_____________________________________________________________________________
Margit Sandemo
SAGA O LUDZIACH LODU
Tom XIX
Z�by smoka
_____________________________________________________________________________
ROZDZIA� I
Z�by smoka, rzek� pewnego dnia Ulvhedin w chwili
roz�alenia. Ludzie Lodu s� niczym smocze z�by.
Mia� na my�li bohatera z greckiego mitu, kt�ry
unicestwi� smoka, a potem zasia� jego z�by. Wkr�tce
wyr�s� z ziemi ca�y zast�p wojownik�w.
Wszyscy s�dzili, �e po niezwyk�ym czynie m�odziutkiej
Shiry Ludzie Lodu uwolnili si� od przekle�stwa. �adne
z dzieci, kt�re w kolejnym pokoleniu przysz�y, na �wiat,
nie by�o dotkni�te. Elisabet, Solve, Ingela i Arv... Czy to
nie wspania�a m�odzie�?
Ale Ulvhedin wiedzia� swoje.
Wiedzia�, �e Shira da�a jedynie podstawy do pokonania
przekle�stwa. Odnalaz�a jasn� wod� �ycia, kt�ra mog�a
z�agodzi� dzia�anie wody z�a, zakopanej w ziemi przez
Tengela Z�ego. Teraz nale�a�o jedynie odnale�� miejsce,
w kt�rym ukry� naczynie z wod�, i to zanim zn�w
przebudzi si� do �ycia.
�wiadomo�� ta dzia�a�a parali�uj�co na Ulvhedina.
Nikt inny w rodzinie nie przejmowa� si� tym a� tak
bardzo, wszyscy s�dzili bowiem, �e przekle�stwo zosta�o
z nich zdj�te.
Jedynie Ulvhedin wiedzia�, �e z�by smoka ju� zakie�-
kowa�y.
Opowie�� ta b�dzie o dotkni�tym, kt�rego losy najbar-
dziej przypomina�y histori� Tronda, syna Arego, �yj�cego
dawno, dawno temu. Trond nie nosi� �adnych zewn�trz-
nych oznak obei��enia przekle�stwem. By� zwyk�ym
ch�opakiem, z pocz�tku nawet niczego nie�wiadomym.
Ale Tengel Dobry, jego dziad, wiedzia�. Dostrzega� ��ty
blask zapalaj�cy si� czasami w oczach Tronda, spogl�da�
w dusz�, w kt�rej tkwi�y odpryski z�ego dziedzictwa
Ludzi Lodu.
�wiadomo�� sp�yn�a na Tronda nagle; przekle�stwo
wybuch�o w ci�gu kilku dni, eksploduj�c podczas pr�by
zg�adzenia brata, Tarjeia. Zapragn�� za wszelk� cen�
zdoby� naj�wi�tszy skarb Ludzi Lodu, czarodziejskie,
lecznicze �rodki, kt�re uzna� za swoje. Z�e dziedzictwo
odezwa�o si� w Trondzie pod wp�ywem wojny, zabijania
i rozlewu krwi.
Historia jego krewniaka, �yj�cego wiele lat p�niej,
przedstawia�a si� nieco inaczej, ale ��czy�o ich jedno: nikt
z rodziny i otoczenia nie wiedzia�, co kryje si� w ich
duszach.
Rodze�stwo Solve i Ingela, dzieci Daniela, by�o
bardzo �adne. Ciemni, o interesuj�cej karnacji i brunat-
nych oczach. Bystrzy, weseli, mili dla otoczenia. Babcia
Ingrid mia�a wszelkie podstawy, by by� dumna z wnu-
k�w.
Ju� we wczesnym dzieci�stwie poznali histori� Ludzi
Lodu i ci���cego na nich przekle�stwa. Niewielkie jednak
wywar�a na nich wra�enie. Mieszkali bowiem w bezpiecz-
nym domu wraz z matk� i ojcem w pobli�u pi�knego
dworu Skenas w Vingaker w Szwecji, gdzie na stare lata
przeni�s� si� Goran Oxenstierna. Wszystko wok� nich
by�o spokojne i harmonijne.
Goran Oxenstierna, kt�ry wraz z Danem i Danielem
bra� udzia� w bitwie pod Villmanstrand w Finlandii i tam
zosta� ranny, do�y� p�nej staro�ci. Po�lubi� o dwadzie�cia
siedem lat m�odsz� hrabiank� Sar� Gyllenborg, c�rk�
cz�onka Rady Kr�lewskiej. Mieli czworo dzieci, lecz tylko
dwoje z nich odegra�o jak�kolwiek rol� w �yciu Daniela
Linda z Ludzi Lodu, Solvego i Ingeli. Jeden z nich, Axel
Fredrik, w czasie gdy zaczyna si� ta historia by� zbyt
m�ody, by mie� wp�yw na bieg wydarze�. Drugi to
najstarszy brat, Johan Gabriel, kt�ry wcze�nie objawi�
sw�j niezwyk�y talent.
Johan Gabriel Oxenstierna, kt�rego imi� do dzisiaj
cieszy si� dobr� s�aw� w historii literatury szwedzkiej, by�
marzycielem, cz�owiekiem niezwykle utalentowanym
i wra�liwym. Wcze�nie zacz�� uk�ada� kr�tkie wierszyki,
kt�re odczytywa� swym przyjacio�om, Solvemu i Ingeli,
ale poza nimi nikt jeszcze wtedy o jego poezji nie s�ysza�.
Prowadzi� te� dziennik, utrzymany w stylu r�wnie
romantycznym co wiersze. Do�� wcze�nie bohaterk� jego
dzie� sta�a si� niejaka Themira, w rzeczywisto�ei szafarka
na Skenas, Anna Kinvall. Johan Gabriel mia� pi�tna�cie
lat, ona - dwadzie�cia trzy. W tym czasie z pami�tnika
i jego wierszy wprost bi�o mi�osne uniesienie i b�ogie
szcz�cie. Johan Gabriel powierza� dziennikowi tajem-
nice, kt�rymi dzieli� si� tylko ze starszym o rok przyjacie-
lem, Solvem.
Ingela, m�odsza od Johana Gabriela o dwa lata, by�a
ura�ona jego fascynacj�, sama bowiem troszeczk� si� w nim
podkochiwa�a. Za nic w �wiecie jednak nie zdradzi�aby si�
z tym uczuciem! Ingela by�a bardzo dumn� dziewczyn�,
a wiedzia�a, �e nie b�d�c szlachciank�, nigdy nie dostanie
Johana Gabriela Oxenstierny za m�a. Jej uczucie by�o
s�odko-gorzkim zadurzeniem na odleg�o�� i wcale nie
chcia�a wiedzie�, czy romantyczne zaloty Johana Gabriela
do Anny Kinvall przerodzi�y si� w co� wi�cej.
Solve by� zupe�nie innym typem. Pogodny, szczery,
otwarty i bezpo�redni, �atwo zjednywa� sobie przyjaci�.
Ale w jego duszy kry�y si� tak�e zal��ki innych cech
charakteru...
Po raz pierwszy odkry� je w wieku dwunastu lat.
Poszli wtedy z Ingel� na Skenas, by bawi� si� z ch�op-
cami Oxenstiern�w. Zaproszono ich na przyj�cie, Johan
Gabriel ko�czy� w�wczas jedena�cie lat i zebra�o si� wiele
os�b, m�odszych i starszych, by uczci� jego �wi�to.
Solve po raz pierwszy ujrza� wtedy zbi�r broni Gorana
Oxenstierny. Zobaczy� tam mi�dzy innymi pistolet wyk�a-
dany srebrem, kt�ry zafascynowa� go wprost niewiarygo-
dnie. "Chcia�oby si� taki mie�", westchn��, a� obecni przy
tym u�miechn�li si�, rozbawieni zachwytem dwunastolat-
ka.
Nie tylko wieczorem nieustannie my�la� o pistolecie,
ale i �ni� o nim przez ca�� noc.
A kiedy zbudzi� si� nast�pnego ranka, ku wielkiemu
przera�eniu ujrza� przedmiot swych marze� na stole
w sypialni.
Wiedzia�, �e nigdy nic otrzyma�by go w prezencie, na
to pistolet by� Goranowi Oxenstiernie zbyt drogi, zbyt
wiele wi�za�o si� z nim wspomnie�.
Policzki Solvego pa�a�y. Kto? I dlaczego?
Wprawdzie okno by�o otwarte, ale kt� dobrowolnie
chcia�by przedziera� si� przez g�szcz rosn�cych pod nim
pokrzyw? A zreszt� tam wcale nie wida� �adnych �lad�w.
Solve by� uczciwym ch�opcem, w ka�dym razie w�w-
czas jako dziecko. Bez wahania chwyci� wi�c pistolet
i pobieg� z nim na Skenas.
Nie m�g� ot tak, po prostu, od�o�y� go na miejsce, nie
mia� prawa wchodzi� do �rodka bez zaproszenia. Nieco
dr��cym g�osem poprosi� wi�c o rozmow� z genera�em
majorem Goranem Oxenstiern�, ojcem Johana Gabriela.
Zosta� przyj�ty i podniecony opowiedzia�, jak to przed
chwil� w�a�nie znalaz� pistolet u siebie na stole, cho�
poprzedniego wieczoru wcale go tam nie by�o.
- Nie mog� tego poj�� - rzek� oszo�omiony Goran
Oxenstierna. - Nikt nie wchodzi� tutaj po tym, jak
zamkn��em pistolet w skrzyni. Okno, co prawda, jest
otwarte, ale przecie� to pi�tro!
- Ja tak�e tego nie rozumiem - stwierdzi� Solve. - Kto
m�g� wej�� do mego pokoju noc�? W ka�dym razie
chcia�em go odda� od razu i prosi�, by�cie sobie nic z�ego
o mnie nie my�leli. Nie jestem z�odziejem.
- Wiem o tym, Solve. Kto� widocznie chcia� sp�ata� ci
figla lub te� doprowadzi� do tego, by� zosta� oskar�ony
o kradzie�. Zbadam t� spraw�.
Mimo wysi�k�w nie zdo�ali jednak niczego wyja�ni�.
Pewne �wiat�o pad�o na owo wydarzenie dopiero, gdy
Solve sko�czy� szesna�cie lat, a zauroczenie Johana
Gabriela Themir�, czyli Ann� Kinvall, osi�gn�o szczyt.
Zainspirowany histori� mi�o�ci przyjaciela, tak�e i Sol-
ve zacz�� ogl�da� si� za jedn� ze s�u��cych na Skenas. Na
imi� mia�a Stina. By�a du�� i krzepk� doros�� dziewczyn�
i z ca�� pewno�ci� dawno ju� straci�a wianek.
Solve, kt�remu spokoju nie dawa�a t�tni�ca w �y�ach
dojrzewaj�ca krew, zacz�� wieczorami snu� zakazane,
roznami�tnione marzenia.
Pewnego dnia zobaczy� Stin� przy pomo�cie do prania.
Sp�dnic� mia�a podkasan� wysoko, w s�o�cu b�yska�y
mocne uda. Wieczorem fantazje Solvego by�y jeszcze
bardziej zmys�owe. Wyobra�a� sobie te uda, na kt�rych
l�ni�cej sk�rze strugi wody pozostawi�y po�yskuj�ce
krople. Wyobra�a� sobie, �e je g�adzi, nie w d�, w stron�
kolan, lecz w g�r�, ku nieznanym tajemnicom.
- Stino - szepn��. - Stino, przyjd� do mnie! Pragn� ci�!
W chwil� p�niej skrzypn�y drzwi do jego pokoju.
Kto� wszed� do �rodka. Solve zdumiony usiad� na ��ku.
By�a to Stina.
W p�mroku jasnej letniej nocy u�miechn�a si� do
niego niepewnie. Niezdarnie zacz�a rozwi�zywa� far-
tuch.
Solve, kt�ry do tej pory tylko si� w ni� wpatrywa�,
naraz ockn�� si� i zerwa� na r�wne nogi.
- Mia�am jakby wra�enie, �e m�ody panicz chcia�,
�ebym przysz�a - odezwa�a si�, pokrywaj�c zawstydzenie
chichotem.
- Sk�d wiedzia�a�? - zapyta� uszcz�liwiony. - Sk�d
mog�a� o tym wiedzie�?
Umys� jego jednak w tej chwili nie by� w stanie
skupi� si� na rozmy�laniu, w jaki spos�b mog�o doj��
do takiego cudu. Teraz Solve sk�ada� si� wy��cznie
z pobudzonych a� do wibracji, rozedrganych zmys��w.
Poniewa� Stina wydawa�a si� taka ch�tna, zebra� si� na
odwag� i ostro�nie uni�s� grub�, najpewniej w�asnor�-
cznie utkan� sp�dnic�. Uyrza� jej stopy i kostki... O,
niebiosa, c� mnie w takiej chwili obchodzicie? pomy�-
la� blu�nierezo. Nie ma nic cudowniejszego ponad ten
widok!
Wzorowa� si� zawsze na Johanie Gabrielu, ale nie
wiedzia�, na ile ziemskie by�o uczucie przyjaciela dla Anny
Kinvall. Co prawda przypuszcza�, �e zwi�zek ten, cho� tak
pe�en uniesie�, nadal nie przekracza� dozwo1onych granic,
ale pewno�ci nie mia�. Anna, Themira Johana Gabriela,
prawdopodobnie uczyni�a pierwszy krok, wszak by�a
o wiele starsza i bardziej do�wiadczona. Solve chcia� robi�
to samo co Johan Gabriel, a wyobra�a� sobie, �e Anna
Kinvall zwabi�a ju� m�odego szlachcica na zakazane
�cie�ki. Wiedzia�, �e spotykaj� si� od czasu do czasu - b�d�
nad rzek�, gdzie nikt nie m�g� ich zobaczy�, b�d� w parku
czy lesie. Akurat w tym momencie wola� nie dopuszcza�
my�li, �e Johan Gabriel prawdopodobnie nigdy nie
poha�bi�by cnoty �adnej kobiety, a jego schadzki najpew-
niej wype�nia�y przepojone egzaltacj� rozmowy, podczas
kt�rych on, obrazowo m�wi�c, nosi� wybrank� swego
serca na r�kach i okazywa� jej uwielbienie niczym bogini.
Nie, w tym momencie Solve pragn�� wierzy�, �e
przyjaciel uczyni� decyduj�cy krok z pe�nym przyzwole-
niem Anny.
Solve m�g� zatem p�j�� za jega przyk�adem!
Ostro�nie wi�c podci�gn�� sp�dnic� jeszcze wy�ej. O,
Stina mia�a pi�kne nogi, nawet je�li zbyt mocne i z nadto
chropaw� sk�r�. Ale to pewnie jego dotyk sprawi�, �e
pokry�y si� g�si� sk�rk�. Jak�e wspaniale by�o m�c
otoczy� d�o�mi jej kolana! Ogarn�o go dr�enie, tak
cudownie przyjemne...
Stina w milczeniu siedzia�a na skraju ��ka, u�miech-
ni�ta oddycha�a ci�ko.
- Ach, wi�c panicz zapragn�� wkroczy� w doros�e �ycie
- szepn�a w ko�cu, gdy odwa�y� si� po�o�y� d�o� na jej
udzie.
Solve nie by� w stanie odpowiedzie�. Czu�, jak krew
pulsuje mu w �y�ach, a w g�owie a� szumi. Cia�o p�on�o,
t�tni�o w nim i wibrowa�o; poczu� wilgo� na spodniach, ale
by�o za ciemno, by ona mog�a to zobaczy�. Dla Stiny jednak
nie by�a to pierwszyzna, a ten m�odzieniaszek, kt�remu
mleko nie wysch�o jeszcze pod nosem, zbyt wolno, jak dla
niej, posuwa� si� naprz�d. Nigdy w �yciu pewnie nie
zrozumie, co w ni� wst�pi�o, �e o�mieli�a si� wkrnczy� prosto
do jego sypialni! Solve Lind z Ludzi Lodu pochodzi� wszak
z jednej z bardziej szacownych rodzin na dworze. Oczywi�cie
nie tak szacownej jak Oxenstiernowie, sami pa�stwo, ale
Lind�w z Ludzi Lodu nigdy nie traktowano jako s�u�by,
mieli zdecydowanie wy�sz� pozycj�. Powiadano, �e ojciec
Solvego, Daniel, nie tylko pe�ni� obowi�zki adiutanta
Gorana Oxenstierny, a�e by� tak�e badaczem, a jego �ona
- wielk� pani�!
Teraz jednak nie by�o ich w domu. Siostra panicza,
Ingela, wyjecha�a wraz z rodzicami, Solve zosta� wi�c sam.
Mo�e w�a�nie dlatego Stina o�mieli�a si� przyj�� do
niego?
Nie, c� za g�upstwa, na co jej tacy m�odzieniaszkowie,
kiedy mog�a mie� ka�dego doros�ego parobka, kt�rego
tylko chcia�a! Ale ona po prostu mia�a ochot�! Mi�o od
czasu do czasu posmakowa� takiego kogucika!
Jaki� ten ch�opak niezgrabny! B�dzie musia�a mu
troch� pom�c.
Nie oci�gaj�c si,g unios�a sp�dnic� a� do pasa; nic pod
ni�, rzecz jasna, nie mia�a, by�o przecie� lato i tak ciep�o.
Biedaczysko, dyszy ci�ko jak ryba wyj�ta z wody, chyba
nie zemdleje?
Nie, Solve nie zemdla�, ale czu�, jak p�on� mu wargi
i krew wrze w ca�ym ciele. Poczu� zawr�t g�owy, gdy
spojrza� na ciemny tr�jk�t. Nie zdawa� sobie w pe�ni
sprawy, �e jego d�a� dotkn�a owego cudownego miejsca;
uczyni� to tak gwa�townie, �e poci�gn�� za skr�cone
w�osy, budz�c gniew Stiny. Trwa�o to jednak tylko
moment. Solve, kompletrue ju� oszo�omiony, us�ysza�
szept dziewczyny:
- Nie tak szybko, m�j mi�y, nie rozbierzesz najpierw
mnie i siebie?
Ockn�� si� z os�upienia, wpatnony w ni�, le��c� na
plecach na brzegu ��ka.
- Tak... tak, ju� - wyj�ka�.
Z ca�ych si� staraj�c si� zapanowa� nad sob�, zdo�a�
wreszcie skupi� si� na rozsznurowywaniu jej bluzki
i popad� w nowy zachwyt na widok cud�w, kt�re
wy�oni�y si� spod p��tna. Biedny Solve, ledwie zd��y� ich
dotkn��, a jego pierwsze mi�osne do�wiadczenie dobieg�o
ko�ca.
O, b�lu i wstydzie! C� ona na to powie?
- No ju�, ju�, spokojnie, to przecie� �adna katastrofa
- zaszczebiota�a. - B�dzie jeszcze dosy� okazji. �ci�gnij
teraz te zabrudzone spodnie, a Stina ju� postara si� o�ywi�
ma�ego przyjaciela!
Tak te� si� sta�o. Solve nie m�g� poj��, w jaki spos�b
zdo�a� to osi�gn��. Stina jednak okaza�a si� niezwykle
do�wiadczona; umiej�tnie pobudza�a ch�opca, bawi�a si�
z nim i pie�ci�a, po czym usiad�a na nim i u�atwi�a mu
wej�cie. A potem ju� w niej by� i nie pami�ta� o niczym
poza tym, �e le�y w gor�cych obj�ciach kobiety i �e
najwyra�niej co� mu si� uda�o, zacz�a si� bowiem wi�
i z j�kiem jeszcze mocniej przyciska� do niego. Mia�
wra�enie, �e znalaz� si� w niebie i �e taka w�a�nie b�dzie
reszta jego �ycia.
Stina tak�e by�a zadowolona i obieca�a przyj�� zawsze
wtedy, kiedy tylko m�ody panicz zapragnie.
Z zachwytem wpatrywa� si� w jej pospolit� twarz
o grubych rysach. Jego uniesienie wynika�o przede
wszystkim z w�asnej dumy, �e mu si� powiod�o. By� teraz
prawdziwym m�czyzn�. Zwyci�sko przeszed� pr�b�.
Tak, rzecz jasna, przywo�a j� jeszcze kiedy� zn�w, gdy
nadarzy si� okazja i nikt ich nie b�dzie widzia�. Cho�
oczywi�cie nie by�a jego idea�em. �wiat stan�� teraz przed
nim otworem, wszystkie kobiety, gdyby zechcia�, nale�a-
�yby do niego. Ogarn�a go tak wielka �mia�o��, �e
w radosnym oszo�omieniu przygarn�� j� do siebie i u�cis-
n�� dziko, niepohamowanie.
Stina, kt�ra s�dzi�a, �e ch�opak jest w niej do szale�-
stwa zakochany, roze�mia�a si� z wy�szo�ci� do�wiadczo-
nej kobiety. Biedaczek, wpad� po same uszy! pomy�la�a.
Bo te� przyjemnie by�o popatrze� na m�odego pana
Solvego, na ciemnobr�zowe, niemal czarne oczy i g�ste
rz�sy, jakie ona sama chcia�aby mie�, na grzyw� brunat-
nych lok�w opadaj�cych na czo�o, na zmys�owe usta. By�o
w tym ch�opcu co� wyzywaj�cego, bezwzgl�dnego. Cho�
teraz jeszcze po dziecinnemu niezgrabny, gdy doro�nie,
mo�e sta� si� bardzo, bardzo niebezpieczny! Nie wiado-
mo, co wykluje si� z tego ��todzioba. Mia� w oczach
szata�sk� wprost ��dz� przyg�d, cho� mo�e na razie tylko
ona j� dostrzeg�a. Teraz, gdy tak by� oszo�omiony
zwyci�stwem, wida� to by�o wyra�nie.
Co za szaleniec, zerwa� si� z ��ka i skaka� do g�ry, jakby
zamierza� wybi� dziury w pod�odze. Nie wygl�da� szczeg�l-
nie powa�nie, zw�aszcza �e nie mia� na sobie spodni! Stina
tak�e nie mog�a powstrzyma� si� od �miechu.
Zn�w rzuci� si� ku niej, �ciska� i ca�owa� jak op�tany,
ale jakby nie do ko�ca zdawa� sobie spraw�, �e to w�a�nie
ona jest przy nim. W tym ta�cu mog�aby uczestniczy�
jakakolwiek dziewczyna. Ka�da inna na miejscu Stiny
poczu�aby si� ura�ona, ale ona nie nale�a�a do tych, co
bardzo si� przejmuj�!
Mia�a i tak dosy� m�czyzn.
- Ty wariacie - u�miechn�a si�, - Dzi�kuj� ci za
wszystko.
Po jej wyj�ciu Solve le�a� z szeroko otwanymi oczyma.
D�ugo nie opuszcza�o go uniesienie. Ale kiedy emocje
nieco opad�y, zacz�� si� zastanawia�...
Przemyka�y mu przez g�ow� wspomnienia z dzieci�-
stwa, ulotne niczym szepty duch�w. Koci�tko, kt�rego
pragn�� bardziej ni� wszystkiego innego na �wiecie...
Dosta� je wbrew wszelkim zasadom zdrowego rozs�dku,
gdy� matka nie znosi�a kot�w.
Parobek, kt�rego nienawidzi� tak gor�co, i� �yczy� mu,
by ten sma�y� si� w piekle i kt�ry tego samego dnia
potkn�� si� i wpad� wprost w ognisko, rozpalone za obor�.
Poparzy� si� dotkliwie, tak dotkliwie, �e Solvego dr�czy�y
wyrzuty sumienia. Uwa�a�, �e to jego wina, poniewa� tak
�le �yczy� ch�opakowi.
A je�li by�o tak naprawd�? Stara� si� przypomnie� sobie
wi�cej podobnych zdarze�, ale wszystko pozostawa�o
takie niejasne. Nigdy bowiem wcze�niej nie rozwa�a�
mo�liwo�ci, by... Solve poderwa� si� z ��ka i usiad� przy
stole. Letnia noc dobiega�a kresu, na dwarze by�o ju�
jasno jak w dzie�.
Na przeciwleg�ej stronie sto�u sta� koszyk z chlebem,
przeznaczonym tylko dla niego, jako �e pozostali domo-
wnicy wyjechali.
Otwiera� i zaciska� d�onie, otwiera� i zaciska�, bez ko�ca
nerwowo oblizywa� wargi, pot perli� mu si� na czole.
My�li w jego g�owie kr��y�y niczym zawierucha, wr�cz
tr�ba powietrzna, jakby nie chcia�y ukaza� si� jasno
i otwarcie. My�li o Ludziach Lodu. O jego w�asnym
pokoleniu, kt�rernu zasta�o oszcz�dzone przeklemstwo.
Nie by�o w nim nikogo dotkni�tego.
Nikogo dotkni�tego! Br�zowe oczy, mam ciemno-
br�zowe aczy. Wygl�dam normalnie, ani �ladu �adnych
u�omno�ci. Nikt nigdy nie wspomnia� o niczym szczeg�l-
nym, co by mnie dotyczy�o, nikt nigdy...
Z wysi�kiem odetchn�� g��boko, powoli, jakby znaj-
dowa� si� w pomieszczeniu, w kt�rym brakuje powietrza.
W piersiach poczu� przedziwny ucisk. Powiedzia� g�o�no
i wyra�nie:
- Chc� tego chleba. Teraz!
Napi�cie w ca�ym ciele a� wibrawa�o. Broda trz�s�a si�,
szcz�ka� z�bami. Ca ja robi�? Co robi�?
Babcia Ingrid... twierdzi�a kiedy�, �e Ulvhedin... �e
Ulvhedin, ta stara bestia, m�wi� o smoczym nasieniu?
Solve by� bardzo oczytany, zna� greckie mity, tak�e ten
o Jazonie, kt�ry zasia� z�by smoka. Ulvhedin sugerowa�,
�e Ludzie Lodu wcale nie uwolnili si� od przekle�stwa.
Ulvhedin, ten potw�r z podziemnego �wiata, a jedno-
cze�nie taki �yczliwy cz�owiek o p�on�cym wzroku, tak,
on wiele wiedzia�.
Przed oczami Solvego przesuwa�y si� kolejne obrazy
z w�asnej przesz�a�ci.
Solve nie zawsze by� dobrym ch�opcem, o, nie! Na
poz�r - wspania�y, wymarzony syn, z kt�rego radzice
mogli by� tylko dumni. Ale jak on si� naprawd� sprawo-
wa�, kiedy od czasu do czasu bardzo mu na czym� zale�a�o?
W czepku urodzony, wiele razy �mia� si� ojciec, Daniel.
Doprawdy, Solve, szcz�cie ci� nie opuszcza, masz powo-
dzenie we wszystkim!
Solve widzia� teraz swoje dzieci�stwo w zupe�nie
innym �wietle. Tak, �atwo mu przychodzi�o zdobycie
ka�dej rzeczy, kt�rej pragn��. Zawsze jednak przyjmowa�
za naturalne to, �e wszystko wpada mu prosto w r�ce.
A je�li wcale nie by�o to takie naturalne?
Trudno oceni�, najcz�ciej bowiem chodzi�o o b�ahos-
tki lub drobne wydarzenia, kt�re r�wnie dobrze mog�y
by� wynikiem przypadku.
Przypadku?
A pistolet ze srebrnymi okuciami? A Stina?
Dobry Bo�e, zbaw mnie ode z�ego!
Nie, c� za g�upstwa, to ptzecie� tylko zabawa!
- Chc� tego chleba! Teraz!
Intensywnie wpatrywa� si� w koszyk z chlebem,
stoj�cy po drugiej stronie sto�u. To szale�stwo, chyba co�
mnie op�ta�o. O czym ja my�l�?
- Chc� tego chleba! Teraz! - powt�rzy�,
mocno akcentuj�c ka�d� sylab�.
Nic si� nie wydarzy�o. Co on sobie w og�le wyobra�a?
A ten raz, kiedy urz�dzili zawody w rozmaitych
konkurencjach, i on, Solve, wygrywa� we wszystkich,
nawet w tych, w kt�rych wi�ksze szanse na zwyci�stwo
mieli synowie Oxenstiern�w albo Ingela? Jak w�a�ciwie
do tego dosz�o?
Pami�ta�, �e ogarn�o go nieprzemo�ne pragnienie
zwyci�stwa i po prostu wygra�. Tak, bowiem Solve by�
jednym z tych, kt�rzy chc� si� wyr�ni�, by� we wszyst-
kim najlepszymi. W�adza, czy� w�adza nie by�a szczytem
jego marze�, cho� do tej pory objawia�o si� to jedynie
w formie nie�mia�ych, dziecinnych fantazji?
Nigdy dot�d nie zastanawia� si� nad tym, jakie mia�
pragnienia i w jaki spos�b je realizowa�.
Ale pistolet? I teraz Stina?
Ostre, tworz�ce szczeg�ny nastr�j �wiat�o porannego
s�o�ca pad�o na zbocze, na kt�rym sta�a obora. Nikt
jeszcze nie wsta� i Solve przypuszcza�, �e Stina tak�e
w�lizgn�a si� do ��ka w komorze dziewek s�u�ebnych,
znajduj�cej si� po przeciwleg�ej stronie podw�rza.
Owoce jarz�biny po�yskiwa�y intensywn� czerwieni�
na �licznych drzewach rosn�cych w miejscu, gdzie za-
czyna� si� r�w przecinaj�cy pole. Wstawa� jeszcze jeden
upalny sierpniowy dzie�.
Solve poczu� g��d.
Teraz naprawd� chc� tego ch�eba, pomy�la�. Nie s�
to ju� wcale puste s�owa, kt�re powtarzam, by si� o czym�
przekona�. Jestem g�odny i chc� je��. Ju�!
Przeci�g�y d�wi�k, jakby trzeszczenie, sprawi�, �e
gwa�townie zadr�a�. W ciszy d�wi�k zabrzmia� bardzo
ostro. Poczu�, �e pa�� go policzki, a serce dudni.
Talerz z chlebem... czy si� nie poruszy�? Nie zb��iy�
odrobin�?
Nie, to niemo�liwe, �miesznie by�oby nawet pomy�le�
co� tak nieprawdopodobnego!
Solve siedzia� skulony przy stole. Trzyma� w ustach
jednocze�nie osiem palc�w, gryz� paznokcie i ca�y si�
trz�s�. Wygl�da� w�a�ciwie bardzo dziecinnie, niemal jak
karykatura przera�onego malca, ale o tym nie wiedzia�
ca�kowicie poch�oni�ty tym, co si�, by� mo�e, wydarzy�o.
Powinien wyrazi� na g�os swe �yczenie jeszcze raz, ale
nie by� w stanie tego uczyni�.
Dobry Bo�e, pomy�la�. Dobry Bo�e, to by�o co innego,
to nie m�g� by� koszyk z chlebem, oszala�em, oszala�em!
Przesiedzia� tak co najmniej dziesi�� minut. Stara� si�
st�umi� wzburzenie, jakie ogarn�o jego cia�o i dusz�, a�
wreszcie uspokoi� si� na tyle, �e zn�w poczu� g��d.
Czy mam to zrobi�? Czy si� o�miel�?
Koncentruj�c si� mocno na swym �yczeniu, dr��cym
g�osem wymamrota�:
- Chc�... Chc� tego chleba. Teraz, od razu!
Szuuu! I koszyk z chlebem gwa�townie przelecia� przez
st�, zatrzymuj�c si� na jego ramieniu. Solve podskoczy�,
zako�ysa� si� do ty�u i spad� ze sto�ka na pod�og�. Przez
chwil� le�a�, bij�c r�kami w powietrzu i usi�uj�c si�
podnie��, ra�ony strachem tak wielkim, �e ma�o brakowa-
�o, a straci�by kontrol� nad sob�.
Stan�� w ko�cu na czworakach, podczo�ga� si� do ��ka
i niezgrabnie wci�gn�� na nie.
Nie mia� odwagi spojrze� na st�.
Odczeka� d�ug� chwil�, a� w ko�cu zerkn��. Ostro�nie
przez szpary mi�dzy palcami.
Zapar�o mu dech w piersiach. Tak, koszyk z chlebem
sta� po jego stronie sto�u.
Solve zapomnia� o g�odzie i wsun�� si� pod przykrycie.
Le�a� zdj�ty d�awi�cym go strachem.
Nie �mia� spojrze� ponownie, ale z czasem na tyle
doszed� do siebie, �e zacz�� my�le� normalnie.
To prawda, pomy�lal. To ja jestem brakuj�cym
dotkni�tym! Moje pokolenie nie uchroni�o si� przed
przekle�stwem.
Kolejn� d�ug� chwil� le�a� nieruchomo, a� pod przy-
kryciem nie by�o czgm oddycha�. Musia� wyjrze�, by
nabra� powietrza w p�uca.
Pianie koguta przywr�ci�o mu poczucie rzerzyaristo�ci,
doda�o otuchy. Nie by� ju� taki samotny w ciszy poranka.
O�mieli� si� nawet spojrze� jeszcze raz na st�.
By� ju� teraz spokojny. Na twarzy powoli rozkwita� mu
u�miech. Najpierw leciutki, potem coraz szerszy.
Nareszcie dotar�a do niego prawda.
Mo�liwo�ci!
Och, Bo�e, by�y wprost nieograniczone!
Bez po�piechu zacz�� je rozwa�a�. Czeg� to nie b�dzie
m�g� osi�gn�� jako jeden z dotkni�tych z Ludzi Lodu!
Na dodatek znajdowa� si� w o wiele lepszej sytuacji ni�
wszyscy jego poprzednicy; gdy� nikt nie wiedzia�, co on
potrafi! Nikt nawet nie przypuszcza�, �e jest dotkni�tym.
To w�a�nie by�a chwila, kt�ra mia�a zadecydowa�
o ca�ym jego �yciu. M�g� by� pomy�le�: Nikt nie wie, �e
nale�� do wybranych! By�oby to bardziej naturalne, jako
�e nie mia� �adnej z zewn�trznych, straszliwych cech
dotkni�tych.
Ale nie, Solve natychmiast zda� sobie spraw�, �e jest
jednym z dotkni�tych, a nie wybranych. Tym samym
obra� stron�.
Pragn�� by� jednym z dotkni�tych, By�o to niebez-
pieczne wyzwanie. Nie wr�y�o niczego dobrego.
Tej nocy wiele si� w nim zmieni�o. Sta� si� nowym
cz�owiekiem, cho� nie nast�pi�o to od razu, jak za
dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki.
Przeobra�enia dokonywa�y si� powoli, przez miesi�ce
i lata. Ale ostatnia noc by�a punktem zwrotnym w jego
�yciu.
Kiedy wyczerpany tak le�a� w ��ku w ten s�oneczny
poranek, obudzi�a si� w nim inna pewno��, niesko�czenie
silna i co najmniej r�wnie niebezpieczna.
Nikt nie m�g� si� dowiedzie�, �e on jest dotkni�ty.
Dawa�o mu to nieograniczone mo�liwo�ci!
ROZDZIA� II
W realnym wymiarze mi�o�� Johana Gabriela Oxen-
stierny do Themiry mia�a �a�osny koniec. Jej ojciec,
Kinvall, bezlito�nie wyda� j� za m�� za urz�dnika prowa-
dz�cego ksi�gi na dworze. �w cz�owiek jednak nic a nic j�
nie obchodzi�. Chyba uczucie, jakie �ywi� dla niej Johan
Gabriel, naprawd� pozostawa�o odwzajemnione, cho�
dzieli�a ich tak du�a r�nica wieku.
Johan Gabriel cierpia� jeszcze przez d�ugi czas po tym
�lubie, k�ad�cym kres jego nadziejom, ale cierpia� jak�e
pi�knie! Jego "poetyczne" uczucie do Anny przetrwa�o,
stawa�o si� coraz bardziej wysublimowane. Przez ca�e
�ycie piel�gnowa� marzenie o Themirze. Gloryfikowa�
zar�wno j�, jak i ich zwi�zek jako co� nadziemsko
czystego i niesko�czenie pi�knego. Wiele wspania�ych
wierszy sp�yn�o spod jego pi�ra w�a�nie za jej przyczyn�.
Tak wi�c i niepozorna s�u��ca wesz�a na sta�e do historii
literatury jako �r�d�o inspiracji skalda.
Niebawem jednak my�li Johana Gabriela zosta�y za-
prz�tni�te czym innym. Wys�ano go do Uppsali, na studia
na tamtejszym uniwersytecie.
Solve Lind z Ludzi Lodu, kt�ry w Johanie zawsze
widzia� m�odszego brata (nie zapominaj�c, oczywi�cie,
o jego wysokim urodzeniu), zacz�� prosi� ojca, by
pozwoli� mu p�j�� w �lady przyjaciela. Chcia� tak�e
rozpocz�� studia.
Daniel d�ugo si� nad tym zastanawia�. Ch�opak ma
bystry umys�, ale czy rodzin� sta� na jego dalsz� nauk�?
W ko�cu podda� si�. Wszak i on sam, i jego ojciec, Dan,
kszta�cili si� w Uppsali. Uzna�, �e nie mo�e odm�wi� tego
swemu synowi, cho� finanse nie bardzo na to pozwala�y.
W�a�ciwie rodzina Oxenstiern�w tak�e nie nale�a�a do
zamo�nych, obaj wi�c ch�opcy w Uppsali musieli mocno
zaciska� pasa. Przyje�d�ali do domu tak cz�sto, jak tylko
si� da�o, by przez kilka dni porz�dnie si� naje�� i nabra� si�
do dalszej nauki.
W mie�cie uniwersyteckim nie zamieszkali razem, nie
uchodzi�o bowiem, by hrabia na co dzie� przebywa� pod
jednym dachem z kim�, kto nie jest szlachcicem. Widywali
si� jednak cz�sto, obydwaj studiowali te same nauki
humanistyczne i potrzebowali si� nawzajem. Johanowi
Gabrielowi oparciem by� zdrowy rozs�dek starszego
Solvego i on sam jako ochrona przed grupami agresyw-
nych student�w, kt�rzy widzieli w poecie nieco �miesz-
nego s�abeusza. Solve natomiast potrzebowa� przyja�ni
Johana Gabriela, cho� bowiem by� otwarty, niewielu
ludzi rozumia�o jego my�li i jego jakby podzielone �ycie:
w po�owie w rzeczywisto�ci, w po�owie w fantastycznym
�wiecie ba�ni.
A Johan Gabriel Oxenstierna to potrafi�. Ten m�ody,
wra�liwy elegant, mile widziany w kr�gach literackich ze
wzgl�du na sw�j ujmuj�cy charakter, romantyczn� melan-
choli� i wielki talent poetycki, by� zdolny dostrzec
w Solvem nieodkryte mo�liwo�ci.
Jednak nawet mu si� nie �ni�o, co drzemie w przyjacie-
lu tak naprawd�!
Solve chcia� si� przenie�� do Uppsali jeszcze z innego
powodu. Mia� ju� po uszy Stiny, kt�ra na dodatek
kompromitowa�a go, �l�c mu porozumiewawcze spoj-
rzenia, szepcz�c i chichocz�c na oczach innych s�u��cych
z domostwa czy te� ze Skenas.
P�yn�y lata w Uppsali. Dla Solvego by�y one inte-
resuj�ce szczeg�lnie, nikt bowiem nie wiedzia� o niezwyk-
�ym podw�jnym �yciu, jakie prowadzi�. Oczywi�cie na
uniwersytecie zdarza�y si� przedziwne sytuacje, jak na
przyk�ad nag�e znikni�cie dziennik�w z pokoju kolegium
nauczycielskiego i powt�rne si� ich pojawienie, gdy
tymczasem Solve osi�ga� nieoczekiwanie dobre wyniki.
Nikomu jednak nie przysz�o do g�owy, by podejrzewa� go
o oszustwo, zw�aszcza �e m�g� udowodni�, i� przez ca�y
czas znajdowa� si� w swej izdebce albo te� przebywa�
z kolegami.
Mia�y miejsce tak�e i powa�nieisze wydarzenia. Niemi-
�ych student�w dotyka�y rozmaite nieszcz�cia, dziew-
cz�ta z p�aczem zadawaly sobie pytanie, co te� w nie
wst�pi�o, �e bez waharua godzi�y si� na to, czego ��da� �w
m�ody, ciemnow�osy student.
Raz tylko Solve dozna� lekkiego wstrz�su i w�wczas
uzna�, �e musi by� ostro�niejszy.
Siedzieli w�a�nie z Johanem Gabrielem w pi�knym
parku Fyrisgen, w skromnej traktierni pod go�ym niebem.
Dzie� by� pi�kny, rozja�niony ostrym blaskiem s�o�ca,
kt�re odbija�o si� w oczach Solvego.
Johan Gabriel poci�gn�� t�gi �yk piwa ze swego kufla
i rzek�:
- Musz� przyzna�, �e masz powodzenie u kobiet, Solve!
Nigdy jeszcze nie widzia�em naszego profesora historu do
tego stopnia rozw�cieczonego. Ale dobrze mu tak, zawsze
si� do mnie paskudnie odnosi�, nie wiadomo dlaczego.
Solve tylko skin�� g�ow�. Od dawna ju� irytowa�o go
bezwstydnie niesprawiedliwe traktowanie wra�liwego
Johana Gabriela przez nauczyciela historii i w ko�cu
postanowi� w imieniu przy�aciela da� mu nauczk�.
- Ale w jaki spos�b uda�o ci si� odbi� mu t� jego
panienk�? - zapyta� Johan Gabriel z podziwem. - Nie
mog� tego poj��, ona zawsze odnosi�a si� do tego
n�dznika niczym do boga.
- To proste - u�miechn�� si� Solve z lekk� ironi�.
- Moim nieodpartym wdzi�kiem...
On nie wie, �e to prawda, pomy�la�. Kiedy czego�
pragn�, mojej woli nie mo�na si� oprze�.
Wr�ci� my�l� do chwili, kiedy za�yczy� sobie, by
m�odziutka przyjaci�ka nauczyciela natychmiast pode-
sz�a do jego stolika, uprzednio powiedziawszy swemu
by�emu wybrankowi kilka s��w gorzkiej prawdy. Solve
czu� w�wczas w sobie niezwyk�� pewno�� i nie mia� ani
cienia w�tpliwo�ci, �e dziewczyna b�dzie pos�uszna jego
woli.
Tak te� si� sta�o! Oznajmi�a swemu b�stwu, i� jest
nudny i egoistyczny, a ona woli bardziej interesuj�cych
m�czyzn. Zostawi�a go i w du�ej jadalni wydzia�owej
usiad�a przy stoliku Solvego. Wzbudzi�o to powszechne
zainteresowanie, a profesor opu�ci� pomieszczenie
w spos�b wskazuj�cy na siln� irytacj�. P�niej, co
prawda, Solve mia� nieco k�opot�w z pozbyciem si�
damy, z kt�r� znajomo�ci w �aden spos�b nie pragn��
pog��bi�. M�odziutka pi�kno��, bardzo zmieszana
i ogromnie upokorzona ch�odem Solvego, musia�a i��
do domu.
Powinien mie� z jej powodu wyrzuty sumienia i tak
w istocie by�o, ale tylko przez kr�tk� chwil�. Niebawem
o niej zapomnia�.
G�os Johana Gabriela wyrwa� go ze wspomnie�.
- To prawda, masz tyle wdzi�ku. Te ciemnobr�zowe
oczy... Ale czy wiesz, �e kiedy wpada w nie s�o�ce, to
wcale nie wygl�daj� na ca�kiem br�zowe czy wr�cz czarne,
jak s�dz� niekt�rzy? Wiesz, �e s� pe�ne ja�niej�cych,
��tych punkcik�w? Nakrapiane niczym skrzyd�a motyla.
Wtedy w�a�nie Solve nie na �arty si� przestraszy�
i postanowi� by� ostro�niejszy. Powinien bardziej uwa�a�!
Tego wieczoru d�ugo przypatrywa� si� swym oczom
w lustrze. Nie by�a to jednak w�a�ciwa pora, �renice mu si�
rozszerzy�y, a o�wietlenie by�o zbyt s�abe. Jego oczy
wygl�da�y na ca�kiem czarne.
Kiedy jednak tak si� sobie przygl�da�, stwierdzi�, i�
Johan Gabriel ma racj�: naprawd� by� teraz przystojny.
Rysy twarzy nabra�y bardziej m�skiego wyrazu, ciemno-
brunatne loki w �wiecie peruk i przypudrowanych na
bia�o w�os�w nadawa�y mu charakter wr�cz egzotyczny,
kt�ry z pewno�ci� zar�wno wabi�, jak i odstr�cza� kobiety.
A mo�e kusi�o je w�a�nie to, co odpychaj�ce, obce? Z jego
oczu emanowa�a sugestywna si�a przyci�gania, sam potrafi�
to dostrzec. Sprawia� wra�enie romantycznego kochanka,
cho� na zupe�nie inny spos�b ni� bujaj�cy w ob�okach
szlachcic Johan Gabriel. By� bardziej niebezpieczny i przez to
bardziej poei�gaj�cy. Wprost pora�a� zmys�owo�ci�. Te usta
powoli rozci�gaj�ce si� w u�miechu...
Oj, czy� nie popad� w zbyt wielki zachwyt nad samym
sob�? Solve wybuchn�� �miechem, dostrzegaj�c w�asn�
pr�no��. Bo przecie� rysy twarzy same w sobie nie by�y
wcale �adne. Czubek nosa, na przyk�ad, i wydatne szcz�-
ki... Ale na takie szczeg�y zwykle nie zwraca si� uwagi.
Tak przynajmniej s�dzi�. Sam przecie� nie potrafi� tego
oceni�.
Teraz jednak poczu� l�k. Jego drobne manipulacje
mog�y zosta� odkryte. Ta historia z przyjaci�k� nau-
czyciela by�a bardzo nieprzemy�lana.
Bo przecie� jego oczy... !
Johan Gabriel odkry� co�, czego nikt inny nie spo-
strzeg�, opr�cz, by� mo�e, Ulvhedina. Odkry� przeb�yski
��tego.
Czy zawsze by�y? Czy mo�e si� powi�kszy�y lub jest ich
coraz wi�cej? A mo�e pewnego dnia pokryj� ca�� t�cz�w-
k�?
Tego Solve nie wiedzia�, niemniej niebezpiecze�stwo
istnia�o. Zbyt d�ugo igra� z ogniem, teraz na jaki� czas
musi si� uspokoi�.
W pewien spos�b czu� si� odpowiedzialny za Johana
Gabriela. Gdyby Solvego przy�apano na gor�cym
uczynku, udowodniono mu kt�ry� z jego na wp�
kryminalnych post�pk�w, odbi�oby si� to tak�e na jego
przyjacielu. A na to Johan Gabriel sobie nie zas�u�y�.
By� niezwykle delikatnym, wra�liwym cz�owiekiem,
kt�rego Solve naprawd� kocha�, cho� na sw�j egois-
tyczny spos�b.
Pod koniec semestru Solve musia� jednak przyzna�, �e
jego pozycja w uniwersyteckim mie�cie sta�a si� niezno�-
na. Profesor historii w ramach zemsty postanowi�, �e za
�adn� cen� nie przepu�ci go dalej, i cho� Solve m�g�
naptawd� dokuczy� wyk�adowcy, ani nie chcia�, ani nie
o�mieli� si� tego uczyni�.
A kiedy Johan Gabriel zako�czy� studia w Uppsali
i przeni�s� si� do Sztokholmu, by tam podj�� prac�
w kancelarii, tak�e i Solve przerwa� nauk� i wr�ci� do
domu. Zd��y� zda� tylko cz�� egzamin�w i obieca� ojcu,
�e kiedy�, w bli�ej nieokre�lonej przysz�o�ci, podejmie
studia. W tym jednak mamencie chcia� tylko by� w domu
i pomaga� w gospodarstwie, gdy�, jak wyzna�, na jaki�
czas do�� ju� mia� Uppsali.
Dosta� list od Johana Gabriela, kt�ry pisa� o tym, jak
bardzo sprzytcrzy�o mu si� wielkie miasto i praca w kan-
celarii. Matetiainie tak�e nie powodzi�o mu si� najlepiej,
nie m�g� wi�c pozwoli� sobie na zbytki i przyjemno�ci.
By� wprost chory z t�sknoty za domem w Skenas; ca�ym
sercem nienawidzi� Sztokholmu. Od czasu do czasu
zakochiwa� si�, ale tylko na dystans. Wida� drogiemu
Johanowi Gabrie�owi szczeg�ln� przyjemno�� sprawia�y
t�skne westchnienia do pi�knych kobiet.
�aden z przyjaci� nie czerpa� zadowolenia ze swojej
�yciowej sytuacji. Solve tak�e nie by� szcz�liwy, stale
bowiem r�s� dr�cz�cy go niepok�j. Nie cieszy�o go te�
wcale, �e Stina w��czy si� za nim jak wiemy pies. Mia�
nadziej�, �e wysz�a za m�� i jest stateczn� matron�, ale nie!
Zn�w mia�a chrapk� na m�odego panicza i zaczyna�a
stanowi� dla� niebezpiecze�stwo. Solve ogromnie si� ba�,
�e dopu�ci si� w stosunku do niej czego� naprawd�
drastycznego. R�ce a� go �wierzbia�y, by pozby� si� jej raz
na zawsze.
To naprawd� niezmiernie go przerazi�o. Do tej pory
tkwi�ce w nim przekle�stwo Ludzi Lodu wydawa�o si�
do�� bezpieczne, powierzchowne, teraz zacz�� przeczuwa�
jego g��bi�, kt�ra mog�a przyprawi� o zawr�t g�owy.
Najgro�niejsza zmiana dokona�a si� w sumieniu Solve-
go. Prawa ustanowione przez ludzi przestawa�y si� dla�
liczy�. Czu� nieprzepart�, wr�cz organiczn� potrzeb�
zdobywania w�adzy i kierowania �yuem innych pod�ug
w�asnej woli. By� niezale�ny! By� jednym z czarownik�w
Ludzi Lodu, kim� wy�szym od wszystkich tych n�dznych
�miertelnik�w!
A powinien by� my�le� inaczej. Znajdowa� si� przecie�
nie ponad, a g��boko poni�ej tego, co mo�na by okre�li�
jako cz�owiecze�stwo. Dotkni�ci z Ludzi Lodu nigdy
jednak nie oceniali w�a�ciwie swojej pozycji.
Solvego niepokoi�o tylko jedno. Jego siostra Ingela,
z kt�r� nieustannie si� droczyli, zauwa�y�a z�o�liwie, i�
nagle jego oczy sta�y si� ostre. Ostre? zapyta� ura�ony.
No, jakby ja�niejsze, odpar�a. Bardziej b�yszcz�ce.
Wspomnia�a o tym mimochodem, z pewno�ci� nie
wi�za�a jego oczu z histori� Ludzi Lodu. Ale Solve si�
wystraszy�.
Wkr�tce stwierdzi�, �e praca na dworze tak�e mu nie
wystarcza. Ingeli ci�gle nie by�o w domu. Zacz�a si� ju�
interesowa� m�odzie�cami z okolicy i pod pretekstem
mniej lub bardziej istotnych przys�ug �wiadczonych ro-
dzicom wraz z jedn� z przyjaci�ek gania�a po drogach, jak
to zawsze le�a�o w zwyczaju m�odych dziewcz�t. Solve,
kt�ry przejrza� j� na wylot, niemi�osiernie z niej drwi�
i m�wi�, �e nie chce na to patrze�.
Tak przedstawia�a si� sytuacja, kiedy jednocze�nie
zasz�y dwa wydarzenia, kt�re da�y pocz�tek zmianom
w �yciu Solvego.
Johan Gabriel wr�ci� ze Sztokholmu i przedstawi�
przyjacielowi kusz�c� propozycj�, a ojciec dosta� list od
swojej matki, Ingrid z Grastensholm.
- Pos�uchajcie, dzieci - powiodzia� Daniel, przywo�aw-
szy swe ukochane latoro�le, kt�re wci�� rozpala�y jego
nadzieje. Matka tak�e bra�a udzia� w rozmowie, lecz ona
nie stanowi�a osobmwo�ci tak silnej jak pozostali. Po
prostu by�a - tak jak przedmiot, kt�ry si� lubi i kt�rego
brakuje, gdy zniknie, lecz nic poza tym.
- S�uchajcie - rzek� Daniel. - Moja matka Ingrid
pisze, i� pragnie, by�my latem odwiedzili Grastens-
holm...
Och, nie, pomy�la� Solve. Tylko nie do Ulvhedina! On
od razu si� zorientuje! i babcia Ingrid tak�e! Przecie� oni
s� dotkni�ci.
Bardzo nie chcia�, by poznali prawd�, bo wszak oboje
opowiedzieli si� po stronie dobra.
Nawet teraz Solve nie spostrzeg�, na jak niebezpiecznej
drodze si� znalaz�. Nie chcia�, by tamtych dwoje zoba-
czy�o, kim on jest, tylko dlatego, �e oni nauczyli si� �y�
w�r�d ludzi, nie szkodz�c nikomu!
Gro�ne my�li, Solve!
Daniel kontynuowa�:
- Babcia pisze te� o radosnej nowinie: Elisabet Paladin
z Ludzi Lodu, chyba j� pami�tacie...
Dzieci skin�y g�owami. Lubi�y Elisabet.
- Wysz�a za m�� za bardzo sympatycznego cz�owieka,
kt�ry nazywa si� Vemund Tark. Sprowadzaj� si� na
Elistrand, bowiem on straci� sw�j dom. Wszyscy bardzo
si� ciesz� z tego rozwi�zania, bo pami�tacie chyba, �e Ulf
niepokoi� si� o przysz�o�� Elistrand. Teraz kolej przysz�a
na babci� Ingrid, kt�ra martwi si� o to, co stanie si�
z Gr�stensholm. Chce, aby jedno z was z czasem przej�o
dw�r.
Ingela nic nie powiedzia�a, my�lami bowiem by�a przy
pewnym m�odym cz�owieku z jednego z gospodarstw
w parafii. W�a�nie teraz by� dla niej wszystkim i nie
potrafi�a sobie nawet wyobrazi�, �e mia�aby opu�ci�
parafi� Vingaker.
W zesz�ym tygodniu jej serce zajmowa� inny ch�opak
i by�a przekonana, �e b�dzie kocha� go do p�nej staro�ci.
Solve jednak zareagowa� wzburzeniem.
- Ale�, ojcze! Johan Gabriel w�a�nie wr�ci� do domu
i ma zamiar wyjecha� do Wiednia. B�dzie sekretarzem
szwedzkiego ministra. Prosi�, bym jecha� wraz z nim
powiedzia�, �e i dla mnie znajdzie si� tam posada. Tak
bardzo bym chcia�, ojcze!
- Do Wiednia? - przerazi�a si� matka. - Och, nie, to
stanowczo za daleko!
Daniel zaoponowa�:
- Wiede� jest centrum kultury, nic wi�c w tym z�ego.
Ale nie mo�emy sprawi� zawodu babci. Ona pok�ada
w was wielkie nadzieje, wierzy, �e jedno z was obejmie
dw�r w Norwegii.
- Dobrze, dobrze, ojcze - odpar� Solve. - Ch�tnie
przejm� Grastensholm, kiedy ona i Ulvhedin ju� odejd�,
bo zawsze dobrze si� tam czu�em, ale jeszcze nie teraz!
Obiecaj jej to w moim imieniu, ojcze, ale pozw�l mi
najpierw zobaczy� kawa�ek �wiata!
Prawd� by�o, �e Solve mia� ochot� wyjecha� do
Grastensholm, z innych jednak�e powod�w. Ostatnio
coraz cz�ciej my�la� o �wi�tym skarbie Ludzi Lodu, kt�ry
powinien nale�e� do niego. Mog�o to jednak nast�pi�
dopiero po �mierci Ulvhedina. Nie bez racji obawia� si�
jego przenikliwie ostrego spojrzenia.
A najwa�niejszy przedmiot spo�r�d budz�cego po��-
danie zbioru znajdowa� si� tutaj! U ojca!
- Ale�, Solve - sprzeciwi� si� Daniel. - My�la�em, �e
w�a�nie ty przejmiesz po nas gospodarstwo. Wiernie
towarzyszyli�my rodowi Oxenstiern�w ju� od czas�w,
gdy Marka Christiana wesz�a do rodziny. Pami�tacie
chyba, �e to Tarjei Lind z Ludzi Lodu po�lubi� krew-
niaczk� Marki Christiany, Corneli� von Erbach. Od
tego czasu nigdy nie opuszczali�my rodziny Oxenstier-
n�w, zawsze stali�my po ich stronie, nios�c im pomoc
we wszystkim. S�dzi�em, i� b�dziesz kontynuowa� tra-
dycj�, Solve.
- Przecie� tak w�a�nie jest! Zawsze towarzysz� Johano-
wi Gabrielowi, na dobre i na z�e.
- Tak - zaduma� si� Daniel. - To prawda...
- Czy to znaczy, �e ja mam przej�� Grastensholm?
- u�ali�a si� Ingela. - Mnie jest dobrze tutaj i chc� tu
zosta�.
Daniel westchn��.
- Nie wiem, dzieci. Nie wiem, co z tym poczniemy.
Wiem tylko, �e jedna z was obejmie gospodark� tutaj,
drugie za� w Norwegii. Prawdopodobnie z czasem jako�
samo si� to rozwi��e.
Dyskusja przeci�gn�a si� na wiecz�r. Daniel, kt�ry
w swoim czasie sam wiele podr�owa�, dotar� a� do
wybrze�y Morza Karskicgo i sprowadzi� Shir� do domu
Vendela Gripa, waha� si� mi�dzy decyzj� zabrania Solve-
go ze sob� do Grastensholm a pozwoleniem mu na wyjazd
do Wiednia. To ostatnie by�oby wszak dla utalentowane-
go m�odego ch�opaka niepowtarzaln� okazj� przrzycia
wielkiej przygody.
W ko�cu Solve sam rozstrzygn�� t� kwesti�.
- Przecie� do babci mamy jecha� dopiero latem. A kto
powiedzia�, �e sp�dz� w Wiedniu ca�� wieczno��? Przecie�
mog� wr�ci� przed wyjazdem do Norwegii!
Wszyscy odetchn�li z ulg�. Sprawa zosta�a przes�dzo-
na. Pomimo trudnej sytuacji finansowej rodziny po-
stanowiono, �e Solve wyjedzie do Wiednia. Jego matka,
naturalnie, uroni�a kilka �ez, przekonana, �e nigdy ju� nie
ujrzy syna, ale Daniel zdo�a� j� uspokoi� m�wi�c, �e
Wiede� wcale nie jest krain� barbarzy�c�w. Wprost
przeciwnie, to wiede�czycy uwa�aj� Norwegi� i Szwecj�
za kraj dziki, niecywilizowany i prymitywny, po�o�ony
gdzie� daleko na kra�cach �wiata.
Tego jego ma��onka poj�� nie mog�a. Wszystkim
przecie� wiadomo, �e Szwecja jest samym centrum �wiata.
W dniu wyjazdu Solve uda� si� do ojca. Serce wali�o mu
w piersi tak, i� obawia� si�, �e to wida�.
- Ojcze - zacz�� i zaraz musia� odchrz�kn��; tak bardzo
dr�a� mu g�os. Poruszy�o go wcale nie rozstanie z rodzin�,
lecz to, co mia� za chwil� powiedzie�. - Ojcze, mam do
ciebie ogromn� pro�b�...
- Co takiego, synu? - zapyta� Daniel przyja�nie.
- Teraz, gdy wyruszam do obcych kraj�w, bardzo
chcia�bym mie� jak�� ochron�.
- Ochron�? O czym my�lisz?
Solve musia� odchrz�kn�� jeszcze raz.
- O mandragorze, ojcze. Z ni� b�d� bezpieczny.
D�onie trzyma� splecione za plecami, by ojciec nie
widzia�, jak si� trz�s�. Podniecenie wprawia�o ca�e cia�o
w dr�enie. Mandragora, ten najbardziej upragniony ze
wszystkich skarb�w Ludzi Lodu!
Daniel si� zafrasowa�. By�a to pro�ba trudna do
spe�nienia.
