przez Donnie »
Pierwsza część ostatniego rozdziału!
Uwaga, będzie raczej spokojnie, chłopcy dodadzą gazu dopiero przy finale :)
Za betę pięknie dziękuję Liberi, a Wam za komentarze.
Miłego odbioru!
Rozdział osiemnasty (A)
Przez rok może wydarzyć się bardzo wiele — mało kto mógłby potwierdzić ów fakt z równym przekonaniem co Draco. Dobry boże, na samą myśl, ile zmieniło się w jego życiu od ostatniego września, dostawał zawrotu głowy.
Rok.
Rok! Draco Malfoy od roku pozostawał w stałym związku, i to bez najmniejszych oznak znużenia. Coś absolutnie niesłychanego! Wybuchnął śmiechem, gdy Zabini przypomniał mu rzeczowym tonem, że to o całe trzysta czterdzieści dwa dni dłużej niż najtrwalsza relacja Dracona sprzed ery Harry'ego. A i ta utrzymała się tyle czasu jedynie dlatego, że Draco wyjechał w jej trakcie na dwutygodniowy urlop.
Prawdę mówiąc, poczuł się lekko urażony, że Blaise prowadzi aktywną ewidencję jego afer miłosnych, zwłaszcza iż sam podejmował pod tym względem dosyć marne wysiłki. Nieciekawego obrazu sytuacji dopełniał ujawniony niedawno fakt, że całe grono ich przyjaciół stawiało zakłady co do długości „tej sprawy” między Draconem a Harrym. Zabini przyznał, iż początkowo był pewien, że wszystko zakończy się jednonocną przygodą, dopóki następnego dnia nie ujrzał wyrazu twarzy przyjaciela, rozświetlonej skąpym, ale permanentnym uśmiechem. Utrzymywał, że od tamtej właśnie sekundy wiedział, że z Potterem będzie inaczej. Prorocze słowa — wyglądało na to, że Blaise zna Dracona na wylot. Draco nie potrafił ocenić, czy łatwość, z jaką przejrzało go własne towarzystwo, jest czymś dobrym czy złym. Oczywiście wolałby zachować coś ze swojej dawnej, nieprzeniknionej, chłodnej rezerwy. W przeszłości nieźle mu służyła, ale z drugiej strony w przeszłości nigdy nie był aż tak szczęśliwy. Układ z Harrym dawał mu tyle satysfakcji, że warto było zrezygnować z pewnych, jak się relatywnie okazywało, drobiazgów.
Oczywiście należało zorganizować przyjęcie dla uczczenia ich rocznicy. I to wcale nie dla wąskiego grona bliskich przyjaciół i rodziny. Nie. Powinna to być wielka, zaplanowana z precyzją operacji wojskowej zabawa, która odbije się głośnym echem w czarodziejskich mediach. Blaise i Griffin upierali się, że wezmą to zadanie na siebie. Zabini i jego kariera zawodowa w public relations plus Griffin ze swoim doświadczeniem w kształtowaniu prasowego wizerunku Armat z Chudley byli wymarzonym duetem do tego zadania, czyż nie?
Ale przed tą imprezą czekała ich jeszcze inna, o zupełnie odmiennym charakterze — upamiętniająca minione smutne wydarzenia. W rocznicę zwycięstwa nad Voldemortem czarodziejski świat pamiętał, chociaż dnia tego nie ustanowiono świętem publicznym, wolnym od pracy i zajęć szkolnych, gdyż to oznaczałoby, że Tom Riddle otrzymał swoje trwałe miejsce w magicznej kulturze. O ile ludzie chcieli upamiętniać sam upadek zła i przemocy, to woleli jednak zapomnieć o ich sprawcy.
Harry pokonał Voldemorta ciepłego sierpniowego wieczoru, więc właśnie ten miesiąc stał się dla wszystkich czasem pamięci o wojnie oraz odnawiania przysiąg, że już nigdy nie dopuszczą do powtórzenia się podobnych wydarzeń.
Ogrody Pokoju rozciągały się na doskonale strzeżonych, wydzielonych terenach Little Hangleton. Na tych polach przelano morze krwi, zarówno tej czystej, jak i mieszanej. Obie miały tę samą czerwoną barwę, obie tak samo wsiąkały w ziemię miejsca pamięci, niezależnie od pochodzenia.
Tam, gdzie ręka Harry’ego rozbiła ciało Voldemorta na atomy, znajdowała się wiecznie czynna fontanna, tryskająca wesoło strumieniami wody, ożywiająca zmysły swoim pluskiem, chlupotem i nieustannym ruchem. Draco dobrze wiedział, że Potter unikał tego miejsca jak zarazy, ale nie z powodu przerażających i uzasadnionych skojarzeń, jakie wzbudzał ten odizolowany fragment przestrzeni. Harry był człowiekiem, który żył radością. Zawsze. Cieszył się chwilą teraźniejszą i ich wspólnymi planami na przyszłość. Jeśli chodziło o Dracona, było to absolutnie w porządku. Podobnie jak Potter wolał zwrócić się ku temu, co nadchodzi, zamiast grzebać w starych ranach. Wojna należała do ich przeszłości. Rozpamiętywanie jej nie mogło nauczyć ich więcej niż to, co już wiedzieli.
