Autorka należy do Klubu Artystycznego „Miś*
Projekt okładki Dariusz Rybicki
Opracowanie redakcyjne Maria Czernik
Opracowanie typograficzne Luiza Pindral
© Copyright by Beata Ostrowicka and Zaklad Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo
Wrocław 2002
ISBN 83-04-04617-2
Skład i łamanie
Zakład Narodowy im. Ossolińskich - Wydawnictwo www.ossolineum.pl, osso_bn@pwr. wroc.pl
Druk i oprawa Drukarnia TINTA, 51-315 Wrocław, ul. Kiełczowska 62
LUTY
piątego, poniedziałek
- Sześć tygodni temu umarła Mama, sześć tygodni - powtarzam półgłosem i wpatruję się w białawą tarczę zegara wiszącego na prawo od okna.
Trzecia dziesięć.
Siedzę w kuchni od przeszło trzech godzin i rozmyślam.
Nie płaczę.
Kiedyś ryczałam o byle głupstwo. O to, że Kukuśka dokucza, że czegoś nie potrafię, że Szymek przeszkadza, gdy są u mnie dziewczyny.
Nie płakałam nawet na pogrzebie Mamy.
Za to Kukuśka tak spazmowała, że aż zasłabła. Szymek pochlipywał, tata był przeraźliwie blady i drgała mu lewa powieka.
Sześć tygodni temu Mamę przejechał samochód.
Kierowca miał 2,8 promila alkoholu we krwi.
Trzecia dwadzieścia.
Wspinam się po schodach na piętro. Za środkowymi drzwiami znajduje się pokój mój i Kukuśki. Mama nazywała go córu-siowym. Dwa kroki do przodu, lampka po prawej stronie. Pstryk! Świeci. Córusiowy w całej okazałości.
Moje biurko i mój tapczan po prawej stronie, Kukuśki po lewej. U mnie normalnie, u niej zawsze idealnie poukładane (nie wiadomo, po kim to ma). Dwie rozsuwane szafy (zawsze w nich za ciasno), dwie biblioteczki, mój ciemnobrązowy kufer z metalowymi okuciami. Dała mi go babcia Marysia. Trzymam w nim szpargały. Swoje Kuka upchnęła w trzech pudłach z Ikei, stojących jedno na drugim.
Jeszcze jest biurko z komputerem. Na monitorze leży malachitowa popielniczka i malachitowy słoń z obtłuczoną trąbą. Młoda wyczytała, w tych swoich kolorowych gazetach, że malachit neutralizuje złe promieniowanie.
Komputer to kość niezgody w naszej rodzinie. Małego interesują wyłącznie gry (im więcej strzelania, kopania, tym lepiej). Kuka godzinami surfuje i mailuje. Ma jakieś trzy przyjaciółki, których nigdy nie widziała na oczy, ale którym namiętnie opisuje swoje i nasze życie. Niech sobie opisuje, skoro lubi taki emocjonalny ekshibicjonizm, ale wtedy nikt nie może się do nas dodzwonić.
Pośrodku pokoju, wzdłuż popielato-beżowego dywanu, jest nasza niewidzialna linia demarkacyjna. Gdy byłyśmy młodsze, rozciągnięte skakanki na podłodze wyznaczały prywatność każdej z nas.
Córusiowy jest duży, jasny, ale gdybym miała do wyboru klitkę bez okien i bez Kukuśki albo superpokój z Kukuśką, zdecydowanie wybrałabym klitkę. Młoda jest paskudną współlokatorką. W rankingu (przeprowadzonym wśród znajomych) najbardziej upierdliwego rodzeństwa, bezapelacyjnie zajmuje pierwsze miejsce.
Młoda, jak zwykle, śpi w poprzek łóżka. Rozczochrane ciemne włosy, delikatne rysy, długie nogi, niezachwiana pewność dwunastolatki i parszywa natura.
Uprzytamniam sobie, że chociaż Kuka to dzieciak (obraziłaby się śmiertelnie o to!), bo przecież młodsza ode mnie o cztery lata, to ostatnio funkcjonuje nawet, nawet. Szkoła, angielski, zbiórki, lekcje plastyki. Jest tylko bardziej opryskliwa.
Za to Mały zaczai sikać do łóżka.
Dobiega Szymkowe kaszlenie. Dla mnie kaszel to kaszel. Mama rozróżniała wilgotne, suche, krtaniowe, płytkie, głębokie. Zawijam się szczelniej szlafrokiem i człapię do niego. Paskudna lampka w kształcie Myszki Miki oświetla pokoik (Mały nie pozwala jej gasić w nocy). Wszędzie pełno klocków lego, pluszaków i samochodów.
Mała głowa z krótko ściętymi włosami i lekko odstającymi uszami, chude ramiona osłonięte granatową piżamą i długie
nogi wystające poza krawędź łóżka. Skopana kołdra na dywanie.
Przesuwam ręką po prześcieradle. Mokre. W drzwiach staje tata. Jest całkowicie nieprzytomny.
Olka, co się dzieje? - Ziewa i mruży oczy. - Szymek chory?
Zsikany - odpowiadam i wyjmuję z szafy piżamę.
Poradzisz sobie? - Znowu ziewa.
Mhm. Ale nie będę zmieniała pościeli. Weź go do siebie.
A jak tam się zleje?
To będzie mokro.
Szymek śpi jak zabity. Ani nie czuje mojego przebierania (a wcale nie robię tego zbyt delikatnie), ani tego, jak tata go przenosi.
Wyłączam Myszkę. Po raz pierwszy od sześciu tygodni jest
zgaszona w nocy.
Wracam do córusiowego.
Zwijam się w kłębek i nakrywam kołdrą po czubek głowy. Zimno. Usiłuję liczyć barany. Nic z tego. Doliczam do czterdziestego dziewiątego barana, a potem znowu „sześć tygodni temu umarła Mama, sześć tygodni..."
jedenastego, niedziela
Gdy patrzę wstecz i staram się przypomnieć sobie pierwsze tygodnie po pogrzebie, w głowie mam pustkę. Byłam zbyt skupiona na sobie, swoim bólu, a nie na tym, co dzieje się z resztą mojej rodziny.
Za to doskonale pamiętam pogrzeb.
Cały rój krewnych, znajomych, koleżanek obsypał Mamę tonami wiązanek, które nie mieściły się na płycie grobu, nas -najpierw - kondolencjami (tata zapomniał zaznaczyć w klepsydrze, że ich nie chcemy), a potem telefonami, przypominającymi, że zawsze możemy liczyć, że gdyby coś się działo, i że to wszystko takie straszne.
Mniej więcej po trzech tygodniach telefony ustały. Na placu boju pozostały tylko dwie osoby - ciotka Kryśka (starsza
0 dwa
lata siostra Mamy) i Malwinka - przyjaciółka Mamy
(jeszcze
z czasów studenckich).
Obie sprawnie zajęły się mną, Kuka, Szymkiem i tatą. Tak, tatą też. Bo ojciec, po załatwieniu wszystkich formalności pogrzebowych i złożeniu dokumentów potrzebnych do uzyskania renty, opadł z sił.
Wziął nawet kilka dni urlopu, które spędził zamknięty w pokoju Mamy.
Początkowo ciotka i Malwinka zaglądały do nas codziennie, potem co drugi, trzeci dzień. Prały, gotowały, sprzątały, przytulały, a potem biegiem wracały do swoich spraw. W końcu wymogły na tacie, żeby porozglądał się za jakąś osobą do pomocy.
Rzeki życia ciotki i Malwinki coraz szybciej wracały do ich wcześniej ustalonych koryt. Za to nasza rozlewała się bez ładu
1 składu i zaczęła nas topić w swej codzienności.
Szkoła, praca, angielski, lekcje, zbiórki, gimnastyka korekcyjna, Kukuśkowe wybuchy płaczu, Szymka nocne sikanie, ciągłe pytania o Mamę, kiedy wróci, czyją bolało, gdy umierała, i strach, że zaraz umrze tata, skoro jest starszy od Mamy o trzy lata. Ja nadal nie mogłam sypiać i nocami łaziłam po domu.
Tata postarzał się o kilka lat, jeszcze bardziej zamknął w sobie i chwilami się go bałam. Ożywał tylko w niedzielę. Zabierał nas na pizzę, a później szliśmy do Mamy.
Tak jest i dziś. Była pizzeria, potem bukiet róż i ciemna płyta grobu.
Teraz siedzimy w samochodzie.
Nie rozmawiamy.
Jeżeli już ktoś się odezwie, to raczej mówi coś zdawkowego, że korki, chociaż już późno, że ten z prawej w oplu to palant, że jutro znowu zaczyna się kierat, i że Szymek niepotrzebnie właził do kałuży.
Nie lubię niedziel.
Często chodzę sama do Mamy, ale aż mi skóra cierpnie, gdy idziemy tam wszyscy. Szymek zawsze płacze, ojciec go upomina, jakieś babcie nam się przyglądają, a jedna, taka w zielo-
nym płaszczu, traktuje nas jak swoich dobrych znajomych. Wita się, pożycza zapałki i prosi, żeby jej przynieść w butelce wodę z cmentarnej pompy. Nazywamy ją Pompową Staruszką.
Dom sprawia wrażenie, jakby przed chwilą wybuchła w nim bomba. Zwały porozrzucanych butów pod wieszakiem, w kuchni brudne naczynia ze śniadania (wyszliśmy dosyć wcześnie), w dużym pokoju kosz z wypranymi ubraniami, na stałe już rozłożona deska do prasowania, zabawki Szymka, i wszędzie, gdzie tylko okiem sięgnąć, rzeczy nie na swoich miejscach. Na górze, w pokojach niezasłane łóżka i podłoga do umycia, bo Małemu rozlał się sok.
Jak to możliwe, że Mama dawała sobie z tym wszystkim radę? Przecież jeszcze pracowała w szkole i dawała korepetycje z matematyki.
Jak to możliwe, że nasza czwórka nagle tak zaczęła bałaganić? Za życia Mamy nikt by nie poszedł do szkoły, zostawiając rozbebeszone łóżko, talerze po śniadaniu na stole w kuchni, czy brudne skarpetki rzucone w kąt łazienki.
„Kota nie ma, myszy harcują", złości się ciotka Kryśka, gdy przychodzi do nas i próbuje zapanować nad bałaganem i nad naszym niefrasobliwym do niego stosunkiem.
Mam szczerą ochotę wskoczyć do łóżka, nakryć się kołdrą i nie myśleć o tym, że pod marmurową płytą, w tej chwili ozdobioną różami, leży Mama.
Nic z tego.
Wiem, że w szkole skończył się mój okres ochronny. Cóż znaczy prawie dorosła uczennica, która straciła matkę, wobec trzech narkomanów z IV b, nakrytych przez policję w jednym z mieszkań, czy ciężarnej uczennicy z III c?
Muszę jeszcze skończyć matematykę, poprawić ćwiczenie z angielskiego i doczytać o Słowackim. Na początek postanawiam uporać się z matmą.
Szymek, jak to on, nieprzeciętnie długo marudzi przy zdejmowaniu kurtki, butów, potem szuka pantofli, czerwonego resoraka, a na koniec utyka w toalecie. Ojciec w tym czasie już dawno zmienia pilotem programy w telewizorze. Kukuśka gdzieś dzwoni. Ledwo kończy, telefon piszczy. Odbieram.
8
Olusiu, to ty? - poznaję głos ciotki - Gdzieście byli?
U Mamy.
No
tak. Ciągłe się do niej wybieram, tylko jakoś nie mogę
znaleźć
czasu. Nie przyjdę do was jutro. Mam kurs BHP, po
tem
wywiadówkę u Agnieszki.
A Malwinka?
Ma
grypę. Na własne życzenie. Tyle razy powtarzałam
jej,
żeby się zaszczepiła, ale ona woli wydać na krem niż
na
szczepionkę.
- Głos wibruje oburzeniem.
Ciocia, w przeciwieństwie do Malwinki, uważa, że kobieta stworzona jest tylko po to, by być matką i gospodynią domową. I do tego wcale niepotrzebne są jej modne bluzeczki czy kremy z koenzymami.
Zdaniem ciotki Malwinka zmarnowała sobie życie. Bo co to za życie rozwódki z dwoma dorastającymi synami? Na przekór mniemaniu ciotki Malwinka jest wyraźnie zadowolona z tego „zmarnowanego życia". Synów trzyma krótko, chodzi do kina i teatru, ma siwawego narzeczonego, który zwraca się do niej per „Malwisiu".
No i kupuje kremy.
Co do mnie, to Malwinkę lubię, ciotka mnie denerwuje i zawsze w jej obecności czuję się niepewnie.
- Słuchasz?
-Mhm.
To
z obiadem tak, jak mówiłam. Trzeba zrobić pranie,
przynieść
pościel z magla. - Ciotka tłumaczy coraz mniej cier
pliwie,
ja przytakuję, ale gdyby trzeba było coś powtórzyć,
nie
potrafiłabym.
- Przyjdę z końcem tygodnia. Pa.
Kto dzwonił? - pyta tata.
Ciotka.
Co chciała?
No to mówię. Na ojcu ta wiadomość nie robi większego wrażenia.
- Zaprowadzę
Szymka do szkoły, Kasia go przyprowadzi,
a
ty zajmiesz się obiadem. Aha, po drodze zrób jakieś zaku
py
- zarządza
i
szura gazetą.
Po co komu te równania kwadratowe? A co gorsza, wyglą-
10
da na to, że wcześniejsze zadanie zrobiłam do bani. I kiedy tak usiłuję się skupić, do pokoju wchodzi Młoda. Coś tam przekłada na swoim biurku ozdobionym kasztanami (wytwarzają zdrową aurę), figurkami słoni i mówi:
Może teraz kolacja, co? Skończysz potem.
Daj
mi spokój... - Jak ona może ciągle myśleć o jedzeniu?!
Ledwo
wyszliśmy z cmentarza, przyuważyła obskurną budkę
z
hot-dogami i oczywiście tata kupił jej jednego. - Albo chodź
my.
- Przeciągam się.
Najszybsze, a przede wszystkim najprostsze, są kanapki. Mechanicznie kroję chleb i smaruję masłem. W głowie mam pustkę. Do kuchni wchodzi tata, po nim zaraz Szymek. Na twarzy ma nadal rozmazany katar.
Gdzie
są moje czyste koszule? - pyta tata i sięga po butel
kę
mineralnej.
Chyba w szafie.
Nie ma.
Może w pralni, w koszu.
Poszukam. - Wychodzi z kuchni.
Pani
powiedziała, że jutro muszę mieć akwarele, a sta
re
już się skończyły - mówi Szymek. - A sklepy już pozamy
kane.
Nie mogłeś o tym powiedzieć wczoraj? - warczę.
Zapomniałem.
Z takiego zapominania to są minusy - warczę dalej.
Do kuchni wpada Kukuśka. Spogląda na stół, a potem otwiera lodówkę.
Nie ma żadnego sera! Co będę jadła? - wrzeszczy.
Jajka - odpowiadam.
Jest
tylko jedno! A co z jutrzejszym śniadaniem? Prze
cież
nie mogę pójść głodna do szkoły! - wścieka się moja
sio-
stra-wegetarianka.
Co
z moimi farbami? Jeszcze naboje mi się kończą -
marudzi
Szymek.
Nie ma koszul! - krzyczy tata z pralni.
Nie wiedzieć czemu, każde z nich kieruje swoje pytania i żale do mnie.
11
Unimarket jeszcze czynny - wtrąca Szymek.
Nikt cię nie pytał! - wrzeszczy Kukuśka.
Kończcie
kanapki - mówię, jak gdyby nigdy nic, i ruszam
do
pralni nastawić pralkę.
Parę minut po dwudziestej trzeciej Kuka i Szymek nareszcie śpią, ojciec tkwi przed telewizorem i ogląda film o ludziach porywanych przez UFO, a ja ziewam nad angielskim. Spać mi się chce coraz bardziej, więc postanawiam matmę przepisać jutro od Majki, aKordiana przekartkować na przerwach.
Już
późno - szepcze tata, stając w drzwiach. Z dużego
pokoju
dobiegają odgłosy reklamy fanty Podchodzi do Kuki
i
poprawia jej kołdrę. - Kończ.
Już zaraz.
- Dobranoc.
Spij spokojnie.
Łatwo
powiedzieć.
dwunastego, poniedziałek
Budzik ćwierka. Otwieram oczy. Siódma dwadzieścia. Jezu! Pomyliłam się wczoraj. Miałam nastawić na szóstą dwadzieścia. Kuka jeszcze śpi.
- Pobudka! Pobudka!
Wyskakuję z łóżka, łapię ubranie i wybiegam z pokoju. I szok! Na korytarzu stoi ziewający Szymek.
Co tu robisz? - pytam głupio.
Idę siku.
A tata?
Już
poszedł. Słyszałem, jak wychodził. - Staje przy muszli.
Tego
nie przewidziałam.
O której zaczynasz lekcje? - panikuję.
A
co dziś jest? - Zamknął klapę i teraz myje ręce nad
wanną.
A co może być po niedzieli? - nie wytrzymuję. - Środa?
No,
poniedziałek - odpowiada szybko. Chwilami mam
wrażenie,
że się mnie boi. - Na dziesiątą czterdzieści.
A ja na ósmą. Już wiem! Kukuśka odprowadzi Małego do
12
świetlicy. W poniedziałki ma na dziewiątą czterdzieści pięć. Na szczęście ich szkoły są blisko siebie.
- Leć
się ubierać, ale już. I przestań wreszcie ziewać. - Wy
pycham
go z łazienki.
Dosłownie po sekundzie ktoś puka.
Czego? - Kończę się namydlać.
Pospiesz się! - miauczy Kuka.
Idź na dół! - krzyczę.
Chcę się umyć, a nie siku!
Które bojówki? - pyta Szymek.
Jakie
znowu bojówki? - Spłukuję się w tempie ekspreso
wym.
No... Te stare. Założyć je?
Już mam wrzasnąć, że siedmioletni chłopak mógłby sam rozwiązać ten trudny problem, które spodnie wybrać, ale Mały dodaje, że przecież najpierw Mama przygotowywała mu ubranie, a ostatnio ja. Robi mi się głupio.
- Zaraz przyjdę. Poczekaj.
Wciągam ciuchy na wilgotne jeszcze ciało. W lustrze moja twarz i Mamy niebieski szlafrok wiszący na ścianie. Odwracam wzrok od lustra.
Dokładnie wiem, jak wyglądam.
Nic nadzwyczajnego. Mały nos, małe uszy i małe piersi. Długie włosy i długie nogi. Cera jasna, włosy ciemne, oczy zielone. Ogólnie szarość i nijakość.
Kukuśka nadal marudzi pod drzwiami, że spóźni się przeze mnie i że powinnam obudzić się wcześniej, żeby nie blokować teraz łazienki.
Zła jak osa wyskakuję na korytarz.
Odprowadzisz Szymka do szkoły.
Nie
mogę. Umówiłam się z dziewczynami w sprawie ga
zetki.
Nie
zdążę - jęczę. - Pierwszą mam fizykę. I kartkówkę.
Nie
mogę się spóźnić.
To niech idzie sam. - Wzrusza ramionami.
Szymek siedzi półgoły na dywanie i składa klocki lego. Na biurku piórnik, porozrzucane kredki i kilka zeszytów.
13
Patrz, jaki pojazd! - Szczupłą buzię rozjaśnia uśmiech.
Zgłupiałeś?
Nie masz rozumu? Zaraz musimy wyjść.
Wszystko
na mojej głowie, a ty mi jakieś pojazdy każesz podzi
wiać?
Pakuj się i ubieraj, raz dwa!
Parę minut po ósmej Szymek kończy jeść kanapkę, popijając ją mlekiem wprost z kartonu.
Idziemy,
idziemy już, pospiesz się - poganiam go bez prze
rwy.
Muszę do toalety.
To mam piętnaście minut z głowy. Za pięć dziewiąta wpycham Małego do jego szatni.
Nie mam akwarel.
Trudno.
Dostanę minus.
Trzeba było pamiętać. Wieszaj worek.
A
Mama zawsze dawała mi kanapki - niespodziewanie
zaczyna
płakać - i wodę.
Zamykam oczy, żeby nie widzieć szczupłych, zgarbionych pleców i ramion trzęsących się od płaczu. Szymek szlocha coraz rozpaczliwiej.
- Idź do świetlicy. Przyniosę ci farby i coś do jedzenia.
Naprawdę?
-Mhm.
A pędzel też mi kupisz?
- Duży
czy mały? - Rękawem kurtki wycieram mu mokre
policzki
i nos.
- A
mógłbym dwa?
-OK.
Pomagam mu założyć nad podziw ciężki tornister, a potem odprowadzam na pierwsze piętro, do świetlicy.
Najbliższy papierniczy jest na Wiślnej. Po drodze kupuję kartonik soku i rogala z czekoladą. Forsy starcza na farby i mały pędzel. Potem pędem do świetlicy. Szymek z kilkoma szczerbatymi kolegami przegląda album z kolorowymi stworkami.
Masz - sapię. - Kuka przyjdzie po ciebie.
Ooo! Z czekoladą? - cieszy się. - Mój ulubiony.
l 14
- Patrz,
to psajdak! - woła w zachwycie jeden ze szczerbu-
li
dziobiąc palcem w obrazek. Jasnobrązowy stworek z wiel
kim
żółtym dziobem. Coś pośredniego między dziobakiem
a kaczką.
Szymek mi macha i dołącza do kumpli.
Do szkoły docieram w połowie chemii. Fizyka i zapowiedziana kartkówka należą do zamierzchłej przeszłości. Leżą na półce opatrzonej napisem „będą z tego kłopoty".
- Przepraszam
- dyszę, wpadając do klasy.
Chemiczka,
młoda i szczupła, odkłada kredę, wyciera pal
ce
chusteczką wyjętą z kieszeni dzwonów.
Korki? Czy zepsuty budzik? - pyta.
Raczej
zwykłe życie - mruczę pod nosem, siadając w ław
ce
obok Majki.
Czuję się podle, a przecież dzień dopiero się zaczął.
- Aleksandra,
nie dosłyszałam. Jeszcze raz, tylko głośniej.
Wstawać
nie musisz.
Jestem spocona, zła, obrażona na cały świat, a najbardziej na tę parszywą Kukę.
-No?
Zaciskam zęby.
Wiem, co powinnam. Powinnam powiedzieć prawdę. Że musiałam odprowadzić młodszego brata, a potem uciekł mi autobus. Ale nie mam odwagi. Wolę się skulić i czekać, aż to się skończy.
A w ogóle nie lubię chemiczki. Denerwuje mnie, że siada na ławce, że zwraca się do nas przezwiskami, że jest taka, jaką ja nigdy nie będę. Pewną siebie młodą kobietą.
- Jej
umarła mama - mówi ktoś zduszonym szeptem za
moimi
plecami.
Odwracam się błyskawicznie. Który to kretyn? Który? Pawłowski czy Sierdel?
- Siadaj, Aleksandro. Przerwałaś nam.
Chemica odwraca się do tablicy i pisze wzory. Na policzkach mam rumieńce. Czym prędzej pochylam się nad plecakiem.
Boże, czemu na świecie są tacy gruboskórni kretyni?
l 15
To tylko początek dzisiejszej katorgi. Na polskim wychodzi na jaw, że nie znam Kordiana, więc w dzienniku przy moim nazwisku pojawia się pała, a później w szatni okazuje się, że gdzieś zgubiłam polarowy szalik.
W parszywym nastroju wracam do domu. Nastawiam radio i nieruchomieję w fotelu. Niby nic się nie wydarzyło, bo jedynka to dla mnie nie pierwszyzna, a mam szczerą ochotę powiesić się.
Uświadamiam sobie, że nie mamy obiadu. Zwlekam się do kuchni. Mrożonka do garnka. To brązowawe, pomarszczone, to chyba pieczarki. Woda, kostka rosołowa i pół łyżeczki soli.
Piszczy telefon.
Państwo Winnicy?
Tak.
Dzwonię
ze świetlicy. Już jest wpół do piątej! Świetlica
czynna
jest do szesnastej.
Nie rozumiem...
- Szymek
nadal tu jest.
A
to małpa z tej Kukuśki!
- Bardzo
przepraszam, siostra miała przyjść po niego... Będę
za
piętnaście minut.
Gruba świetliczanka wysłuchuje jeszcze raz moich zziajanych przeprosin. Rozumie, ale chce, by inni zrozumieli, że ona też ma dom. I że bardzo, ale to bardzo się śpieszy.
Całą drogę Mały zamęcza mnie opowiadaniami o pokemo-nach. Mam serdecznie dość słuchania o ewolucjach, rodzajach i o tym, co który potrafi. Z ulgą wchodzę do domu. Bałagan wszechobecny, a Jopek tak wyje, że aż szyby dzwonią.
Zapomniałaś
wyłączyć zupę - mówi Kuka. - Dobrze, że
wróciłam
i dolałam wody.
Przycisz! - nie wytrzymuję i wrzeszczę.
Oj, zaraz. - Znika w córusiowym.
