18.
Minął niemal miesiąc, ale kryształ wciąż pozostawał nieosiągalny. Severus wyprodukował długą epistołę, w której wytłumaczył wszystko Frankowi, a auror zobowiązał się sprawdzić tropy, które podpatrzyli na mapie Lucjusza. Niestety, najbliższe lokalizacje okazały się błędne. Frank nie tracił nadziei, Severus owszem. Pewnego wieczora dostrzegł kilku nauczycieli idących na błonia. Zakradł się za nimi i wypatrzył, że rzucają zaklęcia blokady w kierunku Zakazanego Lasu. A Zakazany z dnia na dzień robił się coraz bardziej niespokojny i nie raz, nie dwa można było ujrzeć galopującego w cieniu drzew centaura czy jednorożca, który zdawał się przed czymś uciekać.
Potter planował napaść na Lucjusza. Całe szczęście, że niezbyt intensywnie, bo przygotowania do owutemów i jemu dały w kość. Na zmianę zakuwał i bezwstydnie obmacywał na korytarzach Lily, więc był zbyt zajęty, by usiąść i przez chwilę rozsądnie pomyśleć. Severus miał odrobinę nadziei, że żywiołaki na dobre ulecą mu z kudłatego łba, ale doznawał zawodu za każdym razem, gdy upiorny Gryfon rzucał mu znaczące spojrzenie.
Ewa też była nie w sosie i Severus nie mógł jej winić. Ich plan spalił na panewce, a ratowaniem Hogwartu to panna Rookwood chyba nie bardzo się interesowała. Można było pomyśleć, że pomaga im z czystej uprzejmości.
I właśnie gdy zakuwał zielarstwo, a że było to niemożebnie nudne zajęcie to rozpraszały go raz po raz czarne myśli, nadszedł ratunek. I to ratunek z najmniej oczekiwanej strony. Miał niecały metr wzrostu i stał na jego łóżku. Trząsł się lekko, ale wielkie wyłupiaste oczy spoglądały na niego z niesłychaną jak na skrzata determinacją. Był to Zgredek.
Severusowi szczęka opadła.
— Malfoy cię tu przysłał? — zapytał podejrzliwie.
— Nie, pan nie wie, że Zgredek opuścił dom — oświadczył skrzat. — Zgredek będzie musiał się za to ukarać, ale uczyni to z radością! Zgredek przyniósł coś bardzo ważnego dla pana Severusa, bo Zgredek wiedział, że pan Severus dobry czarodziej i zrobi z tego dobry użytek! Skrzaty tutaj mówią, że Hogwart w niebezpieczeństwie, one mówią, że wielki las zje zamek, jak nie ma błyszczący kamień. One mówią, że kiedyś też wielki las się ruszył, ale wtedy kamień był i las się uspokoił... A teraz nie ma... To Zgredek pyta, czy to taki kamień jak ten, co mój pan trzyma u siebie i one mówią, że tak, to właśnie ten!
— A-ale... — wyjąkał zdumiony Snape.
Skrzat wyciągał w jego kierunku dłoń, na której błyszczało coś boleśnie znajomego. Kryształ VanHelsingów. Severus przechwycił go błyskawicznie.
— Myślałem, że skrzaty nie mogą kraść!
— My nie możemy. Ale jak pan wyrzuca, to skrzat bierze — oświadczył Zgredek.
— Lucjusz wyrzucił kryształ? Ale dlaczego?
— Zgredek nie wie. Ale teraz musi już iść. Pan wściekły, jak Zgredka nie ma długo.
Jego wielkie brązowe oczy spojrzały na Severusa ze zdumiewającą powagą.
— Zgredek wie, że pan Severus uratuje Hogwart. Pan Severus uratował nawet centaur. Pan Severus dobry czarodziej.
Zniknął z cichym pyknięciem, zostawiając Severusa całkowicie ogłupiałego, gapiącego się w ciemność.
— Ja... Ja wcale... A niech to diabli!
**
Ewa rzeczywiście była nie w sosie. Jednak, czego Severus nie wiedział, niekoniecznie z powodu magmachiny. Była tak bardzo nie w sosie, że parę nocy spędziła, lejąc łzy, krzycząc w poduszkę i bijąc w nią pięściami. Oczywiście nikt nie miał się prawa o tym dowiedzieć. Przed całym światem starała się zachować kamienną twarz.
A szczególnie przed Severusem. Nie była nawet pewna dlaczego, choć tłumaczyła to sobie tak, że po prostu nie chce, by uznał ją za słabeusza.
