Wstrzymajcie
świat! ( Ja wysiadam!)
Tytuł
oryginalny: Stop the World! (I Wanna Get Off)
Oryginał:
http://www.fanfiction.net/s/2627872/1/Stop_the_World_I_Wanna_Get_Off
Autor:
Mijan
Beta:
Kuma
Zgoda:
W drodze [ może być z nią pewien problem, ponieważ Mijan od
dłuższego czasu nie udziela się już na portalach internetowych ]
Minęły
zaledwie dwa dni, a Harry Potter miał już definitywnie dość.
Właściwie,
wszystko zaczęło się po lecie. Po tym całym bałaganie w
Ministerstwie i dalszych rozważaniach w gabinecie Dumbledor'a, gdzie
wszyscy zgodnie orzekli, że nadszedł czas aby przyznać, iż Harry
Potter jednak nie postradał zmysłów. Dlatego też informowali go o
wszystkim, co chociaż w małym stopniu było z nim związane.
Wtajemniczali w sprawy aktualnej pozycji Voldemorta. Powiadamiali o
rozwoju działań wojennych, o każdym przejawie mroku i destrukcji,
o aresztowaniach. Przeważnie jednak o tym, jakich cudów oczekują
od niego samego.
Po
pewnym czasie Harry przybył do Hogwartu, chorobliwie znużony wojną,
a jego jedynym pragnieniem była całkowita koncentracja na
czekających go zajęciach i świadomość, że może chociaż przez
chwilę poczuje się jak normalny uczeń.
Pewnych
rzeczy powinien niestety domyślić się wcześniej.
Po
tym jak wiadomość o powrocie Voldemorta wyszła na światło
dzienne, a uczniowie zmuszeni byli przetrawiać tę ekscytującą
informację przez całe lato, Harry stał się ponownie bohaterem.
Znowu chciano uścisnąć mu dłoń, siadać koło niego na lekcjach,
a nawet bąknąć jakieś nieśmiałe przeprosiny czy wyrazy uznania.
Colin Creevey zużywał na niego dziennie całą rolkę filmu. Cala
rada pedagogiczna chciała,by odniósł w przyszłości sukces,
został Aurorem, walczył ze złem - po prostu był w każdym calu
tym, kim Chłopiec,Który Przeżył powinien być. Wszyscy, może z
wyjątkiem Snape'a, lecz trzeba przyznać, że pewne rzeczy nigdy się
nie zmienią. Spodziewano się po nim wielkich czynów. Każdy
widział w nim lidera. Tak wiele od niego wymagano.
Niestety,
to zaczynało już być uciążliwe.
Tak
więc drugiego dnia szkoły, po tym jak został zatrzymany na
korytarzu przez Profesor Sprout, która chciała pokazać mu jak
prawidłowo należy przycinać szczególnie trujące rośliny, które
wielokrotnie służą Czarownikom jako pułapki, Harry znalazł się
na kanapie naprzeciw kominka w pokoju wspólnym Gryffindor'u w raczej
nienajlepszym nastroju. Jego burzliwe zachowanie nie przeszło
niezauważone. Ron odłożył na bok szachownicę, którą dopiero co
rozkładał, a Hermiona opuściła nieznacznie podręcznik do
Numerologii. Harry nie patrzył na nich. Siedział, wlepiając wzrok
w płomienie i rozmyślając o tym, co się do tej pory wydarzyło. O
zmarnowanym czasie, o ludziach, których bezpowrotnie stracił.
Rozważał szczegółowo własne sfrustrowanie i sytuację, w jakiej
się obecnie znajdował. Cały ten psychiczny nacisk, zadanie, które
musiał wykonać, na domiar złego bez zadawania żadnych pytań -
ponieważ był po prostu Harry'm Potter'em. Chłopcem, Który
Przeżył. To była jego praca. Jego obowiązek. To był...
-
REZYGNUJĘ.
Kątem
oka dostrzegł, jak Hermiona wierci się na swoim siedzeniu.
-
Z czego rezygnujesz, Harry? Z Wróżbiarstwa, Zielarstwa?
-
Nie, ogólnie rezygnuję.
-
Rezygnujesz...? - Do jego uszu dotarł zdziwiony głos Ron'a.
-
Ze wszystkiego.
-
Och, Harry. – Podejście Hermiony było tak sceptyczne, że
momentalnie Harry chciał wsadzić sobie knebel do ust. - Wcale tak
nie myślisz.
Miał
już na to gotową odpowiedź, lecz zdał sobie sprawę, że wcale
nie chce wdawać się z nią w dyskusję. Jaki był sens w
rezygnacji, jeżeli proces ten miał przysparzać dodatkowych
cierpień i kłopotów? Nie, nie miał zamiaru walczyć. Z tego
nawyku także musiał zrezygnować.
W
końcu, bez słowa, Harry złapał książkę i skierował się do
swojego dormitorium, zostawiając za sobą dwoje bardzo osłupiałych
przyjaciół.
***
Na
początku nikt niczego nie zauważył i Harry był z tego powodu
zadowolony. W sumie, właśnie takiej reakcji oczekiwał. Jedną z
wielu zalet rezygnacji była świadomość, że nie musi robić nic,
by zostać dostrzeżonym. Uściślając - nie było już rzeczy,
którą musiał zrobić. I w tym tkwił cały urok.