Nie
odebrałaś Szymka! - Idę za nią. - Szymek, rozbieraj
się
i do lekcji! - krzyczę.
Kuce rzednie mina. Ale tylko trochę i nie na długo.
l 16
Każdemu może się zdarzyć. Za to uratowałam zupę.
Głodny jestem - odzywa się Szymek.
Chrobocze klucz w zamku. Wchodzi tata, trzymając przed sobą firmowe pudełko „Cracovii".
Na deser - mówi. - Kremówki. Coś się stało?
Nie
odprowadziłeś Szymka, nie zostawiłeś pieniędzy -
odpowiadam.
Przypomniałem
sobie o tym dopiero w południe. - Ojciec
wiesza
płaszcz, a Szymek obwąchuje pudełko. - Ale byłem
pewny,
że moje córeczki sobie poradzą.
Ja uratowałam zupę, bo Olka nalała za mało wody!
Dzielna
dziewczynka. - Tata cmoka Młodą w czubek gło
wy.
- Można na tobie polegać. Właśnie... Olusiu, nie
przygoto
wałaś
mi koszuli.
Patrzę na tatę. Ciemne spodnie, ciemna marynarka i granatowa sportowa koszulka z kołnierzykiem. Średnio to wygląda.
Przepraszam.
Tylko dziś nie zapomnij - odzywa się małpa-Kukuśka.
Właśnie - przytakuje tata. - Co na obiad?
Zupa
i frytki. Znalazłam je w zamrażalniku - mruczę. -
Potem
trzeba iść do sklepu. Lodówka pusta.
Po obiedzie i kremówkach przygotowuję listę zakupów. Jest tak długa, że ojciec postanawia jechać do Tesco, a wcześniej do bankomatu. I proponuje Szymkowi, żeby z nim pojechał, bo mężczyźni muszą trzymać się razem.
Zamykam za nimi drzwi i idę do córusiowego. Kukuśka siedzi przy swoim biurku, w uszach słuchawki.
- Ej, chcę porozmawiać - mówię.
No? - Wyłącza walkmana, co biorę za dobrą monetę.
Przegięłaś
dzisiaj z Szymkiem.
Od
razu nastroszą się.
Ale uratowałam zupę.
Rób to, co zostało wcześniej ustalone!
Nic nie ustalałam. Tylko ty i tata.
Mam szczerą ochotę wytargać ją za kudły. Szczeniara zachowuje się tak, jakby zjadła wszystkie rozumy. I jak pogardliwie się odzywa!
l 17
Kuka, tak nie można. Musimy jakoś przeżyć. Razem.
Ja
uratowałam zupę. Bylibyśmy głodni - mówi bezna
miętnie
i wsadza słuchawki w uszy.
dwudziestego drugiego, czwartek
Boli mnie każdy mięsień, każda kość. A w głowie szum. Nie mogę sobie z niczym poradzić. Z sobą, z domem, ze szkołą.
Doba ma za dużo godzin na rozmyślania, a za mało na to, bym mogła zorganizować nam jako tako życie. Dom...
Co innego sporadycznie ugotować zupę, usmażyć kotlety, nastawić białe pranie, wyprasować koszule dla ojca, a co innego jednocześnie pamiętać o tych stu tysiącach rzeczy, bez których nasze życie kuleje.
Szkoła...
Lekcje, referaty, lektury, zadania. Jak mam skoncentrować się nad wielomianami, romantyzmem i jamochłonami, gdy jestem zmęczona robieniem zakupów, gotowaniem obiadów i świadomością, że zaraz powinnam brać się za kolację?
Zapominam o tym, że trzeba kupić masło, że skończyło się mydło, że w toalecie na dole wisi nieświeży ręcznik, który trzeba koniecznie wymienić, że dwa dni temu miałam przygotować referat z geografii o glebach, że trzeba popilnować Szymka, gdy kreśli te swoje koślawe literki, że czas oddać taty spodnie do pralni, że jasne rzeczy powinny być już dawno wyprasowane, a ciemne wyjęte z pralki. Dużo tego.
Mogłabym robić wszystko, gdyby ktoś, krok po kroku, mną kierował. Zrób to, a teraz to...
Przykład?
Proszę bardzo.
Dzisiaj... Po lekcjach pędem do domu. Przecież trzeba zrobić obiad. Ziemniaki już się gotują, gdy zauważam, że pokój na dole trzeba koniecznie odkurzyć. Ktoś pogniótł na dywanie
l 18
paluszki. Odkurzam, gdy raptem przypomina mi się, że muszę nastawić pralkę. Ale jak ją nastawić, kiedy w bębnie tłoczy się uprana wczoraj pościel? Gdy wyciągam poszewki i prześcieradła z poszwy (jak one tam wlazły?) w domu rozchodzi się swąd przypalonych ziemniaków.
I tak do wieczora. Im późniejsze godziny, tym jestem bardziej zmęczona i bardziej zła.
Zaraz będzie północ.
Nie mam siły do życia i nie mam lekcji na jutro. Podobnie było wczoraj i przedwczoraj. Więcej przepisuję, niż sama robię. Kordiana nie przeczytałam, tylko korzystałam z bryków. Jutro w szkole będzie trudny dzień.
Nawet nie mam siły się myć.
Rzucam dżinsy na podłogę. W koszulce i majtkach wślizguję się do łóżka.
Kuka nie śpi. Czyta ostatni numer „Dziewczyny".
Patrzy na mnie z potępieniem.
Zazdroszczę jej, że o tej porze ma siłę cokolwiek wyrażać wzrokiem.
Ja nie potrafię zapanować nad opadaniem powiek.
Zasypiam od razu.
dwudziestego szóstego, poniedziałek
Halo?
Olka, tu tata. Co słychać?
Właśnie
wróciłam ze szkoły. Pamiętaj, że odbierasz
Szymka.
Jasne.
Załatwiłem panią do sprzątania. Zaraz tam bę
dzie.
Jaką znowu panią?
Bochenek. Kolega mi ją polecił, sprząta u nich.
Ale
co ona ma robić?
Tata
jest już zdenerwowany.
Posprzątać. To proste.
Krzywo się uśmiecham. Dla niego to takie proste! Zresztą
l 19
nie może być inne, skoro nigdy nie uczestniczył w domowych sprawach. On to z tych mężów, co pensję do domu przyniesie, kran naprawi, walizki na dworzec zataszczy, ale codzienne mycie naczyń, pranie i sprzątanie, jako drobne prace domowe, zostawia żonie.
- Niech umyje okna, zapastuje, wytrzepie dywan, zasłony są brudne... - Jasne. Pani Bochenek niczym Sziwa ma osiem rąk. - No, wszystko to, co robiła Mama przed świętami.
Teraz ja się denerwuję. Mama nie utrzymywała w domu nigdy idealnego porządku (nie to, co mieszkanie-muzeum ciotki Kryśki), ale przed świętami zawsze dostawała napadu sprzątania. Taty biuro tradycyjnie miało wtedy huk roboty, więc wracał do domu bardzo późno i omijały go uroki przedświątecznych porządków.
A gdy już nastały święta i zmęczona Mama zapowiadała, że na kolejne nic nie piecze, nie gotuje i w ogóle wyjeżdża, tata odpowiadał, że Mama niepotrzebnie histeryzuje, bo wszystko jest zrobione, makowce takie pyszne, i widać tych ważnych domowych rzeczy nie było aż tak dużo.
Jej trzeba zapłacić, nie mam pieniędzy - mówię.
Są w szufladzie w biurku.
Ile dać?
Musisz
sama wyczuć, pa. - Odkłada słuchawkę.
Spełnia
się marzenie Mamy. Pani do pomocy.
Rozglądam
się po domu. Jezu, jaki bałagan. Gorączkowo
układam, sprzątam. Na nic. Bałagan już wrósł za głęboko. W ciągu kilkunastu minut nic nie zrobię.
Pani Bochenek jest szara, cicha i nijaka. Przebiera się z sza-roburej sukienki w szarobury fartuch i wygląda niczym jedna z naszych szkolnych pań sprzątaczek.
- Co mam robić, proszę pani? - pyta cicho.
Sposób, w jaki się do mnie zwraca, ogromnie mnie peszy. Uśmiecham się niepewnie.
- Proszę mi poradzić...
- Ja
tam nie wiem. Każdy ma inne wymagania. Robię, co
mi
każą.
l 20
Po co mi błyszczące okna, gdy wszędzie totalny syf? Co by Mama poleciła w takiej sytuacji? Pani Bochenek lituje się nad moją niewiedzą i niepewnością.
Odkurzyć
mogę. Potem podłogi umyję. Poukładam w sza
fach.
O dobrze, dobrze. Zrobić pani kawy?
Kawy
nie. Herbatę. I proszę mi jeszcze pokazać, gdzie
odkurzacz,
szmaty.
Już po chwili odkurzacz warczy. Siedzę przy biurku i robię lekcje. Dziś mam angielski, obiecałam też Majce, że potem do niej na chwilę wpadnę.
„Rewolucja francuska, 1789-99, rewolucja burżuazyjna, która obaliła francuską monarchię absolutną i..." Po co mi to? Jak można lubić historię? Nic, czytam dalej. Koniec. Teraz matematyka. Jak można lubić matematykę? Dla relaksu tomik wierszy... Mogłabym tak godzinami spędzać czas.
Warkot nasila się. Otwierają się drzwi do mojego pokoju.
- Już
kończę, mamo - mówię trochę nieprzytomnie.
I
raptem błysk w głowie!
Mamy przecież nie ma.
MARZEC
pierwszego, czwartek
W domu bez zmian, za to w szkole dużo sprawdzianów i kartkówek, które nie idą mi najlepiej. Ale szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi.
Mam znowu „smutne dni" (to określenie Szymka).
Codziennie po szkole chodzę do Mamy.
W domu spędzam długie godziny nad pudłami ze zdjęciami i na okrągło układam rzeczy w pokoju Mamy.
A nocami, zamiast spać, łażę.
Jest mi wszystko jedno, czy reszta mojej rodziny ma czyste
l 21
ubrania, i czy ma co jeść. Mnie wystarczają jogurty, wytarte dżinsy i bluzy.
Tata zauważył mój stan, chyba rozmawiał z Kukuśką, bo ostatnio zachowuje się nawet wcale, wcale. Dwa razy była Malwinka (ciotka Kryśka miała grypę). Przyniosła swoją słynną drożdżówkę z kruszonką, nagotowała gary zup, gulaszów, posprzątała, poprasowała i kazała brać się w garść.
Nie mam na to wcale ochoty.
Żyję w zawieszeniu i zaczyna mi to odpowiadać.
Leżę zwinięta na tapczanie w pokoju Mamy. Stoi tu biurko (po dziadku), dwa krzesła (po ciotce z Katowic), duża biblioteczka (z Desy) i wielki fotel obity zielonym sztruksem (Mama zawsze planowała, że kiedyś będzie skórzany). Tutaj Mama poprawiała zeszyty, tony kartkówek i dawała „korki".
Pokój pachnie jeszcze perfumami, na stoliku piętrzą się książki, a na krześle wisi popielata bluzka od kostiumu.
Patrzę w sufit i zastanawiam się, co by było, gdyby w tamten piątek Mama nie szła na tę kretyńską konferencję?
Albo gdyby nie szła do szkoły Karmelicką, tylko Rajską?
Albo czemu żaden głos mi nie podpowiedział, żeby zatrzymać Mamę w domu?
I gdzie był Pan Bóg, gdy w naszą Mamę wjechał żółty samochód dostawczy?
Chrobocze zamek i do domu wchodzą Młoda i Mały. Kuka mówi coś przyciszonym głosem, nie rozróżniam słów, Szymek pociąga nosem, jakby miał katar.
Jesteś
straszliwy głupek! Jak można zgubić piórnik?! -
wybucha.
I mówi to tak pogardliwie i wyniośle, jak tylko ona
potrafi.
Może wypadł mi w świetlicy. Wyciągałem wodę z tornistra.
Kto pije w świetlicy? No kto? I co z tą uwagą?
Beniek zaczai...
- Zawsze
tak się mówi. Gdzie stawiasz te buty, no gdzie?
Sądząc
z odgłosów, przenoszą się do kuchni. Szymkowe
siąkanie przybiera na sile.
-Aha, jak jutro nie znajdziesz szalika, to... - Kukuśką waha się - to szlaban na oglądanie pokemonów.
l 22
-Nie! -Tak!
Ale u nas kradną! - płacze Szymek.
Ktoś miałby się połakomić na taki stary szalik? Nie bzdurz.
A teraz do lekcji.
Szymek znika w swoim pokoju, Kuka zostaje w kuchni. W domu zalega cisza. Poprawiam poduszkę i nakrywam się kocem. Raptem strzelają Szymkowe drzwi. Mały człapie do łazienki. I naraz na tym malutkim odcinku, między komódką a wazonem z suchymi różami, mówi sam do siebie: „Ja już nie
chcę żyć!".
On ma dopiero siedem lat...
A my wszyscy traktujemy go niczym worek treningowy. Ja wyżywam się, bo nie mogę poradzić sobie z domem i szkołą, a Kukuśką za coś równie ważnego. Biedny szczerbul.
- Hej!
Co tam ciekawego? - wołam głośno, wychodząc z po
koju,
gdzie postanawiam zostawić bezpowrotnie swoje „smut
ne
dni".
Rozpacz Szymka nie pozwala na to, by użalać się wyłącznie
nad sobą. Idę na dół.
Kuka siedzi przy stole. Nogi oparte o szafkę, w rękach
„Girl".
- Patrz,
co było w gazecie. - Macha czerwoną szklaną kul
ką
nawleczoną na czarną żyłkę. - Wisiorek. Odlot, co? A może
kupię
drugą? Miałabym komplet. I na rękę, i na szyję.
Nie bardzo wiem, jaki dziś dzień tygodnia, a ona mi tu gada
0 kulkach!
Zaglądam do lodówki. Na szczęście są resztki z produkcji
Malwinki.
- Będzie jakiś obiad?
- Gryczana
i gulasz. Co z Szymkiem?
Wzrusza
ramionami.
- Nie
wiem. Jest dzisiaj niemożliwy. - Ponownie pochyla się
nad
gazetą.
Wracam na górę. Szymek siedzi w swoim ukochanym kąciku - między biurkiem a łóżkiem. Zapłakany, w szarej bluzie
1 nowych dżinsach brudnych na kolanach.
l 23
- Słyszałam
twoją rozmowę z Kuka. Wszystko będzie do
brze.
- Dotykam jego ramienia. Chciałabym pogłaskać go po
głowie,
ale ani ja, ani on nie jesteśmy przyzwyczajeni do ta
kich
czułości. - Czas do fryzjera - mówię żartobliwie. - Ni
czym
się nie martw. Masz po prostu zły dzień.
Nie zły. Smutny.
Minie. Będzie dobrze.
Nic nie odpowiada, tylko jeszcze bardziej się garbi. Wygląda jak kupka nieszczęścia.
Ej, co ty? - Delikatnie mierzwię mu włosy.
Chcę do mamy - szepcze i zaczyna płakać na nowo.
Obejmuję go. Ależ jest kościsty! I cały spięty! Przypominam sobie, jak Mama często mnie kołysała, rytmicznie klepiąc po plecach.
Kołyszę szczerbulcem i klepię. Łup, łup, łup. Szymek powoli przestaje być sztywny niczym kij od szczotki. Przytula się do mnie.
I naraz nad jego ramieniem widzę Kukę. Staje w drzwiach pokoju i długo przygląda się nam bez słowa.
Potem tak samo szybko i cicho jak się pojawiła, znika.
* * *
Nasz rodzinny czas zatrzymał się. Nagle. Bezpowrotnie. Nieodwołalnie. Tata, Kuka, Szymek i ja jesteśmy uwięzieni wewnątrz zepsutego mechanizmu.
Zabrakło jednego elementu i... trach! Pozostałe nie potrafią prawidłowo funkcjonować. Jeden element. Serce całego rodzinnego mechanizmu.
* * *
siódmego, środa
Lekcje skończyły się wcześniej, bo facet od PO zachorował. Dziś obyło się bez bandażowania i uczenia, które to są rany kłute, a które tłuczone.
| 24
Majka, Gośka i Krzywa wyciągają mnie na spacer do parku. Jest wyjątkowo ciepło i wiosennie. Przez gałęzie prześwieca słońce, na ławkach całują się pary, a po alejkach biegają
dzieci i psy.
Dziewczyny są w wyśmienitych humorach. Siadamy na ławce. Gośka coś paple o jakiejś Aśce i jakimś Krzyśku, który okazał się strasznym chamem, bo na ostatniej imprezie spił się i zaczął dobierać się do jakiejś Kingi.
Krzywa słucha i klnie jak szewc, Majka słucha i podpala, a ja wpatruję się w grupkę dzieci bawiących się w piaskownicy. Tylko jedno z nich ma łopatkę i wiaderko, więc inne patrzą na nie pożądliwie, bawiąc się patyczkami. Na pobliskich ławkach mamy wystawiają twarze do słońca.
Zaczynam przyporządkowywać dzieci i mamy. Ciemnowłosa szczupła dziewczyna jest chyba od tego chłopczyka w pomarańczowej kurtce. A do tej rozlazłej blondynki pasuje pulchna dziewczynka w czerwonym skafandrze.
Do naszej Mamy najbardziej podobny jest Szymek. Ten sam uśmiech, niesforne włosy nad czołem, taki sam dołeczek w lewym policzku.
Kukuśka to wykapany tata.
Ja jestem ni to, ni sio.
Olka, słuchasz? - Gośka szturcha mnie w plecy.
Pewnie.
I
co ty na to?
Wzruszam
ramionami.
Kuźwa,
nie słuchasz - wścieka się Krzywa. - Gośka opo
wiada
takie historie, a ty co? O czym myślisz?
O Mamie - odpowiadam bez zastanowienia.
Zalega ciężka cisza. Dziewczyny patrzą na siebie ukradkiem, mnie omijają wzrokiem. Zepsułam im wiosenny spacer.
- Przepraszam.
- Daj
spokój. - Majka na moment dotyka mojej ręki.
Nastrój
pryska.
Gośka milknie, Krzywa klnie za dwóch.
- Muszę wracać.
l 25
Gośka wstaje i obciąga spódniczkę na pulchnych biodrach.
Kuźwa,
ja też. - Krzywa
wyrzuca
niedopałek i przeciąga
się.
- Do jutra...
Przepraszam
- mruczę jeszcze raz, gdy dziewczyny są już
daleko.
W piaskownicy pustoszeje. Pora spania albo obiadu.
Oj,
przestań. - Majka krzywi się.
Patrzy
na mnie raz i drugi.
-No?
Chciałam zrobić imprezę w najbliższą sobotę.
W sobotę?
- Mhm.
- Jest wyraźnie spłoszona. - Albo wiesz co? Ja ją
odwołam...
- plącze się - no... przesunę na później.
Odwoła, przesunie? O co chodzi? Już wiem! Majki urodziny były dziesięć dni po pogrzebie.
- Niepotrzebnie to zrobiłaś.
Myślisz,
że wtedy miałam głowę do takich pierdoł? Mną
to
wstrząsnęło.
Mną też.
Olka,
nie łap mnie za słówka. Przyjdź, proszę. - Kręcę
przecząco
głową. - Choć na małą chwilkę. Co to za urodziny
bez
najlepszej przyjaciółki?
Impreza? W tej chwili brzmi to dla mnie równie egzotycznie, jak wyprawa na Borneo.
Nie męcz mnie.
Oj, przyjdź.
Nie nadaję się jeszcze. Kto będzie?
Ludzie
z budy, z żagli. Większość znasz. Twoja Mama
pewnie
by powiedziała, że to ja mam rację! - wybucha.
Tego się nie spodziewałam.
Koniec rozmowy! - Podnoszę się z ławki.
Musisz
żyć dalej. Takie zamykanie, uciekanie nie jest ani
mądre,
ani dobre. Rozumiem cię, ale...
Tak
ci się tylko wydaje - mówię twardo i patrzę na nią. -
Nikt
mnie nie rozumie. Nikt nie wie, co czuję.
Niebieskie oczy mówią mi, że moja najlepsza przyjaciółka rzeczywiście nie rozumie.
| 26
I oby nigdy nie musiała.
Ale Majce należy się wyjaśnienie.
- Wrócisz
zaraz do domu, do mamy. I choćbyś się z nią co
dziennie
kłóciła, a ona cię wyzywała i biła... to ona... jest.
Milkniemy. Słychać śpiew ptaków, szum samochodów, szczekanie psa i płacz dziecka.
Przepraszam.
Daj spokój.
Nie
chodzi mi o te głupie urodziny, ale ogólnie o... - Wy
konuje
ręką nieokreślony ruch.
Mhm.
- Robię głęboki wdech. - Muszę wracać. Trzeba
odebrać
Szymka, ugotować obiad.
Olewam angielski. Idę z tobą. Umiem robić lane ciasto.
Pasuje do krupniku?
- Chyba
nie.
Uśmiecham
się.
To znowu jest moja Majka.
dziesiątego, sobota
Mam już umyte włosy i nakręcone na kolorowe papiloty. Wygrzebałam z szafy popielaty top i teraz szukam do niego spódnicy. Wszystkie te zajęcia nie wzbudzają we mnie więcej emocji niż obieranie ziemniaków.
Ganiam po domu w papilotach, starając się jako tako posprzątać. Gdyby udało mi się chociaż połowę przedmiotów położyć na swoim miejscu, odniosłabym sukces. Szymek i Kuka oglądają kreskówki.
- Wybierasz
się dokądś? - chce wiedzieć tata.
Wyjątkowo
nie siedzi na kanapie przed telewizorem, tylko
przy stole. Przegląda papiery, które przyniósł z pracy.
- Majka ma urodziny.
Śmiesznie
wyglądasz - zaśmiewa się Szymek. Nadal pa
raduje
w piżamie. - Jak ufoludek.
Idziesz
na imprezę? I będziesz się bawić? - pyta Młoda
tym
swoim wrednym tonem.
l 27
Ojciec leciutko się krzywi.
- Przecież
nie będę tańczyła ani robiła striptizu! - wybu
cham.
- Dam prezent i wracam.
- Co to jest ten striptiz? - dopytuje się Szymek.
Wracam do łazienki. Ściągam papiloty. Wredna małpa! A tata? Jakoś się nie krzywił, gdy parę dni temu była w kinie (bo to film trójwymiarowy), ani jak słuchała na cały głos ostatniego CD Britney Spears.
- Nie złość się. - Szymek niespodziewanie staje obok mnie.
Już mam krzyknąć, żeby dał mi święty spokój, ale przecież parę dni temu obiecałam sobie, że nie będę się na niego złościła.
No...
Zrobić Majce laurkę?
Ucieszy się.
A jaki kolor najbardziej lubi? - pyta poważnie.
Czerwony - mówię bez zastanowienia.
Mam
dużo czerwonych kredek. Tobie to dobrze - wzdy
cha.
Czemu?
Idziesz
sobie. A ja cały czas tylko siedzę w domu. Do szko
ły
i do domu. I tak w kółko.
Ma rację. A w niedzielę na cmentarz. W ramach urozmaicenia chodzimy jeszcze na grób dziadków ze strony Mamy. Rodzice taty są pochowani na Śląsku.
Podejmuję decyzję.
Rób
tę laurkę. Pójdziemy do Majki razem. Zjemy tort i wró
cimy.
Super! - rozpromienia się.
I wyleź wreszcie z tej piżamy.
- Mam
chodzić goły? - chichocze szczerbate.
Dawno
nie widziałam go tak zadowolonego.
Jeszcze raz patrzę w lustro. A gdyby tak zrobić sobie hennę? W szafce za lustrem powinna być jeszcze tubka grafitowej. Jest. Jak to Mama robiła? Kamienna miseczka, pasek henny, parę kropel wody utlenionej, szczoteczka i do dzieła.
Wytrzymuję trzy minuty. Oczy szczypią mnie coraz bardziej,
l 28
wiec czym prędzej zmywam wacikami ciemną papkę. Teraz krem nawilżający i wracam do córusiowego. Lekcje czekają.
Nasze wyjście do Majki nie bardzo podoba się tacie. Ot tak, bez powodu. A Kukuśka po prostu się wścieka.
Atmosfera jest burzowa.
Na obiad podaję cztery gorące kubki knora i pierogi z serem. Ich różne wersje masowo zalegają dolną szufladę zamra-żalnika. W górnej leżą niezjadliwe pizze (tata kupił je, bo akurat była promocja i sprzedawano dwie w cenie jednej, a jak się kupiło pięć, to butelka keczupu gratis).
Siadam do referatu z geografii, a przed piątą zaczynam organizować nasze wyjście.
- Szymek! Spiesz się! Załóż te czarne spodnie!
Stoję w łazience przed lustrem i rozczesuję włosy. Kukuśka siedzi na brzegu wanny i wytrwale daje mi w kość.
- Ale po co tam ciągniesz Szymka? Po co? - pyta po raz
setny.
- Bo mu się też coś od życia należy. Wynocha.