Problem był jeden i odwieczny. Walden. Nie życzyła go już sobie jako narzeczonego. Miarka przebrała się, gdy pewnego dnia całkiem przypadkowo dotknęła ramienia Severusa, po czym następnego ranka dostała od Waldena list pełen zawoalowanych gróźb i szczeniackich pretensji. Jeśli Walden chciał ją kontrolować już teraz, to jak będzie wyglądało ich małżeństwo? W dodatku, ku jej niepomiernej wściekłości, okazało się, że naszyjnika nie da rady zdjąć. Okłamał ją ten przeklęty zazdrośnik!
Z drugiej strony nie lada kłopotem byłoby zerwanie z Waldenem, jako że wtedy nie dostanie ani grosza z majątku. Jak jej papcio ukochany zadecydował, Ewa nie otrzyma posagu, jeśli nie wyjdzie za odpowiednio urodzonego kandydata. A takich, którzy byliby czystej krwi, ulegli i mieli znośną powierzchowność, było jak na lekarstwo. Wizja posiadania własnej fortuny oddalała się więc bezpowrotnie.
Pogrążona w tych niewesołych myślach, nie usłyszała skierowanego w jej stronę pytania. Rzecz niezwykła, jeśli było się nią, bo zwykle miała uszy dookoła głowy. No ale lekcje zielarstwa skłaniały do zadumy. A wręcz podsypiania, co też czyniła Ślizgonka z naprzeciwka. Ewa właśnie rozważała za i przeciw poproszenia Severusa o pomoc w zdjęciu naszyjnika i jednocześnie obserwowała wysiłki Ślizgonki, by nie wpaść twarzą w ociekające sokiem liście lepieńca smoczego, gdy zaczął dobijać się do niej męski głos. Po dwóch nieudanych próbach komunikacji zapytał o jej samopoczucie. To wreszcie dotarło do Krukonki.
— Tak szczerze, to kiepsko — odrzekła, a dopiero po chwili dotarło do niej, komu się zwierza. Regulus Black spoglądał na nią błękitnymi oczami wypełnionymi troską.
I wtedy nagle wróciły te wszystkie chwile, gdy na korytarzach witał ją ukłonem. Gdy na lekcjach zielarstwa obdarzał ją uśmiechem. Zawsze uprzejmy, zawsze zdystansowany, doskonale wychowany młody człowiek. I nie było w nim ani cienia fałszu. Teraz całym sobą wyrażał zainteresowanie Ewą Rookwood.
Ależ z niej kretynka! Ślepa kura!
Miała ochotę kopnąć się w czoło. Taki urokliwy dziedzic fortuny Blacków za nią lata, a ona się frasuje, co zrobić z tym durniem, Waldenem! Oto miała rozwiązanie wszystkich swoich problemów, podane na tacy. W dodatku, z tego, co wiedziała, z nikim nie był zaręczony. Teraz musi tylko dobrze rozegrać swoje karty. Ośmielić go. Przywiązać.
— Jestem przeklęta — wyznała wobec tego szeptem, patrząc na Regulusa z przejęciem.
— Jak to?
— Jestem przeklęta narzeczeństwem z najgorszym typem pod słońcem!
Jak to było do przewidzenia, młodszy Black przejął się tym tak głęboko, że bez oporu zgodził się na spotkanie na błoniach, zaraz po lekcjach. Gdy wyszła z zamku, po drodze zahaczywszy jeszcze o dormitorium, by pokropić się perfumami, już na nią czekał.
— To — powiedziała, wyciągając spod bluzki naszyjnik, gdy tylko oddalili się wystarczająco od zamku. — To jest kropla, która przepełniła czarę goryczy! Byłam mu wierna, traktowałam należycie, pamiętałam o jego urodzinach i rocznicach, towarzyszyłam mu podczas uroczystości rodzinnych i na każdym kroku pokazywałam, że będę najlepszą z żon... I tak, nie wstydzę się tego powiedzieć, był taki czas, jeszcze nie tak dawno, że kochałam go... Kochałam go, tak! — wybuchła. — Ale ten kretyn wszystko zniszczył! Zaczął mnie wypytywać... Podejrzewać...
— A to palant! — wyrwało się Regulusowi.
— Zatruwał mi życie swoimi jadowitymi listami. Znosiłam to, sądząc, że gdy się pobierzemy, zobaczy... Uwierzy... Ale jemu było mało! Widzimy się podczas weekendu w Hogsmeade, on jest wściekły. Mówi mi: Ewa, już ci nie wierzę. W twarz mi tak powiedział! I mówi: Możemy być nadal razem tylko pod jednym warunkiem. Załóż ten naszyjnik. Wtedy będę pewien, że mnie nie oszukujesz.