Pierwszym
sygnałem na to, że jego postawa jednak kogoś zainteresowała był
fakt, iż po przeszło tygodniu Dumbedore zatrzymał go
niespodziewanie po kolacji.
-
Harry, wydaje mi się, że ponowne podjęcie przez ciebie praktyk
oklumencji z profesorem Snape'm będzie rozważnym posunięciem.
Zdaję sobie sprawę, że twoje doświadczenia z profesorem są mniej
niż zadowalające, jednak on naprawdę...
-
Nie.
-
Na chwilę obecną, Harry, profesor Snape dał mi słowo, że...
-
Nie obchodzi mnie to. Nie zrobię tego.
W
jego głosie musiało pobrzmiewać coś nowego, gdyż nigdy do tej
pory oczy Dumbledore'a nie rozszerzyły się do takich rozmiarów na
jakiekolwiek słowa Harry'ego.
-
Harry, musisz zrozumieć, że robimy to wszystko wyłącznie dla
twojego dobra.
-
Wcale, że nie.
Ton
Dumbledore'a pozostał opanowany, lecz powieki niebezpiecznie się
zwęziły.
-
Masz zadanie do wykonania - posiadanie takiego nazwiska niesie ze
sobą niemałą odpowiedzialność.
-
W takim razie może zmienię nazwisko. - To nie było pytanie. -
Nigdy nie starałem się o tę posadę. Rezygnuję.
W
konsekwencji, Dumbledore westchnął w ten doprowadzający do szału
sposób, prezentujący go jako człowieka, który ugina się pod
ciężarem całego świata. Zerknął dyskretnie na boki, drapiąc
się po nosie.
-
Być może jesteś sfrustrowany lub przemęczony i potrzebujesz
trochę czasu dla siebie. Rozumiem to. Poruszymy ten temat ponownie
za jakiś czas, lecz do tego momentu uczęszczaj na zajęcia,
poświęcając te chwile wyłącznie na wyciszenie i uporządkowanie
myśli.
Harry
nie odpowiedział.
Dumbledore
kiwnął głową w akceptacji, nie tracąc jednak krytycznego wyrazu
twarzy, a następnie opuścił Wielką Salę.
Harry
odprowadził go wzrokiem. Nonszalancko wzruszył przy tym ramionami i
ruszył w kierunku Wieży Gryffindor'u. Podczas drogi myślał o
zajęciach. Dumbledore powiedział, że ma na nie uczęszczać.
Kolejne
oczekiwanie.
Jedyne
lekcje, na których niczego się od niego nie spodziewano to
eliksiry, chyba, że zaliczyć do tego nadzieję Snape'a na jego
spektakularną porażkę.
Być
może mógłby zacząć wszystkich rozczarowywać. To dopiero byłaby
zabawa.
***
Następnego
dnia podczas wróżbiarstwa odświeżali swoje umiejętności
czytania z kart Tarota. Levander i Parvati były całkowicie
zaabsorbowane przewidywaniem przyszłego romansu. Ron ułożył karty
w odpowiedni wzór i próbował wyczytać z nich swoje wzloty i
upadki, chcąc zadowolić tym Trelawney. Harry przestawił własne
karty.
Podczas,
gdy nauczycielka dryfowała nad nimi i starała się zaobserwować
ich postępy w pracy, Ron snuł właśnie opowieść o tym, jak to
zostanie wypatroszony przez wściekłego skrzata domowego. Harry
natomiast stwierdził, że z powodzeniem może zostać zawodowym
pokerzystą. Trelawney zmarszczyła brwi.
Potter
uśmiechnął się złośliwie.
Podczas
obiadu Harry zjadł pierwszy deser.
Potem
drugi.
I
trzeci.
Hermiona
wyłożyła przed nim więcej informacji na temat próchnicy zębów
i otyłości, niż chciałby kiedykolwiek wiedzieć.
Ron
przyglądał się ostrożnie całej sytuacji.
Harry
zignorował ich obydwoje, zaabsorbowany szukaniem kolejnej porcji
pudding'u.
Następnie
czekała ich opieka nad magicznymi stworzeniami z Hagrid'em, jako
przywróconym do łask instruktorem. I jak zawsze w towarzystwie
Ślizgonów.
-
Tak więc, witajcie z powrotem. - Hagrid powitał ich radośnie, jak
miał to w zwyczaju. - Dzisiej zajmimy się czymś specjalnym, od
czego z pewnością miło będzie zacząć rok.
-
Kto chce się założyć w sprawie możliwego zagrożenia? -
powiedział znienacka Malfoy, przeciągając zwyczajowo sylaby. -
Trujące macki, dziesięciocalowe pazury, ostre jak brzytwa zęby,
czy ognisty oddech?
-
Malfoy, nie trzymamy tu nic podobnego - ostrzegł Hagrid, lecz to
niestety nie był koniec.
-
Albo możemy stawiać na tego, kto pierwszy zginie. Dziesięć
galeonów, że to nie będzie Potter... wtedy nawet jeśli przegram,
to i tak wyjdzie na moje.
-
Slytherin traci dziesięć punktów!
