inevitable

Rozdział I: Bezsenność

Hermiona rozejrzała się powoli po klasie, czując, jakby jej głowa była pełna wody. Jej oczy były mocno zmrużone, co znacznie ograniczało jej pole widzenia. Odznaka Prefekt Naczelnej wbijała się w jej skórę przy każdym ruchu, a szaty stały się nagle okropnie drapiące i niewygodne.

Naprzeciw niej stał bulgoczący kociołek, znad którego unosiły się opary cynamonu i kwitnącego nocą jaśminu. Obok kociołka leżała garść owoców róży oraz pęk kwiatów pomarańczy, więc dziewczyna postanowiła skoncentrować się na ich posiekaniu.

Nie była w stanie odczytać instrukcji z tablicy, więc usilnie szukała w pamięci przepisu, którego z pewnością już się nauczyła. Głosy odbijające się echem w lochach to wzbierały na sile, to przycichały, przyprawiając ją o zawroty głowy swą intensywnością lub zmuszając, by wytężała słuch, by wyłowić jakąkolwiek informację.

Hermiona czuła się potwornie chora. Nie wiedziała, czy zdoła kontynuować warzenie eliksiru w warunkach, gdzie gęste, wonne powietrze dusiło jej płuca i ściskało żołądek. Kropla potu zaczęła spływać po jej brwi, a ona zrezygnowana upadła na ławkę i podniosła rękę.

– Panno Granger. – Złowieszczy głos zabrzmiał blisko jej ucha. Hermiona odwróciła głowę i spojrzała w nieodgadnioną twarz Mistrza Eliksirów, odnajdując jego spojrzenie.

– Profesorze, chyba jestem chora. Muszę wyjść.

Nauczyciel zignorował jej prośbę i podszedłszy do kociołka zaczął kroić truskawkę, po czym wrzucił ją do gotującego się wywaru, wywołując tym samym kolejny wybuch mdląco-słodkich oparów.

– Myśl, Granger. Truskawki są silnym afrodyzjakiem.

– Tak, wiem, profesorze. A teraz proszę, muszę iść do pani Pomfrey.

– Jakie są właściwości cynamonu, jaśminu, róży i kwiatu pomarańczy? Szybko, Granger. To jest sprawdzian.

– Cynamonu używa się do zachowania psychicznej świadomości oraz do obrony. Proszę… – Hermiona jęknęła błagalnie, chcąc zamknąć oczy, lecz profesor Snape chwycił ją gwałtownie za podbródek.

– Jak to się ma do truskawek? – wysyczał.

– Nie wiem… Jest mi niedobrze.

– Jakie są właściwości cynamonu, jaśminu, róż i kwiatu pomarańczy? Co z truskawkami? Odpowiedz, Hermiono.

Zaskoczyło ją to, w jaki sposób się do niej zwrócił. Wyprostowała się szybko, a pomieszczenie wokół niej zaczęło wirować. – Wszystkie są afrodyzjakami, których ciągle używa się we wróżbiarstwie. Nie wiem, dlaczego robimy ten eliksir, ale jestem okropnie chora, profesorze. Proszę…

Wwiercał się w nią wzrokiem, podczas gdy jego palce nadal podtrzymywały jej podbródek. Hermionę ogarnęło uczucie, jakby spadała.

– Proszę, Severusie. – wyszeptała.

Machnął ręką i klasa zniknęła, a oni zawiśli w ciemności. – Ach, magiczne słowo.

* * *

Hermiona otworzyła oczy.

Światło sączące się przez cienkie zasłony padało na poduszkę, leżącą obok jej głowy i oświetlało surowy, lecz schludnie urządzony pokój. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje, choć otoczenie wydawało jej się znajome. Dopiero, gdy uczucie nudności zniknęło z jej żołądka oraz umysł oczyścił się z resztek snu, wspomnienia z poprzedniego dnia zatańczyły przed jej oczami. Spędziła noc nie w domu, czy Hogwarcie, lecz na Pokątnej, a rok szkolny dopiero się zbliżał.

Odruchowe spojrzenie na nocny stolik potwierdziło jeden z aspektów snu. Odznaka, którą wywalczyła błyszczała lekko, co spowodowało słaby uśmiech na ustach dziewczyny. Nie mając ochoty na wstawanie i wciąż nieco zaniepokojona sennymi wizjami, wtuliła twarz z powrotem w poduszkę. Nagle jej nozdrza połaskotał słaby zapach. Wsadziła rękę pod poduszkę i wyłowiła elegancką saszetkę pachnącą różami. Stąd się to wzięło, pomyślała.

Idealnie logiczne wytłumaczenie dla tego wszystkiego, naprawdę. Oczywiście okropnie martwiła się o Zaawansowane Eliksiry, więc to całkiem normalne, że śnił się jej eliksir, którego nie umiała uwarzyć. Podniecenie, które czuła przez zbliżający się semestr, w połączeniu z dumą i poczuciem odpowiedzialności zostania Prefekt Naczelną, przyprawiły niemal o mdłości jej pusty żołądek. Było na to tylko jedno remedium: porządne śniadanie i kontrola listy podręczników.

Hermiona ostatecznie otrząsnęła się z resztek snu i podeszła do komody, by wybrać jakieś ubrania. Harry i Ron z pewnością obudzą się dopiero za kilka godzin, więc miała czas, by załatwić wszystkie sprawunki. Chłopcy na pewno będą chcieli spędzić ostatni dzień wakacji nad kuflem, lub dwoma kremowego piwa.

Ogarnęło ją dziwne uczucie na myśl, że za kilka dni skończy osiemnaście lat i nie będzie musiała już ograniczać się zaledwie do kremowego piwa. Nie, żeby nie lubiła piwa – w zasadzie wolała jego smak od smaku wina, czy innych alkoholi, których próbowała na kilku przyjęciach wydanych przez jej rodziców. Lecz przez używanie Zmieniacza Czasu, fizycznie już od jakiegoś czasu była osiemnastolatką i drażniło ją, iż wciąż jest traktowana jak nieletnia. Cóż, jeszcze kilka dni wytrzyma.

Spojrzała w swoje lustrzane odbicie i uniosła lekko brodę, promieniejąc dumą. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy przypięła sobie do swetra odznakę i przykryła ją wierzchnią szatą. Sama myśl, że tam jest, była dla niej cudowna – nie czuła potrzeby, by się nią popisywać. Już skupiona, Hermiona chwyciła torbę i wyszła z pokoju, uprzednio zostawiwszy na poduszce karteczkę z napisem „Dziękuję”. Ponieważ Skrzaty Domowe nie przywykły jeszcze do idei wolności, Hermiona poszła ze swoim sumieniem na kompromis i ograniczyła się do traktowania tych stworzeń z największą uprzejmością. Odrobina życzliwości może wiele zdziałać.

Poranek był jasny i czysty. Wakacyjne ciepło wciąż promieniało od powoli blednącego słońca, a rześki wietrzyk niósł zapowiedź jesieni. Hermiona uznała dzień za ładny, a także sprzyjający jej zamiarom. Upalny, letni dzień nie nadawał się, by spędzić go w zakurzonej księgarni. Jeżeli Hermiona mogłaby przenieść coś mugolskiego do czarodziejskiego świata, z pewnością byłaby to klimatyzacja. W zasadzie, to chciałaby mieć jakąkolwiek kontrolę nad temperaturą. Czarodzieje preferowali jednak zimne kąpiele latem i buchające płomieniem kominki zimą. Pod niektórymi względami byli całkowicie staromodni.

Przez chwilę Hermiona zastanawiała się – z czysto rekreacyjnych względów – czy byłoby możliwe stworzenie magii kontrolującej klimat. To zbyt trudne, odpowiedziała sobie. Jakiekolwiek ocieplające lub chłodzące zaklęcie o szerokim zasięgu związane z danym przedmiotem, który służyłby jako dźwignia…

Ten tok myśli towarzyszył jej aż do Esów i Floresów, gdzie od razu rozpoczęła poszukiwania książek na temat zaklęć, wpływających na pogodę oraz łączących obiekty z efektami. Co prawda, miała jedynie wstąpić po podręczniki, ale ranek wciąż był młody, a ona i tak zaczęła już rozważać dogłębniej tę sprawę.

Poszukiwania przeprowadziły ją przez pięć sekcji, zanim zdała sobie sprawę z tego, że jest śmieszna. Serio, klimatyzacja. Z jej ust wyrwał się cichy chichot i kręcąc głową, wyszperała w torbie listę podręczników (i, oczywiście, kilku poleconych przez znawców książek ekstra). Znała już sekcję akademicką na pamięć i przebiegła ją automatycznie, w czasie gdy jej umysł zaprzątało kilka problemów, do których wiedziała, że może znaleźć rozwiązania. Po pewnym czasie Hermiona zdała sobie sprawę z tego, co ma na myśli i zatrzymała się w pół kroku.

Jaśmin i owoce róży? Co do licha…? Dziewczyna próbowała przestać, lecz ciągle przyłapywała się na myśleniu o eliksirze, który warzyła we śnie. Wszystkie składniki, jak powiedziała, były afrodyzjakami oraz miały właściwości stosowane w jasnowidztwie. Była to łamigłówka, jaką normalnie Hermiona z rozkoszą by się zajęła, lecz tematy związane z miłością i wróżbiarstwem nie były dla niej zbyt przyjemne.

Hermiona nie doświadczyła w życiu zbyt wielu miłosnych uniesień: Wiktor lubił ją w czwartej klasie, ale był to raczej jednostronny związek, który podobał jej się, gdyż był czymś zupełnie nowym. Trwał zbyt krótko, by mogła wyciągnąć z tego przeżycia jakieś wnioski. Natomiast wróżbiarstwo od zawsze było cierniem w jej boku – nie postawiła stopy w klasie profesor Trelawney od czasu, gdy wybiegła w połowie jej lekcji na trzecim roku.

Spojrzała na książki, które trzymała w ramionach i po chwili wahania wyjęła i otworzyła podręcznik do Zaawansowanych Eliksirów. Hermiona szybko przekartkowała kilka stron, aż doszła do indeksu. Przy każdym składniku, o którym śniła, było kilka przypisów, ale szukając dalej spostrzegła, iż przy każdym z nich znajdował się odnośnik do strony 1583. Szybko otworzyła książkę na właściwej stronie, z brwiami zrośniętymi do tego stopnia, że wyglądały, jak pojedynkujące się gąsienice.

Strona wyglądała najzwyklej w świecie, lecz jej zawartość była zaiste niepokojąca. „Adamare Animae” - głosił tytuł, a jej znajomość łaciny wystarczyła, by dziwne uczucie wystrzeliło z jej serca prosto do palców u stóp i z powrotem. Eliksir bratnich dusz. Dziwne, pomyślała. Co, do licha, sprawiło, by śniła o tym eliksirze i to do tego stopnia, że we śnie znalazły się wszystkie składniki? Hermiona nigdy wcześniej nie słyszała o czymś podobnym i nie była pewna, czy podpada on pod grupę „eliksirów miłosnych”, czy nie. Przecież eliksiry miłosne były w Hogwarcie zakazane, prawda?

Jednak ciekawość akademicka zwyciężyła i Hermiona zagłębiła się w tekście. Po pewnym czasie wiedziała już, że nie jest to właściwie eliksir miłosny. Było to coś, co miało… charakter eliksiru miłosnego. I trzeba było go wypić samemu, a nie podawać drugiej osobie. Teoria była na tyle fachowa i zagmatwana, że Hermiona ledwo zrozumiała całą tę koncepcję, jeżeli w ogóle ją pojęła. Gdzieś na krańcu umysłu dręczyła ją myśl, że przecież Wróżbiarstwo to sztuka, a nie nauka. Z jakiegoś powodu czuła, że ten eliksir również jest sztuką. Nie było to całkowicie przyjemne uczucie, więc dziewczyna zamknęła książkę i ze złością położyła ją na szczycie stosu, który trzymała w ramionach. Resztę zakupów zrobiła w pośpiechu i jakiś czas później mknęła w kierunku lodziarni Floriana Fortescue, by spotkać się z Harrym i Ronem.

***

Jak mogła przewidzieć, chłopcy siedzieli z ogromnymi porcjami lodów i zimnym kremowym piwem. Gdy się do nich zbliżyła, na jej twarzy zakwitł niemal matczyny uśmiech, a frustracja ulatniała się z niej wraz z powiewem przyjemnego wietrzyka. Przywitała się z nimi ciepło i usiadła przy stoliku, kładąc nowe książki na podłodze obok krzesła. Ron gwizdnął cicho przez zęby.

– Solidny ładunek, Hermiono. Czy znowu będziesz używać… - Rudzielec przerwał i posłał jej znaczące spojrzenie. Hermiona roześmiała się i pokręciła głową.

– Nie, kupiłam sobie tylko kilka książek, które zasugerował mi Anthony pod koniec zeszłego semestru. – Postawiłaby ostatniego knuta na to, że Anthony ubiegał się o pozycję Prefekta Naczelnego, więc posłała swoim przyjaciołom zaciekawione spojrzenie. Nie wydawało jej się, by Dumbledore chciał przyprawić Harry’emu więcej stresów, a Ron z pewnością nie wydawał się typem Prefekta Naczelnego, ale…

– Szkoda mi tego Anthony’ego – rzekł Ron z nieznacznym błyskiem w oczach. – Wpadliśmy na niego wcześniej. Chłopak złożył swoje gratulacje, ale widać, że czuje się zlekceważony. – Hermiona wytrzeszczyła oczy dostrzegając błysk odznaki na piersi Weasley’a.

– Ron! Żartujesz! – krzyknęła, szukając potwierdzenia u Harry’ego, a on skinął lekko głową z dumnym uśmiechem na ustach. Hermiona pisnęła głośno i rzuciła się do przodu mocno ściskając Rona.

– To zabawne, jak to wszystko się potoczyło… moje życie jest niemal identyczne, jak to, które widziałem w Lustrze Ain Eingrap w pierwszej klasie – rzekł z zamyśleniem rudowłosy. – Kiedy już wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, jedyne, co musiałem zrobić, to po to sięgnąć. Oczywiście, zawdzięczam to tobie, Hermiono. Gdybyś nie przycisnęła mnie do nauki… - Wzruszył ramionami. – Dumbledore przysłał mi list z wyjaśnieniami. Stwierdził, że mam zadatki na prawdziwego przywódcę. Ja. – Pokręcił rudą czupryną. – Ciągle się szczypię, nie mogąc uwierzyć, że to nie sen.

– To cudowne! – zawołała Hermiona, a jej oczy błyszczały z podniecenia. Nie mogła się napatrzeć na odznakę przyczepioną do koszuli Rona, który szturchnął ją w ramię. – A teraz powiedz mi, że nie będę musiał dzielić pokoju wspólnego z jakąś zrzędzącą Krukonką – zachichotał, pewny siebie. Dziewczyna wyszczerzyła się i błysnęła własną odznaką, kładąc palec na ustach.

– Tylko ciii, to sekret – rzekła donośnym szeptem, a chłopcy się roześmiali.

– Nie wydaje mi się, by ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości. Serio, czy ktoś się w ogóle starał o tę odznakę? – Prefekci wyszczerzyli się do siebie, a Hermiona czuła szczerą radość, iż nie będzie musiała dzielić swej przestrzeni życiowej z nieznajomym. Przynajmniej będzie łatwo nad nim zapanować. Bałaby się zwymyślać obcego za jego codzienne nawyki, ale w dyrygowaniu Ronem miała już spore doświadczenie. Utrzymujący się po jej śnie lęk i dziwne zdarzenia w księgarni zniknęły z jej umysłu, zastąpione wyczekiwaniem na przytulne wieczory spędzone w towarzystwie dwójki najlepszych przyjaciół w jej własnym pokoju wspólnym.

– To będzie nasz najlepszy rok.

***

Hermiona bezmyślnie skrobała swój talerz, kończąc obiad, głęboko zaabsorbowana jedną z dodatkowych książek do Transmutacji, którą kupiła na Pokątnej poprzedniego dnia. Cudownie było znowu znaleźć się w Hogwarcie, gdzie mogła czytać magiczne księgi bez ciągłego wtrącania się jej rodziców, którzy wprost uwielbiali czytać jej przez ramię i prosić o wytłumaczenie każdego z nieznanych im terminów. Cieszyła się, że przejmowali się tym, co robiła, ale szybko stało się to dość męczące. Jedyne, z czym musiała sobie radzić w Hogwarcie była etykietka „mola książkowego”, co się opłaciło, czego żywym dowodem była odznaka na jej piersi. Oczywiście, Ron nie musiał być kujonem, by zostać Prefektem Naczelnym. Ale przecież nieustannie udowadniał swoją odwagę i lojalność, tak jak i ona. Nie, żeby przeszkadzało jej bycie kujonem. Wydawało się to po prostu… bez znaczenia, bo niezliczoną ilość razy uratowało to Harry’ego i Rona, a nawet całą szkołę. Przyznała jednak, iż to nieco niesprawiedliwe, że jej przyjaciel bawił się i szalał, gdy ona uczyła się w bibliotece…

Boski zapach uderzył w jej nozdrza, gdy kolację zastąpił deser. Podniosła wzrok i pozwoliła oczom chłonąć wszystko, co znajdowało się na stole. Tyle pyszności, a tak mało miejsca zostało jej w żołądku. Wróciła do swojej książki, podejmując decyzję i zakreśliła kilka zdań na marginesie.

– Uczysz się w czasie powitalnej uczty, moja droga? Jesteś zbyt spięta. Mogę polecić ci ciasto? Jest naprawdę smakowite.

Hermiona odwróciła się i ujrzała za sobą uśmiechającą się do niej profesor Trelawney. Uniosła brew. Dziwne, ale przynajmniej nie wygłaszała żadnych przepowiedni. – Dziękuję, zapamiętam. – Kobieta poklepała ją po ramieniu i wróciła do stołu nauczycielskiego. Hermiona westchnęła i nie chcąc być nieuprzejmą, nałożyła sobie kawałek ciasta na talerz, po czym manewrując widelcem wpakowała sobie kęs do ust, nie przerywając czytania. Całkiem smaczne, pomyślała. Pulchne ciasto, lekkie nadzienie, słodki krem…

Cynamonowy placek z truskawkami na wierzchu. Spojrzała na swój deser, przestając przeżuwać i upuszczając widelec z głośnym brzękiem na stół. Przełknęła odruchowo ciasto i poczuła mdłe ciepło w gardle. Jej wzrok powędrował do stołu nauczycielskiego, gdzie przez chwilę utkwił w śmiejących się oczach Trelawney, zanim ta wychudzona wróżbitka w wielkich goglach odwróciła się, by porozmawiać z obojętnym wobec niej Mistrzem Eliksirów. Hermiona posłała kobiecie mordercze spojrzenie, ale szybko zdała sobie sprawę z tego, że jest śmieszna i przesądna. Skąd Trelawney miałaby wiedzieć o jej śnie? Przecież mogła zapamiętać, że takie ciasto podano w tamtym roku i dlatego dwa jego składniki się jej przyśniły. Całkowicie logiczne.

Lecz nie tłumaczyło, jak znalazła w swojej książce ten eliksir.

I nie wyjaśniało zagadki, dlaczego Ten Babsztyl starał się ukradkiem porozmawiać z mężczyzną, którego Hermiona nazwała Severusem.

***

Hermiona poderwała się ze snu, zrzucając książkę na podłogę i siadając na luksusowej kanapie z potem perlącym się na czole. Jej włosy były zwichrzone i poczochrane do tego stopnia, iż wydawało się, że przy najmniejszym ruchu zaczną się skrzyć od naelektryzowania. Ron spoglądał na nią ze swojego fotela z rozbawieniem i troską. – Wszystko w porządku, Hermiono? – zapytał cichym głosem, jakby nie chciał jej przestraszyć. Dziewczyna pokręciła głową.

– Tak, nic mi nie jest. To był tylko… - Koszmar? Niezupełnie, choć czuła zdenerwowanie i zaniepokojenie. Jej powtarzający się sen za każdym razem zmieniał się odrobinę, lecz wszystkie podstawowe elementy wciąż były obecne. Truskawki, cynamon, jaśmin, kwiaty pomarańczy, owoce róż – i Severus.

Ten sen w niczym nie przypominał snów, jakie zazwyczaj miewała. Te zawsze były bezsensowne i przeważnie kończyła, gadając sama ze sobą w czasie herbatki z Szalonym Kapelusznikiem na czyimś suficie, czy coś równie bzdurnego. Nawet ta dawka rzeczywistości naciągała prawdę. Jednakże ten konkretny sen niemal miał sens. Niemal, gdyż choć posiadał pewnego rodzaju konstrukcję oraz zawierał przepis prawdziwego eliksiru, to pozostawiał po sobie odczucie surrealności i z trudem mogłaby nazwać go logicznym.

– Miałam tylko dziwny sen – dokończyła w końcu. Ron wzruszył ramionami.

– Pewnie coś zjadłaś. O czym był?

Hermiona z zaskoczenia omal nie spadła z kanapy, lecz szybko odzyskała równowagę. Pewnie coś zjadłaś. Choć Ron wyglądał na autentycznie zainteresowanego, dziewczyna się zawahała. Z jakiegoś powodu nie chciała opowiadać mu w całości o tej fantazji, a szczególnie już części o Mistrzu Eliksirów. Jednakże dużo bardziej potrzebowała cudzego wkładu w całą tę sprawę.

– Od trzech dni śni mi się to samo. Warzę eliksir, lecz nie mogę dostrzec instrukcji, choć mam wszystkie składniki i pewnego rodzaju przeczucie, co z nimi robić. Najdziwniejsze jest to, że znalazłam ten eliksir w podręczniku i naprawdę, nigdy wcześniej nawet o nim nie słyszałam, nie mówiąc już o tym, bym wiedziała, jak go sporządzić.

– Hmm – mruknął Ron, zaznaczając zakładką stronę książki, którą czytał. – Nie chcę mówić tego akurat tobie, ale niewykluczone, że śnisz proroczy sen. Może powinnaś o tym porozmawiać z Trelawney.

Hermiona zbladła.

- Z tą… tą… kobietą? Ona… ugh! – Jej oburzenie było tak duże, iż ledwo mogła wydobyć z siebie więcej, niż kilka dźwięków. – Nie znoszę jej – wypluła w końcu, a Ron przytaknął ze zrozumieniem.

– Wiem, że nigdy się między wami nie układało, ale to głównie przez fakt, że uważasz to, co robi, za kupę bzdur. To, co ona robi i owszem, lecz nie możesz zaprzeczyć, że to wszystko kłamstwa. No wiesz, przecież istnieją prawdziwe przepowiednie. Nawet Dumbledore w nie wierzy. Nie zaboli cię, jeśli tylko zapytasz o te sny, prawda?

– Zaboli! – zawołała z oburzeniem Hermiona, krzyżując ramiona i podciągając stopy na kanapę. – Nie mogę wytrzymać z tą kobietą w jednym pomieszczeniu dłużej, niż piętnaście sekund. No i wmusiła we mnie ciasto!

Ron spojrzał na nią dziwnie. – Że co? Jakie ciasto?

– Placek, który zjadłam na deser! Ona wie! Wie o moich snach i próbuje mi zamącić w głowie! – Weasley gapił się na nią bezmyślnie, a ona warknęła. – Ciasto, które mi poleciła zawierało dwa główne składniki eliksiru ze snu. A potem… - Ugryzła się w język w ostatniej chwili, zanim dokończyła. A potem rozmawiała z Sev – Snape’em! Jednak nie mogła powiedzieć o tym Ronowi. Z jakiego dokładnie powodu, nie miała pojęcia, lecz czuła się potwornie niezręcznie, jeżeli chodziło o tę część snu.

– A potem…? – nalegał chłopak. Gdy wciąż nie odpowiadała, zadał następne pytanie. – Co to za składniki?

Hermiona mruknęła coś niezrozumiale pod nosem.

– Hmm?

– Cynamon i truskawki – odparła i zarumieniła się. Ron uniósł brew.

– I?

– Nie ważne! – zakrzyknęła, zerwała się z kanapy i wypadła jak burza z pokoju wspólnego. Ron gapił się za nią chwilę, całkiem ogłupiony. Trzaśnięcie drzwi jej pokoju go otrzeźwiło i z westchnieniem wrócił do swojej lektury.

– Kobiety.

***

Intensywny aromat herbaty lekko zabarwionej pomarańczą i przyprawami unosił się z filiżanki Hermiony, gdy z zamyśloną miną przygotowywała swój napój. Ciemne cienie pod oczami zdradzały fakt, że nie spała zbyt wiele tej nocy. Budziła się za każdym razem, gdy tylko wydawało jej się, że słyszy gotującą się wodę lub jest w klasie eliksirów.

Czego ten sen ode mnie chce? Zadawała sobie pytanie, czując, że jej żołądek to jeden, wielki supeł. Nie chcę przyrządzać tego eliksiru. Nie chcę odnaleźć mojej bratniej duszy, a już z pewnością nie mam ochoty na rozmowę z Czołowym Wężem Slytherinu, albo Przeklętą Trelawney, by to rozgryźć. Czemu nie zostawi mnie to po prostu w spokoju?

Czuła się absolutnie żałośnie. Jej pierwsze zajęcia nie zapowiadały się źle – Zaawansowana Transmutacja – lecz po niej czekały ją podwójne Eliksiry, których bała się ponad miarę. Pierwszego dnia roku szkolnego Hermiona nie czuła nigdy niczego poza cudownym podnieceniem, nawet jeśli od pierwszej klasy nienawidziła lekcji profesora Snape’a. Nie lubiła faceta, ale również się go nie bała i w pewnym sensie darzyła go niechcianym szacunkiem. Strach nie był uczuciem, które Hermiona Granger utożsamiała z nauczycielami - ani trochę. Teraz jednakże, była wprost przerażona.

I nie wiedziała nawet, dlaczego. Z pewnością, z równowagi wytrącał ją fakt, iż śni o nauczycielu – w dodatku o Snape’ie – w związku z eliksirem dotyczącym bratnich dusz, sporządzanym ze składników, które są niczym innym, jak najczystszymi afrodyzjakami i który znajduje się w podręczniku, jakiego będzie używała na jego lekcjach. Ale to przecież nie powód, by wpadać w panikę. Hermiona zagłębiła się w swój umysł, szukając źródła swojego skrępowania.

Może to idea proroczych snów. Wróżbiarstwo zawsze mnie… niepokoiło. Nie podoba mi się pomysł, że nie mam wpływu na swoją przyszłość. Zmarszczyła brwi i zaczęła sączyć swoją herbatę, głęboko zanurzona w swoich myslach. Możliwe, że o to tak naprawdę chodziło. Rozpoczęła przecież ostatni rok szkoły, w którym będzie musiała zdecydować, co dalej. Samo w sobie było to przerażające - nie musiała dodawać do tego faktu, że prawdopodobnie nie tylko ona ma wpływ na to, co się z nią stanie. Tak. Tak, zaiste, o to musiało chodzić. Hermiona od razu poczuła się lepiej.

Wypiła herbatę do końca, odłożyła filiżankę i posłała szybki uśmiech Lavender i Parvati. Zebrawszy książki zdecydowała, by iść wcześniej na Transmutacjię, w razie, gdyby był tłok.

Parvati zwinęła podstępnie filiżankę Grangerówny, uśmiechając się złośliwie do Lavender. Odkąd Hermiona rzuciła Wróżbiarstwo, powzięły odmienne środki, by śledzić poczynania koleżanki.

– Co my tu dzisiaj mamy, Parvati, moja słodka? – Ton panny Brown był śpiewny i drwiący, lecz nie w złośliwy sposób. Jej przyjaciółka zmarszczyła brwi i zajrzała do filiżanki trzymając elegancko jedną dłoń przy skroni.

– Widzę człowieka, książkę i nóż albo klucz. Człowiek i książka się niemal zlewają, więc zgaduję, że to mędrzec, albo starzec, ewentualnie uczony. Rozumie się – chodzi o Granger. Zapewne porozmawia dziś z nauczycielem. I cóż, nóż-łamane-przez-klucz oznacza nieporozumienie oraz sekret lub okazję, więc zapewne, jak zwykle, źle zrozumie coś ważnego, co doprowadzi ją do odkrycia jakiegoś sekretu, bądź stworzy pewnego rodzaju możliwość. Dziewczyna ma fart, no nie? Jaka jest twoja opinia?

Lavender wzięła filiżankę i zerknęła w fusy. – Zgadzam się z tobą. Spotka się z nauczycielem, pokłóci się o jakiś szczegół i skończy dowiadując się czegoś o niebo ważniejszego przez przypadek. Się rozumie – Blondynka wydała odgłos, który z ust kobiety mniej wytwornej brzmiałby jak prychnięcie. Odłożyła porcelanowe naczynie i już miała się odwrócić, gdy coś przykuło jej wzrok. Lavender ponownie spojrzała w fusy, po czym podsunęła je pod nos Parvati.

- Spójrz! Widzisz to?

- Co mam widzieć? To jedyne znaki, jakie wypatrzyłam – człowiek, księga, nóż-łamane-przez-klucz.

- Spójrz na to, co je otacza! – wyszeptała dziewczyna, wskazując kupkę fusów jednym, elegancko pomalowanym paznokciem. Patil pochyliła się, by lepiej widzieć.

- Na gacie Salazara! – krzyknęła Parvati z oczami jak spodki. – No cóż. To zmienia wszystko. – Obie panny wymieniły znaczące spojrzenia. Gdyby zrobiono im w tym momencie zdjęcie, warte byłoby ono więcej, niż tysiąc słów.


Rozdział II: Wzburzenie


Hermiona gapiła się na drzwi klasy Eliksirów z sercem tłukącym się w piersi. – To nie takie trudne. Po prostu przejdź przez próg – przekonywała samą siebie. – Obiecuję, że nie poczujesz zapachu ani róż, ani cynamonu. Snape nigdy nie zrobiłby takiego… takiego łagodnego eliksiru. Po prostu znalazł się w podręczniku. Pewnie przekartkowałaś go raz, czy dwa, szukając czegoś. Nie ma tu żadnego związku. To był sen. – Dziewczyna wzięła głęboki oddech, lecz wciąż stała, niezdolna się poruszyć.

Problem z irracjonalnym strachem polega na tym, że nie da się go zracjonalizować.

Odgłos stóp i rozmów pchnął Hermionę do działania. Nie mogła wejść razem z całym tłumem, czyż nie? Zacisnęła więc zęby i pchnęła drzwi silniej, niż się spodziewała, sprawiając, że ciężki kawał drewna uderzył o ścianę, po czym się od niej odbił. Skrzywiła się, czekając na uderzenie prosto w twarz, lecz drzwi zwolniły i poczuła jedynie delikatne puknięcie w czoło. Granger zamarła na sekundę zanim się opanowała i weszła do klasy w o wiele cichszym stylu, siadając gdzieś na środku. Normalnie zajęłaby miejsce z przodu, ale wątpiła, by była gotowa stawić czoło osławionemu, zabójczemu spojrzeniu Mistrza Eliksirów.

Ku zadowoleniu Hermiony, profesora w klasie nie było. Zapewne przygotowywał składniki w ostatniej chwili spokoju przed przybyciem uczniów, zgadywała z cichym, ponurym prychnięciem. Zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy, sprawdzając, czy na tablicy są już wypisane instrukcje, gdy jej koledzy powoli schodzili się na lekcję. Niemal jej nie zauważali, tak bardzo przywykli do faktu, że zawsze przychodziła na długo przed innymi. Hermiona była częścią klasy, tak jak kociołki, w których ważyli eliksiry. Jednakże kociołki nie posiadały zmysłu obserwacji panny Granger. Z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy znalazła się wśród osób, którym naprawdę zależało na tym przedmiocie i to w taki sposób, by próbować osiągnąć szczyty. Może wśród poważnych uczniów, profesor Snape spędzi więcej czasu na wykładaniu swojego przedmiotu, niż na karaniu Gryfonów za tak zwane: „łamanie regulaminu”.

Powiew chłodu zaalarmował Hermionę o wejściu do klasy Mistrza Eliksirów we własnej osobie. Nie wiedziała, czego tak właściwie się spodziewała, ale zamrugała kilka razy, zdając sobie sprawę, iż jego wejście było całkowicie zwyczajne, a nawet rozczarowujące. Sen uzbroił jej umysł w przekonanie, że był on czymś więcej niż człowiekiem, czymś intrygującym i eterycznym. Rzeczywistość jednakowoż, przedstawiała mężczyznę około czterdziestki z przetłuszczonymi włosami. Nieświadomie uniosła brew.

– Choć ta niezwykle mała, naiwna część mnie żarliwie wierzy, iż każdy z was będzie skłonny poświęcić swoją energię wyłącznie po to, by zgłębić zawiłą sztukę warzenia eliksirów na tak zaawansowanym poziomie, większa, cyniczna część mojej osoby dyktuje, iż współczynnik imbecyli będzie tu proporcjonalny - jak w każdej innej klasie. Nie powinniście się więc spodziewać, że będziecie traktowani inaczej, a musicie uwierzyć, iż będziecie pracować ciężej, niż kiedykolwiek wcześniej. Oceny będą oparte na zasadach współzawodnictwa - nie jest to spowodowane moim przekonaniem, że brakuje wam ducha walki, lecz tym, iż nie znoszę stawiać wysokich ocen gratis za ledwie dostateczną pracę. Perfekcja będzie waszym celem i nauczycie się, iż nawet doskonałość to za mało.

Musiało zająć lata nauczenie się wypowiadania tego rodzaju arystokratycznego szyderstwa lodowatym tonem i sądząc po tym, jak ogarnął uczniów wzrokiem, przyzwyczaiło go to do swej najwyższej skuteczności. Hermiona usłyszała wokół siebie zbolałe, gardłowe jęki, gdy niektórzy zaczynali zmieniać zdanie, co do swojej obecności na lekcjach eliksirów. Jednakże dziewczyna uniosła lekko brodę na to wyzwanie, nie pozwalając się zdominować temu przetłuszczonemu dupkowi, jak Harry i Ron lubili go nazywać. Nie dostała odznaki Prefekt Naczelnej za ładny uśmiech, prawda?

– Dwadzieścia punktów od Gryffindoru za prowokowanie, panno Granger. Szybko nauczysz się, że nie ma tu miejsca na arogancję.

Hermiona wzdrygnęła się, a pod maską obojętności planowała okrutne morderstwo. Przeklęty facet. Zastanawiała się, jak do licha jej podświadomość mogła powiązać go z czymś tak delikatnym? Walcząc z chęcią skrzywienia się z niesmakiem, Hermiona skreśliła swój sen, jako produkt zbyt dużego myślenia o rzeczach małego znaczenia. Zaciskając zęby, przygotowała się na resztę lekcji. Była pewna, że to spotkanie zrównało do zera szansę na pojawienie się takiego snu ponownie.

* * *

Hermionie znowu przyśnił się ten sen. I znowu. I - z braku lepszego określenia - znowu. Cała ta sytuacja przyprawiała ją o szaleństwo.

Usiadła rozpalona na łóżku z prześcieradłem zmiętym i mokrym od potu oraz włosami próbującymi zaprzeczyć prawom grawitacji. Przetarła pięściami oczy, starając się pozbyć resztek snu z umysłu.

Nie ważne, co robiła, czego próbowała – sen powracał za każdym razem, gdy zmrużyła oczy. Przestała dobrze sypiać, a koszmar zaczął ją nawiedzać w ciągu dnia lub gdy jej powieki opadały podczas lekcji. Nauczyciele zauważyli dziwną dla niej nieuwagę. Ci, którzy podziwiali jej zdolności, starali się jak mogli, łagodząc jej stopnie, w czasie gdy Ten-Przeklęty-Facet korzystał z tego, co zaczęła uznawać za chorobę psychiczną.

Najgorsze jednak było to, iż odnajdywała powiązania między snem a rzeczywistością. Zarówno w Zaawansowanej Teorii Zaklęć, jak i w Zaawansowanej Transmutacji napotkała pozór wyjaśnienia tego, dlaczego imiona „Hermiona” i „Severus” posiadały taką moc nad tą wizją. Prawdziwe Nazwy były kluczem.
Aby skutecznie zmienić jeden przedmiot w całkowicie inny - najpierw trzeba uznać właściwości oryginału, powiedzmy, pióra. Chcąc zmienić pióro w jeżozwierza, należy określić nową Nazwę, a co za tym idzie – nową Formę. To samo tyczy się Zaklęć. Zamiana Właściwości czegokolwiek musi być poprzedzona potwierdzeniem tego, czym obiekt był i uznaniem jego cech, zanim doda się nowe lub zmieni stare. A zatem, znajomość Prawdziwej Nazwy Mistrza Eliksirów pozwoliło jej do niego dotrzeć; tak więc jest to „magiczne słowo”. Jego własna znajomość jej Prawdziwej Nazwy wywołała tę samą reakcję.

Na szczęście, żadne z nich nie wypowiedziało imienia drugiego w rzeczywistości. To byłoby ponad zszargane nerwy Hermiony.

* * *
Nie pomaga mi również fakt, że Parvati i Lavender nagle zaczęły śledzić każdy mój ruch tym świdrującym, sokolim wzrokiem, dodała w myślach Hermiona, znajdując się w stanie nadpobudliwie świadomego rozumowania. Mogłaby przysiąc, że ją szpiegują, albo czekają, aż zapadnie nagle na jakąś rzadką, fascynującą, śmiertelną chorobę. Może naprawdę próbowały ją otruć, czy coś takiego, dumała Gryfonka. Wyglądały niemal na przygnębione, kiedy przestała pijać swą zwykłą, poranną herbatę, jakby czekały z niecierpliwością na to, co stanie się, gdy ją wypije. Pani Prefekt postanowiła codziennie pijać co innego, by je zmylić, tak na wszelki wypadek.

Jednakże najgorszy, ale to absolutnie najgorszy był fakt, iż Hermiona nie potrafiła poradzić sobie ze swoim problemem.

Zazwyczaj kierowała się prosto do biblioteki. Zakurzone półki ze swym niezliczonym zapasem wiecznych ksiąg, zawsze miały dla niej odpowiedź. Książki były proste – posiadały spisy treści, indeksy, były ułożone w alfabetycznym porządku oraz przedstawiały informacje w starannym i logicznym formacie (cóż, przynajmniej te, które wybierała dla swoich badań, z prostymi, jasnymi tytułami i powszechnie znanymi autorami). Jakkolwiek, w bibliotece była już tyle razy, by wiedzieć, że nie ma tam książek pt. „Afrodyzjaki: Dlaczego O Nich Śnisz?”. Najbliższym temu tematowi był podręcznik Wróżbiarstwa, ale tego nie tknęłaby na pewno.

Dziewczyna westchnęła, po czym odwróciła się, chcąc dać bibliotece jeszcze jedną szansę i o mały włos nie zderzyłaby się z Lavender, która wyglądała na okropnie winną. Hermiona uniosła brew.

– Lavender, nie wierzę, że o to pytam, ale… czy ty mnie śledzisz? – Położyła jedną rękę na biodrze i spojrzała na koleżankę z rozdrażnieniem.

– Oczywiście, że nie! – zakrzyknęła piskliwym głosem Lavender, z fałszywą wesołością na twarzy. – Dlaczego niby miałabym cię śledzić?

– Razem z Parvati nieustannie obserwujecie mnie na posiłkach. Myślałyście, że nie zauważę? Ron powiedział mi też, że po każdym śniadaniu w tym tygodniu porywałyście moją filiżankę! Co wy wyprawiacie? – Hermiona czuła, że jest na krawędzi i zaraz zacznie krzyczeć. Było tego stanowczo, ale to stanowczo za wiele. Czy reszta świata pogrążała się w szaleństwie razem z nią?

– Cóż…

– Wyduś to z siebie wreszcie, dziewczyno! – warknęła pani Prefekt i to nieco agresywniej, niż zamierzała. Lavender aż podskoczyła.

– Dobrze już, dobrze… czytamy z twojej filiżanki.

– Czytacie z mojej filiżanki? – powtórzyła brunetka z niedowierzaniem. Lavender naprawdę zwariowała.

– Czytamy z fusów. To taka technika przewidywania przyszłości. Na Wróżbiarstwie słyszymy, co każdego czeka, ale ty na to nie chodzisz, więc postanowiłyśmy zaglądnąć w twoje fusy po śniadaniu, tak dla zabawy. I dowiedziałyśmy się czegoś bardzo, bardzo ciekawego, więc zdecydowałyśmy czytać z nich codziennie i uwierz, to naprawdę bardzo, bardzo ciekawe. – Lavender jednak nie zdradziła, co było tak niesamowicie ciekawe i Hermiona patrzyła na nią z wyczekiwaniem.

– No?

– Co, no? – powtórzyła niewinnie blondynka.

- Co było tak cholernie ciekawe?! – krzyknęła Granger, sprawiając, że jej rozmówczyni zaczęła się nieco trząść. Przerażona dziewczyna rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje i pochyliła się, szepcząc Hermionie do ucha.

– Będziesz miała sekretny romans z kimś niesamowicie inteligentnym i… i starszym.

Hermiona odskoczyła od blondynki, czując się, jakby właśnie dostała po twarzy. – Że co?

– To prawda! Widziałyśmy to w twojej filiżance każdego dnia! To znaczy, nie twierdzę, że to jedyna interpretacja, ale wiesz - codziennie!

– Pomyślałyście o tym, że może zawsze pijam herbatę w ten sam sposób?

Lavender popatrzyła na nią, jakby dziewczyna zasugerowała właśnie, że magia to tylko zbieg okoliczności. – A skrzaty codziennie parzą ją w ten sam sposób? A woda krąży codziennie tak samo? Proszę cię, Hermiono. Pogódź się z tym. Jesteś pionkiem w łapach przeznaczenia, a przeznaczenie mówi, że będziesz miała sekretny romans. – Jej głos zrobił się głośny przy wypowiadaniu ostatnich słów, przyciągając uwagę kilku osób, których uwagi Hermiona wolałaby jednak nie przyciągać.

Prefekt Naczelna złapała Lavender za kołnierz i zaczęła ją ciągnąć w stronę biblioteki, nie słuchając protestów. Gdy znalazły się już w środku, udały się do sekcji historycznej, a Hermiona była pewna, że tutaj na pewno nikt ich nie podsłucha.

– Lavender – Dziewczyna nie wierzyła, że to robi. – Wydaje mi się, że potrzebuję twojej pomocy. Ale musisz przysiąc, że nikomu, ale to absolutnie nikomu o tym nie powiesz. Nawet Parvati. Choć w sumie jej możemy powiedzieć, bo jej pomoc też się przyda, lecz nikomu poza tym nie piśniecie ani słówka. I to dotyczy również Trelawney, jasne? – Blondynka przytaknęła, ale Hermiona tylko pokręciła głową. – Nawet jeśli robiliby wam to, co ja robię ci teraz. Nawet w czasie tortur, czy pod groźbą śmierci – Lavender wyglądała teraz na przerażoną, lecz Hermiona rozluźniła się nieco. – Wydaje mi się, że miewam prorocze sny.

Lavender zaczęła piszczeć i klasnęła z podniecenia. – Wiesz już, kto jest twoim sekretnym kochankiem? Rany, Hermiono, jesteś jasnowidzem? Bo…

– Nie, nic z tych rzeczy! Wątpię, bym była jasnowidzem. Ja, ze wszystkich ludzi? Nie. Nawet o tym nie myśl. Słuchaj mnie, dobrze? I przestań podskakiwać, ściągasz na nas uwagę – syknęła brunetka, rozglądając się dookoła. – Słuchaj. Siedzę w klasie Eliksirów i warzę eliksir, tyle że nie widzę, co jest na tablicy, bo jestem strasznie chora, ale wszystkie składniki mam przed sobą. Nagle napatacza się Snape i pyta mnie do czego one służą i okazuje się, że wszystkich używa się we wróżbiarstwie, a ich dodatkową cechą jest… - zamilkła nagle, zastanawiając się, co powinna powiedzieć koleżance, lecz zdecydowała, że coś trzeba w końcu zrobić. - …jest fakt, że to potężne afrodyzjaki. – Lavender znowu pisnęła, lecz Hermiona nie przerywała.

– Ucisz się, dobrze? Tak czy inaczej, nie mogę sobie niczego przypomnieć dopóki nie zwróci się do mnie po imieniu. Dopiero wtedy następuje ta część z afrodyzjakami. No i nie chce mnie uwolnić z tego snu, dopóki ja nie zwrócę się do niego Severusie. Część snu już rozgryzłam. Trzeba znać Prawdziwą Nazwę czegoś, zanim będzie się w stanie to kontrolować, więc dlatego śnię o imionach. Ale eliksir… to właśnie prorocza część… eliksir znalazłam w podręczniku do Zaawansowanych Eliksirów. W tym miejscu właśnie potrzebuję twojej pomocy – wywar ten pomaga odnaleźć ci twoją bratnią duszę, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nazywa się Adamare Animae. Słyszałaś o nim?

Oczy Lavender zrobiły się ogromne od nadmiaru informacji, a dłonie mocno ściskały usta, by powstrzymać wszystkie niekontrolowane piski. Hermiona spostrzegła, iż jej paznokcie były pomalowane kokieteryjnym, lawendowym kolorem, co było trochę zarozumiałe. – Oczywiście, że o nim słyszałam! Nie czytasz czarodziejskich romansów, Hermiono, czy co? Ten eliksir jest w każdym z nich! Trzeba go zrobić, by dowiedzieć się, kto jest ci przeznaczony! To właśnie chce ci powiedzieć sen! Musisz go uwarzyć!

Hermiona jęknęła, lecz Lavender ciągnęła jeszcze figlarniej. – Choć chyba już wiem, kto jest twoją bratnią duszą.

Serce Hermiony zaczęło mocniej i szybciej bić. Wiadomość o starszym i mądrym mężczyźnie zwiększyła uczucie strachu, które towarzyszyło jej od początku, więc czekała, aż słowa zaczną wypływać z ust blondynki. Na twarz Lavender wkradł się wyraz zadowolenia, jakby unosiła się ponad głowami tłumu, a jej oczy błyszczały niebezpiecznie.

– To profesor Snape. Lub raczej Severus Snape. Myślę, że twój kupidyn, kimkolwiek jest, pragnie śmierci.

Hermiona też tak sądziła. – Ale ja go nie lubię – zakrzyknęła desperacko. Brown posłała jej jedynie współczujące spojrzenie.

– Wiem. Jednak dlaczego inaczej śniłabyś o nim w połączeniu z tym eliksirem? To znaczy, nie licząc oczywistego, więc się nie denerwuj. Dodatkowo, jest starszym, inteligentnym mężczyzną, no nie? Na nieszczęście, bratnią duszą może być każdy. Przynajmniej twoja wciąż żyje. Bywało i tak, że ludzie, którzy uwarzyli ten eliksir dowiadywali się, że ich druga połówka żyła w czasach starożytnego Egiptu, albo raz zdarzyło się, iż bratnią duszą pewnej kobiety okazał się mąż jej wnuczki, która się z nim rozwiodła, bo „coś było nie tak z ich małżeństwem”. Oczywiście, że tak, skoro wnuczka była bratnią duszą tego faceta tylko w jednej czwartej. Tobie trafiło się, iż urodziłaś się zaledwie ociupinkę później od Snape’a, a to wcale nie jest wielka przeszkoda. No wiesz, oboje lubicie książki, a przynajmniej bardziej, niż ludzi – rzekła bez ogródek Lavender. – I gdyby tylko zrobił coś ze swoimi włosami, no i ze skórą… cóż, mógłby uchodzić prawie za przystojnego, prawda? Poza tym, ma niesamowity głos, nawet ty to wiesz.

Rzeczywiście, miał przyjemny głos i przynajmniej był inteligentny, rozumowała Hermiona, ale, na skarpety Salazara, NIE! Dlaczego w ogóle próbowała to racjonalizować? Lavender nie miała o tym bladego pojęcia. – Nie masz o tym bladego pojęcia! – wybuchnęła Hermiona, wyrzucając ręce w górę. Jej rozmówczyni jedynie spojrzała na nią ze spokojem.

– Więc zrób ten eliksir i sama się przekonaj. Razem z Parvati ci pomożemy.

– Nie mogę uwarzyć takiego eliksiru! Snape nie może się o tym dowiedzieć, nie ważne, czy jest, czy nie jest… powiązany z tą sprawą – odparła Hermiona, przyglądając się dziewczynie z uwagą. Lavender westchnęła.

– Cóż, jasne, że nie może. To ma być sekretny romans, od początku do końca. Nie, razem z Parvati mamy niewielkie stanowisko do pracy nad tego typu rzeczami. Sybilla… to znaczy – profesor Trelawney… nauczyła nas, jak uwarzyć kilka miłosnych i wróżbiarskich eliksirów. Chodź, dobrze ci zrobi pobyć znowu trochę z nami w dormitorium dziewcząt. Zbyt wiele czasu spędzasz zamknięta z tym Weasley’em. Gdybym nie wiedziała lepiej, rzekłabym, że to on jest twoją bratnią duszą.

- Och, to po prostu śmie…

- Powiedziałam, gdybym nie wiedziała lepiej. Ale wiem. On ma na oku Padmę. Parvati mi powiedziała. Boi się jej – Parvati, znaczy się – ale uważa ją za atrakcyjną, więc naturalnie startuje do jej spokojniejszej siostry bliźniaczki… - Lavender faszerowała nieco ogłupioną i zdezorientowaną Hermionę potokiem ploteczek aż do samej wieży Gryffindoru, obejmując ją przyjacielsko w pasie.

* * *

Mdlący, słodki aromat drażnił jej nozdrza, sprawiając, że robiło jej się niedobrze. Przed nią stał bulgoczący kociołek, pachnący cynamonem i kwitnącym nocą jaśminem. Garść owoców róży i kwiatów pomarańczy leżała obok niego, a Hermiona koncentrowała się na siekaniu ich nożem.

Jednak tym razem to nie był sen, a Parvati czytała instrukcje z książki, w czasie gdy Lavender mieszała eliksir.

Wygoniły resztę siódmorocznych Gryfonek z dormitorium, ogłaszając, że mają pilny interes do załatwienia. Naturalnie, dziewczęta założyły, że Lavender i Parvati chciały sprawić Hermionie metamorfozę.

Nie mogły wiedzieć, że Granger prędzej by je przeklęła, niż na to pozwoliła. Jakkolwiek, Brown i Patil dobrze o tym wiedziały. Nie raz już im tym groziła.

