Teoria przypadku i

Rozdział 10


Kolejne trzy dni spędzili, idąc ku Fort William. Pod koniec trzeciego Harry był już nieźle zmęczony, chociaż wreszcie sypiał trochę lepiej. Rozmawiali się, śmiali, bawili. Dla Harry'ego droga przyjęła postać swoistego oczyszczenia z win. Powoli ożywiał się i starał się znaleźć choć odrobinę radości w tym, że żyje. Obecność Xaviera, jego wieczny uśmiech, egoizm i zarozumiałość, a jednocześnie jakaś dziwna troska o niego, z pewnością mu pomagały.


Noce nadal nie były łatwe i Harry dwa razy doświadczył ataku. Xavier jednak okazywał cierpliwość i chęć pomocy, co było dziwne w jego przypadku. Xavier nie pomagał nikomu, jeśli nie widział w tym korzyści dla siebie. To Harry zdążył już dawno zauważyć podczas wspólnego spędzania czasu.


Jednak życie z Xavierem było zdecydowanie łatwiejsze do zniesienia niż bez niego. Zwłaszcza, że nie miał do kogo wracać na Grimmauld Place. Poza Walburgą i innymi portretami nie miał tam nikogo. A rozmowa z portretami zdecydowanie przeczulonymi na punkcie czystości własnej krwi, nawet jeżeli go zaakceptowały z braku innego wyjścia jako dziedzica rodu, nie było przyjemne na dłuższą metę. Poza tym uczniowie ze Stanów Zjednoczonych, bo stamtąd, jak dowiedzieli się Harry i Xavier, była Colleen i jej przyjaciele, byli świetnymi ludźmi. Harry podejrzewał co prawda, że co najmniej kilku było czarodziejami, ale nie zamierzał sam się z tym zdradzać. Nie podróżowali razem, ale spotykali się na campingach w kolejnych miastach i razem bawili się wieczorami.


Tego dnia szli szlakiem ku Inversnaid. Harry miał trochę napięte mięśnie po nocnym ataku. Szedł zamyślony, rozpamiętując sen.


-Jesteś mój.


Usłyszał czyjś szept przy uchu. Przypominało mu to teksty Xaviera, ale przecież nie mógł on być tutaj. Tylko gdzie było tutaj? Znał to miejsce. Doskonale. Tylko skąd. Z przeszłości. To było miejsce kojarzące mu się z radością i bólem. Ze smutkiem i szczęściem.


Coś jednak było w tym miejscu nie tak jak zawsze. Nie przeszkadzał mu człowiek, który go obejmował i szeptał do ucha. Więc to musiał być ktoś inny. Ktoś czy coś? Ktoś. Był tego zupełnie pewien. Ktoś się zmienił. Tylko kto? I dlaczego? Wyczuwał to całą osobą. Denerwowało go to. Sprawiało, że czuł się wytrącony z równowagi, zagrożony.


-Zawsze mój.


Uwielbiał tego słuchać. Ale jego równowaga była wiecznie nie taka, jakiej chciał. Ten Ktoś. Wyczuwał jego nienawiść, wściekłość... zazdrość? Ale o co? O to, że był mordercą? Nie. Bohaterem. Tak to się nazywało. Ktoś nienawidził go za to, za co on sam siebie nienawidził. Tylko z zupełnie spaczonych powodów. Ktoś, kto go znał. Dawno temu. A przynajmniej wydaje się jakby do było całe wieki temu. A może jeszcze dawniej.


Jakże dziwnym jest świat. Ale ważne jest, że są tutaj. Razem. I może uda im się to przetrwać. Nawet pomimo nienawiści.


Rozmyślał nad tym snem pod zupełnie innym kątem niż dotychczas rozpatrywał jakiekolwiek sny. Głównie dlatego, że wreszcie udało mu się wygrzebać cokolwiek z zapisków Jessego. Poza ciągłymi opisami wizji i życia codziennego w XVIII wieku. A to był duży sukces.


Zaczynam podejrzewać, że wizje zakłócane są przez moje subiektywne doznania. Typowe ludzkie ograniczenia, jak na przykład emocje czy lojalność czy wiara, powodują, że wizje stają się niewyraźne, a zobaczenie twarzy ludzkich i zrozumienie, gdzie i dlaczego jestem jest mało prawdopodobna. Dużym problemem są stereotypy, czyli on nie mógł tego zrobić. Zacząłem rozumieć, że umysł nie ogarnie wizji i, nawet jeżeli zobaczę w wizji kogoś, o kim będę myślał choć raz „niemożliwe", usunie ten obraz ze świadomości, przenosząc go do podświadomości. Może to być pomocne, jednak zdecydowanie łatwiej jest wyzbyć się założeń o ludziach i za dowiedzione twierdzenie przyjąć, że są oni oszustami, kłamcami i, na kształt zwierząt (lub raczej gorzej od zwierząt) dla osiągnięcia własnego celu posuną się do największych podłości. Wizje zaczynają się wtedy klarować, a i zrozumienie ich związków, celów czy ostrzeżeń staję się łatwiejsze. Staram się jednak dokonać tego od pół roku i do tej pory nie mogę osiągnąć. Wyzbycie się uczuć i emocji, zwłaszcza w stosunku znanych nam przez dłuższy okres ludzi jest często niemożliwe. Według mnie należy dopuścić do zdrady najbliższej osoby, aby zdobyć się na dalej posunięty obiektywizm i realistyczne koncepcje człowieka.


