Złoto Gór Czarnych 1 Orle Piora

ABC Amber LIT Converter http://www.processtext.com/abclit.html





Krystyna i Alfred Szklarscy




Orle Pióra




Pierwsz czêœæ trylogii Z³oto Gór Czarnych







* * *


Tom pierwszy opisuje przygody ch³opca indiañskiego z plemienia Dakotów - Tehawanki m.in. jego niewolê u Czipewejów, ucieczkê z brank¹ Mem’en gw¹, pierwsze ³owy Tehawanki na bizony, a tak¿e obrzêd „Tañca S³oñca” dziêki któremu zosta³ wojownikiem.


* * *







Spis treœci





Kilka s³ów wyjaœnieñ



Tehawanka



Duch opiekuñczy



Pieœñ œmierci



W niewoli u Czipewejów



Mem'en gwa



Rozstajne drogi



Indiañskie zaloty



Jeñcy z plemienia Lisów



Bitwa na jeziorze



Ucieczka



Na prerii



Powrót do domu



Przyb¹dŸ bizonie!



Awantura w obozie



£owy na bizony



Niespodziewany napad



Wyprawa przeciwko Paunisom



Przeszpiegi w osadzie wroga



Krwawa ofiara



Taniec S³oñca









Kilka s³ów wyjaœnieñ






Tak popularne powieœci przygodowe o tematyce indiañskiej oraz filmowe westerny, przez d³ugie lata kszta³towa³y w naszej wyobraŸni wzorcowy obraz Indianina Ameryki Pó³nocnej. Tote¿, gdy mowa o Indianach, wyobra¿amy sobie bezkresne prerie têtni¹ce stadami bizonów, za którymi uganiaj¹ siê na mustangach miedzianoskórzy wojownicy, przyozdobieni w malownicze, trzepocz¹ce na wietrze stroje g³owy z orlich piór oraz uzbrojeni w lance, stalowe tomahawki i szybkostrzelne winchestery. Widzimy obozy pe³ne wigwamów, jak to czêsto zwie siê mylnie indiañskie namioty tipi, s³yszymy mro¿¹ce krew w ¿y³ach okrzyki wojenne Indian.


Wzorcowy obraz Indianina pozosta³ taki sam na przestrzeni wieków, lecz opinie o Indianach, jako ludziach, kszta³towa³y siê ró¿nie w ró¿nych okresach czasu. By³y one odpowiednikiem niezmiennych, surowych praw kresowych, które wszêdzie towarzyszy³y Europejczykom w odkrywaniu i podboju nowych kontynentów. Stwierdzi³ to przesz³o sto lat temu najwybitniejszy polski badacz œwiata i podró¿nik, cz³owiek o wielkim umyœle i sercu - Pawe³ Edmund Strzelecki, który napisa³:


„Gdziekolwiek Europejczyk postawi³ sw¹ stopê w Nowym Œwiecie, gdziekolwiek napotka³ w swej agresji na opór krajowców broni¹cych swych praw, zawsze piêtnowa³ ich jako dzikich i nieprzejednanych wrogów Chrystusa i cywilizacji...”


...Im bardziej zag³êbiamy siê w historiê tej czêœci œwiata, tym bardziej wstydzimy siê Indianina i pragnêlibyœmy w jego oczach uchodziæ za czarnego...”


Prawa rz¹dz¹ce ekspansj¹ bia³ego cz³owieka kszta³towa³y jego stosunek do Indian. Problem nabra³ szczególnej ostroœci w po³owie i u schy³ku XIX wieku, kiedy to ró¿ne ludy indiañskie, zepchniête brutalnie z obszarów wschodnich za rzekê Missisipi, zaczê³y zbrojnie przeciwstawiaæ siê zach³annym osadnikom w ich dalszym parciu na zachód. Osadnicy, hodowcy byd³a i poszukiwacze z³ota okrzyknêli wtedy Indian dzikimi bestiami ¿¹dnymi krwi ludzkiej, które raz na zawsze nale¿y wytêpiæ na amerykañskiej ziemi. Nieliczne g³osy humanitarnych obroñców utonê³y w potê¿nej fali nagonki.


PóŸniej, gdy Europejczycy zdobyli ju¿ ca³y kontynent, a ocala³e resztki Indian zosta³y osadzone w rezerwatach, problem indiañski stopniowo traci³ na ostroœci i pocz¹³ budziæ refleksje. Koloniœci europejscy, którzy zdobyli Nowy Œwiat i utworzyli now¹ narodowoœæ amerykañsk¹, zrozumieli, ¿e mo¿na by³o brutaln¹ si³¹ wydziedziczyæ Indian z ojcowizny, lecz nie mo¿na wymazaæ ich z historii Ameryki. Tote¿ w ostatnich dziesi¹tkach lat amerykañscy uczeni - historycy, etnografowie i archeolodzy - czyni¹ wiele wysi³ków, aby przywróciæ Ameryce obraz prawdziwych Indian, pierwotnych mieszkañców kontynentu.


Jacy naprawdê byli Indianie?


Najwiêcej s³yszeliœmy o ich wojennych wyczynach, poniewa¿ drogi bia³ego cz³owieka krzy¿owa³y siê z drogami Indian przewa¿nie na wojennych œcie¿kach. St¹d te¿ walka i wojenne prawa, tak odmienne u Indian, wysunê³y siê na pierwszy plan. Zapomniano, b¹dŸ te¿ nie chciano pamiêtaæ, ¿e Indianie byli takimi samymi ludŸmi jak Europejczycy, ¿e posiadali w³asne zwyczaje i obyczaje, w³asne wierzenia z bogatym i niezrozumia³ym dla nas ¿yciem duchowym, ¿e rz¹dzili siê od wieków swoimi prawami spo³ecznymi i politycznymi, ¿e wreszcie posiadali równie¿ radoœci i smutki, a wyprawy wojenne by³y tylko czêœci¹ i konsekwencj¹ ich twardego, surowego ¿ycia. Psychika Indianina ró¿ni³a siê krañcowo od psychiki Europejczyka i kto jej nie zrozumie, nigdy nie pojmie przyczyn ich ostatecznej klêski.


Indianie fascynowali mnie niemal od dzieciñstwa, bowiem w czasach mego pobytu w Stanach Zjednoczonych nie zapomniano jeszcze o klêsce poniesionej w bitwie nad Little Big Horn. Bohaterskiego Sitting Bulla przedstawiano wówczas na ilustracjach jako czerwonoskórego diab³a z rogami i ogonem, a powieœci i filmy powiela³y obraz Indian wed³ug wzorów ukazanych w „Duchu puszczy”. Jednak w moim rodzinnym domu inaczej zapatrywano siê na sprawê indiañsk¹. Ojciec, jako uciekinier polityczny w 1905 roku z zaboru rosyjskiego, nade wszystko ceni³ prawdziw¹ wolnoœæ i przeciwny by³ przemocy towarzysz¹cej wszelkim podbojom. Wspó³czuliœmy wiêc tak¿e niedoli Indian.




* * *


Tematyka indiañska wci¹¿ budzi zaciekawienie. Powstaj¹ nowe powieœci, do tematyki indiañskiej siêga film, prasa, radio i telewizja. O Indianach mówi siê teraz przewa¿nie dobrze i ze wspó³czuciem, ale ich stary, stereotypowy obraz niewielkim uleg³ zmianom. Postanowi³em wiêc napisaæ ksi¹¿kê, w której Indianie byliby po prostu zwyk³ymi ludŸmi, a nie tylko wojownikami. Od przesz³o dwunastu lat œledzê wyniki badañ nad problemem indiañskim uczonych amerykañskich, gromadzê dzie³a, porównujê z pracami uczonych innych narodowoœci. Materia³ to fascynuj¹cy, kszta³tuj¹cy nowe spojrzenie na skomplikowany problem Indian Ameryki Pó³nocnej i ich tragiczn¹ historiê. Powieœæ wyda³a mi siê najlepsz¹ form¹ pokazania Indian takimi, jakimi byli w rzeczywistoœci.


„Z³oto gór czarnych - Trylogia Indiañska”, której trzy tomy oddajemy w ca³oœci do r¹k czytelników, zosta³a napisana na tle historycznym narodu Dakotów, których popularnie zwiemy Sjuksami. To Dakotowie pos³u¿yli Europejczykom za wzór do stworzenia schematycznego obrazu Indianina Ameryki Pó³nocnej, poniewa¿ dziêki swemu nieprzejednanemu zbrojnemu oporowi wobec bia³ych najeŸdŸców, najwiêksz¹ wzbudzali obawê i najlepiej dali siê im poznaæ. Dakotowie byli bezgranicznie przywi¹zani do ziemi swych ojców, nade wszystko ukochali wolnoœæ i wykazywali najsilniejsz¹ wiêŸ plemienn¹. Oni tak¿e ostatni z³o¿yli broñ w walce o wolnoœæ Indian.


Na zakoñczenie pragnê wyjaœniæ, ¿e niniejsza powieœæ zosta³a napisana przy nieocenionej pomocy mojej ¯ony - Krystyny, która zawsze by³a i jest inspiratork¹ i doradc¹ w mojej pracy pisarskiej. Wieloletnia praca ¯ony przy kompletowaniu i systematyzowaniu rozlicznego, obcojêzycznego materia³u Ÿród³owego oraz przystosowanie go do akcji powieœci, mog³a znaleŸæ wyraz mojej wdziêcznoœci jedynie w uznaniu istotnego wspó³autorstwa.




Alfred Szklarski







Tehawanka






By³ to schy³ek osiemnastego stulecia. W zachodniej czêœci Krainy Wielkich Jezior* [przyp.: Region ten wyró¿nia siê fizyczno - geograficznie od s¹siednich obszarów W USA obejmuje stany Wisconsin i Michigan oraz w czêœci: Minnesotê, Illinois, Indianê, Ohio i Nowy Jork, zaœ w Kanadzie tylko po³udnie prowincji Ontario. Szeœæ wielkich jezior o powierzchni 250 tys. km2 tworzy tam najwiêkszy na ziemi zbiornik s³odkiej wody (Jeziora: Górne, Huron, Michigan, Erie, Ontario i St. Clair).] w Ameryce Pó³nocnej, tam gdzie obecnie znajduj¹ siê stany Minnesota i Wisconsin, wówczas jeszcze ros³a prastara puszcza, gdzieniegdzie przeplatana rozleg³ymi po³aciami prerii. Tysi¹ce mniejszych jezior kry³o siê w falistej równinie* [przyp.: W stanie Minnesota znajduje siê oko³o 11 tys. jezior, przewa¿nie polodowcowych (najwiêksze: Lower Red Lake, Upper Red Lake, Mille Lacs Lake i Leech Lake).], która tylko w pó³nocnej czêœci posiada³a kilka pasm skalistych wzgórz* [przyp.: Mowa o Mesabi Range, Vermillion Range, Misguah Hills, z kulminacj¹ ok. 711 m n.p.m.]. Na pó³nocy krainy ros³y bory sosnowe, jod³owe i œwierkowe, przechodz¹ce bardziej na po³udniu w lasy liœciaste o przewadze brzóz, lip, cedrów, jesiono-klonów, dêbów i cennych drzew hikory* [przyp.: Hikora (Carya) z indiañskiego pohikeri (ang. Hickory) - pó³nocnoamerykañskie drzewo jednopienne (oko³o 20 gatunków, z których 2 wystêpuj¹ w Azji). Hikora czyli orzesznik, posiada jadalne, smaczne owoce (pestkowiec, kulisty lub wyd³u¿ony, ¿ebrowany o zielonej ³upinie). Liœcie jesieni¹ przybieraj¹ barwê cytrynowo¿ó³t¹. Cenne drewno hikory twarde i elastyczne, trudno ³upliwe i trwa³e nadaje siê do wyrobu mebli, fornirów, nart i stosowane jest w przemyœle lotniczym.].


Rok ów by³ niezwykle ciê¿ki tak dla ludzi, jak i zwierz¹t. W lecie wczeœniej ni¿ zazwyczaj nast¹pi³a d³ugotrwa³a susza, która przeci¹gnê³a siê a¿ do póŸnej jesieni. Potem zaraz nadesz³a surowa zima. Blizzardy* [przyp.: Blizzardy - pó³nocnoamerykañskie burze œnie¿ne o huraganowych wiatrach (do 80 km/godz.) przy jednoczesnych spadkach temperatury do - 35°C.] uporczywie nadci¹ga³y z pó³nocnego zachodu przynosz¹c huraganowe œnie¿ne zawieje oraz gwa³towne spadki temperatury. Drzewa w puszczy przygarbi³y siê pod ciê¿arem bia³ego ca³unu. Wielkie, ruchome œnie¿ne zaspy pokry³y preriê, jeziora i rzeki znieruchomia³y w lodowych okowach. Dziki zwierz szuka³ ratunku w ucieczce na po³udnie w cieplejsze strony, bory i prerie pustosza³y. Ludziom zaczê³o zagra¿aæ widmo g³odowej œmierci.




U schy³ku ksiê¿yca, w którym zwierzyna zrzuca swe rogi* [przyp.: Ksiê¿yc, w którym zwierzyna zrzuca rogi - w jêzyku Dakotów - grudzieñ.], nagle ucich³a œnie¿na nawa³nica. Nast¹pi³a chwila ciszy i wytchnienia. Wtedy to w³aœnie m³ody Indianin samotnie przedziera³ siê przez zaœnie¿on¹ puszczê. Jego br¹zowo¿ó³ta twarz poszarza³a pod wp³ywem przenikliwego zimna, mimo ¿e os³ania³ siê, niby opoñcz¹, miêkko wyprawion¹ skór¹ bizona odwrócon¹ w³osem do wewn¹trz. Na nogach mia³ skórzane, obcis³e, d³ugie sztylpy siêgaj¹ce z boków ud a¿ do rzemienia przewiniêtego w pasie, do którego koñce ich by³y przymocowane razem z przepask¹ biodrow¹, przeci¹gniêt¹ pomiêdzy nogami. Ze wzglêdu na zimow¹ porê ubrany by³ tak¿e w krótk¹ koszulê z jeleniej skóry. Na stopach mia³ mokasyny przybrane kolcami je¿ozwierza. Czarne, twarde, d³ugie w³osy, splecione w dwa warkocze na bokach g³owy, opada³y mu na ramiona i piersi.


Indianin nie nosi³ odznak znamionuj¹cych zas³u¿onych wojowników, by³ wiêc jeszcze m³odzieñcem bez s³awnego nazwiska* [przyp.: Indianie nie u¿ywali nazwisk w naszym pojêciu „nazwisk rodzinnych”. Jak w pierwotnych spo³eczeñstwach totemistycznych, nazwisko - imiê u Indian zwi¹zane by³o nieroz³¹cznie z fizyczn¹ osob¹ w³aœciciela i ginê³o wraz z jego œmierci¹. Szczepowe zwyczaje nadawania imion by³y ró¿ne. Niektóre szczepy nadawa³y jako imiona nazwy klanu, które odnosi³y siê do totemu, zwierzêcia, roœliny lub przedmiotu. Nazwiska te zachowywa³ ka¿dy przez ca³e ¿ycie. W innych szczepach mê¿czyzna czy kobieta mogli nosiæ ró¿ne nazwiska w ró¿nym okresie ¿ycia. Zdobycie nazwiska w niektórych szczepach wi¹za³o siê ze specjaln¹ ceremoni¹, w innych zaœ wystarcza³o naj¹æ obwo³ywacza, który og³asza³ nazwisko. Niekiedy nazwiska wi¹za³y siê z cechami fizycznymi posiadacza nazwiska, jego wadami czy niezwyk³ymi wydarzeniami. Honorowym wyró¿nieniem by³o nadanie Indianinowi specjalnego nazwiska. Wielcy wojownicy nadawali lub sami przybierali nazwiska zaczerpniête z ich czynów wojennych (np.: Trzy Uderzenia, poniewa¿ zada³ wrogowi trzy ciosy). U Indian prerii nazwisko mog³o byæ zmieniane, a czasem przydomek stawa³ siê nazwiskiem. Jeœli dziecko chorowa³o, mo¿na by³o prosiæ innego szamana o nadanie nowego nazwiska. Wœród wielu szczepów istnia³ zwyczaj jednoczesnego posiadania dwóch nazwisk: tajnego, œwiêtego i drugiego, na codzienny u¿ytek. Nietaktem by³o pytanie kogoœ o nazwisko pochodz¹ce z nadnaturalnych prze¿yæ lub o nazwisko zmar³ego, z wyj¹tkiem gdy chodzi³o o wybitnego wojownika.]. Niemniej jednak, jak wszyscy Indianie preriowi, posiada³ pierwsze nazwisko, które otrzymywa³o dziecko wkrótce po urodzeniu. W myœl odwiecznego zwyczaju nadawa³a je noworodkowi osoba tej samej p³ci, obdarzona nadprzyrodzon¹ moc¹.


Wiele zim* [przyp.: Okres jednego roku Indianie nazywali „zim¹”, któr¹ dzielili na dwanaœcie ksiê¿yców, czyli miesiêcy. Dobê (dzieñ) zwali „wieczorem” lub „noc¹”. Wszystkie plemiona rozró¿nia³y cztery pory roku: wiosnê, lato, jesieñ i zimê, z których ka¿da zawiera³a po trzy ksiê¿yce.] temu, podczas obrzêdowej uczty na czeœæ nowo narodzonego ch³opca, szaman Czerwony Pies, dziadek owego samotnego wêdrowca, d³ugo modli³ siê do wszechmocnego Wakan Tanka, który uosabia³ szereg dobroczynnych bogów i jednoczeœnie sam by³ jednym z bóstw obejmuj¹cym wszystkie inne. Podczas ¿arliwej modlitwy na intencjê chrzestniaka, dusza potê¿nego szamana oddzieli³a siê od jego cia³a i wêdrowa³a w zaœwiatach wœród bogów oraz cieniów zmar³ych przodków. Wówczas w³aœnie Czerwony Pies ujrza³ maleñk¹ topolê. W¹t³a roœlina dopiero co wy³oni³a siê z ziemi. Obrazy zaczê³y siê zmieniaæ: to s³oñce pra¿y³o maleñk¹ topolê, to huragany przygina³y j¹ do ziemi, smaga³y strugi ulewy, blizzardy zasypywa³y œniegiem, lecz na przekór ¿ywio³om drzewko stawa³o siê coraz wy¿sze i wy¿sze, a¿ w koñcu smuk³ym wierzcho³kiem dosiêg³o strzêpiastych chmur.


Szaman uwa¿nie spogl¹da³ na szybko rosn¹c¹ topolê. Ju¿ wiedzia³, jakie pierwsze imiê ma nadaæ wnukowi. Dusza jego powróci³a z zaœwiatów na Ziemiê do swego cia³a. Nieruchomy jak pos¹g Czerwony Pies ockn¹³ siê z zadumy, wzi¹³ chrzestniaka w ramiona i nazwa³ go Tehawanka, co w jêzyku* [przyp.: Indianie Ameryki Pó³nocnej mówili jêzykami tworz¹cymi 56 (Powell) lub 58 (McGee) rodzin jêzykowych. Z tego oko³o 30 rodzin, licz¹cych oko³o 600 dialektów, przypada³o na plemiona zamieszkuj¹ce tereny obecnych Stanów Zjednoczonych. Indianie prerii nale¿eli do 6 rodzin jêzykowych: l. Algonkin - Czarnonodzy (Blackfoot), Szejenowie (Cheyenne), Arapahowie (Arapaho), Gros Ventre, Kri równin (Cree) i Od¿ibwejowie lub Czipewejowie równin (Ojibwa, Chippewa); 2. Atbapaskan - Sarsi i Kiowa Apacze; 3. Kaddo - Paunisi (Pawnee), Arikara i Wichita; 4. Kiowa - Kiowa; 5. Sju - Mandan, Hidatsa, Crow, Dakotowie (Dakota), Assiniboin, Iowa, Oto, Missouri, Omaha, Ponca, Osagowie (Osage) i Kansa; 6. Uto - Aztecan lub Szoszoñska - Szoszoni (Shoshone) znad Wind River, Komancze (Comanche) i Ute. Poza Indianami prerii dialektami algonkin mówi³a wiêkszoœæ szczepów pó³nocnoamerykañskich. Dialektami athapaskan mówi³y 53 szczepy, a dialektami sju - 68. Niewiele ustêpowa³a im liczebnoœci¹ rodzina szoszoñska. Poza tym na kontynencie Ameryki Pó³nocnej by³y szeroko rozprzestrzenione rodziny jêzykowe: Eskimo - 70 szczepów; Muskogi - szczepy Choctaw, Chickasaw i Seminole; Irokezów - szczepy Mohawków, Oneida, Onondaga, Seneca, Cayuga, Tuscarora, 6 szczepów Huronów i 3 grupy Czirokezów; Pennti - w Kalifornii i Oregonie; Hoka - brzegi Pacyfiku od p³n. Kalifornii po Kolumbiê; Tunika - niegdyœ przy ujœciu Missisipi.] Dakotów oznacza³o „wysoki”.


Obecnie Tehawanka by³ ju¿ prawie m³odzieñcem. Podczas najbli¿szej wiosny mia³ poddaæ siê próbom mêstwa, których pomyœlne przebycie umo¿liwi³oby mu przyjêcie do grona wojowników. Niecierpliwie oczekiwa³ na to wyró¿nienie, przynosz¹ce zaszczyt ka¿demu Indianinowi. By³ przekonany, ¿e wkrótce zdo³a odznaczyæ siê na polowaniach i wojennych wyprawach. Marzy³ o zaszczytach, jakie niegdyœ osi¹gn¹³ jego ojciec, chcia³ naœladowaæ dziadka, potê¿nego szamana. Od najm³odszych lat byli oni dla niego wzorem mêstwa, odwagi i szlachetnoœci. Po œmierci ojca, jak wiêkszoœæ indiañskich ch³opców, od dwunastego roku ¿ycia towarzyszy³ dziadkowi podczas ³owów, a gdy dorós³ lat czternastu, czêsto uczestniczy³ tak¿e w jego wojennych wyprawach. Wprawdzie wtedy razem z rówieœnikami tylko gotowa³ strawê dla mê¿czyzn, nosi³ wodê oraz pos³ugiwa³ jako goniec, lecz za to przez ca³y czas móg³ obserwowaæ s³awnych wojowników, uczyæ siê od nich rozwagi, korzysta³ z ich bogatego doœwiadczenia. Nieraz, gdy w wirze walki niebezpieczeñstwo zagra¿a³o wszystkim uczestnikom wyprawy, wtedy ch³opcy równie¿ chwytali za orê¿, aby broniæ swego ¿ycia.


Tehawanka przedzieraj¹c siê teraz samotnie przez zaœnie¿on¹ puszczê nie zapomina³ o doœwiadczeniu nabytym podczas wypraw z wojownikami. Zdawa³ sobie sprawê z niebezpieczeñstw, jakie mog³y mu zagra¿aæ.


Podczas bezowocnych poszukiwañ zwierzyny znacznie oddali³ siê od osady. Znajdowa³ siê ju¿ na terenach ³owieckich nawiedzanych przez najbardziej zaciêtych wrogów swego plemienia. Ziemie te niegdyœ nale¿a³y wy³¹cznie do Dakotów, lecz obecnie œmieræ mog³a czaiæ siê tutaj za ka¿dym drzewem. Znienawidzeni Hakatonwan* [przyp.: Hakatonwan - w jêzyku Dakotów „Czipewejowie”. Chippewa jest popularn¹ nazw¹ dla Indian Ojibwa, czyli Od¿ibwejów i oznacza „przypiekaæ a¿ siê skurczy” (ojib - kurczyæ; ub way - przez przypiekanie), co odnosi siê do szwów wypalanych przez Czipewejów na mokasynach i odzie¿y. W rzeczywistoœci Czipewejowie byli Od¿ibwejami, którzy podzielili siê na grupy w dawnych czasach, zachowuj¹c jednak ten sam jêzyk, wierzenia i zwyczaje.] posiadali d³ugie, grzmi¹ce kije, które nawet z doœæ znacznej odleg³oœci œmiertelnie razi³y przeciwników.


Hakatonwan, czyli Czipewejowie, dawno ju¿ temu przybyli w te strony zza wielkich jezior, sk¹d s³oñce wschodzi na niebo. Wtedy te¿ rozpoczêli z Dakotami d³ugotrwa³¹, za¿art¹ wojnê o tereny obfituj¹ce w dziki ry¿ i zwierzynê ³owieck¹. Dakotowie z wrodzon¹ sobie odwag¹ bronili swej ziemi, lecz najeŸdŸcy w koñcu zaczêli zdobywaæ przewagê dziêki „grzmi¹cym kijom”, które otrzymywali od wasichus, czyli bia³ych ludzi, osiedlonych na pó³noco-wschodzie za jeziorami.


W burzliwej swej historii wojowniczy naród Dakotów przegra³ ca³kowicie tylko jedn¹ z wojen prowadzonych z innymi ludami indiañskimi. By³a to w³aœnie wojna z Czipewejami, którym jednostronne posiadanie broni palnej u³atwi³o zwyciêstwo. Przegrana wywar³a decyduj¹cy wp³yw na dalsze losy Dakotów. Zmuszeni do opuszczenia krainy lasów i jezior wokó³ Ÿróde³ Ojca Wód, jak zwali rzekê Missisipi, sami zaczêli zbrojnie wypieraæ w g³¹b kontynentu swych zachodnich s¹siadów, Szejenów i Arapachów.


Tak rozpoczê³a siê migracja Dakotów na zachód. Poszczególne grupy przekroczy³y najpierw zachodnie brzegi Missisipi, a czêœæ z nich powêdrowa³a a¿ za rzekê Missouri. W trakcie stopniowej migracji naród Dakotów utworzy³ trzy zgrupowania: wschodnie, œrodkowe i zachodnie* [przyp.: W czasach odkrycia Ameryki przez Kolumba naród Dakotów zamieszkiwa³ tereny na po³udniowym wschodzie kontynentu Ameryki Pó³nocnej, prawdopodobnie gdzieœ w okolicach Florydy. Napierani przez inne szczepy, z kolei rugowane przez bia³ych osadników, Dakotowie powêdrowali na pó³nocno - zachód w poprzek kontynentu i osiedlili siê na zachodnich krañcach Wielkich Jezior, sk¹d znów musieli ust¹piæ Czipewejom. Podczas d³ugotrwa³ej wojny i stopniowej migracji na zachód Dakotowie utworzyli 3 zgrupowania: l. Santee Dakota, czyli wschodnie (plemiona - Mdewakanton, Wapheton, Wahpekute i Sisseton); 2. Yankton Dakota, czyli œrodkowe, które z kolei dzieli³o siê na Yankton i Yanktonai. Yanktonai dzieli siê jeszcze na Górnych (klany: Pah Baxah lub Tete Coupees, Wahzecootai lub Gens des Pin i Gens Perchez) oraz Dolnych, czyli Hunkpatina, od których oderwali siê Assiniboin; 3. Teton Dakota, czyli zachodnie (plemiona: Se chong hhos, czyli Brule Górni i Dolni, Hunkpapa, Miniconjou, Oglala. Oohenonpa lub Two Kettie, Etas epe cho, czyli Without Bows lub Sans Arcs, Sihasapa lub Blackfoot, czyli Czarne Stopy Dakota, których nie nale¿y myliæ z Czarnymi Stopami w³aœciwymi).]. Tehawanka wywodzi³ siê z plemienia Wahpekute, nale¿¹cego do Santee Dakotów, to jest Dakotów Wschodnich.