Hermiona dodała owoce róży, a z kociołka buchnęła perfumowana para sprawiając, że dziewczyna omal się nie udusiła. Kleista, brunatna mikstura cynamonu, jaśminu i truskawek rozrzedziła się i zmieniła w różowy olej wyglądający bardziej, jak jakieś dziewczyńskie mydło, niż eliksir z podręcznika. Gdy Lavender zamieszała kilka razy w kociołku, Parvati poleciła, by Hermiona wrzuciła kwiaty pomarańczy.

– „Teraz narysuj wzór runa wypowiadając inkantacje – comperio animae – i zobacz, co się stanie.” Ooch, te instrukcje wprost ociekają napięciem! – zagruchała Parvati. Hermiona wywróciła oczyma, lecz zrobiła tak, jak jej kazano.

- Comperio animae – westchnęła, kreśląc dobrze już jej znany wzór runiczny nad miksturą. Różowy obłoczek perfumowanego dymu buchnął prosto w jej twarz, wywołując u niej atak kaszlu. Czerwony eliksir pulsował teraz wewnętrznym światłem, szumiąc cicho.

– No już, wypij! – ponaglała ją Lavender, tłocząc się z Parvati tuż za plecami Hermiony.

– Wygląda, jakby było radioaktywne, czy coś…

– Nie, nie, on ma tak wyglądać, widzisz? „Eliksir powinien być soczyście szkarłatny, o strukturze podobnej najlepszym olejom, jak również winien pulsować i szumieć, jak serce twojego ukochanego.” Naprawdę kocham te opisy!

Hermiona posłała Parvati spojrzenie pełne obrzydzenia, lecz wzięła fiolkę eliksiru i przyjrzała mu się podejrzliwie. Obie dziewczyny napełniły również swoje fiolki i zakorkowały je. Nie zdarzało się codziennie, by ktoś uwarzył im tak potężny eliksir, jak ten. Na szczęście dla nich, Granger nie była zwykłą czarownicą.

- Pij, Hermiono – naciskała Lavender. Nie zaszkodzi, jeżeli to ona spróbuje pierwsza.

Hermiona wzięła głęboki wdech i wlała eliksir do ust, walcząc ze sobą, by go od razu nie wypluć. Wydawało jej się, że pije jakieś płynne, niesamowicie kobiece perfumy z pływającymi w nich zębami. Cynamon gryzł ją w język i palił gardło. Czuła, jak pulsuje i spływa powoli w dół, aż do żołądka, po czym, pewna, że przełknęła wszystko, oblizała usta i wytarła je w rękaw. Usiadła i czekała na jakiś efekt, którego wciąż nie była pewna. Może iskra inspiracji? Krótka wizja? Jasność umysłu?

Czekała. I czekała. I czekała. Lavender i Parvati wyglądały, jakby zaraz miały wybuchnąć z tego napięcia. Hermiona mrugnęła.

- Eee…


Rozdział III: Zrozumienie


Nic się nie stało. Kompletnie nic. Nie czuła się w ogóle inaczej, nie miała żadnej wizji, ani nie potrafiła stwierdzić, czy jej bratnią duszą był Snape, czy może Lucjusz Malfoy, na Godryka! Lepiej, żeby to nie był Malfoy, sarknęła w myślach. To byłby naprawdę chwyt poniżej pasa, prawda? Nie, żeby obecną sytuację można było nazwać spacerkiem po parku.

– Eliksir chyba nie zadziałał. Albo może efekt jest inny, niż się spodziewamy. Eee, przykro mi – rzekła Hermiona, a jej wspólniczki opadły na dywan.

– To niemożliwe! – jęknęła Lavender. – Przecież zrobiłaś wszystko dokładnie tak, jak w książce! Po prostu nie chcesz nam powiedzieć, co widziałaś!

Hermiona westchnęła ciężko. – Widziałyście, bym weszła w trans? Hmm? Nie wydaje mi się. Mówiłam wam, że nie rozumiem za bardzo teorii, która się za tym wszystkim kryje. Lavender, mówiłaś, że ten eliksir pojawia się non stop w czarodziejskich romansach. Co zwykle dzieje się z bohaterami?

Blondynka zamyśliła się przez moment, przykładając pomalowany paznokieć do ust. Hermiona zdała sobie sprawę, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie pozuje, aczkolwiek robi to raczej nieświadomie. Serio, kto niby zastanawia się przykładając sobie palec do ust?

– Tak naprawdę, to nie jestem do końca pewna. Zawsze mówią coś poetyckiego. Nie wydaje mi się, by zbyt wielu autorów w ogóle wiedziało, jak to działa. Taki eliksir ciężko uwarzyć samemu… ale nie twierdzę, że go spaprałaś, Hermiono! Przecież nie jest trudniejszy od Eliksiru Wielosokowego, a słyszałam plotki, iż zrobiłaś go w drugiej klasie po tym, jak Snape powiedział ci, że… czekaj, czekaj, muszę coś znaleźć!

Lavender skoczyła na równe nogi i podbiegła do swojego kufra. Po chwili wygrzebała z niego sponiewieraną książkę z okładką wypełnioną większą ilością różowych i białych kwiatuszków, niż według Hermiony było zdrowe dla oczu, jak i typowym, falującym biustem i dość dojrzale i męsko wyglądającym młodym mężczyzną. Dziewczyna przekartkowała ją, zatrzymując się co kilka stron, by przeczytać co bardziej pikantny kawałek z zaróżowionymi policzkami, po czym podsunęła książkę Hermionie wprost pod nos.

– Tu! – zakrzyknęła, wskazując palcem konkretny akapit.

– „Lucjan wlał sobie do ust fiolkę eliksiru. Szkarłatna substancja pulsowała w jego gardle, niczym serce w pierwszym porywie miłości, a smak kwiatów i przypraw rozgrzewał mięśnie lędźwi. Nagle, ujrzał Jadię w całkowicie innym świetle.” – Hermiona musiała przygryźć wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Jednakże Lavender i Parvati spojrzały na siebie wymownie i siłą podniosły dziewczynę z podłogi.

– Hej! Co wy wyprawiacie?

– Zabieramy cię do profesora Snape’a. Wydaje mi się, że możesz ujrzeć go w całkowicie innym świetle.

Pani Prefekt zastanawiała się, co takiego Lavender może mieć na myśli, jednak i tak – będąc drobną i słabą – wydawała się bezsilna wobec dwóch zdeterminowanych przyjaciółek, które, gdy podniecone, potrafiły być równie silne, jak woły. Zaciągnęły ją więc w dół korytarza, zarabiając kilka zdziwionych spojrzeń i parę okrzyków. Granger po prostu usiadła i cieszyła się z przejażdżki, gdyż i tak nie mogła jej zapobiec, a miała przecież sporo do przemyślenia.

Czego te dwie się w ogóle spodziewały? Że co ma niby zobaczyć? A jeżeli to nie Snape? Serio, to mało prawdopodobne. Prawda, broniła go przed bezlitosnymi oskarżeniami jej dwóch najlepszych przyjaciół oraz podziwiała jego umysł, ale nie zmieniało to faktu, iż był otłuszczonym dupkiem, który obrażał ją przy każdej, możliwej okazji. Po prostu tak dała się ponieść bajkowym wyobrażeniom Lavender i własnym, szaleńczym snom, że całkowicie zapomniała o swoim dobrym znajomym, Logicznym Myśleniu. Snape, ze wszystkich ludzi. Przez cały jej pobyt w Hogwarcie nie powiedział jednego słowa, które można byłoby opacznie zrozumieć, jako „miłe”. Nawet dwuznacznego komplementu, choć niektórzy uważali, że „Wiem-To-Wszystko” to zaiste komplement w najwyższym stopniu dwuznaczny.

Co jednak ważniejsze, chyba musisz się podobać swojej bratniej duszy, czyż nie? Hermiona prychnęła. Facet bezustannie ją dręczył i krytykował na zajęciach Zaawansowanych Eliksirów, bardziej nawet, niż resztę uczniów razem wziętych, choć oczywiście była najbardziej utalentowana i oddana temu przedmiotowi z całej klasy. Była najlepsza. Każdy z jej eliksirów emanował perfekcją.

To widocznie dla niego za mało!

Aczkolwiek specjalna uwaga, to zawsze specjalna uwaga, nawet w swym negatywnym znaczeniu, rzekł cichutki, uporczywy głosik gdzieś na krańcu jej umysłu. Oczekiwał od niej więcej, niż od reszty klasy, co świadczyło o tym, że wiedział, iż mogła lepiej, co znów oznaczało, że naprawdę wierzył w jej zdolności. A już na pewno był świadom jej istnienia i przygotowywał ją na…

…Mistrzynię Eliksirów.

Hermiona zmarszczyła brwi. Gdy raz już zaczniesz podążać za logicznym tokiem myślenia, było naprawdę ciężko zawrócić. Ale nie miała przecież żadnych innych wskazówek. Kto to mógł tak naprawdę być? Z pewnością nie Harry, ani Ron… zbyt blisko im było do braci, no i jak dla niej nie wydorośleli jeszcze za bardzo. Wszyscy chłopcy z drużyny mówili tylko o quidditchu i nie wydawało się, by znali inny temat do rozmowy. Neville to Neville i nic więcej nie trzeba tu dodawać. Bracia Rona byli atrakcyjni, lecz ich również traktowała jak rodzinę. Anthony był inteligentny i przystojny, lecz to nikt więcej, jak partner do nauki. I naprawdę nie był zbytnio interesującym człowiekiem. Zastanawiała się chwilę nad członkami GD, lecz nikt odpowiedni nie przyszedł jej na myśl. Nigdy wcześniej o tym nie myślała, lecz zszokował ją fakt, że nie znalazła żadnych innych kandydatów.

Reszta podróży minęła jej na próbie przetrawienia tej świadomości, gdy nagle Lavender i Parvati zatrzymały się i wyszeptały w idealnej synchronizacji. – Jest tam!

Hermiona, wciąż zszokowana swoim odkryciem, spojrzała bezmyślnie na miejsce, gdzie stał Snape, ochrzaniając jakąś grupkę rozpaczających pierwszorocznych. Ujrzała go w całkowicie innym świetle, dzięki olśnieniu, którego właśnie doznała. Był przecież inteligentnym, odważnym, dojrzałym mężczyzną, nie tak zupełnie nieatrakcyjnym; był w dobrej formie, choć jego włosy wyglądały na przetłuszczone. Lecz czego można się spodziewać po kimś, kto całe dnie goni za uczniami łamiącymi regulamin i spędza długie godziny nad bulgoczącymi kociołkami? Nie wyglądał tak odpychająco w czasie przerwy świątecznej, gdy nie był zmuszony, by siedzieć po osiem godzin w klasie wypełnionej oparami z eksplodujących kociołków. Wierzył w jej zdolności i nie był typem, który krępowałby jej styl bycia, ciągnąc ją do Hogsmeade w każdy weekend. Hermiona niemal się uśmiechnęła, myśląc o pracy nad jakimś eliksirem ramię w ramię z takim mężczyzną. Być może taki zwrot w opinii o kimś był efektem eliksiru.

Jednak nagle dziewczyna zdała sobie sprawę, że rzeczywiście widzi profesora Snape’a w całkowicie innym świetle.

Wokół jego ciemnej postaci jaśniała różowa poświata, pulsująca w ten sam sposób, jak eliksir. Po chwili zastanowienia, doszła do wniosku, że widzi jego aurę. Aurę zabarwioną i podświetloną różem, co było efektem eliksiru, lecz w istocie patrzyła na jego witalną siłę.

Była olśniewająca.

– I co widzisz? Co widzisz?

Hermiona poważnie zastanawiała się nad tym, by odpowiedzieć, że nic, lecz zrozumiała, że będzie potrzebowała tyle pomocy w tym przedsięwzięciu, ile tylko zdoła zdobyć. Jeżeli rzeczywiście był jej bratnią duszą, nie będzie w stanie żyć bez niego. A Hermiona nie miała żadnego pojęcia o – przełknęła głośno ślinę – uwodzeniu płci przeciwnej. A już szczególnie, gdy obiektem jej względów miał być Snape, na cały niefart tego świata.

– Widzę jego aurę. – Wyznanie wydawało się bezbarwne, jakby w końcu przyznawała się przed sędzią do popełnienia masowych mordów. Parvati i Lavender pisnęły w uniesieniu.

– Jest ładna?

– Jest cholernie piękna – odparła z żalem. – Chociaż dużo lepiej wyglądałaby, gdyby eliksir nie barwił jej tym paskudnym odcieniem różu.

Za jej plecami, obie Gryfonki zaczęły podskakiwać z czystej, dziewczęcej radości. Hermiona wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Odwróciła się na pięcie i poszła wprost do wieży Gryffindoru, nie chcąc jeszcze stawiać czoła Ronowi. Lavender i Parvati podążyły za nią, gadając z podnieceniem. Patil zauważyła jednak wyraz twarzy Hermiony i zmarszczyła czoło.

– Co się stało, Hermiono?

– Co się stało? Co się stało? Profesor Snape jest moją pieprzoną bratnią duszą. Można mieć tylko jedną. Moja zmarnowała się na niego. – Dziewczyny wyglądały na winne i Granger westchnęła ciężko.

– Słuchajcie, dziewczyny. Sugeruję, byście nie brały swoich eliksirów, dopóki któregoś dnia nie natraficie na tę właściwą osobę i będziecie chciały sprawdzić… lub nawet wtedy sobie odpuśćcie. Czasami lepiej nie wiedzieć.

Wyraz jej twarzy był tak bezradny i zgnębiony, że Parvati i Lavender straciły cały zapał, by wypróbować swoje eliksiry, zanim doszły do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Być może tajemnice nieznanego były tajemnicami nie bez przyczyny. Chociaż, pomyślała ironicznie Hermiona, nic, co zaoferują ich eliksiry nie będzie tak straszne, jak mój los.

* * *

Tego samego dnia na kolacji, Hermiona siedziała przy stole przygnębiona i głucha na to, co się wokół niej działo. Wbiła wzrok w talerz, tak, by nie musieć oglądać aury tego człowieka. Widok ten wstrząsnął nią głęboko, choć właściwie nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego. Gdyby tylko zdołała zrozumieć myśli, które przelatywały przez jej głowę, jak przez sito, i ubrać je w słowa, brzmiałyby zapewnie tak:

To nie tak, że przez sześć ostatnich lat tylko go nienawidziłam – nienawidząc, również podziwiałam go i szanowałam. No i jasny jak słońce jest fakt, że on też nie pała do mnie przyjaźnią i nawet jeżeli się w nim zakocham (co jest absolutnie, kompletnie, absurdalnie wręcz niemożliwe), prędzej piekło zamarznie, niż on mnie pokocha, a zamiast czuć ulgę z tego powodu, jestem rozczarowana! Nie wspominając już o upokorzeniu. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, iż nie rozumiem dlaczego! Mogę pojąć Transmutację. Zaklęcia – a jakże. Nawet Eliksiry rozumiem, niech je szlag, więc dlaczego nie potrafię zrozumieć samej siebie?

Naturalnie, Hermiona nie potrafiła zrozumieć samej siebie z tego samego powodu, z którego nie widzimy Drogi Mlecznej. Znajdowała się za blisko zbyt wielkiej sytuacji, by dostrzec cokolwiek w jasnym świetle. Po raz pierwszy w życiu przyszło jej stawić czoła własnym uczuciom, a jest to problem o wiele bardziej skomplikowany, niż najbardziej podstępne z podstępnych równań numerologicznych. Używając metafory bazującej na wiedzy przedszkolaka – jeden plus jeden, w rzeczy samej, nie równa się dwóm. Jeden plus jeden może równać się wszystkiemu, poczynając od absolutnego szczęścia, po totalne upokorzenie, czy złamane serce. Hermiona już to widziała – Harry i Cho, Ron i Parvati, czy Neville z którąkolwiek z dziewcząt – i nie chciała dać się złapać w ten sam, stary koszmar. To było wprost…

…przerażające. A fakt, że chodziło o profesora Severusa Snape’a wcale nie pomagał. Czasami czuła zbyt wielkie onieśmielenie, by spojrzeć na niego z drugiego końca klasy, nawet wtedy, gdy jeszcze nie wiedziała, iż był (prawdopodobnie, bo przecież nie było żadnego, racjonalnego dowodu, że eliksir zrobił to, co miał zrobić) jej jedyną, bratnią duszą – ze wszystkich ludzi na świecie! Co niby miała zrobić z taką wiedzą?

Dzień dobry, profesorze Snape. Skończyłam esej na temat właściwości skórki boomslanga i och, czy wie pan, że jesteśmy sobie przeznaczeni? Może powinniśmy usiąść i przedyskutować, co z tym zrobimy, w końcu jesteśmy ze sobą złączeni do końca naszego naturalnego życia i w ogóle.

Hermiona parsknęła śmiechem. To szaleństwo, na które nie miała lekarstwa. Był jej nauczycielem, na Merlina! I do tego przetłuszczonym dupkiem! Co ludzie powiedzą? Dziewczyna o mały włos nie zadławiła się brokułem. Co Harry i Ron na to powiedzą? Zaryzykowała spojrzenie w kierunku straszliwego Mistrza Eliksirów, czując, jak jej wnętrzności skręcają się boleśnie.

Naprawdę był piękny. Urzekający blask otaczał Snape’a, migocząc wzdłuż jego mrocznej postaci, podkreślając smukłą sylwetkę i stawiając go w ostrym kontraście z resztą świata. Czarujący – to słowo pasowało idealnie.

Hermiona nie była pewna, jak długo efekt eliksiru będzie się utrzymywał – teoria dotycząca Adamare Animae była dla niej zbyt zaawansowana, choć rozumiała proces jego tworzenia. Jednakże, po upływie jakiegoś czasu zaczęła się zastanawiać, czy zniknięcie cudownej aury zmniejszy efekt, jaki profesor wywoływał w jej wnętrznościach.

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i odsunęła od siebie talerz, świadoma, iż przez cały ten czas żuła jeden kęs jedzenia, aż w końcu całkowicie się rozpuścił, a jej szczęki zaczęły boleć od wciąż powtarzanego ruchu.

– Hermiono? Wszystko w porządku? – spytał Harry, patrząc na nią ze zdziwieniem. Parvati i Lavender wymieniły między sobą ukradkowe, zmartwione spojrzenia. Hermiona poczuła oszołomienie. Jeżeli jej obecny stan był widoczny nawet dla chłopców, nadszedł czas, by wrócić do świata żywych i zacząć zachowywać się normalnie, nawet jeśli wydawało jej się, że jej wnętrzności przeszły właśnie przez automyjnię.

– Nic mi nie jest, Harry, nie martw się. Po prostu odechciało mi się jeść. Może łapię jakieś choróbsko, czy coś. – Udała ziewnięcie, które szybko przerodziło się w prawdziwe. – Jestem zmęczona. Chyba wrócę już do pokoju i pójdę spać. I tak dziś jest twoja kolej, Ron – rzekła Hermiona, odnosząc się do patrolów, które należały do obowiązków Prefektów Naczelnych.

Razem z Ronem zdecydowali, że głupie z ich strony byłoby łażenie razem po korytarzach co noc, więc zamieniali się i samotnie patrolowali korytarze, co pasowało im obojgu. Wypracowali (lub raczej to Hermiona wypracowała, zupełnie przypadkowo, gdy szukała informacji na temat zaklęć klimatyzujących) system, przez który w razie kłopotów mogli wezwać to drugie na pomoc. Jak na razie nic takiego im się nie przydarzyło, nie licząc kilku nocy, w czasie których Hermiona testowała ich metodę, ku największej irytacji Rona. Tej nocy, dzięki Bogu, dziewczyna mogła zażyć nieco odpoczynku.

* * *

W związku z przejściami, jakie znaczyły ten dzień, Hermiona zasnęła dość szybko, nawet mimo ogromu nowych i dość niepokojących informacji. I być może dlatego, że uwarzyła eliksir, lub dlatego, iż tajemnica snu została rozwiązana, po raz pierwszy w ciągu ostatnich dni dziewczynie nic się nie śniło.

Na jej nieszczęście, natura nie znosi próżni.


Rozdział IV: Metody Zastraszania


Severus Snape był w dobrym humorze. Jak dotąd, udało mu się doprowadzić siedemnastu pierwszorocznych do płaczu, odebrać Gryffindorowi dziewięćdziesiąt punktów i dać aroganckiemu Krukonowi szlaban za kwestionowanie jego metod. Radował się w duszy i cieszył każdą chwilą tego cudownie deszczowego dnia. Żaden ptaszek nie ćwierkał na jego ramieniu – i tak jastrzębie bardziej pasowały do jego stylu – lecz jeżeli profesor byłby muzycznie utalentowany, z pewnością zagwizdałby kilka skocznych tonów.

Z kolei jego uczniowie uważali, iż ich nauczyciel musi być w paskudnym humorze: był zasępiony i niemiłosiernie uszczypliwy, głęboko wyryty grymas nadawał jego twarzy złowieszczy wygląd, a w czasie jednej lekcji rzucał więcej wyzwisk, niż większość ludzi rzuca na swoich największych wrogów w ciągu trzech lat.

Idealny przykład na to, jak bardzo postrzeganie pewnych zjawisk z przeciwnych punktów widzenia może być zróżnicowane.

Czekały go teraz ostatnie zajęcia tego dnia i to jedne z jego ulubionych, choć nigdy by się do tego nikomu nie przyznał, a przed samym sobą tylko w warunkach ekstremalnego przymusu. Najdalej mógł posunąć się do stwierdzenia, iż były to najmniej stresujące lekcje, gdyż w klasie znajdowali się starsi uczniowie i to ci, którzy mieli opanowane przynajmniej podstawy Eliksirów. Poziom OWTMów stał się oazą dla Mistrza Eliksirów, wypełniony błyskotliwymi i – co najważniejsze – oddanymi eliksirom umysłami. Każdego roku zdarzały się jedne lub dwa wybuchy, a i to zazwyczaj tylko przy eksperymentalnych eliksirach.

Jeden, jedyny cierń w tej oazie stanowiła Granger. Nieprzyjemny dreszcz trwogi wdarł się w słoneczne rozmyślania Snape’a, zalegając wszędzie niczym sinizna na tygodniowym trupie. Od momentu, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, wiedział, że będą z nią kłopoty. Mała Wiem-To-Wszystko, a na dodatek najgorsza, jaką widział od czasów… cóż, siebie.

Zajęło mu sporo czasu przyznanie się do tego, lecz prawda była taka, iż Granger go przerażała. Z narastającą paniką zastanawiał się, co zrobiłby, gdyby zaliczył wpadkę, a ona to wyłapała? Dziewczyna nie czytała książek, ona je wchłaniała, katalogując w tym podobnym do gąbki mózgu każdy fakt, nieważne, czy znaczący, czy trywialny.

Już dawno temu Severus zrobił się leniwy i pewny siebie, wiedząc, że jednym spojrzeniem może zamienić całą klasę w stado przerażonych owiec. Gdyby źle wymówił nazwę jakiegoś skomplikowanego ingredientu lub się przejęzyczył, paskudne bachory nie śmiałyby się odezwać - przyjmując, że uczyły się wystarczająco dużo, by rozpoznać pomyłkę. A nawet gdyby któreś się odezwało, mógł zawsze odjąć punkty, tudzież zbyć je elokwentną ripostą.

Jednak Granger się kłóciła.

Ledwo dawał sobie z nią radę, choć poprzysiągł, że nigdy, przenigdy nie pozwoli jej się przyłapać. Rzucał jej więc wyzwania, trudniejsze, niż jakiemukolwiek innemu uczniowi. Ku jego zmartwieniu, panna Granger wzniosła się do standardów, jakie ustanowił i złamała je bez problemu.

Podniósł więc poprzeczkę wyżej.

Złamała ją – znowu.

Był to niebezpieczny krąg, bezustanne źródło jego strapień, a jednak, mimo wszystko miał świetny ubaw.

Wielu uważa, iż szczytowym celem ludzkiego życia winno być dążenie do stanu kompletnego zadowolenia, wolnego od cierpienia i walk. Jednakże trzeba także wziąć pod uwagę to, że wszystko jest względne. Przecież bez soli nie ma cukru; bez mroku – jasności; bez cierpienia szczęście nie ma prawa istnieć.

Życie wypełnione jedynie szczęśliwością szybko straciłoby swój urok. Wszystko byłoby banalnie proste i jasne. Każdego dnia zadowolenie degenerowałoby normalność, dopóki wszędzie nie zapanowałoby znudzenie. Szczęście stałoby się czymś w rodzaju narkotyku – potrzeba byłoby go coraz więcej i więcej, aż pewnego dnia nie pozostałoby nic, prócz stagnacji, gdyż wszystkie stadia szczęścia w końcu zostałyby osiągnięte. Najmniejsza przeszkoda przynosiłaby całkowitą dewastację i ruinę.

Tak więc szczytowym celem powinno być doznanie jak najszerszej palety emocji i walka do końca. A walka z pewnością profesorowi Severusowi Snape’owi obca nie była.

Za każdym razem, gdy dostrzegł choćby najmniejszą pomyłkę w pracy Granger, czuł tryumf i skupiał się na tym błędzie, krytykując jej metody, obrażając produkt końcowy, lub odbierając punkty. Jednakże, z biegiem lat zaczął również czuć niewielką iskierkę podziwu, gdy udało jej się pokonywać przeszkody, które rzucał jej pod nogi. Severus doświadczał także rzadkich chwil dumy za każdym razem, kiedy udało jej się wykonać eliksir ponad szkolny poziom i to do stopnia, z którego osiągnięciem mieliby problemy niektórzy z jego profesorów. Hermiona wierzyła, że jest słaba w Eliksirach - biorąc pod uwagę stopnie, tak było. Jednak w rzeczywistości Eliksiry stały się niewątpliwe jej najmocniejszą stroną.

Choć nienawidził się do tego przyznawać, Snape wiedział, iż Hermiona Granger była jego sekretną protegowaną. Przerażała go, o tak, przerażała go i nienawidził jej za to. Jednak nie przeszkadzało mu to żywić do tej błyskotliwej, młodej Gryfonki pewnego przywiązania, czuć do niej słabości.

Oczywiście, Severus Snape nigdy się do czegoś podobnego nie przyzna. Nawet w czasie tortur nie wydał tajemnic Dumbledore’a. Niech go piekło pochłonie, jeżeli kiedykolwiek ujawni swe najskrytsze myśli komukolwiek z własnej woli. Ciężko było przyznać się do tego samemu sobie, a i tak zajęło mu to aż siedem lat.

Był typem człowieka, który wszystko musiał sobie przemyśleć, wszystkiego zasmakować i przeanalizować każdą, najmniejszą myśl i emocję, która przeszła przez jego umysł i duszę. To wyznanie nie było pomyłką. To poddana próbie czasu prawda, czysta i logiczna. Jakkolwiek, nie oznaczało to, iż chciał dzielić się tym z całym światem i wolałby raczej o tym zapomnieć. Od czasu do czasu mu się to udawało.

Lecz wtedy zazwyczaj wchodziła.

Odgłos kroków w korytarzu sprowadził Severusa na ziemię, więc zaczął porządkować już dawno posegregowane papiery, z niecierpliwością oczekując, aż kędzierzawa Wiem-To-Wszystko przekroczy próg jego klasy. Niezwykły pogłos kroków sprawił, że się odwrócił i zamiast Grangerówny ujrzał cichą Puchonkę, która z naręczem książek przyciśniętych do piersi, niczym tarcza, podreptała szybko na swoje miejsce.

Dziwne. Granger zawsze przychodzi jako pierwsza na zajęcia. Pewnie któryś z nauczycieli ją zatrzymał, albo dokonywała właśnie jakiegoś aktu iście gryfońskiego heroizmu i wracała powoli do życia w skrzydle szpitalnym. Oczywiście, że musiała wytrącić go z równowagi. Zacisnął usta i sposępniał odrobinę. Typowa Granger.

Co dziwniejsze, dziewczyna zjawiła się jako jedna z ostatnich. Bez zwykłego zamieszania, z oczami utkwionymi w podłodze zajęła swoje miejsce. Zbladła nieco, widząc, iż jedyną wolną ławką była ta najbliżej biurka, co wydawało się dziwnie, biorąc pod uwagę entuzjazm, z jakim zazwyczaj podchodziła do lekcji. Severus przyłapał się na tym, iż bada jej niezwykłe zachowanie, jakby była jakimś eksperymentem, więc szybko odzyskał swój rezon.

– Mam nadzieję, iż nie zmarnowaliście dziś energii na niepotrzebne machanie różdżkami, gdyż będziecie potrzebowali całego pokładu sprytu i siły, zakładając, że w ogóle je posiadacie, aby sporządzić eliksir, który na dziś zaplanowałem. – Zmarszczył mocniej brwi, kiedy w czasie lustrowania klasy wzrokiem, jego oczy zatrzymały się na Granger dłużej, niż zamierzał.

Naprawdę wyglądała fatalnie, jakby w ogóle nie sypiała. Sine cienie pod oczyma były już jej znakiem firmowym i Severus zastanawiał się przelotnie, czy dziewczyna eksperymentuje (i nawala) w tym semestrze z makijażem. Jednakże teraz sińcom towarzyszyły przekrwione oczy i dość widoczne drżenie rąk, gdy podnosiła jakiś ingredient. Panna Granger, co było jasne jak słońce, cierpiała na bezsenność.

Nagle, przez kaprys, którego sam nie mógł zrozumieć, machnął różdżką na tablicę, lecz zamiast mrożącego krew w żyłach eliksiru, którym chciał torturować swoich uczniów tego cudownego popołudnia, pojawiły się instrukcje dotyczące innej mikstury, równie trudnej, lecz o wiele bardziej przydatnej.

– Zajmiecie się dziś Eliksirem Bezsennego Snu i wierzcie mi, jestem pewien, że wszyscy, jak tu jesteście, zrujnujecie ten delikatny napar. Powinniście już znać jego efekty, więc nie będę marnował czasu na wyciąganie nie mających sensu odpowiedzi z waszych mózgów. Zadanie to zajmie wam całą lekcję, więc radzę zacząć natychmiast. Jeszcze dziś dodam roztwór sprawdzający do waszych… - Uśmiechnął się szyderczo. – „rezultatów końcowych”. Wyniki będą ogłoszone na następnych zajęciach.

Severus ponownie machnął różdżką, tym razem w stronę szafy ze składnikami, wyciągając potrzebne do uwarzenia mikstury narzędzia. Jego wzrok zatrzymał się na Granger i mógłby przysiąc, że gdy na niego spojrzała, ujrzał w jej oczach błysk wdzięczności. Był różowy.

– Profesorze? – odezwała się dziewczyna, nieśmiało patrząc gdzieś ponad jego prawym ramieniem. – Chciał pan ze mną o czymś mówić?

Severus szybko otrząsnął się z transu i wykrzywił. – Panno Granger, być może zechce pani przetestować dzisiaj swój eliksir manualnie. W najgorszym przypadku – ciągnął, zniżając swój głos – skończy pani w Skrzydle Szpitalnym, a ja na wakacjach. W najlepszym, panno Granger, zjawi się pani jutro na moich zajęciach punktualnie, wyglądając nieco lepiej, niż żywy trup, jak teraz. Jeżeli się pani powiedzie, powstrzymam się przed odjęciem pięćdziesięciu punktów Gryffindorowi.

Dziewczyna zbladła, a iskierka wdzięczności szybko przerodziła się w płomieniście piekielny bunt. Teraz patrzyła mu wreszcie prosto w oczy. Severus niemal się uśmiechnął. – Sugeruję, by pani zaczęła, panno Granger, bo inaczej Gryffindor może się znaleźć na minusie. A przecież nie chciałaby pani mieć tego na swoim złotym sumieniu, prawda?

Dziewczyna sapnęła z oburzeniem, lecz bez słowa poszła po potrzebne składniki. Lepiej, pomyślał Severus. Cień anormalności, jaki jej wejście rzuciło na jego udany dzień zniknął i mógł wrócić do krążenia między ławkami.

Severus szybko odkrył, iż jego obecność była efektywnym narzędziem w przyzwyczajaniu świeżo upieczonych dorosłych do pracy pod presją. Nie było nic straszniejszego, niż Severus Snape zerkający ci przez ramię i wydający cichy, ostrzegawczy pomruk, gdy miałeś właśnie wrzucić składnik, który aż do tej chwili wydawał ci się kolejnym, właściwym krokiem. Snape uwielbiał siać niepewność i oglądać, jak twarze uczniów zmieniają się z całkowitej pewności do nieskładnego zwątpienia, gdy ich dłonie zastygają nad kociołkami w nerwowym niezdecydowaniu, aż w końcu podejmują wyzwanie i robią to, co zamierzali zrobić na początku tylko po to, by odkryć, że choć mieli rację, wahanie kosztowało ich cenny czas, który potrzebny był, by składnik zareagował tak, jak powinien.

Oczywiście, lekcja ta miała na celu uzmysłowienie im, że wszystko, czemu brakuje bezbłędnego poczucia celu i pewności siebie, może nam wybuchnąć w twarz – i to dosłownie. Jednak większość z jego uczniów uważała, że był wrednym sukinsynem, który rozmyślnie usiłował osmolić im brwi.

Nie, żeby to Severusowi przeszkadzało. Był bardzo dumny ze swej reputacji.

Jednakże siódmorocznych było ciężej zastraszyć. Snape ciągle musiał wymyślać nowe sposoby, by osłabić ich koncentrację, gdyż z dnia na dzień robili się coraz to odporniejsi. To było naprawdę piękne, kiedy uczniowie ignorowali jego obecność w czasie pracy nad swoimi eliksirami – nie jak Longbottom, który, dzięki Merlinowi, dał sobie w końcu spokój. Po pierwszym, niemal śmiertelnym incydencie na pierwszym roku, Severus przestał nawet przechodzić obok chłopaka, ale on wciąż się trząsł i to nawet zanim w ogóle wszedł do klasy. Starał się, jak mógł, by uczynić Longbottoma twardszym, lecz natura Gryfona nie nadawała się do delikatnej sztuki, jaką były Eliksiry.

Granger nigdy więcej się nie wzdrygnęła.

Dziwne, jak pierwsze wrażenie odnośnie jego uczniów zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Severus omal nie podskoczył z radości na widok młodego Malfoy’a – oczywiście, przygotowywał się na jego przyjście od kilku lat, lecz niewykorzystany potencjał, jaki przed sobą ujrzał, wprawił go w ekscytację. Dumbledore, jak można się było tego spodziewać, poprosił, aby zaopiekował się chłopcem – by doskonalił go, jako ucznia, tak jak i chronił przed wpływem Czarnego Pana. Misji tej Severus poświęcił się bez pamięci i rzeczywiście, wyniki Dracona były wysokie…

Lecz wtedy dzieciak go zdradził. Przyjął Mroczny Znak tego lata i razem z tym przepadła nadzieja. Wciąż dopuszczał możliwość, że Draco zda sobie sprawę z tego, z czym wiąże się służba u Czarnego Pana, ale biorąc pod uwagę presję rodziny i rówieśników…

Malfoy był już stracony. Zamiast niego, jego najlepszą uczennicą była mugolaczka i co dziwniejsze – z powierzchownością poza kontrolą, gębą jeszcze bardziej niewyparzoną, towarzysko nieprzystosowaną, a wisienką na tym torcie był status Gryfonki. Cała szkoła piała pochwały na jej temat, a intensywna nienawiść ściskała wnętrzności Mistrza Eliksirów za każdym razem, gdy był zmuszony postawić jej dobry stopień. Jakkolwiek, gdy na wpół złośliwie, na wpół z ciekawości zaczął testować jej ograniczenia, dotarło do niego, jaką była cenną uczennicą, kiedy jej głowy nie wypełniały ciągłe pochwały. Dziwne, że obelgi, jakie rzucał pod jej adresem, z czasem nie były już powodowane wrogością, a sentymentem podszytym uszczypliwością. Nie, żeby ona mogła stwierdzić różnicę, ale najważniejsze, że on mógł, kiedy naprawdę się nad tym zastanowił.

Cóż, to wcale nie było najważniejsze. W ogóle nie było ważne. Najwyżej zabawne. Interesujące, być może.

Och, szlag.

Więc gryfońska szlama była jego ulubioną uczennicą. Dziwniejsze rzeczy działy się na tym świecie – i przynajmniej był pewien, że uczucie to nie było odwzajemnione. Jej ulubioną nauczycielką była pewnie Minerwa, bo przecież to opiekunka jej domu i taki Rozsądny-Ale-Miły typ człowieka. Wzbudzało to w Severusie odruch wymiotny, choć zbyt bardzo szanował Minerwę, by wyznać coś takiego na głos. Niemal westchnął z rezygnacją, jednak zanim pozwolił swojej masce opaść, usłyszał, jak ktoś chrząknął, co sprowadziło go z powrotem na ziemię.

– Przepraszam, profesorze. Skończyłam eliksir, ale nie ma żadnych fiolek…

Granger, a któżby inny. Severus odwrócił się, a jego szaty zawirowały w perfekcyjnym wirze czarnej tkaniny. – To dlatego, że od moich uczniów oczekuję największego skupienia podczas robienia eliksirów, a nie karkołomnego pośpiechu w procesie, którego nie zdołali w pełni zanalizować – warknął, czując dreszcze zaniepokojenia na karku, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest nieprzygotowany do zajęć. No naprawdę, żeby zapomnieć wystawić odpowiednie fiolki dla uczniów, a do tego jeszcze odpłynąć gdzieś myślami na środku klasy! Złość zabulgotała w jego piersi i poczuł nieodpartą chęć, by wyładować ją na Granger. – Powiedz mi: czy twój eliksir pozwoli choć na krótką drzemkę, czy pomyliłaś się aż tak bardzo wyznaczając granicę spektrum, iż stworzyłaś środek samobójczy?

Twarz Granger przybrała niesamowity odcień szkarłatu, a jej dłonie zacisnęły się tak mocno, że wbiła sobie paznokcie w skórę. – Zapewniam pana, profesorze – nieomal wypluła – że ten eliksir nie jest gorszy od reszty, jakie zrobiłam w tym roku. – Jej głos był niemal śmiertelnie cichy i Severus z perwersyjnym rozbawieniem spostrzegł, iż w złości zaczęła przejmować niektóre z jego reakcji.

– A więc drzemka. Bardzo dobrze, panno Granger. – Severus podszedł do kredensu pełnego pustych fiolek i wyciągnął z nich cały zestaw, po czym położył je na swoim biurku. Cały czas był świadomy wściekłości panny Granger, która niemal z niej parowała, co rozkosznie ostudziło jego własny gniew. Severus niemal żałował, iż stosowność i sztywna, szkolna hierarchia nauczyciel-uczeń nie pozwala na wybuch niczym nieskrępowanej kłótni między nimi. W ich obecnej sytuacji, Granger ledwo mogła się odszczeknąć. Energia skrząca się wokół jej osoby jasno mówiła, że gdyby nie była uczennicą, rozgorzałaby epicka bitwa.

Spojrzał na resztę klasy i z zadowoleniem zauważył, że na najdrobniejszy jego ruch wszystkie oczy natychmiast opadały z powrotem na kociołki. Był pewny, że bardzo interesująco spędzi teraz czas, obserwując resztę klasy – nikt nie będzie chciał skończyć jako drugi, lecz znów, nikt nie odważy się być ostatnim.

Panna Granger, jakkolwiek, wlała swój eliksir do zlewki bez sekundy wahania i położyła ją wyzywająco na jego biurku. Była całkowicie pewna perfekcyjności swojego wyrobu. Nie użyłaby terminu „książkowy” – to oznaczałoby najwyżej przeciętność. Severus przyglądał się jej pewności siebie z niechętną aprobatą. Osiągnęła zasłużoną wiarygodność. Zastanawiał się, czy…

Zmiażdżył ten pomysł, zanim w ogóle mógł się w pełni uformować. Nie ma mowy. To byłoby… wysoce niewłaściwe. Szczególnie, że odmówił pozycji Malfoy’owi kilka dni temu. Prawda, Draco nie miał choćby i połowy naturalnych zdolności, samodyscypliny, czy energii, jak ona. Gdyby się nad tym naprawdę zastanowić, jedyne, co miał, to zdolność do czytania i podążania za instrukcjami, co z kolei czyniło go idealnym kandydatem na nowego pieska pokojowego Voldemorta.

Granger z pewnością nie była pieskiem. A gdyby nawet, to takim, który rzuca się na kolana tylko po to, by odgryźć ci genitalia. Wnioskując z wyrazu jej twarzy, Severus byłby jej pierwszym celem. Jakkolwiek, zajęcia nadal trwały, a jej powieki zaczęły się niebezpiecznie do siebie kleić, choć cały czas z nimi walczyła. Severus przypomniał sobie w końcu powód, dla którego tematem dzisiejszej lekcji był Eliksir Bezsennego Snu. Od niechcenia podszedł do biurka, usiadł i udawał bardzo zajętego papierami, aż wreszcie spojrzał na nią łaskawie z teatralnym westchnieniem.

– Naprawdę, panno Granger – wymruczał z kwaśną miną na tyle cicho, by nikt nie mógł go usłyszeć, poza nią. – Powstrzymaj się przed zasypianiem na mojej lekcji. Nie bez powodu mam pewne przykre obowiązki, z których muszę się wywiązać przy tym biurku. Jeżeli aż tak bardzo zależy ci na odespaniu, może powinnaś skorzystać z mej szczodrej propozycji i przetestować swój wywar na drzemkę. W twoim obecnym stanie, łyżka nawet słabego eliksiru powinna pomóc ci przespać całą noc.

Granger uniosła głowę, patrząc na niego ze złością, która szybko zmieniła się w totalny szok, gdy tylko posłał jej znaczące spojrzenie. Severus był dość usatysfakcjonowany tym, że tak łatwo mógł wytrącić ją z równowagi. Po latach besztania i sarkastycznego krytykowania, zwykłe powiedzenie jej o odpowiedniej dawce eliksiru, który załagodzi jej bezsenność, było najprawdopodobniej najbardziej niespodziewaną i irytującą z rzeczy, jakie mógł uczynić. Efekt był lepszy, niż po którejkolwiek z najbardziej wymyślnych obelg, jakie wymyślił, pozostawiając Granger w błogosławionym stanie, w którym nie pamięta, że ma język. Snape wrócił do swoich papierków, używając całej siły woli, jakiej trzeba, by oprzeć się klątwie Imperius, żeby nie pokazać swojej wesołości. Na szczęście, siła woli była czymś, czego Severusowi Snape’owi nigdy nie brakowało.

Mimo wszystko, uczucie niepokoju zakwitło gdzieś na skraju jego umysłu. Nie mógł dociec, o co tak naprawdę chodziło, ale miał dziwne przeczucie, że ma to związek z jej oczami…


Rozdział V: Interwencja


Hermiona wyszła z klasy w lochach w stanie głębokiego oszołomienia, ściskając w kieszeni fiolkę z eliksirem. Co się właściwie stało? Jakby już sama, oślepiająco różowa aura nie wystarczała, profesor Snape zainteresował się nagle jej przedłużającym się atakiem bezsenności. Absolutnie surrealistyczne.

Próbowała domyślić się, co spowodowało, że zachował się tak dziwnie. Nie licząc niezwykłego zainteresowania jej stanem zdrowia, był zwykłym sobą – lekcję zaczął od poniżania uczniów, po czym płynnie przeszedł do niemiłosiernego dręczenia jej skromnej osoby, a na koniec skrytykował szybki, lecz niemniej doskonały popis jej umiejętności. Jednak zanim wzięła się do pracy, zostawił niewielką wskazówkę, iż eliksir będzie dla niej pomocny, a potem jeszcze ich rozmowa na końcu lekcji… choć dobrze to maskował, profesor wydawał się zmartwiony.

Nieproszona iskierka radości wybuchła w jej żołądku i złapała się na tym, że stoi na korytarzu i szczerzy się jak idiotka. Pogłaskała delikatnie fiolki, jakby były darem od kochanka, przyciskając je do serca. I wtedy zdała sobie sprawę o kim myśli.

– Na brodę Merlina, Hermiono! Nie trać głowy! Snape. No naprawdę – zbeształa się. Kręcąc głową, weszła do Wielkiej Sali, desperacko pragnąc utonąć w bezsensownej paplaninie Harry’ego i Rona o Quidditchu, by pozbyć się tych okropnych, obrzydliwych, szalonych…

…cudnych, kuszących, zachwycających…

…niemoralnych, idiotycznych myśli. Nagle zatrzymała się, a na jej twarzy pojawiło się zdezorientowanie, lecz sekundę później ruszyła bez wahania z wyzywająco podniesioną głową.

Na jej nieszczęście, zdołała zrobić tylko kilka kroków, zanim koścista dłoń chwyciła jej nadgarstek i pociągnęła za filar. Hermiona pisnęłaby, gdyby leżało to w jej naturze. Zamiast tego, zadbała jedynie o to, by nie walnąć twarzą w ścianę. Odwróciła się, chcąc zmierzyć się ze swym napastnikiem. Ogromne, podobne do owadzich oczy, mrugnęły zza grubych szkieł okularów z wyrazem intensywnej koncentracji.

– Moje dziecko, jesteś portalem Tajemnic! Dlaczego nie przyszłaś do mnie wcześniej?

Hermiona nie maskowała swojej wściekłości. – Trelawney. O czym ty, na miłość boską, bredzisz? – Zazwyczaj dziewczyna nie odniosłaby się bez szacunku do nauczyciela, lecz wiedziała, iż Trelawney zbyt bliska była wariactwa, by zwrócić na to uwagę, a ona sama nie miała nawet siły, by się tym przejąć. – Poza tym, teraz też do ciebie nie przyszłam. Napadłaś na mnie na korytarzu! – zawołała, dźgając kobietę oskarżycielsko palcem.

– Szczegóły, panno Granger, nieistotne szczegóły! – odparła Trelawney, wyrzucając ręce w powietrze. – Miałaś sny…

Zimny dreszcz zaskoczenia przebiegł Hermionie po plecach, lecz zmusiła się do zachowania spokoju i opanowania. Sybilla Trelawney była mistrzynią luźno rzuconych uwag, które miały zmuszać do podania bardziej szczegółowych informacji i napawania trwogą. Jej słowa były tak ogólne, jak horoskopy – pasowały do każdego i taki był ich cel.

– Każdy śni, profesor Trelawney – odwarknęła dziewczyna, wkładając tyle jadu w słowo „profesor”, ile tylko zdołała zaabsorbować w czasie lekcji ze Snape’em. – Serio, co to niby za stwierdzenie? Słabo imponująca przepowiednia, jeżeli chce pani znać moją opinię – pokręciła nosem.

– Śnisz o… sprawach intymnej natury. Śnisz o… – Trelawney pochyliła się, targając Hermionę za ucho w stylu pozorowanym na ukradkowy. – …twoim Mistrzu Eliksirów.

Hermiona instynktownie odskoczyła od kobiety, a jej umysł zaczął pracować na pełnych obrotach, gdy oblewała się rumieńcem od cebulek włosów po palce u stóp. Jak ona… czy to ciasto… możliwe było, że…

Zmrużyła oczy. – Och, szlag. Lavender pani wypaplała, prawda?

Trelawney wyglądała na winną przez chwilę, lecz szybko wyprostowała się i opanowała. – Nie.

Hermiona uniosła brew. – Parvati?

Nauczycielka Wróżbiarstwa nie drgnęła przez kilka nerwowych sekund, lecz przegrała tę bitwę. – Tak. – Nastała cisza, gdy Hermiona łajała się, iż niemal uwierzyła tej starej nietoperzycy, a w tym czasie Trelawney przypuściła nowy atak. – Ale wiedziałam, że do mnie idzie!

Gryfonka skrzywiła się, zniesmaczona. – No naprawdę…

Trelawney wybrała ten moment, by znowu chwycić Hermionę za nadgarstek i ciągnąć ją w stronę schodów, a zaskoczona dziewczyna pozwoliła jej na to bez oporu. Pająkowate palce kobiety były zwodniczo silne – wlekły za sobą Hermionę, jak worek kartofli. W końcu Gryfonka zaczęła się wyrywać, ale nie dało jej to nic poza tym, że schwyciła ją druga, koścista dłoń, więc poddała się i pozwoliła, by nauczycielka zaciągnęła ją do klasy Wróżbiarstwa. Przecież i tak ucieknie, gdy tylko ta przeklęta kobieta straci na chwilę czujność…

Silny zapach kadzideł zdzielił Hermionę prosto w twarz, gdy tylko weszły po drabinie do klasy, a Trelawney momentalnie pchnęła ją na wielką poduchę silniej, niż to było konieczne. Kobieta stała przez chwilę w dramatycznej pozie, zanim ponownie się odezwała.

– Cii, dziecko! Wybacz moje gwałtowne zachowanie – nikt nie może nas podsłuchać. O Tajemnicach nie mówi się w niosącym echo korytarzu.

Nauczycielka przyłożyła sobie palce pod nos, co przywiodło Hermionie na myśl szkielet z katarem siennym. Jednak ciekawość zwyciężyła i zdecydowała poczekać i dowiedzieć się, co też ta kobieta ma jej do powiedzenia. Pozwoli jej to rozniecić odpowiednio swój gniew, by Parvati otrzymała sowitą nagrodę za swoje zachowanie.

– Czymże, na gacie Godryka, są te całe „tajemnice”?

– Tajemnice. Z dźwięcznym „T”. To nazwa własna.

– Szczegóły – warknęła zniecierpliwiona.

Wydawało się, że Trelawney w ogóle jej nie usłyszała i zamiast tego zaczęła przyglądać się Hermionie w sposób, w jaki bada się próbki pod mikroskopem. Nagle zamarła, wyrzuciła ręce w powietrze w przysłowiowej pozie zaskoczenia. Hermiona zastanawiała się, czy to Lavender brała od tej kobiety lekcje póz, czy było jednak na odwrót.

– Nigdy przedtem tego nie zauważyłam – masz Metapsychiczne Włosy!

– Co? Psychiczne kabanosy?

Trelawney machnęła niecierpliwie dłonią. – Nie, głupia dziewczyno. Włosy. Spójrz! – Wzięła kosmyk loków Hermiony i przytrzymała go przy swoich. Gryfonka nigdy wcześniej nie spostrzegła podobieństwa, lecz i tak nie miała pojęcia, co to ma wspólnego z jej snami. Jednakże Sybilla zdecydowała się ją oświecić.