Nie mówię tutaj o nie odczuwaniu. Mówię o próbie uświadomienia sobie, że nasze uczucie mogą być nieodwzajemnione, a często złość i odrzucenie ma swoje powody w zazdrości. Jestem przekonany, że nie trzeba tego robić w stosunku do osoby, którą kochamy lub też często przebywamy w jej bliskości, uściślając często mamy kontakt fizyczny – dotyk, gdyż każda myśl o negatywnych emocjach jest natychmiast wyczuwana. Mówię tutaj o ludziach znanych nam, którzy jednak nie są najbliższymi i najważniejszymi osobami w naszym życiu.


[wyjątki z pamiętników Jessego Haringtona, 17 grudnia roku pańskiego 1765]


Póki co, to było wszystko. Jesse rozwodził się nad sytuacją polityczną, radzeniem sobie z mięśniami i wizjami, ale nie pomagał w interpretacji i zrozumieniu, choćby częściowym wizji.


Nagle odezwał się Xavier:


-Idziesz tak dzisiaj i nic nie mówisz. Coś się stało?


-Męczą mnie sny. Trudno się przyzwyczaić, że co noc śni ci się to samo zdarzenie z twojego życia.


-Ta bitwa?


Harry skinął głową.


-Mnie najczęściej śni się mama. Czasami kłótnie, czasami to, jak ją zawodziłem. Momenty, kiedy starała się mi wytłumaczyć pewne rzeczy.


-Na przykład?


-Wiele razy były to wojny z moim egoizmem. Ale w końcu dała spokój. Powiedziała, że odziedziczyłem po ojcu i nie da rady już tego naprawić. A ona jeszcze pozwoliła mi się rozwinąć, rozpieszczając mnie.


-Co ci pomaga?


-To, co mi powiedziała przed śmiercią. Że muszę być dobry dla tych, których kocham i dla rodziny. Że najważniejsze jest to, żebym się chociaż starał. Że mnie kocha i chce, żebym zaznał jak najwięcej szczęścia – chwycił Harry'ego za rękę. – I przypominam sobie to i potem jest mi lepiej.


Nagle Harry zobaczył całą scenę przed oczyma. I usłyszał słowa, które skierowała do Xaviera matka. Gwałtownie się zatrzymał.


-W porządku?


Harry kiwnął głową.


-Na chwilę coś zrozumiałem, a potem mi to umknęło – mruknął.


Xavier odsunął mu z czoła biały kosmyk.


-Mogę o coś zapytać, Rey?


-Jasne.


-Ten kosmyk... skąd go masz?


-Po bitwie zbielał. Nie wiem czemu?


-Acha. Dziwne.


-Podobno nie. Ludziom bieleją włosy w ciągu kilku godzin z powodów strasznych przeżyć. Mam szczęście, że nie zbielały mi wszystkie.


Xavier zachichotał.


-Fajnie wygląda ten kosmyk. Jakbyś go sobie specjalnie przefarbował.


Harry uśmiechnął się lekko.


Szli długo, aż w końcu zobaczyli zabudowania Inversnaid. Było już koło szesnastej, kiedy w końcu dotarli na camping w wiosce. Mimo to byli jednymi z pierwszych podróżnych tego dnia. Było to spowodowane tym, że wyszli wyjątkowo wcześnie po ataku, który dopadł Harry'ego.


-Wiesz, że jutro mamy dzień przerwy? – zapytał go nagle Xavier podczas rozkładania namiotu.


-Serio?


-Skoczymy sobie nad jezioro. Zresztą słyszałem, że amerykanie też zamierzają sobie zrobić postój. Przeprać trochę ubrania, odpocząć. Niestety nie ma tutaj żadnych sklepów, ale z samego rana odjeżdża autobus do Aberfoyle, a powrotny jest o jedenastej. W sam raz, żebyśmy kupili nowe zapasy, wrócili i poszli nad jezioro. Jak sądzisz?


-W porządku. Chętnie zobaczę to jezioro.


-Super.