Obraża się i trzaska drzwiami do córusiowego.
Ostatnie spojrzenie w lustro. Zeszczuplałam, włosy do podcięcia, twarz do wymiany. Rzęsy wcale niezłe, brwi mogłyby być ciut, ciut ciemniejsze.
- Tato, przypomnij Kuce, żeby powiesiła rzeczy. - Nadal
szukam spódnicy.
Jakie znowu rzeczy?
Z
pralki. Suche trzeba poskładać. No, i są jeszcze naczy
nia
do umycia - dorzucam z mściwą satysfakcją.
- Mam lekcje! - wrzeszczy Kuka z góry.
-Ja też. A potem jeszcze muszę ci zrobić kolację i wyprasować twoje bluzy!
- Nic
mi nie musisz robić! Poradzę sobie bez twojej pomo
cy!
- Znowu trzaska drzwiami.
Tata patrzy na mnie z dezaprobatą.
Co? To nie moja wina!
Oj, Ola, oj...
No co?
Znajduję spódnicę. Za fotelem.
l 29
-
Jesteś
starsza. Powinnaś być mądrzejsza.
Mam już serdecznie dosyć. Czy ojciec zawsze musi brać jej stronę?
- Tato, może byś odkurzył, co?
- Przecież odkurzałem.
- W zeszłym tygodniu. No, idziemy.
Opatulam Szymka szalikiem, chowam prezent do kieszeni kurtki i wychodzimy. Znowu zimno, wieje mi po nogach.
Zapomniałem
laurki! - woła Szymek, gdy dochodzimy do
przystanku.
- No, tej dla Majki. - Jest wyraźnie przestraszony
moim
prawdopodobnym wrzaskiem.
Leć. Czekam.
Zaraz wracam!
Wraca rzeczywiście szybko. Z wymiętą laurką i bardzo, ale to bardzo zasmuconą buzią.
Ja... ja chyba nie pójdę z tobą.
Czemu?
Dzielnie walczy ze łzami.
- No,
nic. Zmieniłem zdanie. Odechciało mi się.
Kucam
i delikatnie nim potrząsam.
-Mów.
Łzy płyną strumieniami.
- Gdy
wróciłem... to Kaśka powiedziała, że jak się nie ma
Mamy,
to się nie powinno chodzić na zabawy. I że Mamie jest
wtedy
przykro.
Zamieram.
Jak ona mogła coś takiego zrobić! Nie czuję wściekłości, tylko ogromny smutek. Moja siostra jest zła! Moja siostra jest zła i wredna, tłucze mi się po głowie.
Szymek ciągle płacze. Zazwyczaj takie ślimaczenie wner-wia mnie, teraz przytulam szczerbulca do siebie z całej siły.
Chwilę trwamy w uścisku.
Nasza siostra jest głupia. Nie słuchaj jej - szepczę.
Ja wiem. Ale nie pójdę.
Pójdziesz
- mówię stanowczo. - Wiesz dla kogo? - Kręci
przecząco
głową. - Dla Mamy.
- Dla
Mamy? - powtarza z niedowierzaniem.
|
30
- Mhm.
Myślisz, że Mama by chciała, żebyśmy tylko płaka
li
i płakali? Rozumiesz? - pytam bez większej nadziei.
Jak mam to wszystko wytłumaczyć mojemu zasmarkanemu młodszemu bratu, skoro sama nie pojmuję?
Ku mojemu zdziwieniu kilkakrotnie kiwa głową. Odsuwa się ode mnie, rękawem wyciera mokrą buzię i coś mruczy.
-Co?
A nie powiesz im? - szepcze.
Czego?
Ona
powiedziała, że ty powiesz, że ja sikam - mówi
ledwo
dosłyszalnie.
Pewnie,
że nie powiem! - Ale małpa trafiła nam się w ro
dzinie!
- Idziemy?
Mhm.
Ja tutaj, o tutaj, na wierzchu, to może nie płaczę,
ale
tam, w środku... - klepie się po mostku - to ciągle.
Ja też - mówię cicho.
Niesamowite jest to, jak Szymek z rozpaczy i smutku szybko przeszedł do prawdziwej euforii (też bym tak chciała!). Widać dla siedmioletniego rozumku wystarczyło w zupełności, że Majka zachwyciła się laurką, kazała ją wszystkim podziwiać, podarowała mu komplet cienkopisów (ot tak, właśnie znalazła je w swoim biurku), a następnie posadziła w pokoju z butelką coli i torbą chipsów.
Majka i ja stoimy w kuchni obok stołu uginającego się od talerzy z koreczkami, kanapkami i górami chipsów. Na podłodze baterie coli, fanty i piwa.
Nieliczni goście (impreza dopiero się rozkręca) zajmują się Szymkiem. Zupełnie jakby był gadającym pluszowym zwierzątkiem.
„Super są takie małe dzieci, co?", mówi już po r z rzędu Gośka. Są super, bo są tylko na chwilę.
- Jesteś - śmieje się Majka.
Wygląda zupełnie inaczej niż na co dzień. Le na ramiączkach, delikatny makijaż, rozpuszczon
l 31
sy sięgające ramion. Jasna cera, duże niebieskie oczy. Ładna jest. Zdecydowanie ładniejsza niż większość dziewczyn, które znam, ale nie potrafi tego wyeksponować. Bojówki, bluzy, wielkie koszule, ciężkie buty to jej zwyczajowy rynsztunek.
- Mhm - przytakuję niewyraźnie.
Chcę wyżalić się Majce. Ona potrafi słuchać i czasami coś mądrego doradzić. Sama o sobie nie lubi mówić. Już otwieram usta, gdy raptem mnie oświeca, że to przecież jej dzień. Nie czas na psucie nastroju.
- Głowa
mnie boli od rana. Dla ciebie. - Wręczam pre
zent.
Rozrywa papier. Na podłogę wysypują się szklane gomółki. Niebieskie, czerwone, zielone i dwie żółte (ostatnie w sklepie). Majka lubi takie bzdurki. Zbiera kamienie, muszelki, szklane kulki, więc te drobiazgi są jak najbardziej dla niej.
- Lał!
- uśmiecha się. - Nawet wiem, w czym je będę trzy
mać.
Już je lubię.
Nie
gniewasz się, że wzięłam Małego?
Szturcha
mnie w plecy.
Gniewam.
Jak wyglądam? Bo czuję się... paskudnie.
-OK.
- Niech
będzie. Coś ty z sobą zrobiła? - Patrzy na mnie
uważnie.
- Teraz widzę, że masz oczy.
- Odczep
się. Jeszcze mnie szczypią. A jak tam wielbiciel?
Darek.
Zakochany bez pamięci. Łazi za Majką krok w krok,
oczu od niej nie odrywa i jest szczęśliwy, kiedy na niego spojrzy. Poznali się na angielskim.
Nie wkurzaj mnie.
Oświadczył się? Nareszcie!
Jest tu.
Czemuś go zaprosiła?
Bawi mnie wściekła mina Majki.
- Miałam
dzień litości. Dobra, idziemy do reszty. Zobaczysz,
co
wymyślił.
Wchodzimy do pokoju. I szok! W wazonach, dużych słojach, a nawet plastikowym zielonym wiadrze stoją wspaniałe róże. Wysokie, płomiennoczerwone.
l 32
Ich ofiarodawca, krępy, szeroko uśmiechnięty, stoi przy oknie. Rozjaśnia się na widok Majki.
Ile
ich jest? - pytam szeptem.
_
Sto szesnaście.
Ho, ho. Będziesz miała co wspominać na siwe lata.
Daj spokój.
Majkę bardziej by ucieszyła kapusta od Łukasza.
Majka ma złamane serce.
Ostatniego lata na Mazurach spotkała czarnowłosego studenta Łukasza. Spędzili z sobą sześć dni i jedną noc. Dni były cudowne, a noc niezapomniana. Majka zapewniła mnie, że choć nic o niej nie powie, życzy mi i wszystkim innym dziewczynom, żeby ten pierwszy raz był podobny do tego, co ją spotkało.
Łukasz wrócił do siebie, chyba gdzieś w okolice Wrocławia, a Majka do siebie. Zakochana po uszy, na przemian w stanie skrajnego przygnębienia („bo nie dzwoni, nie pisze i czemu nie dał mi swojego adresu?"), to znowu w stanie idiotycznej radości („gdybym miała dziecko, to z pewnością byłoby podobne do niego").
Od ośmiu miesięcy, czyli od żagli na Mazurach, czarnowłosa miłość Majki nie daje znaku życia. Tłumaczyłam, że ma przestać myśleć o Łukaszu, bo to już dawno nieaktualne, ale Majka jest oślo uparta. Cały czas pielęgnuje w sercu uczucie do niego, raz na tydzień pisze list miłosny, który potem chowa między majtki i skarpetki („oddam mu wszystkie, gdy się spotkamy"), i jest wyjątkowo nieprzystępna dla chłopaków.
Tak bardzo chciałam, żeby Majka coś więcej mi powiedziała. Ale ona uparła się, że nie.
Chociaż większość osób tu znam, jestem spłoszona.
Jakbym przybyła z zupełnie innej galaktyki. Dziewczyny wesołe, swobodne i obce. Najbardziej w oczy rzuca się Gośka. Niezbyt zgrabna, niezbyt ładna, ale za to na pewno efektowna. Obcisła fioletowa sukienka, ostry makijaż, długie paznokcie, wielkie piersi i jeszcze większy tyłek. Czuję się przy niej niczym szary kij od szczotki.
- Ale
kurwiszon, co? - szepcze do mnie Krzywa. W ręku
trzyma
butelkę piwa. - Kuźwa, ona chyba nie ma majtek. -
l 33
Przechyla butelkę do ust i idzie dalej. Teraz zatrzymuje się przy grupce dziewczyn. Szepcze coś do nich, wskazując ręką Gośkę.
Szymek,
ty gdzie? - pytam, bo Mały z cienkopisami i kart
kami
wychodzi z pokoju.
Idę porysować.
OK. Bądź grzeczny.
Siadam w wielkim fotelu, przepchniętym w kąt pokoju. Obserwuję wciąż napływających gości, rozmyślam o mojej głupiej siostrze, której chętnie bym powyrywała kudły, zastanawiam się nad kwestią majtek Gośki i próbuję policzyć róże.
Jacek pogłośnił muzykę, Margaryna zgasiła światło. Impreza się rozkręca.
Terkocze dzwonek i pojawia się trzech chłopaków. Jeden wyższy od drugiego. Znam najniższego. To Rura. Kumpel Majki z podstawówki.
Znowu dzwonek. Tym razem dwie dziewczyny. Znajome z żagli. W obcisłych topach, króciutkich spódniczkach, z wymalowanymi paznokciami. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Majka z nimi w lecie szoruje pokład i zażera się konserwami.
W mieszkaniu robi się imprezowo. Piwo, wino, papierosy, niecenzuralne kawały, Gośki wyzywające kołysanie piersiami, rzyganie Krzywej (na szczęście dobiegła do toalety). Już najwyższy czas, żeby zabrać szczerbulca do domu.
Podnoszę się z fotela, ale jakoś tak nieudolnie, że prawa noga zaplątuje mi się w spódnicę i w efekcie tracę równowagę.
- Aauu
- wyrywa mi się nie najgłośniej. Już mam wylądo
wać
na podłodze, gdy ktoś mnie podtrzymuje. - Dziękuję.
Stoję naprzeciwko wysokiego chłopaka. Tego najwyższego. Nadal trzyma mnie za przedramiona.
Nie
ma sprawy - mówi wesoło. Ma bardzo miły głos. -
Zatańczymy?
Nie
- odpieram niewyraźnie i próbuję uwolnić się z uści
sku.
Patrzy na mnie uważnie. Robi mi się głupio, schylam się i smykam pod jego ramieniem. Ruszam na poszukiwanie Majki.
34
- Szymek gdzie?
Kątem oka widzę, że wysoki chłopak tańczy z Gośką, a raczej z jej biustem.
_ W pokoju rodziców. Czemu masz taką minę? Przed przyjaciółką nic się nie ukryje.
Wszystko
w porządku. Idziemy.
Majka
krzywi się.
Zostań. To się dopiero zaczyna.
Nie jestem w nastroju.
Idę do Małego. Zawzięcie rysuje. Potem tylko dwa razy mówi, że chce jeszcze zostać, poza tym ubiera się całkiem sprawnie, jeśli nie liczyć szukania buta i szalika.
A tu co masz? - Wskazuję na wypchaną reklamówkę.
Aaa... dostałem kawałek tortu - uśmiecha się.
No - potwierdza Majka.
- Duży
ten kawałek. Jeszcze raz wielkie dzięki. Baw się
dobrze.
Po drodze myślę o wysokim chłopaku. Szymek, cały w skowronkach, opowiada i opowiada.
- Fajnie
było, co? - Podskakuje. - Jeden chłopak narysował
mi
czołg i samolot. W domu je pokoloruję.
W domu... W domu to powinnam zachować się jak starsza, mądra siostra.
Czyli nie krzyczeć na Kukę, tylko zrozumieć, że jest w trudnej sytuacji.
Ze ma dwanaście lat i że straciła Mamę.
- Ciii,
Kasia śpi - szepcze tata, ledwo wchodzimy do domu.
Mam
wrażenie, że czekał tutaj na nas. - Spłakała się i zasnęła.
Szymek zerka na mnie, ale nic nie mówi.
- Jak było? - pyta ojciec.
Fajnie!
- wykrzykuje Mały.
-Cii!
Pranie wisi? - ziewam.
- Pranie?
- Ojciec kilkakrotnie mruga. - Jakie znowu pra
nie.
Najpierw Kasia oglądała jakiś film, a potem zasnęła.
Wchodzę do naszego pokoju. Kukuśka z walkmanem półleży na tapczanie. Podchodzę i wyrywam jej słuchawki.
l 35
No co?! - wrzeszczy.
Pranie czeka! - odpowiadam podobnie.
Obudziłaś
Kasię! - Tata jest oburzony. Stoi w drzwiach
i
patrzy na mnie ze zgrozą.
- Ona
nie spała! Miała coś zrobić. Sama sobie nie poradzę.
Młoda
ma tak zbolałą minę, że nic, tylko siąść i płakać.
Ojciec znowu się na to łapie. Najpierw głaszcze tę swoją Kasię, potem wzdycha i mówi:
- Oj,
dziewczyny, oj. Zajmę się tym nieszczęsnym pra
niem.
- Wychodzi.
Zostajemy same.
Dwie rodzone siostry. Już nie dzieci, ale jeszcze nie dorosłe. Mieszkające w tym samym pokoju, mające wspólne koszulki i spódnice, a czasami majtki i skarpetki.
Ale nie mogące znaleźć wspólnego języka.
dwudziestego pierwszego, środa
Rano postanawiam, że nie pójdę do szkoły. Nikomu o tym nie mówię. Kolejny „smutny dzień".
Pospiesznie robię kanapki, poganiam Szymka i marzę o tym, żeby już sobie poszli i dali mi spokój. A tu jak na złość Mały szuka butelki na wodę i stroju na wuef, a Kuka koniecznie chce wiedzieć, które podpaski są najlepsze. Też sobie wybrała czas na takie pytania! Zbywam ją, ona się obraża, czyli wszystko jest w normie. Wychodzą. Parę godzin spokoju.
Układam ubrania Mamy. Ciotka sugerowała, żeby ich się pozbyć. Może chciałaby dla siebie? Mama nie miała dużo ciuchów, ale wszystko, co kupowała, było tak pomyślane, że pasowało do siebie.
Wiem, że Kuka podbiera Mamy rzeczy. Rajtki, swetry albo tę polarową spódnicę z kamizelką. No, poukładane. Teraz zdjęcia.
| 36
Zawsze po ich obejrzeniu mam ochotę się powiesić. Wyjmuję z szuflady biurka gruby album i niebieskie pudło. Na wierzchu fotka z ostatnich wakacji.
Krynica Morska, plaża, roześmiana Mama w kostiumie bikini my wokół. Patrząc na dziewczęcą sylwetkę Mamy, trudno uwierzyć, że nas urodziła. To był przyjemny wyjazd.
Są zdjęcia, są muszelki zebrane na plaży. W garażu wisi sieć którą ojciec kupił od rybaka za butelkę wódki, mnie pobo-lewa prawa stopa nadwyrężona przy upadku na molo.
A Mamy już nie ma.
Rozmyślania przerywa piszczenie telefonu.
-Halo?
Bochenek mówi, dzień dobry.
Dzień dobry.
Jedni
państwo wyjechali i mam teraz wolne. Przyjść?
Nie!
Chcę spokoju, a ona będzie mówiła i mówiła. Równie
szaro i nieciekawie, jak sama wygląda. O sąsiadach z bloku, o kwiatach, o mężu nieboszczyku i o córce w Toruniu.
Może jutro?
Zajęte mam do końca miesiąca. To co?
Proszę - poddaję się.
Przychodzi za dwadzieścia minut. Przebiera się, nadal zwraca się do mnie „proszę pani", ale teraz to ona mówi, co trzeba zrobić.
- Dam
sidoluksu na parkiet. - „Nie, tylko nie ten zapach",
myślę,
ale nie mam odwagi tego powiedzieć. - Okno w kuchni
umyJe
i wypiorę zasłony z tego pokoju na dole i z sypialni.
Powiesimy
mokre, to nie trzeba będzie prasować. Oj, widać, że
tu
brakuje kobiecej ręki - wzdycha.
Chowam zdjęcia. Nie będę ich oglądać. Do tego trzeba spokoju. Atu podśpiewywania o Marynie i jej czarnych oczach.
Koło piętnastej przychodzi Majka z Gośką. Dziewczyny przynoszą ciastka i soki, a specjalnie dla Gośki główkę sałaty (odchudza się przed latem). Zamykamy się w kuchni. Majka Pije herbatę w moim kubku, Gośka wyjada z miseczki solone orzeszki.
Mówią, co było w budzie, a potem Gośka streszcza jakiś l 37
film. Dyskretnie sięgam po gazety Kukuśki. Już po chwili czu. je, że obniża mi się iloraz inteligencji. Młoda powinna mieć szlaban na taki chłam.
- Mam randkę jutro - mówi naraz Gośka.
- Z
tym wysokim? - pytam bez zastanowienia.
Patrzy
na mnie ze zdumieniem.
- Jakim znowu wysokim?
Czerwienię się pod badawczym spojrzeniem Gośki. Z kolei Majka uśmiecha się niczym Mona Lisa.
No... tym... tańczyłaś z nim u Majki.
Aaa...
Nie. A propos. Pytał o ciebie.
W
jednej chwili wilgotnieją mi dłonie.
-Kto?
Ten wysoki. Mateusz.
-1 co? - Majka wybawia mnie z kłopotu, bo przecież ja nie mogę tego pytania zadać.
- Chodziło
mu o to, czy z kimś przyszłaś. Powiedziałam, że
z
Szymkiem. Zawsze mówię prawdę. - Puszcza do mnie oko. -
Dodałam
jeszcze, że Szymek to równy gość i że jest ci bardzo
bliski.
Przegięłaś,
Gośka. - Majka jest autentycznie wściekła.
Od
paru dni zachowuje się dziwnie.
Oj, rany... To był żart.
Masz dziwne poczucie humoru!
Dajcie
mi spokój! - Znowu sięga po orzeszki.
Pytał
o mnie! Pytał!
Ale tańczył z Gośka.
- Wiesz,
ile to kalorii? - odzywa się mściwie Majka, gdy
miska
jest już pusta. - Co z sałatą?
Gośka wygląda, jakby chciała nas udusić.
- Zapomniałam!
Nie mogłyście mi przypomnieć? - podnosi
głos.
-1 nie rzygaj tu przypadkiem - mówi surowo Majka. - Wystarczy, że narzygałaś mi na dywan.
- Jesteście głupie!
- Ona
jest wkurzająca - syczy Majka, gdy Gośka trzaska
drzwiami
wejściowymi.
38
Po coś ją tu przyprowadziła?
Sama się przyczepiła i przyszła.
Majka dopija herbatę. Widać, że nad czymś usilnie rozmyśla.
Podoba
ci się Mateusz?
Udaje
mi się nie zaczerwienić.
Widziałam go z pół sekundy.
Ale
widziałaś, że tańczył z Gośka.
Najlepszą
obroną jest atak.
Co ty z tym Mateuszem?
Chyba pasujecie do siebie...
Przecież
go
nie znasz - mówię kąśliwie. - Znasz tylko
Rurę.
Pasujecie do siebie - powtarza z uporem.
Niech będzie. Pasujemy.
No,
widzisz? - cieszy się. - Słuchaj, on chodzi do jedynki,
jest
w trzeciej językowej, ma zajoba na punkcie surfingu, kom
puterów,
piwa, snowboardu i...
Skąd to wszystko wiesz?
Od
Rury. Zaproszę kiedyś Mateusza i przyjdziesz do mnie,
ot
tak, przez przypadek.
Ty swatką?
Wypchaj się!
Co? No co? Proponuję coś zdrożnego?
Gdzieś z zamierzchłej przeszłości wygrzebuję obraz płowowłosego Pawła, którego spotykałam na angielskim. Śnił mi się kilkakrotnie, dwa razy odezwał się do mnie, co przyjęłam za dar niebios. A jaka byłam nieszczęśliwa, gdy kiedyś całował szczupłą brunetkę!
Takie to wszystko odległe... i śmieszne.
~ Majka, nie mam teraz nastroju do randek.
Kto
mówi o randce? - Znowu jest nie w humorze. Wstaje
i
zaczyna przestawiać bibeloty na lodówce. Jak zwykle są sza
re
od kurzu.
O co ci chodzi?
O nic.
Znam cię. Mów.
l 39
Podchodzi do mnie.
- Ola,
tak się boję... Nie dostałam jeszcze okresu. Spóźnia
się
już tydzień.
Łup! Jak obuchem w głowę. Zamykam oczy. Roztrzęsiony głos dobiega z bardzo daleka.
Ojciec mnie zabije, mama też. A co ze szkołą?
Po co trupowi szkoła?
Nie żartuj! - Tak wściekłej jeszcze jej nie widziałam.
Słuchaj, ty głupia... No, nie spałaś z nikim ostatnio, nie?
Co za głupoty wygadujesz? Tylko wtedy...
I
to było osiem miesięcy temu. Rozumiesz? Osiem mie
sięcy
temu - powtarzam dobitnie.
Wiem. Piętnastego lipca.
- Dziś
byś była gruba jak słonica.
Twarz
Majki rozświetla uśmiech.
- Kuźwa!
Dam na mszę! To przez tę ciążę w budzie wszyst
ko
mi się pomieszało... Od paru dni nie śpię, nie jem,
tylko
rozmyślam.
Wymyśliłam, że łóżeczko by stało tam gdzie bi
blioteczka,
ty byś została matką chrzestną... i że... że wcale
nie
chcę tego dziecka!
Nie
zabezpieczyłaś się? - pytam bez zastanowienia.
Prycha.
Miałyśmy nie rozmawiać.
Ty zaczęłaś.
Oj, przestań.
Zabezpieczyłaś się, czy nie?
Łukasz powiedział, że za pierwszym razem nie trzeba.
Co? Jak to?
Że
można. Że dziewica nigdy nie zachodzi w ciążę. Za ból
jest
nagroda.
To bzdura! Wiesz o tym! A ciebie... bardzo bolało?
Trochę. Ale to bez znaczenia.
Próbuję sobie wyobrazić nagą Majkę i nagiego czarnowłosego chłopaka. Oboje opaleni, wakacyjni, zakochani.
Słuchaj,
skoro pierwszy raz jest wolny od dziecka, to cze
mu
przed chwilą umierałaś ze strachu?
Zrobiliśmy to dwa razy.
| 40
Majka kochała się dwa razy... Pewno były świece, romantyczne słowa, nastrojowa muzyka. Dwa razy.
Moje doświadczenia seksualne ograniczają się do całowania z Krzyśkiem poznanym na imprezie u Anki. Całowaliśmy się na balkonie, chociaż była późna jesień. Szumiało mi w głowie od martini. Krzysiek pachniał piwem i jakąś obrzydliwie duszną wodą kolońską. W pewnym momencie wsunął mi rękę pod bluzkę. Zesztywniałam. Ręka powędrowała w stronę brzucha, a potem do góry. Pisnęłam i uciekłam z balkonu jak oparzona.
Mam ochotę jeszcze o coś zapytać. Wstydzę się, ale wiem, że taka okazja może już się nie powtórzyć.
- Majka,
a skąd... no, jak... skąd wiedziałaś, jak się zacho
wać?
Wzrusza ramionami.
- Nie wiem.
- A
nie... bałaś się, nie wstydziłaś? Jego? Siebie?
Patrzy
na mnie z wyższością.
Mamy ten sam rok urodzenia, ale ona jest już kobietą, ja nastoletnią dziewicą, więc może sobie tak patrzeć. Coś mi jeszcze przychodzi do głowy.
A
jakby cię zaraził, to co? Za pierwszym razem nie
można?
Jakby, jakby. Przestań.