– Obie jesteśmy receptorami Tajemnic, które pompują w nas tyle magii, że odbija się to na naszym wyglądzie. Twoje włosy, tak jak i moje, nie potrafią pomieścić w sobie podniecenia, że są przytwierdzone do umysłu przeładowanego sekretami, w które nas wtajemniczono. To dar, moje dziecko, dar, a ja byłam zbyt zazdrosna, by przyznać, że go posiadasz.

– Zawsze myślałam, że moje włosy są trudne do okiełznania, ale żeby były darem…

– Nie chodzi tu o włosy, one są tylko znakiem. Posiadasz dar patrzenia w obie strony czasu. Sny, które miałaś – są odbiciem przyszłości!

Hermiona zaczerwieniła się, jak piwonia. Bogowie, miała nadzieję, że tak…

Nie! Wcale nie miała! To było (kuszące) absolutnie wstrętne. Nawet myśl, że on mógłby położyć swoje dłonie tam… Hermiona zadrżała, czując na przemian fale gorąca i zimna. Naprawdę, tego dnia działo się zbyt wiele, by mogła to znieść. Jeżeli nie dostanie szybko jakichś kanapek i gorącej herbaty to chyba zemdleje.

Trelawney podała jej parującą filiżankę herbaty i talerz z kanapkami. Hermiona zemdlała.

Gdy dziewczyna odzyskała zmysły, z przerażeniem ujrzała nad sobą Sybillę podstawiającą jej pod nos śmierdzące sole trzeźwiące. Szybko odepchnęła od siebie butelkę, która upadła na podłogę i roztrzaskała się na kawałki. Trelawney jednak wydawała się tego nie zauważyć, gdyż czekała aż Hermiona stanie na własnych nogach, po czym rozpoczęła swą przemowę.

– Bezwzględnie musisz zacząć się ode mnie uczyć – wewnętrzne oko jest trudne do opanowania, a jeżeli nie będziesz ostrożnie prowadzona, możesz zatruć swój umysł fałszywymi myślami i zmylić prawdziwą przyszłość, niszcząc w ten sposób delikatną strukturę świata! Kto wie, coś już uczyniła, siejąc zniszczenie w przyszłości?

– Przepraszam bardzo, ale przyszłości nie da się zniszczyć. Jeszcze się nie wydarzyła. To, co się faktycznie wydarzy jest chyba prawdziwą przyszłością, prawda? – przerwała jej Hermiona, gdy jej silny i nie dający się łatwo omamić rozsądek w końcu zaskoczył i ruszył z kopyta. Trelawney zbyła ją machnięciem ręki.

– Nie. Nie powinnaś była opuszczać mych zajęć, drogie dziecko! Gdybyś została, może udałoby się uniknąć tych niepokojących wydarzeń…

–…i kto tu teraz manipuluje przyszłością… – burknęła Hermiona.

–…ale co się stało, już się nie odstanie i najlepszym wyjściem jest, byś zaczęła trenować pod moim przewodnictwem. Skupimy się tylko na twojej specjalności, gdyż całe spektrum tej skomplikowanej sztuki zajęłoby nam zbyt dużo czasu. Takiego ryzyka nie można się podjąć, więc najlepiej będzie, jeżeli…

–…pójdę do biblioteki i przeczytam jakieś godne zaufania źródło informacji na ten temat, jeżeli kiedykolwiek przyjdzie taka potrzeba. Nie mogę szczerze powiedzieć, że dziękuję pani za troskę, profesor Trelawney, ale mogę pani podziękować za kilka uroczych siniaków. A teraz – do widzenia i proszę, niech nie wtrąca się pani więcej w moje życie prywatne.

Hermiona wyprostowała się i szybko pobiegła do klapy w podłodze, nie mogąc już dłużej znieść paplaniny Trelawney. Nie można powiedzieć, że nie bała się również, iż ta wariatka znowu ją złapie i ciśnie nią w tę wielką poduszkę. Pognała w dół schodami, zarabiając kilka zdziwionych spojrzeń od portretów wiszących na ścianach i o mały włos nie spadła, gdy psotne schody zdecydowały się zabrać ją na wesołą przejażdżkę. Hermiona ledwo zwróciła na to uwagę. Pragnęła krwi. Krwi Parvati.

Jak śmiała wygadać Trelawney, ze wszystkich ludzi, o jej najgłębszym, najmroczniejszym (jedynym) sekrecie? Oczywiście, Parvati i Lavender stawiały tę wariatkę na piedestale, która, co tu dużo mówić, była lokalnym autorytetem, jeżeli chodziło o prorocze sny, lecz Hermiona powiedziała im wszystko w największym sekrecie…

…co nie było zbyt mądre, zważywszy na to, że obie dziewczyny są największymi plotkarami w szkole. Hermiona przełknęła ciężko ślinę. Modliła się do wszystkiego, co na tym świecie dobre, by nie wygadały nikomu innemu. Ostatnią rzeczą, jakiej jej teraz trzeba było, to wezwanie na dywanik do Snape’a, by wyjaśnić, dlaczego po szkole chodzą plotki, że jest jej jedyną i prawdziwą bratnią duszą. Merlinie, jej życie ległoby w gruzach.

Potrzebowała desperacko wycieczki do biblioteki. Niestety, będzie prowadzić poszukiwania w sekcji, w której nikt nigdy jej nie spotkał. Do dziś, rozumie się.

– Wróżbiarstwo. Ze wszystkich parszywych nauk, muszę mieć ukryty talent akurat we wróżbiarstwie…

Kilka godzin i rozdzierający czaszkę ból głowy później, Hermiona wyszła z biblioteki jeszcze bardziej zmęczona i na granicy płaczu. Jeżeli wróżbiarstwo byłoby chorobą, Granger zachorowałaby śmiertelnie. Wszystkie symptomy się zgadzały – powracający sen, niezakłócony czasem, jaki spała, wydarzenia dnia, warunki, czy dyspozycje, świadomość czegoś, o czym wcześniej nie miało się pojęcia, przewidywanie pewnych sytuacji, które później okazują się prawdziwe – chciała umrzeć.

Tylko jedna rzecz dawała jej nadzieję – fakt, iż sny były wysoce symboliczne i to, o czym się śniło nie zdarzy się naprawdę, lecz jest tylko symbolem pewnych sytuacji. Tak więc nie ma pewności, iż… pewne zdarzenia będą miały miejsce. Jej twarz była gorąca nawet wtedy, gdy unikała myślenia o tym.

Patrząc na wszystko z pozytywnej strony, kilku autorów zapewniało ją, że choć prorocze sny są potężne i, niestety, całkowicie prawdziwe, nie oznacza to, iż stała się taką samą wariatką, jak Trelawney – to znaczy, sny ustaną tak szybko, jak tylko spełnią swój „zamierzony cel”, cokolwiek nim może być, a ona nie zacznie rzucać przepowiedniami podobnymi do kiepskich porad na prawo i lewo.

Jednak niepokój budziła w Hermionie książka na temat wróżbiarskich eliksirów. Autor, chociaż bolało ją przyznanie się do tego, należał do grupy tych, których darzyła najwyższym uznaniem, więc nie mogła, ot tak, nie wziąć sobie jego słów do serca. Adamare Animae, jak twierdził, był znaczącym eliksirem, choć nie polecał go spożywać, gdyż wiedza o tym, kto jest naszą bratnią duszą przeznaczona jest do poznania w odpowiednim czasie i przedwczesna, może być dość wstrząsająca.

Hermiona zanotowała w pamięci, że jeśli kiedykolwiek go spotka, podziękuje mu za w porę udzielone ostrzeżenie mocnym ciosem z nos.

Jednak w tej chwili, Hermiona mogła skupić się tylko na jednej, jedynej sprawie: pożywieniu. Od kilku dobrych godzin nie miała nic w ustach, a w czasie pobytu w bibliotece żołądek wyraźnie dawał jej do zrozumienia, że tak, papier jest jadalny. Obcasy jej butów uderzały rytmicznie o kamienną podłogę, gdy szła szybko do Wielkiej Sali, wiedząc, iż dotrze tam dokładnie na rozpoczęcie kolacji. Hermiona była dumna ze swojej idealnej koordynacji czasowej – popłacało to nie tylko w radzeniu sobie z napiętym podziałem lekcji.

* * *

– Ej! Hermiona! – Obróciła się i zobaczyła Rona, który machał do niej z przeciwległego końca stołu, zajmując jej miejsce między sobą a Harrym. Jęknęła w myślach, wiedząc już, że jej kolacja będzie długa, wypełniona wymienianymi przez chłopców sportowymi ciekawostkami (nie wspominając, że nie tylko ciekawostki będą wypływać z ich ust – ziemniaki i wołowina będą próbowały uderzyć w jej talerz, niczym przeklęte tłuczki). Jednak naprawdę potrzebowała skupić się na czymś innym, a ochrona talerza przed nieprzeżutymi kawałkami kolacji wydawała się być wystarczająco absorbująca.

Westchnęła zrezygnowana i przeszła przez Wielką Salę, obdarzając Gryfonów zmęczonym uśmiechem, po czym usiadła między przyjaciółmi przy suto zastawionym stole i skupiła się na ładowaniu na talerz prostej, aczkolwiek zdrowej żywności. Zanim jednak podniosła talerz, dostrzegła leżącą obok sztućców grubą, adresowaną do niej kopertę. Z zaciekawieniem otworzyła ją i wyciągnęła zapisany pająkowatym pismem pergamin.

Panno Granger,
Budzi we mnie nieograniczoną niechęć przyznanie, iż Pani irytująco wysokie osiągnięcia w Eliksirach na poziomie OWTMów przywiodły mnie do wniosku, że jest Pani, niestety, najbardziej obiecującą kandydatką na praktykanta, na jaką natknąłem się przez wiele lat nauczania. Niech nie ośmiela się Pani być arogancką z tego powodu, gdyż nie robię tego z dobroci serca i z pewnością nie zacznie być Pani traktowana w jakiś szczególny sposób. Musi Pani wiedzieć, co taka praktyka oznacza – o wiele więcej pracy poza programem normalnych lekcji, włączając w to eliksiry na poziomie OWTMów, przy których nie popuszczę Pani w jakikolwiek sposób, oraz siedmioletni kontrakt studiów.
W załączeniu przesyłam oficjalne dokumenty, podpisane już przeze mnie po ogromnej, wewnętrznej debacie. Daję Pani czas do jutra, dokładnie do dziesiątej rano, na rozważenie oferty. Po tym czasie proszę się zgłosić do mojego biura, gotowa do pracy i z podpisanymi dokumentami lub z bardzo dobrym wytłumaczeniem, dlaczego odrzuca Pani jedyną szansę na osiągnięcie mistrzostwa na polu dziedziny eliksirów.
Profesor Severus Snape,
Mistrz Eliksirów

Post Scriptum: Radzę, jeżeli ma Pani przybyć punktualnie, wypróbować Pani eliksir nie później, niż dziś o dziewiątej. Jeżeli dobrze go Pani uwarzyła, jego efekt winien utrzymywać się przez dziesięć godzin, co da Pani szansę na przygotowanie się do naszego spotkania.

Oczy Hermiony momentalnie spoczęły na stole nauczycielskim, roziskrzone gorączkowym podekscytowaniem. Profesor Snape dosłownie krzywił się do swojego talerza, szturchając ze złością kawałki jedzenia. Serce dziewczyny waliło głośno z podniecenia i dumy, gdy tuliła list do piersi. Mistrzyni Eliksirów.

Hermiona nigdy nie uważała się za dobrą z eliksirów, zapewne przez porównywanie ocen z tego przedmiotu z innymi, na tle których wypadały najgorzej. Jednak list dowodził, że naprawdę popychano ją na poziomy powyżej standardów. Snape musiał poddawać ją próbie, by przekonać się, czy poradzi sobie z rygorem takiej praktyki. Musiałaby być kretynką, by odrzucić taką okazję…

…nawet, jeżeli rozpraszać ją będzie różowa aura promieniująca z mężczyzny, który ma zostać jej Mistrzem.

Zimna dłoń ścisnęła serce Gryfonki. Merlinie, to rzeczywiście utrudnia całą sprawę. Jeżeli wierzyłaby temu, co dziś przeczytała, facet oferujący jej praktykę jest jej jedynym, wyznaczonym przez los partnerem, z którym będzie do końca życia, lub przynajmniej do jego śmierci. Zdała sobie sprawę, że sny być może przewidziały taki bieg wydarzeń. Być może, w czasie trwania ich wspólnej pracy, w końcu zaczęłaby uwielbiać tego mężczyznę sama z siebie. Zaiste – przedwczesne odkrycie.

Jednak z drugiej strony, różowa aura otaczająca ukochaną osobę powinna zniknąć w przeciągu miesiąca, a dokładnie do fazy nowiu księżyca. I, oczywiście, tylko Hermiona o tym wiedziała - Snape pozostawał w błogiej nieświadomości o swej przyszłej roli, a dziewczyna zawsze była dobra w ignorowaniu rzeczy, które wydały jej się nieprzyjemne.

Odbędzie sobie miłą pogawędkę z Parvati i Lavender zanim uda się jutro do profesora Snape’a. Dziewczęta nie pojawiły się tego wieczoru w Wielkiej Sali, zapewne przez popełnione przez Patil przestępstwo. Jak tylko sobie z nimi poradzi, będzie mogła bez przeszkód dążyć do czegoś, co może okazać się jej życiowym celem.

Tak, to może się udać, tak długo, jak jej sekret pozostanie sekretem.

* * *

Wczesnym, rześkim sobotnim porankiem Hermiona przygotowywała się na spotkanie z Parvati i Lavender, a zaraz potem z profesorem Snape’em. Nie spieszyła się, chcąc wyglądać tak profesjonalnie, jak to tylko możliwe. Ubrała świeżo uprasowany mundurek, po czym spięła mokre jeszcze włosy w mocny kok, co udało jej się przy dużej ilości tak szczęścia, jak i spinek. Sine kręgi spod jej oczu przybladły znacząco, co było cudownym efektem jej wystarczająco idealnego Eliksiru Bezsennego Snu i braku jakichkolwiek stresujących koszmarów.

Psychicznie przygotowała się na możliwość – a raczej pewność – słownej poniewierki ze strony profesora, która będzie uhonorowaniem przyjęcia przez nią jego oferty oraz pomodliła się o siłę, potrzebną, by zignorować ten przeklęty, różowy pokaz fajerwerków wybuchających z osoby jej nauczyciela.

W końcu zebrała potrzebne dokumenty, które przeczytała i podpisała wcześniej tego ranka, a także Zestaw Małego Szantażysty, jaki przygotowała dla przeuroczych gryfońskich plotkarek, w razie gdyby potrzebowała ekstra narzędzi do negocjacji z tymi paniami.

Dość usatysfakcjonowana, Hermiona udała się na dół na śniadanie, planując kilka szybkich kęsów, gdy w międzyczasie będzie ścigać dwie zbrodniarki. Sala powoli się napełniała, gdy weszła, jednak i tak udało jej się zająć miejsce blisko swoich ofiar.

– Lavender? Parvati? Postarajcie się szybko skończyć jedzenie. Muszę z wami o czymś pomówić jeszcze przed dziewiątą, jeżeli możecie. Mam nadzieję, iż przewidujecie, co będzie tematem tej rozmowy?

Dziewczęta wymieniły przepełnione poczuciem winy spojrzenia, a wzrok Lavender na sekundę spoczął na stole nauczycielskim, gdzie profesor Snape masował sobie grzbiet nosa, jakby miał ciężki ból głowy. Hermiona obserwowała, jak drugą ręką sięga po czarną, mocną herbatę i nie mogła nie zauważyć, że migocząca aura bez problemu zharmonizowała się z porannym światłem, sprawiając, iż mroczny i nieco zaniedbany mężczyzna stał się piękny, niczym dzieło Michała Anioła.

Lekko niespokojna, dziewczyna starała się skupić wzrok na talerzu, wgryzając się w bułkę nieco zbyt gwałtownie, jakby chciała wyszarpać ten obraz ze swojej głowy. Skończyła jeść dość szybko, więc czekała cierpliwie, aż Parvati i Lavender będą gotowe do wyjścia. Na szczęście, obie straciły apetyt i chwilę później podążały za Hermioną do jej pokoju, tworząc uroczystą procesję opuszczającą Wielką Salę.

Gdyby którakolwiek z nich się odwróciła, dostrzegłaby, jak bardzo widok prowodyrki tej procesji o poranku pozbawił koloru lica pewnego Mistrza Eliksirów.

* * *

– Doszły mnie słuchy – zaczęła wykładowym tonem Hermiona – że jedna z was, nie wspomnę tu żadnych nazwisk, wścibiała nos w sprawę, o której wcześniej rozmawiałyśmy. Teraz sytuacja wymaga, by wieść o mojej… sytuacji nie opuściła więcej tego pokoju, a już szczególnie – w jakikolwiek sposób –nie doszła do uszu naszego profesora Eliksirów. Wczoraj na kolacji otrzymałam propozycję pracy z nim jako praktykantka, czego skutkiem będzie zdobycie przeze mnie tytułu Mistrzyni Eliksirów, a taka okazja trafia się raz w życiu. Dlatego proszę, proszę, nie spaprzcie tego dla mnie. Wiecie, że cenię naukę ponad wszystko – włączając w to wasze reputacje, które, jeśli mogę tak powiedzieć, są całkiem interesujące, szczególnie te mało znane fakty, o których dowiedziałam się w związku z moją pozycją Prefekt Naczelnej – dlatego jeżeli moja szansa na praktykę zostanie w najmniejszym stopniu zagrożona, zrobię wszystko, by zemścić się na osobie, bądź osobach, które mi to odebrały. Czy wyraziłam się jasno?

Lavender i Parvati słuchały przemowy Hermiony ze stopniowo blednącymi twarzami. Poczucie winy na nich wyryte, było bezcenne, tak jak i szybka przemiana w strach, gdy wspomniała o ich reputacjach. Niezwykle energicznie pokiwały głowami, mamrocząc zapewnienia, iż od tej pory nie będą wtykały nosa w cudze sprawy, ani nie popełnią tego wykroczenia, chyba że Hermiona wyraźnie poprosi je o pomoc. Granger, usatysfakcjonowana, pożegnała się z nimi i udała się w kierunku lochów, by przyjąć oferowaną jej posadę, z sercem o niebo lżejszym.

Gdy tylko zostały same, dziewczyny spojrzały na siebie.

– Lavender, chyba popełniłam błąd…

– Parvati, chyba popełniłam błąd…

Obie zamilkły. Jednoczesne wyznanie stworzyło dziwną harmonię w pustym i cichym pokoju. Parvati i Lavender gapiły się na siebie, a potem, znowu chórem, wykrzyknęły:
– Coś ty zrobiła?

Rozdział VI: Spisek


Kac nie czyni człowieka szczęśliwym. Severus Snape obudził się z pulsującym bólem głowy, językiem o rozmiarze materaca i z dłonią zaciśniętą w morderczym uścisku na butelce Ognistej Whisky Ogdena. Nie kwestionował powodu, dla którego się upił – zadał sobie jedynie pytanie, co go, do diabła, skłoniło do podjęcia decyzji przez którą się spił. – Panna Granger – wymamrotał, trąc twarz, jakby chciał zetrzeć z niej wszystko, począwszy od lśniącej warstwy potu.

Tyle pozostało z jego ślizgońskiej lojalności, lecz naprawdę, od zmartwychwstania Voldemorta, w Slytherinie odnotowywał regularny niż intelektualny. Zbyt wielu zakładało, iż ambicja władzy oznacza raczej ślepe podążanie za tym, kto ma jej sporo, niż dążenie do uczciwego rozwoju prywatnych interesów. Zrobił się z tego jeden, wielki bałagan, który tworzył dom stada baranów, zamiast watahy wilków. Slytherin mógłby równie dobrze stać się Hufflepuffem, który zszedł na drogę zła – lub głupoty, co wydawało się bardziej prawdopodobne.

Tak więc teraz Severus Snape utknął z gryfońską, szlamowatą Wiem-To-Wszystko na siedem lat w pierwszej praktyce, jakiej się podjął.

– Wspaniale, Severusie. Zdumiewa mnie twe dedukcyjne rozumowanie. – Mistrz Eliksirów łajał się z dwukrotnie większym stężeniem jadu w głosie, niż gdy obrażał uczniów – w ich przypadku jego ton podszyty był ukrytą nadzieją, iż zmusi on swe ofiary do poprawy.

Severus usiadł powoli, przyzwyczajając się do zmiany ciśnienia, zanim wstał z łóżka i poczłapał w stronę gablotki. Na górnej półce leżała prawie pusta buteleczka z remedium na kaca. Przyjrzał jej się podejrzliwie, niepewny, czy wystarczy na pełną dawkę, lecz nie bacząc na to wypił całą zawartość, desperacko pragnąc ukojenia. Efekty nie były natychmiastowe, tak jak powinny, i nie przyniosły mu ulgi – nadal czuł ból, choć nieco przytłumiony. Severus zaklął cicho, pocierając czoło. Powinien był sprawdzić swoje zapasy, zanim zaczął sobie dogadzać zbyt wieloma butelkami whisky. To wina Granger, wszystko przez nią.

Przez chwilę rozważał, czy nie wycofać się całkowicie ze swej propozycji, zatrzasnąć dziewczynie drzwi przed nosem i rechotać niczym szaleniec, gdy ona będzie uciekać do swojej wieży z płaczem. Jednakże moment szybko minął i zbeształ się za zwalanie winy za swoje głupie czyny na uczennicę, która nie zrobiła nic więcej, jak tylko irytowała go swoim nieprzeciętnym intelektem, co było wadą genetyczną, tak naprawdę. Poza tym, podpisał już te przeklęte dokumenty, a co się stało, to się nie odstanie. Zgrzytając zębami wyciągnął zestaw szat i oparł się łokciami o umywalkę przed lustrem, próbując doprowadzić się do ludzkiego wyglądu i zaklinając się, że nie spojrzy na alkohol przynajmniej do Bożego Narodzenia.

Śniadanie w Wielkiej Sali było katorgą. Uczniowie, nawet otumanieni snem, zachowywali się nieznośnie głośno. Severus był wdzięczny, że jego reputacja nie wymaga ogromnego, radosnego uśmiechu, jak w przypadku Sprout. Nie miał pojęcia, co ta kobieta robiła, że wciąż się szczerzyła, nawet po długim weekendzie.

Snape wiedział, że nauczycielka miała smaczek do alkoholu, ale nie głowę; będąc jedynym, który warzy w szkole eliksiry na kaca, wiedział o tym i owym, co tworzyło interesujące okazje do szantażu. Na szczęście dla jej kariery, kobieta miała wystarczająco dużo rozumu, by romansować z butelką wyłącznie w dni, po których nie musiała prowadzić zajęć lub wypełniać obowiązków Opiekuna. Jeśli jej picie zaczęłoby kolidować z pracą, Severus przestałby jej robić remedia na kaca już dawno temu i kazał cierpieć konsekwencje swojej głupoty. Co, w dniu takim jak dziś, wydawało się w najlepszym przypadku hipokryzją – siedział sobie, jak gdyby nigdy nic, z kacem gigantem tuż przed pierwszym spotkaniem ze swoją potwornie spostrzegawczą praktykantką. Snape miał nadzieję, że dziewczyna będzie owładnięta na tyle naukowym podnieceniem, że tego nie zauważy.

Severus zajął swoje miejsce przy stole nauczycielskim i zamówił swoje zwykłe śniadanie, na które składały się mocna, czarna herbata, świeży owoc i pełnozbożowy tost. Wiedział, iż musi nabrać siły, nawet jeżeli nie bardzo miał na cokolwiek apetyt. Już teraz mógł powiedzieć, że to będzie naprawdę długi poranek, nie wspominając o dniu. Snape dostrzegł wejście Grangerówny, napuszonej jak paw, która usiadła obok Parvati i Lavender, najwidoczniej z własnej woli. Musiał przyznać, że dziewczyna miała godny pożałowania gust, jeżeli chodzi o dobór przyjaciół.

Pocierając grzbiet nosa, Mistrz Eliksirów sięgnął wolną ręką po filiżankę z herbatą, modląc się, by kofeina stępiła nieco pulsowanie w głowie, a znajomy smak złagodził odrętwiały język. Jednak, zamiast tego, ból w czaszce zdawał się wzrastać z każdym łykiem mocnego wywaru, a posmak cynamonu zaburzył rytualną równowagę jego posiłku. Skrzaty znowu musiały eksperymentować z różnymi typami herbaty. Metodycznie dokończył śniadanie i wypił resztę herbaty, aż talerz i filiżanka zalśniły czystością. Wyciągnął kieszonkowy zegarek i spostrzegł, że jest już po dziewiątej – najwyższy czas, by przygotować się na wizytę Granger. Gdy tylko o niej pomyślał, zerknął na stół Gryffindoru, by przekonać się, czy już wyszła…

…i ujrzał pannę Granger w całkowicie innym świetle.

Profesor Severus Snape, Mistrz Eliksirów, chlubił się wiedzą, jaką posiadał wskutek długiego i żmudnego stażu, jak i ciągłych badań nad eliksirami. Znał ingredienty, metody, teorie i efekty wszystkich eliksirów, które opublikowano w każdym z wiarygodnych źródeł dostępnych w tym temacie, a kilka wymyślił nawet sam.

Wszakże niewiedza jest błogosławieństwem, gdyż na jego nieszczęście, Profesor Severus Snape, Mistrz Eliksirów, umiał rozpoznać efekty Adamare Animae, gdy je ujrzał.

Z jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory i nie mógł nic zrobić, poza patrzeniem, jak oświetlona różanym blaskiem Granger wychodzi z Wielkiej Sali ze swoimi koleżankami, całkowicie nieświadoma chaosu i horroru, jaki wybuchł w umyśle Severusa. Cynamon. Jego herbata! Ktoś dolał mu eliksiru do herbaty. Ale kto?

Tylko kilka osób było na tyle wykwalifikowanych, by uwarzyć ten eliksir, a jeszcze mniej zmarnowałoby taki skarb na hogwarckiego nietoperza z lochów, u którego wszyscy podejrzewali brak serca i duszy, z którą można byłoby się bratać. Albus, pomyślał, a jad rozlał się w jego żyłach. Facet cały czas namawiał go, by się rozluźnił, wyszedł od czasu do czasu, pozwolił na moment, lub dwa opaść murom, którymi się otoczył. Tak, to musiał być…

Lecz Albus znał niebezpieczeństwo, jakie grozi po wypiciu Adamare Animae. Wiedza na temat bratniej duszy była przeznaczona do poznania w odpowiednim czasie i miejscu. Przedwczesne rewelacje mogły pozostawić emocjonalne blizny i zaszkodzić zdrowiu, a nawet życiu pijącego.

Zaiste.

Omiótł swymi ciemnymi oczyma stół nauczycielski i dostrzegł Sybillę Trelawney gapiącą się bezmyślnie w sufit i miętoszącą w dłoni serwetkę. Severus wykrzywił usta i warknął, powstrzymując się przed rozdarciem kobiety na strzępy. Oczywiście. Adamare Animae był eliksirem wróżbiarskim, nie wspominając już o tym, iż babsztyl napomykał mu ostatnio o „zajęciu się życiem miłosnym”, „zbadaniu świętych sfer amore” i „zadbaniu trochę o siebie, bo byłbyś całkiem atrakcyjny, gdybyś tylko umył włosy, przyciął paznokcie, wyprostował sobie nos, wyszedł na słońce, starł ten grymas z twarzy…”. Myślał wtedy, że Trelawney szuka sobie zawczasu pary na Bal Bożonarodzeniowy. Jakże się mylił.

Złość Snape’a ulotniła się, zastąpiona kirem strachu i grozy. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Na pewno nie Trelawney – musi udawać, że eliksir nie zadziałał, albo że nie zobaczył nigdzie swojej bratniej duszy, więc nie istniała ona w realiach szkoły. Na pewno nie może iść z tym do Albusa – po pierwsze, związki z uczniami były ściśle zakazane; po drugie, mogłoby się wydawać, iż oferta praktyki była podyktowana czymś innym, niż niechętnym szacunkiem; po trzecie, nie miał żadnego dowodu, że to Trelawney dolała mu eliksiru do herbaty i jedynym, co mógłby osiągnąć, byłoby wzbudzenie podejrzeń Albusa wobec intencji, jakie żywił względem panny Granger – których nie miał wcale! Granger nie mogła wiedzieć, oczywiście – będzie musiał być ostrożny w ignorowaniu tego całą swą mocą i niemyśleniu o tym, choćby i przez chwilę.

Na wszystko był czas oraz miejsce i nie nadeszły one dla takich informacji. Może za czterdzieści lat, gdyby zapomniał o tym, jak się przez nią namęczył, a ona o całym jadzie, którego wobec niej użył, spotkaliby się na jakimś zjeździe Mistrzów Eliksirów i omówili wykład nad filiżanką kawy… może to byłby przeznaczony czas i miejsce na rozkwit ich związku, jakkolwiek nieprzyjemnie to brzmi. Z pewnością nie w czasie początkowej fazy jej siedmioletniego stażu.

Psia krew, przeklął, zaciskając powieki i zakrywając dłońmi twarz. Nie powinienem był podpisywać tych dokumentów. Lecz kto mógł przewidzieć taki bieg wydarzeń? Nie mógł przeboleć faktu, że była Gryfonką, na Salazara, ale teraz, dzięki pieprzonej interwencji Trelawney, spędzi następne siedem lat swojego życia ucząc kobietę, która jest mu przeznaczona.

A jakim cholernie niedobranym wyborem była jego bratnia dusza! Uczennica! Był wystarczająco stary, by być jej ojcem, a ona całkiem możliwie była najbardziej nieznośną dziewuchą, jaką kiedykolwiek znał. Zajęło mu aż siedem lat dojście do ładu z faktem, iż jest wystarczająco dobra, by uczyć ją tajników eliksirów, na Merlina. Ile lat zajmie mu przywyknięcie do myśli, że była miłością jego życia? Nie wspominając już o przyzwoitości, czy nawet jego własnych uczuciach. Nie uważał jej za ładną pod żadnym względem. Była taka… taka gryfońska. Głupia, nieznośna, wścibska, irytująca, głośna, arogancka… lista ciągnęła się bez końca. Miała ciało dziecka! Ta myśl przyprawiła go o mdłości. Ile w ogóle mogła mieć lat? Siedemnaście? Osiemnaście? On miał trzydzieści osiem, dwadzieścia lat więcej, jeżeli nie więcej.

A opinia panny Granger w tej sprawie? Krytykował i pastwił się nad nią, naciskał i popychał, obrażał ją i poniżał przez ostatnie sześć lat. Severus nie łudził się, jeżeli chodziło o jego reputację – uczniowie mieli go za przetłuszczonego dupka, starego nietoperza, Możliwe-Że-Wampira, ziemistoskórego profesora Eliksirów, który krążył nad kociołkami hucznie faworyzując swój dom i drastycznie wyżywając się na innych.

Nawet jeśli zdołałby ulec jakimkolwiek wdziękom, które Granger ukrywa pod manierą panny Wiem-To-Wszystko, nie było żadnej nadziei na wzajemność. Severus wiedział to na pewno. Nigdy, przenigdy w swoim życiu nie doświadczył czegoś ponad platoniczną miłość innej osoby. Pragnął tego, co było słabością, za którą się nienawidził, lecz nigdy nie widział ani uczucia, ani uwielbienia w oczach kobiety. Myśl ta zakrzepła tuż pod jego skórą, stała się zadrą pod twardą skorupą. Jednak gorąca fala wściekłości zniszczyła to uczucie w jednej chwili.

Uczennica, na Merkurego! Weź się w garść, obrzydliwy pedofilu! Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, a on wstał nagle i wyszedł z Wielkiej Sali tak szybko, jak pozwalały na to jego długie nogi. Cholerne, niechciane myśli tłoczyły się w jego głowie. Cholerny cykl księżyca! wściekał się cicho. Siedemnaście dni zostało do nowiu, a tylko wtedy znikną skutki eliksiru. Siedemnaście dni, zanim będzie mógł użyć Myślodsiewni, by zapomnieć o tym, co się wydarzyło.

Siedemnaście dni, by mógł się dowiedzieć, czy chce zapomnieć.

Severus przeklął się za swe zdradzieckie myśli, choć nie mógł zaprzeczyć, że perspektywa przyjaźni była… niezwykle kusząca. Jesteś słaby, Severusie. Słabszy z każdą chwilą. Pamiętaj, że to tylko dziecko. Uczennica. Stażystka. Powtarzając to w myślach jak mantrę, dotarł w końcu do swoich kwater. Usiadł za biurkiem i ukrył twarz w ramionach, a ból głowy nadał męczącym go niemiłosiernie myślom stały, bezlitosny rytm.

* * *

Parvati zaczęła. – Och, Merlinie. Więc dałaś jej…

– …fiolkę z eliksirem, bo sama bałam się jej użyć, a ona i tak od dawna szukała takiej próbki, ale ty jej powiedziałaś…

– …że Hermiona miewa prorocze sny o Snape’ie. Och Merlinie. Nie możemy powiedzieć Hermionie. Teraz wie jedynie, że Sybilla wie o jej snach. Lecz jeśli Sybilla zrobiła to, co myślę, że zrobiła…

Twarz Lavender zmieniała swój wyraz, od poczucia winy po przerażenie, aż w końcu jej usta rozchyliły się w przyjemnym zaskoczeniu. Jeżeli tak Snape, jak i Hermiona są teraz pod wpływem eliksiru i oboje są nieświadomi, iż drugie znalazło się w takiej samej sytuacji, co na Merlina może się stać? To wcale nie katastrofa – nie, to była okazja wyjęta prosto z romansu! A Lavender, podglądacz z natury, miała zamiar rozkoszować się każdą jego sekundą. – Parvati, moja słodka? To może wyjść wszystkim na dobre.

Severus uniósł gwałtownie głowę, czując, że ktoś przekroczył jego zaklęcia ochronne. Ktoś nadchodził, a patrząc na zegarek, najprawdopodobniej Granger. Zawsze była punktualna, czyż nie? Co do minuty, jeżeli nie wcześniej. Irytowało go to do granic możliwości. Żaden ze szlabanów, jakie jej dał, nie był spowodowany jej opieszałością, choć większość dawał właśnie z tego powodu. Marzył o tym, by choć jeden, jedyny raz złapać ją na spóźnieniu, wlepić soczysty szlaban, triumfować nad jej potknięciem i przez wszystkie godziny, podczas których czyściłaby najohydniejsze kociołki, obrzucać ją szydzącymi komentarzami.

Myśl ta przywiodła na jego usta cudownie makabryczny uśmiech, lecz pukanie do drzwi w chwili, gdy zegar wybijał dziesiątą, starło wszystkie oznaki złośliwej radości z jego twarzy, zastępując ją stoickim wyrazem spokoju. Nie reaguj, przypomniał sobie. Choćby nawet jej aura miała cię oślepić. Wstał, poprawił szaty pozbywając się jakichkolwiek zmarszczek, podszedł do drzwi i zatrzymał się, dopóki nie był pewien, że miała zamiar zapukać ponownie. Miał nadzieję, iż uda mu się zbić ją z tropu i sprawić, by poczuła się głupio.

Udało mu się, lecz musiał spiąć każdy mięsień, by się nie zachwiać.

Severus miał szczęście, iż uważano go za niezbyt gadatliwego typa, gdyż można byłoby powiedzieć, że w tym momencie „zapomniał języka w gębie”. Aura jarzyła się jasnym, dość krzykliwym odcieniem różu i początkowo ledwo mógł dostrzec Granger przez to olśnienie. Mówiło się, iż jasność aury zależy od witalności jej właściciela... Severus doszedł do wniosku, że dziewczyna musi wstawać każdego ranka o piątej i rozpoczynać dzień żwawym, dziesięciomilowym joggingiem oraz sesją judo. Szybko jednak jego oczy (a raczej umysł) przystosowały się do nowych okoliczności i ujrzał przed sobą szczupłą dziewczynę o wielkich oczach, na którą patrzył przez ostatnie sześć lat, choć jej zazwyczaj niesforne włosy związała w chwilowy (choć nadal niesforny) kok.

Miała zaciśniętą szczękę, co nadawało jej wyraz niesamowitej dumy, a to z kolei sprawiło, że Severusa aż zaswędziało, by ją obrazić. Wyciągnęła ułożone w stosik dokumenty, jakby składała ofiarę jakimś bogom, a on przyjął je i przeglądnął, mając gorączkową nadzieję, że ich nie podpisała, lub przynajmniej pominęła jedną stronę, co pozwoliłoby mu na rozwiązanie kontraktu. Niestety, Granger była znana ze swej dokładności. Pokonany, Snape podszedł do sekretarzyka i ostrożnie włożył do niego papiery. Gdy się odwrócił, Granger nadal czaiła się w progu, patrząc na niego z drżeniem.

– No? – Uniósł brew. – Wolisz stać na korytarzu, niż usiąść na krześle, czy martwisz się, że może się rozpocząć trzęsienie ziemi? Zapewniam cię, Hogwart nie rozpadnie się przez niewielki wstrząs, jeżeli o to chodzi. – Granger spojrzała na niego gniewnie, ale ostrożnie zajęła miejsce naprzeciw niego. Severus nie spieszył się z siadaniem przy biurku, kładąc dłonie na blacie i patrząc jej w oczy przez kilka długich chwil, póki nie spłoszyła się i nie spuściła wzroku. Teraz mógł zacząć spotkanie, gdy miał absolutną kontrolę.

– Zawiodłem się na tobie. – Dziewczyna spojrzała na niego znowu z szybkością i dzikością, jaka przypomniała mu ranionego tygrysa. Omal się nie uśmiechnął. – Myślałem, że będziesz mądrzejsza i nie skreślisz następnych siedmiu lat swojego życia, by oddać się przedmiotowi, który gnębi cię od pierwszego dnia w szkole. – Severus czekał na odpowiedź, a ona nie trzymała go długo w niepewności.

– Gnębi mnie nie przedmiot, a fakt, że jest pan niezadowolony z wyników mojej pracy bardziej, niż z czyichkolwiek innych, nawet jeżeli jest ona lepsza, niż cokolwiek, co powstaje na pana lekcjach.

– I to się nie zmieni. – Obserwował, jak informacja ta do niej dociera, po czym ciągnął. – Jeżeli już, będę dla pani jeszcze bardziej surowy. Będę badał pani potencjał, jak most zrobiony z wykałaczek – napierał coraz mocniej i mocniej, aż w końcu się pani załamie. Tak wygląda pierwszy rok praktyki. Potem panią odbuduję do moich własnych standardów, co będzie celem następnych kilku lat, a na końcu sama sobie pani wyznaczy standardy, powyżej moich, do których będzie pani aspirować przez resztę życia. Mam nadzieję, że nie mówię nic, czego by się pani nie spodziewała, gdyż dokumenty są już podpisane, a pani, panno Granger, nie może już zawrócić.

Wzbudziła jego uznanie, gdyż nawet nie drgnęła. Jednakże, gdy przyjrzał się dokładnie jej oczom, ujrzał błysk strachu. Przyjrzał jej się bliżej i poczuł zaskoczenie, gdyż nie patrzyła na niego - patrzyła raczej przez niego, więc strach musiał być introspekcyjny. Nie przerażał jej przetłuszczony, stary dupek – za to możliwość, że nie sprosta własnym wymaganiom – tak. Szklany wzrok szybko zniknął i spojrzała mu w oczy, prostując się.

– Wiem na co się pisałam, profesorze.

Severus przytaknął, wbrew sobie czując dumę ze swojej praktykantki. – Dobrze – odparł, wstając zza biurka. – Chodź. Zaczniemy od razu.

* * *

Była sprawna i nie afiszowała się tym. Severus obserwował ją z kąta, ostrożnie schodząc jej z drogi, lecz mimo wszystko różdżkę miał pod ręką, na wypadek, gdyby popełniła jakiś błąd. Pochwalał sposób, w jaki się poruszała – nie była w jego prywatnym laboratorium dłużej, niż dwadzieścia minut, nim zaczęła biegać tam i z powrotem między stanowiskami płynnie i bez wahania. Siekała, obierała, cięła i mierzyła składniki z dokładnością i naturalnością, co było oznaką wrodzonych zdolności, które udało mu się w niej odnaleźć w niewielkich dawkach już dawno temu, a teraz, mając więcej przestrzeni tylko dla siebie, błyszczały równie jasno, jak przeklęta poświata wokół sylwetki Grangerówny.

Severus czuł tryskające z niego zadowolenie – nadal miał to przeczucie. Była idealną kandydatką, w teorii. Prawda, występowały pewne… komplikacje w związku z tym, że była Gryfonką i… w ogóle. Ochrzanił się w myślach za to, iż jego umysł nie potrafił przyswoić faktu, że Granger, na podstawie opinii wszystkich, których szanował w dziedzinie Eliksirów, była niewątpliwie przeznaczoną mu bratnią duszą. Pomysł ten wydawał się tak niecodzienny, tak absurdalny… i to nawet nie ze względu na fakt, iż chodziło właśnie o nią, ze wszystkich ludzi, lecz dlatego, że żył przez trzydzieści osiem lat bez żadnego dowodu, iż kiedykolwiek będzie miał bratnią duszę.

Powinien był rozpoznać smak, myślał, czując, jak wracają gorzkie wspomnienia. Przed laty, dawniej, niż chciałby się przyznać, w akcie desperacji wypił Adamare Animae. Był wtedy w siódmej klasie, wokoło rozkwitały związki, a on nie miał ukochanej, którą mógłby nazwać swoją. Biegał wtedy po szkole, zerkając za każde drzwi, patrząc w każdą twarz, niczym szaleniec. Z eliksirem tętniącym w żyłach, wymknął się do Hogsmeade, lecz i tam aura nie otaczała żadnej kobiety, ani nawet mężczyzny. Tę noc spędził na Wieży Astronomicznej, obejmując ramionami kolana, kolejno wzywając i powstrzymując się od łez, z myślami pełnymi gniewu, rozczarowania i wstydu. Był to jeden z ciemniejszych momentów w jego życiu, o którym zapomniał, aż do dziś.

O wiele przyjemniej było zepchnąć wspomnienie w zakamarki umysłu i skupić się na wnikliwej analizie pracy Granger, znajdować drobiazgowe błędy i niekonsekwencje w procesie warzenia, tworzące długą listę, która, bez wątpienia, zrani jego praktykantkę i sprowokuje do jeszcze większego wysiłku. Napięcie jej ramion zdradzało nerwowość i chęć imponowania; z absolutną radością doprowadzi ją do łez, zwłaszcza za to, że on musiał cierpieć przez nią.

I już patrzyła na niego z tym najbardziej z otwartych wyrazów twarzy, błyszczącym potrzebą uznania, akceptacji. Eliksir migotał w kociołku, idealnie podręcznikowy, lecz nie tak wspaniały dla wyczulonych zmysłów Severusa: zapach był zbyt cierpki, a odcień za mocny. Kilka chwil po prostu patrzył na dziewczynę z grymasem, zanim zaczął odczytywać listę błędów.

– Pani praca byłaby do przyjęcia tylko na pierwszym roku, panno Granger. Pani staranność w siekaniu jest nijaka - choć nie przeczyta pani tego w żadnym z podręczników, dobrze posiekane składniki znacznie poprawią kompozycję eliksiru. Patrz na to, co kroisz – przysłuży ci się to o niebo lepiej, niż zerkanie co minutę w moją stronę, by się upewnić, że widzę, jak rytmicznie pracujesz. Po drugie, wydaje się, iż robisz się dość niestaranna, gdy trzeba dodać kilka składników w jednej, szybkiej partii. Zaoszczędzisz sporo czasu, jeżeli zaczniesz się sprawniej i efektowniej poruszać - nie ma potrzeby, byś wrzucała wszystko na raz do kociołka. No i najważniejsze, warzenie eliksirów to nie gotowanie. Nawet jeśli wypełnisz każdą instrukcję co do joty, eliksir nie będzie idealny, jeżeli nie włożysz swej duszy w to, co robisz. Jesteś zbyt powściągliwa dla tej sztuki, panno Granger. – Bawił go szok w jej oczach, słowa cisnące się na jej usta, zastąpione przez ciemny rumieniec wstydu. Granger jednakże nie pozostała upokorzona na długo.

– Co pan ma na myśli, mówiąc, że jestem zbyt powściągliwa? Pan ledwo co mówi, poza obelgami skierowanymi do uczniów. Kim pan jest, by mówić mi, jak bardzo powściągliwa jestem?

– Niech mi pani oszczędzi swej urażonej dumy, panno Granger. Nie chodzi mi o wylewność, czy gadatliwość. Za wszelką cenę bądź powściągliwa w mowie i zachowaniu przy swoich kolegach – jestem pewny, iż ucieszą się chwilą spokoju. Miałem na myśli poświęcenie dla tej sztuki. Gdy tworzysz eliksir, świat dla ciebie nie istnieje. Kociołek jest twym wszechświatem, chochla przedłużeniem ramienia, składniki atomami twego jestestwa. Nie warzysz jedynie mikstury; powielasz pragnienia swego serca i umysłu i odtwarzasz je w materialnej formie. Jeżeli nie włożysz w to siebie, nie będzie magii, a eliksir, choć „precyzyjny” zostanie obdarty z jakiegokolwiek znaczenia.

Severus zamarł, zdając sobie sprawę, że gada bezmyślnie, ogarnięty pasją do eliksirów. Granger gapiła się na niego z twarzą oświetloną gorączkowym, fanatycznym niemal rumieńcem. Widok ten do głębi nim wstrząsnął. Wydawała się tak bardzo do niego podobna w tej chwili, jak odbicie inspiracji i radości, którą odczuł, gdy po raz pierwszy odkrył piękno tej dziedziny. Część niego chciała przyciągnąć ją do siebie w uścisku wspólnego uniesienia, lecz inna część, silniejsza, instynktownie dała znak do odwrotu.

– Jak mówiłem, wyrafinowane warzelnictwo to nie gotowanie. Wcale. – Jego twarz znowu stała się nieprzenikniona, ignorując oczywiste uwielbienie swej uczennicy i poświatę spowijającą ją w nieziemskim welonie. Dobrze zrobi, pamiętając, iż nawet w swoich prywatnych komnatach nie jest już bezpieczny. Jego radości, zamiłowania, pasje mogą zostać wykorzystane i zniszczone, mogą być mu odebrane w jednej chwili. Severus ofiarował się swoim eliksirom, i tylko im.

Wszystko inne narażało go na niebezpieczne ryzyko.

Rozdział VII: Komplikacje


Hermiona opuściła lochy w lekkim oszołomieniu. Rany zadane ciętymi uwagami profesora Snape’a przestały mieć znaczenie przez nowe oblicze, jakie ukazał w czasie kilku chwil rozmowy. Jej serce biło mocno, jakby właśnie przebiegła milę, a twarz była zaróżowiona i ciepła mimo chłodu lochów. Bez wątpienia, był to najbardziej surrealistyczny moment w jej życiu.

Cała drżała, pukając do drzwi jego biura, powtarzając w głowię mantrę, by nie tracić nad sobą kontroli, choć efekt mniej niż przyjacielskiej postawy Mistrza Eliksirów połączonej z wszechobecną aurą stale jej przypominającą, że ten człowiek jest jej najbliższą istotą na świecie wcale nie pomagał. Jakkolwiek, zaskakująco łatwo trzymała swe emocje w ryzach.

W jakiś sposób, obecność Snape’a była całkiem kojąca, choć jego złowroga pewność siebie stłumiła wszelkie myśli o napomknięciu o Adamare Animae, nawet w czysto intelektualnym kontekście. Pracownia była dość dogodna, jak dla metod pracy młodej wiedźmy i ledwo spostrzegła upływ czasu. Zerkała kilkakrotnie na profesora, szukając u niego aprobaty bądź ostrzeżenia, lecz jego kamienny wyraz twarzy nie wyrażał absolutnie nic.

Wtedy skończyła, on zaczął ją krytykować, a ona odwarknęła w porywie gwałtownej namiętności…

I jej świat się rozpadł.

Nigdy, odkąd przybyła do Hogwartu, nie widziała takiego wyrazu na jego twarzy. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę nią wstrząsnęło – poświata błyszcząca wokół niego niczym wzbierająca fala zniewolonych płomieni, czy może emanujące od niego uczucie, wyglądające niemal jak miłość. Słowa wypływające z jego ust były jak jedwab, jak czekolada, jak każdy z banalnych frazesów, jaki mogła wymyśleć, owinięty dźwięczny tembrem.

Intensywniejsze od dźwięku tych słów było tylko ukryte za nimi znaczenie – ten człowiek poświęcił się całkowicie czemuś, co obejmowało sobą cały świat, świat, który tylko on mógł opisać. A Hermiona będzie uczyła się jedynej rzeczy, którą ten człowiek umiłował.

Perspektywa ta wywołała drżenie jej ciała, choć momentalnie się za to zbeształa. Zbyt łatwo będzie tak po prostu ulec eliksirom, mimo że koniec końców – szczególnie, gdyby jej uczucia zostały nieodwzajemnione – będzie musiała zrobić coś trudniejszego, niż tylko zachować zimną krew. Jedynie ona była obecnie świadoma ich przyszłej więzi, więc to na niej spoczywała odpowiedzialność, by nie przyspieszać pewnych rzeczy. Jedna piękna przemowa antypatycznego faceta nie była wystarczającym powodem, by rzuciła mu się do stóp.

Lecz co robiła odkąd tylko weszła do jego klasy?

Myśl ta była absurdalna i Hermiona momentalnie ją zdusiła. Walka o dobre stopnie i odrobinę szacunku nie była rzucaniem mu się do stóp. Nigdy nie stało za tym uczucie, ani pożądanie. Po prostu pragnęła…

Afirmacji. Aprobaty. Uznania. To nie zbrodnia, prawda? Cóż, najwyraźniej tak, w opinii jej profesora. W opinii jej Mistrza. Wielkie nieba, to zabrzmiało perwersyjnie.