Fontanna stała na niewielkim wzniesieniu, zbyt niskim, by nazwać je wzgórzem, ale wystarczająco wysokim, żeby oferować zwiedzającym pełną panoramę reszty ogrodów rozciągających się wokół łagodnych zboczy. Stojąc plecami do fontanny z twarzą zwróconą na wschód, patrzyło się prosto na fragment pól, gdzie stoczono najkrwawszy bój. Zginęli tam aurorzy, śmierciożercy i członkowie Zakonu Feniksa, podobnie jak ci, którzy znaleźli się tam przypadkowo, ciekawscy i gapie, złapani w pułapkę okrutnej walki.
Draco kroczył przez pole bitwy, czując pod stopami długie źdźbła nieskoszonej trawy i pierwsze twarde łodyżki kwiatów, i przypominał sobie miejsce, w którym stał, gdy Harry zrobił to, co zrobił. Zboczył z trasy, żeby dotrzeć do tego punktu i pozostać tu przez parę chwil. Potter, trzymający go za rękę (co ostatnio często zdarzało mu się publicznie), nie próbował tego komentować ani zawrócić na ścieżkę. Zatrzymał się za to u jego boku i tak jak Draco skierował wzrok ku fontannie.
Draco zatracił się we wspomnieniach. Oczami wyobraźni ostro widział, jak nocna bryza rozwiewa poszarpane szaty Harry’ego, jak jego szczęka układa się w zdecydowaną linię, kiedy wpatruje się w swojego wroga. Co za straszny obraz. Draco kolejny raz poczuł strach, że gdy ponownie wróci myślami do tamtych wydarzeń, Potter okaże się tym, który przegra. Idiotyczny pomysł, ale podyktowany przez lęk — życie bez Harry’ego stało się niemożliwe, a Draco zaczął wykazywać skłonności do irracjonalnej paniki, że ukochanemu coś się nagle przytrafi, a on zostanie sam, osierocony i porzucony niczym pusta skorupa.
— Chodźmy — mruknął Harry. — Zatrzymujemy innych.
Draco spojrzał na niego i skinął głową. Zawrócili na omszałą ścieżkę, podążając w stronę dużego, ale pogrążonego w niemal zupełnej ciszy zgromadzenia dygnitarzy, weteranów oraz członków ich rodzin.
Wbrew oporom Harry’ego zajęli miejsca na samym przedzie i w ponurym nastroju przebrnęli przez kolejne punkty uroczystości. Pomnik, przed którym się zebrali, był nowym obiektem w Ogrodach Pokoju. Wysoki na dobre dziesięć metrów, iskrzył się czarnym granitem w promieniach słońca, a okruchy miki i kwarcu słały refleksy tak oślepiające, że Draco musiał przymrużyć oczy. Trzynaście flag na długich masztach zdobiło schodkowy wierzchołek monolitu, a każda z nich reprezentowała kraj, którego obywatele znaleźli się wśród ofiar wojny.
Imponujący pomnik miał upamiętniać wszystkich poległych w ostatecznej walce oraz w poprzedzających ją potyczkach, zarówno czarodziejów, jak i niewinnych, wciągniętych w nie, mugoli. Na gładkiej powierzchni monumentu wyryto nazwiska zabitych, bez rozdzielania na wygranych i przegranych. Draco często rozważał, jaka euforia ogarnęła czarodziejski świat po zwycięstwie i jak łatwo zapominano. Harry zawsze utrzymywał, że ludzie nie chcą pamiętać o złych czasach. Nikt nie chciał przywoływać na myśl faktu, że istnieli śmierciożercy, nie mówiąc już o tym, co robili. Ogrody Pokoju spełniały rolę symbolicznego rozjemcy. Tutaj powinno się wspominać poszczególne osoby, a nie ich powiązania. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono ów koncept, Draco potraktował go cynicznie, jednak teraz, gdy przekonał się o niesłuszności swojego podejścia, czuł miłe zaskoczenie. W końcu sam wraz z matką jak najbardziej skorzystał z dobroci publicznego przebaczenia.
Ta myśl kazała mu rozejrzeć się w tłumie w poszukiwaniu Severusa. Jego były profesor, podobnie jak Harry, niezbyt palił się do udziału w uroczystości, ale uległ namowom Minerwy. Draco zdusił chichocik, który próbował wydostać się z jego ust na myśl o parze swoich dawnych pedagogów, kłócących się nad śniadaniem przy stole nauczycielskim niczym stare małżeństwo. Żadne z nich, o czym Draco wiedział, nie znalazło miłości w swym życiu, oboje jednak wysoko cenili swoje towarzystwo, choć bez cienia fascynacji fizycznej. Niemniej dla Dracona i Harry’ego Severus i Minerwa byli parą, którą wypowiada się niczym jedno słowo, tak jak Ron-i-Hermiona albo Pansy-i-Vince. Albo Harry-i-Draco.
