Hermiona
rozejrzała się powoli po klasie, czując, jakby jej głowa była
pełna wody. Jej oczy były mocno zmrużone, co znacznie ograniczało
jej pole widzenia. Odznaka Prefekt Naczelnej wbijała się w jej
skórę przy każdym ruchu, a szaty stały się nagle okropnie
drapiące i niewygodne.
Naprzeciw
niej stał bulgoczący kociołek, znad którego unosiły się opary
cynamonu i kwitnącego nocą jaśminu. Obok kociołka leżała garść
owoców róży oraz pęk kwiatów pomarańczy, więc dziewczyna
postanowiła skoncentrować się na ich posiekaniu.
Nie
była w stanie odczytać instrukcji z tablicy, więc usilnie szukała
w pamięci przepisu, którego z pewnością już się nauczyła.
Głosy odbijające się echem w lochach to wzbierały na sile, to
przycichały, przyprawiając ją o zawroty głowy swą intensywnością
lub zmuszając, by wytężała słuch, by wyłowić jakąkolwiek
informację.
Hermiona
czuła się potwornie chora. Nie wiedziała, czy zdoła kontynuować
warzenie eliksiru w warunkach, gdzie gęste, wonne powietrze dusiło
jej płuca i ściskało żołądek. Kropla potu zaczęła spływać
po jej brwi, a ona zrezygnowana upadła na ławkę i podniosła
rękę.
–
Panno Granger. – Złowieszczy głos zabrzmiał blisko jej ucha.
Hermiona odwróciła głowę i spojrzała w nieodgadnioną twarz
Mistrza Eliksirów, odnajdując jego spojrzenie.
–
Profesorze, chyba jestem chora. Muszę wyjść.
Nauczyciel
zignorował jej prośbę i podszedłszy do kociołka zaczął kroić
truskawkę, po czym wrzucił ją do gotującego się wywaru,
wywołując tym samym kolejny wybuch mdląco-słodkich oparów.
–
Myśl, Granger. Truskawki są silnym afrodyzjakiem.
–
Tak, wiem, profesorze. A teraz proszę, muszę iść do pani
Pomfrey.
–
Jakie są właściwości cynamonu, jaśminu, róży i kwiatu
pomarańczy? Szybko, Granger. To jest sprawdzian.
–
Cynamonu używa się do zachowania psychicznej świadomości oraz do
obrony. Proszę… – Hermiona jęknęła błagalnie, chcąc zamknąć
oczy, lecz profesor Snape chwycił ją gwałtownie za podbródek.
–
Jak to się ma do truskawek? – wysyczał.
–
Nie wiem… Jest mi niedobrze.
–
Jakie są właściwości cynamonu, jaśminu, róż i kwiatu
pomarańczy? Co z truskawkami? Odpowiedz, Hermiono.
Zaskoczyło
ją to, w jaki sposób się do niej zwrócił. Wyprostowała się
szybko, a pomieszczenie wokół niej zaczęło wirować. –
Wszystkie są afrodyzjakami, których ciągle używa się we
wróżbiarstwie. Nie wiem, dlaczego robimy ten eliksir, ale jestem
okropnie chora, profesorze. Proszę…
Wwiercał
się w nią wzrokiem, podczas gdy jego palce nadal podtrzymywały jej
podbródek. Hermionę ogarnęło uczucie, jakby spadała.
–
Proszę, Severusie. – wyszeptała.
Machnął
ręką i klasa zniknęła, a oni zawiśli w ciemności. – Ach,
magiczne słowo.
*
* *
Hermiona
otworzyła oczy.
Światło
sączące się przez cienkie zasłony padało na poduszkę, leżącą
obok jej głowy i oświetlało surowy, lecz schludnie urządzony
pokój. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znajduje, choć
otoczenie wydawało jej się znajome. Dopiero, gdy uczucie nudności
zniknęło z jej żołądka oraz umysł oczyścił się z resztek
snu, wspomnienia z poprzedniego dnia zatańczyły przed jej oczami.
Spędziła noc nie w domu, czy Hogwarcie, lecz na Pokątnej, a rok
szkolny dopiero się zbliżał.
Odruchowe
spojrzenie na nocny stolik potwierdziło jeden z aspektów snu.
Odznaka, którą wywalczyła błyszczała lekko, co spowodowało
słaby uśmiech na ustach dziewczyny. Nie mając ochoty na wstawanie
i wciąż nieco zaniepokojona sennymi wizjami, wtuliła twarz z
powrotem w poduszkę. Nagle jej nozdrza połaskotał słaby zapach.
Wsadziła rękę pod poduszkę i wyłowiła elegancką saszetkę
pachnącą różami. Stąd się to wzięło, pomyślała.
Idealnie
logiczne wytłumaczenie dla tego wszystkiego, naprawdę. Oczywiście
okropnie martwiła się o Zaawansowane Eliksiry, więc to całkiem
normalne, że śnił się jej eliksir, którego nie umiała uwarzyć.
Podniecenie, które czuła przez zbliżający się semestr, w
połączeniu z dumą i poczuciem odpowiedzialności zostania Prefekt
Naczelną, przyprawiły niemal o mdłości jej pusty żołądek. Było
na to tylko jedno remedium: porządne śniadanie i kontrola listy
podręczników.
Hermiona
ostatecznie otrząsnęła się z resztek snu i podeszła do komody,
by wybrać jakieś ubrania. Harry i Ron z pewnością obudzą się
dopiero za kilka godzin, więc miała czas, by załatwić wszystkie
sprawunki. Chłopcy na pewno będą chcieli spędzić ostatni dzień
wakacji nad kuflem, lub dwoma kremowego piwa.
Ogarnęło
ją dziwne uczucie na myśl, że za kilka dni skończy osiemnaście
lat i nie będzie musiała już ograniczać się zaledwie do
kremowego piwa. Nie, żeby nie lubiła piwa – w zasadzie wolała
jego smak od smaku wina, czy innych alkoholi, których próbowała na
kilku przyjęciach wydanych przez jej rodziców. Lecz przez używanie
Zmieniacza Czasu, fizycznie już od jakiegoś czasu była
osiemnastolatką i drażniło ją, iż wciąż jest traktowana jak
nieletnia. Cóż, jeszcze kilka dni wytrzyma.
Spojrzała
w swoje lustrzane odbicie i uniosła lekko brodę, promieniejąc
dumą. Rozkoszny dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy przypięła
sobie do swetra odznakę i przykryła ją wierzchnią szatą. Sama
myśl, że tam jest, była dla niej cudowna – nie czuła potrzeby,
by się nią popisywać. Już skupiona, Hermiona chwyciła torbę i
wyszła z pokoju, uprzednio zostawiwszy na poduszce karteczkę z
napisem „Dziękuję”. Ponieważ Skrzaty Domowe nie przywykły
jeszcze do idei wolności, Hermiona poszła ze swoim sumieniem na
kompromis i ograniczyła się do traktowania tych stworzeń z
największą uprzejmością. Odrobina życzliwości może wiele
zdziałać.
Poranek
był jasny i czysty. Wakacyjne ciepło wciąż promieniało od powoli
blednącego słońca, a rześki wietrzyk niósł zapowiedź jesieni.
Hermiona uznała dzień za ładny, a także sprzyjający jej
zamiarom. Upalny, letni dzień nie nadawał się, by spędzić go w
zakurzonej księgarni. Jeżeli Hermiona mogłaby przenieść coś
mugolskiego do czarodziejskiego świata, z pewnością byłaby to
klimatyzacja. W zasadzie, to chciałaby mieć jakąkolwiek kontrolę
nad temperaturą. Czarodzieje preferowali jednak zimne kąpiele latem
i buchające płomieniem kominki zimą. Pod niektórymi względami
byli całkowicie staromodni.
Przez
chwilę Hermiona zastanawiała się – z czysto rekreacyjnych
względów – czy byłoby możliwe stworzenie magii kontrolującej
klimat. To zbyt trudne, odpowiedziała sobie. Jakiekolwiek
ocieplające lub chłodzące zaklęcie o szerokim zasięgu związane
z danym przedmiotem, który służyłby jako dźwignia…
Ten
tok myśli towarzyszył jej aż do Esów i Floresów, gdzie od razu
rozpoczęła poszukiwania książek na temat zaklęć, wpływających
na pogodę oraz łączących obiekty z efektami. Co prawda, miała
jedynie wstąpić po podręczniki, ale ranek wciąż był młody, a
ona i tak zaczęła już rozważać dogłębniej tę sprawę.
Poszukiwania
przeprowadziły ją przez pięć sekcji, zanim zdała sobie sprawę z
tego, że jest śmieszna. Serio, klimatyzacja. Z jej ust wyrwał się
cichy chichot i kręcąc głową, wyszperała w torbie listę
podręczników (i, oczywiście, kilku poleconych przez znawców
książek ekstra). Znała już sekcję akademicką na pamięć i
przebiegła ją automatycznie, w czasie gdy jej umysł zaprzątało
kilka problemów, do których wiedziała, że może znaleźć
rozwiązania. Po pewnym czasie Hermiona zdała sobie sprawę z tego,
co ma na myśli i zatrzymała się w pół kroku.
Jaśmin
i owoce róży? Co do licha…? Dziewczyna próbowała przestać,
lecz ciągle przyłapywała się na myśleniu o eliksirze, który
warzyła we śnie. Wszystkie składniki, jak powiedziała, były
afrodyzjakami oraz miały właściwości stosowane w jasnowidztwie.
Była to łamigłówka, jaką normalnie Hermiona z rozkoszą by się
zajęła, lecz tematy związane z miłością i wróżbiarstwem nie
były dla niej zbyt przyjemne.
Hermiona
nie doświadczyła w życiu zbyt wielu miłosnych uniesień: Wiktor
lubił ją w czwartej klasie, ale był to raczej jednostronny
związek, który podobał jej się, gdyż był czymś zupełnie
nowym. Trwał zbyt krótko, by mogła wyciągnąć z tego przeżycia
jakieś wnioski. Natomiast wróżbiarstwo od zawsze było cierniem w
jej boku – nie postawiła stopy w klasie profesor Trelawney od
czasu, gdy wybiegła w połowie jej lekcji na trzecim roku.
Spojrzała
na książki, które trzymała w ramionach i po chwili wahania wyjęła
i otworzyła podręcznik do Zaawansowanych Eliksirów. Hermiona
szybko przekartkowała kilka stron, aż doszła do indeksu. Przy
każdym składniku, o którym śniła, było kilka przypisów, ale
szukając dalej spostrzegła, iż przy każdym z nich znajdował się
odnośnik do strony 1583. Szybko otworzyła książkę na właściwej
stronie, z brwiami zrośniętymi do tego stopnia, że wyglądały,
jak pojedynkujące się gąsienice.
Strona
wyglądała najzwyklej w świecie, lecz jej zawartość była zaiste
niepokojąca. „Adamare Animae” - głosił tytuł, a jej znajomość
łaciny wystarczyła, by dziwne uczucie wystrzeliło z jej serca
prosto do palców u stóp i z powrotem. Eliksir bratnich dusz.
Dziwne, pomyślała. Co, do licha, sprawiło, by śniła o tym
eliksirze i to do tego stopnia, że we śnie znalazły się wszystkie
składniki? Hermiona nigdy wcześniej nie słyszała o czymś
podobnym i nie była pewna, czy podpada on pod grupę „eliksirów
miłosnych”, czy nie. Przecież eliksiry miłosne były w Hogwarcie
zakazane, prawda?
Jednak
ciekawość akademicka zwyciężyła i Hermiona zagłębiła się w
tekście. Po pewnym czasie wiedziała już, że nie jest to właściwie
eliksir miłosny. Było to coś, co miało… charakter eliksiru
miłosnego. I trzeba było go wypić samemu, a nie podawać drugiej
osobie. Teoria była na tyle fachowa i zagmatwana, że Hermiona ledwo
zrozumiała całą tę koncepcję, jeżeli w ogóle ją pojęła.
Gdzieś na krańcu umysłu dręczyła ją myśl, że przecież
Wróżbiarstwo to sztuka, a nie nauka. Z jakiegoś powodu czuła, że
ten eliksir również jest sztuką. Nie było to całkowicie
przyjemne uczucie, więc dziewczyna zamknęła książkę i ze
złością położyła ją na szczycie stosu, który trzymała w
ramionach. Resztę zakupów zrobiła w pośpiechu i jakiś czas
później mknęła w kierunku lodziarni Floriana Fortescue, by
spotkać się z Harrym i Ronem.
***
Jak
mogła przewidzieć, chłopcy siedzieli z ogromnymi porcjami lodów i
zimnym kremowym piwem. Gdy się do nich zbliżyła, na jej twarzy
zakwitł niemal matczyny uśmiech, a frustracja ulatniała się z
niej wraz z powiewem przyjemnego wietrzyka. Przywitała się z nimi
ciepło i usiadła przy stoliku, kładąc nowe książki na podłodze
obok krzesła. Ron gwizdnął cicho przez zęby.
–
Solidny ładunek, Hermiono. Czy znowu będziesz używać… -
Rudzielec przerwał i posłał jej znaczące spojrzenie. Hermiona
roześmiała się i pokręciła głową.
–
Nie, kupiłam sobie tylko kilka książek, które zasugerował mi
Anthony pod koniec zeszłego semestru. – Postawiłaby ostatniego
knuta na to, że Anthony ubiegał się o pozycję Prefekta
Naczelnego, więc posłała swoim przyjaciołom zaciekawione
spojrzenie. Nie wydawało jej się, by Dumbledore chciał przyprawić
Harry’emu więcej stresów, a Ron z pewnością nie wydawał się
typem Prefekta Naczelnego, ale…
–
Szkoda mi tego Anthony’ego – rzekł Ron z nieznacznym błyskiem w
oczach. – Wpadliśmy na niego wcześniej. Chłopak złożył swoje
gratulacje, ale widać, że czuje się zlekceważony. – Hermiona
wytrzeszczyła oczy dostrzegając błysk odznaki na piersi Weasley’a.
–
Ron! Żartujesz! – krzyknęła, szukając potwierdzenia u
Harry’ego, a on skinął lekko głową z dumnym uśmiechem na
ustach. Hermiona pisnęła głośno i rzuciła się do przodu mocno
ściskając Rona.
–
To zabawne, jak to wszystko się potoczyło… moje życie jest
niemal identyczne, jak to, które widziałem w Lustrze Ain Eingrap w
pierwszej klasie – rzekł z zamyśleniem rudowłosy. – Kiedy już
wiedziałem, czego tak naprawdę chcę, jedyne, co musiałem zrobić,
to po to sięgnąć. Oczywiście, zawdzięczam to tobie, Hermiono.
Gdybyś nie przycisnęła mnie do nauki… - Wzruszył ramionami. –
Dumbledore przysłał mi list z wyjaśnieniami. Stwierdził, że mam
zadatki na prawdziwego przywódcę. Ja. – Pokręcił rudą
czupryną. – Ciągle się szczypię, nie mogąc uwierzyć, że to
nie sen.
–
To cudowne! – zawołała Hermiona, a jej oczy błyszczały z
podniecenia. Nie mogła się napatrzeć na odznakę przyczepioną do
koszuli Rona, który szturchnął ją w ramię. – A teraz powiedz
mi, że nie będę musiał dzielić pokoju wspólnego z jakąś
zrzędzącą Krukonką – zachichotał, pewny siebie. Dziewczyna
wyszczerzyła się i błysnęła własną odznaką, kładąc palec na
ustach.
–
Tylko ciii, to sekret – rzekła donośnym szeptem, a chłopcy się
roześmiali.
–
Nie wydaje mi się, by ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości. Serio,
czy ktoś się w ogóle starał o tę odznakę? – Prefekci
wyszczerzyli się do siebie, a Hermiona czuła szczerą radość, iż
nie będzie musiała dzielić swej przestrzeni życiowej z
nieznajomym. Przynajmniej będzie łatwo nad nim zapanować. Bałaby
się zwymyślać obcego za jego codzienne nawyki, ale w dyrygowaniu
Ronem miała już spore doświadczenie. Utrzymujący się po jej śnie
lęk i dziwne zdarzenia w księgarni zniknęły z jej umysłu,
zastąpione wyczekiwaniem na przytulne wieczory spędzone w
towarzystwie dwójki najlepszych przyjaciół w jej własnym pokoju
wspólnym.
–
To będzie nasz najlepszy rok.
***
Hermiona
bezmyślnie skrobała swój talerz, kończąc obiad, głęboko
zaabsorbowana jedną z dodatkowych książek do Transmutacji, którą
kupiła na Pokątnej poprzedniego dnia. Cudownie było znowu znaleźć
się w Hogwarcie, gdzie mogła czytać magiczne księgi bez ciągłego
wtrącania się jej rodziców, którzy wprost uwielbiali czytać jej
przez ramię i prosić o wytłumaczenie każdego z nieznanych im
terminów. Cieszyła się, że przejmowali się tym, co robiła, ale
szybko stało się to dość męczące. Jedyne, z czym musiała sobie
radzić w Hogwarcie była etykietka „mola książkowego”, co się
opłaciło, czego żywym dowodem była odznaka na jej piersi.
Oczywiście, Ron nie musiał być kujonem, by zostać Prefektem
Naczelnym. Ale przecież nieustannie udowadniał swoją odwagę i
lojalność, tak jak i ona. Nie, żeby przeszkadzało jej bycie
kujonem. Wydawało się to po prostu… bez znaczenia, bo niezliczoną
ilość razy uratowało to Harry’ego i Rona, a nawet całą szkołę.
Przyznała jednak, iż to nieco niesprawiedliwe, że jej przyjaciel
bawił się i szalał, gdy ona uczyła się w bibliotece…
Boski
zapach uderzył w jej nozdrza, gdy kolację zastąpił deser.
Podniosła wzrok i pozwoliła oczom chłonąć wszystko, co
znajdowało się na stole. Tyle pyszności, a tak mało miejsca
zostało jej w żołądku. Wróciła do swojej książki, podejmując
decyzję i zakreśliła kilka zdań na marginesie.
–
Uczysz się w czasie powitalnej uczty, moja droga? Jesteś zbyt
spięta. Mogę polecić ci ciasto? Jest naprawdę
smakowite.
Hermiona
odwróciła się i ujrzała za sobą uśmiechającą się do niej
profesor Trelawney. Uniosła brew. Dziwne, ale przynajmniej nie
wygłaszała żadnych przepowiedni. – Dziękuję, zapamiętam. –
Kobieta poklepała ją po ramieniu i wróciła do stołu
nauczycielskiego. Hermiona westchnęła i nie chcąc być
nieuprzejmą, nałożyła sobie kawałek ciasta na talerz, po czym
manewrując widelcem wpakowała sobie kęs do ust, nie przerywając
czytania. Całkiem smaczne, pomyślała. Pulchne ciasto, lekkie
nadzienie, słodki krem…
Cynamonowy
placek z truskawkami na wierzchu. Spojrzała na swój deser,
przestając przeżuwać i upuszczając widelec z głośnym brzękiem
na stół. Przełknęła odruchowo ciasto i poczuła mdłe ciepło w
gardle. Jej wzrok powędrował do stołu nauczycielskiego, gdzie
przez chwilę utkwił w śmiejących się oczach Trelawney, zanim ta
wychudzona wróżbitka w wielkich goglach odwróciła się, by
porozmawiać z obojętnym wobec niej Mistrzem Eliksirów. Hermiona
posłała kobiecie mordercze spojrzenie, ale szybko zdała sobie
sprawę z tego, że jest śmieszna i przesądna. Skąd Trelawney
miałaby wiedzieć o jej śnie? Przecież mogła zapamiętać, że
takie ciasto podano w tamtym roku i dlatego dwa jego składniki się
jej przyśniły. Całkowicie logiczne.
Lecz
nie tłumaczyło, jak znalazła w swojej książce ten eliksir.
I
nie wyjaśniało zagadki, dlaczego Ten Babsztyl starał się
ukradkiem porozmawiać z mężczyzną, którego Hermiona nazwała
Severusem.
***
Hermiona
poderwała się ze snu, zrzucając książkę na podłogę i siadając
na luksusowej kanapie z potem perlącym się na czole. Jej włosy
były zwichrzone i poczochrane do tego stopnia, iż wydawało się,
że przy najmniejszym ruchu zaczną się skrzyć od naelektryzowania.
Ron spoglądał na nią ze swojego fotela z rozbawieniem i troską. –
Wszystko w porządku, Hermiono? – zapytał cichym głosem, jakby
nie chciał jej przestraszyć. Dziewczyna pokręciła głową.
–
Tak, nic mi nie jest. To był tylko… - Koszmar? Niezupełnie, choć
czuła zdenerwowanie i zaniepokojenie. Jej powtarzający się sen za
każdym razem zmieniał się odrobinę, lecz wszystkie podstawowe
elementy wciąż były obecne. Truskawki, cynamon, jaśmin, kwiaty
pomarańczy, owoce róż – i Severus.
Ten
sen w niczym nie przypominał snów, jakie zazwyczaj miewała. Te
zawsze były bezsensowne i przeważnie kończyła, gadając sama ze
sobą w czasie herbatki z Szalonym Kapelusznikiem na czyimś suficie,
czy coś równie bzdurnego. Nawet ta dawka rzeczywistości naciągała
prawdę. Jednakże ten konkretny sen niemal miał sens. Niemal, gdyż
choć posiadał pewnego rodzaju konstrukcję oraz zawierał przepis
prawdziwego eliksiru, to pozostawiał po sobie odczucie surrealności
i z trudem mogłaby nazwać go logicznym.
–
Miałam tylko dziwny sen – dokończyła w końcu. Ron wzruszył
ramionami.
–
Pewnie coś zjadłaś. O czym był?
Hermiona
z zaskoczenia omal nie spadła z kanapy, lecz szybko odzyskała
równowagę. Pewnie coś zjadłaś. Choć Ron wyglądał na
autentycznie zainteresowanego, dziewczyna się zawahała. Z jakiegoś
powodu nie chciała opowiadać mu w całości o tej fantazji, a
szczególnie już części o Mistrzu Eliksirów. Jednakże dużo
bardziej potrzebowała cudzego wkładu w całą tę sprawę.
–
Od trzech dni śni mi się to samo. Warzę eliksir, lecz nie mogę
dostrzec instrukcji, choć mam wszystkie składniki i pewnego rodzaju
przeczucie, co z nimi robić. Najdziwniejsze jest to, że znalazłam
ten eliksir w podręczniku i naprawdę, nigdy wcześniej nawet o nim
nie słyszałam, nie mówiąc już o tym, bym wiedziała, jak go
sporządzić.
–
Hmm – mruknął Ron, zaznaczając zakładką stronę książki,
którą czytał. – Nie chcę mówić tego akurat tobie, ale
niewykluczone, że śnisz proroczy sen. Może powinnaś o tym
porozmawiać z Trelawney.
Hermiona
zbladła.
-
Z tą… tą… kobietą? Ona… ugh! – Jej oburzenie było tak
duże, iż ledwo mogła wydobyć z siebie więcej, niż kilka
dźwięków. – Nie znoszę jej – wypluła w końcu, a Ron
przytaknął ze zrozumieniem.
–
Wiem, że nigdy się między wami nie układało, ale to głównie
przez fakt, że uważasz to, co robi, za kupę bzdur. To, co ona robi
i owszem, lecz nie możesz zaprzeczyć, że to wszystko kłamstwa. No
wiesz, przecież istnieją prawdziwe przepowiednie. Nawet Dumbledore
w nie wierzy. Nie zaboli cię, jeśli tylko zapytasz o te sny,
prawda?
–
Zaboli! – zawołała z oburzeniem Hermiona, krzyżując ramiona i
podciągając stopy na kanapę. – Nie mogę wytrzymać z tą
kobietą w jednym pomieszczeniu dłużej, niż piętnaście sekund.
No i wmusiła we mnie ciasto!
Ron
spojrzał na nią dziwnie. – Że co? Jakie ciasto?
–
Placek, który zjadłam na deser! Ona wie! Wie o moich snach i
próbuje mi zamącić w głowie! – Weasley gapił się na nią
bezmyślnie, a ona warknęła. – Ciasto, które mi poleciła
zawierało dwa główne składniki eliksiru ze snu. A potem… -
Ugryzła się w język w ostatniej chwili, zanim dokończyła. A
potem rozmawiała z Sev – Snape’em! Jednak nie mogła powiedzieć
o tym Ronowi. Z jakiego dokładnie powodu, nie miała pojęcia, lecz
czuła się potwornie niezręcznie, jeżeli chodziło o tę część
snu.
–
A potem…? – nalegał chłopak. Gdy wciąż nie odpowiadała,
zadał następne pytanie. – Co to za składniki?
Hermiona
mruknęła coś niezrozumiale pod nosem.
–
Hmm?
–
Cynamon i truskawki – odparła i zarumieniła się. Ron uniósł
brew.
–
I?
–
Nie ważne! – zakrzyknęła, zerwała się z kanapy i wypadła jak
burza z pokoju wspólnego. Ron gapił się za nią chwilę, całkiem
ogłupiony. Trzaśnięcie drzwi jej pokoju go otrzeźwiło i z
westchnieniem wrócił do swojej lektury.
–
Kobiety.
***
Intensywny
aromat herbaty lekko zabarwionej pomarańczą i przyprawami unosił
się z filiżanki Hermiony, gdy z zamyśloną miną przygotowywała
swój napój. Ciemne cienie pod oczami zdradzały fakt, że nie spała
zbyt wiele tej nocy. Budziła się za każdym razem, gdy tylko
wydawało jej się, że słyszy gotującą się wodę lub jest w
klasie eliksirów.
Czego
ten sen ode mnie chce? Zadawała sobie pytanie, czując, że jej
żołądek to jeden, wielki supeł. Nie chcę przyrządzać tego
eliksiru. Nie chcę odnaleźć mojej bratniej duszy, a już z
pewnością nie mam ochoty na rozmowę z Czołowym Wężem
Slytherinu, albo Przeklętą Trelawney, by to rozgryźć. Czemu nie
zostawi mnie to po prostu w spokoju?
Czuła
się absolutnie żałośnie. Jej pierwsze zajęcia nie zapowiadały
się źle – Zaawansowana Transmutacja – lecz po niej czekały ją
podwójne Eliksiry, których bała się ponad miarę. Pierwszego dnia
roku szkolnego Hermiona nie czuła nigdy niczego poza cudownym
podnieceniem, nawet jeśli od pierwszej klasy nienawidziła lekcji
profesora Snape’a. Nie lubiła faceta, ale również się go nie
bała i w pewnym sensie darzyła go niechcianym szacunkiem. Strach
nie był uczuciem, które Hermiona Granger utożsamiała z
nauczycielami - ani trochę. Teraz jednakże, była wprost
przerażona.
I
nie wiedziała nawet, dlaczego. Z pewnością, z równowagi wytrącał
ją fakt, iż śni o nauczycielu – w dodatku o Snape’ie – w
związku z eliksirem dotyczącym bratnich dusz, sporządzanym ze
składników, które są niczym innym, jak najczystszymi
afrodyzjakami i który znajduje się w podręczniku, jakiego będzie
używała na jego lekcjach. Ale to przecież nie powód, by wpadać w
panikę. Hermiona zagłębiła się w swój umysł, szukając źródła
swojego skrępowania.
Może
to idea proroczych snów. Wróżbiarstwo zawsze mnie… niepokoiło.
Nie podoba mi się pomysł, że nie mam wpływu na swoją przyszłość.
Zmarszczyła brwi i zaczęła sączyć swoją herbatę, głęboko
zanurzona w swoich myslach. Możliwe, że o to tak naprawdę
chodziło. Rozpoczęła przecież ostatni rok szkoły, w którym
będzie musiała zdecydować, co dalej. Samo w sobie było to
przerażające - nie musiała dodawać do tego faktu, że
prawdopodobnie nie tylko ona ma wpływ na to, co się z nią stanie.
Tak. Tak, zaiste, o to musiało chodzić. Hermiona od razu poczuła
się lepiej.
Wypiła
herbatę do końca, odłożyła filiżankę i posłała szybki
uśmiech Lavender i Parvati. Zebrawszy książki zdecydowała, by iść
wcześniej na Transmutacjię, w razie, gdyby był tłok.
Parvati
zwinęła podstępnie filiżankę Grangerówny, uśmiechając się
złośliwie do Lavender. Odkąd Hermiona rzuciła Wróżbiarstwo,
powzięły odmienne środki, by śledzić poczynania koleżanki.
–
Co my tu dzisiaj mamy, Parvati, moja słodka? – Ton panny Brown był
śpiewny i drwiący, lecz nie w złośliwy sposób. Jej przyjaciółka
zmarszczyła brwi i zajrzała do filiżanki trzymając elegancko
jedną dłoń przy skroni.
–
Widzę człowieka, książkę i nóż albo klucz. Człowiek i książka
się niemal zlewają, więc zgaduję, że to mędrzec, albo starzec,
ewentualnie uczony. Rozumie się – chodzi o Granger. Zapewne
porozmawia dziś z nauczycielem. I cóż, nóż-łamane-przez-klucz
oznacza nieporozumienie oraz sekret lub okazję, więc zapewne, jak
zwykle, źle zrozumie coś ważnego, co doprowadzi ją do odkrycia
jakiegoś sekretu, bądź stworzy pewnego rodzaju możliwość.
Dziewczyna ma fart, no nie? Jaka jest twoja opinia?
Lavender
wzięła filiżankę i zerknęła w fusy. – Zgadzam się z tobą.
Spotka się z nauczycielem, pokłóci się o jakiś szczegół i
skończy dowiadując się czegoś o niebo ważniejszego przez
przypadek. Się rozumie – Blondynka wydała odgłos, który z ust
kobiety mniej wytwornej brzmiałby jak prychnięcie. Odłożyła
porcelanowe naczynie i już miała się odwrócić, gdy coś przykuło
jej wzrok. Lavender ponownie spojrzała w fusy, po czym podsunęła
je pod nos Parvati.
-
Spójrz! Widzisz to?
-
Co mam widzieć? To jedyne znaki, jakie wypatrzyłam – człowiek,
księga, nóż-łamane-przez-klucz.
-
Spójrz na to, co je otacza! – wyszeptała dziewczyna, wskazując
kupkę fusów jednym, elegancko pomalowanym paznokciem. Patil
pochyliła się, by lepiej widzieć.
-
Na gacie Salazara! – krzyknęła Parvati z oczami jak spodki. –
No cóż. To zmienia wszystko. – Obie panny wymieniły znaczące
spojrzenia. Gdyby zrobiono im w tym momencie zdjęcie, warte byłoby
ono więcej, niż tysiąc słów.
Hermiona
gapiła się na drzwi klasy Eliksirów z sercem tłukącym się w
piersi. – To nie takie trudne. Po prostu przejdź przez próg –
przekonywała samą siebie. – Obiecuję, że nie poczujesz zapachu
ani róż, ani cynamonu. Snape nigdy nie zrobiłby takiego… takiego
łagodnego eliksiru. Po prostu znalazł się w podręczniku. Pewnie
przekartkowałaś go raz, czy dwa, szukając czegoś. Nie ma tu
żadnego związku. To był sen. – Dziewczyna wzięła głęboki
oddech, lecz wciąż stała, niezdolna się poruszyć.
Problem
z irracjonalnym strachem polega na tym, że nie da się go
zracjonalizować.
Odgłos
stóp i rozmów pchnął Hermionę do działania. Nie mogła wejść
razem z całym tłumem, czyż nie? Zacisnęła więc zęby i pchnęła
drzwi silniej, niż się spodziewała, sprawiając, że ciężki
kawał drewna uderzył o ścianę, po czym się od niej odbił.
Skrzywiła się, czekając na uderzenie prosto w twarz, lecz drzwi
zwolniły i poczuła jedynie delikatne puknięcie w czoło. Granger
zamarła na sekundę zanim się opanowała i weszła do klasy w o
wiele cichszym stylu, siadając gdzieś na środku. Normalnie
zajęłaby miejsce z przodu, ale wątpiła, by była gotowa stawić
czoło osławionemu, zabójczemu spojrzeniu Mistrza Eliksirów.
Ku
zadowoleniu Hermiony, profesora w klasie nie było. Zapewne
przygotowywał składniki w ostatniej chwili spokoju przed przybyciem
uczniów, zgadywała z cichym, ponurym prychnięciem. Zaczęła
rozpakowywać swoje rzeczy, sprawdzając, czy na tablicy są już
wypisane instrukcje, gdy jej koledzy powoli schodzili się na lekcję.
Niemal jej nie zauważali, tak bardzo przywykli do faktu, że zawsze
przychodziła na długo przed innymi. Hermiona była częścią
klasy, tak jak kociołki, w których ważyli eliksiry. Jednakże
kociołki nie posiadały zmysłu obserwacji panny Granger. Z
zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy znalazła się
wśród osób, którym naprawdę zależało na tym przedmiocie i to w
taki sposób, by próbować osiągnąć szczyty. Może wśród
poważnych uczniów, profesor Snape spędzi więcej czasu na
wykładaniu swojego przedmiotu, niż na karaniu Gryfonów za tak
zwane: „łamanie regulaminu”.
Powiew
chłodu zaalarmował Hermionę o wejściu do klasy Mistrza Eliksirów
we własnej osobie. Nie wiedziała, czego tak właściwie się
spodziewała, ale zamrugała kilka razy, zdając sobie sprawę, iż
jego wejście było całkowicie zwyczajne, a nawet rozczarowujące.
Sen uzbroił jej umysł w przekonanie, że był on czymś więcej niż
człowiekiem, czymś intrygującym i eterycznym. Rzeczywistość
jednakowoż, przedstawiała mężczyznę około czterdziestki z
przetłuszczonymi włosami. Nieświadomie uniosła brew.
–
Choć ta niezwykle mała, naiwna część mnie żarliwie wierzy, iż
każdy z was będzie skłonny poświęcić swoją energię wyłącznie
po to, by zgłębić zawiłą sztukę warzenia eliksirów na tak
zaawansowanym poziomie, większa, cyniczna część mojej osoby
dyktuje, iż współczynnik imbecyli będzie tu proporcjonalny - jak
w każdej innej klasie. Nie powinniście się więc spodziewać, że
będziecie traktowani inaczej, a musicie uwierzyć, iż będziecie
pracować ciężej, niż kiedykolwiek wcześniej. Oceny będą oparte
na zasadach współzawodnictwa - nie jest to spowodowane moim
przekonaniem, że brakuje wam ducha walki, lecz tym, iż nie znoszę
stawiać wysokich ocen gratis za ledwie dostateczną pracę.
Perfekcja będzie waszym celem i nauczycie się, iż nawet
doskonałość to za mało.
Musiało
zająć lata nauczenie się wypowiadania tego rodzaju
arystokratycznego szyderstwa lodowatym tonem i sądząc po tym, jak
ogarnął uczniów wzrokiem, przyzwyczaiło go to do swej najwyższej
skuteczności. Hermiona usłyszała wokół siebie zbolałe, gardłowe
jęki, gdy niektórzy zaczynali zmieniać zdanie, co do swojej
obecności na lekcjach eliksirów. Jednakże dziewczyna uniosła
lekko brodę na to wyzwanie, nie pozwalając się zdominować temu
przetłuszczonemu dupkowi, jak Harry i Ron lubili go nazywać. Nie
dostała odznaki Prefekt Naczelnej za ładny uśmiech, prawda?
–
Dwadzieścia punktów od Gryffindoru za prowokowanie, panno Granger.
Szybko nauczysz się, że nie ma tu miejsca na arogancję.
Hermiona
wzdrygnęła się, a pod maską obojętności planowała okrutne
morderstwo. Przeklęty facet. Zastanawiała się, jak do licha jej
podświadomość mogła powiązać go z czymś tak delikatnym?
Walcząc z chęcią skrzywienia się z niesmakiem, Hermiona skreśliła
swój sen, jako produkt zbyt dużego myślenia o rzeczach małego
znaczenia. Zaciskając zęby, przygotowała się na resztę lekcji.
Była pewna, że to spotkanie zrównało do zera szansę na
pojawienie się takiego snu ponownie.
*
* *
Hermionie
znowu przyśnił się ten sen. I znowu. I - z braku lepszego
określenia - znowu. Cała ta sytuacja przyprawiała ją o
szaleństwo.
Usiadła
rozpalona na łóżku z prześcieradłem zmiętym i mokrym od potu
oraz włosami próbującymi zaprzeczyć prawom grawitacji. Przetarła
pięściami oczy, starając się pozbyć resztek snu z umysłu.
Nie
ważne, co robiła, czego próbowała – sen powracał za każdym
razem, gdy zmrużyła oczy. Przestała dobrze sypiać, a koszmar
zaczął ją nawiedzać w ciągu dnia lub gdy jej powieki opadały
podczas lekcji. Nauczyciele zauważyli dziwną dla niej nieuwagę.
Ci, którzy podziwiali jej zdolności, starali się jak mogli,
łagodząc jej stopnie, w czasie gdy Ten-Przeklęty-Facet korzystał
z tego, co zaczęła uznawać za chorobę psychiczną.
Najgorsze
jednak było to, iż odnajdywała powiązania między snem a
rzeczywistością. Zarówno w Zaawansowanej Teorii Zaklęć, jak i w
Zaawansowanej Transmutacji napotkała pozór wyjaśnienia tego,
dlaczego imiona „Hermiona” i „Severus” posiadały taką moc
nad tą wizją. Prawdziwe Nazwy były kluczem.
Aby
skutecznie zmienić jeden przedmiot w całkowicie inny - najpierw
trzeba uznać właściwości oryginału, powiedzmy, pióra. Chcąc
zmienić pióro w jeżozwierza, należy określić nową Nazwę, a co
za tym idzie – nową Formę. To samo tyczy się Zaklęć. Zamiana
Właściwości czegokolwiek musi być poprzedzona potwierdzeniem
tego, czym obiekt był i uznaniem jego cech, zanim doda się nowe lub
zmieni stare. A zatem, znajomość Prawdziwej Nazwy Mistrza Eliksirów
pozwoliło jej do niego dotrzeć; tak więc jest to „magiczne
słowo”. Jego własna znajomość jej Prawdziwej Nazwy wywołała
tę samą reakcję.
Na
szczęście, żadne z nich nie wypowiedziało imienia drugiego w
rzeczywistości. To byłoby ponad zszargane nerwy Hermiony.
*
* *
Nie
pomaga mi również fakt, że Parvati i Lavender nagle zaczęły
śledzić każdy mój ruch tym świdrującym, sokolim wzrokiem,
dodała w myślach Hermiona, znajdując się w stanie nadpobudliwie
świadomego rozumowania. Mogłaby przysiąc, że ją szpiegują, albo
czekają, aż zapadnie nagle na jakąś rzadką, fascynującą,
śmiertelną chorobę. Może naprawdę próbowały ją otruć, czy
coś takiego, dumała Gryfonka. Wyglądały niemal na przygnębione,
kiedy przestała pijać swą zwykłą, poranną herbatę, jakby
czekały z niecierpliwością na to, co stanie się, gdy ją wypije.
Pani Prefekt postanowiła codziennie pijać co innego, by je zmylić,
tak na wszelki wypadek.
Jednakże
najgorszy, ale to absolutnie najgorszy był fakt, iż Hermiona nie
potrafiła poradzić sobie ze swoim problemem.
Zazwyczaj
kierowała się prosto do biblioteki. Zakurzone półki ze swym
niezliczonym zapasem wiecznych ksiąg, zawsze miały dla niej
odpowiedź. Książki były proste – posiadały spisy treści,
indeksy, były ułożone w alfabetycznym porządku oraz przedstawiały
informacje w starannym i logicznym formacie (cóż, przynajmniej te,
które wybierała dla swoich badań, z prostymi, jasnymi tytułami i
powszechnie znanymi autorami). Jakkolwiek, w bibliotece była już
tyle razy, by wiedzieć, że nie ma tam książek pt. „Afrodyzjaki:
Dlaczego O Nich Śnisz?”. Najbliższym temu tematowi był
podręcznik Wróżbiarstwa, ale tego nie tknęłaby na
pewno.
Dziewczyna
westchnęła, po czym odwróciła się, chcąc dać bibliotece
jeszcze jedną szansę i o mały włos nie zderzyłaby się z
Lavender, która wyglądała na okropnie winną. Hermiona uniosła
brew.
–
Lavender, nie wierzę, że o to pytam, ale… czy ty mnie śledzisz?
– Położyła jedną rękę na biodrze i spojrzała na koleżankę
z rozdrażnieniem.
–
Oczywiście, że nie! – zakrzyknęła piskliwym głosem Lavender, z
fałszywą wesołością na twarzy. – Dlaczego niby miałabym cię
śledzić?
–
Razem z Parvati nieustannie obserwujecie mnie na posiłkach.
Myślałyście, że nie zauważę? Ron powiedział mi też, że po
każdym śniadaniu w tym tygodniu porywałyście moją filiżankę!
Co wy wyprawiacie? – Hermiona czuła, że jest na krawędzi i zaraz
zacznie krzyczeć. Było tego stanowczo, ale to stanowczo za wiele.
Czy reszta świata pogrążała się w szaleństwie razem z nią?
–
Cóż…
–
Wyduś to z siebie wreszcie, dziewczyno! – warknęła pani Prefekt
i to nieco agresywniej, niż zamierzała. Lavender aż podskoczyła.
–
Dobrze już, dobrze… czytamy z twojej filiżanki.
–
Czytacie z mojej filiżanki? – powtórzyła brunetka z
niedowierzaniem. Lavender naprawdę zwariowała.
–
Czytamy z fusów. To taka technika przewidywania przyszłości. Na
Wróżbiarstwie słyszymy, co każdego czeka, ale ty na to nie
chodzisz, więc postanowiłyśmy zaglądnąć w twoje fusy po
śniadaniu, tak dla zabawy. I dowiedziałyśmy się czegoś bardzo,
bardzo ciekawego, więc zdecydowałyśmy czytać z nich codziennie i
uwierz, to naprawdę bardzo, bardzo ciekawe. – Lavender jednak nie
zdradziła, co było tak niesamowicie ciekawe i Hermiona patrzyła na
nią z wyczekiwaniem.
–
No?
–
Co, no? – powtórzyła niewinnie blondynka.
-
Co było tak cholernie ciekawe?! – krzyknęła Granger, sprawiając,
że jej rozmówczyni zaczęła się nieco trząść. Przerażona
dziewczyna rozejrzała się dookoła, upewniając się, że nikt nie
podsłuchuje i pochyliła się, szepcząc Hermionie do ucha.
–
Będziesz miała sekretny romans z kimś niesamowicie inteligentnym
i… i starszym.
Hermiona
odskoczyła od blondynki, czując się, jakby właśnie dostała po
twarzy. – Że co?
–
To prawda! Widziałyśmy to w twojej filiżance każdego dnia! To
znaczy, nie twierdzę, że to jedyna interpretacja, ale wiesz -
codziennie!
–
Pomyślałyście o tym, że może zawsze pijam herbatę w ten sam
sposób?
Lavender
popatrzyła na nią, jakby dziewczyna zasugerowała właśnie, że
magia to tylko zbieg okoliczności. – A skrzaty codziennie parzą
ją w ten sam sposób? A woda krąży codziennie tak samo? Proszę
cię, Hermiono. Pogódź się z tym. Jesteś pionkiem w łapach
przeznaczenia, a przeznaczenie mówi, że będziesz miała sekretny
romans. – Jej głos zrobił się głośny przy wypowiadaniu
ostatnich słów, przyciągając uwagę kilku osób, których uwagi
Hermiona wolałaby jednak nie przyciągać.
Prefekt
Naczelna złapała Lavender za kołnierz i zaczęła ją ciągnąć w
stronę biblioteki, nie słuchając protestów. Gdy znalazły się
już w środku, udały się do sekcji historycznej, a Hermiona była
pewna, że tutaj na pewno nikt ich nie podsłucha.
–
Lavender – Dziewczyna nie wierzyła, że to robi. – Wydaje mi
się, że potrzebuję twojej pomocy. Ale musisz przysiąc, że
nikomu, ale to absolutnie nikomu o tym nie powiesz. Nawet Parvati.
Choć w sumie jej możemy powiedzieć, bo jej pomoc też się przyda,
lecz nikomu poza tym nie piśniecie ani słówka. I to dotyczy
również Trelawney, jasne? – Blondynka przytaknęła, ale Hermiona
tylko pokręciła głową. – Nawet jeśli robiliby wam to, co ja
robię ci teraz. Nawet w czasie tortur, czy pod groźbą śmierci –
Lavender wyglądała teraz na przerażoną, lecz Hermiona rozluźniła
się nieco. – Wydaje mi się, że miewam prorocze sny.
Lavender
zaczęła piszczeć i klasnęła z podniecenia. – Wiesz już, kto
jest twoim sekretnym kochankiem? Rany, Hermiono, jesteś jasnowidzem?
Bo…
–
Nie, nic z tych rzeczy! Wątpię, bym była jasnowidzem. Ja, ze
wszystkich ludzi? Nie. Nawet o tym nie myśl. Słuchaj mnie, dobrze?
I przestań podskakiwać, ściągasz na nas uwagę – syknęła
brunetka, rozglądając się dookoła. – Słuchaj. Siedzę w klasie
Eliksirów i warzę eliksir, tyle że nie widzę, co jest na tablicy,
bo jestem strasznie chora, ale wszystkie składniki mam przed sobą.
Nagle napatacza się Snape i pyta mnie do czego one służą i
okazuje się, że wszystkich używa się we wróżbiarstwie, a ich
dodatkową cechą jest… - zamilkła nagle, zastanawiając się, co
powinna powiedzieć koleżance, lecz zdecydowała, że coś trzeba w
końcu zrobić. - …jest fakt, że to potężne afrodyzjaki. –
Lavender znowu pisnęła, lecz Hermiona nie przerywała.
–
Ucisz się, dobrze? Tak czy inaczej, nie mogę sobie niczego
przypomnieć dopóki nie zwróci się do mnie po imieniu. Dopiero
wtedy następuje ta część z afrodyzjakami. No i nie chce mnie
uwolnić z tego snu, dopóki ja nie zwrócę się do niego Severusie.
Część snu już rozgryzłam. Trzeba znać Prawdziwą Nazwę czegoś,
zanim będzie się w stanie to kontrolować, więc dlatego śnię o
imionach. Ale eliksir… to właśnie prorocza część… eliksir
znalazłam w podręczniku do Zaawansowanych Eliksirów. W tym miejscu
właśnie potrzebuję twojej pomocy – wywar ten pomaga odnaleźć
ci twoją bratnią duszę, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nazywa
się Adamare Animae. Słyszałaś o nim?
Oczy
Lavender zrobiły się ogromne od nadmiaru informacji, a dłonie
mocno ściskały usta, by powstrzymać wszystkie niekontrolowane
piski. Hermiona spostrzegła, iż jej paznokcie były pomalowane
kokieteryjnym, lawendowym kolorem, co było trochę zarozumiałe. –
Oczywiście, że o nim słyszałam! Nie czytasz czarodziejskich
romansów, Hermiono, czy co? Ten eliksir jest w każdym z nich!
Trzeba go zrobić, by dowiedzieć się, kto jest ci przeznaczony! To
właśnie chce ci powiedzieć sen! Musisz go uwarzyć!
Hermiona
jęknęła, lecz Lavender ciągnęła jeszcze figlarniej. – Choć
chyba już wiem, kto jest twoją bratnią duszą.
Serce
Hermiony zaczęło mocniej i szybciej bić. Wiadomość o starszym i
mądrym mężczyźnie zwiększyła uczucie strachu, które
towarzyszyło jej od początku, więc czekała, aż słowa zaczną
wypływać z ust blondynki. Na twarz Lavender wkradł się wyraz
zadowolenia, jakby unosiła się ponad głowami tłumu, a jej oczy
błyszczały niebezpiecznie.
–
To profesor Snape. Lub raczej Severus Snape. Myślę, że twój
kupidyn, kimkolwiek jest, pragnie śmierci.
Hermiona
też tak sądziła. – Ale ja go nie lubię – zakrzyknęła
desperacko. Brown posłała jej jedynie współczujące spojrzenie.
–
Wiem. Jednak dlaczego inaczej śniłabyś o nim w połączeniu z tym
eliksirem? To znaczy, nie licząc oczywistego, więc się nie
denerwuj. Dodatkowo, jest starszym, inteligentnym mężczyzną, no
nie? Na nieszczęście, bratnią duszą może być każdy.
Przynajmniej twoja wciąż żyje. Bywało i tak, że ludzie, którzy
uwarzyli ten eliksir dowiadywali się, że ich druga połówka żyła
w czasach starożytnego Egiptu, albo raz zdarzyło się, iż bratnią
duszą pewnej kobiety okazał się mąż jej wnuczki, która się z
nim rozwiodła, bo „coś było nie tak z ich małżeństwem”.
Oczywiście, że tak, skoro wnuczka była bratnią duszą tego faceta
tylko w jednej czwartej. Tobie trafiło się, iż urodziłaś się
zaledwie ociupinkę później od Snape’a, a to wcale nie jest
wielka przeszkoda. No wiesz, oboje lubicie książki, a przynajmniej
bardziej, niż ludzi – rzekła bez ogródek Lavender. – I gdyby
tylko zrobił coś ze swoimi włosami, no i ze skórą… cóż,
mógłby uchodzić prawie za przystojnego, prawda? Poza tym, ma
niesamowity głos, nawet ty to wiesz.
Rzeczywiście,
miał przyjemny głos i przynajmniej był inteligentny, rozumowała
Hermiona, ale, na skarpety Salazara, NIE! Dlaczego w ogóle próbowała
to racjonalizować? Lavender nie miała o tym bladego pojęcia. –
Nie masz o tym bladego pojęcia! – wybuchnęła Hermiona,
wyrzucając ręce w górę. Jej rozmówczyni jedynie spojrzała na
nią ze spokojem.
–
Więc zrób ten eliksir i sama się przekonaj. Razem z Parvati ci
pomożemy.
–
Nie mogę uwarzyć takiego eliksiru! Snape nie może się o tym
dowiedzieć, nie ważne, czy jest, czy nie jest… powiązany z tą
sprawą – odparła Hermiona, przyglądając się dziewczynie z
uwagą. Lavender westchnęła.