Z pewnością nie! Nie… na pewno nie. To nie pora na takie myśli. Była po prostu rozkochana w poświęceniu tego mężczyzny dla swojej dziedziny. Z naukowego punktu widzenia, był wzorem człowieka, a że była oczarowana nauką, więc naturalnym było, iż czuła podobne oczarowanie w stosunku do Snape’a, dodatkowo uwydatnione przez Adamare Animae.

Hermiona westchnęła głośno. Fajnie było udawać, nawet jeśli tylko przez chwilę.

Jakkolwiek, rzeczywistość ją wzywała. Okropna rzeczywistość, w której będzie musiała poinformować swoich przyjaciół, że (Kto by pomyślał? Czyż to nie wspaniałe? Nie jesteście zaskoczeni?) przetłuszczony dupek, nietoperz lochów, oślizgła głowa Slytherinu, zaproponował jej, Złotej Dziewuszce Gryffindoru, stanowisko praktykantki.

Zastanawiała się przez chwilę, kogo uznają za bardziej szalonego: Snape’a, czy ich kochaną Hermionę?

* * *

Ron omal się nie opluł, a sok z dyni, zamiast na jego koszuli, wylądował na Deanie Thomasie.

– Hej!

– Czyś ty kompletnie zwariowała, Hermiono? – Cóż, chyba dostała swoją odpowiedź. – Nawet nie lubisz Eliksirów, a co dopiero Snape’a i mimo to zrezygnowałaś z następnych siedmiu lat swojego życia na rzecz ich obu?

Hermiona otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz na ratunek pospieszył jej Harry. – Daj spokój, Ron. Przecież Hermiona jest wspaniała w Eliksirach, nawet jeśli Snape próbuje dowieść czego innego, a to dla niej niepowtarzalna szansa. To znaczy, wiecie, jeśli Snape zaoferował jej tę pozycję, musi być cholernym geniuszem, bo inaczej nigdy nie wziąłby jej pod uwagę. – Potter wyszczerzył się ciepło do swej przyjaciółki. – Gratuluję, Hermiono.

Dziewczyna odwzajemniła się tym samym. – Dzięki, Harry.

Ron wywrócił oczyma, lecz kącik jego ust wykrzywił się w półuśmiechu, gdy wyznał. – Dobra. Gratuluję, Hermiono. Jeżeli jednak kiedykolwiek będziesz musiała uciekać, tylko krzyknij, a przylecę na mojej miotle do lochów i cię uratuję, zgoda?

– A powiesz „A nie mówiłem” ? – zażartowała Gryfonka. Ron się roześmiał.

– Jasne. – Za tę odpowiedź zarobił lekkiego, czułego kuksańca w żebra od Hermiony, której twarz dosłownie promieniała.

– Naprawdę, Harry ma tu rację, to dla mnie świetna okazja. To znaczy, jak wiele ma się w życiu szans, by zdobyć tytuł Mistrza w jakiejś dziedzinie i zacząć jeszcze zanim się ukończy szkołę? – Oczy Hermiony świeciły niczym gwiazdy.

– Ale nie musisz już chodzić na Eliksiry, prawda? – spytał Ron, a Harry również wyglądał na zaciekawionego. Dziewczyna jedynie prychnęła.

– Oczywiście, że muszę. Praktyka jest zajęciem ponadprogramowym.

– Uważaj, bo przedobrzysz, Hermiono – mruknął zaniepokojony Potter. – Jesteś Prefektem Naczelnym, podejmujesz się tylu zajęć dydaktycznych… kiedy będziesz mieć czas dla siebie?

– Och, Harry, przecież wiesz, że ona i tak się uczy, gdy ma chwilę dla siebie – rzekł Weasley z ustami pełnymi kurczaka. Hermiona wywróciła oczyma.

– Dobra, dobra, więc kiedy znajdziesz czas na tę naukę, hm? – zapytał Harry z uśmiechem. Gryfonka wzruszyła ramionami.

– Znajdę go.

– Tylko nie Zmieniacz Czasu! – Obaj chłopcy syknęli równocześnie, zarabiając od przyjaciółki złowrogie spojrzenie.

– Przymknijcie się! Nie zrobię tego znowu, Zmieniacz zżarł już wystarczająco dużo czasu w moim życiu. – Na jej twarzy pojawił się wyraz najwyższej odrazy. – Serio, dla mnie to też było stresujące, nie wspominając o tym, w co jeszcze mnie wciągnąłeś – dodała, patrząc znacząco na Harry’ego. Chłopak miał na tyle przyzwoitości, że wyglądał na winnego, lecz nie na tyle, by uwierzyła, iż naprawdę miał wyrzuty sumienia – i tak miał już wiele na głowie, więc nie mógł czuć skruchy na myśl, iż przyjaciele pomogą mu w trudnych chwilach.

– Tak czy inaczej, jak na razie to bardzo fascynujące. I wcale nie jest aż tak zgryźliwy; to znaczy, do momentu, gdy kończę robić eliksir, a on zaczyna wytykać moje błędy. Naprawdę, wszystkie, najmniejsze… - Dostrzegła, że wzrok jej przyjaciół robi się szklany, więc zamilkła, a jej wspomnienia zaniosły ją z powrotem do lochów.

Za wszelką cenę bądź powściągliwa w mowie i zachowaniu przy swoich kolegach – jestem pewny, iż ucieszą się chwilą spokoju.

Zacisnęła usta. Może teraz będzie odpowiedni moment, by być powściągliwą „w mowie i zachowaniu”. Kiedyś już krytykowano jej nawyki, lecz ze strony Snape’a taka krytyka była o wiele bardziej efektywna. Hermiona poczuła dziwne pragnienie, by podążać za jego poradami, by go zadowolić.

– Ale dość już o tym – rzekła. – Co porabialiście, chłopcy?

* * *

Hermiona zdała sobie sprawę z tego, iż wiele interesujących informacji można zdobyć jedynie przez obserwację. Zazwyczaj po prostu chowała książkę na kolanach, gdy tylko siadała do posiłku, wydając odpowiednie dźwięki zgody i dezaprobaty w zależności od tonu głosu jej przyjaciół. Teraz, jednakże, mogła wydobyć subtelne sygnały fruwające wokół stołu Gryffindoru.

Dean zerknął na Lavender i szepnął coś na ucho Seamusowi, a jego policzki lekko się zarumieniły. Natomiast Lavender posyłała Hermionie przerażone, ale ciekawskie spojrzenia, gdy myślała, że ta nie patrzy. W międzyczasie, Ron i Harry omawiali najbardziej nieprawdopodobny z tematów – życie miłosne Neville’a Longbottoma. Hermiona, wbrew sobie, była zafascynowana. Bycie powściągliwą w mowie i zachowaniu opłacało się w najdziwniejszy sposób i odkryła, iż szybko się do tego przywiązała.

Najwidoczniej, w czasie praktyki nauczy się czegoś więcej, niż tylko warzenia eliksirów. Dziwne, jak jedna mała wypowiedź zmieniła jej sposób postrzegania, nawet jeżeli tylko na czas posiłku. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, co jeszcze ten facet kryje w zanadrzu.

Jej oczy powędrowały w stronę stołu nauczycieli, gdzie znajoma poświata zdominowała jej pole widzenia. Oczy Snape’a ciskały błyskawice w stronę Trelawney, która demonstrowała coś przy pomocy solniczki i pieprzniczki, całkiem nieświadoma jego rozjątrzenia. Mięśnie Hermiony spięły się instynktownie, gdy zaczęła modlić się do jakiegokolwiek istniejącego bóstwa, by ta baba trzymała gębę na kłódkę odnośnie… jej sytuacji.

Na krótką chwilę wzrok Mistrza Eliksirów zsunął się z nauczycielki Wróżbiarstwa i spoczął na Hermionie, która poczuła się, jakby ktoś kopnął ją w pierś. Szybko spuściła oczy i z nagłą zaciekłością zaczęła mieszać swoją zupę. Czuła, jak rumieniec kwitnie na jej policzkach i próbowała go zwalczyć, biorąc wielki haust zimnej wody. Jednakże, wywołało to u niej jedynie ból głowy, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej nieszczęśliwie, niż przedtem.

Coś między nimi było. Czy się jej to podobało, czy nie, eliksir zmienił jej stosunek do Snape’a. Na lepszy, czy gorszy, nie mogła powiedzieć. Pod jego ostrą kontrolą, nigdy nie miała czasu, by zastanawiać się nad jego człowieczeństwem, ale teraz postrzegała go jako mężczyznę, człowieka z krwi i kości, jak i ona. To było dziwaczne uczucie, podobne do tego, gdy po raz pierwszy inaczej uczesze się swoje włosy – nieco uciążliwe, troszkę bolesne, lecz równocześnie zmiana jest odświeżająca.

Jej twarz znowu zaczynała się czerwienić. Będzie musiała porozmawiać z Parvati i Lavender. Jeżeli ktokolwiek może jej doradzić, to tylko one. A po przemowie, jaką im zaserwowała dziś rano, Hermiona była pewna, iż jej sekret na pewno pozostanie sekretem.

Hermiona obudziła się nagle, spocona i drżąca. Głupia, głupia, głupia. Jedna noc wolna od koszmarów i stała się beztroska, nie biorąc eliksiru przed snem, poddając się tym… tym grzesznym wizjom! Jedna dłoń spoczywała na jej brzuchu, gdzie palce delikatnie kreśliły kółka na wrażliwej skórze, a druga wplątana była w loki jej wilgotnych włosów. Utkwiła wzrok w suficie, gdy resztki snu zaczęły do niej wracać. Całym jej ciałem wstrząsnęły dreszcze, aż po same palce u stóp.

Rozmowa z Parvati i Lavender na niewiele jej się zdała. Dziewczęta nie zrobiły nic, poza piszczeniem w iście głupiutkim stylu, gdy Hermiona wyznała im, że… może czuć coś do profesora. Zaskoczyło ją to, iż jak na razie, nie wyraziły żadnego obrzydzenia względem wyboru partnera przez jej duszę. Rodziło to pewne nadzieje dla Hermiony i gdy je o to zapytała, wzruszyły tylko ramionami.

– Wcale nie jest taki zły, Hermiono. Obserwowałyśmy go i tylko pomyśl: jest wysoki – naprawdę wysoki! – Parvati przytaknęła, zgadzając się i dodając własną pochwałę.

– I mądry – a ty lubisz inteligentnych typów. Już sobie was wyobrażam, jak rozmawiacie całą noc o czymś, czym nikt inny się nie przejmuje, na przykład o jakichś naukowych sprawach.

– No i ma głos, który zatrzymuje cię w pół kroku, a w weekendy jego włosy wyglądają całkiem znośnie.

– Jest jeszcze cała ta otoczka autorytetu – szczególnie teraz, gdy jest twoim Mistrzem. To dość perwersyjne, no nie? – Parvati wyszczerzyła się, a Hermiona chciała się sama znokautować za myślenie o tym samym nie tak dawno temu.

– Poza tym, jest mężczyzną. Nie potrzeba ci chłopaka, Hermiono. Zapewne jesteś dorosła odkąd skończyłaś siedem lat, więc będzie dla ciebie dojrzałym partnerem.

Strapiona Granger osunęła się na krzesło. – Dobrze, już dobrze! Snape to wysoki, mroczny, przystojny, dojrzały, inteligentny mężczyzna, idealna partia – rozumiem. Eliksir dobrze mnie wyswatał. Lecz co ja mam z tym niby zrobić, hm? Nie mogę do niego tak po prostu podejść i powiedzieć „Gratuluję, jesteś moją bratnią duszą! A teraz całuj!”

Parvati i Lavender spojrzały po sobie, wzruszając ramionami.

– Nie wiem – rzekła blondynka, po czym zaproponowała. – Przygryź płatek jego ucha.

To prowadziło z kolei do następnych problemów, szczególnie jej snu. Przygryź płatek jego ucha. Wspaniała sugestia. Gdyby ten scenariusz rozegrał się w rzeczywistości…

Hermiona zesztywniała. Nie miała pojęcia, czy dzisiejszy sen był przepowiednią, czy nie, gdyż przyśnił jej się po raz pierwszy. Był omenem, czy jedynie produktem jej nadpobudliwej wyobraźni? Ciarki przeszły jej po plecach (a może dreszczyk emocji?), więc szybko zrzuciła z siebie kołdrę i pobiegła do łazienki. Odkręciła wodę i zaczęła ochlapywać piekące policzki zimną wodą, wyganiając resztki snu spod powiek.

Sprawdziła godzinę. Wpół do drugiej nad ranem, czy coś koło tego. Nie sądziła, by mogła ponownie zasnąć tej nocy. Z westchnieniem wróciła więc do pokoju i zasiadła przy biurku. Najlepiej, jeżeli zacznie coś robić. Oczywiście, była do przodu z materiałem z każdego przedmiotu (oprócz Eliksirów – profesor Snape nigdy nie zadawał jej pracy, zanim nie powiedział o niej na lekcji. Mimo to zdążyła już dwa razy przeczytać podręcznik od deski do deski. Nie ma sensu, by poszło to teraz na zmarnowanie), lecz wciąż były zadania, które mogła wykonać, sprawy, którym mogła się przyjrzeć i nadprogramowe teksty, które mogłaby przeczytać. Otworzyła podręcznik do Numerologii i wyciągnęła kawałek pergaminu, mrucząc „Lumos”, po czym chwyciła za pióro, gotowa do zapisywania interesujących ją informacji.

Zamiast tego, skończyła na obliczaniu, jaki tytuł powinna przyjąć, tak, by był on kompatybilny z profesorem Severusem Snape’em. Żadna z możliwych opcji do niej nie pasowała, zanim nie wymyśliła tytułu „Mistrzyni Eliksirów Hermiona Jane Granger”. W nim znalazła równowagę, autorytet i jedność, ku swojej ogromnej radości. Była to najpełniejsza tożsamość, jaką mogła znaleźć i zapewne również najwierniejsza. A gdy obliczyła pełne imię Severusa – pełne imię profesora Snape’a – perspektywa ta wydała jej się jaśniejsza, niż jakakolwiek skrócona kalkulacja. To ostatecznie o wszystkim rozstrzygnęło. Po jej praktyce wszystko będzie proste, jak bułka z masłem.

Bułka z masłem. Chyba bułka z masłem, która spleśniała. Brzydząc się sobą, Hermiona zatrzasnęła książkę i podpaliła pergamin, patrząc z chorobliwą fascynacją, jak obraca się w popiół. Wściekłość w jej piersi wypaliła się równie szybko, pozostawiając ją z uczuciem pustki.

Zatem czuła coś do niego. On tego nie odwzajemniał. I co z tego? Nie potrzebowała miłosnego spełnienia; była stanowczo zbyt młoda, by myśleć o ustatkowaniu się. Wszystko to nic więcej, tylko złudna wiedza, której nie powinna była zdobywać.

To katastrofa.

Wzrok Hermiony powędrował w kierunku cennej fiolki z Eliksirem Bezsennego Snu. Jeżeli jedna łyżeczka wywoływała dziesięciogodzinny sen, to pół łyżeczki da jedynie pięć godzin… sprawdziła godzinę. Druga trzydzieści. Cóż, w końcu była już niedziela – jedyny dzień, w czasie którego nie była umówiona na zajęcia z profesorem. Pośpi sobie do wpół do ósmej bez wyrzutów sumienia, a dzień spędzi na robieniu… czegoś. Lub niczego. Westchnęła.

Chwilę później spała po pełnej dawce eliksiru.

* * *

Następnego ranka walenie w drzwi obudziło Hermionę, która nie była zbyt zadowolona z tak rażącego grubiaństwa. Rozciągała się właśnie z zadowoleniem w swoim łóżku, a promienie słońca sączyły się leniwie do pokoju. Dziewczyna zamrugała i spojrzała przez okno. Ku jej zaskoczeniu, słońcu bliżej było już do zachodu, niż wschodu. Zegar znowu wskazywał wpół do trzeciej, tym razem jednak w południe. Nic dziwnego, że ludzie próbowali ją obudzić.

Hermiona szybko się umyła i ubrała, krzycząc „Już idę” do tego, kto próbował ją obudzić. Jej brzuch warknął głośno, a ona wcale go nie winiła. Jej biologiczny zegar będzie musiał wytrzymać bez jedzenia, dopóki nie załatwi tego, czego od niej chcą. Hermiona była gotowa w mniej niż dwie minuty i szybko otworzyła drzwi, by ujrzeć za nimi zmartwione twarze Harry’ego i Rona.

– Merlinie, Hermiono! Myśleliśmy, że cię zamordowali, albo porwali, albo coś w tym stylu! Jest środek popołudnia! – Twarz Rona aż pokraśniała.

– Szukaliśmy cię wszędzie! – napomniał ją Potter. – Sprawdziliśmy każdy kąt i przetrzasnęliśmy całą bibliotekę. Byliśmy nawet u tego dupka, Snape’a – zakrzyknął, wywołując w żołądku Hermiony paskudne uczucie – ale go nie było, a portrety powiedziały, że nie przechodziłaś przez tę część zamku. Pukaliśmy do ciebie wcześniej, ale nie dawałaś znaku życia.

– Przepraszam – rzekła Hermiona, krzywiąc się z poczuciem winy. – Ostatnio nie sypiam dobrze, a w nocy… a właściwie to nad ranem, zażyłam eliksir. Chciałam wziąć tylko połowę zwykłej dawki, ale chyba przedawkowałam – skłamała, nie chcąc denerwować przyjaciół. Gdyby wiedzieli, że wypiła pełną dawkę, by przespać połowę niedzieli, pomyśleliby, że naprawdę oszalała. Natomiast ta ostrożna odpowiedź sprawiła, że troska zniknęła z twarzy chłopców, co z kolei ukoiło jej serce.

– Już dobrze, Hermiono – zapewnił ją Harry, przytulając lekko. – Po prostu się martwiliśmy, tyle.

– Musisz umierać z głodu! Nie jadłaś nic od kolacji, a i wtedy skubnęłaś tylko odrobinkę. Chodźmy do kuchni, zobaczymy co możemy dla ciebie załatwić. – Ron potrząsnął ramionami, jakby był superbohaterem, który ma zaraz odlecieć. Dziewczyna łaskawie podziękowała im obu, ciesząc się, że ukoiła ich niepokój, a jeszcze bardziej z tego, iż zadali sobie trud, by się tak nią zająć.

– A potem będę miał do ciebie prośbę. Nie wiesz przypadkiem, czy…

Hermiona westchnęła w myślach. To tyle, jeżeli chodzi o ich bezinteresowność. Naprawdę, nie mogła ich winić, lecz czasami marzyła, by zrobili dla niej coś tylko dlatego, bo ją lubią. Chłopcy zawsze będą chłopcami, powiedziała sobie.

Mroczniejsza część niej przekręciła jej słowa, mówiąc: a mężczyźni są mężczyznami. Pomimo ciepłego dnia, Hermiona zadrżała.

* * *

Severus Snape, stuprocentowy mężczyzna, czekał w swoim biurze na przybycie swojej praktykantki w środowe popołudnie, jedynym dniu, w którym nie miał z nią lekcji. Nerwowość zalęgła się w jego żołądku około południa, nerwowość, której oczywistą przyczyną była opromieniona nieziemskim światłem czarownica.

W jakiś sposób, fakt, że nie widział jej w klasie wytrącił go z równowagi. Nie wiedział do końca, czego oczekiwać – mając pannę Granger w klasie, z łatwością mógł wmówić sobie, iż to uczennica, dziecko. Jednakże bez takiego tła, Severus był przerażony na myśl, że może do niego przyjść nieformalnie, sama i jako kobieta.

To nie tak, że uważał ją za atrakcyjną w potocznym tego słowa znaczeniu. Była chuda i płaska, niczym dwunastoletni chłopiec i tylko jej miękkie rysy twarzy zdradzały jej płeć. Jej twarz była kobieca, z delikatnymi kośćmi policzkowymi i uparcie uniesionym podbródkiem, lecz jej oczy były zbyt niewinne, a emocje aż nazbyt widoczne, by mogły należeć do kogoś, kto przeżył tyle lat, co on.

Cały urok, który go kusił, spowodowany był jedynie przez eliksir, a on dobrze o tym wiedział. Sytuacja ta nie była dla niego nęcąca ze względu na to, że dziewczyna była, kim była, lecz przez fakt, iż kiedyś w przyszłości ona będzie jego, a on jej – to było nieuniknione. Obietnica bezwarunkowej przyjaźni i miłości, oto co go w niej pociągało.

Z drugiej strony, to było zakazane. Severus skrzywił się. Dlaczego teraz? Czemu musiał dowiedzieć się o tym teraz? Dlaczego nie za sześć lat, gdy kończyłaby swój ostatni rok praktyki, gdy byłaby pełnoletnia, na litość Salazara, gdy byłaby dorosła? Bogowie, fakt, że była dla niego zakazana sprawiał, iż jeszcze trudniej było mu się oprzeć, a cała sprawa stawała się dla niego bardziej bolesna.

Lata zajęło mu uporanie się z możliwością, iż prawdopodobnie nie pozna nikogo, kogo mógłby mieć tylko dla siebie, kogo mógłby przytulić w zdrowiu i chorobie, tak długo, jak oboje by żyli. Dwie dekady minęły, a on wciąż aklimatyzował się z tą myślą, poddając się życiu w samotności i stagnacji, w którym krótkie, niezdarne schadzki pozbawione jakiejkolwiek pasji stały się jedynym ujściem dla jego frustracji. Stracił nadzieję i teraz, gdy przywykł do swojego życia takiego, jakim było, teraz pokazano mu kobietę – dziewczynę – którą będzie miał tylko dla siebie, którą będzie tulił, teraz zarzucono przynętę tuż pod jego nos. Tylko że nie mógł mieć jej teraz. Co za okropne uczucie, spaczona ironia.

Teraz było najgorszym z możliwych momentów, z mnóstwa powodów. Jej wiek był główną, największą komplikacją, przesłanką do złamania czarodziejskiego prawa.

Drugą sprawą był oczywisty brak powabu – naprawdę, niewiele w pannie Granger można było nazwać „pociągającym”.

Po trzecie i najważniejsze, nie czuł nic, poza głęboko zakorzenioną tęsknotą – tęsknotą za przyjaźnią bardziej niż za kobietą, o której mowa. Nękany był przez samą ideę związku, a nie przez uczucie, czy pożądanie, jakie do niej czuł; nakręcał go efekt eliksiru, nie naturalna więź, jaka go z nią łączyła. To było złe.

Mimo to, supeł w jego żołądku w ogóle nie zelżał. Severus westchnął, osuwając się na krzesło i próbując się rozluźnić. Kiedy przyjdzie, nie powinien być taki spięty, bo nic dobrego z tego nie wyniknie. Przyszła bratnia dusza, czy nie – nie okaże żadnej słabości. Ostatecznie, ona nie miała o tym pojęcia. Bał się choćby pomyśleć, jak zareagowałaby, gdyby to ona wypiła eliksir zamiast niego.

Jej, oczywiście, nie brakowało towarzystwa, ani nie pragnęła desperacko głębokiej więzi. Jej przyjaciele o to zadbali, nie wspominając plotek, jakie krążyły po szkole o niej i tym bułgarskim szukającym na jej czwartym roku. Nie była nadzwyczajnie popularna, lecz jej status i intelekt – nawet jak na mugolaczkę – były wystarczającymi wskazówkami, że niewątpliwie będzie kiedyś niezłą partią. Nie straciła nadziei na prawdziwą miłość, czy biały ślub, i zapewne wciąż za największy walor uznawała ten spowszedniały już pomysł oszczędzenia się dla swojego męża.

Cóż, w tym wypadku, jako jej przeznaczona bratnia dusza, pewnym jest, że to on będzie…

Severus powstrzymał tę myśl, zanim zapędziłby się za daleko. To z pewnością nie było ani produktywne, ani zdrowe. Niech szlag trafi Granger, iż zostawiła mu tyle czasu na rozmyślanie między jego ostatnimi zajęciami a jej przybyciem. Niech szlag trafi dodatkowe zajęcia i Albusa, za wyglądanie tak obrzydliwie beztrosko, radośnie i ufnie, gdy informował go o nowej pozycji Granger. Czy nie był dosłownie wszechwiedzący? Dlaczego mu tego nie zabronił?

Pukanie do drzwi oznajmiło przybycie zmory jego życia. Severus zerknął na zegar. Wskazówki mówiły: Absolutnie Cholernie Punktualnie. Z irytacją zacisnął szczęki, odczekując kilka chwil, by się uspokoić, zanim ją wpuści.

Merlinie pomóż.


Rozdział VIII: Nietrzeźwość


Mówi się, że zakłopotanie mija z czasem lub po stawieniu czoła jego przyczynie. Jednakże po tygodniu znoszenia mąk w jej obecności, Severus wciąż czuł, jakby nosił przysłowiową włosiennicę. Za co musiał tak pokutować? W swoim życiu nie zrobił już wystarczająco wiele, ciągle ulegając Lordowi Voldemortowi, Lucjuszowi Malfoy’owi i innym, podobnym im typom; znosząc przez sześć lat plagę, jaka nawiedzała jego klasę w postaci Neville’a Longbottoma; zobowiązując się wobec Harry’ego Cholernego Pottera, który wciąż znajdował się na jego liście rzeczy do zrobienia? Każdy moment w jej piekielnej obecności sprawiał, że nerwy miał w płomieniach, a serce pompowało nieprzyjemną posokę w jego żyły.

Choć było to okropne, cała ta sytuacja zaczynała mu się podobać.

Obserwatorzy dostrzegli u niego nowy rodzaj witalności, dowcip złośliwszy, niż kiedykolwiek i spiętą grację jego ruchów. Zawsze miał w zanadrzu kilka przykładnych epitetów dla osób, które odważyły się skomentować tę zmianę, lecz ogólnie rzecz biorąc, był w bardziej tolerancyjnym nastroju dla swoich kolegów, a na lekcjach jego złośliwe uwagi zawierały więcej humoru, niż jadu, nieraz wywołując kilka szybko zduszonych „napadów kaszlu” gdzieś z tyłu klasy. Natomiast w przypadku panny Granger pozwalał na wzajemne docinki, wymianę zdań, których gorączkowość naprzemian wywoływała u niego fale gorąca i zimna oraz sprawiała, iż wstrzymywał oddech między każdym swoim komentarzem, a jej odpowiedzią i wypuszczał go w milczeniu, zaskoczony i zachwycony błyskotliwością, jak i wyrafinowaniem ich sprzeczek. Zaprawdę, miała siłę, z którą trzeba się było liczyć i była dobrą partnerką dla jego umysłu. Uczucia nie były już tak bardzo odległe. Lecz, z drugiej strony, tolerowanie jego brzemienia…

Nielegalne. Haniebne. Kuszące. Całkowicie odmienne od czystego spotkania dwóch dusz, które przepowiedział eliksir. To, co czuł, bliższe było pożądaniu, choć w tym wypadku pragnął umysłu, a nie ciała; było ono tego rodzaju, jakie żywił wobec eliksirów, a nie wobec kobiet. Na myśl przyszła mu miłość dworska – podziwianie z daleka, ustawianie wybranki na piedestale, lecz bez choćby cienia fizycznego kontaktu. Był to rodzaj miłości platonicznej w swej idealnej formie i Severus niemal się uśmiechnął, zdając sobie sprawę, że jego związek z panną Granger zmieniał się, przynajmniej z jego strony, w platoniczne pożądanie.

Teraz znowu na nią czekał, katalogując swoje zapasy w marnej próbie skupienia myśli na czymś innymi, niż na jej bliskim przybyciu. Mógł się przed nią bronić jedynie rozproszeniem uwagi, a i to rzadko kiedy było skuteczne. Dla człowieka takiego, jak Severus, którego umysł działał równocześnie na kilku różnych płaszczyznach, zapisywanie, jak dużo muszych skrzydełek lub złotnicy zostało w słoiczkach nie mogło wypchnąć z umysłu wszystkich myśli poświęconych promiennej czarownicy. Z pewnością nie; nie kiedy pięć na siedem myśli biegnących przez jego głowę skupionych było na niej. Westchnął, a pogarda dla wróżbiarstwa i wszystkich jego form, które związane były z innymi, szanowanymi dziedzinami nauki, jak Eliksiry i Numerologia, wprost z niego emanowała. Twórca Adamare Animae powinien, jeżeli jeszcze nie jest trupem, zostać zamknięty w Azkabanie aż do Apokalipsy.

Wtedy właśnie poczuł, że jego zaklęcia ochronne zostały naruszone. Severus, cały spięty, policzył do dwudziestu pięciu, oczekując na pukanie. I, jak w zegarku, stukot rozległ się w powietrzu, a on zamarł na raz, dwa, trzy, cztery, pięć…

– Panno Granger. Za każdym razem, gdy otwieram te drzwi, pani gapi się na mnie, jak ryba wyjęta z wody. Proszę, niech pani zamknie usta i zacznie sporządzać eliksir, zanim stracimy cenny tlen. – Snape uśmiechnął się szyderczo do dziewczyny, która zamknęła buzie z oburzonym fuknięciem, po czym podeszła do swojego kociołka, mamrocząc coś pod nosem.

– Nie wydaje mi się, bym był wysysającym krew pasożytem jakiegokolwiek rodzaju, panno Granger. Jeżeli jest pani łaskawa… - rzekł, podchodząc do swojego stanowiska pracy. Pani Pomfrey poprosiła go o partię maści przeciwko oparzeniom, w związku z nadzwyczajną aktywnością salamander. Severus podejrzewał, że Hagrid jak zwykle coś kombinował, lecz nie miał żadnych dowodów, więc nie mógł zrobić nic, poza naprawieniem błędu tego koszmarnego człowieka. Ale przyjdzie taki dzień…

Severus uświadomił sobie, iż Granger sieka składniki z dwukrotnie większą siłą, niż było to konieczne. Choć, sam w sobie, nie był to błąd, to jednak rozpraszał jego uwagę. Przez chwilę zastanawiał się, czy było to spowodowane jego powitaniem, lecz szybko zbył tę myśl. Nieraz już zachowywał się o wiele gorzej. Cokolwiek doprowadziło Granger do wściekłej młócki, nie było związane z jego lochami.

Ostatnimi czasy stało się to jego zwyczajem, więc Severus bez oporów zaczął się głowić nad przyczyną jej obecnego stanu. Nie oddawał ostatnio żadnych wypracowań, więc nie chodziło o stopnie. Nauczyciele już by go zaszczuli, gdyby jej oceny z innych przedmiotów pogorszyły się w związku z nadmiarem czasu, jaki poświęcała praktyce. Wiedział też, iż po drodze tutaj nie natknęła się na Malfoy’a, ani na żadnego z jego diabełków; zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakim byli mniej inteligentni Ślizgoni wobec czarownicy mugolskiego pochodzenia, więc zawarł układ z kilkoma portretami, stwarzając sobie siatkę szpiegów. Gdyby był jakiś problem, dowiedziałby się o nim w przeciągu kilku sekund. Portrety ubóstwiały spiski.

Został więc jedynie tak zwany bratobójczy ogień – Cudowne Bliźniaki jak zwykle powiedziały coś nie tak lub zrobiły coś gruboskórnego. Wiedział, że kobiety notorycznie nosiły w sobie żal za bezmyślne faux pas.

– Błagam, panno Granger – zaczął, dodając szczyptę mięty do swojego wywaru. – Nie znęcaj się nad krajalnicą, jeżeli nic ci nie zrobiła.

Odgłos ognistego siekania zamilkł na chwilę, po czym dziewczyna wróciła do swojego zajęcia niespiesznie i bardziej umiarkowanie, choć Severus wciąż wyczuwał subtelną woń piekącej urazy unoszącej się w powietrzu. Przynajmniej teraz w pracowni było cicho, nawet jeśli atmosfera zrobiła się dość przytłaczająca. Snape, mimo wszystko, zdołał zagłębić się w swej pracy, doprowadzając maść do wrzenia i dodając aloes, którego uspokajająca woń wpłynęła na dwójkę współpracowników.

Zapadła przyjemna, przytulna cisza, przerywana jedynie brzękiem naczyń i przyborów oraz przecedzaniem zawartości ich kociołków. Severus rozluźnił się i pozwolił, by jego samokontrola opadła, zanurzając się w euforyczny stan całkowitego zaabsorbowania pracą. Podniósł wzrok, by sięgnąć po garść zgniecionego ostrokrzewu, który był niby niewinnym składnikiem, jednak wywołującym ogromne skutki…

I o mały włos nie wypuścił słoika z ręki, gdy dostrzegł aurę Granger. Zazwyczaj żywa i jasna, niczym płonący las, teraz przypominała wypalającą się powoli świecę. Gdy dodała ostatni składnik do swojego eliksiru i przyjrzała mu się krytycznie, poświata rozjarzyła się momentalnie, lecz tak szybko, jak radość z ukończonego zdania minęła, aura zbledła jeszcze bardziej, niż przedtem. Zwykle wesoły (i wywołujący mdłości) różowy zmienił się w kolor spopielałych płatków róż.

Severus szybko przybrał swój zwykły wyraz twarzy, gdy odwróciła się do niego, by poinformować o skończeniu pracy, lecz nieznane mu uczucie niepokoju skręcało jego wnętrzności. Podszedł, pochylił się nad jej kociołkiem, by ocenić jej eliksir, a dziewczyna kręciła się posępnie przy jego boku. Snape szybko przekonał się o precyzji jej pracy i już otwierał usta, by wytknąć wszystkie jej błędy, gdy pokusa zawładnęła jego językiem.

– Panno Granger?

Spojrzała na niego, jak zwierze w świetle reflektorów, oczekując litanii wyzwisk.

– Czy coś cię martwi?

Słowa te wywołały efekt mocniejszy, niż wymierzenie policzka i patrzył, jak coś w niej pęka. Przygarbiła się, w oczach zaszkliły się łzy, a palce chwyciły się biurka tak mocno, że aż zbielały. Jednakże, mimo wszystko, mały, dzielny uśmieszek zakwitł na jej ustach, tnąc serce Severusa w najbardziej osobliwy sposób.

– To nic. Tylko dziś są moje urodziny, a oni chyba zapomnieli. W sumie nie powinnam ich winić… ja również o nich nie pamiętałam, aż do dziś.

Nie konkretyzowała, kim byli „oni”. Snape założył więc, że „oni” to wszyscy, którzy powinni pamiętać. Tłumaczyłoby to ten okropnie pusty wyraz osamotnienia na jej twarzy.

– A które urodziny powinni świętować, panno Granger? – Tylko o tym mógł w tej chwili myśleć.

– Osiemnaste. – Wdzięczność, jaką jej oczy mu przesłały sprawiła, iż jego żołądek wywrócił się do góry nogami, a gardło wyschło, robiąc się bezużyteczne.

Osiemnaste.

Słowo to było niczym jaskrawo pomalowana pokusa, lepka spadź wyścielająca wnętrze muchołówki. Tym jednym wyznaniem przekreśliła połowę wymówek, którymi zabraniał sobie romansu z nią. Czuł, że stracił podłoże pod stopami.

Już nie dziecko, wyszeptał zdradziecki głosik. Nie zdawał sobie sprawy, iż tak blisko było jej do dorosłości, jednak miało to więcej sensu, niż mógł przyznać. Pierwszy września to pierwszy września – urodziny Granger wypadały zbyt późno, by mogła pójść do Hogwartu tego samego roku, w którym skończyła jedenaście lat. To pasowało. Różnica wieku tłumaczyła, dlaczego była o wiele dojrzalsza, niż jej znajomi, dlaczego wiedziała więcej o magii, niż inni jej podobni uczniowie. Tak energiczna wiedźma, jak ona, najprawdopodobniej zdobyła tyle informacji o czarodziejskim świecie, ile tylko zdołała, zaczynając od dnia, w którym otrzymała list, więc miała rok na badania, zanim w ogóle przyszła do szkoły.

Wszystko to było logiczne i prawdziwe, jednak wyznanie panny Granger niosło o wiele nikczemniejsze komplikacje dla Mistrza Eliksirów. Osiemnaście. Haniebne, lecz nie nielegalne. No i wciąż kuszące. Na Salazara, wciąż kuszące. Zapadł między nimi moment napięcia, zanim zdołał odnaleźć język w gębie.

– To bardzo ważna data, panno Granger. Mogę być pierwszym, który powita panią w świecie dorosłych? Nie jest on tak piękny, jak kraina dzieciństwa, lecz przekona się pani, iż daje o wiele więcej wolności. – Wolność. Ledwo zdusił dreszcz.

Przemowa ta była lakoniczna i zwięzła, jednak Granger wydawała się nieco pocieszona. Wyprostowała się, a jej twarz straciła czerwony, zapłakany rumieniec. – Dziękuję, profesorze – wymamrotała, pochylając głowę w czymś między skinieniem wdzięczności, a ukłonem szacunku. Severus odwzajemnił się tym samym, nie wiedząc, co robi, zanim odwrócił się do swojego biurka.

– Może pani już iść, panno Granger. Wyniki pani pracy są dziś niemal nieskazitelnie, nie licząc szybkości, z jaką pani pracowała i niewielkiej ilości lipy – osadu, nie owocu – którego nie starła pani z noża. Obawiam się również, że musi pani poćwiczyć siekanie. Widzimy się jutro popołudniu.

– Dziękuję, panie profesorze – odrzekła ponownie, a niewielki uśmieszek wyjawił mu, że przejrzała go, widząc, jak zmiękczył swoją krytykę. Robisz się strasznie oczywisty, Severusie, zbeształ się, patrząc, jak zbiera swoje rzeczy i szybko wychodzi.

Gdy tylko zniknęła, Snape osunął się na krzesło, wspierając łokcie na biurku i masując czoło. Bogowie. Nie mógł myśleć, nie mógł tego racjonalizować. To jeszcze nie czas! Nie było nawet mowy, by poddał się mocy Adamare Animae, jednak choćby zależało od tego jego życie, nie potrafił przypomnieć sobie dlaczego.

Ciało dziecka, krzyczał, choć mroczniejsza część niego szybko odpowiedziała: Gibkie i ładne ciało młodej kobiety. Dojrzałość dziecka, wściekał się, lecz i tak otrzymał odpowiedź: Dojrzałość zawsze dorosłej, od chwili, gdy przekroczyła próg twojej klasy. Powab eliksiru, towarzystwa w życiu, zanieczyścił jego mózg. Ale to było złe, dlatego, że było, bez konkretnego powodu.

Lodowata dłoń ścisnęła jego serce. Nawet jeśli nie było to złe, to z pewnością było niemożliwe. Nie mógł nic uczynić względem tej młodej wiedźmy. Eliksir skaził jego umysł, zniekształcił poczucie rzeczywistości. To ona będzie musiała uczynić pierwszy krok – wtedy, i tylko wtedy, zyska pewność, że to przeznaczenie, a nie bezprawnie zdobyta wiedza, szukająca więzi między nimi. Jak ja się w to wpakowałem? lamentował.

To sprawka Trelawney, wiedział to, lecz Trelawney nie przeklęła jego umysłu, by znalazł przyjemne strony tej sytuacji. Severus zdał sobie sprawę, że sam się w to wplątał.

I jakby ten dzień nie był dla niego wystarczająco parszywy, jego lewe przedramię zaczęło lekko piec.

Psia krew.


Hermiona opuściła lochy z o wiele lżejszym sercem. Była szczęśliwa, nie – rozanielona troską okazaną przez jej Mistrza Eliksirów (tak, tak, jej Mistrza Eliksirów… nikt inny nie mógł tak o nim powiedzieć), mimo parszywego nastroju utrzymującego się od śniadania, wywołanego faktem, że nikt nie pamiętał o najważniejszych urodzinach w jej życiu.

Wiedziała, iż jej rodzice byli zajęci, a co z oczu, to z serca. Za kilka dni wyślą jej zapewne list z przeprosinami i paczkę prezentów. Harry i Ron… to chłopcy. Zrobi kilka aluzji w najbliższym czasie, a oni oprzytomnieją i zasypią ją przeprosinami. Poza tym, osłodą tej sytuacji był fakt, że ktoś zauważył, zapytał oraz pocieszył ją, i ten ktoś nieuchronnie miał być jej  w bliżej nieokreślonej przyszłości…

Naprawdę, nie ma znaczenia, czy jego nos przypomina dziób sępa, czy nie.

Już! Dość tych myśli, zbeształa się dziewczyna. Nadszedł właśnie czas na wycieczkę do biblioteki. Aż ją swędziało, by dowiedzieć się, co w czarodziejskim społeczeństwie oznacza dojście do pełnoletniości. Gdy o tym pomyślała, nie wiedziała też, co skończenie osiemnastu lat oznaczało w mugolskim świecie. Zacisnęła usta. Biorąc pod uwagę fakt, iż planowała pozostać w magicznym świecie po Hogwarcie, gdyż tutaj się kształciła, Hermiona zdecydowała, że pomyszkuje najpierw w szkolnej bibliotece. Poprosi rodziców, by wysłali jej prawnicze książki później; tym samym wskaże im ich błąd, nie okazując impertynencji. Dziewczyna westchnęła.

Myśląc o skończeniu szkoły, była niemal przerażona tym, co może po nim nastąpić. Nie mogła wrócić do mugoli, zbyt długo była od nich odseparowana, lecz nie wiedziała, czy chce całkowicie zostawić tamten świat za sobą. Hermiona podejrzewała, że będzie odwiedzać swoją rodzinę w czasie wakacji i świąt, jak do tej pory, ale koncept mieszkania w czarodziejskim świecie, kupienia tu domu i wciągnięcia się w magiczną codzienność i kulturę był przytłaczający. Nie miała bladego pojęcia, jak załatwia się takie sprawy, jak kupienie domu, lub które części świata były zdatne do zamieszkania przez czarodziei.

Tak, odwiedzała Norę i Grimmauld Place, lecz nie wiedziała, gdzie są zlokalizowane, a jedyna magiczna miejscowość, o jakiej słyszała, to Hogsmeade. Hermiona nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale teraz, gdy zbliżał się koniec roku szkolnego, cały czas tłukło jej się to w głowie. I jak dopasuje do tego wszystkiego jeszcze swoją praktykę? Zmarszczyła brwi.

Może nie będzie musiała się martwić o magiczne wioski – Hogsmeade było wystarczająco blisko, by mogła kontynuować naukę, oraz wystarczająco znajome, by czuła się tu dobrze. Jednakże, nie będzie tam żyła wiecznie. Wzruszyła ramionami. Była pewna, że biblioteka dostarczy odpowiedzi na wszystkie jej pytania, a jeżeli nie, zawsze może zapytać Rona lub profesor McGonagall.

Dostrzegła w końcu drzwi biblioteki i uśmiechnęła się w oczekiwaniu. Uwielbiała każdy jej zakurzony skrawek. Jednak zanim mogła dosięgnąć klamki, usłyszała za sobą jowialny głos dyrektora.

– Ach, panna Granger! Wiedziałem, że znajdę panią w tej okolicy. Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin!

Dziewczyna odwróciła się z uśmiechem na ustach. – Dziękuję, profesorze Dumbledore.

– Gratuluję też statusu praktykantki. Nie mogę wyrazić, jaki jestem dumny. Wie pani, Severus przysiągł, że choćby piekło zamarzło, nigdy nie przyjmie ucznia na praktykę. To mówi naprawdę sporo o pani zdolnościach. – Hermiona zarumieniła się, a dyrektor ciągnął. – Cieszę się też z czysto samolubnego powodu – dzięki temu nie będziemy musieli żegnać się z pani cudownym umysłem jeszcze przez siedem cudownych lat.

Hermiona zdziwiła się, lecz wywnioskowała, że chodzi mu o to, iż będzie przychodziła do zamku codziennie, by zobaczyć się ze Snape’em, więc będą mieli tyle samo okazji do rozmów, jak teraz. – Tak, wydaje mi się, że będę tu częstym gościem… planuję wynająć dom w Hogsmeade, skoro nie będę mogła aportować się od razu w zamku…

– Na Merlina, panno Granger! Chyba nie myśli pani, że pozwolimy, byś szukała domu gdzie indziej. W zamku jest sporo wolnych pokoi… z pewnością wygodniej będzie, gdy zamieszka pani w miejscu pracy, czyż nie? Zwyczajem jest, by uczeń mieszkał w bliskim sąsiedztwie ze swoim Mistrzem. Poza tym – dodał z psotnym błyskiem w oczach – gdybyś zamieszkała w Hogsmeade, Severus miałby z tobą zbyt łatwo. Wydaje mi się, że robi pani dla niego dużo dobrego – potrzebne mu wyzwanie.

Hermiona nie mogła wymyślić żadnej odpowiedzi, która by jej nie skompromitowała, więc postawiła na zwykłe skinienie głowy. Nagle spostrzegła, że Dumbledore poważnieje.

– Mówiąc o Severusie… Prosił mnie, bym pani przekazał wiadomość o przesunięciu waszego spotkania w czasie. Musi zająć się pewnym problemem i jestem pewien, że rozumie pani, co mam na myśli, panno Granger – rzekł znacząco. Hermiona ponownie przytaknęła, czując, jak zamarza jej krew.

Voldemort.

Dyrektor poklepał ją lekko po plecach, żegnając się z nią kilkoma słowami gratulacji i uściskiem dłoni, która okazała się pełna słodyczy. Hermiona dyskretnie wyrzuciła je do kosza, gdy tylko weszła do biblioteki. Zadowolona, iż jest w znanej jej, chłodnej ciemności, dziewczyna skierowała się w głąb dających ukojenie półek, szukając czegoś, co odwróciłoby uwagę od wszechogarniającego jej zmysły zmartwienia.

To nie było normalne, ten wzmożony niepokój. Wiedziała o jego wezwaniach od lat, zauważała jego nieobecność przy stole nauczycielskim i nie zastanawiała się nad tym wiele, nie licząc: Mam nadzieję, że mu się powiodło i go nie zdemaskowali. Teraz ta sama myśl tłukła się w jej głowie, tyle że wsparta niesłychaną intensywnością uczuć.

Zmiana punktu widzenia. Nigdy wcześniej nie była do niego przywiązana w tak osobisty sposób. Miał sens fakt, że teraz, gdy była jego praktykantką i (jęknęła, zarabiając oburzone spojrzenie od pani Pince) przeznaczoną mu bratnią duszą, chciała, by wrócił cały i zdrowy, by nie zaszkodziło to jej własnemu życiu. 

Och, szlag.

* * *

Na liście życzeń Severusa znalazła się wesoła śmierć mózgowa, gdy wracał do zamku w świetle szczerzącego się, zadartego księżyca. Po spotkaniach z obłąkanym Tomem Riddle’em i uśmiechającym się szyderczo Lucjuszem jedyne, czego pragnął, to skulić się w wygodnym fotelu przed kominkiem i spić na umór. Zlekceważył własną przysięgę, którą złożył po tej sprawie z panną Granger, iż nie tknie alkoholu do świąt; potrzebował kilku godzin niemyślenia.

Niemyślenia o Voldemorcie lub o pannie Granger.

Głównie jednak o pannie Granger.

Voldemort był jedynie wymówką… niech go szlag.

Spotkanie dotyczyło tak naprawdę tylko panny Granger, dzięki potwornej parze Malfoy’ów. Malfoy junior pobiegł do Malfoy’a seniora ze skargą, iż odmówiono mu pozycji stażysty i zamiast niemu dano ją brudnej szlamie, więc ten pobiegł z kolei ze skargą do Voldemorta i próbował osłabić wiarę, jaką Czarny Pan pokładał w mężczyźnie, który odrzucił jego syna. Serio, była to dziecinna próba i Severus musiał jedynie wspomnieć o fortunnym-i-jakże-rozrywkowym prospekcie, że Granger będzie pomagać mu warzyć służące mrocznym celom eliksiry.

– Grangerówna jest bardzo zdolna, jak już słyszałeś, panie, bardziej zdolna na polu eliksirów, niż młody Malfoy. Choć raz po raz sprzeciwiałem się Staremu Głupcowi twierdząc, że żaden z uczniów nie jest na tyle uzdolniony, by przyjąć go na staż, byłoby podejrzane, gdybym dał Malfoy’owi tę pozycję. Zamiast podejrzeń, Stary Głupiec jest zadowolony i zaślepiony, myśląc, iż okazuję chociaż cień uprzejmości wobec innego domu. W międzyczasie, ufna i naiwna uczennica będzie pomagała mi zdradzać jej najlepszego przyjaciela i wszystko, w co wierzy. Za kilka lat może nawet uda się uwieść jej umysł i zwrócić go w stronę Czarnej Magii. Pomyślałem, że ironia tej sytuacji przysłuży się twym celom i rozbawi cię, mój panie. Jeżeli jestem w błędzie, pokornie poddam się karze, jaką Wasza Lordowska Mość zechce wymierzyć.

Na szczęście, Wasza Lordowska Mość zechciał wymierzyć karę Lucjuszowi za marnowanie czasu jego i Severusa. Było to niezwykle interesujące.

Na nieszczęście, pomysł uwodzenia panny Granger, teraz już całkiem legalnie, był o niebo bardziej interesujący – do tego stopnia, że musiał wziąć zimny prysznic i wypić butelkę, albo i dwie whisky, by wymazać tę myśl z umysłu.

* * *

Kilka godzin później, wspomniany prysznic i butelka whisky roztoczyły swój wspaniały efekt, owijając mózg Severusa w radośnie różowy, bezpieczny kocyk. Ogień trzeszczał naprzeciw niego, wydobywając bursztynową głębię płynu w jego szklance. Snape kontemplował ją z zadowoleniem, delektując się znajomym smakiem na języku i ciesząc aksamitną miękkością fotela na jego nagiej skórze.

Severus lubił chodzić nago – czuł się wtedy niewinny i świeży, niczym Adam w ogrodzie Edenu. Ubrania sygnalizowały, iż miał coś do ukrycia, coś, czego się wstydził i prawdą było, że na co dzień nosił wiele warstw, by – metaforycznie i fizycznie – ukryć się przed uczniami i wścibskimi spojrzeniami. Szaty i peleryny były namacalnym przypomnieniem dla niego, że musi pozostać powściągliwy, a prawdziwe motywy i samego siebie winien skryć za maską pogardy i surowej samokontroli.

Jednakże tutaj mógł być nagi ciałem i duchem. Nie było tu żadnych szpiegów – żadnego Voldemorta, ani Dumbledore’a, ani jego uczniów, czy innych nauczycieli. Prywatność – ach, oto jest luksus nad luksusy. Uśmiech przeciął jego wargi, migocąc w świetle płomieni, gdy skrzyżował nagie kostki podziwiając z przyjemnością, jak płomienie grą świateł oświetlały jego skórę.