Draco powrócił do rzeczywistości jedynie dzięki ukradkowemu, ale ostremu dźgnięciu łokcia Pottera. Przez moment zbierał się w sobie, wpatrzony we własne buty, po czym ruszył do mównicy, gdzie zwrócił się do zgromadzonych słuchaczy. Początkowo wzbraniał się przed wygłoszeniem paru słów, ale ustąpił nie tylko pod namową Harry’ego, ale i przed bardziej wyrachowanymi argumentami Blaise’a i Griffina. Fakt, że synowi najbardziej znanego poplecznika Voldemorta pozwolono na przemówienie podczas pierwszej uroczystości w Little Hangleton miał wielkie znaczenie, ale dużo ważniejsza była okazja do publicznego okazania, że wraz z Potterem pragną możliwości zawarcia ślubu. Potrzebowali dobrej prasy i jeśli Draco czegoś chciał, to uznania ich związku przez prawo.
Nie mówił długo, najwyżej dziesięć minut. Opowiedział historię odnalezionych różdżek, pamiętny prezent bożonarodzeniowy dla Harry’ego, i opisał fantastyczne osiągnięcia Gabrielle Lillevander w przyporządkowaniu pozostałych różdżek ich pierwotnym właścicielom. W trakcie przemówienia zorientował się, że nie jest w stanie patrzeć na Pottera. Ogarnęły go niewytłumaczalne, zupełnie niepodobne do niego emocje. Gdy próbował zerkać na ukochanego, opowiadając o swoich doznaniach, kiedy trzymał w dłoni różdżki Lily i Jamesa, z wrażenia zatykało go w gardle i zaczynał drżeć mu głos. Przecież nie mógł się rozpłakać przed całym tym tłumem. To byłoby bardzo, ale to bardzo nie w Malfoyowskim stylu.
Zakończenie historii było proste. Po miesiącach wytężonych badań Gabrielle Lillevander z przykrością musiała przyznać się do porażki przy ustalaniu tożsamości właściciela ostatniej bezpańskiej różdżki. Z pewnością mogła powiedzieć jedynie tyle, że ostatnim rzuconym z jej pomocą czarem było zaklęcie osłaniające. Draco, dowiedziawszy się o tym odkryciu, odczuł olbrzymią ulgę. Nie chciałby ponownie dotykać różdżki z wiedzą, że ostatnią klątwą, jaka się z niej wydostała przed śmiercią właściciela, była Avada Kedavra. Ani on, ani Harry nie mogli pogodzić się z myślą, że różdżka znów mogłaby wylądować na dnie jakiejś zakurzonej szuflady i tak oto narodził się pomysł monumentu. Ministerstwo wyraziło zgodę na stworzenie pomnika. W pośpiechu rozpoczęto prace, by zdążyć z odsłonięciem na rocznicę zakończenia wojny.
Zebrani nagrodzili przemowę Dracona oklaskami, a on ponownie poczuł napływające do oczu łzy, tym razem nie tylko na myśl o Potterze, ale również o swoim ojcu i o tym, jak strasznie zmarnował on sobie życie, o tym, co skierowało go na tę zgubną ścieżkę. Draco odwrócił się plecami do publiczności i zapatrzył na taflę szkła wiszącą na gładkiej, czarnej ścianie pomnika. Osłonięta szybą nieznana różdżka wisiała pośrodku półmetrowego, wykutego w granicie wgłębienia. W nieregularnym tempie obracała się powoli wokół swojej osi, jakby kierowana własną wolą. Nigdy nie ustając w ruchu, zataczała czubkiem niewidzialne kręgi w powietrzu. Obserwacja kreślonych przez nią wzorów była niczym hipnoza. Za każdym razem, kiedy Draconowi wydawało się, że odkrył powtórzenie cyklu, różdżka nagle celowała gdzie indziej i powolutku zaczynała kręcić się w inną stronę. Patrząc na nią, zastanawiał się, czy wciąż będzie się obracać, gdy nadejdzie koniec świata.
Czyjaś dłoń delikatnie spoczęła na jego plecach. Bez trudu rozpoznał jej dotyk przez cienkie letnie szaty. Poczuł, jak przenika go spokój bijący od Harry’ego i odprężył się, dziwiąc, jak zwykły dotyk pozwolił mu odzyskać władzę nad emocjami.
— Zaprosiłem Minerwę i Severusa na popołudniową herbatę — szepnął Harry cicho, ale na tyle wyraźnie, żeby łopot flag nie zagłuszył jego słów. Draco skinął głową, nie potrafił jednak oderwać oczu od różdżki. — Dzięki za to, co powiedziałeś — dodał Potter, przywierając policzkiem do jego łopatki. — O mało się nie rozpłakałem — dokończył i sapnął nad własną słabością.
Draco przełknął ślinę.
— Ja też.
— Czy postąpiliśmy dobrze? — spytał Potter z widocznym niepokojem. — To znaczy, zostawiając ją tutaj. — Draco wiedział, że ma na myśli różdżkę.