Harry chwycił puszkę z mielonką i jakiś makaron. Xavier szybko uporządkował namiot (jak zwykle postawiony z daleka od innych) i poszedł do kuchni, gdzie Harry właśnie kończył smażyć mielonkę.


-Gdzie ty się nauczyłeś tak gotować? – zapytał Harry'ego, kiedy jedli.


-W domu, a gdzie. Zaczynałem się uczyć mając tylko kilka lat.


-Czemu?


-Musiałem pomagać w domu – wyjaśnił sucho Harry i Xavier pomyślał, że nie powinien ciągnąć tego tematu, co go oczywiście nie powstrzymało.


-Twoja rodzina pracowała?


-Nie.


-To dlaczego...


Harry przerwał mu:


-Nie lubili mnie. Traktowali jak kogoś gorszego. Nieustannie im przeszkadzałem. Wuj mnie nienawidził, zresztą to ci już mówiłem. A ciotce przypominałem o siostrze, której zawsze zazdrościła, i której nienawidziła. Więc traktowali mnie jako sprzątacza, czy coś w tym stylu. I raczej nie lubię o tym mówić. A ty czasami nie potrafisz tego uszanować.


-Wiem – wymamrotał Xavier. – Przepraszam – i chyba rzeczywiście chciał to powiedzieć.


-W porządku. Nie lubię, kiedy ktoś na mnie naciska, ale nie przeszkadza mi, że ci powiedziałem. Po prostu trochę się zdenerwowałem.


Xavier kiwnął głową.


-Zaoszczędziłem dwa browary wczoraj, chcesz? – zapytał, wyciągając z kieszeni puszki.


Harry sięgnął po napój, jednocześnie wyjmując paczkę papierosów z kieszeni.


-Trzeba kupić nowe fajki, bo te nam się kończą – zauważył.


-I trochę puszek i jeszcze jakiś makaron, bo wyszedł ci świetnie.


-Dzięki.


Milczeli przez chwilę, a potem Xavier objął Harry'ego. Siedzieli tak, milcząc przez długi czas i obaj czuli się odprężeni.


Koło osiemnastej przybyli Anglicy i od razu zaprosili ich na ognisko i wódkę. Jeremy nalegał, żeby napili się z nimi z powodu jego urodzin. Ognisko trwało dopóki nie zjawił się dozorca i nie poprosił ich o zachowanie ciszy. Harry z Xavierem udali się do swojego namiotu. Jak tylko zdążyli do niego wejść, Xavier zaczął całować chłopaka. Szybko, mocno, niemal brutalnie.


Harry wplótł ręce we włosy kochanka. Ręce Xaviera błądziły po całym jego ciele, ucząc się na pamięć każdej, nawet najdrobniejszej blizny, każdej wypukłości i centymetra skóry. Harry jęczał cicho, poddając się chłopakowi.


W końcu Xavier przestał miażdżyć jego usta i przeszedł do szyi. Harry odchylił głowę do tyłu, a przez myśl przemknęło mu, że ufa Xavierowi zdecydowanie za bardzo, a jednocześnie chce to robić. Jednak usta Xaviera na jego szyi szybko wypełniły cały jego umysł. Chłopak lizał, całował i drażnił wrażliwą skórę kochanka, jednocześnie jedną ręką rozpinając mu spodnie. Po kilku minutach ściągnął z Harry'ego koszulkę Nirvany i rozpoczął poznawanie jego klatki piersiowej. Jedną rękę zsunął na jego penisa, gładząc go przez materiał spodni. Dopingujące jęki wydobywały się z gardła Harry'ego.


-Mój – szepnął zaborczo Xavier pomiędzy kolejnymi pocałunkami.


Chłopak szybko zrzucił własną ubranie i został w samych bokserkach.


-Weź mnie – jęknął Harry, kiedy Xavier wsunął rękę pod jego bokserki.


Zdumiony trochę chłopak popatrzył na twarz kochanka, szukając przyzwolenia. Nie spodziewał się, że Harry pozwoli mu na to tak szybko. Otrzymał je. Szybko sięgnął do plecaka i wyciągnął lubrykant oraz prezerwatywę. Ściągnął własne bokserki, naciągnął gumkę na swój członek i otworzył buteleczkę. Po namiocie rozlał się przyjemny zapach sosen i miodu. Xavier wylał trochę płynu na palce i nawilżył je. Delikatnie i powoli zaczął drażnić wejście kochanka. Harry jęknął głośno i szarpnął się, kiedy Xavier wsunął pierwszy palec.


-Spokojnie. Rozluźnij się – wymamrotał chłopak, całując go.