Jak co roku o tej porze Wahpekute wyruszyli we wrzeœniu na preriê, aby odbyæ wielkie polowanie na bizony. Jesieñ stanowi³a bardzo pomyœln¹ porê na plemienne ³owy. Bizony po letnich wypasach by³y t³uste, a skóry ich pokryte œwie¿ym, grubym, we³nistym w³osem najlepiej nadawa³y siê do sporz¹dzania ciep³ych zimowych okryæ. Santee Dakotowie nie byli zbyt dobrymi rolnikami, dlatego przed ka¿d¹ zim¹ i na wiosnê starali siê zaopatrzyæ w miêso bizonie, które po ususzeniu umo¿liwia³o im przetrwanie trudnych pór roku.


Nadchodz¹ca zima zapowiada³a siê szczególnie niepomyœlnie dla Wahpekute. W lecie Czipewejowie napadli na osadê. Kilku wojowników Wahpekute poleg³o, niektórzy odnieœli rany. Wœród tych ostatnich znajdowa³ siê szaman Czerwony Pies. G³êboka rana w lewym boku wci¹¿ ropia³a przykuwaj¹c starca do legowiska w chacie. Na domiar z³ego, niezbyt pomyœlne z powodu d³ugotrwa³ej suszy zbiory kukurydzy oraz dzikiego ry¿u zosta³y zrabowane przez Czipewejów. W tej sytuacji jesienne polowanie na bizony sta³o siê spraw¹ ¿ycia lub œmierci dla nieszczêsnych Wahpekute. Tote¿ na ³owy wyruszyli wszyscy z wyj¹tkiem chorych oraz zniedo³ê¿nia³ych starców.


Wœród pozosta³ych w osadzie znajdowa³o siê jedynie dwoje m³odych: Tehawanka i jego siostra, Poranna Rosa. Kilka zim temu ojciec ich i starszy brat jednoczeœnie polegli w walce z Czipewejami, a wkrótce potem zmar³a matka. Wtedy Czerwony Pies zast¹pi³ im utraconych rodziców. Rodzeñstwo nie odczu³o zbytnio osierocenia, gdy¿ wed³ug zwyczajów indiañskich od najwczeœniejszego dzieciñstwa du¿o czasu spêdza³o ze swymi dziadkami, którzy zawsze okazywali wnukom wiele mi³oœci. Przywi¹zanie Tehawanki i Porannej Rosy do Czerwonego Psa jeszcze bardziej siê pog³êbi³o, gdy zosta³ ich jedynym opiekunem. Czy mogli go opuœciæ teraz przykutego niemoc¹ do ³o¿a?


Tehawanka i Poranna Rosa pragnêli pozostaæ z Czerwonym Psem, lecz sami nie mogli o tym decydowaæ. Od polowania na bizony zale¿a³o ¿ycie wszystkich mieszkañców osady. Indianie traktowali ¿ywnoœæ jako w³asnoœæ ogó³u i ka¿dy cz³onek plemienia otrzymywa³ nale¿n¹ mu czêœæ. O tym, kto ma wzi¹æ udzia³ w ³owach, a kto pozostaæ w osadzie decydowa³a rada starszych.


W przeddzieñ wyruszenia na wielkie polowanie rada starszych zebra³a siê na naradê w obszernej chacie wodza - szamana, która by³a zarazem miejscem obrad. Czerwony Pies mia³ orzec, czy ³owy bêd¹ pomyœlne i w której okolicy nale¿y szukaæ bizonów. Wszyscy wpatrywali siê w niego, gdy z przymkniêtymi oczami, przygarbiony siedzia³ przy ognisku i rozmawia³ z duchami. Wró¿ba by³a pomyœlna.


Wtedy zaczêto siê naradzaæ, kto ma pozostaæ w osadzie z chorymi i starcami. Potê¿ny szaman cieszy³ siê powszechnym szacunkiem. Choæ o sprawach uczuæ rodzinnych nigdy nie mówi³o siê wœród Indian, wszyscy doskonale wiedzieli, ¿e Czerwony Pies kocha³ wnuków. Skoro wiêc choroba uniemo¿liwia³a mu wyruszenie na ³owy, postanowiono jednog³oœnie, ¿e Tehawanka i Poranna Rosa zaopiekuj¹ siê niedo³ê¿nymi cz³onkami plemienia. Decyzja ta nie by³a podjêta jedynie dla sprawienia przyjemnoœci szamanowi. Ktoœ przecie¿ musia³ troszczyæ siê o chorych i zdobywaæ dla nich po¿ywienie, a Tehawanka, choæ jeszcze m³ody, by³ doskona³ym myœliwym.


Wahpekute przed wyruszeniem na wielkie polowanie sprawiedliwie podzielili skromne zapasy ¿ywnoœci miêdzy tych, którzy musieli pozostaæ w osadzie i udaj¹cych siê na ³owy.


Up³ywa³ tydzieñ za tygodniem, a myœliwi wci¹¿ nie wracali z polowania. Tymczasem, wczeœniej ni¿ zazwyczaj, nadci¹gnê³a surowa zima. Blizzardy dê³y z niezwyk³¹ zajad³oœci¹, œniegi zasypywa³y puszczê. Uwiêzieni w chatach starcy i chorzy mê¿nie znosili wszelki niedostatek. S³absi bez s³owa skargi umierali, silniejsi w milczeniu oczekiwali g³odowej œmierci. Có¿ mogli pocz¹æ przeciw przeznaczeniu? Uporczywe blizzardy uniemo¿liwia³y Tehawance polowanie.


W koñcu jednak zaœwita³ dzieñ nadziei. Pewnego ranka œnie¿ne zawieje nagle usta³y. Na wypogodzonym niebie zajaœnia³o s³oñce. Tehawanka natychmiast wyruszy³ na ³owy.


Ju¿ drugi dzieñ przedziera³ siê przez zaœnie¿on¹ puszczê. Bezskutecznie poszukiwa³ tropów jakiejkolwiek zwierzyny. By³ bardzo os³abiony i zmarzniêty. Od czasu do czasu wk³ada³ do ust grudkê zlodowacia³ego œniegu, aby siê otrzeŸwiæ i brn¹³ coraz dalej w kniejê. Nie móg³ przecie¿ powróciæ do swoich z pustymi rêkami.


Tehawanka stara³ siê iœæ jak najostro¿niej. Dziêki karpiom* [przyp.: Karpie (po angielsku: snowshoes - œnie¿ne buty) - owalne obrêcze wype³nione rzemienn¹ plecionk¹, które przymocowane do stóp u³atwiaj¹ chodzenie po œniegu. Wystêpuj¹ w arktycznych i subarktycznych regionach Ameryki i Eurazji. Indiañskie plemiona Athapasków i Algonkinów rozpowszechni³y u¿ywanie karpli, a tak¿e by³y twórcami tobogganu (algonkiñska nazwa: tobogan), czyli sanek ci¹gniêtych przez psy. Obecnie na wzór algonkiñskiego tobogganu budowane s¹ sanie do trasportowania rannych w górach. Indianie ci byli równie¿ twórcami s³ynnych kanu (po angielsku: canoe) - indiañskiej, lekkiej ³odzi, której drewniany szkielet jest pokrywany brzozow¹ kor¹. Pierwowzorem kanu by³ eskimoski kajak, posiadaj¹cy szkielet z fiszbinu lub koœci wieloryba, obszyty skórami tok. Wspó³czesne kajaki budujemy w³aœnie na wzór indiañskiego kanu.] szed³ nawet doœæ szybko przez zaspy, ale zmarzniêty œnieg chrzêœci³ pod stopami, co tak¿e mog³o p³oszyæ nieliczn¹, zg³odnia³¹ i czujn¹ zwierzynê. Wreszcie zda³ sobie sprawê, ¿e w tych warunkach jedynie wytropienie niedŸwiedzia pogr¹¿onego w zimowej drzemce mog³o pomyœlnie zakoñczyæ ³owy. Czerwony Pies dawniej czêsto zabiera³ go na zimowe polowania, podczas których zwinny ch³opiec wyp³asza³ niedŸwiedzie z kryjówek, a dziadek zabija³ je celnymi strza³ami z ³uku. Dziêki temu Tehawanka pozna³ zwyczaje tych zwierz¹t i wiedzia³, gdzie nale¿a³o szukaæ ich zimowych legowisk.


Czarny amerykañski niedŸwiedŸ, zwany baribalem* [przyp.: Baribal (Ursus americanus) - pó³nocnoamerykañski niedŸwiedŸ o d³ugoœci cia³a do 2 m i oko³o 1 m wysokoœci w barkach. Jest mniejszy i mniej drapie¿ny od os³awionego amerykañskiego grizzly (Ursus horribilis), popularnie zwanego siwkiem. Obydwa te gatunki zamieszkiwa³y lasy zachodniej Ameryki Pó³nocnej od Missouri do Pacyfiku.], stanowi³ ponêtny ³up dla zg³odnia³ego Indianina. Baribale o ka¿dej porze roku by³y doœæ t³uste, bowiem nie wybredza³y w doborze pokarmu. Przewa¿nie ¿ywi³y siê korzonkami roœlin, ró¿nymi nasionami, orzechami i dzikimi owocami. Potrafi³y równie¿ ³apami zrêcznie ³owiæ ryby w strumieniach oraz nie gardzi³y myszami wykopywanymi z nor i ziemnymi wiewiórkami. Przepada³y za miodem podbieranym pszczo³om w leœnych barciach, a wczesn¹ wiosn¹, gdy trudno by³o o pokarm roœlinny, polowa³y na sarny, jelenie, daniele i ³osie niemal padaj¹ce z g³odu.


Tehawanka doprowadzony do ostatecznoœci bezskutecznym tropieniem zwierzyny nie zastanawia³ siê d³ugo. Okolica ulubiona przez baribale oddalona ju¿ by³a zaledwie o pó³ dnia drogi. Przychodzi³y tam w lecie raczyæ siê soczystymi malinami oraz czarnymi jagodami, których wysokie krzewy tworzy³y rozleg³e g¹szcze u stóp wiekowych olbrzymów puszczy. Oko³o po³owy grudnia, gdy nastawa³y mrozy, niedŸwiedzie zazwyczaj szuka³y schronienia odpowiedniego na zimowe le¿e, a potem œpi¹c czy te¿ drzemi¹c, przebywa³y w zacisznej kryjówce trzy lub cztery miesi¹ce bez jedzenia i picia.


Tehawanka zdwoi³ czujnoœæ kieruj¹c siê ku jagodowiskom. Obawia³ siê nieoczekiwanego spotkania z Czipewejami, którzy równie¿ korzystaj¹c z poprawy pogody mogli polowaæ w tamtej okolicy. Coraz bardziej ci¹¿y³a mu samotnoœæ, tote¿ wkrótce przystan¹³ przed potê¿nym drzewem. Z podró¿nej torby z jeleniej skóry, przewieszonej przez ramiê, wydoby³ woreczek z czerwon¹ farb¹. Czerwieñ symbolizowa³a u Dakotów najwa¿niejszego dobroczynnego boga, to jest S³oñce, czyli Wi. Tehawanka d³oni¹ zgarn¹³ œnieg z p³atu kory, po czyim zanurzy³ palec w woreczku i nakreœli³ na drzewie grub¹, czerwon¹ kreskê. Od tej chwili pieñ drzewa uosabia³ mu boga Wi, patrona czterech g³ównych cnót: odwagi, mêstwa, wspania³omyœlnoœci i wiernoœci. Tehawanka uniós³ g³owê; patrz¹c w promienie s³oneczne, przeœwituj¹ce przez roz³o¿yste konary drzewa, cichym g³osem zacz¹³ siê modliæ:


„Wi, ktoœ ciê potrzebuje! To ja w³aœnie jestem. Moi bliscy umieraj¹ z g³odu, tak jak i ja umrê, jeœli nie upolujê niedŸwiedzia. Wi, spraw, abym nie straci³ odwagi w kraju nawiedzanym przez nikczemnych Hakatonwan!”


Po tej krótkiej modlitwie ruszy³ w dalsz¹ drogê. By³ gotów do ³owów i walki. W prawej d³oni wysuniêtej spod skórzanej opoñczy trzyma³ krótki ³uk z jesionowego drzewa oraz strza³y wyjête z ko³czanu z brzozowej kory zawieszonego u boku. Za rzemienn¹ przepask¹ równie¿ tkwi³a drewniana maczuga zakoñczona owalnym, g³adkim kamieniem i nó¿ z ¿ebra bizona.


Tehawanka przyspiesza³ kroku, lecz ani na chwilê nie przestawa³ uwa¿nie rozgl¹daæ siê po zaœnie¿onej puszczy. Wypatrywa³ œladów na ziemi, nas³uchiwa³ odg³osów p³yn¹cych z g³êbi boru. By³ przecie¿ synem tej surowej krainy i natura nie mia³a przed nim tajemnic. Chrzêst zmarzniêtego œniegu, szelest krzewów, trzask ³amanej ga³êzi, trzepot skrzyde³ ptactwa lub jakiœ przeoczony znak mog³y mieæ tutaj decyduj¹ce znaczenie.


Czas mija³. Do jagodowiska by³o ju¿ bardzo blisko. Naraz Tehawanka zatrzyma³ siê; z niepokojem spojrza³ w pogodne niebo. Jeszcze nie by³o widaæ zwiastunów burzy, lecz nie usz³o jego uwagi, ¿e ptaki æwierka³y coraz natarczywiej, co niezawodnie zapowiada³o rych³¹ zmianê pogody.


Po krótkim namyœle znów ruszy³ przed siebie. Przeczuwa³ nadci¹gaj¹cy blizzard, lecz nie mia³ wyboru. Od osady dzieli³y go dwa dni drogi, wiêc nawet gdyby teraz zawróci³, nie doszed³by do swoich przed rozpêtaniem siê œnie¿nej nawa³nicy. Poza tym sam by³ okropnie g³odny i wiedzia³, ¿e jego najbli¿si licz¹ na niego.


Po jakimœ czasie zacz¹³ wypatrywaæ orientacyjnego znaku. Mia³o nim byæ ma³e, leœne jezioro, znane mu z wypraw z dziadkiem. Jednak nigdzie nie by³o go widaæ.


„Mo¿e przeoczy³em zamarzniête, zasypane œniegiem jezioro? - pomyœla³ zaniepokojony. - Nie, to niemo¿liwe... Przecie¿ musia³bym zauwa¿yæ okalaj¹ce je szuwary. Nic innego, tylko Can Oti p³ata mi figle!”


Zaledwie wspomnia³ z³oœliwe bóstwo, zaraz zatrzyma³ siê zatrwo¿ony.


W panteonie Dakotów, oprócz kilku dobroczynnych bogów uosobionych w Wakan Tanka, istnia³o równie¿ wiele z³ych bóstw, których jedynym celem by³o sprawianie ludziom jak najwiêcej k³opotów. W³aœnie z³oœliwy Can Oti zawsze utrudnia³ wêdrowcom rozpoznanie kierunku drogi i miejscowoœci. Czerwony Pies nauczy³ wnuka, jak nale¿a³o broniæ siê przed z³ymi bóstwami. Tote¿ Tehawanka przykucn¹³ obok drzewa. Z podró¿nej torby wydoby³ kawa³ek spróchnia³ej kory oraz krótki, twardy, cienki kij o zaostrzonym jednym koñcu, u¿ywany jako œwider do niecenia ognia. Nastêpnie wyj¹³ z woreczka garœæ suchej sza³wi i s³odkiej trawy, których dym mia³ zapobiegaæ psotom przekornych bóstw.


Tehawanka rêkami odgarn¹³ œnieg przy pniu drzewa, po³o¿y³ na ziemi korê, po czym przytkn¹³ do niej ostry koniec kija. Zrêcznymi ruchami otwartych d³oni wprawia³ go w szybki ruch obrotowy. Po jakimœ czasie, hubka zatli³a siê; Tehawanka dmuchn¹³ kilka iskier na wysuszon¹ trawê. Smu¿ka b³êkitnego dymu unios³a siê w górê. Ofiara zosta³a spe³niona. Uspokojony schowa³ hubkê i œwider do torby. Starannie zasypa³ ziemiê œniegiem i ruszy³ w drogê. Wkrótce te¿ ujrza³ szuwary jeziora. Od tego miejsca w prawo, o kilka strzelañ z ³uku, rozpoczyna³y siê jagodowiska nawiedzane przez baribale.







Duch opiekuñczy






S³oñce sta³o w zenicie, gdy Tehawanka dobrn¹³ wreszcie do niedŸwiedzich jagodowisk. Myœl o mo¿liwoœci rych³ego zaspokojenia g³odu doda³a mu si³. Bez chwili wytchnienia zacz¹³ rozgl¹daæ siê woko³o. NiedŸwiedzie zazwyczaj wybiera³y sobie miejsce na zimowe le¿e w jakimœ za³omie skalnym, pod korzeniami wywróconego drzewa lub du¿¹ dziuplê w wypróchnia³ym pniu i wyœciela³y je ga³¹zkami oraz liœæmi. Ich zimowy sen by³ raczej drzemk¹, z której czêsto budzi³y siê i wychodzi³y myszkowaæ po okolicy. Oko³o stycznia niedŸwiedzice rodzi³y potomstwo w zimowym legowisku. Mimo pozornie ociê¿a³ej, niezgrabnej budowy niedŸwiedzie bardzo zrêcznie wspina³y siê na drzewa, w czym pomocne im by³y d³ugie, ostre pazury.


Tehawanka dobrze zna³ zwyczaje niedŸwiedzi, tote¿ uwa¿nie spogl¹da³ na drzewa. Wkrótce spostrzeg³ na olbrzymim cedrze charakterystyczne zadrapania pazurami. Przystan¹³ i spojrza³ w górê. Oko³o trzydziestu stóp nad ziemi¹ widnia³ w pniu otwór wystarczaj¹co du¿y, aby niedŸwiedŸ móg³ siê przez niego przecisn¹æ. Nadzieja wst¹pi³a w serce Indianina. Teraz przede wszystkim musia³ siê tylko upewniæ, czy niedŸwiedŸ urz¹dzi³ sobie zimowe le¿e w dziupli i wywabiæ go z kryjówki, jeœli w niej obecnie naprawdê przebywa³.


Pieñ cedru by³ bardzo gruby, a pierwsze konary znajdowa³y siê zbyt wysoko, aby Tehawanka móg³ wspi¹æ siê na nie. Jednak obok starego cedru ros³o m³ode drzewko, którego wierzcho³ek prawie siêga³ do dziupli. Mo¿na wiêc by³o wspi¹æ siê na nie i wrzuciæ w dziuplê p³on¹ce smolne drzazgi; dusz¹cy dym powinien wyp³oszyæ niedŸwiedzia na zewn¹trz.


Tehawanka od razu rozpocz¹³ przygotowania. Przede wszystkim zdj¹³ karpie i wyszuka³ rozwidlon¹ ga³¹Ÿ, odci¹³ no¿em jedn¹ odnogê, pozostawiaj¹c na samym koñcu tylko zakrzywiony kawa³ek który tworzy³ jakby hak umo¿liwiaj¹cy zawieszanie kija. Potem nazbiera³ spróchnia³ej kory oraz smolnych ga³¹zek, zwi¹za³ je w pêczek ³ykiem i przymocowa³ do rzemienia przewiniêtego w pasie. Nastêpnie zrzuci³ z ramion na ziemiê skórzan¹ opoñczê i u³o¿y³ na niej sw¹ torbê podró¿n¹, ³uk i strza³y, aby by³y gotowe do u¿ycia. Z torby wyj¹³ przyrz¹dy do rozniecania ognia, po czym ³ykiem przywi¹za³ smoln¹ drzazgê do haka na koñcu kija.


Zapalenie drzazgi zajê³o mu sporo czasu. Gdy p³omieñ zacz¹³ wreszcie pe³zaæ po niej, Tehawanka, wykorzystuj¹c hak, zawiesi³ kij na ga³êzi m³odego drzewka rosn¹cego obok wielkiego cedru. Nastêpnie sam zacz¹³ szybko wspinaæ siê na drzewo. Niebawem znajdowa³ siê na ga³êzi, na której uprzednio zawiesi³ kij z przywi¹zan¹ do niego, p³on¹c¹ smoln¹ drzazg¹. Ponowne zawieszenie kija na wy¿szej ga³êzi by³o dzie³em krótkiej chwili.


Wspinaj¹c siê coraz wy¿ej w ten sposób dotar³ niemal na wysokoœæ dziupli w cedrze. Teraz odtroczy³ od pasa smolne ga³¹zki i przywi¹za³ je do haka na kiju. Ogniem drzazgi zapali³ wiecheæ, i wysun¹³ go na kiju w kierunku dziupli.


Dymi¹cy pêk ga³¹zek pogr¹¿y³ siê w ciemnym otworze. Tehawanka ostro¿nie strz¹sn¹³ wiecheæ. Z zapartym tchem nas³uchiwa³. K³êby gryz¹cego dymu zaczê³y wydobywaæ siê z dziupli. W g³êbi drzewa wci¹¿ panowa³a cisza.


Wyraz napiêcia znika³ z twarzy Indianina. Gdyby niedŸwiedŸ zamieszkiwa³ wnêtrze drzewa ju¿ na pewno by³oby s³ychaæ jego gniewne sapanie. Tehawanka zawiedziony wolno schodzi³ z ga³êzi na ga³¹Ÿ. Naraz w g³êbi dziupli rozbrzmia³y dziwne odg³osy. Z czarnego otworu wychyli³ siê spiczasty pysk, oczy b³ysnê³y zielonawym blaskiem. Niewielkie, zgrabne zwierz¹tko o ¿ó³to - szaro - czarnym futrze i szaro - ¿ó³tym w czarniawe obr¹czki ogonie wyskoczy³o na konar cedru. Wyrwany nieoczekiwanie ze snu szop pracz* [przyp.: Szopy nale¿¹ do podrzêdu Arctoidea, obejmuj¹cego cztery rodziny: psy (Canidae), kuny (Mustelidae), szopy (Pryocyonidae) i niedŸwiedzie (Ursidae). Szopy zajmuj¹ poœrednie stanowisko miêdzy ³asicowatymi a niedŸwiedziowatymi. Tylko jeden ich gatunek (panda - Ailurus fulgens) ¿yje w Himalajach na wysokoœciach 2000- 4000 m, natomiast wszystkie inne s¹ mieszkañcami kontynentów amerykañskich. Dziel¹ siê na trzy wa¿ne rodzaje: wiklawce (Potos) zadomowione w pó³nocnej Brazylii, Peru a¿ do Meksyku i Florydy; szopy (Procyon) na obydwóch kontynentach; zdeby (Nasua), czyli ostronosy, w Po³udniowej i Œrodkowej Ameryce oraz w po³udniowej czêœci Ameryki Pó³nocnej. Wszystkie pêdz¹ ¿ywot nadrzewny. Najwiêcej znany szop pracz (Procyon lotor), zwany przez Amerykanów racoon, zamieszkuje wy³¹cznie Amerykê Pó³nocn¹. Tu³ów jego osi¹ga d³ugoœæ do 65 cm i pokryty jest obfitym, miêkkim, wartoœciowym futrem. W pó³nocnych regionach zapada w trzymiesiêczny sen zimowy. Nazwa szop pracz zosta³a mu nadana, poniewa¿ s¹dzono, ¿e zwierzê to ma zwyczaj myæ swe jedzenie przed spo¿yciem. By³o to jednak b³êdne mniemanie. Szop po prostu czêsto poluje na ¿yj¹ce w wodzie: raki rzeczne, œlimaki, ¿aby i ryby i dlatego mo¿na by³o czêsto widzieæ go zanurzaj¹cego ³apy w wodzie i wydobywaj¹cego z niej po¿ywienie. Poza tym ¿ywi siê równie¿ owocami, kasztanami, kaczanami kukurydzy, ptakami, jajami, których nawet nie usi³uje zanurzaæ w wodzie.] rozejrza³ siê ciekawie. Zauwa¿y³ znieruchomia³ego cz³owieka na pobliskim drzewie. Przygl¹da³ siê mu przez chwilê przekrzywiaj¹c ³ebek. Tehawanka zamar³ w bezruchu na widok szopa. By³ bezradna wobec zwinnego, przebieg³ego zwierzêcia. £uk i strza³y pozostawi³ u stóp drzewa, bowiem poluj¹c na niedŸwiedzia drzemi¹cego w dziupli myœliwy nie jest zmuszony do strzelania z chwiejnego konaru. NiedŸwiedzie tylko wspinaj¹ siê szybko na drzewo, natomiast schodz¹ z niego zawsze zadem, bardzo powoli i ostro¿nie. Myœliwy tymczasem zd¹¿y zsun¹æ siê pierwszy na ziemiê i spokojnie przygotowaæ do strza³u.


„Umknie mi!” - pomyœla³ Tehawanka.


Szop wci¹¿ przygl¹da³ mu siê ciekawie. Tehawanka ostro¿nie pocz¹³ opuszczaæ siê na ni¿sze ga³êzie, a¿ wreszcie jednym susem stan¹³ na ziemi. Pochyli³ siê po broñ, lecz szop nagle zako³ysa³ siê na ga³êzi, a nastêpnie jak b³yskawica pomkn¹³ w górê po pniu, przeskoczy³ na konar pobliskiego drzewa i znikn¹³.


Tehawanka przez d³u¿sz¹ chwilê spogl¹da³ w kierunku, w którym umknê³a tak upragniona przez niego zwierzyna. Dopiero teraz poczu³ przenikliwy ch³ód. Za³o¿y³ karpie. Podniós³ opoñczê, nakry³ ni¹ ramiona, wzi¹³ torbê podró¿n¹, broñ. Znów rozpocz¹³ szukanie legowisk niedŸwiedzi. Trzykrotnie jeszcze spotka³o go niepowodzenie.


W³aœnie wypatrzy³ wywrócone olbrzymie drzewo. Pod jego korzeniami widnia³a w dole poprzeczna jama. NiedŸwiedzie lubi³y wybieraæ takie miejsca na swój zimowy sen. Tehawanka zsun¹³ siê w wykrot, po czym wystrzeli³ strza³ê z ³uku w g³¹b jamy. Nie by³o to zbyt roztropne, poniewa¿ strza³ oddany na chybi³ trafi³ móg³ jedynie przebudziæ i rozjuszyæ niedŸwiedzia, gdyby znajdowa³ siê w kryjówce. Na szczêœcie jama by³a pusta.


Tehawanka ociê¿ale wychodzi³ z wykrotu. Naraz poœlizn¹³ siê, upad³ na bok. Chwilê le¿a³ ciê¿ko dysz¹c, wreszcie powsta³, mimo woli spojrza³ w górê.