Przestań,
przestań - przedrzeźniam ją. - Co za idiota
z
tego Łukasza! - wybucham nagle. - A ty? O AIDS nie słysza
łaś?
Nie stać go było na prezerwatywę?
Olka! Zabraniam ci!
Co?!
Kit ci wciskał, a ty go jeszcze bronisz! A to ty byś
chodziła
z brzuchem! Albo z AIDS!
Nie twoja sprawa!
Jego
też nie! - wołam i widzę, jak sztywnieje jej twarz. -
Przez
ponad pół roku nie raczył zadzwonić! To zwykły... su
kinsyn!
Cisza! Nareszcie wyrzuciłam z siebie to, co od paru miesięcy we mnie rosło. Majka ma łzy w oczach. Żal mi jej, ale nie Pokażę tego po sobie.
l 41
- Pewno nawet nie pamięta twojego imienia.
Kuli się. Gładzę ją po głowie.
To dla jej dobra.
A takich Łukaszów to się powinno wieszać.
I to wcale nie za szyję.
Późnym wieczorem wystukuję numer Majki.
- Słucham?
- mówi zduszonym głosem.
Sto
procent pewności, że płakała.
-To
ja.
-No?
Jak tam?
Normalnie.
To ma być rozmowa przyjaciółek? Zlepki nic nieznaczą-cych słów?
Przepraszam
- wyrzucam z siebie. - Chodzi mi o Łuka
sza.
Nie powinnam się wtrącać, nie moja sprawa.
Daj spokój. - Głos jest martwy.
Przepraszam - powtarzam z uporem.
Dużo
myślałam. On mnie nie kochał... Wmawiałam sobie,
że
go kocham, że on mnie kocha... Oszukiwałam sama siebie.
Co ty bredzisz?
Majka się śmieje. To taki gorzki śmiech, nieprzyjemny, ale lepszy niż ten wcześniejszy martwy głos.
Nie rozumiesz?
Nie. Po co sobie wmawiałaś?
Straciłam
dziewictwo z chłopakiem, który nawet nie pa
mięta
mojego imienia... Jedna więcej, jedna mniej... Chciałam
sobie
to uromantycznić...
Nic
sobie nie uromantyczniaj - odzywam się ostro. -
Najlepiej
zapomnij o całej tamtej sprawie.
-1 o sukinsynie.
- I o sukinsynie - powtarzam.
- Nie
pamiętasz przypadkiem, jak on miał na imię?
Parskam
śmiechem.
| 42
Nie. Śpij dobrze. I nie martw się.
Pewnie. Jest zarąbiście. Nie mam brzucha ani AIDS. Hej.
Hej.
Odkładam słuchawkę. Dobrze, że zadzwoniłam. A tak długo zastanawiałam się, czy to zrobić!
Ola...?
- Szept dobiega z kuchni.
Rozciągnięta
piżama, a w niej ziewający Szymek.
Co się stało? Zsikałeś się?
_ Nie. Kolano mnie boli. - Masuje nogę. - Nie mogę spać. Już nie sikam - mówi cicho.
- Oj,
ja wiem. Tak mi się powiedziało. Wiesz? Kuka też
się
kiedyś zsikała do łóżka. Śniło jej się, że jest w
toalecie... -
zagaduję
Małego i sięgam do szafki z lekarstwami.
Dwie łyżeczki syropu przeciwbólowego i szybki masaż kolana. Całus już w łóżku.
- Już
późno. Spij. - Otulam go kołdrą. - Spij.
Posłusznie
przytula się do niebieskiego pluszaka. To któ
ryś
z pokemonów.
Olka, co to jest ten sukinsyn?
Klawesyn.
Klawesyn. Musiałeś źle usłyszeć - mówię
szybko.
- Taki instrument klawiszowy. Majka rozwiązywała
krzyżówkę.
Aha. Pa.
Pa.
Zamykam drzwi i szeroko się uśmiecham. Klawesyn Łukasz.
dwudziestego czwartego, sobota
Tata wyszedł do pracy. Wieczorem idziemy do Malwinki. żde z nas ma lekcje, ja zaległe prasowanie i pranie. Jak na razie Kuka i ja snujemy się w piżamach. Szymek wyjątkowo Jest w dżinsach i bluzie.
Podłogi, schody błyszczą, zasłony pachną lawendowo, w se-etarzyku jest o jedną stówkę mniej, a poza tym bałagan jak °yi, tak jest. Za oknami pada.
l 43
- Chyba pójdę do Michała. - Kukuśka ziewa.
Już zjadła śniadanie, które jej zrobiłam, i obejrzała połowę czarno-białego filmu na Polonii.
- Dziś
twoja kolej robienia zakupów - przypominam i sia
dam
przy stole z kartką i długopisem.
- Ale on czeka.
- Jak
kocha, to poczeka - mówię cicho, jednak nie na tyle,
żeby
nie słyszała.
Usłyszała i obraża się. Udaję, że nie dostrzegam wykrzywionych ust i zmarszczonego czoła.
Jeszcze cytryny. - Dopisuję. -1 rosołki. Tylko nie wołowe.
Strasznie tego dużo - jęczy. - Nie doniosę.
Doniesiesz.
- Jestem twarda. - Wczoraj na ulicy nosiłaś
grubą
Martę.
Szpiegujesz mnie! - piszczy.
Powtarzam sobie w myślach, że to zagubiona smarkula i dopiero wtedy mówię:
Wyrzucałam śmieci i widziałam was.
Ciekawe, że ja cię nie widziałam!
Oleńka,
wpisz jeszcze paluszki i chipsy - prosi Szymek,
wypadając
z łazienki. Na policzku ślad po paście, rękawy blu
zy
mokre.
Po co?
Bo
się już skończyły - odpowiada z wrodzoną sobie lo
giką.
- I jeszcze jakiś sok.
O, nie! Nie będę tyle dźwigać.
Spokój! Szymek, o co chodzi?
To dla Mateusza.
A
Mateusz, to kto? Z twojej klasy?
-Nie.
Ze
świetlicy? - pytam cierpliwie.
-Nie.
Poddaję się.
Sam powiedz.
On mi
wtedy narysował czołg...
Coś
mi zaczyna świtać.
Nie zaprasza się obcych!
l 44
- Właśnie!
- włącza się Kukuśka. Do tej pory słuchała łap
czywie,
nie bardzo orientując się w rozmowie, teraz jest coś,
na
czym się zna. - Aleś ty głupek!
- To
żaden obcy! On zna Majkę! - rozdziera się Szymek.
Dla
świętego spokoju dopisuję chipsy, wypycham Kukuśkę
z domu i biorę Szymka na spytki.
Rozmowa z minuty na minutę staje się coraz bardziej zaskakująca.
Dzwoniła
wczoraj Majka, ty byłaś na angielskim. Powie
działa,
że wpadnie tu wczoraj... to znaczy jutro, czyli dziś.
Coś kręcisz!
Mówię
prawdę! To spytałem, czy by nie przyprowadziła
Mateusza.
Obiecał, że narysuje mi samolot. Nie był u nas,
nie
zna drogi - tłumaczy. - Jak Majka to usłyszała, to strasznie
się
śmiała. - Tego mogłam być pewna. - I powiedziała, że
to
doskonały
pomysł.
Skaranie boskie z tym szczerbulcem! A Majka?! Czy ona zgłupiała?
Dzwonię do Majki i wszystko odwołuję! - krzyczę.
O, nie! Nie masz prawa!
Co ty pleciesz?
Mateusz
przychodzi do mnie! Nie do ciebie! Do cie
bie
przychodzi Majka! - wykłóca się Mały. - Ją sobie od
wołaj!
- Pędem wbiega do swego pokoju, a potem trzaska
drzwiami.
O której będą? - krzyczę za nim.
Nie
pamiętam! Ale na pewno dziś! Ubierz się, co? I mo
głabyś
trochę posprzątać.
Tort też upiec?!
Co robić? Może Majka żartowała? Gdzie słuchawka? Jest.
Dzień dobry. Mówi Ola. Czy zastałam Majkę?
Witaj.
Gdzieś poszła. Zaraz, zaraz, wybierała się do cie
bie.
Coś się stało?
Wszystko
w porządku. Chciałam tylko o coś zapytać. Do
widzenia.
Muszę natychmiast umyć głowę. Dżinsy i bluza? A może spódnica i top?
l 45
Wraca Kuka. Ledwo otwiera drzwi widać, że gradowa chmura to nic w porównaniu z nią.
Wystarczyło ci pieniędzy? - Rozczesuję mokre włosy.
Nic
do mnie nie mów! Trzeba być chorym, żeby mi kazać
kupować,
a potem przynosić takie tony rzeczy. Rąk nie czuję!
Jeszcze
zmokłam! Grypa murowana! - wrzeszczy, zdejmuje
kozaki
i puchówkę, a potem rzuca się na kanapę.
Pstryk... Włączyła telewizor. Kolejna reklama cudownego wszystkopiorącego proszku. Ciekawe, że ja nadal wyjmuję z pralki przybrudzone skarpetki i zaplamione bluzy Szymka. A używam tego samego proszku, co ta uśmiechnięta pani.
Rozpakowuj
siatki! - Strzepuję okruszki ze stołu. -1 wy
szoruj
wannę! Szymek, odkurz dywan!
Nie umiem!
To się naucz.
Decyduję się na dżinsy i bawełnianą beżową koszulkę. Niezobowiązujące, a co najważniejsze tylko to nadaje się w tej chwili do włożenia. Reszta niewyprasowanych ubrań zalega w pokoju Mamy.
A
ty co tak sprzątasz? - Kukuśka leży na kanapie, a za
kupy
nadal w holu.
Odczep
się - warczę. - Nie można wcale na tobie polegać.
Jak
zawsze.
Frruu! Rozwścieczona przelatuje obok mnie, a potem z hukiem trzaska drzwiami do naszego pokoju. I dobrze. Nie mam wcale ochoty patrzeć na nią.
Inna sprawa, że u nas to chyba tylko ojciec nie trzaska.
Biegam, układając rzeczy. Jednocześnie przygotowuję makaron z sosem napoli. Szymek mozoli się z odkurzaczem, a Kukuśka zawodzi razem z Jopek.
0 czym
rozmawiać? A może on rzeczywiście przychodzi do
Szymka?
Niezależnie od tego, co wymyśliła i zaplanowała Maj
ka.
Skoro przychodzi do Szymka, to nie mogę mu siedzieć nad
głową,
żeby nie wyglądało, że się narzucam.
Szymek jest tylko pretekstem. Przecież pytał o mnie! Pytał! Przychodzi do mnie!
1 46
Ale to pomysł szczerbulca...
Mam mętlik w głowie.
Kukuśka wychodzi z pokoju wtedy, gdy pachnie oregano.
A zupy nie ma? - marudzi.
Jak chcesz, to sobie ugotuj. Obiad dziś w kuchni.
Ho,
ho, w pokoju posprzątane, nowy obrusik... To praw
dziwy
cud!
Zamknij się.
Pseudoobiad jemy w nieprzyjaznej atmosferze. Szymek próbuje być śmieszny i ładuje do buzi ogromne ilości makaronu, a potem to, co mu z niej wystaje, obcina nożyczkami.
To
obrzydliwe - krzywi się Kukuśka.
Terkocze
dzwonek, a ja wpadam w panikę.
Kończcie... Talerze do zlewu! Szymek, wytrzyj się.
To Mateusz! Mateusz! - krzyczy.
Już po chwili, oblepiony makaronem i sosem, otwiera drzwi.
- Pani
da na chleb, pani, ja głodna - zawodzi młoda Ru
munka.
- Ja mam dzieci. Ony też głodne.
Dać jej coś? Ile? Pięć złotych? To za mało... Nie dam. Tyle się mówi o żebrakach-oszukańcach. A jeśli rzeczywiście jest głodna? Stoję tak i rozmyślam, a kobieta w tym czasie wchodzi do holu.
Pani, ony głodne, chore... Ja głodna...
Proszę
stąd wyjść! - wrzeszczy naraz Kukuśka. Podska
kuje
do Rumunki, wypychają z domu, a potem z hukiem zamy
ka
drzwi. Z ogródka słychać gniewne pokrzykiwania. - A gdyby
to
był bandzior z nożem? - pyta wystraszonego Szymka.
Myślałem, że to Mateusz...
Indyk
myślał o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli! - Kuka
wisi
na oknie w kuchni. - Poszła. Teraz dzwoni do Lutowej.
Kukuśka
ma rację - wtrącam. - Musisz patrzeć przez
okno.
A gdy jesteś sam, to najlepiej nikomu nie otwieraj.
A
jak ona była głodna?! - woła Szymek. - A jak to był
Pan
Jezus? Siostra na religii mówiła, że tak może być.
To nie był Pan Jezus - mówi stanowczo Kukuśka.
Tak? A skąd wiesz?
Bo wiem.
47
A jak ona była głodna?
Nie była.
Skąd wiesz?
Tym razem to ja pytam.
- Bo
miała farbowane włosy. Jak ją stać na farbę, to i stać
na
bułkę.
Znowu dzwonek.
Sami sobie otwierajcie - burczy Szymek.
Same - poprawiam.
Wychowawczo zerkam przez okno, wciskam guzik otwierający bramkę i wpuszczam Majkę.
Gdzie
Mateusz? - Szymek podskakuje. - Gdzie? Scho
wał
się?
Hej, wszystkim. A ja nie wystarczę?
Choćby mnie mieli kroić żywcem, nie zdradzę, że czuję się zawiedziona.
- No, gdzie Mateusz?
Majka wiesza płaszcz, a potem kuca przed szczerbulcem.
Coś mu wypadło. Postara się przyjść.
A o której? No, za godzinę? Za pół?
Jak przyjdzie, to będzie! - huczę. - Przestań gęgać.
Możesz
sobie sam zajadać chipsy - śmieje się Kukuśka
i
znika w pokoju. Po chwili wyje razem z Britney.
Majka,
tyś chyba zgłupiała! - wybucham w kuchni. Szy
mek,
obrażony, poszedł grać na komputerze.
Wyluzuj się.
Jakoś nie potrafię. - Zdejmuję naczynia z suszarki.
Oj, przestań.
Jak mogłaś postawić mnie w takiej sytuacji?
W
jakiej? Mateusza nie ma. A w ogóle to on przychodzi
do
Szymka - denerwuje się. - Zje cię? Histeryzujesz ostatnio.
Możliwe.
Myj
- zarządza
i skubie
z durszlaka kilka nitek makaro
nu.
- Zrób kawę, co?
Sama sobie zrób. - Nadal jestem wściekła.
Wkurzasz mnie. Idę do Szymka.
Powinien przyjść. Skoro obiecał Małemu... Rany! Nic nie
l 48
obiecywał. I szczerze mówiąc, to w tym wszystkim wcale nie chodzi mi o Szymka.
Zdenerwowana myję, wycieram, układam. Kuchnia dawno tak ładnie nie wyglądała. Za życia Mamy to było jedyne miejsce, gdzie zawsze panował idealny porządek.
Chcę wyrzucić resztki obiadu do kubła, ale okazuje się, że jest pełen.
Kukuśka! Leć ze śmieciami! - wrzeszczę.
Uczę się! - odwrzaskuje.
Mnę w ustach przekleństwo. Czapka na głowę, bo włosy jeszcze wilgotnawe. Niech będzie i Szymkowa, z pomponem. Porywam kosz i frunę do pojemnika. Jak zwykle, wszystko przepełnione. Trzeba wrócić do kuchni po wielki worek i do niego wrzucić śmieci. A gdy przyjadą śmieciarze, trzeba im go wcisnąć (i pięć złotych za fatygę).
„Cześć", słyszę, gdy akurat z kubła wypada mi przed nogi sterta łupin ziemniaczanych.
Stoi po drugiej stronie ogrodzenia.
- Cześć - odpowiadam cicho.
Rany! Dlaczego musiał mnie spotkać akurat w takim miejscu!
I czemu w tej czapce!?
Jest jeszcze wyższy, niż zapamiętałam.
Ostry nos, niebieskie oczy. Nie ma harmonijnych rysów. Na pewno jest inny niż te wymuskane chłopaki z gazet dla dziewcząt. Przystojny... i bardzo męski.
Coś
się stało? - Patrzy na mnie niebiesko, lekko prze
krzywiając
głowę.
Nie, wszystko w porządku.
Właśnie zastanawiam się, co zrobić z czapką.
Majka już jest?
Mhm. Poczekaj, wpuszczę cię.
Z kieszeni spodni wyławiam klucz i otwieram nim bramkę. Stoimy naprzeciwko siebie. On spokojny, ja spłoszona, zaczerwieniona, z brudnym koszem i w pomponiastej czapce.
- Dawaj
kosz - mówi i bierze ode mnie to brązowe paskudz
two.
49
Idziemy.
Do drzwi dwanaście dużych kroków lub szesnaście małych.
Szymek na widok Mateusza wyje, a potem dostaje szału:
- Mam
chipsy dla ciebie! I paluszki. Wiedziałem, że przyj
dziesz.
I nowe kredki. Co z samolotem? A wiesz, że ona nie
była
Synem Bożym? Chcesz soku?
Brudny kosz i brat-wariat. Nieźle się prezentujemy.
- Szymek!
Cicho! - nie wytrzymuję. - Daj żyć.
Ale
Mateusz się śmieje.
Rzuca kurtkę na wieszak, podaje rękę Małemu, a ten ciągnie go na górę, do swojego pokoju.
Nie bardzo wiem, jak się zachować. Na ratunek przychodzi Majka:
- Kończ
te gary, co? - Wpycha mnie do kuchni.
Wręczam
Majce fartuszek Mamy, a sama siadam i rozmy
ślam.
Iść do nich? Mam sok...
Będą chcieli, to sami przyjdą. Wyluzuj się.
Jestem strasznie spięta. Łapię się na tym, że już ze dwa razy poprawiłam włosy, a trzy obciągnęłam koszulkę. Majka wyczuwa mój niepokój.
- Mam
coś dla ciebie - mówi i kiwa głową, żebym do niej po
deszła.
- Proszę. - Wręcza mi przypalony garnek.
Wchodzi Mateusz.
Patrzy na Majkę, a potem robi w tył zwrot. Podchodzi do wieszaka i sięga do kieszeni kurtki.
Po chwili podaje mi drewnianego tulipanka.
Proszę.
Dziękuję...
- pospiesznie wycieram ręce w ręcznik - za
raz
go wstawię do wody.
Mateusz chyba chce coś powiedzieć, ale akurat wczłapuje Kukuśka.
To
są te z Unimarketu. Po pięć czterdzieści -
stwierdza
beznamiętnie.
- Cześć.
Cześć.
Ja zapłaciłem cztery sześćdziesiąt. Zdzierają z was
w
tym Unimarkecie - odpowiada podobnym tonem, na co
Majka
parska śmiechem.
l 50
Kukuśka wzrusza ramionami i wynosi się. Wtykam tulipanka do doniczki z kaktusem.
Zginęła
mi kredka! - rozdziera się Szymek ze swojego
pokoju.
- Nie mogę skończyć lufy!
Już idę! - odkrzykuje Majka i wychodzi.
W kuchni panuje względna cisza przerywana bulgotaniem ekspresu. Muszę zająć czymś ręce. Porywam ścierkę i przecieram blat szafki.
- Nie gniewasz się, że przyszedłem?
- Nie
ma sprawy. Szymek się cieszy - odpowiadam szybko.
Gdybyśmy
byli bohaterami jakiegoś romansu, to on powi
nien
spytać, czyja też.
Fajny gościu - uśmiecha się.
Mhm - zgadzam się bez przekonania.
Szymek fajny? Nigdy nie myślę o nim w tych kategoriach. Szczerbul to brudne kolana, mokre prześcieradła, zaganianie do lekcji, wybrzydzanie nad mlekiem, męczące opowiadania o pokemonach. A ostatnio zabawy, że jest małym kotkiem.
- Może
pójdziemy do pokoju? - proponuję i wyłączam eks
pres.
Przekrzywia głowę i patrzy na mnie badawczo. Wytrzymuję spojrzenie.
Jesteś zła.
Nie jestem.
Jak chcesz, to ci kupię drugiego tulipanka.
Tego za cztery sześćdziesiąt?
Skłamałem. Za pięć dziewięćdziesiąt.
Wbrew sobie uśmiecham się i widzę, jak zapalają się oczy Mateusza.
Soku? - pytam.
Mhm. I kawę.
Sok, szklanki bez smug, chipsy i jakieś stare pierniczki, które znajduję w szafce. Jeszcze filiżanka z kawą. Wszystko to ustawiam na tacy i przechodzimy do pokoju.
Twoja?
- Sięga po zniszczony egzemplarz Ani
z Zielonego
Wzgórza.
Siostry.
l 51
Muszę skłamać. Żaden facet nie zrozumie, że jeśli dziewczyna czyta tego typu książki (między innymi), to nie znaczy, że jest infantylna.
Odkładam książkę pod fotel.
A co ty czytasz?
Najchętniej
historyczne...
Cichusieńko
piszczy telefon.
Przepraszam.
- Wyławiam słuchawkę spod poduszek le
żących
na kanapie. - Słucham?
Oleńko, tu ciocia Marysia.
Ciocia Marysia? W głowie pustka. Już wiem! Przyszywana ciotka z Rabki, u której kiedyś byliśmy na wakacjach. Drewniany dom, pieczenie podpłomyków na blasze w kuchni i wielkie pierzyny, pod którymi było okropnie gorąco. Ostatnio ciotkę widziałam na pogrzebie.
- Dzień dobry.
- Jesteście
w domu?
-Tak.
Będę
za jakieś pół godziny. Mam coś dla was... Pogadamy,
jak
przyjdę, nie ma co niepotrzebnie wydawać pieniędzy. Pa.
Dobrze,
ciociu. - W moim głosie nie słychać zbytniego
entuzjazmu.
- Pa, pa.
Mateusz patrzy na mnie uważnie.
Przeszkadzam, tak?
Teraz
jeszcze nie. Dopiero gdy ciotka przyjdzie. Niezapo
wiedziana
wizyta.
- Nie
ma sprawy. Idę na chwilę do Szymka.
-Mhm.
Patrzę przez okno. Jednocześnie nadsłuchuję głosu Mateusza i chichotu Małego.
Jakaś ciotka, tak? - Majka zbiega po schodach.
Też sobie wybrała czas na wizyty - mruczę.
Stukają Szymkowe drzwi i w holu pojawia się Mateusz. Zza jego pleców wychyla się roześmiany Mały.
Przyjdziesz
jutro? Przyjdziesz? - dopytuje się szczerbul.
Mateusz
mierzwi Szymkowi włosy.
Chłopie, czas dać zarobić fryzjerowi.
l 52
Ale przyjdziesz?
Kiedyś przyjdę.
Obiecujesz?
- Szkoda,
że nie jesteś taki uparty, gdy chodzi o lekcje -
jęczę,
a Szymek patrzy na mnie naburmuszony. - Żartowałam.
- Skoro
mamy iść, to chodźmy. - Majka zapina płaszcz.
Stoimy
przed domem. Jestem pewna, że nasza sąsiadka,
pani Lutowa patrzy przez okno. Mama zawsze żartowała, że jakbym się miała całować, to nigdy przed domem.
Jak by to było całować się z Mateuszem?
Na policzkach łuna.
Szybko wracam do rzeczywistości.
- Hej. Przepraszam, że tak wyszło. - Majka i Mateusz stoją
już za bramką.
- Nic się nie stało - mówi Mateusz.
W podłym nastroju wracam do domu. Zaprezentowałam się niebywale ciekawie! Nie ma co! Śmietnik, gary, opryskliwa siostra i ciotka dzwoniąca, najbardziej jak tylko można sobie wyobrazić, nie w porę.
Tulipanka przenoszę na swoje biurko.
Paskudny
- odzywa się naraz Kukuśka ze swego kąta. -
Paskudny
- powtarza. - I czemu niebieski?
Zamknij się. - Sięgam po zeszyt do chemii.
Na poniedziałek zapowiedziana jest klasówka. Ostatnio chemia to dla mnie czarna magia. Tak samo jest z matmą i fizyką.
Jak to możliwe? Mama uczyła matematyki w gimnazjum i społecznej podstawówce. Tata skończył geologię na AGH, a ja - beztalencie matematyczno-fizyczno-chemiczne. Na szczęście z przedmiotami humanistycznymi nie mam problemu.
Pamiętam, jak mnie Mama „doszkalała".
Zawsze kończyło się to straszliwą awanturą. Ona nie mogła zrozumieć, jak można być takim bezmózgowcem. Uważała, że matematykę umiem, tylko wmówiłam sobie, że jej nie rozumiem. Ja obrażałam się, że podnosi głos. „Jak możesz spokojnie uczyć innych? Przecież wiem, że są jeszcze głupsi ode mnie", zawodziłam, prawie płacząc. „Na nich mi nie zależy. Zależy mi na własnej córce!", krzyczała.
l 53
Ciotka Marysia (czterdziestoletnia, korpulentna szatynka, z grubym warkoczem zwiniętym na czubku głowy) zasapana, zmęczona i obładowana siatkami. Cztery pękate, dziwnie lekkie reklamówki.