Powoli napięte mięśnie zelżały i Xavier zaczął poruszać palcem. Znalazł prostatę Harry'ego i podrażnił ją, co wywołało wygięcie się chłopaka. Xavier dołożył drugi palec. Rozciągał powoli i metodycznie Harry'ego. Nie chciał zrobić mu krzywdy.


-Mocniej – szepnął Harry i Xavier dołożył trzeci palec.


Drażnił jego prostatę. Ręka Harry'ego odruchowo powędrowała do jego nabrzmiałego członka, ale Xavier odsunął ją i szepnął:


-Jeszcze nie teraz.


Wyciągnął palce i nawilżył swój członek. Podniósł nogi Harry'ego i ustawił się pod odpowiednim kątem. Wszedł w niego jednym pchnięciem. Kochanek jęknął, ale Xavier przestał się poruszać.


-Rozluźnij się – szepnął.


Po raz kolejny Harry rozluźnił mięśnie. Xavier powoli zaczął się poruszać. Metodycznie przyśpieszał, drażniąc prostatę kochanka. Obaj jęczeli. Doszli niemal równocześnie. Orgazm był tak mocny, że Xavier nie widział nic przez chwilę. Potem opadł na kochanka, wysuwając się z niego i pocałował go w usta.


Harry powoli otworzył oczy i oddał pocałunek. Już miał poszukać ręką różdżki, żeby wymamrotać zaklęcie czyszczące, gdy przypomniał sobie o tym, że Xavier jest mugolem. Chłopak tymczasem sprawnie wyczyścił ich chusteczką i założył bokserki.


-Zaraz wracam – mruknął i wyczołgał się z namiotu.


Po kilku chwilach był już jednak z powrotem. Ułożył się przy chłopaku i okrył ich kołdrą.


-Jak się czujesz?


-Bosko.


-Bez przesady - zaśmiał się Xavier.


-Jak nigdy w całym moim życiu.


-Nie żartujesz?


-Nie.


Xavier objął chłopaka.


-Jesteśmy młodzi, piękni i szaleni. Możemy zawracać rzeki i przenosić góry. Świat jest nasz. Musimy tylko po niego sięgnąć – wymamrotał sennie.


A chwilę później zapadli w objęcia Morfeusza.



Rozdział 11


Całe wakacje Xaviera i Harry'ego były szaleństwem. Wędrówka, kąpiele w lodowatych jeziorach, ogniska, picie, seks. Było absolutnie niesamowicie. Po raz pierwszy od dawna Harry naprawdę czuł, że jest w życiu powód, dla którego nie może się poddawać. Mimo ataków, mimo snów o przeszłość i przyszłości. Nagle świat z czarnego stał się odrobinę bardziej jasny, wcześniej czarny teraz przybrał szare odcienie.


Ostatni dzień spędzili w Forcie William. Z samego rana Harry ruszył do kuchni, gdzie zrobił kanapki dla siebie i Xaviera. Musieli wracać do Londynu. Kiedy kończył do środka wpadła Colleen.


-Cześć, Harry.


-Cześć, Col. Jak tam? Gotowa na powrót do rzeczywistości?


-Szczerze mówiąc, nie.


-Ja też nie.


-Jesteś czarodziejem, prawda?


Harry obrócił się zaskoczony.


-Skąd wiesz?


-Czasami masz odruch sięgania do kieszeni po różdżkę. Zwłaszcza, gdy czujesz się zagrożony. Brałeś udział w Bitwie o Hogwart, prawda?


Harry skinął głową.


-Brałem.


-Czy to prawda, co piszą gazety?


-A co piszą? Odciąłem się trochę po bitwie, żeby pobyć sam ze sobą – wyjaśnił na widok jej zdumionej miny.


-Że Potter to geniusz. I że jest najpotężniejszy na świecie. Że walczył jak prawdziwy mistrz z Voldemortem.


Harry poczuł ulgę. Colleen nie wiedziała, kim był.


-Nieprawda. Znam go trochę. Wszyscy się baliśmy. Było okropnie. Wszędzie trupy. Krew spływająca po schodach. Cały zamek w płomieniach i gruzach. Było tragicznie. Ledwo dało się powstrzymać przed wymiotowaniem. I jeszcze dzieci, które wymordowali torturami. Do tej pory wyję z powodu koszmarów. I pewnie będę wył długo. Po bitwie większości osób drżały ręce. A Potter siedział tylko na oknie, wspominając. Jego wuj zginął. Był załamany.


-Ale zabił Czarnego Pana? Uciął mu głowę?


-Tak. Niezwykle widowiskowe na filmie. Obrzydliwe w życiu. Ale rzeczywiście wygrał.


-Rey?


-Tak?


-Co zrobisz z Xavierem? Musisz przecież wrócić do szkoły, żeby się uczyć. Zostawisz go?


-A ty zostawisz swoich kumpli i chłopaka?