Severus był zmysłowym zwierzęciem z natury i upodobania. Była to powszechna cecha wśród Mistrzów Eliksirów, których zmysły smaku, zapachu, dotyku, tak jak i wzroku były rozwinięte do tego stopnia, by dostrzegać najdrobniejsze subtelności ich sztuki. Wrażliwość ta rozciągała się na inne obszary życia – na ozdobny wystrój jego komnat składały się soczyste kolory i materiały, wszystko w bogatym tonie szlachetnych kamieni, ciemne drewno, jedwabie, satyny i aksamity; jedzenie zawsze było najwyższej jakości; gdy nie próbował spić się na umór, rozkoszował się dobrymi winami i wiekowymi alkoholami. W swoich komnatach, otoczony luksusem, nagi i ze szklaneczką whisky, Severus był doskonale i absolutnie szczęśliwy.

Dopił to, co miał w szklance, podniósł się na drżących nogach i lawirując między meblami, dotarł do łazienki. Przemył ciepłą wodą miękki ręcznik, zanim przyłożył go sobie do twarzy, zmywając z niej pot, po czym zjechał nim na szyję i pierś, rozkoszując się uczuciem chłodnego powietrza na wilgotnej skórze. Skończywszy, złożył starannie skrawek materiału obok umywalki i zerknął w lustro. Lekki uśmiech wciąż błąkał się na jego ustach i Severus uznał ten widok za całkiem przyjemny. Przyznał sam przed sobą, iż czasami był z niego przystojny stary szelma. Jednakże, coś przykuło jego uwagę – coś niepokojąco znajomego. Pochylił się, by lepiej widzieć i zaczął badać własne odbicie z pijacką, lecz wciąż uważną dokładnością.


Coś było w jego oczach.

Przyglądając się bliżej, zauważył różowe płomienie tańczące w jego źrenicach, płomienie koloru aury panny Granger. Severus zgrzytnął zębami. Cały wieczór (i prawdopodobnie ranek) udało mu się o niej nie myśleć. Nie mógł wytrzymać jeszcze chwilkę? Jednak naukowiec, który w nim siedział, głowił się już nad zagadką jego wyglądu. Mówiło się, że był to uboczny efekt Adamare Animae na pijącym – coś w tym rodzaju, iż płomienie (flamma amor, o ile dobrze pamiętał) są zwierciadłem, przez które można ujrzeć ukochaną osobę. Był to jedyny objaw mówiący, że pijący był pod wpływem eliksiru…

Knykcie Severusa zbielały, jak i jego twarz, gdy zacisnął je na brzegu umywalki. Był pierwszorzędnym kretynem.

Dostrzegł coś w oczach panny Granger tego dnia, w którym zadał Eliksir Bezsennego Snu – coś, co go nieco zaniepokoiło, lecz nie na tyle, by zastanawiał się nad tym, co widzi. Różowa iskierka tańcząca w jej wyzywającym wzroku, iskierka nie różniąca się zanadto od tej, którą dostrzegł u siebie.

Och, bogowie. Groza spłynęła na niego, natychmiast go otrzeźwiając. Ona wiedziała.

Panna Granger również była ofiarą Adamare Animae.

Rozdział IX. Wzajemne stosunki


Nie było go przy stole nauczycielskim, gdy Hermiona weszła do Wielkiej Sali, co ponownie tego ranka wepchnęło ją w przepaść zmartwienia i zgryzoty. Kręciła się i przewracała na łóżku przez pół nocy, nie mogąc osunąć się nawet w ten strumień zmysłowych snów, do którego już zdążyła przywyknąć.

Hermiona zastanawiała się, czy będzie za nimi tęsknić, gdy w końcu znikną – chyba, że w ogóle jej nie zostawią. W swych poszukiwaniach odkryła, że będzie musiała sobie z nimi radzić – przynajmniej  dopóki nie będzie ich potrzebowała jako substytutu dla rzeczywistości. Myśl ta sprawiła, iż oblała się gorącym rumieńcem, który na chwilę przepędził z jej żołądka to ohydne uczucie zmartwienia, dopóki nie przypomniała sobie, że związek, o którym marzyła nie będzie możliwy, jeżeli druga strona zostanie zamordowana. Poczucie winy wróciło i nie mogła zmusić się do niczego więcej, ponad przesuwanie jedzenia po talerzu. Każdy kęs ciążył jej na żołądku niczym ołowiany granat i nie potrafiła stwierdzić, czy miał wyciągniętą zawleczkę, czy nie.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nawet nie lubiła, a tak naprawdę to nie znała tego faceta.

Wszystko przez ten głupi eliksir, a raczej – sny. Cały „związek” był wyimaginowany, niematerialny i niedojrzały. Niesłychanie się na sobie zawiodła, lecz część niej przyznała, iż każdy zachowywałby się w ten sam sposób, gdy wszystko wskazywało drogę do romantycznej sielanki, nie licząc tożsamości drugiej połówki.  

Hermiona stwierdziła, iż takie sytuacje sprawiały, że człowiek zastanawiał się, czy ma urojenia. W naszych głowach wszystko jest sensowne, lecz gdyby powiedzieć to na głos, ludzie uważaliby nas za wariatów. Nie było żadnych mocnych dowodów, nic, co można fizycznie udowodnić. Nie był to rodzaj sytuacji, z którymi Hermiona umiała sobie radzić i gdy spojrzała na siebie z dystansu, z zaskoczeniem stwierdziła, iż niesłychanie łatwo przyszła jej zmiana z postępowania zgodnie z logiką, na intuicję.

– Hermiono, co się z tobą dziś dzieje? Prawie nic nie zjadłaś – Ron delikatnie zbeształ dziewczynę, szturchając ją w bok. – Znowu nie możesz spać? Wróciłem wczoraj z patrolu i zastałem cię śpiącą na książce. I wiem, że nie zarywałaś nocy na naukę – czytałaś „Historię Hogwartu”, a robisz tak tylko wtedy, gdy się martwisz lub gdy Harry znajdzie jakąś poszlakę na miejscu zbrodni, związaną z tą książką. – Jego zaniepokojony wzrok wwiercał się w nią, szukając przyczyny jej smutku. – Znowu chodzi o urodziny? Możemy jeszcze trochę się przed tobą pokajać, jeżeli chcesz.

Hermiona roześmiała się ironicznie. Chłopcy dosłownie zwalili ją z nóg w pokoju wspólnym swoimi przeprosinami, kondolencjami i czekoladkami, gdy zdali sobie sprawę z błędu, jaki popełnili, tak jak przewidziała. Jej rodzice wciąż nic jej nie przysłali, lecz rosnące poczucie odseparowania z rodziną sprawiło, iż nie przejmowała się ich zapominalstwem tak bardzo, jak w przypadku Harry’ego i Rona.


Nie, Ron, nie martw się, to nie przez was. – Rozejrzała się ukradkiem dookoła, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje, po czym pochyliła się w stronę przyjaciela, szepcząc: – Martwię się trochę o profesora Snape’a. Dumbledore powiedział, że został wczoraj wezwany i… – zamilkła, czując, jak znowu zalewa ją poczucie winy. – Wydaje mi się, że ma to związek z faktem, że ja dostałam się na staż, a Malfoy nie. Ta mała fretka posłała mi wczoraj ohydnie zadowolone spojrzenie, gdy szłam do lochów. – Wyprostowała się, a jej twarz straciła nieco kolorów.

– Ach, nie martw się o nietoperza, Hermiono – wymamrotał Ron. – Wiesz, że potrafi o siebie zadbać. A poza tym, jeżeli nie przygotowałby sobie wymówki, dlaczego zrobił to, co zrobił, nie przyjąłby cię.

Dziewczyna spojrzała na przyjaciela z oczami pełnymi wdzięczności i przyciągnęła go do siebie w cichym, lecz wymownym uścisku. Kiedy nauczył się mówić odpowiednie rzeczy w odpowiednim czasie? – Dzięki, Ron – wyszeptała miękko, nagradzając go słabym, łzawym uśmiechem.

– Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego, nie licząc przyczyn akademickich, obchodzi cię, czy zarobi kilka Niewybaczalnych, czy nie.

Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie i pacnęła go w pierś, a gniew natychmiastowo osuszył jej łzy. Ron uniknął jednak ochrzanu, uratowany przez sowią pocztę. Kilka listów upadło na stół Gryffindoru, w tym jeden dla Rona od jego brata, Charliego, razem z paczką od mamy. Reszta Gryfonów również dostała przesyłki, lecz Hermiona nie ujrzała nic od swoich rodziców. Nagle spóźniona sowa upuściła kopertę na jej kolana, momentalnie wprawiając ją w lepszy humor.

Gryfonka niecierpliwie odwróciła ją na drugą stronę i z zaskoczeniem spostrzegła, że nie jest to charakter pisma jej mamy, lecz znajome zawijasy Snape’a, które znacznie bardziej podniosły ją na duchu. Zastanawiając się, cóż to mogła być za okazja, otworzyła kopertę i zaczęła czytać. Na pergaminie naskrobanych było zaledwie kilka słów.

Spotkaj się ze mną zaraz po śniadaniu.
–S.S


Marszcząc brwi, odwróciła kartkę, lecz nic więcej nie znalazła. O czym, na Merlina, tak pilnie chciał z nią pomówić? Zmartwienie ponownie zalęgło się w jej żołądku, gdy zastanawiała się, czy Voldemort nakazał mu zerwać umowę i zakończyć jej praktykę.

Czując mdłości, okropnie zaniepokojona, odepchnęła od siebie talerz, wymamrotała jakąś wymówkę i wybiegła z Wielkiej Sali tak szybko, jak tylko mogła, nie zwracając na siebie uwagi. Przeklęła lochy za to, że były tak daleko – nic dziwnego, że facet rzadko chodził na śniadanie! Musiał opuszczać swoje komnaty przynajmniej dwadzieścia minut wcześniej, a była pewna, że po całym dniu strzeżenia klasy pełnej kociołków przed eksplozją, nie chciał rezygnować z ani jednej minuty snu.

 * * *

Dotarła do gabinetu Snape’a nieziemsko zdyszana, z listem w kieszeni jej swetra. Zapukała, ale była zbyt zniecierpliwiona i niemal

zapukała ponownie, zanim nie przypomniała sobie o skłonności nauczyciela do otwierania drzwi w najgorszym momencie, zapewne celowo. Miała rację, lecz brakło jej czasu, czy nawet chęci, by się tym napawać, gdy ujrzała go w progu.

– Panno Granger. Wejdź proszę.

„Proszę” ją rozstroiło. Profesor Snape nigdy nie używał tego słowa. Nigdy. Trwoga, troska i więcej niepokoju, niż kiedykolwiek czuła, zacisnęły swe zimne szpony na jej sercu. Hermiona przełknęła głośno ślinę i weszła do środka, a wysoki nauczyciel zamknął za nią drzwi.

– Usiądź. – Już bez proszę. Sytuacja nie była więc aż tak straszna. Chyba że był skupiony na innych rzeczach, a nie na uprzejmości. Albo nie chciał się powtarzać. Na miłość boską, przestań. Dowiesz się wszystkiego za kilka minut. Hermiona usiadła. Snape uczynił to

samo, a biurko stało się swoistą barierą między nimi.

– Proszę pana, czy mógłby pan od razu przejść do sedna? Czuję, jakbym siedziała na szpilkach z niepewności. Czy chodzi o staż? – zaczęła Hermiona, nie mogąc wytrzymać ani sekundy dłużej. Znała Mistrza Eliksirów na tyle, by wiedzieć, że mogli wpatrywać się w siebie cały dzień i żadne z nich niczym by się nie zdradziło. Snape wyglądał na zaskoczonego.

– Nie, oczywiście, że nie. Gdybym uznał, że Czarny Pan zaprotestuje przeciwko temu przedsięwzięciu, a ja nie będę umiał z tego wybrnąć, nigdy nie zaproponowałbym ci praktyki. Przekonałem go, iż to całkiem zabawny prospekt, by członkini Złotej Trójcy ważyła eliksiry dla swych wrogów pod przewodnictwem Śmierciożercy i zasugerowałem, że będę miał również możliwość zwerbowania cię na naszą stronę.

Hermiona przytaknęła, czując przypływ uznania dla profesora Snape’a. Oddałaby worek galeonów, by móc zobaczyć, jak manipuluje w ten sposób Voldemortem.

– Powód, dla którego cię wezwałem, dotyczy całkowicie czegoś innego – ciągnął Snape, stając się coraz bardziej poważnym. Wykręcał sobie palce, a dziewczyna ze zdziwieniem obserwowała ten nietypowy pokaz nerwowości. Jeszcze nigdy nie widziała, by był zakłopotany. Znowu poczuła, jak kamień opada na jej serce. To, co chciał powiedzieć musiało być śmiertelnie ważne.

– Co pani wiadomo na temat eliksiru o nazwie Adamare Animae, panno Granger?

Syrena ostrzegawcza zawyła w umyśle Hermiony, a ona nie potrafiła zapanować nad błyskiem w jej oczach, czy wyrazem przerażenia, który z pewnością przemknął przez jej twarz. Och, Merlinie, och, Merlinie, och, Merlinie! Wydawało jej się, że serce zaraz eksploduje jej w piersi, a w ustach miała pustynię. Skąd o tym wiedział? Jak się dowiedział?

Rumieniec zakwitł na jej policzkach, gdy próbowała wydusić z siebie jakąkolwiek odpowiedź, lecz profesor Snape powstrzymał ją. Hermiona zaryzykowała zerknięcie w jego stronę, z zaskoczeniem widząc taki sam rumieniec na jego twarzy. W jej umyśle ciekawość zaczęła czaić się na granicy zażenowania, zanim usłyszała jego głos.

– Nie byłbym z tobą fair, gdybym nie przyznał, iż również stałem się ofiarą tego samego spisku, panno Granger. Na każdą prawdziwą przepowiednię Trelawney przypada milion fałszywych. Jednakże, czasami jej wizje pchają ją do pochopnego działania. Nie możesz się za to winić, ja również nie powinienem, lecz musimy sobie jakoś poradzić z tą sytuacją. Powiedz mi, panno Granger, tylko powiedz szczerze: kogo oświetla eliksir?

Hermiona poczuła pokusę ponad jej siły, by kłamać i to kłamać twardo, lecz desperacja w jego głosie odwiodła ją od tego. Przecież bratnie dusze muszą być sobie wzajemne, prawda? A on powiedział, że był „ofiarą tego samego spisku”… Trelawney? Och, Merlinie! Trelawney musiała dostać trochę eliksiru od Lavender i Parvati i dolać go profesorowi do herbaty!

Spostrzeżenie to ją zaskoczyło i nadało jej policzkom nowego odcienia czerwieni, tak jak i uświadomienie sobie, dlaczego Trelawney wyglądała na rozbawioną, a Snape na rozdrażnionego tamtego dnia w Wielkiej Sali. Jeżeli teraz skłamie, on się o tym dowie i będzie miał wrażenie, iż jego bratnia dusza jest nieszczera… Fala współczucia rozbiła się o jej serce, gdy pojęła źródło jego desperacji. Ten człowiek uważał za niemożliwe, by mogła dzielić z nim tę samą wizję.

– Nie do twarzy panu w różowym – wydusiła wreszcie, kuląc się. Zapadła niespokojna cisza, po czym usłyszała cichy wydech długo wstrzymywanego oddechu. Nie podniosła wzroku, czując, jak łzy gromadzą się w kącikach jej oczu, gdy zastanawiała się, jak ją teraz spławi. Zamiast szorstkich słów, usłyszała brzęk szkła.

– Jestem pewien, że tak jak i ja, chętnie się teraz napijesz. – Chwilę zajęło jej zarejestrowanie jego aksamitnego głosu, a gdy podniosła wzrok, ujrzała, jak nalewa czerwone wino do dwóch kieliszków. – Musisz mi wybaczyć, lecz silniejsze trunki zużyłem po wczorajszym spotkaniu. – Przesunął szklankę po biurku w jej stronę, którą przyjęła z cichym podziękowaniem. Wino było słodkie, chłodne i mrowiło jej gardło i język. Żadne z nich się nie odezwało, póki ich szklanki nie były w połowie puste.

– To nie powinno się było tak potoczyć. Zdecydowanie nie jest to odpowiedni czas, by zdobywać tego typu wiedzę. Obawiam się, że to, panno Granger, jest wada eliksirów. Nic nie przychodzi bez kosztów i dobrze zrobisz, pamiętając o tym – rzekł Snape, lecz bez szorstkości, czy jadu.

Hermiona przytaknęła. – Też tak uważam. Starałam się radzić sobie z tym w racjonalny sposób, lecz problem tkwi w tym, iż cała ta sprawa jest zdecydowanie nieracjonalna. – Pytanie, które musiało kiedyś paść, spłynęło na jej usta, zapewne pod wpływem wina. – Proszę pana? Co z tym zrobimy? To znaczy… raczej nie możemy tego tak po prostu zignorować.

Przez chwilę milczał i Hermiona poczuła, jak zalewa ją fala strachu, że chce to zignorować, że chce zakończyć jej staż i uciec na Syberię, jakby goniły go psy gończe z piekła rodem. Jednakże, w końcu odpowiedział.

– Cóż, sądzę, iż możemy zacząć od zwracania się do siebie po imieniu, przynajmniej wtedy, gdy jesteśmy sami. To całe „panno Granger” i „proszę pana” przypomina zakazane fantazje człowieka z kompleksem wyższości.

Uwaga ta była tak absurdalna i niespodziewana, iż Hermiona omal nie zadławiła się swoim winem, kaszląc i śmiejąc się równocześnie. Snape spojrzał na nią zaskoczony, lecz gdy zdał sobie sprawę, iż ona się śmieje, kącik jego ust drgnął w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Dziwaczne uczucie zrodziło się w jej sercu, gdy patrzyła na jego uśmiech, lecz rozluźniła się i napiła nieco więcej wina, by złagodzić ból w gardle.

– Wydaje mi się, że masz rację. Przewrotny w tym wszystkim jest fakt, że oboje ledwo się znamy, lecz mamy też świadomość, iż w nieokreślonej przyszłości rozkwitnie między nami poważny związek. To takie krępujące… przepraszam.

Tym razem to Snape – Severus – został zaskoczony. – Nie ma nic złego w przedyskutowaniu tego, jak na dorosłych przystało. Muszę wyznać, że odczułem ulgę, widząc, że to nie Lavender Brown została oświetlona.

– Jeżeli byłby to do tego stopnia nieprawdopodobny związek, nie bylibyście bratnimi duszami – och! – Hermiona ponownie się zarumieniła, gdyż określenie to w końcu w pełni ją uderzyło. Czuła, jak jej serce tłucze się boleśnie o żebra, gdy patrzyli na siebie z Severusem, uświadamiając sobie konsekwencje, jakie kryły się za tymi dwoma słowami.

Desperacko chcąc odwrócić wzrok, Hermiona z pośpiechem dokończyła swoją wypowiedź, czując wyrzuty sumienia. – Jednakże bardzo mi przykro, gdyż i tak to wszystko moja wina. – Ignorując jego zdziwiony wzrok, Gryfonka z prędkością światła, lecz dokładnie, zaczęła opowiadać o dwóch ostatnich tygodniach. Każde wyznanie i motyw sprawiało, iż oczy mężczyzny robiły się coraz większe, aż w końcu zamilkła i oboje wpatrzyli się w swoje puste już kieliszki.

Severus westchnął przeciągle. – Cóż. To zmienia wiele rzeczy.

– W jaki sposób, proszę… yy, Severusie? – Jej język i usta nie były przyzwyczajone do wymawiania tego imienia. Profesor pochylił się i napełnił jej szklankę.

– Po pierwsze, należy ci się większa część alkoholu. Po drugie – dodał, nalewając sobie. – nasze pierwsze założenia są fałszywe. Nie będę udawał, że lubię, czy choćby szanuję wróżbiarstwo i jestem pewien, że się ze mną zgadzasz, lecz – chcemy czy nie – to potężna forma magii. Być może to odpowiedni czas, skoro tak mocno prześladowały cię te prorocze sny. Jednakże, nie znamy się zbyt dobrze, by rozpocząć jakikolwiek związek. Dlatego też uważam, iż powinniśmy wrócić do normalnego, codziennego życia, obserwować, gdzie relacje mistrz-praktykantka nas zabiorą i ponad wszystko podążać za naszymi… uczuciami.

„Uczucia” nie wydawały się wysoko usytuowane na liście priorytetów Snape’a. Tak samo było w przypadku Hermiony, choć mimo wszystko poczuła dreszczyk na tę myśl. Nieważne, czy ubierało się wszystko w naukowe terminy, czy przesłodzone słowa – sytuacja przedstawiała się tak: coś miało się stać i oboje o tym wiedzieli. Pytanie było tylko kiedy.

– W pełni się z tym zgadzam. Strasznie się cieszę, że to nie Ron. To znaczy, lepiej jest porozmawiać o tym i dojść do racjonalnej decyzji, niż od razu przechodzić do działania. – Bogowie, czy to wino zaczynało przez nią mówić? Musiało. Hermiona dokończyła drugi kieliszek i nie była zaskoczona, ani niezadowolona, gdy Severus nalał jej trzeci.

– A ja cieszę się, że dowiedzieliśmy się o tym dopiero teraz, gdy jesteś już dorosła, bo mógłbym czuć wyrzuty sumienia dostarczając tyle alkoholu nieletniej. – Jego słowom znowu towarzyszył cień uśmiechu. Dziewczyna była pewna, że i przez niego zaczęło mówić wino. Nagle wpadł jej do głowy niedorzeczny pomysł.

– Mój ulubiony kolor to zielony. A twój?

Severus wydawał się zaskoczony. – Zielony?

Hermiona przytaknęła. – Zanim poznałam reputację domów, chciałam być w Slytherinie, bo od dziecka uwielbiam zieleń, no i nawet lubię węże.

Mężczyzna siedzący po drugiej stronie biurka wyglądał, jakby zapisywał te szczegóły w jakimś banku pamięci. – Ja mam słabość do pomarańczowego i kasztanowego. Kasztanowego z odcieni purpury, a nie czerwieni. – Wyglądał przez chwilę na zamyślonego, po czym dodał. – I choć lubię węże, bezwzględnie moim ulubionym zwierzęciem pozostaje pantera.

Hermiona uśmiechnęła się. – Kocham nietoperze.

Severus roześmiał się, a dźwięk ten był tak niespodziewany, że dziewczyna także się roześmiała. Powietrze oczyściło się, a atmosfera ociepliła. Ich rozmowa na temat upodobań ciągnęła się dalej, aż doszli do drugiej butelki wina, omawiając filozofię. Hermiona odkryła, że świetnie się bawi, a Severus wydawał się podzielać jej opinię.

* * *

Szukając wygodniejszego miejsca, przenieśli się do jego mieszkania, gdzie Hermiona rozłożyła się na grubym, luksusowym dywanie, a mężczyzna, znany kiedyś jako profesor Snape, usiadł na miękkiej otomanie. Byli właśnie pogrążeni w dyskusji na temat niemożliwości wyboru ulubionego artysty, gdy Severus zamilkł w połowie zdania, patrząc intensywnie w płomienie kominka. Zaniepokojona, Hermiona pochyliła się i niepewnie położyła dłoń na jego ramieniu.

– Pro… Severusie? – spytała. Nie odpowiedział, lecz spojrzał jej w oczy wzrokiem, który można byłoby określić jako przenikliwy, gdyby nie nerwowe napięcie emanujące z jego postaci.

– Hermiono. – Po raz pierwszy użył jej imienia, a połączenie harmonii i nastroju, panujących w pokoju, wywołało gęsią skórkę na jej ramionach i szyi. Wyprostował się. – Popraw mnie, jeżeli się mylę, lecz najodpowiedniejsza droga do udowodnienia hipotezy wiedzie przez eksperymenty i dokładne katalogowanie ich wyników, czyż nie?

Spojrzenie, jakim ją obdarzył sprawiło, iż zaschło jej w gardle mimo ilości wina, jaką wypiła tego dnia. – To prawda. To znaczy… tak.

Skinął lekko głową. – Może więc zechcesz przeprowadzić ze mną pewien eksperyment?

Z walącym mocno sercem i zawrotami głowy wywołanymi winem i podejrzeniami, Hermiona zdolna była jedynie przytaknąć.

– A zatem – zaczął mężczyzna, odstawiając na bok kieliszek i siadając obok Hermiony na dywanie. – Zbliż się.

Ciekawość, alkohol i świadomość, że oboje wiedzieli, wiedzieli, iż coś takiego musi się kiedyś wydarzyć sprawiły, że nawet gdyby chciała, Hermiona nie potrafiła mu odmówić. Przysunęła się bliżej, a on wyciągnął rękę i lekko objął jej ramię. Atmosfera zgęstniała od napięcia, jakby poruszali się w zwolnionym tempie.
Przechylił nieco głowę, a ich usta spotkały się niepewnie, eksperymentalnie, każde miękkie muśnięcie zadane w subtelnie innym stylu. Kolejny pocałunek, nieco głębszy, i zmienili swoje pozycje, lepiej się do siebie dopasowując. Przy trzecim Hermiona westchnęła drżąco, a Severus objął ją w pasie drugim ramieniem. W pokoju panowała cisza, przerywana jedynie trzaskami płomieni i odgłosami przerywanych pocałunków. Ich powolne, delikatnie pieszczoty nabrały rytmu, choć oboje nie byli pewni, ile swobody mogą dać i wziąć. Myśli płynęły przez ich głowy, zatracone w tej jednej chwili, na lepsze lub gorsze.

Odsunęli się od siebie niemal równocześnie, patrząc z drżeniem w swoje oczy, jednak całe zmartwienie rozwiało się, gdy dostrzegli w nich różowe iskierki. Przecież to było im przeznaczone. To musiało się stać. Severus pierwszy przerwał milczenie.

– Może i wino mówi przeze mnie, lecz wino – niezwykle elokwentny mówca – podpowiada mi, iż to nie jest całkowicie niewłaściwe.

Hermiona wydała niezrozumiały dźwięk zgody. Bardzo rzadko zdarzało jej się w życiu zapomnieć języka w gębie, lecz wydawało jej się, iż słowa mogłyby zniszczyć tę chwilę. Czuła się, jakby była oderwana od własnego ciała i obserwowała, jak Severus ponownie się pochyla, całując lekko jej podbródek.

– Choć niewątpliwie sprawia mi to niezwykłą przyjemność, mój honor zmusza mnie, bym nie przyspieszał czegoś, czego żadne z nas nie jest w stanie zrozumieć, tak przez wino, jak i nagłość całej tej sytuacji. Sugeruję więc, byśmy poczytali wieczór za to, czym był – eksperymentem – i nie oczekiwali, ani nie obiecywali sobie teraz niczego.

Pocałował gładką skórę jej twarzy, ich czoła zetknęły się, a on delikatnie zaczął gładzić nosem jej policzek. Intymność tego gestu wydała jej się dziwna, w zestawieniu z jego słowami oraz całą tą sytuacją i mgła dezorientacji otoczyła jej umysł. W jaką gierkę sobie pogrywał? Nic jednak nie odpowiedziała, czując, że chwila, związek, był zbyt kruchy, by niszczyć go pytaniami i oskarżeniami.

– Wydaje mi się, że tak będzie najlepiej – wymamrotała, czując, jakby jej głowa była…

…pełna wody.

Hermiona otrząsnęła się, drżąc lekko, gdyż nieobecność drugiego ciała zostawiła ją z dziwnym poczuciem osamotnienia. Severus wstał, wziął ich puste kieliszki i odstawił je na gzyms kominka. Podał jej dłoń, a ona przyjęła ją ostrożnie. Wydawało jej się, że podłoga się chwieje, co nie było jedynie efektem wina. Do jakiego wniosku dziś doszli? Doszli w ogóle do jakiegoś? Czy to takie złe, jeżeli nic nie ustalili?

* * *

Hermiona nie pamiętała, jak się pożegnali. Czy był kolejny pocałunek zanim otworzył jej drzwi? Czy stało się coś poza wypiciem eliksiru trzeźwiącego? Więcej słów, więcej dotyku? Jej mózg nigdy wcześniej nie był wypełniony tak wielką ilością pytań, i to takich, na które nie mogła odpowiedzieć przy pomocy własnej logiki, bądź jakiejkolwiek książki z biblioteki.

Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści, gdy weszła do Pokoju Wspólnego prefektów, ignorując Rona i idąc prosto do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko, twarz chowając w poduszce, by pozbyć się gorąca ze swych policzków, jak i łez oszołomienia piekących ją w oczy. Nagle uświadomiła sobie, że to nie jest życie Hermiony Granger. Hermiona Granger nie schodziła do lochów po to, by powiedzieć najbardziej przerażającemu nauczycielowi w Hogwarcie, że przeznaczona jest im miłość, wypić z nim kilka butelek wina, być pocałowaną eksperymentalnie i potem wrócić do swojego pokoju, żeby sobie przez to popłakać.

Sięgnęła do nocnego stolika i chwyciła swą chudą dłonią rzadko używane lusterko. – Kim się stajesz, panno Granger? – Zapytała swe odbicie, śledząc wzrokiem łzę spływającą po jej policzku. Miała zaczerwieniony nos, usta spierzchnięte i nabrzmiałe od pocałunków.

Pocałunki.

Cała ta sytuacja była dość absurdalna, na tyle, by trudno było uwierzyć w jej realność. Sny wydawały się bardziej prawdziwe; przynajmniej one pokrywały się jakoś z normalnym romantycznym wzorcem. A jednak…

Hermiona musiała przyznać, że między nimi takie ostrożne, otwarte eksperymentowanie miało sens. Nie mogła oczekiwać, ani nie chciała, by Severus zaczął ją nagle obrzucać płatkami róż, czytać jej miłosną poezję, czy tańczyć z nią w rozchełstanej koszuli, wymyślając na jej cześć ballady i sonety. To byłoby fałszywe, nie mówiąc już, że niewiarygodnie absurdalne, a Hermiona wiedziała, iż jakakolwiek będzie forma, chciała jedynie, by była prawdziwa.

Dziewczyna nie wiedziała, czy to porozumienie było krokiem do przodu, czy do tyłu biorąc pod uwagę jej początkową pozycję. Z jednej strony, była nieco pewniejsza, że nie jest kompletnie obłąkana, lecz z drugiej, niczego jej to nie ułatwiało. Co, do cholery, starał się z nią zrobić? Urywki jego słów zabrzmiały w jej głowie, nieważne i jednocześnie wiele znaczące. Nie jest całkowicie niewłaściwe… sprawia mi to niezwykłą przyjemność… dokładne katalogowanie wyników…

Hermiona wiedziała, iż eksperymentowanie, bez jakiejkolwiek wątpliwości, jest ostrożnym katalogowaniem wyników zebranych w różnorodnych testach. Czy będzie więcej testów? Mimo woli, uśmiechnęła się, zanim wyraz przerażenia nie wykwitł na jej twarzy. A co, jeżeli nie będzie? Co, jeżeli dziś przestał tylko dlatego, iż nie potrafił dłużej ciągnąć tej farsy? Czemu nie czuła fajerwerków? Czy on je czuł?

Hermiona zastanawiała się, czy popełniła właśnie największy błąd w swoim życiu.

Popełniła, lecz w największych niepowodzeniach tkwią najlepsze okazje.


Rozdział X: Dwa fronty

Nie wyszło to tak, jak planował.

Severus gapił się na drzwi, dosłownie wmurowany w podłogę. Drzewo, z którego zostały wykonane, nie było wcale takie piękne, lecz mimo to nie potrafił odwrócić od nich wzroku.

Chciał przedyskutować z dziewczyną ich sytuację, jak na dwójkę dorosłych przystało, omawiając dostępne dla nich warianty zachowania, które nie stałyby w sprzeczności z przeznaczeniem. Nakreśliliby plan, który pomógłby im powoli i ostrożnie poznać siebie nawzajem, a potem wróciliby do pracy, jaką przewidział na dzisiejszy dzień. Nastałaby niezręczna atmosfera, lecz zniknęłaby ona przy pracy i nie musieliby zawracać nią sobie głowy aż do momentu, gdy pojawiłby się następny etap w ich związku.

Lecz, niech to szlag, gdy ujrzał ją w progu, po raz pierwszy bez ust rozdziawionych w zaskoczeniu, gdyż w końcu odgadła, że za każdym razem próbował wytrącić ją tym z równowagi, każda racjonalna myśl opuściła jego umysł.

Wydawało mu się, że całkiem nieźle się kontrolował - to jest, dopóki nie uległ pokusie pierwszego kieliszka. Wciąż nie mógł uwierzyć, że Gr – Hermiona – zgodziła się z nim napić i był równocześnie dziwnie zadowolony z tego powodu oraz przerażony, iż całkiem możliwie, że właśnie wykorzystał uczennicę, będącą pod wpływem alkoholu.

Bogowie, ale jakie z niej ponętne stworzenie.

Spodziewał się dziecięcych żądań miłości i przywiązania od Gryfonki, a nie zimno kalkulującej dojrzałości i szybkiego dowcipu, który zaintrygował go do tego stopnia, iż zaproponował jej wino. Severus odrzucił scenariusz planowanych przez niego wydarzeń w ciągu pierwszych pięciu minut rozmowy, będąc zadowolonym i zaskoczonym tym, co z niej wynikło.

Oczywiście, był zdziwiony odkryciem, że to ona jest źródłem całego problemu oraz spokojem, z jakim zareagował. Gdyby był to ktokolwiek inny, mógłby się wściec. Jednakże czas, doświadczenie i pewna stronniczość wykształcona w ciągu ostatnich tygodni podpowiedziały mu, iż Hermiona nie zrobiła nic, czego on sam by nie zrobił w takiej sytuacji. Ostatecznie, przecież sam uwarzył kiedyś ten eliksir. Gniewanie się na nią byłoby hipokryzją, a hipokryzja zawsze zostawiała cierpki smak na języku Severusa Snape’a. Nie wspominając już o tym, iż sposób, w jaki się przyznała, jak i analiza oraz konkluzje, do jakich doszła, wywarły na nim spore wrażenie.

Naprawdę sensowna wydawała się wymiana tych pozornie powierzchownych sympatii i antypatii, odkrywanie, co nią kieruje i jak świat wygląda z jej punktu widzenia. Niektóre z nich, jak na przykład jej szczególne upodobanie do zielonego, zaskoczyły go i zaintrygowały bardziej, niż spodziewałby się po tak błahym temacie.

Minęły lata, odkąd Severus cieszył się z tego typu trywialnej rozmowy, a wizja, czym tak naprawdę jest przyjaźń, dopiero zaczęła mu się objawiać.

Po czwartym kieliszku zbyt trudne stało się oparcie pokusie, by nie przyciągnąć jej do siebie i doświadczyć fizycznego ukojenia, jakie mogła zaoferować. Severus zastanawiał się, czy powinien być dumny, iż czekał z tym póki nie wypili kilku butelek, czy winien oblać się wstydem, że nie powstrzymał się całkowicie.

Zaiste, duch eksperymentowania. To było zbyt kuszące, mieć ją w swoich komnatach, tuż obok siebie, wiedzieć, jak wiele mają wspólnego i że niechybnie będą razem, nie ważne, co zrobi, czy powie i nie dowiedzieć się, jakie to uczucie pocałować ją. Całkowicie już trzeźwy, Severus wiedział, że będzie przywoływał ten moment w pamięci, lecz mimo wszystko wciąż gdzieś na skraju umysłu czaiły się wyrzuty sumienia.

Pocałunek sam w sobie nie był nieprzyjemny. Co więcej, cały niepokój, wszystkie myśli o niestosowności i niepewności zniknęły w momencie, gdy ich usta się spotkały. Czuł, że to coś dobrego, a raczej właściwego. Albo może choć raz w życiu pozwolił, by jego serce przejęło władzę nad jego zdolnościami myślenia wyższego rzędu. W każdym bądź razie, w tych kilku ulotnych, drogocennych chwilach był naprawdę szczęśliwy.

Teraz, jednakże, miał olbrzymi dylemat.

Nie tylko moralny dylemat, lecz także fizyczny, psychiczny i polityczny. Jego ciało cholernie dobrze wiedziało, czego chciało – więcej całowania, dotykania i zmysłowego komfortu. Jego umysł to całkiem inna historia – nie znał tej wiedźmy, nie ufał jej i był dla niej okropny w czasie całego jej pobytu w Hogwarcie, a w dodatku przez przeklęty staż spędzi z nią następne siedem lat życia, bez względu na to, w jakim będą stanie zażyłości.

Moralność, jakkolwiek, była zawiła. Fizycznie i umysłowo była dorosła, lecz może nie emocjonalnie. Nie ma wątpliwości, że jest dojrzałą kobietą, jeżeli chodzi o książkową mądrość i racjonalność, ale uczucia to całkiem inna bajka. Niemożliwością jest, by schwyciła ogrom tej sytuacji. Co osiemnastoletnia dziewczyna może wiedzieć o miłości i niszczycielskich skutkach, jakie sprowadza na serce?

Dziwne, że mężczyzna, który przyjął Mroczny Znak i stał się sługą człowieka, który w całych rzeszach nieustannie wywołuje strach i przerażenie, boi się zranić jedną z najbardziej nieznośnych czarownic, jakie w życiu spotkał. A jednak, nie było o tym nawet mowy. Przecież „bratnia dusza” to nie tylko piękny frazes. Jeżeli naprawdę ich dusze były ze sobą splecione, skrzywdzenie Hermiony Granger zaboli również jego; jeśli nie od razu, to z pewnością w przyszłości.

Na koniec była także kwestia dwóch częściowo obłąkanych gentlemanów, którzy mięli co nieco do powiedzenia w jego życiu: Albus Dumbledore i Tom Riddle, znany bardziej jako Voldemort, lub Sam-Wiesz-Kto (ten eufemistyczny tytuł zawsze przywoływał Severusowi w pamięci jego matkę, w ten sposób wyrażającą się o wuju, który pił za dużo i zaczynał niestosowne rozmowy na rodzinnych spotkaniach). Severus nie był do końca pewny, którego z nich obawiał się bardziej. Voldemort był nieprzewidywalny i miał skłonność do rzucania Niewybaczalnych na prawo i lewo, a z kolei Albus to jeden z tych cichych typów, na których trzeba uważać, nie wspominając o jego tendencjach do rozdawania podejrzanych słodyczy.

Snape był pewien, iż żaden z nich nie będzie zachwycony, że zadaje się z Hermioną. Czarny Pan momentalnie zacznie kwestionować jego gust, szczególnie, że związek z dziewczyną nie będzie absolutną dominacją napędzaną pożądaniem, lecz oprze się na wzajemnej miłości. Żądza. Voldemort rozumiał – każdy mógł pragnąć Szlamy bez wyrzutów sumienia, gdyż „chodzą po tej ziemi, by zadowalać tych o czystej krwi”. Miłość, jednakże, zmieni Severusa w sympatyka Mugoli, a to postawi jego lojalność pod znakiem zapytania.

Z Albusem z kolei miał odwrotny problem: będzie podejrzewał, iż związek Snape’a i Hermiony jest bezwstydny z natury oraz powoła się na więź nauczyciel-uczeń. Nawet jeżeli Hermiona jest już pełnoletnia, Albus oczywiście zmarszczy nos na widok związku opartego na nierówności stron, włączając w to mistrza i praktykantkę, co w jego mniemaniu jest najgorszą z potencjalnych sytuacji. Absolutna władza mistrza nad stażystą jest łatwo nadużywana, jako że wysoko ceniona, dopuszczalna raz w życiu okazja stażu z kompetentnym mistrzem może być unieważniona w każdej chwili z jakiegokolwiek, mniej lub bardziej ważnego, albo nawet żadnego powodu. Ci, którzy podpisali taki kontrakt zazwyczaj wolą oddać każdy strzępek wolności i godności, niż rozwiązać umowę.

Severus zdał sobie sprawę, że cokolwiek stanie się z jego związkiem z Hermioną, nie będzie mógł ujawnić go żadnemu ze swych zwierzchników. Po raz kolejny Oklumencja ocali tak jego życie, jak i karierę. Miał jedynie nadzieję, że Hermiona była wystarczająco mądra, by siedzieć cicho. Albus nigdy nie spojrzy w jej umysł, chyba że będzie to absolutnie konieczne, lecz zwykłe przejęzyczenie zdradzi ją w sekundę. Nie ważne, ile razy Dumbledore napomykał, że pojętna, mała wiedźma będzie dla niego dobrym towarzystwem – Severus wiedział, iż nie miał tego na myśli.

Najlepszą rzeczą, najbardziej honorową, jaką może zrobić, to utrzymać tego typu interakcje, jak dziś, do minimum i unikać wszelkich dyskusji na ten temat. Zmniejszy to ilość wspomnień, które trzeba byłoby ukrywać, jak i ograniczy pokusę, by dopełnić ich związek zbyt szybko. Hermiona zrozumie, Severus był tego pewien. Przecież nie składali sobie żadnych obietnic i oboje wiedzieli, że właściwy moment na takie rzeczy w końcu im się objawi. Do tego czasu będzie tak, jakby nic się nie wydarzyło.

Zadowolony na resztę dnia, Severus pogrążył się w swojej pracy, skutecznie miażdżąc każdą myśl, która wydawała mu się niestosowna.

Niestosowność, jednakże, to kwestia opinii.


W niedzielne popołudnie Hermiona stała pod drzwiami Mistrza Eliksirów z sercem tłukącym jej się w piersi. Po stracie poprzedniego dnia na rzecz alkoholu i znaczących odkryć, Severus wezwał ją w tak niekonwencjonalnym dniu, by nadrobić stracony czas. Lub, przynajmniej, tak napisał w swojej notce. Hermiona nie mogła powstrzymać się od zastanawiania, z chorobliwej ciekawości, czy wezwanie to ma jakiś ukryty motyw.

Jedno puknięcie było granicą między szczęśliwą nieświadomością i pokręconą wiedzą.

Drzwi otworzyły się zanim zdążyła poruszyć choćby mięśniem.

– Wejdź. Zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu.

Dziewczyna poczuła niespodziewany dreszcz słysząc jego głos, a jej wzrok powędrował do jego ust i zastanawiała się, czy za chwilę będą przyciśnięte do jej warg. Hermiona weszła do klasy z oczyma utkwionymi w Severusie. Wepchnął jej w ręce stare tomiszcze, posyłając chmurę kurzu w jej nozdrza i wywołując kichnięcie.

– To bardzo cenne kompendium mrocznych eliksirów. Ten, który chcę, byś spróbowała uwarzyć jest na pierwszej pozycji rozdziału czwartego. Eliksir ten został stworzony w celu naprawy uszkodzonych nerwów, lecz okazało się, iż sprawia, że pijący staje się nieczuły na fizyczne zranienia przez bardzo krótki okres czasu oraz leczy już zadane zranienia. Jest nader skomplikowany, bazujący bardziej na teorii niż dokładnym przygotowaniu. Zauważyłem, że masz tendencje do robienia dosłownie tego, co mówi przepis i nic ponad to. Eliksir ten będzie więc wyzwaniem, pozwalającym ci zrozumieć znaczenie znajdujące się poza słowami. Zajmie ci to kilka godzin, lecz powinnaś skończyć przed wieczornym posiłkiem.

Jej puls przyspieszył, gdy pochłaniała tajemniczą księgę głodnym wzrokiem. Veneum Singularis. Słyszała, że stworzono ją przed nałożeniem restrykcji przez obecne Ministerstwo. Przez ostatnie kilka lat toczyła się zawzięta dyskusja na temat tego, czy niektóre eliksiry podpadają pod zakres Czarnej Magii, lecz obecne stanowisko głosiło, iż księga, mimo że kontrowersyjna, leży tuż za bezpieczną granicą między światłem a mrokiem. Pasowało więc, że ktoś zawieszony na tej granicy posiada taki tom. Musi jej naprawdę ufać, skoro pozwala jej na nim pracować.

Mimo wszystko serce dziewczyny opadło jej do żołądka, gdy dotarł do niej sens słów Severusa. Cóż. Facet ściągnął ją tu w tak niekonwencjonalnym czasie, by kazać jej pracować nad trudnym, pochłaniającym ogrom czasu eliksirem dzień po tym, jak ją upił i całował? Bydlak. Złość i wstyd zakotłowały się w jej piersi: złość na fakt, że zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, a wstyd, gdyż oczekiwała, że będą kontynuować to, co robili wczoraj mimo jego zapewnień, że to tylko eksperyment, tylko test…

Niech ją szlag, jeżeli pozwoli mu mieć ostatnie słowo, patrząc, jak ją to dotknęło. Hermiona zatopiła się w swojej pracy, miażdżąc wszystkie zbędne myśli. Była głupia, myśląc, że przetłuszczony dupek nie będzie się nią bawił; iż kilka pijackich pocałunków zmieni sześć lat wzajemnej niechęci. Była taka głupia, myśląc…

Jedno spojrzenie w stronę profesora i jego pięknej aury jeszcze bardziej wzmocniło jej wściekłość. Byłam głupia, myśląc, że on nic nie czuje. Słodki Merlinie, jesteśmy sobie przeznaczeni. Czy on tego nie widzi? Ogarnęła ją ponura, nieubłagana determinacja. Pokażę mu. Pokażę mu, że jestem dla niego odpowiednią partią, a zacznę, sprawiając, że będzie to najlepszy, cholerny eliksir, jaki w życiu zrobiłam.

Zaimponować Snape’owi. Z pewnością to szlachetny cel. Nie mogła pokazać cienia słabości, nawet śladu pragnienia. Hermiona przyrzekła sobie, iż będzie udawać, choćby nie wiem co czuła w sercu, że jest tak samo obojętna wobec ich „eksperymentu”, jak i on. Logika, racjonalność oraz dojrzałość będą jej maską i będzie ostrzyć swoją złośliwość, by dorównać samemu Snape’owi. Żadnych więcej romantycznych pragnień, szukania jego wzroku, czy próśb, by ją przytulił lub pocałował. Upozoruje brak zainteresowania i tylko wtedy, gdy to on się złamie i zechce kontynuować ich „eksperyment”, okaże jakiekolwiek oznaki uczucia. Jeżeli znowu się odsunie, ona zrobi to samo.

Z jakiegoś powodu uważała, iż zyska tym jego szacunek i zainteresowanie.

Mówi się, że miłość to sztuka. Niestety, Hermiona nie była artystką w żadnym zakresie, kształcie, czy formie – ani we Wróżbiarstwie, ani w Eliksirach, a już na pewno nie w subtelniejszych dziedzinach. Polegała wyłącznie na logice i nauce. Tyle że miłość nie jest logiczna. Niebezpieczeństwo płynące z pierwszej miłości polega na tym, iż nic się nie zyskuje intelektualnymi gierkami; jedyne, co da się zrobić to grać tak, by wygrać. Jednak o sposobie, w jaki dotrze się do końca, można wyłącznie spekulować; i to nie tylko o środkach, jakimi się tam dotrze, lecz również co, dokładnie, oznacza wygrana.

Znaczenie poza słowami. Co jest poza słowami? Hermiona rozmyślała nad przemową Mistrza Eliksirów. Fizycznie nic za tekstem nie było; rozumiała przecież, czym są metafory. Mimo to, metaforycznie również nic nie widziała. Były tu tylko wskazówki.

Nawet jeśli wypełnisz każdą instrukcję co do joty, eliksir nie będzie idealny, jeżeli nie włożysz swej duszy w to, co robisz. Jesteś zbyt powściągliwa dla tej sztuki, panno Granger.

Hermiona przygryzła wargę. Jak się właściwie wkłada duszę w eliksir?

Gdy tworzysz eliksir, świat dla ciebie nie istnieje. Kociołek jest twym wszechświatem, chochla przedłużeniem ramienia, składniki atomami twego jestestwa. Nie warzysz jedynie mikstury; powielasz pragnienia swego serca i umysłu i odtwarzasz je w materialnej formie. Jeżeli nie włożysz w to siebie, nie będzie magii, a eliksir, choć „precyzyjny” zostanie obdarty z jakiegokolwiek znaczenia.

Zerknęła na niego, a różowa aura wywołała u niej poczucie bezpieczeństwa, jak i intensywną obawę. Trudno było porzucić świat zewnętrzny. Ale przecież przez lata uczyła się w hałaśliwym pokoju wspólnym; powinna łatwo zapomnieć o jednym cichym mężczyźnie. Jednak to przy tych cichych trzeba się mieć na baczności. Zacisnęła zęby, a fala determinacji zmyła wszystkie emocje z jej serca, gdy zaatakowała jedno z największych wyzwań w swoim życiu.

Pracując, blokowała w umyśle wszystko, co ją otaczało – Snape’a, ciemną pracownie, myśli o bogatym wystroju mieszkania znajdującego się tuż za drzwiami; wszystko. Chodziła po laboratorium, jak w transie, a składniki wydawały się wpadać w jej ręce, jakby były namagnesowane.

Gdy dziewczyna mieszała wywar, a kolory zmieniały się płynnie przy każdym kolejnym dodatku, czuła, jak dziwne napięcie wewnątrz niej nagle znajduje ujście, jakby część niej wyrwała się i trafiła do eliksiru. Westchnęła cicho, lecz dobitnie, zarabiając spojrzenie od Severusa. Jej wzrok zamglił się na chwilę, a czerwone iskierki zapłonęły na jego obrzeżach, gdy otrząsnęła się z oszołomienia i wróciła do zimnej rzeczywistości.

– Skończyłam – poinformowała go uprzejmie, dziwnie zmęczona. Zerknęła na zegarek i z zaskoczeniem odnotowała upływ kilku godzin bez jej świadomości.

Mroczny mężczyzna zbliżył się, by ocenić jej pracę, stając zbyt blisko, by czuła się komfortowo i zbyt daleko, by mogła się tym cieszyć. Czuła w nozdrzach jego zapach. Jej serce waliło głośno, gdy podniósł fiolkę z eliksirem i podstawił ją pod światło, jak miliony razy wcześniej.

Cień jego obecności wystarczał, by doprowadzić ją do szaleństwa, a jedno wspomnienie jego ust na jej było bardziej atrakcyjne, niż tony seksapilu, czy przystojna twarz. Myśl, iż chciał ją pocałować sprawiała, że ciężko było mu się oprzeć, a świadomość jego nieosiągalności dla niej jedynie wzmacniała jej frustrację.