Nóg
nie czuję -jęczy. - Uff...
Tupot
po schodach. Biegnie Szymek.
Ciocia! Masz coś dla mnie?
Szymek!
Mam,
mam. - Cmoka go w czubek głowy. - Oj, Szymuś,
zarosłeś.
No nic, zaraz cię podetnę. Mam w tym wprawę. Ja
siek
nie wie, co to fryzjer. - Jasiek to syn. Starszy od Szymka,
młodszy
od Kuki. Typowy „wybijokno".
Nie trzeba, ciociu, pójdę z nim do fryzjera.
Po
co pieniądze wyrzucać? Dajcie mi tylko ostre no
życzki.
Aaa. Mamy znajomą fryzjerkę. Kawa?
Już
dwie piłam. Zrób mi, Oleńko, herbaty. Okna by trze
ba
umyć... A Kasi nie ma?
Na górze.
Zajrzę potem do niej.
Szymek znika w swoim pokoju. Podśpiewuje. Zadowolony do kwadratu.
Torebka do kubka, na to wrzątek i herbata gotowa. Stawiam ją w pokoju obok chipsów. Kiedy wypada zaprosić Mateusza? I czy wypada? Muszę pogadać z Majką. I to nie telefonicznie. Pójdę dziś do niej.
Uff.
- Tym razem jęk słychać, gdy ciotka kładzie się na
kanapie.
- Co to znowu? - stęka i wyjmuje spod pleców samo
chodzik.
- Od rana biegam. Jeden bus mi uciekł, w drugim
było
tłoczno, no, ale już jestem. Jak tam u was?
Bez zmian.
Krysia pomaga?
Pomaga? Raczej pomagała. Przez ostatnie dni jedynie dzwoni i to nie z radami, a raczej delikatnymi pretensjami (miałaś robić surówki, znowu nie kupiłaś Szymusiowi witamin, Kasia żaliła mi się, że potrzebne są jej nowe buty).
- Oleńko!
54
Zamyśliłam się. Oczywiście, że pomaga.
Rentę
załatwiliście?
-Tak.
Przysyłają?
-Mhm.
To dobrze. A rachunki, jak?
Ojciec płaci, jak płacił.
- Waldek
mówił mi ostatnio, że wam trudno. - Wzruszam
ramionami.
Też mi wielkie odkrycie! - Jemu chodziło o to, że
z
pieniędzmi krucho. Wiesz, jakie teraz życie drogie? Moja
pensja
ledwo na rachunki starcza.
To ja wygoniłam Mateusza, żeby wysłuchiwać takich tekstów?
Przecież mamy rentę!
To
tyle, co kot napłakał. Mama dawała korepetycje i za
wsze
był z tego kawał grosza... Ubrań by się wam przydało,
sama
mam dziecko, to wiem.
Ciotka coś kręci. Tylko co?
Herbata - przypominam. - Może ją podam?
Nie... i tak wstaję.
Podchodzi do reklamówek i wysypuje ich zawartość na stół.
Ciuchy, ciuchy, ciuchy. Na pierwszy rzut oka widać, że to używane.
- U
nas na osiedlu likwidują ciucharnię. Za pięć złotych
kilo
ubrań. - Z wniebowziętą miną macha mi przed nosem
pasiastą
spódniczką. - Nawet są koszule dla taty. Szymuś!
Kasia!
Mam coś dla was!
Stukają drzwi i już po chwili obok ciotki stoi moje rodzeństwo.
Po co tyle tego? - pyta Szymek.
Na
pewno każdemu coś się nada. - Ciotka siada przy sto
le
i sięga po kubek z herbatą.
Co robić? Odmówić? Nie, bo się obrazi. Wziąć coś?
Znowu sytuacja, w której nie potrafię się znaleźć. Z jednej strony wiem, że nie chcę tych ubrań za żadne skarby świata, z drugiej myślę o ciotce. Poszła, kupiła, przydźwi-
I 55
gała. Wszystko z myślą o nas. Obrazi się, jak nic nie weźmiemy.
Patrzę bezradnie na Kukuśkę. Stoi bez ruchu. Szymek chichocze i przykłada do siebie plisowaną spódniczkę.
Nie zniszcz jej, Szymusiu. To dla Kasi, do szkoły.
Nic z tego nie chcę - odzywa się twardo Kukuśka. - Nic.
Najpierw przymierz.
Nie.
- Krótko i dobitnie. Skąd w tej smarkuli tyle odwa
gi?
- Nie chcę. Olka może sobie wziąć wszystko. - Patrzy na
mnie
wyzywająco.
Ja też nie chcę, ciociu...
Ta
zielona jest śmieszna - zaśmiewa się Szymek. - A ja
kie
spodnie.
Szymek, cicho!
To
ładne rzeczy,
pięć
złotych za kilo. - Ciotce jest przy
kro.
Podchodzę i na chybił trafił coś podnoszę. Ciemnoniebieska bluzka. Wezmę ją, będzie święty spokój. A potem wyrzucę. Mnie nic nie ubędzie, a ciotka się ucieszy.
Z czego to? - Mnę w palcach materiał.
Silk.
Czyli czysty jedwab. - Ciotka uśmiecha się szeroko.
Znowu
jest zadowolona z życia i tryska energią. Przykłada do
mnie
bluzkę. - Mnie też się podoba. Jakbym była szczuplejsza,
to
bym ci jej nie dała - śmieje się.
Odwzajemniam uśmiech.
Czemu nie potrafię powiedzieć, o co mi naprawdę chodzi? Czemu nie mam na to odwagi?
Olce
jest brzydko w niebieskim - odzywa się stanowczo
Kukuśka,
wyrywa mi bluzkę, a potem pakuje ciuchy do re
klamówek.
Kasiu,
pooglądaj. To ładne rzeczy. - Ciotka znowu ma
usta
w podkówkę. - W Krakowie nie ma takich sklepów?
-Są.
- To czemu tego nie chcecie?
Zerkam na Kukę. Niech nas ratuje, skoro zaczęła.
Nie lubimy... - odzywa się Młoda.
To trudno wytłumaczyć... Jak cioci ciężko z tymi siatka-
56
mi, to tata niedługo je przywiezie - mówię szybko, żeby zatrzeć złe wrażenie.
Ciotka sięga po cukierniczkę. Powoli słodzi, miesza. Jej milczenie jest aż nazbyt wymowne.
Stoję z pochyloną głową i czuję się tak, jakby to była moja wina.
- Aauu! - jęczy naraz ciotka. - Chyba złamałam ząb na pierniczku. A to pech!
Przed chwilą wróciliśmy od Malwinki. Była pyszna sałatka, wędliny, ciastka i siwawy narzeczony. Zabawiał nas kawałami.
Zaganiam Szymka do łazienki. Ma się wykąpać w tempie ekspresowym.
Muszę pogadać z Kuka.
Jest w córusiowym. Owinięta kocem, z przymkniętymi oczami i walkmanem na uszach. Stukam ją w ramię.
- No? - pyta.
Odbieram to jako zachętę. Siadam obok. Z tego miejsca widzę swoją część pokoju. Ujmując delikatnie, jest zabałaga-niona.
- Czemu
mi nie pozwoliłaś zatrzymać tej bluzki?
Uśmiecha
się leciutko.
Bo
jakbyś coś wzięła, to jutro by cała Rabka wiedziała,
że
dzieci
tej nauczycielki z Krakowa ubierają się w szmateksach.
Przesadzasz.
- A
pamiętasz, co było z tatą i z tym jej Wackiem?
Jasne!
Tata i wujek Wacek poszli kiedyś na piwo, wrócili
podpici późnym wieczorem, a na drugi dzień ciotka opowiadała swoim kumochom, jakie trudne życie ma Alinka z tym swoim pijakiem.
- Boja wiem...
- Ale
ja wiem. A poza tym, już do końca życia zasypywała
by
nas takimi ciuchami. A potem twoje dzieci, rozumiesz?
Jak zwykle wyolbrzymia.
57
Kiwam głową, że niby się zgadzam. Inna sprawa, że smarkula wykazuje niezwykłą dojrzałość jak na kogoś w tym wieku. Albo ona jest normalna, albo to ja byłam niedorozwinięta.
- Ciucholandy
są fajne. - Kukuśka grzebie w koszu z kase
tami.
- Moje kumpele mają odjazdowe spodnie czy bluzki z ta
kich
sklepów. Ale ja chcę sama sobie coś kupić, gdy mi przyj
dzie
na to ochota, a nie dostawać od dobrej cioci, bo jestem
biedną
półsierotką, rozumiesz?
-Mhm.
Lata świetlne chyba nie rozmawiałyśmy tak normalnie. Zawsze pokrzykujemy, powarkujemy, wrzeszczymy.
Coś jeszcze nie daje mi spokoju. Postanawiam wykorzystać sytuację.
Mhm.
Słuchaj... Powiedz mi.... Jak to robisz, że tak łatwo
odmawiasz?
Normalnie. Mówię to, co myślę. Ty tak nie robisz?
Jasne,
oczywiście, tak tylko pytałam - kwituję szorstko
i
nastrój życzliwości równie szybko pryska, jak się pojawił.
Znowu jesteśmy nielubiącymi się siostrami.
Jak
ci ciotka każe płacić za ząb, to dopiero będziesz miała
-
chichocze z tym swoim uśmieszkiem, którego nie cierpię.
Odwal się - mruczę i siadam przy biurku.
Nad otwartym zeszytem do chemii, ale wpatrzona w tuli-panka.
Ciekawe, co on sobie o mnie myśli?
Do Majki można dzwonić i w środku nocy. Tak też robię. W domu już wszyscy śpią. Zwijam się na tapczanie w pokoju Mamy.
- Miałam
przyjść, ale się nie wyrobiłam - mówię na wstę
pie.
-1jak?
-Co?
Jak to wszystko wypadło?
W porządku.
Majka... Proszę.
58
- No...
Wszystko OK. Chwalił Szymka, śmiał się z Kuki...
No
wiesz...
Wiem.
Majka się boi, że zapytam, co Mateusz mówił o mnie. A on nic nie mówił.
To po co mi przyniósł tulipanka?
Dobra, kończymy.
Olka,
nie martw się. Słyszałam od Rury, że Mateusz ma
teraz
trudny okres.
- Ząbkuje?
Odkładam
słuchawkę.
KWIECIEŃ
drugiego, poniedzialek
Postanawiam zafundować sobie psychiczny luz. Wczoraj wieczorem zadzwoniła Malwinka. Obiecała, że dziś odbierze Szymka ze szkoły, nakarmi, zaprowadzi do parku, przypilnuje, żeby odrobił lekcje i wieczorem odwiezie do domu.
Bardzo mi to odpowiada.
Dla ojca jest w lodówce porcja wczorajszego kurczaka, a ewentualna pustka w parszywym żołądku Kuki nie interesuje mnie. I tak do późna będzie na tej swojej idiotycznej zbiórce.
Majka proponuje kino. Ja mam ochotę na ploty. Idziemy do pubu. Na piwo. Będę piła z sokiem. Majce wszystko jedno, co żłopie. Obie jesteśmy w podłym nastroju.
W pubie pustawo, ciemnawo, głośno i śmierdzi papierosami. Ceglaste, wysokie ściany, metalowe wykończenia, gołe żarówki, kable puszczone luzem, muzyka techno, srebrzysta kula u sufitu.
Naprzeciw nas stoi długowłosy chłopak. Wpatrzony w podłogę nie rusza się od dobrych paru minut. Stolik dalej siedzą dwie dziewczyny. Jedna ma na głowie masę warkoczyków
59
omotanych chustką, druga spodnie biodrówki, spod których widać czarne tanga i ponad połowę pośladków.
- Życie
jest do dupy - mówi naraz Majka.
Podpala.
Rzadko, bo rzadko, ale jednak.
Co
ty możesz o tym wiedzieć... Masz mamę, nie masz
AIDS,
młodszego rodzeństwa ani brzucha. Nie musisz prać,
gotować...
Myśleć o wszystkim...
Nie
chrzań. - Strzepuje popiół obok popielniczki i sięga
po
szklankę.
To już lepiej się zamknij.
Majka pije drugie piwo, ja się męczę z pierwszym. Raz już mi się odbiło, chce mi się siku, powieki same opadają. A jaki szum w głowie! Najchętniej bym ją położyła na stoliku. Chociaż na minutkę.
Wielbiciel do mnie... - mamrocze.
Co? - krzyczę. Muzyka jest fajna, tyle że głośna.
Dzwonił
wczoraj!
-No?
Codziennie dzwoni. Chce się spotkać.
No? -
Usta mam jak nie swoje. To i tak cud, że mogę tyle
mówić.
Spotkam
się. A co mi tam. - Wzrusza ramionami i zapala
kolejnego
papierosa. - Sukinsyn nigdy nie zadzwoni.
Klawesyn.
Co?
Co ty bredzisz? - Patrzy na mnie uważnie i raptem
wybucha
śmiechem. - Oleńka upiła się piwem z soczkiem.
-No.
Gdy odsunę popielniczkę i swoją szklankę, akurat robi się tyle miejsca, że mogę położyć plecak (w roli poduszki), a na nim głowę. Ooo! Jak wspaniale!
Kątem oka widzę wielkie metalowe śmigło, które powoli, bardzo powoli kręci się u sufitu w przyległej salce. Napływają kolejni ludzie.
Naraz ręka Majki wystrzeliwuje w górę.
- Hej! Tu jesteśmy!
Przymykam oczy. Żeby jeszcze przestało szumieć.
- Cii...
60
- Tu
jesteśmy! - wydziera się Majka. - Hej - mówi, na szczę
ście
już znacznie ciszej.
Znajomy zapach.
Unoszę jedną powiekę.
Mateusz. Patrzący na mnie jak sroka w kość.
Co jest?
Spiła się piwkiem dla dzieci - chichocze Majka.
No - potwierdzam.
Mateusz nadal patrzy na mnie uważnie.
Olka, zaprowadzę cię do domu - mówi stanowczo.
Sama pójdę.
Wstaję. Zajmuje mi to tyle czasu, że Majka zdążyła zebrać nasze rzeczy i zapłacić. Idziemy w stronę wyjścia. Trzeba jeszcze wdrapać się po wąskich schodach. Uda mi się, jeśli będę mocno trzymała się drewnianej poręczy zakończonej wielką dłonią z rozcapierzonymi palcami.
Mam coraz słabsze nogi i coraz cięższe powieki.
Na zewnątrz Majka i Mateusz opatulają mnie polarem. Coś tam szepczą.
- Idę
do siebie. Mateusz cię odprowadzi. Będzie dobrze. -
Majka
cmoka mnie w policzek.
-No.
Do domu? To przecież strasznie daleko... Nigdy tam nie dojdę. Mateusz jedną ręką mnie trzyma, drugą wyciąga komórkę i dzwoni po taksówkę. Jedziemy. Przed domem szukamy w moim plecaku kluczy. Mateusz otwiera bramkę. Dwanaście dużych kroków. Moich chwiejnych jest dwa razy tyle. Drzwi. Tak jak stoję, padam na kanapę.
- Ja
tylko na chwilę - mruczę w poduszkę. - Tylko zamknę
oczy.
Pochyla się nade mną. Bierze mnie na ręce i wspina się po schodach.
Znajomy zapach.
Wchodzimy do córusiowego. Kładzie mnie na tapczanie. Czuję, jak ściąga mi adidasy, przykrywa kocem.
Zwijam się w kłębek.
- Miłych snów... - słyszę gdzieś nad uchem.
61
-Mhm.
- Hej
- przesuwa dłonią po moim policzku - raczej pijaj
sam
sok, co?
-No.
- Spij
- powtarza. - Zatrzasnę drzwi za sobą. Odezwę się
niedługo.
Hej.
Nic nie odpowiadam.
Ale całym sercem uśmiecham się do niego.
A na policzku nadal czuję ciepło jego palców.
Co
on sobie o mnie pomyśli! - zawodzę w słuchawkę. -
No?
Że
masz słabą głowę. - Majka nie ma już do mnie cierpli
wości.
Rozmawiamy tak ponad dwadzieścia minut, a jest po
północy.
- Powiedz lepiej, co ojciec na widok pijanej córki.
Powiedziałam,
że znowu boli mnie głowa. Ale jak to wy
gląda!
Spiłam się! Co on sobie pomyśli! - zawodzę na nowo.
Może
w ogóle o tobie nie myśli?! - huczy wściekła. - Nic
się
nie stało. Rozumiesz? No, chyba że... - nagle zaczyna chi
chotać
jak wariatka.
-Co?
Chyba że... - znów nie kończy.
Mów.
Chyba,
że składałaś mu niemoralne propozycje. Wiesz,
jak
to się mówi. Kobieta pijana...
Idiotka! Idiotka!
Żartowałam. A teraz daj spać. Hej.
- Hej
- mówię smętnie i rozłączam się.
Głupie
żarty jedynej przyjaciółki.
trzeciego, wtorek
- Porozmawiajmy, Oluś - proponuje tata, stając w drzwiach kuchni.
Co?
- pytam nieprzytomnie. Cały czas myślę o Mateuszu
i
o tym, co on myśli o mnie.
Chcę porozmawiać.
Może tutaj, co?
Gary, brudne talerze ze śniadania (jajecznica ze szczypiorkiem), ja w fartuchu, a przede mną koszyk z ziemniakami. Robię obiad na jutro. Zupa jarzynowa, ziemniaki i jakieś bry-zole. Według ściągawki na etykiecie wystarczy je podsmażyć.
- Zbieraj się. Wychodzimy.
Bardzo chętnie. Mam dość czterech ścian, bałaganu i niewesołych myśli.
Szymek jest u swojego szczerbatego kolegi Kacpra, Kuka na zbiórce.
Jestem gotowa w pięć minut.
Tata prowadzi mnie do chińskiej knajpki niedaleko Czarno wiejskiej.
Na stoliku płonie lampka oliwna, klientów mało, przyciszona oryginalna muzyka. Zamawiamy zupy słodko-kwaśne, kaczki po pekińsku, jedną porcję białego ryżu i surówki z kiełków.
Jak tam, Oleńko?
Smutno.
- Wiem,
ale musimy sobie poradzić. Będzie lepiej.
Nieprawda!
Już zawsze będzie smutno.
Mieszam
łyżką w zupie. Ależ tu pływa różności!
Oleńko,
biorę jeszcze jeden etat. Ubezpieczenia samocho
dowe.
Będzie więcej pieniędzy, ale...
Ale nie będzie cię w domu.
To najwcześniej za miesiąc.
Nie bardzo potrafię te wiadomości przełożyć na nasze codzienne życie. Więcej pieniędzy to dobrze, bo ostatnio ojciec daje mi coraz mniej na zakupy i strasznie się rzuca, gdy któreś z nas zgłasza, że potrzebuje nową bluzę, spodnie, skarpetki, zeszyty czy pióro i kredki.
Parę dni temu robiłam porządki w szafie. Okazało się, że Szymek wyrósł z wiosennych półbutów, kurtka Kuki nadaje się tylko do wyrzucenia, a moje dżinsy są przetarte na kolanach.
62
63
Nie będzie go w domu?
Gdy jest i tak siedzi przed telewizorem. W soboty robi zakupy w Tesco i niedokładnie odkurza. To wszystko.
Poradzimy
sobie - mówię, bo coś powiedzieć trzeba. Tata
wyraźnie
na to czeka.
Mądra córeczka!
Przed nami talerze z kaczką.
Aha, dzwoniła do mnie pani... pani Chlebek.
Bochenek. Po co?
Rezygnuje. Nie opłaca jej się u nas sprzątać.
A ciotka, gdy się dowiedziała, ile u nas robi i za ile, powiedziała, że pani Bochenek ma jak w niebie!
Co będzie?
Musicie
radzić sobie z Kasią razem. Potem kogoś znaj
dziemy.
Radzić sobie z Kasią? Przecież ona nawet palcem nie kiwa i nie kiwnie.
Tato, to się nie da.
Mamy kłopoty finansowe.
Kaczka staje mi w gardle. Ile za nią zapłacimy? A ile by było za to wędliny? Sałatki kukurydzianej z Unimarketu, na widok której Szymek zawsze się ślini? Owoców dla Ku-kuśki?
- Wezmę chyba piwko.
Nie rozumiem! Jednym tchem mówi, że mamy oszczędzać i że piwko?
- Wracajmy, już późno - proponuję.
Już nie podoba mi się muzyka, ceglaste ściany, drewniane stoły i bladobłękitne talerze. Odkładam pałeczki.
Czemu nie jesz?
Wracajmy - powtarzam.
- Olka,
nie popisuj się. Zjadaj.
Jem,
bo muszę.
Szymek
zaraz wróci i będzie głodny - mówię, kiedy tale
rze
są już puste. Siedzimy w części dla palących i ojciec
rozko
szuje
się papierosem.
Aaa, dobrze, że mi przypomniałaś. - Przerzuca czerwo-
I 64
no-złote menu, a potem idzie do salki obok. Widzę, jak rozmawia z kelnerką w czerwonej jedwabnej bluzce. - Co to za mina? - pyta po chwili, gdy już siedzi przy naszym stoliku. -Chodzi o tę panią Bochonek?
Bochenek - poprawiam odruchowo.
Będzie
dobrze. Tylko na razie musimy ostrożniej wyda
wać
pieniądze.
Cały tata!
Wracamy do domu biegiem, bo ojciec niesie pierożki dla Kasi, a dla Szymka kurczaka i ryż.
Nawet nie chcę myśleć, ile to wszystko kosztowało.
Kuka zjada pierogi i mówi, że paskudne, Szymek nic nie mówi, tylko zajada, aż mu się uszy trzęsą. Mrożonki i pizze to nie jest najlepsza karma dla siedmiolatka.
Chcę jeszcze kanapkę - mówi szczerbul po chwili.
Pękniesz. A lekcje zrobiłeś? - pytam.
Pewnie...
Jeszcze tylko szlaczek w matmie i pokolorować
w
zeszycie do religii.
Rób
szlaczek. Religii jutro nie masz?
-Nie.
To ją sobie dzisiaj daruj.
Kolację mam już z głowy, więc kończę przygotowanie obiadu na jutro. Lekcje zrobiłam. Potem szybka kąpiel i kładę się do łóżka z książką. To Szymborska.
Rany! Jak dawno tego nie robiłam!
Źle mi się dziś czyta.
Myślę o tacie, o tym, że Mateusz nie dał znaku życia, że nie dam sobie rady ze szkołą i z domem. Nawet jeśli Kuka ma mi pomóc.
Kukuśka już śpi. Prosiłam, żeby posprzątała w kuchni. Włożyła naczynia, garnki, sztućce do zlewu. Aha, jeszcze przetarła stół i blaty szafek.
Napracowała się dziewczyna, nie ma co.
Odkładam książkę na dywan i gaszę lampkę.
Zamykam oczy i myślę o Mateuszu.
Czemu nie dzwoni?
Czemu nie przychodzi?
l 65
Może Majka ma rację? W pubie nic się nie stało. Zwykła rzecz.
A kiedy już prawie zasypiam, przychodzi zaspany Szymek. Coś mruczy o duchach i pokemonach. Zanim zdążę mu wytłumaczyć, że to tylko sen, włazi pod kołdrę, przytula się do mnie i zasypia.
Wsłuchana w jego miarowy oddech też zasypiam.
Śni mi się Mateusz.
czwartego, środa
Za nami historia sztuki, biologia (znowu było o płaziń-cach i obleńcach!) i matematyka. Przed nami dwie godziny polskiego i fizyka. Środa to najtrudniejszy dzień tygodnia. Przerwa zaraz się skończy. Siedzimy na murku przy sklepie. To dosyć daleko od szkoły, więc palacze czują się tu swobodnie.
Oj, zgódź się! - prosi Majka i wydmuchuje dym.
Nie wkurzaj mnie! Jak sobie to wyobrażasz?
Normalnie.
Jutro po szkole idziesz do mnie, nocujesz,
a
rano razem do budy. - Zaciąga się.
Wracajmy,
co? - Kulę się i chowam zgrabiałe dłonie w rę
kawy
bluzy.
Oj, zaraz. Czujesz wiosnę?
Wiosna. Trzeba kupić buty dla Szymka, kurtkę dla Kuki, pomyśleć o zgrabieniu liści z trawnika. Umyć okna. Zbliżają się święta.
Idę.
- Zeskakuję z murku.
Majka
gasi papierosa.
Starych
nie ma, chata wolna. Będzie zarąbiście.
Kiwam
głową. Kiedyś bardzo lubiłam nocować u Majki. Pół
nocy gadałyśmy i było rzeczywiście zarąbiście, choć wtedy mówiło się „super".
Ale kiedyś to było kiedyś.
Teraz jest inaczej.
- Nie da się.
66
Co się nie da? Nawet służąca miewała wychodne!
Odpuść sobie te gadki!
A
Kuka? Co? Nie ma rąk? Zrób kanapki do lodówki, na-
gotuj
garnek zupy. Olka, tobie też należy się odpoczynek.