-Pewnie tak – zastanowiła się przez chwilę. – Nie mam wyjścia. Ale ty, widać że z Xavierem to coś poważniejszego niż zwykły seks, czy bycie razem.


-Nie wiem. Może poszukam go, kiedy skończę szkołę. Zobaczę.


-Przykro mi, Rey.


-Mnie też.


Harry wyszedł z kuchni, myśląc o Xavierze. Po raz pierwszy komuś naprawdę zależało na nim. Nigdy wcześniej Xavier o nim nie słyszał. Nie znał jego historii. I dlatego było mu tak wspaniale. Xavier nie sądził, że go zna, nie zakładał niczego od początku. Poznawali się jakby Potter nie istniał. Jakby był tylko Harry. Tak jak zanim przybył Hagrid. Czasami Harry nie wiedział, czy nie wolałby zostać na zawsze z Dursley'ami niż przeżyć to wszystko. Przecież w końcu wyrwałby się stamtąd i byłby Harrym, nikim innym. Nie bohaterem, wybawicielem czarodziejskiego świata. Mógłby być sobą. A teraz została mu już tylko Hermiona.


-Nigdy nie pozwolę jej zabić. Nawet jeżeli miałbym zginąć – wyszeptał do siebie.


Zjedli śniadanie w milczeniu. Xavier też musiał o czymś ważnym myśleć, gdyż niemal w ogóle się nie odzywał. Ożywił się dopiero gdy żegnali się z Amerykanami.


-To tylko wakacje – powiedziała Harry'emu Colleen, kiedy się z nią żegnał. – A niektóre sprawy same się rozwiązują. Chcesz moje nazwisko, może...


-Wolałbym nie, Colleen. Jak powiedziałaś, to tylko wakacje. Jutro trzeba będzie wrócić do codzienności. Nie psujmy tego, co było.


-Masz rację. Jutro będzie nowy dzień. Może kiedyś jeszcze się spotkamy, Rey. W tej cholernej codzienności – objęła go. – Do zobaczenia.


-Do zobaczenia.


Po pożegnaniu Xavier był ewidentnie w złym nastroju. Kiedy się pakowali odburkiwał tylko na uprzejme pytania Harry'ego. W końcu, kiedy byli już gotowi chłopak zapytał:


-Vier, co z tobą?


-Nic.


-Acha. To ja zwykle milczę i warczę, kiedy mnie o coś pytają. Daj spokój.


-Tylko się odwrócę, a ty już latasz za laskami – wywarczał.


Harry popatrzył na niego zdezorientowany.


-Nie pamiętasz? – zadrwił Xavier. –Piękna Colleen?


I Harry zrozumiał.


-Jesteś zazdrosny o dziewczynę, która się ze mną żegnała? – zapytał z takim niedowierzaniem, że Xavier trochę przystopował. – Dziewczynę?


-A o kogo?


-Gdyby to nie było beznadziejnie głupie, to zacząłbym się śmiać.


-To wcale nie jest śmieszne.


-Byłoby, gdyby mnie nie dotyczyło. Vier, do diabła, Colleen nie zwróciła w żaden sposób mojej uwagi. A już na pewno nie w ten. Jeżeli uważasz, że nie jestem gejem, trzeba było mi to powiedzieć 31 lipca, oszczędzilibyśmy sobie sporo niedomówień.


-Cholera. To nie tak... – wymamrotał Xavier. – Jestem zazdrosny, w porządku? Cholernie zazdrosny. O każdego. Nie ważne dziewczyna czy chłopak. Poza tym jestem twoim pierwszym chłopakiem.


-I wcześniej miałem jedną dziewczynę przez miesiąc, z którą związek okazał się absolutnym niewypałem. Wszystko świadczy przeciwko mnie.


-Jesteś mój – warknął Xavier. – A ja się nie dzielę.


Harry wzniósł oczy ku niebu.


-Cholernie zazdrosny, tak? – i pocałował go. Mocno i zdecydowanie. – Nie czuję pociągu do kobiet. Aktualnie czuję pociąg seksualny wyłącznie do ciebie. I wątpię, żeby to się zmieniło. Więc nie odstawiaj scen zazdrości, bo to głupie.


Xavier wymamrotał coś pod nosem, ale ewidentnie doszedł do siebie, bo po kilku minutach zaczął żartować i śmiać się.


Do Londynu wyjechali o dziesiątej.


-Żałuję, że musieliśmy już wracać – odezwał się Xavier, gdy dojeżdżali do celu.


-Ja też – mruknął Harry.


-Spotkamy się pojutrze?


-Jasne. O dziewiątej, na rynku?


-Jak zawsze.