Harry
z rozbawieniem obserwował, jak twarz Malfoy'a wykrzywia grymas
wściekłości, natomiast Hagrid'a zupełnie to nie obeszło. Zamiast
tego sprawnie zaprowadził uczniów w stronę zagrody znajdującej
się na tyłach jego chaty. Ta z kolei sprawiała wrażenie solidnie
umocnionej. Wewnątrz płonęło ognisko. Po zagrodzie natomiast wiło
się popielate, przypominające węża stworzenie, desperacko
próbujące się uwolnić.
Stąd
nie ma ucieczki. Pomyślał Harry z żalem. Możesz już teraz sobie
odpuścić.
-
W takim razie, ekhem, dzisiaj będziemy uczyć się o Ziemiwkrętkach.
Wyrastają z magicznego płomienia, który trochę zbyt długo trawi
grunt. Możecie je kontrolować za pomocą światła, widzicie? Lubią
ciemność, więc jeżeli skierujecie na nie odpowiednio mocną
wiązkę, to możecie zobaczyć jak w popłochu wracają do ognia,
rozkopując wszystko dookoła. Dobre Lumos potrafi zaserwować taką
sztuczkę. Będę potrzebował ochotnika.
Hagrid
przeczesał wzrokiem stojących przed nim uczniów, szukając z
wyczuwalnym napięciem uniesionych dłoni.
-
Er... Harry, te zwierzątka po części przypominają węże. Może...
chciałbyś...
-
Nie.
Hagrid
z pewnością nie tego oczekiwał. Wyraźnie zmarkotniał.
-
Jesteś pewien? Więc... em... Tak myślę... Znajdą się inni
kandydaci?
Harry
starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy, jednak wewnątrz aż
cały kipiał od walczących ze sobą skrajnych emocji. Nie mógł
przecież udawać, że czuł się świetnie rozczarowując Hagrida -
pół olbrzyma, od którego nie doznał nigdy żadnej przykrości.
Lecz równocześnie przypomniał sobie, że właśnie w tym tkwi
sedno sprawy. Że nie może przechodzić przez życie, opierając się
jedynie na tym, czego chcą pozostali ludzie. Nadszedł czas, by ktoś
inny zgłosił się na ochotnika.
Nagle
zdał sobie sprawę, że Malfoy dyskretnie go obserwuje. Harry
odwrócił się na tyle, aby umożliwić mu pełny kontakt wzrokowy.
Draco przybrał najbardziej intrygujący wygląd z szeroko-ocznych
oznak zdziwienia, jakie można tylko było wymalować na jego
pociągłej twarzy. To właśnie jego widok - tak jak nic do tej pory
- upewnił Harry'ego, że postępuje właściwie. Uśmiechając się
bezceremonialnie, wzruszył ramionami i powrócił do przyglądania
się poczynaniom grzęznącego w programie lekcji Hagrida.
***
Wieczorem,
na kiedy to zaplanowano pierwsze w tym roku zebranie GD,wszyscy w
końcu zorientowali się, że definitywnie coś jest Nie Tak. Gdy
Dumbledore powrócił na stanowisko dyrektora, GD stała się niejako
oficjalnym kółkiem szkolnym. Na którym - oczywiście - oczekiwano
obecności Harry'ego.
Nie
zgłaszał się. Nie mówił nikomu, że ma zamiar to zrobić. Po
prostu wszyscy z góry zakładali, że tak będzie.
Dlatego
też, gdy spora grupa Gryfonów kierowała się już do dziury pod
portretem, by pójść na spotkanie, Harry najzwyczajniej w świecie
siedział przed kominkiem, do tego stopnia zaabsorbowany kopią
Kwartału Quidditch'a, jakby poza tą czynnością nie pozostało nic
równie wartego uwagi. Do czasu aż ktoś - najwyraźniej bardzo
skrępowany - przeciął ciszę.
-
Harry, zapominałeś, która godzina? - Tym kimś była Ginny
Weasley. Stała koło Harry'ego, z rękami mocno zaciśniętymi na
biodrach. - Spóźnimy się. Nie dziwiłoby mnie, gdyby to Ron
stracił poczucie czasu przez gazetę o Quidditch'u, lecz...
-
Nie idę.
-
Jak to nie idziesz?
Harry
zerknął znad magazynu, by ujrzeć całkowicie skonsternowaną
Ginny.
-
Nie wydaje mi się, aby ta kwestia wymagała głębszej analizy.
W
jej oczach dostrzegł złowrogi błysk.
-
Miałam się spytać, czy dobrze się czujesz, jednak wydaje mi się,
że dostałam już odpowiedź. Bądź więc tak miły i powiedz:
Dlaczego nie idziesz?
Brew
Harry'ego uniosła się w górę.
-
Odpowiem, jeśli najpierw wyjaśnisz mi dlaczego muszę.
Wyraźny
szept przebiegł, niczym fala, przez tłum zgromadzonych za nimi
uczniów. Ginny zawahała się przez sekundę, natychmiast jednak
odzyskała swoją gniewną minę.
-
Może dlatego, że GD powstało z twojej inicjatywy. Może dlatego,
że to ty jesteś sercem i duszą tej organizacji. Albo dlatego, że
tak po prostu trzeba!