Tak.
- Poradzą
sobie.
Nie.
- Przez
ten czas świat się nie zawali, a oni zobaczą, ile dla
nich
robisz.
O tym nie pomyślałam.
- Dobra.
piątego, czwartek
Za radą Majki nagotowałam na dwa dni (dwie mrożone zupy do garnka zamiast jednej). Kuka niech odgrzewa łopatkę, którą upiekła Malwinka.
Szymek był niepocieszony, więc obiecałam, że w sobotę pójdziemy z hulajnogą do parku (dostał dwa dni temu od taty, ot tak, po prostu).
Rano do plecaka pakuję majtki, szczotkę do zębów, grzebień, dezodorant i wychodzę. Dziś Kukuśka prowadzi szczer-bulca do szkoły.
Siedzimy w klasie i czekamy na polonistkę. Coś zatrzymało ją u dyrektora. Plotka głosi, że to ciągle sprawa narkomanów z klasy, w której jest wychowawczynią.
Zmieniłaś zdanie? - pyta Majka.
Mhm. Teraz dawaj angielski.
Wyciągam z plecaka zeszyt i książkę. Pióro znowu gdzieś diabli wzięli. Powinnam jeszcze mieć długopis. Naraz, na wysokości kolan, słyszę przeciągły gwizd.
- No, no, a co my tu mamy? Całkiem niezłe.
To Robert. Już nie klęczy. W dwóch palcach trzyma moje figi. Kolesie w klasie ryczą.
Czyje to cudo? - Robert chodzi z nimi wzdłuż ławek.
Dawaj - mówię półgłosem.
67
- Cudo?
- krzywi się Gośka. - Gdzieś ty się uchował? Cuda
są
koronkowe i jest ich znacznie mniej.
- A
znaleźne? - Staje obok mnie.
Patrzę
błagalnie na Majkę.
- Oddawaj,
co nie twoje, i przestań się wygłupiać - mówi
ostro.
Robert uparcie wpatruje się we mnie. Majki nie słyszy. Po wyrazie jego oczu jestem pewna, że ma kosmate myśli.
Kolesie rechoczą, jakby nigdy majtek nie widzieli. Dziewczyny szepczą. Dużo wysiłku mnie kosztuje, żeby nie zapaść się pod ziemię.
- Znaleźne
- przypomina i delikatnie kołysze figami przed
moim
nosem.
Nagle ten sprośny kretyn przytula swoją wstrętną gębę do moich ulubionych majtek! Czuję ogromną złość. A to bydlak!
Co chcesz?
Co?
Coś tylko twojego, intymnego - mówi rozmarzonym
głosem
i mruga do kolesiów.
Wiem, co myślą. Nieśmiała i ciapowata Ola zaraz spłonie ze wstydu.
Coś bardzo intymnego? - pytam podobnym tonem.
Jak najbardziej.
- Z
ręki do ręki?
-Mhm.
Sięgam do torby. Muszę tylko wymacać boczną kieszeń. Jest. Trzymam w niej podpaski. Zawsze noszę na wszelki wypadek.
OK. Bawmy się dalej. Zwijam podpaskę i w zaciśniętej dłoni wciskam ją w spocone łapsko Roberta. Jednocześnie drugą zabieram majtki.
No,
co my tu mamy? - woła Robert i otwiera dłoń.
Rechot
kolesiów wynagradza mi wszystko.
Ze
skrzydełkami. Coś jak najbardziej intymnego.
Podchodzę
do kosza w kącie i ostentacyjnie wrzucam do
niego figi.
Kolesie klaszczą i gwiżdżą.
Zwycięstwo w majtkowej bitwie należy do mnie.
68
Już po lekcjach. Figowa potyczka i sprawdzian z anglika całkowicie mnie nadwątliły.
Wędrujemy po „Oczku" i kupujemy rzeczy na kolację. W plecakach mamy już kasety z wypożyczalni. Same romanse.
Wcale
nie byłaś do siebie podobna - powtarza któryś raz
z
rzędu Majka. - Ale miał minę! - chichocze.
Nawet
sobie nie wyobrażasz, ile mnie to kosztowało ner
wów.
Warto było.
Czyja
wiem? - Wrzucam do koszyka pumpernikiel i tub
kę
pasty kawiorowej. - Straciłam majtasy.
I podpaskę - dodaje Majka i chichoczemy jak wariatki.
Ze skrzydełkami.
Brzuch mnie boli. Dawno tak się nie śmiałam.
A widziałaś, jak Maciek patrzył na ciebie?
Wszyscy patrzyli.
- Ale
on patrzył szczególnie. On w ogóle patrzy na ciebie.
Mnie
też tak się wydaje. Ale chudy, wiecznie rozczochrany
Maciek jest całkowicie nie w moim typie.
Odkąd poznałam Mateusza, przestałam zwracać uwagę na innych chłopaków.
A przecież jeszcze nie tak dawno moje kolana stawały się miękkie na widok tego wysokiego blondyna z sąsiedniej ulicy. Jego kitka i brązowe oczy śniły mi się dwukrotnie. Podobał też mi się ciemny chłopak, o nieco skośnych oczach, którego kilkakrotnie widziałam w autobusie 139.
Mam ochotę na coś słodkiego - mówię, żeby zmienić temat.
Weźmiemy ciacha.
Po siedemnastej jesteśmy już u Majki. Robimy sałatkę z kukurydzy, szynki, ogórków i majonezu, na talerz wykładamy ciastka, stawiamy soki i wino z barku rodziców, i zaczynamy oglądanie.
Na stoliku leżą przygotowane chusteczki. Majka zawsze ślimaczy się podczas romansideł.
Ciekawe, co tam w domu.
- Zaraz wracam! - Podrywam się i biegnę do telefonu.
69
- Miałaś
sobie zrobić emocjonalny luz. - Idzie za mną. -
A
zastanawiasz się, czy Szymek umył uszy, a Kuka wyrzuciła
śmieci.
Dzwonię.
Proszę?
- woła zdyszanym głosem Kukuśka.
-To
ja. I jak?
Radzimy sobie - sapie.
Szymek
już jest?
-Mhm.
Co robisz? Meble przesuwasz?
Tak jakby. Coś jeszcze?
Nie. Zadzwonię później. Cześć.
Cześć.
- Mówiłam
- wzdycha. - Jak będą czegoś chcieli, to za
dzwonią.
No, wracamy do pokoju.
Do trzeciej w nocy oglądamy perypetie miłosne, jemy, pijemy. Majka przynosi z barku jeszcze jakieś wino i tak je sączymy aż do ostatniej kropelki.
Majka wysmarkuje dwie paczki chusteczek. Mnie tylko raz zrobiło się wilgotno pod powiekami, gdy Stan obładowany różami płynął gondolą na spotkanie z Ann.
szóstego, piątek
Budzę się nieprzytomna, ale jestem znacznie spokojniejsza niż zwykle. Do szkoły wędrujemy w wyśmienitych humorach (ja we wczorajszych majtkach). Zadania przepiszemy od Maćka.
Cały dzień nie opuszcza mnie pogodny nastrój.
Chociaż nie.
Nie cały.
Około szesnastej jestem w domu.
I dowiaduję się, że Kuka przeprowadziła się do pokoju Mamy.
Malwinka patrzy na mnie z troską.
- Oleńko, to dobrze. Stał pusty, wy się gniotłyście. W czym problem?
70
Nie potrafię ująć w słowa tego, co czuję.
Powinna ze mną porozmawiać!
Ale
cię nie było! Rozmawiała z tatą. Masz pokój dla sie
bie.
Dom niby duży, a jakiś taki nieustawny.
Malwinka mnie nie zrozumie.
Zadzwoniłam do niej w przypływie rozpaczy. Nie mówiłam, o co chodzi, ale widocznie wyczuła coś w moim głosie. Przyjechała prawie od razu. Sprawnie umyła naczynia, nastawiła zupę jarzynową, wyrzuciła zapleśniałe jabłka z koszyka, włączyła kolorowe pranie, a teraz ze mną rozmawia. Jednocześnie porządkuje ubrania w szafie Szymka.
Tak się nie robi - bronię swego zdania.
Oj,
przestań! Właśnie tak się robi! Co? Matki pokój na
wieczną
pamiątkę? Wy żyjecie! Żyjecie - powtarza dobitnie i ma
cha
spodniami, aż furkoczą. - Macie układać swoje życie. A
pa
mięć
o matce ma się nijak do jej pokoju. I powiem ci coś jesz
cze.
Pasuje do tego, o czym tu rozmawiamy. Mówiłam Waldko-
wi,
żeby was przestał ciągać co tydzień na cmentarz.
Malwinko!
Co
Malwinko, Malwinko?! Wiem, co mówię. I słuchaj mnie
uważnie,
a nie łap za słówka. Musicie nauczyć się zapominać.
Macie
żyć, a nie rozpamiętywać! Rozumiesz?
-Nie!
- Zrozumiesz,
jak będziesz miała moje lata. Dobrze, zoba
czymy
co z zupą i wracam. Muszę odmieszkać czynsz.
Malwinka idzie. Jestem rozżalona na nią, na ojca, a przede wszystkim na gruboskórną Kukę.
Chodzę po pustym domu (Kuka poszła po coś do sklepu, Szymek jest u Kacpra). W dużym pokoju biurko i fotel z Mamy pokoju. Pewnie Kuce nie pasowały, więc tata tu przepchnął. Postoją chwilę, a potem ojciec wyniesie je do piwnicy.
O, nie! Przeciągam fotel do swojego pokoju. Będzie stał tam, gdzie stało biurko Kuki. Co z biureczkiem Mamy? Już wiem. Przesuwam kanapę i ustawiam je między nią a oknem. Nawet nieźle.
Zziajana padam na dywan. A to hiena z tej Kuki! A na pogrzebie najgłośniej ryczała!
71
Wstaję i idę do nie-pokoju Mamy.
To już zdecydowanie pokój Kuki. Jej biurko, pudła, jej ukochana, idiotyczna pościel w baranki. Na półkach słonie, dur-nostojki, na ścianie plakat Britney Spears.
Zaglądam do szafy. Nie ma ubrań Mamy, są ubrania jej młodszej córki. Tak samo w szufladach komódki. Szybko się Kuka uwinęła. Tylko gdzie są rzeczy Mamy?
Ktoś staje obok mnie.
Szymek.
Aleś mnie przestraszył!
Już
nigdy nie pójdę do Kacpra. Jest głupi! - krzyczy.
Powtarza
tak po każdej wizycie. Potem zapomina i po
dwóch dniach znowu nie mogą żyć bez siebie.
- On
to samo mówi o tobie - krzywię się. - To po co łazisz
do
niego?
Wzrusza ramionami.
- Masz
teraz cały pokój dla siebie - zręcznie zmienia te
mat.
-Mhm.
- Jakbyś
chciała... to... bo pomyślałem, że mógłbym wpro
wadzić
się do ciebie. Pewnie teraz będziesz się bała sama spać.
Patrzę uważnie na szczerbulca. Ostatnio (żeby tylko nie zapeszyć) nie sika do łóżka. Za to boi się w nocy.
- Serio? Mógłbyś?
Z całą powagą kiwa głową. Wygląda jak strach na wróble. Jutro nieodwołalnie idzie do fryzjera.
Nie ma sprawy - mówi nonszalancko i pociąga nosem.
Przenosimy twoją pościel?
Już przeniosłem - uśmiecha się szeroko.
- Zamienił
stryjek Kukuśkę na Szymka - mruczę.
Zgrzyta
klucz.
Kuka. Rozradowana. Przed sobą trzyma
wielką donicę z zielonym chabaziem. Roślina ma drobne, błyszczące listki i jasnobrązowe łodyżki zaplecione w warkoczyk.
- Co
to za drzewo? - śmieje się Szymek wychylony przez
poręcz.
72
- Fikus
beniamina - odpowiada Młoda i idzie ostrożnie po
schodach
do nie-pokoju Mamy.
Stawia donicę na podłodze, tuż obok biurka.
Skąd to masz? - pytam.
Kupiłam.
A skąd miałaś pieniądze?
Kuka wzrusza ramionami. Z ważną miną przestawia doniczkę pięć centymetrów w prawo, a potem w lewo.
Skąd miałaś pieniądze? - powtarzam.
Oj, no, pożyczyłam...
Od kogo?
Wzięłam
tylko trochę. Z tych za jakiś tam rachunek. Tata
zostawił,
żeby zapłacić. Między biurkiem a oknem urządzę
sobie
zielony kącik. Kupię jeszcze inne rośliny i jakieś
super
doniczki.
I ratanowy fotel.
Z trudem hamuję się, żeby nie rozwalić jej głowy tym plecionym beniaminem. To ja biegam dwie ulice dalej po masło, bo jest tańsze o trzydzieści groszy od tego w Unimarkecie, co wieczór wysłuchuję od ojca, że mamy żyć oszczędnie, nie mam forsy na nowy stanik (stare są już do niczego), kupuję tańsze podpaski, a tu smarkula mi wyjeżdża z historiami o zielonym kątku!
Nie
waż się więcej brać nie swoich pieniędzy - mówię
głucho.
Przecież oddam.
Tak? Z czego?
Kuka wzrusza ramionami. Ten zwykły gest, tak przecież częsty w naszej rodzinie, tym razem doprowadza mnie do szału. Trzaskam donicą o podłogę. Grudki ziemi leżą dosłownie wszędzie. Posypało się też trochę listków.
Kuka ma bladą twarz.
Szymek oczy jak spodki.
Ty wariatko! - piszczy Kuka. - Idiotko!
Zamknij się!
Ciebie
trzeba leczyć - piszczy nadal, a przestraszony Szy
mek
patrzy raz na nią, raz na mnie.
Boże, co ja zrobiłam!
73
Karczemna awantura o głupi kwiatek.
Schylam się po niego. Wygląda nawet nieźle. Chyba nie stało mu się nic poważnego. Gorzej z parkietem. Kilka rys i dwa większe zadrapania.
Wiem, czemu się wściekasz! - mówi naraz Młoda.
To dobrze. - Podnoszę się z kolan.
Jesteś zazdrosna, bo to ja zajęłam pokój Mamy.
Szymek!
Idź do sklepu i kup sobie coś! - Podaję Małemu
garść
pieniędzy, które wyjmuję z kieszeni spodni.
Szczerbul zdecydowanie kręci głową.
Nie, zostaję.
I
słusznie - prycha Kuka. - Już jesteś na tyle duży, że
możesz
brać udział w życiu rodzinnym. I co, zazdrośnico? Żal
ci
pokoju? A tata powiedział, że kupi mi nowe zasłony. Co ty
na
to?
Zabiję ją! Tu i teraz! Wredna małpa! Wredna.
Nic nie rozumiesz - ledwo mówię ze zdenerwowania.
To
mnie oświeć. Aha, w pralni są dwa wielkie worki z Ma
my
ubraniami. Weź, co chcesz, bo resztę wynoszę do kościoła,
dla
biednych.
Nie wytrzymuję. Porywam beniamina i rozrywam go na strzępy. Fruwają liście, plecione gałązki są już połamane.
Olka! - krzyczy prosząco Szymek.
Olka! - ryczy Kukuśka i szarpie mną.
Nie zastanawiając się wiele, uderzam ją przez plecy resztką chabazia. Czuję straszliwą złość.
Nienawidzę Kuki. Nienawidzę! To zła, perfidna smarkula.
Ale córka mojej Mamy.
Upuszczam beniamina. Najchętniej bym ich tu wszystkich zostawiła i gdzieś pojechała. Siadam na podłodze, plecami oparta o ścianę. Spuszczam głowę i przymykam powieki.
Powiem tacie! Powiem mu wszystko! - piszczy Kuka.
Nie wolno donosić - odzywa się Mały. - Tak mówiła Mama.
Zamknij
się! - wrzeszczy Kuka. - Jesteś głupek. Nic nie
rozumiesz.
Rozumiem!
Rozumiem. To ty jesteś głupek. I Olka też!
Wy
nic nie rozumiecie.
74
Co ten smarkul plecie?
My
jesteśmy rodzina. Rodzina! Takie trzy w jednym! -
drze
się histerycznie. - Takie cztery w jednym!
Przypadam do niego i przytulam z całej siły. Dygoce, kołnierzyk bluzki zalewa mi katarem. Kołyszę nim i szepczę: „cii, cii, już dobrze".
Nie zauważamy, kiedy ojciec staje w drzwiach pokoju.
- Co
to za wrzaski? Słychać was na ulicy! - Z trudem ha
muje
wściekłość. - Co tu się dzieje? Olka! Kaśka! Cholera,
człowiek
wraca do domu i co...
Wzruszam ramionami.
Doniczka spadła - mówi naraz Szymek i patrzy na Kukę.
To
może posprzątajcie, co? Nie stójcie tak! Jest jakiś obiad?
-
pyta już spokojniej.
Zaraz
podgrzeję - odpowiadam i schodzę do kuchni. Niech
Kuka
sama sobie radzi z beniaminem.
Rodzina, ach, rodzina.
Halo,
Ola, przepraszam, że tak późno, ale coś mi przyszło
do
głowy - Malwinka mówi szybko, to znaczy, że jest zdener
wowana.
Jeszcze nie śpię, nic się nie dzieje.
Zamordowałaś już Kaśkę?
Najpierw musiałam zrobić kolację i posprzątać.
Posłuchaj,
Oleńko. Rozumiem cię. Naprawdę. Ale... zro
zum
też Kaśkę. Ona jest... no wiesz...
Wiem. Nienormalna.
To jeszcze dziecko.
To małpa! Wredna małpa! - wybucham.
Olka!
Małpa!
Ta
małpa to twoja siostra! - traci cierpliwość - To nie jest
twój
wróg. Córka twojej mamy i twojego taty! Zastanawiałaś
się,
czemu Kaśka tak się zachowuje? A ty, co? Święta? - Roz
łącza
się.
75
siódmego, sobota
Szymek pamięta, że obiecałam mu wyjście do parku i od samego rana zamęcza mnie. A wstał parę minut po siódmej.
- Jak
chcesz iść z takim katarem? Kaszlesz. Zgrzejesz się.
Zaraz
dostaniesz lekarstwa - tłumaczę jak komu mądremu.
Już jest pora obiadu, a my ciągle wałkujemy ten sam temat.
Obiecałaś. - Kicha.
Ale to
chyba zrozumiałe, że mówiłam o zdrowym dziec
ku!
- krzyczę. Jestem zła, bo chciałam się dziś wyspać, a
Mały
już
o ósmej do mnie szeptał. - Może potem pójdziemy do Uni-
marketu
- poddaję się. - Kupię ci coś. - Mrugam do niego.
Bez łaski!
Obraża się i idzie do siebie. Siadam do lekcji. W poniedziałek test z angielskiego. Dla mnie to być albo nie być.
Małpa Kukuśka ostatnio dostała napadów uczenia się. W domu nawet palcem nie ruszy. Przestała chodzić po zakupy. Jemy to, co przytaszczę.
W zeszłym tygodniu powiedziałam o tym tacie. Wysłuchał i poszedł porozmawiać z Kuka. A jak porozmawiał, to mi oznajmił, że Kasia musi ponadrabiać zaległości, że jako mądra dziewczynka wzięła się do nauki, że muszę jeszcze trochę obyć się bez pomocy siostry, ale sama rozumiem. Niedługo gimnazjum, ble, ble, ble... Szkoła rzecz najważniejsza.
To, że ja też mam zaległości, tacie jakoś umknęło.
Patrzyłam na ojca i obiecywałam sobie solennie, że jak już będę miała swoje dzieci, to na pewno będę traktowała je jednakowo.
Od ostatniej awantury z Kuka nie mogę się uspokoić. Kupiłam sobie butelkę neospasminy (tylko pięć pięćdziesiąt w aptece na rogu) i podpijam ją systematycznie.
Chyba pomaga, bo Kukuśki jeszcze nie udusiłam.
Za to w szkole sypią się złe oceny.
Przymykam oczy. Muszę się uspokoić. Muszę. Dla własnego dobra. Sięgam do szuflady biurka. Papiery, butelka zielonego atramentu i ciemna butelka. Dwa duże łyki.
76
Obok mnie staje Szymek.
- Chcesz mój pojazd?
Byłam z nim u fryzjera, więc wygląda po ludzku. Wyrósł. Wszystkie spodnie za krótkie. Jak ojciec dostanie wypłatę, od razu trzeba mu kupić ze dwie pary.
Od awantury z beniaminem unika Kuki, za to lgnie do mnie.
Dziwne, bo przecież wtedy zachowywałam się jak wariatka.
A muszę?
Patrz, jaki fajny!
Na wyciągniętej dłoni niebiesko-żółta rakieta. Z kołami, skrzydłami, najeżona seledynowymi antenkami.
Dawaj
na biurko. I zmykaj. Muszę się uczyć. Lekcje odro
bione?
Mhm. Jeszcze szlaczek w tym małym do kaligrafii.
Przynieś. Tu zrobisz.
Idę do kuchni po sok. Przy stole Młoda. Robi kanapki. Dla siebie.
Nie rozmawiamy ze sobą. Tak było wczoraj i przedwczoraj. Tak będzie jutro i pojutrze. Zaglądam do lodówki. Wędliny nie ma, z sera został plasterek, masło właśnie Kukuśka kończy.
- Zrobisz zakupy? - pytam z przyzwyczajenia.
- Uczę
się - odpowiada wyniośle.
No
jasne, jak mogłam zapomnieć!
- Szymek,
idę do sklepu. Idziesz? - krzyczę, wbijając się
w
kurtkę i adidasy.
Jestem
chory - przypomina.
-OK.
Kupisz mi marsa? - Podskakuje koło mnie.
Jak mi pieniędzy wystarczy.
Szymek, kup mi maślankę - mówi Kuka - i kefir.
Nie
idę - odpowiada Mały.
-Mhm.
Ostatnio tak się komunikujemy. Niby mówimy do Szymka, a tak naprawdę do siebie.
Wychodzę. W sklepie na szczęście pustki. Dwie wypchane reklamówki. Kosztowało to prawie siedemdziesiąt złotych.
77
W domu ryczy telewizor. Kukuśka na fotelu śpiewa z Bra-thankami.
Co oglądasz? - drze się Szymek zbiegając z góry.
Jakiś koncert. Nie przeszkadzaj!
To ja przerywani kucie, a ona ma czas na telewizję?
Kupiłeś maślankę?
Przecież nie byłem w sklepie!
- Przynieś,
dobra? Czerwone korale, czerwone korale...
Wyjmuję
półlitrowy kubek, odrywam folię i wylewam za
wartość
do zlewu.
Gdzie
maślanka? - woła smarkul, wpadając do kuchni.
Bez
słowa podaję mu kubek.
Zanieś
- mówię półgłosem. - Nie krzyw
się.
Nieś.
Posłusznie
wraca do dużego pokoju. Idę za nim niczym cień.
Co
to ma być? Żarty sobie stroisz?! - wrzeszczy Kuka. -
Gdzie
maślanka?
W zlewie - odpowiadam spokojnie.
Ale to tylko udawany spokój. W środku wszystko we mnie kipi i buzuje. Dłużej tu nie wytrzymam. Zrobię coś złego. Albo sobie, albo Kukuśce.
Szymek,
zajmij się czymś. Muszę wyjść - mówię roztrzę
sionym
głosem. Wszystko leci mi z rąk. I klucze, i portfel.
Kiedy wrócisz?
- Nie
wiem. - Trzaskam drzwiami.
Byle
dalej od domu, byle dalej.
Do Majki? Nie. Ona nie ma rodzeństwa, więc nigdy pewnych rzeczy nie zrozumie. Do ciotki? Do Malwinki? Też nie. Od pewnego czasu ma same kłopoty. Choroby synów, siwawy narzeczony złamał nogę, ktoś jej okradł piwnicę.
Dochodzę do przystanku. Za mną ciemna bryła kościoła. Chodziliśmy do niego co niedziela. Ostatnio w kościele byłam w dniu pogrzebu.
Czemu właśnie moja Mama???
Przecież była młoda, zdrowa! Miała tyle rzeczy do zrobienia!
Czemu my?
78
Trójka dzieci i ojciec.
To niesprawiedliwe!
O proszę, tu na pobliskiej ławce siedzi dwóch obdartych i obrzyganych pijaków. Wyglądają jak zwierzęta. Czemu nie oni?
Czemu Mama?
Ksiądz mówił nad trumną, że taka wola Boża, że widocznie taki jest zamysł Pana Boga i nie nam, maluczkim, go oceniać. Bzdura! Gówno prawda!
Odwracam się na pięcie.
Idę na przystanek i wsiadam do jedynki. Jadę do Mamy. Pięć przystanków, potem parę minut pod górę w cieniu rozłożystych kasztanowców i jestem na cmentarzu Salwatorskim.
Główną aleją prosto, potem trzecią w prawo, drugą w prawo i dalej prosto. Po prawej stronie niewielki śmietnik, później ogromny czarny grobowiec z płaczącym aniołem i na końcu alejki ciemna płyta z napisem: „Alina... zginęła tragicznie".
