Arteon 4\2005(60)s.38
Maciej Mazurek
KOŁO I KWADRAT
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem książkę Grzegorza Sztabińskiego o współczesnej sztuce geometrycznej. Widać w niej wielkie znawstwo tej sztuki i filozofii, w szczególności tradycji idealistycznej, bo z jej głębin ta sztuka głównie czerpie uzasadnienie. Sztuka geometryczna najbliższa jest, się zdaje, temu, co możemy określić jako sztukę czystą.
Herezja socjologiczna
Od pewnego czasu dojrzewa we mnie pewne podejrzenie, że ta czysta sztuka, ascetyczna w swej formie, jest stworzona na dziwnych podstawach, że nie jest tak czysta, że nie jest wreszcie tym, za co się podaje. Wnioski, jakie wynikają z tych podejrzeń, w niepokojący sposób odbiegają od tradycyjnych sposobów opisu tej sztuki jako sztuki. Sam jestem zaskoczony ich radykalizmem, który nie tyle wynika z moich subiektywnych odczuć, ile z przyjęcia pewnych reguł analizy, nie pochodzących jednakże z pola sztuki.
Podejmowanie radykalnej krytyki uczniów i kontynuatorów Kazimierza Malewicza i Marcela Duchampa zakrawa na pierwszy rzut oka na bycie niespełna rozumu, zwłaszcza że ta krytyka dokonuje się na łamach branżowego pisma, które służy raczej apoteozie tej tradycji. Nie podważam, gdzież bym śmiał, znaczenia tych artystów i jeszcze wielu innych dla czegoś, co określamy historią sztuki, jakimś procesem rozwojowym. Chcę tylko na tę tradycję spojrzeć z innej, nie filozoficznej, a raczej socjologicznej
i antropologicznej perspektywy.
To, co piszę, jest herezją, ale heretycy pracujący na marginesach ortodoksji są pożyteczni, gdyż pokazują w ortodoksji szczeliny, pęknięcia, a nawet dziury. Taka ortodoksja istnieje. Tą ortodoksją są dzieła i praktyki im towarzyszące w obrębie pola sztuki współczesnej. Dotyczą one zarówno producentów, jak i odbiorców w szczególności abstrakcji geometrycznej. Tu najłatwiej tę ortodoksję uchwycić. Podobieństwo propozycji artystycznych i ich liczba pozwalają mówić o niezróżnicowanej produkcji. Wernisaże są mszami parareligijnego kultu, podczas których wspólnota wiernych, czyli tych, którzy wierzą w sztukę, są wtajemniczeni, dokonuje fetyszyzacji tego, co ogląda, a ogląda różne ujęcia kilku geometrycznych figur. Artysta to kapłan, a komisarz wystawy to ministrant. Mamy do czynienia z zachowaniami rytualnymi, zapoczątkowanymi przez ojców założycieli. A ponieważ przedmioty powstałe w polu produkcji przedmiotów sztuki są coraz mniej zróżnicowane, wszystkie abstrakcje geometryczne są do siebie podobne, dla tego muszą podlegać ciągłej fetyszyzacji albo transsubstancjacji w wyniku zabiegów wiernych.
Ta transsubstancjacja, jak chce się nas przekonać, dokonuje się za sprawą wyższych mocy duchowych.
Ja zaś sądzę, że to społeczna gra w obrębie pola sztuki. Analizując tę sztukę, posługuję się metodą Pierre'a Bourdieu. Zawsze fascynowała mnie niezdolność usłyszenia przez wyznawców założycieli tej tradycji ironicznego chichotu, jaki wydobywa się z tej antysztuki, mam na myśli Malewicza i Duchampa, która jest głębokim, metafizycznym rozpoznaniem tego, co Rene` Gerard określa mianem „choroby ontologicznej"
i że po czarnym kwadracie i pisuarze nie tyle wszystko jest możliwe, ile jest dokładnie odwrotnie, raczej nic nie jest już możliwe, a podobne gesty są sztukopodobne i są czymś pozbawionym znaczenia.
Trudno nie przyznać, że wnioski to śmiałe i - jak myślę - bardzo trudne do przyjęcia przez uczestników tej gry, zaczynającej się od tych wielkich kuglarzy, bo podważające same jej reguły. Na tych dwóch fundamentach opiera się sztuka nowoczesna. Dla tradycji geometrycznej abstrakcji Kazimierz Malewicz jest punktem odniesienia, ojcem założycielem.