Harry
już prawie stracił całą determinację, ulegając jej płonącemu
spojrzeniu, gdy ponad ramieniem Ginny dostrzegł tych wszystkich
czekających na niego Gryfonów, najwyraźniej spodziewających się
czegoś nieokreślonego. Ronowi opadła szczęka, Hermiona wyglądała
na tak rozczarowaną, jakby dopiero co oblała test, a Neville
sprawiał wrażenie, jakby wykrochmalono go razem z bluzką. Młodsi
uczniowie... z tymi było jeszcze gorzej. Oni wszyscy tak na niego
liczyli - że przyjdzie, będzie nimi kierował. Liczyli, że jest w
stanie zrobić, a nawet poniekąd być wszystkim.
Tym
razem Harry całkowicie opuścił magazyn.
-
Z żalem muszę cię poinformować... - zaczął, dobierając
najbardziej formalny ton - że skończyłem z tym. Nigdy nie paliłem
się do żadnej z tych rzeczy. Dlaczego Neville nie może przewodzić?
Gdyby się postarał, byłby wyśmienitym Chłopcem,Który Przeżył.
Ktoś
zakwilił i Harry dałby głowę, że to właśnie Neville, lecz nie
spuścił oczu z Ginny. Grymas niezadowolenia, który do tej pory
zniekształcał jej łagodne rysy, zastąpiła mina osoby, którą
właśnie brutalnie zdradzono.
-
Och, więc tak się sprawy mają! Postanowiłeś zrezygnować w tym
samym czasie, gdy reszta świata bierze udział w twojej bitwie!
Te
słowa nie powinny były paść. Harry niemal fizycznie odczuł
napięcie,jakie wytworzyło się w powietrzu wokół nich, zanim
nawet zdał sobie sprawę, że stało się tak z jego winy. Powoli
stanął na nogi, mając wrażenie, że jest wyższy niż mu się to
zazwyczaj wydawało. Ginny musiała dojść do podobnego wniosku,
ponieważ cofnęła się o krok. Kilku młodszych Gryfonów stojących
za nią próbowało zbić się w jedną - mocniejszą przez to -
ludzką masę.
-
Mojej bitwie? - rzucił zajadle. - Mojej cholernej bitwie? Wydaje ci
się, że to tak wygląda?
Płomienie
wijące się wewnątrz kominka wydawały się teraz bardziej jasne,
groźniejsze. Harry przesunął się do przodu. Kiedy mówił, nie
krzyczał ani nie wpadł w histerię. Właściwie zachowywał się
niepokojąco spokojnie.
-
Biorę udział w tej bitwie od pięciu lat. PIĘCIU LAT, Ginny.
Miałem być chłopcem, a stałem się zabawką, częścią
propagandy, okrzykiem bojowym i wycieraczką, która leży przed
waszymi drzwiami. Uczyć się walczyć, to jedno. BYĆ celem, to
drugie. Straciliśmy przyjaciół, rodziny... lecz ja straciłem
również samego siebie. Każdego dnia, przez te całe pięć lat.
byłem tym, kim miałem być. Mdli mnie już od całej tej farsy.
Dlatego też REZYGNUJĘ.
Ginny
nieznacznie zbliżyła się do niego, jakby fizyczne przygniatała ją
cała ta atmosfera. Może rzeczywiście tak było.
-
Harry, my nie widzimy tego w taki sposób. Dla nas jesteś Harry'm.
Zawsze nim będziesz. Potrzebujemy cię.
Słysząc
to, Harry zaśmiał się. Był to nieprzyjemny, gorzki śmiech.
-
Potrzebujecie mnie. Heh. - Ciężkie słowa spływały z jego ust. -
Pozwól, że cię o coś spytam... i nie oczekuję odpowiedzi, bo i
tak wiem jakiej się spodziewać. Czy jeżeli byłbym kimś innym,
kochałabyś się we mnie przez te parę lat? Znasz prawdę.
Do
diaska, pierwszą reakcją Rona po tym, jak się przedstawiłem była
prośba o pokazanie mu blizny, a Hermiona na wstępie powiedziała,
że przeczytała każdą wzmiankę na mój temat. Nawet jeśli
myślałaś, że wiesz coś o Harry'm, to i tak we wszystko
zamieszany był Harry Potter. To jego potrzebujecie. Radzę go wam
poszukać, bo Chłopiec, Który Przeżył opuścił to miejsce.
-
Harry...- Niepewny głos Hermiony dobiegł go z końca pokoju.
Zignorował
ją.
-
No dalej, idźcie na to swoje spotkanie GD. Jeżeli uznacie, że
przyda wam się Harry, zapewniam, że będzie tutaj, gdy wrócicie -
zaczytany w swoim magazynie o Quidditch'u.
Nikt
nie zaprotestował. Harry wiedział, że tak się stanie. Nie zostało
już nic, o co można by się wykłócać.
Odgłos
stóp przechodzących przez drzwi zastąpiło nagłe skrzypnięcie,
gdy zatrzaśnięto portret Grubej Damy.
Poszło
całkiem nieźle.
Harry
ponownie podniósł czasopismo, czując jak w miarę czytania
wypełnia go wrażenie niesamowitej lekkości. Nie był pewien, czy
można to było połączyć z uczuciem zwykłej pustki, lecz szczerze
było mu wszystko jedno. Skrzyżował nogi, oparł się wygodnie i
kolejny raz zatopił w tekście.