Klękam, opierając dłonie na grobowcu. Zamykam oczy.
Mamo.
Mój świat przewrócił się do góry nogami. Czuję się tak, jakby ktoś zabrał mi moje dotychczasowe życie i moją rodzinę. W zamian dostałam puste życie kogoś, kto nie może sobie z niczym poradzić, i wiecznie kłócących się bliskich.
Jak dalej żyć? Wszyscy mówią, że będzie dobrze, że potrzeba nam trochę czasu... Ile to jest „trochę czasu"? Jak na razie jest tak, że nie mam ochoty wracać do domu!
Dlaczego najbliżsi tak mnie denerwują?
Co
robić? - szepczę bezgłośnie. - Jest koszmarnie... Już
nie
mam siły... Co robić?
Nie tylko tobie jest trudno.
Przerażona otwieram oczy. Obok mnie stara kobieta w zielonym płaszczu. Niebieskie, wyblakłe spojrzenie, siateczka zmarszczek na twarzy, zniszczone ręce. Już wiem. Pompowa Staruszka.
Proszę? - pytam głupio. Podnoszę się z klęczek.
Obserwuję
was już dłuższy czas. Przychodzę tutaj do męża
i
dwóch synów. - Wskazuje na pobliski grobowiec
obsadzony
bukszpanem.
- Mąż zginął na wojnie, na Helu. Tu go przenio-
79
słam. Jeden z synów, ten starszy, wpadł pod samochód, drugi zamarzł w górach. Jestem sama na świecie jak ten palec. Wszystkich bliskich pochowałam... Jak mąż zginął, to żyłam dla dzieci. Potem - szare oczy zachodzą łzami - umarł Antoś, żyłam dla Tadzia... A jak zginął Tadzio, to.... - milknie.
Czemu pani mi to mówi? - pytam.
Czemu?
- trzęsie głową - Ty dorosła jesteś, a twoje ro
dzeństwo
to dzieci. Dłużej byłaś z mamą. Im trudniej...
Akurat! Trudniej?! Hiena-Kuka już mieszka w pokoju Mamy.
Muszę iść. - Robię krok w tył.
Masz dla kogo żyć. Nie jesteś sama.
Właśnie, że jestem! Ojciec zapracowany, Szymek dziecinny, Kuka wredna.
- Myśl
o mamie, dziecko, myśl. Ale nie zapominaj o rodzi
nie.
- Podaje mi słoik. - Przyniesiesz wody? Pamiętaj, jest ta
tuś,
siostrzyczka i braciszek. To promyczki twego życia.
dwudziestego pierwszego, sobota
Głupolowaty promyczek mojego życia budzi mnie o siódmej rano.
- Rany, co się dzieje?
Jestem całkowicie nieprzytomna, bo wczoraj do późna uczyłam się angielskiego, awanturowałam z drugim promyczkiem w osobie Kukuśki (nie chciała, smarkata, pomóc mi w domu, pomimo tego, że miała czas na oglądanie telewizji. „Ja się relaksuję, relaksuję!", wrzeszczała), a potem nie mogłam długo zasnąć.
W ogóle ostatnie dwa tygodnie były koszmarne.
Święta Wielkanocne.
Ile mogłam, odsprzątałam. Upiekłam kurczaka, dwie babki drożdżowe. Były makowce od Mai winki, sernik od ciotki, pisanki, które zrobił Szymek, rzeżucha wysiana przez Młodą. Tata nakupił wędlin, serów, sałatek, owoców tyle, że ledwo to wszystko zmieściło się w lodówce.
80
I było bardzo smutno.
Każdy każdemu schodził z drogi. Odwiedziliśmy dwa razy Mamę, Malwinkę i ciotkę. Wszystko po to, by nie siedzieć w domu. Ojciec nawet grabił liście w ogródku.
- Mieliśmy
iść z hulajnogą - szepcze Mały. - Już nie kaszlę
i
nie mam kataru.
Zawinięty w kołdrę siedzi na dawnym łóżku Kuki. W całym pokoju przybyło jego rzeczy. Ostatnio nawet tutaj robi lekcje.
- Wiesz, która godzina? -jęczę i patrzę na zegarek.
Przypominam sobie starą reklamę, jak to synek budził tatusia w środku nocy, bo ten mu obiecał wyjście do McDonalda. Wtedy sądziłam, że reklama jest całkowicie bezsensowna.
- Dobrze,
dobrze - nadal szepcze. - Spij. Spij. Ja poczekam.
Zapadam
w poduszki. Panuje cisza, za oknami jakieś ptaki
popiskują. Nagle suchy, niezbyt głośny trzask! I znowu! Trzask!
Zaraz
wrócisz do siebie! Na stałe! - wrzeszczę. - Co wy
prawiasz?
Bawię się lego. - Jest wystraszony.
Weź
koc i leć na dół. O tej porze są te twoje głupie kre
skówki
- mruczę z głową pod kołdrą.
Zalega upragniona cisza. Ale nie na długo. Rozszczekuje się zwariowany pies sąsiadki. On jak zacznie, to może tak hałasować ze dwadzieścia minut. Czasami jeszcze wyje.
Koniec spania. Wstaję.
Chłodny prysznic. Nic. Dalej jestem śpiąca i zła, bo na dodatek teraz mi zimno.
Idziemy? - woła Szymek.
A śniadanie?
Nie jestem wcale głodny.
Ja jestem.
Zostały makowce. I kawałek twojej babki.
Na
mojej babce to można zęby połamać - mruczę. - Mam
jeszcze
lekcje.
Ja
swoje odrobiłem wczoraj! - chwali się - Żeby mieć dziś
wolne.
-A obiad? Kto zrobi obiad? - Dramatycznie rozkładam ręce.
- Kuka.
81
Uśmiechnięty Szymek ma na wszystko odpowiedź.
Ale mnie się nie chce iść do parku! Powiem to szczerbulowi i już. Obrazi się, a potem wygonię go z hulajnogą na alejki przed dom.
Nie. Nie mogę tak zrobić. Jedna wredna w rodzinie wystarczy.
Usmażę jajecznicę i wychodzimy.
Znowu! - krzywi się.
Jak
ci się nie podoba, możemy nie iść - mówię bez
zasta
nowienia.
Robi mi się głupio. Co ma jedno do drugiego? Po prostu szukam pretekstu, żeby nie iść.
Dobra, ubieraj się. Nie będzie jajecznicy.
To mój szczęśliwy dzień!
Jak to niewiele trzeba do szczęścia.
Hulajnoga i nie-jajecznica.
Robię omlet dla Szymka, sobie przygotowuję pieczywo chrupkie z serkiem ziołowym, a dla Kukuśki liścik. Gdy panna hrabianka raczy pojawić się w kuchni, to sobie przeczyta. „Dzisiaj ty zajmujesz się obiadem. Zupa z mrożonki, ziemniaki, mięso w zamrażalniku".
Jak nie zrobi obiadu, to zabiorę Szymka do McDonalda. Mam jeszcze zakamuflowane trzydzieści złotych.
Park jest pełen mam, dzieci, zakochanych par, staruszków siedzących na ławeczkach i szczerbulców na hulajnogach i rowerach. No i, rzecz jasna, całe sfory psów.
Gdzie idziemy? - pyta Mały.
W
stronę Okrąglaka, a potem wzdłuż Błoń.
Pomiędzy
dwoma klonami wypatruję złamaną ławkę.
Tu zostaję. Ty sobie szalej, OK?
OK.
- Szura nogą raz i drugi i już go nie ma.
Siadam
i z plecaka wyjmuję Dziennik
Bridget Jones. Nie
mogę go doczytać do końca. Majka zna już na pamięć drugą część, a ja się morduję z pierwszą.
82
Czytam i kontrolnie patrzę na szczerbula. Jeździ z dziewczynką w zielonej bluzie. Oczy kleją mi się coraz bardziej. Nie wysiedzę. Muszę wstać i chodzić.
Nagle wrzask Szymka!
Zrywam się z ławki. Jeden z tych psów, które spacerują tu bez kagańca... Albo rozpędzony rowerzysta.
Wybiegam na alejkę.
Mateusz.
Szeroko uśmiechnięty stoi obok roześmianego Szymka.
Patrzy na mnie.
Mam miękkie nogi i szczerą ochotę dać Małemu po tyłku. Tak mnie wystraszyć! Podchodzę do nich.
Olka,
co ci jest? - pyta Mateusz. - Jesteś potwornie blada.
Próbuję
się uśmiechnąć.
Myślałam,
że - brodą wskazuję Małego - coś mu się stało.
Mateusz
bierze mnie pod rękę.
Tylko nie zemdlej, co?
- Wtedy
byś musiał zrobić sztuczne oddychanie. Metodą
usta-usta!
- wrzeszczy Szymek.
Czerwienię się, więc szybko pochylam głowę. Mateusz źle interpretuje ten gest. Jednym ruchem porywa mnie na ręce.
- Była
umowa. Miałaś nie mdleć, mała.
„Mała".
Zwykłe, najzwyklejsze słowo.
Ale jak on to ładnie powiedział.
Z przejęcia wstrzymuję oddech. Kątem oka widzę niebieskie tęczówki, gęste brwi, zmarszczone czoło, nos z kilkoma piegami, krótko ścięte ciemne włosy Czuję korzennie pachnącą wodę toaletową.
Puść
mnie - szepczę. Jestem speszona, bo ludzie na nas
patrzą.
Dopiero przy jakiejś ławce.
W prawo, pod klonami.
Siadamy. Ja na jednym brzeżku, on na drugim. Pośrodku złamane siedzisko, pod nim papiery, puszki po piwie i moja książka. Okładką do góry. Musiała upaść, gdy wstawałam. Sięgam po nią i chowam do plecaka.
83
Szymek jeździ jak oszalały, nawet skacze. Raz po raz do nas macha, a my mu odmachujemy. Zerkam na Mateusza.
Co u ciebie? - pyta i patrzy na mnie niebiesko.
A u ciebie?
Bywało lepiej - krzywi się.
Ale rozmowa! Uśmiecham się. Mateusz to zauważa i mruga do mnie.
- Koniec
mdlenia?
-Mhm.
Znowu
się uśmiecham, a on patrzy na mnie, przekrzywia
jąc
głowę. /
- Masz
niesamowicie zielone oczy. Teraz dopiero zauważy
łem.
Myślałem, że szare.
Mam niesamowicie zielone oczy i niesamowicie czerwoną twarz. Pochylam głowę.
Wiem, że nadal na mnie patrzy.
- Chodźmy
na kawę... - proponuje. - Ale nie do Okrąglaka,
co
ty na to?
Przecież nie mogę wiecznie siedzieć z pochyloną głową. Prostuję się.
- Hm... Dobrze. Szymek! Szymek!
Radość Małego utwierdza mnie w przekonaniu, że gdyby Mateusz zaproponował mu wizytę u dentysty, też przyjąłby to z ogromną radością.
Wsiadamy do osiemnastki i jedziemy w kierunku Rynku. Instalujemy się w kafejce na Tomasza. Ciemne tapety, stylowe stoliki i krzesełka, biel kuchenki mikrofalowej, w której leżą hamburgery. Mały mlaska na ich widok.
Kuka
gotuje obiad. Przyjdziesz do nas? - pyta po chwili
z
pełną buzią.
Innym razem. - Mateusz mruga do szczerbulca.
Obiecałeś... - marudzi Mały.
Przyjdę. Na pewno.
Bawię się serwetką. Moje usta ciągle chcą się uśmiechać. Nie wiem, jak to określić... W każdym razie ten stan mi odpowiada. Nawet to, że czerwienię się co chwila, gdy czuję na sobie spojrzenie Mateusza.
84
Dostałem
plusa z matematyki - chwali się Szymek. - Jak
masz
długopis, to ci napiszę, co było na teście.
Przecież nie masz kartki - wyrywa mi się.
Są
serwetki - odpowiada beztrosko. Jestem pod wraże
niem
jego niespodziewanej zaradności.
Mateusz i Szymek pochylają się nad stołem. Dzisiaj grafy mnie nie interesują. Przerabiam je kilka razy tygodniowo. Powoli sączę herbatę i pogryzam sernik.
Stukają drzwi. Pojawiają się dwie dziewczyny. Kolorowe, zadbane, głośne, pewne siebie. Wiśniowowłosa bardziej rzuca się w oczy. Smukła, ładna. Jak modelka. Druga to przesadnie wymalowana anorektyczka. Chwilę rozmawiają, a potem wychodzą.
Aaa! - miauczy naraz Szymek - Sok się wylał.
Nie
się, tylko ty go wylałeś. - Pospiesznie wycieram
serwetkami
blat stołu i próbuję ratować spodnie szczerbulca.
Dżinsy
mają dwie wielkie plamy. - Uduszę cię. I to zaraz -
syczę.
- Chodźmy.
- Mateusz wstaje. - Zbierajcie się. Idę za
płacić.
Jest jakiś dziwny, jakby podenerwowany. Trudno się dziwić. Narobiliśmy mu wstydu.
Przepraszam - odzywam się, gdy jesteśmy na Rynku.
Nie
ma sprawy. Tyle że... muszę iść, coś sobie przypo
mniałem.
- Już nie patrzy na mnie niebiesko. Ucieka spojrze
niem
w bok.
A
kiedy przyjdziesz do nas? - zaczyna Szymek.
Nie
wytrzymuję:
Cicho! Dzięki.
Mam coś jeszcze powiedzieć? Zaprosić? Mateusz wybawia mnie z kłopotu.
- Muszę
lecieć. Cześć - mówi, a potem szybko idzie w stro
nę
Wiślnej.
Co się stało? Czemu nagle zrobił się taki oschły? Przecież go przeprosiłam. Szymek patrzy na mnie uważnie.
- Pewnie
zapomniał wyłączyć żelazko. Wracamy? Może są
jakieś
bajki w telewizji.
85
- Najpierw lekcje - odpowiadam automatycznie. - Idziemy na przystanek.
Jest mi bardzo smutno.
Poduszka na głowę, na to wszystko koc. Zwinąć się jak naj ciaśniej.
Nie myśleć o Kuce.
Myśleć o Mateuszu.
To przychodzi mi bez trudu.
W domu pachnie tymiankiem i pomidorami.
Spaghetti? - woła Szymek i zrzuca buty.
Pomidorowa, ty głupku - odpowiada Kukuśka.
Ale mówi to jakoś tak, że Szymek się nie obraża, tylko biegnie do niej.
- Spotkaliśmy Mateusza i byliśmy w kafejce!
Siadam w kąciku obok lodówki. Kuka, w fartuszku, posypuje majerankiem kotlety. Minę ma nadal obrażoną.
- Szymek,
przebierz się. Spodnie do wanny i zalej je zimną
wodą
- mówię.
Dzwoniła
Majka - rzuca Kuka w powietrze.
-I
co?
Masz zadzwonić.
Patrzę na nią. Znacznie sprawniej idzie jej kucharzenie niż mnie.
- Szkoda,
że tak rzadko mi pomagasz - stwierdzam bez
zastanowienia.
Czemu zrobił się taki dziwny? Co się stało? Kukuśka parska i prycha.
A kto robi zakupy? No kto?! - wrzeszczy.
Ostatnio na pewno nie ty.
Bo się uczę!
Ja
też! - podnoszę głos. - Też jestem uczennicą, tyle że ty
i
tata o tym w ogóle nie pamiętacie! Też się muszę uczyć!
- To
po co łazisz do parku? A ja siedzę nad garami w kuchni!
Nie
rozumiemy się.
Żyjemy pod tym samym dachem, mamy wspólnych rodziców, ale patrzymy na świat całkowicie różnie. Jak to możliwe?
- Nie mam do ciebie siły...
- Może
za krótko byłaś na spacerze? - pyta z fałszywą tro
ską
w głosie. - Albo zjadłaś za mało lodów?
Idę do córusiowego.
l 86
Spotkałaś się z nim... - Majka szepcze do telefonu.
Skąd
wiesz? - pytam apatycznie. Głowa mnie boli. Już
zasypiałam,
gdy zadzwoniła.
Rozmawiałam z Rurą i się zgadało. Jak było?
Jak było? Usiłuję zebrać myśli. Dzisiejsze przedpołudnie wydaje mi się takie odległe.
Fajnie... I raptem zrobił się taki dziwny...
Powiedziałaś coś głupiego?
Pewnie tak. Ostatnio doszłam do wniosku, że jestem głupia.
No...
Ale co? Co?
- W
ogóle nic nie mówiłam! - wybucham.
-Aon?
Rozwiązywał
te głupie grafy z Szymkiem. A potem zrobił
się...
Obcy - podpowiada.
Mówił ci?
Odbiło ci? No i co? - niecierpliwi się.
Nie wiem, dlaczego - skarżę się.
Spokojnie sobie wszystko przypomnij - radzi.
Spokojnie?
- wściekam się. - To ty go znasz. Powiedz, co
wiesz.
Zaraz
„znam" - prycha. - To kumpel Rury. Wtedy wi
działam
go może trzeci raz w życiu.
Wypytaj
Rurę! W końcu po coś ma się przyjaciół! A może
mu
się przypomniało, że ma randkę?
Albo
że nie kupił żonie masła, a dziecku pampersów? -
kpi.
- Jesteś nie do wytrzymania. Do jutra. Hej. - Odkłada
słu
chawkę.
Teraz szybko pod koc.
l 87
- Oluś,
co się dzieje? - Tata stoi obok mnie. - No co? Oluś?
Dawno
tak do mnie nie mówił.
-Nic.
- Pogadamy - rzuca zachęcająco.
Idziemy do kuchni. Nie wiedzieć czemu, tutaj każdy z naszej rodziny lubi przesiadywać. Mama i ja z książkami, tata z piwem, Szymek z lego, a Kuka z tymi swoimi dziewczyński-mi gazetami.
Siadamy przy stole. Tata na swoim miejscu obok lodówki, ja na prawo od niego. Na krześle Mamy nikt nigdy nie siada.
- Mów. - Patrzy na mnie uważnie.
Dawno tak nie było... Czuję się nieco skrępowana tą psychiczną bliskością.
Nie
mogę sobie z niczym poradzić. - Tylko tak potrafię
ująć
w słowa to, co się ze mną dzieje.
Ze szkołą?
Mhm. I z domem. I z sobą.
Tata w zamyśleniu pociera policzek.
Oluś, to minie.
Mam chandrę gigant.
Minie
- mówi takim tonem, jak byśmy rozmawiali o ka
tarze.
Nie mogę się do niczego zebrać. Do niczego.
Trzeba czasu.
„Trzeba czasu, trzeba czasu". To refren ostatnich tygodni i miesięcy. „Trzeba czasu", ale to nieprawda! Jest coraz gorzej! Coraz beznadziejniej i coraz smutniej.
Jak tam twoje sercowe sprawy?
Co? - pytam głupio.
Szymek wspominał o jakimś Mariuszu.... nie, Mateuszu.
Nie
mam żadnych sercowych spraw! - odpowiadam gło
śniej,
niż zamierzałam.
Tak
tylko pytam. Aha, w przyszłym tygodniu przyjdzie
tu
jakaś baba do sprzątania. Już w porządku?
Ja o chandrze (w domyśle o depresji), a ojciec o pomocy do sprzątania.
Ręce opadają.
88
MAJ
siódmego, poniedzialek
Majka czeka na mnie w szatni.
Hej. Mam dla ciebie wiadomości.
Jakie?
Zarąbiste. O Mateuszu.
Łuna na policzkach. A tu akurat wchodzi Maciek. Patrzy na moje rumieńce i wyraźnie się peszy. Majka chichocze, a ja czerwienię się jeszcze bardziej.
Na szczęście dla mnie wbiega Krzysiek i zagaduje Maćka.
Wraz z chichoczącą Majką biegnę na piętro. Wpadamy do klasy. Zaraz geografia.
Ale miałaś minę! - Majka wyciąga zeszyt do matmy.
Mów.
- Zaczynam przepisywać zadanie. Nie pamiętam,
kiedy
ostatnio sama odrobiłam matematykę.
Rura
powiedział, że po pierwsze - chłopaki nie plotkują.
Ze
po drugie - on nic nie wie, a jeśli nawet wie, to nie powie,
patrz
punkt pierwszy.
-1 to są te zarąbiste wiadomości? - Ze zdenerwowania mylę symbole. Muszę skreślać.
Nie. Zarąbista jest taka, że Mateusz nie ma żony i dziecka.
Rura... coś jeszcze powiedział?
Że
ma jakieś kłopoty, ale tak dokładnie, to nie wie...
Za
dowolona?
Kiwam głową. Uff. Kamień spadł mi z serca.
- Dzięki.
- Oddaję zeszyt i uśmiecham się do Majki.
Odwzajemnia
uśmiech. Rozumiemy się bez słów.
Już po lekcjach. Majka wymogła na mnie, żebym ruszyła z nią w trasę, w poszukiwaniu prezentu dla Aśki, jej kuzynki. Nie cierpię chodzić po sklepach bez pieniędzy przy duszy.
Obeszłyśmy chyba pół miasta. Majce nic się nie podobało.
89
Byłyśmy nawet w „Fabryce Prezentów". Wszystko tam było odjazdowe. Dla mnie. Majka kręciła tylko nosem.
Teraz stoimy przed indyjskim. Na wystawie słonie, metalowy kufer ozdobiony agatami (cena 5500 zł), muszle, bele wzorzystego materiału i kilka prześlicznych sukienek.
Kupię słonia, co? - pyta Majka zrezygnowanym głosem.
Kup,
kup - przytakuję z ożywieniem i wpycham ją do
sklepu.
Wchodzimy.
Wszechobecny zapach kadzidełek i brzdęk dzwoneczków nad głowami. Lada, gruba dziewczyna z kolczykiem w nosie, a nad jej głową półka ze słoniami. Małe, duże, kamienne, mosiężne, drewniane. Do wyboru i koloru.
Ale co ona z nim zrobi?
Postawi sobie na półce albo w kącie pokoju.
Ma małe mieszkanie.
Bierz tego z prawej.
Nie, zmieniłam zdanie. Idziemy dalej.
Jest wyjątkowo zimno i perspektywa dalszego bezowocnego łażenia po mieście (pewnie jeszcze jutro) zmusza mnie do małego fortelu.
- Ta
Aśka będzie stara i dzieciata, a twój słoń zostanie -
mówię.
Majka uśmiecha się szeroko. Sięga po portfel. Podchodzę do wieszaka ze spódnicami. Przydałaby mi się jakaś jasna. Coś z beżu lub z błękitu. Ta ruda też jest niebrzydka. Gdybym miała spotkać się Mateuszem, byłaby jak znalazł.
A co tu mamy, blisko ściany? Jest! Jak marzenie. Wąska, długa, błękitna, w niebiesko-beżowe kwiatki. Moje kolory, mój fason. A cena? Cena nie moja. Powala z nóg. Stoję przed zmaterializowanym marzeniem i zastanawiam się, ile mam forsy (nie domowej, tylko mojej). Już wiem. Wystarczy mi na jakieś dziesięć centymetrów spódnicy.
Nieustannie dźwięczą dzwoneczki. Majka ogląda spodnie. W plecaku ma już słonia. Postanawiam kupić kadzidełka.
- Zgubiłam pieniądze -jęczę naraz. - Zgubiłam.
Majka jednym susem przypada do mnie. Wysypuję na pod-
90
łogę z plecaka książki i zeszyty... Nie ma. Ile było w portfelu? Trzysta złotych i niezapłacony rachunek za telefon. I kwit z pralni. Jezu, gdzie go zgubiłam?
Olka. Spokojnie! A w polarze?
Zawsze noszę w plecaku! - histeryzuję. - Z kluczami!
Zobacz
w kurtce. - Wsuwam rękę do bocznej kieszeni. -
Czemu
masz taką minę? O co chodzi?
Skąd
się tu wziął? Przecież rano pakowałam go do plecaka.
Majka
spogląda na mnie uważnie.
Kupowałaś precle na rynku - mówi cicho. - Dla Szymka.
Tak...
Zapomniałam... Ale czemu nie pamiętałam, że port
fel
schowałam do kieszeni? Czemu?
Bo też zapomniałaś. No, chodźmy. Koniec przedstawienia.
Mam
alzheimera! Oglądałam ostatnio o tym program
w
telewizji. Ciągle o czymś zapominam. Nie pamiętam, czy
wy
łączyłam
żelazko, czy zamknęłam dom... Jestem chora.
Jesteś
przemęczona. I to wszystko. Zapomnij o alzheime-
rze.
W najbliższej aptece kupię ci magnez. - Pakuje rzeczy
do
plecaka.
- Do widzenia - mówi głośno w stronę sprzedawczyni.
W drzwiach wpadamy na roześmianą Gośkę i skwaszoną Krzywą.
Dobrze,
że jesteście - woła Gośka i zagarnia nas z powro
tem
do sklepu. - Poradzicie mi coś, bo ona - wskazuje na Krzy
wą
-jest do niczego. - Zdejmuje z wieszaka bordową bluzecz
kę
z cudownie cienkiego i przezroczystego materiału. - Rewe
lacja,
co?