Kiedy myślmy o współczesnej sztuce geometrycznej, istotne jest przeprowadzenie rozróżnienia między „geometrycznym myśleniem" a samym malowaniem geometrii,
bo między nimi, mimo zbieżności nazw, nie ma żadnego związku.
Zasadnicze rozróżnienie
Myślenie geometryczne i malowanie geometrii to dwie zupełnie odmienne kwestie. Najpierw zajmę się myśleniem geometrycznym.
Myślenie geometryczne jest konsekwencją geometrycznej ścisłości umysłu, który za pomocą sztuki goni bogactwo świata i sprzeczności zawarte w życiu.
Obraz wynikły z takiego myślenia, tu oczywiście podstawowa wydaje się tradycja cezanne`owska, jest znakiem tego, co artysta myśli o rzeczach, które postrzega.
Do tej tradycji będzie odwoływał się nurt klasycyzujący. W żadnym wypadku do tradycji klasycyzującej nie należy malowanie geometrii. Warunkiem spełnionej formy jest mistrzowski rysunek. Do własnej wizji dochodzi się latami i tylko nielicznym dana jest możliwość artystycznego spełnienia, dla którego niezbędne są trzy elementy: świadomość malarska, warsztat i uczucie. Wymagania są więc ogromne, bez żadnej nadziei na artystyczny sukces. Teraz jasnym jest, dla czego większość uczestników gry w sztukę uznaje taką postawę za anachroniczną.
Robienie geometrii to poruszanie się w próżni.
Więcej, posiadanie geometrycznej struktury umysłu jest niepożądane, bo zawiera ona więcej „esencjonalności" niż próżnia, którą za głębię uznają artyści prostolinijnie robiący geometrię, „pływający w niej z przekonaniem, że dostąpili wtajemniczenia w „ocean" sztuki.
Co robi artysta, który maluje figury geometryczne? Mówi nam, że odkrył jakąś głębię i aby rozwiać nasze podejrzenia, że poszedł na łatwiznę, do dzieła dostarcza komentarze z Heideggera albo Plotyna.
Artysta taki musi być uczony. Często artysta geometryczny terroryzuje nas tą uczonością. podobnie zresztą jak artysta konceptualny.*
Przeciwieństwem jego jest artysta dziki i nieokrzesany, w którego strategię artystyczną wpisany jest autentyzm, brutalność i naiwność. Jest to oczywiście naiwność, wyrachowana.
Artysta, który robi geometrią, musi szukać mocnej podpórki dla swoich wytworów i znajduje ją w obrębie tradycji idealistycznej, która z natury jest zaświatowa i nieskończona. W niej, jeśli nie stosuje się minimum logicznych rygorów, nie sposób przyjemnie się nie utopić.
Jest to kolejna odsłona tradycji neoromantycznej, ale w formie bardzo rozrzedzonej. Obraz chce być ilustracją jakiejś myśli filozoficznej.
Artysta zaczyna zresztą robić po połowie za filozofa i malarza. Żyje pomiędzy i jego sztuka jest ilustracją tego bytowania pomiędzy.
Często, a informują o tym tytuły dziel, doświadcza wyższych mocy, Boga, albo jest właśnie w tajemniczym pomiędzy.
Przedstawia się więc publiczności jako mistyk.
Ponieważ poziom wykształcenia filozoficznego gwałtownie się obniża, co jest uboczną cechą mentalności demokratycznej, a pragnienia metafizyczne są cały czas wśród ludzi ogromne, taki artysta zaczyna robić za tego, który ma kontakty z wyższymi mocami, za kapłana, co oznacza, że jest jeszcze nośna tradycja neoromantyczna, wzmocniona kolejno przez modernizm i neoawangardę.
Czasami udziela on wywiadu religijnemu pismu, cytując Mikołaja z Kuzy albo Buddę na tle pięciu nieheblowanych desek ustawionych pod ścianą, będących „ascetycznym obrazem tajemnicy".