–
Cóż, jasne, że nie może. To ma być sekretny romans, od początku
do końca. Nie, razem z Parvati mamy niewielkie stanowisko do pracy
nad tego typu rzeczami. Sybilla… to znaczy – profesor Trelawney…
nauczyła nas, jak uwarzyć kilka miłosnych i wróżbiarskich
eliksirów. Chodź, dobrze ci zrobi pobyć znowu trochę z nami w
dormitorium dziewcząt. Zbyt wiele czasu spędzasz zamknięta z tym
Weasley’em. Gdybym nie wiedziała lepiej, rzekłabym, że to on
jest twoją bratnią duszą.
-
Och, to po prostu śmie…
-
Powiedziałam, gdybym nie wiedziała lepiej. Ale wiem. On ma na oku
Padmę. Parvati mi powiedziała. Boi się jej – Parvati, znaczy się
– ale uważa ją za atrakcyjną, więc naturalnie startuje do jej
spokojniejszej siostry bliźniaczki… - Lavender faszerowała nieco
ogłupioną i zdezorientowaną Hermionę potokiem ploteczek aż do
samej wieży Gryffindoru, obejmując ją przyjacielsko w pasie.
*
* *
Mdlący,
słodki aromat drażnił jej nozdrza, sprawiając, że robiło jej
się niedobrze. Przed nią stał bulgoczący kociołek, pachnący
cynamonem i kwitnącym nocą jaśminem. Garść owoców róży i
kwiatów pomarańczy leżała obok niego, a Hermiona koncentrowała
się na siekaniu ich nożem.
Jednak
tym razem to nie był sen, a Parvati czytała instrukcje z książki,
w czasie gdy Lavender mieszała eliksir.
Wygoniły
resztę siódmorocznych Gryfonek z dormitorium, ogłaszając, że
mają pilny interes do załatwienia. Naturalnie, dziewczęta
założyły, że Lavender i Parvati chciały sprawić Hermionie
metamorfozę.
Nie
mogły wiedzieć, że Granger prędzej by je przeklęła, niż na to
pozwoliła. Jakkolwiek, Brown i Patil dobrze o tym wiedziały. Nie
raz już im tym groziła.
Hermiona
dodała owoce róży, a z kociołka buchnęła perfumowana para
sprawiając, że dziewczyna omal się nie udusiła. Kleista, brunatna
mikstura cynamonu, jaśminu i truskawek rozrzedziła się i zmieniła
w różowy olej wyglądający bardziej, jak jakieś dziewczyńskie
mydło, niż eliksir z podręcznika. Gdy Lavender zamieszała kilka
razy w kociołku, Parvati poleciła, by Hermiona wrzuciła kwiaty
pomarańczy.
–
„Teraz narysuj wzór runa wypowiadając inkantacje – comperio
animae – i zobacz, co się stanie.” Ooch, te instrukcje wprost
ociekają napięciem! – zagruchała Parvati. Hermiona wywróciła
oczyma, lecz zrobiła tak, jak jej kazano.
-
Comperio animae – westchnęła, kreśląc dobrze już jej znany
wzór runiczny nad miksturą. Różowy obłoczek perfumowanego dymu
buchnął prosto w jej twarz, wywołując u niej atak kaszlu.
Czerwony eliksir pulsował teraz wewnętrznym światłem, szumiąc
cicho.
–
No już, wypij! – ponaglała ją Lavender, tłocząc się z Parvati
tuż za plecami Hermiony.
–
Wygląda, jakby było radioaktywne, czy coś…
–
Nie, nie, on ma tak wyglądać, widzisz? „Eliksir powinien być
soczyście szkarłatny, o strukturze podobnej najlepszym olejom, jak
również winien pulsować i szumieć, jak serce twojego ukochanego.”
Naprawdę kocham te opisy!
Hermiona
posłała Parvati spojrzenie pełne obrzydzenia, lecz wzięła fiolkę
eliksiru i przyjrzała mu się podejrzliwie. Obie dziewczyny
napełniły również swoje fiolki i zakorkowały je. Nie zdarzało
się codziennie, by ktoś uwarzył im tak potężny eliksir, jak ten.
Na szczęście dla nich, Granger nie była zwykłą czarownicą.
-
Pij, Hermiono – naciskała Lavender. Nie zaszkodzi, jeżeli to ona
spróbuje pierwsza.
Hermiona
wzięła głęboki wdech i wlała eliksir do ust, walcząc ze sobą,
by go od razu nie wypluć. Wydawało jej się, że pije jakieś
płynne, niesamowicie kobiece perfumy z pływającymi w nich zębami.
Cynamon gryzł ją w język i palił gardło. Czuła, jak pulsuje i
spływa powoli w dół, aż do żołądka, po czym, pewna, że
przełknęła wszystko, oblizała usta i wytarła je w rękaw.
Usiadła i czekała na jakiś efekt, którego wciąż nie była
pewna. Może iskra inspiracji? Krótka wizja? Jasność umysłu?
Czekała.
I czekała. I czekała. Lavender i Parvati wyglądały, jakby zaraz
miały wybuchnąć z tego napięcia. Hermiona mrugnęła.
-
Eee…
Nic
się nie stało. Kompletnie nic. Nie czuła się w ogóle inaczej,
nie miała żadnej wizji, ani nie potrafiła stwierdzić, czy jej
bratnią duszą był Snape, czy może Lucjusz Malfoy, na Godryka!
Lepiej, żeby to nie był Malfoy, sarknęła w myślach. To byłby
naprawdę chwyt poniżej pasa, prawda? Nie, żeby obecną sytuację
można było nazwać spacerkiem po parku.
–
Eliksir chyba nie zadziałał. Albo może efekt jest inny, niż się
spodziewamy. Eee, przykro mi – rzekła Hermiona, a jej wspólniczki
opadły na dywan.
–
To niemożliwe! – jęknęła Lavender. – Przecież zrobiłaś
wszystko dokładnie tak, jak w książce! Po prostu nie chcesz nam
powiedzieć, co widziałaś!
Hermiona
westchnęła ciężko. – Widziałyście, bym weszła w trans? Hmm?
Nie wydaje mi się. Mówiłam wam, że nie rozumiem za bardzo teorii,
która się za tym wszystkim kryje. Lavender, mówiłaś, że ten
eliksir pojawia się non stop w czarodziejskich romansach. Co zwykle
dzieje się z bohaterami?
Blondynka
zamyśliła się przez moment, przykładając pomalowany paznokieć
do ust. Hermiona zdała sobie sprawę, że dziewczyna najzwyczajniej
w świecie pozuje, aczkolwiek robi to raczej nieświadomie. Serio,
kto niby zastanawia się przykładając sobie palec do ust?
–
Tak naprawdę, to nie jestem do końca pewna. Zawsze mówią coś
poetyckiego. Nie wydaje mi się, by zbyt wielu autorów w ogóle
wiedziało, jak to działa. Taki eliksir ciężko uwarzyć samemu…
ale nie twierdzę, że go spaprałaś, Hermiono! Przecież nie jest
trudniejszy od Eliksiru Wielosokowego, a słyszałam plotki, iż
zrobiłaś go w drugiej klasie po tym, jak Snape powiedział ci, że…
czekaj, czekaj, muszę coś znaleźć!
Lavender
skoczyła na równe nogi i podbiegła do swojego kufra. Po chwili
wygrzebała z niego sponiewieraną książkę z okładką wypełnioną
większą ilością różowych i białych kwiatuszków, niż według
Hermiony było zdrowe dla oczu, jak i typowym, falującym biustem i
dość dojrzale i męsko wyglądającym młodym mężczyzną.
Dziewczyna przekartkowała ją, zatrzymując się co kilka stron, by
przeczytać co bardziej pikantny kawałek z zaróżowionymi
policzkami, po czym podsunęła książkę Hermionie wprost pod nos.
–
Tu! – zakrzyknęła, wskazując palcem konkretny akapit.
–
„Lucjan wlał sobie do ust fiolkę eliksiru. Szkarłatna substancja
pulsowała w jego gardle, niczym serce w pierwszym porywie miłości,
a smak kwiatów i przypraw rozgrzewał mięśnie lędźwi. Nagle,
ujrzał Jadię w całkowicie innym świetle.” – Hermiona musiała
przygryźć wargę, by nie wybuchnąć śmiechem. Jednakże Lavender
i Parvati spojrzały na siebie wymownie i siłą podniosły
dziewczynę z podłogi.
–
Hej! Co wy wyprawiacie?
–
Zabieramy cię do profesora Snape’a. Wydaje mi się, że możesz
ujrzeć go w całkowicie innym świetle.
Pani
Prefekt zastanawiała się, co takiego Lavender może mieć na myśli,
jednak i tak – będąc drobną i słabą – wydawała się
bezsilna wobec dwóch zdeterminowanych przyjaciółek, które, gdy
podniecone, potrafiły być równie silne, jak woły. Zaciągnęły
ją więc w dół korytarza, zarabiając kilka zdziwionych spojrzeń
i parę okrzyków. Granger po prostu usiadła i cieszyła się z
przejażdżki, gdyż i tak nie mogła jej zapobiec, a miała przecież
sporo do przemyślenia.
Czego
te dwie się w ogóle spodziewały? Że co ma niby zobaczyć? A
jeżeli to nie Snape? Serio, to mało prawdopodobne. Prawda, broniła
go przed bezlitosnymi oskarżeniami jej dwóch najlepszych przyjaciół
oraz podziwiała jego umysł, ale nie zmieniało to faktu, iż był
otłuszczonym dupkiem, który obrażał ją przy każdej, możliwej
okazji. Po prostu tak dała się ponieść bajkowym wyobrażeniom
Lavender i własnym, szaleńczym snom, że całkowicie zapomniała o
swoim dobrym znajomym, Logicznym Myśleniu. Snape, ze wszystkich
ludzi. Przez cały jej pobyt w Hogwarcie nie powiedział jednego
słowa, które można byłoby opacznie zrozumieć, jako „miłe”.
Nawet dwuznacznego komplementu, choć niektórzy uważali, że
„Wiem-To-Wszystko” to zaiste komplement w najwyższym stopniu
dwuznaczny.
Co
jednak ważniejsze, chyba musisz się podobać swojej bratniej duszy,
czyż nie? Hermiona prychnęła. Facet bezustannie ją dręczył i
krytykował na zajęciach Zaawansowanych Eliksirów, bardziej nawet,
niż resztę uczniów razem wziętych, choć oczywiście była
najbardziej utalentowana i oddana temu przedmiotowi z całej klasy.
Była najlepsza. Każdy z jej eliksirów emanował perfekcją.
To
widocznie dla niego za mało!
Aczkolwiek
specjalna uwaga, to zawsze specjalna uwaga, nawet w swym negatywnym
znaczeniu, rzekł cichutki, uporczywy głosik gdzieś na krańcu jej
umysłu. Oczekiwał od niej więcej, niż od reszty klasy, co
świadczyło o tym, że wiedział, iż mogła lepiej, co znów
oznaczało, że naprawdę wierzył w jej zdolności. A już na pewno
był świadom jej istnienia i przygotowywał ją na…
…Mistrzynię
Eliksirów.
Hermiona
zmarszczyła brwi. Gdy raz już zaczniesz podążać za logicznym
tokiem myślenia, było naprawdę ciężko zawrócić. Ale nie miała
przecież żadnych innych wskazówek. Kto to mógł tak naprawdę
być? Z pewnością nie Harry, ani Ron… zbyt blisko im było do
braci, no i jak dla niej nie wydorośleli jeszcze za bardzo. Wszyscy
chłopcy z drużyny mówili tylko o quidditchu i nie wydawało się,
by znali inny temat do rozmowy. Neville to Neville i nic więcej nie
trzeba tu dodawać. Bracia Rona byli atrakcyjni, lecz ich również
traktowała jak rodzinę. Anthony był inteligentny i przystojny,
lecz to nikt więcej, jak partner do nauki. I naprawdę nie był
zbytnio interesującym człowiekiem. Zastanawiała się chwilę nad
członkami GD, lecz nikt odpowiedni nie przyszedł jej na myśl.
Nigdy wcześniej o tym nie myślała, lecz zszokował ją fakt, że
nie znalazła żadnych innych kandydatów.
Reszta
podróży minęła jej na próbie przetrawienia tej świadomości,
gdy nagle Lavender i Parvati zatrzymały się i wyszeptały w
idealnej synchronizacji. – Jest tam!
Hermiona,
wciąż zszokowana swoim odkryciem, spojrzała bezmyślnie na
miejsce, gdzie stał Snape, ochrzaniając jakąś grupkę
rozpaczających pierwszorocznych. Ujrzała go w całkowicie innym
świetle, dzięki olśnieniu, którego właśnie doznała. Był
przecież inteligentnym, odważnym, dojrzałym mężczyzną, nie tak
zupełnie nieatrakcyjnym; był w dobrej formie, choć jego włosy
wyglądały na przetłuszczone. Lecz czego można się spodziewać po
kimś, kto całe dnie goni za uczniami łamiącymi regulamin i spędza
długie godziny nad bulgoczącymi kociołkami? Nie wyglądał tak
odpychająco w czasie przerwy świątecznej, gdy nie był zmuszony,
by siedzieć po osiem godzin w klasie wypełnionej oparami z
eksplodujących kociołków. Wierzył w jej zdolności i nie był
typem, który krępowałby jej styl bycia, ciągnąc ją do Hogsmeade
w każdy weekend. Hermiona niemal się uśmiechnęła, myśląc o
pracy nad jakimś eliksirem ramię w ramię z takim mężczyzną. Być
może taki zwrot w opinii o kimś był efektem eliksiru.
Jednak
nagle dziewczyna zdała sobie sprawę, że rzeczywiście widzi
profesora Snape’a w całkowicie innym świetle.
Wokół
jego ciemnej postaci jaśniała różowa poświata, pulsująca w ten
sam sposób, jak eliksir. Po chwili zastanowienia, doszła do
wniosku, że widzi jego aurę. Aurę zabarwioną i podświetloną
różem, co było efektem eliksiru, lecz w istocie patrzyła na jego
witalną siłę.
Była
olśniewająca.
–
I co widzisz? Co widzisz?
Hermiona
poważnie zastanawiała się nad tym, by odpowiedzieć, że nic, lecz
zrozumiała, że będzie potrzebowała tyle pomocy w tym
przedsięwzięciu, ile tylko zdoła zdobyć. Jeżeli rzeczywiście
był jej bratnią duszą, nie będzie w stanie żyć bez niego. A
Hermiona nie miała żadnego pojęcia o – przełknęła głośno
ślinę – uwodzeniu płci przeciwnej. A już szczególnie, gdy
obiektem jej względów miał być Snape, na cały niefart tego
świata.
–
Widzę jego aurę. – Wyznanie wydawało się bezbarwne, jakby w
końcu przyznawała się przed sędzią do popełnienia masowych
mordów. Parvati i Lavender pisnęły w uniesieniu.
–
Jest ładna?
–
Jest cholernie piękna – odparła z żalem. – Chociaż dużo
lepiej wyglądałaby, gdyby eliksir nie barwił jej tym paskudnym
odcieniem różu.
Za
jej plecami, obie Gryfonki zaczęły podskakiwać z czystej,
dziewczęcej radości. Hermiona wyglądała, jakby zaraz miała się
rozpłakać. Odwróciła się na pięcie i poszła wprost do wieży
Gryffindoru, nie chcąc jeszcze stawiać czoła Ronowi. Lavender i
Parvati podążyły za nią, gadając z podnieceniem. Patil zauważyła
jednak wyraz twarzy Hermiony i zmarszczyła czoło.
–
Co się stało, Hermiono?
–
Co się stało? Co się stało? Profesor Snape jest moją pieprzoną
bratnią duszą. Można mieć tylko jedną. Moja zmarnowała się na
niego. – Dziewczyny wyglądały na winne i Granger westchnęła
ciężko.
–
Słuchajcie, dziewczyny. Sugeruję, byście nie brały swoich
eliksirów, dopóki któregoś dnia nie natraficie na tę właściwą
osobę i będziecie chciały sprawdzić… lub nawet wtedy sobie
odpuśćcie. Czasami lepiej nie wiedzieć.
Wyraz
jej twarzy był tak bezradny i zgnębiony, że Parvati i Lavender
straciły cały zapał, by wypróbować swoje eliksiry, zanim doszły
do Pokoju Wspólnego Gryfonów. Być może tajemnice nieznanego były
tajemnicami nie bez przyczyny. Chociaż, pomyślała ironicznie
Hermiona, nic, co zaoferują ich eliksiry nie będzie tak straszne,
jak mój los.
*
* *
Tego
samego dnia na kolacji, Hermiona siedziała przy stole przygnębiona
i głucha na to, co się wokół niej działo. Wbiła wzrok w talerz,
tak, by nie musieć oglądać aury tego człowieka. Widok ten
wstrząsnął nią głęboko, choć właściwie nie potrafiła
wytłumaczyć, dlaczego. Gdyby tylko zdołała zrozumieć myśli,
które przelatywały przez jej głowę, jak przez sito, i ubrać je w
słowa, brzmiałyby zapewnie tak:
To
nie tak, że przez sześć ostatnich lat tylko go nienawidziłam –
nienawidząc, również podziwiałam go i szanowałam. No i jasny jak
słońce jest fakt, że on też nie pała do mnie przyjaźnią i
nawet jeżeli się w nim zakocham (co jest absolutnie, kompletnie,
absurdalnie wręcz niemożliwe), prędzej piekło zamarznie, niż on
mnie pokocha, a zamiast czuć ulgę z tego powodu, jestem
rozczarowana! Nie wspominając już o upokorzeniu. A najgorsze z tego
wszystkiego jest to, iż nie rozumiem dlaczego! Mogę pojąć
Transmutację. Zaklęcia – a jakże. Nawet Eliksiry rozumiem, niech
je szlag, więc dlaczego nie potrafię zrozumieć samej
siebie?
Naturalnie,
Hermiona nie potrafiła zrozumieć samej siebie z tego samego powodu,
z którego nie widzimy Drogi Mlecznej. Znajdowała się za blisko
zbyt wielkiej sytuacji, by dostrzec cokolwiek w jasnym świetle. Po
raz pierwszy w życiu przyszło jej stawić czoła własnym uczuciom,
a jest to problem o wiele bardziej skomplikowany, niż najbardziej
podstępne z podstępnych równań numerologicznych. Używając
metafory bazującej na wiedzy przedszkolaka – jeden plus jeden, w
rzeczy samej, nie równa się dwóm. Jeden plus jeden może równać
się wszystkiemu, poczynając od absolutnego szczęścia, po totalne
upokorzenie, czy złamane serce. Hermiona już to widziała – Harry
i Cho, Ron i Parvati, czy Neville z którąkolwiek z dziewcząt – i
nie chciała dać się złapać w ten sam, stary koszmar. To było
wprost…
…przerażające.
A fakt, że chodziło o profesora Severusa Snape’a wcale nie
pomagał. Czasami czuła zbyt wielkie onieśmielenie, by spojrzeć na
niego z drugiego końca klasy, nawet wtedy, gdy jeszcze nie
wiedziała, iż był (prawdopodobnie, bo przecież nie było żadnego,
racjonalnego dowodu, że eliksir zrobił to, co miał zrobić) jej
jedyną, bratnią duszą – ze wszystkich ludzi na świecie! Co niby
miała zrobić z taką wiedzą?
Dzień
dobry, profesorze Snape. Skończyłam esej na temat właściwości
skórki boomslanga i och, czy wie pan, że jesteśmy sobie
przeznaczeni? Może powinniśmy usiąść i przedyskutować, co z tym
zrobimy, w końcu jesteśmy ze sobą złączeni do końca naszego
naturalnego życia i w ogóle.
Hermiona
parsknęła śmiechem. To szaleństwo, na które nie miała
lekarstwa. Był jej nauczycielem, na Merlina! I do tego
przetłuszczonym dupkiem! Co ludzie powiedzą? Dziewczyna o mały
włos nie zadławiła się brokułem. Co Harry i Ron na to powiedzą?
Zaryzykowała spojrzenie w kierunku straszliwego Mistrza Eliksirów,
czując, jak jej wnętrzności skręcają się boleśnie.
Naprawdę
był piękny. Urzekający blask otaczał Snape’a, migocząc wzdłuż
jego mrocznej postaci, podkreślając smukłą sylwetkę i stawiając
go w ostrym kontraście z resztą świata. Czarujący – to słowo
pasowało idealnie.
Hermiona
nie była pewna, jak długo efekt eliksiru będzie się utrzymywał –
teoria dotycząca Adamare Animae była dla niej zbyt zaawansowana,
choć rozumiała proces jego tworzenia. Jednakże, po upływie
jakiegoś czasu zaczęła się zastanawiać, czy zniknięcie cudownej
aury zmniejszy efekt, jaki profesor wywoływał w jej wnętrznościach.
Dziewczyna
przełknęła głośno ślinę i odsunęła od siebie talerz,
świadoma, iż przez cały ten czas żuła jeden kęs jedzenia, aż w
końcu całkowicie się rozpuścił, a jej szczęki zaczęły boleć
od wciąż powtarzanego ruchu.
–
Hermiono? Wszystko w porządku? – spytał Harry, patrząc na nią
ze zdziwieniem. Parvati i Lavender wymieniły między sobą
ukradkowe, zmartwione spojrzenia. Hermiona poczuła oszołomienie.
Jeżeli jej obecny stan był widoczny nawet dla chłopców, nadszedł
czas, by wrócić do świata żywych i zacząć zachowywać się
normalnie, nawet jeśli wydawało jej się, że jej wnętrzności
przeszły właśnie przez automyjnię.
–
Nic mi nie jest, Harry, nie martw się. Po prostu odechciało mi się
jeść. Może łapię jakieś choróbsko, czy coś. – Udała
ziewnięcie, które szybko przerodziło się w prawdziwe. – Jestem
zmęczona. Chyba wrócę już do pokoju i pójdę spać. I tak dziś
jest twoja kolej, Ron – rzekła Hermiona, odnosząc się do
patrolów, które należały do obowiązków Prefektów Naczelnych.
Razem
z Ronem zdecydowali, że głupie z ich strony byłoby łażenie razem
po korytarzach co noc, więc zamieniali się i samotnie patrolowali
korytarze, co pasowało im obojgu. Wypracowali (lub raczej to
Hermiona wypracowała, zupełnie przypadkowo, gdy szukała informacji
na temat zaklęć klimatyzujących) system, przez który w razie
kłopotów mogli wezwać to drugie na pomoc. Jak na razie nic takiego
im się nie przydarzyło, nie licząc kilku nocy, w czasie których
Hermiona testowała ich metodę, ku największej irytacji Rona. Tej
nocy, dzięki Bogu, dziewczyna mogła zażyć nieco odpoczynku.
*
* *
W
związku z przejściami, jakie znaczyły ten dzień, Hermiona zasnęła
dość szybko, nawet mimo ogromu nowych i dość niepokojących
informacji. I być może dlatego, że uwarzyła eliksir, lub dlatego,
iż tajemnica snu została rozwiązana, po raz pierwszy w ciągu
ostatnich dni dziewczynie nic się nie śniło.
Na
jej nieszczęście, natura nie znosi próżni.
Rozdział IV: Metody Zastraszania
Severus
Snape był w dobrym humorze. Jak dotąd, udało mu się doprowadzić
siedemnastu pierwszorocznych do płaczu, odebrać Gryffindorowi
dziewięćdziesiąt punktów i dać aroganckiemu Krukonowi szlaban za
kwestionowanie jego metod. Radował się w duszy i cieszył każdą
chwilą tego cudownie deszczowego dnia. Żaden ptaszek nie ćwierkał
na jego ramieniu – i tak jastrzębie bardziej pasowały do jego
stylu – lecz jeżeli profesor byłby muzycznie utalentowany, z
pewnością zagwizdałby kilka skocznych tonów.
Z
kolei jego uczniowie uważali, iż ich nauczyciel musi być w
paskudnym humorze: był zasępiony i niemiłosiernie uszczypliwy,
głęboko wyryty grymas nadawał jego twarzy złowieszczy wygląd, a
w czasie jednej lekcji rzucał więcej wyzwisk, niż większość
ludzi rzuca na swoich największych wrogów w ciągu trzech
lat.
Idealny
przykład na to, jak bardzo postrzeganie pewnych zjawisk z
przeciwnych punktów widzenia może być zróżnicowane.
Czekały
go teraz ostatnie zajęcia tego dnia i to jedne z jego ulubionych,
choć nigdy by się do tego nikomu nie przyznał, a przed samym sobą
tylko w warunkach ekstremalnego przymusu. Najdalej mógł posunąć
się do stwierdzenia, iż były to najmniej stresujące lekcje, gdyż
w klasie znajdowali się starsi uczniowie i to ci, którzy mieli
opanowane przynajmniej podstawy Eliksirów. Poziom OWTMów stał się
oazą dla Mistrza Eliksirów, wypełniony błyskotliwymi i – co
najważniejsze – oddanymi eliksirom umysłami. Każdego roku
zdarzały się jedne lub dwa wybuchy, a i to zazwyczaj tylko przy
eksperymentalnych eliksirach.
Jeden,
jedyny cierń w tej oazie stanowiła Granger. Nieprzyjemny dreszcz
trwogi wdarł się w słoneczne rozmyślania Snape’a, zalegając
wszędzie niczym sinizna na tygodniowym trupie. Od momentu, gdy
ujrzał ją po raz pierwszy, wiedział, że będą z nią kłopoty.
Mała Wiem-To-Wszystko, a na dodatek najgorsza, jaką widział od
czasów… cóż, siebie.
Zajęło
mu sporo czasu przyznanie się do tego, lecz prawda była taka, iż
Granger go przerażała. Z narastającą paniką zastanawiał się,
co zrobiłby, gdyby zaliczył wpadkę, a ona to wyłapała?
Dziewczyna nie czytała książek, ona je wchłaniała, katalogując
w tym podobnym do gąbki mózgu każdy fakt, nieważne, czy znaczący,
czy trywialny.
Już
dawno temu Severus zrobił się leniwy i pewny siebie, wiedząc, że
jednym spojrzeniem może zamienić całą klasę w stado przerażonych
owiec. Gdyby źle wymówił nazwę jakiegoś skomplikowanego
ingredientu lub się przejęzyczył, paskudne bachory nie śmiałyby
się odezwać - przyjmując, że uczyły się wystarczająco dużo,
by rozpoznać pomyłkę. A nawet gdyby któreś się odezwało, mógł
zawsze odjąć punkty, tudzież zbyć je elokwentną ripostą.
Jednak
Granger się kłóciła.
Ledwo
dawał sobie z nią radę, choć poprzysiągł, że nigdy, przenigdy
nie pozwoli jej się przyłapać. Rzucał jej więc wyzwania,
trudniejsze, niż jakiemukolwiek innemu uczniowi. Ku jego
zmartwieniu, panna Granger wzniosła się do standardów, jakie
ustanowił i złamała je bez problemu.
Podniósł
więc poprzeczkę wyżej.
Złamała
ją – znowu.
Był
to niebezpieczny krąg, bezustanne źródło jego strapień, a
jednak, mimo wszystko miał świetny ubaw.
Wielu
uważa, iż szczytowym celem ludzkiego życia winno być dążenie do
stanu kompletnego zadowolenia, wolnego od cierpienia i walk. Jednakże
trzeba także wziąć pod uwagę to, że wszystko jest względne.
Przecież bez soli nie ma cukru; bez mroku – jasności; bez
cierpienia szczęście nie ma prawa istnieć.
Życie
wypełnione jedynie szczęśliwością szybko straciłoby swój urok.
Wszystko byłoby banalnie proste i jasne. Każdego dnia zadowolenie
degenerowałoby normalność, dopóki wszędzie nie zapanowałoby
znudzenie. Szczęście stałoby się czymś w rodzaju narkotyku –
potrzeba byłoby go coraz więcej i więcej, aż pewnego dnia nie
pozostałoby nic, prócz stagnacji, gdyż wszystkie stadia szczęścia
w końcu zostałyby osiągnięte. Najmniejsza przeszkoda przynosiłaby
całkowitą dewastację i ruinę.
Tak
więc szczytowym celem powinno być doznanie jak najszerszej palety
emocji i walka do końca. A walka z pewnością profesorowi
Severusowi Snape’owi obca nie była.
Za
każdym razem, gdy dostrzegł choćby najmniejszą pomyłkę w pracy
Granger, czuł tryumf i skupiał się na tym błędzie, krytykując
jej metody, obrażając produkt końcowy, lub odbierając punkty.
Jednakże, z biegiem lat zaczął również czuć niewielką iskierkę
podziwu, gdy udało jej się pokonywać przeszkody, które rzucał
jej pod nogi. Severus doświadczał także rzadkich chwil dumy za
każdym razem, kiedy udało jej się wykonać eliksir ponad szkolny
poziom i to do stopnia, z którego osiągnięciem mieliby problemy
niektórzy z jego profesorów. Hermiona wierzyła, że jest słaba w
Eliksirach - biorąc pod uwagę stopnie, tak było. Jednak w
rzeczywistości Eliksiry stały się niewątpliwe jej najmocniejszą
stroną.
Choć
nienawidził się do tego przyznawać, Snape wiedział, iż Hermiona
Granger była jego sekretną protegowaną. Przerażała go, o tak,
przerażała go i nienawidził jej za to. Jednak nie przeszkadzało
mu to żywić do tej błyskotliwej, młodej Gryfonki pewnego
przywiązania, czuć do niej słabości.
Oczywiście,
Severus Snape nigdy się do czegoś podobnego nie przyzna. Nawet w
czasie tortur nie wydał tajemnic Dumbledore’a. Niech go piekło
pochłonie, jeżeli kiedykolwiek ujawni swe najskrytsze myśli
komukolwiek z własnej woli. Ciężko było przyznać się do tego
samemu sobie, a i tak zajęło mu to aż siedem lat.
Był
typem człowieka, który wszystko musiał sobie przemyśleć,
wszystkiego zasmakować i przeanalizować każdą, najmniejszą myśl
i emocję, która przeszła przez jego umysł i duszę. To wyznanie
nie było pomyłką. To poddana próbie czasu prawda, czysta i
logiczna. Jakkolwiek, nie oznaczało to, iż chciał dzielić się
tym z całym światem i wolałby raczej o tym zapomnieć. Od czasu do
czasu mu się to udawało.
Lecz
wtedy zazwyczaj wchodziła.
Odgłos
kroków w korytarzu sprowadził Severusa na ziemię, więc zaczął
porządkować już dawno posegregowane papiery, z niecierpliwością
oczekując, aż kędzierzawa Wiem-To-Wszystko przekroczy próg jego
klasy. Niezwykły pogłos kroków sprawił, że się odwrócił i
zamiast Grangerówny ujrzał cichą Puchonkę, która z naręczem
książek przyciśniętych do piersi, niczym tarcza, podreptała
szybko na swoje miejsce.
Dziwne.
Granger zawsze przychodzi jako pierwsza na zajęcia. Pewnie któryś
z nauczycieli ją zatrzymał, albo dokonywała właśnie jakiegoś
aktu iście gryfońskiego heroizmu i wracała powoli do życia w
skrzydle szpitalnym. Oczywiście, że musiała wytrącić go z
równowagi. Zacisnął usta i sposępniał odrobinę. Typowa Granger.
Co
dziwniejsze, dziewczyna zjawiła się jako jedna z ostatnich. Bez
zwykłego zamieszania, z oczami utkwionymi w podłodze zajęła swoje
miejsce. Zbladła nieco, widząc, iż jedyną wolną ławką była ta
najbliżej biurka, co wydawało się dziwnie, biorąc pod uwagę
entuzjazm, z jakim zazwyczaj podchodziła do lekcji. Severus
przyłapał się na tym, iż bada jej niezwykłe zachowanie, jakby
była jakimś eksperymentem, więc szybko odzyskał swój rezon.
–
Mam nadzieję, iż nie zmarnowaliście dziś energii na niepotrzebne
machanie różdżkami, gdyż będziecie potrzebowali całego pokładu
sprytu i siły, zakładając, że w ogóle je posiadacie, aby
sporządzić eliksir, który na dziś zaplanowałem. – Zmarszczył
mocniej brwi, kiedy w czasie lustrowania klasy wzrokiem, jego oczy
zatrzymały się na Granger dłużej, niż zamierzał.
Naprawdę
wyglądała fatalnie, jakby w ogóle nie sypiała. Sine cienie pod
oczyma były już jej znakiem firmowym i Severus zastanawiał się
przelotnie, czy dziewczyna eksperymentuje (i nawala) w tym semestrze
z makijażem. Jednakże teraz sińcom towarzyszyły przekrwione oczy
i dość widoczne drżenie rąk, gdy podnosiła jakiś ingredient.
Panna Granger, co było jasne jak słońce, cierpiała na bezsenność.
Nagle,
przez kaprys, którego sam nie mógł zrozumieć, machnął różdżką
na tablicę, lecz zamiast mrożącego krew w żyłach eliksiru,
którym chciał torturować swoich uczniów tego cudownego
popołudnia, pojawiły się instrukcje dotyczące innej mikstury,
równie trudnej, lecz o wiele bardziej przydatnej.
–
Zajmiecie się dziś Eliksirem Bezsennego Snu i wierzcie mi, jestem
pewien, że wszyscy, jak tu jesteście, zrujnujecie ten delikatny
napar. Powinniście już znać jego efekty, więc nie będę marnował
czasu na wyciąganie nie mających sensu odpowiedzi z waszych mózgów.
Zadanie to zajmie wam całą lekcję, więc radzę zacząć
natychmiast. Jeszcze dziś dodam roztwór sprawdzający do waszych…
- Uśmiechnął się szyderczo. – „rezultatów końcowych”.
Wyniki będą ogłoszone na następnych zajęciach.
Severus
ponownie machnął różdżką, tym razem w stronę szafy ze
składnikami, wyciągając potrzebne do uwarzenia mikstury narzędzia.
Jego wzrok zatrzymał się na Granger i mógłby przysiąc, że gdy
na niego spojrzała, ujrzał w jej oczach błysk wdzięczności. Był
różowy.
–
Profesorze? – odezwała się dziewczyna, nieśmiało patrząc
gdzieś ponad jego prawym ramieniem. – Chciał pan ze mną o czymś
mówić?
Severus
szybko otrząsnął się z transu i wykrzywił. – Panno Granger,
być może zechce pani przetestować dzisiaj swój eliksir manualnie.
W najgorszym przypadku – ciągnął, zniżając swój głos –
skończy pani w Skrzydle Szpitalnym, a ja na wakacjach. W najlepszym,
panno Granger, zjawi się pani jutro na moich zajęciach punktualnie,
wyglądając nieco lepiej, niż żywy trup, jak teraz. Jeżeli się
pani powiedzie, powstrzymam się przed odjęciem pięćdziesięciu
punktów Gryffindorowi.
Dziewczyna
zbladła, a iskierka wdzięczności szybko przerodziła się w
płomieniście piekielny bunt. Teraz patrzyła mu wreszcie prosto w
oczy. Severus niemal się uśmiechnął. – Sugeruję, by pani
zaczęła, panno Granger, bo inaczej Gryffindor może się znaleźć
na minusie. A przecież nie chciałaby pani mieć tego na swoim
złotym sumieniu, prawda?
Dziewczyna
sapnęła z oburzeniem, lecz bez słowa poszła po potrzebne
składniki. Lepiej, pomyślał Severus. Cień anormalności, jaki jej
wejście rzuciło na jego udany dzień zniknął i mógł wrócić do
krążenia między ławkami.
Severus
szybko odkrył, iż jego obecność była efektywnym narzędziem w
przyzwyczajaniu świeżo upieczonych dorosłych do pracy pod presją.
Nie było nic straszniejszego, niż Severus Snape zerkający ci przez
ramię i wydający cichy, ostrzegawczy pomruk, gdy miałeś właśnie
wrzucić składnik, który aż do tej chwili wydawał ci się
kolejnym, właściwym krokiem. Snape uwielbiał siać niepewność i
oglądać, jak twarze uczniów zmieniają się z całkowitej pewności
do nieskładnego zwątpienia, gdy ich dłonie zastygają nad
kociołkami w nerwowym niezdecydowaniu, aż w końcu podejmują
wyzwanie i robią to, co zamierzali zrobić na początku tylko po to,
by odkryć, że choć mieli rację, wahanie kosztowało ich cenny
czas, który potrzebny był, by składnik zareagował tak, jak
powinien.
Oczywiście,
lekcja ta miała na celu uzmysłowienie im, że wszystko, czemu
brakuje bezbłędnego poczucia celu i pewności siebie, może nam
wybuchnąć w twarz – i to dosłownie. Jednak większość z jego
uczniów uważała, że był wrednym sukinsynem, który rozmyślnie
usiłował osmolić im brwi.
Nie,
żeby to Severusowi przeszkadzało. Był bardzo dumny ze swej
reputacji.
Jednakże
siódmorocznych było ciężej zastraszyć. Snape ciągle musiał
wymyślać nowe sposoby, by osłabić ich koncentrację, gdyż z dnia
na dzień robili się coraz to odporniejsi. To było naprawdę
piękne, kiedy uczniowie ignorowali jego obecność w czasie pracy
nad swoimi eliksirami – nie jak Longbottom, który, dzięki
Merlinowi, dał sobie w końcu spokój. Po pierwszym, niemal
śmiertelnym incydencie na pierwszym roku, Severus przestał nawet
przechodzić obok chłopaka, ale on wciąż się trząsł i to nawet
zanim w ogóle wszedł do klasy. Starał się, jak mógł, by uczynić
Longbottoma twardszym, lecz natura Gryfona nie nadawała się do
delikatnej sztuki, jaką były Eliksiry.
Granger
nigdy więcej się nie wzdrygnęła.
Dziwne,
jak pierwsze wrażenie odnośnie jego uczniów zmieniło się o sto
osiemdziesiąt stopni. Severus omal nie podskoczył z radości na
widok młodego Malfoy’a – oczywiście, przygotowywał się na
jego przyjście od kilku lat, lecz niewykorzystany potencjał, jaki
przed sobą ujrzał, wprawił go w ekscytację. Dumbledore, jak można
się było tego spodziewać, poprosił, aby zaopiekował się
chłopcem – by doskonalił go, jako ucznia, tak jak i chronił
przed wpływem Czarnego Pana. Misji tej Severus poświęcił się bez
pamięci i rzeczywiście, wyniki Dracona były wysokie…
Lecz
wtedy dzieciak go zdradził. Przyjął Mroczny Znak tego lata i razem
z tym przepadła nadzieja. Wciąż dopuszczał możliwość, że
Draco zda sobie sprawę z tego, z czym wiąże się służba u
Czarnego Pana, ale biorąc pod uwagę presję rodziny i
rówieśników…
Malfoy
był już stracony. Zamiast niego, jego najlepszą uczennicą była
mugolaczka i co dziwniejsze – z powierzchownością poza kontrolą,
gębą jeszcze bardziej niewyparzoną, towarzysko nieprzystosowaną,
a wisienką na tym torcie był status Gryfonki. Cała szkoła piała
pochwały na jej temat, a intensywna nienawiść ściskała
wnętrzności Mistrza Eliksirów za każdym razem, gdy był zmuszony
postawić jej dobry stopień. Jakkolwiek, gdy na wpół złośliwie,
na wpół z ciekawości zaczął testować jej ograniczenia, dotarło
do niego, jaką była cenną uczennicą, kiedy jej głowy nie
wypełniały ciągłe pochwały. Dziwne, że obelgi, jakie rzucał
pod jej adresem, z czasem nie były już powodowane wrogością, a
sentymentem podszytym uszczypliwością. Nie, żeby ona mogła
stwierdzić różnicę, ale najważniejsze, że on mógł, kiedy
naprawdę się nad tym zastanowił.
Cóż,
to wcale nie było najważniejsze. W ogóle nie było ważne.
Najwyżej zabawne. Interesujące, być może.
Och,
szlag.
Więc
gryfońska szlama była jego ulubioną uczennicą. Dziwniejsze rzeczy
działy się na tym świecie – i przynajmniej był pewien, że
uczucie to nie było odwzajemnione. Jej ulubioną nauczycielką była
pewnie Minerwa, bo przecież to opiekunka jej domu i taki
Rozsądny-Ale-Miły typ człowieka. Wzbudzało to w Severusie odruch
wymiotny, choć zbyt bardzo szanował Minerwę, by wyznać coś
takiego na głos. Niemal westchnął z rezygnacją, jednak zanim
pozwolił swojej masce opaść, usłyszał, jak ktoś chrząknął,
co sprowadziło go z powrotem na ziemię.
–
Przepraszam, profesorze. Skończyłam eliksir, ale nie ma żadnych
fiolek…
Granger,
a któżby inny. Severus odwrócił się, a jego szaty zawirowały w
perfekcyjnym wirze czarnej tkaniny. – To dlatego, że od moich
uczniów oczekuję największego skupienia podczas robienia
eliksirów, a nie karkołomnego pośpiechu w procesie, którego nie
zdołali w pełni zanalizować – warknął, czując dreszcze
zaniepokojenia na karku, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest
nieprzygotowany do zajęć. No naprawdę, żeby zapomnieć wystawić
odpowiednie fiolki dla uczniów, a do tego jeszcze odpłynąć gdzieś
myślami na środku klasy! Złość zabulgotała w jego piersi i
poczuł nieodpartą chęć, by wyładować ją na Granger. –
Powiedz mi: czy twój eliksir pozwoli choć na krótką drzemkę, czy
pomyliłaś się aż tak bardzo wyznaczając granicę spektrum, iż
stworzyłaś środek samobójczy?
Twarz
Granger przybrała niesamowity odcień szkarłatu, a jej dłonie
zacisnęły się tak mocno, że wbiła sobie paznokcie w skórę. –
Zapewniam pana, profesorze – nieomal wypluła – że ten eliksir
nie jest gorszy od reszty, jakie zrobiłam w tym roku. – Jej głos
był niemal śmiertelnie cichy i Severus z perwersyjnym rozbawieniem
spostrzegł, iż w złości zaczęła przejmować niektóre z jego
reakcji.
–
A więc drzemka. Bardzo dobrze, panno Granger. – Severus podszedł
do kredensu pełnego pustych fiolek i wyciągnął z nich cały
zestaw, po czym położył je na swoim biurku. Cały czas był
świadomy wściekłości panny Granger, która niemal z niej
parowała, co rozkosznie ostudziło jego własny gniew. Severus
niemal żałował, iż stosowność i sztywna, szkolna hierarchia
nauczyciel-uczeń nie pozwala na wybuch niczym nieskrępowanej kłótni
między nimi. W ich obecnej sytuacji, Granger ledwo mogła się
odszczeknąć. Energia skrząca się wokół jej osoby jasno mówiła,
że gdyby nie była uczennicą, rozgorzałaby epicka bitwa.
Spojrzał
na resztę klasy i z zadowoleniem zauważył, że na najdrobniejszy
jego ruch wszystkie oczy natychmiast opadały z powrotem na kociołki.
Był pewny, że bardzo interesująco spędzi teraz czas, obserwując
resztę klasy – nikt nie będzie chciał skończyć jako drugi,
lecz znów, nikt nie odważy się być ostatnim.
Panna
Granger, jakkolwiek, wlała swój eliksir do zlewki bez sekundy
wahania i położyła ją wyzywająco na jego biurku. Była
całkowicie pewna perfekcyjności swojego wyrobu. Nie użyłaby
terminu „książkowy” – to oznaczałoby najwyżej przeciętność.
Severus przyglądał się jej pewności siebie z niechętną
aprobatą. Osiągnęła zasłużoną wiarygodność. Zastanawiał
się, czy…
Zmiażdżył
ten pomysł, zanim w ogóle mógł się w pełni uformować. Nie ma
mowy. To byłoby… wysoce niewłaściwe. Szczególnie, że odmówił
pozycji Malfoy’owi kilka dni temu. Prawda, Draco nie miał choćby
i połowy naturalnych zdolności, samodyscypliny, czy energii, jak
ona. Gdyby się nad tym naprawdę zastanowić, jedyne, co miał, to
zdolność do czytania i podążania za instrukcjami, co z kolei
czyniło go idealnym kandydatem na nowego pieska pokojowego
Voldemorta.
Granger
z pewnością nie była pieskiem. A gdyby nawet, to takim, który
rzuca się na kolana tylko po to, by odgryźć ci genitalia.
Wnioskując z wyrazu jej twarzy, Severus byłby jej pierwszym celem.
Jakkolwiek, zajęcia nadal trwały, a jej powieki zaczęły się
niebezpiecznie do siebie kleić, choć cały czas z nimi walczyła.
Severus przypomniał sobie w końcu powód, dla którego tematem
dzisiejszej lekcji był Eliksir Bezsennego Snu. Od niechcenia
podszedł do biurka, usiadł i udawał bardzo zajętego papierami, aż
wreszcie spojrzał na nią łaskawie z teatralnym westchnieniem.
–
Naprawdę, panno Granger – wymruczał z kwaśną miną na tyle
cicho, by nikt nie mógł go usłyszeć, poza nią. – Powstrzymaj
się przed zasypianiem na mojej lekcji. Nie bez powodu mam pewne
przykre obowiązki, z których muszę się wywiązać przy tym
biurku. Jeżeli aż tak bardzo zależy ci na odespaniu, może
powinnaś skorzystać z mej szczodrej propozycji i przetestować swój
wywar na drzemkę. W twoim obecnym stanie, łyżka nawet słabego
eliksiru powinna pomóc ci przespać całą noc.
Granger
uniosła głowę, patrząc na niego ze złością, która szybko
zmieniła się w totalny szok, gdy tylko posłał jej znaczące
spojrzenie. Severus był dość usatysfakcjonowany tym, że tak łatwo
mógł wytrącić ją z równowagi. Po latach besztania i
sarkastycznego krytykowania, zwykłe powiedzenie jej o odpowiedniej
dawce eliksiru, który załagodzi jej bezsenność, było
najprawdopodobniej najbardziej niespodziewaną i irytującą z
rzeczy, jakie mógł uczynić. Efekt był lepszy, niż po
którejkolwiek z najbardziej wymyślnych obelg, jakie wymyślił,
pozostawiając Granger w błogosławionym stanie, w którym nie
pamięta, że ma język. Snape wrócił do swoich papierków,
używając całej siły woli, jakiej trzeba, by oprzeć się klątwie
Imperius, żeby nie pokazać swojej wesołości. Na szczęście, siła
woli była czymś, czego Severusowi Snape’owi nigdy nie brakowało.
Mimo
wszystko, uczucie niepokoju zakwitło gdzieś na skraju jego umysłu.
Nie mógł dociec, o co tak naprawdę chodziło, ale miał dziwne
przeczucie, że ma to związek z jej oczami…
Hermiona
wyszła z klasy w lochach w stanie głębokiego oszołomienia,
ściskając w kieszeni fiolkę z eliksirem. Co się właściwie
stało? Jakby już sama, oślepiająco różowa aura nie wystarczała,
profesor Snape zainteresował się nagle jej przedłużającym się
atakiem bezsenności. Absolutnie surrealistyczne.
Próbowała
domyślić się, co spowodowało, że zachował się tak dziwnie. Nie
licząc niezwykłego zainteresowania jej stanem zdrowia, był zwykłym
sobą – lekcję zaczął od poniżania uczniów, po czym płynnie
przeszedł do niemiłosiernego dręczenia jej skromnej osoby, a na
koniec skrytykował szybki, lecz niemniej doskonały popis jej
umiejętności. Jednak zanim wzięła się do pracy, zostawił
niewielką wskazówkę, iż eliksir będzie dla niej pomocny, a potem
jeszcze ich rozmowa na końcu lekcji… choć dobrze to maskował,
profesor wydawał się zmartwiony.
Nieproszona
iskierka radości wybuchła w jej żołądku i złapała się na tym,
że stoi na korytarzu i szczerzy się jak idiotka. Pogłaskała
delikatnie fiolki, jakby były darem od kochanka, przyciskając je do
serca. I wtedy zdała sobie sprawę o kim myśli.
–
Na brodę Merlina, Hermiono! Nie trać głowy! Snape. No naprawdę –
zbeształa się. Kręcąc głową, weszła do Wielkiej Sali,
desperacko pragnąc utonąć w bezsensownej paplaninie Harry’ego i
Rona o Quidditchu, by pozbyć się tych okropnych, obrzydliwych,
szalonych…
…cudnych,
kuszących, zachwycających…
…niemoralnych,
idiotycznych myśli. Nagle zatrzymała się, a na jej twarzy pojawiło
się zdezorientowanie, lecz sekundę później ruszyła bez wahania z
wyzywająco podniesioną głową.
Na
jej nieszczęście, zdołała zrobić tylko kilka kroków, zanim
koścista dłoń chwyciła jej nadgarstek i pociągnęła za filar.
Hermiona pisnęłaby, gdyby leżało to w jej naturze. Zamiast tego,
zadbała jedynie o to, by nie walnąć twarzą w ścianę. Odwróciła
się, chcąc zmierzyć się ze swym napastnikiem. Ogromne, podobne do
owadzich oczy, mrugnęły zza grubych szkieł okularów z wyrazem
intensywnej koncentracji.
–
Moje dziecko, jesteś portalem Tajemnic! Dlaczego nie przyszłaś do
mnie wcześniej?
Hermiona
nie maskowała swojej wściekłości. – Trelawney. O czym ty, na
miłość boską, bredzisz? – Zazwyczaj dziewczyna nie odniosłaby
się bez szacunku do nauczyciela, lecz wiedziała, iż Trelawney zbyt
bliska była wariactwa, by zwrócić na to uwagę, a ona sama nie
miała nawet siły, by się tym przejąć. – Poza tym, teraz też
do ciebie nie przyszłam. Napadłaś na mnie na korytarzu! –
zawołała, dźgając kobietę oskarżycielsko palcem.
–
Szczegóły, panno Granger, nieistotne szczegóły! – odparła
Trelawney, wyrzucając ręce w powietrze. – Miałaś sny…
Zimny
dreszcz zaskoczenia przebiegł Hermionie po plecach, lecz zmusiła
się do zachowania spokoju i opanowania. Sybilla Trelawney była
mistrzynią luźno rzuconych uwag, które miały zmuszać do podania
bardziej szczegółowych informacji i napawania trwogą. Jej słowa
były tak ogólne, jak horoskopy – pasowały do każdego i taki był
ich cel.