- No c�, Solve, jak wiesz, mandragora nale�y do
mnie. Towarzyszy mi od chwili, gdy si� urodzi�em,
a nawet wcze�niej, nim jeszcze zosta�em zaplanowany. Jej
winien jestem wdzi�czno�� za to, �e w og�le istniej�. Ona
�yje, kiedy jest blisko mnie, i zawsze stanowi�a moj�
ochron�. To prawda, �e w ostatnich latach nie by�a mi
potrzebna, wszystko bowiem uk�ada�o si� nam pomy�lnie.
Ale czy wolno mi j� odda�...?
- Kiedy� jednak stanie si� to konieczno�ci�, ojcze
- odpar� Solve tak spokojnie jak tylko m�g�. - A kt� jest
ci bli�szy ni� w�asny syn?
Daniel skin�� g�ow�.
- Masz racj�, nie b�d� �y� wiecznie, ale to jest
zadziwiaj�ca... rzecz. O, w�a�nie, bliski by�em powiedzenia
"istota"! Je�li co� jej si� nie podoba, okazuje to natychmiast.
- Spr�bujmy wi�c - orzek� Solve, skrywaj�c pal�c�
niecierpliwo��.
Daniel w zamy�leniu przypatrywa� si� synowi, rak �e
ch�opiec musia� spu�ci� wzrok.
- Jeste� przecie� zwyczajnym cz�owiekiem, Solve
- powiedzia�, niczego nie�wiadom. - Ale, z drugiej strony,
ja tak�e jestem zwyczajny. Mandragora doprowadzi�a mnie
do Shiry i pozwoli�a pom�c jej w wype�nieniu zadania. To
dobry talizman, Solve. Zwalcza moc Tengela Z�ego, on
przecie� nie m�g� go nosi�. A wi�c spr�bujmy! Je�li nie
jeste� w�a�ciw� osob�, od razu to zauwa�ysz. Mandragora
zacznie si� wi� i wczepi si� w sk�r� jakby pazurami.
- A je�li oka�� si� w�a�ciw� osob�? - Nerwy Solvego
by�y tak napi�te, �e ledwo m�g� wypowiedzie� te s�owa.
- W�wczas mandragora u�o�y si� na twojej piersi tak,
jakby w�a�nie tam by�o jej miejsce.
- Pozw�l mi wi�c spr�bowa�!
W ko�cu Daniel ust�pi�.
- A zatem chod� ze mn�!
W g��bi garderoby, dok�d si� skierowali, znajdowa�o
si� pomieszczenie, o kt�rego istnieniu Solve nawet nie
wiedzia�. Ojciec wszed� tam sam, a kiedy wr�a�, trzyma�
w r�ku du�y, pokrzywiony korze�.
Mandragora! Solve nie m�g� ju� zapanowa� nad
cia�em, kt�re zacz�o dr�e�. Powstrzymywa� si� z ca�ych
si�, by nie wydrze� jej ojcu z r�k. Ojciec g�adzi� j� czule,
jakby to by�o zwierz�tko.
I tak te� wygl�da�a albo raczej jak lalka czy ludzka
istota. Kwiat wisielc�w... Solve oddycha� z trudem, bliski
utraty przytomno�ci. Niecierpliwie czeka�, a� ojciec prze-
�o�y mu �a�cuszek przez g�ow�.
Dobra moc! To wcale nie jest takie pewne, pomy�la�
Solve. Z pewno�ci� jest to wielka si�a. Mo�ny sprzymie-
rzeniec. Z nim b�dzie m�g� dokona� cud�w!
M�wi�c to, Solve mia� na my�li dzia�anie w s�u�bie z�a,
cho� wtedy pewnie jeszcze do ko�ca nie by� tego
�wiadom.
Mandragora powoli przesun�a si� w d� po jego ciele.
Solve ju� wcze�suej rozpi�� koszul�, pier� mia� wi�c
ods�oni�t�. Korze� by� du�y, o wiele wi�kszy ni� przypu-
szcza�, musi chyba troch� przeszkadza�. Leg� w ko�cu na
jego piersi, blisko, blisko sk�ry.
- Co czujesz, Solve? - zapyta� ojciec w napi�ciu.
Ch�opak by� rozczarowany.
- Mam wra�enie, jakby ona by�a... nie�ywa. Ci�ka
i martwa, ojcze. Nie ma w niej krztyny �ycia!
- A wi�c j� zdejmujemy.
- Nie! - Solve niemal krzykn��, wstrzymuy�c ju�
uniesione r�ce ojca. - Nie, ona na pewno nie umar�a. Ale
te� i nie wije si� ze wstr�tem, ojcze. Nie okazuje
niezadowolenia.
- Sp�jrzmy prawdzie w oczy, Solve! Po prostu nic dla
niej nie znaczysz. Ale z drugiej strony ci� nie odpycha.
Mo�e ty... daj mi na chwil� spr�bowa�. Por�wnamy
reakcj�.
Tak niech�tnie, jakby oddawa� �ycie, Solve pozwoli�
ojcu zdj�� mandragor� i zawiesi� j� na szyi.
- No i jak? - zapyta�, gdy przed�u�a�a si� chwila
milczenia.
- Dziwne, ale i na mnie jakby umar�a.
- To znaczy, �e...
- Czy�by jej powo�anie si� sko�czy�o? Z chwil�
gdy Shira odnalaz�a �r�d�o �ycia? Mo�e jest teraz zu-
pe�nie zwyczajnym korzeniem ro�liny zwanej mandra-
gor�?
- Czy wobec tego mog� j� dosta�, ojcze? Tylko jako
pami�tk�?
- Nie wiem, m�j ch�opcze. Jest taka ci�ka, nie�ywa.
Bardziej martwa, ni� wydawa�by si� zwyk�y korze�.
S�dz�, �e nadal tkwi w niej czarodziejska moc. Nie wiem
tylko jaka, co ma oznacza�. Solve, czy naprawd� si�
odwa�ymy?
- Mo�e po prostu znajduje si� teraz w stanie spoczyn-
ku, tutaj w domu, w Skenas, dlatego �e tak tu spokojnie
i bezpiecznie. - Solve m�wi� z takim zapa�em, �e nie m�g�
dopowiedzie� s��w do ko�ca. Nie wolno mu by�o utraci�
mandragory teraz, kiedy ju� j� prawie mia�. Nie powinien
by� powiedzie�, �e sprawia wra�enie martwej. - Mo�e
zn�w si� przebudzi, gdy majd� si� w niebezpiecze�stwie?
- Nie wiem, Solve, nie wiem.
Daniela rozbawi� entuzjazm ch�opca. Naturalnie, kiedy
sam by� w jego wieku, mandragora tak�e budzi�a w nim
ogromne zaciekawienie, ale nie wolno by�o ni� igra�.
- Tak bardzo ci� prosz�, ojcze!
Dzieci zawsze potrafi�y owin�� sobie Daniela wok�
palca. O�eni� si� p�no i przede wszystkim dlatego, �e
rodzina nalega�a. Wybra� dam� z zacnego domu, tak�e
licz�c� ju� sobie sporo wiosen. Ma��e�stwo zosta�o wi�c
zawarte z czystego rozs�dku, z up�ywem jednak lat
ma��onkowie nabierali do siebie coraz wi�kszego szacun-
ku. Nigdy si� nie k��cili, odnosili si� do siebie z praw-
dziw� troskliwo�ci�. Nie by�a to wcale z�a forma zwi�zku,
cho� wzajemne uczucia wyra�a�y si� na og� w przyjaz-
nych u�miechach i roztargnionym poklepywaniu po
ramieniu.
Dzieci rozpali�y w Danielu czu�o��, o jak� si� nawet nie
podejrzewa�. Dla nich by� got�w na wszystko, takie
okaza�y si�, ku jego zdumieniu, �liczne i uzdolnione.
Nigdy nie s�dzi�, �e mo�e mie� takie wyj�tkowe dzieci!
Przypuszcza�, co prawda, �e kocha�by je r�wnie gor�co,
gdyby nie by�y a� tak doskona�e, a nawet, by� mo�e, jego
mi�o�� by�aby wtedy jeszcze silniejsza. Nigdy jednak nie
przesta� si� dziwi�, �e tak wspaniale si� rozwijaj�, i by�
niezmiernie szcz�liwy, �e s�.
Rozs�dny ojciec ju� dawno uderzy�by pi�ci� w st�
podczas dyskusji, jak� odbyli wcze�niej. Powiedzia�by:
"Do�� tego, Solve przejmuje dw�r tutaj, a Ingela Gras-
tensholm", lub odwtotnie. W ka�dym razie dzieciom nie
wolno by�oby si� sprzeciwia� i protestowa�. Ale Daniel
nie patrzy� na swe pociechy w ten spos�b. Mo�e po prostu
zawsze w obecno�ci tych dw�ch wspania�ych istot,
b�d�cych jego dzie�em, czu� si� jakby onie�mielony.
Dlatego westchn�� teraz g��boko i spojrza� na Solvego
z pe�nym mi�o�ci u�miechem.
- Dobrze, m�j ch�opcze, niech wi�c tak b�dzie. Mo�esz
j� po�yczy�. Poniewa� s�u�y ona dobru, nie powinna
wyrz�dzi� ci �adnej krzywdy.
Solve odetchn�� z ulg�. Mandragora nale�a�a do niego!
W roku 1770, tym samym, w kt�rym Elisabet Paladin
z Ludzi Lodu po�lubi�a swego Vemunda Tarka, Solve
Lind z Ludzi Lodu wyjecha� do Wiednia. Johan Gabriel
wyruszy� tam znacznie wcze�niej i w li�cie zawiadomi�, �e
znalaz� Solvemu doskona�� prac� w jednej z kancelarii
w mie�cie. Wyszuka� tak�e pok�j dla przyjaciela.
Spotkali si� wi�c w stolicy Habsburg�w; dwaj m�odzi
ch�opcy maj�cy zbyt ma�o pieni�dzy, by ich �ycie sk�ada�o
si� z samych przyjemno�ci. Johan Gabriel mia� w�wczas
lat dwadzie�cia, Solve - dwadzie�cia jeden.
Dobry humor jednak ich nie opuszcza�. Johan Gabriel
ju� znalaz� sobie nowy, nieosi�galny obiekt mi�o�ci,
a Solve...
Solve mia� mandragor�, kt�rej nikt nie widzia�.
Jedno tylko zaciemnia�o jego szcz�cie.
Wygl�da�o na to, �e mandragora wcale si� nim nie
interesuje.
W ka�dym razie jednak nie by�a wrogo nastawiona.
Solve, kt�ry stawa� si� coraz bardziej wra�liwy na wszyst-
ko, co istnieje poza szar� powszednio�ci�, by� teraz
przekonany, �e talizman czeka, a� nadejdzie jego czas.
Czeka na co�.
Ale na co? Tego Solve nie potrafi� dociec.
M�g� przez d�ugie chwile siedzie�, trzymaj�c korze�
w d�oniach, przypatruj�c si� jego "twarzy", kt�r� stano-
wi�o tylko par� niewyra�nych, na po�y zatartych linii
w cz�ci korzenia przypominaj�cej g�ow�. "Ramiona"
i "nogi" wystawa�y daleko poza jego d�o�; boczne
korzonki, maj�ce przedstawia� palce u st�p, �askota�y go
w przedrami�. Nie da�o si� jednak zaobserwowa� �adnego
ruchu mandragory. Usi�owa� do niej przemawia�, sta� si�
jej panem, nakaza�, by w jego imieniu zacz�a czyni� cuda.
Mandragora pozostawa�a g�ucha.
ROZDZIA� III
Wiede� w owym czasie by� kulturaln� stolic� Europy.
Tu �y� Haydn i stary Gluck, kt�rego Solve uzna� za bardzo
nudnego, a w ka�dym razie za nudn� uwa�a� jego muzyk�,
osobi�cie bowiem nigdy nie zetkn�� si� z wielkim kompo-
zytorem. Mieszka� tu tak�e przyjaeiel Haydna, cudowne
dziecko, czternastoletni Wolfgang Amadeusz Mozart.
Solve wybra� si� kiedy� wraz z Johanem Gabrielem na
jego koncert i ch�opiec ogromnie mu zaimponowa�.
Wyobra�a� sobie, �e to on znajduje si� w samym centrum
zainteresowania i wydobywa z instrumentu cudowne
tony. Postanowi�, �e kiedy� dojdzie do czego� podob-
nego. S�awa, si�a...
Zastanawiaj�c si� nad tym g��biej, musia� jednak
przyzna�, �e nie dla niego jest �wiat muzyki. Powinien
szuka� innej drogi, pi�� si� w g�r� swoimi w�asnymi
�cie�kami.
Dwaj ubodzy m�odzie�cy, Solve i Johan Gabriel, nie
mogli uczestniczy� w zbytkownym �yciu wy�szych sfer.
Mogli za to chodzi� po mie�cie i podziwia� wszystkie
dzie�a wiede�skiej sztuki: architektur�, rze�by, obrazy.
Korzystali z tej sposobno�ci i w�a�nie podczas jednej
z takich w�dr�wek Johan Gabriel zwierzy� si� ptzyjacielo-
wi ze swej ostatniej mi�o�ci. Jej obiektem by�a Susanna
Frid, �ona lekarza. Och, jak�e j� Johan Gabriel mi�owa�!
Ma��onek jego wybranki by� chorobliwie zazdrosny,
Johan Gabriel musia� wi�c t�skni� za sw� mi�� z daleka.
Nawyk� ju� jednak do sekretnych westchnie�. Najwa�-
niejsze w tym romansie by�o to, i� dzi�ki niemu powsta�o
niema�o pi�knych wierszy i nigdy nie wys�anych list�w,
maj�cych w sobie wiele z atmosfery Rousseau, w�a�nie
wtedy bowiem zafascynowa� poet� ten francuski pisarz
i filozof.
Solve zastanawia� si�, czy powinien za�yczy� sobie
owej Susanny Frid dla swego przyjaciela, zapragn��, by
przysz�a do Johana Gabriela. Uzna� jednak, �e to gra nie
warta �wieczki. Przyjaciel wkr�tce i tak znajdzie sobie
nowy, niedost�pny obiekt westchnie�, a poza tym Solve
obawia� si�, �e jego osoba mo�e wzbudzi� zbyt du�e
zainteresowanie.
Na razie musia� my�le� o swojej w�asnej karierze.
J�zyka nauczy� si� szybko. Doskonale radzi� sobie
z obowi�zkami w kancelarii szwedzkiego konsula hand-
lowego, ale praca ta bardzo go nudzi�a. Niemniej jednak
uda�o mu si� pokierowa� sprawami tak, �e wkr�tce konsul
nie m�g� si� bez niego oby�. Dokona� tego dzi�ki
podsuni�ciu kilku przebieg�ych propozycji, kt�re p�niej
zrealizowa�, wykorzystuj�c swe nadzwyczajne zdolno�ci.
Konsul wpad� w zachwyt i nie wiedz�c, jakiego to gada
wyhodowa� na w�asnym �onie, pozwoli� Solvemu awan-
sowa�, a� w ko�cu mianowa� go swym osobistym
sekretarzem.
By� to z pewno�ci� sukces, Solvemu jednak nie
wystarcza�.
Mierzy� znacznie wy�ej.
Rzecz jasna latem nie pojecha� do domu. Wys�a� mi�y
list, informuj�c, jak pomy�lnie mu si� wszystko uk�ada,
i oznajmi�, �e w tym momencie nie mo�e przerywa� kariery.
Napisa�, i� zamierza wr�ci� w randze wysokiego urz�dnika
i w�wczas osiedli si� tam, gdzie za�ycz� sobie jego rodzice
czy te� babcia Ingrid. Je�li ojciec zechce, by nadal pe�ni� rol�
zaufanego pomocnika rodu Oxenstiem�w, ch�tnie si� na to
zgodzi, lecz je�li wyb�r padnie na Grastensholm, przystanie
tak�e i na to, zawsze bowiem dobrze czu� si� w Norwegii
i jest pewien, �e b�dzie tam przydatny.
Otrzyma� odpowied�. Rodzice i babcia zadowoleni
byli z jego decyzji, prosili jednak, by zbyt d�ugo nie
zwleka� z powrotem do domu. Ulvhedin zmar� w wieku
dziewi��dziesi�ciu siedmiu lat, a Ingrid te� przecie� nie
by�a ju� m�oda.
Nie napisali, �e Ulvhedin umar� szcz�liwy, podczas
pijackiej uczty, kt�r� on i Ingrid we dw�jk� urz�dzili
sobie na Grastensholm. Stary olbrzym nigdy nie przebu-
dzi� si� z oszo�omienia i rodzina uzna�a, �e godnie dokona�
�ywota. No c�, mo�e nie wszyscy zgodziliby si� z takim
twierdzeniem, ale ani ko�ci�, ani morali�ci nigdy nie
poznali okoliczno�ci jego �mierci.
Tak wi�c stara bestia nie �yje, pomy�la� Solve z zadowole-
niem. Ju� nie musi si� obawia�, �e Ulvhedin go zdemaskuje.
Teraz bowiem ju� nawct sam dostrzega� w swych
oczach ��te plamki. Niepokoi�y go one i jednocze�nie
budzi�y zachwyt. Chwilami nawet wpada� z ich powodu
w uniesienie. Tu w Wiedniu nikt przecie� go nie zna�.
Zacz�� powoli wycofywa� si� z kr�gu znajomych
Johana Gabriela Oxenstiemy. Nie chcia�, by przyjaciel
zauwa�y� zachodz�ce w nim zmiany.
Rozstanie nie sprawia�o trudno�ci, z up�ywem lat
bowiem stopniowo odsuwali si� nd siebie. Spotkali si� po
raz ostatni wieczorem, bo Solve nie chcia�, by ostre
�wiat�o austriackiego s�o�ca wpada�o mu w oczy,
Tym razem Johan Gabriel by� naprawd� przygn�bio-
ny. Jakby nieobecny duchem, w melancholijnym na-
stroju, smutnym g�osem odczyta� swoje w�asne epitafium.
Uzna�, �e umrze z �alu nie mog�c po��czy� si� z Susann�.
Solve jednym uchem wys�ucha� "Ody do Canulli na
pocz�tku choroby". Kiedy Johan Gabriel wpada� w ro-
mantyczny nastr�j, nazywa� Susann� Camill�. W wierszu
mia�a ona rzuci� kwiat na ziemi�, w kt�rej spoczywa
ukochany, i uroni� kilka �ez nad jego ostatni� przystani�,
b�agaj�c �mier�, by nie zwleka�a i jak najszybciej �ci�a
zwi�d�e �d�b�o, czekaj�ce na jej kos�.
Rzeczywisto�� nie by�a jednak a� tak tragiczna i Johan
Gabriel przetrwa� tak�e i to mi�osne cierpienie. Nie mia�
te� ju� wywierae wp�ywu na �ycie Solvego. Przyjaciele
z lat dzieci�cych nie widywali si� ju� wi�cej.
Dalsze losy Johana Gabriela Oxenstiemy s� dobrze
znane. Po up�ywie cztercch lat powr�ci� do Szwecji, gdzie
dzi�ki swemu mi�emu usposobieniu i inteligencji zosta� jakby
nadwornym skaldem na dworze Gustawa III. Z czasem
mianowano go cz�onkiem rady pa�stwa. By�o to stanowisko
zupe�nie nie dla niego, nigdy bowiem nie wykazywa�
�adnych talent�w politycznych. Nie mia�o to jednak
wi�kszego znaczenia, poniewa� Gustaw III i tak wola�
rz�dzi� sam. Johan Gabriel Oxenstiema ze szlachetnym
nazwiskiem i wytwornymi manierami by� jedynie ozdob�
dworu. Praca nie dawa�a mu �adnego zadowolenia,
ponadto przez ca�e �ycie pozosta� ubogi, mimo �e bogato
si� o�eni�.
Jego chciwy te�� zach�annie �ciska� kies�, ale nie
zak��ca�o to spokoju �ycia rodzinnego. Johan Gabriel
mia� mi�� �on�, kt�ra urodzi�a mu syna. Niestety por�d
prze�y�a bardzo ci�ko i nigdy nie wr�ci�a ju� do zdrowia.
Utraci� j� wcze�nie.
Jego si�� by� talent poetycki. On sam, nieprzystosowa-
ny do �ycia w bezwzgl�dnym, materialistycznym �wiecie,
naprawd� szcz�liwy czu� si� tylko przez kr�tkie okresy
swego �ywota.
Losy Solvego potoczy�y si� innymi kolejami. Ca�kiem
te� odmiennymi od tych, kt�rych on sam si� spodziewa�.
Punktem zwrotnym jego �ycia by�o poznanie rodziny
Wiesen�w...
Zdarzy�o si� to na poczatku roku 1773 podczas
przyj�cia noworocznego, kt�re w swoim domu wyda�
szwedzki konsul. Jako najbardziej zaufany cz�owiek
konsula zosta� zaproszony tak�e Solve. By� to zaszczyt,
z kt�rego powinien by� dumny, ale to przecie� drobne,
nie zauwa�one przez nikogo manipulacje Solvego wzmo-
cni�y s�aw� konsula i poprawi�y stan jego kasy. Wcale nie
odczuwa� dumy z zaproszenia, odnosi� wra�enie, �e
uczyniono to jakby z �aski.
Na widok pi�knego domu konsula, pe�nego dzie�
sztuki wiede�skiej, uczu� zazdro�� tak wielk�, i� mia�
wra�enie, �e wida�, jak zielenieje na twarzy. On sam
mieszka� wszak w warunkach absolutnie niegodnych
kogo� tak wyj�tkowego jak on. To jednak wkr�tce si�
zmieni, postanowi�, przygl�daj�c si� wspania�o�ciom
w domu konsula. Serwis obiadowy z najdelikatniejszej
wiede�skiej porcelany, srebra, kosztowno�ci...
Solve zacz�� teraz nosi� peruk�, by tak bardzo nie
rzuca� si� w oczy. �ywi� sk�din�d s�uszne przekonanie, i�
aby osi�gn�� wytyczone sobie cele, powinien nie zwraca�
na siebie uwagi.
Na rozmaite sposoby, kt�rych nie warto bli�ej omawia�,
zdoby� wystarczaj�c� ilo�� pieni�dzy, by ubra� si� odpowie-
dnio na wizyt� u dostojnych ludzi. Przeobrazi� si� w snoba
w koronkowym �abocie, kamizelce ze z�otej lamy, butelko-
wozielonej marynarce z aksamitu z d�ugimi po�ami,
o�lepiaj�co bia�ych, opi�tych spodniach do kolan, niewiele
pozostawiaj�cych wyobra�ni, i eleganckich trzewikach ze
srebrnymi klamrami, na bardzo wysokich obcasach.
Zaiste, �wietnie si� prezentowa�!
Wkr�tce dostrzeg� pewn� dziewczyn�, na kt�rej skupi�
ca�� sw� uwag�.
Siedzia�a pomi�dzy rodzicami, kt�rzy zdawali si� strzec
jej niczym jastrz�bie. Ojciec, wielki i opas�y, o zimnych
oczach ukrytych pod grubymi, czamymi brwiami; matka
sztywna, z mocnym w�sikiem na twarzy bez u�miechu.
Ale dziewczyna, dziewczyna! Ooch, westchn�� z za-
chwytem Solve, cho� po prawdzie nie by�a wcale szczeg�l-
nle pi�kna. Niedu�a, okr�g�a, ale mi�o by�o na ni� patrze�.
A te oczy! Gorza�y ogniem, kt�ry a� nazbyt wyra�nie
wskazywa�, �e t� �adniutk� panienk� przepe�nia zmys-
�owo��, tajemne ��dze, kt�re dot�d nie znalaz�y uj�cia.
Spojrzenia, jakie ukradkiem, ze sztuczn� nie�mia�o�ci�
posy�a�a od czasu do czasu Solvemu, zdradza�y z trudem
ujarzmian� nami�mo��.
Dostaniesz, moja kochana, dostaniesz, pomy�la� Solve.
Zaufaj mi, znalaz�a� r�wnego sobie.
Wok� rodziny kr��y� m�ody cz�owiek, kt�rego Solve
od razu uzna� za nudziarza, a dziewczyna by�a najwidocz-
niej r�wnie� tego samego zdania. M�odzieniec sprawia�
wra�enie nadzwyczaj dobrotliwego, wr�cz potulnego,
z tych, co to pochylaj� plecy, by lepiej trafia�y uderzenia
bata. Wydawa�o si� natomiast, �e zjedna� sobie �ask�
przyt�aczaj�cych sw� nadgorliw� opieku�czo�ci� rodzi-
c�w. Nie pozwolono mu wprawdzie zbli�y� si� do c�rki,
o nie, ale dost�pi� zaszczytu przynoszenia smako�yk�w
i poduszki, pom�g� te� pani matce lepiej u�o�y� szelesz-
cz�c� czarn� sp�dnic�.
Solve wypyta� konsula, kim s� owi ludzie.
Ojciec rodziny okaza� si� bogatym z�otnikiem, matka
pochodzi�a z austriackiej szlachty. Nosili nazwisko Wie-
sen. C�rka, Renate, wana by�a swej wagi w z�ocie. M�ody
zalotnik? To cz�owiek na tyle wysoko urodzony, �e nie
musi trudzi� si� �adn� prac�. Najm�odszy syn bogatej
rodziny, bardzo naiwny. Prawdopodobnie rodzice dzie-
wczyny zdecyduj� si� na niego, bo, rzecz jasna, ca�-
kowicie w ich gestii pozostaje decyzja, kogo po�lubi�
ma c�rka.
O, co to, to nie, pomy�la� Solve. Nie zamierza�
przepu�ci� ko�o nosa tak dobrej partii.
Po obiedzie rozpocz�y si� ta�ce. Solve jeszcze z Joha-
nem Gabrielem Oxenstiern� wyuczy� si� wszystkich
modnych w Wiedniu pl�s�w i kiedy up�yn�a ju� od-
powiednio d�uga chwila, a dziewczynie pozwolono ta�-
czy� tylko z nudnym m�odzie�cem, kt�ry nazywa� si� Carl
Berg, Solve o�mieli� si� podej�� w stron� Wiesen�w.
Zauwa�y�, �e na jego widok Renate zatrzepota�a
rz�sami i spu�ci�a wzrok, a d�onie jej zacz�y gnie��
koronkow� chusteczk�. Solve dwornie sk�oni� si� przed
jej ojcem, przedstawi� si� i uprzejmie poprosi�, by po-
zwolono mu poprowadzi� ich pi�kn� c�rk� do nast�p-
nego ta�ca.
Wiesen wpatrywa� si� we� wp� przymkni�tymi rybi-
mi oczami, po czym skrzekliwym g�osem zapyta�, czy
Solve nie jest sekretarzem konsula.
To prawda, przyzna� Solve otwarcie.
Z�otnik przyjrza� mu si� jeszcze raz i zaskrzecza�:
- A zatem, nie!
D�onie dziewczyny gwa�townie drgn�y.
Solve zarumieni� si�. Teraz musia� odby� upokarzaj�-
cy, powrotny przemarsz przez ca�� sal�. To by�o gorsze
ni�li pr�gierz!
Wiesen nie powinien by� tego robi�! Gdyby wiedzia�,
kto przed nim stoi, z pewno�ci� pozwoli�by Selvemu
zata�ezy� ze sw� c�rk�.
Chocia�... Zdarzenia potoczy�yby si� i tak mniej wi�cej
podobnie, zw�aszcza dla dziewczyny. Ale w�wczas nie
sko�czy�oby si� to tragicznie dla tak wielu ludzi!
Gdy Solve wraca� na swoje miejsce, czuj�c na sobie
lito�ciwe spojrzenia, gniew wprost go d�awi�. Ta kr�tka
droga, droga wstydu, gwa�townie powiod�a go w d�, ku
charakterystycznej dla dotkni�tych degradacji ich cz�o-
wiecze�stwa.
Jego zemsta b�dzie okrutna, tak sobie poprzysi�g�!
Najpierw musia� zdoby� odpowiedni� pozycj�. Zwyk-
�y sekretarz nie ma �adnej w�adzy.
Ze swoim zwierzchnikiem, konsulem handlowym,
pozostawa� we wzgl�dnie dobrych stosunkach. Konsul,
cho� oczywi�cie traktowa� go z g�ry, mimo wszystko by�
do niego przychylnie nastawiony, zw�aszcza po tym, jak
Solve pom�g� mu w sw�j szczeg�lny spos�b w kilku
zawi�ych sprawach. Solve nie chcia� wi�c zbytnio mu
dokuczy�, ale pragn�� zaj�� jego stanowisko.
Wiedzia�, �e gdyby konsul potrzebowa� zast�pcy, jemu
w�a�nie powierzono by t� posad�. Tyle by mu na razie
wystarczy�o.
Solve nie posiada� nic ze zbioru magicznych �rodk�w
czy tajemnych zi� Ludzi Lodu. Mia� tylko mandragor�,
a ona jako� nie kwapi�a si� do wsp�dzia�ania. Przez
chwil� rozwa�a�, czy nie m�g�by odby� b�yskawicznej
podr�y na Grastensholm i zagarn�� ca�y zbi�r, po-
stanowi� jednak obej�� si� bez skarbu.
Chcia�, by konsul zachorowa�, ale jak do tego do-
prowadzi�?
Nigdy nie mia� okazji nauczy� si� czegokolwiek od
poprzednich dotkni�tych z tego prostego powodu, �e ani
on, ani nikt inny nic nie wiedzia� o jego tajemnej mocy.
Teraz przeklina� sw� g�upot�, �a�uj�c, �e nie pojecha�
najpierw do Grastensholm, by pobiera� nauki u babci
Ingrid. Faktem by�o, �e obawia� si� przenikliwego wzro-
ku Ulvhedina.
Mia� jednak zdolno��, kt�r� poszczyci� si� mog�o
niewielu dotkni�tych w jego rodzie: potrafi� z daleka
utrzymywa� kontrol� nad lud�mi i rzeczami, by� w stanie
przyci�gn�� do siebie kogo� lub co�, czego pragn��.
Teraz najwa�niejsza by�a choroba konsula...
Przez chwil� t�sknie my�la� o domu konsula, o skar-
bach, jakie si� tam znajdowa�y, o z�ocie. Gdyby umar�...?
Nie, dom z pewno�ci� nie dosta�by si� w r�ce Solvego,
musia� my�le� bardziej realistycznie!
Choroba, choroba...
W ko�cu Solve zdecydowa� si� na to, o czym czyta�
w tajemnych ksi�gach w wielkiej bibliotece w Wiedniu.
W biurze konsula znalaz� kilka w�os�w; mia� nadziej�, �e
nie pochodz� z peruki, i zabra� si� za robienie kukie�ki
w miar� mo�no�ci podobnej do konsula. Solve mieszka�
teraz we w�asnym mieszkaniu, nikt wi�c mu nie prze-
szkadza�. Sto�owa� si� na mie�cie, sam sprz�ta� pokoje.
Nikt nie m�g� przyj�� i go zaskoczy�.
Lalka uda�a si� nadspodziewanie dobrze, by�a bardzo
podobna do zwierzchnika Solvego. W�osy zosta�y umiesz-
czone w �rodku.
Najlepsze b�d� k�opoty �o��dkowe, zdecydowa� m�o-
dzieniec, ale jak je sprowadzi�? W ko�cu wyszuka� cienk�
nitk� i mocno opasa� ni� wydatny brzuch kukie�ki b�d�cej
wizerunkiem konsula. Dla pewno�ci �ci�gn�� ni� tak
mocno, �e lalka przypomina�a os�.
To musi chyba sprawia� dostatecznie silny b�l!
Ale czy to wystarczy? Czy nad lalk� nie trzeba
odm�wi� stosownych zakl��? Solve nie zna� �adnego,
wymy�li� jednak kilka formu�ek, kt�re zabrzmia�y, jego
zdaniem, odpowiednio.
Pozostawa�o tylko czeka� do nast�pnego dnia...
Kiedy Solve nazajutrz przyszed� do pracy, konsula nie
by�o w biurze. Jeden z ubogich skryb�w z dalszych
pomieszcze� przybieg� do niego podniecony.
- Nasz drogi konsul nagle ci�ko zachorowa� - oznaj-
mi� podekscytowany t� sensacyjn� wiadomo�ci�. - Przez
ca�� noc czuwa� przy nim doktor; s�dz�, �e dosta� skr�tu
kiszek!
- Co ty m�wisz? - powiedzia� Solve udaj�c zdumienie,
cho� triumf wprost w nim kipia�. - Czy to co� powa�nego?
- I to jeszcze jak! Doktor jest zdania, �e konsul nie
prze�yje choroby.
Gor�ca fala przera�enia obla�a Solvego. Wcale nie mia�
takiego zamiaru. Chyba za mocno �cisn��!
- Pobiegn� od razu do niego do domu, dowiem si�,
w czym mog� pom�c - powiedzia�. Teraz naprawd�
poblad�, wida� by�o, i� si� wystraszy�.
- Tak, wiemy, jak bardzo jeste�cie przywi�zani do
naszego drogiego konsula - powiedzia� skryba niemal
wzruszony. - Ale czy naprawd� powinni�cie zak��ca�...?
Ale Solve ju� pobieg�. Nie skierowa� si� jednak, rzecz
jasna, do domu konsula, lecz pogna� do siebie, najszybciej
jak nogi ponios�y. Dr��cymi r�kami przekr�ci� klucz
i wpad� do �rodka. Kukie�ka... Gdzie mog�a by�?
Ci�gn�� i szarpa� za nitk�, zawi�za� j� jednak tak ciasno
�e nie m�g� jej uchwyci�. Dr��cymi d�o�mi uj�� n�
i wsun�� go pod nitk�. Ni� przylega�a tak mocno, �e n�
przeszed� przez materia� i niemal przebi� lalk� na wylot,
zanim w ko�cu Solve zdo�a� przeci�� ni�.
Stan��, trzymaj�c w t�ku pokaleczon� kukie�k�.
- Och, nie - szepn��. Na jego poblad�ej twarzy l�ni�y
kropelki potu. - Co si� teraz stanie?
Podni�s� lalk�, by wrzua� j� do ognia na kominku, ale
w ostatniej chwili si� wstrzyma�. To tak�e mog�o by�
niebezpieczne! W ko�cu ukry� j� pod materacem.
Potem ju� naprawd� pobieg� do domu konsula.
W drzwiach spotka�a go gospodyni.
- S�ysza�em... - zacz�� Solve. - Czy co� mog� zrobi�?
- Ach, panie Lind - za�ka�a. - Przybywacie za p�no!
Nasz drogi konsul zmar� przed kilkoma minutami. Zrobi-
�a si� dziura w... Skr�t kiszek by� za mocny. Cierpia�
ogromne katusze. A tetaz odszed� na zawsze!
Solve sta� w drzwiach skamienia�y. Kobieta, spost-
rzeg�szy jego bia�e jak kreda oblicze, natychmiast poda�a
mu krzes�o, na kt�re opad� bez si�.
- Och, nie! - j�kn��. - Nie, nie, nie!
By� jednak na tyle przytomny, by postawi� sobie
w duchu pytanie: C� ja uczyni�em? Jakie zab�jcze si�y
tkwi� we mnie?
Wyszed� doktor i musia� zaj�� si� zrozpaczonym m�odym
cz�owiekiem. S�lve us�ysza�, jak szepcze do gospodyni:
- Wzruszaj�ce widzie� takie oddanie dla zwierzchnika!
Solve przej�� obowi�zki konsula w biurze. Kiedy po
pewnym czasie doszed� do siebie, m�g� bardziej trze�wo
spojrze� na ostatnie wydarzenia. Nowa sytuacja bez
w�tpienia by�a dla� korzystna.
Ku swemu rozgoryczeniu nie obj�� jednak urz�du
konsula. Pe�ni� tylko rol� jego zast�pcy do czasu przybycia
ze Szwecji nowego, starszego urz�dnika.
Solve potraktowa� to jako obraz� i postanowi� zem�ci�
si� na osobach, kt�re podj�y tak� decyzj�.
Zemsta jednak musia�a poczeka�. Teraz nale�a�o ku�
�elazo p�ki gor�ce, innymi s�owy p�ki nosi� jeszcze tytu�
konsula.
W randze konsula m�g� p�j�� do Wiesen�w i prosi�
o spotkanie z ich c�rk�. To, oczywi�cie, dopiero pocz�tek.
Potem w�lizgnie si� do rodziny, a� c�rka, maj�tek i ca�e
przedsi�biorstwo b�dzie nale�e� do niego. Zem�ci si� te�
na wstr�tnych rodzicach dziewczyny; zobacz�, kogo
upokorzyli.
Gdy przejrza� si� w zwierciadle, prawdziwie si� przera-
zi�. Jego oczy nie by�y ju� ciemnobr�zowe. Nie by�y nawet
br�zowe, lecz ��te jak jasny bursztyn. Wygl�da�y strasz-
nie, cho� jednocze�nie fascynuj�co. Pami�ta� oczy babki
Ingrid, mia�a podobno najbardziej ��te oczy ze wszyst-
kich w ca�ej rodzinie. Oczy Ulvhedina b�yszcza�y bardziej
zdradziecko, ��to i zielono, mia�y zmienn�, trudn� do
okre�lenia barw�.
Oczy Solvego by�y pi�kne. Z pewno�ci� niepomiernie
kusz�ce dla kobiet, mia� na to wiele dowod�w. Damy
z p�wiatka, kt�re spotyka� na ulicy, s�a�y mu zach�caj�ce
spojrzenia, ale on nie takich kobiet pragn��. Jego �ycze-
niem by�o po�lubi� Renate - po cz�ci ze wzgl�du na jej
maj�tek, a po cz�ci na siln� zmys�owo��, w kt�r�
postanowi� si� zanurzy�. I najwa�niejsze: musia� zem�ci�
si� na jej pysza�kowatych rodzicach! Kiedy ju� o�eni si�
z c�rk�, znajdzie spos�b, by ich upokorzy�!
Postanowi� napisa� do domu. W li�cie przechwala� si�,
�e zosta� konsulem. Kto m�g� to sprawdzi�? Troch�
niepokoi� si� o rodzin�. Matka od dawna cierpia�a na
chorob� p�uc, a ostatnio zarazi� si� i ojciec. Ingela
planowa�a ma��e�stwo. Wszyscy chcieli, by wr�ci� do
domu.
Ale przecie� on nie m�g� wr�ci�! Nie mo�e pokaza� si�
z takimi oczyma!
Przed uderzeniem na Wiesen�w czyni� d�ugie, staranne
przygotowania, tak �e zd��y�a nadej�� odpowied� z domu.
Odpisa�a mu Ingela i w�a�nie fakt, �e list zosta�
zaadresowany jej r�k�, bardzo go zaniepokoi�.
Kiedy przeczyta� list, musia� si� na troch� po�o�y�. Nie
by� w stanie nic robi�.
Ingela czyni�a mu wyrzuty, �e nie wr�ci� do domu.
Ojciec i matka zd��yli zapozna� si� z tre�ci� listu,
w kt�rym donosi�, �e zosta� konsulem. Byli z niego bardzo
dumni. Teraz jednak oboje ju� nie �yli. Po �mierci matki
ojciec jakby nagle straci� ca�� sw� odporno�� i pod��y� za
ni� w tym samym tygodniu. Ingela wysz�a za m��,
po�lubi�a m�odego gospodarza z okolicy i dom ich
dzieci�stwa sta� teraz pusty. Co mia�a z nim zrobi�? Ona
na sta�e osiad�a w Vingaker, zarz�dza�a dworem Axela
Fredrika Oxenstierny, brata Johana Gabriela, i mia�a
zamiar kontynuowa� prac� tak�e po zam��p�j�ciu.
Tak wi�c Grastensholm przypad�o w udziale Solvemu.
Babcia Ingrid jest stara i samotna, dlaczego wi�c Solve nie
wraca do domu?
Ojciec i matka nie �yj�? Nigdy ich ju� nie zobaczy? P�k�a
jeszcze jedna ni� wi���ca Solvego z �yciem normalnych
ludzi. Tego wieczoru po raz ostatni pozwoli� si� zrani�.
Tego wieczoru jego serce by�o ci�kie od udr�ki i smutku.
Dzie� p�niej, ju� nast�pnego ranka, by� twardy jak
g�az. Niewiele cz�owiecze�stwa pozosta�o w Solvem.
Czasu mia� ma�o. Musia� pospieszy� si�, by odwiedzi�
dom Renate jeszcze przed przyjazdem nowego konsula.
Nigdy tak starannie si� nie szykowa�. Czy�ci�, szczot-
kowa� i naciera�, przymierza� now� peruk� i rozmaite
cz�ci garderoby. Nie mogli mu nic zarzuci�!
Musia� tak�e wnie�� w to ma��e�stwo jaki� maj�tek,
ofiarowa� dziewczynie co� wi�cej ni� tylko tytu� kon-
sulowej. Solve spr�bowa� wi�c nowego sposobu: uda� si�
do banku, w kt�rym nigdy wcze�niej nie by�. Dokona�
drobnej transakcji, ale takiej, kt�ra zmusi�a urz�dnika do
opuszczenia swego miejsca. I wtedy Solve podj�� ryzyko
wykorzystania swych umiej�tno�ci w nowy spos�b. Urz�-
dnik przez ca�y czas obserwowa� Solvego siedz�cego na
krze�le w biurze, ale by�o to tylko z�udzenie. Wystarczy�
moment nieuwagi ze strony bankiera, a Solve przemie�ci�
si� za jego plecami i kilkoma sprawnymi ruchami zdo�a�
wsun�� do kieszeni sk�rzan� sakiewk� z pieni�dzmi.
Nikt nie m�g� go podejrzewa�, wszak przez ca�y czas
siedzia� na krze�le z daleka od bankowej kasy.
Bankier niczego nie dostrzeg�, sk�oni� si� uprzejmie
i zaprosi� do ponownego odwiedzenia firmy, nie zauwa�y-
wszy nawet, �e klient ma spore k�opoty z utrzymaniem
r�wnowagi... Zdenerwowanie przyprawi�o Solvego o za-
wr�t g�owy.
Jeszcze trudniej by�o mu wyj��; o ma�y w�os, a straci�by
panowanie nad sob�.
Bezpieczny w domu przeliczy� sw�j �up.
By�o tam o wiele wi�cej, ni� si� spodziewa�. Na moment
zdr�twia� na my�l, �e ma tak du�o pieni�dzy. Musia� obieca�
sobie, �e oprze si� pokusie i nie ponowi pr�by zdobywania
maj�tku takim sposobem. Tym razem mia� szcz�cie, ale
powt�rzenie czego� podobnego nie ujdzie mu bezkarnie.
Urz�dnicy wiedzieli przecie�, �e odwiedzi� bank tego dnia,
powsta�o pewnie wielkie zamieszanie, kogo� te� musieli
obwini�. Solvemu by�o ca�kiem oboj�tne, na kogo pad�o.
Najwa�niejsze, �e gdyby zn�w pojawi� si� przy podobnej
kradzie�y, natychnuast wzbudzi�oby to czujno��. "M�czyzna
o ��tych oczach..." Zbyt �atwo mo�na by�o go rozpozna�,
to najwi�ksza niedogodno�� tego, �e jest si� dotkni�tym.
Zda� sobie spraw�, �e jest teraz bogaty. M�g� pozwoli�
sobie na wygodniejsze mieszkanie, mo�e nawet na konia
i pow�z, a w�a�ciwie czy istniej� granice tego, co m�g�by
mie�? Tak, takie granice istnia�y. Ale przecie� musia�
czym� zaimponowa� swoim przysz�ym te�ciom.
Nazajutrz Solve by� got�w. Przygotowa� si� do od-
wiedzin w domu Renate.
Jak�e si� dziewczyna ucieszy!
ROZDZIA� IV
Renate Wiesen by�a najm�odsz� c�rk� w rodzinie
i najpewniej dlatego ogromnie j� rozpieszczano. Rodzice
spe�niali ka�d� jej zachciank� i kiedy starsze rodze�stwo
ju� opu�ci�o dom, wszystko kr�ci�o si� wok� niej.
Mimo to nie by�a zadowolona. ��czy�o si� to praw-
dopodobnie z faktem, �e rodzice tak surowo dbali o jej
moralno��. Nie wolno jej by�o nawet patrze� na
m�odzie�c�w, ojciec wprost chorobliwie jej pilnowa�.
Matka tak�e, cho� ona przede wszystkim mia�a na uwadze
dobre imi� rodziny. Renate uwa�a�a troskliwo�� ojca za
niezno�n�. Gdy jakikolwiek m�czyzna d�u�ej si� jej
przygl�da�, ojciec godzinami oczemia� p�niej tego cz�o-
wieka, t�umaczy� jej, jak z�� jcst pani�, i tak dalej,
w niesko�czono��.
Wynajdowa� wady nawet u nieszkodliwego Carla
Berga. Tym akurat Renate niewiele si� przejmowa�a,
uwa�a�a bowiem Carla za straszliwego nudziarza. Ostat-
nio jednak s�ysza�a, jak matka �ali si� na ojca. "To prawie
chorobliwe tak kr�tko trzyma� dziewczyn�. Mo�na by
niemal podejrzewa�..." A p�niej Renate us�ysza�a trza�-
ni�cie d�oni o policzek i zduszony okrzyk matki.
Renate ci��y� tak surowy nadz�r. Mia�a gor�c� krew,
a wiedzia�a, �e musi pow�ci�ga� sw�j temperament, p�ki
nie wyjdzie za m��. Tylko jako� wcale si� na to nie
zanosi�o! Zosta�a wychowana w prze�wiadczeniu, �e
nigdy nie wolno m�wi� o swoim ciele, matka by�a
najwyra�niej przekonana, �e ono w og�le nie istnieje.
R�ce i nogi, owszem, o nich wolno wspomnie�, ale
o niczym wi�cej.
Ona jednak wiedzia�a, �e jest du�o, du�o wi�cej.
Pewnego dnia natkn�a si� w kuchni na jedn� ze s�u�eb-
nych razem z wo�nic�. Stali przy kuchennym stole,
w�a�ciwie dziewczyna na wp� siedzia�a na nim, sp�dnice
mia�a uniesione wysoko, a wo�nica... Nie, nie mog�a tego
nazwa� nawet w my�lach. Nie zauwa�yli Renate, a ona
pobieg�a do swego pokoju. Mi�dzy nogami co� jej tak
mocno pulsowa�o, a� j�kn�a, nie wiedz�c, co z tym pocz��.
Noc� �ni�a o czym� wspania�ym, przebudzi�a si� i...
Nie, och, nie, najlepiej o tym zapomnie�!
Mgli�cie pami�ta�a, jak pewnego razu w dzieci�stwie
wesz�a do pokoju rodzic�w. Ojcicc le�a� w �o�u matki,
a Renate podbieg�a do niego i zacz�a ok�ada� go
pi�stkami, krzycz�c, �e nie wolno mu tego robi�, ale wcale
nie na niego by�a z�a, lecz na matk�. By�a tak wzburzona,
�e zanosi�a si� od p�aczu, a potem ojciec przyszed� do
pokoju dziecinnego, wzi�� j� na kolana, pociesza� i od razu
by�o lepiej. Pami�ta�a, co powiedzia�a: on jest jej tatusiem
i ma kocha� tylko j�, swoj� c�reczk�, nikogo innego.
Ojciec mrukn�� wtedy co� wyra�nie zawstydzony, ale
kiedy zaczyna�a dorasta�, jego wzrok w zamy�leniu zbyt
cz�sto zatrzymywa� si� na jej dziewcz�cych, coraz wyra�-
niejszych kszta�tach, lubi� te� j� poklepywa� i �ciska� przy
ka�dej nadarzaj�eej si� okazji.
Renate zacisn�a z�by. Tak bardzo pragn�a wyrwa� si�
z domu! Chcia�a mie� m�a, tak jak pozosta�e siostry.
Nie mog�a ju� d�u�ej mieszka� z ojcem. W zesz�ym
tygodniu jakby niechc�cy otar� si� o jej piersi, ale czy na
pewno to by� przypadek? Wzbudzi�o to w niej wstr�t,
nape�ni�o odraz� i strachem. I jeszcze czym�, czego nie
chcia�a nazwa� po imieniu.
Dlatego z ca�ego serca pragn�a wyrwa� si� z tej
mrocznej, g�stej atmosfery. Jak najszybciej!
�w m�ody cz�owiek, kt�ry chcia� zata�czy� z ni� na
przyj�ciu u szwedzkiego konsula...
Renate nie mog�a o nim zapomnie�. G�upi ojciec,
odm�wi� i upokorzy� go do tego stopnia, �e by� mo�e ju�
nigdy nie wr�ci. Taki przystojny m�czyzna! I co za oczy!
Z�ote, wyzywaj�ce!
Gdy spotka�y si� ich spojrzenia, Renate poczu�a
przeszywaj�cy jej cia�o dreszcz rado�ci pomieszanej ze
strachem. Mog�a pokocha� tego cz�owieka, by�a tego
pewna! Zn�w wyobrazi�a sobie s�u��c� i wo��ic� przy
kuchennym stole i zn�w dreszcz fal� przebieg� przez jej
cia�o, koncentruj�c si� w szczeg�lnym punkcie.
Tego w�a�nie m�czyzny chcia�a, tego i �adnego
innego! Szweda o oczach pe�nych ognia!
W nast�pnej jednak chwili powr�ci� l�k, zadr�a�a. Nie
ma mowy, by o�mieli�a si� wi�cej o nim my�le�! Matka
m�wi�a, �e wszystko, co cielesne, jest grzechem. Renate
musi zachowa� czysto��, to najwa�niejsze! Nikt nie mo�e
nic zarzuci� moralno�ci rodziny Wiesen�w.
Renate nie �mia�a pyta�, jak b�d� si� sprawy mia�y,
kiedy wyjdzie za m��.
Ale to chyba nigdy nie nast�pi!
Westchn�a ci�ko i podj�a ulubione zaj�cie w swej
z�otej dziewiczej klatce: malowanie si�, przegl�danie
w zwierciadle i podziwianie samej siebie. Kilka paskud-
nych pryszczy i krostek nasmarowa�a kitowat� ma�ci�
i grubo przypudrowa�a. Na mocno ur�owanych poli-
czkach umie�ci�a dwa aksamitne serduszka. W pokoju
panowa� p�mrok, nietrudno wi�c by�o przedobrzy�.
Zbyt proste, za�amuj�ce si� tylko ku skroniom brwi
poczerni�a w�gielkiem, potem jeszcze umalowa�a na
karminowo usta, przez chwil� napawa�a si� swoim wido-
kiem, a� w ko�cu wsta�a. Wygina�a si� przed lustrem,
wyg�adzaj�c sukni� w pasie, gdzie odznacza�y si� wa�ki
t�uszczu - rodzina lubi�a bowiem ciastka oraz inne �akocie
i nikt nie odmawia� ich sobie podczas �adnego posi�ku.
Tak, by�a pi�kna. Jasna, ciasno zasznurowana suknia
podkre�la�a jeszcze jej urod�. Z �atwo�ci� te� dawa�o si�
zauwa�y�, �e jest c�rk� bogatego z�otnika.
By�a naprawd� przepi�knym kwiatem. Ka�dy pragn��-
by takiej narzeczonej.
Nikt jednak nie przychodzi�, ju� ojciec tego pilnowa�.
Wiedzia�a, �e Carl Berg poprosi� o jej r�k�, ale rodzice
trzymaj� go w niepewno�ci, z nadziej� czekaj�c, �e mo�e
pojawi si� kto� lepszy od niego. W ka�dym razie tak
twierdzi� ojciec, ale Renate w�tpi�a, czy takie s� rzeczywi�-
cie jego zamiary. Mia�a bardzo nieprzyjemne przeczucie,
�e nigdy nie wypu�ci jej z r�k.
Na ulicy przed domem przystan�� jaki� pow�z. Pod-
bieg�a do okna.
Pow�z by� pi�kny, z wo�nic� ubranym w liberi�. I...
Och, ale kt� to z niego wysiada? Czy to nie ten m�ody
Szwed? Przed wej�ciem do ich domu?
Renate na moment zapomnia�a o wszelkiej nie�mia�o�ci
i rozsun�a zas�ony, by lepiej widzie�. Zaraz jednak
opu�ci�a je na powr�t, przera�ona w�asn� bezwstydno�ci�.
Ach, jaki� on przystojny! Jak �wietnie ubrany! Teraz
ojciec musi chyba...
Znikn�� w g��bi domu. Renate pospiesznie przesz�a do
hallu, by m�c popatrze� na niego z g�ry. Widzia�a, jak
podaje sw�j bilet wizytowy lokajowi, kt�ry na tacy zani�s�
go do salonu. Renate drepta�a wzd�u� balustrady, chc�c
znale�� miejsce, sk�d mia�aby najlepszy widok.
Musia�a przy tym przej�� przez niskie drzwi ��cz�ce
cz�ci hallu. Zapomnia�a jednak o w�osach kunsztownie
u�o�onych wysoko na wz�r fryzury c�rki cesarzowej
Marii Teresy, Marii Antoniny, kt�ra po�lubi�a kr�la
Francji. Jeszcze kiedy mieszka�a w Austrii, by�a zawsze
tak modnie uczesana, a teraz, w Pary�u, z pewno�ci�
stroi�a si� jeszcze bardziej wyzywaj�co. W�a�nie za jej
przyk�adem Renate nasmarowa�a w�osy klajstrem z m�ki, a�
sta�y si� ca�kiem sztywne. Potem, u�ywaj�c wst��ek i sk�rek
chleba, u�o�y�a z nich wysok� konstrukcj�, przypudrowa�a
na bia�o; a na czubku umocowa�a strusie pi�ra. Rezultat, jej
zdaniem, by� jak najbardziej zadowalaj�cy.
W swym zapale jednak zapomnia�a o fryzurze i przy
uderzeniu o framug� ca�e to cudo rozsypa�o si� z trzaskiem.
Zabola�o j� tak�e, ale st�umi�a j�k, krzywi�c si� tylko.
Zebra�a resztki dawnego arcydzie�a, a na wp� sztywne
kosmyki w�os�w �a�o�nie opad�y jej na twarz. Co za pech!
W takim stanie nie b�dzie mog�a pokaza� si� na dole! A tak
wspaniale wygl�da�a!
Lokaj wr�ci� i gestem r�ki zaprosi� m�odego cz�owieka
dalej, tym samym go�� znikn�� z jej pola widzenia. Renate
by�a zdruzgotana. Zaraz jednak wpad�a na pewien po-
mys�: zbieg�a w d� schodami dla s�u�by i ukry�a si�
w niewielkim pomieszczeniu za salonem.
Tam przycisn�a si� do drzwi, by pods�uchiwa�.
Ch�odny g�os ojca:
- Ach, tak? Pacho�ek zosta� wi�c konsulem?
M�ody cz�owiek - Renate jako� nigdy nie zdo�a�a
dos�ysze� jego nazwiska - co� odpowiedzia�, najwyra�niej
jednak sta� zwr�cony do niej plecami, tak �e us�ysza�a
tylko d�ug� melodi� niezrozumia�ych s��w.
- Hm - chrz�kn�� ojciec. - Ach, tak. To brzmi
interesuj�co.
Ach! pomy�la�a Renate, gryz�c i tak ju� obgryzione
paznokcie.
Niestety ojciec zaraz doda�:
- To brzmi interesuj�co, ale dla pana. Moja c�rka jest
warta o wiele wi�cej.
Och, nie! b�aga�a Renate. Chc� jego! On ma tak
wspania�e cia�o. Spodnie tak obcis�e, �e mog�abym... Nie,
ach, nie, o tym nie wolno my�le�!
M�czyzna odrzek� co� na to, tym razem bardziej
ostrym tonem. Zna� by�o, �e przedstawi� wa�kie ar-
gumenty, ojciec bowiem nie m�g� znale�� odpowiedzi.
Zaraz jednak us�ysza�a ch�odny g�os matki:
- Ale� panie Lind von Ludzie Lodu... Wszak jeste�cie
Szwedem!
- No w�a�nie - podchwyci� ojciec. - Rozumiecie chyba,
�e nie mo�emy odda� naszej c�rki w r�ce cudzoziemca, na
dodatek pochodz�cego z zimnej, niecywilizowanej P�-
nocy! Mo�e zosta� po�arta przez polarnego nied�wiedzia,
gdy tylko wysunie czubek nosa za drzwil Nie, panie
konsulu Lind, nie jeste�cie tym cz�owiekiem, kt�rego
pragn��bym widzie� jako m�a mojej c�rki. Jeste�cie zbyt
m�ody, nieznany i ze wszech miar nieodpowiedni. Uwa-
�am za przejaw braku szacunku dla naszej rodziny sam
fakt, �e w og�le o�mielili�cie si� wyst�pi� z tak niestosow-
n� propozycj�.
W pokoju zapad�a grobowa cisza, po czym matka
wyrzuci�a z siebie:
- Nie interesuj� nas poszukiwacze szcz�cia ani szar-
latani. �egnamy, panie Lind!
Renate gryz�a palec. Och, nie, nie!
Nagle us�ysza�a g�os owego cz�owieka, tym razem
widocznie zwr�cony by� w jej stron�, gdy� brzmia� czysto
jak kryszta�, nie mog�a go wi�c nie us�ysze�:
- Ach, tak? Jeszcze tego po�a�ujecie! Takiej obelgi nie
mog� przyj�� jak wdzi�czny �ebrak! �egnam!
Straszny by� to g�os! Tak lodowato zimny, bez odrobi-
ny uczucia!
Ojciec i matka najwidoczniej tak�e byli wstrz��ni�ci,
zapad�a bowiem cisza jak makiem zasia�.
Jacy� oni g�upi! Mog�a ju� mie� tego fantastycznego
m�czyzn�! W g�osie matki wychwyci�a wahanie, ale
ojciec by� nieub�agany. Ka�dego staraj�cego si� o jej r�k�
odprawia�, twierdz�c, �e jest nieodpowiednim kandyda-
tem. Bez wzgl�du na to, jak byli bogaci, zawsze umia�
znale�� w nich jak�� wad�. Ale tego m�czyzn� Renate
naprawd� chcia�a dosta� za m�a. Czy oni nie mogli tego
poj��?
Wiedzia�a, �e wszelkie pro�by, by zmienili zdanie,
oka�� si� bezskuteczne. Ojciec got�w by� ofiarowa� jej
wszystko, tylko nie m�a.
Zrezygnowana wesz�a po schodach na g�r� i przy-
st�pi�a do �mudnego wyczesywania z w�os�w resztek
kleistego ciasta. Do g�owy jej nie przysz�o, �e mog�aby
umy� w�osy. To by�o zbyt m�cz�ce.
Renate mia�a ju� dwadzie�cia pi�� lat. Za lat dziesi��,
je�li nie przesta�aby je�� tyle s�odyczy co teraz, by�aby trzy
razy grubsza. Teraz jeszcze by�a �adna pulchn� lalkowat�
urod�, cho� usta nabra�y ju� wyrazu chronicznego nieza-
dowolenia. Konwersowanie z ni� by�o przera�liwie nud-
ne. Na og� odpowiada�a tylko "tak" lub "nie" oboj�t-
nym tonem, ale potrafi�a od czasu do czasu wtr�ci�
k��liw� uwag� o kt�rej� z m�odych dziewcz�t z kr�gu
znajomych. Jedyne, co j� bawi�o, to plotki. No i oczywi�-
cie komplementy. Wszelkie inne tematy po prostu j�
nudzi�y.
By�a jeszcze owa rozpalona lawa pulsuj�ca w jej ciele.
Temperament odziedziczy�a po ojcu, kt�ry mia� w mie�cie
niezliczon� liczb� kochanek. Renate nie wiedzia�a o nich,
gdyby tak by�o, dawno bez wahania da�aby upust swym
��dzom. Teraz by�a ju� zbyt utemperowana. Pozostawa�a
pod przemo�nym wp�ywem matki i wpojonych przez ni�
surowych zasad.