Niebo poszarza³o. Ciê¿kie, ciemne chmury niemal dotyka³y wierzcho³ków drzew, szybko przemyka³y ponad nimi. W sposêpnia³ej puszczy zaleg³a cisza, tylko od pó³noco-zachodu nadlatywa³y jakieœ jêkliwe poœwisty i pomruki* [przyp.: Otwarte Równiny Wewnêtrzne Ameryki Pó³nocnej s¹ terenem gwa³townego œcierania siê zimnego powietrza polarnego znad pó³nocnej Kanady z gor¹cym powietrzem zwrotnikowym znad Zatoki Meksykañskiej. Zimowe, silne i lodowate wiatry pó³nocno - zachodnie (northers) czêsto zmieniaj¹ siê w blizzardy, czyli œnie¿ne burze. Natomiast wiosn¹ i latem z po³udnia nap³ywaj¹ ku pó³noco-wschodowi cyklony zwrotnikowe, po³¹czone z gwa³townymi burzami (tornado).].


Tehawanka zda³ sobie sprawê, ¿e w zapale tropienia zwierzyny zapomnia³ o obserwowaniu zmian zachodz¹cych w atmosferze. Tymczasem wygl¹d nieba i niepokój ptaków mog³y w porê ostrzec go przed ju¿ nadchodz¹cym groŸnym niebezpieczeñstwem. Natarczywy œwiergot ptactwa ucich³ zupe³nie. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, blizzard nadci¹ga³ milowymi krokami, skoro nawet ptaki ju¿ skry³y siê w gniazdach.


Tehawanka od razu otrz¹sn¹³ siê z niemocy. Sytuacja jego by³a straszna. Znajdowa³ siê w ostêpach puszczy daleko od swojej osady, os³abiony z g³odu oraz zmêczenia, w okolicy nawiedzanej przez œmiertelnego wroga. Wprawdzie zna³ sposoby umo¿liwiaj¹ce przetrwanie œnie¿nych nawa³nic, lecz po raz pierwszy w ¿yciu znalaz³ siê sam w tak groŸnej sytuacji. Co siê stanie, je¿eli blizzard potrwa zbyt d³ugo?


„Umrê z g³odu...” - pomyœla³.


Ogarnê³o go przera¿enie. Trwa³o ono jednak tylko krótk¹ chwilê, bowiem zaraz uzmys³owi³ sobie, ¿e gdyby teraz zgin¹³, pomarliby równie¿ Czerwony Pies, Poranna Rosa i inni.


Szybko wydosta³ siê z wykrotu. Musia³ szukaæ jakiegoœ bezpiecznego schronienia. Blizzard szala³ czasem tylko kilka godzin, lecz czêsto równie¿ trwa³ nawet parê dni. Podczas oœlepiaj¹cych zamieci œnie¿nych podró¿owanie po odkrytych terenach stawa³o siê zupe³nie niemo¿liwe. Wêdrowcy zaskoczeni w drodze przez blizzard czêsto zamarzali na œmieræ. Jedynym wtedy ratunkiem by³o ustawiczne podskakiwanie na kawa³ku drewna w celu rozgrzania cia³a. Mo¿na te¿ by³o owin¹æ siê skórzan¹ opoñcz¹, lec na ziemi przy ma³ym wzniesieniu i czekaæ na ca³kowite zasypanie œniegiem. Dopiero po ustaniu zawieruchy wygrzebywa³o siê z zaspy, gdy ju¿ mo¿na by³o iœæ dalej odnajduj¹c w³aœciwy kierunek na podstawie s³oñca i gwiazd.


Puszcza nastrêcza³a mo¿liwoœci znalezienia dogodniejszego schronienia. Tote¿ Tehawanka pocz¹³ rozgl¹daæ siê po najbli¿szej okolicy. S³oñce tymczasem ca³kowicie ju¿ zniknê³o za powa³¹ czarnych chmur. Choæ by³o dopiero wczesne popo³udnie, zapanowa³ pó³mrok. Wkrótce gwa³towny, lodowaty wicher wtargn¹³ jednoczeœnie ze wszystkich stron pomiêdzy drzewa i sypn¹³ gêst¹ œnie¿yc¹.


Tehawanka oœlepiony wichrem i œniegiem ostatkiem si³ szed³ przed siebie. Z trudem oddycha³, zach³ystuj¹c siê lodowat¹ wichur¹. Wreszcie natrafi³ na wielki, rozszczepiony przez pioruny, nadpróchnia³y wi¹z. Tu¿ nad ziemi¹ znajdowa³a siê w nim g³êboka, pod³u¿na szczelina. Wsun¹³ w ni¹ najpierw g³owê, a potem zrzuci³ karpie i ca³y wœlizn¹³ siê do wnêtrza pnia.


Jama by³a na tyle obszerna, ¿e doros³y cz³owiek móg³ w niej swobodnie staæ wyprostowany lub ze skulonymi nogami le¿eæ na ziemi. Wewnêtrzne œciany pnia pokrywa³o spróchnia³e drewno. Tehawanka zdj¹³ opoñczê, torbê podró¿n¹, ³uk i strza³y, po³o¿y³ je na ziemi. Wyszed³ z kryjówki. Zatoczy³ siê pod smagniêciami wichury. Zamieæ jeszcze siê wzmog³a. Na dworze by³o prawie ciemno. Na szczêœcie obok wi¹zu le¿a³o dawno ju¿ zwalone, wielkie drzewo. Tehawanka na pó³ po omacku poodrywa³ z niego du¿e p³aty kory, wyszuka³ kilka grubych ga³êzi, po czym wszystko to zaci¹gn¹³ ku swej kryjówce. Walcz¹c z wichrem zas³oni³ wejœcie do pnia wi¹zu grub¹ warstw¹ kory, podpieraj¹c z zewn¹trz ga³êziami, a w koñcu przez umyœlnie pozostawiony ma³y otwór wczo³ga³ siê do wnêtrza. Teraz zakry³ i tê ostatni¹ szczelinê.


By³ niemal skostnia³y z zimna. Dr¿¹cymi rêkoma wydoby³ zza pasa nó¿. Od³upywanie wiórów z wewnêtrznych œcian wi¹zu, a potem rozdrabnianie ich w d³oniach zajê³o mu du¿o czasu, lecz w koñcu doœæ gruba warstwa suchej podœció³ki na ziemi utworzy³a ciep³e pos³anie. Tehawanka zdj¹³ mokasyny. Zacz¹³ w miejscu podskakiwaæ, przysiadaæ, poruszaæ rêkami, dopóki nie rozgrza³ swego cia³a. Wtedy dopiero skulony zagrzeba³ siê w bar³óg i nakry³ opoñcz¹.


Bezw³ad z wolna ogarnia³ utrudzone cia³o Indianina. Ju¿ nawet nie odczuwa³ g³odu. Œnieg pozatyka³ resztê szpar w pniu wi¹zu, wiêc szeroko otwartymi oczami wpatrywa³ siê w nieprzeniknion¹ ciemnoœæ, nas³uchuj¹c odg³osów szalej¹cego blizzardu. Huraganowy wicher wy³ jêkliwie. Gdzieœ w pobli¿u rozbrzmia³ trzask, a potem g³uchy ³omot padaj¹cego drzewa.


Tehawanka zdawa³ sobie sprawê, ¿e niewiele móg³ mieæ nadziei na szczêœliwe zakoñczenie niebezpiecznej wyprawy. Nawet gdyby blizzard usta³ wkrótce, nie starczy³oby mu si³ na powrót do osady, jeœli nie uda³oby mu siê zdobyæ po¿ywienia. Tymczasem nawa³nica nie s³ab³a ani na chwilê. W szczelinie pnia stawa³o siê coraz cieplej. Oznacza³o to, ¿e œnie¿yca obsypuje drzewo grubym kopcem. Wnêtrze wi¹zu mog³o staæ siê dla niego grobem. Grozi³a mu g³odowa œmieræ. Mimo to mê¿nie próbowa³ zapanowaæ nad strachem. Aby odegnaæ posêpne myœli, zacz¹³ przypominaæ sobie ró¿ne wydarzenia z w³asnego ¿ycia.


Jak daleko siêga³ pamiêci¹ przebywa³ wraz z siostr¹ u dziadków. Gdy ojciec poleg³, a wkrótce potem zmar³a matka, Czerwony Pies i jego ¿ona stali siê ju¿ ich jedynymi opiekunami.


Szaman wychowywa³ go jak w³asnego syna, nie sk¹pi³ nauk, doœwiadczenia. Tote¿ wszystkie ch³opiêce wspomnienia Tehawanki wi¹za³y siê z Czerwonym Psem. To on przecie¿ uczy³ go, jak nale¿y sporz¹dzaæ niezawodny ³uk i strza³y, zaprawia³ do ³owów. Podczas polowania z dziadkiem zabi³ swego pierwszego bizona, co dla ka¿dego Indianina by³o niezwyk³ym prze¿yciem, które pamiêta³ póŸniej a¿ do œmierci.


Czerwony Pies opowiada³ mu wydarzenia z historii Dakotów, mówi³ o bohaterach, wpaja³ nienawiœæ do wrogów, uczy³ wspania³omyœlnoœci, goœcinnoœci, szacunku dla starszych oraz zas³u¿onych ludzi, a wreszcie uchyla³ r¹bka swych szamañskich tajemnic.


Dziêki cennym wskazówkom Czerwonego Psa, ju¿ w czternastym roku ¿ycia prze¿y³ sw¹ pierwsz¹ wizjê* [przyp.: Indianie, jak wiêkszoœæ pierwotnych ludów, traktowali sny i wizje jako rzeczywistoœæ. Wierzyli, ¿e dusza œpi¹cego cz³owieka opuszcza odpoczywaj¹ce cia³o i podczas wêdrówki w zaœwiatach obcuje z istotami nieziemskimi. Sny i wizje decyduj¹co wp³ywa³y na postêpowanie Indian i odgrywa³y olbrzymi¹ rolê w ich ¿yciu. Wi¹za³y siê one œciœle z wierzeniami religijnymi. Ju¿ od wieku dzieciêcego Indianin mia³ wpajane przez rodziców przekonanie, ¿e osobiste powodzenie w ¿yciu, s³awê, znaczenie i bogactwo mo¿e osi¹gn¹æ tylko za pomoc¹ wizji, podczas których uzyskiwa³ wskazania ¿yciowe oraz b³ogos³awieñstwo Wielkiego Ducha. Indianie leœni (Czipewejowie i Winnebago) udzielali odpowiednich pouczeñ ch³opcom ju¿ od siódmego roku ¿ycia, a u Indian prerii (Hidatsa) starsi nak³aniali swe dzieci od wczesnego wieku do starañ o prze¿ywanie wizji. Indianie doznawali wizji w specyficznych, specjalnie wytwarzanych warunkach, które wprawia³y ich w ogromne podniecenie psychiczne. Mianowicie w celu doznania wizji Indianin prerii i lasów samotnie udawa³ siê w odosobnione miejsce, gdzie poszcz¹c œciœle przez 4 dni modli³ siê o powodzenie dla siebie, prosi³ o Ducha Opiekuñczego, o radê, czêsto jednoczeœnie okaleczaj¹c swe cia³o. W czasie niezwyk³ego podniecenia oraz os³abienia fizycznego rzeczywistoœæ miesza³a siê w jego rozgor¹czkowanej wyobraŸni z urojeniami. Za wizjê uwa¿ano nie tylko niezwyk³e widziad³a, lecz równie¿ znaczenie takie przypisywano ró¿nym dŸwiêkom, znakom, przedmiotom b¹dŸ zwierzêtom. Znaczenie wizji zwykle wyjaœnia³ szaman. Ka¿dy Indianin pragn¹³ doznawaæ wizji, a gdy sam nie móg³ ich prze¿ywaæ, wtedy odkupywa³ od kogoœ innego czêœæ jego wizji.]. Wtedy w³aœnie, podczas czterodniowej samotnej wyprawy, œciœle poszcz¹c i modl¹c siê ¿arliwie do wszechmocnych bóstw, ujrza³ olbrzymiego or³a, który opuœci³ siê nisko i rzuci³ mu kilka swych wspania³ych piór. Pióra pochodzenia nieziemskiego rozp³ynê³y siê wraz z niezwyk³¹ wizj¹, lecz Czerwony Pies wyt³umaczy³ wnukowi jej znaczenie: czeka³y go wielkie godnoœci i zaszczyty.


Tehawanka wprost uwielbia³ powszechnie szanowanego, m¹drego i odwa¿nego szamana. Nic wiêc dziwnego, ¿e obecnie odganiaj¹c wspomnieniami posêpne obawy, stale powraca³ myœlami do Czerwonego Psa. W koñcu jednak zmêczenie zaczê³o braæ górê nad rozgor¹czkowan¹ wyobraŸni¹. Przymkn¹³ oczy, tylko jego wargi jeszcze porusza³y siê bezg³oœnie - prosi³ bogów o ratunek. Powoli zapad³ w drzemkê, czy pó³letarg...


Naraz odniós³ wra¿enie, ¿e ju¿ nie jest sam we wnêtrzu wi¹zu. Otworzy³ oczy. Ciche westchnienie ulgi wyrwa³o mu siê z ust. Szaman Czerwony Pies pochyla³ siê nad nim. Przysiad³ obok na bar³ogu.


„Nie obawiaj siê, synu - szepn¹³. - Jestem przy tobie”.


Sêdziwy szaman spogl¹da³ w kierunku, sk¹d wszechmocne S³oñce wschodzi na niebo. Tehawanka poj¹³, ¿e Czerwony Pies zanosi proœby do boga S³oñca. Niemal w tej samej chwili us³ysza³ szept:


„Wielki Wi! Wychowa³em tego ch³opca. Uczy³em, ¿eby by³ przebieg³y jak w¹¿, m¹dry jak sowa oraz mê¿ny i silny jak niedŸwiedŸ. Czy jego rozwa¿ne zachowanie siê na tych samotnych ³owach nie œwiadczy, ¿e otwartym sercem przyj¹³ moje nauki? Rada starszych powierzy³a jego opiece niedo³ê¿nych braci i siostry. Okaza³a mu zaufanie jak doros³emu mê¿czyŸnie. Wi, pomó¿ mu teraz”.


Tehawanka z czci¹ spogl¹da³ na starego szamana, który jak dym ogniska wolno rozp³ywa³ siê w powietrzu. Zaledwie jednak szaman znikn¹³, rozbrzmia³ trzepot potê¿nych skrzyde³. Olbrzymi z³ocisty orze³* [przyp.: Orze³ przedni (Aquila chrysaetos) - wielki, drapie¿ny ptak o d³ugoœci tu³owia do 80 cm i o rozpiêtoœci skrzyde³ do 2 m. Zamieszkuje Europê (Polskê - Karpaty, Mazury), pó³nocn¹ Afrykê, pó³nocn¹ i œrodkow¹ Azjê oraz Amerykê Pó³nocn¹. Niektórzy Indianie prerii przyznawali swoim wojownikom prawo do noszenia odpowiedniej liczby orlich piór jako wyró¿nienie za dokonanie niezwyk³ego czynu. Orze³, otoczony wieloma legendami, znalaz³ siê w herbach ró¿nych narodów i pañstw (cesarstwo bizantyjskie, austriackie, królestwo niemieckie i cesarstwo, Wielkie Ksiêstwo Moskiewskie, cesarstwo rosyjskie, Serbia, Jugos³awia, USA, Meksyk, Polska i inne).] zawisn¹³ nad Tehawanka rzucaj¹c iskrz¹ce spojrzenie z krwi¹ nabieg³ych oczu. Indianie czcili z³ocistego or³a za jego wielk¹ si³ê i odwagê, a Tehawanka ponadto równie¿ ujrza³ tego wspania³ego ptaka podczas swej pierwszej wizji. Tote¿ teraz natychmiast pomyœla³, ¿e to jego Duch Opiekuñczy zjawia siê pod postaci¹ or³a.


„Nie myœl o tych, których losu nie mo¿esz ju¿ odmieniæ - odezwa³ siê orze³. - Nadszed³ czas twojej próby. Bêdê ci towarzyszy³, poniewa¿ jestem twoim Duchem Opiekuñczym. Jeœli zastosujesz siê do moich rad, przejdziesz przez noc, która roztoczy³a nad tob¹ swe czarne skrzyd³a. Teraz chodŸ ze mn¹!”


Tehawanka pos³usznie powsta³. Razem wzbili siê w powietrze. Wkrótce wspania³a puszcza zaczê³a wy³aniaæ siê z chmur. By³a to Kraina Wiecznej Szczêœliwoœci, gdzie wszyscy zmarli Dakotowie ¿yli bez wszelkich trosk. Puszcza obfitowa³a w zwierzynê. £osie i jelenie wapiti pas³y siê na leœnych polanach. Czarne niedŸwiedzie buszowa³y po kniei, widaæ by³o czerwone i srebrne lisy, skunksy i wiewiórki. Stada t³ustych indyków o po³yskliwym, brunatno¿ó³tym upierzeniu odbywa³y d³ugie wêdrówki, w wodach jezior oraz rzek swawoli³y bobry i wydry. Na pobliskiej prerii czerni³y siê niezliczone stada bizonów, a obok nich przebiega³y szybkonogie antylopy.


Tehawanka, lekki jak tchnienie wiatru, szybowa³ ze swym Duchem Opiekuñczym. Z zapartym tchem spogl¹da³ na stada zwierz¹t. Przypomnia³y mu siê opowieœci Czerwonego Psa o dawnych czasach, kiedy bory by³y pe³ne zwierza, a wszyscy Dakotowie nie znali g³odu. Zaledwie pomyœla³ o tym, zaraz ujrza³ indiañsk¹ osadê.


Przed chatami rozsiedli siê wojownicy. Niektórzy zabawiali siê grami hazardowymi, inni wspominali ³owieckie i wojenne przygody. Kobiety gotowa³y strawê, wyprawia³y skóry zwierzêce, sporz¹dza³y odzienie, podczas gdy dzieci beztrosko harcowa³y z t³ustymi kundlami. Wszêdzie widaæ by³o dostatek. Ka¿dy polowa³ jedynie dla zaspokojenia swych potrzeb, nikt bezmyœlnie nie têpi³ zwierzyny. Wrogowie nie mieli dostêpu do Krainy Wiecznej Szczêœliwoœci Dakotów.


Przed jedn¹ chat¹, zbudowan¹ z drewnianych s³upów, kory i ziemi* [przyp.: W ró¿nych regionach Ameryki Pó³nocnej zró¿nicowane grupy plemion indiañskich ¿y³y w odrêbny sposób, mówi³y innymi jêzykami, inaczej siê ubiera³y oraz budowa³y ró¿ne rodzaje domów. Algonkinowie w pó³nocno - wschodniej krainie lasów mieszkali w sto¿kowatych b¹dŸ kopulastych chatach, zwanych w je¿yku algonkiñskim wigwamami. By³y one niewygodne do przenoszenia i budowano je do zamieszkiwania przez d³u¿szy czas w jednym miejscu. Wigwam sk³ada³ siê ze szkieletu z dr¹gów pokrytego p³atami kory lub matami z szuwarów. Irokezi (obecne stany: Nowy Jork, Pensylwania i Ohio) mieszkali w zwartych osadach otaczanych mocnymi, drewnianymi palisadami; domy ich zwane long house (d³ugi dom), by³y wielorodzinnymi, d³ugimi na oko³o 100 stóp, prostok¹tnymi budynkami o kopulastych b¹dŸ dwuspadowych dachach, w których pozostawiano otwory odprowadzaj¹ce dym. Wewn¹trz, poœrodku domu, p³onê³y ogniska po jednym dla ka¿dej rodziny. Domy te mia³y drewniany szkielet kryty matami. Natomiast na po³udnio-wschodzie na Florydzie, Seminole mieszkali na otwartych z boków, nadziemnych platformach, wzniesionych na palach i os³oniêtych od góry dwuspadow¹ strzech¹. Na zachód od Missisipi, na szerokim pasie prerii mieszka³y osiad³e lub pó³osiad³e plemiona uprawiaj¹ce rolnictwo i wyruszaj¹ce co pewien czas na Wysokie Równiny w celu polowania na bizony. Indianie ci budowali bezokienne, okr¹g³e, kopulaste ziemianki, stosuj¹c szkielet ze s³upów nakrywanych grub¹ warstw¹ ziemi. Podczas ³owów na bizony u¿ywali ³atwo przenoœnych tipi (tepee w jêzyku Dakotów - dom), czyli sto¿kowatych namiotów (ramy z dr¹gów nakrywane skórami bizonów, a póŸniej p³ótnem). Mieszkañcy Wysokich Równin, nomadzi poluj¹cy na bizony, mieszkali wy³¹cznie w tipi. Na po³udnio-zachodzie nomadzi Nawahowie budowali hogany (szkielet ze s³upów obk³adany ziemi¹), a Apacze podobne w kszta³cie sza³asy obk³adane poszyciem z liœci. Pueblosi (od wyrazu pueblo - miasto) prowadzili osiad³y tryb ¿ycia i mieszkali w miastach, w których poszczególne kondygnacje domów tworzy³y trasy ³¹czone drabinami. Domy te budowali z adobe, czyli suszonej w s³oñcu glinianej ceg³y, lub wykuwali je w ska³ach. Kopacze - plemiona po³udnio-zachodu za Górami Skalistymi budowa³y prymitywne sza³asy z krzewów sza³wi, kory i trawy, a Indianie pó³nocno - zachodniego wybrze¿a, tak dobrze znani ze s³upów totemowych, wznosili obszerne, prostok¹tne, drewniane domy wielorodzinne, o spiczastych dachach. Domy te posiada³y szkielet ze s³upów obk³adany deskami. Na pó³nocnych krañcach kontynentu Eskimosi mieszkali w igloo, czyli kopulastych domkach z bloków lodowych i œniegu.], Tehawanka ujrza³ dobrze znajome sobie postacie: ojca, matkê i starszego brata, który równie¿ poleg³ w walce z Czipewejami. Wzruszony chcia³ podbiec do nich, ale Duch Opiekuñczy powstrzyma³ go wzrokiem.


Matka i brat dostrzegli Tehawankê, powitali uœmiechem, lecz ojciec odwraca³ g³owê. Tehawanka by³ jeszcze ma³ym ch³opcem, gdy towarzysze wojennej wyprawy przynieœli do wioski cia³a oby dwóch poleg³ych. Mimo to utkwi³a mu w pamiêci d³uga rana na skroni ojca siêgaj¹ca a¿ do lewego oka. Czy¿by teraz chcia³ j¹ ukryæ odwracaj¹c g³owê?


Onieœmielony gubi³ siê w domys³ach. Dlaczego ojciec by³ smutny i jakby zawstydzony? Przecie¿ wœród Dakotów wielkie czyny wojenne i œmieræ w m³odym wieku na polu bitwy by³y najwiêkszym zaszczytem dla wojownika. Do¿ycie starczego wieku Ÿle œwiadczy³o o walecznoœci mê¿czyzny!


Matka skinê³a rêk¹ zapraszaj¹c do wnêtrza domu rodzicielskiego. Tehewanka spojrza³ na swego Ducha Opiekuñczego. Razem weszli do chaty.


Tehawanka wzruszony spogl¹da³ na znane mu sprzed lat rodzinne mieszkanie. Wzd³u¿ kolistej œciany znajdowa³y siê legowiska poszczególnych domowników, odgrodzone skórzanymi zas³onami. Pomiêdzy ³ó¿kami le¿a³y sprzêty gospodarskie, ubrania, podrêczne zapasy ¿ywnoœci, opa³ na ogieñ oraz uprz¹¿ z w³ókami dla psów* [przyp.: Przed przywiezieniem koni przez Hiszpanów do Ameryki, Indianie u¿ywali psów jako zwierz¹t jucznych. Pakunki przywi¹zywano wprost na grzbietach psów, b¹dŸ k³adziono je na kije ci¹gniête przez psy. Przednie koñce tych kijów umocowywano do uprzê¿y na barkach zwierzêcia, podczas gdy tylko wlok³y siê za nim po ziemi tworz¹c k¹t rozwarty, dziêki poprzecznym kijkom umieszczonym w po³owie d³ugoœci w³ók, gdzie k³adziono baga¿. Po zdobyciu koni Indianie zaczêli juczyæ je w identyczny sposób. Kanadyjscy Francuzi zwali tê uprz¹¿ „travois”.].


Na œrodku chaty, pomiêdzy czterema centralnymi s³upami podpieraj¹cymi strop, p³onê³o ognisko. Tak jak dawniej le¿a³y przy nim pó³kolem zwierzêce skóry. Na nich siadali mê¿czyŸni. Tehawanka od razu wypatrzy³ miejsce swego ojca, Wa o’ka, co oznacza³o „tropiciel”


Rodzice Tehawanki, jak wszyscy Indianie, byli bardzo dumni ze swych dzieci i kochali je bez granic. Tehawanka wzruszy³ siê na wspomnienie ojca, który niegdyœ czêsto nuci³ pieœni wojenne pó³le¿¹c na skórze przy ognisku. Wtedy zaledwie kilkuletni Tehawanka wyci¹ga³ przed siebie rêce i wolno, jeszcze chwiej¹c siê na nó¿kach, zaczyna³ wirowaæ wko³o w takt ojcowskiego œpiewu. Ile¿ czu³oœci malowa³o siê wtedy w zazwyczaj groŸnych oczach Wa o’ka!


Spojrza³ na ma³y, domowy o³tarzyk. Dziwny ch³ód wpe³zn¹³ do jego piersi. O³tarzyk by³ pusty... Nie by³o na nim ani zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami* [przyp.: Zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami - amuletami (po ang.: medicine bag, medicine bundle, sacred bundle - woreczek z lekami, zawini¹tko z lekami, œwiête zawini¹tko) by³y zawini¹tkami, w których Indianie przechowywali ró¿ne przedmioty uwa¿ane przez nich za œwiête, a wskazane im przez duchy w czasie snu lub wizji. Zawini¹tka te, uwa¿ane za œwiête, mog³y stanowiæ w³asnoœæ ca³ego klanu albo szczepu lub by³y w³asnoœci¹ indywidualn¹ i wtedy sk³adano je w grobie razem ze zmar³ym w³aœcicielem, b¹dŸ przechodzi³y z ojca na syna. Ze œwiêtymi zawini¹tkami wi¹za³y siê specjalne rytua³y i ceremonie.], ani wojennej tarczy ojca, która dziêki œwiêtym znakom posiada³a moc os³aniaj¹c¹ przed ciosami wroga podczas bitwy.


Tehawanka jako dziecko zawsze z zabobonnym lêkiem spogl¹da³ na ojca, gdy ten podczas uroczystych ceremonii wyjmowa³ ze swego zawini¹tka przedmioty wskazane mu podczas snów i wizji przez Wielkiego Ducha. By³y to: fajka pokoju, garstka tytoniu, farby do malowania cia³a, ziarna kukurydzy oraz dzikiego ry¿u, skrzyd³o sowy, pazury niedŸwiedzia i ucho stepowego wilka. Tych potê¿nych œwiêtoœci brakowa³o teraz na domowym o³tarzyku, poniewa¿ sta³y siê ³upem Czipeweja, zwyciêzcy. Tehawanka zrozumia³, dlaczego ojciec by³ smutny i zawstydzony, dlaczego nie za¿ywa³ spokoju w Krainie Wiecznej Szczêœliwoœci. Nie móg³ przekazaæ synowi zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami, zawieraj¹cego potê¿ne dary Ducha Opiekuñczego, które nadawa³y Indianinowi wy¿sz¹ rangê spo³eczn¹. Nie mia³ równie¿ swej wojennej tarczy, sporz¹dzonej ze skóry bizona, na której wymalowane by³y œwiête symbole s³oñca i b³yskawicy - talizmany wskazane przez Ducha Opiekuñczego. Tarczê tê tak¿e utraci³ podczas bitwy.