–
Każdy śni, profesor Trelawney – odwarknęła dziewczyna,
wkładając tyle jadu w słowo „profesor”, ile tylko zdołała
zaabsorbować w czasie lekcji ze Snape’em. – Serio, co to niby za
stwierdzenie? Słabo imponująca przepowiednia, jeżeli chce pani
znać moją opinię – pokręciła nosem.
–
Śnisz o… sprawach intymnej natury. Śnisz o… – Trelawney
pochyliła się, targając Hermionę za ucho w stylu pozorowanym na
ukradkowy. – …twoim Mistrzu Eliksirów.
Hermiona
instynktownie odskoczyła od kobiety, a jej umysł zaczął pracować
na pełnych obrotach, gdy oblewała się rumieńcem od cebulek włosów
po palce u stóp. Jak ona… czy to ciasto… możliwe było,
że…
Zmrużyła
oczy. – Och, szlag. Lavender pani wypaplała, prawda?
Trelawney
wyglądała na winną przez chwilę, lecz szybko wyprostowała się i
opanowała. – Nie.
Hermiona
uniosła brew. – Parvati?
Nauczycielka
Wróżbiarstwa nie drgnęła przez kilka nerwowych sekund, lecz
przegrała tę bitwę. – Tak. – Nastała cisza, gdy Hermiona
łajała się, iż niemal uwierzyła tej starej nietoperzycy, a w tym
czasie Trelawney przypuściła nowy atak. – Ale wiedziałam, że do
mnie idzie!
Gryfonka
skrzywiła się, zniesmaczona. – No naprawdę…
Trelawney
wybrała ten moment, by znowu chwycić Hermionę za nadgarstek i
ciągnąć ją w stronę schodów, a zaskoczona dziewczyna pozwoliła
jej na to bez oporu. Pająkowate palce kobiety były zwodniczo silne
– wlekły za sobą Hermionę, jak worek kartofli. W końcu Gryfonka
zaczęła się wyrywać, ale nie dało jej to nic poza tym, że
schwyciła ją druga, koścista dłoń, więc poddała się i
pozwoliła, by nauczycielka zaciągnęła ją do klasy Wróżbiarstwa.
Przecież i tak ucieknie, gdy tylko ta przeklęta kobieta straci na
chwilę czujność…
Silny
zapach kadzideł zdzielił Hermionę prosto w twarz, gdy tylko weszły
po drabinie do klasy, a Trelawney momentalnie pchnęła ją na wielką
poduchę silniej, niż to było konieczne. Kobieta stała przez
chwilę w dramatycznej pozie, zanim ponownie się odezwała.
–
Cii, dziecko! Wybacz moje gwałtowne zachowanie – nikt nie może
nas podsłuchać. O Tajemnicach nie mówi się w niosącym echo
korytarzu.
Nauczycielka
przyłożyła sobie palce pod nos, co przywiodło Hermionie na myśl
szkielet z katarem siennym. Jednak ciekawość zwyciężyła i
zdecydowała poczekać i dowiedzieć się, co też ta kobieta ma jej
do powiedzenia. Pozwoli jej to rozniecić odpowiednio swój gniew, by
Parvati otrzymała sowitą nagrodę za swoje zachowanie.
–
Czymże, na gacie Godryka, są te całe „tajemnice”?
–
Tajemnice. Z dźwięcznym „T”. To nazwa własna.
–
Szczegóły – warknęła zniecierpliwiona.
Wydawało
się, że Trelawney w ogóle jej nie usłyszała i zamiast tego
zaczęła przyglądać się Hermionie w sposób, w jaki bada się
próbki pod mikroskopem. Nagle zamarła, wyrzuciła ręce w powietrze
w przysłowiowej pozie zaskoczenia. Hermiona zastanawiała się, czy
to Lavender brała od tej kobiety lekcje póz, czy było jednak na
odwrót.
–
Nigdy przedtem tego nie zauważyłam – masz Metapsychiczne
Włosy!
–
Co? Psychiczne kabanosy?
Trelawney
machnęła niecierpliwie dłonią. – Nie, głupia dziewczyno.
Włosy. Spójrz! – Wzięła kosmyk loków Hermiony i przytrzymała
go przy swoich. Gryfonka nigdy wcześniej nie spostrzegła
podobieństwa, lecz i tak nie miała pojęcia, co to ma wspólnego z
jej snami. Jednakże Sybilla zdecydowała się ją oświecić.
–
Obie jesteśmy receptorami Tajemnic, które pompują w nas tyle
magii, że odbija się to na naszym wyglądzie. Twoje włosy, tak jak
i moje, nie potrafią pomieścić w sobie podniecenia, że są
przytwierdzone do umysłu przeładowanego sekretami, w które nas
wtajemniczono. To dar, moje dziecko, dar, a ja byłam zbyt zazdrosna,
by przyznać, że go posiadasz.
–
Zawsze myślałam, że moje włosy są trudne do okiełznania, ale
żeby były darem…
–
Nie chodzi tu o włosy, one są tylko znakiem. Posiadasz dar
patrzenia w obie strony czasu. Sny, które miałaś – są odbiciem
przyszłości!
Hermiona
zaczerwieniła się, jak piwonia. Bogowie, miała nadzieję, że
tak…
Nie!
Wcale nie miała! To było (kuszące) absolutnie wstrętne. Nawet
myśl, że on mógłby położyć swoje dłonie tam… Hermiona
zadrżała, czując na przemian fale gorąca i zimna. Naprawdę, tego
dnia działo się zbyt wiele, by mogła to znieść. Jeżeli nie
dostanie szybko jakichś kanapek i gorącej herbaty to chyba
zemdleje.
Trelawney
podała jej parującą filiżankę herbaty i talerz z kanapkami.
Hermiona zemdlała.
Gdy
dziewczyna odzyskała zmysły, z przerażeniem ujrzała nad sobą
Sybillę podstawiającą jej pod nos śmierdzące sole trzeźwiące.
Szybko odepchnęła od siebie butelkę, która upadła na podłogę i
roztrzaskała się na kawałki. Trelawney jednak wydawała się tego
nie zauważyć, gdyż czekała aż Hermiona stanie na własnych
nogach, po czym rozpoczęła swą przemowę.
–
Bezwzględnie musisz zacząć się ode mnie uczyć – wewnętrzne
oko jest trudne do opanowania, a jeżeli nie będziesz ostrożnie
prowadzona, możesz zatruć swój umysł fałszywymi myślami i
zmylić prawdziwą przyszłość, niszcząc w ten sposób delikatną
strukturę świata! Kto wie, coś już uczyniła, siejąc zniszczenie
w przyszłości?
–
Przepraszam bardzo, ale przyszłości nie da się zniszczyć. Jeszcze
się nie wydarzyła. To, co się faktycznie wydarzy jest chyba
prawdziwą przyszłością, prawda? – przerwała jej Hermiona, gdy
jej silny i nie dający się łatwo omamić rozsądek w końcu
zaskoczył i ruszył z kopyta. Trelawney zbyła ją machnięciem
ręki.
–
Nie. Nie powinnaś była opuszczać mych zajęć, drogie dziecko!
Gdybyś została, może udałoby się uniknąć tych niepokojących
wydarzeń…
–…i
kto tu teraz manipuluje przyszłością… – burknęła Hermiona.
–…ale
co się stało, już się nie odstanie i najlepszym wyjściem jest,
byś zaczęła trenować pod moim przewodnictwem. Skupimy się tylko
na twojej specjalności, gdyż całe spektrum tej skomplikowanej
sztuki zajęłoby nam zbyt dużo czasu. Takiego ryzyka nie można się
podjąć, więc najlepiej będzie, jeżeli…
–…pójdę
do biblioteki i przeczytam jakieś godne zaufania źródło
informacji na ten temat, jeżeli kiedykolwiek przyjdzie taka
potrzeba. Nie mogę szczerze powiedzieć, że dziękuję pani za
troskę, profesor Trelawney, ale mogę pani podziękować za kilka
uroczych siniaków. A teraz – do widzenia i proszę, niech nie
wtrąca się pani więcej w moje życie prywatne.
Hermiona
wyprostowała się i szybko pobiegła do klapy w podłodze, nie mogąc
już dłużej znieść paplaniny Trelawney. Nie można powiedzieć,
że nie bała się również, iż ta wariatka znowu ją złapie i
ciśnie nią w tę wielką poduszkę. Pognała w dół schodami,
zarabiając kilka zdziwionych spojrzeń od portretów wiszących na
ścianach i o mały włos nie spadła, gdy psotne schody zdecydowały
się zabrać ją na wesołą przejażdżkę. Hermiona ledwo zwróciła
na to uwagę. Pragnęła krwi. Krwi Parvati.
Jak
śmiała wygadać Trelawney, ze wszystkich ludzi, o jej najgłębszym,
najmroczniejszym (jedynym) sekrecie? Oczywiście, Parvati i Lavender
stawiały tę wariatkę na piedestale, która, co tu dużo mówić,
była lokalnym autorytetem, jeżeli chodziło o prorocze sny, lecz
Hermiona powiedziała im wszystko w największym sekrecie…
…co
nie było zbyt mądre, zważywszy na to, że obie dziewczyny są
największymi plotkarami w szkole. Hermiona przełknęła ciężko
ślinę. Modliła się do wszystkiego, co na tym świecie dobre, by
nie wygadały nikomu innemu. Ostatnią rzeczą, jakiej jej teraz
trzeba było, to wezwanie na dywanik do Snape’a, by wyjaśnić,
dlaczego po szkole chodzą plotki, że jest jej jedyną i prawdziwą
bratnią duszą. Merlinie, jej życie ległoby w gruzach.
Potrzebowała
desperacko wycieczki do biblioteki. Niestety, będzie prowadzić
poszukiwania w sekcji, w której nikt nigdy jej nie spotkał. Do
dziś, rozumie się.
–
Wróżbiarstwo. Ze wszystkich parszywych nauk, muszę mieć ukryty
talent akurat we wróżbiarstwie…
Kilka
godzin i rozdzierający czaszkę ból głowy później, Hermiona
wyszła z biblioteki jeszcze bardziej zmęczona i na granicy płaczu.
Jeżeli wróżbiarstwo byłoby chorobą, Granger zachorowałaby
śmiertelnie. Wszystkie symptomy się zgadzały – powracający sen,
niezakłócony czasem, jaki spała, wydarzenia dnia, warunki, czy
dyspozycje, świadomość czegoś, o czym wcześniej nie miało się
pojęcia, przewidywanie pewnych sytuacji, które później okazują
się prawdziwe – chciała umrzeć.
Tylko
jedna rzecz dawała jej nadzieję – fakt, iż sny były wysoce
symboliczne i to, o czym się śniło nie zdarzy się naprawdę, lecz
jest tylko symbolem pewnych sytuacji. Tak więc nie ma pewności, iż…
pewne zdarzenia będą miały miejsce. Jej twarz była gorąca nawet
wtedy, gdy unikała myślenia o tym.
Patrząc
na wszystko z pozytywnej strony, kilku autorów zapewniało ją, że
choć prorocze sny są potężne i, niestety, całkowicie prawdziwe,
nie oznacza to, iż stała się taką samą wariatką, jak Trelawney
– to znaczy, sny ustaną tak szybko, jak tylko spełnią swój
„zamierzony cel”, cokolwiek nim może być, a ona nie zacznie
rzucać przepowiedniami podobnymi do kiepskich porad na prawo i lewo.
Jednak
niepokój budziła w Hermionie książka na temat wróżbiarskich
eliksirów. Autor, chociaż bolało ją przyznanie się do tego,
należał do grupy tych, których darzyła najwyższym uznaniem, więc
nie mogła, ot tak, nie wziąć sobie jego słów do serca. Adamare
Animae, jak twierdził, był znaczącym eliksirem, choć nie polecał
go spożywać, gdyż wiedza o tym, kto jest naszą bratnią duszą
przeznaczona jest do poznania w odpowiednim czasie i przedwczesna,
może być dość wstrząsająca.
Hermiona
zanotowała w pamięci, że jeśli kiedykolwiek go spotka, podziękuje
mu za w porę udzielone ostrzeżenie mocnym ciosem z nos.
Jednak
w tej chwili, Hermiona mogła skupić się tylko na jednej, jedynej
sprawie: pożywieniu. Od kilku dobrych godzin nie miała nic w
ustach, a w czasie pobytu w bibliotece żołądek wyraźnie dawał
jej do zrozumienia, że tak, papier jest jadalny. Obcasy jej butów
uderzały rytmicznie o kamienną podłogę, gdy szła szybko do
Wielkiej Sali, wiedząc, iż dotrze tam dokładnie na rozpoczęcie
kolacji. Hermiona była dumna ze swojej idealnej koordynacji czasowej
– popłacało to nie tylko w radzeniu sobie z napiętym podziałem
lekcji.
*
* *
–
Ej! Hermiona! – Obróciła się i zobaczyła Rona, który machał
do niej z przeciwległego końca stołu, zajmując jej miejsce między
sobą a Harrym. Jęknęła w myślach, wiedząc już, że jej kolacja
będzie długa, wypełniona wymienianymi przez chłopców sportowymi
ciekawostkami (nie wspominając, że nie tylko ciekawostki będą
wypływać z ich ust – ziemniaki i wołowina będą próbowały
uderzyć w jej talerz, niczym przeklęte tłuczki). Jednak naprawdę
potrzebowała skupić się na czymś innym, a ochrona talerza przed
nieprzeżutymi kawałkami kolacji wydawała się być wystarczająco
absorbująca.
Westchnęła
zrezygnowana i przeszła przez Wielką Salę, obdarzając Gryfonów
zmęczonym uśmiechem, po czym usiadła między przyjaciółmi przy
suto zastawionym stole i skupiła się na ładowaniu na talerz
prostej, aczkolwiek zdrowej żywności. Zanim jednak podniosła
talerz, dostrzegła leżącą obok sztućców grubą, adresowaną do
niej kopertę. Z zaciekawieniem otworzyła ją i wyciągnęła
zapisany pająkowatym pismem pergamin.
Panno
Granger,
Budzi
we mnie nieograniczoną niechęć przyznanie, iż Pani irytująco
wysokie osiągnięcia w Eliksirach na poziomie OWTMów przywiodły
mnie do wniosku, że jest Pani, niestety, najbardziej obiecującą
kandydatką na praktykanta, na jaką natknąłem się przez wiele lat
nauczania. Niech nie ośmiela się Pani być arogancką z tego
powodu, gdyż nie robię tego z dobroci serca i z pewnością nie
zacznie być Pani traktowana w jakiś szczególny sposób. Musi Pani
wiedzieć, co taka praktyka oznacza – o wiele więcej pracy poza
programem normalnych lekcji, włączając w to eliksiry na poziomie
OWTMów, przy których nie popuszczę Pani w jakikolwiek sposób,
oraz siedmioletni kontrakt studiów.
W
załączeniu przesyłam oficjalne dokumenty, podpisane już przeze
mnie po ogromnej, wewnętrznej debacie. Daję Pani czas do jutra,
dokładnie do dziesiątej rano, na rozważenie oferty. Po tym czasie
proszę się zgłosić do mojego biura, gotowa do pracy i z
podpisanymi dokumentami lub z bardzo dobrym wytłumaczeniem, dlaczego
odrzuca Pani jedyną szansę na osiągnięcie mistrzostwa na polu
dziedziny eliksirów.
Profesor
Severus Snape,
Mistrz
Eliksirów
Post
Scriptum: Radzę, jeżeli ma Pani przybyć punktualnie, wypróbować
Pani eliksir nie później, niż dziś o dziewiątej. Jeżeli dobrze
go Pani uwarzyła, jego efekt winien utrzymywać się przez dziesięć
godzin, co da Pani szansę na przygotowanie się do naszego
spotkania.
Oczy
Hermiony momentalnie spoczęły na stole nauczycielskim, roziskrzone
gorączkowym podekscytowaniem. Profesor Snape dosłownie krzywił się
do swojego talerza, szturchając ze złością kawałki jedzenia.
Serce dziewczyny waliło głośno z podniecenia i dumy, gdy tuliła
list do piersi. Mistrzyni Eliksirów.
Hermiona
nigdy nie uważała się za dobrą z eliksirów, zapewne przez
porównywanie ocen z tego przedmiotu z innymi, na tle których
wypadały najgorzej. Jednak list dowodził, że naprawdę popychano
ją na poziomy powyżej standardów. Snape musiał poddawać ją
próbie, by przekonać się, czy poradzi sobie z rygorem takiej
praktyki. Musiałaby być kretynką, by odrzucić taką
okazję…
…nawet,
jeżeli rozpraszać ją będzie różowa aura promieniująca z
mężczyzny, który ma zostać jej Mistrzem.
Zimna
dłoń ścisnęła serce Gryfonki. Merlinie, to rzeczywiście
utrudnia całą sprawę. Jeżeli wierzyłaby temu, co dziś
przeczytała, facet oferujący jej praktykę jest jej jedynym,
wyznaczonym przez los partnerem, z którym będzie do końca życia,
lub przynajmniej do jego śmierci. Zdała sobie sprawę, że sny być
może przewidziały taki bieg wydarzeń. Być może, w czasie trwania
ich wspólnej pracy, w końcu zaczęłaby uwielbiać tego mężczyznę
sama z siebie. Zaiste – przedwczesne odkrycie.
Jednak
z drugiej strony, różowa aura otaczająca ukochaną osobę powinna
zniknąć w przeciągu miesiąca, a dokładnie do fazy nowiu
księżyca. I, oczywiście, tylko Hermiona o tym wiedziała - Snape
pozostawał w błogiej nieświadomości o swej przyszłej roli, a
dziewczyna zawsze była dobra w ignorowaniu rzeczy, które wydały
jej się nieprzyjemne.
Odbędzie
sobie miłą pogawędkę z Parvati i Lavender zanim uda się jutro do
profesora Snape’a. Dziewczęta nie pojawiły się tego wieczoru w
Wielkiej Sali, zapewne przez popełnione przez Patil przestępstwo.
Jak tylko sobie z nimi poradzi, będzie mogła bez przeszkód dążyć
do czegoś, co może okazać się jej życiowym celem.
Tak,
to może się udać, tak długo, jak jej sekret pozostanie sekretem.
*
* *
Wczesnym,
rześkim sobotnim porankiem Hermiona przygotowywała się na
spotkanie z Parvati i Lavender, a zaraz potem z profesorem Snape’em.
Nie spieszyła się, chcąc wyglądać tak profesjonalnie, jak to
tylko możliwe. Ubrała świeżo uprasowany mundurek, po czym spięła
mokre jeszcze włosy w mocny kok, co udało jej się przy dużej
ilości tak szczęścia, jak i spinek. Sine kręgi spod jej oczu
przybladły znacząco, co było cudownym efektem jej wystarczająco
idealnego Eliksiru Bezsennego Snu i braku jakichkolwiek stresujących
koszmarów.
Psychicznie
przygotowała się na możliwość – a raczej pewność – słownej
poniewierki ze strony profesora, która będzie uhonorowaniem
przyjęcia przez nią jego oferty oraz pomodliła się o siłę,
potrzebną, by zignorować ten przeklęty, różowy pokaz fajerwerków
wybuchających z osoby jej nauczyciela.
W
końcu zebrała potrzebne dokumenty, które przeczytała i podpisała
wcześniej tego ranka, a także Zestaw Małego Szantażysty, jaki
przygotowała dla przeuroczych gryfońskich plotkarek, w razie gdyby
potrzebowała ekstra narzędzi do negocjacji z tymi paniami.
Dość
usatysfakcjonowana, Hermiona udała się na dół na śniadanie,
planując kilka szybkich kęsów, gdy w międzyczasie będzie ścigać
dwie zbrodniarki. Sala powoli się napełniała, gdy weszła, jednak
i tak udało jej się zająć miejsce blisko swoich ofiar.
–
Lavender? Parvati? Postarajcie się szybko skończyć jedzenie. Muszę
z wami o czymś pomówić jeszcze przed dziewiątą, jeżeli możecie.
Mam nadzieję, iż przewidujecie, co będzie tematem tej
rozmowy?
Dziewczęta
wymieniły przepełnione poczuciem winy spojrzenia, a wzrok Lavender
na sekundę spoczął na stole nauczycielskim, gdzie profesor Snape
masował sobie grzbiet nosa, jakby miał ciężki ból głowy.
Hermiona obserwowała, jak drugą ręką sięga po czarną, mocną
herbatę i nie mogła nie zauważyć, że migocząca aura bez
problemu zharmonizowała się z porannym światłem, sprawiając, iż
mroczny i nieco zaniedbany mężczyzna stał się piękny, niczym
dzieło Michała Anioła.
Lekko
niespokojna, dziewczyna starała się skupić wzrok na talerzu,
wgryzając się w bułkę nieco zbyt gwałtownie, jakby chciała
wyszarpać ten obraz ze swojej głowy. Skończyła jeść dość
szybko, więc czekała cierpliwie, aż Parvati i Lavender będą
gotowe do wyjścia. Na szczęście, obie straciły apetyt i chwilę
później podążały za Hermioną do jej pokoju, tworząc uroczystą
procesję opuszczającą Wielką Salę.
Gdyby
którakolwiek z nich się odwróciła, dostrzegłaby, jak bardzo
widok prowodyrki tej procesji o poranku pozbawił koloru lica pewnego
Mistrza Eliksirów.
*
* *
–
Doszły mnie słuchy – zaczęła wykładowym tonem Hermiona – że
jedna z was, nie wspomnę tu żadnych nazwisk, wścibiała nos w
sprawę, o której wcześniej rozmawiałyśmy. Teraz sytuacja wymaga,
by wieść o mojej… sytuacji nie opuściła więcej tego pokoju, a
już szczególnie – w jakikolwiek sposób –nie doszła do uszu
naszego profesora Eliksirów. Wczoraj na kolacji otrzymałam
propozycję pracy z nim jako praktykantka, czego skutkiem będzie
zdobycie przeze mnie tytułu Mistrzyni Eliksirów, a taka okazja
trafia się raz w życiu. Dlatego proszę, proszę, nie spaprzcie
tego dla mnie. Wiecie, że cenię naukę ponad wszystko – włączając
w to wasze reputacje, które, jeśli mogę tak powiedzieć, są
całkiem interesujące, szczególnie te mało znane fakty, o których
dowiedziałam się w związku z moją pozycją Prefekt Naczelnej –
dlatego jeżeli moja szansa na praktykę zostanie w najmniejszym
stopniu zagrożona, zrobię wszystko, by zemścić się na osobie,
bądź osobach, które mi to odebrały. Czy wyraziłam się jasno?
Lavender
i Parvati słuchały przemowy Hermiony ze stopniowo blednącymi
twarzami. Poczucie winy na nich wyryte, było bezcenne, tak jak i
szybka przemiana w strach, gdy wspomniała o ich reputacjach.
Niezwykle energicznie pokiwały głowami, mamrocząc zapewnienia, iż
od tej pory nie będą wtykały nosa w cudze sprawy, ani nie popełnią
tego wykroczenia, chyba że Hermiona wyraźnie poprosi je o pomoc.
Granger, usatysfakcjonowana, pożegnała się z nimi i udała się w
kierunku lochów, by przyjąć oferowaną jej posadę, z sercem o
niebo lżejszym.
Gdy
tylko zostały same, dziewczyny spojrzały na siebie.
–
Lavender, chyba popełniłam błąd…
–
Parvati, chyba popełniłam błąd…
Obie
zamilkły. Jednoczesne wyznanie stworzyło dziwną harmonię w pustym
i cichym pokoju. Parvati i Lavender gapiły się na siebie, a potem,
znowu chórem, wykrzyknęły:
–
Coś ty zrobiła?
Kac
nie czyni człowieka szczęśliwym. Severus Snape obudził się z
pulsującym bólem głowy, językiem o rozmiarze materaca i z dłonią
zaciśniętą w morderczym uścisku na butelce Ognistej Whisky
Ogdena. Nie kwestionował powodu, dla którego się upił – zadał
sobie jedynie pytanie, co go, do diabła, skłoniło do podjęcia
decyzji przez którą się spił. – Panna Granger – wymamrotał,
trąc twarz, jakby chciał zetrzeć z niej wszystko, począwszy od
lśniącej warstwy potu.
Tyle
pozostało z jego ślizgońskiej lojalności, lecz naprawdę, od
zmartwychwstania Voldemorta, w Slytherinie odnotowywał regularny niż
intelektualny. Zbyt wielu zakładało, iż ambicja władzy oznacza
raczej ślepe podążanie za tym, kto ma jej sporo, niż dążenie do
uczciwego rozwoju prywatnych interesów. Zrobił się z tego jeden,
wielki bałagan, który tworzył dom stada baranów, zamiast watahy
wilków. Slytherin mógłby równie dobrze stać się Hufflepuffem,
który zszedł na drogę zła – lub głupoty, co wydawało się
bardziej prawdopodobne.
Tak
więc teraz Severus Snape utknął z gryfońską, szlamowatą
Wiem-To-Wszystko na siedem lat w pierwszej praktyce, jakiej się
podjął.
–
Wspaniale, Severusie. Zdumiewa mnie twe dedukcyjne rozumowanie. –
Mistrz Eliksirów łajał się z dwukrotnie większym stężeniem
jadu w głosie, niż gdy obrażał uczniów – w ich przypadku jego
ton podszyty był ukrytą nadzieją, iż zmusi on swe ofiary do
poprawy.
Severus
usiadł powoli, przyzwyczajając się do zmiany ciśnienia, zanim
wstał z łóżka i poczłapał w stronę gablotki. Na górnej półce
leżała prawie pusta buteleczka z remedium na kaca. Przyjrzał jej
się podejrzliwie, niepewny, czy wystarczy na pełną dawkę, lecz
nie bacząc na to wypił całą zawartość, desperacko pragnąc
ukojenia. Efekty nie były natychmiastowe, tak jak powinny, i nie
przyniosły mu ulgi – nadal czuł ból, choć nieco przytłumiony.
Severus zaklął cicho, pocierając czoło. Powinien był sprawdzić
swoje zapasy, zanim zaczął sobie dogadzać zbyt wieloma butelkami
whisky. To wina Granger, wszystko przez nią.
Przez
chwilę rozważał, czy nie wycofać się całkowicie ze swej
propozycji, zatrzasnąć dziewczynie drzwi przed nosem i rechotać
niczym szaleniec, gdy ona będzie uciekać do swojej wieży z
płaczem. Jednakże moment szybko minął i zbeształ się za
zwalanie winy za swoje głupie czyny na uczennicę, która nie
zrobiła nic więcej, jak tylko irytowała go swoim nieprzeciętnym
intelektem, co było wadą genetyczną, tak naprawdę. Poza tym,
podpisał już te przeklęte dokumenty, a co się stało, to się nie
odstanie. Zgrzytając zębami wyciągnął zestaw szat i oparł się
łokciami o umywalkę przed lustrem, próbując doprowadzić się do
ludzkiego wyglądu i zaklinając się, że nie spojrzy na alkohol
przynajmniej do Bożego Narodzenia.
Śniadanie
w Wielkiej Sali było katorgą. Uczniowie, nawet otumanieni snem,
zachowywali się nieznośnie głośno. Severus był wdzięczny, że
jego reputacja nie wymaga ogromnego, radosnego uśmiechu, jak w
przypadku Sprout. Nie miał pojęcia, co ta kobieta robiła, że
wciąż się szczerzyła, nawet po długim weekendzie.
Snape
wiedział, że nauczycielka miała smaczek do alkoholu, ale nie
głowę; będąc jedynym, który warzy w szkole eliksiry na kaca,
wiedział o tym i owym, co tworzyło interesujące okazje do
szantażu. Na szczęście dla jej kariery, kobieta miała
wystarczająco dużo rozumu, by romansować z butelką wyłącznie w
dni, po których nie musiała prowadzić zajęć lub wypełniać
obowiązków Opiekuna. Jeśli jej picie zaczęłoby kolidować z
pracą, Severus przestałby jej robić remedia na kaca już dawno
temu i kazał cierpieć konsekwencje swojej głupoty. Co, w dniu
takim jak dziś, wydawało się w najlepszym przypadku hipokryzją –
siedział sobie, jak gdyby nigdy nic, z kacem gigantem tuż przed
pierwszym spotkaniem ze swoją potwornie spostrzegawczą
praktykantką. Snape miał nadzieję, że dziewczyna będzie
owładnięta na tyle naukowym podnieceniem, że tego nie zauważy.
Severus
zajął swoje miejsce przy stole nauczycielskim i zamówił swoje
zwykłe śniadanie, na które składały się mocna, czarna herbata,
świeży owoc i pełnozbożowy tost. Wiedział, iż musi nabrać
siły, nawet jeżeli nie bardzo miał na cokolwiek apetyt. Już teraz
mógł powiedzieć, że to będzie naprawdę długi poranek, nie
wspominając o dniu. Snape dostrzegł wejście Grangerówny,
napuszonej jak paw, która usiadła obok Parvati i Lavender,
najwidoczniej z własnej woli. Musiał przyznać, że dziewczyna
miała godny pożałowania gust, jeżeli chodzi o dobór
przyjaciół.
Pocierając
grzbiet nosa, Mistrz Eliksirów sięgnął wolną ręką po filiżankę
z herbatą, modląc się, by kofeina stępiła nieco pulsowanie w
głowie, a znajomy smak złagodził odrętwiały język. Jednak,
zamiast tego, ból w czaszce zdawał się wzrastać z każdym łykiem
mocnego wywaru, a posmak cynamonu zaburzył rytualną równowagę
jego posiłku. Skrzaty znowu musiały eksperymentować z różnymi
typami herbaty. Metodycznie dokończył śniadanie i wypił resztę
herbaty, aż talerz i filiżanka zalśniły czystością. Wyciągnął
kieszonkowy zegarek i spostrzegł, że jest już po dziewiątej –
najwyższy czas, by przygotować się na wizytę Granger. Gdy tylko o
niej pomyślał, zerknął na stół Gryffindoru, by przekonać się,
czy już wyszła…
…i
ujrzał pannę Granger w całkowicie innym świetle.
Profesor
Severus Snape, Mistrz Eliksirów, chlubił się wiedzą, jaką
posiadał wskutek długiego i żmudnego stażu, jak i ciągłych
badań nad eliksirami. Znał ingredienty, metody, teorie i efekty
wszystkich eliksirów, które opublikowano w każdym z wiarygodnych
źródeł dostępnych w tym temacie, a kilka wymyślił nawet sam.
Wszakże
niewiedza jest błogosławieństwem, gdyż na jego nieszczęście,
Profesor Severus Snape, Mistrz Eliksirów, umiał rozpoznać efekty
Adamare Animae, gdy je ujrzał.
Z
jego twarzy odpłynęły wszystkie kolory i nie mógł nic zrobić,
poza patrzeniem, jak oświetlona różanym blaskiem Granger wychodzi
z Wielkiej Sali ze swoimi koleżankami, całkowicie nieświadoma
chaosu i horroru, jaki wybuchł w umyśle Severusa. Cynamon. Jego
herbata! Ktoś dolał mu eliksiru do herbaty. Ale kto?
Tylko
kilka osób było na tyle wykwalifikowanych, by uwarzyć ten eliksir,
a jeszcze mniej zmarnowałoby taki skarb na hogwarckiego nietoperza z
lochów, u którego wszyscy podejrzewali brak serca i duszy, z którą
można byłoby się bratać. Albus, pomyślał, a jad rozlał się w
jego żyłach. Facet cały czas namawiał go, by się rozluźnił,
wyszedł od czasu do czasu, pozwolił na moment, lub dwa opaść
murom, którymi się otoczył. Tak, to musiał być…
Lecz
Albus znał niebezpieczeństwo, jakie grozi po wypiciu Adamare
Animae. Wiedza na temat bratniej duszy była przeznaczona do poznania
w odpowiednim czasie i miejscu. Przedwczesne rewelacje mogły
pozostawić emocjonalne blizny i zaszkodzić zdrowiu, a nawet życiu
pijącego.
Zaiste.
Omiótł
swymi ciemnymi oczyma stół nauczycielski i dostrzegł Sybillę
Trelawney gapiącą się bezmyślnie w sufit i miętoszącą w dłoni
serwetkę. Severus wykrzywił usta i warknął, powstrzymując się
przed rozdarciem kobiety na strzępy. Oczywiście. Adamare Animae był
eliksirem wróżbiarskim, nie wspominając już o tym, iż babsztyl
napomykał mu ostatnio o „zajęciu się życiem miłosnym”,
„zbadaniu świętych sfer amore” i „zadbaniu trochę o siebie,
bo byłbyś całkiem atrakcyjny, gdybyś tylko umył włosy, przyciął
paznokcie, wyprostował sobie nos, wyszedł na słońce, starł ten
grymas z twarzy…”. Myślał wtedy, że Trelawney szuka sobie
zawczasu pary na Bal Bożonarodzeniowy. Jakże się mylił.
Złość
Snape’a ulotniła się, zastąpiona kirem strachu i grozy. Nikt nie
może się o tym dowiedzieć. Na pewno nie Trelawney – musi udawać,
że eliksir nie zadziałał, albo że nie zobaczył nigdzie swojej
bratniej duszy, więc nie istniała ona w realiach szkoły. Na pewno
nie może iść z tym do Albusa – po pierwsze, związki z uczniami
były ściśle zakazane; po drugie, mogłoby się wydawać, iż
oferta praktyki była podyktowana czymś innym, niż niechętnym
szacunkiem; po trzecie, nie miał żadnego dowodu, że to Trelawney
dolała mu eliksiru do herbaty i jedynym, co mógłby osiągnąć,
byłoby wzbudzenie podejrzeń Albusa wobec intencji, jakie żywił
względem panny Granger – których nie miał wcale! Granger nie
mogła wiedzieć, oczywiście – będzie musiał być ostrożny w
ignorowaniu tego całą swą mocą i niemyśleniu o tym, choćby i
przez chwilę.
Na
wszystko był czas oraz miejsce i nie nadeszły one dla takich
informacji. Może za czterdzieści lat, gdyby zapomniał o tym, jak
się przez nią namęczył, a ona o całym jadzie, którego wobec
niej użył, spotkaliby się na jakimś zjeździe Mistrzów Eliksirów
i omówili wykład nad filiżanką kawy… może to byłby
przeznaczony czas i miejsce na rozkwit ich związku, jakkolwiek
nieprzyjemnie to brzmi. Z pewnością nie w czasie początkowej fazy
jej siedmioletniego stażu.
Psia
krew, przeklął, zaciskając powieki i zakrywając dłońmi twarz.
Nie powinienem był podpisywać tych dokumentów. Lecz kto mógł
przewidzieć taki bieg wydarzeń? Nie mógł przeboleć faktu, że
była Gryfonką, na Salazara, ale teraz, dzięki pieprzonej
interwencji Trelawney, spędzi następne siedem lat swojego życia
ucząc kobietę, która jest mu przeznaczona.
A
jakim cholernie niedobranym wyborem była jego bratnia dusza!
Uczennica! Był wystarczająco stary, by być jej ojcem, a ona
całkiem możliwie była najbardziej nieznośną dziewuchą, jaką
kiedykolwiek znał. Zajęło mu aż siedem lat dojście do ładu z
faktem, iż jest wystarczająco dobra, by uczyć ją tajników
eliksirów, na Merlina. Ile lat zajmie mu przywyknięcie do myśli,
że była miłością jego życia? Nie wspominając już o
przyzwoitości, czy nawet jego własnych uczuciach. Nie uważał jej
za ładną pod żadnym względem. Była taka… taka gryfońska.
Głupia, nieznośna, wścibska, irytująca, głośna, arogancka…
lista ciągnęła się bez końca. Miała ciało dziecka! Ta myśl
przyprawiła go o mdłości. Ile w ogóle mogła mieć lat?
Siedemnaście? Osiemnaście? On miał trzydzieści osiem, dwadzieścia
lat więcej, jeżeli nie więcej.
A
opinia panny Granger w tej sprawie? Krytykował i pastwił się nad
nią, naciskał i popychał, obrażał ją i poniżał przez ostatnie
sześć lat. Severus nie łudził się, jeżeli chodziło o jego
reputację – uczniowie mieli go za przetłuszczonego dupka, starego
nietoperza, Możliwe-Że-Wampira, ziemistoskórego profesora
Eliksirów, który krążył nad kociołkami hucznie faworyzując
swój dom i drastycznie wyżywając się na innych.
Nawet
jeśli zdołałby ulec jakimkolwiek wdziękom, które Granger ukrywa
pod manierą panny Wiem-To-Wszystko, nie było żadnej nadziei na
wzajemność. Severus wiedział to na pewno. Nigdy, przenigdy w swoim
życiu nie doświadczył czegoś ponad platoniczną miłość innej
osoby. Pragnął tego, co było słabością, za którą się
nienawidził, lecz nigdy nie widział ani uczucia, ani uwielbienia w
oczach kobiety. Myśl ta zakrzepła tuż pod jego skórą, stała się
zadrą pod twardą skorupą. Jednak gorąca fala wściekłości
zniszczyła to uczucie w jednej chwili.
Uczennica,
na Merkurego! Weź się w garść, obrzydliwy pedofilu! Zimny dreszcz
przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, a on wstał nagle i wyszedł z
Wielkiej Sali tak szybko, jak pozwalały na to jego długie nogi.
Cholerne, niechciane myśli tłoczyły się w jego głowie. Cholerny
cykl księżyca! wściekał się cicho. Siedemnaście dni zostało do
nowiu, a tylko wtedy znikną skutki eliksiru. Siedemnaście dni,
zanim będzie mógł użyć Myślodsiewni, by zapomnieć o tym, co
się wydarzyło.
Siedemnaście
dni, by mógł się dowiedzieć, czy chce zapomnieć.
Severus
przeklął się za swe zdradzieckie myśli, choć nie mógł
zaprzeczyć, że perspektywa przyjaźni była… niezwykle kusząca.
Jesteś słaby, Severusie. Słabszy z każdą chwilą. Pamiętaj, że
to tylko dziecko. Uczennica. Stażystka. Powtarzając to w myślach
jak mantrę, dotarł w końcu do swoich kwater. Usiadł za biurkiem i
ukrył twarz w ramionach, a ból głowy nadał męczącym go
niemiłosiernie myślom stały, bezlitosny rytm.
*
* *
Parvati
zaczęła. – Och, Merlinie. Więc dałaś jej…
–
…fiolkę z eliksirem, bo sama bałam się jej użyć, a ona i tak
od dawna szukała takiej próbki, ale ty jej powiedziałaś…
–
…że Hermiona miewa prorocze sny o Snape’ie. Och Merlinie. Nie
możemy powiedzieć Hermionie. Teraz wie jedynie, że Sybilla wie o
jej snach. Lecz jeśli Sybilla zrobiła to, co myślę, że
zrobiła…
Twarz
Lavender zmieniała swój wyraz, od poczucia winy po przerażenie, aż
w końcu jej usta rozchyliły się w przyjemnym zaskoczeniu. Jeżeli
tak Snape, jak i Hermiona są teraz pod wpływem eliksiru i oboje są
nieświadomi, iż drugie znalazło się w takiej samej sytuacji, co
na Merlina może się stać? To wcale nie katastrofa – nie, to była
okazja wyjęta prosto z romansu! A Lavender, podglądacz z natury,
miała zamiar rozkoszować się każdą jego sekundą. – Parvati,
moja słodka? To może wyjść wszystkim na dobre.
Severus
uniósł gwałtownie głowę, czując, że ktoś przekroczył jego
zaklęcia ochronne. Ktoś nadchodził, a patrząc na zegarek,
najprawdopodobniej Granger. Zawsze była punktualna, czyż nie? Co do
minuty, jeżeli nie wcześniej. Irytowało go to do granic
możliwości. Żaden ze szlabanów, jakie jej dał, nie był
spowodowany jej opieszałością, choć większość dawał właśnie
z tego powodu. Marzył o tym, by choć jeden, jedyny raz złapać ją
na spóźnieniu, wlepić soczysty szlaban, triumfować nad jej
potknięciem i przez wszystkie godziny, podczas których czyściłaby
najohydniejsze kociołki, obrzucać ją szydzącymi komentarzami.
Myśl
ta przywiodła na jego usta cudownie makabryczny uśmiech, lecz
pukanie do drzwi w chwili, gdy zegar wybijał dziesiątą, starło
wszystkie oznaki złośliwej radości z jego twarzy, zastępując ją
stoickim wyrazem spokoju. Nie reaguj, przypomniał sobie. Choćby
nawet jej aura miała cię oślepić. Wstał, poprawił szaty
pozbywając się jakichkolwiek zmarszczek, podszedł do drzwi i
zatrzymał się, dopóki nie był pewien, że miała zamiar zapukać
ponownie. Miał nadzieję, iż uda mu się zbić ją z tropu i
sprawić, by poczuła się głupio.
Udało
mu się, lecz musiał spiąć każdy mięsień, by się nie zachwiać.
Severus
miał szczęście, iż uważano go za niezbyt gadatliwego typa, gdyż
można byłoby powiedzieć, że w tym momencie „zapomniał języka
w gębie”. Aura jarzyła się jasnym, dość krzykliwym odcieniem
różu i początkowo ledwo mógł dostrzec Granger przez to
olśnienie. Mówiło się, iż jasność aury zależy od witalności
jej właściciela... Severus doszedł do wniosku, że dziewczyna musi
wstawać każdego ranka o piątej i rozpoczynać dzień żwawym,
dziesięciomilowym joggingiem oraz sesją judo. Szybko jednak jego
oczy (a raczej umysł) przystosowały się do nowych okoliczności i
ujrzał przed sobą szczupłą dziewczynę o wielkich oczach, na
którą patrzył przez ostatnie sześć lat, choć jej zazwyczaj
niesforne włosy związała w chwilowy (choć nadal niesforny) kok.
Miała
zaciśniętą szczękę, co nadawało jej wyraz niesamowitej dumy, a
to z kolei sprawiło, że Severusa aż zaswędziało, by ją obrazić.
Wyciągnęła ułożone w stosik dokumenty, jakby składała ofiarę
jakimś bogom, a on przyjął je i przeglądnął, mając gorączkową
nadzieję, że ich nie podpisała, lub przynajmniej pominęła jedną
stronę, co pozwoliłoby mu na rozwiązanie kontraktu. Niestety,
Granger była znana ze swej dokładności. Pokonany, Snape podszedł
do sekretarzyka i ostrożnie włożył do niego papiery. Gdy się
odwrócił, Granger nadal czaiła się w progu, patrząc na niego z
drżeniem.
–
No? – Uniósł brew. – Wolisz stać na korytarzu, niż usiąść
na krześle, czy martwisz się, że może się rozpocząć trzęsienie
ziemi? Zapewniam cię, Hogwart nie rozpadnie się przez niewielki
wstrząs, jeżeli o to chodzi. – Granger spojrzała na niego
gniewnie, ale ostrożnie zajęła miejsce naprzeciw niego. Severus
nie spieszył się z siadaniem przy biurku, kładąc dłonie na
blacie i patrząc jej w oczy przez kilka długich chwil, póki nie
spłoszyła się i nie spuściła wzroku. Teraz mógł zacząć
spotkanie, gdy miał absolutną kontrolę.
–
Zawiodłem się na tobie. – Dziewczyna spojrzała na niego znowu z
szybkością i dzikością, jaka przypomniała mu ranionego tygrysa.
Omal się nie uśmiechnął. – Myślałem, że będziesz mądrzejsza
i nie skreślisz następnych siedmiu lat swojego życia, by oddać
się przedmiotowi, który gnębi cię od pierwszego dnia w szkole. –
Severus czekał na odpowiedź, a ona nie trzymała go długo w
niepewności.
–
Gnębi mnie nie przedmiot, a fakt, że jest pan niezadowolony z
wyników mojej pracy bardziej, niż z czyichkolwiek innych, nawet
jeżeli jest ona lepsza, niż cokolwiek, co powstaje na pana
lekcjach.
–
I to się nie zmieni. – Obserwował, jak informacja ta do niej
dociera, po czym ciągnął. – Jeżeli już, będę dla pani
jeszcze bardziej surowy. Będę badał pani potencjał, jak most
zrobiony z wykałaczek – napierał coraz mocniej i mocniej, aż w
końcu się pani załamie. Tak wygląda pierwszy rok praktyki. Potem
panią odbuduję do moich własnych standardów, co będzie celem
następnych kilku lat, a na końcu sama sobie pani wyznaczy
standardy, powyżej moich, do których będzie pani aspirować przez
resztę życia. Mam nadzieję, że nie mówię nic, czego by się
pani nie spodziewała, gdyż dokumenty są już podpisane, a pani,
panno Granger, nie może już zawrócić.
Wzbudziła
jego uznanie, gdyż nawet nie drgnęła. Jednakże, gdy przyjrzał
się dokładnie jej oczom, ujrzał błysk strachu. Przyjrzał jej się
bliżej i poczuł zaskoczenie, gdyż nie patrzyła na niego -
patrzyła raczej przez niego, więc strach musiał być
introspekcyjny. Nie przerażał jej przetłuszczony, stary dupek –
za to możliwość, że nie sprosta własnym wymaganiom – tak.
Szklany wzrok szybko zniknął i spojrzała mu w oczy, prostując
się.
–
Wiem na co się pisałam, profesorze.
Severus
przytaknął, wbrew sobie czując dumę ze swojej praktykantki. –
Dobrze – odparł, wstając zza biurka. – Chodź. Zaczniemy od
razu.
*
* *
Była
sprawna i nie afiszowała się tym. Severus obserwował ją z kąta,
ostrożnie schodząc jej z drogi, lecz mimo wszystko różdżkę miał
pod ręką, na wypadek, gdyby popełniła jakiś błąd. Pochwalał
sposób, w jaki się poruszała – nie była w jego prywatnym
laboratorium dłużej, niż dwadzieścia minut, nim zaczęła biegać
tam i z powrotem między stanowiskami płynnie i bez wahania.
Siekała, obierała, cięła i mierzyła składniki z dokładnością
i naturalnością, co było oznaką wrodzonych zdolności, które
udało mu się w niej odnaleźć w niewielkich dawkach już dawno
temu, a teraz, mając więcej przestrzeni tylko dla siebie,
błyszczały równie jasno, jak przeklęta poświata wokół sylwetki
Grangerówny.
Severus
czuł tryskające z niego zadowolenie – nadal miał to przeczucie.
Była idealną kandydatką, w teorii. Prawda, występowały pewne…
komplikacje w związku z tym, że była Gryfonką i… w ogóle.
Ochrzanił się w myślach za to, iż jego umysł nie potrafił
przyswoić faktu, że Granger, na podstawie opinii wszystkich,
których szanował w dziedzinie Eliksirów, była niewątpliwie
przeznaczoną mu bratnią duszą. Pomysł ten wydawał się tak
niecodzienny, tak absurdalny… i to nawet nie ze względu na fakt,
iż chodziło właśnie o nią, ze wszystkich ludzi, lecz dlatego, że
żył przez trzydzieści osiem lat bez żadnego dowodu, iż
kiedykolwiek będzie miał bratnią duszę.
Powinien
był rozpoznać smak, myślał, czując, jak wracają gorzkie
wspomnienia. Przed laty, dawniej, niż chciałby się przyznać, w
akcie desperacji wypił Adamare Animae. Był wtedy w siódmej klasie,
wokoło rozkwitały związki, a on nie miał ukochanej, którą
mógłby nazwać swoją. Biegał wtedy po szkole, zerkając za każde
drzwi, patrząc w każdą twarz, niczym szaleniec. Z eliksirem
tętniącym w żyłach, wymknął się do Hogsmeade, lecz i tam aura
nie otaczała żadnej kobiety, ani nawet mężczyzny. Tę noc spędził
na Wieży Astronomicznej, obejmując ramionami kolana, kolejno
wzywając i powstrzymując się od łez, z myślami pełnymi gniewu,
rozczarowania i wstydu. Był to jeden z ciemniejszych momentów w
jego życiu, o którym zapomniał, aż do dziś.
O
wiele przyjemniej było zepchnąć wspomnienie w zakamarki umysłu i
skupić się na wnikliwej analizie pracy Granger, znajdować
drobiazgowe błędy i niekonsekwencje w procesie warzenia, tworzące
długą listę, która, bez wątpienia, zrani jego praktykantkę i
sprowokuje do jeszcze większego wysiłku. Napięcie jej ramion
zdradzało nerwowość i chęć imponowania; z absolutną radością
doprowadzi ją do łez, zwłaszcza za to, że on musiał cierpieć
przez nią.
I
już patrzyła na niego z tym najbardziej z otwartych wyrazów
twarzy, błyszczącym potrzebą uznania, akceptacji. Eliksir migotał
w kociołku, idealnie podręcznikowy, lecz nie tak wspaniały dla
wyczulonych zmysłów Severusa: zapach był zbyt cierpki, a odcień
za mocny. Kilka chwil po prostu patrzył na dziewczynę z grymasem,
zanim zaczął odczytywać listę błędów.
–
Pani praca byłaby do przyjęcia tylko na pierwszym roku, panno
Granger. Pani staranność w siekaniu jest nijaka - choć nie
przeczyta pani tego w żadnym z podręczników, dobrze posiekane
składniki znacznie poprawią kompozycję eliksiru. Patrz na to, co
kroisz – przysłuży ci się to o niebo lepiej, niż zerkanie co
minutę w moją stronę, by się upewnić, że widzę, jak rytmicznie
pracujesz. Po drugie, wydaje się, iż robisz się dość
niestaranna, gdy trzeba dodać kilka składników w jednej, szybkiej
partii. Zaoszczędzisz sporo czasu, jeżeli zaczniesz się sprawniej
i efektowniej poruszać - nie ma potrzeby, byś wrzucała wszystko na
raz do kociołka. No i najważniejsze, warzenie eliksirów to nie
gotowanie. Nawet jeśli wypełnisz każdą instrukcję co do joty,
eliksir nie będzie idealny, jeżeli nie włożysz swej duszy w to,
co robisz. Jesteś zbyt powściągliwa dla tej sztuki, panno Granger.
