艂 zaj臋ty.

鈥 W jakiej鈥 sprawie?

鈥 Zn贸w鈥 jaki艣 wandalizm.

Richardsson鈥 skin膮艂 g艂ow膮. Wandalizm na terenie szko艂y to co艣 bardziej normalnego ni偶 zachowania przeciwne. Szko艂y publiczne w mie艣cie i tak przewa偶nie od pocz膮tku wygl膮daj膮 jak slumsy, wr臋cz zach臋caj膮 do niszczenia. Co艣, co ju偶 jest uszkodzone, mo偶na r贸wnie dobrze rozwali膰 ca艂kiem.

鈥 Wychodz臋鈥 na chwil臋 鈥 rzuci艂.

鈥 A kurator?

鈥 Je艣li鈥 zadzwoni, prosz臋 powiedzie膰, 偶e jestem zaj臋ty.

Sekretarka鈥 odprowadzi艂a go wzrokiem.

Niech鈥 sobie patrzy. S膮 wa偶niejsze sprawy. Pomy艣la艂 o Bogu. Mia艂 w g艂owie pewn膮 fantazj臋. Nie chcia艂, 偶eby j膮 zobaczy艂a na jego twarzy.


Pisarz鈥 rzadko pracowa艂 wieczorem. Jego m贸zg 鈥 o ile to on tu pracowa艂 鈥 by艂 wieczorami zm臋czony, nawet ju偶 po po艂udniu. Lepiej mu si臋 pisa艂o po porz膮dnie przespanej nocy. Cho膰 rzadko mu si臋 udawa艂o porz膮dnie przespa膰 noc. Noce najcz臋艣ciej by艂 pe艂ne sennych koszmar贸w. Sny o szatanie i o jego 艣wicie, ale nast臋pnego ranka zbyt odleg艂e, 偶eby m贸g艂 je wykorzysta膰 w ksi膮偶kach. Gdyby istnia艂o jakie艣 urz膮dzenie elektromagnetyczne czy inne, kt贸re potrafi艂oby rejestrowa膰 sny w kolorze, wtedy m贸g艂by je tylko spisa膰. Jego wyobra藕nia ju偶 wykona艂a ca艂膮 prac臋. Nie musia艂 si臋 wstydzi膰.

M贸g艂鈥 poczyta膰 wieczorem.

Trzyma艂鈥 w d艂oni wydruk. Gdyby to mia艂 by膰 film, mo偶na by go nazwa膰 dramatem dokumentalnym, pomy艣la艂. Mo偶e b臋dzie z tego film.

Przeczyta艂:鈥 鈥濿yp艂yn臋艂a dalej, ni偶 my艣la艂a. Chcia艂a dotrze膰 do wyspy, tak przynajmniej my艣la艂 艣wiadek. Albo 艣wiadkowie. Jeszcze nie by艂o jasne, ile os贸b widzia艂o dziewczynk臋 w wodzie. Czy w og贸le kto艣 widzia艂. Ani kiedy znikn臋艂a. Nagle po prostu znikn臋艂a, tak powiedzia艂 艣wiadek. Ale mog臋 si臋 myli膰, mo偶e to nie j膮 widzia艂em od samego pocz膮tku. To m贸g艂 by膰 kto艣 inny. Nie ma pewno艣ci, czy to by艂 cz艂owiek鈥.

Przerwa艂.

Zn贸w鈥 us艂ysza艂 na ulicy samoch贸d. Min膮艂 jego dom, zawr贸ci艂, jecha艂 z powrotem. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e zatrzyma艂 si臋 przed jego furtk膮. Poszed艂 do salonu i wyjrza艂 przez okno. Samoch贸d sta艂 przed domem s膮siada. Tylne 艣wiat艂a jarzy艂y si臋 z艂owrog膮 czerwieni膮. Istnieje wiele odcieni czerwonego, ale wi臋kszo艣膰 ma w sobie co艣 z艂owrogiego. A na przyk艂ad zielony 鈥 nigdy.

Popatrzy艂鈥 w d贸艂, na dziur臋 w szybie. Na szcz臋艣cie szyby by艂y podw贸jne, nie musia艂 od razu p臋dzi膰 do szklarza. Nie chcia艂 w og贸le p臋dzi膰 do nikogo, a ju偶 na pewno nie po spotkaniu z s膮siadem. Wybra艂 to miejsce, 偶eby 偶y膰 w ca艂kowitej samotno艣ci, 偶eby tylko pisa膰 i czasem wychodzi膰 po niezb臋dne zakupy albo na kr贸tki spacer, kiedy potrzebowa艂 rozrusza膰 zesztywnia艂y kark i ramiona. Choroba zawodowa. Nabawi艂 si臋 tych chronicznych dolegliwo艣ci, cho膰 nie przynios艂y mu milion贸w. Zamiast tego sam zap艂aci wysok膮 cen臋, je艣li nadal b臋dzie pisa艂 z bol膮cym karkiem i nie zarobi worka pieni臋dzy. To 艂adna metafora: worek pieni臋dzy. Konkretny przedmiot, kt贸ry mo偶na z艂apa膰 i zanie艣膰 do skarbca.

Wr贸ci艂鈥 do biurka i zn贸w zacz膮艂 czyta膰: 鈥濻ta艂a si臋 duchem. Co to jest duch? Co艣, przed czym nie ma ucieczki? Co艣, przed czym nie mo偶na si臋 ukry膰? Jak znikn臋艂a? Czy istnieje jaka艣 odpowied藕?鈥.

Podni贸s艂鈥 wzrok.

Za鈥 oknem zn贸w rozleg艂 si臋 warkot silnika.

Gdyby鈥 nie ta dziwna k艂贸tnia z s膮siadem, nie zwraca艂by na to uwagi. Przedtem samochody je藕dzi艂y t臋dy tam i z powrotem, a on nie po艣wi臋ca艂 temu ani jednej my艣li.

Samoch贸d鈥 nadal tam by艂, silnik pracowa艂 na ja艂owym biegu. Ju偶 od ponad minuty. Us艂ysza艂, 偶e drzwi zn贸w si臋 zamykaj膮.

Wreszcie鈥 samoch贸d odjecha艂. Prawie odetchn膮艂 z ulg膮. To by艂o jak czekanie, kiedy drugi but wreszcie spadnie na pod艂og臋, inaczej cz艂owiek nie mo偶e si臋 odpr臋偶y膰.

Pr贸bowa艂鈥 si臋 odpr臋偶y膰. Od艂o偶y艂 wydruk. To nie by艂o odpr臋偶aj膮ce. To, o czym pisa艂, by艂o czym艣 g艂臋boko niepokoj膮cym, tragicznym i niewyja艣nionym, disturbing, jak鈥 m贸wi膮 Anglicy. To dobre s艂owo, disturbing. Brakowa艂o鈥 mu szwedzkiego odpowiednika. Niepokoj膮ce nie wystarcza艂o, poruszaj膮ce by艂o zbyt p艂askie. Disturbing znaczy艂o,鈥 偶e to co艣, przed czym nie ma ucieczki. Co cz艂owieka prze艣laduje.

Zn贸w鈥 wsta艂 z krzes艂a.

Prze艣ladowa艂o,鈥 a偶 zap臋dzi艂o w 艣lep膮 uliczk臋, pomy艣la艂.

Aneta鈥 i Halders wyszli z kina Royal. Avenyn by艂a dziwnie opustosza艂a. Ludzie byli gdzie indziej.

鈥 Mo偶e鈥 jednak jest mecz? 鈥 zastanawia艂 si臋 Halders.

鈥 Nie鈥 wiedzia艂by艣 o tym?

鈥 Wiedzia艂bym,鈥 normalnie bym wiedzia艂. Mo偶e to jakie艣 specjalne spotkanie.

鈥 Kt贸re鈥 艣ci膮ga ca艂e miasto?

鈥 Nie鈥 mam poj臋cia, Aneto.

鈥 Mo偶emy鈥 tam p贸j艣膰 i sprawdzi膰.

鈥 Dlaczego鈥 nie.

Przy鈥 Vasagatan skr臋cili w prawo. W膮ski plac przed Kometen by艂 pusty. W restauracji te偶 nie by艂o prawie nikogo.

鈥 Jak鈥 d艂ugo jeszcze mamy baby-sittera? 鈥 zapyta艂 Halders.

Aneta鈥 spojrza艂a na zegarek.

鈥 Jeszcze鈥 dwie godziny. Wyliczyli艣my porz膮dny zapas.

鈥 Napijemy鈥 si臋?

鈥 Dlaczego鈥 nie 鈥 odpar艂a.

鈥 Ostatni鈥 w 艣rodku stawia 鈥 rzuci艂 Halders, szybko przeszed艂 przez ulic臋 i otworzy艂 drzwi.

Aneta鈥 dogoni艂a go przy barze.

鈥 Czego鈥 si臋 napijesz? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Du偶e鈥 piwo oczywi艣cie.

鈥 Maj膮鈥 te偶 inne rzeczy.

鈥 Nie鈥 dzisiaj.

鈥 Ach tak?

鈥 Pasuje do filmu.

鈥 James Bond. W takim razie powinno by膰 wytrawne martini. Bond pije przecie偶 martini.

鈥 Pije martini z w贸dk膮.

鈥 To dlaczego sobie tego nie we藕miesz, skoro tak si臋 znasz?

Zam贸wi艂a piwo i czerwone wino.

Napili si臋.

鈥 Kochasz mnie, Fredriku? 鈥 zapyta艂a po kr贸tkiej chwili.

Byli w barze sami. Mo偶e sami w ca艂ym mie艣cie. Co艣 si臋 chyba sta艂o z ca艂ym krajem. Halders nagle poczu艂 si臋 porzucony, jakby by艂 samotny.

鈥 Dlaczego pytasz?

鈥 Po prostu odpowiedz na pytanie.

鈥 To jakie艣 przes艂uchanie?

鈥 Nie chcesz mi odpowiedzie膰.

鈥 Wi臋c to jest przes艂uchanie.

Aneta nie odezwa艂a si臋 wi臋cej.

鈥 Odpowied藕 brzmi: tak 鈥 powiedzia艂 Halders.

Nadal nic nie m贸wi艂a.

鈥 No a teraz odbij臋 pi艂eczk臋 鈥 doda艂 Halders.

鈥 Ja鈥 nie wiem 鈥 odpar艂a Aneta po chwili, kt贸ra Haldersowi wyda艂a si臋 bardzo d艂uga. 鈥 Nie umiem odpowiedzie膰.


6


WINTER ZAPARKOWA艁 PRZED DOMEM RINGMARA.

Po pi膮tym dzwonku gospodarz wreszcie otworzy艂 drzwi.

鈥 My艣la艂em, 偶e ci臋 nie ma.

鈥 Te偶 tak my艣la艂em.

鈥 Co chcesz przez to powiedzie膰?

鈥 W艂a藕 鈥 rzuci艂 Ringmar.

Odwr贸ci艂 si臋 i poszed艂 w g艂膮b przedpokoju. Winter ruszy艂 za nim. Plecy Ringmara wygl膮da艂y w p贸艂mroku na przygarbione. Jakby si臋 zacz膮艂 kurczy膰.

鈥 Jak tam twoje przezi臋bienie?

Ringmar si臋 odwr贸ci艂.

鈥 Przezi臋bienie?

鈥 Czy to nie z powodu przezi臋bienia siedzisz w domu, zamiast i艣膰 do pracy?

鈥 Jasne, naturalnie.

鈥 Czy ty sobie urz膮dzasz wagary, Bertil?

鈥 Nie, ja chlam.

鈥 Chlasz? To do ciebie niepodobne.

鈥 W ko艅cu ludzie si臋 czasem zmieniaj膮.

鈥 Ale 偶eby w tak p贸藕nym wieku?

鈥 No w艂a艣nie, czy to nie fantastyczne?

鈥 Nie, tylko zastanawiaj膮ce.

鈥 呕artowa艂em. Ale faktycznie wypi艂em przed chwil膮 ma艂膮 whisky. Na przezi臋bienie oczywi艣cie.

Stali w salonie. Za oknem zapada艂 zmierzch. Ogr贸d s膮siada jarzy艂 si臋 z艂otem.

鈥 Wcze艣nie zaczyna w tym roku 鈥 zauwa偶y艂 Winter.

鈥 Powinienem nas艂a膰 na niego osi艂k贸w z Hells Angels 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Wystarczy jeden telefon 鈥 powiedzia艂 Winter, przygl膮daj膮c si臋 艣wietlnym instalacjom za szyb膮. Czy to nie jest nowy przedmiot w szko艂ach wy偶szych? Na uniwersytetach? Projektowanie instalacji 艣wietlnych, light design? Chyba gdzie艣 o tym czyta艂. W 鈥濸olistidningen鈥? 鈥濻venska Dagbladet鈥?

鈥 Mo偶e kto艣 inny zadzwoni 鈥 odpar艂 Ringmar. 鈥 Too risky. Napijesz si臋?

鈥 Jestem samochodem.

鈥 Mo偶esz go tu zostawi膰. S膮 taks贸wki.

Winter spojrza艂 na swojego mercedesa. Sta艂 przed domem. Wygl膮da艂 ponuro. Mo偶e chcia艂 go opu艣ci膰.

鈥 呕eby tylko s膮siad nie obwiesi艂 go lampkami 鈥 powiedzia艂 Winter.

Ringmar stan膮艂 obok niego przy oknie.

鈥 Mo偶e by mu si臋 przyda艂o. Kiepsko wygl膮da.

鈥 Zabawne. O tym samym pomy艣la艂em.

鈥 Bratnie dusze 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 Jeste艣my bratnimi duszami.

鈥 Chyba jednak napij臋 si臋 tej whisky 鈥 powiedzia艂 Winter.

Stare schody: m臋偶czyzna wchodzi艂 na g贸r臋. By艂o cicho, s艂ycha膰 by艂o tylko szuranie but贸w o stopnie, suchy odg艂os.

Teraz trzyma艂 w d艂oni pistolet. Prawie niewidoczny. Mia艂 pozbawion膮 emocji, skupion膮 twarz s艂uchacza. W co艣 si臋 ws艂uchiwa艂. Wiedzia艂, dok膮d ma i艣膰? Gdzie by艂o to, czego szuka艂? By艂 w s膮siedniej klatce. Dlaczego nie wjecha艂 wind膮? Winda by艂a gdzie indziej. Nie rusza艂a si臋. Nie chcia艂, 偶eby ruszy艂a z miejsca, 偶eby zacz臋艂a ha艂asowa膰. Wola艂 i艣膰.

Wraca艂 schodami, schodzi艂 na d贸艂.

Znowu g艂os dziecka. Czy to by艂o dziecko?

Nagle us艂ysza艂 krzyk, wyra藕ny krzyk, niezbyt g艂o艣ny, troch臋 przyt艂umiony: Nieeee鈥


Winter wypi艂 i skrzywi艂 si臋.

鈥 Wcale nie jest taka obrzydliwa 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 To nie to.

鈥 A co takiego?

鈥 Nic.

鈥 G艂owa, prawda? B贸l g艂owy?

鈥 Ju偶 min膮艂 鈥 powiedzia艂 Winter i zn贸w 艂ykn膮艂 whisky.

鈥 Ale wr贸ci. Dlaczego nie p贸jdziesz sprawdzi膰, co to jest?

鈥 A po co?

鈥 Co to za durna odpowied藕?

鈥 Nie wiem, czy to jest odpowied藕.

鈥 Boisz si臋, 偶e co艣 znajd膮? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 W takim razie powiniene艣 prosto st膮d pojecha膰 taks贸wk膮 do Sahlgrenska. Bo nie ma czasu do stracenia.

鈥 To tylko zwyk艂a migrena.

鈥 Bierzesz na to jakie艣 proszki?

Winter zaprzeczy艂. Poczu艂 uk艂ucie za prawym uchem.

Ringmar pokr臋ci艂 g艂ow膮.

鈥 A co m贸wi Angela? 鈥 zapyta艂.

鈥 Nic.

鈥 Nic?

鈥 To mi przejdzie 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Zawsze przechodzi. Co ty my艣la艂e艣? 呕e to jaki艣 guz albo co艣 w tym rodzaju?

Ringmar nie odpowiedzia艂.

鈥 W艂a艣nie tak my艣lisz? 鈥 nalega艂 Winter.

鈥 Tu nie chodzi o to, co kto my艣li 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Z tym jest jak ze wszystkim innym. Licz膮 si臋 fakty.

鈥 Mog臋 dosta膰 jeszcze troch臋 whisky? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Je艣li to pomo偶e 鈥 odpar艂 Ringmar i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po butelk臋.

鈥 To pomaga na wszystko. 鈥 Winter si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Whisky to nap贸j diab艂a 鈥 powiedzia艂 Ringmar.


Pisarz zn贸w sta艂 przed swoim wynaj臋tym domem. Mrok zg臋stnia艂. A mo偶e 艣wiat艂o n臋dznych latarni os艂ab艂o.

Przed s膮siedni膮 will膮 sta艂 samoch贸d.

To w艂a艣nie jego s艂ysza艂.

Z wn臋trza domu nie dobiega艂a muzyka. Jaki艣 samoch贸d przemkn膮艂 obok, zawr贸ci艂 i od razu pojecha艂 dalej.

To by艂o volvo V70. W G枚teborgu prawie nie by艂o innych samochod贸w. Wszyscy je藕dzili V70: gospodynie domowe, ojcowie rodzin, prostytutki, dyrektorzy, ksi臋gowi, hydraulicy. Pisarze. On te偶 taki mia艂, volvo V70, u偶ywane, oczywi艣cie. Kupi艂 je, kiedy jedna z jego ksi膮偶ek zaskakuj膮co dobrze sprzeda艂a si臋 w wydaniu kieszonkowym i rok p贸藕niej sp艂yn臋艂o troch臋 pieni臋dzy. Pozby艂 si臋 tego samochodu w tym samym czasie, gdy jego 偶ona pozby艂a si臋 jego. Dla r贸wnowagi kupi艂 u偶ywanego saaba.

W domu s膮siada by艂o ciemno.

Rety, ale偶 by艂o p贸藕no. Uda艂o mu si臋 rozpozna膰 po艂o偶enie wskaz贸wek na tarczy zegarka, kiedy sta艂 bli偶ej latarni. Gdzie si臋 podzia艂y te godziny?

Mo偶e on mnie widzi. Je艣li b臋d臋 tu sta艂 d艂u偶ej, mo偶e wyjrzy przez okno, a potem wypadnie z domu z kijem bejsbolowym w r臋ce. Mnie te偶 przyda艂by si臋 taki kij.

Nagle znalaz艂 si臋 przy furtce jego domu.

Nagle w oknie mign臋艂a jasno艣膰.

Rozci臋艂a mrok jak strumie艅 艣wiat艂a z latarki. By艂a, a potem znikn臋艂a.

Us艂ysza艂 co艣. Krzyk?

Sk膮d dochodzi艂?

Rozejrza艂 si臋, ale na ulicy nic si臋 nie rusza艂o. W domu, kt贸ry sta艂 przed nim, zn贸w by艂o ciemno. Tamten blask m贸g艂 by膰 odbiciem 艣wiat艂a latarni poruszonym przez wiatr. Odg艂os te偶 m贸g艂 wywo艂a膰 wiatr. Przybiera艂 w艂a艣nie na sile. Furtka j臋cza艂a pod jego naporem. Mo偶e to by艂 ten d藕wi臋k.

Sta艂 przy samochodzie, kt贸ry przez ostatnich kilka godzin by艂 tam zaparkowany. Na tylnym siedzeniu le偶a艂o kilka poduszek. Widzia艂 te偶 jaki艣 worek. Odwr贸ci艂 wzrok. Czu艂 si臋 tak, jakby po kryjomu zagl膮da艂 komu艣 do domu.

Kiedy o tym pomy艣la艂, poczu艂, 偶e robi si臋 coraz bardziej z艂y.

Jakie prawo ma ten tam, 偶eby niszczy膰 moj膮 w艂asno艣膰! Wprawdzie wynaj臋t膮, ale zawsze.

Te偶 powinienem wybi膰 mu okno. Ale wtedy chyba rozp臋ta si臋 tu piek艂o.

I rzeczywi艣cie, po chwili si臋 rozp臋ta艂o.


Halders i Aneta stali przed swoim domem. To by艂 tak samo jej dom jak jego, powtarza艂 to przy r贸偶nych okazjach. To by艂 jej dom. To by艂 ich dom.

Baby-sitter ju偶 poszed艂. Dzieci le偶a艂y w 艂贸偶kach.

鈥 Chcesz nas zostawi膰, Aneto?

Powiedzia艂 to tak 艂agodnie, ale by艂y to przera偶aj膮ce s艂owa. Zostawi膰 nas. Strasznie zabrzmia艂o to 鈥瀗as鈥 w tym kontek艣cie. Jaki by艂 kontekst? Tego nie wiedzia艂a.

鈥 Nie 鈥 odpar艂a. Nie mog艂a zostawi膰 nas. Nigdy nie by艂aby w stanie zostawi膰 nas.

鈥 Wi臋c o co ci chodzi? 鈥 Halders wyci膮gn膮艂 r臋k臋, ale jej nie dotkn膮艂. 鈥 Wi臋c o co ci w takim razie chodzi, kiedy m贸wisz, 偶e mo偶e mnie nie kochasz?

鈥 Ja鈥 nie wiem, Fredriku.

Uj臋艂a jego d艂o艅.

鈥 Tylko to wszystko jest takie鈥 popl膮tane. Nie wiem. Ja鈥 sama nie wiem, co my艣l臋. O niczym. Co s膮dz臋.

鈥 Nie wiesz?

鈥 Czy to takie dziwne? Mo偶e czasem cz艂owiek potrzebuje鈥 troch臋 porozmy艣la膰.

鈥 Rozmy艣la膰? Rozmy艣la膰 o czym? O nas?

Zn贸w to 鈥瀗as鈥. Ale tym razem nie zabrzmia艂o tak strasznie. Teraz znaczy艂o co艣 innego. Chodzi艂o tylko o ni膮 i o niego.

鈥 Rozmy艣la膰 o wszystkim 鈥 odpar艂a.

鈥 Czy normalnie si臋 tego nie robi? 鈥 zapyta艂 Halders. 鈥 Nie ma si臋 w g艂owie tysi臋cy my艣li naraz?

鈥 Ale偶 tak鈥

鈥 No w艂a艣nie.

Tak, no w艂a艣nie. A mimo wszystko to wcale nie by艂o takie proste. Tylko 偶e ona nie mog艂a tego powiedzie膰. Nie teraz. Przecie偶 nie wiedzia艂a.

鈥 Wejdziemy do domu? 鈥 zapyta艂 Halders.

鈥 Chc臋 tu jeszcze troch臋 zosta膰.

鈥 No to zosta艅my.

Sama, pomy艣la艂a. Ale nie jestem pewna. Nawet tego nie wiem.

鈥 Czasem to miasto jest pi臋kne 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Hm鈥

鈥 Pomy艣l, co si臋 kryje w tym pi臋knym elektrycznym o艣wietleniu.

鈥 Wi臋c ty te偶 o tym my艣lisz.

鈥 Tak. To te偶 si臋 tam mie艣ci, razem z tysi膮cami innych my艣li.

鈥 My艣la艂am o tym, 偶e gdyby艣my tu stali dwadzie艣cia lat temu, to te 艣wiat艂a w dole wygl膮da艂yby jak ma艂e miasteczko 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Dwadzie艣cia lat temu G枚teborg by艂 ma艂ym miasteczkiem.

鈥 W艂a艣ciwie nie.

鈥 W ka偶dym razie takie robi艂 wra偶enie 鈥 stwierdzi艂 Halders.

鈥 Dlaczego?

鈥 Zna艂o si臋 wszystkich przest臋pc贸w.

鈥 To by艂o chyba, zanim ja zacz臋艂am pracowa膰 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Mieli艣my wsp贸lne imprezy op艂atkowe.

鈥 Aha.

鈥 Mo偶na by艂o nawi膮za膰 nowe kontakty 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 M贸wi艂e艣 przed chwil膮, 偶e wszystkich zna艂e艣.

鈥 No to prawie wszystkich.

鈥 Dlaczego ta tradycja zanik艂a?

鈥 Miasto si臋 powi臋kszy艂o.

鈥 Policja mog艂a za艂atwi膰 na miejsce spotka艅 jaki艣 wi臋kszy obiekt.

鈥 Na przyk艂ad jaki?

鈥 Sk膮d mam wiedzie膰. 鈥 Kiwn臋艂a g艂ow膮 w stron臋 miasta i jego 艣wiate艂. 鈥 Na przyk艂ad Ullevi. 鈥 Widzia艂a wysokie s艂upy z reflektorami. Na tle 偶贸艂toczarnego nieba wygl膮da艂y jak zaci艣ni臋te pi臋艣ci. Reflektory wydawa艂y si臋 jedyn膮 zgaszon膮 rzecz膮 tam, w dole.

鈥 Nie ma dachu 鈥 stwierdzi艂 Halders. 鈥 By艂oby za zimno. Wielu przest臋pc贸w cierpi na alergie. 艁atwo si臋 przezi臋biaj膮.

鈥 Tego nie wiedzia艂am 鈥 przyzna艂a Aneta.

鈥 Ale tak jest.

鈥 Dlaczego?

鈥 Teraz to nie ma znaczenia 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Nie chc臋 ju偶 urz膮dza膰 imprez. Towarzystwo przesta艂o mi si臋 podoba膰.

鈥 Mnie i przedtem by si臋 nie podoba艂o 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Wszystko jest wzgl臋dne 鈥 odpar艂 Halders. 鈥 Sama zauwa偶y艂aby艣 r贸偶nic臋. Jest wyra藕na.

鈥 Jaka?

鈥 Sama wiesz.

鈥 Chodzi ci o narkotyki?

鈥 Tak. I mafi臋. Ale tam te偶 g艂贸wnie chodzi o narkotyki.

鈥 Heroina.

鈥 W艂a艣nie. Przede wszystkim heroina. Ale to tylko wierzcho艂ek g贸ry lodowej. Du偶y wierzcho艂ek, to prawda. Wielki, bia艂y, brudny wierzcho艂ek.

鈥 Mo偶emy wej艣膰 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Zimno mi.

Tutaj te偶 stali na wierzcho艂ku. Lunden le偶a艂o do艣膰 wysoko nad poziomem morza.

鈥 Je艣li powiesz, 偶e mnie kochasz.

鈥 Kocham ci臋, Fredriku.

Mo偶na kocha膰 na wiele sposob贸w. Tak w艂a艣nie pomy艣la艂a, kiedy wchodzili do domu.

Halders zamyka艂 za nimi drzwi werandy, gdy odezwa艂a si臋 jej kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Cze艣膰, Aneto, m贸wi Lars.

鈥 S艂ucham.

鈥 Jaki艣 facet zosta艂 tam u was ostrzelany.

鈥 U nas?

Rozejrza艂a si臋, jakby do strzelaniny mia艂o doj艣膰 w ich domu.

Halders spojrza艂 na ni膮 pytaj膮cym wzrokiem.

鈥 W Lunden. Pomy艣la艂em, 偶e wy鈥 no, 偶e macie najbli偶ej. Tylko kilka ulic, o ile dobrze widz臋 na mapie. Ale nie jeste艣cie na s艂u偶bie鈥

鈥 Jak si臋 czujesz, Lars?

鈥 Raczej dobrze. Dlaczego pytasz?

鈥 Nic takiego. 鈥 Aneta spojrza艂a na zegarek. Za dziesi臋膰 jedenasta. 鈥 Kiedy to si臋 sta艂o?

鈥 Przed chwil膮. W艂a艣nie si臋 dowiedzia艂em od dy偶urnego. Radiow贸z ju偶 jedzie i pomy艣la艂em, 偶e by艂oby鈥

鈥 Zaraz tam b臋d臋 鈥 przerwa艂a mu Aneta.

鈥 Czy Fredr鈥

鈥 Musi zosta膰 w domu, z dzie膰mi. 鈥 Popatrzy艂a na Haldersa. Jego brwi podjecha艂y do g贸ry, prawie na sam czubek g艂owy. 鈥 S膮 ranni?

鈥 Nie wiem, Aneto. B膮d藕 ostro偶na. Ja te偶 tam jad臋.

鈥 A jaki to adres?

鈥 Lovisagatan. Lovisagatan 6.

鈥 Nie wiem, gdzie to jest. Lovisagatan.

鈥 Wygl膮da na to, 偶e gdzie艣 blisko 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

Halders wyci膮gn膮艂 ksi膮偶k臋 telefoniczn膮 i zacz膮艂 przegl膮da膰 cz臋艣膰 z planem miasta.

Podni贸s艂 wzrok.

鈥 Ja wiem, gdzie to jest. Pieprzony odludny zau艂ek.

鈥 Fredrik wie 鈥 powiedzia艂a Aneta do s艂uchawki. Us艂ysza艂a, 偶e Bergenhem co艣 m贸wi. 鈥 S艂ucham? Co m贸wi艂e艣?

鈥 Nic, nic takiego. To by艂o do drugiego鈥 zaczekaj鈥 okej, okej. 鈥 Bergenhem powiedzia艂 innym tonem. 鈥 Okej, Aneto, jaki艣 facet twierdzi, 偶e zosta艂 ostrzelany, ale najwyra藕niej nie ma 偶adnych obra偶e艅.

鈥 Kto strzela艂?

鈥 Tego nie wiemy. On nikogo nie widzia艂.

鈥 On? Kto?

鈥 Ten, do kt贸rego strzelano.





7


ANETA ZOBACZY艁A NA ULICY VOLVO i nic poza tym. Radiow贸z jeszcze nie dojecha艂. Zaparkowa艂a przy aucie, ale nie wysiada艂a. Mog艂a doj艣膰 pieszo w kwadrans. Spacerkiem do pracy. W domu by艂o ciemno. Potem zobaczy艂a nag艂y ruch pod drzewem przy s膮siednim domu, jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w dalej. Ciemna posta膰 wysz艂a na ulic臋. Aneta nadal nie wysiada艂a. W艂膮czy艂a d艂ugie 艣wiat艂a. Posta膰 unios艂a rami臋, 偶eby si臋 zas艂oni膰 przed nag艂膮 jasno艣ci膮. M臋偶czyzna w kurtce i d偶insach.

Aneta opu艣ci艂a szyb臋.

鈥 POLICJA! 鈥 zawo艂a艂a. 鈥 PROSZ臉 SI臉 ZATRZYMA膯.

Natychmiast si臋 zatrzyma艂.

鈥 TO JA DZWONI艁EM! 鈥 zawo艂a艂.

Zobaczy艂a za jego plecami 艣wiat艂a, a potem bia艂o-niebieski samoch贸d. Przyjechali koledzy. Sami kibice IFK? 鈥 pomy艣la艂a. Radiow贸z zatrzyma艂 si臋 przy m臋偶czy藕nie. Wysiad艂 z niego jeden policjant. Po chwili Aneta zobaczy艂a, 偶e to kobieta. Sama te偶 wysiad艂a. Kiedy sz艂a w stron臋 m臋偶czyzny, nadal trzyma艂 jedn膮 r臋k臋 w g贸rze, jak dodatkowe pozdrowienie.

鈥 To do mnie kto艣 strzela艂 鈥 powiedzia艂.

鈥 Mo偶e usi膮dziemy w jakim艣 spokojniejszym miejscu 鈥 zaproponowa艂a Aneta. 鈥 Chod藕my do mojego auta.

鈥 Jak si臋 pan nazywa? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Co鈥 Jacob Ademar. Nazywam si臋 Jacob Ademar.

鈥 Gdzie pan mieszka?

鈥 Tam鈥 鈥 odpar艂, wskazuj膮c r臋k膮 na dom, przed kt贸rym sta艂. 鈥 Wynajmuj臋 ten dom. Przynajmniej do tej pory wynajmowa艂em.

鈥 Co si臋 sta艂o?

Aneta zauwa偶y艂a, 偶e policjantka wyj臋艂a notatnik. Zna艂a j膮. Dobra funkcjonariuszka. Tylko w tej chwili nie mog艂a sobie przypomnie膰 jej nazwiska. Chyba Mogren.

鈥 Kto艣 strzela艂 鈥 powiedzia艂 m臋偶czyzna.

鈥 Niech pan opowie wszystko od pocz膮tku.

Pytania poznawcze. Nic o tym nie wiem, nie by艂o mnie tu, nie wiem, co si臋 sta艂o. Prosz臋 opowiedzie膰.

鈥 Od kt贸rego miejsca?

鈥 Gdzie to si臋 sta艂o?

Ademar sprawia艂 wra偶enie, jakby nie zrozumia艂 pytania. Nagle zadr偶a艂. Mo偶e nadal by艂 w szoku. Powinien by膰 w szoku, je艣li zosta艂 ostrzelany.

鈥 Gdzie pan sta艂, kiedy do pana strzelano?

鈥 Przed tamtym domem. 鈥 Skinieniem wskaza艂 s膮siedni dom, ten, przed kt贸rym sta艂o volvo. Nadal ciemny i cichy. Wygl膮da艂 na niezamieszkany, jakby czeka艂 na rozbi贸rk臋.

鈥 Niech pan opowiada 鈥 powt贸rzy艂a Aneta. 鈥 Prosz臋 po prostu m贸wi膰, jak by艂o. Od pocz膮tku, od chwili kiedy pan tam poszed艂.

鈥 W艂a艣nie鈥 poszed艂em, ale to nie by艂o pierwszy raz鈥 鈥 Urwa艂.

鈥 Co pan ma na my艣li? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Przedtem pok艂贸ci艂em si臋 z s膮siadem, wieczorem鈥 czy raczej p贸藕nym popo艂udniem. Chocia偶 w艂a艣ciwie to on si臋 k艂贸ci艂 ze mn膮.

Aneta skin臋艂a g艂ow膮. Prosz臋 m贸wi膰 dalej.

鈥 Posz艂o o鈥 ot贸偶 on puszcza艂 jak膮艣 koszmarn膮 muzyk臋, cholernie g艂o艣no, ca艂ymi godzinami, i w ko艅cu co艣 mu powiedzia艂em. A to mu si臋 nie spodoba艂o, 偶e si臋 tak wyra偶臋. I potem鈥 wieczorem鈥 kto艣 wybi艂 mi szyb臋 w oknie i pomy艣la艂em, 偶e to m贸g艂 by膰 on.

Zrobi艂 gest w stron臋 domu, kt贸ry wynajmowa艂, ale mo偶e ju偶 nied艂ugo.

鈥 Pierwsze okno od lewej 鈥 powiedzia艂. 鈥 Szyba na samym dole, szpros, czy jak to si臋 nazywa.

鈥 Dlaczego pan pomy艣la艂, 偶e to on? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 A kto inny mia艂by to by膰? Przecie偶 prawie nikogo nie ma na tej ulicy 鈥 odpar艂 Ademar. 鈥 Niech si臋 pani rozejrzy. 鈥 Sam rozejrza艂 si臋 na wszystkie strony. 鈥 Przecie偶 tu jest ca艂kiem odludnie.

Nie ca艂kiem, pomy艣la艂a Aneta.

鈥 Co si臋 sta艂o potem? Kiedy okno zosta艂o wybite? 鈥 zapyta艂a.

鈥 W艂a艣ciwie nic 鈥 odpar艂 Ademar. 鈥 Odczeka艂em chwil臋, a potem wyszed艂em z domu i wtedy to si臋 sta艂o.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 Kto艣 strzela艂.

鈥 Sk膮d pan wie?

鈥 Sk膮d wiem? Na Boga, s艂ysza艂em dwa strza艂y i wr臋cz poczu艂em, jak obok mnie przelatuj膮 kule. 鈥 Ademar zadr偶a艂. 鈥 St膮d wiem.

鈥 Sk膮d pad艂y strza艂y?

鈥 Tego nie wiem tak do ko艅ca鈥 ale to musia艂o by膰 gdzie艣 tam. 鈥 Wskaza艂 r臋k膮 gdzie艣 obok samochodu, w prawo. Na zach贸d. Nie by艂o tam 艣wiate艂. Aneta widzia艂a zarysy krzak贸w i drzew w przejrzystym wieczornym powietrzu, co艣, co wygl膮da艂o na zagajnik. Tak jak Ademar m贸wi艂, by艂o to odludne miejsce. Nigdy t臋dy nie sz艂am, pomy艣la艂a. W艂a艣ciwie dlaczego? Czy Fredrik by艂 tu kiedykolwiek?

鈥 Nie chc臋 tam i艣膰 鈥 powiedzia艂 Ademar.

Aneta popatrzy艂a na niego.

鈥 Wcale o tym nie m贸wi艂am.

Zwr贸ci艂a si臋 do policjantki, Britty Co艣tam. W艂a艣nie, Britta Mogren. M艂oda dziewczyna o staro艣wieckim imieniu i nazwisku.

鈥 Zagrod藕cie ca艂y ten teren, Britto. Od strony drogi, jak daleko si臋 da.

Min臋艂y czasy, kiedy policja bezmy艣lnie wchodzi艂a na miejsce zbrodni. Czy co to tam by艂o. Miejsce strzelaniny. Strzelanie do ludzi jest przest臋pstwem. Ci膮gle jeszcze jest przest臋pstwem, jak pewnie powiedzia艂by Fredrik.

Odwr贸ci艂a si臋 do m臋偶czyzny. Teraz ju偶 nie wygl膮da艂 na zmarzni臋tego, cho膰 to wcze艣niejsze dr偶enie mog艂o te偶 by膰 objawem szoku.

鈥 Widzia艂 pan co艣?

鈥 Nie.

鈥 Mo偶e pan co艣 s艂ysza艂?

鈥 S艂ysza艂em przecie偶 strza艂y.

Popatrzy艂 na ni膮 zdziwiony.

鈥 Ale przed strza艂ami. I po strza艂ach.

鈥 Nie鈥

鈥 Pan si臋 waha.

鈥 Do cholery, podskoczy艂em jak oparzony, kiedy pad艂y te strza艂y. I naprawd臋 us艂ysza艂em gwizd. Naprawd臋 gwizda艂o. Rzuci艂em si臋 na ziemi臋. Niech pani patrzy. 鈥 Podni贸s艂 r臋k臋 do g贸ry. Mo偶e Aneta zauwa偶y 艣lady na r臋kawie. 鈥 R臋kaw si臋 rozdar艂. I kiedy tak le偶a艂em, to鈥 mo偶e s艂ysza艂em, jak kto艣 stamt膮d ucieka. Po drugiej stronie ulicy. Ale nie jestem pewien. Ci膮gle dzwoni艂o mi w uszach, 偶e tak powiem.

鈥 S艂ysza艂 pan co艣 jeszcze? Z innej strony?

鈥 O co pani chodzi?

鈥 Nikt z mieszka艅c贸w tej ulicy nie zareagowa艂?

鈥 Widzia艂a tu pani kogokolwiek, odk膮d tu jeste艣my? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Nie.

鈥 Ja te偶 nie. I przedtem te偶 nie. Zanim pani tu przyjecha艂a. Pani i inni policjanci.

Aneta skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Albo nikt nic nie s艂ysza艂, albo nie mia艂 odwagi wyj艣膰 鈥 stwierdzi艂 Ademar.

Aneta rozejrza艂a si臋 w poszukiwaniu 艣wiate艂 w tych kilku domach, kt贸re sta艂y przy ma艂ej 艣lepej uliczce, ale wsz臋dzie by艂o ciemno. Zastanawiaj膮ce. Przybycie radiowozu powinno obudzi膰 jakiego艣 s膮siada, zaciekawi膰 kogo艣. Nie wspominaj膮c o strza艂ach. Ale nie. Nikt si臋 nie pokaza艂.

鈥 On te偶 nie odwa偶y艂 si臋 wyj艣膰 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Kto?

鈥 S膮siad oczywi艣cie. 艢wir z tamtego domu. 鈥 Ademar machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 pobliskiej willi. Nadal by艂a cicha i ciemna. 鈥 Pewnie wymkn膮艂 si臋 jako艣 od ty艂u.

鈥 Co pan ma na my艣li?

鈥 Przecie偶 to chyba oczywiste, 偶e to on do mnie strzela艂!?

鈥 Twierdzi pan, 偶e to on sta艂 w tym zagajniku i strzela艂?

鈥 To chyba oczywiste, nie? Czy偶 nie? 鈥 Ademar za艣mia艂 si臋 znienacka. Dziwnie to zabrzmia艂o. Troch臋 jak 艣miech wariata. Piskliwie. 鈥 Pani go nie widzia艂a. Kiedy go pani zobaczy, wszystko pani zrozumie.

鈥 A mo偶e po prostu on te偶 nic nie s艂ysza艂 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Jak wszyscy pozostali mieszka艅cy.

鈥 To znaczy, 偶e ja sobie to wszystko wymy艣li艂em? 鈥 zapyta艂 Ademar. 鈥 Wi臋c tak pani s膮dzi?

鈥 Ja nic nie s膮dz臋 鈥 odpar艂a Aneta.

鈥 Nie, nie, wiadomo, nie chodzi o to, 偶eby s膮dzi膰, tylko 偶eby wiedzie膰. Fakty. A fakty s膮 takie, 偶e kto艣 do mnie strzela艂 i jestem przekonany, 偶e to ten pieprzony 艣wir z tego domu ROZWALI艁 MI OKNO, A POTEM STA艁 TU I CZEKA艁 NA MNIE, 呕EBY MNIE ZASTRZELI膯! 鈥 Ademar wr臋cz krzycza艂.

鈥 Dlaczego mia艂by to robi膰? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Bo jest wariatem oczywi艣cie!

Aneta skin臋艂a g艂ow膮. Naturalnie. W takiej sytuacji nie trzeba si臋 o nic martwi膰. Mo偶na skre艣li膰 wszystkie dlaczego. Tak jest wygodniej.

鈥 Czy nie nale偶a艂oby wreszcie zadzwoni膰 do drzwi tej przekl臋tej cha艂upy? 鈥 zapyta艂 Ademar. 鈥 Poza tym powinni艣cie znale藕膰 w 艣cianie pociski.

Bergenhem nacisn膮艂 dzwonek. Obok niego sta艂 Ringmar. Ju偶 nie by艂 przezi臋biony. Aneta za艂o偶y艂a sk贸rzane r臋kawiczki. Och艂odzi艂o si臋. W powietrzu czu膰 ju偶 by艂o zim臋, jak prolog, kt贸ry nadszed艂 stanowczo za wcze艣nie. Po kr贸tkim lecie od razu d艂uga zima.

Zadzwoni艂a do Fredrika.

鈥 Kt贸ry艣 z nich na pewno jest psycholem 鈥 stwierdzi艂. 鈥 Mo偶e obaj.

鈥 Znasz t臋 dziwn膮 ma艂膮 uliczk臋? 鈥 zapyta艂a.

鈥 W艂a艣ciwie nie 鈥 odpowiedzia艂. 鈥 M贸wi膮, 偶e to ulica duch贸w.

鈥 Kto tak m贸wi?

鈥 Ci, co wiedz膮. Dzieci.

Bergenhem zadzwoni艂 jeszcze raz.

Przez mleczne szk艂o w drzwiach zobaczyli 艣wiat艂o. Jakby si臋 wydobywa艂o spod wody. Lampy czo艂owe wok贸艂 wraku na dnie morza. Aneta kiedy艣 to robi艂a. Nurkowa艂a. A ten dom by艂 wrakiem. Tylko 偶e tu da艂o si臋 oddycha膰. Powietrze by艂o ostre, odurzaj膮ce, jakby prolog si臋 rozkr臋ca艂 i mia艂 w sobie jeszcze wi臋cej zimy.

鈥 Technicy b臋d膮 musieli si臋 zaj膮膰 tymi 艣cianami 鈥 powiedzia艂 Bergenhem. 鈥 Mo偶e siedzi w nich kilka kul. 鈥 Odsun膮艂 si臋 kilka krok贸w od drzwi. 鈥 Zrobi臋 obch贸d.

Ekipa techniczna ju偶 by艂a na miejscu. Mieli zosta膰 na noc. Ringmar i Aneta s艂yszeli ciche odg艂osy ich pracy.

鈥 Hm鈥 鈥 mrukn臋艂a Aneta.

鈥 Nie wierzysz w to? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie wierz臋 w nic 鈥 odpar艂a i u艣miechn臋艂a si臋 do niego.

Drzwi si臋 otworzy艂y. W g艂臋bi domu nie pali艂y si臋 艣wiat艂a. Widzieli tylko zarys g艂owy m臋偶czyzny.

鈥 Tak?

Ringmar przedstawi艂 siebie i swoj膮 towarzyszk臋.

鈥 Przykro mi, 偶e niepokoimy pana o tak p贸藕nej porze 鈥 powiedzia艂. 鈥 Mo偶emy wej艣膰 na chwil臋?

鈥 Dlaczego?

鈥 Dostali艣my informacj臋, 偶e tu w pobli偶u dosz艂o do strzelaniny.

鈥 Do strzelaniny? Tutaj?

Nie by艂o wida膰 jego twarzy, wi臋c nie da艂o si臋 oceni膰, jak bardzo jest zdumiony. Poza tym sprawia艂 wra偶enie, 偶e zaczyna si臋 wycofywa膰 spod drzwi.

鈥 Mo偶emy wej艣膰? 鈥 powt贸rzy艂 Ringmar.

鈥 To chyba nie jest konieczne?

Ringmar nie odpowiedzia艂.

鈥 To lepiej ja wyjd臋 鈥 powiedzia艂 m臋偶czyzna i zamkn膮艂 drzwi.

Ringmar odwr贸ci艂 si臋 do Anety. Jej twarz te偶 rozpoznawa艂 z trudem.

鈥 Co ty na to powiesz?

鈥 No c贸偶, widocznie nie lubi wizyt.

鈥 Zaczekamy chyba par臋 minut. Nie mam w tej chwili ochoty dzwoni膰 do prokuratora.

Aneta spojrza艂a na ulic臋. Widzia艂a technik贸w ruszaj膮cych si臋 po drugiej stronie. Pozwolili 艣wiadkowi p贸j艣膰 do jego wynaj臋tego domu. Czy mo偶e ofierze. Niedosz艂ej ofierze. A mo偶e tylko niew艂a艣ciwej osobie w niew艂a艣ciwym miejscu. W艂a艣ciwa osoba we w艂a艣ciwym miejscu, niew艂a艣ciwa osoba w niew艂a艣ciwym miejscu. Zastanawiaj膮ce wyra偶enia. W艂a艣ciwa osoba mo偶e si臋 chyba znale藕膰 w niew艂a艣ciwym miejscu. Niew艂a艣ciwa osoba we w艂a艣ciwym miejscu. W艂a艣ciwym miejscem mo偶e na przyk艂ad by膰 miejsce zbrodni. To w艂a艣nie tam, a nie gdzie indziej, ma doj艣膰 do zbrodni. I nagle zjawia si臋 kto艣, kto nie ma z ni膮 nic wsp贸lnego, i zostaje poci膮gni臋ty w przepa艣膰. Niew艂a艣ciwa osoba. W艂a艣ciwe miejsce. I na odwr贸t. I tak dalej. Jako rasowy 艣ledczy ju偶 zacz臋艂a szuka膰 r贸偶nych mo偶liwo艣ci.

Jako partnerka. Jako kobieta. Jak podczas tej dzisiejszej rozmowy z Fredrikiem. Czy by艂a niew艂a艣ciw膮 osob膮 we w艂a艣ciwym miejscu? A mo偶e w艂a艣ciw膮 osob膮 w niew艂a艣ciwym miejscu? Czy wszystko by艂o w艂a艣ciwe albo niew艂a艣ciwe?

Drzwi si臋 otworzy艂y. M臋偶czyzna wyszed艂 do nich. Niespecjalnie wygl膮da na 艣wira, pomy艣la艂a Aneta. W og贸le nie wygl膮da na cz艂owieka, kt贸ry s艂ucha muzyki. Ale nie widzia艂a go wyra藕niej ni偶 Bertila. Poza tym facet mia艂 na g艂owie ciemn膮 czapk臋.

鈥 Kto艣 strzela艂 w stron臋 pa艅skiego domu 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Bez owijania w bawe艂n臋.

鈥 Ale jak to? Sk膮d? Kiedy?

Brakuje tylko dlaczego, pomy艣la艂a Aneta. Ale dlaczego? Czasami ludzie wcale o to nie pytaj膮. Mo偶e ju偶 wiedz膮.

鈥 Kto tak powiedzia艂? 鈥 zapyta艂 zn贸w m臋偶czyzna.

鈥 Pan nic nie s艂ysza艂?

鈥 Nie s艂ysza艂em absolutnie nic 鈥 zapewni艂.

鈥 Kto opr贸cz pana jest w domu? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

Dobre pytanie, pomy艣la艂a Aneta. Gorzej brzmia艂oby: Czy jest pan sam?

鈥 Jestem sam 鈥 odpar艂 m臋偶czyzna.

鈥 Mieszka pan tu sam?

鈥 Tak, czy w艂a艣nie tego nie powiedzia艂em?

鈥 Nie. 鈥 Ringmar zrobi艂 krok do ty艂u.

W tej chwili nie da si臋 znale藕膰 w 艣cianie ewentualnych dziur po kulach. Jutro technicy przeczesz膮 lasek po drugiej stronie i obejrz膮 艣cian臋. Mo偶e. O ile w og贸le pad艂y jakie艣 strza艂y. Je艣li tak, to sprawa jest powa偶na. Je艣li nic nie by艂o, to s膮siad tego faceta pewnie ma co艣 z g艂ow膮.

鈥 Czy to on tak m贸wi? 鈥 zapyta艂 m臋偶czyzna znienacka, wskazuj膮c na dom s膮siada.

鈥 Jak si臋 pan nazywa? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Co, co takiego? Nazywam si臋 Bengt. Bo co?

鈥 Nazwisko? 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Co to ma za znaczenie, do cholery? Chyba nie o to pyta艂em? Pyta艂em, czy to tamten popieprzony facet wezwa艂 policj臋.

鈥 Rutynowo spisujemy nazwiska 鈥 wyja艣ni艂a Aneta. Dotychczas si臋 nie odzywa艂a.

鈥 No to co? Bengt Sellberg. Nazywam si臋 Bengt Sellberg.

Aneta skin臋艂a g艂ow膮.

Bengt Sellberg popatrzy艂 na ni膮 z wyrazem twarzy, kt贸ry jej si臋 nie spodoba艂. Nie wiedzia艂a dlaczego. Sprawia艂 wra偶enie, jakby patrzy艂 na co艣, co powinno natychmiast znikn膮膰. Co nie mia艂o prawa tam by膰. Niew艂a艣ciwa osoba w niew艂a艣ciwym miejscu. Niew艂a艣ciwe okoliczno艣ci. Niew艂a艣ciwy czyn.

鈥 Nie zapisze pani nazwiska? 鈥 zapyta艂.

鈥 Zapami臋tamy 鈥 zapewni艂 go Ringmar. 鈥 Co pan mia艂 na my艣li, m贸wi膮c, 偶e to on tak m贸wi艂?

鈥 Ten, co tam mieszka. 鈥 Sellberg wskaza艂 palcem. 鈥 Pieprzony idiota. By艂 tutaj i si臋 czepia艂, 偶e za g艂o艣no gram. Co艣 tam gada艂, 偶e nie mo偶e pracowa膰, bo muzyka jest za g艂o艣na.

鈥 A by艂a za g艂o艣na? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Co? 鈥 Spojrza艂 na ni膮 z tym samym wyrazem twarzy. 鈥 Co? Wcale nie by艂o za g艂o艣no! Przecie偶 to by艂o w bia艂y dzie艅, kurwa.

Aneta nie odpowiedzia艂a.

鈥 To on tak twierdzi? Co? On jest jaki艣 popierdolony. Powinienem mu鈥

鈥 Co pan chce mu zrobi膰? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nic.

鈥 W艂a艣nie 鈥 potwierdzi艂 Ringmar. 鈥 Nic pan nie zrobi. Nikt nic nie zrobi. Chyba nie musz臋 tego t艂umaczy膰.

Aneta widzia艂a po艂ysk czarnego samochodu na ulicy. Przynajmniej wygl膮da艂 na czarny. Prawie wszystko by艂o czarne w tym 艣wietle, czy raczej w braku 艣wiat艂a.

鈥 To pa艅ski samoch贸d? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Co, co takiego?

Standardowa odpowied藕 Bengta Sellberga. Tak reaguj膮 ludzie, kt贸rzy potrzebuj膮 czasu do namys艂u. Cz臋sto na chwil臋 jakby g艂uchn膮.

鈥 Czy to pa艅skie volvo? 鈥 zapyta艂a Aneta, ruchem g艂owy wskazuj膮c samoch贸d. Z miejsca, gdzie sta艂a, nie by艂o wida膰 tablic rejestracyjnych. Ale wcze艣niej zanotowa艂a numer. Samochody z numerami rejestracyjnymi nie s膮 tajemnic膮. Czasem przez jaki艣 czas s膮 zagadk膮, ale niczym wi臋cej.

Sellberg sprawia艂 wra偶enie, jakby potrzebowa艂 jeszcze wi臋cej czasu.

Niew艂a艣ciwy samoch贸d w niew艂a艣ciwym miejscu, pomy艣la艂a Aneta.

鈥 Nie wie pan? 鈥 ponagli艂 go Ringmar.

鈥 Co, co takiego? To nie moje auto鈥

Zabrzmia艂o to jak p贸艂 zdania z trzykropkiem na ko艅cu.

鈥 Stoi przed pa艅skim domem 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Co, co takiego? W tym mie艣cie ludzie parkuj膮 gdzie popadnie. Ka偶dy mo偶e postawi膰 auto gdzie chce. Ten stoi akurat przed moim domem. Mo偶e to kto艣 z naprzeciwka go tu postawi艂, sk膮d mam wiedzie膰. Zapytajcie sami.

Fredrik spa艂, kiedy Aneta wr贸ci艂a do domu. S艂ysza艂a jego pochrapywanie przez 艣cian臋 艂azienki.

Przyszed艂 do kuchni, kiedy siedzia艂a przy stole z kubkiem mleka.

鈥 I jak posz艂o z wariatami?

鈥 Jeden gorszy od drugiego.

鈥 Co si臋 tam sta艂o?

鈥 Mo偶e nic.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Zobaczymy jutro. Nie, dzisiaj. 鈥 S艂o艅ce mia艂o si臋 pokaza膰 na wschodzie ju偶 za kilka godzin. 鈥 O ile w og贸le pad艂y tam jakie艣 strza艂y.

鈥 To m贸g艂 by膰 jaki艣 inny huk, cokolwiek.

鈥 Hm鈥

鈥 Co to za typ, ten facet, kt贸ry to zg艂osi艂?

鈥 Pisarz.

鈥 Pisarz?

鈥 Tak.

鈥 Jaki艣 znany?

鈥 Jacob Ademar.

鈥 Ademar? Co to za dziwne nazwisko? Gdyby cz艂owiek kiedy艣 s艂ysza艂 to nazwisko, pewnie by zapami臋ta艂.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Co pisze?

鈥 Nie wiem, Fredriku. Nie doszli艣my do tego.

鈥 Pisarz. Oni zwykle maj膮 偶yw膮 wyobra藕ni臋. Mog膮 wymy艣li膰 wszystko.

鈥 Sprawia艂 wra偶enie, 偶e jest pewny. Porozmawiali艣my z nim chwil臋 po rozmowie z tym drugim.

鈥 Z drugim?

鈥 Z facetem z s膮siedniego domu. Do kt贸rego kto艣 by膰 mo偶e strzela艂. Do domu. Mi臋dzy tymi dwoma dosz艂o chyba wcze艣niej do jakie艣 scysji.

鈥 Jakimi dwoma?

鈥 Pisarzem i Sellbergiem. Ten s膮siad nazywa si臋 Sellberg.

鈥 To ju偶 brzmi bardziej normalnie. By艂 normalny?

鈥 A gdzie przebiega granica?

鈥 Mniej wi臋cej na moim poziomie.

Aneta u艣miechn臋艂a si臋 blado.

鈥 W takim razie chyba robi艂 wra偶enie normalnego 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Chocia偶鈥 by艂o tam co艣, co nie by艂o鈥 no w艂a艣nie, normalne.

鈥 Co takiego?

鈥 Nie wiem, mia艂am wra偶enie, 偶e brakowa艂o czego艣, co by go hamowa艂o. Pisarz, Ademar, m贸wi艂, 偶e by艂 艣wiadkiem, jak tamten straci艂 kontrol臋 nad sob膮. I ja mu wierz臋.

鈥 Wi臋c mo偶e kto艣 chce zastrzeli膰 tego Sellberga. Jakie艣 dawne porachunki.

鈥 Ale Ademar twierdzi, 偶e strzelano do niego.

鈥 By艂o ciemno. Ograniczona widoczno艣膰. Mo偶e strzelec si臋 pomyli艂. To odludna uliczka. Ten Ademar sta艂 przed domem Sellberga, jak zrozumia艂em. Mo偶na ich pomyli膰 w ciemny wiecz贸r?

鈥 Tak my艣l臋. S膮 mniej wi臋cej podobnego wzrostu. 艢redniego.

鈥 I by艂o ciemno 鈥 doda艂 Halders. 鈥 Zak艂adam, 偶e o艣wietlenie uliczne by艂o kiepskie.

鈥 Tak.

鈥 艢redniowieczne. Jak w wielu innych miejscach w tym mie艣cie. 艢redniowieczne o艣wietlenie w nowym wspania艂ym 艣wiecie. Ale to mo偶e dobrze. Wkr贸tce i tak zabraknie na ziemi pr膮du.

鈥 On k艂ama艂 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 S艂ucham?

鈥 Sellberg. Jestem pewna, 偶e k艂ama艂. Tylko nie wiem w kt贸rym momencie.


8


DZIEWCZYNA ZNIKN臉艁A. 鈥濸OMOCY! POMOCY!鈥. Kto mo偶e jej pom贸c? Kto tak krzyczy? 鈥濸omocy! Pomocy!鈥. Czy to ona? Czy to jej krzyk? Leci nad zatok膮 jak ptak. Czarny ptak. Czarny ptak. Czarny. Podni贸s艂 wzrok znad klawiatury. Przeczyta艂 na monitorze: czarny ptak. Co to oznacza? Jaka jest r贸偶nica? Potrzebna jest ta przydawka? Nie wystarczy sam ptak? Nie, bo wtedy krzyk b臋dzie si臋 unosi艂 w powietrzu zbyt lekko. To nie jest lekki krzyk. To krzyk przera偶enia. Ale kto tak krzyczy? Kto tak krzycza艂? Ja wiem. Tak to musia艂o wygl膮da膰.

Zadzwoni艂 telefon.

鈥 Ademar.

鈥 Jak ci idzie?

Wydawca. Dzwoni艂 od czasu do czasu, 偶eby sprawdzi膰, czy nie robi czego艣 bezsensownego, zamiast pisa膰.

鈥 Opornie.

鈥 B膮d藕 spokojny.

鈥 Dlaczego? Dlaczego mam by膰 spokojny?

鈥 Bo jest spokojnie.

To brzmia艂o niemal jak pociecha. Jakby potrzebowa艂 pociechy. Dla mnie i tak nie ma 偶adnej pociechy.

鈥 Jak tekst nie b臋dzie gotowy do lata, raczej nie b臋dzie tak spokojnie.

鈥 B臋dzie gotowy.

鈥 Aha? Ty to wiesz.

鈥 Jestem tego pewien, Jacobie.

鈥 Musz臋 zebra膰 jeszcze wi臋cej informacji, Stefanie. Nie widz臋 tak naprawd臋 tych鈥 obraz贸w. Nie widz臋 jej. Kiedy znikn臋艂a. Kiedy jej nie ma. Musz臋 to zobaczy膰. Rozumiesz?

鈥 Tak.

鈥 Zobaczy膰 co艣, czego si臋 nie da zobaczy膰. Czego mo偶e wcale nie ma. Rozumiesz?

鈥 Tak.

鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby艣 to rozumia艂. Ja zreszt膮 te偶 nie rozumiem.

鈥 Zbieraj informacje. R贸b to.

鈥 Hm鈥

鈥 Id藕 na policj臋.

鈥 Rozmawia艂em ju偶 z policj膮.

鈥 To dobrze.

鈥 Ale nie o tym.

鈥 Ach tak?

鈥 To d艂uga historia. Opowiem ci przy okazji, kiedy si臋 zobaczymy.

鈥 Kiedy si臋 zobaczymy, Jacobie?

鈥 Mo偶e w przysz艂ym tygodniu?

鈥 A co to by艂o z policj膮?

鈥 Nie mam si艂y teraz o tym m贸wi膰. Pracowa艂em, kiedy zadzwoni艂e艣.

鈥 Zwykle wy艂膮czasz telefon, kiedy pracujesz, Jacobie.

鈥 Troch臋 mam pietra. To chyba dlatego.

鈥 Co ci si臋 przytrafi艂o?

鈥 Najpierw napad, a potem strzelanina.

鈥 Bo偶e 艣wi臋ty, o czym ty m贸wisz?

鈥 O rzeczywisto艣ci. M贸wi臋 o rzeczywisto艣ci. Napad, wandalizm, strza艂y.

鈥 呕artujesz sobie ze mnie?

鈥 Teraz akurat nie.

鈥 Bo偶e. Co m贸wi policja?

鈥 Na razie nic. Jeszcze nie jest pewne, czy to si臋 sta艂o.

鈥 Teraz ju偶 zupe艂nie nie rozumiem.

鈥 W艂a艣nie. To musia艂o si臋 zdarzy膰, 偶eby mo偶na by艂o to zrozumie膰. Ale na razie to si臋 zdarzy艂o tylko w mojej rzeczywisto艣ci. I to nie wystarcza. To musi si臋 sta膰 te偶 w rzeczywisto艣ci innych.

鈥 Ale co?

鈥 Strzelanina, do diab艂a!

鈥 Co si臋 dzieje, Jacobie? Czy ty鈥

鈥 Czy jeste艣 zr贸wnowa偶ony? Czy to chcia艂e艣 powiedzie膰? Ale偶 tak, jeste艣my zr贸wnowa偶eni. Troch臋 trudno艣ci z pisaniem w tej chwili, ale zr贸wnowa偶eni jeste艣my.

鈥 Gdzie to wszystko si臋 sta艂o?

鈥 U mnie, za progiem.

鈥 Przed domem? Domem, kt贸ry wynajmujesz?

鈥 Absolutamente. S膮siad i ja mamy ze sob膮 na pie艅ku, jak to si臋 m贸wi. Tak si臋 m贸wi, prawda? To ty znasz wielki s艂ownik szwedzki lepiej ni偶 ktokolwiek inny. Mie膰 z kim艣 na pie艅ku, tak?

鈥 Nie mo偶esz tam dalej mieszka膰, Jacobie.

鈥 Dlaczego nie? Je艣li to si臋 nie sta艂o, to mamy spok贸j. Ca艂kowity spok贸j.

Wydawca si臋 nie odezwa艂. Teraz nie wie, co powiedzie膰, dobrze mu tak, pomy艣la艂 Ademar. Tak trudno go przegada膰.

鈥 Mo偶e zaczynam wariowa膰 鈥 powiedzia艂 Ademar. 鈥 Mo偶e to pierwsze oznaki.

鈥 Nie jeste艣 wariatem bardziej ni偶 inni 鈥 zaprotestowa艂 wydawca.

鈥 Co ty o tym wiesz, Stefanie?

鈥 Ca艂ymi dniami mam do czynienia z pisarzami.


呕y艂 normalnym 偶yciem. Mia艂 w艂asny dom. Mia艂 swoje normalne 偶ycie. Mo偶e troch臋 samotne, ale teraz nie chcia艂 o tym my艣le膰, prawie o tym zapomnia艂. Ale to by艂o normalne. Wstawa艂 rano z 艂贸偶ka, a wieczorem k艂ad艂 si臋 spa膰. Mi臋dzy jednym a drugim pracowa艂, ci臋偶ko pracowa艂. Zapomnia艂. Kto艣 inny nie zapomnia艂. To si臋 zaczyna od telefonu. Podobno tak si臋 zwykle dzieje, rozmowa telefoniczna albo list. Mo偶e e-mail. Tym razem to by艂 g艂os. Jego nazwisko. Tak? Zn贸w jego nazwisko, jako potwierdzenie. O co chodzi? Chodzi o spotkanie? Gdzie? Kiedy?

Pami臋tasz. To by艂a jedna z pierwszych rzeczy, jakie us艂ysza艂. Pami臋tasz to, co zapomnia艂e艣.

Dlaczego teraz? Dlaczego kontaktujecie si臋 ze mn膮 teraz? Czy jak to nazwa膰.

Nie by艂e艣 tam wtedy sam. To nie by艂o pytanie.

Nie wiem, o czym m贸wicie.

Wi臋cej podobnych rzeczy. Szum w g艂owie. Jak burza. Fale, kt贸re rozbijaj膮 si臋 o ska艂y. Ska艂y, kt贸re si臋 rozbijaj膮.

Samoch贸d na mo艣cie. Nagle si臋 tam znalaz艂.

Wszystko wr贸ci艂o.

To szanta偶. Jest wyb贸r, nawet je艣li to szanta偶. Nie teraz, nie tutaj, nie tym razem.

Nawet my nie wiemy, co si臋 sta艂o potem. Nie musimy tego wiedzie膰. Je艣li chcesz opowiedzie膰, nie ma problemu.

Nie mam nic do powiedzenia. Nie by艂o mnie tam. Tych innych rzeczy nie pami臋tam.

Kto艣 pami臋ta. Dowiesz si臋, co masz zrobi膰. Masz nie pyta膰 dlaczego. Nie ma 偶adnych dlaczego.

Co si臋 sta艂o potem? Na ko艅cu? A on wyszed艂 na s艂o艅ce, otuli艂o go jak rozgrzana oliwa. Nie m贸g艂 ju偶 oddycha膰. Mia艂 wra偶enie, 偶e tonie. Sta艂 przy drewnianej 艂awce. Szed艂 na spacer wzd艂u偶 rzeki. Nie mia艂 w g艂owie 偶adnego wspomnienia o tym, 偶e tam doszed艂. Nie mia艂 pami臋ci. Do diab艂a z pami臋ci膮. Do diab艂a ze wszystkim. Do diab艂a z tym pieprzonym mostem. Widzia艂 go teraz jak potwora ze stali. Do diab艂a z nim, ale to ju偶 si臋 sta艂o. Do diab艂a z ca艂膮 przesz艂o艣ci膮. W przesz艂o艣ci by艂a tylko 艣mier膰. Usiad艂 na 艂awce. W oczach mia艂 艂zy. Para m艂odych ludzi z niemowl臋cym w贸zkiem przesz艂a obok. Facet mia艂 wielk膮 brod臋. W艂osy dziewczyny by艂y d艂ugie, jasne i proste. Wygl膮da艂a bardzo m艂odo. Nie pokaza艂 im twarzy. Pragn膮艂, 偶eby te 艂zy go o艣lepi艂y. S艂ysza艂 mewy. Gdzie艣 tam, z morza, s艂ycha膰 by艂o statek jak rz臋偶膮cego wieloryba. Us艂ysza艂 艣miech dziewczyny.


Poranek by艂 s艂oneczny. Ca艂e niebo od 脰stra sjukhuset do Saltholmen przybra艂o b艂臋kitny kolor. S艂o艅ce 艣wieci艂o prosto w oczy. Przechodz膮c przez Vasaplatsen, Winter za艂o偶y艂 okulary s艂oneczne. Kiosk w po艂udniowej cz臋艣ci placu wygl膮da艂 jak czarna buda. Ludzie wchodzili i wychodzili z cienia. Winter szed艂 Vasagatan, na wsch贸d, odpowiedzia艂 skinieniem jakiemu艣 m臋偶czy藕nie, kt贸ry pozdrowi艂 go, kiedy si臋 mijali na chodniku. W cieniu nie rozpozna艂 jego twarzy. Jaka艣 przelotna znajomo艣膰, mo偶e kto艣, kogo kiedy艣 aresztowa艂, przes艂uchiwa艂 w dawnym pokoju przes艂ucha艅 na parterze przy Ernst Fontells plats, w kt贸rym 艣wiat艂o, cho膰 elektryczne, lubi艂o p艂ata膰 figle. Tworzy艂o wi臋cej cieni ni偶 naturalne. Teraz nigdy nie przes艂uchuje przy 艣wietle elektrycznym, je艣li mo偶e tego unikn膮膰. Ludzie nie k艂ami膮 tak 艂atwo w jasnym 艣wietle dnia. Trudniej si臋 ukry膰, schowa膰 twarz. 艢wiat艂o nie by艂o 偶贸艂te. W 偶贸艂tym 艣wietle mo偶na si臋 wymkn膮膰, pomy艣la艂, przecinaj膮c Avenyn. Pomy艣la艂 te偶, 偶e ju偶 nie boli go g艂owa. Mo偶e ju偶 przesz艂o.


Halders by艂 w sali zebra艅 pierwszy. Odwr贸ci艂 si臋, kiedy us艂ysza艂, 偶e wchodzi Winter.

鈥 Dzie艅 dobry, panie Winter.

鈥 To zabrzmia艂o jak tytu艂 filmu 鈥 powiedzia艂 Winter i usiad艂 na swoim miejscu. Na ko艅cu sto艂u. Na miejscu szefa. By艂 w tym pokoju szefem nawet wtedy, kiedy formalnie funkcj臋 szefa wydzia艂u sprawowa艂 Sture Birgersson. Ale Birgersson spotyka艂 si臋 z lud藕mi tylko w swoim gabinecie, a teraz go nie by艂o. Zosta艂 po nim tylko zapach tytoniu. Jego pok贸j by艂 pusty. W艂a艣ciwie nikt nie wiedzia艂 dlaczego.

Aneta przekroczy艂a pr贸g.

鈥 Co za dzie艅 鈥 powiedzia艂a, ruchem g艂owy wskazuj膮c na okno. 艢wiat艂o by艂o bia艂e od s艂o艅ca. 鈥 Prawdziwe indian summer.

鈥 Gangsterskie lato, a nie india艅skie 鈥 odrzek艂 Halders i machn膮艂 r臋k臋 w stron臋 okna i ca艂ego miasta. 鈥 Teraz w艂a艣nie z tym mamy tam do czynienia. 鈥 Opu艣ci艂 rami臋. 鈥 I jest ich coraz wi臋cej. W odr贸偶nieniu od Indian. Nie jeste艣my w stanie wyt臋pi膰 bandyt贸w. W najlepszym razie pr贸buj膮 si臋 wyt臋pi膰 nawzajem, ale to w najlepszym ze 艣wiat贸w. 鈥 Wyjrza艂 przez okno. 鈥 Czyli nie u nas.

鈥 Skoro o tym mowa鈥 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Winter. 鈥 Co si臋 w艂a艣ciwie dzia艂o wczoraj wieczorem u was po s膮siedzku?

鈥 Rozmawia艂e艣 z Larsem albo z Bertilem? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Spotka艂em si臋 z Bertilem wcze艣niej, ale pojecha艂em do domu, zanim to si臋 sta艂o.

Aneta spojrza艂a na wisz膮cy na 艣cianie zegar. Wisia艂 w tym miejscu, odk膮d postawiono ten budynek wiele lat temu. Nie wiedzia艂a, kiedy to by艂o. W latach sze艣膰dziesi膮tych? Pi臋膰dziesi膮tych? Czy nie powinna si臋 tego dowiedzie膰? Dlaczego nie interesuje si臋 bardziej swoim miejscem pracy? Cho膰 tak naprawd臋 to nie jest miejsce jej pracy. To w艂a艣ciwe znajduje si臋 na zewn膮trz, w gangsterskim lecie.

鈥 Technicy w艂a艣nie tam s膮 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Torsten troch臋 marudzi艂 鈥 doda艂 Halders. 鈥 Widocznie nie by艂 przekonany, 偶e to ma sens.

Torsten 脰berg by艂 wprawdzie tylko zast臋pc膮 szefa wydzia艂u technik kryminalistycznych, ale w rzeczywisto艣ci tak samo jak Winter decydowa艂 o wszystkich dzia艂aniach operacyjnych swojej jednostki.

鈥 Nie mo偶e zawsze chodzi膰 o morderstwo 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Strzelanina to do艣膰 powa偶na sprawa moim zdaniem 鈥 stwierdzi艂a Aneta. 鈥 Mo偶liwe, 偶e kto艣 zosta艂 ostrzelany.

鈥 Mo偶liwe?

鈥 On sam tak to odebra艂.

鈥 Albo ewentualne strza艂y by艂y wycelowane w s膮siada 鈥 doda艂 Halders.

鈥 Ach tak?

鈥 Zobaczymy, czy ludzie Torstena znajd膮 jakie艣 pociski.

鈥 S膮siedzi si臋, rzecz jasna, nie przyja藕nili 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 A co m贸wi s膮siad? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Kt贸ry?

鈥 Nie wiem. Wyja艣nijcie mi to, bardzo prosz臋.

鈥 Facet, do kt贸rego domu mo偶e strzelano, nazywa si臋 Bengt Sellberg. Ten, co sta艂 przed tym domem, kiedy 艣wista艂y kule, nazywa si臋 Jacob Ademar 鈥 stre艣ci艂a Aneta.

鈥 Teraz ju偶 wszystko wiem 鈥 ucieszy艂 si臋 Winter.

鈥 Nie jest to a偶 tak skomplikowane 鈥 doda艂 Halders.

鈥 Poza tym jeszcze znale藕li艣my w艂a艣ciciela samochodu 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Samochodu? 鈥 powt贸rzy艂 zaskoczony Winter.

鈥 Przed domem Sellberga sta艂o auto 鈥 odpar艂a Aneta. 鈥 Volvo V70. Nie nale偶y ani do Sellberga, ani do Ademara.

鈥 A do kogo?

鈥 W艂a艣ciciel nazywa si臋 Jan Richardsson.

鈥 Aha?

鈥 To polityk. Chadecki radny, 艣ci艣lej m贸wi膮c.

鈥 Powinienem go zna膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Czasami pokazuje si臋 w prasie. Jako polityk.

鈥 Mieszka w tamtej okolicy?

鈥 Nie.

鈥 Wi臋c co tam robi艂?

鈥 Nie wiemy. Uwa偶asz, 偶e powinni艣my go zapyta膰?

Winter popatrzy艂 na mew臋 szybuj膮c膮 za oknem, o ile mewy rzeczywi艣cie potrafi膮 szybowa膰.

鈥 Najpierw pogadam z Torstenem 鈥 powiedzia艂. 鈥 Dowiem si臋, czy naprawd臋 by艂y jakie艣 strza艂y. A ten, kt贸ry si臋 znalaz艂 na linii strza艂u鈥 sprawia wra偶enie normalnego?

鈥 Jest w ka偶dym razie pisarzem 鈥 rzuci艂a Aneta.

鈥 Czy to jest odpowied藕?

鈥 Wygl膮da na normalnego. Nie wiem, jacy zwykle bywaj膮 pisarze, ale chyba s膮 normalni. W wi臋kszo艣ci.

鈥 Co pisze? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie mam poj臋cia. Nie zapyta艂am.

鈥 Jak si臋 nazywa, bo zapomnia艂em?

鈥 Ademar. Jacob Ademar.

鈥 Niezwyk艂e nazwisko. Nigdy o nim nie s艂ysza艂em.

鈥 Mo偶e on tylko m贸wi, 偶e jest pisarzem 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Dlaczego mia艂by to robi膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Mo偶e pr贸buje odgrywa膰 kogo艣 wa偶niejszego, ni偶 jest.

鈥 To chyba powinien wybra膰 co艣 innego? 鈥 zasugerowa艂a Aneta.

鈥 Co na przyk艂ad?

鈥 No鈥 mo偶e policjanta? 鈥 podrzuci艂 Halders.

鈥 P贸jd臋 do Torstena 鈥 zdecydowa艂 Winter, wstaj膮c z krzes艂a.

鈥 Gangster 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Pisarz powinien m贸wi膰, 偶e jest gangsterem.

Samoch贸d Rogera Edwardsa nadal sta艂 w policyjnym gara偶u. Winter zatrzyma艂 si臋 przy nim. S艂o艅ce przedostawa艂o si臋 do 艣rodka przez wysokie okna pod sufitem. Gara偶 wygl膮da艂 jak warsztat. Tyle 偶e mechanicy byli tu zainteresowani raczej rozmontowywaniem samochod贸w ni偶 ich naprawianiem.

鈥 Zosta艂 starannie wyczyszczony 鈥 powiedzia艂 technik Lars 脰stensson.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Jakby艣my mieli pow贸d, 偶eby czego艣 szuka膰 鈥 stwierdzi艂.

鈥 To jedyna rzecz, jak膮 znalaz艂em 鈥 powiedzia艂 脰stensson i wskaza艂 g艂ow膮 na 艂aw臋. 鈥 Le偶a艂o pod tylnym siedzeniem. Po lewej. Pod przestrzelonym siedzeniem.

Winter podszed艂 do 艂awy i podni贸s艂 niewielki przedmiot w plastikowym woreczku.

鈥 Krzy偶 鈥 powiedzia艂.

鈥 Tak, co艣 w tym rodzaju. Wygl膮da na jakie艣 odznaczenie.

Przedmiot mia艂 zaledwie kilka centymetr贸w 艣rednicy. Zrobiono go z metalu, srebra albo z艂ota, raczej z czego艣 ta艅szego. Nie by艂 szczeg贸lnie ci臋偶ki.

鈥 By艂 do tego jaki艣 艂a艅cuszek? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie.

鈥 B臋d臋 musia艂 zapyta膰 Edwardsa.

Wyj膮艂 z kieszeni marynarki kom贸rk臋 i wybra艂 numer. Po drugim sygnale us艂ysza艂 g艂os Edwardsa.

Opisa艂 mu to, co znale藕li. Krzy偶.

鈥 To nie moje 鈥 stwierdzi艂 Edwards. 鈥 Nigdy nic takiego nie widzia艂em.

Winter trzyma艂 krzy偶 pod 艣wiat艂o. By艂o na nim oko, patrzy艂o na niego. Wcze艣niej go nie zauwa偶y艂.

鈥 Mo偶e zgubi艂 to kto艣, kogo pan zna 鈥 zasugerowa艂.

鈥 Nie s膮dz臋.

鈥 Dlaczego?

Edwards nie odpowiedzia艂.

鈥 Dlaczego nie? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Czy nie powinni艣cie zacz膮膰 szuka膰 z艂odziei samochodu? 鈥 odpar艂 Edwards. 鈥 I tego, co strzela艂? Zreszt膮 mo偶ecie zatrzyma膰 samoch贸d. Nie chc臋 go ju偶.


9


BAR W LOBBY HOTELU 11 by艂 czarny i czerwony. Widzia艂 ludzi wchodz膮cych i wychodz膮cych z drzwi Caf茅 Eriksberg. Jeszcze nie by艂o jedenastej, ale wielu wybiera艂o si臋 na lunch. Co to za ludzie jedz膮 lunch o jedenastej przed po艂udniem? Sam siedzia艂 nad caff茅 latte i wydawa艂o mu si臋, 偶e to do艣膰 po偶ywne 艣niadanie.

Na dworze 艣wiat艂o prze艂amywa艂o si臋 mi臋dzy nowymi ulicami V盲stra Eriksberg. To by艂o spokojne przedpo艂udnie. Przeszed艂 si臋 w s艂o艅cu wzd艂u偶 Maskinkajen. Przygl膮da艂 si臋, jak statki powoli przesuwaj膮 si臋 po rzece. Wszyscy m贸wili, 偶e port umar艂, ale on widzia艂, 偶e tak nie jest. Zna艂 co艣 innego, co umar艂o. Albo wkr贸tce mia艂o. Ale wtedy o tym nie my艣la艂, na nabrze偶u, potem te偶, kiedy przecina艂 plac Eriksbergstorget w drodze do hotelowego lobby.

Teraz zobaczy艂, 偶e tamten si臋 zbli偶a, zanim on zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 jego. Spojrza艂 na zegarek. Idealnie.

M臋偶czyzna usiad艂 obok, w czarnym sk贸rzanym fotelu, i ruchem g艂owy wskaza艂 na jego kaw臋.

鈥 Gor膮ca?

鈥 No c贸偶, kiedy j膮 dosta艂em, by艂a gor膮ca.

M臋偶czyzna si臋 rozejrza艂.

鈥 Kto艣 tu pracuje?

鈥 Na pewno.

M臋偶czyzna wsta艂, przeszed艂 przez lobby i ruszy艂 do restauracji. Wsz臋dzie szklane 艣ciany. 呕adnego zakamarka, w kt贸rym mo偶na by si臋 ukry膰. Chocia偶 oni nie musieli si臋 ukrywa膰. Jeszcze nie. I nie tutaj.

Wr贸ci艂.

鈥 Znalaz艂e艣 kogo艣?

鈥 Kawa ju偶 idzie. 鈥 Spojrza艂 na jego szklank臋. 鈥 Mo偶e chcia艂e艣 jeszcze jedn膮?

Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 No to kiedy, Lejon?

A偶 podskoczy艂 na krze艣le.

鈥 Co si臋 dzieje?

鈥 Kurwa, ale jeste艣 bezpo艣redni.

鈥 Czy nie o to w艂a艣nie chodzi?

Kelnerka przynios艂a kaw臋. Cappuccino. Mleczna pianka stercza艂a nad fili偶ank膮. Lejon widzia艂 wi贸rki czekolady na czubku. To dopiero po偶ywne 艣niadanie. Nie czu艂 si臋 najlepiej. Za du偶o koniaku wczoraj wieczorem. To nap贸j diab艂a, nawet gorszy od whisky.

Christian Lejon, gangster. Lubi艂 to okre艣lenie. By艂o staro艣wieckie, ale czasem lubi艂 staro艣wieckie rzeczy. Staro艣wieckie metody. W nowym 艣wiecie sprawy cz臋sto toczy艂y si臋 za szybko. Cz艂owiek nie mia艂 czasu nacieszy膰 si臋 prac膮. Ale nale偶a艂o dzi臋kowa膰 szatanowi za internet. To dla przest臋pczo艣ci zorganizowanej prawdziwy dar. Technika bardzo u艂atwi艂a organizowanie si臋.

鈥 Podoba ci si臋 tutaj, Lejon?

Nie odpowiedzia艂. Idioci nadal nap艂ywali do restauracji na lunch. By艂a wielka jak hangar.

鈥 Zaczyna si臋 robi膰 t艂oczno 鈥 powiedzia艂 tamten.

鈥 Buduj膮 jak diabli.

鈥 Widz臋.

鈥 Kafary za oknem mojej sypialni zapieprzaj膮 na okr膮g艂o.

鈥 Tak to jest, jak si臋 偶yje w samym 艣rodku przysz艂o艣ci.

鈥 Jeszcze tam nie jeste艣my.

鈥 A kiedy b臋dziemy, Lejon?

鈥 Za nieca艂e dwa tygodnie.

鈥 Wola艂bym, 偶eby to nast膮pi艂o troch臋 wcze艣niej.

鈥 Jest kilka innych rzeczy, kt贸re najpierw musz膮鈥 si臋 u艂o偶y膰.

鈥 Co to za rzeczy?

Nie odpowiedzia艂. Pomy艣la艂 o facecie, kt贸ry mia艂 zrobi膰 jedn膮 z tych innych rzeczy. Nie odebra艂, kiedy do niego dzwoni艂 przed godzin膮. Pr贸bowa艂 jeszcze raz przed kwadransem. Zn贸w nic. Nie s膮dzi艂, 偶eby tamten chcia艂 go wykiwa膰. Czy jak by to nale偶a艂o okre艣li膰. Wymkn膮膰 si臋. Nie m贸g艂 si臋 wymkn膮膰. Przecie偶 wiedzia艂 o tym. Dlaczego nie odbiera艂 telefon贸w? Ju偶 to zrobi艂? Nie, wiedzia艂bym.

鈥 Wiesz, 偶e kto艣 wjecha艂 w m贸j samoch贸d? 鈥 zapyta艂 i wypi艂 艂yk latte, ale kawa by艂a ju偶 zimna, wi臋c krzywi膮c si臋, odstawi艂 szklank臋.

鈥 Nie, nie wiedzia艂em. 呕al mi tego go艣cia. 鈥 M臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Jak to si臋 sta艂o?

鈥 Nie wiem. Uciek艂 z miejsca wypadku.

鈥 Jeszcze bardziej mi 偶al.

鈥 Jego, no tak. Albo jej.

鈥 Nie wiesz, kto to by艂?

鈥 Nie, jeszcze nie. Ale si臋 dowiem.

鈥 Jak?

鈥 Po prostu wiem, 偶e mi si臋 uda go znale藕膰.

Wiedzia艂 na przyk艂ad, kto wynajmuje miejsca na podziemnym parkingu przy Nordenski枚ldsgatan, sk膮d wyjecha艂 samoch贸d, kt贸ry go staranowa艂. To oczywi艣cie musia艂o potrwa膰, ale mia艂 ludzi do pomocy. Trzeba by艂o tylko pracowa膰 systematycznie. Eliminowa膰. Musieli eliminowa膰 jednego po drugim. U艣miechn膮艂 si臋. Nie w tym sensie eliminowa膰. Tylko jednego. W klasyczny spos贸b b臋dzie musia艂 wyeliminowa膰 jedn膮 osob臋.

鈥 Wi臋c co zamierzasz zrobi膰?

Lejon nie odpowiedzia艂. Przez szklane 艣ciany hotelowego lobby widzia艂 plac, nabrze偶e i przysta艅 脛lvsn盲bben, niewielkiego promu, kt贸ry niesko艅czenie wolno i 艣miesznie rzadko przewozi艂 ludzi mi臋dzy centrum a t膮 cz臋艣ci膮 miasta. Nigdy z niego nie korzysta艂. Nigdy nie zamierza艂 z niego korzysta膰, o ile wiedzia艂. Ale jego towarzysz w艂a艣nie nim tu przyp艂yn膮艂.

鈥 Jak ci si臋 p艂yn臋艂o?

鈥 Przyjemnie. Zamierzam potem zje艣膰 lunch w Sj枚magasinet. Tu偶 przy terminalu.

鈥 Rzeczywi艣cie, to blisko.

鈥 Mo偶esz mi towarzyszy膰.

鈥 Nigdy nie jadam lunchu przed sz贸st膮.

鈥 Wtedy to si臋 nazywa kolacja, Lejon.

鈥 Powiedz to Hiszpanowi.

鈥 Nie znam 偶adnego.

鈥 No to Kolumbijczykowi.

鈥 A tak, tych znam kilku. 鈥 Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. To by艂 mi艂y u艣miech. Przypomina艂 mu kogo艣. 鈥 Pomy艣l tylko, 偶e trafili a偶 do nas.

鈥 To w艂a艣nie jest globalizacja 鈥 stwierdzi艂 Lejon.

鈥 No, racja. 鈥 M臋偶czyzna przechyli艂 fili偶ank臋, 偶eby wypi膰 ostatnie krople, i wsta艂. 鈥 Mi艂o by艂o.

鈥 Jeszcze nie koniec 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Jest co艣, co chcia艂em ci pokaza膰.

鈥 Ach tak? Co takiego?

鈥 U mnie w domu.

鈥 Ale co to jest?

鈥 Zobaczysz.


Winter siedzia艂 w biurze 脰berga. Komisarz Torsten 脰berg podrapa艂 si臋 w g艂ow臋. To by艂 znacz膮cy gest.

鈥 Niczego tam nie znale藕li艣my, Eriku.

鈥 Okej.

鈥 呕adnych pocisk贸w, 偶adnych 艂usek, 偶adnych zwracaj膮cych uwag臋 艣lad贸w w zagajniku.

鈥 A jakie to s膮 te zwracaj膮ce uwag臋 艣lady?

鈥 No鈥 na przyk艂ad s艂o艅 w 艣niegowcach 鈥 odpar艂 脰berg z u艣miechem. 鈥 Albo Marsjanie w tradycyjnym obuwiu.

鈥 To znaczy w jakim?

鈥 Zwracaj膮cym uwag臋.

鈥 Rozumiem.

鈥 Mo偶e kto艣 odda艂 kilka strza艂贸w, ale nie znale藕li艣my 偶adnych 艣lad贸w. Przynajmniej na razie. Musimy zdecydowa膰, czy wchodzimy do ogrod贸w tych willi z ty艂u, 偶eby szuka膰 dalej.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Co powiesz, Eriku?

鈥 Dajmy sobie spok贸j. Technicy jeszcze tam s膮?

鈥 Tak, jeden. Mollis. Jeszcze ogl膮da dom.

鈥 W艂a艣ciciel jest w domu?

鈥 Nie mam poj臋cia, naprawd臋.

鈥 Troch臋 dziwna sprawa z tym samochodem 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Dlaczego ten Sellberg powiedzia艂 to, co powiedzia艂.

鈥 Nie chcia艂 ujawni膰, kto jest w艂a艣cicielem.

鈥 Troch臋 g艂upio.

鈥 Chyba my艣la艂, 偶e my jeste艣my jeszcze g艂upsi. Albo bardziej nieporadni.

鈥 Nie zna Anety.

鈥 Mo偶e teraz b臋dzie mia艂 okazj臋 dobrze j膮 pozna膰.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Ale to prawda, 偶e swoje w艂asne auto Sellberg odda艂 do warsztatu 鈥 powiedzia艂 脰berg. 鈥 Rozmawia艂em z Bergenhemem.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

Odezwa艂 si臋 telefon na biurku. 脰berg odebra艂.

鈥 Tak, halo? Okej. Okej. Okej, no to na razie.

脰berg od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i spojrza艂 Winterowi w oczy.

鈥 Bingo. Mollis znalaz艂 kul臋. W drzewie. Wygl膮da na 艣wie偶膮.

鈥 Dobrze.

鈥 Co teraz zrobisz?

鈥 Pogadam z w艂a艣cicielem auta, z tym Richardssonem.

鈥 Mo偶e to on strzela艂? 鈥 zasugerowa艂 脰berg.

鈥 I niedosz艂a ofiara go kryje?

鈥 Dlaczego nie? By艂 tam jeszcze kto艣 trzeci, o ile si臋 nie myl臋.

鈥 Mo偶e to nie wszystko 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 By艂a tam jeszcze co najmniej jedna osoba.

鈥 To brzmi wr臋cz obiecuj膮co.

鈥 To si臋 nazywa zapa艂 do pracy, Torsten.


Jan Richardsson sp贸藕ni艂 si臋 dziesi臋膰 minut. Winter nie wiedzia艂 dok艂adnie, czym si臋 zajmuje radny, ale nie chcia艂 o to pyta膰.

鈥 Przepraszam, 偶e kaza艂em panu czeka膰 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

Winter skinieniem wskaza艂 mu krzes艂o naprzeciwko.

鈥 Prosz臋, niech pan siada.

Richardsson usiad艂 i rozejrza艂 si臋 z zaciekawieniem.

鈥 Nigdy tu nie by艂em 鈥 stwierdzi艂.

鈥 To moje biuro rezerwowe 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

鈥 Knajpa?

鈥 Hm鈥

鈥 Chce si臋 pan czego艣 napi膰?

鈥 Nie, dzi臋kuj臋. 鈥 Richardsson zn贸w omi贸t艂 wzrokiem sal臋. Winter podejrzewa艂, 偶e si臋 obawia, 偶e spotka kogo艣 znajomego. Nie chcia艂 go przyj膮膰 w swoim gabinecie. To by艂a delikatna sprawa. Chcia艂by wiedzie膰 dlaczego. Wystarczy艂o, 偶e si臋 przedstawi艂, 偶eby zacz膮艂 nalega膰 na spotkanie na mie艣cie. I tak w艂a艣nie wychodzi艂. Ach tak.

鈥 Chcia艂 mnie pan o co艣 zapyta膰 鈥 przypomnia艂 Richardsson.

Pod wieloma wzgl臋dami wygl膮da艂 zupe艂nie normalnie: normalny wzrost, normalne w艂osy, nieszczeg贸lnie przerzedzone, normalny garnitur, mo偶e kupiony w Holmens Herr. Winter mia艂 na sobie garnitur od Zegny. Wybra艂 go rano. Mo偶e 偶eby uczci膰 to, 偶e g艂owa przesta艂a go bole膰.

鈥 Co pan robi艂 wczoraj mi臋dzy wp贸艂 do jedenastej wieczorem a p贸艂noc膮?

鈥 S艂ucham?

Winter powt贸rzy艂. Radny si臋 namy艣la艂. Zawsze tak jest.

鈥 By艂em w domu.

鈥 Okej.

Richardsson wygl膮da艂 na autentycznie zaskoczonego.

鈥 To wszystko? 鈥 zapyta艂.

鈥 Tak. Je艣li by艂 pan w domu, to znaczy, 偶e by艂 pan w domu.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Ale pa艅ski samoch贸d by艂 gdzie indziej.

鈥 A gdzie?

鈥 Hm鈥

鈥 No wi臋c gdzie by艂? 鈥 zapyta艂 zn贸w Richardsson. Nie sprawia艂 wra偶enie mocno zainteresowanego odpowiedzi膮. W jego oczach pojawi艂o si臋 co艣, czego nie powinno w nich by膰.

Winter nie odpowiedzia艂. Richardsson zn贸w si臋 rozejrza艂, jakby kto艣 mia艂 ich pods艂uchiwa膰 albo im si臋 przygl膮da艂. Potem przeni贸s艂 wzrok na Wintera.

鈥 A tak, w艂a艣nie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Przecie偶 go po偶yczy艂em.

鈥 Komu?

鈥 Takiemu jednemu znajomemu.

鈥 Jak si臋 nazywa?

Zgaduj-zgadula, pomy艣la艂 Winter. O to w tej pracy chodzi. M贸wi臋 jedno, ty m贸wisz drugie, a potem trzeba odgadn膮膰, o co tak naprawd臋 chodzi.

Richardsson wykorzysta艂 t臋 pauz臋, namy艣la艂 si臋. Mo偶e po偶ycza艂 samoch贸d tabunom ludzi. Zreszt膮 kto w dzisiejszych czasach po偶ycza samoch贸d? Chyba wszyscy maj膮 w艂asne?

鈥 Komu po偶yczy艂 pan samoch贸d? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Co si臋 takiego sta艂o? 鈥 odpowiedzia艂 Richardsson. 鈥 Czy co艣 si臋 sta艂o z moim wozem?

鈥 O ile dobrze widzia艂em, nie.

鈥 Gdzie on jest?

鈥 W tym samym miejscu co przedtem.

鈥 Gdzie?

Winter poda艂 adres. Richardsson skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 W艂a艣nie, on go ode mnie wczoraj po偶yczy艂.

鈥 Kto? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nazywa si臋 Sellberg. Bengt Sellberg. Ale to pan ju偶 chyba wiedzia艂, prawda?

鈥 Dlaczego po偶yczy艂 od pana auto?

鈥 Dlaczego? Pewnie potrzebowa艂 co艣 przewie藕膰. Jego samoch贸d jest w naprawie.

鈥 Gdzie?

鈥 Ten warsztat? Nie wiem. Musicie o to zapyta膰 Bengta.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Dlaczego pan mi zadaje te wszystkie pytania? 鈥 nie wytrzyma艂 Richardsson.

鈥 Dzi艣 w nocy przed domem Bengta Sellberga kto艣 strzela艂.

Wyraz twarzy Richardssona si臋 nie zmieni艂, przynajmniej Winter nic takiego nie zauwa偶y艂. Mo偶e by艂 troch臋 zaskoczony, ale nie okaza艂 tego. Politycy w og贸le rzadko okazuj膮 emocje. Przekonywa艂 si臋 o tym, kiedy zawodowo mia艂 do czynienia z politykami. Ale bywa, 偶e emocje bior膮 si臋 z wyrachowania.

鈥 Strza艂y 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Czy kto艣 jest ranny?

鈥 Nie.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 By艂 pan tam wczoraj w kt贸rym艣 momencie? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Ja? Nie.

鈥 A gdzie pan by艂?

鈥 Kiedy?

Winter podsun膮艂 mu kilka p贸r. Da艂 mu czas do namys艂u.

鈥 Je艣li chodzi o wiecz贸r, to by艂em w domu 鈥 powiedzia艂.

鈥 Ca艂y wiecz贸r?

鈥 Tak.

K艂ama艂. Ewidentnie nie m贸wi艂 prawdy. 艁atwo to by艂o zauwa偶y膰. Mo偶e politycy nie umiej膮 tak dobrze k艂ama膰? Cho膰 jeszcze wi臋kszy problem maj膮 z prawd膮. Ale Winter nie zamierza艂 kierowa膰 si臋 przes膮dami.

鈥 Kto mo偶e po艣wiadczy膰, 偶e by艂 pan w domu?

鈥 Czy musimy o tym m贸wi膰? To jest鈥 wr臋cz poni偶aj膮ce.

鈥 Kto mo偶e po艣wiadczy膰? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Chodzi panu o alibi?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Moja 偶ona 鈥 wyrzuci艂 z siebie Richardsson i wyjrza艂 przez okno. Przesta艂 patrze膰 Winterowi w oczy. Ulic膮 przesz艂a para w 艣rednim wieku. M臋偶czyzna co艣 powiedzia艂, kobieta skin臋艂a g艂ow膮. Przeszli na drug膮 stron臋. Zaraz potem ulic膮 przejecha艂 tramwaj.

Ona si臋 nie odwa偶y powiedzie膰 nic innego, jest jego 偶on膮, pomy艣la艂 Winter. Liczy na ni膮. Wczoraj by艂 w domu. Ju偶 to widz臋.


20:55


WODA MO呕E BY膯 ZIELONA ALBO CZARNA. B艂臋kitna mo偶e te偶. Bia艂a. Wszystkie te kolory, ale na dnie jest czarna. Nie ma tam 偶adnych innych barw. Cho膰 czarny to nie 偶aden kolor, to przeciwie艅stwo koloru. Tak samo jak bia艂y jest przeciwie艅stwem wszystkich kolor贸w.

Lubi艂a kolory. Nawet nie pr贸bowa艂a sobie wyobra偶a膰 bezbarwnego 艣wiata. Co za nuda. Jak czarno-bia艂y film pozbawiony tre艣ci. Tylko obrazy i ruch, i ludzie, kt贸rzy nie maj膮 prawdziwego 偶ycia. Czy jak to nazwa膰. Nie wiedzia艂a, co znaczy prawdziwe 偶ycie. Czy jest kto艣, kto to wie?

P艂ywanie pod b艂臋kitnym niebem by艂o prawdziwym 偶yciem. Ciep艂a woda. By艂a coraz cieplejsza, im dalej wp艂ywa艂a w g艂膮b zatoki. To by艂o dziwne. Mo偶e zn贸w si臋 och艂odzi, kiedy dotrze na drug膮 stron臋. Chc臋 dop艂yn膮膰 na tamt膮 stron臋, pomy艣la艂a. Nied艂ugo tam dotr臋.

鈥 Jak si臋 znalaz艂a艣 na tym brzegu?

鈥 Przyp艂yn臋艂am.

鈥 Przyp艂yn臋艂a艣? Sk膮d?

鈥 Z drugiej strony wyspy.

Najwyra藕niej zrobi艂o to na nim wra偶enie.

鈥 Niez艂a jeste艣.

鈥 Dzi臋kuj臋.

鈥 Nikt ci臋 nie widzia艂?

鈥 Ja鈥 my艣l臋, 偶e nie.

鈥 Wiesz, 偶e nie wolno ci robi膰 takich rzeczy?

鈥 No鈥

鈥 To si臋 mog艂o 藕le sko艅czy膰.

鈥 Umiem p艂ywa膰. Potrafi臋 d艂ugo p艂yn膮膰.

Spojrza艂 na zatok臋. Os艂ania艂 d艂oni膮 oczy, 偶eby s艂o艅ce go nie o艣lepi艂o. Wygl膮da艂o to tak, jakby s艂o艅ce sta艂o si臋 obmywaj膮c膮 ska艂y wod膮.

Nie by艂o tam nikogo, kto m贸g艂by j膮 wo艂a膰. Mia艂a do艣膰 wo艂ania, czasem te偶 krzyk贸w. 呕e te偶 nigdy nie mog艂a by膰 sama. Tego najbardziej pragn臋艂a. Poby膰 sama. Nie chodzi艂o o samotno艣膰, do tego by艂a przyzwyczajona. Ale po prostu poby膰 sama ze sob膮. We w艂asnym pokoju. Na w艂asnej pla偶y. Nad w艂asnym morzem.

鈥 Mo偶emy wr贸ci膰 偶agl贸wk膮 鈥 zaproponowa艂. 鈥 Mam tu 艂贸dk臋.

鈥 Daleko? Nie mam but贸w.

鈥 Nie. Tamt膮 wydeptan膮 艣cie偶k膮, przez krzaki. Nie ma po drodze ska艂.

Ruchem g艂owy wskaza艂 zaro艣la.

鈥 Okej 鈥 powiedzia艂a.


Pachnia艂o 艣wierkiem i sosn膮. Nie potrafi艂a stwierdzi膰 czym.

Pachnia艂o s艂o艅cem, je偶eli s艂o艅ce mo偶e mie膰 jakikolwiek zapach. Trudno co艣 takiego opisa膰.

Prawie nic nie by艂o s艂ycha膰.

Szed艂 przed ni膮, kilka razy odwr贸ci艂 si臋 i u艣miechn膮艂. Ona te偶 si臋 u艣miechn臋艂a.

鈥 To wygl膮da prawie jak pok贸j 鈥 powiedzia艂.

I w艂a艣nie wtedy pomy艣la艂a, 偶e sk膮d艣 go zna. Kiedy to powiedzia艂. Kiedy si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Czy ty tam pracujesz? 鈥 zapyta艂a. 鈥 To znaczy鈥 mia艂am na my艣li鈥 czy tam pracowa艂e艣?

鈥 Dlaczego pytasz? 鈥 zapyta艂. Teraz si臋 nie u艣miecha艂.

鈥 Nie wiem sama鈥 tak mi si臋 tylko wydawa艂o, 偶e ci臋 sk膮d艣 znam.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂 zdecydowanie. 鈥 Nie znasz mnie.

Pomy艣la艂a, 偶e to zabrzmia艂o dziwnie, te s艂owa. Sk膮d m贸g艂 wiedzie膰, 偶e go nie rozpozna艂a? Ale teraz wcale nie by艂a taka pewna. Teraz jego twarz by艂a jakby zmieniona. Zn贸w si臋 odwr贸ci艂 i ju偶 nie widzia艂a jego twarzy. Nadal nie by艂o wida膰 morza.

鈥 Gdzie ta 艂贸dka?

Wskaza艂 r臋k膮.

鈥 Naprawd臋 masz 偶agl贸wk臋? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Dlaczego mia艂bym nie mie膰?

Wygl膮da艂 na zaskoczonego.

鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂a. 鈥 Dlaczego jej nie zostawi艂e艣 po tej stronie?

鈥 Za bardzo wieje.

鈥 Nie zauwa偶y艂am.

Ca艂y czas szed艂 naprz贸d. Rozmawia艂a z jego plecami.

鈥 Daleko jeszcze? 鈥 zapyta艂a.


10


RICHARDSSON WR脫CI艁 ZE SPOTKANIA Z WINTEREM i od razu si臋gn膮艂 po telefon. Krawat zdawa艂 si臋 uciska膰 go w szyj臋.

鈥 Co mamy z tym zrobi膰? 鈥 zapyta艂.

鈥 Nic nie mo偶na zrobi膰. Nie zrobimy nic. Co mu powiedzia艂e艣?

鈥 Nic nie powiedzia艂em.

鈥 A nie pyta艂?

鈥 Nie, chyba nie by艂 zainteresowany. Powiedzia艂, 偶e ju偶 mog臋 odebra膰 auto.

鈥 Tak powiedzia艂? W艂a艣nie, nadal tu stoi.

鈥 Wola艂bym, 偶eby艣 mi je podrzuci艂 do miasta.

鈥 Gdzie chcesz je mie膰?

鈥 Tam gdzie zwykle.

鈥 Okej.

鈥 Potrzebuj臋 go wieczorem.

鈥 A co masz w planach?

鈥 Bo co? Musz臋 podrzuci膰 syna na hokeja.

鈥 Zn贸w zacz臋li sezon?

鈥 Tak.

鈥 No tak, teraz wsz臋dzie s膮 kryte lodowiska. Mo偶na gra膰 w hokeja ca艂y rok. Zreszt膮 mo偶e nawet kiedy艣 wpadn臋 popatrze膰.

鈥 Na co?

鈥 Jak gra, oczywi艣cie.


Na Boga, czy to on trzyma艂 tamten pistolet? Czy to on strzela艂? Mia艂 wra偶enie, jakby sta艂 obok i przygl膮da艂 si臋 sobie samemu, jak unosi bro艅.

A tamten鈥 co on tam robi艂? Sk膮d si臋 wzi膮艂? Tak po prostu si臋 tam zjawi艂.

No a potem ca艂a reszta.

Nadal mia艂 ten pistolet.

W艂a艣ciwie go nie u偶y艂.

Ale teraz oni przynajmniej wiedzieli. 呕e umie strzela膰. Mo偶e my艣leli, 偶e to by艂 test. Bo to by艂 test. Nie wiedzia艂 na co, test czego. W ka偶dym razie test. Popatrzy艂 na bro艅. By艂a czarna, wygl膮da艂a gro藕nie. I ja musz臋 tam wr贸ci膰. Albo gdzie indziej. Czy on zrozumia艂 ostrze偶enie? Mo偶e si臋 przeprowadzi na drug膮 p贸艂kul臋. Czy wtedy b臋d臋 musia艂 jecha膰 za nim?

Christian Lejon sta艂 w oknie swojego mieszkania. Obok stan膮艂 jego go艣膰. Na zewn膮trz tysi膮ce robotnik贸w pracowa艂o przy budowie nowej dzielnicy.

鈥 Cholera, ile jeszcze to b臋dzie trwa艂o? 鈥 zapyta艂 go艣膰.

鈥 Ca艂e lata.

鈥 Jak ty to wytrzymujesz?

鈥 Cz艂owiek si臋 przyzwyczaja. Poza tym to daje poczucie anonimowo艣ci. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do tamtego. 鈥 Mo偶na wchodzi膰 i wychodzi膰, kiedy si臋 chce, i 偶aden palant si臋 nie interesuje.

Go艣膰 wskaza艂 na fundamenty, na zwa艂y gliny, na beton i puste przestrzenie, kt贸re mia艂y zosta膰 zabudowane. Nad wszystkim g贸rowa艂o jakie艣 monstrum.

鈥 A to co takiego?

鈥 Suwnica. Wielki d藕wig w stoczni Eriksberg.

S艂o艅ce odbija艂o si臋 w jaskrawo偶贸艂tej konstrukcji. D藕wig wygl膮da艂, jakby by艂 偶ywy.

鈥 Pami膮tka 鈥 stwierdzi艂 Lejon. 鈥 Pami膮tka z dawnych czas贸w.

鈥 Na sw贸j spos贸b jest pi臋kny.

鈥 Oczywi艣cie.

鈥 Nie masz czasem wyrzut贸w sumienia, kiedy na niego patrzysz, Christianie?

鈥 Dlaczego?

鈥 Przypomina o uczciwej pracy.

鈥 Tak, masz racj臋.

鈥 Pot i krew.

鈥 Krew?

鈥 Praca stoczniowca jest niebezpieczna.

鈥 Sk膮d wiesz?

鈥 Czyta艂em o tym.

鈥 To g贸wno wiesz 鈥 stwierdzi艂 Lejon. 鈥 G贸wno czyta艂e艣. M贸j ojciec by艂 stoczniowcem.

鈥 Tego nie wiedzia艂em.

鈥 Tutaj, w Eriksbergu.

鈥 O kurwa.

鈥 Zgin膮艂 tutaj.

鈥 Co ty m贸wisz?

鈥 Spad艂 z rusztowania.

鈥 To bardzo przykre.

鈥 Dlatego chcia艂em tu mieszka膰.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Dlaczego to by nie mia艂a by膰 prawda? Co?

鈥 Sam nie wiem.

鈥 My艣lisz, 偶e k艂ami臋, co?

鈥 Ale偶 sk膮d, nie. Uspok贸j si臋. 鈥 Go艣膰 odwr贸ci艂 si臋 od okna. 鈥 Mia艂e艣 mi co艣 pokaza膰, Christianie. Sporz膮dzi艂e艣 nowy plan naszego interesu.


B贸l zaatakowa艂, kiedy zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Nagle ceglane 艣ciany korytarza tchn臋艂y groz膮, jakby chcia艂y go skrzywdzi膰. Nigdy mu si臋 te 艣ciany nie podoba艂y, nie rozumia艂, dlaczego musz膮 tak wygl膮da膰. Co architekt mia艂 na my艣li? Czy by艂a w tym jaka艣 symbolika, kt贸rej nie rozumia艂?

Przytrzyma艂 si臋 艣ciany.

鈥 Co ci jest, Eriku?

Zobaczy艂 przed sob膮 twarz Anety. By艂a niewyra藕na. Kiepsko widzia艂 lewym okiem, to tam siedzia艂 b贸l. Twarz Anety przypomina艂a raczej cie艅.

B贸l si臋 wycofa艂.

鈥 Ju偶 dobrze, Aneto.

鈥 Dobrze? Przecie偶 widz臋, 偶e nie jest dobrze! Jak si臋 czujesz?

鈥 Lepiej ni偶 minut臋 temu.

Masowa艂 sobie czo艂o nad lewym okiem.

鈥 Dlaczego nie p贸jdziesz do lekarza?

鈥 To tylko jaka艣鈥 migrena.

鈥 Miewa艂e艣 wcze艣niej migreny?

鈥 Kiedy wcze艣niej? O co ci chodzi?

鈥 Kiedy by艂e艣 m艂ody, m艂odszy. Wcze艣niej. Rozumiesz chyba, co m贸wi臋?

W jej g艂osie s艂ycha膰 by艂o irytacj臋. Winter nie przypomina艂 sobie, 偶eby j膮 widzia艂 zirytowan膮.

鈥 Nie wiem 鈥 powiedzia艂, opuszczaj膮c d艂o艅.

鈥 Co m贸wi Angela?

鈥 A co ma m贸wi膰?

Aneta jakby westchn臋艂a.

鈥 Latem zawsze szybko przechodzi艂o, a teraz to by艂 tylko ma艂y atak.

鈥 Ma艂y atak?

Poszed艂. Aneta si臋 nie ruszy艂a.

Nie czu艂 w g艂owie nic. Ma艂y atak. To si臋 nie powt贸rzy. Po co mia艂by i艣膰 do lekarza? Ma ju偶 jednego w domu. Mo偶e mu co艣 wypisa膰. Cz艂owiek mo偶e dosta膰 migreny w ka偶dym wieku. Jego mamusia miewa艂a migreny.


Od rzemyczka do koniczka. Tak to lecia艂o? Jego matka cz臋sto to powtarza艂a. Dobrze pami臋ta艂 kuchni臋 w Kungsladug氓rd. Pami臋ta艂 tat臋 wracaj膮cego wieczorem ze stoczni. Czasem wychodzili mu na spotkanie, do Klippan. Kiedy prom ze wszystkimi robotnikami ze stoczni w Eriksbergu by艂 w drodze. Zaczyna艂 macha膰, zanim jeszcze statek odbi艂 od brzegu po drugiej stronie! Mama si臋 艣mia艂a. Tamtego wieczoru oczywi艣cie te偶 macha艂. Macha艂 nie偶yj膮cemu ojcu. Taty nie by艂o na pok艂adzie. Wszyscy wyszli, a oni z mam膮 stali i czekali, p贸ki prom nie ruszy艂. Jakby tata m贸g艂 przyj艣膰 po wodzie. Mama pyta艂a r贸偶nych ludzi, ale odpowiadali co艣 niezrozumia艂ego. Wtedy nie by艂o telefon贸w kom贸rkowych. Nie mieli nawet zwyk艂ego telefonu. Musieli czeka膰. W ko艅cu kto艣 przyszed艂 do domu, do domu przy Stilla gatan. Ci膮gle mia艂 w pami臋ci cisz臋, kt贸ra potem zapad艂a. Mia艂a nigdy nie znikn膮膰. Zawsze nosi艂 j膮 w g艂owie. Zawsze w 艣rodku by艂a cisza, nie m贸g艂 si臋 od tego uwolni膰. Nawet kiedy otacza艂 si臋 d藕wi臋kami, g艂o艣nymi d藕wi臋kami. Uciek艂 nad morze albo tak blisko, jak tylko m贸g艂. Potem. Tam by艂a cisza, przed kt贸r膮 nie musia艂 ucieka膰. Godzinami m贸g艂 si臋 ws艂uchiwa膰 w morze. 呕y艂 w nim. Widzia艂 w nim 艣mier膰.


Bergenhem zapuka艂 i wszed艂. Winter spojrza艂 znad laptopa. Szuka艂 broni. By艂o tego mn贸stwo. Mogliby w G枚teborgu usypywa膰 g贸ry z broni. Nap艂ywa艂a do miasta jak rzeka i morze. Nowe ska艂y, granie. W膮wozy. Panasonic gra艂 trio Larsa Janssona The sky is there. Niebo by艂o za oknem. S艂o艅ce ukryte za domami w艂a艣nie zni偶a艂o si臋 do morza. Winter widzia艂, jak chowa si臋 za poszarpany horyzont stworzony przez dachy miasta. Nie czu艂 b贸lu. Panowa艂 absolutny spok贸j. Nie t臋skni艂 do 偶adnego innego miejsca. Akurat w tej minucie.

鈥 Masz minut臋? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Naturalnie 鈥 powiedzia艂 Winter i opu艣ci艂 klap臋 laptopa. 鈥 Siadaj.

Bergenhem usiad艂 i u艣miechn膮艂 si臋 blado. Ale w jego oczach nie by艂o u艣miechu. Ju偶 od dawna. Winter to zauwa偶y艂. Chodzi艂 ponury jak chmura gradowa. Od czasu do czasu mu si臋 to zdarza艂o, odk膮d Winter go zna艂, ale w ostatnim czasie ta chmura by艂a wi臋ksza. Wida膰 to by艂o od dawna.

鈥 Czy mog臋 ci w czym艣 pom贸c, Lars?

Bergenhem spojrza艂 na niego. Czarna chmura wisia艂a nad jego g艂ow膮, Winter niemal j膮 widzia艂. Mo偶e wkr贸tce zacznie pada膰. Nie chcia艂 powodzi w swoim pokoju.

鈥 M贸w, co si臋 dzieje 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 To zabrzmia艂o jak przes艂uchanie 鈥 stwierdzi艂 Bergenhem.

Winter dostrzeg艂 w jego oczach b贸l. To nie by艂 b贸l g艂owy.

鈥 Czy to co艣 z prac膮, Lars?

鈥 A co by to mia艂o by膰 innego?

鈥 Nie wiem. Praca to nie wszystko.

Teraz Winter musia艂 si臋 u艣miechn膮膰.

鈥 My艣l臋 o tym, 偶eby si臋 zwolni膰 鈥 wyrzuci艂 Bergenhem.

Powiedzia艂 to tak szybko, jakby te s艂owa musia艂y pa艣膰 ju偶, natychmiast. Tak bywa, kiedy cz艂owiek bardzo d艂ugo nosi si臋 z jak膮艣 my艣l膮. Winter mo偶e si臋 tego spodziewa艂. Nie by艂 w szoku. Ludzie si臋 zwalniaj膮. To si臋 zdarza w ka偶dym zawodzie. Szuka si臋 czego艣 innego. 呕ycie nie jest prost膮 drog膮, wytyczon膮, kiedy si臋 mia艂o dwadzie艣cia par臋 lat. Nie powinno by膰. Ale nie chcia艂 straci膰 Larsa.

鈥 To nie pierwszy raz, prawda?

鈥 Prawda.

鈥 Ale wcze艣niej nic mi nie m贸wi艂e艣.

鈥 Nie m贸wi艂em.

鈥 Wi臋c dlaczego teraz?

鈥 Nie wiem, Eriku. Naprawd臋 nie wiem.

鈥 Pierwszy raz straci艂bym pracownika 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 W roli szefa, po Sturem.

鈥 Wiesz przecie偶, 偶e to nie ma z tym nic wsp贸lnego.

鈥 A z czym ma co艣 wsp贸lnego, Lars?

鈥 Nie wiem, ju偶 m贸wi艂em.

Bergenhem sprawia艂 wra偶enie, 偶e chce wsta膰, ale siedzia艂 dalej, osun膮艂 si臋 ni偶ej na niewygodnym fotelu. Czas nagle zacz膮艂 biec szybko. Co艣 si臋 dzia艂o tu i teraz, mo偶e to mia艂o dla tego faceta prze艂omowe znaczenie. Jego twarz wygl膮da艂a tak samo jak zawsze. Winter widywa艂 go niemal codziennie przez dziesi臋膰 lat. Wtedy si臋 nie zauwa偶a, 偶e kto艣 si臋 starzeje. Lars zawsze mia艂 pozosta膰 w zespole m艂odziakiem, kt贸rym by艂 od pocz膮tku. Teraz wcale nie by艂 najm艂odszy w wydziale, ale by艂 najm艂odszy dla Wintera. Winter pomy艣la艂, 偶e mo偶e chcia艂by, 偶eby ich relacja rozwin臋艂a si臋 w co艣 podobnego do tego, co jego 艂膮czy艂o z Ringmarem. Bertil si臋 nim opiekowa艂, wi臋c on pr贸bowa艂 zaopiekowa膰 si臋 Larsem. Nie jak ojciec, raczej jak starszy brat. Nie wiedzia艂, czy Lars ma starszego brata. Nigdy o tym nie rozmawiali. Nie wiedzia艂 prawie nic o jego pochodzeniu, rodzinie. Chyba ponios艂em pora偶k臋, je艣li Lars chce ode mnie odej艣膰. Tak to widzia艂. Odej艣膰 od niego. Nie z wydzia艂u. To co艣 osobistego. To nieprofesjonalne.

鈥 Po prostu straci艂em ch臋膰 do pracy 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Sta艂o si臋 co艣 szczeg贸lnego?

鈥 Nie.

鈥 Od dawna tak si臋 czujesz?

鈥 Mo偶e.

鈥 To nie jest dobra odpowied藕, Lars.

鈥 Nie mam dobrej odpowiedzi, Eriku. W艂a艣nie to jest problem.

鈥 Czasem nie ma dobrych odpowiedzi 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Dobra, dajmy sobie spok贸j z odpowiedziami. Chcesz troch臋 wolnego?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 Na to te偶 nie mam dobrej odpowiedzi.

鈥 M贸g艂by艣 poby膰 troch臋 w domu, z rodzin膮.

Bergenhem si臋 nie odezwa艂.

鈥 A jak z rodzin膮? 鈥 zapyta艂 Winter tak 艂agodnie, jak tylko potrafi艂.

鈥 Wszystko dobrze.

鈥 Ada chyba nied艂ugo sko艅czy jedena艣cie lat?

鈥 Tak.

鈥 S艂ysza艂em, 偶e chodzi na konie do Alleby.

鈥 Tak, sk膮d wiesz?

鈥 Ju偶 nie pami臋tam. Ale Elsa te偶 chcia艂aby zacz膮膰 je藕dzi膰. M贸g艂by艣 nam co艣 doradzi膰?

鈥 Nie wiem, Eriku.

鈥 Ja si臋 boj臋 koni 鈥 doda艂 Winter.

鈥 Ja te偶.

鈥 Mia艂em nadziej臋, 偶e nam pomo偶esz.

鈥 Niestety.

鈥 Mo偶e mogliby艣cie przynajmniej pojecha膰 z nami pierwszy raz. Ty i Ada.

鈥 Chyba wynios臋 si臋 z miasta 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Co?

鈥 Chyba wynios臋 si臋 z miasta.

鈥 Teraz to mnie naprawd臋 zszokowa艂e艣. Wyprowadzi膰 si臋 z G枚teborga? Czy ludzie w og贸le robi膮 co艣 takiego?

鈥 Nie umiem 偶artowa膰 na ten temat 鈥 rzuci艂 ponuro Bergenhem.

鈥 Ale ja nie 偶artuj臋. Dok膮d mieliby艣cie si臋 przeprowadzi膰?

鈥 Ja鈥 wyprowadzi艂bym si臋 sam.

鈥 Rozmawia艂e艣 o tym z Martin膮?

鈥 Nie, jeszcze nie.

Zadzwoni艂 telefon. Winter rozwa偶a艂, czy go nie zignorowa膰. Bergenhemowi ul偶y艂o, kiedy us艂ysza艂 ostry d藕wi臋k dzwonka. Przyszed艂, 偶eby porozmawia膰, ale ju偶 nie chcia艂 siedzie膰 u Wintera. Winterowi nie uda艂o si臋 poprowadzi膰 rozmowy. M贸g艂 zrzuci膰 win臋 na telefon. Podni贸s艂 s艂uchawk臋.

鈥 Tak?

鈥 Wygl膮da na to, 偶e to ta sama amunicja, Eriku 鈥 powiedzia艂 脰berg. 鈥 Takie s膮 przynajmniej wst臋pne wyniki.

鈥 Ta sama co na mo艣cie?

鈥 Tak. Kaliber siedem sze艣膰dziesi膮t dwa. Pistolet TT. Siedem sze艣膰dziesi膮t dwa razy dwadzie艣cia pi臋膰.

鈥 TT?

鈥 Tak. Przypomina kaliber dziewi臋膰, ale to tetetka.

Winter spojrza艂 na laptop. Zanim Bergenhem zapuka艂 do jego drzwi, czyta艂 o pistoletach TT. Du偶o ich teraz by艂o w G枚teborgu.

鈥 Wi臋c m贸wisz, 偶e pocisk tego samego typu co ten, kt贸ry znale藕li艣my w aucie na mo艣cie 脛lvsborgsbron, tkwi w 艣cianie domu Sellberga.

鈥 Znale藕li艣my wi臋cej 鈥 uzupe艂ni艂 脰berg. 鈥 Jeszcze dwa w domu i jeden w drzewie z ty艂u. Wszystkie pasuj膮.

鈥 Okej.

鈥 I jeszcze 艂usk臋 w zagajniku.

鈥 Dobrze. Cho膰 to troch臋 zaskakuj膮ce.

鈥 Wygl膮da na amatorszczyzn臋, to masz na my艣li?

鈥 Tak.

鈥 W ka偶dym razie zaraz je wysy艂am do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego.

鈥 Hm鈥

鈥 Mamy szcz臋艣cie, 偶e to ta sama bro艅.

鈥 Czasem ma si臋 szcz臋艣cie.

鈥 To nie jest sprawa priorytetowa, Eriku. Nie mog臋 ich ponagla膰. TT to nie jest rzadki model. Mo偶emy potem zleci膰 priorytet. Zobaczymy, jak si臋 potoczy 艣ledztwo. Na razie.

Winter od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Bergenhem wsta艂. Winter te偶 si臋 podni贸s艂.

鈥 Ta sama amunicja 鈥 powiedzia艂. 鈥 W艂a艣nie, sam zreszt膮 s艂ysza艂e艣.

Bergenhem skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 To by艂oby bardzo przykre, gdyby艣 nas opu艣ci艂, Lars.

Bergenhem si臋 wzdrygn膮艂.

鈥 Zacz膮艂em si臋 nad tym zastanawia膰.

鈥 Gdzie chcia艂by艣 pracowa膰?

鈥 My艣l臋, 偶e鈥 nie chc臋 ju偶 by膰 policjantem.

鈥 Wi臋c o czym艣 my艣la艂e艣?

鈥 Do tego jeszcze nie doszed艂em.

鈥 Co ci najbardziej przeszkadza w tej pracy?

鈥 To do艣膰 bezpo艣rednie pytanie.

鈥 Powiedz co艣.

Spojrzenie Bergenhema wybieg艂o przez okno. Niebo nad fasadami dom贸w by艂o intensywnie 偶贸艂te. Zn贸w spojrza艂 na Wintera.

鈥 Trupy 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie chc臋 ju偶 ogl膮da膰 martwych ludzi. Albo prawie martwych.

鈥 Co masz na my艣li? Prawie martwych?

鈥 Hm, co mam na my艣li鈥 Czasami cz艂owiek ma wra偶enie, 偶e w tej pracy jest si臋 zawsze w 艣wiecie martwych albo prawie martwych. Jak w jakiej艣 dolinie 艣mierci. Tak cz臋sto chodzi o 艣mier膰. Zawsze chodzi o 艣mier膰. Tak w艂a艣nie teraz my艣l臋. A je艣li nie o 艣mier膰, to prawie o 艣mier膰. Nie potrafi臋 tego wyt艂umaczy膰.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e rozumiem, co masz na my艣li 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 A to jest przecie偶 moje 偶ycie 鈥 ci膮gn膮艂 Bergenhem, jakby go nie us艂ysza艂. 鈥 To moje 偶ycie, ale przewa偶nie chodzi o 艣mier膰.

鈥 Te偶 tak kiedy艣 my艣la艂em.

鈥 Ty mia艂e艣 mo偶liwo艣膰鈥 si臋 wyrwa膰, Eriku.

鈥 Ty te偶 mo偶esz to zrobi膰.

鈥 Nie wiem, czy mi to wystarczy.

鈥 Spr贸buj.

鈥 Ale co mia艂bym zrobi膰?

鈥 Mo偶esz pomieszka膰 u mojej matki, w Hiszpanii.

鈥 To 偶art?

鈥 Nie. Zapowiada艂a niedawno, 偶e przyjedzie do Szwecji. Chcia艂aby pomieszka膰 w kraju troch臋 d艂u偶ej. Dom b臋dzie sta艂 pusty.

鈥 Chcesz si臋 mnie pozby膰?

鈥 Czy teraz mam z ciebie jaki艣 po偶ytek?

Bergenhem nie odpowiedzia艂.

鈥 Zabierz ze sob膮 rodzin臋 i jed藕 na kilka tygodni na po艂udnie. Zobaczysz, jak si臋 b臋dziesz czu艂.

鈥 Nie sta膰 mnie na to.

鈥 Jasne, 偶e ci臋 sta膰.

鈥 Kiedy ty o tym m贸wisz, wszystko jest takie proste.

鈥 To chyba dobrze?

鈥 Ada chodzi do szko艂y.

鈥 Mo偶esz j膮 uczy膰 w domu.

鈥 呕artujesz?

鈥 Absolutnie nie.

鈥 Martina pracuje.

鈥 Chcesz j膮 zabra膰?

Bergenhem zn贸w si臋 wzdrygn膮艂. By艂 zagubiony. Winter chyba to wyczu艂. To nie by艂o takie proste. To nigdy nie by艂o proste. Mo偶na by艂o udawa膰 albo pr贸bowa膰. Czasami prostota by艂a czym艣 dobrym, ale istnia艂y r贸偶ne jej rodzaje. Najlepsze by艂y te, po kt贸rych sprawy stawa艂y si臋 ja艣niejsze.


To nigdy nie by艂o proste, nigdy nie by艂o 艂atwe. Zreszt膮 nikt tego nie obiecywa艂. Ona te偶 o to nie prosi艂a. Po prostu robi艂a to, co wydawa艂o si臋 dobre. Bycie z nim by艂o dobre. Wsp贸lne 偶ycie.

A teraz ju偶 nie wydawa艂o si臋 dobre. Nie wiedzia艂a dlaczego.

Pod pewnymi wzgl臋dami zdawa艂o si臋 nawet bardzo niedobre. Sama nie potrafi艂a zrozumie膰 w艂asnych uczu膰. Teraz. Teraz, kiedy Fredrik zacz膮艂 dojrzewa膰 i stawa膰 si臋 m臋偶czyzn膮. Kiedy sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮. Kiedy wszystkie frustracje i鈥 mary zacz臋艂y bledn膮膰. Kiedy ten koszmar zacz膮艂 ust臋powa膰 miejsca czemu艣 innemu.

Wtedy ona nagle straci艂a pewno艣膰.

Wtedy ona przesta艂a by膰 szcz臋艣liwa.

Jak gdyby nagle zn贸w zapragn臋艂a by膰 sama. 呕y膰 sama. Chodzi膰 spa膰 sama, budzi膰 si臋 sama.

Bo偶e, jak by si臋 to odbi艂o na pracy? Da艂oby si臋 w og贸le pracowa膰?

Ale to nie to by艂o wa偶ne.

Wa偶ni byli oni. Ona i Fredrik. I Hannes, i Magda. Rodzina. Kiedy o tym pomy艣la艂a, rozp艂aka艂a si臋. I w艂a艣nie wtedy on wszed艂 do kuchni.

鈥 Co si臋 dzieje, Aneto?

Nie odpowiedzia艂a. Odwr贸ci艂a si臋 do okna. Tam, po drugiej stronie, by艂a tylko resztka 艣wiata. Tak si臋 w艂a艣nie czu艂a. Tylko niewielka resztka. Wszystko, co by艂o wa偶ne w jej 偶yciu, znajdowa艂o si臋 w tej kuchni. I dzia艂o si臋 to w艂a艣nie teraz. Teraz si臋 decydowa艂o.

鈥 Aneto?

Odwr贸ci艂a si臋 do niego.

鈥 Ja鈥 nie wiem, Fredriku.

鈥 Co艣 si臋 dzieje. Przecie偶 widz臋. Nie jestem a偶 tak g艂upi.

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Co艣 powiedzia艂em? Mo偶e co艣 zrobi艂em?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Wi臋c nie. Ale musisz mi powiedzie膰, o co chodzi, Aneto. D艂u偶ej nie mo偶e tak by膰.

鈥 Nie mo偶e.

鈥 Co mamy powiedzie膰? Co my mo偶emy zrobi膰?

鈥 Nie wiem, Fredriku.

鈥 Masz mnie ju偶 do艣膰?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Masz mnie ju偶 do艣膰, Aneto?

鈥 To鈥 nie jest takie proste.

鈥 Ach tak? Czy w艂a艣nie tak nie jest? Czy to nie jest tak cholernie proste? 呕e nagle tak po prostu mo偶na mie膰 kogo艣 do艣膰?

鈥 Nie m贸w ju偶 nic, Fredriku.

鈥 Nie? Dobrze. Ju偶 nic nie powiem. Teraz ty musisz co艣 powiedzie膰.

鈥 To鈥 sama nie wiem. Musz臋鈥 troch臋 pomy艣le膰.

Zdawa艂a sobie spraw臋, jak 偶a艂o艣nie to zabrzmia艂o. Jak bana艂, tylko i wy艂膮cznie. Jakie to musia艂o by膰 uczucie 鈥 us艂ysze膰 co艣 takiego. Jakby si臋 mia艂o czeka膰 na wyrok: Teraz przemy艣la艂am wszystko do ko艅ca, b臋dzie tak i tak.

鈥 Pomy艣le膰 o czym?

鈥 O tym鈥 co tu m贸wimy.

鈥 A o czym my tu m贸wimy?

Nie odezwa艂a si臋.

鈥 Mo偶e powinni艣my to sobie wyja艣ni膰 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Wtedy od razu poczu艂bym si臋 troch臋 lepiej. Ty mo偶e te偶.

鈥 Ja鈥 sama dobrze nie wiem, o czym m贸wi臋, Fredriku.

鈥 Ach tak?

鈥 Tego nie mo偶na tak po prostu powiedzie膰.

鈥 Mam to powiedzie膰 za ciebie?

鈥 Co chcesz powiedzie膰?

鈥 呕e chcesz mnie zostawi膰. 呕e masz do艣膰 starego nudnego Fredrika i jego bachor贸w.

鈥 Nigdy bym tego nie powiedzia艂a. To nieprawda.

Zn贸w zacz臋艂a p艂aka膰.

鈥 Ale czy nie o to w艂a艣nie chodzi? 鈥 zapyta艂. 鈥 Czy to nie jest pocz膮tek ko艅ca?

M贸wi艂 teraz ciszej. Usiad艂 na krze艣le.

鈥 Ile czasu potrzebujesz? 鈥 rzuci艂.










Cz臋艣膰 druga


11


PRZESZED艁 TYSKA BRON NAD KANA艁EM. Zegary ko艣cio艂a 艢wi臋tej Krystyny za jego plecami wybi艂y pi膮t膮. Zmierzch opada艂 jak jeden z d藕wi臋k贸w. Od strony Packhuskajen d膮艂 wiatr. Winter zadr偶a艂. Wiele rzeczy lubi艂 w G枚teborgu, ale wiatr do nich nie nale偶a艂. Wia艂o prawie zawsze. Dlatego w艂a艣nie miasto nie sta艂o si臋 metropoli膮. Ludzie pr臋dzej czy p贸藕niej uciekali. Zesz艂ej nocy 艣ni艂 mu si臋 p艂on膮cy samoch贸d. Sta艂 na mo艣cie. Nie pierwszy raz widzia艂 ten samoch贸d we 艣nie. Most pi臋trzy艂 si臋 wysoko nad wod膮. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje filary przy podporach. Wygl膮da艂y jak wyci膮gni臋te ku niebu ramiona. Troch臋 dalej by艂y inne ramiona. Si臋ga艂y w niebo jeszcze wy偶ej. By艂y ze sob膮 po艂膮czone, jakby si臋 zla艂y przez jedno pot臋偶ne rami臋 le偶膮ce w poprzek. Ogromne rami臋. Wszystko mia艂o intensywnie 偶贸艂ty kolor, jak p艂on膮cy samoch贸d. Przelecia艂 wprost nad nim. Mia艂 skrzyd艂a. Samoch贸d by艂 pochodni膮 w 艣rodku czerni. S艂ysza艂 krzyk. Widzia艂, jak co艣 spada. Widzia艂 jaki艣 statek, prom, o艣wietlony jak w po偶arze. I zn贸w ramiona. Pr贸bowa艂y go schwyta膰, z艂apa膰 i wci膮gn膮膰 w przepa艣膰. Widzia艂, 偶e w dole kto艣 p艂ynie. Dziewczynka. Obudzi艂 si臋 zlany potem, wsta艂, poszed艂 si臋 wysika膰, napi艂 si臋 wody i siedzia艂 jeszcze chwil臋 w ciemnej kuchni.

Szed艂, zapada艂 zmierzch. Mia艂a nadej艣膰 kolejna noc z kolejnymi snami. Inne 偶ycie, w kt贸rym widzi si臋 du偶o wi臋cej.

Na V盲stra Hamngata zadzwoni艂a jego kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Cze艣膰, Eriku! To ja.

鈥 Cze艣膰, mamo.

Mama, prosto z Nueva Andaluc铆a, z Nowej Andaluzji. Dawna bieda nadal tam by艂a. Nowe by艂y pola golfowe i mo偶e to, co ludzie pili. Nowi Andaluzyjczycy pili d偶in z tonikiem, dawni sherry, malag臋 i rum Montilla. Ale Siv w ostatnich latach ograniczy艂a picie, po 艣mierci Bengta Wintera w Hospital del Sol pod Marbell膮. Jego syn by艂 wtedy na miejscu. Wtedy widzieli si臋 po raz ostatni, rzecz jasna. Ale dla Wintera to by艂o jak pierwszy raz. A potem wszystkie mo偶liwo艣ci przepad艂y. Nic ju偶 nie by艂o mo偶liwe. Nawet fantazja nie mog艂a pom贸c. Cz艂owiek by艂 albo 偶ywy, albo martwy. Nie by艂o nic pomi臋dzy. Przynajmniej on tak uwa偶a艂. Nie by艂o czego艣 takiego jak prawie martwy.

鈥 Co s艂ycha膰, Eriku? Jak si臋 miewacie?

鈥 Wszystko dobrze.

鈥 A jak dziewczynki?

鈥 Z nimi te偶 wszystko dobrze.

鈥 Pomy艣la艂am, 偶e przyjad臋 do domu na troch臋.

鈥 Tak, s艂ysza艂em o tym. Tylko nie wiem dlaczego.

鈥 A musi by膰 pow贸d?

鈥 Nie, nie.

S艂ysza艂 jej lekko chrapliwy oddech i nag艂y charcz膮cy 艣miech. Nagle przysz艂o mu do g艂owy okre艣lenie wisielczy humor. Siv Winter pali艂a papierosy d艂ugo po tym, jak ostrze偶enie na paczce powiedzia艂o jej, 偶e je艣li nie przestanie, umrze. To by艂 wisielczy humor. Kciuk w g贸r臋 pokazany katowi zak艂adaj膮cemu p臋tl臋 na szyj臋 wisielca. Szeroki u艣miech u obydwu: wszystko b臋dzie dobrze.

鈥 T臋skni臋 za wami.

鈥 Hm鈥

鈥 W艂a艣ciwie to wy powinni艣cie si臋 przenie艣膰 tutaj. W klinice codziennie pytaj膮 o Angel臋.

鈥 Codziennie bywasz w klinice?

鈥 Wiesz, o co mi chodzi.

鈥 A co ja bym tam robi艂? Ju偶 kiedy艣 o tym rozmawiali艣my, mamo.

鈥 M贸g艂by艣 si臋 odpr臋偶a膰.

鈥 Przecie偶 niedawno ca艂e p贸艂 roku sp臋dzili艣my w raju lenistwa. Ju偶 bardziej nie mog臋 si臋 odpr臋偶y膰.

鈥 Wcale nie s艂ysz臋, 偶eby艣 by艂 odpr臋偶ony.

Nie odpowiedzia艂. Kiedy si臋 po偶egnaj膮, wejdzie do Morrisa i napije si臋 czego艣. Knajpa znajdowa艂a si臋 zaledwie pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej. By艂 odpr臋偶ony, ale mia艂 si臋 odpr臋偶y膰 jeszcze bardziej. Dla pewno艣ci zapali jeszcze przed wej艣ciem corpsa. Zatrzyma艂 si臋 na wprost katedry. Przed chwil膮 s艂ysza艂 dzwony r贸wnie偶 st膮d. Ni偶szy d藕wi臋k ni偶 dzwony Krystyny, ci臋偶szy. Mo偶e to przywilej katedry.

鈥 Wi臋c zje偶d偶asz do domu 鈥 powiedzia艂.

鈥 W艂a艣nie. Dzwoni艂am przed chwil膮 do Lotty i ona od razu powiedzia艂a, 偶ebym przyje偶d偶a艂a. Mog臋 mieszka膰 u nich. Ile chc臋.

鈥 艢wietnie.

Wiedzia艂, 偶e powinien si臋 natychmiast wykaza膰 tak膮 sam膮 go艣cinno艣ci膮, ale wiedzia艂, 偶e ona wie, 偶e on wie, 偶e ona wie, wi臋c nic nie musia艂 m贸wi膰. Tylu rzeczy nie trzeba m贸wi膰. Mo偶e kiedy艣 ludzie wymy艣l膮 nowe sposoby komunikacji. A mo偶e zredukuj膮 ju偶 istniej膮ce. Mowa jest najwi臋kszym osi膮gni臋ciem cz艂owieka, to dzi臋ki niej w og贸le jest cz艂owiekiem, ale teraz prawie wszystko jest zepsute. Gadanie bzdur zniszczy艂o komunikacj臋, pomy艣la艂. A ja przecie偶 jestem cz艂owiekiem ma艂om贸wnym. Lepiej nie otwiera膰 g臋by i u偶ywa膰 znak贸w. Tak b臋dzie. M贸wienie idzie za wolno, w przysz艂o艣ci nikt nie b臋dzie mia艂 na to czasu. A to jednak jest przysz艂o艣膰, pomy艣la艂. Ta historia rozgrywa si臋 w przysz艂o艣ci.

鈥 My艣la艂am o niedzieli 鈥 powiedzia艂a matka. 鈥 Albo o poniedzia艂ku. W艂a艣nie dzwoni艂am do biura podr贸偶y.

鈥 Zapraszamy.

鈥 Mo偶e zostan臋 troch臋 d艂u偶ej.

鈥 To 艣wietnie.

鈥 To znaczy naprawd臋 d艂ugo. Zastanawia艂am si臋 nawet, czy nie znale藕膰 sobie jakiego艣 mieszkania.

鈥 To by艂oby mi艂e.

鈥 Nie brzmisz, jakby艣 to uwa偶a艂 za co艣 mi艂ego.

鈥 Naprawd臋 tak uwa偶am, mamo.

鈥 Dobrze, jeszcze zobaczymy. Ale ja鈥 chcia艂abym cz臋艣ciej widywa膰 dziewczynki. Els臋 i Lilly, no i oczywi艣cie Bim i Kristin臋. To troch臋, jakbym鈥 co艣 si臋 dzieje z cz艂owiekiem, kiedy si臋 starzeje. Jakbym mia艂a wyrzuty sumienia, 偶e tak rzadko widywa艂am Bim i Kristin臋, kiedy by艂y ma艂e. Nie chc臋 pope艂ni膰 tego samego b艂臋du z Els膮 i Lilly.

鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby one tak to odbiera艂y. Przecie偶 sp臋dzi艂y艣cie ze sob膮 niedawno bardzo du偶o czasu.

鈥 Bo tu przyjechali艣cie, to prawda. Ale przecie偶 nie zawsze tak mo偶e by膰.

鈥 Nie s艂ysza艂em, 偶eby Bim i Kristina si臋 skar偶y艂y, 偶e ci臋 nie widuj膮 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 No w艂a艣nie, sam powiedzia艂e艣, 偶e mnie nie widuj膮.

鈥 Nie to mia艂em na my艣li.

W艂a艣ciwie sam nie wiedzia艂, co mia艂 na my艣li. Sam przez wszystkie te lata nie widywa艂 c贸rek Lotty zbyt cz臋sto. Ostatnio prawie si臋 nie spotyka艂 tak偶e z Lott膮. Nawet my艣la艂 o tym niedawno. Mo偶e mia艂 wyrzuty sumienia. Mo偶e to kwestia wieku. Co艣 si臋 dzieje z cz艂owiekiem, kiedy si臋 starzeje.

鈥 Lotta chyba鈥 ma teraz troch臋 k艂opot贸w 鈥 powiedzia艂a matka.

鈥 Ach tak?

鈥 Nic ci nie m贸wi艂a?

鈥 Nie, a co masz na my艣li? Co艣 szczeg贸lnego?

鈥 Nie, nie powiedzia艂a nic otwarcie. Ale nie brzmia艂a dobrze.

鈥 Chcesz, 偶ebym z ni膮 porozmawia艂?

鈥 Tylko nie o tym i nie zaraz. Bo to by wygl膮da艂o tak, jakbym ja ci臋 poprosi艂a.

鈥 I tak zamierza艂em si臋 do niej wybra膰 jako艣 w tygodniu 鈥 sk艂ama艂 Winter.

鈥 W takim razie zr贸b to鈥

鈥 Zadzwo艅, kiedy b臋dziesz zna艂a dok艂adn膮 dat臋, mamo.


Wypi艂 springbanka w Morrisie. To by艂a niebieska godzina. By艂 w barze sam. Tak powinno by膰 zawsze. Sam w barze, szara godzina, sobota przez ca艂y tydzie艅. 艢wiat za oknem powoli rozpuszcza艂 si臋 w alkoholu. Nie potrzeba by艂o wiele. Zadzwoni艂 do domu.

鈥 Siedz臋 u Morrisa. Mo偶esz przyj艣膰?

鈥 To 偶art?

鈥 No wiesz鈥

鈥 Mam wzi膮膰 ze sob膮 dziewczynki?

鈥 Dlaczego nie?

鈥 呕eby mog艂y zobaczy膰 ojca. Wezm臋 dzieci do baru, 偶eby przynajmniej od czasu do czasu spotka艂y si臋 z tatusiem.

鈥 Tu jest bardzo przyjemnie 鈥 powiedzia艂. 鈥 I pusto. Nikogo nie ma. I maj膮 kredki.

鈥 Kredki?

鈥 Tak, kredki, mo偶na rysowa膰. Mo偶na malowa膰 r贸偶ne 艣mieszne ludziki.

Angela za艣mia艂a si臋 do s艂uchawki. Zabrzmia艂a niemal tak chrapliwie jak Siv, cho膰 nigdy nie pali艂a, przez ca艂e 偶ycie ani jednego papierosa.