Wiele kosztowa�o j� zej�eie na kolacj�, a i tak przez ca�y
czas siedzia�a z kwa�n� min�. Nie mog�a przecie� wyzna�,
�e pods�uchiwa�a pod drzwiami, a musia�a w jaki� spos�b
ukara� rodzic�w. Jeszcze zobacz�!
Ani ojciec, ani matka nawet s�owem nie wspomnieli
o wizycie m�odego cz�owieka, tak jakby wcale nie mia�a
miejsca. Niewiele si� do niej odzywali. Byli r�wnie
zagniewani i zamkni�ci w sobie jak i ona.
Przyjemny posi�ek!
A wi�c nosi� nazwisko Lind. Lind von... co� tam, tak
powiedzia�a matka. "Lind" �atwo by�o zrozumie�, ale ta
druga cz��... To chyba w tym jego dziwnym j�zyku.
Renate bliska by�a histerii z powodu, �e go straci�a.
Wieczorem, gdy ju� mia�a si� po�o�y�, przydarzy�o si�
jej co� niezwyk�ego.
Sta�a, gotowa ju� rozsznurowa� sukni�, gdy znienacka
powietrze w pokoju na�adowa�o si� niby w czasie burzy,
nagle przemienione jakby w rozedrgany z�oty py�, wype�-
niaj�cy tak�e i j� ca��.
Zastyg�a w p� ruchu.
Ogarn�a j� nieprzeparta ch�� wyj�cia.
Czy gdzie� jej oczekiwano? Czy kto� j� do siebie
zaprosi� na wiecz�r, a ona o tym zapomnia�a?
Ale kt� m�g�by to by�? Wszelkie zaproszenia prze-
chodzi�y przez r�ce rodzic�w, to oni dobierali jej przyja-
ci�ki. Na og� opuszcza�a dom tylko w towarzystwie
matki i ojca, gdy szli do swoich znajomych, r�wnolatk�w.
Nie b�d�c w pe�ni �wiadoma tego, co robi, zasznuro-
wa�a sukni� i przejrza�a si� w lustrze. W�osy... Co mog�a
teraz z nimi zrobi�?
Po omacku wsun�a w nie ki�ka spinek i szpilek, by nie
zwisa�y tak ca�kiem niemodnie. Dobrze, �e nie zd��y�a
usun�� z twarzy ca�ego tak pieczo�owicie wykonanego
makija�u. Jeszcze tylko troch� karminu na usta i...
Wspaniale! Przystan�a nas�uchuj�c.
Niczego oczywi�cie nie us�ysza�a, cho� wydawa�o si� jej,
�e kto� wo�a, a mo�e szepcze - nie potrafi�a tego oceni�:
"Chod� Chod�, Renate!" Bezd�wi�czne wo�anie wprawi�o
j� w stan podniecenia, zada�a sobie nawet pytanie, czy jest
czysta i czy ma na sobie odpowiedni� bielizn�.
Dosz�a do wniosku, �e tak w�a�nie jest.
Ale wychodzi�, teraz? O tej porze?
Tak, pokusa, by us�ucha� wo�ania, by�a zbyt silna.
Tylko jak zdo�a wydosta� si� niezauwa�enie?
Ojciec i matka... Czy ju� si� po�o�yli? Wyjrza�a na
korytarz. Tak, lampa na dole by�a zgaszona. Wszyscy
udali si� na spoczynek.
Ale mogli by� w swoim pokoju i jeszcze nie spa�. Musi
si� przekra�� na palcach...
Renate za�o�y�a peleryn� i zesz�a schodami w d�. Nikt
jej nie s�ysza�. Ostro�nie przekr�ci�a klucz w zamku.
Po��danie i t�sknota sprawia�y jej fizyczny b�l, konieczny
by� po�piech, musi si� spieszy�, by jemu nie znudzi�o si�
czekanie.
Jemu?
Sk�d to przekonanie?
Szcz�liwa, �e uda�o jej si� wydosta� niepostrze�enie,
ogar�a si� o drzwi wej�ciowe i odetchn�a z ulg�. Naci�g-
n�a na g�ow� kaptur peleryny, by nikt jej nie rozpozna�.
Och, oczywi�cie wiedzia�a, �e to m�czyzna. Ten
pulsuj�cy niepok�j w jej ciele m�g� wywo�a� tylko
m�czyzna. Przypuszcza�a te�, �e wie kto.
Cz�owiek o tak niezwyk�ych oczach. O wyzywaj�cym
u�miechu i zmys�owych ruchach.
Renate nie by�a obdarzona szczeg�lnie b�yskotliw�
inteligencj�. Nie zastanawia�a si�, jak to wszystko jest
mo�liwe. Pcha�o j� naprz�d w�asne podniecenie i niez�om-
na wola oczekuj�cego jej m�czyzny.
Pod lipami na esplanadzie sta� pow�z do wynaj�cia.
I wo�nica, i ko� mieli zwieszone g�owy jakby we �nie. Kiedy
przemyka�a si� obok nich, ockn�li si� i wo�nica zapyta�:
- Pow�z, panienko?
Gwa�townie potrz�sn�a g�ow�, jeszcze bardziej si�
pochyli�a i pobieg�a dalej. O dziwo, dok�adnie wiedzia�a,
dok�d zmierza, nie odczuwa�a najmniejszych w�tpliwo�ci,
cho� nie mia�a poj�cia, gdzie on mieszka.
A on czeka�, czeka�...
Musi si� spieszy�, gna�, by nie znudzi�o mu si�
czekanie. A je�li nagle zostanie tu na ulicy, bo on
przestanie j� wzywa�?
Renate westchn�a i pobieg�a dalej.
Przy rynku sta� policjant, w zau�kach napotka�a kobie-
ty lekkiego prowadzenia, ale nie podnosi�a g�owy, tylko
spieszy�a dalej, cia�o jej stawa�o si� coraz ci�sze, coraz
bardziej wype�nione po��daniem.
Musi przej�� przez t� bram�, by�a tego pewna. A je�li
oka�e si� zamkni�ta?
Szcz�liwie tak nie by�o. Gdy tylko wesz�a do �rodka,
z cienia wysun�a si� jaka� posta�: m�czyzna w pelerynie.
Przyci�gn�� j� do siebie, owin�� po�ami. I on rozgrzany by�
��dz�, pozna�a to po jego oddechu. Nie opiera�a si� ani
troch�, gdy odchyli� jej g�ow� w ty� i poca�owa�. Z unie-
sienia bliska by�a utraty przytomno�ci.
Spokojnie, lecz zdecydowanie wprowadzi� j� po scho-
dach na g�r�. Renate, kt�ta w tej chwili ca�a by�a
wy��cznie po��daniem, bez wahania pospieszy�a za nim.
W mieszkaniu, w kt�rym �i� znale�li, niewiele widzia�a,
nie zatroszczy� si� bowiem o to, by zapali� �wiec�.
W uniesieniu, zapominaj�c o wszelkich zasadach mo-
ralnych, pozwoli�a, by zdj�� z niej ubranie. Czyni� to
powoli, jak gdyby upajaj�c si� tym, jakby pragn�c
przed�u�y� rozkosz. W ostatniej chwili powstrzyma�a si�
przed niem�drym powiedzeniem: "Kto czeka na co�
dobrego, nigdy nie czeka zbyt d�ugo".
Mia�a jednak do�� wyczucia, by rozumie�, �e takim
g�upstwem mog�aby obudzi� jego niezadowolenie.
Powolny spos�b, w jaki j� rozbiera�, napawa� j�
rozkosz�, cho� jednocze�nie wystawia� na pr�b� jej
cierpliwo��. Cia�o jej p�on�o, ledwie mog�a utrzyma� si�
na nogach, a on to widzia� czy raczej mo�e wyczuwa�
w ciemno�ciach. Za�mia� si� cicho, uradowany, i uspokoi�
poca�unkami od ramienia a� do piersi. Z trudem chwyta-
j�c oddech, Renate j�kn�a cicho.
Tej nocy dosta�a to, czego pragn�a, a nawet jeszcze
wi�cej. Wydawa�o si�, �e udzieli�a mu si� jej gor�czka,
odpowiada� na jej nami�tno�� z intensywno�ci�, o jakiej
marzy�a. To by�o cudowne, och, jakie cudowne!
Mimo wszystko by�a jednak z czego� niezadowolona, tak,
wr�cz zawiedziona. Czego� jej brakowa�o. Mo�e czu�o�ci?
Jego pieszczoty by�y bardziej... Jak je nazwa�? Niczego nie
mo�na by�o mu zarzuci�, wiedzia� dok�adnie, jak najlepiej j�
zaspokoi�, rozpala� od nowa na wszelkie niewyobra�alne
sposoby. Prze�y�a orgi� zmys�owej rozkoszy...
A jednak tkwi�o w nim jakie� zimno. Jakie�... wyracho-
wanie. Bez w�tpienia uwa�a� j� za cudown� i sam by�
wspania�y. Ale co� si� za tym kry�o. To, co jej okazywa�,
nie by�o mi�o�ci�, mia�a wra�enie, �e ofiarowuje jej czyst�
zmys�owo��. To jednak nie mog�a by� prawda, wszak
prosi� o jej r�k�, jasne wi�c, �e musi j� kocha�!
W ciemno�ciach nie widzia�a co prawda jego twarzy,
mia�a jednak straszne przeczucie, �e jest ona zimna,
kamienna, nieprzenikniona.
Och, nie, jaka� ona g�upia! Jak mo�e cho�by wyob-
ra�a� sobie co� podobnego? To niemo�liwe, tak cudownie
przecie� pie�ci� jej sk�r�!
I jakie� budzi�a po��danie! Czy Carl Berg nie szala� za
ni�? Czy zalotnicy nie t�oczyli si� u jej drzwi? To ona mia�a
teraz przewag�, ten szwedzki konsul, kt�rego nazwiska
w ca�o�ci nie potrafi�a wym�wi�, b�aga� o jej mi�o��.
�askawie mu j� ofiarowa�a.
Noc mia�a si� ju� ku ko�cowi, gdy grzecznie przypo-
mnia� jej, i� musi wraca� do domu, je�li chce, by nikt nie
zauwa�y� jej nieobecno�ci.
Renate nie mog�a oprze� si� wra�eniu, �e zosta�a
odtr�cona.
�wita�o ju�, gdy przemykaj�c ulicami spieszy�a do domu.
Nie dostrzega�a jednak przepi�knej zabudowy Wiednia,
kamienic przypominaj�cych pa�ace, ko�cio��w i zamk�w,
budynk�w komunalnych w tym by� mo�e najpi�kniejszym
w owych czasach mie�cie Europy. My�li galopowa�y jej
przez g�ow�, kr���c bez przerwy wok� tego samego:
Jak, na mi�o�� bosk�, mog�o do tego doj��? Jak mog�a
ona, c�rka powa�anego bogacza, post�pi� w taki spos�b?
Znajdowa�a na to tylko jedn� odpowied�: mi�dzy ni�
a jej wybrankiem musia�y istnie� wi�zi tak silne, i�
doprowadzi�y do wzajemnego przekazywania my�li. Tak
z pewno�ci� by�o. On jej pragn��, a ona odpowiedzia�a na
jego b�agania.
Teraz ojciec b�dzie zmuszony ust�pi�. Pozwoli, by
po�lubi�a ukochanego.
Kiedy snu�a tak dalekosi�ne plany na przysz�o��, niczym
dwa z�o�liwe diabliki pojawia�y si� dwie nieprzyjemne my�li:
Jak zdo�a wyzna� w domu ca�� prawd� o tej nocy?
I czy on cho�by s�owem wspomnia� o tym, �e pragnie j�
po�lubi�?
Nie. Nie prosi� nawet o kolejn� schadzk�.
Renate poczu�a, �e ogarnia j� nagle piek�cy niepok�j.
To oczywiste, �e on wkr�tce da zna� o sobie. Ju�
nied�ugo, bardzo nied�ugo, by�a o tym przekonana.
Niemi�y zgrzyt stanowi� tylko fakt, i� on z pewno�ci�
by� �wiadom, �e sprawa ich ma��e�stwa przedstawia si�
beznadziejnie. Ojciec i matka powiedzieli ju� swoje "nie".
Wiedzia�a, �e nigdy nie zmieni� zdania, i on tak�e pewnie
zdawa� sobie z tego spraw�.
Renate w po�a�owania godnym nastroju przekrad�a si�
do swego pokoiku. Szcz�liwie nikt jej nie zauwa�y�.
Jeszcze nigdy w �yciu nie czu�a si� tak bezradna, tak
bardzo przygn�biona!
A mia�o by� gorzej!
Najbardziej bowiem gn�bi�o j� to, co wydarzy�o si�
w chwili, gdy ju� mia�a wychodzi�. S�abiutkie nocne
�wiat�o wpada�o przez okno ko�o drzwi i wtedy do��
wyra�nie ujrza�a jego oblicze.
Uj�� j� pod brod� i obr�ci� jej twarz ku sobie. Patrzy�a
mu prosto w oczy...
- Masz o tym zapomnie� - rzck� powoli, wyra�nie
wymawiaj�c ka�de s�owo. Spojrzenie ��tych oczu osza�a-
mia�o j� i zniewala�o.
Roze�mia�a si�.
- Co ty m�wisz? Przecie� nie mog� o tym zapomnie�!
To dopiero pocz�tek!
- Zapomnij, �e mnie widzia�a�! �e by�a� w�a�nie tutaj!
Chcia�a odpowiedzie�, obr�ci� wszystko w �an, ale
bursztynowe oczy sprowadzi�y na ni� zamroczenie. Upad-
�aby, gdyby jej mocno nie trzyma�. A potem m�wi� co�
jeszcze, powtarzaj�c kilkakrotnie, ale jej wszystko zdawa-
�o si� pe�nym grzmot�w szumem, zrozumia�a tylko co�, co
brzmia�o jak: "�eby tw�j ojciec si� dowiedzia�... opowie-
dzie�... wstyd, wstyd i ha�ba... nie ja..."
Nie, nie potrafi�a powi�za� tych s��w w jedn� ca�o��,
czu�a, �e bliska jest omdlenia.
Oczywi�cie to wyobra�nia j� ponios�a. Jakby mog�a
kiedykolwiek o nim zapomnie�?
Renate obudzi�a si�, kiedy dzie� ju� by� p�ny. Czu�a,
�e ca�e cia�o ma obola�e, i w pierwszej chwili nie mog�a
poj�� dlaczego.
Potem zacz�a sobie co� niejasno przypomina�...
Czy nie wychodzi�a gdzie� wczoraj wieczorem? I od-
da�a si� jakiemu� m�czy�nie?
Nie potrafi�a przywo�a� w pami�ci jego twarzy. Czy by�
jasnow�osy i niebieskooki? Tak, tak w�a�nie wygl�da�.
Ale, na Boga, dlaczego? Jak mog�a to uczyni�?
Dlatego, �e po prostu tego pragn�a? Czy� nie by�o jej
�yczeniem zwi�za� si� z m�czyzn�?
Cho� ciafo bola�o j�, jakby by�o jedn� wielk� ran�,
przenika� j� cudowny spok�j. Nareszcie znalaz�a uj�cie dla
tego, co tak bardzo potrzebowa�o wyzwolenia.
Sta�a si� teraz kobiet� nale��c� do m�czyzny. Ale jak
on si� nazywa�? I w jaki spos�b si� z nim zetkn�a?
Wspomnienie stawa�o si� wyra�niejsze, stanowi�o jed-
nak dok�adne przeciwie�stwo tego, co wydarzy�o si�
w rzeczywisto�ci.
Jaki� g�os w g��bi duszy nak�ania�, by posz�a do
rodzic�w i wyzna�a ca�� prawd�. Je�li to zrobi, wszystko
b�dzie w porz�dku.
Ale tego przecie� nie mog�a uczyni�!
Resztki w�asnej woli ci�gle jeszcze opiera�y si� w Rena-
te. Wkr�tce jednak musia�a si� podda�.
Kiedy si� ju� ubra�a, bardzo zgn�biona uda�a si� do
salonu. Czu�a si� jak statek, dryfuj�cy po morzu bez steru,
a� wreszcie ogromna d�o� zdecydowanie chwyci�a cumy
i zaci�gn�a do portu, do kt�rego wcale nie chcia� wp�yn��.
Na nic jednak zda�y si� opory. Musia�a si� tam uda�!
Wyzna�a wi�c grzech rodzicom.
Zrazu nie chcieli jej wierzy�.
- Przy�ni� ci si� jaki� koszmar, dziecko - stwierdzi�a
matka, wstrz��ni�ta do g��bi ju� tym, �e jej c�rka mo�e
�ni� o czym� tak bezwstydnym.
- Nie! - zaszlocha�a Renate. Podci�gn�a r�kawy,
ods�aniaj�c ramiona. - Popatrzcie na te siniaki!
- Nie tylko! - zdumia� si� ojciec. - I �lady ssania. To
skandaliczne! Kto uwi�d� moj� c�rk�? Udusz� go tymi
r�kami! Czy to ten Szwed o strasznych oczach?
Renate by�a zaskoczona.
- Pan Lind? Nie, nie widzia�am go od czasu przyj�cia
u konsula handlowego. Nie, ten m�czyzna by� jasno-
w�osy, mia� niebieskie oczy. Wyda� mi si� taki przystojny
- zako�czy�a u�miechaj�c si� niem�drze.
- Co ty wygadujesz, dziewczyno? - krzykn�� ojciec.
- Zwa�aj na s�owa!
Renate jednak nie mog�a zwa�a� na s�owa, bo to Solve
przemawia� przez ni�, ona tylko jakby powtarza�a wy-
uczon� lekcj�.
- Ale gdzie on ci� znalaz�? - �a�osnym g�osem pyta�a
matka. - Nie wychodzi�a� przecie� z domu?
- W�a�nie, �e wysz�am. Zawsze trzymacie mnie pod
kluczem i odmawiacie znajomo�ci z m�czyznami. Musia-
�am kogo� mie�, czy tego nie rozumiecie? I wtedy
spotka�am jego, zaprosi� mnie do swojego mieszkania...
Matka j�kn�a:
- Gdzie? Gdzie on mieszka?
Zamroczony umys� Renate pracowa� gor�czkowo. Co
ma odpowiedzie�?
Wymieni�a wreszcie nazw� ulicy, po�o�onej w dziel-
nicy znajduj�cej si� dok�adnie w przeciwnym kierunku ni�
ta, w kt�rej mieszka� Solve.
- Odnajd� go! - zawy� ojaec. - Znajd� go, a potem...
Nie doko�czy� zdania, ale by�o jasne, co zamierza.
Rodzice zdychali, j�czeli i grozili, przekrzykuj�c si�
nawzajem. Trwa�o to niemal wieczno��. Renate wys�ano do jej
pokoju z zakazem opuszczania go przez tydzie�. Solvemu
powiod�a si� realizacja pierwszej cz�ci planu zemsty.
Wiele jednak pozostawa�o jeszcze do zrobierua, zanim
Renate i wszystkie jej bogactwa b�d� nale�a�y do niego. O ni�
ju� nie dba�, osi�n�� bowiem kolejne stadium �wiadomo�ci
wszystkich dotkni�tych: �adna inna ludzka istota nie mia�a dla
niego znaczenia, liczy�y si� tylko jego w�asne cele.
Ale z pozycj� i maj�tkiem Renate m�g� zaj�� daleko
w swej drodze na szczyt.
Pope�ni� jednak jeden jedyny, ale za to du�y b��d. Cho�
mo�e by�o ich dwa lub trzy, ale na razie nic o nich jeszcze
nie wiedzia�.
Po pierwsze przez ca�y czas by� przekonany, �e Renate
jest jedynaczk�. By� tego tak pewien, �e do g�owy mu nie
przysz�o, by sprawdza�. Dlatego nie wiedzia�, �e ma ona
liczne starsze rodze�stwo, z kt�tym musi podzieli� si�
maj�tkiem i przedsi�biorstwem.
Drugi b��d i trzeci, najwi�kszy, to ju� by�a wy��cznie
jego wina. Mia� si� o tym przekona� dopiero p�niej.
Czeka� teraz, a� rodzina Wiesen�w przyczo�ga si� do
niego z b�aganiem, by uratowa� honor Renate.
Nakaza� to tak�e dziewczynie.
ROZDZIA� V
Ze Szwecji przyby� nowy konsul handlowy i Solve
Lind z Ludzi Lodu zosta� zdegradowany do poprzedniego
stanowiska. M�ody cz�owiek, kt�ry za wszelk� cen�
pragn�� pi�� si� do g�ry, przyj�� to z gorycz�, cho�
przecie� spodziewa� si� takiego a nie innego obrotu
sprawy. By� moment, kiedy zastanawia� si�, czy nie
u�mierci� tak�e i tego konsula, lecz uzna� ten pomys� za
nie wart realizacji. I tak przys�ano by kogo� nowego, a on
tymczasem m�g�by zwr�ci� na siebie podejrzenia.
Od jego siostry Ingeli nadszed� kolejny list. Pyta�a,
dlaczego Solve nie wraca do domu teraz, kiedy z najbli�-
szej rodziny pozosta� jej jedynie on. Nie bez racji uwa�a�a,
�e powinni utrzymywa� bli�sze kontakty.
Solve zirytowany zmi�� list. Wie�ci od siostry wywo�a-
�y wyrzuty sumienia, a do tego nie chcia� dopu�ci�.
Znalaz� si� teraz w trudnej sytuacji. Jako prawdziwy
potomek Ludzi Lodu odczuwa� potrzeb� bliskiego kon-
taktu ze swym rodem, ale z drugiej strony nie chcia�
pokaza� si� rodzinie w obecnym stanie. Nie wstydzi� si�
wcale swych ��tych oczu ani lodowatego ch�odu wyziera-
j�cego mu teraz z duszy, wiedzia� te�, �e Ingela z pewno�-
ci� zrozumia�aby, �e nie sta�o si� to z jego w�asnego
wyboru. Bawi�o go jednak pozostawanie w ukryciu,
�wiadomo��, �e nikt inny w rodzie nie zdaje sobie sprawy,
i� narodzi� si� kolejny dotkni�ty.
Dawa�o mu to o wiele wi�ksze pole do popisu.
Solve kroczy� bowiem w przeciwn� stron� ni� Tengel
Dobry, a po nim Ulvhedin i Ingrid. Oni usi�owali wyrwa�
si� z�u, z kt�rym si� urodzili, podczas gdy on z upodoba-
niem pogr��a� si� coraz g��biej.
Od Renate i jej rodziny nie by�o jednak �adnych wie�ci.
To sptawi�o, �e sta� si� nieostro�ny, cierpliwo��
bowiem nie by�a jego cnot�.
Dlaczego nie przychodzi�a? Przecie� zasugerowa� jej,
wr�cz wpoi� my�l, �e powinna przyby� do niego z b�aga-
niem, by ratowa� jej cze��. Mia�a prosi� rodzic�w, by
zwr�cili si� do m�odego szwedzkiego konsula, kt�ry
o�wiadczy� si� o jej r�k�.
Kiedy po up�ywie kolejnych dw�ch tygodni nic si� nie
wydarzy�o, uderzy� znowu.
Renate mia�a zosta� sama na �wiecie, bez rodzic�w,
kt�rzy j� chronili i siedzieli na pieni�dzach.
Solve, �wiadomy celu, podj�� stosowne dzia�ania. Nabra�
ju� do�wiadczenia, by� bardziej bezwzgl�dny ni� dawniej...
Up�yn�� jeszcze tydzie�. I Renate musia�a pochowa�
rodzic�w. Zmarli jedno po drugim w dwa dni. Lekarz
stwierdzi�, �e to jaka� nieznana zaraza.
Solve poszed� na cmentarz, stan�� z ty�u pod drzewami.
Pierwszy �nieg z wolna pada� mi�dzy groby i topnia� na
rozkopanej ziemi ostatniego miejsca spoczynku rodziny
Wiesen�w.
Czeka�a go tam jednak niemi�a niespodzianka. My�la�,
�e zastanie pogr��on� w �a�obie samotn� kobiet� i podej-
dzie do niej z wyrazami wsp�czucia i pocieszenia. Wszak
na pewno zapomnia�a ju� o ich spotkaniu. Widzia� j�
natomiast otoczon� ca�� gromad� ludzi, kt�r�, jak przypu-
szcza�, tworzy�o jej liczne rodze�stwo wraz z rodzinami.
Ju� mia� zapyta� o to cz�owieka, kt�ry sta� obok niego,
ale gdy zobaczy�, �e jest to nie�mia�y wielbiciel Renate,
Carl Berg, z oczami pe�nymi �ez, odst�pi� o kilka krok�w.
Z Carlem nie chcia� mie� do czynienia, zagadn�� wi�c
innego m�czyzn�, stoj�cego nieco dalej.
Tak, tak, mia� racj�, m�czyzna to potwierdzi�. Z�otnik
Wiesen i jego �ona sp�odzili osiemna�cioro dzieci. Po ojcu
zak�ad przej�� mia� najstarszy syn, ten w wysokim kapeluszu.
Solve zacisn�� z�by i w gniewie opu�ci� cmentarz.
G�upiec, c� za g�upiec, powtarza� w duchu. Wybra�
niew�a�ciwy obiekt! Jak m�g� zachowa� si� lekkomy�lnie
i nie sprawdzi� dok�adnie tak podstawowej sprawy?
Naprawd�, wiele musi si� jeszcze nauczy�! Niczego nie
wolno przyjmowa� jako pewnik. Dosta� pierwsz� nauczk�.
Mia�y by� jeszcze dwie, ostatnia najbardziej dotkliwa.
Zjawi�a si� Renate! Przysz�a pi�� dni po pogrzebie.
Troch� si� sp�ni�a, cho� w�a�ciwie dobrze si� sta�o, �e nie
zawita�a wcze�niej. Solve znalaz�by si� w potrzasku!
Z pocz�tku traktowa�a go z wy�szo�ci�. Oznajmi�a, �e
teraz, po �mierci rodzic�w, rozwa�y�a raz jeszcze jego
propozycj� ma��e�stwa i dosz�a do wniosku, i� jednak
mo�e go po�lubi�. Postawi�a jednak warunek: Solve
zgodzi si�, by wiod�a prym w ich zwi�zku, poniewa� to
ona ma pieni�dze, i przyzna, �e zgadzaj�c si� na ma��e�-
stwo, czyni mu wielki honor.
Doprawdy? powiedzia� w duchu Solve. Naprawd� tak
uwa�asz?
Wyprostowa� si� dumnie:
- Panno Renate, to prawda, i� jaki� czas temu prosi�em
o wasz� r�k�. Uwa�a�em, �e mam wam co ofiarowa�. Moje
stanowisko, b�d�ce punktem wyj�cia do b�yskotliwej
kariery, maj�tek, kt�ry wcale nie jest taki ma�y, szlachec-
kie nazwisko...
Tu Solve nieco przesadzi�, ale poniewa� w Austrii
przedstawia� si� jako Lind von Ludzie Lodu, wszyscy
wychodzili z za�o�enia, �e to szlacheckie nazwisko. Solve
nie pr�bowa� wyprowadza� nikogo z b��du.
M�wi� dalej:
- Wasi rodzice jednak post�pili w stosunku do mnie
bardzo niesprawiedliwie, panno Renate. Nie chc� �le
m�wi� o zmar�ych, lecz ich odmowa by�a zniewag� ci�k�
do zniesienia. Trudno na ni� nie zareagowa�. M�j honor
szlachecki wzbrania mi teraz ponownie prosi� o wasz� r�k�.
Wtedy Renate zmieni�a ton. Sta�a si� pokorna, z�amana
�a�ob� i nieszcz�ciem.
Wyja�ni�a, �e chcia�a przyj�� ju� dawno temu. Wewn�t-
rzny g�os podpowiada� jej, �e on pomo�e jej w wielkim
nieszcz�ciu. Niestety ojciec i matka zamkn�li j� w domu,
g�usi na b�agania, by uda� si� do pana Linda, kt�ry by� jej
tak �yczliwy.
I na tym w�a�nie polega� drugi b��d Solvego. M�g�
zauroczy� Renate, by przysz�a do niego b�agaj�c o pomoc,
ale zapomnia� o tym, �e s�owa, jakie wypowiedzia�, rzuci�y
czar tylko na ni�, nie maj�c �adnego wp�ywu na rodzic�w.
A potem spad� prawdziwy cios:
- B�agam, panie Lind! Pom�cie nieszcz�liwej kobie-
cie w ci�kiej sytuacji! Kilka tygodni temu uwi�d� mnie
z�y cz�owiek, nie mog�am si� broni�...
�adnie k�amie, pomy�la� Solve. Trudno znale�� bar-
dziej ch�tn� do mi�osnych igraszek ni� ona. Ale nie wie, �e
to by�em ja! A zatem moje hipnotyczne zdolno�ci si�
sprawdzi�y!
Renate ci�gn�a, z p�aczem mn�c chusteczk�:
- I znalaz�am si� w prawdziwych tarapatach, panie
Lind. A wy uczynili�cie mi kiedy� zaszczyt i prosili�cie
o moj� r�k�. W�wczas �yli jeszcze moi rodzice, a ja nie
mia�am �adnego wp�ywu na ich decyzj�. Teraz jestem
wasza, je�li jeszcze nadal mnie chcecie. Oka�cie lito��
cnotliwej kobiecie, kt�ra nie�wiadomie zb��dzi�a!
Nie�wiadomie, ty t�usta ladacznico, pomy�la� Solve
z w�ciek�o�ci�.
By� jednak wstrz��ni�ty do g��bi. Sp�odzi� z ni�
dziecko! On, swobodny, pewny siebie �wiatowiec!
No c�, nie najlepiej si� to wszystko zaczyna. Tak wiele
g�upstw pope�ni� w ca�ej historii z Renate, �e powinien si�
teraz wstydzi�!
Dziewczyna na pr�no odby�a sw� drog� do Canossy.
Solve nie mia� najmniejszej ochoty wi�za� si� z nic
niewan� �on� i dzieckiem! Takie ma��e�stwo by�oby
tylko kul� u nogi dla m�odego, pragn�cego pi�� si� w g�r�
po szczeblach kariery m�czyzny.
Jak, na mi�o�� bosk�, m�g� by� tak nieuwa�ny, by
sp�odzi� dziecko? Tyle mia� przecie� kobiet i nigdy nic
takiego si� nie sta�o! A mo�e w�a�nie dlatego, �e poczu� si�
zbyt pewnie?
Musia� przyzna�, �e tamta noc by�a naprawd� gor�ca.
Renate okaza�a si� godn� go partnerk�.
W tej chwili jednak pragn�� ju� z ni� sko�czy�.
Nieodwo�alnie! Mia� do�� jej bladej, nalanej, jak�e po-
spolitej twarzy. Nie chcia� jej wi�cej widzie�. Teraz, gdy
nie emanowa�a ju� z niej skrywana nami�tno�� i t�umiony
erotyzm, nic go do niej nie ci�gn�o. Spadek, jaki mia�a
otrzyma�, tak�e nie wart by� zachodu.
Nie zachowa� si� wobec niej brutalnie, nie m�g� sobie
na to pozwoli�, skoro nadal chcia� pozosta� w Wiedniu.
A zosta� tutaj chcia�, tu bowiem znajdowa�o si� centrum
Europy, tu mo�na by�o si� wybi�, doj�� do czego�, tu
kwit�a sztuka, �wietno�� i bogactwa.
�yczliwie, lecz zdecydowanie wyja�ni� jej, �e przybywa
za p�no. Zar�czy� si� ju� z inn� dziewczyn�, przyzna�, i�
uczyni� to w rozpaczy, �e nie mo�e zwi�za� si� z Renate,
teraz jednak szlachecki honor nie pozwala mu z�ama�
s�owa danego innej kobiecie.
Renate musia�a odej��, nic nie wsk�tawszy. A Solve sta�
w oknie i patrzy�, jak dziewczyna odchodzi ze spuszczon�
g�ow�, przyciskaj�c do oczu chusteczk�. Stoczy� si� ju� tak
nisko, �e na ten widok odczuwa� jedynie ogromny triumf.
Historia z Renate by�a wi�c zako�czona.
Tak mu si� wydawa�o.
Sytuacja, w jakiej znalaz�a si� biedna Renate, by�a
katastrofalna. Rozgoryczona, zgn�biona, tkwi�a w swym
opustosza�ym pa�acu. Opu�ci�a j� wszelka ch�� dzia�ania,
a przysz�o�� jawi�a si� jako d�ugi czamy tunel.
Zapomnia�a jednak o jeszcze jednym mo�liwym wyj�ciu...
Carl Berg znaczy� dla niej tak ma�o, i� w tym trudnym
czasie nie po�wi�ci�a mu ani jednej my�li.
Dlatego zdumiona szeroko otwar�a zapuchni�te od
p�aczu oczy, kiedy wszed� ochmistrz i zaanonsowa� jego
przybycie.
- Kto taki? Carl Berg? Och, wprowad�cie go, szybko!
Chyba sam archanio� Gabriel nie spotka�by si� z gor�t-
szym powitaniem!
Wysz�a na spotkanie z wyci�gni�tymi r�kami i rzuci�a
si� mu na szyj�.
Carl Berg, kt�ry nigdy nie o�mieli�by si� na tak�
poufa�o�� wobec ukochanej, by� zaskoczony. Szacunek
nakazywa� mu jak najd�u�ej zwleka� z odwiedzinami
u pogr��onej w �a�obie Renate i chocia� bardzo chcia� j�
po�lubi�, zamierza� wstrzyma� si� z o�wiadczynami do
chwili, gdy minie rok �a�oby.
- Och, najdto�szy Carlu - za�ka�a. - Zabierz mnie
z tego domu rozpaczy!
W odpowiedzi zdo�a� wyj�ka� tylko kilka s��w w�a�nie
o roku �a�oby.
Renate szybko kalkulowa�a. A gdyby tak nabra� tego
g�upca? Wyj�� za niego od razu, a potem wm�wi�, �e
dziecko jest jego? Z prawego �o�a?
Nie, nawet ona musia�a przyzna�, �e to nierealne. Zbyt
du�o czasu ju� up�yn�o. Nie by� a� tak naiwny.
Musia�a wi�c wyjawi� prawd� o swym po�o�eniu.
Przedstawi�a j� oczywi�cie z w�asnego punktu widzenia
- uwiedzionej niewinno�ci. O tym, jak to nieznany
szaleniec...
Podczas gdy Carl Berg usi�owa� dopasowa� wszystkie
elementy owej uk�adanki w swym co nieco ospa�ym
umy�le, Renate jeszcze raz my�l� powr�ci�a do owej
zadziwiaj�cej nocy.
Nigdy nie uda�o jej si� do ko�ca zrozumie�, co si�
wydarzy�o. Z domu wysz�a dobrowolnie, tyle pami�ta�a.
P�niejsze jednak wspomnienia spowija� mrok. By�a u jakiego�
m�czyzny, ale nie mog�a przywo�a� w pami�ci jego twarzy. By�
niebieskookim blondynem, tak, niebieskooki blondyn, te s�owa
nasuwa�y si� jej niezmiennie, tak zatem musia�o by�. Gdy
wraca�a do wspomnie�, jakie zosta�y jej po tamtej nocy, przez
cia�o przep�ywa�a fala rozkoszy, jawi�y jej si� wyuzdanee orgie,
sny mi�osne tak �mia�e i gorsz�ce, i� mog�y si� zdarzy� tylko
we �nie. Na domiar z�ego za ka�dym razem pojawia�oo si�
przera�aj�ce przekonanie, i� kocha�a si� z diab�em!
Nie, och, nie, nie mog� my�le� o czym� tak pod-
niecaj�cym i osza�amiaj�cym w takiej chwili!
Dostrzeg�a, �e teraz Carl odnosi si� do niej jakby
z wi�ksz� rezerw�. Ale jej opowie�� by�a przecie� tak
wiarygodna... Czysta, nietkni�ta dziewica nara�ona na
wybuch ��dzy jakiego� rozpustnika... To nie powinno
zmieni� uczu� Carla do niej.
- Opiera�am si�, Carlu! B�g mi �wiadkiem, �e si�
opiera�am! Ale on by� taki silny, jego po��danie wprost
przera�aj�ce... By� dziki, nieokie�znany, oszala� na moim
punkcie. Wci�gn�� mnie do jakiego� miejsca, sk�d nikt nie
m�g� us�ysze� mojego rozdzieraj�cego wo�ania o pomoc...
- Ale co robi�a� sama poza domem? Nie wypada, by...
- zacz�� Carl powoli.
Do licha, �e te� on musi wdawa� si� w szczeg�y,
pomy�la�a Renate.
- Moja biedna matka zachorowa�a, a wszyscy s�u��cy
ju� spali, sama pospieszy�am wi�c do aptekarza, w g�owie
mia�am tylko jedno: ratowa� matk�.
- No tak - pokiwa� g�ow� Carl. - To zrozumia�e.
Nadal czu� si�, jakby kto� uderzy� go obuchem w g�o-
w�. Lilia, o kt�rej �ni�, zosta�a zerwana i zdeptana.
Ale teraz by� jej potrzebny. Zosta�a sama na �wiecie.
Nie wolno mu jej zawie��!
Carl wyprostowa� si�, potem sk�oni� dwornie i nie
zwlekaj�c poprosi� pi�kn� dziewic�... no, c�... pi�kn�
wybrank� o r�k�.
Renate odetchn�a z ulg� tak g��boko, �e omal nie p�k�
na niej gorset.
Jako �ona okaza�a si� prawdziw� sekutnic�. Bardzo
szybko odkry�a uleg�o�� i �agodno�� Carla. Zawsze by�a
rozpieszczona, ale teraz wszystkie jej najgorsze cechy
ujawni�y si� w pe�nym rozkwicie. Carl od rana do
wieczora biega� jak podcinany batem, by zaspokoi� jej
zachcianki. Ona siedzia�a w fotelu, zajadaj�c �akocie,
i robi�a si� coraz grubsza, zar�wno za spraw� s�odyczy, jak
i ze znanego powodu. Carl wkr�tce popad� w stan
kompletnego wyczerpania, Renate bowiem pragn�a
przez ca�y czas mie� go w domu, by nim komenderowa�.
Bagatelizowa�a jego prac�. Za�o�y�a, �e m�� ma pozo-
stawa� wy��cznie na jej us�ugi i nic poza tym.
Jedynie w nocy mia� z niej prawdziw� pociech�, okaza�a
si� bowiem nienasycona. Nieodrodna c�rka swego ojca.
Chwilami dobrze wychowany m�ody cz�owiek, jakim
by� Carl Berg, uznawa� wr�cz, �e za du�o tego dobrego. Nie
przypuszcza� nawet, by kobiety mog�y lub powinny by� a�
tak gor�ce i zmys�owe! Cz�sto mia� wra�enie, �e �ona
irytuje si� na niego, jakby por�wnywa�a go z kim innym.
Ile� jednak potrafi�a da� mu rado�ci! Zdarza�y si� wprost
niebia�skie chwile, zw�aszcza gdy okazywa�a, jak bardzo ceni
sobie jego pieszczoty. Na pocz�tku by� bardzo onie�nuelony,
ale ona szybko pomog�a mu prze�ama� opory.
W�a�nie w te noce, kt�re sp�dzali razem, by� w stanie
wm�wi� sobie, �e �ona go kocha.
Z czasem jednak nawet ta rado�� z naturalnych przyczyn
mia�a sw�j koniec. Renate, w miar� jak zbli�a� si� czas
rozwi�zania, stawa�a si� coraz bardziej nerwowa. By�a te�
bardzo chora i Carla ogromnie to niepokoi�o. Czy kobiety
naprawd� odczuwaj� tak silne b�le, gdy oczekuj� potomka?
Od czasu do czasu my�la� o maj�cym przyj�� na �wiat
dziecku. Czy b�dzie w stanie potraktowa� je jak w�asne?
Nie, to ma�o prawdopodobne. B�dzie jednak m�g� si� nim
zajmowa� i by� dla� dobry. A p�niej pojawi� si� kolejne
latoro�le, ju� jego.
Renate odczuwa�a naprawd� silne b�le. Zawsze tak
rozpieszczana, mia�a tego absolutnie dosy�. Nie chcia�a
dziecka, b�dzie tylko zawad�. Mo�e, co prawda, zatrudni�
opiekunk�, i taki w�a�nie mia�a nieodwo�alny zamiar, ale
osoba, kt�r� zaanga�uje, musi zaj�� si� dzieckiem bez
reszty, od a do zet. Renate chcia�a zn�w by� wolna.
Szczupla i pi�kna, b�dzie mog�a ubiera� si� w modne stroje,
a nie w ten namiot, w kt�rym teraz musi paradowa�.
Jak�e ona teraz okropnie wygl�da! I ta wstr�tna istota,
jak ona kopie!
Renate nie by�a kobiet� obdarzon� instynktem macie-
rzy�skim.
Brakowa�o jej rodzic�w, kt�rzy zwykle wszystkim si�
zajmowali, nawet my�leli za ni�. Carl Berg, owszem, mi�y
cz�owiek, ale nie by�o w nim iskry �ycia. Musia�a mu
dok�adnie obja�nia�, co ma robi�, a to takie nudne. Zdo�ali
jednak znale�� po�o�n�, a ta nalega�a, by towarzyszy� jej
lekarz znaj�cy si� na porodach, nie podoba� jej si� bowiem
stan Renate.
Zjawi�y si� starsze siostry i szwagierki Renate, przywo-
��c ze sob� mro��ce krew w �y�ach historie o do�wiad-
czeniach w�asnych i cudzych, a� Renate, krzycz�c z gnie-
wem, wyrzuci�a je z domu.
A kiedy nadszed� jej czas, wszyscy byli na swoich
miejscach; doktor marszczy� krzaczaste brwi, zastanawia-
j�c si�, jak te� to si� sko�czy.
Renate nigdy nie ujrza�a swego niechcianego dziecka
i by�o to, by� mo�e, najbardziej mi�osierne ze wszystkich
rozwi�za�.
Carlowi tak�e nie pozwolono ogl�da� p�niej �ony.
Lekarz zdecydowanie tego zabroni�, do�� ju� mia�
omdle�, zaj�ty ratowaniem swej le��cej bez �wiadomo�ci
pomocnicy - po�o�nej.
Po wielu godzinach i d�ugim namy�le doktora u�o�ono
dziecko w ramionach Carla. Carl po kt�tkotrwa�ym
i nieszczeg�lnie udanym ma��e�stwie by� teraz wdowcem.
�mier� w po�ogu nie by�a w owym czasie zjawiskiem
niezwyk�ym, wr�cz przeuwnie - do�� powszechnym. Ale
ten przypadek okaza� si� naprawd� szczeg�lny.
Lekarz nigdy nie by� jeszcze �wiadkiem straszliwszej
�mrerci! Szcz�liwie m�oda kobieta szybko straci�a przyto-
mno��, nie rozumia�a wi�c, co si� z ni� dzieje.
Najbardziej przera�aj�cy jednak by� owoc tego okropne-
go porodu, dziecko! Lekarz z pocz�tku nie m�g� si�
przem�c, by wzi�� je na r�ce. By� cz�owiekiem g��boko
wierz�cym i tylko dlatego nie post�pi� drastycznie z t�
pokryt� krwi�, wrzeszcz�c� istot�. Odbieranie �ycia by�o dla
niego grzechem �mienelnym, ale tutaj stan�� w obliczu
trudnego dylematu. Mo�na by�o zada� pytanie, czy owa
istota jest ludzkiego rodu, czy te� wywodzi si� gdzie�
z bezimiennej otch�ani.
Opanowa� si� w ko�cu, przezwyci�aj�c odraz� na tyle,
�e obmy� dziecko i owin��. Na wyci�gni�tych ramionach,
jak najdalej od siebie, zani�s� je wyczekuj�cemu ojcu.
Nast�pnie on i akuszerka w po�piechu opu�cili dom.
Tego samego wieczoru kiedy martwe cia�o Renate
z�o�ono do kostnicy, Carl Berg, ca�kiem za�amany, jakby
pozbawiony woli i zdolno�ci my�lenia, siedzia� w swoim
salonie. Ofiarowuj�c bajo�skie sumy ugodzi� wreszcie
nia�k� do dziecka, kt�ra obieca�a zosta� przez tydzie�.
Carl by� cz�owiekiem spokojnego usposobienia, teraz
jednak narasta� w nim ogromny bunt.
Nawet przez chwil� nie mia� w�tpliwo�ci, czyje to
dziecko. Gdy ujrza� je po raz pierwszy, przera�ony
odskoczy�. Czarnc jak sadza w�osy, brzydkie, powy-
krzywiane rysy twarzy, szpiczaste ramiona - och, biedna
Renate - brudnobr�zowy kolor sk�ry... Ca�o�� tworzy�a
wizerunek tak odpychaj�cy, �e na my�l od razu nasun�o
mu si� s�owo "odmieniec".
Ale potem dziecko unios�o powieki. Kocio��te spoj-
rzenie szuka�o punktu, na kt�rym mog�o by si� zaczepi�.
A kiedy Carl ujrza� te oczy, wiedzia� ju� wszystko!
Dlaczego Renate utrzymywa�a to w tajemnicy? Prze-
cie� musia�a zdawa� sobie spraw�... Musia�a wiedzie�!
W jaki� okrutny spos�b zosta� oszukany!
Kto powiedzia�, �e jego obowi�zkiem jest zaj�� si� takim
straszyd�em? Ze wzgl�du na Renate got�w by� podj�� si�
roli ojca, ale Renate nie �y�a. A wcze�niej go oszuka�a!
Nigdy dot�d Carl Berg nie czu� takiego gniewu, kt�ry
narasta� w nim niczym grzmi�ca fala.
Nie!
Podni�s� si� zdecydowanie. Nie do niego nale�y opieka
nad tym dzieckiem. Tym potworem, tym ma�ym diab�em.
Niech zajmie si� nim ojciec!
Wiele jednak czasu mia�o up�yn��, zanim Carl Berg
odnalaz� Solvego.
Nowy konsul handlowy okaza� si� o wiele surowszym
zwierzchnikem, a poza tym Solve nie widzia� dla siebie
przysz�o�ci w ci�g�ym pe�nieniu funkcji sekretarza.
Musia� zmieni� miejsce pracy, znale�� posad�, kt�ra
dawa�aby mu lepsze widoki na si�gni�cie szczyt�w.
Nie powinno to sprawi� mu trudno�ci teraz, gdy
m�wi� po niemiecku niemal jak rodowity wiede�czyk.
Bez trudu m�g� si� porozumie�. Jego lekki szwedzki
akcent dodawa� tylko pikanterii. Kobiety upatrywa�y
w tym taczej zalet�.
Postanowi� rozpatrze� si� w handlu, przeprowadzi�
rekonesans. W ko�cu znalaz� pewnego kupca b�awatnego,
tak starego, �e w ka�dej chwili m�g� umrze�. By� on w�adc�
prawdziwego imperium handlowego, kt�re jednak chyli�o
si� ku upadkowi ze wzgl�du na nieudolne zarz�dzanie.
Solve uzna�, �e to w sam raz co� dla niego.
Potrafi� �wietnie si� zaprezentowa� i dzi�ki temu
otrzyma� posad� najwa�niejszego urz�dnika.
Niebawem czu� si� w nowej pracy jak ryba w wodzie.
Wkr�tce sta� si� nieoceniony, przej�� prowadzenie wi�k-
szo�ci rachunk�w, przywr�ci� przedsi�biorstwu dawn�
�wietno��, a nawet spowodowa� jego rozkwit. W nie-
d�ugim czasie sprawowa� kontrol� nad wszystkim.
Pewnego dnia bez zb�dnych skrupu��w pozwoli�
staremu w�a�cicielowi pow�drowa� na spotkanie przod-
k�w. Starzec tylko mu przeszkadza�. Nikt nie dziwi� si�
nag�emu wypadkowi �mierci schorowanego cz�owieka
w podesz�ym wieku.
Solve zarz�dza� teraz wszystkim, cho� formalnie nic nie
zosta�o przepisane na niego.
W niczym mu to jednak nie przeszkadza�o. Odprawi�
podw�adnych, kt�rzy byli zbyt bystrzy i wtykali nos w nie
swoje sprawy, a na ich miejsce zatrudni� uleg�ych, takich, co
to w nic si� nie wtr�caj�. Kas� firmy trzyma� w swoim r�ku.
By� naprawd� zdolny. Przedsi�biorstwo kwit�o.
Przez ca�y czas, gdy wszystko sz�o jak nale�y, nikt nie
kontrolowa�, co dzieje si� z pieni�dzmi. Ludzie m�wili
o nadzwyczaj zdolnym m�odym cz�owieku, tak zaan-
ga�owanym i tak oddanym przedsi�biotstwu.
Solve prowadzi� teraz wielki dom, na co go by�o sta�,
gdy� czyni� to na rachunek firmy. Przeni�s� si� do okaza�ej
kamienicy, gdzie urz�dza� wspania�e przyj�cia i po kolei
uwodzi� pi�kne wiedenki.
Kobiety uwielbia�y te niebezpieczne ��te oczy i dr�a�y
jednocze�nie ze strachu i uniesienia. Pada�y przed nim jak
dojrza�e k�osy pod kos�, panny i m�atki, a ojcom
i m�om nikt nigdy s�owem nie szepn�� o tajemnych
chwilach rozkoszy.
Solve zachowywa� si� te� ostro�niej. Nie m�g� narazi�
na szwank swojego imienia, wywo�a� �adnego skandalu;
�adna zap�akana kobieta nie mia�a prawa przyj�� z b�aga-
niem, by ratowa� jej cze��.
Ci�gle jeszcze nie znalaz� damy, kt�r� uzna�by za godn�
dzieli� z nim �ycie. Jego wybranka musia�a by� pi�kniejsza
od wszystkich innych kobiet, niesko�czenie bogata, no
i niezast�piona w mi�osnych igraszkach.
Takie klejnoty nale�a�y jednak do rzadko�ci.
Pewnego wieczoru na pocz�tku 1775 roku w domu
Solvego pojawi� si� tajemniczy m�czyzna. Nie chcia�
poda� nazwiska, ale m�wi�, �e przyni�s� dla Solvego
podarek lub mo�e raczej co�, co ju� nale�a�o do pana
Linda von Ludzie Lodu.
Solve poprosi� ochmistrza, by wprowadzi� go�cia.
Stan�� przy pi�knym kaflowym piecu w swym wspa-
nia�ym domu, kiedy do pokoju wszed� jaki� cz�owiek,
trzymaj�cy w ramionach spor� skrzynk�.
- Carl Berg? - wyrwa�o si� z ust Solvemu, zanim zd��y�
przybra� ch�odn�, pytaj�c� min�. Nie powinien by� da�
powod�w do zadowolenia tej budz�cej wyrzuty sumienia
osobie, nale��cej do jego przesz�o�ci, samym faktem, �e j�
rozpozna�.
- Owszem, to ja - odrzek� Carl Berg zaskakuj�co ostrym
tonem. - Przynosz� wam co�, co do was nale�y. Sporo czasu
uplyn�o, zanim was odnalaz�em, starannie zatarli�cie za sob�
wszelkie �lady w kr�gach, w kt�rych dawniej si� obracali�cie.
Ale nareszcie tu trafi�em. Bardzo prosz�! - powiedzia�
i zdecydowanym ruchem umie�ci� skrzynk� na stole.
Solve zmarszczy� brwi i podszed� bli�ej. Gniew tego
cz�owieka wzbudzi� w nim zaniepokojenie, zachowa�
jednak ch�odny, niemal surowy wyraz twarzy. Nikt nie
mo�e przyj�� tu, ot tak, i zbi� go z panta�yku.
Ale co to jest? Co� poruszy�o si� w skrzynce. Po�ciel...
Dziecko?
W nast�pnej chwili �miertelnie przera�ony SoIve od-
skoczy� w ty�. Para ��tych oczu wpatrywa�a si� we�
nieprzeniknionym spojrzeniem.
- Tak, to wasz syn - rzek� Berg zaczepnie. - Ten
odmieniec pozbawi� �ycia Renate, moj� ma��onk�. Nie
poczuwam si� do obowi�zku wychowywania czego�
takiego. Teraz kolej na was.
Nigdy jeszcze Solve nie by� tak bliski omdlenia.
Zachowa� si� jednak z godno�ci�, nie protestowa�, na nic
zreszt� by si� to zda�o. To dziecko mog�o by� tylko jego.
Wszak Renate m�wi�a, i� spodziewa si� potomka. Ale nie
jej s�owa by�y koronnym dowodem. Najbardziej istotne,
�e oto le�a�o przed nim niemowl� o wszelkich najgorszych
cechach dotkni�tych z Ludzi Lodu: oczy, rysy twarzy,
kt�r�, cho� groteskowo powykrzywiane, mia�y w sobie
co� wyra�nie wschodniego, no i ramiona, o kt�rych tak
wiele s�ysza�. To bez w�tpienia one u�mierci�y Renate.
A wi�c los zn�w obr�ci� si� przeciw niemu! Dlaczego
wszystko zawsze tak musia�o si� ko�czy�? Przecie� on nic
nie zrobi�, to niesprawiedliwe! Innym idiotom, kt�rzy do
trzech nie umieli zliczy�, szcz�cie sprzyja�o w najbardziej
bezwstydny spos�b. A on... jak bardzo musia� si� m�czy�,
by do czego� doj��!
Nadal czu� si� jak ra�ony gromem, oniemia�y, gdy
nagle zorientowa� si�, �e Carl Berg opuszcza pok�j.
- Nie, poczekajcie! - wrzasn��. - C� to za pomys�y?
Przecie� ja nie mog�...
Berg odwr�ci� si� i odpar� z lodowatym spokojem:
- Ma siedem miesi�cy. I nie nadano mu �adnego
imienia. Nazywamy go po prostu "der Kobold". Troll.
Powiedziawszy to, wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi.
Zapad�a grobowa cisza.
�adnego d�wi�ku, �adnego ruchu w skrzynce.
Solve nie �mia� ponownie tam zajrze�. Sta� tak, nie
b�d�c w stanie ani my�le�, ani nawet si� poruszy�.
Odczuwa� jedynie narastaj�c� w�ciek�o�� i bezsi��.
ROZDZIA� VI
Ta noc by�a dla Solvego koszmarem.
Czy ochmistrz widzia�, z czym przyszed� Carl Berg?
Nie, s�dzi�, �e nie, wr�cz by� pewien, �e nikt nie m�g�
nawet przypuszcza�, co znajduje si� w skrzynce.
Teraz ochmistrz ju� si� po�o�y�. W domu panowa�a
cisza, ca�a s�u�ba uda�a si� na spoczynek.
Solve by� sam, nikt mu nie przeszkadza�. Sam - z jedn�
tylko �yw� istot� w pokoju.
Swoim w�asnym synem.
Nie, nigdy nie nazwie tego czego� swoim synem! To
przecie� potw�r, nie maj�cy z nim nic wsp�lnego.
A wi�c Renate umar�a...
�wiadomo�� ta sprowadzi�a na� jedynie ulg�.
Ale Carl Berg? Carl Berg zna� prawd�. By� przypusz-
czalnie jedyn� osob�, kt�ra wiedzia�a, kto jest ojcem tej
ma�ej szkarady.
Tak cicho jest w tej skrzynce...
Zwyczajna skrzynka, zbita z prostych desek, mog�a
przecie� zawiera� wszystko.
Solve niech�mie podszed� do sto�u i zajrza� do �rodka.
Ma�y potw�r zasn��. Po prostu. To dobrze, pomy�la�,
nie b�d� musia� ogl�da� tych przenikliwie spogl�daj�cych,
p�omiennie ��tych oczu.
Poniewa� potworek spa�, Solve m�g� mu si� przyjrze�
dok�adniej.
Jaki� on strasznie brzydki! To nie m�g� by� jego syn!
Wystaj�ce ko�ci policzkowe, pod�u�ne, sko�ne oczy,
szerokie usta, szpiczasta broda... Nos, jeszcze nie do ko�ca
ukszta�towany, szeroki, p�aski. W�osy czarne i szczecinias-
te, o wiele d�u�sze ni� to zwykle bywa u siedmiomiesi�cz-
nych dzieci.
Wydawa�o si� te�, �e ma ow�osione cia�o; tak, Solve
s�ysza�, �e to tak�e jest cech� dotkni�tych. Ma�e d�onie mocno
zaci�ni�te by�y w pi�stki, zastanawia� si�, czy w miejsce
paznokci rosn� mu szpony. Wcale by go to nie zdziwi�o!
Nie, cho� wyra�ne by�y mongolskie cechy, nie przypo-
mina� wcale wschodniego Azjaty. To by� troll. Ma�y diabe�.
Solvemu ciarki przesz�y po plecach.
No c�, w ka�dym razie ten czarci pomiot nie by�
niebezpieczny. Solve na drodze, wiod�cej go do miejsca,
w kt�rym si� obecnie znajdowa�, pozostawi� wiele tru-
p�w. By�o ich tyle, �e nawet nie zamierza� zaprz�ta� sobie
g�owy liczeniem. A naj�atwiej wszak chyba odebra� �ycie
niemowl�ciu.
Solve w�asnor�cznie nie u�mierci� �adnej ze swych
ofiar, zawsze pos�ugiwa� si� czarodziejskimi metodami.
Dlatego teraz twarz wykrzywi� mu grymas. B�dzie musia�
splami� wypiel�gnowane d�onie zab�jstwem.
Nie przejmowa� si� tym szczeg�lnie, lecz zwykle z obrzy-
dzeniem przyjmowa� konieczno�� dotkni�ua jakiejkolwiek
ludzkiej istoty, chyba �e chodzi�o o pieszczoty z kobiet�.
C�, nic nie m�g� na to poradzi�.
Odruchowo ju� uni�s� odrobin� r�ce, by zabra� si� do
dzie�a, gdy powstrzyma�a go nag�a my�l.
Carl Berg?
Carl Berg wiedzia�.
Powoli opu�ci� d�onie. Nie ma niebezpiecze�stwa.
Bergiem zajmie si� p�niej. Jedno �ycie mniej, jedno
wi�cej - dla Solvego nie mia�o to znaczenia.
Nic ju� nie pozosta�o z dawnego Solvego ze Skenas
w Szwecji, ch�opca b�d�cego dum� i nadziej� swoich
rodzic�w. Na jego drobne wyst�pki w dzieci�stwie, takie
jak k�amstwa lub mo�e nieco zbyt brutalne traktowanie
innych, patrzono przez palce, brano je za przejaw dzieci�-
cej agresji, za co�, z czego si� wyrasta.
Selve nigdy jednak nie wyzby� si� cech drobnego
przest�pcy. Wprost przeciwnie, ju� dawno przekroczy�
granice kr�lestwa prawdziwie niebezpiecznych zbrod-
niarzy. I nawet w�r�d nich by� besti�, potworem, ci�gle
nie odkrytym dzi�ki w�asnej przebieg�o�ci i ochronie, jak�
dotkni�tym z Ludzi Lodu zapewnia�a umiej�tno�� czaro-
wania. O zbrodnie, kt�re pope�niali, nikt ich nie m�g�
oskar�y�. Dzia�ali skrycie. Niewielu by�o takich, kt�rym
przysz�o do g�owy, by o cokolwiek ich podejrzewa�. A ci
w okamgnieniu skazani byli na �mier�.
Tak wi�c Solve nikogo si� nie obawia�. By� nietykalny,
nie�miertelny!
To ostatnie nie by�o do ko�ca pewne, ale mia� przed
sob� perspektyw� d�ugiego �ycia w grzechu i zatraceniu.
Bardzo go to radowa�o.
B�d�c w Wiedniu, wielokrotnie my�la� o tym, co jego
dziad Dan opowiada� o swej podr�y do Austrii �ladami
Tengela Z�ego. Danowi si� nie uda�o, prawdopodobnie
dlatego, �e g��wnym celem jego wyprawy by�o unie-
szkodliwienie Tengela Z�ego.
Solve my�la� inaczej. On tak�e chcia� podj�� pr�b�
odszukania swego z�ego przodka, ale tylko dlatego, �e
��czy�o ich co� wsp�lnego - z�o. A mo�e jemu, Solvemu,
uda�oby si� zdoby� nie�miertelno�� lub uzyska� w�adz� nad
ca�ym �wiatem? Mo�e zosta�by giermkiem Tengela Z�ego?