– Bawił go szok w jej oczach, słowa cisnące się na jej usta,
zastąpione przez ciemny rumieniec wstydu. Granger jednakże nie
pozostała upokorzona na długo.
–
Co pan ma na myśli, mówiąc, że jestem zbyt powściągliwa? Pan
ledwo co mówi, poza obelgami skierowanymi do uczniów. Kim pan jest,
by mówić mi, jak bardzo powściągliwa jestem?
–
Niech mi pani oszczędzi swej urażonej dumy, panno Granger. Nie
chodzi mi o wylewność, czy gadatliwość. Za wszelką cenę bądź
powściągliwa w mowie i zachowaniu przy swoich kolegach – jestem
pewny, iż ucieszą się chwilą spokoju. Miałem na myśli
poświęcenie dla tej sztuki. Gdy tworzysz eliksir, świat dla ciebie
nie istnieje. Kociołek jest twym wszechświatem, chochla
przedłużeniem ramienia, składniki atomami twego jestestwa. Nie
warzysz jedynie mikstury; powielasz pragnienia swego serca i umysłu
i odtwarzasz je w materialnej formie. Jeżeli nie włożysz w to
siebie, nie będzie magii, a eliksir, choć „precyzyjny” zostanie
obdarty z jakiegokolwiek znaczenia.
Severus
zamarł, zdając sobie sprawę, że gada bezmyślnie, ogarnięty
pasją do eliksirów. Granger gapiła się na niego z twarzą
oświetloną gorączkowym, fanatycznym niemal rumieńcem. Widok ten
do głębi nim wstrząsnął. Wydawała się tak bardzo do niego
podobna w tej chwili, jak odbicie inspiracji i radości, którą
odczuł, gdy po raz pierwszy odkrył piękno tej dziedziny. Część
niego chciała przyciągnąć ją do siebie w uścisku wspólnego
uniesienia, lecz inna część, silniejsza, instynktownie dała znak
do odwrotu.
–
Jak mówiłem, wyrafinowane warzelnictwo to nie gotowanie. Wcale. –
Jego twarz znowu stała się nieprzenikniona, ignorując oczywiste
uwielbienie swej uczennicy i poświatę spowijającą ją w
nieziemskim welonie. Dobrze zrobi, pamiętając, iż nawet w swoich
prywatnych komnatach nie jest już bezpieczny. Jego radości,
zamiłowania, pasje mogą zostać wykorzystane i zniszczone, mogą
być mu odebrane w jednej chwili. Severus ofiarował się swoim
eliksirom, i tylko im.
Wszystko
inne narażało go na niebezpieczne ryzyko.
Hermiona
opuściła lochy w lekkim oszołomieniu. Rany zadane ciętymi uwagami
profesora Snape’a przestały mieć znaczenie przez nowe oblicze,
jakie ukazał w czasie kilku chwil rozmowy. Jej serce biło mocno,
jakby właśnie przebiegła milę, a twarz była zaróżowiona i
ciepła mimo chłodu lochów. Bez wątpienia, był to najbardziej
surrealistyczny moment w jej życiu.
Cała
drżała, pukając do drzwi jego biura, powtarzając w głowię
mantrę, by nie tracić nad sobą kontroli, choć efekt mniej niż
przyjacielskiej postawy Mistrza Eliksirów połączonej z
wszechobecną aurą stale jej przypominającą, że ten człowiek
jest jej najbliższą istotą na świecie wcale nie pomagał.
Jakkolwiek, zaskakująco łatwo trzymała swe emocje w ryzach.
W
jakiś sposób, obecność Snape’a była całkiem kojąca, choć
jego złowroga pewność siebie stłumiła wszelkie myśli o
napomknięciu o Adamare Animae, nawet w czysto intelektualnym
kontekście. Pracownia była dość dogodna, jak dla metod pracy
młodej wiedźmy i ledwo spostrzegła upływ czasu. Zerkała
kilkakrotnie na profesora, szukając u niego aprobaty bądź
ostrzeżenia, lecz jego kamienny wyraz twarzy nie wyrażał
absolutnie nic.
Wtedy
skończyła, on zaczął ją krytykować, a ona odwarknęła w
porywie gwałtownej namiętności…
I
jej świat się rozpadł.
Nigdy,
odkąd przybyła do Hogwartu, nie widziała takiego wyrazu na jego
twarzy. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę nią wstrząsnęło –
poświata błyszcząca wokół niego niczym wzbierająca fala
zniewolonych płomieni, czy może emanujące od niego uczucie,
wyglądające niemal jak miłość. Słowa wypływające z jego ust
były jak jedwab, jak czekolada, jak każdy z banalnych frazesów,
jaki mogła wymyśleć, owinięty dźwięczny tembrem.
Intensywniejsze
od dźwięku tych słów było tylko ukryte za nimi znaczenie – ten
człowiek poświęcił się całkowicie czemuś, co obejmowało sobą
cały świat, świat, który tylko on mógł opisać. A Hermiona
będzie uczyła się jedynej rzeczy, którą ten człowiek umiłował.
Perspektywa
ta wywołała drżenie jej ciała, choć momentalnie się za to
zbeształa. Zbyt łatwo będzie tak po prostu ulec eliksirom, mimo że
koniec końców – szczególnie, gdyby jej uczucia zostały
nieodwzajemnione – będzie musiała zrobić coś trudniejszego, niż
tylko zachować zimną krew. Jedynie ona była obecnie świadoma ich
przyszłej więzi, więc to na niej spoczywała odpowiedzialność,
by nie przyspieszać pewnych rzeczy. Jedna piękna przemowa
antypatycznego faceta nie była wystarczającym powodem, by rzuciła
mu się do stóp.
Lecz
co robiła odkąd tylko weszła do jego klasy?
Myśl
ta była absurdalna i Hermiona momentalnie ją zdusiła. Walka o
dobre stopnie i odrobinę szacunku nie była rzucaniem mu się do
stóp. Nigdy nie stało za tym uczucie, ani pożądanie. Po prostu
pragnęła…
Afirmacji.
Aprobaty. Uznania. To nie zbrodnia, prawda? Cóż, najwyraźniej tak,
w opinii jej profesora. W opinii jej Mistrza. Wielkie nieba, to
zabrzmiało perwersyjnie.
Z
pewnością nie! Nie… na pewno nie. To nie pora na takie myśli.
Była po prostu rozkochana w poświęceniu tego mężczyzny dla
swojej dziedziny. Z naukowego punktu widzenia, był wzorem człowieka,
a że była oczarowana nauką, więc naturalnym było, iż czuła
podobne oczarowanie w stosunku do Snape’a, dodatkowo uwydatnione
przez Adamare Animae.
Hermiona
westchnęła głośno. Fajnie było udawać, nawet jeśli tylko przez
chwilę.
Jakkolwiek,
rzeczywistość ją wzywała. Okropna rzeczywistość, w której
będzie musiała poinformować swoich przyjaciół, że (Kto by
pomyślał? Czyż to nie wspaniałe? Nie jesteście zaskoczeni?)
przetłuszczony dupek, nietoperz lochów, oślizgła głowa
Slytherinu, zaproponował jej, Złotej Dziewuszce Gryffindoru,
stanowisko praktykantki.
Zastanawiała
się przez chwilę, kogo uznają za bardziej szalonego: Snape’a,
czy ich kochaną Hermionę?
*
* *
Ron
omal się nie opluł, a sok z dyni, zamiast na jego koszuli,
wylądował na Deanie Thomasie.
–
Hej!
–
Czyś ty kompletnie zwariowała, Hermiono? – Cóż, chyba dostała
swoją odpowiedź. – Nawet nie lubisz Eliksirów, a co dopiero
Snape’a i mimo to zrezygnowałaś z następnych siedmiu lat swojego
życia na rzecz ich obu?
Hermiona
otworzyła usta, by odpowiedzieć, lecz na ratunek pospieszył jej
Harry. – Daj spokój, Ron. Przecież Hermiona jest wspaniała w
Eliksirach, nawet jeśli Snape próbuje dowieść czego innego, a to
dla niej niepowtarzalna szansa. To znaczy, wiecie, jeśli Snape
zaoferował jej tę pozycję, musi być cholernym geniuszem, bo
inaczej nigdy nie wziąłby jej pod uwagę. – Potter wyszczerzył
się ciepło do swej przyjaciółki. – Gratuluję, Hermiono.
Dziewczyna
odwzajemniła się tym samym. – Dzięki, Harry.
Ron
wywrócił oczyma, lecz kącik jego ust wykrzywił się w
półuśmiechu, gdy wyznał. – Dobra. Gratuluję, Hermiono. Jeżeli
jednak kiedykolwiek będziesz musiała uciekać, tylko krzyknij, a
przylecę na mojej miotle do lochów i cię uratuję, zgoda?
–
A powiesz „A nie mówiłem” ? – zażartowała Gryfonka. Ron się
roześmiał.
–
Jasne. – Za tę odpowiedź zarobił lekkiego, czułego kuksańca w
żebra od Hermiony, której twarz dosłownie promieniała.
–
Naprawdę, Harry ma tu rację, to dla mnie świetna okazja. To
znaczy, jak wiele ma się w życiu szans, by zdobyć tytuł Mistrza w
jakiejś dziedzinie i zacząć jeszcze zanim się ukończy szkołę?
– Oczy Hermiony świeciły niczym gwiazdy.
–
Ale nie musisz już chodzić na Eliksiry, prawda? – spytał Ron, a
Harry również wyglądał na zaciekawionego. Dziewczyna jedynie
prychnęła.
–
Oczywiście, że muszę. Praktyka jest zajęciem ponadprogramowym.
–
Uważaj, bo przedobrzysz, Hermiono – mruknął zaniepokojony
Potter. – Jesteś Prefektem Naczelnym, podejmujesz się tylu zajęć
dydaktycznych… kiedy będziesz mieć czas dla siebie?
–
Och, Harry, przecież wiesz, że ona i tak się uczy, gdy ma chwilę
dla siebie – rzekł Weasley z ustami pełnymi kurczaka. Hermiona
wywróciła oczyma.
–
Dobra, dobra, więc kiedy znajdziesz czas na tę naukę, hm? –
zapytał Harry z uśmiechem. Gryfonka wzruszyła ramionami.
–
Znajdę go.
–
Tylko nie Zmieniacz Czasu! – Obaj chłopcy syknęli równocześnie,
zarabiając od przyjaciółki złowrogie spojrzenie.
–
Przymknijcie się! Nie zrobię tego znowu, Zmieniacz zżarł już
wystarczająco dużo czasu w moim życiu. – Na jej twarzy pojawił
się wyraz najwyższej odrazy. – Serio, dla mnie to też było
stresujące, nie wspominając o tym, w co jeszcze mnie wciągnąłeś
– dodała, patrząc znacząco na Harry’ego. Chłopak miał na
tyle przyzwoitości, że wyglądał na winnego, lecz nie na tyle, by
uwierzyła, iż naprawdę miał wyrzuty sumienia – i tak miał już
wiele na głowie, więc nie mógł czuć skruchy na myśl, iż
przyjaciele pomogą mu w trudnych chwilach.
–
Tak czy inaczej, jak na razie to bardzo fascynujące. I wcale nie
jest aż tak zgryźliwy; to znaczy, do momentu, gdy kończę robić
eliksir, a on zaczyna wytykać moje błędy. Naprawdę, wszystkie,
najmniejsze… - Dostrzegła, że wzrok jej przyjaciół robi się
szklany, więc zamilkła, a jej wspomnienia zaniosły ją z powrotem
do lochów.
Za
wszelką cenę bądź powściągliwa w mowie i zachowaniu przy swoich
kolegach – jestem pewny, iż ucieszą się chwilą
spokoju.
Zacisnęła
usta. Może teraz będzie odpowiedni moment, by być powściągliwą
„w mowie i zachowaniu”. Kiedyś już krytykowano jej nawyki, lecz
ze strony Snape’a taka krytyka była o wiele bardziej efektywna.
Hermiona poczuła dziwne pragnienie, by podążać za jego poradami,
by go zadowolić.
–
Ale dość już o tym – rzekła. – Co porabialiście, chłopcy?
*
* *
Hermiona
zdała sobie sprawę z tego, iż wiele interesujących informacji
można zdobyć jedynie przez obserwację. Zazwyczaj po prostu chowała
książkę na kolanach, gdy tylko siadała do posiłku, wydając
odpowiednie dźwięki zgody i dezaprobaty w zależności od tonu
głosu jej przyjaciół. Teraz, jednakże, mogła wydobyć subtelne
sygnały fruwające wokół stołu Gryffindoru.
Dean
zerknął na Lavender i szepnął coś na ucho Seamusowi, a jego
policzki lekko się zarumieniły. Natomiast Lavender posyłała
Hermionie przerażone, ale ciekawskie spojrzenia, gdy myślała, że
ta nie patrzy. W międzyczasie, Ron i Harry omawiali najbardziej
nieprawdopodobny z tematów – życie miłosne Neville’a
Longbottoma. Hermiona, wbrew sobie, była zafascynowana. Bycie
powściągliwą w mowie i zachowaniu opłacało się w najdziwniejszy
sposób i odkryła, iż szybko się do tego
przywiązała.
Najwidoczniej,
w czasie praktyki nauczy się czegoś więcej, niż tylko warzenia
eliksirów. Dziwne, jak jedna mała wypowiedź zmieniła jej sposób
postrzegania, nawet jeżeli tylko na czas posiłku. Dziewczyna
zaczęła się zastanawiać, co jeszcze ten facet kryje w zanadrzu.
Jej
oczy powędrowały w stronę stołu nauczycieli, gdzie znajoma
poświata zdominowała jej pole widzenia. Oczy Snape’a ciskały
błyskawice w stronę Trelawney, która demonstrowała coś przy
pomocy solniczki i pieprzniczki, całkiem nieświadoma jego
rozjątrzenia. Mięśnie Hermiony spięły się instynktownie, gdy
zaczęła modlić się do jakiegokolwiek istniejącego bóstwa, by ta
baba trzymała gębę na kłódkę odnośnie… jej sytuacji.
Na
krótką chwilę wzrok Mistrza Eliksirów zsunął się z
nauczycielki Wróżbiarstwa i spoczął na Hermionie, która poczuła
się, jakby ktoś kopnął ją w pierś. Szybko spuściła oczy i z
nagłą zaciekłością zaczęła mieszać swoją zupę. Czuła, jak
rumieniec kwitnie na jej policzkach i próbowała go zwalczyć,
biorąc wielki haust zimnej wody. Jednakże, wywołało to u niej
jedynie ból głowy, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej
nieszczęśliwie, niż przedtem.
Coś
między nimi było. Czy się jej to podobało, czy nie, eliksir
zmienił jej stosunek do Snape’a. Na lepszy, czy gorszy, nie mogła
powiedzieć. Pod jego ostrą kontrolą, nigdy nie miała czasu, by
zastanawiać się nad jego człowieczeństwem, ale teraz postrzegała
go jako mężczyznę, człowieka z krwi i kości, jak i ona. To było
dziwaczne uczucie, podobne do tego, gdy po raz pierwszy inaczej
uczesze się swoje włosy – nieco uciążliwe, troszkę bolesne,
lecz równocześnie zmiana jest odświeżająca.
Jej
twarz znowu zaczynała się czerwienić. Będzie musiała porozmawiać
z Parvati i Lavender. Jeżeli ktokolwiek może jej doradzić, to
tylko one. A po przemowie, jaką im zaserwowała dziś rano, Hermiona
była pewna, iż jej sekret na pewno pozostanie sekretem.
Hermiona
obudziła się nagle, spocona i drżąca. Głupia, głupia, głupia.
Jedna noc wolna od koszmarów i stała się beztroska, nie biorąc
eliksiru przed snem, poddając się tym… tym grzesznym wizjom!
Jedna dłoń spoczywała na jej brzuchu, gdzie palce delikatnie
kreśliły kółka na wrażliwej skórze, a druga wplątana była w
loki jej wilgotnych włosów. Utkwiła wzrok w suficie, gdy resztki
snu zaczęły do niej wracać. Całym jej ciałem wstrząsnęły
dreszcze, aż po same palce u stóp.
Rozmowa
z Parvati i Lavender na niewiele jej się zdała. Dziewczęta nie
zrobiły nic, poza piszczeniem w iście głupiutkim stylu, gdy
Hermiona wyznała im, że… może czuć coś do profesora.
Zaskoczyło ją to, iż jak na razie, nie wyraziły żadnego
obrzydzenia względem wyboru partnera przez jej duszę. Rodziło to
pewne nadzieje dla Hermiony i gdy je o to zapytała, wzruszyły tylko
ramionami.
–
Wcale nie jest taki zły, Hermiono. Obserwowałyśmy go i tylko
pomyśl: jest wysoki – naprawdę wysoki! – Parvati przytaknęła,
zgadzając się i dodając własną pochwałę.
–
I mądry – a ty lubisz inteligentnych typów. Już sobie was
wyobrażam, jak rozmawiacie całą noc o czymś, czym nikt inny się
nie przejmuje, na przykład o jakichś naukowych sprawach.
–
No i ma głos, który zatrzymuje cię w pół kroku, a w weekendy
jego włosy wyglądają całkiem znośnie.
–
Jest jeszcze cała ta otoczka autorytetu – szczególnie teraz, gdy
jest twoim Mistrzem. To dość perwersyjne, no nie? – Parvati
wyszczerzyła się, a Hermiona chciała się sama znokautować za
myślenie o tym samym nie tak dawno temu.
–
Poza tym, jest mężczyzną. Nie potrzeba ci chłopaka, Hermiono.
Zapewne jesteś dorosła odkąd skończyłaś siedem lat, więc
będzie dla ciebie dojrzałym partnerem.
Strapiona
Granger osunęła się na krzesło. – Dobrze, już dobrze! Snape to
wysoki, mroczny, przystojny, dojrzały, inteligentny mężczyzna,
idealna partia – rozumiem. Eliksir dobrze mnie wyswatał. Lecz co
ja mam z tym niby zrobić, hm? Nie mogę do niego tak po prostu
podejść i powiedzieć „Gratuluję, jesteś moją bratnią duszą!
A teraz całuj!”
Parvati
i Lavender spojrzały po sobie, wzruszając ramionami.
–
Nie wiem – rzekła blondynka, po czym zaproponowała. – Przygryź
płatek jego ucha.
To
prowadziło z kolei do następnych problemów, szczególnie jej snu.
Przygryź płatek jego ucha. Wspaniała sugestia. Gdyby ten
scenariusz rozegrał się w rzeczywistości…
Hermiona
zesztywniała. Nie miała pojęcia, czy dzisiejszy sen był
przepowiednią, czy nie, gdyż przyśnił jej się po raz pierwszy.
Był omenem, czy jedynie produktem jej nadpobudliwej wyobraźni?
Ciarki przeszły jej po plecach (a może dreszczyk emocji?), więc
szybko zrzuciła z siebie kołdrę i pobiegła do łazienki.
Odkręciła wodę i zaczęła ochlapywać piekące policzki zimną
wodą, wyganiając resztki snu spod powiek.
Sprawdziła
godzinę. Wpół do drugiej nad ranem, czy coś koło tego. Nie
sądziła, by mogła ponownie zasnąć tej nocy. Z westchnieniem
wróciła więc do pokoju i zasiadła przy biurku. Najlepiej, jeżeli
zacznie coś robić. Oczywiście, była do przodu z materiałem z
każdego przedmiotu (oprócz Eliksirów – profesor Snape nigdy nie
zadawał jej pracy, zanim nie powiedział o niej na lekcji. Mimo to
zdążyła już dwa razy przeczytać podręcznik od deski do deski.
Nie ma sensu, by poszło to teraz na zmarnowanie), lecz wciąż były
zadania, które mogła wykonać, sprawy, którym mogła się
przyjrzeć i nadprogramowe teksty, które mogłaby przeczytać.
Otworzyła podręcznik do Numerologii i wyciągnęła kawałek
pergaminu, mrucząc „Lumos”, po czym chwyciła za pióro, gotowa
do zapisywania interesujących ją informacji.
Zamiast
tego, skończyła na obliczaniu, jaki tytuł powinna przyjąć, tak,
by był on kompatybilny z profesorem Severusem Snape’em. Żadna z
możliwych opcji do niej nie pasowała, zanim nie wymyśliła tytułu
„Mistrzyni Eliksirów Hermiona Jane Granger”. W nim znalazła
równowagę, autorytet i jedność, ku swojej ogromnej radości. Była
to najpełniejsza tożsamość, jaką mogła znaleźć i zapewne
również najwierniejsza. A gdy obliczyła pełne imię Severusa –
pełne imię profesora Snape’a – perspektywa ta wydała jej się
jaśniejsza, niż jakakolwiek skrócona kalkulacja. To ostatecznie o
wszystkim rozstrzygnęło. Po jej praktyce wszystko będzie proste,
jak bułka z masłem.
Bułka
z masłem. Chyba bułka z masłem, która spleśniała. Brzydząc się
sobą, Hermiona zatrzasnęła książkę i podpaliła pergamin,
patrząc z chorobliwą fascynacją, jak obraca się w popiół.
Wściekłość w jej piersi wypaliła się równie szybko,
pozostawiając ją z uczuciem pustki.
Zatem
czuła coś do niego. On tego nie odwzajemniał. I co z tego? Nie
potrzebowała miłosnego spełnienia; była stanowczo zbyt młoda, by
myśleć o ustatkowaniu się. Wszystko to nic więcej, tylko złudna
wiedza, której nie powinna była zdobywać.
To
katastrofa.
Wzrok
Hermiony powędrował w kierunku cennej fiolki z Eliksirem Bezsennego
Snu. Jeżeli jedna łyżeczka wywoływała dziesięciogodzinny sen,
to pół łyżeczki da jedynie pięć godzin… sprawdziła godzinę.
Druga trzydzieści. Cóż, w końcu była już niedziela – jedyny
dzień, w czasie którego nie była umówiona na zajęcia z
profesorem. Pośpi sobie do wpół do ósmej bez wyrzutów sumienia,
a dzień spędzi na robieniu… czegoś. Lub niczego.
Westchnęła.
Chwilę
później spała po pełnej dawce eliksiru.
*
* *
Następnego
ranka walenie w drzwi obudziło Hermionę, która nie była zbyt
zadowolona z tak rażącego grubiaństwa. Rozciągała się właśnie
z zadowoleniem w swoim łóżku, a promienie słońca sączyły się
leniwie do pokoju. Dziewczyna zamrugała i spojrzała przez okno. Ku
jej zaskoczeniu, słońcu bliżej było już do zachodu, niż
wschodu. Zegar znowu wskazywał wpół do trzeciej, tym razem jednak
w południe. Nic dziwnego, że ludzie próbowali ją obudzić.
Hermiona
szybko się umyła i ubrała, krzycząc „Już idę” do tego, kto
próbował ją obudzić. Jej brzuch warknął głośno, a ona wcale
go nie winiła. Jej biologiczny zegar będzie musiał wytrzymać bez
jedzenia, dopóki nie załatwi tego, czego od niej chcą. Hermiona
była gotowa w mniej niż dwie minuty i szybko otworzyła drzwi, by
ujrzeć za nimi zmartwione twarze Harry’ego i Rona.
–
Merlinie, Hermiono! Myśleliśmy, że cię zamordowali, albo porwali,
albo coś w tym stylu! Jest środek popołudnia! – Twarz Rona aż
pokraśniała.
–
Szukaliśmy cię wszędzie! – napomniał ją Potter. –
Sprawdziliśmy każdy kąt i przetrzasnęliśmy całą bibliotekę.
Byliśmy nawet u tego dupka, Snape’a – zakrzyknął, wywołując
w żołądku Hermiony paskudne uczucie – ale go nie było, a
portrety powiedziały, że nie przechodziłaś przez tę część
zamku. Pukaliśmy do ciebie wcześniej, ale nie dawałaś znaku
życia.
–
Przepraszam – rzekła Hermiona, krzywiąc się z poczuciem winy. –
Ostatnio nie sypiam dobrze, a w nocy… a właściwie to nad ranem,
zażyłam eliksir. Chciałam wziąć tylko połowę zwykłej dawki,
ale chyba przedawkowałam – skłamała, nie chcąc denerwować
przyjaciół. Gdyby wiedzieli, że wypiła pełną dawkę, by
przespać połowę niedzieli, pomyśleliby, że naprawdę oszalała.
Natomiast ta ostrożna odpowiedź sprawiła, że troska zniknęła z
twarzy chłopców, co z kolei ukoiło jej serce.
–
Już dobrze, Hermiono – zapewnił ją Harry, przytulając lekko. –
Po prostu się martwiliśmy, tyle.
–
Musisz umierać z głodu! Nie jadłaś nic od kolacji, a i wtedy
skubnęłaś tylko odrobinkę. Chodźmy do kuchni, zobaczymy co
możemy dla ciebie załatwić. – Ron potrząsnął ramionami, jakby
był superbohaterem, który ma zaraz odlecieć. Dziewczyna łaskawie
podziękowała im obu, ciesząc się, że ukoiła ich niepokój, a
jeszcze bardziej z tego, iż zadali sobie trud, by się tak nią
zająć.
–
A potem będę miał do ciebie prośbę. Nie wiesz przypadkiem,
czy…
Hermiona
westchnęła w myślach. To tyle, jeżeli chodzi o ich
bezinteresowność. Naprawdę, nie mogła ich winić, lecz czasami
marzyła, by zrobili dla niej coś tylko dlatego, bo ją lubią.
Chłopcy zawsze będą chłopcami, powiedziała sobie.
Mroczniejsza
część niej przekręciła jej słowa, mówiąc: a mężczyźni są
mężczyznami. Pomimo ciepłego dnia, Hermiona zadrżała.
*
* *
Severus
Snape, stuprocentowy mężczyzna, czekał w swoim biurze na przybycie
swojej praktykantki w środowe popołudnie, jedynym dniu, w którym
nie miał z nią lekcji. Nerwowość zalęgła się w jego żołądku
około południa, nerwowość, której oczywistą przyczyną była
opromieniona nieziemskim światłem czarownica.
W
jakiś sposób, fakt, że nie widział jej w klasie wytrącił go z
równowagi. Nie wiedział do końca, czego oczekiwać – mając
pannę Granger w klasie, z łatwością mógł wmówić sobie, iż to
uczennica, dziecko. Jednakże bez takiego tła, Severus był
przerażony na myśl, że może do niego przyjść nieformalnie, sama
i jako kobieta.
To
nie tak, że uważał ją za atrakcyjną w potocznym tego słowa
znaczeniu. Była chuda i płaska, niczym dwunastoletni chłopiec i
tylko jej miękkie rysy twarzy zdradzały jej płeć. Jej twarz była
kobieca, z delikatnymi kośćmi policzkowymi i uparcie uniesionym
podbródkiem, lecz jej oczy były zbyt niewinne, a emocje aż nazbyt
widoczne, by mogły należeć do kogoś, kto przeżył tyle lat, co
on.
Cały
urok, który go kusił, spowodowany był jedynie przez eliksir, a on
dobrze o tym wiedział. Sytuacja ta nie była dla niego nęcąca ze
względu na to, że dziewczyna była, kim była, lecz przez fakt, iż
kiedyś w przyszłości ona będzie jego, a on jej – to było
nieuniknione. Obietnica bezwarunkowej przyjaźni i miłości, oto co
go w niej pociągało.
Z
drugiej strony, to było zakazane. Severus skrzywił się. Dlaczego
teraz? Czemu musiał dowiedzieć się o tym teraz? Dlaczego nie za
sześć lat, gdy kończyłaby swój ostatni rok praktyki, gdy byłaby
pełnoletnia, na litość Salazara, gdy byłaby dorosła? Bogowie,
fakt, że była dla niego zakazana sprawiał, iż jeszcze trudniej
było mu się oprzeć, a cała sprawa stawała się dla niego
bardziej bolesna.
Lata
zajęło mu uporanie się z możliwością, iż prawdopodobnie nie
pozna nikogo, kogo mógłby mieć tylko dla siebie, kogo mógłby
przytulić w zdrowiu i chorobie, tak długo, jak oboje by żyli. Dwie
dekady minęły, a on wciąż aklimatyzował się z tą myślą,
poddając się życiu w samotności i stagnacji, w którym krótkie,
niezdarne schadzki pozbawione jakiejkolwiek pasji stały się jedynym
ujściem dla jego frustracji. Stracił nadzieję i teraz, gdy
przywykł do swojego życia takiego, jakim było, teraz pokazano mu
kobietę – dziewczynę – którą będzie miał tylko dla siebie,
którą będzie tulił, teraz zarzucono przynętę tuż pod jego nos.
Tylko że nie mógł mieć jej teraz. Co za okropne uczucie, spaczona
ironia.
Teraz
było najgorszym z możliwych momentów, z mnóstwa powodów. Jej
wiek był główną, największą komplikacją, przesłanką do
złamania czarodziejskiego prawa.
Drugą
sprawą był oczywisty brak powabu – naprawdę, niewiele w pannie
Granger można było nazwać „pociągającym”.
Po
trzecie i najważniejsze, nie czuł nic, poza głęboko zakorzenioną
tęsknotą – tęsknotą za przyjaźnią bardziej niż za kobietą,
o której mowa. Nękany był przez samą ideę związku, a nie przez
uczucie, czy pożądanie, jakie do niej czuł; nakręcał go efekt
eliksiru, nie naturalna więź, jaka go z nią łączyła. To było
złe.
Mimo
to, supeł w jego żołądku w ogóle nie zelżał. Severus
westchnął, osuwając się na krzesło i próbując się rozluźnić.
Kiedy przyjdzie, nie powinien być taki spięty, bo nic dobrego z
tego nie wyniknie. Przyszła bratnia dusza, czy nie – nie okaże
żadnej słabości. Ostatecznie, ona nie miała o tym pojęcia. Bał
się choćby pomyśleć, jak zareagowałaby, gdyby to ona wypiła
eliksir zamiast niego.
Jej,
oczywiście, nie brakowało towarzystwa, ani nie pragnęła
desperacko głębokiej więzi. Jej przyjaciele o to zadbali, nie
wspominając plotek, jakie krążyły po szkole o niej i tym
bułgarskim szukającym na jej czwartym roku. Nie była nadzwyczajnie
popularna, lecz jej status i intelekt – nawet jak na mugolaczkę –
były wystarczającymi wskazówkami, że niewątpliwie będzie kiedyś
niezłą partią. Nie straciła nadziei na prawdziwą miłość, czy
biały ślub, i zapewne wciąż za największy walor uznawała ten
spowszedniały już pomysł oszczędzenia się dla swojego męża.
Cóż,
w tym wypadku, jako jej przeznaczona bratnia dusza, pewnym jest, że
to on będzie…
Severus
powstrzymał tę myśl, zanim zapędziłby się za daleko. To z
pewnością nie było ani produktywne, ani zdrowe. Niech szlag trafi
Granger, iż zostawiła mu tyle czasu na rozmyślanie między jego
ostatnimi zajęciami a jej przybyciem. Niech szlag trafi dodatkowe
zajęcia i Albusa, za wyglądanie tak obrzydliwie beztrosko, radośnie
i ufnie, gdy informował go o nowej pozycji Granger. Czy nie był
dosłownie wszechwiedzący? Dlaczego mu tego nie zabronił?
Pukanie
do drzwi oznajmiło przybycie zmory jego życia. Severus zerknął na
zegar. Wskazówki mówiły: Absolutnie Cholernie Punktualnie. Z
irytacją zacisnął szczęki, odczekując kilka chwil, by się
uspokoić, zanim ją wpuści.
Merlinie
pomóż.
Mówi
się, że zakłopotanie mija z czasem lub po stawieniu czoła jego
przyczynie. Jednakże po tygodniu znoszenia mąk w jej obecności,
Severus wciąż czuł, jakby nosił przysłowiową włosiennicę. Za
co musiał tak pokutować? W swoim życiu nie zrobił już
wystarczająco wiele, ciągle ulegając Lordowi Voldemortowi,
Lucjuszowi Malfoy’owi i innym, podobnym im typom; znosząc przez
sześć lat plagę, jaka nawiedzała jego klasę w postaci Neville’a
Longbottoma; zobowiązując się wobec Harry’ego Cholernego
Pottera, który wciąż znajdował się na jego liście rzeczy do
zrobienia? Każdy moment w jej piekielnej obecności sprawiał, że
nerwy miał w płomieniach, a serce pompowało nieprzyjemną posokę
w jego żyły.
Choć
było to okropne, cała ta sytuacja zaczynała mu się podobać.
Obserwatorzy
dostrzegli u niego nowy rodzaj witalności, dowcip złośliwszy, niż
kiedykolwiek i spiętą grację jego ruchów. Zawsze miał w zanadrzu
kilka przykładnych epitetów dla osób, które odważyły się
skomentować tę zmianę, lecz ogólnie rzecz biorąc, był w
bardziej tolerancyjnym nastroju dla swoich kolegów, a na lekcjach
jego złośliwe uwagi zawierały więcej humoru, niż jadu, nieraz
wywołując kilka szybko zduszonych „napadów kaszlu” gdzieś z
tyłu klasy. Natomiast w przypadku panny Granger pozwalał na
wzajemne docinki, wymianę zdań, których gorączkowość naprzemian
wywoływała u niego fale gorąca i zimna oraz sprawiała, iż
wstrzymywał oddech między każdym swoim komentarzem, a jej
odpowiedzią i wypuszczał go w milczeniu, zaskoczony i zachwycony
błyskotliwością, jak i wyrafinowaniem ich sprzeczek. Zaprawdę,
miała siłę, z którą trzeba się było liczyć i była dobrą
partnerką dla jego umysłu. Uczucia nie były już tak bardzo
odległe. Lecz, z drugiej strony, tolerowanie jego brzemienia…
Nielegalne.
Haniebne. Kuszące. Całkowicie odmienne od czystego spotkania dwóch
dusz, które przepowiedział eliksir. To, co czuł, bliższe było
pożądaniu, choć w tym wypadku pragnął umysłu, a nie ciała;
było ono tego rodzaju, jakie żywił wobec eliksirów, a nie wobec
kobiet. Na myśl przyszła mu miłość dworska – podziwianie z
daleka, ustawianie wybranki na piedestale, lecz bez choćby cienia
fizycznego kontaktu. Był to rodzaj miłości platonicznej w swej
idealnej formie i Severus niemal się uśmiechnął, zdając sobie
sprawę, że jego związek z panną Granger zmieniał się,
przynajmniej z jego strony, w platoniczne pożądanie.
Teraz
znowu na nią czekał, katalogując swoje zapasy w marnej próbie
skupienia myśli na czymś innymi, niż na jej bliskim przybyciu.
Mógł się przed nią bronić jedynie rozproszeniem uwagi, a i to
rzadko kiedy było skuteczne. Dla człowieka takiego, jak Severus,
którego umysł działał równocześnie na kilku różnych
płaszczyznach, zapisywanie, jak dużo muszych skrzydełek lub
złotnicy zostało w słoiczkach nie mogło wypchnąć z umysłu
wszystkich myśli poświęconych promiennej czarownicy. Z pewnością
nie; nie kiedy pięć na siedem myśli biegnących przez jego głowę
skupionych było na niej. Westchnął, a pogarda dla wróżbiarstwa i
wszystkich jego form, które związane były z innymi, szanowanymi
dziedzinami nauki, jak Eliksiry i Numerologia, wprost z niego
emanowała. Twórca Adamare Animae powinien, jeżeli jeszcze nie jest
trupem, zostać zamknięty w Azkabanie aż do Apokalipsy.
Wtedy
właśnie poczuł, że jego zaklęcia ochronne zostały naruszone.
Severus, cały spięty, policzył do dwudziestu pięciu, oczekując
na pukanie. I, jak w zegarku, stukot rozległ się w powietrzu, a on
zamarł na raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
–
Panno Granger. Za każdym razem, gdy otwieram te drzwi, pani gapi się
na mnie, jak ryba wyjęta z wody. Proszę, niech pani zamknie usta i
zacznie sporządzać eliksir, zanim stracimy cenny tlen. – Snape
uśmiechnął się szyderczo do dziewczyny, która zamknęła buzie z
oburzonym fuknięciem, po czym podeszła do swojego kociołka,
mamrocząc coś pod nosem.
–
Nie wydaje mi się, bym był wysysającym krew pasożytem
jakiegokolwiek rodzaju, panno Granger. Jeżeli jest pani łaskawa…
- rzekł, podchodząc do swojego stanowiska pracy. Pani Pomfrey
poprosiła go o partię maści przeciwko oparzeniom, w związku z
nadzwyczajną aktywnością salamander. Severus podejrzewał, że
Hagrid jak zwykle coś kombinował, lecz nie miał żadnych dowodów,
więc nie mógł zrobić nic, poza naprawieniem błędu tego
koszmarnego człowieka. Ale przyjdzie taki dzień…
Severus
uświadomił sobie, iż Granger sieka składniki z dwukrotnie większą
siłą, niż było to konieczne. Choć, sam w sobie, nie był to
błąd, to jednak rozpraszał jego uwagę. Przez chwilę zastanawiał
się, czy było to spowodowane jego powitaniem, lecz szybko zbył tę
myśl. Nieraz już zachowywał się o wiele gorzej. Cokolwiek
doprowadziło Granger do wściekłej młócki, nie było związane z
jego lochami.
Ostatnimi
czasy stało się to jego zwyczajem, więc Severus bez oporów zaczął
się głowić nad przyczyną jej obecnego stanu. Nie oddawał
ostatnio żadnych wypracowań, więc nie chodziło o stopnie.
Nauczyciele już by go zaszczuli, gdyby jej oceny z innych
przedmiotów pogorszyły się w związku z nadmiarem czasu, jaki
poświęcała praktyce. Wiedział też, iż po drodze tutaj nie
natknęła się na Malfoy’a, ani na żadnego z jego diabełków;
zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakim byli mniej
inteligentni Ślizgoni wobec czarownicy mugolskiego pochodzenia, więc
zawarł układ z kilkoma portretami, stwarzając sobie siatkę
szpiegów. Gdyby był jakiś problem, dowiedziałby się o nim w
przeciągu kilku sekund. Portrety ubóstwiały spiski.
Został
więc jedynie tak zwany bratobójczy ogień – Cudowne Bliźniaki
jak zwykle powiedziały coś nie tak lub zrobiły coś gruboskórnego.
Wiedział, że kobiety notorycznie nosiły w sobie żal za bezmyślne
faux pas.
–
Błagam, panno Granger – zaczął, dodając szczyptę mięty do
swojego wywaru. – Nie znęcaj się nad krajalnicą, jeżeli nic ci
nie zrobiła.
Odgłos
ognistego siekania zamilkł na chwilę, po czym dziewczyna wróciła
do swojego zajęcia niespiesznie i bardziej umiarkowanie, choć
Severus wciąż wyczuwał subtelną woń piekącej urazy unoszącej
się w powietrzu. Przynajmniej teraz w pracowni było cicho, nawet
jeśli atmosfera zrobiła się dość przytłaczająca. Snape, mimo
wszystko, zdołał zagłębić się w swej pracy, doprowadzając maść
do wrzenia i dodając aloes, którego uspokajająca woń wpłynęła
na dwójkę współpracowników.
Zapadła
przyjemna, przytulna cisza, przerywana jedynie brzękiem naczyń i
przyborów oraz przecedzaniem zawartości ich kociołków. Severus
rozluźnił się i pozwolił, by jego samokontrola opadła,
zanurzając się w euforyczny stan całkowitego zaabsorbowania pracą.
Podniósł wzrok, by sięgnąć po garść zgniecionego ostrokrzewu,
który był niby niewinnym składnikiem, jednak wywołującym ogromne
skutki…
I
o mały włos nie wypuścił słoika z ręki, gdy dostrzegł aurę
Granger. Zazwyczaj żywa i jasna, niczym płonący las, teraz
przypominała wypalającą się powoli świecę. Gdy dodała ostatni
składnik do swojego eliksiru i przyjrzała mu się krytycznie,
poświata rozjarzyła się momentalnie, lecz tak szybko, jak radość
z ukończonego zdania minęła, aura zbledła jeszcze bardziej, niż
przedtem. Zwykle wesoły (i wywołujący mdłości) różowy zmienił
się w kolor spopielałych płatków róż.
Severus
szybko przybrał swój zwykły wyraz twarzy, gdy odwróciła się do
niego, by poinformować o skończeniu pracy, lecz nieznane mu uczucie
niepokoju skręcało jego wnętrzności. Podszedł, pochylił się
nad jej kociołkiem, by ocenić jej eliksir, a dziewczyna kręciła
się posępnie przy jego boku. Snape szybko przekonał się o
precyzji jej pracy i już otwierał usta, by wytknąć wszystkie jej
błędy, gdy pokusa zawładnęła jego językiem.
–
Panno Granger?
Spojrzała
na niego, jak zwierze w świetle reflektorów, oczekując litanii
wyzwisk.
–
Czy coś cię martwi?
Słowa
te wywołały efekt mocniejszy, niż wymierzenie policzka i patrzył,
jak coś w niej pęka. Przygarbiła się, w oczach zaszkliły się
łzy, a palce chwyciły się biurka tak mocno, że aż zbielały.
Jednakże, mimo wszystko, mały, dzielny uśmieszek zakwitł na jej
ustach, tnąc serce Severusa w najbardziej osobliwy sposób.
–
To nic. Tylko dziś są moje urodziny, a oni chyba zapomnieli. W
sumie nie powinnam ich winić… ja również o nich nie pamiętałam,
aż do dziś.
Nie
konkretyzowała, kim byli „oni”. Snape założył więc, że
„oni” to wszyscy, którzy powinni pamiętać. Tłumaczyłoby to
ten okropnie pusty wyraz osamotnienia na jej twarzy.
–
A które urodziny powinni świętować, panno Granger? – Tylko o
tym mógł w tej chwili myśleć.
–
Osiemnaste. – Wdzięczność, jaką jej oczy mu przesłały
sprawiła, iż jego żołądek wywrócił się do góry nogami, a
gardło wyschło, robiąc się bezużyteczne.
Osiemnaste.
Słowo
to było niczym jaskrawo pomalowana pokusa, lepka spadź wyścielająca
wnętrze muchołówki. Tym jednym wyznaniem przekreśliła połowę
wymówek, którymi zabraniał sobie romansu z nią. Czuł, że
stracił podłoże pod stopami.
Już
nie dziecko, wyszeptał zdradziecki głosik. Nie zdawał sobie
sprawy, iż tak blisko było jej do dorosłości, jednak miało to
więcej sensu, niż mógł przyznać. Pierwszy września to pierwszy
września – urodziny Granger wypadały zbyt późno, by mogła
pójść do Hogwartu tego samego roku, w którym skończyła
jedenaście lat. To pasowało. Różnica wieku tłumaczyła, dlaczego
była o wiele dojrzalsza, niż jej znajomi, dlaczego wiedziała
więcej o magii, niż inni jej podobni uczniowie. Tak energiczna
wiedźma, jak ona, najprawdopodobniej zdobyła tyle informacji o
czarodziejskim świecie, ile tylko zdołała, zaczynając od dnia, w
którym otrzymała list, więc miała rok na badania, zanim w ogóle
przyszła do szkoły.
Wszystko
to było logiczne i prawdziwe, jednak wyznanie panny Granger niosło
o wiele nikczemniejsze komplikacje dla Mistrza Eliksirów.
Osiemnaście. Haniebne, lecz nie nielegalne. No i wciąż kuszące.
Na Salazara, wciąż kuszące. Zapadł między nimi moment napięcia,
zanim zdołał odnaleźć język w gębie.
–
To bardzo ważna data, panno Granger. Mogę być pierwszym, który
powita panią w świecie dorosłych? Nie jest on tak piękny, jak
kraina dzieciństwa, lecz przekona się pani, iż daje o wiele więcej
wolności. – Wolność. Ledwo zdusił dreszcz.
Przemowa
ta była lakoniczna i zwięzła, jednak Granger wydawała się nieco
pocieszona. Wyprostowała się, a jej twarz straciła czerwony,
zapłakany rumieniec. – Dziękuję, profesorze – wymamrotała,
pochylając głowę w czymś między skinieniem wdzięczności, a
ukłonem szacunku. Severus odwzajemnił się tym samym, nie wiedząc,
co robi, zanim odwrócił się do swojego biurka.
–
Może pani już iść, panno Granger. Wyniki pani pracy są dziś
niemal nieskazitelnie, nie licząc szybkości, z jaką pani pracowała
i niewielkiej ilości lipy – osadu, nie owocu – którego nie
starła pani z noża. Obawiam się również, że musi pani poćwiczyć
siekanie. Widzimy się jutro popołudniu.
–
Dziękuję, panie profesorze – odrzekła ponownie, a niewielki
uśmieszek wyjawił mu, że przejrzała go, widząc, jak zmiękczył
swoją krytykę. Robisz się strasznie oczywisty, Severusie, zbeształ
się, patrząc, jak zbiera swoje rzeczy i szybko wychodzi.
Gdy
tylko zniknęła, Snape osunął się na krzesło, wspierając łokcie
na biurku i masując czoło. Bogowie. Nie mógł myśleć, nie mógł
tego racjonalizować. To jeszcze nie czas! Nie było nawet mowy, by
poddał się mocy Adamare Animae, jednak choćby zależało od tego
jego życie, nie potrafił przypomnieć sobie dlaczego.
Ciało
dziecka, krzyczał, choć mroczniejsza część niego szybko
odpowiedziała: Gibkie i ładne ciało młodej kobiety. Dojrzałość
dziecka, wściekał się, lecz i tak otrzymał odpowiedź: Dojrzałość
zawsze dorosłej, od chwili, gdy przekroczyła próg twojej klasy.
Powab eliksiru, towarzystwa w życiu, zanieczyścił jego mózg. Ale
to było złe, dlatego, że było, bez konkretnego powodu.
Lodowata
dłoń ścisnęła jego serce. Nawet jeśli nie było to złe, to z
pewnością było niemożliwe. Nie mógł nic uczynić względem tej
młodej wiedźmy. Eliksir skaził jego umysł, zniekształcił
poczucie rzeczywistości. To ona będzie musiała uczynić pierwszy
krok – wtedy, i tylko wtedy, zyska pewność, że to przeznaczenie,
a nie bezprawnie zdobyta wiedza, szukająca więzi między nimi. Jak
ja się w to wpakowałem? lamentował.
To
sprawka Trelawney, wiedział to, lecz Trelawney nie przeklęła jego
umysłu, by znalazł przyjemne strony tej sytuacji. Severus zdał
sobie sprawę, że sam się w to wplątał.
I
jakby ten dzień nie był dla niego wystarczająco parszywy, jego
lewe przedramię zaczęło lekko piec.
Psia
krew.
Hermiona
opuściła lochy z o wiele lżejszym sercem. Była szczęśliwa, nie
– rozanielona
troską okazaną przez jej Mistrza Eliksirów (tak,
tak, jej
Mistrza
Eliksirów… nikt inny nie mógł tak o nim powiedzieć),
mimo parszywego nastroju utrzymującego się od śniadania,
wywołanego faktem, że nikt nie pamiętał o najważniejszych
urodzinach w jej życiu.
Wiedziała,
iż jej rodzice byli zajęci, a co z oczu, to z serca. Za kilka dni
wyślą jej zapewne list z przeprosinami i paczkę prezentów. Harry
i Ron… to chłopcy. Zrobi kilka aluzji w najbliższym czasie, a oni
oprzytomnieją i zasypią ją przeprosinami. Poza tym, osłodą tej
sytuacji był fakt, że ktoś zauważył,
zapytał oraz
pocieszył
ją,
i ten ktoś nieuchronnie miał być jej
w
bliżej nieokreślonej przyszłości…
Naprawdę,
nie ma znaczenia, czy jego nos przypomina dziób sępa, czy nie.
Już!
Dość tych myśli,
zbeształa się dziewczyna. Nadszedł właśnie czas na wycieczkę do
biblioteki. Aż ją swędziało, by dowiedzieć się, co w
czarodziejskim społeczeństwie oznacza dojście do pełnoletniości.
Gdy o tym pomyślała, nie wiedziała też, co skończenie osiemnastu
lat oznaczało w mugolskim świecie. Zacisnęła usta. Biorąc pod
uwagę fakt, iż planowała pozostać w magicznym świecie po
Hogwarcie, gdyż tutaj się kształciła, Hermiona zdecydowała, że
pomyszkuje najpierw w szkolnej bibliotece. Poprosi rodziców, by
wysłali jej prawnicze książki później; tym samym wskaże im ich
błąd, nie okazując impertynencji. Dziewczyna westchnęła.
Myśląc
o skończeniu szkoły, była niemal przerażona tym, co może po nim
nastąpić. Nie
mogła wrócić
do mugoli, zbyt długo była od nich odseparowana, lecz nie
wiedziała, czy chce całkowicie zostawić tamten świat za sobą.
Hermiona podejrzewała, że będzie odwiedzać swoją rodzinę w
czasie wakacji i świąt, jak do tej pory, ale koncept mieszkania
w
czarodziejskim świecie, kupienia tu domu i wciągnięcia się w
magiczną codzienność i kulturę był przytłaczający. Nie miała
bladego pojęcia, jak załatwia się takie sprawy, jak kupienie domu,
lub które części świata były zdatne do zamieszkania przez
czarodziei.
Tak,
odwiedzała Norę i Grimmauld Place, lecz nie wiedziała, gdzie są
zlokalizowane,
a jedyna magiczna miejscowość, o jakiej słyszała, to Hogsmeade.
Hermiona nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale teraz, gdy zbliżał
się koniec roku szkolnego, cały czas tłukło jej się to w głowie.
I jak dopasuje do tego wszystkiego jeszcze swoją praktykę?
Zmarszczyła brwi.
Może
nie będzie musiała się martwić o magiczne wioski – Hogsmeade
było wystarczająco blisko, by mogła kontynuować naukę, oraz
wystarczająco znajome, by czuła się tu dobrze. Jednakże, nie
będzie tam żyła wiecznie. Wzruszyła ramionami. Była pewna, że
biblioteka dostarczy odpowiedzi na wszystkie jej pytania, a jeżeli
nie, zawsze może zapytać Rona lub profesor McGonagall.