***
Harry
wiedział, że wszelki wysiłek, jaki włożyłby w polepszenie
swojej sytuacji na eliksirach i tak na nic by się zdał. Z resztą,
zdecydował się przecież zrezygnować z kariery aurora. Nie zrobił
tego w jakimś konkretnym celu. Po prostu rozczarowując wszystkich
dookoła, nie zamierzał z tego kręgu wyłączyć Snape'a.
Świadomość, że ma w nosie własne oceny niewątpliwie pomoże mu
w pełni rozkoszować się kolejnym przedstawieniem.
Hermiona
przyglądała mu się przez jakiś czas w kompletnym niedowierzaniu,
wodząc wzrokiem po trzymanej przez Harry'ego długiej - nawet
przewyższającej pod tym względem jej własną - rolkę pergaminu,
na której widniało wypracowanie zadane na ostatniej lekcji.
Nawet
jeśli wydawało się to niemożliwe, ogarnął ją jeszcze większy
szok spowodowany widokiem Harry'ego siekającego i miażdżącego
składniki eliksiru z precyzją, która do tej pory nie ujawniała
się u niego na zajęciach. Sprawdzał dwukrotnie dokonane pomiary,
mieszał precyzyjnie wywar.
I
nie była ona jedyną osobą, która nie mogła się z tego powodu
otrząsnąć. Snape był tak zaabsorbowany nienawistną obserwacją
Harry'ego, że zapomniał odjąć punkty Hermionie za jawne obijanie
się - co z chęcią w innych okolicznościach zapewne by uczynił.
-
Panie Potter, co pan najlepszego wyprawia, na Merlina?
-
Zadanie, profesorze. - Wyjaśnił Harry z delikatną nutą
nonszalancji i politowania.
-
To sam widzę - warknął Snape. - Ale dlaczego?
-
No cóż, chyba pan je nam zadał, prawda? A skoro jest pan
nauczycielem, a ja uczniem, wydaje mi się, że powinienem sumiennie
wypełniać swoje obowiązki.
W
mgnieniu oka Snape zacisnął dłonie na ławce Harry'ego.
-
W tej chwili skończ z tą swoją bezczelnością!
Harry
wyglądał niczym uosobienie niewinności.
-
Oczywiście, profesorze.
Nikt
nigdy nie widział, by ziemista cera Severusa Snape'a przybrała
kiedykolwiek taki odcień purpury.
-
Gryffindor traci trzydzieści punktów!
-
Zgadzam się i przepraszam, profesorze.
Snape
wydał z siebie dźwięk podobny do zadławienia ością, po czym
okręcił się na pięcie i wrócił do swojego biurka. Usiadł, nie
tracąc przy tym wyglądu kierownika zoo, któremu powierzono pod
opiekę wyjątkowo cuchnącego gumochłona.
Harry
zajął się analizą korzenia Ognistej Lilii, który właśnie
siekał, udając, że niczego nie dostrzegł. Nie widział także
spojrzeń, jakie kierowali ku niemu koledzy, będący przez ostatnie
dni świadkami jego dziwacznego, buntowniczego zachowania.
-
Harry, co ty, do diabła, robisz? - wysyczała Hermiona.
-
Zadanie - wyjaśnił spokojnie, nawet na nią nie patrząc. -
Myślałem, że wyraziłem się jasno. A tak na marginesie, wydaje mi
się Hermiono, że powinnaś w końcu zająć się sobą. Chyba nie
chcesz, aby Gryffindor stracił więcej punktów.
-
Ale wydawało mi się, że ty...
-
Zrezygnowałem. Owszem. Skończyłem z życiem zbudowanym z oczekiwań
innych ludzi. Bystrzacha z ciebie. Spodziewałem się, że już na to
wpadłaś. A teraz, czy mogłabyś mi podać sproszkowany pazur
salamandry?
Lekcja
przebiegała bez większych zakłóceń. Ku lekkiemu zdziwieniu
Harry'ego, Snape nie roztrzaskał jego fiolki z miksturą, gdy ten
położył ją na biurku profesora na koniec zajęć. Jednak nie
zaprzątał sobie długo głowy takim małym epizodem. Cała
dzisiejsza sytuacja wydawała się szalenie rozbrajająca.
Przynajmniej do czasu, gdy wychodząc z klasy nie zderzył się w
przejściu z Draco Malfoyem.
-
Wybacz mi, Malfoy, ale jeżeli masz zamiar zaprosić mnie na małą
potańcówkę, będę musiał cię spławić.
Komentarz
Harry'ego na moment zbił Malfoya z pantałyku, lecz sprawnie się
zreflektował.
-
W co ty, do cholery pogrywasz, Potter?
Harry
uśmiechnął się, lecz był to zadziorny grymas, którego nikt nie
mógł po nim oczekiwać, a teraz nie dość, że tam się znajdował,
to dodatkowo wyjątkowo do niego pasował.
-
Już w nic nie pogrywam, Malfoy. Jakby ci umknęło, właśnie o to
mi chodzi. Możesz dalej odstawiać te swoje "wygłupy",czy
cokolwiek to jest. Ja umywam ręce.
Draco
rozdziawił usta, jednak wcale nie ze zdziwienia. Najwyraźniej
ogarniała go wściekłość, gdy ktoś go ignorował.