Wielki smutek ogarn¹³ Tehawankê. Jako dziecko nie móg³ wtedy pomœciæ œmierci ojca i hañby utracenia œwiêtoœci. Teraz mimo woli d³oñ m³odego Indianina spoczê³a na rêkojeœci no¿a tkwi¹cego za rzemiennym pasem. Chcia³ przyrzec ojcu na tê broñ, ¿e dokona pomsty. Szarpn¹³ rêkojeœæ raz i drugi, lecz nie móg³ wydobyæ ostrza z pochwy. Tymczasem chata rodzicielska zaczê³a zasnuwaæ siê mg³¹. Ojciec, brat i matka rozp³ywali siê w powietrzu. Tehawanka by³ zrozpaczony, ¿e nie zd¹¿y z³o¿yæ przyrzeczenia. Poczu³, ¿e rêkojeœæ no¿a opiera siê o jego pierœ, wiêc przechyli³ siê do ty³u. Wtedy otrzyma³ uderzenie w ty³ g³owy.


G³uchy jêk przywróci³ go rzeczywistoœci. Wokó³ panowa³a nieprzenikniona ciemnoœæ. Zrozumia³, ¿e jego dusza ju¿ powróci³a do cia³a na Ziemiê. Znajdowa³ siê we wnêtrzu drzewa, chc¹c wydobyæ nó¿, uderzy³ g³ow¹ o pieñ. Jeszcze oszo³omiony siad³ na bar³ogu. Teraz bez trudnoœci wyci¹gn¹³ nó¿ z pochwy. Uj¹³ ostrze w obydwie d³onie i szepn¹³:


„Dziêki ci, Duchu Opiekuñczy. Wiem teraz, dlaczego cieñ mego ojca w Krainie Wiecznej Szczêœliwoœci nie mo¿e zaznaæ pe³ni szczêœcia. Pierwsz¹ wojenn¹ wyprawê odbêdê do osad Hakatonwan, aby pomœciæ jego œmieræ oraz zdobyæ dla niego zawini¹tko ze œwiêtoœciami i tarczê Czipeweja”.


Szepta³ s³owa podziêki i przyrzeczenia, a jednoczeœnie usi³owa³ przeszyæ wzrokiem okalaj¹c¹ go ciemnoœæ. Duch Opiekuñczy znów sta³ siê niewidzialny. Mimo to niezwyk³a duma ogarnê³a Indianina. Zapomnia³ o straszliwym po³o¿eniu, o g³odzie i ch³odzie. Có¿ mog³o mu groziæ, skoro jego Duch Opiekuñczy czuwa³ nad nim? By³ teraz pewny, ¿e z tak potê¿n¹ pomoc¹ zdo³a dokonaæ niezwyk³ych, wielkich czynów.


Tehawanka nie orientowa³ siê, jak wiele czasu up³ynê³o od chwili, gdy skry³ siê we wnêtrzu drzewa. Czy obecnie by³a noc, czy dzieñ? Po omacku odszuka³ mokasyny i na³o¿y³ je na stopy. Ostro¿nie powsta³, po czym d³oñmi przesuwa³ po pniu, a¿ natrafi³ na szczelinê zakryt¹ p³atami kory. Próbowa³ odsun¹æ zaporê, ale nie zdo³a³ nawet jej poruszyæ. Wiatr nawia³ na szczelinê zaspê œniegu, tym samym uwiêzi³ go w drzewie. Przy³o¿y³ ucho do pnia i nas³uchiwa³ przez jakiœ czas. Zdawa³o mu siê, ¿e jeszcze s³ychaæ poœwisty wichury, wiêc z powrotem u³o¿y³ siê na legowisku. Wkrótce zasn¹³.


Gdy znów otworzy³ oczy ciemnoœæ w dalszym ci¹gu zalega³a wnêtrze pnia. Wokó³ panowa³a przeraŸliwa cisza. G³ód i pragnienie odezwa³y siê ze zdwojon¹ moc¹. Tehawanka w³o¿y³ do ust skrawek skórzanej opoñczy, ¿u³ go i mia¿d¿y³ zêbami. W koñcu znów powsta³, przyklêkn¹³ przy szczelinie, zapieraj¹c siê stopami w legowisko pocz¹³ naciskaæ ramieniem na zaporê. Wreszcie p³at kory skruszy³ siê i Tehawanka móg³ rêkami wygrzebaæ otwór w œnie¿nej zaspie. Na dworze by³ pogodny, s³oneczny dzieñ.







Pieœñ œmierci






Sporo czasu up³ynê³o zanim Tehawanka wydosta³ siê z pnia wi¹zu na zewn¹trz. Wówczas stwierdzi³, ¿e nocny blizzard pogorszy³ jego sytuacjê. W puszczy piêtrzy³y siê du¿e zaspy œwie¿ego œniegu. Zasêpionym wzrokiem ogarn¹³ bór, po czym za³o¿y³ karpie na stopy, zarzuci³ opoñczê na ramiona, uj¹³ w d³onie broñ i ruszy³ wprost przed siebie. Jednak ju¿ zaledwie po kilkunastu krokach znów przystan¹³. Zacz¹³ uwa¿nie nas³uchiwaæ. Zdawa³o mu siê, ¿e w oddali rozbrzmia³o jakby szczekniêcie.


Sta³ d³u¿sz¹ chwilê z g³ow¹ pochylon¹ do przodu. Wkrótce nie mia³ w¹tpliwoœci: w puszczy dzia³o siê coœ niezwyk³ego. Puszysty œnieg t³umi³ odg³osy, ale mimo to Tehawanka ³owi³ uchem jakieœ podejrzane szelesty, g³uche mruczenie i mamrotanie.


„NiedŸwiedŸ!” - pomyœla³.


Ogarnê³a go olbrzymia radoœæ. G³ód natychmiast odezwa³ siê w nim ze zdwojon¹ moc¹. Mo¿liwoœæ zdobycia pokarmu na chwilê przyt³umi³a rozwagê. Nie zastanawia³ siê, dlaczego niedŸwiedŸ opuœci³ zimow¹ kryjówkê i bieg³ zagniewany? A przecie¿ szczekliwy g³os zwierzêcia by³ dowodem wielkiego podniecenia.


Czas nagli³. Ju¿ s³ychaæ by³o trzask ³amanych ga³êzi. Œnieg str¹cany przez biegn¹cego niedŸwiedzia rozpyla³ siê w powietrzu w bia³y ob³ok.


Indianin pospiesznie schowa³ siê za najbli¿sze drzewo. Oswobodzi³ swe stopy z karpli. Opoñczê rzuci³ na ziemiê, potem œci¹gn¹³ koszulê, chc¹c zyskaæ ca³kowit¹ swobodê ruchów. Sprawdzi³ czy nó¿ i maczuga tkwi¹ za rzemiennym pasem, wyj¹³ z ko³czanu trzy pierzaste strza³y, po czym z ³ukiem w d³oni wychyli³ siê zza drzewa.


Baribal bieg³ wprost na niego. Szerok¹ piersi¹ oraz ³apami rozgarnia³ œnieg na boki. Czarne, lœni¹ce futro pstrzy³o siê bia³ym puchem.


Teraz dopiero Tehawance b³ysnê³a myœl, ¿e niedŸwiedŸ zapewne zosta³ sp³oszony przez kogoœ, skoro przedwczeœnie opuœci³ zimowe le¿e i na oœlep umyka³ przez puszczê. Gniewne mamrotanie nie ustawa³o ani na chwilê. By³o jednak za póŸno na odwrót.


Czujny baribal ju¿ spostrzeg³ Tehawankê wychylaj¹cego siê zza drzewa. Zwolni³ biegu, odwróci³ siê bokiem, jakby zamierza³ zawróciæ, lecz widocznie us³ysza³ za sob¹ niepokoj¹ce odg³osy, gdy¿ warkn¹³ g³ucho i ruszy³ wprost na myœliwego zastêpuj¹cego mu drogê.


Tehawanka och³on¹³ z pierwszego podniecenia. Uzmys³owi³ sobie, ¿e nadci¹ga nowe niebezpieczeñstwo. O tej porze roku baribal móg³ uciekaæ jedynie przed cz³owiekiem, poniewa¿ dziêki swej sile nie obawia³ siê innych zwierz¹t. Kto œciga³ niedŸwiedzia? Przyjaciele czy wrogowie? Tehawanka nie mia³ czasu na rozwa¿ania. Baribal stan¹³ w³aœnie na tylnych ³apach i chwiejnym krokiem ruszy³ do ataku.


Tehawanka pó³nagi wyszed³ zza drzewa. Na³o¿y³ strza³ê na ciêciwê. NiedŸwiedŸ mrucz¹c podchodzi³ coraz bli¿ej. Tehawanka uniós³ ³uk. Czu³ ju¿ ostry odór dzikiego zwierzêcia, lecz jeszcze nie wypuszcza³ strza³y. Chcia³ od razu zadaæ œmiertelny cios. Naraz gdzieœ z boku rozleg³ siê donoœny, gard³owy okrzyk. Tehawanka drgn¹³ w chwili, gdy zwalnia³ ciêciwê. Tote¿ pierzasta strza³a, choæ utkwi³a g³êboko w szerokiej piersi niedŸwiedzia poni¿ej lewej ³opatki, nie ugodzi³a w serce. NiedŸwiedŸ tylko zasapa³ g³oœno, opad³ na przednie ³apy. Tehawance zda³o siê, ¿e dostrzega ludzi chy³kiem biegn¹cych przez las. Szybko wypuœci³ z ³uku nastêpn¹ strza³ê. Utkwi³a w karku zwierzêcia, które pod wp³ywem bólu zaczê³o krêciæ siê w miejscu jak b¹k, próbuj¹c k³ami wyrwaæ drzewce ze swego cia³a.


Tehawanka jeszcze raz napi¹³ ³uk. Nieznani ludzie, wci¹¿ jeszcze kryj¹c siê za drzewami, otaczali go ko³em. Poniecha³by niedŸwiedzia, aby stawiæ czo³o groŸniejszemu niebezpieczeñstwu, ale oszala³e z bólu zwierzê nieoczekiwanie znów stanê³o na tylnych ³apach. Tehawanka niezwykle podniecony bez namys³u wypuœci³ ostatni¹ strza³ê i uskoczy³ w bok. Odrzuci³ bezu¿yteczny ³uk i wydoby³ zza pasa maczugê. NiedŸwiedŸ by³ ju¿ tu¿ przed nim, wiêc uniós³ broñ i z rozmachem uderzy³. Zwierzê nieco oszo³omione wstrz¹snê³o ³bem. GroŸnie mrucz¹c pochyli³o siê ku przeœladowcy. Tehawanka odruchowo cofn¹³ siê, lecz mimo to potê¿na ³apa dosiêg³a jego ramienia. Odrzucony do ty³u uderzy³ plecami w pieñ drzewa, odbi³ siê od niego i pad³ na œnieg udeptany przez rozjuszonego niedŸwiedzia. Na krótk¹ jak b³ysk chwilê pociemnia³o mu w oczach; przenikliwy ból w piersiach d³awi³ oddech, krew nap³ynê³a do ust. Mimo to nie straci³ przytomnoœci umys³u. Zgubi³ maczugê, wiêc, choæ dr¿¹c¹ d³oni¹, siêgn¹³ po nó¿. Nie odnalaz³ rêkojeœci. Podczas uderzenia o drzewo pêk³ na nim pas i nó¿ przepad³ tak samo jak maczuga.


NiedŸwiedŸ tymczasem opad³ na cztery ³apy, po czym z g³uchym skowytem zwali³ siê na bok szarpi¹c ziemiê pazurami. Znajdowa³ siê zaledwie o wyci¹gniêcie rêki od bezbronnego myœliwego. Nagle coœ b³ysnê³o w powietrzu. Miêdzy zranionym, rozjuszonym niedŸwiedziem i Tehawanka utkwi³ w ziemi stalowy, myœliwski nó¿. Tehawanka z trudem przewróci³ siê na bok. Lew¹ d³oni¹ siêgn¹³ do rêkojeœci. Wtedy zobaczy³, tego, który przyszed³ mu z pomoc¹. Na jego twarzy malowanej cynobrem widnia³ przek¹tny, zielony pas biegn¹cy od prawej skroni poprzez czo³o, oko, nos i policzek a¿ do boku lewej szczêki. To by³ Czipewej* [przyp.: Czipewejowie byli trzecim co do wielkoœci plemieniem indiañskim w Ameryce Pó³nocnej. Zamieszkiwali obecne stany USA: Minnesotê, Montanê, Pó³nocn¹ Dakotê i Winsconsin oraz w Kanadzie: Ontario, Manitobê i Pó³nocno - Zachodnie Terytorium. Stanowili czêœæ du¿ej grupy Indian przyby³ych ze wschodu, a potem ulegli podzia³owi na Czipewejów, Ottawa i Potawatomi, tworz¹c luŸn¹ konfederacjê, znan¹ jako Stowarzyszenie Trzech Ognisk. W czasie wêdrówki na zachód Czipewejowie torowali sobie drogê wzd³u¿ brzegów Jeziora Górnego i doszli a¿ na jego zachodnie krañce. Dziêki broni palnej otrzymanej od Francuzów w XVIII w., po ciê¿kich walkach wyparli Dakotów z okolic jeziora Mille Lacs i osiedlili siê w pó³nocnej Minnesocie oraz w po³udniowej Manitobie a¿ po Turtle Mountains. W XIX w. osadzono ich w rezerwatach na obydwóch stronach granicy USA i Kanady, na terenach od dawna przez nich zamieszka³ych. W 1650 r. liczba Czipewejów wynosi³a oko³o 35 tys., a w 1950 r. oko³o 50 tys. Ze wzglêdu na liczebnoœæ oraz centralne, szerokie rozprzestrzenienie, Czipewejowie stali siê jednym z najpopularniejszych plemion Indian Ameryki Pó³nocnej opisywanych przez literatów. Szczególnie spopularyzowali ich: Henry M. Schoolcraft oraz na podstawie materia³ów zebranych przez niego Henry Longfellow (Henry Wadsworth ur. 1807, zm. 1882) poeta amerykañski; który napisa³ poemat „Pieœñ o Hajawacie”. Jest to epos oparty na historii i legendach czipewejskich o ich pó³legendarnym wodzu - pó³bogu Manabozho, którego Longfellow, nie wiadomo dlaczego, nazwa³ w swoim poemacie nazwiskiem irokezkiego polityka i reformatora „Hiawatha”.]. Po chwili wahania Tehawanka schwyci³ d³oni¹ rêkojeœæ no¿a i wyci¹gn¹³ ostrze wbite w ziemiê. Najpierw klêkn¹³, po czym stan¹³ na nogach. Kolana ugiê³y siê pod nim.


NiedŸwiedŸ krwi¹ nabieg³ymi œlepiami dojrza³ wroga. DŸwign¹³ siê na ³apy. Tehawanka natychmiast znalaz³ siê na jego grzbiecie. Praw¹ d³oñ wczepi³ w kud³y na karku, kolanami nacisn¹³ boki, a lew¹ rêk¹ uzbrojon¹ w nó¿ zada³ cios. Stalowe ostrze zag³êbi³o siê a¿ po rêkojeœæ. NiedŸwiedŸ wstrz¹sn¹³ siê, a potem run¹³ na ziemiê na pó³ przygniataj¹c myœliwego.


Tehawanka unieruchomiony przez ciê¿kie zwierzê wiedzia³, ¿e jest zgubiony. Kilkunastu zbrojnych Czipewejów otacza³o go w¹skim ko³em. Jedni mierzyli do niego z ³uków, inni trzymali w pogotowiu straszliwe grzmi¹ce kije, dziêki którym zwyciê¿ali Dakotów. Nie mia³ szans obrony. W obliczu nieuchronnej œmierci ostatnim wysi³kiem woli t³umi³ przejmuj¹cy ból i uczucie lêku. Pragn¹³ umrzeæ jak przysta³o wojownikowi. Przybra³ wiêc obojêtny wyraz twarzy, spojrza³ prosto w oczy znienawidzonym wrogom i starym indiañskim zwyczajem pocz¹³ nuciæ pieœñ œmierci:


„Kuna sogobi, kuna yana wakara... - Ogieñ serca, ogieñ nieba...”.


Indianie wysoko cenili odwagê. Tote¿ pogarda œmierci okazana przez m³odzieñca wywar³a wra¿enie na Czipewejach. Wprawdzie ich twarze, jakby wykute z kamienia, nie zdradza³y jakichkolwiek uczuæ, lecz mimo to nikt nie wypuœci³ strza³y z napiêtego ³uku, ani nie nacisn¹³ spustu strzelby. Dopiero po jakimœ czasie jeden z Czipewejów odezwa³ siê pó³g³osem:


- Drwi sobie z nas ta Nadeweisiw!* [przyp.: Nadoweisiweg (liczba pojedyncza: Nadeweisiw) - Ma³e ¯mije, algonkiñska nazwa Dakotów, która w szerszym znaczeniu oznacza³a „wrogowie”. Koloniœci francuscy przekrêcili tê trudn¹ do wymawiania nazwê na „Nadouessioux”, a potem na „Sioux”. Tak powsta³a spopularyzowana przez bia³ych nazwa „Sjuksowie”. Czipewejowie równie¿ zwali Dakotów „Ab - boin - ug” (przypiekacze) z powodu zwyczaju Dakotów torturowania jeñców, a z tych samych wzglêdów Indianie Ute mówili na nich „ucinacze r¹k”, zaœ Crow, Arapaho, Caddo i Komancze nazywali ich „mordercy” oraz „podrzynacze garde³”. W s³ynnej mowie znaków pojêcie Dakota wyra¿a³ ruch d³oni jakby przecinaj¹cej gard³o. Natomiast sami Dakotowie nazywali siebie Dakota, co znaczy³o „sprzymierzeni”. W dialekcie Santee Dakotów nazwê tê wymawiano - Dakota, w Yankton Dakota - Nakota, a w Teton Dakota - Lakota.]


- Zdradziecki Ab - boin - ug! - doda³ drugi. - Ah’mik* [przyp.: Ah’mik - bóbr, w jêzyku Czipewejów.], twój m³ody syn zgin¹³ z r¹k Nadoweisiweg. Pomœcij teraz jego œmieræ! Bierz skalp* [przyp.: Skalp (angielski - scalp) - kawa³ek skóry z w³osami zdarty z g³owy zwyciê¿onego wroga.], jak to czêsto czyni¹ Ma³e ¯mije, a my, naœladuj¹c równie¿ ich zwyczaje, odetniemy mu rêce i nogi!


D³ugie lata wrogiego s¹siedztwa sprawi³y, ¿e Wahpekute Dakotowie i Czipewejowie wzajemnie poznali wiele wyrazów ze swych narzeczy. Tote¿ Tehawanka zrozumia³ obecnie z³owró¿bne s³owa wypowiedziane w mowie algonkiñskiej. Mimo to ani jeden musku³ nie drgn¹³ na jego twarzy. Dalej nuci³ swoj¹ pieœñ œmierci i œmia³o spogl¹da³ wprost w oczy Czipeweja zwanego Ah’mik, który u¿yczy³ mu no¿a podczas dramatycznych zmagañ z niedŸwiedziem.


Ah’mik tymczasem oswobodzi³ swe stopy z karpli. Wolno podszed³ do Tehawanki. Stan¹³ tu¿ przy boku le¿¹cego, prawie dotykaj¹c stopami jego nagiego cia³a. Przez d³u¿sz¹ chwilê spogl¹da³ na niego zimnym wzrokiem.


Tehawanka tylko pozornie spokojny, w rzeczywistoœci mia³ nerwy napiête do ostatnich granic. Czy zdo³a bez s³owa skargi znieœæ tortury? Czipewej ¿¹dny zemsty za œmieræ syna zapewne zechce wzi¹æ skalp jeszcze przed zadaniem œmiertelnego ciosu! Hañb¹ by³oby zgin¹æ bez walki! Prawa d³oñ Tehawanki mocniej zacisnê³a siê na rêkojeœci czipewejskiego no¿a. Postanowi³ uderzyæ, gdy wróg pochyli siê nad nim. Obojêtne mu by³o, co stanie siê potem.


Ah’mik przenikliwym wzrokiem mierzy³ m³odzieñca. Mo¿e zdo³a³ odgadn¹æ jego zamiary, a mo¿e tylko dostrzeg³ nik³y b³ysk stali, gdy Tehawanka mocniej zacisn¹³ d³oñ na rêkojeœci no¿a. Lekki grymas pojawi³ siê na jego ustach. Naraz szybko pochyli³ siê nad powalonym, po czym jeszcze szybciej odskoczy³ unikaj¹c ciosu. Nim Tehawanka zdo³a³ uderzyæ po raz drugi, Ah’mik ¿ylast¹ d³oni¹ chwyci³ w przegubie jego uzbrojon¹ rêkê. Niebawem nó¿ wysun¹³ siê ze zmartwia³ej d³oni Tehawanki. Ah’mik, nie uwalniaj¹c rêki przeciwnika, przyklêkn¹³, jednym kolanem unieruchomi³ jego lewe ramiê, drugim przygniót³ pierœ. Teraz siêgn¹³ po swój nó¿ le¿¹cy obok na ziemi. Promienie s³oneczne za³ama³y siê na wolno wznoszonym do góry stalowym, szerokim ostrzu.


Tehawanka poszarza³ na twarzy. Nie móg³ ju¿ d³u¿ej siê broniæ. Potê¿ne uderzenie niedŸwiedziej ³apy teraz zupe³nie pozbawi³o go mocy. Do ust nap³ywa³a mu krew. Ramiona i nogi sta³y siê ciê¿kie jak wiekowe dêby, u których stóp le¿a³ pora¿ony bezw³adem. Jak przez krwaw¹ mg³ê widzia³ pochylaj¹cego siê Czipeweja. Musia³ byæ znamienitym wojownikiem. Poœrodku g³owy, od czo³a a¿ do karku, nosi³ stercz¹cy do góry, pó³kolisty pióropusz, w którym widnia³o pióro dzikiego indyka, ozdobione na czubku skrawkiem czerwonej szmatki. Tehawanka wiedzia³, ¿e takie w³aœnie odznaki nosili czipewejscy wojownicy, wyró¿niaj¹cy siê wielk¹ odwag¹. Gasn¹cym wzrokiem spojrza³ wprost na wzniesione nad sw¹ g³ow¹ lœni¹ce ostrze i rw¹cym siê g³osem jeszcze spróbowa³ nuciæ pieœñ œmierci:


„Kuna... sogobi, kuna yana...”


Konary drzew zaczê³y wirowaæ coraz prêdzej nad jego g³ow¹, opuszcza³y siê ni¿ej i ni¿ej, a¿ w koñcu ogarn¹³ go nieprzenikniony mrok. Pieœñ urwa³a siê w po³owie s³owa. Straci³ przytomnoœæ.


Ah’mik wolno opuœci³ uzbrojon¹ d³oñ. Nieznacznie zerkn¹³ na swych towarzyszy. Obserwowali go pe³nym napiêcia wzrokiem. Ciekawi byli, co uczyni z pokonanym przeciwnikiem. Mia³ prawo do zemsty. Jego syn poleg³ w walce z Wahpekute.


Ah’mik by³ niezdecydowany. Przed chwil¹ u¿yczy³ broni wrogowi, który znajdowa³ siê w wielkim niebezpieczeñstwie. Potem go³ymi rêkami odebra³ mu tê broñ nara¿aj¹c swe ¿ycie. Bezinteresowne przyjœcie komuœ z pomoc¹ by³o wysoko oceniane przez Indian, lecz w tym przypadku ocalonym by³ wróg Czipewejów. Drugi czyn - odebranie przeciwnikowi broni i pokonanie go³ymi rêkami przynosi³o wiêksz¹ chwa³ê ni¿ zabicie i oskalpowanie. Jednak¿e czyn ten móg³ byæ ró¿nie oceniany. Wróg le¿a³ na ziemi czêœciowo przygnieciony przez niedŸwiedzia. Mia³ wiêc ograniczon¹ mo¿noœæ obrony. Co powie na to rada starszych? W tej sytuacji mo¿e lepiej by³oby zastosowaæ siê do rad towarzyszy i pomœciæ œmieræ syna. Móg³ przecie¿ zabiæ Wahpekute i wzi¹æ jego skalp, naœladuj¹c zwyczaje niektórych Dakotów, lub te¿ zabraæ g³owê jako trofeum, jak to czasem czynili Algonkinowie* [przyp.: Zwyczaj skalpowania by³ szcz¹tkow¹ pozosta³oœci¹, szeroko niegdyœ rozpowszechnionego na ziemi, zwyczaju zdobywania trofeum w postaci g³owy. Wierzono, ¿e g³owa by³a siedzib¹ ludzkiej duszy i skupia³a w sobie magiczne si³y tak za ¿ycia cz³owieka, jak i po jego œmierci, które zdobywca g³owy czy skalpu móg³ wykorzystywaæ dla dobra swego rodu b¹dŸ plemienia. Poza znaczeniem kultowo - magicznym te trofea stanowi³y u niektórych ludów najwa¿niejszy dowód mêstwa i odwagi.


Wœród niektórych plemion Ameryki Pó³nocnej kultywowano zwyczaj zdobywania trofeum w postaci ludzkiej g³owy, inne zaœ ubiega³y siê o skalpy, lecz wiele ludów indiañskich nie praktykowa³o ¿adnego z tych zwyczajów i nawet w ogóle ich nie zna³o. Pierwotnie o skalpy ubiega³y siê tylko niektóre ludy zamieszkuj¹ce puszcze wschodniej czêœci kontynentu (Huroni, Irokezi, Choctaw, Chictaw i Seminole), a z Indian preriowych jedynie Teton Dakotowie i Indianie Cree uwa¿ali skalp za najwa¿niejsze trofeum wojenne. PóŸniej jednak biali osadnicy nap³ywaj¹cy z Europy przyczynili siê do szerokiego rozpowszechnienia zwyczaju skalpowania. Mianowicie w celu jak najszybszej eksterminacji Indian zaczêli wyznaczaæ nagrody pieniê¿ne za skalpy, pod¿egaj¹c jednoczeœnie jedne plemiona indiañskie przeciwko drugim, a gdy rozgorza³y walki kolonialne pomiêdzy osadnikami angielskimi, francuskimi i hiszpañskimi, p³acili tak¿e za skalpy bia³ych przeciwników. Wtedy skalpowali tak Indianie, jak i biali. Os³awione, specjalne no¿e skalpownicze wytwarzane by³y przez bia³ych.


Nale¿y podkreœliæ, ¿e przed przybyciem Europejczyków do Ameryki Pó³nocnej, Indianie raczej doœæ rzadko wyruszali na wyprawê wojenn¹ jedynie w celu zdobycia skalpów. Przewa¿nie ich wyprawy wojenne by³y wyprawami niewielkich grup (kilku lub kilkunastu wojowników) w celu ukradzenia wrogom koni, zdobycia ³upu, jeñców lub s³awy. Gdy dochodzi³o przy tym do walki, wiêksz¹ chwalê przynosi³o wojownikowi dotkniêcie przeciwnika go³¹ rêk¹ i bezpieczne wycofanie siê, ni¿ zabicie i oskalpowanie.