— Uważam, że tak — odparł po chwili. — W końcu nie była naszą własnością.
— Nie. Nie była.
Draco odwrócił się i spojrzał na Hary’ego. Z uśmiechem ujął go za ręce.
— Możemy iść — powiedział wreszcie.
Harry oddał uśmiech.
— W porządku.
Ponad ramieniem Pottera Draco dostrzegł obserwujących ich z pewnej odległości Minerwę i Severusa. Tak. Herbata to świetny pomysł. Nie, upomniał się w duchu niemal natychmiast. Herbata z PRZYJACIÓŁMI to świetny pomysł.
Na szczęście nikt nie zaczepił ich na krótką rozmowę, gdy podążali w stronę swoich dawnych opiekunów domów. Z należnym respektem, ale bez słów, uścisnęli sobie dłonie, po czym Harry i Draco aportowali się do domu.
***
Bezpośrednio po ślubie Narcyzy i przejęciu przez Dracona tytułu lorda Malfoya dwór poddano renowacji i gruntownemu czyszczeniu. Harry spędzał tu teraz z Draconem cały swój czas i zaraz po powrocie z serca hrabstwa Oxfordshire obaj wreszcie przenieśli się do swoich specjalnych apartamentów. Do tej pory zamieszkiwali stary pokój Dracona, odliczając dni, kiedy dwór nareszcie w pełni będzie należał do nich. Ich wspólny dom.
Draco często rozmyślał, jak obecność Pottera zmieni posiadłość na lepsze. Wyobrażał sobie, jak Harry przyzwyczaja się do kuchni, dochodzi do kompromisów ze skrzatami na temat podziału obowiązków przy gotowaniu posiłków, zadaje miliony głupich pytań, przeglądając tomy zebrane na półkach biblioteki, kompletnie i cudownie niezdolny do ogarnięcia co niektórych absolutnie nieskomplikowanych magicznych kruczków. Draco wiedział jednak, że Harry naprawdę czuje się tu jak w domu, kiedy pewnego dnia przekroczył próg dawnego gabinetu ojca. Owinięty samym ręcznikiem, Harry rozsiadł się wtedy w wielkim fotelu Lucjusza, znacząc starą, brązową skórę kropelkami wody skapującymi z mokrych włosów, i — drapiąc się bezwiednie po jajach — zabrał się za przegląd wyników quidditcha w „Proroku”. Ach, boskie życie z Potterami, zachichotał Draco w myślach.
W ramach przygotowań do przyjęcia z okazji pierwszej rocznicy ich związku całkowicie zmieniono wystrój sali balowej dworu, łącznie z zastąpieniem staromodnej podłogi z kamiennych płyt mozaiką z niezliczonej ilości sztabek kolorowego marmuru. Harry, oczywiście, postulował dekorację utrzymaną w odcieniach złota i purpury, ale nie było nawet mowy, żeby siedziba przodków Dracona nabrała wyglądu cholernego gryfońskiego pokoju wspólnego. Zgodzili się więc na zabarwione błękitem fiolety i lawendę, taktownie unikając w ten sposób tematu ślizgońskiej zieleni. Efekt, podobnie jak wszystko inne w całym domu, prezentował się znakomicie.
Najdelikatniejszym przedsięwzięciem okazało się ustalenie listy gości. Draco był zbulwersowany, że ledwo pozwolono mu rzucić okiem na spis osób zaproszonych na finansowaną przez niego imprezę. Harry zniósł ten fakt o wiele lepiej, przyjmując go z pełną wdzięku rezygnacją. Draco postanowił wprawdzie przyswoić sobie to i owo z Wielkiej Księgi Spokoju Harry’ego Pottera, niemniej cała sytuacja drażniła go niesamowicie.
Pieczę nad listą gości objęli Blaise, Narcyza i Hermiona, i to właśnie oni decydowali, czyje nazwisko się na niej znajdzie. Wyglądała jak ranking międzynarodowej czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej, zmieszanej, oprócz grona przyjaciół, z osobami publicznymi, politykami i filantropami, starannie wyselekcjonowanymi na podstawie jednego, jedynego kryterium — ludzie ci dysponowali władzą tego lub innego rodzaju i byli zdolni zasiać ziarno zmiany. Społeczność ufała im, uważała ich za autorytety lub ceniła ich zdanie. Gdy nadejdzie czas, żeby dokręcić śruby członkom Wizengamotu i nakłonić ich do właściwej decyzji, ludzie tacy jak oni sprawią, że opinia o małżeństwach między osobami tej samej płci ulegnie znacznej poprawie.
Przez kilka ostatnich miesięcy ich związku wydarzyło się wiele i gdyby zależało to od samej opinii publicznej, byliby już szczęśliwie zaślubioną parą. Draco wciąż jeszcze nie doświadczył do końca, co oznacza bycie Harrym. Naturalnie żył już po części w blasku Złotego Chłopca i po jakimś czasie odkrył, że przyzwyczaił się do tego rodzaju popularności. Prasa komentowała każdy strój, w jakim pojawiał się na oficjalnych okazjach. Każdy z osobna! Nagle, zupełnie znienacka, garnitury mugolskich projektantów zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu tam, gdzie przedtem pokazywali je jedynie oni dwaj.