鈥 Mo偶esz narysowa膰 kolacj臋 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Tutaj nie ma nic. M贸g艂by艣 po drodze do domu przej艣膰 przez hal臋 targow膮.

鈥 Morris ma dobre jedzenie.

鈥 Ile ju偶 wypi艂e艣?

鈥 Tylko jedn膮 whisky. Przecie偶 nie ma nawet sz贸stej. Zam贸wi臋 dla was taks贸wk臋.

鈥 Eriku鈥

鈥 Mama dzwoni艂a. Mo偶e przyjedzie w weekend.

鈥 Ach tak?

鈥 Sumienie nie daje jej spokoju. Chce zobaczy膰 wszystkie swoje wnuczki.

鈥 Dziewczynki si臋 uciesz膮.

鈥 Rozmawia艂a艣 ostatnio z Lott膮?

鈥 Nie鈥 tak鈥 dlaczego?

鈥 Mama podejrzewa, 偶e nie czuje si臋 dobrze.

鈥 A ty rozmawia艂e艣 z ni膮 ostatnio?

鈥 Chyba min臋艂o ju偶 kilka tygodni.

鈥 Mo偶e powiniene艣 si臋 odezwa膰?

鈥 Zamierzam. Zadzwoni臋 dzi艣 wieczorem.

鈥 Sk膮d?

鈥 Co?

鈥 Z baru czy z domu?

Winter zakr臋ci艂 szklank膮. Niestety by艂a ju偶 pusta. Widzia艂, 偶e jaka艣 wi臋ksza grupa stoi niezdecydowanie za wielkimi oknami. Wygl膮dali, jakby patrzyli na niego. Gapili si臋 na niego. Nagle poczu艂 si臋 jak celebryta. Zreszt膮 w pewnym sensie by艂 celebryt膮. Go away. To miejsce nie jest dla was. Wygl膮dali jak urz臋dnicy lokalnego szczebla, mo偶e ludzie z agencji reklamowych, dziennikarze. Nie da艂o si臋 odr贸偶ni膰 jednego od drugiego. Wszyscy wygl膮dali mniej wi臋cej tak samo debilnie. Pewnie zaraz tu wejd膮 i po paru kieliszkach ich wycofana, drewniana pow艣ci膮gliwo艣膰 zamieni si臋 w kanciast膮 rado艣膰 偶ycia, na kt贸r膮 tak samo przykro patrze膰. W艂a艣nie weszli. Piskliwe g艂osy kobiet, prostacki rechot mrozi艂 mu krew w 偶y艂ach.

鈥 Z domu 鈥 powiedzia艂 do s艂uchawki. 鈥 Skocz臋 do Saluhallen i przynios臋 do domu kawa艂ek ciel臋ciny.


Ten wiecz贸r zapowiada艂 si臋 藕le od pocz膮tku, ju偶 kiedy Winter przyrz膮dza艂 kotlety ciel臋ce. Zd膮偶y艂 je opanierowa膰 z jednej strony. B贸l g艂owy 艣cisn膮艂 mu p艂aty czo艂owe z tak膮 si艂膮, 偶e o ma艂o nie zemdla艂. Chwyci艂 si臋 blatu. 艢wiat艂o nagle wyda艂o mu si臋 zbyt silne, cho膰 wcale takie nie by艂o, pali艂a si臋 tylko lampka przy okapie. Nad lewym okiem poczu艂 b贸l. Nagle zacz膮艂 w臋drowa膰 z jednej strony na drug膮. Jakby w jego g艂owie co艣 gra艂o w tenisa, Federer kontra Federer, bach-bach-bach. Tym razem nie by艂o ostrze偶enia. 呕adnej informacji o tym, 偶e ten cholerny mecz si臋 odb臋dzie. Nie widzia艂 b艂ysk贸w ani zygzak贸w. S艂ysza艂 dochodz膮ce sk膮d艣 g艂osy Angeli i dzieci. Pole widzenia si臋 skurczy艂o. Kiedy zala艂a go fala b贸lu, trzyma艂 si臋 ca艂ej kuchni. Zn贸w us艂ysza艂 ich g艂osy.


鈥 By艂o ich tam kilku. By艂o tam co艣 dziwnego.

鈥 Dlaczego?

鈥 W艂a艣nie to pr贸buj臋 zrozumie膰.

Jacob Ademar zn贸w chwyci艂 szklank臋. Ludzie przechodzili obok za wielkim panoramicznym oknem. Czu艂 si臋 jak ryba w akwarium. Cho膰 nikt na niego nie patrzy艂. Jego wydawca, Stefan Fors, pi艂 piwo. Ju偶 trzecie. Na dworze prawie zapad艂 zmierzch. By艂 wiecz贸r. Bary ju偶 nie by艂y takie puste. By艂y tylko mniej lub bardziej zach臋caj膮ce. Ten tutaj nie by艂 zbyt zach臋caj膮cy. Mo偶e wypi艂 za ma艂o whisky albo niew艂a艣ciwy gatunek.

鈥 Czy ona p艂yn臋艂a? P艂yn臋艂a ca艂y czas? Ca艂y czas o tym my艣l臋. 鈥 Ademar zn贸w 艂ykn膮艂 ze szklanki, na dnie by艂a resztka whisky. B臋dzie musia艂 zam贸wi膰 jeszcze jedn膮, tylko inn膮. 鈥 Czy by艂a tam jaka艣 艂贸dka i si臋 zabra艂a?

鈥 Widocznie nikt tego nie wie 鈥 powiedzia艂 Fors.

鈥 To prawda.

鈥 Co si臋 potem z nimi sta艂o?

鈥 Z kim?

鈥 Z tymi, co tam byli. Z ch艂opakami, kt贸rzy tam byli.

鈥 Nie wiem. Nie wiem nawet, kto to by艂. Czy to byli sami ch艂opcy.

鈥 Nie mo偶na si臋 jako艣 takich rzeczy dowiedzie膰?

鈥 Pr贸buj臋.

鈥 Chcesz jeszcze jedn膮 whisky?

鈥 Tak, ch臋tnie.

鈥 To samo?

鈥 Dlaczego nie?

Fors da艂 znak kelnerowi, kt贸ry w艂a艣nie obs艂ugiwa艂 stolik w g艂臋bi. Wskaza艂 palcem na szklank臋 Ademara. Kelner skin膮艂 g艂ow膮.

Ademar przygl膮da艂 mu si臋, kiedy odchodzi艂 od ich stolika.

鈥 Wi臋c potem po prostu znikn臋艂a? 鈥 zapyta艂 Fors.

鈥 Tak, na zawsze 鈥 powiedzia艂 Ademar.


S艂up ognia spada艂 przez noc, nie, kula ognia. Wyl膮dowa艂a w wodzie. Winter s艂ysza艂 jakby walenie kafara. Wybuch. Most po艂o偶y艂 si臋 na boku. Unosi艂 si臋 na wodzie jak lotniskowiec. Jaki艣 samoch贸d sta艂 na mo艣cie, na statku. To by艂o mo偶liwe, poniewa偶 dzia艂o si臋 we 艣nie. Sk膮d on to wiedzia艂? Takich rzeczy nie powinno si臋 wiedzie膰, kiedy si臋 艣ni. Po obu stronach statku woda by艂a spokojna. Kto艣 p艂yn膮艂 przez ogie艅. Widzia艂 g艂ow臋. P艂on臋艂a. To by艂a kula. To by艂a p艂on膮ca g艂owa. To ja, pomy艣la艂. Ale to by艂a kobieta. Cho膰 dalej my艣la艂, 偶e to on. To by艂 on i ona zarazem. Poznawa艂 jej twarz. Nie wiedzia艂, sk膮d j膮 zna艂. Znikn臋艂a pod powierzchni膮. Ju偶 nigdy jej nie zobacz臋, pomy艣la艂. W jego g艂owie zacz臋艂o si臋 pali膰. Samoch贸d na mo艣cie zacz膮艂 si臋 pali膰. Drzwi by艂y otwarte, silnik na ja艂owym biegu. 艢wita艂o. S艂o艅ce zaczyna艂o si臋 wynurza膰 miliony mil dalej, na wschodzie. Przednie drzwi samochodu rusza艂y si臋 na wietrze. To by艂 niesko艅czenie samotny samoch贸d. To by艂a niesko艅czenie samotna scena. Wszyscy ludzie znikn臋li z ziemi. On by艂 s艂upem ognia o艣wietlaj膮cym scen臋. By艂 kul膮. By艂 s艂o艅cem.

鈥 AAAAJJJJ!

Obudzi艂 go w艂asny krzyk.

鈥 NIEEEEE!

Poczu艂 dotyk d艂oni na czole. By艂a ch艂odna na jego rozgrzanej sk贸rze. Jego sk贸ra nadal p艂on臋艂a. Wszystko wok贸艂 by艂o czarne. Straci艂 wzrok.

鈥 Eriku.

鈥 O艣lep艂em!

鈥 Eriku.

鈥 Nic nie widz臋!

Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 jej g艂osu. W mroku pojawi艂o si臋 艣wiat艂o. Zapali艂a nocn膮 lampk臋 po swojej stronie.

Znowu widzia艂!

Jej d艂o艅 nadal spoczywa艂a na jego ramieniu. Powinna by膰 poparzona, pomy艣la艂. Ca艂y by艂 zlany potem. W艂osy klei艂y mu si臋 do g艂owy.

鈥 Widzia艂em j膮 鈥 powiedzia艂, wycieraj膮c czo艂o. B贸l g艂owy gdzie艣 si臋 podzia艂, cho膰 to na pewno przez niego si臋 obudzi艂. Gdyby teraz usiad艂, by艂by obola艂y, jakby w nocy kto艣 go pobi艂, jakby si臋 wda艂 w b贸jk臋.

鈥 Kogo widzia艂e艣? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Nie wiem鈥

Usiad艂 ostro偶nie. By艂 nagi. Jego ubranie le偶a艂o na krze艣le, w cieniu.

鈥 Jak si臋 znalaz艂em w 艂贸偶ku? 鈥 zapyta艂.

鈥 Nie pami臋tasz?

鈥 Nie. 鈥 Praw膮 d艂oni膮 przesun膮艂 po czole. Sk贸ra nadal by艂a rozpalona i wra偶liwa. Przeci膮gn膮艂 d艂oni膮 po twarzy. 鈥 Pami臋tam, 偶e by艂em w kuchni. Robi艂em sznycle po wiede艅sku. 鈥 Spojrza艂 na ni膮. 鈥 Co si臋 z nimi sta艂o?

鈥 Troch臋 zjedli艣my, Eriku.

鈥 Ty je doko艅czy艂a艣? Przecie偶 nie umiesz robi膰 sznycli wiede艅skich?

鈥 Musimy wreszcie co艣 zrobi膰 z tym twoim b贸lem g艂owy 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Zaj膮膰 si臋 nim na powa偶nie.

鈥 Przedtem to by艂o na 偶arty?

鈥 To nie jest zabawne, Eriku.

鈥 A kto powiedzia艂, 偶e boli mnie g艂owa?

鈥 Czy ty jeste艣 kompletnym idiot膮!? A mo偶e mnie uwa偶asz za idiotk臋!?

鈥 C艣艣艣鈥 Nie obud藕 dziewczynek.

Angela gwa艂townie odwr贸ci艂a g艂ow臋.

鈥 Co masz na my艣li, Angelo?

鈥 Nie mo偶esz si臋 dalej z tym kry膰. Ukrywa膰 prawdy. M贸wisz, 偶e nic ci nie jest. Ale ja potrafi臋 rozpozna膰 atak migreny, kiedy go widz臋.

鈥 Migreny?

鈥 Migreny, tak.

鈥 To mo偶e by膰 tumor.

鈥 Ach tak?

鈥 Guz przysadki.

鈥 Dlaczego tak m贸wisz?

鈥 Czyta艂em o tym.

Usiad艂a tu偶 przy nim.

鈥 Na lito艣膰 bosk膮, Eriku.

鈥 Ty jeste艣 lekarzem. Jeste艣 jak wszyscy inni lekarze. Ha! Nic nie ma. Wszyscy zawsze s膮 zdrowi. Zw艂aszcza w tej rodzinie. Najbli偶si nie mog膮 by膰 chorzy.

鈥 To niesprawiedliwe.

鈥 Ale przecie偶 tak jest! Nie ma sensu przychodzi膰 do ciebie z czymkolwiek. To tylko cackanie si臋 ze sob膮. Bez sensu by by艂o, gdybym ci臋 o to pyta艂.

鈥 Nie wiem, co mam powiedzie膰.

鈥 Teraz m贸wisz migrena.

鈥 Tak, migrena. To, co ci si臋 przydarzy艂o, wygl膮da艂o na klasyczny atak migreny.

Nie odpowiedzia艂. Pewnie mia艂a racj臋. Migrena? To na pewno lepsze ni偶 guz. Da si臋 z tym 偶y膰.

鈥 I co si臋 z tym robi?

鈥 Jest co艣 takiego, co si臋 nazywa lekarstwo.

鈥 Doprawdy?

鈥 Na Boga, Eriku.

Po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu. By艂a gor膮ca. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e nagle zrobi艂o mu si臋 zimno. Mo偶e mia艂 gor膮czk臋.

鈥 Co to by艂o, to, co widzia艂e艣?

鈥 O co ci chodzi?

鈥 Powiedzia艂e艣, 偶e widzia艂e艣  j 膮. Co mia艂e艣 na my艣li?

鈥 To by艂 sen.

鈥 Wi臋c kto to by艂? We 艣nie? Kim ona by艂a?

鈥 Nie wiem. To przecie偶 by艂 sen. To by艂o鈥 wspomnienie. Nie wiem.

鈥 To musia艂 by膰 kto艣 konkretny. Musisz j膮 sk膮d艣 pami臋ta膰.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂, cho膰 wcale nie by艂 pewien. To by艂 sen. Mo偶e dostanie odpowied藕, kiedy tam wr贸ci.


12


JACOBOWI ADEMAROWI 艢NI艁 SI臉 KARABIN. Strzela艂. To by艂o proste. Strza艂 za strza艂em, karabin za karabinem. Sam nie wiedzia艂, gdzie by艂. Mo偶e to by艂a jaka艣 egzekucja. Mo偶e to on sta艂 przed lud藕mi z karabinami. W艂a艣nie unie艣li karabiny. By艂 prawie martwy. Strzelili. Ju偶 by艂 martwy.

Usiad艂 na 艂贸偶ku. Czy co艣 s艂ysza艂? To nie by艂 sen. Strza艂y ze snu nie pad艂y we 艣nie. To by艂o tutaj. To by艂o teraz, w tej rzeczywisto艣ci.

Budzik na nocnym stoliku pokazywa艂 trzeci膮. Wskaz贸wki i cyfry by艂y jedynym 藕r贸d艂em 艣wiat艂a w sypialni. Jego sypialni. To by艂a jedna z ostatnich nocy. Nie chcia艂 tu mieszka膰, nie z tym s膮siadem i z lud藕mi, kt贸rzy si臋 tu kr臋cili i strzelali. Powinien si臋 wynie艣膰. Ale to chyba nie mog艂o si臋 zdarzy膰 znowu. A mo偶e to by艂 tylko pocz膮tek? S艂ysza艂 strza艂?

Siedzia艂 bez ruchu na 艂贸偶ku i nas艂uchiwa艂. Na dworze by艂o cicho.

Wsta艂 i poszed艂 do gabinetu. Stamt膮d by艂o wida膰 ulic臋. Nie widzia艂, 偶eby kto艣 si臋 rusza艂. Nic nie s艂ysza艂. Bo偶e, musz臋 si臋 uspokoi膰. Zaczynam wpada膰 w jak膮艣 paranoj臋. Nie mam na takie rzeczy czasu.

Przed domem s膮siada nie by艂o samochodu. Nagle zauwa偶y艂 艣wiat艂o na dalszym ko艅cu ulicy. Reflektory samochodu, dwoje 偶贸艂tych oczu w nocy. Mo偶e to niez艂y tytu艂 dla ksi膮偶ki. Dwoje 偶贸艂tych oczu w nocy, no, nie ca艂kiem. Oczy w nocy. W nocy. Noc. Dobranoc. Dobranoc, ziemio. Dobranoc, 艣wiecie. Good bye cruel world. 艢wiat艂a w艂a艣nie mija艂y jego dom. Mia艂 wra偶enie, 偶e to du偶y samoch贸d. Nie by艂 w stanie rozpozna膰 marki. Nie zna艂 si臋 zbyt dobrze na samochodach. Dojecha艂 do placyku na ko艅cu ulicy, zawr贸ci艂 i zn贸w przejecha艂 przed jego domem. Wygl膮da艂o na to, 偶e przed domem s膮siada zwalnia. Zatrzyma艂 si臋! Sta艂 bez ruchu. Ademar widzia艂 tylko po艂ow臋 samochodu. Zdawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy, 偶e otwieraj膮 si臋 drzwi, ale tego nie widzia艂. Potem samoch贸d ruszy艂. Teraz oczy by艂y czerwone, tylne 艣wiat艂a. Znikn臋艂y. Pomy艣la艂 o w艂asnym samochodzie. Zostawi艂 go w gara偶u w mie艣cie. Odstawi艂 go do miasta wczoraj, przed lunchem ze Stefanem. Lunch by艂 艣wietny 鈥 zam贸wi艂 kotleciki rybne 鈥 ale rozmowa nie by艂a przyjemna. Nie potrafi臋 tak po prostu ta艣mowo trzaska膰 ksi膮偶ek, powiedzia艂. To nie jest jaka艣 pierwsza lepsza ksi膮偶ka, powiedzia艂. Ona musi do mnie przyj艣膰. Ja nie mog臋 przyj艣膰 do niej. Rozumiesz? Jego wydawca chyba zrozumia艂. Nie znali si臋 szczeg贸lnie d艂ugo, raczej 艣miesznie kr贸tko, bior膮c pod uwag臋 to, 偶e mieli dyskutowa膰 o jego ksi膮偶ce. W wydawnictwie w ci膮gu ostatniego roku zasz艂y du偶e zmiany. Wszystko by艂o pogr膮偶one w chaosie. Jak mogli oczekiwa膰, 偶e w samym 艣rodku ich chaosu b臋dzie tworzy艂 sztuk臋? Potem odstawi艂 samoch贸d na miejsce, kt贸re nadal wynajmowa艂 w gara偶u. Nie chcia艂 trzyma膰 go pod domem, z wariatem po s膮siedzku. Jeszcze kto艣 m贸g艂by si臋 na niego rzuci膰 z kijem bejsbolowym.

Winter obudzi艂 si臋 w 艣rodku nowego snu. Kto艣 powiedzia艂 co艣, czego nie powinien zapomnie膰, a jednak mu to umkn臋艂o. To by艂a odpowied藕 na pytanie, kt贸re zada艂. Nie potrafi艂 go powt贸rzy膰. Wszystko znikn臋艂o. Jego sny by艂y jak zako艅czone opowiadania, nast臋powa艂y jeden po drugim. Zbi贸r nowel bez okre艣lonego tematu. Jedna z historii rozgrywa艂a si臋 w niebie, inna w piekle. Angela poruszy艂a si臋 obok niego. Wymrucza艂a co艣 przez sen, mo偶e to by艂a odpowied藕. Nie dos艂ysza艂.

Tej nocy by艂鈥 tak twardy, jak ju偶 dawno nie by艂. I d艂u偶ej. Jeszcze nie by艂 martwy. Nadal umia艂 robi膰 to, co m臋偶czyzna powinien robi膰 z kobiet膮. Zachowywali si臋 cicho, 偶eby nie obudzi膰 dzieci. To dodatkowo zwi臋ksza艂o napi臋cie. Przed艂u偶a艂o ich rozkosz. To by艂o prawdziwe 偶ycie. Jakby stan tu偶 przed 艣mierci膮. Mia艂 wra偶enie, 偶e oboje r贸wnocze艣nie osi膮gn臋li orgazm. Nie zapyta艂. O takie rzeczy zwykle nie pyta艂. Potem Angela zasn臋艂a, niemal natychmiast, a on wsta艂 i poszed艂 si臋 napi膰 wody. Zastanawia艂 si臋, czy nie wypi膰 rieslinga z kolacji, kt贸rej nie jad艂, ale zostawi艂 butelk臋 w lod贸wce. Usiad艂 przy kuchennym stole i spogl膮da艂 przez okno na nocne niebo. S艂abe 艣wiat艂o z podw贸rka poni偶ej nadawa艂o fasadzie naprzeciwko lekko 偶贸艂t膮 po艣wiat臋. Barwy nocy, 偶贸艂膰 i czer艅. Ale niebo, wysoko, w g贸rze, nigdy nie robi艂o si臋 naprawd臋 ciemne. To cena, jak膮 si臋 p艂aci za mieszkanie w mie艣cie. To by艂a chwila spokoju. Akurat nie bola艂a go g艂owa. Nie p贸jdzie do szpitala, 偶eby si臋 po艂o偶y膰 w艣r贸d r贸偶nych aparat贸w i mo偶e nigdy ju偶 stamt膮d nie wyj艣膰. Jego 偶ycie 鈥 ich 偶ycie 鈥 nie mo偶e si臋 fundamentalnie zmieni膰. Nie mo偶e zadr偶e膰 w posadach. W ka偶dym razie nie od tego, co przecie偶 nie jest niczym wa偶nym. B贸l zn贸w uderzy艂 go nad okiem. W samym 艣rodku tego chwilowego spokoju. Masowa艂 b贸l, o ile to by艂o mo偶liwe. Masowa艂 czo艂o. By艂 spokojny. To na pewno przejdzie. Migrena jest nieprzyjemna, ale to nie jest co艣, od czego si臋 umiera. Nie powinien bez potrzeby niepokoi膰 Angeli ani dziewczynek. Jeszcze nigdy do tego nie dosz艂o. Sam rozwi膮zywa艂 problemy. Teraz te偶 to robi艂. Masa偶em z艂agodzi b贸l. Nagle kom贸rka le偶膮ca na kuchennym blacie zadzwoni艂a, roz艣wietlaj膮c kuchni臋 uroczystym, migaj膮cym 艣wiat艂em.

鈥 S艂ucham?

Numer Bertila.

Spojrza艂 na 艣cienny zegar. Wp贸艂 do czwartej. Bertil zn贸w mia艂 dy偶ur. Sam chcia艂 tak pracowa膰.

鈥 Jakiego艣 faceta zastrzelono w samochodzie na podziemnym parkingu pod Pedagogiem 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Wiemy, kto to jest?

鈥 Auto jest zarejestrowane na Jana Richardssona.

鈥 Jasna cholera.

鈥 Nie wiem, czy to Richardsson. Ale wiele za tym przemawia.

鈥 Kiedy to si臋 sta艂o?

鈥 Jako艣 w nocy albo wczoraj wieczorem.

鈥 Kiedy si臋 dowiedzia艂e艣?

鈥 Przed chwil膮. Zadzwoni艂 dy偶urny. Firma ochroniarska wszcz臋艂a alarm. Ogrodzili艣my ca艂y parking, dwa poziomy. W艂a艣nie tam jad臋.

鈥 Ja te偶 鈥 powiedzia艂 Winter, wstaj膮c od sto艂u.

鈥 Jestem na 脰vre Husar 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 M贸g艂bym po ciebie podjecha膰.

鈥 艢wietnie. A jak tam jest? Na miejscu?

鈥 Nie wiem. S膮 chyba ludzie Torstena. I Pia.

Pia E:son Fr枚berg, lekarz s膮dowy. Zjawia艂a si臋 niemal na wszystkich miejscach przest臋pstw i tam, gdzie znajdowali ofiary. Na wszystkich, na kt贸rych Winter by艂 w ci膮gu ostatnich dziesi臋ciu lat. Dobrze im si臋 wsp贸艂pracowa艂o. Dawno temu przez jaki艣 czas byli par膮. Teraz 偶adne z nich nie chcia艂o o tym pami臋ta膰.

鈥 Za pi臋膰 minut przed bram膮 鈥 rzuci艂 Winter.


Podziemny parking by艂 do艣膰 nowy, tak jak Wy偶sza Szko艂a Pedagogiczna na g贸rze. Szko艂a nie czu艂a si臋 zbyt dobrze na pustkowiu mi臋dzy Fr枚lund膮 i 脜by, by艂a na to zbyt wyrafinowana. Wi臋c pedagodzy znale藕li si臋 w centrum miasta. Winter nie by艂 pewien, jak to wp艂ynie na jako艣膰 kszta艂cenia, ale uwa偶a艂, 偶e chyba jaki艣 wp艂yw b臋dzie mia艂o, cho膰by przez to, co si臋 zdarzy艂o tej nocy pod ziemi膮. Rzeczywisto艣膰 wdziera艂a si臋 od do艂u.

Samoch贸d sta艂 z prawej, na dolnym poziomie.

Winter i Ringmar czekali, a偶 Torsten 脰berg, Lars 脰stensson i Stefan Arnberg sko艅cz膮 prac臋. To by艂a nowoczesno艣膰. Technicy decydowali, kiedy 艣ledczy mog膮 wkroczy膰 na miejsce znalezienia zw艂ok, a zapewne r贸wnie偶 na miejsce zbrodni. Przynajmniej wygl膮da艂o to na miejsce zbrodni. Kto艣, a mo偶e to by艂o kilka os贸b, strzeli艂 prosto w przedni膮 szyb臋 po stronie kierowcy. Z miejsca, w kt贸rym sta艂, Winter widzia艂 to dok艂adnie. Widzia艂 cz臋艣膰 potylicy. Richardsson zosta艂 trafiony w twarz, przypuszczalnie r贸wnie偶 w szyj臋. Winter by艂 przekonany, 偶e ma przed sob膮 jego zw艂oki. Nie powiedzia艂 tego Bertilowi. W aucie by艂o du偶o krwi. M臋偶czyzna siedzia艂 odchylony do ty艂u, jakby jaka艣 wielka si艂a wcisn臋艂a go w oparcie. Zreszt膮 to w艂a艣nie si臋 sta艂o. Utkwi艂 tam na dobre.

脰berg wezwa艂 ich skinieniem. Winter i Ringmar podeszli bli偶ej. 艢wiat艂o by艂o szare, niebieskie i ch艂odne. Koszmarne miejsce.

鈥 To Sellberg! 鈥 wykrzykn膮艂 Ringmar.

Winter zobaczy艂 twarz, kt贸rej nie zna艂. By艂a zmasakrowana, ale m贸g艂 stwierdzi膰, 偶e nie jest to twarz Richardssona.

Sellberg wygl膮da艂, jakby si臋 wpatrywa艂 w jaki艣 punkt na betonowej 艣cianie naprzeciwko. Mia艂 dziur臋 w czole nad lewym okiem. Dok艂adnie w tym miejscu, kt贸re Winter masowa艂 sobie nieca艂膮 godzin臋 wcze艣niej. Musia艂 si臋 powstrzyma膰, 偶eby zn贸w tam nie si臋gn膮膰.

鈥 Do艣膰 du偶o strza艂贸w 鈥 stwierdzi艂 脰berg. 鈥 Jeszcze nie mog臋 powiedzie膰 ile.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Najwidoczniej morderca chcia艂 mie膰 pewno艣膰 鈥 powiedzia艂.

鈥 Gangsterska robota 鈥 doda艂 Ringmar.

鈥 Dlaczego tak m贸wisz? 鈥 zapyta艂 脰berg.

鈥 Egzekucja to s艂owo nadu偶ywane w takich sytuacjach, ale tutaj u偶y艂bym go bez wahania 鈥 odpar艂 Ringmar.

鈥 Albo strza艂y oddane w czystej desperacji 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 W ka偶dym razie to by艂a mniej wi臋cej ta odleg艂o艣膰. Trudno oceni膰 w tej chwili. 鈥 脰berg sta艂 mniej wi臋cej o metr od roztrzaskanej szyby. Na twardej posadzce wsz臋dzie le偶a艂y od艂amki szk艂a. Czasami b艂yska艂o w nich 艣wiat艂o, jakby auto zosta艂o obrzucone szlachetnymi kamieniami.

鈥 呕adnych 艣wiadk贸w? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 呕adnych, przynajmniej jeszcze ich nie mamy 鈥 odpar艂 脰berg. 鈥 Ale stra偶nicy widzieli w贸z. Gdzie艣 tu musz膮 by膰.

Rozejrza艂 si臋.

鈥 Nie zamykaj膮 tego na noc? 鈥 zdziwi艂 si臋 Winter.

鈥 Zamykaj膮 o p贸艂nocy 鈥 odpowiedzia艂 Ringmar. 鈥 Otwieraj膮 o wp贸艂 do sz贸stej rano.

鈥 Wi臋c on musia艂 tu przyjecha膰 przed dwunast膮 鈥 powiedzia艂 Winter, ruchem g艂owy wskazuj膮c na cia艂o Sellberga.

Przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie samochodowi. Jeden ze strza艂贸w trafi艂 w karoseri臋, tu偶 przy szybie.

鈥 Auto nale偶y do tego polityka 鈥 stwierdzi艂 脰stensson. 鈥 Sta艂o przed domem Sellberga, kiedy tam byli艣my, 偶eby sprawdzi膰 tamte strza艂y.

鈥 Richardsson, w艂a艣nie 鈥 potwierdzi艂 Winter.

鈥 Tym razem strza艂y dosi臋g艂y Sellberga 鈥 doda艂 Ringmar.

鈥 O ile tym razem by艂y przeznaczone dla niego 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Te tutaj na pewno by艂y 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 Nie wiem, Bertil. Samoch贸d Richardssona. Mo偶e morderca my艣la艂, 偶e to Richardsson.

Ringmar pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Martwy Sellberg. W aucie Richardssona 鈥 powiedzia艂 Winter. Spojrza艂 na zegarek. 鈥 Obawiam si臋, 偶e b臋dziemy musieli z艂o偶y膰 wczesn膮 wizyt臋 w domu pana radnego.

鈥 Sprawdzili艣my baga偶nik 鈥 poinformowa艂 Arnberg. 鈥 Jest pusty.

鈥 A偶 takich porachunk贸w gangsterskich tu nie chcemy 鈥 powiedzia艂 Winter. Rozejrza艂 si臋. Tu i 贸wdzie sta艂o kilka samochod贸w, ludzie z rezerwacjami. Wynaj臋cie miejsca musia艂o by膰 cholernie drogie. Na dolnym poziomie na pewno by艂o wi臋cej aut.

鈥 Musimy zna膰 w艂a艣cicieli wszystkich tych aut 鈥 powiedzia艂. 鈥 A Richardsson mo偶e mia艂 rezerwacj臋. Mo偶e to ma jakie艣 znaczenie, 偶e Sellberg zaparkowa艂 w艂a艣nie tutaj. 鈥 Popatrzy艂 na Ringmara. 鈥 Dzisiaj nikogo st膮d nie wypuszczamy.

鈥 Dobra. B臋dziemy musieli oddelegowa膰 do tego ze dwudziestu ludzi.

Musieli zamkn膮膰 parking chocia偶 na cz臋艣膰 nast臋pnego dnia. Trzeba b臋dzie zada膰 wiele pyta艅.

鈥 Zabieram auto do M枚lndal, razem z cia艂em 鈥 powiedzia艂 脰berg.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Samoch贸d Richardssona z martwym Sellbergiem w 艣rodku mia艂 zosta膰 przewieziony pod plandek膮 na naczepie ci臋偶ar贸wki. Transport mia艂 z policyjn膮 eskort膮 przejecha膰 do policyjnego gara偶u, jak dziwny orszak pogrzebowy.

艢wiat艂o niemal ch艂odzi艂o sk贸r臋. Winter zadr偶a艂. 脰berga i jego technik贸w czeka艂o jeszcze wiele pracy. Mieli obejrze膰 ca艂y obiekt, obydwa poziomy, zw艂aszcza g贸rny. Mieli przeczesa膰 wszystko. Ka偶dy najmniejszy drobiazg m贸g艂 si臋 okaza膰 wa偶ny. Mieli bada膰 zu偶yte prymki tytoniu, pety, papierki, wszystko.

Mieli szuka膰 odruch贸w. Zwyk艂ych odruch贸w. Czego艣, co ludzie robi膮 niezale偶nie od okoliczno艣ci. Ka偶dy 艣ledczy to wie. Wiele spraw rozwik艂ano dzi臋ki ludzkim przyzwyczajeniom. Cz艂owiek to zwierz臋 kieruj膮ce si臋 przyzwyczajeniami. Dotyczy to wszystkich ludzi: z艂ych, wystraszonych, zal臋knionych.

Wzi臋li mercedesa Wintera. Mieli przed sob膮 jeszcze kawa艂 nocy. Jeszcze przez kilka godzin nie zrobi si臋 jasno. Za kilka miesi臋cy zacznie si臋 najciemniejszy okres roku, wszystko szybko zmierza艂o w t臋 stron臋. Podr贸偶ujemy w stron臋 mroku, pomy艣la艂 Winter. To by艂a melodramatyczna my艣l, cho膰 prawdziwa. Min臋li samotn膮 taks贸wk臋, mo偶e w drodze na lotnisko Landvetter. Poza tym tylko cisza i ciemno艣膰.

鈥 In the wee wee hours 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Hm鈥

鈥 W艂a艣ciwie lubi臋 wstawa膰 przed wszystkimi 鈥 ci膮gn膮艂 Ringmar.

鈥 Zw艂aszcza 偶eby pojecha膰 kogo艣 obudzi膰 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 O ile jeszcze nie wsta艂.

鈥 O ile jest w domu.

Dom Richardssona sta艂 przy spokojnej uliczce za Ekmanska sjukhuset, w dzielnicy 脰rgryte. Winter wiedzia艂, 偶e to spokojna okolica, bo kiedy艣 tam by艂, dawno, chyba spacerowa艂, mo偶e z Angel膮. Tak. M贸wi艂a, 偶e mogliby kupi膰 tam dom, to by艂o, jeszcze zanim kupili dzia艂k臋 w Billdal. Rzadko my艣la艂 o swoim kawa艂ku wybrze偶a w Billdal. Odsuwa艂 to od siebie. To by艂o d艂ugie po偶egnanie z miastem. O ile to by艂o po偶egnanie.

鈥 Teraz musimy to 艂adnie rozegra膰 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Chyba zawsze 艂adnie rozgrywamy takie sprawy, Bertil 鈥 odpar艂 Winter, zje偶d偶aj膮c z Danska v盲gen.

鈥 Zabieramy go od razu? To te偶 mo偶na 艂adnie za艂atwi膰.

鈥 Zobaczymy.

鈥 By艂oby najpro艣ciej.

鈥 Zobaczymy 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Pierwsze pytanie, jakie sobie zada艂em, brzmia艂o: dlaczego Sellberg mia艂 samoch贸d Richardssona.

鈥 Rozmawia艂em wczoraj z Richardssonem. Powiedzia艂, 偶e po偶yczy艂 w贸z Sellbergowi, bo Sellberg odda艂 sw贸j do naprawy.

鈥 Sprawdzili艣my to?

鈥 Tak. Bergenhem dosta艂 potwierdzenie.

鈥 Dobra, m贸w dalej.

鈥 W艂a艣ciwie nie ma nic wi臋cej. Nie by艂 u Sellberga, tak powiedzia艂. Tylko po偶yczy艂 samoch贸d. Nie chcia艂 o tym rozmawia膰. Wygl膮da艂, jakby marzy艂 o tym, 偶eby Sellberg znikn膮艂 na drugiej p贸艂kuli. Nic ich nie 艂膮czy艂o.

鈥 A sk膮d si臋 znali?

鈥 O to nie pyta艂em.

鈥 To dobrze. Nie b臋dziesz musia艂 si臋 powtarza膰.

鈥 No, nieprawda偶? 鈥 powiedzia艂 Winter. Skr臋ci艂 w prawo, potem w lewo. We wszystkich willach by艂o ciemno. W 脰rgryte by艂o jeszcze troch臋 za wcze艣nie.

鈥 Kto艣 w nocy strzela w dom Sellberga 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Auto Richardssona stoi przed domem. Nast臋pnej nocy kto艣 strzela do Sellberga w centrum. Sellberg siedzi w samochodzie Richardssona.

鈥 Samoch贸d jest najwyra藕niej jako艣 w to zamieszany 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 A co 艂膮czy Richardssona i Sellberga?

鈥 Mo偶e wkr贸tce si臋 dowiemy 鈥 rzuci艂 Winter i zaparkowa艂 przed domem Richardsson贸w, otynkowan膮 na bia艂o funkcjonalistyczn膮 will膮.

W jednym z okien na parterze pali艂o si臋 艣wiat艂o.

鈥 Chyba na nas czekaj膮.


13


W 艢WIETLE ULICZNEJ LATARNI stoj膮cej tu偶 przy furtce trawnik sprawia艂 wra偶enie 艣wie偶o skoszonego. Do domu prowadzi艂a wysypana 偶wirem 艣cie偶ka. W powietrzu nie by艂o czu膰 ch艂odu. Od wschodu nadci膮ga艂o 艣wiat艂o poranka. Zapowiada艂 si臋 kolejny pi臋kny dzie艅. Indian summer, babie lato jeszcze si臋 nie ko艅czy艂o. Ludzie nadal mogli strzyc trawniki. Mo偶e to by艂 艣wiatowy rekord p贸艂nocy. Winter nagle pomy艣la艂 o palmie rosn膮cej w ogrodzie matki w Nueva Andaluc铆a. Zawsze j膮 lubi艂. Trawnik nie by艂 du偶y i czasem raczej 偶贸艂ty ni偶 zielony, ale palma m贸wi艂a co艣 ca艂kiem innego. Wieczne s艂o艅ce i wieczne lato. Niekt贸rzy wybierali takie 偶ycie. Sam to zrobi艂 jaki艣 czas temu. M贸g艂 to zrobi膰 znowu. Palmy w doniczkach sta艂y wzd艂u偶 drogi do terminalu promowego Stena Line, ale to chyba nie to samo. Palmy nale偶y mie膰 w ogrodzie.

W jednym z okien 艣wieci艂o si臋 s艂abe 艣wiat艂o, ale si臋 艣wieci艂o. Winterowi wydawa艂o si臋, 偶e widzi, jak kto艣 si臋 w 艣rodku rusza.

鈥 Kto艣 nas obserwuje 鈥 powiedzia艂.

鈥 Widz臋.

Drzwi si臋 otworzy艂y, zanim zd膮偶yli do nich doj艣膰. Stan臋艂a w nich kobieta. Spokojnie czeka艂a, a偶 wejd膮 po kamiennych schodkach. Mia艂a na sobie czerwony szlafrok. Winter widzia艂 kolor, bo 艣wiat艂o w przedpokoju za jej plecami by艂o wystarczaj膮co silne. Nie wygl膮da na przestraszon膮, pomy艣la艂. Czy to nie dziwne? Mo偶e si臋 boi. Mo偶e jest troch臋 zaniepokojona. Nie k艂ad艂a si臋 tej nocy.

鈥 Czego panowie chc膮? 鈥 zapyta艂a. Jej g艂os brzmia艂 s艂abo, cho膰 r贸wnocze艣nie g艂o艣no, jakby zada艂a pytanie, na kt贸re nie spodziewa艂a si臋 odpowiedzi. Otworzy艂a drzwi na nieznane, pomy艣la艂 Winter. Nieznajomym. Dw贸ch nieznajomych m臋偶czyzn w jej ogrodzie. Musia艂a wiedzie膰, 偶e przyjdziemy. Nie, po prostu nie spa艂a. Co艣 takiego mo偶na rozpozna膰.

鈥 Chodzi o Jana? 鈥 zapyta艂a.

Winter i Ringmar nie zd膮偶yli jeszcze nic powiedzie膰.

Winter widzia艂, jak jej d艂o艅 dr偶y, kiedy podnios艂a j膮 do g贸ry, pozornie bez celu, jakby nagle dosta艂a skrzyde艂. Bo偶e, to wygl膮da tak, jakby艣my przynie艣li zawiadomienie o 艣mierci. Po艣rednio zreszt膮 to czynimy, w pewnym sensie. A mo偶e ta informacja znaczy dla niej co innego? Mo偶e Bengt Sellberg by艂 dla niej kim艣 wa偶nym? To jej samoch贸d, samoch贸d jej m臋偶a.

To nieod艂膮czna cz臋艣膰 tej cholernej pracy. Skanowanie cz艂owieka, kt贸rego si臋 ma przed sob膮, zanim ten zd膮偶y si臋 odezwa膰 czy wykona膰 jaki艣 gest. Potem trudno odrzuci膰 to pierwsze wra偶enie, czasem to niemo偶liwe. Mo偶e to przynie艣膰 wi臋cej szk贸d ni偶 korzy艣ci. Zbyt szybkie wnioski. Uprzedzenia. Ale jak nale偶y traktowa膰 ludzi, je艣li ci膮gle spotyka si臋 ich po raz pierwszy? Nadal masz czyste sumienie, czyst膮 dusz臋.

Winter przedstawi艂 si臋, potem przedstawi艂 Ringmara. Wypad艂o to dziwnie formalnie.

Kobieta zn贸w zadr偶a艂a, bardziej ni偶 jej d艂o艅.

鈥 Co si臋 z nim sta艂o? 鈥 wyrzuci艂a. Zapomnia艂a nawet poda膰 swoje nazwisko. 鈥 Gdzie on jest?

鈥 Kogo pani ma na my艣li? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Jana oczywi艣cie! Jana! Mojego m臋偶a. Czy to nie z jego powodu tu jeste艣cie? Policja. Musieli艣cie mie膰 jaki艣 pow贸d, 偶eby si臋 tu zjawi膰!

Winter i Ringmar wymienili spojrzenia.

鈥 Mo偶e powinni艣my wej艣膰, usi膮艣膰 i chwil臋 porozmawia膰? 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co? 鈥 Widocznie nie dos艂ysza艂a pytania.

鈥 Czy mo偶emy wej艣膰?


Jacoba Ademara zmorzy艂 niespokojny sen. Sny przychodzi艂y i odchodzi艂y jak zamglone wspomnienia. Mo偶e by艂y tym, czym by艂y. Kilka razy zastanawia艂 si臋, czy nie napisa膰 ca艂ej powie艣ci, kt贸ra rozgrywa艂aby si臋 we 艣nie albo w serii sn贸w, ale wtedy ta garstka czytelnik贸w, jaka mu jeszcze pozosta艂a, na pewno by stopnia艂a do reszty. Czy jest co艣 nudniejszego od ludzi, kt贸rzy opowiadaj膮 swoje sny? Pomy艣la艂, 偶e cz臋艣膰 czytelnik贸w pewnie uwa偶a, 偶e jego ksi膮偶ki s膮 nudne. Ale w gruncie rzeczy go to nie obchodzi艂o. Niech czytaj膮 co innego! Wola艂 wierzy膰, 偶e ludziom znaj膮cym si臋 na literaturze jego ksi膮偶ki si臋 podobaj膮. Reszta i tak nic nie rozumie, wi臋c mo偶e spada膰 gdzie pieprz ro艣nie.

Wsta艂 z 艂贸偶ka. Jasno艣膰 艣witu zacz臋艂a si臋 miesza膰 z ciemno艣ci膮, 艂agodzi膰 czer艅. Tak mo偶na by艂o to wyrazi膰. Albo napisa膰, 偶e 艣wiat stawa艂 na nogi, 偶eby przetrwa膰 kolejny parszywy dzie艅. Zale偶y, w jakim si臋 by艂o humorze. Sam chcia艂 zawsze by膰 w dobrym, wyr贸wnanym nastroju, ale zawsze by艂 wkurzony. Ale mo偶e by艂o w tym co艣 romantycznego. Gniewny m艂ody cz艂owiek. Cho膰 bycie m艂odym ju偶 nie mia艂o tego uroku, kiedy si臋 przekroczy艂o pi臋膰dziesi膮tk臋. W艂a艣ciwie nie mia艂 tak wielu powod贸w, 偶eby si臋 wkurza膰. Ani 偶eby si臋 czu膰 szczeg贸lnie szcz臋艣liwym. W og贸le niewiele mia艂 tak naprawd臋. Teraz tylko wynaj臋ty dom, kt贸ry mia艂 wkr贸tce opu艣ci膰, starego saaba na wynaj臋tym parkingu i ksi膮偶k臋, kt贸r膮 ju偶 chyba porzuci艂, cho膰 pisa艂 j膮 nadal, tak jak si臋 robi wpisy do ksi膮g pami膮tkowych 鈥 napisa膰 cokolwiek, a potem zapomnie膰 o tej 偶enadzie. Prawie martwa ksi膮偶ka. Albo ca艂kiem 偶ywa. Sam ju偶 nie wiedzia艂.

Stan膮艂 przy oknie.

Jaki艣 samoch贸d zatrzyma艂 si臋 przy domu s膮siada. To m贸g艂 by膰 ten sam co przedtem. Otworzy艂y si臋 drzwi. Nic nie widzia艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e s艂yszy kroki. Bo偶e, zn贸w stercz臋 przy oknie. Ca艂kiem zwyk艂e d藕wi臋ki staj膮 si臋 efektami specjalnymi z thrillera.

Kto艣 bieg艂, chrz臋st obcas贸w na 偶wirze. Trzasn臋艂y drzwi. Samoch贸d ruszy艂. To widzia艂. Przejecha艂 pod jego oknami, zawr贸ci艂 i ruszy艂 z powrotem. Znikn膮艂 z pola widzenia. Widzia艂 profil kierowcy. Czy ten profil nie wygl膮da艂 znajomo?

Mia艂 go gdzie艣 w odleg艂ych wspomnieniach.


Salon o艣wietla艂a tylko lampa pod艂ogowa staj膮ca przy wielkim, wychodz膮cym na ty艂y ogrodu panoramicznym oknie. Kilkana艣cie metr贸w dalej Winter widzia艂 偶ywop艂ot. Willa by艂a dobrze os艂oni臋ta. Wok贸艂 g臋ste zaro艣la. To nic nadzwyczajnego w 脰rgryte. Wielu ludzi mieszka tu jak we w艂asnym ma艂ym kr贸lestwie, w zamku obronnym, w warowni. To inna Szwecja. To nie jest Szwecja.

Pok贸j by艂 du偶y, zdawa艂 si臋 zajmowa膰 prawie ca艂y parter. Kobieta siedzia艂a na skraju trzyosobowej sofy. Wygl膮da jak ma艂y ptaszek, pomy艣la艂 Winter. Wtula艂a si臋 w szlafrok, jakby jej by艂o zimno. By艂 ju偶 ranek. Za oknem 艣wita艂o. Roznosiciel gazet mo偶e ju偶 zd膮偶y艂 wrzuci膰 do skrzynki stoj膮cej przed domem 鈥濭枚teborgs Posten鈥. M贸g艂by j膮 wzi膮膰 po drodze, taki mi艂y gest. W gazecie nie by艂oby jeszcze nic o zamordowaniu Sellberga. P贸藕niej, w ci膮gu dnia, pojawi si臋 co艣 w internecie, ale na razie jeszcze na to za wcze艣nie. Trzeba jej powiedzie膰 tak ma艂o, jak si臋 da. Nadal mia艂 pod powiekami g艂ow臋 Sellberga, jego zmasakrowan膮 twarz. W tej twarzy nie by艂o zdumienia. Tym by艂 zdziwiony.

Kobieta przedstawi艂a si臋, kiedy szli do salonu. Mia艂a na imi臋 Berit, Berit Richardsson. To nie by艂o imi臋, kt贸re automatycznie kojarzy艂oby si臋 z dzielnic膮 tak膮 jak 脰rgryte. Widocznie musieli pokona膰 d艂ug膮 drog臋, 偶eby si臋 tu znale藕膰. Mo偶e zacz臋li od mieszkania w H枚bo. Jej m膮偶 jako ambitny polityk spo艂ecznik, ona jako pe艂na nadziei piel臋gniarka. Pewnie co艣 w tym rodzaju. Mo偶e si臋 dowie, b臋dzie musia艂 si臋 dowiedzie膰. Berit Richardsson za艂amywa艂a r臋ce. To wy艣wiechtane wyra偶enie, ale to w艂a艣nie robi艂a.

鈥 Kiedy ostatnio widzia艂a pani m臋偶a? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 W鈥 wczoraj. 鈥 Rozejrza艂a si臋 po pokoju, jakby chcia艂a si臋 przekona膰, 偶e to ju偶 nie jest wiecz贸r, nawet nie noc.

Za oknami zacz臋艂a si臋 pokazywa膰 ziele艅. Wok贸艂 domu by艂o du偶o zieleni. Kolor rozlewa艂 si臋 w poranku. Wszystko to tchn臋艂o spokojem, by艂o jak oddech. Winter gdzie艣 przeczyta艂, 偶e ziele艅 to kolor, kt贸ry uspokaja lepiej ni偶 inne. Nale偶a艂oby wytapetowa膰 sypialni臋 zielon膮 tapet膮. Nawet powiedzia艂 o tym Angeli. Kiwn臋艂a g艂ow膮. Kiedy艣 chcia艂 to zrobi膰. Ale kobieta, kt贸ra teraz siedzia艂a przed nim i przygl膮da艂a si臋, jak za oknem pojawiaj膮 si臋 kolejne tony zieleni, nie by艂a spokojna. Kiedy pod膮偶y艂 za jej spojrzeniem, wyda艂o mu si臋, 偶e ziele艅 nabra艂a jakiego艣 sztucznego odcienia, czego艣 fa艂szywego.

鈥 Widzia艂a si臋 pani wczoraj z m臋偶em? 鈥 zapyta艂 Ringmar. Zabrzmia艂o to dziwnie. Jakby Berit i Jan 偶yli w jakim艣 dziwnym zwi膮zku, jakby czasem si臋 spotykali, mo偶e w tym pokoju.

Skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Kiedy? 鈥 zapyta艂 Winter.

Nie odpowiedzia艂a. Winter powt贸rzy艂.

Jest w tym co艣 dziwnego, pomy艣la艂. To jest dziwne. Jakby艣my m贸wili o kim艣, kogo nikt z nas nie zna, ona tak samo jak ja. Widzia艂em ten wyraz oczu u ludzi, kt贸rym si臋 wydaje, 偶e 偶yj膮 z kim艣 razem, ale tak nie jest, nigdy nie by艂o.

鈥 Oko艂o dziewi膮tej 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 A o co chodzi? Co pan ma na my艣li?

鈥 Pani m膮偶 by艂 tutaj wczoraj o dziewi膮tej wieczorem. Co by艂o dalej?

鈥 Wyszed艂. Sk膮d mam wiedzie膰鈥

鈥 Dok膮d poszed艂?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Dok膮d mia艂 i艣膰? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Ja鈥 ja nie wiem 鈥 powiedzia艂a i wybuchn臋艂a p艂aczem.

Zas艂oni艂a twarz d艂o艅mi. Potem podnios艂a wzrok. Winter widzia艂 艂zy w jej oczach.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂a. 鈥 Gdzie on jest?

鈥 Nie wiemy 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 To dlaczego tu jeste艣cie? Sk膮d wiedzieli艣cie鈥 鈥 zacz臋艂a i natychmiast urwa艂a.

鈥 Sk膮d wiedzieli艣my co? 鈥 dopyta艂 Winter.

鈥 呕e Jana nie ma w domu?

鈥 W jaki spos贸b pani m膮偶 opu艣ci艂 dom? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Wyszed艂? Wybieg艂? Pojecha艂 samochodem?

鈥 Nie鈥 samoch贸d jest w gara偶u.

鈥 Stoi w gara偶u!?

Kobieta a偶 podskoczy艂a, kiedy Winter podni贸s艂 g艂os.

鈥 Tak 鈥 potwierdzi艂a.

鈥 Pa艅stwa samoch贸d jest w gara偶u?

鈥 Tak, stoi tam. Ale co鈥 ach, to m贸j samoch贸d, czy jak to nazwa膰. Nasz drugi samoch贸d.

鈥 Drugi?

鈥 Renault clio. Przewa偶nie ja nim je偶d偶臋.

鈥 A pierwszy?

鈥 Volvo, V70. Jego nie ma鈥 jest w warsztacie.

Ringmar spojrza艂 na Wintera.

鈥 Nie 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Nie ma go w warsztacie.

鈥 Nie?

Ale na jej twarzy nie widzia艂 zdziwienia.

鈥 Czy zna pani cz艂owieka o nazwisku Bengt Sellberg?

鈥 Mamo? Co si臋 dzieje, mamo?

Winter us艂ysza艂 za plecami kroki, zanim us艂ysza艂 g艂os. Dzieci臋cy g艂os.

Odwr贸ci艂 si臋.

Do pokoju wesz艂a dziewczynka. Wygl膮da艂a na wyrwan膮 ze snu. I przestraszon膮. By艂a troch臋 starsza od Elsy. Mog艂a mie膰 dziesi臋膰, jedena艣cie lat. Pod pach膮 trzyma艂a poduszk臋. Mia艂a na sobie pi偶am臋, b艂臋kitn膮 jak jasne niebo. Zimowe niebo, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Co si臋 dzieje, mamo? Czego oni chc膮?

Berit Richardsson wsta艂a. Szlafrok mia艂a ciasno zawi膮zany w pasie. Wygl膮da艂 jak kimono. Mia艂a ciemne w艂osy. Winter nagle pomy艣la艂, 偶e ma azjatyckie rysy, sko艣ne oczy. To wra偶enie mog艂a wywo艂ywa膰 napi臋ta sk贸ra. Albo spi臋ta dusza.

鈥 To tylko鈥 panowie chc膮 o co艣 zapyta膰, Tova 鈥 powiedzia艂a i podesz艂a do dziewczynki. 鈥 Chod藕, p贸jdziemy do twojego pokoju.

鈥 Czego oni chc膮? 鈥 zapyta艂a dziewczynka, spogl膮daj膮c na Wintera. 鈥 Czego chcecie?

Jej matka si臋 odwr贸ci艂a. Winter zobaczy艂, 偶e wyraz jej twarzy si臋 zmieni艂. Teraz malowa艂o si臋 na niej zaskoczenie. Ci膮gle nie wyja艣nili, po co przyszli.

鈥 Gdzie jest tata? 鈥 zapyta艂a dziewczynka. 鈥 Taty nie ma w domu?

鈥 Odprowadz臋 ci臋 鈥 powiedzia艂a Berit Richardsson i wzi臋艂a c贸rk臋 za r臋k臋.

鈥 Ale oni鈥

鈥 Chod藕, Tova 鈥 przerwa艂a jej matka. Obj臋艂a j膮 i poprowadzi艂a do drzwi.

Winter i Ringmar s艂yszeli, jak id膮 na g贸r臋.

鈥 Domy艣la si臋 czego艣? 鈥 zapyta艂 cicho Ringmar. 鈥 呕ona. Berit.

鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Chodzi mi o morderstwo.

鈥 Spodziewa艂a si臋, 偶e kto艣 przyjdzie 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Nie po艂o偶y艂a si臋, czeka艂a na kogo艣. Ca艂膮 noc, jestem tego pewien. Kto艣 mia艂 przyj艣膰.

鈥 Jej m膮偶.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 No bo kto inny?

Z g贸ry dobieg艂y jakie艣 odg艂osy. Pod艂oga w pokoju dziewczynki. Potem wyda艂o mu si臋, 偶e kto艣 rozmawia.

鈥 Mo偶e nie pierwszy raz nasz polityk sp臋dza noc poza domem 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Dlaczego j膮 ok艂ama艂, 偶e samoch贸d jest w warsztacie?

鈥 Mo偶e to ona nas ok艂amuje?

Zn贸w us艂yszeli kroki na schodach.

Berit Richardsson wr贸ci艂a do salonu. Winter zauwa偶y艂, 偶e teraz ma na stopach kapcie. Kiedy otwiera艂a im drzwi, by艂a bosa.

鈥 Czy mogliby panowie by膰 tak uprzejmi i wyj艣膰? 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Teraz obudzi艂 si臋 te偶 m贸j syn.

鈥 Jeszcze tylko kilka pyta艅 鈥 poprosi艂 Ringmar, wstaj膮c.

鈥 Ale czego wy chcecie? Gdzie jest Jan? Je艣li co艣 o tym wiecie, m贸wcie!

鈥 Pa艅stwa samoch贸d znaleziono w nocy na parkingu w centrum miasta 鈥 zacz膮艂 Winter. 鈥 W 艣rodku by艂 m臋偶czyzna, Bengt Sellberg. Zosta艂 zastrzelony. Siedzia艂 na przednim siedzeniu. Kto艣 do niego strzeli艂, a potem uciek艂 z miejsca zbrodni.

Berit Richardsson patrzy艂a na Wintera, jakby rozumia艂a i nie rozumia艂a zarazem. To by艂y brutalne, bezpo艣rednie s艂owa, ale Winter uzna艂, 偶e jest jej to winien.

鈥 Czy on鈥 czy on nie 偶yje?

Jej d艂o艅 poderwa艂a si臋 do ust.

鈥 My艣licie, 偶e m贸j鈥 偶e Jan ma z tym co艣 wsp贸lnego?

鈥 Nie wiemy 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Nic nam o tym nie wiadomo. Ale wiemy, 偶e to volvo nale偶y do pa艅stwa, dlatego ch臋tnie porozmawialiby艣my z pani m臋偶em.

鈥 On nie ma z tym nic wsp贸lnego! Co mia艂by mie膰 z tym wsp贸lnego!?

M贸wi艂a coraz g艂o艣niej. Przedtem m贸wi艂a cicho, g艂osem wr臋cz niskim, ale Winter widzia艂, 偶e z艂o艣ci si臋 ze zm臋czenia i niepokoju.

Wsta艂.

鈥 Pyta艂em o tego m臋偶czyzn臋, Bengta Sellberga. Czy to nazwisko co艣 pani m贸wi?

鈥 Bengt鈥 Bengt jak?

鈥 Sellberg. S-e-l-l-berg.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Wygl膮da, jakby ze wszystkich nazwisk 艣wiata nie pami臋ta艂a ani jednego, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Kojarzy pani to nazwisko?

鈥 Nie.

鈥 Jest pani pewna?

鈥 Ale o co wam CHODZI? Dlaczego przychodzicie do MNIE?

Jej g艂os nabra艂 mocy, a potem si臋 za艂ama艂.

Winter us艂ysza艂 kroki na schodach. Dziewczynka zn贸w schodzi艂a na d贸艂, albo syn, a mo偶e oboje. Tak si臋 nie da nic zrobi膰, pomy艣la艂. Nie mo偶emy tego tak ci膮gn膮膰.

鈥 Czy kontaktowa艂a si臋 pani z m臋偶em wieczorem albo w nocy? 鈥 zapyta艂 jeszcze szybko.

鈥 Nie, przecie偶 m贸wi艂am!

鈥 Albo w鈥

鈥 Naprawd臋 nie wiecie, gdzie on jest? 鈥 przerwa艂a mu.

鈥 Nie.

鈥 Mamo? Co oni tu robi膮? 鈥 us艂ysza艂 Winter za plecami. Odwr贸ci艂 si臋. Teraz przyszed艂 syn. W podobnym wieku co dziewczynka. W d艂oniach trzyma艂 kij bejsbolowy.




14


CHRISTIAN LEJON WIEDZIA艁, kiedy zosta艂 gangsterem. Gangster. To si臋 kojarzy艂o z filmami, kt贸re ogl膮da艂. Nie 偶eby widzia艂 ich szczeg贸lnie du偶o. Ale te czarno-bia艂e, w kt贸rych ludzie palili papierosy, a dym jak chmura przesuwa艂 si臋 po ekranie鈥 to by艂o 艂adne, te mu si臋 podoba艂y. I kapelusze. Lubi艂 kapelusze. Jego ojciec mia艂 kapelusz, dobrze to pami臋ta艂. To mia艂o jaki艣 zwi膮zek z niedziel膮. Zrobili sobie kiedy艣 wycieczk臋 za miasto, mo偶e do Guldheden. Babcia tam mieszka艂a i piek艂a pyszne rzeczy, to te偶 pami臋ta艂. Ale to ju偶 chyba by艂o wszystko. Teraz s艂ysza艂 zza okna ten cholerny kafar. Marzy艂 o tym, 偶eby go nie s艂ysze膰, 偶eby m贸c o nim zapomnie膰, mo偶e og艂uchn膮膰. Ale nie chcia艂 by膰 g艂uchy. Nie chcia艂 偶adnego kalectwa, nie zamierza艂 niczego takiego na siebie 艣ci膮ga膰. Jego zaw贸d wi膮za艂 si臋 z du偶ym ryzykiem, ale ryzyko jest w ka偶dym zawodzie. Faceci z budowy chocia偶by 鈥 mogli w ka偶dej chwili zosta膰 zmia偶d偶eni, spa艣膰 z rusztowa艅. Ojciec spad艂. Te skurwiele wygna艂y go na g贸r臋 podczas wichury i spad艂. Tak to si臋 sta艂o. Wiedzia艂, 偶e tamtego dnia okropnie wia艂o. Tamtego dnia postanowi艂 sobie, 偶e nigdy nie da si臋 wsadzi膰 na 偶adne pieprzone rusztowanie. Tamtego dnia postanowi艂, 偶e nigdy nikt nie b臋dzie mu rozkazywa艂. Tamci przyszli wtedy ze stoczni, a matka ich wyrzuci艂a. Sama mu o tym opowiada艂a, a mo偶e to by艂a babka. Wyrzuci艂a ich! Zawsze j膮 za to podziwia艂. Odwa偶y艂a si臋. On te偶 si臋 odwa偶y艂.


Winter jecha艂 przez wczesny g枚teborski ranek. Ulicami je藕dzi艂y 艣mieciarki. Dzie艅 jak co dzie艅. Min臋li Liseberg. Jego wie偶e i blanki wygl膮da艂y jak osobne miasto. Mia艂 tam i艣膰 z dziewczynkami w ostatni weekend lata. Ale je艣li babie lato zamierza si臋 trzyma膰 tak d艂ugo, ostatni weekend mo偶e nigdy nie nadej艣膰.

鈥 Bo偶e 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Jak ten ma艂y wojownik tam stan膮艂.

Winter si臋 nie odezwa艂. Skr臋ci艂 w prawo, w Korsv盲gen. Ludzie wy艂adowywali wielkie zapakowane bele przed targami Svenska M盲ssa, jakby to mia艂y by膰 targi komunikacji morskiej, transportu kontenerowego. Co tydzie艅 kolejne targi. Mo偶na zorganizowa膰 targi wszystkiego. Modli膰 si臋 do wszystkiego. Nagle przypomnia艂 sobie, 偶e dawno nie by艂 w ko艣ciele. Chcia艂 zabra膰 dziewczynki do ko艣cio艂a kr贸la Gustawa II Wazy. 艢piewy powinny im si臋 spodoba膰. Sam 艣piewa艂 g艂o艣no psalmy. Chwa艂a Panu. Min臋li Bergakungens. Kompleks kinowy, stosunkowo nowy, jeszcze nigdy tam nie by艂. Mo偶e wcale si臋 nie wybierze. Lubi艂 g艂贸wnie czarno-bia艂e filmy, a nie s膮dzi艂, 偶eby takie tam pokazywano. W czerni i bieli wszyscy s膮 tak cholernie pi臋kni. Pi臋knie pal膮. Nagle zapragn膮艂 zapali膰. Na pewno to zrobi, kiedy wysi膮dzie na tym pi臋knym parkingu przed komend膮.

鈥 Bo偶e 鈥 powiedzia艂 zn贸w Ringmar. 鈥 Tamten ch艂opak.

鈥 Robi艂 to ju偶? 鈥 zastanawia艂 si臋 g艂o艣no Winter.

鈥 Czy grozi艂 komu艣 bejsbolem? Broni艂 matki?

鈥 Jedno i drugie.

鈥 Gdzie, do diab艂a, podziewa si臋 tamten facet 鈥 mrukn膮艂 Ringmar.

To nie by艂o pytanie. Zabrzmia艂o raczej jak co艣, co by艂o nieuniknione. Jakby Jana Richardssona nie by艂o w domu, bo mia艂o go tam nie by膰. To nale偶a艂o do tej historii. Czasami Winter patrzy艂 na sprawy jak na opowie艣ci. Opowiadania. Opowie艣ci by艂y opowiadane, a on w nich 偶y艂. Ustawia艂 samochody przest臋pc贸w i samochody morderc贸w i m贸g艂 mniej lub bardziej regularnie czyta膰 o tym, co prze偶ywa艂. Czasami m贸g艂 co艣 do艂o偶y膰 albo odj膮膰. Czasami m贸g艂 uk艂ada膰 puzzle. Czasami pr贸bowa艂 wnikn膮膰 w tajemnic臋. Mi臋dzy puzzlami a tajemnic膮 jest r贸偶nica. W puzzlach wszystko ju偶 jest, s膮 kawa艂ki, jest rozwi膮zanie, je艣li jest si臋 w stanie u艂o偶y膰 odpowiednie kawa艂ki w odpowiednich miejscach. Wszystko jest dost臋pne dla jego palc贸w, jego m贸zgu, jego my艣li, jego wyobra藕ni. Mo偶e wszystko przek艂ada膰 i przestawia膰, zmienia膰 miejsca, ale zawsze jest jakie艣 bezpiecze艅stwo, nie, nie bezpiecze艅stwo, mo偶e spok贸j, co艣, co sprawia, 偶e si臋 wie, 偶e w ko艅cu si臋 uda. Tajemnica to co艣 innego. To nawet nie s膮 puzzle, w kt贸rych brakuje niekt贸rych kawa艂k贸w. Gorzej, to bardziej skomplikowane. To szukanie odpowiedzi, kt贸rej mo偶e wcale nie by膰. Mo偶e tam nigdy nie ma odpowiedzi, 偶adnych odpowiedzi na dlaczego i co. Tajemnica to rozci膮gni臋ta w czasie frustracja. Puzzle to cierpliwo艣膰. Znikni臋cie polityka by艂o tajemnic膮 鈥 w po艂膮czeniu z ca艂膮 reszt膮. W ten spos贸b puzzle mog艂y si臋 okaza膰 ca艂膮 seri膮 ma艂ych tajemnic u艂o偶onych w 艂a艅cuch, kt贸ry jest niczym innym jak tylko kawa艂kiem wi臋kszej uk艂adanki. Tak musia艂 my艣le膰, tak my艣la艂. Mo偶e w jednej sprawie wszystko si臋 艂膮czy. Wszystko. To, co niezrozumia艂e, ma dat臋 przydatno艣ci do spo偶ycia. Potem staje si臋 takim samym 艣mieciem jak reszta. To prawie nudne. Codzienne. Puzzle to codzienno艣膰. Tajemnica to sobota przez ca艂y tydzie艅.

鈥 Ona nie wie, gdzie on jest 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Chyba 偶e jest znakomit膮 aktork膮.

鈥 Co艣 podejrzewa?

鈥 Mo偶e.

鈥 I w艂a艣nie tego nie chce nam powiedzie膰 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Jej m臋偶a nie by艂o w domu ca艂膮 noc, a my znale藕li艣my w jego samochodzie zamordowanego cz艂owieka 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 A ona mo偶e mie膰 poj臋cie o tym, co to mo偶e znaczy膰.

鈥 Tak.

鈥 Dlaczego mia艂aby mie膰 poj臋cie?

鈥 Ju偶 si臋 zdarza艂o, 偶e nie wraca艂 na noc.

鈥 Gdzie by艂?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Wi臋c ona wie, dok膮d on chodzi 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Nie, nie s膮dz臋.

鈥 Wie, co on robi.

鈥 Mo偶e co艣 podejrzewa.

鈥 Co takiego?

鈥 To si臋 wi膮偶e z Sellbergiem.

鈥 Ona zna Sellberga?

鈥 Nie.

鈥 Jeste艣 pewien?

鈥 Tak s膮dz臋 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 A jednak co艣 tam by艂o takiego鈥 鈥 zacz膮艂 Ringmar.

鈥 O co ci chodzi? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Jakby mimo to wszystko wiedzia艂a.

鈥 Wiedzia艂a co?

鈥 呕e Sellberg to tylko nazwisko. Rozumiesz? 呕e to mog艂o by膰 jakiekolwiek inne nazwisko, ale wiedzia艂a, 偶e to鈥 b臋dzie jakie艣 nazwisko. 呕e je us艂yszy. 呕e przyjdziemy do niej z jakim艣 nazwiskiem. Kt贸rego wcale nie b臋dzie musia艂a rozpozna膰.

鈥 呕e jej m膮偶 mia艂by by膰 jako艣 powi膮zany z jakim艣 nazwiskiem? Jakim艣 nazwiskiem, kt贸rego nie powinno si臋 wymawia膰? M贸g艂 zosta膰 skompromitowany przez to nazwisko?

鈥 Tak.

鈥 W takich dramatycznych okoliczno艣ciach?

鈥 Niekoniecznie. Ale to mog艂oby mie膰 zwi膮zek z czym艣 innym.

鈥 Richardsson potajemnie si臋 z kim艣 spotyka艂 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Tak.

鈥 Z m臋偶czyznami.

鈥 Mo偶e.

鈥 Potajemne spotkania z m臋偶czyznami 鈥 podsumowa艂 Winter.

鈥 To znaczy, 偶e jest peda艂em 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 Mo偶e.

鈥 Ale to nie jest przest臋pstwo.

鈥 Nie. Dzi臋ki Bogu, 偶e przynajmniej to przest臋pstwo zosta艂o nam oszcz臋dzone.

鈥 W takim razie mo偶e Sellberg te偶 by艂 peda艂em 鈥 ci膮gn膮艂 Ringmar.

鈥 Tak.

鈥 Dramat zazdro艣ci?

鈥 Czy w艂a艣nie tak to wygl膮da艂o, Bertil?

鈥 A jak takie rzeczy wygl膮daj膮? Mog膮 wygl膮da膰 r贸偶nie.

Ringmar przypomnia艂 sobie parking. Szare i niebieskie barwy, cho膰 to nie by艂 kolor szarej godziny. Nie by艂o w tej scenie 偶adnej pasji, romantyzmu, erotyki. Ale to by艂o teraz. Oni widzieli ten obraz przed chwil膮, ale ju偶 teraz zdawa艂 si臋 odleg艂y, jak inna pora roku albo inny czas, lepszy czas. Mo偶e czas nami臋tno艣ci.

鈥 Czy Berit Richardsson podejrzewa艂a, 偶e jej m膮偶 mia艂 romanse?

鈥 Tak.

鈥 Inne kobiety?

鈥 Nie. Nie s膮dz臋.

鈥 Dlaczego nie?

鈥 Nie wiem, Eriku. Przeczucie.

鈥 Powiedzia艂 jej?

鈥 Nie.

鈥 Wi臋c to by艂a tajemnica.

鈥 Przynajmniej dla niej. Akurat to by艂o tajemnic膮. Ale wiedzia艂a, 偶e co艣 si臋 dzieje.

鈥 Podw贸jne 偶ycie 鈥 podsumowa艂 Winter.

鈥 A teraz znikn膮艂. Wi臋c mo偶na to nazwa膰 potr贸jnym 偶yciem.

鈥 O ile to w og贸le jest 偶ycie 鈥 wtr膮ci艂 Winter.

鈥 Racja. Mo偶e on te偶 zosta艂 zastrzelony.

鈥 Ale gdzie? W Lunden?

Zadzwoni艂a kom贸rka Wintera. Zauwa偶y艂, 偶e Aneta idzie do nich przez parking.

Wys艂ucha艂 M枚llerstr枚ma i natychmiast si臋 roz艂膮czy艂.

鈥 Ogrodzili chat臋 Sellberga 鈥 powiedzia艂a.

Aneta usiad艂a na tylnym siedzeniu. Odsun臋艂a z czo艂a pasmo w艂os贸w.

Winter ruszy艂. Popatrzy艂 jej w lusterku wstecznym w oczy.

鈥 Jest poszukiwany w ca艂ym kraju 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Mo偶e by膰 wsz臋dzie, w ca艂ej Szwecji 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 M贸g艂 ju偶 nawet dotrze膰 do Osnabr眉ck.

鈥 Dlaczego akurat do Osnabr眉ck? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Przeje偶d偶a艂em tamt臋dy kilka razy 鈥 odpar艂 Ringmar.

鈥 Ja te偶 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nigdy nie zjecha艂em z autostrady 鈥 ci膮gn膮艂 Ringmar. 鈥 Raz chcia艂em nawet to zrobi膰, ale si臋 nie z艂o偶y艂o. Jecha艂em cholernie szybko, jak zawsze. Na pocz膮tku cz艂owiek goni jak diabli. Zreszt膮 w Bremie te偶 nigdy nie by艂em, z tego samego powodu.

鈥 Brema jest pi臋kna. Ale w Osnabr眉ck nie ma specjalnie nic do ogl膮dania.

鈥 O czym wy gadacie? 鈥 zapyta艂a Aneta z tylnego siedzenia.

鈥 O lepszych czasach 鈥 odpar艂 Ringmar.


Niebieskie 艣wiat艂a jarzy艂y si臋 przez chwil臋 nad willami. Szara godzina, inna szara godzina. To dzikie miejsce, pomy艣la艂 Winter. Pustka w samym 艣rodku miasta. Jak to mo偶liwe, 偶e pozosta艂o nietkni臋te. Kto艣 utajni艂 je na wszystkich mapach. Lunden to dzielnica ukryta. Nadal mo偶na odkrywa膰 nieznane osady.

Inspektorzy czekali przy radiowozie. Winter zn贸w wr贸ci艂 do swoich czarno-bia艂ych my艣li. Kiedy postanowi艂 zosta膰 policjantem, radiowozy by艂y czarno-bia艂e. Tak wygl膮da艂y lepiej. Mia艂o si臋 wra偶enie, 偶e policja pracuje, 偶eby zachowa膰 to, co by艂o dobre w dawnych czasach, kt贸re zawsze pokazywano jako czarno-bia艂e.

艢wit sta艂 si臋 ju偶 na dobre porankiem, cho膰 nadal nie by艂o zbyt jasno. S艂o艅ce jeszcze nie wzesz艂o wystarczaj膮co wysoko. To mia艂 by膰 kolejny nies艂ychanie pi臋kny dzie艅.

Dom sta艂 w cieniu, w kawa艂ku zap贸藕nionej szar贸wki.

鈥 呕aluzje s膮 opuszczone 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 A wcze艣niej nie by艂y? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie.

Zapyta艂 jedn膮 z policjantek, co si臋 dzieje. Nie kojarzy艂 jej. Przedstawi艂a si臋, ale nie zapami臋ta艂 nazwiska.

鈥 Jest spokojnie 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Widzieli艣cie kogo艣 po drodze?

鈥 Nie. 呕adnego auta, 偶adnego pieszego.

鈥 To dobrze.

鈥 Mog艂a艣 tu przyj艣膰 na piechot臋, Aneto 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Nie musia艂a艣 najpierw jecha膰 pod komend臋.

鈥 Przysz艂am z miasta 鈥 wyja艣ni艂a.

鈥 Ach tak?

鈥 Nie nocowa艂am dzisiaj w Lunden.

鈥 Aha.

Ringmar spojrza艂 na Wintera. Winter spojrza艂 na Anet臋. Nie chcia艂a odwzajemni膰 tego spojrzenia.

鈥 No to wchodzimy 鈥 zapowiedzia艂 Winter. 鈥 Przygotujcie si臋.

Furtka wyda艂a j臋kliwy odg艂os, kiedy j膮 popchn膮艂. Trzyma艂 sig sauera w d艂oni, ale d艂o艅 by艂a ukryta w kieszeni.

Zadzwoni艂, ale nikt nie otworzy艂. Nagle zrobi艂o si臋 cicho. Niesamowicie cicho. Nie tylko w jego g艂owie. Dzwonek zabrzmia艂 jak cisza.

Nacisn膮艂 klamk臋, ale drzwi by艂y zamkni臋te.

鈥 Sprawd藕cie. Mo偶e jakie艣 okno jest otwarte 鈥 poleci艂.

Dwoje mundurowych obesz艂o dom dooko艂a. Nie trwa艂o to d艂ugo, by艂 niedu偶y. Kiedy wr贸cili, policjantka pokr臋ci艂a g艂ow膮.

鈥 To co robimy? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 W艂amujemy si臋 鈥 odpar艂 Winter.


15


WINTER W艁AMA艁 SI臉 DO DOMU. Posz艂o g艂adko. Kiedy otwiera艂 drzwi, b贸l zn贸w zaatakowa艂. Jak gdyby kto艣 sta艂 za drzwiami i zdzieli艂 go w g艂ow臋 jakim艣 ci臋偶kim przedmiotem w chwili, kiedy chcia艂 przekroczy膰 pr贸g. Mo偶e wreszcie by艂 normalnym cz艂owiekiem, takim jak wszyscy. Nie mo偶na mie膰 migreny i r贸wnocze艣nie by膰 outsiderem. Z guzem przysadki owszem. Ale nie z migren膮. B贸l nie jest oznak膮 wyj膮tkowo艣ci. By艂 kim艣 zwyczajnym. Wchodzi艂 do zwyczajnego domu. W艂a艣ciciel by艂 zwyczajn膮 ofiar膮 morderstwa. To by艂 zwyczajny poranek w pracy. S艂ysza艂 za sob膮 Anet臋 i Bertila. Zawo艂a艂: halo?! Potem jeszcze raz, nie licz膮c na odpowied藕. Ten, kt贸ry m贸g艂by odpowiedzie膰, by艂 zupe艂nie gdzie indziej.

鈥 Tam si臋 艣wieci 鈥 zauwa偶y艂a Aneta.

Winter zauwa偶y艂 odblask elektrycznego 艣wiat艂a. Poranek by艂 na to wystarczaj膮co ciemny. Lampa do czytania?

鈥 Halo? 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Nikt nie odpowiedzia艂.

鈥 Wchodzimy czy czekamy na technik贸w? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Nie mo偶emy chyba czeka膰 na technik贸w za ka偶dym razem, kiedy chcemy gdzie艣 wej艣膰 鈥 odpar艂 Ringmar.

鈥 To s膮 te nowe czasy 鈥 rzuci艂a Aneta.

鈥 Wol臋 chyba te dawne 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 Szszsz鈥 鈥 sykn膮艂 Winter. Wydawa艂o mu si臋, 偶e co艣 us艂ysza艂. Szuranie, jaki艣 ruch. W g艂owie mu pulsowa艂o. Tyle rzeczy mo偶e wywo艂a膰 atak migreny. Najcz臋stsz膮 przyczyn膮 jest stres. Tylko 偶e ataki nie przychodz膮, kiedy cz艂owiek stresuje si臋 najbardziej, ale kiedy odpoczywa. Teraz nie odpoczywa艂. Nas艂uchiwa艂. By艂 przygotowany na ruch.

鈥 Zajrz臋 do tego na samym ko艅cu 鈥 powiedzia艂 i ruszy艂 przez przedpok贸j. Jego system nerwowy dzia艂a艂. Ten sam system, kt贸ry przewodzi艂 b贸l, na przyk艂ad kiedy bola艂 go z膮b. Wsp贸艂dzia艂anie naczy艅 krwiono艣nych i nerw贸w. Pomy艣la艂 o g艂owie Bengta Sellberga na przednim siedzeniu samochodu Jana Richardssona. Teraz dla Sellberga wszystko si臋 sko艅czy艂o. Samoch贸d Richardssona te偶 ju偶 nigdy nie b臋dzie taki jak przedtem. Richardsson mo偶e teraz by膰 w tym domu. Mo偶e czyta ksi膮偶k臋 w sypialni. St膮d to elektryczne 艣wiat艂o. Mo偶e napisa艂 j膮 pisarz, kt贸ry mieszka po s膮siedzku. Zamierza艂 z nim porozmawia膰, kiedy sko艅cz膮 ogl膮da膰 dom. Mo偶e zbyt pochopnie przyj膮艂 taki plan. Mo偶e nigdy nie sko艅cz膮 z tym domem. Co艣 z nim by艂o nie tak. Wszystko zdawa艂o si臋 takie鈥 niegotowe. Takie mia艂 wra偶enie. Jakby nie by艂o w nim 偶adnych odpowiedzi. Jakby musieli szuka膰 gdzie indziej.

Spotkali si臋 w kuchni. By艂a czysta i wysprz膮tana. Takie rzeczy Winter widzia艂 od razu. Przy zlewie nie by艂o ani jednego talerza, ani jednej szklanki, 偶adnych sztu膰c贸w. Pedant. Mieszka艂 sam? Nawet tego nie wiedzieli. S艂ysza艂, 偶e Sellberg wda艂 si臋 w awantur臋 z s膮siadem. To mog艂o nie znaczy膰 nic albo znaczy膰 wszystko. Takie rzeczy cz臋sto staj膮 si臋 jasne dopiero po fakcie, kiedy ju偶 nie trzeba zadawa膰 pyta艅.

鈥 Pusto 鈥 stwierdzi艂a Aneta.

Winter wyjrza艂 przez okno.

Jaki艣 m臋偶czyzna zatrzyma艂 si臋 na ulicy. Czarna we艂niana czapeczka, czarna sk贸rzana kurtka i ciemne okulary. Chyba 艣redniego wzrostu, do艣膰 mocnej budowy.

鈥 Kto to mo偶e by膰? 鈥 powiedzia艂 i skinieniem wskaza艂 na m臋偶czyzn臋, kt贸ry nadal nie rusza艂 si臋 z miejsca. 鈥 Stoczniowiec?

Dlaczego stoczniowiec? 鈥 pomy艣la艂 natychmiast. Przecie偶 nie wiem, jak wygl膮daj膮 stoczniowcy. Czy raczej wygl膮dali. Teraz ju偶 ich nie ma.

鈥 Pisarz 鈥 wyja艣ni艂a Aneta. 鈥 Jacob Ademar.

鈥 Najwyra藕niej czego艣 chce 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Mo偶e jest tylko ciekawy.

鈥 Ale czego? Pisze krymina艂y?

鈥 Nie wiem.

Winter wyszed艂 na dw贸r, podszed艂 do furtki. Pisarz sta艂 na swoim miejscu.

鈥 Panie Ademar?

鈥 Tak?

鈥 Czy mog臋 panu w czym艣 pom贸c? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Widzia艂em, 偶e zjawi艂o si臋 tu mn贸stwo ludzi. Co si臋 dzieje?

鈥 Zaciekawi艂o to pana?

鈥 Nie.

鈥 Wi臋c dlaczego pan tu stoi?

鈥 Czy to jest zakazane?

鈥 W艂a艣nie do pana idziemy 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Przez cha艂up臋 s膮siada?

鈥 Tak.

鈥 Dlaczego?

鈥 Mo偶emy porozmawia膰 troch臋 p贸藕niej? 鈥 zapyta艂 Winter.

Ademar zacz膮艂 co艣 m贸wi膰.

鈥 Prosz臋, niech pan teraz st膮d idzie 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co tak鈥

鈥 Przyjdziemy do pana za chwil臋 鈥 przerwa艂 mu Winter.


Lars Bergenhem wi贸z艂 swoj膮 c贸rk臋 na jazd臋 konn膮. Mia艂a wolne. Pola wok贸艂 Alleby by艂y tak samo zielone jak latem, nie, nawet bardziej. Latem by艂y bardziej 偶贸艂te, wysuszone. Jak preria, jak step. Samoloty tanich linii lotniczych startowa艂y z S盲ve, za nasypem, ale nie by艂o potrzeby lecie膰 do s艂o艅ca, bo s艂o艅ce by艂o tutaj. Ci膮gle by艂o. Mo偶e to przez efekt cieplarniany. Wreszcie. Ale ch艂odny deszcz te偶 jest przyjemny. Naga twarz w deszczu, to pi臋kne.

Jak zwykle pr贸bowa艂 pom贸c Adzie z uzd膮, ale za bardzo ba艂 si臋 konia. Wszystkie konie w Alleby by艂y cynicznymi szkapami, kt贸re pr贸bowa艂y urozmaici膰 sobie swoje nudne 偶ycie, dra偶ni膮c si臋 z rodzicami dzieci podczas siod艂ania.

Mia艂 te偶 na oku tylne nogi konia. Nigdy nie wiadomo. Nie wiedzia艂 dok艂adnie, ilu ludziom rocznie durny przera偶ony ko艅 rozwala g艂ow臋, ale statystyki by艂y niepokoj膮ce.

Wreszcie si臋 uda艂o. Ada wyprowadzi艂a besti臋. Musieli jej przydzieli膰 najwi臋ksz膮 chabet臋 w G枚teborgu, pomy艣la艂. Spad艂em z konia podczas szkolenia je藕dzieckiego w szkole policyjnej. Nie wyszkoli艂em si臋 specjalnie. Do艣膰 szybko mnie odrzucili.

Dzieci ustawi艂y si臋 w szeregu, razem z ko艅mi. Mia艂y je藕dzi膰 po lesie czy raczej przez zagajnik jecha膰 na niewielk膮 艂膮czk臋. Bergenhem wraz z grupk膮 innych rodzic贸w czeka艂 na 艣cie偶ce. Ada siedzia艂a na koniu jak ma艂a kowbojka. U艣miechn臋艂a si臋 do niego i pomacha艂a r臋k膮. On te偶 pomacha艂. Karawana ruszy艂a. Jego dziesi臋cioletnia c贸rka jecha艂a na czele. Dotarli do zagajnika. Zapragn膮艂, 偶eby czas si臋 zatrzyma艂 w艂a艣nie tu i w艂a艣nie teraz. Nie powinien si臋 ju偶 ruszy膰. Nigdy wi臋cej. To jest 偶ycie w swoim najja艣niejszym momencie.


W drodze do Torslandy poczu艂 zapach z rafinerii w Skandiahamnen. Dziesi臋膰 lat t臋dy je藕dzi艂 do szeregowego domu, kt贸ry kupili na kr贸tko przed narodzinami Ady. To by艂 jej jedyny dom. Nigdy nie pyta艂a, dlaczego nie ma rodze艅stwa.

W艂a艣nie 艣ci膮ga艂a buty do konnej jazdy. Do艣膰 mozolnie.

鈥 One s膮 za ma艂e, tato.

鈥 Tak szybko?

鈥 Tak.

鈥 Okej.

W samochodzie pachnia艂o koniem. To by艂o w porz膮dku, przypomina艂o mi艂e chwile.

鈥 Kupimy nowe.

鈥 Mo偶emy?

鈥 Jasne.

鈥 A potem zn贸w kupimy nowe, i zn贸w, i zn贸w 鈥 powiedzia艂a z u艣miechem.

鈥 Tak, je艣li b臋dziesz ros艂a w tym tempie.

鈥 Mo偶e nigdy nie przestan臋 rosn膮膰.

鈥 Czterometrowa dziewczynka 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Mog艂abym zosta膰 mistrzyni膮 艣wiata w koszyk贸wce.

鈥 Wtedy nie potrzebowa艂aby艣 nawet dru偶yny.

鈥 E, by艂oby nudno 鈥 stwierdzi艂a.

鈥 To prawda.

Popatrzy艂a w stron臋 脛lvsborgshamnen. Rzeka b艂yszcza艂a w popo艂udniowym s艂o艅cu. By艂o wsz臋dzie. Mieszkali na wyspie, kt贸ra nie wygl膮da艂a jak wyspa, mimo wody, prom贸w i most贸w.

鈥 Mo偶e jecha膰 pop艂ywa膰.

鈥 Hm鈥 Ale by艂oby troch臋 zimno.

鈥 My艣la艂am o p艂ywalni!

鈥 Ha, ha, ha.

鈥 Co b臋dziemy robili latem?

鈥 Oj, latem? Nie mam poj臋cia.

鈥 We Francji mo偶na wypo偶yczy膰 konie i je藕dzi膰, gdzie si臋 chce.

鈥 No, to brzmi ciekawie.

鈥 Ju偶 rozmawia艂am o tym z mam膮.

Mo偶e mogliby to zrobi膰. Gdyby si臋 odwa偶y艂 usi膮艣膰 w siodle. Ale tylko we dw贸jk臋. Martiny wtedy ju偶 na dobre nie b臋dzie w jego 偶yciu albo jego w jej 偶yciu, nie w ten spos贸b. Nadal b臋dzie ich 艂膮czy膰 Ada. Nagle poczu艂 si臋 jak ostatni dra艅. Jego c贸rka siedzia艂a obok i nie mia艂a poj臋cia, 偶e za kilka tygodni prawdopodobnie nic nie b臋dzie takie samo. Jak ona na to zareaguje? Prawdopodobnie, co za cholerne s艂owo.

鈥 Mama powiedzia艂a, 偶e ten pomys艂 jej si臋 bardzo podoba 鈥 powiedzia艂a Ada i jej twarz zn贸w rozja艣ni艂 u艣miech.


Christian Lejon poczu艂 wiatr od rzeki. Prace na budowie naprzeciwko chwilowo przerwano. Jeszcze przed godzin膮 by艂o inaczej. Widzia艂 kilka bardzo niebezpiecznych manewr贸w. Ludzie mogli zgin膮膰, tralala. Czasami przychodzi艂o mu co艣 takiego do g艂owy, tralala. Mo偶e to spos贸b na migren臋. Mo偶e to faktycznie by艂o to. Migrena nadci膮ga艂a powoli, ale tym razem to nie by艂o takie straszne. Mo偶e to z powodu morderstwa, kt贸re wtedy by艂o w toku? Kiedy postanowi艂 zaczeka膰, bola艂o mniej. Kiedy je przeprowadzi艂, b贸l by艂 nie do zniesienia jeszcze przez wiele godzin. Kiedy usz艂o z niego ca艂e napi臋cie. Przypomnienie o przykazaniu: nie zabijaj. Ojciec chodzi艂 do ko艣cio艂a, matka te偶. To nie pomog艂o. Tamtego dnia Boga nie by艂o w stoczni, odpoczywa艂. Odwr贸ci艂 si臋. Jego go艣膰 sta艂 w drzwiach na balkon. Wygl膮da艂 blado, jakby ci膮gle czeka艂. To musi by膰 okropne 偶ycie, tak czeka膰 i wiedzie膰, 偶e w ko艅cu i tak wszystko mo偶e p贸j艣膰 w diab艂y. Nie chcia艂bym tak 偶y膰. Na pewno co艣 bym zrobi艂. Ale on nie mo偶e. Tak samo jak ten drugi biedak. Kiedy艣 mia艂 wyb贸r, a potem by艂o za p贸藕no.

鈥 Tak tu b臋dzie w przysz艂o艣ci 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Co鈥 masz na my艣li?

Lejon u艣miechn膮艂 si臋 i roz艂o偶y艂 r臋ce.

鈥 Cisz臋, oczywi艣cie.

M臋偶czyzna ws艂ucha艂 si臋 w cisz臋. Rzeczywi艣cie by艂o cicho. Statek p艂yn膮艂 po rzece, ale to te偶 by艂a cz臋艣膰 ciszy, dopiero w ciszy mo偶na by艂o to us艂ysze膰. Tak by艂o z wi臋kszo艣ci膮 odg艂os贸w nale偶膮cych do prawdziwego 偶ycia. To kocha艂 najbardziej. Wieczorem, kiedy robotnicy schodzili z budowy, wraca艂a cisza. Za dnia zamyka艂 okna albo stara艂 si臋 by膰 poza domem. Prawie zawsze by艂 poza domem. Gdyby budowa ha艂asowa艂a te偶 wieczorem, musia艂by co艣 z tym zrobi膰. M贸g艂 co艣 z tym zrobi膰, umia艂 sobie poradzi膰 ze wszystkim.

鈥 Par臋 dni temu kto艣 mi uszkodzi艂 bryk臋 鈥 powiedzia艂 Lejon.

Drugi m臋偶czyzna si臋 nie odezwa艂.

鈥 Nie spodoba艂o mi si臋 to.

鈥 Rozumiem.

鈥 Gdzie艣 tam kto艣 sobie je藕dzi z moim lakierem na gracie 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 No.

鈥 Ale zamierzam go znale藕膰.

鈥 No.

鈥 Nie mog臋 si臋 doczeka膰.

鈥 Ja鈥 musz臋 ju偶 i艣膰.

鈥 B膮d藕 ostro偶ny 鈥 rzuci艂 Lejon i wybuchn膮艂 艣miechem.


Aneta i Winter stali przed domem Sellberga. Nie znale藕li w 艣rodku nic, ani 偶ywego, ani martwego. Winter pociera艂 czo艂o nad okiem. Aneta nic nie m贸wi艂a. Winter odsun膮艂 d艂o艅 od skroni.

鈥 Jak to jest z wami, Aneto? Z tob膮 i Fredrikiem?

Drgn臋艂a, jakby znienacka uk艂u艂 j膮 czym艣 ostrym.

鈥 Wypr贸bowujesz na mnie swoje metody prowadzenia przes艂ucha艅? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Nie. Po prostu o tym pomy艣la艂em. Chcia艂bym wiedzie膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 Dlaczego? Bo mi na was zale偶y oczywi艣cie. Ale nie musisz odpowiada膰.

Wygl膮da艂a, jakby si臋 zastanawia艂a, czy powinna odpowiedzie膰. Winter widzia艂 przez okno Ringmara. Chyba ogl膮da艂 co艣 na pod艂odze w kuchni. Pisarza ju偶 nie by艂o za p艂otem. Troch臋 g艂upio si臋 wobec niego zachowa艂. To by艂o dziwne. Chyba co艣 si臋 z nim dzia艂o. To by艂o co艣 przypadkowego. To mia艂o zwi膮zek z prac膮. To absolutnie nie mia艂o 偶adnego zwi膮zku z prac膮. Przechodzi艂 kryzys. Nie przechodzi艂 偶adnego kryzysu. Po prostu przez chwil臋 mia艂 kiepski humor. Bola艂o. Teraz ju偶 przesta艂o.

鈥 Nie wiem 鈥 powiedzia艂a w ko艅cu Aneta. 鈥 Nie wiem, czy ja鈥 si臋 wyprowadzi艂am na przyk艂ad. 鈥 Za艣mia艂a si臋. 鈥 M贸wi臋 jak kto艣, kto nawet nie wie, gdzie mieszka, co?

鈥 Tak 鈥 przyzna艂 z u艣miechem Winter.

鈥 Do diab艂a 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Nie wiem, co si臋 dzieje.

Winter si臋 nie odezwa艂.

鈥 Dzisiaj鈥 nocowa艂am u kole偶anki. W mie艣cie. I w艂a艣ciwie sama nie wiem dlaczego.

鈥 Co艣 si臋 sta艂o?

鈥 Z Fredrikiem? O to ci chodzi? Co masz na my艣li?

鈥 Czy sta艂o si臋 co艣鈥 szczeg贸lnego.

鈥 Nie, nic takiego. Nic, o czym mog艂abym opowiedzie膰. To tylko tak鈥 nie wiem. Naprawd臋 sama nie wiem.

鈥 Co teraz b臋dzie?

Zwleka艂a z odpowiedzi膮. Drzwi si臋 otworzy艂y, wyszed艂 Ringmar.

鈥 Ja鈥 chcemy o tym porozmawia膰 wieczorem 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Dom wygl膮da tak, jakby by艂 przygotowany na d艂ug膮 nieobecno艣膰 w艂a艣ciciela 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Jakby Sellberg zamierza艂 nie wraca膰 przez d艂u偶szy czas 鈥 wyja艣ni艂 Ringmar. 鈥 Co艣 jak d艂uga podr贸偶.

鈥 W pewnym sensie to te偶 si臋 zgadza 鈥 stwierdzi艂 Winter.

Ademar otworzy艂, zanim zd膮偶yli zapuka膰.

鈥 Widzia艂em, 偶e idziecie 鈥 wyt艂umaczy艂.

Winter poszed艂 do niego tylko z Anet膮. Ringmar wr贸ci艂 do komendy.

鈥 Przepraszam, je艣li by艂em troch臋 opryskliwy 鈥 zacz膮艂 Winter.

鈥 W porz膮dku. Rozumiem, 偶e tacy ciekawscy gapie mog膮 by膰 k艂opotliwi. Prosz臋 wej艣膰.

Przedpok贸j by艂 du偶y.

鈥 Mo偶ecie po艂o偶y膰 p艂aszcze tu, na krze艣le 鈥 wskaza艂 Ademar.

Zaprowadzi艂 ich do salonu z oknem wychodz膮cym na ogr贸d.

鈥 Prosz臋 usi膮艣膰. Chcecie pa艅stwo kawy albo czego艣 innego?

鈥 Nie, dzi臋kuj臋 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 By艂 pan ciekawy? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Hm鈥 chodzi panu o tamto na ulicy. Nie, w艂a艣ciwie nie.

鈥 S艂ysza艂 pan co艣? A mo偶e widzia艂?

鈥 Kiedy?

鈥 Kiedykolwiek 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 To mia艂 by膰 偶art? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Nie.

鈥 Nie widzia艂em nic od chwili, kiedy m贸j s膮siad mi grozi艂.

鈥 Ach tak?

鈥 Tak.

鈥 Prosz臋 o tym opowiedzie膰.

Ademar opowiedzia艂. To by艂o do艣膰 kr贸tkie opowiadanie, sk艂ada艂o si臋 g艂贸wnie z pocz膮tku i ko艅ca.

鈥 Dlaczego pa艅stwo tu s膮? 鈥 zapyta艂 pod koniec.

Winter zdradzi艂 mu tyle informacji o morderstwie, ile chcia艂 i m贸g艂.

鈥 Nie wiem, co powiedzie膰 鈥 powiedzia艂 Ademar.

Aneta zauwa偶y艂a, 偶e zblad艂, kiedy to us艂ysza艂. A gdybym to by艂 ja, tak musia艂 pomy艣le膰, przysz艂o jej do g艂owy. To m贸g艂bym by膰 ja.

鈥 Czy to pan to zrobi艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Co?

鈥 Zastrzeli艂 go.

鈥 Dlaczego mia艂bym to zrobi膰?

鈥 Mo偶e pana prze艣ladowa艂. Ba艂 si臋 pan.

鈥 Nie mam broni 鈥 stwierdzi艂 Ademar. To chyba taka metoda, pomy艣la艂. Nie jestem zaskoczony. Mam nadziej臋, 偶e nie sprawiam wra偶enia zbyt spokojnego.

Pomy艣la艂, 偶e komisarz nie wygl膮da na zadowolonego. Przedstawi艂 si臋. Zachowywa艂 si臋 tak, jakby go co艣 bola艂o. Ademar zna艂 go z widzenia. Pojawia艂 si臋 w gazetach, kiedy艣 nawet w telewizji.

鈥 Prosz臋 opowiedzie膰 o tych samochodach, kt贸re tu parkowa艂y 鈥 poprosi艂 Winter.

Ademar opowiedzia艂.

鈥 Co pan pisze? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 S艂ucham?

鈥 Przecie偶 jest pan pisarzem. Co pan pisze?

鈥 R贸偶ne rzeczy.

鈥 Na przyk艂ad?

鈥 Czy to jest cz臋艣膰 przes艂uchania?

鈥 Nie, jestem tylko ciekawy 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

鈥 Du偶o pan czyta?

鈥 Mniej, ni偶bym chcia艂.

鈥 Czyta艂 pan jak膮艣 moj膮 ksi膮偶k臋?

鈥 Niestety.

鈥 Nie pisuj臋 krymina艂贸w 鈥 stwierdzi艂 Ademar.

鈥 I tak ich nie czytam.

鈥 My艣la艂em, 偶e wszyscy policjanci czytaj膮 krymina艂y.

鈥 Mam tego do艣膰 w pracy 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 W tej chwili w艂a艣ciwie pracuj臋 nad czym艣鈥 zbli偶onym 鈥 powiedzia艂 Ademar. 鈥 Ale to b臋dzie mia艂o raczej charakter dokumentu, tak mi si臋 wydaje. Nie wiem jeszcze w艂a艣ciwie.

鈥 Ach tak?

鈥 Co艣, co si臋 sta艂o na jednej z tutejszych wysp. Na po艂udniowych szkierach. Trzydzie艣ci lat temu.

鈥 Tak?

鈥 By艂y tam kolonie letnie. O艣rodek kolonijny.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Zna pan to miejsce?

鈥 Je艣li ma pan na my艣li o艣rodek na Br盲nn枚, to znam. Ale ju偶 go nie ma.

鈥 Co艣 si臋 tam sta艂o 鈥 wyja艣ni艂 Ademar.


Min膮艂 rynek, kawiarni臋, hotel. Znad rzeki wia艂 wiatr. Kilka minut wcze艣niej go nie by艂o. Powierzchnia wody si臋 zmarszczy艂a. Skr臋ci艂 w Dockpiren i stan膮艂 na przystanku. 脛lvsnabben by艂 w drodze na drug膮 stron臋, za kilka minut b臋dzie z powrotem.

Kiedy znalaz艂 si臋 na pok艂adzie, odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w stron臋 S枚rhallskajen. S艂o艅ce o艣wietla艂o domy z zachodu. Wygl膮da艂y jak inne miasto, inny kraj. Inny 艣wiat. Nale偶a艂em do tego 艣wiata, pomy艣la艂. To by艂o ca艂kiem niedawno. Teraz to wszystko znikn臋艂o. Teraz ju偶 nigdy nie b臋d臋 m贸g艂 wr贸ci膰. Jest jeszcze kto艣, kto wie, pomy艣la艂. To mnie nie uratuje.

Niewielki prom przybi艂 do Klippan. Ruszy艂 na wsch贸d, przeszed艂 obok terminalu prom贸w do Niemiec. Dzi艣 wieczorem Stena powinna wyp艂yn膮膰 do Kilonii, jak co wiecz贸r. M贸g艂by by膰 na pok艂adzie. To najlepszy spos贸b, 偶eby st膮d wyjecha膰. Ale to i tak by nie pomog艂o. To nie pomo偶e nikomu. I tak go tam znajd膮, zanim jeszcze prom dotrze do celu. Wyl膮dowa艂by na dnie morza. I tak wyl膮dowa艂by w morzu. Pewnie by go utopili.

Skr臋ci艂 w Karl Johansgatan. Nie bywa艂 tam od bardzo dawna. Ale prawie wszystko wygl膮da艂o tak samo. Kilka sklep贸w zamkni臋to, kilka nowych powsta艂o. Plac Chapmans torg nadal by艂 zabudowany czerwon膮 ceg艂膮 i zabetonowany 鈥 tak samo jak przedtem. Biblioteka jeszcze istnia艂a. By艂a otwarta. Wszed艂, min膮艂 recepcj臋. 呕adna z dw贸ch kobiet siedz膮cych za kontuarem nie spojrza艂a w jego stron臋. Ucieszy艂o go to. Cieszy艂by si臋, gdyby ju偶 nikt nigdy na niego nie patrzy艂. P贸艂ki z pras膮 by艂y na swoim dawnym miejscu, tam gdzie pami臋ta艂. Zacz膮艂 czyta膰. Czyta艂 o sobie. Nie by艂o tego du偶o. Nie wiedzieli zbyt wiele. Nikt nie wiedzia艂 wi臋cej, ni偶 mia艂 wiedzie膰. Sk膮d mogliby wiedzie膰? Sk膮d mogliby to wszystko wiedzie膰? Mo偶e zna艂 odpowied藕 r贸wnie偶 na to pytanie. Od艂o偶y艂 gazet臋 na p贸艂k臋 i wyszed艂. Przy placu by艂o wi臋cej restauracji ni偶 kiedy艣, o wiele wi臋cej. W rogu sta艂a budka telefoniczna. Mia艂 nadziej臋, 偶e jeszcze stoi. Jedyna, jaka zosta艂a w mie艣cie. Wszed艂 i stwierdzi艂, 偶e telefon nadal dzia艂a. Wybra艂 numer. Po艂膮czy艂 si臋 z central膮. Odebra艂a kobieta.

鈥 Chcia艂bym rozmawia膰 z komisarzem Erikiem Winterem 鈥 powiedzia艂.


21:25


BY艁O JEJ ZIMNO. Szli przez cie艅, by艂o ch艂odniej, ni偶 mog艂o si臋 na pierwszy rzut oka wydawa膰. Jej cia艂o jeszcze dobrze nie wysch艂o.

S艂o艅ca ju偶 nie by艂o wida膰, ale nadal by艂o jasno, mo偶e nie tak jak w dzie艅, ale prawie.

Potem wyszli spomi臋dzy cieni. Wsz臋dzie by艂y ska艂y. Niekt贸re twarde, niekt贸re sprawia艂y wra偶enie mi臋kkich jak poduchy albo d艂ugie piaszczyste wydmy. Ale nigdzie nie widzia艂a piasku. By艂 pod wod膮. Co艣 b艂yska艂o na wodzie w zatoce, na ca艂ym morzu. Mo偶e to s艂o艅ce zacz臋艂o roz艣wietla膰 wod臋 od do艂u, kiedy zapad艂o si臋 w morze.

鈥 Dobry ma si臋 st膮d widok 鈥 powiedzia艂.

Przytakn臋艂a.

鈥 Zimno ci?

鈥 Nie鈥 teraz ju偶 nie.

鈥 S艂yszysz? 鈥 zapyta艂, wyci膮gaj膮c r臋k臋 w stron臋 morza.

鈥 Nie, a co?

鈥 To brzmi tak, jakby kto艣 si臋 zbli偶a艂 鈥 wyja艣ni艂.

Zn贸w si臋 ws艂ucha艂a. Mo偶e to m贸g艂 by膰 warkot silnika. Ale nic nie widzia艂a.

鈥 To 艂贸d藕 鈥 stwierdzi艂.

Poczu艂a powiew wiatru. Ch艂odny, jakby nagle, w ci膮gu kilku sekund, zrobi艂a si臋 jesie艅.

鈥 Wracamy 鈥 zdecydowa艂a. 鈥 Chc臋 wraca膰.

鈥 Na piechot臋 to daleko 鈥 odpar艂.

鈥 Ale jak w takim razie wr贸cimy? 鈥 zapyta艂a. Jej cia艂o przeszy艂 dreszcz. 鈥 Teraz mi zimno.

W dole ukaza艂a si臋 艂贸dka. Wy艂oni艂a si臋 zza ska艂y, kt贸ra wygl膮da艂a jak g艂owa konia. Z ka偶dej strony tak wygl膮da艂a. Nazwa艂a j膮 Ko艅ska G贸ra, ale nie wiedzia艂a, czy na pewno tak si臋 nazywa. Mo偶e wcale nie mia艂a nazwy.

Widzia艂a twarze w 艂贸dce. By艂y jak migocz膮ce punkty, na pewno z powodu refleks贸w 艣wiat艂a na wodzie.

鈥 Mamy go艣ci 鈥 stwierdzi艂.

艁贸dka powoli wsun臋艂a si臋 do zatoki. Us艂ysza艂a, jak silnik ga艣nie. Widzia艂a wystaj膮ce wios艂o. 艁贸dka by艂a plastikowa, nie wi臋ksza ni偶 b膮czek. Silnik by艂 niewiele mniejszy od niej.

鈥 Znasz ich? 鈥 zapyta艂a.

鈥 A ty nie znasz? 鈥 odpowiedzia艂 pytaniem, odwracaj膮c si臋 do niej.


16


WINTER JECHA艁 NA G脫R臉 SWOJ膭 WIND膭. Robi艂 to ju偶 chyba pi臋膰 tysi臋cy razy. Zna艂 ka偶d膮 zmarszczk臋 Waldemara Windy, jak go nazywa艂y dziewczynki. Najpierw Elsa, teraz r贸wnie偶 Lilly. Waldemar Winda. Zawsze ubrany w br膮zowy maho艅. Wzdycha艂, ci膮gn膮c ich z wysi艂kiem na czwarte pi臋tro. Dzi臋kuj臋, powiedzia艂 Winter, wysiadaj膮c, i zasun膮艂 za sob膮 ozdobn膮 krat臋. Mo偶liwe, 偶e nigdy si臋 nie wyprowadzili z Vasaplatsen wy艂膮cznie z powodu tej us艂u偶nej windy. Dzia艂ka, kt贸r膮 kupili nad morzem, by艂a 艣wietn膮 pla偶膮. W艂asna pla偶a. I mo偶e niech tak zostanie.

G艂owa akurat nie dawa艂a o sobie zna膰. B贸l przeni贸s艂 si臋 do cia艂a jakiego艣 innego nieszcz臋艣nika, ale tylko na kr贸tk膮 chwil臋. Czy jest jeden b贸l, kt贸ry si臋 przemieszcza mi臋dzy nami? Jak jedno z艂o. Ale z艂em jeste艣my my sami. W takim razie b贸l te偶 tym jest. Tak m贸g艂 my艣le膰 komisarz policji kryminalnej, przekraczaj膮c pr贸g swojego mieszkania. Lilly czeka艂a ju偶 w przedpokoju. Podni贸s艂 j膮 i uca艂owa艂. Dmuchn膮艂 jej za ucho, za艣mia艂a si臋 rado艣nie.

Angela wysz艂a z kuchni z w艂osami owini臋tymi w r臋cznik. Wygl膮da艂a jak mieszkanka pustyni, kobieta szejk.

鈥 Gdzie Elsa? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Pozwoli艂am jej zosta膰 na kolacji u kole偶anki.

鈥 U kogo?

鈥 U Clary. Mieszkaj膮 przy鈥

鈥 Tak, wiem 鈥 przerwa艂 jej Winter.

鈥 No to przepraszam.

鈥 Nie musisz si臋 zaraz obra偶a膰.

鈥 Chyba si臋 nie obra偶am? Kto tu jest obra偶ony?

鈥 Chcesz powiedzie膰, 偶e to ja si臋 obrazi艂em? 鈥 zapyta艂 Winter, stawiaj膮c Lilly na pod艂odze.

Dziewczynka nagle posmutnia艂a. Dwa palce pow臋drowa艂y do buzi, na pocieszenie przed tym, co mog艂o nadej艣膰. W艣ciek艂y ojciec, w艣ciek艂a matka. Co to jest? Winter poczu艂, jak ogarnia go irytacja. Nie chcia艂 tego. Nie m贸g艂 tego powstrzyma膰.

鈥 Mo偶e lepiej sobie p贸jd臋? 鈥 rzuci艂.

鈥 Co ty wygadujesz? 鈥 obruszy艂a si臋 Angela. 鈥 My艣la艂am, 偶e nie b臋dziemy si臋 tak po szczeniacku zachowywa膰.

Lilly spojrza艂a na niego. Wygl膮da艂a jak Angela w dzieci艅stwie. Mia艂a nos i podbr贸dek Angeli. Nie wiedzia艂, co ma po nim. Mo偶e oczy. W臋偶owe oczy. Snake eyes, powiedzia艂 mu kiedy艣 hinduski wr贸偶bita, kt贸rego spotka艂 na lotnisku w Palermo. Przechodzi艂, spojrza艂 na niego, powiedzia艂 to i u艣miechn膮艂 si臋 melancholijnie. To by艂o jak sen, prawdziwy sen. Erik snake eyes Winter. Zrobi艂 do Lilly zabawn膮 min臋. Nie, to nie by艂y w臋偶owe oczy, bro艅 Bo偶e. Nie by艂 偶adnym w臋偶em, w臋偶em z raju. Poszed艂 do kuchni i po艂o偶y艂 na stole zakupy.

鈥 Nie kupi艂em koperku 鈥 powiedzia艂. 鈥 Pomy艣la艂em, 偶e do ryby mog臋 podsma偶y膰 troch臋 krewetek z curry.

鈥 Ju偶 jestem g艂odna 鈥 powiedzia艂a Angela.

鈥 Nie jad艂a艣 lunchu?

鈥 Kanapk臋 w kafeterii.

鈥 Czy pani doktor nie wie, 偶e w ci膮gu dnia trzeba zje艣膰 co艣 zdrowego?

鈥 Chcesz kieliszek wina? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Skoro m贸wimy o zdrowiu, ch臋tnie.


Usma偶y艂 fl膮dry na grillowej patelni, szybko poddusi艂 na ma艣le krewetki z plasterkami czosnku i syngalesk膮 mieszank膮 curry. U艂o偶y艂 ryb臋 na podgrzanych talerzach i pola艂 mas艂em z krewetkami. W hali targowej kupi艂 te偶 okr臋, ugotowa艂 j膮 i poda艂 jako dodatek. Angela pokroi艂a kilka pomidor贸w. Winter ubi艂 ziemniaki na pur茅e i dola艂 sobie wina. Za oknem dzie艅 ju偶 znikn膮艂. Niebo przybra艂o wspania艂膮 czarnogranatow膮 barw臋. Mo偶e to najpi臋kniejszy kolor w roku.

Lilly wszystko smakowa艂o.

鈥 Nawet okra 鈥 zauwa偶y艂a Angela.

鈥 W艂a艣nie to chyba najbardziej kojarzy mi si臋 z indyjsk膮 kuchni膮 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Hm鈥

Lilly zrobi艂a si臋 bardzo senna.

Winter wsta艂 od sto艂u, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do jej pokoju. Kilka miesi臋cy wcze艣niej zapragn臋艂a mie膰 w艂asny pok贸j i go dosta艂a. W mieszkaniu by艂o do艣膰 miejsca dla wszystkich. Cho膰by to przemawia艂o przeciwko wyprowadzce.

Angela nadal siedzia艂a przy stole.

Winter wr贸ci艂 i nala艂 sobie kolejny kieliszek wina. Zacz臋艂o si臋 robi膰 ciep艂e.

鈥 Nie b臋dziesz jutro zm臋czony? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Ju偶 jestem zm臋czony.

鈥 Co to za odpowied藕?

鈥 A potem zamierzam si臋 napi膰 whisky i b臋d臋 jeszcze bardziej zm臋czony.

鈥 Tak, tak.

鈥 Co chcesz powiedzie膰 przez to: tak, tak?

鈥 Nic, Eriku. Nie zaczynaj znowu.

Poczu艂 w g艂owie ucisk, jakby jego potylic臋 艣cisn臋艂a stalowa siatka. Teraz to nie by艂a migrena. To by艂o jakie艣 inne dziadostwo.

Angela nieoczekiwanie wsta艂a i wysz艂a. On nadal siedzia艂, a偶 opr贸偶ni艂 kieliszek, a potem wa偶y艂 go w d艂oni, zastanawiaj膮c si臋, czy nie cisn膮膰 nim o wykafelkowan膮 艣cian臋 nad blatem. Zamkn膮艂 oczy, odstawi艂 kieliszek i wsta艂.

Angela siedzia艂a w salonie. Nie widzia艂 jej twarzy. Nie zapali艂a 艣wiat艂a.

鈥 Przecie偶 s膮 lekarstwa 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Eriku, na lito艣膰 bosk膮.

鈥 Na co?

鈥 Na migren臋 oczywi艣cie. To przecie偶 bez sensu. Wypisa艂am ci co艣, ale nie wykupi艂e艣 tego.

鈥 Teraz nie mam migreny.

鈥 Ale tak to wygl膮da.

鈥 Dlaczego tak twierdzisz?

Nie odpowiedzia艂a. Nadal nie widzia艂 jej twarzy. Usiad艂.

鈥 No dobrze, ju偶 dobrze 鈥 powiedzia艂.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego na fotelu. Zauwa偶y艂, 偶e p艂aka艂a. Poczu艂 si臋 jak 艣winia. Infantylna 艣winia. Zas艂u偶y艂 na pieprzony b贸l g艂owy. Przyjd藕, b艂ogi b贸lu, przyjd藕 na zawsze. Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. Nawet tego nie m贸g艂 zrobi膰, wsta膰, podej艣膰 do niej i mocno przytuli膰. Co si臋 dzieje? Kim si臋 sta艂em? Co wywo艂uje objawy: za ma艂o albo za du偶o snu, zbyt mocne lub migocz膮ce 艣wiat艂o, zaniedbania 偶ywieniowe, spo偶ywanie ostrych ser贸w, czekolady, cytrus贸w albo czerwonego wina, ci臋偶kie zapachy, zmiana pogody. Nic z tych rzeczy. Zadzwoni艂 telefon. Sygna艂 zabrzmia艂 ostro. Wyszed艂 do przedpokoju i zdj膮艂 s艂uchawk臋 ze 艣ciany. Telefon wisia艂 tam od lat, powiesi艂 go, jeszcze zanim Angela si臋 wprowadzi艂a. Zanim zostali rodzin膮. Telefon stacjonarny na 艣cianie to anachronizm. Nied艂ugo ja te偶 nim b臋d臋. Bana艂, dziecinny bana艂.

Staro艣wieckie urz膮dzenie, bez wy艣wietlacza. Nie zaniepokoi艂 si臋. Zastrze偶ony numer, jeden z wielu.

鈥 S艂ucham, Winter.

鈥 Tato! Mog臋 zosta膰 na noc u Clary?

鈥 Nie鈥 wiem, c贸reczko.

鈥 Ale nie mog艂abym? Jej mama si臋 zgadza!

鈥 A co m贸wi jej tata?

鈥 On te偶 m贸wi, 偶e mog臋!

鈥 Czy to prawda, c贸reczko?

鈥 Jasne, 偶e to prawda!

鈥 Zaczekaj chwil臋. Zapytam mam臋.

鈥 Aha 鈥 powiedzia艂a Elsa. 鈥 A dlaczego zawsze musisz j膮 pyta膰?

鈥 Chyba nie zawsze?

鈥 Nigdy sam nie mo偶esz zdecydowa膰 鈥 odpar艂a dziewczynka.

Spojrza艂 na Angel臋. U艣miecha艂a si臋, musia艂a wszystko s艂ysze膰. Mo偶e tak by艂o. Decydowa艂 o wszystkim sam w pracy, ca艂y czas, i w domu, z rodzin膮, nie chcia艂 ju偶 podejmowa膰 偶adnych decyzji. Mo偶e w ma艂ych sprawach, kiedy chodzi艂o o kolacj臋, ale nic wi臋cej.

鈥 Okej 鈥 powiedzia艂 w ko艅cu.

鈥 To mog臋? 鈥 upewni艂a si臋.

鈥 Tak.

鈥 Hurra!

鈥 I nawet nie zapyta艂em mamy 鈥 doda艂.


Wypi艂 tylko jedn膮, mo偶e dwie whisky. Zreszt膮 niezbyt du偶e. Angela przez chwil臋 nic nie m贸wi艂a. W ko艅cu powiedzia艂a:

鈥 Zaczynasz coraz wi臋cej pi膰, Eriku.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Nie zauwa偶y艂e艣? Sam o tym nie pomy艣la艂e艣?

鈥 A kto mnie pyta艂 dzi艣 wieczorem, czy nie napij臋 si臋 wina?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Nie pij臋 wi臋cej ni偶 przedtem.

Na to te偶 wola艂a nie odpowiada膰.

Czasem mo偶e wypi艂 nadprogramow膮 szklank臋 whisky, ale tylko jako lekarstwo. Czy na przyk艂ad teraz bola艂a go g艂owa? Nie. Ale zacz臋艂aby bole膰, gdyby pi艂 dalej.

Wsta艂, wzi膮艂 ze sto艂u butelk臋 whisky, zani贸s艂 j膮 do kuchni, postawi艂 na blacie i wr贸ci艂 do Angeli.

鈥 No to na dzi艣 koniec z whisky. Tak b臋dzie lepiej?

Nie odpowiedzia艂a. Usiad艂.

鈥 Chcesz si臋 k艂贸ci膰? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Ale o co chodzi?

鈥 Wygl膮da na to, 偶e chcesz wywo艂a膰 awantur臋. Wszystko jedno, co ja powiem.

鈥 Nie chc臋 wywo艂a膰 偶adnej awantury. Z prac膮 mam awantur a偶 nadto.

鈥 Jakie艣 problemy?

鈥 Powiedzia艂em: z prac膮. Nie w pracy.

鈥 Ach, to bardzo przepraszam.

鈥 No i kto si臋 teraz awanturuje?

鈥 Ja si臋 awanturuj臋?

Nie odpowiedzia艂.

Siedzieli dalej w milczeniu. S艂ysza艂 ruch uliczny na Vasaplatsen. Zwykle nie zwraca艂 na to uwagi. Ha艂as z ulicy sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 odg艂os贸w jego 艣wiata. My艣la艂, 偶e ju偶 tak zostanie. A teraz nagle te odg艂osy z zewn膮trz zacz臋艂y go irytowa膰. Dlaczego, u diab艂a, ludzie nie mog膮 wieczorem posiedzie膰 w domu? Dlaczego musz膮 je藕dzi膰 w k贸艂ko po mie艣cie, kr膮偶y膰 akurat pod jego balkonem, wok贸艂 Vasaplatsen? Zn贸w wsta艂.

鈥 Wychodz臋 na chwil臋 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co chcesz zrobi膰?

鈥 Przej艣膰 si臋, m贸wi艂em. Potrzebuj臋 powietrza.

鈥 Ja te偶 potrzebuj臋 powietrza 鈥 powiedzia艂a Angela, podnosz膮c si臋. 鈥 Potrzebuj臋 tego bardziej ni偶 ty. By艂am dzi艣 d艂u偶ej w zamkni臋ciu. Wychodz臋 na chwil臋.

鈥 Co chcesz zrobi膰? 鈥 zapyta艂. Sam przed chwil膮 us艂ysza艂 takie pytanie.

Angela nie odpowiedzia艂a.

Po kilku minutach us艂ysza艂, jak trzaskaj膮 drzwi. Ca艂y czas sta艂 w tym samym miejscu. By艂 sparali偶owany.


鈥 Gdzie by艂a艣?

Nie wiedzia艂, jak d艂ugo jej nie by艂o. Zajrza艂 do Lilly i posiedzia艂 chwil臋, patrz膮c na dziecko 艣pi膮ce snem niewinnych. Mo偶e wszyscy s膮 niewinni, kiedy 艣pi膮, mo偶e to nie jest przywilej dzieci. Mo偶e sam jest niewinny, kiedy 艣pi.

鈥 Przesz艂am si臋 troch臋 po dzielnicy 鈥 odpowiedzia艂a.

鈥 Byli jacy艣 ludzie?

鈥 Prawie pusto.

鈥 Nie nale偶y chodzi膰 samotnie wieczorami.

鈥 Trzyma艂am si臋 o艣wietlonych miejsc.

To nie by艂a prawda. Vasastan potrafi艂a by膰 ciemna i ponura. Domy by艂y za wysokie i za stare.

鈥 Teraz na mnie kolej 鈥 powiedzia艂.

鈥 O czym m贸wisz?

鈥 呕eby si臋 przej艣膰, oczywi艣cie. Ja te偶 chc臋 si臋 przewietrzy膰. Jest tu wi臋cej os贸b, kt贸re potrzebuj膮 oddechu.

鈥 Na Boga, Eriku. 鈥 Podesz艂a do niego krok bli偶ej. Stali w przedpokoju. Kiedy stan臋艂a w drzwiach, wychodzi艂 z pokoju Lilly. 鈥 Co si臋 w艂a艣ciwie z tob膮 dzieje?

鈥 Wszystko dobrze, je艣li tylko b臋d臋 m贸g艂 wyj艣膰 na powietrze.

鈥 Masz depresj臋, Eriku? Jak si臋 czujesz?

鈥 Co to za g艂upie pytanie? Depresj臋? Dlaczego mia艂bym mie膰 depresj臋?


Powietrze wcale nie by艂o tak 艣wie偶e, jak sobie wyobra偶a艂. Mo偶e nie jest tak zdrowy, jak by chcia艂. W depresji, nie, nie jest w depresji. A co to jest? Nie wiedzia艂 nawet, co by to mog艂o by膰. To by艂o tak, jakby nic nie by艂o naprawd臋 zabawne, emocjonuj膮ce, ciekawe, ale to nie by艂 jego 艣wiat. Wszystko by艂o wyzwaniem. Wszystko by艂o emocjonuj膮ce jak diabli. Zabawne te偶 by艂o, 艣mia艂 si臋 codziennie. Bawi艂 si臋 z dzie膰mi, zanim zasn臋艂y. Nalewa艂 sobie ma艂膮 whisky, kiedy ju偶 od dawna by艂o ciemno. Weso艂o.

Przeszed艂 przez stanowi膮c膮 zagro偶enie dla 偶ycia All茅n. Przez ulubiony bulwar kierowc贸w nami臋tnie przeje偶d偶aj膮cych na czerwonym 艣wietle. Jeden w艂a艣nie nadje偶d偶a艂. Winter nie przeszed艂 po pasach, cho膰 mia艂 zielone 艣wiat艂o. Mo偶na by ich tu zgarnia膰 co wiecz贸r. Cholerni idioci.

Przeszed艂 nad kana艂em Raoul Wallenbergs gata, potem skr臋ci艂 w lewo w Sahlgrensgatan i min膮艂 dawny budynek Sociala huset. Teraz by艂a tam szko艂a pedagogiczna. Wyr贸s艂 nowy gmach, po drugiej stronie Viktoriagatan. Szk艂o i beton, wi臋cej szk艂a. O艣wietlone jak akwarium, mo偶e by艂a w tym jaka艣 symbolika.

Podziemny parking pod akwarium. Winter spojrza艂 na sw贸j przegub. Do p贸艂nocy zosta艂a godzina. Wszed艂 do 艣rodka. 艢wiat艂o by艂o tak samo niebieskie i zimne jak zawsze w takich miejscach. To nie przypadek, 偶e tak wiele thriller贸w ko艅czy si臋 albo zaczyna na podziemnym parkingu. A tutaj jeste艣my w samym 艣rodku, pomy艣la艂.

Przeszed艂 wzd艂u偶 rz臋d贸w samochod贸w, skr臋ci艂 w lewo i zszed艂 na ni偶szy poziom. Odgrodzony kawa艂ek w dalszym ko艅cu wielkiej hali wygl膮da艂 jak ma艂e miasteczko namiotowe. Teraz nikogo tam nie by艂o. Torsten i jego ludzie dok艂adnie obejrzeli posadzk臋 i 艣ciany. Samochodu oczywi艣cie te偶 ju偶 nie by艂o. Ofiary r贸wnie偶 nie. Bengta Sellberga. Uda艂 si臋 do krainy wiecznych 艂ow贸w. Winter zatrzyma艂 si臋 przed namiotem rozpostartym nad miejscem zbrodni. Wyj膮艂 z kieszeni kom贸rk臋. Na dole nie by艂o zasi臋gu. Rozejrza艂 si臋. Co艣 zobaczy艂 lewym okiem. Ruch. Co, u diab艂a. Tam, za filarem, jaki艣 ruch. Poczu艂, 偶e krew nap艂ywa mu do g艂owy. W tej chwili go nie bola艂a. Potem co艣 us艂ysza艂, szmer. W d艂oni trzyma艂 pistolet. Odwr贸ci艂 si臋 powoli, jakby to mia艂o uspokoi膰 wszystkich, kt贸rzy tam byli. Cie艅, by艂 tam cie艅. Jego ostro偶ne ruchy mia艂y uspokoi膰 i jego, i cie艅. Kto艣 go 艣ledzi艂. Kiedy szed艂 mi臋dzy betonowymi kolumnadami, nie s艂ysza艂 krok贸w.

鈥 Halo!? 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Halo, policja!

Jego g艂os zabrzmia艂 mocno i twardo. 艢wietna akustyka.

Wiedzia艂, 偶e na parkingu nie ma kamer przemys艂owych. Nie b臋dzie nagra艅.

Tam! Ruch za filarem, cie艅 poruszenia. Morderca zawsze wraca na miejsce zbrodni, pomy艣la艂. Tak po prostu jest, wie to ka偶dy policjant. Pr臋dzej czy p贸藕niej. Ale nie s膮dzi艂, 偶e przyjdzie w艂a艣nie dzisiaj. S膮dzi艂 raczej, 偶e b臋dzie chwil臋 sam ze swoimi my艣lami. Du偶o by艂o tych my艣li, nie wszystkie dotyczy艂y pracy, ale to dotyczy艂o pracy.

鈥 Wyjd藕!

Kto艣 bieg艂! Us艂ysza艂 kroki, zanim go zobaczy艂. Dunk-dunk-dunk o betonow膮 posadzk臋. Twarde obcasy, prawie jak jego g艂os przed chwil膮.

Tam!

鈥 St贸j!

Plecy, p艂aszcz, ruch, coraz dalej od niego. Za plecami mia艂 schody i wind臋, troch臋 dalej podjazd dla samochod贸w. Cie艅 zmierza艂 w艂a艣nie tam. Nadal s艂ysza艂 jego kroki na posadzce. Zaraz us艂yszy je nad g艂ow膮, je艣li nic nie zrobi. Pobieg艂 do przeszklonych drzwi, potem pogna艂 schodami na g贸r臋, do poziomu ulicy. Oddycha艂 ci臋偶ko. To nie by艂 wysi艂ek, to by艂o napi臋cie. Drzwi na g贸rze otworzy艂y si臋 automatycznie i pobieg艂 prosto do wyjazdu.

Sp贸藕ni艂 si臋. Brama przy Sahlgrensgatan wypu艣ci艂a cie艅 szybko i g艂adko. Wybieg艂 na ulic臋. Nie s艂ysza艂 ju偶 krok贸w. Cie艅 m贸g艂 pobiec w kt贸r膮kolwiek stron臋, nie wiadomo jak szybko. Przebieg艂 kilka krok贸w w t臋 i we w t臋, ale nie by艂o nikogo. Podszed艂 do brzegu kana艂u i spojrza艂 w d贸艂, na wod臋. Tam te偶 nic. Tylko czer艅. S艂ysza艂 sw贸j w艂asny oddech. W jego kieszeni zadzwoni艂a kom贸rka. Zn贸w by艂 w zasi臋gu nadajnik贸w.

鈥 Tak?

鈥 Co jest, Eriku? 鈥 spyta艂a Angela. 鈥 Co艣 si臋 sta艂o?

鈥 Ale co? 鈥 wydusi艂 z trudem. M贸wi膰 by艂o mu trudniej, ni偶 si臋 spodziewa艂. 鈥 Ni鈥 nic. Nic si臋 nie dzieje.

鈥 Czy ty biegasz?

鈥 Bieg艂em. Przed chwil膮.

Szed艂 i rozmawia艂 przez telefon. Ringmar nie by艂 zaspany, kiedy odebra艂.

鈥 To m贸g艂 by膰 ten Ademar 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Ten pisarz.

鈥 Dlaczego?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Ale dlaczego w takim razie ucieka艂? 鈥 zdziwi艂 si臋 Ringmar.

鈥 B臋dziemy musieli go zapyta膰. M贸g艂by艣 tam wys艂a膰 samoch贸d? Do jego domu. Zaraz mi padnie bateria.

鈥 Zaczekaj 鈥 rzuci艂 Ringmar i od艂o偶y艂 telefon. Winter s艂ysza艂 jego g艂os gdzie艣 w tle. 鈥 W艂a艣nie jedzie do Lunden 鈥 powiedzia艂 Ringmar chwil臋 p贸藕niej. 鈥 Mam po ciebie podjecha膰?

鈥 Ty nie musisz tam jecha膰, Bertil.

鈥 I tak nie mam nic lepszego do roboty.

鈥 A co robi Birgitta?

鈥 Nie mam poj臋cia.

鈥 Nie ma jej w domu?

鈥 Z tego co wiem, to nie.

鈥 Macie problemy?

鈥 B臋d臋 za dziesi臋膰 minut 鈥 rzuci艂 Ringmar. 鈥 Zejdziesz na d贸艂?

鈥 Jestem na dole 鈥 odpar艂 Winter.


Wynaj臋ty dom pisarza by艂 tak samo opustosza艂y jak s膮siedni dom zmar艂ego.

鈥 Wola艂bym tam nie dzwoni膰 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Zawsze mia艂e艣 pietra, 偶e mog膮 ci臋 namierzy膰 鈥 rzuci艂 Winter i wysiad艂 z samochodu Ringmara. Min膮艂 furtk臋, podszed艂 do drzwi i nacisn膮艂 dzwonek. Odczeka艂 chwil臋 i zadzwoni艂 jeszcze raz.

鈥 Nie ma nikogo 鈥 powiedzia艂, kiedy wr贸ci艂 do samochodu.

鈥 W艂amujemy si臋? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Tutaj te偶? Nied艂ugo zaliczymy wszystkie domy w okolicy.

Ringmar wzruszy艂 ramionami.

鈥 Jestem ciekawy, gdzie on jest 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Pisarz.

鈥 Miejmy nadziej臋, 偶e nic si臋 nie sta艂o 鈥 mrukn膮艂 Ringmar.

鈥 Niepokoisz si臋?

鈥 Nie za bardzo.

鈥 To m贸g艂 by膰 Richardsson 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Tam, na parkingu.

鈥 To m贸g艂 by膰 ktokolwiek. Jaki艣 nieszcz臋艣nik akurat si臋 tam przypadkiem znalaz艂.

鈥 Nie. On za mn膮 szed艂. Kry艂 si臋.

鈥 Mo偶e mia艂 zamiar ci臋 napa艣膰. My艣la艂, 偶e jeste艣 jakim艣 dzianym go艣ciem, mo偶e lekko wstawionym.

鈥 I tu si臋 nie pomyli艂 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Tak mi si臋 wydawa艂o, 偶e czu艂em od ciebie whisky.

鈥 Dawno temu.

鈥 No i co teraz zrobimy?

Winter nie odpowiedzia艂. Ringmar zapyta艂 jeszcze raz. Winter sprawia艂 wra偶enie, jakby by艂 zupe艂nie gdzie indziej.

鈥 To si臋 jako艣 wi膮偶e 鈥 powiedzia艂 po chwili.

鈥 Ale co?

鈥 W艂a艣nie to usi艂uj臋 zobaczy膰. Istnieje tu jaki艣 zwi膮zek, kt贸rego nie mog臋 dostrzec. Ale jest.

鈥 To jest jak puzzle, to chcia艂e艣 powiedzie膰?

鈥 Tak. Tak mi si臋 wydaje.

鈥 A my musimy tylko znale藕膰 kawa艂ki?

鈥 Tak.

鈥 A je艣li ich nie ma?

鈥 To nie s膮 puzzle, Bertil. 鈥 Winter si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 To tajemnica.

鈥 Okej. No to co i kto si臋 wi膮偶e?

鈥 Mamy pusty samoch贸d na 脛lvsborgsbron. Kradziony. 呕adnych 艣lad贸w z艂odziei. 呕adnych 艣lad贸w kogokolwiek. Otwarte drzwi, silnik na chodzie. 呕adnych 艣lad贸w w wodzie.

呕adnych cia艂 鈥 uzupe艂ni艂 Ringmar.

鈥 W艂a艣nie, 偶adnych cia艂. Dop贸ki nie znale藕li艣my Bengta Sellberga z przestrzelon膮 g艂ow膮 w aucie Jana Richardssona.

鈥 Kt贸re po偶yczy艂.

鈥 Kt贸re sobie po偶yczy艂, tak.

鈥 A wcze艣niej Ademar pok艂贸ci艂 si臋 z Sellbergiem 鈥 doda艂 Ringmar.

鈥 Czy to si臋 ze sob膮 wi膮偶e?

鈥 Nie m贸wi艂e艣 ju偶, 偶e wszystko si臋 wi膮偶e?

鈥 Co jeszcze mamy, co si臋 tu mo偶e wi膮za膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Znikni臋cie Richardssona.

鈥 Oczywi艣cie.

鈥 I co jeszcze?

鈥 B臋dziemy musieli sobie pogada膰 z Richardssonem.

鈥 Je艣li mo偶emy.

鈥 Racja. Je艣li mo偶emy.

鈥 Mo偶e to jest kawa艂ek naszych puzzli 鈥 rzuci艂 Ringmar. 鈥 Wtedy wszystko b臋dzie jasne.

鈥 Ale co?

鈥 Morderstwo oczywi艣cie. On to zrobi艂. Dramat zazdro艣ci.

鈥 Mo偶na mie膰 nadziej臋 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nadzieja umiera ostatnia 鈥 zako艅czy艂 Ringmar.

鈥 Co jest z tob膮 i Birgitt膮?

鈥 Ona ju偶 chyba ma do艣膰 tego g贸wna 鈥 odpar艂 Ringmar.

鈥 Jakiego g贸wna?

鈥 Mnie na ten przyk艂ad.

鈥 No, to mo偶na zrozumie膰.

鈥 Jedziemy?


Winter gapi艂 si臋 w noc. Teraz oficjalnie by艂a noc, min臋艂a p贸艂noc. Na Sk氓negatan ruch zamar艂. Stadion Ullevi i jego czarne reflektory wygl膮da艂y jak d藕wigi w martwej stoczni. Kiedy艣 woda oznacza艂a dla stoczni 偶ycie. Pomy艣la艂 o wodzie. Pomy艣la艂 o ksi膮偶ce Ademara. Pomy艣la艂 g艂o艣no.

鈥 Mo偶e zamierza艂a przep艂yn膮膰 zatok臋 鈥 powiedzia艂. 鈥 Mo偶e tak sobie postanowi艂a.

Przeje偶d偶ali obok Bergakungens salar. 艢wi膮tynie uciekinier贸w od 偶ycia. Ringmar w艂a艣ciwie przesta艂 chodzi膰 do kina. By艂 na to za leniwy.

鈥 O kim m贸wisz, Eriku?

鈥 O jednej dziewczynce. Znikn臋艂a z kolonii na Br盲nn枚. Kiedy by艂em ma艂y, by艂 tam o艣rodek kolonijny.

鈥 Czy ja o tym s艂ysza艂em? O jej znikni臋ciu?

鈥 Nie wiem, Bertil. Sam prawie o tym zapomnia艂em. Naprawd臋 zapomnia艂em. Przypomnia艂 mi o tym Ademar.

鈥 A czym on si臋 tak naprawd臋 zajmuje? Pisze o jej znikni臋ciu?

鈥 Tak.

鈥 Co to za dziewczynka?

鈥 By艂a tam na koloniach. Ja nigdy tam nie by艂em, ale czasem przep艂ywali艣my obok jak膮艣 艂贸dk膮. Nie zna艂em dzieci stamt膮d. My wynajmowali艣my domek na T氓ngen.

鈥 Kiedy to by艂o?

鈥 Chyba w siedemdziesi膮tym pi膮tym, tak s膮dz臋. W ka偶dym razie mia艂em wtedy pi臋tna艣cie lat.

鈥 I kto艣 znikn膮艂?

鈥 Dziewczynka posz艂a pop艂ywa膰 i nigdy nie wr贸ci艂a. Pracowa艂e艣 wtedy w mie艣cie?

鈥 Nie, nie tutaj, by艂em mundurowym w S枚dert盲lje.

鈥 Nigdy jej nie odnaleziono 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Ach tak?

鈥 M贸wi艂o si臋, 偶e uciek艂a z kolonii. To chyba nie by艂o takie rzadkie. To nie by艂o przyjemne miejsce.

鈥 S艂ysza艂em o tym. Karny ob贸z dla dzieci.

鈥 Znikn臋艂a.

鈥 Dlaczego pomy艣la艂e艣 akurat o niej, Eriku?

鈥 Ademar pr贸buje napisa膰 o tym ksi膮偶k臋.

鈥 Sk膮d wiesz?

鈥 M贸wi艂 mi.

鈥 To mo偶e zna odpowiedzi na kilka pyta艅?

鈥 Nie, nie s膮dz臋.

鈥 呕adnego kawa艂ka puzzli?

鈥 To wygl膮da na prawdziw膮 tajemnic臋, Bertil.

鈥 Jak si臋 nazywa艂a?

鈥 Beatrice. Tylko tyle o niej wiem.


17


PORANNA MG艁A WYGL膭DA艁A JAK ZAS艁ONA. Pytanie tylko dla kogo, pomy艣la艂 Winter, skr臋caj膮c z Sankt Sigfrids plan. Mg艂y z las贸w unosi艂y si臋 nad ca艂ym 脰rgryte, wdziera艂y si臋 mi臋dzy domy. Mo偶e potem b臋dzie pi臋kny dzie艅, kiedy mg艂a si臋 podniesie i odp艂ynie nad morze. Mo偶e to efekt cieplarniany. W 脰rgryte by艂o du偶o szklarni. Na osiedlach willowych by艂o na to wystarczaj膮co du偶o miejsca, a mieszkaj膮cy tam ludzie byli wystarczaj膮co wyrafinowani, 偶eby urz膮dza膰 sobie w艂asne ma艂e cieplarnie. Spr贸buj moich pomidor贸w. To dopiero dynia, m贸j drogi.

Willa Richardssona by艂a otulona mg艂膮 jak bia艂ym czepkiem. Urodzi艂em si臋 w czepku. To co艣 wyj膮tkowego. Matka opowiada艂a mi o tym kilka razy, kiedy by艂em ma艂y. Ludzie w czepku urodzeni zostaj膮 kim艣 wyj膮tkowym. S膮 s艂awni, s膮 s艂awnymi lud藕mi. Jestem s艂awny na ca艂e Sk氓negatan i w 脰rgryte, na kra艅cach i w punktach centralnych tego s艂ynnego miasta w centrum 艣wiata, na kra艅cu Oceanu Lodowatego.

Naruszy艂 czepek. Podszed艂 do drzwi i zadzwoni艂. Dzwonek wygl膮da艂, jakby by艂 z prawdziwego z艂ota. Richardsson by艂 radnym od jakich艣 spraw socjalnych, ale raczej nie m贸g艂 si臋 na tym dorobi膰 z艂otych klamek. Winter wys艂a艂 kilku ludzi, 偶eby popytali o niego innych polityk贸w, ale w艂a艣ciwie 偶aden z nich nie wiedzia艂, co tak naprawd臋 robi艂. Tak samo ma艂o konkretnie wypowiadali si臋 jego koledzy z urz臋du. To chyba normalne. Je艣li nikt nie wie, co w艂a艣ciwie cz艂owiek robi, to 艂atwo jest dalej robi膰 to samo, to, o czym nikt nie wie. Mo偶na si臋 tak utrzyma膰 na powierzchni bardzo d艂ugo. Winter pomy艣la艂, 偶e cz臋sto m贸wi si臋 o niech臋ci do polityk贸w. Ale on w艂a艣ciwie nie mia艂 zdania na ten temat. Jego zdaniem ta niech臋膰 jest skierowana raczej w drug膮 stron臋, od polityk贸w do wyborc贸w, ale zachowywa艂 t臋 refleksj臋 dla siebie.

Zn贸w zadzwoni艂 do drzwi. Co艣 si臋 poruszy艂o za oknem na pi臋trze, prawie niezauwa偶alny ruch zas艂ony. Policjant potrafi zauwa偶y膰 takie rzeczy. Kiedy nadchodzi emerytura, ta umiej臋tno艣膰 staje si臋 bezwarto艣ciowa. Jest tylko 藕r贸d艂em paranoi. Albo depresji. Ruchy rejestrowane k膮cikiem oka. Zawsze. Czy na 艣wiecie nie mo偶e zapanowa膰 spok贸j?

Berit Richardsson wreszcie otworzy艂a drzwi. Kry艂a si臋 w p贸艂mroku przedpokoju, jakby otworzy艂a te drzwi lask膮.

鈥 Mog臋 wej艣膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Chyba mnie pani poznaje?

Skin臋艂a g艂ow膮.

Winter przeszed艂 przez pr贸g. Wycofywa艂a si臋 przed nim. Wygl膮da艂o to troch臋 nieprzyjemnie, jakby jej zagra偶a艂. Jakby przyszed艂 powiedzie膰 co艣, co zniszczy jej 偶ycie. Mo偶e nawet ju偶 by艂o zniszczone, mo偶e by艂o takie od dawna. Zamkn膮艂 za sob膮 drzwi. Przedpok贸j zrobi艂 si臋 ciemny. Berit Richardsson gdzie艣 posz艂a. Gdzie艣 by艂o wida膰 艣wiat艂o, jak na ko艅cu tunelu. Poszed艂 za ni膮. Usiad艂a na sofie w salonie. Dzie艅 zagl膮da艂 przez okna. Nadal by艂 szary. Winter usadowi艂 si臋 w jednym z foteli. Berit Richardsson ukry艂a twarz w d艂oniach. W domu panowa艂a cisza. Dzieci musia艂y by膰 w szkole. Na pewno nie posz艂y tam ch臋tnie. Ojciec poszukiwany w ca艂ym kraju. Jak mo偶na w takiej sytuacji skupi膰 si臋 na szkole?