Obecnie ³owcy ludzkich g³ów ¿yj¹ jeszcze w Ameryce Œrodkowej i Po³udniowej, w po³udniowo - wschodniej Azji i na wyspach Melanezji.].


Ah’mik jeszcze raz uwa¿nie spojrza³ na wroga.


„Niewiele jeszcze prze¿y³ zim, to prawie ch³opiec - pomyœla³; - Mój syn by³ starszy”.


Na wspomnienie syna wyraz oczu Czipeweja z³agodnia³. Teraz dostrzeg³, ¿e m³ody Wahpekute by³ bardzo wychudzony. Z jego zaciœniêtych warg p³ynê³a krew.


Zdecydowanym ruchem schowa³ nó¿ do skórzanej pochwy, po czym spojrza³ na towarzyszy i rzek³:


- Ten Wahpekute jest bardzo g³odny. Mish’wa wak* [przyp.: W jêzyku Czipewejów Mish’wa wak oznacza „czerwony cedr”, a nah’hak „niedŸwiedŸ”.], sprawdŸ, czy nah’hak nie po³ama³ mu koœci. Ma krew w ustach.


Trzech Czipewejów natychmiast od³o¿y³o broñ, by wydobyæ nieprzytomnego spod cielska niedŸwiedzia. Wkrótce te¿ poturbowany le¿a³ na swej skórzanej opoñczy, któr¹ odnaleziono w pobli¿u. Teraz Mish’wa wak przyst¹pi³ do zbadania Tehawanki.


Mish’wa wak nie by³ szamanem, lecz posiada³ doœwiadczenie w leczeniu zwyk³ych obra¿eñ cia³a, powsta³ych w sposób naturalny* [przyp.: Jak wiele ludów pierwotnych, Indianie wierzyli, ¿e wszystkie choroby i œmieræ spowodowana nimi mia³y swe Ÿród³o w czarach. S¹dzili, ¿e choroba powstawa³a na skutek wprowadzenia do organizmu cz³owieka jakiegoœ obcego cia³a, które usun¹æ móg³ tylko szaman. Natomiast œmierci¹ naturaln¹ wed³ug ich wierzeñ by³a œmieræ poniesiona podczas walki. Obok wierzenia w nadnaturalne przyczyny powstawania chorób - leczonych przez szamanów, Indianie uznawali urazy cia³a (z³amanie rêki, nogi itp.), które mog³y byæ skutecznie leczone przez zwyk³ych ludzi wyspecjalizowanych w sztuce medycyny.]. W skupieniu przesuwa³ d³onie po piersiach zemdlonego, silniej naciska³, a nie widz¹c reakcji na twarzy m³odzieñca wkrótce skoñczy³ badanie.


- Koœci chyba ca³e - orzek³. - Wprawdzie duch ulecia³ z jego cia³a, ale powróci niebawem.


- Ten Wahpekute zbyt blisko podkrad³ siê do naszych obozów - odezwa³ siê jeden z Czipewejów. - Czy tylko g³ód zagna³ go w te strony?


- Poczekajmy, dopóki nie powróc¹ nasi zwiadowcy - odpar³ Ah’mik spogl¹daj¹c w bór.


Gdy tylko zaczêli osaczaæ obcego myœliwego wys³a³ kilku ludzi na zwiady, poniewa¿ obawia³ siê zasadzki. Obcy, samotny myœliwy móg³ byæ przedni¹ stra¿¹ wiêkszego oddzia³u wrogów.


Mish’wa wak naciera³ œniegiem cia³o wci¹¿ nieprzytomnego Tehawanki, z którego ust s¹czy³a siê krew.


- Co z nim zrobimy? - zapyta³. - Chyba nie bêdzie móg³ iœæ o w³asnych si³ach, krew nie przestaje p³yn¹æ.


- To mój jeniec - rzek³ Ah’mik. - M³ody, dzielny... - Gdyby przysta³ do nas, móg³bym go uznaæ za syna.


Czipewejowie jakby nie dos³yszeli s³ów swego przywódcy. Zachowali pozorn¹ obojêtnoœæ, bowiem u Indian niedelikatnoœci¹ by³o interesowanie siê uczuciami rodzinnymi innego cz³owieka. Wszyscy jednak wiedzieli, ¿e Ah’mik nie móg³ zapomnieæ straty syna, a zwyczaj przyjmowania obcych do plemienia by³ szeroko rozpowszechniony wœród Indian. Skoro wiêc Ah’mik pragn¹³ usynowiæ jeñca, by³o to wy³¹cznie jego spraw¹. Nikt siê te¿ nie odezwa³, tylko ten czy ów obrzuci³ zemdlonego Wahpekute ukradkowym spojrzeniem, jakby teraz dopiero chcia³ mu siê lepiej przyjrzeæ.


Zwiadowcy niebawem powrócili z uspokajaj¹cymi meldunkami. M³ody jeniec schowa³ siê przed blizzardem w wypróchnia³ym pniu drzewa. Jak wskazywa³y œlady, by³ sam.







W niewoli u Czipewejów






Czipewejowie uspokojeni meldunkami zwiadowców postanowili zatrzymaæ siê na odpoczynek. Upolowany niedŸwiedŸ wymaga³ odpowiedniego oporz¹dzenia, a wziêty do niewoli Wahpekute jeszcze nie odzyska³ przytomnoœci. Nale¿a³o daæ mu d³u¿sz¹ chwilê wytchnienia i nakarmiæ, aby móg³ iœæ dalej o w³asnych si³ach.


Natychmiast przyst¹piono do budowania sza³asu. W pobli¿u ros³y cztery m³ode drzewka. Indianie uprz¹tnêli œnieg le¿¹cy pomiêdzy nimi, potem nagiêli ich wierzcho³ki ku sobie i zwi¹zali brzozowym ³ykiem, tworz¹c w ten sposób naturalny szkielet. Ga³êzie i p³aty kory pos³u¿y³y im za materia³ do pokrycia sza³asu, w którego sklepieniu pozostawili ma³y otwór na ujœcie dymu z ogniska.


Podczas gdy kilku Czipewejów budowa³o sza³as, Mish’wa wak czuwa³ przy zemdlonym jeñcu. Ah’mik tymczasem skin¹³ na dwóch towarzyszy. Razem zbli¿yli siê do zabitego zwierzêcia. Przez jakiœ czas spogl¹dali na nie z zabobonn¹ czci¹, poniewa¿ wed³ug indiañskich wierzeñ dobrotliwe dla ludzi duchy wciela³y siê w niedŸwiedzie.


Ah’mik przykucn¹³ tu¿ przy wielkim kud³atym ³bie, po czym cichym g³osem zacz¹³ mówiæ, jakby zwraca³ siê do swego bliskiego krewnego:


- Wybacz matko, mojej matki, ¿e ogl¹damy ciê w tak przykrym stanie. Zak³óciliœmy twój zimowy sen i œcigaliœmy. Surowa zima przep³oszy³a zwierzynê z tych okolic, mamy ma³o po¿ywienia, jesteœmy g³odni. Teraz, dziêki tobie, nasi starcy, kobiety i dzieci bêd¹ syci przez wiele wieczorów. Twoje potê¿ne k³y i pazury ozdobi¹ m³odego Wahpekute. Nie gniewaj siê na niego, to odwa¿ny ch³opiec! Nie miej ¿alu do nas, bo chocia¿ wytropiliœmy ciê i œcigaliœmy, to jednak nie my zadaliœmy ci œmiertelny cios. W rzeczywistoœci uczyni³ to Wahpekute, który nale¿y do wrogiego plemienia.


Obydwaj towarzysze Ah’mika w skupieniu przys³uchiwali siê usprawiedliwieniom, potakuj¹c skinieniami g³owy. Skoro Wahpekute zabi³ niedŸwiedzia, gniew ducha zwierzêcia powinien obróciæ siê przede wszystkim przeciw niemu. Tym samym równie¿ duch niedŸwiedzia nie bêdzie ostrzega³ przed nimi na ³owach innych zwierz¹t, zw³aszcza jeœli oddadz¹ mu nale¿n¹ czeœæ.


Gdy tylko Ah’mik ukoñczy³ przemówienie, ochoczo przyst¹pili do oporz¹dzania niedŸwiedzia. Przede wszystkim odciêli mu ³eb i z³o¿yli go przed wejœciem do sza³asu na miêkkim pos³aniu z ga³êzi sosnowych. Zaraz te¿ przyozdobili go sznurami paciorków, które wyrabiali z muszli oraz szklanymi, kolorowymi kupowanymi od bia³ych ludzi. Tu¿ przed nosem niedŸwiedzia po³o¿yli spor¹ garstkê tytoniu. Pewni, ¿e takie okazanie czci przeb³aga ducha zwierzêcia, zabrali siê do œci¹gania skóry pokrytej gêstym futrem. Potem przyst¹pili do dzielenia miêsiwa. Stanowi³o ono nie lada ³up myœliwski, w kilku miejscach gruboœæ sad³a przekracza³a szerokoœæ d³oni. NiedŸwiedzie nale¿a³y do tych nielicznych zwierz¹t, które w okresie zimowego snu nie chud³y, a futro ich w³aœnie wtedy by³o najpiêkniejsze.


Wkrótce skóra zosta³a oczyszczona kamiennymi skrobaczkami i natarta sad³em, aby nie stwardnia³a. Oczywiœcie dok³adne wyprawienie pozostawiono kobietom, które mia³y tego dokonaæ po powrocie myœliwych do obozu. Miêso podzielono na p³aty dogodne do niesienia. Niejadalne wnêtrznoœci zosta³y z³o¿one na specjalnym rusztowaniu, zbudowanym w koronie wysokiego drzewa, gdy¿ w myœl wierzeñ, niedŸwiedŸ zosta³by zniewa¿ony, gdyby inne dzikie zwierzêta po¿ar³y czêœæ jego cia³a.


Tehawankê tymczasem wygodnie u³o¿ono w sza³asie na pos³aniu z ga³¹zek, nakrytych miêkko wyprawion¹ skór¹ jelenia. Mish’wa wak w³aœnie zabiera³ siê do rozpalania ogniska, gdy jeniec zacz¹³ odzyskiwaæ œwiadomoœæ. Najpierw grymas bólu ukaza³ siê na jego twarzy, potem wolno uchyli³ powieki. Otacza³ go pó³mrok. Nie zdawa³ sobie sprawy, na jak d³ugo straci³ przytomnoœæ. Pamiêta³ tylko, ¿e chcia³ no¿em ugodziæ Czipeweja, który pochyla³ siê nad nim. Ostro¿nie odwróci³ g³owê. Ujrza³ mê¿czyznê rozpalaj¹cego ognisko.


Uzmys³owi³ sobie, ¿e zosta³ wziêty do niewoli. Nawyk³y od dziecka do niebezpieczeñstw, przymkn¹³ powieki i dalej le¿a³ nieruchomo. Chcia³ zyskaæ na czasie. Skoro ¿y³, móg³ mieæ nadziejê, ¿e nadarzy siê okazja do ucieczki. Z pewn¹ ulg¹ stwierdzi³, ¿e nogi i rêce mia³ nie skrêpowane. Spod wpó³przymkniêtych powiek zacz¹³ rozgl¹daæ siê woko³o. Oprócz Czipeweja, odwróconego bokiem, pochylonego nad wi¹zk¹ ga³¹zek, w sza³asie nie by³o nikogo wiêcej.


Tehawanka ujrza³ po raz pierwszy ogieñ rozpalany za pomoc¹ krzesiwa. Wahpekute dowodzeni przez Czerwonego Psa dot¹d jeszcze nie zetknêli siê z bia³ymi ludŸmi, wiele jednak s³yszeli od pobratymców o przedziwnych, a nawet czarodziejskich przedmiotach, jakie oni posiadali. To od nich przecie¿ nabywali wrodzy Czipewejowie straszliwe, grzmi¹ce kije, po³yskliwe no¿e, które by³y bardzo ostre i nigdy siê nie ³ama³y. Zapewne wiêc i dziwny sposób rozniecania ognia przejêli od bia³ych.


Jeszcze wiêksze zdumienie ogarnê³o go, gdy zobaczy³ w rêkach Mish’wa waka miedziany kocio³ek. Doceni³ te¿ wkrótce praktycznoœæ tego naczynia, zw³aszcza podczas wypraw ³owieckich i wojennych. Sposób gotowania strawy stosowany przez Wahpekute zabiera³ wiele czasu. Tymczasem Czipewej po prostu zawiesi³ kocio³ek nad ogniskiem, nape³ni³ go czystym œniegiem, który wkrótce przemieni³ siê w wodê. Nastêpnie w³o¿y³ do kocio³ka kawa³ miêsa i wsypa³ garœæ dzikiego ry¿u. Potem strawa gotowa³a siê ju¿ sama.


Obserwacje czynione przez Tehawankê zosta³y przerwane wejœciem drugiego Czipeweja. Tehawanka od razu rozpozna³ w nim tego, który u¿yczy³ mu no¿a podczas zmagañ z niedŸwiedziem.


- Czy wci¹¿ jeszcze nieprzytomny? - pó³g³osem zapyta³ Ah’mik.


Mish’wa wak podniós³ siê od ogniska i podszed³ do pos³ania. Pochyli³ siê nad jeñcem. W milczeniu przygl¹da³ mu siê przenikliwym wzrokiem.


Tehawanka le¿a³ nieruchomy z przymkniêtymi oczami. Teraz ju¿ z wielkim trudem udawa³ bezw³ad. Nêc¹cy zapach gotuj¹cej siê strawy coraz silniej dra¿ni³ powonienie. By³o to niemal tortur¹ dla padaj¹cego z g³odu Tehawanki. Przemo¿ny skurcz wprawia³ w dr¿enie miêœnie twarzy, d³awi³ gard³o. Mish’wa wak musia³ coœ dostrzec, gdy¿ Tehawanka poczu³ jego ¿ylaste d³onie na swojej twarzy. Po chwili odezwa³ siê:


- Duch ju¿ powróci³ do jego cia³a.


- A wiêc teraz tylko udaje nieprzytomnego? - rzek³ Ah’mik.


Mish’wa wak skin¹³ g³ow¹.


- Nie odchodŸ st¹d i pilnuj go! - ostrzeg³ Ah’mik. Nasi wkrótce odejd¹ do osady. Zabior¹ miêso i skórê. Wszyscy spragnieni s¹ œwie¿ego pokarmu. Z jeñcem pozostaniemy tylko my dwaj. W takim stanie nie móg³by iœæ o w³asnych si³ach.


- Ah’mik s³usznie uczyni³ polecaj¹c odnieœæ miêso do osady. Dojd¹ tam jeszcze przed zachodem s³oñca - odpar³ Mish’wa wak. - Jeniec musi odpocz¹æ i nabraæ si³, je¿eli chcesz mieæ go ¿ywego.


- Daj mu jeœæ. Tylko nie za du¿o od razu!


- Nie obawiaj siê, wiem o tym.


- Idê wyprawiæ naszych. Miej dobrze otwarte oczy!


Ah’mik opuœci³ sza³as. Niektórzy Czipewejowie posilali siê przypiekanymi nad ogniem kawa³kami miêsiwa, inni przygotowywali zapasy do transportu. Nim s³oñce stanê³o w zenicie, opuœcili obóz, zabieraj¹c myœliwski ³up. Ponieœli tak¿e g³owê zwierzêcia zatkniêt¹ na d³ugiej tyczce.


Ah’mik zasypa³ œniegiem dogasaj¹ce ognisko. Spogl¹da³ za odchodz¹cymi, dopóki ostatni z nich nie znikn¹³ w g³êbi puszczy. Potem jeszcze d³ugo sta³ i zamyœlony nas³uchiwa³.


Nie by³y to czasy zbyt spokojne dla Czipewejów, którzy podczas migracji ze wschodu na zachód musieli toczyæ uci¹¿liwe walki z plemionami osiad³ymi na krañcach Wielkich Jezior. Dakotowie nie byli ich jedynymi przeciwnikami. Pó³nocn¹ czêœæ Wisconsinu zamieszkiwa³o tak¿e plemiê Lisów i Sauków* [przyp.: Lisy i Saukowie (ang. Foxes and Sauk, ci ostatni czêsto byli zwani „Sacs”) niegdyœ stanowili oddzielne plemiona o podobnych zwyczajach i jêzykach, nale¿¹cych do algonkiñskiej rodziny jêzykowej. Spokrewnieni z nimi byli Indianie Kickapoo i Miami. Potem Lisy i Saukowie zjednoczyli siê, tworz¹c du¿e, silne, wojownicze plemiê. Pierwotnie Lisy i Saukowie zamieszkiwali wiêksz¹ czêœæ lasów pó³nocnego Wisconsinu, sk¹d zostali wyparci przez Czipewejów i wtedy osiedli na terenach le¿¹cych pomiêdzy po³udniowymi brzegami Jeziora Górnego, zachodnimi brzegami Jeziora Michigan i wschodnim brzegiem rzeki Missisipi. By³a to kraina lasów i prerii poros³ej wysok¹ traw¹. Tam te¿ zastali ich pierwsi misjonarze francuscy. Lisy i Saukowie mieszkali w lecie w pó³sta³ych osadach o pod³u¿nych, kopulastych wigwamach, które przewa¿nie budowali w pobli¿u rzek, natomiast zim¹ polowali na prerii na bizony. Byli oni budowniczymi doskona³ych, lekkich kanu (szkielet z drewna jod³y pokryty kor¹ brzozow¹) oraz ³odzi - d³ubanek z pni specjalnie lekkich drzew. Kobiety uprawia³y kukurydzê, fasolê i dynie, mê¿czyŸni zaœ byli doskona³ymi jeŸdŸcami i hodowcami koni. Plemiê Lisów i Sauków, czêsto wspierane przez Dakotów, prowadzi³o ustawiczn¹ wojnê z Czipewejami. Czêœæ Sauków podpisa³a traktat z rz¹dem USA, moc¹ którego odstêpowa³a swe tereny w Illinois i w Wisconsinie. Jednak inni Saukowie nie uznali traktatu i w 1833 r. rozpoczêli dzia³ania wojenne, znane jako „Wojna Czarnego Soko³a” (Black Hawk War). Saukami dowodzi³ Muk - a - tah - mish - o - kah - kah, czyli Czarny Sokó³. W wyniku przegranej wojny Saukowie musieli opuœciæ tereny na wschód od Missisipi i do³¹czyli siê do Lisów ju¿ osiad³ych w obecnym stanie Iowa.], które choæ nie odnosi³o wiêkszych sukcesów, stawia³o Czipewejom zaciêty opór.


Lisy i Saukowie czasem korzystali ze zbrojnej pomocy Dakotów. Tote¿ obecnie Ah’mik zastanawia³ siê, czego naprawdê szuka³ w paszczy m³ody jeniec? Czy tylko g³ód zagna³ go w pobli¿e wrogów? Niezwykle surowa zima przerzedzi³a zwierzynê, wszyscy Indianie cierpieli niedostatek. Móg³ jednak równie¿ istnieæ inny powód. A mo¿e jednak jeniec by³ zwiadowc¹?


- Zwiadowca na wojennej œcie¿ce nie by³by tak wychudzony i os³abiony - szepn¹³ Ah’mik. - Zapewne polowa³ lub te¿ mo¿e poszukiwa³ cudownych snów i wizji?


Rozchmurzy³ czo³o. Samotna wêdrówka, œcis³y post, ¿arliwe mod³y i odosobnienie w pniu drzewa mog³y spowodowaæ stan, w jakim znajdowa³ siê jeniec.


- Mo¿e w³aœnie przywo³ywa³ swego Ducha Opiekuñczego...? - znów szepn¹³ Ah’mik.


Myœl ta usposobi³a go ¿yczliwiej do m³odego Wahpekute. Cz³owiek poszukuj¹cy wizji sam stawa³ siê jak¹œ cz¹stk¹ potê¿nych si³ magicznych, do których zwraca³ siê o pomoc. Tym samym budzi³ u Indian szacunek, a nawet zabobonny lêk, jaki odczuwali wobec wszystkiego, co by³o im nie znane i tajemnicze.


Ah’mik wszed³ do sza³asu. Jeniec spa³. Pierœ jego unosi³a siê w nierównym, ciê¿kim oddechu. Ah’mik przykucn¹³ przy ognisku obok swego towarzysza i zagadn¹³:


- Czy ten Wahpekute œpi teraz naprawdê?


- Zaledwie trochê go nakarmi³em, zasn¹³ natychmiast - odpar³ Mish’wa wak. - Jest bardzo wyczerpany.


- Przysz³o mi na myœl, czy on nie próbowa³ przywo³ywaæ Ducha Opiekuñczego podczas samotnej wêdrówki po puszczy?


- Kto wie? Mog³oby tak byæ - potwierdzi³ Mish’wa wak.


- Czy mówi³ coœ, gdy go karmi³eœ?


- Nie, nawet nie spojrza³ na mnie.


Ah’mik uœmiechn¹³ siê i obrzuci³ jeñca ciekawym spojrzeniem. Ceni³ mê¿czyzn, którzy okazywali odwagê i dumê.


- Czuwaj pierwszy - rzek³, po czym po³o¿y³ siê na przygotowanym w sza³asie pos³aniu. By³ zmêczony, zaledwie przymkn¹³ oczy, zaraz zasn¹³. Nie by³ to jednak sen przynosz¹cy odpoczynek po dziennych trudach. Ah’mik prze¿ywa³ teraz we œnie napad Lisów na swój obóz. Tak jak przed kilkoma ksiê¿ycami zdarzy³o siê to w rzeczywistoœci, tak obecnie w marzeniu sennym rozbrzmia³ o œwicie donoœny okrzyk wojenny Lisów, którzy nieoczekiwanie wtargnêli miêdzy wigwamy Czipewejów. Wyrwany ze snu Ah’mik chcia³ powstaæ z pos³ania, by chwyciæ za broñ, lecz nie móg³ zrzuciæ z siebie okrywaj¹cych go skór jelenich. Wrogowie tymczasem wpadli do wigwamu. Jeden z nich chwyci³ jego jedyn¹ córkê, Mem’en gwa* [przyp.: Mem’en gwa - motyl w jêzyku Czipewejów.], za d³ugie, czarne w³osy i wywlók³ z chaty.


Ah’mik s³ysza³ wo³anie o pomoc, ale by³ bezsilny. Miêkkie skóry krêpowa³y go niby powrozy. Okrzyki i wrzawa bitewna ucich³y niebawem. Ah’mik nie wiedzia³, czy wróg pokona³ jego bliskich, czy te¿ zosta³ przez nich odparty. Naraz Mem’en gwa wesz³a do wigwamu. W rêku trzyma³a orle pióro. Ah’mik jeszcze raz zebra³ wszystkie si³y. Teraz uda³o mu siê pokonaæ bezw³ad.


Potrz¹œniêcie za ramiê przebudzi³o Ah’mika. Otworzy³ oczy. Jednoczeœnie siad³ na pos³aniu. Omal nie przewróci³ pochylonego nad nim Mish’wa waka. Wyci¹gn¹³ d³oñ po stalowy topór, poniewa¿ w jego uszach jeszcze rozbrzmiewa³a bitewna wrzawa.


- Duch mego brata widzia³ zapewne straszne rzeczy, bowiem mój brat by³ bardzo niespokojny - odezwa³ siê Mish’wa wak.


Ah’mik z trudem stara³ siê zapanowaæ nad w³asnym wzburzeniem. Dopiero po d³u¿szej chwili rzek³:


- Plemiê Lisów napad³o na nasz¹ osadê. Porwali Mem’en gwa.


Mish’wa wak poszarza³ na twarzy. Od dawna pragn¹³ poj¹æ Mem’en gwa za ¿onê. Skoro jej ojciec oczami ducha widzia³ napad i porwanie, nie wolno by³o lekcewa¿yæ tak wyraŸnego ostrze¿enia.


- Wiêc uprowadzili twoj¹ córkê! - zawo³a³ oszo³omiony z³¹ wieœci¹.


- Tak, ale ona powróci³a - odpar³ Ah’mik.


- Sama uciek³a, czy te¿ ktoœ j¹ odbi³? - porywczo zapyta³ Mish’wa wak.


- Nie wiem tego, zbyt szybko przywo³a³eœ mego ducha do cia³a.


- le uczyni³em, Ÿle... - z ¿alem przyzna³ Mish’wa wak. Przez chwilê ³udzi³ siê nadziej¹, ¿e to w³aœnie on ocali³ Mem’en gwa. Gdyby Ah’mik ujrza³ to oczami ducha, na pewno by tak siê sta³o.


- Przeklête plemiê Lisów... - gniewnie wtr¹ci³ Ah’mik. - Znów zamierzaj¹ napaœæ na nas!


- Skoro duchy ostrzegaj¹ mego brata, z ca³¹ pewnoœci¹ tak byæ musi! - przywtórzy³ Mish’wa wak. - Czy mój brat jest pewny, ¿e to by³o plemiê Lisów?


Ah’mik powa¿nie skin¹³ g³ow¹.


- Ten, który porwa³ Mem’en gwa mia³ wygolony ³eb, a na nim poœrodku czerwony pióropusz z zatkniêtym orlim piórem.


- To Lisy, na pewno Lisy! Oni tak gol¹ i zdobi¹ swe g³owy. Czy Mem’en gwa trzyma³a w rêku jego orle pióro?


- Nie wiem, ale chyba tak!


- To nieomylny znak! Zwyciê¿ymy, jeœli ich uprzedzimy!


- Mój brat dobrze mówi! Musimy urz¹dziæ wyprawê na Lisów i Sauków. Wtedy udaremnimy ich zamiary.


- Skoro duchy objawi³y memu bratu swoj¹ wolê, nie mo¿emy siê im sprzeciwiaæ. Gdy Ah’mik og³osi, ¿e chce uderzyæ na Lisów i Sauków, wielu wojowników siê do³¹czy. Ja równie¿ wezmê udzia³ w tej wyprawie.


- Zaraz po powrocie do obozu zapytam czarownika, czy dobrze zrozumieliœmy wolê duchów.


- Jestem pewny, ¿e potwierdzi.




- Lisom i Saukom nale¿y siê ostra nauczka. O wschodzie s³oñca ruszamy w drogê. Jak czuje siê nasz jeniec?


Mish’wa wak zafrasowa³ siê us³yszawszy pytanie. Dopiero po d³u¿szej chwili odpar³:


- Duch co pewien czas znów ulatuje z jego cia³a do Krainy Wiecznych £owów. Nie mog³em go nawet karmiæ. Jest nieprzytomny. Mo¿e niedŸwiedŸ mœci siê na nim?


- Wiêc nie bêdzie móg³ iœæ o w³asnych si³ach?


- Jest nieprzytomny. OpóŸni nasz¹ wyprawê na Lisów i Sauków. Tymczasem my powinniœmy bez zw³oki wykonaæ wolê duchów. Najlepiej chyba uczynisz zabijaj¹c jeñca.


- Zastanowiê siê, jak mam post¹piæ z tym Wahpekute - odpar³ Ah’mik. - Niech Mish’wa wak teraz trochê wypocznie, bêdê czuwa³.