Dostrzegła
w końcu drzwi biblioteki i uśmiechnęła się w oczekiwaniu.
Uwielbiała każdy jej zakurzony skrawek. Jednak zanim mogła
dosięgnąć klamki, usłyszała za sobą jowialny głos dyrektora.
–
Ach, panna Granger! Wiedziałem, że znajdę panią w tej okolicy.
Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin!
Dziewczyna
odwróciła się z uśmiechem na ustach. – Dziękuję, profesorze
Dumbledore.
–
Gratuluję też statusu praktykantki. Nie mogę wyrazić, jaki jestem
dumny. Wie pani, Severus przysiągł, że choćby piekło zamarzło,
nigdy nie przyjmie ucznia na praktykę. To mówi naprawdę sporo o
pani zdolnościach. – Hermiona zarumieniła się, a dyrektor
ciągnął. – Cieszę się też z czysto samolubnego powodu –
dzięki temu nie będziemy musieli żegnać się z pani cudownym
umysłem jeszcze przez siedem cudownych lat.
Hermiona
zdziwiła się, lecz wywnioskowała, że chodzi mu o to, iż będzie
przychodziła do zamku codziennie, by zobaczyć się ze Snape’em,
więc będą mieli tyle samo okazji do rozmów, jak teraz. – Tak,
wydaje mi się, że będę tu częstym gościem… planuję wynająć
dom w Hogsmeade, skoro nie będę mogła aportować się od razu w
zamku…
–
Na Merlina, panno Granger! Chyba nie myśli pani, że pozwolimy, byś
szukała domu gdzie indziej. W zamku jest sporo wolnych pokoi… z
pewnością wygodniej będzie, gdy zamieszka pani w miejscu pracy,
czyż nie? Zwyczajem jest, by uczeń mieszkał w bliskim sąsiedztwie
ze swoim Mistrzem. Poza tym – dodał z psotnym błyskiem w oczach –
gdybyś zamieszkała w Hogsmeade, Severus miałby z tobą zbyt łatwo.
Wydaje mi się, że robi pani dla niego dużo dobrego – potrzebne
mu wyzwanie.
Hermiona
nie mogła wymyślić żadnej odpowiedzi, która by jej nie
skompromitowała, więc postawiła na zwykłe skinienie głowy. Nagle
spostrzegła, że Dumbledore poważnieje.
–
Mówiąc o Severusie… Prosił mnie, bym pani przekazał wiadomość
o przesunięciu waszego spotkania w czasie. Musi zająć się pewnym
problemem i jestem pewien, że rozumie pani, co mam na myśli, panno
Granger – rzekł znacząco. Hermiona ponownie przytaknęła,
czując, jak zamarza jej krew.
Voldemort.
Dyrektor
poklepał ją lekko po plecach, żegnając się z nią kilkoma
słowami gratulacji i uściskiem dłoni, która okazała się pełna
słodyczy. Hermiona dyskretnie wyrzuciła je do kosza, gdy tylko
weszła do biblioteki. Zadowolona, iż jest w znanej jej, chłodnej
ciemności, dziewczyna skierowała się w głąb dających ukojenie
półek, szukając czegoś, co odwróciłoby uwagę od
wszechogarniającego jej zmysły zmartwienia.
To
nie było normalne, ten wzmożony niepokój. Wiedziała o jego
wezwaniach od lat, zauważała jego nieobecność przy stole
nauczycielskim i nie zastanawiała się nad tym wiele, nie licząc:
Mam
nadzieję, że mu się powiodło i go nie zdemaskowali.
Teraz ta sama myśl tłukła się w jej głowie, tyle że wsparta
niesłychaną intensywnością uczuć.
Zmiana
punktu widzenia. Nigdy wcześniej nie była do niego przywiązana w
tak osobisty sposób. Miał sens fakt, że teraz, gdy była jego
praktykantką i (jęknęła, zarabiając oburzone spojrzenie od pani
Pince) przeznaczoną mu bratnią duszą, chciała, by wrócił cały
i zdrowy, by nie zaszkodziło to jej własnemu życiu.
Och,
szlag.
*
* *
Na
liście życzeń Severusa znalazła się wesoła śmierć mózgowa,
gdy wracał do zamku w świetle szczerzącego się, zadartego
księżyca. Po spotkaniach z obłąkanym Tomem Riddle’em i
uśmiechającym się szyderczo Lucjuszem jedyne, czego pragnął, to
skulić się w wygodnym fotelu przed kominkiem i spić na umór.
Zlekceważył własną przysięgę, którą złożył po tej sprawie
z panną Granger, iż nie tknie alkoholu do świąt; potrzebował
kilku godzin niemyślenia.
Niemyślenia
o Voldemorcie lub
o
pannie Granger.
Głównie
jednak o pannie Granger.
Voldemort
był jedynie wymówką… niech
go szlag.
Spotkanie
dotyczyło tak naprawdę tylko panny Granger, dzięki potwornej parze
Malfoy’ów. Malfoy junior pobiegł do Malfoy’a seniora ze skargą,
iż odmówiono mu pozycji stażysty i zamiast niemu dano ją brudnej
szlamie, więc ten pobiegł z kolei ze skargą do Voldemorta i
próbował osłabić wiarę, jaką Czarny Pan pokładał w
mężczyźnie, który odrzucił jego syna. Serio, była to dziecinna
próba i Severus musiał jedynie wspomnieć o
fortunnym-i-jakże-rozrywkowym prospekcie, że Granger będzie
pomagać mu warzyć służące mrocznym celom eliksiry.
–
Grangerówna jest bardzo zdolna, jak już słyszałeś, panie,
bardziej zdolna na polu eliksirów, niż młody Malfoy. Choć raz po
raz sprzeciwiałem się Staremu Głupcowi twierdząc, że żaden z
uczniów nie jest na tyle uzdolniony, by przyjąć go na staż,
byłoby podejrzane, gdybym dał Malfoy’owi tę pozycję. Zamiast
podejrzeń, Stary Głupiec jest zadowolony i zaślepiony, myśląc,
iż okazuję chociaż cień uprzejmości wobec innego domu. W
międzyczasie, ufna i naiwna uczennica będzie pomagała mi zdradzać
jej najlepszego przyjaciela i wszystko, w co wierzy. Za kilka lat
może nawet uda się uwieść jej umysł i zwrócić go w stronę
Czarnej Magii. Pomyślałem, że ironia tej sytuacji przysłuży się
twym celom i rozbawi cię, mój panie. Jeżeli jestem w błędzie,
pokornie poddam się karze, jaką Wasza Lordowska Mość zechce
wymierzyć.
Na
szczęście, Wasza Lordowska Mość zechciał wymierzyć karę
Lucjuszowi za marnowanie czasu jego i Severusa. Było to niezwykle
interesujące.
Na
nieszczęście, pomysł uwodzenia panny Granger, teraz już całkiem
legalnie, był o niebo bardziej interesujący – do tego stopnia, że
musiał wziąć zimny prysznic i wypić butelkę, albo i dwie whisky,
by wymazać tę myśl z umysłu.
*
* *
Kilka
godzin później, wspomniany prysznic i butelka whisky roztoczyły
swój wspaniały efekt, owijając mózg Severusa w radośnie różowy,
bezpieczny kocyk. Ogień trzeszczał naprzeciw niego, wydobywając
bursztynową głębię płynu w jego szklance. Snape kontemplował ją
z zadowoleniem, delektując się znajomym smakiem na języku i
ciesząc aksamitną miękkością fotela na jego nagiej skórze.
Severus
lubił chodzić nago – czuł się wtedy niewinny i świeży, niczym
Adam w ogrodzie Edenu. Ubrania sygnalizowały, iż miał coś do
ukrycia, coś, czego się wstydził i prawdą było, że na co dzień
nosił wiele warstw, by – metaforycznie i fizycznie – ukryć się
przed uczniami i wścibskimi spojrzeniami. Szaty i peleryny były
namacalnym przypomnieniem dla niego, że musi pozostać powściągliwy,
a prawdziwe motywy i samego siebie winien skryć za maską pogardy i
surowej samokontroli.
Jednakże
tutaj mógł być nagi ciałem i duchem. Nie było tu żadnych
szpiegów – żadnego Voldemorta, ani Dumbledore’a, ani jego
uczniów, czy innych nauczycieli. Prywatność – ach, oto jest
luksus nad luksusy. Uśmiech przeciął jego wargi, migocąc w
świetle płomieni, gdy skrzyżował nagie kostki podziwiając z
przyjemnością, jak płomienie grą świateł oświetlały jego
skórę.
Severus
był zmysłowym zwierzęciem z natury i upodobania. Była to
powszechna cecha wśród Mistrzów Eliksirów, których zmysły
smaku, zapachu, dotyku, tak jak i wzroku były rozwinięte do tego
stopnia, by dostrzegać najdrobniejsze subtelności ich sztuki.
Wrażliwość ta rozciągała się na inne obszary życia – na
ozdobny wystrój jego komnat składały się soczyste kolory i
materiały, wszystko w bogatym tonie szlachetnych kamieni, ciemne
drewno, jedwabie, satyny i aksamity; jedzenie zawsze było najwyższej
jakości; gdy nie próbował spić się na umór, rozkoszował się
dobrymi winami i wiekowymi alkoholami. W swoich komnatach, otoczony
luksusem, nagi i ze szklaneczką whisky, Severus był doskonale i
absolutnie szczęśliwy.
Dopił
to, co miał w szklance, podniósł się na drżących nogach i
lawirując między meblami, dotarł do łazienki. Przemył ciepłą
wodą miękki ręcznik, zanim przyłożył go sobie do twarzy,
zmywając z niej pot, po czym zjechał nim na szyję i pierś,
rozkoszując się uczuciem chłodnego powietrza na wilgotnej skórze.
Skończywszy, złożył starannie skrawek materiału obok umywalki i
zerknął w lustro. Lekki uśmiech wciąż błąkał się na jego
ustach i Severus uznał ten widok za całkiem przyjemny. Przyznał
sam przed sobą, iż czasami był z niego przystojny stary szelma.
Jednakże, coś przykuło jego uwagę – coś niepokojąco
znajomego. Pochylił się, by lepiej widzieć i zaczął badać
własne odbicie z pijacką, lecz wciąż uważną dokładnością.
Coś
było w jego oczach.
Przyglądając
się bliżej, zauważył różowe płomienie tańczące w jego
źrenicach, płomienie koloru aury panny Granger. Severus zgrzytnął
zębami. Cały wieczór (i
prawdopodobnie ranek)
udało mu się o niej nie myśleć. Nie mógł wytrzymać jeszcze
chwilkę? Jednak naukowiec, który w nim siedział, głowił się już
nad zagadką jego wyglądu. Mówiło się, że był to uboczny efekt
Adamare
Animae na
pijącym – coś w tym rodzaju, iż płomienie (flamma
amor, o ile dobrze pamiętał)
są zwierciadłem, przez które można ujrzeć ukochaną osobę. Był
to jedyny objaw mówiący, że pijący był pod wpływem eliksiru…
Knykcie
Severusa zbielały, jak i jego twarz, gdy zacisnął je na brzegu
umywalki. Był pierwszorzędnym kretynem.
Dostrzegł
coś w oczach panny Granger tego dnia, w którym zadał Eliksir
Bezsennego Snu – coś, co go nieco zaniepokoiło, lecz nie na tyle,
by zastanawiał się nad tym, co widzi. Różowa iskierka tańcząca
w jej wyzywającym wzroku, iskierka nie różniąca się zanadto od
tej, którą dostrzegł u siebie.
Och,
bogowie. Groza spłynęła na niego, natychmiast go otrzeźwiając.
Ona wiedziała.
Panna
Granger również była ofiarą Adamare
Animae.
Rozdział IX. Wzajemne stosunki
Nie
było go przy stole nauczycielskim, gdy Hermiona weszła do Wielkiej
Sali, co ponownie tego ranka wepchnęło ją w przepaść zmartwienia
i zgryzoty. Kręciła się i przewracała na łóżku przez pół
nocy, nie mogąc osunąć się nawet w ten strumień zmysłowych
snów, do którego już zdążyła przywyknąć.
Hermiona
zastanawiała się, czy będzie za nimi tęsknić, gdy w końcu
znikną – chyba, że w ogóle jej nie zostawią. W swych
poszukiwaniach odkryła, że będzie musiała sobie z nimi radzić –
przynajmniej dopóki nie będzie ich potrzebowała jako
substytutu dla rzeczywistości. Myśl ta sprawiła, iż oblała się
gorącym rumieńcem, który na chwilę przepędził z jej żołądka
to ohydne uczucie zmartwienia, dopóki nie przypomniała sobie, że
związek, o którym marzyła nie będzie możliwy, jeżeli druga
strona zostanie zamordowana. Poczucie winy wróciło i nie mogła
zmusić się do niczego więcej, ponad przesuwanie jedzenia po
talerzu. Każdy kęs ciążył jej na żołądku niczym ołowiany
granat i nie potrafiła stwierdzić, czy miał wyciągniętą
zawleczkę, czy nie.
Najśmieszniejsze
w tym wszystkim było to, że nawet nie lubiła, a tak naprawdę to
nie znała tego faceta.
Wszystko
przez ten głupi eliksir, a raczej – sny. Cały „związek” był
wyimaginowany, niematerialny i niedojrzały. Niesłychanie się na
sobie zawiodła, lecz część niej przyznała, iż każdy
zachowywałby się w ten sam sposób, gdy wszystko wskazywało drogę
do romantycznej sielanki, nie licząc tożsamości drugiej połówki.
Hermiona
stwierdziła, iż takie sytuacje sprawiały, że człowiek
zastanawiał się, czy ma urojenia. W naszych głowach wszystko jest
sensowne, lecz gdyby powiedzieć to na głos, ludzie uważaliby nas
za wariatów. Nie było żadnych mocnych dowodów, nic, co można
fizycznie udowodnić. Nie był to rodzaj sytuacji, z którymi
Hermiona umiała sobie radzić i gdy spojrzała na siebie z dystansu,
z zaskoczeniem stwierdziła, iż niesłychanie łatwo przyszła jej
zmiana z postępowania zgodnie z logiką, na intuicję.
–
Hermiono, co się z tobą dziś dzieje? Prawie nic nie zjadłaś –
Ron delikatnie zbeształ dziewczynę, szturchając ją w bok. –
Znowu nie możesz spać? Wróciłem wczoraj z patrolu i zastałem cię
śpiącą na książce. I wiem, że nie zarywałaś nocy na naukę –
czytałaś „Historię Hogwartu”, a robisz tak tylko wtedy, gdy
się martwisz lub gdy Harry znajdzie jakąś poszlakę na miejscu
zbrodni, związaną z tą książką. – Jego zaniepokojony wzrok
wwiercał się w nią, szukając przyczyny jej smutku. – Znowu
chodzi o urodziny? Możemy jeszcze trochę się przed tobą pokajać,
jeżeli chcesz.
Hermiona
roześmiała się ironicznie. Chłopcy dosłownie zwalili ją z nóg
w pokoju wspólnym swoimi przeprosinami, kondolencjami i
czekoladkami, gdy zdali sobie sprawę z błędu, jaki popełnili, tak
jak przewidziała. Jej rodzice wciąż nic jej nie przysłali, lecz
rosnące poczucie odseparowania z rodziną sprawiło, iż nie
przejmowała się ich zapominalstwem tak bardzo, jak w przypadku
Harry’ego i Rona.
– Nie,
Ron, nie martw się, to nie przez was. – Rozejrzała się ukradkiem
dookoła, upewniając się, że nikt nie podsłuchuje, po czym
pochyliła się w stronę przyjaciela, szepcząc: – Martwię się
trochę o profesora Snape’a. Dumbledore powiedział, że został
wczoraj wezwany i… – zamilkła, czując, jak znowu zalewa ją
poczucie winy. – Wydaje mi się, że ma to związek z faktem, że
ja dostałam się na staż, a Malfoy nie. Ta mała fretka posłała
mi wczoraj ohydnie zadowolone spojrzenie, gdy szłam do lochów. –
Wyprostowała się, a jej twarz straciła nieco kolorów.
–
Ach, nie martw się o nietoperza, Hermiono – wymamrotał Ron. –
Wiesz, że potrafi o siebie zadbać. A poza tym, jeżeli nie
przygotowałby sobie wymówki, dlaczego zrobił to, co zrobił, nie
przyjąłby cię.
Dziewczyna
spojrzała na przyjaciela z oczami pełnymi wdzięczności i
przyciągnęła go do siebie w cichym, lecz wymownym uścisku. Kiedy
nauczył się mówić odpowiednie rzeczy w odpowiednim czasie? –
Dzięki, Ron – wyszeptała miękko, nagradzając go słabym, łzawym
uśmiechem.
–
Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego, nie licząc przyczyn
akademickich, obchodzi cię, czy zarobi kilka Niewybaczalnych, czy
nie.
Dziewczyna
posłała mu mordercze spojrzenie i pacnęła go w pierś, a gniew
natychmiastowo osuszył jej łzy. Ron uniknął jednak ochrzanu,
uratowany przez sowią pocztę. Kilka listów upadło na stół
Gryffindoru, w tym jeden dla Rona od jego brata, Charliego, razem z
paczką od mamy. Reszta Gryfonów również dostała przesyłki, lecz
Hermiona nie ujrzała nic od swoich rodziców. Nagle spóźniona sowa
upuściła kopertę na jej kolana, momentalnie wprawiając ją w
lepszy humor.
Gryfonka
niecierpliwie odwróciła ją na drugą stronę i z zaskoczeniem
spostrzegła, że nie jest to charakter pisma jej mamy, lecz znajome
zawijasy Snape’a, które znacznie bardziej podniosły ją na duchu.
Zastanawiając się, cóż to mogła być za okazja, otworzyła
kopertę i zaczęła czytać. Na pergaminie naskrobanych było
zaledwie kilka słów.
Spotkaj
się ze mną zaraz po śniadaniu.
–S.S
Marszcząc
brwi, odwróciła kartkę, lecz nic więcej nie znalazła. O czym, na
Merlina, tak pilnie chciał z nią pomówić? Zmartwienie ponownie
zalęgło się w jej żołądku, gdy zastanawiała się, czy
Voldemort nakazał mu zerwać umowę i zakończyć jej praktykę.
Czując
mdłości, okropnie zaniepokojona, odepchnęła od siebie talerz,
wymamrotała jakąś wymówkę i wybiegła z Wielkiej Sali tak
szybko, jak tylko mogła, nie zwracając na siebie uwagi. Przeklęła
lochy za to, że były tak daleko – nic dziwnego, że facet rzadko
chodził na śniadanie! Musiał opuszczać swoje komnaty przynajmniej
dwadzieścia minut wcześniej, a była pewna, że po całym dniu
strzeżenia klasy pełnej kociołków przed eksplozją, nie chciał
rezygnować z ani jednej minuty snu.
*
* *
Dotarła
do gabinetu Snape’a nieziemsko zdyszana, z listem w kieszeni jej
swetra. Zapukała, ale była zbyt zniecierpliwiona i niemal
zapukała
ponownie, zanim nie przypomniała sobie o skłonności nauczyciela do
otwierania drzwi w najgorszym momencie, zapewne celowo. Miała rację,
lecz brakło jej czasu, czy nawet chęci, by się tym napawać, gdy
ujrzała go w progu.
–
Panno Granger. Wejdź proszę.
„Proszę”
ją rozstroiło. Profesor Snape nigdy nie używał tego słowa.
Nigdy. Trwoga, troska i więcej niepokoju, niż kiedykolwiek czuła,
zacisnęły swe zimne szpony na jej sercu. Hermiona przełknęła
głośno ślinę i weszła do środka, a wysoki nauczyciel zamknął
za nią drzwi.
–
Usiądź. – Już bez proszę. Sytuacja nie była więc aż tak
straszna. Chyba że był skupiony na innych rzeczach, a nie na
uprzejmości. Albo nie chciał się powtarzać. Na
miłość boską, przestań. Dowiesz się wszystkiego za kilka minut.
Hermiona usiadła. Snape uczynił to
samo,
a biurko stało się swoistą barierą między nimi.
–
Proszę pana, czy mógłby pan od razu przejść do sedna? Czuję,
jakbym siedziała na szpilkach z niepewności. Czy chodzi o staż? –
zaczęła Hermiona, nie mogąc wytrzymać ani sekundy dłużej. Znała
Mistrza Eliksirów na tyle, by wiedzieć, że mogli wpatrywać się w
siebie cały dzień i żadne z nich niczym by się nie zdradziło.
Snape wyglądał na zaskoczonego.
–
Nie, oczywiście, że nie. Gdybym uznał, że Czarny Pan zaprotestuje
przeciwko temu przedsięwzięciu, a ja nie będę umiał z tego
wybrnąć, nigdy nie zaproponowałbym ci praktyki. Przekonałem go,
iż to całkiem zabawny prospekt, by członkini Złotej Trójcy
ważyła eliksiry dla swych wrogów pod przewodnictwem Śmierciożercy
i zasugerowałem, że będę miał również możliwość zwerbowania
cię na naszą stronę.
Hermiona
przytaknęła, czując przypływ uznania dla profesora Snape’a.
Oddałaby worek galeonów, by móc zobaczyć, jak manipuluje w ten
sposób Voldemortem.
–
Powód, dla którego cię wezwałem, dotyczy całkowicie czegoś
innego – ciągnął Snape, stając się coraz bardziej poważnym.
Wykręcał sobie palce, a dziewczyna ze zdziwieniem obserwowała ten
nietypowy pokaz nerwowości. Jeszcze nigdy nie widziała, by był
zakłopotany. Znowu poczuła, jak kamień opada na jej serce. To, co
chciał powiedzieć musiało być śmiertelnie ważne.
–
Co pani wiadomo na temat eliksiru o nazwie Adamare
Animae,
panno Granger?
Syrena
ostrzegawcza zawyła w umyśle Hermiony, a ona nie potrafiła
zapanować nad błyskiem w jej oczach, czy wyrazem przerażenia,
który z pewnością przemknął przez jej twarz.
Och, Merlinie, och, Merlinie, och, Merlinie! Wydawało
jej się, że serce zaraz eksploduje jej w piersi, a w ustach miała
pustynię. Skąd o tym wiedział? Jak się dowiedział?
Rumieniec
zakwitł na jej policzkach, gdy próbowała wydusić z siebie
jakąkolwiek odpowiedź, lecz profesor Snape powstrzymał ją.
Hermiona zaryzykowała zerknięcie w jego stronę, z zaskoczeniem
widząc taki sam rumieniec na jego twarzy. W jej umyśle ciekawość
zaczęła czaić się na granicy zażenowania, zanim usłyszała jego
głos.
–
Nie byłbym z tobą fair, gdybym nie przyznał, iż również stałem
się ofiarą tego samego spisku, panno Granger. Na każdą prawdziwą
przepowiednię Trelawney przypada milion fałszywych. Jednakże,
czasami jej wizje pchają ją do pochopnego działania. Nie możesz
się za to winić, ja również nie powinienem, lecz musimy sobie
jakoś poradzić z tą sytuacją. Powiedz mi, panno Granger, tylko
powiedz szczerze: kogo oświetla eliksir?
Hermiona
poczuła pokusę ponad jej siły, by kłamać i to kłamać twardo,
lecz desperacja w jego głosie odwiodła ją od tego. Przecież
bratnie dusze muszą być sobie wzajemne, prawda? A on powiedział,
że był „ofiarą tego samego spisku”… Trelawney?
Och, Merlinie! Trelawney musiała dostać trochę eliksiru od
Lavender i Parvati i dolać go profesorowi do herbaty!
Spostrzeżenie
to ją zaskoczyło i nadało jej policzkom nowego odcienia czerwieni,
tak jak i uświadomienie sobie, dlaczego Trelawney wyglądała na
rozbawioną, a Snape na rozdrażnionego tamtego dnia w Wielkiej Sali.
Jeżeli teraz skłamie, on się o tym dowie i będzie miał wrażenie,
iż jego bratnia dusza jest nieszczera… Fala współczucia rozbiła
się o jej serce, gdy pojęła źródło jego desperacji. Ten
człowiek uważał za niemożliwe, by mogła dzielić z nim tę samą
wizję.
–
Nie do twarzy panu w różowym – wydusiła wreszcie, kuląc się.
Zapadła niespokojna cisza, po czym usłyszała cichy wydech długo
wstrzymywanego oddechu. Nie podniosła wzroku, czując, jak łzy
gromadzą się w kącikach jej oczu, gdy zastanawiała się, jak ją
teraz spławi. Zamiast szorstkich słów, usłyszała brzęk szkła.
–
Jestem pewien, że tak jak i ja, chętnie się teraz napijesz. –
Chwilę zajęło jej zarejestrowanie jego aksamitnego głosu, a gdy
podniosła wzrok, ujrzała, jak nalewa czerwone wino do dwóch
kieliszków. – Musisz mi wybaczyć, lecz silniejsze trunki zużyłem
po wczorajszym spotkaniu. – Przesunął szklankę po biurku w jej
stronę, którą przyjęła z cichym podziękowaniem. Wino było
słodkie, chłodne i mrowiło jej gardło i język. Żadne z nich się
nie odezwało, póki ich szklanki nie były w połowie puste.
–
To nie powinno się było tak potoczyć. Zdecydowanie nie jest to
odpowiedni czas, by zdobywać tego typu wiedzę. Obawiam się, że
to, panno Granger, jest wada eliksirów. Nic nie przychodzi bez
kosztów i dobrze zrobisz, pamiętając o tym – rzekł Snape, lecz
bez szorstkości, czy jadu.
Hermiona
przytaknęła. – Też tak uważam. Starałam się radzić sobie z
tym w racjonalny sposób, lecz problem tkwi w tym, iż cała ta
sprawa jest zdecydowanie nieracjonalna.
– Pytanie, które musiało kiedyś paść, spłynęło na jej usta,
zapewne pod wpływem wina. – Proszę pana? Co z tym zrobimy? To
znaczy… raczej nie możemy tego tak po prostu zignorować.
Przez
chwilę milczał i Hermiona poczuła, jak zalewa ją fala strachu, że
chce to zignorować, że chce zakończyć jej staż i uciec na
Syberię, jakby goniły go psy gończe z piekła rodem. Jednakże, w
końcu odpowiedział.
–
Cóż, sądzę, iż możemy zacząć od zwracania się do siebie po
imieniu, przynajmniej wtedy, gdy jesteśmy sami. To całe „panno
Granger” i „proszę pana” przypomina zakazane fantazje
człowieka z kompleksem wyższości.
Uwaga
ta była tak absurdalna i niespodziewana, iż Hermiona omal nie
zadławiła się swoim winem, kaszląc i śmiejąc się równocześnie.
Snape spojrzał na nią zaskoczony, lecz gdy zdał sobie sprawę, iż
ona się śmieje, kącik jego ust drgnął w ledwo dostrzegalnym
uśmiechu. Dziwaczne uczucie zrodziło się w jej sercu, gdy patrzyła
na jego uśmiech, lecz rozluźniła się i napiła nieco więcej
wina, by złagodzić ból w gardle.
–
Wydaje mi się, że masz rację. Przewrotny w tym wszystkim jest
fakt, że oboje ledwo się znamy, lecz mamy też świadomość, iż w
nieokreślonej przyszłości rozkwitnie między nami poważny
związek. To takie krępujące… przepraszam.
Tym
razem to Snape – Severus – został zaskoczony. – Nie ma nic
złego w przedyskutowaniu tego, jak na dorosłych przystało. Muszę
wyznać, że odczułem ulgę, widząc, że to nie Lavender Brown
została oświetlona.
–
Jeżeli byłby to do tego
stopnia
nieprawdopodobny związek, nie bylibyście bratnimi duszami – och!
– Hermiona ponownie się zarumieniła, gdyż określenie to w końcu
w pełni ją uderzyło. Czuła, jak jej serce tłucze się boleśnie
o żebra, gdy patrzyli na siebie z Severusem, uświadamiając sobie
konsekwencje, jakie kryły się za tymi dwoma słowami.
Desperacko
chcąc odwrócić wzrok, Hermiona z pośpiechem dokończyła swoją
wypowiedź, czując wyrzuty sumienia. – Jednakże bardzo mi
przykro, gdyż i tak to wszystko moja wina. – Ignorując jego
zdziwiony wzrok, Gryfonka z prędkością światła, lecz dokładnie,
zaczęła opowiadać o dwóch ostatnich tygodniach. Każde wyznanie i
motyw sprawiało, iż oczy mężczyzny robiły się coraz większe,
aż w końcu zamilkła i oboje wpatrzyli się w swoje puste już
kieliszki.
Severus
westchnął przeciągle. – Cóż. To zmienia wiele rzeczy.
–
W jaki sposób, proszę… yy, Severusie? – Jej język i usta nie
były przyzwyczajone do wymawiania tego imienia. Profesor pochylił
się i napełnił jej szklankę.
–
Po pierwsze, należy ci się większa część alkoholu. Po drugie –
dodał, nalewając sobie. – nasze pierwsze założenia są
fałszywe. Nie będę udawał, że lubię, czy choćby szanuję
wróżbiarstwo i jestem pewien, że się ze mną zgadzasz, lecz –
chcemy czy nie – to potężna forma magii. Być może to odpowiedni
czas, skoro tak mocno prześladowały cię te prorocze sny. Jednakże,
nie znamy się zbyt dobrze, by rozpocząć jakikolwiek związek.
Dlatego też uważam, iż powinniśmy wrócić do normalnego,
codziennego życia, obserwować, gdzie relacje mistrz-praktykantka
nas zabiorą i ponad wszystko podążać za naszymi… uczuciami.
„Uczucia”
nie wydawały się wysoko usytuowane na liście priorytetów Snape’a.
Tak samo było w przypadku Hermiony, choć mimo wszystko poczuła
dreszczyk na tę myśl. Nieważne, czy ubierało się wszystko w
naukowe terminy, czy przesłodzone słowa – sytuacja przedstawiała
się tak: coś miało się stać i oboje o tym wiedzieli. Pytanie
było tylko kiedy.
–
W pełni się z tym zgadzam. Strasznie się cieszę, że to nie Ron.
To znaczy, lepiej jest porozmawiać o tym i dojść do racjonalnej
decyzji, niż od razu przechodzić do działania. – Bogowie, czy to
wino zaczynało przez nią mówić? Musiało. Hermiona dokończyła
drugi kieliszek i nie była zaskoczona, ani niezadowolona, gdy
Severus nalał jej trzeci.
–
A ja cieszę się, że dowiedzieliśmy się o tym dopiero teraz, gdy
jesteś już dorosła, bo mógłbym czuć wyrzuty sumienia
dostarczając tyle alkoholu nieletniej. – Jego słowom znowu
towarzyszył cień uśmiechu. Dziewczyna była pewna, że i przez
niego zaczęło mówić wino. Nagle wpadł jej do głowy niedorzeczny
pomysł.
–
Mój ulubiony kolor to zielony. A twój?
Severus
wydawał się zaskoczony. – Zielony?
Hermiona
przytaknęła. – Zanim poznałam reputację domów, chciałam być
w Slytherinie, bo od dziecka uwielbiam zieleń, no i nawet lubię
węże.
Mężczyzna
siedzący po drugiej stronie biurka wyglądał, jakby zapisywał te
szczegóły w jakimś banku pamięci. – Ja mam słabość do
pomarańczowego i kasztanowego. Kasztanowego z odcieni purpury, a nie
czerwieni. – Wyglądał przez chwilę na zamyślonego, po czym
dodał. – I choć lubię węże, bezwzględnie moim ulubionym
zwierzęciem pozostaje pantera.
Hermiona
uśmiechnęła się. – Kocham nietoperze.
Severus
roześmiał się, a dźwięk ten był tak niespodziewany, że
dziewczyna także się roześmiała. Powietrze oczyściło się, a
atmosfera ociepliła. Ich rozmowa na temat upodobań ciągnęła się
dalej, aż doszli do drugiej butelki wina, omawiając filozofię.
Hermiona odkryła, że świetnie się bawi, a Severus wydawał się
podzielać jej opinię.
*
* *
Szukając
wygodniejszego miejsca, przenieśli się do jego mieszkania, gdzie
Hermiona rozłożyła się na grubym, luksusowym dywanie, a
mężczyzna, znany kiedyś jako profesor Snape, usiadł na miękkiej
otomanie. Byli właśnie pogrążeni w dyskusji na temat
niemożliwości wyboru ulubionego artysty, gdy Severus zamilkł w
połowie zdania, patrząc intensywnie w płomienie kominka.
Zaniepokojona, Hermiona pochyliła się i niepewnie położyła dłoń
na jego ramieniu.
–
Pro… Severusie? – spytała. Nie odpowiedział, lecz spojrzał jej
w oczy wzrokiem, który można byłoby określić jako przenikliwy,
gdyby nie nerwowe napięcie emanujące z jego postaci.
–
Hermiono. – Po raz pierwszy użył jej imienia, a połączenie
harmonii i nastroju, panujących w pokoju, wywołało gęsią skórkę
na jej ramionach i szyi. Wyprostował się. – Popraw mnie, jeżeli
się mylę, lecz najodpowiedniejsza droga do udowodnienia hipotezy
wiedzie przez eksperymenty i dokładne katalogowanie ich wyników,
czyż nie?
Spojrzenie,
jakim ją obdarzył sprawiło, iż zaschło jej w gardle mimo ilości
wina, jaką wypiła tego dnia. – To prawda. To znaczy… tak.
Skinął
lekko głową. – Może więc zechcesz przeprowadzić ze mną pewien
eksperyment?
Z
walącym mocno sercem i zawrotami głowy wywołanymi winem i
podejrzeniami, Hermiona zdolna była jedynie przytaknąć.
–
A zatem – zaczął mężczyzna, odstawiając na bok kieliszek i
siadając obok Hermiony na dywanie. – Zbliż się.
Ciekawość,
alkohol i świadomość, że oboje wiedzieli, wiedzieli,
iż coś takiego musi się kiedyś wydarzyć sprawiły, że nawet
gdyby chciała, Hermiona nie potrafiła mu odmówić. Przysunęła
się bliżej, a on wyciągnął rękę i lekko objął jej ramię.
Atmosfera zgęstniała od napięcia, jakby poruszali się w
zwolnionym tempie.
Przechylił
nieco głowę, a ich usta spotkały się niepewnie, eksperymentalnie,
każde miękkie muśnięcie zadane w subtelnie innym stylu. Kolejny
pocałunek, nieco głębszy, i zmienili swoje pozycje, lepiej się do
siebie dopasowując. Przy trzecim Hermiona westchnęła drżąco, a
Severus objął ją w pasie drugim ramieniem. W pokoju panowała
cisza, przerywana jedynie trzaskami płomieni i odgłosami
przerywanych pocałunków. Ich powolne, delikatnie pieszczoty nabrały
rytmu, choć oboje nie byli pewni, ile swobody mogą dać i wziąć.
Myśli płynęły przez ich głowy, zatracone w tej jednej chwili, na
lepsze lub gorsze.
Odsunęli
się od siebie niemal równocześnie, patrząc z drżeniem w swoje
oczy, jednak całe zmartwienie rozwiało się, gdy dostrzegli w nich
różowe iskierki. Przecież to było im przeznaczone. To musiało
się stać. Severus pierwszy przerwał milczenie.
–
Może i wino mówi przeze mnie, lecz wino – niezwykle elokwentny
mówca – podpowiada mi, iż to nie jest całkowicie niewłaściwe.
Hermiona
wydała niezrozumiały dźwięk zgody. Bardzo rzadko zdarzało jej
się w życiu zapomnieć języka w gębie, lecz wydawało jej się,
iż słowa mogłyby zniszczyć tę chwilę. Czuła się, jakby była
oderwana od własnego ciała i obserwowała, jak Severus ponownie się
pochyla, całując lekko jej podbródek.
–
Choć niewątpliwie sprawia mi to niezwykłą przyjemność, mój
honor zmusza mnie, bym nie przyspieszał czegoś, czego żadne z nas
nie jest w stanie zrozumieć, tak przez wino, jak i nagłość całej
tej sytuacji. Sugeruję więc, byśmy poczytali wieczór za to, czym
był – eksperymentem – i nie oczekiwali, ani nie obiecywali sobie
teraz niczego.
Pocałował
gładką skórę jej twarzy, ich czoła zetknęły się, a on
delikatnie zaczął gładzić nosem jej policzek. Intymność tego
gestu wydała jej się dziwna, w zestawieniu z jego słowami oraz
całą tą sytuacją i mgła dezorientacji otoczyła jej umysł. W
jaką gierkę sobie pogrywał? Nic jednak nie odpowiedziała, czując,
że chwila, związek, był zbyt kruchy, by niszczyć go pytaniami i
oskarżeniami.
–
Wydaje mi się, że tak będzie najlepiej – wymamrotała, czując,
jakby jej głowa była…
…pełna
wody.
Hermiona
otrząsnęła się, drżąc lekko, gdyż nieobecność drugiego ciała
zostawiła ją z dziwnym poczuciem osamotnienia. Severus wstał,
wziął ich puste kieliszki i odstawił je na gzyms kominka. Podał
jej dłoń, a ona przyjęła ją ostrożnie. Wydawało jej się, że
podłoga się chwieje, co nie było jedynie efektem wina. Do jakiego
wniosku dziś doszli? Doszli w ogóle do jakiegoś? Czy to takie złe,
jeżeli nic nie ustalili?
*
* *
Hermiona
nie pamiętała, jak się pożegnali. Czy był kolejny pocałunek
zanim otworzył jej drzwi? Czy stało się coś poza wypiciem
eliksiru trzeźwiącego? Więcej słów, więcej dotyku? Jej mózg
nigdy wcześniej nie był wypełniony tak wielką ilością pytań, i
to takich, na które nie mogła odpowiedzieć przy pomocy własnej
logiki, bądź jakiejkolwiek książki z biblioteki.
Dziewczyna
zacisnęła dłonie w pięści, gdy weszła do Pokoju Wspólnego
prefektów, ignorując Rona i idąc prosto do swojego pokoju. Rzuciła
się na łóżko, twarz chowając w poduszce, by pozbyć się gorąca
ze swych policzków, jak i łez oszołomienia piekących ją w oczy.
Nagle uświadomiła sobie, że to nie jest życie Hermiony Granger.
Hermiona Granger nie schodziła do lochów po to, by powiedzieć
najbardziej przerażającemu nauczycielowi w Hogwarcie, że
przeznaczona jest im miłość, wypić z nim kilka butelek wina, być
pocałowaną eksperymentalnie
i
potem wrócić do swojego pokoju, żeby sobie przez to popłakać.
Sięgnęła
do nocnego stolika i chwyciła swą chudą dłonią rzadko używane
lusterko. – Kim się stajesz, panno Granger? – Zapytała swe
odbicie, śledząc wzrokiem łzę spływającą po jej policzku.
Miała zaczerwieniony nos, usta spierzchnięte i nabrzmiałe od
pocałunków.
Pocałunki.
Cała
ta sytuacja była dość absurdalna, na tyle, by trudno było
uwierzyć w jej realność. Sny wydawały się bardziej prawdziwe;
przynajmniej one
pokrywały
się jakoś z normalnym
romantycznym
wzorcem. A jednak…
Hermiona
musiała przyznać, że między nimi takie ostrożne, otwarte
eksperymentowanie miało sens. Nie mogła oczekiwać, ani nie
chciała,
by Severus zaczął ją nagle obrzucać płatkami róż, czytać jej
miłosną poezję, czy tańczyć z nią w rozchełstanej koszuli,
wymyślając na jej cześć ballady i sonety. To byłoby fałszywe,
nie mówiąc już, że niewiarygodnie absurdalne, a Hermiona
wiedziała, iż jakakolwiek będzie forma, chciała jedynie, by była
prawdziwa.
Dziewczyna
nie wiedziała, czy to porozumienie było krokiem do przodu, czy do
tyłu biorąc pod uwagę jej początkową pozycję. Z jednej strony,
była nieco pewniejsza, że nie jest kompletnie obłąkana, lecz z
drugiej, niczego jej to nie ułatwiało. Co, do cholery, starał się
z nią zrobić? Urywki jego słów zabrzmiały w jej głowie,
nieważne i jednocześnie wiele znaczące.
Nie jest całkowicie niewłaściwe… sprawia mi to niezwykłą
przyjemność… dokładne katalogowanie wyników…
Hermiona
wiedziała, iż eksperymentowanie, bez jakiejkolwiek wątpliwości,
jest ostrożnym katalogowaniem wyników zebranych w różnorodnych
testach. Czy będzie więcej testów? Mimo woli, uśmiechnęła się,
zanim wyraz przerażenia nie wykwitł na jej twarzy. A co, jeżeli
nie będzie? Co, jeżeli dziś przestał tylko dlatego, iż nie
potrafił dłużej ciągnąć tej farsy? Czemu nie czuła
fajerwerków? Czy on
je
czuł?
Hermiona
zastanawiała się, czy popełniła właśnie największy błąd w
swoim życiu.
Popełniła,
lecz w największych niepowodzeniach tkwią najlepsze okazje.
Nie
wyszło to tak, jak planował.
Severus
gapił się na drzwi, dosłownie wmurowany w podłogę. Drzewo, z
którego zostały wykonane, nie było wcale takie piękne, lecz mimo
to nie potrafił odwrócić od nich wzroku.
Chciał
przedyskutować z dziewczyną ich sytuację, jak na dwójkę
dorosłych przystało, omawiając dostępne dla nich warianty
zachowania, które nie stałyby w sprzeczności z przeznaczeniem.
Nakreśliliby plan, który pomógłby im powoli i ostrożnie poznać
siebie nawzajem, a potem wróciliby do pracy, jaką przewidział na
dzisiejszy dzień. Nastałaby niezręczna atmosfera, lecz zniknęłaby
ona przy pracy i nie musieliby zawracać nią sobie głowy aż do
momentu, gdy pojawiłby się następny etap w ich związku.
Lecz,
niech to szlag, gdy ujrzał ją w progu, po raz pierwszy bez ust
rozdziawionych w zaskoczeniu, gdyż w końcu odgadła, że za każdym
razem próbował wytrącić ją tym z równowagi, każda racjonalna
myśl opuściła jego umysł.
Wydawało
mu się, że całkiem nieźle się kontrolował - to jest, dopóki
nie uległ pokusie pierwszego kieliszka. Wciąż nie mógł uwierzyć,
że Gr – Hermiona – zgodziła się z nim napić i był
równocześnie dziwnie zadowolony z tego powodu oraz przerażony, iż
całkiem możliwie, że właśnie wykorzystał uczennicę, będącą
pod wpływem alkoholu.
Bogowie,
ale jakie z niej ponętne stworzenie.
Spodziewał
się dziecięcych żądań miłości i przywiązania od Gryfonki, a
nie zimno kalkulującej dojrzałości i szybkiego dowcipu, który
zaintrygował go do tego stopnia, iż zaproponował jej wino. Severus
odrzucił scenariusz planowanych przez niego wydarzeń w ciągu
pierwszych pięciu minut rozmowy, będąc zadowolonym i zaskoczonym
tym, co z niej wynikło.
Oczywiście,
był zdziwiony odkryciem, że to ona jest źródłem całego problemu
oraz spokojem, z jakim zareagował. Gdyby był to ktokolwiek inny,
mógłby się wściec. Jednakże czas, doświadczenie i pewna
stronniczość wykształcona w ciągu ostatnich tygodni
podpowiedziały mu, iż Hermiona nie zrobiła nic, czego on sam by
nie zrobił w takiej sytuacji. Ostatecznie, przecież sam uwarzył
kiedyś ten eliksir. Gniewanie się na nią byłoby hipokryzją, a
hipokryzja zawsze zostawiała cierpki smak na języku Severusa
Snape’a. Nie wspominając już o tym, iż sposób, w jaki się
przyznała, jak i analiza oraz konkluzje, do jakich doszła, wywarły
na nim spore wrażenie.
Naprawdę
sensowna wydawała się wymiana tych pozornie powierzchownych
sympatii i antypatii, odkrywanie, co nią kieruje i jak świat
wygląda z jej punktu widzenia. Niektóre z nich, jak na przykład
jej szczególne upodobanie do zielonego, zaskoczyły go i
zaintrygowały bardziej, niż spodziewałby się po tak błahym
temacie.
Minęły
lata, odkąd Severus cieszył się z tego typu trywialnej rozmowy, a
wizja, czym tak naprawdę jest przyjaźń, dopiero zaczęła mu się
objawiać.
Po
czwartym kieliszku zbyt trudne stało się oparcie pokusie, by nie
przyciągnąć jej do siebie i doświadczyć fizycznego ukojenia,
jakie mogła zaoferować. Severus zastanawiał się, czy powinien być
dumny, iż czekał z tym póki nie wypili kilku butelek, czy winien
oblać się wstydem, że nie powstrzymał się całkowicie.
Zaiste,
duch eksperymentowania. To było zbyt kuszące, mieć ją w swoich
komnatach, tuż obok siebie, wiedzieć, jak wiele mają wspólnego i
że niechybnie będą razem, nie ważne, co zrobi, czy powie i nie
dowiedzieć się, jakie to uczucie pocałować ją. Całkowicie już
trzeźwy, Severus wiedział, że będzie przywoływał ten moment w
pamięci, lecz mimo wszystko wciąż gdzieś na skraju umysłu czaiły
się wyrzuty sumienia.
Pocałunek
sam w sobie nie był nieprzyjemny. Co więcej, cały niepokój,
wszystkie myśli o niestosowności i niepewności zniknęły w
momencie, gdy ich usta się spotkały. Czuł, że to coś dobrego, a
raczej właściwego. Albo może choć raz w życiu pozwolił, by jego
serce przejęło władzę nad jego zdolnościami myślenia wyższego
rzędu. W każdym bądź razie, w tych kilku ulotnych, drogocennych
chwilach był naprawdę szczęśliwy.
Teraz,
jednakże, miał olbrzymi dylemat.
Nie
tylko moralny dylemat, lecz także fizyczny, psychiczny i polityczny.
Jego ciało cholernie dobrze wiedziało, czego chciało – więcej
całowania, dotykania i zmysłowego komfortu. Jego umysł to całkiem
inna historia – nie znał tej wiedźmy, nie ufał jej i był dla
niej okropny w czasie całego jej pobytu w Hogwarcie, a w dodatku
przez przeklęty staż spędzi z nią następne siedem lat życia,
bez względu na to, w jakim będą stanie zażyłości.
Moralność,
jakkolwiek, była zawiła. Fizycznie i umysłowo była dorosła, lecz
może nie emocjonalnie. Nie ma wątpliwości, że jest dojrzałą
kobietą, jeżeli chodzi o książkową mądrość i racjonalność,
ale uczucia to całkiem inna bajka. Niemożliwością jest, by
schwyciła ogrom tej sytuacji. Co osiemnastoletnia dziewczyna może
wiedzieć o miłości i niszczycielskich skutkach, jakie sprowadza na
serce?
Dziwne,
że mężczyzna, który przyjął Mroczny Znak i stał się sługą
człowieka, który w całych rzeszach nieustannie wywołuje strach i
przerażenie, boi się zranić jedną z najbardziej nieznośnych
czarownic, jakie w życiu spotkał. A jednak, nie było o tym nawet
mowy. Przecież „bratnia dusza” to nie tylko piękny frazes.
Jeżeli naprawdę ich dusze były ze sobą splecione, skrzywdzenie
Hermiony Granger zaboli również jego; jeśli nie od razu, to z
pewnością w przyszłości.
Na
koniec była także kwestia dwóch częściowo obłąkanych
gentlemanów, którzy mięli co nieco do powiedzenia w jego życiu:
Albus Dumbledore i Tom Riddle, znany bardziej jako Voldemort, lub
Sam-Wiesz-Kto (ten eufemistyczny tytuł zawsze przywoływał
Severusowi w pamięci jego matkę, w ten sposób wyrażającą się o
wuju, który pił za dużo i zaczynał niestosowne rozmowy na
rodzinnych spotkaniach). Severus nie był do końca pewny, którego z
nich obawiał się bardziej. Voldemort był nieprzewidywalny i miał
skłonność do rzucania Niewybaczalnych na prawo i lewo, a z kolei
Albus to jeden z tych cichych typów, na których trzeba uważać,
nie wspominając o jego tendencjach do rozdawania podejrzanych
słodyczy.
Snape
był pewien, iż żaden z nich nie będzie zachwycony, że zadaje się
z Hermioną. Czarny Pan momentalnie zacznie kwestionować jego gust,
szczególnie, że związek z dziewczyną nie będzie absolutną
dominacją napędzaną pożądaniem, lecz oprze się na wzajemnej
miłości. Żądza. Voldemort rozumiał – każdy mógł pragnąć
Szlamy bez wyrzutów sumienia, gdyż „chodzą po tej ziemi, by
zadowalać tych o czystej krwi”. Miłość, jednakże, zmieni
Severusa w sympatyka Mugoli, a to postawi jego lojalność pod
znakiem zapytania.
Z
Albusem z kolei miał odwrotny problem: będzie podejrzewał, iż
związek Snape’a i Hermiony jest bezwstydny z natury oraz powoła
się na więź nauczyciel-uczeń. Nawet jeżeli Hermiona jest już
pełnoletnia, Albus oczywiście zmarszczy nos na widok związku
opartego na nierówności stron, włączając w to mistrza i
praktykantkę, co w jego mniemaniu jest najgorszą z potencjalnych
sytuacji. Absolutna władza mistrza nad stażystą jest łatwo
nadużywana, jako że wysoko ceniona, dopuszczalna raz w życiu
okazja stażu z kompetentnym mistrzem może być unieważniona w
każdej chwili z jakiegokolwiek, mniej lub bardziej ważnego, albo
nawet żadnego powodu. Ci, którzy podpisali taki kontrakt zazwyczaj
wolą oddać każdy strzępek wolności i godności, niż rozwiązać
umowę.
Severus
zdał sobie sprawę, że cokolwiek stanie się z jego związkiem z
Hermioną, nie będzie mógł ujawnić go żadnemu ze swych
zwierzchników. Po raz kolejny Oklumencja ocali tak jego życie, jak
i karierę. Miał jedynie nadzieję, że Hermiona była wystarczająco
mądra, by siedzieć cicho. Albus nigdy nie spojrzy w jej umysł,
chyba że będzie to absolutnie konieczne, lecz zwykłe
przejęzyczenie zdradzi ją w sekundę. Nie ważne, ile razy
Dumbledore napomykał, że pojętna, mała wiedźma będzie dla niego
dobrym towarzystwem – Severus wiedział, iż nie miał tego na
myśli.