Berit Richardsson ods艂oni艂a twarz. Winter zobaczy艂 ciemne kr臋gi pod jej oczami, jak nieudany makija偶: to, co powinno by膰 na g贸rze, sp艂yn臋艂o, czer艅 rozmaza艂a si臋 na dole.

鈥 Je艣li chcia艂 pan zapyta膰, czy Jan si臋 odezwa艂, to odpowiadam: nie.

鈥 Nie zamierza艂em o to pyta膰.

鈥 Wi臋c co chce pan wiedzie膰?

鈥 Jak si臋 czuj膮 dzieci?

鈥 Dzieci? O co panu chodzi? Dzieci?

鈥 S膮 w szkole?

鈥 Tak鈥 i nie. Tova jest w szkole. Erik ma wolne.

鈥 Gdzie jest?

鈥 A co to ma za znaczenie?

呕adnego albo bardzo du偶e, pomy艣la艂 Winter. Ale teraz musz臋 to zostawi膰. Wr贸c臋 jeszcze do tego. Albo odpu艣cimy.

鈥 My艣la艂a pani o tym, gdzie pani m膮偶 mo偶e by膰 w tej chwili?

Za艣mia艂a si臋. Nagle jej g艂os sta艂 si臋 ochryp艂y.

鈥 To brzmi g艂upio 鈥 t艂umaczy艂 si臋 Winter. 鈥 Ale ja nic o pani m臋偶u nie wiem. W odr贸偶nieniu od pani.

鈥 A co mia艂abym wiedzie膰?

W tej chwili wygl膮da艂a tak, jakby wcale nie wiedzia艂a wiele wi臋cej od niego. Mo偶e nawet tak by艂o. Dopiero teraz dowiadywa艂a si臋 czego艣 o swoim m臋偶u. Razem z Winterem. To, czego si臋 dowiadywa艂, by艂o nowo艣ci膮 r贸wnie偶 dla niej. Z艂e wiadomo艣ci.

鈥 Czy jest jakie艣 szczeg贸lne miejsce, gdzie mo偶e by膰?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Macie pa艅stwo jaki艣 letni domek albo co艣 w tym rodzaju?

鈥 Nie.

鈥 Przyjaciele? Krewni?

鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby go ukrywali 鈥 powiedzia艂a jasnym g艂osem. 鈥 Zadzwoniliby do mnie. Zar贸wno rodzina, jak i鈥 przyjaciele.

Ostatnie s艂owa przeci膮ga艂a. Winter niemal czyta艂 w jej twarzy. Przyjaci贸艂 nie mieli zbyt wielu. Richardsson nie ucieka艂 w t臋 stron臋.

鈥 A je艣li on nie 偶yje? 鈥 zapyta艂a bardzo cicho.

Teraz szuka艂a jego wzroku.

鈥 Dlaczego mia艂by nie 偶y膰?

鈥 Czy nie tak w艂a艣nie my艣licie? Tak naprawd臋? 呕e on nie 偶yje?

鈥 Kto m贸g艂by鈥 jak by to powiedzie膰鈥 kto m贸g艂by mu 偶yczy膰 艣mierci?

鈥 Na Boga 鈥 rzuci艂a oburzona. 鈥 Co to za rozmowa?

鈥 Czy kto艣 pani m臋偶owi grozi艂? 鈥 Winter nie ust臋powa艂.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 A mo偶e pani? Rodzinie?

鈥 Nie.

鈥 Nic pani sobie nie przypomina? Cokolwiek. Nie musia艂o to nawet wcale wygl膮da膰 jak gro藕ba. Mo偶e co艣, o czym pani tak pomy艣la艂a po fakcie.

鈥 Nie.

鈥 Pani m膮偶 nigdy nie wspomina艂 o 偶adnym zagro偶eniu? Nie m贸wi艂, 偶e ma z czym艣 problemy? Z kim艣?

鈥 Nie鈥

Ale w tej odpowiedzi us艂ysza艂 wahanie. Mo偶e pyta艂a m臋偶a o jakie艣 sprawy. Albo sama si臋 nad czym艣 zastanawia艂a.

鈥 Nie wiemy na przyk艂ad, sk膮d pani m膮偶 zna艂 Bengta Sellberga.

鈥 Nie wiem 鈥 odpowiedzia艂a szybko.

鈥 Wi臋c nic pani o nim nie wie? Mia艂a pani okazj臋, 偶eby si臋 nad tym zastanowi膰. Nigdy pani nie s艂ysza艂a tego nazwiska?

鈥 NIE!

Krzykn臋艂a. Winter drgn膮艂. Zn贸w ukry艂a twarz w d艂oniach. Jakby chcia艂a przed tym wszystkim uciec. G艂owa w piasek, g艂owa w d艂oniach.

鈥 Nie 鈥 powt贸rzy艂a z bezpiecznego wn臋trza d艂oni. 鈥 M贸g艂by mi pan wreszcie da膰 spok贸j? 鈥 Jakby zamkn臋艂a s艂owa w d艂oniach, jakby dobiega艂y z tunelu, z zamkni臋tego pomieszczenia. 鈥 Chcia艂abym zosta膰 sama.

Ju偶 tam by艂a, pomy艣la艂 Winter. Szuka艂a tak schronienia, w takim samym tunelu. Potrzebowa艂a os艂ony. Mo偶e ca艂a jej rodzina. Syn Erik. C贸rka. Przed kim chcieli si臋 chroni膰? Przed kim pr贸bowali si臋 chroni膰?

鈥 Boi si臋 pani czego艣, co ma zwi膮zek z Sellbergiem? 鈥 zapyta艂 Winter.

Nie odpowiedzia艂a. Winter nie widzia艂 jej twarzy. Zapyta艂 jeszcze raz. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮, nadal schowan膮 w d艂oniach. R臋ce jej si臋 trz臋s艂y. Winter nagle zacz膮艂 si臋 ba膰 tego, co mog艂o nast膮pi膰. Co m贸g艂 spowodowa膰 albo ju偶 spowodowa艂. Wsta艂 szybko, podszed艂 do niej i po艂o偶y艂 jej r臋k臋 na ramieniu. Podskoczy艂a. Odsun臋艂a d艂onie od twarzy.

鈥 Niech pan st膮d idzie 鈥 poprosi艂a.

鈥 Ma pani kogo艣, kto m贸g艂by teraz z pani膮 zosta膰? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Nie powinna pani by膰 teraz sama.

鈥 Erik i Tova wkr贸tce wr贸c膮 do domu.

鈥 Pani wcale nie powinna by膰 sama 鈥 podkre艣li艂 Winter. 鈥 Mo偶e pani do kogo艣 zadzwoni膰? A mo偶e ja poprosz臋, 偶eby kto艣 przyjecha艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nie mog臋 jej zmusi膰, pomy艣la艂 Winter. Ale to dziwne, 偶e jest tu sama. Dlaczego jest sama? Nadal trzyma艂 d艂o艅 na jej ramieniu. By艂o ciep艂e. Mo偶e to ja mam zimne r臋ce, pomy艣la艂. Dlaczego ona si臋 boi? Tu nie chodzi tylko o znikni臋cie jej m臋偶a. To co艣 innego. Ona co艣 wie. Wie od dawna.

Berit Richardsson poruszy艂a si臋. Wzrok Wintera spocz膮艂 na jej piersiach, to by艂o nie do unikni臋cia. By艂a w jego wieku, troszk臋 m艂odsza albo niewiele starsza. Mia艂a pi臋kn膮 twarz. Nawet teraz by艂a pi臋kna. Nadal czu艂 ciep艂o jej cia艂a. Nagle na niego spojrza艂a. Zapragn膮艂 wyci膮gn膮膰 drug膮 r臋k臋 i wytrze膰 艂zy z jej policzk贸w. Zamiast tego zdj膮艂 d艂o艅 z jej ramienia i odwr贸ci艂 si臋 do okna. Za oknem zobaczy艂 twarz. Napotka艂 spojrzenie Erika. Ch艂opiec sta艂 tam kto wie jak d艂ugo. Winter uni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie pozdrowienia. Twarz ch艂opca znikn臋艂a. Teraz ju偶 by艂o wida膰 s艂o艅ce. To mia艂 by膰 kolejny nies艂ychanie pi臋kny dzie艅.


Bola艂y go oczy, kiedy szed艂 z samochodu do drzwi komendy. Wr贸ci艂 do auta po okulary s艂oneczne. B贸l znikn膮艂 natychmiast, gdy tylko je za艂o偶y艂.

Przy bramce zobaczy艂 Haldersa.

鈥 Jak tam z g艂ow膮? 鈥 zapyta艂 Halders, kiedy znalaz艂 si臋 blisko niego.

鈥 Dzi臋kuj臋. I wzajemnie 鈥 odpar艂 Winter, zdejmuj膮c okulary.

鈥 Z moj膮 g艂ow膮 wszystko w porz膮dku 鈥 powiedzia艂 Halders i poklepa艂 si臋 po g艂adkim ciemieniu.

鈥 艢wietnie.

鈥 W og贸le wszystko jest w porz膮dku.

鈥 艢wietnie.

鈥 Wszystko jest cholernie wspaniale 鈥 m贸wi艂 dalej Halders. 鈥 W 偶yciu nie czu艂em si臋 lepiej ni偶 w ten cudownie pi臋kny jesienny poranek. Kurwa, nawet nie mo偶na powiedzie膰, 偶e to jesie艅. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋. 鈥 To fantastyczne, 偶e mo偶emy co艣 takiego prze偶y膰, nieprawda偶?

鈥 To prawda 鈥 zgodzi艂 si臋 Winter.

鈥 Rozmawia艂e艣 z Anet膮?

鈥 S艂ucham?

鈥 Aneta. Aneta Djanali, kt贸ra pracuje w tym wydziale. Ciemnosk贸ra kobieta. Twierdzi, 偶e urodzi艂a si臋 w 脰stra sjukhuset. Z kt贸r膮 mieszkam. Albo mieszka艂em. Rozmawia艂e艣 z ni膮? Powiedzia艂a ci, 偶e si臋 wyprowadzi艂a z domu?

鈥 W艂a艣ciwie nie 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 W艂a艣ciwie nie? Co to, kurwa, znaczy?

鈥 Nie chcia艂a o tym m贸wi膰, Fredrik.

Halders wpatrywa艂 si臋 w niebo. Nies艂ychanie b艂臋kitne. Tak samo nies艂ychane jak to cholernie wspania艂e 偶ycie. Winter nie wiedzia艂, co powiedzie膰. Ani co ma zrobi膰. Czy powinien pr贸bowa膰 za艂atwi膰 Haldersowi przeniesienie? W艂a艣ciwie nie chcia艂 rozwala膰 zespo艂u po tylu wsp贸lnych latach, ale zesp贸艂 chyba rozwala艂 si臋 sam. Nie by艂 w tej chwili silniejszy ni偶 jego najs艂absze ogniwo i tak dalej. A mo偶e to on by艂 tym najs艂abszym ogniwem? Albo by艂 do niedawna? Nagle poczu艂 przyp艂yw si艂y. Oczy ju偶 go nie bola艂y, g艂owa te偶 nie. Migrena w艂a艣nie szuka艂a sobie jakiego艣 innego nieszcz臋艣nika, pod innym niebem, szarym niebem. Mo偶e choroba nigdy ju偶 nie wr贸ci.

鈥 Ona ma racj臋. Tu nie ma o czym m贸wi膰 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Fredrik鈥

鈥 Wiem, co powiesz 鈥 przerwa艂 mu Halders. 鈥 Ale jestem profesjonalist膮, ona te偶.

鈥 Nie to zamierza艂em powiedzie膰 鈥 zaprzeczy艂 Winter.

鈥 Zreszt膮 co to za durne s艂owo 鈥 ci膮gn膮艂 Halders. 鈥 Profesjonalista.

鈥 Te偶 nigdy go nie lubi艂em 鈥 przyzna艂 Winter z u艣miechem.

鈥 To brzmi tak, jakby cz艂owiek przestawa艂 my艣le膰, czy co艣 takiego. Jakby艣 by艂 maszyn膮. Jakby tylko o to chodzi艂o.

鈥 Czasami chyba o to chodzi 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Nie dla mnie. Ale czasem cz艂owiek marzy, 偶eby by膰 czym艣 takim. Maszyn膮.

鈥 Co robisz wieczorem? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Co鈥 chyba siedz臋 w domu. Mam w ko艅cu jakie艣 dzieci. Dlaczego pytasz?

鈥 Mo偶e by艣my gdzie艣 wyskoczyli na godzink臋? Napi膰 si臋 czego艣, tylko tak.

鈥 Ty i ja, o to chodzi?

鈥 Tak.

鈥 Do diab艂a, Eriku, czy kiedykolwiek pyta艂e艣 mnie o co艣 takiego?

鈥 Nie wiem, ale chyba tak.

鈥 Ja sobie nie przypominam.

鈥 No to co powiesz? M贸g艂by艣 za艂atwi膰 opiek臋 do dzieci na godzin臋 albo dwie?

鈥 Mog臋 zapyta膰 Anet臋 鈥 powiedzia艂 Halders i wybuchn膮艂 histerycznym 艣miechem.


Telefon zadzwoni艂, kiedy Winter wchodzi艂 do swojego pokoju. Sygna艂 brzmia艂, jakby rozlega艂 si臋 w pustce, jakby kto艣 pod jego nieobecno艣膰 powynosi艂 meble i inne sprz臋ty. Echo w du偶ej przestrzeni. Ale nie by艂o tam wiele do wyniesienia. Gabinet by艂 wyposa偶ony skromnie. Miejsce pracy profesjonalisty. Jedynym, co wykracza艂o poza przeci臋tno艣膰, by艂a umywalka i niemal zabytkowy panasonic. Sta艂 na pod艂odze od ponad dziesi臋ciu lat i odtwarza艂 muzyk臋 do pracy. Winter w艂a艣nie zamierza艂 w艂o偶y膰 now膮 p艂yt臋, kiedy zadzwoni艂 telefon.

鈥 Winter.

Centrala.

鈥 Jaki艣 anonim ci臋 szuka艂 kilka razy.

鈥 Kiedy?

鈥 Wczoraj. I przedwczoraj te偶.

鈥 Ile razy?

鈥 Dwa.

鈥 To nie jest a偶 tak niezwyk艂e 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nie, ale chcia艂e艣 wiedzie膰.

鈥 Tak. Dzi臋kuj臋.

Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Anonimowe telefony. Wi臋kszo艣膰 odsiewano, zanim do niego dotar艂y. Ale on chcia艂 o nich wiedzie膰. Czasem to naprawd臋 mia艂o znaczenie, raz na milion przypadk贸w mniej wi臋cej. Ale za tym milionowym razem znaczy艂o wszystko.

Telefon zadzwoni艂 znowu.


Sta艂 w samym 艣rodku 艣wi膮tyni technik贸w. Zawsze by艂 zafascynowany, kiedy tam zagl膮da艂. Intuicja i wyobra藕nia, do艣wiadczenie i umiej臋tno艣ci 艣ledcze mog艂y go zaprowadzi膰 bardzo daleko, ale jednak nie do ko艅ca. Musia艂 wsp贸艂pracowa膰 z technikami, i to coraz cz臋艣ciej, tym cz臋艣ciej, im bardziej wyrafinowane i skuteczne mieli metody. Badania DNA sz艂y naprz贸d, niemal co miesi膮c pojawia艂o si臋 co艣 nowego. Mo偶e kiedy艣 nam si臋 uda, chocia偶 na jaki艣 czas, znale藕膰 si臋 o krok przed przest臋pcami, pomy艣la艂 niedawno. Mo偶e jeszcze kto艣 nie uniknie kary. Przesz艂o艣膰 dogoni kolejnego zwyrodnialca.

Torsten 脰berg wskaza艂 na zdj臋cia roz艂o偶one przed nimi na stole.

鈥 Strzelec sta艂 blisko drzwi 鈥 powiedzia艂. 鈥 Na zewn膮trz.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 To te偶 wygl膮da na kaliber dziewi臋膰 鈥 ci膮gn膮艂 脰berg. 鈥 Albo tetetka.

鈥 B臋dziemy musieli si臋 przyzwyczai膰.

鈥 Ju偶 dawno si臋 przyzwyczaili艣my 鈥 odpar艂 脰berg. 鈥 Tylko nadal nie mamy pewno艣ci co do tego domu. 鈥 Spojrza艂 na Wintera. 鈥 Ale trzy strzelaniny w tak kr贸tkim czasie鈥 robi si臋 coraz ciekawiej. Samochody zamieszane w to w r贸偶ny spos贸b. Ten sam samoch贸d w dw贸ch przypadkach. Ten sam cz艂owiek, Sellberg.

鈥 Pociski z trzech przypadk贸w 鈥 doda艂 Winter.

鈥 Ju偶 je wys艂ali艣my do centralnego laboratorium 鈥 powiedzia艂 脰berg, jakby m贸wi艂 do siebie. 鈥 Por贸wnaj膮 艣lady.

Winter zn贸w skin膮艂 g艂ow膮. 艢lady na pociskach powstaj膮 wskutek obracania si臋 kuli w lufie. Dzi臋ki 偶艂obieniom kula wiruje wok贸艂 w艂asnej osi. Wi臋c centralne laboratorium mo偶e sprawdzi膰, czy ten ruch wygl膮da艂 tak samo, czy r贸偶ne pociski zosta艂y wystrzelone z tej samej broni.

In your dreams, pomy艣la艂.


John Coltrane gra艂 Resolution. Odk膮d wr贸ci艂 z biura 脰berga, puszcza艂 A Love Supreme. Muzyka by艂a cz臋艣ci膮 jego pokoju. By艂a cz臋艣ci膮 niego. Resolution. Rozwi膮zanie. Przygl膮da艂 si臋 zdj臋ciom na biurku: porzucony samoch贸d na mo艣cie. Dom Sellberga. Zamordowany Sellberg w aucie Richardssona. Zn贸w samoch贸d na mo艣cie. Mia艂 w艂a艣ciciela, ale to nie wi膮za艂o si臋 ze spraw膮. A mo偶e wprost przeciwnie? Nie by艂 pewien niczego, co dotyczy艂o Rogera Edwardsa. Samoch贸d zosta艂 skradziony, mo偶e w konkretnym celu. Mo偶e ten cel zosta艂 osi膮gni臋ty, mo偶e nie. Samoch贸d nie zosta艂 skradziony. Ale w jaki艣 spos贸b by艂 powi膮zany ze wszystkim, co si臋 potem sta艂o. By艂 powi膮zany przez ludzi, wydarzenia, zbrodnie. Ofiar臋. Albo ofiary. Mo偶e ofiar by艂o wi臋cej. Mo偶e za tym wszystkim co艣 si臋 kry艂o. Mo偶e to wszystko, most, dom, parking, samochody, mia艂o jaki艣 wsp贸lny sens. Je艣li czego艣 si臋 w pracy nauczy艂, to tego, 偶e miejsce zbrodni rzadko jest przypadkowe. Jeszcze raz dok艂adnie przyjrza艂 si臋 zdj臋ciom. 艢wiat艂o na mo艣cie by艂o wyj膮tkowo pi臋kne. Fotograf z dzia艂u technicznego dotar艂 na miejsce, kiedy zaczyna艂o 艣wita膰. To by艂a Erika Djurberg, bardzo utalentowana. Za te zdj臋cia mog艂aby dosta膰 jakie艣 nagrody, gdyby je robi艂a w celach komercyjnych. Zatrzyma艂 si臋 na d艂u偶ej nad jednym: opuszczony samoch贸d by艂 tylko cz臋艣ci膮 kompozycji, szczeg贸艂em. Zdj臋cie pokazywa艂o kawa艂ek t艂a, d藕wigi przy V盲stra Eriksberg, lini臋 nowych dom贸w, jak now膮 utopi臋. Nowo narodzone s艂o艅ce na wschodzie. Zaczyna艂o si臋 przedziera膰 przez szk艂o i beton, tworzy艂o p艂askorze藕b臋 o ostrych konturach: czarnych, czerwonych i z艂otych. Czarna woda w rzece. Pot臋偶ny most. Wspania艂e zdj臋cie. Robi艂o wielkie wra偶enie. Ostry jak brzytwa realizm. Brutalna elegancja. Siedzia艂 w swoim bezpiecznym pokoju, ale niemal przeszy艂 go dreszcz. Na zdj臋ciu by艂a przepa艣膰. Ale nie chodzi艂o o g艂臋bi臋 pod mostem. Raczej o co艣, co by艂o gdzie indziej. W innej sferze. Po drugiej stronie mostu rzeka uchodzi艂a do morza. Samego uj艣cia nie by艂o na zdj臋ciu wida膰, ale by艂o tam. Morze, archipelag szkier贸w, p贸艂nocny, po艂udniowy. Wyspy. Pomy艣la艂 o po艂udniowych szkierach. Br盲nn枚. O艣rodek kolonijny na Br盲nn枚. Widywa艂 go z daleka, kiedy by艂 m艂ody. Patrzy艂 na niego tak, jak si臋 patrzy na jaki艣 zak艂ad czy ob贸z karny. Nie, wcale nie by艂 m艂odym cz艂owiekiem: by艂 chudym pi臋tnastolatkiem, ledwie ch艂opcem, kt贸ry nie wiedzia艂, gdzie kiedy艣 wyl膮duje na tym 艣wiecie, a mo偶e w jakich艣 innych 艣wiatach. Marzy艂 o innych 艣wiatach, musia艂 to robi膰, ale teraz nie m贸g艂 sobie nic przypomnie膰 i to go zirytowa艂o. Zamruga艂 oczami i zn贸w wbi艂 wzrok w fotografi臋 z mostu. Powinno si臋 co艣 takiego pami臋ta膰, kroki w doros艂o艣膰, tak samo jak powinno si臋 pami臋ta膰 sw贸j pierwszy dzie艅 w szkole. 呕ycie zaczyna si臋 na nowo kilka razy, wcze艣niej i p贸藕niej, i te chwile nale偶y pami臋ta膰. To szansa, kt贸ra nie wr贸ci, poniewa偶 w 偶yciu nie ma powt贸rek tego, co naprawd臋 ma jakie艣 znaczenie. Zawsze ma si臋 tylko jedn膮 szans臋. Ca艂a reszta nie jest ju偶 tak wa偶na, wszystko to, co dzieje si臋 potem, kiedy cz艂owiek jest starszy, kiedy 偶ycie powoli zastyga. Zna艂 to przecie偶 dobrze. Nie musia艂 podnosi膰 r臋ki ani rusza膰 ramionami. Nadal czu艂 si臋 silny, ale jego ruchy powoli t臋偶a艂y. Ile razy jeszcze mia艂 prze偶y膰 chwile, kt贸re nale偶y pami臋ta膰? Zamkn膮艂 oczy. Kiedy je otworzy艂, s艂o艅ce na zdj臋ciu wspi臋艂o si臋 troch臋 wy偶ej.


Christian Lejon przegl膮da艂 list臋 os贸b wynajmuj膮cych ca艂odobowo miejsca parkingowe w gara偶u przy Nordenski枚ldsgatan. Abonament w zale偶no艣ci od miejsca, tak to si臋 nazywa艂o.

Dosta艂 ten spis tu偶 przed lunchem. Ale nie zamierza艂 je艣膰 lunchu. Zje wieczorem, p贸藕niej. Trzydzie艣ci os贸b. To nie tak du偶o, ale te偶 nie jest to wielki gara偶. Poza tym parkowanie tam jest drogie. Do tego ci, kt贸rzy z przypadku zostawiaj膮 tam auto na kilka godzin. Ale od czego艣 musia艂 zacz膮膰. Postanowi艂 zacz膮膰 od pierwszego nazwiska na li艣cie. Spisano je alfabetycznie. Pierwszy by艂 Aare, drugi Ademar i tak dalej.


Nieko艅cz膮ce si臋 spacery po mie艣cie, pod b艂臋kitnym niebem. Nie pami臋ta艂, kiedy ostatnio widzia艂 tak b艂臋kitne niebo. Czy to zas艂uga jesieni? Czy jesieni膮 niebo nabiera intensywniejszego koloru? M贸g艂 si臋 nad tym zastanawia膰 godzin臋 albo dwie, jak nad wszystkim, co si臋 kry艂o za tym b艂臋kitem. My艣l o tym, co si臋 za tym kry艂o, przynosi艂a mu swego rodzaju ulg臋. Jak gdyby wtedy wszystko tu, na ziemi, nie by艂o takie ma艂e i n臋dzne, kiedy si臋 o tym my艣la艂o. Cho膰 tak naprawd臋 by艂o odwrotnie. Je艣li si臋 tak my艣la艂o, naprawd臋 dostrzega艂o si臋, jak ma艂e, n臋dzne i bezsensowne jest wszystko tu, na dole.

Szed艂 wzd艂u偶 rzeki na wsch贸d. Wkr贸tce dojdzie do nabrze偶a. Pr贸bowa艂 si臋 zdecydowa膰, czy to zrobi膰.

Mia艂 dosta膰 nowe zlecenie.

Spodziewa艂 si臋, 偶e teraz b臋d膮 chcieli go zabi膰. Ale ci膮gle by艂 przydatny.

Poczu艂 na twarzy promienie s艂o艅ca. Stan膮艂 na nabrze偶u.


18


RINGMAR WSZED艁 BEZ PUKANIA i usiad艂 na krze艣le przed biurkiem Wintera. Winter pokaza艂 mu jedn膮 z fotografii.

鈥 Co nam to m贸wi? 鈥 zapyta艂.

鈥 Ale co? 鈥 odpowiedzia艂 Ringmar.

鈥 Scena. Obraz. Motyw. Zdarzenie.

鈥 Czy to by艂o zdarzenie?

鈥 Kto艣 zostawia sw贸j skradziony samoch贸d na 脛lvsborgsbron, z silnikiem na chodzie, i znika. Czy to nie jest wydarzenie?

鈥 Sw贸j skradziony samoch贸d? Powiedzia艂e艣: sw贸j skradziony samoch贸d.

鈥 Skradziony samoch贸d nale偶y tu traktowa膰 jako w艂asno艣膰 tego, kto go zaw艂aszczy艂 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Aha.

Winter od艂o偶y艂 fotografi臋. Wystarczy tego pi臋kna.

鈥 Mo偶e to Sellberg ukrad艂 samoch贸d 鈥 podsun膮艂 Ringmar. 鈥 Przypadkiem. Samoch贸d Richardssona. Nasz polityk raczej nie sprawia wra偶enia cz艂owieka godnego zaufania. M贸g艂 k艂ama膰, kiedy m贸wi艂, 偶e po偶yczy艂 auto Sellbergowi.

鈥 Dlaczego?

鈥 Naj艂atwiejsze rozwi膮zanie: mo偶e byli w konflikcie.

鈥 Hm鈥

鈥 Richardsson mo偶e ju偶 by膰 na tamtym 艣wiecie 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Co powiedzia艂a jego 偶ona?

鈥 Nic. Ale to nie znaczy, 偶e nic nie wie.

鈥 To znaczy, 偶e wie?

鈥 Facet mia艂 co艣 na sumieniu, jakie艣 艂ajdactwa.

鈥 艁ajdactwa? To pi臋kne stare wyra偶enie. My艣la艂em, 偶e ju偶 wysz艂o z u偶ycia.

鈥 Nauczy艂em si臋 go od ciebie, Bertil.

鈥 Mo偶e Richardsson mia艂 romans z Sellbergiem 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Nikt dotychczas o czym艣 takim nie wspomina艂. 鈥 Spojrza艂 na zegarek. 鈥 Bergenhem chyba w艂a艣nie teraz rozmawia o tym w urz臋dzie.


Nie do ko艅ca. Bergenhem w艂a艣nie przechodzi艂 przez Gustav Adolfs torg. Kr贸l jak zwykle ca艂膮 d艂oni膮 wskazywa艂 na rzek臋. G枚teborg to miasto kr贸lewskie, ale zaprojektowali je holenderscy in偶ynierowie, ten sam zesp贸艂, kt贸ry zaprojektowa艂 D偶akart臋. Gdzie艣 o tym czyta艂. Nigdy nie by艂 w Indonezji, ale mo偶e powinien pojecha膰 w艂a艣nie tam, kiedy rzuci wszystko tutaj. Gdzie艣, gdzie bez problemu b臋dzie si臋 orientowa艂 w centrum miasta.

Czy ja my艣l臋 inaczej ni偶 inni ludzie? 鈥 my艣la艂, id膮c po schodach. Wszyscy normalni ludzie, kt贸rych ca艂y czas spotykam.

Sekretarka Richardssona przyj臋艂a go w swoim ma艂ym biurze. Patrzy艂a na niego podejrzliwie. Mo偶e troch臋 si臋 ba艂a. Tak, to by艂 strach. Bergenhem czu艂 na sobie spojrzenia ludzi, kt贸rych mija艂, kiedy szed艂 przez pa艂ac polityki. Wszyscy wiedzieli, jasne. Wielki Bo偶e, u nas! U nas co艣 takiego! W co takiego Jan si臋 wpl膮ta艂? Gdzie on jest?

鈥 Nic nie wiem. 鈥 To by艂y jej pierwsze s艂owa.

鈥 Jeszcze o nic nie pyta艂em 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 To straszne 鈥 stwierdzi艂a, podnios艂a d艂o艅 do szyi i zacz臋艂a si臋 bawi膰 naszyjnikiem. Przesuwa艂a go w palcach jak r贸偶aniec.

Chyba wie chocia偶, jak si臋 nazywa, pomy艣la艂 Bergenhem i zapyta艂 j膮 o to.

鈥 Lena Jarlert. 鈥 Wygl膮da艂a na wystraszon膮, nawet kiedy m贸wi艂a, jak si臋 nazywa. 鈥 Ale w gazetach tego nie b臋dzie?

Lena Jarlert przeczyta艂a gazety. Spektakularne morderstwo na parkingu. Fotografie z podziemi 艣wiata. Zaginiony m臋偶czyzna. Jej szef. Dzikie spekulacje w popo艂udni贸wkach.

鈥 Nie jestem dziennikarzem 鈥 uspokoi艂 j膮 Bergenhem.

鈥 Ale w raporcie鈥 czy czym艣 podobnym, w pa艅skim raporcie? Je艣li dziennikarze go przeczytaj膮?

鈥 Zostanie sklasyfikowany jako tajny.

To by艂y odpowiednie s艂owa w tej sytuacji. Tajny. Sklasyfikowany. Zaraz wygl膮da艂a na spokojniejsz膮.

鈥 Czy Jan Richardsson m贸wi艂, 偶e kto艣 mo偶e mu grozi膰?

鈥 Nie.

鈥 Czy wygl膮da艂 na zastraszonego?

鈥 Nie rozumiem鈥

鈥 Czy sprawia艂 wra偶enie nerwowego? Przestraszonego?

鈥 Nie.

鈥 M贸wi艂 co艣 o tym? Mo偶e ostatnio co艣 wspomnia艂?

鈥 Nie, nigdy.

鈥 Czy jego zachowanie si臋 zmieni艂o w ci膮gu ostatnich dni? To mog艂o by膰 cokolwiek. Najmniejszy szczeg贸艂, kt贸ry pani teraz przyjdzie do g艂owy.

鈥 Nie, bo nie widywa艂am go zbyt cz臋sto. Rzadko tu bywa艂.

鈥 Kiedy? O czym pani m贸wi?

鈥 Ostatnio鈥 w ostatnich dniach, o to pan przecie偶 pyta艂.

鈥 A gdzie wtedy by艂?

Nie odpowiedzia艂a.

Zapyta艂 jeszcze raz.

鈥 Nie mog臋 przecie偶 wiedzie膰 wszystkiego 鈥 powiedzia艂a.

To by艂o do艣膰 zastanawiaj膮ce.

鈥 Co pani chce przez to powiedzie膰? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Umawiam na spotkania, ale nie na wszystkie.

鈥 Ma pani jak膮艣 list臋?

Wyci膮gn臋艂a r臋k臋 i wzi臋艂a z biurka teczk臋. Le偶a艂a na samym wierzchu niewielkiego stosu, jakby przed chwil膮 j膮 przegl膮da艂a.

鈥 W艂a艣nie mia艂am to zarchiwizowa膰 鈥 wyja艣ni艂a.

鈥 Czy m贸g艂bym dosta膰 kopi臋?

鈥 A czy to konieczne?

鈥 Tak.


Kiedy Ringmar wyszed艂, Winter wsta艂, podszed艂 do odtwarzacza i zn贸w w艂膮czy艂 Coltrane鈥檃. Kiedy wstawa艂, b贸l zn贸w uderzy艂 go jak m艂ot. Ostre 艣wiat艂o zza okna pali艂o go w p艂aty czo艂owe. Ale teraz to nie mia艂o prawa si臋 zdarzy膰. By艂o na to lekarstwo, naprawd臋 je wykupi艂 i zacz膮艂 bra膰. Nie pomaga艂o. Wi臋c nie mia艂 migreny. To by艂o to, co podejrzewa艂. Cierpia艂 na co艣 powa偶niejszego, tylko oni tego nie znale藕li. Zawsze tak jest, ka偶dy o tym wie. 呕adna naprawd臋 powa偶na choroba nie ma stadium pocz膮tkowego, nikt nigdy niczego nie znajduje, wszystkie testy s膮 negatywne.

艁upanie w g艂owie powoli s艂ab艂o. Co to jest? Przez chwil臋 mia艂 zamglony wzrok, kana艂 Fattighus氓n za oknem wygl膮da艂, jakby si臋 rozp艂ywa艂 mi臋dzy 偶贸艂tymi ceglanymi budynkami po drugiej stronie. Drzewa w parku by艂y jakimi艣 czarnymi stworami, porusza艂y si臋 na skraju jego pola widzenia. Zamkn膮艂 oczy i 艣wiat zrobi艂 si臋 czerwony. Otworzy艂 oczy i wszystko wok贸艂 nadal by艂o czerwone. Zn贸w us艂ysza艂 艂upanie. W g艂owie. Nie, to by艂y uszy, to nie by艂o 艂upanie, tylko dzwonienie, dochodzi艂o z ty艂u.

Oddali艂 si臋 o krok od okna i us艂ysza艂 telefon. B贸l min膮艂. Porzuci艂 go tak nagle, jak przyszed艂, jak o艣lepiaj膮cy promie艅 s艂o艅ca wpadaj膮cy zza okna. Podszed艂 do biurka i podni贸s艂 s艂uchawk臋.

鈥 Tak?

鈥 Halo鈥 tu Ademar. Jacob Ademar.

鈥 Gdzie pan by艂?

鈥 Jak to gdzie by艂em? Wyje偶d偶a艂em.

鈥 Dok膮d?

鈥 Ale o co chodzi? Pojecha艂em zbiera膰 materia艂y. Do ksi膮偶ki. Co si臋 sta艂o?

鈥 Dzwoni艂 pan ju偶? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 W ci膮gu ostatnich godzin?

鈥 Nie鈥

鈥 Sp臋dzi艂 pan noc w domu?

鈥 Nie.

鈥 A gdzie pan jest teraz?

鈥 W drodze do Szto鈥 鈥 Jego g艂os si臋 urwa艂. Winter s艂ysza艂 tylko szum na 艂膮czach. Ademar siedzia艂 w poci膮gu do Tokholmu.

Winter oddzwoni艂 i nagra艂 wiadomo艣膰 na jego padni臋t膮 kom贸rk臋. To jeszcze nie by艂a sytuacja wymagaj膮ca u偶ycia hamulca r臋cznego.

Telefon zn贸w si臋 odezwa艂.

鈥 Tak?

鈥 Na dole jest kobieta, pyta o ciebie.

Recepcja.

鈥 Jak si臋 nazywa?

S艂ysza艂 jakie艣 g艂osy w tle. Potem recepcjonistka powiedzia艂a do s艂uchawki:

鈥 M贸wi, 偶e nazywa si臋 Sellberg. Marie Sellberg.

鈥 Ju偶 schodz臋!


Czeka艂a przy recepcji. Sta艂a przy obitej skajem sofie. Winter wyci膮gn膮艂 r臋k臋.

鈥 Erik Winter.

鈥 Marie Sellberg.

To samo nazwisko. Winter nie widzia艂 obr膮czki na jej palcu. By艂a w jego wieku, na oko czterdzie艣ci pi臋膰 lat, wysoka, w膮ska twarz, blond w艂osy, nic w niej nie przypomina艂o brata. Ale przecie偶 widzia艂 tylko jego mask臋 po艣miertn膮.

鈥 O co tak naprawd臋 chodzi? 鈥 zapyta艂a.

鈥 P贸jdziemy mo偶e do mojego biura 鈥 zaproponowa艂.

鈥 Ale co to za sprawa?

鈥 T臋dy 鈥 powiedzia艂 Winter, tak spokojnie jak tylko potrafi艂.

W windzie si臋 nie odzywa艂a. Gapi艂a si臋 na ceglan膮 艣cian臋. Ona wie, pomy艣la艂 Winter. W jaki艣 spos贸b musia艂a si臋 ju偶 dowiedzie膰.

Zaproponowa艂 jej krzes艂o przy biurku. Nagle wyda艂o mu si臋 niepotrzebnie twarde.

鈥 Napije si臋 pani czego艣? Mo偶e kawy?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Mo偶e mi pan teraz powiedzie膰? 鈥 poprosi艂a.

Winter powiedzia艂 to, co musia艂. Jej twarz wyra偶a艂a niedowierzanie.

鈥 Bardzo mi przykro 鈥 powiedzia艂.

Patrzy艂a na niego, jakby my艣la艂a, 偶e 偶artuje. Drgn臋艂a, kiedy wyrazi艂 ubolewanie.

鈥 Dzi臋kuj臋, 偶e pani przysz艂a 鈥 powiedzia艂.

Kiwn臋艂a g艂ow膮 niemal niezauwa偶alnie.

鈥 Ju偶 na sekretarce s艂ysza艂am, 偶e nie 偶yje.

鈥 Tak.

Wiedzieli tylko tyle, 偶e mia艂 siostr臋. Rodzice nie 偶yli. Siostra mieszka艂a w G枚teborgu. M枚llerstr枚m tam dzwoni艂, ale nikt nie odbiera艂.

鈥 Musia艂am wyjecha膰 鈥 powiedzia艂a.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czy to naprawd臋 on? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Tak.

鈥 Chyba nie musz臋鈥 identyfikowa膰 go czy co艣 w tym rodzaju? W kostnicy?

鈥 Nie, nie.

Zauwa偶y艂, 偶e przygl膮da si臋 panasonicowi. Fakt, sprz臋t muzyczny na pod艂odze wygl膮da艂 troch臋 dziwnie.

鈥 Nie nagrywam tej rozmowy 鈥 powiedzia艂 Winter, ruchem g艂owy wskazuj膮c na odtwarzacz.

Nic nie powiedzia艂a.

鈥 Chcia艂bym, 偶eby mi pani opowiedzia艂a co艣 o bracie.

鈥 Co mam opowiedzie膰?

鈥 Kiedy ostatni raz si臋 pani z nim widzia艂a?

鈥 To by艂o do艣膰 dawno temu.

鈥 Jak dawno?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Kiedy ostatni raz si臋 pani z nim widzia艂a? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Ju偶 nie pami臋tam.

鈥 W tym tygodniu? W zesz艂ym? W zesz艂ym miesi膮cu?

鈥 W zesz艂ym roku 鈥 powiedzia艂a wreszcie.


19


BERGENHEM SZED艁 Z POWROTEM przez plac. Teraz nie widzia艂 kr贸la. Musia艂 zst膮pi膰 ze swojego coko艂u i wej艣膰 do kt贸rej艣 z kawiarni na Hamngatorna. Kiedy kr贸l pojawi艂 si臋 w mie艣cie za pierwszym razem, wielu z tych dzisiejszych kawiarni nie by艂o. Musia艂y by膰 dla niego nieustaj膮c膮 pokus膮, kiedy tak sta艂 na cokole. Pr贸bowa艂 wyobrazi膰 sobie kr贸la w jednym z takich lokali, przy stoliku, ale mu si臋 nie uda艂o. Kiedy zn贸w tam spojrza艂, kr贸l by艂 na miejscu, jak gdyby nigdy nic. Wskazywa艂 w jego stron臋, jakby chcia艂 wskaza膰 drog臋. Bergenhem pr贸bowa艂 wyobrazi膰 sobie swoj膮 w艂asn膮 przysz艂o艣膰, ale i to mu nie wysz艂o. Szed艂 Norra Hamngatan, przeszed艂 przez most, min膮艂 pub Fiskekrogen, potem siedzib臋 wojewody i dotar艂 nad rzek臋. Potem przeci膮艂 Oskarsleden, kt贸ry teraz by艂 tylko cieniem siebie z dawnych czas贸w, odk膮d wybudowano G枚tatunneln. Nagle zrobi艂o si臋 cicho. Nagle znikn膮艂 ruch uliczny. Nagle mieszka艅cy mogli pozdejmowa膰 maski gazowe. Szed艂 wzd艂u偶 rzeki w stron臋 Roselund, na zach贸d, mija艂 barki parkingowe. Dla niego woda w rzece mia艂a taki sam kolor jak niebo. Nie mo偶na by艂o stwierdzi膰, gdzie jedno si臋 ko艅czy, a drugie zaczyna. Prom 脛lvsnabben czeka艂 na niego. Wszed艂 na pok艂ad i odp艂yn臋li. Sta艂 nadal na deku, razem z jak膮艣 dziewczyn膮 z rowerem. Wygl膮da艂a na studentk臋, mog艂a mie膰 najwy偶ej dwadzie艣cia, dwadzie艣cia jeden lat. Ma przed sob膮 ca艂e 偶ycie, pomy艣la艂. Miejmy nadziej臋, 偶e ona te偶 tak my艣li. Wtedy ja tak my艣la艂em, wtedy w to wierzy艂em. Kiedy mia艂em dwadzie艣cia jeden lat, liczy艂em na to, 偶e spotkam kogo艣, z kim b臋d臋 chcia艂 偶y膰, i tak si臋 sta艂o. Zrobi艂em to niewiele p贸藕niej. A teraz stoj臋 tu i ju偶 w to nie wierz臋. Mo偶e nigdy nie wierzy艂em. Zobaczy艂, jak wy艂ania si臋 przed nimi Dockpiren, jakby to on si臋 do niego zbli偶a艂, a nie odwrotnie. Przez sekund臋 wydawa艂o mu si臋, 偶e 脛lvsnabben zderzy si臋 z falochronem, ale prom zwolni艂 i spokojnie podp艂yn膮艂 do pomostu. Dziewczyna z rowerem zesz艂a na l膮d, wskoczy艂a na siode艂ko i pojecha艂a do Sanneg氓rdshamnen. Czy to Halders powiedzia艂, 偶e w nast臋pnym 偶yciu chce wr贸ci膰 jako damskie siode艂ko rowerowe? To musia艂o by膰 dawno temu. Teraz Halders rzadko wygaduje takie idiotyzmy. Cz艂owiek si臋 prawie za tym st臋skni艂. Starzeje si臋, wszyscy s膮 coraz starsi. Bardziej zm臋czeni chyba te偶. Mniej zdeterminowani. You鈥檙e losing all your highs and lows, ain鈥檛 it funny how the feeling goes. The Eagles, Desperado, muzyka z zachodniego wybrze偶a. Zachodnie wybrze偶e tu i tam, pomy艣la艂, przechodz膮c przez Eriksbergstorget w stron臋 Maskinkajen. Tutaj ko艅czy艂y si臋 domy. Wkr贸tce pojawi膮 si臋 nowe, nowe domy budowane tu偶 przed jego nosem w zastraszaj膮cym tempie. Widzia艂 wie偶e 脛lvsborgsbron nad F盲rjen盲s. Most by艂 ogromny w 艣wietle s艂o艅ca i odblask贸w na wodzie, wygl膮da艂, jakby ca艂y czas ulatywa艂 do nieba. Wszed艂 do restauracji sushi i usiad艂 przy stoliku. By艂 w lokalu sam. Kobieta o orientalnej urodzie podesz艂a do niego z kart膮, ale powstrzyma艂 j膮 jednym gestem: czekam na kogo艣.


Marie Sellberg nie chcia艂a ogl膮da膰 cia艂a swojego brata. Wierzy艂a Winterowi. A on nie widzia艂 w jej oczach 艂ez. To nie musia艂o nic znaczy膰.

鈥 Mo偶e mia艂 wrog贸w 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Musia艂 mie膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 By艂 agresywnym cz艂owiekiem.

鈥 Jak si臋 to objawia艂o?

鈥 No wi臋c鈥 wkurza艂 si臋 cz臋sto, tak po prostu. Bardzo szybko. Od poziomu zero do setki, tak mo偶na powiedzie膰. Nie kontrolowa艂 swoich odruch贸w. Chyba tak si臋 to okre艣la.

鈥 Wie pani, z kim by艂 sk艂贸cony?

Najpierw si臋 za艣mia艂a, przelotny, gorzki 艣miech.

鈥 Przez lata by艂o takich wielu.

鈥 A ostatnio?

鈥 Tego nie wiem. Nie widywa艂am Bengta prawie rok.

鈥 Dlaczego tak 艂atwo wpada艂 w z艂o艣膰?

鈥 Nie jestem psychologiem.

鈥 Musia艂a si臋 pani nad tym zastanawia膰.

鈥 To si臋 chyba wi膮偶e z naszym dzieci艅stwem.

鈥 Co pani ma na my艣li?

鈥 Nie by艂o zbyt przyjemne, 偶e tak powiem.

Winter si臋 nie odzywa艂. Czeka艂, a偶 zacznie m贸wi膰 dalej. Us艂ysza艂 ryk helikoptera na niebie za oknem.

鈥 Ojciec nas bi艂.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 A mama nie reagowa艂a. 鈥 Marie Sellberg spojrza艂a mu w oczy. Przedtem spogl膮da艂a w okno, na b艂臋kitne niebo, jasne s艂o艅ce, ca艂e to pi臋kno. 鈥 Chyba nie mia艂a odwagi. Nie potrafi艂a. Nie wiem. Nigdy jej tego nie wybaczy艂am. Nie wiem, dlaczego to panu m贸wi臋.

鈥 Zapyta艂em pani膮.

鈥 On鈥 nas molestowa艂. Nasz ojciec.

Winter zn贸w skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czy to brzmi znajomo? 鈥 zapyta艂a. 鈥 S艂ysza艂 pan ju偶 takie historie?

鈥 Tak.

鈥 Byli艣my tylko my, Bengt i ja. Jeszcze tacy mali. Ale鈥 nie wiem sama鈥 potem ju偶 nie potrafili艣my si臋 trzyma膰 razem. To by艂o po prostu niemo偶liwe.

Widzia艂 b贸l na jej twarzy, kiedy to m贸wi艂a. To co艣, od czego nigdy si臋 nie uwolni. Na co艣 takiego nie ma lekarstwa. Rozmowa, mo偶e to. Ale tylko do pewnej granicy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi t臋 granic臋 wok贸艂 niej, jak zasieki. Sama si臋 tym otoczy艂a, musia艂a to robi膰 od dzieci艅stwa. Chocia偶 nie, dzieci艅stwa nie mia艂a. To te偶 by艂o wida膰. Zosta艂o jej ukradzione i je艣li rzeczywi艣cie nienawidzi艂 jakich艣 zbrodniarzy, kt贸rych 艣ciga艂, to w艂a艣nie tych, kt贸rzy kradli dzieci艅stwo.

鈥 Gdzie pani rodzice s膮 teraz?

鈥 Nie 偶yj膮, oboje nie 偶yj膮. Ciesz臋 si臋 z tego. To jedyna rado艣膰 w moim 偶yciu.


Helikopter nadal kr膮偶y艂 nad centrum G枚teborga. Winter nie wiedzia艂 dlaczego. Szed艂 pod drzewami skweru przy komendzie. Odezwa艂a si臋 jego kom贸rka.

鈥 Ju偶 jestem na miejscu 鈥 powiedzia艂 g艂os z drugiej strony.

鈥 Chyba ju偶 od jakiego艣 czasu.

鈥 Czego pan ode mnie chce?

鈥 Sellberg zosta艂 zastrzelony, a pan wyje偶d偶a.

鈥 Czy mia艂em zakaz opuszczania miasta?

鈥 Nie. Ale prosi艂em, 偶eby pan zosta艂, na wypadek gdyby艣my mieli pytania.

鈥 Mo偶e je pan zada膰 teraz.

鈥 Gdzie pan jest?

鈥 W hotelu.

鈥 Zadzwoni臋 do pana za kilka minut. Kt贸ry hotel? Kt贸ry pok贸j?

鈥 Hotel Stockholm. Pok贸j 189.

鈥 Okej.

鈥 Nie ufa mi pan?

鈥 Nie chc臋 rozmawia膰 przez kom贸rk臋 wi臋cej ni偶 to konieczne. Wie pan, promieniowanie.

鈥 Pan 偶artuje?

Ale Winter ju偶 si臋 roz艂膮czy艂, nie odpowiedzia艂. Wr贸ci艂 do komendy i wjecha艂 wind膮 na g贸r臋. My艣la艂 o Marie Sellberg. Kiedy wychodzi艂a z jego pokoju, wygl膮da艂a jak kto艣 najbardziej samotny na ca艂ym 艣wiecie. Teraz nie mia艂a nikogo, tylko siebie. Nie ucieszy艂a jej gwa艂towna 艣mier膰 brata. By艂a godn膮 uczestniczk膮 tragedii zwanej 偶yciem. Kiedy wysz艂a, by艂 przygn臋biony. Z czasem stawa艂 si臋 coraz wra偶liwszy. Nied艂ugo zacznie p艂aka膰 podczas przes艂ucha艅. Przes艂uchiwani b臋d膮 musieli go pociesza膰. 艢wiat jest zbyt zepsuty. Czy warto ratowa膰 ludzko艣膰? Czy powinien nadal pr贸bowa膰 to robi膰? Takie my艣li nasz艂y go przed chwil膮, kiedy przechadza艂 si臋 samotnie mi臋dzy drzewami. Pr贸bowa艂 je odsun膮膰, zobaczy膰, jak rozp艂ywaj膮 si臋 w powietrzu wraz z dymem jego corpsa. Cygaretka jest mimo wszystko czym艣, czego mo偶na si臋 trzyma膰. 艢wiat si臋 rozpada, corps trwa.

Wybra艂 numer hotelu Ademara i czeka艂 na po艂膮czenie z pokojem.

鈥 Tak?

鈥 Jak idzie z ksi膮偶k膮?

鈥 Dlaczego pan pyta?

鈥 Jestem ciekaw.

鈥 Dlaczego?

鈥 Czy to takie dziwne? To przecie偶 dawna tajemnica, kt贸rej nigdy nie rozwi膮zano. Wprawdzie sta艂o si臋 to, zanim zacz膮艂em pracowa膰 w policji, ale niewyja艣nione znikni臋cie nigdy nie jest dla policjanta przyjemne.

鈥 A czy to nie jest co艣 zwyczajnego? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Nie. Zdarza si臋, ale wi臋kszo艣膰 ludzi si臋 zg艂asza, pr臋dzej czy p贸藕niej. Albo zostaj膮 odnalezieni w taki czy inny spos贸b.

鈥 Mo偶e to nie jest tajemnica 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Co pan ma na my艣li?

鈥 Mo偶e to puzzle.

鈥 To ciekawe, 偶e pan to m贸wi 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Sam czasem id臋 podobnym torem. Je艣li to s膮 puzzle, to trzeba tylko znale藕膰 wszystkie elementy.

鈥 To nie jest takie tylko.

鈥 Czy w艂a艣nie to pr贸buje pan zrobi膰? Znale藕膰 kawa艂ki puzzli?

鈥 Nie wiem. W艂a艣ciwie sam nie wiem. Nigdy nie wiadomo, czy wszystkie kawa艂ki si臋 zachowa艂y.

鈥 Ile pan znalaz艂?

鈥 Nie tak du偶o.

鈥 Wi臋c ksi膮偶ka jeszcze nie jest w szczeg贸lnie zaawansowanym stadium?

鈥 Nie.

鈥 Czy to b臋dzie rzecz czysto dokumentalna?

鈥 A co to jest?

鈥 Nie wiem.

鈥 Je艣li chodzi panu o to, czy b臋dzie si臋 opiera艂a na faktach, to chyba mo偶na powiedzie膰, 偶e b臋dzie dokumentalna. Ale nie ma zbyt wielu fakt贸w. Wi臋c nadal si臋 zastanawiam, czy jednak nie zrobi膰 z tego powie艣ci.

鈥 Rozumiem 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 To dobrze.

鈥 Czy pan sam ma jakie艣 zwi膮zki z tym o艣rodkiem? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Albo mo偶e z Br盲nn枚?

鈥 Chodzi panu o zwi膮zki osobiste? Nie鈥

鈥 Dlaczego zajmuje si臋 pan t膮 spraw膮?

Ademar nie odpowiedzia艂.

鈥 Zagl膮da艂 pan do ewentualnych protoko艂贸w ze 艣ledztwa?

鈥 Nie, jeszcze nie.

鈥 Ja mog臋 rzuci膰 okiem 鈥 zaproponowa艂 Winter. 鈥 O ile co艣 jest.

鈥 Dlaczego mia艂by pan to robi膰? Chyba nie ma pan za du偶o czasu. Przecie偶 toczy si臋 dochodzenie w sprawie morderstwa.

鈥 Nie b臋d臋 tego sprawdza艂 teraz, chyba nie. Ale鈥 nie wiem. Sam nie wiem, dlaczego jestem tym zainteresowany.

By艂o w tym co艣. Co艣 w 艣rodku m贸wi艂o mu, 偶e powinien by膰 tym zainteresowany, znikni臋ciem tej dziewczynki. Przeczucie. Mo偶e w艂a艣nie to, co si臋 nazywa intuicj膮. Czego nie mo偶na wyja艣ni膰 racjonalnie, logicznie. Mo偶e to raczej fikcja ni偶 dokument.

鈥 Ale ja mam z tym pewien zwi膮zek鈥 鈥 powiedzia艂 Ademar po d艂u偶szej przerwie.

鈥 S艂ucham?

鈥 Beatrice by艂a moj膮 siostr膮.


Halders i Aneta unikali si臋 do chwili, kiedy by艂o to ju偶 niemo偶liwe. Niemo偶liwe sta艂o si臋 w aucie Anety, kiedy wracali z domu Sellberga. Min臋li skrzy偶owanie. Jedna z ulic prowadzi艂a do domu Haldersa. Haldersa i Djanali, tak na to patrzy艂 przez ostatnie lata. Ile lat mieszkali w nim razem? Trzy? Cztery? Nie pami臋ta艂. Nie chcia艂.

鈥 Co si臋 dzieje? 鈥 zapyta艂.

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Chc臋 us艂ysze膰 odpowied藕.

鈥 Nie wiem, Fredriku.

鈥 To nie wystarczy.

鈥 Ale co mam powiedzie膰? Co chcesz us艂ysze膰?

鈥 Powiedz COKOLWIEK, do cholery!

Drgn臋艂a, kiedy podni贸s艂 g艂os. Poczu艂a, 偶e samoch贸d zarzuci艂o, i mocniej 艣cisn臋艂a kierownic臋.

鈥 Uspok贸j si臋, Fredriku.

鈥 My艣lisz, 偶e to jest jaka艣 pieprzona gra?

鈥 Dlaczego mia艂abym tak my艣le膰?

鈥 Je艣li chcesz si臋 wyprowadzi膰, powinna艣 mie膰 przynajmniej na tyle przyzwoito艣ci, 偶eby to powiedzie膰! I zrobi膰 to. Nie wystarczy po prostu wymkn膮膰 si臋 wieczorem bez s艂owa.

Nie odezwa艂a si臋.

鈥 Jak my艣lisz, co powiedz膮 Hannes i Magda? Co? Co oni my艣l膮?

鈥 Ja鈥 o tym my艣l臋, Fredriku.

鈥 Ach tak? A jak?

鈥 Daj mi tylko troch臋 czasu 鈥 poprosi艂a.

鈥 Czasu na co? Nie mam do tego cierpliwo艣ci. To najwi臋kszy koszmar pod s艂o艅cem. Znasz mnie. Nie, chyba nie. To tylko mi si臋 wydawa艂o. To nam si臋 wydawa艂o. Zatrzymaj si臋.

鈥 Co?

鈥 Zatrzymaj auto!

Przyhamowa艂a i stan臋艂a na poboczu. Przed ma艂ym placem zabaw. Troje dzieci hu艣ta艂o si臋 na hu艣tawkach. Do samochodu przenikn膮艂 ich 艣miech. Halders otworzy艂 drzwi, wysiad艂, zatrzasn膮艂 za sob膮 drzwi, nie m贸wi膮c ani s艂owa, i ruszy艂 dalej na piechot臋. Nie odwraca艂 si臋. Nie wystarczy po prostu p贸j艣膰 sobie bez s艂owa, pomy艣la艂a.


Winter jecha艂 L氓ngedragsv盲gen. Min膮艂 Hagenskolan, zjecha艂 w prawo w Krokebacksgatan, potem skr臋ci艂 w lewo we Fullriggaregatan i pojecha艂 dalej, do Hagen. Te ulice by艂y cz臋艣ci膮 jego dzieci艅stwa. Mia艂 dobre dzieci艅stwo. Mia艂 dobry start w doros艂e 偶ycie. Zaparkowa艂 mercedesa na ulicy, przed domem swojego dzieci艅stwa. Jego starsza siostra Lotta mieszka艂a tu z c贸rkami, cho膰 Bim w艂a艣ciwie zaczyna艂a ju偶 w艂asne 偶ycie. Otwieraj膮c furtk臋, pr贸bowa艂 zrozumie膰, dlaczego tak rzadko tam zagl膮da艂. Lubi艂 Lott臋. Lubi艂 jej c贸rki. Nie przepada艂 za samym domem, cho膰 sam nie wiedzia艂 dlaczego. To by艂a zwyczajna tynkowana willa, kt贸r膮 matka i ojciec kupili, kiedy w ich 偶yciu pojawi艂y si臋 wi臋ksze pieni膮dze. Postanowili wyprowadzi膰 si臋 z Kortedali i zamieszka膰 bli偶ej morza. Tutaj morze by艂o blisko. Docenia艂 to jako dziecko i m艂ody ch艂opak. Rodzina Winter贸w wynajmowa艂a dom na szkierach. Mieszka艂 na ska艂ach. Mieli w艂asn膮 偶agl贸wk臋, ale nie zosta艂 a偶 takim 偶eglarzem, 偶eby samemu mie膰 艂贸d藕. Mo偶e to dziwne. Powinien mie膰 艂贸d藕, tak samo jak powinien zamieszka膰 w domu nad morzem, na dzia艂ce w Billdal.

Drzwi si臋 otworzy艂y, zanim do nich dotar艂.

鈥 Eriku.

Obj臋艂a go mocno.

鈥 Na pocz膮tku nie pozna艂am twojego g艂osu, kiedy dzwoni艂e艣.

鈥 Ha, ha.

鈥 Kiedy si臋 ostatnio widzieli艣my, w zesz艂ym roku?

鈥 Je艣li rok to dla ciebie miesi膮c.

鈥 Cz臋艣ciej widuj臋 Angel臋 i twoje c贸rki ni偶 ciebie.

鈥 Co mam na to powiedzie膰?

鈥 No wejd藕 wreszcie. Chcesz kawy?

鈥 Dlaczego nie?

鈥 A mo偶e whisky?

鈥 Wygl膮dam w tej chwili na spragnionego whisky?

鈥 Chyba nie. W takim razie kawa. B臋dzie rozpuszczalna. Ekspres wyzion膮艂 ducha.

鈥 Za rzadko go u偶ywa艂a艣. Ekspres do kawy musi by膰 w艂膮czany codziennie.

鈥 Wiem, ale Bim i Kristina przesta艂y pi膰 kaw臋. Nie jedz膮 te偶 ju偶 mi臋sa. Ani jajek. Nie pij膮 te偶 mleka. A przede wszystkim nie pij膮 espresso.

鈥 A cappuccino?

鈥 To espresso z mlekiem. Tak samo truj膮ce.

鈥 Wielki Bo偶e. A gdzie one s膮? Musz臋 z nimi porozmawia膰.

鈥 Szko艂a jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a.

Winter spojrza艂 na zegarek. Popo艂udnie chyli艂o si臋 ku wieczorowi. Zaczyna艂o si臋 zmierzcha膰. Niebo coraz bardziej zapada艂o si臋 w sobie, nabiera艂o barwy coraz ciemniejszego b艂臋kitu. Spojrza艂 na stare drzewa w ogrodzie, jab艂onie i grusze. Ich ga艂臋zie rozpo艣ciera艂y si臋 na wszystkie strony. Nadal pami臋ta艂, w kt贸rym miejscu ojciec powiesi艂 im hu艣tawk臋.

鈥 Powinna艣 przyci膮膰 drzewa, Lotto.

鈥 Czy to nie ty obiecywa艂e艣, 偶e kiedy艣 przyjdziesz i to zrobisz? Na wiosn臋? A mo偶e w lutym?

鈥 W lutym by艂em w Marbelli. Powinna艣 pami臋ta膰, przecie偶 by艂y艣cie u nas na feriach.

鈥 W takim razie to by艂o w zesz艂ym roku.

鈥 Zrobi臋 to w lutym przysz艂ego roku.

鈥 Rozmawia艂am z mam膮.

鈥 Tak, do mnie te偶 dzwoni艂a. Chce chyba przyjecha膰 do domu.

鈥 Na d艂u偶ej 鈥 doda艂a Lotta. 鈥 Oczywi艣cie mo偶e tu mieszka膰. Jest mile widziana.

鈥 To dobrze.

鈥 Jest samotna.

Winter potwierdzi艂 skinieniem.

鈥 To bez sensu, 偶eby sama mieszka艂a tam na po艂udniu, w getcie Nueva Andaluc铆a, podczas gdy ca艂a jej rodzina jest w G枚teborgu.

鈥 Mo偶e ma nadziej臋, 偶e wszyscy si臋 tam przeniesiemy.

鈥 Wy rzeczywi艣cie byli艣cie na najlepszej drodze.

鈥 Nie. Wyjazd zesz艂ej zimy by艂 ostatnim. Przynajmniej na d艂u偶szy czas.

鈥 No prosz臋. To dok艂adnie to, co ona chce us艂ysze膰. Przynajmniej na d艂u偶szy czas. Ona na was czeka.

鈥 Ona jest Szwedk膮 zagraniczn膮. Oni nie s膮 tacy jak ty i ja, Lotto.

Jego siostra wybuchn臋艂a 艣miechem.

鈥 Id臋 zrobi膰 kawy.


鈥 Wygl膮dasz na zm臋czonego, Eriku. Przepraszam, 偶e tak m贸wi臋.

鈥 Za rok b臋dzie lepiej.

鈥 To jaki艣 偶art?

鈥 Nie ca艂kiem. To odpowiedzialno艣膰. Birgersson odszed艂 na emerytur臋. Teraz ca艂y wydzia艂 jest na mojej g艂owie.

鈥 Nie by艂o tak zawsze?

Nie odpowiedzia艂.

鈥 Ilu macie ludzi w wydziale?

鈥 Pi臋膰dziesi膮t siedem os贸b, m臋偶czyzn i kobiet.

鈥 Ile z nich to kobiety?

鈥 Hm鈥 niech pomy艣l臋鈥 nie wiem dok艂adnie. Mo偶e dwadzie艣cia pi臋膰 procent. Trzydzie艣ci procent.

鈥 Kristina wspomina艂a niedawno, 偶e mo偶e chcia艂aby zosta膰 policjantk膮.

鈥 Weganka i policjantka? 鈥 powiedzia艂 Winter z u艣miechem. 鈥 Takiej kombinacji nie ma.

鈥 Mo偶e 偶artowa艂a.

鈥 W ka偶dym razie spr贸buj jej to odradzi膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie b臋dzie lepiej. Nie b臋dzie 艂atwiej. A w szkole policyjnej jest za du偶o psychopat贸w.

鈥 Czy to jest oficjalne stanowisko policji?

鈥 Moje.

鈥 W takim razie dlaczego od razu si臋 nie zwolnisz?

Miesza艂 kaw臋 w fili偶ance, przygl膮daj膮c si臋, jak mleko 艂膮czy si臋 z br膮zowym p艂ynem w ja艣niejszy odcie艅. Odgryz艂 kawa艂ek dro偶d偶贸wki, kt贸r膮 Lotta rozmrozi艂a w mikrofal贸wce. Sama je upiek艂a. Bu艂eczka by艂a gor膮ca i zbyt mi臋kka, bo Lotta wyj臋艂a j膮 o kilka minut za p贸藕no.

鈥 Nadal lubi臋 t臋 prac臋 鈥 odpar艂 wreszcie.

鈥 To wcale tak nie brzmi.

鈥 Nie chcia艂bym robi膰 nic innego.

鈥 Przecie偶 ty nienawidzisz tej cholernej roboty 鈥 powiedzia艂a Lotta.

鈥 Mo偶na kocha膰 i nienawidzi膰 jednocze艣nie.

鈥 To brzmi tak, jakby艣 m贸wi艂 o kt贸rym艣 z moich dawnych zwi膮zk贸w.

Teraz Winter musia艂 si臋 roze艣mia膰.

鈥 A co z ojcem dziewczynek? 鈥 zapyta艂.

鈥 Jest takim samym idiot膮 jak zwykle. Przys艂a艂 kartk臋 na 艣wi臋ta. Tym razem z Australii.

鈥 Czy one naprawd臋 nie chc膮 go znale藕膰? Porozmawia膰 z nim powa偶nie?

鈥 Powa偶nie? Co to mia艂oby znaczy膰?

鈥 Postawi膰 dziada pod 艣cian膮, 偶e si臋 tak wyra偶臋. Skonfrontowa膰 go z sytuacj膮. Zostawi艂 swoje dzieci, kiedy by艂y ma艂e, a nied艂ugo b臋d膮 wystarczaj膮co du偶e, 偶eby mu to wypomnie膰.

Lotta nie odpowiedzia艂a. Widzia艂, 偶e ju偶 o tym my艣la艂a. 呕e kiedy艣 nadejdzie taki czas. 呕e to by艂o konieczne. 呕e mo偶e da艂oby si臋 tego unikn膮膰. Gdyby ona by艂a inna. Gdyby on by艂 inny. A potem by艂o za p贸藕no.

鈥 Pr贸bowa艂am je przed tym chroni膰 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Nie da si臋 chyba przed tym ochroni膰 wystarczaj膮co 鈥 odpar艂.

鈥 Nie jestem pewna, czy dobrze ci臋 rozumiem. Ale je艣li Bim i Kristina zaczn膮 o tym m贸wi膰 na powa偶nie, trzeba b臋dzie co艣 z tym zrobi膰.

Kiwn膮艂 g艂ow膮, 艂ykn膮艂 kawy. Ciemno艣膰 szybko rozchodzi艂a si臋 po trawniku. Kolory znikn臋艂y. Dawny domek do zabawy przy 偶ywop艂ocie by艂 teraz szary. Nocowa艂 tam wiele razy, tak samo jak c贸rki Lotty, a potem jego w艂asne. Bim i Kristina by艂y dla Elsy i Lilly jak starsze siostry. Czasem wcale nie chcia艂y zostawia膰 trawnika ani swojego domku. Kiedy wraca艂y, musia艂 im budowa膰 sza艂asy w mieszkaniu. Polerowany parkiet by艂 tak samo dobry jak trawnik. Troch臋 twardszy, ale te偶 si臋 nadawa艂.

Siedzieli w p贸艂mroku, rysy twarzy jego siostry troch臋 si臋 rozmy艂y. Nie by艂o ju偶 wida膰, o czym my艣li.


21:40


WIDZIA艁A, JAK SCHODZILI NA L膭D. Troch臋 to potrwa艂o, zanim im si臋 uda艂o zacumowa膰 plastikow膮 艂贸dk臋. Teraz wia艂o troch臋 mocniej, woda wok贸艂 艂贸dki l艣ni艂a srebrzy艣cie marszczona wiatrem.

Zna艂a dw贸ch z nich.

Pami臋ta艂a imi臋 jednego. By艂 ca艂kiem przystojny. U艣miechn膮艂 si臋. Zal艣ni艂o, jak w dole, na powierzchni wody. B艂yskawica. Grom z jasnego nieba, pomy艣la艂a. Niebo by艂o tak jasne, jak tylko mog艂o by膰, i bardziej b艂臋kitne ni偶 godzin臋 wcze艣niej.

Po prostu tam stali.

Ten, z kt贸rym przysz艂a, zacz膮艂 schodzi膰 w d贸艂, do 艂odzi.

鈥 Halo! 鈥 zawo艂a艂a.

Nie odwr贸ci艂 si臋.

Ruszy艂a za nim.

鈥 Zaczekaj chwil臋 鈥 powiedzia艂 ten przystojny.

鈥 A co? 鈥 odpar艂a.

呕aden z pozosta艂ych si臋 nie ruszy艂. On wyci膮gn膮艂 r臋k臋, ale jej nie dotkn膮艂. A jednak wygl膮da艂o to jak zapora, d艂o艅 z ramieniem. Niewidzialny szlaban, pomy艣la艂a.

鈥 Nie chc臋 tu by膰 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Zimno mi.

鈥 Nie ma si臋 czego ba膰 鈥 rzuci艂 jeden z pozosta艂ych.

鈥 Jak to ba膰? 鈥 zapyta艂a.

Nikt nie odpowiedzia艂. Widzia艂a plecy tego, kt贸ry schodzi艂 do 艂贸dki. 艁贸dka ko艂ysa艂a si臋 w g贸r臋 i w d贸艂. Mo偶e to chlupotanie, kt贸re s艂ysza艂a, dochodzi艂o w艂a艣nie stamt膮d. By艂 ju偶 prawie na dole. Te偶 chcia艂a tam by膰. Chcia艂a siedzie膰 w 艂贸dce, odp艂yn膮膰 z H盲stberget. Odp艂yn膮膰 tak daleko, jak si臋 tylko da, na drug膮 stron臋 ziemi. Druga strona zaczyna艂a si臋 niedaleko.

Nagle zrozumia艂a. Dlaczego pomy艣la艂am o tym dopiero teraz? Jestem a偶 tak膮 idiotk膮?

Ale to chyba niemo偶liwe. Nie mo偶e by膰. Nie mo偶e tak by膰. Znam ich, oni znaj膮 mnie, kilku z nich. Mo偶e kiedy艣 widzia艂am pozosta艂ych. Byli u nas w o艣rodku. Jeden z nich na pewno. Co艣 robi艂, widzia艂am go z m艂otkiem.

Popatrzy艂a na przystojniaka, kt贸ry wyci膮ga艂 r臋k臋. Nie wygl膮da艂 na z艂ego cz艂owieka. Nadal trzyma艂 r臋k臋 w powietrzu, jakby chcia艂 poczu膰 letni wiatr, dop贸ki to jeszcze mo偶liwe.

Jeden z pozosta艂ych podszed艂 krok bli偶ej. Mia艂 jasne w艂osy. To by艂 ten od m艂otka. Mia艂 w d艂oni m艂otek!

Przystojniak zamachn膮艂 si臋 wyci膮gni臋t膮 r臋k膮 i zacisn膮艂 palce na jej ramieniu, jak grube liny.



20


BERGENHEM WIDZIA艁 TAMTEGO ZA OKNEM. Musia艂 przyj艣膰 zza rogu Maskinkajen. Zjawi艂 si臋 nagle. Bergenhem rozejrza艂 si臋, jakby chcia艂 sprawdzi膰, czy kto艣 jeszcze patrzy. Teraz w restauracji siedzia艂o kilku innych go艣ci. Ale kogo by to obchodzi艂o?

M臋偶czyzna wszed艂 do 艣rodka. Zobaczy艂 Bergenhema przez szklan膮 艣cian臋. Wyci膮gn膮艂 r臋ce, jak do u艣cisku.

鈥 Nie tutaj, Samuelu 鈥 rzuci艂 Bergenhem.

Tamten u艣miechn膮艂 si臋 tylko.

鈥 To jedna z najcz臋stszych odpowiedzi na 艣wiecie 鈥 powiedzia艂.

Bergenhem usiad艂.

Japo艅ska kelnerka zn贸w podesz艂a do ich stolika. Bergenhem zak艂ada艂, 偶e to Japo艅czycy. Pierwszy raz by艂 w japo艅skiej restauracji. W艂a艣ciwie to by艂o dziwne. Sushi sta艂o si臋 w Szwecji niemal tak samo popularne jak pieczone kie艂baski. Cho膰 on si臋 do tego nie rwa艂. To by艂o co艣 z surow膮 ryb膮. To zupe艂nie nie dla niego. Surowa ryba i zimny ry偶 z lepkimi glonami. Nie rozumia艂, co w tym takiego szczeg贸lnego. Zw艂aszcza w surowym 艂ososiu. Ju偶 samo przyrz膮dzanie jest wystarczaj膮co obrzydliwe.

鈥 Co by艣 zjad艂? 鈥 zapyta艂 Samuel.

鈥 Jest tu co艣 opr贸cz sushi?

Japonka przynios艂a kart臋. Twarz mia艂a pozbawion膮 wyrazu. Samuel wzi膮艂 od niej menu.

鈥 Co艣 gotowanego 鈥 ci膮gn膮艂 Bergenhem.

鈥 Nie obra偶aj jej 鈥 powiedzia艂 Samuel.

鈥 Zrobi艂em to? 鈥 Bergenhem popatrzy艂 na kelnerk臋.

U艣miechn臋艂a si臋. Samuel szybko zajrza艂 do cienkiego zeszyciku oprawionego w co艣 g艂adkiego, w kolorach bia艂ym i czerwonym.

鈥 We藕 maguro no teriyaki 鈥 poradzi艂 Bergenhemowi.

鈥 Co to jest?

鈥 Sma偶ony tu艅czyk. W soi i japo艅skim winie.

鈥 Sma偶ony tu艅czyk? Czy on nie ma by膰 surowy w 艣rodku?

鈥 Oczywi艣cie. Inaczej jest niejadalny.

鈥 No to nie chc臋 tego.

Samuel odda艂 kelnerce menu.

鈥 Prosz臋 sushi medium i yakitori 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co to takiego? 鈥 zapyta艂 Bergenhem z podejrzliwym wyrazem twarzy.

鈥 Grillowane szasz艂yki z kurczaka. Okej?

鈥 Je艣li s膮 dobrze usma偶one.

鈥 S膮, nawet tutaj 鈥 uspokoi艂 go Samuel z u艣miechem.

鈥 To dobrze.

鈥 Co chcesz do picia?

鈥 Wod臋 mineraln膮. Niegazowan膮.

Samuel zam贸wi艂 to samo i kelnerka posz艂a.

鈥 Wi臋c nie jadasz sushi 鈥 powiedzia艂 Samuel. 鈥 Nie przetrwa艂by艣 zbyt d艂ugo w gejowskim 艣wiatku z takim handicapem.

鈥 Nie zamierzam tam 偶y膰 鈥 burkn膮艂 Bergenhem. 鈥 Ani tym bardziej przetrwa膰.

鈥 Ach tak?

鈥 Masz co艣 dla mnie?

Samuel spojrza艂 na budow臋 po drugiej stronie ulicy. Wygl膮da艂o to tak, jakby mia艂o tam powsta膰 ca艂kiem nowe miasto. Zreszt膮 tak w艂a艣nie by艂o. Wyrasta艂o nowe miasto, oddzielone rzek膮 od dawnego. G枚teborg m贸g艂 si臋 tu zacz膮膰 od nowa. Mo偶e tym razem p贸jdzie lepiej.

鈥 Richardsson nie jest nieznany 鈥 zacz膮艂 Samuel ze wzrokiem nadal utkwionym z d藕wigach i buldo偶erach.

鈥 Tego si臋 spodziewa艂em.

鈥 O tym drugim wiem mniej.

鈥 Sellberg. Nazywa si臋 Sellberg.

鈥 Je艣li co艣 ich 艂膮czy艂o, to ja o tym nie wiem. Ani nikt, kogo pyta艂em.

鈥 Ilu pyta艂e艣?

鈥 Tych, co potrafi膮 odpowiedzie膰 na pytania 鈥 odpar艂 Samuel i spojrza艂 na Bergenhema.

鈥 Mo偶e go kiedy艣 spotka艂e艣? 鈥 zapyta艂 Bergenhem. 鈥 Richardssona? Spotka艂e艣 go?

鈥 Jeste艣 zazdrosny, Lars? Troch臋 tak to zabrzmia艂o.

鈥 Nie jestem zazdrosny.

鈥 A ty si臋 z nim nie spotka艂e艣? Wiesz, co mam na my艣li.

鈥 Zamknij si臋.

鈥 Mam si臋 zamkn膮膰? My艣la艂em, 偶e chcesz si臋 czego艣 dowiedzie膰.

鈥 Zamknij si臋 i m贸w.

鈥 Co艣 takiego nazywa si臋 chyba brzuchom贸wstwem.

鈥 Richardsson. Co masz na niego?

鈥 Lubi ch艂opc贸w.

鈥 Domy艣li艂em si臋.

鈥 M艂odych ch艂opc贸w.

鈥 Sellberg raczej nie by艂 nastolatkiem.

鈥 Mo偶e 艂膮czy艂y ich jakie艣 interesy.

鈥 Interesy? Jakie interesy?

鈥 Nie potrafisz sam my艣le膰?

鈥 Sprawdzili艣my tego polityka 鈥 powiedzia艂 Bergenhem. 鈥 Nie pojawia si臋 w 偶adnym 艣ledztwie. Nic nie mia艂 w komputerach. Nasi ludzie z ulicy te偶 go nie znaj膮.

鈥 Zd膮偶yli艣cie to wszystko sprawdzi膰?

鈥 Tak.

鈥 No c贸偶, nie wiem 鈥 powiedzia艂 Samuel i rozejrza艂 si臋 za kelnerk膮.

Skin臋艂a g艂ow膮 i pos艂a艂a im u艣miech zza baru.

鈥 呕aden z twoich kumpli nie potrafi powiedzie膰, gdzie m贸g艂by teraz by膰?

鈥 Na razie nie.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e jest w mie艣cie 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

Samuel podni贸s艂 szklank臋 z wod膮.

鈥 Pojedziemy na chwil臋 do mnie po lunchu? 鈥 zapyta艂.


Lotta Winter nadal nie zapala艂a lamp. Ale on by艂 obeznany z t膮 kuchni膮. Lotta wymieni艂a lod贸wk臋, zamra偶ark臋 i kuchenk臋, ale i tak m贸g艂 si臋 porusza膰 po omacku, nie robi膮c sobie krzywdy.

鈥 Kiedy艣 cz臋sto tak siadywali艣my 鈥 powiedzia艂a Lotta. Jej g艂os rozbrzmiewa艂 ra偶膮co g艂o艣no w mroku i spokoju.

鈥 Jak?

鈥 Czekaj膮c na zmrok, oczywi艣cie. Ty i ja. Robili艣my to co najmniej raz w tygodniu. Siedzieli艣my bez zapalania lamp i czekali艣my, a偶 zrobi si臋 ciemno.

鈥 Mieli艣my na to wystarczaj膮co du偶o spokoju?

鈥 Najwyra藕niej.

鈥 Nie pami臋tam tego.

鈥 Naprawd臋 nie pami臋tasz?

鈥 Nie鈥 s膮dz臋. Zapomnia艂em tyle rzeczy z dzieci艅stwa. Nie podoba mi si臋 to, 偶e tyle zapomnia艂em. Powinienem pami臋ta膰 wi臋cej.

鈥 Przecie偶 zwykle pami臋tasz wszystko.

鈥 Mo偶e to jaki艣 problem z g艂ow膮.

鈥 Problem?

鈥 Czasami mam cholerne b贸le g艂owy. Przychodz膮 i odchodz膮.

鈥 Od jak dawna?

鈥 Od kilku miesi臋cy.

鈥 To nie brzmi dobrze. Co m贸wi Angela?

鈥 My鈥 ona my艣la艂a, 偶e to migrena. Mam lekarstwo. Ale to chyba co艣 innego.

鈥 Teraz mnie powa偶nie zaniepokoi艂e艣.

鈥 To nie 偶aden tumor.

鈥 Sk膮d wiesz?

Nie odpowiedzia艂.

鈥 Na Boga! I nic mi nie powiedzia艂e艣! M贸wi艂e艣 o tym mamie?

鈥 Nie. To przecie偶 nic takiego.

鈥 Cholerni faceci. To jest co艣. Przecie偶 ci臋 boli.

鈥 To tylko stres. Sam nie jestem zestresowany, ale moja g艂owa chyba czasem tak.

鈥 Takie co艣 mo偶e si臋 sko艅czy膰 wylewem krwi do m贸zgu. Albo udarem.

鈥 Dzi臋kuj臋.

鈥 To ty zacz膮艂e艣 o tym m贸wi膰. Ja si臋 niepokoj臋, chyba to rozumiesz.

鈥 A jak my do tego doszli艣my?

鈥 Sam to powiedzia艂e艣. Powiedzia艂e艣, 偶e mo偶e masz jaki艣 problem z g艂ow膮.

鈥 Zapomnia艂em.

鈥 Nabijasz si臋 ze mnie, Eriku?

鈥 Tylko troszk臋.

鈥 I z b贸lu g艂owy te偶?

鈥 Nie, z tego nie.

鈥 Musicie co艣 z tym zrobi膰.

鈥 Nic tam nie ma. To nic takiego. To przejdzie.

鈥 Kiedy?

鈥 Gdybym wiedzia艂 kiedy, ju偶 bym tam by艂.

鈥 To zabrzmia艂o tak poetycko. By膰 tam, gdzie jest kiedy.

鈥 Kiedy ostatni raz mia艂a艣 wie艣ci od Benny鈥檈go? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Co? Co ci nagle strzeli艂o do g艂owy?

Ju偶 nie by艂 w stanie dostrzec jej twarzy. Siedzia艂a dalej od okna. O艣wietlenie uliczne by艂o za s艂abe. To nadal by艂 zapomniany zak膮tek centrum miasta. Cz臋艣膰 tutejszych chcia艂a pozosta膰 w zapomnieniu. Chcieli 偶y膰 tym, co by艂o kiedy艣.

鈥 Nie chc臋 rozmawia膰 o Bennym 鈥 powiedzia艂a zdecydowanie. 鈥 Wiesz doskonale. Nigdy wi臋cej nie chc臋 rozmawia膰 o Bennym.

Benny Vennerhag. Jeden z najwi臋kszych gangster贸w w G枚teborgu. W dawnych dobrych czasach gangsterami bywali w G枚teborgu Szwedzi, czasem Polacy. Jego siostra zakocha艂a si臋 w Bennym. To by艂o, jeszcze zanim urodzi艂a dzieci, oczywi艣cie. Ale Benny jej nie zapomnia艂. Zrobi艂 b艂膮d, my艣la艂 potem o nim i pr贸bowa艂 odkupi膰 winy. To si臋 ci膮gn臋艂o jeszcze kilka lat po tym, jak Lotta go zostawi艂a. Benny jej nie zostawi艂. Ale w ko艅cu przesta艂 przysy艂a膰 swoje wiadomo艣ci, jak je nazywa艂. A on kiedy艣 o ma艂o go nie zamordowa艂. Prawie go utopi艂 w jego w艂asnym basenie. To by艂o siedem albo osiem lat temu. Szukali wtedy Haldersa, porwanego przez innych gangster贸w. Benny przynajmniej co艣 wiedzia艂. Mo偶e wiedzia艂 i teraz, wiedzia艂 co艣 o Sellbergu i Richardssonie. O broni. Jak Winter si臋 domy艣la艂, Benny nadal du偶o wiedzia艂 o r贸偶nych sprawach z marginesu G枚teborga. By艂 kim艣 w rodzaju szwedzkiego ojca chrzestnego. Od tamtego czasu si臋 nie spotkali. Wiedzia艂, 偶e Benny regularnie kontaktuje si臋 z policj膮, ale sam trzyma艂 si臋 od niego z daleka. Teraz zn贸w zacz膮艂 o nim my艣le膰. Chodzi艂o o bro艅. I o tajemnic臋, przed kt贸r膮 stan膮艂. Albo o puzzle. O wszystko, co si臋 kry艂o w tle.

鈥 Chyba powinienem z nim porozmawia膰 鈥 powiedzia艂 Winter. Pomy艣la艂, 偶e to zabrzmia艂o wystarczaj膮co og贸lnikowo.

鈥 Nie mieszaj mnie w to.

鈥 Jasne.

鈥 Czy ty my艣lisz, 偶e masz鈥 doj艣cie do tego bydlaka przez鈥 przeze mnie? Nie podoba mi si臋 to, Eriku. Mo偶esz przesta膰 si臋 z nim spotyka膰? Ze wzgl臋du na mnie? Czy to naprawd臋 konieczne, 偶eby艣 z nim rozmawia艂?

鈥 Je艣li to zrobi臋, twoje imi臋 przy tym nie padnie.

鈥 My艣lisz, 偶e on tego nie zrobi?

W tej chwili otworzy艂y si臋 drzwi. Przez mrok kuchni jak promie艅 艣wiat艂a przebi艂 si臋 g艂os:

鈥 Wujek Erik!


Nad Salholmen wia艂 wiatr. Szed艂 z L氓ngedrag wzd艂u偶 Saltholmsgatan, gdzie mieszkali bogaci. Kiedy by艂 m艂ody, biega艂 t臋dy jak gdyby nigdy nic. Szybkie kroki ku 偶yciu, kt贸re dopiero si臋 zacz臋艂o. Teraz ledwie dawa艂 rad臋 i艣膰. Jaki to wszystko ma sens? Ka偶dy, kto przeje偶d偶a艂 obok niego, m贸g艂 by膰 wrogiem. Wr贸g by艂 blisko. Zdoby艂 nad nim w艂adz臋. Cokolwiek by zrobi艂, wr贸g mia艂 go w gar艣ci.

Czeka艂 na prom. Zosta艂o jeszcze pi臋tna艣cie minut. Kilkoro innych pasa偶er贸w te偶 czeka艂o, 偶eby zostawi膰 za sob膮 sta艂y l膮d. Nie patrzy艂 na nich. Nie rozpoznali go. To by艂o wida膰. Rozejrza艂 si臋. To nie paranoja, kiedy cz艂owiek naprawd臋 jest 艣cigany. Popatrzy艂 na zatok臋. Widzia艂 szczyt wyspy po drugiej stronie. Sta艂 tam kiedy艣 raz, tysi膮c lat temu. Wtedy mia艂 poczucie, 偶e stoi na dachu 艣wiata.

Wszed艂 na pok艂ad, potem schodami na g贸rny dek. By艂 sam. Niebo nad jego g艂ow膮 by艂o tak samo niebieskie jak latem, nawet bardziej. Wia艂o, ale nie by艂o mu zimno. Prom odbi艂 od brzegu i sun膮艂 kana艂em portowym. Mewy kr膮偶y艂y w g贸rze, nad jego g艂ow膮. Zobaczy艂 cz艂owieka stoj膮cego na ska艂ach, z lewej. To by艂 m臋偶czyzna. Uni贸s艂 d艂o艅 jak do pozdrowienia. To do mnie, pomy艣la艂. To znak. M臋偶czyzna stoj膮cy na skale nadal sta艂 z r臋k膮 w g贸rze. Nie odwzajemni艂 pozdrowienia. Prom przyspieszy艂. M臋偶czyzna stoj膮cy na g贸rnym pok艂adzie poczu艂 wiatr we w艂osach. Prawie jakby byli na otwartym morzu, cho膰 prawdziwe morze by艂o troch臋 dalej, na po艂udnie od Vr氓ng枚. Kiedy艣 si臋 zastanawia艂, czy si臋 tam nie osiedli膰. Wyprowadzi膰 si臋 tak daleko, jak si臋 da, ale nie opuszcza膰 miasta ca艂kowicie. Ale to by艂o kiedy艣. Kiedy jeszcze mia艂 wyb贸r.

Jego kom贸rka zacz臋艂a wibrowa膰. Nie us艂ysza艂 jej. Nie chcia艂 s艂ysze膰. By艂 zmuszony j膮 nosi膰 i s艂ysze膰.

鈥 Tak?

鈥 Gdzie jeste艣?

鈥 Nigdzie.

鈥 S艂ysz臋 silnik.

鈥 To nie ja.

鈥 Diesel statku. Jedziesz tutaj, tak?

Nie odpowiedzia艂.

鈥 To b臋dzie pierwszy raz? Od tamtego czasu? To mam na my艣li.

Na to te偶 nie odpowiedzia艂.

鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby to ci mog艂o pom贸c.

鈥 A co mi pomo偶e? 鈥 zapyta艂. Musia艂 prawie krzycze膰. Mo偶e wykrzycza艂 te s艂owa. Tu, na g贸rze, i tak nikt go nie s艂ysza艂. Na po艂udniowych szkierach nikt nie s艂yszy twojego krzyku. Ha, ha, ha.

鈥 To jeszcze nie koniec 鈥 powiedzia艂 g艂os w telefonie. 鈥 Chyba si臋 tego nie spodziewa艂e艣, co?


Transport przyby艂 o um贸wionej godzinie. Jechali tylnymi uliczkami, do magazynu. Ilekro膰 t臋dy przeje偶d偶a艂, by艂 zaskoczony, 偶e te ulice naprawd臋 jeszcze istniej膮. Wygl膮da艂y jak w dawnych czasach, w czasach stoczni. Chodzi艂 tam z ojcem. Je藕dzi艂 tymi uliczkami jako ch艂opak. Nie zapomnia艂 tego. On te偶 mia艂 budowa膰 statki, tak samo jak tata. Mieli budowa膰 razem. Tata mia艂 zawsze by膰 obok.

Prze艂adunek mia艂 potrwa膰 oko艂o godziny. Tym razem chcia艂 by膰 przy tym. W艂a艣ciwie nie wiedzia艂 dlaczego. Po prostu si臋 niecierpliwi艂. Mo偶e dlatego, 偶e wiecz贸r by艂 taki pi臋kny. Nie robi艂o si臋 naprawd臋 czarno. Cho膰 to nie by艂o potrzebne. I tak nikt by ich tu nie szuka艂. Czasami go to dziwi艂o. Kto艣 musia艂 kogo艣 zna膰. Policja si臋 tu nie pojawia艂a. Mo偶e to by艂o zbyt oczywiste. Brama si臋 otworzy艂a. Wjecha艂 wprost do 艣rodka, wysiad艂 z auta, rozejrza艂 si臋. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach 偶elaza i py艂u. Pami臋ta艂 ten zapach z dawnych czas贸w, z dzieci艅stwa. Siedzia艂 na ramionach taty. 呕elazo, py艂, ogie艅. Ogromne p艂omienie. 艁oskot. Tysi膮c m臋偶czyzn pracuj膮cych w pocie czo艂a. W-pocie-czo艂a. To mu si臋 nigdy nie zdarzy艂o. Poprzysi膮g艂 sobie, 偶e nigdy, przysi膮g艂 na ogie艅. Nigdy nie b臋dzie pracowa艂 dla tego spo艂ecze艅stwa, dla tego kraju. B臋dzie pracowa艂 przeciwko nim. Nigdy nie zapomnia艂 faceta z dyrekcji, kt贸ry przyszed艂 do nich do domu po wypadku. By艂 wystarczaj膮co du偶y, 偶eby odczu膰 t臋 pogard臋. Nigdy tego nie wybaczy艂. Postanowi艂 si臋 zem艣ci膰, na sw贸j spos贸b. By艂 w tym niez艂y.

Nikt w hali si臋 nie odzywa艂. Widzia艂 paczki b艂yskaj膮ce w zimnym 艣wietle, kiedy niemal przelatywa艂y w powietrzu. Pi臋tnastu, dwudziestu ludzi, kilka twarzy, kt贸rych przedtem nie widzia艂.

鈥 Zadowolony, Lejon?

Prawie podskoczy艂. Nieprzygotowany na to, 偶e tamten podejdzie tak blisko. Przygl膮da艂 si臋, jak pracuj膮.

W odpowiedzi skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Za kwadrans b臋dziemy gotowi.

鈥 To dobrze.

鈥 Idziesz do hotelu?

鈥 Nie.

鈥 A jak sprawy z samochodem?

鈥 Z samochodem? 鈥 Odwr贸ci艂 si臋. Tamten u艣miecha艂 si臋 do niego. A wi臋c to by艂 偶art. Nie spodoba艂o mu si臋 to. 鈥 Nie mam problem贸w z samochodem.

鈥 Znalaz艂e艣 tamtego zbiega?

鈥 Jeszcze nie.

鈥 Powodzenia.

鈥 Nie potrzebuj臋 偶adnych 偶ycze艅.


Winter wraca艂 z Hagen do domu. By艂o jeszcze kilka innych spraw, o kt贸rych chcia艂 porozmawia膰 z Lott膮, ale nie wystarczy艂o czasu. A mo偶e 艣wiadomie to odwleka艂, a偶 zrobi艂o si臋 za p贸藕no.

Ale teraz nie pojecha艂 do domu. Na Spr盲ngkullsgatan pojecha艂 prosto, a potem skr臋ci艂 w All茅n. Min膮艂 Heden, Ullevi, wjecha艂 na wzniesienie Lunden. Niebo by艂o bladoniebieskie, na jego tle czarne chmury, jesienny zmierzch.

Zaparkowa艂 przed domem Sellberga. Ta艣my ostrzegawcze w zagajniku po prawej jarzy艂y si臋 w wieczornym 艣wietle jak cz臋艣膰 nieba, niebiesko, bia艂o, czarno. Nie usuni臋to ich, cho膰 ju偶 niczemu nie s艂u偶y艂y. Jedna 艂uska to ju偶 by艂o co艣. Mo偶e to mog艂oby wystarczy膰. Poszed艂 w tamto miejsce. Stan膮艂 pod drzewem. Tutaj sta艂 strzelec. Widzia艂 ulic臋, ogr贸d, dom, drzewa za domem. Wyj膮艂 sig sauera, podni贸s艂 na wysoko艣膰 twarzy i wycelowa艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e nikt go nie widzi. W jego polu widzenia brakowa艂o jednego szczeg贸艂u. Pisarza. Jacoba Ademara. Je艣li naprawd臋 tam sta艂. Mo偶e to by艂o wymy艣lone. K艂amstwo. Fikcja. Opu艣ci艂 luf臋. Dlaczego Ademar mia艂by to wymy艣li膰? 呕eby odci膮偶y膰 siebie? Czy偶by zbyt szybko go wypu艣ci艂? Nie, przecie偶 nadal by艂 na miejscu. Wprawdzie w Sztokholmie, ale to przecie偶 nie jest inny kraj. Mieszka艅com Sztokholmu czasem si臋 tak wydaje, ale stolica nadal jest cz臋艣ci膮 kraju, w ka偶dym razie na mapie. W艂o偶y艂 bro艅 do kabury i przeszed艂 na drug膮 stron臋 ulicy. Blokada wok贸艂 posesji wygl膮da艂a solidniej, jakby chodzi艂o o co艣 powa偶niejszego. Mo偶e dlatego, 偶e ta艣m ostrzegawczych by艂o tak du偶o. Dom wygl膮da艂, jakby obchodzono jakie艣 艣wi臋to, 艣lub, chrzest, okr膮g艂e urodziny, matur臋. Pogrzeb, pomy艣la艂 Winter. To jest dekoracja pogrzebowa. Kiedy kto艣 umiera, przychodzi policja i rozstawia bia艂o-niebieskie dekoracje.

Poszed艂 wydeptan膮 艣cie偶k膮 w stron臋 domu i na chwil臋 zatrzyma艂 si臋 pod drzwiami. Nie widzia艂 Sellberga 偶ywego. Porywczy facet, tak o nim m贸wiono. Ale tutaj szuka艂 chyba spokoju. Mo偶e pr贸bowa艂 si臋 chroni膰 przed samym sob膮. Nic to nie da艂o.

Mia艂 ze sob膮 klucze. Otworzy艂 drzwi i wszed艂 do przedpokoju, kt贸ry w艂a艣ciwie nie by艂 przedpokojem, raczej pokojem 艂膮cz膮cym si臋 z drugim pokojem, z oknami wychodz膮cymi na ty艂y. Latarka przeci臋艂a ciemno艣膰. 呕贸艂ty kolor. Tch贸rzliwy kolor. Szed艂 naprz贸d. Panowa艂a absolutna cisza. Ulica le偶a艂a na uboczu, dlatego by艂o prawie jak na wsi. Zupe艂nie cicho.

Nagle cisz臋 przerwa艂 dzwonek jego kom贸rki.

鈥 Tak?

鈥 Cze艣膰, tu przedstawiciel twojej rodziny.

鈥 Tak, s艂ysz臋.

Opu艣ci艂 latark臋, teraz o艣wietla艂a jego buty. Wygl膮da艂y na wyczyszczone lepiej, ni偶 by艂y w rzeczywisto艣ci. Ale i tak wkr贸tce b臋dzie potrzebowa艂 nowych. I tak zbli偶a艂a si臋 pora wyjazdu do Londynu. Zabierze ze sob膮 Steve鈥檃, do szewca w Mayfair. Steve b臋dzie m贸g艂 przynajmniej ironizowa膰 i si臋 na艣miewa膰. A potem mo偶e sam zacznie tam zamawia膰 obuwie. Stopy s膮 zbyt wa偶ne, 偶eby je wciska膰 w jakie艣 anonimowe buty. To tak jakby za艂o偶y膰 garnitur z Dressmanna.

鈥 Gdzie jeste艣, Eriku?

鈥 Stoj臋 w pustym, ciemnym domu. Domu 艣mierci, mo偶na by powiedzie膰.

鈥 Brzmi przytulnie.

鈥 Zaraz b臋d臋 w domu.

鈥 To by艂o godzin臋 temu.

鈥 Przepraszam.

鈥 Dziewczynki nie mog艂y d艂u偶ej czeka膰.

鈥 B臋dzie kolejny wiecz贸r, jutro te偶.

鈥 B臋d膮 te偶 kolejne domy 艣mierci.

鈥 Pomy艣la艂em鈥 nie wiem sam. Zreszt膮 wiesz.

鈥 Tchnienie intuicji?

鈥 Tak.

鈥 I co takiego ci powiedzia艂a?

鈥 呕e mam przyjecha膰 do tego domu. Do domu Sellberga. Tego zamordowanego.

Nie powiedzia艂 jej, 偶e wcze艣niej wzi膮艂 klucze. To te偶 mog艂a by膰 intuicja.

鈥 A dlaczego mia艂by艣 tam jecha膰?

鈥 Tego鈥 jeszcze nie wiem.

鈥 Dobranoc, Eriku.

Roz艂膮czy艂a si臋. Spojrza艂 na ma艂y aparat. Wy艣wietlacz zgas艂. Schowa艂 telefon do kieszeni marynarki i po艣wieci艂 latark膮 do g贸ry. Dlaczego tu przyjecha艂? Dlatego 偶e z tym domem wi膮偶e si臋 wiele pyta艅 i za ma艂o odpowiedzi. Je艣li kto艣 chcia艂 zastrzeli膰 Sellberga, to dlaczego najpierw strzela艂 ostrzegawczo w 艣cian臋 domu? Nie s膮dzi艂, 偶eby te strza艂y by艂y przeznaczone dla Ademara. Nie teraz, jeszcze nie. Jeszcze nie? Czy on by艂 w to w jaki艣 spos贸b zamieszany? Nie, mieszka艂 tylko po s膮siedzku. Powiedzia艂, 偶e wyprowadzi si臋 jak najszybciej, ale jeszcze tego nie zrobi艂. Mo偶e 艣mier膰 Sellberga go uspokoi艂a. Dla jednego 艣mier膰, dla drugiego korzy艣膰. Zabrzmia艂o to jak tytu艂 krymina艂u. Ale Ademar powiedzia艂, 偶e nie pisze krymina艂贸w. Pisze dramatyzowane historie dokumentalne. Pisze o 艣mierci, prawdziwej 艣mierci. Pisze o swojej siostrze.

Winter zatrzyma艂 si臋 w kuchni. Co to za zapach? Nie czu艂 niczego, kiedy wszed艂 do domu. Mo偶e kurz. A mo偶e ch艂odna wo艅 pustki. Ale w powietrzu co艣 by艂o鈥 unosi艂o si臋 w kuchni jak cienka zas艂ona. Omi贸t艂 艣ciany snopem 艣wiat艂a latar鈥

Gdzie艣 w domu otworzy艂y si臋 drzwi!

O ma艂o nie upu艣ci艂 latarki. 艢wiat艂o rysowa艂o na 艣cianach kuchni 偶贸艂te zygzaki.

Rzuci艂 si臋 do przedpokoju. Drzwi wej艣ciowe by艂y zamkni臋te. Poczu艂 na twarzy ch艂odny powiew. W p贸艂mroku zobaczy艂 ja艣niejszy prostok膮t na przeciwleg艂ej 艣cianie salonu. Podmuch szed艂 stamt膮d. Podni贸s艂 latark臋. To by艂y drzwi na werand臋, otwarte, ko艂ysa艂y si臋 na wietrze. Na dworze wia艂o coraz mocniej. Nie czu艂 przeci膮gu, kiedy wszed艂 do domu. Na pewno by zauwa偶y艂, gdyby drzwi werandy by艂y otwarte, absolutnie. My艣la艂 o tym, p臋dz膮c do salonu i wybiegaj膮c na werand臋. Wymachiwa艂 latark膮 we wszystkie strony, jej 艣wiat艂o pokazywa艂o tylko drzewa, krzaki, trawnik, kawa艂ek nieba. Nic poza tym. Zatrzyma艂 si臋, pr贸bowa艂 uspokoi膰 oddech, nas艂uchiwa艂. Czy偶by to by艂y kroki? Kroki na ulicy? Jasne, 偶e tak! Pobieg艂 w lewo, okr膮偶y艂 dom i zobaczy艂 sw贸j samoch贸d. Sta艂 na poboczu, pod ponur膮 latarni膮. Jaka艣 posta膰 oddala艂a si臋 ulic膮. Wygl膮da艂a jak cie艅 pod膮偶aj膮cy ku niewielkiemu wzniesieniu z zagajnikiem.

鈥 Halo! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Halo! Sta膰! Policja!

Ale to przecie偶 by艂o bez sensu. Ten, kto by艂 w domu, wiedzia艂, 偶e on tam by艂, a tak偶e zapewne, kim by艂. Policjant. Nikt si臋 nie zatrzyma na polecenie policjanta, chyba 偶e pod gro藕b膮.

Rzuci艂 si臋 w pogo艅 za oddalaj膮c膮 si臋 postaci膮. Po obu stronach sta艂y wille. Pobieg艂 w lewo, przeskoczy艂 przez 偶ywop艂ot, potem przeci膮艂 trawnik, pokona艂 kolejny 偶ywop艂ot i dotar艂 do drugiego ko艅ca lasku, kt贸ry mia艂 nie wi臋cej ni偶 kilka ar贸w. Dalej sta艂o jeszcze kilka dom贸w, na zboczu schodz膮cym do miasta. Widzia艂 ich 艣wiat艂a, wygl膮da艂y jak gwia藕dziste niebo. Nas艂uchiwa艂 krok贸w, ale teraz by艂o znaczniej trudniej co艣 us艂ysze膰. Monotonny szum miasta zag艂usza艂 wszystkie inne d藕wi臋ki. Zagajnik chroni艂 p贸艂nocn膮 stron臋 ulicy przed odg艂osami miasta. Tajemnicza posta膰 si臋 wymkn臋艂a. Zdawa艂 sobie z tego spraw臋, ale i tak zatoczy艂 jeszcze p贸艂 ko艂a wok贸艂 lasku. Wyj膮艂 kom贸rk臋 i wybra艂 numer policyjnej centrali. Czu艂, jak ci臋偶ko mu oddycha膰. Zaczyna艂y go bole膰 艂ydki. Nie zd膮偶y艂 si臋 rozci膮gn膮膰. Nale偶y o tym pami臋ta膰, nawet kiedy si臋 gania za tajemniczymi znikaj膮cymi postaciami. Kto艣 zamieszka艂 w domu 艣mierci. Mo偶e to kolejny tytu艂 dla krymina艂u. Dom 艣mierci. Poda艂 dy偶urnemu najwa偶niejsze informacje. Potem wybra艂 inny numer.

鈥 Ringmar.

鈥 W艂a艣nie przebieg艂em dwie艣cie metr贸w przez p艂otki 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Kt贸ra jest godzina?

Ringmar sprawia艂 wra偶enie zaspanego. Czy偶by ju偶 si臋 po艂o偶y艂? Winter popatrzy艂 na zegarek. Ojej.

鈥 Kto艣 by艂 w domu Sellberga 鈥 powiedzia艂.

鈥 Czy ty tam teraz jeste艣?

鈥 Kto艣 si臋 wymkn膮艂.

鈥 O kurde. Nie lubimy uciekinier贸w.

鈥 Jeste艣 trze藕wy, Bertil?

鈥 Absolutnie. Wi臋c kto艣 tam by艂?

鈥 Kto艣 tam by艂. Ukrywa艂 si臋, powiedzia艂bym raczej.

鈥 Brzmi zastanawiaj膮co. Mo偶e w艂amywacz?

鈥 Mo偶e. Albo morderca.

鈥 Albo polityk.

鈥 Niewykluczone, 偶e to jedna i ta sama osoba.

鈥 Richardsson? Ale dlaczego mia艂by i艣膰 akurat do domu Sellberga?

鈥 Mo偶e nie ma dok膮d p贸j艣膰, Bertil.

Winter przypomnia艂 sobie zapach, kt贸ry poczu艂 w domu. To by艂 strach. S艂aba wo艅 zimnego potu.


21


RINGMAR STA艁 W POKOJU WINTERA. Wszed艂, stan膮艂 i nie chcia艂 usi膮艣膰. Winter wiedzia艂, 偶e unika siadania. Plecy albo co艣 jeszcze gorszego: smarowanie jodem. Wszystko przez siedzenie za biurkiem. Teraz mia艂 z tym sko艅czy膰. Teraz obaj stali nad biurkiem. Winter te偶 wstawa艂, kiedy Ringmar wchodzi艂.

鈥 Prawie wszystko wskazuje na to, 偶e Sellberg zosta艂 zamordowany przed p贸艂noc膮 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Eva w swoim raporcie te偶 m贸wi, 偶e to mo偶liwe. A nawet prawdopodobne.

鈥 No bo jak m贸g艂by si臋 wydosta膰 potem? 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Morderca?

鈥 Nie, oczywi艣cie mia艂em na my艣li zamordowanego.

鈥 Chodzi ci o zamkni臋cie bramy? 鈥 zapyta艂 Ringmar, nie zwracaj膮c uwagi na to, co powiedzia艂. 鈥 Hm, mo偶e m贸g艂 jako艣 wy艂ama膰 drzwi, ale 偶adnych 艣lad贸w nie znale藕li艣my.

鈥 Klucz 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 O tym b臋dziemy musieli porozmawia膰 z firm膮 ochroniarsk膮.

鈥 Jeszcze tego nie zrobili艣my?

鈥 Oczywi艣cie 鈥 odpar艂 Ringmar z u艣miechem.

鈥 A co z w艂a艣cicielami samochod贸w?

鈥 Nie czyta艂e艣 raport贸w, Erik?

鈥 G艂o艣no my艣l臋.

鈥 No to ja te偶 mog臋. Okej. S膮 tam siedemdziesi膮t dwa p艂atne miejsca parkingowe na g贸rnym poziomie i miejsce zarezerwowane dla szko艂y pedagogicznej i dla niepe艂nosprawnych. Na dolnym poziomie jest sto dwadzie艣cia jeden miejsc. O ile s膮 miejsca, ludzie mog膮 wykupi膰 parkowanie ca艂odobowe. W tej chwili jest takich pi臋膰dziesi膮t siedem. Taki abonament kosztuje tysi膮c pi臋膰set koron miesi臋cznie.

Winter kiwn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nic na to nie powiesz, Erik?

鈥 Na co mam co艣 powiedzie膰?

鈥 Koszty. Tysi膮c pi臋膰set miesi臋cznie za parking.

鈥 To chyba nie jest tak strasznie drogo, tak s膮dz臋.

鈥 Chyba naprawd臋 偶yjemy w r贸偶nych 艣wiatach, Erik.

鈥 Welcome to my world.

鈥 Obiekt otwarto w zesz艂ym roku. No, to mo偶e wiesz. I nie ma tam kamer przemys艂owych.

鈥 Co w tym przypadku okazuje si臋 fatalne 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Prawodawca uzna艂, 偶e powinni艣my troch臋 popracowa膰.

鈥 Tak, niech to diabli, ale ta robota by艂aby 艂atwa, gdyby wszystko by艂o pod obserwacj膮.

鈥 I nudna 鈥 doda艂 Ringmar. 鈥 Cholernie nudna.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. To by zmieni艂o najciekawsz膮 prac臋 艣wiata w wielk膮 nud臋. Wtedy slogan, dzi臋ki kt贸remu zosta艂 policjantem, ju偶 by nie by艂 aktualny: Zosta艅 glin膮 鈥 zobacz p贸艂艣wiatek. Kto艣 inny, mianowicie kamera, widzia艂by go przed nim.

鈥 Z pi臋膰dziesi臋ciu siedmiu os贸b, kt贸re wynajmuj膮 miejsca, trzydzie艣ci dwie trzyma艂y tam samochody tamtej nocy. Rozmawia艂em z M枚llerstr枚mem, zanim do ciebie przyszed艂em, i oczywi艣cie wszystkich przes艂uchali艣my. I naturalnie nikt nic nie wie.

鈥 By艂 tam mo偶e jaki艣 zapomniany samoch贸d? Jaki艣 biedak, kt贸ry nie m贸g艂 wydosta膰 swojego auta po p贸艂nocy?

鈥 Nie.

鈥 To szkoda.

鈥 Tylko samoch贸d Richardssona. I Sellberg.

鈥 Kto m贸g艂 mnie 艣ledzi膰? 鈥 zastanawia艂 si臋 Winter, wyci膮gaj膮c r臋k臋 w bok, prostopadle do cia艂a jak w klasycznym pozdrowieniu. Mia艂 wra偶enie, 偶e rami臋 mu cierpnie.

鈥 Morituri te salutant 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Nie 偶artuj sobie z takich rzeczy 鈥 powiedzia艂 Winter, opuszczaj膮c r臋k臋. Potem przy艂o偶y艂 d艂o艅 do czo艂a i przez chwil臋 je masowa艂.

鈥 Boli ci臋? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Tylko kiedy p艂acz臋.

鈥 To dobrze.

鈥 Jestem pewien, 偶e ten kto艣 by艂 tam z mojego powodu.

鈥 Dlaczego?

Winter nie odpowiedzia艂. S艂ucha艂 艣miechu mew za oknem. Nigdy nie s艂ysza艂 p艂aczu mewy. Wszystkie wakacje dzieci艅stwa i m艂odo艣ci sp臋dzi艂 na ska艂ach po艂udniowych szkier贸w, ale nigdy nie s艂ysza艂 ani jednej p艂acz膮cej mewy.

鈥 Dlaczego mia艂by tam by膰 przez ciebie, Erik?

鈥 Czego艣 ode mnie chce.

鈥 Czego chce?

鈥 Wiadomo艣膰 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Chcia艂 mi opowiedzie膰 co艣, co si臋 wi膮偶e z tym wszystkim.

鈥 Mo偶e chcia艂 ci臋 zastrzeli膰?

鈥 Nie. Gdyby chcia艂, zosta艂bym zastrzelony.

鈥 O co w tym wszystkim chodzi?

Na to pytanie te偶 nie odpowiedzia艂. S艂ucha艂 syreny na ulicy, p艂aczliwy d藕wi臋k. Kto艣 by艂 w potrzebie.

Odwr贸ci艂 si臋 do Ringmara.

鈥 Pami臋tasz te g艂uche telefony, do mnie i do ciebie? Kto艣 czego艣 od nas chce.

鈥 My艣lisz, 偶e wi膮偶膮 si臋 z morderstwem?

鈥 Tak. I z tymi innymi rzeczami.

鈥 Teraz przemawia przez ciebie czysta intuicja.

Winter milcza艂.

鈥 Czysta intuicja 鈥 powt贸rzy艂 Ringmar.

鈥 Nie鈥

鈥 Czy morderstwo wi膮偶e si臋 z tymi pozosta艂ymi rzeczami? Co to jest?

鈥 Strza艂y. Oddane do domu. Mo偶e te偶 te na mo艣cie.

Winter spojrza艂 na zegarek.

鈥 Torsten powinien dosta膰 wyniki z centralnego laboratorium dzisiaj po po艂udniu.

鈥 Hm鈥

鈥 Wtedy mo偶e to nie b臋dzie tylko intuicja 鈥 doda艂 Winter z u艣miechem.

鈥 Za tym wszystkim kryje si臋 co艣 cholernie nieprzyjemnego 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Wi臋c o co w tym wszystkim chodzi? 鈥 Winter powt贸rzy艂 to pytanie i zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Ty nie rozmawia艂e艣 z Bengtem Sellbergiem 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Ja te偶 bym wola艂 tego nie robi膰.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Co艣 z nim by艂o nie tak. Nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego tak si臋 w艣ciek艂 na s膮siada.

鈥 M贸w dalej.

鈥 Albo w og贸le si臋 w艣cieka艂.

鈥 Dlaczego?

鈥 W艂a艣ciwie nie wygl膮da艂 na takiego. W pewien spos贸b robi艂o to wra偶enie, jakby co艣 odgrywa艂.

鈥 Jego siostra twierdzi, 偶e mia艂 problemy 鈥 wtr膮ci艂 Winter. 鈥 Nie kontrolowa艂 impuls贸w.

鈥 To by艂o jak jaka艣 gra 鈥 m贸wi艂 dalej Ringmar, jakby go nie s艂ysza艂.

鈥 Dla kogo?

鈥 Dla nas.

鈥 Ale nas nie by艂o w tej grze, kiedy grozi艂 Ademarowi.

鈥 W艂a艣nie, sam to powiedzia艂e艣, w grze!

鈥 No dobrze, to w puzzlach.

鈥 Nie, nie mo偶esz tego tak upraszcza膰.

鈥 To nie s膮 proste puzzle.

Zn贸w us艂ysza艂 mewy za oknem. One te偶 da艂y si臋 nabra膰 p贸藕nemu latu. Pomy艣la艂 o ska艂ach, morzu i s艂o艅cu. Pomy艣la艂, 偶e powinien zrobi膰 sobie wycieczk臋.

鈥 Te widoczne kawa艂ki to Richardsson i Sellberg 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Jeden znikn膮艂, drugi nie 偶yje. Mo偶e obaj ju偶 nie 偶yj膮.

鈥 Nie 鈥 zaprzeczy艂 Winter.

鈥 Skoro tak m贸wisz.

鈥 Nadal nie uda艂o nam si臋 stwierdzi膰, co 艂膮czy艂o Jannego i Bengta 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Tak ich nazywasz?

鈥 Tylko teraz.

鈥 Stwierdzi膰, czy byli peda艂ami, o to chodzi? Czy byli w sobie zakochani?

鈥 Tak.

鈥 Staramy si臋. Ale wiesz, jak to jest. Takie rzeczy trzyma si臋 w tajemnicy.

鈥 Nie wiem, jak to jest, Bertil.

鈥 Mo偶esz sobie wyobrazi膰.

鈥 Z czego 偶y艂 Sellberg? 鈥 zapyta艂 Winter i przeszed艂 przez pok贸j do umywalki. Pu艣ci艂 wod臋 i myj膮c r臋ce, obserwowa艂 swoj膮 twarz w lustrze. To by艂 odruch. My艂 r臋ce, kiedy my艣la艂. Bia艂ka jego oczu przecina艂o kilka cienkich czerwonych niteczek, jakby potrzebowa艂 odpoczynku. Ale nie potrzebowa艂, nie bardziej ni偶 jakikolwiek inny rodzic ma艂ych dzieci. Mia艂 m艂od膮 i siln膮 偶on臋. Nie mia艂 nawet pi臋膰dziesi臋ciu lat. Ograniczy艂 nawet whisky w tym tygodniu.

Odwr贸ci艂 si臋 do Ringmara.

鈥 Sellberg nie mia艂 pracy. Nie mia艂 偶adnego ubezpieczenia na wypadek bezrobocia. Nie dostawa艂 pomocy socjalnej. 呕adnych zasi艂k贸w. Ale od pi臋ciu lat mia艂 dom i systematycznie sp艂aca艂 raty i odsetki.

鈥 Kto艣 mu pomaga艂 鈥 domy艣li艂 si臋 Ringmar.

鈥 Kto? Richardsson?

鈥 Nic takiego nie stwierdzili艣my. 呕adnych zagadkowych przelew贸w z jego konta.

鈥 Ukryte pieni膮dze.

鈥 Od kogo? Od 偶ony? 鈥 zapyta艂 Winter.

Ringmar wzruszy艂 ramionami.

鈥 Albo forsa z przest臋pstwa 鈥 m贸wi艂 dalej Winter. 鈥 Nieopodatkowane dochody. Zatajone dochody.

鈥 Wielkie dochody 鈥 doda艂 Ringmar.

鈥 Sprawia艂 wra偶enie bardzo zamo偶nego.

鈥 Nic o tym nie wiemy.

鈥 Nie wiemy o nim zbyt du偶o.

鈥 Jego 偶yciorys? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Co robi艂 dziesi臋膰 lat temu? Dwadzie艣cia lat temu? Trzydzie艣ci?

鈥 Kto si臋 tym zajmie?

鈥 Ja to mog臋 zrobi膰 鈥 powiedzia艂 Winter.


Jecha艂 Danska v盲gen i w艂a艣nie mia艂 skr臋ci膰 w Lovisagatan, kiedy zadzwoni艂 telefon. Zjecha艂 na pobocze, zatrzyma艂 si臋 przed ma艂膮 piekarni膮. Poczu艂, jak zapach 艣wie偶ego chleba wype艂nia samoch贸d, i odebra艂 telefon.

脰berg.

鈥 Usi膮d藕, Erik, i trzymaj si臋 mocno 鈥 powiedzia艂 na pocz膮tek.

鈥 Ju偶 siedz臋.

鈥 Ta sama bro艅 鈥 o艣wiadczy艂 脰berg. 鈥 Tetetka.

鈥 Dom i gara偶?

鈥 I auto na mo艣cie!

鈥 呕artujesz?

鈥 W takich sprawach nigdy.

鈥 Wi臋c m贸wisz, 偶e wszystkie strza艂y oddano z tej samej broni?

鈥 To centralne laboratorium tak m贸wi. Ja jestem tylko pos艂a艅cem. Nie strzelaj do mnie.

鈥 Mo偶e na razie wystarczy tego strzelania 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Cho膰 s膮dz臋, 偶e w tej sprawie jeszcze co艣 si臋 wydarzy.

鈥 Cholernie dziwne to wszystko 鈥 powiedzia艂 脰berg. 鈥 W tej chwili centralne laboratorium sprawdza bro艅 w nowej mi臋dzynarodowej bazie danych.

Winter wiedzia艂, co to mo偶e oznacza膰. Gdzie艣, gdzie indziej, mog艂y si臋 znajdowa膰 pociski wystrzelone z tego samego pistoletu.

Ale na razie wystarcza艂o mu to, co ju偶 wiedzia艂.

Pomy艣la艂 o Rogerze Edwardsie, w艂a艣cicielu lexusa, kt贸ry samotnie sta艂 na mo艣cie w tamten malowniczy poranek. Dosta艂 samoch贸d z powrotem, przyj膮艂 go wr臋cz niech臋tnie. To te偶 by艂o dziwne, jakby to auto wi膮za艂o si臋 z czym艣, o czym wola艂 nie my艣le膰. Mo偶e tak by艂o. Mo偶e kto艣 mierzy艂 wtedy do Edwardsa. Albo Edwards strzela艂 do kogo艣 innego? Ale jaki to mia艂o zwi膮zek z Sellbergiem? Albo z Richardssonem? A pisarz Ademar? Czy to by艂o co艣 wi臋cej ni偶 tylko sprzeczka mi臋dzy s膮siadami? Wiedzia艂, 偶e to si臋 mo偶e 藕le sko艅czy膰: jest 藕le, je艣li w post臋powaniu przygotowawczym szuka si臋 powi膮za艅, kt贸re nie istniej膮. Auto Edwardsa zosta艂o skradzione i wyl膮dowa艂o w dziwnym miejscu. Podziemny 艣wiatek jest do艣膰 du偶y, 偶eby ten sam pistolet m贸g艂 zosta膰 u偶yty w trzech r贸偶nych sytuacjach鈥 Zbrodnia przewa偶nie jest kwesti膮 przypadku. Zbrodnia prawie nigdy nie jest racjonalna, przynajmniej je艣li si臋 patrzy z perspektywy 艣wiata naziemnego.

鈥 Dzi臋ki, Torsten 鈥 powiedzia艂 i wy艂膮czy艂 telefon. Musia艂 niechc膮cy otworzy膰 okno od strony kierowcy, kiedy z nim rozmawia艂. Zapach z piekarni by艂 bardzo mocny, nie m贸g艂 mu si臋 oprze膰. Wysiad艂 i kupi艂 sobie nadziewan膮 dro偶d偶贸wk臋.

Stan膮艂 na chodniku i wyj膮艂 bu艂eczk臋 z torebki. To by艂o jego ulubione ciastko: na wierzchu cukier puder, puszyste ciasto, a w 艣rodku krem waniliowy jako dodatkowa nagroda. Odgryz艂 kawa艂ek. Poczu艂 na wargach cukier. Kilka minut wcze艣niej marzy艂 o cygaretce, ale to by艂o po偶ywniejsze, a przynajmniej lepsze dla p艂uc. Dro偶d偶贸wka zaspokoi艂a jego potrzeb臋 stymulacji oralnej, kt贸r膮 m贸g艂 zaspokoi膰 r贸wnie偶 na wiele innych sposob贸w. Prze偶uwa艂 drugi k臋s, kiedy zobaczy艂 Berit Richardsson. Min臋艂a go w niebieskim renault clio.

To by艂a ona. Rozpozna艂 jej profil, ale ona widocznie go nie zauwa偶y艂a. Sta艂 pod os艂on膮 markizy piekarni. W g艂臋bokim cieniu. Poza tym miejscem s艂o艅ce 艣wieci艂o o艣lepiaj膮co jasno. Asfalt wydawa艂 si臋 bia艂y. Promienie o艣wietla艂y twarz Berit Richardsson jak reflektor. Nie widzia艂a za du偶o przez os艂on臋 przeciws艂oneczn膮. Ale na tyle du偶o, 偶eby m贸c dojecha膰 do skrzy偶owania i w艂膮czy膰 lewy kierunkowskaz. Przecie偶 ona tam nie mieszka, pomy艣la艂 Winter. To droga do Lovisagatan. Do domu Sellberga. Ja te偶 tam w艂a艣nie jad臋. Schowa艂 resztk臋 ciastka do torebki, wyszed艂 na ostre 艣wiat艂o, wsiad艂 do samochodu i ruszy艂 艣ladem Berit Richardsson. Jej clio w艂a艣nie wje偶d偶a艂o pod g贸r臋. Skr臋ci艂a w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w prawo, w ko艅cu wjecha艂a w Lovisagatan. Zatrzyma艂 si臋 kilkadziesi膮t metr贸w przed skrzy偶owaniem, za jakim艣 zaparkowanym samochodem. Mia艂 dobry widok ponad ogrodami. Berit Richardsson min臋艂a ogrodzony dom Sellberga. Dom 艣mierci, pomy艣la艂. Przejecha艂a obok domu Ademara, zawr贸ci艂a na placyku i t膮 sam膮 drog膮 ruszy艂a z powrotem. Jecha艂a powoli. Nie widzia艂, czy patrzy na domy, kt贸re mija. S艂o艅ce 艣wieci艂o zbyt mocno. Kiedy przeje偶d偶a艂a obok jego auta, nadal ogranicza艂o jej widoczno艣膰. Na wszelki wypadek skuli艂 si臋 na siedzeniu.

Kiedy znikn臋艂a mu z pola widzenia, on te偶 zawr贸ci艂.

Zobaczy艂 j膮 jeszcze w dole, na Danska v盲gen, widzia艂, jak mija Szko艂臋 Katolick膮 i jedzie w stron臋 B枚, pewnie t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 przyjecha艂a. Z jej domu nie by艂o daleko do Lovisagatan, ani w linii prostej, ani samochodem.

Zadzwoni艂a kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Eriku!

鈥 Cze艣膰, mamo.

鈥 Mia艂am troch臋 k艂opot贸w z rezerwacj膮, ale w ko艅cu znalaz艂am lot, ju偶 jutro wieczorem.

鈥 To 艣wietnie, mamo.

鈥 B臋dzie cudownie.

鈥 Tak.

鈥 Co z tob膮, Eriku? Jeste艣 jakby nieobecny.

鈥 W艂a艣nie kogo艣 szpiegowa艂em, mamo.

鈥 Ojej. To nadal si臋 tak m贸wi? Szpiegowa膰?

鈥 Tak. A dzisiaj to jeszcze 艂atwiejsze ni偶 kiedy艣 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 W G枚teborgu jest tyle cienia, 偶e 艂atwo si臋 ukry膰.

鈥 Nadal macie t臋 pi臋kn膮 pogod臋?

鈥 Ma si臋 utrzyma膰 jeszcze przez kilka tygodni. Mo偶e nigdy nie odpu艣ci.

鈥 Wtedy b臋dzie jak tu, u mnie 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Poczujesz si臋, jakby艣 wraca艂a do domu 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 Tak鈥 w艂a艣ciwie to tak. W ka偶dym razie przyje偶d偶am! Lotta jest taka mi艂a i zaprosi艂a mnie do siebie na pocz膮tek.

Na pocz膮tek. To zabrzmia艂o jak pocz膮tek reszty 偶ycia. Mo偶e tak by艂o dobrze. To by艂o co艣 innego. Mie膰 rodzica w tym samym kraju. Ju偶 zd膮偶y艂 zapomnie膰, jak to jest. Min臋艂o tyle lat.


Porusza艂 si臋 tak ostro偶nie, jak tylko m贸g艂. Czy tamten go widzia艂? Nie. Tam, gdzie sta艂, nie by艂o go wida膰. A tamten drugi sta艂 w cieniu, by艂 tylko czarn膮, bardzo czarn膮 sylwetk膮.

Teraz tamten ruszy艂 przed siebie. Po stu metrach skr臋ci艂 i dalej szed艂 pod g贸r臋. Najwyra藕niej si臋 nie 艣pieszy艂. Raz si臋 zatrzyma艂. Z daleka wygl膮da艂o to tak, jakby rozmawia艂 sam ze sob膮, ale to by艂a kom贸rka, zestaw g艂o艣nom贸wi膮cy. Jeszcze niedawno ludzi m贸wi膮cych do siebie na ulicy uwa偶ano za wariat贸w. Teraz wtopili si臋 w t艂um gadaj膮cy gdzie艣 w powietrze.

Zn贸w mam zlecenie, pomy艣la艂.

Musz臋 je wykona膰.

Nie chc臋 tego robi膰.

Nie mam wyboru.

Tamten nagle odwr贸ci艂 si臋 na szczycie wzniesienia, jakby przeczuwa艂, 偶e jest 艣ledzony.

Ale on mnie nie widzi.

Nikt mnie nie widzi.

Nikt mnie nie s艂yszy.

Ale to nie b臋dzie trwa艂o wiecznie.


Winter przejecha艂 obok domu Richardssona. Przez pr臋ty furtki zobaczy艂 clio. Te same numery.

Na nast臋pnym skrzy偶owaniu zawr贸ci艂 i zaparkowa艂 mercedesa przed domem.

Zadzwoni艂 do drzwi, ale nikt nie otwiera艂. Spr贸bowa艂 jeszcze raz, nic.

Od schod贸w odchodzi艂a w lewo wy艂o偶ona kamieniami 艣cie偶ka. Najwyra藕niej okr膮偶a艂a budynek. Ruszy艂 na ty艂y domu. Znalaz艂 si臋 na patio. Wygl膮da艂o niemal tropikalnie. R贸s艂 tam bambus i co艣 przypominaj膮cego palmy, kar艂owate palmy.

Trawnik by艂 rozleg艂y i starannie przystrzy偶ony, si臋ga艂 a偶 do 偶ywop艂otu, za kt贸rym zaczyna艂a si臋 s膮siednia dzia艂ka. Rozejrza艂 si臋. To tutaj widzia艂 wtedy ch艂opca, przelotnie, jak on mia艂 na imi臋鈥 teraz nie m贸g艂 sobie przypomnie膰.

K膮tem prawego oka zarejestrowa艂 ruch.

Odwr贸ci艂 si臋. Twarz ch艂opca patrzy艂a na niego zza szyby.


22


WINTER STA艁 BEZ RUCHU. Twarz ch艂opca znikn臋艂a. Naprawd臋 go widzia艂? Czasem ostre s艂o艅ce wywo艂uje obrazy, kt贸rych nie ma. Nie tylko na piaszczystych pustyniach.

Czeka艂, a偶 twarz zn贸w si臋 poka偶e. Ju偶 drugi raz ch艂opiec pojawia艂 si臋 znienacka, nie, trzeci. Przypomnia艂 sobie moment, jak wspomnienie ch艂odnego wiatru, kiedy ch艂opiec sta艂 w pokoju, uzbrojony, 偶eby broni膰 matki. Naprawd臋 chcia艂 broni膰 matki? A mo偶e to by艂a samoobrona? Robi艂 to ju偶 kiedy艣?

鈥 Czego pan znowu chce?

Kobieta sta艂a za nim. Nie s艂ysza艂 jej krok贸w na kamiennych p艂ytach. Berit Richardsson nie mia艂a na sobie wierzchniego okrycia. By艂a bosa. Jakby by艂a ca艂a ods艂oni臋ta, bezbronna, pomy艣la艂. Jakby wybieg艂a z domu w wielkim strachu.

鈥 Przepraszam 鈥 powiedzia艂. 鈥 My艣la艂em, 偶e jest pani tu, za domem.

鈥 Czego pan chce?

To by艂o dobre pytanie. M贸g艂 odpowiedzie膰, 偶e jest przedstawicielem policji kryminalnej i jako taki ma wst臋p wsz臋dzie, zawsze, do domu ka偶dego cz艂owieka. W zasadzie by艂a to prawda, ale w tej chwili nie by艂aby to dobra odpowied藕.

鈥 Chcia艂em troch臋 z pani膮 porozmawia膰.

鈥 O czym?

鈥 O znikni臋ciu pani m臋偶a.

鈥 Znale藕li艣cie go? Gdzie on jest?

鈥 Nie znale藕li艣my go.

鈥 Ja nic nie wiem.

Nie by艂a bosa. Mia艂a na nogach co艣 w rodzaju pantofli, prawie cielistego koloru. Spojrza艂 na jej stopy. Spu艣ci艂a wzrok, potem zn贸w na niego popatrzy艂a.

鈥 Czy nie powinien pan w tej chwili by膰 gdzie艣 w mie艣cie i szuka膰 go, zamiast tu przychodzi膰? Tutaj go nie ma. Mo偶e pan wej艣膰 i poszuka膰, je艣li pan chce.

鈥 Nie ma potrzeby.

鈥 Jego tu nie ma 鈥 powt贸rzy艂a.

鈥 I nadal nie zadzwoni艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Mia艂em nadziej臋, 偶e mo偶e zadzwoni 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Te偶 mia艂am tak膮 nadziej臋.

Nad ich g艂owami przelecia艂 ptak. Wyda艂 odg艂os, kt贸ry zabrzmia艂 piskliwie i g艂ucho, jak wo艂anie na pustyni. To by艂 czarny ptak, mo偶e sroka albo wrona. Winter nie zna艂 si臋 na ptakach. Nie mia艂 poj臋cia dlaczego. Mo偶e si臋 ich ba艂. Zawsze trzyma艂y si臋 gdzie艣 w pobli偶u, przygl膮da艂y mu si臋, s艂ucha艂y, 艣mia艂y si臋 i nawo艂ywa艂y.

Berit Richardsson zadr偶a艂a z zimna. On te偶 poczu艂 ch艂odny powiew. S艂o艅ce jeszcze tutaj nie dotar艂o. W cieniu by艂a ju偶 jesie艅.

鈥 Mo偶e jednak wejd臋 na chwil臋.

Bez s艂owa odwr贸ci艂a si臋 i ruszy艂a w stron臋 wej艣cia. Winter spojrza艂 jeszcze raz w wielkie okno, ale nie by艂o ju偶 w nim twarzy ch艂opca. Mo偶e nigdy jej tam nie by艂o.

鈥 Czy pani syn jest w domu? 鈥 zapyta艂 Winter, kiedy stali na frontowych schodkach.

鈥 Nie鈥 dlaczego pan pyta?

鈥 Tak si臋 tylko zastanawia艂em.

鈥 Jestem sama 鈥 odpar艂a i wesz艂a na g贸r臋.


Cienie zza okna dotar艂y do salonu. Winter siedzia艂 w jednym z dw贸ch foteli. Berit Richardsson usiad艂a na wielkiej sofie. Nie zaproponowa艂a mu kawy ani niczego innego. To dobrze. Nie by艂o powodu, 偶eby si臋 cieszy膰 z jego odwiedzin.

鈥 Musz臋 zapyta膰 pani膮 jeszcze raz 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nigdy nie s艂ysza艂a pani o Bengcie Sellbergu?

鈥 Ile razy mam odpowiada膰 na to pytanie?

鈥 Czasami musz臋 pyta膰 kilka razy o to samo 鈥 wyja艣ni艂.

鈥 Bo my艣li pan, 偶e ludzie k艂ami膮?

鈥 Czasami. A czasami dlatego, 偶e po prostu nie chc膮 powiedzie膰, co wiedz膮.

鈥 A co pan s膮dzi o mnie? Czy ja k艂ami臋? Czy nie chc臋 powiedzie膰 tego, co wiem?

鈥 Nie chce pani powiedzie膰 鈥 stwierdzi艂.

鈥 Czy to nie jest to samo co k艂amstwo?

鈥 W艂a艣ciwie sam nie wiem.

鈥 Doprawdy?

鈥 Czasem ludzie czego艣 nie m贸wi膮, bo nie maj膮 odwagi 鈥 powiedzia艂.

Nie odpowiedzia艂a. Jej spojrzenie pobieg艂o do ogrodu. 呕ywop艂ot po drugiej stronie trawnika wygl膮da艂 st膮d jak mur, ciemny i nieprzebyty. Ogr贸d by艂 zamkni臋ty, nie dawa艂 poczucia wolno艣ci. Nie otwiera艂 si臋 w 偶adn膮 stron臋.

鈥 Widzia艂em pani膮 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 S艂ucham?

鈥 Widzia艂em pani膮 przed domem Sellberga.

鈥 Przed domem Sellberga? Mnie? Kiedy?

鈥 Mniej wi臋cej przed czterdziestoma pi臋cioma minutami. W艂a艣nie sam tam jecha艂em. Widzia艂em, 偶e pani tam by艂a.

鈥 Nawet nie wiem, gdzie to jest!

鈥 Pani tam by艂a.

鈥 Na Boga, czy chodzi panu o to, 偶e zab艂膮dzi艂am w Lunden? Bo to w艂a艣nie si臋 sta艂o. Zgubi艂am drog臋. Musia艂am zawr贸ci膰 i jecha膰 z powrotem.

鈥 W艂a艣nie co艣 takiego nazywam k艂amstwem 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Niech pan sobie nazywa, jak chce 鈥 opowiedzia艂a, ale jej g艂os brzmia艂 niepewnie.

Trudno jest k艂ama膰, pomy艣la艂 Winter. By膰 zmuszonym do k艂amstwa.

鈥 Dlaczego nie chce pani o tym rozmawia膰? O Bengcie Sellbergu? Zwi膮zkach pani m臋偶a z Sellbergiem?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Zosta艂 zastrzelony w samochodzie pani m臋偶a. Pani m膮偶 znikn膮艂. Sytuacja nie mo偶e by膰 powa偶niejsza. Chcia艂bym, 偶eby mi pani co艣 o tym powiedzia艂a. To nam pomo偶e. To pomo偶e te偶 pani.

鈥 Jak mo偶e mi to pom贸c?

鈥 Nie chce pani, 偶eby m膮偶 wr贸ci艂?

Powiedzia艂a co艣, ale nie dos艂ysza艂. Wydawa艂o mu si臋, 偶e co艣 m贸wi艂a.

鈥 Przepraszam, m贸wi艂a pani co艣?

鈥 On nie wr贸ci 鈥 powt贸rzy艂a.


鈥 Tak powiedzia艂a? 鈥 Ringmar zakr臋ci艂 si臋 na swoim biurowym krze艣le. Kiedy艣 si臋 na nim wywali. 鈥 Naprawd臋 tak powiedzia艂a?

鈥 Tak. By艂a pewna.

鈥 Czasami cz艂owiek czuje co艣 takiego 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 Kobieta ma przeczucie, kiedy m臋偶czyzny nie ma.

鈥 Tylko kobiety to czuj膮, Bertil?

鈥 To jaki艣 sarkazm?

鈥 Nie ma? 鈥 powt贸rzy艂 Winter, nie zwracaj膮c uwagi na jego ostatnie s艂owa. 鈥 Nie ma w jakim sensie? Nie ma na zawsze?

鈥 Tak.

鈥 Nie 偶yje?

鈥 Niekoniecznie.

鈥 Ukrywa si臋?

鈥 Mo偶e przed ni膮 ukrywa艂 si臋 za d艂ugo? 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Wi臋c dlaczego ona tego nie powie?

鈥 Boi si臋.

鈥 Kogo?

Ringmar nie odpowiedzia艂. Jego krzes艂o nadal si臋 kr臋ci艂o, jakby gdzie艣 jecha艂o, najpewniej w g贸r臋.

鈥 Tego, kto zabi艂 Sellberga 鈥 rzuci艂 wreszcie.

鈥 Okej, wi臋c my艣li, 偶e teraz przysz艂a kolej na jej m臋偶a.

鈥 Mo偶e.

鈥 Albo na ni膮. 呕e to ona b臋dzie nast臋pna.

鈥 Nie, trzymajmy si臋 raczej Richardssona.

鈥 Dlaczego?

鈥 Bo zrobi艂 co艣, co pewnie zrobi艂 te偶 Sellberg. Chyba dlatego Sellberg zosta艂 zastrzelony.

鈥 Zemsta?

鈥 Mo偶e.

鈥 Porachunki?

鈥 Mo偶e.

鈥 Dla mnie Richardsson nadal jest g艂贸wnym podejrzanym 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 W takim razie jego 偶ona si臋 go boi.

鈥 Mo偶e ju偶 od dawna.

鈥 Jeste艣 przekonany, 偶e wie wi臋cej, ni偶 nam m贸wi?

鈥 Na pewno nie zab艂膮dzi艂a w Lunden, Bertil.

鈥 Mo偶e by艂a tylko ciekawa. Wiedzia艂a, 偶e to dom Sellberga, i chcia艂a popatrze膰.

鈥 Nie, oficjalnie nie ujawnili艣my jego adresu. Musia艂a wiedzie膰 wcze艣niej, gdzie to jest.

鈥 Okej, mo偶e wie troch臋, ale niezbyt du偶o. Wie, 偶e jej m膮偶 si臋 z kim艣 spotyka艂, ale to wszystko, co wie albo jej si臋 wydaje. Ewentualnie jeszcze gdzie to by艂o.

鈥 Ona wie o wiele wi臋cej 鈥 powiedzia艂 Winter z przekonaniem.


Chory z urojenia wr贸ci艂 do domu z krewetkami, oliwkami, w臋dzon膮 g臋sin膮 i kawa艂kiem kie艂basy sobrasada. Mi臋kka kie艂basa do smarowania, pochodz膮ca z Majorki, pasowa艂a znakomicie do niesolonego g贸rskiego chleba. Kupi艂 te偶 wino, bia艂e i czerwone.

鈥 Pomy艣la艂em, 偶e mo偶emy zje艣膰 troch臋 tapas 鈥 powiedzia艂. 鈥 Na dworze nadal 艣wieci s艂o艅ce.

鈥 Ale na balkonie jest zimno.

Angela trzyma艂a na r臋kach zap艂akan膮, zaczerwienion膮 Lilly.

鈥 Ma gor膮czk臋.

Elsa siedzia艂a przy kuchennym stole, nad papierem i kredkami. Podnios艂a na niego wzrok, kiedy stawia艂 butelki na blacie.

鈥 Rysuj臋 konie 鈥 oznajmi艂a. 鈥 Lilly strasznie d艂ugo p艂aka艂a.

鈥 Mog臋 zobaczy膰?

Wzi膮艂 rysunek i podni贸s艂 do oczu. Ko艅 by艂 bardzo du偶y. Na jego grzbiecie wywija艂a piruety balerina. To musia艂o by膰 bardzo trudne.

鈥 To ja 鈥 powiedzia艂a Elsa.

鈥 A gdzie si臋 tego nauczy艂a艣?

鈥 W cyrku!

鈥 Okej. 鈥 Zacz膮艂 wyjmowa膰 zakupy z torby. 鈥 Chcesz tapas z serem czy z krewetkami?

鈥 Z serem!

鈥 Ojej, ale jeste艣 g艂o艣na.

鈥 Boli ci臋 g艂owa, tato?

鈥 Nie, ju偶 nie. To by艂y tylko urojenia.

鈥 Co to znaczy urojenia?

鈥 呕e kto艣 wierzy w co艣, czego nie ma, kochanie.


Ranek by艂 tak samo pi臋kny i letni jak poprzednie. Winter jecha艂 rowerem przez Heden. Jaki艣 ch艂opiec puszcza艂 latawca, wysoko nad bia艂ymi domami po drugiej stronie. Latawiec zatacza艂 ko艂a. Linka musia艂a mie膰 z pi臋膰set metr贸w d艂ugo艣ci. Ch艂opiec u艣miechn膮艂 si臋, kiedy Winter go mija艂. Latawiec by艂 czerwony i wysoko na b艂臋kitnym niebie wygl膮da艂 jak zachodz膮ce s艂o艅ce.

Kiedy znalaz艂 si臋 w swoim gabinecie, wybra艂 domowy numer Sturego Birgerssona. Pierwszy raz, odk膮d jego dawny szef odszed艂 z pracy. Wcale nie by艂 pewien, czy Birgersson odbierze. Mo偶e nigdy nie uda im si臋 skontaktowa膰. Birgersson m贸g艂 by膰 r贸wnie dobrze w Laponii. Albo na Timorze. Zamierza艂 podr贸偶owa膰, ile si臋 da, powiedzia艂 nawet: Wtedy si臋 wolniej umiera.

鈥 Halo? 鈥 Winter us艂ysza艂 niech臋tny g艂os ju偶 po trzecim sygnale.

鈥 Sture? Cze艣膰, tu Erik.

鈥 Witaj, Erik.

鈥 Jak si臋 miewasz?

鈥 Bardzo dobrze, 艣wi臋ty spok贸j, a偶 do teraz.

鈥 Przeszkadzam, Sture?

鈥 A co, nie potrafisz sobie poradzi膰 sam?

鈥 Nie, Sture.

鈥 Kiedy艣 musz臋 si臋 od tego odci膮膰, Erik. Ty musisz dorosn膮膰 i przej膮膰 odpowiedzialno艣膰. Wybieram si臋 w d艂ug膮 podr贸偶.

鈥 Dok膮d?

鈥 Zaczn臋 od Malezji. A potem zobacz臋.

鈥 Syn Bertila jest kucharzem w hotelu w Kuala Lumpur.

Birgersson nic nie powiedzia艂.