-
Zobaczymy czy utrzymasz tę szopkę podczas sezonu quidditch'a. Nie
tak łatwo jest lekceważyć mielone, jakie może zostać z łba po
spotkaniu z tłuczkiem.
-
Tak, mi też się wydaje, że masz przed sobą ciężkie zadanie.
Popatrzę sobie na to z trybun. A teraz złaź mi z drogi.
Po
tych słowach zniknął za framugą drzwi, pozostawiając za sobą
całkowicie zamurowanego jego reakcją Draco Malfoya.
***
-
JAK TO REZYGNUJE Z DRUŻYNY QUIDDITCH'A?
Głos
Ron'a przetoczył się głośnym echem przez pokój wspólny. Harry
był odwrócony tyłem do dziury pod portretem, nie mając
najmniejszej ochoty na zmianę pozycji. Zamiast tego zachichotał
cicho, przewracając kolejną stronę książki.
-
Ron, proszę, uspokój się. - Głos zabrała Hermiona.
-
Byłem blisko wyjścia i słyszałem, jak Harry mówił tak do
Malfoy'a. - Tym razem odezwał się Seamus.
-
HARRY! - Odgłos ciężkich kroków stawianych przez Ron'a zadudnił
głucho. - TY NIE MÓWISZ CHYBA POWAŻNIE?*
-
Nie, nie mówię - odparł łagodnie Harry. - Po prostu Dumbledore
wcisnął mi posadę szkolnego błazna i chociaż na początku miałem
awersję, to teraz jestem już w pełni rozkręcony.
-
Harry, to wcale nie jest zabawne – jęknęła Hermiona.
-
Kurczę, a może i masz rację. Muszę jeszcze potrenować, bo mi nie
wypłaci. Uznajmy więc, że tym razem nie miałem intencji, by was
rozśmieszyć.
-
CZY WIESZ CHOCIAŻ...
-
Ron, wydaje mi się, że naprawdę musisz się uspokoić – wydukała
Hermiona prawie płaczliwym tonem.
Rozległ
się odgłos powietrza cedzonego powoli przez zaciśnięte zęby.
-
Harry, czy wiesz chociaż jak bardzo ranisz wszystkich dookoła?
Tym
razem Harry zdecydował się już zamknąć książkę i bezpiecznie
odłożyć ją na bok.
-
Miałem nadzieję, że mówiłem bez ogródek o swojej postawie.
-
Ale, Harry, naprawdę nie widzisz jak ta postawa na wszystkich
wpływa? – powiedziała Hermiona. Zabrzmiało to bardziej jak niema
prośba, niż zwykłe pytanie. - Jesteś częścią... nas... i nie
możemy bezczynnie siedzieć i przyglądać się, jak z dnia na dzień
oddalasz się coraz bardziej. Myśleliśmy, że uważasz nas za
swoich przyjaciół, ale twoje zachowanie wcale na to nie wskazuje.
Harry
poczuł nagłe szarpnięcie w okolicach żołądka. Nie było
spowodowane wyrzutami sumienia, czy wyrazem sympatii, lecz gniewem.
-
Wiem jak wpływała na ludzi moja poprzednia postawa. Ginęli tylko
dlatego, że byłem zamieszany w ten cały sajgon. Jeżeli zatem
uważacie się za moich przyjaciół, powinniście zaakceptować
zmiany,jakie nastały.
-
Harry... - Tym razem Ron starał się, by jego głos brzmiał
bardziej racjonalnie. - Przecież kochasz quidditch'a. Byłeś taki
zdesperowany w tamtym roku. Czytałeś nawet "Quidditch przez
Wieki". Znowu. Chyba możesz zagrać i teraz, no nie?
Harry
westchnął, po czym zwrócił się do przyjaciół.
-
To nie to samo, Ron. Kocham grać, lecz tylko wówczas, gdy jest to
jedynie gra. Nic poza tym. Tutaj tak tego nie odczuwam. Znowu mam
przed sobą kolejne zadanie do wykonania, a muszę do niego
przystąpić tylko dlatego, że jestem Harry'm Potter'em.
-
Stary, robisz to, bo jesteś w tym niesamowity. Ponieważ jesteś
szukającym. To nie ma nic wspólnego z twoim nazwiskiem! Jesteś...
-
Tak, tak, wiem. " Najmłodszym szukającym w tym stuleciu".
Ron, zdajesz sobie sprawę, że gdybym nie był Harry'm Cholernym-
Chłopcem- Który- Przeżył- Potterem, MacGonagall nigdy nie
pozwoliłaby mi w tym wieku wstąpić do drużyny? I nie kupiliby mi
miotły, podczas gdy inni nawet nie mieli do nich dostępu. Nie
grałbym na tej pozycji. Zrobiliby właściwe kwalifikacje i kto wie?
Być może ktoś naprawdę utalentowany stracił swoją szansę, bo
postanowili nagiąć dla mnie trochę zasady. Przepraszam, Ron, ale
nie zgadzam się.
-
Ale... ale...
-
Ginny odwaliła rok temu kawał dobrej roboty. Daj jej szansę.
-
Ale...
-
Nie.
Harry
sięgnął po swoją książkę, zaznaczoną w konkretnym miejscu.