Nie znajdowa� si� przecie� daleko od miejsca, w kt�-
rym jego dziad Dan musia� zrezygnowa� z poszukiwa�.
I nie sta�o si� to wcale dlatego, �e zgubi� trop, lecz z braku
�rodk�w na dalsz� podr� na po�udnie z Salzburga czy jak
te� tam zwa�a si� g�rska wioska po�o�ona w pobli�u.
Solve mia� dobrze wypchan� kies�, ca�� mas� pieni�-
dzy, a poza tym jego sytuacja by�a o wiele korzystniejsza
ni� dziadka: by� dotkni�tym, potrafi� o wiele wi�cej
zobaczy� i zdzia�a�.
Ockn�� si� ze swych marze� o wielko�ci, by zaj�� si�
tym, co sta�o mu na przeszkodzie w�a�nie w tej chwili.
Troll. Der Kobold, jak go tutaj zwano.
Solve za�mia� si� z�owieszczym, cichym �miechem.
- Nie zd��ysz dosta� �adnego innego imienia, ty czarci
pomiocie! C� za bajeczna my�l: ochrzci� ci� w ko�ciele!
Ciebie! Nigdy by si� to nie uda�o. Pod tym wzgl�dem
zgadzamy si�, ja i ty, trollu! Nie podobaj� nam si� ko�cio�y.
Zn�w wr�ci� my�l� do swego dzieci�stwa. Rodzice
nauczyli go modli� si� do Boga i czyni� to. Teraz jednak
przypomnia� sobie, co powiedzia�a kiedy� matka: "Dziw-
ne, �e zawsze chorujesz w niedziel�, Solve!"
Matka nigdy si� nad tym g��biej nie zastanawia�a, on
tak�e nie. Teraz jednak musia� przyzna�: nie chcia� chodzi�
do ko�cio�a. Nie z powodu przeci�gaj�cego si� nudnego
kazania, ale dlatego, �e odpycha�a go panuj�ca w �wi�tyni
atmosfera, �le si� tam czu�.
�e te� nie zrozumia� tego wcze�niejl
Noc by�a cicha, umilk� gwar Wiednia. Okropna istota,
u�piona w skrzynce, oddycha�a niemal bezg�o�nie. Ale
oddycha�a, �y�a, zagra�a�a ca�ej przysz�o�ci Solvego.
Ju� nied�ugo!
Jak bowiem b�dzie m�g� prowadzi� dom, wr�cz dw�r,
i udawa� �wiatowca z czym� takim pod dachem? Ludzie
nigdy nie powinni ��czy� jego nazwiska z t� szkarad�! I kto
mia�by si� zajmowa� tym stworem? �adna kobieta nie zechce
go dotkn��. Nie potrafi� zrozumie�, w jaki spos�b Carl Berg
zdo�a� zapewni� sobie pomoc przez siedem miesi�cy.
Na czo�o wyst�pi� mu zimny pot. S�u�ba w domu
Berga? Czy wiedzia�a?
Na pewno nie. Tylko Carl wiedzia�, kto jest ojcem
stwora. Carl go wytropi�, a on nie nale�a� do ludzi, kt�rzy
zwierzaj� si� s�u�bie.
Przyjaciele?
Nie, takiej istoty nikomu si� nie pokazuje. Przemilcza
st� jej istnienie.
Wiedzia� o niej jedynie Carl Berg, a on mia� zgin��.
P�niej.
Potem Solve b�dzie bezpieczny.
Teraz nale�a�o przyst�pi� do dzie�a. �wiece w kan-
delabrach niemal si� ju� wypali�y, musia�o by� p�no.
A mo�e raczej wcze�nie? Mo�e wstawa� ju� �wit?
Powinien si� pospieszy�.
Solve nie odczuwa� nawet cienia wyrzut�w sumienia,
gdy pochyla� si� nad skrzynk�, by zacisn�� r�ce na szyi
�pi�cego dziecka.
Jego cie� pad� na skrzynk�, ca�kowicie zas�aniaj�c
niemowl�, dojrza� jednak, �e oczy mia�o zamkni�te.
To dobrze.
Z jakiego� powodu oczy te przera�a�y go swym
niezg��bionym spokojem. A Solvego nie tak �atwo by�o
wystraszy�. Mo�e kiedy by� m�odszy, ale nie teraz, gdy
okrywa� go niewidzialny, ochronny p�aszcz dotkni�tych.
D�onie ju� si�gn�y po�cieli.
I nagle gwa�townie si� wyprostowa�. Zach�ysn�� si�,
z trudem �apa� powietrze, chwytaj�c si� za szyj�.
Nic tam nie znalaz�, a dziecko spokojnie spa�o.
A mimo wszystko co� �ciska�o go za gard�o, trzyma�o
w �elaznym uchwycie.
Co� strasznego, nieludzkiego, ma�ego, lecz silnego.
Jaki� gad? Wbi� pazury lub kolce w sk�r� na jego szyi, dar�
i drapa�.
Solve zatoczy� si� w ty�, z ca�ych si� staraj�c si� pozby�
tego, czego wcale nie by�o. Wyda� kilka st�umionych
d�wi�k�w, ochryp�ych, charcz�cych, usi�owa� zaczerpn��
tchu; czu�, �e zaraz si� udusi. Pociemnia�o mu w oczach.
Upad� na pod�og�, wij�c si� jak w konwulsjach. Doznawa�
wra�enia, �e p�omie� �ycia migocze w nim i ga�nie.
Przypomnia� sobie w�wczas histori� opowiadan� przez
ojca. O tym, jak jego, Daniela, u�mierci� mia�a fabrykant-
ka anio�k�w w Norwegii. I jak zosta� ocalony przez...?
Co� rzuci�o si� owej kobiecie do gard�a i chcia�o j�
zadusi�.
Mandragora!
Mandragora, kt�ra by�a teraz w tym domu! Ukryta,
zamkni�ta. Ale i w�wczas nie bra�a w tym bezpo�redniego
udzia�u. Wisia�a owej kobiecie u szyi, jednocze�nie wcale
tam nie b�d�c.
Owo ma�e, spr�yste, jak�e mocne, sprawiaj�ce wra�e-
nie olbrzymiego paj�ka �ciskaj�cego jego szyj�, c�
innego mog�o to by�, je�li nie mandragora?
A na piersi Solvego wydawa�a si� jakby martwa.
- Przesta�! - wydoby�o si� spomi�dzy nabrzmia�ych
warg, podczas gdy w g�owie t�tni�o grzmotem. - Ju�... ju�
go nie rusz�! Nie tkn�...! Obie... obiecuj�!
Chwyt wok� Solvego natychmiast zel�a�. Gigan-
tyczny owad, do jakiego mo�na to por�wna�, powoli znikn��.
Solve dalej le�a�, nie b�d�c w stanie g��biej odetchn��, nie
mog�c ruszy� cho�by palcem. Mia� �wiadomo��, �e blisko,
bardzo blisko otar� si� o �mier�. Gdyby ojciec nie
opowiedzia� mu swej historii o tym, jak sam zosta�
uratowany, historii, kt�r� us�ysza� od swej matki Ingrid,
Solve nie �y�by ju�. Nie mia� co do tego �adnych w�tpliwo�ci.
Dotkni�ty do �ywego, ura�ony w swej godno�ci, le�a�
tak i my�la�: C� to za czartowskie narz�dzia mam we
w�asnym domu? Tych dwoje...?
Ani przez moment nie pomy�la�, kto tak naprawd� jest
tu najwi�kszym �ajdakiem.
Szaro�� �witu zaczyna�a ju� s�czy� si� przez okno,
kiedy Solve nareszcie si� podni�s�.
Wyra�niej widzia� teraz dziecko. Nadal pogr��one by�o
we �nie, jak gdyby nic si� nie wydarzy�o.
- Czarci pomiot! Czarci pomiot! - sycza�.
Przerazi�a go moc nienawi�ci, jak� �ywi� ku tej istocie
przez siebie samego sp�odzonej.
W przysz�o�ci b�dzie mu zawadza�a, i to przez ca�e
�ycie. Sko�cz� si� weso�e dni pe�ne uciesznych przyj��,
wielkich orgii. Jak�e bowiem b�dzie m�g� teraz zaprosi�
go�ci do domu? I kto zajmie si� dzieckiem? Kto dochowa
tajemnicy, nie rozg�aszaj�c wszem i wobec o obecno�ci
potwora?
Nikt! Nikomu nie mo�e zaufa�.
Zacz�a ogarnia� go panika. Nie, nie mo�e si� jej
podda�. Walka nie jest jeszcze przegrana. Musi pomy�le�...
Wynie�� dziecko z domu? Zostawi� je gdzie�, porzuci�?
Tak! To jest wyj�cie.
Teraz, kiedy wszyscy w domu i ca�e miasto pogr��one
by�o we �nie, m�g� to zrobi�. Jakie� proste rozwi�zanie,
o c� si� martwi�?
Zak�adaj�c buty i okrycie, zastanawia� si�, w jaki
spos�b wykona� plan. I gdzie?
W Lobau, wielkim parku, znajduj�cym si� w pobli�u?
Czy na Praterze?
Nie, tam przechadzali si� ludzie z jego otoczenia. Musia�
znale�� okolice, gdzie nikt nie zna ani jego, ani Carla Berga.
Nie mo�e zanie�� dziecka na policj�, jeszcze, nie daj
B�g, zacz�to by zadawa� pytania.
Do ko�cio�a? Nie, to si� nie uda, nie z tym diablikiem.
Dzielnica ubogich? Tak! Albo jeszcze lepiej: przytu�ek!
Tam gdzie g�upio dobrotliwe kobiety zajmuj� si� osiero-
conymi dzie�mi.
S�ysza� zreszt�, �e dzieciom nie jest tam wcale dob-
rze. Cierpi� n�dz�, nie maj� ubra� i �le s� od�ywiane.
Mr� jak muchy.
Wspaniale! Im szybciej ten niewydarzeniec zniknie
z powierzchni ziemi, tym lepiej.
By� ju� got�w. Zdecydowanym ruchem uj�� skrzynk�.
Nie m�g� jej unie��.
Cia�o Solvego pzzebieg� dreszcz. Nie by� w stanie
przesun�� skrzynki cho�by o cal, sta�a jakby przybita
gwo�dziami do sto�u.
Bezradnie wzdychaj�c zaniecha� daremnych pr�b.
Ale przecie� do niczego nie potrzebowa� skrzynki.
M�g� zabra� tylko dziecko.
Ledwie zd��y� pomy�le� do ko�ca i zbli�y� d�onie do
cia�ka syna, gdy zn�w poczu� lekki, jakby ostrzegawczy
u�cisk na gardle.
- Nie, nie - szepn�� ze strachem.
Zrezygnowany opad� na krzes�o. Powoli zacz�� zdawa�
sobie spraw� z beznadziejno�ci sytuacji.
- Kamie� m�y�ski - mrukn�� zrozpaczony. - Ty
diable, jeste� mi niczym kamie� m�y�ski u szyi. Ale ja
sobie z tob� poradz�, zobaczysz...
Wsta� powoli, usta wykrzywi�y mu si� w szyderczym
u�miechu.
Nie mog� si� ciebie teraz pozby�, odmie�cu, pomy�la�.
Ale co b�dzie, kiedy pozb�d� si� twego str�a? Co si�
wtedy z tob� stanie? B�dziesz bezbronny, ca�kiem bez-
bronny!
Szybkim krokiem skierowa� si� do swojej sypialni,
otwony� szaf� i przekr�ci� klucz w zamku szuflady, kt�rej
nikomu opr�cz niego nie wolno by�o ruszy�.
Kiedy� cz�sto przygl�da� si� temu, co le�a�o w szuf-
ladzie, wyjmowa� i usi�owa� wyzwoli� tkwi�ce w tym
tajemne moce. Nigdy jednak nie okaza�o ch�ci do wsp�-
pracy, wi�c Solve przesta� si� tym interesowa�.
Tam! Tam le�a�, kwiat wisielc�w narz�dzie Szatana na
ziemi, wielesetletnie, pociemnia�e ze staro�ci, powykrzy-
wiane, przera�aj�ce.
Mandragora.
Teraz nadszed� tw�j koniec, moja droga, pomy�la�
Solve, z jakiego� bowiem powodu ba� si� na g�os wyrazi�
sw� my�l. Ja nie dbam o tradycje rodziny, o jej drogocen-
ne skarby. Ten czas ju� min��, rozumiesz?
Kiedy wyci�gn�� d�o�, by pochwyci� korze�, nie
pami�ta� s��w ojca o tym, �e mandragora nigdy nie s�u�y�a
pomoc� Tengelowi Z�emu ani te� �adnemu z nieszcz�s-
nych dotkni�tych w �adnym pokoleniu.
Przez moment wstrzymywa� si�, palce mu dr�a�y, jak
gdyby l�ka� si� dotkn�� obrzydliwej rzeczy le��cej na dnie
szuflady.
To tylko korze�, uspokaja� sam siebie. Korze�, kt�ry
kszta�tem przypomina istot� ludzk�. Nie jest �ywy,
czy�by� naprawd� wierzy�, �e jest inaczej, Solve?
Roze�mia� si�, g�o�no, lecz niepewnie, po czym jego
d�o� stanowczym ruchem zacisn�a si� wok� mandragory.
Czego si� spodziewa�?
W ka�dym razie nic si� nie wydarzy�o. Tylko przy
dotkni�ciu konenia d�o� drgn�a z obrzydzeniem.
Trzymaj�c kwiat wisielc�w jak najdalej od siebie,
Solve wr�ci� do salonu, do swego eleganckiego salonu,
kt�rego harmonia zosta�a naruszona owym niepoj�tym,
kt�re znajdowa�o si� na stole.
Solve spojrza� na mandragor�. Z niesmakiem, by ukry�
espekt, jaki mimowolnie wobec niej odczuwa�.
Czy mam wrzuci� j� do ognia? zastanawia� si�. W�tpi�
jednak, czy b�dzie si� pali�.
Zakopa� w ziemi?
Czyniono to ju� wcze�niej, ale zdo�a�a wydosta� si� na
powienchni�. Solve nie �mia� ryzykowa�.
Dunaj...?
Wezbrany Dunaj p�yn�� teraz bystro a� do Morza
Czarnego. Tak daleko Solve nie mia� zamiaru nigdy si�
zapuszcza�, spokojnie wi�c m�g� wnuci� j� do wody.
Tak. To najlepsze rozwi�zanie. Pozb�dzie si� jej na
zawsze.
Mimo woli podszed� do sto�u. Stan�� przygl�daj�c si�
u�pionemu odmie�cowi w skrzynce.
Nigdy nie zdo�a przywykn�� do widoku tej twany.
Taka nieludzka, taka straszna!
Jak tylko upora si� z mandragor�, unieszkodliwi j�,
pozb�dzie si� i tego potwora!
To niesprawiedliwe, my�la�. Nigdy jeszcze w historii
ca�ego rodu Ludzi Lodu �aden dotkni�ty nie mia� dotkni�-
tego dziecka! Dlaczego przydarzy�o si� to akurat jemu?
Drgn��, odruchowo rozwieraj�c palce zaci�ni�te wok�
korzenia mandragory. Got�w by� przysi�c, �e co� poczu�.
Kwiat wisielc�w upad� na skromne dziecinne pos�anie.
Solve natychmiast stara� si� go pochwyci�, ale zaraz gwa�tow-
nie przyci�gn�� r�k� ku sobie. Mandragora zgi�a si� wp�,
niczym skorpion got�w do zadania �miertelnego uk�ucia, i na
powr�t wyprnstowa�a, gdy tylko cofn�a si� d�o� Solvego.
- Nie, do diab�a! - krzykn�� Solve wystraszony,
z pobiela�ymi wargami.
Przez d�ug� chwil� wpatrywa� si� w cz�ckokszta�tny
korze�. Mandragota jednak wi�cej si� nie poruszy�a,
jakby martwa le�a�a na pos�aniu w skrzynce.
- Przywidzenie - mrukn�� Solve. - Albo te� sam
poci�gn��em za kt�ry� z odrost�w i ca�o�� si� poruszy�a.
Tak, na pewno tak by�o!
�mia�o, bez zb�dnych wst�p�w mocno uj�� man-
dragor�, by wyj�� j� ze skrzynki.
Krzykn�� z b�lu i spojrza� na r�k�. Pojawi�y si� na niej
g��bokie oparzenia. Mandragora by�a gor�ca jak roz-
�arzone w�gle.
Solve zacisn�� z�by. Oddychaj�c z trudem, rozgl�da� si�
za szczypcami, za pomoc� kt�rych m�g�by wyj�� korze�.
Nie �mia� jednak tego uczyni�. Niem�drze wyobrazi�
sobie, �e mandragora podskoczy w g�r� jak zwierz�
i uk�si go.
- A wi�c le� tam sobie - rzek� w ko�cu niepewnie.
- Le�, a� spalisz dzieciaka! Tak b�dzie najlepiej.
Wycie�czony opad� na krzes�o. Jeszcze raz przyjrza� si�
d�oni i stwierdzi�, �e p�cherze, kt�re pokaza�y si� w popa-
rzonych miejscach, znikn�y. B�l tak�e nie by� ju� tak
dotkliwy. A wi�c iluzja? Wszystko to przywidzenie?
I to on da� si� oszuka�?
Nie pr�bowa� ju� jednak wyjmowa� mandragory ze
skrzynki.
Siedzia� tak, opar�szy �okcie na por�czach krzes�a.
Z�o�one d�onie kciukami dotyka�y czo�a. Ale Solve nie
sk�ada� r�k do modlitwy. Po prostu siedzia� - za�amany,
przestraszony, przybity.
Wpad�em w pu�apk�, nie potrafi� znale�� �adnego
wyj�cia, my�la�, lituj�c si� nad sob� i jakby zapominaj�c, �e
t� pu�apk� sam na siebie zastawi�.
Nie m�g� nawet tkn�� dziecka, mandragora natych-
miast by zareagowa�a, odczu� ju� to na w�asnej sk�rze.
I sama tak�e potrafi�a si� broni�.
Wygl�da na to, �e w �aden spos�b nie pozb�dzie si�
dziecka, mandragora nie dopu�ci tak�e, by kto inny m�g�
uczyni� to za niego.
Solve musia� spojrze� prawdzie w oczy.
Ale c� mia� wobec tego pocz��?
Nagle uni�s� g�ow�.
Ale� tak! S�u��ca, kt�r� przed kilkoma miesi�cami
odprawi�, poniewa� by�a stara i g�ucha jak pie�!
No, ale g�ucha by�a od zawsze, a przez to tak�e i niema.
Taka kobieta b�dzie mog�a zaj�� si� piekielnym szcze-
niakiem.
Wspania�y pomys�. Niczego te� nie rozgada.
Nie b�dzie jednak m�g� nadal tu mieszka�. Musi
przeprowadzi� si� do innego domu w innej cz�ci miasta.
Odprawi ca�� s�u�b�, ta starowina zostanie jedyn� jego
s�u��c� i opiekunk� do dziecka.
Koniec z zapraszaniem go�ci.
Ta my�l wyda�a si� Solvemu gorsza ni� cios w samo serce.
Jego dom s�yn�� ze wspania�ych uczt, z elegancji i przepychu.
Teraz ju� z tym koniec!
Firm�, oczywi�cie, b�dzie m�g� nadal prowadzi�,
chocia� nikt nie pozna nowego miejsca jego zamieszkania.
Wyprostowa� si�, zn�w obudzi�a si� w nim nadzieja. �e
te� nie wpad� na to wcze�niej...
To dopiero �wietne rozwi�zanie!
M�g� ptzecie� st�d wyj�� i nigdy wi�cej nie powr�ci�!
Naturalnie b�dzie musia� opu�ci� Wiede�, porzuci�
firm�, wszystko. Zabierze ze sob� to, co zdo�a, i zniknie.
Niewielka to cena za uwolnienie si� od tych dw�ch
paskudztw, znajduj�cych si� w tej chwili w skrzynce.
S�u��cy i inni ludzie znajd� oczywi�cie dziecko nast�p-
nego dnia. Ale to ich sprawa, niech sobie my�l�, co chc�,
jego to nie b�dzie obchodzi�, znajdzie si� ju� bowiem
daleko st�d i nigdy wi�cej go nie zobacz�. Rozpocznie
nowe �ycie zupe�nie gdzie indziej, dlaczego by nie
w Pary�u, mie�cie r�wnie wspania�ym? I tak do�� ju� ma
Wiednia, cudownie b�dzie st�d wyjecha�!
Czuj�c przyp�yw energii, Solve wsta� i zacz�� pakowa� to
co najpotrzebniejsze. Mia� przecie� w�asny pow�z i konia,
sporo wi�c m�g� zabra�. Potem, pod os�on� nocy, uda si�
do biura i we�mie tyle pieni�dzy, ile uzna za stosowne.
No, pierwsza porcja gotowa. Zebra� j� i szybko
skierowa� si� do drzwi.
Nie! Nie! Znowu?
Niewidzialny pazurzasty stw�r ponownie rzuci� mu si�
do gard�a.
Solve przewr�ci� si�, watcz�c z niewidocznym przeciw-
nikiem, ci�gn�� i uderza�, chc�c si� uwolni�, ale jak mo�na
pozby� si� czego�, czego nie ma? Brakowa�o mu tchu,
utrata przytomno�ci stawa�a si� coraz bli�sza, pospiesznie
szepn�� wi�c:
- Poddaj� si�. Obiecuj� si� nim zaj��.
Uchwyt zel�a�.
Pozostawa�o teraz podnie�� si� i od�o�y� wszystkie
rzeczy na swoje miejsca, nie dotykaj�c skrzynki.
I m�w zasiad� na krze�le, bardziej zgn�biony ni�
przedtem.
- C� za wyrafinowant czartostwo uwzi�o si� na
mnie? - j�kn��. - Co mnic spotka�o? Wszak dotkni�ci
znani s� z tego, �e potrafi� niepodzielnie panowa� nad
�yciem innych ludzi.
Ale Solve zapomnia� o pewnej drobnostce: nie by�
jedynym dotkni�tym!
Wiele czasu up�yn�o, zanim ruszy� si� z miejsca.
Zrezygnowa� z walki.
Dziecko si� obudzi�o. Kiedy Solve podszed� do sto�u,
zacz�o wpatrywa� si� w niego swymi straszliwymi oczyma.
- Przygl�daj si�, patrz - rzek� Solve ze z�o�ci�. - B�dzie
tak, jak chcecie, ty i tw�j kompan. We�miemy t� g�uch�
staruch� i noe� opu�cimy dom. Na to mi chyba po-
zwolicie, je�li zabior� was zc sob�? Ale je�li spodziewacie
si� jakiejkolwiek oznaki czu�o�ci czy �yczliwo�ci z mojej
strony, to wiedzcie, �e daremnie.
Wzrok dziecka oderwa� si� od jego oczu. Ma�y odkry�
mandragor�, le��c� w zasi�gu swoich r�czek.
- Tak, we� j�, dotknij - zach�ca� Solve ze z�o�ci�
w g�osie. - Dotknij, a zobaczysz, co to s� oparzenia. Zr�b
tak, b�d� m�g� si� po�mia�, ty potomku Szatana!
Ma�e r�czki wyci�ga�y si� coraz dalej. Dosi�g�y naresz-
cie mandragory i z ca�ej si�y chwyci�y jej korpus.
Dziecko podnios�o "lalk�" na wysoko�� twarzy, popa-
trzy�o na ni� i... u�miechn�o si�.
Bezsilny Solve wypu�ci� powietrze przez nos, a� zadr�a�y
mu nozdrza. Powinienem si� by� tego spodziewa�, pomy�la�.
- Tak, zachowaj swoj� zabawk�. Nawet do ciebie
pasuje. - W jego g�osie, gdy m�wi� dalej, brzmia�a gorycz:
- Kobold! Nie mog� nazywa� ci� Kobold, chocia� tym
w�a�nie jeste�. Trollem. Ale musisz mie� jakie� imi�, cho�
doprawdy nie wiem, na co ci ono. Mo�esz si� nazywa�...
Heike.
By�o to pierwsze lepsze imi�, jakie wpad�o Solvemu do
g�owy, z niczym si� nie wi�za�o, nie mia�o dla niego �adnego
znaczenia, bo te� i dziecko nic dla niego nie znaczy�o.
Nic poza tym, �e ta kula u nogi sprowadza�a na� uczucie
bezdennej rozpaczy, doprowadzaj�cej do szale�stwa.
ROZDZIA� VII
Solve nigdy nie zarzuci� my�li o pozbyciu si� swych
dw�ch nieproszonych go�ci. Wymy�la� spos�b za sposo-
bem, wypr�bowywa� r�ne metody - wszystko na pr�-
no. Mandragoca by�a czujna i ka�dy jego plan obraca�a
wnivaecz. Nie starcza�o ju� palc�w, by zliczy� pora�ki
Solvego.
Jak�e cz�sto siadywa� w swoim fotelu, p�acz�c bez �ez
nad sytuacj�, w kt�rej si� znalaz�. Jak cz�sto d�onie
zaciska�y si� na por�czach fotela, a� biela�y kastki? Na nic
si� to jednak zda�o.
Solve wyprowadzi� si� ze swego domu jeszcze tej samej
nocy i ukrywszy straszliw� skrzynk� w lesie, sp�dzi� kilka
godzin pod go�ym niebem. W ko�cu uda�o mu si� znale��
nowe mieszkanie, o znacznie ni�szym standardzie ni� ten,
do kt�rego przywyk�. A mandragora zadba�a ju� o to, by
nie "zapomnia�" o pozostawionym w lesie dziecku.
Tak zacz�a si� jego nowe �ycie. S�u��ca po d�ugich
namowach zgodzi�a si� zaj�� ch�opczykiem i dzi�ki temu
Solve przynajmniej nie musia� my�le� o codziennej nad
nim opiece.
Ch�opiec, Heike, jak go nazwa�, by� niezwyk�� istot�.
Nie m�wi�, a nawet nie pr�bowa� si� nauczy�, ale i nie
p�aka�. Gdy go zaniedbywana, wydawa� z siebie kilka
d�wi�k�w, nieprzyjemnych, zgrzytliwych jak zardzewia�e
zawiasy w drzwiach obory. A poniewa� nia�ka i tak ich
nie s�ysza�a, najcz�ciej Solve, ku swej ogromnej irytacji,
musia� jej przypomina� o dziecku.
Ale Heike r�s�. Zacz�� ju� kr��y� po domu, co straszliwie
dra�ni�o Solvego. A potem nast�pi�a prawdziwa katastrofa:
g�ucha slu��ca zmar�a. Solve zn�w zosta� jedynym opieku-
nem nieobliczalnego dziecka, maj�cego ju� prawie dwa lata.
Mia� posad�, kt�rej musia� pilnowa�, m�od�, pi�kn� kobiet�
na widoku, a tu musia�o si� zdarzy� takie nieszcz�cie.
Wiedzia�, �e teraz nigdzie nie znajdzie nia�ki. Staruszka
przez ca�y czas opieki nad ch�opccm do szale�stwa
przera�ona by�a Heikem i jego niezwyk�� zabawk�. Przez
ponad rok od rana do wieczora �egna�a si� i mamrota�a
modlitwy, i do wszelkich zaj�� z malcem przyst�powala ze
�zami w oczach. By�a �wi�cie przekanana, �e ma do
czynienia z prawdziwym dzieckiem Szatana, a wszak od
potomk�w Z�ego nale�a�o trzyma� si� z daleka. Dobrze jej
jednak p�acono, a poza tym nie o�mieli�a si� sprzeciwia�
owemu niebezpiecznemu cz�owiekowi o diabelskich
oczach. Zreszt� w jaki spos�b mog�aby naprawd� zaprotes-
towa�, ona, kt�ra nigdy nie nauczy�a si� m�wi�? Jedgne, co
umia�a, to modlitwy, kt�rych pewnie i tak nie rozumia�a.
Ba�a si� jednak piek�a i ten strach jej nie opuszcza�.
Oczywi�cie s�dziwa kobieta nie najlepiej nadawa�a si�
do takiej pracy, lecz tylko ni� Solve m�g� dysponowa�.
Zdawa� sobie spraw�, �e znalezienie koga� nowego teraz
jest niemo�liwe. Kiedy przyjmowa� pierwsz� nia�k�, dziecko
le�a�o w ko�ysce. Teraz chodzi�o luzem, by pos�u�y� si�
wyra�eniem najbardziej przystaj�cym do tego, co my�la�
Solve. Szczerze powiedziawszy, on sam ba� si� Heikego.
Ch�opiec wprawdzie niczego z�ego nie robi�. Kr��y� po
domu przygl�daj�c si� Solvemu swymi straszliwymi,
wszystkowiedz�cymi oczyma. Tylko patrzy�. Ale w jego
wzroku czai�a si� obezw�adniaj�ca gro�ba, �e pewnego
dnia zaatakuje.
Solve dr�a�.
Na kilka dni zwolni� si� z pracy, przez ca�y czas
zastanawiaj�c si�, co i jak ma robi�.
W ko�cu zacz�� zbiera� w�skie listwy i dr��ki. I zabra�
si� za stolark�.
Zaj�lo mu to ca�� nac, ale rano Heike siedzia� w klatce.
"Moja ma�pka", m�wi� teraz do niego Solve. Ch�op-
czyk zabra� ze sob� mandragor�; j� tak�e dobrze by�o
trzyma� w zamkni�ciu. Wisia�a na haczyku wbitym
w jedn� ze �cian klatki. Na spadzie Solve zamontowa�
wysuwan� skrzynk�, m�g� wi�c sprz�ta� klatk�, nie
wyjmuj�c z niej dziecka i nie dotykaj�c go. Ch�opczyk
ubrany by� tylko w koszulk�; to musia�o wystarczy�,
w ka�dym razie o tej ciep�ej porze roku.
Trzeba go jeszcze by�o karmi�, wi�c Solve bardzo
niech�tnie dwa razy dziennie szykowa� niedu�� miseczk�
z jedzeniem i dawa� mu j� do klatki przez niewielki otw�r.
Raz zdarzy�o mu si� zbyt g��boko wsun�� r�k�. I wtedy
Heike po raz pierwszy pokaza�, co my�li o swym stra�niku.
Solve poczu� piekielny wprost b�l w d�oni. Jasne by�o
teraz, �e ch�opiec ma mocne i ostre z�by.
- Ty diable! - sycza� Solve, starannie opatruj�c ran�.
- Dostaniesz za to!
Ale jak m�g� si� odp�aci�...? Jak� kar� zastosowa�?
Tego niestety nie wiedzia�.
Ch�apiec najcz�ciej siedzia� i �piewa�, o ile owe
gard�owe d�wi�ki mo�na by�o nazwa� pie�ni�. Najbar-
dziej przypomina�o to zakl�cia, uroki, czarodziejskie
formu�y wypowiadane w ca�kiem niezrozurnia�ym j�zyku.
�piew dziecka zawsze przyprawia� Solvego o dr�enie.
Od dawna ju� Solve nie zaprasza� go�ci, nie m�g� te�
zbyt cz�sto bywa� w�r�d ludzi. Coraz bardziej dawa�a mu
si� we znaki samotno��; mia� wra�enie, �e znalaz� si� na
�rodku pustego oceanu.
Jedyn� osob�, z kt�r� m�g� rozmawia�, opr�cz ludzi
spotykanych w pracy by� wi�zie� w klatce. Zacz�� wi�c
wieczorami przemawia� do owej istoty, z pogard�, drwi�co.
A potem opowiada� histori� Ludzi Lodu.
Heike przys�uchiwa� si� temu z uwag�. Siedzia� ca�kiem
spokojnie, trzymaj�c d�onie zaci�ni�te na dr��kach klatki
i wciskaj�c pomi�dzy nie nos.
Solvemu w pewien spos�b pochlebia�o jego zaintere-
sowanie, opowiedzia� mu wi�c ca�� histori�, od pocz�tku
do ko�ca. Wszak to Mikael, pradziad dziada Solvego,
zacz�� spisywa� opowie��, a ksi�gi znajdowa�y si� pod
opiek� Daniela, ojca Solvego. Uzupe�niono je o wszystkie
p�niejsze wydarzenia. W domu w Skenas Solve dok�ad-
nie je przestudiowa�.
Nadal, oczywi�cie, czego� jeszcze brakowa�o w tych
�r�d�ach: dziennika Silje z zapiskami dotycz�cymi wyda-
rze� w Dolinie Ludzi Lodu. Nikt ju� nie wierzy�, �e
dziennik wci�� istnieje.
Ale on nie zagin��.
Dzi�ki opowie�ciom Solvego Heike nauczy� si� m�wi�,
ale nigdy nie wykorzystywa� swych umiej�tno�ci porozumie-
wania si�. Gdyby nie jego zadziwiaj�ce, magiczne pie�ni,
Solve da�by sobie g�ow� uci��, �e ch�opiec jest niemy.
Solvemu w pracy nie uk�ada�o si� najlepiej. Zacz�to go
podejrzewa� o to i owo. Z powodu sytuacji zaistnia�ej
w domu sta� si� nerwowy i nie potrafi� si� skupi�. �y�
przecie� w ci�g�ym l�ku, �e kto� odkryje jego tajemnic�.
Pewncgo dnia sta�o si� to, co sta� si� musia�o.
Nigdy nie dowiedzia� si�, jakimi drogami rozesz�a si�
plotka, lecz tego dnia natkn�� si� na jednego ze swych
starych znajomk�w; od czasu do czasu zdarza�y mu si�
takie spotkania na mie�cie.
Znajomy przystan�� i ze �miechem zapyta�, czy prawd�
jest to, co m�wi�, czy raczej poszeptuj�, �e Solve trzyma
w domu uwi�zionego ma�ego cz�ekozwierza? Takiego, co
to zwykle pokazuj� na jarmarkach, z rogami na g�owie,
psim ogonem zamiast...
- Nie! - przerwa� mu Solve. - Jak ludzie mog�
wygadywa� takie g�upstwa!
Cokolwiek mo�na by powiedzie� o Heikem, to nie mia�
rog�w ani ogona!
Solve wpad� w panik�. Do��, �e jeden cz�owiek zna jego
tajemnic�. A teraz s�yszy o rozpnestrzeniaj�cej si� plotce!
Kto? W jaki spos�b? Carl Berg? Opu�ci� Wiede�, wi�c
Solve nigdy nie zdo�a� si� z nim rozprawi�. On m�g� to
zrobi�, ale te� uczyni� to m�g� kto� inny. Za ka�dym
razem, gdy jaka� osoba zanadto si� Solvem interesowa�a,
sprawia�, �e gin�a w tajemniczych okoliczno�ciach.
A jednak plotka od kogo� musia�a bra� sw�j pocz�tek.
Ale od kogo?
No c�, teraz by�o to nieistotne. Solve nie m�g� ju�
d�u�ej pozostawa� w Wiedniu, a poza tym nie mia� nic
przeciwko opuszczeniu tego przekl�tego miasta.
Ale dok�d mia� skierowa� swe kroki, dok�d si� uda�?
Ze swym, jak�e k�opotliwym, baga�em?
Na p�noc? Do domu, do Skandynawii? W ka�dym
razie nie do Ingeli, nie m�g�by jej spojrze� w oczy. A tak
lubili �artowa� i droczy� si� jako dzieci.
Grastensholm... Babcia Ingrid musia�a ju� w imi�
przyzwoito�ci po�egna� si� z ziemskim �yciem.
Sprowadzi� si� na Grastensholm... Ukry� dzieciaka
i zamieszka� niczym ksi��� otch�ani w wielkim, opus-
tosza�ym dworze...
C� za podniecaj�ca, jak�e kusz�ca my�l!
Ale pozostali krewni na Elistrand? Ulf, Elisabet i jej
m��. Jak on si� nazywa�? Vemund Tark? Powiadano, �e to
dobry cz�owiek. Fuj! Ech, z tego, co Solve wiedzia�,
dawno ju� mogli przej�� Grastensholm.
Rozmy�laj�c nad tym wszystkim Solve dotar� do domu.
Mia� jeszcze innych krewnych, cho�by Arv i jego
rodzice w Skanii.
Prawie ich nie zna�.
Nie, by�o jeszcze inne wyj�cie, o wiele bardziej kusz�ce...
Na po�udnie! Podj�� poszukiwania Tengela Z�ego
w miejscu, gdzie dziad Dan zgubi� �lad.
Teraz, kiedy znalaz� si� tak blisko...
Tak, m�g� to zrobi�. I w tym odmieniec mu nie
przeszkadza�. Pochodzi� przecie� z najlepszej krwi Ten-
gela Z�ego!
Solve zerkn�� na klatk�. Zaczyna�a si� robi� za ciasna,
ch�opiec mia� ju� cztery lata i gwa�townie r�s�, cho�
po�ywienie, jakie otrzymywa�, trudno by�o nazwa� od-
powiednim.
Na razie jednak ta klatka musia�a mu wystarczy�. Na
nic wi�kszego nie starcza�o miejsca w powozie.
Szcz�cie, �e by�a wiosna!
Na bog�w, jak�e nienawidzi� tego stworka!
To uczucie zdawa�o si� odwzajemnionc, cho� niczego
nie mo�na by�o by� pewnym. Ch�opiec nigdy nie odzywa�
si� ani s�owem, siedzia� tylko i nie spuszcza� z Solvego
przenikliwych oczu.
Tego wieczoru Solve nie mia� czasu na sw� ulubion�
rozrywk� - wtykanie szpikulc�w do klatki i dra�nienie
nimi cz�ekozwierza. Przyjemno�� sprawia�o mu obser-
wowanie reakcji ch�opca. Bywa�o, �e ch�opczyk go nudzi�,
siedzia� w k�cie z �a�osnym wejrzeniem. Wtedy Solve bra�
d�u�szy szpikulec i d�ga� Heikego tak d�ugo, a� wzbudzi�
jego gniew. Ma�y potworek by� silny, chwyta� za k�uj�cy
przedmiot i prawie wyci�ga� z d�oni doros�ego.
W�wczas Solve wybucha� �miechem. �mia� si� jeszcze
bardziej, kiedy zdo�a� przywie�� stworka do p�aczu. By� to
najdziwniejszy placz, jaki kiedykolwiek w �yciu s�ysza�.
Gniewne szlochanie bez �ez.
Solve uwa�a�, i� nale�� mu si� owe chwile wytchnicnia.
Jakie� wyczerpuj�ce prowadzi� bowiem �ycie! W ci�gu
dnia musia� by� idea�nym przedsi�biorc�, g�adkim i �wia-
towym, a potem �w koszmar w domu! A� przykro si� robi
na sam� my�l o kim�, komu towarzyszy przera�aj�cy
stworek, kt�rego nie mo�na si� pozby�! Ka�dy chyba
rozumie, �e cz�owiekowi nale�� si� chwile wytchnienia
i niewinnej zabawy, polegaj�cej na dra�nieniu odmie�ca
a� do doprowadzenia go do w�ciek�o�ci.
Zdarza�o si� jeszcze, �e spotyka� si� z kobietami, ale
wy��cznie u nich w domu. Aran�owanie takich schadzek
okaza�o si� jednak bardzo k�opotliwe i w ko�cu Solve
zrezygnowa� ze swych dawniejszych wielkopa�skich pre-
tensji, zadawalaj�c si� kobietami gorszego pokroju. Nie
dawa�o mu to jednak szczeg�lnej rado�ci, bowiem Solvego
podnieca�a w�a�nie owa jak�e przyjemna �wiadomo��, �e do
tego stopnia rozpala serca szlachetnie urodzonych dam, i�
decyduj� si� na ma��e�sk� zdrad�. Ladacznice, z kt�rych
us�ug korzysta� ostatnimi czasy, na og�, kiedy ju� by�o po
wszystkim, u�mierca�. Kt� bowiem po nich p�aka�? Czy�
nie wy�wiadcza� tym samym przys�ugi ludzko�ci?
Policja jednak wszcz�a �ledztwo w sprawie licznych
przypadk�w nag�ej �mierci w�r�d wiede�skich nierz�dnic
i tak�e z tego powodu Solve wola� opu�ci� miasto.
Och, jak wspaniale b�dzie wydosta� si� st�d i rozrusza�
ko�ci!
Tym razem Solve zrealizowa� sw�j plan zabrania
z firmy wszystkiego, co uzna� za potrzebne. P�nym
wieczorem uda� si� do miejsca pracy. Wszed� do ciemnego
budynku, a wkr�tce opu�ci� go znacznie ju� bogatszy,
pozostawiaj�c firm� odpowiednio zubo�on�.
Ale by�o to jak najbardziej sprawiedliwe, wszak to on
j� odbudowa� i mia� prawo do stosownej sumy w ramach
wynagrodzenia, czy� nie?
Solve by� prawdziwym specjalist� od tego rodzaju
wyja�nie�.
Kiedy przekr�ci� w zamku klucz i otworzy� drzwi do
swego zbyt skromnego - zwa�ywszy na standard, na jaki
zas�ugiwa� - domu, przystan�� na korytarzu. Przez chwil�
nas�uchiwa�, po czym szeroko u�miechn�� si� do siebie.
Zn�w rozleg� si� �w rozkoszny d�wi�k!
S�ycha� go by�o czasem w spokojne, ciche noce. P�acz
Heikego. Ma�y diabe�, doprowadzony do ostateczno�ci,
p�aka� naprawd�, cho� cicho, jakby stara� si� zdusi� szloch.
A wi�c mimo wszystko Solve potrafi� dokuczy�
ma�emu czartowi. Potomek, kt�tego Solve nie chcia�
uzna�, by� jednak istot� czuj�c�. Potrafi� p�aka� jak inni
ludzie, cierpie� w swej samotno�ci.
To �wietnie! M�g� wi�c ponie�� zas�u�on� kar�!
Kiedy tylko Solve wszed� do �rodka, p�acz natychmiast
umilk�.
- Teraz, trollu, do�wiadczysz czego�, co nigdy nie by�o
ci dane! No, mo�e par� razy kiedy�, dawniej, ale wtedy by�e�
za ma�y, �eby to pami�ta�. Wyjdziesz st�d! Nie, nie luzem,
tyle chyba rozumiesz. Wyje�d�amy! Jeszcze dzi� w nocy!
Z klatki nie dochodzi� �aden d�wi�k. Solve nie zapali�
jeszcze �wiecy w pokoju, ale czu� spoczywaj�ce na sobie
przenikliwe, cho� nic nie wyra�aj�ce spojrzenie ��tych oczu.
Patrz sobie, patrz, my�la� Solve. Niewiele ci to pomo�e,
bo cho� obydwaj jeste�my dotkni�ci, to ty nie masz �adnej
w�adzy. Z nas dw�ch ja jestem silniejszy. A kiedy odnajd�
Tengela Z�ego... Zdob�d� odpowiedni� moc, by znisz-
czy� t� przypominaj�c� paj�ka szkarad�, co wisi w twojej
klatce. Twoj� zabawk�, o kt�r� ja sam, c� za dure�,
zabiega�em i nalega�em, by zabra� z domu! Dlaczego,
dlaczego? Sam sobie wci�� zadaj� to pytanie. Gdyby nie
mandragora, by�bym teraz wolny. Nie ci��y�by� mi tak
bardzo, m�j ty kamieniu m�y�ski. Dawno ju� osi�gn��-
bym szczyty kariery w Wiedniu i prawdopodobnie podbi�
wi�ksz� cz�� �wiata. Z mym geniuszem, przy pomocy
tajemnych si�, to nic trudnego! Ale nie. Powinienem by�
zrozumie� ostrze�enie wtedy, gdy mandragora wisz�ca mi
na szyi wyda�a si� ci�sza ni�li o��w. Wiedzia�a, co robi.
M�j ojciec odczuwa� to samo, przesta�a mu s�u�y�, cho�
czyni�a to przez ca�e �ycie.
Mnie tak�e nie chcia�a s�ucha�. Czeka�a, a� nadejdzie jej
czas, czy nie odczuwa�em tego w�wczas? A wi�c czeka�a
na to, by sta� si� twoj� zabawk�!
C� za marnotrawstwo! Wyrzucanie w b�oto tajem-
nych, magicznych mocy! Sta� si� zabawk� takiego smar-
kacza jak ty!
Solvemu pozostawa�o jeszcze jedno nieprzyjemne
zadanie: ubra� stworka. Zwykle zajmowa� si� tym tylko
dwa razy do roku, zmienia� wtedy prost� koszul�,
wisz�c� w cuchn�cych strz�pach na wychudzonym
cia�ku dziecka.
Solve wyj�� now� koszulk�, kt�r� kupi� ju� jaki� czas
temu, lecz nie mia� ochoty przebiera� w ni� ch�opca,
wiedzia� bowiem, �e za ka�dym razem ko�czy si� to
szarpanin�. Tym razem jednak Heike musia� za�o�y� tak�e
spodnie i co� na nogi. Jak sobie z tym poradzi�?
Powinno si� go tak�e wyk�pa�, przyzna� Solve, przyj-
rzawszy si� spl�tanym w�osom i szarawym od brudu
d�oniom i stopom.
Ale jak wyk�pa� takiego dzikusa, kt�ry nigdy nawet
nie zbli�y� si� do wody?
Pomimo i� k�piel by�a konieczna, Solve zdecydowa�
poczeka� z myciem, a� znajd� si� nad jakim� jeziorem lub
rzek�. Teraz nie mia� czasu do stracenia. I tak do�� b�dzie
k�opot�w z ubieraniem.
Pierwsza pr�ba zako�czy�a si� niepowodzeniem. Kie-
ruj�c si� zbyt wielkim optymizmem, wepchn�� nowe,
czyste i ciep�e ubranie do klatki przez niewielki otw�r,
przez kt�ry zwykle wsuwa� jedzenie.
- Za�� to! Wiesz, jak to si� robi.
Nie zd��y� jeszcze zamkn�� klatki, a ju� ubranie zosta�o
ci�ni�te mu w twarz.
- Co to znaczy? - zapyta� Solve surowo. - Masz ochot�
robi� trudno�ci? Odradza�bym ci to.
Heike tylko wpatrywa� si� we� wyra�aj�cym sprzeciw
wzrokiem.
Solve wyci�gn�� r�k� i mocno chwyci� ch�opca, kt�ry
w odpowiedzi wbi� mu z�by w d�o�.
Teraz Solve spr�bowa� go przekona�:
- Wyjdziesz st�d, czy tego nie pojmujesz? Na dw�r, na
powietrze! Zobaczysz miasto, a potem ��ki, g�ry i jeziora,
rzeczy, o jakich ci si� nie �ni�o. Ale musisz by� ubrany,
�eby� nie zmarz� i �eby ludzie nie ogl�dali ci� go�ego.
Zak�adaj to, inaczej zostaniesz tutaj sam i umrzesz z g�odu.
Zdawa� sobie spraw�, �e to pusta gro�ba. Heike
prawdopodobnie te� o tym wiedzia�. Przekl�ty kwiat
wisielc�w z pewno�ci� zatroszczy�by si� o to, by "nie
zapomnia�" o synu.
Czu� si� jak sp�tany! Sp�tany nierozerwalnym �a�-
cuchem, i to na w�asne �yczenie. �yczenie, by posiada�
mandragor�, no i z powodu nieprzemy�lanej mi�osnej
przygody z Renate Wiesen.
Nie m�g� tcraz zrozumic�, po co wdawa� si� w t�
histori� z dziewczyn�. Powinien by� zachowa� przynaj-
mniej troch� ostro�no�ci!
Solve ze wszech miar �a�owa� tego, co si� sta�o, nie
mia�o to jednak �adnego znaczenia.
Nie spodziewa� si�, �e ch�opiec go us�ucha, nagle
jednak spostrzeg�, �e maiec m�czy si�, nieporadnie usi�u-
j�c naci�gn�� spodnie.
Nigdy jeszcze nie mia� na sobie takiego ubrania, cho�
oczywi�cie widzia�, jak Solve si� ubiera.
Wygl�da�o to doprawdy �a�o�nie. Niedu�y cz�owie-
czek, nie maj�cy �adnej wprawy, mocuj�cy si� ze spod-
niami. Ale w jego strasznych ��tych oczach gorza� zapa�,
�wiadcz�cy o tym, �e robi to nie na skutek gr�b Solvego,
lecz dlatego, �e zapragn�� si� wydosta�. By�o to zro-
zumia�e, nawet Solve musia� przyzna�.
Nie oznacza�o to, �e odczuwa� cho�by cie� wyrzut�w
sumienia z tego powodu, �e przez tyle lat trzyma� dziecko
w zamkni�ciu. Przeciwnie, uwa�a�, �c �wiadczy ludzko�ci
przys�ug�, chroni�c j� przed tym wstr�tnym i gro�nym
stworem.
Tak w�a�nie my�la� Solve Lind z Ludzi Lodu, kt�ry sta�
si� jednym z najci�ej dotkni�tych w rodzie. By� te�, ze
wzgl�du na sw� urod� i ludzki wygl�d, jednym z najbar-
dziej niebezpiecznych.
Prawd� jednak powiedziawszy, w ci�gu ostatnich
miesi�cy katastrofalnie podupad�. Sam, oczywi�ae, tego
nie zauwa�a�, ale dostrzegli to jego wsp�pracownicy.
M�wi� szybciej, bardziej niedbale, z wi�kszym podniece-
niem, ubiera� si� co prawda starannie, lecz bardziej
strojnie, krzykliwie, wr�cz wyzywaj�co. Nosi� buty na
wysokich obcasach i u�ywa� zbyt du�o szminki - w tych
czasach malowali si� tak�e i m�czy�ni; w niczym nie mia�
umiaru. Uczucia i potrzeby innych ludzi nie obchodzi�y go
ani troch�, bez wahania odbiera� �ycie, je�li tylko mog�o to
by� pomocne w osi�gni�ciu jego cel�w, a dokonywa�
zbrodni w spos�b wyrafinowany, nie budz�c niczyich
podejrze�. Chocia�... nawet w tym sta� si� bardziej
nieostro�ny; po licznych sukcesach jego pewno�� siebie
ci�gle wzrasta�a.
Patrz�c trze�wo, du�o wy�ej po drabinie hierarchii
spo�ecznej nie m�g� si� ju� wspi��, cho� spe�nia� wiele
niezb�dnych ku temu warunk�w. Brakowa�o mu jednak
duchowych zdolno�ci. By co� osi�gn��, nie wystarcz�
ambicje i zazdro�� w stosunku do tych, kt�rym si�
powiod�o. Przede wszystkim nale�y pozyska� sobie szacu-
nek innych, a tego ju� Solve nie umia�.
W�a�ciwie wi�c cieszy� si�, �e ma pow�d, by zerwa�
z obecnym �yciem.
Ch�opczyk by� teraz na tyle ch�tny do wsp�pracy, �e
zgodzi� si�, by Solve pom�g� mu na�o�y� ubranie. Ojciec
otworzy� drzwiczki do klatki, drzwiczki, kt�re w�a�ciwie
nigdy do tej pory nie by�y u�ywane, i chocia� ch�opiec
warcza� i kilkakrotnie usi�owa� pochwyci� go z�bami,
uda�o si� na�o�y� mu ubranie i co� na nogi. O butach Solve
oczywi�cie nie pomy�la�, znalaz� jednak par� sporych
kawa�k�w sk�ry i rzemienie do ich obwi�zania. To
musia�o wystarczy�.
Drzwiczki zosta�y na powr�t zatrza�nigte, Solve
przykry� klatk� derk� i wyni�s� j� do czekaj�cego ju�
powozu.
Heike nie zobaczy� wi�c nic, kiedy go wynoszono.
Poczu� jednak inne, dla niego nowe powietrze; Solve
pozna� to po sposobie, w jaki ch�opiec oddycha�. Heike
by� zdumiony i przera�ony.
Pow�z okaza� si� szykowny, zakryty, siedzenia obite
mia� aksamitem, z�ote listwy. Solve za�adowa� go do pe�na
tym, co jego zdaniem mog�o si� przyda�, i oczywi�cie
wstawi� do �rodka klatk�. Sam, zamkn�wszy dom na
cztery spusty, usiad� na ko�le.
Ksi�yc na niebie sta� prawie w pe�ni, jedynie brzegi
mia� nieco postrz�pione. Powietrze by�o ch�odne, ale
rze�kie, przyjemne. W parkach zakwit�y wiosenne kwiaty,
a p�czki na drzewach zmienia�y kolor z fioletowego na
delikatnie jasnozielony. Teraz co prawda nie by�o tego
wida�, ciemno�ci nocy spowi�y bowiem ziemi�.
O najcichszej godzinie doby Solve opu�ci� miasto
skrzypi�cym powozem. Firm�, w kt�rej pracowa�, pozo-
stawi� niemal ca�kowicie ogo�ocon� z pieni�dzy. Poka�ne
zasoby znajdowa�y si� teraz w jego baga�ach.
Przysz�o�� mog�aby mu si� rysowa� w nader jasnych
barwach, gdyby nie �w straszny �adunek, znajduj�cy si�
we wn�trzu powozu...
Solvemu wyda� si� tym straszniejszy, �e mia� �wiado-
mo��, i� nigdy si� go nie pozb�dzie.
Heike siedzia� spokojnie; skulony w k�ciku klatki,
nas�uchiwa� i ch�on�� �wiat.
Nie odezwa� si� ani s�owem, ale wszystkie jego zmys�y
wibrowa�y ze zdziwienia.
Wok� niego i pod nim wszystko trz�s�o si� i skrzypia-
�o, do nozdrzy dociera�y osobliwe zapachy, obce powiet-
rze, inna temperatura... Wysun�� r�k� przez dziur� mi�dzy
dr��kami i poci�gn�� za derk�, chc�c j� odsun��, by co�
zobaczy�. Na nic si� to jednak nie zda�o, derka bowiem
wetkni�ta by�a pod sp�d klatki.
Heike w ciemno�ci, po omacku, odszuka� swego
najdro�szego przyjaciela, mandragor�. Odnalaz� j� i zdj��
z haczyka, mocno przycisn�� do piersi, tak jak czyni�
wszystkie dzieci, szukaj�c pociechy u szmacianych kukie�ek.
Mandragora by�a ciep�a, dawa�a mu poczucie bez-
piecze�stwa. Przytuli� do niej sw� brzydk� buzi� i siedzia�
nieruchomo, czuj�c w piersi wielk� pustk�, tak�, jaka
ogarnia cz�owieka, gdy nie rozumie nic z tego, co si�
wok� niego dzieje.
Solve wzi�� kurs prosto na zach�d, przez dolin�
Dunaju, kieruj�c si� ku wy�ynie wok� Salzburga.
Kiedy �wit wstawa� nad g�rami na wschodzie, jecha�
przez u�pione wioski, w kt�rych nawet psy si� nie zbudzi�y.
Czarne sylwetki dom�w rysowa�y si� na tle nocnego nieba,
mg�a podnosz�ca si� z wiosennie mokrej ziemi snu�a si�
przed jego oczyma. Oddycha� g��boko i z autentyczn� ulg�.
Chcia� zacz�� wszystko od pocz�tku, stworzy� sobie
nowe �ycie, Heike czy nie Heike. Wyrusza� w �wiat na
poszukiwania Tengela Z�ego i bardzo si� tym radowa�.
Traktowa� swego budz�ccgo groz� przodka jak bliskiego
krewnego i sprzymierze�ca.
Gdyby tylko zdo�a� odnale�� micjsce spoczynku Ten-
gela Z�ego, sko�czy�yby si� wszystkie jego troski!
Niezale�nie od okoliczno�ci Solve nie chcia� ryzykowa�
wypuszczenia Heikego na �wie�e powietrze. Solve nigdy
by si� nie przyzna�, �e boi si� ch�opca, ale tak w�a�nie by�o.
Zdecydowa� natomiast co innego: zani�s� klatk� do
niewielkiego jeziorka i zanurzy� j� w wodzie razem
z malcem w ubraniu. W ten spos�b i klatka si� wyczy�ci,
�mia� si� do siebie.
Kiedy le�a� tak na wystaj�cym kamieniu, trzymaj�c
klatk� w wodzie, odczu� nieprzepart� pokus�... Popatrzy�
na zanurzonego po szyj� ch�opca, przera�onego do
szale�stwa nowymi, nieznanymi okoliczno�ciami, prze-
ni�s� wzrok na mandragor�... i dostrzeg� mo�liwo��, jaka
si� przed nim zarysowa�a.
Przy kamieniu by�o g��boko. Z determinacj� opu�ci�
klatk� jeszcze ni�ej...
Tego nie powinien by� robi�. Mandragora zn�w da�a
zna� o sobie, rzuci�a mu si� do gard�a, dusz�c i d�awi�c.
Je�li wytrzymam jeszcze troch�, to i mandragora
utonie, my�la� zgn�biony. Przed oczami lata�y mu ju�
czarne p�aty. Wiedzia� jednak dobrze, �e je�li nie zanurzy
klatki dostatecznie g��boko, korze� wyp�ynie i b�dzie
unosi� si� na powierzchni.
Nagle pociemnia�o mu w oczach i jedyne, co m�g�
zrobi�, by ratowa� swe n�dzne �ycie, to jak najszybciej
wyci�gn�� klatk� z wody.
Zrobi� to w ostatniej chwili, zar�wno dla Heikego, jak
i dla samego siebie.
Incydent ten nie przyczyni� si� do zbli�enia ojca
z synem. Przeciwnie, w zachowaniu ch�opca, kiedy ju�
doszed� do siebie po wstrz�sie, da�a si� odczu� jeszeze
wi�ksza nieufno��. Wiele czasu up�yn�o, zanim dotarli do
Salzburga, a potem dalej, do ma�ej wioski Salzbach, gdzie
znikn�� trop Tengela Z�ego.
To znaczy znikn�� dziadkowi Danowi. Solve jednak
nie mia� zamiaru si� podda�, chcia� pr�bowa� do skutku.
Wioska Salzbach ju� nie istnia�a, jako �e wszyscy
mieszka�cy uciekli, "w�wczas gdy do Salzbach przyby�
Szatan". Tak g�osi legenda.
Solve mia� w pami�ci s�owa dziada: Tengela Z�ego
opisywano jako bardzo, bardzo starego z�ego cz�owieka,
kt�ry gra� na flecie. Poza tym opis znany by� dobrze
cz�onkom rodu Ludzi Lodu. P�aska g�owa umieszczona
na kr�tkim korpusie, nos, kt�ry zmieni� si� niemal w ptasi
dzi�b, le��cy na przera�aj�cej otch�ani ust. Straszliwe,
��te oczy...
Wszystko to Solve wiedzia�. Salzbach przesta�o istnie�,
ale, jego zdaniem, przetrwa�y na pewno s�siednie wioski.
Interesowa�y go zw�aszcza te po�o�one najbli�ej od
po�udnia, na po�udnie bowiem Tengel Z�y mia� w�a�nie
zmierza�. Dot�d Dan zdo�a� doj�� jego �ladem.
"Jakby go ziemia poch�on�a", m�wili podobno lu-
dzie. Ale Solve zamierza� szuka� dok�adniej.
Po drodze sypia� w najprzedniejszych zajazdach, ale
nigdy nie zabiera� klatki z ch�opcem z powozu, pozo-
stawiancgo na noc w lesie. Kupowa� troch� po�ywicnia,
na kt�re malec rzuca� si� jak zwierz�. Solve z wielkim
niesmakiem patrzy� na takie nieokrzesanie i brak manier.
Min�wszy Salzbach natrafi� na rzeczywi�cie wa�ny
�lad. Dziadek wcale nie musia� jecha� daleko, ale nie sta�
go by�o na kontynuowanie poszukiwa� i to go usprawied-
liwia�o.
Solve mia� pieni�dzy w br�d.
O, tak, doskonale pami�tano dawn� legend� o przera-
�aj�cej istocie, kt�ra �miertelnie przestraszy�a ludno��
z wiosek na po�udniu.
Solve musia� wi�c tylko podj�� trop. Kolejne wskaz�-
wki nap�ywa�y w nier�wnych odst�pach.