鈥 Kiedy wyje偶d偶asz? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Jutro.

鈥 Chcia艂bym si臋 z tob膮 spotka膰 na chwil臋. Jest co艣, o co chcia艂em ci臋 zapyta膰.

鈥 Znikn臋艂a 鈥 stwierdzi艂 Birgersson i odstawi艂 fili偶ank臋 z herbat膮. Odprowadzi艂 wzrokiem przechodz膮c膮 ulic膮 kobiet臋. Po dziesi臋ciu metrach zatrzyma艂a si臋 i obejrza艂a, jakby mia艂a oczy z ty艂u g艂owy. 鈥 Letni wiecz贸r. Chyba lipiec. Szczeg贸艂y mo偶esz sprawdzi膰. Ale ona znikn臋艂a.

鈥 Jak do tego dosz艂o?

Birgersson nadal patrzy艂 na ulic臋, a mo偶e gdzie艣 dalej, o wiele dalej, mo偶e ju偶 by艂 w Eastern & Oriental Hotel w Georgetown.

Po chwili wr贸ci艂 spojrzeniem do Wintera.

鈥 Nikt tego nie wie, Eriku. Musieli艣my zamkn膮膰 to dochodzenie. Zreszt膮 nie by艂o 偶adnego dochodzenia, nie zacz臋艂o si臋 nawet.

鈥 Dlaczego?

鈥 Dlaczego? Dlatego 偶e nie by艂o nawet ofiary. 鈥 Birgersson podni贸s艂 g艂os, jakby by艂 zirytowany. 鈥 呕adnego cia艂a. Nikt nie wiedzia艂, co si臋 sta艂o z t膮 dziewczynk膮.

鈥 Beatrice.

鈥 Tak mia艂a na imi臋? Mo偶e tak. Beatrice. W艂a艣nie. A do tego jakie艣 dziwne nazwisko.

鈥 Ademar. Beatrice Ademar. Ale sama wola艂a si臋 nazywa膰 Beatrice Kolland.

鈥 By艂a bardzo m艂oda. Pi臋tna艣cie lat, chyba, mo偶e czterna艣cie. Pami臋tam nawet wi臋cej, ni偶 my艣la艂em. 鈥 Birgersson nachyli艂 si臋 do Wintera. 鈥 Dlaczego o to pytasz? To by艂o, zanim przyszed艂e艣 do policji. Na d艂ugo przedtem.

鈥 W 1975 roku 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Sam mia艂em wtedy pi臋tna艣cie lat.

鈥 Tak m艂ody chyba nigdy nie by艂em 鈥 stwierdzi艂 Birgersson.

鈥 Jej brat pisze o tym ksi膮偶k臋.

鈥 O znikni臋ciu?

鈥 Tak.

鈥 Przecie偶 go tam nie by艂o? Na koloniach. Nie pami臋tam, 偶eby by艂 tam jaki艣 brat.

鈥 Nie by艂o go tam, Sture. W ka偶dym razie nic o tym nie wiem. Ale to by艂a jego siostra.

鈥 Znasz go?

鈥 W艂a艣ciwie nie.

鈥 Co to za odpowied藕?

鈥 Pojawia si臋 na uboczu 艣ledztwa w sprawie, nad kt贸r膮 pracujemy. Kilka zdarze艅. Punktem wyj艣cia jest zab贸jstwo na podziemnym parkingu pod Pedagogiem.

鈥 Ach, to. Czyta艂em o tym. Gazety si臋 na to rzuca艂y przez pierwsze dni. 鈥 Birgersson zn贸w 艂ykn膮艂 herbaty. Skrzywi艂 si臋. By艂a zimna. 鈥 Wygl膮da na to, 偶e to b臋dzie niedu偶a ksi膮偶eczka. Naprawd臋 niewiele o tym wiadomo. To by艂a tajemnica.

鈥 Jeste艣 pewien?

鈥 Co masz na my艣li, Eriku?

鈥 Nie wiem, Sture. Czy jeste艣 pewien, 偶e to naprawd臋 jest tajemnica? Nie wiem nawet, dlaczego o to pytam. Chodzi o to, 偶e鈥 nie mog臋 przesta膰 o tym my艣le膰. Jakby to si臋 艂膮czy艂o. Jakby to wszystko by艂o ze sob膮 powi膮zane.

鈥 Ale偶 wszystko si臋 艂膮czy, ch艂opcze. Przecie偶 powtarza艂em ci to przez pi臋tna艣cie lat, czy ile tego by艂o. Tajemnica czy puzzle, wszystko na 艣wiecie si臋 艂膮czy.

鈥 Wi臋c co si臋 tam sta艂o na wyspie? Na Br盲nn枚? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Ile uda艂o si臋 wam dowiedzie膰? Do czego doszli艣cie?

鈥 W艂a艣ciwie do niczego, jak m贸wi艂em. Dziewczynka znikn臋艂a z kolonii wieczorem. Z sypialni, tak mi si臋 wydaje. Te dzieciaki musia艂y najwyra藕niej wcze艣nie k艂a艣膰 si臋 do 艂贸偶ek. Zreszt膮 nie wiem nawet, czy jeszcze kto艣 organizuje takie kolonie. To chyba nale偶y do tego dawnego, z艂ego 艣wiata. Dobra. Jeden 艣wiadek twierdzi艂, 偶e widzia艂 j膮, jak sz艂a 艣cie偶k膮 z o艣rodka kolonijnego w Sandvik i przez pag贸rek do Husvik. W ka偶dym razie widzia艂 samotn膮 dziewczynk臋 na 艣cie偶ce. Ona ma szczeg贸ln膮 nazw臋. 艢cie偶ka Mi艂o艣ci. Znasz to miejsce?

鈥 Chodzi艂em tamt臋dy wiele razy 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 No tak, no tak, mog艂em si臋 domy艣li膰. W ka偶dym razie o zmierzchu kto艣 widzia艂 dziewczynk臋 na 艢cie偶ce Mi艂o艣ci, w drodze do Husviksv盲gen. 鈥 Birgersson uni贸s艂 w g贸r臋 d艂o艅, jak znak stopu. 鈥 I tam si臋 urywaj膮 wszystkie 艣lady.

鈥 Wszystkie 艣lady?

鈥 Tak. Nigdy si臋 nie odnalaz艂a. Nigdy nie natrafili艣my na 偶aden 艣lad.

鈥 Jak by艂a ubrana w chwili znikni臋cia?

鈥 Pracownicy o艣rodka twierdzili, 偶e musia艂a mie膰 na sobie kostium k膮pielowy, do tego jaki艣 p艂aszcz k膮pielowy, nale偶膮cy do o艣rodka. Tego brakowa艂o w jej rzeczach. Jej kostiumu k膮pielowego.

鈥 Wi臋c wybra艂a si臋 pop艂ywa膰 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 K膮pa膰 si臋.

鈥 Na to wygl膮da. Ale uciek艂a z kolonii. Obowi膮zywa艂 zakaz oddalania si臋 po sz贸stej czy si贸dmej. Nie pami臋tam dok艂adnie.

鈥 Mo偶e w艂a艣nie tak zrobi艂a. Posz艂a nad zatok臋 i p艂ywa艂a. To znaczy wskoczy艂a do wody.

鈥 Wszystko jest mo偶liwe, Erik.

鈥 Ale dlaczego nie k膮pa艂a si臋 w Sandviksdalen? Tam by艂o prawdziwe k膮pielisko, je艣li dobrze pami臋tam. Mo偶e nawet istnieje do dzisiaj.

鈥 Szukali艣my jej wsz臋dzie, Erik. Bo偶e, przeczesali艣my ca艂膮 wysp臋, dobrze to pami臋tam. Nie wspominaj膮c ju偶 o sprawdzeniu dna cie艣niny. K盲ll枚 sund. S枚dholmarna, Svensholmen, Stensk盲r鈥 znasz tamt膮 cz臋艣膰 archipelagu?

鈥 W艂a艣nie o to chodzi, 偶e znam, Sture. Mieli艣my letni domek w T氓ngen na Styrs枚, przez wiele lat. Z werandy widzia艂em Stora K盲ll枚. Cholera, sp臋dzi艂em tam wi臋kszo艣膰 wakacji, w tej cie艣ninie. Ja tam by艂em, Sture. Tamtego lata, kiedy znikn臋艂a, by艂em tam. Mo偶e nawet tamtego wieczoru przep艂ywa艂em w pobli偶u jolk膮.

鈥 Dlatego tak ci臋 to zainteresowa艂o?

鈥 Nie wiem, Sture. Naprawd臋 nie wiem.

鈥 Musieli艣my to zarzuci膰. Wygl膮da艂o to tak, jakby nagle co艣 j膮 zabra艂o na otwarte morze. Albo jakby si臋 rozp艂yn臋艂a w niebie. To by艂o okropne uczucie. Nic nie znale藕li艣my, ale zawsze my艣la艂em, 偶e musia艂o doj艣膰 do przest臋pstwa. Ona tak po prostu nie znikn臋艂a z w艂asnej woli.

鈥 Co m贸wi艂y inne dzieci z kolonii? Czy m艂odzie偶?

鈥 Nikt nic nie wiedzia艂.

鈥 Mia艂a tam kogo艣 bliskiego? Jak膮艣 przyjaci贸艂k臋?

鈥 Tego nie pami臋tam, Erik. Je艣li tak, to s膮 ich zeznania. Ale nie pami臋tam, co jest w aktach. 鈥 Birgersson g艂o艣no wydmuchn膮艂 powietrze. Zabrzmia艂o to jak westchnienie. Mocny wydech. 鈥 To nie by艂o pierwsze znikni臋cie, z jakim mia艂em do czynienia, i oczywi艣cie nie ostatnie, ale to by艂o bardzo frustruj膮ce.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Ludzie znikaj膮. Powa偶ny 艣ledczy nigdy czego艣 takiego nie zapomina. Gdzie jest ten cz艂owiek, on czy ona? I dlaczego? Nale偶y szuka膰 w艣r贸d martwych czy w艣r贸d 偶ywych?

鈥 A co m贸wili pracownicy o艣rodka? 鈥 zapyta艂.

鈥 Niezbyt du偶o. Mniej wi臋cej to, co powiedzia艂em. Nikt nie wiedzia艂, co si臋 dzia艂o po tym, jak opu艣ci艂a o艣rodek.

鈥 A co si臋 dzia艂o przedtem?

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Zanim znikn臋艂a? Kilka godzin przedtem? Albo minut? Co艣 si臋 zdarzy艂o? Mo偶e by艂o co艣, przez co chcia艂a odej艣膰? Mo偶e uciec? Mo偶e co艣 j膮 wkurzy艂o?

鈥 Nic takiego nie pami臋tam 鈥 powiedzia艂 Birgersson. 鈥 Ale przypomnia艂 mi si臋 w艂a艣nie tw贸j pisarz. Mo偶e on b臋dzie umia艂 lepiej ode mnie odpowiedzie膰 na te pytania? Mo偶e odpowie ci na wi臋cej pyta艅?

Winter nie odpowiedzia艂. My艣la艂 o dziewczynce, kt贸ra sz艂a 艣cie偶k膮, a kilka minut p贸藕niej znikn臋艂a z powierzchni ziemi. 艢cie偶k膮 Mi艂o艣ci. Dr贸偶ka wi艂a si臋 po ska艂ach, od zatoki do zatoki. Od jednego morza do drugiego, mog艂oby si臋 zdawa膰. Czasami tak mu si臋 zdawa艂o. Chodzi艂 tamt臋dy o ka偶dej porze dnia i nocy, przez kilka lat mi臋dzy dzieci艅stwem i m艂odo艣ci膮. Mia艂 si臋 tamt臋dy przej艣膰 jeszcze raz. Postanowi艂, 偶e pojedzie tam, kiedy to tylko b臋dzie mo偶liwe.

鈥 A co ty o tym s膮dzisz? 鈥 us艂ysza艂 pytanie.

鈥 Nie wiem, ile te odpowiedzi s膮 w艂a艣ciwie warte 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Ach tak.

鈥 Chcia艂bym si臋 dowiedzie膰, kto tam wtedy pracowa艂 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 W o艣rodku kolonijnym.

鈥 Moja pami臋膰 tu jest za s艂aba, Erik. Ale jest przecie偶 archiwum.

鈥 Jak si臋 nazywa艂 ten 艣wiadek? Ostatnia osoba, kt贸ra widzia艂a Beatrice?

鈥 Nie pami臋tam. Ale to chyba by艂 m艂ody ch艂opak, tak mi si臋 wydaje.




Cz臋艣膰 trzecia


23


LOVISAGATAN BY艁A POGR膭呕ONA w takiej samej ciszy jak zawsze. Winter sta艂 przed furtk膮 domu Ademara. Kiedy艣 ten spok贸j zosta艂 zburzony, mo偶e w brutalny spos贸b: k艂贸tnia Ademara z Sellbergiem. Co tu si臋 tak naprawd臋 sta艂o? Czy to si臋 naprawd臋 sta艂o? A mo偶e tylko narodzi艂o si臋 w wyobra藕ni pisarza? K艂amstwo. Ale w takim razie po co? Ademar nie m贸g艂 wiedzie膰, co nied艂ugo potem spotka Sellberga. A mo偶e m贸g艂 wiedzie膰. Winter uwa偶a艂, 偶e trudno go rozgry藕膰, ale to dotyczy艂o wi臋kszo艣ci ludzi, kt贸rych spotyka艂 w pracy. Jakby to w艂a艣nie by艂o ich zaj臋cie: nie dawa膰 si臋 rozgry藕膰. Ich praca polega艂a na byciu obcym. Ademar by艂 obcym. Pisa艂 o tragedii swojego 偶ycia, a mo偶e o rodzinnej tragedii. Jego historia najwyra藕niej szkodzi艂a jemu samemu. Takie Winter mia艂 wra偶enie. Ale nie tylko dlatego, 偶e pisa艂 o znikni臋ciu siostry. To na pewno by艂a jego siostra. Sprawdzi艂 to, jak si臋 tylko da艂o. Matka nie 偶y艂a. Chyba nie by艂o 偶adnego ojca. Wcze艣nie znikn膮艂 z ich 偶ycia i chyba z 偶ycia wszystkich innych.

Dlaczego historia Ademara mu szkodzi艂a? Czy wiedzia艂 co艣, o czym nie chcia艂 pisa膰? Nie chcia艂 nawet zbli偶a膰 si臋 do tego? Czy by艂o co艣, co mimo wszystko go do tego zmusza艂o?

Winter otworzy艂 furtk臋. Wyda艂a przeci膮g艂y zardzewia艂y j臋k. Dom by艂 otynkowany na bia艂o. Z czasem przybra艂 odcie艅 szaro艣ci, jaki wida膰 na zachmurzonym zimowym niebie. Niebo nad g艂ow膮 Wintera by艂o b艂臋kitne, tak samo niepoj臋cie b艂臋kitne jak przez ostatnie tygodnie. Nie by艂o ju偶 chmur. Dzieci zapomnia艂y, jak wygl膮da chmura.

Ademar wyszed艂 na schody. Mia艂 na sobie bia艂膮 koszul臋 i czarne spodnie, jakby si臋 ubra艂 na jak膮艣 ceremoni臋. Nie wykona艂 偶adnego powitalnego gestu. Winter, id膮c w膮sk膮 偶wirowan膮 艣cie偶k膮 do schod贸w, pomy艣la艂, 偶e wygl膮da inaczej, jakby co艣 si臋 sta艂o. Twarz nie by艂a do ko艅ca ta sama. Po latach nauczy艂 si臋 dostrzega膰 takie rzeczy. Czasem co艣 to znaczy艂o.

鈥 Czego pan chce? 鈥 zapyta艂 Ademar.

Nie wygl膮da艂 wrogo. To nie by艂 wrogi ton.

鈥 Mo偶e przeszkadzam w pisaniu? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak.

鈥 Nie chc臋 panu przeszkadza膰. Ale o to w艂a艣nie chodzi.

鈥 Chodzi o co?

鈥 O pa艅skie pisanie.

鈥 Prosz臋 wej艣膰 鈥 powiedzia艂 Ademar i odwr贸ci艂 si臋 do drzwi.

Winter wszed艂 za nim do przedpokoju. Ademar zatrzyma艂 si臋 w pokoju po lewej. Sta艂o tam wielkie biurko, na nim tylko iMac i prawie nic poza tym. 呕adnych stert papier贸w, ksi膮偶ek, tylko r贸wno u艂o偶ony wydruk obok komputera.

鈥 Musz臋 mie膰 na biurku posprz膮tane, kiedy pracuj臋 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Ja te偶.

鈥 Pisze pan?

鈥 Codziennie troch臋 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Chcia艂bym m贸c to samo powiedzie膰 o sobie.

鈥 Ci臋偶ko idzie? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Ci臋偶ko鈥 tak, chyba mo偶na tak powiedzie膰. 鈥 Ademar wyjrza艂 przez okno. Zza krzak贸w bz贸w widzia艂 kawa艂ek domu Sellberga, tylko naro偶nik, kt贸ry m贸g艂 nale偶e膰 do ka偶dego innego domu przy tej spokojnej uliczce. 鈥 A jak panu idzie?

鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Trudno powiedzie膰, kiedy si臋 jest w samym 艣rodku sprawy.

鈥 A jest tak? Jest pan w samym 艣rodku?

鈥 Tego te偶 nie wiem 鈥 powiedzia艂 Winter z u艣miechem.

鈥 To brzmi jak powa偶na tw贸rczo艣膰 鈥 stwierdzi艂 Ademar.

鈥 Ale ja niczego nie tworz臋 鈥 zaprzeczy艂 Winter.

鈥 Nasuwa si臋 pytanie, czy ja tworz臋.

鈥 Przyszed艂em, 偶eby porozmawia膰 o pa艅skiej ksi膮偶ce 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 O mojej ksi膮偶ce? Nie ma jeszcze 偶adnej ksi膮偶ki.

鈥 Wie pan, co mam na my艣li.

鈥 Co pan tak naprawd臋 wie?

Ademar nie spuszcza艂 wzroku z domu za krzakami bzu.

鈥 Wiem, 偶e pa艅ski s膮siad pracowa艂 w o艣rodku kolonijnym na Br盲nn枚, kiedy by艂a tam pa艅ska siostra.

Je艣li si臋 spodziewa艂 jakiej艣 reakcji, to jej nie zobaczy艂. Widzia艂 profil Ademara, ale nie by艂 nawet pewien, czy zamkn膮艂 oczy.

鈥 Wiedzia艂 pan o tym?

Ademar nie odpowiedzia艂. Nadal wpatrywa艂 si臋 w dom Sellberga.

鈥 Czy偶 to nie jest zastanawiaj膮cy przypadek? 鈥 zapyta艂 Winter.

Ademar odwr贸ci艂 si臋 do niego. Wygl膮da艂 jak starsza wersja samego siebie. Tak, tak w艂a艣nie by艂o. Winter widzia艂 to od chwili, kiedy go zobaczy艂. Co艣 si臋 sta艂o.

鈥 Jaki przypadek ma pan na my艣li?

鈥 To, 偶e pan mieszka鈥 mieszka艂 obok Sellberga.

鈥 Nie mia艂em o tym poj臋cia.

鈥 O czym?

鈥 呕e by艂 moim s膮siadem.

鈥 A ta reszta?

鈥 Widzia艂em nazwisko. S艂ysza艂em nazwisko.

鈥 Kiedy?

鈥 Nie tak dawno temu. To by艂o tylko nazwisko. Mo偶e to nadal jest tylko鈥 nazwisko.

鈥 Jak si臋 pan dowiedzia艂, 偶e tamtego lata Sellberg pracowa艂 w o艣rodku?

鈥 Istniej膮 listy zatrudnionych. S膮 archiwa. Cz臋艣膰 kolonii mia艂a jednego organizatora.

鈥 Gdzie?

鈥 W Sztokholmie. Archiwum jest w Sztokholmie.

鈥 Czego si臋 pan o nim dowiedzia艂? O Sellbergu?

鈥 Nic wi臋cej. Pracowa艂 w kuchni. Mo偶e pan wie wi臋cej ode mnie. Ma pan policyjne raporty.

鈥 Nie chcia艂by ich pan przeczyta膰?

鈥 Ale偶 tak, ch臋tnie鈥

鈥 Mog臋 je panu podes艂a膰.

Ademar nie odpowiedzia艂.

鈥 Czy to pan zastrzeli艂 Sellberga? 鈥 zapyta艂 Winter.

Ademar wpatrywa艂 si臋 w monitor. Winter sta艂 tak blisko, 偶e widzia艂 odbicie jego twarzy w ciemnym szkle. Ademar sprawia艂 wra偶enie, jakby czego艣 tam szuka艂. Swojej historii.

鈥 Dlaczego mia艂bym to zrobi膰? 鈥 odezwa艂 si臋 w ko艅cu do monitora.

Winter zobaczy艂, 偶e jego usta si臋 poruszaj膮.

鈥 Mia艂 co艣 wsp贸lnego ze znikni臋ciem pa艅skiej siostry.

鈥 Nic mi o tym nie wiadomo.

鈥 M贸g艂bym przeczyta膰 to, co pan dotychczas napisa艂?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 To zbyt kiepskie.

鈥 Akurat w tym przypadku nie b臋d臋 zwraca艂 uwagi na poziom literacki.

鈥 Tam nie ma nic, co mog艂oby panu pom贸c.

鈥 Wola艂bym sam si臋 o tym przekona膰.

鈥 A mo偶e zniszczy艂em tekst 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Czy pan oszala艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak.

鈥 Powinni艣my odby膰 razem ma艂膮 podr贸偶 鈥 powiedzia艂 Winter.


Stali na g贸rnym pok艂adzie Skarven. Prom wyp艂ywa艂 z Saltholmen o czternastej dziesi臋膰. Dziewi臋膰 minut p贸藕niej przybi艂 do przystani Alberta na Asper枚, wzi膮艂 na pok艂ad m臋偶czyzn臋 z rowerem, odbi艂, okr膮偶y艂 wysp臋 i wp艂yn膮艂 do Skutviken. Winter widzia艂 owce pas膮ce si臋 na zboczach Riv枚. Przez jego okulary s艂oneczne wygl膮da艂y na rudobr膮zowe. Babie lato nie chcia艂o si臋 sko艅czy膰. Ademar te偶 za艂o偶y艂 ciemne okulary. Przez ca艂膮 drog臋 nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Nie powiedzia艂 te偶 nic, kiedy wysiedli na Br盲nn枚 R枚dsten, a wraz z nimi dwie kobiety z reklam贸wkami pe艂nymi jedzenia i dw贸ch nastolatk贸w, kt贸rych odebra艂 trzeci, z motorem z przyczep膮. Odjechali, za艣miewaj膮c si臋 g艂o艣no. Ademar odprowadzi艂 ich wzrokiem. Mogli mie膰 po czterna艣cie, pi臋tna艣cie lat. Winter nic nie powiedzia艂. Ruszyli R枚dstensv盲gen, na po艂udnie.

Min臋li ko艣ci贸艂.

鈥 Jak cz臋sto bywa艂 pan tu ostatnio? 鈥 zapyta艂 Winter, kiedy przechodzili obok sklepu.

鈥 Wcale 鈥 odpowiedzia艂 Ademar.

鈥 A kiedy ostatnio?

鈥 W 1975.

Winter si臋 zatrzyma艂. Patrzy艂 na gospod臋. Przybud贸wka wygl膮da艂a na now膮.

鈥 My艣la艂em鈥

鈥 Nie czu艂em si臋 na si艂ach, 偶eby tu przyjecha膰 鈥 powiedzia艂 Ademar. 鈥 Mo偶e pan to rozumie. Zamierza艂em tu wr贸ci膰, kiedy w ksi膮偶ce dojd臋 do tego momentu.

鈥 Do kt贸rego momentu?

Ademar nie odpowiedzia艂.

Szli dalej Husviksv盲gen na po艂udniowy zach贸d. Po obu stronach drogi sta艂y stare drewniane wille. W ka偶dej powie艣ci mog艂yby wyst膮pi膰 jako nawiedzony dom. Droga zacz臋艂a opada膰 ku zatoce. Winter rozpozna艂 kilka dom贸w, kiedy zobaczy艂 pomosty.

鈥 A kiedy pan tu by艂 ostatnio? 鈥 zapyta艂 znienacka Ademar.

鈥 Dawno temu.

鈥 Jak dawno?

Winter si臋 zatrzyma艂. Dotarli do Husvik. By艂a tam wiata dla czekaj膮cych na bezpo艣redni prom do miasta z przystani Br盲nn枚. To by艂 najs艂ynniejszy pomost na ca艂ym po艂udniowym archipelagu. Rozs艂awiony w ca艂ym kraju przez znany szlagier. Ta艅ce na pomo艣cie w Br盲nn枚, stara, popularna tradycja. Pomost znajdowa艂 si臋 po prawej stronie. Winter us艂ysza艂 stukot m艂otka. Miejscowe stowarzyszenie zacz臋艂o ju偶 remont przed kolejnym sezonem. W m艂odo艣ci skoczy艂 z 艂odzi przy Sandviksbadet, a potem przyszed艂 tutaj i gapi艂 si臋 na ludzi. To by艂y ciep艂e wieczory. Raz nawet ta艅czy艂 z jak膮艣 dziewczyn膮. Wyj膮tkowo.

鈥 Wiele lat temu 鈥 odpowiedzia艂 wreszcie.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e ona t臋dy przep艂ywa艂a 鈥 powiedzia艂 Ademar.


Christian Lejon mia艂 ich do艣膰, przynajmniej na razie. We藕my na przyk艂ad Alba艅czyk贸w. Byli tacy gangsterzy i tacy. Z niekt贸rymi w og贸le nie da艂o si臋 gada膰. Nie mieli cierpliwo艣ci. Kto by nie chcia艂 wyj艣膰 z heroin膮 na ulice, i to jak najszybciej? Ale trzeba te偶 by艂o troch臋 my艣le膰. Mo偶e najpierw o niewielkich dodatkach, 偶eby potem otworzy膰 艣luzy. Chodzi艂o o planowanie. O strategi臋. O to, 偶eby po prostu by膰 pierwszym.

Skr臋ci艂 z Danska v盲gen. Rzadko zapuszcza艂 si臋 w te okolice. Redbergslid, Lunden, H盲rlanda. Zna艂 kilku starych gangster贸w, kt贸rzy siedzieli w H盲rlandzie, ale teraz budynek mie艣ci艂 co艣 innego, by艂 przyjemniejszy. Sko艅czy艂 si臋 czas zak艂ad贸w odosobnienia. Teraz wariaci i z艂odzieje byli z powrotem na ulicach. Wr贸ci艂o 艣redniowiecze. Ha, ha. Skr臋ci艂 w Lovisagatan. Przejecha艂 obok tamtego domu, aha, to on tutaj mieszka艂. Przed domem nie by艂o samochodu. Przecie偶 musia艂 mie膰 samoch贸d, nieprawda偶? Mo偶e to by艂 ten, mo偶e to by艂 on, tralala.

Nagle poczu艂 艂upanie w g艂owie, niezbyt mocne, nie tak intensywne. B贸l by艂 jak niewielka fala przep艂ywaj膮ca mi臋dzy oczami. Nie by艂o to tylko nieprzyjemne.


Stali na ska艂ach przy pomo艣cie. Przyl膮dek wygl膮da艂 jak obcas w艂oskiego buta. Popo艂udniowe s艂o艅ce 艣wieci艂o mocno. Winter patrzy艂 zmru偶onymi oczami ponad postrz臋pionym kapeluszem Svensholmen. Troch臋 dalej po lewej widzia艂 Stora K盲ll枚, a jeszcze kawa艂ek dalej kilka wysokich dom贸w na T氓ngen, w p贸艂nocnej cz臋艣ci Styrs枚. To tam zosta艂a cz臋艣膰 jego dzieci艅stwa i m艂odo艣ci. Tam, i tu. Nocowa艂 w namiocie na Svensholmen. Po K盲ll枚 sund chodzi艂, jakby nale偶a艂o do niego.

Dlaczego wtedy nie my艣la艂 o znikni臋ciu tej dziewczynki? A mo偶e my艣la艂, ale o tym zapomnia艂?

Ademar kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 drogi za ich plecami.

鈥 Przysz艂a stamt膮d.

Winter potwierdzi艂 ruchem g艂owy. Zza ska艂y nadal by艂o s艂ycha膰 uderzenia m艂otka, ci臋偶kie i r贸wnomierne, jakby zegar odmierza艂 czas. Cie艣la zna艂 si臋 na swojej robocie. Ma艂y kuter rybacki przep艂yn膮艂 z warkotem przez cie艣nin臋. Warkot ni贸s艂 si臋 艂agodnie po wodzie jak co艣 uspokajaj膮cego.

鈥 Czy policja zamierza zn贸w si臋 tym zaj膮膰? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Niestety, sprawa jest ju偶 przedawniona 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Ale ja jestem tu przecie偶 z panem.

鈥 Tak, jasne, musia艂a si臋 ju偶 przedawni膰.

鈥 艢cie偶ka Mi艂o艣ci 鈥 powiedzia艂 Winter, wskazuj膮c drog臋. 鈥 Chod藕my tam.

Szli z powrotem Husviksv盲gen, po chwili skr臋cili w Ramdalsv盲gen, prowadz膮c膮 do publicznego k膮pieliska. Po blisko stu metrach droga si臋 rozdziela艂a. W lewo odchodzi艂a 艢cie偶ka Mi艂o艣ci. Bieg艂a dalej przez wzniesienie. Kto艣 odwr贸ci艂 tablic臋 do g贸ry nogami, ale Winter zna艂 drog臋, Ademar te偶. 艢cie偶k膮 Mi艂o艣ci doszli na szczyt wzniesienia, a potem zacz臋li schodzi膰 w d贸艂, do Sandviksdalen. Wy偶ej las by艂 g臋sty. Winter go nie poznawa艂. Odk膮d t臋dy chodzi艂, min臋艂o ponad trzydzie艣ci lat. Na szczycie sta艂 barak, co艣 w rodzaju ma艂ego kiosku. Musia艂 by膰 bardzo stary. Winter go pami臋ta艂, tylko nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, do czego s艂u偶y艂. Wygl膮da艂 na opuszczony, jak nieu偶ywany sza艂as dla turyst贸w.

Sandviksdalen te偶 nie wygl膮da艂o tak samo. Sandvik, zatoka, by艂a na swoim miejscu, nadal wcina艂a si臋 w l膮d, ale tam, gdzie kiedy艣 by艂o k膮pielisko, teraz ros艂y g臋ste trzciny. Znikn臋艂y budynki o艣rodka. Jakby ich nigdy nie by艂o. Na wielkiej 艂膮ce pas艂o si臋 kilka owiec. Na jednym ko艅cu powsta艂 tor do gry w bule. Wy偶ej kilami do g贸ry le偶a艂o kilka 艂odzi. Troch臋 dalej wida膰 by艂o korty tenisowe. Winter widywa艂 o艣rodek z daleka, z wody. Wtedy wydawa艂 si臋 du偶y, sk艂ada艂 si臋 z wielu budynk贸w. Teraz nie zosta艂o po nich nic, nic ich te偶 nie zast膮pi艂o.

鈥 Rozebrali te rudery na pocz膮tku lat osiemdziesi膮tych 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Nie wiedzia艂em o tym.

鈥 Czas zorganizowanych kolonii letnich min膮艂. 鈥 Ademar spogl膮da艂 zmru偶onymi oczami na zatok臋. Trzciny wygl膮da艂y jak kurtyna. 鈥 I bardzo dobrze.

Jaka艣 nastolatka przemkn臋艂a p臋dem na rowerze jedn膮 z mniejszych dr贸偶ek z ty艂u. Szybko znikn臋艂a za ska艂ami. Winter us艂ysza艂 艣miech mew. Czu艂, jak s艂o艅ce pali go w potylic臋. Kiedy przechodzili przez wzniesienie, b贸l wychyn膮艂 nad jednym okiem, potem nad drugim. Nie by艂 dotkliwy, by艂 prawie 艂agodny. Przep艂ywa艂 z jednej strony na drug膮, nad oczami. Pomy艣la艂 o dziewczynce, kt贸ra t臋dy przep艂ywa艂a, mo偶e mi臋dzy zatoczkami, mo偶e nie.

鈥 Dlaczego nie p艂ywa艂a tutaj? 鈥 powiedzia艂 g艂o艣no. 鈥 Tutaj, w zatoce. Dlaczego nie k膮pa艂a si臋 tutaj?

鈥 Wiele razy zadawa艂em sobie to pytanie 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 I jak pan sobie na nie odpowiada?

鈥 Um贸wi艂a si臋 z kim艣 鈥 odpar艂 Ademar.

鈥 Wie pan to na pewno?

鈥 Nie. Tak s膮dz臋. Ale nie wiem.

鈥 Naprawd臋 pan nie wiedzia艂, 偶e mieszka po s膮siedzku z Sellbergiem?

鈥 Nie. To absolutna prawda.

鈥 Zawsze podejrzliwie podchodz臋 do prawd absolutnych 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Co pan wie o Sellbergu? O jego pracy tutaj?

鈥 Nic. Pracowa艂 w kuchni. Jakie艣 prace pomocnicze. Kilka razy w tygodniu.

鈥 W艂a艣nie sprawdzamy jego 偶yciorys.

鈥 I co znale藕li艣cie?

鈥 Wykorzysta pan to w ksi膮偶ce?

鈥 W tej chwili ta sprawa wydaje si臋 bardzo odleg艂a 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Sellberg nie mia艂 tu posady 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 Nie by艂 nawet pomocnikiem.

鈥 Ach tak?

鈥 Pochodzi艂 z miasta. Wszystko wskazuje na to, 偶e nie mia艂 偶adnych zwi膮zk贸w z tym miejscem. 鈥 Winter spojrza艂 na Ademara. 鈥 Ma pan list臋 wszystkich os贸b, kt贸re pracowa艂y tu tamtego lata?

鈥 Tak. Tylko nie wiem, czy jest co艣 warta.

鈥 Co pan ma na my艣li?

鈥 Nazwiska, chodzi mi o nazwiska. Czy mo偶na mie膰 pewno艣膰, jak ludzie si臋 nazywaj膮?


Wsiedli na prom powrotny na Br盲nn枚 R枚dsten o szesnastej pi臋膰dziesi膮t. Jaka艣 kobieta w wieku Wintera wysiad艂a na Asper枚 Norra, zostawi艂a na przystani rower i wr贸ci艂a na pok艂ad. Skin臋艂a z u艣miechem g艂ow膮, kiedy go mija艂a na dziobie.

鈥 Znajoma? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Nie przypominam sobie 鈥 odpar艂 Winter.

Odwr贸ci艂 si臋, ale kobieta wesz艂a ju偶 do 艣rodka. Bia艂e stalowe drzwi by艂y zamkni臋te.

Wysiedli na Saltholmen. Kiedy Winter otwiera艂 samoch贸d, zn贸w j膮 zobaczy艂. Sz艂a w stron臋 przystanku tramwajowego. Mo偶e jednak j膮 pami臋ta艂. Ale nie m贸g艂 sobie przypomnie膰 imienia.

鈥 Jestem podejrzany? 鈥 zapyta艂 Ademar w drodze do miasta.

鈥 O co?

鈥 Czy偶 nie prowadzi pan dochodzenia w sprawie zab贸jstwa?


By艂 na All茅n, kiedy odezwa艂a si臋 kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Jeste艣 ju偶 w drodze, Eriku?

鈥 W drodze dok膮d, Angelo?

鈥 Na Landvetter oczywi艣cie. Twoja mama l膮duje za p贸艂 godziny.

鈥 A niech to, wiedzia艂em, 偶e by艂o co艣 jeszcze.

鈥 Wiedzia艂am, 偶e nie wiesz.

鈥 Zapomnia艂em.

鈥 Mam zadzwoni膰, jak wyl膮duje, i powiedzie膰, 偶eby wzi臋艂a taks贸wk臋?

鈥 Nie, nie, ju偶 tam jad臋. Pa.


T艂oczy艂 si臋 razem z innymi oczekuj膮cymi w hali przylot贸w. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje niekt贸re twarze. Wielu g枚teborczyk贸w mia艂o domy na Costa del Sol. Zaledwie kilka lat temu sam sta艂 si臋 cz艂onkiem tej wielkiej rodziny. Ale nie uczestniczy艂 w cmokaniu po policzkach.

Siv Winter samotnie przesz艂a przez kontrol臋 celn膮. Na w贸zku mia艂a du偶o walizek. Naprawd臋 zamierza zosta膰 na d艂u偶ej, pomy艣la艂 jej syn. Przeprowadzi艂a si臋 z powrotem na Costa del Deszcz. Ale teraz nie pada艂o. Teraz 艣wieci艂o s艂o艅ce, Sol bez ko艅ca. Prze艣wietla艂o na wylot ca艂y terminal. W poziomych smugach jasno艣ci kurz unosi艂 si臋 jak z艂ote drobinki. To by艂 z艂ocisty powr贸t do domu.

鈥 Eriku!

Zawo艂a艂a go o wiele za g艂o艣no. Kilka os贸b odwr贸ci艂o si臋 z u艣miechem. Uni贸s艂 d艂o艅 w ge艣cie pozdrowienia. Nie by艂o w tym energii.

Podesz艂a bli偶ej i uca艂owa艂a go w policzek. W贸zek sam jecha艂 dalej. Z艂apa艂 go, zanim zd膮偶y艂 na kogo艣 najecha膰.

鈥 Eriku! Jak cudownie by膰 tu znowu!

Znowu? Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, kiedy ostatnio by艂a w G枚teborgu. To by艂o dawno temu. Tym cz臋艣ciej on i jego rodzina musieli podr贸偶owa膰 w drug膮 stron臋. Do s艂o艅ca. Nie mia艂a nic przeciwko temu. Nigdy nie narzeka艂a. Od 艣mierci m臋偶a by艂a zupe艂nie inn膮 babci膮 dla swoich wnuczek. Dzieci Lotty zauwa偶y艂y r贸偶nic臋, by艂y starsze. Prawie zast膮pi艂a shaker wa艂kiem do ciasta. Naprawd臋 co艣 piek艂a. Co艣 w rodzaju bu艂ek. Za pierwszym razem dla niego. 呕e te偶 zd膮偶y艂 jeszcze prze偶y膰 co艣 takiego przed pi臋膰dziesi膮tymi urodzinami. Kiedy jeszcze by艂 dzieckiem.

Wyprowadzi艂 matk臋 i w贸zek z baga偶ami na parking.

鈥 Co za pogoda! Co za niebo!

Skin膮艂 g艂ow膮. Dwie walizki zmie艣ci艂y si臋 do baga偶nika, pozosta艂e upchn膮艂 na tylnym siedzeniu.

鈥 Nie wiedzia艂am, jak d艂ugo zostan臋 鈥 przyzna艂a.

鈥 Jak d艂ugo zechcesz 鈥 powiedzia艂 i poszed艂 odprowadzi膰 w贸zek.

Kiedy wr贸ci艂, sta艂a przy samochodzie i pali艂a papierosa.

鈥 My艣la艂em, 偶e rzuci艂a艣 鈥 zdziwi艂 si臋.

鈥 Prawie to zrobi艂am 鈥 odpar艂a.

鈥 Nie ma tu 偶adnego prawie. Albo cz艂owiek pali, albo nie.

鈥 To zabrzmia艂o tak oskar偶ycielsko, Eriku. Je艣li mieszkasz w szklanym domu, nie rzucaj kamieniami.

鈥 Rzuca膰 kamieniami w szklanym domu? W Szwecji ju偶 dawno tak nie m贸wimy.

鈥 Co z tob膮, Eriku? Czy偶by艣 by艂 z艂y?

Upu艣ci艂a wypalonego do po艂owy papierosa na asfalt i zadepta艂a go niewysokim obcasem. Tak niskich but贸w chyba jeszcze nie mia艂a. Pami臋ta艂 ostre jak sztylety obcasy, kt贸re widywa艂 jako dziecko. Buty w jej szafie wygl膮da艂y, jakby mog艂y si臋 przewierci膰 na drug膮 p贸艂kul臋. Mia艂a ich setki. Kiedy艣 przymierzy艂 jedn膮 par臋. Prawie si臋 zabi艂, kiedy spr贸bowa艂 si臋 przespacerowa膰 po pokoju.


鈥 Tak ma艂o ludzi. 鈥 Rozgl膮da艂a si臋 dooko艂a. Po Szwecji. 鈥 Tak ma艂o aut.

Byli na autostradzie. Mijali osad臋 Landvetter. Ekrany zas艂ania艂y widok. M贸g艂 tam mieszka膰 milion ludzi, ale nie by艂o ich wida膰.

鈥 Zawsze my艣l臋 to samo, kiedy przyje偶d偶am do domu 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Tu jest tak pusto. Tak cicho.

鈥 Ale to prawda 鈥 przyzna艂 Winter. 鈥 W Szwecji jest ma艂o ludzi. Ma艂o ludzi i troch臋 wi臋cej samochod贸w.

鈥 Nasze to miasto, z kt贸rego pochodzi volvo 鈥 powiedzia艂a, nieporadnie buduj膮c zdanie, jak si臋 zdarza Szwedom osiad艂ym za granic膮. 鈥 Z tego powinni艣my by膰 dumni.

Z tego powinni艣my by膰 dumni, pomy艣la艂 Winter. 呕ywisz si臋 pami臋ci膮 dawnej pot臋gi.

鈥 Rzeczywi艣cie, powinni艣my.

鈥 A jednak je藕dzisz mercedesem, Eriku.

鈥 A ty jednak mieszkasz pod Marbell膮 鈥 zrewan偶owa艂 si臋.

鈥 To niesprawiedliwe, co m贸wisz.

鈥 Tak.

鈥 Dobrze, 偶e si臋 przyznajesz 鈥 powiedzia艂a z u艣miechem.

鈥 Mo偶e zmieni臋 auto 鈥 doda艂 Winter.

鈥 Zr贸b to.

Jego niemiecki samoch贸d wspina艂 si臋 na wzniesienie. Ska艂y po obu stronach wygl膮da艂y jak strome angielskie wybrze偶e. Pomy艣la艂 o bia艂ych ska艂ach pod Dover. Pomy艣la艂 o morzu pod G枚teborgiem. O 偶aglach. O 偶agl贸wkach. O lecie. O pewnym lecie dawno temu.

鈥 Wynajmowali艣my 偶agl贸wk臋, kiedy mieszkali艣my latem na Styrs枚? 鈥 zapyta艂, kiedy mijali M枚lnlycke.

鈥 Co?

鈥 Wynajmowali艣my 偶agl贸wk臋?

鈥 Tak鈥 chyba tak.

鈥 Wi臋c tak czy nie?

鈥 Tak, wynajmowali艣my. Powiniene艣 to pami臋ta膰. Przecie偶 to ty z niej korzysta艂e艣.

鈥 Tylko ja?

鈥 Mo偶e te偶 Lotta, czasami. P艂ywali艣cie razem kilka razy po cie艣ninie.

鈥 Po cie艣ninie?

鈥 Tak, po tej cie艣ninie przy K盲ll枚. Chyba si臋 nawet nazywa K盲ll枚 sund.

鈥 Hm鈥 Ale nie pami臋tam, czy to by艂a nasza 艂贸d藕, czy nie. To dziwne, ale naprawd臋 nie pami臋tam.

鈥 Dlaczego o to pytasz?

鈥 Sam w艂a艣ciwie dobrze nie wiem.

鈥 Nie wiesz?

鈥 Pami臋tam co艣 innego 鈥 powiedzia艂, kiedy si臋 zbli偶ali do Kalleb盲ck.

鈥 Pami臋tasz co艣 innego?

鈥 Pami臋tam, 偶e p艂ywa艂em 偶agl贸wk膮. Nie pami臋tam, kt贸re to by艂o lato. Chyba w po艂owie lat siedemdziesi膮tych, tak musia艂o by膰. Mia艂em i艣膰 do liceum, tak mi si臋 wydaje. A mo偶e to by艂o rok wcze艣niej? To by艂 jeden z tych przepi臋knych dni. Zreszt膮 nie, to by艂 wiecz贸r. Ale ci膮gle jeszcze jasny. I ciep艂y. Pami臋tam, 偶e obok mnie przep艂yn臋艂a motor贸wka. Chyba鈥 pomacha艂em do niej. W 艂贸dce siedzia艂a dziewczyna. To do niej macha艂em. 艁贸dka by艂a ma艂a, plastikowa, z ko艂em sterowym. Wygl膮da艂o to tak, jakby mia艂a czerwon膮 chor膮giewk臋. Rozwin臋艂a si臋, kiedy si臋 mijali艣my. A p艂yn臋艂a szybko. 鈥 Spojrza艂 na matk臋. 鈥 Pami臋tam co艣 czerwonego.


24


WINTER ZNALAZ艁 NAZWISKO RICHARDSSONA w aktach zamkni臋tego 艣ledztwa w sprawie znikni臋cia Beatrice. Dopiero po kilku sekundach zda艂 sobie z tego spraw臋. Dopiero zaczyna艂 czyta膰 raporty. To by艂o to samo nazwisko. Raczej nie przypadek.

Jan Richardsson by艂 艣wiadkiem. Widzia艂 Beatrice jako ostatni.

Winter poczu艂, 偶e w艂osy zje偶y艂y mu si臋 na karku. Czu艂 to naprawd臋. To odkrycie wydawa艂o si臋 nierzeczywiste. M艂ody ch艂opak, Jan Richardsson, widzia艂 dziewczynk臋 przez jak膮艣 minut臋. On schodzi艂 w d贸艂 Hudiksv盲gen. Ona zesz艂a ze 艢cie偶ki Mi艂o艣ci. Skierowa艂a si臋 w stron臋 zatoki i znikn臋艂a za jakim艣 domem. Od tej chwili ju偶 jej nie widzia艂. Nie, nie zna艂 tej dziewczyny. Nie wiedzia艂, kim by艂a. Policjant, kt贸ry go przes艂uchiwa艂, nie zapyta艂, co tam robi艂, sk膮d szed艂 i dok膮d zmierza艂. Pieprzony partacz. Trzydzie艣ci lat p贸藕niej takie informacje mog艂y mie膰 decyduj膮ce znaczenie. Odczyta艂 nazwisko policjanta: Hans Bergfeld. Nie zna艂 go, si臋gn膮艂 po telefon. W tej samej sekundzie us艂ysza艂 pukanie do drzwi. Ringmar od razu wszed艂 do jego pokoju.

鈥 W艂a艣nie mia艂em do ciebie dzwoni膰 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Wiem. Dlatego przyszed艂em.

鈥 Siadaj i przesta艅 si臋 wyg艂upia膰, Bertil.

鈥 A co innego mo偶na robi膰? 鈥 zapyta艂 Ringmar, siadaj膮c.

鈥 Prosz臋, tylko 偶adnych depresji w tym pokoju. Nie wytrzymam tego. 鈥 Winter podni贸s艂 dokument, kt贸ry w艂a艣nie przeczyta艂. 鈥 Mo偶emy porozmawia膰 o naszym polityku, Janie Richardssonie. To on by艂 tym, kt贸ry widzia艂 Beatrice Ademar jako ostatni.

鈥 Beatrice?

鈥 Dziewczynk臋, kt贸ra znikn臋艂a z kolonii. Br盲nn枚. T臋, co si臋 nigdy nie odnalaz艂a.

鈥 Ach tak, o ni膮 chodzi.

鈥 By艂 艣wiadek. Ch艂opak, mniej wi臋cej dwudziestoletni. Nazywa艂 si臋 Jan Richardsson.

鈥 Czy to nasz cz艂owiek? Nasz w艂asny zaginiony?

鈥 To jasne jak s艂o艅ce, 偶e to jest nasz cz艂owiek, Bertil.

鈥 Jak mo偶鈥

鈥 M贸wi艂em, 偶eby艣 tu nie przynosi艂 swoich cholernych depresji! Albo bierzesz udzia艂 w tym 艣ledztwie, albo mo偶esz si臋 wynosi膰鈥

Winter umilk艂.

鈥 Albo mog臋 co, Erik?

鈥 Wybacz mi, Bertil.

鈥 Albo mog臋 si臋 wynosi膰 w diab艂y? Ch臋tnie. Nie mam daleko. Wystarczy tylko wyj艣膰 tymi drzwiami. Mo偶e nawet nie.

Ringmar wsta艂.

鈥 Bertil, prosz臋 ci臋, przecie偶 ju偶 ci臋 przeprosi艂em. To jasne, 偶e sprawdzimy, co to za Jan Richardsson. Wiek si臋 zgadza. Mimo to sprawdzimy, okej? Ale chcia艂em ci臋 zapyta膰 o policjanta, kt贸ry przes艂uchiwa艂 艣wiadka. Hans Bergfeld. Nie ma go u nas. Nie rozpoznaj臋 nazwiska. Co si臋 z nim sta艂o?

鈥 Jest w niebie 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby wyl膮dowa艂 w piekle.

鈥 Nie 偶yje?

鈥 Guz m贸zgu. Pod koniec posz艂o bardzo szybko. To by艂o kilka lat przed tym, jak ty zacz膮艂e艣. Nie mia艂 nawet czterdziestu lat.

Winter poczu艂, jak 偶elazna obr臋cz zaciska mu si臋 na czole. Zacz臋艂o go 艂upa膰 nad lewym okiem. Na skroni zbiera艂y si臋 krople potu.

Podni贸s艂 si臋.

鈥 Co jest, Erik? Wygl膮dasz, jakby艣 si臋 kiepsko poczu艂.

鈥 Czuj臋 si臋 dobrze.

Winter podszed艂 do umywalki. Op艂uka艂 twarz wod膮. Wytar艂 czo艂o. Obr臋cz 艣ciskaj膮ca g艂ow臋 si臋 rozlu藕ni艂a. Wygl膮da艂 blado, ale to przez to cholerne s艂o艅ce przeciskaj膮ce si臋 mi臋dzy 偶aluzjami. Je艣li dalej tak b臋dzie, b臋dzie musia艂 zaciemni膰 pok贸j.

鈥 Przysz艂a wreszcie pora, 偶eby znale藕膰 tego pieprzonego Richardssona 鈥 powiedzia艂 do swojego odbicia w lustrze.


Bergenhem dosta艂 pilne zadanie: zbada膰 przesz艂o艣膰 Richardssona. Spisy jego s艂u偶bowych spotka艅 nic nie da艂y. Winter zn贸w przygl膮da艂 si臋 zdj臋ciom z 脛lvsborgsbron. Ale wszystko wskazywa艂o na to, 偶e to by艂 pocz膮tek ca艂ej sprawy. Tak w艂a艣nie my艣la艂. Porzucony samoch贸d na pustym mo艣cie. Przeje偶d偶a艂 tamt臋dy Bergenhem. Zawiadomi艂 policj臋. Znale藕li艣my w aucie pocisk. Lexus Rogera Edwardsa. Skradziony z L氓ngedrag. W ka偶dym razie on tak twierdzi. Amunicja do tetetki. Pojawia si臋 te偶 w strzelaninie ko艂o domu Sellberga. Pojawi艂a si臋 tak偶e w samym Sellbergu. Prawdopodobnie ta sama bro艅. Pociski pochodzi艂y z tej samej broni. Nie wiemy jeszcze, czy tej broni u偶ywano przedtem. Nie wiemy, gdzie jest. Nie wiemy, czy trzyma艂a j膮 ta sama d艂o艅. Nie wiemy, czyja d艂o艅. Ilu ich by艂o. Kto. To jest jeden cz艂owiek. To nie s膮 zbiegi okoliczno艣ci. Jest jaki艣 cel. Inaczej mo偶na by pomy艣le膰, 偶e w ca艂ym G枚teborgu jest tylko jeden pistolet typu TT. Jakby u偶ywali go wszyscy przy r贸偶nych okazjach. Przechodzi艂 z r膮k do r膮k. Ha, ha, ha. Richardsson zastrzeli艂 Sellberga. Mi艂osna schadzka. Mi艂osna schadzka na 艢cie偶ce Mi艂o艣ci. Ulica by艂a raczej jak 艣cie偶ka, odludna, cicha. Dom Sellberga by艂 jak rudera na szczycie 艢cie偶ki Mi艂o艣ci na Br盲nn枚. Richardsson chcia艂 nastraszy膰 Sellberga pierwszymi strza艂ami, ale Sellberg nie da艂 si臋 zastraszy膰. Pojecha艂 za to samochodem po w艂asn膮 艣mier膰, samochodem Richardssona. Richardsson czeka艂 w um贸wionym miejscu, w gara偶u. A lexus? 脛lvsborgsbron? Czy ten cholerny polityk tam te偶 by艂? Czy Sellberg tam by艂? Mo偶e ukradli samoch贸d Edwardsa, 偶eby pojecha膰 na most i skoczy膰 w d贸艂 r臋ka w r臋k臋? Ale co艣 nie wysz艂o? Daj spok贸j, Eriku. Uwa偶aj na m贸zg. My艣l o broni. Jak Richardsson zdoby艂 TT? Jak w og贸le mo偶na zdoby膰 tetetk臋? Kto najlepiej si臋 w tym orientuje? Gangster. Zna艂 wielu gangster贸w. Zw艂aszcza jednego zna艂 dobrze, kiedy艣 przecie偶 nale偶a艂 do rodziny.

Zadzwoni艂 telefon na biurku.

鈥 Tak?

Centrala.

鈥 Kto艣 chce z tob膮 rozmawia膰. M臋偶czyzna.

鈥 Jak si臋 nazywa?

鈥 Nie chcia艂 powiedzie膰.

鈥 Dobrze, prze艂膮cz.

Us艂ysza艂 trzask w s艂uchawce, jaki艣 szum, potem jeszcze inny. Cisza z wieloma odg艂osami w tle.

鈥 Halo? 鈥 powiedzia艂. 鈥 Halo?

S艂ysza艂 tylko cisz臋.

鈥 Halo, jest tam kto? Przy aparacie komisarz Erik Winter.

Teraz us艂ysza艂 oddech. Kto艣 tam jednak by艂.

鈥 Winter 鈥 us艂ysza艂.

G艂os s艂aby, jakby ni贸s艂 si臋 z wiatrem. M臋ski. Winter s艂ysza艂 ruch uliczny, to brzmia艂o jak ruch uliczny. Mo偶e facet stoi z kom贸rk膮 na ulicy.

鈥 Tak, tu Erik Winter. Kto m贸wi?

鈥 Ja鈥 nie chcia艂em tego zrobi膰.

鈥 S艂ucham? Co pan powiedzia艂? Nie zrozumia艂em. Co pan m贸wi艂?

鈥 Ja鈥 nie chc臋 tego zrobi膰. Nie chc臋! Pomocy!

G艂os znikn膮艂. Po艂膮czenie zosta艂o przerwane.

Winter spojrza艂 na s艂uchawk臋, kt贸r膮 trzyma艂 w d艂oni. Przy艂o偶y艂 j膮 zn贸w do ust i zawo艂a艂:

鈥 Halo!? Halo!?


Uda艂o im si臋 namierzy膰 po艂膮czenie. Budka telefoniczna na Chapmans torg. Aparat na monety.

鈥 Wielki Bo偶e, 偶e te偶 jeszcze takie istniej膮 鈥 powiedzia艂 Ringmar, kiedy stali na ulicy i przygl膮dali si臋 budce.

鈥 Widocznie o tej jednej zapomnieli 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Musimy j膮 odgrodzi膰 鈥 rzuci艂 Ringmar.

Jaka艣 kobieta w czerwonej sk贸rzanej kurtce zmierza艂a w ich stron臋. I w stron臋 budki telefonicznej. Chcia艂a zadzwoni膰. Ju偶 przygotowa艂a portmonetk臋. Wi臋c automat na monety naprawd臋 by艂 u偶ywany.

鈥 Policja 鈥 Winter us艂ysza艂 g艂os Ringmara. 鈥 Ta budka jest chwilowo zamkni臋ta.


Ekipa techniczna zaj臋艂a si臋 budk膮. 脰berg nic nie m贸wi艂, nie okazywa艂 ani rado艣ci, ani rozczarowania. Nie pierwszy raz, nawet je艣li poprzedni by艂 tak dawno temu.

鈥 Jakie艣 pomys艂y prosz臋 鈥 powiedzia艂 Winter.

Zesp贸艂 zebra艂 si臋 w sali konferencyjnej. Nikt nie wiedzia艂, dlaczego ten pok贸j tak si臋 nazywa艂. Nigdy nie odby艂a si臋 tam 偶adna konferencja. Ale po po艂udniu Winter mia艂 wzi膮膰 udzia艂 w konferencji prasowej. To te偶 mia艂o by膰 wydarzenie bez znaczenia. Sam nie wiedzia艂 wiele wi臋cej ni偶 dziennikarze, a tymi skromnymi informacjami, jakie posiada艂, nie zamierza艂 si臋 dzieli膰. To偶samo艣膰 Sellberga by艂a znana, ale Richardssona na razie uda艂o im si臋 ochroni膰. Czy to by艂o w艂a艣ciwe s艂owo? Ochroni膰? Ochroni膰 przed kim? Mo偶e powinien im poda膰 to nazwisko. Mo偶e nale偶a艂o je oficjalnie nag艂o艣ni膰? Household name, jak mawia艂 jego przyjaciel Steve Macdonald, komisarz kryminalny z Croydon. Nazwisko robocze.

Mo偶e to Richardsson dzwoni艂 z tej budki?

Winter nagra艂 rozmow臋. Zawsze nagrywa艂 rozmowy, wszystkie. Nauczy艂 si臋 tego.

Odtworzy艂 nagranie przy ca艂ym zespole:

鈥 Halo? Halo? Halo, jest tam kto? Przy aparacie komisarz Erik Winter.

鈥 Winter.

鈥 Tak, tu Erik Winter. Kto m贸wi?

鈥 Ja鈥 nie chcia艂em tego zrobi膰.

鈥 S艂ucham? Co pan powiedzia艂? Nie zrozumia艂em. Co pan m贸wi艂?

鈥 Ja鈥 nie chc臋 tego zrobi膰. Nie chc臋! Pomocy!

鈥 Halo!? Halo!?

鈥 Zna twoje nazwisko 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Powtarza twoje nazwisko.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 To brzmi tak, jakby czeka艂, a偶 potwierdzisz. Chce mie膰 pewno艣膰, 偶e si臋 dodzwoni艂 tam, gdzie chcia艂.

鈥 Chcia艂 si臋 dodzwoni膰 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Przecie偶 szuka艂 w艂a艣nie Erika.

鈥 Mo偶e wzi膮艂 pierwsze lepsze nazwisko ze sterty innych.

鈥 Sterty? Jest jaka艣 sterta komisarzy policji kryminalnej? 鈥 zapyta艂 Halders. Zaraz kto艣 powie, 偶e sam ch臋tnie bym si臋 na takiej stercie znalaz艂, pomy艣la艂.

鈥 Ja te偶 uwa偶am, 偶e to brzmi tak, jakby si臋 uspokoi艂, kiedy si臋 przekona艂, 偶e to Erik 鈥 przyzna艂 Ringmar.

鈥 Wi臋c powiedzmy, 偶e chcia艂 rozmawia膰 akurat ze mn膮. 鈥 Winter kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 magnetofonu. 鈥 Co艣 jeszcze?

鈥 Zmienia czas gramatyczny, 偶e si臋 tak wyra偶臋 鈥 rzuci艂 Bergenhem. 鈥 Najpierw m贸wi, 偶e nie chcia艂 tego zrobi膰, a potem m贸wi, 偶e nie chce tego zrobi膰.

鈥 To ostatnie powtarza 鈥 doda艂a Aneta. 鈥 呕e nie chce.

鈥 Najpierw nie chcia艂 tego zrobi膰, a teraz nie chce tego robi膰 鈥 podsumowa艂 Ringmar.

鈥 Potrzebuje pomocy, 偶eby tego nie robi膰 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Nie zrobi膰 znowu 鈥 doda艂 Ringmar. Winter kiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Nie chce tego robi膰 jeszcze raz 鈥 stwierdzi艂.

鈥 Wi臋c zrobi艂 co艣, czego nie chce zrobi膰 jeszcze raz 鈥 powiedzia艂a Aneta.

鈥 Tak.

鈥 Co to mo偶e by膰?

鈥 Mo偶e kogo艣 zastrzeli艂? 鈥 rzuci艂 Halders.

鈥 Czy to si臋 wi膮偶e ze spraw膮 Sellberga? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Dlaczego nie? 鈥 odpar艂 Halders.


Od ich ostatniego spotkania Benny Vennerhag zd膮偶y艂 si臋 przeprowadzi膰. Teraz mieszka艂 w jednym z kilku dom贸w stoj膮cych przy J盲rkholmsv盲gen, biegn膮cej od pola golfowego Hov氓s na wsch贸d. Od morza oddziela艂a j膮 艣cie偶ka rowerowa. Kiedy艣 Winter cz臋sto peda艂owa艂 t膮 drog膮 do ma艂ego k膮pieliska J盲rkholmen. To tam wypoczywa艂. Teraz zostawi艂 tam samoch贸d i pieszo ruszy艂 do domu Vennerhaga. Zreszt膮 czy to by艂 dom? Wygl膮da艂 raczej jak nadmorski pa艂ac. Musia艂 kosztowa膰 co najmniej dwadzie艣cia milion贸w. Dwa baseny. Obydwa puste. Wok贸艂 domu taras do opalania si臋 jak na luksusowym statku wycieczkowym. Wi臋kszo艣膰 rzeczy w tym domu przypomina艂a statek. Winter zadzwoni艂 do drzwi. Sygna艂 brzmia艂 przyjemnie, melodyjka grana na dzwonkach. Nikt nie otwiera艂. Us艂ysza艂 wo艂anie za plecami. Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂, 偶e kto艣 macha do niego z drugiej strony drogi. M臋偶czyzna sta艂 na pomo艣cie, obok pawilonu. Przy pomo艣cie cumowa艂a du偶a 艂贸d藕 motorowa i jeszcze wi臋ksza 偶agl贸wka. W o艣lepiaj膮cym s艂o艅cu m臋偶czyzna by艂 tylko niewyra藕n膮 postaci膮. Posta膰 podnios艂a r臋k臋.

鈥 Eriku! Tutaj jestem! Chod藕!

Winter przeci膮艂 drog臋, potem przez ska艂y zszed艂 do pomostu. M臋偶czyzna sta艂 tam i czeka艂. Benny Boy. Jeden z najmniej przyjemnych ludzi, jakich kiedykolwiek pozna艂. Mo偶e przyczynia艂y si臋 do tego dawne kontakty tego bydlaka z jego siostr膮. Kontakty. Nie by艂 pewien, jak to nazwa膰. Atak. Gwa艂t. Napad. Hipnoza.

Winter zauwa偶y艂, 偶e Benny ma na sobie tylko k膮piel贸wki. By艂o wida膰, 偶e jest w dobrej formie. U艣miechn膮艂 si臋 bia艂ymi z臋bami. By艂 mocno opalony.

鈥 Eriku, to niesamowite. Koniec pa藕dziernika, a tu pe艂nia lata. Masz ochot臋 si臋 wyk膮pa膰?

鈥 Nie.

鈥 K膮piel贸wki s膮 w szopie.

鈥 W szopie?

鈥 No to w pawilonie, w kabinie k膮pielowej. Mo偶esz si臋 tam przebra膰. Wskakuj do wody, cholera! Dobrze ci to zrobi. P艂ywa艂em tu codziennie, od maja.

鈥 I dobrze ci to zrobi艂o, Benny?

鈥 Co? Jeszcze jak, ch艂opie, jak cholera. Przebieraj si臋!

Dlaczego nie. Mo偶e rzeczywi艣cie dobrze mu to zrobi. Nabierze ostro艣ci, jasno艣ci my艣lenia. Historia si臋 powtarza. Poprzednim razem, kiedy odwiedza艂 Benny鈥檈go Boya, kilka lat temu, w jego willi w centrum miasta, te偶 przebra艂 si臋 w k膮piel贸wki i p艂ywa艂 w jego basenie.

Potem usi艂owa艂 utopi膰 Benny鈥檈go w jego p艂ytkiej cz臋艣ci.

Ale Benny nie chowa艂 urazy.

鈥 No w艂a艣nie 鈥 powiedzia艂 Benny, kiedy Winter wyszed艂 z pawilonu. 鈥 A teraz do wody.

Benny si臋 zanurzy艂, Winter wskoczy艂 za nim. Na pocz膮tku woda wywo艂ywa艂a lodowaty wstrz膮s, a potem robi艂o si臋 bardzo przyjemnie. Przep艂yn膮艂 kawa艂ek ze s艂o艅cem na twarzy. Czu艂 na wargach morsk膮 s贸l. Poczu艂 si臋 rze艣ki i przytomny.

Vennerhag rozchlapywa艂 wod臋 dziesi臋膰 metr贸w dalej.

鈥 Nie ma nic lepszego ni偶 to 鈥 powiedzia艂, kiedy Winter podp艂yn膮艂 bli偶ej.

鈥 Co艣 w tym jest 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Dlaczego nie przyje偶d偶asz tu cz臋艣ciej, Eriku? 鈥 Vennerhag u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. 鈥 Mogliby艣my za艂o偶y膰 klub. Codziennie po po艂udniu k膮piel. K膮piel wieczorna.

鈥 Nie wiedzia艂em, 偶e teraz tu mieszkasz, Benny. Dopiero teraz si臋 dowiedzia艂em.

鈥 W艂a艣nie, m贸wi艂e艣 przez telefon. 鈥 Zn贸w przep艂yn膮艂 kawa艂ek. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e kupi艂e艣 dzia艂k臋 nad morzem, w Billdal. Ale chyba nic si臋 tam nie buduje.

鈥 Ach tak?

鈥 Tak przynajmniej s艂ysza艂em.

鈥 Czy ty mnie obserwujesz?

鈥 呕artujesz, Erik? To jasne, 偶e jeste艣 obserwowany. Przecie偶 jeste艣 s艂awny.

鈥 Chyba s膮 inne powody 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Trzeba mie膰 oko na wroga.

鈥 Wro鈥 鈥 Vennerhag zatrzyma艂 si臋. Zn贸w przebiera艂 nogami w miejscu. 鈥 Co ty m贸wisz, Eriku? Czy my jeste艣my wrogami? Dlaczego mieliby艣my by膰? Nie mam ju偶 nic wsp贸lnego ze swoim dawnym 偶yciem. To by艂y b艂臋dy m艂odo艣ci. Wiesz o tym, Eriku. Wiesz wszystko o b艂臋dach mojej m艂odo艣ci.

Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. On si臋 wcale nie boi, pomy艣la艂 Winter. M贸g艂bym go zn贸w podtopi膰.

鈥 Pozdr贸w ode mnie Lott臋, kiedy j膮 zobaczysz 鈥 powiedzia艂 Vennerhag z jeszcze szerszym u艣miechem.

鈥 Nie 鈥 rzuci艂 Winter i zawr贸ci艂 do pomostu.

鈥 Zmarz艂e艣, Eriku? 鈥 us艂ysza艂 za sob膮 g艂os Benny鈥檈go, ale nie odpowiedzia艂.


Le偶eli na pomo艣cie, schli na s艂o艅cu. Vennerhag przyni贸s艂 dwie butelki s艂abego piwa z lod贸wki w pawilonie. Winter nie by艂 pewien, czy powinien pi膰, ale pomy艣la艂, 偶e jeszcze troch臋 chyba zostanie. S艂o艅ce jarzy艂o si臋 nad ska艂ami po drugiej stronie Askimsfjorden. Ska艂y by艂y po艂udniow膮 cz臋艣ci膮 archipelagu szkier贸w. Widzia艂 je te偶 ze swojej dzia艂ki, troch臋 dalej na po艂udnie. Pomy艣la艂 o Beatrice. Mo偶e nie uda艂o jej si臋 pop艂ywa膰 ostatni raz, zanim znikn臋艂a, a mo偶e w艂a艣nie to zrobi艂a. By艂 przekonany, 偶e nie 偶yje. Jej cia艂o musia艂o gdzie艣 by膰. Jej szcz膮tki. Benny Vennerhag uni贸s艂 butelk臋 w ge艣cie pozdrowienia i przy艂o偶y艂 do ust. Wygl膮da艂 na szcz臋艣liwego idiot臋. Ale nie by艂 idiot膮. Mo偶e by艂 szcz臋艣liwy, ale te偶 艣miertelnie niebezpieczny. Doskona艂y przyk艂ad socjopaty.

鈥 Nie藕le si臋 dorobi艂e艣, Benny, jak widz臋 鈥 powiedzia艂 Winter, wskazuj膮c g艂ow膮 dom. Budynek unosi艂 si臋 w 偶贸艂tym zachodzie s艂o艅ca nad ska艂ami, jakby chcia艂 odlecie膰. 鈥 Kiedy go kupi艂e艣?

鈥 Chyba ze trzy lata temu.

鈥 Ile zap艂aci艂e艣?

鈥 Dwadzie艣cia siedem milion贸w.

鈥 Nie wi臋cej?

鈥 Kto艣 musia艂 si臋 szybko wyprowadzi膰. 鈥 Benny zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 Wi臋c cena by艂a korzystna, mo偶na powiedzie膰.

鈥 Rzeczywi艣cie. 鈥 Winter zn贸w 艂ykn膮艂 piwa. By艂o bardzo cierpkie. Jever. 鈥 Zak艂adam, 偶e p艂aci艂e艣 got贸wk膮.

鈥 Naturalnie. Ale to nie ja p艂aci艂em. Moja sp贸艂ka.

鈥 Kt贸ra z nich?

鈥 Czy to ma znaczenie?

鈥 Niekt贸re biznesy w tym mie艣cie 艣wietnie si臋 rozwija艂y w ostatnich latach.

Drog膮 przejecha艂y dwie kobiety na rowerach. Mia艂y kapelusze od s艂o艅ca z szerokimi rondami. Ich sp贸dnice trzepota艂y na wietrze. Wygl膮da艂o na to, 偶e jedna z nich unios艂a r臋k臋 w ge艣cie pozdrowienia. Na kierownicy mia艂a uroczy koszyk.

鈥 Czasami zapraszam jak膮艣 mi艂膮 dziewczyn臋, kt贸ra akurat t臋dy przeje偶d偶a 鈥 powiedzia艂 Vennerhag, odprowadzaj膮c rowerzystki wzrokiem. 鈥 Czasem si臋 nawet zdarza, 偶e dwie.

鈥 Nie my艣la艂e艣 nigdy o za艂o偶eniu rodziny, Benny?

鈥 Ale偶 tak. 鈥 Vennerhag poszuka艂 wzroku Wintera. 鈥 Raz. Ale ona mnie nie chcia艂a. Najpierw chcia艂a, ale potem ju偶 nie.

鈥 Aha.

鈥 Wiele rzeczy potoczy艂oby si臋 wtedy inaczej, Eriku 鈥 powiedzia艂 Vennerhag i odstawi艂 butelk臋. 鈥 Pomy艣l, jak fajnie mogliby艣my mie膰. Jedna rodzina i wszystko.

鈥 Teraz te偶 mamy fajnie, Benny.

鈥 Tak, nieprawda偶? Ale jak fajne jest twoje 偶ycie, Eriku? Czy to naprawd臋 jest tak wspaniale mie膰 rodzin臋?

鈥 Co to za durne pytanie?

鈥 Wygl膮da na to, 偶e du偶o czasu sp臋dzasz w barach na mie艣cie. Jakby艣 chcia艂 mie膰 ciastko i zje艣膰 ciastko.

鈥 艢ledzisz mnie, Benny?

Vennerhag nie odpowiedzia艂.

鈥 M贸wi艂em przed chwil膮, 偶e niekt贸re biznesy w ostatnich latach 艣wietnie sz艂y.

鈥 Du偶o idzie dobrze w tej chwili 鈥 stwierdzi艂 Vennerhag.

鈥 Trafficking? Napady z broni膮? Prostytucja? Przemyt narkotyk贸w? Dilerka? Wymuszenia? Morderstwa?

鈥 To twoja bran偶a, Eriku.

鈥 Nasza bran偶a, Benny. To nasza wsp贸lna bran偶a.

鈥 Czy twoja mi艂a wizyta ma jaki艣 szczeg贸lny pow贸d, Eriku? Oczywi艣cie bardzo si臋 ucieszy艂em, kiedy zadzwoni艂e艣, ale nie przedstawi艂e艣 mi celu odwiedzin.

鈥 Wi臋c jeste艣my zgodni, 偶e pracujemy w tej samej bran偶y, Benny? To pierwsza rzecz. 鈥 Winter zatoczy艂 r臋k膮 ko艂o. 鈥 Na Boga, rozejrzyj si臋. Jeste艣my tu sami. Jeste艣my sami na ca艂ym 艣wiecie. Mam na sobie tylko k膮piel贸wki. Nie mam 偶adnego sprz臋tu nagrywaj膮cego. Przyjecha艂em pop艂ywa膰, napi膰 si臋 piwa.

鈥 Pr贸bujesz mnie przekona膰, 偶e to b臋dzie off the record? 鈥 zapyta艂 Vennerhag.

鈥 Oczywi艣cie.

鈥 Wiesz, 偶e nie jestem kapusiem, Eriku. Bo nie mam powodu tego robi膰. I nie ma nic do kapo鈥

鈥 Pistolety 鈥 przerwa艂 mu Winter. 鈥 TT, 艣ci艣lej m贸wi膮c. Pewien konkretny TT, m贸wi膮c jeszcze 艣ci艣lej.

鈥 I co z nim?

鈥 Jest gor膮cy, dymi.

鈥 Ach tak.

鈥 Chc臋 go mie膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie czytasz gazet?

鈥 Raczej rzadko. Ale czasem czytam wiadomo艣ci w internecie.

鈥 Morderstwo na parkingu pod Pedagogiem.

鈥 Nic o tym nie wiem, Eriku. Kln臋 si臋 na honor i sumienie. Czyta艂em o tym, ale nic wi臋cej.

鈥 Nie m贸wi臋, 偶e m贸g艂by艣 by膰 w to zamieszany, Benny. Ale ten pistolet zosta艂 u偶yty przy tym morderstwie. I w paru innych przypadkach, kt贸re 艂膮cz膮 si臋 z t膮 spraw膮.

鈥 Spraw膮? Tym zastrzelonym w podziemiach?

鈥 Tak.

鈥 Wi臋c czego chcesz ode mnie?

鈥 Informacji o tej broni.

鈥 A wiesz, ile takich tetetek kr膮偶y po tym mie艣cie?

鈥 Niedok艂adnie.

鈥 Pieprzone masy.

鈥 Ale mo偶e ten jeden egzemplarz kr膮偶y艂 szczeg贸lnie szybko?

Vennerhag si臋 nie odezwa艂.

鈥 Co mo偶e u艂atwi膰 odnalezienie go 鈥 podpowiedzia艂 Winter.

鈥 W takim razie chyba sami powinni艣cie to za艂atwi膰?

鈥 W艂a艣nie pr贸buj臋 to zrobi膰, Benny.

鈥 Dlaczego mia艂bym ci pomaga膰?

Winter nie odpowiedzia艂. Wypi艂 resztk臋 jevera. M贸g艂 sobie wyobrazi膰 jeszcze jedno piwo, ale nie chcia艂 zostawia膰 samochodu, nie w cieniu lotniskowca Vennerhaga.

鈥 Kiedy ostatnio si臋 widzieli艣my, chcia艂e艣 mnie utopi膰, Eriku. Zabi膰. A teraz przychodzisz sobie znowu i ja mam ci pomaga膰.

鈥 My艣la艂em, 偶e nie jeste艣 pami臋tliwy, Benny.

Vennerhag roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Echo ponios艂o si臋 a偶 do ska艂 na Br盲nn枚. Z najbli偶ej po艂o偶onych stado mew poderwa艂o si臋 do lotu z g艂o艣nym krzykiem.

鈥 Lubi臋 ci臋, Eriku. Jeste艣 jednym z nas. Jeste艣my z jednej bran偶y. To nie jest bran偶a ludzi pami臋tliwych. Okej, spr贸buj臋 ci pom贸c. Niczego nie obiecuj臋, ale mo偶e spotkam si臋 z kim艣, kto si臋 spotka艂 z kim艣, kto zna kogo艣 i tak dalej.

鈥 Dobrze.

鈥 Wtedy b臋dziesz mia艂 co艣 dla mnie?

鈥 Co艣 dla ciebie? Chyba nie ma takiej rzeczy pod s艂o艅cem, kt贸rej by艣 potrzebowa艂 i jej nie mia艂, Benny? Kt贸r膮 ja m贸g艂bym zrobi膰 dla ciebie?

鈥 Jest taka jedna rzecz, Eriku.


21:55


WODA BY艁A SPOKOJNA w ca艂ej cie艣ninie. Czu艂a wiatr we w艂osach. Tamten od razu j膮 pu艣ci艂. To nie by艂o nic gro藕nego. Tylko 偶arty.

艁贸dka zakre艣li艂a 艂uk wok贸艂 wysepki.

Ten, co siedzia艂 na dziobie, odwr贸ci艂 si臋.

鈥 Jak ona si臋 nazywa?! 鈥 zawo艂a艂.

鈥 Svensholmen! 鈥 odkrzykn膮艂 ch艂opak zza jej plec贸w.

鈥 Nie jest za du偶a.

鈥 No nie.

Dalej lawirowali mi臋dzy wysepkami. Odwr贸ci艂a si臋. Ten z ty艂u si臋 u艣miechn膮艂. Powiedzia艂 co艣, ale nie us艂ysza艂a co.

鈥 Co?

鈥 By艂a艣 tu ju偶?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Trzeba bardzo uwa偶a膰 na dno.

鈥 Zawracamy? 鈥 zawo艂a艂a.

鈥 Zaraz.

Po lewej pojawi艂a si臋 wi臋ksza wyspa.

鈥 Stora K盲ll枚! 鈥 zawo艂a艂 ch艂opak i pomacha艂 r臋k膮 w stron臋 wyspy.

Wp艂yn臋li g艂臋biej w cie艣nin臋. Naprzeciwko widzia艂a teraz domy, ma艂e chatki i wille. Wiedzia艂a, 偶e to Styrs枚. Byli tam z grup膮 na wycieczce. Najpierw by艂o fajnie, ale potem zrobi艂o si臋 nudno. Musia艂a si臋 zajmowa膰 maluchami, co nie by艂o 艂atwe. Kiedy by艂y zm臋czone, wiele p艂aka艂o. By艂y tylko dwie wychowawczynie. I ci膮gle chcia艂y siedzie膰 osobno, na swoim kocu, i pali膰. Dzieci musia艂y sobie radzi膰 same. Nie podoba艂o jej si臋 to. Tamte maluchy by艂y za ma艂e, 偶eby mog艂y sobie radzi膰 same. 呕e te偶 nikt tego nie pojmowa艂. To by艂a przecie偶 ich praca.

鈥 Styrs枚! 鈥 zawo艂a艂 ten, kt贸ry siedzia艂 za jej plecami.

鈥 Wiem! 鈥 odkrzykn臋艂a.

Sternik zrobi艂 zwrot. Ca艂y czas sta艂 przy sterze. Nie powiedzia艂 ani s艂owa, odk膮d weszli na pok艂ad. Nie popatrzy艂 na ni膮 ani razu, kiedy byli na morzu, przynajmniej ona tego nie zauwa偶y艂a. Ale widzia艂a go kilka razy, jak przychodzi艂 do o艣rodka. Nie wiedzia艂a, co tam robi艂. Mo偶e co艣 przywozi艂. Czasami przyje偶d偶a艂y motory z przyczepami pe艂nymi towar贸w. Chyba pochodzi艂y z prom贸w. Raz wymy艣li艂a, 偶e wymknie si臋 z kolonii i wskoczy na taki prom do miasta, ale nie mia艂a odwagi.

Powinnam by艂a to zrobi膰, pomy艣la艂a teraz.

Min臋li 偶agl贸wk臋. Jaki艣 ch艂opak sta艂 sam na dziobie i wci膮ga艂 lin臋. Kiedy przep艂ywali obok, podni贸s艂 wzrok. Nagle do nich pomacha艂. Do niej, tak to odebra艂a. Patrzy艂 na ni膮. Widzia艂a jego oczy. By艂 w jej wieku. Ona te偶 unios艂a r臋k臋. P艂aszcz k膮pielowy rozchyli艂 si臋 i za艂opota艂 na wietrze jak czerwona flaga. Ch艂opak z 偶agl贸wki zn贸w pomacha艂. Kiedy go min臋li, odwr贸ci艂a si臋 jeszcze raz. Nie przestawa艂 macha膰. Jedn膮 r臋k膮 trzyma艂 si臋 masztu. Fale wywo艂ane przez motor贸wk臋 zako艂ysa艂y 偶agl贸wk膮. Zauwa偶y艂a, 偶e jej czerwony p艂aszcz k膮pielowy nadal wygl膮da jak flaga.


25


BERGENHEM ZAM脫WI艁 FILI呕ANK臉 zwyk艂ej czarnej kawy. Winter wybra艂 caff猫 latte. Po drugiej stronie rzeki widzia艂 pot臋偶n膮 sylwetk臋 Masthuggskyrkan.

Siedzieli sami w ogr贸dku kawiarni Villan na skraju Eriksbergstorget. S艂o艅ce nada艂 mocno przygrzewa艂o, ale na p贸艂nocnym brzegu sezon na siedzenie na dworze ju偶 si臋 ko艅czy艂. Wieczorem stoliki stoj膮ce przed lokalem mia艂y zosta膰 zabrane.

Kelnerka odesz艂a z ich zam贸wieniami. Pozdrowi艂a Bergenhema, jakby si臋 znali. Winter powi贸d艂 za ni膮 wzrokiem. Jemu te偶 wydawa艂a si臋 znajoma. Jak kto艣, o kim wspomnienie si臋 pami臋ta. Spotyka艂 wielu ludzi. W ko艅cu twarze zaczyna艂y si臋 zlewa膰, wymienia膰 rysami.

鈥 Czasami tu zagl膮dam 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Hm鈥

鈥 Kiedy si臋 przeprowadzali艣my do Torslandy, by艂a tu tylko stocznia. Zreszt膮 nawet tej te偶 nie.

鈥 To prawda, miasto si臋 bardzo zmieni艂o.

鈥 Przynajmniej tutaj.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Wyprowadzi艂em si臋 z domu 鈥 powiedzia艂 znienacka Bergenhem. 鈥 Wczoraj.

Kelnerka sz艂a do nich z tac膮.

鈥 Idzie nasza kawa 鈥 ucieszy艂 si臋 Winter.

Dziewczyna postawi艂a fili偶anki i posz艂a.

鈥 Mieszkasz teraz gdzie艣 w okolicy? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak. W mieszkaniu przyjaciela. Na razie.

鈥 Co m贸wi Martina?

鈥 A jak my艣lisz?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Nie potrafi艂em jej tego wyt艂umaczy膰 鈥 przyzna艂 Bergenhem. 鈥 Jeszcze nie.

脛lvsborgsbron na zachodzie wygl膮da艂, jakby powoli rozpuszcza艂 si臋 w s艂o艅cu. Kiedy Winter lekko zmru偶y艂 oczy, znikn膮艂 ca艂kowicie. Wielka d藕wignica te偶 znikn臋艂a. Wszystko znikn臋艂o.

鈥 Co musisz wyt艂umaczy膰? 鈥 zapyta艂 Winter, odwracaj膮c twarz do Bergenhema.

鈥 Co艣鈥 czego sam dobrze nie rozumiem 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Jak si臋 nazywa tw贸j przyjaciel? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Dlaczego mam ci to powiedzie膰?

Winter nie odpowiedzia艂. Od strony Kvarnpirem zbli偶ali si臋 pieszo dwaj m臋偶czy藕ni. Usiedli przy stoliku w drugim ko艅cu ogr贸dka. Byli w wieku Wintera, starsi od Bergenhema. Jeden mia艂 na sobie czarny garnitur, mo偶e od Zegny. Wygl膮da艂 na drogi. Drugi by艂 ubrany w sk贸r臋: czarne sk贸rzane spodnie, czarna sk贸rzana kurtka. Mia艂 ogolon膮 g艂ow臋. Oczy chowa艂 za ciemnymi okularami. Winter go nie zna艂. Ale m臋偶czyzn臋 w garniturze rozpozna艂.

鈥 Tam siedzi Christian Lejon 鈥 powiedzia艂.

Spojrzenie Bergenhema pod膮偶y艂o za jego spojrzeniem.

鈥 Ten w garniturze? Tak, to mo偶e by膰 on.

鈥 To na pewno on. Najwi臋kszy gangster w mie艣cie.

Bergenhem si臋 za艣mia艂.

鈥 A jakie s膮 kryteria?

鈥 Wielkie interesy 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Nigdy nie wpa艣膰.

鈥 Nigdy nie wpad艂?

鈥 Nie.

鈥 Mo偶e nic nie przeskroba艂 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

Winter zauwa偶y艂, 偶e Lejon patrzy w ich stron臋. Na pewno go rozpozna艂. W tej chwili to nic nie znaczy艂o. Lejon pozdrowi艂 go gestem. Winter te偶 podni贸s艂 r臋k臋 i pomacha艂 w odpowiedzi. Skin siedz膮cy z Lejonem u艣miechn膮艂 si臋. Wszystko mia艂 sk贸rzane. Lejon pomacha艂 jeszcze raz, a potem opu艣ci艂 r臋k臋.

鈥 Arogancki palant 鈥 mrukn膮艂 Winter.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 go tu widzia艂em 鈥 stwierdzi艂 Bergenhem.

鈥 Podejrzewam, 偶e gdzie艣 tutaj mieszka 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Tak jak ty teraz.


Lejon i jego towarzysz opu艣cili kawiarni臋. Szli S枚rhallskajen. Nie ogl膮dali si臋 za siebie. Przez sekund臋 Winterowi wydawa艂o si臋, 偶e podejd膮, 偶eby im poda膰 r臋ce. Ale po Bennym Boyu mia艂 do艣膰. Na my艣l o tym, 偶e mia艂by kulturalnie rozmawia膰 z kolejnym gangsterem, zaczyna艂o go mdli膰. Nie bola艂a go g艂owa. Lejon wyr贸s艂 na barona narkotykowego. Kiedy艣 dziewczyny i ch艂opaki z wydzia艂u narkotykowego na pewno si臋 do niego dobior膮. Ale to nie takie 艂atwe. Czasami trzeba d艂ugo czeka膰. Liczy si臋 cierpliwo艣膰 i spok贸j. Lejon by艂 cierpliwy. Je艣li chodzi o jego spok贸j, nie wiedzia艂 zbyt wiele. Co艣 tam si臋 s艂ysza艂o o jego spokoju albo jego braku. Lejon by艂 morderc膮. Winter nienawidzi艂 morderc贸w. To by艂o jak pasja. M贸g艂by zabi膰 morderc臋. Mo偶e powinien to zrobi膰. My艣la艂 czasem o tym. Jakie by to by艂o uczucie, gdyby to zrobi艂. W tej sekundzie, kiedy by to robi艂.

鈥 Nie wiem, co mam robi膰 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Pogadaj z Martin膮 鈥 poradzi艂 mu Winter. 鈥 Chyba od tego powiniene艣 zacz膮膰.

鈥 Na Boga, Eriku, 艂atwo ci m贸wi膰 takie rzeczy. Przecie偶 jest jeszcze Ada.

鈥 To tw贸j wyb贸r, Lars. Decyzja nale偶y do ciebie.

鈥 Czy to jest wyb贸r? Gdybym tylko m贸g艂 zdecydowa膰! Jak my艣lisz, co bym wtedy wybra艂?

鈥 Przecie偶 ju偶 i tak wybra艂e艣. Wyprowadzi艂e艣 si臋.

鈥 Mog臋 wr贸ci膰.

鈥 Tak.

鈥 Mog臋 to zrobi膰 cho膰by zaraz.

鈥 Tak.

鈥 W takim razie zrobi臋 to.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Zwalniam si臋 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 To jest z艂a decyzja.

鈥 Nie. Ja nie pasuj臋 do tej roboty. Ju偶 od dawna to czuj臋. Musz臋 robi膰 co艣 innego.

鈥 To jest z艂a decyzja, Lars 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Nie.

鈥 Co czujesz do tego m臋偶czyzny? Samuela. Co on dla ciebie znaczy?

鈥 Znaczy鈥 bardzo du偶o.

鈥 W艂a艣nie, przeprowadzi艂e艣 si臋 do niego. Ale czy znaczy wszystko? Czy musisz si臋 sta膰 kim艣 innym, bo zdecydowa艂e艣 si臋 z nim 偶y膰? O ile zdecydowa艂e艣 si臋 z nim 偶y膰.

鈥 Nie mog臋 odpowiedzie膰, Eriku. W ka偶dym razie jeszcze nie teraz.

鈥 A nie mo偶esz zaczeka膰, a偶 b臋dziesz zna艂 odpowied藕?

鈥 Cholera, Eriku. Ludzie b臋d膮 gadali. Na Boga! Jak m贸g艂bym si臋 w og贸le pokaza膰 w pracy?

鈥 Nie jeste艣 sam.

鈥 Nie jestem sam? Co masz na my艣li? Chodzi ci o to, 偶e b臋dziesz mnie broni艂?

鈥 Nie. To znaczy tak, jasne. Ale nie to mia艂em na my艣li.

鈥 Chcia艂e艣 powiedzie膰, 偶e jest wi臋cej peda艂贸w w艣r贸d policjant贸w?

鈥 Je艣li jeste艣 kim艣 takim, to w艂a艣nie to chcia艂em powiedzie膰 鈥 powiedzia艂 Winter z u艣miechem.

鈥 Nie znam 偶adnego 鈥 odpar艂 Bergenhem. 鈥 Nawet nie chc臋 poznawa膰.

艢rodkiem rzeki przep艂yn膮艂 prom do Danii. Wygl膮da艂 jak jeden z dom贸w, kt贸re wyrasta艂y wzd艂u偶 brzeg贸w. Wieczorami statki i budynki jarzy艂y si臋 艣wiat艂ami na wy艣cigi. Miasto pi臋knia艂o, zw艂aszcza nocami. Te wszystkie 艣wiat艂a.

Winter napi艂 si臋 ze swojej szklanki. Kawa ju偶 wystyg艂a. Zapomnia艂 o niej. Mia艂a s艂odki, lepki smak. Zmusi艂 si臋, 偶eby j膮 prze艂kn膮膰.

鈥 Nie jestem pewien, czy Sellberg by艂 peda艂em 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Bergenhem zdj膮艂 okulary s艂oneczne. Siedzia艂, mru偶膮c oczy. Wysoko nad ich g艂owami bezg艂o艣nie przesun膮艂 si臋 samolot.

鈥 Rozmawia艂em troch臋 z r贸偶nymi lud藕mi. Nie wygl膮da na to, 偶eby bywa艂 w tych kr臋gach.

鈥 Rozumiem.

鈥 Wi臋c nadal aktualne jest pytanie, kim by艂 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Chodzi ci o jego seksualno艣膰?

鈥 Tak.

鈥 Czy to mog艂o mie膰 jaki艣 wp艂yw na to, 偶e go zamordowano?

鈥 Tak.

鈥 A jakie to mia艂o znaczenie dla Jana Richardssona?

鈥 Tutaj si臋 troch臋 wyja艣ni艂o 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Co si臋 wyja艣ni艂o?

鈥 Widziano go w paru miejscach. Jedna noc czy dwie.

鈥 Co to znaczy?

鈥 Znaczy, 偶e go tam ci膮gnie, tak s膮dz臋.

鈥 Czy cz艂owiek tego potrzebuje?

鈥 Nie.

鈥 Czy Richardsson mia艂 powa偶niejsze podej艣cie do zwi膮zku z Sellbergiem? 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Bardziej zdecydowane zamiary?

鈥 Mnie o to pytasz, Eriku?

鈥 Chyba raczej siebie.

鈥 Do tego stopnia zdecydowane, 偶e go zastrzeli艂?

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Mam nadziej臋, 偶e nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 Peda艂y mordercami? To nie by艂oby dobre dla nas jako grupy spo艂ecznej. Jako mniejszo艣ci.

Berit Richardsson zadzwoni艂a do Wintera, kiedy zje偶d偶a艂 z G枚ta盲lvsbron.

鈥 My艣l臋, 偶e on nie 偶yje 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Jan.

鈥 Dlaczego pani tak my艣li?

Winter omija艂 roboty drogowe wok贸艂 Nordstan. Musia艂 si臋 zatrzyma膰 na 艣rodku ronda. Jaka艣 taks贸wka zablokowa艂a ruch. Poprawi艂 mikrofon telefonu.

鈥 Odezwa艂by si臋 鈥 odpar艂a. 鈥 Do mnie. Do nas. Zawsze tak robi.

鈥 Co pani ma na my艣li, pani Richardsson? Zawsze tak robi? Cz臋sto tak znika?

Nie odpowiedzia艂a. Taks贸wka wreszcie ruszy艂a. Kierowca stoj膮cy przed Winterem zdj膮艂 d艂o艅 z klaksonu. Taks贸wkarz pokaza艂 mu obsceniczny gest i gwa艂townie przy艣pieszy艂.

鈥 Gdzie pani jest?

鈥 W domu.

鈥 Przyjad臋 do pani.


Cienie nad 脰rgryte by艂y ostre. Berit Richardsson czeka艂a przy furtce. By艂a w ciemnych okularach. To ka偶dej twarzy nadaje wyraz arogancji. To swego rodzaju ochrona. Ale ona nie by艂a arogancka. Zdj臋艂a okulary. A jej pi臋kne oczy by艂y ciemne, jakby zabarwi艂y je szk艂a.

Co ich po艂膮czy艂o? 鈥 pomy艣la艂 Winter. Kim ona jest?

鈥 Mo偶emy usi膮艣膰 na werandzie 鈥 zaproponowa艂a i ruszy艂a przodem.

Winter poszed艂 za ni膮 za dom. Ogr贸d sprawia艂 wra偶enie tak samo zamkni臋tego jak przedtem. G臋sty 偶ywop艂ot, zbity jak kamie艅. Ci ludzie nie chcieli, 偶eby zagl膮dali do nich obcy, pomy艣la艂. Ale im si臋 nie uda艂o. Zjawi艂em si臋 ja.

鈥 Chce si臋 pan czego艣 napi膰? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Nie, dzi臋kuj臋.

Usiad艂a na ogrodowym krze艣le.

鈥 Nie usi膮dzie pan? 鈥 powiedzia艂a, wskazuj膮c krzes艂o naprzeciwko.

Winter usiad艂.

Rozejrza艂a si臋, jakby chcia艂a co艣 powiedzie膰.

鈥 Jan鈥 czasami znika艂 鈥 o艣wiadczy艂a wreszcie. 鈥 Wyje偶d偶a艂 gdzie艣.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 To si臋 zdarzy艂o tylko kilka razy.

Okoliczno艣膰 艂agodz膮ca. Widzia艂 to ju偶. To, co si臋 dzia艂o w przesz艂o艣ci, nie znaczy艂o nic. Nie mia艂o 偶adnego zwi膮zku z przysz艂o艣ci膮. Nic, co si臋 dzia艂o kiedy艣, nie mia艂o zwi膮zku z przysz艂o艣ci膮. Tak wygl膮da jedno z wi臋kszych 偶yciowych k艂amstw, mo偶e najwi臋ksze.

鈥 Dlaczego wyje偶d偶a艂?

鈥 Nie wiem.

鈥 Nie wierz臋.

Jej oczy by艂y teraz gdzie indziej. Mo偶e tam, gdzie jej m膮偶 by艂 teraz albo kiedy艣. Nie. Ona nie mia艂a do tego dost臋pu. Nie chcia艂a tam by膰. Widzia艂 ju偶 i takie rzeczy. W tej chwili nie chcia艂a by膰 nigdzie indziej w 偶yciu. Nigdzie nie by艂o bezpiecznie.

鈥 Kiedy ostatnio co艣 takiego si臋 zdarzy艂o?

鈥 Ostatnio? 鈥 Spojrza艂a na Wintera. 鈥 Mo偶e jaki艣 rok temu.

鈥 Jak d艂ugo pani m膮偶 by艂 wtedy nieobecny?

鈥 Tylko鈥 jedn膮 noc. Mo偶e dwie doby.

鈥 Co powiedzia艂, kiedy wr贸ci艂 do domu?

鈥 呕e po prostu鈥 je藕dzi艂 sobie po mie艣cie. Je藕dzi艂 i my艣la艂.

鈥 Dwie doby?

鈥 Tak.

鈥 Spa艂 w samochodzie?

鈥 Tego nie wiem.

鈥 Nie pyta艂a pani?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 Bo nie chcia艂am wiedzie膰! 鈥 powiedzia艂a, podnosz膮c g艂os.

鈥 Czego pani nie chcia艂a wiedzie膰, pani Richardsson?

鈥 Nie mo偶e pan przesta膰!? M贸g艂by pan sobie ju偶 i艣膰!?

M贸wi艂a teraz jeszcze g艂o艣niej. S膮siedzi. Winter popatrzy艂 na mur, na 偶ywop艂ot, na ogrodzenie. Co powiedz膮 s膮siedzi? Co m贸wi膮 teraz? Nie rozmawia艂 jeszcze z s膮siadami. Nie dowiedzieli si臋 dotychczas od nich niczego wa偶nego. Teraz Berit Richardsson najwyra藕niej zapomnia艂a o s膮siadach. Zapomnia艂a o wstydzie. M膮偶, kt贸ry uciek艂. Wszyscy wiedzieli, cho膰 nazwiska nie wymieniano oficjalnie w mediach. Wszyscy natychmiast wiedz膮 takie rzeczy. Kim by艂, co robi艂. Dzieci Richardssona wiedzia艂y. Pr贸bowa艂y si臋 broni膰. Broni膰 si臋 przed swoim 偶yciem, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Chce pani, 偶ebym sobie poszed艂? 鈥 zapyta艂 Winter, wstaj膮c z krzes艂a. 鈥 Przecie偶 to pani do mnie dzwoni艂a.

Nie odpowiedzia艂a. Nie widzia艂 jej twarzy. Odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami.

鈥 Wys艂a艂em ludzi, popytaj膮 o niego na Br盲nn枚 鈥 powiedzia艂. 鈥 B臋d膮 go szuka膰.

Odwr贸ci艂a si臋 do niego. Zauwa偶y艂 w jej twarzy pewn膮 zmian臋. Czy to by艂o zdumienie? Nie, co艣 innego. Rozpacz? Nie. Zdumienie. Lekkie zdumienie.

鈥 S膮dzi pani, 偶e mo偶e si臋 ukrywa膰 na Br盲nn枚?

鈥 On nie by艂 na Br盲nn枚 od trzydziestu lat 鈥 odpar艂a. 鈥 Albo d艂u偶ej.

鈥 Przecie偶 stamt膮d pochodzi.

鈥 Nie bywa艂 tam. My鈥 nigdy tam nie je藕dzili艣my.

鈥 Dlaczego?

鈥 On ju偶 nie ma tam rodziny.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 O co panu chodzi?

鈥 Co si臋 sta艂o z jego rodzin膮?

鈥 Umarli 鈥 wyja艣ni艂a. Potem doda艂a, jakby z lekkim 艣miechem: 鈥 Wszyscy to robi膮. Umieraj膮.

鈥 Jego rodzice?

Skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Mia艂 jakie艣 rodze艅stwo?

鈥 Nic o tym nie wiem.

鈥 Ich dom jeszcze stoi? Ten, w kt贸rym dorasta艂?

鈥 Nie wiem. Nie by艂am tam, jak ju偶 m贸wi艂am. On nigdy o tym nie opowiada艂. Nie wiem nic o tej wyspie. Nigdy o ni膮 nie pyta艂am. Nie chcia艂, 偶ebym pyta艂a.

鈥 To brzmi do艣膰 dziwnie 鈥 stwierdzi艂 Winter.

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Musia艂 przecie偶 by膰 jaki艣 pow贸d.

鈥 Czy偶 wszystko nie jest czasami dziwne? 鈥 zapyta艂a. 鈥 I czy zawsze jest pow贸d?

鈥 Powiedzia艂a pani, 偶e pani m膮偶 nie 偶yje 鈥 przypomnia艂 sobie Winter. 鈥 Kiedy pani zadzwoni艂a.

鈥 Powiedzia艂am: My艣l臋, 偶e on nie 偶yje.

鈥 Czy to nie to samo?

鈥 Nie. W pa艅skiej wersji to brzmi zbyt ostatecznie.

鈥 Co pani膮 sk艂oni艂o, 偶eby to powiedzie膰?

鈥 To, 偶e si臋 nie odezwa艂.

鈥 Wcze艣niej zawsze si臋 odzywa艂?

鈥 Przynajmniej cho膰 raz zadzwoni艂.

鈥 A tym razem nic?

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Posz艂aby pani ze mn膮 na chwileczk臋 do samochodu?

鈥 Po co?

鈥 Chcia艂bym, 偶eby pani czego艣 pos艂ucha艂a.


Ja鈥 nie chcia艂em tego zrobi膰.

鈥 S艂ucham? Co pan powiedzia艂? Nie zrozumia艂em. Co pan m贸wi艂?

鈥 Ja鈥 nie chc臋 tego zrobi膰. Nie chc臋? Pomocy!

Spojrza艂a na niego. Co艣 si臋 sta艂o z jej twarz膮, kiedy s艂ucha艂a.

鈥 Co pan chce ode mnie us艂ysze膰?

鈥 Czy rozpoznaje pani ten g艂os?

鈥 Nie.

Odtworzy艂 kr贸tk膮 wymian臋 zda艅 jeszcze raz. Wpatrywa艂 si臋 w jej twarz. Wygl膮da艂a, jakby nie chcia艂a s艂ucha膰. Jej d艂onie rwa艂y si臋 do g贸ry, chcia艂a zas艂oni膰 uszy.

Wy艂膮czy艂 odtwarzacz.

鈥 To nie Jan m贸wi, je艣li pan tak my艣li.

鈥 Nie, ja te偶 nie rozpoznaj臋 tego g艂osu. A pani nigdy go nie s艂ysza艂a? Mo偶e to kto艣 z pa艅stwa znajomych?

鈥 Nie.

鈥 Rozumiem.

鈥 O czym ten cz艂owiek m贸wi?

鈥 Nie wiem 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Czego nie chce zrobi膰?

鈥 Tego te偶 nie wiem.

Jej d艂o艅 nagle znalaz艂a si臋 przy ustach, twarz zblad艂a. By艂a teraz ca艂kiem bia艂a.

鈥 To Jan 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Co pani m贸wi?

鈥 On ma zabi膰 Jana.

鈥 Dlaczego pani tak my艣li? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie mo偶e mu chodzi膰 o nikogo innego.

Z艂apa艂a Wintera za rami臋. Mocno.

鈥 Musi pan go pos艂ucha膰 jeszcze raz 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Niech pan spr贸buje go znale藕膰.

鈥 Staramy si臋 鈥 zapewni艂 Winter.

Jej twarz zn贸w zacz臋艂a nabiera膰 kolor贸w.

鈥 Jest pani pewna, 偶e nigdy pani nie s艂ysza艂a tego g艂osu? 鈥 zapyta艂 Winter.

Nie odpowiedzia艂a.


26


RINGMAR WYGL膭DA艁, JAKBY SPA艁 W UBRANIU.

Na dworze.

Nie goli艂 si臋 od kilku dni.

鈥 Jak tam, Bertil?

鈥 Fantastycznie.

Kilka kobiet popatrzy艂o za nimi, kiedy szli do swojego sta艂ego stolika w Ahlstr枚ms.

鈥 Te偶 powinienem wzi膮膰 napoleonk臋 鈥 stwierdzi艂 Ringmar, patrz膮c na talerzyk Wintera.

鈥 We藕 moj膮.

鈥 Nie, przecie偶 nie lubisz torcik贸w owocowych.

鈥 Teraz lubi臋. Przecie偶 jeszcze jest lato, nieprawda偶? Popatrz, s膮 nawet jagody. Dawaj go tu.

鈥 Okej, okej.

Wymienili si臋 talerzykami. Damy zn贸w na nich popatrzy艂y. Wygl膮da艂y na prawdziwe wy偶sze sfery. W tej cukierni cz臋sto bywali ludzie z takich kr臋g贸w. Winter i Ringmar niezbyt tam pasowali, zw艂aszcza Ringmar, zw艂aszcza dzisiaj.

Ringmar obdarzy艂 damy u艣miechem: Czy panie te偶 s膮 tu sta艂ymi go艣膰mi?

鈥 Jak tam tw贸j kryzys 偶yciowy, Bertil? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Jak tam twoja g艂owa, Erik?

鈥 Dzi臋kuj臋, dobrze.

鈥 Dzi臋kuj臋, 偶e pytasz.

Winter spojrza艂 na ciastko. Wygl膮da艂o bardzo niewinnie. Przypomina艂o mu dzieci艅stwo. By艂o w tej chwili najbardziej niewinn膮 rzecz膮 w ca艂ym mie艣cie. A wkr贸tce go nie b臋dzie. Zje je.

Od艂o偶y艂 widelczyk.

鈥 Berit Richardsson bardzo si臋 boi 鈥 powiedzia艂.

鈥 Na to wygl膮da. 鈥 Ringmar usi艂owa艂 dosta膰 si臋 do 艣rodka napoleonki, nie dociskaj膮c francuskiego ciasta od g贸ry, ale mu si臋 nie uda艂o. Zmasakrowane ciastko wygl膮da艂o, jakby je zmia偶d偶y艂 uderzeniem pi臋艣ci. 鈥 Kurwa.

鈥 Kogo ona si臋 tak boi?

鈥 Mo偶e jest ich wi臋cej 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Kto?

鈥 Jej m膮偶. Ten, przez kt贸rego musia艂 ucieka膰. Sellberg.

鈥 Sellberg?

鈥 To, kim by艂.

鈥 A kim by艂?

鈥 Je艣li si臋 tego dowiemy, ca艂a sprawa b臋dzie rozwi膮zana, Eriku.

鈥 Czy to naprawd臋 takie proste?

Ringmar nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 ponuro na sw贸j talerzyk.

鈥 Zniszczy艂em twoje ciastko, Eriku.

鈥 Teraz jest twoje, Bertil. Sam odpowiadasz za swoje czyny.

Ringmar podni贸s艂 na niego wzrok.

鈥 Kogo mamy s艂ucha膰, Erik? Ona powiedzia艂a, 偶e musisz go pos艂ucha膰 jeszcze raz. Chodzi艂o jej o g艂os na ta艣mie.

鈥 To mia艂a na my艣li. Tak powiedzia艂a.

鈥 Kto to mo偶e by膰, do cholery!

鈥 My艣lisz, 偶e go znamy?

鈥 Tak.

鈥 呕e ju偶 go znamy?

鈥 Tak.

鈥 To kto艣, kto ju偶 si臋 pojawi艂 w 艣ledztwie?

鈥 To m贸g艂 by膰 sam Richardsson 鈥 podsun膮艂 Ringmar.

鈥 W takim razie bardzo zmieni艂 mu si臋 g艂os.

鈥 Czy to takie trudne?

鈥 Nie.

鈥 Powiedzia艂a jeszcze: nie mo偶e mu chodzi膰 o nikogo innego. Co mog艂a mie膰 na my艣li?

鈥 呕e nie ma nikogo innego, kto mia艂by zosta膰 zamordowany. 呕e jej m膮偶 b臋dzie nast臋pn膮 ofiar膮.

鈥 Jeste艣 pewien?

鈥 Nie. Nie jestem nawet pewien, czy kto艣 ma zgin膮膰.

鈥 Ja jestem 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Ja jestem tylko prawie pewien 鈥 przyzna艂 Ringmar.


Ademar us艂ysza艂, 偶e kto艣 dzwoni do drzwi. Podni贸s艂 wzrok znad komputera. Przed furtk膮 sta艂 samoch贸d, kt贸rego nie zna艂. Z gabinetu widzia艂 p贸艂 ulicy. Pisa艂 w艂a艣nie o Beatrice, o poprzednim lecie, zanim pojecha艂a na kolonie na Br盲nn枚. Wtedy jeszcze nikt nie my艣la艂 o 偶adnych koloniach. Tamten wyjazd by艂 nast臋pstwem tego, co si臋 dzia艂o wcze艣niej, k艂opot贸w w rodzinie. Gdyby nie to, tamto nigdy by si臋 nie sta艂o. Tak wygl膮da 偶ycie. Tak wygl膮da 艣mier膰. Tak by艂o.

Zn贸w kto艣 zadzwoni艂. Komu bije dzwon, pomy艣la艂. Ha, ha, ha.

Wsta艂 od biurka.

Kiedy dotar艂 do przedpokoju, us艂ysza艂 trzeci dzwonek.

Otworzy艂 drzwi.

Cios trafi艂 go, zanim zd膮偶y艂 cokolwiek zauwa偶y膰.


Obudzi艂 si臋 w ciemno艣ciach. Najpierw mia艂 wra偶enie, 偶e to tylko sen, co艣, co w艂a艣nie opuszcza. Potem spr贸bowa艂 si臋 ruszy膰. A potem sobie przypomnia艂: kawa艂ek twarzy, szybki ruch, b贸l. Przede wszystkim b贸l. Teraz te偶 bola艂o. Hucza艂o mu w czaszce. To nie by艂 zwyk艂y b贸l g艂owy.

Le偶a艂 na pod艂odze. Bola艂y go ramiona. Czu艂, 偶e r臋ce ma za plecami. Nie m贸g艂 ruszy膰 palcami u r膮k. Jakby ich nie by艂o. Pachnia艂o kurzem i czym艣 s艂odkim, nie poznawa艂 tego zapachu. To by艂o co艣 lepkiego. Mia艂 to na twarzy.

鈥 S艂yszysz mnie?

G艂os odezwa艂 si臋 gdzie艣 za nim. By艂 przyt艂umiony, jakby ten, kto m贸wi艂, trzyma艂 co艣 przy ustach.

鈥 S艂yszysz mnie?

Usi艂owa艂 ruszy膰 g艂ow膮. Zacz臋艂o pulsowa膰 mocniej, bum-bum-bum. D艂o艅 na jego ramieniu. Kto艣 go odwraca艂. Rami臋 i obojczyk potwornie go bola艂y. Krzykn膮艂 z b贸lu.

鈥 Nie przesadzaj. To nic w por贸wnaniu z tym, co zaraz poczujesz. Za chwileczk臋.

M臋偶czyzna, kt贸rego zobaczy艂, by艂 mo偶e dziesi臋膰 lat m艂odszy od niego. Mia艂 na sobie ciemny garnitur. Ciemne by艂y te偶 jego w艂osy, a mo偶e tylko tak wygl膮da艂y w s艂abym 艣wietle.

Siedzia艂 na pod艂odze. R臋ce mia艂 zwi膮zane na plecach. To by艂 jego pok贸j do pracy. Musia艂 go tu zaci膮gn膮膰 po tym, jak go znokautowa艂.

Pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰. Czu艂 si臋, jakby m贸wi艂 po raz pierwszy w 偶yciu. W pierwszej chwili z jego ust nie wydoby艂 si臋 偶aden d藕wi臋k.

鈥 Cze鈥 cze鈥 czego chcesz? 鈥 zapyta艂 wreszcie po kilku pr贸bach.

鈥 Nie domy艣lasz si臋?

鈥 Mo偶esz鈥 nie mam nic, co m贸g艂by艣 zabra膰. 鈥 Pr贸bowa艂 kiwn膮膰 g艂ow膮 w stron臋 biurka. To bola艂o. Musi przesta膰 rusza膰 g艂ow膮. 鈥 Mo偶esz wzi膮膰 komputer. To jedyne, co mam.

鈥 Mam ju偶 kilka komputer贸w. Wi臋cej, ni偶 potrzebuj臋.

鈥 Wi臋c czego chcesz?

鈥 My艣lisz, 偶e jestem z艂odziejem?

Ademar nie odpowiedzia艂.

Christian Lejon nagle kucn膮艂 tu偶 przy nim.

鈥 My艣lisz, 偶e chc臋 ci co艣 ukra艣膰?

Ademar nie odpowiedzia艂. Tamten by艂 teraz nieprzyjemnie blisko. Sprawia艂 wra偶enie spokojnego. To by艂o najgorsze. Socjopaci s膮 w stanie z najwi臋kszym spokojem pokroi膰 pi艂膮 na kawa艂ki w艂asn膮 matk臋. Potem na kr贸tk膮 chwil臋 mo偶e ich ogarn膮膰 smutek.

鈥 Ja鈥 nie wiem.

鈥 Nie rozumiesz, dlaczego tu jestem?

鈥 Nie.

鈥 A je艣li powiem: Nordenski枚ldsgatan?

鈥 Nordenski枚ldsgatan?

鈥 Tak. Znasz t臋 ulic臋?

鈥 Tak鈥

鈥 Jest tam gara偶. Naprzeciwko Manfreds Brasserie. Znasz to miejsce?

鈥 Manfreds?

鈥 Tak. Ale przede wszystkim gara偶.

鈥 Co mam powiedzie膰?

Lejon uderzy艂 go w twarz otwart膮 d艂oni膮. Odg艂os by艂 bardziej nieprzyjemny ni偶 samo uderzenie.

鈥 Masz powiedzie膰, 偶e znasz ten gara偶.

鈥 Znam go.

Szaleniec. W jego domu jest szaleniec. To ulica, kt贸r膮 B贸g straci艂 z oczu. Zago艣ci艂 tu diabe艂. Najpierw Sellberg, a teraz ten tutaj. Powinien si臋 st膮d wynie艣膰 zaraz po awanturze z Sellbergiem. Powinien si臋 wynie艣膰 z tego miasta. Jego ksi膮偶ka i tak ju偶 by艂a martwa. W spojrzeniu tamtego by艂o co艣, co zapowiada艂o, 偶e mo偶e nie do偶y膰 艣witu. Nigdy wi臋cej. Ruszy膰 g艂ow膮, ostatni raz. Boli, ale to i tak lepsze ni偶 wielki sen. Czy on mnie udusi? Zastrzeli?

Ale dlaczego?

Tamten wsta艂.

Chce mnie skopa膰 na 艣mier膰?

鈥 Co jest szczeg贸lnego w tamtym gara偶u? 鈥 zapyta艂.

Patrzy艂 na kolana tamtego. Unika艂 patrzenia mu w twarz. Zaczyna艂 si臋 ba膰. Potwornie ba膰.

鈥 Odpowiadaj!

鈥 M贸j鈥 samoch贸d 鈥 odpar艂. 鈥 M贸j samoch贸d tam stoi.

鈥 S艂usznie.

鈥 O co鈥 chodzi?

鈥 By艂em tam. Ogl膮da艂em tw贸j samoch贸d. Saab. Do tego bia艂y. To du偶o u艂atwi艂o. Wiesz, dlaczego u艂atwi艂o?

鈥 Nie. Nie wiem.

鈥 Bo 艂atwiej by艂o zauwa偶y膰 kawa艂ki mojego samochodu na masce twojego!

M贸wi膮c to, kopn膮艂 go w klatk臋 piersiow膮.

Ademar poczu艂, jakby stan臋艂o mu serce.

鈥 S艂yszysz mnie, skurwielu?! Wjecha艂e艣 w m贸j samoch贸d!

Jeszcze jeden kopniak, tym razem w biodro. Tego prawie nie poczu艂. My艣la艂 o 艣mierci, kt贸ra ju偶 czeka艂a. Wybiega艂 my艣l膮 naprz贸d, my艣la艂 o przysz艂o艣ci. Czy nie nale偶y tego robi膰 zawsze, niezale偶nie od tego, co si臋 dzieje?

鈥 Wjecha艂e艣 w m贸j samoch贸d!

Dosta艂 jeszcze jednego kopa. Tym razem w ty艂ek. Lejon obszed艂 go dooko艂a. Chcia艂 go kopa膰 z ka偶dej strony. Wi臋c tak to mia艂o wygl膮da膰. W ko艅cu rozwali mu kopniakiem g艂ow臋. Nie pami臋ta艂, jakie mia艂 buty, ale ich czuby by艂y ostre.

鈥 Cze鈥 czekaj 鈥 wykrztusi艂. 鈥 Nie wjecha艂em w 偶aden samoch贸d!

鈥 Ha!

Kolejny kopniak. Pr贸bowa艂 si臋 rusza膰, 偶eby unikn膮膰 kopni臋膰, ale oczywi艣cie nie mia艂o to sensu. Nie m贸g艂 si臋 wydosta膰 z tego pokoju. Ten pok贸j b臋dzie ostatnim, co zobaczy w 偶yciu.

鈥 Uciek艂e艣 z miejsca wypadku!

Jeszcze jeden kopniak. Ten trafi艂 w rami臋. Wkr贸tce wszystko si臋 sko艅czy. Zamkn膮艂 oczy. Niech ju偶 b臋dzie po wszystkim. Wola艂bym od razu straci膰 przytomno艣膰. Zrobi艂em co艣, o czym nie wiem. Nie wjecha艂em w 偶aden samoch贸d. W ka偶dym razie nie zauwa偶y艂em. Co艣 takiego chyba si臋 widzi? Musn膮艂em jakie艣 auto, wyje偶d偶aj膮c z gara偶u? Czy to by艂o w zesz艂ym tygodniu? Kiedy to by艂o? Mo偶e zadzwoni艂 telefon, kiedy wyje偶d偶a艂em z gara偶u? Co艣 si臋 sta艂o, kiedy rozmawia艂em? Straci艂em kontrol臋 nad kierownic膮? Mo偶e tak. Nic nie zauwa偶y艂em. Straci艂em kontrol臋? Nic nie s艂ysza艂em. Kto wtedy dzwoni艂? Stefan? Tak, dzwoni艂, kiedy stamt膮d wyje偶d偶a艂em. Teraz sobie przypominam. Jasna cholera. Mo偶e co艣 si臋 wtedy sta艂o. Ten facet, kt贸ry za chwil臋 zostanie morderc膮, zostawi艂 tam sw贸j samoch贸d. Kryminalista, to ewidentne. 艢miertelnie niebezpieczny. Znalaz艂 mnie. Ze wszystkich dziesi膮tek tysi臋cy aut w mie艣cie musia艂em trafi膰 akurat na jego bryk臋. Nawet go nie pami臋tam. Zachowuje si臋, jakbym mu przejecha艂 matk臋 i ojca. A to jest auto, to tylko cholerne, pieprzone auto. Czy cz艂owiek ma umiera膰 za auto? Czy mo偶na zamordowa膰 z powodu auta?

鈥 PRZEPRASZAM!

Niemal podskoczy艂, kiedy us艂ysza艂 w艂asny g艂os. Zabrzmia艂 g艂o艣niej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Zabrzmia艂 jak sygna艂 statku. Jak buczek mg艂owy.

鈥 PRZEPRASZAM!

鈥 Za p贸藕no na przepraszanie. 鈥 Intruz kopn膮艂 go jeszcze raz, w bark. 鈥 Nigdy nie wybaczam.

鈥 To鈥 to by艂o鈥 nie pami臋tam! Nie zauwa偶y艂em. Przysi臋gam! Gdybym zauwa偶y艂, na pewno bym si臋 zatrzyma艂. Zostawi艂bym kartk臋!

鈥 Ha! Zrobi艂by艣 to? Zostawi艂by艣 kartk臋? Stan膮艂by艣?

Lejon zn贸w go kopa艂, zn贸w w ramiona.

鈥 Chcesz鈥 chcesz mnie skopa膰 na 艣mier膰?

鈥 Tak!

鈥 Jes鈥 鈥e艣 takim tch贸rzem? Taki z ciebie cholerny tch贸rz?

Czeka艂 na kopniaka w g艂ow臋. Zamkn膮艂 oczy. Stara艂 si臋 nie my艣le膰 o niczym. Tylko jedna, ostatnia eksplozja w g艂owie i b臋dzie po wszystkim. Potem wszystko si臋 sko艅czy.

鈥 Co powiedzia艂e艣? Powiedzia艂e艣: tch贸rz?

鈥 Tak.

Nadal nie dosta艂 ostatniego kopniaka. Na co tamten czeka艂?

鈥 Na co czekasz, skurwielu!? No, skop mnie, zasrany tch贸rzu! Kopnij! Kopnij!

Sam te偶 kopa艂. Na pocz膮tku tego nie zauwa偶y艂, ale wierzga艂 i kopa艂 w pod艂og臋, donk-donk-donk. G艂uchy odg艂os. Jak kopniaki w g艂ow臋. W jego pust膮 g艂ow臋. By艂 偶a艂osn膮 figur膮. W艂a艣nie ko艅czy艂 swoje 偶a艂osne 偶ycie. Powinien by膰 w ziemi, pod ziemi膮. Nie powinien nigdy wychodzi膰 na powierzchni臋. Nie by艂 powodem do rado艣ci dla nikogo, nigdy nie by艂. By艂 tylko obci膮偶eniem.

鈥 No ju偶, skop mnie!

Ale nie poczu艂 kopniaka. Mocno zaciska艂 powieki. To by艂o gorsze ni偶 sam kopniak. Czekanie, kiedy nadejdzie.

Us艂ysza艂 kroki.

Kroki oddala艂y si臋 od niego.

Czy偶by bra艂 rozbieg?

Skopanie cz艂owieka na 艣mier膰 chyba okaza艂o si臋 trudniejsze, ni偶 tamten s膮dzi艂. Trzeba by艂o du偶o si艂y.

Kroki ucich艂y. Teraz tamten by艂 gdzie艣 za jego plecami. Sam nie wiedzia艂, w kt贸rym miejscu w pokoju si臋 znajduje. Tamten przerzuca艂 go kopniakami po ca艂ym pokoju, jak pi艂k臋. Otworzy艂 oczy. Le偶a艂 bli偶ej drzwi. Tamten musia艂 by膰 bli偶ej biurka. Nie chc臋 si臋 rusza膰. Nie chc臋 pr贸bowa膰 si臋 odwr贸ci膰. Nie chc臋 ju偶 nic widzie膰. Je艣li co艣 zobacz臋, umr臋.

Us艂ysza艂 szelest papieru. Tak, tamten musi by膰 przy biurku. Pewnie trzyma w r臋kach wydruk ksi膮偶ki. Tak to brzmi. Obok komputera le偶a艂 stos kartek. Dzisiaj rano zrobi艂 sobie wydruk ca艂o艣ci, wszystkiego, co uda艂o mu si臋 napisa膰, i zacz膮艂 go przegl膮da膰.

Ostatnie fragmenty mia艂 tylko w komputerze. Wy艣wietlone na monitorze. Kiedy rozleg艂 si臋 dzwonek do drzwi, pisa艂 o 艢cie偶ce Mi艂o艣ci. To by艂o przed chwil膮. To by艂o sto lat temu. To by艂o w innym 艣wiecie. Teraz wydawa艂 si臋 nierzeczywisty, jak sen. Ten 艣wiat tutaj by艂 rzeczywisto艣ci膮. Wszystko inne by艂o snem.

Zn贸w us艂ysza艂 szelest papieru. Brzmia艂o to tak, jakby kartki spada艂y na pod艂og臋, jakby szybowa艂y jak jask贸艂ki. Szast. Us艂ysza艂 kroki. Teraz to nadchodzi. Kroki si臋 zatrzyma艂y.

鈥 Kim ty jeste艣?

Nie by艂 pewien, czy dobrze us艂ysza艂. Czeka艂 na 艣mier膰. Nie s艂ucha艂. Mia艂 zamkni臋te oczy.

鈥 Kim jeste艣?

Teraz g艂o艣niej. Wezwanie do odpowiedzi. Co艣 innego, jaki艣 inny rodzaj g艂osu. On naprawd臋 chcia艂 wiedzie膰. Czy mog臋 m贸wi膰? Spr贸buj臋 odpowiedzie膰. Nie da si臋. Spr贸buj臋 jeszcze raz.

鈥 Jac鈥 Jaco鈥

鈥 Wiem, 偶e nazywasz si臋 Jacob 鈥 powiedzia艂 tamten. 鈥 Wiem, 偶e si臋 nazywasz Jacob Ademar. Jak my艣lisz, jak ci臋 odnalaz艂em? Ale kim ty jeste艣?

鈥 O co鈥 co chodzi?

鈥 Co robisz? Kim jeste艣? Co piszesz?

Ademar nadal le偶a艂 na pod艂odze, twarz膮 do drzwi. Tamten chyba si臋 nie rusza艂. Sta艂 bez ruchu. Czeka艂 na odpowied藕. Mo偶e w艂a艣nie by艂 w innej fazie. Zapomnia艂, po co przyszed艂. Zaraz pewnie sobie przypomni.

鈥 Jestem pisarzem.

鈥 Pisarzem? Co piszesz?

鈥 R贸偶ne rzeczy. Co鈥 dlaczego pytasz?

Co to ma za znaczenie? 鈥 pomy艣la艂. Ale je艣li to powiem, to on przypomni sobie, 偶e to nie ma znaczenia, i zn贸w zacznie mnie mordowa膰. Nie pami臋tam jego twarzy. Jest pozbawiony twarzy.

鈥 Co teraz piszesz? Co to jest, co le偶y na biurku?

Nie odpowiedzia艂.

鈥 I w komputerze. W komputerze jest tekst.

Co艣 si臋 sta艂o z jego g艂osem. By艂 inny. Ciekawo艣膰? Nie. Nowy rodzaj sadyzmu? Te偶 nie. Co艣 innego. Zdziwienie? Mo偶e. W tym g艂osie by艂o zdziwienie. Zdumienie. To by艂o to s艂owo. Zdumienie.

鈥 Czy鈥 czyta艂e艣?

Nie odpowiedzia艂. Ademar zn贸w us艂ysza艂 szelest papieru, zginanego, dotykanego.

鈥 Co wiesz o koloniach na Br盲nn枚?

鈥 O co ci chodzi?

Nagle zn贸w us艂ysza艂 kroki, szybkie kroki w jego stron臋 na twardej pod艂odze. Usi艂owa艂 zwin膮膰 si臋 w k艂臋bek. Ale nie spad艂 na niego 偶aden kopniak. Zn贸w d艂o艅 na jego ramieniu. Odwr贸ci艂 go. Ale nie tak brutalnie jak przedtem. Jego twarz. Mia艂 wra偶enie, 偶e widzi go po raz pierwszy. Jego d艂onie. W jednej r臋ce trzyma艂 wydruk. Podsuwa艂 mu go. Wci膮偶 z wyrazem zdumienia na twarzy.

鈥 Piszesz o niej. Piszesz o Beatrice.

鈥 Co鈥 co?

鈥 Piszesz o Beatrice. Przecie偶 tu pisa艂e艣 o Beatrice!

鈥 Tak? Dlacz鈥

鈥 Dlaczego to robisz? 鈥 przerwa艂 mu Lejon.

鈥 Zna艂e艣 j膮? 鈥 zapyta艂 Ademar.

Nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 zn贸w na papier, jakby chcia艂 sprawdzi膰 imi臋. Potem podni贸s艂 wzrok.

鈥 Dlaczego piszesz o Beatrice?

鈥 Zna艂e艣 j膮?

Pi臋艣膰 Lejona wystrzeli艂a w g贸r臋. Chwyci艂 Ademara za ko艂nierz.

鈥 Dlaczego o niej piszesz!?

Ademar pr贸bowa艂 odpowiedzie膰, ale czu艂, jakby kto艣 mu podrzyna艂 gard艂o. Zacharcza艂. Lejon rozlu藕ni艂 uchwyt.

鈥 Dlaczego? Dlaczego piszesz o niej ksi膮偶k臋!?

Ademar zacharcza艂. Zakaszla艂, potem odchrz膮kn膮艂.

鈥 Ona znikn臋艂a 鈥 powiedzia艂.

鈥 Dlaczego o tym piszesz?

鈥 A jakie to ma znaczenie dla ciebie?

Pi臋艣膰 Lejona zn贸w wysun臋艂a si臋 do przodu. Uderzy艂 go w szyj臋. To si臋 jeszcze nie sko艅czy艂o. Jeszcze d艂ugo si臋 nie sko艅czy. Ale ten cios tylko go musn膮艂.

鈥 DLACZEGO!?

鈥 Ona by艂a moj膮 siostr膮!

Oczy tamtego zmieni艂y si臋, jakby nagle wype艂ni艂o je powietrze. Jakby si臋 rozszerzy艂y jak balon.

鈥 Twoj膮 siostr膮? SIOSTR膭? Nie, nie, nie.

鈥 Dlacz鈥

Kolejny cios w twarz nie pozwoli艂 mu doko艅czy膰 pytania.

鈥 Ona nie nazywa艂a si臋 Ademar! Beatrice nie nazywa艂a si臋 Ademar! Nazywa艂a si臋 Kolland! Beatrice Kolland!

鈥 To by艂o nazwisko naszej matki 鈥 wyja艣ni艂 Ademar.

鈥 K艂amiesz!

鈥 NIE!

Tamtego jakby odepchn臋艂a si艂a jego g艂osu. Nagle zn贸w odzyska艂 si艂y.

鈥 Nie chcia艂a zachowa膰 nazwiska ojca. Zmieni艂a je na Beatrice Kolland.

Tamten patrzy艂 na niego, jakby zobaczy艂 go po raz pierwszy. Jakby szuka艂 czego艣 w jego twarzy. Czego艣 innego ni偶 on, kogo艣 innego.

鈥 Jeste艣 jej bratem? Naprawd臋 jeste艣 jej bratem?

鈥 Tak.

鈥 Starszym bratem?

鈥 Tak.

Tamten zn贸w mu si臋 przygl膮da艂. Z tym samym zdumieniem. Tak samo przeszywaj膮co. Z tym samym wahaniem. Jego d艂onie i stopy ju偶 si臋 nie rusza艂y. Ju偶 nie s膮 broni膮, pomy艣la艂 Ademar.

鈥 W takim razie spotkali艣my si臋 kiedy艣 鈥 powiedzia艂 powoli Lejon. 鈥 Wiele lat temu.


27


CA艁A RODZINA WYSIADA艁A Z AUTA przed domem Lotty Winter w Hagen. Zaj臋艂o to troch臋 czasu. Lilly nie mog艂a uwolni膰 nogi z fotelika i g艂o艣no si臋 rozp艂aka艂a, kiedy Lotta otworzy艂a drzwi.

鈥 Lilly, Lilly! 鈥 zawo艂a艂a Siv Winter. 鈥 Co oni ci robi膮!?

Wzi臋艂a dziewczynk臋 z ramion Wintera. Teraz ma艂a by艂a bezpieczna. Teraz wszystko jest dobrze. Babcia wr贸ci艂a. Lilly natychmiast przesta艂a p艂aka膰. Angela pokr臋ci艂a g艂ow膮. Lotta za艣mia艂a si臋. Jej c贸rki dokazywa艂y z Els膮. Winter poczu艂 nagle, 偶e jest w domu.


Lotta poda艂a kotleciki rybne z sosem chrzanowym, topionym mas艂em i zielon膮 fasolk膮. Przedtem jedli 艣wie偶e krewetki. Obierali je przy stole i maczali w aioli. Bim i Elsa zamiast tego jad艂y chleb. Macza艂y go w pa艣cie z sardeli. Wszyscy byli zadowoleni.

鈥 Chrzan to co艣, czego mi najbardziej brakuje w Hiszpanii 鈥 powiedzia艂a Siv, nalewaj膮c wszystkim wina. Sancerre. Lotta Winter by艂a taka sama jak jej brat. 呕ycie by艂o za kr贸tkie na pod艂e jedzenie i kiepskie wino

鈥 To bardzo szwedzkie 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Niemcy te偶 go u偶ywaj膮 鈥 doda艂a Angela.

鈥 Bardzo szwedzkie i bardzo niemieckie! 鈥 wykrzykn臋艂a Elsa.

Winter spr贸bowa艂 wina. By艂o ch艂odne, nie za zimne. Uni贸s艂 kieliszek, patrzy艂 na matk臋.

鈥 Witaj w domu.

Odpowiedzia艂a u艣miechem.

鈥 Witaj w domu! 鈥 powiedzieli jednym g艂osem wszyscy pozostali.

Napili si臋.

鈥 To brzmi tak, jakbym wr贸ci艂a do domu na dobre 鈥 stwierdzi艂a Siv, odstawiaj膮c kieliszek na st贸艂.

鈥 A nie wr贸ci艂a艣? 鈥 zapyta艂a Kristina.

鈥 Chcia艂aby艣, z艂otko?

鈥 Tak.

鈥 A co z domem w Hiszpanii? 鈥 zapyta艂a Bim.

鈥 Mo偶emy tam je藕dzi膰 na wakacje! 鈥 wykrzykn臋艂a Kristina.

鈥 To 艣wietny pomys艂 鈥 popar艂a c贸rk臋 Lotta.

鈥 Nie nale偶y si臋 pozbywa膰 takiego domu, je艣li ju偶 si臋 go ma 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Nie! 鈥 przyzna艂a Elsa.

鈥 Nie! 鈥 zawo艂a艂a Lilly.

Wszyscy wybuchn臋li 艣miechem.

鈥 Zobaczymy 鈥 powiedzia艂a Siv. 鈥 Najpierw musz臋 sobie znale藕膰 jakie艣 mieszkanie tu, w G枚teborgu.

鈥 Przecie偶 mieszkasz tutaj 鈥 stwierdzi艂a Lotta.

鈥 Ale na d艂u偶sz膮 met臋 nie mo偶e tak by膰.

鈥 Dlaczego nie? Jest przecie偶 miejsce. To jest tak偶e tw贸j dom. Mieszka艂a艣 tu przedtem.

鈥 Wi臋c naprawd臋 zamierzasz zosta膰? 鈥 zapyta艂a Angela.

鈥 Tak s膮dz臋.

鈥 To dobrze.

鈥 Tak uwa偶asz?

鈥 Dlaczego mia艂abym uwa偶a膰 inaczej?

鈥 My艣la艂am, 偶e mo偶e wy pojechaliby艣cie zn贸w na po艂udnie. Mog艂aby艣 tam pracowa膰 ju偶 bardziej na sta艂e.

鈥 Nie wydaje mi si臋, 偶eby Erik zamierza艂 ju偶 teraz i艣膰 na emerytur臋 鈥 stwierdzi艂a Angela.

鈥 Dlaczego nie? 鈥 powiedzia艂 Winter, stawiaj膮c kieliszek. 鈥 Wkr贸tce sko艅cz臋 pi臋膰dziesi膮t lat.

鈥 Emerytura w wieku pi臋膰dziesi臋ciu lat? 鈥 zdziwi艂a si臋 Bim. Sama nied艂ugo mia艂a obchodzi膰 siedemnaste urodziny. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e pi臋膰dziesi膮tka to by艂 dla niej wiek na granicy 艣mierci. 鈥 Czy to nie troch臋 za wcze艣nie?

Winter si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Masz racj臋. B臋d臋 pracowa艂 do osiemdziesi膮tki. 鈥 Zn贸w uni贸s艂 kieliszek. 鈥 My艣l臋, 偶e powinienem za to wypi膰. Zacz膮艂em jako najm艂odszy komisarz w kraju, sko艅cz臋 jako najstarszy.

鈥 Powodzenia 鈥 rzuci艂a Lotta i te偶 podnios艂a kieliszek z winem.

鈥 Te kotleciki rybne s膮 naprawd臋 przepyszne 鈥 powiedzia艂a Siv.

鈥 Doda艂am troszk臋 艣wie偶ego chili 鈥 o艣wiadczy艂a Lotta. 鈥 Ale tylko troszeczk臋.

鈥 To dlatego, 偶eby nie by艂y za bardzo szwedzkie 鈥 powiedzia艂a Bim.


鈥 Pami臋tasz o艣rodek kolonijny na Br盲nn枚?

Stali w ogrodzie. Domek do zabawy w jego zachodniej cz臋艣ci zaczyna艂 w zmierzchu traci膰 kolory. To by艂 dom jego dzieci艅stwa. Jako ch艂opiec sp臋dzi艂 w nim wiele nocy. Wychodzi艂, 偶eby popatrze膰 na gwiazdy. W 艣rodku nadal pachnia艂o tak samo. Ten zapach nigdy nie znika艂. Wystarczy艂o, 偶eby wsun膮艂 tam nos i wszystkie wspomnienia z dzieci艅stwa wraca艂y. Poczu艂 ten zapach i ju偶 przenosi艂 si臋 do innego kraju. Zbyt szybko go kiedy艣 opu艣ci艂. Teraz zacz膮艂 tak my艣le膰. Powinien by艂 opiera膰 si臋 bardziej.

鈥 Kolonijny?

鈥 Tak. Kolonie na Br盲nn枚. Kiedy wynajmowali艣my domek na Styrs枚, by艂y tam kolonie. Po drugiej stronie, w Sandvik.

鈥 Tak, tak.

鈥 Pami臋tasz?

鈥 Teraz, kiedy o tym m贸wisz. Ale dlaczego o to pytasz?

鈥 Pami臋tasz dziewczynk臋, kt贸ra wtedy zagin臋艂a? To by艂o w 1975 roku. Mieszka艂a w tym o艣rodku.

鈥 Dziewczynka? Dziewczynka, kt贸ra zagin臋艂a?

鈥 To by艂o w lipcu. Dwudziestego trzeciego lipca.

鈥 M贸j Bo偶e, takich dat na pewno nie pami臋tam.

鈥 Nie, nie. Ale to by艂o wtedy. Posz艂a pop艂ywa膰. Prawdopodobnie w Husvik. Ale znikn臋艂a. To by艂o wieczorem. Nigdy jej nie odnaleziono.

鈥 Nigdy si臋 nie odnalaz艂a?

鈥 Nie.

Siv Winter przesz艂a kilka krok贸w po trawniku. Przyjecha艂a tutaj z Bengtem na pocz膮tku lat sze艣膰dziesi膮tych, z dwojgiem ma艂ych dzieci, Erikiem i Charlott膮. To tutaj zdecydowali si臋 zosta膰: na ca艂膮 przysz艂o艣膰. Teraz znalaz艂a si臋 tu znowu. Przysz艂o艣膰 wr贸ci艂a.

Popatrzy艂a na Wintera.

鈥 Przypominam sobie 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Gazety do艣膰 du偶o o tym pisa艂y.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 A dlaczego mnie o to pytasz?

鈥 Sam nie wiem. W jaki艣 spos贸b to si臋 wi膮偶e ze spraw膮, nad kt贸r膮 pracujemy. Albo nie. Nie umiem powiedzie膰.

鈥 W jaki spos贸b to si臋 mo偶e 艂膮czy膰 z twoj膮 spraw膮?

Nie odpowiedzia艂. Zn贸w spojrza艂 na domek do zabawy. Teraz by艂 szary i czarny. Tak samo wygl膮da艂y drzewa w ogrodzie. I trawnik. Powietrze si臋 och艂odzi艂o, jakby nagle przypomnia艂a o sobie zima. W tym roku przechodzili jesie艅, nawet si臋 nie zatrzymuj膮c, od lata prosto do zimy.

鈥 My艣l臋, 偶e to si臋 jako艣 wi膮偶e 鈥 odpowiedzia艂 wreszcie. 鈥 Ale nie wiem jak. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 do matki. 鈥 Czy ja o tym m贸wi艂em? Wtedy? Kiedy to si臋 sta艂o? Kiedy mia艂em pi臋tna艣cie lat?

鈥 Nie 鈥 odpar艂a. 鈥 Przynajmniej ja nie pami臋tam.

鈥 A nie powinienem, mamo? Czy to nie jest dziwne? Czy nie powinienem m贸wi膰 o tym, 偶e dziewczyna w moim wieku przepad艂a bez 艣ladu, i to zaledwie kilkaset metr贸w od naszego domu?

鈥 To nie by艂o kilkaset metr贸w.

鈥 W linii prostej przez cie艣nin臋 by艂o.

鈥 Ach tak.

鈥 Prawie by艂o wida膰 ten o艣rodek z naszego domu!

鈥 Mo偶e jednak m贸wi艂e艣 o tym, Eriku.

鈥 Nie. Nie s膮dz臋, 偶ebym to robi艂. A mo偶e nawet j膮 widzia艂em. Mo偶e j膮 spotka艂em.

鈥 Kiedy mia艂by艣 to zrobi膰? Tamtego lata?

鈥 Tak, oczywi艣cie.

鈥 Przecie偶 co艣 takiego by艣 pami臋ta艂. Gdyby艣 j膮 spotka艂.

鈥 W艂a艣nie o to chodzi. Powinienem to pami臋ta膰.

鈥 W takim razie nie by艂o nic do zapami臋tania, Eriku.

鈥 Nie jestem pewien.

鈥 To brzmi tak, jakby艣 bra艂 na siebie win臋 za to, co si臋 sta艂o.

Nie odpowiedzia艂.


鈥 Przyszed艂em tu, 偶eby ci da膰 nauczk臋.

Christian Lejon uwolni艂 d艂onie Ademara. Sk膮d mia艂 kajdanki? Metal obtar艂 nask贸rek na przegubie lewej d艂oni pisarza. Nie by艂o krwi. Rozciera艂 ramiona. Inne cz臋艣ci cia艂a te偶 mia艂 obola艂e. A jednak by艂 zaskoczony, 偶e nie wygl膮da艂o to gorzej. Zdumiony.

Nadal siedzia艂 na pod艂odze. Koszul臋 mia艂 pokryt膮 kurzem. Tak to bywa, kiedy cz艂owiek si臋 nie przyk艂ada do sprz膮tania.

鈥 Chcia艂e艣 powiedzie膰: skopa膰 mnie na 艣mier膰?

鈥 Mi臋dzy innymi.

Wygl膮da艂o to tak, jakby tamten si臋 u艣miechn膮艂. Nie widzia艂 dobrze przez ca艂y pok贸j. Brakowa艂o kolor贸w. Zrobi艂 si臋 wiecz贸r. Razem doczekali zmroku. Musia艂o min膮膰 kilka godzin.

鈥 By艂oby warto? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Tak.

鈥 Dlaczego?

鈥 Skopa艂e艣 kogo艣 kiedy艣?

鈥 Nie.

鈥 Tego uczucia nie mo偶na por贸wna膰 z niczym innym.

鈥 Mog臋 sobie wyobrazi膰.

鈥 My艣la艂e艣 o tym, prawda? 鈥 zapyta艂 Lejon.

鈥 Nigdy.

鈥 Nie wierz臋.

鈥 Rozwa偶a艂em kij bejsbolowy i bro艅 paln膮, ale nigdy kopania 鈥 wyja艣ni艂 Ademar.

Teraz tamten rzeczywi艣cie si臋 u艣miechn膮艂. Jego u艣miech rozja艣ni艂 mrok. Mia艂 naprawd臋 zadbane z臋by.

鈥 Boli ci臋? 鈥 zapyta艂.

鈥 Tylko kiedy si臋 u艣miecham.

Lejon u艣miechn膮艂 si臋 trzeci raz.

鈥 Podobasz mi si臋. Ciesz臋 si臋, 偶e ci臋 nie skopa艂em na 艣mier膰.

鈥 Wi臋c mog臋 ju偶 i艣膰?

鈥 To tw贸j dom. Ty zostajesz. Ja p贸jd臋.

鈥 Dzi臋ki.

鈥 Dlaczego piszesz t臋 ksi膮偶k臋?

Ademar pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰. Biodra nie chcia艂y go s艂ucha膰. W艂a艣nie tam spad艂o kilka mocnych kopniak贸w. Nic chyba nie by艂o z艂amane, ale czu艂, 偶e co艣 jest nie tak. Podpar艂 si臋 praw膮 r臋k膮, 偶eby si臋 oderwa膰 od pod艂ogi. To te偶 mu si臋 nie uda艂o.

鈥 Dlaczego j膮 piszesz? 鈥 zapyta艂 Lejon.

鈥 Dlaczego pytasz? 鈥 odpowiedzia艂 Ademar. 鈥 Kim ty w艂a艣ciwie jeste艣?

鈥 Lejon. Christian Lejon.