Najlepszą
rzeczą, najbardziej honorową, jaką może zrobić, to utrzymać
tego typu interakcje, jak dziś, do minimum i unikać wszelkich
dyskusji na ten temat. Zmniejszy to ilość wspomnień, które trzeba
byłoby ukrywać, jak i ograniczy pokusę, by dopełnić ich związek
zbyt szybko. Hermiona zrozumie, Severus był tego pewien. Przecież
nie składali sobie żadnych obietnic i oboje wiedzieli, że właściwy
moment na takie rzeczy w końcu im się objawi. Do tego czasu będzie
tak, jakby nic się nie wydarzyło.
Zadowolony
na resztę dnia, Severus pogrążył się w swojej pracy, skutecznie
miażdżąc każdą myśl, która wydawała mu się niestosowna.
Niestosowność,
jednakże, to kwestia opinii.
W
niedzielne popołudnie Hermiona stała pod drzwiami Mistrza Eliksirów
z sercem tłukącym jej się w piersi. Po stracie poprzedniego dnia
na rzecz alkoholu i znaczących odkryć, Severus wezwał ją w tak
niekonwencjonalnym dniu, by nadrobić stracony czas. Lub,
przynajmniej, tak napisał w swojej notce. Hermiona nie mogła
powstrzymać się od zastanawiania, z chorobliwej ciekawości, czy
wezwanie to ma jakiś ukryty motyw.
Jedno
puknięcie było granicą między szczęśliwą nieświadomością i
pokręconą wiedzą.
Drzwi
otworzyły się zanim zdążyła poruszyć choćby mięśniem.
–
Wejdź. Zmarnowaliśmy już wystarczająco dużo czasu.
Dziewczyna
poczuła niespodziewany dreszcz słysząc jego głos, a jej wzrok
powędrował do jego ust i zastanawiała się, czy za chwilę będą
przyciśnięte do jej warg. Hermiona weszła do klasy z oczyma
utkwionymi w Severusie. Wepchnął jej w ręce stare tomiszcze,
posyłając chmurę kurzu w jej nozdrza i wywołując kichnięcie.
–
To bardzo cenne kompendium mrocznych eliksirów. Ten, który chcę,
byś spróbowała uwarzyć jest na pierwszej pozycji rozdziału
czwartego. Eliksir ten został stworzony w celu naprawy uszkodzonych
nerwów, lecz okazało się, iż sprawia, że pijący staje się
nieczuły na fizyczne zranienia przez bardzo krótki okres czasu oraz
leczy już zadane zranienia. Jest nader skomplikowany, bazujący
bardziej na teorii niż dokładnym przygotowaniu. Zauważyłem, że
masz tendencje do robienia dosłownie tego, co mówi przepis i nic
ponad to. Eliksir ten będzie więc wyzwaniem, pozwalającym ci
zrozumieć znaczenie znajdujące się poza słowami. Zajmie ci to
kilka godzin, lecz powinnaś skończyć przed wieczornym posiłkiem.
Jej
puls przyspieszył, gdy pochłaniała tajemniczą księgę głodnym
wzrokiem. Veneum
Singularis. Słyszała,
że stworzono ją przed nałożeniem restrykcji przez obecne
Ministerstwo. Przez ostatnie kilka lat toczyła się zawzięta
dyskusja na temat tego, czy niektóre eliksiry podpadają pod zakres
Czarnej Magii, lecz obecne stanowisko głosiło, iż księga, mimo że
kontrowersyjna, leży tuż za bezpieczną granicą między światłem
a mrokiem. Pasowało więc, że ktoś zawieszony na tej granicy
posiada taki tom. Musi jej naprawdę ufać, skoro pozwala jej na nim
pracować.
Mimo
wszystko serce dziewczyny opadło jej do żołądka, gdy dotarł do
niej sens słów Severusa. Cóż. Facet ściągnął ją tu w tak
niekonwencjonalnym czasie, by kazać jej pracować nad trudnym,
pochłaniającym ogrom czasu eliksirem dzień po tym, jak ją upił i
całował? Bydlak. Złość i wstyd zakotłowały się w jej piersi:
złość na fakt, że zachowywał się tak, jakby nic się nie stało,
a wstyd, gdyż oczekiwała, że będą kontynuować to, co robili
wczoraj mimo jego zapewnień, że to tylko eksperyment, tylko test…
Niech
ją szlag, jeżeli pozwoli mu mieć ostatnie słowo, patrząc, jak ją
to dotknęło. Hermiona zatopiła się w swojej pracy, miażdżąc
wszystkie zbędne myśli. Była głupia, myśląc, że przetłuszczony
dupek nie będzie się nią bawił; iż kilka pijackich pocałunków
zmieni sześć lat wzajemnej niechęci. Była taka głupia, myśląc…
Jedno
spojrzenie w stronę profesora i jego pięknej aury jeszcze bardziej
wzmocniło jej wściekłość. Byłam
głupia, myśląc, że on nic nie czuje. Słodki Merlinie, jesteśmy
sobie przeznaczeni. Czy on tego nie widzi? Ogarnęła
ją ponura, nieubłagana determinacja. Pokażę
mu. Pokażę mu, że jestem dla niego odpowiednią partią, a zacznę,
sprawiając, że będzie to najlepszy, cholerny eliksir, jaki w życiu
zrobiłam.
Zaimponować
Snape’owi. Z pewnością to szlachetny cel. Nie mogła pokazać
cienia słabości, nawet śladu pragnienia. Hermiona przyrzekła
sobie, iż będzie udawać, choćby nie wiem co czuła w sercu, że
jest tak samo obojętna wobec ich „eksperymentu”, jak i on.
Logika, racjonalność oraz dojrzałość będą jej maską i będzie
ostrzyć swoją złośliwość, by dorównać samemu Snape’owi.
Żadnych więcej romantycznych pragnień, szukania jego wzroku, czy
próśb, by ją przytulił lub pocałował. Upozoruje brak
zainteresowania i tylko wtedy, gdy to on się złamie i zechce
kontynuować ich „eksperyment”, okaże jakiekolwiek oznaki
uczucia. Jeżeli znowu się odsunie, ona zrobi to samo.
Z
jakiegoś powodu uważała, iż zyska tym jego szacunek i
zainteresowanie.
Mówi
się, że miłość to sztuka. Niestety, Hermiona nie była artystką
w żadnym zakresie, kształcie, czy formie – ani we Wróżbiarstwie,
ani w Eliksirach, a już na pewno nie w subtelniejszych dziedzinach.
Polegała wyłącznie na logice i nauce. Tyle że miłość nie jest
logiczna. Niebezpieczeństwo płynące z pierwszej miłości polega
na tym, iż nic się nie zyskuje intelektualnymi gierkami; jedyne, co
da się zrobić to grać tak, by wygrać. Jednak o sposobie, w jaki
dotrze się do końca, można wyłącznie spekulować; i to nie tylko
o środkach, jakimi się tam dotrze, lecz również co, dokładnie,
oznacza wygrana.
Znaczenie
poza słowami. Co jest poza słowami? Hermiona
rozmyślała nad przemową Mistrza Eliksirów. Fizycznie nic za
tekstem nie było; rozumiała przecież, czym są metafory. Mimo to,
metaforycznie
również nic nie widziała. Były tu tylko wskazówki.
Nawet
jeśli wypełnisz każdą instrukcję co do joty, eliksir nie będzie
idealny, jeżeli nie włożysz swej duszy w to, co robisz. Jesteś
zbyt powściągliwa dla tej sztuki, panno Granger.
Hermiona
przygryzła wargę. Jak się właściwie wkłada duszę w eliksir?
Gdy
tworzysz eliksir, świat dla ciebie nie istnieje. Kociołek jest twym
wszechświatem, chochla przedłużeniem ramienia, składniki atomami
twego jestestwa. Nie warzysz jedynie mikstury; powielasz pragnienia
swego serca i umysłu i odtwarzasz je w materialnej formie. Jeżeli
nie włożysz w to siebie, nie będzie magii, a eliksir, choć
„precyzyjny” zostanie obdarty z jakiegokolwiek
znaczenia.
Zerknęła
na niego, a różowa aura wywołała u niej poczucie bezpieczeństwa,
jak i intensywną obawę. Trudno było porzucić świat zewnętrzny.
Ale przecież przez lata uczyła się w hałaśliwym pokoju wspólnym;
powinna łatwo zapomnieć o jednym cichym mężczyźnie. Jednak to
przy tych cichych trzeba się mieć na baczności. Zacisnęła zęby,
a fala determinacji zmyła wszystkie emocje z jej serca, gdy
zaatakowała jedno z największych wyzwań w swoim życiu.
Pracując,
blokowała w umyśle wszystko, co ją otaczało – Snape’a, ciemną
pracownie, myśli o bogatym wystroju mieszkania znajdującego się
tuż za drzwiami; wszystko. Chodziła po laboratorium, jak w transie,
a składniki wydawały się wpadać w jej ręce, jakby były
namagnesowane.
Gdy
dziewczyna mieszała wywar, a kolory zmieniały się płynnie przy
każdym kolejnym dodatku, czuła, jak dziwne napięcie wewnątrz niej
nagle znajduje ujście, jakby część niej wyrwała się i trafiła
do eliksiru. Westchnęła cicho, lecz dobitnie, zarabiając
spojrzenie od Severusa. Jej wzrok zamglił się na chwilę, a
czerwone iskierki zapłonęły na jego obrzeżach, gdy otrząsnęła
się z oszołomienia i wróciła do zimnej rzeczywistości.
–
Skończyłam – poinformowała go uprzejmie, dziwnie zmęczona.
Zerknęła na zegarek i z zaskoczeniem odnotowała upływ kilku
godzin bez jej świadomości.
Mroczny
mężczyzna zbliżył się, by ocenić jej pracę, stając zbyt
blisko, by czuła się komfortowo i zbyt daleko, by mogła się tym
cieszyć. Czuła w nozdrzach jego zapach. Jej serce waliło głośno,
gdy podniósł fiolkę z eliksirem i podstawił ją pod światło,
jak miliony razy wcześniej.
Cień
jego obecności wystarczał, by doprowadzić ją do szaleństwa, a
jedno wspomnienie jego ust na jej było bardziej atrakcyjne, niż
tony seksapilu, czy przystojna twarz. Myśl, iż chciał ją
pocałować sprawiała, że ciężko było mu się oprzeć, a
świadomość jego nieosiągalności dla niej jedynie wzmacniała jej
frustrację.
Ich
oczy spotkały się; stał wystarczająco blisko, by mogła go
dotknąć, wyraz jego twarzy zagadkowy. – Panno… Hermiono. Twój
eliksir jest wystarczająco dobrze uwarzony, bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. Wbrew sobie, jestem zadowolony. Wydaje się,
że wzięłaś sobie moje słowa do serca i poświęciłaś pracy coś
więcej, niż tylko swój czas.
Hermiona
wstrzymała oddech. Pocałuj
mnie, bydlaku.
Severus
przytaknął, jednak nie do jej myśli, a bardziej do własnego,
wewnętrznego monologu. – Na dziś wystarczy, możesz iść. Jutro
po południu będziemy kontynuować i tym razem zajmiemy się
wspólnym projektem. Wydaje mi się, że jesteś gotowa, by zgłębić
prawdziwe sekrety warzelnictwa. Nie zapomnij jednak, jak sporządziłaś
dzisiejszy eliksir – jestem pewien, iż zdołałaś zauważyć, że
nauka to kumulacja wiedzy.
I
z tym, odwrócił się, po czym wrócił do swojego kociołka,
mieszając w nim kilka razy. Hermiona wypuściła powietrze z płuc,
a rozczarowanie wsączyło letarg w jej każdą, najmniejszą żyłę.
Miała ochotę go zaczepić, lecz przypomniała sobie o obietnicy,
którą złożyła. Zero słabości. Zero
romantycznych tęsknot. Dojrzałość, logika i racjonalność.
Utwierdzając
się w swym postanowieniu, zacisnęła zęby i odwróciła się na
pięcie, wychodząc z dumnie uniesioną głową.
*
* *
Severus
podniósł głowę, zdezorientowany. Hermiona wyszła, ledwo
powstrzymując furię. O co mogło chodzić tej dziewczynie? Był tak
blisko pochwały, jak jeszcze nigdy w ocenie eliksiru, no i
powstrzymał się od obrażania jej przez cały dzień. Czego więcej
od niego chciała? Przecież to nie tak, że byli w jakiegoś rodzaju
związku – potencjalnie tak, lecz oficjalnie nie. Severus nie
potrafił się jeszcze przemóc, by podjąć takie ryzyko. Zbyt wiele
ryzykowali. Westchnął. Co za szkoda; całkiem nieźle się bawił w
poniekąd obiektywny sposób, pomimo protestów jego honoru.
Może
spróbuje porozmawiać z nią na nieco bardziej naturalnym poziomie,
a nie tylko profesjonalnym. Nie zaszkodzi stworzyć trochę
serdeczności w ich relacjach. Przecież związki – prychnął przy
tym określeniu – rozwijają się przez formy wzajemnego
zrozumienia. Ich poprzednia rozmowa ujawniła, że posiada na tyle
intrygujący pogląd na świat, by go zainteresować i wystarczająco
podobny do jego, by nie doprowadzić go do szaleństwa. Pod jej
ostrożną trzeźwością osądów krył się przenikliwy rozum i
dość złośliwe poczucie humoru, które uwielbiał, a także ukryte
pragnienie zbadania wszystkiego, co według niej było skażone i
zgniłe.
Severus
zerknął na opasły tom, który zawierał przepis na wywar, który
dziś uwarzyła. Seks,
alkohol i podejrzane eliksiry. Tak, Hermiono Granger, jesteśmy do
siebie całkiem podobni. Chcemy tego, czego nie rozumiemy, nawet
jeśli nie rozumiemy tego, czego chcemy.
Był
bliższy prawdy, niż zdawał sobie z tego sprawę. Od chwili, gdy
rozwiązała jego zagadkę strzegącą Kamienia Filozoficznego w
rekordowo krótkim czasie, powinien był wiedzieć, że myślą
podobnie. Pociąg do mroku, umiłowanie książek i wiedzy ponad
wszystko inne, wnikliwe postrzeganie rzeczywistości oraz, a jakże,
skłonność do niedostrzegania oczywistego były ich wspólnymi
przymiotami.
Całkowite
poświęcenie eliksirom również nie przyszło Severusowi zbyt
szybko. Opanował je z czasem i stawało się jasnym, że Hermiona
pójdzie dokładnie w jego ślady. Jednakże, dając z siebie tak
wiele trzeba liczyć się z narażeniem się na bezbronność, a
żadne z nich nie lubiło tego uczucia.
Miłość
to sztuka, taka sama, jak eliksiry, czy malarstwo. Jeżeli nie
włożysz w nie siebie, nie będzie magii, a czyny, choć właściwe
i dokładne, zostaną obdarte z jakiegokolwiek znaczenia. Jedynie
podejmując ryzyko można wygrać, a lekcja ta przychodzi ciężej,
niż jakakolwiek inna.
*
* *
Hermiona
warknęła hasło do obrazu strzegącego kwatery prefektów,
zarabiając zirytowane spojrzenie od Walkirii i broniącego jej
wikinga. Ron spojrzał na nią z kanapy, zaskoczony jej nagłym
wejściem.
–
Na pomarszczony tyłek Salazara, Hermiono! Wystraszyłaś mnie na
śmierć! – Jednakże, rysy jego twarzy złagodniały, gdy
spostrzegł jej mokre oczy. – Hermiono? Wszystko w porządku?
Ta
niewielka ilość życzliwości okazała się dla niej zgubna i
dziewczyna opadła na kanapę, oparła głowę na ramieniu Rona, a
rozpacz i frustracja wypłynęły z niej haniebnymi, gorącymi łzami.
Zaskoczony, Gryfon niezdarnie objął ją ramieniem i poklepał ją
po plecach, starając się mruczeć jakieś uspokajające słowa do
ucha załamanej przyjaciółki. Nie słyszał, co mówiła, lecz
poczuł w sercu gwałtowną potrzebę chronienia jej, kiedy płakała
tak, jakby przeżywała najdotkliwszy z emocjonalnych bólów. Nagle
ogarnęło go zrozumienie. Oczywiście. Jej rodzice. Zerknął na
stół przed nimi, na którym leżała koperta podpisana przez jej
matkę.
–
Cii, Hermiono, cii. Już dobrze. Zobacz, twoja mama przysłała ci
list. Założę się, że sowa się spóźniła, czy coś takiego.
No, już. Wiesz przecież, że rodzice cię kochają. – Ron
uśmiechnął się do niej życzliwie, gdy siadała, ocierając twarz
wierzchem ręki. Podał jej kopertę, a Hermiona spojrzała na niego
z wdzięcznością przebijającą się na zakatarzonej i czerwonej od
łez twarzy, po czym drżącymi dłońmi wyjęła list. Jej wzrok
sunął po kartce papieru przez kilka chwil, gdy nagle rozpacz
pojawiła się w jej oczach i ponownie się rozszlochała, nie dając
się pocieszyć. List upadł na podłogę, kiedy w desperacji
zarzuciła Ronowi ramiona na szyję.
Skołowany,
Ron przytulił ją do siebie i głaskał jej plecy tak samo, jak
robił to, gdy Ginny pierwszy raz przeżyła zawód miłosny.
Najwyraźniej znowu nawalił; list zawierał coś innego, niż
życzenia urodzinowe, jak się spodziewał. Miał ogromną ochotę go
przeczytać, ale nie potrafił zdobyć się, by odsunąć się od tej
załamanej dziewczyny. Zamiast tego, mruczał jej do ucha
uspokajające frazesy, dopóki szloch wstrząsający jej ciałem nie
ustał, a ona, wypłakawszy się, błogo zasnęła. Ron odczekał
jeszcze chwilę, upewniając się, że jej nie obudzi, po czym
wyswobodził się z jej desperackiego uścisku, zastępując swoją
pierś, na której spała, poduszką i przykrywając ją kocem.
Następnie schylił się, podniósł list z podłogi i zaczął
czytać.
Hermiono,
Wczoraj
były twoje osiemnaste urodziny, obwieszczające twą pełnoletniość.
Twojemu ojcu i mnie jest bardzo przykro, iż nie pamiętaliśmy o tej
ważnej dacie, lecz oboje ciężko pracowaliśmy, a że Ciebie nie
było w domu już od dłuższego czasu… wiesz, jak to się mówi –
co z oczu, to z serca. Nie wiem, kiedy otrzymasz ten list – nigdy
nie lubiłam sowiej poczty – lecz wiedz, że zapomnieliśmy tylko
na jeden dzień i nie chcieliśmy Cię tym obrazić.
Nie
wiedzieliśmy, co chciałabyś dostać na urodziny, więc wysłaliśmy
Ci czek, który możesz zrealizować w swojej walucie. Mam nadzieję,
że kupisz sobie coś, co Ci się spodoba. Wiem, iż jesteś już za
duża na jakieś frywolne prezenty, lecz mimo to wierzę, że nie
wydasz wszystkiego na książki.
Skoro
już jesteśmy w temacie Twojej oczywistej rozłąki od nas, razem z
ojcem zastanawialiśmy się, czy chciałabyś zostać w szkole na
wakacje, albo odwiedzić jednego z przyjaciół. Wiemy, że jesteś
bardzo zajęta i wciąż pamiętamy o Twoim pragnieniu pozostania w
magicznym świecie po zakończeniu nauki; mimo że mieliśmy
nadzieję, iż podejmiesz rozsądniejszą decyzję i zechcesz na
powrót podjąć edukację tutaj, w prawdziwym świecie, szanujemy
Twoją decyzję. Skoro jesteś już pełnoletnia, wydaje mi się, że
roztropnie będzie, jeśli szybko się wyprowadzisz. Czy trzeba coś
w związku z tym załatwiać w Twoim świecie? Chcielibyśmy Ci
pomóc, jeżeli chodzi o finansowe sprawy, lecz nie mamy pojęcia,
jak to działa u czarodziei.
Powód,
dla którego pytałam o plany na wakacje jest taki, iż razem z tatą
chcieliśmy pojechać na seminarium do Francji w tym roku.
Opowiedziałabym Ci o tym ze szczegółami, lecz pewnie i tak nie
zrozumiesz, będąc tak daleko od nas. Jeżeli jednak chcesz
przyjechać do domu, zostaniemy, ale gdybyś coś planowała, chętnie
byśmy wyjechali.
Zdecyduj
szybko i daj nam znać – rezerwacje muszą być potwierdzone do
końca października,
Mama
P.S.
Czy jest u Was coś w rodzaju formalnego uniezależnienia, które
trzeba wypełnić, zanim się tam przeprowadzisz na stałe?
Ron
ostrożnie złożył list i odłożył tam, gdzie Hermiona go
upuściła, czując chłód w piersi. List był rzeczowy i
praktyczny, a nie ciepły i pełen życzeń, jak przystało na kartkę
urodzinową. Nic dziwnego, że Hermiona zaczęła płakać.
Jednakże,
miało to sens. Sama Hermiona była rozważna i twardo stąpała po
ziemi; powinien przynajmniej podejrzewać, iż jej rodzice są tacy
sami. Spotkał ich kilka razy i zawsze wydawali się oszołomieni i
odizolowani od jego świata.
Mama
mówiła mu raz o ostrożnym dystansie, jaki mugolscy rodzice
stawiają między sobą a ich magicznymi dziećmi – mechanizm
obronny, tak naprawdę, gdyż i tak szybko opuszczą ich gniazdo i
zostaną pochłonięci przez kompletnie inny świat – lecz dotąd
nigdy tego nie widział i wydawało się to naprawdę bolesne. Biedna
Hermiona. Jej rodzice nigdy jej nie zrozumieją, nie rozumieli już
od lat. Była sama na tym świecie, nie licząc jej przyjaciół.
Co
zrobi, gdy on i Harry skończą szkołę i pójdą własnymi
ścieżkami? Do kogo wtedy się zwróci o pocieszenie? Do Snape’a?
Ron omal się nie roześmiał. Mimo że będzie z nim spędzać
większość czasu, chłopak szczerze wątpił, by facet nie był
wyłącznie powściągliwy. Przynajmniej przez jakiś czas Hermiona
zostanie w szkole. Profesor McGonagall się nią zajmie, tak jak i
dyrektor. Kolejne ukłucie żalu i potrzeby chronienia jej ścisnęło
jego serce, gdy delikatnie głaskał ramię przyjaciółki, zanim
udał się do swojego pokoju, zostawiając ją, by przespała swoje
smutki.
Biedna
Hermiona.
Rozdział
XI: Zdrada
Severus
potarł dłonią czoło, czując się dziwnie zdezorientowany. Na
lekcjach był półprzytomny, cichszy i mniej zgryźliwy, niż
zazwyczaj. Musiał wytrzymać z całą zgrają pierwszo- i
trzeciorocznych, bez dających wytchnienie zajęć przygotowujących
do OWTMów, a jego talent do złośliwych komentarzy zawiódł go do
tego stopnia, iż nie wywołał swym ciętym językiem ani jednego
potoku łez. Być może kilka najbliższych godzin z Hermioną
przywróci go do normalności; ich sprzeczki wydawały się zawsze
poprawiać mu humor.
Coraz
łatwiej myślał o niej jako o „Hermionie”, a nie o „pannie
Granger”. Nawet pomimo tego, iż nie było więcej eksperymentów,
Severus nie mógł oprzeć się myśli, iż oboje dopełniają się
całkiem nieźle. Ich rozmowy, intelektualne, jak i osobiste, powoli
przyzwyczajały go do jej obecności i pozwalały odkryć, jak bardzo
są do siebie podobni. Często zdarzało się, że jedno kończyło,
a – w rzadszych wypadkach – nawet zaczynało
zdanie tego drugiego.
Z
drugiej jednak strony, niezwykle trudno było mu tak ścierpieć jego
kretyńskich uczniów, jak i powstrzymywać się przed porównywaniem
ich „pracy” z wybitnymi wynikami, jakie osiągała Hermiona. Tak,
jakby ona (jej
praca, nie „ona” w tym sensie, ty stary, pomylony nietoperzu)
stała
się jakimś złotym standardem, a wszystko poniżej jej zdolności
było słabe i niesatysfakcjonujące. Ogromną przyjemność
sprawiało mu obserwowanie, jak rosną zdolności tej inteligentnej i
oddanej eliksirom młodej czarownicy.
Przyjemność.
Tego słowa nie miał prawa używać. Severus wykrzywił się i
przyspieszył, gdyż jego kroki widocznie zwolniły. Sytuacja
się zagmatwała. Bezsprzeczna
niemoralność powabu, jakim było dla niego jej towarzystwo,
zniewoliła jego pierś. Nie zasługiwał na jej zaufanie, a ona nie
zasługiwała, by nastawał na jej niewinność.
Dotarłszy
do swoich komnat, Mistrz Eliksirów otworzył drzwi z większą siłą,
niż to było konieczne, jak zwykł robić w Dni Takie Jak Ten.
Podszedł do szafki z ingredientami, wyszukując tych, których
potrzebował na dzisiejsze zajęcia.
Severus
zdecydował się na jeden z trudniejszych eliksirów pamięci, często
nazywany „Płynnym Obliviate” i pogrążył się w
przygotowaniach. Miał on zhańbioną reputację eliksiru
pomagającego mężczyznom z kobietami „na jedną noc”, lecz
Severus był na tyle naiwny, jeżeli chodziło o umysły nastoletnich
dziewcząt, że nie podejrzewał, by panna Granger kiedykolwiek o tym
słyszała.
W
swoim życiu zmienił pamięć kilku śmierciożercom w czasie
kolacji, po czym wysyłał ich do tak, jak i oni, nieświadomych
rodzin w akcie miłosierdzia – głównie na polecenia Dumbledore’a,
lecz często także ze swojej własnej inicjatywy. Było to także
konieczne z kilku bardziej przebiegłych powodów, choć zawsze
celował w ludzi, jak to się ogólnie mówi, „strony mroku”. I
właśnie tę dualistyczną naturę Eliksirów, zależącą wyłącznie
od intencji warzyciela, chciał wpoić swojej tabula
rasa.
Gdy
wykładał na stół balsam z gileadu oraz podzielone na trzy części
niezapominajki, Severus poczuł, że jego zaklęcia ochronne zostały
naruszone i zerknął instynktownie na zegar. Niech to szlag. Znowu
punktualnie o czasie. Aż go swędziało, by postawić na jej drodze
jakąś klątwę, by opóźnić ją o kilka chwil – wystarczająco,
by mógł wyrzucić jej, że się spóźniła i ujrzeć tę
przepiękną iskrę złości w jej oczach. Ulotny uśmieszek zawitał
na jego wargach, gdy o tym myślał, lecz zniknął razem z odgłosem
znajomego pukania, które rozległo się w momencie wybicia przez
zegar pełnej godziny.
Wzdychając,
Snape wstał, by powitać swoją młodą praktykantkę, a fantazja
rozpłynęła się w rzeczywistości. – Wejdź, panno Granger.
Jesteś tu tak mile widziana, jak zwykle.
Rzeczona
praktykantka weszła, jej włosy zwyczajowo już zaczesane były w
zaprzeczającym grawitacji koku tuż nad jej karkiem. – W pana
towarzystwie, sir – odparowała z irytacją – jest to raczej
wątpliwe. Czy oznacza to, że jestem zawsze mile widziana, czy
bardzo niemile widziana, ale musi mnie pan wpuścić, bo tak stanowi
kontrakt?
Severus
zagapił się na nią.
Hermiona
spojrzała na niego i zamarła.
–
Nów – westchnął Mistrz Eliksirów.
*
* *
Hermiona
obudziła się w niezbyt dobrym humorze. Całą noc przespała na
kanapie w pokoju wspólnym, co zaowocowało bólem karku i odbiciem
wzoru tapicerki na policzku, nie wspominając już o potwornie
skołtunionych włosach. Jej twarz wyglądała okropnie od płaczu, a
w dodatku wciąż cała była brudna i lepiąca się od eliksiru,
który wczoraj przyrządzała. Jako że nie usłyszała budzika, była
dziesięć minut w plecy, co dało jej czas tylko na krótki prysznic
i w pośpiechu strąciła butelkę z szamponem, wylewając połowę
jej zawartości do odpływu.
Śniadanie
nie było lepsze. Rozsypała sól i pod presją reszty Gryfonów
musiała poddać się przesądowi przerzucenia jej przez ramię. Nie
popatrzyła jednak za siebie i trafiła prosto w oczy Neville’a, a
biedny chłopak z krzykiem wpadł na sąsiedni stół. Mimo że
przepraszała go rzęsiście, Neville odsunął się od niej z jednym
ramieniem wyciągniętym w obronnym geście przed twarzą, patrząc
na nią wystraszonym wzrokiem przekrwionych oczu.
Transmutacja
nie sprawiła jej żadnych problemów; to znaczy, do chwili, gdy na
pół ślepy Neville zmienił jej buty w małe aligatory, które
pogryzły jej stopy i zmusiły ją do odwiedzenia pani Pomfrey, by
upewnić się, że rany nie zostały zainfekowane. W drodze do
szpitala potknęła się na schodach, posiniaczyła sobie kolana i
pokazała grupce pierwszorocznych majtki. Dzieci wybuchły śmiechem,
a Hermiona, czerwieniąc się wściekle – już bez żadnej wpadki,
choć nieziemsko upokorzona – w końcu dotarła do Skrzydła
Szpitalnego.
Lunch
był istnym koszmarem, gdyż Ron i Harry traktowali ją, jakby miała
załamać się przy najmniejszej prowokacji. Mówili więc cicho i
łagodnie, jakby była niedorozwinięta, podstawiając jej pod nos
różnego rodzaju łakocie, by odwrócić jej uwagę od jej niedoli.
Przez cały posiłek nie zerknęła nawet na stół nauczycielski,
nie chcąc patrzeć na Snape’a póki nie będzie do tego zmuszona
po lekcjach.
W
ogóle nie pomagał jej fakt, że bolała ją głowa, a oczy piekły,
jakby cały dzień spędziła w zadymionym pomieszczeniu. Albo to, iż
każda rozmowa z jej znajomymi zmieniała się nagle w inspekcję
mającą na celu sprawdzenie, jak radzi sobie z bliskimi kontaktami z
przerażającym, przetłuszczonym dupkiem. Albo to, iż chciała
odpowiedzieć, że naprawdę ciężko się z nim pracuje, bo jedyne,
co chce zrobić przez połowę czasu, to wskoczyć mu na biurko,
pociągnąć go ze sobą i złączyć ich usta w płomiennym
pocałunku…
Nie
pomagało również, że miała ochotę rozdeptać każdą tego typu
myśl, by leżała zmiażdżona i sczerniała na kamiennej posadzce.
Kiedy
w końcu znalazła się w drodze do lochów, czuła, że jest spięta
jak struna. Oddychała szybko i nieregularnie, w głowie się jej
kręciło i jedyne, czego pragnęła, to położyć się i zacisnąć
powieki. I płakać. Chciała sobie popłakać bardziej, niż
kiedykolwiek wcześniej, jeżeli pozwoliłoby jej to tylko pozbyć
się tego ucisku z piersi i szczypania oczu. Drzwi zamajaczyły na
końcu korytarza i dziewczyna podeszła do nich, po czym zapukała i
odpysknęła na jego złośliwą uwagę, gdy wpuścił ją do środka.
A
teraz to.
–
Nów. – Słowo to odbijało się echem w jej mózgu z o wiele
większą zgrozą, niż można było wyczuć w głosie profesora.
Stał tam, nagi bez promienistej aury, która stała się dla niej
piękna i znajoma. Nic nie potwierdzało już faktu, że do niej
należał, jeżeli nie teraz, to w przyszłości. Hermiona poczuła
się, jakby ktoś pociągnął za dywan, na którym stała, jakby
jakaś zatyczka trzymająca jej esencję wewnątrz niej została
wyrwana, a jej dusza wylała się na podłogę i spłynęła do
rynsztoku.
Jeżeli
teraz się od niej odsunie, nie zostanie jej nic, co utwierdzi ją w
przekonaniu, że to wszystko prawda. Jeżeli ją puści, nie będzie
miała się czego złapać, póki do niej nie wróci. Jeśli
wróci.
Przełykając
z trudem ślinę, spuściła wzrok na kontuar, na którym stały
składniki i z drżeniem zbliżyła się do niego, wyciągając
przybory, by rozpocząć pracę.
–
Jaki jest dzisiejszy temat zajęć, proszę pana? – spytała,
mówiąc na tyle głośno, by zagłuszyć walenie tłukącego się o
jej żebra serca. Katalogowała w umyśle powoli wszystkie składniki,
a niewyraźne poczucie niepokoju zaczęło kiełkować w jej piersi.
Piórka memortka, balsam z gileady, niezapominajki (podzielone na
trzy części)…
–
„Stilla Oblivio”, dość
zaawansowany eliksir, dlatego przygotujemy go razem. Powinnaś
słyszeć o jego potocznej nazwie, „Płynne Obliviate”, jako że
powszechnie używa się go…
Gniew
zakotłował się w Hermionie, czerwieniąc jej twarz i sprawiając,
że zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. –
Wiem, do czego się go powszechnie używa, ty ślizgoński bydlaku!
To eliksir na rano, sprawiający, że zapominasz
z kim spędziłeś noc i nie musisz ponosić konsekwencji,
jakimi
byłby związek z osobą, którą pogardzasz! Zwykle dolewa się go
do herbaty danej osoby, by nie pamiętała ciebie,
byś nie musiał użerać się z jakąś sentymentalną, narzucającą
ci się kobietą, kiedy jedyne, czego chcesz, to wyjść i mieć
kolejny jednorazowy numerek! – Wstała, dysząc głośno, a gorące
łzy spływały po jej policzkach. Severus otwarł usta, wyglądając
na rozdartego między wściekłością a urazą. Hermiona rozgniewała
się jeszcze bardziej.
–
Zamknij się! Masz w ogóle pojęcie, co przeżyłam przez ostatnie
kilka dni? Najpierw wszyscy zapominają o moich urodzinach –
włączając w to moich rodziców i najlepszych przyjaciół.
Otrzymałam jakieś powierzchowne pocieszenie od ciebie i dyrektora,
ale zaraz potem dowiedziałam się, że poszedłeś na… na
spotkanie – wyjąkała, zacinając się. Nastała chwila wahania,
lecz zaraz potem wystartowała, jak pociąg bez maszynisty.
–
To zmartwiło mnie już wystarczająco, bo wtedy
wiedziałam już, że jesteś mi przeznaczony i to tylko moje
pieprzone szczęście, że przywykłam do tej myśli w chwili, gdy
ciebie zabiją. Ale wróciłeś i też byłeś pod wpływem eliksiru
i stało się coś cudownego! Ale już następnego dnia udajesz, że
to nic nie znaczy. Wróciłam więc do swojego pokoju, wypłakując
się w rękaw Ronowi, który myśli, że może wszystko naprawić
dając mi list od rodziców, który w końcu przyszedł. Tyle że to
nie „wszystkiego najlepszego, kochanie”, a „nie kłopocz się
wracaniem do domu na wakacje – i tak nie ma cię przez pół roku,
więc jedziemy sobie na wakacje. A tak przy okazji, nie ma jakiegoś
sposobu, by przyspieszyć twoje odejście z naszego świata na
zawsze?”. A teraz, tak szybko, jak aura zniknęła, tak szybko, jak
symbol tego wszystkiego znika, próbujesz wymazać mi pamięć, by
bez dalszych przeszkód wrócić do swojego dawnego życia, bez
obowiązków, bez konsekwencji. Niech to szlag, Snape! Straciłam
rodziców, dzieciństwo i cały mój świat w jeden tydzień. Nie
pozwolę ci jeszcze złamać mojego serca!
Teraz
Hermiona dosłownie szlochała, łzy strumieniami płynęły po jej
policzkach, rozmazując tę odrobinę makijażu, jaką na sobie miała
i mocząc jej szyję i sweter. Jej oddech był ciężki, jakby już
nigdy więcej nie miała go złapać. Na jej twarzy pojawił się
wyraz bólu i poczucia zdrady, co dokładnie odzwierciedlało
kotłowaninę w jej duszy. Zapanowała chwila ciszy i bezruchu,
jedynym odgłosem w pomieszczeniu były jej zbolałe wdechy. Wtedy
Severus zbliżył się do niej bez słowa, z ciemnymi, wirującymi
szatami i twarzą bez wyrazu.
Z
krzykiem, Hermiona odwróciła się i wybiegła z komnaty sprawiając,
że drzwi odbiły się rykoszetem od ściany, po czym zamknęły się
z głośnym trzaskiem. Jej nogi niosły ją szybciej, niż
podejrzewała, że potrafią, a płuca bolały ją, gdy próbowała
złapać oddech. Schody spowolniły ją tylko na moment, gdy
poślizgnęła się na półpiętrze. W sekundę się pozbierała i
chwyciła za poręcz. Dotarłszy do pierwszego piętra, mimo
załzawionego pola widzenia, spostrzegła, iż wszyscy uczniowie się
na nią gapią. W swej niedoli i nieszczęściu miała w dupie, co
sobie teraz myślą o swojej Prefekt Naczelnej.
Starając
się zapanować nad łzami tylko po to, by lepiej widzieć,
dziewczyna przyspieszyła, pragnąc jedynie komfortu własnego
pokoju.
Ron
ze znużeniem czytał swój podręcznik do Transmutacji, po raz enty
klnąc pod nosem na to, że niezwykle ciężko jest utrzymać dobre
stopnie po latach obijania się. Westchnął i przetarł oczy dłonią,
a jego myśli powróciły do Hermiony. Ostatnio dziwnie się
zachowywała – dokładnie od dnia swoich urodzin. Lub nawet jeszcze
wcześniej. W tym roku wydawała się o wiele cichsza, niż
zazwyczaj, skupiając się bardziej na obserwowaniu innych, niż na
braniu czynnego udziału w czymkolwiek. Możliwe, że ponieważ
naprawdę zaczął wykonywać swoje obowiązki, dziewczyna nie miała
się o co czepiać, lecz Ron jakoś nie mógł w to uwierzyć.
Jest
taka odkąd zgodziła się na ten cholerny staż, pomyślał chłopak,
marszcząc czoło. Jego przyjaciółka udawała dzielną w do cna
gryfońskim stylu, lecz nie była sobą od pierwszego dnia praktyki.
Z czasem wszystko się pogorszyło, szczególnie po jej urodzinach.
Czuł się absolutnie okropnie przez to, iż o nich zapomniał, ale
domyślił się, że tak naprawdę chodziło o jej rodziców.
W
sobotę dostrzegł kategoryczną zmianę. Cały dzień spędziła na
praktyce po tym, jak otrzymała liścik, by przyjść zaraz po
śniadaniu. Kiedy w końcu wróciła, było już późne popołudnie
i od razu poszła do swojego pokoju z niczym więcej, poza rzuconym
do niego „cześć”. Mimo że nie dostrzegł u niej żadnych
widocznych oznak, ani kaca następnego dnia, Ron wyczuł od niej
alkohol.
To
zmartwiło go niezmiernie. Hermiona nie była typem osoby, która
szmugluje alkohol do szkoły, ale przecież cały czas zachowywała
się dziwnie, no i z pewnością potrafiła uwarzyć remedium na
kaca, nawet gdy była totalnie wkurzona. Domyślił się, że piła,
by zapomnieć o długich godzinach ze Snape’em i o fakcie, że jej
rodzice o niej zapomnieli.
Ron
zmarszczył czoło jeszcze bardziej na wspomnienie niedzieli.
Przetłuszczony dupek nakazał jej się znowu stawić, a kiedy
wróciła, rozpłakała się już po kilku miłych słowach od niego.
Przypomniał sobie ból w piersi, jaki czuł, gdy szlochała mu na
ramieniu, a długo oczekiwany list od rodziców załamał ją jeszcze
bardziej. Ron nigdy wcześniej nie myślał o Hermionie jako o
uczuciowej istocie i widok jej złamanego serca rozdzierał jego
duszę. Przecież nic nigdy jej nie ruszało.
Teraz
to się zmieniło.
Ten
rok ją wykańcza. Na gacie Godryka, co ona takiego zrobiła, by
sobie na to zasłużyć? Westchnął i zepchnął podręcznik na bok.
Niczego się nie nauczy w tym stanie. Nadszedł czas na ostrożnie
planowane lenistwo.
Weasley
wstał i już miał iść do siebie, gdy usłyszał, jak ktoś
biegnie korytarzem i wrzeszczy hasło do portretu.
Hermiona?
Obraz
otworzył się na oścież, a chłopak ujrzał zmizerniałą i
rozczochraną Hermionę. Nie myśląc, rzucił się do niej i chwycił
ją za ramię, nie pozwalając jej uciec.
–
Puść mnie, bydlaku! – krzyknęła, czepiając się jego palców.
Ron wzmocnił swój uścisk.
–
Hermiono. Hermiono, uspokój się. Uspokój! Co się stało? – Jego
serce biegło właśnie milę na godzinę. Drugi raz w ciągu dwóch
dni. Co tu się dzieje?
Dziewczyna
potrząsnęła głową, ciągle starając się wyrwać ramię z
uścisku przyjaciela, lecz on nie dawał za wygraną. – Co się
stało? – powtórzył.
Załzawione,
brązowe oczy spojrzały na niego spod potarganych włosów i jedyne,
co Ron mógł zrobić w tej chwili, to samemu się nie rozpłakać.
Hermiona opadła z sił, jakby nagle cała energia się z niej
ulotniła. Ponownie potrząsnęła głową. – Nic.
Chłopak
skrzywił się. – To nie jest nic! Czy dla ciebie to wygląda jak
nic? Hermiono! – syknął.
–
Nic się nie stało – wyszeptała. – Nie ważne, co będę się
starała zmienić, wszystko zostanie tak samo… tak samo, jak
zawsze.
Ten
cichy szept, te słowa obleczone nieograniczonym żalem, złamały mu
serce. Twarz i uścisk Rona złagodniały, gdy przyciągnął ją do
siebie w ciepłym, uspokajającym uścisku. Hermiona natomiast
chwyciła go za koszulę i wypłakiwała oczy w jego smukłą pierś,
a ciche, bolesne łkanie wstrząsało całym jej ciałem. Kołysał
ją powoli, pocieszając ją tak, jak poprzedniego dnia. Jak długo
Hermiona znosiła swoje smutki w samotności? Jak długo przymykał
oko na jej emocjonalne męki? Dlaczego klepał Harry’ego po
ramieniu i dbał o niego, gdy tak naprawdę ta dziewczyna, ta młoda
kobieta potrzebowała jego uwagi? W przypływie czułości ucałował
żarliwie jej włosy i przytulił ją mocniej.
Jej
szloch umilkł natychmiast, a ona sama zamarła. Ron również
zamarł, jego serce waliło jak oszalałe. Nie chciał tego robić.
Nie pomyślał, co mogło to dla niej znaczyć. Miał to być
platoniczny pocałunek, a nie… och, Merlinie, co ona sobie o nim
pomyślała? Uznała, że chce wykorzystać jej rozżalenie? Może
chodziło tu o jakiegoś chłopaka, który złamał jej serce, a
teraz zaliczyła i jego do takiej kategorii mężczyzn?
–
Ron – wymamrotała głosem ochrypłym od łez, który brzmiał po
trochu jak pytanie, stwierdzenie i intensywna determinacja. – Nie
waż się ruszyć.
Przyciągnęła
twarz chłopaka do jej i przylgnęła do jego warg, wysysając z nich
każdą kropelkę słodkiej goryczy. Palce Rona zacisnęły się na
jej ubraniu w przerażonym podnieceniu, oddech przyspieszył, a świat
nagle się rozpadł. Jej dłonie były jak ze stali, trzymając go
blisko niej; szorstkie, chrapliwe odgłosy dochodziły z jej gardła.
Weasley czuł słone łzy na jej policzkach, czuł walenie ich serc,
a Hermiona tak żarliwie pieściła jego dolną wargę, że dreszcz
okropnego podniecenia przeszedł go aż po same palce u stóp. W
momencie, gdy jej język znalazł się w jego ustach, oboje
równocześnie się odsunęli, ściskając swoje ramiona i odsuwając
się od siebie tak daleko, jak to było możliwe. Jedna myśl
zapłonęła w obu umysłach:
To
jest złe.
–
Hermiono…
–
Nie, Ron. Wiem, że to niewłaściwe, ale potrzebuję tego.
Potrzebuję… jakiegoś rodzaju fizycznego kontaktu, potwierdzenia,
że potrafię to komuś zrobić. Proszę, Ron, nie rozumiesz, ja…
–
Nie! To głupie! Po co ci to? Po co ci coś tak fałszywego i
cielesnego i… i wulgarnego? Nie lubisz mnie w ten sposób… ja
ciebie też tak nie lubię… dlaczego ja, ze wszystkich ludzi?
Mogłabyś wybrać sobie każdego w tej szkole…
Wyraz
przerażenia przemknął przez jej twarz i zatrzymał go w pół
słowa, sprawiając, że wzmocnił uścisk na jej ramionach.
–
To dlatego tak dziwnie się ostatnio zachowujesz? Nie możesz mnie
już okłamywać, Hermiono. Czy ktoś cię skrzywdził? Merlinie,
przysięgam, że przeklnę go na amen! Kto to? – krzyczał, a jego
twarz zaczerwieniła się w bólu, wstydzie i napastliwej
opiekuńczości. Aż się roztrząsł – a może to ona? Nie można
było tego stwierdzić.
–
Ron, nie możesz powiedzieć o tym żywej duszy.
–
Nie powiem.
–
I nie możesz go przekląć. Cokolwiek zrobisz, nie możesz dać po
sobie poznać, że wiesz. – Ron wahał się przez chwilę, lecz w
końcu przytaknął, a jego oczy zaczęły ciskać błyskawice.
Ściągnęła brwi. – I proszę, proszę, nie krzycz na mnie.
–
Nie będę.
Ale
krzyczał.
Jednakże
po tym, jak wywrzeszczał cały swój gniew i zabrakło mu oddechu,
Hermiona wytłumaczyła mu całą sytuację, a każdy szczegół
sprawiał, iż Ron robił się coraz bardziej zdezorientowany i
zażenowany, że wszystko to uszło jego uwadze. Wreszcie oboje
zamilkli, wlepiając oczy w podłogę. Ciszę przerywały jedynie
trzaski drewna w kominku.
–
W porządku – rzekł w końcu Ron. – Zrobię to dla ciebie,
Hermiono; będę trzymał cię za rękę, całował przy ludziach i
przynosił ci kwiaty. Będę idealnym chłopakiem, ale oboje wiemy,
że to nigdy nie będzie taki rodzaj miłości. A kiedy nadejdzie
czas, by Snape odzyskał rozum i pogodził się z nieuniknionym,
cicho ustąpię na bok i stanę się na powrót tym, kim byłem dla
ciebie do dzisiaj. Natomiast twoim zadaniem będzie dać mu szansę,
gdy o nią poprosi.
Hermiona
zbladła, a na jej twarzy wymalowane było zmieszanie i poczucie
zdrady. Chłopak jedynie na nią spojrzał.
–
Jest mężczyzną, Hermiono. To wszystko. Nie możesz go o nic winić.
Jak myślisz, w ilu związkach – prawdziwych, dobrych związkach
był? Dlaczego tak ochoczo zaakceptował werdykt eliksiru?
–
Ale on go wcale nie zaakceptował. Unika mnie. Nie chce mnie
pocałować – odpowiedziała dziewczyna cichym, zranionym tonem.
–
Boi się. – Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem, a on
przytaknął.
–
Wciąż jesteś uczennicą, jego praktykantką, jesteś o wiele lat
od niego młodsza, a co stanie się z tobą będzie się echem
odbijać przez całe jego życie, jeżeli to, co przewidział
eliksir, jest prawdą, a najprawdopodobniej jest. Widzę to.
Merlinie, strasznie tego nie chcę, ale widzę to. Musicie się tylko
nauczyć, jak kochać siebie nawzajem, tak jakbyście się nauczyli
bez wiedzy o Adamare Animae.
–
Kiedy ty tak zmądrzałeś, Ron? – spytała z powątpiewaniem
Hermiona, a chłopak zachichotał cicho.
–
Nigdy. Po prostu robię dobre wrażenie – odarł miękko, biorąc
ją za rękę. – Chodź, musisz odpocząć. Jeśli chcesz, przytulę
cię, jak będziesz spała.
Hermiona
poszła za nim z delikatnym uśmiechem na ustach i ostrym bólem w
sercu. Według niej to była zdrada.
Rozdział
XII Emisariusz
Co
ja wyprawiam?
Hermiona
leżała na łóżku Rona, w pełni ubrana i z zamiarem utrzymania
tego stanu rzeczy. Chłopak obiecał utulić ją do snu, lecz gdy
tylko zasnął, puścił ją i odczołgał się na drugą stronę
łóżka, zabierając ze sobą kołdrę. Jego ciche chrapanie w
połączeniu z zadowoloną twarzą cherubinka powstrzymywały ją
przed wydarciem mu jej – i to siłą, jeżeli byłoby trzeba. Ron
był dla niej dobry. To ona sprawiała same problemy.
Gdy
go całowała, miało to sens. Ron był taki… opiekuńczy. Silny i
stanowczy, jak przywódca i przewodnik; był tym, czego potrzebowała.
Nie mogła powiedzieć, że nie jest przystojny. Czasami nawet
wydawało jej się, iż przekroczyli granicę między byciem
przyjaciółmi a kochankami, gdy zapadająca między nimi cisza, te
pauzy w rozmowie, były bardziej intymne od samej pieszczoty.
No
i były iskry. Okropne, mdlące iskierki przyjemności rozprowadzane
z krwią po całym jej ciele, kiedy jej dotykał. Czuła, że jego
ciało pragnie jej, mogła ujrzeć efekt, jaki na nim wywierała.