Brukowce i rozplotkowane rozgłośnie radiowe poddawały ocenie każde ich posunięcie, wyliczały faworyzowane przez nich restauracje, próbowały odgadywać ulubione dania i, co najgorsze, autentycznie prowadziły szacunkową listę ich wydatków na ubrania i akcesoria! Draco nie miał pojęcia, co jeszcze może im przyjść do głowy. Nie była to jednak wygórowana cena za ogólną akceptację jego układu z Harrym. Teraz musieli już tylko wywrzeć odpowiedni nacisk na kilku opierających się jeszcze, prawicowych dinozaurów w Wizengamocie. To właśnie oni blokowali jakiekolwiek zmiany prawne. Wtajemniczeni wiedzieli, że owa „stara gwardia” nie utrzyma się długo. Wraz ze śmiercią Voldemorta ich sztywna, purystyczna, zabarwiona dyktatorstwem etyka straciła na popularności i została zastąpiona świeższymi, zwracającymi się bardziej ku przyszłości poglądami. Reszta była kwestią czasu. Draco jednak miał tego po dziurki w nosie i na myśl, że komuś wolno decydować w ten sposób o jego życiu emocjonalnym, ogarniał go gniew. Wiedział, że przełom się zbliża i miał nadzieję, że będzie miał na palcu obrączkę przed końcem roku. Oczywiście jego nowiutkie miejsce w Wizengamocie, które niedawno przyjął (wielka zaleta odziedziczonego tytułu szlacheckiego), okaże się bardzo pomocne w całej sprawie, jako że Draco będzie w stanie wywierać wpływ od wewnątrz. Gdyby tylko mógł nakłonić Harry’ego do zaakceptowania oferowanego mu tam miejsca…
Mimo faktu, że ramy ich przyjęcia zostały przemyślane nader gruntownie, Draco wciąż nie mógł pogodzić się z oddaniem kontroli w czyjeś ręce. Wykłócał się o każdą decyzję i ogólnie zachowywał się nieznośnie w fazie wypisywania oraz wysyłania zaproszeń. Punkt kulminacyjny nastąpił pewnego wieczoru, kiedy to Draco w wybuchu złości rozbił kieliszek wina o kominek i niemal dosłownie przebił głową mur, żeby skreślić z listy gości prezentera radiowego, którego nie cierpiał. Ów niemiły człowiek był na tyle bezczelny, by stawiać pod znakiem zapytania wybór jego garderoby na jedno z ważnych wystąpień i, co gorsza, sugerował, iż tyłek Dracona wygląda na nieco większy niż za czasów sprzed epoki Harry’ego.
Potter pospieszył na ratunek i usunął Dracona z sesji dotyczących planowania, proponując mu znacznie przyjemniejsze cielesne rozrywki. Zajmowali się tym tak długo, dopóki Draco nie ochłonął na tyle, by przeprosić przyjaciół. Konieczność ta, którą wyegzekwował od niego Harry, nie uśmiechała się zbytnio Draconowi i pożałował natychmiast swojej uległości, gdy Blaise zasugerował mu, że przy seksie oralnym w sąsiednim pokoju nie należy przeżywać orgazmu aż tak głośno. Skąd, do jasnej cholery, miał wiedzieć, że będą sobie siedzieć i z zapartym tchem przysłuchiwać się każdemu westchnieniu i błaganiu?
Harry z kolei doszedł do wniosku, że w tym momencie najlepiej będzie zakończyć całą sprawę, po czym grzecznie odprowadził każdego do kominka, wyszczerzonemu radośnie Blaise’owi pomógł nawet wejść do środka nieco więcej niż przyjacielskim klepnięciem w plecy.
Merlinie, pomyślał Draco. Nic dziwnego, że ludzie załamują się pod ciężarem przygotowań do kluczowych rocznic. Co za pieprzony stres!
A jeśli wydawało mu się, że ta część była stresująca, to najwyraźniej nie pomyślał jeszcze o tym, co wraz z Harrym włożą na siebie tego wieczoru. A raczej nie przyszło mu do głowy, że zostanie poinformowany stanowczym tonem, że mają nosić konwencjonalne odświętne szaty — zamiast garniturów uszytych dla nich na zamówienie u Nicholasa Jonesa*. Z wściekłości o mało nie poszedł mu dym uszami! Dwór Malfoyów zapewne jeszcze nigdy nie słyszał tak głośnego wybuchu furii. Harry musiał nakazać wszystkim skrzatom, żeby na krótko wyniosły się do Hogwartu, ponieważ mało brakowało, a rozpłynęłyby się z przerażenia we własnych łzach.
Dwa dni po oświadczeniu tej strasznej rzeczy Blaise i Griffin powrócili do dworu, by ponownie spróbować porozmawiać z tylko odrobinę spokojniejszym gospodarzem siedziby Malfoyów. Draco wciąż wrzał ze złości na całą sytuację, a Harry, biedaczysko, chodził wokół niego na paluszkach, starannie unikając tematu ich spodziewanej garderobianej klęski.