Usiad³ przy ognisku tl¹cym siê poœrodku sza³asu. Mish’wa wak zaœ leg³ na pos³aniu.


Ah’mik siedzia³ zamyœlony. Wci¹¿ jeszcze pozostawa³ pod wra¿eniem sennych widziade³, które, jak wszyscy Indianie, uwa¿a³ za rzeczywistoœæ. Wed³ug ich wierzeñ, gdy cz³owiek zasypia³, dusza jego opuszcza³a odpoczywaj¹ce cia³o i dalej prowadzi³a normalne ¿ycie w œwiecie duchów. Wtedy w³aœnie duchy wskazywa³y cz³owiekowi drogê dalszego postêpowania, ostrzega³y przed niebezpieczeñstwami, ujawnia³y wolê tajemnych mocy, która stanowi³a nienaruszalne prawo dla wszystkich ¿yj¹cych istot.


Ah’mik zawsze podporz¹dkowywa³ siê wskazaniom nieziemskich mocy. Teraz wiêc tak¿e postanowi³ wyruszyæ przeciwko Lisom i Saukom. Ju¿ nawet uk³ada³ w myœlach plan wojennej wyprawy. Có¿ jednak mia³ zrobiæ z jeñcem? Mimo woli spojrza³ w k¹t sza³asu, gdzie spoczywa³ m³ody Wahpekute. Na jego ustach czerwieni³a siê krew.


„Koœci ca³e, a mimo to wci¹¿ jeszcze krwawi - pomyœla³. - Uderzenie niedŸwiedzia musia³o byæ znacznie groŸniejsze, ni¿ przypuszcza Mish’wa wak”.


Zbli¿y³ siê do pos³ania jeñca. Pochyli³ siê nad nim i uj¹³ rêkojeœæ no¿a, lecz zaraz cofn¹³ d³oñ. Ocali³ jeñcowi ¿ycie, nie móg³ wiêc teraz go zabiæ.


Dotkn¹³ czo³a m³odzieñca. By³o bardzo gor¹ce.


Ah’mik wysun¹³ siê z sza³asu. Srebrzysta poœwiata ksiê¿ycowa rozjaœnia³a puszczê. Nawet nocne ptaki nie przerywa³y g³uchej ciszy. Ah’mik podniós³ garœæ czystego œniegu i powróci³ do sza³asu. Przysiad³ przy rozgor¹czkowanym jeñcu. Najpierw obmy³ œniegiem zakrwawione wargi, potem lodowate grudki wsuwa³ mu do ust.


Wyraz ulgi ukaza³ siê na twarzy Wahpekute. Westchn¹³ g³êboko, jakby wynurzy³ siê z g³êbiny. Otworzy³ oczy. Zamglonym wzrokiem spojrza³ na pochylonego nad nim mê¿czyznê. Przymru¿y³ oczy i po chwili ju¿ przytomnym wzrokiem patrzy³ na niego.


Ah’mik widz¹c skutecznoœæ swych zabiegów przy³o¿y³ zimn¹ d³oñ do rozgor¹czkowanego czo³a jeñca. Ten poruszy³ wargami, jakby chcia³ coœ powiedzieæ. Ah’mik jeszcze bardziej pochyli³ siê nad nim i wtedy us³ysza³ nik³y szept:


- Dobij mnie, Czipeweju, jak radzi³ twój towarzysz...


- A wiêc s³ysza³eœ? - zdumia³ siê Ah’mik. - Rozumiesz nasz¹ mowê?


- Trochê rozumiem.


- Skoro s³ysza³eœ i zrozumia³eœ, oznacza to, ¿e bêdziesz ¿y³. Nie myœl teraz o œmierci.


Ah’mik nie trac¹c czasu obudzi³ Mish’wa waka.


- Wstawaj! - rzek³. - Dusza znów wróci³a do cia³a Wahpekute. Daj mu jeœæ, a ja zetnê kije na nosze. Niezad³ugo œwit.







Mem’en gwa






Tehawanka nie zdawa³ sobie sprawy, ile czasu up³ynê³o ju¿ od wziêcia go do niewoli. Wci¹¿ jeszcze traci³ przytomnoœæ, dusza ulatywa³a z jego rozgor¹czkowanego cia³a. Przywidzenia miesza³y siê z rzeczywistoœci¹. Zdawa³o mu siê, ¿e Czipewejowie nios¹ go przez bór, to znów spoczywa³ na ³o¿u w mrocznym wigwamie* [przyp.: Spopularyzowana na œwiecie algonkiñska nazwa chaty „wigwam” jest czêsto niew³aœciwie rozumiana i u¿ywana, poniewa¿ b³êdnie nazywa siê „wigwamem” ów charakterystyczny namiot indiañski, u¿ywany powszechnie w pierwszym rzêdzie przez Indian ¿yj¹cych na prerii. Tymczasem namiot ten, zwany w jêzyku Dakotów „tipi” (tepee), co równie¿ oznacza „chata”, zasadniczo ró¿ni siê konstrukcj¹ od wigwamu.], jak w jêzyku algonkiñskim nazywano chatê. Dobiega³y go strzêpy rozmów w obcej mowie, s³ysza³ nie wró¿¹c¹ nic dobrego wojenn¹ pieœñ Czipewejów.


Kilkakrotnie pojawia³ siê jego Duch Opiekuñczy. Wœród trzepotu potê¿nych skrzyde³ z³ocisty orze³ rozwiewa³ œciany wigwamu i zabiera³ go na d³ugie wêdrówki. Wtedy s³aboœæ opuszcza³a Tehawankê, stawa³ siê lekki jak jesienny, suchy liœæ. Bez trudu wzbija³ siê w przestworza.


Podczas tych wêdrówek nieraz szybowali daleko na zachód, gdzie le¿a³y bezkresne, faliste prerie, ja³owe, kamienne pustynie i niebotyczne góry. Nie znane Tehawance krainy wygl¹da³y tak w³aœnie, jak to s³ysza³ z opowieœci Czerwonego Psa, który ju¿ dwukrotnie zapuszcza³ siê daleko na zachód podczas migracji wielu grup Dakotów. Wraca³ jednak z tych wypraw do rodzinnej osady i opowiada³ niezwyk³e historie o Indianach, którzy osiedli na wielkich, falistych równinach.


M³ody Tehawanka z zapartym tchem ch³on¹³ opowieœci o nowym ¿yciu czêœci Dakotów. Oczyma wyobraŸni widzia³ ich mkn¹cych po prerii na niezwyk³ych sunka wakan, czyli tajemniczych psach* [przyp.: Sunka wakan - w jêzyku Dakotów „tajemniczy pies”. Konie, nie znane Indianom w czasach przedkolumbijskich, przypomina³y im psy, których u¿ywali do przenoszenia baga¿y. Potem w ten sam sposób j uczyli konie.], które umo¿liwia³y szybkie przenoszenie siê z miejsca na miejsce. Teraz w gor¹czkowych majaczeniach sam dosiada³ wspania³ego sunka wakan i gna³ na zachód, uciekaj¹c od wrogich Czipewejów oraz legendarnego, zaborczego bia³ego cz³owieka, którego dot¹d jeszcze nie widzia³.


Raz podczas takiej wêdrówki z Duchem Opiekuñczym przybyli do rodzinnej osady Tehawanki. Na pagórku w pobli¿u osady sta³a jego siostra, Poranna Rosa, os³aniaj¹c oczy d³oni¹ przed blaskiem s³onecznym spogl¹da³a ku pó³nocy. Zapewne wypatrywa³a, czy brat przypadkiem nie powraca z ³owów. Zawsze czeka³a tam na niego. Tehawankê ogarnê³o wzruszenie, chcia³ daæ znak, ¿e jest w pobli¿u, ale obowi¹zuj¹cy dla siostry szacunek uniemo¿liwia³ bezpoœredni¹ z ni¹ rozmowê. Gdy byli dzieæmi bawili siê razem, ¿artowali, przebywali ze sob¹, lecz po osi¹gniêciu dojrza³oœci zobowi¹zani byli nawzajem siebie unikaæ. W tak jednak wyj¹tkowej sytuacji Tehawanka chcia³ choæby jednym s³owem pocieszyæ zatroskan¹ siostrê.


- Jestem przy tobie! - zawo³a³ Dorywczo, jednoczeœnie pochylaj¹c siê ku dziewczynie.


Poranna Rosa nawet nie drgnê³a. Tehawanka poj¹³, ¿e nie mog³a us³yszeæ s³ów wymawianych przez ducha. Zrozpaczony wyci¹gn¹³ d³oñ, dotkn¹³ ramienia siostry. Teraz odwróci³a siê do niego. Spojrza³ w jej twarz.


Tehawanka zdumia³ siê, to nie by³a jego siostra! Mia³a takie same czarne oczy, tak samo z trosk¹ spogl¹da³a na niego, ale mimo to nie by³a Porann¹ Ros¹. Teraz dopiero spostrzeg³, ¿e zaciska sw¹ d³oñ na jej ramieniu. Zawiedziony i onieœmielony natychmiast cofn¹³ rêkê.


Wraca³a mu przytomnoœæ. Przypomnia³ sobie niefortunne ³owy, wziêcie do niewoli przez Czipewejów. Nieœli go przez puszczê, wiêc zapewne znajdowa³ siê teraz w ich wigwamie. By³ zbyt os³abiony, aby móg³ ca³kowicie panowaæ nad swymi uczuciami, tote¿ pochylaj¹ca siê nad nim dziewczyna dostrzeg³a cieñ zawodu, jaki odmalowa³ siê na jego twarzy. Po³o¿y³a ch³odn¹ d³oñ na jego czole i odezwa³a siê cichym, mi³ym g³osem:


- Nareszcie oprzytomnia³eœ! Myœla³am, ¿e twój duch nigdy ju¿ nie powróci do cia³a! Ojciec powiedzia³, ¿e rozumiesz nasz¹ mowê. Czy to prawda?


Tehawanka chcia³ odpowiedzieæ, lecz jeszcze nie móg³ wydobyæ g³osu z siebie. Tylko nik³y uœmiech pojawi³ siê na jego ustach. Uradowa³ on dziewczynê. Po chwili ju¿ siedzia³a przy nim z ma³ym naczyniem na kolanach, z którego zaczê³a karmiæ go kleist¹ potraw¹ ³y¿k¹ z rogu jelenia. Zmartwia³e usta Tehawanki zaledwie trochê siê rozchyla³y. Dziewczyna karmi³a go delikatnie, jak niemowlê, mówi¹c:


- Musisz jeœæ! Inaczej nie zdo³asz utrzymaæ ducha w swoim ciele. Myœla³am, ¿e umrzesz, przynieœli ciê nieprzytomnego.


- Kim jesteœ? - wyszepta³ Tehawanka, gdy skoñczy³a go karmiæ.


- Ah’mik, który ciê... znalaz³ w puszczy, jest moim ojcem. Zw¹ mnie Mem’en gwa.


- £adne masz imiê - powiedzia³ Tehawanka, a potem, uzupe³niaj¹c gestami mowy znaków* [przyp.: Ludy indiañskie obydwóch Ameryk pos³ugiwa³y siê licznymi, tak bardzo zró¿nicowanymi jêzykami i dialektami, ¿e czêsto nawet plemiona s¹siaduj¹ce nie mog³y siê porozumiewaæ. Tote¿ Indianie wymyœlili mowê znaków, czyli jêzyk gestów, z³o¿ony z ca³ego systemu ruchów g³ównie palców i r¹k. Jêzyk mimiczny szczególnie rozwin¹³ siê wœród wêdrownych plemion prerii pó³nocnoamerykañskiej. By³ on tak obrazowy i prosty, ¿e gesty u¿ywane do wyra¿ania ró¿nych myœli by³y rozumiane nie tylko przez wszystkich Indian na rozleg³ych równinach, lecz tak¿e przez pierwszych bia³ych eksploratorów. Indianie za pomoc¹ mowy znaków mogli prowadziæ o¿ywion¹ wymianê myœli na wszystkie interesuj¹ce ich tematy i tym samym mimiczna mowa odegra³a wa¿n¹ rolê we wzajemnym przenikaniu siê ró¿nych kultur indiañskich. Mimiczna mowa Indian prerii stanowi najdoskonalszy jêzyk gestów na Ziemi. Poza Ameryk¹ Pó³nocn¹, mowy znaków by³y szeroko u¿ywane wœród Indian po³udniowoamerykañskich, wœród krajowców australijskich, a tak¿e wœród ³owieckich ludów w innych czêœciach œwiata, zamieszkuj¹cych wielkie przestrzenie. Bezg³oœne porozumiewanie siê podczas polowañ oraz porozumiewanie siê na odleg³oœæ za pomoc¹ znaków widzialnych (ogniowych, dymnych itp.) mia³o dla tych ludów ogromne znaczenie. Indiañskiej mowy znaków nie nale¿y identyfikowaæ z mimiczna mow¹ g³uchoniemych, bowiem miêdzy tymi dwoma systemami istnieje tylko pewne podobieñstwo.] jeszcze niezbyt dobrze mu znane narzecze algonkiñskie, jakim pos³ugiwali siê Czipewejowie, zapyta³: - Czy dawno ju¿ jestem tutaj?


Mem’en gwa pochyli³a siê ku Tehawance i rozmawiaj¹c z nim w narzeczu algonkiñskim równie¿ powtarza³a swe s³owa gestami mowy znaków.


- Dusza twoja przez trzy noce przebywa³a wœród cieniów zmar³ych - mówi³a. - Zabi³eœ niedŸwiedzia. To zapewne jego duch mœci siê na tobie.


- Przez ca³y czas jesteœ przy mnie? - zapyta³ m³odzieniec.


- Czuwa³yœmy z matk¹. Twoja dusza musia³a widzieæ niezwyk³e rzeczy w Krainie Duchów. Cia³o twoje by³o bardzo niespokojne. Matka posz³a teraz prosiæ naszego szamana, ¿eby ci pomóg³. To potê¿ny czarownik, potrafi usun¹æ chorobê z twego cia³a.


- Dlaczego ty i twoja matka chcecie mi pomóc?


Mem’en gwa pochyli³a g³owê. Milcza³a przez d³u¿sz¹ chwilê.


Potem powiedzia³a:


- Ah’mik tak rozkaza³ przed wyruszeniem na wojenn¹ wyprawê.


Tehawanka przys³oni³ oczy powiekami, aby ukryæ przera¿enie. Je¿eli Czipewejowie wykopali topór wojenny w okresie zimy, kiedy na œniegu pozostawa³y trudne do ukrycia œlady, to uczynili tak zapewne w bardzo nagl¹cych okolicznoœciach. Prawdopodobnie uwa¿ali go za zwiadowcê Wahpekute, którzy, w ich mniemaniu, zamierzali dokonaæ napadu nieoczekiwanego o tej porze roku. Jeœli tak myœleli, to mogli wyruszyæ jedynie przeciwko Wahpekute, aby uprzedziæ ich atak. A wiêc œmieræ grozi³a Czerwonemu Psu, Porannej Rosie i innym, poniewa¿ w osadzie nie by³o ludzi zdolnych do obrony. Powinien natychmiast ich uprzedziæ, ratowaæ! Zebra³ siê w sobie, uniós³ na ³okciu i porywczo zapyta³:


- Powiedz, przeciwko komu wyruszy³ Ah’mik?!


- Duchy Opiekuñcze ujawni³y mu podstêpne plany Lisów i Sauków. Chcia³ wiêc uprzedziæ napad wrogów. Ah’mik nienawidzi Lisów. Jego starszy brat zgin¹³ w walce z nimi i zosta³ przez nich oskalpowany.


- Kiedy to siê sta³o?! - zawo³a³ Tehawanka.


- Dawno, dawno temu, zanim jeszcze przysz³am na œwiat, ale Ah’mik nie mo¿e im tego zapomnieæ i korzysta z ka¿dej okazji do zemsty - wyjaœni³a Mem’en gwa.


Tehawanka ciê¿ko opad³ na pos³anie. Niebezpieczeñstwo nie zagra¿a³o jego najbli¿szym.


Dziewczyna przez jakiœ czas siedzia³a z nisko opuszczon¹ g³ow¹, a potem cicho doda³a:


- Moja matka by³a jedyn¹, ukochan¹ ¿on¹ brata Ah’mika. Zgodnie ze zwyczajem Ah’mik poj¹³ moj¹ matkê za sw¹ drug¹ ¿onê. Zamieszkujemy z matk¹ w oddzielnym wigwamie.


Tehawanka zaskoczony i zaintrygowany tak osobistymi zwierzeniami Czipewejki, spojrza³ na ni¹ uwa¿niej. By³a bardzo m³oda, prawie tak, jak jego siostra. Porównanie to sprawi³o, ¿e uœmiechn¹³ siê do niej.


- Mi³a jesteœ i dobra, Mem’en gwa - szepn¹³ onieœmielony.


Wyznanie Mem’en gwa, i¿ matka jej by³a drug¹ ¿on¹ Ah’mika, nie zdziwi³o Tehawanki, lecz zrozumia³ równie¿ zak³opotanie dziewczyny. Mimo uznawania zwyczaju wielo¿eñstwa wœród wielu plemion indiañskich, wiêkszoœæ ma³¿eñstw zachowywa³a jedno¿eñstwo, poniewa¿ kobieta odczuwa³a pewne poni¿enie, gdy by³a jedn¹ z wielu ¿on jednego mê¿czyzny.


Zwyczaj wielo¿eñstwa wœród Indian posiada³ spo³eczne oraz gospodarcze uzasadnienie. Mê¿czyŸni ginêli w m³odym wieku na bezustannych wyprawach wojennych, st¹d te¿ by³o ich zawsze mniej ni¿ kobiet, którymi ktoœ musia³ siê opiekowaæ. Ponadto zwi¹zki ma³¿eñskie stanowi³y u Indian przede wszystkim g³ówn¹ wiêŸ ³¹cz¹c¹ rodziny i cel ten odgrywa³ wiêksz¹ rolê przy zawieraniu ma³¿eñstw, ni¿ sam ma³¿eñski zwi¹zek dwojga ludzi. Dla utrzymania wiêzi rodzinnej wdowiec zazwyczaj poœlubia³ siostrê swej zmar³ej ¿ony, a wdowa wychodzi³a za m¹¿ za brata zmar³ego mê¿a. Czasem tak¿e zamê¿ny mê¿czyzna dobiera³ sobie drug¹, m³odsz¹ ¿onê, gdy pierwsza siê postarza³a i nie mog³a sama podo³aæ wszystkim pracom obci¹¿aj¹cym kobietê.


Mem’en gwa siedzia³a zak³opotana, a Tehawanka szuka³ s³ów, jakimi móg³by wprawiæ j¹ w lepszy nastrój. Zanim jednak zdecydowa³ siê na cokolwiek, œwiat³o dzienne rozjaœni³o pó³mrok wigwamu. Mata os³aniaj¹ca otwór wejœciowy zosta³a odchylona. Pierwszy wszed³ starszy mê¿czyzna, a za nim kobieta opatulona w niebiesk¹ derkê. Mem’en gwa na ich widok natychmiast powsta³a i nisko pok³oni³a siê starcowi. Pozdrowi³ j¹ uniesieniem d³oni.


Mem’en gwa roz³o¿y³a puszyst¹ skórê przy pos³aniu chorego, po czym dorzuci³a suchych drew do ogniska tl¹cego siê poœrodku wigwamu. Mê¿czyzna tymczasem zdj¹³ z ramion bobrow¹ opoñczê, postawi³ na ziemi skórzan¹ torbê pomalowan¹ w czarodziejskie znaki, a nastêpnie siad³ przy pos³aniu jeñca. Obydwie kobiety z szacunkiem zbli¿y³y siê do starca i tu¿ obok niego po³o¿y³y barwn¹ derkê kupion¹ od bia³ych ludzi, sznur szklanych korali, blaszany kubek i stalowy nó¿. Mê¿czyzna nawet nie spojrza³ na cenne dary. Ruchem rêki oddali³ kobiety i nie odzywaj¹c siê do nikogo, siedzia³ zamyœlony.


Tehawanka móg³ teraz dok³adniej mu siê przyjrzeæ. Na g³owie nosi³ wielk¹ futrzan¹ czapê z zachowanej w ca³oœci skóry zwierzêcia, symbolizuj¹cego przebieg³oœæ, chytroœæ i zdradliwoœæ. W³aœnie na wysokoœci jego czo³a czerni³ siê oczodo³ami lisi ³eb o stercz¹cych uszach i d³ugim pysku pozbawionym dolnej szczêki, z boków g³owy zwisa³y ³apy uzbrojone w ostre pazury, a na plecach puszy³a siê d³uga kita, w której nasadzie stercza³o kilka piór indyka. Miêkka koszula z jeleniej skóry naszywana by³a kolorowymi, szklanymi paciorkami, u³o¿onymi w tajemnicze znaki i rysunki, szyjê zaœ okala³ d³ugi naszyjnik z k³ów, pazurów i kawa³ków koœci. Sztylpy okrywaj¹ce nogi i uda, przepaska biodrowa oraz mokasyny z ³osiej skóry o przypalanych szwach dope³nia³y ca³oœci stroju. Doln¹ czêœæ twarzy mê¿czyzny, od spodu brody a¿ do nosa, pokrywa³y cienkie, wij¹ce siê kolorowe pasy, co by³o oznak¹ nadprzyrodzonej mocy cz³owieka.


Tehawanka w milczeniu obserwowa³ przybysza. Pewny by³, i¿ ma przed sob¹ szamana zapowiedzianego przez dziewczynê.


Szaman wydoby³ spod koszuli zawieszony na rzemieniu na szyi, pod³u¿ny, zdobiony rysunkami woreczek, kryj¹cy œwiête talizmany. Z wielk¹ czci¹ przyk³ada³ go do czo³a, oczu, ust i serca, po czym pochyli³ siê ku choremu jeñcowi. Spojrza³ mu prosto w oczy.


Potê¿ne musia³y to byæ talizmany, bowiem wzrok szamana stawa³ siê coraz bardziej przenikliwy, zdawa³ siê docieraæ do g³êbi duszy Tehawanki. Pod jego wp³ywem m³odzieniec zacz¹³ odczuwaæ niepokój, a nawet lêk. Dobrze zna³ potêgê szamanów, gdy¿ sam by³ wnukiem jednego z nich* [przyp.: Wed³ug indiañskich wierzeñ szamani obdarzeni byli nadnaturaln¹ moc¹. U wielu ludów trudnili siê leczeniem chorych, lecz przewa¿nie dzia³alnoœæ ich mia³a znacznie szerszy zasiêg. Wierzono, ¿e potrafili nawi¹zywaæ bezpoœredni kontakt ze œwiatem duchów, wzywaæ ich pomocy, a czêsto, ¿e duchy w nich samych zamieszkiwa³y. Szamani mogli zapewniaæ pomyœlne zbiory rolne, powodzenie na polowaniu i wojnie, mogli spowodowaæ krzywdê, a nawet œmieræ wroga czy rywala. Szamani mogli prosiæ bóstwa o ³aski i dobrodziejstwa dla poszczególnych jednostek lub grup ludzi. Pe³nili ró¿ne role wœród ró¿nych ludów, a wiêc byli jasnowidzami, czyli przepowiadaczami przysz³oœci, sztukmistrzami, hipnotyzerami, jak i kap³anami strzeg¹cymi œwiêtych rytua³ów i zwyczajów, a niektórzy z nich nawet osi¹gali wielk¹ w³adzê polityczn¹ i zyskiwali szacunek tak u Indian, jak i bia³ych. Wed³ug wierzeñ Wahpekute Dakotów szamani przed przyjœciem na œwiat przebywali w Krainie Grzmotów i ju¿ wtedy znali koleje ¿ycia, które ich czeka³o po urodzeniu siê w œwiecie zwyk³ych ludzi. Dzia³alnoœæ szamañsk¹ rozpoczynali dopiero w wieku dojrza³ym, na specjalny znak Œwiêtego Grzmotu i pod kar¹ œmierci nie mogli siê od niej uchylaæ.]. Czy obdarzony nadnaturaln¹ moc¹ szaman wrogiego plemienia naprawdê zechce mu pomóc? A mo¿e przemieni go w ropuchê lub jaszczurkê?! Przecie¿ nawet nie spojrza³ na cenne podarunki ofiarowane przez Czipewejki! A mo¿e jednak nie zdecyduje siê na utratê tak wartoœciowych darów, które musia³by zwróciæ ofiarodawcom, gdyby jego zaklêcia szamañskie i leki nie przynios³y ulgi choremu?


Szaman tymczasem jeszcze bardziej pochyli³ siê nad jeñcem. Wokó³ pos³ania u³o¿onego pod œcian¹ wigwamu panowa³ pó³mrok. Szaman, nie ogl¹daj¹c siê za siebie, wyci¹gn¹³ lew¹ rêkê w kierunku ogniska, a potem powoli zacz¹³ przesuwaæ j¹ ku twarzy Tehawanki. Migotliwy blask p³yn¹³ za d³oni¹ szamana, potê¿nia³ z ka¿d¹ chwil¹, a¿ w koñcu ¿ó³tawoczerwony p³omieñ spocz¹³ na g³owie chorego. Na krótk¹ chwilê szaman zatopi³ swój przenikliwy wzrok w jego Ÿrenicach, po czym wolno odprowadzi³ d³oni¹ blask; z powrotem do ogniska i opuœci³ rêkê.


Tehawanka zamar³ w bezruchu. Obydwie niewiasty skuli³y siê w k¹cie wigwamu. Zapanowa³a grobowa cisza.


Szaman siedzia³ g³êboko zamyœlony. Wreszcie odwróci³ g³owê ku choremu i zapyta³ w jêzyku algonkiñskim, pomagaj¹c sobie jednoczeœnie gestami mowy znaków:


- Czy mój brat odczuwa ból?


Tehawanka potwierdzi³ skinieniem g³owy.


- W którym miejscu? - ponownie zapyta³ szaman.


Tehawanka przesun¹³ d³oñ po klatce piersiowej.


- Od jak dawna mój brat odczuwa ten ból?


- Podczas polowania niedŸwiedŸ uderzy³ mnie ³ap¹ i rzuci³ o drzewo. Upad³em, mrok przys³oni³ oczy, dusza omal nie ulecia³a z mego cia³a, krew pop³ynê³a ustami.


- Czy przed uderzeniem przez niedŸwiedzia bola³o mego brata kiedyœ w tym miejscu?


- Nie, nigdy nie chorowa³em.


Szaman pochyli³ siê nad chorym. Jego d³onie zaczê³y teraz przesuwaæ siê po ca³ym ciele Tehawanki, naciska³y delikatnie, to znów silnie, potem porusza³y rêkoma le¿¹cego, nogami, a¿ szaman wreszcie usiad³ spokojnie i zapyta³:


- Czy mój brat sam wyruszy³ na polowanie?


Tehawanka skin¹³ g³ow¹.


- Mo¿e po drodze spotka³eœ kogo, mówi³eœ z kim? Mo¿e zauwa¿y³eœ jakiœ znak?


- Wytropi³em szopa, ale umkn¹³ mi.


- Czy próbowa³eœ go zabiæ?


- Nie, nawet nie zd¹¿y³em uj¹æ ³uku.