Zamilkła, bo Regulus był już biały z wściekłości na twarzy. Poczuła, że jedno słowo więcej, a pójdzie i zabije Waldena. A nie chciała, by jej ewentualny mąż trafił do Azkabanu. To by mocno pokrzyżowało jej plany.
— Czy mogę ci coś wyznać? — zapytał w końcu.
Ewa zrobiła przejętą minkę.
— Mów, proszę!
— Z szacunku dla twych zaręczyn nie mówiłem nic przedtem. Ale teraz, gdy widzę, że twój narzeczony jest człowiekiem bez honoru, rzeknę to bez wahania: zasługujesz na kogoś lepszego.
— Dziękuję, Regulusie.
— I... — tu Black zaciął się, ale po chwili kontynuował dzielnie. — I jeśli spojrzałabyś na mnie przychylnym okiem... to obiecuję... Obiecuję, że nigdy nie postąpię wobec ciebie tak niegodnie!
To było tak absurdalnie szlachetne, że aż cudowne. Ewa autentycznie się wzruszyła. Ociupinkę.
— Jesteś przemiły, a ja od dziś jestem wolną kobietą. I uważam, że powinniśmy lepiej się poznać.
Regulus bez słowa chwycił jej dłoń i pochylił się nad nią, niemalże muskając ją ustami. Jego oczy się śmiały. Ewa niedbałym ruchem ściągnęła z palca pierścionek zaręczynowy i wrzuciła go do kieszeni.
Jutro odeśle go sową Waldenowi.
**
Nie wiedzieć kiedy, to, co wydawało się Jamesowi dziwaczną odskocznią od rzeczywistości, chwilowym wybrykiem, zaczęło niebezpiecznie wchodzić w nałóg. I gdy Snape oznajmił, że cudownym zrządzeniem losu odzyskali kryształ VanHelsingów (cóż za wspaniale nieobliczalne stworzenia z tych skrzatów!) i gdy pełną parą ruszyły przygotowania do uruchomienia magmachiny, nagle stało się jasne, że jeszcze tydzień, najwyżej dwa i wszystko się skończy. I za każdym razem, gdy tak myślał, odczuwał dziwny żal. To, co robili ze Snape'em i Rookwood było jakieś takie prawdziwsze i groźniejsze od wszystkiego, co przeżył dotychczas. W porównaniu z tym wypady z Huncwotami przypominały zabawy dla przedszkolaków.
Tak więc pewnego dnia pod koniec kwietnia, gdy siedział w bibliotece, zakuwając do owutemów i obserwując Rookwood, która po drugiej stronie stołu przeprowadzała skomplikowane obliczenia numerologiczne, zebrał się wreszcie na odwagę. Nawet uczestnictwo Snape'a nie mogło go odwieść od pomysłu. Zresztą Ślizgon przeszkadzał mu ostatnimi czasy o wiele mniej niż kiedyś. Co on mógł zrobić? Odbić mu Lily? Śmiechu warte. James więc posłał Ewie samolocik z wiadomością "Spotkajmy się po kolacji tam gdzie zawsze". Rzuciła mu zdziwione spojrzenie, ale przytaknęła.
— Nie sądziłem, że tak dobrze nam pójdzie — oznajmił James tytułem wstępu, zajmując kiedyś transmutowany przez siebie fotel. Zaklęcie wciąż trzymało, jak stwierdził z dumą. — I teraz... Chyba głupio byłoby zerwać wszelkie kontakty, prawda?
— Czyli chcesz z nami współpracować, kolaborować, knuć? — spytała Ewa, uśmiechając się przebiegle. — Ze mną i z Severusem?
— Snape jest... strawny na krótką metę — odparł James, po czym prychnął śmiechem. — Sama patrz, ale z nas zbieranina! Po prostu chimera osobliwości! W każdym razie nie zgadzam się, żebyście knuli beze mnie. Miałbym przegapić taką radochę?
— Dobrze — zgodziła się z uśmiechem Ewa. — Ale zdajesz sobie sprawę, że chcemy rozszerzyć działalność?
— Jak to?
I Ewa mu wyjaśniła.
— Wariatka — skwitował to James.
— A jakżeby inaczej.
— Masz szczęście, że sam jestem wariatem. — James puścił do niej oko. — A tu widzę, że szykuje się cyrk na kółkach.