Wiod�y go dalej i dalej na po�udnie. Legenda pojawia�a
si� w rozmaitych wersjach, we wszystkich jednak j�dro
by�o takie samo, cho� czasem trudno by�o je wy�owi�
spo�r�d wielu wydarze�.
Dotar� do krainy S�owe�c�w, ale nadal znajdowa� si�
w granicach ogromnego kr�lestwa Habsburg�w. On sam
nie wiedzia� dok�adnie, gdzie jest, s�ysza� jednak, �e ludzie
w tych okolicach m�wi� innym j�zykiem. Wielu jednak
zna�o niemiecki.
Przez ca�y czas wi�z� klatk� ze sob�. Ch�opczyk ju�
wiele razy mia� okazj� ogl�da� �wiat. Z pocz�tku szeroko
otwiera� przera�one oczy, wkr�tce jednak przywyk� do
zmieniaj�cego si� otoczenia. Podr� nie zacie�ni�a wi�zi
mi�dzy ojcem i synem. Nienawi�� Solvego przybra�a ju�
takie rozmiary, i� wykorzystywa� ka�d� nadarzaj�c� si�
sposobno��, by obrzuca� syna wyzwiskami i pe�nymi
pogardy s�owami lub k�u� go szpikulcami. Nie baczy� na
to, �e drobne cia�ko Heikego pokrywa�y rany i siniaki, ani
te� na to, �e noc�, gdy ch�opiec s�dzi�, �e ojciec go nie
s�yszy, p�aka� cicho, bezradnie...
Jedna rzecz by�a pewna: podczas swojej w�dr�wki na
po�udnie Tengel Z�y musia� wywrze� ogromne wra�enie.
Od chwili, gdy przemierza� wioski, up�yn�o pi��set lat,
a ludzie nadal opowiadali sobie o demonie otch�ani, kt�ry
kiedy� nawiedzi� te strony.
Pewnego dnia jednak Solve w mro��cych krew w �y-
�ach opowie�ciach natkn�� si� na kolejny szczeg�.
Szczeg� bardzo mu bliski, i w czasie, i w przestrzeni.
ROZDZIA� VIII
Elena, tak nazywa�a si� dziewczyna z g�rskiej wioski
w najbardziej wysuni�tym na po�udnie kra�cu monarchii
habsburgskiej. Natura nie posk�pi�a jej ani urody, ani
rozumu, ale na c� jej to si� zda�o, skoro by�a ubo�sza od
wszystkich innych dziewcz�t w wiosce? Je�li nie ma si�
wiana, brakuje tak�e zalotnik�w, takie by�y twarde prawa
okolic, w kt�rych mieszka�a. Wielu kawaler�w mia�o na
ni� oko, rodzice ich jednak natychmiast reagowali suro-
wo: Nie Elena! Masz sobie wzi�� bogat� dziewczyn�!
Po niedawnej �mierci babki zosta�a ca�kiem sama.
Mia�a dwie kozy i kota. Niewielkie widoki na wzbogace-
nie si�, zw�aszcza za spraw� kota.
By� jednak pewien m�ody m�czyzna, dobry, zacny
cz�owiek, kt�ry kocha� Elen� ponad wszystko na �wiecie.
Zapewnia� j� o tym wiele, wiele razy. Wszystko u�o�y�oby si�
pomy�lnie, gdyby nie ojciec Milana, kt�ry zabroni� synowi
nawet spogl�da� na Elen�. W�a�nie dlatego, �e sam nie mia�
�adnego maj�tku, dba� o to, by syn zdoby� bogat� �on�.
Milan nie sprzeciwia� si�, w tym kraju bowiem tradycja
nakazywa�a pos�usze�stwo rodzicom. My�la� tylko sobie,
�e ojciec chyba nie b�dzie �y� wiecznie. Milan, cz�owiek
g��boko religijny, bynajmniej nie �yczy� ojcu szybkiej
�mierci, ale faktem by�o, �e rodzic osi�gn�� ju� bardzo
s�dziwy wiek i jego zdrowie te� mocno szwankowa�o.
Tak wi�c...
Elena mieszka�a w ma�ej glinianej chatce, po�o�onej
w pewnym oddaleniu od wioski. Cha�upka w ka�dej
chwili grozi�a zawaleniem, ale Elena niecz�sto przebywa�a
w domu. Na og� pilnowa�a swoich dwu k�z, kt�re pas�y
si� w g�rach, bowiem w okolicach wioski, Planiny,
grasowa�o wiele drapie�nik�w.
Elena mia�a d�ugie, br�zowe warkocze. Chodzi�a w �li-
cznym bia�o-czerwono-��tym stroju, tak jak wszystkie
tamtejsze dziewcz�ta. Ubranie by�o ju� mocno znoszone,
wystrz�pione, ale nie mog�a sobie pozwoli� na utkanie
nowego. Jej oczy l�ni�y jak gwiazdy w twarzy o pi�knym
kolorycie. Z�otobr�zowa sk�ra, na policzkach rumie�ce,
czerwone usta, bia�e z�by i niemal czarne oczy.
Wioska mia�a swoje utrapienie...
Mo�e to nie najlepsze okre�lenie, l�k by�by s�owem
w�a�ciwszym. Z obaw� wychodzono noc� w pojedynk�,
a najch�tniej w og�le nie opuszczano domostw. A je�li
ju� wyj�cie okazywa�o si� absolutnie konieczne, na-
le�a�o przemyka� si� szybko, nie podnosz�c oczu,
odmawiaj�c modlitwy i nieustannie czyni�c znak krzy-
�a.
Inaczej bowiem mo�na by�o narazi� si� na spotkanie
z tym, kt�rego zwano W�drowcem w Mroku.
Pewnego dnia, kiedy Elena pas�a swoje kozy po�r�d
k�uj�cych krzew�w na wapiennych zboczach obszaru kraso-
wego, w�a�nie tamt�dy przechodzi� Milan. Nie by�o to wcale
zamierzone spotkanie, ale gdy ju� si� tam znalaz�, uzna�, �e ze
spokojnym sumieniem mo�e zamieni� z ni� kilka s��w.
Usiedli na wypalonej przez s�o�ce trawie, bacz�c na
wsz�dzie rosn�ce osty, i wymieniwszy proste s�owa
powitania, nie bardzo wiedzieli, o czym rozmawia�.
Elena zerka�a na Milana. By� wysokim, postawnym
m�czyzn�, mo�e nieszczeg�lnie przystojnym, ale dobrym
czy raczej dobrotliwym, poczciwym. Mia� wielkie, melan-
cholijnie patrz�ce oczy, szeroki nos i usta, ciemn� sk�r�
i w�osy, ciemny zarost. D�onie jego by�y ow�osione,
a ruchy r�k spokojne. By� mo�e nie by� ksi�ciem z bajki,
ale gdy Elena o�mieli�a si� posun�� my�l� a� tak daleko,
uwa�a�a, �e kobiecie, kt�ra spocznie w jego ramionach, na
pewno b�dzie dobrze.
Nie mia�a nic przeciw Milanowi, jego blisko�� sprowa-
dza�a na ni� zawsze poczucie bezpiecze�stwa. Ale czy
mo�na to nazwa� mi�o�ci�? Nie, nie potrafi�a przywo�a�
tego uczucia ot, tak, na ��danie.
Milan zdecydowa� si� przem�wi�:
Ja... hmmm... to znaczy... rozbudowuj� nasze gos-
podarstwo.
Gospodarstwo by�o by� mo�e przesadzonym okre�-
leniem dla zagrody b�d�cej w�asno�ci� Milana i jego ojca,
lecz Elena odpar�a uprzejmie:
- Ach, tak?
- Tak, uzna�em, �e by�oby za ciasno, gdybym si� o�eni�
i mia� du�� rodzin�. No i chc� mie� miejsce na jeszcze
jedn� krow�.
Po czym doda� oboj�tnie:
- I mo�e na dwie kozy...
Elena u�miechn�a si� lekko.
- Mi�o to s�ysze� - powiedzia�a. - A wi�c masz zamiar
si� o�eni�?
Mi�an si� zaczerwieni�.
- Chyba najwy�szy czas. Sko�czy�em ju� dwadzie�cia
pi�� lat, a gospodarstwo potrzebuje kobiety.
- I ty tak�e?
- Tak, ja tak�e.
Pochyli�a si� i oderwa�a kilka �d�be� trawy, kt�re
przyklei�y si� do podeszwy mi�kkiego sk�rzanego bucika.
- Mo�e... mo�e ju� si� o�wiadczy�e�?
On tak�e nie �mia� podnie�� oczu.
- Dobrze wiesz, �e nie, Eleno.
Dziewczyna doskonale zdawa�a sobie spraw�, co go
powstrzymuje przed o�wiadczeniem si� o jej r�k�. Napi�-
cie mi�dzy nimi ros�o. Elena poderwa�a si� wi�c:
- Och, koza gdzie� znikn�a!
Jeszcze przed chwil� by�y razem. Jedno zwierz� nagle
schowa�o si� za krzakiem obsypanym ��tym kwieciem
i dziewczyna uzna�a to za dobr� wym�wk�.
Milan jednak rozumia� Elen�, a poniewa� nie mia� nic
wi�cej dziewczynie do zaoferowania, dalsza rozmowa dla
�adnego z nich nie by�aby przyjemna. Milanowi nigdy nie
przysz�oby do g�owy wzi�� j� w ramiona czy poprosi�
o poca�unek. W tej wiosce dobre imi� dla dziewczyny
znaczy�o wszystko.
On tak�e si� podni�s�.
- No c�, p�jd� ju� dalej. Je�li m�g�bym ci by�
w czym� pomocny, to daj mi zna�, Eleno!
- Dzi�kuj�, na pewno tak zrobi�.
Obydwoje wiedzieli, �e ona nigdy nie odwa�y si�
prosi� go o cokolwiek.
- Czy przyjdziesz na zabaw� do�ynkow�?
Roze�mia�a si� niepewnie.
- Mam tylko ten jeden str�j. Nie wiem, czy mog� si�
w nim pokaza�?
- Mo�esz, oczywi�cie, �e mo�esz - odpar�, wcale nie
b�d�c tego pewnym. On tak�e nie chcia�, by nara�a�a si� na
drwiny i prze�miewki. - Pewnego dnia kupi� ci nowe
ubranie, Eleno.
Spojrza�a na niego z przera�eniem.
- Nie zrozum mnie �le. Mo�na chyba podarowa�
ubranie w�asnej �onie, prawda?
Odszed�, zanim zd��y�a odpowiedzie� lub cho�by si�
zawstydzi�.
Dobry Milan by� bowiem wyrozumia�ym cz�owiekiem.
Elena d�ugo za nim patrzy�a. Odprowadzi�a wzrokiem
jego posta� to pojawiaj�c� si�, to znikaj�c� w�r�d ska�
i krzew�w na drodze prowadz�cej do wioski.
Nie ba�a si� mieszka� samotnie w rozpadaj�cej si�
chatce. M�czy�ni w Planinie odznaczali si� surowymi
zasadami moralnymi, zapewne przyczyni�a si� do tego
g��boko zakorzeniona religijno�� i odpowiednie wycho-
wanie. W Planinie nie istnia�y kobiety lekkich obyczaj�w.
Stosowano si� do z dawien dawna odziedziczonych norm,
stanowi�cych o tym, jak nale�y si� zachowywa� z hono-
rem i czci�, �ci�le wed�ug bo�ych przykaza�.
Znacznie bardziej ni� wszyscy mieszka�cy wioski
obawia�a si� natomiast W�drowca w Mroku. Po pierwsze
mieszka�a samotnie, poza ochronnym kr�giem osady, a po
drugie chata jej sta�a niedaleko miejsca, gdzie widywano
go najcz�ciej - by�y to wzg�rza na p�nocnym zachodzie.
Do tej pory nie zetkn�a si� z nim bezpo�rednio. Stara�a
si� nie wychodzi� z domu po ciemku. Nie widywano
W�drowca w ci�gu dnia, by�o w�wczas prawdopodobnie
za jasno, by go dostrzec. Budz�ca strach posta� pojawia�a
si� dopiero o zmierzchu. A noc�... Kr��y�o wiele historii
opowiadanych przez tych, kt�rzy przypadkiem wypu�cili
si� gdzie� po zmroku.
Dlatego w�a�nie Elenie zawsze si� spieszy�o, gdy
wraca�a do domu ze swymi kozami.
Milan... By� teraz tylko malutk� kropk� poruszaj�c� si�
w dole zbocza. Gdyby mieszka� razem z ni�... musia�oby
to, naturalnie, by� w jego domu, w wiosce, wtedy czu�aby
si� w dw�jnas�b bezpieczna.
Wiedzia�a jednak, �e stary ojciec Milana jej nie znosi.
Na jej widok spluwa� z pogard� i poknykuj�c wytyka� jej
ub�stwo, cho� w�a�nie on nie mia� do tego �adnego prawa.
Ale Elena wiedzia�a, �e Milan czeka, a� dope�ni� si� dni ojca.
Oby tylko, czekaj�c, nie znalaz� sobie innej! Elena
z �atwo�ci� mog�a wyobrazi� sobie Milana jako swojego
m�a, zreszt� nie mia�a szczeg�lnych mo�liwo�ci wyboru,
cho� wiedzia�a, �e nie by� on wcale ksi�ciem z bajki.
Ale dziewcz�ta z Planiny nie mamotrawi�y czasu na
nierealne marzenia o ksi���tach na bia�ym koniu.
Tego samego dnia, gdy Elena spotka�a si� z Milanem,
drog� na po�udnie, ku Planinie, pod��a� politowania
godny, rozgniewany cz�owiek.
Solve Lind z Ludzi Lodu wprost pieni� si� z w�ciek�o�ci.
Poprzedniego dnia zajecha� do miasteczka, kt�rego
nazwy nie zna�, nie mia�o zreszt� znaczenia, jak zwa�o si�
owo gniazdo z�oczy�c�w!
post�pi� by� mo�e nierozwa�nie, ukrywaj�c pow�z
i konia na skraju lasu, przylegaj�cego do miasteczka. Mo�e
te� za d�ugo siedzia� w karczmie, za du�o pi�. Chcia�
przypochlebi� si� mieszka�com, chwali� ich osobliwie
pi�kne konie, kt�re mog�yby zmierzy� si� z wierzchowcami
w szko�ach je�dzieckich Wiednia, a mo�e nawet je przewy�-
sza�y! I tak wygada� si�, �e przybywa z samego Wiednia.
Wtedy w�a�nie ci durni ch�opi zacz�li �mia� si� z niego
i wyja�nili, �e s� to dok�adnie takie same konie, lipicany,
st�d pochodz� i st�d zosta�y zarekwirowane przez wiede�-
czyk�w i wytresowane do wy�szej szkoly jazdy.
Solve nie lubi�, gdy kto� go poprawia� czy poucza�.
Odpar�, �e �wietnie o tym wiedzia�, ale nie wydawa�o si�,
by ktokolwiek mu uwierzy�.
By� wi�c ju� w z�ym humorze, gdy dotar� na skraj lasu,
a nastr�j mia� mu si� jeszcze pogorszy�.
Nie znalaz� bowiem powozu, nie by�o te� konia, cho�
tak starannie go uwi�za�.
Z�odzieje pozostawili tylko jedn�, jedyn� rzecz. Jak�e-
by inaczej!
Klatk� z Heikem.
Nie dziwota wi�c, �e Solvego ogarn�� tak straszliwy
gniew.
Ze z�o�ci� wpatrywa� si� w klatk�, przewr�con� na bok
pod drzewem, jakby rabusie w przera�eniu odrzucili j�
daleko od siebie.
Solvemu gniew zm�ci� rozum i odruchowo zerwa� si�
do ucieczki.
Nagle poczu� si� tak, jakby kto� zarzuci� mu p�tl� na
szyj� i coraz mocniej j� zaciska�.
Walczy�, chc�c si� uwolni�, wiedzia� jednak, �e na
pr�no. Wola mandragory zn�w rzuci�a go na kolana.
Nie pozostawa�o mu nic innego, jak wr�ci�, po�o�yw-
szy uszy po sobie. Najpierw lituj�c si� nad sob� sta�
wpatrzony w klatk�, potem gwa�townym ruchem uni�s�
j� do g�ry.
- Kto tutaj by�? - zapyta� ostro.
Heike, kt�ry siedzia� teraz ca�kiem skulony, patrzy� na
niego bez s�owa.
- Odpowiadaj, draniu! - wrzasn�� Solve kopi�c klatk�.
- Wiem, �e umiesz m�wi�. My�lisz, �e nie s�ysza�em, jak
�piewasz w wymy�lonym przez siebie j�zyku? Ale potrafisz
te� m�wi� normalnie, s�ysza�em, jak paplesz do tej swojej
przekl�tej lalki. Odpowiadaj wi�c! Co tu si� wydarzy�o?
��te oczy wpatrywa�y si� w niego, pe�ne nienawi�ci.
Solve w�a�ciwie nie musia� pyta�. I tak by� w stanie
wyobrazi� sobie przebieg zdarze�.
Z�odziej lub z�odzieje przypadkiem natrafili na miejsce,
w kt�rym ukry� konia i pow�z. Zajrzeli do �rodka
i zobaczyli klatk�. Z pcwno�ci� wstrz��ni�ci byli ujrzaw-
szy uwi�zione dziecko, pomy�la� Solve, pogardliwie
wydymaj�c wargi. Mo�e ogarn�o ich wsp�czucie i chcie-
li pu�ci� ch�opca wolno?
Wielkie nieba, pomy�la�. Dobrze przynajmniej, �e tego
nie zrobili! �miertelnie si� ba�, �e kiedy ch�opiec uwolni si�
z klatki, dokona straszliwej zemsty. Za nic w �wiecie nie
chcia� te�, by kto� odkry� jego najwi�ksz� ha�b�, jego syna.
P�niej jednak z�odzieje dostrzegli twarz Heikego. By�
mo�e zobaczyli tak�e jego ulubion� zabawk�, mandra-
gor�. Solve �mia� si� szyderczo, wyobra�aj�c sobie, jak
czyni� powszechny w tych okolicach gest maj�cy po-
wstrzyma� Szatana. Potem rzucili klatk� na traw� w lesie
i uciekli gdzie pieprz ro�nie.
Dobrze wam tak, pomy�la� Solve.
Gniew i rozczarowanie zwr�ci�y si� jak zwykle prze-
ciwko spokojnemu Heikemu.
- M�g�bym ci� pokazywa� za pieni�dze! - wrzeszcza�
podobnie jak wiele razy wcze�niej. - Wolno by mi by�o
wtedy ci�gn�� ci� wsz�dzie w klatce, nie musia�bym si�
ukrywa� niczym n�dzny robak, ja, kt�ry znajdowa�em si�
na najlepszej drodze, by osi�gn�� szczyt, kiedy ty si�
zjawi�e� i zniszczy�e� moje �ycie! Pomy�l sobie o tym!
"Chod�cie ogl�da�! Dar Koboldkind! Der Teufelsbraten!
Dziecko trolli, czarci poxniot z P�nocy! Zwierzocz�ek!"
Nie�le to brzmi, prawda? Wszyscy mogliby si� z ciebie
�mia�, k�u� ci� i dra�ni�!
Wiedzia� jednak, �e wykrzykuje puste gro�by. Wszel-
kie tego rodzaju plany uniemo�liwia�o jedno: Solve mia�
oczy r�wnie ��te jak Heike. Ludzie natychmiast zorien-
towaliby si�, �e to on jest ojcem stwora, i sko�czy�oby si�
razami, wyzwiskami i obrzuceniem kamieniami.
Heike tak�e nie reagowa� na owe pogr�ki, odwr�ci�
si� tylko z dziwnym wyrazem twarzy, kt�rego Solve nie
umia� zrozumie�.
Z westchnieniem cierpi�tnika przykry� derk� klatk�
i uni�s� j�. Jaki ci�ki zrobi� si� ch�opiec! Solve nie m�g� nie��
klatki przed sob�, zas�ania�aby mu widok. Nie umocowa�
wcze�niej �adnego uchwytu, a nie �mia� wsun�� d�oni do
�rodka i trzyma� za dr��ki.
�le by si� to mog�o sko�czy�.
Nie mia� teraz czasu, by dorobi� uchwyt, nie wiedzia�
te�, gdzie szuka� odpowiedniego materia�u. Wzi�� wi�c
klatk� na ramiona, tak b�dzie m�g� przej�� kawa�ek,
potem zmieni spos�b jej przenoszenia.
Odetehn�� g��boko i ruszy� w sw� mozoln� wedr�wk�.
St�pa� z wysi�kiem uginaj�c si� pod ci�arem klatki,
jakby by� �wi�tym... Jak on si� nazywa�, ten pustelnik,
kt�ry przeni�s� Dzieci�tko Jezus przez rzek� i tym samym
przcj�� na swe barki wszystkic troski �wiata? �e te� nie
m�g� przypomnie� sobie jego imienia! Nie mia�o to dla
niego �adnego znaczenia, ale ostatnio tak wiele zapomi-
na�, odnosi� wra�enie, �e cofa si� w rozwoju. To z�y znak,
powinien wzi�� si� w gar��.
Klatka stawa�a si� coraz ci�sza. Wiele razy odczuwa�
pokus�, by wypu�ci� ch�opca, ale kiedy widzia� paskudny
b�ysk w oczach Heikego, opuszcza�a go �mia�o��.
I pomy�le�: ba� si� ma�ego, pi�cioletniego ch�opca!
Solve jednak s�usznie obawia� si� Heikego. Malec
bowiem mia� wiele powod�w, by nienawidzi� ojca. A nikt
nie wiedzia�, do czego mo�e by� zdolny dotkni�ty z Ludzi
Lodu. Solve pami�ta� historie o Kolgrimie...
Innych s�dzi si� wed�ug siebie. Solve ju� w dzieci�-
stwie mia� wiele zbrodniczych pomys��w.
Nie, teraz ju� naprawd� nie m�g� dalej posuwa� si�
w ten spos�b! Musi gdzie� usi���, odpocz�� w tej
opuszczonej przez Boga krainie. Do czasu a� zdob�dzie
konia i pow�z.
Co prawda kradzie� nie pozbawi�a go absolutnie
wszystkiego, resztki bowiem swego maj�tku mia� przy
sobie, kiedy by� w karczmie. Wiele jednak straci�, znaczna
cz�� znajdowa�a si� w baga�u. Maj�tek zreszt� nie
starczy�by ju� na d�ugo. Wiele miesi�cy up�yn�o od
chwili, gdy opu�ci� Wiede�. Wiedzia� teraz, �e nie sta� go
na kupno konia i powozu, to zupe�nie nierealne.
Nie pozostawa�o nic innego, jak zdoby� got�wk�. Ale
jak mia� tego dokona� tutaj, w tym n�dznym rolniczym
kraju?
W miasteczku, kt�re min��?
Nie, by�o za ma�e, by znajdowa� si� tam bank.
A i z�odzieje mogli rozpowiedzie� o dziecku w klatce.
Wenecja? Marzy� o Wenecji i wiedzia�, �e jest niedale-
ko. To dopieto miasto dla niego!
Byle bez Heikego, tego krzy�a, kt�ry musi d�wiga�.
Jakie� to niesprawiedliwe, jakie niesprawiedliwe! �e
te� na barki tak przystojnego, wspania�ego cz�owieka
z�o�ono taki ci�ar! Kt�rego w dodatku nigdy, przenigdy
si� nie pozb�dzie!
Nie opuszcza�o go marzenie, by przechytrzy� man-
dragor�. Ale jak tego dokona�? Do tej pory nie powiod�a
mu si� �adna z setek pr�b.
A zatem: ko� i pow�z. To by�a najpilniejsza po-
trzeba. Mo�e uda�oby si� nabra� kt�tego� z tych ogra-
niczonych ch�op�w? Z pewno�ci� nie maj� �adnego
przyzwoitego powozu, ale te� zmniejszy�y si� i jego
wymagania.
W najgorszym wypadku spr�buje ukra��. Od dawna
nie by�o mu to obce.
No, kra�� i tak b�dzie musia�. Potrzebuje pieni�dzy na
dalsz� drog�. Zobaczy, co mu wpadnie w r�ce.
Na horyzoncie pojawi�a si� kolejna n�dzna wioska.
Czu� si� ju� �mienelnie zm�czony, opu�ci�y go wszystkie
si�y. Ramiona zdr�twia�y, kolana si� ugina�y, koniecznie
musia� gdzie� przystan�� i odpocz��.
Zaczyna�o si� te� �ciemnia�.
Solve inaczej pochwyu� klatk�, z trudem unikaj�c
pok�sania przez Heikego, i z wysi�kiem brn�� naprz�d.
Jakie okropne drogi maj� w tym n�dznym kraju!
W�skie, nier�wne �cie�ki, pe�ne dziur i kolein wy��obio-
nych przez wozy, obro�ni�te po obu stronach paskudnymi
kolczastymi krzakami.
Solve zn�w przystan��.
Postawi� klatk� na ziemi i stara� si� wczu� w impulsy,
kt�re pojawia�y si� od dw�ch dni. Drga�o w nim niejasne
wra�enie, jakby ostrze�enie. Uwa�aj, Solve, uwa�aj!
Jeste� ju� blisko!
Sam nie przypuszcza� nawet, jak blisko. Ostrze�enie,
jakie wyczuwa�, pochodzi�o od Tengela Z�ego, pogr��o-
nego w trwaj�cym wiele setek lat �nie.
Kto�, kogo Tengel mia� wszelkie powody si� obawia�,
zbli�a� si� do miejsca jego spoczynku. W g��b jego snu
wdziera�a si� �wiadomo��, wibracje dochodz�ce od jed-
nego z jego potomk�w.
A Tengel Z�y nie m�g� si� przed nim broni�.
Nie m�g� bowiem sam si� obudzi�. Musia� to uczyni�
kto� inny.
Ten, kt�ry si� nie pojawia�!
Solve nic o tym nie wiedzia�. Zna� wprawdzie wszyst-
kie opowie�ci o Tengelu Z�ym, ale nie �ni�o mu si� nawet,
�e ten m�g�by si� obawia� jego przybycia! Solve przecie�
tak bardzo pragn�� nawi�za� kontakt ze swym budz�cym
groz� przodkiem! Dowiedzie� si�, w jaki spos�b zdoby�
nie�mienelno�� i w�adz� nad ca�ym �wiatem.
Zmrok g�stnia�. Solve potkn�� si�, pochyli� do przodu.
Musia� dotrze� do ludzi, znale�� schronienie na noc.
Pewien by�, �e okolica pe�na jest dzikich zwierz�t.
W wiosce zap�on�y �wiat�a. S�aby, delikatny blask
s�czy� si� ze szpar w okiennicach zapraszaj�co, krzepi�-
co.
Co ma dzi� zrobi� z klatk�? Nie m�g� ot, tak sobie,
zostawi� jej w lesie. Mandragora nigdy by na to nie
przysta�a. Zn�w rzuci�aby si� na� i zaczg�a dusi�.
Nie m�g� te� zanie�� jej do wioski. Cn powiedzieliby na
to ludzie?
Postanowi� wstrzyma� si� z decyzj�.
Kto� zbli�a� si� do niego, bezg�o�nie st�paj�c w ciem-
no�ciach. Na tle nocnego nieba dostrzega� niewyra�nie
zarysowan� sylwetk�, wysok�, niezwyk��.
Jak cicho porusza� si� �w kto�! S�lve s�ysza� w�asne
kroki, dudni�ce po sp�kanej ziemi na drodze.
Obcego w og�le nie by�o s�ycha�.
Po krzy�u przebieg�y mu ciarki. Te szaty...
Nie zna� wprawdzie wszystkich ubior�w noszonych
w tych okolicach, ale ten str�j wygl�da� na niebywale
staro�wiecki! Czy nie przywotywa� na my�l mnisich
opo�czy, noszonych w �redniowieczu? Obszerny p�aszcz
szarga� si� po ziemi.
M�czyzna by� ju� ca�kiem blisko. Solve poczu�, jak od
st�p do g��w przenika go lodowaty strach. Nawet Heike
w klatce zwin�� si� w k��bek.
Gdy si� mijali, mrukn�� zwyczajowe Gruss Gott.
Olbrzym nie odpowiedzia�, ale Solve wyczu� raczej ni�
zobaczy� par� oczu pod kapturem, wpatruj�cych si� we�
ostro, niemal przeszywaj�cych na wskro�.
Min�li si�.
Zaraz potem Solve odczu� nieprzepart� potrzeb�, by
si� obejrze�. Uczyni� to niemal bezwiednie.
Krew uderzy�a mu do g�owy. Droga, cho� kr�ta, ale
dobrze widoczna, pi�a si� pod g�r�.
Nikogo jednak na niej nie by�o.
Tak, jak gdyby kto� nagle poci�gn�� za sznurek, Solve
w jednej chwili przyspieszy�, niemal bieg�.
Przychodzi�a mu do g�owy tylko jedna my�l: Tengel
Z�y by� ma�y, niezwykle ma�y. A to by� olbrzym!
Kim m�g� by�?
No c�, to nie jego sprawa. Solve nie by� st�d, nie zna�
historii tego miejsca.
Ch�opiec, jak zwykle, siedzia� milcz�c w ciasnej,
niewygodnej klatce, ale te� niczego nie widzia�. Solve,
zawsze gdy istnia�o ryzyko, �e natknie si� na ludzi,
przykrywa� klatk�.
Ale ten napotkany nie by� cz�owiekiem...
Spotkanie to wyprowadzi�o go z r�wnowagi. Nigdy
wcze�niej nie widzia� upiora, s�dzi�, �e zjawy s� wy-
tworem fantazji os�b, kt�re boj� si� ciemno�ci. Man-
dragora nale�a�a wprawdzie do pozaziemskiego �wiata,
lecz Solve w pe�ni zdawa� sobie spraw�, �e wszystko, co
si� z ni� wi��e, to tylko iluzje. By� zdania, �e zgi�a si�
w p�, gotowa do uk�szenia, prawdopodobnie dlatego,
�e to on pod�wiadomie si� tego spodziewa�. Duszenie,
powstrzymywanie Solvego przed wyrz�dzeniem krzyw-
dy ch�opcu... C� to mo�e by� innego, jak nie przywi-
dzenia?
Czy mo�e...?
Nie, och, nie, nic b�dzie ju� zaprz�ta� sobie g�owy tym
wstr�tnym korzeniem, po raz tysi�czny ju� przekl�� up�r,
z jakim wyprasza� go u swego ojca Daniela.
Jednak�e pomimo deklaracji, �e nie b�dzie si� ju�
wi�cej zajmowa� mandragor�, jego my�li bezustannie do
niej powraca�y. Wiedzia� przecie�, �e chocia� wszystko
by�o wy��cznie jego przywidzeniem, to owe przywidzenia
okaza�y si� r�wnie straszne jak rzeczywisto��. Tak samo
realne!
Zn�w my�la� chaotycznie, pl�ta�y i zaciera�y si� znacze-
nia, zaczyna� si� powtarza�.
Kieruj�c si� w d� ku wiosce zwi�kszy� jeszcze tempo
marszu.
Nareszcie znalaz� si� w pobli�u dom�w. Poczu� si�
bezpieczny. M�g� teraz spokojnie ukry� klatk� w�r�d
zaro�li, pewien, �e tu nie docieraj� drapie�niki. Ruszy�
jedyn� drog� prowadz�c� przez wiosk�.
Domy pozamykane by�y ju� na noc, a nigdzie nie
dostrzega� niczego, co przypomina�oby gospod�. Do
czorta, zakl��, to dopiero k�opot!
W ko�cu odkry� przybytek, kt�ry tylko przy bardzo
dobrej woli mo�na by�o nazwa� karczm�. Spodziewa� si�
tego, zorientowa� si� bowiem, �e tu na po�udniu nie pito
zbyt wiele piwa, wino natomiast la�o si� strumieniami.
Ca�e morze wina! M�czy�ni zwykle zbierali si� wieczora-
mi, by wypi� kilka szklaneczek.
Zbli�y� si� z wahaniem, najpierw zajrza� przez okno.
No tak, byli tam m�czy�ni, wy��cznie m�czy�ni, kobiety
nie mia�y prawa pokazywa� si� w miejscach publicznych.
Sledzieli przy dw�ch - trzech sto�ach w niewielkim
pomieszczeniu, kt�re najwyra�niej kiedy� by�o zwyk��
izb�, przekszta�con� z czasem na winiarni�.
Na zewn�trz panowa� spok�j. Gdzie� wysoko w g�-
rach wy�o jakie� zwierz�, ale d�wi�k ten dobiega� z tak
daleka, �e nie da�o si� stwierdzi�, czy to pies z odleg�ej
wioski, czy te� mo�e wilk albo lis, kt�ry wyruszy� na �owy.
I zn�w wyczu� owo osobliwe drienie w powietrzu,
jakby echo dawnych lat, strach, mo�e niepok�j. Ci�gle
jeszcze poruszony spotkaniem z tajemnicz� postaci� i wy-
czulony na wszystkie sygna�y, by� pewien, �e ma to co�
wsp�lnego z nim.
Nocny wiatr znad Adriatyku szumia� i zawodzi�.
Solvego nagle przeszy�a pewno��.
Znalaz� si� u celu swej gorzkiej podr�y.
Otworzy� drzwi i wszed� do �rodka.
M�czy�ni natychmiast odwr�cili si� w jego stron�,
wyra�nie zaskoczeni widokiem obcego, przybywaj�cego
o tak p�nej porze. Byli ciemni, o surowych twarzach,
mieli proste nosy, usta umieszczone tu� pod nosem,
g��boko osadzone oczy. Wszyscy byli do siebie podobni,
jak to si� cz�sto zdarza w ma�ych, odizolowanych od
�wiata wioskach.
- Gruss Gott - powita� ich Solve.
Kiwn�li g�owami, zachowywali si� z rezerw�, cho� nie
byli nastawieni nieprzyja�nie. Zd��yli, co prawda, sporo
ju� wypi�.
I Solvemu dobrze by zrobi�a szklaneczka wina i jaka�
przek�ska.
Ch�opiec m�g� poczeka� da rana, by� do tego przy-
zwyczajony. Nie musia� si� o niego k�opota�.
Solve nic nie wiedzia� o wielkim l�ku Heikego i jego
samotno�ci noc� w pustych lasach, gdzie dociera�a do
niego ogromna r�norodno�� d�wi�k�w, kt�rych nie
rozumia�. Niepokoi�y go zwierz�ta przemykaj�ce wok�
powozu, zw�aszcza gdy zatrzymywa�y si�, by pow�szy�.
Konia Solve na og� zabiera� do stajni, ale Heike musia�
zostawa� w lesie.
A dzi� w nocy zabrak�o nawet powozu, kt�ry dawa�
mu jako tak� os�on�. Z powodu derki okrywaj�cej klatk�
nic te� nie m�g� zobaczy�.
Dobrze, �e mia� grzej�c� go, przyjazn� mandragor�.
Kiedy m�czy�ni zrozumieli, �e Solve nie m�wi ich
j�zykiem, z �awy podni�s� si� kr�py cz�owiek i odezwa�
do� marnym niemieckim.
Solve odetchn�� z ulg� i zapyta�, czy mo�liwe b�dzie
otrzymanie posi�ku i szklanki wina, a p�niej izby,
w kt�rej mog�by si� przespa�.
M�czyzna przet�umaczy� pytanie gospodarzowi i po-
nownie zwr�ci� si� do Solvego:
- Jedzenie i napitek dostaniecie, ale tutaj nie ma miejsca
do spania. To ma�a wie�, nie jeste�my zwyczajni przyjezd-
nych. Ale je�li pojedziecie dalej na po�udnie do miejsca,
kt�re Niemcy zw� Adelsberg, znajdziecie tam gospody.
Solve nie mia� najmniejszej ochoty na dalsz� w�dr�w-
k�. Teraz dopiero poczu�, jak bardzo jest zm�czony.
Zapyta� jednak, jak daleko jest do Adelsbergu, a gdy
us�ysza� odpowied�, zadr�a�.
- Och, nie, nigdy w �yciu! To absolutnie niemo�liwe!
Poza tym zamy�la�em zosta� tu przez kilka dni. Czy
naprawd� nie ma miejsca, gdzie m�g�bym...?
M�czyzna wda� si� w rozmow� z pozosta�ymi. W ko�-
cu kiwn�� g�ow�:
- Jest dom, kt�ry po �mierci w�a�cicie1a w zesz�ym
tygodniu stoi pusty. Nie ma si� czym szczyci�, ale je�li si�
tym zadowolicie, mo�ecie go wynaj�� od tego cz�owieka.
To jego wuj zmar�.
Zamieszka� w domu, w kt�rym dopiero co kto� umar�?
Solve, cho� mia� nadziej� na co� lepszego, przyj�� jednak
t� propozycj�. Teraz po prawdzie okaza�by wdzi�czno��
za ka�dy k�t.
M�czyzna rozja�ni� si� i co� powiedzia�, t�umacz
prze�o�y�:
- Nale�y wam si� za to kubek �liwowicy!
Nareszcie �yk wina, pomy�la� Solve, i jednym haustem
opr�ni� drewniane naczynie. Siny na twarzy, zakaszlany
i pluj�cy, zosta� podniesiony z pod�ogi przez gospodarzy.
Wszyscy �wietnie si� bawili, z wyj�tkiem Solvego.
- To nasza specjalna w�dka ze �liwek - poinformowa�
t�umacz ze �miechem. - Mo�e troch� za mocna dla
nowicjusza!
Solve ju� chcia� wyja�nia�, �e nie jest nowicjuszem,
a tylko by� nieprzygotowany, ale w por� si� powstrzyma�,
uznaj�c spraw� za niewart� zachodu. Durni ch�opil �miej�
si� z niego? Ju� on im poka�e!
Jeszcze przez chwil� musia� posiedzie� razem z nimi.
�eby ul�y� sobie cho� troch�, zapyta� z�o�liwie:
- A tak przy okazji... Macie tu ja�cie� duchy?
Kiedy przet�umaczono jego s�owa, zapad�a cisza jak
makiem zasia�.
- Duchy? Czy spotkali�cie jakiego�?
- Owszem. Niedaleko, od strony g�r, napotka�em upiora.
Ros�ego, milcz�cego m�czyzn� w opo�czy z kapturem.
Ch�opi popatrzyli po sobie, w ko�cu odezwa� si� t�umacz:
- Natkn�li�cie si� na W�drowca w Mroku. To niedo-
brze...
- Dlaczego?
- Boimy si� go, cho� nie wyrz�dzi� nam krzywdy. Ale
stare baby gadaj�, �e on niesie za sob� �mier�.
Niekt�rzy protestowali. To nieprawda, zaprzeczali.
Widywano go przed wypadkami �mierci, ale pojawia� si�
tak�e i wtedy, gdy nic si� nie dzia�o. I ludzie umierali nie
widz�c wcale W�drowca w Mroku.
- Ale kim on jest?
- Nie wiadomo. Starzy ludzie powiadaj�, �e dowiedzie-
li si� o nim ju� od swych dziad�w, kt�rym z kolei m�wili
o nim ich dziadowie. O ile wiemy, przebywa w tych
okolicach od zawsze.
- Hm, to nie brzmi zach�caj�co. Ale gdzie ja w�a�ciwie
si� znalaz�em?
- W Planinie w S�owenii. Miejsce nale�y do Au-
stro-W�gier, ale jeste�my dumnym narodem i chcieliby�my
odzyska� wolno��. A kim wy jeste�cie i sk�d przybywaae?
- Ostatnio z Salzburga, cho� jestem z Wiednia. Mam
tam wielkie przedsi�biorstwo i zamierzam dotrze� do
Wenecji po towar.
By�o to rzecz jasna k�amstwo, ale Solve nie potrafi�
przepu�ci� �adnej okazji, by si� nie pochwali�.
- Zapu�cili�cie si� nazbyt daleko na wsch�d.
Wiem o tym, odpar� Solve w my�li. Przywiod�y mnie
tu �lady Tengela Z�ego.
Dotar�em a� tutaj... Na bog�w, jestem u kresu po-
dr�y!
Po wyj�ciu z winiarni towarzyszy�o mu dw�ch m�-
czyzn. Nios�c prymitywne pochodnie wskazywali drog�
do domu, w kt�rym mia� nocowa�. Solve zauwa�y�, �e
oddalaj� si� od wioski.
Nie by�o to co prawda bardza daleko i jego dom nie hy�
ostatni. Powiedzieli mu, �e jeszcze wy�ej mieszka Elena,
samotna i �liczna dziewczyna, lecz niestety dla nich za
uboga.
A wi�c mia� te� pi�kn� s�siadk�! Dziewic�, jak
powiadali, a zatem najlepsz�, jak� mo�na sobie wy-
obrazi�. Kiedy Solve s�ysza� o takiej dziewczynie,
zawsze ogarnia�a go szalona ch��, by zdoby� j� i zbru-
ka�.
Ch�opi odeszli, a kiedy mia� pewno��, �e znale�li si� ju�
w domach, pospieszy� po klatk�. Umie�ci� j� w ma�ej
wewn�trznej izdebce bez okna i wyszed� na pr�g, w noc.
S�owenia? Nigdy nie s�ysza� o takim kraju. Z tego, co
m�wili, musia� to by� jeden z ca�ego mn�stwa kraj�w na
Ba�kanach,
Prymitywni barbarzy�cy, nic interesuj�cego dla takie-
go �wiatowca jak on. Nie pojmowa�, dlaczego w�a�nie
tutaj uda� si� Tengel Z�y.
Tak, na pewno by� w�a�nie tutaj! Wyostrzonym instyn-
ktem, charakterystycznym dla dotkni�tych, Solve wy-
czuwa�, �e znajduje si� on bardzo, bardzo blisko.
Rozpo�ciera�a si� nad nim rozgwie�d�one niebo.
W oddali wy�o jakie� zwierz�.
Solve drgn��. Na niewielkim wzniesieniu, ca�kiem
niedaleko, sta�a wysoka samotna posta�. Nie ulega�o
w�tpliwo�ci, �e zwr�cona jest w stron� nowego domo-
stwa Solvego.
W ciemno�ci nocy Solve poczu� si� nieswojo. Wiatr
nieprzyjemnie szele�ci� w kwitn�cych ��to krzewach,
porusza� ga��ziami i li��mi.
Nie spogl�daj�c ju� wi�cej na posta� z za�wiat�w,
odwr�ci� si�, wszed� do �rodka i zatrzasn�� za sob� drzwi.
Zakl�� g�o�no, gdy zobaczy�, �e nie ma w nich zamka.
Zastawi� je sto�kiem i wsun�� si� pad przykrycie z ow-
czych sk�r na ��ku.
Doprawdy, jak nisko upad�!
Ale jeszcze zmieni niepowodzenie w bogactwo i szcz�-
�cie.
Po raz kolejny zastanowi� si� nad tym, jak okropne
i puste jest �ycie.
A przecie� tak wiele zale�y od tego, co cz�owiek z nim
uczyni.
Ale Solve tak nie my�la�. C� m�g� potadzi� na to, �e
wszystko idzie mu jak po grudzie? Wyra�nie los mu nie
sprzyja!
Pod przykryciem zacisn�� d�onie w pi�ci. Jeszcze si�
oka�e, kto ostatecznie wygra. On jest niezwyci�ony!
ROZDZIA� IX
Elena jak zwykle wsta�a bardzo wcze�nie. Wydoi�a
swoje dwie kozy, powiedzia�a kilka przyjaznych s��w do
kota, kt�re ten bardzo sobie ceni�, zw�aszcza �e towarzy-
szy�a im kropelka mleka. By� to dzie�, w kt�rym mia�a
warzy� sery. Od dawna jw� zbiera�a na ten cel mleko.
Z tego w�a�nie si� utrzymywa�a, innych mo�liwo�ci nie
mia�a. Sery od czasu do czasu wymienia�a na troch� mi�sa,
a poza tym od�ywia�a si� g��wnie tym, co mog�y da� jej
��ka i las.
Dzie� ten r�ni� si� od innych. By�o ju� p�no, gdy
wyprowadzi�a kozy, nie odchodzi�a wi�c zbyt daleko od
domu.
Pogoda by�a pi�kna, powietrze przejnyste, rozci�ga�
si� widok na wiosk� i jeszcze dalej a� do Adelsbergu.
S�owe�cy naturalnie mieli w�asn� nazw� dla owej dziwnej
okolicy Adelsbergu. Dopiero Austriacy po podbiciu ca�ej
S�owenii wprowadzili w�asne miano, a mo�e uczynili to
jeszcze wcze�niej Niemcy, gdy S�owenia stanowi�a cz��
cesarstwa rzymskiego narodu niemieckiego.
W ka�dym razie Adelsberg dla Eleny by�o obc� nazw�.
Ale czy do chaty leciwego Janko kto� si� nie sprowa-
dzi�? Do tej starej, prawie zapadaj�cej si� cha�upy?
S�dz�c po sylwetce, musia� to by� bardzo m�ody
cz�owiek.
Kt� to m�g� by�?
W wiosce male�kiej jak ta ludzie ciekawi s� swoich
s�siad�w.
W my�lach stara�a si� przgpomnie� sobie wszystkich
wioskowych m�czyzn i dosz�a do wniosku, �e nie m�g�
to by� �aden z nich. Ten cz�owiek porusza� si� inaczej,
chodzi� l�ejszym krokiem, bardziej niespakojnie i ner-
wowo.
Czy kierowa� si� w stron� jej domu?
Matko Przenaj�wi�tsza, co mia�a teraz robi�? Elena
by�a nie�mia�� dziewczyn�, nieprzywyk�� do obcych.
Zw�aszcza od m�odych m�czyzn trzyma�a si� z dala,
wiedzia�a bowiem, �e w wiosce pilnie przypatrywano si�
wszystkiemu, co robi�y m�ode panny.
�eby nie zaszkodzi� zbytnio swej opinii, postanowi�a
wyj�� mu na spotkanie.
Im bardziej zbli�ali si� do siebie, tym szerzej otwiera�a
oczy ze zdumienia. Kiedy ju� znale�li si� bardza Blisko,
Elena pomy�la�a, �e musi to by� chyba najpi�kniejszy
m�odzieniec na �wiecie. Co prawda nigdy nie wypu�ci�a si�
nigdzie dalej poza sw� okolic�, to znaczy by�a tak daleko,
jak da�o si� zaj�� pieszo lub dojecha� wozem w jeden
dzie�.
Gdy jednak znalaz�a si� tu� przy nim, zauwa�y�a, �e
po pierwsze nie by� wcale taki m�ody, jak jej si� po-
cz�tkawo wydawa�o, m�g� mie� oko�o trzydziestu lat,
a w dodatku na twarzy malowa� mu si� wyraz goryczy.
Ale mimo wszystko, c� za wyj�tkowo przystojny m�-
czyzna!
A te oczy! Elena nigdy nie widzia�a podobnych.
L�ni�ce z�otawo, szelmowskie, wesole...
Oniemia�a z podziwu, zapomniala nawet go powita�...
A jednak...? W tej tararzy tkwi�o co�, czego nie
potrafi�a nazwa�, co�, co j� odpycha�o. Odrabina nik-
czcmno�ci? Nie! To niemo�liwe. Wszak to szlachetny pan,
i tak pi�knie ubrany.
Mimo wszystko nie mog�a si� pozby� nieprzyjemnego
wra�enia.
Solve obserwowa� j�, u�miechaj�� si� krzywo, po czym
pochyli� si� nad jej d�oni� i z�o�y� na niej poca�unek.
Wystraszona przyci�gn�a r�k� do siebie, nigdy czego�
podlobnego nie do�wiadczy�a, z pewno�ci� by�o to nie-
przyzwoite. Wybacz mi, Panno Mario, nie wiedzia�am, co
on ma zamiar zrobi�!
Co za �licznotka, pamy�la� Solve. Uboga i ch�opka, to
prawda, ale czysta i nietkni�ra! A wi�c to Elena, jego
s�siadka! Mo�e czas sp�dzony tutaj jednak nie b�dzie
ca�kiem zmarnowany.
Bardzo szybko zorientowali si�, �e nie potrafi� si�
parozmmie�. Stanowi�o to pewn� przeszkod�, lecz Solve
nie zamierza� si� tym przejmowa�. Za pomoc� gest�w
i najprostszych s��w usi�owa� wyt�umaczy� jej, �e mieszka
w chacie poni�ej, i zapyta�, czy to nie jej damostwo le�y
tam na g�rze?
Elena, onie�mielona, z zapa�em kawala g�ow�.
Solve u�miechn�� si� szeroko, zapraszaj�co. Ostro�nie
odpowiedzia�a u�miechem. Sta�a ze spuszczon� g�ow�,
czubkiem buta rysuj�c zawijasy na ziemi. Nie �mia�a
podnie�� wzroku.
Solve gestem zapyta�, czy nie zechcia�aby p�j�� wraz
z nim do jego domu. Papatrzy�a na niego z przera�eniem,
zn�w zakr�ci�o si� jej w g�owie od jego ba�niowej wprost
urody, i energicznie pokr�ci�a g�ow�.
Wskaza� na kozy i zacz�� na�ladowa� ruchy przy
dojeniu. Elena kiwa�a g�ow� i nagle wpad�a na pewien
pomys�. Poprosi�a go bez s��w, by poczeka� w tym samym
miejscu, i co si� w nogach pobieg�a do swej chatki.
Solve naturalnie nie czeka�. Ostro�nie zbli�y� si� do jej
domu, nie za blisko, na tyle, by pokaza�, �e rozszerzy�
swoje terytorium tak�e i na jej zagrod�. W ka�dym razie
tak my�la�. U�miechn�� si� do siebie, wprawdzie niezbyt
pi�knym u�miechem, ale bardzo by� rozbawiony.
Podj�� decyzj�.
Dotychczas, kiedy zale�a�o mu na zdobyciu wyj�tkowo
trudnych kobiet, na przyk�ad ma��onek wysoko po-
stawianych sz�achcic�w, pos�ugiwa� si� zwykle sw� magi-
czn� moc�. Pragn�� ich, a one po prostu przychodzi�y.
Ta jednak dziewczyna bawi�a go. Chcia� podbi� jej
serce w�asnymi zaletami, jakby by� ca�kiem zwyczajnym
m�czyzn�. By�by to o wiele wi�kszy sukces.
Przeczuwa�, �e nie�atwo b�dzie j� zdoby�. Setki lat
surowego wychowania m�odych dziewcz�t, tak powsze-
chnego w ma�ych wioskach, odcisn�y swoje pi�tno.
Dziewczyna, kt�ra przez �lubem odda�a si� m�czy�nie,
by�a ods�dzona od czci i wiary i wykl�ta. S�ysza� nawet, �e
tu, na Po�udniu, niewierne i �atwe kobiety kamienowano!
Solve postanowi�, �e zdob�dzie Elen�. Tym razem
nie uciekaj�c si� do czar�w i, rzecz jasna, do ma��e�-
stwa.
Co p�niej stanie si� z dziewczyn�... No c�, nie jego
sprawa. B�dzie ju� wtedy daleko st�d, mo�e nawet
z ukrycia popatrzy, jak obrzucaj� j� kamieniami. To
mog�oby okaza� si� interesuj�ce.
Elena sta�a na �rodku swej ma�ej izdebki, niespokojna,
wzburzona. Otwiera�a i zaciska�a d�onie, gryz�a paznokie�
kciuka, patrz�sa�a r�koma w powietrzu, jak gdyby by�y
mokre, a ona w ten spos�b chcia�a je osuszy�. C� mog�a
ofiarowa� temu m�odemu cz�owiekowi, co on by doceni�?
Mieszka� najwyra�niej sam, biedaczysko, mo�e potrzebo-
wa� kobiecej pomocy? Mo�e nie mia� co je��?
I�� do niego do domu i pom�c mu na miejscu? Nie, to
nie wchodzi�o w rachub�, przekracza�o granice przywoi-
to�ci, tak daleko wi�c nie si�ga�a nawet my�l�. A musia�a
co� podarowa� swemu nowemu s�siadowi, okaza�, �e jest
mile widziany w wiosce.
Gor�czkowo rozgl�da�a si� dooko�a, wzdychaj�c z bez-
silno�ci. Przecie� ona nic nie ma!
Ser? �wie�o uwarzony ser?
Czy mog�a sobie na to pozwoli�? Tym razem wysz�y jej
tylko dwie niedu�e gom�ki, bowiem trawy by�o niewiele
- wysch�a na g�rskich zboczach. Mia�a zamiar sprzeda�
jedn�, a drug� zatrzyma� dla siebie.
A mo�e da� mu tylko kawa�ek? Alba po�ow�? Nie, to
by nie�adnie wygl�da�o.
Podj�wszy decyzj� zawin�a jeden z ser�w w wielki li��
i pospiesznie wybieg�a z chaty, jakby chcia�a uciec przed
rozs�dniejszymi my�lami.
O Bo�e! Przecie� on podszed� bli�ej! Musi go po-
wstrzyma�, zanim wybuchnie skandal. Nie mo�e przyj-
mowa� m�czyzn; gdyby kto� zobaczy�, by�by to jej
koniec! Zosta�aby wykl�ta z wioskowej spo�eczno�ci.
Z rumie�cem na twarzy, wywo�anym podnieceniem
i zawstydzeniem, podsun�a mu ser. Solve popatrzy�
i zawaha� si� przez chwil�. C� to za lichy podarunek?
Zachowa� jednak kamienn� twarz i serdecznie jej podzi�-
kowa�, a potem zapyta�, jak brzmi "dzi�kuj�" w jej j�zyku.
Zrozurnia�a w ko�cu, czego pragn�� si� dowiedzie�,
i odpowiedzia�a. Solve powt�rzy� s�owo i oboje weso�o si�
roze�mieli.
Solve poj��, �e Elena za nic nie zaprosi go do siebie,
wskaza� wi�c na poro�ni�t� traw� ziemi�. Czy mogliby
usi��� i chwil� pogaw�dzi�? Chcia�by nauczy� si� jeszcze
kilku s��w.
Elena przysta�a na to raczej niech�tnie i przez ca�y czas
s�a�a zl�knione spojrzenia ku wiosce. Czy kto� m�g� ich
widzie�? Odleg�o�� by�a wprawdzie do�� du�a, ale nigdy
nie wiadomo...
Przygl�da�a mu si� ukradkiem. By� tak poci�gaj�cy, �e
z b�lu �ciska�o jej si� serce. Na jego widok dziewczynie,
kt�ra nie zna�a innych m�czyzn opr�cz tych z wioski, a�
zapiera�o dech w piersiach.
Siedzieli razem d�u�ej, ni� by�o jej zamiarem. Ale czas
tak przyjemnie p�yn�� na uczeniu go j�zyka, nie zauwa�a�a,
jak szybko mijaj� minuty. Kozy spokojnie pas�y si�
w niskiej trawie, by�y specjalistkami w wyszukiwaniu
po�ywienia tam, gdzie wcale go nie by�o.
Solve zastanawia� si�, jak powinien wygl�da� plan
uwiedzenia dziewczyny. Pole do popisu mia� niewielkie,
o osza�amiaj�cym podboju nie mog�o by� mowy. Zna�
wiele metod zdobywania kobiecych serc i chlubi� si�
znajomo�ci� p�ci pi�knej. Wobec kobiet obdarzonych
silnym instynktem macierzy�skim odgrywa� rol� nie-
szcz�liwego ma�ego ch�opca. Kokietkom odp�aca� t�
sam� monet�. Z pocz�tku troch� flirtowa�, ale najcz�-
ciej, nie trac�c czasu, od razu przyst�powa� do rzeczy.
Wobec niepewnych stawa� si� silnym, daj�cym poczu-
cie bezpiecze�stwa �wiatowcem, kt�remu mog�yby za-
ufa�.
W tym przypadku �adna z metod nie wydawa�a si�
skuteczna. Surowa moralno�� wioski stanowi�a barier�,
kt�r� nie�atwo by�o przckroczy�.
Musia� przej�� ca�� d�ug� drog� przyja�ni i kole�e�-
stwa, najtrudniejsz� ze wszystkich, zw�aszcza �e Solve
wiedzia� tak niewiele o lojalno�ci w stosunku do innych.
A w dodatku jakie to czasoch�onne! Ale on ma do�� czasu.
R�wnie dobcze mo�e zosta� tutaj do chwili, gdy zdob�-
dzie nowy ekwipa� i nowy maj�tek.
Cho� bogowie jedni wiedz�, gdzie tego szuka� w tej
n�dznej ch�opskiej krainie!
Istnia�o jednak co� jeszcze, co zatrzyrnywa�o go w�a�-
nie w tym miejscu, o czym nawet przez moment nie
zapomina�: blisko�� Tengela Z�ego do tego stopnia
wyczuwalna, i� wibrowa�a w nim i w powietrzu dooko�a;
mia� wra�enie, jakby ziemia unosi�a si� i opada�a w rytmie
oddechu Tengela Z�ego.
Ale gdzie on m�g� by�?
Tutaj, w tej krainie Nigdzie.
Gdyby Solvemu chcia�o si� nieco dak�adniej przyjrze�
okolicy, z pewno�ci� bardzo szybko znalaz�by odpowied�.
On jednak nie nale�a� da tych, kt�rzy wysilaj� si�, gdy nie
jest to konieczne.
No c�, w ka�dym razie m�g� sp�dzi� czas, podbijaj�c
serce Eleny.
Z tym akurat, jak si� wydawa�o, nie b�dzie szczeg�l-
nych k�opot�w. Nie na jej sercu jednak szczeg�lnie mu
zale�a�o. Chcia� odebra� jej dziewictwo, a potem jak
najszybciej odjecha� z wioski.
Postanowi� wi�c na pocz�tek zaprzyja�ni� si� z dziew-
czyn�.
�mia� si� w duchu ze swojego planu, uwa�a� si� za
bardzo dowcipnego, cho� tak naprawd� w jego zamiarach
nie by�o nic zabawnego. Solve mia� dziwne poczucie
humoru, nie m�g� znie��, gdy sam stawa� si� obiektem
czyich� �art�w, a jego weso�o�� i dobry nastr�j wywo�y-
wa�o na og� robienie krzywdy innym.
Nie by�o tak jednak zawsze. Czasami w pami�ci od�ywa�y
kr�tkie przeb�yski wspomnie� z dzieci�stwa, w kt�rych
jawi� si� zupe�nie inny Solve. Ale nowy Solve, brutalny,
twardy jak kamie� radzi� sobie z takimi drobnymi napadami
sentymentalizmu, kt�re zreszt� pojawia�y si� coraz rzadziej.
Bardzo mu to odpowiada�o.
Elena siedzia�a w pewnej odleg�o�ci od niego, bawi�c
si� zerwanymi �d�blami trawy. Zachwycona nastrojem
rozmowy, mia�a wra�enie, �e uniesienie zaraz rozsadzi jej
piersi. Jaki� on wspania�y, jaki �yczliwy i wyrozumia�y!
Nawet przez moment nie pr�bowa� by� natr�tny, by�
jak przyjaciel, kt�rego zna si� od lat. Mia�a wra�enie,
�e s� sobie r�wni, cho� naturalnie wiedzia�a o dziel�cej
ich przepa�ci. Wywodzili si� z r�nych klas spo�ecz-
nych. On tak pi�knie ubrany. Jedwab, aksamit i ko-
ronki...
Ale czy ko�nierzyk u jego drogiej bia�ej koszuli nie by�
czasem przybrudzony? A bia�e spodnie wcale nie by�y
bia�e, gdy przyjrze� im si� z bliska.
Biedaczysko, mieszka� sam i pewnie przyjecha� z dale-
ka. Nic dziwnego, �e ubranie ma przykurzone. Nie by�o
przecie� nikogo, kto by je upra�.
Elen� palce a� �wierzbia�y, by mu pom�c. Ale jak mia�a
mu to wyja�ni�, kiedy nie rozumieli swojej mowy? Nie
ura�aj�c przy tym jego dumy?
Sprawa wydawa�a si� beznadziejna.
Jakie mia� cudne, ciemne loki!