Ich oczy spotkały się; stał wystarczająco blisko, by mogła go dotknąć, wyraz jego twarzy zagadkowy. – Panno… Hermiono. Twój eliksir jest wystarczająco dobrze uwarzony, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wbrew sobie, jestem zadowolony. Wydaje się, że wzięłaś sobie moje słowa do serca i poświęciłaś pracy coś więcej, niż tylko swój czas.

Hermiona wstrzymała oddech. Pocałuj mnie, bydlaku.

Severus przytaknął, jednak nie do jej myśli, a bardziej do własnego, wewnętrznego monologu. – Na dziś wystarczy, możesz iść. Jutro po południu będziemy kontynuować i tym razem zajmiemy się wspólnym projektem. Wydaje mi się, że jesteś gotowa, by zgłębić prawdziwe sekrety warzelnictwa. Nie zapomnij jednak, jak sporządziłaś dzisiejszy eliksir – jestem pewien, iż zdołałaś zauważyć, że nauka to kumulacja wiedzy.

I z tym, odwrócił się, po czym wrócił do swojego kociołka, mieszając w nim kilka razy. Hermiona wypuściła powietrze z płuc, a rozczarowanie wsączyło letarg w jej każdą, najmniejszą żyłę. Miała ochotę go zaczepić, lecz przypomniała sobie o obietnicy, którą złożyła. Zero słabości. Zero romantycznych tęsknot. Dojrzałość, logika i racjonalność. Utwierdzając się w swym postanowieniu, zacisnęła zęby i odwróciła się na pięcie, wychodząc z dumnie uniesioną głową.

* * *

Severus podniósł głowę, zdezorientowany. Hermiona wyszła, ledwo powstrzymując furię. O co mogło chodzić tej dziewczynie? Był tak blisko pochwały, jak jeszcze nigdy w ocenie eliksiru, no i powstrzymał się od obrażania jej przez cały dzień. Czego więcej od niego chciała? Przecież to nie tak, że byli w jakiegoś rodzaju związku – potencjalnie tak, lecz oficjalnie nie. Severus nie potrafił się jeszcze przemóc, by podjąć takie ryzyko. Zbyt wiele ryzykowali. Westchnął. Co za szkoda; całkiem nieźle się bawił w poniekąd obiektywny sposób, pomimo protestów jego honoru.

Może spróbuje porozmawiać z nią na nieco bardziej naturalnym poziomie, a nie tylko profesjonalnym. Nie zaszkodzi stworzyć trochę serdeczności w ich relacjach. Przecież związki – prychnął przy tym określeniu – rozwijają się przez formy wzajemnego zrozumienia. Ich poprzednia rozmowa ujawniła, że posiada na tyle intrygujący pogląd na świat, by go zainteresować i wystarczająco podobny do jego, by nie doprowadzić go do szaleństwa. Pod jej ostrożną trzeźwością osądów krył się przenikliwy rozum i dość złośliwe poczucie humoru, które uwielbiał, a także ukryte pragnienie zbadania wszystkiego, co według niej było skażone i zgniłe.

Severus zerknął na opasły tom, który zawierał przepis na wywar, który dziś uwarzyła. Seks, alkohol i podejrzane eliksiry. Tak, Hermiono Granger, jesteśmy do siebie całkiem podobni. Chcemy tego, czego nie rozumiemy, nawet jeśli nie rozumiemy tego, czego chcemy.

Był bliższy prawdy, niż zdawał sobie z tego sprawę. Od chwili, gdy rozwiązała jego zagadkę strzegącą Kamienia Filozoficznego w rekordowo krótkim czasie, powinien był wiedzieć, że myślą podobnie. Pociąg do mroku, umiłowanie książek i wiedzy ponad wszystko inne, wnikliwe postrzeganie rzeczywistości oraz, a jakże, skłonność do niedostrzegania oczywistego były ich wspólnymi przymiotami.

Całkowite poświęcenie eliksirom również nie przyszło Severusowi zbyt szybko. Opanował je z czasem i stawało się jasnym, że Hermiona pójdzie dokładnie w jego ślady. Jednakże, dając z siebie tak wiele trzeba liczyć się z narażeniem się na bezbronność, a żadne z nich nie lubiło tego uczucia.

Miłość to sztuka, taka sama, jak eliksiry, czy malarstwo. Jeżeli nie włożysz w nie siebie, nie będzie magii, a czyny, choć właściwe i dokładne, zostaną obdarte z jakiegokolwiek znaczenia. Jedynie podejmując ryzyko można wygrać, a lekcja ta przychodzi ciężej, niż jakakolwiek inna.

* * *

Hermiona warknęła hasło do obrazu strzegącego kwatery prefektów, zarabiając zirytowane spojrzenie od Walkirii i broniącego jej wikinga. Ron spojrzał na nią z kanapy, zaskoczony jej nagłym wejściem.

– Na pomarszczony tyłek Salazara, Hermiono! Wystraszyłaś mnie na śmierć! – Jednakże, rysy jego twarzy złagodniały, gdy spostrzegł jej mokre oczy. – Hermiono? Wszystko w porządku?

Ta niewielka ilość życzliwości okazała się dla niej zgubna i dziewczyna opadła na kanapę, oparła głowę na ramieniu Rona, a rozpacz i frustracja wypłynęły z niej haniebnymi, gorącymi łzami. Zaskoczony, Gryfon niezdarnie objął ją ramieniem i poklepał ją po plecach, starając się mruczeć jakieś uspokajające słowa do ucha załamanej przyjaciółki. Nie słyszał, co mówiła, lecz poczuł w sercu gwałtowną potrzebę chronienia jej, kiedy płakała tak, jakby przeżywała najdotkliwszy z emocjonalnych bólów. Nagle ogarnęło go zrozumienie. Oczywiście. Jej rodzice. Zerknął na stół przed nimi, na którym leżała koperta podpisana przez jej matkę.

– Cii, Hermiono, cii. Już dobrze. Zobacz, twoja mama przysłała ci list. Założę się, że sowa się spóźniła, czy coś takiego. No, już. Wiesz przecież, że rodzice cię kochają. – Ron uśmiechnął się do niej życzliwie, gdy siadała, ocierając twarz wierzchem ręki. Podał jej kopertę, a Hermiona spojrzała na niego z wdzięcznością przebijającą się na zakatarzonej i czerwonej od łez twarzy, po czym drżącymi dłońmi wyjęła list. Jej wzrok sunął po kartce papieru przez kilka chwil, gdy nagle rozpacz pojawiła się w jej oczach i ponownie się rozszlochała, nie dając się pocieszyć. List upadł na podłogę, kiedy w desperacji zarzuciła Ronowi ramiona na szyję.

Skołowany, Ron przytulił ją do siebie i głaskał jej plecy tak samo, jak robił to, gdy Ginny pierwszy raz przeżyła zawód miłosny. Najwyraźniej znowu nawalił; list zawierał coś innego, niż życzenia urodzinowe, jak się spodziewał. Miał ogromną ochotę go przeczytać, ale nie potrafił zdobyć się, by odsunąć się od tej załamanej dziewczyny. Zamiast tego, mruczał jej do ucha uspokajające frazesy, dopóki szloch wstrząsający jej ciałem nie ustał, a ona, wypłakawszy się, błogo zasnęła. Ron odczekał jeszcze chwilę, upewniając się, że jej nie obudzi, po czym wyswobodził się z jej desperackiego uścisku, zastępując swoją pierś, na której spała, poduszką i przykrywając ją kocem. Następnie schylił się, podniósł list z podłogi i zaczął czytać.

Hermiono,
Wczoraj były twoje osiemnaste urodziny, obwieszczające twą pełnoletniość. Twojemu ojcu i mnie jest bardzo przykro, iż nie pamiętaliśmy o tej ważnej dacie, lecz oboje ciężko pracowaliśmy, a że Ciebie nie było w domu już od dłuższego czasu… wiesz, jak to się mówi – co z oczu, to z serca. Nie wiem, kiedy otrzymasz ten list – nigdy nie lubiłam sowiej poczty – lecz wiedz, że zapomnieliśmy tylko na jeden dzień i nie chcieliśmy Cię tym obrazić.

Nie wiedzieliśmy, co chciałabyś dostać na urodziny, więc wysłaliśmy Ci czek, który możesz zrealizować w swojej walucie. Mam nadzieję, że kupisz sobie coś, co Ci się spodoba. Wiem, iż jesteś już za duża na jakieś frywolne prezenty, lecz mimo to wierzę, że nie wydasz wszystkiego na książki.

Skoro już jesteśmy w temacie Twojej oczywistej rozłąki od nas, razem z ojcem zastanawialiśmy się, czy chciałabyś zostać w szkole na wakacje, albo odwiedzić jednego z przyjaciół. Wiemy, że jesteś bardzo zajęta i wciąż pamiętamy o Twoim pragnieniu pozostania w magicznym świecie po zakończeniu nauki; mimo że mieliśmy nadzieję, iż podejmiesz rozsądniejszą decyzję i zechcesz na powrót podjąć edukację tutaj, w prawdziwym świecie, szanujemy Twoją decyzję. Skoro jesteś już pełnoletnia, wydaje mi się, że roztropnie będzie, jeśli szybko się wyprowadzisz. Czy trzeba coś w związku z tym załatwiać w Twoim świecie? Chcielibyśmy Ci pomóc, jeżeli chodzi o finansowe sprawy, lecz nie mamy pojęcia, jak to działa u czarodziei.

Powód, dla którego pytałam o plany na wakacje jest taki, iż razem z tatą chcieliśmy pojechać na seminarium do Francji w tym roku. Opowiedziałabym Ci o tym ze szczegółami, lecz pewnie i tak nie zrozumiesz, będąc tak daleko od nas. Jeżeli jednak chcesz przyjechać do domu, zostaniemy, ale gdybyś coś planowała, chętnie byśmy wyjechali.

Zdecyduj szybko i daj nam znać – rezerwacje muszą być potwierdzone do końca października,

Mama
P.S. Czy jest u Was coś w rodzaju formalnego uniezależnienia, które trzeba wypełnić, zanim się tam przeprowadzisz na stałe?

Ron ostrożnie złożył list i odłożył tam, gdzie Hermiona go upuściła, czując chłód w piersi. List był rzeczowy i praktyczny, a nie ciepły i pełen życzeń, jak przystało na kartkę urodzinową. Nic dziwnego, że Hermiona zaczęła płakać.

Jednakże, miało to sens. Sama Hermiona była rozważna i twardo stąpała po ziemi; powinien przynajmniej podejrzewać, iż jej rodzice są tacy sami. Spotkał ich kilka razy i zawsze wydawali się oszołomieni i odizolowani od jego świata.

Mama mówiła mu raz o ostrożnym dystansie, jaki mugolscy rodzice stawiają między sobą a ich magicznymi dziećmi – mechanizm obronny, tak naprawdę, gdyż i tak szybko opuszczą ich gniazdo i zostaną pochłonięci przez kompletnie inny świat – lecz dotąd nigdy tego nie widział i wydawało się to naprawdę bolesne. Biedna Hermiona. Jej rodzice nigdy jej nie zrozumieją, nie rozumieli już od lat. Była sama na tym świecie, nie licząc jej przyjaciół.

Co zrobi, gdy on i Harry skończą szkołę i pójdą własnymi ścieżkami? Do kogo wtedy się zwróci o pocieszenie? Do Snape’a? Ron omal się nie roześmiał. Mimo że będzie z nim spędzać większość czasu, chłopak szczerze wątpił, by facet nie był wyłącznie powściągliwy. Przynajmniej przez jakiś czas Hermiona zostanie w szkole. Profesor McGonagall się nią zajmie, tak jak i dyrektor. Kolejne ukłucie żalu i potrzeby chronienia jej ścisnęło jego serce, gdy delikatnie głaskał ramię przyjaciółki, zanim udał się do swojego pokoju, zostawiając ją, by przespała swoje smutki.

Biedna Hermiona.


Rozdział XI: Zdrada


Severus potarł dłonią czoło, czując się dziwnie zdezorientowany. Na lekcjach był półprzytomny, cichszy i mniej zgryźliwy, niż zazwyczaj. Musiał wytrzymać z całą zgrają pierwszo- i trzeciorocznych, bez dających wytchnienie zajęć przygotowujących do OWTMów, a jego talent do złośliwych komentarzy zawiódł go do tego stopnia, iż nie wywołał swym ciętym językiem ani jednego potoku łez. Być może kilka najbliższych godzin z Hermioną przywróci go do normalności; ich sprzeczki wydawały się zawsze poprawiać mu humor.

Coraz łatwiej myślał o niej jako o „Hermionie”, a nie o „pannie Granger”. Nawet pomimo tego, iż nie było więcej eksperymentów, Severus nie mógł oprzeć się myśli, iż oboje dopełniają się całkiem nieźle. Ich rozmowy, intelektualne, jak i osobiste, powoli przyzwyczajały go do jej obecności i pozwalały odkryć, jak bardzo są do siebie podobni. Często zdarzało się, że jedno kończyło, a – w rzadszych wypadkach – nawet zaczynało zdanie tego drugiego.

Z drugiej jednak strony, niezwykle trudno było mu tak ścierpieć jego kretyńskich uczniów, jak i powstrzymywać się przed porównywaniem ich „pracy” z wybitnymi wynikami, jakie osiągała Hermiona. Tak, jakby ona (jej praca, nie „ona” w tym sensie, ty stary, pomylony nietoperzu) stała się jakimś złotym standardem, a wszystko poniżej jej zdolności było słabe i niesatysfakcjonujące. Ogromną przyjemność sprawiało mu obserwowanie, jak rosną zdolności tej inteligentnej i oddanej eliksirom młodej czarownicy.

Przyjemność. Tego słowa nie miał prawa używać. Severus wykrzywił się i przyspieszył, gdyż jego kroki widocznie zwolniły. Sytuacja się zagmatwała. Bezsprzeczna niemoralność powabu, jakim było dla niego jej towarzystwo, zniewoliła jego pierś. Nie zasługiwał na jej zaufanie, a ona nie zasługiwała, by nastawał na jej niewinność.

Dotarłszy do swoich komnat, Mistrz Eliksirów otworzył drzwi z większą siłą, niż to było konieczne, jak zwykł robić w Dni Takie Jak Ten. Podszedł do szafki z ingredientami, wyszukując tych, których potrzebował na dzisiejsze zajęcia.

Severus zdecydował się na jeden z trudniejszych eliksirów pamięci, często nazywany „Płynnym Obliviate” i pogrążył się w przygotowaniach. Miał on zhańbioną reputację eliksiru pomagającego mężczyznom z kobietami „na jedną noc”, lecz Severus był na tyle naiwny, jeżeli chodziło o umysły nastoletnich dziewcząt, że nie podejrzewał, by panna Granger kiedykolwiek o tym słyszała.

W swoim życiu zmienił pamięć kilku śmierciożercom w czasie kolacji, po czym wysyłał ich do tak, jak i oni, nieświadomych rodzin w akcie miłosierdzia – głównie na polecenia Dumbledore’a, lecz często także ze swojej własnej inicjatywy. Było to także konieczne z kilku bardziej przebiegłych powodów, choć zawsze celował w ludzi, jak to się ogólnie mówi, „strony mroku”. I właśnie tę dualistyczną naturę Eliksirów, zależącą wyłącznie od intencji warzyciela, chciał wpoić swojej tabula rasa.

Gdy wykładał na stół balsam z gileadu oraz podzielone na trzy części niezapominajki, Severus poczuł, że jego zaklęcia ochronne zostały naruszone i zerknął instynktownie na zegar. Niech to szlag. Znowu punktualnie o czasie. Aż go swędziało, by postawić na jej drodze jakąś klątwę, by opóźnić ją o kilka chwil – wystarczająco, by mógł wyrzucić jej, że się spóźniła i ujrzeć tę przepiękną iskrę złości w jej oczach. Ulotny uśmieszek zawitał na jego wargach, gdy o tym myślał, lecz zniknął razem z odgłosem znajomego pukania, które rozległo się w momencie wybicia przez zegar pełnej godziny.

Wzdychając, Snape wstał, by powitać swoją młodą praktykantkę, a fantazja rozpłynęła się w rzeczywistości. – Wejdź, panno Granger. Jesteś tu tak mile widziana, jak zwykle.

Rzeczona praktykantka weszła, jej włosy zwyczajowo już zaczesane były w zaprzeczającym grawitacji koku tuż nad jej karkiem. – W pana towarzystwie, sir – odparowała z irytacją – jest to raczej wątpliwe. Czy oznacza to, że jestem zawsze mile widziana, czy bardzo niemile widziana, ale musi mnie pan wpuścić, bo tak stanowi kontrakt?

Severus zagapił się na nią.

Hermiona spojrzała na niego i zamarła.

– Nów – westchnął Mistrz Eliksirów.

* * *

Hermiona obudziła się w niezbyt dobrym humorze. Całą noc przespała na kanapie w pokoju wspólnym, co zaowocowało bólem karku i odbiciem wzoru tapicerki na policzku, nie wspominając już o potwornie skołtunionych włosach. Jej twarz wyglądała okropnie od płaczu, a w dodatku wciąż cała była brudna i lepiąca się od eliksiru, który wczoraj przyrządzała. Jako że nie usłyszała budzika, była dziesięć minut w plecy, co dało jej czas tylko na krótki prysznic i w pośpiechu strąciła butelkę z szamponem, wylewając połowę jej zawartości do odpływu.

Śniadanie nie było lepsze. Rozsypała sól i pod presją reszty Gryfonów musiała poddać się przesądowi przerzucenia jej przez ramię. Nie popatrzyła jednak za siebie i trafiła prosto w oczy Neville’a, a biedny chłopak z krzykiem wpadł na sąsiedni stół. Mimo że przepraszała go rzęsiście, Neville odsunął się od niej z jednym ramieniem wyciągniętym w obronnym geście przed twarzą, patrząc na nią wystraszonym wzrokiem przekrwionych oczu.

Transmutacja nie sprawiła jej żadnych problemów; to znaczy, do chwili, gdy na pół ślepy Neville zmienił jej buty w małe aligatory, które pogryzły jej stopy i zmusiły ją do odwiedzenia pani Pomfrey, by upewnić się, że rany nie zostały zainfekowane. W drodze do szpitala potknęła się na schodach, posiniaczyła sobie kolana i pokazała grupce pierwszorocznych majtki. Dzieci wybuchły śmiechem, a Hermiona, czerwieniąc się wściekle – już bez żadnej wpadki, choć nieziemsko upokorzona – w końcu dotarła do Skrzydła Szpitalnego.

Lunch był istnym koszmarem, gdyż Ron i Harry traktowali ją, jakby miała załamać się przy najmniejszej prowokacji. Mówili więc cicho i łagodnie, jakby była niedorozwinięta, podstawiając jej pod nos różnego rodzaju łakocie, by odwrócić jej uwagę od jej niedoli. Przez cały posiłek nie zerknęła nawet na stół nauczycielski, nie chcąc patrzeć na Snape’a póki nie będzie do tego zmuszona po lekcjach.

W ogóle nie pomagał jej fakt, że bolała ją głowa, a oczy piekły, jakby cały dzień spędziła w zadymionym pomieszczeniu. Albo to, iż każda rozmowa z jej znajomymi zmieniała się nagle w inspekcję mającą na celu sprawdzenie, jak radzi sobie z bliskimi kontaktami z przerażającym, przetłuszczonym dupkiem. Albo to, iż chciała odpowiedzieć, że naprawdę ciężko się z nim pracuje, bo jedyne, co chce zrobić przez połowę czasu, to wskoczyć mu na biurko, pociągnąć go ze sobą i złączyć ich usta w płomiennym pocałunku…

Nie pomagało również, że miała ochotę rozdeptać każdą tego typu myśl, by leżała zmiażdżona i sczerniała na kamiennej posadzce.

Kiedy w końcu znalazła się w drodze do lochów, czuła, że jest spięta jak struna. Oddychała szybko i nieregularnie, w głowie się jej kręciło i jedyne, czego pragnęła, to położyć się i zacisnąć powieki. I płakać. Chciała sobie popłakać bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, jeżeli pozwoliłoby jej to tylko pozbyć się tego ucisku z piersi i szczypania oczu. Drzwi zamajaczyły na końcu korytarza i dziewczyna podeszła do nich, po czym zapukała i odpysknęła na jego złośliwą uwagę, gdy wpuścił ją do środka.

A teraz to.

– Nów. – Słowo to odbijało się echem w jej mózgu z o wiele większą zgrozą, niż można było wyczuć w głosie profesora. Stał tam, nagi bez promienistej aury, która stała się dla niej piękna i znajoma. Nic nie potwierdzało już faktu, że do niej należał, jeżeli nie teraz, to w przyszłości. Hermiona poczuła się, jakby ktoś pociągnął za dywan, na którym stała, jakby jakaś zatyczka trzymająca jej esencję wewnątrz niej została wyrwana, a jej dusza wylała się na podłogę i spłynęła do rynsztoku.

Jeżeli teraz się od niej odsunie, nie zostanie jej nic, co utwierdzi ją w przekonaniu, że to wszystko prawda. Jeżeli ją puści, nie będzie miała się czego złapać, póki do niej nie wróci. Jeśli wróci.

Przełykając z trudem ślinę, spuściła wzrok na kontuar, na którym stały składniki i z drżeniem zbliżyła się do niego, wyciągając przybory, by rozpocząć pracę.

– Jaki jest dzisiejszy temat zajęć, proszę pana? – spytała, mówiąc na tyle głośno, by zagłuszyć walenie tłukącego się o jej żebra serca. Katalogowała w umyśle powoli wszystkie składniki, a niewyraźne poczucie niepokoju zaczęło kiełkować w jej piersi. Piórka memortka, balsam z gileady, niezapominajki (podzielone na trzy części)…

„Stilla Oblivio”, dość zaawansowany eliksir, dlatego przygotujemy go razem. Powinnaś słyszeć o jego potocznej nazwie, „Płynne Obliviate”, jako że powszechnie używa się go…

Gniew zakotłował się w Hermionie, czerwieniąc jej twarz i sprawiając, że zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. – Wiem, do czego się go powszechnie używa, ty ślizgoński bydlaku! To eliksir na rano, sprawiający, że zapominasz z kim spędziłeś noc i nie musisz ponosić konsekwencji, jakimi byłby związek z osobą, którą pogardzasz! Zwykle dolewa się go do herbaty danej osoby, by nie pamiętała ciebie, byś nie musiał użerać się z jakąś sentymentalną, narzucającą ci się kobietą, kiedy jedyne, czego chcesz, to wyjść i mieć kolejny jednorazowy numerek! – Wstała, dysząc głośno, a gorące łzy spływały po jej policzkach. Severus otwarł usta, wyglądając na rozdartego między wściekłością a urazą. Hermiona rozgniewała się jeszcze bardziej.

– Zamknij się! Masz w ogóle pojęcie, co przeżyłam przez ostatnie kilka dni? Najpierw wszyscy zapominają o moich urodzinach – włączając w to moich rodziców i najlepszych przyjaciół. Otrzymałam jakieś powierzchowne pocieszenie od ciebie i dyrektora, ale zaraz potem dowiedziałam się, że poszedłeś na… na spotkanie – wyjąkała, zacinając się. Nastała chwila wahania, lecz zaraz potem wystartowała, jak pociąg bez maszynisty.

– To zmartwiło mnie już wystarczająco, bo wtedy wiedziałam już, że jesteś mi przeznaczony i to tylko moje pieprzone szczęście, że przywykłam do tej myśli w chwili, gdy ciebie zabiją. Ale wróciłeś i też byłeś pod wpływem eliksiru i stało się coś cudownego! Ale już następnego dnia udajesz, że to nic nie znaczy. Wróciłam więc do swojego pokoju, wypłakując się w rękaw Ronowi, który myśli, że może wszystko naprawić dając mi list od rodziców, który w końcu przyszedł. Tyle że to nie „wszystkiego najlepszego, kochanie”, a „nie kłopocz się wracaniem do domu na wakacje – i tak nie ma cię przez pół roku, więc jedziemy sobie na wakacje. A tak przy okazji, nie ma jakiegoś sposobu, by przyspieszyć twoje odejście z naszego świata na zawsze?”. A teraz, tak szybko, jak aura zniknęła, tak szybko, jak symbol tego wszystkiego znika, próbujesz wymazać mi pamięć, by bez dalszych przeszkód wrócić do swojego dawnego życia, bez obowiązków, bez konsekwencji. Niech to szlag, Snape! Straciłam rodziców, dzieciństwo i cały mój świat w jeden tydzień. Nie pozwolę ci jeszcze złamać mojego serca!

Teraz Hermiona dosłownie szlochała, łzy strumieniami płynęły po jej policzkach, rozmazując tę odrobinę makijażu, jaką na sobie miała i mocząc jej szyję i sweter. Jej oddech był ciężki, jakby już nigdy więcej nie miała go złapać. Na jej twarzy pojawił się wyraz bólu i poczucia zdrady, co dokładnie odzwierciedlało kotłowaninę w jej duszy. Zapanowała chwila ciszy i bezruchu, jedynym odgłosem w pomieszczeniu były jej zbolałe wdechy. Wtedy Severus zbliżył się do niej bez słowa, z ciemnymi, wirującymi szatami i twarzą bez wyrazu.

Z krzykiem, Hermiona odwróciła się i wybiegła z komnaty sprawiając, że drzwi odbiły się rykoszetem od ściany, po czym zamknęły się z głośnym trzaskiem. Jej nogi niosły ją szybciej, niż podejrzewała, że potrafią, a płuca bolały ją, gdy próbowała złapać oddech. Schody spowolniły ją tylko na moment, gdy poślizgnęła się na półpiętrze. W sekundę się pozbierała i chwyciła za poręcz. Dotarłszy do pierwszego piętra, mimo załzawionego pola widzenia, spostrzegła, iż wszyscy uczniowie się na nią gapią. W swej niedoli i nieszczęściu miała w dupie, co sobie teraz myślą o swojej Prefekt Naczelnej.

Starając się zapanować nad łzami tylko po to, by lepiej widzieć, dziewczyna przyspieszyła, pragnąc jedynie komfortu własnego pokoju.


Ron ze znużeniem czytał swój podręcznik do Transmutacji, po raz enty klnąc pod nosem na to, że niezwykle ciężko jest utrzymać dobre stopnie po latach obijania się. Westchnął i przetarł oczy dłonią, a jego myśli powróciły do Hermiony. Ostatnio dziwnie się zachowywała – dokładnie od dnia swoich urodzin. Lub nawet jeszcze wcześniej. W tym roku wydawała się o wiele cichsza, niż zazwyczaj, skupiając się bardziej na obserwowaniu innych, niż na braniu czynnego udziału w czymkolwiek. Możliwe, że ponieważ naprawdę zaczął wykonywać swoje obowiązki, dziewczyna nie miała się o co czepiać, lecz Ron jakoś nie mógł w to uwierzyć.

Jest taka odkąd zgodziła się na ten cholerny staż, pomyślał chłopak, marszcząc czoło. Jego przyjaciółka udawała dzielną w do cna gryfońskim stylu, lecz nie była sobą od pierwszego dnia praktyki. Z czasem wszystko się pogorszyło, szczególnie po jej urodzinach. Czuł się absolutnie okropnie przez to, iż o nich zapomniał, ale domyślił się, że tak naprawdę chodziło o jej rodziców.

W sobotę dostrzegł kategoryczną zmianę. Cały dzień spędziła na praktyce po tym, jak otrzymała liścik, by przyjść zaraz po śniadaniu. Kiedy w końcu wróciła, było już późne popołudnie i od razu poszła do swojego pokoju z niczym więcej, poza rzuconym do niego „cześć”. Mimo że nie dostrzegł u niej żadnych widocznych oznak, ani kaca następnego dnia, Ron wyczuł od niej alkohol.

To zmartwiło go niezmiernie. Hermiona nie była typem osoby, która szmugluje alkohol do szkoły, ale przecież cały czas zachowywała się dziwnie, no i z pewnością potrafiła uwarzyć remedium na kaca, nawet gdy była totalnie wkurzona. Domyślił się, że piła, by zapomnieć o długich godzinach ze Snape’em i o fakcie, że jej rodzice o niej zapomnieli.

Ron zmarszczył czoło jeszcze bardziej na wspomnienie niedzieli. Przetłuszczony dupek nakazał jej się znowu stawić, a kiedy wróciła, rozpłakała się już po kilku miłych słowach od niego. Przypomniał sobie ból w piersi, jaki czuł, gdy szlochała mu na ramieniu, a długo oczekiwany list od rodziców załamał ją jeszcze bardziej. Ron nigdy wcześniej nie myślał o Hermionie jako o uczuciowej istocie i widok jej złamanego serca rozdzierał jego duszę. Przecież nic nigdy jej nie ruszało.

Teraz to się zmieniło.

Ten rok ją wykańcza. Na gacie Godryka, co ona takiego zrobiła, by sobie na to zasłużyć? Westchnął i zepchnął podręcznik na bok. Niczego się nie nauczy w tym stanie. Nadszedł czas na ostrożnie planowane lenistwo.

Weasley wstał i już miał iść do siebie, gdy usłyszał, jak ktoś biegnie korytarzem i wrzeszczy hasło do portretu.

Hermiona?

Obraz otworzył się na oścież, a chłopak ujrzał zmizerniałą i rozczochraną Hermionę. Nie myśląc, rzucił się do niej i chwycił ją za ramię, nie pozwalając jej uciec.

– Puść mnie, bydlaku! – krzyknęła, czepiając się jego palców. Ron wzmocnił swój uścisk.

– Hermiono. Hermiono, uspokój się. Uspokój! Co się stało? – Jego serce biegło właśnie milę na godzinę. Drugi raz w ciągu dwóch dni. Co tu się dzieje?

Dziewczyna potrząsnęła głową, ciągle starając się wyrwać ramię z uścisku przyjaciela, lecz on nie dawał za wygraną. – Co się stało? – powtórzył.

Załzawione, brązowe oczy spojrzały na niego spod potarganych włosów i jedyne, co Ron mógł zrobić w tej chwili, to samemu się nie rozpłakać. Hermiona opadła z sił, jakby nagle cała energia się z niej ulotniła. Ponownie potrząsnęła głową. – Nic.

Chłopak skrzywił się. – To nie jest nic! Czy dla ciebie to wygląda jak nic? Hermiono! – syknął.

– Nic się nie stało – wyszeptała. – Nie ważne, co będę się starała zmienić, wszystko zostanie tak samo… tak samo, jak zawsze.

Ten cichy szept, te słowa obleczone nieograniczonym żalem, złamały mu serce. Twarz i uścisk Rona złagodniały, gdy przyciągnął ją do siebie w ciepłym, uspokajającym uścisku. Hermiona natomiast chwyciła go za koszulę i wypłakiwała oczy w jego smukłą pierś, a ciche, bolesne łkanie wstrząsało całym jej ciałem. Kołysał ją powoli, pocieszając ją tak, jak poprzedniego dnia. Jak długo Hermiona znosiła swoje smutki w samotności? Jak długo przymykał oko na jej emocjonalne męki? Dlaczego klepał Harry’ego po ramieniu i dbał o niego, gdy tak naprawdę ta dziewczyna, ta młoda kobieta potrzebowała jego uwagi? W przypływie czułości ucałował żarliwie jej włosy i przytulił ją mocniej.

Jej szloch umilkł natychmiast, a ona sama zamarła. Ron również zamarł, jego serce waliło jak oszalałe. Nie chciał tego robić. Nie pomyślał, co mogło to dla niej znaczyć. Miał to być platoniczny pocałunek, a nie… och, Merlinie, co ona sobie o nim pomyślała? Uznała, że chce wykorzystać jej rozżalenie? Może chodziło tu o jakiegoś chłopaka, który złamał jej serce, a teraz zaliczyła i jego do takiej kategorii mężczyzn?

– Ron – wymamrotała głosem ochrypłym od łez, który brzmiał po trochu jak pytanie, stwierdzenie i intensywna determinacja. – Nie waż się ruszyć.

Przyciągnęła twarz chłopaka do jej i przylgnęła do jego warg, wysysając z nich każdą kropelkę słodkiej goryczy. Palce Rona zacisnęły się na jej ubraniu w przerażonym podnieceniu, oddech przyspieszył, a świat nagle się rozpadł. Jej dłonie były jak ze stali, trzymając go blisko niej; szorstkie, chrapliwe odgłosy dochodziły z jej gardła. Weasley czuł słone łzy na jej policzkach, czuł walenie ich serc, a Hermiona tak żarliwie pieściła jego dolną wargę, że dreszcz okropnego podniecenia przeszedł go aż po same palce u stóp. W momencie, gdy jej język znalazł się w jego ustach, oboje równocześnie się odsunęli, ściskając swoje ramiona i odsuwając się od siebie tak daleko, jak to było możliwe. Jedna myśl zapłonęła w obu umysłach:

To jest złe.

– Hermiono…

– Nie, Ron. Wiem, że to niewłaściwe, ale potrzebuję tego. Potrzebuję… jakiegoś rodzaju fizycznego kontaktu, potwierdzenia, że potrafię to komuś zrobić. Proszę, Ron, nie rozumiesz, ja…

– Nie! To głupie! Po co ci to? Po co ci coś tak fałszywego i cielesnego i… i wulgarnego? Nie lubisz mnie w ten sposób… ja ciebie też tak nie lubię… dlaczego ja, ze wszystkich ludzi? Mogłabyś wybrać sobie każdego w tej szkole…

Wyraz przerażenia przemknął przez jej twarz i zatrzymał go w pół słowa, sprawiając, że wzmocnił uścisk na jej ramionach.

– To dlatego tak dziwnie się ostatnio zachowujesz? Nie możesz mnie już okłamywać, Hermiono. Czy ktoś cię skrzywdził? Merlinie, przysięgam, że przeklnę go na amen! Kto to? – krzyczał, a jego twarz zaczerwieniła się w bólu, wstydzie i napastliwej opiekuńczości. Aż się roztrząsł – a może to ona? Nie można było tego stwierdzić.

– Ron, nie możesz powiedzieć o tym żywej duszy.

– Nie powiem.

– I nie możesz go przekląć. Cokolwiek zrobisz, nie możesz dać po sobie poznać, że wiesz. – Ron wahał się przez chwilę, lecz w końcu przytaknął, a jego oczy zaczęły ciskać błyskawice. Ściągnęła brwi. – I proszę, proszę, nie krzycz na mnie.

– Nie będę.

Ale krzyczał.

Jednakże po tym, jak wywrzeszczał cały swój gniew i zabrakło mu oddechu, Hermiona wytłumaczyła mu całą sytuację, a każdy szczegół sprawiał, iż Ron robił się coraz bardziej zdezorientowany i zażenowany, że wszystko to uszło jego uwadze. Wreszcie oboje zamilkli, wlepiając oczy w podłogę. Ciszę przerywały jedynie trzaski drewna w kominku.

– W porządku – rzekł w końcu Ron. – Zrobię to dla ciebie, Hermiono; będę trzymał cię za rękę, całował przy ludziach i przynosił ci kwiaty. Będę idealnym chłopakiem, ale oboje wiemy, że to nigdy nie będzie taki rodzaj miłości. A kiedy nadejdzie czas, by Snape odzyskał rozum i pogodził się z nieuniknionym, cicho ustąpię na bok i stanę się na powrót tym, kim byłem dla ciebie do dzisiaj. Natomiast twoim zadaniem będzie dać mu szansę, gdy o nią poprosi.

Hermiona zbladła, a na jej twarzy wymalowane było zmieszanie i poczucie zdrady. Chłopak jedynie na nią spojrzał.

– Jest mężczyzną, Hermiono. To wszystko. Nie możesz go o nic winić. Jak myślisz, w ilu związkach – prawdziwych, dobrych związkach był? Dlaczego tak ochoczo zaakceptował werdykt eliksiru?

– Ale on go wcale nie zaakceptował. Unika mnie. Nie chce mnie pocałować – odpowiedziała dziewczyna cichym, zranionym tonem.

– Boi się. – Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem, a on przytaknął.

– Wciąż jesteś uczennicą, jego praktykantką, jesteś o wiele lat od niego młodsza, a co stanie się z tobą będzie się echem odbijać przez całe jego życie, jeżeli to, co przewidział eliksir, jest prawdą, a najprawdopodobniej jest. Widzę to. Merlinie, strasznie tego nie chcę, ale widzę to. Musicie się tylko nauczyć, jak kochać siebie nawzajem, tak jakbyście się nauczyli bez wiedzy o Adamare Animae.

– Kiedy ty tak zmądrzałeś, Ron? – spytała z powątpiewaniem Hermiona, a chłopak zachichotał cicho.

– Nigdy. Po prostu robię dobre wrażenie – odarł miękko, biorąc ją za rękę. – Chodź, musisz odpocząć. Jeśli chcesz, przytulę cię, jak będziesz spała.

Hermiona poszła za nim z delikatnym uśmiechem na ustach i ostrym bólem w sercu. Według niej to była zdrada.

Rozdział XII Emisariusz


Co ja wyprawiam?

Hermiona leżała na łóżku Rona, w pełni ubrana i z zamiarem utrzymania tego stanu rzeczy. Chłopak obiecał utulić ją do snu, lecz gdy tylko zasnął, puścił ją i odczołgał się na drugą stronę łóżka, zabierając ze sobą kołdrę. Jego ciche chrapanie w połączeniu z zadowoloną twarzą cherubinka powstrzymywały ją przed wydarciem mu jej – i to siłą, jeżeli byłoby trzeba. Ron był dla niej dobry. To ona sprawiała same problemy.

Gdy go całowała, miało to sens. Ron był taki… opiekuńczy. Silny i stanowczy, jak przywódca i przewodnik; był tym, czego potrzebowała. Nie mogła powiedzieć, że nie jest przystojny. Czasami nawet wydawało jej się, iż przekroczyli granicę między byciem przyjaciółmi a kochankami, gdy zapadająca między nimi cisza, te pauzy w rozmowie, były bardziej intymne od samej pieszczoty.

No i były iskry. Okropne, mdlące iskierki przyjemności rozprowadzane z krwią po całym jej ciele, kiedy jej dotykał. Czuła, że jego ciało pragnie jej, mogła ujrzeć efekt, jaki na nim wywierała. Jego pocałunki były bardziej gorączkowe niż Sev… Snape’a. Iskry, które czuła, gdy była z Mistrzem Eliksirów nie były naglące, a badawcze, jak skrząca się pokusa zobaczenia, co może przynieść następny pocałunek. Pocałunek Rona był typem z fajerwerkami.

A jednak, pocałunek ten był dużo mniej intymny.

A jednak, Ron był bezpieczny, ciepły i słodki.

A jednak, Snape chciał jej wymazać pamięć.

A jednak, może wyciągnęła pochopne wnioski.

Och, szlag.

Przewracając się na drugi bok i zwijając się w kulkę, Hermiona zacisnęła powieki i próbowała zasnąć. Trzy godziny później, w końcu jej się udało.

* * *

Eliksiry były proste. Ingredienty mieszały się ze sobą, dążąc z nieuchronnością do osiągnięcia zamierzonego efektu. Przyczyny i skutki miały reguły i granice. Można stworzyć ten sam eliksir milion razy bez jednego błędu, jeżeli wie się, co się robi.

Nie spodziewał się, że tak gwałtownie zareaguje na zniknięcie aury. Nie spodziewał się, że stres ostatnich kilku dni ją przytłoczy. Nie spodziewał się, że pogorszy wszystko kontrolując się i utrzymując dystans do momentu, aż zrozumie, co się właściwie między nimi działo. Nie spodziewał się, że widok jej załamania sprawi, iż będzie chciał ją przytulić, dotknąć, przycisnąć jej drobne ciało do swojego, by mógł ją w końcu poczuć.

Chciał ją pocałować. Nie wziąć, nie przelecieć, ani wykorzystać w jakikolwiek inny sposób dla własnej przyjemności. Chciał tylko pocałunku i świadomości, że ona go oddaje.

Severus Snape nigdy nie dostawał tego, czego chciał.

Bardzo długo gapił się na drzwi po jej wyjściu, czując pustkę, odrętwienie i zagubienie. Co zrobił źle? Przestraszył ją? Jak musiał wyglądać, żeby wywołać tak dramatyczną ucieczkę?

Snape udał się do swojego mieszkania i spojrzał w lustro. Stoicki. Zimny. Odpychający. Uśmiechnął się szyderczo. To jedyna mina, jaką potrafił jeszcze robić. Niech szlag trafi wszystko, zbyt dużo czasu upłynęło, odkąd mógł swobodnie wyrażać swoje emocje; najwidoczniej mięśnie jego twarzy wyszły z wprawy. Nie było już dla niego zagadką, skąd wzięła pomysł, że zrobił rzeczy, o które go oskarżyła.

– Spieprzyłeś po królewsku, Severusie. – Osunął się na łóżko z głową w dłoniach. Nie mógł za nią iść, ani wysłać jej liściku. Nie będzie chciała go teraz słuchać. Wszystko, co mógł zrobić, to czekać, aż wróci na jego zajęcia.

Zajęcia. Pieprzyć zajęcia. Będzie czekał, aż wróci do niego.

* * *

Hermiona Granger w całym swoim życiu nie była tak przerażona. Stała z wytrzeszczonymi oczyma, nieruchomo, jak posąg, wpatrując się w drzwi Wielkiej Sali z drżeniem, które ktoś mógłby czuć w przysłowiowej paszczy lwa. Echo głosów wydobywające się ze środka przywodziło jej na myśl zamieszki, albo tłum spragnionych krwi Rzymian w Koloseum.

Bardziej przerażająca była jednak wyimaginowana cisza, którą rozpoznawała, jako milczenie Snape’a. Wiedziała, że zerkał na samotnego członka Złotego Tria i zastanawiał się, gdzie są słynni prefekci naczelni, a jego podejrzliwy umysł drwił, sugerując, iż właśnie pomagają sobie nawzajem zasłużyć na te tytuły.

Jeszcze bardziej przerażający był fakt, że nie potrafiła odgadnąć, czy będzie obojętny, zazdrosny, czy otwarcie wściekły.

– Może to jednak nie jest taki dobry pomysł, Ron. Może powinniśmy, sama nie wiem, iść do Skrzydła Szpitalnego, żeby sprawdzić, jak ktoś się czuje i udawać, że byliśmy tam przez cały czas. Kto tam teraz jest? Fredrickson? Ten mały drugoroczny, który próbował wydostać resztki miotły Harry’ego z Wierzby Bijącej?

– Już o tym zapomniałem... głupi gnojek… ale nie, Hermiono. Nie wycofasz się teraz z tego. Poprosiłaś mnie o pomoc, więc ci ją ofiarowuję. – Spojrzał na nią srogo, sprawiając, że poczuła ucisk w dołku.

– Chodź, kochanie – Chłopak ledwo powstrzymał się przed szyderstwem, chwytając jej dłoń i przywołując nienaturalnie szeroki uśmiech na twarz. – Dajmy ludziom przedstawienie, jakiego oczekują, a staremu Snape’iemu nauczkę, hm?

Chyba to mnie chcesz dać nauczkę, Ron. Kiedy stałeś się taki ślizgoński?

– Ron, ja…

– Zamknij się, cukiereczku.

Z rozmachem otworzył drzwi, na twarzy mając wyraz nieziemskiego samozadowolenia, a Hermiona wyglądała odpowiednio winna. Obrazek typowej, świeżo dobranej pary. Głowy odwróciły się, by zobaczyć, kto wszedł, a Granger ze zgrozą ujrzała, jak bez słowa odwracają się z powrotem. Ron, jakby doskonale znał powód, dla którego się rumieni, wyszeptał jej do ucha, wciąż się uśmiechając:

– Założyli, że bzykaliśmy się cały rok. Jakie to uczucie, stać się nagle rozwiązłym króliczkiem, pączusiu?

– Zamknij się.

– Hermiono, ktoś kiedyś będzie musiał otworzyć ci oczy na prawdziwy świat. Ja tylko przejmuję dzisiaj inicjatywę, by ocalić cię od tego kiedy indziej, gdy więcej rzeczy będzie mogło cię zranić. – Jego głos wciąż był cichy, lecz mogła wyczuć w nim przyjazną miękkość. Furia i niepokój walczyły w jej piersi z wdzięcznością i na moment przymknęła oczy, zanim skierowała wzrok na stół nauczycielski.

Nawet na nią nie patrzył.

– Łamie ci serce, czyż nie? – Słowa Rona były spokojne i poważne.

– Chyba to, co robimy, nie ma jednak sensu.

Weasley ścisnął jej dłoń w bolesny sposób. – Przyjrzyj się lepiej. Aż taka ślepa jesteś?

Wpatrywał się w swoją filiżankę, ramiona miał przygarbione i nie poruszył choćby jednym mięśniem. Wyglądał na… zawstydzonego. Upokorzonego. I starego. I… zrozpaczonego.

– O mój Boże.

– No właśnie, dropsiku.

– Ron, czy możesz przestać już z tymi popieprzonymi słodkimi zdrobnieniami?

– Mogę tak cały dzień, mój ty dyniowy placuszku.

– Ron.

Nie patrzył na nią.

– Przepraszam – wyszeptał, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zbyt wiele od niego wymagała – dręczyła chłopaka, który ją kocha, udając, że coś do niego czuje tylko po to, by zachęcić innego mężczyznę, żeby o nią zawalczył. Nie powinna być zaskoczona, że zachowywał się tak… uszczypliwie. – Nie pomyślałem. Przykro mi, że muszę to robić… wam obojgu.

– Wiem.

Przez sekundę nastała cisza, zanim znowu się nie uśmiechnął, tym razem szczerze. – Lukrowany pierniczku.

Hermiona roześmiała się, lecz był to słodko-gorzki śmiech. Ron ponownie ścisnął jej dłoń, ale już delikatnie. – Obiecałem, że ci pomogę, Hermiono, i naprawdę zamierzam. Nie będzie łatwo, ani dla ciebie, ani dla niego, lecz pomoże ci to naprawić całą sytuację.

– Ron. Dlaczego to robisz? To znaczy… byłam dla ciebie okropna. I nigdy nie lubiłeś Snape’a… Sev… jego. Dlaczego nam pomagasz? Spodziewałam się, iż powiesz, że do siebie nie pasujemy, że powinnam rzucić staż, że to złe, chore i zalatujące „Lolitą” Nobokova.

Ron nie zrozumiał porównania, ale zastanowił się, zanim odpowiedział. – Mama i tata wzięli Adamare Animae, gdy byli nastolatkami. Nie spotykali się wtedy ze sobą, a przez Hogwart przechodziła epidemia i wszyscy zażywali ten eliksiru. Nauczyciele nic o tym nie wiedzieli – mimo że była to wiosenna, miłosna gorączka – lecz ta mikstura pomogła naprawdę wielu ludziom się zejść. Włączając w to moich rodziców. Wzięliby ślub ze swoimi obecnymi partnerami, gdyby nie Adamare i żadne z nich nie byłoby teraz szczęśliwe… - Zerknął na nią szybko. – Jeżeli nie wierzyłbym w eliksir, jak mógłbym wierzyć w nich?

Tym razem to Hermiona ścisnęła jego dłoń. – Dzięki, Ron.

– Nie ma za co, ptysiu.


Poczuł się, jakby ktoś wbijał mu nóż w plecy, gdy spostrzegł, że nie ma jej w Wielkiej Sali. Ona i Weasley zniknęli. Prefekci Naczelni. Bogowie. Co się działo między prefektami za jego szkolnych czasów? Opowiadano historie o ich bezwstydnych romansach, o wyłomach w ścianach za ich łóżkami, o całonocnych sesjach przedegzaminowej nauki, które przeradzały się w orgie. W ciężko zarobionej prywatności własnych pokoi, wygranych przez uczniów, którzy mięli do nadrobienia całe rozrywkowe życie latami tracone na naukę, mogło dziać się wszystko.

Rozrywka. Severus wykrzywił się drwiąco. Z Weasley’em będzie mogła się rozerwać, czyż nie? To młody chłopak, którego może wykorzystać i rzucić, a nie stara kula u nogi, która zrujnuje jej resztę życia. To ktoś, kto pocałuje ją przy wszystkich, kto będzie się nią chwalił i pozwoli jej na wszystko. Ktoś, kto otoczy ją uczuciem i będzie jej nadskakiwał, kto zabierze ją do modnej restauracji, na którą Severusa ledwo byłoby stać, nie ważne, jakiej dodatkowej pracy by się podjął…

Omal nie zadławił się gulą, jaka wyrosła w jego gardle, ale odrażające uczucie zazdrości pomogło mu ją przełknąć. Nie on, lecz Weasley był kimś, kogo mogła chcieć nastolatka. On nawet w młodości nie był obiektem pożądania; bardziej już społecznym wyrzutkiem. Severus nie był, jak dobre wino; nie polepszał się z wiekiem. Możliwe było, iż zamiast tego gnił od środka, pogarszając się z każdym kolejnym rokiem. To dobrze, że Hermiona – Granger – zeszła się z kimś w swoim wieku. Dobrze, że przestała marnować czas na kogoś, kto praktycznie był już trupem…

Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, a Severus był boleśnie świadom następującej po tym ciszy i nagłego wybuchu plotek ze wszystkich czterech stołów. Nie podniósł wzroku, póki paplanina nie przycichła, a on upewnił się, iż jej przepełnione odrazą spojrzenia nie będą się już w niego wwiercać.

Snape powoli uniósł głowę, zerkając ponad swoją filiżanką na młodą kobietę, która stała się źródłem jego pożądania i poczucia winy. Jej twarz skierowana była w stronę Weasley’a, a jego rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, który wywołał u Severusa mdłości. Granger przytakiwała mu z entuzjazmem, a jej loki podskakiwały w zbyt dobrze znanym mu stylu, po czym wróciła się do swojego talerza. Gdyby Severus w tym momencie odwrócił wzrok, historia mogłaby się tu skończyć.