W domu na Harry'ego czekała sterta poczty. Szybko przejrzał wszystkie listy. Gabriel przypominał mu o swoim ślubie, Remus informował o tym, że przyjadą po niego 26 sierpnia, żeby go zabrać do Hogwartu. Hermiona natomiast opowiadała o swoim lekarzu i jego chłopaku oraz o swoich znacznych postępach w chodzeniu. Jeden z listów zawierał jego wyposażenie tegoroczne razem z informacjami o balu w drugą sobotę roku szkolnego. Więcej nikt do niego nie napisał. Szybko skreślił kilak słów do wszystkich. Zamierzał wysłać je z samego rana.


Wziął prysznic i położył się do łóżka. Dziwnie było kłaść się bez Xaviera obok. Harry długo nie mógł zasnąć. Powracała jego rutyna. Bezsenność i koszmary, w których nikt nie zamierzał mu pomóc.


Był w Hogwarcie. Czuł, że wkrótce wydarzy się coś strasznego. Ktoś miał zginąć. Jako ostrzeżenie. Był niespokojny. Niemalże zdenerwowany. Ale przecież to miało nastąpić dopiero później. Dużo później. I jeszcze nie zapadła żadna decyzja. A jednak ktoś miał zginąć. Ktoś niewinny, bo tylko wtedy wszystko się buntowało.


Siedział w Wielkiej Sali. Wszyscy byli obecni. Śniadanie trwało od dłuższego czasu, ale on nie mógł przełknąć nawet kawałka. Odsunął talerz i położył głowę na stole. Wsłuchiwał się w śpiew zamku. Nie mógł go zrozumieć, ale nawet on się buntował. To coś się stało, a jednocześnie jeszcze nie miało miejsca.


Kilka osób rzucało mu zaniepokojone spojrzenia. Jego oczy musiały być znów białe. Słyszał krzyki i czuł ból. Tak wielki jak Tam. Kogoś metodycznie łamali. I ten ktoś miał błagać o litość.


-Będziesz błagał o litość. Będziesz umierał powoli. Będziesz niszczony dopóty, dopóki nie pokłonisz się nam. A wtedy dostaniesz szybką śmierć – powiedział.


Sala zamarła. Obrócili się w jego stronę. Wszyscy łącznie z nauczycielami. Ale on nie zamierzał się tym przejmować.


-Złamiemy cię – powiedział. – Tak jak złamaliśmy setki przed tobą. Tak jak złamiemy steki po tobie. A każdy kolejny dzień będzie dla nas większą rozrywką. A ty będziesz cierpiał aż się poddasz. Choćbyś miał tu być przez wieczność.


Widział miejsce. Widział człowieka. Widział złamanie.


-Czego chcecie? – warknął, wstając od stołu.


Ruszył w kierunku wyjścia. Hermiona poszła za nim. Otworzył drzwi bez różdżki, nie zwracając uwagi na zdumienie niektórych. Spojrzał w górę i zamarł. Na środku Sali wyjściowej dyndał trup. Potwornie okaleczony. Cofnął się gwałtownie. Miał odruch wymiotny.


Odpłynął w ciemność.


Obudził go ból. Ale nie wył. Nie miotał się. Mięśnie powoli rozluźniały się. Nie kasłał też krwią. Nie wymiotował. Po kilkunastu minutach był w stanie wstać i dojść samodzielnie do łazienki. Zwymiotował, po czym wszedł pod prysznic.


Próbował posprzątać łazienkę za pomocą różdżki, ale ta tylko wystrzeliła parę iskier. Harry potrząsnął ją, ale nie zaczęła pracować.


-Chłoszczyść! – warknął chowając różdżkę, ku jego zdumieniu woda i krew zniknęły w znacznej części. Popatrzył ze zdumieniem na własną rękę. Po chwili wyciągnął ją i wyszeptał zaklęcie ponownie. Zadziałało poprawnie.


-Muszę to ukryć – szepnął do siebie. – I znaleźć sobie nową różdżkę.


Koło ósmej trzydzieści Harry wszedł do Dziurawego Kotła. Niestety wszyscy od razu zauważyli jego przybycie.


-Pan Potter, cóż za zaszczyt – Tom ukłonił mu się.


-Dzień dobry – przywitał się Harry zażenowany ciszę, która zapanowała w pomieszczeniu. Czarodzieje przerwali spożywanie posiłków i wgapiali się w niego.


Podszedł do lady.


-Mógłbym prosić o coś do jedzenia?


-Cokolwiek pan sobie rzeczy, panie Potter – odparł Tom.


-Wystarczy jajecznica – gdy otrzymał talerz i usiadł przy stoliku, osoby w pomieszczeniu zaczęły cicho szeptać.


Harry ignorował pozostałych czarodziejów. Udało mu się zjeść połowę talerza. Wrócił do lady, zapłacił, mimo ostrego sprzeciwu Toma.