— Dobra, dobra, zapaleńcu. Tylko jedna mała prośba. Na razie ani słowa Severusowi. To dobry chłopak, ale bywa labilny emocjonalnie. Mam wrażenie, że z trudem cię znosi.
— Biedactwo! To przez tą labilność dałaś mu kosza?
— Że jak? — Ewa zamrugała. — Jakiego kosza? Czy ja o czymś nie wiem? Nigdy nie chodziliśmy ze sobą!
— Ups, sorki, taki żarcik! — James uśmiechnął się bezwstydnie. — Niestety, wiem, że on wciąż ślini się do mojej dziewczyny. A ty też masz rację, braciszek Syriusza jest zdecydowanie lepszym wyborem. Powiedz mu tylko, żeby trochę rozluźnił krawat, bo się udusi.
— Zajmij ty się lepiej Evansówną, lowelasie! Coś ci za łatwo się oddała, ta pani Prefekt Perfekcyjna. Ja bym się dwa razy zastanowiła, zanim bym została dziewczyną takiego krętacza!
— Wara od Lily, to najcudowniejsza kobieta na ziemi!
— Która się przypadkiem na kij od miotły nadziała, tak, tak.
— Wcale jej nie znasz!
— I poznać nie pragnę.
James przewrócił oczami. Ewa była stracona dla ludzkości, jeśli nie polubiła z miejsca tak cudownej istoty jak Lily.
— A jeśli o mnie chodzi, to nikt się nie oprze urokowi osobistemu Jamesa Pottera!
Ewa prychnęła, najwyraźniej nieprzekonana.
**
Severus siedział w jednym z okien sowiarni. Właściwie to nie miał żadnej wymówki, by tu być, bo chwilowo nie wysyłał listu, nie miał też sowy, którą mógłby tu odwiedzać. Ale widok był stąd nieziemski, na całe jezioro i otaczające je góry, i w jakiś sposób koił zszargane nerwy Severusa. A zapach ptactwa odstraszał większość ludzi, którzy mogliby chcieć się tu zjawić...
— Cześć, Snape.
Choć nie wszystkich. To w gruncie rzeczy neutralne przywitanie sprawiło, że Severus nieomal nie wyleciał przez okno. W ostatniej chwili chwycił się wystającej cegły.
— Potter!
I jeszcze jego mu brakowało! Jak żywo stanęły Severusowi przed oczami te wszystkie momenty, kiedy ostatnio widywał tego niegodziwca z Lily. I zawsze musiał jej dotykać. Ręką, ramieniem, ustami... Zawsze! Tak jakby kpił sobie z Severusa, który w takich chwilach odwracał się na pięcie i uciekał stamtąd jak najprędzej.
Jeśli jeszcze rozmawiali we trójkę, jeśli trzymali się neutralnych tematów, był w stanie znieść obecność Gryfona. Ale takie spotkanie sam na sam... Snape wcale sobie tego nie życzył. Nie, nie i po stokroć nie, szczególnie po tym fiasku, którym okazał się ostatni sprawdzian praktyczny z Transmutacji. "Pan sobie życzy zdawać owutema z tego przedmiotu?", zdziwiła się uprzejmie profesor McGonagall, wpisując przy jego nazwisku wściekle czerwone N. Nastąpiło to po tym jak otrzymał ostatnie wypracowanie, opatrzone komentarzem: "Transmutacja to nie historia magii, tu się nie pisze bez zrozumienia". Severus poczuł, że żołądek opada mu do kolan, i starał się udawać, że nie słyszy chichotania swych tak zwanych przyjaciół.
A teraz jeszcze Potter mu się doplątał, pewnie po to, by go dobić! Ale Severus nie zamierzał dać mu tej szansy. Ruszył przed siebie, planując skrzętnie ominąć Pottera. Ale Potter zablokował mu drogę.
— Wiesz, że Ewa chodzi teraz z Regulusem? Chciałem ci złożyć kondolencje...
Severus zacisnął zęby. Cóż za bezczelność!
— Ewa była narzeczoną Macnaira, Potter! Czemu to jemu nie złożysz kondolencji?
— Po prostu sądziłem...
Tu Potter znacząco zawiesił głos.
— Już ci się znudziła Lily?
— Chyba żartujesz! — Potter wyszczerzył zęby. — Po prostu mam nadzieję, że będziesz tak miły i znajdziesz sobie swoją, zamiast wodzić za Lily oczami potępieńca! Po miesiącu to już się zaczyna robić naprawdę męczące, wiesz?