Kiedy rysy jej twarzy rozluźniły się z kokieteryjnego uśmiechu, serce Snape’a omal nie stanęło. Jej twarz pełna była desperacji, żalu i wstydu. Niezwykle przypominała jego własną sprzed kilku chwil. Gdyby pozostała dwójka gryfońskich bachorów wyglądała tak samo, byłby to zwykły Moment Żalu za Dusze Poległe na Wojnie sygnowany przez Złote Trio®. Jednakże, gdy mina taka widniała wyłącznie na twarzy dziewczyny, której nieroztropność zrujnowała jego śniadanie, wydawało się to bardziej złowieszcze.

Wściekłość zaogniła spojrzenie Severusa, które intensywnie przyszpiliło Weasley’a do krzesła. Co jej zrobił, że zdołał ją omotać? Jaki szantaż krył w rękawie, by zdobyć jej uczucia? Nie mogła być szczera… nie, kiedy tak wyglądała. Jego ból i poczucie zdrady zjednoczyły się, tworząc ślepą furię skierowaną na chłopaka Weasley’ów i niezdolność Granger do chronienia się przed tego typu sytuacjami. Jak ją załatwił? Czy powiedziała mu o Adamare Animae? Czy poszła do niego, zraniona i zdezorientowana, tylko po to, by otrzymać pocieszenie, które za kilka galeonów można kupić na ulicy? Czy za pocieszenie otrzymane od tak zwanego przyjaciela musiała zapłacić drogą cenę wolności? Co ona sobie myślała?

Severus poczuł, jak zimna dłoń zaciska się na jego sercu. O czym ona myślała? Nawet jej nie znał. Nie na tyle, by wiedzieć, co siedzi w jej głowie. Myśli płynące przez jej umysł były mu kompletnie obce; nie potrafił jej przejrzeć, przewidzieć jej motywów i ruchów. Inaczej analizowało się sposób, w jaki ktoś podąża za swoim sercem, niż gdy ktoś skupia się na chciwości władzy, czy poczuciu sprawiedliwości. Nie do tego go szkolono.

Co ja wyprawiam? Dlaczego nie dam jej spokoju? Jest dla mnie za dobra, nie mówiąc już o tym, że kompletnie jej nie rozumiem. Odsuwając od siebie talerz, Severus wstał od stołu i wyszedł z Sali, a wystygły kubek kawy był jedynym znakiem, że w ogóle tam był.

* * *

Cóż za ironia – wszyscy jego uczniowie mamrotali do siebie, że musi być w dobrym humorze, gdy w rzeczywistości czuł się paskudnie; natomiast szeptali, że jest w złym nastroju, gdy – wręcz przeciwnie – czuł się całkiem zadowolony. Dzisiaj, kiedy chciał zaznać choć odrobiny spokoju, uczniowie szaleli, zachwyceni, iż ujdą im na sucho rzeczy, których Severus Snape w swym zwykłym stanie duchowym nigdy by im nie odpuścił.

Klasy jednak w końcu się skończyły, lochy stały się spokojne i duszne (lecz przynajmniej ciche, na Merlina; ciche), a mężczyzna o ziemistej cerze gapił się obojętnie w przestrzeń między wyrazami w książce.

Głupiec, myślał gorzko. Głupiec.

Przymknął oczy, palcami starając się delikatnie wmasować w nie życie, gdy nagle poczuł, że ktoś przechodzi przez jego zabezpieczenia. Severus skoczył na równe nogi, a na jego twarzy zakwitła mina niechęci do całego rodzaju ludzkiego, po czym otworzył drzwi, zanim intruz miał choćby szansę zapukać.

Mrugnęło na niego zaskoczone, piegowate oblicze.

Na widok Weasley’a, coś w Severusie pękło. Silne, długie palce zacisnęły się na kościstym nadgarstku, wciągając zszokowanego chłopaka do środka, natychmiast rzucając go na najbliższe krzesło. Severus zbliżył się do przestraszonego rudzielca, jak pantera do swej bezbronnej ofiary, z oczyma ciemniejącymi od nienawiści.

– I co, Weasley, przyszedłeś pochwalić się swoim ostatnim podbojem? Chcesz mnie zaszantażować swą wiedzą i obnosić się z faktem, jak to bez problemu molestujesz dziewczynę na oczach wszystkich, gdy ja muszę się zadowolić obserwowaniem jej z daleka ze strachu przed prawnymi konsekwencjami? A może przyszedłeś tu tylko po to, by zabawić się w świętoszka i ofiarować mi swoje kondolencje, gdy będziesz rzucał mi w twarz, że mnie unika, ponieważ jestem odrażający, jak trup z jedną nogą w grobie, gotowy, by zapomniano go na wieki? Przestań się trząść, plugawy robaku i odpowiedz mi!

– Ja…

– To za mało – warknął Snape, zaciskając dłonie na poręczach krzesła, zbliżając swój nos na tyle, że rudzielec musiał zezować, by na niego patrzeć. – Wymyśl lepiej jakąś mądrą, wszystko tłumaczącą wymówkę, zanim przeklnę cię na tyle sposobów, że będziesz musiał nosić ze sobą certyfikat zapewniający o twym człowieczeństwie. Liczę do dziesięciu.

– Proszę…

– Raz.

– Proszę pana, ja…

– Dwa.

– …chciałem tylko…

– Trzy.

– …powiedzieć panu, że…

– Cztery. Tracę cierpliwość.

– …Hermiona i ja…

– Pięć. Pośpiesz się, bo zaczynam liczyć szybciej! Sześć!

– …niejesteśmytaknaprawdęparą…

– Siedem, Weasley!

– …iwystraszyłjąpanjakcholera,aonaboisiępowiedziećpanu,conaprawdędopanaczuje, bomyśli,żepanjąodrzuci iterazzachowujesięgłupio, aleniechcemniesłuchać,więcpomyślałem, żezrobięlepiej,jeżelipowiempanu, ocojejchodziijakzniąpostępować,gdyzachowujesięwtensposób, atoprzecieżpanawskazałeliksir,więcmymusimysięterazztympoprostupogodzić, dobra? – Chłopak dyszał, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, a pot perlił się na jego twarzy. Severus wpatrywał się w niego w stanie lekkiego oszołomienia.

– Co?

Weasley przełknął głośno ślinę. – Moi rodzice zażyli ten eliksir. Wiem, że jest prawdziwy i nie ma mowy, by Hermiona go spartaczyła, więc muszę uwierzyć, że naprawdę pana kocha… albo kiedyś pokocha. – Wyznanie to sprawiło, że chłopak zrobił się nieco zielony, lecz ciągnął dalej. – Oboje jesteście strasznie uparci, zatem żadne z was nie będzie chciało pierwsze wyciągnąć ręki na zgodę. Nie wiem, co pan zrobił, że aż tak ją wystraszył, lecz wiem, jak ona działa i lepiej będzie dla wszystkich, jeżeli wszystko sobie wyjaśnicie, dobrze?

Severus uniósł brew w zwątpieniu. W jaką gierkę ten dzieciak próbuje go wciągnąć?

Weasley spostrzegł jego minę i paplał dalej: - …a to, co robiłem dzisiaj, nie było żadnym podstępem… no dobrze, może było, ale nie wymierzonym w pana… Widzi pan, jeżeli wszyscy będą myśleć, że się spotykamy, mogę być pana przykrywką…

– Moim czym? – Wyraz twarzy Severusa złagodniał. Czekaj, bachor coś tu kombinuje…

– Pana przykrywką. Będzie pan wysyłał przeze mnie wiadomości, kiedy macie się spotkać, więc jedyną rzeczą was łączącą będę ja. Publicznie będę zachowywał się, jak jej chłopak, zatem nie ważne, jak dziewczyńsko Hermiona się zachowa w stosunku do pana, wszyscy pomyślą, że to przeze mnie. Tylko ze mną dzieli teraz pokój, więc tylko ja będę wiedział, jak późno od pana wraca, a ja nic nie powiem. Przysięgam. – Zamilkł na chwilę. – Niech pan posłucha, robię to dla niej. Jest Prefektem Naczelnym, a do tego jeszcze praktykantką. Gdyby ktoś się o was dowiedział, ona wpadnie w takie same kłopoty, jak pan. Po prostu, przypadkiem pomagam też panu. Nie cieszę się z tego, lecz tak to już jest, jak ludzie łączą się w pokręcone pary.

Severus odsunął się od krzesła Weasley’a, cofając się o kilka kroków, zanim wypuścił cichy, drżący oddech. – Pomożesz mi ją zrozumieć? – Jego głos był cichy i jakby nieobecny.

– Tak.

– I będziesz nas krył tak, że nikt nie oskarży nas o niewłaściwe postępowanie? O przestępstwo?

– Tak.

– Co z tego będziesz miał, Weasley? – Wzrok Snape’a stwardniał, robiąc się wyrachowany i bezwzględnie złowrogi.

Rudy delikwent wzruszył ramionami, starając się i zawodząc w próbie opanowania nerwów. – Niewiele. Może chcę przeżyć resztę semestru bez płaczącej co wieczór Hermiony, może chcę, by nienawidził mnie pan trochę mniej. Ale serio, to moja przyjaciółka. Chcę jej po prostu pomóc.

Severus zachwycił się, jak sytuacje potrafią się odmienić. Rankiem pozbył się resztek nadziei o szczęściu i spełnieniu. Teraz, Święty Gral jego marzeń, kamień z Rossety do jego pragnień, wpadł do lochów gotowy do odczytania. Z tym nowym narzędziem, jak mógłby przegrać?

– Panie Weasley, wierzę, że właśnie zawarliśmy umowę. Ostrzeżenie – jeżeli złamiesz słowo, czeka cię najboleśniejsza śmierć, o jakiej tylko możesz myśleć. – Severus wyciągnął rękę, a chłopak chwycił ją ostrożnie.

– Widzi pan, po pierwsze, to musi pan przestać być tak cholernie przerażający przez cały czas…


Rozdział XIII Niewinność



Panno Granger,
Oczekuję Pani u siebie tuż po wieczornym posiłku w sprawie nie cierpiącej zwłoki. Jakiekolwiek opóźnienie z Pani strony drastycznie odbije się w każdym liście motywacyjnym, czy też polecającym, o które może mnie Pani kiedyś poprosić.
S.S.

Hermiona zgrzytnęła zębami i zmięła notatkę w dłoniach, po czym wcisnęła ją głęboko do kieszeni. Za każdym razem, gdy postanowiła okazać spokój, zrozumienie i przebaczenie mężczyźnie, którego osobowość była niczym drucianka, on przerywał jej passę notką, albo reprymendą, nie wspominając już o drwinach, które nawet Matkę Teresę zmieniłyby w zatwardziałą morderczynię. Facet był niemożliwy!

Straciwszy apetyt, Gryfonka odsunęła od siebie talerz, wstała i wybiegła z Wielkiej Sali, udając się wprost do lochów. Jej oddech przyspieszył, gdy z pochmurną miną mijała kręcących się po zamku uczniów. „O, wy mężczyźni! Piekło was zrodziło!” z pogardą zacytowała Anielę.

Ciemne drzwi gabinetu Mistrza Eliksirów zamajaczyły przed nią, a ona nawet nie trudziła się pukaniem, tylko czekała, aż jej otworzy. Poznała się już na jego teatralnych manierach i nie była na tyle głupia, by sądzić, że może go pobić na tym polu. Jednakże, kilka minut minęło i w końcu musiała się poddać i zapukała kilka razy. Cisza.

Ciche wyrzuty sumienia zakiełkowały w piersi dziewczyny. Gdzie on był? Stała tu sobie, wymyślając najróżniejsze sposoby mordowania, gdy on mógł być w potrzebie, albo leżał ranny, albo w ostatniej chwili wezwał go… Czarny Pan. Zmartwienie przerodziło się w panikę i znowu zaczęła walić do drzwi. – Profesorze? – zawołała z wahaniem.

W desperacji nacisnęła klamkę. Drzwi skrzypnęły i otworzyły się, a ona znalazła się w pustym biurze. – Profesorze? Profesorze Snape? Jest pan tu? – Miejsce wypełniała martwa cisza przyprawiająca ją o dreszcze. Może był w swoim mieszkaniu? W jakichkolwiek innych okolicznościach, nie odważyłaby się tam wejść bez wyraźnego zaproszenia, lecz teraz wydawało jej się, iż nie ma wyboru.

Drzwi otworzyły się bez problemu, a jej nozdrza momentalnie wypełnił zapach mężczyzny, z którym pracowała, na którego wrzeszczała, a nawet raz pocałowała. Bogate wnętrze było takie, jak je zapamiętała, a jedyną różnicą dzielącą ten wieczór od tamtego pamiętnego popołudnia był brak płomieni w kominku, wina, jak i samego profesora.


Cała w nerwach, młoda czarownica usiadła w fotelu krzyżując ramiona na ściśniętej troską piersi. Gdzie on się podziewał? Złapała atłasową poduszkę i przytuliła się do niej, szukając pocieszenia. To jej wina, wszystko jej wina. Gdyby nie przyjął jej na staż, gdyby się nie zgodziła, nigdy nie zostałby wezwany. Jak mogła powiedzieć mu tyle wrednych rzeczy, gdy tak naprawdę ryzykował życiem, by zapewnić jej dobre wykształcenie? Nie ważne, jak bardzo był złośliwy, przecież wszystko to było tylko dla jej korzyści. Szloch wyswobodził się z jej piersi, a po policzku spłynęła jedna łza, plamiąc złoty atłas w jej ramionach.

– Cóż. Nie wiem, czy mam się rozgniewać, bo weszłaś do moich prywatnych komnat bez pozwolenia, czy czuć się podłechtany, gdyż najwyraźniej mój zmysł dekoracji doprowadził cię do łez.

Hermiona odwróciła się szybko i ujrzała Severusa opierającego się o ścianę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Szybko wytarła oczy, podczas gdy troska zmieniła się najpierw w poczucie wstydu, a potem w końcu we wściekłość.

– Gdzieś ty był? Martwiłam się, że wezwał cię… wiesz kto! Myślałam, że nie żyjesz, albo gorzej. Jak śmiesz ustalać czas spotkania, a potem się nie pokazywać, gdy dobrze wiesz, w jakim znaleźliśmy się położeniu! – krzyczała, jej twarz pokraśniała.

– Nie dzielmy włosa na czworo, panno Granger. Kolacja skończyła się zaledwie minutę temu. Wyszedłem wcześniej, żeby przygotować dzisiejszą lekcję i nie spodziewałem się, że opuścisz przedni posiłek, by jak najszybciej znaleźć się u boku swego najukochańszego nauczyciela. Masz – westchnął, podając jej chusteczkę. – Zmieszanie twoich łez ze składnikami, jakimi dziś będziemy się zajmować, nie jest najlepszym pomysłem, chyba że chcesz przedekorować mi mieszkanie według własnego gustu.

Posyłając mordercze spojrzenie swojemu dręczycielowi, Hermiona wyrwała chustkę z jego dłoni i bez entuzjazmu wytarła oczy, zanim rzuciła mu ją z powrotem. – A co z pilnością twojego liściku? Myślałam, że to coś ważnego, ale tylko stoisz tu i drwisz sobie ze mnie.

Wydawało się, jakby żarówka zapłonęła w oczach Severusa, gdy wskazał dziewczynie, by za nim poszła. Przełykając ostre słowa, wyszła z salonu i podążyła za nim do pewnego rodzaju jadalni. Marszcząc ze zdezorientowaniem czoło, już miała zapytać go, co tutaj robią, gdy mężczyzna odwrócił się do niej z butelką wina i dwoma kieliszkami, po czym położył je na stole, na którym znajdowały się talerze i miski pełne owoców, chleba i serów. Zszokowana, Gryfonka zdała sobie sprawę, że jego zachowanie, w najmniej drastycznym wypadku sugeruje próbę przeprosin, a w najbardziej – romantyczny wieczór.

Następnym odgłosem w pomieszczeniu był jej śmiech odbijający się od ścian.

***

Severus Snape nie był romantycznym stworzeniem z natury. Nie, żeby kiedykolwiek chciał nim być, w młodości, czy na starość. Jakkolwiek jego spotkanie z Weasley’em przekonało go, iż jedynym sposobem, żeby zacząć postępować z Hermioną właściwie, było pokazanie jej, że posiada ślady romantycznej natury. Albo, przynajmniej mógł założyć, że Hermiona jest romantyczna i łatwiej będzie ją zdobyć, jeżeli się do niej dostosuje.

Dlatego też podszedł do tego tak, jak do większości spraw w swoim życiu, robiąc rekonesans i badania odpowiednich metod przeprosin, zaczynając od kart (niezbyt dobre; pozostawianie po sobie tak namacalnych śladów może być śmiertelne) i kwiatów (zdecydowanie nie w jego stylu), po kolacje przy świecach (osobiście to jego ulubiona aktywność, choć zazwyczaj angażował w nią tylko jedną osobę). Wyreżyserował swoje przeprosiny do perfekcji i mimo że gryfońskie poczucie czasu było nieco spaczone, do głowy nie przyszłoby mu, że jego plan jest nieodpowiedni.

Ale ta niepoprawna dziewucha wciąż się z niego śmiała.

– Nie mam pojęcia, co może cię tak bawić – rzekł głośno, by usłyszała go ponad swym histerycznym chichotem. Hermiona starała się odpowiedzieć, lecz ogarnął nią jeszcze bardziej nieprzyjemnie wyglądający atak śmiechu.

– Ty… - Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, zanim osunęła się na podłogę. Severus wywrócił z rozdrażnieniem oczyma i skrzyżował ręce na piersi. Pozwolił, by jej napad minął, nie próbując nawet powrócić do rozmowy, póki nie ucichło ostatnie czknięcie.

– Przepraszam, profesorze…

– Proszę cię. Nie tutaj. Znasz zasady.

Dziewczyna przytaknęła. – Przepraszam. Po prostu… nie spodziewałam się czegoś takiego, gdy tutaj szłam.

Severus skinął głową. – Cóż. Dałaś mi nauczkę. Nigdy więcej nie spróbuję już zrobić przy tobie czegoś tajemniczego lub niespodziewanego, chyba że będę chciał, byś znowu obraziła mnie w ten sposób. – Zdecydowanie marnował swój czas na tę niewdzięcznicę. Czy miała pojęcie, jak wiele z jego dumy to wszystko go kosztowało? Przynajmniej zniewaga, jaką mu zaserwowała, równa była występkowi, którego się dopuścił i który doprowadził do tej próby przeprosin.

– Och, nie, proszę, nie mów tak! – Słowa te wypłynęły z ust młodej kobiety, zaskakując Snape’a. Rumieniec zakwitł na jej policzkach, a ona zaczęła się jąkać.

- Chciałam powiedzieć… to znaczy nie chciałam powiedzieć… ja…

Severus mógł wziąć pod rozwagę dwa wyjścia z tej sytuacji. Po pierwsze, mógł posprzątać po kolacji, zignorować Hermione i zamiast tego zacząć jakąś zaimprowizowaną lekcję. Ocaliłoby to jego godność, szczególnie, gdyby zajęcia były żmudne i męczące i wypchnęłyby początek wieczoru z ich myśli.

Po drugie…

Och, pieprzyć to.

Jego ramię wystrzeliło i przyciągnęło ją do niego, w czasie gdy drugie owinęło się wokół niej, spoczywając na jej talii, a jego usta zmiażdżyły jej w zachłannym pocałunku. Była tak ciepła i miękka, jak zapamiętał; nie było to jedynie wytworem jego upitej wyobraźni. Jej wargi poruszyły się, a on zamknął oczy, starając się delektować tym doznaniem. Z ulgą przywitał tę sytuację, po tak długim okresie zabraniania sobie tej przyjemności. Choć raz pozwolił sobie zapomnieć, że to jego uczennica i skupił się tylko na tym, że tej kobiecie, choć często nieznośnej, nie potrafił się oprzeć.

Wieki później, gdy w końcu się od niej odsunął, wypuścił ją z ramion i spuścił wzrok. – Wybacz mi, ja… – zaczął i westchnął, nie chcąc jeszcze puszczać jej dłoni. – Obawiam się, że w czasie naszego ostatniego spotkania dotkliwie cię obraziłem. Nie przewidziałem, że zareagujesz w ten sposób. Przeprosiłbym cię tak szybko, jak tylko zdałem sobie z tego sprawę, lecz uciekłaś, nie dając mi na to żadnej szansy – ciągnął niepewnym tonem. Severus odważył się w końcu spojrzeć Hermionie w oczy. Nie miał pojęcia, co go napadało w momentach takich, jak ten, co sprawiało, iż zachowywał się, jak bezmyślny nastolatek, a nie jak pewny siebie mężczyzna, ale coś było w tej zaskakującej, młodej kobiecie.

Hermiona przytaknęła mu, jednak zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi, jakiej oczekiwał Snape, rzuciła mu się w ramiona i natarła na jego usta w przypływie ognistej namiętności. Severus zachwiał się i wpadł na ścianę, szukając w niej oparcia, jednocześnie rozkoszując się uczuciem chłodnego, twardego muru na plecach i ciepłej, delikatnej kobiety przyciśniętej do jego piersi. Jego umysł pozbył się wszystkich racjonalnych myśli, pozwalając, by władzę przejęły instynkty. Wziął Hermionę na ręce i zaniósł ją do salonu, po czym położył ją na miękkim dywanie. Drewno w kominku zajęło się ogniem, gdy wyszeptał kilka cichych słów. Hermiona przytuliła się do niego, a on do niej, gdy rozkoszowali się własną bliskością.

Jej loki łaskotały go w nos, a jego wyostrzone zmysły wyczuwały zapach szamponu, mydła i kobiety – doprowadzające do szaleństwa połączenie, które wysyłało iskierki pożądania przez całe jego ciało aż po same palce u stóp. W jednej chwili świadom był każdego jej ruchu i oddechu, każdego drgnięcia i uderzenia serca. Uczucie jej ciała przy jego przestało mu wystarczać. Przesuwał więc dłońmi po jej przykrytej bluzką talii, chcąc poznać kształt każdego mięśnia, kości i krzywizny. Wciągnął głośno powietrze, po czym wypuścił je, a jego oddech zdmuchnął lok z jej policzka. Pragnąc wyostrzyć zmysł dotyku, mężczyzna zamknął oczy.

W tej chwili nie miało znaczenia, że w rzeczywistości była jego uczennicą, dziewczyną o przeciętnej urodzie, z brązowymi oczami i włosami. Była tu, w jego ramionach, przeznaczona by należeć do niego i tylko niego, aż po sam skraj zagłady. Była Hermioną, a on był Severusem i to mu wystarczało.

Tym razem coś się zmieniło. Gdzieś po drodze, chemia między nimi uległa subtelnej zmianie. Może stało się tak dlatego, iż oboje rozkładali tę sytuację na części pierwsze, analizując każde uczucie, które pojawiało się w obecności tego drugiego. Może to przez pożądanie, któremu się opierał. Może nadszedł dla nich odpowiedni czas, niezależnie od tego, czy był taki dla reszty świata. Cokolwiek to było, Severus zatracił się w tych rozkosznych, różowych usteczkach, gładkim języku i drobnych ramionach, które owinęły się niepewnie wokół jego pasa.

I nagle zdał sobie sprawę, że niewinność wcale nie była przeszkodą. Była balsamem na wszystkie troski tego świata. Każdy, kto chce mi to odebrać jest w błędzie, pomyślał, głaszcząc bark, który w najlepszym wypadku nie był doskonały, lecz stanowił teraz część kojącej całości. Odpokutowałem wszystko. Mówiłem o tym wcześniej, teraz w to wierzę. Jeżeli istnieje jakaś siła wyższa, niech pozwoli mi ją zatrzymać, albo zostawi mnie w spokoju.

Hermiona westchnęła w jego usta, jej ramiona zacisnęły się mocniej na jego plecach, a jej ciało przycisnęło się niemal boleśnie do jego. Gdzieś na skraju umysłu, mężczyzna zaczął się zastanawiać o czym myślała. Czy skupiała się wyłącznie na fizycznej przyjemności? A może czuła, jakie to właściwe? Czy wiedziała, co z nim robiła? Czy zdawała sobie sprawę ze znaczenia tej chwili? A może zacznie żałować, że zstąpiła ze swojego piedestału do jego świata?

Severus uniósł dłoń i pogłaskał policzek Hermiony szorstkim kciukiem, a drugą ręką otoczył jej talię, palcami kreśląc na niej wzory. Jej skóra zadrżała pod jego dotykiem, a ona pochyliła się i pocałowała go z całą intensywnością, na jaką było ją stać. Chwyciła go mocno za szatę, jakby bała się, że rozpłynie się w powietrzu, zanim zdoła nasycić swój głód.

Jego własne reakcje przerażały go, lecz za nic na tym świecie nie mógł przestać. Jakim cudem coś takiego mogło się dziać? Jak coś tak dobrego mogło trwać? Severus nie zaznał w życiu wiele długotrwałego szczęścia. Moment był wszystkim, co mógł otrzymać; tylko chwile się liczyły. Tym razem jednak pragnął, by ta chwila trwała wiecznie, by rozciągnęła się do jego przeszłości, wchłonęła teraźniejszość i czekała na niego w przyszłości.

Ale przecież to mogło trwać. Świadomość ta spłynęła na niego, niczym promień słońca. To mogło i będzie trwało. Byli bratnimi duszami, czyż nie? Ujrzeli to w eliksirze, a eliksir nie kłamie. Powiedziała, że nie chce go stracić. Jeżeli los się nie mylił – a zazwyczaj się nie myli – urodzili się dla siebie. Myśl ta wstrząsnęła nim, sprawiając, że serce podskoczyło mu aż do głowy i poczuł się pijany rozkoszą tulenia jej do siebie.

– Zostań dziś ze mną – wyszeptał ochrypłym z desperacji głosem. Ku jego zadowoleniu, dziewczyna nic nie odpowiedziała, a jedynie pogłaskała jego policzek i znowu go pocałowała.


Rozdział XIV: Trafiona-zatopiona


Kilka godzin później i parę pięter wyżej, szczupły rudzielec po raz ostatni upewnił się, że Hermiona nie wróciła na noc do swojego pokoju. Ron westchnął z zadowoleniem, ale i zdegustowaniem. Ona i jej… Hermiona i Sn… na miłość boską, ta prześladowana przez los para w końcu się dogadała. Albo się pozabijała i zostanie znaleziona za kilka tygodni gnijąc w jakiejś sali, po tym, jak kilku Ślizgonów zacznie narzekać na smród. Tak, czy inaczej, ani Hermiona, ani Snape w najbliższym czasie nie będą go chcieli wykastrować.


Pukanie do drzwi sprawiło, że Ron zamarł, jak dziki zwierz w świetle reflektorów, wyrwany ze stanu skupienia, w którym zmuszał się, by niczego sobie nie wyobrażać. Jaką historyjkę wymyśli, jeżeli ktoś będzie szukał Hermiony? – Mogłeś o tym pomyśleć, zanim zostałeś tą całą przykrywką – mruknął sam do siebie. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji, a jego wzrok rozjaśnił się, gdy spoczął na stercie książek. – Biblioteka. Oczywiście. Mam szczęście, że Hermione łatwo kryć. Zawsze wcześnie wstaje, zawsze siedzi w bibliotece, nigdy nie pakuje się w kłopoty. – Z westchnieniem ulgi, pewny siebie podszedł w końcu do drzwi i otworzył je.


Cześć, Ron – przywitał go Harry, zmiętoszony od snu i rozczochrany. – Gotowy na śniadanie? – zapytał, powstrzymując ziewnięcie.


Tak, już, tylko wezmę książki – odparł rudzielec z taką nonszalancją, na jaką tylko było go stać. Szybko zgarnął swoją szkolną torbę, zatrzymując się na sekundę przed lustrem, by sprawdzić, czy musi się ogolić. Niestety, nie było takiej potrzeby.


A gdzie Hermiona? – spytał sugestywnie Potter. – Zamęczyłeś biedną dziewczynę na śmierć? Nie ważne, nie chcę o tym słyszeć. To jakbym pytał, czy ktoś bzykał się z moją siostrą… – poprawił się szybko i przeczesał dłonią swoje poplątane włosy.


Ron roześmiał się i próbował wyglądać, jak ktoś bardzo z siebie zadowolony. – Nieee, siedzi w bibliotece, jak zwykle. Prowadzi jakieś „badania naukowe” – dodał, używając swoich palców jako cudzysłów – na później. Ale przyjdzie za chwilę na śniadanie.


Harry wywrócił oczyma, a ich zieleń błysnęła w świetle poranka. – Błagam, oszczędź mi szczegółów. Chodź już, umieram z głodu. – Chłopak obdarzył beztroskim kuksańcem swojego przyjaciela, który przyjął to z wdziękiem i ruszył za nim do drzwi.


To nie było takie złe, pomyślał. Bycie przykrywką to łatwizna. Ron stłumił złośliwy uśmieszek. Powiedzenie kilku kłamstw było niczym, by chronić dziewczynę, która uratowała mu życie przynajmniej ze sześć razy.


***


Hermiona westchnęła cicho, gdy nitki przepięknego snu osunęły się w nicość, zastąpione przez miękkie prześcieradło i powietrze przesiąknięte zapachem piżma. Wydarzenia z poprzedniej nocy powoli pojawiały się przed jej oczyma, by mogła się nimi jeszcze raz rozkoszować. Było wino i więcej pocałunków, nie wspominając o cudownym uczuciu zasypiania obok mężczyzny, który tulił ją do siebie tak mocno, jakby nie mógł znieść myśli o jej odejściu. Usta Gryfonki rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu i właśnie w tym momencie zegar wybił ósmą.


W sekundę Hermiona wystrzeliła z łóżka w napadzie przerażenia, po czym szybko znalazła lustro i wyprostowała swój wymięty mundurek. – Kurde, kurde, kurde! Dlaczego mnie nie obudził? – mamrotała do siebie, wkładając buty i wiążąc włosy w kok na czubku głowy. Chwyciła swoją torbę z książkami i – z desperacką wdzięcznością za to, iż wczoraj była zbyt wściekła, by odnieść ją do siebie – nagle zdała sobie sprawę, na kogo lekcje właśnie się spóźniła.


Cóż, nie mogliśmy przyjść razem… ale mógł mnie przynajmniej obudzić! Wredny nietoperz! – Wszystkie różowe, mgliste uczucia ulotniły się, zastąpione oburzeniem wywołanym faktem, że jest spóźniona. Mogła zaczarować swoją różdżkę, by zadzwoniła, albo przynajmniej…


Nie ma na to teraz czasu. Miała szczęście, że klasa znajdowała się na tym samym piętrze, gdyż musiała jedynie przebiec przez parę korytarzy, lecz fakt, że w ogóle nie widziała dziś słońca tylko pogorszył jej humor. Musiał to być facet, który żyje w lochach, po prostu musiał. Wilgotne i ponure, tak jak czasami jego osobowość – no dobrze, zazwyczaj.


W końcu Hermiona dotarła do klasy i skuliła się, słysząc jego głos przez drzwi. Może z grzecznej uprzejmości zignoruje jej wejście? Sama przed sobą musiała przyznać, że to mało możliwe, więc pchnęła drzwi i weszła do środka.


Ach. Panna Granger. Widzę, że uznałaś za stosowne, by do nas dołączyć. Powinniśmy być wszyscy wdzięczni, że raczyła przebyć tak wielką odległość między lochami a swoim pokojem. – Sarkazm ociekał z jego słów, niczym zimna melasa, co było powolnym wprowadzeniem do upokorzenia, jakie miał zamiar jej zaserwować. Kilkoro uczniów posłało Hermionie współczujące spojrzenia.


Naprawdę, to musiał być spory wyczyn, by wstać o tej porze z łóżka, panno Granger. Podziwiam pani wytrwałość i zdyscyplinowanie. Znoszenie niezdarnych umizgów Weasley’a przez całą noc każdą słabszą wiedźmę wpędziłoby w tygodniową śpiączkę. Lecz proszę, niech pani nie pozwala mi na obrażanie jej smaku w wyborze partnerów… Jestem pewien, że i tak musiałaś podłapać nieco snu. W zasadzie, jestem na tyle szczodry, iż pozwolę pani nadrobić całą pracę, jaką przegapiła pani na dzisiejszych zajęciach… pod warunkiem, że pozostanie pani w moim biurze od godziny dziewiętnastej do północy każdego dnia do końca tego tygodnia. I przyszłego. Chyba wie pani, iż zaniedbane obowiązki mają niezwykłą właściwość: potrafią w nadzwyczajny sposób podwajać się, potrajać, a nawet czterokrotnie powiększać swoją wielkość z każdą minutą, którą opuszczamy. Czy nie uważa pani, że to interesujący temat na dwanaście stóp wypracowania, panno Granger? Chciałbym je zobaczyć na swoim biurku już jutro. Nie kłopocz się również z przynoszeniem pióra, czy pergaminu na swój szlaban… a raczej nadrabianie straconego czasu. Będziemy zgłębiać szczegóły sztuki szorowania kociołków, więc nalegam, wystarczy jedynie szczoteczka do zębów i pani obecność.


Jego głos przepełniony był drwiącą uprzejmością sprawiającą, że Hermiona zaciskała zęby tak mocno, jakby chciała je sobie połamać. Nędzna kreatura! Parszywy, podrzędny…


Niech pani będzie łaskawa spocząć, panno Granger. Niektórzy zgromadzeni tu uczniowie chcą się czegoś nauczyć i zapewne pragną, bym kontynuował lekcję.


Och, tylko poczekaj, Severusie Snape’ie. Tylko poczekaj, pomyślała Hermiona, ciskając gromy na mężczyznę, który odpowiedzialny był za cały ten poranek. Gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że jest w okropnie dobrym humorze.


***


Severus był w okropnie dobrym humorze. Jak się okazało, Weasley miał rację, a odtąd może być już tylko lepiej. Teraz, gdy ta mała wiedźma uległa jego dotykowi, nie będzie już żadnych śmiesznych nieporozumień. Jego życie przestanie być ciągiem pustych wieczorów, lecz wypełni się alchemiczną pracą poprzedzającą intelektualne dysputy i kobietą, którą będzie mógł potem przytulić.


Tak, musiał podziękować Weasley’owi.


Severusie, czy ja dobrze słyszałam? – McGonagall spojrzała na niego podejrzliwie. – Rekomendujesz Ronalda Weasley’a, jednego z twoich najmniej lubianych uczniów, na praktykanta Transmutacji? Całkowicie już oszalałeś, czy kryjesz w rękawie jakąś intrygę?


Czy chłopak nie jest kompetentny? Czy nie szukasz praktykanta?


Co knujesz, Severusie?


Ciemnowłosy mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście. – Nic nie knuję. Po prostu wierzę, że chłopak – choć beznadziejny w Eliksirach – ma potencjał w dziedzinie Transmutacji.


- I? – Twardy wzrok kobiety wwiercał się bezlitośnie w jego oczy, aż w końcu Severus się uśmiechnął.


I zasługuje na podziękowanie, bo dzięki niemu udało mi się w końcu dopaść Granger, gdy powinęła jej się noga.


Minerwa odwzajemniła jego uśmiech nieco niechętnie. – To jest Severus Snape, jakiego znam. Przez chwilę myślałam, że jesteś zwielosokowanym Ronem. Bo przecież rekomendacja od ciebie, to praktycznie gwarancja sukcesu w każdej dziedzinie. – Upiła łyczek swojej herbaty i przekręciła głowę, jakby chciała go dokładnie ocenić.


Panna Granger jest dla ciebie wyzwaniem, czyż nie? Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie biorąc ją sobie na praktykantkę. Myślałam, że któreś z was położy temu kres już w pierwszym tygodniu, nie zważając na kontrakt. Jednak jestem zadowolona widząc, że nie tylko nie zakończyłeś tego przedwcześnie, lecz ogromnie podniosłeś zdolności panny Granger, a i sam wydajesz się szczęśliwszy, ogólnie rzecz biorąc. Zawsze powtarzam, że duma z sukcesu do pełni potrzebuje wyzwania.


Severus westchnął, z niechęcią przyznając: - Tak, dziewczyna jest wyzwaniem. Fakt, że w tych murach jest uczeń, który potrzebuje usłyszeć instrukcje tylko raz wpływa na mój spokój umysłu i zdrowie strun głosowych. Gdyby była bardziej ślizgońska, byłaby niemal uczennicą idealną. Nie masz pojęcia, jak wiele kosztuje mnie to wyznanie, Minerwo. Bądź wdzięczna za mój dzisiejszy dobry humor.


Minerwa roześmiała się lekko, gdy Snape wstał i wyszedł z pokoju. – Severusie? – zawołała, wiedząc, że i tak nie odpowie. – Pomyślę jeszcze o panie Weasley’u.


Severus przytaknął niemal niepostrzeżenie, po czym skierował się prosto do lochów.


***


- CO powiedział?


Okrzyk ten wypełnił całą Wielką Salę, sprawiając, że uczniowie zaczęli się rozglądać, a nauczyciele z naganą patrzyli na rudzielca, którego twarz przybrała nagle kolor rozwścieczonego łososia. Stół Gryfonów zaczął uciszać Rona Weasley’a, rzucając przy tym ukradkowe spojrzenia na stół nauczycielski. Hermiona trzymała swoją głowę w dłoniach, kryjąc zaróżowione z zażenowania policzki. Dlaczego ten głupi Krukon musiał rozpaplać, co stało się na Zaawansowanych Eliksirach? Dlaczego nie mógł trzymać gęby na kłódkę?


Cii, Ron, nie rób z tego sceny, dobrze? – wyszeptała. Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem.


Ten przerośnięty nietoperz obraził mnie właśnie w najgorszy z możliwych sposobów, Hermiono! Nawet nie masz pojęcia! – odkrzyknął, rozgniewany do tego stopnia, że aż się roztrząsł. Chciał dalej krzyczeć, lecz jego przyjaciółka lekko położyła dłoń na jego ramieniu.


Nie martw się o to. Oboje wiemy, co się tak naprawdę dzieje, tak? - przypomniała mu delikatnie, lekko go szczypiąc.


Auć!


Cii!


Panie Weasley – Profesor McGonagall pojawiła się przy nich, zerkając sponad swych okularów na młodych Gryfonów. – Nalegam, by przyszedł pan do mojego biura tuż po kolacji. Proszę o punktualność i, jeżeli możesz, przynieś też wszystkie prace z Transmutacji, jakie zachowałeś w ciągu wszystkich lat nauki, dobrze? I nie zapomnij różdżki. Dziękuję, panie Weasley, może pan kontynuować posiłek.


Mistrzyni Transmutacji wróciła do stołu nauczycielskiego, zostawiając Rona w stanie, w którym nie mógł powiedzieć nic więcej, prócz:


O co jej chodziło?


Hermiona przyglądnęła się dobrze nauczycielom, szczególnie profesor McGonagall i cichemu mężczyźnie obok niej. – Wydaje mi się – zaczęła ostrożnie – że bierze cię pod uwagę, jako przyszłego praktykanta.


Dlaczego, na Merlina, miałaby to robić? – zawołał rozdygotany Ron. Granger sama zadała sobie to pytanie. Prawdą było, iż Ron posiadał pewien talent, jeżeli chodziło o Transmutację, przynajmniej po tym, gdy się spiął i skupił naprawdę na nauce. Jednakże, dziwnym było, iż dwoje profesorów w przeciągu zaledwie kilku miesięcy od siebie wzięło sobie stażystów, szczególnie, że byli to najbardziej wybredni i wymagający nauczyciele w Hogwarcie.


Dziewczyna wciągnęło głośno powietrze, kątem oka dostrzegając, jak Ron szybko zerka na stół nauczycielski, po czym spuszcza wzrok na swój talerz. Następnie zakaszlał głośno dwukrotnie i lekko się jąkając, powiedział: - Może chcą nas przygotować… no wiesz, na zbliżające się bitwy. W każdym bądź razie, idę… po kilka rzeczy, które muszę przynieść na spotkanie z McGonagall. Zobaczymy się w pokoju wspólnym wieczorem, dobrze, Hermiono?


Hermiona przytaknęła i pozwoliła pocałować mu się w policzek, po czym patrzyła, jak wychodzi z Sali. Z dziwnym uczuciem skręcającym jej żołądek dostrzegła, że tuż przed wyjściem chłopak wymienił z Severusem znaczące spojrzenie.


Wyraz twarzy dziewczyny był śmiertelnie spokojny, w czasie gdy w jej piersi kotłował się rój podejrzeń. Zdała sobie sprawę, że toczyła się tutaj także inne gra. Taka, o której istnieniu mogła jedynie gdybać. W tym całym stażu było coś podejrzanego, nie mówiąc już o ogólnym zachowaniu Rona. Wiedziała, że ją krył; on sam to zaproponował. Jednakże nie podobała jej się myśl, że Severus też w tym siedział. A jeżeli jej podejrzenia są prawdziwe, to Ron zrobił coś wartego jego wdzięczności.


Rozgryzie to jeszcze. Sztuka tkwi tylko w tym, by znaleźć stronę, która pierwsza pęknie. A to, jak dobrze wiedziała, nie było wcale sztuką.



Powiedz mi, a nic ci się nie stanie!

– Już mi się stało! Ałaj, złaź ze mnie, złaź! – protestował Ron z twarzą wciśniętą w podłogę. – Nie wiem, o co ci chodzi! Chciałem tylko wziąć parę rzeczy przed spotkaniem z McGonagall! Nie zafiukałem do nikogo, przysięgam!

Hermiona zmieniła nieco pozycję, by zwiększyć stopień męki odczuwalnej przez jej więźnia. Kiedyś w trzeciej klasie odkryła, że jeżeli zbytnio się ją naciska, narasta w niej skłonność do przemocy. Draco Malfoy był pierwszym, który się o tym przekonał, a po nim jeszcze kilkoro chłopców i dziewcząt z jej rodzinnej okolicy, którzy śmiali się z jej wyglądu. Gdy matka zapytała ją, dlaczego zachowuje się w tak niegodny damy sposób, powołała się na brak subtelności, z którego słynie jej dom. – Mam to we krwi – wytłumaczyła.

– Trzymasz sztamę z profesorem Snape’em! Jesteś jego szpiegiem! Przyznaj się!

– To absurd!

– Przyznaj się!

– Nie!

– Tak!

– Nie!

– Tak!

– Nie!

– Czy… nie przeszkadzam? – Głos Harry’ego przywrócił Hermionie przytomność umysłu i w szoku zdała sobie sprawę, gdzie właściwie jest (na Ronie) i co wyprawia (brutalnie go przesłuchuje, wciskając jego twarz w podłogę). Momentalnie oblała się rumieńcem i zeszła z wyczerpanego rudzielca z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy.

– Jak dużo słyszałeś? – spytała szybko, od razu się krzywiąc. Świetnie, to wcale nie zabrzmiało podejrzliwie.

Harry zachichotał i oparł się o framugę drzwi. – Wystarczająco dużo, by nigdy więcej nie spojrzeć wam w oczy – przyznał. – Jeżeli nie zauważyliście, która godzina, to Ron musi iść do McGonagall, a tobie zaraz zacznie się szlaban u Snape’a. Parszywy pech. Zastanawiam się, czy doda czas stracony na szlaban do twojego stażu.

– Wątpię – westchnęła dziewczyna. Tylko tego można się po nim spodziewać. – Dobrze więc, dokończymy to potem, Ron – rzekła złowieszczo, po czym poszła do siebie i wzięła szczoteczkę do zębów, jedyną rzecz, jaką mogła ze sobą przynieść na szlaban. To absolutnie poniżające, myślała, zgrzytając zębami, by odbywać szlaban u jej przyszłego… kogoś, tylko dlatego, że poprosił ją, by została na noc, a potem zdecydował jej nie obudzić. Cóż. Przynajmniej ma dużą szansę, by dowiedzieć się, jaki interes łączy Severusa Snape’a z Ronaldem Weasley’em.


- Usiądź, panno Granger, i przestań wymachiwać mi przed oczyma tą… szczoteczką do zębów. Dlaczego, na Merlina, przyniosłaś tu coś takiego? – zapytał Severus, wyciągając szczoteczkę z rąk dziewczyny, by lepiej się jej przyjrzeć. – Czy to plastik? Często zastanawiałem się, czy czarodzieje mogliby udoskonalić ten materiał. Wydaje się niezmiernie użyteczny, choć w tej formie to czysta obraza dla Matki Natury. Paskudztwo. Jestem zaskoczony, że pani, panno Granger, posiada coś tak groźnego dla środowiska.

Hermiona wywróciła oczyma. – Kazałeś mi ją przynieść na szlaban. A teraz proszę, odpowiedz na moje pytanie: kazałeś Ronowi mnie szpiegować, czy nie? Te „przeprosiny”, jak je nazwałeś, nie są w twoim stylu i już wczoraj ci o tym mówiłam. Podpowiadał ci, jak mnie ugłaskać?

Severus westchnął i rozsiadł się wygodnie na swoim krześle, powstrzymując śmiech. Zapomniał już o szczegółach przemowy, jaką jej zaserwował dziś rano, pamiętając jedynie, że był to wspaniały żart. – Powiedziałaś mi, że pan Weasley jest twoją przykrywką, czyż nie? – zapytał spokojnie.

Hermiona westchnęła, tak jak on wcześniej, po czym również usiadła. – Tak, to prawda. Przypadek, ale prawda.

Severus przytaknął, dobrze wiedząc, że jej pierwszym celem było wywołanie w nim zazdrości – typowo kobiece posunięcie. Nie wiedziała, że nie potrzebuje tego robić? Jeżeli nie, nie widział potrzeby, by jej o tym mówić. – Po tym, jak zawarłaś z nim ten układ, chłopak przyszedł do mnie i zaoferował się, jako pośrednik. Widzisz, bardzo wierzy w eliksir i widocznie zależy mu na tobie na tyle, by chciał twojego szczęścia, nawet jeżeli oznacza to, że jest ci przeznaczone spędzić życie z jednym z jego największych wrogów. Przyjąłem jego propozycję, ponieważ świat nie jest jeszcze na to gotowy –wskazał na nią i na siebie jednym, eleganckim ruchem dłoni– tak jak i my sami. Adamare Animae jest naukowym faktem honorowanym przez społeczeństwo, lecz ludzie mimo to gorszą się skandalami, które eliksir może wywołać.

Czarownica przeszyła go ostrym spojrzeniem. – Elegancko pan to wyłożył, ale skąd wiedziałeś, że wiśnie to moje ulubione owoce? – zapytała. Wstrzymała oddech, gdy spojrzał na nią z zamyśleniem. Popraw mnie, popraw mnie, bydlaku, zachęcała w myślach. Wczoraj na stole nie było żadnych wiśni.

Severus prychnął. – Niech ci się nie wydaje, że podstępem możesz mnie zmusić do jakiegokolwiek wyznania, Hermiono. Ja… och, niech to szlag! – zawołał, gdy zdał sobie sprawę, co zrobił. Hermiona wyszczerzyła się tryumfalnie. Jej celowo schrzaniony podstęp był czymś, czemu nie mógł się oprzeć i musiał jej dogryźć.

– Zatem Ron przekazuje ci poufne informacje. A w zamian załatwiłeś mu staż u profesor McGonagall! Co dalej, pomoże ci zaciągnąć mnie do… ł-łóżka, a ty wykupisz mu wycieczkę? – Hermiona znienawidziła się za to, że zająknęła się przy słowie „łóżko”. Poprzednia noc była pierwszą, którą spędziła w jednym pokoju z obiektem jej westchnień, nie mówiąc o tym samym łóżku, a już samo spanie obok Severusa było ekscytujące i podniecające. Myśl o… innych rzeczach… z nim była zbyt… bardzo… żeby o tym w ogóle myśleć.

Zdecydowanie nie jestem gotowa na taki krok. Z kilkoma pocałunkami pod wpływem chwili mogę sobie poradzić… po kilku godzinach usprawiedliwiania. Nawet jeżeli jest mi „przeznaczony”, teraz jest moim nauczycielem. Ledwo wierzyła, iż poprzedniej nocy dała się tak ponieść. Prawda, Severus w swoich prywatnych pokojach był zupełnie kimś innym, niż profesor Snape w zewnętrznym świecie. Jakby po wyjściu z mieszkania chował pod jakimś płaszczem swoje namiętności i człowieczeństwo, które ujawniały się z całą swą gwałtowną siłą, gdy do niego powracał. Było to tak przerażające, jak i ekscytujące, lecz przede wszystkim bardzo dezorientujące.

Westchnienie Severusa przywróciło ją do rzeczywistości. – Bardzo dobrze, gra skończona. Weasley zaoferował się być pośrednikiem i interpretatorem, jak również zasłoną przed resztą świata. Próby zrozumienia umysłu młodej kobiety są dla mnie niczym próby zrozumienia, dlaczego kociołek Longbottoma eksploduje nawet wtedy, gdy chłopak zmiesza w nim właściwe składniki, a twoje wybuchy i oskarżenia wobec działań, które według mnie są niczym innym, jak przejawem logiki i rozumu, sprawiają, iż trudno nam się porozumieć. Uznałem więc, że lepiej będzie pozwolić komuś, kto zna cię o wiele lepiej ode mnie, wytłumaczyć mi twoje zachowanie i reakcje, tak bym mógł sobie z nimi radzić w racjonalny sposób. – Zacisnął usta. – A Weasley’owi zaoferowałem dziesięć tysięcy galeonów i pokrycie kosztów pełnego stypendium do szkoły jego wyboru, jeżeli pomoże mi zaciągnąć cię do łóżka.

– ŻE CO? – wrzasnęła Hermiona, zrywając się na równe nogi z twarzą czerwoną, jak burak. – Ty… ty… podły…! Jak mogłeś określić cenę… cenę…

Głos zamarł jej w gardle, gdy spostrzegła, że ramiona ciemnowłosego czarodzieja zaczynają się trząść niemal niepostrzeżenie. Czy on się… śmiał?

– Ty… żartujesz – powiedziała słabo. – Po prostu… nabijałeś się ze mnie. – Hermiona zmizerniała, jakby uszła z niej cała energia, co tylko wywołało u Severusa niemal niekontrolowany wybuch gromkiego, dźwięcznego śmiechu. Czarownica osunęła się na swoje krzesło, zakrywając twarz dłońmi. Po kilku chwilach, gdy najgorsze zażenowanie ustąpiło, zaczęła chichotać. – Ty potworny bydlaku – wymamrotała, a atmosfera oczyściła się przy wspólnie dzielonym żarcie. Severus spojrzał na nią z ustami wykrzywionymi przebiegłym uśmiechem, sprawiając, że wciągnęła cicho powietrze, gdy ukłucie bólu przeszyło jej serce. W tej jednej chwili był dla niej piękny, jego twarz lśniła niczym twarz młodego, beztroskiego mężczyzny.