- Co by³o potem?


- Nadci¹gnê³a œnie¿na burza. Skry³em siê w pniu drzewa i... spa³em.


- A mo¿e oczy twej duszy wtedy coœ widzia³y?


Tehawanka zamilk³. Obojêtnie spogl¹da³ w pu³ap wigwamu. Nie móg³ przecie¿ opowiedzieæ o swym Duchu Opiekuñczym szamanowi wrogich Czipewejów. Pojêcie k³amstwa by³o wtedy Indianom obce, zawsze mówili prawdê, a gdy nie mogli jej komuœ zdradziæ, po prostu milczeli.


Stary szaman nie ponowi³ pytania. Po chwili odezwa³ siê:


- Czy bez niczyjej pomocy pokona³eœ niedŸwiedzia?


- Tak, Czipewej, zwany Ah’mikiem, u¿yczy³ mi tylko swego no¿a.


- Czy potem przeb³aga³eœ niedŸwiedzia odpowiedni¹ ofiar¹?


- Nie, nie mog³em tego uczyniæ. Dusza ulecia³a z mego cia³a i wtedy zosta³em wziêty do niewoli.


- To Ÿle, bardzo Ÿle. Obrazi³eœ niedŸwiedzia. Musimy to naprawiæ - odpar³ szaman. Znów zamyœli³ siê, usi³uj¹c dociec istotnych przyczyn choroby.


Indianie powszechnie wierzyli, ¿e wszelkie dolegliwoœci s¹ powodowane przez z³e duchy, które wstrzeliwuj¹ do cia³ ludzkich ró¿ne zaczarowane przedmioty, jak kolce kaktusów, kamyki, ostre, ma³e zêby i pazury dzikich zwierz¹t i tym podobne. Wiara w z³e i dobre duchy oraz w czary i uroki by³a od wieków tak g³êboko zakorzeniona w œwiadomoœci Indian, ¿e czêsto samo zainscenizowane przez szamana wydobycie zaczarowanego przedmiotu z cia³a chorego pomaga³o w odzyskiwaniu zdrowia.


Doœwiadczony w swoim zawodzie stary szaman œwiadom by³ jednak, ¿e same czarodziejskie sztuczki dzia³aj¹ce na psychikê chorego, nie zawsze wystarcza³y do za¿egnania choroby* [przyp.: Poza magicznymi sztuczkami maj¹cymi jakoby uzdrowiæ chorego, szamani indiañscy znali i stosowali ró¿ne roœliny o wartoœciach leczniczych. Niektóre z nich, jak kaktus pejotl (Lophora wiliamsii), dzika sza³wia i miêta okaza³y siê tak skuteczne przy pewnych dolegliwoœciach, ¿e s¹ u¿ywane do dnia dzisiejszego. Szamani równie¿ zalecali swym pacjentom k¹piele, masa¿e cia³a, puszczanie krwi (doœæ nagminnie stosowane, zw³aszcza przez kobiety, wœród niektórych plemion), okadzanie p³on¹c¹ sza³wi¹. Wiedzieli tak¿e, i¿ rany powinny byæ utrzymywane w czystoœci, przemywali je wiêc gor¹c¹ wod¹, nakrywali ranê czystym t³uszczem, aby chroniæ przed zanieczyszczeniem, owijali banda¿ami z pasów miêkkiej i czystej skóry zwierzêcej oraz zak³adali ³upki z kawa³ków utwardzonej skóry na z³amane koñczyny.]. Zna³ w³aœciwoœci lecznicze ró¿nych zió³, korzeni, liœci i kory pewnych drzew, które odpowiednio stosowane skutecznie pomaga³y w zwalczaniu wielu dolegliwoœci. Tote¿ teraz zastanawia³ siê, które ze znanych mu leków by³yby najw³aœciwsze. Po chwili wydoby³ ze swej torby czarodziejsk¹ grzechotkê, sporz¹dzon¹ z wysuszonej skóry bani, powsta³ i grzechocz¹c do taktu zacz¹³ tañczyæ.


Rozbrzmia³a monotonna pieœñ, w której szaman wzywa³ dobre duchy, aby przyby³y mu na pomoc w walce ze z³ymi duchami nêkaj¹cymi chorego. Dokonywa³ obrzêdu w du¿ym skupieniu, poniewa¿ musia³ przestrzegaæ przepisów ustanowionych przez swego Ducha Opiekuñczego. Pieœñ i grzechotanie to cich³y to potê¿nia³y, a taneczne kroki by³y wolniejsze i spokojniejsze lub ¿ywsze. Ca³y obrzêd trwa³ doœæ d³ugo, gdy¿ z³e duchy powinny us³yszeæ, ¿e dobre duchy nadchodz¹, by stoczyæ z nim ciê¿k¹ walkê o ¿ycie chorego.


Na zakoñczenie ceremonii szaman wykona³ taniec niedŸwiedzia, po mistrzowsku naœladuj¹c jego chód i g³os, po czym wrzuci³ do ogniska garstkê tytoniu i ziarn kukurydzy na ofiarê. Z kolei wydoby³ kilka ga³¹zek suchej, dzikiej sza³wi, zapali³ je i ich dymem okadzi³ Tehawankê. Wreszcie przykucn¹³ przy chorym. Przy³o¿y³ do jego piersi ma³y kamienny nó¿. Dwoma wprawnymi ruchami rêki wykona³ dwa doœæ g³êbokie ciêcia w kszta³cie litery X na piersiach Tehawanki, a nastêpnie przytkn¹³ usta do krwawi¹cej rany. Zacz¹³ ssaæ szybko i delikatnie. Dopiero po czwartej próbie podniós³ siê i wyplu³ na d³oñ pazur niedŸwiedzi. Z dum¹ pokaza³ go najpierw Tehawance, a potem obydwóm kobietom.


- Oto przyczyna choroby, któr¹ dziêki pomocy dobrych duchów uda³o mi siê wydobyæ z jego cia³a - rzek³.




Namoczy³ w cieplej wodzie garœæ suchych liœci dêbowych, ob³o¿y³ nimi ranê na piersiach chorego, napoi³ go wywarem zio³owym, po czym wyda³ kobietom polecenia, co do sposobu sporz¹dzania naparów leczniczych i ¿ywienia jeñca. Potem zabra³ upominki wrêczone mu przez Czipewejki i statecznym krokiem wyszed³ z wigwamu.


Mem’en gwa natychmiast podbieg³a do pos³ania. Pochyli³a siê nad jeñcem.


- Teraz na pewno wyzdrowiejesz! - szepnê³a. - Œpij, bêdê czuwa³a przy tobie.


Uœmiech pojawi³ siê na ustach Tehawanki.


- Dobra z ciebie dziewczyna, dziêkujê... - odpar³ z trudem, gdy¿ ogarnia³a go niemoc i wielka sennoœæ.







Rozstajne drogi






Miesi¹c zwany srogim ksiê¿ycem* [przyp.: Srogi ksiê¿yc - w jêzyku Dakotów styczeñ.] dobiega³ koñca. Tehawanka wprawdzie jeszcze nie wstawa³ z pos³ania, ale gdy zapada³ w sen, dusza jego, oddzielaj¹c siê od cia³a, coraz rzadziej spotyka³a cienie zmar³ych przodków. Jego Duch Opiekuñczy ju¿ tak¿e siê nie pojawia³. By³ to nieomylny znak, ¿e wraca³o mu zdrowie. Czipewejski szaman pokona³ z³ego ducha. Tehawanka z wolna odzyskiwa³ si³y.


Mem’en gwa teraz nie przesiadywa³a tak czêsto przy jego pos³aniu. Gdy przynosi³a posi³ki, matka jej jak cieñ zaraz wsuwa³a siê za ni¹ do wigwamu. Tehawanka z niecierpliwoœci¹ oczekiwa³ ka¿dego pojawienia siê dziewczyny. Osamotniony têskni³ za jej koj¹cym g³osem, za delikatnym dotkniêciem r¹k, gdy zmienia³a opatrunki.


Kilkakrotnie próbowa³ wyjawiæ Mem’en gwa swoj¹ wdziêcznoœæ, lecz zaledwie zaczyna³ mówiæ, jej ostrzegawcze spojrzenie zaraz zamyka³o mu usta. Zda³ wiêc sobie sprawê, ¿e matka dziewczyny nie sprzyja³a mu. Nie móg³ siê dziwiæ, nale¿a³ do wrogiego plemienia, a wœród Czipewejów przebywa³ jako jeniec.


Z niepokojem oczekiwa³ powrotu Ah’mika z wojennej wyprawy. Mem’en gwa powiedzia³a mu w tajemnicy, ¿e ojciec jej mia³ zamiar go usynowiæ. Przyjmowanie obcych do plemienia by³o zwyczajem szeroko rozpowszechnionym wœród Indian pó³nocnoamerykañskich, ale Tehawanka odrzuca³ mo¿liwoœæ przystania do Czipewejów. Zaprzysi¹g³ Duchowi Opiekuñczemu, ¿e pomœci œmieræ ojca i zdobêdzie zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami oraz tarczê Czipeweja. Przyrzeczenie z³o¿one Duchowi Opiekuñczemu by³o œwiêtoœci¹. Musia³o byæ zawsze dotrzymane bez wzglêdu na nastêpstwa.


Zgodnie z powszechnie panuj¹cym zwyczajem po odmowie przyst¹pienia do plemienia jeñca czeka³a czêsto okrutna œmieræ. Tehawanka wiedzia³ o tym i by³ na ni¹ przygotowany, lecz nie chcia³ umieraæ. Pragn¹³ powróciæ do swoich, a zw³aszcza do Porannej Rosy i Czerwonego Psa. Myœl o ich niepewnym losie drêczy³a go i nie dawa³a spokoju. Czy szczêœliwie doczekali powrotu myœliwych z polowania na bizony? Czy nie pomarli z g³odu? Jeœli ¿yli, na pewno martwili siê o niego. Zapewne myœleli, ¿e zgin¹³...


Niepokój Tehawanki o najbli¿szych wzrasta³ w miarê, jak nabiera³ wiêcej si³. Ka¿dego dnia wielokrotnie powtarza³ sobie w myœlach, ¿e musi odzyskaæ wolnoœæ. Tymczasem nale¿a³o cierpliwie czekaæ na ust¹pienie zimy. Wprawdzie przed³u¿aj¹ca siê nieobecnoœæ Ah’mika stwarza³a okolicznoœci sprzyjaj¹ce ucieczce, lecz za to œlady pozostawione na œniegu u³atwi³yby Czipewejom poœcig. W tych warunkach nie umkn¹³by zbyt daleko.


Czas mija³ na oczekiwaniu. Nasta³ ksiê¿yc rui szopów* [przyp.: Ksiê¿yc rui szopów - luty, w jêzyku Dakotów.]. Pewnego dnia oko³o po³udnia w obozie zapanowa³o niezwyk³e o¿ywienie. S³ychaæ by³o tupot biegaj¹cych ludzi i okrzyki. Tehawanka zaintrygowany zerwa³ siê z pos³ania, lecz zanim zd¹¿y³ cokolwiek uczyniæ do wigwamu wbieg³a Mem’en gwa.


- Ah’mik powraca z wyprawy! - zawo³a³a. - Goniec przyniós³ tê radosn¹ wieœæ!


- A wiêc zwyciê¿y³ Lisów i Sauków! - rzek³ Tehawanka.


- Tak! Zaraz wyruszamy mu naprzeciw!


Tehawanka spochmurnia³. Mia³ byæ œwiadkiem triumfu Czipewejów. Mem’en gwa spostrzeg³a zmianê w wyrazie twarzy m³odzieñca, dotknê³a d³oni¹ jego ramienia i szepnê³a:


- B¹dŸ rozs¹dny, pilnuj¹ ciê... z ukrycia. Ah’mik ma dobre zamiary wobec ciebie. B¹dŸ rozs¹dny.


Tehawanka uœmiechn¹³ siê i odpar³:


- Dziêkujê, Mem’en gwa. Nie wyjdê z wigwamu.


Dziewczyna równie¿ siê uœmiechnê³a. Po chwili ju¿ jej nie by³o. Niebawem gromada mê¿czyzn, kobiet i dzieci wyruszy³a z osady na powitanie wojowników powracaj¹cych triumfalnie z wojennej wyprawy.


Tehawanka siad³ na pos³aniu. Ogarnê³y go przygnêbiaj¹ce myœli. Gdy po raz pierwszy us³ysza³ od Mem’en gwa o wyprawie czipewejskich wojowników przeciwko Lisom i Saukom, wst¹pi³a w niego nadzieja, i¿ los jego mo¿e siê wkrótce odmieniæ. ¯yczy³ zwyciêstwa Lisom i Saukom, którzy na równi z Dakotami byli wypierani zbrojnie z puszcz, okalaj¹cych zachodnie krañce Jeziora Górnego. Dakotowie czasem wspomagali Lisów w walce przeciwko Czipewejom, ale nawet ³¹cz¹c swe si³y ponosili klêski. Teraz znienawidzeni wrogowie znów zatriumfowali nad Lisami i Saukami. Czipewejowie byli niezwyciê¿eni dziêki posiadaniu broni palnej, otrzymywanej od bia³ych, francuskich sprzymierzeñców. Tote¿ Dakotowie oraz Lisy i Saukowie, choæ widzieli w Czipewejach swych najwiêkszych wrogów, jeszcze wiêcej od nich nienawidzili Francuzów, których obwiniali o swe klêski. Nieraz ju¿ tak¿e wspólnie wykopywali topór wojenny przeciwko Francuzom* [przyp.: Plemiê Lisów, podjudzone przez Anglików, chc¹c zemœciæ siê na Francuzach za ich pomoc Czipewejom, w 1712 r. zaatakowa³o francuski fort w Detroit i omal go nie zdoby³o. Na nieszczêœcie dla Lisów na odsiecz fortowi pospieszy³y plemiona indiañskie sprzymierzone z Francuzami. Pobi³y Lisów i œciga³y a¿ do ich g³ównej osady, któr¹ zdoby³y morduj¹c wszystkich wojowników, a kobiety i dzieci zabieraj¹c do niewoli. W latach 1729- 1733 wybuch³a krwawa wojna pomiêdzy Francuzami i Lisami, którzy chocia¿ byli wspomagani przez Sauków, ponieœli ciê¿kie straty. W 1780 r. Lisy i Dakotowie wspólnie zaatakowali Czipewejów w Saint Croix Falls, lecz zostali pobici.].


Obecnie Tehawanka pocz¹³ rozmyœlaæ o strasznych bia³ych najeŸdŸcach. Nas³ucha³ siê o nich wiele od Czerwonego Psa podczas d³ugich zimowych wieczorów. Jak potê¿ni musieli byæ ich bogowie oraz czary, skoro wielkie ludy indiañskie b¹dŸ ginê³y w walce z bia³ymi, b¹dŸ te¿ z pop³ochu wycofywa³y siê na zachód z bogatych w zwierzynê puszcz, le¿¹cych daleko na wschodzie nad wielk¹ wod¹.


Doœwiadczony i m¹dry szaman Czerwony Pies uczy³ Tehawankê nienawiœci do Czipewejów, lecz zarazem wpaja³ mu œwiadomoœæ, ¿e najwiêksze niebezpieczeñstwo grozi³o wszystkim Indianom od zaborczego bia³ego cz³owieka. Bia³ych stale przybywa³o coraz wiêcej zza wielkiej wody. Wy³udzali lub sil¹ odbierali Indianom ojczyst¹ ziemiê, mordowali ich, brali w niewolê, zmuszali do ciê¿kiej pracy. Wreszcie ró¿ne narody bia³ych najeŸdŸców walczy³y miêdzy sob¹ o ziemiê wydzieran¹ Indianom i do swych wojen wci¹ga³y plemiona indiañskie, aby zbrojnie je wspomaga³y. Biali szydzili z indiañskich œwiêtoœci, narzucali w³asne wierzenia oraz zwyczaje.


Indianin ¿y³ w œwiêtej trwodze przed duchami zmar³ych. Wierzy³, ¿e dusza ¿yj¹cego cz³owieka obcuje z nimi podczas snu i w czasie cudownych wizji, wierzy³, ¿e duchy wyznaczaj¹ ka¿demu drogê jego ¿ycia. Wed³ug wierzeñ Dakotów cz³owiek posiada³ cztery dusze. Po jego œmierci jedna z nich mia³a przebywaæ w pobli¿u martwego cia³a, druga wêdrowa³a do Krainy Wiecznej Szczêœliwoœci, trzecia odradza³a siê ponownie w ciele przychodz¹cego na œwiat dziecka lub zwierzêcia, czwarta natomiast obiera³a sobie za siedzibê kosmyk w³osów z g³owy zmar³ego. W myœl tego wierzenia posiadanie skalpu wroga oznacza³o zdobycie pewnej w³adzy nad cz¹stk¹ jego duszy, zmuszenie jej do s³u¿enia zwyciêzcy. Tak wiêc skalp zawiera³ tajemn¹, magiczn¹ moc, budzi³ œwiêt¹ trwogê.


Tehawanka wiedzia³, ¿e obecnie biali wiedli miêdzy sob¹ d³ugotrwa³¹ wojnê* [przyp.: Mowa tu o tak zwanej wojnie Francuzów i Indian z Anglikami (1754- 63) w Ameryce Pó³nocnej, toczonej na tle rywalizacji kolonialnej. Konflikt ten znalaz³ odbicie w Europie w postaci wojny siedmioletniej (1756- 63), w której Anglia i Prusy walczy³y przeciw koalicji z³o¿onej z Francji, Austrii, Rosji, Szwecji i Saksonii. W koloniach w Ameryce Pó³nocnej po stronie Francuzów walczy³y niemal wszystkie plemiona z pogranicza Kanady, natomiast Anglików wspierali Irokezi, tworz¹cy konfederacjê plemion: Seneca, Cayuga, Onondaga, Oneida i Mohawk. Francuzi wojnê tê przegrali i na rzecz Anglii utracili Kanadê, czêœæ Luizjany a tak¿e wiêkszoœæ swych posiad³oœci w Indiach. By³ to ju¿ koniec francuskiego imperializmu kolonialnego. W 1802 roku czêœæ Luizjany wróci³a do Francji, lecz Napoleon I w 1803 r. sprzeda³ j¹ za 80 mln franków Stanom Zjednoczonym.], w której ró¿ne plemiona Indian bra³y udzia³ po jednej i drugiej stronie. W celu zachêcenia swych ¿o³nierzy do bezwzglêdnego têpienia przeciwników, biali zaczêli wyznaczaæ nagrody za skalpy zdobyte na wrogach. W ten sposób, uœwiêcony u Indian rytua³ przerodzi³ siê w zwyk³e okrucieñstwo.


Posêpne myœli wprawi³y m³odego Tehawankê w stan niezwyk³ego podniecenia. Dot¹d jeszcze Santee Dakotowie nie zetknêli siê z bia³ymi ludŸmi* [przyp.: Pierre de La Verendrye w 1734 r. by³ pierwszym bia³ym, który dotar³ do Dakotów. Wyruszy³ z Nowej Francji (Kanady) i, p³yn¹c g³ównie w kanu wzd³u¿ rzek, bada³ olbrzymie obszary pó³nocnej Luizjany oraz zachodniej Kanady. W raporcie swoim wiele uwagi poœwiêci³ osadom o ziemnych chatach i ¿yciu Indian. Szczególnie zainteresowa³y go kolektywne ³owy na bizony i rola, jak¹ pe³ni³y na nich kobiety oraz wielkie psy ci¹gn¹ce w³óki z ³adunkiem.], ale znienawidzeni Czipewejowie pozostawali ju¿ pod ich wp³ywem. Gdy odmówi przyst¹pienia do nich, na pewno bêd¹ go torturowali i zabij¹. Mo¿e nawet oddadz¹ jego skalp bia³ym, aby otrzymaæ nagrodê* [przyp.: Holendrzy pierwsi w Ameryce Pó³nocnej zaczêli wyznaczaæ nagrody za skalpy indiañskie. Inne kolonie potem naœladowa³y ich. Okrucieñstwa Holendrów wobec Indian rozpoczê³y siê ju¿ w 17 lat po zakupieniu Wyspy Manhattan. W 1843 r. na rozkaz gubernatora biali koloniœci wymordowali, w okolicy Jersey nad Zatok¹ Hudsona, Indian Wappinger, którzy w³aœnie Holendrów prosili o opiekê przed Mohawkami. Gdy uspokojeni „przyjacielskoœci¹” bia³ych Indianie zaniechali ostro¿noœci, Holendrzy zaskoczyli ich podczas snu i wymordowali. Z wyprawy tej przynieœli do Fortu Amsterdam oko³o 80 g³ów mê¿czyzn, kobiet i dzieci, którymi nowoamsterdamskie wdowy zabawia³y siê jak pi³kami.


W XVIII w. Francuzi wyznaczyli dla Indian Micmac nagrody za g³owy Indian Beothuk z Nowej Funlandii. Dla zdobycia nagród Micmac z Cape Breton Island i Nowej Szkocji urz¹dzali wyprawy do Nowej Funlandii i po pewnym czasie Beothuk prawie zostali wytêpieni. Tylko nielicznym uda³o siê ukryæ w g³êbi wyspy lub uciec przez Cieœninê Belle Isle i do³¹czyæ siê do Naskapi w Labradorze. Wysokoœæ nagród za skalpy by³a ró¿na: w angielskiej kolonii Massachusettes w 1703 r. p³acono 12 funtów za skalp, a w 1722 r. podwy¿szono j¹ do 100 funtów. Podczas wojny Francuzów i Indian z Anglikami angielski genera³ Braddock ustanowi³ nagrodê 200 funtów za skalp wodza Delawarów, Shinngassa, popieraj¹cego Francuzów, a 100 funtów za skalp jezuickiego misjonarza dzia³aj¹cego wœród Indian Ohio. By³y to bardzo wysokie nagrody, skoro za skalp bia³ego francuskiego ¿o³nierza p³acono w tym czasie 5 funtów. W kolonii Pensylwania w 1765 roku p³acono 130 dolarów za skalp Indianina, a w 1866 r. w Arizonie 250 dolarów za skalp Apacza.]? Czipewejowie mogli uczyniæ go tak nieszczêœliwym, jak to ju¿ uczynili z jego ojcem zabieraj¹c mu zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami i tarczê.


Pod wp³ywem z³owró¿bnych rozmyœlañ w Tehawance ugruntowywa³o siê postanowienie, ¿e za wszelk¹ cenê powinien spróbowaæ umkn¹æ z niewoli. Nienawidzi³ Czipewejów oraz ich sojuszników, strasznych, bia³ych ludzi. Od nich nie móg³ oczekiwaæ pomocy, by³ ca³kowicie zdany na w³asne si³y. W tej ciê¿kiej chwili mimo woli zacz¹³ szeptaæ modlitwê:


„Wielki. Wi! Nape³nij me serce odwag¹, pozwól pomœciæ ojca i wróciæ do swoich...”


W osadzie tymczasem wzmaga³a siê wrzawa. Tehawanka drgn¹³, jakby zbudzony ze snu. Powsta³ z pos³ania, podszed³ do maty zas³aniaj¹cej wejœcie do wigwamu. Ostro¿nie uchyli³ zas³ony.


Czipewejowie w³aœnie wylegli na plac pomiêdzy wigwamami i ustawiali siê w dwa szpalery zwróceni twarzami do siebie. Mê¿czyŸni mieli w rêkach maczugi, kobiety kije lub rózgi. Dzieciarnia równie¿ uczestniczy³a w uroczystoœci, przeciskaj¹c siê wraz z kundlami przed starszych, aby lepiej widzieæ. Nie by³o s³ychaæ ¿a³obnych lamentów, bowiem umyœlnie przys³any goniec ju¿ zd¹¿y³ powiadomiæ wszystkich o pomyœlnym przebiegu wojennej wyprawy. Nikt z Czipewejów nie poleg³ ani nie popad³ w niewolê, wojownicy wykazali mêstwo i roztropnoœæ, zdobyli trofea, wziêli jeñców. Tote¿ mieszkañcy osady radoœnie podnieceni niecierpliwie wygl¹dali nadchodz¹cych.


Niebawem ukaza³a siê gromada Czipewejów, którzy wybiegli naprzeciwko powracaj¹cym z wojennej wyprawy. Uderzali rytmicznie w ma³e bêbenki, œpiewali, tañczyli. Dopiero w pewnej odleg³oœci za nimi postêpowa³ korowód zwyciêzców. Najpierw, jeden za drugim, sz³o trzech wojowników z twarzami pomalowanymi na czarno na znak, ¿e zabili wrogów. Trofea wojenne w postaci odciêtych g³ów nieœli zatkniête na koñcach d³ugich tyk. Co kilka kroków wydawali przenikliwe okrzyki wojenne.


Tehawanka drgn¹³ i spochmurnia³. Jednym ze zwyciêzców by³ Ah’mik.


Za wojownikami nios¹cymi trofea kroczyli jeñcy wziêci do niewoli. By³o ich dwóch. Rzemienie opasywa³y im piersi i ramiona. Szli pe³ni godnoœci z g³owami podniesionymi do góry i œpiewali swe pieœni œmierci, zupe³nie nie zwracaj¹c uwagi na otaczaj¹cy ich groŸny t³um wrogów. Korowód zamyka³a reszta czipewejskich wojowników.


Tehawanka zaledwie ujrza³ jeñców od razu rozpozna³ w nich wojowników z plemienia Lisów, obydwaj bowiem nosili na g³owach fryzury zwane moconi. W³aœnie sposób czesania w³osów, w wiêkszym stopniu ni¿ ró¿ne wzory malowane na twarzach, stanowi³ charakterystyczn¹ cechê, po której odró¿nia³o siê jedne plemiona od drugich. Indianie zamieszkuj¹cy wschodni¹ krainê puszcz zazwyczaj ca³kowicie wygalali g³owy, pozostawiaj¹c jedynie w tyle na ciemieniu lok skalpowy, który by³ jakby prowokacj¹ i wyzwaniem dla wrogów* [przyp.: Na przestrzeni czasu niektóre plemiona pó³nocnoamerykañskie zmienia³y zwyczaje co do golenia g³ów, noszenia i czesania w³osów, nieraz przejmuj¹c w czêœci lub ca³kowicie obce wzory. Ponadto u mê¿czyzn czêsto dominowa³y indywidualne upodobania. Ogólnie mo¿na jednak przyj¹æ zasadê, ¿e mieszkañcy wschodniej krainy lasów przewa¿nie wygalali g³owy ca³kowicie lub czêœciowo, podczas gdy Indianie wielkich równin (a w ka¿dym razie od czasu zdobycia koni), w wiêkszoœci nosili d³ugie w³osy, a nieraz nawet sztucznie je wyd³u¿ali wplataj¹c we w³asne - w³osy z ogonów zwierzêcych. Nale¿y jednak zaznaczyæ, ¿e w niektórych plemionach zamieszkuj¹cych wielkie równiny cz³onkowie ró¿nych stowarzyszeñ (¿o³nierskich, policyjnych, rytualnych) dla odró¿nienia siê naœladowali zwyczaj mieszkañców lasów i wygalali g³owy, pozostawiaj¹c jedynie czuby b¹dŸ sam lok skalpowy jako ceremonialne symbole. Jeœli chodzi o Indian równin d³ugie w³osy nosili: Siksika (Czarne Stopy), Cree, Hidatsa, Mandanowie, Arikara, Crow, Dakotowie, Szejenowie, Iowa, Ponka, Apacze, Komancze.]. Lisy i Saukowie nale¿eli do Indian wygalaj¹cych g³owy, jednak¿e wzd³u¿ ciemienia pozostawiali pasmo w³osów na szerokoœæ d³oni i wysokie na oko³o piêæ centymetrów. To pasmo w³osów, odpowiednio usztywnione t³uszczem, stercza³o pionowo, a w jego œrodku przymocowywano doœæ d³ugie, farbowane w³osie z ogonów zwierzêcych, które tworzy³o jakby puszyst¹ szczotê. Ponadto w tyle pasma równie¿ zachowywano d³u¿szy lok skalpowy, nigdy nie obcinany i przewa¿nie splatany w warkoczyk.