Oczy potępieńca? Potter sobie grabił! I żeby sugerować, że on i Rookwood... Severus spróbował wyobrazić sobie Ewę w romantycznej sytuacji i doznał wrażenia, że wali głową w niewidzialny mur. Na tronie z ludzkich kości, z lodową koroną na głowie, to już prędzej.
— Czekam na tę błogosławioną chwilę, kiedy Lily wreszcie przejrzy na oczy i rzuci cię w diabły!
— A Rogata? — zasugerował Potter.
Merlinie przenajświętszy, czyżby jego odwieczny wróg próbował go swatać?
— Odwal się! — ryknął straszliwym głosem i chwycił za różdżkę, gotów wyciąć sobie przejście czarami, jeśli będzie trzeba. Potter usunął się przezornie z drogi i Severus pognał przed siebie, brocząc godnością jak ranny zwierz krwią.
Kobiety! Im dłużej o nich myślał, tym większy stres go ogarniał. Lily była wystarczająco bolesnym doświadczeniem. Ale inne... Severus przyjrzał się paru sztukom chodzącym po korytarzach. Niektóre były ładne, nawet bardzo. Wszystkie jednak posiadały jedną wspólną cechę: nie zwracały na Severusa najmniejszej uwagi. Możliwe, że powinien był okazać jakąś inicjatywę. Ale jak do takich zagadać? Pocił się na samą myśl.
Tego wieczora przez dobry kwadrans wpatrywał się w lustro. Oczywiście, wszystko przez Pottera. W końcu doszedł do nieuniknionego wniosku, że nie ma na czym oka zawiesić. No chyba, że na nosie. I co tu się dziwić, że Lily olała go, gdy zobaczyła, jakie pokraczne stworzenie z niego wyrosło?
Dzień później miał ostatnie oficjalne spotkanie z Rogatą. Zakończyli projekt dla Slughorn'a. Nauczyciel eliksirów, jak to było przewidziane, nie robił im najmniejszych trudności, wprost przeciwnie, przejrzał z podziwem to, czego już dokonali, i oświadczył, że mimo iż im się nie udało, i tak dostaną najwyższe noty, niech tylko zbiorą do kupy wnioski i ładnie to opracują. "Wykazaliście rozumowanie godne prawdziwych alchemików", powiedział. Stwierdzenie, że eliksir jest niemożliwy do wykonania, nie usatysfakcjonowało jednak panny Blaut i ich stosunki uległy znacznemu ochłodzeniu. Nie było już ognistych debat i wzajemnych inwektyw, a tylko pospieszne zapisywanie ostatnich linijek na pergaminie. Nie było już kalkulujących spojrzeń rzucanych w jego kierunku, a tylko nosy pochylone nad książkami i oczy przebiegające tekst.
— No i gotowe — oznajmiła Rogata, zakręcając kałamarz. Ich praca schła w świetle świec. Severus, który już pół godziny skończył swoją połowę, skinął głową.
Między nimi zaległa niemiła cisza.
— Więc... — zaczął niezręcznie Severus i zamilkł nagle.
— Składasz gdzieś papiery po Hogwarcie? — podjęła panna Balut. Jej głos był chłodny i nie patrzyła w kierunku Snape'a. — Ja myślę o pracy w laboratorium alchemicznym świętego Munga. Mają tam akurat wakat. Potrzebuję dwóch owutemów na Wybitnie, eliksirów i zielarstwa. Bułka z masłem.
Severus już chciał powiedzieć, że i owszem, myśli o Oksfordzie. Ale w porę przypomniał sobie o fiasku z Transmutacji i ugryzł się w język. Rogata już pewnie słyszała. Zaśmieje mu się w twarz jak nic.
— Gdzieś... coś jeszcze pomyślę — wydusił w końcu.
— Ach... tak. No dobra, Snape. Dzięki za współpracę.
Jeśli nawet miała jeszcze coś ochotę dodać, to wydawała się zdeterminowana, by nie wymknęło się to jej nieopatrznie spomiędzy zaciśniętych ust. Wyciągnęła dłoń, Severus ją uścisnął.
I to by było doprawdy na tyle. Zanieśli Slughornowi swoją pracę. Severus odprowadzał ją jeszcze przez chwilę wzrokiem, gdy pokonywała stopnie wiodące do wieży Ravenclawu. Ich znajomość miała pozostać na poziomie profesjonalnym.
I Severus nie czuł żalu. Bynajmniej nie. Nigdy nie polubił na tyle panny Honoraty Blaut. Ale, mimo wszystko byłoby miło gdyby... Gdyby choć raz to on mógł odmówić.
CDN