Klęska krytyka
Sztuka geometryczna to dodatek do architektury. Lubię jej funkcjonalność właśnie dla tego, że za tą funkcjonalnością kryje się duch demokratyczny, ale już podejrzliwie patrzę na funkcjonalność sztuk wizualnych, zwłaszcza, gdy zafałszowana świadomość wytwórców przedmiotów geometrycznych, sztukopodobnych, („zmusza”) do oglądania na ścianie przeraźliwie funkcjonalnych budynków czyni wszystko, aby tę funkcjonalność ukryć.
Ta funkcjonalność architektury jest nieodwołalna ze względu na dyktat, mimo wszystko niech będzie, ducha dziejów, co pozwala zachować minimum wiary w historyczni optymizm.
Natomiast obraz, ponieważ wykonuje go jedna osoba, może być polem walki z nieodwołalnością, można za jego pośrednictwem uciec z dyktatu życiowych metabolizmów,
można wreszcie zdać relację prostymi narzędziami z faktu bycia istotą ludzką, ujmując tę nieskończenie złożoną egzystencję w wyrafinowaną formę. Znacznie łatwiej namalować jest od razu jakieś „plecy boga", bo w tej nazwie jest głębia i wtajemniczenie.
Byłem na wernisażu znakomitego artysty geometrycznego, który nie musi się posługiwać głębokimi tytułami. Funkcje tę spełniana za to łacińska numeracja, tajemnicza w sposób bardziej wyrafinowany niż jakieś z pozoru oryginalne, a w gruncie rzeczy przerażająco pretensjonalny tytuły.
Można byłoby się pokusić o napisanie dużej pracy, traktującej o problemach nazewniczych obiektów sztukopodobnych i ich wpływu na interpretację. Wszystko w zasadzie zależy od nazwy, która nadaje znaczenie.
Po wernisażu poszedłem z grupą studentów Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu do kawiarni. Zapytany, co sądzę o twórczości, którą widziałem przed chwilą, podzieliłem się pewnymi uwagami, które były zbieżne z tym, co tutaj piszę. Wydawało mi się, że taka analiza będzie dobrze przyjęta, zwłaszcza przez konceptualistów. Jeśli myślą w sposób wyrafinowany, spędzają długie godziny na subtelnych rozważaniach, to przecież zrozumienie, co wyżej zostało powiedziane, nie powinno nastręczać specjalnych trudności jako pewna, jedna z wielu, możliwość interpretacyjna.
Myliłem się. Oni byli skłonni rozmawiać, ale tylko w ramach gry, którą uprawiali. Poniosłem klęskę, którą zresztą musiałem ponieść. Zbyt późno zdałem sobie sprawę ze śmieszności mego położenia, co znaczy, że jeśli nie chcę być śmieszny w ich oczach, powinienem mówić tylko takie rzeczy, które chcą słyszeć.
W ten sposób zdobywa się w dzisiejszych czasach uznanie środowiskowe. Wszędzie trzeba się innym starać przypodobać, w przeciwnym wypadku nie istniejesz.
Ta rozmowa przyczyniła się zresztą do sformułowania pewnych ogólniejszych wniosków związanych z pytaniem, co jest atrakcyjnego w tej tradycji, że ma taką moc przyciągania. Skoro w miejscu sztuki są wytwory sztukopodobne, nie ma tradycji idealistycznej, a są ludzie, którzy zajmują się wytwarzaniem tych przedmiotów, więc pozostaje analiza antropologiczna. Prowadzi ona do okrutnych wniosków.
Tu nie chodzi o żadną sztukę, tylko o artystę, który za wszelką cenę chce pokazać, jaki jest głęboki.
Chce być koniecznie zaakceptowany przez wspólnotę i to jak największą, dlatego posługuje się łagodną strategią, w gruncie rzeczy dostępną przeciętnym umysłom, które podobne do niego i również szukające potwierdzenia czy przezwyciężenia swojej bytowej niepewności,
przyjmują jego objawienia jako swoje, choć za tym objawieniem nie kryje się nic oprócz sztukopodobnych gestów.
Ale pragnienie odnalezienia się, identyfikacji, tożsamości i jednocześnie bycia głębokim - także przez publiczność - czyni niezwykle mocną więź, jaka powstaje między nią a artystą i krytykami,
którzy wynajdują wyrafinowane próżniowe ortodoksje, pisane hermetycznym slangiem, legitymizujące te paraartystyczne zabiegi przelewania z pustego w próżne.
□
Maciej Mazurek