Było to najnowsze wydanie "Quidditch'a przez Wieki", a
ostatni rozdział zatytułowany "Najświeższe doniesienia"
zawierał podrozdział "Najmłodszy szukający stulecia".
Harry ze złością trzepnął woluminem i skierował się do pokoju
wspólnego.
***
Od
tego czasu minęło parę tygodni, a Harry zaczął zastanawiać się,
czy - lub jak bardzo - nużące stanie się teraz jego życie, gdy
zniknęły z niego wszelkie plany i cele do realizacji. Jednak po
pięciu latach na stanowisku bohatera (równie dobrze może to być
szesnaście lat, zależy jak liczyć) w gruncie rzeczy rozkoszował
się nową sytuacją. Chociaż według innych nie powinien, to sam
czuł się z tym wręcz niesamowicie lekko i nic nie wskazywało na
to, by to odczucie miało wkrótce zniknąć. Koledzy już nie
zawracali mu głowy bzdurnymi pytaniami, lecz miał niezłamaną
pewność, że nadal liczą, iż powróci do odgrywania swojej roli.
Dumbledore dwa razy zaprosił go do swojego gabinetu na herbatę i
oranżadę cytrynową, próbując w jakiś sposób nakłonić go do
dyskusji, lecz Harry pozostał niewzruszony. Z kolei, gdy MacGonagall
dowiedziała się o jego obiekcjach w sprawie gry w quidditch'a
bezceremonialnie zaciągnęła go na bok tuż po zajęciach z
transmutacji, by bez zbędnego owijania w bawełnę wyrazić,co sądzi
na temat takiego zachowania. Mimo to Harry wiedział, że koniec
końców i ona ma związane ręce. Nikt nie był zmuszony do
uczestnictwa w grze, niezależnie od tego,jakie miał doświadczenie
czy nazwisko.
Największą
zagadką okazał się jednak Draco Malfoy. Drań mierzył Harry'ego
wzrokiem częściej niż zwykle. I nawet jeśli Harry chciał poznać
przyczynę takiego zachowania, nie był do tego stopnia
zaintrygowany, by zdobyć się na bardziej wyszukane działanie niż
błyśnięcie w jego kierunku zawadiackim uśmieszkiem i odwrócenie
się, czym zawsze wprawiał Malfoy'a w typowo syczący nastrój.
Dziwne,
Malfoy powinien być zachwycony. Usunąłem się przecież z drogi,
więc nie mamy już o co skakać sobie do gardeł.
Harry
wyrzucił podobne myśli z głowy. Przynajmniej do wieczora, gdy to
postanowił udać się do kuchni. Był głodny, ponieważ
niefortunnie przespał całą kolację, więc najlepszym pomysłem
wydawała mu się wycieczka po kilka herbatników. Wciąż miał
trochę czasu do ciszy nocnej, więc w najgorszym wypadku jedynie
straci parę punktów. Dlatego też nie zaprzątał sobie nawet głowy
Mapą Huncwotów.
Kierując
się korytarzem prowadzącym do kuchni,wpadł niespodziewanie na
Draco Malfoy'a.
-
Co ty tu do diabła robisz, Malfoy? - rzucił Harry, sprawiając
wrażenie jakby odpowiedź w gruncie rzeczy mało go obchodziła.
-
Mogę się ciebie spytać o to samo, Potter - odparł ozięble. -
Jakbyś nie pamiętał jestem prefektem, a patrolowanie korytarzy o
tej godzinie to mój obowiązek.
-
Czatując tu na nieszczęsnych pierwszorocznych, tak? Nie jestem
pewien, czy dałbyś im radę. Teraz mógłbyś z łaski swojej zejść
mi z oczu, bo mam jeszcze godzinę do ciszy nocnej i...
Zanim
Harry powiedział coś jeszcze, zdał sobie sprawę, że jest właśnie
przyciskany do ściany.
-
KURDE, JAKI JEST TWÓJ PROBLEM, POTTER?
W
pierwszej chwili Harry chciał odpowiedzieć mu pięścią.
Boleśnie.
Jednak
wstrzymał się. Właśnie takiego zachowania po nim oczekiwano, a on
nie postępował już wedle tego schematu. Zanim się odezwał wziął
głęboki wdech.
-
Z pewnością fakt, że jestem przygwożdżony do ściany.
Draco
zamarł, całkowicie zdezorientowany. Nagle, wciąż trzymając
Harry'ego jedną ręką, drugą wycelował zaciśniętą w pięść w
stronę jego twarzy.
-
Zrobię to, Potter! Z twoją pomocą czy nie, zrobię to!
Ten
ruch był głupi i bezmyślny, czyli wiadomo, że stworzony wprost
dla Harry'ego – po prostu się roześmiał.
Jeżeli
Voldemort, wszystkie zajęcia, Gwardia Dumbledora i quidditch nie
miały znaczenia, to z całą pewnością nie miał go również
Malfoy.
Mógł
go ignorować z czystym sumieniem, mimo widma późniejszego łomotu.
Draco
musiał zrozumieć przekaz, bo niezwłocznie opuścił uniesioną do
tej pory pięść, by obie ręce mocno zawrzeć na koszulce
Harry'ego.
-
Nie będziesz mnie ignorował, Potter! – wycedził. - Nie pozwolę
ci!