Szybko wyszedł z Dziurawego Kotła na Pokątną. Po przedstawieniu jakie odstawili czarodzieje w pubie zamierzał zrobić zakupy jak najszybciej. Niestety nie udało mu się to. W Esach i Floresach sprzedawca niemal połamał kręgosłup, gnąc się w ukłonach przed zażenowanym Harrym. W aptece z kolei młoda dziewczyna podrywała go jak tylko mogła. Na poczcie spotkał ku swojemu przerażeniu Ritę Skeeter.


-Nasz cudowny bohater – wykrzyknęła na jego widok. – Co pana tu sprowadza?


Harry cofnął się gwałtownie.


-Wysyłam listy – odparł lakonicznie.


-Do dziewczyny? A może przyjaciela? Podziel się Harry z naszymi czytelnikami tą informacją. Wszyscy chętnie by usłyszeli o twoich znajomych.


-Do mojego opiekuna, Remusa Lupina.


-Och. A więc nie masz jeszcze żadnej sympatii?


-Obawiam się, że nie uzyska pani odpowiedzi na to pytanie. Ani teraz, ani nigdy – zakończył stanowczo.


-To może udzielisz małego wywiadu dla Proroka Codziennego?


-Niestety jestem na zakupach i nie zamierzam sobie przerywać – warknął chłopak.


-Jaka szkoda, że nasz bohater nie ma czasu dla prasy.


-Rzeczywiście. A teraz przepraszam bardzo, ale chciałbym wysłać listy.


Rita wyszła z budynku, a Harry wymamrotał pod nosem:


-Następnym razem zostawię świat na pastwę losu i dziennikarzy.


Starsza pani za ladą na te słowa parsknęła śmiechem.


-Nie przejmuj się, chłopcze. Ludzie rzadko rozumieją, że człowiek może nie chcieć być bohaterem. A w ogóle nie rozumieją, że możesz nie chcieć dzielić się z nikim swoimi prywatnymi sprawami. A dziennikarzy powinno się zamykać za samo istnienie. Daj już te listy.


-Prosiłbym o polecone.


Kobieta skinęła głową.


-Galeon i 5 sykli.


Harry zapłacił i wyszedł mówiąc „do widzenia". Jak najszybciej przemknął przez ulicę do sklepu Madam Maklin.


-Dzień dobry.


-Witam, panie Potter. Nowe ubranie?


-Tak. Potrzebuję do szkoły trzy szaty i kilka takich, które mogłyby być na inne okazje.


-Rozumiem. Gala.


Harry kiwnął głową.


-Zapraszam na stołek. Jakieś konkretne kolory?


-Zdam się na pani gust. W modzie jestem absolutnym beztalenciem.


Madam Makiln najwyraźniej nie przejęła się jego wyznaniem, ani tym że był bohaterem, gdyż natychmiast skrytykowała jego wagę. Harry zdołał się nieco odprężyć i po kilkudziesięciu minutach miał już spakowane kilkanaście szat na różne okazje. Kolejnym miejscem, do którego poszedł był sklep Olliviandera.


Sklep był pozornie pusty. Jednak gdy drzwi się zamknęły, Harry zobaczył starca.


-Tak myślałem, że wkrótce znowu mnie odwiedzisz – powiedział.


-Dzień dobry.


-Czyżbyś miał kłopoty z różdżką? – w pytaniu nie było drwiny.


-Skąd pan wie?


-Nie wiedziałem. Podejrzewałem. Wraz ze śmiercią Voldemorta zniknęło twoje połączenie z nim. To sprawia, że różdżka nie chce działać. Mimo że ty sam się nie zmieniłeś, ona wyczuła brak cząstki. Cząstki, która była Voldemortem, czy raczej połączeniem z nim. Przynajmniej na to stawiam. Poza tym... otrzymałeś od niego dar, czy też... przekleństwo? Biały lok. Większość zapomniała już znaczenia tego symbolu.


-A dlaczego mogę teraz rzucać zaklęcia bez różdżki? – zapytał wyzywająco Harry.


-Twoja moc wzrasta. Jak każdego nastolatka. A ty zawsze byłeś potężny. Nic w tym niezwykłego. Wiele osób ma potencjał do magii bezróżdżkowej. Trzeba tylko chcieć i spróbować. U większości przekonanie o tym, że nie można czarować bez różdżki, albo że to zarezerwowane dla takich jak Dumbledore, nie pozwala tego robić. Problem polega na dyscyplinie. Oczywiście u ludzi słabszych niż ty. Dyscyplina umysłu może doprowadzić każdego do takiego poziomu. Nie Niewybaczalnych, ale wystarczające żeby otworzyć drzwi celi, prawda?


