70 71

kobietą z sypialni. Kimś, kto spał albo płakał, albo krzyczał, albo przysparzał innych kłopotów... Moja matka była łagodna, słodka i śpiewała zawsze melancholijne irlandzkie piosenki... Ale pamiętam to ledwie, ledwie. Jak przez mgłę... Chyba wszyscy poczuliśmy ulgę, gdy ta kobieta z sypialni w końcu znikła. Oczywiście dręczyły mnie także wyrzuty sumienia. Może gdybym okazywała jej więcej serca, gdybym starała się ją zrozumieć... to nie doprowadziłaby się aż do takiego stanu... Nie, nie sądzę jednak, żeby ktokolwiek mógł temu zapobiec... Doszłyśmy do parkingu. Chciałam choć w ostatniej chwili uprzyto­mnić Melanii genezę jej aktualnych problemów małżeńskich.

Czy widzi pani jakieś podobieństwa pomiędzy dzieciństwem
a swoim obecnym życiem?

Uśmiechnęła się z zażenowaniem.

Pewnie, że widzę. I to coraz wyraźniej. Przecież ja wciąż czekam
w domu. Kiedyś czekałam, aż wróci ojciec. Teraz czekam, aż wróci
Sean. Mało tego. Nie mam pretensji do Seana, bo te jego wypady
w dziwny sposób mieszają mi się z nieobecnością ojca. Niby wiem, że
ojciec zarabiał na nasze utrzymanie, podczas gdy Sean... ale moje
odczucia są takie same... Zupełnie jakbym starała się robić dziarską
minę za wszelką cenę...

Urwała mrużąc oczy. Dostrzegła już schemat:

Och, i przecież jestem tą samą, małą, dzielną Melanią. Która ma
na głowie cały dom, miesza chochlą w garnku i pilnuje dzieciaków!

Kremowe policzki pokryły się rumieńcem nagłego olśnienia.

Och, więc to jednak prawda! Że kiedy się wyrosło w nieprawid­
łowej rodzinie, to szuka się potem osób do odgrywania z nimi tych
samych ról!

Wsiadłam do samochodu. Melania mocno mnie uścisnęła.

Dziękuję za wszystko! Musiałam się komuś wygadać. Myślę, że
pojęłam nareszcie, o co chodzi. Ale nie zamierzam odejść. O, nie!

Pokrzepiona na duchu, podniosła znów dumnie bródkę.

Jak by nie było, Sean musi dorosnąć. I dorośnie! Nie będzie miał
innego wyjścia, prawda?

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się na pięcie i pobiegła wśród opadających liści.

Melania zyskała istotnie pewien wgląd we własną sytuację. Nie zdążyłyśmy jednak „dokopać się" do wielu innych analogii, jakie zachodziły pomiędzy jej dorosłym życiem a układem w domu rodzinnym.

Dlaczego to bystre, atrakcyjne, energiczne i zdatne do wszystkiego stworzenie najwyraźniej potrzebowało związku z „trutniem", związku przysparzającego tylu cierpień i kłopotów? Jeśli wychowałyś­my się w rodzinie głęboko „zaburzonej", nieszczęśliwej, wśród zbyt wielkich obciążeń emocjonalnych i zbyt poważnych jak na nasz wiek zadań, wówczas dobro miesza się nam ze złem, przyjemność z bólem, zadowolenie z frustracją, aż powstaje z tego plątanina, w której nie umiemy się rozeznać.

W domu Melanii nie było właściwie miejsca na rodzicielską miłość. Rodzina zmagała się z przerażającymi konsekwencjami rozpadu osobowości u matki. Bohaterskie wysiłki najstarszej córki, by uporać się z czynnościami gospodarskimi, mogły być wynagradzane jedynie wdzięcznością ojca, za to, że może na córce polegać. Jej lęk i poczucie obarczenia ponad siły — zupełnie naturalne u dziecka w tych wa­runkach — zostały wnet przyćmione przez dumę z własnych osiągnięć i umiejętności, podsycaną stale widokiem bezradnego ojca i do niczego niezdolnej matki. Cóż za upajająca jak na dziewczynkę pozycja — być niezastąpioną dla jednego z rodziców i zarazem silniejszą od drugiego! I tak Melania zaczęła uważać się za wybawicielkę, która zawsze pokona wszelkie trudności, zaprowadzi porządek i uratuje najbliż­szych swym hartem, zdecydowaniem i nieugiętą wolą.

Kompleks „wybawicielki" ma wbrew pozorom charakter chorob­liwy. Oczywiście, to chwalebne, gdy nie tracimy głowy w sytuacjach krytycznych i potrafimy sobie z nimi poradzić. Rzecz jednak w tym, że Melania potrzebowała sytuacji krytycznych, by móc w ogóle funkcjonować. Jeśli nie musiała walczyć z harmiderem, stresem, bałaganem, rozpaczliwym położeniem, powracało natychmiastjiawno pogrzebane uczucie przygnębienia i niepewności. W domu rodzinnym Melania była podporą dla ojca oraz matką dla braci i sióstr. Ale była także dzieckiem spragnionym tego, by ktoś się nią zajął. Rodzeństwo miało Melanię, która wokół każdego z nich dreptała, każdym się zamartwiała, każdemu biegła z pomocą. Melania natomiast nie miała nikogo. Pozbawiona czyjejkolwiek opieki, szybko zaczęła myśleć i działać jak osoba dorosła. Nie znajdowała czasu ani sposobności, by dać upust swoim emocjom; by wyładować gdzieś swój strach i samo­tność. Lecz stopniowo ów brak okazji do ekspresji stał się czymś dogodnym. Im bardziej udawała „dużą panią", tym prędzej zapomi­nała, że jest małą, zatrwożoną dziewczynką. Wkrótce nie tylko rozwiązywała świetnie wszelkie problemy, ale wręcz wychodziła im na-

70

71


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 1995 70 71
70 71
70 71
70 71
70 71
70 i 71, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'
70 71
70, 71
page 70 71
70-71
70 71
70 71
10 1995 70 71
10 1995 70 71
70 71 POLKI WIĄZANKA
70 71 307sw pol ed02 2007
page 70 71
70,71