Po tym jak Solve ni�s� klatk� na w�asnym grzbiecie,
jego peruka nie wygl�da�a najlepiej, a poniewa� ludzie
w tym kraju chodzili z go�� g�ow�, i on odrzuci� peruk�
w k�t. By� zdania, �e do niczego si� ju� ona nie nadaje,
a zreszt� bez niej by�o mu znacznie wygodniej.
Elena z przera�eniem odkry�a, jak d�ugi czas up�yn�� im
na rozmowie, i poderwa�a si� z miejsca. We w�asnym
j�zyku wyja�ni�a mu, �e musi wraca� do domu i zaj�� si�
obrz�dkiem, lecz on, naturalnie, nie zrozumia� z tego ani
s�owa. Domy�li� si� jednak, czego dotyczy� mog�a jej
jak�e d�uga wypowied�.
U�miechn�� si� wi�� i przyja�nie skin�� g�ow� na
po�egnanie. Zdo�a� te� przekaza� wiadomo��, �e ma
nadziej� na szybkie z ni� spotkanie.
Tego dnia w my�lach Eleny zapanowa� chaos, kt�-
rego w �aden spos�b nie potrafi�a u�adzi�. Milan by�
odpowiednim m�czyzn� dla niej, a teraz czu�a, �e
zboczy�a na niebezpieczn� �cie�k�. Mimo to jednak nie
mog�a powstrzyma� si� od spogl�dania ku chacie s�sia-
da i odczuwa�a w sobie rado�� tak wielk�, �e nie by�a
w stanie zapanowa� nad g�o�nym, dzwoni�cym na-
dziej� �miechem. Chodzi�a po domu tanecznym kro-
kiem, wirowa�a i Iaz po raz zerka�a w stron� jego
domu.
Wieczorem stan�a na progu i zn�w spojrzenie jej
pow�drowa�o w tamtym kierunku, dojrza�a te� posta�
obcego m�czyzny. Sta� tak samo jak ona, mo�e tak�e
przepe�niony t�sknot�, cho� w to nie �mia�a wierzy�.
Przez moment wydawa�o si� jej, �e podj�� decyzj�
i ruszy� w jej stron�. �miertelnie si� przerazi�a i ju� mia�a
wbiec da �rodka, gdy nagle dostrzeg�a, �e on gwa�townie
zawr�ci�. W nast�pnej chwili znikn�� w g��bi chaty.
Co si� wydarzy�o? Dlaczego?
Zdumiona rozejcza�a si� doko�a i strach pochwyci� j�
w swe szpony.
Na wzg�rzu, gdzie, jak powiadali, cz�sto go widywa-
no, sta� W�drowiec w Mroku.
Elena nigdy dot�d go nie widzia�a. Z tego prostego
powodu, �e nigdy nie wychodzi�a po zapadni�ciu ciemno-
�ci. Ale kiedy� thyba musia�o si� zdarzy�, �e wysz�a?
my�la�a starannie zamykaj�c drzwi. Dr��c ze strachu
wsun�a si� do ��ka.
O tak, oczywi�cie, �e wychodzi�a! Wraca�a do domu
po do�ynkach i innych �wi�tach urz�dzanych w wios-
ce.
Nigdy jednak nie spotka�a os�awionego, straszliwego
w�drowca!
"On oznacza �mier�..."
Nie, och, nie!
Oddycha�a szybko, przera�ona niemal do szale�stwa.
Ale o n tak�e go widzia�! Nie by�a wi�c osamotniona
w swoim prze�yciu.
Kiedy si� ju� nieco uspokoi�a i mog�a my�le� o bardziej
codziennych sprawach, zastanawia�a si�, czy wypada
zaprosi� przybysza na do�ynki. Po to tylko, by spotka�
innych m�odych ludzi, nic innego nie mia�a na my�li. Tak
w�a�nie usprawiedliwia�a si� przed sam� sob�.
Zbyt wiete buraliwych wydarze� mia�o miejsce tego
dnia. Teraz musia�a spa�! Przytuli�a kota jeszcze mocniej,
by poczu� jego blisko�� i ciep�o, i skuli�a si� pod
przykryciem z owczych sk�r.
Zasypiaj�c, mia�a przed oczami olbrzyma na wzg�rzu.
Jaki� on wydawa� si� przyt�aczaj�cy! Z jednej strony
straszny, z drugiej - jakby nie. Nie potrafi�a opisa�, jakie
odczucia w niej budzi�.
Wysoka sylwetka, prosta, wynios�a niczym kr�la,
w szerokiej opo�czy opadaj�cej z ramion a� na ziemi�. Na
g�owie mia� kaptur lub co� podobnego. A mo�e he�m?
Nie mog�a sobie teraz przypomnie�.
By� ca�kiem czarny, nieruchomy, imponuj�cy.
Ale to nie w stron� jej domu by� zwr�cony...
Spotkali si� zn�w nast�pnego dnia, i jeszcze nast�p-
nego. �adne z nich nie wspomnia�o W�drowca.
Paniewa� jednak oboje bardzo chcieli si� porozumie�,
szybko nauczyli si� kilku podstawowych s��w i mowy
gest�w i wkr�tce naprawd� uda�a im si� pokona� barier�
j�zyka. Sta�o si� tak, jak przed tysi�cami lat, kiedy to r�ne
plemiona uczy�y si� wzajemnego porozumiewania. Ob-
serwuj�c i ws�uchuj�c si� w spos�b wyra�ania obcych,
przyswojano sobie ich mow�.
Solve wyja�ni�, �e nazajutrz wybiera si� do wioski po
konia, pow�z i kilka rzeczy niezb�dnych do domu. By�o
to trzeciego dnia, jaki sp�dzali razem. Za ka�dym razem
siadali na trawie mi�dzy domami i razmawiali przez
godzin� lub dwie. Elena przywyk�a ju� do my�li, �e on
mieszka tak blisko, ale w jej sercu przez ca�y czas panowa�
niepok�j i n�ka�y j� wyrzuty sumienia, gdy zdarzy�o si� jej
wspomina� Milana.
Ka�dego dnia kozy pas�y si� ko�o nich. Raz wypu�ci�y
si� zbyt daleko i Solve towarzyszy� dziewczynie biegn�cej
za zwierz�tami. "Przypadkiem" wtedy jej dotkn��, udaj�c
przej�tego i zawstydzonego, a Elena zaczerwieni�a si�
i spu�ci�a wzrok. Obydwoje jednak ukradkiem si� u�miech-
n�li, ona ciep�o, szczerze, on - sztucznie, z przebieg�o�ci�.
Tego dnia naprawd� si� o niego zatroska�a. Usiedli
w swym zwyk�ym miejscu i zobaczy�a wtedy, �e Solve
nadal ma na sobie brudne ubranie, kt�re z up�ywem czasu
wcale nie sta�o si� czy�ciejsze.
Przyczyn� tego nale�y upatrywa� w post�puj�cym
niedbalstwie Solvego. Tak yak zdziecinniali staruszkawie
przestaj� dba� o sw�j wygl�d, tak i Solve przesta� zwraca�
na to uwag�. Przekle�stwo uderzy�o w niego w taki
spos�b, �e inni ludzie stawali mu si� coraz bardziej
oboj�tni i nie interesowa�o go, co o nim my�l�.
Teraz jednak zauwa�y� spojrzenie Eleny i jej wyra�ne
zmieszanie. W lot poj��, o czym my�li, ju� wcze�niej mia�
bowiem do czynienia z troskliwymi kobietami, kt�re
pragn�y zadba� o przystojnego kawalera.
Dlaczego by nie? Pranie nie nale�a�o do jego ulubio-
nych zaj��.
Zrobi� d�oni� przepraszaj�cy gest, wskazuj�c swoje
poplamione spodnie, i u�miechn�� si� nieodparcie czaruj�co.
Elena natychmiast wykorzysta�a szans� i, tak�e gestem,
zaproponowa�a, �e ch�tnie mu je wypierze. Solve zrobi�
min�, maj�c� wyra�a�, �e nie chce jej tak bardzo obci��a�,
o nie, ale...
Nalega�a, a� w ko�cu zgodzi� si� ze s�odkim u�miechem.
Poprosi�, by poczeka�a chwil�, a sam pobieg� do domu.
W chacie przystan��, przera�ony. W zapale - i bezmy�l-
no�ci - chcia� odda� do prania tak�e i rzeczy Heikego!
Chyba oszala�!
Szybko przebra� si� w sw�j "ch�opski str�j", jak
nazywa� mniej wyszukane ubranie, kt�re czasami, gdy
zasz�a taka potrzeba, zak�ada�. Pozbiera� sw� brudn�
garderob� i pospieszy� da dziewczyny. Nawet wzrokiem
nie zawadzi� o Heikego, siedz�cego w klatce w izdebce
w g��bi. Ch�opiec dosta� ju� swoj� skibk� chleba z serem i to
musia�o wystarczy�. Ser Eleny okaza� si� bardzo smaczny!
- Wcale tego niema�o - z udawanym zak�opataruem rzek�
Solve po niemiecku do Eleny, kiedy dotar� do niej na g�r�.
Zrozumia�a gest lepiej ni� s�owa i z rado�ci� odebra�a
mu z r�k ubranie, skin�a g�ow� na po�egnanie i pobieg�a
do swojego domu.
Pora by�a ju� tak p�na, �e zabra�a tak�e i kozy. Nie
usz�o to uwagi Solvego. Zrozumia�, �e tego dnia nie
b�dzie ju� mia�a czasu na pogaw�dki, i powr�ci� do domu.
Nazajutrz pospieszy� do wioski. Elena ani chybi przez ca�y
dzie� zaj�ta b�dzie praniem, �mia� si� w duchu. Naprawd�
przysporzy� jej dodatkowego zaj�cia. Ale dlaczego nie
wykorzysta� nadarzaj�cej si� okazji? Wszak sama nalega�a.
Zastanawia� si�, jak zdo�a odnale�� cz�owieka, kt�ry
zna niemiecki. Post�pi� nieroztropnie; zapomnia� spyta�,
jak on si� nazywa.
Po drodze spotka� dwie wiejskie kobiety, od st�p do g��w
odziane w czer�, w chustkach zawi�zanych wok�t pomarsz-
czonych twarzy. Na g�owach d�wiga�y pe�ne kosze.
Spojrzenia, jakimi go obrzuci�y! Wprawdzie nie mia�
zamiaru ich zaczepia�, bo z pewno�ci� prymitywne
ch�opki nie mog�y udzieli� mu informacji o tym cz�owie-
ku, ale czy musia�y przygl�da� mu si� z tak jawn�
wrogo�ci�? Pewnie nigdy dot�d nie zdarzy�o si� im
spotka� cz�owieka wysokiego rodu!
Postanowi� i�� do ma�ej winiarni i tam rozpyta�. Na
pewna domy�l� si�, o kogo mu chodzi.
Poza tym zas�u�y� sobie na solidny posi�ek i troch� wina.
Tak bardzo przecie� musia� si� m�czy� z tym Heikem, raz
dziennie dawa� mu jedzenie i czy�ci� pomieszczenie!
Biedny Solve, jak�� niewolnicz� prac� musia� wykony-
wa�!
Tylko dlatego, �e nieszcz�sna mandragora uniemo�-
liwia�a mu pozbycie si� tega brzydala w klatce.
Solve nawet przez moment nie odczuwa� wyrzut�w
sumienia z tego powodu, �e wi�zi ch�opca w zamkni�ciu.
Wiedzia� przecie�, �e setki dzieci i doros�ych trzymano
w klatkach, obwo�ono po kraju i pokazywano na jarmar-
kach. Byli to najcz�ciej ludzie, z kt�rych mo�na si� by�o
�mia� i naigrywa� z ich nieszcz�cia.
U�omni, kalecy, �mieszne, komiczne postacie.
Nie robi� zatem nic niezwyk�ego!
Ale te dwie kobiety zirytowa�y go nie na �arty. Po
drodze napotka� te� m�odego m�czyzn�, kt�ry obejrza�
si� za nim. Kiedy w nag�ym przyp�ywie gniewu Solve
gwa�townie si� odwr�ci�, zd��y� zobaczy�, jak m�odzie-
niec czyni �w powszechny w tych okalicach znak maj�cy
odstraszy� Szatana: wskaza� na niego wskazuj�cym i ma-
�ym palcem jednocze�nie, jakby to by�y rogi.
Durnie! Nigdy nie widzieli obcych. Tak si� dzieje, gdy
ludzie �yj� w male�kich wioskach; odizolowanych od
�wiata, i nie maj� mo�liwo�ci pozna� jakichkolwiek form
kultuty!
Tutaj Solve pope�ni� b��d. �le oceni� ten fakt, ale nie
zdawa� sobie z tego sprawy. Gdyby rzeczywi�cie od-
znacza� sl� kultur�, kt�r� tak si� szczyci�, wiedzia�by
wi�cej o tutejszym ludzie, jego wierzeniach i przes�dach.
By�o to fatalne w skutkach zlekcewa�enie spraw
wa�nych dla innych.
Male�ka gospoda okaza�a si� otwarta i Solve po-
stanowi� si� nie spieszy�. Mia�o zreszt� up�yn�� jeszcze
par� godzin, zanim jego t�umacz powr�ci z pola.
Wcale i� tym nie przej��. Mia� czas, by czeka�.
Omyli� si� te� i w innej sprawie.
Nie przewidzia� zachowania Eleny...
By� przekonany, �e teraz urabia sobie r�ce stoj�c nad
bali� w strumieniu czy te� w innym miejscu, gdzie zwykle
pra�a swoje ubrania.
A by�o zupe�nie inaczej.
Kiedy poprzedniego dnia wr�ci�a do domu z jego
rzeczami, pe�na by�a zapa�u. Bardzo chcia�a co� dla niego
zrobi�, natychmiast wi�c zabra�a si� za wielkie pranie.
Upora�a si� ze wszystkim dopiero p�nym wieczorem
i rozwiesi�a ubranie, by wysch�o, z ty�u za domkiem.
Solve po prostu tego nie zauwa�y�, gdy wyrusza� do
wioski.
Nied�ugo po jego wyj�ciu Elena postanowi�a sprawdzi�,
czy rzeczy s� ju� suche. Serce rozsadza�a jej rado��,
poniewa� on zamieszka� w domu Janko i wkr�tce mia�a go
zn�w zobaczy�. Ca�y jej �wiat by� teraz pe�en Solvego, jak
to zwykle bywa, gdy m�oda dziewczyna zakocha si� po raz
pierwszy. Milan sta� si� ledwie cieniem niepokoju w sumie-
niu, kt�ry od czasu do czasu dawa� o sobie zna�, ale Elenie
udawa�o si� go st�umi�. Po prostu w jej �yciu nie by�o teraz
miejsca dla Milana i bardzo si� cieszy�a, �e ostatnio do niej
nie zachodzi. Co by mu w�wczas powiedzia�a, jak mia�a
wyja�ni� swe niezwyk�e, �wie�o zbudzone uczucie do
cz�owieka, kt�rego zna�a zaledwie od czterech dni?
Wiedzia�a tylko, �e bardzo jest jej trudno poradzi�
sobie z w�asnym sumieniem, cho� nie mia�o to nic
wsp�lnego z Milanem. U�wiadamia�a sobie, �e gdyby
Solve poprosi� j� o co� tajemniczego, zakazanego i bardzo
kusz�cego, musia�aby stoczy� niezwykle ci�k� walk�
z sam� sob�, by mu si� oprze�.
Nie wolno by�o podda� si� my�lom, od kt�rych kr�ci�o
si� jej w g�owie. Nie mog�a, sprzeciwia�o si� to bowiem
wszystkiemu, czego si� nauczy�a, co zosta�o na zawsze
wpojone w jej kodeks moralny.
Ubranie by�o suche. Zdj�a je i starannie z�o�y�a, to, co
nale�a�o wyg�adzi�, odsun�a na bok, a potem wzi�a
p�aski kamie�, odziedziczony po matce, rozgrza�a go
i wyprasowa�a pi�kne szaty.
Kiedy wszystko ju� zosta�o u�o�one w staranny stosik,
pachn�cy s�o�cem, wiatrem i czysto�ci�, stan�a nie-
zdecydowana.
On pewnie potrzebuje swego ubrania?
Ale przecie� nie mog�...?
Z drugiej strony on tak�e nie m�g� tutaj przyj��.
A czy b�dzie m�g� czeka�, a� si� spotkaj�? Na pewno
potrzebuje ubrania jak najszybciej.
Najlepiej wi�c zrobi�, je�li...
My�l ta zatrzepota�a w niej jak nag�y poryw wiatru
w pustych �aglach... zej�� tam na d�, do niego?
Jeszcze kilka chwil sta�a, trzymaj�c czyste ubrania na
wyci�gni�tych ramionach. Przecie� by�y mu potrzebne ju�
teraz!
Bardzo powoli, zawstydzona, pow�drowa�a w d�
zbocza.
Im by�a bli�ej, tym wolniej si� posuwa�a.
Przed drzwiami przystan�a.
Unios�a d�o�, by zapuka�, lecz zabrak�o jej odwagi.
Nigdy w �yciu nie czu�a si� taka bezradna! Bo te� i by�o
rzecz� nies�ychan�, by dziewczyna wesz�a do domu
obcego m�czyzny.
Mo�e po�a�y� ubranie na progu?
A je�li nie b�dzie go w domu? Rzeczy mog�yby si�
w tym czasie zniszczy�, zabrudzi�, zmokn��.
W domu na pewno go nie by�o, mia� przecie� i�� do
wioski. Ca�kiem o tym zapomnia�a.
Najlepiej chyba b�dzie wr�ci�, tak zreszt� wypada�o.
Nie zd��y�a jednak doko�czy� swej my�li, gdy z g��bi
domu dobieg� j� jaki� d�wi�k.
Jakby... pie��?
By�a to najdziwniejsza pie��, jak� kiedykolwiek s�y-
sza�a. I jaki osobliwy g�os! Ale przecie� Solve pocho-
dzi� z obcego kraju, c� mog�a wiedzie� o jego zwy-
czajach?
Elena zebra�a si� na odwag� i mimo wszystko zapuka�a.
Ju� si� sta�o!
Pie�� nagle si� urwa�a, jakby uci�ta no�em.
Nikt jednak nie podszed� i nie otworzy� drzwi.
Niezwyk�e! Elena czu�a si� bezradna i zak�opotana.
Dlaczego nie otworzy�?
Dopiero teraz dostrzeg�a co�, co powinna by�a za-
uwa�y� ju� dawno. Od zewn�trznej strony drzwi zo-
sta�y przywi�zane sznurkiem do haczyka wbitego
w �cian�.
Nie mog�a tego zrozumie�!
Jak zawsze, gdy czu�a si� niepewnie, zacz�a gry��
paznokie� kciuka. Powinna wraca� do domu, ale tajem-
nica zatrzymywala j� na progu.
A je�li kto� go zrani�, a potem zamkn�� w �rodku? Czy
to, co s�ysza�a, nie by�o przypadkiem j�kiem?
By�a, co prawda, zdania, �e bardziej przypomina�o to
pie��, ale przecie� nigdy nic nie wiadomo.
Ostro�nae, st�umionym g�osem zawo�a�a:
- Solve?
�mia� si� ze sposobu, w jaki wymawia�a jego imi�.
Zawstydza�o j� to, ale nic nie mog�a na to poradzi�.
- Solve?
Nikt nie odpawiada�.
Ale on musia� by� tam w �rodku, z ca�� pewno�ci�!
Mo�e jest ranny alba chory. Niech si� dzieje, ca chce,
moim obowi�zkiem jest zajrze� do �rodka. By� przecie�
samotny, w obcym kraju, mo�e kto� z wioski okaza� si� na
tyle nikczemny i pobi� obcego przybysza? Na przyk�ad
Milan, je�li dosz�y go s�uchy...
Jej palce ju� rozwi�za�y supe�. Ponownie zapuka�a do
otwartych ju� drzwi, a kiedy nikt jej nie odpowiedzia�,
wesz�a do �rodka.
Elena by�a ju� kiedy� w domu Janko, ale teraz unosi�
si� w nim przedziwny zapach. Izba by�a niemal pusta.
Znajdowa�o si� w niej niewiele sprz�t�w. Na palenisku
dostrzeg�a naczynie z czym� w rodzaju kaszy, a na �awie
le�a� jej ser! Doprawdy, sporo ju� zd��y� zje��! Bardzo j�
to ucieszy�o.
Solvego jednak tam nie by�o. Wida� musia�a mimo
wszystko si� przes�ysze�.
Ju� mia�a wychodzi�, gdy jej uszu ponownie dobieg�
jaki� d�wi�k, jakby kto� uderza� w drewno. Ach, zapom-
nia�a, �e dom Janko mia� jeszcze niedu�� sypialni�.
W po�piechu, przej�ta trosk� o Solvego, uzna�a, �e drugie
drzwi prowadz� na ty�y domu.
Zapuka�a i do tych drzwi.
Teraz panowa�a tam istnie grobowa cisza.
Otworzyta drzwi z paskudnym poczuciem, �e wdziera
si� w czyj�� prywatno��. Ale je�li on le�y tam, bezradny...
W izdebce by�o ciemno, ale kiedy do �rodka wpad�o
nieco �wiat�a z wi�kszej izby, mog�a rozr�ni� poszczeg�l-
ne sprz�ty.
W male�kiej przypominaj�cej alkow� izbie najbardziej
rzuca�a si� w oczy spora, czworok�tna skrzynia, czy co to
by�o.
Ale...
Z pocz�tku Elena nie wierzy�a w�asnym oczom.
Wpatrywa�a si� w ni� jaka� istota. Ma�a, bezbronna
istota wpatrywa�a si� w pierwsz� kobiet�, jak� widzia�a.
W pierwszego c z � o w i e k a, opr�cz swego stra�nika,
z kt�rym mia�a do czynienia od kilku lat.
W z�owr�bnej cis�y s�yeha� by�o tylko oddechy.
ROZDZIA� X
- Och, nie! - j�kn�a Elena. - Nie, nie!
Ch�opczyk siedzia� w klatce tak ciasnej, �e g�ow�
musia� mie� spuszczon�, a kolana podci�gni�te pod brod�.
Ubrany jedynie w brudin� koszulk�, nic wi�cej na sobie nie
mia�. On sam tak�e by� nieopisanie brudny, o czym
�wiadczy�y w�osy - spl�tane, pe�ne ko�tun�w, z pew-
no�ci� nigdy nie podcinane, zwisaj�ce a� do pasa. Elena
wyobrazi�a sobie, �e sk�ra na g�owie musi by� zara�ona
chorob�. Paznokcie mia� d�ugie niczym szpony. Ale
kiedy Elena przyzwyczai�a si� do panuj�cego w izdebce
p�mroku, zobaczy�a twarz ch�opca i wtedy uskoczy�a
w ty�.
Jezusie, Maryjo, pomy�la�a. Czy mam ucieka�, ratowa�
m� dusz�, czy...?
Mi�o�� bli�niego okaza�a si� silniejsza. Nie ruszy�a si�
wi�c z miejsca.
Twarz dziecka by�a niezwyk�a, nigdy podobnej nie
widzia�a. Cho� mo�e w Pi�mie �wi�tym, kt�re mia�
wioskowy w�jt. By� w nim obrazek przedstawiaj�cy
ma�ego diablika...
Diabliki tak�e mog� cierpie�! Elena rozpaczliwie ucze-
pi�a si� tej my�li. Przera�ona do szale�stwa, szlocha�a ze
strachu i wsp�czuaa tak, �e a� dr�a�a na ca�ym ciele.
Co za dzikie, ko�ciste i brzydkie, odpychaj�ce, cho�
jednocze�nie dziwnie poci�gaj�ce oblicze. To diabelska
moc, pomy�la�a dziewczyna. Diabe� zawsze posiada moc
przyci�gania. Prze�egna�a si� zn�w, nie wiedzia�a, kt�ry
ju� raz czyni to tutaj, w tej izdebce.
Wszystko w tej twarzy by�o karykaturalnie wyolb-
rzymiane. Niezwykle szerokie, wydatne ko�ci policzko-
we, p�aski, szeroki nos, wyd�u�one, sko�ne oczy, usta
przypominaj�ce paszcz� wilka, ostro zako�czona broda.
A kolor oczu, kt�re dostrzeg�a pomi�dzy str�kami
zlepionych w�os�w, spadaj�cyrni na twarz! Doprawdy,
widzia�a ju� podobne oczy!
Jak grom z jasnego nieba spad�a na ni� straszliwa
�wiadomo��.
Ch�opczyk najpewniej nie by� wcale diablikiern. O ile,
oczywi�cie, jego ojciec, Solve, nie by� samym Ksi�ciem
Ciemno�ci?
Nie, w to nie mog�a uwierzy�, to niemo�liwe. Ojciec
dziecka zbyt wiele mia� ludzkich cech.
Nareszcie mog�a swobodnie odetchn��, poruszy� si�.
Pad�a na kolana przed klatk� i wybuchn�a gwa�townym
p�aczem.
- Ach, male�ki! Drogi, ma�y ch�opczyku! Co oni ci
zrobili?
Powiedzia�a "oni", wida� wyda�o si� jej to bardziej
neutralne.
Kiedy dotkn�a klatki, stworek, kt�ry przycisn�� si�
tak mocno jak si� da�o do tylnej �cianki, warkn��
gard�owo, ostrzegawczo. Elena przypuszcza�a jednak, �e
powodowa� nim g��wnie strach.
Zauwa�y�a, �e klatka zosta�a zrobiona bardzo solidnie
z niezwykle mocnych dr��k�w. Dziwi�a si� jednak, �e malec
mimo wszystko nie pr�bowa� si� z niej wydosta�. A mo�e
nawet nie wiedzia�, �e to mo�liwe? Mo�e sp�dzi� w tej klatce
ca�e swoje �ycie i nie wiedzia�, �e istnieje �wiat poza ni�?
Uzna�, �e tak w�a�nie powinno by�, �e taki jest jego los.
- �adny nie jeste� - �kaj�c przem�wi�a w swoim j�zyku,
kt�rego ma�y nie rozumia�. - Ale przecie� jeste� cz�owiekiem,
a przynajmniej �yw� istot�! Och, Bo�e, c� ja mam robi�?
Zastanawia�a si� nad Solvem, kt�ry nie opuszcza� jej
my�li od chwili, gdy ujrza�a go po raz pierwszy. Ile�
ciep�ych s��w mu po�wi�ci�a, jak wiele pragn�a dla niego
uczyni�.
Patrzy�a teraz na ma�ego, �a�osnego stworka, kt�ry
jednak m�g� by� niezwykle niebezpieczny i z tego w�a�nie
powodu zosta� zamkni�ty przez Solvego w klatce, i na-
prawd� nie wiedzia�a, co robi�.
Raz po raz z piersi wydobywa�o si� jej �kanie, ledwie
ju� widzia�a klatk�; wszystko unosi�o si� w migotliwym,
zniekszta�caj�cym �wietle. Mia�a wra�enie, �e ma przed
sob� wszystkie diabliki z piek�a, wsz�dzie b�yszcza�y ��te
oczy, przypomnia�a sobie delikatny, nie�mia�y u�miech
Solvego, czu�a, �e prze=asta j� ci�ar, kt�ry spocz�� na jej
barkach.
Ale Elena by�a kobiet� o gor�cym, mi�osiernym sercu.
Diabe� czy nie, nie mog�a spokojnie patrze� na nieszcz�cie.
Kompromis?
To chyba najlepsze wyj�cie. By� mo�e tch�rzliwe, lecz,
szczerze powiedziawszy, ta niedu�a istota budzi�a tak�e jej
przera�enie. Nie na tyle jednak, by zag�uszy� wsp�czucie.
- Biedaku! - za�ka�a, mocuj�c si� z mechanizmem
zamykaj�cym klatk�. - Biedny stworku, wybacz mi, �e nie
zabiot� ci� ze sob�, ale jestem tylko zwyczajn�, wy-
straszon� dziewczyn�, kt�ra zd��y�a zaprzyja�ni� si�
z twoim ojcem. Nie znam motyw�w tego nieludzkiego
uczynku i mo�e dopuszczam si� czego� straszliwego
w stosunku do bli�nich, ale nie mog� wprost na to patrze�!
Gdy dotkng�a klatki, niezwyk�a istota rzuci�a si� ku jej
d�oniom. Ods�oni�a z�by, parskaj�c jak zwierz�, i usi�owa-
�a schwyci� j� za r�k�, Elena musia�a wi�c j� cofn��.
- Spokojnie, spokojnie - prosi�a dziewczyna dr��cym
g�osem. - Przecie� chc� ci tylko pom�c. C� za strasznie
skomplikowany zamek!
W ko�cu jednak zdo�a�a pokona� zawi�y mechanizm.
Zrozumia�a te�, �e te drzwi rzadko by�y otwierane.
- Klatka jest otwarta - powiedzia�a. - Drzwi przytrzymu-
je teraz tylko cienka ga��zka ja�owca. Od tej chwili rad� sobie
sam, ja nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego. Zrozumia�e�?
Nie, chyba nie zrozumia�, s�dz�c zw�aszcza po odg�osach,
jakie wydawa�: pe�nym nienawi�ci parskaniu i syczeniu.
Elena wybieg�a z chaty, zabieraj�c ze sob� pranie,
i zamkn�a wej�ciowe drzwi podobnie, jak je zasta�a, tylko
sznurka nie wi�za�a zbyt mocno, tak by ma�a istota mog�a
go zerwa�, oczywi�cie je�li by zechcia�a.
Co si� w nogach pobiegla do swojej chaty.
Dobry Bo�e, tak chcia�abym z kim� porozmawia�,
my�la�a zdj�ta panicznym l�kiem, stoj�c w swym male�-
kim oknie i nie spuszczaj�c oka z chaty w dole. Z Mila-
nem? A mo�e z ksi�dzem? Powinnam i�� do ko�cio�a,
pomodli� si�. Ale przecie� nie wiem, co zrobi�am, nie
wiem, czy post�pi�am dobrze, czy �le.
Nagle przysz�a jej do g�owy zimna, nieprzyjemna my�l.
Solve!
Jak spojrzy mu w oczy, kiedy go spotka!
Nic ju� nie b�dzie tak jak dawniej.
Ich pi�kna, delikatna przyja�� sko�czy�a si� raz na
zawsze, bez wzgl�du na to, co si� stanie.
Bo�e, gdybym tylko nie by�a tak samotna! Gdybym
mia�a si� kogo poradzi�!
Milanie, czy nie mo�esz teraz przyj�� i zapewni� mnie,
�e nie uczyni�am niczego z�ego? Czy nie mo�esz stan��
u mego boku, gdy przyjdzie tu Solve i b�dzie mnie
wypytywa�?
Bo�e mi�o�ciwy, tak si� boj�!
A mimo wszystko Elena by�a pewna, �e nie mog�a
post�pi� inaczej.
Kiedy obca istota sobie posz�a, Heike siedzia� w klatce
jak skamienia�y.
Stworzenie to przypomina�o jego stra�nika, ale by�o
jakie� inne. G�os mia�o o wiele �agodniejszy. Nie d�ga�o
go tymi strasznymi szpikulcami.
By�o...
Heike nie zna� s�owa "dobry".
Obecno�� tego stworzenia nape�ni�a go nowym uczu-
ciem, ciep�ym i przyjemnym, Instynktownie wyczu�, �e
nie �yczy mu �le.
Trudno by�o to poj�� komu�, kto przez ca�e �ycie
do�wiadcza� jedynie pogardy, drwin i z�o�ci, a m�wi�c
wprost - nienawi�ci.
Odcisn�o to pi�tno na duszy Heikego, tak jak ludzkie
przera�enie i niech�� odbi�y si� na wszystkich poprzed-
nich dotkni�tych z Ludzi Lodu, kt�rzy urodzili si� r�wnie
odpychaj�co brzydcy jak Heike. Tengel Dobry wiele
m�g�by o tym opowiedzie�.
Istota, kt�ra dopiero co tu by�a i wzbudzi�a w Hei-
kem zdumienie i l�k, uczyni�a co� z jego klatk�. Cieka-
we, co?
Majstrowa�a przy drzwiczkach, kt�re Solvemu zdarzy-
�o si� kilkakrotnie otworzy�, wtedy gdy Heike dosta� mia�
nowe ubranie.
Istota ich dotkn�a. M�wi�a te� co� do niego, ale on nie
poj�� z tego ani s�owa!
Zas�b s��w mia� Heike ca�kiem spory i nic w tym
dziwnego, przez d�ugi czas bowiem Solve nie mia�
�adnego innego partnera do rozm�w. Naturalnie Heike
nigdy mu nie odpowiada�, by�o to poni�ej jego godno�ci,
ale poznawa� w ten spos�b r�ne s�owa i zdobywa� pewn�
wiedz� o �wiecie. Szczeg�lnie podoba�y mu si� d�ugie
historie o Ludziach Lodu. Ich s�uchanie to by�y najmilsze
momenty jego �ycia.
Co prawda niewiele mia� innych powod�w do rado�ci.
Ta istota nie m�wi�a o Solvem. Heike tak bardzo
pragn�� wiedzie�, co powiedzia�a.
Wydawa�o mu sl� to takie przyjemne, serdeczne, cho�
nie potrafi� nazwa� swych wra�e�. Czu� tylko, �e w duszy
rozlewa mu si� niezwyk�e, dobre ciep�o.
Co ona mog�a zrobi� z tymi drzwiami?
Ostro�nie usi�owa� dotkn�� miejsca, przy kt�rym
manipulowa�a, tam jednak klatka by�a wyj�tkowo szczel-
na, nie m�g� wi�c dosi�gn��.
Chwyci� mocno za dr��ki drzwiczek. Rozpacz, kt�ra
ogarnia�a go tak cz�sto, zn�w pochwyci�a go w swoje
szpony. Nie wiedzia�, sk�d si� bra�a, przecie� nie zna�
innego �ycia poza tym sp�dzonym w klatce, ale w g��bi
serca nosi� w sobie t�sknot�, kt�rej nie potrafi� nazwa�.
Dr��ki wyda�y mu si� dziwnie poluzowane. Zawsze
stanowi�y ca�o�� z reszt� klatki, a teraz jakby drgn�y,
poruszy�y si�.
Co uczyni�a ta istota?
Heike nie mia� odwagi nawet oddycha�.
Czy zrobi�a co�, z czego Solve nie by�by zadowolony?
W takim razie sympatia Heikego by�a po jej stronie.
Troch� si� ba�, bo Solve zn�w m�g� si� rozgniewa�
i k�u� go szpikulcami. Umys� Heikego pracowa� z wielkim
wysi�kiem.
A je�li...?
Nie, nie potrafi� spokojnie wyci�ga� wniosk�w. To
wszystko spad�o na niego zbyt gwa�townie, by�o nowe,
nieznane, przyt�aczaj�ce.
Drzwiczki?
W napi�ciu, ze strachem szarpn�� dr��ki.
Poruszy�y si�, to pewne!
Jeszcze raz! Drgn�y wyra�nie.
Zanim zd��y� si� zastanowi�, szarpn�� z ca�ych si�.
Tkwi�ca w zamku ga��zka ja�owca p�k�a z trzaskiem
i drzwiczki stan�y otworem.
Heike zapatrzy� si� w jak�e niecodzienny obraz, wyda�
z siebie kilka �a�osnych d�wi�k�w i mimowolnie si�
zmoczy�, szczerze zdumiony i przestraszony.
Szczeg�lnie si� tym nie przej��, higiena osobista by�a
dla� poj�ciem nieznanym. Przez pewien czas �miertelnie
si� ba�, �e w�a�nie to mu si� przydarzy, poniewa� Solve
wpada� w gniew, gdy musia� sprz�ta� klatk�, ale p�niej
Heike nauczy� si� odpowiada� z�o�liwo�ci� na z�o�liwo��
i polubi� dra�nienie Solvego.
Drzwiczki by�y otwarte. Naprawd� otwarte!
Raz za razem musia� powtarza� w my�li te s�owa, by
m�c je do ko�ca poj��.
Solve b�dzie w�ciek�y!
Ale Solvego tu nie by�o...
Heike wystawi� r�k� i dotkn�� ni� przestrzeni �wiata
poza klatk�.
Czy tam jest niebezpiecznie?
W ka�dym razie nie boli.
Solve i ta istota, i inni ludzie, kt�rych widzia� z daleka
w czasie podr�y, mogli si� tam porusza�.
Ta istota...?
W zakamarkach pami�ci Heikego ko�ata�o mgliste
wspomnienie o kim� podobnym, kto kiedy� si� nim
opiekowa�. Nie tak dobrym, jak ta istota, nie obdarzonym
tak �agodnym g�osem.
A mo�e tylko mu si� to przy�ni�o?
Solve nied�ugo wr�ci.
Ta my�l sptowadzi�a na Heikego nowy niepok�j.
Solve, to oznacza�o twarde s�owa, uderzenia i uk�ucia na
sk�rze. Oznacza�o tak�e zamkni�te drzwi, by� mo�e ju� na
zawsze zamkni�te, zaryglowane drzwi.
Nie, nie, j�kn�� Heike w duchu.
Nie zdawa� sobie sprawy, �e dozna� ol�nienia, bo
w�a�nie objawi�a mu si� wizja wolno�ci, poj�cie dotych-
czas nieznane.
Instynktownie przesun�� si� w kierunku drzwiczek.
Zatrzeszcza�y stawy, zesztywnia�e od ci�g�ego siedzenia
w jednej pozycji.
Przeszy� go b�l! Jaki� b�l! Ale Heike przyzwyczajo-
ny by� do b�lu, traktowa� go jako nieod��czny element
swego �ycia.
Zagryz� wi�c z�by i wyczo�ga� si�, przeciskaj�c przez
w�skie drzwiczki. Prze�y� moment grozy, bo wydawa�o
mu si�, �e si� zakleszczy� i �e nigdy, przenigdy nie pozna
ju� wolnej przestrzeni. Doda�o mu to nadludzkich si�.
Zapar� si� ca�ym sob� i pcha�, nie zwa�aj�c na piek�cy b�l
i wra�enie, �e cia�o rozsypuje mu si� na kawa�ki. I tak
uda�o mu si� wytoczy� z klatki na pod�og�. Upad� i przez
chwil� trwa� skulony w pozycji, jak� przybiera� przez
ostatnie miesi�ce, a nawet lata.
Heike Lind z Ludzi Lodu, pi�ciolatek, po raz pierwszy
od blisko czterech lat znalaz� si� na wolna�ci.
Oddycha� ci�ko, bezradny, przera�ony now� sytuacj�,
w kt�rej si� znalaz�, udr�czony niezno�nymi wprost
b�lami ca�ego cia�a, zdruzgotany swym �a�osnym po�ao-
�eniem.
Czas jednak nagli�, strach, �e Solve wkr�tce po-
wr�ci, by� silniejszy panad wszystko. Nie podda si�,
nie pozwoli si� zn�w wt�oczy� do klatki! Na sam�
my�l o tym poczu� fal� md�o�ci, przestraszy� si�,
�e zaraz zwymiotuje. Podni�s� si� wi�c i opieraj�c
na d�oniach i kolanach stara� si� dotrze� do zamkni�-
tych drzwi, przez kt�re, jak wiedzia�, b�dzie musia�
przej��.
Spr�bowa� nawet si� wyprostowa�, by dosi�gn��
klamki.
Zako�czy�o si� to, oczywi�cie, niepowodzeniem, upa-
dkiem i kolejnym atakiem b�lu. Heike le�a� teraz na
pod�odze, szlochaj�c z przera�enia, �e nie zd��y na czas
wydosta� si� z izdebki.
Pierwsze, co stara� si� zrobi�, to wyprostowa� kark, bo
widzia� tylko brudne klepisko.
J�cz�c cicho, prostowa� szyj� kr�g za kr�giem, a�
zakr�ci�o mu si�, zawirowa�o w g�owie. Obudzl� si�
jednak jego up�r, gorza� jak p�omie�, podsycany my�l�
o wolno�ci. Porusza� si� wi�c na kolanach, mocno
pochglony do przodu, a� wreszcie uda�o mu si� dotrze� do
drzwi. Odczu� ta jako wielkie zwyci�stwo. Pozostawa�o
jeszcze pod�wign�� si� do g�ry, dosi�gn��...
Ale drzwi ust�pi�y pod naporem jego cia�a! Istota nie
zamkn�a ich starannie.
I Heike zn�w pomy�la� o niej z wdzi�czno�ci�.
Znalaz� si� w wi�kszej izbie, do kt�rej jak dot�d
czasami udawa�o mu si� zerkn�� z daleka. Nie mia� jednak
zamiaru teraz si� jej przygl�da�, zbyt zaj�ty by� szukaniem
wyj�cia.
Tam by�y! Kolejne drzwi do sforsowania.
Nat�aj�c wol�, swym �a�osnym sposobem przesun��
si� dalej po pod�odze. Cho� p�aka� z b�lu, zdecydowany
by� wydosta� si� za wszelk� cen�, poganiany up�ywem
czasu, kt�rego nie umia� obliczy�. Widzia� tylko, �e Solve
mo�e nadej�� w ka�dej chwili.
Bardzo si� tego obawia�.
Wyprostowa� si� nie potrafi�. Porusza� si� m�g� tylko
na d�oniach, kolanach i �okciach, one musia�y go d�wiga�,
czo�ga� si� tak z pup� wypi�t� w g�r�.
Uwa�a�, �e zbyt wiele czasu up�yn�o, zanim dotar� do
drzwi wyj�ciowych. By�y zamkni�te, a rozumia�, �e nie
uda mu si� dostatecznie szybko dosi�gn�� klamki.
Bez nadziei, kierowany jedynie desperackim pra-
gnieniem wydostania si� na wolno��, rzuci� si� bokiem
na drzwi. Ten ruch przyplaci� fal� ognia, kt�ra prze-
p�yn�a przez ca�e cia�o. Ale poszed� za ciosem, odkry�
w sobie pok�ady nowych si� i wol�, kt�ra pcha�a
go naprz�d, nie pozwalaj�c zatrzyma� si� przeszko-
dom.
Drzwi wprawdzie drgn�y, ale si� nie podda�y.
Wszak Elena, wprawdzie lu�no, ale przywi�za�a je
z zewn�trz. Najwi�ksz� jednak trudno�� stanowi�a
klamka.
Heike le�a� na boku na pod�odze, przygl�da� si� jej
i my�la�. �zy wywo�ane b�lem ca�ego cia�a sp�ywa�y mu
po twarzy nieprzerwanym strumieniem, lecz wcale si�
nimi nie przejmowa�. Widzia� jedynie klamk�, umiesz-
czon� tak nieosi�galnie wysoko.
Ale czy naprawd� sytuacja by�a bez wyj�cia? Pomys-
�owo�� zawsze o�ywa w tym, kto z ca�ego serca czego�
pragnie. Mimo �e Heike przez ca�e �ycie by� skazany na
siedzenie w klatce, potrafi� jednak doda� dwa do dw�ch,
a zmys� obserwacji mia� jak najbardziej w porz�dku.
Z wysi�kiem przekr�ci� g�ow� i rozejrza� si� po izbie.
Tam... O tam, niedaleko od siebie, zobaczy� swego
znienawidzonego wroga: lask� Solvego zako�czon� ost-
rym szpikulcem, kt�rym k�u� i dra�ni� ch�opca.
By�a w�a�nie tym, czego Heike potrzebowa�.
Dosi�gn�� laski, kilka razy w�ciekle machn�� ni�
w powietrzu w stron� wyimaginowanego przeciwnika,
odczuwaj�c przy tym niewypowiedzian� ulg�.
Podczo�ga� si� zn�w do drzwi, u�o�y� na plecach
z nogami podei�gni�tymi do g�ry i po wielu nieudanych
pr�bach zdo�a� nacisn�� klamk�. Na nic si� to jednak
zda�o. Klamka odskakiwa�a w g�r�, zanim zd��y� ot-
worzy� drzwi, sznurek po zewn�trznej stronie trzyma�
do�� mocno.
Musia� wi�c wykona� obie czynna�ci jednacze�nie:
nacisn�� klamk� i rzuci� si� na drzwi tak, by to, co
trzyma�o je z zewn�trz, pu�ci�o.
Kosztowa�o go to sporo czasu i ogromnie balesnego
wysi�ku. Po wielu pr�bach nagle, nieoczekiwanie, uda�o
mu si� zgra� oba ruchy. Drzwi stan�y otworem, a on
wytoczy� si� na kamienny pr�g.
Znalaz� si� na powietrzu! W ogromnym, nieska�czenie
wielkim �wiecie, kt�rego okruchy pozna� w czasie podr�-
�y, kt�rego rozmaite zapachy czu�, ale nigdy mu si� nie
�ni�o, �e kiedykolwiek znajdzie si� w nim wolny.
Nic go jednak teraz nie chroni�o, nawet on to rozumia�.
Gdyby w tym momencie nadszed� Solve, ju� z daleka
dostrzeg�by ch�opca. Malec okaza� do�� przytomno�ci
umys�u i zamkn�� drzwi, by w ten spos�b jego ucieczka
pazosta�a nie odkryta a� do chwili, gdy Solve wejdzie do
�rodka... Wcze�niej pomy�la� nawet o zamkni�ciu drzwi do
ma�ej izdebki. Z gorzkiego do�wiadczenia bowiem wie-
dzia�, �e up�yn�� mog�y ca�e gadziny, zanim Solve raczy� do
niego zajrze�; w ten spos�b tak�e m�g� zyska� sporo czasu.
Heike post�pi� najrozs�dniej jak umia�. Zsun�� si� na
cudownie mi�kk� traw� - ach, jak�e pi�knie pachnia�a,
cho� co prawda w zetkni�ciu z jego go�� pup� wyda�a si�
do�� ch�odna, i potoczy� si� w d� zbocza, w kierunku
skraju lasu. Toczy� si� coraz szybciej i szybciej, zwin�� si�
w k��bek i podskakuj�c jak pi�ka podda� si� p�dowi. Od
gwa�townych ruch�w i nowych wra�e� zakr�ci�o mu si�
w g�owie, a i ziemia, po kt�rej si� toczy�, wcale nie by�a
r�wna. Zawar� bli�sz� znajomo�� z ostami, suchymi
ga��ziami i kamieniami, mniejszymi i wi�kszymi, a raz
uderzy� nawet a ogromny g�az, ale wytrzyma� tak�e i to.
Znalaz� si� w lesie, gdzie, jak podpowiada� mu in-
stynkt, powinien szuka� schronienia. Tam u�o�y� si�
p�asko i papatrzy� w kierunku domu.
By� na walno�ci! By� naprawd� wolny, nigdy ju� nie
b�dzie musia� patrze� na Solvego ani na klatk�, znosi�
upokorze�, z kt�rych sk�ada�o si� jego dotychczasowe
�ycie. Rzecz jasna, ba� si�. Mo�e zosta� stworzony w�a�-
nie po to, by ca�e �ycie prze�y� w klatce? Mo�e opusz-
czenie jej stanowi�o dla niego �miertelne niebezpiecze�-
stwo?
Nie by�o jednak na to rady. Nie chcia� wraca�.
Solvego nigdzie nie by�a wida�. Na zboczu, wy�ej,
daleko ad niego, zobaczy� jeszcze jedn� chat�. Wok� niej
kr��y�y dwa dziwne zwierz�ta. Czy to psy? Czy by�y
niebezpieczne? Tego Heike nie wiedzia�.
�adnej jednak ludzkiej istaty nigdzie w pobli�u nie
dostrzeg�.
Jego ucieczka spod domu do lasu odby�a si� tak
szybko, �e Elena niczego nie zauwa�y�a. Zaj�ta by�a
pieczeniem chleba z r�nych gatunk�w zbo�a, kt�re uda�o
jej si� zdoby�. Gdy Heike wyszed� i zamkn�wszy za sob�
drzwi potoczy� si� w d� zbacza, wk�ada�a w�a�nie chleb
do pieca.
A tak uwa�nie przez ca�y czas wygl�da�a, tak bardzo
chcia�a wiedzie�, czy ten dziwny, biedny stworek zdo�a�
uj�� wolno.
Ale on pewnie mia� tak �le pouk�adane w g�owie, �e
nawet nie wpad� na taki pomys�.
Heike rozumia�, �e d�u�ej w tym miejscu zosta� nie
mo�e. Solve z pewno�ci� b�dzie go szuka� i wpadnie
w gniew.
A wi�c to by� las, a kt�rym Solve tak wiele opowiada�.
M�wi�, �e tu jest niebezpiecznie, s� tu zwierz�ta, kt�re
zjedz� Heikego, je�liby si� w nim znalaz�. Poprzez takie
gro�by chcia� wpoi� ch�opcu strach przed otaczaj�c� go
przyrod�.
Teraz jednak Heike musia� wybra� mniejsze z�o. I cho�
serce z przera�enia wali�o mu jak m�otem, wybra� nie-
znane. Nie mog�o go spotka� nic gorszego ni� samotne
godziny sp�dzone w klatce, urozmaicane jedynie chwila-
mi tortur i udr�ki.
Dopiero teraz przypomnia� sobie, �e mia� spodnie
i owijacze na nogi. Przyda�yby mu si�, i to jak! Wiedzia�
jednak, �e i tak nie traci�by czasu na szukanie ich w izbie
Solvego.
Ale w tym obcym, przera�aj�cym lesie w zystko by�o
takie zimne i k�uj�ce!
Jedzeniu na razie Heike nie po�wi�ci� ani jednej my�li.
Sztywno i niezdarnie czo�ga� si� po nier�wrsym,
nieprzyjemnym poszyciu le�nym. Ci�gle jeszcze nie m�g�
wyprostowa� karku, nie nara�aj�c si� przy tym na nieopi-
sane cierpienia. Nie pojmowa� te�, jak kiedykolwiek zdo�a
wyprostowa� plecy. I tak dostatecznie trudno by�o nau-
czy� si� czo�gania i pe�zania komu�, komu dot�d nie
pozwolono si� poruszy�.
Tak wydawa�o si� Heikemu. Ale przecie� porusza� si�
swobodnie niemal do uko�czenia dw�ch lat. Kiedy� umia�
wi�c raczkowa�, chodzi� i biega�. Zapomnia� jednak
o tym. Ale dawne umiej�tno�ci bardzo mu si� teraz
przyda�y. Mia� czo�ganie we krwi, wiedzia�, jak to nale�y
robi�. A gdyby kiedy� stan�� na nogi...
Ale kiedy to mog�o nast�pi�? Sprawa wydawa�a si�
beznadziejna.
Ba� si� lasu, cho� by� to mi�kki, przyjazny las s�owe�-
ski, z pn�czami dzikiego wina pokrywaj�cymi ca�e pnie
drzew, z polanami otwieraj�cymi si� to tu, to tam, a kiedy
dotar� bardziej w g��b, pojawi�y s� �wierki. Nie dzikie
i sztywne jak w p�nocny�h lasach �wierkowych; tu ros�y
rzadziej, a mi�dzy nimi rozpo�ciera�a si� delikatna, soczys-
ta trawa.
Heike nie mia� ju� si�, by w�drowa� dalej. By� wycie�-
czony, podrapany i zmarzni�ty, nie przywyk� do �wie�ego
powietrza. Tak naprawd� jeszcze nie by�o zimno i wkr�tce
mia� przyzwyczai� si� do temperatury, ale tymczasem ch��d
dokucza� mu bardzo w ci�gu tego niezwyk�ego dnia.
Zaraz te� nast�pi� szok najci�szy ze wszystkich. Wyj�c
ze z�o�ci i �alu odkry� nareszcie, o czym ca�kowicie
zapomnia� podczas ucieczki.
Ale do tej pory zajmowa�o go wy��cznie jedno:
wydosta� si� z klatki, wst�pi� do krainy ba�ni, kt�ra si�
przed nim otwiera�a.
W ten spos�b zdradzi� swego jedynego przyjaciela,
jakiego mia� na �wiecie. Pozostawi� go w tamtym z�ym
domu, we w�adzy Solvego!
Zapomnia� o najmilszej mu rzeczy pod s�o�cem, o swcej
zabawce, kwiecie wisielc�w. Zapomnia� o mandragorze!
Gdy zda� sobie spraw�, co straci�, rzuci� si� w traw�
i wykrzycza� sw�j �al. P�aka� tak gorzko, jak nigdy dot�d.
Wiedzia� bowiem, �e nigdy, przenigdy nie b�dzie m�g� po
ni� wr�ci�.
ROZDZIA� XI
Elena dostrzeg�a Solvego powracaj�cego z wioski.
Dr�a�a na ca�ym ciele, bo wiedzia�a, �e post�pi�a wobec
niego nielojalnie, cho� jednocze�nie by�a przekonana, �e
nie mog�a zachowa� si� inaczej.
A i tak wszystko na pr�no. Ma�y wi�zie� nie zdo�a� si�
uwolni�.
Czy Solve zorientuje si�, �e by�a w jego chacie?
Nie, uwa�a�a, �e nie da si� tego stwierdzi�. Za-
mkn�a i klatk�, i drzwi wej�ciowe tak, �e nie mo�na
by�o pozna�, i� kto� je otwiera�, cho� od �rodka
da�oby si� je �atwiej pokona�. Gdyby Solve wr�ci�
zamy�lony, niczego by nie zauwa�y�, je�li jednak jest
podejrzliwy i wszystko sprawdza, natychmiast odkryje
r�nic�.
Elena �miertelnie si� ba�a. Bezustannie modli�a si� do
Matki Bo�ej, prosz�c o wybaczenie i pomoc.
Ale jak b�dzie mog�a jeszcze kiedy� spotka� si�
z Solvem? Ju� wcze�niej zadawa�a sobie to pytanie i nie
przestawa�a o tym my�le�. Sta� si� jej przecie� tak bliski
zaledwie po paru dniach znajomo�ci... Teraz nie mia�a
poj�cia, co robi�. Gdyby nie powiod�a si� pr�ba udzielenia
pomocy stworkowi, pozostawa�a wszak przyt�aczaj�ca
�wiadomo��. Dziecko w klatce! Co z tym pocz��?
Sk�d mia�a czerpa� odwag�, by dalej tutaj mieszka�
samotnie? A je�li ch�opiec doniesie o wszystkim ojcu?
Ojcu? Solve mia�by by� ojcem czego� tak... niepraw-
dopodobnego?
Jednak�e niezno�ny �al z powodu okrutnego trak-
towania dziecka zag�usza� wszelkie inne uczucia Eleny.
Solve dotar� ju� do chaty. Elena ze swego ma�ego
okienka nie mog�a dostrzec drzwi jego domu, nie widzia�a
wi�c, jak zareagowa� otwieraj�c je.
Tak strasznie, straszliwie si� ba�a!
Solve wraca� zatopiony w my�lach, tak w�a�nie jak
spodziewa�a si� Elena. Dopiero gdy otworzy� drzwi
wej�ciowe, zastanowi� si�, w jaki w�a�ciwie spos�b znalaz�
si� w �rodku.
Czy� nie przywi�za� ich, i to wcale mocno, sznurkiem?
Po plecach przebieg� mu lodowaty dreszcz. Czy�by
dostali si� tu z�odzieje?
Przyjrza� si� drzwiom. Sznurek zosta� zerwany, zwisa�
lu�no. Klamka by�a opuszczona. Wszystko wskazywa�o
na to, �e drzwi zosta�y otwarte od wewn�trz. Z wielk� si��!
Drzwiczki wiod�ce do izdebki w g��bi by�y zamkni�te.
Solve czu�, jak pot wst�puje mu na czo�o i wilgot-
niej� d�onie. Czy w domu nie panowa�a niecodzienna
cisza?
Na palcach przekrad� si� do drzwi i nas�uchiwa�. Ze
�rodka nie dobiega� �aden d�wi�k. Ogarn�o go straszliwe
przeczucie, �e jest ca�kiem sam. Mocnym ruchem ot-
warzy� drzwi i... Ca�e powietrze jakby nagle usz�o mu
z p�uc. Przeszy� go gwa�towny strach, zak�u� w serce ostr�
jak ig�a strza��.
Klatka by�a otwarta. Ch�opiec znikn��!
Musia� oprze� si� o drzwi, przez chwil� nie m�g�
oddycha�. Nagle poczu�, jak wzbiera w nim gniew.
Z wrzaskiem pad� na kolana, by zbada� zamek w klat-
ce. Gdy stwierdzi�, �e i on tak�e musia� zosta� otwarty od
�rodka, jego twarz powoli przybra�a barw� kredy.
Czy Heike naprawd� m�g� dokona� tego samodziel-
nie?
Na to wygl�da�o.
A on by� przekonany, �e ch�opiec jest za ma�y i zbyt
s�aby!
Solve dostrzeg� porzucon� w k�ciku mandragor�.
Krzycz�c ze z�o�ci wyci�gn�� ku niej r�k�, lecz okrzyk
gniewu zaraz przerodzi� si� w narastaj�ce wycie z b�lu.
Zd��y� jednak uprzednio wyj�� r�k� z klatki i mand-
ragora, przeleciawszy przez ca�� izb�, znikn�a teraz
w k�cie.
Solve mia� ju� jej dosy�. Odnalaz� szufl� do w�gla, przy
jej pomocy wyni�s� mandragar� niczym krowie �ajno
i odrzuci� daleko, jak najdalej od chaty. Nie zada� sobie
trudu, by sprawdzi�, gdzie upad�a. Potem wr�ci� do
domu, usiad� na �awie w du�ej izbie i tak tkwi� roz-
trz�siony, dr��c na ca�ym ciele.
Musia� si� uspokoi�. Nie wolno mu wpada� w panik�.
Pomy�le�...
Ch�opiec nie m�g� dotrze� zbyt daleko.
Ze �wistem wci�gn�� powietrze przez nos, zacisn��
z�by.
Elena!
W g�owie chaotycznic wirawa�y mu my�li. Czy Elena
macza�a w tym palce? A mo�e widzia�a ch�opea i odkry�a
tajemnic� Solvego? Mo�e stworek jest teraz u niej? A je�li
rozmawia�a z kim� z wioski? Co powinien zrobi�, co
wymy�li�? Musi p�j�� do niej, natychmiast. Dowiedzie�
si�, ile dziewczyna wie i czy nie ukry�a gdzie� ch�opca.
A je�li oka�e si�, �e wie... Elena b�dzie musia�a umrze�!
Zanim zd��y podzieli� si� nowin� z innymi.
P�niej natychmiast b�dzie musia� zabra� si� za szuka-
nie ch�opca.
Zanim odnajd� go inni.
Oddycha� g��boko, miarowo, chc�c odzyska� ca�kowi-
ty spok�j. Nagle przysz�a mu do g�owy pewna my�l, tym
razem o wiele bardziej przyjemna.
Ch�opiec zapomnia� o swotej mandragorze! Oznacza�o
to, �e by� teraz ca�kowicie bezbronny.
Solvego ogarn�o podniecenie. Musi odnale�� man-
dragor�, zanim wpadnie z powrotem w r�ce Heikego!
Ale nie by�o co si� spieszy�, m�g� si� jeszeze wstrzy-
ma�. Gdyby ch�opiec wyszed� na otwarte pole, Solve
natychmiast by go zauwa�y�, a w�wczas nie ulega�o
w�tp�iwo�ci, kto okaza�by si� szybszy.
Mandragora mog�a spokojnie le�e� tam, gdzie upad�a.
Teraz najwa�niejsza by�a Elena!
Zobaczy�a, jak nadchodzi. Szed� bardzo zdecydowa-
nym krokiem, cho� z ca�ej si�y zmusza� si�, by i��
spokojnie. Czy�by odkry�, �e by�a u niego w domu?
Nie mo�e dopu�ci�, by wszed� do �rodka, do chaty!
Czym pr�dzej schwyci�a pranie i wysz�a mu naprzeciw.
Zobaczy�a, �e na skroni wyst�pi�a mu pulsuj�ca �y�a, poza
tym by� opanowany i u�miechni�ty, cho� rozbiegane oczy
�wiadczy�y o zaniepokojeniu.