Ademar stan膮艂 na nogi. W g艂owie mu si臋 kr臋ci艂o. Nagle poczu艂 si臋 bardzo lekki. Mo偶e lecia艂 w d贸艂. Co艣 go z艂apa艂o.

Lejon zrobi艂 trzy szybkie kroki w jego stron臋. Trzyma艂 go delikatnie, ale mocno za ramiona i w pasie, jak piel臋gniarz. Wyra藕nie zna艂 si臋 na rzeczy. Ademarowi nadal kr臋ci艂o si臋 w g艂owie. Tamten co艣 m贸wi艂. Powiedzia艂, jak si臋 nazywa.

鈥 Poznaj臋 twoje nazwisko.

鈥 Ach tak?

鈥 Wiem, kim jeste艣 鈥 powiedzia艂 Ademar.

Lejon nadal go nie puszcza艂. Teraz trzyma艂 nawet mocniej.

鈥 Czy raczej kim by艂e艣. By艂e艣 jednym z tych dzieciak贸w na koloniach. Albo nastolatk贸w.

鈥 Tak.

鈥 Zastanawiasz si臋, sk膮d to wiem?

鈥 Pewnie s膮 jakie艣 listy. Dokumenty.

鈥 Tak. I ty tam jeste艣. Lejon. Christian Lejon.

Lejon pu艣ci艂 go.

鈥 Mo偶esz sta膰 bez pomocy?

鈥 Chyba tak.

Lejon oddali艂 si臋 o krok.

鈥 By艂em tam tamtego lata. Matka zachorowa艂a i z gminy mnie tam wys艂ali. 鈥 Mo偶e zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. Ademar sta艂 tak blisko, 偶e m贸g艂 widzie膰 ten u艣miech, kt贸ry nie dosi臋gn膮艂 oczu. Te u艣miechy wygl膮da艂y raczej jak odruch, tik nerwowy. 鈥 Cz艂owiek nie mia艂 za du偶o do powiedzenia. Wtedy. Biedne dzieciaki l膮dowa艂y na koloniach.

鈥 Tak.

鈥 Byli艣cie biedni?

鈥 Tak. Ojciec nas zostawi艂. Matka nie mia艂a pracy.

鈥 Mo偶esz podej艣膰 do tego krzes艂a? 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Wygl膮dasz, jakby艣 potrzebowa艂 usi膮艣膰.

Zaprowadzi艂 Ademara do biurowego krzes艂a. Przytrzyma艂 je, 偶eby nie odjecha艂o, kiedy b臋dzie siada艂. Jasno艣膰 monitora niemal o艣lepi艂a Ademara. To by艂o jedyne 藕r贸d艂o 艣wiat艂a w pokoju. Jak gar艣膰 fosforu.

鈥 Wi臋c鈥 dlaczego piszesz t臋 ksi膮偶k臋? O czym b臋dzie?

Ademar spojrza艂 na monitor. Ksi膮偶ka. By艂a tam, w komputerze. Ale jeszcze niegotowa. Mo偶e nigdy jej nie sko艅czy. To jest jak puzzle. O wiele za du偶e, za du偶o kawa艂k贸w.

鈥 Nie rozumiesz?

鈥 Piszesz o jej znikni臋ciu.

鈥 Tak.

鈥 Co wiesz?

Ademar nie odpowiedzia艂. Ci膮gle siedzia艂 wpatrzony w monitor. Ale tam nie by艂o wystarczaj膮co wielu odpowiedzi. Mia艂o by膰 tak, 偶e b臋dzie si臋 艂adowa膰 w komputery odpowiedni膮 liczb臋 informacji, a potem na ich podstawie komputery b臋d膮 dostarcza膰 odpowiedzi. Ale on nie wiedzia艂 wystarczaj膮co du偶o. By艂y du偶e luki. Kawa艂ki puzzli, kt贸rych brakowa艂o.

鈥 Co wiesz? 鈥 powt贸rzy艂 Lejon.

鈥 A co ty wiesz? 鈥 zapyta艂 Ademar, odrywaj膮c wzrok od komputera.

Lejon nie odpowiedzia艂.

鈥 Mia艂by艣 mi co艣 do powiedzenia?

鈥 Je艣li to zrobi臋, to naprawd臋 b臋d臋 ci臋 musia艂 skopa膰 na 艣mier膰.

鈥 Nikomu nic nie powiem.

鈥 Nie. Ale napiszesz.

鈥 Co si臋 sta艂o? Co si臋 sta艂o tamtego lata?

鈥 M贸g艂bym przeczyta膰 to, co do tej pory napisa艂e艣?

鈥 Dlaczego?

鈥 Mog臋?

鈥 Doceniam to, 偶e zapyta艂e艣. M贸g艂by艣 mnie po prostu ukatrupi膰 i zwin膮膰 materia艂.

鈥 Nie jestem z艂odziejem.

鈥 Ach tak?

鈥 Bior臋 tylko to, co moje 鈥 odpar艂 Lejon. 鈥 I nie m贸wi臋 o tej ksi膮偶ce.

鈥 To jeszcze nie jest ksi膮偶ka. Mo偶e nigdy nie b臋dzie.

Lejon wzi膮艂 z biurka kartk臋. Trzyma艂 j膮 w r臋ce i patrzy艂 na Ademara.

鈥 Nie masz poj臋cia, co si臋 wtedy sta艂o, tak?

鈥 Pr贸buj臋. To jedyne, co mog臋 zrobi膰.

Lejon wpatrywa艂 si臋 w tekst. Ale nie wygl膮da艂o na to, 偶eby czyta艂. Zn贸w podni贸s艂 wzrok.

鈥 W艂a艣nie przywracamy porz膮dek.

鈥 Co masz na my艣li? To w og贸le dziwne wyra偶enie. Przywracanie porz膮dku.

鈥 Nie dla mnie 鈥 odpar艂 Lejon. 鈥 Dobrze wiem, co jest dobre, a co z艂e. Czasem mo偶na zmieni膰 z艂o w dobro.

鈥 To mo偶liwe?

鈥 Mo偶na pr贸bowa膰.

鈥 Wi臋c co ty robisz?

鈥 Co wiesz o swoim s膮siedzie?

鈥 Co?

鈥 Tw贸j s膮siad. Ten, co mieszka w domu obok. 鈥 Lejon wskaza艂 na 艣cian臋, na po艂udnie. 鈥 Gdzie on jest?

鈥 Nie 偶yje. Zosta艂 zastrzelony kilka dni temu.

Lejon skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Wiesz co艣 o tym?

鈥 Widzia艂em wiadomo艣ci w telewizji.

Ademar pochyli艂 si臋 do przodu. Bola艂a go szyja. Poczu艂 k艂ucie w piersiach. Przesz艂o. Uni贸s艂 rami臋. Mia艂 wra偶enie, 偶e wielki ci臋偶ar ci膮gnie je w d贸艂.

Wylogowa艂 si臋.

Monitor zgas艂.

W pokoju zrobi艂o si臋 ca艂kiem ciemno. Jakby nacisn膮艂 wy艂膮cznik 艣wiat艂a.

鈥 Dlaczego o niego pytasz? O Sellberga?

Mia艂 wra偶enie, 偶e rozmawia sam ze sob膮 w ciemnym pokoju.

鈥 Wiesz przecie偶. Tyle zd膮偶y艂em przeczyta膰.

鈥 Wiedzia艂e艣, 偶e Sellberg pracowa艂 tamtego lata w tym o艣rodku? 鈥 powiedzia艂 Ademar. 鈥 By艂 kim艣 w rodzaju pomocnika.

Lejon nie odpowiedzia艂. Ademar nadal go widzia艂, ale tylko jako ciemny zarys. Latarnia uliczna te偶 nie 艣wieci艂a. Mo偶e Lejon j膮 rozbi艂, zanim przyszed艂. Rzuci艂 kamieniem.

鈥 Sellberg nie by艂 sam 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Co masz na my艣li?

Lejon nie odpowiedzia艂. Odwr贸ci艂 si臋 do okna. Nadal by艂 ciemn膮 sylwetk膮.

鈥 Beatrice by艂a moj膮 dziewczyn膮.


Siv Winter wesz艂a z powrotem do domu. Winter us艂ysza艂 艣miech kt贸rej艣 z dziewczynek. Dobiega艂 ze 艣rodka. Siedem dziewczyn. Jeden facet. Siedem do jednego, nic dziwnego, 偶e nie mia艂 zbyt du偶o do gadania.

Poszed艂 do domku. Otworzy艂 drzwi i wszed艂 do 艣rodka. M贸g艂 si臋 po艂o偶y膰 wyprostowany, by艂o do艣膰 miejsca, 偶eby stopy nie wystawa艂y na zewn膮trz. Nie pami臋ta艂, czy domek ju偶 sta艂, kiedy si臋 wprowadzili, czy zbudowa艂 go ojciec. Pewnie nie. Bengt Winter nic nie budowa艂. On zarz膮dza艂. Pieni臋dzmi. Za kt贸re mo偶na by艂o co艣 kupi膰. Kupowa艂o si臋 za pieni膮dze. Je艣li o to chodzi, sam mia艂 du偶o na sumieniu. Zaczyna艂 si臋 z tego wyzwala膰. Mo偶e to by艂a choroba. Potrzebowa艂 tylko tego domku. W jego g艂owie panowa艂 spok贸j. Le偶a艂 w bia艂ej wacie, po艣r贸d chmurek. Mo偶e nawet zasn膮艂. 艢ni艂o mu si臋 morze. By艂o spokojne. Wszystko by艂o spokojne. S艂o艅ce zachodzi艂o za ska艂ami. To by艂a cicha godzina, kt贸ra nast臋puje zaraz po szcz臋艣liwej godzinie. Happy hour. Godziny, kt贸re si臋 tak nazywaj膮, musz膮 by膰 najlepsze z ca艂ego dnia.

Kto艣 co艣 m贸wi艂.

Podni贸s艂 g艂ow臋.

鈥 Tak?

鈥 To brzmia艂o tak, jakby艣 spa艂. Chrapa艂e艣.

鈥 To nie by艂em ja.

鈥 Aha. 鈥 Wsun臋艂a si臋 do 艣rodka i po艂o偶y艂a obok niego. Miejsca wystarczy艂o akurat na dwie osoby.

鈥 Nie by艂am tu od wiek贸w.

鈥 A przecie偶 mieszkasz tutaj.

鈥 Odk膮d dziewczynki podros艂y, domek stoi pusty.

鈥 Szkoda.

鈥 O偶ywa, kiedy twoje maluchy przyje偶d偶aj膮.

鈥 Hm鈥

鈥 A jednak si臋 tu chowasz.

鈥 Nie chowam si臋.

Lotta po艂o偶y艂a d艂o艅 na ramieniu brata.

鈥 Jak jest teraz mi臋dzy tob膮 i Angel膮?

鈥 O co ci chodzi?

鈥 Nie wygl膮da na to, 偶eby by艂o najlepiej.

鈥 Ale co?

鈥 Wiesz, o czym m贸wi臋, Eriku.

鈥 Jest dobrze. Wszystko dobrze.

鈥 Skoro tak m贸wisz.

鈥 Dlaczego nie mia艂oby by膰 dobrze?

Przygl膮da艂 si臋 ma艂emu otworowi w dachu. To musia艂a by膰 dziura po s臋ku. Wyra藕nie co艣 w niej 艣wieci艂o. Chyba ksi臋偶yc.

鈥 Nie zr贸b nic g艂upiego.

鈥 Dlaczego mia艂bym zrobi膰 co艣 g艂upiego? Nigdy nic takiego nie robi臋.

鈥 To niebezpiecznie tak my艣le膰. 呕e si臋 nigdy nie robi g艂upot.

Nie odpowiedzia艂. Ksi臋偶yc 艣wieci艂 przez dziur臋 po s臋ku jak snop 艣wiat艂a z mocnej latarki. Jakby go szuka艂.

鈥 Nie r贸b g艂upstw 鈥 powt贸rzy艂a jeszcze raz.

鈥 No w艂a艣nie, skoro o tym mowa. Odwiedzi艂em go dzisiaj.

鈥 Kogo? Jego? 鈥 Unios艂a si臋, podpar艂a na 艂okciu. 鈥 Jego!? Chyba nie m贸wisz o Bennym!?

鈥 Ale偶 tak.

鈥 Ale po co, do jasnej cholery? 鈥 Pochyli艂a si臋 do przodu. Jej w艂osy znalaz艂y si臋 w smudze 艣wiat艂a. Mia艂y ten sam kolor co jego w艂osy. 呕adne z nich jeszcze nie siwia艂o, w ka偶dym razie jeszcze nie by艂o tego wida膰. Nigdy nie mieli mie膰 naprawd臋 siwych w艂os贸w. Nigdy nie osiwiejemy, pomy艣la艂.

鈥 To by艂o bardzo g艂upie! 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Prosi艂am ci臋, 偶eby艣 tego nie robi艂.

鈥 Musia艂em z nim porozmawia膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 On mo偶e mi dostarczy膰 pewnych informacji. Potrzebujemy informacji.

鈥 Mo偶e ci ich dostarczy膰 pierwszy lepszy pieprzony gangster w tym mie艣cie. Dlaczego akurat on?

鈥 Ale偶 ty klniesz.

鈥 Kln臋, ile mi si臋 podoba. Ty te偶 klniesz.

鈥 Jestem m臋偶czyzn膮. Ty jeste艣 kobiet膮. To nie pasuje.

鈥 To nie jest w艂a艣ciwe miejsce ani czas na ironi臋, Eriku.

鈥 Miejsce chyba jest dobre?

Trzepn臋艂a go w g艂ow臋. Trafi艂a w czo艂o albo w skro艅. Nie bola艂o. By艂 przede wszystkim zaskoczony.

鈥 Nie chc臋, 偶eby艣 mi o nim przypomina艂! 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Obieca艂e艣, 偶e si臋 z nim nie spotkasz.

鈥 Zapomnijmy o tym.

Nie odezwa艂a si臋.

鈥 Ju偶 nic wi臋cej nie powiem 鈥 doda艂 Winter.

鈥 A jest jeszcze co艣 do powiedzenia?

Nie odpowiedzia艂.

鈥 Eriku?

鈥 Chce si臋 z tob膮 spotka膰. Tylko na pi臋膰 minut.

Teraz trzasn臋艂a go prosto w nos.





28


WINTER NALA艁 SOBIE SZKLANECZK臉 glenfarclas, ale na razie nie pi艂. Szklanka sta艂a na stole. Na Vasaplatsen by艂o cicho. Otworzy艂 drzwi i wyszed艂 na balkon. Niebo by艂o jasne i pe艂ne gwiazd. Odszuka艂 Wielki W贸z i Oriona.

Us艂ysza艂 kroki Angeli za plecami. Elsa d艂ugo nie chcia艂a zasn膮膰. Co艣 j膮 niepokoi艂o.

W ci膮gu ostatnich dw贸ch godzin wr贸ci艂 b贸l g艂owy. W臋drowa艂 z jednej strony na drug膮, ale zatrzymywa艂 si臋 na d艂u偶ej nad lewym okiem. Jakby tam uwi艂 sobie gniazdo. Jakby chcia艂 by膰 wsz臋dzie r贸wnocze艣nie. Zosta膰 na miejscu i w臋drowa膰. Tak w艂a艣nie Winter my艣la艂 tego wieczoru. Nie mia艂 md艂o艣ci. Mo偶e b臋dzie mia艂 po whisky.

鈥 Zrobi艂o si臋 ch艂odno 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Brr.

Zamkn膮艂 oczy. To pomaga艂o.

鈥 Jak si臋 czujesz, Eriku?

Otworzy艂 oczy. 呕adnych b艂yskawic, 偶adnego huku.

鈥 Bierzesz tabletki?

鈥 Kiedy zachodzi potrzeba.

鈥 Eriku.

鈥 Tak, o co chodzi?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 To zmiana pogody 鈥 powiedzia艂. 鈥 Sama m贸wi艂a艣 przed chwil膮. Jest ch艂odniej. Jeste艣 lekarzem. Powinna艣 wiedzie膰, 偶e zmiana pogody mo偶e wywo艂a膰 migr鈥

Angela odesz艂a, kiedy by艂 w po艂owie zdania.


Ademar nadal siedzia艂 przed wy艂膮czonym komputerem. Czy mia艂 go jeszcze w og贸le w艂膮cza膰?

Lejon pojecha艂. Po prostu wyszed艂 z pokoju i z domu. Widzia艂 przez okno, jak idzie pod zepsut膮 latarni膮. Wyszed艂 w po艂owie zdania, jakby mia艂 tego wszystkiego do艣膰. A mo偶e to by艂o co艣 innego. Nie powiedzia艂 nic wi臋cej o Beatrice. Tylko, 偶e by艂a 鈥瀓ego dziewczyn膮鈥. Co to, do diab艂a, mia艂o znaczy膰? Nie powiedzia艂 nic wi臋cej o tamtym lecie ani o wyspie. A on nie pyta艂. Mo偶e kiedy艣 dowie si臋 wi臋cej. Nie by艂 pewien, czy chce wiedzie膰. Widzia艂 swoje czarne odbicie w g艂adkiej tafli. Czy co艣 jeszcze napisze? To by艂o do艣wiadczenie graniczne, blisko艣膰 艣mierci. Nie w膮tpi艂, 偶e Lejon przyszed艂, 偶eby go zabi膰. M贸wi艂 o mi艂o艣ci. W艂a艣nie o tym m贸wi艂. O jakim艣 rodzaju mi艂o艣ci. Mo偶e m贸wi艂 te偶 o zem艣cie, nie nazywaj膮c tego po imieniu. 呕e chodzi艂o o zemst臋. 呕e zamordowanie Sellberga to by艂a zemsta. To mia艂o zwi膮zek z Beatrice, z Br盲nn枚, z koloniami. Z jej znikni臋ciem. Z jej 艣mierci膮. Nigdy nie my艣la艂 o jej 艣mierci. Nie chcia艂 jej widzie膰. Nie chcia艂 jej odtwarza膰. Na t臋 艣mier膰 nie by艂o miejsca w jego ksi膮偶ce. Mo偶e m贸g艂by napisa膰 opowie艣膰, kt贸ra sko艅czy si臋 tam, gdzie wkroczy 艣mier膰, ale nigdy nie p贸jdzie dalej. Policja zamkn臋艂a 艣ledztwo, zanim si臋 naprawd臋 zacz臋艂o. Nie by艂o nic do badania. 呕adnych 艣lad贸w. Nie by艂o 艣lad贸w w powietrzu ani w wodzie. Beatrice rozwia艂a si臋 jak dym. Albo posz艂a na dno. Tamten komisarz鈥 Winter鈥 on te偶 dalej nie dojdzie. Zajmowa艂 si臋 morderstwem. Czy to Lejon zabi艂 Sellberga? Czy to by艂a zemsta? Wiedzia艂 o czym艣, co Sellberg zrobi艂? Czy Sellberg zgin膮艂, bo zrobi艂 co艣 Beatrice? Albo co艣 wiedzia艂? Co艣, czego nie powinien by艂 wiedzie膰? Co艣, co nosi艂 w sobie przez lata. Ale nie s膮dz臋, 偶eby to Lejon zabi艂 Sellberga. Zleci艂 to komu艣 innemu. O ile w og贸le jest w to zamieszany. Mo偶e tylko zachowa艂 w sercu wspomnienie o mojej siostrze. To jest wszystko, to by艂o wszystko. Ona po prostu znikn臋艂a. Lejon zabra艂 ze sob膮 wydruk. Poda艂 mu swoje nazwisko. Lejon. By艂 z niego dumny.

Telefon stoj膮cy na stole ostro zaterkota艂. Staro艣wiecki sygna艂, wysoki i zgrzytliwy w cichym mroku. Brz臋cza艂 dalej. Ucich艂, a potem zn贸w si臋 odezwa艂: wiem, 偶e tam jeste艣.

鈥 Tak?

Przyci膮gn膮艂 telefon szarpni臋ciem. Co艣 mu chrupn臋艂o w barku, kiedy to zrobi艂. Jeszcze bardziej sobie co艣 zepsu艂.

W s艂uchawce szumia艂o. Jad膮cy samoch贸d.

鈥 Co robisz? 鈥 zapyta艂 Lejon.

鈥 Nic. Pr贸buj臋 pozbiera膰 do kupy r贸偶ne cz臋艣ci cia艂a. To nie takie 艂atwe.

鈥 Przepraszam za tamto.

Wola艂 tego nie komentowa膰. Zobaczy艂 艣wiat艂a samochodu na ulicy. Czy偶by to Lejon jeszcze tu by艂? Nie, to nie by艂 jego chrysler. To jakie艣 mniejsze auto, 艣miesznie ma艂e. Pojecha艂o dalej.

鈥 Mog艂o by膰 gorzej 鈥 stwierdzi艂 Lejon.

鈥 Czego chcesz?

鈥 Rozumiesz, 偶e nasze spotkanie zachowamy dla siebie? Rozumiesz to, prawda?

鈥 Skoro tak m贸wisz.

鈥 Tak m贸wi臋. Nigdy ci臋 nie spotka艂em. Nigdy ze mn膮 nie rozmawia艂e艣. Nie mam 偶adnych powi膮za艅 z niczym, o czym rozmawiali艣my. Ani z nikim. Jest tak, nieprawda偶?

鈥 Tak jest.

鈥 To dobrze.

鈥 Co teraz b臋dzie?

鈥 Nic. Odezw臋 si臋. Najpierw b臋d臋 czyta艂.

鈥 Mo偶e wyjad臋 z miasta. Albo nawet z kraju.

鈥 Jeszcze nie.

鈥 Grozisz mi?

鈥 Nie bardziej ni偶 przedtem 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Kiedy si臋 odezwiesz?

Ale rozmowa si臋 urwa艂a. By艂o s艂ycha膰 tylko szum. Jeszcze raz zobaczy艂 tamto ma艂e auto. Mija艂o jego dom. Zn贸w znikn臋艂o. Nadal trzyma艂 s艂uchawk臋 w zaci艣ni臋tej d艂oni. Zacz膮艂 si臋 mocno trz膮艣膰. Upu艣ci艂 s艂uchawk臋 na biurko, nieprzyjemny odg艂os. Jak kopniak w g艂ow臋.


Lars Bergenhem podni贸s艂 s艂uchawk臋. By艂 w domu sam. Eriksberg zamienia艂 si臋 wieczorem w kamienn膮 pustyni臋. Kiedy kto艣 przechodzi艂 ulic膮, kroki odbija艂y si臋 echem mi臋dzy domami, jak wo艂anie z oddali. To miejsce jeszcze nie by艂o miastem. Na pewno trzeba b臋dzie jeszcze d艂ugo czeka膰. W jaki艣 spos贸b mu to odpowiada艂o. Sam te偶 w艂a艣nie stawa艂 si臋 kim艣 innym. Teraz by艂 niczym. Tylko pustyni膮. Wybra艂 numer. Po trzecim sygnale w jego kom贸rce odezwa艂 si臋 g艂os:

鈥 Tak?

鈥 Tu Lars.

鈥 Tak?

鈥 Jak posz艂o?

鈥 Niezbyt dobrze.

鈥 Kto艣 przecie偶 musi co艣 wiedzie膰, kurwa.

鈥 Nie musisz kl膮膰, Lars.

Nie znosi艂 g艂osu tamtego. To by艂o chyba najgorsze. Nigdy nie m贸g艂 spokojnie s艂ucha膰 g艂os贸w niekt贸rych z nich. Jaki艣 popieprzony ton, w stu procentach sztuczny. Na艣ladowali co艣, co nie istnia艂o. To nie by艂a to偶samo艣膰.

鈥 Nie m贸g艂 tak po prostu znikn膮膰 鈥 powiedzia艂 Bergenhem. 鈥 Nie tak ca艂kiem bez 艣ladu.

鈥 Dlaczego nie? Ludzie znikaj膮.

鈥 Musia艂 chyba przedtem z kim艣 rozmawia膰.

鈥 Mo偶e nie zd膮偶y艂, Lars.

鈥 Co to by mia艂o znaczy膰?

鈥 Dlaczego nie mia艂oby mu si臋鈥 przytrafi膰 co艣 z艂ego, tak samo jak tamtemu.

鈥 Wtedy by艣my go znale藕li. Cia艂o. Wtedy by艂oby tak jak z pierwsz膮 ofiar膮.

鈥 Powiedzia艂e艣: z pierwsz膮 ofiar膮, Lars.

鈥 No to niech b臋dzie z ofiar膮.

鈥 Hm鈥 To pytam dalej. Jak ci si臋 teraz uk艂ada?

鈥 Co mi si臋 uk艂ada? Co masz na my艣li?

鈥 Co oni m贸wi膮?

鈥 Jacy oni? O czym ty m贸wisz?

鈥 Wiesz, o czym m贸wi臋, Lars.

鈥 Przesta艅 ci膮gle z tym Larsem! I spadaj do diab艂a!

W s艂uchawce zapad艂a cisza. Potem zacz臋艂o szumie膰. Tamten si臋 roz艂膮czy艂. Pos艂ucha艂. Bergenhem rzuci艂 s艂uchawk臋. Co oni m贸wi膮? Tego nie wiedzia艂. Nie chcia艂 wiedzie膰. Nie chcia艂 ju偶 nigdy, przenigdy o tym rozmawia膰. Wsta艂. Czu艂 si臋 tak, jakby jego cia艂o ogarn臋艂a nag艂a gor膮czka. Sw臋dzia艂y go 艂opatki, sk贸ra g艂owy. Facet, kt贸ry nie chce by膰 we w艂asnej sk贸rze, pomy艣la艂. To ja. Nie chc臋 by膰 nigdzie. Co oni m贸wi膮? Ha! Dobrze wiem, co m贸wi膮. To ju偶 wyciek艂o. Chocia偶 jeszcze si臋 nie ujawni艂em. Wczoraj w areszcie zapad艂a cisza, kiedy przechodzi艂em. Cisza w recepcji. Teraz wszyscy wiedz膮. Wiedz膮 odwiedzaj膮cy, wszyscy, od z艂odziei rower贸w po s臋dzi贸w. Informuj膮 ich ulotki, zanim wejd膮 do komendy. Wszyscy si臋 dowiedz膮, wszyscy s艂yszeli, wsz臋dzie si臋 o tym m贸wi.

Zadzwoni艂a jego kom贸rka. Le偶a艂a na 艂贸偶ku. Rozpozna艂 numer. Nie odebra艂. Zadzwoni艂a znowu. Wpatrywa艂 si臋 w wy艣wietlacz. To by艂 jego numer. Albo jego dawny numer. Dzwoni艂a jego rodzina. To mog艂a by膰 Ada. Nie, dla niej by艂o za p贸藕no. Za p贸藕no na wszystko, pomy艣la艂. Martina. Dobry Bo偶e, niech ta noc ju偶 si臋 sko艅czy, 偶ebym wreszcie m贸g艂 i艣膰 do pracy. Poje偶d偶臋 sobie samochodem. To lepsze ni偶 siedzenie tutaj. Wszystko jest lepsze. Mo偶e znajd臋 jeszcze jedno porzucone auto. Telefon dzwoni艂 i dzwoni艂.

鈥 Tak? 鈥 powiedzia艂 do s艂uchawki.

鈥 To鈥 ja.

M贸wi艂a bardzo cicho. W艂a艣ciwie szeptem.

鈥 Martina.

鈥 Co robisz, Lars?

M贸wi艂a do niego Lars. To by艂 inny Lars. To by艂o co艣, co rozpoznawa艂.

鈥 Nic nie robi臋.

鈥 Jeste艣 sam?

鈥 Tak.

Cisza. Co jeszcze mog艂aby powiedzie膰? Co on powinien powiedzie膰?

鈥 Jak tam Ada? 鈥 zapyta艂.

鈥 Nie鈥 wiem, Lars. A jak s膮dzisz?

Przerzucanie odpowiedzialno艣ci na niego. Ale mia艂a racj臋. To by艂a jego wina, to on za to odpowiada艂. Nie oni oboje. To nigdy nie byli oni oboje. Tylko on. Teraz to zrozumia艂. Wcze艣niej tego nie rozumia艂, ale teraz nagle wszystko sta艂o si臋 jasne jak to cholerne niebo w ostatnich tygodniach. S艂o艅ce jara艂o z g贸ry jak reflektor w helikopterze. To on, on, on. To ty, ty, ty.

鈥 Zadzwoni臋 do niej jutro.

鈥 Tylko zadzwonisz?

鈥 Jasne, 偶e b臋d臋 si臋 z ni膮 te偶 widywa艂.

鈥 Kiedy?

鈥 Wkr贸tce鈥

鈥 Co jej powiesz?

Nie odezwa艂 si臋.

鈥 Na razie nic nie m贸wi艂e艣, 偶e zamierzasz si臋 wyprowadzi膰. Nie dosta艂a od ciebie s艂owa wyja艣nienia. Zreszt膮 ja te偶 nie. Prawie nic. Ale Ada鈥

G艂os jej si臋 za艂ama艂. Potrafi艂 rozpozna膰 艂zy, kiedy je s艂ysza艂. Jakby pali艂y przez telefon. Musia艂 wypu艣ci膰 s艂uchawk臋.

鈥 Porozmawiam z ni膮 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co jej powiesz?

鈥 Porozmawiam z ni膮.

鈥 Ja w og贸le nic o tym nie m贸wi艂am. Nie dam ju偶 d艂u偶ej rady.

鈥 Porozmawiam z ni膮 鈥 powiedzia艂 po raz trzeci.

鈥 A gdzie? Gdzie chcesz si臋 z ni膮 spotka膰?

鈥 Tego jeszcze nie wiem. Co to ma za znaczenie?

鈥 Ona m贸wi, 偶e ty ju偶 nigdy nie wr贸cisz do domu 鈥 powiedzia艂a Martina.

Co mam powiedzie膰? To przecie偶 prawda. Ju偶 nigdy nie wr贸c臋 do domu. Nie do tego domu. Ale s膮 inne domy. Nie ten tutaj, nie mieszkanie Samuela. Ale b臋d臋 mia艂 co艣 w艂asnego. Kiedy艣 b臋d臋 mia艂. Chyba b臋d臋 mia艂? Je艣li na to zas艂u偶臋. A co, je艣li nie b臋d臋 tego wart? W艂asny dom? Ha, ha.

鈥 My艣lisz, 偶e nie rozumiem? 鈥 powiedzia艂a Martina.


Winter wsta艂 o wp贸艂 do si贸dmej. Nie uda艂o mu si臋 pospa膰. Angela te偶 nie spa艂a d艂ugo. W nocy rozmawiali o tym, co teraz mo偶e si臋 zdarzy膰. Dok膮d prowadzi艂a ta droga? Co艣 si臋 sta艂o, a oni nie wiedzieli co. Boj臋 si臋, powiedzia艂a Angela. Nie ma si臋 czego ba膰, uspokaja艂 j膮. Nie jeste艣 taki, jak by艂e艣, powiedzia艂a. A jaki mam by膰? 鈥 odpowiedzia艂. Nie sta艅 si臋 kim艣 innym, prosi艂a. Nie odpowiedzia艂. B贸le g艂owy odesz艂y jak opary mg艂y w godzinie wilka. Mog艂y wr贸ci膰. Mo偶e to by艂o takie proste. Zmieni艂 si臋 na jaki艣 czas, bo jego cia艂o wytworzy艂o ten b贸l. A zrobi艂o to, bo co艣 by艂o nie tak. Co by艂o nie tak? Czy to by艂a jego wina? Czy mo偶e jego pracy? Czy to dlatego, 偶e ci膮偶y艂a na nim wi臋ksza odpowiedzialno艣膰? Ale nic si臋 nie zmieni艂o.

Wzi膮艂 do r臋ki zdj臋cie ma艂ego krzy偶a, kt贸ry znale藕li w aucie Edwardsa. Jeszcze go o to nie zapyta艂. Chcia艂 zaczeka膰, a偶 uda im si臋 zidentyfikowa膰 krzy偶. Jeszcze tego nie zrobili. 呕adnych odcisk贸w palc贸w do por贸wnania. Nie znale藕li niczego podobnego, ale na razie nikt nie mia艂 czasu si臋 tym zajmowa膰. Zamierza艂 wys艂a膰 kogo艣 z tym krzy偶em do Muzeum 呕eglugi. W 艣wietle poranka podni贸s艂 zdj臋cie do oczu. Mia艂 wra偶enie, 偶e go sk膮d艣 zna. Gwiazda na krzy偶u, jak herb krzy偶owc贸w. Czujne oko w samym 艣rodku gwiazdy. Krzy偶 w samochodzie na 艣rodku mostu, nad rzek膮, w pobli偶u morza. Krzy偶owiec. My艣la艂 o krzy偶owcach. Morze, ocean. Pomy艣la艂 o 偶eglarzach. Krzy偶 dla marynarzy. By艂y takie krzy偶e na szkierach. Czy偶 nie? Pewnie tak. Sam je widywa艂 w po艂udniowej cz臋艣ci archipelagu. Jeden daleko, na granicy oceanu, na po艂udnie od Vr氓ng枚. Krzy偶. Znak morski. To co艣 znaczy艂o: Tutaj byli艣my. Kto艣 tam by艂.

Zamkn膮艂 oczy. S艂ysza艂 wo艂anie Lilly. Nie p艂aka艂a zaraz po przebudzeniu. Wo艂a艂a. To znaczy艂o: Tu jestem. Czy jest kto艣 w domu? Angela pewnie si臋 obudzi i zobaczy, 偶e nie ma go w 艂贸偶ku, popatrzy na zegarek i pomy艣li, 偶e nadal jest w domu. Odwr贸ci si臋 na drugi bok i zostawi mu poranny rytua艂.

Kiedy przechodzi艂 przez przedpok贸j, nagle poczu艂 ch艂odny przeci膮g, jakby drzwi wej艣ciowe by艂y otwarte. Na wycieraczce le偶a艂a 鈥濭枚teborgs Posten鈥. 艢mier膰 Sellberga zosta艂a wyparta z pierwszych stron gazet, przenios艂a si臋 na czwart膮, 偶eby zaraz potem znikn膮膰 w medialnej papce. Nie min臋艂o tak du偶o czasu, ale wszystko sz艂o tak szybko. 呕aden dziennikarz nie po艂膮czy艂 znikni臋cia Richardssona z tym morderstwem. Mo偶e nie by艂o 偶adnego zwi膮zku. Tylko szczeg贸lny zbieg okoliczno艣ci.

Lilly ju偶 sta艂a w 艂贸偶eczku.

鈥 Tato, tato, tato! 鈥 wo艂a艂a. 鈥 Lata膰, lata膰, lata膰!

I wtedy sobie przypomnia艂, gdzie widzia艂 ten krzy偶.


Wiatr wype艂ni艂 偶agiel. Silny wiatr, cho膰 dzie艅 by艂 raczej ciep艂y. Du偶o s艂o艅ca. Jakby Maxin niemal si臋 oderwa艂a od powierzchni wody. 呕eglowali wok贸艂 zachodnich skalistych brzeg贸w Br盲nn枚 w stron臋 fiordu Dana. Czy to by艂o po zachodniej stronie wysepek S枚dholmarna? Tak musia艂o by膰. Czy to by艂o tamto lato? Mog艂o tak by膰.

Jecha艂 rowerem przez Heden, zawsze ta sama 艣cie偶ka rowerowa na Heden. Zerwa艂 si臋 wiatr. Nad boiskami pi艂karskimi wirowa艂 偶wir. Niebo nadal by艂o b艂臋kitne, ale nie by艂 to ju偶 ten niepoj臋ty odcie艅.

呕eglowali 艂odzi膮 Matsa. On m贸g艂 pop艂yn膮膰 dok膮dkolwiek. M贸wi艂, 偶e zamierza to zrobi膰. I p艂ywa艂, ale za ma艂o. Kiedy byli na tamtym pogrzebie na wyspie? Trzyna艣cie lat temu, dwana艣cie. Jakby to by艂o w innym 艣wiecie, w innym czasie, ostrzej, 艂agodniej. Wiele chor贸b w jednej, wytrzyma艂 d艂ugo, wtedy nie by艂o tak skutecznych 艣rodk贸w os艂onowych.

Jecha艂 dalej Bohusgatan. Bertil te偶 by艂 na pogrzebie Matsa. Pami臋ta艂, o czym rozmawiali, kiedy razem wracali promem. Przypomina艂 sobie naprawd臋 ka偶de s艂owo.

鈥 Czy nie m贸wi艂e艣 kiedy艣, 偶e on chcia艂 zosta膰 policjantem? Kiedy by艂 m艂ody? 鈥 zacz膮艂 Bertil.

鈥 Tak m贸wi艂em?

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e tak.

鈥 Mo偶e jak ja zaczyna艂em szko艂臋 policyjn膮. Albo kiedy wspomina艂em, 偶e b臋d臋 si臋 stara艂.

鈥 Mo偶e.

鈥 To dawno temu.

鈥 Tak.

鈥 By艂by przecie偶 mile widziany.

Potem Ringmar powiedzia艂:

鈥 Czyta艂em, 偶e w Anglii szukaj膮 homoseksualnych policjant贸w.

鈥 Chodzi im o nowe stanowiska dla homoseksualnych policjant贸w czy chc膮 gej贸w szkoli膰 na policjant贸w?

鈥 Czy to ma jakie艣 znaczenie?

鈥 Przepraszam.

鈥 Spo艂ecze艅stwo wielokulturowe jest w Anglii bardziej rozwini臋te 鈥 powiedzia艂 Bertil. 鈥 To kultura rasistowska i seksistowska, ale rozumiej膮, 偶e potrzebuj膮 r贸偶nych ludzi, tak偶e w艣r贸d policjant贸w.

鈥 Tak.

鈥 Mo偶e i my te偶 dostaniemy jakiego艣 geja?

鈥 My艣lisz, 偶e jeszcze nie mamy?

鈥 Takiego, kt贸ry mia艂by odwag臋 si臋 przyzna膰.

鈥 Gdybym by艂 gejem, to teraz bym si臋 przyzna艂, po dzisiejszym dniu.

鈥 Mhm.

鈥 Albo nawet wcze艣niej. Tak, chyba tak.

鈥 Tak.

鈥 To niedobrze trzyma膰 si臋 od tego na dystans. Jakby si臋 ponosi艂o jak膮艣 cholern膮 zbiorow膮 win臋. Ty te偶 nosisz t臋 win臋.

鈥 Tak 鈥 powiedzia艂 wtedy Ringmar 鈥 jestem pe艂en winy.

To by艂o ko艂o po艂udnia, w szary, ponury dzie艅, przypomnia艂 sobie. Pok艂ad wygl膮da艂 jak matowy w臋giel. Ska艂y wok贸艂 statku mia艂y taki sam kolor jak niebo. Trudno by艂o stwierdzi膰, gdzie ko艅czy艂o si臋 jedno, a zaczyna艂o drugie. Nagle by艂o si臋 w niebie, nawet o tym nie wiedz膮c, pomy艣la艂 Winter. Wystarczy skok ze ska艂y i ju偶 si臋 tam jest.

Przypi膮艂 rower przed wej艣ciem do komendy. Nie chcia艂 wchodzi膰 do 艣rodka. Halders zbli偶a艂 si臋 od strony mniejszego parkingu.

鈥 Rzeczywi艣cie trzeba si臋 przesi膮艣膰 na rower 鈥 powiedzia艂, ruchem g艂owy wskazuj膮c na rower Wintera.

鈥 No to zr贸b to.

鈥 My艣l臋 o tym co wiecz贸r, a potem rano zmieniam zdanie. Poza tym wo偶臋 dzieciaki do szko艂y. Na rowerze nie by艂oby tak 艂atwo. Cho膰 oczywi艣cie mog艂yby same peda艂owa膰. Ale czasem pada deszcz. I tak dalej.

Winter pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Nie, Aneta nie wr贸ci艂a do domu 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Nie pyta艂em o to.

鈥 Tylko 偶eby艣 wiedzia艂 鈥 powiedzia艂 Halders i ruszy艂 do wej艣cia. Wygl膮da艂, jakby przez ostatnie tygodnie zapad艂 si臋 w sobie. Nie za bardzo, ale ramiona i plecy mia艂 lekko pochylone.

鈥 Zaczekaj, Fredrik! 鈥 zawo艂a艂 za nim Winter. 鈥 Zrobimy sobie wycieczk臋 na szkiery.


Halders zaparkowa艂 przed posterunkiem policji wodnej przy Nya Varvet. Winter wcze艣niej zadzwoni艂. Mieli szcz臋艣cie. Po kilku minutach mogli wyruszy膰.

鈥 Nie jestem wielkim 偶eglarzem 鈥 powiedzia艂 Halders po drodze, w samochodzie. 鈥 Nigdy bym nie rozpozna艂 tego krzy偶a.

Mijali Asper枚. Niebo zn贸w by艂o tak nies艂ychanie b艂臋kitne jak przez ca艂y ostatni miesi膮c. Ska艂y l艣ni艂y jak metal. Mewy kr膮偶y艂y nad cie艣nin膮, jakby pe艂ni艂y stra偶. Policyjna 艂贸d藕 przep艂ywa艂a mi臋dzy Brattholmen i L氓ngholmen. Tutaj te偶 mieli sw贸j L氓ngholmen, jak w Sztokholmie. Tam by艂o s艂ynne wi臋zienie. Min臋li Skarvorna.

鈥 Rozmawiali艣my o tym, 偶e mo偶e co艣 tu wynajmiemy na lato. W przysz艂ym roku 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Gdzie? Na Asper枚?

鈥 Nie wiem. Gdziekolwiek. Sp臋dzi膰 lato na szkierach. Nigdy czego艣 takiego nie robi艂em. Cz艂owiek mieszka tak blisko morza, ale r贸wnie dobrze mog艂aby to by膰 Smalandia.

鈥 To 艣wietny pomys艂. Nie powinno by膰 problemu ze znalezieniem czego艣 odpowiedniego.

鈥 No, ty si臋 orientujesz. Mieszka艂e艣 tu chyba jako dzieciak?

鈥 Tak, latem.

鈥 Ale teraz sprawa jest nieaktualna 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Przynajmniej dla nas.

鈥 Mo偶esz przecie偶 sam tu przyjecha膰 鈥 podsun膮艂 Winter. 鈥 W najgorszym razie. Ty i dzieci.

鈥 To nie b臋dzie to samo.

鈥 Tam by艂 ten o艣rodek kolonijny. 鈥 Winter wyci膮gn膮艂 r臋k臋. 鈥 Ten, z kt贸rego znikn臋艂a ta dziewczynka.

Halders skin膮艂 g艂ow膮. R臋k膮 os艂ania艂 oczy przed s艂o艅cem.

鈥 Jedna z niewielu tajemnic 鈥 powiedzia艂. 鈥 Dla nas.

鈥 O ile to w og贸le tajemnica 鈥 odpar艂 Winter.

Widzia艂 ludzi chodz膮cych po pomostach wybudowanych wok贸艂 ska艂y przy k膮pielisku. Wygl膮da艂y jak k艂adki do innej cz臋艣ci 艣wiata. Widzia艂 wie偶臋 do skok贸w, by艂a tam od zawsze, odk膮d si臋ga艂 pami臋ci膮. Jako ch艂opak czasem skaka艂 z niej do wody.

Min臋li Husvik. Zatoka za S枚dholmarna by艂a pusta i spokojna. Czy ona t臋dy p艂yn臋艂a? Dlaczego nikt tego nie wie? Dlaczego nikt nic nie widzia艂?

Dlatego, 偶e nigdy t臋dy nie przep艂ywa艂a, pomy艣la艂.

Nie zd膮偶y艂a.

Zawr贸cili na otwarte morze.

鈥 Krzy偶 jest tam. 鈥 Sternik wskaza艂 r臋k膮.


29


艁脫D殴 SPOKOJNIE OKR膭呕A艁A KRZY呕. St膮d wygl膮da艂 jak najzwyklejszy znak morski. Wtedy musia艂em by膰 bli偶ej, pomy艣la艂 Winter. Kiedy by艂em m艂ody. Ale nie pami臋tam tego. Przypominam sobie tylko, 偶e widzia艂em gwiazd臋.

鈥 Mo偶emy podp艂yn膮膰 bli偶ej? 鈥 zapyta艂.

Sternik skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Mo偶emy nawet przybi膰 鈥 powiedzia艂.

Przybi膰 do krzy偶a.

Kilka minut p贸藕niej byli ca艂kiem blisko.

To by艂a ta sama gwiazda, ten sam obraz.

鈥 Sk膮d to si臋 tu wzi臋艂o? 鈥 zapyta艂 Halders.

鈥 Nie wiem.

鈥 Kto艣 musi wiedzie膰.

鈥 A dlaczego ten le偶a艂 w samochodzie? 鈥 zapyta艂 Winter i podni贸s艂 krzy偶 do g贸ry. Wzi膮艂 go ze sob膮.

鈥 Kto艣 musia艂 go zgubi膰.

鈥 Albo podrzuci膰.

Sternik nazywa艂 si臋 Lars Ward. Przeprowadzi艂 ju偶 na szkierach tyle nocnych patroli, 偶e nazywano go Nocnym Str贸偶em.

鈥 Takie krzy偶e by艂y symbolami nawigacyjnymi. Stawiano je po jakich艣 ekspedycjach albo czym艣 podobnym 鈥 powiedzia艂. 鈥 Potem stawiali je dalej, pewnie taka tradycja.

鈥 Kto si臋 czym艣 takim zajmuje? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie mam poj臋cia.

鈥 To chyba jakie艣 stare dziadki 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Przyjaciele Floty. Synowie Morza. Jakie艣 dawne organizacje. Czy jest w G枚teborgu jakie艣 stare morskie bractwo?

鈥 Czy to nie by艂o co艣 zwi膮zanego z 呕eglug膮 Wschodnioindyjsk膮?

Winter przygl膮da艂 si臋 krzy偶owi na dr膮偶ku. Ruch fal sprawia艂, 偶e wygl膮da艂, jakby si臋 ko艂ysa艂 na wodzie, jak boja. Nagle promie艅 s艂o艅ca trafi艂 w oko na 艣rodku gwiazdy. Odblask pad艂 prosto na twarz Wintera. Oko patrzy艂o na niego. Fale kr膮偶y艂y wok贸艂 krzy偶a jak w centryfudze. Wygl膮da艂o to tak, jakby si臋 rusza艂y w艂asnym ruchem, niezale偶nie od otaczaj膮cego je morza.

鈥 Czy oni tu przeszukiwali dno drapaczem? 鈥 powiedzia艂 Winter, usuwaj膮c si臋 przed promieniem.

鈥 S艂ucham? 鈥 zapyta艂 Nocny Str贸偶.

鈥 G艂o艣no my艣l臋 鈥 wyja艣ni艂 Winter.


Kiedy wracali do Saltholmen, mieli wiatr w plecy. Wiatr w plecy i s艂o艅ce w twarz. Nadal by艂o przedpo艂udnie.

Halders roz艂o偶y艂 r臋ce na boki.

鈥 W艂a艣ciwie to nale偶a艂oby si臋 tutaj osiedli膰.

鈥 Aha?

鈥 Takie zdrowe otoczenie.

鈥 Nie dla wszystkich.

鈥 Co mia艂e艣 na my艣li, m贸wi膮c o drapaczu? Chyba nie chcesz jej szuka膰 na dnie?

Winter nie odpowiedzia艂. Kolonia mew zerwa艂a si臋 z Pinesk盲r i polecia艂a w stron臋 l膮du. Formacja, kt贸r膮 utworzy艂y, wygl膮da艂a na niebie jak podarta sie膰. Mewy zawsze przylatuj膮 jako podarta sie膰. Albo pojedynczo. S膮 bohem膮 morza.

鈥 Je艣li tam uton臋艂a, to ju偶 jej nie ma na dnie 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Do tego by艂yby potrzebne ci臋偶ary.

鈥 Mo偶e w艂a艣nie ich u偶yto.


Winter natkn膮艂 si臋 na korytarzu na 脰berga. Wygl膮da艂 na zrelaksowanego, jakby ju偶 wszystko wiedzia艂. Mo偶e tylko wtedy da si臋 wykonywa膰 t臋 prac臋.

鈥 Chcesz odciski palc贸w, mam dla ciebie odciski palc贸w 鈥 powiedzia艂. 鈥 Kilka tysi臋cy.

鈥 Z budki telefonicznej?

鈥 Yes.

鈥 Co艣 jeszcze?

鈥 Masz na my艣li co艣 szczeg贸lnego?

鈥 Nie.

鈥 To nie mam nic szczeg贸lnego. Tylko te zwyk艂e rzeczy: w艂osy, tkaniny, pety, tyto艅, zapa艂ki, kurz, skorki, kondomy. 呕adnych przydatnych 艣lad贸w DNA.

鈥 Kondomy?

鈥 My艣lisz, 偶e w budkach telefonicznych ludzie tylko dzwoni膮? Nawiasem m贸wi膮c: w aparacie nie by艂o du偶o pieni臋dzy. 艢ci艣le m贸wi膮c siedem koron. Miasto dawno zapomnia艂o o automacie na monety. Albo niedawno go opr贸偶nili.

鈥 Odciski?

鈥 Na monetach? Trudne, prawie niemo偶liwe.

鈥 No tak.

鈥 Daj mi pistolet 鈥 powiedzia艂 脰berg.

Uni贸s艂 r臋k臋 na po偶egnanie i ruszy艂 dalej, do wind.

Z jednej z nich wysiad艂a w艂a艣nie Aneta. Zauwa偶y艂a Wintera, pomacha艂a do niego i podesz艂a.

鈥 S艂ysza艂am, 偶e by艂e艣 na szkierach 鈥 zagadn臋艂a.

鈥 Yes.

鈥 M贸wisz jak Torsten.

鈥 Czasami.

鈥 Ten krzy偶. Wydaje mi si臋, 偶e wiem, co to za krzy偶. Wiem, co to jest.

鈥 Chod藕my do mnie 鈥 zaproponowa艂 Winter.


W pokoju by艂o duszno. Winter otworzy艂 okna. P贸藕ne lato wkrad艂o si臋 do 艣rodka, 艂agodny wiatr, tak inny od tamtego na morzu. Na skwerze le偶a艂y sterty czerwonych li艣ci. Idealnie si臋 nadawa艂y do szurania i kopania. Mo偶e to dobra terapia.

Odwr贸ci艂 si臋.

鈥 Usi膮d藕, Aneto, prosz臋.

鈥 Zakon Coldinu 鈥 powiedzia艂a, siadaj膮c na krze艣le przed biurkiem. Przedtem sta艂o tam twarde krzes艂o, ale Winter wymieni艂 je na krzes艂o z obiciem. 鈥 S艂ysza艂e艣 o nich?

鈥 Nie.

鈥 Pokaza艂am krzy偶 facetowi z Muzeum 呕eglugi. Emerytowany dyrektor. 鈥 Zajrza艂a do notatnika. 鈥 Perners. Sven Perners. Powiedzia艂, 偶e to jest krzy偶 Zakonu Coldinu.

鈥 Co to takiego?

鈥 Dawne bractwo 偶eglarskie, wywodz膮ce si臋 znad Morza 艢r贸dziemnego. Powsta艂o w 艣redniowieczu. Do jego tradycji nale偶a艂o umieszczanie krzy偶y w r贸偶nych miejscach 艣wiata. Tradycja kontynuowana do dzisiaj. 鈥 Przekr臋ci艂a kartk臋 w notatniku. 鈥 Zacz臋艂o si臋 od Henryka 呕eglarza, portugalskiego ksi臋cia z czternastego wieku. Zacz膮艂 wysy艂a膰 ekspedycje na ca艂y 艣wiat, zreszt膮 wiesz. 鈥 Podnios艂a wzrok. 鈥 Wszystkie portugalskie kolonie. Portugalczycy byli pierwsi w Europie. I stawiali te krzy偶e jako znaki. Mia艂y pokazywa膰 innym 偶eglarzom, 偶e to miejsce zosta艂o ju偶 zbadane.

鈥 Rozumiem.

鈥 To si臋 nazywa艂o sadzenie krzy偶y. Najpierw by艂y drewniane, potem 偶elazne.

鈥 I jeden z nich, w miniaturowej wersji, trafi艂 do skradzionego samochodu na 脛lvsborgsbron 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 I teraz sprawa robi si臋 jeszcze ciekawsza. 鈥 Aneta wesz艂a mu w s艂owo. 鈥 W latach sze艣膰dziesi膮tych siedemnastego wieku za艂o偶ono Zakon Coldinu w Szwecji, w Sztokholmie. A potem oddzia艂 w G枚teborgu.

鈥 W G枚teborgu?

鈥 Tak. G枚ta Coldinu Orden. To bardzo tajemnicze bractwo. Perners nic o nich nie wie. Nikt nic o nich nie wie. A je艣li chodzi o nazw臋, to te偶 jest tajemnica. Nawiasem m贸wi膮c, Szwecja jest jedynym krajem na 艣wiecie, w kt贸rym ten zakon wci膮偶 dzia艂a.

鈥 Istniej膮 nadal? Czy to te偶 jest tajemnica?

鈥 No c贸偶, G枚ta Coldinu Orden figuruje w spisie pod adresem: Haga, Bellmansgatan 12. Maj膮 te偶 numer telefonu. Posz艂am tam, ale nie da si臋 zgadn膮膰, czym si臋 tam zajmuj膮. Kolejna tajemnica. Dzwoni艂am na ten numer wiele razy, ale nikt nie odbiera艂. Nie ma nawet automatycznej sekretarki.

鈥 Wiesz mo偶e co艣 o liczbie cz艂onk贸w?

鈥 Ostatnie dane pochodz膮 z roku 1906. 鈥 Aneta si臋 u艣miechn臋艂a. 鈥 Dwa tysi膮ce cz艂onk贸w w ca艂ej Szwecji.

鈥 Tamta banda ju偶 wymar艂a 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Ciekawe, jak u nich z narybkiem.

鈥 O ile mo偶na ich tak nazwa膰 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Niez艂a klika.

鈥 Takie zakony to co艣 wyj膮tkowego 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Czy ty nie powiniene艣 nale偶e膰 do czego艣 takiego? Do Rotary albo do mason贸w?

鈥 A dlaczego? 鈥 Winter by艂 autentycznie zdumiony.

鈥 Wygl膮dasz na ura偶onego.

鈥 Jestem ura偶ony.

鈥 Czy to nie jest potwierdzenie statusu? Przecie偶 G枚teborg to w艂a艣nie takie miasto. Ludzie na stanowiskach nale偶膮 do takich krety艅skich organizacji.

鈥 Nawet przez my艣l mi to nie przesz艂o 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 A co, gdyby si臋 do ciebie odezwali z Coldinu?

鈥 No, to mo偶e by膰 wystarczaj膮co tajne. Nikt nie wie, 偶e jest si臋 cz艂onkiem.

鈥 Perners powiedzia艂 mi jeszcze o czym艣. Nie jest pewien, czy sam zakon bra艂 w tym udzia艂, ale ca艂kiem niedawno odby艂o si臋 takie posadzenie krzy偶a, w 1997 roku, w Eriksbergu.

鈥 W Eriksbergu jest krzy偶 Coldinu?

鈥 Tak. Postawili go 18 sierpnia 1997 roku.

鈥 Postawili? Kto?

鈥 Nie wiem.

18 sierpnia 1997 roku. Pami臋ta艂 t臋 dat臋. To by艂a jedna z niewielu dat, kt贸re zapami臋ta艂, tak jak si臋 pami臋ta dzie艅 swoich urodzin. 18 sierpnia 1997 roku odby艂 si臋 pogrzeb jego przyjaciela Matsa.

鈥 To by艂o przy 贸wczesnej stoczni 呕eglugi Wschodnioindyjskiej w Eriksbergu 鈥 doda艂a Aneta. Na jednym z falochron贸w. Perners m贸wi艂, 偶e chyba Pir 4. 鈥 Zn贸w zajrza艂a do notatnika. 鈥 Oddano dziewi臋膰 strza艂贸w z armaty.

Winter bez pukania wszed艂 do pokoju Ringmara. Drzwi by艂y uchylone. Ringmar sta艂 przy biurku. Chyba w艂a艣nie zamierza艂 wyj艣膰. Mia艂 na sobie kurtk臋.

鈥 Wychodzisz?

鈥 Nie, w艂a艣nie przyszed艂em.

鈥 Osiem strza艂贸w 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 S艂ucham?

鈥 To pasuje! Musimy o tym porozmawia膰. Mo偶esz zdj膮膰 kurtk臋?

鈥 Jeste艣 bardzo podniecony.

鈥 Mo偶e mam pow贸d. Nie jestem pewien. Pr贸buj臋 doszuka膰 si臋 zwi膮zku. Potrzebuj臋 pomocy.

鈥 Okej. 鈥 Ringmar zdj膮艂 kurtk臋 i powiesi艂 j膮 na wieszaku.

鈥 Rozmawia艂em przed chwil膮 z 脰bergiem. Mamy osiem strza艂贸w. Wystrzelono osiem razy z tego samego pistoletu. Jeste艣my tego pewni. Jeden pocisk w aucie na 脛lvsborgsbron, trzy w albo wok贸艂 domu Sellberga, cztery w ciele Sellberga. Razem osiem strza艂贸w. Brakuje jeszcze jednego.

鈥 Jednego? Co masz na my艣li?

鈥 Zosta艂 ostatni pocisk. Z tego pistoletu zostanie wystrzelony jeszcze jeden! Magazynek TT mie艣ci osiem kul, wiem, ale mo偶na przecie偶 prze艂adowa膰.

鈥 Teraz naprawd臋 nie mam poj臋cia, o czym m贸wisz, Eriku.

Winter powiedzia艂 mu, czego si臋 dowiedzia艂a Aneta.

鈥 Salwa honorowa, dziewi臋膰 wystrza艂贸w.

鈥 Nie posuwasz si臋 troch臋 za daleko?

鈥 Mo偶e tak. Ale ja鈥 Przecie偶 to musi mie膰 jakie艣 znaczenie, ten krzy偶 w samochodzie. 鈥 Wyj膮艂 z kieszeni zdj臋cie. 鈥 Ten krzy偶. To si臋 jako艣 艂膮czy. To jest jaki艣 komunikat.

鈥 Od kogo?

鈥 Nie wiem.

鈥 Od mordercy?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Morderca chce nam co艣 powiedzie膰?

鈥 Co w takim razie chce powiedzie膰, Bertil?

鈥 Nie wiem, Erik.

鈥 Boi si臋?

鈥 Boi kogo?

鈥 Swojego鈥 zleceniodawcy.

鈥 O czym m贸wisz?

鈥 Zosta艂 do tego zmuszony.

鈥 Do czego?

鈥 Do zamordowania Sellberga.

鈥 A reszta? Te inne strza艂y?

鈥 Nie wiem.

鈥 Zostawi艂 krzy偶 w samochodzie?

鈥 M贸g艂 to zrobi膰.

鈥 To cholerne auto to prawdziwa tajemnica. Jak ono si臋 tam znalaz艂o? Dlaczego? Kto to zrobi艂? Jak si臋 stamt膮d zabra艂?

鈥 Lars nic nie widzia艂.

鈥 Nie.

鈥 Powinien co艣 zobaczy膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie wiem.

鈥 Teraz nie nad膮偶am.

鈥 Zostawmy to 鈥 rzuci艂 Winter. 鈥 Przyjrzyjmy si臋 lepiej Rogerowi Edwardsowi. To jego samoch贸d. Zosta艂 skradziony. Przynajmniej on tak twierdzi. To mo偶e by膰 jego krzy偶.

鈥 Nawet go o to nie spyta艂e艣.

鈥 Chcia艂em zaczeka膰.

鈥 Na co?

鈥 Na to 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 A偶 si臋 czego艣 dowiem o krzy偶u Coldinu.

鈥 Mo偶e jest cz艂onkiem tej tajnej organizacji.

鈥 Musimy go zapyta膰.

鈥 A je艣li nie b臋dzie chcia艂 si臋 przyzna膰?

鈥 Mo偶e nadszed艂 czas, 偶eby go przymkn膮膰 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Bez 偶art贸w.

鈥 Na jakiej podstawie?

鈥 Zobaczymy. Sprawdzimy jego DNA.

鈥 My艣lisz o budce telefonicznej?

鈥 Tak, mi臋dzy innymi. I o tym krzy偶u. 鈥 Zn贸w wskaza艂 na zdj臋cie. Teraz nie b艂yszcza艂o. 艢wiat艂o w pokoju Ringmara by艂o przyt艂umione. Okna wychodzi艂y na wsch贸d. S艂o艅ce znajdowa艂o si臋 teraz po drugiej stronie budynku.

鈥 Przeszukamy jego dom? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 To ca艂kiem niez艂y pomys艂.

鈥 Mo偶e znajdziemy pistolet.

鈥 Nie.

鈥 Nie?

鈥 Nie. Tam go nie ma.

鈥 Gdzie w takim razie jest?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Zosta艂 gdzie艣 wyrzucony?

鈥 Nie, jeszcze nie.

鈥 Jeszcze nie? Nie zosta艂 wyrzucony, ale nied艂ugo zostanie?

鈥 Tak. Padnie jeszcze jeden strza艂. W sumie dziewi臋膰 strza艂贸w.

鈥 Do kogo?

鈥 Gdyby艣my to wiedzieli, puzzle by艂yby gotowe. I zapobiegliby艣my morderstwu.

鈥 Powinni艣my to wiedzie膰, Eriku? Powinni艣my si臋 domy艣la膰? Dobrze wytypowa膰? Doj艣膰 do tego dzi臋ki procesowi my艣lowemu?

鈥 Nie. Jeszcze za wcze艣nie.


Aneta podnios艂a wzrok znad komputera. Na jej biurko pad艂 cie艅.

鈥 Chcesz, 偶ebym z艂o偶y艂 podanie o przeniesienie? 鈥 zapyta艂 Halders.

鈥 Dlaczego mia艂by艣 to robi膰, Fredriku?

鈥 Chyba si臋 domy艣lasz!

Rozejrza艂a si臋. Kilku koleg贸w siedzia艂o w drugim ko艅cu open space. Chyba nie us艂yszeli. Wiele os贸b si臋 tu przenios艂o, kiedy zacz膮艂 si臋 remont komendy. Ona nawet to polubi艂a. Nie by艂o mowy o prywatno艣ci, ale w pracy tego nie potrzebowa艂a, nie w tym sensie. Zw艂aszcza nie w tej chwili.

鈥 Wyjd藕my na chwil臋 鈥 powiedzia艂a, wstaj膮c od biurka.

鈥 Wcale nie musisz 鈥 odpar艂 Halders.

鈥 Ale chc臋.

呕adne z nich si臋 nie odzywa艂o, kiedy szli korytarzem o ceglanych 艣cianach. To by艂y chyba najbrzydsze korytarze 艣wiata, ale gdyby mia艂y by膰 remontowane albo wymieniane, rozwali艂oby to ca艂y budynek. Mo偶e to by nie by艂o takie z艂e. To by艂 bardzo brzydki budynek. Czasami sprawia艂, 偶e ludzie w nim pracuj膮cy te偶 byli brzydcy. Aneta wierzy艂a w takie rzeczy. Dom jest cz臋艣ci膮 duszy cz艂owieka. Mia艂a go w sobie po swoich afryka艅skich rodzicach. Ale nie chodzi o wystr贸j ani o sprz臋ty. To co艣 innego, wa偶niejszego.

Teraz nie mia艂a domu.

Jej rodzice powiedzieliby, 偶e dlatego teraz jej nie ma. 呕e wi臋ksza cz臋艣膰 niej znikn臋艂a.

Poszli na skwer przy komendzie.

Halders zacz膮艂 kopa膰 sterty li艣ci.

鈥 To bardzo przyjemne 鈥 powiedzia艂. 鈥 Mo偶na wy艂adowa膰 agresj臋.

鈥 Ja nie mam w sobie agresji.

鈥 Nie. Ty nie.

鈥 Co chcia艂e艣 powiedzie膰, Fredriku?

鈥 Nic. Absolutnie nic.

鈥 Je艣li znowu mamy tak rozmawia膰, to r贸wnie dobrze mog臋 wr贸ci膰 do pracy.

Halders kopn膮艂 kolejn膮 kupk臋 li艣ci. Powinien uwa偶a膰. To by艂o jak kopniaki w powietrze, 偶adnego oporu. To nie by艂o dobre dla kolan. Zatrzyma艂 si臋.

鈥 By艂em dzisiaj na szkierach. W po艂udniowej cz臋艣ci.

鈥 Domy艣li艂am si臋. Z Erikiem.

鈥 Zostawmy go. Chcia艂em ci tylko powiedzie膰, 偶e widzia艂em 艣wiat艂o. Zrozumia艂em, 偶e tak w艂a艣nie trzeba 偶y膰. Blisko morza.

鈥 G枚teborg le偶y blisko morza. Ale chyba chodzi ci o mieszkanie tu偶 nad samym morzem.

鈥 Jak najbli偶ej morza.

鈥 Nigdy przedtem o tym nie m贸wi艂e艣, Fredriku.

鈥 Bo dopiero dzisiaj zobaczy艂em to 艣wiat艂o.

鈥 Mieszkanie tam oznacza chyba izolacj臋.

鈥 Teraz te偶 mieszkam w izolacji 鈥 powiedzia艂.

Aneta si臋 nie odezwa艂a.

鈥 Wr贸膰 do domu, Aneto.

Teraz ona kopn臋艂a stert臋 li艣ci. Lekki, spokojny wymach nog膮. Nadal 偶adnej agresji.

鈥 Albo wybierz si臋 z nami na wycieczk臋 na szkiery. Mo偶e w ten weekend. Ty, ja i dzieciaki. Pytaj膮 o ciebie.

鈥 Okej 鈥 zgodzi艂a si臋.



22:15


WRACALI NA WYSP臉. Teraz Stora K盲ll枚 znajdowa艂a si臋 po lewej stronie. Na niebie nadal 艣wieci艂o s艂o艅ce. Tak w艂a艣nie my艣la艂a: nadal 艣wieci s艂o艅ce.

Widzia艂a o艣rodek. Wygl膮da艂 jak wi臋zienie. Wygl膮da艂, jakby by艂 otoczony murem. Nie by艂o tam nikogo, w ka偶dym razie ona nikogo nie widzia艂a. Wszyscy musieli le偶e膰 w 艂贸偶kach. Niewa偶ne, czy komu艣 chcia艂o si臋 spa膰, czy nie.

Zauwa偶y艂a, 偶e kto艣 stoi na ko艅cu pomostu. Odleg艂o艣膰 by艂a bardzo du偶a. Tamten kto艣 nie m贸g艂 jej widzie膰. A tym bardziej rozpozna膰.

Nagle zachichota艂a. Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰.

鈥 Co jest? 鈥 odezwa艂 si臋 ten, co siedzia艂 na dziobie.

艁贸dka zwolni艂a, silnik ju偶 tak nie ha艂asowa艂. Nie trzeba by艂o krzycze膰.

Nie odpowiedzia艂a.

Ch艂opak spojrza艂 w stroni臋 kolonii i pomostu.

鈥 Pewnie nied艂ugo zaczn膮 ci臋 szuka膰. 鈥 U艣miechn膮艂 si臋. 鈥 Chyba teraz musicie i艣膰 do 艂贸偶ek?

Nadal si臋 nie odzywa艂a. O艣rodek zosta艂 w tyle, op艂yn臋li wielk膮 ska艂臋. Zobaczy艂a k膮pielisko. Pomosty. To tam mia艂a i艣膰. Nagle skr臋ci艂a w prawo, zamiast i艣膰 w lewo. By艂a na samym szczycie. Czy szuka艂a tam innej 艣cie偶ki, kt贸ra prowadzi艂aby do wody? Czy nie sz艂a ni膮 nigdy przedtem?

I nagle, nieoczekiwanie, znalaz艂a si臋 po drugiej stronie wyspy. Z drugiej strony te偶 by艂o morze. Tam te偶 mog艂a p艂ywa膰.

Powiedzia艂, 偶e da si臋 tam, w zatoczce. Za pomostem. Przecie偶 dzisiaj nie ma ta艅c贸w, powiedzia艂. Nikogo tam nie ma.

Id藕 tam. Ja ci poka偶臋.

A teraz siedzia艂a w tej 艂贸dce. Min臋li wie偶臋 do skok贸w. Kiedy艣 skoczy艂a z najwy偶szego poziomu. Wszyscy byli pod wra偶eniem. Ja nigdy bym si臋 nie odwa偶y艂a, powiedzia艂a jedna z najm艂odszych dziewczynek. Nigdy! Zrobisz to, jak b臋dziesz du偶a, powiedzia艂a. Du偶a. Sama my艣la艂a o sobie, 偶e jest ju偶 du偶a. Na koloniach nie by艂o trudno czu膰 si臋 du偶ym. Poza ni膮 by艂o tylko kilkoro du偶ych, o ile mo偶na by艂o ich tak nazwa膰.

Mo偶e tylko jeden.

Nagle zapragn臋艂a, 偶eby by艂 z ni膮, w tej 艂odzi.

Dlaczego go nie poprosi艂a, 偶eby si臋 z ni膮 wybra艂 wieczorem? Powinien z ni膮 i艣膰.

艁贸d藕 zn贸w przy艣pieszy艂a. Czu艂a to ca艂ym cia艂em. Dzi贸b odrywa艂 si臋 od wody.

I nagle zrozumia艂a, kto sta艂 na pomo艣cie.

To by艂 Christian.

Sta艂 i rozgl膮da艂 si臋 za ni膮.


30


WINTER MIJA艁 DOM EDWARDSA DWA RAZY. Wielki dom jak na samotnego m臋偶czyzn臋. Mo偶e kiedy艣 tak nie by艂o. Nadszed艂 czas, 偶eby si臋 czego艣 dowiedzie膰.

Zaparkowa艂 na ulicy. Ani 艣ladu samochodu Edwardsa. Przy domu sta艂 gara偶. Mo偶e tam go ukry艂. M贸wi艂, 偶e nie chce wozu z powrotem. Trauma po kradzie偶y albo co艣 w tym rodzaju.

Winter zadzwoni艂. Dzwonek przy drzwiach zabrzmia艂 jak gong. Spodziewa艂 si臋 w tym domu suchszego d藕wi臋ku. Zn贸w nacisn膮艂 guzik. Bardzo prosty, plastikowy. On te偶 nie pasowa艂 do tego odg艂osu.

Drzwi si臋 otworzy艂y. Winter pomy艣la艂, 偶e Edwards w pierwszej chwili go nie pozna艂. Ale tu chodzi艂o o co艣 innego. Edwards patrzy艂 na co艣 za jego plecami. Winter odwr贸ci艂 si臋. Ulic膮 przeje偶d偶a艂 samoch贸d, toyota corolla. Zapami臋ta艂 numer rejestracyjny. Warto to pami臋ta膰? Widzia艂 szybko przesuwaj膮ce si臋 profile, kobieta i m臋偶czyzna. Potem auto stawa艂o si臋 coraz mniejsze. Jecha艂o w stron臋 L氓ngedragsskolan.

鈥 Kto艣 znajomy?

鈥 Nie.

Teraz Edwards popatrzy艂 na niego.

鈥 Czego pan chce?

鈥 Ma pan chwil臋?

Spojrzenie Edwardsa zn贸w gdzie艣 ulecia艂o. Jego oczy nie by艂y rozbiegane, jego oczy lata艂y.

鈥 Nie.

鈥 S艂ucham?

鈥 Nie mam czasu 鈥 powt贸rzy艂 Edwards.

鈥 Co pan zamierza robi膰?

鈥 Musz臋 wyj艣膰. Interesy.

Mia艂 na sobie szorty i wymi臋t膮 lnian膮 koszul臋. By艂 boso, nieogolony. Winter czu艂 w jego oddechu alkohol, cho膰 nie sprawia艂 wra偶enia pijanego.

鈥 Niech pan nie zmy艣la 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Wszyscy maj膮 dla mnie czas. Albo mnie pan wpu艣ci i porozmawiamy, albo p贸jdzie pan ze mn膮.

鈥 Dok膮d?

鈥 Do mnie do domu, rzecz jasna. Ale nie domu domu. Mam na my艣li pok贸j do rozm贸w na komendzie.

鈥 Pok贸j do rozm贸w? Teraz tak si臋 to nazywa?

鈥 Tak. Co pan na to, panie Edwards?

Edwards odsun膮艂 si臋 od drzwi. Winter wszed艂. Pod艂oga w przedpokoju by艂a wy艂o偶ona b艂臋kitnymi p艂ytkami. Pewnie ogrzewanie pod艂ogowe. Edwardsowi nie marzn膮 stopy.

鈥 T臋dy 鈥 powiedzia艂.

Poszli do salonu po艂膮czonego z kuchni膮. By艂y tam te偶 drzwi do ogrodu, w kt贸rym prawie nie by艂o trawy. G艂贸wnie kamienne p艂yty. Praktyczne, je艣li si臋 du偶o wyje偶d偶a.

Edward zatrzyma艂 si臋 na 艣rodku pokoju. Jego spojrzenie poszybowa艂o do pozbawionego drzew ogrodu.

Winter wyj膮艂 krzy偶, nadal tkwi膮cy w plastikowym woreczku. Zrobi艂 kilka krok贸w i pokaza艂 mu go.

鈥 Co to jest? 鈥 zapyta艂.

Edwards nie m贸g艂 si臋 skoncentrowa膰 na krzy偶u. Jego spojrzenie gdzie艣 lecia艂o, odlatywa艂o.

鈥 Prosz臋 go potrzyma膰 鈥 powiedzia艂 Winter, wk艂adaj膮c mu do r臋ki krzy偶. Edwards wzi膮艂 go odruchowo. 鈥 Niech pan go obejrzy

Edward popatrzy艂 na krzy偶. Potem na Wintera.

鈥 Co to jest? 鈥 zapyta艂.

鈥 My艣la艂em, 偶e pan mi pomo偶e to wyja艣ni膰.

鈥 Nie mog臋 panu pom贸c. Nie wiem, co to jest.

Pr贸bowa艂 pozby膰 si臋 krzy偶a, ale Winter nie chcia艂 go od niego wzi膮膰.

鈥 To jest krzy偶 鈥 powiedzia艂.

鈥 Tak, tyle to sam widz臋. Ale chyba nie o to pan pyta.

鈥 Nie.

鈥 A o co pan pyta?

鈥 By艂 w pa艅skim samochodzie 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

Edwards nie odpowiedzia艂.

鈥 Znale藕li艣my go podczas ogl臋dzin 鈥 doda艂 Winter.

Edwards jeszcze raz spojrza艂 na krzy偶, przelotnie. Potem jego spojrzenie zn贸w ulecia艂o, tym razem na zach贸d, w stron臋 morza. Nie by艂o daleko, zaledwie kilkaset metr贸w w linii prostej.

鈥 C贸偶, nie mam poj臋cia 鈥 powiedzia艂.

Zrobi艂 kilka krok贸w, podszed艂 do sto艂u i od艂o偶y艂 krzy偶. Skoro Winter nie chcia艂 go przyj膮膰 z powrotem鈥 Nie chcia艂 go d艂u偶ej trzyma膰. Mo偶e parzy艂 go w palce. Winter zauwa偶y艂, 偶e chowa d艂o艅 w wielkiej kieszeni szort贸w.

鈥 Moje auto zosta艂o skradzione 鈥 powiedzia艂. 鈥 Na pewno kt贸ry艣 ze z艂odziei go zgubi艂.

鈥 To jest zakon 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 S艂ucham?

鈥 Ten krzy偶 nale偶y do pewnego zakonu. Nazywa si臋 Zakon Coldinu. Dzia艂a r贸wnie偶 w naszym mie艣cie. Ma zwi膮zek z morzem.

鈥 Ach tak?

鈥 Zna go pan?

鈥 Nie.

鈥 Jest pan cz艂onkiem Zakonu Coldinu?

鈥 Nic mi o tym nie wiadomo.

To nie wygl膮da艂o na 偶art. Nic, co m贸wi艂, nie mia艂o by膰 偶artem. Winter odnosi艂 wra偶enie, 偶e czyta rol臋 z kartki. Jakby ju偶 wcze艣niej zna艂 swoje kwestie. Spotka艂 si臋 ju偶 z czym艣 takim. Kilka razy. To wszystko wygl膮da艂o na鈥 przemy艣lane. Jakby si臋 spodziewa艂 jego wizyty i wiedzia艂, o co zapyta. O co w tym wszystkim chodzi.

鈥 Mo偶e sam pan nie wie 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 To bardzo tajne bractwo.

鈥 Czy to ma by膰 jaki艣 偶art?

鈥 Tak. Ma pan jakie艣 zwi膮zki z morzem, panie Edwards?

鈥 Teraz nie rozumiem.

鈥 Morze. Jest tam. 鈥 Winter ruchem g艂owy wskaza艂 na zach贸d. 鈥 Czy pan tam bywa? 呕egluje na przyk艂ad?

鈥 Teraz ju偶 nie.

鈥 Ma pan 偶agl贸wk臋?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego sko艅czy艂 pan z 偶eglowaniem?

鈥 Co to, u diab艂a, ma z czymkolwiek wsp贸lnego?

鈥 Prosz臋 odpowiedzie膰 na pytanie.

鈥 Dlaczego sko艅czy艂em z 偶eglowaniem? Znudzi艂o mi si臋 po prostu. A pan 偶egluje?

鈥 Teraz ju偶 nie.

鈥 No prosz臋.

鈥 Kiedy by艂em m艂ody, sp臋dza艂em du偶o czasu na po艂udniowych szkierach 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Mieli艣my dom na Styrs枚. 鈥 Urwa艂. Nie by艂 pewien, czy Edwards go s艂ucha. Najwyra藕niej s艂ucha艂 czego艣 innego. Jakby kto艣 inny sta艂 w pokoju i z nim rozmawia艂. Mo偶e jest wariatem. S艂yszy r贸wnocze艣nie r贸偶ne g艂osy. Jest w nim jakie艣 szale艅stwo. Ma dziwny 偶ar w oczach.

Ten 偶ar zamigota艂 mocniej, kiedy wspomnia艂 o po艂udniowych szkierach. Spojrzenie Edwardsa opad艂o na pod艂og臋. Winter te偶 popatrzy艂 w d贸艂. Pod艂og臋 zrobiono z g艂adkich 艣wierkowych desek. Pod stopami Edwardsa na pewno by艂y przyjemne i ciep艂e.

鈥 Ma pan jakie艣 zwi膮zki z po艂udniowymi szkierami, panie Edwards?

Edward nie odpowiedzia艂. Potrz膮sn膮艂 tylko g艂ow膮, ze wzrokiem wci膮偶 wbitym w pod艂og臋. Dziwnie to wygl膮da艂o.

鈥 Nigdy pan nie mia艂 偶adnych zwi膮zk贸w?

Edwards podni贸s艂 wzrok. Wygl膮da艂, jakby si臋 zastanawia艂, co powiedzie膰. To nie by艂o takie proste: tak albo nie. Ale nadal mia艂 w oczach ten szczeg贸lny 偶ar.

鈥 Nigdy鈥 nie mia艂em 鈥 powiedzia艂.

鈥 Czego?

鈥 Tego, o co pan pyta艂. O szkiery.

鈥 Mia艂em wra偶enie, 偶e pan si臋 waha.

鈥 Czasem cz艂owiek zapomina. Nie wszystko z przesz艂o艣ci mo偶na pami臋ta膰.

鈥 O czym pan zapomnia艂?

鈥 Co to za pytanie? Je艣li zapomnia艂em, to chyba znaczy, 偶e nie pami臋tam, nie?

鈥 Czasem tak si臋 dzieje 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Czasem r贸偶ne rzeczy si臋 przypominaj膮. Mo偶e przyj艣膰 taki moment, 偶e wszystko wr贸ci.

Edwards nie odpowiedzia艂. Wie, o czym m贸wi臋, pomy艣la艂 Winter. Tak, do diab艂a, by艂 tam. To cz臋艣膰 jego przesz艂o艣ci. Przynale偶y tam.

Edwards wygl膮da艂, jakby chcia艂 si臋 zapa艣膰 pod drewnian膮 pod艂og臋. Ca艂y si臋 zgarbi艂, jakby nie mia艂 si艂 sta膰 prosto. Wygl膮da艂, jakby za chwil臋 mia艂 znikn膮膰. Jakby nie zosta艂o w nim wiele 偶ycia, pomy艣la艂 Winter. Prawie jakby przestawa艂 oddycha膰.

鈥 Br盲nn枚 鈥 rzuci艂 Winter.

Nie widzia艂 oczu Edwardsa. Jego spojrzenie te偶 zapad艂o si臋 pod pod艂og臋. Winter w膮tpi艂, czy kiedykolwiek wr贸ci.

鈥 Czy co艣 pana 艂膮czy z Br盲nn枚?

W pierwszej chwili Edwards nie zareagowa艂. Potem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nagle Winter pomy艣la艂 o jego g艂osie. Chcia艂 jeszcze raz us艂ysze膰 jego g艂os. Co艣 si臋 z nim dzia艂o. Zmieni艂 si臋 podczas ich rozmowy. Przes艂uchania. On te偶 si臋 zapad艂, prawie znikn膮艂. Sta艂 si臋 g艂osem kogo艣 innego.

Ju偶 kiedy艣 go s艂ysza艂.

Nagle poczu艂 ch艂贸d w ca艂ym ciele. Nap艂ywa艂 od strony pod艂ogi. Jakby sta艂 na lodzie.

鈥 Niech mi pan opowie o Br盲nn枚 鈥 powiedzia艂.

鈥 ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU! 鈥 krzykn膮艂 Edwards.

Nadal nie odrywa艂 wzroku od pod艂ogi. Wygl膮da艂, jakby potrzebowa艂 kaftana bezpiecze艅stwa, cho膰 si臋 nie rusza艂. A jego g艂os si臋 wznosi艂, nie opada艂. Posun膮艂em si臋 za daleko, pomy艣la艂 Winter. Musz臋 si臋 troch臋 cofn膮膰.

Usiad艂 na sofie. Edwards m贸g艂 j膮 kupi膰 w House. St贸艂 tak samo. Ma pieni膮dze, przynajmniej kiedy艣 mia艂.

Edwards spojrza艂 na niego.

Teraz wygl膮da艂 na troch臋 spokojniejszego. Wr贸ci艂 do stanu: martwy w trzech czwartych.

鈥 Przepraszam 鈥 rzuci艂.

鈥 Nie ma za co przeprasza膰. Nie jest 艂atwo nad膮偶y膰 za moimi pytaniami. Za moimi my艣lami, powinienem raczej powiedzie膰.

鈥 Jestem tylko troch臋 zm臋czony.

鈥 Nie by艂 pan przygotowany na moj膮 wizyt臋 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 A gdzie jest pa艅ski samoch贸d, tak poza tym?

鈥 Co?

鈥 Pa艅ski samoch贸d. Gdzie on jest?

鈥 Sprzeda艂em go.

鈥 Rozumiem.

鈥 Radz臋 sobie bez samochodu.

鈥 Bez sensu jest mie膰 samoch贸d, je艣li go kradn膮, prawda?

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Co pan robi艂 tamtego ranka? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Kt贸rego ranka?

鈥 Kiedy nie by艂o pa艅skiego auta. Kiedy m贸j kolega znalaz艂 je na 脛lvsborgsbron.

鈥 Chyba ju偶 o tym m贸wi艂em.

鈥 Zapomnia艂em 鈥 o艣wiadczy艂 Winter z u艣miechem.

鈥 Chodzi艂em troch臋 po okolicy. Czasem tak robi臋. Mam problemy ze snem.

Winter ws艂uchiwa艂 si臋 w jego g艂os, w jego melodi臋, je艣li mo偶na to tak nazwa膰. Nie rozpoznawa艂 tego, co s艂ysza艂. To by艂a tylko chwila. Kiedy ten g艂os si臋 zapad艂. Mo偶e wcale tak nie by艂o.

Kiedy wraca艂 do miasta, zadzwoni艂a kom贸rka. Odebra艂. Us艂ysza艂 znajomy g艂os.

鈥 Mo偶emy si臋 gdzie艣 spotka膰? 鈥 zapyta艂 Benny Vennerhag. 鈥 Gdzie艣, gdzie nie b臋d臋 musia艂 si臋 wstydzi膰.

鈥 A masz si臋 czego wstydzi膰?

鈥 Pokazywanie si臋 z tob膮 w miejscach publicznych mo偶e by膰 niem膮dre. Ludzie mog膮 to 藕le zinterpretowa膰.

鈥 Jacy ludzie?

鈥 Szwedzkie spo艂ecze艅stwo, rzecz jasna. Zreszt膮 ju偶 wiem, gdzie si臋 spotkamy.


Knajpa znajdowa艂a si臋 przy Smithska udden. Winter zostawi艂 auto na pustym parkingu. Poszed艂 do baraku, kt贸ry w sezonie by艂 kawiarni膮. Kto艣 opar艂 o 艣cian臋 wy艣cigowy rower. Wygl膮da艂o to jak stylizacja do zdj臋cia: nowa wy艣cig贸wka na tle zniszczonej 艣ciany. Na kierownicy wisia艂 kask w kolorze czerwony metalik.

Vennerhag siedzia艂 na ty艂ach, oparty o 艣cian臋, z twarz膮 wystawion膮 na s艂o艅ce. Mia艂 na sobie obcis艂y str贸j kolarski. Obok niego sta艂 plecak z mi臋kkiej sk贸ry. U艣miechn膮艂 si臋, kiedy Winter wyszed艂 zza rogu.

鈥 Czas na kaw臋 鈥 powiedzia艂 i wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po plecak.

鈥 Wygl膮da na to, 偶e masz mas臋 wolnego czasu 鈥 zauwa偶y艂 Winter.

鈥 To kwestia planowania, Eriku. A teraz mam akurat troch臋 luzu. 鈥 Vennerhag wyj膮艂 z plecaka papierow膮 torb臋. 鈥 Kupi艂em babeczki i dro偶d偶贸wki. Mo偶e chcesz to i to?

Winter nie odpowiedzia艂. Usiad艂 obok niego na sk艂adanym krze艣le. Drzwi baraku by艂y otwarte. W zamku tkwi艂 ma艂y p臋k kluczy. Krzes艂a musia艂 kto艣 wynie艣膰 ze 艣rodka. Mo偶e to by艂 nowy interes Benny鈥檈go. Teraz mia艂 przerw臋.

Vennerhag podni贸s艂 do g贸ry designerski termos.

鈥 Caff猫 latte z termosu.

鈥 Czy to si臋 da pi膰?

鈥 Post臋p, wszystko idzie do przodu.

Wyj膮艂 jeszcze dwa bia艂e porcelanowe kubki i postawi艂 je na poobijanej metalowej tacy. J膮 musia艂 te偶 przynie艣膰 z kawiarnianego baraku. Kubki wygl膮da艂y na kupione w wytwornym domu towarowym NK. Dobry kontrast, wygl膮da艂o to bardzo nowocze艣nie.

鈥 Jaki post臋p, Benny? Masz co艣 dla mnie?

鈥 Kaw臋 i dro偶d偶贸wki 鈥 odpar艂 Vennerhag z u艣miechem. Po艂o偶y艂 wypieki na tacy. Potem odkr臋ci艂 termos. 鈥 Ty te偶 powiniene艣 wsi膮艣膰 na rower, Eriku 鈥 powiedzia艂.

鈥 Ale偶 je偶d偶臋. Prawie codziennie, przy dobrej pogodzie.

鈥 To nigdy nie jest kwestia pogody. Jaki masz rower?

鈥 Nie pami臋tam. Chyba marki Crescent, tak mi si臋 wydaje. Trzy przerzutki. Dziesi臋膰 lat.

Vennerhag cmokn膮艂 j臋zykiem o podniebienie. Odkr臋ci艂 wewn臋trzn膮 zakr臋tk臋 i nala艂 kawy do kubk贸w. By艂a jasnobr膮zowa. Kolor Mulata, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Mog臋 ci za艂atwi膰 co艣 porz膮dnego, Eriku. Na tym badziewiu nie mo偶esz je藕dzi膰. Widzia艂e艣 m贸j. Potrzebujesz czego艣 w tym rodzaju.

鈥 Dzi臋kuj臋, nie.

鈥 Daj spok贸j.

Poda艂 kubek Winterowi.

鈥 Je艣li dalej tak b臋dziesz gada艂, nie wezm臋 nawet tej kawy 鈥 powiedzia艂 Winter, przyjmuj膮c kubek.

鈥 Musisz si臋 wi臋cej rusza膰, Eriku.

鈥 Przesta艅 ci膮gle nazywa膰 mnie Erikiem, bardzo ci臋 prosz臋.

鈥 Tak masz przecie偶 na imi臋 鈥 odpar艂 Vennerhag i ze spokojem 艂ykn膮艂 kawy. 鈥 Aaa, dobrze trzyma ciep艂o. We藕 troch臋 cukru. Tam jest. 鈥 Ruchem g艂owy wskaza艂 na tac臋. Popatrzy艂 na Wintera, u艣miechn膮艂 si臋 do niego. 鈥 Jazda na rowerze to 艣wietny rodzaj ruchu. Wydaje mi si臋, 偶e robisz si臋 troch臋 zbyt pe艂ny na twarzy.

鈥 Chcesz zn贸w zebra膰 ci臋gi?

鈥 Nie jest tak strasznie. Nie o to mi chodzi艂o. Ale kiedy cz艂owiek przestaje by膰 m艂ody, dobrze jest si臋 wi臋cej rusza膰.

Ju偶 ja bym mu pokaza艂 ruch, pomy艣la艂 Winter. Ale to by艂oby szczeniackie. Zreszt膮 ma racj臋. Nie wystarczy whisky i wino. Kiedy sko艅cz臋 pi臋膰dziesi膮t lat, b臋d臋 mia艂 twarz, jak膮 sobie wypracowa艂em. Mo偶e whisky i rower wy艣cigowy to dobra kombinacja, najpierw jedno, potem drugie.

鈥 Masz co艣 dla mnie, Benny?

艁ykn膮艂 kawy. By艂a naprawd臋 dobra.

鈥 Chodz膮 plotki o pewnym kontrakcie.

鈥 Kontrakt? Masz na my艣li morderstwo?

鈥 Tak.

鈥 Co to za plotki?

鈥 Plotki, plotki. Wiesz chyba, co to jest plotka.

鈥 Czasem mog膮 mie膰 do艣膰 solidne podstawy. Sk膮d pochodz膮 twoje?

鈥 My艣lisz, 偶e ci odpowiem?

鈥 Co m贸wi膮 te plotki?

鈥 呕e ten鈥 Sellberg zosta艂 zabity na zam贸wienie.

鈥 Czyje?

鈥 Brak informacji.

鈥 Kto wykona艂 zam贸wienie.

鈥 Brak informacji.

鈥 A kto wie?

Vennerhag 艂ykn膮艂 kawy. Tam, gdzie siedzieli, by艂o bardzo cicho, ale od dziesi臋ciu minut s艂ycha膰 by艂o, jak kto艣 za g贸r膮 stuka m艂otkiem. Kto艣 pracowa艂 przy swoim domku letniskowym. Cz臋艣膰 domk贸w w okolicy zosta艂a powoli, ale skutecznie przerobiona na prawdziwe wille. Nikt z wydzia艂u architektury urz臋du miasta nie zapuszcza艂 si臋 tu z pytaniami. Mo偶e Benny Boy kupi艂 ca艂e Smithska udden. Czarny przyl膮dek.

鈥 Czy to si臋 jako艣 wi膮偶e z samochodem porzuconym na 脛lvsborgsbron? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Brak informacji.

鈥 Przesta艅 gada膰 jak jaki艣 pieprzony trep.

鈥 Uspok贸j si臋, Erik.

鈥 Kontrakt, kontrakt. Ale dlaczego? Dlaczego kto艣 mia艂by zleca膰 zab贸jstwo Sellberga?

鈥 To chyba nie jest nic niezwyk艂ego.

鈥 Ale偶 tak. W moim 艣wiecie jest, Benny Boy. Morderstwa cz臋sto pope艂nia si臋 w afekcie, znienacka. W twoim 艣wiecie te sprawy wygl膮daj膮 inaczej.

鈥 呕yjemy w tym samym 艣wiecie, Erik.

鈥 Zamknij si臋.

Wiedzia艂, 偶e Vennerhag ma racj臋.

鈥 Nie chcesz swojej dro偶d偶贸wki, Erik?

鈥 S膮 jeszcze jakie艣 inne kontrakty?

鈥 Mo偶e.

鈥 Mo偶e? Zaczynamy si臋 do czego艣 zbli偶a膰.

鈥 Ale m贸wi臋 o plotkach.

鈥 Czy nowy kontrakt ma zwi膮zek ze starym?

鈥 Nie wiem, Erik.

鈥 Mo偶esz spr贸bowa膰 si臋 dowiedzie膰?

鈥 To niebezpieczne. I tak ju偶 za du偶o rozpytywa艂em.

鈥 Niebezpieczne? Dla ciebie?

鈥 Tak.

鈥 Nie wierz臋.

鈥 Wiem to ze鈥 藕r贸de艂 bliskich wielkim bossom.

鈥 Bossom?

Vennerhag wzi膮艂 do r臋ki babeczk臋. Obejrza艂 j膮 dok艂adnie, a potem od艂o偶y艂.

鈥 Ja jestem tylko ma艂膮 mr贸wk膮 鈥 powiedzia艂. 鈥 Wierz mi, Erik.

鈥 M贸wisz teraz o przemycie narkotyk贸w, Benny?

Vennerhag nie odpowiedzia艂. To te偶 by艂a odpowied藕.

鈥 Czy to w tych kr臋gach zawarto ten kontrakt?

鈥 Nie wiem, czy akurat w tamtych. Ale informacje pochodz膮 stamt膮d.

鈥 Kto to jest?

鈥 Jak to kto? Nie zamierzam ujawnia膰 藕r贸de艂. Przecie偶 wiesz o tym, do diab艂a.

鈥 Wok贸艂 kogo kr膮偶膮 te informacje? Kto jest wielkim bossem? Najwi臋kszym?

Vennerhag nie odpowiedzia艂.

Winter odstawi艂 kubek. Trzyma艂 go d艂ugo, trzyma艂 w g贸rze. Rami臋 zacz臋艂o mu drga膰. O ma艂o nie upu艣ci艂 kawy.

鈥 Benny. Nie prosz臋 ci臋, 偶eby艣 ujawni艂 swoje 藕r贸d艂a. Ani 偶eby艣 powiedzia艂, kto zleci艂 kontrakt. Ani kto鈥

鈥 Tego nie wiem 鈥 przerwa艂 mu Vennerhag. 鈥 I nie chc臋 wiedzie膰.

鈥 Dobrze. Chc臋 tylko wiedzie膰, jakie nazwisko si臋 wymienia. Musi by膰 jakie艣 nazwisko. Zawsze jest, wiesz przecie偶. Nazwisko. Niewinne nazwisko.

Vennerhag si臋 za艣mia艂. W ciszy zabrzmia艂o to zaskakuj膮co g艂o艣no. Uderzenia m艂otka usta艂y ju偶 wcze艣niej. R贸wnie dobrze mogli siedzie膰 na najdalszym kra艅cu 艣wiata. To by艂 ich wsp贸lny 艣wiat.

Vennerhag po raz pierwszy zacz膮艂 zdradza膰 oznaki zdenerwowania. Ugryz艂 kawa艂ek dro偶d偶贸wki i zacz膮艂 prze偶uwa膰, cho膰 wygl膮da艂o na to, 偶e ciasto jest bez smaku. Winter nie by艂 g艂odny. A kawa na pewno ju偶 wystyg艂a. Jeden 艂yk czy dwa. Za ma艂o na przekupstwo.

Vennerhag prze艂kn膮艂.

鈥 Nie musz臋 ci podawa膰 偶adnego nazwiska, Erik. Potrafisz my艣le膰 sam.

鈥 Na tym 艣wiecie jest wiele nazwisk, Benny.

鈥 Coraz wi臋cej 鈥 doda艂 Vennerhag.

鈥 Jeste艣 jednym z nich?

鈥 Co to jest, kurwa, Erik!

鈥 Wygl膮da na to, 偶e masz tam swoje miejsce.

鈥 呕a艂uj臋, 偶e ci kiedykolwiek pomaga艂em. 呕e tu przyszed艂em. 鈥 Vennerhag wyla艂 resztk臋 kawy na traw臋. 鈥 Dzi臋kuj臋 za towarzystwo.

鈥 Doceniam twoj膮 pomoc, Benny.

鈥 Nazywaj膮c mnie baronem narkotykowym?

鈥 Nigdy tego nie powiedzia艂em.

鈥 Ale to mia艂e艣 na my艣li.

鈥 Nie. Cofam to. Jeste艣 jednym z tych dobrych w twoim 艣wiecie, Benny. Inaczej nie siedzia艂bym tu z tob膮. Co艣 nas 艂膮czy, Benny. Ty i ja przeciwko nim.

鈥 Ha, ha, ha.

鈥 Mo偶e tym razem mogliby艣my dobra膰 si臋 im do sk贸ry.

鈥 Jak?

鈥 Kontrakt.

鈥 To nie ma nic wsp贸lnego z narkotykami.

鈥 Ach tak? Wiesz na pewno?

Vennerhag nie odpowiedzia艂. To te偶 by艂a odpowied藕.

鈥 Kim jest ten baron? 鈥 zapyta艂 Winter.

Spojrzenie Vennerhaga pow臋drowa艂o gdzie艣 ponad g贸r臋. Winter widzia艂 艣cie偶k臋 biegn膮c膮 na pla偶臋. Cz臋艣膰 by艂a zarezerwowana dla naturyst贸w. Zn贸w odezwa艂 si臋 m艂otek. Teraz regularniej, jakby cie艣la wreszcie odnalaz艂 rytm.

鈥 Rozmawia艂e艣 z Lott膮? 鈥 zapyta艂 Vennerhag, nie odrywaj膮c wzroku do g贸ry.

鈥 Tak.

鈥 Co powiedzia艂a?

鈥 Chce zostawi膰 przesz艂o艣膰 za sob膮.

鈥 Nie trzeba zostawia膰 wszystkiego 鈥 powiedzia艂 Vennerhag.

鈥 Odpu艣膰, Benny. Id藕 dalej.

鈥 Jestem teraz inny, Erik. Wiesz przecie偶. Widzisz to. I nie m贸wi臋 tylko o wadze. Gdyby tylko mog艂a mnie zobaczy膰. Gdybym m贸g艂 si臋 z ni膮 spotka膰, na pi臋膰 minut. Wiesz, 偶e do niej nie dzwoni艂em. Ani razu. A m贸g艂bym to zrobi膰. Ale nie robi臋.

鈥 Nie mog臋 jej zmusi膰, Benny.

鈥 Zapytaj j膮 jeszcze raz.

鈥 To nie ma sensu.

鈥 Jeszcze raz.

鈥 O co mam zapyta膰?

鈥 Tylko czy mog臋 do niej zadzwoni膰. Na pocz膮tek. Tylko kilka minut. Par臋 s艂贸w. Je艣li to nie zadzia艂a, to ju偶 nigdy nie b臋d臋 o tym m贸wi艂. Koniec. Wtedy odpuszcz臋. 鈥 Vennerhag pochyli艂 si臋 do przodu. Kolarski str贸j naci膮gn膮艂 mu si臋 na ramionach. Wygl膮da艂 jak sk贸ra. Czarna sk贸ra. 鈥 Wiesz, 偶e dotrzymuj臋 s艂owa. Czy to takie straszne? Ledwie kilka s艂贸w przez telefon.

鈥 Okej. Zapytam j膮. Ale to b臋dzie ostatni raz. A potem mo偶liwe, 偶e ju偶 nigdy si臋 do mnie nie odezwie.

鈥 Chyba nie mo偶e odepchn膮膰 r贸wnie偶 ciebie? W艂asnego brata?

鈥 Zapytam.

Vennerhag pokiwa艂 g艂ow膮. Wsta艂.

鈥 Nie chcesz nic z tych pysznych wypiek贸w?

鈥 Nie mam ochoty, Benny. Troch臋 za s艂odkie.

Winter si臋 podni贸s艂.

Vennerhag z艂o偶y艂 swoje krzes艂o i wstawi艂 je do baraku. Winter poszed艂 w jego 艣lady. W 艣rodku pachnia艂o minionym latem, prawdziwym, nie babim. Zamkni臋te lato. Pachnia艂o dzieci艅stwem.

Wyszli na zewn膮trz. Vennerhag spojrza艂 na niego.

鈥 Lejon 鈥 powiedzia艂. 鈥 Christian Lejon.





31


NURKOWIE SCHODZILI W G艁ADKIE MORZE. Winter sta艂 w policyjnej 艂odzi i patrzy艂, jak s艂o艅ce zachodzi za nimi. Krzy偶 l艣ni艂 czerwono jak znak stopu. Winter zam贸wi艂 nurk贸w ze stra偶y przybrze偶nej.

鈥 Jak g艂臋boko tu jest? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie tak g艂臋boko 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 To jest praktycznie w obr臋bie szkier贸w.

Powierzchnia wody zn贸w si臋 wyg艂adzi艂a. Trudno by艂o sobie wyobrazi膰, 偶e tam w dole s膮 ludzie, 偶ywi czy martwi.

Winter zapali艂 corpsa. Wydmuchn膮艂 dym, kt贸ry skierowa艂 si臋 nad wysepki.

鈥 Zaczyna艂em my艣le膰, 偶e rzuci艂e艣 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 Dlaczego tak my艣la艂e艣?

鈥 Dawno nie widzia艂em, 偶eby艣 pali艂.

鈥 Pal臋. Ci膮gle jeszcze s膮 ludzie, kt贸rzy nie wszystko robi膮 jak nale偶y.

Ringmar si臋 za艣mia艂. Jego g艂os poni贸s艂 si臋 nad wod膮 i rozp艂yn膮艂 w powietrzu. 艢miech Ringmara m贸g艂 by膰 艣miechem mewy. Du偶o ich by艂o nad 艂odzi膮. Kr膮偶y艂y niecierpliwie, wyczekuj膮c, jak wszyscy.

Ringmar machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 krzy偶a. Kiedy s艂o艅ce zesz艂o jeszcze ni偶ej, straci艂 czerwon膮 barw臋. Teraz by艂 czarny, jak kolczasty kontur.

鈥 Zobaczymy, czy to prawda 鈥 powiedzia艂.

鈥 Prawda czy nie, to nie ma znaczenia. To trzeba zrobi膰, Bertil.

鈥 Mo偶e troch臋 za g艂臋boko wchodzimy w t臋 histori臋 z krzy偶em.

鈥 O co ci chodzi?

鈥 Bo to znaczy, 偶e wszystko zosta艂o zaplanowane.

鈥 Wszystko jest zaplanowane?

鈥 Tak, zaplanowane od pocz膮tku. Przez kogo艣. Kto艣 podrzuci艂 krzy偶 do samochodu i nada艂 sprawie kierunek. Wiedzia艂, 偶e si臋 domy艣limy albo dowiemy, co to za krzy偶. I 偶e w ko艅cu trafimy tutaj. I 偶e wyci膮gniemy wnioski, kt贸re wyci膮gn臋li艣my.

鈥 Wyci膮gn膮艂e艣 jakie艣 wnioski? Bo ja 偶adnych.

鈥 We藕my te dziewi臋膰 wystrza艂贸w 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Nawet to pami臋tam. Wydaje mi si臋 nawet, 偶e czyta艂em o pozwoleniu na oddanie tej salwy. Troch臋 by艂o z tym zabawy.

鈥 Dlaczego?

鈥 Tego ju偶 nie pami臋tam 鈥 odpowiedzia艂 Ringmar z u艣miechem.

鈥 A co ze strza艂ami?

鈥 Czy to si臋 nie wydaje troch臋 naci膮gane? 呕e tutaj te偶 chodzi o dziewi臋膰 strza艂贸w? W tej sprawie czy te偶 w sprawach? 呕e my si臋 tego doliczymy?

鈥 Nie jest trudno policzy膰 do dziewi臋ciu. Albo o艣miu.

鈥 Chodzi mi o zwi膮zek.

鈥 Sam powiedzia艂e艣, 偶e wszystko by艂o zaplanowane, nieprawda偶? Wytyczone.

鈥 Wi臋c mo偶e to z tym dziewi膮tym strza艂em jest troch臋 za proste.

鈥 Mo偶e w艂a艣nie jest proste 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Mo偶e oni chc膮, 偶eby艣my si臋 na tym skupili. Licz膮 na to. A tak naprawd臋 chodzi o co艣 zupe艂nie innego.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Co艣 zupe艂nie innego 鈥 powt贸rzy艂 Ringmar. 鈥 Wiedzieli, czego si臋 dowiemy i co prawdopodobnie pomy艣limy.

鈥 Sprawdzamy r贸偶ne mo偶liwo艣ci, Bertil. To jedyne, co mo偶emy zrobi膰.

鈥 Uk艂adanie puzzli. To masz na my艣li?

鈥 W艂a艣nie. To coraz bardziej przypomina puzzle.

鈥 Czy jakie艣 kawa艂ki le偶膮 tam, na dnie? 鈥 zapyta艂 Ringmar, wskazuj膮c na powierzchni臋 wody. Nadal by艂a przera偶aj膮co g艂adka. Woda wygl膮da艂a jak malowid艂o z o艂owiu i 偶elaza.

Nagle na powierzchni pojawi艂a si臋 fala. Ukaza艂a si臋 g艂owa nurka. Winter podni贸s艂 r臋k臋. Nurek pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Stawianie krzy偶y. Podrzucanie pistoletu. Je艣li mieli trzyma膰 si臋 planu, powinni przeszuka膰 dno rzeki. Trzymali si臋 planu. Nast臋pnego dnia Winter sta艂 na falochronie Pir 4 i spogl膮da艂 w czarn膮 wod臋 miasta. Na dnie morza nic nie znale藕li. Zreszt膮 niczego si臋 nie spodziewali. Ale warto by艂o spr贸bowa膰. Nie le偶a艂a tam, ale le偶a艂a gdzie indziej. Krzy偶 wskazywa艂 drog臋, inn膮 drog臋.

Halders wzi膮艂 g艂臋boki oddech.

鈥 Aaach, jak rze艣ko 鈥 powiedzia艂. 鈥 Czu膰 zim臋 w powietrzu.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Kiedy jecha艂 z Vasaplatsen, widzia艂 w mie艣cie co艣, co przypomina艂o szron. Od 脛lvsborgsbron miasto wygl膮da艂o jak przypudrowane. Na zachodzie rzeka przypomina艂a lodow膮 delt臋. Wsz臋dzie jest morze, pomy艣la艂, w r贸偶nych formach. Tu chodzi o morze.

Stali na ko艅cu falochronu. Krzy偶 Coldinu by艂 przymocowany do dr膮偶ka, a dr膮偶ek tkwi艂 w kamieniu, wystarczaj膮co du偶ym, 偶eby mu zapewni膰 stabilno艣膰. Cho膰 tutaj, w 艣rodku miasta, niepotrzebne by艂y drogowskazy dla 偶eglarzy. To by艂o dla niego. Czy ten krzy偶 mia艂 by膰 wskaz贸wk膮 dla niego? Jeszcze raz spojrza艂 w d贸艂. To byli ci sami nurkowie. Tym razem szukali innego rodzaju martwych obiekt贸w.

鈥 Dlaczego nie 鈥 powiedzia艂 Halders, patrz膮c na nurk贸w. Wygl膮dali jak cienie poruszaj膮ce si臋 w wodzie. 鈥 Ca艂kiem niez艂e miejsce, 偶eby si臋 pozby膰 broni.

鈥 Jeszcze nie 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co?

鈥 Jeszcze nie czas. Najpierw pistolet musi wystrzeli膰 dziewi臋膰 razy.

鈥 Mo偶e ju偶 to zrobi艂.

鈥 Nie, dowiedzieliby艣my si臋 o tym. B臋dziemy pierwszymi, kt贸rzy si臋 dowiedz膮.

鈥 To nie brzmi dobrze, Erik. Brzmi, jakby艣 sta艂 na linii strza艂u.

鈥 Nie, nie ja.

鈥 A jednak tu jeste艣my 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 I gapimy si臋 w wod臋.

鈥 Mog臋 si臋 myli膰 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Wtedy wyci膮gniemy szcz臋艣liwy los 鈥 stwierdzi艂 Halders. 鈥 Najlepsze, co mo偶e si臋 zdarzy膰, to to, 偶e si臋 oka偶e, 偶e si臋 mylisz.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Ciekawa metoda.

鈥 Mog臋 ci臋 nauczy膰, Fredrik.

鈥 Mo偶e wtedy b臋d臋 m贸g艂 zosta膰 komisarzem.

鈥 I tak nim zostaniesz.

鈥 Kiedy? Chyba nie, ten poci膮g raczej ju偶 odjecha艂. 鈥 Halders powi贸d艂 wzrokiem po rzece. W艂a艣nie przep艂ywa艂 脛lvsnabben w drodze do Klippan. 鈥 Prom odp艂yn膮艂.

鈥 Za rok o tej porze b臋dziesz mia艂 dodatkow膮 gwiazdk臋 na naramiennikach, Fredrik.

鈥 Tak s膮dzisz? Mo偶e wtedy oddadz膮 salw臋 honorow膮 r贸wnie偶 na moj膮 cz臋艣膰.

鈥 Tylko 偶eby艣 nie sta艂 na linii strza艂u.

鈥 Stewe w艂a艣nie wychodzi 鈥 powiedzia艂 Halders.

Pokaza艂a si臋 g艂owa nurka. Z maski 艣cieka艂a czarna woda. Pokaza艂 kciuk skierowany w d贸艂.

鈥 Maj膮 lokal przy Bellmansgatan 鈥 powiedzia艂a Aneta. 鈥 Coldinu.

鈥 By艂a艣 tam? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie. Ale uda艂o mi si臋 skontaktowa膰 z cz艂onkiem zarz膮du. Bertil co艣tam.

鈥 Dobrze.

鈥 Nie chcia艂 mi udost臋pni膰 listy cz艂onk贸w.

鈥 Wi臋c istnieje co艣 takiego.

鈥 Tak. I jest na niej ca艂kiem du偶o nazwisk.

鈥 Prosz臋, prosz臋.

鈥 Ale w ko艅cu uda艂o mi si臋 zdoby膰 kopi臋.

鈥 Na to liczy艂em, Aneto.

鈥 Oto ona.

Wr臋czy艂a mu dokument. Trzy albo cztery strony.

鈥 Czyta艂a艣?

鈥 Tak. Nie rozpozna艂am 偶adnego nazwiska.

鈥 Mo偶e pos艂uguj膮 si臋 fa艂szywymi 鈥 powiedzia艂 Winter.


Hans Norling zadzwoni艂 minut臋 po wyj艣ciu Anety. Komisarz z wydzia艂u narkotykowego, dawny znajomy. Razem patrolowali ulice, kiedy policjanci chodzili jeszcze po ulicach na piechot臋. Mia艂 wypadek motocyklowy ze skomplikowanym z艂amaniem nogi. Nigdy nie kopa艂 w stertach li艣ci.

鈥 Szuka艂e艣 mnie, Eriku.

鈥 Tak. Co masz na Christiana Lejona?

鈥 Lejon? C贸偶, du偶o albo nic, mo偶na powiedzie膰. Jest zamieszany w wiele spraw, ale ma艂o o tym wiemy.

鈥 Jak to mo偶liwe?

鈥 呕artujesz sobie?

鈥 Z kim trzyma?

鈥 Z nikim. Tak sobie kr膮偶y, mo偶na powiedzie膰.

鈥 Import-eksport?

鈥 Na to wygl膮da. Zarozumia艂y kutas. Wie, 偶e my wiemy, i tak dalej.

鈥 A co wiemy? A raczej wy.

鈥 Prawdopodobnie macza艂 palce w zalaniu miasta heroin膮.

鈥 Aresztowa艂e艣 go?

鈥 Kilka razy. Wygl膮da to tak, jakby艣 rozmawia艂 z w臋偶em.

鈥 Dlaczego?

鈥 On tak dziwnie, nieprzyjemnie syczy. Sprawia wra偶enie niebezpiecznego. Chyba jest bardzo gro藕ny. Spokojny, mi艂y i niebezpieczny. Wiesz, ilu ludzi z narkotykowego 艣wiatka zgin臋艂o w zesz艂ym roku?

鈥 Nie.

鈥 Czterech. Jeden tutaj i trzech za granic膮. O ile Niemcy i Dani臋 mo偶na uzna膰 za zagranic臋.

鈥 Byli blisko z Lejonem?

鈥 Nikt nie jest z nim blisko, Erik. Facet sprawia wra偶enie, jakby nie znosi艂 wszystkich.

鈥 Dlaczego?

鈥 Oczywi艣cie to wina spo艂ecze艅stwa. Jego rodzina zosta艂a 藕le potraktowana przez spo艂ecze艅stwo, wi臋c teraz si臋 m艣ci.

鈥 Tak powiedzia艂?

鈥 Tak.

鈥 Tak po prostu, otwarcie si臋 przyzna艂?

鈥 Jak najbardziej. Chyba jest z tego dumny.

鈥 Dumny z tego, 偶e jest przest臋pc膮 鈥 powt贸rzy艂 Winter. Pomy艣la艂 o Bennym Vennerhagu. O Bennym Cykli艣cie.

鈥 Tak. Jeszcze raz podkre艣lam: on wie, 偶e my wiemy.

鈥 Ma jakie艣 biuro?

鈥 Nic mi o tym nie wiadomo. Najcz臋艣ciej przesiaduje w Hotelu 11 w Eriksbergu.

鈥 Rozumiem.

鈥 Mieszka w pobli偶u. Styrfarten. Styrfarten 20 dok艂adnie. Niestety nigdy nie zosta艂em tam zaproszony.

鈥 Mog艂e艣 si臋 sam zaprosi膰.

鈥 To by艂o kusz膮ce. Ale mog艂oby nam utrudni膰 kilka zaplanowanych akcji.

鈥 Pods艂uchy?

鈥 A jak my艣lisz?

鈥 I co?

鈥 Jest 艣liski jak piskorz. Cwany. Ma wiele telefon贸w. Korzysta z cudzych aparat贸w. Czasem z satelity. Albo nie dzwoni ca艂ymi tygodniami.

鈥 Kto艣 go 艣ledzi艂?

鈥 Czasami. Zawsze niewinne spotkania. Ale ludzie, z kt贸rymi si臋 spotyka, nie zawsze s膮 niewinni.

鈥 Masz jak膮艣 list臋?

鈥 Ludzi, z kt贸rymi si臋 spotyka艂? Tak, o ile si臋 orientujemy.

鈥 Mog臋 j膮 dosta膰?

鈥 Jasne.

鈥 Wiesz, gdzie jest teraz? Dzisiaj? Jest w mie艣cie?

鈥 Dlaczego si臋 nim tak interesujesz?

鈥 Jego nazwisko pojawia si臋 w r贸偶nych miejscach. U nas te偶.

鈥 Co艣 szczeg贸lnego?

鈥 Chodzi o zamordowanie Bengta Sellberga.

鈥 A, tak, pytali艣cie u nas o niego. Ale u nas to nie jest znane nazwisko.

鈥 U nas za to tak.

鈥 Wi臋c Lejon mia艂by by膰 zamieszany w to morderstwo? To do niego niepodobne. Nie podejmuje takiego ryzyka.

鈥 Mo偶e tym razem zdecydowa艂 si臋 zaryzykowa膰.

鈥 Dlaczego?

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e to co艣 osobistego 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Ach tak?

鈥 Wtedy cz艂owiek zawsze jest got贸w ryzykowa膰.

鈥 Mo偶e tak by膰.

鈥 Jest co艣 szczeg贸lnego, co powinienem o nim wiedzie膰, Hans? Co艣 poza jego zwyk艂ym CV.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Co艣 osobistego. Co艣 prywatnego. Co艣, co chce zachowa膰 dla siebie, je艣li si臋 da.

鈥 Zamierzasz si臋 z nim spotka膰?

鈥 Tak s膮dz臋.

鈥 C贸偶鈥 co艣 osobistego鈥 Najwyra藕niej nie my艣li kutasem. Nie bierze narkotyk贸w. Pije z umiarem. Nie uprawia hazardu. Miewa zmienne nastroje, ale potrafi je utrzyma膰 w ryzach. Nie k艂贸ci si臋 z s膮siadami.

鈥 Brzmi wr臋cz jak opis 艣wi臋tego.

鈥 Podobno czasem cierpi na b贸le g艂owy. Zdarza艂o si臋, 偶e mieli przez to problemy. Jakie艣 zrywane umowy.

鈥 B贸le g艂owy?

鈥 Migrena. Ci臋偶ka migrena.


Halders i Bergenhem szli razem do komendy. Recepcja by艂a pe艂na tego samego ta艂atajstwa co zwykle: mieszanka prawnik贸w, z艂odziei i niewinnych.

Weszli do strefy zamkni臋tej. Stan臋li przy windach. Wysiad艂o trzech policjant贸w w mundurach. Przelotnie znajome twarze.

鈥 Cze艣膰, Halders.

鈥 Cze艣膰, Matte.

Matte u艣miechn膮艂 si臋. Halders nie pami臋ta艂 imion pozosta艂ych dw贸ch. Jeden z nich szczerzy艂 si臋 w szerokim u艣miechu. Mrukn膮艂 do kumpla co艣, czego Halders nie zrozumia艂. Byli m艂odzi, jakie艣 pi臋tna艣cie lat m艂odsi od niego, mo偶e dwadzie艣cia. Dziesi臋膰, mo偶e pi臋tna艣cie od Bergenhema. Wyszczerzony mia艂 z metr dziewi臋膰dziesi膮t wzrostu. Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Czy co艣 ci臋 bawi? 鈥 zapyta艂 Halders.

Wyszczerzony potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Przeci膮gn膮艂 r臋k膮 po twarzy, ale nie uda艂o mu si臋 ca艂kiem zetrze膰 u艣miechu. Jego wydatne usta trzepota艂y jak na wietrze.

鈥 No to powiedz, co jest tak zajebi艣cie 艣mieszne!

Matte nagle si臋 zaniepokoi艂. Zna艂 Haldersa.

鈥 Tu nie chodzi o ciebie 鈥 powiedzia艂 kumpel wyszczerzonego.

鈥 Nie o mnie. Ach tak, no to tylko dzi臋kowa膰. A o kogo chodzi w takim razie?

Wszyscy trzej spojrzeli na Bergenhema. To by艂o jak odruch.

鈥 W takim razie 艣miejecie si臋 z Larsa?

鈥 Jed藕my na g贸r臋, Fredrik 鈥 powiedzia艂 Bergenhem i wcisn膮艂 guzik. Drzwi zd膮偶y艂y si臋 tymczasem zamkn膮膰.

Wyszczerzony zn贸w co艣 wymamrota艂. Tym razem Halders zrozumia艂. Widzia艂, 偶e Bergenhem te偶 us艂ysza艂. Drzwi si臋 otworzy艂y. Bergenhem by艂 ju偶 prawie w 艣rodku. W jego oczach pojawi艂o si臋 co艣, czego Halders nigdy przedtem nie widzia艂. To nie by艂 smutek, nie strach. To by艂 szok. Panienka Lars, powiedzia艂 Wyszczerzony. Panienka Lars.

Pi臋艣膰 Haldersa trafi艂a Wyszczerzonego prosto w podbrzusze. Wida膰 by艂o, jak wszystkie kolory odp艂ywaj膮 z jego twarzy. Jego d艂ugie cia艂o zgi臋艂o si臋 wp贸艂 jak trzcina na wietrze. Halders wpakowa艂 mu pi臋艣膰 w przepon臋. Wyszczerzony nie m贸g艂 z艂apa膰 tchu. B贸l mia艂 go trzyma膰 w szachu jeszcze przez kilka sekund.

鈥 Fredrik!

Bergenhem wysiad艂. Z艂apa艂 Haldersa za ramiona, ale Halders si臋 nie rusza艂. Nie zamierza艂 ju偶 nikogo bi膰.

Matte i ten drugi ukl臋kli przy Wyszczerzonym. Wyszczerzony pad艂 na pod艂og臋 i le偶a艂 zwini臋ty jak embrion.

鈥 To m贸j peda艂! 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 To m贸j kumpel!

Matte podni贸s艂 wzrok.

鈥 Co jest, kurwa, Fredrik!

鈥 Powiedzcie to wszystkim! 鈥 krzykn膮艂 Halders. 鈥 Niech wszyscy wiedz膮!

Spojrza艂 z g贸ry na Wyszczerzonego.

鈥 Nie ma ci臋 ju偶 w policji, pierdolony faszysto. Je艣li sam si臋 nie zwolnisz jeszcze dzisiaj, z艂o偶臋 na ciebie doniesienie.

鈥 On mo偶e donie艣膰 na ciebie 鈥 rzuci艂 kumpel Wyszczerzonego. 鈥 Powinien to zrobi膰.

鈥 Te偶 chcesz wpierdol?

Halders zrobi艂 krok do przodu.

Bergenhem poci膮gn膮艂 go do windy. Drzwi si臋 zamkn臋艂y. Ruszyli do g贸ry.

Halders si臋 za艣mia艂.

鈥 Pedalski braciszek! 鈥 rzuci艂. 鈥 Zosta艂em pedalskim braciszkiem.

鈥 Kurwa, Fredrik, chyba ci odbi艂o.

鈥 Nie!

鈥 Sam potrafi臋 si臋 o siebie zatroszczy膰.

鈥 Wiem, Lars. To by艂 czysty odruch. 鈥 Spojrza艂 na swoj膮 praw膮 d艂o艅. Zacisn膮艂 pi臋艣膰. 鈥 Dobrze wiedzie膰, 偶e odruchy nadal dzia艂aj膮 bez zarzutu.

鈥 Po tym wszystkim to ja b臋d臋 si臋 musia艂 zwolni膰 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 W og贸le nie rozumiem tego Edwardsa 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Wysy艂a zagadkowe sygna艂y.

鈥 Czy to s膮 sygna艂y? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Tak. Co艣 chce zasygnalizowa膰.

鈥 Co takiego?

鈥 Tego w艂a艣nie nie wiem. Nie rozumiem.

鈥 Wina?

鈥 Tak, mo偶e tak. Wina.

鈥 Czego jest winien?

鈥 On tam by艂 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 By艂 na tym mo艣cie. By艂 w samochodzie. Uciek艂 stamt膮d. Lars by艂 u niego. Edwards w艂a艣nie szed艂 do domu.

鈥 Powiedzia艂e艣 mu o tym?

鈥 Ani s艂owa.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie wiedzia艂em o tym do teraz!

鈥 Czy to on strzela艂?

鈥 Chc臋 go o to zapyta膰.

鈥 Strzela艂 do kogo艣?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Czy po prostu wpakowa艂 kulk臋 w sw贸j samoch贸d? 鈥 dedukowa艂 dalej Ringmar.

鈥 Ciekawe, nieprawda偶?

Ringmar pog艂adzi艂 si臋 po brodzie. Wygl膮da艂, jakby si臋 goli艂 po ciemku. Sk贸r臋 mia艂 zaczerwienion膮 i pokaleczon膮.

鈥 No a co powiesz o tej historii z Larsem i Fredrikiem?

Dowiedzieli si臋 o tym p贸艂 godziny wcze艣niej. Halders i Bergenhem wyszli z budynku. Bergenhem has left the building. Nie by艂o wiadomo, czy jeszcze wr贸ci.

鈥 W ka偶dym razie 脜hlander stan膮艂 na nogi 鈥 doda艂 Ringmar. 鈥 Ofiara.

鈥 Z艂o偶y doniesienie?

鈥 Nie wiem, Erik. Sprawa jest powa偶na. To ca艂y Halders, ale to naprawd臋 bardzo powa偶na sprawa. 鈥 Chyba si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 Nie mo偶emy tego tak zostawi膰.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Jak m贸wi Mattelin, zostali sprowokowani 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Fredrik i Lars. A raczej Lars. Mattelin to przecie偶 szczery ch艂opak. 脜hlander musia艂 co艣 powiedzie膰.

鈥 Co powiedzia艂?

鈥 Mattelin nie dos艂ysza艂.

鈥 Ale Fredrik najwyra藕niej tak?

鈥 Najwyra藕niej.

鈥 Przecie偶 wiemy, o co chodzi艂o 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 No tak.

鈥 Martwi臋 si臋 o Larsa.

Ringmar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Naprawd臋 si臋 martwi臋. Facet lada chwila mo偶e eksplodowa膰.

Ringmar zn贸w skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czasami mam wra偶enie, 偶e wszyscy mo偶emy eksplodowa膰 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 To prawda.

鈥 Ty te偶 tak czujesz?

鈥 Tak. Eksplodowa膰. Implodowa膰. Jest co艣 w powietrzu. To ta praca. To wszystko. Pogoda. To cholerne s艂o艅ce. To pieprzone niebieskie niebo.

鈥 Ale Lars eksploduje pierwszy 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Zamierzasz co艣 zrobi膰?

鈥 Porozmawiam z nim. Jeszcze raz.

鈥 Co chcesz mu powiedzie膰?

鈥 Nie wiem jeszcze do ko艅ca.

鈥 Rozmawia艂e艣 z jego rodzin膮?

鈥 Nie. Ale to te偶 zamierzam zrobi膰. Martina. Jest w porz膮dku. 鈥 Winter wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po pude艂ko corps贸w. Zamierza艂 wyj艣膰 i zapali膰, 偶eby pomy艣le膰. 鈥 To ja za to odpowiadam. Odpowiadam za to wszystko.


32


KIM BY艁 JAN RICHARDSSON? Kim jest Jan Richardsson? 呕ywy czy martwy, jest poszukiwany. Czy偶by dziewi膮ty pocisk siedzia艂 w jego g艂owie? To by艂oby zbyt proste.

Winter zmierza艂 ku m艂odo艣ci Richardssona. P艂yn膮艂 Vest膮. Pi臋kna nazwa dla promu. Przybi艂 do Br盲nn枚 R枚dsten o jedenastej dwadzie艣cia siedem. Ta wyspa zdominowa艂a moje 偶ycie, pomy艣la艂 Winter. Znowu. By艂 taki czas, kiedy taniec na pomo艣cie by艂 dla mnie najwa偶niejsz膮 spraw膮 w 偶yciu.

Szed艂 R枚dstensv盲gen na zach贸d. Richardsson wychowa艂 si臋 troch臋 dalej, w domu przy Husviksv盲gen. Teraz mieszka艂a tam inna rodzina. Winter zboczy艂 z drogi, poszed艂 na cmentarz. Rozejrza艂 si臋. Pi臋膰dziesi膮t metr贸w dalej, tu偶 przy kamiennym murze, jaki艣 cz艂owiek kopa艂 w ziemi. Grabarz. Pracowa艂 zawzi臋cie. Winter szed艂 mi臋dzy nagrobkami. Wi臋kszo艣膰 by艂a prosta, jakby 艣mier膰 nie by艂a powodem, 偶eby si臋 puszy膰. W innych krajach o 艣mierci krzycz膮 monumentalne mauzolea. 艢mier膰 jest wa偶niejsza ni偶 偶ycie, wi臋ksza od 偶ycia. Istnia艂a, zanim przyszli艣my, i b臋dzie istnia艂a nadal, kiedy nas nie b臋dzie. Wieczno艣膰. Jest wieczno艣ci膮. Na wieki wiek贸w amen.

M臋偶czyzna podni贸s艂 g艂ow臋. Zmru偶y艂 oczy w s艂o艅cu. Wygl膮da艂 jak stary wierny s艂uga, to pasowa艂o do ko艣cio艂a. Mo偶e pochowa艂 wszystkich ludzi z wioski, jednego po drugim. Ale teraz nie kopa艂 grobu. To by艂a rabata. Przekopywa艂 ziemi臋. Sadzi艂 kwiaty. W pa藕dzierniku. A mo偶e je wykopywa艂. Na trawie le偶a艂y r贸偶e. Wygl膮da艂y jak plamy krwi.

Winter si臋 przedstawi艂.

M臋偶czyzna kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie zdradzi艂 swojego nazwiska.

鈥 Pi臋knie tu 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Spokojnie.

鈥 Tutaj zmarli maj膮 miejsce spoczynku 鈥 powiedzia艂 m臋偶czyzna. M贸wi艂 jak kap艂an, jak pastor z wysp. S艂owa toczy艂y si臋 jak kamienie. Mo偶e by艂 pastorem. A to by艂y jego r贸偶e.

鈥 Z kim rozmawiam? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Boris Hjelm. Jestem tu ko艣cielnym.

鈥 Chcia艂bym si臋 skontaktowa膰 z Janem Richardssonem 鈥 powiedzia艂 Winter.

Boris Hjelm nie odpowiedzia艂. Popatrzy艂 na swoj膮 艂opat臋. Potem powi贸d艂 wzrokiem po cmentarzu. Je艣li to rebus, to zrozumia艂em, pomy艣la艂 Winter. 艁opata. Groby. Pogrzeba艂 kogo艣 z rodziny Richardssona.

鈥 Chyba st膮d pochodzi 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Jaki Richardsson? Jak pan m贸wi艂?

Hjelm podszed艂 krok bli偶ej i odwr贸ci艂 si臋 do Wintera prawym profilem. Lepiej s艂ysza艂 na to ucho. Jest g艂uchy, pomy艣la艂 Winter. Nachyli艂 si臋 troch臋 ni偶ej.

鈥 Jan Richardsson. Jest radnym w G枚teborgu. Polityk. Mieszka艂 tutaj jako dziecko. W m艂odo艣ci.

Hjelm kiwa艂 g艂ow膮. S艂ysza艂.

鈥 Widzia艂 go pan? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Mo偶e go pan widzia艂 niedawno?

鈥 Nie, nie. Dawno go tu nie by艂o. 鈥 Hjelm zn贸w odwr贸ci艂 twarz i popatrzy艂 na Wintera. 鈥 A dlaczego go pan szuka?

鈥 Rutynowa sprawa. Chcia艂bym z nim o czym艣 porozmawia膰.

鈥 Chyba mieszka w mie艣cie 鈥 powiedzia艂 Hjelm. 鈥 Tyle 偶em s艂ysza艂.

鈥 Tak. Ale my go szukamy.

鈥 A co, da艂 nog臋?

鈥 S艂ucham?

鈥 Uciek艂? To dlatego pan przyjecha艂 na Br盲nn枚? Szuka go pan?

鈥 Dlaczego mia艂by ucieka膰?

Hjelm zn贸w obrzuci艂 spojrzeniem cmentarz.

鈥 W艂a艣nie to zrobi艂 鈥 powiedzia艂 Hjelm. 鈥 Uciek艂 i nigdy nie wr贸ci艂.

Hjelm m贸wi艂 o czym艣 innym. O innym czasie.

鈥 I nigdy tu nie wr贸ci艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie by艂o go, i ju偶 鈥 powiedzia艂 Hjelm. Kiwn膮艂 g艂ow膮 w kierunku grob贸w. 鈥 Jego matka i ojciec tu le偶膮. St膮d nie wida膰 grob贸w, ale le偶膮 tam. A on nawet na pogrzeb nie przyjecha艂!

鈥 Nie przyjecha艂 na pogrzeb?

鈥 Nie. Jakby sam鈥 nie 偶y艂. To okropne tak m贸wi膰. Ale tak 偶em wtedy pomy艣la艂. Tak my艣leli wszyscy.

Winter pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 Co on takiego zrobi艂? 鈥 zapyta艂 Hjelm. Teraz chyba nie mia艂 problem贸w ze s艂uchem. Jego twarz nabra艂a innej barwy. To nie by艂a zas艂uga s艂o艅ca.

鈥 Chcia艂bym z nim porozmawia膰 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Ale on znikn膮艂.

鈥 To偶 m贸wi臋.

鈥 My艣la艂em, 偶e mo偶e tutaj przyjecha艂.

鈥 Przyjecha艂 tutaj? Nigdy by tego nie zrobi艂. Dlaczego mia艂by to zrobi膰?

鈥 Dlaczego mia艂by tego nie robi膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 呕e co?

鈥 Dlaczego mia艂by tego nie robi膰? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

Hjelm nie odpowiedzia艂.

鈥 Dlaczego postanowi艂 wyjecha膰? Chyba postanowi艂, 偶e nigdy tu nie wr贸ci.

鈥 Tego nie wiem.

鈥 A kiedy to by艂o?

鈥 呕e co?

鈥 Kiedy da艂 st膮d nog臋? W kt贸rym to by艂o roku?

鈥 Tego鈥 nie pami臋tam. To chyba by艂o lato, tak my艣l臋. To by艂o wiele lat temu. 鈥 Hjelm spojrza艂 w niebo, na s艂o艅ce, na drog臋 s艂o艅ca, jakby niebo mog艂o mu odpowiedzie膰.

鈥 Kiedy艣 latem zagin臋艂a tutaj dziewczynka 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Z kolonii w Sandviksdalen.

鈥 A tak, to pami臋tam.

鈥 Czy to by艂o tego lata?

鈥 呕e co?

鈥 Czy to by艂o tego lata, kiedy Jan Richardsson da艂 nog臋 z wyspy? To by艂o w 1975 roku. Czy to wtedy uciek艂?

鈥 1975? Mog艂o tak by膰. Nie pami臋tam dobrze. Ale niech pan spyta innych. S膮 tacy, co maj膮 lepsz膮 pami臋膰 ni偶 ja.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Nie musia艂 pyta膰. Wiedzia艂, 偶e zna prawd臋. Co艣 si臋 sta艂o i Jan Richardsson nigdy wi臋cej nie obejrza艂 si臋 za siebie, nigdy wi臋cej nie spojrza艂 na zach贸d. Young men gone east.

鈥 Henry i Lina tam le偶膮 鈥 powiedzia艂 Hjelm. 鈥 Jego rodzice. Pokaza膰 panu?


Dom rodzinny Richardssona sta艂 w cieniu dw贸ch du偶ych d臋b贸w. By艂 do艣膰 du偶y i zapuszczony, z drewna, jak wi臋kszo艣膰 dom贸w przy Husviksv盲gen. Sta艂 na skrzy偶owaniu z B枚nek盲llan, o ile mo偶na to by艂o nazwa膰 skrzy偶owaniem. B枚nek盲llan by艂a raczej 艣cie偶k膮, wiod艂a na szczyt wzg贸rza, do najwy偶szego punktu wyspy.

Winter przygl膮da艂 si臋 domowi. Henry i Lina mieszkali tu do roku 1997. Ta data ci膮gle powraca艂a. Obejrza艂 groby Richardsson贸w, a potem poszed艂 w inn膮 cz臋艣膰 cmentarza. Kiedy by艂 tutaj ostatnio? Na grobie Matsa? Bywa艂 coraz rzadziej. Na nagrobku le偶a艂y 艣wie偶e kwiaty. Mats mia艂 wielu przyjaci贸艂. Kilku z nich zmar艂o w tamtych latach, ale wielu 偶y艂o. Winter nie wiedzia艂, jak si臋 nazywaj膮 te kwiaty, ale by艂y bardzo pi臋kne.

Min膮艂 dom i szed艂 kawa艂ek B枚nek盲llan. Widzia艂 dom Richardssona od ty艂u, podw贸rko zagracone dzieci臋cymi zabawkami: trampolina, zje偶d偶alnia, hu艣tawki, koparki. W domu zago艣ci艂o 偶ycie. Jan Richardsson by艂 jedynakiem. Czy wtedy te偶 by艂o tu 偶ycie?

Czy ja go nie spotka艂em? 鈥 pomy艣la艂 nagle. Wtedy. Kiedy tu by艂em. Kiedy Mats tu mieszka艂 przez jaki艣 czas. Nie pami臋tam. To zastanawiaj膮ce, 偶e tak ma艂o pami臋tam akurat z tamtego okresu. Zawsze mia艂em dobr膮 pami臋膰, ale z tamtego lata pami臋tam niewiele. Jakby tamtego czasu nie by艂o. Ale by艂. Zawr贸ci艂. Nie chc臋 pami臋ta膰.


Przejecha艂 przez 脛lvsborgsbron, potem skr臋ci艂 na Torsland臋. Cysterny przy Arendal po艂yskiwa艂y matowo w zmierzchu. Teraz zmierzch zapada艂 wcze艣niej. Dni babiego lata by艂y kr贸tkie, ale lato nadal nie zamierza艂o odpu艣ci膰.

Okryty cieniem szeregowy domek Bergenhema wygl膮da艂 ponuro. Ale tak mu si臋 tylko wydawa艂o. W rzeczywisto艣ci wygl膮da艂 tak samo jak wszystkie inne w szeregu. Kiedy tu by艂 ostatnio? Nie pami臋ta艂. Nigdy tu nie by艂.

Martina otworzy艂a drzwi, zanim do nich doszed艂.

W 1997 roku jej m膮偶 zagin膮艂. My艣leli, 偶e nie 偶yje. Powinien nie 偶y膰. Martina urodzi艂a Ad臋, nie wiedz膮c nawet, czy dziewczynka ma jeszcze ojca. Angela by艂a przy niej. Bergenhem sobie poradzi艂.

鈥 Erik 鈥 powiedzia艂a, obejmuj膮c go na powitanie.

鈥 Martina.

鈥 Wejd藕.

By艂a troch臋 zaskoczona, kiedy zadzwoni艂. Jakby si臋 nie spodziewa艂a. Czu艂 si臋 z tego powodu winny. Gdzie艣 tam on te偶 ponosi艂 win臋. Lars by艂 wycofany przez te ostatnie lata, rok, dwa, trzy. A on by艂 zaj臋ty sob膮 i prac膮.

鈥 Ada jest u babci 鈥 powiedzia艂a Martina. Nadal sta艂a w drzwiach.

鈥 Ma ferie? 鈥 zapyta艂 Winter. Co za idiotyczne pytanie.

鈥 Nie. Ale chcia艂a pojecha膰. Na tydzie艅, nieca艂y tydzie艅. I chodzi do szko艂y. Moi rodzice mieszkaj膮 w Backa. Dziadek codziennie wozi j膮 do szko艂y.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Du偶o informacji. Czu艂a si臋 zmuszona wyt艂umaczy膰 mu to wszystko tylko dlatego, 偶e zada艂 to krety艅skie pytanie.

鈥 Rozmawia艂a艣 z Larsem?

鈥 Kiedy? O czym?

鈥 O tym, co zamierzacie zrobi膰.

鈥 Co tu mo偶na zrobi膰? On si臋 wyprowadzi艂.

鈥 Mo偶e鈥 wejdziemy.

鈥 Jasne. Przepraszam. Wejd藕.

Przeszli przez przedpok贸j, weszli do kuchni. Martina usiad艂a przy stole.

鈥 Nie mam w domu kawy 鈥 powiedzia艂a. 鈥 My艣la艂am, 偶e mam. Ale nie mia艂am si艂y i艣膰 po zakupy, kiedy zadzwoni艂e艣.

鈥 Nie przejmuj si臋 鈥 odpar艂 Winter.

Usiad艂 naprzeciwko niej.

Nagle zapomnia艂, co mia艂 powiedzie膰. Co powinien powiedzie膰. Nie, nie powinien. Co by najlepiej pasowa艂o do tej najgorszej z sytuacji. Nie m贸g艂 broni膰 Larsa. Nie m贸g艂 go pot臋pia膰. M贸g艂 tylko si臋 o niego niepokoi膰. I o ni膮. O to, co si臋 mo偶e zdarzy膰.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e co艣 mu si臋 mo偶e sta膰 鈥 oznajmi艂a Martina.

鈥 Co mu si臋 mo偶e sta膰?

鈥 Mo偶e pope艂ni膰 jakie艣 g艂upstwo. 鈥 Spojrza艂a na Wintera. 鈥 On mo偶e to zrobi膰. On鈥 ja nawet nie wiem, gdzie on jest. Co robi. Nie zadzwoni艂. Mia艂 zadzwoni膰 po po艂udniu. Nie zrobi艂 tego. Nie zadzwoni艂 do Ady.

鈥 O czym mieli艣cie rozmawia膰?

鈥 Mia艂 po prostu zadzwoni膰.

鈥 Rozmawiacie przez telefon codziennie?

鈥 Nie. 鈥 Nagle jakby si臋 rozz艂o艣ci艂a. Jakby powiedzia艂 co艣, czego nie powinien by艂 m贸wi膰. 鈥 My艣lisz, 偶e teraz jest szcz臋艣liwy? Czy wy tak my艣licie tam, w komendzie? Tak nie jest. Nie jest szcz臋艣liwy.

鈥 To s艂owo, za kt贸rym nie przepadam 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Szcz臋艣liwy. Ja w to nie wierz臋.

鈥 A ja zawsze wierzy艂am 鈥 odpar艂a. 鈥 Je艣li cz艂owiek nie wierzy, to znaczy, 偶e jest z nim bardzo 藕le.


Winter zaparkowa艂 przed domem Ademara. Wydawa艂o mu si臋, 偶e pisarz mign膮艂 mu w oknie. Co艣 si臋 poruszy艂o.

Ale kiedy zadzwoni艂 do drzwi, nikt nie otworzy艂. Dzwoni艂 kilka razy. Podszed艂 od frontu i zapuka艂 w szyb臋. P贸艂 minuty p贸藕niej Ademar otworzy艂 okno. Pod okiem mia艂 wielkiego siniaka.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Przewr贸ci艂em si臋 w kuchni. By艂em pijany.

鈥 Dlaczego pan nie otwiera艂, kiedy dzwoni艂em?

鈥 Nie s艂ysza艂em. By艂em w toalecie.

鈥 A teraz jest pan pijany?

鈥 Nie.

鈥 Prosz臋 mnie wpu艣ci膰.

Winter zn贸w poszed艂 za dom. Ademar otworzy艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby porusza艂 si臋 z trudem. Jakby jedna po艂owa jego cia艂a by艂a sparali偶owana.

鈥 To musia艂 by膰 wyj膮tkowo paskudny upadek 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 To musia艂o by膰 wiele upadk贸w.

鈥 Tak by艂o.

鈥 Chyba si臋 pan obraca艂 wiele razy wok贸艂 w艂asnej osi.

鈥 殴le znosz臋 alkohol.

鈥 Kto to by艂?

鈥 Ja. Czasami sam sobie wchodz臋 w drog臋.

鈥 Ten, co panu to zrobi艂, naprawd臋 chcia艂 panu zaszkodzi膰. To wida膰. Co si臋 sta艂o?

Ademar nie odpowiedzia艂. Ku艣tyka艂 przez przedpok贸j. Winter szed艂 za nim.

Weszli do gabinetu. Komputer by艂 w艂膮czony. Szara po艣wiata miesza艂a si臋 z 偶贸艂tym blaskiem z okna.

鈥 Przynajmniej mo偶e pan dalej pisa膰 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nic z tego nie b臋dzie 鈥 odpar艂 Ademar.

鈥 O czym pan m贸wi?

鈥 Nie b臋dzie 偶adnej ksi膮偶ki.

鈥 Nie mo偶e pan tego rzuci膰, panie Ademar. Tak samo jak ja nie mog臋 zamkn膮膰 艣ledztwa.

鈥 To r贸偶nica.

鈥 Nie, nie ma 偶adnej r贸偶nicy.

鈥 W ka偶dym razie i tak ju偶 nic nie napisz臋.

Ademar opad艂 na sw贸j fotel do pracy. Rzuci艂 okiem na monitor. Jego spojrzenie by艂o tak samo puste jak ekran komputera.

鈥 Gdzie jest wydruk? 鈥 zapyta艂 Winter. Ruchem g艂owy wskaza艂 na biurko. Blat za komputerem by艂 pusty.

鈥 Jaki wydruk?

鈥 Niech si臋 pan nie wyg艂upia, do diab艂a! Kiedy tu by艂em ostatnio, le偶a艂 tu wydruk. 鈥 Wskaza艂 puste miejsce na biurku. 鈥 Teraz go nie ma.