Okazało się, że istniały ważkie powody, by nawiązać do tradycji. Nawet sam Draco zaczął się skłaniać ku zgodzie, choć pod koniec wizyty ojczyma i najlepszego przyjaciela wciąż czuł nie mniejszy gniew niż przed nią. Blaise i Griffin byli zdania, że dawne szkolne ugrupowania w obrębie Wizengamotu aż palą się, by rozegrać między sobą własny mecz. Stąd też Harry i Draco, pokazując się publicznie jako przedstawiciele młodego czarodziejskiego pokolenia, powinni zademonstrować szacunek dla tradycji. Przedłożenie uroczystych szat nad swoje zwykłe, lekko ekscentryczne garnitury będzie bardzo wyraźnym sygnałem, że są tacy jak reszta społeczeństwa. Okażą respekt normom społecznym panującym w obrębie czarodziejskiej wspólnoty, rezygnując tym razem z zapędów do bycia indywidualistami — co, jak Draco uważał, stawało się coraz trudniejsze, jako że noszenie mugolskich ubrań cieszyło się rosnącą popularnością.
Niechętnie przystał na ukryty pod płaszczykiem grzecznej prośby nakaz Griffina i Blaise’a, zaraz jednak wybuchł ponownie, kiedy jako projektanta ich tradycyjnych strojów zaproponowano madame Malkin. Głośne, rozżalone protesty Dracona słychać było na najwyższym piętrze dworu, a Harry przyłączył się do nich bezzwłocznie — chociaż o wiele spokojniej — i stanowczo dał do zrozumienia, że potrafią znaleźć sobie własnego, mniej banalnego krawca.
Wśród tych wszystkich dramatycznych burz Draco omal nie zapomniał o prawdziwej przyczynie przyjęcia. Do rocznicy pozostał zaledwie tydzień, kiedy Pippina przypomniała mu, że powinien kupić panu Potterowi prezent. Dopiero wtedy zaczął się zastanawiać, co ma zrobić. Zdążyła już ogarnąć go panika, gdy pojawiła się Patrycja, wybawiając go z kłopotu. Z dnia na dzień stawała się dla niego niezbędnym źródłem informacji i to nie tylko na płaszczyźnie służbowej. Draco cieszył się, że została zaproszona na przyjęcie. Będzie miał okazję poznać wreszcie jej męża — do tej pory widział go tylko na zdjęciu w szufladzie jej biurka. Zapisał sobie w pamięci, żeby przedstawić ją Julii, służbowej „żonie” Harry’ego, wydawało mu się bowiem, że mogą zostać dobrymi przyjaciółkami.
Dean Thomas, jeden ze starych przyjaciół Pottera, prowadził magiczne biuro podróży, firmowane jego nazwiskiem. Patrycja wysłała sowę z prośbą o kilka broszurek do filii na Pokątnej, a Draco przez następne parę godzin przeglądał potencjalne cele, decydując się w końcu na wizytę u Deana nazajutrz, by wybrać ten najwłaściwszy. Chociaż wyjeżdżali już z Harrym na weekendy, nigdy nie zapuścili się dalej niż do Paryża. Patrycja zasugerowała, że Draco mógłby wykupić cudowne wakacje w jakimś dalekim kraju, co dałoby im okazję do zasłużonego wypoczynku. Wyglądało to na doskonały pomysł. W końcu szczęśliwe wspomnienia to najlepszy prezent, czyż nie?
Draco przysłuchiwał się uważnie wywodom Deana, który wręcz tryskał kreatywnością odnośnie miejsc, do których mogliby się z Harrym udać. Na koniec jednak zdecydował się na podróż do Kambodży i Wietnamu. Czekało tam na nich tyle wspaniałych rzeczy do zobaczenia, Dean poinformował go także, że małe czarodziejskie populacje obu krajów nie tylko były życzliwie nastawione do turystów, ale i nie patrzyły krzywym okiem na pary tej samej płci. Brzmiało to idealnie i Draco z miejsca zarezerwował ofertę, już podekscytowany myślą o trzech tygodniach spędzonych z Harrym w dalekim, tajemniczym i fascynującym miejscu. A ponieważ Dean znał ich obu, udało mu się pociągnąć za pewne sznurki i zaaranżować na szybko połączenie przez Sieć Fiuu — a i tak najwcześniejszym terminem, jaki zdołał uzyskać, był pierwszy tydzień października. Takie przemieszczanie się kosztowało majątek, ale przecież ani Harry, ani Draco nie musieli pilnować każdego knuta, prawda?