Jego pocałunki były bardziej gorączkowe niż Sev… Snape’a.
Iskry, które czuła, gdy była z Mistrzem Eliksirów nie były
naglące, a badawcze, jak skrząca się pokusa zobaczenia, co może
przynieść następny pocałunek. Pocałunek Rona był typem z
fajerwerkami.
A
jednak, pocałunek ten był dużo mniej intymny.
A
jednak, Ron był bezpieczny, ciepły i słodki.
A
jednak, Snape chciał jej wymazać pamięć.
A
jednak, może wyciągnęła pochopne wnioski.
Och,
szlag.
Przewracając
się na drugi bok i zwijając się w kulkę, Hermiona zacisnęła
powieki i próbowała zasnąć. Trzy godziny później, w końcu jej
się udało.
*
* *
Eliksiry
były proste. Ingredienty mieszały się ze sobą, dążąc z
nieuchronnością do osiągnięcia zamierzonego efektu. Przyczyny i
skutki miały reguły i granice. Można stworzyć ten sam eliksir
milion razy bez jednego błędu, jeżeli wie się, co się robi.
Nie
spodziewał się, że tak gwałtownie zareaguje na zniknięcie aury.
Nie spodziewał się, że stres ostatnich kilku dni ją przytłoczy.
Nie spodziewał się, że pogorszy wszystko kontrolując się i
utrzymując dystans do momentu, aż zrozumie, co się właściwie
między nimi działo. Nie spodziewał się, że widok jej załamania
sprawi, iż będzie chciał ją przytulić, dotknąć, przycisnąć
jej drobne ciało do swojego, by mógł ją w końcu poczuć.
Chciał
ją pocałować. Nie wziąć, nie przelecieć, ani wykorzystać w
jakikolwiek inny sposób dla własnej przyjemności. Chciał tylko
pocałunku i świadomości, że ona go oddaje.
Severus
Snape nigdy nie dostawał tego, czego chciał.
Bardzo
długo gapił się na drzwi po jej wyjściu, czując pustkę,
odrętwienie i zagubienie. Co zrobił źle? Przestraszył ją? Jak
musiał wyglądać, żeby wywołać tak dramatyczną ucieczkę?
Snape
udał się do swojego mieszkania i spojrzał w lustro. Stoicki.
Zimny. Odpychający. Uśmiechnął się szyderczo. To jedyna mina,
jaką potrafił jeszcze robić. Niech szlag trafi wszystko, zbyt dużo
czasu upłynęło, odkąd mógł swobodnie wyrażać swoje emocje;
najwidoczniej mięśnie jego twarzy wyszły z wprawy. Nie było już
dla niego zagadką, skąd wzięła pomysł, że zrobił rzeczy, o
które go oskarżyła.
–
Spieprzyłeś po królewsku, Severusie. – Osunął się na łóżko
z głową w dłoniach. Nie mógł za nią iść, ani wysłać jej
liściku. Nie będzie chciała go teraz słuchać. Wszystko, co mógł
zrobić, to czekać, aż wróci na jego zajęcia.
Zajęcia.
Pieprzyć zajęcia. Będzie czekał, aż wróci do niego.
*
* *
Hermiona
Granger w całym swoim życiu nie była tak przerażona. Stała z
wytrzeszczonymi oczyma, nieruchomo, jak posąg, wpatrując się w
drzwi Wielkiej Sali z drżeniem, które ktoś mógłby czuć w
przysłowiowej paszczy lwa. Echo głosów wydobywające się ze
środka przywodziło jej na myśl zamieszki, albo tłum spragnionych
krwi Rzymian w Koloseum.
Bardziej
przerażająca była jednak wyimaginowana cisza, którą
rozpoznawała, jako milczenie Snape’a. Wiedziała, że zerkał na
samotnego członka Złotego Tria i zastanawiał się, gdzie są
słynni prefekci naczelni, a jego podejrzliwy umysł drwił,
sugerując, iż właśnie pomagają sobie nawzajem zasłużyć na te
tytuły.
Jeszcze
bardziej przerażający był fakt, że nie potrafiła odgadnąć, czy
będzie obojętny, zazdrosny, czy otwarcie wściekły.
–
Może to jednak nie jest taki dobry pomysł, Ron. Może powinniśmy,
sama nie wiem, iść do Skrzydła Szpitalnego, żeby sprawdzić, jak
ktoś się czuje i udawać, że byliśmy tam przez cały czas. Kto
tam teraz jest? Fredrickson? Ten mały drugoroczny, który próbował
wydostać resztki miotły Harry’ego z Wierzby Bijącej?
–
Już o tym zapomniałem... głupi gnojek… ale nie, Hermiono. Nie
wycofasz się teraz z tego. Poprosiłaś mnie o pomoc, więc ci ją
ofiarowuję. – Spojrzał na nią srogo, sprawiając, że poczuła
ucisk w dołku.
–
Chodź, kochanie – Chłopak ledwo powstrzymał się przed
szyderstwem, chwytając jej dłoń i przywołując nienaturalnie
szeroki uśmiech na twarz. – Dajmy ludziom przedstawienie, jakiego
oczekują, a staremu Snape’iemu nauczkę, hm?
Chyba
to mnie chcesz dać nauczkę, Ron. Kiedy stałeś się taki
ślizgoński?
–
Ron, ja…
–
Zamknij się, cukiereczku.
Z
rozmachem otworzył drzwi, na twarzy mając wyraz nieziemskiego
samozadowolenia, a Hermiona wyglądała odpowiednio winna. Obrazek
typowej, świeżo dobranej pary. Głowy odwróciły się, by
zobaczyć, kto wszedł, a Granger ze zgrozą ujrzała, jak bez słowa
odwracają się z powrotem. Ron, jakby doskonale znał powód, dla
którego się rumieni, wyszeptał jej do ucha, wciąż się
uśmiechając:
–
Założyli, że bzykaliśmy się cały rok. Jakie to uczucie, stać
się nagle rozwiązłym króliczkiem, pączusiu?
–
Zamknij się.
–
Hermiono, ktoś kiedyś będzie musiał otworzyć ci oczy na
prawdziwy świat. Ja tylko przejmuję dzisiaj inicjatywę, by ocalić
cię od tego kiedy indziej, gdy więcej rzeczy będzie mogło cię
zranić. – Jego głos wciąż był cichy, lecz mogła wyczuć w nim
przyjazną miękkość. Furia i niepokój walczyły w jej piersi z
wdzięcznością i na moment przymknęła oczy, zanim skierowała
wzrok na stół nauczycielski.
Nawet
na nią nie patrzył.
–
Łamie ci serce, czyż nie? – Słowa Rona były spokojne i poważne.
–
Chyba to, co robimy, nie ma jednak sensu.
Weasley
ścisnął jej dłoń w bolesny sposób. – Przyjrzyj się lepiej.
Aż taka ślepa jesteś?
Wpatrywał
się w swoją filiżankę, ramiona miał przygarbione i nie poruszył
choćby jednym mięśniem. Wyglądał na… zawstydzonego.
Upokorzonego. I starego. I… zrozpaczonego.
–
O mój Boże.
–
No właśnie, dropsiku.
–
Ron, czy możesz przestać już z tymi popieprzonymi słodkimi
zdrobnieniami?
–
Mogę tak cały dzień, mój ty dyniowy placuszku.
–
Ron.
Nie
patrzył na nią.
–
Przepraszam – wyszeptał, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zbyt
wiele od niego wymagała – dręczyła chłopaka, który ją kocha,
udając, że coś do niego czuje tylko po to, by zachęcić innego
mężczyznę, żeby o nią zawalczył. Nie powinna być zaskoczona,
że zachowywał się tak… uszczypliwie. – Nie pomyślałem.
Przykro mi, że muszę to robić… wam obojgu.
–
Wiem.
Przez
sekundę nastała cisza, zanim znowu się nie uśmiechnął, tym
razem szczerze. – Lukrowany pierniczku.
Hermiona
roześmiała się, lecz był to słodko-gorzki śmiech. Ron ponownie
ścisnął jej dłoń, ale już delikatnie. – Obiecałem, że ci
pomogę, Hermiono, i naprawdę zamierzam. Nie będzie łatwo, ani dla
ciebie, ani dla niego, lecz pomoże ci to naprawić całą sytuację.
–
Ron. Dlaczego to robisz? To znaczy… byłam dla ciebie okropna. I
nigdy nie lubiłeś Snape’a… Sev… jego. Dlaczego nam pomagasz?
Spodziewałam się, iż powiesz, że do siebie nie pasujemy, że
powinnam rzucić staż, że to złe, chore i zalatujące „Lolitą”
Nobokova.
Ron
nie zrozumiał porównania, ale zastanowił się, zanim odpowiedział.
– Mama i tata wzięli Adamare Animae, gdy byli nastolatkami. Nie
spotykali się wtedy ze sobą, a przez Hogwart przechodziła epidemia
i wszyscy zażywali ten eliksiru. Nauczyciele nic o tym nie wiedzieli
– mimo że była to wiosenna, miłosna gorączka – lecz ta
mikstura pomogła naprawdę wielu ludziom się zejść. Włączając
w to moich rodziców. Wzięliby ślub ze swoimi obecnymi partnerami,
gdyby nie Adamare i żadne z nich nie byłoby teraz szczęśliwe… -
Zerknął na nią szybko. – Jeżeli nie wierzyłbym w eliksir, jak
mógłbym wierzyć w nich?
Tym
razem to Hermiona ścisnęła jego dłoń. – Dzięki, Ron.
–
Nie ma za co, ptysiu.
Poczuł
się, jakby ktoś wbijał mu nóż w plecy, gdy spostrzegł, że nie
ma jej w Wielkiej Sali. Ona i Weasley zniknęli. Prefekci Naczelni.
Bogowie. Co się działo między prefektami za jego szkolnych czasów?
Opowiadano historie o ich bezwstydnych romansach, o wyłomach w
ścianach za ich łóżkami, o całonocnych sesjach przedegzaminowej
nauki, które przeradzały się w orgie. W ciężko zarobionej
prywatności własnych pokoi, wygranych przez uczniów, którzy mięli
do nadrobienia całe rozrywkowe życie latami tracone na naukę,
mogło dziać się wszystko.
Rozrywka.
Severus wykrzywił się drwiąco. Z Weasley’em będzie mogła się
rozerwać, czyż nie? To młody chłopak, którego może wykorzystać
i rzucić, a nie stara kula u nogi, która zrujnuje jej resztę
życia. To ktoś, kto pocałuje ją przy wszystkich, kto będzie się
nią chwalił i pozwoli jej na wszystko. Ktoś, kto otoczy ją
uczuciem i będzie jej nadskakiwał, kto zabierze ją do modnej
restauracji, na którą Severusa ledwo byłoby stać, nie ważne,
jakiej dodatkowej pracy by się podjął…
Omal
nie zadławił się gulą, jaka wyrosła w jego gardle, ale
odrażające uczucie zazdrości pomogło mu ją przełknąć. Nie on,
lecz Weasley był kimś, kogo mogła chcieć nastolatka. On nawet w
młodości nie był obiektem pożądania; bardziej już społecznym
wyrzutkiem. Severus nie był, jak dobre wino; nie polepszał się z
wiekiem. Możliwe było, iż zamiast tego gnił od środka,
pogarszając się z każdym kolejnym rokiem. To dobrze, że Hermiona
– Granger – zeszła się z kimś w swoim wieku. Dobrze, że
przestała marnować czas na kogoś, kto praktycznie był już
trupem…
Drzwi
Wielkiej Sali otworzyły się, a Severus był boleśnie świadom
następującej po tym ciszy i nagłego wybuchu plotek ze wszystkich
czterech stołów. Nie podniósł wzroku, póki paplanina nie
przycichła, a on upewnił się, iż jej przepełnione odrazą
spojrzenia nie będą się już w niego wwiercać.
Snape
powoli uniósł głowę, zerkając ponad swoją filiżanką na młodą
kobietę, która stała się źródłem jego pożądania i poczucia
winy. Jej twarz skierowana była w stronę Weasley’a, a jego
rozciągnęła się w szerokim uśmiechu, który wywołał u Severusa
mdłości. Granger przytakiwała mu z entuzjazmem, a jej loki
podskakiwały w zbyt dobrze znanym mu stylu, po czym wróciła się
do swojego talerza. Gdyby Severus w tym momencie odwrócił wzrok,
historia mogłaby się tu skończyć.
Kiedy
rysy jej twarzy rozluźniły się z kokieteryjnego uśmiechu, serce
Snape’a omal nie stanęło. Jej twarz pełna była desperacji, żalu
i wstydu. Niezwykle przypominała jego własną sprzed kilku chwil.
Gdyby pozostała dwójka gryfońskich bachorów wyglądała tak samo,
byłby to zwykły Moment Żalu za Dusze Poległe na Wojnie sygnowany
przez Złote Trio®. Jednakże, gdy mina taka widniała wyłącznie
na twarzy dziewczyny, której nieroztropność zrujnowała jego
śniadanie, wydawało się to bardziej złowieszcze.
Wściekłość
zaogniła spojrzenie Severusa, które intensywnie przyszpiliło
Weasley’a do krzesła. Co jej zrobił, że zdołał ją omotać?
Jaki szantaż krył w rękawie, by zdobyć jej uczucia? Nie mogła
być szczera… nie, kiedy tak wyglądała. Jego ból i poczucie
zdrady zjednoczyły się, tworząc ślepą furię skierowaną na
chłopaka Weasley’ów i niezdolność Granger do chronienia się
przed tego typu sytuacjami. Jak ją załatwił? Czy powiedziała mu o
Adamare Animae? Czy poszła do niego, zraniona i zdezorientowana,
tylko po to, by otrzymać pocieszenie, które za kilka galeonów
można kupić na ulicy? Czy za pocieszenie otrzymane od tak zwanego
przyjaciela musiała zapłacić drogą cenę wolności? Co ona sobie
myślała?
Severus
poczuł, jak zimna dłoń zaciska się na jego sercu. O czym ona
myślała? Nawet jej nie znał. Nie na tyle, by wiedzieć, co siedzi
w jej głowie. Myśli płynące przez jej umysł były mu kompletnie
obce; nie potrafił jej przejrzeć, przewidzieć jej motywów i
ruchów. Inaczej analizowało się sposób, w jaki ktoś podąża za
swoim sercem, niż gdy ktoś skupia się na chciwości władzy, czy
poczuciu sprawiedliwości. Nie do tego go szkolono.
Co
ja wyprawiam? Dlaczego nie dam jej spokoju? Jest dla mnie za dobra,
nie mówiąc już o tym, że kompletnie jej nie rozumiem. Odsuwając
od siebie talerz, Severus wstał od stołu i wyszedł z Sali, a
wystygły kubek kawy był jedynym znakiem, że w ogóle tam był.
*
* *
Cóż
za ironia – wszyscy jego uczniowie mamrotali do siebie, że musi
być w dobrym humorze, gdy w rzeczywistości czuł się paskudnie;
natomiast szeptali, że jest w złym nastroju, gdy – wręcz
przeciwnie – czuł się całkiem zadowolony. Dzisiaj, kiedy chciał
zaznać choć odrobiny spokoju, uczniowie szaleli, zachwyceni, iż
ujdą im na sucho rzeczy, których Severus Snape w swym zwykłym
stanie duchowym nigdy by im nie odpuścił.
Klasy
jednak w końcu się skończyły, lochy stały się spokojne i duszne
(lecz przynajmniej ciche, na Merlina; ciche), a mężczyzna o
ziemistej cerze gapił się obojętnie w przestrzeń między wyrazami
w książce.
Głupiec,
myślał gorzko. Głupiec.
Przymknął
oczy, palcami starając się delikatnie wmasować w nie życie, gdy
nagle poczuł, że ktoś przechodzi przez jego zabezpieczenia.
Severus skoczył na równe nogi, a na jego twarzy zakwitła mina
niechęci do całego rodzaju ludzkiego, po czym otworzył drzwi,
zanim intruz miał choćby szansę zapukać.
Mrugnęło
na niego zaskoczone, piegowate oblicze.
Na
widok Weasley’a, coś w Severusie pękło. Silne, długie palce
zacisnęły się na kościstym nadgarstku, wciągając zszokowanego
chłopaka do środka, natychmiast rzucając go na najbliższe
krzesło. Severus zbliżył się do przestraszonego rudzielca, jak
pantera do swej bezbronnej ofiary, z oczyma ciemniejącymi od
nienawiści.
–
I co, Weasley, przyszedłeś pochwalić się swoim ostatnim podbojem?
Chcesz mnie zaszantażować swą wiedzą i obnosić się z faktem,
jak to bez problemu molestujesz dziewczynę na oczach wszystkich, gdy
ja muszę się zadowolić obserwowaniem jej z daleka ze strachu przed
prawnymi konsekwencjami? A może przyszedłeś tu tylko po to, by
zabawić się w świętoszka i ofiarować mi swoje kondolencje, gdy
będziesz rzucał mi w twarz, że mnie unika, ponieważ jestem
odrażający, jak trup z jedną nogą w grobie, gotowy, by zapomniano
go na wieki? Przestań się trząść, plugawy robaku i odpowiedz mi!
–
Ja…
–
To za mało – warknął Snape, zaciskając dłonie na poręczach
krzesła, zbliżając swój nos na tyle, że rudzielec musiał
zezować, by na niego patrzeć. – Wymyśl lepiej jakąś mądrą,
wszystko tłumaczącą wymówkę, zanim przeklnę cię na tyle
sposobów, że będziesz musiał nosić ze sobą certyfikat
zapewniający o twym człowieczeństwie. Liczę do dziesięciu.
–
Proszę…
–
Raz.
–
Proszę pana, ja…
–
Dwa.
–
…chciałem tylko…
–
Trzy.
–
…powiedzieć panu, że…
–
Cztery. Tracę cierpliwość.
–
…Hermiona i ja…
–
Pięć. Pośpiesz się, bo zaczynam liczyć szybciej! Sześć!
–
…niejesteśmytaknaprawdęparą…
–
Siedem, Weasley!
–
…iwystraszyłjąpanjakcholera,aonaboisiępowiedziećpanu,conaprawdędopanaczuje,
bomyśli,żepanjąodrzuci iterazzachowujesięgłupio,
aleniechcemniesłuchać,więcpomyślałem,
żezrobięlepiej,jeżelipowiempanu,
ocojejchodziijakzniąpostępować,gdyzachowujesięwtensposób,
atoprzecieżpanawskazałeliksir,więcmymusimysięterazztympoprostupogodzić,
dobra? – Chłopak dyszał, jego oczy rozszerzyły się w
przerażeniu, a pot perlił się na jego twarzy. Severus wpatrywał
się w niego w stanie lekkiego oszołomienia.
–
Co?
Weasley
przełknął głośno ślinę. – Moi rodzice zażyli ten eliksir.
Wiem, że jest prawdziwy i nie ma mowy, by Hermiona go spartaczyła,
więc muszę uwierzyć, że naprawdę pana kocha… albo kiedyś
pokocha. – Wyznanie to sprawiło, że chłopak zrobił się nieco
zielony, lecz ciągnął dalej. – Oboje jesteście strasznie
uparci, zatem żadne z was nie będzie chciało pierwsze wyciągnąć
ręki na zgodę. Nie wiem, co pan zrobił, że aż tak ją
wystraszył, lecz wiem, jak ona działa i lepiej będzie dla
wszystkich, jeżeli wszystko sobie wyjaśnicie, dobrze?
Severus
uniósł brew w zwątpieniu. W jaką gierkę ten dzieciak próbuje go
wciągnąć?
Weasley
spostrzegł jego minę i paplał dalej: - …a to, co robiłem
dzisiaj, nie było żadnym podstępem… no dobrze, może było, ale
nie wymierzonym w pana… Widzi pan, jeżeli wszyscy będą myśleć,
że się spotykamy, mogę być pana przykrywką…
–
Moim czym? – Wyraz twarzy Severusa złagodniał. Czekaj, bachor coś
tu kombinuje…
–
Pana przykrywką. Będzie pan wysyłał przeze mnie wiadomości,
kiedy macie się spotkać, więc jedyną rzeczą was łączącą będę
ja. Publicznie będę zachowywał się, jak jej chłopak, zatem nie
ważne, jak dziewczyńsko Hermiona się zachowa w stosunku do pana,
wszyscy pomyślą, że to przeze mnie. Tylko ze mną dzieli teraz
pokój, więc tylko ja będę wiedział, jak późno od pana wraca, a
ja nic nie powiem. Przysięgam. – Zamilkł na chwilę. – Niech
pan posłucha, robię to dla niej. Jest Prefektem Naczelnym, a do
tego jeszcze praktykantką. Gdyby ktoś się o was dowiedział, ona
wpadnie w takie same kłopoty, jak pan. Po prostu, przypadkiem
pomagam też panu. Nie cieszę się z tego, lecz tak to już jest,
jak ludzie łączą się w pokręcone pary.
Severus
odsunął się od krzesła Weasley’a, cofając się o kilka kroków,
zanim wypuścił cichy, drżący oddech. – Pomożesz mi ją
zrozumieć? – Jego głos był cichy i jakby nieobecny.
–
Tak.
–
I będziesz nas krył tak, że nikt nie oskarży nas o niewłaściwe
postępowanie? O przestępstwo?
–
Tak.
–
Co z tego będziesz miał, Weasley? – Wzrok Snape’a stwardniał,
robiąc się wyrachowany i bezwzględnie złowrogi.
Rudy
delikwent wzruszył ramionami, starając się i zawodząc w próbie
opanowania nerwów. – Niewiele. Może chcę przeżyć resztę
semestru bez płaczącej co wieczór Hermiony, może chcę, by
nienawidził mnie pan trochę mniej. Ale serio, to moja przyjaciółka.
Chcę jej po prostu pomóc.
Severus
zachwycił się, jak sytuacje potrafią się odmienić. Rankiem
pozbył się resztek nadziei o szczęściu i spełnieniu. Teraz,
Święty Gral jego marzeń, kamień z Rossety do jego pragnień,
wpadł do lochów gotowy do odczytania. Z tym nowym narzędziem, jak
mógłby przegrać?
–
Panie Weasley, wierzę, że właśnie zawarliśmy umowę. Ostrzeżenie
– jeżeli złamiesz słowo, czeka cię najboleśniejsza śmierć, o
jakiej tylko możesz myśleć. – Severus wyciągnął rękę, a
chłopak chwycił ją ostrożnie.
–
Widzi pan, po pierwsze, to musi pan przestać być tak cholernie
przerażający przez cały czas…
Rozdział
XIII
Niewinność
Panno
Granger,
Oczekuję
Pani u siebie tuż po wieczornym posiłku w sprawie nie cierpiącej
zwłoki. Jakiekolwiek opóźnienie z Pani strony drastycznie odbije
się w każdym liście motywacyjnym, czy też polecającym, o które
może mnie Pani kiedyś poprosić.
S.S.
Hermiona
zgrzytnęła zębami i zmięła notatkę w dłoniach, po czym
wcisnęła ją głęboko do kieszeni. Za każdym razem, gdy
postanowiła okazać spokój, zrozumienie i przebaczenie mężczyźnie,
którego osobowość była niczym drucianka, on przerywał jej passę
notką, albo reprymendą, nie wspominając już o drwinach, które
nawet Matkę Teresę zmieniłyby w zatwardziałą morderczynię.
Facet był niemożliwy!
Straciwszy
apetyt, Gryfonka odsunęła od siebie talerz, wstała i wybiegła z
Wielkiej Sali, udając się wprost do lochów. Jej oddech
przyspieszył, gdy z pochmurną miną mijała kręcących się po
zamku uczniów. „O, wy mężczyźni! Piekło was zrodziło!” z
pogardą zacytowała Anielę.
Ciemne
drzwi gabinetu Mistrza Eliksirów zamajaczyły przed nią, a ona
nawet nie trudziła się pukaniem, tylko czekała, aż jej otworzy.
Poznała się już na jego teatralnych manierach i nie była na tyle
głupia, by sądzić, że może go pobić na tym polu. Jednakże,
kilka minut minęło i w końcu musiała się poddać i zapukała
kilka razy. Cisza.
Ciche
wyrzuty sumienia zakiełkowały w piersi dziewczyny. Gdzie on był?
Stała tu sobie, wymyślając najróżniejsze sposoby mordowania, gdy
on mógł być w potrzebie, albo leżał ranny, albo w ostatniej
chwili wezwał go… Czarny Pan. Zmartwienie przerodziło się w
panikę i znowu zaczęła walić do drzwi. – Profesorze? –
zawołała z wahaniem.
W
desperacji nacisnęła klamkę. Drzwi skrzypnęły i otworzyły się,
a ona znalazła się w pustym biurze. – Profesorze? Profesorze
Snape? Jest pan tu? – Miejsce wypełniała martwa cisza
przyprawiająca ją o dreszcze. Może był w swoim mieszkaniu? W
jakichkolwiek innych okolicznościach, nie odważyłaby się tam
wejść bez wyraźnego zaproszenia, lecz teraz wydawało jej się, iż
nie ma wyboru.
Drzwi
otworzyły się bez problemu, a jej nozdrza momentalnie wypełnił
zapach mężczyzny, z którym pracowała, na którego wrzeszczała, a
nawet raz pocałowała. Bogate wnętrze było takie, jak je
zapamiętała, a jedyną różnicą dzielącą ten wieczór od
tamtego pamiętnego popołudnia był brak płomieni w kominku, wina,
jak i samego profesora.
Cała
w nerwach, młoda czarownica usiadła w fotelu krzyżując ramiona na
ściśniętej troską piersi. Gdzie on się podziewał? Złapała
atłasową poduszkę i przytuliła się do niej, szukając
pocieszenia. To jej wina, wszystko jej wina. Gdyby nie przyjął jej
na staż, gdyby się nie zgodziła, nigdy nie zostałby wezwany. Jak
mogła powiedzieć mu tyle wrednych rzeczy, gdy tak naprawdę
ryzykował życiem, by zapewnić jej dobre wykształcenie? Nie ważne,
jak bardzo był złośliwy, przecież wszystko to było tylko dla jej
korzyści. Szloch wyswobodził się z jej piersi, a po policzku
spłynęła jedna łza, plamiąc złoty atłas w jej ramionach.
–
Cóż. Nie wiem, czy mam się rozgniewać, bo weszłaś do moich
prywatnych komnat bez pozwolenia, czy czuć się podłechtany, gdyż
najwyraźniej mój zmysł dekoracji doprowadził cię do łez.
Hermiona
odwróciła się szybko i ujrzała Severusa opierającego się o
ścianę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Szybko wytarła oczy,
podczas gdy troska zmieniła się najpierw w poczucie wstydu, a potem
w końcu we wściekłość.
–
Gdzieś ty był? Martwiłam się, że wezwał cię… wiesz kto!
Myślałam, że nie żyjesz, albo gorzej. Jak śmiesz ustalać czas
spotkania, a potem się nie pokazywać, gdy dobrze wiesz, w jakim
znaleźliśmy się położeniu! – krzyczała, jej twarz
pokraśniała.
–
Nie dzielmy włosa na czworo, panno Granger. Kolacja skończyła się
zaledwie minutę temu. Wyszedłem wcześniej, żeby przygotować
dzisiejszą lekcję i nie spodziewałem się, że opuścisz przedni
posiłek, by jak najszybciej znaleźć się u boku swego
najukochańszego nauczyciela. Masz – westchnął, podając jej
chusteczkę. – Zmieszanie twoich łez ze składnikami, jakimi dziś
będziemy się zajmować, nie jest najlepszym pomysłem, chyba że
chcesz przedekorować mi mieszkanie według własnego gustu.
Posyłając
mordercze spojrzenie swojemu dręczycielowi, Hermiona wyrwała
chustkę z jego dłoni i bez entuzjazmu wytarła oczy, zanim rzuciła
mu ją z powrotem. – A co z pilnością twojego liściku? Myślałam,
że to coś ważnego, ale tylko stoisz tu i drwisz sobie ze mnie.
Wydawało
się, jakby żarówka zapłonęła w oczach Severusa, gdy wskazał
dziewczynie, by za nim poszła. Przełykając ostre słowa, wyszła z
salonu i podążyła za nim do pewnego rodzaju jadalni. Marszcząc ze
zdezorientowaniem czoło, już miała zapytać go, co tutaj robią,
gdy mężczyzna odwrócił się do niej z butelką wina i dwoma
kieliszkami, po czym położył je na stole, na którym znajdowały
się talerze i miski pełne owoców, chleba i serów. Zszokowana,
Gryfonka zdała sobie sprawę, że jego zachowanie, w najmniej
drastycznym wypadku sugeruje próbę przeprosin, a w najbardziej –
romantyczny wieczór.
Następnym
odgłosem w pomieszczeniu był jej śmiech odbijający się od ścian.
***
Severus
Snape nie był romantycznym stworzeniem z natury. Nie, żeby
kiedykolwiek chciał nim być, w młodości, czy na starość.
Jakkolwiek jego spotkanie z Weasley’em przekonało go, iż jedynym
sposobem, żeby zacząć postępować z Hermioną właściwie, było
pokazanie jej, że posiada ślady romantycznej natury. Albo,
przynajmniej mógł założyć, że Hermiona jest romantyczna i
łatwiej będzie ją zdobyć, jeżeli się do niej dostosuje.
Dlatego
też podszedł do tego tak, jak do większości spraw w swoim życiu,
robiąc rekonesans i badania odpowiednich metod przeprosin,
zaczynając od kart (niezbyt dobre; pozostawianie po sobie tak
namacalnych śladów może być śmiertelne) i kwiatów (zdecydowanie
nie w jego stylu), po kolacje przy świecach (osobiście to jego
ulubiona aktywność, choć zazwyczaj angażował w nią tylko jedną
osobę). Wyreżyserował swoje przeprosiny do perfekcji i mimo że
gryfońskie poczucie czasu było nieco spaczone, do głowy nie
przyszłoby mu, że jego plan jest nieodpowiedni.
Ale
ta niepoprawna dziewucha wciąż się z niego śmiała.
–
Nie mam pojęcia, co może cię tak bawić – rzekł głośno, by
usłyszała go ponad swym histerycznym chichotem. Hermiona starała
się odpowiedzieć, lecz ogarnął nią jeszcze bardziej
nieprzyjemnie wyglądający atak śmiechu.
–
Ty… - Tylko tyle zdołała z siebie wydusić, zanim osunęła się
na podłogę. Severus wywrócił z rozdrażnieniem oczyma i
skrzyżował ręce na piersi. Pozwolił, by jej napad minął, nie
próbując nawet powrócić do rozmowy, póki nie ucichło ostatnie
czknięcie.
–
Przepraszam, profesorze…
–
Proszę cię. Nie tutaj. Znasz zasady.
Dziewczyna
przytaknęła. – Przepraszam. Po prostu… nie spodziewałam się
czegoś takiego, gdy tutaj szłam.
Severus
skinął głową. – Cóż. Dałaś mi nauczkę. Nigdy więcej nie
spróbuję już zrobić przy tobie czegoś tajemniczego lub
niespodziewanego, chyba że będę chciał, byś znowu obraziła mnie
w ten sposób. – Zdecydowanie marnował swój czas na tę
niewdzięcznicę. Czy miała pojęcie, jak wiele z jego dumy to
wszystko go kosztowało? Przynajmniej zniewaga, jaką mu zaserwowała,
równa była występkowi, którego się dopuścił i który
doprowadził do tej próby przeprosin.
–
Och, nie, proszę, nie mów tak! – Słowa te wypłynęły z ust
młodej kobiety, zaskakując Snape’a. Rumieniec zakwitł na jej
policzkach, a ona zaczęła się jąkać.
-
Chciałam powiedzieć… to znaczy nie chciałam powiedzieć…
ja…
Severus
mógł wziąć pod rozwagę dwa wyjścia z tej sytuacji. Po pierwsze,
mógł posprzątać po kolacji, zignorować Hermione i zamiast tego
zacząć jakąś zaimprowizowaną lekcję. Ocaliłoby to jego
godność, szczególnie, gdyby zajęcia były żmudne i męczące i
wypchnęłyby początek wieczoru z ich myśli.
Po
drugie…
Och,
pieprzyć to.
Jego
ramię wystrzeliło i przyciągnęło ją do niego, w czasie gdy
drugie owinęło się wokół niej, spoczywając na jej talii, a jego
usta zmiażdżyły jej w zachłannym pocałunku. Była tak ciepła i
miękka, jak zapamiętał; nie było to jedynie wytworem jego upitej
wyobraźni. Jej wargi poruszyły się, a on zamknął oczy, starając
się delektować tym doznaniem. Z ulgą przywitał tę sytuację, po
tak długim okresie zabraniania sobie tej przyjemności. Choć raz
pozwolił sobie zapomnieć, że to jego uczennica i skupił się
tylko na tym, że tej kobiecie, choć często nieznośnej, nie
potrafił się oprzeć.
Wieki
później, gdy w końcu się od niej odsunął, wypuścił ją z
ramion i spuścił wzrok. – Wybacz mi, ja… – zaczął i
westchnął, nie chcąc jeszcze puszczać jej dłoni. – Obawiam
się, że w czasie naszego ostatniego spotkania dotkliwie cię
obraziłem. Nie przewidziałem, że zareagujesz w ten sposób.
Przeprosiłbym cię tak szybko, jak tylko zdałem sobie z tego
sprawę, lecz uciekłaś, nie dając mi na to żadnej szansy –
ciągnął niepewnym tonem. Severus odważył się w końcu spojrzeć
Hermionie w oczy. Nie miał pojęcia, co go napadało w momentach
takich, jak ten, co sprawiało, iż zachowywał się, jak bezmyślny
nastolatek, a nie jak pewny siebie mężczyzna, ale coś było w tej
zaskakującej, młodej kobiecie.
Hermiona
przytaknęła mu, jednak zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi,
jakiej oczekiwał Snape, rzuciła mu się w ramiona i natarła na
jego usta w przypływie ognistej namiętności. Severus zachwiał się
i wpadł na ścianę, szukając w niej oparcia, jednocześnie
rozkoszując się uczuciem chłodnego, twardego muru na plecach i
ciepłej, delikatnej kobiety przyciśniętej do jego piersi. Jego
umysł pozbył się wszystkich racjonalnych myśli, pozwalając, by
władzę przejęły instynkty. Wziął Hermionę na ręce i zaniósł
ją do salonu, po czym położył ją na miękkim dywanie. Drewno w
kominku zajęło się ogniem, gdy wyszeptał kilka cichych słów.
Hermiona przytuliła się do niego, a on do niej, gdy rozkoszowali
się własną bliskością.
Jej
loki łaskotały go w nos, a jego wyostrzone zmysły wyczuwały
zapach szamponu, mydła i kobiety – doprowadzające do szaleństwa
połączenie, które wysyłało iskierki pożądania przez całe jego
ciało aż po same palce u stóp. W jednej chwili świadom był
każdego jej ruchu i oddechu, każdego drgnięcia i uderzenia serca.
Uczucie jej ciała przy jego przestało mu wystarczać. Przesuwał
więc dłońmi po jej przykrytej bluzką talii, chcąc poznać
kształt każdego mięśnia, kości i krzywizny. Wciągnął głośno
powietrze, po czym wypuścił je, a jego oddech zdmuchnął lok z jej
policzka. Pragnąc wyostrzyć zmysł dotyku, mężczyzna zamknął
oczy.
W
tej chwili nie miało znaczenia, że w rzeczywistości była jego
uczennicą, dziewczyną o przeciętnej urodzie, z brązowymi oczami i
włosami. Była tu, w jego ramionach, przeznaczona by należeć do
niego i tylko niego, aż po sam skraj zagłady. Była Hermioną, a on
był Severusem i to mu wystarczało.
Tym
razem coś się zmieniło. Gdzieś po drodze, chemia między nimi
uległa subtelnej zmianie. Może stało się tak dlatego, iż oboje
rozkładali tę sytuację na części pierwsze, analizując każde
uczucie, które pojawiało się w obecności tego drugiego. Może to
przez pożądanie, któremu się opierał. Może nadszedł dla nich
odpowiedni czas, niezależnie od tego, czy był taki dla reszty
świata. Cokolwiek to było, Severus zatracił się w tych
rozkosznych, różowych usteczkach, gładkim języku i drobnych
ramionach, które owinęły się niepewnie wokół jego pasa.
I
nagle zdał sobie sprawę, że niewinność wcale nie była
przeszkodą. Była balsamem na wszystkie troski tego świata. Każdy,
kto chce mi to odebrać jest w błędzie, pomyślał, głaszcząc
bark, który w najlepszym wypadku nie był doskonały, lecz stanowił
teraz część kojącej całości. Odpokutowałem wszystko. Mówiłem
o tym wcześniej, teraz w to wierzę. Jeżeli istnieje jakaś siła
wyższa, niech pozwoli mi ją zatrzymać, albo zostawi mnie w
spokoju.
Hermiona
westchnęła w jego usta, jej ramiona zacisnęły się mocniej na
jego plecach, a jej ciało przycisnęło się niemal boleśnie do
jego. Gdzieś na skraju umysłu, mężczyzna zaczął się
zastanawiać o czym myślała. Czy skupiała się wyłącznie na
fizycznej przyjemności? A może czuła, jakie to właściwe? Czy
wiedziała, co z nim robiła? Czy zdawała sobie sprawę ze znaczenia
tej chwili? A może zacznie żałować, że zstąpiła ze swojego
piedestału do jego świata?
Severus
uniósł dłoń i pogłaskał policzek Hermiony szorstkim kciukiem, a
drugą ręką otoczył jej talię, palcami kreśląc na niej wzory.
Jej skóra zadrżała pod jego dotykiem, a ona pochyliła się i
pocałowała go z całą intensywnością, na jaką było ją stać.
Chwyciła go mocno za szatę, jakby bała się, że rozpłynie się w
powietrzu, zanim zdoła nasycić swój głód.
Jego
własne reakcje przerażały go, lecz za nic na tym świecie nie mógł
przestać. Jakim cudem coś takiego mogło się dziać? Jak coś tak
dobrego mogło trwać? Severus nie zaznał w życiu wiele
długotrwałego szczęścia. Moment był wszystkim, co mógł
otrzymać; tylko chwile się liczyły. Tym razem jednak pragnął, by
ta chwila trwała wiecznie, by rozciągnęła się do jego
przeszłości, wchłonęła teraźniejszość i czekała na niego w
przyszłości.
Ale
przecież to mogło trwać. Świadomość ta spłynęła na niego,
niczym promień słońca. To mogło i będzie trwało. Byli bratnimi
duszami, czyż nie? Ujrzeli to w eliksirze, a eliksir nie kłamie.
Powiedziała, że nie chce go stracić. Jeżeli los się nie mylił –
a zazwyczaj się nie myli – urodzili się dla siebie. Myśl ta
wstrząsnęła nim, sprawiając, że serce podskoczyło mu aż do
głowy i poczuł się pijany rozkoszą tulenia jej do siebie.
–
Zostań dziś ze mną – wyszeptał ochrypłym z desperacji głosem.
Ku jego zadowoleniu, dziewczyna nic nie odpowiedziała, a jedynie
pogłaskała jego policzek i znowu go pocałowała.
Rozdział
XIV: Trafiona-zatopiona
Kilka godzin później i parę pięter wyżej, szczupły rudzielec po raz ostatni upewnił się, że Hermiona nie wróciła na noc do swojego pokoju. Ron westchnął z zadowoleniem, ale i zdegustowaniem. Ona i jej… Hermiona i Sn… na miłość boską, ta prześladowana przez los para w końcu się dogadała. Albo się pozabijała i zostanie znaleziona za kilka tygodni gnijąc w jakiejś sali, po tym, jak kilku Ślizgonów zacznie narzekać na smród. Tak, czy inaczej, ani Hermiona, ani Snape w najbliższym czasie nie będą go chcieli wykastrować.
Pukanie do drzwi sprawiło, że Ron zamarł, jak dziki zwierz w świetle reflektorów, wyrwany ze stanu skupienia, w którym zmuszał się, by niczego sobie nie wyobrażać. Jaką historyjkę wymyśli, jeżeli ktoś będzie szukał Hermiony? – Mogłeś o tym pomyśleć, zanim zostałeś tą całą przykrywką – mruknął sam do siebie. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji, a jego wzrok rozjaśnił się, gdy spoczął na stercie książek. – Biblioteka. Oczywiście. Mam szczęście, że Hermione łatwo kryć. Zawsze wcześnie wstaje, zawsze siedzi w bibliotece, nigdy nie pakuje się w kłopoty. – Z westchnieniem ulgi, pewny siebie podszedł w końcu do drzwi i otworzył je.
– Cześć, Ron – przywitał go Harry, zmiętoszony od snu i rozczochrany. – Gotowy na śniadanie? – zapytał, powstrzymując ziewnięcie.
– Tak, już, tylko wezmę książki – odparł rudzielec z taką nonszalancją, na jaką tylko było go stać. Szybko zgarnął swoją szkolną torbę, zatrzymując się na sekundę przed lustrem, by sprawdzić, czy musi się ogolić. Niestety, nie było takiej potrzeby.
– A gdzie Hermiona? – spytał sugestywnie Potter. – Zamęczyłeś biedną dziewczynę na śmierć? Nie ważne, nie chcę o tym słyszeć. To jakbym pytał, czy ktoś bzykał się z moją siostrą… – poprawił się szybko i przeczesał dłonią swoje poplątane włosy.
Ron roześmiał się i próbował wyglądać, jak ktoś bardzo z siebie zadowolony. – Nieee, siedzi w bibliotece, jak zwykle. Prowadzi jakieś „badania naukowe” – dodał, używając swoich palców jako cudzysłów – na później. Ale przyjdzie za chwilę na śniadanie.
Harry wywrócił oczyma, a ich zieleń błysnęła w świetle poranka. – Błagam, oszczędź mi szczegółów. Chodź już, umieram z głodu. – Chłopak obdarzył beztroskim kuksańcem swojego przyjaciela, który przyjął to z wdziękiem i ruszył za nim do drzwi.
To nie było takie złe, pomyślał. Bycie przykrywką to łatwizna. Ron stłumił złośliwy uśmieszek. Powiedzenie kilku kłamstw było niczym, by chronić dziewczynę, która uratowała mu życie przynajmniej ze sześć razy.
***
Hermiona westchnęła cicho, gdy nitki przepięknego snu osunęły się w nicość, zastąpione przez miękkie prześcieradło i powietrze przesiąknięte zapachem piżma. Wydarzenia z poprzedniej nocy powoli pojawiały się przed jej oczyma, by mogła się nimi jeszcze raz rozkoszować. Było wino i więcej pocałunków, nie wspominając o cudownym uczuciu zasypiania obok mężczyzny, który tulił ją do siebie tak mocno, jakby nie mógł znieść myśli o jej odejściu. Usta Gryfonki rozciągnęły się w zmysłowym uśmiechu i właśnie w tym momencie zegar wybił ósmą.
W sekundę Hermiona wystrzeliła z łóżka w napadzie przerażenia, po czym szybko znalazła lustro i wyprostowała swój wymięty mundurek. – Kurde, kurde, kurde! Dlaczego mnie nie obudził? – mamrotała do siebie, wkładając buty i wiążąc włosy w kok na czubku głowy. Chwyciła swoją torbę z książkami i – z desperacką wdzięcznością za to, iż wczoraj była zbyt wściekła, by odnieść ją do siebie – nagle zdała sobie sprawę, na kogo lekcje właśnie się spóźniła.
– Cóż, nie mogliśmy przyjść razem… ale mógł mnie przynajmniej obudzić! Wredny nietoperz! – Wszystkie różowe, mgliste uczucia ulotniły się, zastąpione oburzeniem wywołanym faktem, że jest spóźniona. Mogła zaczarować swoją różdżkę, by zadzwoniła, albo przynajmniej…
Nie ma na to teraz czasu. Miała szczęście, że klasa znajdowała się na tym samym piętrze, gdyż musiała jedynie przebiec przez parę korytarzy, lecz fakt, że w ogóle nie widziała dziś słońca tylko pogorszył jej humor. Musiał to być facet, który żyje w lochach, po prostu musiał. Wilgotne i ponure, tak jak czasami jego osobowość – no dobrze, zazwyczaj.
W końcu Hermiona dotarła do klasy i skuliła się, słysząc jego głos przez drzwi. Może z grzecznej uprzejmości zignoruje jej wejście? Sama przed sobą musiała przyznać, że to mało możliwe, więc pchnęła drzwi i weszła do środka.
– Ach. Panna Granger. Widzę, że uznałaś za stosowne, by do nas dołączyć. Powinniśmy być wszyscy wdzięczni, że raczyła przebyć tak wielką odległość między lochami a swoim pokojem. – Sarkazm ociekał z jego słów, niczym zimna melasa, co było powolnym wprowadzeniem do upokorzenia, jakie miał zamiar jej zaserwować. Kilkoro uczniów posłało Hermionie współczujące spojrzenia.
– Naprawdę, to musiał być spory wyczyn, by wstać o tej porze z łóżka, panno Granger. Podziwiam pani wytrwałość i zdyscyplinowanie. Znoszenie niezdarnych umizgów Weasley’a przez całą noc każdą słabszą wiedźmę wpędziłoby w tygodniową śpiączkę. Lecz proszę, niech pani nie pozwala mi na obrażanie jej smaku w wyborze partnerów… Jestem pewien, że i tak musiałaś podłapać nieco snu. W zasadzie, jestem na tyle szczodry, iż pozwolę pani nadrobić całą pracę, jaką przegapiła pani na dzisiejszych zajęciach… pod warunkiem, że pozostanie pani w moim biurze od godziny dziewiętnastej do północy każdego dnia do końca tego tygodnia. I przyszłego. Chyba wie pani, iż zaniedbane obowiązki mają niezwykłą właściwość: potrafią w nadzwyczajny sposób podwajać się, potrajać, a nawet czterokrotnie powiększać swoją wielkość z każdą minutą, którą opuszczamy. Czy nie uważa pani, że to interesujący temat na dwanaście stóp wypracowania, panno Granger? Chciałbym je zobaczyć na swoim biurku już jutro. Nie kłopocz się również z przynoszeniem pióra, czy pergaminu na swój szlaban… a raczej nadrabianie straconego czasu. Będziemy zgłębiać szczegóły sztuki szorowania kociołków, więc nalegam, wystarczy jedynie szczoteczka do zębów i pani obecność.
Jego głos przepełniony był drwiącą uprzejmością sprawiającą, że Hermiona zaciskała zęby tak mocno, jakby chciała je sobie połamać. Nędzna kreatura! Parszywy, podrzędny…
– Niech pani będzie łaskawa spocząć, panno Granger. Niektórzy zgromadzeni tu uczniowie chcą się czegoś nauczyć i zapewne pragną, bym kontynuował lekcję.
Och, tylko poczekaj, Severusie Snape’ie. Tylko poczekaj, pomyślała Hermiona, ciskając gromy na mężczyznę, który odpowiedzialny był za cały ten poranek. Gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że jest w okropnie dobrym humorze.
***
Severus był w okropnie dobrym humorze. Jak się okazało, Weasley miał rację, a odtąd może być już tylko lepiej. Teraz, gdy ta mała wiedźma uległa jego dotykowi, nie będzie już żadnych śmiesznych nieporozumień. Jego życie przestanie być ciągiem pustych wieczorów, lecz wypełni się alchemiczną pracą poprzedzającą intelektualne dysputy i kobietą, którą będzie mógł potem przytulić.
Tak, musiał podziękować Weasley’owi.
– Severusie, czy ja dobrze słyszałam? – McGonagall spojrzała na niego podejrzliwie. – Rekomendujesz Ronalda Weasley’a, jednego z twoich najmniej lubianych uczniów, na praktykanta Transmutacji? Całkowicie już oszalałeś, czy kryjesz w rękawie jakąś intrygę?
– Czy chłopak nie jest kompetentny? Czy nie szukasz praktykanta?
– Co knujesz, Severusie?
Ciemnowłosy mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście. – Nic nie knuję. Po prostu wierzę, że chłopak – choć beznadziejny w Eliksirach – ma potencjał w dziedzinie Transmutacji.
- I? – Twardy wzrok kobiety wwiercał się bezlitośnie w jego oczy, aż w końcu Severus się uśmiechnął.
– I zasługuje na podziękowanie, bo dzięki niemu udało mi się w końcu dopaść Granger, gdy powinęła jej się noga.
Minerwa odwzajemniła jego uśmiech nieco niechętnie. – To jest Severus Snape, jakiego znam. Przez chwilę myślałam, że jesteś zwielosokowanym Ronem. Bo przecież rekomendacja od ciebie, to praktycznie gwarancja sukcesu w każdej dziedzinie. – Upiła łyczek swojej herbaty i przekręciła głowę, jakby chciała go dokładnie ocenić.
– Panna Granger jest dla ciebie wyzwaniem, czyż nie? Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie biorąc ją sobie na praktykantkę. Myślałam, że któreś z was położy temu kres już w pierwszym tygodniu, nie zważając na kontrakt. Jednak jestem zadowolona widząc, że nie tylko nie zakończyłeś tego przedwcześnie, lecz ogromnie podniosłeś zdolności panny Granger, a i sam wydajesz się szczęśliwszy, ogólnie rzecz biorąc. Zawsze powtarzam, że duma z sukcesu do pełni potrzebuje wyzwania.
Severus westchnął, z niechęcią przyznając: - Tak, dziewczyna jest wyzwaniem. Fakt, że w tych murach jest uczeń, który potrzebuje usłyszeć instrukcje tylko raz wpływa na mój spokój umysłu i zdrowie strun głosowych. Gdyby była bardziej ślizgońska, byłaby niemal uczennicą idealną. Nie masz pojęcia, jak wiele kosztuje mnie to wyznanie, Minerwo. Bądź wdzięczna za mój dzisiejszy dobry humor.
Minerwa roześmiała się lekko, gdy Snape wstał i wyszedł z pokoju. – Severusie? – zawołała, wiedząc, że i tak nie odpowie. – Pomyślę jeszcze o panie Weasley’u.
Severus przytaknął niemal niepostrzeżenie, po czym skierował się prosto do lochów.
***
- CO powiedział?