鈥 Pan chyba wszystko widzi.

鈥 Gdzie jest ksi膮偶ka?

Ademar nie odpowiedzia艂.

鈥 Komu j膮 pan da艂?

鈥 Po co pan przyszed艂? 鈥 odpowiedzia艂 Ademar.

鈥 Komu j膮 pan da艂?

鈥 To nie ma znaczenia 鈥 odpar艂 Ademar. 鈥 To naprawd臋 nie jest wa偶ne, kto j膮 ma.

鈥 My艣l臋, 偶e jednak ma 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 To ma wielkie znaczenie dla pa艅skiej ksi膮偶ki. Mo偶e decyduj膮ce. Pan nie przestanie pisa膰. Przeciwnie, teraz wie pan wi臋cej ni偶 na pocz膮tku. Kto tutaj by艂? To ma wielkie znaczenie r贸wnie偶 dla mnie. Je艣li pan wie wi臋cej, to i ja musz臋 si臋 wi臋cej dowiedzie膰. 鈥 Winter podszed艂 krok bli偶ej. 鈥 Czy pan to rozumie, panie Ademar? Jestem cz臋艣ci膮 pa艅skiej ksi膮偶ki! Nie mo偶e pan jej doko艅czy膰 beze mnie! Musi pan mi wszystko powiedzie膰. Je艣li pan tego nie zrobi, nie b臋dzie pan m贸g艂 i艣膰 dalej. Mo偶e ja te偶 nie. Nie ruszymy z miejsca, je艣li pan wszystkiego nie powie. Nie wyjd臋 z tego pokoju. Ca艂a opowie艣膰 ko艅czy si臋 tu i teraz.

鈥 Czy pan oszala艂?

鈥 Kto to by艂? Kto pana tak pobi艂?

鈥 Niech mi pan najpierw powie, po co pan tu przyszed艂.

Winter zbli偶y艂 si臋 jeszcze o krok. Teraz dzieli艂y go od Ademara tylko dwa kroki. Widzia艂, 偶e pisarz walczy z dotkliwym b贸lem. Poza innymi obra偶eniami mia艂 pewnie p臋kni臋te 偶ebra. Jego twarz mia艂a t臋 sam膮 szar膮 barw臋 co ekran komputera. Nie z powodu o艣wietlenia. Powinien jecha膰 do szpitala. M贸g艂by go podwie藕膰. Ale najpierw musia艂 to za艂atwi膰.

鈥 By艂em zn贸w na Br盲nn枚 鈥 powiedzia艂. 鈥 Popyta艂em troch臋 o Richardssona. Wszystko wskazuje na to, 偶e opu艣ci艂 wysp臋 tego lata, kiedy znikn臋艂a Beatrice. Nie zd膮偶y艂em tego jeszcze sprawdzi膰, ale tak s膮dz臋. Nie wr贸ci艂 nawet na pogrzeb rodzic贸w. Czy pan to rozumie? Sta艂o si臋 co艣, co na zawsze kaza艂o mu si臋 trzyma膰 z dala od wyspy.

Ademar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Doszed艂 pan do tego w swojej ksi膮偶ce, panie Ademar? Czy to mia艂 by膰 nast臋pny rozdzia艂?

鈥 Nie wiem. Nie b臋dzie nast臋pnego rozdzia艂u.

鈥 Kto to by艂? Ten kto艣 z tamtego czasu, kto tutaj wtargn膮艂? 鈥 zapyta艂 zn贸w Winter.

鈥 Z jakiego czasu?

鈥 Wie pan, o co mi chodzi. Kto艣 z pa艅skiej ksi膮偶ki. Z przesz艂o艣ci. Z tamtego lata. Kto jeszcze nie wyst膮pi艂 w ksi膮偶ce. Ale do niej przynale偶y. Tylko 偶e nie chce si臋 tam znale藕膰. I dlatego zabra艂 wydruk. I zabroni艂 panu pisa膰 dalej. Ale to niemo偶liwe, panie Ademar. To tak, jakby kto艣 chcia艂 zabroni膰 mi kontynuowania 艣ledztwa.

鈥 To nie dlatego tu przyszed艂 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Ale偶 tak. Przyszed艂, 偶eby dokona膰 skre艣le艅 w ksi膮偶ce, wykre艣li膰 siebie. Skre艣li膰 ca艂膮 cholern膮 ksi膮偶k臋.

鈥 Nie. Zjawi艂 si臋 z innego powodu.

鈥 Z jakiego?

鈥 Wjecha艂em w jego auto.

鈥 S艂ucham?

鈥 Wjecha艂em w jego zasrane auto! Nawet tego nie zauwa偶y艂em. Ale on mnie znalaz艂. Po lakierze. M贸g艂by si臋 u was zatrudni膰. Szef ekipy technik贸w policyjnych. Odnalaz艂 mnie.

鈥 Nie wierz臋 w t臋 histori臋.

鈥 To dlatego o ma艂o mnie nie zabi艂.

鈥 Dlaczego tylko o ma艂o?

Ademar nie odpowiedzia艂.

鈥 Sam pan m贸wi艂, 偶e o ma艂o nie zabi艂. Dlaczego? Co jeszcze si臋 sta艂o? Dlaczego nie doko艅czy艂 dzie艂a?

Ademar rzuci艂 okiem na monitor. To wystarczy艂o.

鈥 On wyst臋puje w ksi膮偶ce 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 On tam jest. Odkry艂 to. Wi臋c zn贸w wracamy do punktu wyj艣cia. On tam jest, ale nie chce by膰.

Ademar pochyli艂 si臋 do przodu i wy艂膮czy艂 komputer, jakby chcia艂 podkre艣li膰, 偶e wszystko sko艅czone.

Potem spojrza艂 na Wintera.

鈥 On mnie zabije, je艣li si臋 dowie, 偶e z panem rozmawia艂em.

鈥 Ju偶 prawie pana zamordowa艂. Przecie偶 pan jest prawie martwy.

鈥 Nie mog臋 si臋 z tego 艣mia膰, komisarzu Winter. Za bardzo mnie boli.

鈥 Nie powiedzia艂em tego dla 偶artu. Kto to jest?

鈥 Jak m贸wi艂em: on mnie zabije. Albo dobije. Prosz臋 mi wierzy膰. Je艣li mi pan zada jeszcze wi臋cej pyta艅 na jego temat, to on zrozumie, 偶e wszystko powiedzia艂em. B臋dzie pan mia艂 kolejne zab贸jstwo. Chyba pan tego nie chce? Nawet je艣li pan wie, kto jest sprawc膮?

鈥 Czy to on to panu zrobi艂? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Ten sam, kt贸ry zabi艂 Sellberga?

鈥 Tego nie wiem. Nic o tym nie m贸wi艂.

鈥 Pa艅skie nazwisko nie padnie 鈥 zapewni艂 Winter.

鈥 Teraz chyba musz臋 si臋 za艣mia膰 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Wymieni臋 teraz nazwisko 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 Podam nazwisko, a pan mo偶e si臋 rozp艂aka膰 w odpowiedzi, je艣li pan chce. Ale jest pewne nazwisko. Ja ju偶 je znam. Wi臋c nie musi si臋 pan a偶 tak martwi膰, nieprawda偶? Ja ju偶 mam nazwisko, kt贸re zamierza艂em sprawdzi膰. To mo偶e by膰 najwy偶ej potwierdzenie.

鈥 Potwierdzenie czego?

鈥 呕e mam racj臋.

鈥 Racj臋 co do czego?

鈥 To si臋 oka偶e. Najpierw zajmiemy si臋 nazwiskiem.

鈥 Wola艂bym nie.

鈥 Lejon 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Christian Lejon.

鈥 Kto to jest?

鈥 Tutejszy gangster. Lejon.

鈥 On鈥 nie m贸wi艂, jak si臋 nazywa 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Nie wierz臋. Niech pan nie k艂amie, panie Ademar. Teraz pan nie pracuje. Lejon nie nale偶y do skromnych. Przedstawi艂by si臋 panu, nawet je艣li potem mia艂by zat艂uc pana na 艣mier膰.

Ademar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Mo偶e pan to ju偶 wiedzia艂 鈥 zgadywa艂 Winter.

Ademar si臋 nie odezwa艂.

鈥 Co pan teraz zamierza zrobi膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 O co panu chodzi?

鈥 Co pan zrobi z tekstem?

鈥 Nic, w ka偶dym razie nie zamierzam nic robi膰.

鈥 Co pan zrobi? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Nic 鈥 odpowiedzia艂 Ademar. 鈥 A co pan zamierza zrobi膰?

鈥 Ja w ka偶dym razie nie mog臋 nic nie robi膰 鈥 odpar艂 Winter, a potem odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂.

Trawniki w 脰rgryte pokrywa艂y li艣cie. Ziemia by艂a czerwona. Ga艂臋zie drzew by艂y bardziej ogo艂ocone ni偶 kilka dni wcze艣niej. Natura nie da艂a si臋 zmyli膰 babim latem. Prawdziwy mr贸z ju偶 si臋 czai艂. Winter nagle pomy艣la艂 o p贸藕nych pa藕dziernikowych popo艂udniach w Marbelli. To by艂o tak dalekie od przymrozk贸w, jak tylko mo偶na sobie wyobrazi膰. Krew bez problemu p艂yn臋艂a w 偶y艂ach. Wszystko p艂yn臋艂o bez oporu.

Na trawnikach Richardsson贸w nikt nie grabi艂 li艣ci. Dlatego dom wygl膮da艂, jakby nikt w nim nie mieszka艂. Rolety by艂y opuszczone jak w domu 偶a艂oby. Mo偶e ju偶 byli w 偶a艂obie. Mo偶e ju偶 dawno, pomy艣la艂 Winter, wysiadaj膮c z mercedesa.

呕wir sucho chrz臋艣ci艂 pod jego stopami, kiedy szed艂 do drzwi. Na podje藕dzie nie widzia艂 samochodu. Dzieci mog艂y by膰 jeszcze w szkole. Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰 ich imion.

Us艂ysza艂, 偶e gdzie艣 dzwoni telefon. Musia艂 dzwoni膰 w domu. Dzwoni艂 i dzwoni艂. Potem sygna艂y nagle si臋 urwa艂y. Po chwili zacz膮艂 dzwoni膰 znowu. Kto艣 nie wierzy艂, 偶e nikogo nie ma.

Winter nacisn膮艂 dzwonek. Sygna艂y na艂o偶y艂y si臋 na siebie. Atak z dw贸ch stron, pomy艣la艂. Nagle us艂ysza艂 co艣 za plecami. Odwr贸ci艂 si臋. Przy furtce sta艂 ch艂opiec. Wygl膮da艂, jakby chcia艂 si臋 rzuci膰 do ucieczki. Zrobi艂 krok w ty艂. Przez rami臋 mia艂 przewieszon膮 sportow膮 torb臋.

Winter uni贸s艂 d艂o艅. To by艂 przyjazny gest. Nie chcia艂 do niego krzycze膰. Ch艂opiec nadal sta艂 w miejscu z niezdecydowan膮 min膮. Winter szybko zszed艂 po schodach i 偶wirow膮 艣cie偶k膮 wr贸ci艂 do furtki. Ch艂opiec czeka艂.

鈥 Cze艣膰 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 Cze艣膰.

鈥 Jestem policjantem. By艂em tu ju偶.

Ch艂opiec skin膮艂 g艂ow膮. Winter pami臋ta艂 jego wystraszon膮 twarz. Widzia艂 j膮 przez okno. Pami臋ta艂, jak zszed艂 na d贸艂, 偶eby broni膰 rodziny. Matki i siostry. Ojca nie by艂o. Ale mo偶e jego te偶 chcia艂 broni膰.

鈥 Mam na imi臋 Erik 鈥 m贸wi艂 dalej Winter. 鈥 Ty chyba te偶 jeste艣 Erik, prawda?

鈥 Tak.

Na torbie zauwa偶y艂 klubow膮 naszywk臋. Niebiesko-bia艂膮.

鈥 Nie grasz w klubie dzielnicowym?

Ch艂opiec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 To te偶 moja dru偶yna 鈥 powiedzia艂 Winter, wskazuj膮c ruchem g艂owy na naszywk臋.

鈥 Gra pan w pi艂k臋?

鈥 Raczej gra艂em. Tak.

鈥 A gdzie?

鈥 W r贸偶nych klubach. Ale najd艂u偶ej w Sandarna.

鈥 W Sandarna? Sandarna BK? Czwarta liga?

鈥 Tak s膮dz臋. Orientujesz si臋 w tabelach?

Ch艂opiec zn贸w skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Teraz niezbyt dobrze to wygl膮da 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 IFK nadal ma szans臋 na trzeci膮 lig臋 鈥 powiedzia艂 ch艂opak.

鈥 Zosta艂y im tylko dwa mecze 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Nie dadz膮 rady sami.

鈥 Poradz膮 sobie.

鈥 Dobrze 鈥 zgodzi艂 si臋 Winter. 鈥 Wierz臋 ci na s艂owo.

鈥 Szuka pan mojego taty?

Ch艂opiec opu艣ci艂 torb臋 na ziemi臋. Nie wygl膮da艂a na ci臋偶k膮. Dzisiejsze buty pi艂karskie nie wa偶膮 du偶o. To nawet nie jest sk贸ra.

鈥 Tak, pr贸bujemy go znale藕膰.

鈥 A鈥 je艣li on tego nie chce?

Winter nie powiedzia艂.

鈥 Je艣li nie chce, 偶eby艣cie go znale藕li, to chyba nie musicie go szuka膰, prawda?

鈥 Czasem trzeba z kim艣 porozmawia膰, Eriku. Musimy z twoim tat膮 o czym艣 porozmawia膰.

鈥 O czym?

鈥 Tego nie mog臋 ci powiedzie膰. Tajemnica s艂u偶bowa, sam rozumiesz. Ale by艂oby dobrze, gdyby nam si臋 uda艂o porozmawia膰 z twoim tat膮. Rozmawiamy z wieloma lud藕mi, codziennie. Zawsze tak by艂o. Na tym polega moja praca, mo偶na powiedzie膰. A teraz chcia艂bym porozmawia膰 z twoim tat膮, ale to niestety niemo偶liwe.

Ch艂opiec podni贸s艂 torb臋. Spojrza艂 w stron臋 domu. Wygl膮da艂, jakby nie by艂 pewien, czy chce wej艣膰.

鈥 Rozmawia艂e艣 z tat膮? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Odk膮d on鈥 zagin膮艂?

鈥 Nie.

鈥 Nie dzwoni艂?

鈥 Nie.

鈥 Zastanawia艂e艣 si臋, gdzie mo偶e by膰?

鈥 Nie.

鈥 Mo偶e wyjecha艂 gdzie艣 daleko? 鈥 podpowiedzia艂 Winter.

Ch艂opiec podszed艂 do furtki. Winter zostawi艂 j膮 otwart膮.

鈥 On nie 偶yje 鈥 powiedzia艂 ch艂opiec.


33


WINTER WRACA艁 DO MIASTA. S艂owa ch艂opca rozbrzmiewa艂y mu w g艂owie. To by艂y s艂owa ostateczne. Ale mog艂y oznacza膰 r贸偶ne rzeczy. 艢mier膰 przybiera r贸偶ne postacie. Gra r贸偶ne role. Pr贸bowa艂 go pyta膰, co mia艂 na my艣li, ale on tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂 w domu. Nie poszed艂 za nim.

Teraz, w aucie, zastanawia艂 si臋, co ch艂opiec mo偶e wiedzie膰. Albo co go mog艂o spotka膰. Mia艂 swoje tajemnice. Rozmawia艂 o tym z matk膮? Nie by艂 pewien. Nie by艂 te偶 pewien, czy w og贸le by s艂ucha艂a. 呕y艂a w rzeczywisto艣ciach r贸wnoleg艂ych. Mo偶e nawet si臋 mi臋dzy nimi przemieszcza艂a. Mo偶e w艂a艣nie wtedy by艂a pomi臋dzy, kiedy j膮 zobaczy艂 na Danska v盲gen, jad膮c膮 w stron臋 Lovisagatan. Da艂oby si臋 dotrze膰 do jej m臋偶a przez ni膮? Dok膮d mieliby za ni膮 jecha膰? Przecie偶 jej nie 艣ledzili, nie tak.

Na All茅n 艣wiat艂o s艂o艅ca migota艂o mi臋dzy drzewami. Rozbola艂a go od tego g艂owa. To by艂 艂agodniejszy wariant. Od pewnego czasu udawa艂o mu si臋 unika膰 b贸lu, nawet bez tabletek. Tabletki nie pomaga艂y. Kiedy b贸l spada艂 na niego jak kawa艂 betonu, nie pomaga艂o nic. Nie chcia艂 tam wraca膰. Ba艂 si臋 tego. To wcale nie by艂a migrena. To nie by艂 guz przysadki. Nieleczony wylew krwi do m贸zgu? Mo偶e to si臋 rozwija艂o przez dziesi臋膰 ostatnich lat. To by艂a cena jego pracy. Wreszcie krew si臋 wyla艂a. I to powodowa艂o b贸l. Krew by艂a b贸lem. Na ko艅cu w g艂owie nie b臋dzie ju偶 krwi i przestanie go bole膰. Nie b臋dzie my艣li. To te偶 boli. Ju偶 picie jest lepsze. W艂a艣nie to robi膮 komisarze kryminalni na emeryturze. Chocia偶 czasami zaczynaj膮 po kryjomu troch臋 wcze艣niej.

W windzie g艂owa 艂upa艂a go w takt wznoszenia si臋. To by艂a bardzo g艂o艣na winda.

Wysiad艂 i od razu us艂ysza艂 dzieci臋cy g艂osik.

Lilly wskoczy艂a wprost w jego ramiona. Ma艂y kawa艂ek betonu. Angela wysz艂a z kuchni. Postawi艂 Lilly na pod艂odze.

鈥 Gdzie Elsa? 鈥 zapyta艂.

鈥 U Clary.

鈥 Czy ona ju偶 si臋 wyprowadzi艂a z domu?

Angela potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Mo偶na to by艂o r贸偶nie rozumie膰.

鈥 Przecie偶, do diab艂a, ona jest cz臋艣ciej tam ni偶 tu!

Angela nadal nic nie m贸wi艂a.

鈥 No co?

鈥 Akurat ty mo偶esz to ocenia膰, Eriku.

鈥 Co chcesz prze鈥 鈥 zacz膮艂, ale natychmiast urwa艂. Lilly patrzy艂a na niego, w g贸r臋. Nie rozpoznawa艂a go. Twarz mia艂 ca艂kiem inn膮.

Potar艂 czubek g艂owy.

鈥 Masz tabletki? 鈥 zapyta艂a Angela.

鈥 Gdzie艣 mam.

鈥 Eriku.

W jej g艂osie by艂 smutek. Jakby m贸wi艂a do dziecka, kt贸re nie chce si臋 poprawi膰. Nie s艂ucha. Nie wie, co jest dla niego najlepsze.

Us艂ysza艂 szuranie z kuchni, odg艂os przesuwania krzes艂a po pod艂odze.

鈥 Twoja mama jest u nas 鈥 powiedzia艂a Angela i odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie.


Jacob Ademar my艣la艂 o swoim samochodzie jak o dalekim krewnym. Ju偶 tak d艂ugo sta艂 w gara偶u, 偶e prawie zapomnia艂, jak wygl膮da艂. Najch臋tniej wola艂by ju偶 tego auta nigdy wi臋cej nie widzie膰. Du偶o przez nie wycierpia艂. Przedziwnie to wygl膮da艂o, kiedy pr贸bowa艂 si臋 wcisn膮膰 do taks贸wki. Kierowca by艂 wyra藕nie zaniepokojony, jakby si臋 obawia艂, 偶e po drodze b臋dzie musia艂 udziela膰 pierwszej pomocy. Ademar czu艂, 偶e na jego czo艂o wyst臋puje pot.

Wymamrota艂 adres, kt贸ry poda艂 mu Lejon.

Samoch贸d wyjecha艂 z bramy.

Wiatr p臋dzi艂 suche li艣cie przez Danska v盲gen, od chodnika do chodnika. To mu przypomnia艂o czas. Poczu艂 si臋 tak, jakby wyszed艂 z czasu w ostatnim鈥 czasie. Jego 偶ycie by艂o w stanie zawieszenia. Jak u linoskoczka. Linoskoczek bez liny. Boj臋 si臋.

Taks贸wka z du偶膮 pr臋dko艣ci膮 wjecha艂a na rondo przy Sankt Sigfrids plan. Nagle go zemdli艂o. Poczu艂 ucisk w piersiach.

鈥 Mo偶e si臋 pan zatrzyma膰? 鈥 poprosi艂 na wysoko艣ci Svenska M盲ssan.

鈥 Co si臋 dzieje? 鈥 zapyta艂 taks贸wkarz.

Oczy w lusterku wstecznym patrzy艂y z niepokojem. Facet musia艂 by膰 Arabem. Albo Persem. Mo偶e Kurdem. Ademar mia艂 to w tej chwili gdzie艣. Chcia艂 tylko wysi膮艣膰. Kiedy gramoli艂 si臋 z tylnego siedzenia, kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie. Czy w艂a艣nie tak si臋 czuje naprawd臋 stary cz艂owiek? Sta艂 na chodniku. Md艂o艣ci mija艂y jak fale, coraz s艂absze i s艂absze. Para przechodni贸w spojrza艂a na niego. Taks贸wkarz nie wy艂膮cza艂 silnika, jakby chcia艂 m贸c w ka偶dej chwili uciec. Zbiec z miejsca wypadku. Ademar pr贸bowa艂 nie spuszcza膰 wzroku ze szklanej fasady po drugiej stronie ulicy. Kiedy艣 odby艂 tam kilka spotka艅 ze znudzon膮 publiczno艣ci膮 targow膮, kt贸ra zabija艂a czas w oczekiwaniu na kolejne wielkie nazwisko. On raczej nigdy nie b臋dzie wielkim nazwiskiem. Ju偶 osi膮gn膮艂, co m贸g艂, by艂 raczej kapiszonem ni偶 gwiazd膮 literatury. Tak si臋 m贸wi? Kapiszon? Kiedy md艂o艣ci si臋 cofa艂y, pr贸bowa艂 si臋 koncentrowa膰 na jakim艣 innym bezsensownym s艂owie. Taks贸wkarz nadal czeka艂. Wierny typ. Ademar odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do auta i niezdarnie wsiad艂. Kiwn膮艂 g艂ow膮 do ciemnych oczu kierowcy w lusterku wstecznym. Jed藕my dalej.


Siv Winter odm贸wi艂a wypicia kolejnego kieliszka wina. Jej syn nala艂 wi臋c sobie. Wino pomaga艂o na wszystko. By艂o lekarstwem 艂agodniejszym ni偶 whisky. Siv wyjecha艂a z kraju, w kt贸rym strumie艅 wina la艂 si臋 bez przerwy. Czy raczej, w jej przypadku, ginu z tonikiem. Winter s膮dzi艂, 偶e wkr贸tce b臋dzie chcia艂a wr贸ci膰.

Angela przeprosi艂a ich i wysz艂a z p贸艂艣pi膮c膮 Lilly w ramionach. Winter odprowadzi艂 je wzrokiem.

S艂yszeli pluskanie wody w 艂azience.

鈥 Jakie to uczucie by膰 tu z powrotem? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Jakie wra偶enie zrobi艂o na tobie miasto?

鈥 Jest niepodobne do siebie 鈥 odpowiedzia艂a.

鈥 To 藕le czy dobrze?

鈥 Jeszcze nie wiem. 鈥 Ruchem g艂owy wskaza艂a na butelk臋. 鈥 Mo偶e jednak napij臋 si臋 jeszcze troch臋.

Winter nala艂 jej wina.

鈥 Wy te偶 nie jeste艣cie tacy jak przedtem 鈥 m贸wi艂a dalej. 鈥 Ty i Angela.

鈥 Aha?

鈥 Naprawd臋.

鈥 Nie wiem, czy to wed艂ug ciebie dobrze, czy 藕le.

鈥 Naprawd臋 nie wiesz?

鈥 Naprawd臋.

鈥 Nie udawaj g艂upszego, ni偶 jeste艣, Eriku. A偶 tak bardzo si臋 nie zmieni艂e艣. 呕eby艣 mia艂 nagle zg艂upie膰.

鈥 Mo偶e tak. Mam b贸le g艂owy. Mo偶e to dlatego, 偶e zg艂upia艂em.

鈥 Uwa偶am, 偶e powiniene艣 si臋 wzi膮膰 w gar艣膰.

Nie odpowiedzia艂. To przywilej matki m贸wi膰 takie rzeczy synowi. Napi艂 si臋 wina. Ju偶 mu nie smakowa艂o, by艂o cholernie lekkie. Potrzebowa艂 whisky. Potrzebowa艂 czego艣, co ma smak. I moc. Teraz riesling by艂 jak woda. R贸wnie dobrze m贸g艂 go sobie nala膰 z kranu.

鈥 Angela wygl膮da na przygn臋bion膮 鈥 powiedzia艂a matka.

鈥 O czym w艂a艣ciwie rozmawia艂y艣cie?

鈥 O niczym.

鈥 O niczym? Ze mn膮 ci si臋 nie uda. 鈥 Wsta艂. 鈥 Przepraszam.

Poszed艂 do salonu, wzi膮艂 z kredensu jedn膮 z butelek whisky i nala艂 sobie dwa, trzy centymetry. Upi艂 艂yk i zabra艂 szklank臋 ze sob膮 do kuchni.

鈥 Chcesz mo偶e ginu z tonikiem? 鈥 zapyta艂.

鈥 Dzi臋kuj臋, ju偶 nic wi臋cej nie chc臋.

Popatrzy艂a na jego whisky, ale nic nie powiedzia艂a.

Winter usiad艂.

鈥 Przez jaki艣 czas by艂o bardzo ci臋偶ko. Mia艂em te b贸le g艂owy鈥 do tego praca.

鈥 A nie zawsze powodem jest praca?

鈥 Angela uwa偶a, 偶e nigdy mnie nie ma w domu.

鈥 A jeste艣?

鈥 Jestem w domu teraz na przyk艂ad.

Zn贸w 艂ykn膮艂 whisky. Ona przynajmniej mia艂a jaki艣 smak. Pomaga艂a na wszystko. Whisky to nap贸j diab艂a, ale je艣li si臋 umie diab艂a kontrolowa膰, jest najlepszym lekarstwem 艣wiata. Umia艂 dopilnowa膰, 偶eby diabe艂 nigdy nie mia艂 do niego dost臋pu.

鈥 Naprawd臋 musicie o tym porozmawia膰 鈥 stwierdzi艂a matka. 鈥 Jeste艣cie rozs膮dnymi lud藕mi. Dojrza艂ymi. Wkr贸tce sko艅czysz pi臋膰dziesi膮t lat, Eriku. Nie mo偶esz 偶y膰 jak m艂odzieniec.

鈥 Jak m艂odzieniec? Wi臋c 偶yj臋 jak m艂odzieniec? Co ja takiego robi臋?

鈥 P贸藕no za艂o偶y艂e艣 rodzin臋. Zawsze si臋 troch臋 martwi艂am z tego powodu. Wygl膮da艂o to tak, jakby艣 jeszcze nie by艂 dojrza艂y. Nigdy nie mog艂am tego zrozumie膰.

鈥 Oto nadchodzi chwila prawdy.

鈥 Ju偶 nic wi臋cej nie powiem.

鈥 Ale偶 powiedz. Dlaczego nie. Zaraz przyjdzie Angela, mo偶e si臋 w艂膮czy do terapii.

鈥 Teraz zn贸w jeste艣 niem膮dry, Eriku.

艁ykn膮艂 ze szklanki kolejny raz. Ku jego zdziwieniu okaza艂o si臋, 偶e alkohol si臋 sko艅czy艂. Wsta艂, poszed艂 do salonu i wr贸ci艂 z kolejn膮 whisky. By艂 spokojny. Wszystko si臋 u艂o偶y. To tylko naturalny niepok贸j matki o dziecko i jego styl 偶ycia. Nie nale偶y si臋 przejmowa膰. Wszystko jest dobrze. Nadejdzie zima, z k膮saj膮cym mrozem. To b臋dzie dobre. Za du偶o by艂o tego s艂o艅ca. To nigdy nie jest dobre. Matka w ko艅cu te偶 nie wytrzyma艂a. On dobrze znosi s艂o艅ce, ale nie tak d艂ugo. P贸艂 roku na Costa del Sol 鈥 to by艂a jego granica. Tak s膮dzi艂. Z drugiej strony鈥

Zn贸w usiad艂 przy stole.

鈥 Mo偶e jestem g艂upi 鈥 powiedzia艂.

Matka si臋 u艣miechn臋艂a.

鈥 Ale tylko czasami 鈥 doda艂a. 鈥 Tak naprawd臋 nie jeste艣 g艂upi.


Taks贸wka kr臋ci艂a si臋 na rondzie Mariaplan. Ademar widzia艂, jak jaka艣 kobieta wychodzi z ksi臋garni Mariaplans bokhandel. Kilka lat temu zaproszono go tam na spotkanie po艣wi臋cone jego ksi膮偶ce. Pami臋ta艂 w艂a艣cicieli, porz膮dni ludzie. Nie pokaza艂 si臋 tam wi臋cej. W tej chwili nie mia艂 md艂o艣ci. Taks贸wka przejecha艂a obok cukierni i sklepu rowerowego, skr臋ci艂a w jedn膮 z mniejszych uliczek za Kungsladug氓rdsskolan, skr臋ci艂a w lewo, potem w prawo. Taks贸wkarz wypatrywa艂 tabliczek z nazw膮 ulicy.

鈥 Stilla gatan 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 To tutaj 鈥 stwierdzi艂 kierowca i zatrzyma艂 si臋 przed jednym z dom贸w. By艂y po艂膮czone sklepieniami, mia艂y wie偶e i blanki, jak drewniany zamek rozci膮gaj膮cy si臋 na ca艂膮 dzielnic臋, a偶 do cmentarza V盲stra kyrkog氓rden.

Ademar zap艂aci艂 i wysiad艂.

Us艂ysza艂, 偶e gdzie艣 nad jego g艂ow膮 kto艣 otwiera okno. Podni贸s艂 wzrok.

Dwa pi臋tra wy偶ej sta艂 Christian Lejon. Macha艂 do niego r臋k膮. Wskaza艂 na bram臋, bez s艂owa. Ademar podszed艂 do wej艣cia. Brama by艂a otwarta. Szed艂 schodami na g贸r臋. Drzwi mieszkania sta艂y otworem. Przeszed艂 przez pr贸g i ruszy艂 do pokoju, kt贸ry widzia艂 na ko艅cu przedpokoju. Rozpozna艂 sylwetk臋 Lejona.

鈥 Mo偶esz zamkn膮膰 za sob膮 drzwi 鈥 rzuci艂 Lejon, nie odwracaj膮c si臋.

Ademar wr贸ci艂 do drzwi i zamkn膮艂 je.

Mieszkanie sprawia艂o wra偶enie pustego, opr贸偶nionego. 呕adnych mebli, 偶adnych tkanin. Pachnia艂o kurzem, zaduchem, cho膰 Lejon otworzy艂 okno.

Ademar poszed艂 do pokoju, w kt贸rym czeka艂 Lejon.

Z okna wida膰 by艂o suwnic臋 stoczni po stronie Hissing. 脛lvsborgsbron rozpina艂 sw贸j 艂uk po lewej. W wieczornym 艣wietle jarzy艂 si臋 czerwieni膮 i zieleni膮.

鈥 Lubi臋 ten widok 鈥 powiedzia艂 Lejon, nie odrywaj膮c od niego wzroku.

鈥 Tak.

鈥 Wyros艂em w tym mieszkaniu. Kiedy by艂em ma艂y, zawsze tu sta艂em. Patrzy艂em na d藕wigi i czeka艂em, a偶 m贸j tata wr贸ci z pracy. Stawa艂em tu zawsze po powrocie ze szko艂y. Wiedzia艂em, 偶e on siedzi w jednym z tych d藕wig贸w, kt贸re widz臋.

Ademar pokiwa艂 g艂ow膮.

鈥 A偶 pewnego dnia nie wr贸ci艂 do domu 鈥 ci膮gn膮艂 Lejon.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 A jak my艣lisz? Te pieprzone 艣winie go zamordowa艂y, oczywi艣cie.

Lejon nadal nie odrywa艂 wzroku od widoku za oknem. Czarne sylwetki d藕wig贸w wygl膮da艂y jak zwierz臋ta z prehistorycznych czas贸w. Z okresu stoczni.

鈥 Nie mia艂 偶adnych szans 鈥 ci膮gn膮艂 Lejon. Odwr贸ci艂 si臋 do Ademara. 鈥 Przychodz臋 tu czasem, 偶eby o tym pomy艣le膰. Dobrze mi robi, kiedy o tym troch臋 pomy艣l臋.

鈥 To naprawd臋 takie dobre?

Lejon si臋 za艣mia艂.

鈥 Lubi臋 ci臋, pisarzu.

Ademar zatoczy艂 r臋k膮 艂uk.

鈥 Wprowadzasz si臋?

鈥 Nie.

鈥 Wyprowadzasz si臋?

鈥 Nie 鈥 odpar艂 Lejon z u艣miechem. 鈥 Zawsze tak to wygl膮da.

鈥 Wynajmujesz to mieszkanie?

鈥 Nale偶y do mnie 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Ju偶 od dawna.

Ademar skin膮艂 g艂ow膮. Lejon chcia艂 mie膰 puste muzeum swojego dzieci艅stwa. Mauzoleum. To jest w porz膮dku. To chore, ale w porz膮dku.

鈥 Ca艂y dom do mnie nale偶y 鈥 doda艂 Lejon.

鈥 Pozosta艂e mieszkania te偶 stoj膮 puste?

Lejon zn贸w si臋 roze艣mia艂. Od pustych 艣cian echo odbija艂o si臋 jak w w膮wozie. Jak przez ca艂膮 drog臋 od wymar艂ych stoczni za oknem, pomy艣la艂 Ademar.

鈥 Kurwa, naprawd臋 ci臋 lubi臋 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Dlatego mnie tu zaprosi艂e艣? Bo chcia艂e艣 mi o tym powiedzie膰?

鈥 Chcia艂em ci pokaza膰 ten widok.

鈥 Jest pi臋kny.

鈥 Zabrali mi go. Ten widok. Ale go odzyska艂em.

鈥 Tak. W艂a艣nie widz臋.

鈥 Odzyska艂em wszystko, co mi zabrali 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 I jeszcze troch臋.

鈥 Rozumiem.

鈥 Poza ojcem. Jego nie mog艂em odzyska膰. Matki te偶 nie. J膮 te偶 mi zabrali. A potem wys艂ali mnie na wysp臋.

鈥 Na wysp臋?

鈥 Na Br盲nn枚. Na kolonie. Musia艂em tam jecha膰. Zes艂anie. To si臋 nazywa zes艂anie.

Ademar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Tam pozna艂em twoj膮 siostr臋 鈥 doda艂 Lejon i zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do Ademara.

鈥 Rozumiem.

鈥 Ale potem i j膮 mi zabrali.

鈥 Jacy oni? Kogo masz na my艣li? To ci sami oni, o kt贸rych ju偶 m贸wi艂e艣?

鈥 Nie. Ale to takie same 艣winie. Wszystkie 艣winie s膮 takie same, czy偶 nie? Zgadzasz si臋 ze mn膮?

鈥 Jest du偶o 艣wi艅 鈥 zgodzi艂 si臋 Ademar. 鈥 Tu mog臋 ci przyzna膰 racj臋. Jakie 艣winie by艂y na Br盲nn枚?

Lejon nie odpowiedzia艂. Zn贸w patrzy艂 przez okno. Ademar spojrza艂 w t臋 sam膮 stron臋. Ta sama martwa scena, mo偶na by艂o tak na to spojrze膰. Albo 偶ywa scena. D藕wigi by艂y martwe, ale nadal sta艂y. A p贸艂nocny brzeg rzeki dosta艂 nowe 偶ycie. Tysi膮ce ludzi tam zamieszka艂y, pomy艣la艂. Most jest ich pe艂en. Widzia艂 l艣ni膮ce karoserie i 艣wiat艂a samochod贸w jad膮cych przez most.

鈥 Przeczyta艂em twoj膮 ksi膮偶k臋 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 To nie jest ksi膮偶ka. Jeszcze nie jest gotowa.

鈥 To prawda.

鈥 Nie b臋dzie 偶adnej ksi膮偶ki 鈥 doda艂 Ademar.

鈥 Co masz na my艣li? 鈥 Lejon patrzy艂 na niego. 艢widrowa艂 go wzrokiem. W jego oczach tli艂o si臋 szale艅stwo. A mo偶e to by艂o co艣 innego. 鈥 Co ty, kurwa, m贸wisz? Jak to nie b臋dzie ksi膮偶ki?

鈥 Straci艂em ochot臋. Nie dojd臋 ju偶 do niczego. A twoja wizyta raczej mi nie pomog艂a.

Lejon z艂apa艂 go za ramiona.

鈥 Moja wizyta by艂a najlepsz膮 rzecz膮, jaka ci si臋 przytrafi艂a. Nie rozumiesz tego? To by艂a opatrzno艣膰. To nie by艂 przypadek. To B贸g zderzy艂 twoje auto z moim chryslerem. To by艂a jego r臋ka. Ona zaprowadzi艂a mnie do ciebie. Ona nas po艂膮czy艂a!

鈥 Jeste艣 wierz膮cy? 鈥 zdziwi艂 si臋 Ademar, pr贸buj膮c uwolni膰 si臋 z u艣cisku. Nie by艂 zbyt mocny. Gangster chcia艂 tylko zaznaczy膰 swoj膮 obecno艣膰. Pokaza膰 pasj臋. W jego oczach by艂a pasja.

鈥 Nic nie zrozumia艂e艣 鈥 stwierdzi艂 Lejon i pu艣ci艂 go. 鈥 Ja ci pomog臋 napisa膰 t臋 ksi膮偶k臋 do ko艅ca.


Winter p艂yn膮艂 przez morze. Nie wiedzia艂, jak daleko dotar艂. Wok贸艂 niego by艂a tylko linia horyzontu, ogromny okr膮g. A wi臋c by艂 na 艣rodku morza. M贸g艂 wybra膰, w kt贸r膮 stron臋 b臋dzie p艂yn膮艂 dalej. Wszystko by艂o otwarte. To oznacza艂o, 偶e jego 偶ycie jeszcze si臋 nie sko艅czy艂o. Zrozumia艂 to. To by艂 znak. Pop艂yn膮艂 dalej na zach贸d i zobaczy艂 nad sob膮 most. Wiedzia艂, 偶e tam b臋dzie, je艣li tylko pop艂ynie kawa艂ek dalej. Most rozpo艣ciera艂 si臋 od horyzontu do horyzontu. Najd艂u偶szy most 艣wiata. Obejmowa艂 ca艂膮 p贸艂nocn膮 p贸艂kul臋. Powsta艂 w G枚teborgu, na p贸艂nocnym brzegu. Zn贸w da艂 prac臋 dawnym stoczniom. Przep艂yn膮艂 pod mostem i pomy艣la艂, 偶e m贸g艂by go dotkn膮膰, gdyby tylko chcia艂. Wystarczy艂o wyci膮gn膮膰 r臋k臋. Kto艣 sta艂 na szczycie i wo艂a艂 do niego. G艂os brzmia艂 jak wycie. Puste i metaliczne jak syrena. Rozpoznawa艂 ten d藕wi臋k, syren臋. Prawie ca艂e doros艂e 偶ycie sp臋dzi艂 w艣r贸d syren. Teraz siedzia艂 na pok艂adzie 偶agl贸wki i patrzy艂 na g艂ow臋 unosz膮c膮 si臋 nad powierzchni膮 wody. Kto艣 go zast膮pi艂 w wodzie. To by艂a dziewczynka, p艂yn臋艂a do wysepek, kt贸re pr膮d przyni贸s艂 z zachodu. Mo偶e ci臋 podwie藕膰?! 鈥 zawo艂a艂. Ale ona go nie widzia艂a, tylko p艂yn臋艂a, p艂yn臋艂a. Syrena dalej bucza艂a jak dono艣ny krzyk. To brzmia艂o jak krzyk dziecka. S艂ysza艂 swoje imi臋. Nie chcia艂 porzuca膰 偶agl贸wki. Wskazywa艂 innego Erika, we藕cie jego. Widzia艂, jak g艂owa dziewczynki si臋 oddala, przesuwa w stron臋 wysepek. A potem znikn臋艂a. Us艂ysza艂 swoje imi臋. Krzyk. Swoje imi臋.

鈥 Eriku! Eriku!

Poczu艂 d艂o艅 na ramieniu. By艂a prawdziwa.

Otworzy艂 oczy. By艂o wystarczaj膮co du偶o 艣wiat艂a, 偶eby m贸g艂 rozpozna膰 twarz Angeli. Wygl膮da艂a, jakby si臋 nad nim unosi艂a.

鈥 Kto艣 ci臋 szuka 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Kto taki?

Usiad艂 na 艂贸偶ku.

鈥 Nic nie powiedzia艂.

鈥 Co, do chol鈥 przecie偶 to numer zastrze偶ony.

Angela wygl膮da艂a na troch臋 wystraszon膮. Jakby kto艣 si臋 w艂ama艂 do domu. W r臋ce trzyma艂a s艂uchawk臋. Winter przej膮艂 j膮 od niej.

鈥 Halo? Halo? Kto m贸wi?

Us艂ysza艂 szum. Mo偶e oddech. Brzmia艂, jakby dochodzi艂 z bardzo daleka.

Kto艣 s艂ucha艂. S艂ysza艂, 偶e kto艣 na drugim ko艅cu s艂ucha.

鈥 Kto tam jest, do diab艂a!?

W s艂uchawce nadal szumia艂o. Teraz nikogo tam nie ma, pomy艣la艂.

Sygna艂 si臋 urwa艂.

Wpatrywa艂 si臋 w telefon. Potem przeni贸s艂 wzrok na Angel臋. Zegar na jej nocnym stoliku pokazywa艂 wp贸艂 do czwartej. Widzia艂 kabel. Bieg艂 od jego r臋ki do telefonu. S艂ysza艂 jakie艣 odg艂osy z przedpokoju. Nocna rozmowa obudzi艂a matk臋. Ale to nie by艂a rozmowa.

鈥 Co m贸wi艂?

鈥 Tylko pyta艂 o ciebie 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Pyta艂 o Erika Wintera.

鈥 I co powiedzia艂a艣?

鈥 Zapyta艂am, o co chodzi, oczywi艣cie.

鈥 I co on na to?

鈥 Nic wi臋cej nie powiedzia艂.

鈥 Zobaczymy, czy da si臋 ustali膰, sk膮d dzwoni艂. Ale nie jestem zbyt wielkim optymist膮. 鈥 Wiedzia艂, 偶e to prawie niemo偶liwe. 鈥 A ty nie rozpozna艂a艣 g艂osu?

鈥 Nie. Ale w艂a艣ciwie jeszcze spa艂am. Nie wiem, co鈥 kto to by艂. 鈥 Angela spojrza艂a na telefon, jakby ju偶 nigdy wi臋cej nie zamierza艂a bra膰 go do r臋ki. Jak gdyby koszmarny sen urzeczywistni艂 si臋 w jej w艂asnej sypialni.

鈥 To m贸g艂 by膰 zwyk艂y wariat 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Albo pomy艂ka. To chyba najbardziej prawdopodobne.

鈥 Tak s膮dzisz?

鈥 Tak mo偶e by膰.

鈥 Kto艣, kto by si臋 pomyli艂, nie zna艂by twojego nazwiska 鈥 zauwa偶y艂a Angela.

鈥 To si臋 zdarza.

鈥 On wiedzia艂, do kogo si臋 dodzwoni艂. A偶 taka g艂upia nie jestem.

鈥 Co si臋 dzieje? Kto to by艂?

Pytanie pad艂o od drzwi. Winter zobaczy艂 matk臋.

鈥 Pomy艂ka 鈥 rzuci艂.


34


鈥 WI臉C CZEGO MY W艁A艢CIWIE SZUKAMY? 鈥 zapyta艂 Winter. Siedzieli w cukierni Ahlstr枚ma. Korsgatan za oknami by艂a pe艂na przechodni贸w odwiedzaj膮cych butiki w oczekiwaniu na weekend.

鈥 Mordercy 鈥 odpar艂 Ringmar, wbijaj膮c widelczyk w le偶膮cy na talerzyku kawa艂ek rolady z kremem.

鈥 To zbrodnia 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Morderstwo to zbrodnia.

鈥 Jedna z wielu.

鈥 Co wiemy o Sellbergu?

鈥 Niezbyt du偶o.

鈥 Chyba prowadzi艂 raczej spokojne 偶ycie.

鈥 Poza awantur膮 z s膮siadem.

鈥 Tak m贸wi s膮siad.

鈥 Nie wierzysz temu pisarzowi, Eriku?

鈥 Mo偶e 偶yje w 艣wiecie fantazji. Mo偶e wymy艣li艂 t臋 histori臋.

鈥 Nie sprawia wra偶enia wariata.

鈥 Jest pisarzem. Powa偶nym pisarzem, o ile dobrze zrozumia艂em.

鈥 Wi臋c musi by膰 troch臋 szalony, o to ci chodzi?

鈥 Tak my艣l臋.

Ringmar u艣miechn膮艂 si臋 i w艂o偶y艂 do ust kawa艂ek ciastka.

鈥 To prawdziwy klasyk 鈥 mrukn膮艂. 鈥 Mmm鈥

鈥 Sellberg zosta艂 zamordowany z jakiego艣 powodu 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 To nie by艂 rabunek. Morderca czeka艂 na niego na parkingu. Wiedzia艂, 偶e si臋 tam zjawi.

鈥 Wiedzia艂, 偶e si臋 tam zjawi w艂a艣nie wtedy. To masz na my艣li?

鈥 Tak.

鈥 Sk膮d m贸g艂 to wiedzie膰?

鈥 Po prostu wiedzia艂.

鈥 Ale sk膮d?

鈥 Sellberg mu powiedzia艂 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Albo morderca powiedzia艂 to jemu.

鈥 Tak. Powiedzia艂 mu, 偶eby podjecha艂 do gara偶u.

鈥 呕eby podjecha艂 samochodem Richardssona.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Richardsson tam na niego czeka艂.

鈥 Niekoniecznie.

鈥 W takim razie gdzie by艂 Richardsson? Musia艂 chyba czeka膰 na samoch贸d.

鈥 Nie na parkingu.

鈥 A kto czeka艂 w takim razie?

鈥 Kto艣 inny.

鈥 Kto inny?

鈥 Kto艣, kto wiedzia艂.

鈥 Kto s艂ysza艂, jak rozmawiali? Jak Richardsson prosi艂 Sellberga, 偶eby zostawi艂 tam auto?

鈥 Kto艣, kto jecha艂 za nim 鈥 doda艂 Winter.

鈥 Wiemy, 偶e Sellberg dzwoni艂 do Richardssona, do biura 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 To mog艂o by膰 wtedy.

鈥 Albo morderca po prostu jecha艂 za nim.

Ringmar od艂o偶y艂 widelczyk.

鈥 Nie zjesz swojej napoleonki? 鈥 zapyta艂, wskazuj膮c na talerzyk Wintera.

Winter nie odpowiedzia艂. Wygl膮da艂 przez wielkie okno. Jaka艣 kobieta odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a do niego. Przynajmniej tak to wygl膮da艂o. By艂o pi膮tkowe popo艂udnie. Cieszy艂a si臋.

Odwr贸ci艂 si臋 do Ringmara.

鈥 Ten drugi telefon do mnie. Naprawd臋 kto艣 potrzebuje pomocy?

鈥 Nie wiem, Eriku. 艁atwiej by艂oby po prostu pofatygowa膰 si臋 na komend臋.

鈥 Nie. To zbyt widoczne. On jest pilnowany.

鈥 Wi臋c dlaczego nie powiedzia艂 wprost przez telefon, o co chodzi?

鈥 Nie wiem. Mo偶e z tego samego powodu.

鈥 A mo偶e to by艂a tylko zabawa 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 Kto艣 si臋 z nami bawi.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 M贸wi艂e艣 o uk艂adaniu puzzli. Mo偶e jest kto艣, kto ju偶 to robi. Kto艣 zd膮偶y艂 przed nami. My te偶 jeste艣my elementami uk艂adanki.

鈥 A nie zawsze tak jest?

鈥 Nie 鈥 odpar艂 Ringmar. 鈥 Nie jeste艣my kawa艂kami puzzli. Zwykle to my trzymamy je w r臋kach. Ale teraz kto艣 trzyma w r臋ku nas.

鈥 Kto?

鈥 Mo偶e Richardsson 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Nie, Bertil. On si臋 boi. On si臋 boi tak bardzo, 偶e ukry艂 si臋 przed wszystkimi. Nawet przed rodzin膮.

鈥 Mo偶e to on jest morderc膮 鈥 podsun膮艂 Ringmar.

Winter nie odpowiedzia艂. Para starszych ludzi wsta艂a od s膮siedniego stolika. M臋偶czyzna pow艣ci膮gliwie skin膮艂 Winterowi g艂ow膮. Mo偶e go rozpozna艂, mo偶e zna艂 go z prasy, radia albo telewizji. Ale teraz by艂o tego o wiele mniej. Policja Zachodniej Gotlandii wreszcie zdecydowa艂a si臋 zatrudni膰 rzecznika i to on j膮 reprezentowa艂. Tak by艂o lepiej. Zawsze przemawia艂a do ludzi ta sama twarz. Mo偶e to uspokaja. Wszystkie zbrodnie s膮 podobne.

鈥 I nie zostawi艂 偶adnych 艣lad贸w 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Nie.

鈥 M贸wi臋 o mordercy. Mordercy z parkingu przy Pedagogu.

鈥 Na razie 偶adnych 艣lad贸w 鈥 potwierdzi艂 Winter.

Strumie艅 przechodni贸w na deptaku zacz膮艂 rzedn膮膰. Zapada艂 zmierzch. Ringmar doko艅czy艂 ciastko i wypi艂 reszt臋 kawy.

鈥 Co robisz w weekend, Eriku?

鈥 Nie wiem. Mo偶e pojedziemy na dzia艂k臋, do Billdal.

鈥 W艂asna pla偶a.

鈥 Mhm鈥

鈥 Kiedy w艂a艣ciwie zaczniesz budowa膰 ten dom?

鈥 W艂asna pla偶a wcale nie jest taka z艂a 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Ale czy macie tam spok贸j? Je艣li nie stoi tam dom? Kiedy was tam nie ma.

Winter wsta艂.

鈥 A co ty planujesz?

鈥 Nic.

鈥 B臋dziesz sam?

鈥 Tak.

鈥 Wybierz si臋 jutro z nami.

鈥 Jeszcze zobacz臋.

鈥 Zadzwoni臋 do ciebie jutro przed po艂udniem 鈥 powiedzia艂 Winter.

Wyszli na Korsgatan. Zmierzch zapada艂 szybko.

鈥 Czu膰 zim臋 w powietrzu 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 艢wietnie.

鈥 Nie jeste艣 freakiem lata?

鈥 Co to za krety艅skie okre艣lenie?

鈥 W艂a艣nie je wymy艣li艂em 鈥 odpar艂 Ringmar. 鈥 Mam ci臋 podwie藕膰?

鈥 Nie, przejd臋 si臋.

鈥 Idziesz do Saluhallen?

鈥 As a matter of fact, yes.

鈥 No to cze艣膰 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Chod藕 ze mn膮.

鈥 Ja ju偶 zrobi艂em zakupy, kole偶ko.

鈥 Nie pij za du偶o wieczorem, Bertil.

鈥 Co艣 takiego nazywa si臋 projekcja.

鈥 To si臋 nazywa empatia. Troska o bli藕niego.

鈥 Co zrobisz na kolacj臋?

鈥 Chyba ravioli. Z ricott膮 i zio艂ami, do tego pieczona cukinia. 鈥 Winter ruszy艂 w stron臋 Domkyrkan. 鈥 I jeszcze kotlety jagni臋ce. Plus troch臋 marmolady z czerwonej cebuli.

鈥 Troch臋 marmolady z czerwonej cebuli 鈥 powt贸rzy艂 Ringmar. 鈥 Poprosz臋 o to w budce z hot dogami na Mariaplan. Dzi艣 wieczorem.

鈥 Mylisz to z keczupem.

鈥 To te偶 sobie zam贸wi臋.

鈥 Nie musisz 偶y膰 tak prosto, Bertil.

鈥 Do jutra, Erik.


Zani贸s艂 zakupy z powrotem do komendy. Nie by艂y zbyt ci臋偶kie.

Wchodz膮c na pi臋tro wydzia艂u, us艂ysza艂, 偶e kto艣 co艣 m贸wi podniesionym g艂osem. G艂os odbija艂 si臋 od 艣cian pustego korytarza. Rozpozna艂 go.

Kiedy ruszy艂 korytarzem, g艂os ucich艂. Us艂ysza艂 tylko trzask odk艂adanej na wide艂ki s艂uchawki.

Z pokoju wypad艂 Bergenhem.

Przystan膮艂 na jego widok.

鈥 Cze艣膰, Lars.

鈥 Cze艣膰, cze艣膰.

鈥 Jak tam sprawy?

Bergenhem nie odpowiedzia艂. Ruszy艂. Kiedy go mija艂, Winter po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu. Bergenhem zn贸w si臋 zatrzyma艂.

鈥 Czy to z Martin膮 rozmawia艂e艣?

Na to te偶 Bergenhem nie odpowiedzia艂. Drgn膮艂, jakby chcia艂 si臋 uwolni膰 z u艣cisku. Uwolni膰 si臋 spod w艂adzy prze艂o偶onego.

鈥 Dok膮d idziesz, Lars?

鈥 Ja鈥 pojad臋 do domu. Sko艅czy艂em na dzisiaj. Jest pi膮tkowy wiecz贸r.

Ani razu nie spojrza艂 Winterowi w oczy. O co tu chodzi?

鈥 Rozmawia艂em z Martin膮 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Ach tak?

鈥 Niepokoi si臋 o ciebie. Nie odzywa艂e艣 si臋.

鈥 W艂a艣nie to zrobi艂em.

鈥 S艂ysza艂em.

鈥 Tamto to nie by艂a Martina.

Bergenhem patrzy艂 w ceglan膮 艣cian臋. By艂a 偶贸艂ta. Jak siki.

鈥 Aha 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Mog臋 ju偶 i艣膰?

鈥 Nie wyg艂upiaj si臋, Lars.

鈥 Co?

鈥 Dlaczego nie mia艂by艣 i艣膰? 鈥 odpar艂 zdumiony Winter.

鈥 Okej, okej 鈥 rzuci艂 Bergenhem i ruszy艂 do wyj艣cia.

Winter odwr贸ci艂 si臋 za nim. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale da艂 sobie spok贸j.

Wszed艂 do gabinetu. Telefon da艂 mu zna膰, 偶e dosta艂 SMS-a.

To by艂a Aneta.

Jan Richardsson by艂 cz艂onkiem Zakonu Coldinu.

Tam nazywa艂 si臋 Jansson. Richard Jansson. Najprostszy trik na 艣wiecie. Nawet nie trik.

Zakon Coldinu.

Winter podszed艂 do sejfu i wyj膮艂 krzy偶. Nagle wyda艂 mu si臋 taki niepozorny, jakby nie mia艂 znaczenia. Jakby ju偶 nie znaczy艂 tak wiele, teraz, kiedy odkryli, jaki ma zwi膮zek z Richardssonem.

Wr贸ci艂 do biurka i wybra艂 numer kom贸rki Anety.

鈥 Cze艣膰, tu Erik.

鈥 Dosta艂e艣 moj膮 wiadomo艣膰?

鈥 Tak. Jestem u siebie.

鈥 Dzwoni艂am te偶 na kom贸rk臋.

鈥 Mia艂em wy艂膮czon膮.

Nie pyta艂a dlaczego. Wy艂膮czy艂 telefon, kiedy weszli z Bertilem do Ahlstr枚ma. Ringmar mia艂 kom贸rk臋, to powinno wystarczy膰. Potem zapomnia艂 w艂膮czy膰. Naprawd臋 zapomnia艂.

鈥 Jest jeszcze co艣 鈥 powiedzia艂a Aneta.


Winter z艂apa艂 Bergenhema w po艂owie drogi do Korsv盲gen. W telefonie szumia艂 ruch uliczny. Bergenhem s艂ucha艂 muzyki, jakiego艣 rocka.

鈥 Chc臋 ci臋 tu widzie膰 najp贸藕niej za dziesi臋膰 minut 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 Co jest? Ja by鈥

鈥 Wracaj tu natychmiast, do cholery!

Rzuci艂 s艂uchawk膮. Zabrzmia艂o to prawie tak samo jak wtedy, kiedy Bergenhem rzuci艂 s艂uchawk膮 chwil臋 wcze艣niej. Winter 偶a艂owa艂, 偶e zakl膮艂. Ale to by艂o spontaniczne. Bergenhem jest doros艂y. Czasami polecenia mog膮 brzmie膰 troch臋 ostrzej.

Przechadza艂 si臋 po pokoju, tam i z powrotem. Widzia艂 tramwaj przeje偶d偶aj膮cy przez granatowy mrok na Stampgatan, w rzadkich smugach elektrycznego 艣wiat艂a. Wygl膮da艂, jakby si臋 艣pieszy艂. Pi膮tkowy wiecz贸r. Wiecz贸r mo偶liwo艣ci. M贸g艂 by膰 d艂ugi. Podni贸s艂 zakupy z pod艂ogi, poszed艂 do kuchni, 偶eby je w艂o偶y膰 do lod贸wki. Kupi艂 troch臋 ostryg i kilka scampi. Zadzwoni艂a jego kom贸rka.

鈥 Czy to ty mia艂e艣 kupi膰 co艣 na kolacj臋? 鈥 zapyta艂a Angela.

鈥 W艂a艣nie trzymam zakupy w r臋ce.

鈥 My艣la艂am, 偶e powiniene艣 ju偶 by膰 w domu.

鈥 Co艣 mi wypad艂o. To potrwa jeszcze chwil臋.

鈥 Gdzie jeste艣?

鈥 W komendzie. Musz臋 jeszcze chwil臋 porozmawia膰 z Bergenhemem.

鈥 A jak tam u niego? Sta艂o si臋 co艣 jeszcze?

鈥 Tak.

鈥 A co m贸wi Martina? Co ona robi?

鈥 To nie to. Przynajmniej nie bezpo艣rednio.

鈥 To o co w takim razie chodzi?

鈥 Potem ci wyt艂umacz臋. On w艂a艣nie tu idzie.

鈥 Mam ju偶 zacz膮膰 gotowa膰 kasz臋? Ile godzin to potrwa?

鈥 Nie mam poj臋cia, do jasnej鈥

Urwa艂.

Uspok贸j si臋.

Idioto.

鈥 Angelo, kochanie, wr贸c臋 tak szybko, jak tylko b臋d臋 m贸g艂. Przepraszam. Kupi艂em ostrygi i scampi. B臋d膮 kotlety jagni臋ce. Wykre艣lamy ravioli. Zrobi臋 aioli do scampi.

Wr贸c臋 do domu i b臋d臋 mi艂y, pomy艣la艂. I przynios臋 ostrygi.

Angela ju偶 rzuci艂a s艂uchawk膮. Rozpozna艂 ten odg艂os.

Wrzuci艂 reklam贸wki do lod贸wki. Jedna spad艂a na pod艂og臋. Podni贸s艂 j膮 i zn贸w wcisn膮艂 mi臋dzy kartony skwa艣nia艂ego mleka i skazany na 艣mier膰 s艂oik d偶emu. Co艣 w reklam贸wce p臋k艂o. Jaki艣 sok wyp艂ywa艂 z lod贸wki na pod艂og臋. Zamkn膮艂 drzwi, podszed艂 do umywalki, urwa艂 kawa艂ek papierowego r臋cznika, wr贸ci艂 do lod贸wki, wytar艂 j膮 i pod艂og臋. Kiedy si臋 pochyla艂, jego g艂owa dudni艂a jak tramwaj na Stampgatan przed chwil膮, stamp-stamp-stamp. Mia艂 brudne i lepkie d艂onie, zn贸w musia艂 i艣膰 do umywalki i je umy膰. W g艂owie mu hucza艂o, z jednej strony na drug膮, od horyzontu do horyzontu. Wr贸ci艂o wspomnienie snu z ostatniej nocy. By艂o gdzie艣 przez ca艂y czas.

Na korytarzu min膮艂 plan komendy. Mia艂 kszta艂t ludzika, kt贸ry skacze do g贸ry, z r臋kami w powietrzu i szeroko rozstawionymi nogami. Tylko bez g艂owy.

Zobaczy艂, 偶e jedzie winda. Wysiad艂 z niej Bergenhem.

鈥 Idziemy do mnie 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 O co chodzi? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

Winter nie odpowiedzia艂.

Wr贸cili do jego pokoju. Na ca艂ym pi臋trze byli tylko oni. Ich kroki odbija艂y si臋 echem od pustych 艣cian.

鈥 Przed chwil膮 rozmawia艂em z Anet膮 鈥 powiedzia艂 Winter.

Bergenhem si臋 nie odzywa艂. Wci膮偶 sta艂 tu偶 za drzwiami. Winter nie zaproponowa艂, 偶eby usiad艂.

鈥 Zna艂e艣 Jana Richardssona, zanim my go poznali艣my? 鈥 zapyta艂 Winter.

Czu艂, jak mu pulsuje lewa skro艅. To nie by艂 b贸l g艂owy, nie migrena ani zapalenie opon m贸zgowych. To by艂o napi臋cie innego rodzaju. Wewn臋trzne spi臋cie. Nie wiedzia艂, co to by艂o. Czu艂, 偶e t臋tni w nim krew.

鈥 Co鈥 zna艂e艣鈥 鈥 powt贸rzy艂 Bergenhem. 艢ledzi艂 wzrokiem przeje偶d偶aj膮cy za oknem tramwaj. Wiecz贸r zrobi艂 si臋 jeszcze bardziej granatowy.

鈥 Nie dos艂ysza艂e艣 pytania? 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 Spokojnie 鈥 powiedzia艂 Bergenhem.

鈥 Spokojnie? Tak to traktujesz? Tak to traktowa艂e艣? Czy ty wiesz, co zrobi艂e艣, Lars?

Bergenhem nie odpowiedzia艂.

鈥 Ukrywa艂e艣 dowody 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 To w艂a艣nie robi艂e艣.

鈥 Nie.

鈥 Utrudnia艂e艣 艣ledztwo. Moje 艣ledztwo. 鈥 Podszed艂 krok bli偶ej do Bergenhema i do drzwi. 鈥 Kiedy pozna艂e艣 Jana Richardssona, Lars?


35


鈥 CHODZI艁EM TYLKO W JEDNO MIEJSCE. Niezbyt du偶o razy. Samuel je zna艂.

鈥 Samuel?

鈥 M贸j przyjaciel. Samuel.

Bergenhem siedzia艂 na krze艣le przy biurku. Winter sta艂 przy oknie. Nie m贸g艂 siedzie膰.

鈥 Ten, u kt贸rego teraz mieszkasz?

鈥 Tak, w tej chwili tak.

鈥 A Richardsson tam by艂? W tym lokalu, o kt贸rym m贸wisz.

鈥 Widocznie tak.

鈥 I nic nie powiedzia艂e艣.

鈥 Nie鈥 wiedzia艂em wtedy, 偶e to by艂 on.

鈥 Ale potem! Potem, Lars!

Wygl膮da艂o to tak, jakby Bergenhem skin膮艂 g艂ow膮. A mo偶e tylko lekko si臋 pochyli艂 do przodu.

鈥 Wiedzia艂e艣, 偶e on tam by艂, Lars! W tym cholernym klubie, do kt贸rego ty te偶 chodzi艂e艣! Wiedzia艂e艣 o tym! Ale nic nie powiedzia艂e艣.

鈥 Ja chcia鈥

鈥 Nie chcia艂e艣 zdradzi膰 swojej tajemnicy 鈥 przerwa艂 mu Winter. 鈥 Tak, rozumiem. Nie, w艂a艣ciwie nie rozumiem. 鈥 Pokr臋ci艂 g艂ow膮. Poczu艂 powiew na karku. Otworzy艂 okno. Pi膮tkowy wiecz贸r by艂 ch艂odny. Nadci膮gn膮艂 ch艂odny mrok.

鈥 By艂e艣 tam tamtej nocy, kiedy znalaz艂e艣 samoch贸d na 脛lvsborgsbron?

Bergenhem potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie s艂ysz臋, co m贸wisz, Lars.

鈥 Nie, nie by艂em 鈥 powiedzia艂 cicho Bergenhem.

鈥 Jak mog臋 ci wierzy膰? 鈥 zapyta艂 Winter. Zn贸w oddali艂 si臋 o kilka krok贸w od okna. 鈥 Jak mog臋 wierzy膰 w cokolwiek, co m贸wisz, Lars? Po czym艣 takim?

Wcze艣niej nie m贸g艂 widzie膰 jego twarzy. Teraz j膮 zobaczy艂. W kiepsko o艣wietlonym pokoju by艂a bardzo blada. Bia艂a. To ju偶 nie by艂a twarz.

鈥 Na Boga, Lars, badamy przesz艂o艣膰 Richardssona i po drodze znajdujemy ciebie.

Twarz, kt贸ra kiedy艣 nale偶a艂a do Larsa Bergenhema, odwr贸ci艂a si臋 do komisarza Erika Wintera. Teraz grali inne role, teraz nie tylko si臋 r贸偶nili. Zmienili si臋 na zawsze. Nic ju偶 nie b臋dzie takie samo. Winter czu艂 to tak samo wyra藕nie jak ch艂odny powiew chwil臋 wcze艣niej. To uczucie nie znikn臋艂o, kiedy podszed艂 jeszcze bli偶ej. Zrobi艂o si臋 ch艂odniej.

鈥 Nie musisz ju偶 nic m贸wi膰 鈥 powiedzia艂 Bergenhem. 鈥 Wszystko rozumiem.

鈥 Rozumiesz? Co takiego rozumiesz?

Bergenhem nie odpowiedzia艂.

鈥 Co jeszcze wiesz, Lars? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Jest wi臋cej rzeczy, kt贸rych nam nie powiedzia艂e艣?

鈥 Nie. Nic ju偶 nie ma.

鈥 Jak mam ci wierzy膰?

Bergenhem wsta艂.

鈥 Co chcesz zrobi膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 P贸jd臋.

鈥 Nigdzie nie p贸jdziesz.

Bergenhem za艣mia艂 si臋 dziwnie. Ten 艣miech by艂 tak samo zimny jak powiew z okna. Nie, nie zimny. To by艂o co艣 innego. Winter nie potrafi艂 tego nazwa膰. Pr贸bowa艂. 艢miech mia艂 teraz du偶o wsp贸lnego z twarz膮 Bergenhema. To nie by艂 艣miech.

鈥 Chcesz mnie aresztowa膰, Eriku?

Bergenhem szed艂 w stron臋 drzwi.

Winter te偶 wsta艂.

鈥 Dok膮d idziesz? Lars?

Bergenhem nie odpowiedzia艂. By艂 ju偶 przy drzwiach. Odwr贸ci艂 si臋.

鈥 Na razie, Eriku 鈥 powiedzia艂. Wyszed艂 i znikn膮艂 mu z oczu.

Winter s艂ysza艂 jeszcze jego kroki na cholernym korytarzu. Rozbrzmiewa艂y jak na kamiennej pustyni. Nie m贸g艂 si臋 ruszy膰. Czu艂 si臋, jakby utkn膮艂 w kamieniu. Nie m贸g艂 za nim biec. Widzia艂 to w jego oczach. Gdyby go dotkn膮艂, kt贸ry艣 z nich by ucierpia艂.


Angela widzia艂a to w  jego oczach, kiedy stan膮艂 w  przedpokoju.

Wzi膮艂 na r臋ce Els臋, przytuli艂 mocno i czule.

鈥 Wi臋c ksi臋偶niczka jest dzisiaj w domu? 鈥 powiedzia艂.

鈥 Zrobisz na kolacj臋 ravioli, tato?

鈥 Ravioli. Dzisiaj nie, kochanie. Ale usma偶臋 kotlety. I dostaniesz kilka du偶ych scampi.

鈥 Hurra!

Elsa uwielbia艂a scampi. I jego aioli.

Angela pog艂adzi艂a go po karku.

鈥 Jak si臋 czujesz, Eriku?

Postawi艂 Els臋 na pod艂odze.

鈥 Siostrzyczka 艣pi?

鈥 Ona ci膮gle 艣pi 鈥 odpar艂a nad膮sana Elsa. 鈥 Kiedy b臋dzie jedzenie?


鈥 Nie wiedzia艂em, co mam zrobi膰, Angelo. 鈥 Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po kieliszek z winem. 鈥 Czy zrobi艂em dobrze, czy 藕le. Kiedy tak tam sta艂em. Czy w og贸le powinienem co艣 powiedzie膰.

鈥 Chyba by艂e艣 zmuszony.

鈥 W艂a艣nie. Ale nie od razu. Nie dzisiaj.

Siedzieli jeszcze przy stole. Elsa ju偶 prawie zasn臋艂a, wi臋c Winter zani贸s艂 j膮 do 艂贸偶ka. Nie chcia艂 jej budzi膰 i zmusza膰 do mycia z臋b贸w. M贸wi艂a, 偶e zrobi艂a to jeszcze przed kolacj膮.

鈥 Mo偶e by艂em niew艂a艣ciwym cz艂owiekiem na niew艂a艣ciwym miejscu 鈥 powiedzia艂. 鈥 A mo偶e niew艂a艣ciwym cz艂owiekiem na w艂a艣ciwym miejscu. Wiesz, jak si臋 czu艂em tu偶 przedtem. Kiedy zadzwoni艂a艣.

鈥 Zapomnia艂am o tym 鈥 odpar艂a z u艣miechem.

鈥 Ale ja nie. By艂em cholernym idiot膮. 鈥 Podni贸s艂 kieliszek i pr贸bowa艂 patrze膰 przez przejrzyst膮 czerwie艅. Ripassa. Wino kupi艂 wcze艣niej, w tym tygodniu. Jeszcze potrafi co艣 zrobi膰 dobrze. 鈥 Jestem cholernym idiot膮.

鈥 Czasami.

鈥 Teraz ju偶 tak nie b臋dzie.

鈥 Je艣li tylko b臋dziesz bra艂 tabletki.

鈥 Obiecuj臋. Ale czy to takie proste?

鈥 Tak.

U艣miechn膮艂 si臋 i 艂ykn膮艂 wina. Ripassa ma wi臋cej wszystkiego: wi臋cej alkoholu, wi臋cej koloru, wi臋cej zapachu. Ten, kto pije to wino, staje si臋 mniejszym idiot膮.

鈥 Co Lars teraz zrobi?

Winter odstawi艂 kieliszek.

鈥 O co ci chodzi?

鈥 Co si臋 teraz z nim stanie.

鈥 Nie wiem, Angelo. Musimy si臋 temu przyjrze膰. Ja musz臋 si臋 przyjrze膰. Nie mia艂em do czynienia z czym艣 takim. Jeszcze nigdy.

鈥 Nie o to mi chodzi艂o, Eriku. My艣la艂am o tym鈥 jak on si臋 czuje. 鈥 Wsta艂a, podesz艂a do drzwi balkonowych, otworzy艂a je i odwr贸ci艂a si臋 do niego. 鈥 Co on teraz zrobi? M贸wi艂 ci, dok膮d si臋 wybiera?

鈥 Nie. Dzwoni艂em do niego na kom贸rk臋 kilka minut po tym, jak wyszed艂. Dzwoni艂em te偶 z samochodu.

鈥 Zadzwo艅 teraz 鈥 podsun臋艂a.

鈥 Teraz? Tak uwa偶asz?

鈥 Tak. Troch臋 si臋 niepokoj臋, kiedy s艂ysz臋, co m贸wisz.

Winter poszed艂 do przedpokoju. Wzi膮艂 do r臋ki star膮 bakelitow膮 s艂uchawk臋. Wybra艂 numer kom贸rki Bergenhema. Zaczeka艂, a偶 w艂膮czy si臋 poczta g艂osowa.

鈥 Cze艣膰, Lars, m贸wi Erik. Zadzwo艅, jak ods艂uchasz. Musimy porozmawia膰 na spokojnie. Na razie.

Wr贸ci艂 do pokoju. Angela wysz艂a na balkon.

鈥 Zimno 鈥 powiedzia艂, staj膮c obok niej.

鈥 Nie z艂apa艂e艣 go, domy艣lam si臋.

鈥 Nie.

鈥 Mo偶e zadzwo艅my do domu? Do Martiny?

鈥 Nie wiem, Angelo. Co鈥 sam nie wiem.

鈥 Ja te偶 nie.

Jasny wiecz贸r rozpo艣ciera艂 si臋 pod balkonem, poza balkonem. Sylwetki dach贸w wygl膮da艂y jak rysunki z komiksu. Wyra藕ne linie, ostre kolory. Winter pomy艣la艂 o Kaczogrodzie, pi臋knie rysowanym w dawnych komiksach z Kaczorem Donaldem. Ale to nie by艂 Kaczogr贸d. Mo偶e w czasach, kiedy zaczyna艂 prac臋 w policji, by艂. Teraz to miasto sta艂o si臋 Gotham City.

Tramwaj przejecha艂 z 艂oskotem przez wiecz贸r jak 艣wietlista g膮sienica. Widzia艂, jak ludzie wsiadaj膮 i wysiadaj膮. Vasaplatsen by艂 jak prostok膮t zimnego, ostrego 艣wiat艂a. Na p贸艂nocnym kra艅cu obelisk stercza艂 jak samotny palec na tle czerwonego nieba. Jaki艣 艣miech wzbi艂 si臋 z do艂u do nich, na balkon. Winterowi przypomnia艂 si臋 艣miech Bergenhema w jego pokoju. Ju偶 wiedzia艂, z czym mu si臋 kojarzy艂: z powietrzem uchodz膮cym z cia艂a, kt贸re ju偶 nie 偶yje. Kiedy to us艂ysza艂 pierwszy raz, my艣la艂, 偶e zemdleje. To by艂o straszne. To by艂o w jakim艣 mieszkaniu w Johannebergu. Samotny policjant. Martwy m臋偶czyzna w ka艂u偶y krwi na 艣rodku kuchni. Nagle si臋 za艣mia艂.


O jedenastej dziesi臋膰 w sobotnie przedpo艂udnie Fredrik Halders, Magda Halders i Aneta Djanali wsiedli na prom Fr枚ja na Saltholmen. Osiemna艣cie minut p贸藕niej zeszli na l膮d w Br盲nn枚 R枚dsten. Hannes nie chcia艂 si臋 z nimi wybra膰, mia艂 dodatkowy trening pi艂karski: w艂a艣nie by艂 na najlepszej drodze na San Siro, Camp Nou albo Old Trafford. Halders nauczy艂 go wszystkiego, co sam umia艂.

To by艂 kolejny niewiarygodny dzie艅, s艂oneczny i przejrzysty. S艂o艅ce nadal dawa艂o troch臋 ciep艂a. W cie艣ninie nie czuli tak bardzo wiatru, ale wia艂.

Haldersa ruszy艂o sumienie. Dawno temu obieca艂 dzieciom 艂贸d藕. Widzia艂 dwie 偶agl贸wki w drodze na pe艂ne morze. Cholera, mo偶e jeszcze nie jest za p贸藕no. Jeszcze nie ma pi臋膰dziesi臋ciu lat. Jeszcze p贸艂 偶ycia przed nim. P贸艂 偶ycia i p贸艂 morza. Ile co艣 takiego mo偶e kosztowa膰? Niewa偶ne, zawsze mo偶e po偶yczy膰. Mo偶e wzi膮膰 po偶yczk臋 pod zastaw domu. Powinien porozmawia膰 o tym z Anet膮. To by艂by dobry pow贸d. Powinni razem zrobi膰 co艣 nowego.

Ale to te偶 by艂o nowe.

Szli Husviksv盲gen na po艂udnie. W ogrodach, kt贸re mijali, by艂o cicho, jakby wszyscy mieszka艅cy byli gdzie indziej. Mo偶e w ko艣ciele. Kiedy schodzili na l膮d, s艂yszeli ko艣cielne dzwony. W wielu ogrodach le偶a艂y jeszcze sterty li艣ci, jak ostatnie pozdrowienie jesieni. By艂o r贸wnocze艣nie lato, jesie艅 i wczesna zima. Powietrze by艂o ostre, szczypa艂o w nos.

K膮pielisko tworzy艂o kilka niewielkich pla偶 rozci膮gaj膮cych si臋 mi臋dzy ska艂ami. Pomosty wygl膮da艂y na nowe, jakby je zbudowano tego lata. Wie偶a do skok贸w by艂a starsza. Kiedy tu by艂em ostatni raz? 鈥 pomy艣la艂 Halders. Czy w og贸le kiedy艣 tu by艂em?

鈥 Byli艣my tu kiedy艣? 鈥 zapyta艂a Magda.

I nagle sobie przypomnia艂. To by艂 taki dzie艅 jak dzisiaj, ale troch臋 wcze艣niej, prawdziwe lato.

鈥 Tak, kiedy by艂a艣 ma艂a. Byli艣my tu kilka razy.

鈥 Mama te偶 by艂a z nami?

鈥 Tak, kochanie.

S艂o艅ce otacza艂a leciutka mgie艂ka, jakby co艣 z morza wyp艂yn臋艂o na niebo i wyspy troch臋 dalej na zach贸d. Halders wzi膮艂 c贸rk臋 za r臋k臋. Wyda艂o mu si臋, 偶e widzi w jej oczach podobn膮 mgie艂k臋. Mo偶e w jego oczach te偶 by艂a. Margareta lubi艂a szkiery. To ona m贸wi艂a o tym, 偶eby tu kupi膰 dom. Mo偶e co艣 wi臋cej ni偶 tylko letni domek.

Usiedli na ska艂ach.

Aneta zacz臋艂a wyjmowa膰 z koszyka prowiant.

鈥 Ju偶 b臋dziemy je艣膰? 鈥 zdziwi艂a si臋 Magda.

鈥 A co, nie jeste艣 g艂odna? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Jestem鈥 ale wola艂abym jeszcze troch臋 zaczeka膰. Najpierw chc臋 si臋 przej艣膰 i rozejrze膰.

鈥 To zr贸bmy tak 鈥 zgodzi艂 si臋 Halders. 鈥 Zaczekamy. Co powiesz, Aneto?

鈥 Jasne.

Magda ruszy艂a w stron臋 wie偶y do skok贸w. Wygl膮da艂o to prawie, jakby podskakiwa艂a. Gra艂a kiedy艣 w pi艂k臋 r臋czn膮, ale przesta艂a. Teraz nie chcia艂a trenowa膰 偶adnego sportu. Halders nie zmusza艂 jej do niczego. Du偶o siedzia艂a w swoim pokoju, czyta艂a ksi膮偶ki. Czyta艂a wszystko. Odk膮d Aneta wyprowadzi艂a si臋 z domu, zrobi艂a si臋 jeszcze bardziej cicha. Pr贸bowa艂 z ni膮 rozmawia膰, ale nie znajdowa艂 odpowiednich s艂贸w. Tak to odczuwa艂. Nie wiedzia艂, co ma powiedzie膰 ani jak ma powiedzie膰. Zreszt膮 i tak nic nie wiedzia艂. To Aneta wiedzia艂a. Wiedzia艂a, jak b臋dzie wygl膮da艂a ich przysz艂o艣膰.

鈥 Pi臋knie tu 鈥 powiedzia艂.

鈥 Tak.

鈥 Mog艂aby艣 tu zamieszka膰, Aneto?

鈥 Tutaj? Znaczy na tej wyspie?

鈥 W艂a艣nie, na przyk艂ad. Na szkierach.

鈥 Mieszka膰 na sta艂e?

鈥 Tak. Co by艣 na to powiedzia艂a?

Nie dosta艂 odpowiedzi. Aneta 艣ledzi艂a wzrokiem Magd臋. Dziewczynka zacz臋艂a si臋 wspina膰 na wie偶臋, ale potem chyba si臋 rozmy艣li艂a. Spojrza艂a za siebie, na nich oboje. Chyba si臋 u艣miechn臋艂a. Halders pomacha艂 do niej. Ona te偶 pomacha艂a. Aneta r贸wnie偶 do niej pomacha艂a.

鈥 Robi si臋 du偶a 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Tak.

鈥 Teraz, kiedy jej nie widzia艂am鈥 przez jaki艣 czas, mam wra偶enie, 偶e nagle tak wyros艂a.

Halders po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu.

Widzia艂 艂zy w jej oczach. Pojawi艂y si臋, kiedy wymawia艂a ostatnie s艂owa.

鈥 Bo偶e, dlaczego to powiedzia艂am 鈥 rzuci艂a.

鈥 Aneto. Jak to z nami b臋dzie? Co mamy zrobi膰?

鈥 Mo偶e my te偶 si臋 kawa艂ek przejdziemy? 鈥 zaproponowa艂a, wstaj膮c.


Bergenhem zbiega艂 z ostatnich stopni. Chcia艂 wyj艣膰. Przez wahad艂owe drzwi widzia艂 ju偶 wchodz膮cy do 艣rodka mrok. Je艣li tam wejdzie, ju偶 zostanie. Nie m贸g艂 oddycha膰. Je艣li tylko uda mu si臋 wydosta膰, zn贸w z艂apie oddech. Przebieg艂 obok recepcji. Kobieta siedz膮ca za kontuarem popatrzy艂a za nim. Co艣 zawo艂a艂a. Kto艣 inny odwr贸ci艂 si臋 i powiedzia艂 kilka s艂贸w, chyba dwa. Nie s艂ysza艂, co to by艂y za s艂owa. By艂 ju偶 na zewn膮trz, cudowne powietrze wype艂ni艂o mu p艂uca, wdar艂o si臋 jak rzeka. Pi艂 powietrze. Przed chwil膮, w 艣rodku, wstrzymywa艂 oddech przez dziesi臋膰 minut. To by艂 rekord 艣wiata.

W samochodzie odczeka艂 chwil臋. W 艣rodku by艂o cicho. By艂 prawie sam w tej cz臋艣ci parkingu. W drzewach rusza艂 si臋 wiatr. Nie s艂ysza艂 go. Pu艣ci艂 muzyk臋 z odtwarzacza, ale nie s艂ysza艂, co to by艂o. Wy艂膮czy艂. Z komendy wyszed艂 Winter. 艢wiat艂o odbija艂o si臋 w jego w艂osach. Wygl膮da艂o jak aureola, jakby mia艂 wok贸艂 g艂owy 艣wietlist膮 wst臋g臋. Znikn膮艂 po drugiej stronie, pewnie tam zostawi艂 samoch贸d. Bergenhem opu艣ci艂 g艂ow臋 na kierownic臋. Nie by艂 w stanie my艣le膰. Nie by艂 w stanie s艂ucha膰. Nic nie widzia艂. Nic nie widz臋, my艣la艂, ale tu si臋 myli艂. Kiedy podni贸s艂 g艂ow臋, widzia艂 wszystko.

Powoli objecha艂 Dworzec Centralny. M贸g艂 jecha膰 tak wolno, jak tylko chcia艂, na ulicy nie by艂o nikogo innego. Mo偶na by powiedzie膰, 偶e jest jeszcze za wcze艣nie. Ludzie z popo艂udniowego szczytu na ulicach miasta wr贸cili do domu, a imprezowicze jeszcze nie wyszli z dom贸w. Ten czas by艂 jak pr贸偶nia, czarna dziura, w kt贸rej nic si臋 nie dzia艂o. Wszyscy byli w domach.

Zawaha艂 si臋 przed wjazdem na most G枚ta盲lv. Hisingen by艂 jego domem, jakkolwiek na to patrze膰. Zjecha艂 na bok, skr臋ci艂 na p贸艂nocny parking przy dworcu, zatrzyma艂 si臋. Taks贸wki czeka艂y na klient贸w. Dworzec te偶 czeka艂. Za dziesi臋膰 minut poci膮g ekspresowy ze Sztokholmu X2000 mia艂 wjecha膰 na peron i wyplu膰 setki pasa偶er贸w. Odezwa艂a si臋 jego kom贸rka. Spojrza艂 na wy艣wietlacz.

Zadzwo艅 do mnie.

Ale nie zadzwoni艂. W艂膮czy艂 silnik, wjecha艂 na obwodnic臋, potem w Gullbergsvass. Na Gullbergs strandgata mija艂 zardzewia艂e wraki, gazowni臋 w Marieholm. Zawr贸ci艂 przy Cash i pojecha艂 z powrotem. Kom贸rka zn贸w zapiszcza艂a. Le偶a艂a na siedzeniu obok, jarzy艂a si臋 niezdrow膮 zieleni膮. Wzi膮艂 j膮 do r臋ki:

Zadzwo艅 do domu.

Za艣mia艂 si臋.

Zadzwo艅 do domu!

Zaparkowa艂 pod gazowni膮. To by艂a prawdopodobnie najbrzydsza budowla w G枚teborgu, nawet s艂owo budowla by艂o dla niej za 艂adne. M贸wi艂o si臋, 偶e zostanie przerobiona na mieszkania. Powodzenia.

鈥 Chcia艂a艣, 偶ebym zadzwoni艂.

Siedzia艂 z kom贸rk膮 przyci艣ni臋t膮 do ucha. Przecie偶 zadzwoni艂. Nie pod艂膮czy艂 zestawu g艂o艣nom贸wi膮cego. Teraz jej g艂os zupe艂nie inaczej brzmia艂 w jego uchu.

鈥 Gdzie jeste艣, Lars?

鈥 Siedz臋 w samochodzie.

鈥 Nie o to mi chodzi艂o. W kt贸rym miejscu jeste艣?

鈥 Ehh鈥 Gullbergsvass. Gazownia.

鈥 Co tam robisz?

鈥 Nie wiem.

鈥 Nie wiesz? Co si臋 w og贸le sta艂o?

鈥 Nic si臋 nie sta艂o. W ka偶dym razie nie sta艂o si臋 nic nowego. 鈥 Przycisn膮艂 kom贸rk臋 do ucha jeszcze mocniej. 鈥 Dlaczego chcia艂a艣, 偶ebym zadzwoni艂?

鈥 Ada czeka艂a od sz贸stej.

鈥 Od sz贸stej? A kt贸ra jest?

鈥 Wp贸艂 do 贸smej.

鈥 Mia艂em j膮 odebra膰?

鈥 Nie pami臋tasz ju偶?

鈥 Nie鈥 nie, nie pami臋tam.

鈥 Lars.

鈥 Mog臋 z ni膮 porozmawia膰?

鈥 Posz艂a do kole偶anki. Jest u Lisy.

鈥 Kurwa.

鈥 Nie musisz kl膮膰.

鈥 Zadzwoni臋 do niej.

鈥 Zostawi艂a kom贸rk臋 w domu.

鈥 Nie chce, 偶eby dzwoni艂?

鈥 Tego nie wiem, Lars.

鈥 Pozdr贸w鈥 pozdr贸w j膮 ode mnie. Powiedz鈥

鈥 Co mam jej powiedzie膰? Co?

Jaki艣 samoch贸d nadjecha艂 z przeciwka i za艣wieci艂 mu prosto w oczy. Ale to nie bola艂o. G艂owa bola艂a go od przyciskania kom贸rki. Przycisn膮艂 j膮 jeszcze mocniej. Zobaczy艂 czerwone tylne 艣wiat艂a. Gdzie艣 w oddali jarzy艂 si臋 most. By艂 pi臋kny, by艂 najpi臋kniejsz膮 rzecz膮, jak膮 w tamtej chwili widzia艂.

鈥 Co mam jej powiedzie膰? 鈥 powt贸rzy艂a Martina.

鈥 Tylko鈥 pozdr贸w鈥 j膮.

鈥 Co z tob膮, Lars? Co robisz? To brzmi tak dziwnie.

Przycisn膮艂 cholern膮 kom贸rk臋 do ucha jeszcze mocniej, jakby chcia艂 j膮 przepchn膮膰 na drug膮 stron臋 g艂owy. Od ucha do ucha.

鈥 Mo偶esz鈥 tu przyjecha膰, je艣li chcesz.

Nie odpowiedzia艂. Most wygl膮da艂, jakby si臋 zbli偶a艂. Jarzy艂 si臋 i jarzy艂. Ale to by艂 statek przesuwaj膮cy si臋 po rzece. W艂a艣nie wyp艂ywa艂 w morze. Nie zbli偶a艂 si臋, to by艂o tylko z艂udzenie.

Wypu艣ci艂 kom贸rk臋 z r臋ki.

W jego uchu wy艂 orkan. S艂ysza艂 g艂os Martiny dobiegaj膮cy gdzie艣 z oddali.


Winter czeka艂 przy telefonie. Bergenhem nadal si臋 nie zg艂asza艂. S艂ysza艂, 偶e Angela jest w 艂azience. Kto艣 gwizda艂 na podw贸rku ich kamienicy. Kuchenne okno by艂o otwarte. Melodia si臋 urwa艂a. Podw贸rze mia艂o straszn膮 akustyk臋. Najgorzej by艂o, kiedy kto艣 gwizda艂.

Wybra艂 inny numer.

Nie musia艂 czeka膰 d艂ugo, jeden sygna艂, mo偶e nawet p贸艂.

鈥 Tak?

Martina m贸wi艂a zduszonym g艂osem.

鈥 M贸wi Erik. Erik Winter.

鈥 Erik. Dlaczego dzwonisz?

鈥 Rozmawia艂a艣 wieczorem z Larsem?

鈥 Tak. W艂a艣nie teraz. Przed chwil膮. Co鈥 czy co艣 si臋 sta艂o?

鈥 Nie, nie. Tylko troch臋 si臋 niepokoj臋.

鈥 Dlaczego?

鈥 Jak si臋 czu艂?

鈥 Ale co si臋 sta艂o? Powiedz, co jeszcze si臋 sta艂o?

Co jeszcze si臋 sta艂o. Co mia艂 powiedzie膰? Nie chcia艂 nic m贸wi膰. Nie dzisiaj i nie Martinie. Chcia艂 si臋 tylko dowiedzie膰, jak si臋 Lars czuje.

鈥 Gdzie on jest?

鈥 On鈥 siedzia艂 w samochodzie. Przy gazowni. Tam przy zak艂adach tytoniowych. Nie wiem, dlaczego tam by艂. Nie powiedzia艂 mi. A potem po艂膮czenie si臋 zerwa艂o.

鈥 Zerwa艂o?

鈥 Pr贸bowa艂am zadzwoni膰 jeszcze raz, ale nie odbiera.

鈥 Aha. Rozumiem.

鈥 Co mam teraz zrobi膰?

Winter zastanawia艂 si臋 gor膮czkowo. Mia艂 przed oczami niedawn膮 twarz Bergenhema. To, co kiedy艣 by艂o twarz膮.

鈥 Czy on dzisiaj pracuje? 鈥 zapyta艂a Martina. 鈥 Jest teraz na s艂u偶bie?

鈥 Nie. Ale wy艣l臋 tam radiow贸z 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 W okolice gazowni.


22:30


艁脫DKA DOBIJA艁A DO POMOSTU. Wszystko by艂o tak ciche, jak tylko mog艂o by膰. Morze naprawd臋 by艂o jak lustro. Nie by艂o nawet najl偶ejszego wiatru. Powierzchnia wody wygl膮da艂a jak g艂adka i przezroczysta pod艂oga. Mo偶na by po niej i艣膰 a偶 do Danii.

Pomy艣la艂a o ch艂opaku, kt贸ry siedzia艂 na dziobie 偶agl贸wki. M贸g艂 pop艂yn膮膰 do Danii i jeszcze dalej.

Kiedy b臋dzie wi臋ksza, te偶 b臋dzie 偶eglowa膰. Jachtem mo偶na dotrze膰 wsz臋dzie. Na morzu nie ma 偶adnych mur贸w. Mo偶na nawet okr膮偶y膰 ziemi臋. W ka偶dym razie ona zamierza艂a to zrobi膰, op艂yn膮膰 dooko艂a 艣wiat. Wszystkie kontynenty. Chcia艂a zobaczy膰 wszystko.

A teraz chcia艂a wr贸ci膰 do o艣rodka. Tam mia艂a przynajmniej 艂贸偶ko. Mogli na ni膮 krzycze膰, je艣li chcieli. Christian na pewno j膮 obroni. Poczu艂a, 偶e jest jej zimno. Wia艂o, kiedy p艂yn臋li. 艁贸dka wytwarza艂a w艂asny wiatr. Nie by艂a zbyt du偶a, ale naprawd臋 szybka. Ma艂o brakowa艂o, 偶eby motor by艂 wi臋kszy od 艂贸dki. Da艂by rad臋 zanie艣膰 ich do Danii. Mo偶e nie dooko艂a 艣wiata, ale prawie.

Ten, co siedzia艂 na dziobie, wyskoczy艂 z 艂贸dki. Chwyci艂 lin臋.

鈥 Pora wysiada膰 鈥 rzuci艂 ch艂opak siedz膮cy za jej plecami. Podni贸s艂 si臋, sta艂 obok niej.

鈥 Chc臋 wraca膰 鈥 powiedzia艂a.

Nie odpowiedzia艂.

鈥 Zimno mi.

鈥 My艣la艂em, 偶e troch臋 pop艂ywamy.

鈥 P艂ywa膰? Nie chc臋 p艂ywa膰. Jest ju偶 zimno.

鈥 Nie, nie. Teraz wcale nie robi si臋 zimno. Poka偶臋 ci.

鈥 Nie chc臋. Chc臋 wraca膰 do o艣rodka.

鈥 My艣la艂em, 偶e go nie lubisz.

鈥 Raczej nie mo偶esz nic o tym wiedzie膰.

鈥 Przecie偶 stamt膮d uciek艂a艣.

鈥 Wcale nie uciek艂am, wiesz? Wysz艂am sobie tylko, 偶eby chwil臋 pop艂ywa膰.

鈥 Wszystko na to wskazuje, no jasne.

鈥 O czym ty m贸wisz!?

Nagle poczu艂a uderzenie w rami臋. Odebra艂a to jako uderzenie. Nie by艂a na to przygotowana.

Odwr贸ci艂a si臋. To by艂 ten, kt贸ry sterowa艂 艂贸dk膮.

鈥 Z艂a藕cie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Zejd藕cie na pomost.

Nie s艂ysza艂a przedtem jego g艂osu.

鈥 Ja chc臋 wraca膰!

鈥 Uspok贸j si臋 鈥 powiedzia艂 ten drugi. 鈥 Musimy najpierw wysi膮艣膰 z 艂贸dki, nie?

Potkn臋艂a si臋, kiedy wysiada艂a. Zobaczy艂a niebo, wirowa艂o nad jej g艂ow膮. Teraz by艂o troch臋 ciemniejsze, jeszcze bardziej niebieskie.

Z艂apa艂 j膮 ten, kt贸ry ju偶 sta艂 na pomo艣cie.


36


BERGENHEM W艁膭CZY艁 SILNIK. Widzia艂, jak po drugiej stronie rzeki, nad Ring枚n, migocze 艣wiat艂o. Wygl膮da艂o to na jaki艣 system sygnalizacji. Mo偶e to nawet by艂o co艣 takiego. W艂a艣nie finalizowano jaki艣 przemyt. Transport kontenerowy. Kontenerom nie robi r贸偶nicy: z艂o czy dobro. Ca艂e p贸艂nocne nabrze偶e jest pe艂ne kontener贸w przepe艂nionych dobrem albo z艂em. Narkotyki przyp艂ywaj膮 w kontenerach. Ludzie przyp艂ywaj膮 w kontenerach. Zn贸w zadzwoni艂a jego kom贸rka. Spojrza艂 na wy艣wietlacz. Erik Winter. Erik Sprawiedliwy. Czego znowu chce? Mam odda膰 legitymacj臋 i bro艅? 呕e te偶 mnie nie aresztowa艂, nie wsadzi艂 do paki. Utrudnianie 艣ledztwa. Powinienem im powiedzie膰. Nie by艂o nic do opowiadania. Ledwo go widzia艂em. Tam. Powinienem o tym powiedzie膰. Nie by艂o czasu. Przecie偶 pracowa艂em. Czy to nie ja znalaz艂em auto na mo艣cie? To uruchomi艂o ca艂膮 spraw臋. Nie wiemy, dlaczego tam sta艂o, ale to ja je znalaz艂em. Pi臋膰 minut p贸藕niej mog艂o go nie by膰. Kto艣 by艂 w pobli偶u. Czu艂em to. Pod autem? Nie zagl膮da艂em przecie偶 pod podwozie. Kto艣 m贸g艂 wisie膰 pod mostem. Takie rzeczy ju偶 si臋 zdarza艂y. Mo偶na si臋 ukry膰. Pod samochodem. Dlaczego tam nie zajrza艂em? A ten Edwards? Sprawia艂 wra偶enie, jakby o niczym nie mia艂 poj臋cia. Wie wi臋cej, ni偶 m贸wi. Powinienem z nim pogada膰 jeszcze raz. Umia艂bym to poprowadzi膰 lepiej ni偶 Winter. Czego on chce? Zn贸w dzwoni. Nie musz臋 odbiera膰. Nie jestem na s艂u偶bie. To moje 偶ycie prywatne. Teraz jestem osob膮 prywatn膮. Teraz jestem sob膮. Musz臋 st膮d odjecha膰. Silnik ju偶 si臋 grzeje. Pope艂ni艂em przest臋pstwo, samoch贸d na ja艂owym biegu przez ponad minut臋, ale kiedy to robi艂em, by艂em osob膮 prywatn膮.


鈥 Magda? Magda! 鈥 Halders wo艂a艂 c贸rk臋. Nigdzie jej nie widzia艂. Jeszcze przed chwil膮 sz艂a w stron臋 wie偶y. 鈥 Magda!?

鈥 Tu jestem, tato.

Wysz艂a zza ska艂y.

鈥 Schowa艂a艣 si臋?

鈥 Nie.

鈥 Przespacerujemy si臋. Trzeba si臋 troch臋 przej艣膰 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Nie chc臋 nigdzie i艣膰. Ju偶 si臋 nachodzili艣my.

鈥 Okej.

鈥 Mo偶esz i艣膰 sam, Fredriku. Ja tu zostan臋 z Magd膮.

Aneta otoczy艂a ramieniem szyj臋 dziewczynki. Ale jest chudziutka, pomy艣la艂a. Sama sk贸ra i ko艣ci. Czy ona teraz si臋 taka zrobi艂a?

Magda wygl膮da艂a na zadowolon膮.

鈥 Dziewczyny zostaj膮 鈥 powiedzia艂a Aneta i u艣miechn臋艂a si臋 do niej.

鈥 Przejd臋 si臋 tylko kawa艂ek 鈥 oznajmi艂 Halders. 鈥 Mo偶emy zje艣膰, jak wr贸c臋.

鈥 Jasne.

鈥 Aneto?

鈥 Tak?

鈥 To jest鈥 to鈥 鈥 Urwa艂. 鈥 Mo偶emy jeszcze porozmawia膰 potem. Zanim wr贸cimy do miasta. Aneto?

Skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Ja鈥 ja si臋 mog臋 zmie鈥

鈥 Id藕 ju偶, Fredriku 鈥 przerwa艂a mu.


Halders szed艂 w g贸r臋 Ramdalsv盲gen do skrzy偶owania. 艢cie偶ka Mi艂o艣ci bieg艂a w drug膮 stron臋, przez wierzcho艂ek g贸ry. Skr臋ci艂 w lewo, w d贸艂 Husviksv盲gen, i szed艂 jeszcze kawa艂ek w prawo, a偶 dotar艂 do B枚nek盲llan. Tak si臋 nazywa艂a kr贸tka uliczka. Bieg艂a stromo pod g贸r臋. Szed艂 ni膮, a偶 si臋 sko艅czy艂a i zmieni艂a w 艣cie偶k臋 na szczyt. Drzewa ros艂y g臋sto, jak w szkierowej d偶ungli. Wiele straci艂o ju偶 li艣cie, a mimo to widoczno艣膰 by艂a ograniczona. To by艂a puszcza. Po prawej stronie w g膮szczu ukaza艂a si臋 jaka艣 szopa. Podszed艂 bli偶ej. Okaza艂o si臋, 偶e to co艣 du偶o wi臋kszego ni偶 szopa, raczej letni domek. Pilnie potrzebowa艂 remontu. Wyremontowa膰 i sprzeda膰 za kilka milion贸w, pomy艣la艂. Kiedy si臋 stanie na dachu, wida膰 morze.

Wszed艂 na werand臋. Trzeszcza艂a ze staro艣ci i zaniedbania. To tak jak w 偶yciu, pomy艣la艂. Wiek i zaniedbanie. To si臋 wi膮偶e. W ko艅cu cz艂owiek ju偶 nie daje rady.

Zajrza艂 przez okno do 艣rodka. Przynajmniej by艂o ca艂e, z tego co widzia艂. W domku by艂o czarno, same kontury, kt贸re mog艂y by膰 czymkolwiek. Mo偶e 艂贸偶kiem, mo偶e sto艂em. Nacisn膮艂 klamk臋. Dlaczego? Zwyk艂a ciekawo艣膰. Gdyby go kto艣 zobaczy艂, zawsze mo偶e powiedzie膰, 偶e jest policjantem. Albo maklerem. Ciekawe, do kogo to nale偶y. Kto m贸g艂by co艣 takiego posiada膰? Troch臋 dziwne po艂o偶enie jak na letni domek. Mo偶e to jaka艣 stara w臋dzarnia nale偶膮ca do kt贸rego艣 z dom贸w stoj膮cych przy uliczce na dole. Mo偶e postawiono tu ten dom, 偶eby zaczeka膰 na morze. Pewnego dnia poziom wody si臋 podniesie i woda dojdzie a偶 tutaj. Zreszt膮 ju偶 tu by艂a. Jakie艣 dwadzie艣cia metr贸w dalej widzia艂 migocz膮ce mi臋dzy drzewami bajorko. To te偶 by艂o niezwyk艂e. Zbiornik wodny na szczycie wyspy. Woda powinna przecie偶 tylko otacza膰 wysp臋, a nie wylewa膰 si臋 z jej 艣rodka. Ale ona si臋 nie la艂a. Powierzchnia wody by艂a spokojna, jak martwa. By艂a zupe艂nie czarna, jak noc bez sztucznego 艣wiat艂a. Nie s艂ysza艂 ptak贸w, 偶adnych odg艂os贸w, nic. Bajoro by艂o wi臋ksze, ni偶 s膮dzi艂, kiedy widzia艂 je z daleka mi臋dzy drzewami i ska艂ami. Pewnie by艂o diabelnie g艂臋bokie, szczelina w ska艂ach a偶 do samego 艣rodka ziemi. Jak morski gr贸b. Sta艂 na jego brzegu. Woda wygl膮da艂a jak smo艂a. M贸g艂by po niej chodzi膰. Chodzi膰 po wodzie. Przeszed艂 wzd艂u偶 brzegu na drug膮 stron臋 i po chwili stan膮艂 w najwy偶szym punkcie wyspy. Stamt膮d by艂o wida膰 wszystko. Na zachodzie otwarte morze. Kilka statk贸w handlowych wyp艂ywa艂o w morze, z pok艂adami wy艂adowanymi klockami kontener贸w. Widzia艂 bia艂y prom, pewnie do Fredrikshavn. W dole widzia艂 Husvik, a nawet pomost, wysepki i ska艂y troch臋 dalej. Du偶o ich by艂o. Tutaj by艂o w艂a艣ciwie wi臋cej l膮du ni偶 wody, a mimo to wszystko otacza艂a woda.

Popatrzy艂 w drug膮 stron臋, na zapuszczon膮 chat臋. Stamt膮d przyszed艂. Czy w powierzchni jeziorka nie odbija艂 si臋 dom? Jak odcisk? Prawie tak to wygl膮da艂o, cho膰 nie powinno. Odleg艂o艣膰 by艂a za du偶a.

Co艣 mign臋艂o w jednym z okien, tam, w lesie, b艂ysk trwaj膮cy sekund臋. Halders podni贸s艂 wzrok, spojrza艂 na niebo. S艂o艅ce sta艂o w tym samym miejscu, tak samo oporne jak zawsze. Nie oddali艂oby si臋 dobrowolnie. Nie poruszy艂o si臋. Nie by艂o chmur. Na niebie nie by艂o ptak贸w ani samolot贸w.

Wi臋c dlaczego w oknie mign臋艂o?

Poruszy艂o si臋. S艂o艅ce si臋 nie rusza艂o. To okno si臋 poruszy艂o.


Winter pojecha艂 radiowozem do gazowni. Aspirant siedz膮cy za kierownic膮 ani jego kolega o nic nie pytali. Nie pierwszy raz zabierali komisarza spod domu.

鈥 Czego szukamy? 鈥 zapyta艂 kierowca.

鈥 Zatrzymaj si臋 tu 鈥 rzuci艂 Winter.

Wysiad艂 i ruszy艂 wyboist膮 promenad膮. Nie by艂o samochod贸w, tylko stare 艂ajby w r贸偶nym stadium rozpadu. Szed艂 w stron臋 parkingu. Sta艂y tam trzy samochody, ale 偶aden nie nale偶a艂 do Bergenhema. Gazownia rzuca艂a na plac wielki cie艅, czarny na czarnym. Okr膮g艂膮 budowl臋 o艣wietla艂a od ty艂u sie膰 miejskich autostrad.

Winter wr贸ci艂 do radiowozu. Usiad艂 z ty艂u.

鈥 Mo偶ecie mnie podrzuci膰 do Eriksbergu? 鈥 poprosi艂.

鈥 Spokojnie 鈥 rzuci艂 kierowca i zjecha艂 z pobocza na jezdni臋. By艂 bardzo m艂ody. Jest m艂odszy ni偶 ja, kiedy by艂em m艂ody, pomy艣la艂 Winter. Wygl膮da jak licealista. Ten drugi jest niewiele starszy. Wygl膮da na studenta.

鈥 Wiecz贸r si臋 jeszcze nie zacz膮艂 鈥 powiedzia艂 student.

鈥 No w艂a艣nie 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 Ale troch臋 p贸藕niej mo偶e si臋 zrobi膰 ostro 鈥 doda艂 licealista.

鈥 Jasne, 偶e si臋 zrobi 鈥 odpar艂 student. 鈥 A za kilka tygodni b臋d膮 wyp艂aty. B臋dzie si臋 dzia艂o.

鈥 B臋dzie si臋 dzia艂o 鈥 powt贸rzy艂 licealista.

鈥 Mo偶e ludzie powinni dostawa膰 wyp艂at臋 dopiero po weekendzie 鈥 ci膮gn膮艂 student. 鈥 Albo mo偶e powinno si臋 wyp艂aca膰 pieni膮dze ka偶dego dnia po trochu.

鈥 Dobry pomys艂 鈥 stwierdzi艂 licealista.

鈥 Wtedy nie wszyscy b臋d膮 musieli by膰 kr贸lami knajpy w ten sam wiecz贸r 鈥 doda艂 student.

鈥 Dlaczego do tej pory nikt na to nie wpad艂? 鈥 zdziwi艂 si臋 licealista.

鈥 Kto艣 musi by膰 pierwszy 鈥 powiedzia艂 student. 鈥 Minister pracy.

鈥 Minister p艂ac 鈥 doda艂 licealista.

鈥 A jest w og贸le kto艣 taki? 鈥 zapyta艂 student.

Winter przys艂uchiwa艂 si臋 bana艂om dolatuj膮cym z przednich siedze艅. Mo偶e to by艂a czysta ironia. Albo g艂upota. Mo偶e ch艂opcy powtarzali te same s艂owa setki razy, jak aktorzy w komedii. Albo w tragedii. Dzisiaj on jest publiczno艣ci膮, kiedy indziej kto艣 inny, jaki艣 przedstawiciel p贸艂艣wiatka. Dla tych m艂odych policjant贸w z przodu to spos贸b na to, 偶eby skr贸ci膰 sobie wiecz贸r, a mo偶e r贸wnie偶 trzyma膰 na wodzy strach.

Skr臋cili na G枚ta盲lvbron. Stara, trzeszcz膮ca wersja nast臋pcy, kawa艂ek dalej na zach贸d. Winter nie pami臋ta艂, kiedy ostatni raz przeje偶d偶a艂 przez ten most. Teraz je藕dzi艂o t臋dy wi臋cej autobus贸w i tramwaj贸w. Trasa biegu marato艅skiego te偶 t臋dy prowadzi艂a. Wi臋kszo艣膰 kierowc贸w wola艂a jednak sta膰 w korkach w Tingstadstunnel albo na 脛lvsborgsbron.

Kierowca jecha艂 Lundbyleden na zach贸d, do tunelu. Nie musia艂 t臋dy jecha膰. Mo偶e lubi艂 tunele. To uczucie, jakby si臋 jecha艂o przez ogromny, opr贸偶niony ze wszystkiego pok贸j. Byli w 艣rodku sami. Tunel ci膮gn膮艂 si臋 ca艂ymi kilometrami. O艣wietla艂o go niezdrowe niebieskie 艣wiat艂o, wygl膮da艂o jak rozpry艣ni臋ty o艂贸w. Tunel by艂 d艂u偶szy, ni偶 Winter zapami臋ta艂. Nie pami臋ta艂 zbyt du偶o z Hisingen, bo nie bywa艂 tam zbyt cz臋sto. To si臋 mia艂o zmieni膰. Hisingen przejmowa艂o miasto, zar贸wno cz臋艣膰 naziemn膮, jak i przest臋pcze podziemie. To by艂a prawdziwa Hising Island, zwana Action. Najbardziej dynamiczna wyspa Szwecji.

Wyjechali z tunelu. Licealista skr臋ci艂 na Eriksberg.

鈥 Dok膮d teraz? 鈥 zapyta艂 i odwr贸ci艂 si臋 na chwil臋 do Wintera.

鈥 Nie wiem dok艂adnie. Gdzie艣 na Skeppspromenaden. Chyba jako艣 w centrum dzielnicy.

鈥 Mo偶emy pojecha膰 ko艂o Kvarnen 鈥 rzuci艂 student.

鈥 Wiem 鈥 odpar艂 licealista.

Byli coraz bli偶ej. Domy stawa艂y si臋 coraz wy偶sze. Prawdziwy skyline.

Kiedy mijali dawny m艂yn, Winter popatrzy艂 na niego. Wygl膮da艂 jak twierdza, warowny zamek z dawnych czas贸w, z czas贸w pot臋gi.

鈥 Przerobili go na mieszkania 鈥 powiedzia艂 student. 鈥 Odjazdowe. W stylu penthouse.

鈥 Znam kogo艣, kto tam mieszka 鈥 wtr膮ci艂 licealista.

鈥 Naprawd臋? Kogo?

鈥 Nie znasz. Taka jedna laska.

鈥 Laska? Znasz lask臋, co ma penthouse w Kvarnen?

鈥 Tak.

鈥 Przepraszam, 偶e si臋 wtr膮cam 鈥 powiedzia艂 Winter 鈥 ale czy kt贸ry艣 z was wie, gdzie si臋 zaczyna Skeppspromenaden?

鈥 Co鈥 aha鈥 tam si臋 zaczyna 鈥 odpar艂 zaskoczony licealista. Kiwn膮艂 g艂ow膮 gdzie艣 przed siebie i podjecha艂 jeszcze kilka metr贸w.

鈥 Tu. 鈥 Wskaza艂 r臋k膮. Zatrzyma艂 radiow贸z. 鈥 Niedaleko. Trzeba tylko zej艣膰 w d贸艂, na nabrze偶e. S枚rhallskajen to si臋 chyba nazywa.

鈥 Znasz t臋 okolic臋 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Laska z Kvarnen 鈥 skomentowa艂 student.

鈥 Zamknij si臋 鈥 odpowiedzia艂 jego kolega.

鈥 Nie musicie czeka膰 鈥 powiedzia艂 Winter, gramol膮c si臋 z tylnego siedzenia.

鈥 Nie potrzebuje pan pomocy? 鈥 zapyta艂 student.

鈥 Nie mog臋 d艂u偶ej zabiera膰 wam czasu 鈥 odpar艂 Winter. Spojrza艂 na zegarek. 鈥 Weekend w艂a艣nie zaczyna si臋 na dobre.

鈥 Czego pan szuka? 鈥 zapyta艂 student.

鈥 Nie wiem do ko艅ca.

鈥 To si臋 cz臋艣ciej zdarza? 呕e si臋 nie wie? Kiedy si臋 pracuje w kryminalnym? 呕e si臋 tak wychodzi i obserwuje鈥 tak po prostu?

鈥 Czasami. Ale przewa偶nie prowadzimy sami 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Dlaczego dzisiaj nie wzi膮艂 pan samochodu?

鈥 Wypi艂em troch臋 przedniej valpolicelli 鈥 wyja艣ni艂 Winter i zamkn膮艂 za sob膮 drzwi.


Halders przygl膮da艂 si臋 domowi, oknu. Teraz nic si臋 nie porusza艂o. Nic nie b艂yska艂o, 偶adnych refleks贸w. Mo偶e to jego oczy. Musia艂 mruga膰 co trzy sekundy. Zapomnia艂 zabra膰 okulary przeciws艂oneczne. S艂o艅ce ca艂y czas o艣lepia艂o. Jeszcze gorzej by艂o, kiedy wsz臋dzie wok贸艂 by艂o morze. W taki dzie艅 jego powierzchnia wygl膮da艂a jak srebrna folia aluminiowa.

Zsun膮艂 si臋 ze szczytu wzg贸rza wzd艂u偶 skalnej szczeliny. Jezioro wygl膮da艂o jak czarna dziura. Mo偶e s艂o艅ce zd膮偶y艂o si臋 kawa艂ek przesun膮膰. Teraz woda by艂a jeszcze czarniejsza.

Zn贸w wszed艂 na werand臋. W艂a艣ciwie nie by艂a to weranda, raczej podest wie艅cz膮cy kilka schodk贸w. Ci膮gn膮艂 si臋 kilka metr贸w w obie strony. Halders zn贸w nacisn膮艂 klamk臋. To samo co przedtem. Drzwi zdawa艂y si臋 by膰 jedyn膮 solidn膮 rzecz膮 w tej ruderze. Drzwi i okno. Zwykle takie rzeczy psuj膮 si臋 pierwsze, wybite kamieniami przez chuligan贸w, ale mo偶e na Br盲nn枚 nie by艂o chuligan贸w. Wszyscy zostali deportowani na Asper枚 albo Styrs枚.

Spr贸bowa艂 obej艣膰 domek, ale chwasty i inne dzikie zaro艣la o ostrych kolcach i li艣ciach mu to uniemo偶liwi艂y. Pod boczn膮 艣cian膮 ros艂o kilka krzak贸w r贸偶y. Ska艂y dochodzi艂y a偶 do tylnej 艣ciany. 艢cian臋 domu od p艂askiej skalnej 艣ciany dzieli艂o tylko kilkadziesi膮t centymetr贸w. Albo dom si臋 przemie艣ci艂, albo ska艂a, a mo偶e budowniczy mia艂 szczeg贸lny dar lokowania obiekt贸w w przestrzeni. Halders zn贸w zajrza艂 przez okno. Mo偶e to wyja艣nia艂o, dlaczego w domu jest tak ciemno. Z drugiej strony nie wpada艂a ani odrobina 艣wiat艂a. Nadal widzia艂 te same ponure kontury. Nikt nie zrobi艂 przemeblowania, odk膮d zagl膮da艂 tam ostatnio. Ale kto mia艂by si臋 tam ukrywa膰? I co on mia艂 z tym wsp贸lnego? Mo偶e jaki艣 dzieciak, jaki艣 chuligan. Pijak. Mimo wszystko by艂a sobota.

鈥 Halo? 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Halo!? Jest tu kto?

Nie us艂ysza艂 odpowiedzi, zreszt膮 wcale si臋 jej nie spodziewa艂.

Oczy sp艂ata艂y mu figla.

M贸g艂 wy艂ama膰 drzwi, ale chyba nie by艂o takiej potrzeby. Nie po to tu przyjecha艂, 偶eby wy艂amywa膰 jakie艣 drzwi. By艂 tu po to, 偶eby spr贸bowa膰 naprawi膰 sw贸j zwi膮zek. Wszystko wskazywa艂o na to, 偶e by艂 w gorszym stanie ni偶 ta rudera. I nagle poczu艂, 偶e wcale nie jest taki pewny. Ani niepewny. Mo偶e jest jaka艣 nadzieja. Zszed艂 z werandy.

Sze艣cioletnie dziecko bawi艂o si臋 czerwon膮 pi艂k膮 w ogrodzie przy domu na rogu B枚nek盲llan i Husviksv盲gen. Halders podni贸s艂 r臋k臋, 偶eby do niego pomacha膰. Wystraszone dziecko popatrzy艂o na niego i uciek艂o, znikn臋艂o za domem. Mo偶e tutejsi nie s膮 przyzwyczajeni do obcych, przynajmniej nie o tej porze roku. Mo偶e dziecko by艂o op贸藕nione w rozwoju. Przecie偶 to wyspa. S艂ysza艂 jakie艣 g艂osy zza domu, ale nikt si臋 nie pokaza艂. Mo偶e wszyscy siedzieli tam st艂oczeni ze strachu: ojciec, matka, dzieci, jeden dziadek, drugi dziadek, obie babki i prababka. Najlepiej sobie i艣膰.

Aneta i Magda czeka艂y na kocu. Jedzenie ju偶 by艂o przygotowane.

鈥 Gdzie by艂e艣, tato?

鈥 Poszed艂em na szczyt g贸ry.

Wskaza艂, sk膮d przyszed艂, i usiad艂 na kocu.

鈥 Wysoko by艂o?

鈥 A偶 si臋 w g艂owie kr臋ci艂o.

鈥 Mog臋 tam p贸j艣膰?

鈥 Tam nie ma nic specjalnego, kochanie. O wiele przyjemniej jest tutaj, na pla偶y.

鈥 Zamoczy艂am stopy w wodzie!

Unios艂a do g贸ry swoje ma艂e stopy. Dopiero teraz zobaczy艂, 偶e s膮 bose.

鈥 I nie by艂o zimno?

鈥 Nie!

鈥 Ja te偶 zamoczy艂am 鈥 powiedzia艂a Aneta. I podnios艂a stopy do g贸ry. 鈥 Nie by艂o zimno.

鈥 No to zosta艂em tylko ja 鈥 stwierdzi艂 Halders. Zrzuci艂 buty, 艣ci膮gn膮艂 skarpety i poszed艂 na brzeg.

Woda nie by艂a zimna.

Ciep艂o by艂o mu te偶 w 艣rodku, w brzuchu, w piersi. I w g艂owie. Wyda艂o mu si臋, 偶e Aneta si臋 u艣miechn臋艂a. Mo偶e to s艂o艅ce zn贸w sp艂ata艂o mu figla. Spojrza艂 w g贸r臋. A ono u艣miechn臋艂o si臋 do niego, stare, poczciwe s艂o艅ce. Poczu艂 si臋 spokojniejszy, ni偶 powinien by膰.


Winter sta艂 przy bramie domu przy Skeppspromenaden 3. Sam nie wiedzia艂, co powinien zrobi膰. Wyj膮艂 z kieszeni kom贸rk臋 i zadzwoni艂 do Bergenhema. Odpowiedzia艂 mu tylko anonimowy g艂os poczty g艂osowej. Sk膮d oni bior膮 te zimne g艂osy? S膮 sztucznie generowane? A mo偶e s膮 ludzie, kt贸rzy naprawd臋 tak m贸wi膮? Kobieta, kt贸rej metaliczna gadka odzywa艂a si臋 na sekretarce Swedbanku, na pewno by艂a spikerk膮 w wiadomo艣ciach albo prezenterk膮.

Zadzwoni艂a jego kom贸rka.

鈥 Znalaz艂e艣 go, Eriku?

鈥 Nie.

鈥 Dzwoni艂am do Martiny 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Kilka minut temu.

鈥 I co?

鈥 Powiedzia艂am, 偶e chcia艂am si臋 tylko dowiedzie膰, jak si臋 czuje. 呕e wiem o wszystkim.

鈥 To dobrze.

鈥 Nie wie nic nowego. Lars nie dzwoni艂 dzi艣 wieczorem.

鈥 Zapyta艂a艣?

鈥 Tak. Powiedzia艂am, 偶e chcesz z nim o czym艣 porozmawia膰.

鈥 Okej.

鈥 Gdzie jeste艣?

鈥 W tej chwili stoj臋 przed domem, w kt贸rym mieszka, w Eriksbergu. Czy raczej jego przyjaciel, jak m贸wi.

鈥 Co zamierzasz zrobi膰?

鈥 W艂a艣ciwie nie wiem, Angelo. P贸j艣膰 sobie chyba.

鈥 A nie mo偶esz zadzwoni膰 domofonem? Do domu? Je艣li tam jest, to jest.

鈥 Ja鈥 ja chc臋 przede wszystkim z nim porozmawia膰. O dzisiejszym wieczorze. Albo popo艂udniu.

鈥 Postaraj si臋 zaraz potem wr贸ci膰 do domu.

鈥 Tak.

鈥 My te偶 musimy porozmawia膰, Eriku.

鈥 Porozmawia膰 o czym?

鈥 Eriku鈥

鈥 O czym jeszcze mamy rozmawia膰, Angelo?

鈥 To鈥 pogadamy, jak b臋dziesz w domu. Bo przecie偶 by艂o tak鈥 nie by艂e艣 sob膮 ostatnio鈥 鈥 Przerwa艂a. 鈥 Bez sensu, 偶eby艣my teraz zaczynali przez telefon. Wracaj do domu, Eriku. Wr贸膰 szybko.

鈥 Wr贸c臋 tak szybko, jak tylko b臋d臋 m贸g艂. Cze艣膰.

Roz艂膮czy艂 si臋.

Jaki艣 m臋偶czyzna przeszed艂 obok niego. Wstuka艂 kod do bramy na panelu w ceglanej 艣cianie. Otworzy艂 drzwi. Odwr贸ci艂 si臋 jeszcze.

鈥 Mog臋 panu jako艣 pom贸c?

Winter potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Zaraz sobie p贸jdzie. Tak postanowi艂.

鈥 Szuka pan kogo艣?

M臋偶czyzna zrobi艂 si臋 podejrzliwy. Pu艣ci艂 drzwi, pozwoli艂, 偶eby si臋 zatrzasn臋艂y, cho膰 nie wszed艂 do domu.

鈥 Nie, nie 鈥 powiedzia艂 Winter. Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 przed siebie.

鈥 Kim pan jest?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Halo! 鈥 s艂ysza艂 za sob膮. 鈥 Halo!


37


KO艢CI脫艁 MASTHUGGSKYRKAN po drugiej stronie rzeki wygl膮da艂 jak twierdza. Umocnienia do obrony przed z艂ymi duchami. Reflektory na kamiennej fasadzie rzuca艂y 艣wiat艂o w noc, tworz膮c jasn膮 drog臋 dla wszelakiego dobra tego 艣wiata. Kiedy Winter jako dziecko chodzi艂 z rodzicami do ko艣cio艂a, s艂ysza艂 kazanie pastora na temat wszelakiego dobra tego 艣wiata. Jakby ko艣ci贸艂 mia艂 by膰 pe艂en dobrych rzeczy. My艣la艂 wtedy o dobrych rzeczach do jedzenia, o s艂odyczach, ale nigdy nic takiego tam nie widzia艂. Najbli偶ej by艂a mo偶e komunia. Kiedy po raz pierwszy do niej przyst膮pi艂, zdziwi艂 si臋, 偶e wino jest s艂odkie. Op艂atek przyklei艂 mu si臋 do podniebienia. Ale nadal chadza艂 do Domu Pana. W co艣 trzeba przecie偶 wierzy膰. Bez wiary zostaje tylko 艣wiat we w艂adaniu diab艂a. Zna艂 ka偶dy jego kilometr kwadratowy.

Sta艂 na S枚rhallskajen. Wo艂anie za jego plecami ucich艂o. Szed艂 dalej, w d贸艂 Skeppspromenaden. M臋偶czyzna nie szed艂 ju偶 za nim. Nie chcia艂 wiedzie膰, nie chcia艂 wchodzi膰 do domu, w kt贸rym Lars w tej chwili mieszka艂. Tymczasowo. Do tymczasowego domu, pomy艣la艂. Lars 偶y艂 tymczasowo. To by艂o teraz jego 偶ycie. Jego 偶ycie. Je艣li jeszcze ja tam wejd臋, b臋dzie tylko gorzej. Musi nam wystarczy膰 praca. Dzwoni艂em do tego cholernego domu. Nikogo nie by艂o. Lars by odpowiedzia艂, gdyby tam by艂.

Szed艂 dalej na zach贸d. 脛lvsborgsbron kilka kilometr贸w dalej jarzy艂 si臋 jak Golden Gate Bridge. Z艂ota brama. Brama ze z艂ota wiod膮ca do miasta. Albo z niego.

Min臋艂o go jakie艣 rozbawione towarzystwo, w drodze do River Caf茅 na Dockpiren. S艂ysza艂 艣miechy. Widzia艂 kilka os贸b czekaj膮cych na prom. 脛lvsnabben powoli dobija艂 do nabrze偶a. Na kra艅cu pirsu jarzy艂y si臋 艣wiat艂a restauracji. Towarzystwo zn贸w wybuchn臋艂o zbiorowym 艣miechem. Prom przybi艂. Winter spojrza艂 w stron臋 Eriksbergstorget. Zobaczy艂 szyld 鈥濰otell 11鈥.


Bergenhem jecha艂 przez L氓ngedrag. Jak tu trafi艂? Nie wiedzia艂. Pami臋ta艂 tylko, 偶e wyruszy艂 spod Gullbegrsvass. Pami臋ta艂 zapach przy fabryce tytoniu. By艂 tam. Jecha艂 przez G枚tatunneln, by艂 w nim sam. Nic wi臋cej nie pami臋ta艂. A teraz jecha艂 od strony Saltholmen, wi臋c musia艂 tam by膰 i zawr贸ci膰. By艂 na Saltholmsgatan.

Kilkaset metr贸w dalej skr臋ci艂 w lewo. Przejecha艂 kolejne kilkaset metr贸w kr臋t膮 ulic膮. Zatrzyma艂 si臋 przed domem. To tutaj. To tutaj przyjecha艂 tamtego ranka, kiedy wszystko si臋 zacz臋艂o. Pami臋ta艂, 偶e by艂 to do艣膰 ciep艂y poranek, jak wszystkie inne. Czy raczej 艣wit. Podobny 艣wit b臋dzie pewnie jutro. Kolejne jutro. Jakie ono b臋dzie?

Wysiad艂 z samochodu. Na drugim pi臋trze 艣wieci艂o si臋 w kilku oknach. Przed domem nie by艂o auta. Ulica by艂a pusta.

M臋偶czyzna, kt贸ry otworzy艂 drzwi, zdawa艂 si臋 go nie poznawa膰. Bergenhem s艂ysza艂 kroki na schodach, kiedy zadzwoni艂 do drzwi. Wyra藕nie by艂o je s艂ycha膰, jakby dom nie mia艂 jeszcze izolacji.

鈥 Tak?

鈥 Czy pan mnie poznaje? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Kim pan jest?

Ale w艂a艣nie go rozpozna艂. Bergenhemowi powiedzia艂a to mowa jego cia艂a. S艂owa nie mia艂y znaczenia.

鈥 Mog臋 z panem chwil臋 porozmawia膰?

鈥 Ju偶 rozmawia艂em 鈥 odpar艂 Roger Edwards. 鈥 Nie mam nic wi臋cej do powiedzenia. Rozmawia艂em niedawno z tym drugim. Z komisarzem.

鈥 Winterem.

鈥 Tak, z Winterem. Nie mam nic do powiedzenia. Czego pan jeszcze chce? Dlaczego przychodzi pan tak p贸藕no?

鈥 Wcale nie jest p贸藕no.

鈥 Czego pan chce?

鈥 Mog臋 wej艣膰 na chwil臋?

鈥 Czy wy mo偶ecie tak po prostu przychodzi膰 do ludzi do domu? Kiedy chcecie?

鈥 Tak.

Edwards wyra藕nie zastanawia艂 si臋, co ma teraz powiedzie膰. W ko艅cu otworzy艂 drzwi.

鈥 Dobrze, to niech pan wchodzi. Ale nie dam rady rozmawia膰 godzinami.

鈥 Dlaczego?

鈥 Co?

鈥 Dlaczego nie da pan rady?

鈥 To 偶art?

鈥 Nie.

鈥 Za艂atwmy to mo偶liwie szybko. Prosz臋 wej艣膰.

Bergenhem poszed艂 za nim do salonu. Na pierwszy rzut oka wygl膮da艂 na nieumeblowany. Jakby Edwards w艂a艣nie si臋 wprowadza艂 albo wyprowadza艂.

鈥 Czy pan si臋 przeprowadza?

鈥 Co? Wy鈥 wyprowadzam si臋. Sprzeda艂em dom.

鈥 Kiedy?

鈥 Co kiedy? Kiedy si臋 wyprowadz臋?

鈥 Tak.

鈥 Kiedy tylko umowa sprzeda偶y zostanie sfinalizowana. W ci膮gu miesi膮ca, mam nadziej臋. Ju偶 zacz膮艂em przenosi膰 rzeczy.

鈥 Dok膮d?

鈥 Czy to ma jakie艣 znaczenie?

鈥 艢ledztwo nadal si臋 toczy 鈥 powiedzia艂 Bergenhem. 鈥 Musi pan poda膰 sw贸j adres.

鈥 Sztokholm 鈥 powiedzia艂 Edwards. 鈥 Ci臋偶ar贸wka ju偶 wyjecha艂a. R枚rstrandsgatan. Nie pami臋tam numeru. Chyba pi臋膰.

Bergenhem skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 O co jeszcze chcia艂 pan zapyta膰?

鈥 By艂 pan tam, prawda?

鈥 Co?

鈥 Na mo艣cie. Tamtego ranka. Pa艅ski samoch贸d. Pan tam by艂.

鈥 By艂em tam? M贸wi pan, 偶e tam by艂em? A widzia艂 mnie pan?

鈥 Nie. Ale to nie znaczy, 偶e pana tam nie by艂o.

鈥 Gdzie mia艂bym by膰 w takim razie?

鈥 Pod autem?

Edwards nie odpowiedzia艂. Wygl膮da艂 przez wielkie okna, raczej przez szklan膮 艣cian臋. Jakby wiedzia艂, 偶e kto艣 tam stoi. Zerka艂 w tamt膮 stron臋 kilka razy.

鈥 Czy kto艣 tam jest? Na dworze? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Co?

鈥 Nie jest pan sam?

鈥 Teraz w og贸le nie rozumiem, o co panu chodzi.

鈥 Co si臋 sta艂o na mo艣cie? 鈥 zapyta艂 Bergenhem.

鈥 Nie wiem wi臋cej od pana. Pan wie wi臋cej. Pan tam by艂. Ja nie.

鈥 Pan tam by艂. 鈥 Bergenhem ruchem g艂owy wskaza艂 na drzwi, na ulic臋 za nimi. 鈥 Kiedy zobaczy艂em pana wtedy, jak pan idzie ulic膮, nie rozumia艂em tego. Ale teraz rozumiem. Pan tam by艂. Wiedzia艂 pan, o co chodzi艂o, dlaczego tu przyjecha艂em.

Edwards jeszcze raz wyjrza艂 przez okno. Bergenhem widzia艂 ogr贸d, ale by艂 to tylko pusty czarny prostok膮t. Edwards spakowa艂 te偶 sw贸j ogr贸d i przetransportowa艂 go do Sztokholmu. Mo偶e posadzi go na dachu domu przy R枚rstrandsgatan. Czy to na Vasastan? A mo偶e na S枚der? Bergenhem pami臋ta艂 pewien wiecz贸r w barze na Vasastan. To by艂o przed Martin膮. Przed wszystkim. Przed Ad膮.

鈥 Jak si臋 pan czuje?

S艂ysza艂 g艂os Edwardsa z daleka, jakby Edwards wyszed艂 do ogrodu i m贸wi艂 do niego stamt膮d.

鈥 Co pan m贸wi艂?

鈥 Nie wygl膮da pan鈥 dobrze. Jest pan chory? Jak si臋 pan czuje?

鈥 Wszystko w porz膮dku.

鈥 Nie jest w porz膮dku. Pa艅ski szef wie, 偶e pan tu jest?

鈥 My tak nie pracujemy.

鈥 Oczywi艣cie, 偶e tak. Przynajmniej tyle si臋 dowiedzia艂em o pracy kryminalnych. Cz艂owiek tak po prostu nigdzie sobie nie jedzie. Co艣 si臋 mo偶e sta膰.

鈥 Co si臋 mo偶e sta膰? Niech pan odpowiada na moje pytania.

鈥 Nie chc臋 ju偶 odpowiada膰 na 偶adne pytania.

鈥 Nie ma pan odwagi?

鈥 Niech pan ju偶 idzie. Powinien pan i艣膰.

Zn贸w rzuci艂 okiem za okno.

Bergenhem przeci膮艂 pok贸j na ukos i otworzy艂 drzwi balkonowe.

鈥 Niech pan nie wychodzi 鈥 ostrzeg艂 go Edwards.

Bergenhem nie odpowiedzia艂 i wyszed艂 na niewielki trawnik.

Nie zauwa偶y艂 ciosu. Wszystko zrobi艂o si臋 czerwone. A potem czarne.


Winter wszed艂 do hotelowego lobby. Bar by艂 czerwony i czarny, sk贸ra albo skaj. Czerwony i czarny to nie jest 艂agodna kombinacja. Quality Hotel 11 mia艂 tego wieczoru du偶o go艣ci. Przynajmniej t艂ok w barze na to wskazywa艂.

Winter podszed艂 do kontuaru. Musia艂 chwil臋 sta膰 w kolejce. Kiedy znalaz艂 si臋 przed barmanem, zam贸wi艂 piwo Staropramen z beczki. Chcia艂o mu si臋 pi膰. Wzi膮艂 kufel i zap艂aci艂. Kiedy si臋 odwr贸ci艂, zobaczy艂, 偶e przy stoliku na lewo od wej艣cia, pod oknem wychodz膮cym na atrium, siedzi Christian Lejon. On te偶 go zauwa偶y艂. U艣miechn膮艂 si臋 i uni贸s艂 szklank臋. Martini. Winter nie uni贸s艂 kufla. Odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do baru i 艂ykn膮艂 piwa. S艂ysza艂 wok贸艂 siebie g艂osy, 艣miechy, przekle艅stwa. Ludzie zaczynali si臋 upija膰. Mo偶e przez ca艂y miesi膮c trwa weekend z wyp艂at膮. By艂 pi膮tkowy wiecz贸r. Pi膮tek przez ca艂y tydzie艅. Ludzie na chwil臋 wyrwali si臋 z kieratu. Mo偶na pi膰. Co innego mo偶na zrobi膰, 偶eby zapomnie膰? Zosta膰 kr贸lem haremu. Sta艂 w samym 艣rodku stada kr贸l贸w. Kilka kr贸lowych. Jedna z nich spojrza艂a na niego i u艣miechn臋艂a si臋. Nie odwzajemni艂 u艣miechu. Odwr贸ci艂a si臋 do innej kr贸lowej i co艣 powiedzia艂a. Wygl膮da艂o to tak, jakby szepta艂a. Obydwie si臋 u艣miechn臋艂y. Winter odwr贸ci艂 si臋 w drug膮 stron臋. Nied艂ugo zabraknie mu stron.

Barman nachyli艂 si臋 do niego. Co艣 powiedzia艂.

鈥 Co? 鈥 Winter przysun膮艂 do niego g艂ow臋. 鈥 Co pan m贸wi艂?

鈥 Mister Lejon would like you to join him at his table 鈥 powt贸rzy艂 barman. Brzmia艂o to tak, jakby by艂 Irlandczykiem. Wielu Irlandczyk贸w pracowa艂o w barach i pubach G枚teborga. Ten te偶 wygl膮da艂 na Irlandczyka: ciemnow艂osy, kanciasty, niebieskawa cera, kt贸ra nigdy nie ogl膮da艂a s艂o艅ca.

Barman dyskretnym skinieniem wskaza艂 na stolik gangstera. Sta艂y stolik. Winter odwr贸ci艂 si臋 w tamt膮 stron臋. Lejon przyja藕nie kiwn膮艂 g艂ow膮. Tym razem nie podni贸s艂 szklanki. Wszystkie stoliki by艂y zaj臋te, ale Lejon siedzia艂 przy swoim sam. Wok贸艂 niego sta艂y trzy puste fotele.

鈥 Tell him I鈥檝e got other things to do 鈥 odpar艂 Winter i zn贸w odwr贸ci艂 si臋 do baru.

Barman spojrza艂 na jego szklank臋. Nadal by艂a prawie pe艂na. Go艣膰 chcia艂 pi膰 sam. To by艂o w porz膮dku. Ale mister Lejon nie b臋dzie zachwycony.

鈥 I would advise you to accept his invitation 鈥 powiedzia艂 barman.

鈥 And if I don鈥檛? Will he kill me?

鈥 Probably 鈥 odpar艂 barman z u艣miechem. Mia艂 dobre z臋by. Standard 偶ycia w Republice Irlandzkiej si臋 poprawi艂. 鈥 Shall I get you anything else?

鈥 No 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 I brought my own gun.

Wzi膮艂 piwo i przeciskaj膮c si臋 przez t艂um, ruszy艂 w stron臋 stolika Lejona. Prawie nic po drodze nie rozla艂. Lejon wsta艂 i czeka艂 na niego. Wskaza艂 mu wolny fotel. By艂 czarno-czerwony. To by艂a sk贸ra, nie skaj. Trudniej utrzyma膰 w czysto艣ci, ale lepiej wygl膮da. Fotele wygl膮da艂y na nowe. Ca艂y bar sprawia艂 wra偶enie nowego.

Lejon wyci膮gn膮艂 r臋k臋. Winter u艣cisn膮艂 j膮, niemal odruchowo. D艂o艅 Lejona by艂a ciep艂a i twarda. Nie wygl膮da艂 na zdenerwowanego.

鈥 Nie musia艂 pan sam przynosi膰 swojej szklanki 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Jestem przyzwyczajony radzi膰 sobie bez s艂u偶by 鈥 odpar艂 Winter.

Lejon si臋 u艣miechn膮艂. Kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 fotela.

鈥 Zastanawiam si臋, dlaczego jeszcze nigdy si臋 nie spotkali艣my 鈥 powiedzia艂.

鈥 To nie moja wina 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 To niczyja wina. Po prostu tak si臋 z艂o偶y艂o.

鈥 Ale pan wie, jak wygl膮dam 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Kto tego nie wie? Przecie偶 jest pan znany.

鈥 Pan te偶.

鈥 Ale偶 to nic w por贸wnaniu z Winterem. Gdyby pan by艂 rzeczywist膮 postaci膮, gra艂by pan g艂贸wn膮 rol臋 w ksi膮偶ce. W powie艣ci, mo偶e w kryminale. Tak bardzo jest pan znany.

Skoro o ksi膮偶ce mowa鈥 Winter podni贸s艂 piwo i spogl膮da艂 na Lejona znad brzegu szklanki. Nie zamierza艂 spotyka膰 si臋 z Lejonem. Nie teraz i nie w taki spos贸b. A mo偶e to w艂a艣nie to doprowadzi艂o go w to miejsce. Nie wiedzia艂, ile Lejon wie o tym, co on wie o tym, co wie Lejon. Mo偶e wcale go to nie obchodzi艂o. Mo偶e tylko cieszy艂 si臋, 偶e Winter wie. O ksi膮偶ce.

鈥 Co pan tutaj robi? 鈥 zapyta艂 Lejon.

鈥 Jest pi膮tkowy wiecz贸r 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 S艂ysza艂em, 偶e w pi膮tkowe wieczory jest tu bardzo przyjemnie. Chcia艂em si臋 przekona膰.

鈥 S艂usznie 鈥 przyzna艂 Lejon. 鈥 Tutaj naprawd臋 jest bardzo przyjemnie.

鈥 Widz臋, 偶e siedzi pan przy stoliku sam.

鈥 Teraz ju偶 nie.

鈥 Nie ma pan 偶adnych przyjaci贸艂, panie Lejon?

鈥 Teraz mam.

鈥 Dobrze si臋 pan tu czuje? W tej dzielnicy? 鈥 zapyta艂 Winter, unosz膮c kufel.

鈥 To m贸j dom 鈥 odpar艂 Lejon.

鈥 Ale czy w dzie艅 nie jest tu cholernie g艂o艣no? Przecie偶 w tej chwili buduj膮 na ca艂ym terenie Eriksbergsvarvet. Trudno chyba odpocz膮膰.

鈥 Nie.

鈥 Nie boli pana g艂owa od ha艂asu?

鈥 Dlaczego pan o to pyta?

鈥 To chyba naturalne pytanie.

Lejon patrzy艂 na Wintera swoim ch艂odnym spojrzeniem.

鈥 To jest moje miasto 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Nie mam nic przeciwko temu, 偶eby zn贸w zacz臋艂o 偶y膰. D艂ugo by艂o wymar艂e. Teraz spokojnie mog膮 troch臋 poha艂asowa膰.

鈥 Domy艣lam si臋, 偶e ma pan do tego wyj膮tkowe podej艣cie. Do nowej cz臋艣ci miasta.

鈥 Nowej? M贸j ojciec tu pracowa艂 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Tu zgin膮艂.

鈥 Wypadek?

鈥 Nie. To by艂o morderstwo.

Winter si臋 nie odezwa艂. W barze zrobi艂o si臋 jeszcze g艂o艣niej. Jaki艣 facet pr贸bowa艂 zabra膰 dwa wolne fotele od ich stolika, ale Lejon szybko machn膮艂 d艂oni膮. To by艂o jak cios karate. M臋偶czyzna si臋 wycofa艂.

鈥 Bez niego w og贸le nie by艂oby tego miasta 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 I mam tu na my艣li ca艂y G枚tefuckingborg.

鈥 Pewnie tak 鈥 przyzna艂 Winter.

鈥 A co robi艂 pa艅ski ojciec?

鈥 Gra艂 w golfa 鈥 odpowiedzia艂 Winter.

鈥 Rozumiem.

鈥 Co pan rozumie?

鈥 Pan z daleka pachnie klubem golfowym.

鈥 Nigdy nie gra艂em.

鈥 To nie ma znaczenia. 鈥 Lejon si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 To kwestia klasowa.

鈥 A pan swoj膮 porzuci艂 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 W jaki艣 spos贸b tak. Chocia偶 jednak nie.

鈥 Doprawdy?

鈥 Ja nie zapomnia艂em.

鈥 Czym si臋 pan zajmuje, panie Lejon?

Gangster znieruchomia艂 ze szklank膮 w po艂owie drogi do ust. Odstawi艂 j膮 z powrotem.

鈥 Przecie偶 pan wie, panie Winter.

鈥 Co by powiedzia艂 pa艅ski ojciec, gdyby wiedzia艂?

鈥 Rewan偶. Uzna艂by, 偶e to rewan偶.

鈥 Rewan偶 na kim?

鈥 Na tych bydlakach, co go zabili.

鈥 Czy to im sprzedaje pan sw贸j towar?

鈥 Sprzedaje? Ja niczego nie sprzedaj臋. To nie moja robota.

鈥 Szefowie. Dyrektorzy. Kapitali艣ci. Szychy zwi膮zkowe. Oni to kupuj膮?

鈥 Nie jestem sprzedawc膮.

鈥 Czy raczej dzieci, panie Lejon? M艂odzie偶. Biedni. Najbiedniejsi. Najbardziej poszkodowani. Ograbieni imigranci. Zgwa艂cone kobiety. Zgwa艂cone dzieci.