Rankiem w dzień ich pierwszej rocznicy Draco wręczył Potterowi welinową kopertę z pięknie zdobionym pergaminem w środku, na którym wyszczególnione były atrakcje oraz krótki plan ich podróży. Przyjemnie zaskoczony Harry ze zdumienia szeroko otworzył oczy, podobnie zresztą jak usta. A potem zaczął śmiać się jak szaleniec, gestem prosząc Dracona o rozerwanie swojej koperty. Powód rozbawienia Pottera stał się jasny, gdy tylko Draco rozwinął otrzymany prezent: opis wspaniałych czternastodniowych wakacji w Australii, zaplanowanych na styczeń przyszłego roku. Z uprzejmymi ukłonami od Biura Podróży Thomas. Nic dziwnego, że Dean wyperswadował Draconowi pomysł nurkowania przy Wielkiej Rafie Koralowej!
Przez dłuższy czas deklarowali — i okazywali sobie — wzajemną wdzięczność, tuż przed obiadem poddali wreszcie swoje nasycone, uszczęśliwione seksem ciała ablucjom i koło pierwszej zeszli na dół, prosto w wir gorączkowych przygotowań do przyjęcia.
Rocznicowy obiad nie przebiegł w tak cichej i romantycznej atmosferze, jak powinien. Blaise i Narcyza zasiedli do stołu ze stosami papierzysk zawierającymi instrukcje co do poszczególnych etapów dnia.
Blaise wygłosił poważne kazanie, i to swoim najlepszym tonem groźnego wujka, że jedynymi chwilami, w których wolno im się od siebie oddalić, są te, kiedy muszą skorzystać z toalety. Przez resztę czasu mają być niczym bliźnięta syjamskie. Zabini kazał im nawet powtórzyć swoje wskazówki na głos, by się upewnić, czy rzeczywiście zrozumieli. Na miejscu miało być kilku fotografów i Blaise chciał zagwarantować, że na każdym zdjęciu gospodarze przyjęcia znajdą się razem — w żadnym wypadku osobno. Draco wzruszył ramionami i rzucił Harry’emu bezczelny uśmieszek. W końcu co to za wyzwanie? Mieć Pottera przy sobie cały wieczór… dotykać go… mhmm. To brzmiało więcej niż dobrze. Z tą wizją przed oczami Draco przebrnął jakoś przez resztę dnia i nawet nie zwrócił specjalnej uwagi na fakt, że zakłada oficjalne szaty, przeciw którym tak gorąco protestował.
Sama impreza minęła nie wiadomo kiedy. Draco pamiętał ją jak przez mgłę. Ani on, ani Harry nie pili dużo, zbytnio zajęci przemieszczaniem się po sali w charakterze pary zawodowych gawędziarzy oraz pozowaniem do niespodziewanych zdjęć. Od czasu do czasu Blaise mrugał do Dracona wesoło, najwyraźniej zadowolony z jego nienagannego zachowania. Wyglądało na to, że obrana przez nich strategia odnosiła skutek, ponieważ nie raz w trakcie wieczoru byli odciągani na bok przez wpływowych ludzi, poważnym tonem zapewniających ich o swym niezłomnym wsparciu przy zmianie prawa, które w efekcie umożliwi Harry’emu i Draconowi małżeństwo.
Ogólnie nie mieli prawie ani chwili na złapanie tchu, tak więc impreza mijała szybko i toczyłaby się bez przeszkód, gdyby nie jeden drobiazg, niczym natrętna mucha mącący radosny spokój Dracona. A raczej irytujący komar. Obmierzłym insektem okazał się kelner bez poczucia przyzwoitości ani znajomości swojego miejsca. Draco przyuważył go zbyt często wpatrzonego w Pottera niczym w czekoladowego eklerka. Wywołującego gwałtowny ślinotok, przepysznego, nadziewanego bitą śmietaną eklerka, na którego widok można tylko oblizywać wargi i niecierpliwie czekać na pierwszy grzeszny kęs.
Ze względu na kręcących się wszędzie przedstawicieli prasy Draco nie mógł sobie pozwolić na luksus przywalenia kelnerowi tak, jak miał na to ochotę. Zamaskował swoje agresywne zapędy jeszcze intensywniejszym okazywaniem czułości, przytulając Harry’ego mocniej za każdym razem, kiedy kelner znalazł się w pobliżu, lub patrząc natrętowi w oczy, zaborczo całował ukochanego w szczękę.
Potter nie był głupi. Draco zdawał sobie sprawę, że Harry doskonale wiedział, co się działo i z kompletnie niepojętych powodów zaczął wzywać tego właśnie kelnera, gdy potrzebował kolejnego łagodnego drinka lub talerzyka wytwornych kanapek. Na zewnątrz Draco ignorował maleńki flirt Pottera z tym nieznośnym facetem, w środku jednak gotował się z wściekłości. Powoli dochodził do wniosku, że Harry potrzebuje nagłego i ostrego przypomnienia, do kogo właściwie należy. Nieco pociechy przyniosło Draconowi pobudzone zazdrością libido, pod którego wpływem przysiągł sobie cichutko późniejszą zemstę na niczego niepodejrzewającym Potterze.
Na szczęście o północy po gościach nie zostało ani śladu, zaś bliższy krąg, czyli rodzina i przyjaciele, ulotnił się koło pierwszej. Dla nich był to również długi dzień i wszyscy, nie tylko gospodarze, odczuwali potrzebę odprężenia i relaksu.