Elena chcia�a wyja�ni�, �e w�a�nie mia�a zamiar zej�� do
niego, by zanie�� mu ubranie, lecz przestraszy�a si�, �e mo�e
�le zrozumie� jej niezgrabne t�umaczenia i pomy�le�, �e ju�
tam by�a. Dlatego zrezygnowa�a z tego i z przyjaznym, jak
mia�a nadziej�, u�miechem, wr�czy�a mu zawini�tko.
Solve jednak najwidoczniej nie mia� zamiaru na tym
poprzesta�. Zdawa� si� nalega� na to, by p�l�� do niej do
domu. Pomimo u�miechu nie znikaj�cego z twarzy w oczach
nie mo�na by�o wyczyta� przyja�ni. Elena przestraszy�a si�
jeszcze bardziej i udawa�a, �e nic nie rozumie.
Od�o�y� w�wczas na ziemi� ubranie, kt�re mu przynio-
s�a, i stanowczo uj�� j� za rami�. Nie zwa�aj�c na jej
przera�one protesty, zacz�� prowadzi� j� pod g�r�.
Musia�a teraz udawa�, co wcale nie przychodzi�o jej
z wielkim trudem, gdy� ogromriie by�a wystraszona.
�arliwymi pro�bami, za pomoc� gest�w, da�a mu do
zrozumienia, i� boi si�, �e on pragnie j� uwie��, i b�aga�a
go, by nie zbruka� jej czysto�ci.
Mow� jej d�oni, oczu i s��w nietrudno by�o poj��.
I wtedy w�a�nie Solve uczyni� co�, co wprawi�o j�
w zdumienie.
U�miechn�� si� �yczliwie, uspokajaj�co. Cho� czy
�yczliwie? W oczach nadal czai�a si� przedziwna gro�ba. Ale
pozostawi� j� w miejscu, w kt�rym si� zatrzymali, daj�c znak,
by na niego czeka�a, i sam podszed� do jej ma�ej chatki.
Elenie bardzo si� nie podoba�o, �e Solve samowolnie
wdziera si� do jej domu, cho�, przyzna� trzeba, by�o to
o wiele korzystniejsze rozwi�zanie.
Zastanawia�a si�, po co tam poszed�. Czy czego� szuka�?
Solve rozejrza� si� po cha�upce. Elena mo�e sobie
my�le� o nim, co chce, on musi sprawdzi�, czy nie ukry�a
gdzie� ch�opca.
�y�a, doprawdy, w skromnych warunkach! Chatynka
by�a jeszcze ubo�sza od tej, w kt�rej zamieszka� on sam.
Pachnia�o tu jednak �wie�o upieczonym chlebem i zapach
ten sprawi�, �e poczu� g��d, cho� przecie� zjad� w wiosce
solidny posi�ek.
Ob�rka dla k�z znajdowa�a si� pod tym samym
dachem, od cz�ci mieszkalnej oddziela�a j� tylko cienka
�ciana. Zajrza� i tam, obszuka� wszystkie mo�liwe k�ty.
W tej chacie jednak nie by�o miejsca, w kt�rym da�oby
si� ukry� ch�opca.
Solve zdezorientowany sta� na �rodku jedynej izby.
Dziewczyna nie mo�e powzi�� �adnych podejrze�...
Wiedzia� ju�, jak si� wyt�umaczy. Znalaz� w kieszeni
kilka miedziak�w, obiegowych monet tego kraju, i po�o-
�y� je na stole. Niech to b�dzie zap�ata za pranie. Inaczej
Elena zapewne by ich nie przyj�a; na poczekaniu wymy�-
li� pow�d, dla kt�rego pragn�� wej�� do jej domu.
Przeszukanie chaty odby�o si� tak szybko, �e z pew-
no�ci� nie przysz�oby jej do g�owy, �e sprawdzi� wszyst-
ko. Na widok krucyfiksu na �cianie twarz �ci�gn�� mu
pogardliwy, nieprzyjemny gryrnas. Pospieszy� ku wyj-
�ciu.
Oczekiwa�a go w miejscu, w kt�rym j� zostawi�.
Solve wskaza� d�oni� na jej chatk�, daj�c do zrozurnienia,
�e czeka j� tam niespodzianka. Zabra� ubranie i po-
chwaliwszy jej prac�, zszed� w d� zbocza w stron�
swojej chaty.
Elena okaza�a si� niewinna. Nic w jej zachowaniu nie
wskazywa�o na to, by wiedzia�a cokolwiek o zbieg�ym
ch�opcu.
Nie zauwa�y�, z jakim trudem stara�a si� okazywa� mu
taki podziw jak dawniej. Dobrze, �e nie widzia� strachu
wyzieraj�cego z jej oczu, nie s�ysza� serca, kt�re wali�o jak
m�otem.
Nied�ugo potem Elena zn�w wygl�da�a przez okienko.
Ujrza�a Solvego kr�c�cego si� wok� domu. Sprawia�
wra�enie, jakby czego� szuka�.
I dopiero w tej chwili Elena zrozumia�a, �e ch�opcu
mimo wszystko uda�o si� uciec. Widocznie tego nie
zauwa�y�a, zaj�ta pieczeniem chleba nie mog�a bezustan-
nie wygl�da� przez okno.
Pieni�dze po�o�one na stole mia�y tylko wprowadzi� j�
w b��d. Przyszed� do niej, by tu szuka� ch�opca!
- Ma�y stworku - szepn�a. - Oby wszystkie dobre
moce mia�y ci� w opiece! Nie mog� ci ju� wi�cej
pom�c, ale �ycz� ci powodzenia, ty biedny nieszcz�-
niku!
Solve szuka� jak op�tany. Mandragora, jak daleko
w�a�ciwie j� odrzuci�? �e te� nie patrzy� uwa�nie!
Powinna jednak le�e� tu gdzie� w pobli�u. Powinna!
Jeszcze raz przeszuka� nieliczne rosn�ce wok� domu
wysokie kolczaste krzaki, obsypane ��tym kwieciem. Na
otwartej przestrzeni na pewno jej nie by�o, tam dawno by
ju� j� odnalaz�. W ko�cu podni�s� si� zrezygnowany. Do
diab�a z mandragor�, nie m�g� ju� marnowa� na ni� wi�cej
czasu.
Znacznie wa�niejsze, by odnalaz� ch�opca.
Rozejrza� si� doko�a. Gdzie? Gdzie powinien szuka�?
W�a�ciwie tylko w jednym kierunku Heike m�g� si�
uda�, nie pozostawiaj�c za sob� �adnych �lad�w. Co
prawda niepoj�te by�o, jak malec zdo�a� dotrze� a� do lasu,
ale innego wyj�cia nie mia�. We wszystkich innych
miejscach by�by widoczny.
Solve przeszuka� ju� starannie niskie zaro�la rosn�ce tu
i �wdzie, niczego tam jednak nie znalaz�. Gdyby ch�opiec
skierawa� si� ku wiosce, Solve natkn��by si� na niego ju�
wcze�niej.
Pozostawa� jedynie las.
Przekl�ty diablik, w�a�nie teraz wymy�li� co� takiego,
teraz, kiedy Solve zdo�a� zauroczy� mieszka�c�w wsi!
Zabaw� w polowanie na cnot� Eleny musia� od�o�y� na
p�niej. Tego przedpo�udnia uda�o mu si� pozyska� wielu
przyjaci� w wiosce. Do gospody, kt�ra w �aden spos�b
nie zas�ugiwa�a na t� nazw�, sprowadzono t�umacza,
a wraz z nim przyby�o wielu m�czyzn. Otoczyli Solvego,
spragnieni wie�ci z wielkiego �wiata, a on m�wi� i m�wi�.
Opowiada� tym po�a�owania godnym n�dzarzom o swych
bogactwach w Wiedniu, o pobycie na dworze kr�lew-
skim. Opowiada� te� o wielkich interesach, jakie zamierza
ubi� w Wenecji. Oni s�uchali oczywi�cie zafascynowani,
niemal w uniesieniu. Wydawa�o si�, jakby ich uwag�
przykuwa�y przede wszystkim oczy Solvego, bo te�
i niecz�sto mo�na by�o napotka� takie z�ociste, ��te oczy.
Dowiedzia� si� jednak, �e konia i powozu w Planinie
nie dostanie. Konie, kt�re mieli, potrzebne by�y tutej-
szym ch�opom, a jedyny �rodek lokomocji, jaki mu mogli
ofiarowa�, okaza� si� star�, rozklekotan� fur� do prze-
wo�enia rzepy.
No c�, to mu absolutnie nie odpowiada�o, rozumieli
chyba, i� nie mo�e przyby� do Wenecji na ch�opskim
wozie!
Niestety! Solve, kt�remu wydawa�o si�, �e wzbudzi�
podziw i szacunek w�r�d ubogich ch�op�w, zn�w pope�-
ni� dwa brzemienne w skutki b��dy! Po pierwsze, nie
powinien by� si� che�pi� Wiedniem i swymi powi�zaniami
z tamtejszym dworem. S�owe�cy bowiem dalecy byli od
mi�o�ci do narzuconych im w�adc�w.
Wzmianki o ksi���cym domu Habsburg�w dzia�a�y na
nich jak czerwana p�achta na byka. Po drugie za� ich
zainteresowanie niesamowitymi oczami mia�o zupe�nie
inn� przyczyn�. Gdyby Solve wiedzia� wi�cej o ludowej
kulturze i wierzeniach S�owe�c�w, szybciej by to zro-
zumia�.
On jednak nadal mia� w pami�ci tylko to, jak wielce ich
zdumia� nast�pnym posuni�ciem. Przys�uchiwali mu si�
z tak� uwag�, i� nie m�g� si� powstrzyma�, by jeszcze
bardziej ich nie zaskoczy�.
Wspomnienie to nape�nia�o go cozpieraj�cym uczu-
ciem triumfu.
- Widzisz tego ch�opaka, kt�ry zajmuje si� koniem?
- zapyta� t�umacza. - Potrafi� zmusi� go, by pr�bowa�
zaprz�c konia odwrotnie.
T�umacz odni�s� si� do jego o�wiadczenia z wielkim
sceptycyzmem, ale prze�o�y� pozosta�ym s�owa Solvego.
Wszyscy pokr�ci�i g�owami i u�miechn�li si� drwi�co,
z niedowierzaniem.
- Spr�buj - zach�cali go przez t�umacza, kt�ry stara�
si� nada� swemu g�osowi oboj�tne brzmienie.
Solve wiedzia�, �e zadanie to mo�e okaza� si� trud-
ne, gdy� zawsze udawa�o mu si� tylko to, czego na-
prawd� gor�co pragn��. Teraz wi�c musia� skancent-
rowa� ca�� sw� si�� woli, by ch�opak zachowa� si� tak,
jak mu naka�e.
Skupi� si� mocno, a� kropelki potu wyst�pi�y mu na
czole i nad g�rn� warg�. Ch�opi umilkli, przez otwarte
drzwi wpatrywali si� w m�odego ch�opaka. Solvemu
wydawa�o si�, �e na twarzach niekt�rych dostrzega
drwin�, a to omal nie wyprowadzi�o go z r�wnowagi.
M�odzieniec podprowadzi� konia do wozu. Teraz,
teraz, my�la� Solve, b�agaj�c wszelkie z�e moce Ludzi
Lodu o pomoc.
Ch�opak przystan��, jakby nagle nie wiedz�c, co ma
robi�, a potem ustawi� zwierz� wzd�u� dyszla przodem
do wozu!
W�r�d zgromadzonych wok� sto�u rozleg�o si� ni to
westchnienie, ni to j�k.
Solve nie chcia� jednak przebra� miary.
- My�l�, �e to wystarczy - powiedzia� oboj�tnie,
przerywaj�c hipnoz�. - Nie b�dziemy d�u�ej kpi� z ch�o-
paka.
M�odzieniec zn�w si� zatrzyma�, pocieraj�c d�oni�
czo�o. Kiedy zorientowa� si�, �e ko� stoi zwr�cony
przodem w stron� wozu, pospiesznie zacz�� go od-
ci�ga�.
M�czy�ni jednog�o�nie odetchn�li z ulg�. Onie�miele-
ni, spode �ba przygl�dali si� Solvemu. Potem mrukn�li co�
o �mierci starego ojca Milana i maj�cym odby� si� po
po�udniu pogrzebie. I jeden za drugim zacz�li si� roz-
chodzi�.
Dostali za swoje, triumfowa� w duchu Solve. Spodzie-
wa� si�, co prawda, �e zachwyceni b�d� �mia� si� z jego
dowcipu, ale, o dziwo, wcale tak si� nie sta�o. Wydawali
si� raczej dziwnie markotni i zafrasowani.
Sk�onno�� do niedoceniania inteligencji i warto�ci
innych ludzi mia�a okaza� si� dla Solvego bardziej
niebezpieczna, ni� by� to w stanie sobie wyobrazi�.
Z w�ciek�o�ci� przepatrywa� miejsca przylegaj�ce do
skraju lasu w poszukiwaniu Heikego. Gniew jego wywo-
�ywa�a przede wszystkim my�l, �e ten czarci pomiot uciek�
akurat wtedy, kiedy zacz�o mu si� lepiej wie�� i w wiosce,
i u Eleny. Nie mia� czasu, by go szuka�!
Musia� jednak odnale�� ch�opca, zanim dotrze on do
ludzi, to niezwykle wa�ne. A poniewa� Heike nie mia� ju�
przy sabie mandragory, Solve nareszue b�dzie m�g�
pozby� si� go raz na zawsze. Spe�ni�by tym samym
mi�osierny uczynek, bo przecie� takie dziecko, kt�re nic
nie wie o �yciu w�r�d ludzi, nieustannie b�dzie napotyka�
trudno�ci, czy� nie tak?
By�o to kolejne z pokr�tnych usprawiedliwie� Sol-
vego, s�u��cych wy��cznie st�umieniu ewentualnych wy-
rzut�w sumienia.
Szuka� przez ca�y dzie�, zag��biaj�c si� w las coraz dalej
i dalej. Ale jestem biedny, u�ala� si� nad sob�. Ten
wstr�tny szczeniak nawet nie pomy�li o moim g�odzie
i zm�czeniu!
Zdaniem Solvego o Heikego nie trzeba by�o si�
martwi�. Ch�opiec nie raz i nie dwa obywa� si� bez
jedzenia przez ca�� dob�, by� wi�c przyzwyczajony do
ssania w �ol�dku.
Zapad� zmrok i Solve musia� ruszy� w powrotn�
drog� do domu, nigdzie nie napotkawszy bodaj �ladu
ch�opca. Mia� jednak zamiar podj�� poszukiwania na-
st�pnego ranka, przeczesa� bowiem spory kawa�ek lasu
i na jutro pozosta� mu do spenetrowania jedynie niewiel-
ki odcinek.
Teraz pragn�� jak najpr�dzej powr�ci� do domu.
Solve �ywi� mimowolny respekt wobec ciemno�ci
panuj�cych w tej okolicy...
Ch�opi z wioski odprowadzili ojca Milana na miejsce
ostatniego spoczynku. Sam Milan przygotowywa� si� do
odwiodzin u Eleny nast�pnego dnia. Nic go ju� nie
powstrzymywa�o przed o�wiadczeniem si� o jej r�k�. Nie
dba� wcale o jej posag, Milan by� jednym z niewielu
w wiosce, kt�rzy stawiali mi�o�� ponad maj�tek.
Elena tak�e szykowa�a si� na nast�pny dzie�. Zatopio-
na w my�lach, zamkn�a ju� kozy na noc. Z nadej�ciem
poranka zamierza�a uda� si� do wioski, by tam u kogo�,
nie wiedzia�a jeszcze u kogo, szuka� rady. Musia�a si�
podzieli� si� z kim� wiadomo�ci� o ch�opcu.
Jej s�siad powr�ci� do domu, gdy s�o�ce chowa�o
si� ju� za g�ry. Ze sposobu, w jaki si� porusza�, wy-
wnioskowa�a, �e jest zm�czony, zawiedziony i ziryto-
wany.
Wida� nie odnalaz� ma�ego.
To by�a jaka� pociecha.
Oby tylko nie przyszed� zn�w tutaj do niej! Po tym
wszystkim, co zasz�o, Elena nie chcia�a go ju� wi�cej
widzie�. By�a zasmucona, oszo�omiona i bezradna, nie
wiedzia�a, co robi� dalej. Mia�a w�tpliwo�ci, czy post�pi�a
s�usznie, wypuszczaj�c ch�opca z klatki wbrew wiedzy
i woli Solvego. Malec m�g� przecie� w rzeczywisto�ci
okaza� si� ma�ym diablikiem, kt�ry przypadkiem zst�pi�
na ziemi�.
Nie, to nicmo�liwe, zdecydowa�a. Nie z takimi oczami,
wiernymi kopiami oczu Solvego.
W zapadaj�cym zmierzchu d�ugo siedzia�a, zaprz�t-
ni�ta trosk� o tego ma�ego biedaka, kt�ry by� w lesie
sam. A je�eli noc� b�dzie zimno?
Niewiele si� namy�laj�c, Elena po ciemku wysz�a
z chaty i na krzakach rosn�cych za domem powiesi�a kilka
sztuk garderoby. Swoje w�asne grube zimowe spodnie...
je�li zechce, b�dzie je m�g� podwin��. Do�o�y�a jeszcze
cienki rzemyk, kt�ry m�g� s�u�y� jako pasek. Tak ma�ych
but�w nie mia�a, zast�pi� je musia�y kawa�ki sk�r i rzemie-
nie. Zanios�a te� futrzany kubrak, z kt�rego dawno
wyros�a.
Gdyby przypadkiem przechodzi� obok jej domu...
Wynoszenie ubrania gdzie� dalej na nic by si� nie zda�o,
poniewa� i tak nie wiedzia�a, gdzie jest ch�opiec.
Biedne dziecko!
Nie do�� �e natura obdarzy�a go takim wygl�dem, �e na
jego widok ludzie ze strachu b�d� rzuca� si� do ucieczki,
to na dodatek od najwcze�niejszych dzieci�cych lat musia�
cierpie� uwi�ziony w ma�ej, ciasnej klatce. A teraz jeszcze
mo�e ona do�o�y�a kamie� da ci�aru, jaki przysz�o mu
d�wiga�? jaki� musia� by� samotny, zmatzni�ty i g�odny!
U�wiadomiwszy to sobie, Elena natychmiast pobieg�a po
�wie�o upieczony bochen chleba i po�o�y�a go przy
wisz�cym na krzaku ubraniu. Postanowi�a tak�e, �e
nast�pnego dnia zbietze kilkoro zaufanych ludzi i wsp�l-
nie przeczesz� las. D�u�ej tak by� nie mo�e!
Wreszcie si� po�o�y�a, ale le�a�a nie �pi�c i na-
s�uchuj�c obcych d�wi�k�w. Niczego jednak nie us�ysza-
�a.
Dasz�a do wniosku, �e b�dzie musia�a pom�wi� z miesz-
ka�cami wioski, przygotowa� ich na to, �e ch�opczyk ma tak
szczeg�lny wygl�d. Inaczej zdarzy� by si� mog�o nieszcz�-
cie, kto� powodowany strachem m�g�by zabi� dziecko.
Nie mo�na by�o do tego dopu�ci�. Czu�a si� za nie
odpowiedzialna, ona i nikt inny. Wszak otworzy�a mu
drzwi klatki.
A� zak�u�a y� w sercu na wspomnienie spojrzenia,
jakim j� obrzuci�. Agresywna reakcja wi�nia, gdy zbli�y�a
si� do klatki, nie przeszkodzi�a Elenie dostrzec bez-
granicznej samotno�ci w jego oczach.
Czy zrozumia�, �e pragn�a jego dobra? Czy wiedzia�,
�e na �wieciie istnieje �yczliwo�� i mi�o��?
Tego Elena wcale nie by�a pewna.
Uczucia, jakie �ywi�a da Solvego, by�y mieszane, trudne
do zdefniowania. By� przecie� obiektem jej pierwszego,
m�odzie�czego zakochania, bo o mi�o�ci chyba jeszcze zbyt
wcze�nie m�wi�. Ale w jej sercu zapalony zosta� p�omie�
i garza� tak mocno, �e niemal odebra� jej ca�y rozs�dek.
�al, �e ze wszystkich ludzi w�a�nie on mia� dziecko
zamkni�te w klatce, wyra�nie zaniedbane, udr�czone
dziecko, sprawia� jej niezno�ny b�l. Stara�a si� my�le�
o pierwszym wra�eniu, jakie wywar� na niej Solve, o tej
odrobinie wulgarno�ci i nikczemno�ci, jak� dostrzeg�a
w jego twarzy, ale to by�o za trudne. Ju� �atwiej by�o
wmawia� sobie, �e to nie on ponosi odpowiedzialno�� za
uwi�zienie ch�opczyka w klatce.
Malec m�g� przecie� by� niebezpieczny dla ludzi.
W takim razie Elena post�pi�a niespcawiedliwie wobec
Solvego i pope�ni�a chyba niewybaczalne przest�pstwo
wolbec swych bli�nich.
Musi z kim� porozmawia�!
�ycie Eleny sta�o si� bardzo skomplikowane.
Zap�akany, nieszcz�liwy Heike patrzy� na ciemniej�co
wieczorne niebo z groty, do kt�rej si� wczo�ga�.
Przedosta� si� przez las i dotar� do dziwacznych ska�,
pokrytych ��obieniami, pe�nych lej�w i rozpadlin. Heike
nie wiedzia�, �e znalaz� si� na obszarach krasowych. By�
zbyt zm�czony, g�odny, zbyt obola�y, by uwa�niej przy-
gl�da� si� formacjom skalnym.
Pod wielkim g�azem znalaz� niedu�� jam� i wpe�z� do
niej, dr��c z zimna i pop�akuj�c. Wolno��, kt�r� zrazu
przyj�� z otwartymi ramionami, trudno by�o poj��. Same
nowo�ci, a wi�kszo�� z nich sprawia�a b�l.
Heike nie m�g� ju� d�u�ej my�le�. Le�a� skulony,
z piersi wyrywa�o mu si� �kanie. Wkr�tce pawieki
przys�ani�y ��te oczy i ch�opiec zasn��.
Wok� jego groty zapad�a noc. Malec przekr�ci� si� we
�nie, staraj�c si� znale�� wi�cej ciep�a.
Wsta� ksi�yc, o�wietlaj�c bloki skalne, kt�re w jego
blasku wydawa�y si� ca�kiem bia�e, ale Heike tego nie
widzia�. Spa�.
We �nie wydawa�o mu si�, �e widzi pochylaj�cego si�
nad nim cz�owieka. Heike patrzy� na niego, lecz nie
dostrzega� wyra�nie. Posta� nachyli�a si� g��biej i wyci�g-
n�a w jego stron� mandragor�. Heike przyj�� j�, �miej�c
si� uszcz�liwiony, i przycisn�� do piersi.
Jaka� ona ciep�a, jak nieprawdopodobnie wprost
grzeje!
Wszystkie smutki, wszystko co z�e, nieznane, przesta�o
nagle mie� znaczenie. Jego jedyny przyjaciel zn�w by�
przy nim!
ROZDZIA� XII
Niewiele godzin spa� Solve tej nocy.
Przyczyn� jego bezsenno�ci nie by�a bynajmniej
troska a ma�ego Heikego, lecz �al nad w�asnym, jak�e
ci�kim losem. A przecie� w niczym nie zawini�!
Dlaczego wszystkie nieszcz�cia spadaj� w�a�nie na
niego, kt�ry by� na najlepszej drodze ku szczytom
w�adzy, podbija� serca budz�cych og�lne po��danie,
szlachetnie urodzonych kobiet, potrafi� przyci�gn��
bogactwa niczym rybak raz po raz wy�awiaj�cy pe�n�
sie�?
Wszystko z winy tego przekl�tego ch�opca!
By� dla niego za dobry, w tym tkwi� b��d. Powinien go
zg�adzi� dawno, dawno temu.
Solve wiedzia� jednak, �e nie by�o to mo�liwe. Za
ka�dym razem potworna zabawka udaremnia�a rozpra-
wienie si� z malcem.
Teraz jednak mandragora znikn�a. Nadszed� wi�c
odpowiedni moment, by odnale�� Heikego i unicestwi�
go. Tego n�dznika, kt�rym go obarczono. Teraz, w�a�nie
teraz!
Solve nie by� w stanie doczeka� cho�by �witu. Nie
wiadomo przecie�, czy ch�opie� nie odnajdzie man-
dragory, a w�wczas mog�o ju� by� za p�no.
Jeszcze si� nie rozwidni�o, gdy Solve wsta� i wy�liz-
gn�� si� z chaty. Tym razem wiedzia�, gdzie go szuka�.
Pozosta� tylko rejon ska�, poro�ni�ty z rzadka drzewa-
mi.
Je�li Heikemu wydawa�o si�, �e zdo�a skry� si� przed
Solvem, to bardzo, bardzo si� myli�!
Wiedziony stanowczym postanowieniem zag��bi� si�
w las. Na o�lep, gor�czkowo torowa� sobie drog� w tym
trudnym do pokonania terenie, par� naprz�d przez kale-
cz�ce, kolczaste zaro�la mi�dzy rosochatymi drzewami.
Tu szuka� ju� poprzedniego dnia, teraz musia� min�� t�
okolic�.
Solve przystan��. W�a�ciwie o tej porze w lesie by�o
do�� upiornie. Zbyt wcze�nie, by rozbrzmiewa� �piew
ptak�w; powietrze ch�odne, w nieckach i kotlinach sta�a
mg�a. Nie by�o te� jeszcze ca�kiem jasno ani te� ca�kiem
ciemno. Znalaz� si� jakby w p�wiecie, w zaczarowanej
krainie, bezludnej, pe�nej tylko dzikiego zwierza i...
Dzikiego zwierza i postaci z ba�ni? Nie brzmia�o to
szczeg�lnie zach�caj�co. Jakie drapie�niki wyst�puj�
w tych okolicach? Nie wiedzia�. Wiedzia� jednak, �e
w mitologii lud�w Po�udnia nie istniej� trolle. Tutaj by�
�wiat wilko�ak�w, wampir�w i...
Och, nie, to zbyt okropne. Doros�y m�czyzna, a stra-
szy samego siebie.
Ale panuj�cy wsz�dzie p�rnrok by� taki przygn�biaj�-
cy, przera�aj�cy. A teraz na dodatek wkroczy� w pasmo
mg�y. Za takim rozedrganym welonem opar�w wszystko
mog�o si� skry�.
O, na przyk�ad tam! Solve drgn��. Czy nie wida� tam
jakiej� pokrzywionej postaci i...
Przesta� ju�, Solve, powiedzia� na g�os do siebie. To
tylko zwichrowana ga���!
Znik�d nie dobiega� �aden d�wi�k. Czy nigdy ju� nie
b�dzie ja�niej? Przy takim �wietle bezustannie musia�
wyt�a� wzrok, raczej odgadywa� ni� widzie�.
Nie, tu w dole nie by�o sensu chodzi�. Na nic si� to
zda�o. Musia� wspi�� si� gdzie� wy�ej, tak by mie� widok
na ca�� okolic�. Wtedy bez trudu odnajdzie ch�opca. Solve
dostrzeg� grzbiet ska�ny i zdecydowanie skierowa� si� ku
niemu.
Ma�y Heike budzi� si� powoli, ale ockn�� si� by�ys-
kawicznie, gdy tylko wr�ci�a mu pami��.
Wok� niego panowa�a ciemno��. Kamienny dach...
Wydosta� si� z klatki!
Ale...? Powr�ci�y wspomnienia poprzedniego dnia:
zimno, g��d i b�l w stawach. Teraz jednak nie czu� si�
zmarzni�ty, przeciwnie, wok� niego by�o ciep�o
i mi�o.
Przypomnia� sobie zaraz, �e straci� ulubion� za-
bawk�, i da� wyraz swemu smutkowi, popiskuj�c
�a�o�nie.
Uni�s� si� na �okciu i pomaca� dooko�a. Okryty by�
czym� ciep�ym, puszystym. Futrzany kubrak? Tak, by�
otulony cudownym, futrzanym kubrakiem!
Stopy mia� tak�e rozgrzane i w tej chwili, gdy le�a�
spokojnie, nie czu� �adnych ran.
Stopy owini�te by�y sk�rami. A...
Pomaca� r�k� pod sob� i wyci�gn�� par� grubych
spodni, na kt�rych le�a�.
Jak cudownie, jak wspaniale! Heike usiad�. Ach,
jak�e zabola�o go ca�e cia�o, b�l staw�w powr�ci�, ale
nic na to przecie� nie poradzi. Zacz�� naci�ga� ubranie.
Poczu�, �e co�, co le�a�o mu na kolanach, spad�o na
ziemi�.
- Moja lalka! - krzykn�� Heike w uniesieniu. By�y
to najprawdopodobniej jedyne s�owa, jakie do tej
pory wym�wi�, opr�cz pie�ni, kt�re nie wiadomo
sk�d zna�. Nawet on sam tego nie wiedzia�. Kiedy
�piewa�, dziwne s�owa same nap�ywa�y mu do ust.
- Moja lalka!
By� tak wzruszony i tak szcz�liwy, �e mocno przycis-
n�� j� do siebie. Wybacz, �e o tobie zapomnia�em, prosi�
w my�li. Tak bardzo p�niej �a�owa�em.
Kiedy si� ubra�, co prawda mo�e nie najstara-
nniej, i mia� ju� zamiar opu�ci� swoj� grot�, zau-
wa�y� co�, co w pierwszej chwili wyda�o mu si� kamie-
niem.
Nie by� to jednak kamie�, lecz bochen chleba o smako-
witym zapachu. Tak wielkiego chleba Heike nigdy nie
dosta� przez ca�e swe �ycie!
Jest te� chyba mi�kki? Ugryz� kawa�eczek.
Ach! By�a to najpyszniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek
posmakowa�! �wie�y, wspania�y chleb!
O, tak, Elena potrafi�a piec chleb. W tym samym
czasie, gdy Heike rozkoszowa� si� znaleziskiem, dziew-
czyna wysz�a przed dom i stwierdzi�a, �e wszystko, i chleb,
i ubranie, znikn�o!
Ciekawe, kto to zabra�? my�la�a. Kto�, kto przypad-
kiem t�dy przechodzi� i wykorzystz� okazj�, by ukra��?
Czy te� naprawd� ch�opiec by� tutaj?
Ostro�nie rozejrza�a si� wok� domu, ale nie znalaz�a
Heikego. Wypu�ci�a wi�c kozy i przygotowa�a si� do
porannego obrz�dku. By�o jeszcze tak wcze�nie, �e s�o�ce
nie pokaza�o ani jednego promienia, ale Elena przy-
zwyczajona by�a do wstawania o szaro�ci poranka. Ze-
rkn�a ku chacie Solvego, ale tam panowa� spok�j.
Solve dotar� do szczytu wzg�rza. St�d roztacza� si�
szeroki widok na okoliczne doliny.
Gdyby tylko mg�a si� podnios�a i cokolwiek si�
rozja�ni�o?
Ci�gle jeszcze by�o zbyt ciemno, by rozr�ni� kolory.
Ksi�yc skry� si� ju� za chmurami i wszystko wok�
rozp�ywa�o si� w rozmaitych odcieniach szaro�ci i czerni.
Solve wpatrywa� si� w owe niezwyk�e bloki skalne,
kt�re ogl�da� poprzedniego dnia, z widocznymi na ich
powierzchni z�o�ami innych gatunk�w ska� i minera��w.
Przedziwna kraina!
Zn�w przeszy�a go ta niezwyk�a pewno��, niez�omne
przekonanie. Nadesz�a jak dr�enie, ostrze�enie: Tengel
Z�y wie, �e on tutaj jest. Tengel Z�y wije si� we �nie
i pragnie, by Solve st�d odszed�.
To niem�dre, pomy�la� Solve. Przecie� jestem taki jak
on, chc� si� od niego uczy�!
Niezwyk�a by�a jednak �wiadomo��, �e Tengel Z�y jest
tak blisko, tak niewiarygodnie blisko. Ale gdzie?
Wra�enie przemin�o, jak gdyby Tengel Z�y wyczu�
jego my�li i wzni�s� zapor�, by Solve nie zauwa�y�, gdzie
on si� znajduje.
Z jednej strony Solvego, mi�dzy nim a domem,
w oddali rozpo�ciera� si� milcz�cy las. Z drugiej strony
mia� przed sob� otwarte ska�y.
Jeszcze raz rozejrza� si� doko�a w ciemno�ci nocy,
a mo�e powinien nazwa� t� cz�� dnia mrocznym poran-
kiem? Nie, jeszcze nie, ledwie wstawa� �wit.
Nagle poderwa� si�. Czy tam w ma�ym zagajniku,
po�t�d ska�, nie dostrzeg� jakiego� ruchu?
Mg�o... Zniknij!
Jak gdyby go us�ysza�a i welon na mgnienie oka uni�s�
si�, a Solve ujrza� ma�� posta�, kt�ra skulona pe�z�a po
ziemi. By�o zbyt ciemno, by Solve m�g� rozr�ni�
szczeg�y, inaczej zdumia�by si� na widok ubrania, jakie
mia� na sobie Heike.
Bo �e to jest Heike, nie w�tpi� nawet przez chwil�.
Z�y u�miech wykrzywi� wargi Solvego.
- Mam go - pomy�la� na g�os. - Ale� si� pl�cze, jak
zaj�c z przestrzelon� �ap�, a raczej jak �aba. Pokraka,
nawet chodzi� nie umie!
Solvemu syn wydawa� si� tak komiczny, �e przez dobr�
chwil� zanosi� si� �miechem.
Mg�a zn�w zafalowa�a i ch�opiec zmkn��.
To nic nie szkodzi, pomy�la� Solve i szybkim krokiem
zacz�� schodzi� ze wzg�rza. Teraz ju� go mam, ju� mi si�
nie wymknie!
Po chwili znalaz� si� w dolinie, w kt�rej widzia�
Heikego. Mg�a sprawi�a, �e ciemno�ci wydawa�y si�
jeszcze g�ciejsze, cho� mo�liwe do przebycia. W mrocz-
nej dolinie si�ga� wzrokiem nawet do�� daleko.
Ale musia� wysila� oczy, by rozr�ni� szczeg�y. Stara�
si� porusza� bezszelestnie, wypatruj�c czego�, co si�
porusza.
Ch�opiec nie m�g� zaj�� daleko.
Tam! Tam by�? Daleko, mi�dzy drzewami. Solve szed�
wzd�u� doliny korytem dawnego strumyka, teraz nie by�o
ju� w nim wody. Po obu stronach ros�y g�ste, brzydkie
�wierki.
Mog�oby by� nawet zabawnie! Drobne polowanka.
Ale i zwierzyna musi tak�e poczu� si� �cigana!
Zawo�a� g�osem drwi�cym, pe�nym z�o�ci:
- Heike!
Ch�opiec zamar� i odwr�ci� g�ow�. C� on ma za
ubranie, zastanowi� si� Solve. Zadziwiaj�ce. Heike zn�w
si� odwr�ci� i poganiany panicznym l�kiem zacz�� pe�zn��
wzd�u� �o�yska strumienia.
Solve z rado�ci� zachichota�.
Przyspieszy�. S�ysza�, jak ch�opiec pop�akuje ze stra-
chu.
Chcia� zawo�a� jeszcze raz, aby Heike wiedzia�, jak
blisko znajduje si� jego prze�ladowca...
Nie zawo�a� jednak.
Co� nagle wy�oni�o si� na drodze mi�dzy nim a ch�op-
cem, przes�aniaj�c mu widok. Solve zamruga� i potrz�sn��
kilkakrotnie g�ow�, chc�c widzie� lepiej.
Zatrzyma� si� gwa�townie.
Co� wyra�nie zagradza�o mu drog�.
Wysoka, spowita w czer� posta�, w opo�czy sp�ywa-
j�cej a� na ziemi�. D�o� wyci�gni�ta w kierunku Sol-
vego, gro�ne ostrze�enie bij�ce od ca�ej ogromnej syl-
wetki...
W�drawiec w Mroku!
Solve j�kn�� przera�ony. Przez moment sta� jak ska-
mienia�y, po czym wyda� z siebie dr��cy pisk przera�one-
go do ob��du dziecka. Pisk przerodzi� si� zaraz w g�o�ny
krzyk. Solve zawr�ci� i co si� w nogach rzuci� si� do
ucieczki, jakby goni� go sam diabe�.
Kta wie, mo�e tak w�a�nie by�o?
Nie, my�la�, kiedy bieg� do domu, potykaj�c si�
o kamienie i zwalone pnie drzew. Nie, to nie by� Z�y,
a w ka�dym razie na pewno nie Tengel Z�y. To zupe�nie
kto inny.
Ale kto, kto? Co mia� wsp�lnego z Heikem tutejszy,
lokalny duch z ch�opskich wierze�? I... to ju� szczyt
niesprawiedliwa�ci: dlaczego niesamowita zjawa bra�a
stron� Heikego? Czy nie by�oby o wiele w�a�ciwsze,
gdyby pomog�a jemu, Solvemu, prze�ladowanemu przez
wszystkich, wsz�dzie natrafiaj�cemu na taki op�r?
Potykaj�c si� i chwiej�c na nogach wyszed� wreszcie na
��ki nie opodal domu Eleny i swojego.
Tam si� opami�ta�. Dziewczyna nie mo�e zobaczy� go
w tak op�akanym stanie. Wyprostowa� si� i ostatni
kawa�ek drogi dziel�cy go od domu przeby� godnie,
dostoinie, cho� nie opuszcza�o go uczucie, �e przez ca�y
czas ��dny zemsty demon depcze mu po pi�tach.
Gdy szcz�liwie dobm�� do chaty, opad� na �aw�, by
chwil� odetchn��. Bezustannie przeklina� sw�j parszywy
los.
Dlaczego, dlaczego nic mu si� nie uk�ada?
Gdy Solve coraz bardziej pogr��a� si� w �alu nad sob�,
Elena podj�a decyzj�.
Nie mog�a ju� d�u�ej znie�� samotno�ci, a poza tym
bardzo si� ba�a. Gorzk� prawd� bowiem by�o, �e nadal
szuka�a okoliczno�ci usprawiedliwiaj�cych zachowanie
Solvego. Nie by�o to wynikiem s�abo�ci charakteru Eleny,
znalaz�a si�, jak wiele innych kobiet przed ni�, pod jego
przemo�nym wp�ywem.
Solve w kontaktach z Elen� nie wykorzystywa� �wia-
domie czarodziejskich si�, ale magiczn� moc nosi� w sobie.
Tkwi�a ona w jego �agodnym, ciep�ym g�osie, niezwyk-
�ych oczach, fascynuj�cym wygl�dzie i jego zawsze obez-
w�adniaj�cym erotyzmie. W stosunku do Eleny udawa�
�yczliwo�� i przyja�� i samotnej dziewczynie przez kilka
dni jawi� si� jako wspania�y przyjaciel.
Elena jednak zacz�a podejrzewa�, �e w�adza, jak� nad
ni� mia�, nie by�a ca�kiem zwyczajna. Solve naprawd�
potrafi� rzuca� czar na kobiety, a nie�wiadomie ofiarowa�
jej podw�jn� dawk� tego, czemu oprze� si� mog�a prosta
i niedo�wiadczona dziewczyna.
Dlatego zapragn�a teraz znale�� si� w�r�d ludzi.
Rozdzieli� ich widok ma�ego, zaniedbanego ch�opca
w klatce.
Na malca w klatce trudno by�o znale�� usprawied-
liwienie.
Nie mia�a odwagi zabiera� ze sob� ca�ego swego
dobytku. Wsadzi�a tylko kota do koszyka wraz z paroma
drobiazgami, kt�re mog�y jej si� przyda� w ci�gu najbli�-
szych dni, a potem wyprowadzi�a kozy i sz�a udaj�c, �e
idzie je wypasa�. Pogania�a je w stron� wioski, kr���c po
okolicznych wzg�rzach, by nie wzbudzi� w Solvem
podejrze�.
Ale jego nie by�o wida�. Bez przeszk�d min�a dom,
w kt�rym zamieszkiwa�, i wkr�tce zas�oni�o j� kolejne
wzniesienie. Odetchn�a z ulg�, cho� wiedzia�a, �e zaraz
stanie si� zn�w widoczna z jego okna. Kiedy by�a
pewna, �e on nie mo�e jej zobaczy�, pop�dza�a kozy
z gor�czkow� niecierpliwo�ci�. Teraz, gdy zrobi�a ju�
pierwszy krok, nie mog�a si� doczeka�, kiedy pokona
ca�� drog�.
Do kogo jednak mia�a si� zwr�ci� w wiosce? Nie
wypada�o, by sz�a do Milana, nic nie wiedzia�a o �mierci
jego ojca. Mo�e do ko�cio�a? Ksi�dz by�, co prawda,
ogromnie surowy, ale przecie� musia�a z kim� pom�wi�,
opowiedzie� o ch�opcu, kt�ry by� mo�e w tej chwili cierpi
wielk� bied� gdzie� w lesie.
Zn�w sumienie uk�u�o j� niczym strza�a. Czy s�usznie
post�pi�a, wypuszczaj�c go, czy te� nie? Pytanie to
dr�czy�o j� od wczoraj bezustannie.
Westchn�a ci�ko. To ju� dla niej stanowczo za du�o,
zw�aszcza �e gdzie� w g��bi duszy tkwi�o niebezpieczne
pragnienie, by jeszcze raz ujrze� Solvego.
Kiedy zbli�a�a si� ju� do wioski, zobaczy�a, �e kto�
�cie�k� zmierza w jej kierunku. M�czyzna w uroczystym
stroju, zdobionym kolorowymi ta�mami, z kamizelk�, do
kt�rej przywiesi� z�ote monety.
M�czyzna udaj�cy si� w konkury.
T� drog�? Wszak tutaj nikt nie mieszka!
Ale... Ale to przecie� Milan.
Elena poczu�a rozczarowanie. Czy naprawd� Milan
postanowi� komu� si� o�wiadczy�?
Sporo czasu up�yn�o, zanim zd��y�a po��czy� wszyst-
ko w jedn� ca�o��, i zrozumia�a, �e Milan zmierza do niej.
Tak wielk� skromno�� mia�a w sercu Elena.
Kiedy si� spotkali, Milan zaczerwieni� si� ze wstydu.
- Eleno, ty tutaj? Dok�d si� wybierasz?
W tym momencie p�k�y tamy. Nie mog�a ju� ukrywa�
poczucia osamotnienia, niepewno�ci, l�ku i w�tpliwo�ci.
- Och, Milanie, nie wiem, co mam robi�! Tak bardzo
si� boj�!
Opowiedzia�a ca�� histori� o obcym przybyszu, kt�ry
od razu sta� si� takim mi�ym, dobrym przyjacielem, lecz
p�niej okaza�o si�, �e ma syna, przypominaj�cego ma�ego
diablika, kt�rego trzyma w klatce. Jednym tchem da�a
wyraz wsp�czuciu, jakiego dozna�a na widok dziecka.
M�wi�a o tym, co zrobi�a p�niej, i o malcu, kt�ry
w�drowa� gdzie� teraz samotnie, by� mo�e napotka�
w lesie dzikie zwierz�ta, i o swoim l�ku przed Solvem.
Milan z ka�dym jej s�owem coraz mocniej zaciska�
szcz�ki. W pewnym momencie wyczu� jej niepewno��.
- Eleno... Czy ty... czy jeste� zwi�zana z tym cz�owie-
kiem?
Dziewczyna nerwowo potar�a oczy
- Zwi�zana? Nie, by� po prostu dobrym przyjacielem,
nigdy nie by� nieprzystojnie natr�tny. Ale, Milanie, mam
z�e przeczucia, obawiam si�, �e on ma nade mn� w�adz�.
Jak gdyby chcia�, bym przysta�a na jego propozycj�,
kt�rej nigdy nie uczyni�! Ja go nie chc�, Milanie, a mimo
to mnie poci�ga w jaki� niezwyk�y, przera�aj�cy spos�b.
Nie mog� tego poj��.
- Za to ja rozumiem - odpar� Milan ze smutkiem.
- S�dz�, �e masz racj�, Eleno. On stara si� przywie�� ci�
do grzechu, sprowadzi� z drogi cnoty. M�czy�ni we wsi
radz� teraz, s� na niego bardzo rozgniewani.
- Dlaczego?
- On ma uroczne oczy.
- Och - szepn�a Elena. - Tak, to prawda!
I dlatego w�a�nie Solve pope�ni� b��d. Pokaza� swe
czarodziejskie sztuki, nie zapoznawszy si� bli�ej z prze-
s�dami mieszka�c�w tych okolic. Uwa�ali oni, �e
istniej� ludzie obdarzeni urocznymi oczyma czy, jak
powiadali inni, "z�ym okiem". Samym tylko spoj-
rzeniem potrafi� rzuci� urok i wyrz�dzi� krzywd�.
Solve powinien by� zwr�ci� uwag� na ostrzegawcze
sygna�y, na gesty wykonywane palcami, maj�ce od-
wr�ci� urok. Jednocze�nie dwoma palcami, wskazuj�-
cym i ma�ym, pokazywali na niego, drugi za� gest
polega� na wci�ni�ciu kciuka mi�dzy palec wskazuj�cy
a �rodkowy. Solve jednak by� zbyt pewny siebie, by
przejmowa� si� takimi g�upstwami.
- Eleno - zdecydowa� si� Milan. - S�ysza�a� chyba, �e
m�j ojciec nie �yje i zosta� ju� pochowany?
- Och, co ty m�wisz, Milanie! Tak bardzo mi przykro,
naprawd�!
- Dzi�kuj�. Ale to ju� min�o. W�a�nie szed�em do
ciebie, by prosi� o tw� r�k�. Co by� odpowiedzia�a?
Elena obla�a si� rumie�cem.
- S�dz�, �e wiesz, �e nie szed�by� na pr�no - odpar�a
cicho. - Ale ja nie mam nic, co mog�oby stanowi� m�j
posag.
- Wiem o tym i wcale o to nie pytam. Zale�y mi na
tobie. A wi�c jeste� teraz moja, prawda? Odprowadz� ci�
do wioski, p�jdziemy prosto na rad� starszyzny. A potem
sam udam si� do tego cz�owieka. Jak on si� nazywa, Solve?
- Och, nie, Milanie, tego nie wolno ci robi�! On mo�e
wyrz�dzi� ci krzywd�!
Twarz Milana zawsze odzwierciedla�a jego nastr�j. Tak�e
i teraz Elena pozna�a, �e Milan za nic nie da si� przekona�.
- Masz zosta� moj� �on�. S�dzisz, �e znios�, by jaki�
obcy stara� si� ciebie uwie��? O, tam idzie Peter. On mo�e
zaprowadzi� ci� na rad�.
Zanim Elena zd��y�a zaprotestowa� cho�by s�owem,
Milan wyja�ni� Peterowi, jak si� sprawy maj�, i pospieszy�
w g�r�, do domu Solvego. Z�e oko, czy nie - ten cz�owiek
musi us�ysze� kilka s��w prawdy.
- Milanie! - zawo�a�a za nim Elena, ale r�wnie dobrze
mog�a wo�a� do wiatru p�nocnego.
Peter w zamy�leniu spogl�da� na szybko znikaj�c�
w oddali sylwetk� Milana.
- Nie podoba mi si� to. Ale kiedy Milan wpadnie
w gniew, nigdy nie s�ucha innych! Chod�, musimy
powiadomi� rad� o tym malcu. Trzeba go szuka� w lesie
ca�� gromad�.
- Ale on naprawd� ma straszny wygl�d - ostrzeg�a
Elena. - Powiedz im, �e nie musz� si� go ba�. Nie jestem
pewna, ale s�dz�, �e on nie ma z�ego oka, cho� mo�e tak
w�a�nie wygl�da.
Peter w odpowiedzi tylko kiwn�� g�ow�. Mog�a mu
zaufa�.
W domu na wzg�rzu Solve nareszcie ockn�� si�
z parali�u, jaki ogarn�� jego wol�.
Oczy mu b�yszcza�y, policzki pala�y. Jakim� idiot� si�
okaza�! Jak do tego stopnia m�g� podda� si� panice, �e nie
zauwa�y� tak doskona�ego rozwi�zania?
Ch�opiec zgin��. Nie wzi�� mandragory ze sob�, ona
tak�e gdzie� si� zapodzia�a. Solve by� wi�c wolny! Wolny,
wolny, wolny!
Dlaczego mia� marnowa� czas na tego niewyda-
rze�ca? Biega� w k�ko po tych przekl�tych lasach
i wystawia� si� na po�miewisko? Jaki to mia�o sens?
M�g� teraz bez przeszk�d wyruszy� do Wenecji i za-
cz�� wszystko od pocz�tku. Dalej kra�� i oszukiwa�,
i pi�� si� do g�ry jak kiedy�, tyle �e z wi�kszym
wyrachowaniem, sprytniej! Dopiero teraz droga do
szczytu, do w�adzy nad �wiatem, sta�a przed nim
otworem. O Tengelu Z�ym musi zapomnie�, naj-
wa�niejsze, by jak najszybciej si� st�d wydosta�. Szu-
kanie Tengela Z�ego mog�o w rezultacie okaza� si�
wr�cz niebezpieczne, zn�w m�g�by zosta� obarczony
ci�kim brzemieniem, jakim by� Heike.
Musi dotrze� do Adelsbergu, by tam zdoby� konia
i pow�z, i nowy maj�tek. Ch�opi w tej dziurze nie mieli
absolutnie nic. M�g�by si� te� zadowoli� samym koniem.
Wjecha� wierzchem do Wenecji. Je�li to w og�le mo�liwe,
bo s�ysza�, �e ca�a Wenecja stoi na palach wbitych w wod�.
Brzmia�o to dziwacznie.
Czuj�c przyp�yw energii, Solve pozbiera� swe nieliczne
drobiazgi i opu�ci� chat�. Klatka niech zostanie tu, gdzie
stoi, on wkr�tce i tak b�dzie daleko st�d, i wszystko, co si�
tu wydarzy�o, przestanie mie� jakiekolwiek znaczenie.
Odleg�o��, jaka dzieli�a go od Adelsbergu, z �atwo�ci�
m�g� pokona� pieszo. By� teraz wolny, swobodny, mia�
przed sob� ca�e �ycie, ba, ca�y �wiat! Poka�e teraz
wszystkim tym, kt�rzy drwili i na�miewali si� z Solvego
Linda z Ludzi Lodu, co potrafi! Jeszcze dostan� za swoje!
By�y to czcze pogr�ki rzucane na wiatr, ale i tak
sprawia�y mu przyjemno��.
Znalaz� si� mniej wi�cej w po�owie drogi do wioski, gdy
�cie�k� zast�pi� mu rozgniewany nie na �arty cz�owiek.
Milan nie mia� zamiaru pojma� czy te� zg�adzi�
Solvego, chcia� po prostu wy�oi� sk�r� �ajdakowi, kt�ry
o�mieli� si� za bardzo zbli�y� do jego dziewczyny. Co
prawda nic jej nie zrobi�, ale sama my�l... Milan by� bardzo
zazdrosnym m�odym cz�owiekiem, co stanowi�o chyba
jego jedyn� wad�. Poza tym cechowa�a go �agodno��
i dobro� jak rzadko, a opowie�� Eleny o ma�ym, niewyda-
rzonym ch�opcu mocno poruszy�a jego serce.
Jeszcze jeden pow�d, by rozprawi� si� z tym ob-
cym.
Nie mogli si� dogada�, ale co do zamiar�w Milana nie
mo�na by�o mie� w�tpliwo�ci. Z jego wypowiedzi Solve
wy�apa� imi� Eleny i nie by� a� tak g�upi, by nie do�piewa�
sobie reszty. Wymowa by�a jednoznaezna: "�apy z dale-
ka!"
Okaza� si� jednak na tyle g�upi, by zachowa� si�
arogancko. Na Milana podzia�a�o to niczym p�achta na
byka.
Nie namy�la� si� d�ugo...
Solve ockn�� si� w bardzo bolesnej rzeczywisto�ci. By�
sam na �wiecie, jak porzucony tobo�ek, z nosem na
pokrytym czerwonym py�em kamieniu. Jedna noga
utkwi�a w kolczastym krzewie, rami�, na kt�rym le�a�,
zdr�twia�o.
Z j�kiem opu�ci� g�ow�. Za uprzednie jej podniesienie
musia� zap�aci� ostrym, rozsadzaj�cym czaszk� b�lem.
Wok� nosa i ust czu� co� lepkiego, miejscami bole�nie
przyschni�tego. Krwawi�, pomy�la� zdumiony. Z nosa
leci mi krew! I jeden z�b si� rusza!
Bezustannie j�cz�c, zdo�a� wreszcie usi���, a wkr�tce
potem nawet wsta�.
Jak�e on wygl�da! Pokryty kurzem i zakrwawiony.
I jak to boli!
Kiedy Solve otrz�sn�� si� na tyle, �e przesta� litowa� si�
nad sob�, zapa�a� niepohamowanym gniewem.
Skierowa� go naturalnie na nieznanego �ajdaka, kt�ry
o�mieli� si� go pobi�. Ale zemsta dotknie jednocze�nie
i napastnika, i Elen�. T� nieprzyzwoit� dziwk�! Koniec
z pr�b� zdobycia jej poprzez przyja��. To za d�uga droga.
Teraz ona sama b�dzie musia�a przyj�� do Solvego.
Przywo�a j� do siebie si�� swej woli, a potem dra�, kt�ry
go pobi�, dostanie j� z powrotem - zha�bion�, zbrukan�
i ca�kiem bezwarto�ciow�.
B�dzie to stosowna zemsta na nich obojgu.
Najpierw jednak Solve musia� min�� wiosk�. Nie
chcia� tu zosta� ani chwili d�u�ej. Obejdzie j� naoko�o,
a potem zatrzyma si� w jakim� miejscu mi�dzy Planin�
a Adelsbergiem. I tam w�a�nie b�dzie musia�a przyj��
Elena. Tam dope�ni si� jej los.
Dla ura�onej dumy Solvego my�l o tak s�odkiej zem�cie
by�a niczym balsam na rany. Tak b�dzie wygl�da�o jego
po�egnanie z t� parszyw� wiosk�. Nigdy wi�cej go nie ujrz�.
O Heikem nie my�la� ju� wcale. �ywi� przekonanie, �e
dzikie zwierz�ta ju� dawno si� z nim rozprawi�y.
Na przemian kulej�c i j�cz�c szed� skrajem lasu,
zostawiwszy wiosk� w dole. Spogl�da� na ni� od czasu do
czasu, ale panowa� tam ca�kowity spok�j. Wie� sprawia�a
wra�enie, jakby wcale nie by�o w niej ludzi.
No c�, tym lepiej dla niego. Przejdzie nie zauwa�ony.
Wkr�tce zostawi� ju� Planin� za sob�. �wiadomo��, �e
Tengel Z�y jest blisko, nadal w nim tkwi�a, wibracje sta�y
si� nawet silniejsze, pnerodzi�y si� w pewno��.
Nie mia� ju� jednak czasu na Tengela Z�ego. Najistotniej-
sze - zem�ci� si�! A potem musia� dotrze� do Adelsbergu.
Wszak Wenecja czeka�a na najwi�kszego cz�owieka na
�wiecie - Solvego Linda z Ludzi Lodu.
Gdy dotar� do niewielkiego, przytulonego do ska�y
lasku, zszed� z go�ci�ca ��cz�cego obie miejscowo�ci.
Skry� si� mi�dzy drzewami.
Tutaj! Tu b�dzie czeka� na Elen�.
Solve przykucn��, obj�� ramionami nogi i usiad� na
pi�tach. Opar� czo�o o kolana i przymkn�� oczy.
- Chod�, Eleno - szepn��. - Chc�, by� do mnie
przysz�a. Teraz, zaraz!
Pal�ca go nienawi�� i ��dza zemsty uczyni�y jego
zdolno�� sugestii podw�jnie siln�, dwakro� trudniejsz�
do odparcia ni� wcze�niej.
Elena w walce z ni� nie mia�a �adnych szans.
ROZDZIA� XIII
Niemal wszyscy mieszka�cy wioski zebrali si� w ma-
le�kiej winiarni. By�o tak ciasno, �e para z oddech�w
zdawa�a si� dr�e� w pomieszczeniu. Przyby�y tak�e
kobiety, zaszczycone faktem, i� pozwolono im wej�� do
�wi�tego miejsca m�czyzn.
Elena, niezwyczajna, by by� o�rodkiem zainteresowa-
nia, mocno trzyma�a Milana za r�k�. Czerwieni�c si�
i j�kaj�c, odpowiada�a na pytania.
W pewnej chwili poczu�a jednak, �e powinna powie-
dzie� co� jeszcze:
- Bardzo jestem wdzi�czna, �e chcecie wyruszy� ze mn�
na poszukiwania tego biedaka. Pragn� jednak, aby�ae
wiedzieli, �e postanowi�am si� nim zaopiekowa�, nie
zwa�aj�c na jega wygl�d. To ja ponosz� odpowiedzialno�� za
dziecko, a Milan jest taki dobry, i� zgodzi� si�, by ch�opiec
zamieszka� w naszym przysz�ym domu. Oczywi�cie, je�li go
odnajdziemy i je�li w og�le pozwoli si� ob�askawi�.
- Ju� dawno porwa� go wilk, to wi�cej ni� pewne!
- zawyrokowa�a jedna z kobiet.
- Musimy go szuka� - stanowczo rzek�a druga.
Pozosta�e pokiwa�y g�owami.
- A co zrobimy ze z�ym okiem?
Zapad�a cisza, wreszcie odezwa� si� ksi�dz:
- Stara Anna dopiero co widzia�a go na skraju lasu,
prawda? Wygl�da na to, �e wyruszy� do Adelsbergu. Sami
nie poradzimy sobie z kim� takim jak on. Pos�uchaj,
Peterze, we� konia i pojed� zaraz do Adelsbergu okr�n�
drog�. Trzeba ich ostrzec! Popro�, by odci�li mu drog�,
i powiedz, �e my wyruszamy st�d. Pro� tak�e, by zabrali
mego przyjaciela, ksi�dza! To cz�owiek Bogiem silny, ju�
dawniej wyp�dza� demony. Ja p�jd� z wami...
W tej samej chwili Elena j�kn�a.
- Co si� sta�o? - zapyta� Milan.
- Och, nie - pisn�a. - Och, nie, nie! Trzymaj mnie
mocno, Milanie? Wydaje mi si�, �e on mnie wzywa, nie
rozumiem, co si� dzieje! Tak ogromnie mnie do niego
ci�gnie, a przecie� wcale tego nie chc�!
- Zaiste, to potomek Szatana! - wykrzykn�� ksi�dz.
- Jest w posiadaniu ogromnych mocy, silnych i z�ych!
- Zawsze mia� w�adz� nad Elen�, ona sama to m�wi�a
- rzek� Milan. - Dlatego nie �mia�a d�u�ej mieszka� tam
sama... Eleno! Eleno, przesta�!
Dziewczyna rzuci�a si� ku drzwiom, lecz powstrzymali
j� st�oczeni tam m�czy�ni. Walczy�a, aby si� uwolni�,
i krzycza�a, �e chce, �e musi i��.
- Ruszajcie w drog� w po�cig za tym diab�em!
- rozkaza� ksi�dz. - Milan i ja zabierzemy Elen� do
ko�cio�a. Tam b�dzie bezpieczna.
- Nie powiniene� by� go bi�, Milanie - odezwa� si�
jeden ze starszych m�czyzn. - To jego zemsta: chce
zabra� ci twoj� kobiet�.
- Nie wie, z kim ma do czynienia - sykn�� Milan przez
z�by. �ci�gn�� Elenie ramiona do ty�u i podni�s� wierz-
gaj�c�, rozkrzyczan� dziewczyn�.
Ksi�dz, Milan i kobiety ruszyli w stron� ma�ego
wiejskiego ko�ci�ka. Peter konno jecha� ju� na po�u-
dnie, a wielka gromada m�czyzn gotowa�a si� do
wyruszenia go�ci�cem w kierunku s�siedniego miastecz-
ka, Adelsbergu, jak zwa�o si� w j�zyku austriackich
pan�w.