鈥 To wszystko jest bardzo odleg艂e od pa艅skiej klasy, panie Winter.

鈥 To nie jest odleg艂e od mojej rzeczywisto艣ci.

鈥 Co pan wie o rzeczywisto艣ci?

鈥 Mam do niej bli偶ej ni偶 pan, panie Lejon.

鈥 Ja niczego nie sprzedaj臋 鈥 powt贸rzy艂 Lejon. 鈥 Poza tym chc臋 si臋 jeszcze chwil臋 porozkoszowa膰 swoim drinkiem.

鈥 Szukam pistoletu 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nie ma pan w艂asnego? 鈥 zapyta艂 Lejon. 鈥 Wydawa艂o mi si臋, 偶e widz臋 jakie艣 wybrzuszenie pod marynark膮, kiedy pan siada艂.

鈥 Pistolet TT 鈥 m贸wi艂 dalej Winter. 鈥 Niedawno zastrzelono z niego cz艂owieka.

鈥 To tamten z parkingu? 鈥 Lejon pokr臋ci艂 g艂ow膮. 鈥 Okropne. Okropna historia.

鈥 W艂a艣nie. Wi臋c rozumie pan chyba, 偶e zale偶y nam na znalezieniu narz臋dzia zbrodni.

鈥 Ale偶 rozumiem, jak najbardziej. Ale dlaczego szukacie tutaj?

鈥 Szukamy w ca艂ym mie艣cie.

鈥 Na przyk艂ad w hotelowym barze w pi膮tkowy wiecz贸r.

鈥 Na przyk艂ad.

鈥 Dlaczego mi pan o tym m贸wi, panie Winter? O tym pistolecie?

鈥 Sam pan pyta艂. I mam nadziej臋, 偶e mo偶e mi pan pom贸c.

鈥 Jasna sprawa. Jak tylko si臋 czego艣 dowiem, od razu zadzwoni臋.

Winter wyci膮gn膮艂 portfel z wewn臋trznej kieszeni marynarki. Wyj膮艂 wizyt贸wk臋.

鈥 Ma pan co艣 do pisania?

鈥 Oczywi艣cie 鈥 powiedzia艂 Lejon i wyci膮gn膮艂 z kieszeni srebrzysty ballograf. Winter wzi膮艂 go do r臋ki.

鈥 Na odwrocie zapisz臋 panu drugi numer kom贸rki.

鈥 Poufny? 鈥 zapyta艂 Lejon.

鈥 Oczywi艣cie jest tajny, ale ufam panu.

鈥 Nikomu pary nie puszcz臋.


Kiedy Winter znalaz艂 si臋 z powrotem na placu, zobaczy艂, 偶e do Dockpiren przybija prom. Pu艣ci艂 si臋 biegiem. To by艂o lepsze ni偶 taks贸wka. Potrzebowa艂 wiatru na twarzy.

Sta艂 na pok艂adzie i g艂臋boko wdycha艂 s艂one powietrze. By艂 sam. Kilku m艂odych ludzi zesz艂o pod pok艂ad. Usiedli. Widzia艂, jak wznosz膮 toast puszkami piwa. Us艂ysza艂 艣miech. Pi膮tkowy wiecz贸r na morzu.

Prom przybi艂 do Klippan. Sj枚magasinet jarzy艂 si臋 艣wiat艂ami. Dawno tam nie by艂. Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, zabierze ca艂膮 rodzin臋 do Sj枚magasinet i zapomni o ca艂ym 艣wiecie.

Zadzwoni艂a kom贸rka. Spojrza艂 na zegarek. Wp贸艂 do jedenastej. Nie rozpozna艂 numeru, kt贸ry si臋 wy艣wietli艂 na ekranie. Od razu rozpozna艂 g艂os.

鈥 Co ty narobi艂e艣!?

鈥 O co chodzi, Lotto?

鈥 Zn贸w rozmawia艂e艣 z Bennym? Obieca艂e艣, 偶e ju偶 nie b臋dziesz!

鈥 Ale Lotto, co si臋 dzieje?

鈥 Jestem u przyjaci贸艂ki. Co ty sobie my艣lisz, do cholery? 呕e jeszcze b臋d臋 chcia艂a siedzie膰 w domu? 呕e mo偶emy jeszcze zosta膰 w domu? Przysz艂am tu trzy minuty temu.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 Benny dzwoni艂. Benny Mafioso Vennerhag.

鈥 Czego chcia艂?

鈥 Czego chcia艂? A jakie to ma znaczenie?

鈥 Grozi艂 ci?

鈥 To, 偶e dzwoni艂, to ju偶 wystarczaj膮ca gro藕ba. Na Boga, Eriku, mia艂am nadziej臋, 偶e ju偶 nigdy w 偶yciu nie b臋d臋 musia艂a us艂ysze膰 tego g艂osu. Rozumiesz! Wszystko zniszczy艂e艣.

鈥 Co zniszczy艂em?

Nie odpowiedzia艂a. S艂ysza艂, jak oddycha do s艂uchawki. Coraz wolniej.

鈥 Co on powiedzia艂, Lotto?

鈥 Powiedzia艂, 偶e chce powiedzie膰 tylko trzy s艂owa. Wiesz, jakie to by艂y s艂owa?

鈥 Nie musisz powtarza膰.

鈥 Powiedzia艂, 偶e my艣la艂, 偶e ty ze mn膮 o tym rozmawia艂e艣. By艂 pewien. 呕e rozmawia艂e艣 ze mn膮 o nim! Co ty mu obieca艂e艣, Eriku?

鈥 Nic. Absolutnie nic.

鈥 Rozmawia艂e艣 z nim? O mnie?

鈥 Taaak鈥

鈥 Nie jeste艣 lepszy od nich 鈥 odpar艂a Lotta i rzuci艂a s艂uchawk膮.




Cz臋艣膰 czwarta


38


SOBOTNI PORANEK BY艁 JASNY. Angela otworzy艂a okno w sypialni, a potem posz艂a zrobi膰 dzieciom 艣niadanie. Winter poczu艂 rze艣k膮 wo艅 miasta. To nie by艂o morze, ale nale偶a艂o do niego. Pomy艣la艂 o morzu. Nagle ta my艣l zacz臋艂a go przera偶a膰.

鈥 Wi臋c ju偶 nie 艣pisz?

Usiad艂 na 艂贸偶ku. Angela wesz艂a z tac膮. Nie zas艂u偶y艂 na to.

鈥 Tato, tato! 鈥 zawo艂a艂a Lilly, wskakuj膮c na 艂贸偶ko. Elsa usiad艂a na kraw臋dzi. Nie by艂a ju偶 taka dziecinna. Angela postawi艂a tac臋 na pod艂odze. Winter poczu艂 zapach kawy i 艣wie偶ych croissant贸w.

鈥 Elsa zjecha艂a na d贸艂 do piekarni 鈥 powiedzia艂a Angela.

鈥 Niemo偶liwe! 鈥 wykrzykn膮艂 Winter, porywaj膮c rogalik. 鈥 Brawo, Elsa. 鈥 Z przyjemno艣ci膮 pow膮cha艂 croissanta. 鈥 To fantastyczna rzecz. 艢wie偶e pieczywo na 艣niadanie.

Jego c贸rka by艂a z siebie dumna, ale to nie by艂o nic szczeg贸lnego. Ju偶 od jakiego艣 czasu umia艂a sama zjecha膰 wind膮 na d贸艂 i zrobi膰 ma艂e zakupy. W艂a艣ciwie od kilku lat. Gdyby to samo zrobi艂a Lilly 鈥 to rzeczywi艣cie by艂oby co艣 fantastycznego.

鈥 艢niadanie do 艂贸偶ka 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 P贸藕no wr贸ci艂e艣 do domu 鈥 odpar艂a Angela.

Nagle Elsa jakby si臋 czego艣 wystraszy艂a. Widzia艂 to w jej oczach. Spojrza艂a na Angel臋: dlaczego tak powiedzia艂a艣? On si臋 mo偶e rozz艂o艣ci膰, 偶e tak m贸wisz.

鈥 Nie patrzy艂em na zegarek 鈥 stwierdzi艂 lekkim tonem.

鈥 Mo偶e 艣niadanie do 艂贸偶ka dobrze ci zrobi.

U艣miechn臋艂a si臋. Elsa si臋 u艣miechn臋艂a. Lilly zeskoczy艂a z 艂贸偶ka i wybieg艂a z sypialni.

鈥 Zapomnia艂am o soku 鈥 powiedzia艂a Angela. 鈥 Mog艂aby艣 go przynie艣膰, Elso? Stoi na blacie.

Elsa zsun臋艂a si臋 z 艂贸偶ka.

鈥 Nie trzeba 鈥 rzuci艂 Winter.

Co艣 艂upn臋艂o w kuchni. Ale przynajmniej nie by艂 to brz臋k t艂uczonego szk艂a, ca艂e szcz臋艣cie.

鈥 Zobacz臋, co to dziecko narobi艂o 鈥 powiedzia艂a Elsa.

Nie s艂yszeli p艂aczu.

Elsa pobieg艂a do kuchni. Jej bose stopy cicho b臋bni艂y po drewnianej pod艂odze. Angela odsun臋艂a zas艂on臋. Promienie s艂o艅ca zabarwi艂y pod艂og臋 na kolor bursztynu.

鈥 Nie z艂apa艂em go 鈥 oznajmi艂 Winter.

鈥 Mo偶e teraz jest w domu.

鈥 A gdzie jest to w domu?

鈥 Nie wiem. 鈥 Ruchem g艂owy wskaza艂a na stoj膮c膮 na pod艂odze tac臋. 鈥 Pij kaw臋, zanim wystygnie.

鈥 Nie wszed艂em na g贸r臋, do mieszkania w Eriksbergu. 鈥 Winter podni贸s艂 porcelanow膮 fili偶ank臋 do ust. 鈥 Mo偶e powinienem by艂 to zrobi膰.

鈥 A potem?

Us艂yszeli dobiegaj膮cy z kuchni g艂os Elsy. Potem Lilly co艣 powiedzia艂a. 艢miechy. 呕adna katastrofa.

鈥 Spotka艂em wczoraj gro藕nego cz艂owieka 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Gro藕nego? Dla kogo? Dla ciebie?

鈥 Dla wszystkich.

Opowiedzia艂 jej o spotkaniu z Lejonem.

鈥 Jest zamieszany w morderstwo, kt贸rym si臋 zajmujesz? 鈥 zapyta艂a Angela.

鈥 Nie wiem. Pewnie niebezpo艣rednio. Ale m贸g艂 dostarczy膰 bro艅. On albo kt贸ry艣 z jego zbir贸w. Ma du偶o zbir贸w pod sob膮.

鈥 呕e te偶 kto艣 taki chodzi wolno. Musisz by膰 ostro偶ny, Eriku.

鈥 Zawsze jestem ostro偶ny.

鈥 Nigdy nie jeste艣 ostro偶ny.

鈥 Tym razem b臋d臋.

鈥 Lars jest ostro偶ny?

鈥 W zwi膮zku z czym?

鈥 W zwi膮zku ze swoim 偶yciem.

鈥 Nie wiem, Angelo. To mnie niepokoi.

鈥 Ma my艣li samob贸jcze?

鈥 Nie wiem. Mog艂em tego nie zauwa偶y膰.

鈥 Pr贸bowa艂e艣.

鈥 Mo偶e. W ka偶dym razie pr贸bowa艂em go znale藕膰. Ale go nie powstrzyma艂em. Kiedy wyszed艂 z mojego pokoju.

鈥 Nie chcia艂 zosta膰.

鈥 Mog艂em go zatrzyma膰.

鈥 Jak? Si艂膮?

鈥 Nie. S艂owami. Nie wiedzia艂em, jakich s艂贸w u偶y膰.

鈥 Kiedy zn贸w b臋dzie na s艂u偶bie?


Bergenhem nie stawi艂 si臋 na s艂u偶b臋 w po艂udnie. M枚llerstr枚m by艂 na miejscu, zadzwoni艂 do Ringmara, kt贸ry by艂 rezerw膮. Ringmar zadzwoni艂 do Wintera. By艂o kilka minut po dwunastej. Winter czeka艂 na taki telefon. Sam pr贸bowa艂 skontaktowa膰 si臋 z Bergenhemem. Angela dzwoni艂a do domu, do Martiny. W Torslandzie nikt nie odbiera艂.

鈥 Wy艣lijcie w贸z do Eriksbergu 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 W艂a艣nie jad臋 do miasta 鈥 o艣wiadczy艂 Ringmar.

鈥 Ja te偶 pojad臋.

鈥 Co powie rodzina?

鈥 Nadrobimy to kiedy indziej.

To w艂a艣nie ten weekend, pomy艣la艂 Winter, odk艂adaj膮c s艂uchawk臋. To si臋 stanie w ten weekend, a potem wszystko si臋 sko艅czy. Teraz si臋 zdecyduje.


鈥 Mo偶e by膰 wsz臋dzie 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Albo nigdzie.

鈥 Nie ma go? Nie 偶yje?

鈥 Tak.

鈥 Samob贸jstwo?

鈥 Tak.

鈥 Wierzysz w to?

鈥 Nie.

鈥 Gdzie mamy zacz膮膰 szuka膰?

Na biurku Wintera zadzwoni艂 telefon.

鈥 Tak?

S艂ucha艂 przez chwil臋, a potem od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

鈥 Bergenhem nie sp臋dzi艂 nocy w Eriksbergu. Rozmawiali z facetem, kt贸ry tam mieszka.

Zn贸w telefon.

Angela.

鈥 Z艂apa艂am Martin臋. Od wczoraj nie rozmawia艂a z Larsem.

鈥 Dzi臋ki, Angelo.

鈥 Co zamierzacie zrobi膰?

鈥 Szuka膰 go. Na pewno go znajdziemy.

鈥 Boj臋 si臋, Eriku.

鈥 Ja te偶.

鈥 Mo偶e pojad臋 z dziewczynkami nad morze.

鈥 P贸藕niej spr贸buj臋 do was do艂膮czy膰. Zadzwoni臋. Pa.

Roz艂膮czy艂 si臋.

鈥 Od czego zaczniemy? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Od mostu 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 脛lvsborgsbron. Tam wszystko si臋 zacz臋艂o.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Lars znalaz艂 samoch贸d na mo艣cie. Przyjecha艂 tam nie wiadomo sk膮d. Z jakiego艣 szemranego miejsca, nie mam poj臋cia. Widzi auto. Co robi?

鈥 Dzwoni na policj臋.

鈥 A potem? Co robi?

鈥 Jedzie do w艂a艣ciciela. Do Rogera Edwardsa do L氓ngedrag.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 I co?

鈥 Mo偶e pojecha艂 tam znowu. Mo偶e chce wyja艣ni膰 spraw臋 na w艂asn膮 r臋k臋. To dlatego wczoraj wieczorem nie chcia艂 tu zosta膰. Nie chcia艂 mnie s艂ucha膰. Chcia艂 jak najszybciej wyj艣膰 i zabra膰 si臋 do pracy. Chcia艂 zacz膮膰 wszystko od pocz膮tku.

鈥 Odzyska膰 honor 鈥 doda艂 Ringmar. 鈥 Albo pojecha艂 do lasu i si臋 powiesi艂.

鈥 Do jakiego lasu?

Ringmar wyjrza艂 przez okno. Nie by艂o tam 偶adnego lasu, tylko jeden jesion, trzy klony i dwie brzozy. Drzewa by艂y prawie ogo艂ocone z li艣ci. Miasto by艂o prawie ogo艂ocone. Rozebrane w oczekiwaniu na zim臋.

鈥 Ca艂e miasto jest otoczone lasem 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 Lasem i ska艂ami.

鈥 I morzem 鈥 uzupe艂ni艂 Winter.

鈥 M贸g艂 pojecha膰 na wybrze偶e.

鈥 Mo偶e jest w drodze 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Co masz na my艣li?

鈥 Pojecha艂 do L氓ngedrag.

鈥 W takim razie tam zaczniemy? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

Ringmar poszed艂 do siebie po kurtk臋. Winter waha艂 si臋 przez chwil臋, patrzy艂 na telefon. Wzi膮艂 s艂uchawk臋 do r臋ki i wybra艂 numer, kt贸ry zna艂 na pami臋膰 od dzieci艅stwa.

Odebra艂a Bim. G艂os mia艂a bardzo podobny do g艂osu Lotty.

鈥 Cze艣膰, Bim.

鈥 Cze艣膰, wujku Eriku.

鈥 Jak tam u was?

鈥 No鈥 chyba dobrze. Chcesz pogada膰 z mam膮?

鈥 Je艣li ona chce gada膰 ze mn膮.

鈥 Na pewno. Powiem jej. Na razie.

Czeka艂. Patrzy艂 na stoj膮cy na pod艂odze panasonic. Odtwarzacz milcza艂. Ostatnio nie s艂ucha艂 zbyt du偶o muzyki. Nie wiedzia艂 dlaczego. Nagle za ni膮 zat臋skni艂.

鈥 Eriku.

鈥 Cze艣膰, Lotto.

鈥 Przepraszam, je艣li鈥 by艂am wczoraj taka zdenerwowana.

鈥 W porz膮dku.

鈥 Wystraszy艂am si臋 po prostu. Za du偶o z艂ych wspomnie艅.

鈥 Obieca艂 nie dzwoni膰 do ciebie, zanim z tob膮 nie porozmawiam, Lotto.

鈥 Dlaczego w og贸le mamy mie膰 z nim cokolwiek wsp贸lnego? M贸wi艂am ci. Nie chc臋 si臋 z nim kontaktowa膰. Nigdy. Nie chc臋, 偶eby艣 ty to robi艂. To nie jest dla ciebie dobre. To si臋 naprawd臋 mo偶e 藕le sko艅czy膰, Eriku.

鈥 Ale musz臋 jeszcze o tym z nim porozmawia膰. Tak nie mo偶e by膰. 呕eby on do ciebie wydzwania艂.

鈥 No w艂a艣nie.

鈥 Porozmawiam z nim.

鈥 A czy to co艣 pomo偶e?

鈥 Tak.

鈥 Jakiego on ma na ciebie haka?

鈥 Nie ma na mnie 偶adnego haka 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Nikt nie ma na mnie haka.


By艂o sobotnie popo艂udnie. Na Eckragatan by艂o spokojnie. Mimo pi臋knej pogody ludzie siedzieli w domach. Prace w ogrodach zosta艂y zako艅czone. Winter us艂ysza艂 szczekanie psa. Nagle ucich艂o, jakby kto艣 tego psa uderzy艂.

鈥 Wygl膮da na opuszczony 鈥 powiedzia艂 Ringmar, ruchem g艂owy wskazuj膮c na dom.

鈥 Poprzednio te偶 tak wygl膮da艂.

鈥 Nie ma zas艂on. Czy on mieszka sam?

鈥 Tak.

鈥 Gdzie jest jego auto?

鈥 Nie wiem. Wchodzimy.

鈥 I co mu powiesz?

Winter nie odpowiedzia艂.

Wysiedli z jego mercedesa. W oknie s膮siedniego domu ukaza艂a si臋 twarz. Kobieta. Patrzy艂a na nich chwil臋, a potem znikn臋艂a.

Winter zadzwoni艂 do drzwi. Dzwonek wyra藕nie rozbrzmiewa艂 w 艣rodku, jeszcze bardziej blaszany ni偶 przedtem. Jak echo w pustce. Winter zn贸w nacisn膮艂 guzik. Ringmar stan膮艂 przy jednym z wielkich okien po lewej i zagl膮da艂 przez rzadkie 偶aluzje.

鈥 Chyba nie ma sensu dzwoni膰 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co?

鈥 Chyba nie ma go w domu. Tam nie ma nawet mebli.

Winter stan膮艂 przy oknie. W 艣rodku by艂o pusto. Pod艂oga by艂a wyczyszczona, wszystko, co na niej sta艂o, zosta艂o wymiecione, powynoszone.

鈥 Idziemy na ty艂y 鈥 rzuci艂.

Wielkie panoramiczne okna by艂y zas艂oni臋te szerokimi 偶aluzjami. Nie da艂o si臋 zajrze膰 do 艣rodka. Winter spojrza艂 w g贸r臋. Zn贸w zobaczyli w oknie twarz s膮siadki. Kobieta drgn臋艂a i wycofa艂a si臋.

鈥 Jeste艣my pilnowani 鈥 powiedzia艂 i kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 s膮siedniego domu. To by艂 stary budynek, drewniana willa, troch臋 staro艣wiecka.

鈥 Da艂 nog臋, dra艅 jeden 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 B臋dziemy musieli wyda膰 list go艅czy.

鈥 Wchodzimy 鈥 zdecydowa艂 Winter.

鈥 Wchodzimy? Teraz? Chcesz si臋 w艂ama膰?

鈥 Tak.

鈥 Ta kobieta w oknie natychmiast podniesie alarm.

鈥 Nic na to nie poradzimy.

Firanka zadr偶a艂a w oknie, w kt贸rym przedtem by艂o wida膰 kobiet臋. Sta艂a tam nadal.

鈥 Mam jej pokaza膰 legitymacj臋? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

Winter nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 w d贸艂. Trawnik mia艂 tylko kilka metr贸w kwadratowych powierzchni. Miejsce, w kt贸rym stali, by艂o wydeptane, tu偶 przed drzwiami prowadz膮cymi wprost do pokoju. Winter poci膮gn膮艂 za klamk臋. Drzwi by艂y otwarte.

鈥 Co to, kurwa 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Nie musimy si臋 w艂amywa膰 鈥 stwierdzi艂 Winter.

Otworzy艂 drzwi.

Salon, do kt贸rego prowadzi艂y, by艂 prawie pusty. Na 艣rodku sta艂y tylko st贸艂 i fotel.

鈥 Wyprowadzi艂 si臋 鈥 powiedzia艂 Ringmar. 鈥 W ka偶dym razie prawie.

鈥 Ale kiedy? 鈥 zdziwi艂 si臋 Winter. 鈥 Musia艂 to zrobi膰 teraz, w ostatnich dniach.

Weszli do pokoju.

鈥 Wiedzieli艣my, 偶e chcia艂 sprzeda膰 dom? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie. B臋dziemy musieli to sprawdzi膰.

Ringmar si臋 schyli艂. Przeci膮gn膮艂 palcami po pod艂odze, potem spojrza艂 na nie w 艣wietle wpadaj膮cego przez okno s艂o艅ca.

鈥 Du偶o kurzu 鈥 powiedzia艂. 鈥 Widzisz, co jest w rogach? 鈥 Wskaza艂 g艂ow膮 k膮t pokoju. 鈥 Ca艂kiem du偶e koty kurzu.

鈥 Lepsze troch臋 brudu w k膮ciku ni偶 czyste piek艂o 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nie jestem pewien, Eriku.

鈥 Przejdziemy si臋.

鈥 Zostawimy 艣lady w tym kurzu.

鈥 I dobrze. B臋dzie wiadomo, 偶e to nasze.

Przeszli przez salon, jeden za drugim, jak po 艣cie偶ce.

W kuchni zosta艂y st贸艂 i trzy krzes艂a.

鈥 Dlaczego trzy? 鈥 zdziwi艂 si臋 Ringmar.

Winter otworzy艂 lod贸wk臋. Nie by艂a ca艂kiem pusta: karton mleka, kostka margaryny, niedojedzony ser, kilka s艂oik贸w d偶emu i og贸rk贸w. Mo偶e zawsze tak wygl膮da艂a. Lod贸wka kawalera.

鈥 To wyprowadzi艂 si臋 czy nie? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 No to si臋 w艂amali艣my 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 Nie podoba mi si臋 to 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 S膮siadka nie zadzwoni na policj臋, Bertil.

鈥 Nie o to mi chodzi艂o. 鈥 Ringmar roz艂o偶y艂 r臋ce i powi贸d艂 wzrokiem po 艣cianach, pod艂odze, suficie, skromnym umeblowaniu. 鈥 Nie podoba mi si臋 klimat w tej cha艂upie.

Winter nie odpowiedzia艂.

Poszed艂 z powrotem do salonu. Stan膮艂 w drzwiach i popatrzy艂 na traw臋.

鈥 Do艣膰 mocno zdeptana w tym miejscu 鈥 powiedzia艂, zwracaj膮c si臋 do Ringmara, kt贸ry przyszed艂 za nim.

鈥 Mo偶e t臋dy wchodzi艂 i wychodzi艂.

鈥 Hm鈥 Troch臋 za bardzo zdeptane jak na to.

Winter wyszed艂 na trawnik i przykucn膮艂. Przygl膮da艂 si臋 藕d藕b艂om trawy. Przed zim膮 zacz臋艂y traci膰 zielon膮 barw臋. Dzi臋ki temu zobaczy艂 ma艂e ciemniejsze plamki.

鈥 Co艣 kapa艂o na t臋 traw臋 鈥 powiedzia艂 i wsta艂.

鈥 Co chcesz zrobi膰?

鈥 Wezwa膰 ekip臋 techniczn膮.

鈥 Teraz?

Us艂ysza艂 jaki艣 d藕wi臋k i podni贸s艂 wzrok. Kobieta z okna wysz艂a ze swojego domu drzwiami prowadz膮cymi na werand臋. Sz艂a w ich stron臋.

Ringmar zrobi艂 kilka krok贸w w jej stron臋. Przystan臋艂a.

Wyci膮gn膮艂 portfel i zacz膮艂 szuka膰 legitymacji.

鈥 Jeste艣my z policji kryminalnej. 鈥 Pokaza艂 jej. 鈥 Komisarz Ringmar i komisarz Winter.

鈥 Oni to robili przez ca艂膮 noc 鈥 powiedzia艂a kobieta.

鈥 S艂ucham?

Wygl膮da艂a na starsz膮, ni偶 im si臋 wydawa艂o, kiedy sta艂a w oknie. Mia艂a siwe w艂osy. Mo偶e nale偶a艂a do tych, co 偶yj膮 z wygl膮dania przez okno.

鈥 Wynosili. Czy co oni tam robili 鈥 powiedzia艂a. 鈥 W 艣rodku nocy przyjecha艂a ci臋偶ar贸wka.

鈥 W 艣rodku nocy? Kiedy dok艂adnie?

鈥 Mo偶e o trzeciej. O wp贸艂 do trzeciej. Obudzi艂 mnie ha艂as. 鈥 Pog艂adzi艂a si臋 po policzku. 鈥 Zasn臋艂am ju偶. Ale 艂atwo si臋 budz臋. Od 艣mierci mojego m臋偶a.

鈥 Co tu si臋 dzia艂o? 鈥 pyta艂 dalej Ringmar. 鈥 Co tu si臋 dzia艂o w nocy?

鈥 Wynosili rzeczy. Meble i inne takie.

Ringmar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 呕eby co艣 takiego za艂atwia膰 w 艣rodku nocy! 鈥 偶achn臋艂a si臋 oburzona kobieta.

鈥 Ile os贸b by艂o tu w nocy? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tego nie wiem. By艂o ciemno. Latarnia stoi kawa艂ek dalej 鈥 powiedzia艂a kobieta, wskazuj膮c na ulic臋. 鈥 O ile dzia艂a. Przewa偶nie nie dzia艂aj膮. Nikt nie naprawia. M贸wi艂am do鈥

鈥 Dwie? 鈥 przerwa艂 jej Winter. 鈥 Trzy? Cztery?

鈥 Nie wiem. Co najmniej dwie. Widzia艂am tylko, jak dwie co艣 nosi艂y. Mo偶e to by艂y ci膮gle te same.

鈥 Rozpozna艂a pani kogo艣? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie. By艂o za ciemno.

鈥 Nie rozpozna艂a pani Rogera Edwardsa?

鈥 Kogo?

鈥 Rogera Edwardsa. To jego dom. On tu mieszka.

鈥 Nie. Ach tak, to on si臋 tak nazywa. Nie, nie rozpozna艂am go. Nie tej nocy. Ani jego, ani jego 偶ony.

鈥 Jego 偶ony?

鈥 Tak, jego 偶ony.

鈥 Ma 偶on臋? 鈥 Winter popatrzy艂 na Ringmara, potem zn贸w na kobiet臋. 鈥 Sk膮d pani wie, 偶e ma 偶on臋?

Nagle na twarzy kobiety pojawi艂 si臋 wyraz niepewno艣ci. Przedtem nie by艂a niepewna, tylko wkurzona.

鈥 Tego nie wiem鈥 widzia艂am j膮 tu kilka razy. My艣la艂am, 偶e to jego 偶ona. Nie jest jego 偶on膮?


39


PI臉TRO NIE BY艁O PRZEPE艁NIONE, ale te偶 nie ca艂kiem puste. W jednym z pokoi sta艂o niepo艣cielone 艂贸偶ko. Pokoje w艂a艣ciwie wygl膮da艂y, jakby kto艣 w nich mieszka艂.

鈥 Co tak naprawd臋 oni wynosili? 鈥 zdziwi艂 si臋 Ringmar.

鈥 Bergenhema 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Gdzie jest Edwards?

鈥 Bardzo dobre pytanie.

鈥 Kto jeszcze tu by艂?

Winter nie odpowiedzia艂. Wpatrywa艂 si臋 w 艂贸偶ko. Podszed艂 bli偶ej.

鈥 Na tej poduszce jest krew 鈥 powiedzia艂.


Ekipa techniczna przyjecha艂a do domu Edwardsa tu偶 przed zmrokiem. Mimo s艂onecznej pogody to mia艂 by膰 kr贸tki dzie艅. Dzie艅 si臋 kurczy艂 z ka偶d膮 kolejn膮 cholern膮 dob膮. Nie mieli przed sob膮 wielu dni. Mo偶e 偶adnego. Winter wiedzia艂, 偶e to by by艂y d艂ugie dni i noce, mn贸stwo pracy, ale to by nie wystarczy艂o. Bo to b臋dzie teraz. W ten weekend wszystko stanie si臋 jasne. W sobot臋 albo w niedziel臋.

Zabrali Bergenhema. By艂 o tym przekonany. Dlaczego? Dlaczego nie zostawili go tutaj?

Czy zabrali tak偶e Edwardsa?

Kim byli?

Czy to by艂 tylko Edwards?

Kim by艂a 偶ona Edwardsa?

Nie musia艂 m贸wi膰 technikom, czego maj膮 szuka膰.

Mieli szuka膰 wszystkiego.

Wkr贸tce si臋 dowie, czyja to krew. Czyja by艂a. Ju偶 nie nale偶a艂a do nikogo. By艂a martwa, zaschni臋ta. 艢lad, mo偶e wskaz贸wka. Drogowskaz. Droga do 艣mierci, pomy艣la艂. Oto czym jest dla mnie krew. Pieprzony Lars. Pieprzony Winter. To ja go tutaj wys艂a艂em. To ja. Mia艂 si臋 zrehabilitowa膰. Powinienem przytrzyma膰 g贸wniarza za ko艂nierz i zmusi膰, 偶eby usiad艂. Nie uda艂o mi si臋. Mam to na sumieniu.

Patrzy艂 w d贸艂, na 艂贸偶ko. Prze艣cierad艂o mia艂o 偶贸艂tawy odcie艅, ale nie od zachodz膮cego za oknem s艂o艅ca. S艂o艅ce by艂o czerwone, mia艂o ten sam kolor co zaschni臋ta krew.

鈥 Auto Larsa stoi gdzie艣 w pobli偶u 鈥 powiedzia艂 Winter, podnosz膮c g艂ow臋. 鈥 Nie s膮dz臋, 偶eby mieli czas porzuci膰 je sto kilometr贸w st膮d.

鈥 To zale偶y, ilu ich by艂o 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 B臋dziemy musieli jeszcze raz pogada膰 z bab膮 z s膮siedztwa.

鈥 Z kobiet膮 z okna 鈥 poprawi艂 Winter. 鈥 Jest naszym jedynym 艣wiadkiem. Zas艂uguje na szacunek.

鈥 Mam niewyparzon膮 g臋b臋 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Wskaza艂 na okno.

鈥 Plotki chyba ju偶 si臋 rozesz艂y 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co?

鈥 Oto zbli偶aj膮 si臋 Fredrik i Aneta.

鈥 Byli艣my na Br盲nn枚 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 Kiedy jecha艂em z Saltholmen, zobaczy艂em radiowozy.

鈥 Strasznie by艂 ciekawy 鈥 doda艂a Aneta.

鈥 I kto to m贸wi 鈥 odci膮艂 si臋 Halders.

Stali na ulicy, obok jego auta. Winter wyszed艂 do nich. Pomacha艂 do Magdy. Dziewczynka nadal siedzia艂a z ty艂u. Wygl膮da艂a na zm臋czon膮. U艣miechn臋艂a si臋 blado i te偶 do niego pomacha艂a.

鈥 S膮dz臋, 偶e Lars tu by艂 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 To dom tego Edwardsa, prawda? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Tak.

鈥 Lars tu by艂? 鈥 zapyta艂 Halders. 鈥 Co masz na my艣li?

鈥 S膮dz臋, 偶e tu by艂 wieczorem albo w nocy.

鈥 Nie rozmawia艂e艣 z nim?

鈥 Znikn膮艂 鈥 wyja艣ni艂 Winter. 鈥 Wczoraj wieczorem.

鈥 Nie da si臋 z nim skontaktowa膰? 鈥 zapyta艂 Halders.

鈥 Nie.

鈥 Nie mia艂 mie膰 s艂u偶by w weekend?

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Kurwa ma膰.

鈥 My艣lisz, 偶e co艣 mu si臋 sta艂o w tym domu? 鈥 zapyta艂a Aneta.

鈥 Tak. My艣l臋, 偶e go st膮d wywieziono.

鈥 Ale kto?

鈥 Edwards to pierwsze nazwisko 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Ale nie by艂 sam.

鈥 Sk膮d wiesz?

鈥 S膮siadka widzia艂a w nocy co najmniej dwie osoby. Co艣 wynosi艂y z domu.

鈥 Wielki Bo偶e! 鈥 wykrzykn臋艂a Aneta. Potem spojrza艂a na dziewczynk臋 na tylnym siedzeniu auta. 鈥 Musimy zawie藕膰 Magd臋 do domu, Fredriku. Nie mo偶e tu zosta膰. Mam pojecha膰?

鈥 Je艣liby艣 zechcia艂a, b臋d臋 wdzi臋czny 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Hannes jest przecie偶 sam w domu 鈥 doda艂a Aneta.

Halders spojrza艂 na ni膮. Powiedzia艂a: w domu. Najwyra藕niej nie zwr贸ci艂a na to uwagi. Nie zapyta艂.

鈥 Zadzwoni臋 z domu 鈥 powiedzia艂a i obesz艂a samoch贸d.

Usiad艂a za kierownic膮. Winter widzia艂 jej blad膮 twarz, by艂a bledsza od u艣miechu dziewczynki. S艂o艅ce na wyspie nie pomog艂o, teraz te偶 nie by艂o w stanie.

鈥 Zadzwoni臋 鈥 powt贸rzy艂a Aneta, zatrzasn臋艂a drzwi i odjecha艂a.

Magda zn贸w pomacha艂a. Winter pomy艣la艂 o c贸rce Bergenhema. Ada i Magda by艂y chyba w podobnym wieku.

鈥 Traktuj mnie tak, jakbym by艂 na s艂u偶bie 鈥 o艣wiadczy艂 Halders. 鈥 Znajdziemy go. I tamtych skurwysyn贸w te偶.

鈥 Wszyscy szukaj膮 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Ca艂a policja.

鈥 Oby.

鈥 Byli艣cie na Br盲nn枚? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak. Przysz艂o mi to do g艂owy, kiedy by艂em tam z tob膮. Ten pomys艂, 偶eby pojecha膰 tam na wycieczk臋.

Winter pokiwa艂 g艂ow膮.

Zadzwoni艂a jego kom贸rka.

鈥 Tak?

鈥 Przejd臋 si臋 po okolicy 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 Nie znale藕li艣my 偶adnego po艣rednika, kt贸ry by pr贸bowa艂 sprzeda膰 dom Edwardsa 鈥 powiedzia艂 M枚llerstr枚m.

鈥 Szukajcie dalej.

鈥 Jasne.

鈥 Sprawd藕cie te偶, czy kupi艂 co艣 innego w G枚teborgu. Albo w innym mie艣cie. Mo偶e co艣 niedawno wynaj膮艂.

鈥 W innym mie艣cie? Gdzie mam zacz膮膰?

鈥 Od Sztokholmu.

鈥 Okej.

鈥 A jak idzie z list膮 cz艂onk贸w tego klubu gejowskiego, kt贸ry odwiedzali Bergenhem i Richardsson?

鈥 Nazywasz to list膮 cz艂onk贸w? Mamy jakie艣 dziesi臋膰 nazwisk. To by艂 nielegalny lokal. Widzia艂e艣 nazwiska, kt贸re mamy. Kilka nowych si臋 zapowiada. Chyba jaki艣 wa偶ny polityk, tak mi si臋 wydaje. Tym razem z partii umiarkowanej.

鈥 Mo偶e sobie nawet by膰 trockist膮 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Albo Adwentyst膮 Dnia Si贸dmego. No i czekam jeszcze na tego wielkiego mistrza Zakonu Coldinu, mia艂 si臋 odezwa膰. Dlaczego nie dzwoni?

鈥 Nie wiem. Sprawdz臋 to jeszcze raz. A jak wam tam idzie?

鈥 Oka偶e si臋, co maj膮 ludzie 脰berga. Ale Lars raczej tutaj nie wr贸ci.

鈥 Niech to szlag 鈥 zakl膮艂 M枚llerstr枚m. 鈥 Ludzie s膮 przera偶eni. Wielu dzwoni艂o i dobrowolnie chce obj膮膰 s艂u偶b臋.

鈥 艢wietnie.

鈥 A co ty teraz zamierzasz, Eriku?

鈥 Skontaktowa膰 si臋 ze 艣wiatem przest臋pczym.


Zadzwoni艂 z auta. Benny nie odbiera艂. By艂 tam, w tej swojej wypasionej willi w J盲rkholmen, ale nie chcia艂 odebra膰 telefonu. By艂 tch贸rzem. To typowe dla wszystkich gangster贸w.

Jecha艂 艣cie偶k膮 rowerow膮. Kilka kapitalistycznych 艣wi艅 gra艂o w golfa na idealnie wypiel臋gnowanej trawie. Pomy艣la艂 o swoim ojcu. Mia艂 kart臋 cz艂onkowsk膮 klubu Hov氓s. On nigdy nie wszed艂 na 偶aden green ani fairway. Mia艂 obawy. Mo偶e to z powodu tych idiotycznych dialog贸w, kt贸rych musia艂 wys艂uchiwa膰, kiedy przyje偶d偶a艂 po ojca.

Vennerhag sta艂 na trawniku. W r臋kach trzyma艂 kij do golfa. Robi艂 wymach. Nie przerwa艂, kiedy Winter wchodzi艂 po pi臋knych kamiennych schodach. Pi艂eczka przemkn臋艂a zaledwie kilkadziesi膮t centymetr贸w od niego. Wpad艂a do wody po drugiej stronie 艣cie偶ki rowerowej.

Vennerhag podni贸s艂 wzrok.

鈥 Oj, ma艂o brakowa艂o. Przepraszam.

Winter podszed艂 do niego, wyrwa艂 mu z r臋ki kij i rzuci艂 na trawnik.

鈥 O co chodzi?

Winter z艂apa艂 go za rami臋. By艂o silne, ale on te偶 nie by艂 u艂omkiem. M贸g艂by mu solidnie przywali膰, Vennerhag o tym wiedzia艂. Ju偶 kiedy艣 to zrobi艂. W oczach Vennerhaga widzia艂 strach. Nie chcia艂 dosta膰 lania. Nikt nie chce.

鈥 Nie chcia艂em, Eriku! Po prostu nie mog艂em si臋 powstrzyma膰. Ty si臋 nie odzywa艂e艣. Ja czeka艂em. Dosta艂e艣 ode mnie nazwi鈥

鈥 Tu nie chodzi o Lott臋 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Przynajmniej nie w pierwszej kolejno艣ci. 鈥 Zwolni艂 uchwyt. 鈥 B臋d臋 z tob膮 szczery. Stracili艣my jednego z naszych ludzi. Chyba zosta艂 porwany, mo偶e zamordowany. W ka偶dym razie nie ma go.

Vennerhag pog艂adzi艂 si臋 po ramieniu. Palce Wintera zostawi艂y na nim czerwone 艣lady.

鈥 Na Boga, uspok贸j si臋 troch臋. Rozumiem, 偶e jeste艣 poruszony. Ale uspok贸j si臋.

鈥 Nie mamy czasu 鈥 wyja艣ni艂 Winter. 鈥 Nie ma czasu na spok贸j.

鈥 B臋dziesz przychodzi艂 mnie pobi膰 za ka偶dym razem, kiedy kto艣 z twoich ludzi zniknie? 鈥 zapyta艂 Vennerhag.

鈥 To si臋 zdarzy艂o raz 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 I wtedy zna艂e艣 odpowied藕. A teraz co艣 wiesz? Masz jak膮艣 odpowied藕?

鈥 Odpowied藕? Przecie偶 ty, kurwa, jeszcze o nic nie zapyta艂e艣.

Winter us艂ysza艂 za sob膮 kroki.

鈥 Benny? Co si臋 dzieje? Kto to jest?

Winter si臋 odwr贸ci艂. Na patio za pasem trawy sta艂a kobieta. Wygl膮da艂a na 艣wie偶o przebudzon膮. Mia艂a na sobie jaki艣 poranny szlafrok, cho膰 ranek dawno min膮艂. By艂 prawie wiecz贸r. Niebo i morze zabarwi艂y si臋 na lodowatoniebiesko i czerwono. Winter nie widzia艂 dobrze jej twarzy. Nie m贸g艂 oceni膰, ile ma lat. Mia艂a ciemne w艂osy, spi臋te w niedba艂y kok. Na nogach mia艂a ranne pantofle na wysokich obcasach.

鈥 To nic takiego 鈥 powiedzia艂 Vennerhag i machn膮艂 r臋k膮. 鈥 Wracaj do domu.

鈥 Ale鈥

鈥 W艂a藕! 鈥 krzykn膮艂 Vennerhag. 鈥 Wracaj do domu i zamknij si臋!

Kobieta odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i po szerokich kamieniach posz艂a do domu. Drzwi zamkn臋艂y si臋 za ni膮 z hukiem.

Vennerhag spojrza艂 na Wintera. Cofn膮艂 si臋 o krok.

鈥 Nie wiem, o czym m贸wisz, Eriku. Sk膮d mam, do jasnej cholery, wiedzie膰 co艣 o jakim艣 zaginionym policjancie! Jak m贸g艂bym si臋 dowiedzie膰?

鈥 Wiedzia艂e艣 o Lejonie 鈥 rzuci艂 Winter.

鈥 Wiedzia艂em? To tylko nazwisko, kt贸re kto艣 kiedy艣 wymieni艂. Ten cholerny pistolet. Ja tylko s艂ysza艂em to nazwisko. Lejon. To twoja robota, 偶eby zobaczy膰 jaki艣 zwi膮zek, je艣li jaki艣 jest.

鈥 Roger Edwards?

鈥 Co?

鈥 S艂ysza艂e艣 ju偶 kiedy艣 to nazwisko?

鈥 Nie. Edwards.

鈥 Roger Edwards.

鈥 Nie.

鈥 Jan Richardsson?

鈥 Nie.

Vennerhag potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Jacob Ademar?

鈥 Co to za nazwisko? Hiszpa艅skie?

鈥 Kojarzysz je?

鈥 Nie.

鈥 Bengt Sellberg.

鈥 Nie鈥 to znaczy tak, to przecie偶 ten zastrzelony.

鈥 Berit Richardsson?

鈥 Znowu Richardsson?

鈥 Berit. Berit Richardsson.

鈥 Nigdy nie s艂ysza艂em.

鈥 Beatrice?

鈥 Co?

鈥 Beatrice, Beatrice Kolland. Albo Beatrice Ademar.

鈥 Kto to taki?

鈥 Dziewczynka, kt贸ra znikn臋艂a.

鈥 Kiedy?

鈥 W 1975 roku.

鈥 Znikn臋艂a? Ale jak znikn臋艂a?

鈥 By艂a na koloniach na Br盲nn枚. Posz艂a pop艂ywa膰. Nikt jej ju偶 nigdy nie zobaczy艂.

鈥 A co ona ma z tym wszystkim wsp贸lnego?

鈥 Jeszcze tego nie wiem, Benny. Kiedy si臋 dowiem, wszystko stanie si臋 jasne.

鈥 Brzmi to jak jakie艣 cholerne puzzle.

鈥 Lejon te偶 ma z tym jaki艣 zwi膮zek.

鈥 Naprawd臋?

鈥 Wszystkie nazwiska, kt贸re wymieni艂em, mog膮 mie膰 z tym zwi膮zek. I jeszcze inne. Bergenhem. Mo偶liwe, 偶e znikn膮艂 w zwi膮zku z tym, co si臋 tam sta艂o latem 1975 roku.

鈥 W jaki spos贸b Lejon jest w to zamieszany?

鈥 My艣l臋, 偶e tam wtedy by艂 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Tam? Wtedy? Kiedy zagin臋艂a ta dziewczynka?

鈥 Tak.

鈥 I on to zrobi艂?

鈥 Ale co zrobi艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 No nie wiem. Przecie偶 znikn臋艂a. Sam m贸wi艂e艣, 偶e by艂 zamieszany.

Winter spojrza艂 na morze. Teraz na horyzoncie by艂o wi臋cej odcieni niebieskiego ni偶 czerwonego. Benny mia艂 co najmniej trzysta pi臋knych zachod贸w s艂o艅ca rocznie. Tu偶 przed domem. Co艣 takiego mo偶e wp艂yn膮膰 na cz艂owieka. Mo偶e si臋 zacz膮膰 zastanawia膰 nad sensem 偶ycia.

鈥 Roger Edwards 鈥 powiedzia艂 zn贸w Winter. 鈥 Je艣li s艂ysza艂e艣 to nazwisko, to chc臋, 偶eby艣 mi to powiedzia艂, Benny.

鈥 Kto to jest?

Vennerhag pod膮偶y艂 wzrokiem za spojrzeniem Wintera, w stron臋 Askimfjorden. Przygl膮da艂 mu si臋, jakby go widzia艂 po raz pierwszy. Jaka艣 motor贸wka z warkotem p艂yn臋艂a na po艂udnie. To by艂 przyjemny odg艂os.

鈥 Dom w L氓ngedrag 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Architekt. Podejrzewamy, 偶e Bergenhem odwiedzi艂 go dzi艣 w nocy.

鈥 Dlaczego tak podejrzewacie?

鈥 Podejrzewamy, Benny. Wierz mi.

Vennerhag odwr贸ci艂 si臋 do Wintera.

鈥 Edwards 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 S膮dzisz, 偶e twojego koleg臋 spotka艂o co艣 z艂ego? Berg鈥 Berge鈥

鈥 Bergenhema. Tak, s膮dz臋, 偶e spotka艂o go co艣 bardzo z艂ego.

鈥 Nie znam 偶adnego Edwardsa 鈥 odpowiedzia艂 Vennerhag.

Wpatrywa艂 si臋 w co艣 innego, co艣 za plecami Wintera. Winter odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 twarz kobiety, w oknie na pi臋trze. By艂a tak samo niewyra藕na tam, na g贸rze, jak przed chwil膮 na dole.

鈥 Nie by艂em dla niej mi艂y 鈥 stwierdzi艂 Vennerhag. 鈥 To by艂o g艂upie. Zas艂uguje na co艣 lepszego.

鈥 Nie pyta艂em, czy znasz Edwardsa, Benny. Pyta艂em, czy s艂ysza艂e艣 to nazwisko.

Vennerhag spojrza艂 mu w oczy. Potem zn贸w uciek艂 spojrzeniem na morze.

鈥 Mo偶e kiedy艣.

鈥 Kiedy艣? Co masz na my艣li? Kiedy艣? W jakich okoliczno艣ciach?

鈥 To by艂o auto鈥

鈥 Tak?

鈥 Jego auto by艂o zamieszane w jak膮艣 spraw臋. Nie pami臋tam, jaka to by艂a marka.

鈥 Dlaczego s艂ysza艂e艣 o jego aucie, Benny?

Vennerhag nie odpowiedzia艂.

鈥 Co s艂ysza艂e艣? Co wiesz?

鈥 To by艂o na 脛lvsborgsbron 鈥 powiedzia艂 Vennerhag. 鈥 Jaka艣 strzelanina.

鈥 Tak?

鈥 To wszystko.

鈥 Dlaczego kto艣 wtedy wymieni艂 jego nazwisko? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 To by艂 jego samoch贸d.

鈥 Sk膮d wiesz?

鈥 Nie wiem. Tylko tak s艂ysza艂em.

鈥 Gdzie to s艂ysza艂e艣?

鈥 Co?

鈥 Jak si臋 o tym dowiedzia艂e艣?

鈥 Dlaczego鈥 po prostu s艂yszy si臋 takie rzeczy.

鈥 Kto ci o tym m贸wi艂?

鈥 To nie ma znaczenia, Eriku. Wierz mi. To naprawd臋 nie ma znaczenia.

鈥 Dlaczego wyp艂yn臋艂o nazwisko Lejon?

鈥 Nie nad膮偶am.

鈥 Poda艂e艣 mi nazwisko Lejon. Przedtem, Benny. Dlaczego ono w zwi膮zku z tym wyp艂yn臋艂o?

Vennerhag nie odpowiedzia艂. Winter widzia艂 odpowied藕 w jego oczach.

鈥 Czy nazwisko Lejon zosta艂o wymienione razem z nazwiskiem Edwards? 鈥 zapyta艂 Winter.

Vennerhag ledwo zauwa偶alnie skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie s艂ysza艂em, Benny.

鈥 Tam by艂o co艣 z tym autem. I z Edwardsem.

Winter czeka艂 na dalszy ci膮g.

鈥 Przykro mi, 偶e tw贸j kolega wpad艂 w tarapaty. Ten Bergenhem.

鈥 Wiesz, gdzie mo偶e by膰?

鈥 Nie, kurwa. Co ty my艣lisz, Eriku? Chyba tak naprawd臋 tak o mnie nie my艣lisz?


Jacob Ademar zn贸w pr贸bowa艂 pisa膰. Pr贸bowa艂 odtworzy膰 ostatnie lato swojej siostry od tak dawna, 偶e si臋 rozci膮gn臋艂o. By艂o ju偶 d艂ugie jak ca艂e 偶ycie. Tyle 偶e to by艂o kr贸tkie 偶ycie. Nie m贸g艂 si臋 z tym pogodzi膰. Dlatego pisa艂. Ostatnio czu艂 si臋 tak, jakby pisa艂 w wodzie. W morzu. Nie dam rady p贸j艣膰 dalej. Wszystko ko艅czy si臋 na 艢cie偶ce Mi艂o艣ci. Nikt nic wi臋cej nie wie. Nikt nie chce wiedzie膰.

Podni贸s艂 wzrok znad komputera. Us艂ysza艂 jaki艣 odg艂os. Na ulicy przed domem nie by艂o 偶adnego samochodu. Nie widzia艂 reflektor贸w w przejrzystym mroku.

Co takiego s艂ysza艂?

Zmierzch ju偶 przeszed艂 w ciemno艣膰. Ponad godzin臋 temu zapali艂 lamp臋 nad komputerem.

Wsta艂 i wyszed艂 do przedpokoju. Zapali艂 lamp臋 nad drzwiami, w艂o偶y艂 buty i wyszed艂 na dw贸r. Powietrze by艂o rze艣kie i g臋ste. By艂o czym艣 wi臋cej ni偶 obietnic膮 zimy. Za kilka tygodni m贸g艂by spa艣膰 pierwszy 艣nieg. Czeka艂 na niego. Nie chcia艂 ju偶 lata, 偶adnego lata.

Znowu jaki艣 odg艂os.

Dobiega艂 z s膮siedniej dzia艂ki.

Dom sta艂 pusty od czasu znikni臋cia s膮siada. Odk膮d znikn膮艂. Zosta艂 zastrzelony.

Zanim ja zosta艂em ostrzelany. S膮dz臋, 偶e kto艣 strzela艂 r贸wnie偶 do mnie. A mo偶e po prostu przypadkiem tam si臋 znalaz艂em. Niew艂a艣ciwy cz艂owiek na niew艂a艣ciwym miejscu.

To by艂 trzask 艂amanych ga艂膮zek. Jedna ga艂膮zka. Jakby kto艣 chodzi艂 po suchej trawie. Od wielu tygodni nie widzia艂a deszczu. Sta艂a si臋 sawann膮.

Us艂ysza艂 za sob膮 dzwonek telefonu. W swoim domu.

Czy kto艣 stoi w ogrodzie? To krzak czy cz艂owiek?

Czy to ma zwi膮zek ze mn膮?

鈥 Halo!? Czy kto艣 tam jest? Halo?

Telefon przesta艂 dzwoni膰.

Podszed艂 do niskiego 偶ywop艂otu. Posta膰 okaza艂a si臋 krzakiem. Teraz to zauwa偶y艂. Us艂ysza艂 jaki艣 odg艂os, dobiega艂 zza domu. Odg艂os otwierania drzwi. Bardzo mo偶liwe, 偶e to by艂o to. Kto艣 wchodzi艂 do domu. To nie jego interes. Nie by艂 policjantem. M贸g艂 zadzwoni膰 na policj臋. Ale to te偶 nie by艂 jego interes.

Telefon zadzwoni艂 znowu. Widocznie komu艣 bardzo zale偶a艂o.

Ostatni raz rzuci艂 okiem na ciemny dom s膮siada i wszed艂 na schodki prowadz膮ce na ganek. Drzwi zostawi艂 otwarte. Brz臋cz膮cy telefon sta艂 w przedpokoju.

鈥 Tak? Halo?

鈥 Potrzebuj臋 twojej pomocy, teraz.

鈥 O co chodzi?

鈥 Nie pytaj. R贸b po prostu to, co m贸wi臋.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Wszystko si臋 pieprzy. Ksi膮偶ka. Nie b臋dzie takiego zako艅czenia, jakie sobie zaplanowa艂em.


40


SIEDZIELI W CHRYSLERZE LEJONA. To ten samoch贸d doprowadzi艂 do mnie tego diab艂a. Siedz臋 w nim po raz pierwszy. I ostatni, mam nadziej臋.

Mieli si臋 spotka膰 w galerii sztuki R枚da Sten*. Budynek zosta艂 niedawno pomalowany na 偶贸艂to, ale w ciemno艣ciach prawie nie by艂o wida膰 koloru. W ciemno艣ciach wszystkie kamienie s膮 czerwone, pomy艣la艂 Ademar.

Lejon zaparkowa艂 kilka metr贸w od rzeki. Puste parkingi za nimi wygl膮da艂y jak rozleg艂e ciemne pola. 脛lvsborgsbron by艂 czarny w elektrycznym 艣wietle. Suwnica po drugiej stronie w 艣wietle reflektor贸w by艂a groteskowo wielka i 偶贸艂ta. Powykr臋cane stalowe cz艂onki. Rze藕ba Dalego. Je艣li wyci膮gn臋 r臋k臋, b臋d臋 m贸g艂 jej dotkn膮膰, pomy艣la艂 Ademar. Nie zamierzam wyci膮ga膰 r臋ki.

Tu偶 przy d藕wignicy, po lewej, mieszka艂 Lejon. Styrg氓ngen. Pod ni膮 wyrasta艂o nowe miasto. Po艂贸wki dom贸w, jak po wojnie albo przed wojn膮. W tym 艣wietle prawie wszystko wygl膮da jak ruiny.

Lejon si臋 nie odzywa艂. Odebra艂 go przy Sankt Sigfrids plan. Nie chc臋 jecha膰 a偶 pod tw贸j dom, powiedzia艂. Mo偶e by膰 pod obserwacj膮. Jeste艣 paranoikiem? 鈥 zapyta艂 go. Tylko kiedy mam powody, odpar艂 Lejon. Je艣li cz艂owiek ma powody, to nie jest paranoikiem, stwierdzi艂 Ademar. Lejon za艣mia艂 si臋 zimno i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

W ko艅cu zacz膮艂 m贸wi膰.

鈥 Ten cholerny gliniarz z wydzia艂u kryminalnego wr贸ci艂 鈥 powiedzia艂.

鈥 Kto? Masz na my艣li Wintera?

鈥 Nie. Ten m艂odszy. Jeden z ludzi Wintera.

鈥 Wr贸ci艂 gdzie?

鈥 Dla ciebie to nie ma znaczenia. Ale to komplikuje ca艂膮 spraw臋. Zar贸wno dla ciebie, jak i dla mnie.

鈥 Dla mnie? A co ja mam z tym wsp贸lnego?

鈥 Czy nie pracujesz w艂a艣nie nad zako艅czeniem ksi膮偶ki? 鈥 zapyta艂 Lejon. Po艂o偶y艂 r臋k臋 na kierownicy, przekr臋ci艂 j膮 o kilka centymetr贸w. 鈥 Czy w艂a艣nie tego nie robimy? Czy偶 nie obieca艂em, 偶e ci pomog臋 j膮 doko艅czy膰? 呕eby naprawd臋 by艂a gotowa!?

Ademar zobaczy艂 w jego oczach b艂ysk szale艅stwa. Nie potrzebowa艂 reflektor贸w. To 艣wiat艂o mia艂o w艂asne zasilanie. Facet by艂 wariatem. Nie by艂 paranoikiem, to by艂o co艣 o wiele gorszego.

鈥 Obieca艂e艣 鈥 przyzna艂 Ademar.

鈥 No widzisz. Obieca艂em. A potem przychodzi ten palant i si臋 wpieprza.

鈥 Kto?

鈥 Gliniarz! Ci膮gle m贸wi臋 o tym psie. Czego on tam szuka艂, co?

鈥 Dlaczego nie mo偶esz powiedzie膰, gdzie by艂? Gdzie to si臋 sta艂o?

Lejon pu艣ci艂 kierownic臋. Przygl膮da艂 si臋 Ademarowi roz偶arzonymi oczami. Mieni艂y si臋 czerwono i czarno.

鈥 Jeszcze si臋 tego dowiesz 鈥 powiedzia艂. 鈥 To si臋 wi膮偶e z twoj膮 ksi膮偶k膮. Nie chc臋 zdradza膰 zako艅czenia za wcze艣nie.

鈥 Znasz zako艅czenie?

鈥 Tak.

鈥 No to mo偶esz j膮 doko艅czy膰 sam.

Lejon zn贸w za艣mia艂 si臋 tym zimnym 艣miechem.

鈥 Lubi臋 ci臋, Ademar 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ale ja nie umiem pisa膰. Umiem tylko opowiada膰.

Jeszcze raz spojrza艂 na most. Wygl膮da艂, jakby w ka偶dej chwili mia艂 na nich spa艣膰. Zbli偶y艂 si臋 do nich, teraz by艂 wprost nad ich g艂owami. Konstrukcja wygl膮da艂a jak paj臋czyna z filmu grozy, paj臋czyna metalowych pr臋t贸w i s艂up贸w. To jest film grozy, pomy艣la艂 Ademar. Ksi膮偶ka grozy.

鈥 Mog臋 ci pokaza膰 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Poka偶臋 ci.

Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂.

鈥 Co mo偶esz mi pokaza膰?

Lejon nie odpowiedzia艂. Wygl膮da艂, jakby nagle zapomnia艂, co powiedzia艂 przed chwil膮. Wiele jest zakamark贸w w m贸zgu socjopaty. Paj臋czyna. Nie chc臋 nic o tym wiedzie膰, pomy艣la艂 Ademar. Nie chc臋 ogl膮da膰 tego, co ma mi do pokazania. Kiedy mi to poka偶e, zabije mnie. Wszystkich zabija. Zabije wszystkich, kt贸rzy wyst臋puj膮 w tej historii.

鈥 Po co chcia艂e艣 si臋 ze mn膮 spotka膰? 鈥 zapyta艂 Ademar.

鈥 Co mam z nim zrobi膰? 鈥 powiedzia艂 Lejon, odwracaj膮c si臋 znowu do niego.

鈥 Z kim zrobi膰?

鈥 Z tym glin膮. On te偶 wyst臋puje w tej historii. Co mam z nim zrobi膰?

鈥 Gdzie on jest?

鈥 Dobrze ukryty 鈥 odpar艂 Lejon i doda艂 ponury u艣mieszek. 鈥 W szczeg贸lnym miejscu.

Ademara przeszy艂 zimny dreszcz. Nagle zrobi艂o mu si臋 bardzo zimno. Jakby nadci膮gn臋艂a epoka lodowcowa, nie po prostu zima.

鈥 W miejscu szczeg贸lnym dla nas 鈥 powiedzia艂 Lejon.

鈥 Dla nas?

鈥 Tak. Dla ciebie i dla mnie. I dla Beatrice.

鈥 Lepiej nic nie r贸b z tym gliniarzem 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Zupe艂nie nic?

鈥 呕yje?

鈥 To chyba jasne, 偶e 偶yje! Nie pytam o to, jak si臋 pozby膰 cia艂a. Na to przyjdzie czas p贸藕niej.

鈥 Je艣li chcesz si臋 pozby膰 cia艂a, dlaczego pytasz mnie o rad臋?

Lejon nie odpowiedzia艂.

鈥 Nie b臋dziesz si臋 pozbywa艂 偶adnego cia艂a, Lejon. Nic temu policjantowi nie zrobisz. Domy艣lam si臋, 偶e ju偶 jest ranny. Masz go po prostu gdzie艣 zostawi膰, w bezpiecznym miejscu. Na pogotowiu. 呕adnego porzucania cia艂a. Widzia艂 ci臋?

鈥 Nie widzia艂 absolutnie nic.

鈥 Ale teraz sam mi wszystko opowiedzia艂e艣.

鈥 Nic nie opowiedzia艂em. Nic nie s艂ysza艂e艣.

鈥 Je艣li p贸jd臋 na policj臋, mo偶e mi uwierz膮.

鈥 I co im powiesz? Zreszt膮 i tak nie p贸jdziesz. Wiem, 偶e do niego nie p贸jdziesz, do tego komisarza, Wintera. Wtedy wszystko si臋 sko艅czy o wiele za wcze艣nie. 鈥 Zn贸w si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 O wiele za wcze艣nie. To b臋dzie zbyt nag艂e zako艅czenie.

鈥 Wypu艣膰 go, Lejon.

鈥 Nie s膮dz臋, 偶ebym mia艂 to zrobi膰.

鈥 On nie wyst臋puje w mojej ksi膮偶ce 鈥 ci膮gn膮艂 Ademar.

鈥 Nie decydujesz o tym sam.

鈥 Nie jest nam potrzebny. Nie nale偶y do naszej ksi膮偶ki.

Lejon nie odpowiedzia艂. Sprawia艂 wra偶enie, jakby przygl膮da艂 si臋 suwnicy. Jego 偶ycie toczy艂o si臋 wok贸艂 niej. Nigdy jej nie opu艣ci艂.

鈥 A ksi膮偶ka istnia艂a, zanim ty si臋 w tym wszystkim pojawi艂e艣 鈥 powiedzia艂 Ademar.

鈥 Tu si臋 mylisz 鈥 odpar艂 Lejon. 鈥 By艂em w niej od samego pocz膮tku.


Winter i Ringmar kluczyli mi臋dzy pijakami na Avenyn. Saturday night fever. Sodoma i Gomora z ka偶dej strony eleganckiej ulicy. Mot艂och szwenda艂 si臋 stadami. Jaka艣 grupka na przej艣ciu dla pieszych nie chcia艂a ich przepu艣ci膰. Stan臋li na pasach i pokazywali wulgarne gesty. Jeden wystawi艂 go艂y ty艂ek.

鈥 Mam ich powystrzela膰? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie mam nic przeciwko temu 鈥 odpar艂 Winter, dociskaj膮c gaz do dechy.

Grupka rozpierzch艂a si臋 na boki. Ringmar us艂ysza艂 krzyki. Dobiega艂y z t艂umu k艂臋bi膮cego si臋 na chodniku. Winter nic nie s艂ysza艂.

鈥 Pewnego pi臋knego dnia kt贸rego艣 dopadn臋 鈥 powiedzia艂.

鈥 Pi臋knego wieczoru.

鈥 Jak ten dzisiaj.

Przejecha艂 przez Heden. To by艂a najkr贸tsza droga. Kolejni rozweseleni sobotni imprezowicze musieli ucieka膰 na boki.

鈥 Zawsze chcia艂em zrobi膰 co艣 takiego 鈥 powiedzia艂 Winter, kiedy byli po drugiej stronie i skr臋cili pod komend臋. 鈥 Przedtem je藕dzi艂em tylko na rowerze.

Zaparkowa艂 tu偶 przed wej艣ciem.

鈥 Nie mo偶emy wy偶ywa膰 si臋 na ca艂ym G枚teborgu za znikni臋cie Larsa 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Winter nie odpowiedzia艂.

Wysiedli. W milczeniu jechali wind膮.

Zadzwoni艂a kom贸rka Wintera.

鈥 Tak?

S艂abo by艂o s艂ycha膰.

鈥 Prosz臋 zaczeka膰, musz臋 wysi膮艣膰 z windy.

Na korytarzu rozpozna艂 g艂os Marka Bergtofta. Jeden z nowych ludzi w wydziale. Wygl膮da艂 jak m艂odsza wersja Bergenhema, o ile ktokolwiek m贸g艂 wygl膮da膰 m艂odziej od Larsa. Wys艂a艂 go do Eriksbergu razem z Linn Karlsson, inn膮 now膮 policjantk膮. Ci膮gle pojawia艂 si臋 kto艣 nowy. To si臋 nazywa przepa艣膰 pokoleniowa. Wywali膰 starych, zatrudni膰 nowych. Ale on jeszcze nie by艂 na wylocie, nawet Bertil nie. Nikt ze starej dobrej paczki. Nie godzi艂 si臋 z tym, 偶eby Larsa traktowa膰 jako nienale偶膮cego do nich. Po prostu by艂 nieobecny.

鈥 Odk膮d si臋 zjawili艣my, w mieszkaniu jest ciemno 鈥 powiedzia艂 Bergtoft.

鈥 呕adnego ruchu?

鈥 Nic. Ca艂kowity spok贸j.

鈥 Auto?

鈥 W ka偶dym razie nie stoi tu, na parkingu.

鈥 Rozumiem.

Szukali Lejona po ca艂ym mie艣cie. Teraz on by艂 kluczem, jednym z kilku. Kawa艂kiem puzzli. Mo偶e nie wiedzia艂, ile Winter wie albo si臋 domy艣la. Nie wiedzia艂 o Bennym Boyu. Albo wiedzia艂 i nie zawraca艂 sobie tym g艂owy. A mo偶e zamierza艂 co艣 z tym zrobi膰. Winter prosi艂 Benny鈥檈go, 偶eby by艂 ostro偶ny, a on tylko serdecznie si臋 roze艣mia艂.

鈥 Mamy tam wej艣膰? 鈥 us艂ysza艂 g艂os Bergtofta przez elektryczny szum.

鈥 Nie. Zosta艅cie na zewn膮trz. Jak tylko co艣 si臋 b臋dzie dzia艂o, dzwo艅 鈥 powiedzia艂 Winter i roz艂膮czy艂 si臋.

鈥 O ile co艣 si臋 b臋dzie dzia艂o 鈥 poprawi艂 go Ringmar.

鈥 Co艣 si臋 dzieje 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Przecie偶 jest Saturday night, do diab艂a.

M枚llerstr枚m wyszed艂 do nich ze swojego pokoju.

鈥 Znalaz艂em rodzic贸w Edwardsa 鈥 oznajmi艂.

鈥 Nie m贸w, 偶e mieszkaj膮 w Sydney 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Co鈥 nie, mieszkaj膮 w Kung盲lv.


Mieszkali, 艣ci艣le rzecz bior膮c, w Ytterby, przy Marstastrandv盲gen.

Winter prowadzi艂 przez ha艂a艣liwy Tingstadstunneln. Ruch narasta艂 wraz z narastaj膮c膮 desperacj膮 kr贸l贸w i kr贸lowych wieczoru w barach i klubach G枚teborga. Powoli zbli偶a艂a si臋 p贸艂noc albo o wiele za szybko, je艣li spojrze膰 na to z drugiej strony. W tunelu by艂y g艂贸wnie taks贸wki. Desperackie jazdy tam i z powrotem. Bezsensowna mi艂o艣膰. By艂 sobotni wiecz贸r: bezsensowna mi艂o艣膰. I pi膮tek, wtorek, niedziela: bezsensowna mi艂o艣膰.

Ruch na autostradzie by艂 nieco mniejszy.

Nie dzwonili, 偶eby uprzedzi膰, 偶e przyjad膮. Radiow贸z przejecha艂 najpierw obok domu rodzic贸w Edwardsa: tak, w oknach si臋 艣wieci艂o.

鈥 Bergenhem puka do drzwi Edwardsa i dostaje w g艂ow臋 鈥 powiedzia艂 Ringmar, wygl膮daj膮c przez okno na czarn膮 rzek臋 p艂yn膮c膮 wzd艂u偶 autostrady. Co艣 w rodzaju barki porusza艂o si臋 w zwolnionym tempie. Kilka bezsensownych lamp pali艂o si臋 wzd艂u偶 relingu. 鈥 A potem go wywo偶膮.

鈥 Na to wygl膮da 鈥 zgodzi艂 si臋 Winter.

鈥 Najpierw Edwards go powala, a potem dzwoni po pomoc?

鈥 Bergenhem nie pozwoli艂by si臋 zaskoczy膰 Edwardsowi 鈥 stwierdzi艂 Winter.

鈥 W takim razie kto艣 ju偶 przedtem tam by艂 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

Winter nie odpowiedzia艂. Jechali przez Nordre 盲lv, musia艂 si臋 przygotowa膰 do zjazdu na Marstrand.

Zadzwoni艂 jego telefon.

鈥 Radiow贸z znalaz艂 bryk臋 Bergenhema na Hinsholmen 鈥 powiedzia艂 M枚llerstr枚m. 鈥 Mi臋dzy 偶agl贸wkami, przy stoczni. To niedaleko od Eckran.

鈥 Tak, wiem.

鈥 Technicy w艂a艣nie si臋 ni膮 zaj臋li.

鈥 Okej.

鈥 Na razie nic nie wiadomo o krwi na 藕d藕b艂ach trawy 鈥 m贸wi艂 dalej M枚llerstr枚m.

鈥 To krew Larsa 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Dzi臋ki, Janne. 鈥 Roz艂膮czy艂 si臋. 鈥 W艂a艣nie, s艂ysza艂e艣 wszystko, Bertil.

Ringmar skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Wi臋c kto艣 by艂 w domu Edwardsa i czeka艂 鈥 podj膮艂 w膮tek.

鈥 Dlaczego?

鈥 Mo偶e Lars ich na czym艣 nakry艂? Zobaczy艂 co艣, czego nie powinien by艂 widzie膰.

鈥 Co to by艂o? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Jaka艣 twarz?

鈥 Czyja?

鈥 Lejona.

鈥 To mo偶liwe 鈥 przyzna艂 Winter. 鈥 Ale dlaczego Edwards ucieka?

鈥 Wiedzia艂, 偶e kiedy艣 si臋 zjawimy i b臋dziemy szuka膰 Larsa.

鈥 M贸g艂 udawa膰, 偶e nic nie wie, zachowa膰 zimn膮 krew. Ju偶 to robi艂.

鈥 Nie mia艂 odwagi.

鈥 Dlaczego?

鈥 Ryzyko by艂o za du偶e 鈥 stwierdzi艂 Ringmar.

鈥 W艂a艣nie.

鈥 Wi臋c gdzie Edwards jest teraz?

鈥 W Ytterby?

鈥 Nie. Nie dlatego tam jedziemy.

鈥 Nie 鈥 zgodzi艂 si臋 Winter. 鈥 Nie dlatego.


Dom by艂 cichy i ciemny. Radiow贸z dyskretnie zaparkowa艂 przecznic臋 dalej. Winter wysiad艂 ze swojego wozu i podszed艂 do patrolu.

鈥 Zgasili p贸艂 godziny temu 鈥 poinformowa艂 go inspektor policji. W jego wieku.

Winter skin膮艂 g艂ow膮 i wr贸ci艂 do swojego mercedesa.

鈥 Obawiam si臋, 偶e musimy obudzi膰 starszych pa艅stwa 鈥 powiedzia艂.

Przeszli przez ulic臋.

Dzwonek przy drzwiach by艂 zbyt g艂o艣ny.

Po kilku minutach na pi臋trze zapali艂o si臋 艣wiat艂o. Okno otworzy艂o si臋 ze zgrzytem. Winter widzia艂 za szyb膮 niewyra藕n膮 twarz.

鈥 Co to jest? 鈥 us艂yszeli g艂os starego m臋偶czyzny. Trzeszcza艂 i skrzypia艂 jak chwil臋 wcze艣niej okno. 鈥 Czego chcecie?

鈥 Policja 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Chcieliby艣my z pa艅stwem porozmawia膰.

鈥 Teraz? Policja? Co鈥 o co chodzi? Ne mo偶ecie przyjecha膰 jutro? Byli艣my ju偶 w 艂贸偶ku. Spali艣my. 鈥 Starzec urwa艂. Winter us艂ysza艂 jaki艣 inny g艂os. 鈥 Moja 偶ona nie czuje si臋 dobrze.

鈥 Nie. Musimy porozmawia膰 z pa艅stwem teraz. Przepraszam, ale czy mo偶e pan zej艣膰 na d贸艂 i nas wpu艣ci膰? Bardzo prosz臋.

Twarz znikn臋艂a.

Czekali na ma艂ych betonowych schodkach. Ogr贸dek by艂 ca艂kiem ma艂y, jak metr cienia ko艂o domu. Radiow贸z sta艂 na swoim miejscu w mroku, po drugiej stronie ulicy. Nigdy nie wiadomo. Syn m贸g艂 szuka膰 schronienia u starych rodzic贸w. Schronienia przed czym? Winter po艂o偶y艂 d艂o艅 na swoim sig sauerze. Widzia艂, 偶e Ringmar te偶 jest przygotowany.

W przedpokoju zapali艂o si臋 艣wiat艂o. Przez mleczne szk艂o w drzwiach pad艂a na nich po艣wiata.

Drzwi si臋 otworzy艂y.

M臋偶czyzna mia艂 na sobie szlafrok, kt贸ry musia艂 pochodzi膰 z poprzedniego stulecia. Podpiera艂 si臋 lask膮. Mia艂 siwe, prawie bia艂e w艂osy, nadal do艣膰 g臋ste. Mo偶e jego syn by艂 do niego podobny. Winter nie by艂 w stanie przypomnie膰 sobie twarzy Rogera Edwardsa. By艂o tam co艣 jeszcze. Kto艣 jeszcze. Inna twarz na sekund臋 stan臋艂a mu przed oczami. Kto to m贸g艂 by膰? Ju偶 znikn膮艂.

鈥 Prosz臋鈥 no to niech panowie wejd膮 鈥 powiedzia艂 starzec.

Winter dokona艂 prezentacji.

鈥 Karl Edwards 鈥 przedstawi艂 si臋 gospodarz.

Winter u艣cisn膮艂 mu d艂o艅. By艂a ch艂odna i twarda.

鈥 Moja 偶ona nie czuje si臋 dobrze鈥 czy ona te偶 musi przy tym by膰?

鈥 Nie s膮dz臋 鈥 uspokoi艂 go Winter.

Ci膮gle stali w przedpokoju.

鈥 O co chodzi? 鈥 zapyta艂 Edwards.

By艂 wysoki. Kiedy by艂 m艂odszy, musia艂 by膰 naprawd臋 wielkim facetem. Syn nie odziedziczy艂 wzrostu ojca.

鈥 Czy mo偶emy gdzie艣 usi膮艣膰? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak, prosz臋. 鈥 Edwards zaprowadzi艂 ich do salonu. Ju偶 przedtem zapali艂 lamp臋 pod艂ogow膮, przygotowa艂 si臋. 鈥 Prosz臋 usi膮艣膰.

Usiedli. Karl Edwards nadal sta艂. Winter wsta艂.

鈥 Kiedy kontaktowa艂 si臋 pan z synem ostatni raz, panie Edwards?

鈥 Z synem? Z moim synem? Chodzi wam o Rogera?

鈥 Ma pan wi臋cej syn贸w?

鈥 Ehm鈥 nie. Tylko Rogera.

鈥 Kiedy ostatnio pan z nim rozmawia艂?

鈥 Nie pami臋tam tak dobrze. Czasem mam problemy z pami臋ci膮. Boel pami臋ta lepiej. Moja 偶ona. Boel.

鈥 Czy to by艂o w tym tygodniu? 鈥 zapyta艂 Ringmar. 鈥 Co艣 pan sobie przypomina, panie Edwards?

鈥 Tak, pami臋tam, 偶e to nie by艂o w tym tygodniu. Dawniej, mo偶e miesi膮c temu.

鈥 Zechcia艂by pan zapyta膰 偶on臋?

鈥 Teraz?

鈥 Tak, prosimy bardzo.

Edwards skin膮艂 g艂ow膮 i wyszed艂 z pokoju. Podpiera艂 si臋 lask膮. Chodzi艂 ca艂kiem sprawnie. Winter s艂ysza艂, jak si臋 wspina po schodach. Laska stuka艂a w drewno jak trzecia noga.

Czekali. Gdzie艣 w pokoju tyka艂 zegar. Winter zauwa偶y艂 go na 艣cianie, za plecami Ringmara. Pokazywa艂 kwadrans po p贸艂nocy. By艂a ju偶 niedziela. Us艂ysza艂 kroki, schodzi艂y w d贸艂.

鈥 To by艂o w zesz艂ym tygodniu 鈥 o艣wiadczy艂. 鈥 W pi膮tek w zesz艂ym tygodniu.

鈥 Czy to pan z nim rozmawia艂, panie Edwards?

鈥 Tak, ja.

鈥 O czym panowie rozmawiali?

鈥 Nie鈥 pami臋tam tego. Nie tak dobrze. O niczym specjalnym.

Chyba b臋dziemy musieli wydrze膰 偶on臋 z 艂贸偶ka, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Zamierza艂 si臋 przeprowadzi膰 鈥 powiedzia艂 Edwards. 鈥 To pami臋tam.

鈥 Ach tak? A m贸wi艂 dok膮d?

鈥 Do Sztokholmu, jak s膮dz臋. Tak. Do Sztokholmu. Szuka艂 tam pracy. Nie wiem, czy co艣 znalaz艂. Jest architektem.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Dlaczego pyta pan o Rogera? 鈥 zapyta艂 Edwards. 鈥 Czy co艣 si臋 sta艂o?

鈥 Chcemy tylko si臋 z nim skontaktowa膰 鈥 zapewni艂 go Winter. 鈥 Chcemy tylko o czym艣 porozmawia膰.

鈥 Byli艣cie u niego w domu? W L氓ngedrag? Tam mieszka. A mo偶e ju偶 si臋 przeni贸s艂?

鈥 Nie wygl膮da na to 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Ale wieczorem go tam nie by艂o.

鈥 Czy pa艅ski syn ma 偶on臋? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Co? Czy Roger ma 偶on臋? Nie, nie ma. W ka偶dym razie powinienem o tym pami臋ta膰. Nie, nigdy nie by艂 偶onaty. Dlaczego pan o to pyta?

鈥 Chcia艂em tylko wiedzie膰 鈥 wyja艣ni艂 Ringmar. 鈥 A mo偶e narzeczon膮? Przyjaci贸艂k臋? Spotyka si臋 z kim艣?

鈥 Nie, nic o tym nie wiem.

鈥 Ostatnio podobno regularnie odwiedza艂a go jaka艣 kobieta 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Ach tak鈥 tego nie wiem. Nie wiem wszystkiego o jego 偶yciu. Nie wiem za du偶o tak naprawd臋. Ale pytali艣cie o to jego siostr臋? To mog艂a by膰 ona.

鈥 Siostra? 鈥 zdziwi艂 si臋 Winter.

鈥 Spotykaj膮 si臋 do艣膰 cz臋sto. Ona przyje偶d偶a do nas cz臋艣ciej ni偶 Roger. Musicie j膮 spyta膰. Te偶 mieszka w G枚teborgu. W 脰rgryte.

鈥 Jak si臋 nazywa? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Berit. Ale nie Edwards. Jest m臋偶atk膮. Po m臋偶u nazywa si臋 Richardsson.




41


BERIT RICHARDSSON. Winter spojrza艂 na Ringmara. Ringmar popatrzy艂 na starego cz艂owieka, na ojca.

鈥 Berit Richardsson to pa艅ska c贸rka? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tak. 鈥 Starzec wpatrywa艂 si臋 w twarz Wintera. 鈥 Znacie j膮?

鈥 Kiedy ostatnio pan si臋 z ni膮 widzia艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Do艣膰 dawno temu. Nie potrafi臋 powiedzie膰.

鈥 Opowiada艂a pa艅stwu, co si臋 sta艂o?

鈥 A co si臋 sta艂o? 呕e nie mo偶ecie鈥 skontaktowa膰 si臋 z Rogerem? Nie, tego nie m贸wi艂a. Chyba nie mog艂a wiedzie膰? To przecie偶 teraz? Dzi艣 wieczorem? W nocy?

鈥 Chcia艂bym, 偶eby pa艅ska 偶ona zesz艂a na chwil臋, panie Edwards.

鈥 Ale ona jest chora. Nie jest ubrana. Le偶y w 艂贸偶ku.

鈥 Mo偶emy w takim razie wej艣膰 do niej na chwil臋? Zapytamy tylko o pa艅stwa c贸rk臋. O Berit. B臋dziemy stali w drzwiach.

鈥 Chwileczk臋 鈥 poprosi艂 Karl Edwards i zn贸w wyszed艂 z pokoju, podpieraj膮c si臋 lask膮. Teraz by艂o mu wyra藕nie trudniej. S艂yszeli jego kroki na schodach, trzy stukni臋cia. S艂yszeli g艂osy na g贸rze. Us艂yszeli wo艂anie. Ciche.

鈥 Halo?

鈥 Halo? 鈥 odpowiedzia艂 Winter i wyszed艂 z pokoju. Edwards sta艂 na najwy偶szym stopniu.

鈥 Prosz臋鈥 prosz臋 na g贸r臋 w takim razie. Mo偶ecie j膮 tu zapyta膰.

Weszli na g贸r臋.

Pani Edwards le偶a艂a na 艂贸偶ku, prawie siedzia艂a. Za plecami mia艂a mn贸stwo poduszek.

W jej twarzy by艂o co艣 znajomego. Oczy. Jej pi臋kne oczy.

鈥 Przepraszamy najmocniej, 偶e pani膮 niepokoimy, pani Edwards. Chcia艂bym zapyta膰 tylko o jedn膮 rzecz.

Skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Kiedy ostatni raz rozmawia艂a pani z c贸rk膮? Z Berit Richardsson?

鈥 To by艂o chyba tydzie艅 temu 鈥 odpowiedzia艂a zaskakuj膮co mocnym g艂osem. Mocniejszym ni偶 g艂os m臋偶a. 鈥 Jaki dzisiaj jest dzie艅? Jest鈥 鈥 urwa艂a i popatrzy艂a na budzik stoj膮cy na nocnej szafce 鈥 鈥u偶 si臋 zrobi艂a niedziela. W takim razie to by艂o tydzie艅 temu.

鈥 Czy c贸rka opowiada艂a o swoim m臋偶u? O Janie?

鈥 Nie, a co mia艂aby m贸wi膰? My鈥 nie wiem, czy w og贸le o niego pyta艂am.

鈥 Znikn膮艂 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 W zesz艂膮 niedziel臋 ju偶 go nie by艂o. 鈥 Nie chcia艂 powiedzie膰, jak d艂ugo go nie by艂o. Zreszt膮 teraz nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, jak d艂ugo go nie by艂o. 鈥 Nie m贸wi艂a pani o tym?

鈥 Nie. Nigdy.

鈥 To Jan te偶 zagin膮艂? 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Karl Edwards.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 zapyta艂a jego 偶ona.

鈥 Nie wiemy 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 To dlatego tu jeste艣my. Musimy si臋 dowiedzie膰 tak du偶o, jak tylko si臋 da.

鈥 My nic nie wiemy 鈥 zapewni艂 Edwards.

Wygl膮da艂 na autentycznie sko艂owanego. Wpadli w 艣rodku nocy, zasypali ich gradem pyta艅, zamieszali w 偶yciu dwojga starych ludzi. To by艂o konieczne. Tam, w mie艣cie, ju偶 rozp臋ta艂a si臋 burza.

鈥 Czy co艣 pa艅stwa 艂膮czy z Br盲nn枚? 鈥 zapyta艂 Winter.

呕adne nie odpowiedzia艂o. Mieli do艣膰 temat贸w do przemy艣lenia. Szokuj膮cych. Ale to w艂a艣nie si臋 sta艂o. To by艂 ten moment, kiedy trzeba zada膰 nieuniknione pytania. Winter pr贸bowa艂 dostrzec jaki艣 zwi膮zek. Pr贸bowa艂 si臋 domy艣li膰, jakie relacje 艂膮czy艂y bohater贸w dramatu. Zawsze do tego si臋 wszystko sprowadza. Tej nocy zbli偶y艂 si臋 do rozwi膮zania. Musia艂 i艣膰 dalej. Br盲nn枚 by艂o w tym dramacie punktem centralnym. Nie by艂 nim G枚teborg ani 脰rgryte, ani Lunden, ani L氓ngedrag. Ta krzywa wyspa na po艂udniowych szkierach by艂a centrum wydarze艅.

鈥 Czy kto艣 z pa艅stwa rodziny ma jakie艣 zwi膮zki z Br盲nn枚? Z wysp膮 na po艂udniowych szkierach.

鈥 Dlaczego pan o to pyta? 鈥 zapyta艂 Karl Edwards.

鈥 Maj膮 pa艅stwo jakie艣 powi膮zania z ni膮? 鈥 zapyta艂 Winter znowu. 鈥 Jakiekolwiek. Czy kogo艣 tam pa艅stwo znaj膮 na przyk艂ad.

鈥 Tak, Jan stamt膮d pochodzi. Jan Richardsson.

鈥 Wiem 鈥 przyzna艂 Winter. 鈥 Jaki艣 inny zwi膮zek?

鈥 Wie pan? 鈥 upewni艂a si臋 Boel Edwards.

鈥 Tak. Czy poza tym mieli pa艅stwo do czynienia z Br盲nn枚?

呕adne nie odpowiedzia艂o. Edwards spogl膮da艂 na 偶on臋. Ona patrzy艂a gdzie艣 w bok. W 艣cian臋. Co艣 by艂o w tym pokoju, co艣 niewypowiedzianego. Winter to czu艂. Nie chcieli o tym m贸wi膰. To by艂a ha艅ba. Widzia艂 to. Rozpoznawa艂 to. Tego si臋 w艂a艣nie nauczy艂. W tych starych ludziach by艂a rana, kt贸ra nigdy si臋 nie zagoi艂a. Zabior膮 j膮 ze sob膮 do rodzinnego grobowca.

鈥 Chodzi o Rogera? 鈥 zapyta艂 Winter.

Boel Edwards drgn臋艂a.

鈥 Co go 艂膮czy z Br盲nn枚?

Karl Edwards potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Jego 偶ona wygl膮da艂a jak skamienia艂a. Jej twarz zastyg艂a, zmieni艂a si臋 w mask臋, w kt贸rej Winter widzia艂 rozpacz.

鈥 Nie mamy ju偶 si艂 鈥 powiedzia艂 Edwards.

鈥 Co jest z pa艅stwa synem? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Co zrobi艂?

Karl Edwards nie odpowiedzia艂.

鈥 Co zrobi艂!?

Boel Edwards wzdrygn臋艂a si臋, jakby Winter uderzy艂 j膮 lask膮. Lask膮 jej m臋偶a.

鈥 On鈥 nic nie zrobi艂 鈥 odpar艂 wreszcie Karl Edwards. 鈥 To nie by艂 on.

鈥 Czego nie zrobi艂? Co ma pan na my艣li?

鈥 On nie mia艂 nic wsp贸lnego z tamt膮 dziewczynk膮. Nic.

Edwards spojrza艂 na 偶on臋. Zsun臋艂a si臋 z poduszek. Mia艂a si臋 ju偶 nigdy nie podnie艣膰.

鈥 Tak nam powiedzia艂 鈥 ci膮gn膮艂 Karl Edwards. 鈥 M贸wi艂 prawd臋.

鈥 Z tamt膮 dziewczynk膮? 鈥 Winter poczu艂, 偶e w艂osy je偶膮 mu si臋 na karku. Jakby kto艣 mu przeci膮gn膮艂 ostrzem no偶a po potylicy. 鈥 Z jak膮 dziewczynk膮?

鈥 On nie mia艂 z tym nic wsp贸lnego 鈥 powt贸rzy艂 Edwards. 鈥 Nawet go tam nie by艂o w ten wiecz贸r. By艂 w mie艣cie, pop艂yn膮艂 艂贸dk膮. Tak nam powiedzia艂. Jego tam nie by艂o!

G艂os mia艂 coraz mocniejszy, brzmia艂o to prawie jak piskliwy krzyk.

鈥 Czy pa艅stwa syn, Roger, by艂 tamtego lata w o艣rodku kolonijnym na Br盲nn枚? 鈥 zapyta艂 Winter. Nie musia艂 nic wyja艣nia膰, wszyscy w tym pokoju wiedzieli, o kt贸re lato mu chodzi.

鈥 To by艂 tylko miesi膮c 鈥 powiedzia艂 Karl Edwards. 鈥 Nawet nie codziennie. 鈥 Podszed艂 krok bli偶ej. Uni贸s艂 lask臋 o kilkadziesi膮t centymetr贸w. W b艂agalnym ge艣cie. 鈥 To nawet nie by艂a jego 艂贸dka!

Kiedy wracali do miasta, Winter nadal czu艂, 偶e w艂osy je偶膮 mu si臋 na karku. Czu艂 te偶 na sobie spojrzenie Ringmara, kiedy sta艂 w drzwiach sypialni Edwards贸w. Bertil wszystko s艂ysza艂.

鈥 Wi臋c ch艂opak by艂 jakim艣 pomocnikiem na koloniach 鈥 powiedzia艂.

鈥 Tak.

鈥 I rodzice to ukrywali? Tak mamy to rozumie膰?

鈥 Tylko cz臋艣膰 o udziale swojego syna.

鈥 Ale przecie偶 nie bra艂 w tym udzia艂u?

鈥 Wed艂ug nich nie. Sam te偶 by nie potwierdzi艂. Ale to ci膮gle tylko ich wersja.

鈥 Wi臋c jaka jest prawda?

鈥 To wie tylko on 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 I mo偶e dziewczynka, Beatrice. I mo偶e znajdzie si臋 kto艣 jeszcze.

鈥 Kto?

鈥 Zbli偶amy si臋 do tego, Bertil. Zbli偶amy si臋.

鈥 Ale nazwisko Edwards najwidoczniej nie figuruje w aktach 艣ledztwa w sprawie dziewczynki 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Nie, to prawda.

鈥 Co to w og贸le by艂o za 艣ledztwo?

鈥 Nie rozmawiali ze wszystkimi. Z dzie膰mi z kolonii. A mo偶e nie by艂o nic do zapisania. 呕adnych zezna艅. Chyba nikt nic nie widzia艂.

鈥 艢ledztwo zosta艂o umorzone, zanim si臋 zacz臋艂o.

鈥 Tak.

Byli w Backa. Mijali jedno centrum handlowe za drugim. To by艂o do艣膰 upiorne miejsce: mi臋dzy budynkami i parkingami nie ruszali si臋 ani ludzie, ani samochody. Martwe miejsce.

鈥 Czy to Berit Richardsson bywa艂a w domu Rogera Edwardsa? 鈥 zapyta艂 Ringmar. 鈥 I to j膮 widzia艂a s膮siadka?

鈥 Tak s膮dz臋. To musia艂a by膰 ona.

鈥 Co tam robi艂a? 鈥 dr膮偶y艂 dalej Ringmar.

鈥 To by艂 jej brat.

鈥 Jak my艣lisz, o czym rozmawiali?

鈥 Chcia艂bym to wiedzie膰 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 B臋dziemy musieli j膮 zapyta膰.

Jechali przez Tingstadstunnel. Mijali mn贸stwo taks贸wek, mn贸stwo ich by艂o przed i za nimi. W mie艣cie nadal trwa艂o weekendowe szale艅stwo. Wiecz贸r si臋 sko艅czy艂 przed kilkoma godzinami, ale noc by艂a jeszcze m艂oda.

鈥 Mo偶e zapytamy j膮 teraz? 鈥 zaproponowa艂 Ringmar.

鈥 Jeszcze jedna nocna wizyta?

Winter min膮艂 G氓rda na E6.

Potem skr臋ci艂 na zjazd do 脰rgryte.

Przy Sankt Sigfrids plan mieli czerwone 艣wiat艂o. Stary ko艣ci贸艂 w 脰rgryte czai艂 si臋 w mroku jak ruiny. Opuszczony klasztor. 艢wiat艂o nie chcia艂o si臋 zmieni膰. Stali sami na skrzy偶owaniu. Winter przejecha艂 na czerwonym.

Zaparkowa艂 dziesi臋膰 metr贸w od domu Richardsson贸w. Nad 偶ywop艂otem widzieli pi臋tro. W domu nie pali艂o si臋 艣wiat艂o, w innych willach przy ulicy te偶 nie.

鈥 M贸wili艣my jej o jej bracie? 鈥 zapyta艂 Ringmar. 鈥 呕e on te偶 si臋 pojawia w tym 艣ledztwie?

鈥 Nie.

鈥 Hm鈥 Nie, nie by艂o powodu. Powinni艣my teraz wparowa膰 w 艣rodku nocy i o tym opowiedzie膰? Wystraszy膰 艣miertelnie dzieciaki?

鈥 Mo偶e ju偶 s膮 wystarczaj膮co wystraszone 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Boj膮 si臋. Cholernie si臋 boj膮.

鈥 W艂a艣nie. Kto by si臋 nie ba艂. Dziecko. Doros艂y te偶.

鈥 Ale tu nie chodzi tylko o znikni臋cie ojca 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Tu jest jeszcze co艣 innego.

鈥 Co艣, co ma zwi膮zek z Edwardsem? 鈥 upewni艂 si臋 Ringmar.

鈥 Tak s膮dz臋.

鈥 Poza tym brat na pewno jej wszystko m贸wi艂 鈥 ci膮gn膮艂 Ringmar. 鈥 Nawet je艣li my tego nie zrobili艣my.

鈥 Tak. Jest jeszcze jedno pytanie: co si臋 sta艂o na wyspie latem 1975 roku 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 23 lipca 1975 roku. Teraz, kiedy wiemy, 偶e oni s膮 rodze艅stwem.

鈥 Wi臋c mamy wa偶ne powody, 偶eby z ni膮 porozmawia膰 鈥 stwierdzi艂 Ringmar. 鈥 Ale chyba mo偶emy zaczeka膰 do jutra rana?

鈥 Czy Bergenhem mo偶e czeka膰 do jutra rana?

鈥 Nie. Nie, jasne, Eriku, niech to szlag trafi.

Ale Winter si臋 zastanawia艂. Zamkn膮艂 oczy. My艣la艂 o ca艂ym tym dramacie. O zamieszanych w niego ludziach. O tych, kt贸rzy nim kierowali, o roli, jaka przypad艂a jemu. Nigdy nie by艂o dla niego innej roli ni偶 g艂贸wna. Nie powinno by膰 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

Nagle w艂膮czy艂 silnik.

鈥 Jest jeszcze kto艣, kogo powinni艣my obudzi膰 najpierw 鈥 powiedzia艂 i wyjecha艂 na ulic臋. 鈥 To niedaleko.

Jechali Danska v盲gen na p贸艂noc, min臋li Szko艂臋 Katolick膮. W tym mie艣cie by艂o miejsce dla ka偶dej wiary. Ka偶da mia艂a swoj膮 艣wi膮tyni臋.

Lovisagatan by艂a cicha jak zawsze. Kawa艂ek wsi w wielkim mie艣cie. Winter widzia艂 zarysy drzew i krzak贸w w lasku po drugiej stronie.

Dom Ademara by艂 tak samo ciemny jak wszystkie inne przy uliczce.

Wysiedli.

Kiedy stan臋li przed drzwiami, Winter spojrza艂 na s膮siedni dom. Teraz by艂 to dom duch贸w. Dom Sellberga by艂 domem 艣mierci, mieszka艂a tam 艣mier膰. Ale 艣mier膰 Sellberga jakby wyblak艂a. Tyle innych rzeczy si臋 wydarzy艂o. W tej chwili 艣mier膰 Sellberga wydawa艂a si臋 najmniej wa偶n膮 cz臋艣ci膮 艣ledztwa. A co by艂o wa偶ne? Jakie odpowiedzi by艂y wa偶ne, te najbardziej niezb臋dne odpowiedzi? Teraz przez kilka nast臋pnych godzin musz膮 zalicza膰 same trafienia. Nie ma czasu. Nadejdzie 艣wit, a potem wszystko si臋 sko艅czy.

Za艂omota艂 do drzwi. To by艂o skuteczniejsze ni偶 dzwonek. Zn贸w uderzy艂 pi臋艣ciami w drzwi.

W przedpokoju zapali艂o si臋 艣wiat艂o.

鈥 Co to? Kto tam?

G艂os t艂umi艂y grube drzwi, ale to by艂 g艂os Ademara.

鈥 Winter. Winter i komisarz Ringmar. Chcemy z panem porozmawia膰.

鈥 Teraz?

鈥 Tak, teraz. Niech pan otworzy.

鈥 Jest 艣rodek nocy.

鈥 Otwieraj te drzwi!

Drzwi si臋 otworzy艂y. Ademar mia艂 na sobie podkoszulek i slipy. Mru偶y艂 oczy w 艣wietle lampy.

鈥 Prosz臋, tylko zamknijcie za sob膮 鈥 powiedzia艂. 鈥 Jest zimno.

Weszli. Ringmar zamkn膮艂 drzwi.

鈥 Chod藕my do kuchni.

Ademar szed艂 przodem. Zapali艂 lamp臋 nad kuchenk膮.

鈥 Za kaw臋 dzi臋kujemy 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Kiedy ostatnio rozmawia艂 pan z Lejonem, panie Ademar?

鈥 Co, to鈥 a nie usi膮dziecie? 鈥 Ademar wskaza艂 na drewniane krzes艂a stoj膮ce wok贸艂 kuchennego sto艂u.

鈥 Kiedy ostatnio pan z nim rozmawia艂?

鈥 Dlaczego pan pyta?

鈥 Niech pan odpowie na pytanie, do cholery!

鈥 Prosz臋 si臋 uspokoi膰. O co chodzi? Co ma鈥

鈥 Mamy zaginionego policjanta 鈥 przerwa艂 mu Winter. 鈥 Poza innymi zaginionymi. Ale teraz najwa偶niejszy jest Lars Bergenhem. Wiem, 偶e ma pan kontakt z Lejonem. Je艣li on ma z tym co艣 wsp贸lnego, chc臋, 偶eby mi pan to powiedzia艂. 鈥 Winter zrobi艂 krok naprz贸d. 鈥 Chyba nie musz臋 m贸wi膰, jakie to wa偶ne.

鈥 Obawiamy si臋, 偶e Bergenhem jest w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Wiemy, 偶e Lejon jest 艣miertelnie niebezpieczny 鈥 doda艂 Winter.

鈥 M贸wi艂 co艣 o Bergenhemie? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie wiem, jak鈥 on si臋 nazywa 鈥 wyzna艂 Ademar.

鈥 Co? 鈥 Winter podszed艂 jeszcze bli偶ej. 鈥 Co pan powiedzia艂?

鈥 Co艣 m贸wi艂.

Ademar widzia艂 twarz Wintera. By艂a zaci臋ta, zaci艣ni臋ta. Nie rozpoznawa艂 go. Przypomina艂a twarz Lejona. Musia艂 starannie dobiera膰 s艂owa. M贸g艂 zn贸w zosta膰 pobity, nie chcia艂 ju偶 zbiera膰 cios贸w. Nadal mia艂 problemy z chodzeniem i z oddychaniem. Bo偶e, nie mia艂 nawet czasu si臋 zastanowi膰. B臋dzie musia艂 to powiedzie膰. To by艂o teraz, w ten wiecz贸r. Musi mie膰 czas do namys艂u, ka偶dy musi. Jest w niebezpiecze艅stwie. Lejon jest psychicznie chory.

鈥 Powiedzia艂 co艣? Czy Lejon co艣 powiedzia艂?

鈥 M贸wi艂 o tym policjancie. My艣l臋, 偶e o nim m贸wi艂.

鈥 Co? Naprawd臋!?

Winter podszed艂 jeszcze o krok bli偶ej. Teraz dzieli艂o go od Ademara zaledwie kilkadziesi膮t centymetr贸w.

Ademar podni贸s艂 r臋k臋 do twarzy, jakby chcia艂 si臋 zas艂oni膰.

鈥 Po prostu o nim wspomnia艂.

鈥 Kiedy to by艂o?

鈥 Niedawno. Dzi艣 wieczorem. Kilka godzin temu.

鈥 I pan si臋 z nami nie skontaktowa艂?

鈥 Nie鈥 wiedzia艂em鈥 sk膮d mog艂em wie鈥

Cios trafi艂 go w brzuch.

鈥 Eriku!

Ringmar rzuci艂 si臋 do przodu i z艂apa艂 Wintera za ramiona.

鈥 Gdzie on jest, ty bydlaku! Gdzie jest Bergenhem?! 鈥 krzykn膮艂 Winter. Po jego ciosie cia艂o Ademara z艂o偶y艂o si臋 na p贸艂 jak scyzoryk. 鈥 Gdzie on jest? Co Lejon z nim zrobi艂?

Ademar pr贸bowa艂 z艂apa膰 oddech. Winter nie trafi艂 w jego p臋kni臋te 偶ebra. M贸g艂 oddycha膰. Nie dosta艂 a偶 tak mocno. Czu艂 w ustach kwa艣ny smak. Usi艂owa艂 co艣 powiedzie膰. Pr贸bowa艂 wyplu膰 to co艣 kwa艣nego. Nie chcia艂 splun膮膰 na Wintera. Wtedy by go zabi艂.

鈥 On鈥 mi grozi艂 鈥 wykrztusi艂 Ademar. 鈥 M贸wi艂, 偶e mnie zabije. Zabije.

鈥 To ja ci臋 zabij臋 鈥 sykn膮艂 Winter.

Ale nie uderzy艂. Ringmar trzyma艂 go mocno za ramiona. Nied藕wied藕 ujarzmiaj膮cy w艣ciek艂ego lwa.

鈥 Gdzie on jest? Gdzie jest Bergenhem!? Czy Lejon powiedzia艂, gdzie on mo偶e by膰?

鈥 Nie. Nie, nie, nic takiego nie powiedzia艂. On tylko chcia艂鈥 o tym rozmawia膰. To dlatego chcia艂 si臋 ze mn膮 spotka膰. Nie chcia艂 mie膰 z nim do czynienia. By艂 w艣ciek艂y, 偶e Bergenhem si臋鈥 nawet nie wiem, gdzie to by艂o. Gdzie on przyszed艂. Nie wiem.

鈥 My wiemy 鈥 rzuci艂 Winter. 鈥 Czy Lejon m贸wi艂, dok膮d m贸g艂 wywie藕膰 Bergenhema?

鈥 Nie. Nie, przysi臋gam. Prawie nic nie powiedzia艂.

鈥 Kurwa! 鈥 zakl膮艂 Winter. 鈥 Pu艣膰 mnie, Bertil. Ju偶 nie tkn臋 tej kanalii.

Winter potrz膮sn膮艂 ramionami. Ringmar uwolni艂 go z u艣cisku.

Kanalia, pomy艣la艂 Ademar. Nie jestem kanali膮. To niesprawiedliwe. Nie jestem w stanie broni膰 si臋 przed szale艅stwem.

Winter odwr贸ci艂 si臋 od niego. Zamierzali wyj艣膰. Wreszcie p贸jd膮! Niewiele im pom贸g艂. Gardzili nim. By艂 nikim. Mo偶e przyczyni艂 si臋 do 艣mierci ich kolegi. To mo偶liwe. Gdyby tylko zg艂osi艂 si臋 z tym wcze艣niej. Pewnie dla nich to by艂o mo偶liwe. On ponosi艂 odpowiedzialno艣膰. Zadzwoni膰 natychmiast po spotkaniu z Lejonem.

By艂鈥 kanali膮.

Zamkn膮艂 oczy. Z okolic 偶o艂膮dka ci臋偶ki b贸l promieniowa艂 na ca艂e cia艂o. To nie by艂o nic takiego. Zobaczy艂 pewien obraz. Widzia艂 most, d藕wignic臋 i opuszczon膮 stoczni臋. Wieczny widok. Wieczne wspomnienie.

Puste mieszkanie pe艂ne echa.

Dzieci艅stwo.

鈥 Jest takie miejsce 鈥 powiedzia艂, otwieraj膮c oczy.

Winter w艂a艣nie wychodzi艂 z kuchni. Zatrzyma艂 si臋 i odwr贸ci艂 do niego. Tamten drugi policjant ju偶 zd膮偶y艂 wyj艣膰.

鈥 Co pan powiedzia艂? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Jest鈥 takie jedno miejsce. Lejon kiedy艣 mi je pokaza艂. Dom jego dzieci艅stwa. Mieszkanie. Stoi puste. 鈥 S艂ysza艂 sw贸j w艂asny g艂os. Brzmia艂o to jak paplanina. Chcia艂 si臋 zrehabilitowa膰. 鈥 On je kupi艂. Ca艂y budynek do niego nale偶y, tak powiedzia艂.

鈥 Gdzie to jest?

鈥 Gdzie艣 na zach贸d. Za Mariaplatsen, tak mi si臋 wydaje.

鈥 Jaki adres?

鈥 Stilla gatan. Ulica nazywa si臋 Stilla gatan. Nie pami臋tam numeru. Ale by艂em tam.


Stilla gatan rzeczywi艣cie by艂a cich膮 uliczk膮. Przejechali obok placu z piaskownic膮 na 艣rodku. Wszystkie okna by艂y ciemne. Po艂膮czone budynki, jak warowne miasto. Ci膮gn臋艂y si臋 w obie strony, jak maszeruj膮ce oddzia艂y.

鈥 To wszystko jest jego? 鈥 zdumia艂 si臋 Ringmar.

鈥 Tak powiedzia艂 鈥 odpar艂 Ademar.

鈥 Kt贸ra klatka? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tam. 鈥 Ademar wskaza艂 bram臋 na lewo od piaskownicy.

Winter zaparkowa艂 na ulicy, dwadzie艣cia metr贸w dalej.

Wysiedli. Winter i Ringmar mieli w r臋kach latarki.

Cofn臋li si臋 kawa艂ek.

鈥 Tutaj 鈥 szepn膮艂 Ademar, kiedy znale藕li si臋 przed w艂a艣ciw膮 bram膮.

Winter popatrzy艂 na numery nad wej艣ciem: osiem鈥揹ziesi臋膰. Uliczna latarnia rzuca艂a w listopadow膮 noc zamglone 艣wiat艂o.

Weszli.

鈥 To te drzwi 鈥 powiedzia艂 Ademar, wskazuj膮c kolejne drzwi po lewej.

Winter nacisn膮艂 klamk臋. Drzwi by艂y zamkni臋te na klucz. Wyj膮艂 wytrych. Po kilku sekundach w zamku co艣 szcz臋kn臋艂o.

鈥 Trzecie pi臋tro 鈥 rzuci艂 szeptem Ademar.

Weszli na schody, nie zapalaj膮c 艣wiat艂a. Winter szed艂 pierwszy. Zatrzymali si臋 przed drzwiami, kt贸re wskaza艂 Ademar.

Winter i Ringmar popatrzyli na siebie.

Winter ruchem g艂owy nakaza艂 Ademarowi, 偶eby stan膮艂 pod 艣cian膮, za jego plecami. Na schodach panowa艂a absolutna cisza. Gdzie艣 szumia艂 wentylator, brzmia艂o to jak nieprzerwany szept.

Winter wsun膮艂 co艣 do zamka. Ademar widzia艂, jak wstrzyma艂 przy tym oddech. Zamek ust膮pi艂 z cichym j臋kiem. Brzmia艂o to jak j臋k. Winter nacisn膮艂 klamk臋. Kiwn膮艂 g艂ow膮 do Ringmara. Pozwoli艂, 偶eby drzwi powoli si臋 uchyli艂y. W 艣rodku by艂o ciemno. Ademar nic nie s艂ysza艂. Winter sta艂 przed nim, dr偶a艂 z napi臋cia. On i ten drugi policjant mieli teraz w r臋kach pistolety. Czekali. Drzwi by艂y otwarte. Na co oni czekaj膮? Nas艂uchiwali. Z mieszkania nie dobiega艂 偶aden d藕wi臋k. Wentylacja te偶 ucich艂a.

Nagle Winter znikn膮艂. Ademar musia艂 chyba mrugn膮膰 oczami. By艂 ju偶 w 艣rodku. Winter wszed艂 do 艣rodka. Ten drugi jeszcze sta艂 na zewn膮trz. Trzyma艂 przed sob膮 pistolet, na wysoko艣ci twarzy. Z mieszkania nadal nic nie by艂o s艂ycha膰.

Winter widzia艂 jasne kontury za oknem pokoju znajduj膮cego si臋 na wprost wej艣cia. Rozpozna艂 je. Tak samo wygl膮da艂y w nocy, kiedy si臋 patrzy艂o z drugiej strony. Nocne 艣wiat艂a sprawia艂y, 偶e w mieszkaniu by艂o ja艣niej, ni偶 mo偶na si臋 by艂o spodziewa膰. 艢wiat艂o by艂o mi臋kkie, srebrzyste i z艂ote. Winter sta艂 jeszcze chwil臋 w przedpokoju. W ciszy. Panowa艂a cisza. 艢miertelna cisza. Rozpoznawa艂 j膮. S艂ysza艂 j膮 ju偶.

Zrobi艂 krok naprz贸d, jeszcze jeden. Nie potrzebowa艂 dodatkowego o艣wietlenia. Zgasi艂 latark臋, prawie nie czu艂 jej w d艂oni. W drugiej trzyma艂 bro艅. Jeszcze jeden krok, jeszcze kilka.

Znalaz艂 si臋 w salonie. Nie by艂o w nim mebli. Zupe艂nie jak w domu Edwardsa, tylko jeszcze bardziej pusto.

Na pod艂odze le偶a艂o cia艂o. Jak kontur na srebrnym tle, pozioma sylwetka. Cia艂o le偶a艂o twarz膮 do pod艂ogi. Nie by艂o wida膰 偶adnych szczeg贸艂贸w. Nie by艂o 偶adnych kolor贸w poza srebrnoszarym. Winter widzia艂 kark i ty艂 g艂owy. Srebrne. Czu艂, 偶e serce podchodzi mu do gard艂a, a偶 do samego gard艂a. Wydawa艂o mu si臋, 偶e rozpoznaje t臋 g艂ow臋 na pod艂odze.

Podj膮艂 decyzj臋. Zrobi艂 kilka szybkich krok贸w, chwyci艂 zw艂oki za rami臋 i odwr贸ci艂.

Roger Edwards patrzy艂 na niego pustym wzrokiem. Na 艣rodku czo艂a mia艂 dziur臋. Wygl膮da艂a jak trzecie oko.


42


WINTER US艁YSZA艁, 呕E DO POKOJU wchodzi Ringmar.

鈥 Czy to鈥 czy to鈥

鈥 To nie Lars 鈥 uspokoi艂 go Winter.

Ringmar stan膮艂 obok niego.

鈥 To Edwards! 鈥 rzuci艂 Winter i pu艣ci艂 rami臋 m臋偶czyzny. Mia艂 wra偶enie, jakby dotyka艂 lodu. Cia艂o pozosta艂o w tej samej pozycji. Twarz Edwardsa by艂a jak z lodu, jak zamarzni臋ta maska. Bia艂a maska z krwi. Teraz Winter dostrzeg艂 krew wok贸艂 cia艂a. By艂a srebrzystoszara, jak prawie wszystko w tym pokoju.

鈥 No to masz sw贸j dziewi膮ty wystrza艂 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Mo偶e ca艂y czas by艂 przeznaczony dla niego 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Lars przyszed艂 i w czym艣 przeszkodzi艂. 鈥 Winter nadal pochyla艂 si臋 nad zw艂okami, z jednym kolanem na pod艂odze. Podni贸s艂 wzrok na Ringmara. 鈥 W takim razie teraz pistolet le偶y na dnie rzeki. Przy krzy偶u Coldinu w Eriksbergu.

鈥 Wygl膮da na to, 偶e wszystko zaplanowa艂 鈥 powiedzia艂 Ringmar.

鈥 Je艣li pistolet tam teraz le偶y, to znaczy, 偶e zamordowanie Edwardsa by艂o przewidziane od samego pocz膮tku 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

鈥 Musimy tam jutro wys艂a膰 nurk贸w 鈥 zdecydowa艂 Ringmar.

鈥 Jutro to dzisiaj 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Zadzwonimy do stra偶y przybrze偶nej od razu.

鈥 Musimy pos艂a膰 wi臋cej ludzi do mieszkania Lejona.

鈥 Ale jego tam nie b臋dzie 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Gdzie w takim razie b臋dzie?

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Dlaczego Edwards zosta艂 zamordowany tutaj? 鈥 zapyta艂 Ringmar, patrz膮c na zw艂oki.

鈥 Mo偶e to by艂o jakie艣 spotkanie 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Ostatnie spotkanie.


Winter nie wybiera艂 si臋 do Eriksbergu. Wr贸ci艂 do centrum przez noc wyczekuj膮c膮 艣witu. To mia艂a by膰 d艂uga noc. Ale na pewno ostatnia. Obawia艂 si臋 nadej艣cia 艣witu.

Na 脰rgrytegatan, przed domem Richardsson贸w, by艂o tak samo cicho jak przedtem. Tam nic si臋 nie wydarzy艂o. Wsz臋dzie gdzie indziej wszystko si臋 dzia艂o, pomy艣la艂 Winter.

Kiedy dzwoni艂 do drzwi, przypomnia艂 sobie imi臋 c贸rki. Tova. 艁adne imi臋. Tej piekielnej nocy zostanie wyrwana ze snu. Sen to bezpiecze艅stwo. A on przychodzi z wie艣ci膮 o 艣mierci. Robi艂 to ju偶 tyle razy, 偶e niemal wesz艂o mu to w krew. Ale dzieci. Tova i Erik. Nie m贸g艂 czeka膰 do jutra. I tak b臋d膮 wtedy w domu. To w ko艅cu niedziela. Ale to co艣 bardzo brutalnego. Popatrzy艂 na Ringmara. Ringmar wpatrywa艂 si臋 w drzwi. Wygl膮da艂 na zniech臋conego. Winter zn贸w nacisn膮艂 dzwonek. Odwr贸ci艂 si臋. Na ulicy sta艂 tylko jego samoch贸d. L艣ni艂 gro藕nie pod staro艣wieck膮 latarni膮. Czas w 脰rgryte p艂yn膮艂 wolno, cz臋sto tak jest w lepszych dzielnicach. Ale teraz ten czas dogoni艂 rzeczywisto艣膰.

W przedpokoju zapali艂o si臋 艣wiat艂o. Okienko w drzwiach by艂o tylko w膮skim prostok膮tem. 艢wiat艂o by艂o s艂abe i l臋kliwe, jak p艂omie艅 stearynowej 艣wiecy. Jakby pe艂ga艂o niezdecydowanie. Winter spojrza艂 na zegarek. Godzina wilka zacz臋艂a wy膰.

鈥 Co si臋 dzieje? Kto tam?

To by艂 g艂os Berit Richardsson. Winter nie widzia艂 twarzy w okienku. Umieszczono je zbyt wysoko dla cz艂owieka. 艢wiat艂o zapali艂o si臋 r贸wnie偶 na pi臋trze. Tova i Erik si臋 obudzili.

鈥 Erik Winter 鈥 powiedzia艂. 鈥 I komisarz Bertil Ringmar.

鈥 Czego鈥 czego chcecie?

鈥 Prosz臋, niech pani otworzy 鈥 poprosi艂 Winter.

W 艣rodku 艣wiat艂o zn贸w zachybota艂o. Ona ma latark臋, pomy艣la艂 Winter. Latarka przy 艂贸偶ku. Na wypadek nocnej wizyty. Nie jeste艣my pierwsi.

Nagle 艣wiat艂o padaj膮ce przez okienko w drzwiach nabra艂o mocy.

Drzwi si臋 uchyli艂y.

Winter zobaczy艂 jej twarz. Te oczy, ju偶 je widzia艂 ostatniego wieczora. Najpierw w Ytterby. Potem w Kungsladug氓rd. Meet the family.

鈥 Co si臋 dzieje, mamo?

Winter rozpozna艂 g艂os Erika. Nie widzia艂 go.

鈥 To鈥 policja, Eriku. To s膮鈥 chc膮 mi co艣 powiedzie膰. To鈥 id藕 na g贸r臋 i po艂贸偶 si臋. To nie potrwa d艂ugo.

鈥 Ale鈥

鈥 Wracaj do 艂贸偶ka! 鈥 powiedzia艂a ostrzejszym tonem.

Winter us艂ysza艂 kroki na schodach. To te偶 nie by艂 pierwszy raz tego wieczoru. Ale te by艂y szybsze i l偶ejsze.

Berit Richardsson otworzy艂a im drzwi na ca艂膮 szeroko艣膰.

鈥 Jest 艣rodek nocy 鈥 powiedzia艂a.

鈥 Przykro mi 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Mo偶emy gdzie艣 usi膮艣膰 na chwil臋?

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 W nieprzyjemnym 艣wietle przedpokoju twarz mia艂a blad膮 i pi臋kn膮. Nie by艂a z lodu, jak twarz jej brata, ale tak samo bia艂a. Teraz Winter widzia艂, jak s膮 do siebie podobni, teraz, kiedy o tym wiedzia艂. Nie by艂o w膮tpliwo艣ci.

鈥 Co si臋 sta艂o? 鈥 powt贸rzy艂a. 鈥 Przecie偶 widz臋, 偶e co艣 si臋 sta艂o!

鈥 Czy mo偶emy usi鈥

鈥 Chodzi o Rogera! 鈥 wykrzykn臋艂a. 鈥 Co艣 si臋 sta艂o Rogerowi!

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Co on z nim zrobi艂!?

鈥 On? 鈥 powt贸rzy艂 Winter. 鈥 Co to za on?

鈥 O Jezusie! M贸wi艂am mu鈥 m贸wi艂am, 偶eby鈥 偶eby鈥

Wygl膮da艂a, jakby za chwil臋 mia艂a straci膰 r贸wnowag臋. Winter j膮 obj膮艂.

鈥 Chod藕my do pokoju 鈥 powiedzia艂. Zna艂 rozk艂ad domu. Kiedy spojrza艂 w g贸r臋, zobaczy艂 twarz dziewczynki. Sta艂a na schodach. To by艂a ta sama twarz, ta sama twarz po raz kolejny. Tak samo bia艂a.

Kiwn膮艂 do niej g艂ow膮. Dziewczynka odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i uciek艂a na g贸r臋. Nic nie powiedzia艂a. By艂a w bia艂ej koszuli nocnej z jakim艣 niebieskim wzorem.

Zaprowadzi艂 Berit Richardsson do salonu, na fotel. Opad艂a na siedzenie. Winter zaj膮艂 miejsce naprzeciwko niej. Ringmar zosta艂 przy drzwiach. Mo偶e b臋dzie musia艂 porozmawia膰 z dzie膰mi. Mo偶e powinien do nich p贸j艣膰. Tak.

鈥 Id臋 na g贸r臋 鈥 powiedzia艂.

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czy on nie 偶yje? 鈥 zapyta艂a Berit Richardsson, podnosz膮c na niego wzrok. 鈥 Czy Roger nie 偶yje?

鈥 Tak.

Ukry艂a twarz w d艂oniach. Winter widzia艂, jak jej ramiona zadr偶a艂y, jakby porazi艂 j膮 pr膮d. Czeka艂. Drgn臋艂a jeszcze raz, a potem spojrza艂a znad d艂oni.

鈥 Jak to si臋 sta艂o?

鈥 Tego nie wiemy. Dlatego tu jeste艣my. Znale藕li艣my pani brata dzisiaj w nocy w pewnym mieszkaniu. Zosta艂 zastrzelony.

鈥 Zastrzelony? Zastrzelony?

鈥 Kto艣 go zastrzeli艂 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Tam? Czy to si臋 sta艂o tam?

鈥 Jeszcze nie wiemy na pewno. Ale s膮dz臋, 偶e tak. 鈥 Dlaczego ona o to pyta? 鈥 pomy艣la艂. 鈥 Ekipa techniczna w艂a艣nie tam jest. Wkr贸tce si臋 dowie鈥

鈥 Gdzie to by艂o? 鈥 przerwa艂a mu. 鈥 W jakim mieszkaniu?

鈥 W zachodniej cz臋艣ci miasta. W pobli偶u Mariaplan. Wiemy, 偶e to mieszkanie nale偶y do niejakiego Lejona, Christiana Lejona.

Skin臋艂a g艂ow膮. Skin臋艂a!

鈥 Zna go pani? 鈥 zapyta艂 Winter.

Popatrzy艂a na niego. W jej oczach by艂o co艣 wi臋cej ni偶 smutek. Co艣 wi臋cej ni偶 zagubienie. Albo przera偶enie. To by艂a鈥 艣wiadomo艣膰. Co艣 wiedzia艂a. Nie wiedzia艂 tylko, co to by艂o. Ale czekano tu na niego. Mo偶e nawet na wiadomo艣膰 o tej 艣mierci. Nie czyjejkolwiek 艣mierci.

鈥 M贸wi艂am mu 鈥 powiedzia艂a, wpatruj膮c si臋 w swoje d艂onie. 鈥 M贸wi艂am Rogerowi, 偶eby ucieka艂.

鈥 Ucieka艂? Przed czym mia艂by ucieka膰?

鈥 Przed tym cz艂owiekiem. To musia艂 by膰 on. Jak on si臋 nazywa? Jak pan powiedzia艂? Lejon? To musi by膰 on. To w艂a艣nie on鈥 zmusza艂 Rogera do tego.

鈥 Zmusza艂 do czego?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 S艂ysza艂a pani ju偶 to nazwisko?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Do czego pani brat by艂 zmuszany?

鈥 Nie wiem, jak to nazwa膰. Szanta偶? Nie, to by艂o鈥 to by艂o co艣 gorszego. Nie wiem, jak mam to nazwa膰.

鈥 Brat m贸wi艂 pani o tym?

Pokiwa艂a g艂ow膮.

Z pi臋tra da艂y si臋 s艂ysze膰 jakie艣 g艂osy. Kroki. Berit Richardsson podnios艂a wzrok, spojrza艂a w g贸r臋. Winter s艂ysza艂 g艂os, spokojny g艂os. Potem jeszcze jeden. To Ringmar i dzieci.

鈥 Dlaczego by艂 szanta偶owany?

Berit Richardsson oderwa艂a wzrok od sufitu.

鈥 Nie wiem. Tego nie wiem.

M贸wi艂a do swoich d艂oni. Trzyma艂a je przed oczami jak r臋kopis. Jakby odczytywa艂a linie z wn臋trza d艂oni. Linie 偶ycia, pomy艣la艂 Winter. Ale ju偶 wiedzia艂a, co tam by艂o zapisane. Wiedzia艂a.

鈥 To bardzo wa偶ne, 偶eby pani nam powiedzia艂a 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 Jeden z naszych koleg贸w鈥 policjant, znikn膮艂. S膮dzimy, 偶e m贸g艂 go uprowadzi膰 Christian Lejon. Jest w wielkim niebezpiecze艅stwie. 鈥 Zrobi艂 kr贸tk膮 przerw臋. 鈥 Prawdopodobne jest te偶, 偶e to Lejon zastrzeli艂 pani brata.

Drgn臋艂a, kiedy us艂ysza艂a ostatnie s艂owa.

鈥 Gdzie on jest? 鈥 zapyta艂a.

鈥 Kto?

鈥 Lejon. Wiecie, gdzie on jest?

鈥 Nie. A pani wie?

Zn贸w potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Przykro mi 鈥 przyzna艂 Winter.

Nadal studiowa艂a linie we wn臋trzu swoich d艂oni.

鈥 Dlaczego Lejon szanta偶owa艂 pani brata?

鈥 Nie wiem. Nie wiem!

鈥 Dlaczego Lejon m贸g艂 go do czego艣 zmusza膰?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 My艣l臋, 偶e pani wie.

Zn贸w potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Musia艂 by膰 jaki艣 pow贸d 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Nawet je艣li by艂 fa艂szywy. Albo zmy艣lony. Albo polega艂鈥

鈥 Niech pan przestanie! 鈥 krzykn臋艂a znienacka. Winter widzia艂 艂zy w jej oczach. 鈥 On pr贸bowa艂 si臋 z panem skontaktowa膰!

鈥 Pr贸bowa艂鈥 si臋 ze mn膮 skontaktowa膰?

To by艂o jak szok. M贸g艂 tylko bezradnie powt贸rzy膰 jej s艂owa. My艣la艂 o tych rozmowach telefonicznych, o dw贸ch anonimowych telefonach. Wo艂anie o pomoc. Nie, to nie mog艂o tak by膰. To nie m贸g艂 by膰 on.

鈥 Pr贸bowa艂 鈥 m贸wi艂a dalej Berit Richardsson. 鈥 Nie mia艂 odwagi. Pr贸bowa艂. Ale鈥 wydawa艂o mu si臋, 偶e kto艣 艣ledzi ka偶dy jego krok. W ko艅cu si臋 nie odwa偶y艂. I mnie te偶 zabroni艂. M贸wi艂, 偶e ja te偶 mog臋 by膰 w niebezpiecze艅stwie.

鈥 Dlaczego chcia艂 si臋 skontaktowa膰 akurat ze mn膮?

鈥 Nie wiem. Mo偶e s艂ysza艂 o panu. Nie mam poj臋cia. Mo偶e wszystko si臋 zacz臋艂o od samochodu. Kiedy pa艅ski鈥 ten policjant przyszed艂 do niego do domu. Z policji kryminalnej.

鈥 Lars Bergenhem 鈥 wyja艣ni艂 Winter. 鈥 To on zagin膮艂. Zosta艂 porwany.

鈥 Bo偶e.

Podnios艂a wzrok znad swoich d艂oni. U艂o偶y艂a r臋ce na kolanach. Winter us艂ysza艂, 偶e ulic膮 przeje偶d偶a samoch贸d. Zaczyna艂 si臋 poranny ruch. Ale godzina wilka jeszcze si臋 nie sko艅czy艂a. Nie by艂 zm臋czony. By艂 rozgor膮czkowany. Krew pulsowa艂a mu w krtani. Ale g艂owa go nie bola艂a. Tylko bardzo chcia艂o mu si臋 pi膰.

鈥 Powiedzia艂a pani, 偶e to si臋 zacz臋艂o od samochodu. Co to mia艂o znaczy膰?

鈥 Tamten policjant znalaz艂 na mo艣cie auto Rogera. Wtedy to si臋 zacz臋艂o.

鈥 Co si臋 zacz臋艂o?

鈥 Szanta偶!

鈥 Co si臋 sta艂o w samochodzie?

鈥 Roger dosta艂 ten pistolet. Kt贸rym potem鈥 kt贸rego mia艂 u偶y膰.

鈥 U偶y膰? Do czego u偶y膰?

鈥 呕eby鈥 鈥 urwa艂a. Jej d艂onie nadal spoczywa艂y na kolanach. Popatrzy艂a na co艣 na 艣cianie. Winter pod膮偶y艂 za jej spojrzeniem. Nic tam nie by艂o.

鈥 呕eby zastrzeli膰 Bengta Sellberga? 鈥 zapyta艂.

Nie odpowiedzia艂a. Sprawia艂a wra偶enie, jakby tego nie us艂ysza艂a.

鈥 Mia艂 zastrzeli膰 Bengta Sellberga? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

Skin臋艂a g艂ow膮, ledwie zauwa偶alnie.

鈥 Dlaczego?

Nie odpowiedzia艂a. Tysi膮c razy ju偶 powtarza艂a, 偶e nie wie. Ale on b臋dzie pyta艂 kolejny tysi膮c razy.

鈥 Co najmniej jeden strza艂 z pistoletu pad艂 w tym samochodzie 鈥 powiedzia艂. 鈥 Znale藕li艣my w 艣rodku pocisk.

鈥 Nic o tym nie wiem.

鈥 Czy pani brat pr贸bowa艂 zabi膰 tego kogo艣, kto go szanta偶owa艂? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Chcia艂 zastrzeli膰 Lejona?

鈥 Nie wiem.

鈥 Nic o tym nie m贸wi艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Dlaczego porzuci艂 samoch贸d?

鈥 Tego鈥 nie wiem.

鈥 Dlatego, 偶e pad艂 ten strza艂?

鈥 Nie wiem.

M贸wimy o twoim bracie, pomy艣la艂 Winter. Zosta艂 zamordowany. Nic wi臋cej nie wiesz? Nie chcesz wiedzie膰? Czy boisz si臋 tak samo, jak on si臋 ba艂?

鈥 Czy pani brat tam by艂, kiedy nadjecha艂 Lars Bergenhem? By艂 na mo艣cie?

Nie odpowiedzia艂a.

鈥 Musia艂 pani o tym m贸wi膰.

鈥 On鈥 si臋 ukry艂.

鈥 Czyli by艂 tam?

Skin臋艂a g艂ow膮. Mniej wi臋cej jedno skinienie na cztery zaprzeczenia. To i tak niez艂y wynik. Winter pami臋ta艂 przes艂uchania, podczas kt贸rych przes艂uchiwany ani razu nie kiwn膮艂 g艂ow膮 i nie powiedzia艂 s艂owa.

鈥 Dlaczego?

鈥 Ba艂 si臋. 鈥 Podnios艂a na niego wzrok. 鈥 Czy to takie dziwne?

鈥 By艂 tam kto艣 jeszcze?

鈥 Tego nie wiem.

鈥 Nie m贸wi艂 o tym? Brat pani tego nie powiedzia艂?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Do kogo strzela艂?

鈥 Nie wiem!

Zn贸w ukry艂a twarz w d艂oniach. Powiedzia艂a co艣, czego Winter nie zrozumia艂.

鈥 Przepraszam, nie dos艂ysza艂em.

鈥 Ju偶 nie mog臋 鈥 us艂ysza艂 wyra藕nie.

D艂onie t艂umi艂y s艂owa. Zn贸w dolecia艂y ich g艂osy z pi臋tra. Winter spojrza艂 na zegarek. Nie mogli zosta膰 d艂u偶ej. Musieli jecha膰 dalej. Ale jeszcze chwil臋 powinien posiedzie膰. By艂o jeszcze kilka pyta艅, kt贸re chcia艂 zada膰.

Nachyli艂 si臋. Zobaczy艂 swoje odbicie w mlecznym szkle stolika. By艂o bia艂e jak l贸d.

鈥 Ten szanta偶鈥 czy to mia艂o co艣 wsp贸lnego z Br盲nn枚?

Berit Richardsson drgn臋艂a. Naprawd臋 drgn臋艂a, jakby wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i niespodziewanie jej dotkn膮艂. Podnios艂a wzrok.

鈥 Nie rozumiem? Br盲nn枚?

鈥 Pani brat przez kilka lat pomaga艂 dostarcza膰 towary do o艣rodka kolonijnego na Br盲nn枚. Towary ze sta艂ego l膮du. Organizowano tam kolonie letnie. Zna pani to miejsce?

鈥 Tak, ale tam ju偶 nic nie ma.

鈥 Latem 1975 roku zagin臋艂a dziewczynka, znikn臋艂a z kolonii.

鈥 Dziewczynka?

鈥 Nazywa艂a si臋 Beatrice Kolland. Pewnego wieczoru tamtego lata po prostu znikn臋艂a. Nigdy si臋 nie odnalaz艂a. Nadal nie wiadomo, co si臋 z ni膮 sta艂o.

鈥 Nic鈥 o tym nie wiem.

鈥 Pami臋ta pani, kiedy to si臋 sta艂o?

鈥 Nie.

鈥 Pani brat nic o tym nie m贸wi艂?

鈥 M贸j brat? Nie. Dlaczego mia艂by co艣 o tym m贸wi膰? To by艂o鈥 tak dawno temu.

鈥 On tam by艂 tamtego lata. Czy by艂 zamieszany w znikni臋cie tej dziewczynki?

鈥 Nie, nie. Nigdy nic o tym nie powiedzia艂. Nigdy.

鈥 Czy to dlatego go szanta偶owano?

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Tym razem to mog艂o by膰 tak albo nie.

鈥 Czy to dlatego鈥

鈥 Do艣膰! 鈥 przerwa艂a mu podniesionym g艂osem. Spojrza艂a na niego zaczerwienionymi oczami. 鈥 Niech pan ju偶 idzie! Nie mam ju偶 si艂y!

Wsta艂. Berit Richardsson zn贸w osun臋艂a si臋 na fotel. Podszed艂 do wielkiego okna. Przypomina艂o okno w domu jej brata. W dawnym domu jej brata. Ale bratem jest si臋 nadal, nawet po 艣mierci. Niebo nadal by艂o ciemne, czarne od nocy. Do 艣witu zosta艂o jeszcze kilka godzin.

Odwr贸ci艂 si臋 z powrotem w stron臋 pokoju. Siostra zamordowanego przygl膮da艂a mu si臋. Mo偶e patrzy艂a na niego ca艂y czas, kiedy sta艂 plecami do niej.

Wr贸ci艂 na sof臋, usiad艂. Berit Richardsson by艂a ju偶 troch臋 spokojniejsza. Wiedzia艂a, 偶e padn膮 kolejne pytania.

鈥 Czy pani m膮偶 te偶 jest w to zamieszany?

Nie odpowiedzia艂a. Nie dlatego, 偶e nie zna艂a odpowiedzi. Umia艂 to rozpozna膰.

鈥 Pani m膮偶 pozna艂 Beatrice tamtego lata 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Jan Richardsson te偶 tam by艂.

鈥 To k艂amstwo!

鈥 Ale on si臋 wycho鈥

鈥 Nie zna艂 jej! 鈥 przerwa艂a mu Berit Richardsson. 鈥 Kto tak m贸wi? Powiedzia鈥 鈥 zacz臋艂a i urwa艂a.

鈥 Powiedzia艂 to pani? Rozmawiali艣cie o tym?

鈥 Nie, nie.

鈥 Czy w ca艂ej tej sprawie chodzi o t臋 dziewczynk臋? O Beatrice?

鈥 Nic o tym nie wiem. Naprawd臋 nic.

鈥 Gdzie jest pani m膮偶? Gdzie jest Jan Richardsson?

鈥 S膮dzi pan, 偶e bym nie powiedzia艂a, gdybym wiedzia艂a? Czy nie by艂abym wtedy tam? Czy on nie by艂by tutaj?

鈥 Jest na Br盲nn枚? Mo偶e by膰 na wyspie?

鈥 Gdzie mia艂by by膰? Nie by艂 tam od鈥 wielu lat. Nie mamy tam domu. Nic tam nie mamy.

Winter kiwn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Nie znamy tam nikogo. 鈥 Nachyli艂a si臋 nad stolikiem w jego stron臋. Pierwszy raz si臋 poruszy艂a. 鈥 Czy nie szukali艣cie wsz臋dzie? Nie przeszukali艣cie ca艂ej wyspy?

鈥 Dlaczego pani pyta?

鈥 Czy to takie dziwne pytanie?

鈥 Wie pani, 偶e tam szukali艣my?

Zn贸w potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

鈥 Ale my to zrobili艣my. Szukali艣my na ca艂ej Br盲nn枚. Przeszukali艣my ca艂膮 wysp臋. I inne wyspy. I wzd艂u偶 wybrze偶a. Naprawd臋 starali艣my si臋 odnale藕膰 pani m臋偶a, pani Richardsson.

Skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Tak samo jak teraz usi艂ujemy znale藕膰 Larsa Bergenhema. Czas ucieka. O wiele za szybko. Czy pani co艣 jeszcze wie? Czy mo偶e nam pani pom贸c, pani Richardsson? Przyda nam si臋 ka偶da pomoc.

Powiedzia艂a co艣, czego Winter nie dos艂ysza艂.

鈥 Co pani powiedzia艂a?

鈥 Tak samo jak Rogerowi przyda艂aby si臋 ka偶da pomoc.

Wci膮偶 siedzia艂a w tej samej pozycji. Jakby zastyg艂a, zamarz艂a w tej pozie. Ale w jej twarzy zobaczy艂 co艣, czego przedtem w niej nie by艂o. W jej oczach. Nagle zacz臋艂a sprawia膰 wra偶enie straszliwie zm臋czonej, ale w jej oczach by艂 jaki艣 p艂omie艅. Co艣 tam p艂on臋艂o.

Nagle zrozumia艂, co to by艂o.

W jednej chwili zrobi艂 si臋 zimny jak l贸d. Zrobi艂 si臋 gor膮cy jak po偶ar.

Zrozumia艂.

Z jakiego艣 powodu przez ca艂膮 ostatni膮 przekl臋t膮 godzin臋 siedzia艂 w tym domu i zam臋cza艂 j膮 pytaniami.

To by艂o to. To by艂 pow贸d.

鈥 Czy pani pomog艂a bratu, pani Richardsson?

Nie odpowiedzia艂a. Ani nie skin臋艂a g艂ow膮, ani nie pokr臋ci艂a. Nadal siedzia艂a w tej samej pozycji. W jej oczach ci膮gle si臋 pali艂o.

鈥 Jak mu pani pomog艂a? 鈥 zapyta艂 Winter.

Nie by艂 pewien, czy patrzy艂a na niego, czy na co艣 za nim. Jakby by艂 przezroczysty.

鈥 Pani brat nie m贸g艂 zastrzeli膰 Sellberga 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 Na t臋 noc mia艂 alibi.

Berit Richardsson skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 M贸wi艂, 偶e by艂 na konferencji 鈥 ci膮gn膮艂 Winter. K艂ama艂. Musia艂 to powiedzie膰. Ze wzgl臋du na zabitego. Ze wzgl臋du na jego morderc臋. 鈥 On nie m贸g艂 tego zrobi膰.

鈥 To dobrze dla niego 鈥 powiedzia艂a Berit Richardsson.

W jej g艂osie by艂o co艣 nowego, jaka艣 twardo艣膰. Wst膮pi艂y w ni膮 nowe si艂y. Winter podejrzewa艂, 偶e podj臋艂a decyzj臋. W ko艅cu si臋 zdecydowa艂a. To tylko kwestia czasu, zawsze chodzi tylko o czas. A ona wiedzia艂a. Wiedzia艂a, 偶e k艂amie, by艂o jej to nawet na r臋k臋.

鈥 Mia艂 zabi膰 Jana 鈥 powiedzia艂a i spojrza艂a mu prosto w oczy. 鈥 To by艂o nast臋pne鈥 zadanie.

Winter kiwn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Ale on nie m贸g艂by nikogo zastrzeli膰. 鈥 Nadal nie spuszcza艂a wzroku z jego twarzy. 鈥 Nigdy by czego艣 takiego nie zrobi艂.

鈥 Ale ostrzela艂 dom Sellberga 鈥 odpar艂 Winter.

Berit Richardsson skin臋艂a g艂ow膮.

鈥 Nie by艂 w stanie podej艣膰 bli偶ej 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Nigdy by sobie z tym nie poradzi艂.

鈥 Dlaczego nie odm贸wi艂?

Us艂yszeli g艂osy, dobiega艂y z pi臋tra. Przedtem d艂ugo by艂o cicho. Winter my艣la艂 ju偶, 偶e wszyscy na g贸rze 艣pi膮, 艂膮cznie z Bertilem.

Berit Richardsson spojrza艂a w g贸r臋. Wpatrywa艂a si臋 chwil臋 w sufit, ale nie chodzi艂o jej o sufit.

Chodzi艂o o le偶膮ce w 艂贸偶kach dzieci.

Winter poczu艂, 偶e lodowate zimno przenika jego cia艂o. Jeszcze zimniejsze ni偶 przedtem. Ogarn臋艂o wszystkie ko艣ci.

Berit Richardsson spojrza艂a na niego.

Widzia艂a, 偶e zrozumia艂.

Nagle przypomnia艂 sobie, jak przyjechali z Bertilem do tego domu tej nocy, kiedy znaleziono zastrzelonego Sellberga. By艂 艣wit, ale mia艂 jeszcze w sobie du偶o z nocy. Berit Richardsson otworzy艂a im drzwi. W czerwonym szlafroku, kt贸ry wygl膮da艂 jak kimono. Mocno zawi膮zane w talii. Okutane ca艂e cia艂o. Musia艂a go dopiero co na siebie narzuci膰. Mo偶e pod spodem mia艂a bielizn臋.

鈥 Jest takie powiedzenie, 偶e krew jest g臋stsza ni偶 woda 鈥 powiedzia艂a. 鈥 Zna je pan?

鈥 Tak.

鈥 Rozumie pan?

鈥 Tak.

鈥 Wierzy mi pan?

鈥 Tak.

鈥 Sellberg zrobi艂 co艣 strasznego.

鈥 Co zrobi艂.

鈥 Tamta dziewczynka鈥 to by艂 on.

鈥 To by艂 on? Co zrobi艂?

Nie odpowiedzia艂a. Nagle Winter odni贸s艂 wra偶enie, 偶e 艣wiat艂o w jej oczach zgas艂o.

鈥 Gdzie ona jest, pani Richardsson? Gdzie jest Beatrice?

鈥 Ja nie wiem. Ja nie wiem.

Spojrza艂a na niego jeszcze raz.

鈥 Nie wiem nic wi臋cej. Wiem tylko tyle. Co mi opowiadali. To by艂 ten Sellberg. Nie wiem co. Nie wiem dlaczego.

鈥 By艂 sam?

鈥 Czy to nie wystarczy? Czy nie dowiedzia艂 si臋 pan wystarczaj膮co du偶o?

Zn贸w z g贸ry dobieg艂y g艂osy, teraz dono艣niejsze. Chcia艂y wiedzie膰. Za chwil臋 Tova i Erik zejd膮 na d贸艂. To by艂a ostatnia godzina. Dla Berit Richardsson to by艂a ostatnia noc z dzie膰mi. Kolejna tragedia, jak膮 za sob膮 zostawia艂. Powinien jeszcze spyta膰 o rol臋 jej m臋偶a w 偶yciu Beatrice, czy raczej w jej 艣mierci, ale nie by艂 w stanie.

Us艂ysza艂 kroki na schodach.

鈥 Co pani zrobi艂a z pistoletem? 鈥 zapyta艂 tylko.

鈥 Odda艂am go Rogerowi 鈥 odpar艂a, wstaj膮c z fotela.


22:45


WODA NIE BY艁A ZIMNA. Nie by艂a. Ale jej mimo to by艂o zimno. Czu艂a, jak dygoce.

On sta艂 obok, w wodzie.

鈥 艢cigamy si臋? 鈥 zapyta艂.

W tej chwili zacz臋艂a si臋 strasznie ba膰.

To by艂o co艣 w jego u艣miechu.

Ch艂opcy szli za ni膮 i przed ni膮, jakby jej pilnowali. Jakby by艂a je艅cem, naprawd臋 by艂a ich je艅cem. Nie tak jak na koloniach. Bardziej naprawd臋. Bardziej nieprzyjemnie. To by艂o okropne. Nikt nic nie m贸wi艂.