Po powrocie do apartamentów, które dzielił z Harrym, Draco rozebrał się i wziął długi, leniwy prysznic, pozwalając gorącej wodzie spłukać z siebie zmęczenie, napięcie oraz zapach niewiarygodnie udanego wieczoru. Obiecał sobie, że poświęci nazajutrz godzinę lub dwie na wysłanie swoim najbliższym prezentów dziękczynnych — za ich wytrwałość oraz wielkie talenty organizacyjne.
Potter. Hmm. Draco nie zapomniał, jak Harry drażnił go przez całe przyjęcie. Zalał go strumień erotycznie okrutnych myśli, gdy niedbale osuszał skórę ręcznikiem. W narzuconym na grzbiet szlafroku przeszedł do saloniku, by obejrzeć jakieś krótkie porno w oczekiwaniu, aż ukochany, który wszedł właśnie pod zwolniony przez niego prysznic, upora się z myciem.
Minęło dziesięć minut z okładem, zanim Draco usłyszał krzątaninę w sypialni, zwiastującą rychłe przybycie Harry’ego. Popatrzył na drzwi i stwierdził, że ten już w nich stoi, opierając się o framugę, i uśmiecha się podstępnie, rozbawiony jakąś sobie tylko znaną myślą.
— Chodź tutaj, Potter — odezwał się Draco wyniośle i poklepał siedzenie kanapy obok siebie. Harry tylko na niego spojrzał, za to wzrokiem, który sugerował tysiąc rzeczy naraz, w większości mało przyzwoitych. Draco poczuł, jak zasycha mu w ustach. — Chodź i obejrzyj ze mną kawałek porno — wymruczał, odgadując, że Harry ma w tym momencie inne, bardziej naglące potrzeby.
— A może ty przyjdziesz do łóżka i mnie zerżniesz, dokładnie, mocno i brutalnie? — zarzucił przynętę Harry głosem nie kryjącym pożądania.
Draco spojrzał na niego z uniesioną pytająco brwią.
— Nie wolałbyś to ty tego ze mną zrobić? — Rozsunął odrobinę nogi, tak żeby udostępnić Harry’emu widok naprężonego członka i jąder pod szlafrokiem.
Zgodnie z oczekiwaniem wzrok Pottera powędrował w dół, a Draco uśmiechnął się pod nosem, przekonany o swojej zdolności do chwilowego zaniżenia ilorazu inteligencji kochanka do poziomu jaskiniowca przy pomocy jednego błyśnięcia nagą skórą.
— Ehm — zaczął Harry. — Normalnie lubisz działać na zasadzie „ja ci pokażę”, kiedy jesteś zazdrosny. — Harry wciąż nie mógł przenieść spojrzenia na twarz Dracona. Stał pośrodku pokoju, oblizywał sobie wargi i patrzył na niego zdecydowanie lubieżnie.
Draco roześmiał się swobodnie.
— Czy jestem aż tak przewidywalny? — zażartował. — Chcesz mi powiedzieć, że specjalnie budzisz we mnie zazdrość, gdy masz ochotę być na dole? No powiedz, Harry. — Obniżył głos i nadał mu sugestywne brzmienie — Nigdy bym nie pomyślał, że potrafisz tak… manipulować. — Uśmiechnął się i patrzył, jak Potter z sekundy na sekundę zaczyna wrzeć z pragnienia.
— Och, potrafię robić wiele rzeczy, Draco — wymruczał Harry. — Ale w tej chwili potrzeba mi tej jednej. To co, idziesz ze mną do łóżka czy mam zabawić się w nim sam?
Draco ześliznął się z kanapy i ruszył w stronę Pottera. Przechodząc obok niego, złapał go za rękę i pociągnął za sobą do sypialni.
— Możliwe, że jestem twój, Harry, i to w każdym znaczeniu tego słowa — oświadczył Draco spokojnie — ale ty tak samo jesteś mój. I nie lubię, gdy ktoś inny patrzy na ciebie w sposób, w który wolno patrzeć tylko mnie. — Położył obie dłonie na piersi Pottera i popchnął go na łóżko, usiadł na nim okrakiem i nachylił się nad jego twarzą. Harry zajęczał rozkosznie, co Draco nagrodził mocnym naparciem krocza na jego gigantyczną erekcję. — A teraz — powiedział i zmysłowo oblizał wargi — dasz mi to, czego chcę, chyba że wolisz, żebym wziął to siłą? — Przywołał na swoje oblicze grymas kompletnego, brutalnego pożądania, który miał zademonstrować Harry’emu, że nie ma co liczyć na miłosierdzie.
Oczy Pottera zaszły mgłą, a jego oddech stał się nierówny.
— Weź, czego chcesz — wyszeptał ledwo słyszalnie.
Draco wykrzywił usta w złym uśmieszku.
— O, taaak.
Koniec rozdziału osiemnastego (A)
* Nicholas Jones to znany krawiec z Manchesteru, projektant tradycyjnej mody męskiej.