Tandeta
- parska Krzywa. - Tandeta - powtarza. - W sam
raz
dla taniej dziwki.
Zamknij się. Majka? - pyta Gośka.
Zarąbista.
Biorę! Mam czarny stanik. I kupię sobie czerwony.
- Po
co? - Krzywa wychyla się spomiędzy wieszaków ze
spódnicami.
- Przyda ci się, gdy będziesz stara.
Powoli uspokajam się. Majka ma rację. Jestem po prostu przemęczona.
Dziewczyny oglądają teraz bluzeczki. Grzebię w wielkim wiklinowym koszu wypełnionym kolorowymi apaszkami. Stać
91
mnie na taką kolorową szmatkę. Kupię sobie na polepszenie humoru.
I na pewno nie będę miała problemu, czy włożyć do niej stanik, czy nie.
Knajpka jest nieduża, z pięterkiem i wielkim oknem. Nad wejściem maszyna do szycia, obok dynda biały manekin. Przy barze na półkach metry, igły, resztki materiałów. Stoliki malutkie, zrobione ze starych maszyn do szycia.
Jestem tutaj po raz pierwszy.
Zajmujemy stolik na górze. Tu jest więcej miejsca, a przede wszystkim Gośka ma idealny widok na chłopaka pracującego na dole, w barze.
- Nowy
- szepcze przechylona w naszą stronę. - Od tygo
dnia.
Przychodzę tu codziennie. Super, nie?
Super. Wysoki, krótkie włosy na żel, kolczyk w uchu, wielkie spodnie, wąski sweterek odsłaniający kawałek brzucha i oliwkowa karnacja.
- Co
zamawiamy? - marudzi Krzywa. - Kuźwa, chcę ka
wy.
-Sok.
Dla mnie piwo - mówi Majka.
Ja
też piwo. - Gośka podrywa się i frunie na dół.
Opiera
wdzięcznie
biust o bufet. - Dwa piwa, sok, kawa.
Biała czy czarna? - Głos chłopaka brzmi apatycznie.
Biała! - ryczy Krzywa z góry.
Szarlotki cztery?
- Trzy.
Dla mnie nie - śmieje się Gośka.
Wraca
do nas cała w pąsach.
Kuźwa,
jakoś nie bardzo zwracał na ciebie uwagę. - Krzy
wa
uśmiecha się słodko. Bawi się atłasową poduszeczką na
igły
przyczepioną do lampki.
Spieprzaj - cedzi przez zęby Gośka.
Załóż
bluzkę - radzi Krzywa. - Na pewno zrobisz na nim
wrażenie.
92
Jestem przekonana, że Gośka zaraz ją wyśmieje. Ale nie! Łapie swoją torbę i zbiega z nią do toalety!
- Ocipiała
- śmieje się Krzywa. -1 ja zaraz ocipieję, jak nie
zapalę.
Na dole robi się gwarno. Wchodzą dwie dziewczyny. Jedna ma tak szerokie usta wymalowane ciemnobrązową kredką, że na jej bladej, wąskiej twarzy wyglądają jak wielka blizna, druga, tłusta blondynka w zielonej sukience i błękitnym minigol-fiku, raz za razem śmieje się perliście.
- Im
też podoba się oliwkowy piękniś - zauważa półgłosem
Majka.
- Co tak długo? Skoczył po piwo do sklepu na róg?
Strzelają drzwi do toalety. Gośka w nowej bluzce. Rozpuściła włosy i chyba podciągnęła spódnicę. Swobodnym krokiem podchodzi do chłopaka.
Są lody? - Biust znowu na ladzie.
Ona nie ma stanika - szepczę.
Jaja
sobie robisz, czy co? - Majka podchodzi do barierki
i
przechyla się przez nią. - Rzeczywiście.
Lodów nie ma.
Szkoda.
- Gośka wspina się po schodach. Teraz jestem
pewna,
że podciągnęła spódnicę.
Bliznousta i minigolfik szepczą i nie spuszczają wzroku z Gośki. Majka, ja i Krzywa, która właśnie skończyła palić, też.
- I co? Raczej go nie powaliło - ironizuje Krzywa.
- Co
jest, do kurwy nędzy?! - Gośka nie kryje wściekłości.
Skrzypią
schody. Chłopak idzie do nas. Z tacą. Kawa wyla
na,
soki wychlapane, twarz obojętna.
- Jednak
poproszę szarlotkę. - Gośka uśmiecha się do nie
go
i kołysze piersiami.
-OK.
Piękniś jest już na dole, Gośka pudruje nos. Do knajpki ktoś wchodzi. Chłopak. Drobny blondynek w skórzanych spodniach i czarnym sweterku.
- Hej! - rzuca śpiewnie.
Piękniś wyszczerza niesłychanie białe zęby. Wdzięcznie opiera się o ladę. Cały jaśnieje.
- To zagadka rozwiązana. - Majka wierzchem dłoni wy-
93
ciera pianę z ust. - Mogłabyś być goła, a jego by to nie ruszyło.
Gośka nie odpowiada. Wyjmuje z torby sweter i wciąga go na siebie.
- Kuźwa, nareszcie - wzdycha z ulgą Krzywa. - Jeszcze by mnie zobaczyli znajomi i pytali, z jaką to ja się dziwką zadaję.
dziewiątego, środa
Dzisiaj są urodziny Mamy. Czterdzieste drugie.
Odkąd tylko zaterkotał budzik, każde z nas ma podły nastrój i zaczerwienione oczy. Po południu wybieramy się na cmentarz.
Teraz życie musi toczyć się normalnie.
Szymek powinien zjeść śniadanie, Kuka potrzebuje pieniędzy na klasową wycieczkę. Trzeba być skoncentrowanym w szkole i dobrze wypaść na sprawdzianie z historii.
Zrobić Mamie laurkę? - pyta naraz Szymek.
Pewnie - mówi szybko Młoda.
Patrzę podejrzliwie. Coś knuje? Chyba nie. Wygląda jak zbity pies.
Co narysować?
Co chcesz - burczę.
- Spiesz
się! - Kuka podrywa się od stołu.
Wychodzą.
Mam jeszcze godzinę. Dziś nie ma matmy. Elip
sa
zachorowała.
Chodzę po domu i bezmyślnie przekładam rzeczy z miejsca na miejsce.
Pierwsze urodziny Mamy bez Mamy.
Niespiesznie wychodzę do szkoły. Czterdzieści dwa lata. Kobieta w pełni sił. Tyle lat mogło jeszcze być przed Nią. Gdyby nie ten pijany klawesyn w samochodzie.
Na lekcjach nie potrafię się skupić. Sprawdzian z historii wypadł mi koszmarnie. Z dat znałam tylko pierwszą cyfrę. A na chemii wywołana do tablicy nie potrafię rozpisać wzoru.
l 94
- Aleksandra,
co z tobą? - Chemica patrzy na mnie suro
wo.
Pochylona nad dziennikiem, z piórem w ręku, zaraz wpi
sze
mi jedynkę. - Przecież to nie jest trudne. Wystarczy po
myśleć.
Myślę. O Mamie.
Przepraszam
- mówię bez zastanowienia.
W
klasie chichot.
Spokój. Aleksandra, do ławki.
Co jest? - szepcze Majka, gdy już siedzę obok niej.
- Nic
- odpowiadam niemrawo i gapię się przez okno. Na
gałęzi
skrzeczy sroka.
Majka delikatnie dotyka mojego ramienia. Niepokoi się o mnie. Powinnam odwrócić głowę w j ej stronę i uśmiechnąć się.
Nie mogę. Jest mi całkowicie obojętne wszystko, co dzieje się obok mnie.
Dlaczego tak się stało?
Dźwięczy dzwonek. Koniec budy na dziś. Teraz jak najszybciej do domu. Coś zjemy i do Mamy. O dwudziestej w kościele św. Anny jest msza za Mamę.
Na pewno nie pójdę.
Jestem już jedną nogą na korytarzu, gdy chemica łapie mnie za łokieć.
- Porozmawiajmy.
Wracamy do klasy. Kładę plecak na ławkę. Chemica już wskoczyła na katedrę. Siedzi na niej i majta nogami. Czego ona ode mnie chce?
- Podejdź.
- Kiwa na mnie. Otwiera dziennik. Powoli prze
kłada
kartki. - Przypatrz się swoim ocenom. Właściwie to mo
głabyś
powiedzieć, żebym się nie wtrącała, bo nawet nie jestem
twoją
wychowawczynią, ale czy ona rozmawiała z tobą?
Raz.
Na samym początku.
-I
co?
Powiedziała, że jej przykro i że... - urywam.
l 95
Że co? - podchwytuje.
Ze
czas uleczy. Że trzeba czasu... - W moim głosie brzmi
gorycz.
- Wszyscy mi to w kółko powtarzają - dorzucam.
Chemica spogląda na mnie uważnie. W jej spojrzeniu widzę smutek i coś jeszcze, czego nie potrafię określić. Jedno jest pewne. Jej wzrok podobny jest do wzroku Pompowej Staruszki. Wzrok wychowawczyni nie wyrażał nic.
- To
prawda.
-Nie.
Prawda
- kiwa głową, aż rozsypują się jej na ramionach
ciemne
włosy - choć trudno ci teraz w to uwierzyć.
A kiedy uwierzę? Ile czasu mi to zajmie?
Mnie
zajęło osiem lat. - Cisza. W głowie pustka. Za
drzwiami
szkolny gwar. - Ale mnie było gorzej niż tobie.
Gorzej?
Jednocześnie
straciłam oboje rodziców. Mieli wypadek.
Zostałam
sama. Siedmioletnia dziewczynka. Najpierw byłam
w
jednym domu dziecka, potem u ciotki, później w innym
domu
dziecka...
Byłam sama jak palec. Rozumiesz? Sama! Samiut-
ka!
Masz ojca. I brata, tak?
Jeszcze siostrę. - O Kuce nie można zapomnieć.
No
widzisz. Nie jesteś sama... I nie będziesz smutku dźwi
gać
całe życie... Uwierz mi. Ale z tym... - wskazuje na dzien
nik
- musisz coś zrobić.
- Nie
potrafię prowadzić domu i nie zawalać szkoły.
Kiwa
głową, jakby oczekiwała takiej odpowiedzi.
- Jasne,
ale jak nie wyprasujesz, nie odkurzysz czy nie
posprzątasz,
świat się nie zawali. Szkoła jest najważniejsza.
Dla
ciebie, dla twojego przyszłego męża i twoich dzieci. Chcesz
iść
na studia?
-Tak.
- To
zacznij o tym myśleć już teraz. Aleksandra? Dobrze?
-Tak.
Wszystko zostało już powiedziane. Obie kierujemy się w stronę drzwi. Naraz przystaję.
Dlaczego tak się stało? - pytam.
Sama sobie do dziś zadaję to pytanie.
l 96
Na płycie leży przywiędła wiązanka żółtych róż.
To
nie nasze - mówi sztywno Kukuśka. - Nasze były
czerwone.
Białe.
Przedostatnie były czerwone - odzywa się po chwi
li
tata.
Ładne - dorzuca ciotka.
Po powrocie ze szkoły zadzwoniłam do niej i do Malwinki. Zaproponowałam, żeby poszły z nami na cmentarz. Malwinka powiedziała, że wybiera się wieczorem. Teraz przygotowuje obiad, bo jej chłopaki zaraz przyjdą, a ciotka, że to dobry pomysł, bo gdybyśmy po nią przyjechali, nie musiałaby tłuc się autobusami. Ona ma taki zły dojazd na cmentarz!
Teraz tego żałuję. Już na samym początku, gdy tylko nas zobaczyła, powiedziała, że Szymek ma brudne bojówki, a Kuka nie powinna nosić takich krótkich spódnic.
Młoda wyjmuje z plecaka znicze, układa z nich krzyż, a potem je zapala.
Tata szeleści papierami. Zdejmuje je, podaje Kuce i na środku płyty kładzie czterdzieści dwie bladoróżowe róże.
- Dla
ciebie, Alinko, takie jak lubisz - szepcze.
Długo,
bardzo długo stoimy bez jednego słowa.
Musiały
słono kosztować - krzywi się ciotka i kładzie obok
krzyża
wianuszek z suchotników.
Wszystko jedno! - Ojciec reaguje ostro. - Tak ma być.
Pieniądze
można było mądrzej wydać. - Ciotka ma coś
jeszcze
na wątrobie. - O, proszę - wskazuje na Szymka - chło
pakowi
by się przydała nowa wiatrówka. Z tej już przecież
dawno
wyrósł.
Krysiu, przestań.
- Można
było kupić owoców albo witamin w aptece...
Urodziny
Mamy.
A tu nad grobem głupia awantura.
- Krysiu! - Ojcu lata szczęka i drga lewa brew.
- A tak
co? Jutro róż już nie będzie. Wcześniej dopadnie je
jakaś
hiena cmentarna. Zostanie tylko mój wianuszek... Mój
Boże.
Czterdzieści dwie róże...
97
Nienawidzę ciotki! Nigdy za nią nie przepadałam, ale teraz mam ochotę ją rozszarpać. Jak ona może? Ukradkiem patrzę na swoich.
Kuka jest blada, Szymek chlipie. Tata trzyma go za ramiona. Ma puste oczy. Dopiero teraz zauważam, jak bardzo postarzał się przez ostatnie miesiące. Pomimo posiwiałych włosów wygląda niczym zagubione dziecko. Porywa mnie fala czułości. Impulsywnie podchodzę do niego i całuję w policzek.
- Róże,
takie jak Mama lubiła - mówię. - Szymek, co z two
ją
laurką?
Szczerbul wyciąga ją z kieszeni kurtki i kładzie na kwiatach.
- Daj
pod spód - radzi Kuka. - Jeszcze wywieje ją wiatr.
Ciotka
otwiera usta, potem je zamyka. Ogranicza się tylko
do westchnięcia.
- Idziemy.
- Biorę Szymka za zimną rękę. - A za rok... Za
rok
też kupimy Mamie róże. - Patrzę zimno na ciotkę.
Problem rozwiązany. -Tak.
- Tak
dalej być nie może. - Zgadza się. - Musisz coś z tym
zrobić.
Do końca roku już niedaleko. Jakoś dociągnę. Potem zajmę się Szymkiem. Będę pilnowała, żeby nie koślawił literek, żeby przy rysowaniu nie wychodził poza linie.
Nie zmarnuję czasu. Będę czytać, chodzić na wystawy, do teatru. No i będę miała kontakt ze szkołą przez Majkę.
-Tak.
Cieszę
się, że wyjaśniłyśmy pewne rzeczy. - Znowu pa
trzy
na zegarek. - Aha, poproś ojca, żeby przyszedł do mnie
w
najbliższych dniach. Muszę z nim porozmawiać.
Dobrze.
Może chcesz coś powiedzieć?
Nie, pani profesor.
- Przypomnij
ojcu, żeby się ze mną skontaktował.
Po
moim trupie.
dziesiątego, czwartek
Podjęłam decyzję.
A raczej to matematyk i polonistka podjęli ją za mnie. Pała z ostatniej klasówki, pała z pytania, dwójka z wypracowania. Wszystko w ciągu jednego dnia.
A na dodatek teraz ta rozmowa z wychowawczynią.
Właściwie to jej monolog. O tym, że przestałam się uczyć, że moje oceny są najgorsze w klasie, że tak nie można. Zwykłe ble, ble, ble. I oczy, które nic nie wyrażają. Mimowolnie porównuję ją z chemicą.
-1 co będzie? - Spogląda na mnie badawczo. Przed chwilą zerknęła na zegarek. Już po lekcjach. Najpierw biadoliła nad każdą moją oceną, teraz monologuje. - Przecież nie radzisz sobie ze szkołą.
Już dawno na to wpadłam. „Nie radzisz sobie ze szkołą!" Dotrwam do końca tej klasy, a potem zajmę się wyłącznie rodziną.
98
czternastego, poniedziałek
Nie mam siły. Dobrze, że oddychanie dzieje się niezależnie ode mnie.
Chyba wiem, co mnie tak powaliło.
Od ponad trzech tygodni Mateusz nie daje znaku życia.
Wczoraj odpuściłam sobie szkołę i angielski. Padłam na kanapę przed telewizorem. I tak przeleżałam do wieczora.
Życie toczy się obok mnie.
Gdzieś jest Mateusz.
Pustka w lodówce zmusiła Kukę do zrobienia zakupów. Potem Młoda upichciła obiad. Tata dwukrotnie próbował ze mną rozmawiać. Skończyło się to tym, że nakrzyczał na mnie, że niby jestem dorosła, muszę zrozumieć, że nie tylko mnie jest ciężko i że czas wszystko uleczy.
Czas wszystko uleczy, czas wszystko uleczy.
Nie mogę już tego słuchać.
99
Aha, ojciec jeszcze zagroził, że jak się nie wezmę w garść, to czeka mnie wizyta u psychiatry. Dla mojego dobra.
Wieczorem zwlekam się sprzed telewizora i tak jak stoję, w bluzie i dżinsach, idę spać do córusiowego.
szesnastego, środa
Dziś znowu tkwię przed telewizorem. Obok mnie słoik nutelli, łyżeczka i butelka wody mineralnej. Tym się żywię, tym się poję. Szymek i Kuka już w szkole, ojciec w pracy.
Cały dom dla mnie.
Godzina mija za godziną. Nie odbieram telefonów, nie reaguję na dzwonki do drzwi. Na przemian śpię i bezmyślnie wpatruję się w sufit lub równie bezmyślnie w telewizor.
Czas schodzi mi do powrotu młodszych i Mai winki. Mal-winka mówi, że przyszła niby tak, przez przypadek, zobaczyć co u nas, ale podejrzewam, że to Kuka naskarżyła na mnie.
- No, koleżanko Olu, co to znowu? - Nawet nie mam siły wzruszyć ramionami. - Jeśli sądzisz, że będę się nad tobą użalała, to jesteś w wielkim błędzie. Rusz ten swój leniwy tyłek i obierz ziemniaki. - Malwinka wyraźnie nie ma cierpliwości do młodocianych w depresji. - A ja opowiem ci, jak to wstałam o szóstej rano i cały czas jestem na nogach.
Zdenerwowana idzie do kuchni, wydaje polecenia, co ma zrobić Kuka, co Szymek. Wyłączam telewizor i znikam w có-rusiowym. Tu mam przynajmniej spokój.
Zza drzwi dochodzą odgłosy rodzinnego życia. Szymek pokrzykuje nad lekcjami, Kuka odkurza, Malwinka urzęduje w kuchni. Wychodzi po „Wiadomościach".
Z powrotem przenoszę się na kanapę. Pilot do lewej ręki, nutella już otwarta, łyżka do prawej. Cyk pilotem. Henryczek Iglesias, reklama czarnych podpasek, sport, leniwiec, durna kreskówka, przepis na zupę cebulową, jakiś przedwojenny film. Wymalowana brunetka płacze.
Pstryk i znowu od początku.
Nie ma już Henryczka. Teraz wydziera się jakaś blondyna.
100
Chyba młodsza ode mnie. Kuka pewnie wie, co to za jedna. W tym wieku taki biust? Ciekawe, jak bym z czymś takim wyglądała? Co u leniwca? Pstryk. Siedzi na drzewie, jak siedział. A u brunetki? Pstryk. Już nie płacze. Modli się do Tego, Który Zabiera Dzieciom Matki. Czterdzieści dwa lata. Pstryk. Zupa cebulowa skończona. Teraz przepis na schab ze śliwkami. Pstryk. Blok reklamowy.
Dzwonek. Nie ruszam się. Niech to sobie nawet będzie i prezydent.
Kuka, pospiesznie wycierając mokre ręce w ścierkę, wpuszcza rozeźloną Majkę.
Do
szkoły nie chodzisz, telefonów nie odbierasz! Co się
dzieje,
do jasnej kuźwy? - Zauważa Szymka i mityguje się. -
Co
się dzieje, Oleńko?
Daj
mi spokój. - Pstryk. Jest postęp. Leniwiec zszedł
z
drzewa.
Robi kupę! - ryczy Szymek wpatrzony w telewizor.
Idź
do Kuki, co? Pogadam z Olka. - Majka pochyla się
nad
Małym.
Nie
uda ci się. Ona tylko tak siedzi i siedzi - informuje
szczerbul.
Idź, spróbuję.
OK. - Znika w kuchni i starannie zamyka za sobą drzwi.
Co w telewizorni? Reklamy. Co jedna, to głupsza. A na trójce? O kurcze! Jakiś tysięczny odcinek argentyńskiej teleno-weli.
Olka,
nie wpieniaj mnie! - Majka wyrywa mi pilota i wy
łącza
telewizor.
Daj
mi spokój. Wszyscy dajcie mi spokój. - Kulę się i pod
ciągam
koc pod brodę. - Po coś przyszła?
A
jak myślisz? Słuchaj, rozmawiałam wczoraj z Rurą
o
Mateuszu. Nie interesuje cię to?
- Nie
- odpowiadam po chwili. - Zupełnie nie.
Najważniejsze
jest to, że ja nie interesuję Mateusza.
A może by tak zażyć tę Mamy tabletkę na spanie? Mogłabym spać, spać, o niczym nie myśleć. Gdzie Mama trzymała swoje lekarstwa? Chyba w łazience na górze.
101
- Oleńko, co z tobą?
-Nic.
Majka patrzy na mnie i patrzy. W końcu wychodzi z dużego pokoju. Idzie do kuchni. Szepcze z Kukuśką. Szymek coś tam od siebie wtrąca. Raz po raz słyszę swoje imię odmieniane we wszystkich przypadkach.
Niech gadają, na zdrowie.
Ciekawe, co u leniwca.
osiemnastego, piątek
Rano musi być śniadanie, w południe obiad, a wieczorem kolacja. Trzeba mieć czyste spodnie, czystą bluzę, świeże majtki i skarpetki. A w lodówce powinno być minimum, czyli masło, ser, wędlina, mleko i jajka. No i chleb. Ponieważ ja się tym kompletnie nie zajmuję, na księżniczkę Kukę spadają moje obowiązki.
Ojciec wyjechał dziś rano na jakieś szkolenie. Do Warszawy. Wraca w poniedziałek rano.
Wczoraj na mnie nawrzeszczał. Że mam się brać do życia. Że tak nie można, ble, ble, ble. Że już nie ma do mnie siły.
Malwinka mówi to samo. I osobiście, i przez telefon. Dodatkowo klepie mnie pocieszająco po łopatkach i głaszcze po głowie.
Aha, ojciec pozwolił mi nie chodzić do szkoły do końca tygodnia. Bez jego zgody też bym nie chodziła. Mam ten czas poświęcić na przemyślenia.
Nadal poleguję przed telewizorem. Właściwie to oglądam wszystko. Oprócz „Panoramy", „Wiadomości" i „Teleexpressu".
Od czasu do czas zerkam na powtórki z reality show. O, proszę. Ona i on. Ona w skąpej bieliźnie, on w stroju karateki. On masuje jej plecy i okolice pośladków i gadają o życiu. Zasób słów porównywalny z Szymkowym, ale co za pewność w ich głosach! A jakie mądre uwagi... Że „życie to gówno", że „różnie się ludziom układa", że „szkoda, że nie można cofnąć czasu".
To już chyba wolę argentyńskie telenowele.
102
Olka,
do ciebie. - Obok mnie stoi Kuka i podaje mi słu
chawkę.
Kąpię się.
Mateusz.
Dwadzieścia siedem dni od ostatniego naszego przypadkowego spotkania w parku. Trzy tygodnie i sześć dni. Czemu dzwoni? Jeszcze nigdy nie dzwonił.
- Halo?
- Serce bije mi jak oszalałe, mam nadzieję, że on
tego
nie słyszy.
Hej,
przepraszam, jeśli przeszkadzam, ale zapytam
wprost.
Masz czas w niedzielę?
Niedzielę? - powtarzam schrypniętym głosem.
Mhm. Moglibyśmy się gdzieś wybrać.
Słucham Mateusza i jednocześnie rejestruję, że obok mnie stoi Szymek i Kuka. On robi głupie miny, ona strzyże uszami.
Ola,
jesteś tam?
-Tak.
To co, spotkamy się?
Mhm.
Pod Skarbonką. O siedemnastej. Może być?
-Tak.
-Hej.
Odkładam powoli słuchawkę.
Właśnie Mateusz umówił się ze mną.
Mogę
pójść z tobą? Mogę? - Przypada do mnie Szymek. -
Będę
grzeczny! Obiecuję.
Daj spokój - wtrąca Kuka.
Ma surową minę, poplamiony fartuszek. Teraz ona jest panią domu. Gotuje i sprząta. Robi zakupy. Pilnuje, czy Szymek zrobił lekcje. Nawet odzywa się do mnie. Nie ma teraz klimatów na obrażanie się.
- Będę grzeczny.
- Na randki nie chodzi się z młodszym bratem - mówi
Kuka.
Randka?
Randka z Mateuszem.
Powtarzam sobie to kilkakrotnie w myślach i zastana-
103