Harry cofnął się gwałtownie.


-Ale porzućmy te tematy. Demony przeszłości i tak wracają dostatecznie często.


-Skąd pan wiedział o loku? Nawet... – Harry przerwał.


-Nawet...?


-Nikt nie mógł tego wygrzebać. Zajęło im to całe tygodnie i mieli znacznie więcej wskazówek.


-Sprzedając różdżki masz wiele czasu na studiowanie ksiąg. Moja rodzina zajmuję się tym od wieków. Ale tak naprawdę to mój ojciec też miał biały lok – machnął ręką. – Zapraszam panie Potter.


Zaprowadził go do małego pomieszczenia, wypełnionego pudełkami. Harry rozejrzał się zdumiony.


-Normalne różdżki kiepsko działają przy zdolnościach, które posiadasz. Te tutaj są zrobione z magicznych rodzajów drewna i z platyny. To lepiej pasuje ludziom, którzy widzą zbyt wiele.


-Srebrne, ale ja nie mogę – Olliviander przerwał mu szybko.


-Po to magiczne drewno. Wielu platynowych wolało się nie ujawniać. Ukrywali loki. Przez wiele wieków zapominano o platynowych. Ale magiczne drewno nigdy nie będzie pracować tak dobrze jak srebro. Niemniej przyda ci się, zwłaszcza że ewidentnie nie masz ochoty dzielić się sekretem z wieloma osobami.


Harry pokręcił glową.


-Wiem natomiast jaka różdżka powinna być dla ciebie dobra, teraz kiedy usunięto z ciebie cząstkę Voldemorta.


-Srebro, dwanaście cali, włókno z serca jednorożca – otworzył pudełko, w którym leżała przepięknie zdobiona, srebrna różdżka.


-Co? – wykrzyknął Harry.


-Zdarzało się w historii, że umierające jednorożce oddawały z własnej woli serca ludziom. Takiej różdżki nie może używać byle kto. To test. Jeżeli jesteś wystarczająco dobry i pozbawiony nienawiści będziesz mógł jej używać.


Harry patrzył na różdżkę rozszerzonymi oczyma.


-Nie jestem. Niech pan wybierze inną – powiedział w końcu.


Olliviander zaśmiał się.


-Jeszcze nie spróbowałeś, synu.


Harry spojrzał na niego. Potem na różdżkę. Potem znów na mężczyznę.


-Jest pan pewien, że powinienem?


-Nie przekonasz się, jeśli nie spróbujesz.


-Nie powinienem – Harry odwrócił wzrok. – Zbyt wiele razy robiłem źle.


-Weź – to brzmiało jak rozkaz.


Harry sięgnął do pudełka. Gdy tylko dotknął różdżki poczuł gorąco. Chwycił ją i posypały się złoto-czerwone iskry.


-Zaakceptowała cię – powiedział Olliviander. – Noś ją zawsze przy sobie. Uchroni cię od popełniania błędów. Pomoże ci w trudnych chwilach, ale wiedz, że przestanie działać, gdy pogrążysz się. Musisz o tym zawsze pamiętać. Związałeś się z nią. Nie opuści cię, ale może cię zniszczyć.


-Zdałem test?


-Wiedziałem, że zdasz, kiedy odmówiłeś wzięcia jej. Dasz sobie radę. Tylko zawsze słuchaj serca, ono uchroni cię.


Kilkanaście minut później Harry wyszedł z dwiema różdżkami. Jedną schował do kieszeni, a drugą, platynową, włożył do pokrowca na nodze.


Był kompletnie zdezorientowany całą sytuacją. Zwłaszcza że Olliviander nie odpowiedział na żadne z jego następnych pytań.


Wrócił do domu zmęczony i podenerwowany sytuacją u sprzedawcy różdżek.


obiecuję pisać dalej,


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Teoria przypadku i
Teoria przypadku do 9
Teoria Przypadku, Prywatne, Harry Potter, Fanfiction
Teoria strzykawki i?kodowania przeciwstawnego
teoria wymiany i?ny szkoły austriackiej 7OBNGG477NBAXIGVQ2R3CGGPABOUOAWIPEB2A4I
teoria złożeń bytowych Arystotelesa substancje przypadłości, forma materia, akt potencja
Wybrane zjawisko z psychologii niedostosowania społecznego w teoriach i?daniach psychologicznych (2)
Żołnierka, teoria systemów, Rodzaje i?le korekcji
cw4 materialy UML Przypadki Uzycia Teoria
teoria bledow 2
sroda teoria organizacji i zarzadzania
W10b Teoria Ja tozsamosc
Teoria organizacji i kierowania w adm publ prezentacja czesc o konflikcie i zespolach dw1
Przypadek II