Min臋li pomost. Wygl膮da艂 jak parkiet do ta艅ca. Na scenie sta艂a czarna skrzynia, czarne pud艂o. Mo偶e zesp贸艂, kt贸ry tu gra艂, zostawi艂 jaki艣 g艂o艣nik. S艂ysza艂a muzyk臋 a偶 w o艣rodku, wszyscy s艂yszeli. Wszyscy na ca艂ej wyspie s艂yszeli t臋 muzyk臋. Wi臋kszo艣膰 zesz艂a do pomostu. Prawie przez ca艂膮 drog臋 do Sandvik s艂ysza艂o si臋 艣miechy.

Dzieciom z kolonii nie wolno by艂o tam chodzi膰. Wszystkim dzieciom, tym mniejszym i tym wi臋kszym. Fajnie by by艂o popatrze膰 na ta艅ce na pomo艣cie w Br盲nn枚. Chocia偶 raz. 呕eby kt贸ra艣 z wychowawczy艅 cho膰 raz z nimi posz艂a. Na kilka minut, p贸艂 godziny.

Ten, co w 艂odzi siedzia艂 za ni膮, nagle z艂apa艂 j膮 i wci膮gn膮艂 na pomost.

鈥 A teraz zata艅czymy 鈥 powiedzia艂 i zakr臋ci艂 si臋 z ni膮 w k贸艂ko. 鈥 Czy nie jestem 艣wietnym tancerzem?

艢mia艂 si臋.

Czu艂a od niego alkohol. Wcze艣niej tego nie zauwa偶y艂a. Na morzu bryza rozwiewa艂a wszystkie zapachy, poza zapachem soli.

Pr贸bowa艂a si臋 uwolni膰.

鈥 P贸jdziemy na 艢cie偶k臋 Mi艂o艣ci?

Mocniej schwyci艂 j膮 za nadgarstki. Zabola艂o.

鈥 Aj! Pu艣膰 mnie!

Nie pu艣ci艂.

鈥 Pu艣膰 mnie! Pu艣膰!

Pr贸bowa艂a go kopn膮膰 w piszczel. Ba艂a si臋, ale chcia艂a si臋 uwolni膰. Lepiej si臋 ba膰, ni偶 pozwoli膰 si臋 tak trzyma膰.

Wreszcie j膮 pu艣ci艂.

艢mia艂 si臋.

Powiedzia艂 co艣. Nie s艂ysza艂a. W uszach jej hucza艂o. Dlatego 偶e si臋 ba艂a. W jej g艂owie szala艂a wichura.

鈥 Mo偶e b臋dziemy si臋 艣ciga膰 pod wod膮? 鈥 powiedzia艂.

鈥 艢ci鈥 艣ciga膰 pod wod膮?

鈥 Kto da rad臋 by膰 pod wod膮 najd艂u偶ej? Mo偶emy urz膮dzi膰 taki konkurs.

鈥 Jaaa鈥 nieee鈥 chc臋.

Czu艂a, 偶e szcz臋ka z臋bami. S艂ysza艂a to. S艂ysza艂a jakiego艣 morskiego ptaka. To by艂 przeci膮g艂y odg艂os. Jakby mewa si臋 z niej 艣mia艂a.

鈥 Zrobimy to! 鈥 powiedzia艂. 鈥 Ale najpierw musisz zdj膮膰 kostium k膮pielowy.

鈥 Cc鈥 co?

鈥 Pod wod膮 nie potrzebuje si臋 kostiumu, prawda?


43


WINTER S艁YSZA艁 PRZYCISZONE G艁OSY. Dobiega艂y z salonu. Przynajmniej wydawa艂y si臋 ciche. Berit Richardsson czeka艂a tam z dzie膰mi. Z Tov膮 i Erikiem. Ch艂opiec obrzuci艂 go przelotnym spojrzeniem, kiedy obok niego przechodzi艂.

Winter i Ringmar czekali w kuchni. Za kilka minut mia艂 przyjecha膰 patrol po Berit Richardsson. Mieli j膮 wyprowadzi膰 z domu. Z dzie膰mi zostan膮 ludzie z pogotowia opieku艅czego. Nadal by艂a noc, ostatnia godzina wilka. Kto艣 p艂aka艂 w pokoju.

鈥 Chod藕my ju偶 st膮d, kurwa 鈥 rzuci艂 Ringmar.

Winter wreszcie zobaczy艂 na ulicy 艣wiat艂a radiowozu. Wsta艂.


Na policyjnym parkingu wy艂膮czy艂 silnik. Siedzieli w milczeniu. Przez Sk氓negatan przejecha艂 autobus. Ostatni nocny albo pierwszy dzienny.

Winter ruchem g艂owy wskaza艂 miejsce na parkingu. Dziesi臋膰 metr贸w dalej.

鈥 Tam Lars zawsze zostawia swoje auto 鈥 powiedzia艂.

Ringmar nie odpowiedzia艂.

鈥 A je艣li jest zaj臋te, robi rund臋 i wraca w to samo miejsce. Pewnie to jaki艣 przes膮d.

鈥 Ciesz臋 si臋, 偶e nie m贸wisz o nim w czasie przesz艂ym 鈥 rzuci艂 Ringmar.

鈥 Nie ma czasu przesz艂ego 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Jest tylko czas tera藕niejszy. 鈥 Spojrza艂 na Ringmara. 鈥 Jad臋 tam.

鈥 Dok膮d?

鈥 Na wysp臋.

鈥 Przecie偶 przeczesali艣my ca艂膮 Br盲nn枚, Erik. Rozmawiali艣my ze wszystkimi stamt膮d. Sprawdzili艣my domy.

鈥 Wiem. Ale czuj臋, 偶e musz臋 pomy艣le膰. Tam, na miejscu. To tam si臋 wszystko zacz臋艂o. Musz臋 tam troch臋 pochodzi膰.

鈥 Chcesz, 偶ebym pojecha艂 z tob膮? 鈥 zapyta艂 Ringmar.

鈥 Nie, Bertil. Jeste艣 potrzebny tutaj. Musimy znale藕膰 Larsa. Musimy go szuka膰. Wsz臋dzie.

Ringmar ziewn膮艂.

鈥 Przepraszam.

鈥 Jed藕 do domu i prze艣pij si臋 kilka godzin, Bertil.

鈥 Nie jeste艣 zm臋czony, Erik?

鈥 Nie.


Ale potrzebowa艂 morskiej bryzy na twarzy. Uderzy艂a go w K盲ll枚 sund. Poczu艂 morze na sk贸rze, wilgo膰 i s贸l. W ustach mia艂 s艂ony smak. To wyp艂uka艂o smak mocnej kawy, kt贸r膮 pocz臋stowa艂 go z termosu szyper 艂odzi stra偶y przybrze偶nej. Czu艂, jak jego spojrzenie na wietrze nabiera ostro艣ci. Mo偶e my艣li te偶. Nad wysepkami nadal rozci膮ga艂o si臋 nocne niebo, ale ranek ju偶 czeka艂.

Kiedy wysiad艂 na przystani Br盲nn枚, zadzwoni艂a jego kom贸rka.

鈥 S艂ysza艂em, 偶e pop艂yn膮艂e艣 na wysp臋 鈥 powiedzia艂 Halders.

鈥 W艂a艣nie zszed艂em na l膮d.

鈥 Dzwoni艂em do Bertila. Nie mog艂em ju偶 spa膰. Kurwa, wcale nie mog艂em spa膰, je艣li mam by膰 szczery. S艂ysza艂em wszystko.

Winter szed艂 w g贸r臋 drog膮 zaczynaj膮c膮 si臋 na przystani. S艂ysza艂 delikatny szum fal.

鈥 Kiedy my ostatnio byli艣my na wyspie, zrobi艂em ma艂膮 rund臋 鈥 powiedzia艂 Halders. 鈥 To nic szczeg贸lnego, ale jednak. Kiedy us艂ysza艂em, 偶e ty tam jeste艣鈥 Jest taka ma艂a uliczka, kt贸ra prowadzi na szczyt g贸ry, nad Husvik. Nazywa si臋 B枚nek盲llan.

鈥 Znam j膮 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Zaraz tam b臋d臋.

鈥 Okej. Wi臋c poszed艂em ni膮 w g贸r臋. Poogl膮da膰 widoki. Jest tam ma艂e jeziorko. I kiedy by艂em na szczycie, zobaczy艂em budynek, kawa艂ek od jeziorka. Ma艂y domek. To na pewno by艂 jaki艣 refleks s艂oneczny. Nie mog艂o to by膰 nic innego. Ale wydawa艂o mi si臋, 偶e okno si臋 poruszy艂o.

鈥 Okno si臋 poruszy艂o?

鈥 Jestem pewien, 偶e to by艂o s艂o艅ce. Poszed艂em do tej cha艂upy i wszystkie okna by艂y zamkni臋te. Drzwi zamkni臋te na klucz. Nikogo tam nie by艂o. Zagl膮da艂em do 艣rodka.

鈥 Wydaje mi si臋, 偶e co艣 o tym domu by艂o w naszych papierach 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Byli艣my tam.

鈥 W艂a艣nie. Chcia艂em ci tylko to powiedzie膰, skoro ju偶 tam jeste艣.

Winter skr臋ci艂 w B枚nek盲llan.

鈥 Rzuc臋 na to jeszcze okiem 鈥 obieca艂.

鈥 To dobrze 鈥 ucieszy艂 si臋 Halders. 鈥 Je艣li chcesz, mog臋 do ciebie do艂膮czy膰.

鈥 Chcia艂em tylko si臋 tu troch臋 przej艣膰 i zebra膰 my艣li 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Ach tak, to znaczy, 偶e mnie nie potrzebujesz.

鈥 艁贸d藕 przyp艂ynie po mnie za p贸艂torej godziny.

鈥 No to na razie, Erik. W takim razie id臋 szuka膰 Larsa.

鈥 Znajd藕 przy okazji Lejona.

鈥 Mo偶esz by膰 pewien, 偶e dopadniemy skurwiela. Cze艣膰.

Winter schowa艂 kom贸rk臋 do kieszeni p艂aszcza. Sta艂 u st贸p g贸ry. Droga na szczyt kry艂a si臋 w艣r贸d krzak贸w, paproci, drzew. D偶ungla. Zacz膮艂 si臋 przez ni膮 przedziera膰. Gdzie艣 w po艂owie drogi zobaczy艂 czarn膮 tafl臋 stawu. Tylko dlatego, 偶e wiedzia艂, 偶e tam jest. Woda l艣ni艂a w ostatnich promieniach ksi臋偶yca. Spojrza艂 w g贸r臋. Ksi臋偶yc by艂 blady, jakby przezroczysty. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi prze艣wiecaj膮ce przez niego gwiazdy.

Z g贸ry widzia艂 morze, wyspy, ma艂e wysepki i ska艂y. To by艂 jeden z najwy偶szych punkt贸w na szkierach. Widzia艂 wszystko. Morze w oddali by艂o srebrne. Wyspy by艂y powleczone srebrem. Wszystko wygl膮da艂o jak morze albo l膮d. Odwr贸ci艂 si臋 i popatrzy艂 w d贸艂. Jeziorko by艂o jak jar wpadaj膮cy w g艂膮b g贸ry. Czarne oko. Otacza艂a je taka sama d偶ungla jak ta, przez kt贸r膮 przedziera艂 si臋 przed chwil膮, 偶eby si臋 dosta膰 na g贸r臋. Wygl膮da艂o to tak, jakby mo偶na by艂o do niego dotrze膰 tylko drog膮 powietrzn膮. Nikt nie zbli偶y艂 si臋 do jego brzegu przez ostatnie kilkadziesi膮t lat. Nie widzia艂 偶adnych 艣cie偶ek prowadz膮cych nad wod臋. Wszystko by艂o zaro艣ni臋te.

Kiedy schodzi艂 na d贸艂, potkn膮艂 si臋 o korze艅 i musia艂 si臋 podeprze膰 r臋k膮. Poczu艂 nag艂y b贸l w nadgarstku. Jasna cholera. Ca艂y ci臋偶ar cia艂a opiera艂 na tej r臋ce. Wsta艂 powoli i zacz膮艂 masowa膰 nadgarstek. B贸l powoli blad艂, jak niebo nad jego g艂ow膮. Zaczyna艂o 艣wita膰. Zszed艂 ostro偶nie na polan臋 nad B枚nek盲llan. Skr臋ci艂 w lewo i zn贸w przeszed艂 przez zaro艣la. Od domu dzieli艂o go jakie艣 pi臋膰dziesi膮t metr贸w, mo偶e czterdzie艣ci. Domu, chaty, rudery. Dom by艂 czarny, tak samo czarny jak jeziorko i d偶ungla. Sprawdzi艂 drzwi. Zamkni臋te na klucz. Nie pami臋ta艂, do kogo ta ruina nale偶a艂a, mo偶e czyta艂 o tym w aktach dawnego post臋powania przygotowawczego. Kiedy艣 kto艣 tu pewnie mieszka艂, ale teraz wygl膮da艂o to raczej jak szopa na narz臋dzia. Podszed艂 do jednego z dw贸ch frontowych okien i przycisn膮艂 twarz do szyby. Przyjemnie ch艂odzi艂a czo艂o. Mia艂 ochot臋 przy艂o偶y膰 jeszcze obola艂y nadgarstek. B贸l by艂 nadal wyra藕ny, ale jakby bardziej odleg艂y, jakby zamierza艂 odej艣膰 na dobre. Gdzie艣 za morze. Nic sobie nie z艂ama艂. Mo偶e skr臋ci艂. Lewa r臋ka. Na szcz臋艣cie zosta艂a mu jeszcze prawa.

W domu by艂o ciemno. Widzia艂 zarysy mebli, krzes艂o, chyba st贸艂. Nie da艂o si臋 rozpozna膰 szczeg贸艂贸w. Po lewej od pod艂ogi odcina艂 si臋 mniejszy prostok膮t, czarno na czarnym. Winter widzia艂 zarysy czego艣, co musia艂o by膰 ga艂kami od 艂贸偶ka. Staro艣wieckie 艂贸偶ko. Po prawej by艂o okno. Wpada艂o przez nie blade 艣wiat艂o 艣witu. 艢wit nasta艂 szybko, jakby wreszcie si臋 zdecydowa艂. To by艂a bardzo d艂uga noc. Kawa na 艂odzi postawi艂a go chwilowo na nogi, kawa i morskie powietrze. Ale teraz mia艂 wra偶enie, 偶e nieprzespana noc i wszystkie prze偶ycia daj膮 o sobie zna膰. Pr贸bowa艂 st艂umi膰 ziewni臋cie. Czu艂 si臋 g艂upio, ziewaj膮c szeroko z twarz膮 przyklejon膮 do szyby. Szyba nadal ch艂odzi艂a mu czo艂o. Okno z drugiej strony pokoju pokazywa艂o tylko ska艂y, jakby g贸ra przysun臋艂a si臋 do domu. Musieli t臋 cha艂up臋 postawi膰 tu偶 przy skalnej 艣cianie, mo偶e dla ochrony przed wiatrem. Ska艂臋 od 艣ciany dzieli艂o najwy偶ej kilkadziesi膮t centymetr贸w. Nagle zobaczy艂, 偶e po skalnej 艣cianie zsuwa si臋 p艂on膮cy promie艅. P艂on膮艂 na z艂oto na srebrzystym tle. Okno z drugiej strony wychodzi艂o na wsch贸d. Za g贸r膮 w艂a艣nie wschodzi艂o s艂o艅ce, osuwa艂o si臋 po tej skale. Winter 艣ledzi艂 drog臋 promienia w d贸艂, potem przez okno. O艣wietli艂 krzes艂o, kt贸rego zarysy widzia艂 chwil臋 wcze艣niej. Potem st贸艂, by艂 tam te偶 st贸艂. P艂on膮ce 艣wiat艂o przesuwa艂o si臋 powoli po pod艂odze, s艂o艅ce wspina艂o si臋 coraz wy偶ej na wschodnie niebo i o艣wietla艂o to miejsce, jedno z najdalej wysuni臋tych na wsch贸d w ca艂ym kraju.

Drewniana pod艂oga starego domu wygl膮da艂a teraz jak bursztyn. S艂o艅ce trafi艂o na jeden z dr膮偶k贸w 艂贸偶ka. Ga艂ka wygl膮da艂a jak cebulasta kopu艂a z jakiego艣 dalekiego kraju na wschodzie. 艢wiat艂o pad艂o na drugi s艂upek. Winter zobaczy艂 doln膮 cz臋艣膰 艂贸偶ka. Promie艅 w臋drowa艂 coraz dalej.

Wtedy zobaczy艂 m臋偶czyzn臋. Le偶a艂 na 艂贸偶ku.

Wzdrygn膮艂 si臋. Uderzy艂 czo艂em o szyb臋. B贸l w nadgarstku wr贸ci艂 z ca艂膮 si艂膮. Szyba by艂a ca艂a. Nadal przyciska艂 do niej twarz.

M臋偶czyzna patrzy艂 mu prosto w oczy.

To by艂 Jan Richardsson.

Le偶a艂 bez ruchu, jakby by艂 martwy, ale nie by艂 martwy. R臋ce mia艂 wyprostowane, trzyma艂 je wzd艂u偶 cia艂a. Mruga艂, ale nie spuszcza艂 z niego wzroku.

Musia艂 ca艂y czas tak le偶e膰 i patrze膰 na mnie. On widzia艂 mnie, a ja nie widzia艂em jego. Mia艂 nadziej臋, 偶e sobie p贸jd臋. Pewnie bym to zrobi艂, gdyby s艂o艅ce si臋 nie pokaza艂o. Powinien wiedzie膰, 偶e tej jesieni s艂o艅ce wschodzi codziennie.

Richardsson nadal si臋 nie rusza艂. Winter nie widzia艂 sznura ani kajdanek. Uni贸s艂 bol膮c膮 d艂o艅 i pomacha艂 przez okno. Drzwi. Wsta艅 i otw贸rz drzwi. W prawej r臋ce ju偶 trzyma艂 sig sauera. Richardsson poruszy艂 g艂ow膮, spojrza艂 w bok. Drzwi. Usiad艂 na 艂贸偶ku, opu艣ci艂 nogi na pod艂og臋. Wsta艂, zachwia艂 si臋 lekko, odzyska艂 r贸wnowag臋. Zn贸w popatrzy艂 na Wintera. Winter wskaza艂 na drzwi. Richardsson skin膮艂 g艂ow膮 i znikn膮艂 mu z pola widzenia. Teraz ca艂e wn臋trze by艂o o艣wietlone. Kiedy Winter odsun膮艂 twarz od okna, stwierdzi艂, 偶e zrobi艂 si臋 dzie艅. Teraz to by艂o zupe艂nie inne miejsce.

Oderwa艂 si臋 od okna. Takie mia艂 wra偶enie. Przeszed艂 cztery kroki do drzwi. W zamku co艣 szcz臋kn臋艂o. Stan膮艂 pod 艣cian膮 z pistoletem w wyci膮gni臋tej d艂oni. Drzwi si臋 otworzy艂y. Tamten sta艂 za nimi. S艂ysza艂 go z drugiej strony.

鈥 Nie rusza膰 si臋!

Ruch za drzwiami zamar艂.

鈥 Niech pan idzie prosto przed siebie 鈥 powiedzia艂 Winter.

Us艂ysza艂, jak Richardsson zaczyna i艣膰. Zobaczy艂, jak wy艂ania si臋 zza drzwi.

鈥 Niech pan si臋 nie rusza 鈥 poleci艂.

Stan膮艂 przed Richardssonem. Nie by艂 uzbrojony. Nie by艂 nawet ca艂kiem ubrany. Mia艂 na sobie brudn膮 koszul臋, p艂贸cienne spodnie i grube skarpety. Jego podbr贸dek porasta艂a nier贸wna szczecina, w艂osy mia艂 zmierzwione. Nie wygl膮da艂 na polityka.

鈥 Co pan tu robi? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 O to samo chcia艂bym zapyta膰 pana 鈥 odpar艂 Richardsson.

Winter uderzy艂 go w brzuch lew膮 r臋k膮. B贸l wystrzeli艂 do 艂okcia, jak skupione promienie s艂o艅ca. Zapomnia艂. Richardsson zachwia艂 si臋 i zrobi艂 krok w ty艂, z powrotem do drzwi. Usiad艂 na pod艂odze z nieprzyjemnym hukiem.

鈥 Skurwiel 鈥 powiedzia艂 Winter. Wszed艂 za nim do domku. Sta艂 nad nim i usi艂owa艂 opanowa膰 b贸l, przyciskaj膮c praw膮 d艂o艅 do nadgarstka. Nadal trzyma艂 w r臋ce pistolet. Richardsson uni贸s艂 r臋k臋, 偶eby si臋 zas艂oni膰.

鈥 Ju偶 nie b臋d臋 pana bi艂 鈥 o艣wiadczy艂 Winter. 鈥 Co pan tu robi?

鈥 Ja鈥 ja鈥 tu jestem.

鈥 Co pan tu robi? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

鈥 Nic nie robi臋. Zupe艂nie nic.

鈥 Jak si臋 pan tu znalaz艂?

鈥 Przyp艂yn膮艂em promem.

Sprawia艂 wra偶enie bardzo wystraszonego. Winter nie s膮dzi艂, 偶eby si臋 zgrywa艂: na wysp臋 mo偶na by艂o dotrze膰 tylko promem.

鈥 Kiedy pan przyp艂yn膮艂?

鈥 To by艂o鈥 jaki dzie艅 jest teraz鈥

鈥 Jest niedziela. Niedziela rano.

鈥 Wczoraj. Wczoraj wcze艣nie rano. A mo偶e to by艂o w pi膮tek p贸藕nym wieczorem鈥

鈥 Niech pan wstanie 鈥 powiedzia艂 Winter.

Cofn膮艂 si臋 dwa kroki. Richardsson powoli stan膮艂 na nogi.

鈥 Kto pana tu przywi贸z艂?

鈥 Ja鈥 przyjecha艂em sam.

鈥 Bzdura.

Winter zrobi艂 krok do przodu. Nadal mia艂 w d艂oni pistolet. Richardsson wygl膮da艂 tak, jakby si臋 spodziewa艂 kolejnego ciosu. Albo czego艣 gorszego. To przez moj膮 twarz. Pewnie sam bym jej w tej chwili nie rozpozna艂. Ale on mnie rozpoznaje. Nie musz臋 si臋 przedstawia膰.

鈥 Kto pana tu ukry艂? Lejon?

Richardsson nie odpowiedzia艂. Ale Winter zobaczy艂 co艣 w jego oczach.

鈥 Je艣li to Lejon, to lepiej, 偶eby si臋 pan przyzna艂. Jest ostatnim cz艂owiekiem, na kt贸rym mo偶e pan polega膰. Ju偶 zamordowa艂 Rogera Edwardsa.

Richardsson drgn膮艂. Nawet nie pr贸bowa艂 tego ukrywa膰. Mo偶na k艂ama膰 tylko do pewnej granicy. Richardsson ju偶 dawno j膮 przekroczy艂. Albo teraz, kiedy przyby艂 na wysp臋. Kiedy wr贸ci艂 do domu. Trudniej jest k艂ama膰, kiedy si臋 jest w domu.

鈥 Naprawd臋 鈥 m贸wi艂 dalej Winter 鈥 zastrzeli艂 Edwardsa.

鈥 Sk膮d wiecie?

鈥 Wiemy.

鈥 Czy鈥 z艂apali艣cie go? Lejona?

鈥 Nie. Ale w tej chwili szuka go pi臋膰dziesi臋ciu policjant贸w. A pan mo偶e nam pom贸c.

Richardsson spojrza艂 na stoj膮cy przy 艂贸偶ku sto艂ek. Le偶a艂 na nim telefon kom贸rkowy.

鈥 On jest鈥 m贸wi艂, 偶e tu przyjedzie 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

鈥 Kto? Lejon?

Richardsson skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Kiedy?

鈥 Co?

鈥 Kiedy ma przyjecha膰?

鈥 Wkr贸tce鈥 鈥 Richardsson popatrzy艂 na zegarek. 鈥 Teraz, rano.

鈥 Kiedy dzwoni艂?

鈥 W nocy.

鈥 Dlaczego ma przyjecha膰?

鈥 Ma mi pom贸c si臋 st膮d wydosta膰.

鈥 To prawda 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 Pomo偶e si臋 panu st膮d wydosta膰 na dobre. Zamorduje pana. 鈥 Winter podszed艂 jeszcze krok bli偶ej. 鈥 Jedzie tu po to, 偶eby pana zabi膰!

鈥 Sk膮d鈥 pan wie? Nie, to niemo鈥

鈥 Zleci艂 to Rogerowi Edwardsowi.

鈥 Co?

Richardsson sprawia艂 wra偶enie, jakby nagle zobaczy艂 ducha. Wpatrywa艂 si臋 w Wintera, ale widzia艂 kogo艣 innego.

鈥 Edwards nie m贸g艂 tego zrobi膰 鈥 ci膮gn膮艂 Winter. 鈥 Tak samo jak nie by艂 w stanie zamordowa膰 Sellberga.

鈥 Ale kto鈥 kto to zrobi艂?

鈥 Pan tego nie wie, panie Richardsson?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego pan uciek艂? Dlaczego pan znikn膮艂?

鈥 On powiedzia艂, 偶e tak b臋dzie najlepiej. Lejon.

鈥 M贸j Bo偶e, to cud, 偶e pan jeszcze w og贸le 偶yje.

Richardsson patrzy艂 w pod艂og臋.

鈥 Zagin膮艂 jeszcze kto艣 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 M贸j kolega Lars Bergenhem. Inspektor kryminalny z mojego wydzia艂u. Pan go zna. Lars Bergenhem. Gdzie on jest?

鈥 Nie wiem. 鈥 Richardsson nadal wpatrywa艂 si臋 w pod艂og臋. Jakby ju偶 w艂a艣ciwie nie s艂ucha艂. 鈥 Ja nie wiem.

鈥 Czy Lejon o nim m贸wi艂?

鈥 Nie.

鈥 Gdzie jest Bergenhem?

鈥 Nie wiem!

Richardsson podni贸s艂 wzrok. S艂ucha艂. Trz膮s艂 si臋.

鈥 Gdzie pan by艂, zanim pan si臋 tu znalaz艂?

鈥 Troch臋鈥 tu i tam. By艂em na innej wyspie.

鈥 Czy to Lejon panu pomaga艂?

鈥 Nie鈥 tak鈥 on mnie znalaz艂. On si臋 ze mn膮 skontaktowa艂.

鈥 Jak?

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 Dlaczego mia艂by panu pomaga膰?

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 Czy pan nie rozumie, co to znaczy, 偶e on pana umie艣ci艂 akurat tutaj!?

Richardsson potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czy kto艣 inny wie, 偶e pan tu jest? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Kto艣 inny? Niby kto?

鈥 Kto艣 z pa艅skich dawnych przyjaci贸艂.

鈥 Nie mam tu 偶adnych przyjaci贸艂.

Drzwi za plecami Wintera poruszy艂y si臋. Odwr贸ci艂 si臋. To by艂 wiatr. Drzwi kiwa艂y si臋 w t臋 i we w t臋. Teraz na dworze by艂 ranek, pocz膮tek dnia. Wida膰 by艂o g臋ste zaro艣la na zboczu wzg贸rza. Nadal by艂y zielone. Gdzie艣 z oddali dobiega艂 warkot 艂odzi. To by艂o co艣 z du偶ym motorem.

鈥 Kiedy Lejon mia艂 przyjecha膰?

鈥 Jak m贸wi艂em鈥 teraz, dzi艣 rano.

鈥 O kt贸rej?

鈥 Nie wiem.

鈥 Mia艂 przyjecha膰 sam?

鈥 Tego nie wiem.

Richardsson podszed艂 krok bli偶ej. Spojrza艂 mu w oczy.

鈥 Gdzie jest moja 偶ona? 鈥 zapyta艂. 鈥 Co si臋 z ni膮 sta艂o?

鈥 Dlaczego pan o to pyta? 鈥 Winter wytrzyma艂 jego spojrzenie. Richardsson patrzy艂 na niego rozgor膮czkowanym wzrokiem. Mo偶e mia艂 gor膮czk臋. Wygl膮da艂 na chorego. Twarz mia艂 pozbawion膮 koloru. By艂a ciemna jak pok贸j, w kt贸rym le偶a艂, kiedy on przyciska艂 czo艂o do szyby.

鈥 Dlaczego pan o to pyta? 鈥 powt贸rzy艂 Winter.

Richardsson popatrzy艂 na kom贸rk臋 na sto艂ku.

鈥 Baterie si臋 ko艅cz膮 鈥 powiedzia艂. 鈥 Nie mog臋 do nikogo zadzwoni膰.

鈥 Pa艅ska 偶ona tu dzwoni艂a?

鈥 Nie.

鈥 Dlaczego?

鈥 Ona鈥 nie wiedzia艂a. 鈥 Richardsson nadal patrzy艂 mu w oczy. 鈥 Naprawd臋. Ona o niczym nie wie. Nie chcia艂em m贸wi膰. A Lejon鈥 Lejon鈥

鈥 A Lejon co? 鈥 dopytywa艂 si臋 Winter.

鈥 Czy on鈥 o Bo偶e! Czy on jej co艣 zrobi艂? I dzieciom!?

Richardsson wygl膮da艂, jakby jego umys艂 zn贸w zacz膮艂 pracowa膰, jakby szok min膮艂.

Teraz sobie przypomni, pomy艣la艂 Winter.

鈥 Nie 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Nie mo偶e jej ju偶 nic zrobi膰.

鈥 Sk膮d pan to wie?

鈥 Bo ona jest u nas 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

鈥 U was? Dlaczego?

Winter nie odpowiedzia艂. Richardsson czeka艂 na odpowied藕. Sta艂 teraz tu偶 przed nim. Winter czu艂 kwa艣ny zapach jego niemytego cia艂a.

鈥 Nie wie pan? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Co mam wiedzie膰? Co takiego?

Wtedy Winter zrozumia艂, 偶e naprawd臋 nie ma poj臋cia. 呕e Richardsson nadal o wielu rzeczach nie wie. Ale wie o wielu innych. O tym, co zrobi艂. O tym, czego jest winien. O tym, co by艂o powodem tego wszystkiego, co dzieje si臋 teraz, w tera藕niejszo艣ci. Co jest jego wielk膮 win膮. Nie ma czasu przesz艂ego. To si臋 dzieje tutaj. Teraz. Czas zosta艂 w tym teraz uwi臋ziony i Winter nie zamierza艂 go wypuszcza膰. Wszystko zesz艂o si臋 w jednym czasie o tym poranku, ostatnim poranku.

鈥 Co mam wiedzie膰? 鈥 powt贸rzy艂 Richardsson, tym razem g艂o艣niej.

鈥 Pa艅ska 偶ona zastrzeli艂a Sellberga 鈥 wyja艣ni艂 Winter.

鈥 Nie!

Z twarzy Richardssona znikn臋艂y wszystkie kolory. Jakby spad艂a z niej cieniutka maska.

鈥 Nie! To nie mo偶e鈥 to nieprawda!

鈥 Nie k艂ami臋 w takich sprawach 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Bo偶e! Wielki Bo偶e! O Jezusie! Jezu Chryste! 鈥 Richardsson osun膮艂 si臋 na kolana. Zwraca艂 si臋 teraz do Boga. B贸g go nie s艂ucha艂. Na to by艂o za p贸藕no. Mo偶e zawsze by艂o za p贸藕no. Winter wiedzia艂, 偶e Richardsson zosta艂 cz艂onkiem wsp贸lnoty po opuszczeniu wyspy. Tam nie wierzy艂 ju偶 w Boga, jak zreszt膮 wi臋kszo艣膰 ludzi.

鈥 Jezu! Jezu! 鈥 wykrzykiwa艂 nieustannie. Imi臋 odbija艂o si臋 od 艣cian ma艂ego pokoju. 鈥 Jezusie!

鈥 Zrobi艂a to za brata 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 On nie m贸g艂 tego zrobi膰. Wi臋c za艂atwi艂a to za niego. 鈥 Winter te偶 przykl臋kn膮艂. Podpar艂 si臋 bol膮c膮 r臋k膮. B贸l zn贸w ogarn膮艂 ca艂e rami臋. Ale d艂o艅 nadal trzyma艂 na pod艂odze. Pr贸bowa艂 uchwyci膰 spojrzenie Richardssona. 鈥 Zrobi艂a to dla Rogera. I dla pana.

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 Dla pana, panie Richardsson! Zabi艂a cz艂owieka z pa艅skiego powodu.

Richardsson podni贸s艂 wzrok znad swoich splecionych d艂oni. Nadal kl臋cza艂.

鈥 Z powodu pa艅skiej winy 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Co to by艂a za wina, panie Richardsson? Na czym polega艂a? Twoja wina, Richardsson? Wina Rogera. Wina Sellberga.

鈥 Nie, nie. 鈥 To brzmia艂o jak j臋k. Richardsson wygina艂 d艂onie, jakby chcia艂 je sple艣膰 w wieczny u艣cisk, modlitw臋 do Boga na zawsze. 鈥 Nie, nie, nie!

鈥 Niech pan m贸wi, panie Richardsson. Niech pan opowiada. Niech pan opowie wszystko tu i teraz! Co zrobili艣cie? Co zrobili艣cie z Beatrice Kolland?

鈥 NIE!

To by艂 ryk. Przedar艂 si臋 obok Wintera i wypad艂 drzwiami. Winter poczu艂 podmuch wiatru. Nagle Richardsson z艂apa艂 go za ramiona. Rozpl贸t艂 palce z modlitewnego gestu. B枚nek盲llan, 殴r贸d艂o Modlitwy, pomy艣la艂 Winter. To tutaj. W tej chwili. Usi艂owa艂 si臋 oswobodzi膰. Palce Richardssona g艂臋boko wbi艂y mu si臋 w ramiona. W lewym czu艂 silny b贸l.

鈥 NIE!

Telefon na sto艂ku odezwa艂 si臋 ostrym d藕wi臋kiem. Zabrzmia艂o to jak wystrza艂 z pistoletu.


44


KRZYK RICHARDSSONA BRZMIA艁 TAK, jakby dobywa艂 si臋 z przepa艣ci, ale telefon zabrzmia艂 jeszcze bardziej szokuj膮co. Richardsson spojrza艂 na niego, jakby chcia艂 go uciszy膰 wzrokiem. Spojrza艂 na Wintera.

鈥 To on 鈥 stwierdzi艂 Winter. 鈥 To Lejon.

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 To on panu da艂 t臋 kom贸rk臋, prawda?

Richardsson skin膮艂 g艂ow膮.

Kom贸rka zadzwoni艂a znowu. Dzwonek brzmia艂 jak ryk samolotu podchodz膮cego do l膮dowania. Albo jak motor贸wka przybijaj膮ca do pomostu. Do pomostu Br盲nn枚. Winter chwil臋 wcze艣niej s艂ysza艂 silnik motor贸wki. Teraz nie by艂o go s艂ycha膰. Morderca by艂 w drodze. Na szczyt g贸ry. Winter czu艂, 偶e pistolet dotyka jego 偶eber. Ch艂odna stal. Pomy艣la艂 o srebrze, o morzu tam, w dole. Cia艂o mia艂 gor膮ce, osi膮gn臋艂o temperatur臋 wrzenia.

鈥 Odebra膰 鈥 nakaza艂 Winter. 鈥 Musi pan odebra膰. Odebra膰 telefon.

鈥 Dlaczego?

鈥 呕eby my艣la艂, 偶e wszystko jest normalnie 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Nic nie jest normalne.

鈥 Odbierz!

Richardsson drgn膮艂. Na kolanach przysun膮艂 si臋 do sto艂ka. Wygl膮da艂o to jak jaki艣 religijny rytua艂. Oczyszczaj膮cy obrz臋d. Oczyszcza艂 pod艂og臋 kolanami i w ten spos贸b pr贸bowa艂 oczy艣ci膰 siebie samego. Jego kolana zostawi艂y na pod艂odze 艣lad. Od dziesi膮tk贸w lat zbiera艂 si臋 tu kurz. Winter czu艂 go w nosie. Kilka razy o ma艂o nie kichn膮艂. Potem to mija艂o. Kurz wylatywa艂 przez otwarte drzwi. Winter wyjrza艂 na zewn膮trz. Ca艂y 艣wiat by艂 niedzielnym porankiem. Teraz ju偶 na pewno. S艂o艅ce by艂o wsz臋dzie. Pojawi艂y si臋 nawet cienie. Widzia艂 cie艅 dachu, pod kt贸rym sta艂. Ten cie艅 padnie na morderc臋, kiedy nadejdzie z do艂u.

鈥 Halo? Halo?

S艂ysza艂 za sob膮 g艂os Richardssona.

鈥 Halo?

Odwr贸ci艂 si臋.

鈥 Roz艂膮czy艂 si臋 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

Kom贸rka zadzwoni艂a jeszcze raz.

鈥 Halo?

Winter s艂ysza艂 g艂os. Brzmia艂 jak silnik. Nie by艂o s艂贸w, tylko szum: wznosi艂 si臋 i opada艂.

鈥 Jestem tutaj 鈥 m贸wi艂 Richardsson do telefonu. Potem s艂ucha艂. 鈥 Spa艂em. 鈥 Zn贸w s艂ucha艂. 鈥 Jestem鈥 wyczerpany. 鈥 S艂ucha艂. 鈥 Okej. 鈥 S艂ucha艂. 鈥 Otworz臋.

Od艂o偶y艂 kom贸rk臋 na sto艂ek, jakby parzy艂a go w d艂o艅. Popatrzy艂 na Wintera.

鈥 On tu idzie. Jest na dole, przy przystani.

鈥 Sam?

鈥 Nic o tym nie m贸wi艂.

Winter spojrza艂 na zegarek. Za p贸艂 godziny 艂贸d藕 stra偶y przybrze偶nej przybije do wyspy. Wyj膮艂 portfel, znalaz艂 numer i wystuka艂 go.

Nie by艂o sygna艂u.

Wybra艂 numer Ringmara. Nic. Halders. Te偶 nic. Do domu. Zn贸w nic.

Richardsson ca艂y czas mu si臋 przygl膮da艂.

鈥 Tutaj trudno z艂apa膰 zasi臋g 鈥 powiedzia艂. 鈥 To chyba przez t臋 ska艂臋 za domem. Nie da si臋 nigdzie dodzwoni膰.

鈥 Ach tak, a do kogo w takim razie pan dzwoni艂?

鈥 Do Lejona.

鈥 Kiedy?

鈥 Kiedy鈥 kiedy si臋 tu znalaz艂em. Kiedy鈥 on pojecha艂.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie鈥 powiedzia艂, jak d艂ugo mam tu by膰.

鈥 Pan k艂amie 鈥 powiedzia艂 Winter. Podszed艂 do niego krok bli偶ej. 鈥 To nies艂ychanie wa偶ne, 偶eby mi pan wszystko powiedzia艂, panie Richardsson. Zaraz tu b臋dzie morderca. Chce pana zabi膰. B臋dzie pr贸bowa艂 zabi膰 mnie. Nie mog臋 zadzwoni膰 po pomoc. 鈥 Spojrza艂 mu w oczy. 鈥 Do kogo pan dzwoni艂?

鈥 Do鈥 znajomego.

鈥 Znajomego? Do kogo?

Richardsson milcza艂.

鈥 Gdzie?

鈥 Tutaj鈥

鈥 Tutaj? Na tej wyspie? Dzwoni艂 pan do kogo艣 z wyspy?

Richardsson skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 M贸wi艂 pan, 偶e jest na Br盲nn枚?

Richardsson nie opowiedzia艂. Wygl膮da艂, jakby nas艂uchiwa艂 krok贸w. Ale nie us艂ysz膮 krok贸w. W najlepszym razie zobacz膮, 偶e kto艣 si臋 zbli偶a. Ale Lejon mo偶e mie膰 w艂asn膮 艣cie偶k臋 do domu. Mo偶e zsunie si臋 po skalnej 艣cianie z ty艂u. Mo偶e nadci膮gnie z najmniej spodziewanej strony.

鈥 Kto wie, 偶e pan tu jest, panie Richardsson?

鈥 Boris.

鈥 Boris? Kto to taki?

鈥 On jest鈥 ko艣cielnym.

鈥 Boris? Nazywa si臋 Boris Hjelm. W艂a艣nie. Rozmawia艂em z nim. Co mu pan powiedzia艂?

鈥 Nic.

鈥 Nic? Dzwoni pan po trzydziestu latach i nie m贸wi nic?

鈥 Powiedzia艂em tylko, 偶e tu jestem.

鈥 Dlaczego?

鈥 Nie wiem. Mo偶e si臋 ba艂em. Ba艂em si臋!

鈥 Co powiedzia艂? Co Boris powiedzia艂?

鈥 Nie鈥 m贸wi艂 du偶o. On nigdy du偶o nie m贸wi. Co tu by艂o do gadania.

鈥 Czy on tu by艂?

鈥 Nie.

鈥 A ma przyj艣膰?

鈥 Nie鈥 nie m贸wili艣my o tym.

鈥 M贸wi艂 mu pan o Lejonie?

鈥 Nie. Ja chcia艂em tylko鈥 偶eby kto艣 wiedzia艂, 偶e tu jestem.

鈥 Ma pan numer tego telefonu? 鈥 Winter kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 kom贸rki.

鈥 Nie. Nie mia艂em odwagi.

Winter zn贸w wyjrza艂 przez otwarte drzwi. M贸g艂 wyj艣膰 na s艂o艅ce, wej艣膰 na szczyt g贸ry i spr贸bowa膰 艂apa膰 sygna艂. M贸g艂 sta膰 na wierzcho艂ku i wymachiwa膰 r臋kami, jak semafor dla statk贸w w dole. Ale nie wyszed艂by z tego ca艂o. Za kilka minut b臋dzie tu Lejon. Wype艂znie z d偶ungli albo si臋 w niej schowa. Jak prawdziwy lew, tak si臋 przecie偶 nazywa, Lejon to lew. Ale lwy chyba nie 偶yj膮 w d偶ungli? Ich domem jest sawanna. To nie tutaj. To nie jest naturalne 艣rodowisko Lejona. To nie jest miejsce dla nikogo, pomy艣la艂. To niedobre miejsce. Ta g艂臋bia. Pomy艣la艂 o jeziorku. To gr贸b. Zn贸w o tym pomy艣la艂.

Gr贸b.

Spojrza艂 na Richardssona. Dla niego pobyt tutaj musia艂 by膰 m臋k膮. W艂a艣nie tutaj. Blisko grobu. Czy tak by艂o? Czy by艂 blisko grobu?

鈥 Dlaczego tutaj? 鈥 zapyta艂 Winter.

Richardsson nie odpowiedzia艂. Gapi艂 si臋 na drzwi. Ca艂y czas by艂y otwarte. Winter podszed艂 i zamkn膮艂 je. Potem stan膮艂 przy najbli偶szym oknie, pod 艣cian膮. Cie艅 pada艂 w drug膮 stron臋. Gdyby mia艂 szcz臋艣cie, nikt by go z zewn膮trz nie zauwa偶y艂.

鈥 Dlaczego akurat ten dom? Dlaczego tutaj?

Richardsson potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. To najgorsza z mo偶liwych odpowiedzi. Na po艂udniu Indii oznacza tak. W innych krajach nie. W艂a艣ciwie mo偶e znaczy膰 wszystko pomi臋dzy.

鈥 Do kogo nale偶y ten dom? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Tego nie wiem.

鈥 Czy Lejon go kupi艂? Do niego nale偶y?

鈥 Nie wiem.

鈥 Kiedy pan by艂 m艂ody, panie Richardsson. Kiedy mieszka艂 pan na wyspie. Do kogo wtedy nale偶a艂?

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 Czy to by艂 wasz dom? Nale偶a艂 do pa艅skiej rodziny?

Richardsson powoli skin膮艂 g艂ow膮. Mo偶e to by艂o greckie nie. Winter mia艂 to gdzie艣. Teraz ju偶 wiedzia艂.

鈥 Czy Lejon wie?

鈥 Tego鈥 nie powiedzia艂. Nie wiem.

Richardsson nagle rozejrza艂 si臋 po ca艂ym pokoju, jakby go widzia艂 po raz pierwszy. Ale to nie by艂 pierwszy raz. To by艂 jeden z wielu razy. To mia艂 by膰 ostatni raz. Richardsson o tym wiedzia艂. Cokolwiek si臋 stanie, to b臋dzie ostatni raz.

A co si臋 tu sta艂o przedostatnim razem? Co艣 si臋 sta艂o w tym pokoju. To nie tylko Sandvik, Husvik, morze, kolonie. To by艂o tutaj. W tej piekielnej ruderze. G贸ra. Jeziorko. D偶ungla. Wtedy te偶 by艂a tu d偶ungla. To by艂a prastara puszcza.

Lejon wiedzia艂 o tym. Wiedzia艂, co tu si臋 sta艂o. Albo si臋 domy艣la艂. Przywi贸z艂 tu Richardssona. Mo偶e zamierza艂 te偶 przywie藕膰 Edwardsa. Doprowadzi膰 do spotkania Edwardsa z Richardssonem. To nie mia艂o by膰 ich pierwsze spotkanie. Ale straci艂 cierpliwo艣膰. Co艣 si臋 sta艂o. Tym czym艣 by艂 Lars Bergenhem. Kiedy pomy艣la艂 o Larsie, poczu艂 nag艂e uk艂ucie b贸lu nad lewym okiem. Jakby b贸l z lewego ramienia zaw臋drowa艂 do g艂owy. Czu艂, 偶e zbli偶a si臋 艂agodna fala b贸lu. Jeszcze powolna, jak szum morza na pla偶y. To nie z powodu Larsa. To stres, kt贸ry si臋 nawarstwia艂 przez ostatni膮 dob臋. Napi臋cie. Brak snu. Brak jedzenia, picia. Wszystkiego. Czu艂, 偶e zbli偶a si臋 atak. Zamkn膮艂 oczy. Fala zala艂a go ca艂ego. Uderzy艂a o brzeg, kt贸ry teraz by艂 zrobiony ze ska艂, to nie by艂 mi臋kki piasek. Zn贸w by艂 w stanie oddycha膰. Domy艣li艂 si臋, 偶e Richardsson mu si臋 przygl膮da. Otworzy艂 oczy.

鈥 Co si臋 dzieje? 鈥 zapyta艂 Richardsson.

鈥 To nic takiego.

鈥 殴le si臋 pan czuje? Nie wygl膮da pan dobrze.

鈥 Czuj臋 si臋 艣wietnie. 鈥 Winter zn贸w wyjrza艂 przez okno. Nic si臋 nie porusza艂o. Fala w jego g艂owie czeka艂a. Znieruchomia艂a na chwil臋. 鈥 Czuj臋 si臋 艣wietnie. 鈥 Odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do Richardssona.

鈥 Jak pan my艣li, dlaczego Lejon akurat tu pana przywi贸z艂? Tutaj umie艣ci艂?

鈥 Nie wiem.

鈥 Wie pan! Odpowiedz, do cholery!

Kolejna fala zala艂a mu czaszk臋 jak beton. Na kilka sekund zupe艂nie go obezw艂adni艂a. O ma艂o nie straci艂 r贸wnowagi. Pr贸bowa艂 si臋 czego艣 z艂apa膰, pr贸bowa艂 z艂apa膰 si臋 艣ciany. Nie uda艂o mu si臋. Lecia艂 w d贸艂. Pod艂oga by艂a tak daleko. Pr贸bowa艂 si臋 podeprze膰 lew膮 r臋k膮. AAUUU! Dwa rodzaje b贸lu zderzy艂y si臋 w jego ciele. Przed oczami zrobi艂o mu si臋 czerwono. Md艂o艣ci szarpn臋艂y jego 偶o艂膮dkiem. Stara艂 si臋 oddycha膰. Oddycha艂 ci臋偶ko. Usi艂owa艂 nie zwymiotowa膰. Czu艂 pod sob膮 pod艂og臋. Zn贸w z艂apa艂 si臋 艣ciany.

Wsta艂. Otworzy艂 oczy. 艁zy pali艂y go pod powiekami. Jak s艂ona woda, jakby nurkowa艂 w morzu.

鈥 Na Boga! 鈥 zawo艂a艂 Richardsson. 鈥 Pan jest chory.

Winter potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Teraz on to zrobi艂. Chcia艂 zaprzeczy膰, ale to by艂o potwierdzenie.

鈥 Pan si臋 musi po艂o偶y膰 鈥 powiedzia艂 Richardsson.

W艂a艣ciwy cz艂owiek na w艂a艣ciwym miejscu, pomy艣la艂 Winter. W艂a艣ciwy chory we w艂a艣ciwym momencie. Lejon m贸g艂 w tej chwili przy艂o偶y膰 mu luf臋 do czo艂a, a jego tylko by ucieszy艂 dotyk ch艂odnej stali.

鈥 To鈥 to przejdzie 鈥 wydusi艂 i opar艂 si臋 o 艣cian臋 praw膮 r臋k膮. Lewa do niczego si臋 nie nadawa艂a. Mo偶e mia艂 z艂amany nadgarstek. Pr贸bowa艂 kilka razy.

Pr贸bowa艂 obserwowa膰, co si臋 dzieje za oknem. To by艂o kilka osobnych miejsc. Zn贸w zamkn膮艂 na chwil臋 oczy. Widzia艂 wszystko ostrzej. Wszystkie te miejsca zla艂y si臋 w jedno. By艂o cicho, cudowny jesienny dzie艅. Ro艣linno艣膰 otacza艂a ich z ka偶dej strony. Zakl臋te miejsce, w kt贸rym nic w przyrodzie nie umiera. Mia艂 nadziej臋, 偶e dotyczy to r贸wnie偶 jego.

Wbi艂 wzrok w Richardssona.

鈥 Co si臋 tu sta艂o?

Richardsson patrzy艂 na niego, jakby za chwil臋 zn贸w mia艂 pa艣膰 na pod艂og臋.

鈥 Co Lejon panu powiedzia艂?

Richardsson nie patrzy艂 na niego. Patrzy艂 ponad nim, przez okno. Ca艂y zesztywnia艂, jego twarz te偶 znieruchomia艂a. Potem podni贸s艂 r臋k臋 i wskaza艂 przed siebie. Winter spokojnie odwr贸ci艂 si臋 do okna.

Jacob Ademar powoli szed艂 mi臋dzy drzewami.


45


RICHARDSSON STA艁 OBOK WINTERA. Wydziela艂 ostry zapach. To by艂 raczej strach ni偶 brak higieny. Winter rozpoznawa艂 ten zapach, ten od贸r, ale nigdy wcze艣niej nie czu艂 go tak wyra藕nie.

Wo艅 strachu wypiera艂a z jego g艂owy b贸l. Jakby b贸l z niego opada艂, wsi膮ka艂 w czerwon膮 pod艂og臋. Przera偶enie drugiego cz艂owieka 艂agodzi migren臋. Mo偶e powinien opowiedzie膰 o tym innym ludziom cierpi膮cym na migren臋. On na ni膮 nie cierpia艂. Widzia艂 Ademara. Pisarz rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony jak my艣liwy. Sta艂 bez ruchu, jakby nas艂uchiwa艂. Odwr贸ci艂 si臋, spojrza艂 tam, sk膮d przyszed艂. Za nim by艂o wida膰 tylko dzik膮 ro艣linno艣膰.

鈥 Czy pan go zna? 鈥 zapyta艂 Winter.

Richardsson nie odpowiedzia艂. Winter nie by艂 pewien, czy patrzy na Ademara. Richardsson zachowywa艂 si臋 tak samo jak Ademar. Rozgl膮da艂 si臋 na wszystkie strony, jakby Ademar mia艂 by膰 tylko zwiadowc膮.

鈥 Musz臋 wiedzie膰, czy pan go zna 鈥 szepn膮艂 Winter.

鈥 Nie, nie znam go. Kto to jest?

W tej chwili Ademar patrzy艂 prosto w okno. Sta艂 w ca艂kowitym bezruchu, jakby co艣 zobaczy艂, jaki艣 ruch.

鈥 On nas widzi 鈥 powiedzia艂 Richardsson i zadr偶a艂. Winter z艂apa艂 go za rami臋 lew膮 r臋k膮. Czu艂 b贸l w uszkodzonym nadgarstku, przypominaj膮cy b贸l migrenowy. Pulsowa艂 w lewej cz臋艣ci cia艂a, ale mimo to Winter nie rozlu藕nia艂 u艣cisku. W prawej r臋ce trzyma艂 pistolet. Richardsson najwyra藕niej odzyskiwa艂 r贸wnowag臋. To nie mog艂a by膰 gra. Nic, co robi艂, nie by艂o gr膮. Wcze艣niej Winter zastanawia艂 si臋, czy go nie przywi膮za膰, ale nie znalaz艂 nic, co by si臋 do tego nadawa艂o. M贸g艂by go jeszcze zakneblowa膰. Ale na to i tak nie by艂o czasu. A teraz liczy艂 si臋 tylko Ademar, tam, w lesie. I to, co nadchodzi艂o w 艣lad za nim.

Winter wzi膮艂 do r臋ki kom贸rk臋. By艂a martwym przedmiotem. K膮tem oka zarejestrowa艂 ruch.

Szyba rozprysn臋艂a si臋 na kawa艂ki.

Us艂ysza艂 strza艂, zanim zobaczy艂 p臋kaj膮ce okno. Nie ca艂e, kula za艂atwi艂a g贸rn膮 po艂ow臋. Poczu艂 na twarzy zimny podmuch. Widzia艂 wiatr poruszaj膮cy si臋 w ga艂臋ziach niemal martwej brzozy za Ademarem. Pisarz wygl膮da艂 jak 偶ywy znak zapytania. Jego usta si臋 porusza艂y. Jakby szuka艂 s艂贸w, tych, kt贸rych mu brakowa艂o. Pisarz pozbawiony s艂贸w. Gapi艂 si臋 na rozbit膮 szyb臋. Potem spojrza艂 za siebie.

Wszystko to sta艂o si臋 w u艂amku sekundy.

鈥 Padnij! 鈥 krzykn膮艂 Winter. 鈥 Na pod艂og臋.

Richardsson pad艂 na pod艂og臋. Winter nadal sta艂, przyci艣ni臋ty do 艣ciany. Widzia艂 po艂ow臋 przestrzeni za oknem. Usi艂owa艂 dojrze膰 co艣 za Ademarem. Nic si臋 nie rusza艂o.

Kolejny strza艂!

Kula 艣wisn臋艂a przez wybite okno, przelecia艂a przez pok贸j, rozbi艂a szyb臋 w oknie naprzeciwko i od艂upa艂a kawa艂ek skalnej 艣ciany. Winter widzia艂 to wszystko po kolei. Jak na zwolnionym filmie.

鈥 Bo偶e, Bo偶e 鈥 s艂ysza艂 lamenty rozp艂aszczonego na pod艂odze Richardssona. Spojrza艂 w d贸艂. Richardsson chyba zamierza艂 si臋 podnie艣膰, 偶eby ukl臋kn膮膰.

鈥 Niech pan le偶y!

B贸g ci teraz nie pomo偶e, my艣la艂 Winter. Nie pomo偶e nam. Teraz tylko my sami mo偶emy sobie pom贸c. Ale jak? Rozejrza艂 si臋 szybko. W pokoju nie by艂o nic, czego m贸g艂by u偶y膰. Cztery bezwarto艣ciowe 艣ciany, dwa rozwalone okna. Zamkni臋te drzwi, to wszystko. Lejon m贸g艂 si臋 prze艣lizn膮膰 mi臋dzy tyln膮 艣cian膮 domu a ska艂膮 i otworzy膰 ogie艅 przez rozbite okno. M贸g艂 nadal strzela膰 od frontu. Mo偶e wcale nie by艂 sam. To by艂 Lejon, to nie m贸g艂 by膰 nikt inny. To by艂o obl臋偶enie. To by艂o szale艅stwo. Jak ja si臋 tu znalaz艂em? Jak Ademar w tym wyl膮dowa艂? Nadal go widzia艂. Ademar nadal sta艂 na polanie jak skamienia艂y. Jak statua. O艣wietlony s艂o艅cem wygl膮da艂, jakby by艂 pokryty warstewk膮 z艂ota. Z艂otych listk贸w. Wygl膮da艂, jakby czeka艂 na kolejny strza艂, kt贸ry trafi go w plecy.

鈥 Winter!

Najpierw pomy艣la艂, 偶e to Ademar go zawo艂a艂. Ale Ademar odwr贸ci艂 si臋, 偶eby zobaczy膰, sk膮d dobiega g艂os. Popatrzy艂 w d偶ungl臋. Winter nie widzia艂 za nim nikogo.

鈥 Winter! Wiem, 偶e tam jeste艣!

To by艂 g艂os Lejona.

鈥 Rzu膰 bro艅!

鈥 To on! 鈥 powiedzia艂 Richardsson. Le偶a艂 na pod艂odze i patrzy艂 w g贸r臋. 鈥 On nas zastrzeli! Niech pan nie oddaje broni!

W takim razie oddam j膮 tobie, pomy艣la艂 Winter. Ale to by nie by艂o dobre rozwi膮zanie. Richardsson by si臋 nie sprawdzi艂 podczas wymiany ognia.

鈥 Ja rzuci艂em bro艅! 鈥 zawo艂a艂 Lejon. 鈥 Ju偶 zrobi艂a, co do niej nale偶a艂o!

Winter usi艂owa艂 si臋 zorientowa膰, sk膮d dobiega g艂os. Ale widzia艂 tylko po艂ow臋 sceny.

鈥 Czego chcesz?! 鈥 zawo艂a艂.

Richardsson drgn膮艂, kiedy us艂ysza艂 jego g艂os. Zabrzmia艂 w pokoju jak wystrza艂 z pistoletu. Winter czu艂 w r臋ce ci臋偶ar broni. Jedyne zabezpieczenie. Ale nie by艂 pewien, czy to wystarczy. My艣la艂 o 艂odzi stra偶y przybrze偶nej. Powinna w艂a艣nie przybija膰 do pomostu Br盲nn枚. Mo偶e za p贸藕no, ju偶 po strza艂ach. Kiedy pracuje silnik, na 艂odzi mo偶na ich nie us艂ysze膰. Co zrobi膮, je艣li si臋 nie zjawi? B臋d膮 czeka膰? Zadzwoni膮 po posi艂ki? Zejd膮 na l膮d, 偶eby go szuka膰? Wspinaczka w g贸r臋 B枚nek盲llan mo偶e troch臋 potrwa膰. Pewnie najpierw zajm膮 si臋 reszt膮 wyspy. Sandviksdalen. Prawdopodobnie w艂a艣nie tam b臋d膮 si臋 go spodziewa膰. Tam, gdzie kiedy艣 sta艂 o艣rodek kolonijny.

鈥 Winter! Jak tam!? 鈥 zawo艂a艂 Lejon. 鈥 Jak si臋 macie!?

Winter nie odpowiedzia艂. Przykl臋kn膮艂, a potem ostro偶nie przesun膮艂 si臋 pod oknem na drug膮 stron臋. Zobaczy艂 jaki艣 ruch za grubym pniem drzewa. Co艣 tam mign臋艂o. To mog艂o by膰 rami臋, a mo偶e ga艂膮藕 poruszaj膮ca si臋 na wietrze. Wia艂o troch臋 mocniej. S艂o艅ce nadal 艣wieci艂o, jak tylko mog艂o, a niebo ci膮gle by艂o idiotycznie niebieskie. Ale wiatr przybra艂 na sile. Winter pomy艣la艂 o 偶aglach. Przypomnia艂 sobie, jak sam jako m艂ody ch艂opak p艂ywa艂 偶agl贸wk膮. P艂ywa艂 po tej cie艣ninie. Latem 1975 roku. Czy to t臋dy p艂yn膮艂? Czy to tutaj ta przygoda mia艂a si臋 sko艅czy膰? Ademar nadal si臋 nie rusza艂, sta艂 jak g艂az na 艣rodku polany. Schwytany pomi臋dzy. Czy to tak mia艂a si臋 zako艅czy膰 jego ksi膮偶ka?

Winter spojrza艂 w d贸艂, na Richardssona. Jak on si臋 czu艂? Jak si臋 mamy? Ca艂kiem nie藕le, je艣li wzi膮膰 pod uwag臋 okoliczno艣ci. Spojrza艂 w g贸r臋. Mieli dach nad g艂ow膮. Wyjrza艂 przez okno. 呕yli. By艂 pi臋kny jesienny dzie艅. Powietrze by艂o rze艣kie. Czu艂 je przez naje偶one od艂amkami okno. Powietrze nios艂o zapach soli i morza. S贸l morska, m艂ode ziemniaki z mas艂em i koperkiem, przemkn臋艂o mu przez my艣l w p贸艂 sekundy. Ale to nie by艂 sezon na m艂ode ziemniaki. Chc臋 to prze偶y膰 jeszcze raz w ziemskim 偶yciu, pomy艣la艂. M艂ode ziemniaki ze 艣ledziem, do tego setka w贸dki. Ten bandyta, tam, za oknem, w tym mi nie przeszkodzi. Nie zamierzam umiera膰, w ka偶dym razie nie przed czerwcem przysz艂ego roku.

鈥 DOBRZE! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 MAM SI臉 DOBRZE!

Mo偶e to si臋 ponios艂o a偶 do przystani. 呕eby tylko nie wzi臋li tego dos艂ownie. Poczu艂 艂upni臋cie w g艂owie. Za g艂o艣no krzycza艂. Bo偶e, je艣li istniejesz, pozw贸l mi zachowa膰 zdrowie przez najbli偶sz膮 godzin臋. Potem mog臋 p贸j艣膰 do szpitala. Pozwol臋 zrobi膰 ze sob膮 wszystko.

鈥 To dobrze! 鈥 odkrzykn膮艂 Lejon. 鈥 Tak powinno by膰.

Winter podejrzewa艂, 偶e gangster stoi za pniem drzewa. Musia艂 si臋 tam przedosta膰, kiedy on pe艂za艂 pod oknem. Mo偶e widzia艂 cie艅. S艂o艅ce przesun臋艂o cie艅 w jego stron臋.

鈥 Nie mam z tob膮 nic do za艂atwienia, Winter! 鈥 zawo艂a艂 Lejon. 鈥 Mo偶esz odej艣膰, kiedy zechcesz.

鈥 Co chcesz przez to powiedzie膰?! 鈥 odkrzykn膮艂 Winter.

鈥 Po prostu odejd藕. Chc臋 si臋 tylko spotka膰 z moim starym przyjacielem Richardssonem. Czeka艂 na mnie. Chc臋 mu pom贸c si臋 st膮d wydosta膰.

Pom贸c mu si臋 st膮d wydosta膰. To m贸wi艂 szaleniec. Winter spojrza艂 na Richardssona. Odczo艂ga艂 si臋 od okna. Siedzia艂 pod p贸艂nocn膮 艣cian膮. Kiedy us艂ysza艂 swoje nazwisko, podni贸s艂 wzrok.

鈥 Po prostu spadaj st膮d, Winter! 鈥 zawo艂a艂 Lejon.

鈥 Nie ma tak 艂atwo, Lejon 鈥 odpar艂 Winter.

鈥 Dlaczego? Obiecuj臋, 偶e nic ci si臋 nie stanie.

鈥 Tu si臋 nikomu nic nie stanie, Lejon.

鈥 W艂a艣nie o tym ca艂y czas m贸wi臋!

鈥 Najlepiej b臋dzie, je艣li to ty natychmiast wr贸cisz do miasta 鈥 zawo艂a艂 Winter.

鈥 Nie, to nie b臋dzie najlepsze!

鈥 To co b臋dzie najlepsze?

鈥 Ju偶 m贸wi艂em! To ty wr贸cisz do miasta, Winter!

鈥 Zabior臋 ze sob膮 Richardssona! 鈥 krzykn膮艂 Winter. 鈥 I Ademara.

鈥 Ademar nie chce z tob膮 jecha膰!

Winter popatrzy艂 na Ademara. Dlaczego on, u diab艂a, ci膮gle tam sta艂? Dlaczego nie skorzysta艂 z okazji, 偶eby si臋 gdzie艣 schroni膰? Dlaczego nie pr贸bowa艂?

鈥 Mog臋 go zapyta膰! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Sam zapytam Ademara.

鈥 Jacob i ja jeste艣my tutaj, 偶eby doko艅czy膰 robot臋! 鈥 odkrzykn膮艂 Lejon. 鈥 Mamy ksi膮偶k臋 do doko艅czenia!

鈥 Gdzie jest Bergenhem?! 鈥 zawo艂a艂 Winter.

Nie dosta艂 odpowiedzi. Ademar nadal sta艂 w tym samym miejscu. Wygl膮da艂 jak niewidomy, jakby wola艂 nic nie widzie膰 ani nie s艂ysze膰.

鈥 Co si臋 sta艂o z Bergenhemem? 鈥 pyta艂 dalej Winter. 鈥 Z moim koleg膮. Gdzie on jest?

鈥 Do艣膰 tego, Winter. Tu chodzi o ciebie. To ty masz sobie st膮d i艣膰.

鈥 Co z nim zrobi艂e艣? Z Bergenhemem?

Lejon nie odpowiedzia艂.

鈥 Co zrobimy? 鈥 Winter us艂ysza艂 g艂os Richardssona. 鈥 Co pan zrobi?

鈥 Czekamy 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 To jedyne, co mo偶emy w tej chwili robi膰.

鈥 Czekamy na co?

鈥 A偶 kto艣 tu przyjdzie. 鈥 Popatrzy艂 na Richardssona. 鈥 Pa艅ski kolega Boris. Ko艣cielny. Czy on mo偶e tu przyj艣膰?

鈥 Nie鈥

鈥 Dlaczego nie?

鈥 Bo ja鈥 tak mu powiedzia艂em, 偶eby tu nie przychodzi艂.

鈥 Musimy to przeci膮ga膰 鈥 powiedzia艂 Winter. 鈥 Zyska膰 na czasie. Rozmawia膰 z nim.

鈥 Mo偶e ju偶 nie b臋dzie chcia艂 rozmawia膰 鈥 odpar艂 niepewnie Richardsson.

鈥 Oni zawsze chc膮 鈥 stwierdzi艂 Winter. A potem zawo艂a艂: 鈥 Dlaczego zabi艂e艣 Edwardsa?

Nie dosta艂 odpowiedzi.

鈥 Dlaczego go zabi艂e艣?

鈥 Nie chcia艂 ju偶 w tym uczestniczy膰 鈥 odezwa艂 si臋 Lejon. Brzmia艂 teraz inaczej, jakby nagle sta艂 si臋 kim艣 innym. Jego g艂os by艂 wy偶szy, jakby bardziej spi臋ty. 鈥 Nie chcia艂 w tym siedzie膰 do ko艅ca!

鈥 Do jakiego ko艅ca? 鈥 zawo艂a艂 Winter.

鈥 Tego, oczywi艣cie. Tego, kt贸ry jest teraz. To w艂a艣nie jest koniec.

鈥 Edwards mia艂 tu by膰? Na tej g贸rze?

鈥 Naturalnie.

鈥 Dlaczego?

鈥 Wszyscy mieli tu by膰!

鈥 Wszyscy? O jakich wszystkich ci chodzi?

Lejon nie odpowiedzia艂. Winter nie wiedzia艂, gdzie w tej chwili jest. M贸g艂 si臋 przemieszcza膰 w zaro艣lach, kiedy rozmawiali. M贸g艂 si臋 tym wszystkim znudzi膰 i pos艂a膰 seri臋 w dom. Ale Winter nie s膮dzi艂, 偶eby si臋 znudzi艂. To by艂a jego wielka chwila. To by艂o zako艅czenie.

鈥 Dlaczego zastrzeli艂e艣 go w swoim mieszkaniu przy Stilla gatan? Dlaczego tam?

Lejon nadal nie odpowiada艂.

鈥 Dlaczego nie u niego w domu? Dlaczego nie zrobi艂e艣 tego za jednym zamachem, kiedy zastrzeli艂e艣 Bergenhema?

鈥 Nie zastrzeli艂em go! 鈥 odkrzykn膮艂 Lejon. Teraz brzmia艂 spokojniej, jakby s艂owa Wintera go uspokoi艂y. Jakby dosta艂 szans臋, 偶eby powiedzie膰 prawd臋.

鈥 Kto go zastrzeli艂?! 鈥 zawo艂a艂 Winter.

鈥 Nikt go nie zastrzeli艂 鈥 odpar艂 Lejon. 鈥 Ale chc臋 ci opowiedzie膰 o Edwardsie. Ten pieprzony skurwysyn do niczego si臋 nie nadawa艂. By艂 bezwarto艣ciowy. Przez ca艂e 偶ycie by艂 do niczego. Co to ma za znaczenie, 偶e nie 偶yje? I tak zosta艂by ukarany. Zabrali go na Stilla gatan, bo tak im powiedzia艂em. Nie mogli艣my zabra膰 twojego kolegi. Ale Edwards m贸g艂 i艣膰 sam. Da艂em mu jeszcze jedn膮 szans臋. Mia艂 pop艂yn膮膰 z nami na wysp臋. Powiedzia艂em, 偶e ma tu zastrzeli膰 Richardssona. Ale to by艂 tylko 偶art! Nie dosta艂by na艂adowanej broni. Chcia艂em si臋 z nim troch臋 podroczy膰, i z t膮 艣wini膮, kt贸ra jest tam z tob膮, w 艣rodku. Chcia艂em, 偶eby cierpieli jak najd艂u偶ej. P贸ki sam tu nie przyjad臋. Wtedy mieli pocierpie膰 jeszcze troch臋.

鈥 Dlaczego m贸wi艂e艣, 偶e Edwards m贸g艂 i艣膰 sam? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Bergenhem nie m贸g艂 i艣膰 sam?

鈥 Edwards nie chcia艂 tu przyjecha膰! 鈥 krzykn膮艂 Lejon, jakby nie us艂ysza艂 ostatniego pytania. 鈥 Odmawia艂. Tak samo, tak sobie pomy艣la艂em, jak odmawia艂 zastrzelenia Sellberga. 呕e tego nie zrobi. Ale mnie nie chodzi艂o o to, 偶eby zastrzeli艂 Sellberga! To te偶 by艂 偶art! Chcia艂em, 偶eby Sellberg te偶 tu przyjecha艂! 呕eby tu by艂! W tej chwili!

鈥 Ale da艂e艣 Edwardsowi na艂adowany pistolet 鈥 powiedzia艂 Winter.

鈥 Mia艂 po膰wiczy膰! 鈥 zawo艂a艂 Lejon. 鈥 I nawet to zrobi艂. Chocia偶 nie liczy艂em, 偶e naprawd臋 to zrobi. Zreszt膮 on tego nie zrobi艂! 鈥 Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. 鈥 Oczywi艣cie wiem, kto to zrobi艂. Naprawd臋 j膮 za to podziwiam.

鈥 Gdzie jest Bergenhem?! 鈥 krzykn膮艂 Winter.

鈥 Tak wi臋c Edwards dosta艂 kar臋 troch臋 wcze艣niej ni偶 to bydl臋, kt贸ry jest tam z tob膮 鈥 ci膮gn膮艂 Lejon. 鈥 Mo偶na powiedzie膰, 偶e to by艂o dzia艂anie impulsywne, cho膰 ten palant zaczyna艂 mnie ju偶 m臋czy膰. Przykre, 偶e to si臋 sta艂o w moim mieszkaniu. W mieszkaniu mamy i taty. Ale co mo偶na na to poradzi膰.

鈥 Nie mo偶esz tam wr贸ci膰! 鈥 krzykn膮艂 Winter. 鈥 Nie mo偶esz nigdzie wr贸ci膰. Poddaj si臋. Wszystko sko艅czone. To koniec. Mia艂e艣 swoj膮 zemst臋. Sellberg i Edwards nie 偶yj膮. Richardsson tu, w 艣rodku, jest prawie nie偶ywy, zapewniam ci臋. Wi臋c sko艅cz ju偶 z tym.

Nie dosta艂 odpowiedzi.

鈥 Ksi膮偶ka jest sko艅czona.

Na to te偶 Lejon nie odpowiedzia艂. Mo偶e si臋 namy艣la艂. Mo偶e s艂ucha艂. Winter popatrzy艂 na Richardssona. Nadal wygl膮da艂, jakby si臋 wybiera艂 na w艂asn膮 egzekucj臋. S艂owa Wintera go nie uspokoi艂y. Winter nie by艂 spokojniejszy. Mo偶e jego pr贸by powstrzymania Lejona przynajmniej na jaki艣 czas przynios艂y odwrotny skutek. Morderca tylko si臋 odpr臋偶y艂, m贸g艂 si臋 troch臋 wygada膰.

鈥 WINTER!

Winter drgn膮艂. Teraz Lejon krzycza艂 g艂o艣niej. Przy dobrym wietrze taki krzyk powinno by膰 s艂ycha膰 u st贸p g贸ry. Przecie偶 tam mieszkaj膮 ludzie, przy skrzy偶owaniu, tam gdzie B枚nek盲llan odchodzi od Husviksv盲gen. Gdzie zaczyna si臋 wspina膰 na zbocze g贸ry. Nikt z nich nic nie s艂ysza艂? Czy偶by wszyscy pojechali do miasta? Do ko艣cio艂a? To chyba ko艣cielne dzwony w艂a艣nie si臋 odezwa艂y? Tak. Nagle us艂ysza艂 je z daleka, z p贸艂nocy, z p贸艂nocnego wschodu. Chyba nie powinny teraz dzwoni膰? Bicie dzwon贸w opada艂o w d贸艂 skalnej 艣ciany za jego plecami.

鈥 Chc臋, 偶eby艣 wyszed艂 z tej szopy, Winter. Bez broni. Wyjd藕 z r臋kami do g贸ry!

鈥 Nie wyjd臋 鈥 odpowiedzia艂 Winter.

Rozleg艂 si臋 strza艂.

Ademar podskoczy艂.

Krzykn膮艂.

Winter sam podskoczy艂 w miejscu.

Ademar zacz膮艂 pada膰 na ziemi臋. Zn贸w ruch w zwolnionym tempie.

Winter widzia艂 krew na nogawce jego spodni.

Ademar krzykn膮艂 jeszcze raz. Le偶a艂 na ziemi. Tkwi艂 tam w bezruchu tak d艂ugo, 偶e Winter prawie o nim zapomnia艂. Jakby sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 natury.

鈥 Wyjd藕! 鈥 krzykn膮艂 Lejon. 鈥 Wy艂a藕, Winter!

鈥 Kurwa, Lejon, co ty robisz! 鈥 krzykn膮艂 Winter.

鈥 Wyjd藕 z r臋kami do g贸ry! Bo inaczej wpakuj臋 w Jacoba jeszcze jedn膮 kulk臋!

Ademar ucich艂. Mo偶e s艂ucha艂. Albo zemdla艂, z powodu szoku albo utraty krwi. Jedn膮 nog臋 mia艂 czerwon膮. Albo czarn膮. Winter nie m贸g艂 oceni膰, czy to by艂a prawa, czy lewa. Jaki艣 pod艂u偶ny cie艅 pada艂 na niego, jakby mia艂 na ciele czarn膮 przepask臋.

鈥 On jest niewinny! 鈥 krzykn膮艂. 鈥 Jacob Ademar nie ma z tym nic wsp贸lnego!

鈥 To nieprawda! 鈥 G艂os Lejona brzmia艂 teraz inaczej, jakby po偶a艂owa艂 tego, co zrobi艂. 鈥 Ale ja nie chc臋 tego robi膰. On ma mi pom贸c przy ksi膮偶ce. Albo ja pomog臋 jemu. Tylko musisz nam da膰 Richardssona! Bo inaczej nie b臋dzie 偶adnej ksi膮偶ki!

鈥 Nie strzelaj! 鈥 krzykn膮艂 Winter.

鈥 Oddaj mi Richardssona!

鈥 Nie strzelaj! Nie strze鈥

Wystrza艂 rozdar艂 s艂owa Wintera na p贸艂. Tym razem trafi艂 Ademara gdzie艣 w okolice ramienia lub przedramienia. Jego cia艂o drgn臋艂o. Winter widzia艂 stru偶k臋 krwi wytryskuj膮c膮 z cia艂a. Nie krzycza艂. Na Boga, on umiera. Ten wariat go zastrzeli na 艣mier膰. Ju偶 przekroczy艂 granic臋. Wie, 偶e ja wiem. Wie, 偶e wiemy o Edwardsie. Zamierza sam doko艅czy膰 t臋 przekl臋t膮 ksi膮偶k臋. Po艣wi臋ci Ademara. Po艣wi臋ci wszystko. Dlaczego? Za to, co si臋 tu sta艂o latem 1975 roku? Teraz to znaczy dla niego wszystko. To dlatego tu przyjecha艂. Zmierza艂 tutaj, tak samo jak ja. Zmierza艂 tutaj od tamtego czasu. Zaplanowa艂 tu co艣 na dzisiaj. Mia艂 co艣 zrobi膰 z Richardssonem. Mo偶e z Edwardsem, gdyby Lars nie pokrzy偶owa艂 mu plan贸w. Zabra艂by ze sob膮 Ademara jako 艣wiadka. Jako鈥 kronikarza. W艂a艣nie. Nie przewidzia艂, 偶e mog臋 tu by膰. Ale the show must go on. Zaplanowa艂 show. 艢miertelny obrz膮dek w pe艂nym s艂o艅cu. Stan膮艂em mu na drodze. A tam, na drodze, stoi Ademar. Trzeba si臋 pozby膰 wszystkiego, co stoi na drodze.

Kolejny strza艂!

Zobaczy艂, jak ziemia porusza si臋 przy g艂owie Ademara. Pisarz le偶a艂 bez ruchu. Winter nie s膮dzi艂, 偶eby nie 偶y艂. Je艣li cz艂owiek nie ma przestrzelonej na wylot g艂owy, potrzebuje wi臋cej czasu, 偶eby umrze膰. Mo偶e Lejon spud艂owa艂. Mo偶e zrobi艂 to celowo, pierwszy i ostatni raz.

B臋d臋 musia艂 improwizowa膰. Bra膰 po kolei sekund臋 za sekund膮.

To przecie偶 tutaj zmierza艂em.

鈥 Przesta艅 strzela膰! 鈥 zawo艂a艂. 鈥 Okej, wychodz臋!

Lejon nie odpowiada艂.

鈥 Wychodz臋! 鈥 powt贸rzy艂 Winter. 鈥 Wychodz臋 z r臋kami do g贸ry!

Richardsson podnosi艂 si臋 z pod艂ogi.

鈥 Niech pan tego nie robi! 鈥 powiedzia艂. 鈥 On pana zastrzeli! 鈥 Stan膮艂 na nogi. 鈥 Zastrzeli nas obu!

鈥 Musimy zaryzykowa膰 鈥 odpar艂 Winter. 鈥 Je艣li nic nie zrobi臋, zastrzeli Ademara. 鈥 Zrobi艂 krok w stron臋 drzwi. 鈥 Mo偶e nawet ju偶 to zrobi艂.

鈥 Je艣li tak, to nie musi pan wychodzi膰.

鈥 Ja tak nie dzia艂am 鈥 wyja艣ni艂 Winter. 鈥 Mog臋 tu zaczeka膰 jeszcze chwil臋, ale wtedy on na pewno umrze. Ja tak nie umiem funkcjonowa膰.

鈥 Ale co to da, je艣li on nas zabije? Co wtedy? Wtedy wcale nie b臋dzie pan funkcjonowa艂.

鈥 Mo偶e da si臋 tego unikn膮膰 鈥 powiedzia艂 Winter. S艂ysza艂 w艂asny g艂os. Brzmia艂 pewnie, ca艂kiem pewnie. Ale bardzo si臋 ba艂 tego, co mia艂o si臋 sta膰. Wyj艣cie tymi drzwiami mog艂o oznacza膰 dobrowolne udanie si臋 na w艂asn膮 egzekucj臋.

Wsun膮艂 pistolet za pasek od spodni, na plecach. Zaci膮gn膮艂 pasek o jedn膮 dziurk臋 mocniej.

Otworzy艂 drzwi.

鈥 Wychodz臋!

Ademar le偶a艂 bez ruchu pi臋tna艣cie metr贸w dalej.

Winter powoli wyszed艂.

Poczu艂 we w艂osach powiew wiatru.

Podni贸s艂 r臋ce. Spojrza艂 w g贸r臋. Niebo by艂o wi臋ksze ni偶 kiedykolwiek wcze艣niej. Bardziej b艂臋kitne. Poczu艂 si臋 jak wi臋zie艅 w niesko艅czenie wielkiej celi. Jak si臋 z niej wydostanie?

鈥 Nie ruszaj si臋, Winter!

Lejon by艂 bli偶ej, ale nadal nie by艂o go wida膰. M贸g艂 by膰 wsz臋dzie. Winter widzia艂, 偶e nie stoi za pniem drzewa.

鈥 Musz臋 podej艣膰 do Ademara! 鈥 krzykn膮艂.

鈥 Nie ruszaj si臋!

鈥 Nie! Musz臋 go obejrze膰. Id臋.

I ruszy艂. Zamkn膮艂 oczy. Tak, mam zamkni臋te oczy. Mo偶e tak b臋dzie lepiej. Czeka艂 na kul臋. Czy us艂ysz臋 strza艂, zanim pocisk mnie trafi?

Szed艂. Otworzy艂 oczy. Od cia艂a Ademara dzieli艂o go tylko kilka krok贸w. Nadal id臋. 呕yj臋. Dotar艂em. Pochylam si臋. Ademar mia艂 zamkni臋te oczy. Wygl膮da艂, jakby by艂 pogr膮偶ony w mi艂osiernym 艣nie. Ale twarz mia艂 blad膮, powoli biela艂a. Kolejny szok. Z rany w ramieniu ju偶 nie p艂yn臋艂a krew. To chyba nie by艂o nic powa偶nego. Gorzej wygl膮da艂a noga. Winterowi wyda艂o si臋, 偶e widzi pod kolanem kawa艂ek ko艣ci. To mog艂o by膰 co艣 innego. Zerwa艂 z szyi szalik i obwi膮za艂 mocno nog臋 Ademara, nad kolanem. Wsta艂, zdj膮艂 p艂aszcz, marynark臋, potem koszul臋. Podar艂 j膮 na pasy i opatrzy艂 nog臋 pisarza najlepiej, jak potrafi艂. Potem ostro偶nie dotkn膮艂 jego ramienia. Ademar nadal spa艂. Winter odsun膮艂 kurtk臋 z rany. Krwi nie by艂o tak du偶o, jak si臋 obawia艂. Kula drasn臋艂a sk贸r臋 i polecia艂a dalej, w zaro艣la albo w 艣cian臋 domu. Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, znajd膮 j膮, tak samo jak znale藕li pociski w domu Sellberga kilkadziesi膮t lat temu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e to by艂o bardzo dawno. To, co si臋 dzia艂o wtedy, mog艂o r贸wnie dobrze wydarzy膰 si臋 w 1975 roku, i w pewnym sensie tak w艂a艣nie by艂o. Rok 1975 by艂 teraz. Przesz艂o艣膰 by艂a teraz. Nie by艂o czasu minionego. Lato 1975 鈥 to by艂o wszystko, co si臋 liczy艂o dla Lejona. I dla pozosta艂ych. Dla le偶膮cego przed nim Ademara. Kilka razy o ma艂o nie przyp艂aci艂 tego 偶yciem. Pewnie w ko艅cu przyp艂aci. Pewnie zabije ich wszystkich. Gdzie jest Lejon? Wy艂膮czy艂 go ze 艣wiadomo艣ci, kiedy zajmowa艂 si臋 rannym. Na pocz膮tku mia艂 poczucie, jakby by艂 na scenie. Ale potem to min臋艂o.

Podni贸s艂 wzrok.

Lejon sta艂 w drzwiach.

Przed sob膮 trzyma艂 Richardssona.

Winter zobaczy艂 bro艅 w jego r臋kach. Karabin automatyczny. Wiedzia艂 to od chwili, kiedy us艂ysza艂 pierwszy strza艂. To nie by艂 TT, cho膰 i jego mo偶na by艂o u偶ywa膰 w trybie automatycznym. Ale Lejon porzuci艂 tamten pistolet, dok艂adnie tak jak powiedzia艂. Le偶a艂 na dnie rzeki. Jestem tego pewien. Wiedzia艂, 偶e si臋 tego dowiem. Trop z Zakonem Coldinu by艂 tylko tropem pobocznym, ale wa偶nym. Mo偶e sam chcia艂by wiedzie膰. Przeszukanie dna pod krzy偶em w cie艣ninie. Chcia艂 wiedzie膰. Chcia艂, 偶eby艣my wykonali swoj膮 prac臋. On nie wie wszystkiego. Jest tutaj po to, 偶eby si臋 dowiedzie膰.

Nagle wszystko sta艂o si臋 jasne.

Lejon chcia艂 wiedzie膰, tak samo jak on. Chcia艂 si臋 dowiedzie膰!

Nie zna艂 wszystkich odpowiedzi.

To Richardsson zna艂 odpowiedzi.

Richardsson m贸g艂 wszystko opowiedzie膰.

Mo偶e mia艂 to zrobi膰, a potem zgin膮膰.

Winter my艣la艂 o tym, kl臋cz膮c przy ciele Ademara. Pisarz wiedzia艂 tylko to, co wiedzia艂 Lejon. Nie doszed艂 dalej, nie dalej ni偶 on. Nie dalej ni偶 Lejon, nawet je艣li Lejon wni贸s艂 do tej historii nowe okoliczno艣ci, szersze t艂o. Lejon by艂 t艂em. Tutaj tym w艂a艣nie by艂.

I chcia艂 wiedzie膰. Wkr贸tce dowiedz膮 si臋 wszystkiego. I wkr贸tce pewnie ja te偶 umr臋. Nie rozumiem, jak mi si臋 to uda艂o, 偶e jeszcze 偶yj臋. Jestem praktycznie martwy.

鈥 Wstawaj, Winter.

Winter spojrza艂 na twarz Ademara. By艂 spokojny, odpr臋偶ony. Nadal by艂 nieprzytomny. Ci膮gle jeszcze 偶y艂. To by艂o najlepsze, tak膮 powinien mie膰 nadziej臋.

Wsta艂.

鈥 Ten facet musi jak najszybciej dotrze膰 do szpitala 鈥 powiedzia艂.

鈥 Rozumiem 鈥 rzuci艂 Lejon. 鈥 R臋ce do g贸ry!

Winter podni贸s艂 r臋ce.

Lejon uderzy艂 Richardssona kolb膮 karabinu. W szyj臋.

Richardsson pad艂 twarz膮 w d贸艂, potem na kolanach zacz膮艂 odsuwa膰 si臋 na bok. Lejon podni贸s艂 wzrok.

鈥 Odwr贸膰 si臋 鈥 powiedzia艂 do Wintera.

鈥 Dlacz鈥

鈥 Odwr贸膰 si臋!

Lejon zobaczy艂 kolb臋 pistoletu. Gdybym mia艂 podkoszulek. Zdj膮艂em koszul臋. Dobry uczynek.

Lejon przeszed艂 obok Richardssona. Richardson nadal na kl臋czkach odsuwa艂 si臋 gdzie艣 w bok.

Winter poczu艂, jak Lejon wyci膮ga mu kolb臋 zza paska.

鈥 To by i tak nie przesz艂o 鈥 powiedzia艂.

鈥 Co zamierzasz zrobi膰? Zastrzeli膰 mnie? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Nie, nie. Zrobimy sobie ma艂y spacerek. A raczej powspinamy si臋 troch臋.

鈥 Dok膮d?

鈥 Nie by艂e艣 tam, na g贸rze? Na pewno by艂e艣. Przecie偶 taki w艣cibski skurwiel z ciebie.

Winter poczu艂 uderzenie w rami臋. W prawe rami臋.

鈥 Id藕 w stron臋 domu. 鈥 Zn贸w cios. 鈥 Id藕!

Ruszy艂 w stron臋 domu. Richardsson podni贸s艂 wzrok, spojrza艂 na niego. Pr贸bowa艂 co艣 powiedzie膰. Nic nie by艂o s艂ycha膰.

鈥 Wstawaj! 鈥 rozkaza艂 Lejon.

Uderzy艂 Richardssona kolb膮 w lewe rami臋.

鈥 No wstawaj偶e, kurwa!

Richardsson pr贸bowa艂 si臋 podnie艣膰. Nogi rozje偶d偶a艂y mu si臋 na wszystkie strony, jakby sta艂 na 艣liskim lodzie.

Wreszcie uda艂o mu si臋 wsta膰. Winter nie widzia艂 jego oczu. Richardsson nie mia艂 ju偶 spojrzenia. Zaraz ruszy. Wspinaczka, ma艂y spacerek. Dead man walking.

Wok贸艂 by艂o cicho, 艣miertelnie cicho. Umilk艂y nawet ko艣cielne dzwony. Nic nie by艂o s艂ycha膰 ani z nieba, ani z morza. Wiatr przesta艂 wia膰. Na niebie nie by艂o ptak贸w. 呕adnego warkotu rybackich 艂odzi. 呕adnych gwizdk贸w okr臋towych. Gdzie si臋 wszyscy podziali? Winter nas艂uchiwa艂, chcia艂 us艂ysze膰 jakikolwiek d藕wi臋k. Nic nie by艂o. Wszyscy o nim zapomnieli. Wi臋c tak to wygl膮da. Na koniec nikt o cz艂owieku nie pami臋ta.

鈥 No to idziemy 鈥 rozkaza艂 Lejon.


46


S艁O艃CE PALI艁O WINTERA W OCZY. Szed艂 za Richardssonem. Richardsson nie odwraca艂 si臋 za siebie. Kilka metr贸w za Winterem poch贸d zamyka艂 Lejon. Ma艂e ga艂膮zki smaga艂y Wintera po twarzy. Wcze艣niej ich nie zauwa偶y艂. Sk贸ra go pali艂a, sk贸ra i oczy.

Zacz臋li si臋 wspina膰 na g贸r臋. Richardsson potkn膮艂 si臋 w jakiej艣 szczelinie i zjecha艂 w d贸艂. Winter z艂apa艂 go, 艣cisn膮艂 za ramiona. Wydawa艂y si臋 chude, jakby ca艂y Richardsson w ci膮gu tej ostatniej godziny zrobi艂 si臋 wychudzony i kruchy. Tak w艂a艣nie by艂o. Winter te偶 czu艂 si臋 ca艂kowicie bezsilny. Jakby ca艂a jego moc wsi膮k艂a w ziemi臋. Tak dzia艂a strach. I pistolet maszynowy Lejona. Kilka razy czu艂 jego luf臋 na plecach. Mo偶e uda艂o mu si臋 uratowa膰 Ademarowi 偶ycie, ale tylko na chwil臋. Ademar umrze. Wszyscy umr膮. Ta wspinaczka jest ostatni膮 rzecz膮, jak膮 w 偶yciu robi膮. Opar艂 r臋k臋 o skaln膮 艣cian臋. W cieniu by艂a wilgotna. Szkoda, 偶e nie mam r臋kawiczek, pomy艣la艂. Do diab艂a, jakie to teraz ma znaczenie, pomy艣la艂 zaraz potem. To tak, jakby wi臋zie艅 prowadzony na egzekucj臋 omija艂 ka艂u偶e, 偶eby sobie nie zmoczy膰 st贸p.

鈥 Sta膰!

Byli w po艂owie drogi.

Z obu stron otacza艂a ich g臋sta d偶ungla.

Richardsson si臋 odwr贸ci艂. On ju偶 jest martwy. Widzia艂em ju偶 takie twarze? Wiem. Na pewno wygl膮dam tak samo. Nie. W tej chwili my艣l臋 o tym, 偶eby rzuci膰 si臋 w bok, mo偶e wystarczy, je艣li na u艂amek sekundy wywo艂am zamieszanie.

Ale Lejon by艂 za daleko, dzieli艂o ich zbyt wiele metr贸w.

鈥 Zatrzyma膰 si臋!

Nikt si臋 nie ruszy艂.

鈥 W lewo! Idziemy w lewo!

Sko艂owany Richardsson patrzy艂 to na Wintera, to na Lejona. W lewo. Nie by艂o 偶adnego lewo. Winter nie widzia艂 nic poza zwart膮 艣cian膮 krzak贸w, ga艂臋zi, pni, paproci i stercz膮cych na boki ostrych traw, kt贸re mog艂y by膰 prehistoryczn膮 trzcin膮 z czas贸w, kiedy morze si臋ga艂o a偶 tutaj. Teraz zosta艂o tylko jeziorko. Z lewej. Widzia艂 odblaski s艂o艅ca na jego powierzchni. Co艣 mign臋艂o jak czarne oko, zamruga艂o. Mo偶e to by艂o z艂udzenie. Ale w艂a艣nie tam szli.

Zobaczy艂 co艣, co przypomina艂o otw贸r w 艣cianie.

艢cie偶ka. Czyje艣 艣lady. 艢wie偶o wydeptana 艣cie偶ka.

Zobaczy艂, 偶e Richardsson te偶 zauwa偶y艂.

鈥 Na 艣cie偶k臋! 鈥 rzuci艂 Lejon.

M贸wi艂 podniesionym g艂osem. Winter s艂ysza艂 w nim napi臋cie. On te偶 szed艂 nad jeziorko. On te偶 nie wiedzia艂.

Richardsson wszed艂 w d偶ungl臋. W wysokiej trawie kto艣 wydepta艂 w膮sk膮 艣cie偶k臋. By艂a nowa, jakby kto艣 szed艂 t臋dy w ostatnich dniach. Albo nocach. Sucha trawa zaczyna艂a si臋 podnosi膰. Jeszcze kilka dni i wszystkie 艣lady by znikn臋艂y. Po nas te偶, pomy艣la艂 Winter. Ostatni raz kto艣 idzie t膮 艣cie偶k膮.

Widzia艂 ju偶 tafl臋 wody. Wygl膮da艂a jak pokryta smo艂膮. By艂a idealnie g艂adka. W艣r贸d drzew nie by艂o wiatru. Ro艣linno艣膰 wok贸艂 jeziorka by艂a wysoka na metr, jak mur. Ale 艣cie偶ka prowadzi艂a do samej wody. W murze by艂a szeroka na kilka metr贸w wyrwa. Stali w niej. Byli na miejscu. Woda by艂a troch臋 ni偶ej, p贸艂 metra poni偶ej muru. Jeziorko by艂o wi臋ksze, ni偶 Winter sobie wyobra偶a艂, stoj膮c na szczycie g贸ry. Nie mog艂o by膰 zbyt g艂臋bokie. Wydawa艂o mu si臋, 偶e przy brzegu widzi dno. Wszystko by艂o czarne. 呕adnego odcienia br膮zu. Wydawa艂o mu si臋, 偶e widzi na dnie kamienie. To by艂 kamie艅, du偶y kamie艅. L艣ni艂 matowo. Winter podni贸s艂 wzrok, spojrza艂 na b艂臋kitne niebo, ale nie by艂o na nim s艂o艅ca. Wola艂o 艣wieci膰 nad morzem. To miejsce, w kt贸rym stali, zosta艂o zapomniane. Nad wod膮 rozci膮ga艂y si臋 cienie, jak ca艂un. Czarne na czarnym. Ale co艣 odbija艂o si臋 w bia艂ym kamieniu.

Stali bez ruchu. Richardsson patrzy艂 w g艂臋bin臋. Lejon sta艂 za ich plecami. Winter nie chcia艂 si臋 odwraca膰. Lejon czeka艂 na co艣. Wszyscy czekali. Nag艂y strza艂 rozerwie cisz臋. Potem jeszcze jeden. A potem zrobi si臋 cicho.

鈥 To tutaj 鈥 powiedzia艂 Lejon.

Nikt si臋 nie poruszy艂.

鈥 Poznajesz to miejsce?

Richardsson poruszy艂 g艂ow膮.

Odwr贸ci艂 si臋 do Lejona. Wiedzia艂, 偶e m贸wi do niego.

鈥 To tutaj j膮 przyprowadzili艣cie, tak?

Richardsson nie odpowiedzia艂. Wygl膮da艂, jakby nie s艂ucha艂. Patrzy艂 na Lejona swoimi czarnymi oczami, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 si臋 przygl膮da膰 drzewom z ty艂u, na 艣cie偶ce prowadz膮cej w d贸艂, ku morzu i 偶yciu tam, w dole.

鈥 To tu j膮 zabrali艣cie, ty 艣cierwo!

Lejon zrobi艂 krok naprz贸d. Richardsson drgn膮艂.

鈥 Ty, Sellberg i Edwards. Wszyscy tu byli艣cie. Tu j膮 przyprowadzili艣cie!

Richardsson potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Lejon uni贸s艂 luf臋 pistoletu.

Winter sta艂 pomi臋dzy nimi.

Mam si臋 rzuci膰 do wody? 鈥 my艣la艂 gor膮czkowo. Co艣 musz臋 zrobi膰.

鈥 Nie ruszaj si臋, Winter!

鈥 Ja鈥 si臋 wcale nie rusza艂em.

Nagle Lejon si臋 u艣miechn膮艂. U艣miech zaja艣nia艂 zaskakuj膮c膮 biel膮, jak 艣wie偶o wypolerowane srebro w艣r贸d tych przekl臋tych cieni.

鈥 Przykro mi, 偶e zosta艂e艣 w to wci膮gni臋ty, Winter. Nie by艂e艣 zaproszony.

Winter nie odpowiedzia艂.

鈥 Sam si臋 wprosi艂e艣. Nie powiniene艣 tego robi膰.

鈥 Ty te偶 nie powiniene艣 tego robi膰.

鈥 Czego robi膰? Czego nie powinienem robi膰?

鈥 Nie powiniene艣 do niego strzela膰. Jest winien. Ty nie musisz go kara膰.

鈥 Nie musz臋? A kto to zrobi? Ty? Policja? Ha, ha. To ju偶 si臋 przedawni艂o. Jakby nigdy si臋 nie zdarzy艂o. Kto teraz co艣 udowodni? 鈥 Wskaza艂 na Richardssona. 鈥 Ta 艣winia wszystkiego si臋 wyprze. Teraz te偶 zaprzecza. 鈥 Wycelowa艂 luf臋 w Richardssona. 鈥 Zaprzeczasz? Czy jednak to zrobi艂e艣?

鈥 Co鈥 co zrobi艂em?

Richardsson m贸wi艂 bardzo cicho, jego g艂os by艂 cichszy od szeptu. Ale oni s艂yszeli. W tej 艣miertelnej ciszy wszystko by艂o s艂ycha膰. Normalny g艂os brzmia艂by jak ryk.

鈥 To ty 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Widzia艂e艣, jak schodzi w d贸艂 艢cie偶k膮 Mi艂o艣ci, i poszed艂e艣 z ni膮 nad zatok臋. Potem zjawili si臋 tamci dwaj.

Co艣 zamigota艂o w jego oku. Na Boga, on p艂acze. Winter zobaczy艂 艂z臋, potem jeszcze jedn膮.

鈥 Widzia艂e艣, jak moja Beatrice idzie 艣cie偶k膮 鈥 m贸wi艂 Lejon.

鈥 Nie. Nie.

鈥 Widzisz? 鈥 Lejon zwr贸ci艂 si臋 do Wintera. 鈥 On zaprzecza.

Lejon zrobi艂 krok naprz贸d. Od Richardssona dzieli艂o go teraz zaledwie kilka metr贸w.

鈥 Zna艂e艣 to cholerne bajoro, to tutaj j膮 wrzucili艣cie. To tu j膮 utopili艣cie!

鈥 Ty鈥 nie zrozumia艂e艣.

鈥 Co? Nie zrozumia艂em? Czego nie zrozumia艂em?

Richardsson nie odpowiedzia艂.

鈥 Tu nie ma nic do rozumienia 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Nie musz臋 nic rozumie膰. I tak jest ju偶 na to za p贸藕no.

Zrobi艂 jeszcze krok w stron臋 Richardssona i uderzy艂 go kolb膮 w twarz.

Potem wycelowa艂 bro艅 w Wintera.

鈥 Nie ruszaj si臋!

鈥 Nie rusza艂em si臋.

Lejon odwr贸ci艂 si臋 z powrotem do Richardssona.

鈥 W艂a藕 do wody!

鈥 Cc鈥 co?

鈥 W艂a藕 do wody!

鈥 Dlaczego czeka艂e艣 tak d艂ugo? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Co?

Lejon popatrzy艂 na niego.

鈥 Dlaczego tak d艂ugo czeka艂e艣 z t膮 kar膮? 鈥 powt贸rzy艂 Winter. 鈥 Z karami dla nich. Przecie偶 min臋艂o tyle lat.

鈥 Nie wiedzia艂em 鈥 odpar艂 Lejon. 鈥 Do niedawna o tym nie wiedzia艂em.

鈥 Jak si臋 dowiedzia艂e艣?

Lejon nie odpowiedzia艂. Wpatrywa艂 si臋 w Richardssona, jakby chcia艂 go zastrzeli膰 natychmiast, tam gdzie sta艂.

Potem zn贸w spojrza艂 na Wintera.

鈥 A jakie to ma, kurwa, znaczenie?

鈥 Chc臋 wiedzie膰. Jak si臋 dowiedzia艂e艣?

鈥 Znam r贸偶nych ludzi 鈥 odpar艂 Lejon.

鈥 Znasz ludzi?

鈥 Znam ludzi, kt贸rzy znaj膮 tego skurwiela 鈥 powiedzia艂 Lejon, ruchem g艂owy wskazuj膮c na Richardssona. 鈥 Ale dowiedzia艂em si臋 o tym dopiero niedawno.

鈥 Jak si臋 dowiedzia艂e艣?

鈥 Pomy艣l o krzy偶u 鈥 powiedzia艂 Lejon. 鈥 Znale藕li艣cie go, prawda? I te inne krzy偶e. Liczy艂em na to. Pomy艣la艂em, 偶e troch臋 mi pomo偶ecie w poszukiwaniach. Pomo偶ecie szuka膰 pod powierzchni膮. 鈥 Z u艣miechem popatrzy艂 na Wintera. 鈥 Ja te偶 nie by艂em ca艂kiem pewny. Wtedy nie. Teraz jestem pewny. 鈥 Zn贸w spojrza艂 na Richardssona. 鈥 Znam ludzi z tego cholernego zakonu. Rozumiesz? Richardsson tam by艂. Nazywa艂 si臋 tam Richard Jansson! My艣la艂, 偶e nikt go nie rozpozna, 偶e mo偶e swobodnie m贸wi膰. Tak go pozna艂em. Chocia偶 go nie pozna艂em. 鈥 Lejon spojrza艂 na Richardssona. 鈥 W艂a艣ciwie ci臋 nie zna艂em, prawda? Nie zna艂em bydlaka, kt贸rym ju偶 wtedy by艂e艣!

鈥 Nie zrozumia艂e艣! 鈥 krzykn膮艂 Richardsson. 鈥 Nie wiesz, co si臋 sta艂o!

鈥 Zamknij si臋! 鈥 rykn膮艂 Lejon. 鈥 Zamknij si臋, bydlaku!

Odwr贸ci艂 si臋 do Wintera. Nagle zn贸w zacz膮艂 wygl膮da膰 jak uosobienie spokoju. Wskaza艂 na Richardssona.

鈥 Richard Jansson. Ten, co tu stoi. Ta kupa g贸wna. My艣la艂, 偶e ucieknie przed Br盲nn枚. Mo偶e by mu si臋 nawet uda艂o. Min臋艂o wiele lat, przez wiele lat nie mog艂em nic zrobi膰. Najpierw by艂em jak sparali偶owany. Mo偶na powiedzie膰, 偶e nie czu艂em si臋 dobrze. A potem, kiedy poczu艂em si臋 lepiej, mia艂em na g艂owie inne sprawy. Ale pewnego dnia鈥 pewnego dnia wszystko wr贸ci艂o. Wiedzia艂em, 偶e musz臋 co艣 z tym zrobi膰. Naprawd臋 musia艂em co艣 zrobi膰.

鈥 Jak trafi艂e艣 na Sellberga? 鈥 zapyta艂 Winter.

鈥 Przez klub 鈥 wyja艣ni艂 Lejon.

鈥 Klub? Jaki klub?

鈥 Klub, do kt贸rego chodzi艂. To te偶 by艂 tajny klub. 鈥 Na twarzy Lejona ukaza艂 si臋 upiorny u艣mieszek. 鈥 Tam te偶 chodzili tacy, co nie chcieli, 偶eby kto艣 si臋 o tym dowiedzia艂. M贸j kumpel go prowadzi艂. Nigdy tam nie chodzi艂em. Nienawidz臋 peda艂贸w. Ale on mi opowiada艂. 鈥 Lejon zn贸w si臋 obrzydliwie u艣miechn膮艂. 鈥 Mieli艣my te偶 czasem innego znanego go艣cia. Ty go znasz.

鈥 Gdzie on jest!? 鈥 krzykn膮艂 Winter. 鈥 Gdzie jest Bergenhem?

Lejon nie odpowiedzia艂. Zn贸w wpatrywa艂 si臋 w Richardssona. Richardsson sta艂 ze spuszczon膮 g艂ow膮. Oczekiwanie.

鈥 Wi臋c wreszcie znowu spotka艂em Richardssona i Sellberga. Sellberga nie by艂o trudno zidentyfikowa膰. Cho膰 zmieni艂 nazwisko, tak mi si臋 wydaje, ale to nie mia艂o znaczenia. By艂 do siebie podobny. A ten skurwiel 艣miertelnie si臋 go ba艂. 鈥 Lejon zrobi艂 krok w stron臋 Richardssona. 鈥 Nie by艂o tak? By艂e艣 niewolnikiem Sellberga, prawda?

鈥 To nie鈥 to nie by艂 on. To nie my. To by艂 Edw鈥 to by艂 Edwards 鈥 wydusi艂 Richardsson. 鈥 To Edwards鈥

鈥 Stul pysk! 鈥 przerwa艂 mu Lejon. 鈥 Stul pysk! Nie pr贸buj zwala膰 winy na innych, skurwielu!

Lejon popatrzy艂 Winterowi w twarz.

鈥 Pr贸buje ratowa膰 sk贸r臋. Zwala wszystko na Edwardsa, jakby to mog艂o co艣 pom贸c. 鈥 Za艣mia艂 si臋. 鈥 Teraz nic mu nie pomo偶e. Ale ty jeszcze nie wiesz, jak na niego trafi艂em, prawda? Opowiem ci o tym i b臋dziemy mie膰 wszystko za艂atwione. To dzi臋ki jego siostrze. Berit. Dzielna ma艂a Berit! Kiedy znalaz艂em Janssona, niewa偶ne, jak si臋 nazywa, znalaz艂em te偶 jego rodzin臋. A kiedy sprawdza艂em jego 偶on臋, okaza艂o si臋, 偶e jej panie艅skie nazwisko brzmi znajomo. Kiedy wiele lat p贸藕niej zacz膮艂em si臋 zastanawia膰 nad tym, co si臋 tam sta艂o tego lata, pojawi艂o si臋 to nazwisko. A teraz si臋 odnalaz艂o, w otoczeniu Richardssona. Czy to by艂 przypadek? Dowiedzia艂em si臋, 偶e ona ma brata, kt贸ry jest za granic膮. Siedzia艂 tam kilka lat. Ale w ko艅cu wr贸ci艂 do domu. Pomy艣la艂 chyba, 偶e wszystko posz艂o w zapomnienie. Tak si臋 m贸wi? I艣膰 w zapomnienie? Ale nie posz艂o. 鈥 Lejon zn贸w spojrza艂 na Richardssona. 鈥 Nigdy nie p贸jdzie.

鈥 Ty鈥 ty si臋 mylisz 鈥 wykrztusi艂 Richardsson. 鈥 Beatrice jest鈥

鈥 Zamknij si臋! 鈥 krzykn膮艂 Lejon. 鈥 Zamknij si臋! Zamknij si臋! Je艣li jeszcze raz wypowiesz jej imi臋, rozwal臋 ci 艂eb jednym strza艂em, ty pieprzona, pod艂a 艣winio! W艂a藕 do wody, m贸wi艂em ci. No ju偶, do wody!

鈥 Co ty chcesz zrobi膰? 鈥 zapyta艂 Winter. 鈥 Co zamierzasz zrobi膰? 鈥 Usi艂owa艂 zapanowa膰 nad g艂osem. To by艂o niemo偶liwe. 鈥 Co鈥 on ma zrobi膰?

鈥 Ma j膮 wyci膮gn膮膰! 鈥 krzykn膮艂 Lejon. 鈥 Ten skurwysyn jest jej to winien. Ma wyci膮gn膮膰 moj膮 Beatrice!

Zn贸w uderzy艂 Richardssona w twarz. Z jego ust ju偶 ciek艂a krew.

Lejon kopn膮艂 go w biodro. Richardsson run膮艂 p贸艂 metra w d贸艂, do wody. Powierzchnia jeziora rozst膮pi艂a si臋 pod nim. Znikn膮艂 pod ni膮 z og艂uszaj膮cym pluskiem. Tak to zabrzmia艂o w uszach Wintera. Jak wybuch. Winter odruchowo spojrza艂 w niebo, 偶eby zobaczy膰, czy utworzy艂 si臋 na nim gazowy grzyb.

Po chwili ukaza艂a si臋 twarz Richardssona. Wyp艂yn臋艂a na powierzchni臋. Pr贸bowa艂 oddycha膰, ale wygl膮da艂o to tak, jakby nie by艂 w stanie wci膮gn膮膰 powietrza do p艂uc. Jego usta otwiera艂y si臋 i zamyka艂y. Lejon obserwowa艂 go, a r贸wnocze艣nie pilnowa艂 Wintera.

Richardsson wreszcie zacz膮艂 oddycha膰. Brzmia艂o to jak szloch. Chyba kl臋cza艂 w wodzie. Winter widzia艂 jego cia艂o pod powierzchni膮. Upadek poruszy艂 szlam na dnie. Lustro wody powoli si臋 wyg艂adza艂o. Richardsson szlocha艂 coraz ciszej. Nic nie wyci膮gnie, pomy艣la艂 Winter. Lejon go tam zastrzeli. Do tego wszystko zmierza. A potem przyjdzie kolej na mnie.

鈥 Dalej, rusz si臋! 鈥 rozkaza艂 Lejon.

Richardsson patrzy艂 na niego zaczerwienionymi oczami. Krew p艂yn臋艂a przez nie z g贸ry. Mia艂 rozbite czo艂o, jakby za艂o偶y艂 czerwon膮 opask臋. Jego w艂osy wygl膮da艂y jak namalowane.

鈥 Wsta艅!

Richardsson zn贸w spr贸bowa艂 stan膮膰 na nogi. Prawie mu si臋 uda艂o, ale od razu straci艂 r贸wnowag臋. Jego g艂owa znikn臋艂a pod wod膮. Winter widzia艂 jego nogi. Odbija艂y si臋 od dna. Nabra艂 rozp臋du, pop艂yn膮艂 par臋 metr贸w, jakby niesiony pr膮dem. By艂o wida膰 g艂ow臋. Usi艂owa艂 oddycha膰, z trudem 艂apa艂 powietrze. Powietrze by艂o czarne, jak w臋giel. Zn贸w spr贸bowa艂 stan膮膰 na dnie. Nagle zacz膮艂 dziko wymachiwa膰 r臋kami. Wygl膮da艂o to tak, jakby chcia艂 si臋 wzbi膰 w powietrze i odlecie膰. Jakby chcia艂 wyskoczy膰 z wody. Krzykn膮艂. Winter us艂ysza艂 ten krzyk. To ju偶 nie by艂 szloch. To by艂 krzyk potwornego przera偶enia. Richardsson patrzy艂 prosto na niego. Nie patrzy艂 na Lejona. Wpatrywa艂 si臋 w niego oczami pe艂nymi przera偶enia. Bi艂 r臋kami w wod臋, jakby si臋 op臋dza艂 od napastnika. Zn贸w krzykn膮艂.

Chyba usi艂owa艂 co艣 z艂apa膰. Co艣 tam by艂o! W wodzie! Winter szybko rzuci艂 okiem na Lejona, ale Lejon nadal sta艂 bez ruchu. Uni贸s艂 tylko karabin na wysoko艣膰 pasa. Richardsson wydawa艂 d藕wi臋ki, jakich Winter jeszcze nigdy nie s艂ysza艂. Widzia艂, 偶e pr贸buje z艂apa膰 co艣, co le偶y w wodzie, a mo偶e to odpycha, pr贸buje odsun膮膰, uciec od tego!

Trzyma艂 w r臋ce r臋k臋. Richardsson trzyma艂 r臋k臋! To nie by艂a jego r臋ka. Pu艣ci艂 j膮. R臋ka utrzymywa艂a si臋 na powierzchni, p艂ywa艂a jak kawa艂ek drewna. Winter rozpoznawa艂 pod powierzchni膮 co艣 jeszcze, wielki cie艅, jak ogromna ryba. Wyp艂ywa艂 do g贸ry. R臋ka nale偶a艂a do tego cienia. To by艂o cia艂o. Ukaza艂o si臋 na powierzchni. Unosi艂o si臋 na wodzie. Oderwa艂o si臋 od dna! Richardsson musia艂 je uwolni膰. Winter zobaczy艂 w艂osy, potylic臋, drug膮 r臋k臋. Cia艂o odwraca艂o si臋 w wodzie, powoli odp艂ywa艂o, przekr臋ci艂o si臋 pod wod膮 jeszcze raz i zn贸w wyp艂yn臋艂o. Widzia艂 co艣, co by艂o tylko wielkim bia艂ym g艂azem. To ten kamie艅 widzia艂, kiedy spogl膮da艂 w wod臋 za pierwszym razem. To by艂 kamie艅, nic innego, tylko kamie艅. Zamkn膮艂 oczy, nie s艂ysza艂 ju偶 krzyku Richardssona, nie s艂ysza艂 go, bo sam krzycza艂. Zrozumia艂 to, cho膰 nie by艂o nic do rozumienia, nic nie dawa艂o si臋 zrozumie膰, wszystko by艂o bez sensu, wszystko by艂o sko艅czone, puste, martwe i bia艂e, jak twarz Bergenhema.

鈥 Lars! 鈥 Teraz Winter s艂ysza艂 sw贸j w艂asny krzyk. 鈥 Lars! 鈥 To by艂o tylko s艂owo. To tylko jakie艣 rami臋, kt贸re Richardsson trzyma艂. Drugie by艂o pod wod膮. Twarz Bergenhema zn贸w znikn臋艂a pod powierzchni膮. Ja艣nia艂a z daleka, wygl膮da艂a jak kamie艅. 鈥 Lars! 鈥 Zrobi艂 krok w stron臋 Lejona. 鈥 Dlaczego!? Lejon!? Dlaczego!?

Lejon nie odpowiada艂. Obserwowa艂 tocz膮c膮 si臋 w wodzie walk臋. Richardsson zmaga艂 si臋 ze zw艂okami Bergenhema. Walka by艂a wyr贸wnana. Mieli takie same szanse. Richardsson zn贸w na chwil臋 znikn膮艂 pod wod膮, jakby poci膮gni臋ty przez Bergenhema. Wygl膮da艂o to jak potworny wodny balet.

Nagle Lejon si臋 zachwia艂. Z艂apa艂 si臋 za g艂ow臋, skro艅, oko. Bro艅 zadr偶a艂a mu w r臋ce. Zamkn膮艂 na sekund臋 oczy. Otworzy艂, zn贸w si臋 lekko zachwia艂. W wodzie nadal toczy艂a si臋 walka. Lejon sprawia艂 wra偶enie, jakby stara艂 si臋 nie spuszcza膰 z niej wzroku. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby chcia艂 si臋 pozby膰 b贸lu. Winter to zna艂. Przypomnia艂 sobie. Lejon miewa艂 ataki migreny. To by艂a migrena. Winter nie mia艂 migreny, ale to na pewno by艂o to. Wiele rzeczy mo偶e wywo艂a膰 atak migreny. Najpowszechniejsz膮 przyczyn膮 jest stres. Lejon by艂 w wielkim stresie. Tu nie chodzi艂o o zabijanie. By艂 morderc膮, ale nie by艂 pozbawiony uczu膰, przynajmniej nie w tej chwili. Wydawa艂o mu si臋, 偶e jest blisko Beatrice. By艂 z powrotem w przesz艂o艣ci. To by艂o tu i teraz. Mo偶e pomy艣la艂, 偶e Richardsson znalaz艂 w wodzie cia艂o Beatrice. Nie. Wiedzia艂, 偶e Bergenhem te偶 tam jest. Chyba musia艂 wiedzie膰?

Lejon, walcz膮c z b贸lem, chwiejnie zrobi艂 krok naprz贸d.

Winter rzuci艂 si臋 naprz贸d.

Dzieli艂y ich trzy, mo偶e cztery metry.

Lecia艂 w powietrzu.

Lejon widzia艂, 偶e na niego p臋dzi. Podni贸s艂 karabin i strzeli艂. Kula przelecia艂a obok Wintera. Zobaczy艂, jak wbija si臋 w ziemi臋 pod jego stopami. Po strza艂ach przed domem Lejon nie przestawi艂 karabinu na ogie艅 automatyczny. Rzuci艂 si臋 do ty艂u. Winter nadal unosi艂 si臋 w powietrzu. Ci膮gle jeszcze nie wyl膮dowa艂. Je艣li Lejon strzeli jeszcze raz, b臋dzie tak lecia艂 przez ca艂膮 drog臋, a偶 do nieba. Nigdy nie wyl膮duje. Wieczorem zasi膮dzie razem z Bergenhemem u sto艂u bog贸w. O tyle rzeczy chcia艂 go zapyta膰. O tyle rzeczy chcia艂 zapyta膰 siebie samego. Dlaczego pozwoli艂 Bergenhemowi wyj艣膰 z pokoju, z korytarza, ze swojego pieprzonego wydzia艂u, z pieprzonej komendy. Wspomnienie jak blada twarz w wodzie. Blada twarz. Indian summer si臋 sko艅czy艂o. Chcia艂 o wszystkim zapomnie膰. Nigdy nie rozstawa膰 si臋 w niezgodzie. Zobaczy艂 Angel臋, widzia艂 j膮 w 艂贸偶ku. To by艂 ostatni obraz. Rozstawa膰 si臋 jak przyjaciele. Zawsze rozstawa膰 si臋 w przyja藕ni. Kiedy艣 nadejdzie ostatnia godzina. To teraz. Teraz ten bydlak mnie zastrzeli. Zn贸w podnosi luf臋 do strza艂u. Wstaje. Ju偶 nie lec臋. Wyl膮dowa艂em na ziemi. Nigdy nie dolec臋 do nieba. Zostan臋 pochowany w ziemi. To b臋dzie pogrze鈥

I nagle g艂owa Lejona eksplodowa艂a na jego oczach. Rozprys艂a si臋 na tysi膮c kawa艂k贸w. Wszystko mo偶e si臋 rozpa艣膰. Oczy jeszcze mia艂 w twarzy, patrzy艂y we wszystkie strony, na Wintera, na Richardssona, na Bergenhema, na niebo, ziemi臋 i w wod臋. Sta艂 bez ruchu, jeszcze sta艂, ze 艣mierciono艣n膮 broni膮 w r臋kach. Ale teraz nic mu to nie pomaga艂o. Powoli osuwa艂 si臋 na ziemi臋. G艂ow臋 mia艂 oskalpowan膮. Potworny widok. Kl臋cza艂. Pistolet wypad艂 mu z r膮k. By艂 coraz bli偶ej ziemi. Ten sam cholerny zwolniony film co zawsze. Lejon nie 偶y艂, ale nadal si臋 rusza艂. Upada艂 i upada艂. Winter us艂ysza艂 wystrza艂 w tej samej chwili, kiedy kula rozwali艂a g艂ow臋 Lejona. To musia艂a by膰 pot臋偶na bro艅. Jak wybuch bomby. Le偶a艂 na ziemi. Kiedy wreszcie wyl膮dowa艂, zary艂 twarz膮 w ziemi臋 i w traw臋. Czu艂 w ustach smak ziemi. Smakowa艂a jak krew. Jak 偶elazo. To by艂a krew. Splun膮艂 krwi膮. Musia艂 uszkodzi膰 z臋by, odgry藕膰 p贸艂 j臋zyka.

鈥 Erik!? Jak si臋 czujesz!? Erik!? Erik!?

Tylko jeden cz艂owiek zwraca艂 si臋 do niego po imieniu w ten spos贸b.

Spojrza艂 w g贸r臋.

Benny Vennerhag sta艂 tam, gdzie jeszcze przed chwil膮 sta艂 Lejon. Trzyma艂 w r臋kach co艣, co wygl膮da艂o jak dzia艂o bezodrzutowe.

鈥 Erik!? Erik!?

Uratowany przez przest臋pcze podziemie, pomy艣la艂 Winter. Nadal czu艂 w ustach smak ziemi. Spr贸bowa艂 splun膮膰 jeszcze raz. Za Vennerhagiem co艣 si臋 poruszy艂o. Co艣 wysz艂o z zaro艣li. Ademar. Ku艣tyka艂 dwa kroki za Bennym Boyem. Sta艂 tam, o艣wietlony od ty艂u s艂o艅cem. Trudno by艂o rozpozna膰 jego twarz, ale to by艂 on, to by艂 pisarz. Ksi膮偶ka jest sko艅czona, pomy艣la艂 Winter. Prawie sko艅czona.


23:00


GDYBY WIEDZIA艁A, JAK SI臉 NAZYWAJ膭, mo偶e nic by jej nie zrobili. Bo zna艂aby ich nazwiska. Ale potem pomy艣la艂a, 偶e gdyby ich zna艂a, by艂oby jeszcze gorzej. To tak jak zosta膰 porwanym przez kogo艣, kto zdejmuje czarn膮 mask臋 i widzi si臋 jego twarz.

Lepiej nie pyta膰 o imiona. Wydawa艂o jej si臋, 偶e jeden z nich ma na imi臋 Bengt, przynajmniej tyle wiedzia艂a. Chyba kt贸ry艣 z pozosta艂ych to powiedzia艂. To znaczy艂o, 偶e ona鈥 偶e oni nie przejmowali si臋 tym, czy ona wie, bo mieli鈥

A mo偶e nie przejmowali si臋 tym, bo to by艂a tylko zabawa.

Wkr贸tce b臋dzie z powrotem w o艣rodku.

Mo偶e odwioz膮 j膮 motor贸wk膮.

B臋dzie musia艂a co艣 wymy艣li膰, kiedy wr贸ci.

Mo偶e on b臋dzie pyta艂. Jutro. Jutro Christian na pewno j膮 zapyta. Sta艂 na pomo艣cie. To na pewno by艂 on.

鈥 Kostium!

Nie chc臋. Nie! Nie! Je艣li zdejm臋 kostium, b臋d膮 mogli zrobi膰 ze mn膮 wszystko. Nie mog臋 go zdj膮膰. Musz臋 mie膰 na sobie kostium!

鈥 Nie chc臋!

鈥 艢ci膮gaj kostium!

鈥 Nie chc臋! Zostawcie mnie!

鈥 Czy nie chcemy鈥

Inny g艂os, jeden z pozosta艂ych. Przerwali mu.

鈥 Zamknij si臋! Chod藕 tu i pom贸偶!

Pr贸bowa艂a krzycze膰, zacz臋艂a krzycze膰. G艂osy nios膮 si臋 na dziesi膮tki kilometr贸w, kiedy jest tak cicho. S艂o艅ce zasz艂o. Kiedy nie by艂o s艂o艅ca, d藕wi臋ki rozchodzi艂y si臋 w powietrzu jeszcze lepiej.

鈥 NA POMOOO鈥

Kt贸ry艣 z nich uderzy艂 j膮 otwart膮 d艂oni膮 w usta. Zabola艂o. Chyba wybi艂 jej z膮b. Pr贸bowa艂a si臋 uwolni膰. Wgryz艂a si臋 w d艂o艅 z ca艂ej si艂y.

鈥 AJ!

Czu艂a w ustach smak krwi. To mog艂a by膰 jej w艂asna. D艂o艅, kt贸r膮 mia艂a w ustach, znikn臋艂a. By艂a zakrwawiona, widzia艂a wyra藕nie. By艂a prawie czarna.

鈥 Roger! Pom贸偶, do cholery!

Kto艣 zacisn膮艂 na jej ustach inn膮 d艂o艅. Zn贸w pr贸bowa艂a krzycze膰. Nie wiedzia艂a, czy j膮 s艂ycha膰. Nie s艂ysza艂a ju偶 w艂asnego g艂osu. Wsz臋dzie by艂y inne g艂osy. Jakby te g艂osy j膮 rozszarpywa艂y. Wszystko i wszyscy j膮 szarpali. Chcieli j膮 rozszarpa膰 na strz臋py. Pr贸bowa艂a zanurzy膰 si臋 w wodzie. Stali w wodzie, wszyscy stali w wodzie. Gdyby tylko mog艂a zanurkowa膰, po prostu znikn膮膰 w wodzie. Kiedy znieruchomia艂a i pr贸bowa艂a si臋 zanurzy膰, kt贸ry艣 z nich j膮 pu艣ci艂. Pogr膮偶y艂a si臋 w wodzie. Widzia艂a tylko nogi. Nie mieli k膮piel贸wek, 偶aden nie mia艂. Widzia艂a mokre nogawki d偶ins贸w. By艂a w wodzie, czu艂a pod sob膮 dno. Pr贸bowa艂a p艂yn膮膰. Widzia艂a pomost, widzia艂a morze. I wysepk臋 kawa艂ek dalej. Nazywa艂a si臋 Svensholmen, zapami臋ta艂a to. Mog艂a przep艂yn膮膰 obok niej. Gdyby jej si臋 uda艂o min膮膰 Svensholmen, by艂aby bezpieczna. 艢wietnie p艂ywa艂a, by艂a szybka. Gdyby tylko mog艂a si臋 wydosta膰 spomi臋dzy tych n贸g. Nie dogoniliby jej. Motor贸wki nie by艂o. Mog艂aby si臋 schowa膰 za ska艂ami. Mo偶e pojawi艂aby si臋 jaka艣 inna 艂贸dka. 呕agl贸wka. Pomy艣la艂a o ch艂opaku, kt贸ry sta艂 na dziobie, kiedy si臋 mijali. Wygl膮da艂o na to, 偶e p艂yn膮艂 sam. 艁贸d藕 nie by艂a za du偶a. Mo偶e on by j膮 uratowa艂. Dlaczego nie krzykn臋艂a do niego, kiedy obok siebie przep艂ywali? Ba艂a si臋? Dlaczego nie wyskoczy艂a z motor贸wki? Mog艂a si臋 po prostu rzuci膰 do wody! On by j膮 zobaczy艂. Zrozumia艂by, 偶e potrzebuje pomocy.

Kto艣 chcia艂 j膮 rozszarpa膰, ale nadal by艂a wolna. Mo偶e mog艂aby pop艂yn膮膰 do Styrs枚 i schowa膰 si臋 tam. Tam byli ludzie, mog艂aby pobiec do pierwszego domu, jaki by zobaczy艂a.

Rzuci艂a si臋 mi臋dzy par臋 n贸g w d偶insach. Nikt jej nie trzyma艂. Zacz臋艂a p艂yn膮膰, p艂yn臋艂a, p艂yn臋艂a! Zn贸w widzia艂a pomost, p艂yn臋艂a! Oni krzyczeli za ni膮. Kto艣 j膮 z艂apa艂, ale wierzga艂a nogami tak, 偶e musia艂 pu艣ci膰. P艂yn臋艂a dalej! Widzia艂a ca艂e morze! By艂a wolna!


47


WINTER POLICZY艁 DO DZIESI臉CIU, jedenastu, dwunastu i stan膮艂 na nogi. Mia艂 wra偶enie, 偶e w ci膮gu ostatnich dni raz za razem by艂 nokautowany.

Richardsson nadal by艂 w wodzie. Si臋ga艂a mu do pasa. Jakby poziom si臋 podni贸s艂, kiedy powierzchnia zn贸w si臋 wyg艂adzi艂a.

Walka si臋 sko艅czy艂a. Bergenhem! Bo偶e mi艂o艣ciwy! Lars! Zn贸w zobaczy艂 twarz Larsa, cho膰 by艂a pod wod膮. Mia艂 j膮 widzie膰 ju偶 zawsze. Nigdy tego nie zapomni. Tego, o czym chce si臋 zapomnie膰, nigdy si臋 nie zapomina. To, co chce si臋 zatrzyma膰, przewa偶nie znika na zawsze.

Wszed艂 do wody. Nie by艂o mu ani zimno, ani ciep艂o. To by艂a tylko woda, si臋ga艂a mu do kolan. Potem do ud. Szed艂 w stron臋 Richardssona. Richardsson si臋 nie rusza艂. Winter czu艂, jak zdradzieckie dno dotyka jego but贸w. Dziwi艂 si臋, 偶e nie zapada si臋 w mu艂 albo w ruchomy piasek. To jezioro wci膮ga艂o wszystko. Dlatego tam by艂o. Kiedy to wszystko si臋 sko艅czy, ka偶e je zasypa膰. Ale to si臋 nigdy nie sko艅czy. B臋dzie pami臋ta艂 t臋 twarz, do kt贸rej w艂a艣nie zmierza. Podszed艂 do Richardssona. Richardsson patrzy艂 na niego, jakby my艣la艂, 偶e zamierza go utopi膰. Mo偶e potem. Albo pozwoli, 偶eby Benny go odstrzeli艂. Je艣li Richardsson mia艂 co艣 wsp贸lnego ze 艣mierci膮 Larsa, by艂 ju偶 w艂a艣ciwie martwy. Spojrza艂 na Benny鈥檈go. Vennerhag nachyla艂 si臋 nad cia艂em Lejona jak sanitariusz w czasie wojny. Podni贸s艂 wzrok. Zawo艂a艂 co艣. Winter nie us艂ysza艂. By艂 g艂uchy. Mo偶e Richardsson co艣 do niego m贸wi艂. Jego usta si臋 porusza艂y. Ale ja jestem g艂uchy. B贸g obdarzy艂 mnie w tej chwili 艂ask膮 i odebra艂 s艂uch. Dzi臋ki ci, Bo偶e. O艣lepn膮膰 鈥 to by艂oby zbyt wiele 艂aski.

Zanurzy艂 si臋. Woda by艂a jak 艣luz. Czu艂 to na twarzy. Pachnia艂a jak 艣luz. Cuchn臋艂a wszystkim, co by艂o martwe od tysi膮ca lat. Stu lat. Trzydziestu lat. Dw贸ch dni. Poczu艂, 偶e dotyka r臋ki Larsa. Czeka艂a na niego. Poczu艂 pod palcami jego r臋k臋, szyj臋, jego twarz. Czeka艂a na niego. Przyci膮gn膮艂 cia艂o do siebie. Nadal byli pod wod膮, on i jego kolega, kolega od tak wielu lat. Jego przyjaciel. Kusi艂a go my艣l, 偶eby zosta膰. Ciemno艣膰 艂agodnia艂a, kiedy trzyma艂 Larsa w obj臋ciach. Nie mia艂 problem贸w z oddychaniem, bo wcale nie musia艂 oddycha膰. To by艂o przedziwne uczucie. Sta艂 si臋 ryb膮. Mo偶e Lars te偶 by艂 ryb膮. Mogliby zosta膰 tam, na dole. Mo偶e spotkaliby Beatrice. Nie wiedzia艂 gdzie, ale by艂 pewien, 偶e j膮 spotka. Teraz sobie przypomnia艂. Przypomnia艂 sobie wszystko. To ten spok贸j tu, pod wod膮, to sprawi艂. Ju偶 raz j膮 widzia艂. Macha艂 do niej r臋k膮, kiedy przep艂ywa艂a obok motor贸wk膮, kt贸ra o wiele za szybko mkn臋艂a przez cie艣nin臋. Ona te偶 do niego pomacha艂a. Mia艂a ciemne w艂osy. Jego w艂osy zbiela艂y od s艂o艅ca. By艂y d艂ugie. Jej w艂osy nie by艂y takie d艂ugie. Macha艂a do niego. On te偶 macha艂. W motor贸wce by艂o trzech ch艂opc贸w. Nie rozpoznawa艂 ich. Mo偶e jednego. Chyba wozi艂 towary przez cie艣nin臋, ale wtedy mia艂 inn膮 艂贸dk臋. Dziewczynka mia艂a na sobie czerwony p艂aszcz k膮pielowy. Wygl膮da艂 jak wielka flaga. Trzepota艂 za nimi w p臋dzie, kiedy mijali jego 偶agl贸wk臋. By艂 na niej wtedy sam. Pr贸bowa艂 poprawi膰 co艣 przy 偶aglu. Nie pami臋ta艂, co to by艂o. Ale zapami臋ta艂 j膮. Szuka艂 tego wspomnienia. W艂a艣nie si臋 odnalaz艂o, ale by艂o za p贸藕no. Na wszystko by艂o za p贸藕no. Lars patrzy艂 gdzie艣 obok niego, patrzy艂 w g贸r臋 swoimi pi臋knymi oczami. Mo偶e co艣 si臋 tam rusza艂o na zewn膮trz, pojawi艂 si臋 jaki艣 cie艅. Ale to si臋 nie liczy艂o. Bardzo chcia艂o mu si臋 spa膰. Potrzebowa艂 snu. A potem zako艅czy to 艣ledztwo. Tylko si臋 chwil臋 prze艣pi. Spa膰. Po艂o偶y膰鈥

Poczu艂, 偶e co艣 chwyta go za rami臋. Zostawcie mnie. Id藕cie sobie. Go away. To co艣 nie puszcza艂o. Powoli wypuszcza艂 z obj臋膰 Larsa. Lars powoli mu si臋 wymyka艂, odp艂ywa艂 gdzie艣. Pr贸bowa艂 艂apa膰 go po omacku, ale odp艂yn膮艂 w ciemno艣膰. Nie mam ju偶 si艂y w palcach. Nie dam rady go z艂apa膰.

Jaka艣 si艂a wyci膮gn臋艂a go na powierzchni臋. Nagle poczu艂 na twarzy wiatr. Bola艂o go gard艂o, czu艂 b贸l w p艂ucach, gdzie艣 na samym dnie. Bola艂 go ca艂y brzuch, podbrzusze, nogi. Nie czu艂 st贸p. B贸l ko艅czy艂 si臋 gdzie艣 nad stopami. Mo偶e stopy tkwi艂y w szlamie.

鈥 Erik! Erik! Na Boga, Erik!

Teraz us艂ysza艂. Ju偶 nie by艂 g艂uchy. Pr贸bowa艂 patrze膰. Nadal widzia艂. Zobaczy艂 niebieskie niebo. Tylko tyle zobaczy艂, to mog艂o wystarczy膰. Kto艣 trzyma艂 go za p艂aszcz, kto艣 trzyma艂 jego twarz nad wod膮. W piersi nadal bola艂o, ale ju偶 nie tak przeszywaj膮co.

鈥 Erik! Erik! Oddychasz? Oddychaj wreszcie, kurwa!

Co艣 wybuch艂o mu w klatce piersiowej. Zacz膮艂 oddycha膰. Powietrze wdar艂o si臋 do jego krtani jak 偶elazny grot. S艂ysza艂, jak si臋 d艂awi. To by艂y straszne odg艂osy. Czy to on? Czu艂 w ustach 艣luz, wymiociny i wod臋. Chcia艂 natychmiast obmy膰 usta. Pr贸bowa艂 z艂apa膰 wod臋 jedn膮 r臋k膮, zebra膰 j膮 jak p艂acht臋. Poczu艂 b贸l w przegubie. Przypomnia艂 sobie. Kiedy艣 co艣 sobie zrobi艂 w t臋 r臋k臋. Nie pami臋ta艂 tylko kiedy.

Niebo nad jego g艂ow膮 si臋 przesun臋艂o. By艂o przekrzywione. Widzia艂 te偶 powierzchni臋 jeziora, drzewa i krzaki. Zobaczy艂, 偶e kto艣 le偶y na ziemi. Widzia艂, 偶e kto艣 siedzi obok. Kto艣 go ni贸s艂, wynosi艂 z jeziora. Pr贸bowa艂 si臋 uwolni膰, ale nie mia艂 si艂y, jeszcze nie. Wkr贸tce tam wr贸ci. Nie mog膮 przecie偶 zostawi膰 tam Larsa. Wiedz膮, 偶e Lars tam jest? Musi ich zapyta膰, kiedy tylko zn贸w nauczy si臋 m贸wi膰.

Us艂ysza艂 g艂osy. Le偶a艂 na ziemi. Nie, siedzia艂.

Kto艣 siedzia艂 naprzeciwko niego.

鈥 Erik.

To jego imi臋. Rozpozna艂 je.

Rozpozna艂 cz艂owieka, kt贸ry siedzia艂 przed nim w kucki.

鈥 Benny.

鈥 Z powrotem w艣r贸d 偶ywych 鈥 powiedzia艂 Benny.

Poczu艂 nieprzyjemny smak w ustach. Drapa艂o go w gardle. Ca艂e cia艂o pulsowa艂o b贸lem, opr贸cz g艂owy. W g艂owie nie czu艂 nic.

鈥 Co si臋 sta艂o?

鈥 Wszystko 鈥 odpar艂 Benny.

鈥 Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣?

鈥 Tym nie zawracaj sobie g艂owy.

鈥 Sk膮d si臋 tu wzi膮艂e艣? 鈥 zapyta艂 jeszcze raz.

鈥 Mo偶na powiedzie膰, 偶e mia艂em Lejona na oku.

Mia艂 Lejona na oku. Czy to Lejon le偶a艂 teraz na ziemi? Vennerhag pod膮偶y艂 za jego spojrzeniem.

鈥 Ju偶 go nie ma w艣r贸d nas 鈥 powiedzia艂.

Winter prze艂kn膮艂 艣lin臋. Mia艂 wra偶enie, jakby prze艂yka艂 偶elazo.

鈥 Ten drugi nadal jest z nami. Wygl膮da艂 藕le, ale si臋 wyli偶e.

鈥 Drugi?

鈥 Ten, co le偶a艂 przy domu. Czy jak nazwa膰 t臋 ruder臋. 鈥 Vennerhag si臋 u艣miechn膮艂. 鈥 Co za pieprzone miejsce.

Winter skin膮艂 g艂ow膮. Co za pieprzone miejsce. Zn贸w poruszy艂 g艂ow膮. Nigdzie nie widzia艂 Ademara.

鈥 Gdzie on jest?

Vennerhag kiwn膮艂 g艂ow膮 w stron臋 grubego pnia. Winter zobaczy艂 posta膰 le偶膮c膮 u jego st贸p, jak naro艣l, jak jeden z korzeni. Posta膰 unios艂a r臋k臋 i pomacha艂a. On te偶 podni贸s艂 praw膮 r臋k臋 i pomacha艂. Popatrzy艂 na Benny鈥檈go.

鈥 By艂 jeszcze jeden 鈥 powiedzia艂.

鈥 Ten z wody? Jego te偶 musia艂em wyci膮ga膰. Wygl膮da艂, jakby tam przymarz艂. 鈥 Vennerhag wskaza艂 inny pie艅. Siedzia艂 przy nim Richardsson. R臋ce trzyma艂 przed sob膮. Chyba nie by艂o mu najwygodniej.

Po chwili zobaczy艂 lin臋 opasuj膮c膮 pie艅. Benny by艂 przygotowany na ka偶d膮 okazj臋.

鈥 Zwi膮za艂em go. Pomy艣la艂em, 偶e tak b臋dzie najbezpieczniej. Nie wiedzia艂em, do kt贸rego obozu nale偶y.

Do kt贸rego obozu. Winter zamkn膮艂 oczy. Kt贸ry ob贸z. By艂o kilka oboz贸w. By艂o wiele鈥 wiele oboz贸w w tej sprawie. Obozy, obozy. Do kt贸rego on sam nale偶a艂? A Benny? Ademar? Jan Richardsson? Berit Richardsson? Lejon? Sellberg? Edwards? Do dw贸ch r贸偶nych czy to by艂y cz臋艣ci tego samego? Nie.

Wyda艂o mu si臋, 偶e s艂yszy inne g艂osy, gdzie艣 dalej. Pomy艣la艂, 偶e chyba s艂yszy szum skrzyde艂 na niebie. Spojrza艂 w g贸r臋. Zobaczy艂 wielkiego ptaka. Zacz膮艂 obni偶a膰 nad nimi lot. Jego skrzyd艂a wirowa艂y nad tu艂owiem jak 艣mig艂o. By艂 ze stali.

鈥 Nadci膮ga kawaleria 鈥 powiedzia艂 Vennerhag. 鈥 Najwy偶szy czas.

鈥 Sk膮d wiedzieli?

鈥 Zadzwoni艂em po nich, rzecz jasna. 鈥 Vennerhag spojrza艂 na Richardssona. 鈥 Ten tam ca艂y czas be艂kota艂 co艣 o jakim艣 wypadku. To by艂 wypadek, powtarza艂 co chwil臋, jeszcze jak by艂e艣 w tym cholernym bajorze. 鈥 Popatrzy艂 mu w twarz. 鈥 Rozumiesz, o co mog艂o mu chodzi膰?

Winter skin膮艂 g艂ow膮.

鈥 Czy to tamto cia艂o? Cia艂o, kt贸re鈥 tam le偶y.

鈥 Nie.

鈥 Naprawd臋?

鈥 To inne cia艂o. Ale ono te偶 tam jest.

鈥 Inne cia艂o?

鈥 Tak.

Vennerhag sprawia艂 wra偶enie, jakby chcia艂 zada膰 jeszcze kilka pyta艅, ale si臋 rozmy艣li艂. Zn贸w zerkn膮艂 na Richardssona.

鈥 Ca艂kiem odlecia艂. 鈥 Potem zn贸w spojrza艂 na Wintera. 鈥 Eriku. Jest jeszcze co艣鈥

Winter patrzy艂 mu w twarz. Za Vennerhagiem rycza艂 helikopter. Trudno by艂o cokolwiek us艂ysze膰. Ale s艂ysza艂 coraz lepiej. Zdawa艂o mu si臋, 偶e mo偶e us艂ysze膰 wszystko. S艂ysza艂 g艂osy zbli偶aj膮ce si臋 od B枚nek盲llan, ma艂膮 艣cie偶k膮 prowadz膮c膮 do jeziora. S艂ysza艂 Bertila, Fredrika, Anet臋. Stara paczka. Jeden za wszystkich鈥 Oni jeszcze nie wiedzieli. Mia艂 dla nich wie艣ci.

鈥 Erik鈥

Nadal patrzy艂 w twarz gangstera. Vennerhag od艂o偶y艂 gdzie艣 swoj膮 gro藕n膮 bro艅. Jeszcze raz przy nim przykucn膮艂.

鈥 Co jest, Benny?

鈥 Chodzi o鈥 Lott臋. Wiesz鈥 s膮dzisz, 偶e m贸g艂by艣 z ni膮 jeszcze raz porozmawia膰? 鈥 Vennerhag roz艂o偶y艂 r臋ce, wskazuj膮c na ogrom zniszcze艅, obraz katastrofy. 鈥 O mnie. Po tym wszystkim. 呕e鈥 ja tu by艂em? My艣lisz, 偶e mo偶esz jej o tym powiedzie膰? Tylko o to ci臋 prosz臋.

Winter nie mia艂 si艂y odpowiedzie膰.






























Ogromne podzi臋kowania jak zwykle nale偶膮 si臋 komisarzowi policji kryminalnej Torbj枚rnowi 脜hgrenowi, zast臋pcy szefa wydzia艂u technik kryminalistycznych Policji Regionalnej w G枚teborgu.

Chcia艂bym tak偶e serdecznie podzi臋kowa膰 mojemu redaktorowi Peterowi Karlssonowi i wydawcy Stephenowi Farran-Lee.






























Wyszukiwarka