W drodze do ko�cio�a ksi�dz, przyjrzawszy si� Elenie,
zmieni� decyzj�:
- Nie, Milanie, nie powiniene� na to patrze�. Elena jest
dobr�, mi�� dziewczyn�, niewinn� i cnotliw�, i siln�
w swej wierze w Boga. Z pewno�ci� nie chce, by� widzia�
jej upokorzenie. Id� z innymi i pom� im pojma� tego
diab�a w ludzkim przebraniu! Obiecuj�, �e Elena b�dzie tu
bezpieczna, jest nas do��, by jej upilnowa�.
Otaczaj�ce ich kobiety pokiwa�y g�owami. Milan przez
chwil� si� waha�, ale w ko�cu przyzna� ksi�dzu racj�.
- Nie pozw�lcie jej si� uwolni� - poprosi�. - Je�li
b�dzie trzeba, przywi��cie j� do o�tarza! To moja wina, �e
zosta�a na to nara�ona.
- B�d� spokojny, mo�esz nam zaufa�.
Milan, wiedziony ch�ci� odwetu, poszed� wi�c za
innymi. �a�owa� tylko jednego: �e nie zabi� gro�nego
demona, kiedy mia� tak� mo�liwo��.
Milan wiedzia� jednak, �e nigdy by si� na to nie zdoby�.
Nie by� morderc�, nie chcia�, by czyja� krrw ci��y�a mu na
sumieniu.
Teraz jednak sytuacja si� zmieru�a. Przedtem nikt nie
przypuszcza�, jak bardzo niebezpieczny jest obcy przybysz.
- A co z dzieckiem? - zapyta� kobiety ksi�dz, gdy ju�
wnie�li Elen� do ko�cio�a i starannre zamkn�li drzwi na
klucz.
- Dziewcz�ta wzi�y ze sob� dw�ch czy trzech m�-
czyzn i razem poszli szuka� - odpar�a jedna z niewiast.
Musia�a wo�a�, by zag�uszy� krzyki Eleny. - Ale m��dki
by�y wystraszone, nie chcia�y i�� na po�udnie, p�ki nie
schwytaj� tego z�ego cz�owieka.
- Rozumiem, to nawet rozs�dnie z ich strony. Teraz
jednak my�l�, �e powinni�my zrobi� to, co zaproponowa�
Milan: przywi��emy Elen�, nie do o�tarza, rzecz jasna,
tylko do tej kolumny. Och, jak�e ona kopie!
Ksi�dz przez chwil� podskakiwa� na jednej nodze,
rozcieraj�c kostk� u drugiej. Elena trafia�a bardzo cel-
nie.
W ko�cu zdo�ali przywi�za� j� do kolumny, musieli
te� zakneblowa� jej usta, by st�umi� krzyki. Elena
wpatrywa�a si� w nich b��dnym wzrokiem, rzucaj�c
g�ow� na wszystkie strony. Usi�owa�a zerwa� wi�zy, ale
szcz�liwie okaza�y si� mocne. Mocniejsze od tej nad-
ludzkiej si�y, jak� teraz mia�a jako niewolnica Solvego.
Si�a jego woli by�a doprawdy przera�aj�ca, zw�aszcza
teraz gdy czu� si� tak ura�ony laniem, jakie spu�ci� mu
Milan.
Ksi�dz pospiesznie przypomina� sobie wszystkie maj�-
ce odp�dzi� diab�a modlitwy, nigdy dot�d bowiem nie
musia� si� do nich ucieka�, a kobiety �piewaj�c Kyrie elejson
wk�ada�y w �piew wi�cej serca ni� czyni�y to zazwyczaj.
Oczy Eleny nad kolorowym szalem starej Anny,
s�u��cym za knebel, wyta�a�y bezdenn� rozpacz.
Solve zn�w wr�ci� na go�ciniec prowadz�cy z Planiny
do Adelsbergu.
Niczego nie m�g� zrozumie�. Elena powinna ju� tu
by�. Nigdy jeszcze nie pos�u�y� si� tak wielkimi si�ami, by
osi�gn�� cel. Powinna przyby� tu biegiem, uradowana
mo�liwo�ci� spotkania si� z nim.
B�dzie nale�a�a do niego. A potem... potem wydrwi j�,
opluje, sponiewiera tak, �e ten bezwstydny, g�upi ch�op
dostanie z powrotem jedynie strz�pek cz�owieka.
Solve wpatrywa� si� w miejsce, w kt�rym droga
zakr�ca�a, nikn�c po�r�d drzew. Czy dziewczyna nigdy
nie nadejdzie?
Nie zdawa� sobie sprawy z tego, jak strasznie teraz
wygl�da. Bijatyka nie przyda�a mu naturalnie urody, ale
wcale nie to najbardziej rzuca�o si� w oczy. Najgorsza
by�a twarz, w kt�rej wypisana zosta�a ca�a pod�o��. jego
charakteru. Z rys�w wyczyta� mo�na by�o niezwyk�e,
wr�cz odpychaj�ce lodowate zimno uczu�: nienawi�ci
skierowanej ku ludziom, oboj�tno�ci wobec ca�ego
�wiata. Wulgarno��, cechuj�ca wielu dotkni�tych z Lu-
dzi Lodu, ujawnia�a si� teraz wyra�nie. W ci�gu tego
jednego dnia Solve znacznie si� postarza�. Wynios�y
�wiatowiec, czaruj�cy lew salonowy, zamieni� si� w zni-
szczonego rozpustnika, kt�ry prze�y� ju� swe dni
�wietno�ci.
Solve Lind z Ludzi Lodu si�gn�� dna. Nie zachowa�
ju� ani krztyny cz�owiecze�stwa.
Gotowa�o si� w nim z irytacji. Dlaczego ta przekl�ta
latawica nie przychodzi? Dlaczego? Nie mia� wszak czasu
na wyczekiwanie, chcia� jak najpr�dzej znale�� si� w Adels-
bergu, by tam zdoby� to, co niezb�dne w dalszej drodze
do Wenecji. W drodze do nowego �ycia!
Jego nienawi�� ku m�odemu durniowi, kt�ry go pobi�,
ku Elenie i ca�ej tej przekl�tej wiosce, Planinie, by�a
jednak tak wielka, �e najpierw musia� si� zem�ei�, po
prostu musia�.
Nikomu nie wolno zadziera� z Solvem!
Ma�y Heike, o kt�rym ojciec ca�kiem ju� zapomnia�,
wcale nie mia� si� tak �le. Szed� dalej, wyposa�ony w ciep�e
ubranie, kt�re co prawda bezustannie zsuwa�o si� i opada-
�o, zaopatrzony w resztki chleha, oszcz�dzony przez
dzikie zwierz�ta, kt�re jak dot�d nie zainteresowa�y si�
nim bli�ej, cho� widzia� kr���ce wok� stwory podobne
do ps�w i inne, wi�ksze, jakich nigdy jeszcze nie spot-
ka�.
Co prawda Heike niewiele dot�d zobaczy� �wiata.
Czasami nie by� sam, towarzyszy� mu kto� bardzo
wielki i bardzo czarny. Z pocz�tku Heike troch� si� go
ba�, w�a�nie dlatego, �e by� taki wielki i czarny i umia�
pojawia� si� i znika�, kiedy chcia�. Nigdy jednak nic
Heikemu nie zrobi�, wcale si� te� nie odzywa�. Sta� tylko
w pobli�u, cho� nie za blisko, i odp�dza� zwierz�ta, a raz
nawet Solvego, i zaraz potem znika�. Herke nie potrafi�
tego poj��.
W�a�ciwie jednak ten wielki m�czyzna nie dotrzymy-
wa� mu towarzystwa, Heike mimo wszystko czu� si�
samotny. Zastanawia� si�, czy na zawsze ju� pozostanie
w tym lesie, nie by�oby to wcale zabawne. My�l� wraca� do
mi�ej istoty obdarzonej �agodnym g�osem, kt�ra ot-
worzy�a mu klatk�.
Heike t�skni� za tym g�osem, pragn�� by� razem z t�
istot�. To jednak nie by�o mo�liwe.
Instynktownie ci�gn�� ku ciep�emu s�o�cu, na po�u-
dnie. Odkry� wiele zadziwiaj�cych rzeczy podczas swej
w�dr�wki ku Adelsbergowi, cho� oczywi�cie nie wie-
dzia�, jak nazywa si� miejsce, ku kt�remu wiod�a go kr�ta
droga.
Chodzi� ju� teraz du�o lepiej. Z pocz�tku musia�
przytrzymywa� si� cienkich pni drzew, by si� wypros-
towa�. Teraz te� nie do ko�ca mu si� to udawa�o, ale
by� przekonany, �e pewnego dnia b�dzie zupe�nie
dobrze chodzi�, wiedzia� bowiem dok�adnie, co nale�y
robi�. Na razie stawy nie chcia�y jeszcze w�a�ciwie
pracowa� i kiedy si� spieszy�, porusza� si� raczej na
czworakach.
Raz zdarzy�o mu si� zsiusia� tak jak sta�, ale zaraz
przekona� si�, jak nieprzyjemnie jest, gdy jego pi�kne
spodnie s� mokre. Wkr�tce, co prawda, wysch�y, ale
w ten spos�b Heike sam siebie nauczy� czysto�ci. Mia�
ju� pi�� lat i wcale nie by� g�upi, tylko jego umys�
by� nieco przyt�umiony d�ugim samotnym �yciem w kla-
tce.
Cho� nie zdawa� sobie z tego sprawy, okaza� tym
samym pierwsz� iskr� szacunku dla samego siebie.
Oczywi�cie wiele razy p�aka�, kiedy bardzo dokuczy�a
mu samotnos� i niemoznos� zrozumuenia tego, co napoty-
ka� wok� siebie. Mia� przed sob� ca�e �ycie, ale nikt
przecie� nie nauczy� go, jak �y�.
M�odzi ludzie, kt�rzy wyruszyli na poszukiwanie
Heikego, nie wierzyli, by malec zab��dzi� a� tak daleko.
Elena opisa�a go im, m�wi�a, �e prawdopodobnie ch�o-
piec nie umie chodzi�. Przestrzeg�a te�, by nie wystraszy�
ich jego wygl�d. W kr�tkim czasie, jaki z nim sp�dzi�a,
parska�, co prawda, i plu�, ale absolutnie nie odnios�a
wra�enia, �c ch�opicc jest tego samego pokroju, co jego
z�y ojciec. Widzia�a w nim jedynie samotne, rozpacz-
liwie nieszcz�liwe dziecko, kt�re chcia�o si� obroni�
przed nieznanym stworzeniem, jakim musia�a mu si�
wyda�. Prosi�a, by zachowali si� w stosunku do niego
delikatnie.
Nikt jednak powa�nie nie my�la�, �e ch�opiec jeszcze
�yje. Nocny ch��d m�g� si� okaza� zab�jczy dla kogo�,
kto nigdy nie wychodzi� na powietrze. Wcze�niej te�
zdarza�o si�, �e w wiosce gin�y dzieci. Je�li zb��kanych
nie zdo�ano odnale�� przed zapadni�ciem nocy, porywa�y
je kr���ce wok� drapie�niki. Mimo wszystko nadal
szukali, kierowani szlachetnym pragnie�iem, by zapewni�
malcowi bodaj par� szcz�liwy�h godzin w jego kr�tkim
�yciu.
Przeczesywali teren wok� chaty Eleny, pnekonani, �e
szukanie go na po�udniu mija si� z celem. Niemo�liwe,
�eby znalaz� si� w pobli�u Adelsbergu... Nie, w tej okolicy
nie mia� ani cienia szansy. Tam �aden ma�y ch�opiec nie
da�by sobie rady sam.
A jednak Heike w�a�nie tam zaw�drowa�. �wiczy�
chodzenie. Chwyta� si� mocno pnia drzewa, bra� kurs na
nast�pne i puszcza� si�. Najtrudniej mu by�o poradzi�
sobie ze stopami. Ca�y czas wykr�ca�y si�, wracaj�c do
pozycji, jak� przybta�y przez ostatni rok, po tym jak
klatka zrobi�a si� za ciasna. Kark zdo�a� ju� ca�kowicie
wyprostowa�, ale stawy w kolanach i biodrach nadal
bola�y i trzeszcza�y, a ca�y kr�gos�up gwa�townie protes-
towa� przeciw pr�bom ustawienia go w pozycji pionowej.
Z r�wnowag� tak�e nie by�o najlepiej.
Nagle Heike stan�� twarz� w twarz z czym� absolutnie
niepoj�tym. Dziw natury, na kt�rego widok ze zdumienia
rozdziawi� buzi�.
Rozbudzona ciekawo�� by�a tak silna, �e zapragn��
podej�� bli�ej, przyjrze� si� uwa�nie...
I oto zn�w pojawi�a si� ogromna, ciemna posta�!
Stan�a przed nim, powstrzymuj�c go od zbli�enia si�
do czego� tak nieprawdopodobnie, niewiarygodnie inte-
resuj�cego. Czarna posta� poruszy�a d�oni�, gestem wska-
zuj�c ch�opcu, kt�r�dy ma i�� dalej.
Heike zawaha� si�. Instynkt podpowiada� mu jednak,
�e powinien us�ucha� olbrzyma. Czy� nie pomaga� mu on
przez ca�y czas? Heike dobrze wiedzia�, kto przyni�s�
mandragor�. I ubranie. I chleb.
Ch�opiec z powag� skin�� g�ow� i zrobi� tak, jak
nakazywa� mroczny wielkolud.
Jego niezwyk�y towarzysz natychmiast znikn��.
Heike dalej par� naprz�d. Na zmian� czo�ga� si�
i szed�, z mozo�em wdrapuj�c si� po wapiennych ska-
�ach.
I nagle, w momencie gdy ogromna b�yskawica rozdar�a
niebo na p�, ma�y Heike spojrza� w d� i ujrza� miasto,
pi�kne miasto kt�re oznacza�o ludzi jedzenie, ciep�o i...
strach!
Do�wiadczenia Heikego z lud�mi nie nale�a�y do
najprzyjemniejszych. S�dzi�, �e wi�kszo�� z nich jest taka
jak Solve, bo niby dlaczego mia�oby by� inaczej? Czy
kr�tkie spotkanie z istot� innego pokroju mog�a wystar-
czy�, by znik�a nieufno�� dziecka skrzywdzonego przez
doros�ego?
Heike by� przekonany, �e miasteczko oznacza kolejne
lata niewoli, sp�dzone w klatce.
Cho� ca�ym sercem, jak jeszcze nigdy dot�d, zapragn��
znale�� si� w�r�d ludzi, nie ruszy� si� z miejsca. Usiad� na
trawie pop�akuj�c z �alu i samotno�ci.
Niedaleko od niego, na wy�ynie, na kt�rej siedzia�,
dostrzeg� �agodnie zaokr�glony szczyt wzg�rza. Sta�o
na nim co�, co zosta�o wzniesione ludzk� r�k�. Wy-
sokie rusztowanie, zbudowane z drewnianych bali,
a na nim gruby pal, na kt�rego ko�cu umieszczono
poprzeczn� belk�. Z belki zwisa� sznur zako�czony
p�tl�. Zdaniem Heikego wygl�da�o to dziwnie, d�u�ej
jednak nie zastanawia� si� nad tym. Smutek, od kt�-
rego �ciska�o mu si� serce, opanowa� wszystkie jego
my�li.
Solve kipia� gniewem. C� ta g�upia, n�dzna ch�opka
sobie my�li? Dlaczego nie przychodzi?
Dot�d nigdy mu si� to nie przydarzy�o, dopiero teraz,
i to w dodatku kiedy by� absolutnie pewien, �e przyb�dzie
do niego na kolanach, b�agaj�c, by j� kocha�, by mog�a
nale�e� do niego bez wzgl�du na cen�, jak� przyjdzie jej za
to zap�aci�.
Uzna� to za wi�cej ni� dziwne.
Nagle zdr�twia�. Znalaz� si� w potrzasku? Rozejrza� si�
za mo�liwo�ci� ucieczki. Z drogi wiod�cej do Planiny
dobieg� odg�os wielu st�p, a w nast�pnej chwili mi�dzy
drzewami dostrzeg� gromad� m�czyzn.
Solve zawr�ci� na pi�cie i rzuci� si� do ucieczki w stron�
Adelsbergu.
Nawo�ywali si� w tym swoim g�upim j�zyku. Praw-
dopodobnie krzyczeli "tam, tam jest!" lub co� r�wnie
niem�drego. Durnie, naprawd� wydaje im si�, �e
zdo�aj� pojma� Solvego Linda z Ludzi Lodu? Przekona-
j� si�. Nie ba� si� ich ani troch�, wiedzia�, �e jest
silniejszy, a oni gorzko po�a�uj� swoich poczyna�! Nie
mia� jednak ochoty sta� si� ich wi�niem. S�ysza�, �e s�
rozgniewani, pozna� to po tonie ich g�os�w. Nie
zamierza� nara�a� si� na przykro�ci. I umia� biega�
szybciej ni� oni. Z jakiego powodu ogarn�a ich taka
z�o��?
W�a�ciwie mog�o to oznacza� tylko jedno: poznali
prawd� o Heikem. Mo�e dotar� do ich parszywej wioski,
mo�e doni�s� na Solvego? Przekl�ty szczeniak!
Kondycja Solvego okaza�a si� gorsza, ni� przypusz-
cza�. Powoli zaczyna� traci� oddech, zastanawia� si� nad
mo�liwo�ei� rzucenia na nich uroku. Ale jak mo�na si�
skoncentrowa�, gdy si� biegnie potykaj�c o kamienie
i wykroty, maj�c za plecami dysz�c� ��dz� krwi gromad�
tubylc�w?
W ko�ciele w Planinie Elena nagle jakby opad�a z si�,
j�kn�a cicho i przesta�a walczy�.
Ksi�dz spojrza� na kobiety, kt�re sko�czy�y �piewn�
modlitw� do Boga o zmi�owanie w tej samej chwili,
gdy Elena si� uspokoi�a. Ksi�dz tak�e przetwa� mod�y.
Jedna z kobiet podesz�a do Eleny i usun�a knebel.
- To ju� min�o - powiedzia�a zm�czona dziewczyna.
- Z�y cz�owiek musia� zaniecha� swych zakl�� - orzek�
ksi�dz.
- Tak - odpar�a Elena, podczas gdy kobiety uwalnia�y
j� z wi�z�w.
- Jak si� czujesz? - zatroszczy� si� ksi�dz.
- Ju� teraz dobrze - szepn�a. - Ale to by�o
straszne! Straszne! Zosta� ca�kowicie pozbawion� w�as-
nej woli! - Zadr�a�a. - Jestem chora! Czuj� si� zbruka-
na.
Podnios�a g�ow� i popatrzy�a po zebranych.
- Bardzo was prosz�... nie m�weie Milanowi o tym,
jak si� zachowywa�am. To zbyt bolesne, poni�aj�ce.
Czuj� si� tak upokorzona, tak bezlito�nie... wykorzys-
tana.
Obiecali, �e nic mu nie powiedz�.
- Dzi�kuj� za pomoc - szepn�a Elena i wybuchn�a
p�aczem.
Ksi�dz niespokojnie zerka� ku wrotom ko�cio�a.
- Powinienem by� teraz z nimi. Ten cz�owiek to ucze�
diab�a. Nie mog� zostawia� mych wiernych w tak trudnej
chwili.
Elena wsta�a.
- I ja tak�e pragn� znale�� si� przy baku Milana, by�
mo�e on mnie potrzebuje. S�dz�, �e z�y cz�owiek nie
b�dzie ju� wi�cej pr�bowa� mnie zha�bi�, takie mam
przeczucia. Czy mog� i�� z wami, ojcze?
Po kr�tkiej dyskusji pazwolona jej i tym z kobiet,
kt�re tego chcia�y, ruszy� w drog� na po�udnie. Ksi�dz
zabra� z ka�cio�a wielki krucyfiks i nios�c go wysoko nad
sob�, ruszy� na czele grupy.
Elena by�a teraz ca�kiem spokojna. Nie ze wzglgdu na
siebie sz�a do Adelsbergu, lecz dla Milana i dla ma�ego
ch�opca. Nie mog�a uwolni� si� od obrazu przestraszo-
nych, nieszcz�liwych oczu dziecka pod spl�tan� grzyw�
czarnych wios�w.
Ma�y nieszcz�nik, kt�remu przysz�o w �yciu d�wiga�
podw�jny krzy�. To jego chcia�a zbawi� od z�ego ducha!
To w�a�nie oznajmi�a ksi�dzu i zebranym kobietom.
Przeciw temu nie mogli protestowa�.
Rozw�cieczona gromada depta�a Solvemu po pi�tach,
ale czy odleg�o�� mi�dzy nimi troch� si� nie zwi�kszy�a?
Och, tak, oczywi�cie, by� od nich coraz dalej!
Gdyby tylko m�g� zag��bi� si� w las, ale dawne koryto
rzeki, kt�rym bieg�, zdawa�o si� nie mie� ko�ca. Musia�
kiedy� p�yn�� t�dy pot�ny strumie�, w okolicy pe�no
by�o takich wyschni�tych �o�ysk rzecznych i w�a�nie
w jednym z nich musieli zbudowa� drog�. Tak jakby
przez lata ca�e czekali, a� on si� tu znajdzie.
Oddycha� teraz ci�ko, ze �wistem, zawzi�� si� jednak,
�e wytrzyma. Nie mia� zamiaru pozwoli� im na triumf
i ponownie nara�a� si� na ciosy.
A gdyby go dopadli, to zobacz� jeszcze, co patrafi
dotkni�ty z Ludzi Lodu! Zaczaruje ich wszystkich,
omami! Na razie nie nua� czasu, by si� koncentrowa�,
musi dalej ucieka�, to najprostsze wyj�cie.
Czy tam na dole droga si� nie rozszerza?
Ale� tak, tak! By� uratowany! Tam b�dzie m�g�
umkn�� w las, zgubi tych durni�w i...
Solve gwa�townie zatrzyma� si� w miejscu. Z na-
przeciwka pod��a�a ku niemu druga gromada ch�op�w,
prowadzona przez wy�szego rang� kap�ana; pozna� to po
szatach. Ludzie wygl�dali na zdecydowanych na wszyst-
ko.
Jednocze�nie za nimi dostrzeg� wi�ksz� wiosk�, a ra-
czej miasteczko, bez w�tpienia Adelsberg.
A wi�c by� ju� tak blisko, i teraz to? Jak si� porozumieli?
Solve, naturalnie, nie wiedzia� nic o m�odym Peterze,
kt�ry konno ruszy� przez bezdro�a i dotat� do Adelsbergu
na d�ugo przed nim.
Pnekl�� g�o�no. Wykrzykiwa� wszystkie przekle�-
stwa, jakich si� nauczy� po niemiecku i po szwedzku. By�y
to najstraszliwsze wi�zanki, jakie mo�na sobie wyobrazi�,
szcz�liwie tylko nieliczni rozumieli poszczeg�lne s�owa,
kt�re z siebie ze z�o�ci� wyrzuca�.
Gromada znajduj�ca si� za nim ju� rusza�a do ataku, ale
ksi�dz uni�s� w g�r� d�o�:
- Wstrzymajcie si�, nie sprowadzajcie na siebie nie-
szcz�cia, dzieci! - zawo�a�; nazywa� dzie�mi wszystkich
swoich parafian. - To wys�annik piekie�, nie wiadomo,
z czym mo�e wyst�pi�!
Podni�s� krzy� na wysoko�� twarzy Solvego. Ten
splun��. By� teraz otoczony. Skr�powano mu r�ce i nogi,
w usta wci�ni�to knebel. ��te oczy, kt�rych l�kano si�
najbardziej, zakryto cuchn�c� chustk�.
Solve stara� si� zapanowa� nad gniewem. Nie wolno mi
wpada� w panik�, powtarza� w my�lach. Jeszcze z tego
wyjd�, znam do�� sposob�w. A wi�c, moa drodzy igno-
ranci, je�li zdaje wam si�, �e zwyci�yli�cie, to wiedzcie, �e
oszukujeeie siebie samych.
Nie mo�na tak �atwo pokona� potomka Tengela
Z�ego, zw�aszcza gdy sam Tengel znajduje si� tak niepo-
koj�co blisko!
On przyjdzie mi z pomoc�, wy n�dzne ludzkie robaki!
Nie wiecie, kogo o�mielili�cie si� sp�ta� i w ten spos�b
upokorzy�. Nie wiecie, jak� posiadam moc! A je�li sam
mia�bym sobie poradzi�...
My�li prze�lizgn�y si� na inny temat. Zastanawta� si�,
w jaki spos�b m�g�by da� im nauczk�.
Ach, tyle mia� mo�liwo�ci! Niezb�dna mu by�a jedynie
odrobina czasu na koncentracj�. Potrzebowa� tylko kr�-
ciutkiego oddechu od wrzawy, jak� czynili, a zaskoczy
ich, straszliwie i okrutnie. Zawi�zali mu oczy? S�dzili, �e
to co� pomo�e! Nie we wzroku tkwi�a jego moc, lecz
w zdolno�ci koncentrowania my�li.
Tego jednak ci �ajdacy nie rozumieli.
A je�li, wbrew wszelkim nadziejom, nie b�dzie mia�
czasu, by zebra� my�li... Tak, w�wczas pajawi si� Tengel
Z�y, nios�c pomoc swemu najbardziej utalentowanemu
potomkowi i uczniowi.
Dudnienie grzmotu, jakie rozleg�o si� na niebie, by�o
jakby odpowiedzi� na jego my�li.
ROZDZIA� XIV
Nad wzg�rzami, gdzie niezdecydowany Heike za-
stanawia� si�, kt�r� drog� obra�, leg�o ci�kie powietrze.
Ludzie Lodu... Solve tak wiele opowiada� mu o Lu-
dziach Lodu; s�uchaj�c jego opowie�ci Heike prze�y�
najpi�kniejsze chwile.
Kiedy wyszed� na �wiat, nie znalaz� jednak Ludzi Lodu,
cho� tak� mia� nadziej�. Bardzo pomiesza�o mu to w g�owie.
�le si� czu� w tym dusznym powietrzu. Chmury k��bi�ce
si� nad miasteczkiem by�y sinoszare. Ale za strasznym
rusztowaniem na wierzcho�ku po drugiej stronie, niedaleko
niego, za t� konstrukcj�, w kt�rej wyczuwa� utajon�
gro�b�, za ni� niebo przybra�o chorobliwie ��toszar�
barw�. Kilka wielkich czarnych ptak�w bezustannie
kr��y�o nad rusztowaniem, wyra�nie rysuj�cym si� na tle
chmur. Ptaki skrzecza�y ochryple, w panuj�cej doko�a ciszy
ich g�osy zdawa�y si� jeszcze bardziej przera�aj�ce.
Mia� wra�enie wielkiej pustki w sobie. Mo�e dlatego,
�e by� po prostu g�odny?
Nie mia� jednak na nic ochoty.
W ci�gu d�ugich lat sp�dzonych w klatce nauczy� si�
�ni�, zatapia� w t�sknocie, kt�ra nie zna granic.
Kiedy odzyska� wolno��, przysz�o mu do g�owy, �e to
za Lud�mi Lodu tak t�skni. Solve jednak nie wyja�ni�, jak
daleko st�d da Norwegii czy Szwecji, gdzie mieszkaj�
Ludzie Lodu. Heikemu wydawa�o si�, �e s� tu�-tu�.
Wkr�tce jednak przekona� si�, jak bardzo si� myli�.
W ca�ej okolicy nie znalaz� wielkiego, pi�knego dworu
Grastensholm.
Spotkanie z otaczaj�cym go �wiatem by�o zimne
i gorzkie. Teraz nie mia� ju� nawet o czym marzy�.
Z miasteczka dobiega� go niezwyk�y odg�os, kt�ry
zarazem wyda� mu si� pi�kny. D�wi�czne uderzenia. Co�
podobnego Heike s�ysza� ju� kiedy� w innych miejscach,
w innych miastach. "To dzwony ko�cielne, Heike! - ma-
wia� Solve. - Musisz si� ich wystrzega�, s� niebezpieczne.
Mami� ludzi, nakazuj� wierzy� w co�, co nie istnieje".
Heikemu jednak wyda�y si� przyjazne, obiecuj�ce. Czu�
si� jakby bezpieczniej. Chod�, wo�a�y. Chod�, a twe
zm�czone, rozbiegane my�li si� uspokoj�!
Heike westchn��, zabrzmia�o to niemal jak szloch. Czu�
si� opuszczomy, zdradzony przez ca�y �wiat.
Solve tak�e czu� duszno�� w powietrzu, zwiastuj�c�
nadchodz�c� burz�. Ucieszy� si� na my�l, �e roz�aduje ona
atmosfer�.
Zdj�li mu przepask� z oczu i knebel. M�czyzna, kt�ry
zna� jako tako niemiecki, ten, co wcze�niej pe�ni� rol�
t�umacza Solvego, mia� mu zadawa� pytania i t�umaczy�
odpowiedzi.
Znajdowali si� na rynku w Adelsbergu. By�o tu o wiele
�adniej ni� w Planinie. Solve dostrzeg� pi�kne kamienice,
zbudowane dla cudzoziemc�w, mo�e dla Austriak�w.
Na rynku by�o t�oczno od ludzi, kt�rzy chcieli na niego
popatrze�, ale wi�kszo�� stara�a si� sta� z ty�u, w takiej
odleg�o�ci, by przypadkiem nie znale�� si� w zasi�gu jego
czarodziejskiej mocy. Solve nigdy nie mia� nic przeciw
temu, by stanowi� centrum zainteresowania og�u. Nie
ba� si� ani troch�, bo doskonale wiedzia�, jak wyj�� ca�o
z opresji. Zwyk�a masowa hipnoza mog�a uratowa� go
w ka�dej chwili, gdyby tylko sobie tego za�yczy�. Wy-
pr�bowa� ten spos�b ju� wcze�niej, raz w Uppsali i raz
w Wiedniu, osi�gaj�c zdumiewaj�ce rezultaty. W Wied-
niu, w pa�acu, zosta� zaskoczony na bardzo czu�ym tete-
-a-tete z pewn� dam� dworu. Zdo�a� uciec, ale m�� owej
pani go rozpozna�. Solve potrafi� w�wczas tak zasugero-
wa� wszystkim go�ciom zgromadzonym w sali balowej,
�e widzieli go ko�o siebie ta�cz�cego dok�adnie w tym
czasie, �e niemo�liwe okaza�o si� udowodnienie mu winy.
Umia� wi�c zahipnotyzowa� du�� grup� ludzi. Istotne
teraz by�o to, by wybra� odpowiedni moment i w�a�ciw�
metod�.
Z Planiny przyby�o jeszcze wi�cej ludzi, spora grupa,
na czele kt�rej sta� kolejny ksi�dz trzymaj�cy w r�kach
krzy�. Do licha, jacy� oni �mieszni!
Eleny jednak nigdzie nie widzia�. Nie dostrzeg� tak�e
tego przekl�tego �ajdaka, kt�ry go pobi�. To na nim chcia�
wzi�� srogi odwet!
Nie, Eleny nie by�o w�r�d nowo przyby�ych. Nie mia�a
si�y, by jeszcze raz spojrze� Solvemu w oczy. Ona i Milan
czekali na skraju miasteczka, w miejscu sk�d mogli
obserwowa� wszystko, co dzieje si� na rynku.
T�umacz pnem�wi� do Solvego:
- Gdzie dziecko? Ch�opiec?
Solve drgn��. Czy�by wiedzieli o Heikem?
- Jakie dziecko? - bezczelnie odpowiedzia� pytaniem
na pytanie.
- Wasze. Elena powiedzia�a, �e trzymacie je w klatce.
Elena! Solve pokra�nia� z gniewu. A wi�c to ona
wypu�ci�a Heikego! Przekl�ta, odpowie mi za to! P�niej
jeszcze zwiod�a mnie niewinnym wyrazem oczu, mnie,
Solvego!
Zakl�� w duchu.
- Nigdy nie by�o �adnego dziecka ani �adnej klatki
- powiedzia� arogancko. - Dziewczyna zmy�la, chc�c
wzbudzi� zainteresowanie. Je�li to ju� wszystkie zarzuty,
za kt�re tak niegodziwie mnie potraktowali�cie, to powin-
ni�cie mnie natychmiast uwolni�.
- To jeszcze nie wszystko - oznajmi� t�umacz. - Sami
wiecie, �e macie z�e oko.
- Co takiego?
W pami�ci Solvego powr�ci�o wszystko, co czyta�
i s�ysza� o z�ym oku. By�o to jednak tak dawno temu, �e po
prostu zapomnia�. A zna� przecie� wierzenia lud�w
kraj�w �r�dziemnomorskich, ich strach przed urokiem
z�ego oka. Teraz lepiej zrozumia� reakcj� S�owe�c�w.
A on, idiota, czarowa�, by si� przed nimi popisa�!
Nowo przyby�y ksi�dz powiedzia� co� wzburzony,
a t�umacz prze�o�y�:
- Usi�owali�cie tak�e sprowadzi� na z�� drog� nasz�
Elen�...
- Elen�? Jej nie chcia�bym nawet dotkn��! Jestem
przyzwoitym cz�owiekiem.
- Czy�by? Nasz ojciec, ksi�dz, jest innego zdania. Mo�e
opowiedzie� o tym, jak musieli przywi�za� Elen� do s�upa
w ko�ciele, by nie us�ucha�a, gdy j� do siebie wzywali�cie.
Ona nie chcia�a przyj�� do was, bo kocha Milana i pragnie
go po�lubi�, ale wy rzucili�cie na ni� urok. Za to w�a�nie
czeka was �mier�, za to i za wasze uroczne oczy. I za
dziecko, nad kt�rym zn�cali�cie si� tak okrutnie przez
wiele lat, jak m�wi Elena. S�dz�c po wygl�dzie, musia�
ca�ymi latami przebywa� w zamkni�ciu. Teraz ch�opiec
znikn��. Macie wi�c na sumieniu tak�e i jego �mier�.
Solve wys�ucha� go tylko do po�owy. Przywi�zali
Elen� do s�upa! A wi�c dlatego nie przysz�a. Poczu� si�
jednak ogromnie niemi�o us�yszawszy, �e nie uleg�a jego
czarowi, a zamiast niego wybra�a tego durnego ch�opa,
kt�ry go pobi�.
E, tam, czort z nimi! Jakie znaczenie mieli dla Solvego
ci n�dzni ludzie?
Nagle dotar�o do niego znaczenie s��w, kt�re wym�wi�
m�czyzna w trakcie swej tyrady. On, Solve, mia� umrze�!
Zrozumia�, �e to nie przelewki. Tu, na po�udniu, z�e
oko nie by�o powodem do �art�w. Ale oni si� go bali z tej
w�a�nie przyczyny. Zatem w tym tkwi jego si�a. Ale jak j�
wykorzysta�? W jaki spos�b?
I zn�w przem�wi� t�umacz:
- Twoja droga prowadzi prosto na szubienic�. Nasz
ojciec daje ci teraz ostatni� szans� na odpuszczenie
grzech�w. Czy ukorzysz si� przed wol� twego Pana?
Starszy godno�ci� kap�an przysun�� krzy� do twarzy
Solvego. Solve instynktownie odsun�� si� do ty�u.
- Odpuszczenie grzech�w? - rzek� z pogard�. - Wam
go potrzeba za owo nies�yehane przest�pstwo, jakiego
dopu�cili�cie si� wobec mnie!
Zabrano krzy�. Teraz Solve uspokoi� si�, triumfowa�.
Wiedzia� ju�, co go czeka, i dlatego te� wiedzia�, co
powuiien robi�.
Omami ich wzrok, b�dzie im si� wydawa�o, �e widz�,
jak szubienica rozpada si� i zmienia w stos drewna.
Uznaj�, �e nast�pi� cud, �e pojmali niew�a�ciwego cz�o-
wieka, podnie�li r�k� na �wi�tego.
Tak, to z pewno�ci� wystarczy tym przes�dnym
hipokrytom. On - �wi�tym?
Solve z trudem opanowa� si� na tyle, by ukry�
pogardliwy u�mieszek.
Ludzie zacz�li si� przesuwa�, kieruj�c si� ku wzg�rzu,
na kt�rym ustawiono szubienic�.
To dopiero b�dzie zabawa! Najwi�kszy triumf Sol-
vego!
O�owiane chmury nadci�ga�y nad miasteczko. Burze
nie by�y w S�owenii rzadkim zjawiskiem, ludzie do nich
przywykli.
Heike natomiast nigdy nie prze�y� prawdziwej burzy.
S�ysza� tylko dudnienie grzmot�w na zewn�trz i bardzo
si� wtedy ba�. Wiedzia�, �e ha�as po pewnym czasie
cichnie.
Teraz by� na dworze, pod go�ym niebem, i nie mia�
dok�d p�j��. Spostrzeg�, jak ciemno si� zrobi�o, a z daleka
dobieg� go huk grzmotu.
Ka�de kolejne uderzenie pioruna zdawa�o si� coraz
silniejsze, rozlega�o si� coraz bli�ej. Mia� wra�enie, �e co�
ogromnego, niebezpiecznego naprawd� bardzo si� na
niego rozgniewa�o.
A potem niebo rozdar� ostry, przenikliwy blask, od
kt�rego zak�u�o nieprzywyk�e do jasnego �wiat�a oczy; tak
d�ugo wszak �y� w ciemno�ci. Patrzy� na niezwyk�e b�yski
na niebie, d�ugie, poskr�cane, a potem nagle roziskrzy�o
si� i hukn�o tak, �e zakry� uszy d�o�mi, staraj�c si�
podpe�zn�� jeszcze bli�ej skalnej �ciany.
Heikem ow�adn�� strach. Chocia� ba� si� tak�e ludzi
z miasteczka, o�mieli� si� jednak zbli�y� do nich nieznacz-
nie. Spu�ci� si� ni�ej, na nast�pny stopie�, jak gdyby
zawieszony nad drog�. Przycupn�� tam skulony niczym
zwierz�tko. ��te oczy l�ni�y wpatrzone w zaczarowane,
przedziwne �wiat�o.
Drgn��. Drog�, znajduj�c� si� poni�ej, kto� nadcho-
dzi�. Wielu, bardzo wielu ludzi w d�ugim rz�dzie. Musieli
przej�� obok niego. Heike wtulony w p�k� skaln� jeszcze
bardziej skurczy� si� w sobie. Nie �mia� si� pokaza�, ale
poczu� si� troch� bezpieczniej. Nie by� ju� sam na sam
z ogromnym rozgniewanym niebem.
Tyle ludzi! Nigdy nie przypuszcza�, �e na �wiecie �yje
ich tak wielu.
Na przedzie sz�y dwie istoty w pi�knych strojach,
w d�oniach trzyma�y bardzo d�ugie, skrzy�owane kije. Co�
na tych kijach tak �adnie b�yszcza�o.
Za nimi pod��a� jeden m�czyzna, ubrany na czarno
i czerwono, na twarz nasuni�ty mia� dziwaczny kaptur,
spod kt�rego przez ma�e dziurki wygl�da�y tylko usta
i oczy.
Wygl�da� bardzo gro�nie, Heike si� przestraszy�.
Potem szli wszyscy inni ludzie. Najwyra�niej zd��ali
ku owemu dziwnemu rusztowaniu na wzg�rzu. Czarne
ptaki wyczekuj�co przysiad�y na drzewach.
Ale co to?
W samym �rodku strumienia ludzi dostszeg� konia
ci�gn�cego w�z. By�a to brzydka, odkryta dwuk�ka, a na
niej sta� samotny m�czyzna z r�kami zwi�zanymi na
plecach.
Ale...
Przecie� to Solve!
A ci ludzie obrzucaj� go kamieniami! Opluwaj�!
Solvego! Nie powinni tego robi�!
Do oczu Heikego nap�yn�y �zy. Nie chcia� patrze� na
takie upokorzenie Solvego. Mia� wra�enie, �e to... tak,
niedobre. Bo Solve by� przecie� najsilniejszy na �wiecie.
Nikt nie by� r�wnie pot�ny i niebezpieczny jak on. Nie
powinni mu tego robi�!
Im bardziej zbli�ali si� do szubienicy, tym wi�kszy
triumf odczuwa� Solve. Wyobra�a� sobie, jak to omami
ich wzrok i zobacz� szubienic� wal�c� si� w drzazgi.
Szafot okaza� si� wi�kszy, ni� si� spodziewa�, jego upadek
b�dzie wi�c tym wspanialszy. Doskonale! Tak w�a�nie
powinno by�!
Wszystkich ogarnie przera�enie, b�d� czyni� znak
krzy�a i puszcz� go wolno. A potem on si� zem�ci, nie
wiedzia� co prawda, w jaki spos�b, ale tego rodzaju
pomys�y przychodzi�y mu �atwo.
Ju� si� na to cieszy�.
Nowa my�l przywo�a�a u�miech na jego oblicze.
Znajdowa� si� przecie� w jednym z kraj�w �r�dziem-
nomorskich. Gdyby rzeczywi�cie zosta� powieszony, do
czego naturalnie nie dojdzie, ale je�li... czy w�wczas pod
szubienic� wyro�nie po nim alrauna, mandragora?
C� za komiczna my�l! W takim razie ma nadziej�, �e
nowa mandragora b�dzie naprawd�, naprawd� z�a i dopo-
mo�e swym przysz�ym w�a�cicielom w s�u�bie diab�u.
C� to by by�a za ironia losu!
Nie mia� jednak zamiaru pozwoli�, by go powieszono.
Kiedy tylko uda mu si� oszustwo, rozpocznie nowe �ycie!
Och, ale� b�dzie zwodzi� i oszukiwa� ludzi w Wenecji!
Omami ich, ale tym razem wyka�e wi�ksz� ostro�no��
przy demonstrowaniu swych umiej�tno�ci. I wkr�tce
zn�w si�gnie szczytu! Do czorta, ma dopiero trzydzie�ci
lat! Przed nim ca�e �ycie!
Nagle zamar� z wra�enia.
Poniewa� znajdowa� si� o wiele wy�ej ni� wszyscy, jako
jedyny zobaczy� niedu�� p�k� w skale, niewidoczn� dla
innych.
Siedzia� na niej Heike!
Z pocz�tku Solve z otwartymi ustami wpatrywa� si�
w ch�opca; ca�kiem straci� g�ow�. P�niej dostrzeg� co�, co
straszliwie go zapiek�o, czego nigdy si� nie spodziewa�.
W oczach malca S�lve zobaczy� �zy. Heike p�aka� - nad
nim!
Ma�y, milcz�cy Heike, kt�rego k�u� szpikulcem. Udr�-
czone dzieci�ce oczy, z kt�rych tak si� na�miewa�. Heike,
kt�ry nie ogl�da� �wiata i nie posmakowa� �ycia, poniewa�
Solve si� go wstydzi�. Nigdy nie odezwa� si� ani s�owem,
tylko rozpacza� po cichu w d�ugie samotne noce ku
zadowoleniu Solvego.
A teraz p�aka� nad jego losem!
W m�czy�nie na wozie niczym wrz�ca lawa wzbiera�
szalony gniew. Powietrze ci�kie od grzmotu przeszy� jego
krzyk, przeci�g�y, niesko�czenie d�ugi krzyk protestu:
- ID� DO DIAB�A!
Ludzie spogl�dali na niego my�l�c, �e oto nareszcie
przestraszy� si� szubienicy. Ko� zatrzyma� si�, przystan�li
wi�c wszyscy.
Ale Solve si� nie ba�, wiedzia� bowiem, w jaki spos�b
wydob�dzie si� z opresji. By� po prostu w�ciek�y, roz-
sadza� go gniew, nie wiadomo w czym maj�cy przyczyn�.
- Odejd� st�d, przekl�ty szczeniaku! - wrzeszcza�.
- Czy� nie do�� ci� ju� mia�em, by� jeszcze teraz musia� to
ogl�da�? Zgi�, przepadnij! I nie my�l sobie, �e kiedykol-
wiek powr�cisz do domu, do Ludzi Lodu, kt�rzy tak ci�
zafascynowali! Nie my�l sobie, bo Tengel Z�y jest tutaj
i on ci� porwie!
Ch�opiec nie rusza� si� z miejsca, wci�ni�ty w ska��.
Ryk gromu przeszkodzi� Solvemu, musia� chwil� od-
czeka�. Ludzie zgromadzeni wok� niego s�dzili, �e
wzywa on swego Boga czy Szatana.
- Tengelu Z�y! - wo�a� Solve. - Czy mnie s�yszysz?
Zabierz tego piekielnego dzieciaka, kt�ry zniszczy� moje
�ycie! Ty wiesz, �e nie zas�u�y�em na taki los!
Heike ze szlochem otar� nos.
- To my jeste�my smoczymi z�bami, Tengelu Z�y,
tymi, kt�re kiedy� zasia�e�. Ja jestem twym pokornym
s�ug�, ale usu� toto!
Orszak powoli zaczyna� si� porusza�. Ludzie �miali si�
z niezrozumia�ych, przepojonych gniewem okrzyk�w
skaza�ca.
- Jeszcze ci� z�api�, ty czarci pomiocie! - wy� Solve.
- Jak tylko wyrw� si� st�d, zaraz ci� odnajd�! Tengel Z�y
mi dopomo�e!
K�tem oka dostrzeg�, jak znienawidzona ma�a posta�
czo�ga si� i pe�znie w�r�d wyst�p�w skalnych, by skry� si�
w lesie.
Tak, tak, szukaj schronienia, drwi� Solve. Czyha na
ciebie tysi�c niebezpiecze�stw, nigdy nie nauczy�e� si�
przed nimi broni�. Zobaczysz jeszcze...
Zorientowa� si�, �e dotarli ju� do szubienicy. Musia�
teraz my�le� o czym innym.
Teraz! Nadesz�a chwila triumfu! my�la� Solve. Teraz
zobacz�, z kim maj� do czynienia!
Musz� si� skupi�. Jestem ca�kiem spokojny, ch�odny
i opanowany. Konstrukcja szubienicy... Ma si� rozsypa�. Na
ich oczach. Mnie maj� uzna� �wi�tym! Na zawsze b�d� mieli
wyrzuty sumienia, �e o ma�y w�os, a powiesiliby �wi�tego.
Zachichota� w duchu.
Solve by� teraz lodowato spokojny. Teraz si� skupi�...
Zapomnia� o Heikem, Tengelu Z�ym i wszystkich
ludziach na �wiecie. Teraz sta� przed swym najwa�niej-
szym zadaniem. Mia� zmusi� zebranych, by wyda�o im si�,
�e szubienica rozsypuje si� na ich oczach.
Koncentrowa� si� niezwykle mocno. Tu� obok niego
sta� kat, got�w, by poprowadzi� go po schodach, lecz
Solve nie zwraca� na niego uwagi. Wszystkie my�li skupi�
na swym zadaniu.
Z ust paru stoj�cych naybli�ej kobiet wyrwa� si� okrzyk
zdumienia. Bez w�tpienia ujrza�y to, co on sam widzia�:
najwy�sza cz�� szubienicy si� niebezpiecznie ko�ysa�.
Tak, posiada� moc! Wkr�tce spostrzeg� to wszyscy...
Solve zaniepokoi� si�. Szubienica zn�w znieruchomia-
�a. Co� wyra�nie stawia�o op�r. Co� stawia�o straszliwy,
niez�omny op�r!
Zn�w utkwi� wzrok w jednym punkcie, krople potu
wyst�pi�y mu na czo�o. Opadnij, ru�, zaklina� szubienic�
i ca�y szafot. Ru�, teraz, wiem, �e to potrafi�!
Nigdy w �yciu jeszcze niczego nie pragn�� tak gor�co!
W takich sytuacjach zawsze mu si� udawa�o, wiedzia�
o tym. Teraz ca�y by� tylko wol�.
Szubienica ani drgn�a. Kat uj�� go za rami�, nikt
niczego nadzwyczajnego nie zauwa�a�.
Co si� dzia�o? Solvego ogarn�� paniczny l�k. Ru�,
spadnij, przekl�ta szubienico!
Nagle dostrzeg� co� na szczycie jednego z okolicznych
wzg�rz...
Zdr�twia� ze strachu.
Widnia�a tam olbrzymia posta�. W�drowiec w Mroku.
Sta� zwr�cony w stron� Solvego, jedn� r�k� wyci�ga� ku
niemu. To stamt�d w�a�nie nadp�ywa� op�r. Posta�,
b�d�ca tylko cieniem, uniemo�liwia�a Solvemu wprawie-
nie ludzi w stan hipnozy!
C�, m�j mi�y w�drowcze, zobaczymy, kto silniejszy,
pomy�la� Solve zgn�biony i stara� si� skupi� jeszcze mocniej.
Na pr�no jednak, czu� to ka�dym calem cia�a.
Posta� na wzg�rzu okaza�a si� zbyt pot�na, by m�g�
z ni� si� r�wna�.
Solve zacz�� krzycze�. Oszala�y ze strachu usi�owa�
wyrwa� si� z r�k kata, lecz przytrzymywa�o go wiele
ramion.
- Nie che� umiera�, nie chc� umiera�, nie chc�, nie
chc�! - wo�a�, budz�c uciech� gawiedzi.
Walczy� jak zwierz�, pragn�c si� uwolni�, ale bez
wzgl�du na to, jak bardzo si� opiera�, wchodzi� coraz
wy�ej po kolejnych stopniach. Kopa� zawzi�cie i szarpa�,
wszystko na pr�no. Przed oczami stan�li mu rodzice,
prosi�, by si� za nim wstawili, siostra Ingela, przyjaciel
Johan Gabriel Oxenstierna... By�o ju� jednak o wiele za
p�no na skruch�!
Ulvhedinie, Tengelu Dobry...
W my�lach przyzywa� tych, kt�rymi zawsze gardzi�,
tych, kt�rzy urodzili si� dotkni�ci przekle�stwem, lecz
podj�li z nim walk� i zwyci�yli. Solve nigdy nie walczy�
ze swym losem, dumny by� z tego, �e jest dotkni�ty. Teraz
wzywa� ich pomocy. A w nast�pnej chwili, by obstawi� si�
z obu stron, przywo�ywa� Tengela Z�ego.
Wszystko nadaremnie.
- Heike! - wo�a�. - Pom� mi, do diab�a. Posiadasz t�
zdolno��, pom� mi, jestem przecie� twoim ojcem!
Solve nie otrzyma� �adnego odzewu.
Uni�s� twarz ku czarnemu od burzowych chmur niebu.
J�cza� ze strachu, wiedzia�, �e wszyscy s� przeciwko niemu.
Otworzy� oczy i opu�ci� wzrok.
W�wczas ujrza� to samo, co widzia� Heike wcze�niej
tego w�a�nie dnia.
Gro�na posta� na szczycie wzg�rza znalaz�a si� teraz za
nim. Solve nie chcia� ju� na ni� patrze�, odwr�ci� si� wi�c
ku g�rom po drugiej stronie szubienicy, ku pokrytym
��obieniami wapiennym ska�om w lesie.
Jako pierwszy i jedyny �yj�cy z rodu Ludzi Lodu
zobaczy�, gdzie musi znajdowa� si� miejsce spoczynku
Tengela Z�ego.
Chcia� podzieli� si� tym odkryciem, opowiedzie� o nim.
- Heike - szepn��.
Ale ch�opiec by� ju� daleko, nie m�g� innym przekaza�
informacji, nie rozumia� bowiem tego, co ujrza�.
Rozumia� to jedynie Solve.
Heike zatrzyma� si�, odwr�ci�, ale nie zobaczy� ju�
wzg�rza z szubienic�. Us�ysza� tylko g�o�ny j�k, jedno-
g�o�ne westchnienie wielu os�b.
Nie pojmowa�, co mog�o oznacza�, i tak chyba by�o
najlepiej.
A mimo wszystko przystan��, jakby obezw�adniony
dojmuj�cym smutkiem. Wyczuwa�, �e nigdy ju� nie
zobaczy Solvego.
Zapomnia� o wszystkich chwilach, gdy nienawidzi�
dr�czyciela. Ma�y Heike zachowa� w pami�ci jedynie
ba�niowe opowie�ci, historie o Ludziach Lodu, do kt�-
rych i on nale�a�. Solve m�wi� kiedy�, �e musi tam wr�ci�.
Heike tak�e tego pragn��. Teraz jednak zrozumia�, �e
b�dzie to droga niesko�czenie d�uga. Przypomnia� sobie,
�e podr� z Wiednia trwa�a ca�y rok, zanim dotarli tutaj.
A Solve m�wi�, �e Skandynawia le�y daleko od Wiednia.
Jak zdo�a tam doj��? Nie maj�c dos�ownie nic, nawet
jedzenia?
Dotkn�� mandragory wisz�cej pod koszul�. Z ni�
czu� si� bezpieczny. Ale nie mog�a ona przenie�� go do
domu, na Grastensholm, jak zwa� si� dw�r nale��cy do
niego.
I jak zdo�a omin�� tych wszystkich ludzi; przecie� tak
bardzo si� ich ba�.
Co oni zrobili Solvemu?!
Heikego ogarn�a niewiara we w�asne si�y. Nie wie-
dzia� nic o �wiecie. Wszystko go przera�a�o.
Elena i Milan obserwowali przebieg wydarze� ze
wzg�rza w lesie. Oboje byli wstrz��ni�ci tym, co si� sta�o,
cho� wiedzieli, �e by�o to nieuniknione.
Nagle odezwa� si� Milan:
- Dobry Bo�e, a c� to tam pe�znie?
Zbli�a�o si� ku nim co�, co w pierwszej chwili wzi�� za
zwierz�, ale teraz by� coraz bardziej zdezorientowany. Czy
to z�a dusza powieszonego, czy mo�e...
- To ch�opiec - szepn�a Elena. - Dzi�ki, ci Panno
Mario! Ostro�nie, Milanie, on nie zna ludzi! Nie wiado-
mo, jak si� zachowa!
Milan wpatrywa� si� w niezwyk�� istot� czo�gaj�c� si�
w ich kierunku na czwotakach.
- Dobry Bo�e - szepta� raz za razem. - Dobry, dobry
Bo�e!
Stali ca�kiem nieruchomo.
Heike zauwa�y� ich dopiero z odleg�o�ci kilku �okci.
Zatrzyma� si� gwa�townie, zrobi� ruch, jakby chcia� rzuci�
si� do ucieczki, ale nagle w jego budz�cych groz� oczach
pojawi� si� b�ysk rozpoznania. Z zapartym tchem wpatry-
wa� si� w Elen�.
Dziewczyna powoli osuwa�a si� na kolana. U�miech-
n�a si� dr��co, niepewnie i ostro�nie na znak dobrej woli,
i wyci�gn�a ku niemu otwarte ramiona.
Milan sta� spokojnie, ale i on nie mia� serca z kamienia.
Na widok ma�ego le�nego trolla �zy przes�oni�y mu oczy.
Ch�opiec przedstawia� sob� obraz n�dzy i rozpaczy.
Spl�tana grzywa opada�a mu na ramiona i ni�ej, przes�a-
niaj�c niemal ca�� g�rn� po�ow� cia�a, ubranie za�o�one
tak �le jak tylko to mo�liwe, na lew� stron�, ty� na prz�d,
g�r� do do�u, brudny bardziej ni� zwierz�, ni� jakiekol-
wiek boskie stworzenie.
A twarz, kt�ra wy�ania�a si� spod ko�tun�w...
Milan widzia� twarz Solvego. By�a straszna, ale pomi-
n�wszy diabelskie oczy, ca�kiem normalna. Twarz ch�opca
by�a groteskowo powykrzywiana, stanowi�a karykatur�
ludzkiego oblicza.
A mimo to Milan uzna� twarz Solvego za bardziej
przera�aj�c�, bo bi�o z niej nieludzkie zimno, i�cie
szata�ska pogarda dla ludzi.
To by�o po prostu zb��kane dziecko, tak bardzo
unieszcz�liwione swym wygl�dem. Zb��kane... Nie tylko
w tym lesie, lecz w ca�ym �wiecie.
Gdyby nikt si� nim nie zaopiekowa�, nie prze�y�oby
nawet dw�ch dni. Pierwszy napotkany cz�owiek u�mier-
ci�by je my�l�c, �e ma do czynienia z czym� nad wyraz
gro�nym, z istot� z podziemnego �wiata.
Elena i Milan tak�e nie mieli ca�kowitej pewno�ci co do
tego, czy maj� racj�.
- B�dziemy musieli u�y� no�yc do strzy�enia owiec
- powiedzia� Milan zachrypni�tym g�osem.
Heike na d�wi�k tych s��w b�yskawicznie skierowa�
spojrzenie na m�czyzn�. Milan patrzy� prosto w ��te jak
p�omie� oczy.
Stara� si� przyja�nie u�miecha� do ch�opca. I on tak�e
przykl�kn��.
Wzrok Heikego zn�w pad� na Elen�, rozpozna�
w niej osob�, kt�ra wypu�ci�a go z klatki. Mia�a
taki ciep�y, �agodny g�os. Zapragn�� us�ysze� go jeszcze
raz.
- Chod� - powiedzia�a Elena. - Zamieszkasz z nami,
w wiosce, w domu Milana. I ju� nikt nigdy nie wyrz�dzi ci
krzywdy.
Heike nie rozumia� s��w, ale czu� �yczliwo��. Tak
bardzo by� jej spragniony!
Wyrusz� do Grastensholm, pomy�la�. Ale jeszcze nie
teraz. Kiedy b�d� ju� du�y i silny, doros�y jak oni. A teraz
nie mam gdzie si� podzia�...
M�czyzna te� nie wygl�da� niebezpiecznie. Patrz�c na
Heikego, tak�e mia� ciep�o w oczach.
Heike wsta�.. i drobi�c kroki, podbieg� do nich. Elena
zarzuci�a mu r�ce na szyj�.
By�o to tak wspania�e, �e zn�w zani�s� si� szlochem.
- Popatrz na te ramiona - rzek� Milan wzruszony
i podni�s� malca do g�ry. Zacz�li i�� ku Planinie.
- Sp�jrz na te rany! Przez ca�e �ycie nie widzia�em
tylu ran na takim ma�ym ciele! Stare i nowe, zabli-
�nione i otwarte, zaropia�e... Eleno, popatrz na jego
nogi! I one pokryte s� ranami! Drobnymi ranami, jak-
by od uk�u�. Nie zdziwi�bym si�, gdyby mia� je wsz�-
dzie!
- Ma te� inne rany - powiedzia�a cicho, opieraj�c
g�ow� zap�akanego ch�opca na ramieniu Milana. - Wy-
gl�da na to, �e kiedy siedzia� w tej okropnej klatce, nigdy
nie by� myty.
- I taki jest wychudzony - w g�osie Milana d�wi�cza�o
wsp�czucie. - Lekki jak ptaszek. U nas b�dzie mu dobrze,
Eleno!
- Tak - powiedzia�a. - Dzi�kuj�, Milanie, �e to
rozumiesz! I ciesz� si�, �e zamieszkamy w wiosce. �le
by�oby, gdyby codziennie musia� ogl�da� chat� ojca,
w kt�rej prze�y� takie przykre chwile. I mo�e ba� si� lasu.
- Teraz b�dzie mia� inne �ycie - powiedzia� Milan,
mocniej tul�c do siebie drobne cia�ko.
Ale Heike nie ba� si� lasu. Wkr�tce wprawi� w zdumie-
nie wszystkich mieszka�c�w wioski, albowiem okaza�o
si�, �e w lesie, kt�rego tak bardzo si� obawiali, on czuje si�
bezpieczny.
Nie wiedzieli jednak, �e Heike ma tam przyjaciela.
Tajemniczego, spowitego w czer� olbrzyma, kt�ry poja-
wia si� kiedy chce i gdzie chce.
Ludzie zwali go W�drowcem w Mroku.
Nikt nie wiedzia�, sk�d si� wzi��.
Wyszukiwarka