Widok ten wstrząsnął nią, lecz jeszcze bardziej wstrząsnęła nią świadomość, że zakochiwała się w tym mrukliwym człowieku. Kiedy bym to spostrzegła, zastanawiała się, gdybym nie uwarzyła tego przeklętego eliksiru? Co bym sobie myślała?

Pomyślała, że nie byłoby to aż tak przerażające.


Wybiła północ. Hermiona wróciła do pokoju wspólnego, a jej szaty wciąż były przesiąknięte gryzącym zapachem eliksiru, nad którym pracowała dziś z Severusem. Dziewczyna osunęła się na kanapę i rozpłakała, co nie miało jednak nic wspólnego z faktem, że oczy nadal nieznośnie ją piekły. Był to cichy, spokojny rodzaj płaczu – taki, który często zaskakuje samego płaczącego, gdyż pojawia się z nikąd ze swą milczącą intensywnością. Hermiona przytuliła się do dużej poduszki, ogrzanej ciepłem z kominka, i zagapiła się w jego płomienie, jakby prowadziły do innego świata.

– Hermiona? – W progu pojawił się zaspany Ron. – Co robisz tak późno… czy ty płaczesz? – spytał,  momentalnie się budząc. – Co ci zrobił tym razem? Przeklęty nietoperz! Mówiłem mu, żeby tym razem był delikatny! Niech go Godryk…

– Nie! – zawołała szybko dziewczyna, ocierając łzy wierzchem dłoni. – Nie, o-on ni-ic nie zrobi-iił – czkała, starając się opanować. – Ja… oh, Ron, prawie w to nie wierzyłam, ale…

Ron był dość dobrze obeznany z płaczącymi niewiastami, dlatego usiadł obok przyjaciółki i zaczął głaskać ją po plecach, gdy próbowała mu wytłumaczyć co jest nie tak. To była ta łatwiejsza część, w której nie musiał nic mówić.

– Ta sytuacja… niby grałam według zasad gry. To znaczy, wszyscy mówili mi, że to pra-awda, ale gdzieś tam w mojej głowie zawsze czaił się ten cichy głosik, który mówił „To absurd, Her-er-ermiono, nie ma cze-egoś takiego, jak bratnie d-dusze”. A kiedy on powiedział, że też widzi aurę, pomyślałam „Cóż, to jest  problem, z którym trzeba będzie się jakoś uporać”. Prawie mi ul-ulżyło, gdy ta poświata wreszcie zniknęła, nawet jeśli bałam się, ż-że już mnie nie będzie lubił – wyznała.

Ron zaczynał już widzieć dokąd zmierza ta rozmowa, ale nie odzywał się, tylko nadal delikatnie głaskał Hermionę po plecach. – Na początku to była taka gra, w mojej głowie. Sprawić, żeby mnie polubił. Pr-pracować z nim. Utrzymać to w sekrecie. Ale, och Ron! – zawołała, ukrywając twarz w piersi rudzielca, gdy znowu się rozszlochała. Ron przytulił ją mocno i czekał, aż się uspokoi. Przez długą chwilę ciszę w pokoju przerywał tylko głośny oddech Gryfonki. W końcu, Hermiona zdołała się opanować i odsunęła się od przyjaciela, nienaturalnie spokojna.

– Śmiał się dzisiaj – stwierdziła wypranym z emocji głosem. – My się śmialiśmy. I uśmiechaliśmy się do siebie przez chwilę i… - Zamilkła, by otrzeć łzy spływające po jej policzkach i zastanowić się, jak to najlepiej wytłumaczyć.

– Ron – zaczęła ponownie, wzdychając. – To jest prawdziwe. To wszystko prawda. Zakochuję się w nim. Zakochuję się bez pamięci i nie mogę przestać – zapłakała, opadając na powrót w ramiona chłopaka. Jej wierny przyjaciel głaskał ją lekko po włosach, mówiąc jej ciche i kojące banały do ucha.

– Wszystko się ułoży, Hermiono, przysięgam. Możesz do mnie przyjść, kiedy tylko będziesz chciała, a ja pomogę ci żyć długo i szczęśliwie z tym otłuszczonym, starym… to znaczy, ze Snape’em, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię, dobrze? Wszystko będzie dobrze – zapewnił ją Ron, powtarzając te słowa, jak kojącą mantrę. Po chwili, monolog rudzielca ululał Hermionę do snu, a sam chłopak wpatrzył się w płomienie na kominku, marząc o przeklęciu Lavender i Parvati za pomoc, jaką ofiarowały w uwarzeniu tego eliksiru.


W sypialni Gryfonek z siódmego roku, Lavender i Parvati kichnęły równocześnie, po czym spojrzały na siebie z niepokojem.







Rozdział XV: Nieznośna wiedźma


Lavender miała tajemnicę.


Nigdy wcześniej nie udało jej się niczego zachować w sekrecie, zawsze był ktoś, kto wiedział co planowała. Zazwyczaj chodziło o Parvati. Czasami o Padmę, gdy jej siostra nie mogła o czymś wiedzieć. Jej powierniczką często była też nieco otumaniona profesor Trelawney. Ale to…


Dziewczyna westchnęła, wiedząc, że absolutnie nikt nie może się o tym dowiedzieć. Myśl ta stała się niczym gorący ciężar na jej piersi, uzewnętrzniony jedynie w formie łez goryczy.


Lavender zażyła swój eliksir.


Nie była to pochopna decyzja. Nie była też okrutnie samotna, dopiero co zerwała ze swoim ostatnim chłopakiem, bo ich związek nie był tak ekscytujący, jak być powinien. Dziewczyna robiła właśnie zwiad, szukając kogoś, kogo mogłaby złapać w swoją sieć, gdy nagle…


Drzwi Wielkiej Sali stanęły otworem, a Hermiona Granger i Ron Weasley przeszli przez nie ramię w ramię. Na początku panna Brown była zdezorientowana, a nieprzyjemne uczucie ścisnęło jej żołądek. Co się stało z Hermioną i profesorem Snape’em? Eliksir wskazał jej jego, a nie Rona. Na dodatek, jako jego stażystka, miała teraz mnóstwo okazji, by poznać tajemniczego profesora lepiej. Wszystko powinno iść śpiewająco! Dlaczego musiała zacisnąć swe szpony na Ronie?


I wtedy Lavender Brown zdała sobie sprawę, że jest zazdrosna.


Zazdrosna? Ale o co? Gryfonka nie przypominała sobie, by kiedykolwiek uważała Weasley’a za atrakcyjnego lub raczej atrakcyjnego dla niej. Na towarzyskich wydarzeniach zawsze miała partnerów, i to z wyprzedzeniem, w czasie gdy Ron zabierał Hermionę albo jakąś inną potworę, czy społecznego wyrzutka. Nie, żeby Ron i Hermiona byli wyrzutkami, po prostu nie znali swoich mocnych stron. Lavender podejrzewała, że Granger szybko przekona się, jak bardzo jest uzdolniona w tej dziedzinie, jeżeli nadal będzie nagabywać Severusa Snape’a. Jeśli jednak spotyka się z kimś tak bezpiecznym, jak Ron…


Dziewczyna zacisnęła usta. Oto jest plan! Odciągnąć Rona od Hermiony, żeby ta skupiła się wyłącznie na mężczyźnie, który naprawdę ją pokocha! Lavender wśliźnie się między nią a Rona i powoli go od niej odciągnie.


I od razu zakasała rękawy do pracy. Była przy Ronie kiedykolwiek tylko nie było z nim Hermiony, czekając na pojawiające się od czasu do czasu ciche skargi, nieodłączny element każdej, źle dobranej pary. Jednakże Ron nigdy nie mówił nic, poza samymi pochwałami, co było niezmiernie dziwne. Nawet najbardziej rozkochana w sobie para zbierała brudy na swoją lepszą połówkę. To tak, jakby w ogóle ze sobą nie chodzili!


Biorąc pod uwagę fakt, że oboje mięli na głowach staże, nie było to aż tak naciąganym założeniem. Jedyne, co robili, to trzymali się za ręce i całowali niewinnie od czasu do czasu, po czym każde z nich szło w swoją stronę – na zajęcia, na praktykę, czy patrol. Nie było zatem mowy o prawdziwym związku, po prostu na razie nie mięli nikogo lepszego na oku. Jak więc ona, Lavender, mogła stać się tym „kimś lepszym”?


Gdy tak nad tym wszystkim rozmyślała, zaczęła się w końcu zastanawiać, co ją to w ogóle obchodzi. I nagle zdała sobie sprawę, że Ron Weasley obchodził ją bardziej, niż jakikolwiek chłopiec, czy mężczyzna w całym jej życiu.


Znała jego plan zajęć na pamięć, mogła przewidzieć, co wybierze na kolację i zaczynała nawet zgadywać, co myślał za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał. Jej wiedza o rudzielcu graniczyła z obsesją. Ale dlaczego? Skąd się wzięły te wszystkie uczucia? Dlaczego tak się przy nim zachowywała?


Szperając w kufrze w poszukiwaniu czegoś czekoladowego, co ukoiłoby jej nerwy, Lavender natknęła się na szklaną fiolkę i przypomniała sobie o Adamare Animae.


Parvati i Hermiona wzięły po jednej flaszeczce i Lavender zrobiła to samo w ich towarzystwie, lecz gdy dziewczyny powierzyły jej resztę eliksiru, skrycie napełniła jeszcze dwie butelki… jedną dla jej przyszłego wybrańca (gdy już go znajdzie) i jedną dla Sybilli Trelawney, która od wieków starała się zdobyć próbkę. Już przyznała się Parvati, że oddała jedną fiolkę profesorce, jednak nie wspomniała o istnieniu drugiej, która wciąż spoczywała na dnie jej kufra. Aż do dziś. Owładnięta żądzą wiedzy, dziewczyna wypiła eliksir, czując, jak cynamon pali jej przełyk. Kiedy jej żołądek w końcu zaakceptował to, co się stało, Gryfonka poczuła zimne krople strachu na karku. Co ona najlepszego zrobiła? Co, jeśli Ron nie był tym jedynym i zmarnowała swój eliksir? Nie była Hermioną, nie potrafiła uwarzyć takiego eliksiru sama! Lavender zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju, z desperacją szukając wysokiego, suchego jak kołek rudzielca, którego śledziła od tygodni.


Znalezienie go nie powinno być trudne, przecież znała każdy jego ruch. Tyle że w tej chwili jej logika poszła na spacer. Dopiero wieczorem, gdy wszyscy znaleźli się w Wielkiej Sali, potwierdziła swoje podejrzenia.


Ronald Weasley, najlepszy przyjaciel Harry’ego Pottera, obecny „chłopak” Hermiony Granger, lśnił różanym blaskiem, który sprawił, że pod Lavender ugięły się kolana.



Ron Weasley był na granicy wybuch.


Nigdy nie był zbyt popularny wśród pań. To zawsze była działka Harry’ego: Chłopiec-Który-Przeżył w ciągu ostatnich lat przeobraził się w „Niegrzecznego-Chłopca-O-Niesamowicie-Zielonych-Oczach”. Ron zawsze umawiał się z przyjaciółką dziewczyny, z którą wychodził Harry, by ta nie czuła się zbyt skrępowana. Nie miał nic przeciwko temu; Harry zawsze upewniał się, iż nie będzie uziemiony z paszczakiem. Lecz żadna dziewczyna nie lubiła go dlatego, że był sobą.


To znaczy, nie licząc paru ostatnich tygodni.


Lavender to ten typ kobiety, której zwykły facet nie marzy nawet zainteresować. Sama dokonywała wyboru i to ona zawsze decydowała, z kim się umówi, a nie na odwrót. Chłopak, na którego padł wybór, nie miał w tej sprawie nic do gadania. Tak więc Ron był dość zszokowany, gdy spostrzegł, że Lavender Brown ma do niego słabość.


I choć nikomu nic nie powiedział, wszystko zaczęło się dzień po tym, jak „ujawnili” z Hermioną swój związek w Wielkiej Sali. Lavender przysiadała się i rozmawiała z nim za każdym razem, gdy tylko Hermiony nie było w pobliżu, czyli dość często. Pytała przelotnie o ich związek, po czym zajmowała go rozmową na tematy cudowne i niezwykle pochlebiające. Chwaliła jego zręczność w Quidditchu, przychodziła na mecze i żartowała z nim w taki sposób, że za każdym razem jego twarz płonęła rumieńcem zadowolenia. Gdy miał gorszy dzień, zawsze przy nim była i mówiła dokładnie to, co w tej sytuacji mogło go pocieszyć i rozweselić, choć zazwyczaj sama jej obecność wystarczała. I pomyśleć, że w tych zimnych murach była dziewczyna, która sprawiała, że czuł się dobrze z samym sobą, z tym, kim był – i nie próbowała go przy tym zmieniać.


A w to naprawdę ciężko było uwierzyć.


Może zdał sobie z tego wszystkiego sprawę dlatego, że nie widział jej cały dzień. Znając jego szczęście, dziewczyna pewnie znalazła już sobie kogoś innego, lepszego, mądrzejszego i przystojniejszego. Zawsze dopiero, gdy dziewczyny sobie odpuszczały, Ron uświadamiał sobie, że od tygodni starały się go zdobyć.


Zgorzkniały, rudzielec wziął wielki kęs do ust z taką złością, że zaskoczył tym swoich współdomowników. Zbył to jednak wzruszeniem ramion i skrzywił się na swój talerz.


Cichy pisk i odgłos upadku zwrócił jego uwagę, a widok leżącej na podłodze Lavender Brown momentalnie pchnął go do działania. Zerwał się z krzesła i pognał do niej co sił w nogach, po czym chwycił ją za rękę, czując się dziwnie, jak rycerz w lśniącej zbroi.


Nic ci nie jest? – zapytał, patrząc w jej śliczne oczy, które rozświetlił uśmiech, gdy na niego spojrzała.


Eee… nie, nie wydaje mi się – odparła, pozwalając, by Ron pomógł jej wstać. Chłopak odwzajemnił jej uśmiech i przez chwilę żadne z nich nie mogło się ruszyć.


Nagle, zdali sobie sprawę, że on ma dziewczynę – lub „ma dziewczynę” w przypadku Rona – i odskoczyli od siebie, jak poparzeni.


Yyy, kolacja…


Tak, jasne, a ja muszę iść do… do McGonagall. Eee… na razie!


Ron wybiegł, porzucając swój talerz i kolegów, myśląc, że to najgorsza pora z możliwych na takie rewelacje.


Bystre, zielone oczy odprowadziły Rona do wyjścia i nie przegapiły drżących kolan Lavender i jej wymuszonego uśmiechu, gdy w końcu dotarła do stołu i usiadła między Padmą a Parvati. Harry zerknął na Hermionę, lecz ta była kompletnie pochłonięta książką grubą, jak jego głowa i najwidoczniej przegapiła całą tę sytuację. Dziwne uczucie ścisnęło żołądek Pottera i po raz pierwszy, odkąd jego przyjaciele się zeszli, zaczął się zastanawiać, czy nie byli najgorzej dobraną parą w tej szkole.


Miał jedynie nadzieje, że Ron nie złapie serca Hermiony, gdy ta w końcu odkryje, co się święci.


Hermiona w życiu nie była bardziej zażenowana.


Wszystko leciało jej z rąk.


Jak to zwykle bywa, zaczęło się od śniadania. Najpierw to była tylko książka. I tak niosła ich zbyt wiele, więc nie myśląc, schyliła się, by ją podnieść. Jednak, jak się okazało, nie było to zbyt mądre, gdyż dziesiątki kartek, oprawki i reszta podręczników z hukiem wylądowały na podłodze obok tej pierwszej – piekielnej sprawczyni całego zamieszania – i Hermiona po prostu czuła, jak rumieniec powoli zaczyna swą wędrówkę po jej szyi. Ten lekki rumieniec zmienił się w krwistoczerwonego buraka, gdy chciała usiąść przy stole i minęła krzesło o jakieś kilka dobrych cali, a jej sztućce wylądowały wprost na jej głowie. Harry i Ron momentalnie zerwali się z miejsc, by jej pomóc, lecz to tylko dobiło jej zdruzgotaną, leżącą na podłodze dumę.


Co najgorsze, Severus patrzył przez cały czas.


Nie tylko poczuła się wtedy jeszcze mocniej upokorzona, lecz było to katalizatorem całego szeregu potknięć przez resztę dnia. Ten niewielki ścisk nerwowości w jej żołądku, z którym się obudziła, przepoczwarzył się w przytłaczające uczucie, jakby ktoś tarł jej skórę papierem ściernym w najgorszy z możliwych sposobów. Ludzie starali się z nią rozmawiać, ale szybko uciekali z krzykiem. Nawet Ron, który dokładnie wiedział, dlaczego tak się zachowywała, nazwał ją stukniętą więcej, niż raz.


Hermiona jakimś cudem przebrnęła przez wszystkie swoje zajęcia, dając sobie spokój z próbami zrobienia czegokolwiek po tym, jak przetransmutowała swoje buty w króliczki, gdy miała jedynie zamienić wodę w wino. Prawie godzinę straciła, zanim zdołała je wytropić i przemienić z powrotem, w między czasie zbierając od obserwujących uczniów wszelakie rodzaje reakcji, począwszy od ciekawskich spojrzeń, na otwartym rechocie kończąc.


W czasie kolacji zmusiła się do pogrążenia w długiej lekturze, ostrożnie wyciszając cały zewnętrzny świat, wliczając w to w szczególności cichego mężczyznę, od którego normalnie nie mogłaby oderwać wzroku. I to także nie przyszło bez kosztów: wydawało się, że musiała przegapić coś znaczącego i ważnego, bo gdy skończyła jeść i wstała od stołu z zamiarem powrotu do…. nauki, współdomownicy posłali jej dziwne spojrzenia.


Było dokładnie tak, jak tamtego dnia – tego, w którym eliksir stracił moc. Tyle że tym razem nie było to spowodowane serią paskudnych dni, czy niedającym spokoju przeczuciem, że coś jest nie tak, lecz czymś tak zwyczajnym, jak dzielony wspólnie śmiech.


Tylko on mógł zamienić jej życie w piekło wyłącznie się śmiejąc.


Nagle zdała sobie sprawę, że mogła zrobić tylko jedno. Tylko jedna rzecz sprawi, że przestanie czuć się tak głupio. Zaciskając usta, wzięła pod uwagę możliwe konsekwencje, naliczyła więcej „za”, niż „przeciw” i zdecydowanie pognała do lochów.





Nieznośna wiedźma.


Jak to się stało? Jakim cudem z zimnego, opanowanego szpiega i członka Zakonu Feniksa, który siał postrach, samemu niczego się nie bojąc, stał się nagle nieporadny niczym trzynastolatek?


Wszystko leciało mu z rąk.


W całej swojej nauczycielskiej karierze nie rozbił ani jednej fiolki, nie upuścił kociołka, ani nie zniszczył żadnego ingredientu. A po jednym popołudniu z tą… z jego… z tą nieznośną wiedźmą, zrobił to wszystko naraz i jeszcze trochę. Tylko szczęście i silne poczucie rzeczywistości, wzmocnione obecnością jego uczniów sprawiło, że nie upokorzył się w miejscu publicznym. Jak na razie, ta jego cała praktykantka pośrednio spowodowała szkód na trzydzieści galeonów.


Ukrył się w swoim laboratorium i ukrył twarz w trzęsących się dłoniach po tym, jak rozmyślnie spowodował następną stratę w wysokości czterech galeonów i rozbił zlewkę, próbując się opanować. To więcej, niż mógł znieść – to czerwienienie się i gubienie wątku co każde dziesięć minut, gdy myślał o jej smukłej sylwetce, o jej rozbrajającym uśmiechu, niemożliwych włosach. Czuł dreszcze na wspomnienie jej dotyku, a każda głupia rzecz przypominała mu o milionach innych rzeczy z nią związanych, które sprawiały, że chciał się uśmiechnąć. Uśmiechnąć!


Jego jedynym pocieszeniem był fakt, że Hermiona nie radziła sobie lepiej. Zauważył jej upadek przy śniadaniu, a na lekcji ledwo uniknęła pomyłki przy swoim eliksirze, w czasie, gdy rozmawiał z innym uczniem.


Co się z nimi stało? Oboje racjonalni, twardo stąpający po ziemi, a zachowywali się, jak przeklęci trzecioroczni przed pierwszą randką w Hogsmeade!


Znał rozwiązanie: tylko jedna rzecz sprawi, że pozbędzie się tej… chłopięcej nerwowości. Właśnie zastanawiał się, jak się za to zabrać, gdy pukanie do drzwi o mało nie wystraszyło go na śmierć. Zerknięcie na zegar potwierdziło to, co już wiedział: była Nieznośnie Za Wcześnie.


Bez wahania otworzył drzwi i ujrzał w progu twarz tak samo zdeterminowaną, jak jego własna. – Wejdź, panno Granger – zaoferował z kamienną miną, na wypadek, gdyby ktoś ich obserwował. – Nie wystarcza ci już minimum poświęcanego ci czasu, czyż nie? Musisz mnie nachodzić także w czasie kolacji.


W życiu są sprawy ważniejsze, niż kolacja, proszę pana – odparła niemal identycznym tonem, jak jego własny.


Cóż za przenikliwa refleksja. Nic dziwnego, że jesteś szczuplejsza od reszty twoich rówieśników – odrzekł z sarkastyczną uprzejmością i zamknął za nimi drzwi.


I, niemal równocześnie, rzucili się na siebie, nacierając na swoje usta w zaciekłym, przepełnionym desperacją pocałunku. Głęboki, pierwotny jęk wydobył się z ich gardeł. Odpowiadając sobie nawzajem żarem i namiętnością, dolewali jedynie oliwy do płomienia, który ich rozpalał. Chwiejnie, Severus poprowadził ich w stronę swojego mieszkania. Dotarłszy w końcu do środka, osunął się na bogato zdobiony dywan, na którym całowali się po raz pierwszy, ciągnąc za sobą cudowną Hermionę.


Jego brązowooka czarownica wykorzystała impet, z jakim opadli na ziemię i przewróciła go na łopatki, sadowiąc się na nim, po czym rozpięła guziki jego kołnierzyka i zaczęła całować odsłoniętą skórę. Severus czuł, jak jego ciało wygina się pod jej dotykiem, co wydawało się ją zadowalać, gdy gorączkowo rozpinała jego szatę, dłonią witając każdy nowy kawałeczek skóry. Natomiast jego własne dłonie wśliznęły się pod jej koszulę, głaszcząc plecy i talię. Ledwo udało mu się zdusić okrzyk ekstatycznej agonii, gdy zdał sobie sprawę, że nie miała biustonosza. Najwyraźniej jego stażystka przyszła przygotowana na dzisiejsze zajęcia.


Dobra dziewczynka.


Gdy wreszcie udało jej się zdjąć z niego szaty, ponownie natarła na jego usta, a jej drobne paluszki sunęły po całym jego ciele, zatrzymując się przy każdej napotkanej bliźnie, by pieścić ją przez kilka chwil. Zniecierpliwiony, zmusił dziewczynę, aby podniosła ręce do góry i w ten sposób zdjęła koszulę, gdyż nie miał już siły do rzędu niewielkich guzików. Hermiona westchnęła głośno, gdy materiał przesunął się po jej nagich piersiach, a Snape od razu zaczął je wielbić, zachwycając się ich gładkością i delikatnością. Gryfonka grała na nim, jak na instrumencie, wzdychając i jęcząc, gdy pieścił najbardziej wrażliwe miejsca jej ciała. Nie mogąc się powstrzymać, Severus schwycił te cudowne piersi w swoje usta i całował je jedna po drugiej, momentalnie wywołując zachwyconą reakcję u Hermiony.


Czy to jej drobne rączki zdarły z niego spodnie i rzuciły je przez pokój, po czym zrobiły to samo ze swoją spódnicą? Czy naprawdę miała na sobie majtki w małe truskaweczki? Omal się nie roześmiał, lecz szybko zdał sobie sprawę, że były jedwabiście gładkie i cudownie prześwitujące. Wziął ją w swoje ramiona, pogłębiając ich pocałunek, w czasie gdy ich dłonie zajęte były zapamiętywaniem każdego cala skóry, każdej niedoskonałości i osobliwości ciała. Ich szeptane słowa były nieskładne, zrozumiałe tylko dla tych, którzy tonęli w rzece pożądania.


Dłoń Severusa zjechała na jej brzuch i niżej, mijając gumkę tych cudownie truskawkowych majtek, a Hermiona krzyknęła w odpowiedzi, dopasowując się do jego rytmicznych ruchów, sprawiając, że musiał zamknąć oczy, przytłoczony słodko-gorzką przyjemnością.


Proszę… - Jej błagalny szept wypełnił jego umysł czerwoną mgiełką pragnienia i ostrożnie, delikatnie zdjął ostatnią część garderoby dzielącą ich nagie ciała.


Jesteś…? – zapytał, a ona przytaknęła.


Czy to problem? – odparła, przygryzając wargę, choć nie miała pojęcia, czy to przez pożądanie, czy tę rozkoszną, spiętą nerwowość, która zawładnęła jej ciałem.


Panno Granger, czy masz czelność insynuować, że jestem jakimś bezmyślnym kretynem, który skrzywdziłby cię swoją niezdarnością? – szydził cicho, a jego jedwabisty głos wywołał u niej dreszcze. W odpowiedzi pokręciła głową, a on pocałował ją i to pocałował mocno. Zanim zdołała przypomnieć sobie, że musi oddychać, był już w niej, sprawiając, że wtuliła się mocniej w jego ciało i nabrała głośno powietrza. Tulił ją do siebie delikatnie, poruszając się wolno – za wolno. Uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła, zaczęło wrzeć w niej z każdym jego ruchem, aż krzyknęła i zacisnęła ramiona wokół talii Severusa.


Więcej – szepnęła, wywołując w jego piersi ogień. Mężczyzna przygryzł sobie wargę, zbyt słaby, by się sprzeciwiać.


Niezaprzeczalna rozkosz, gorąca i eteryczna, kipiała w niej niczym wulkan, zintensyfikowana dodatkowo przez jego dłonie na jej piersiach i ciche, zawstydzające okrzyki, które wyzwoliły się z jej gardła nieproszone.


I nagle to poczuła, niczym trzęsienie ziemi wraz z falą tsunami przetaczającą się przez jej ciało, w dół, przez nogi aż po palce u stóp i z powrotem, rozpalając do białości każdy, najmniejszy nerw, wyzwalając z niej ostatni, drżący jęk. Ramiona Severusa zacisnęły się wokół niej, a on sam westchnął, gdy gorąca iskra rozkoszy wybuchła, zalewając go słodką agonią spełnienia. Łzy napłynęły mu do oczu, gdy osuwał się wyczerpany w ramiona swojej uśmiechniętej wiedźmy.


No – Usłyszał jej szept. – Teraz wreszcie będę mogła się skoncentrować.


Severus uśmiechnął się w jej szyję, tylko raz, zanim zapadł w błogi sen.


~*~


Hermiona na paluszkach weszła do Pokoju Wspólnego Prefektów Naczelnych, starając się nie niepokoić Rona. Już dwudziesty dzień z rzędu wracała dobrze po północy i desperacko modliła się, by Ron tego nie zauważył. W końcu świetnie się bawiła, a dreszczyku dodawał fakt, że po raz pierwszy w życiu robiła coś, co spotkałoby się z bezgranicznym potępieniem ze strony dyrektora.


I czuła się z tym cudnie.


Teraz, jednakże, miała sporo nauki do nadrobienia. Zaniedbała nieco swoje prace domowe i choć jej nauczyciele byli przekonani, że to przez zbliżające się OWTMy i nawał pracy związanej ze stażem, ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, to dać im powód, by ją sprawdzali – szczególnie w najmniej odpowiednich momentach.


Szukała właśnie swojego podręcznika do Transmutacji, lecz choćby zależało od tego jej życie, nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go podziała, a naprawdę musiała przejrzeć jeszcze raz rozdział szósty przed jutrzejszą lekcją. Po chwili zastanowienia, przypomniała sobie, że pożyczyła ją Ronowi, pod warunkiem, że nie upaprze kartek jedzeniem. Przez szparę pod drzwiami jego pokoju widać było strumień światła, więc bez wahania złapała za klamkę, a gdy okazało się, że drzwi nie są zamknięte, weszła do środka.


I omal nie dostała zawału.




Ron poprzysiągł sobie, że powie jej… za jakiś czas.


Po prostu przez te ostatnie parę tygodni wyglądała tak spokojnie. Pogodnie nawet. Chłopak domyślił się więc, że pogodziła się ze swoim profesorem, ponieważ od tamtej pory nie widział płaczącej Hermiony, a Snape nie przyszedł do niego po żadną, nową poradę. Najwidoczniej, ich związek miał się o wiele lepiej i Ron nie chciał rozbudzać niepotrzebnego napięcia mówiąc jej, że bzykał Lavender Brown.


Wyżej wymieniona blondynka zachrapała głośno i zwinęła się w kulkę przy jego boku, wyczerpana po całonocnym maratonie zaspokajającego seksu. Lavender również wyglądała spokojnie. Wszystko w końcu się układało w świecie Ronalda: jego przyjaciele byli szczęśliwi, on był szczęśliwy, a w jego łóżku spała naga dziewczyna – i ona także była szczęśliwa. Co z tego, że reszta szkoły była przekonana, że chodzi z Hermioną? Dzięki temu miał wymówkę, by siedzieć w swoim pokoju przez cały dzień, choć nie miał pojęcia, co mówiła innym Lavender.


Lavender otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że Ron poczuł, jak jego serce przyspiesza. Pochylił się, by ją pocałować i przez moment wszystko utonęło w słodyczy pierwszego powiewu wiosny.


I wtedy…


Ron, widziałeś mój podręcznik do Zaawansowanej Transmutacji? Nigdzie nie mogę go znaleźć, a pamiętam, że…


Ron gapił się ze zgrozą na Hermionę, ona na niego w szoku, a Lavender wyglądała, jakby zaraz miała wyskoczyć przez okno.


Hermiono, pozwól, że ci wyjaśnię – zaczął błagalnie. Spodziewał się, że przeklnie jego głowę na miejscu, lecz zamiast tego dziewczyna podniosła tylko rękę.


Dobry wieczór, Ron, Lavender – rzekła gładko, posyłając blondynce znaczące spojrzenie. – Przepraszam, że zawracam wam głowy, ale nie ma mojego podręcznika. Czy nadal go masz?


Oniemiały Ron przytaknął i wskazał palcem na biurko, które stało akurat obok nagiej Lavender. Dziewczyna podała go Hermionie drżącymi rękoma.


Granger wzięła swoją własność, patrząc Lavender prosto w oczy, badając ją przez chwilę, zanim niemal niedostrzegalnie uniosła brew. Lavender, wyglądając na winną, przytaknęła równie niedostrzegalnie.


Dobrze więc. Nie przeszkadzajcie sobie. Oh, Ron, następnym razem, gdy będziesz miał towarzystwo, proszę cię, zamknij drzwi – upomniała go na odchodnym i wyszła.


Gdy zniknęła, Ron odwrócił się do swojej nowej dziewczyny i spojrzał na nią z zaciekawieniem.


Co to niby miało być?


Babskie sprawy. Nie zrozumiałbyś – skłamała i to na tyle przekonująco, że rudzielec przytaknął i znowu ją pocałował.


Bo co to za sekret, gdy mówisz o nim każdemu, kogo spotkasz?



Rozdział XVI: Przeznaczenie

Severus Snape z dumą obserwował Hermionę Granger, która na corocznym seminarium alchemicznym prowadziła wykład, prezentując swoje najnowsze badania z elokwencją i jadem, jakich oczekiwał od swojej uczennicy. Byłej uczennicy, poprawił się, przypominając sobie o dyplomie, który podpisał i sprezentował jej po cudownej rundce seksu, kończącej jej siedmioletni staż w jego laboratorium. Zbeształa go za wyczucie czasu, lecz jej zaróżowione policzki zdradziły mu, że tak naprawdę jest zadowolona. Oprawiła go i powiesiła nad kominkiem obok jego dyplomu, w pokoju, który od dawna był już „ich” pokojem.

Po plecach Severusa nagle przeszedł dreszcz i mężczyzna wiedział już, że Albus za nim stoi, zanim w ogóle usłyszał jego kroki. Błękitne oczy dyrektora iskrzyły się, jak świąteczne światełka na promocji w supermarkecie. Snape kiwnął mu głową i chciał wrócić na powrót do wykładu, lecz niestety, niegodziwcy tacy, jak Dumbledore nie uznawali żadnych świętości, nawet sal wykładowych.

– Wspaniale się spisałeś z panną Granger, Severusie – rzekł staruszek, jakby była to najbłyskotliwsza rzecz do powiedzenia.

– Ja ją jedynie zgnębiłem, Albusie, co nie jest takie trudne, jeżeli chodzi o Gryfonów.

Zasłużył sobie na każdą sekundę tego dezaprobującego spojrzenia i omal się nie uśmiechnął na tę myśl.

– Nonsens, mój drogi chłopcze. Własnymi rękoma wyrzeźbiłeś z niej mądrą i opanowaną kobietę. Spójrz na nią; ma całą salę owiniętą wokół jednego palca – zauważył.

Severus chciał zauważyć, że robił swoimi dłońmi coś jeszcze, co bardzo przypominało rzeźbienie, a Hermiona owinęła sobie publiczność wokół palca, bo była najpiękniejszą Mistrzynią Eliksirów, jaka kiedykolwiek prowadziła tu wykład, ale ugryzł się w język.

– Jedyne, co mogę powiedzieć o Gryfonach – odparł Severus tonem sugerującym na poufałość tej informacji. – To to, że potrafią się we wszystko wplątać.

Zastanawiał się, czy dyrektor tracił już do niego cierpliwość. On z całą pewnością dawno już ją do starca stracił.

Przez kilka chwil obserwowali Hermionę i Snape poczuł, jak jego serce wzbiera, gdy kobieta odparła krytykę sceptyka z takim sarkazmem, że połowa sali się roześmiała, a druga połowa skrzywiła. Och, naprawdę zaczęła przejmować jego nawyki. Przez ulotną chwilę ich oczy się spotkały i ujrzał swój uśmieszek na jej ustach.

Rozkosznie.

Na jego nieszczęście, Albus jeszcze nie oślepł.

W atmosferze nieznośnie ojcowsko-synowskiej położył mu dłoń na ramieniu, sprawiając, że Severus wyprostował się nienaturalnie i zaczął modlić o wiadro żrącego kwasu. Od tej ckliwości będzie się lepił przynajmniej przez miesiąc!

– Dzielenie laboratorium z panną Granger dobrze ci zrobiło, Severusie. Wydajesz się o wiele szczęśliwszy. O wiele bardziej… zadowolony z życia. – Snape mógł się założyć, że gdyby dyrektor wiedział, co jest tego prawdziwą przyczyną, dostałby ataku serca, albo przynajmniej krwotoku z nosa. – Ona także wydaje się szczęśliwsza. Jakby znalazła sobie miejsce na świecie. Jak sobie radzicie, teraz, gdy nie łączy was już relacja nauczyciel-uczennica? Czy… chcesz się wycofać, Severusie?

Dobry Godryku i Helgo w hamaku. Czy on naprawdę…

– Nie rozumiem, o czym mówisz, Albusie. Bardzo dobrze wiesz, że wciąż korzysta z mojego laboratorium, jako że, ani jej kwatery, ani nowe laboratorium nie zostały odpowiednio wyposażone. Naprawdę, dyrektorze, stworzyłeś zajęcia ze Zintegrowanej Magii, a nie zapewniłeś nauczycielce odpowiednich narzędzi do badań. To bezmyślne, nawet jak na ciebie.

– Nie udawaj, że tego nie dostrzegasz, Severusie – rzekł poważnie staruszek, patrząc to na niego, to na Hermionę. – Przywiązała się do ciebie i choć pewnie się za to nienawidzisz, ty też ją polubiłeś.

Och tak. Nawet bardzo.

– To powszechne zjawisko – ciągnął dyrektor – że relacje Mistrzów i ich stażystów zmieniają się w coś więcej, gdy kontrakt przestaje obowiązywać…

Severus odsunął się od Albusa, starając się, jak mógł, by wyglądać na obrażonego i całkowicie nie rozbawionego, nawet troszeczkę. – Prosiłbym cię, byś nie wtrącał się do mojego prywatnego życia, Albusie. To nie ty powinieneś sugerować takie rzeczy.

I, choć bardzo pragnął obejrzeć wykład swojej wiedźmy do końca, Severus odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali z taką gracją, że Hermiona omal zapomniała języka w gębie.

~*~

– …no i oczywiście, suknia nie może być biała biała, więc poprosiłam krawcową o zaczarowanie jej tak, by przy poruszaniu lśniła lekko lawendowym odcieniem. Pasuje, no nie? I zamknie ludziom usta. A teraz, druhny…

Lavender paplała bez przerwy, a Hermiona piła swoją herbatę i potakiwała jej uprzejmie. Parvati i Padma były z nimi i wtrącały się Lavender w zdanie z entuzjazmem, którego brakowało pannie Granger, więc wystarczyło tylko, że wyglądała na zainteresowaną. Tak naprawdę, była śmiertelnie znudzona. Serio, ślub od kobiecej strony był całkiem śmieszny! Co ją mogły obchodzić stroje druhen, tak długo, jak byłyby wygodne. Parząc jednak na próbki materiałów trzymane przez pannę młodą, o wygodzie mowy być nie mogło. Hermiona usłyszała słowa „dobra figura” razem z „więcej tiulu” i bezwiednie wyobraziła sobie siebie wystrojoną od stóp do głów w gryzący i – co ważniejsze – prześwitujący materiał. To przelało czarę i postanowiła wtrącić w końcu swoje pięć groszy, bo inaczej skończy krocząc do ołtarza za Lavender, ubrana jak tania prostytutka.

– Te są ładne – rzekła zdesperowana, wskazując na jakieś proste, skromne sukienki w bogatym kolorze fioletu. Lavender i Parvati spojrzały na nią z zaskoczeniem, a Padma najwidoczniej zgodziła się z nią, przytakując głową.

– Ma rację. Ten odcień pięknie wydobędzie lawendę z twojej sukni, nie wspomnę już, że idealnie pasuje do twojej cery. Plus, łatwiej będzie w nich chodzić – dodała, a Hermiona złożyła dziękczynienie Merlinowi za to, że nie będzie musiała nosić… czegokolwiek, co Lavender wcześniej dla niej zaplanowała. Czy panny młode zawsze tak szaleją przed ślubem?

– Dobrze – odparła Lavender, brzmiąc na zadowoloną. – Są idealne! Teraz wystarczy tylko, że… oh! – Zawołała nagle, łapiąc się dłońmi za policzki. – Nie, nie, tak nie może być!

– Dlaczego nie? – zapytała z bólem Hermiona.

– Włosy Rona! Ten odcień fioletu absolutnie nie pasuje rudym!

Hermiona jęknęła. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.

~*~

Hermiona weszła do gabinetu Severusa, wzdychając z ulgą, bo w końcu pozbyła się Lavender i jej ślubnego fanatyzmu. Naprawdę się cieszyła, że ona i Ron w końcu się pobiorą, mimo że ich związek był tak burzliwy, jak pora monsunowa na Filipinach. Po sześciu zerwaniach i powrotach, Lavender i Ron równocześnie sprezentowali sobie oświadczyny, śmiali się do łez, a potem sprosili wszystkich swoich przyjaciół, by powiadomić ich, że nie tylko znowu się zeszli, ale tym razem również zaręczyli. Hermiona jedynie uśmiechnęła się do Lavender. Obie wiedziały, że to przeznaczenie.

Co było zaskakujące, a także zaskakująco irytujące, to fakt, że oboje momentalnie rzucili się w wir przygotowań. Ron przemeblował swoje mieszkanie, by jego przyszła żona mogła się od razu wprowadzić, a Lavender biegała po całym Londynie załatwiając wszystkie sprawy związane z weselem, począwszy od cateringu, na butach dla dziewczynek sypiących kwiaty skończywszy. Ron planował podróż poślubną i co trzecie jego słowo sprawiało, że Hermiona chciała walić głową w ścianę. Skrycie oczekiwała, że jej przyjaciel podejdzie do całej tej sprawy leniwie i apatycznie, lecz zamiast tego zaangażował się w przygotowania na sto procent, albo i jeszcze więcej. Na jej nieszczęście, oznaczało to, że nie miała drogi ucieczki, szczególnie, że Harry i Ginny (cóż za niespodzianka) spodziewali się trzeciego dziecka, Neville i Luna bezustannie kopulowali, a przy stole nauczycielskim jedynymi tematami, które wzbudzały ogólne podniecenie, były śluby i dzieci.

Severus był pięknym i miłosiernie cichym wyjątkiem.

Hermiona poczuła, jak jej ciało się rozluźnia, gdy w jej nozdrza uderzył znajomy, nieco piżmowy, nieco korzenny zapach laboratorium, gdzie bulgoczące eliksiry wyrzucały z siebie swe perfumowane opary. Nauczyła się kochać ten zapach bardziej, niż wszystko inne. Zostawiła torebkę przy biurku, związała włosy w kok, wybrała odpowiedni kociołek oraz ingredienty i zaczęła pracować. Jej dłonie poruszały się same, a ciało wpadło w rytm, który dobrze znała.

Jej myśli zaczęły błądzić między wydarzeniami dzisiejszego dnia, gdy eliksir powstawał praktycznie sam. Nie był on taki najgorszy po tym, jak Lavender wreszcie zdecydowała się na kasztanowy. Naprawdę, nic nie było takie straszne, jak jej się wydawało, jeżeli oczywiście brak było kumulacji problemów. Cieszyła się na ślub Rona i Lavender. I cieszyła się, że wszyscy jakoś pozbierali się po wojnie, żenili się i mieli dzieci. I naprawdę wzięła pod uwagę fakt, że najprawdopodobniej jest… zazdrosna.

Przecież była z Severusem dłużej, niż którykolwiek z jej przyjaciół był ze swoją drugą połówką, a nikt, prócz Rona i Lavender, nawet nie podejrzewał, że się w ogóle przyjaźnią.

Oczywiście, trzymali to wszystko w sekrecie nie bez powodu. A oboje byli mistrzami w dochowywaniu sekretów. Tylko, że kiedy Ginny paplała, jaki to Harry jest wspaniały, a Neville zachwycał się Luną, choć raz chciała móc się wtrącić i z uśmiechem powiedzieć, jak dumna jest z tego, że jest z Severusem.

To wszystko.

A teraz, gdy jej staż się skończył, Hermiona zastanawiała się, czy kiedyś taki dzień nadejdzie. Może za rok? Za dwa lata? Trzy? A może już zawsze będą utrzymywać swój związek w sekrecie? Czy gdyby się ujawnili, nadal byłoby tak ekscytująco?

Nagła myśl przyprawiła ją o ciarki na plecach. A co, jeżeli Severus do tego stopnia przywykł do podstępów i szpiegowania, że nigdy nie będzie chciał odkryć ostatniej tajemnicy, jaka mu pozostała?

Kobieta wyprostowała się i próbowała skupić się na eliksirze, gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Takie myśli nie przysporzą ani jej, ani nikomu innemu nic dobrego. Bzdury, ot co! Bzdury i za dużo ślubów, chrzcin i innych niepotrzebnych imprez. Przecież nie ma znaczenia to, kto będzie wiedział o ich związku. Gdy silne ramiona owinęły się wokół jej talii, a ciepłe usta zaczęły całować jej kark, wiedziała, że cokolwiek się stanie, będzie idealnie.

– Jak tam…

– Błagam, nie pytaj, jak minęło mi popołudnie z Weasley’em, który wymyślał głupkowate twierdzenia na temat tego, jak wygląda życie małżeńskie i ciągle pytał mnie, jako „doświadczonego mężczyznę”, o wskazówki. Jeżeli będę musiał przebrnąć przez to jeszcze raz… o nie, już za późno – jęknął Snape.

Hermiona zachichotała cicho i pocałowała go delikatnie. – Biedactwo.

– A jak tobie minęło popołudnie z panną Brown? Udało jej się zdecydować między jagodowym a miętowym, czy na jakim kolorze to tam w końcu stanęło?

– Obawiam się, że na kasztanowym i srebrnym, a dojście do tego zajęło dobre kilka godzin – odparła kobieta, kręcąc głową. Odetchnęła głęboko, wdychając jego zapach i rozluźniając się w jego cudnych ramionach.

– A ja obawiam się, że musimy już iść na kolację do Wielkiej Sali, bo inaczej dyrektor założy, że jego słowa przywiodły mnie do rozsądku – westchnął Severus, jego oddech łaskotał ją w ucho.

– Tak? – Hermiona usiadła i spojrzała w jego nieprzeniknione oczy. Po ośmiu latach wciąż nie potrafiła powiedzieć, o czym myślał. – Jakie to były słowa? – zapytała zaciekawiona.

– Dopadł mnie podczas twojego wykładu. Zasugerował, że oboje bardzo się polubiliśmy i zaczął insynuację w stylu, że wiele praktyk kończy się długoletnimi związkami. Naturalnie, uważam, że to kompletna bzdura – zakończył, a w jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia.

– Ach tak? – odrzekła kobieta, próbując dopasować swój ton do jego nonszalanckiego, ale oczywiście nie udało jej się pozbyć drżenia głosu. – Dobrze więc – spróbowała ponownie, siląc się na lekkość – lepiej, żebyśmy się nie spóźnili. Mamy iść oddzielnie, czy wrzeszcząc na siebie, jak ostatnio?

Severus wzruszył ramionami i zaczesał jej niesforne loki za ucho. – Razem, jakbyśmy dyskutowali o czymś ostentacyjnie intelektualnym. Ramię w ramię.

Hermiona spojrzała na mężczyznę z ciekawością. – Niech będzie – zgodziła się i przyjęła podane jej ramię. – Słyszałeś może o tych zaawansowanych próbach magazynowania skórki boomslanga przy użyciu nalewek z białych liści herbaty i porannej rosy, ehm?

- Tak, ehm. Słyszałem…



Hermiona dłubała w jedzeniu, znudzona rozmową, jaka toczyła się przy stole nauczycielskim. Zerknęła na Severusa i aż poczuła zazdrość widząc, jak sączy swoją herbatę z przepięknym wyrazem nudy na twarzy. Gdy ona się nudziła, wyglądała jak rozkapryszony dzieciak, który huśta nogami i robi wzorki w jedzeniu. Co właśnie robiła. Zatrzymała rękę, szybko skrzyżowała kolana, starając się uśmiechać i potakiwać Binnsowi do jednej z jego wielu opowieści o potyczce centaurów. I pomyśleć, że przypomniały mu o tym buraki, które podano dziś na kolację.

Nagle, jej uprzejme zainteresowanie skupiło się na czymś innym, a mianowicie kromce świeżego chleba, która nie ugięła się pod jej zębami, lecz okazała się twarda jak metal. Hermiona wyciągnęła kromkę z ust i ujrzała coś błyszczącego w jej wnętrzu – może srebro? Wydłubała to szybko palcami i krzyknęła, widząc, że w jej jedzeniu znalazła się czyjaś obrączka.

– To niehigieniczne! – zawołała, przyglądając się błyskotce z obawą. – Jak to się znalazło w chlebie? O mały włos nie ukruszyłam sobie zęba!

– Niech no spojrzę – mruknął Binns. – Oh, tak, białe złoto. Czy wiedziałaś, że gobliny wymyśliły białe złoto w szóstym wieku, by szmuglować ogromne ilości złota przez terytorium czarodziei, płacąc myto, jak za zwykłe srebro? Dopiero gdy Ungin Żywotny IV przypadkowo…

– Jak myślisz, do kogo ona należy? – zwróciła się do Snape’a. – Nie wiedziałam, że Skrzaty Domowe noszą teraz pierścionki, ale jeżeli już, mogłyby przynajmniej dopasować je do swoich palców, żeby nie zsuwały się przy byle okazji. Spójrz, jest tak duży, że bez problemu wszedłby na mój palec!

Severus odezwał się tego wieczoru po raz pierwszy, nie patrząc na nią. – Skrzaty nie noszą obrączek, Hermiono, a w Hogwarcie nie ma innych pracowników w kuchni. Moim zdaniem ten pierścionek został tam umieszczony ze szczególnego powodu.

– Żebym się udławiła? Nie wydaje mi się, bym uczyła na tyle długo, by stworzyć sobie takich wrogów. Uważam, że…

– Hermiono – przerwał jej Severus, tym razem wystarczająco głośno, by usłyszał go cały nauczycielski stół. Wszystkie głowy zwróciły się w ich kierunku, nigdy wcześniej nie słysząc, by profesor Snape zwracał się do swojej stażystki inaczej, jak panno Granger, a gdy był zły, to i pannę sobie odpuszczał. Oszołomiona, Hermiona patrzyła, jak bierze od niej pierścionek i wkłada go na jej palec.

W całej sali głośność dramatycznie się obniżyła, a wszystkie oczy, jak przy efekcie domina, spoczęły na stole nauczycieli. Dyrektor wyglądał, jakby mu miała żyłka pęknąć, McGonagall zakrztusiła się swoim sokiem, Flitwick był bliski omdlenia, a Binns dalej ciągnął swoją historyjkę o złocie, jakby nic się nie stało. Severus natomiast wrócił ze spokojem do swojego talerza, a na jego twarzy dostrzec można było najlżejszy cień uśmiechu.

– Ale…

Spojrzał na nią ponownie i przyłożył palec do jej ust, uciszając ją, po czym delikatnie, tylko raz, ucałował jej czoło. – Niech tak będzie – rzekł miękko.

A reszta… była milczeniem.

Przynajmniej do końca kolacji.

The End.




Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Computer Viruses the Inevitability of Evolution
Pope Francis says world economic system inevitably leads to war Catholic Courier
Urban sustainability an inevitable goal of landscape
Inequality Is Not Inevitable Joseph Stiglitz
H P Lovecraft The Inevitable Conflict
Dollar Collapse Inevitable Zero Hedge
H P Lovecraft The Inevitable Conflict
Inevitable The Inevitable Trilogy Book 1 Jason Letts & Amanda Hocking