Okrzyk ten wypełnił całą Wielką Salę, sprawiając, że uczniowie zaczęli się rozglądać, a nauczyciele z naganą patrzyli na rudzielca, którego twarz przybrała nagle kolor rozwścieczonego łososia. Stół Gryfonów zaczął uciszać Rona Weasley’a, rzucając przy tym ukradkowe spojrzenia na stół nauczycielski. Hermiona trzymała swoją głowę w dłoniach, kryjąc zaróżowione z zażenowania policzki. Dlaczego ten głupi Krukon musiał rozpaplać, co stało się na Zaawansowanych Eliksirach? Dlaczego nie mógł trzymać gęby na kłódkę?
– Cii, Ron, nie rób z tego sceny, dobrze? – wyszeptała. Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Ten przerośnięty nietoperz obraził mnie właśnie w najgorszy z możliwych sposobów, Hermiono! Nawet nie masz pojęcia! – odkrzyknął, rozgniewany do tego stopnia, że aż się roztrząsł. Chciał dalej krzyczeć, lecz jego przyjaciółka lekko położyła dłoń na jego ramieniu.
– Nie martw się o to. Oboje wiemy, co się tak naprawdę dzieje, tak? - przypomniała mu delikatnie, lekko go szczypiąc.
– Auć!
– Cii!
– Panie Weasley – Profesor McGonagall pojawiła się przy nich, zerkając sponad swych okularów na młodych Gryfonów. – Nalegam, by przyszedł pan do mojego biura tuż po kolacji. Proszę o punktualność i, jeżeli możesz, przynieś też wszystkie prace z Transmutacji, jakie zachowałeś w ciągu wszystkich lat nauki, dobrze? I nie zapomnij różdżki. Dziękuję, panie Weasley, może pan kontynuować posiłek.
Mistrzyni Transmutacji wróciła do stołu nauczycielskiego, zostawiając Rona w stanie, w którym nie mógł powiedzieć nic więcej, prócz:
– O co jej chodziło?
Hermiona przyglądnęła się dobrze nauczycielom, szczególnie profesor McGonagall i cichemu mężczyźnie obok niej. – Wydaje mi się – zaczęła ostrożnie – że bierze cię pod uwagę, jako przyszłego praktykanta.
– Dlaczego, na Merlina, miałaby to robić? – zawołał rozdygotany Ron. Granger sama zadała sobie to pytanie. Prawdą było, iż Ron posiadał pewien talent, jeżeli chodziło o Transmutację, przynajmniej po tym, gdy się spiął i skupił naprawdę na nauce. Jednakże, dziwnym było, iż dwoje profesorów w przeciągu zaledwie kilku miesięcy od siebie wzięło sobie stażystów, szczególnie, że byli to najbardziej wybredni i wymagający nauczyciele w Hogwarcie.
Dziewczyna wciągnęło głośno powietrze, kątem oka dostrzegając, jak Ron szybko zerka na stół nauczycielski, po czym spuszcza wzrok na swój talerz. Następnie zakaszlał głośno dwukrotnie i lekko się jąkając, powiedział: - Może chcą nas przygotować… no wiesz, na zbliżające się bitwy. W każdym bądź razie, idę… po kilka rzeczy, które muszę przynieść na spotkanie z McGonagall. Zobaczymy się w pokoju wspólnym wieczorem, dobrze, Hermiono?
Hermiona przytaknęła i pozwoliła pocałować mu się w policzek, po czym patrzyła, jak wychodzi z Sali. Z dziwnym uczuciem skręcającym jej żołądek dostrzegła, że tuż przed wyjściem chłopak wymienił z Severusem znaczące spojrzenie.
Wyraz twarzy dziewczyny był śmiertelnie spokojny, w czasie gdy w jej piersi kotłował się rój podejrzeń. Zdała sobie sprawę, że toczyła się tutaj także inne gra. Taka, o której istnieniu mogła jedynie gdybać. W tym całym stażu było coś podejrzanego, nie mówiąc już o ogólnym zachowaniu Rona. Wiedziała, że ją krył; on sam to zaproponował. Jednakże nie podobała jej się myśl, że Severus też w tym siedział. A jeżeli jej podejrzenia są prawdziwe, to Ron zrobił coś wartego jego wdzięczności.
Rozgryzie to jeszcze. Sztuka tkwi tylko w tym, by znaleźć stronę, która pierwsza pęknie. A to, jak dobrze wiedziała, nie było wcale sztuką.
– Powiedz
mi, a nic ci się nie stanie! |
|
|
|
|
|
|
Rozdział XV: Nieznośna wiedźma
Lavender miała tajemnicę.
Nigdy wcześniej nie udało jej się niczego zachować w sekrecie, zawsze był ktoś, kto wiedział co planowała. Zazwyczaj chodziło o Parvati. Czasami o Padmę, gdy jej siostra nie mogła o czymś wiedzieć. Jej powierniczką często była też nieco otumaniona profesor Trelawney. Ale to…
Dziewczyna westchnęła, wiedząc, że absolutnie nikt nie może się o tym dowiedzieć. Myśl ta stała się niczym gorący ciężar na jej piersi, uzewnętrzniony jedynie w formie łez goryczy.
Lavender zażyła swój eliksir.
Nie była to pochopna decyzja. Nie była też okrutnie samotna, dopiero co zerwała ze swoim ostatnim chłopakiem, bo ich związek nie był tak ekscytujący, jak być powinien. Dziewczyna robiła właśnie zwiad, szukając kogoś, kogo mogłaby złapać w swoją sieć, gdy nagle…
Drzwi Wielkiej Sali stanęły otworem, a Hermiona Granger i Ron Weasley przeszli przez nie ramię w ramię. Na początku panna Brown była zdezorientowana, a nieprzyjemne uczucie ścisnęło jej żołądek. Co się stało z Hermioną i profesorem Snape’em? Eliksir wskazał jej jego, a nie Rona. Na dodatek, jako jego stażystka, miała teraz mnóstwo okazji, by poznać tajemniczego profesora lepiej. Wszystko powinno iść śpiewająco! Dlaczego musiała zacisnąć swe szpony na Ronie?
I wtedy Lavender Brown zdała sobie sprawę, że jest zazdrosna.
Zazdrosna? Ale o co? Gryfonka nie przypominała sobie, by kiedykolwiek uważała Weasley’a za atrakcyjnego lub raczej atrakcyjnego dla niej. Na towarzyskich wydarzeniach zawsze miała partnerów, i to z wyprzedzeniem, w czasie gdy Ron zabierał Hermionę albo jakąś inną potworę, czy społecznego wyrzutka. Nie, żeby Ron i Hermiona byli wyrzutkami, po prostu nie znali swoich mocnych stron. Lavender podejrzewała, że Granger szybko przekona się, jak bardzo jest uzdolniona w tej dziedzinie, jeżeli nadal będzie nagabywać Severusa Snape’a. Jeśli jednak spotyka się z kimś tak bezpiecznym, jak Ron…
Dziewczyna zacisnęła usta. Oto jest plan! Odciągnąć Rona od Hermiony, żeby ta skupiła się wyłącznie na mężczyźnie, który naprawdę ją pokocha! Lavender wśliźnie się między nią a Rona i powoli go od niej odciągnie.
I od razu zakasała rękawy do pracy. Była przy Ronie kiedykolwiek tylko nie było z nim Hermiony, czekając na pojawiające się od czasu do czasu ciche skargi, nieodłączny element każdej, źle dobranej pary. Jednakże Ron nigdy nie mówił nic, poza samymi pochwałami, co było niezmiernie dziwne. Nawet najbardziej rozkochana w sobie para zbierała brudy na swoją lepszą połówkę. To tak, jakby w ogóle ze sobą nie chodzili!
Biorąc pod uwagę fakt, że oboje mięli na głowach staże, nie było to aż tak naciąganym założeniem. Jedyne, co robili, to trzymali się za ręce i całowali niewinnie od czasu do czasu, po czym każde z nich szło w swoją stronę – na zajęcia, na praktykę, czy patrol. Nie było zatem mowy o prawdziwym związku, po prostu na razie nie mięli nikogo lepszego na oku. Jak więc ona, Lavender, mogła stać się tym „kimś lepszym”?
Gdy tak nad tym wszystkim rozmyślała, zaczęła się w końcu zastanawiać, co ją to w ogóle obchodzi. I nagle zdała sobie sprawę, że Ron Weasley obchodził ją bardziej, niż jakikolwiek chłopiec, czy mężczyzna w całym jej życiu.
Znała jego plan zajęć na pamięć, mogła przewidzieć, co wybierze na kolację i zaczynała nawet zgadywać, co myślał za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał. Jej wiedza o rudzielcu graniczyła z obsesją. Ale dlaczego? Skąd się wzięły te wszystkie uczucia? Dlaczego tak się przy nim zachowywała?
Szperając w kufrze w poszukiwaniu czegoś czekoladowego, co ukoiłoby jej nerwy, Lavender natknęła się na szklaną fiolkę i przypomniała sobie o Adamare Animae.
Parvati i Hermiona wzięły po jednej flaszeczce i Lavender zrobiła to samo w ich towarzystwie, lecz gdy dziewczyny powierzyły jej resztę eliksiru, skrycie napełniła jeszcze dwie butelki… jedną dla jej przyszłego wybrańca (gdy już go znajdzie) i jedną dla Sybilli Trelawney, która od wieków starała się zdobyć próbkę. Już przyznała się Parvati, że oddała jedną fiolkę profesorce, jednak nie wspomniała o istnieniu drugiej, która wciąż spoczywała na dnie jej kufra. Aż do dziś. Owładnięta żądzą wiedzy, dziewczyna wypiła eliksir, czując, jak cynamon pali jej przełyk. Kiedy jej żołądek w końcu zaakceptował to, co się stało, Gryfonka poczuła zimne krople strachu na karku. Co ona najlepszego zrobiła? Co, jeśli Ron nie był tym jedynym i zmarnowała swój eliksir? Nie była Hermioną, nie potrafiła uwarzyć takiego eliksiru sama! Lavender zerwała się na równe nogi i wybiegła z pokoju, z desperacją szukając wysokiego, suchego jak kołek rudzielca, którego śledziła od tygodni.
Znalezienie go nie powinno być trudne, przecież znała każdy jego ruch. Tyle że w tej chwili jej logika poszła na spacer. Dopiero wieczorem, gdy wszyscy znaleźli się w Wielkiej Sali, potwierdziła swoje podejrzenia.
Ronald Weasley, najlepszy przyjaciel Harry’ego Pottera, obecny „chłopak” Hermiony Granger, lśnił różanym blaskiem, który sprawił, że pod Lavender ugięły się kolana.
Ron Weasley był na granicy wybuch.
Nigdy nie był zbyt popularny wśród pań. To zawsze była działka Harry’ego: Chłopiec-Który-Przeżył w ciągu ostatnich lat przeobraził się w „Niegrzecznego-Chłopca-O-Niesamowicie-Zielonych-Oczach”. Ron zawsze umawiał się z przyjaciółką dziewczyny, z którą wychodził Harry, by ta nie czuła się zbyt skrępowana. Nie miał nic przeciwko temu; Harry zawsze upewniał się, iż nie będzie uziemiony z paszczakiem. Lecz żadna dziewczyna nie lubiła go dlatego, że był sobą.
To znaczy, nie licząc paru ostatnich tygodni.
Lavender to ten typ kobiety, której zwykły facet nie marzy nawet zainteresować. Sama dokonywała wyboru i to ona zawsze decydowała, z kim się umówi, a nie na odwrót. Chłopak, na którego padł wybór, nie miał w tej sprawie nic do gadania. Tak więc Ron był dość zszokowany, gdy spostrzegł, że Lavender Brown ma do niego słabość.
I choć nikomu nic nie powiedział, wszystko zaczęło się dzień po tym, jak „ujawnili” z Hermioną swój związek w Wielkiej Sali. Lavender przysiadała się i rozmawiała z nim za każdym razem, gdy tylko Hermiony nie było w pobliżu, czyli dość często. Pytała przelotnie o ich związek, po czym zajmowała go rozmową na tematy cudowne i niezwykle pochlebiające. Chwaliła jego zręczność w Quidditchu, przychodziła na mecze i żartowała z nim w taki sposób, że za każdym razem jego twarz płonęła rumieńcem zadowolenia. Gdy miał gorszy dzień, zawsze przy nim była i mówiła dokładnie to, co w tej sytuacji mogło go pocieszyć i rozweselić, choć zazwyczaj sama jej obecność wystarczała. I pomyśleć, że w tych zimnych murach była dziewczyna, która sprawiała, że czuł się dobrze z samym sobą, z tym, kim był – i nie próbowała go przy tym zmieniać.
A w to naprawdę ciężko było uwierzyć.
Może zdał sobie z tego wszystkiego sprawę dlatego, że nie widział jej cały dzień. Znając jego szczęście, dziewczyna pewnie znalazła już sobie kogoś innego, lepszego, mądrzejszego i przystojniejszego. Zawsze dopiero, gdy dziewczyny sobie odpuszczały, Ron uświadamiał sobie, że od tygodni starały się go zdobyć.
Zgorzkniały, rudzielec wziął wielki kęs do ust z taką złością, że zaskoczył tym swoich współdomowników. Zbył to jednak wzruszeniem ramion i skrzywił się na swój talerz.
Cichy pisk i odgłos upadku zwrócił jego uwagę, a widok leżącej na podłodze Lavender Brown momentalnie pchnął go do działania. Zerwał się z krzesła i pognał do niej co sił w nogach, po czym chwycił ją za rękę, czując się dziwnie, jak rycerz w lśniącej zbroi.
– Nic ci nie jest? – zapytał, patrząc w jej śliczne oczy, które rozświetlił uśmiech, gdy na niego spojrzała.
– Eee… nie, nie wydaje mi się – odparła, pozwalając, by Ron pomógł jej wstać. Chłopak odwzajemnił jej uśmiech i przez chwilę żadne z nich nie mogło się ruszyć.
Nagle, zdali sobie sprawę, że on ma dziewczynę – lub „ma dziewczynę” w przypadku Rona – i odskoczyli od siebie, jak poparzeni.
– Yyy, kolacja…
– Tak, jasne, a ja muszę iść do… do McGonagall. Eee… na razie!
Ron wybiegł, porzucając swój talerz i kolegów, myśląc, że to najgorsza pora z możliwych na takie rewelacje.
Bystre, zielone oczy odprowadziły Rona do wyjścia i nie przegapiły drżących kolan Lavender i jej wymuszonego uśmiechu, gdy w końcu dotarła do stołu i usiadła między Padmą a Parvati. Harry zerknął na Hermionę, lecz ta była kompletnie pochłonięta książką grubą, jak jego głowa i najwidoczniej przegapiła całą tę sytuację. Dziwne uczucie ścisnęło żołądek Pottera i po raz pierwszy, odkąd jego przyjaciele się zeszli, zaczął się zastanawiać, czy nie byli najgorzej dobraną parą w tej szkole.
Miał jedynie nadzieje, że Ron nie złapie serca Hermiony, gdy ta w końcu odkryje, co się święci.
Hermiona w życiu nie była bardziej zażenowana.
Wszystko leciało jej z rąk.
Jak to zwykle bywa, zaczęło się od śniadania. Najpierw to była tylko książka. I tak niosła ich zbyt wiele, więc nie myśląc, schyliła się, by ją podnieść. Jednak, jak się okazało, nie było to zbyt mądre, gdyż dziesiątki kartek, oprawki i reszta podręczników z hukiem wylądowały na podłodze obok tej pierwszej – piekielnej sprawczyni całego zamieszania – i Hermiona po prostu czuła, jak rumieniec powoli zaczyna swą wędrówkę po jej szyi. Ten lekki rumieniec zmienił się w krwistoczerwonego buraka, gdy chciała usiąść przy stole i minęła krzesło o jakieś kilka dobrych cali, a jej sztućce wylądowały wprost na jej głowie. Harry i Ron momentalnie zerwali się z miejsc, by jej pomóc, lecz to tylko dobiło jej zdruzgotaną, leżącą na podłodze dumę.
Co najgorsze, Severus patrzył przez cały czas.
Nie tylko poczuła się wtedy jeszcze mocniej upokorzona, lecz było to katalizatorem całego szeregu potknięć przez resztę dnia. Ten niewielki ścisk nerwowości w jej żołądku, z którym się obudziła, przepoczwarzył się w przytłaczające uczucie, jakby ktoś tarł jej skórę papierem ściernym w najgorszy z możliwych sposobów. Ludzie starali się z nią rozmawiać, ale szybko uciekali z krzykiem. Nawet Ron, który dokładnie wiedział, dlaczego tak się zachowywała, nazwał ją stukniętą więcej, niż raz.
Hermiona jakimś cudem przebrnęła przez wszystkie swoje zajęcia, dając sobie spokój z próbami zrobienia czegokolwiek po tym, jak przetransmutowała swoje buty w króliczki, gdy miała jedynie zamienić wodę w wino. Prawie godzinę straciła, zanim zdołała je wytropić i przemienić z powrotem, w między czasie zbierając od obserwujących uczniów wszelakie rodzaje reakcji, począwszy od ciekawskich spojrzeń, na otwartym rechocie kończąc.
W czasie kolacji zmusiła się do pogrążenia w długiej lekturze, ostrożnie wyciszając cały zewnętrzny świat, wliczając w to w szczególności cichego mężczyznę, od którego normalnie nie mogłaby oderwać wzroku. I to także nie przyszło bez kosztów: wydawało się, że musiała przegapić coś znaczącego i ważnego, bo gdy skończyła jeść i wstała od stołu z zamiarem powrotu do…. nauki, współdomownicy posłali jej dziwne spojrzenia.
Było dokładnie tak, jak tamtego dnia – tego, w którym eliksir stracił moc. Tyle że tym razem nie było to spowodowane serią paskudnych dni, czy niedającym spokoju przeczuciem, że coś jest nie tak, lecz czymś tak zwyczajnym, jak dzielony wspólnie śmiech.
Tylko on mógł zamienić jej życie w piekło wyłącznie się śmiejąc.
Nagle zdała sobie sprawę, że mogła zrobić tylko jedno. Tylko jedna rzecz sprawi, że przestanie czuć się tak głupio. Zaciskając usta, wzięła pod uwagę możliwe konsekwencje, naliczyła więcej „za”, niż „przeciw” i zdecydowanie pognała do lochów.
Nieznośna wiedźma.
Jak to się stało? Jakim cudem z zimnego, opanowanego szpiega i członka Zakonu Feniksa, który siał postrach, samemu niczego się nie bojąc, stał się nagle nieporadny niczym trzynastolatek?
Wszystko leciało mu z rąk.
W całej swojej nauczycielskiej karierze nie rozbił ani jednej fiolki, nie upuścił kociołka, ani nie zniszczył żadnego ingredientu. A po jednym popołudniu z tą… z jego… z tą nieznośną wiedźmą, zrobił to wszystko naraz i jeszcze trochę. Tylko szczęście i silne poczucie rzeczywistości, wzmocnione obecnością jego uczniów sprawiło, że nie upokorzył się w miejscu publicznym. Jak na razie, ta jego cała praktykantka pośrednio spowodowała szkód na trzydzieści galeonów.
Ukrył się w swoim laboratorium i ukrył twarz w trzęsących się dłoniach po tym, jak rozmyślnie spowodował następną stratę w wysokości czterech galeonów i rozbił zlewkę, próbując się opanować. To więcej, niż mógł znieść – to czerwienienie się i gubienie wątku co każde dziesięć minut, gdy myślał o jej smukłej sylwetce, o jej rozbrajającym uśmiechu, niemożliwych włosach. Czuł dreszcze na wspomnienie jej dotyku, a każda głupia rzecz przypominała mu o milionach innych rzeczy z nią związanych, które sprawiały, że chciał się uśmiechnąć. Uśmiechnąć!
Jego jedynym pocieszeniem był fakt, że Hermiona nie radziła sobie lepiej. Zauważył jej upadek przy śniadaniu, a na lekcji ledwo uniknęła pomyłki przy swoim eliksirze, w czasie, gdy rozmawiał z innym uczniem.
Co się z nimi stało? Oboje racjonalni, twardo stąpający po ziemi, a zachowywali się, jak przeklęci trzecioroczni przed pierwszą randką w Hogsmeade!
Znał rozwiązanie: tylko jedna rzecz sprawi, że pozbędzie się tej… chłopięcej nerwowości. Właśnie zastanawiał się, jak się za to zabrać, gdy pukanie do drzwi o mało nie wystraszyło go na śmierć. Zerknięcie na zegar potwierdziło to, co już wiedział: była Nieznośnie Za Wcześnie.
Bez wahania otworzył drzwi i ujrzał w progu twarz tak samo zdeterminowaną, jak jego własna. – Wejdź, panno Granger – zaoferował z kamienną miną, na wypadek, gdyby ktoś ich obserwował. – Nie wystarcza ci już minimum poświęcanego ci czasu, czyż nie? Musisz mnie nachodzić także w czasie kolacji.
– W życiu są sprawy ważniejsze, niż kolacja, proszę pana – odparła niemal identycznym tonem, jak jego własny.
– Cóż za przenikliwa refleksja. Nic dziwnego, że jesteś szczuplejsza od reszty twoich rówieśników – odrzekł z sarkastyczną uprzejmością i zamknął za nimi drzwi.
I, niemal równocześnie, rzucili się na siebie, nacierając na swoje usta w zaciekłym, przepełnionym desperacją pocałunku. Głęboki, pierwotny jęk wydobył się z ich gardeł. Odpowiadając sobie nawzajem żarem i namiętnością, dolewali jedynie oliwy do płomienia, który ich rozpalał. Chwiejnie, Severus poprowadził ich w stronę swojego mieszkania. Dotarłszy w końcu do środka, osunął się na bogato zdobiony dywan, na którym całowali się po raz pierwszy, ciągnąc za sobą cudowną Hermionę.
Jego brązowooka czarownica wykorzystała impet, z jakim opadli na ziemię i przewróciła go na łopatki, sadowiąc się na nim, po czym rozpięła guziki jego kołnierzyka i zaczęła całować odsłoniętą skórę. Severus czuł, jak jego ciało wygina się pod jej dotykiem, co wydawało się ją zadowalać, gdy gorączkowo rozpinała jego szatę, dłonią witając każdy nowy kawałeczek skóry. Natomiast jego własne dłonie wśliznęły się pod jej koszulę, głaszcząc plecy i talię. Ledwo udało mu się zdusić okrzyk ekstatycznej agonii, gdy zdał sobie sprawę, że nie miała biustonosza. Najwyraźniej jego stażystka przyszła przygotowana na dzisiejsze zajęcia.
Dobra dziewczynka.
Gdy wreszcie udało jej się zdjąć z niego szaty, ponownie natarła na jego usta, a jej drobne paluszki sunęły po całym jego ciele, zatrzymując się przy każdej napotkanej bliźnie, by pieścić ją przez kilka chwil. Zniecierpliwiony, zmusił dziewczynę, aby podniosła ręce do góry i w ten sposób zdjęła koszulę, gdyż nie miał już siły do rzędu niewielkich guzików. Hermiona westchnęła głośno, gdy materiał przesunął się po jej nagich piersiach, a Snape od razu zaczął je wielbić, zachwycając się ich gładkością i delikatnością. Gryfonka grała na nim, jak na instrumencie, wzdychając i jęcząc, gdy pieścił najbardziej wrażliwe miejsca jej ciała. Nie mogąc się powstrzymać, Severus schwycił te cudowne piersi w swoje usta i całował je jedna po drugiej, momentalnie wywołując zachwyconą reakcję u Hermiony.
Czy to jej drobne rączki zdarły z niego spodnie i rzuciły je przez pokój, po czym zrobiły to samo ze swoją spódnicą? Czy naprawdę miała na sobie majtki w małe truskaweczki? Omal się nie roześmiał, lecz szybko zdał sobie sprawę, że były jedwabiście gładkie i cudownie prześwitujące. Wziął ją w swoje ramiona, pogłębiając ich pocałunek, w czasie gdy ich dłonie zajęte były zapamiętywaniem każdego cala skóry, każdej niedoskonałości i osobliwości ciała. Ich szeptane słowa były nieskładne, zrozumiałe tylko dla tych, którzy tonęli w rzece pożądania.
Dłoń Severusa zjechała na jej brzuch i niżej, mijając gumkę tych cudownie truskawkowych majtek, a Hermiona krzyknęła w odpowiedzi, dopasowując się do jego rytmicznych ruchów, sprawiając, że musiał zamknąć oczy, przytłoczony słodko-gorzką przyjemnością.
– Proszę… - Jej błagalny szept wypełnił jego umysł czerwoną mgiełką pragnienia i ostrożnie, delikatnie zdjął ostatnią część garderoby dzielącą ich nagie ciała.
– Jesteś…? – zapytał, a ona przytaknęła.
– Czy to problem? – odparła, przygryzając wargę, choć nie miała pojęcia, czy to przez pożądanie, czy tę rozkoszną, spiętą nerwowość, która zawładnęła jej ciałem.
– Panno Granger, czy masz czelność insynuować, że jestem jakimś bezmyślnym kretynem, który skrzywdziłby cię swoją niezdarnością? – szydził cicho, a jego jedwabisty głos wywołał u niej dreszcze. W odpowiedzi pokręciła głową, a on pocałował ją i to pocałował mocno. Zanim zdołała przypomnieć sobie, że musi oddychać, był już w niej, sprawiając, że wtuliła się mocniej w jego ciało i nabrała głośno powietrza. Tulił ją do siebie delikatnie, poruszając się wolno – za wolno. Uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła, zaczęło wrzeć w niej z każdym jego ruchem, aż krzyknęła i zacisnęła ramiona wokół talii Severusa.
– Więcej – szepnęła, wywołując w jego piersi ogień. Mężczyzna przygryzł sobie wargę, zbyt słaby, by się sprzeciwiać.
Niezaprzeczalna rozkosz, gorąca i eteryczna, kipiała w niej niczym wulkan, zintensyfikowana dodatkowo przez jego dłonie na jej piersiach i ciche, zawstydzające okrzyki, które wyzwoliły się z jej gardła nieproszone.
I nagle to poczuła, niczym trzęsienie ziemi wraz z falą tsunami przetaczającą się przez jej ciało, w dół, przez nogi aż po palce u stóp i z powrotem, rozpalając do białości każdy, najmniejszy nerw, wyzwalając z niej ostatni, drżący jęk. Ramiona Severusa zacisnęły się wokół niej, a on sam westchnął, gdy gorąca iskra rozkoszy wybuchła, zalewając go słodką agonią spełnienia. Łzy napłynęły mu do oczu, gdy osuwał się wyczerpany w ramiona swojej uśmiechniętej wiedźmy.
– No – Usłyszał jej szept. – Teraz wreszcie będę mogła się skoncentrować.
Severus uśmiechnął się w jej szyję, tylko raz, zanim zapadł w błogi sen.
~*~
Hermiona na paluszkach weszła do Pokoju Wspólnego Prefektów Naczelnych, starając się nie niepokoić Rona. Już dwudziesty dzień z rzędu wracała dobrze po północy i desperacko modliła się, by Ron tego nie zauważył. W końcu świetnie się bawiła, a dreszczyku dodawał fakt, że po raz pierwszy w życiu robiła coś, co spotkałoby się z bezgranicznym potępieniem ze strony dyrektora.
I czuła się z tym cudnie.
Teraz, jednakże, miała sporo nauki do nadrobienia. Zaniedbała nieco swoje prace domowe i choć jej nauczyciele byli przekonani, że to przez zbliżające się OWTMy i nawał pracy związanej ze stażem, ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała, to dać im powód, by ją sprawdzali – szczególnie w najmniej odpowiednich momentach.
Szukała właśnie swojego podręcznika do Transmutacji, lecz choćby zależało od tego jej życie, nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go podziała, a naprawdę musiała przejrzeć jeszcze raz rozdział szósty przed jutrzejszą lekcją. Po chwili zastanowienia, przypomniała sobie, że pożyczyła ją Ronowi, pod warunkiem, że nie upaprze kartek jedzeniem. Przez szparę pod drzwiami jego pokoju widać było strumień światła, więc bez wahania złapała za klamkę, a gdy okazało się, że drzwi nie są zamknięte, weszła do środka.
I omal nie dostała zawału.
Ron poprzysiągł sobie, że powie jej… za jakiś czas.
Po prostu przez te ostatnie parę tygodni wyglądała tak spokojnie. Pogodnie nawet. Chłopak domyślił się więc, że pogodziła się ze swoim profesorem, ponieważ od tamtej pory nie widział płaczącej Hermiony, a Snape nie przyszedł do niego po żadną, nową poradę. Najwidoczniej, ich związek miał się o wiele lepiej i Ron nie chciał rozbudzać niepotrzebnego napięcia mówiąc jej, że bzykał Lavender Brown.
Wyżej wymieniona blondynka zachrapała głośno i zwinęła się w kulkę przy jego boku, wyczerpana po całonocnym maratonie zaspokajającego seksu. Lavender również wyglądała spokojnie. Wszystko w końcu się układało w świecie Ronalda: jego przyjaciele byli szczęśliwi, on był szczęśliwy, a w jego łóżku spała naga dziewczyna – i ona także była szczęśliwa. Co z tego, że reszta szkoły była przekonana, że chodzi z Hermioną? Dzięki temu miał wymówkę, by siedzieć w swoim pokoju przez cały dzień, choć nie miał pojęcia, co mówiła innym Lavender.
Lavender otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że Ron poczuł, jak jego serce przyspiesza. Pochylił się, by ją pocałować i przez moment wszystko utonęło w słodyczy pierwszego powiewu wiosny.
I wtedy…
– Ron, widziałeś mój podręcznik do Zaawansowanej Transmutacji? Nigdzie nie mogę go znaleźć, a pamiętam, że…
Ron gapił się ze zgrozą na Hermionę, ona na niego w szoku, a Lavender wyglądała, jakby zaraz miała wyskoczyć przez okno.
– Hermiono, pozwól, że ci wyjaśnię – zaczął błagalnie. Spodziewał się, że przeklnie jego głowę na miejscu, lecz zamiast tego dziewczyna podniosła tylko rękę.
– Dobry wieczór, Ron, Lavender – rzekła gładko, posyłając blondynce znaczące spojrzenie. – Przepraszam, że zawracam wam głowy, ale nie ma mojego podręcznika. Czy nadal go masz?
Oniemiały Ron przytaknął i wskazał palcem na biurko, które stało akurat obok nagiej Lavender. Dziewczyna podała go Hermionie drżącymi rękoma.
Granger wzięła swoją własność, patrząc Lavender prosto w oczy, badając ją przez chwilę, zanim niemal niedostrzegalnie uniosła brew. Lavender, wyglądając na winną, przytaknęła równie niedostrzegalnie.
– Dobrze więc. Nie przeszkadzajcie sobie. Oh, Ron, następnym razem, gdy będziesz miał towarzystwo, proszę cię, zamknij drzwi – upomniała go na odchodnym i wyszła.
Gdy zniknęła, Ron odwrócił się do swojej nowej dziewczyny i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Co to niby miało być?
– Babskie sprawy. Nie zrozumiałbyś – skłamała i to na tyle przekonująco, że rudzielec przytaknął i znowu ją pocałował.
Bo co to za sekret, gdy mówisz o nim każdemu, kogo spotkasz?
Severus
Snape z dumą obserwował Hermionę Granger, która na corocznym
seminarium alchemicznym prowadziła wykład, prezentując swoje
najnowsze badania z elokwencją i jadem, jakich oczekiwał od swojej
uczennicy. Byłej uczennicy, poprawił się, przypominając sobie o
dyplomie, który podpisał i sprezentował jej po cudownej rundce
seksu, kończącej jej siedmioletni staż w jego laboratorium.
Zbeształa go za wyczucie czasu, lecz jej zaróżowione policzki
zdradziły mu, że tak naprawdę jest zadowolona. Oprawiła go i
powiesiła nad kominkiem obok jego dyplomu, w pokoju, który od dawna
był już „ich” pokojem.
Po
plecach Severusa nagle przeszedł dreszcz i mężczyzna wiedział
już, że Albus za nim stoi, zanim w ogóle usłyszał jego kroki.
Błękitne oczy dyrektora iskrzyły się, jak świąteczne światełka
na promocji w supermarkecie. Snape kiwnął mu głową i chciał
wrócić na powrót do wykładu, lecz niestety, niegodziwcy tacy, jak
Dumbledore nie uznawali żadnych świętości, nawet sal wykładowych.
–
Wspaniale się spisałeś z panną Granger, Severusie – rzekł
staruszek, jakby była to najbłyskotliwsza rzecz do powiedzenia.
–
Ja ją jedynie zgnębiłem, Albusie, co nie jest takie trudne, jeżeli
chodzi o Gryfonów.
Zasłużył
sobie na każdą sekundę tego dezaprobującego spojrzenia i omal się
nie uśmiechnął na tę myśl.
–
Nonsens, mój drogi chłopcze. Własnymi rękoma wyrzeźbiłeś z
niej mądrą i opanowaną kobietę. Spójrz na nią; ma całą salę
owiniętą wokół jednego palca – zauważył.
Severus
chciał zauważyć, że robił swoimi dłońmi coś jeszcze, co
bardzo przypominało rzeźbienie, a Hermiona owinęła sobie
publiczność wokół palca, bo była najpiękniejszą Mistrzynią
Eliksirów, jaka kiedykolwiek prowadziła tu wykład, ale ugryzł się
w język.
–
Jedyne, co mogę powiedzieć o Gryfonach – odparł Severus tonem
sugerującym na poufałość tej informacji. – To to, że potrafią
się we wszystko wplątać.
Zastanawiał
się, czy dyrektor tracił już do niego cierpliwość. On z całą
pewnością dawno już ją do starca stracił.
Przez
kilka chwil obserwowali Hermionę i Snape poczuł, jak jego serce
wzbiera, gdy kobieta odparła krytykę sceptyka z takim sarkazmem, że
połowa sali się roześmiała, a druga połowa skrzywiła. Och,
naprawdę zaczęła przejmować jego nawyki. Przez ulotną chwilę
ich oczy się spotkały i ujrzał swój uśmieszek na jej ustach.
Rozkosznie.
Na
jego nieszczęście, Albus jeszcze nie oślepł.
W
atmosferze nieznośnie ojcowsko-synowskiej położył mu dłoń na
ramieniu, sprawiając, że Severus wyprostował się nienaturalnie i
zaczął modlić o wiadro żrącego kwasu. Od tej ckliwości będzie
się lepił przynajmniej przez miesiąc!
–
Dzielenie laboratorium z panną Granger dobrze ci zrobiło,
Severusie. Wydajesz się o wiele szczęśliwszy. O wiele bardziej…
zadowolony z życia. – Snape mógł się założyć, że gdyby
dyrektor wiedział, co jest tego prawdziwą przyczyną, dostałby
ataku serca, albo przynajmniej krwotoku z nosa. – Ona także wydaje
się szczęśliwsza. Jakby znalazła sobie miejsce na świecie. Jak
sobie radzicie, teraz, gdy nie łączy was już relacja
nauczyciel-uczennica? Czy… chcesz się wycofać, Severusie?
Dobry
Godryku i Helgo w hamaku. Czy on naprawdę…
–
Nie rozumiem, o czym mówisz, Albusie. Bardzo dobrze wiesz, że wciąż
korzysta z mojego laboratorium, jako że, ani jej kwatery, ani nowe
laboratorium nie zostały odpowiednio wyposażone. Naprawdę,
dyrektorze, stworzyłeś zajęcia ze Zintegrowanej Magii, a nie
zapewniłeś nauczycielce odpowiednich narzędzi do badań. To
bezmyślne, nawet jak na ciebie.
–
Nie udawaj, że tego nie dostrzegasz, Severusie – rzekł poważnie
staruszek, patrząc to na niego, to na Hermionę. – Przywiązała
się do ciebie i choć pewnie się za to nienawidzisz, ty też ją
polubiłeś.
Och
tak. Nawet bardzo.
–
To powszechne zjawisko – ciągnął dyrektor – że relacje
Mistrzów i ich stażystów zmieniają się w coś więcej, gdy
kontrakt przestaje obowiązywać…
Severus
odsunął się od Albusa, starając się, jak mógł, by wyglądać
na obrażonego i całkowicie nie rozbawionego, nawet troszeczkę. –
Prosiłbym cię, byś nie wtrącał się do mojego prywatnego życia,
Albusie. To nie ty powinieneś sugerować takie rzeczy.
I,
choć bardzo pragnął obejrzeć wykład swojej wiedźmy do końca,
Severus odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali z taką gracją,
że Hermiona omal zapomniała języka w gębie.
~*~
–
…no i oczywiście, suknia nie może być biała biała, więc
poprosiłam krawcową o zaczarowanie jej tak, by przy poruszaniu
lśniła lekko lawendowym odcieniem. Pasuje, no nie? I zamknie
ludziom usta. A teraz, druhny…
Lavender
paplała bez przerwy, a Hermiona piła swoją herbatę i potakiwała
jej uprzejmie. Parvati i Padma były z nimi i wtrącały się
Lavender w zdanie z entuzjazmem, którego brakowało pannie Granger,
więc wystarczyło tylko, że wyglądała na zainteresowaną. Tak
naprawdę, była śmiertelnie znudzona. Serio, ślub od kobiecej
strony był całkiem śmieszny! Co ją mogły obchodzić stroje
druhen, tak długo, jak byłyby wygodne. Parząc jednak na próbki
materiałów trzymane przez pannę młodą, o wygodzie mowy być nie
mogło. Hermiona usłyszała słowa „dobra figura” razem z
„więcej tiulu” i bezwiednie wyobraziła sobie siebie wystrojoną
od stóp do głów w gryzący i – co ważniejsze – prześwitujący
materiał. To przelało czarę i postanowiła wtrącić w końcu
swoje pięć groszy, bo inaczej skończy krocząc do ołtarza za
Lavender, ubrana jak tania prostytutka.
–
Te są ładne – rzekła zdesperowana, wskazując na jakieś proste,
skromne sukienki w bogatym kolorze fioletu. Lavender i Parvati
spojrzały na nią z zaskoczeniem, a Padma najwidoczniej zgodziła
się z nią, przytakując głową.
–
Ma rację. Ten odcień pięknie wydobędzie lawendę z twojej sukni,
nie wspomnę już, że idealnie pasuje do twojej cery. Plus, łatwiej
będzie w nich chodzić – dodała, a Hermiona złożyła
dziękczynienie Merlinowi za to, że nie będzie musiała nosić…
czegokolwiek, co Lavender wcześniej dla niej zaplanowała. Czy panny
młode zawsze tak szaleją przed ślubem?
–
Dobrze – odparła Lavender, brzmiąc na zadowoloną. – Są
idealne! Teraz wystarczy tylko, że… oh! – Zawołała nagle,
łapiąc się dłońmi za policzki. – Nie, nie, tak nie może być!
–
Dlaczego nie? – zapytała z bólem Hermiona.
–
Włosy Rona! Ten odcień fioletu absolutnie nie pasuje
rudym!
Hermiona
jęknęła. Zapowiadał się naprawdę długi dzień.
~*~
Hermiona
weszła do gabinetu Severusa, wzdychając z ulgą, bo w końcu
pozbyła się Lavender i jej ślubnego fanatyzmu. Naprawdę się
cieszyła, że ona i Ron w końcu się pobiorą, mimo że ich związek
był tak burzliwy, jak pora monsunowa na Filipinach. Po sześciu
zerwaniach i powrotach, Lavender i Ron równocześnie sprezentowali
sobie oświadczyny, śmiali się do łez, a potem sprosili wszystkich
swoich przyjaciół, by powiadomić ich, że nie tylko znowu się
zeszli, ale tym razem również zaręczyli. Hermiona jedynie
uśmiechnęła się do Lavender. Obie wiedziały, że to
przeznaczenie.
Co
było zaskakujące, a także zaskakująco irytujące, to fakt, że
oboje momentalnie rzucili się w wir przygotowań. Ron przemeblował
swoje mieszkanie, by jego przyszła żona mogła się od razu
wprowadzić, a Lavender biegała po całym Londynie załatwiając
wszystkie sprawy związane z weselem, począwszy od cateringu, na
butach dla dziewczynek sypiących kwiaty skończywszy. Ron planował
podróż poślubną i co trzecie jego słowo sprawiało, że Hermiona
chciała walić głową w ścianę. Skrycie oczekiwała, że jej
przyjaciel podejdzie do całej tej sprawy leniwie i apatycznie, lecz
zamiast tego zaangażował się w przygotowania na sto procent, albo
i jeszcze więcej. Na jej nieszczęście, oznaczało to, że nie
miała drogi ucieczki, szczególnie, że Harry i Ginny (cóż za
niespodzianka) spodziewali się trzeciego dziecka, Neville i Luna
bezustannie kopulowali, a przy stole nauczycielskim jedynymi
tematami, które wzbudzały ogólne podniecenie, były śluby i
dzieci.
Severus
był pięknym i miłosiernie cichym wyjątkiem.
Hermiona
poczuła, jak jej ciało się rozluźnia, gdy w jej nozdrza uderzył
znajomy, nieco piżmowy, nieco korzenny zapach laboratorium, gdzie
bulgoczące eliksiry wyrzucały z siebie swe perfumowane opary.
Nauczyła się kochać ten zapach bardziej, niż wszystko inne.
Zostawiła torebkę przy biurku, związała włosy w kok, wybrała
odpowiedni kociołek oraz ingredienty i zaczęła pracować. Jej
dłonie poruszały się same, a ciało wpadło w rytm, który dobrze
znała.
Jej
myśli zaczęły błądzić między wydarzeniami dzisiejszego dnia,
gdy eliksir powstawał praktycznie sam. Nie był on taki najgorszy po
tym, jak Lavender wreszcie zdecydowała się na kasztanowy. Naprawdę,
nic nie było takie straszne, jak jej się wydawało, jeżeli
oczywiście brak było kumulacji problemów. Cieszyła się na ślub
Rona i Lavender. I cieszyła się, że wszyscy jakoś pozbierali się
po wojnie, żenili się i mieli dzieci. I naprawdę wzięła pod
uwagę fakt, że najprawdopodobniej jest… zazdrosna.
Przecież
była z Severusem dłużej, niż którykolwiek z jej przyjaciół był
ze swoją drugą połówką, a nikt, prócz Rona i Lavender, nawet
nie podejrzewał, że się w ogóle przyjaźnią.
Oczywiście,
trzymali to wszystko w sekrecie nie bez powodu. A oboje byli
mistrzami w dochowywaniu sekretów. Tylko, że kiedy Ginny paplała,
jaki to Harry jest wspaniały, a Neville zachwycał się Luną, choć
raz chciała móc się wtrącić i z uśmiechem powiedzieć, jak
dumna jest z tego, że jest z Severusem.
To
wszystko.
A
teraz, gdy jej staż się skończył, Hermiona zastanawiała się,
czy kiedyś taki dzień nadejdzie. Może za rok? Za dwa lata? Trzy? A
może już zawsze będą utrzymywać swój związek w sekrecie? Czy
gdyby się ujawnili, nadal byłoby tak ekscytująco?
Nagła
myśl przyprawiła ją o ciarki na plecach. A co, jeżeli Severus do
tego stopnia przywykł do podstępów i szpiegowania, że nigdy nie
będzie chciał odkryć ostatniej tajemnicy, jaka mu
pozostała?
Kobieta
wyprostowała się i próbowała skupić się na eliksirze, gdy
usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Takie myśli nie przysporzą
ani jej, ani nikomu innemu nic dobrego. Bzdury, ot co! Bzdury i za
dużo ślubów, chrzcin i innych niepotrzebnych imprez. Przecież nie
ma znaczenia to, kto będzie wiedział o ich związku. Gdy silne
ramiona owinęły się wokół jej talii, a ciepłe usta zaczęły
całować jej kark, wiedziała, że cokolwiek się stanie, będzie
idealnie.
–
Jak tam…
–
Błagam, nie pytaj, jak minęło mi popołudnie z Weasley’em, który
wymyślał głupkowate twierdzenia na temat tego, jak wygląda życie
małżeńskie i ciągle pytał mnie, jako „doświadczonego
mężczyznę”, o wskazówki. Jeżeli będę musiał przebrnąć
przez to jeszcze raz… o nie, już za późno – jęknął Snape.
Hermiona
zachichotała cicho i pocałowała go delikatnie. – Biedactwo.
–
A jak tobie minęło popołudnie z panną Brown? Udało jej się
zdecydować między jagodowym a miętowym, czy na jakim kolorze to
tam w końcu stanęło?
–
Obawiam się, że na kasztanowym i srebrnym, a dojście do tego
zajęło dobre kilka godzin – odparła kobieta, kręcąc głową.
Odetchnęła głęboko, wdychając jego zapach i rozluźniając się
w jego cudnych ramionach.
–
A ja obawiam się, że musimy już iść na kolację do Wielkiej
Sali, bo inaczej dyrektor założy, że jego słowa przywiodły mnie
do rozsądku – westchnął Severus, jego oddech łaskotał ją w
ucho.
–
Tak? – Hermiona usiadła i spojrzała w jego nieprzeniknione oczy.
Po ośmiu latach wciąż nie potrafiła powiedzieć, o czym myślał.
– Jakie to były słowa? – zapytała zaciekawiona.
–
Dopadł mnie podczas twojego wykładu. Zasugerował, że oboje bardzo
się polubiliśmy i zaczął insynuację w stylu, że wiele praktyk
kończy się długoletnimi związkami. Naturalnie, uważam, że to
kompletna bzdura – zakończył, a w jego oczach błysnęła
iskierka rozbawienia.
–
Ach tak? – odrzekła kobieta, próbując dopasować swój ton do
jego nonszalanckiego, ale oczywiście nie udało jej się pozbyć
drżenia głosu. – Dobrze więc – spróbowała ponownie, siląc
się na lekkość – lepiej, żebyśmy się nie spóźnili. Mamy iść
oddzielnie, czy wrzeszcząc na siebie, jak ostatnio?
Severus
wzruszył ramionami i zaczesał jej niesforne loki za ucho. –
Razem, jakbyśmy dyskutowali o czymś ostentacyjnie intelektualnym.
Ramię w ramię.
Hermiona
spojrzała na mężczyznę z ciekawością. – Niech będzie –
zgodziła się i przyjęła podane jej ramię. – Słyszałeś może
o tych zaawansowanych próbach magazynowania skórki boomslanga przy
użyciu nalewek z białych liści herbaty i porannej rosy, ehm?
-
Tak, ehm. Słyszałem…
Hermiona
dłubała w jedzeniu, znudzona rozmową, jaka toczyła się przy
stole nauczycielskim. Zerknęła na Severusa i aż poczuła zazdrość
widząc, jak sączy swoją herbatę z przepięknym wyrazem nudy na
twarzy. Gdy ona się nudziła, wyglądała jak rozkapryszony
dzieciak, który huśta nogami i robi wzorki w jedzeniu. Co właśnie
robiła. Zatrzymała rękę, szybko skrzyżowała kolana, starając
się uśmiechać i potakiwać Binnsowi do jednej z jego wielu
opowieści o potyczce centaurów. I pomyśleć, że przypomniały mu
o tym buraki, które podano dziś na kolację.
Nagle,
jej uprzejme zainteresowanie skupiło się na czymś innym, a
mianowicie kromce świeżego chleba, która nie ugięła się pod jej
zębami, lecz okazała się twarda jak metal. Hermiona wyciągnęła
kromkę z ust i ujrzała coś błyszczącego w jej wnętrzu – może
srebro? Wydłubała to szybko palcami i krzyknęła, widząc, że w
jej jedzeniu znalazła się czyjaś obrączka.
–
To niehigieniczne! – zawołała, przyglądając się błyskotce z
obawą. – Jak to się znalazło w chlebie? O mały włos nie
ukruszyłam sobie zęba!
–
Niech no spojrzę – mruknął Binns. – Oh, tak, białe złoto.
Czy wiedziałaś, że gobliny wymyśliły białe złoto w szóstym
wieku, by szmuglować ogromne ilości złota przez terytorium
czarodziei, płacąc myto, jak za zwykłe srebro? Dopiero gdy Ungin
Żywotny IV przypadkowo…
–
Jak myślisz, do kogo ona należy? – zwróciła się do Snape’a.
– Nie wiedziałam, że Skrzaty Domowe noszą teraz pierścionki,
ale jeżeli już, mogłyby przynajmniej dopasować je do swoich
palców, żeby nie zsuwały się przy byle okazji. Spójrz, jest tak
duży, że bez problemu wszedłby na mój palec!
Severus
odezwał się tego wieczoru po raz pierwszy, nie patrząc na nią. –
Skrzaty nie noszą obrączek, Hermiono, a w Hogwarcie nie ma innych
pracowników w kuchni. Moim zdaniem ten pierścionek został tam
umieszczony ze szczególnego powodu.
–
Żebym się udławiła? Nie wydaje mi się, bym uczyła na tyle
długo, by stworzyć sobie takich wrogów. Uważam, że…
–
Hermiono – przerwał jej Severus, tym razem wystarczająco głośno,
by usłyszał go cały nauczycielski stół. Wszystkie głowy
zwróciły się w ich kierunku, nigdy wcześniej nie słysząc, by
profesor Snape zwracał się do swojej stażystki inaczej, jak panno
Granger, a gdy był zły, to i pannę sobie odpuszczał. Oszołomiona,
Hermiona patrzyła, jak bierze od niej pierścionek i wkłada go na
jej palec.
W
całej sali głośność dramatycznie się obniżyła, a wszystkie
oczy, jak przy efekcie domina, spoczęły na stole nauczycieli.
Dyrektor wyglądał, jakby mu miała żyłka pęknąć, McGonagall
zakrztusiła się swoim sokiem, Flitwick był bliski omdlenia, a
Binns dalej ciągnął swoją historyjkę o złocie, jakby nic się
nie stało. Severus natomiast wrócił ze spokojem do swojego
talerza, a na jego twarzy dostrzec można było najlżejszy cień
uśmiechu.
–
Ale…
Spojrzał
na nią ponownie i przyłożył palec do jej ust, uciszając ją, po
czym delikatnie, tylko raz, ucałował jej czoło. – Niech tak
będzie – rzekł miękko.
A
reszta… była milczeniem.
Przynajmniej
do końca kolacji.
The
End.