-
A ja właśnie mam taki zamiar - stwierdził pogodnie Harry. -
Wszystkich spławiam. Do diaska, masz aż tak zakorzeniony kompleks
wyższości, myśląc, że ciebie potraktuje jakoś ulgowo?
-
Ty cholerny sukinsynu, mam gdzieś co robisz z innymi - warknął,
podkreślając swoją wypowiedź kilkakrotnym trzepnięciem Harry'ego
o ścianę. Harry nie próbował go przed tym powstrzymać, bardziej
rozbawiony niż zraniony całym zajściem.
-
Ja nic z nikim nie robię. Jeśli nie nadążasz, to podpowiem, że w
stu procentach odpowiada mi ta moja szopka.
Harry
spodziewał się ponownego kontaktu ze ścianą, jakiegoś krzyku
protestu czy zniewagi ze strony Malfoya, a może nawet uderzenia,
jednakże nie doczekał się.
-
Możesz się przy tym upierać jeśli chcesz, lecz chyba sam zdajesz
sobie sprawę, że tu tak naprawdę liczymy się tylko my. Pieprzyć
Sam Wiesz Kogo. Pieprzyć pozostałych. Nie pozwolę ci zrezygnować,
bo ja wciąż cię potrzebuję.
Harry
starał się z całych sił opanować wybuch śmiechu.
-
Och, Malfoy, co za niemoralna propozycja! Niemal przyspawany do
ściany dowiaduję się, że mnie potrzebujesz... jak słodko.
Teraz
Harry był pewien, że Draco go walnie, lecz najwyraźniej on nie
miał takiego zamiaru. Odsunął się jedynie, piorunując go
wzrokiem.
-
Powtarzam, jesteś mój.
Tym
razem Harry poczuł się nieswojo.
-
Co?
-
Zwisają mi nawet twoje zapasy z Czarnym Panem, to ze mną musisz
najpierw wyrównać rachunki. Czekałem na to pięć lat, Potter! I
za każdym razem to ty wygrywałeś! Mam już tego serdecznie dość,
więc nie ma mowy o żadnej rezygnacji, dopóki NIE DOSTANIESZ NA TO
MOJEGO POZWOLENIA!
Harry
wpatrywał się w niego w osłupieniu, święcie przekonany, że
Malfoy popadł w obłęd.
-
Co ty do cholery...
-
STUL PYSK! Słuchaj! Najpierw ze mną zadarłeś! Później pokonałeś
mnie! Poniżyłeś i dokopałeś, i tak w kółko. Dlatego chcę
rewanżu! Bez wciskania kitu o ignorancji. Możesz się obrażać na
resztę świata, gwiżdżę na to! Ale nie zrezygnujesz ze mnie!
JESTEŚ. MÓJ!
Harry
nie miał bladego pojęcia jak powinien się zachować. To mało
powiedziane, by spodziewał się kiedykolwiek czegoś podobnego. Sam
spędził ostatnie dwa tygodnie na ucieraniu innym nosa, a gdy ktoś
wreszcie podstawił nogę i jemu, ten rozłożył się jak placek.
Jego mózg skręcał się w usilnej próbie odnalezienia odpowiednich
słów.
-
I ty uważasz, że ja na to pójdę, Malfoy? Nie jesteś wart funta
kłaków, a skoro potrafię poradzić sobie z panem Wężowe Oczy, to
twoje starania z pewnością nic tu nie zmienią.
-
Ach, tak? - prychnął Draco. - Przekonajmy się.
Harry
nie był pewny, co wstrząsnęło nim bardziej. Wybuch tępego bólu
z tyłu głowy, gdy ta ponownie - nieco brutalnie - zapoznała się
ze ścianą, czy nagłe wrażenie warg Malfoya wpijających się
stanowczo w jego oniemiałe usta. Z początku był zbyt zaskoczony by
się poruszyć, lecz w miarę jak świadomość tego co się z nim
dzieje przedzierała się do jego szarych komórek, zaczął wić się
i wyrywać, wydając z siebie głośne jęki protestu, stłumione
jednak przez usta Draco. Serce trzepotało mu jak skrzydła
Świstoświnki, ściśnięte płucami, gdzie natarczywie próbowało
wyłapać namiastkę powietrza.
I
pierwszy raz od dwóch tygodni Harry także postanowił działać.
Gniew, wściekłość, pilna potrzeba walki... wszystkie te uczucia
pojawiły się tak niespodziewanie, że prawie go przygniotły swą
intensywnością, do momentu aż w końcu udało mu się złapać i
odepchnąć Draco.
Harry
oddychał ciężko, w każdej chwili gotowy rzucić się na Malfoya,
gdy dostrzegł, że chłopak stoi zupełnie swobodnie, z rękami
skrzyżowanymi na piersiach, najwyraźniej niezmiernie z siebie
zadowolony. W tej chwili nienawidził go o stokroć bardziej niż do
tej pory.
Malfoy
rzucił mu wyzwanie, czas więc zacząć bitwę.
-
Widzimy się na boisku quidditch'a, Potter.
Harry
milczał, póki Draco nie zniknął w korytarzu. Wówczas dopiero
odsunął się od ściany i spojrzał w stronę Wieży Gryffindor'u.
Musiał się porządnie wyspać.
Jutro
ma trening.
Le
fin