M³ody Tehawanka z zapartym tchem spogl¹da³ na dumnie krocz¹cych jeñców. Ju¿ kilkakrotnie zetkn¹³ siê z wojownikami Lisów, gdy wspólnie z Wahpekute Dakotami urz¹dzali wojenne wyprawy na Czipewejów. Zna³ wiêc zwyczaje Lisów i wiedzia³, ¿e prawo do noszenia takich ozdób g³owy otrzymywali jedynie wojownicy, którzy wyró¿nili siê znaczniejszymi czynami wojennymi. Obydwaj jeñcy musieli byæ s³awnymi wojownikami, poniewa¿ w œrodku wspania³ych czubów na g³owach mieli zatkniête orle pióra. Obydwaj równie¿ nosili w muszlach usznych piêkne ozdoby wampumowe* [przyp.: Wampum (z algonkiñskiego wampompeag) przed przybyciem bia³ych wytwarzany by³ przez Indian z muszel morskich por¿niêtych na kawa³ki, którym nadawano cylindryczny kszta³t i przewiercano otwory, a potem nawlekano na sznurek, jak paciorki, b¹dŸ te¿ wytwarzano z nich pasy obrzêdowe i wysoko cenione ozdoby. Wampum by³o w dwóch kolorach: bia³ym i ciemnopurpurowym. Wartoœæ bia³ego by³a o po³owê mniejsza od ciemnopurpurowego. Wampum by³ szeroko rozpowszechniony w pó³nocno - wschodnim regionie leœnym, g³ównie u Algonkinów i Irokezów. Mia³ ró¿ne zastosowanie: s³u¿y³ jako heraldyczny znak plemienia, stanowi³ gwarancjê dotrzymania porozumieñ powziêtych na miêdzyplemiennych naradach (delegaci wymieniali wampumy), by³ glejtem dla pos³a zapewniaj¹cym bezpieczeñstwo, by³ mnemonicznym zapisem i przekazem wydarzeñ, s³u¿y³ do wytwarzania ozdób, a wreszcie pe³ni³ rolê pieni¹dza obiegowego. Potem, gdy biali zaczêli zwoziæ szklane, kolorowe koraliki, Indianie zarzucili pracoch³onne, artystyczne wyrabianie wampumów z muszel morskich, zastêpuj¹c je szklanymi.], a jeden z nich ponadto mia³ na szyi naszyjnik z kilku pasm wampumu.


W t³umie witaj¹cym zwyciêzców wzrós³ gwar na widok trofeów wojennych i tak znamienitych jeñców. Starym obyczajem kobiety unios³y kije i rózgi, uderzenia zaczê³y spadaæ na plecy jeñców. Dzieci obrzuca³y ich ¿wirem. Trwa³o to jednak niezbyt d³ugo. Kilku wojowników stanowczymi gestami odgoni³o natarczywych i os³oni³o Lisów. Korowód otoczony powitalnym t³umem zatrzyma³ siê przed wodzami.


Kilka kobiet podbieg³o do wojowników dzier¿¹cych trofea wojenne. Wœród nich Tehawanka dojrza³ matkê Mem’en gwa. Ah’mik z powag¹ wrêczy³ swej drugiej ¿onie g³owê Lisa zatkniêt¹ na kiju. Taniec skalpów, uroczyœcie koñcz¹cy pomyœln¹ wyprawê wojenn¹, by³ obrzêdem dope³nianym przez kobiety, które w ten sposób koi³y swój ból po stracie kogoœ bliskiego z rêki wrogów. Potem ofiarowywa³y one otrzymane trofea wodzie, któr¹ Czipewejowie czcili jako œwiêt¹, ¿yciodajn¹ moc.


Tehawanka opuœci³ wejœciow¹ zas³onê. Z powrotem siad³ na pos³aniu. Ogarn¹³ go lêk przed magicznymi si³ami zamieszkuj¹cymi w trofeach w postaci g³owy wroga, jak i w skalpach. Zabójca cz³owieka zawsze stawa³ siê nieczysty.


Tehawanka pocz¹³ rozmyœlaæ o losie nieszczêsnych jeñców i w³asnym, a tymczasem w obozie trwa³y œpiewy przy akompaniamencie bicia w bêbny. Wkrótce mia³a rozpocz¹æ siê uczta, podczas której zwyciêzcy wojownicy opowiadali o swych czynach dokonanych na wojennej œcie¿ce.







Indiañskie zaloty






Nadszed³ miesi¹c zwany ksiê¿ycem chorych oczu* [przyp.: Ksiê¿yc chorych oczu - marzec, w jêzyku Dakotów.]. Po niezwykle surowej zimie, wczeœniej ni¿ zazwyczaj, nasta³a s³oneczna, ciep³a wiosna. Lody na jeziorach i rzekach szarza³y, z dnia na dzieñ pokrywa³a je coraz g³êbsza warstwa wody. Bory i prerie zaczyna³y siê zieleniæ, chmary ptactwa nadlatywa³y z po³udnia o¿ywiaj¹c rozgwarem niemal zupe³nie ciche w zimie wybrze¿a jezior.


Tehawanka z radoœci¹, a zarazem i niepokojem wita³ oznaki zmiany pory roku. Zbli¿a³ siê dla niego dzieñ próby ucieczki. Gdy œnieg zalega³ puszczê nie sposób by³o zatrzeæ za sob¹ œlady, ponadto grupki czipewejskich ³owców kr¹¿y³y po okolicy w poszukiwaniu zwierzyny. Tak wiêc nie tylko poœcig, ale równie¿ i przypadkowe natkniêcie siê na myœliwych mog³y udaremniæ ucieczkê.


Nag³e, przedwczesne nadejœcie ciep³a zmienia³o sytuacjê. Myœliwi poczêli wracaæ do obozu, gdzie czeka³y na nich pilne zajêcia. Przy koñcu zimy sok w pniach drzew klonowych podnosi³ siê do góry i w tym w³aœnie czasie nale¿a³o zebraæ jego zapas na ca³y rok* [przyp.: Mowa o klonie cukrowym (Acer saccharum) pochodz¹cym z Ameryki Pó³nocnej, który jako roœlina dostarczaj¹ca cukru posiada³ tylko lokalne znaczenie. Sok wydobywany z pnia w okresie wiosny zawiera oko³o 5% sacharozy. Z soku klonowego wyrabia siê syrop, który Indianom zastêpowa³ cukier. Drzewo klonu cukrowego w Ameryce osi¹ga wysokoœæ do 40 m. Jego drewno twarde i trudno ³upliwe u¿ywane jest do wyrobu mebli, fornirów itp., a sok znajduje zastosowanie w przemyœle cukierniczym. Gatunek klonu cukrowego jest w Polsce rzadki i osi¹ga wysokoœæ do 15 m.]. Zbli¿a³a siê te¿ pora po³owów ryb oraz uprawy kukurydzy i dyñ.


Tehawanka na razie nie obawia³ siê o swe ¿ycie. Ah’mik po pomyœlnie odbytej wyprawie wojennej przezywa³ radosne dni owiany s³aw¹. Mem’en gwa zapewnia³a Tehawankê, ¿e ojciec jej jest w pogodnym nastroju i w stosunku do wszystkich jeñców nie ma z³ych zamiarów. Zapewne tak by³o, poniewa¿ obydwaj brañcy z plemienia Lisów dot¹d nie zostali poddani torturom i wed³ug s³ów dziewczyny miano im zaproponowaæ przyst¹pienie do zwyciêzców. Czipewejowie podczas wielkiej wêdrówki ze wschodu na zachód zmuszeni byli do ci¹g³ych walk z wypieranymi przez nich Dakotami, Lisami oraz Saukami, Kickapoo i Iowa. Wielu Czipewejów pada³o w boju, wobec czego ubytki w gronie mê¿czyzn uzupe³niali ³¹cz¹c siê z innymi, mniejszymi plemionami, b¹dŸ adoptuj¹c wziêtych do niewoli jeñców. Ah’mik dot¹d jeszcze nie zaproponowa³ Tehawance przyst¹pienia do Czipewejów i m³ody jeniec mia³ nadziejê, ¿e niezbyt prêdko to nast¹pi. Nadziei tej nabra³ pod wp³ywem córki Ah’mika.


Mem’en gwa ukradkiem odwiedza³a Tehawankê, przy ka¿dej nadarzaj¹cej siê okazji. M³odzieniec z uwag¹ obserwowa³ zachowanie siê jej wobec niego, pilnie wychwytywa³ wa¿ne pó³s³ówka, jakie czasem mimo woli pada³y z jej ust. Niebawem te¿ wywnioskowa³, ¿e Ah’mik czyni przygotowania do uroczystego, dorocznego zebrania tajnego stowarzyszenia, zwanego u Czipewejów Midewiwin* [przyp.: Pó³nocno - wschodnia Kraina Lasów stanowi³a specyficzny region kulturowy, którego granicami by³y: na pó³nocy Rzeka Œw. Wawrzyñca i Wielkie Jeziora, na po³udniu obydwie Karoliny oraz dorzecze Ohio, a na zachodzie rzeka Missisipi. W tych warunkach kultura plemion zamieszkuj¹cych tereny wokó³ Wielkich Jezior stanowi³a zlepek cech kulturowych tak Indian ze wschodniego wybrze¿a morskiego, jak i puszcz leœnych oraz wnêtrza kontynentu - prerii. Mieszkañcy tej rozleg³ej krainy mówili jêzykami algonkiñskimi, irokezkimi i sju. Wœród plemion zachodniej czêœci Krainy Lasów powsta³y bractwa znachorów - szamanów, zwane The Sacred Dance lub Medicine Dance (Œwiêty taniec lub Taniec uleczaj¹cy), które by³y jakby odpowiednikiem ló¿ masoñskich, a ró¿ni³y siê od nich tym, ¿e cz³onkami ich mog³y byæ tak¿e kobiety i dzieci. Najbardziej typowym wzorem tych stowarzyszeñ by³o czipewejskie tajne bractwo Midewiwin (tak¿e Medewiwin), które rozprzestrzenia³o siê od plemienia do plemienia wokó³ jezior. Midewiwin pocz¹tkowo mia³o za zadanie leczenie chorych za pomoc¹ œrodków duchowych, nadnaturalnych, lecz stopniowo bractwa zaczê³y nabieraæ wielkiej si³y politycznej i sprawia³y tyle k³opotów, ¿e niektóre plemiona wyjmowa³y je spod prawa i uznawa³y za nielegalne.].


M¹dry, doœwiadczony Czerwony Pies nigdy nie sk¹pi³ wnukowi swej wiedzy o œwiecie i ludziach. Dziêki temu Tehawanka zna³ zwyczaje wielu wrogich i zaprzyjaŸnionych plemion s¹siaduj¹cych z Wahpekute Dakotami. S³ysza³ równie¿ niejednokrotnie o bractwie Midewiwin. Mia³o ono za g³ówne zadanie uleczanie chorych przy pomocy czarodziejskich mocy szamanów i znanych im leków sporz¹dzanych z roœlin, lecz posiada³o tak¿e powa¿ne polityczne wp³ywy, z którymi inni musieli siê liczyæ. Ka¿dy nowo wstêpuj¹cy do bractwa op³aca³ swe przyjêcie, a póŸniej kupowa³ sobie wtajemniczenie wy¿szego stopnia, których by³o a¿ cztery. Cz³onkowie Midewiwin malowali twarze we wzory ustalone odpowiednio dla ka¿dego stopnia wtajemniczenia.


Uroczyste zebrania bractwa Midewiwin odbywa³y siê raz na rok w specjalnie na ten cel zbudowanym w ukryciu wigwamie, pó³owalnym, otwartym z obydwóch stron. Wtedy te¿ przyjmowano do bractwa nowo wstêpuj¹cych oraz nadawano wy¿sze stopnie wtajemniczenia, czemu towarzyszy³y specjalne obrz¹dki i pieœni. G³ówn¹ rolê podczas uroczystych zebrañ odgrywa³y charakterystyczne zawini¹tka ze œwiêtymi, czarodziejskimi przedmiotami, sporz¹dzane z preparowanych w ca³oœci skór wydr, ³asic, kruków, soko³ów lub wê¿y. Z tych to zawini¹tek „wystrzeliwano” w nowo wstêpuj¹cych muszle, które ich „zabija³y”, a potem byli oni „przywracani” do ¿ycia przez starszych bractwa* [przyp.: Niezale¿nie od „zabijania” i „przywracania do ¿ycia” nowo wstêpuj¹cych, cz³onkowie Midewiwin posiadaj¹cy wy¿sze stopnie wtajemniczenia „wystrzeliwali” muszle wzajemnie jeden do drugiego w celu pokazania swej szamañskiej, czarodziejskiej mocy.].


Tehawanka wiedz¹c, ¿e Ah’mik poch³oniêty jest przygotowaniami do dorocznego, uroczystego zebrania bractwa Midewiwin, móg³ bez obawy oczekiwaæ na najdogodniejsz¹ porê do ucieczki, Czipewejowie nie mieli teraz czasu zajmowaæ siê spraw¹ wojennych jeñców. Doskonale by³ œwiadom, jak wa¿n¹ rolê w ¿yciu plemiennym odgrywa³y te zebrania, poniewa¿ tak¿e niektóre plemiona mówi¹ce jêzykami sju, jak Iowa i Oto, równie¿ posiada³y stowarzyszenia na wzór Midewiwin, a u Omaha istnia³y nawet a¿ dwa: Stowarzyszenie Muszli i Stowarzyszenie Kamyków.


Stosunek Czipewejów do jeñców zdawa³ siê potwierdzaæ domys³y Tehawanki. Ah’mik po powrocie z wojennej wyprawy zamieni³ z nim zaledwie kilka zdawkowych s³ów, a póŸniej ju¿ niemal nie zwraca³ na niego uwagi. Inni mieszkañcy obozu nie okazywali mu teraz jawnej wrogoœci, ani te¿ zbytniego zainteresowania. Nie zabroniono mu tak¿e pewnej swobody w poruszaniu siê po ca³ym obozie.


Tehawanka ju¿ ca³kowicie odzyska³ dawne si³y. Zacz¹³ opuszczaæ wigwam. Pocz¹tkowo siada³ tylko przed wejœciem do niego, lecz wkrótce oœmielony przez Mem’en gwa, rozpocz¹³ d³u¿sze wêdrówki po obozie. Czasem spostrzega³ obydwóch jeñców z plemienia Lisów siedz¹cych przed jednym z wigwamów, ale nie podchodzi³ do nich, poniewa¿ jako brañcy wojenni stale byli przez kogoœ dozorowani. Tehawanka by³ œwiadom, ¿e mimo pozornej swobody ka¿dy jego krok musia³ byæ pilnie œledzony przez wszystkich Czipewejów. Zachowywa³ wiêc ostro¿noœæ, aby nie wzbudziæ podejrzeñ, ¿e knuje coœ z³ego.


Dzieñ za dniem szybko up³ywa³ na obserwowaniu codziennego ¿ycia Czipewejów. Dok³adna znajomoœæ wrogów mog³a mu nie tylko u³atwiæ ucieczkê z niewoli, lecz równie¿ i póŸniejsz¹ walkê z nimi.


Tehawanka najpierw uwa¿nie rozejrza³ siê w po³o¿eniu obozu. Znajdowa³ siê on na brzegu olbrzymiego jeziora, w którego bezkresnych wodach topi³ siê daleki widnokr¹g. Na zachodniej stronie obozu jezioro wdziera³o siê w g³¹b l¹du w¹sk¹, rozleg³¹, b³otnist¹ odnog¹, która zatacza³a szerokie pó³kole w kierunku po³udniowo - wschodnim. Tylko na wschodzie czerni³a siê odwieczna puszcza. Dziêki temu obóz roz³o¿ony by³ w miejscu nadzwyczaj dogodnym do obrony, albowiem z trzech stron okala³y go wody jeziora i b³ota.


Tehawanka czêsto spogl¹da³ z têskn¹ zadum¹ na d³ugi ³añcuch wzgórz o doœæ stromych zboczach, obramowuj¹cy od zachodu rozleg³¹, b³otnist¹ odnogê jeziora, poros³¹ gêstymi, wysokimi szuwarami.


Podczas wielkiej wêdrówki narodu Dakotów z po³udniowego wschodu na pó³nocny zachód Santee Dakotowie zatrzymali siê w dorzeczu Rzeki Minnesoty i stali siê ludem pó³rolniczym, prowadz¹cym osiad³y tryb ¿ycia. ZnaleŸli tutaj sprzyjaj¹ce warunki naturalne. Mianowicie u brzegów licznych jezior i spokojnie p³yn¹cych rzek pieni³ siê dziki ry¿ wodny, który obok uprawnej kukurydzy sta³ siê ich podstawowym po¿ywieniem. Zalesione czêœci okolicy obfitowa³y w p³ow¹ zwierzynê, a tam, gdzie bory przeplata³a preria, mo¿na by³o polowaæ na bizony i antylopy.


G³uchy gniew i nienawiœæ do Czipewejów ogarnia³y Tehawankê, gdy spogl¹da³ na b³otnist¹ odnogê jeziora. By³a to przecie¿ kraina indiañskiego dzikiego ry¿u* [przyp.: Dziki ry¿ wodny (Zizania aquatica), zwany tak¿e indiañskim ry¿em, gatunek z rodziny traw pokrewny ry¿owi, rosn¹cy w przybrze¿nej strefie s³odkowodnych jezior i spokojnych rzek we wschodniej czêœci Ameryki Pó³nocnej, na obszarach miêdzy Jeziorem Michigan i Jeziorem Górnym oraz przylegaj¹cych do nich okolic. Tworzy gêste szuwary, d³ugie miejscami na 8, a szerokie na oko³o 3 km. Dziki ry¿ uzupe³nia³ po¿ywienie Santee Dakotów, Indian Cree, Kickapoo, Lisów i Sauków, Winnebago, Czipewejów i Menomini (nazwa tych ostatnich, nadana przez Czipewejów, oznacza³a: ludzie dzikiego ry¿u). Dziki ry¿ jako po¿ywienie posiada³ tylko lokalne znaczenie, lecz jeszcze obecnie Czipewejowie i Menomini zbieraj¹ go na wiêksz¹ skalê. Ry¿ ten zbierany by³ na prze³omie sierpnia i wrzeœnia przed ca³kowitym dojrzeniem, aby ziarno samoistnie nie wysypywa³o siê do wody. Zbioru dokonywa³y kobiety wyp³ywaj¹ce w kanu na ry¿owiska. Nagina³y pêki ³odyg nad wnêtrze ³odzi i drewnianymi bijakami wytrz¹sa³y ziarno. Na matach rozpiêtych nad tl¹cym siê ogniskiem podsusza³y ziarna, a om³otu dokonywali ju¿ mê¿czyŸni (jamê w ziemi wyk³adali skór¹ ³osia lub jelenia, wsypywali ziarno i w nowych mokasynach zgniatali je). Nastêpnie kobiety rozsypywa³y ziarna na matach i potrz¹saj¹c nimi na wietrze odwiewa³y ³uski.]. Dawniej, przed wtargniêciem Czipewejów w te strony, gromady Santee Dakotów i innych Indian przybywa³y tutaj w czasie ksiê¿yca dojrzewania ry¿u* [przyp.: Ksiê¿yc dojrzewania ry¿u - wrzesieñ, w jêzyku Santee Dakotów.], w celu zebrania odpowiednich zapasów na zimê. To w³aœnie dziki, wodny ry¿ by³ w rzeczywistoœci jednym z g³ównych powodów d³ugotrwa³ej, krwawej wojny pomiêdzy Dakotami i Czipewejami.




Wojnê o dziki ry¿ Dakotowie przegrali ulegaj¹c broni palnej posiadanej przez Czipewejów. Wielu Dakotów powêdrowa³o dalej na zachód. Tylko Santee Dakotowie nie ust¹pili z dorzecza Minnesoty i dalej zmagali siê z najeŸdŸcami. M³ody Tehawanka po raz pierwszy zetkn¹³ siê z Czipewejami z tak bliska. Postanowi³ poznaæ ich jak najlepiej, aby potem tym skuteczniej zwalczaæ. Przy ka¿dej wiêc okazji porównywa³ sposób ¿ycia oraz zwyczaje Santee Dakotów i Czipewejów.


Santee Dakotowie prowadzili osiad³y tryb ¿ycia. Osady swe otaczali obronnymi wa³ami ziemnymi, fosami b¹dŸ palisadami. Budowali trwa³e domy, sk³adaj¹ce siê ze szkieletu z grubych drewnianych s³upów, który nakrywali p³atami kory lub warstw¹ ziemi. G³ówne ich po¿ywienie stanowi³y uprawiane w pobli¿u osad: kukurydza, fasola, dynie oraz zbierany w jeziorach i rzekach wodny ry¿, ryby i jadalne ¿ó³wie. Po¿ywienie swe uzupe³niali miêsem dzikiej, p³owej leœnej zwierzyny, a dwa razy do roku wyruszali ca³ym plemieniem na prerie, by polowaæ na bizony, które, oprócz miêsa i t³uszczu, dostarcza³y tak¿e cennych materia³ów do wyrobu odzienia i ró¿nych przedmiotów, niezbêdnych w codziennym ¿yciu. Podczas odleg³ych ³owów na bizony Santee Dakotowie u¿ywali ³atwo przenoœnych namiotów, zwanych tipi, ale przez wiêkszoœæ roku przebywali w swoich sta³ych osadach.


Czipewejowie natomiast g³ównie utrzymywali siê z myœlistwa. Wêdrowali w poszukiwaniu zwierzyny i prowadzili koczowniczy tryb ¿ycia. Przenosz¹c siê czêsto z miejsca na miejsce budowali domy zwane wigwamami, które ³atwo i prêdko mogli stawiaæ w obozach oraz rozbieraæ, gdy wyruszali w drogê. Wigwamy posiada³y przewa¿nie owalny kszta³t i kopulaste sklepienie. Szkielet wigwamu formowano z m³odych, giêtkich drzew i pokrywano go szerokimi, d³ugimi p³atami kory b¹dŸ plecionymi matami, które mo¿na by³o zwijaæ w rolki w celu przeniesienia w inne miejsce.


Czipewejowie, jak wszyscy Algonkinowie oraz inne ludy zamieszkuj¹ce okolice Wielkich Jezior, w odpowiednich porach roku uprawiali kukurydzê, zbierali dziki wodny ry¿ i sok drzew klonowych zastêpuj¹cy im cukier, ale g³ówne ich po¿ywienie stanowi³a dzika zwierzyna, ptactwo i ryby.


Koczowniczy, myœliwski tryb ¿ycia Czipewejów ró¿ni³ ich od Santee Dakotów, lecz u jednych i u drugich zakorzenionych by³o wiele wspólnych zwyczajów, wywodz¹cych siê z pó³nocno - wschodniego regionu leœnego. Czipewejowie przynieœli znad wschodnich wybrze¿y oceanu kult wampumu, którego Santee Dakotowie nie znali, ale za to wspólna im by³a g³êboka wiara w sny i œwiête widzenia, tak samo poszukiwali osobistego Ducha Opiekuñczego, budowali lekkie kanu z brzozowej kory, w zimie u¿ywali karpli do chodzenia po œniegu.


W odró¿nieniu od wszystkich Dakotów, którzy u¿ywali psów tylko do przenoszenia na grzbiecie ma³ych pakunków lub ci¹gnienia niewielkich w³ók z baga¿em, nomadzi Czipewejowie w zimie formowali psie zaprzêgi do d³ugich sañ zwanych tobogganami, co pozwala³o im - wykorzystywaæ te zwierzêta do przewo¿enia wiêkszych ciê¿arów. Mia³o to dla nich du¿e znaczenie podczas zimowych polowañ.


Tehawanka skrzêtnie notowa³ w pamiêci wszystkie spostrze¿enia i stale przemyœliwa³ nad sposobem wydostania siê z niewoli. Przede wszystkim wykorzystywa³ ka¿d¹ okazjê, aby przyzwyczaiæ Czipewejów do swej obecnoœci wœród nich, co znacznie mog³o u³atwiæ mu ucieczkê. Pewnego dnia samorzutnie zaofiarowa³ sw¹ pomoc przy zbieraniu soku drzew klonowych. Ku jego radoœci Mem’en gwa uzyska³a na to zgodê Ah’mika.


Radoœæ Tehawanki by³a uzasadniona. Od chwili wziêcia do niewoli po raz pierwszy mia³ wyjœæ poza obrêb obozu. Oznacza³o to, ¿e Czipewejowie nabrali do niego pewnego zaufania. Skupiska drzew klonowych znajdowa³y siê po zachodniej stronie odnogi jeziora, w pobli¿u ³añcucha stromych wzgórz. Aby dotrzeæ do nich nale¿a³o najpierw przeprawiæ siê ³odziami na zachodni brzeg odnogi, a potem odbyæ jeszcze pó³dniow¹ piesz¹ wêdrówkê. Zbieranie soku klonowego mia³o potrwaæ kilka dni.


By³ to wieczór poprzedzaj¹cy wyprawê do klonowego lasu. Tehawanka przebywa³ w wigwamie. W³aœnie przysiad³ przy ognisku. Podniecony rozmyœla³ o wydarzeniach, jakie móg³ przynieœæ dzieñ nastêpny. A mo¿e w³aœnie teraz nadarzy siê okazja do ucieczki? Gdy gubi³ siê w domys³ach, do wigwamu wesz³a Mem’en gwa.. Jak zwykle o tej porze przynios³a mu posi³ek. Postawi³a przed nim miskê, po czym przysiad³a obok ogniska.


Tehawanka zdziwiony spogl¹da³ na dziewczynê. Zazwyczaj po przyniesieniu pokarmu zaraz odchodzi³a, poniewa¿ matka zabrania³a jej przebywania sam na sam z jeñcem. Tote¿ obecne jej zachowanie siê zaintrygowa³o m³odzieñca.


Mem’en gwa uœmiechnê³a siê przekornie i powiedzia³a:


- Ojciec z ¿onami poszed³ do pobliskiego obozu w odwiedziny. Powróc¹ dopiero póŸnym wieczorem.


- A nie obawiasz siê swych dalszych matek i ojców* [przyp.: Wiêkszoœæ Indian nazywa³a ojca oraz jego braci i braci matki tym samym s³owem „ojciec”, dok³adnie jednak odró¿niaj¹c „ojców” - braci ojca, od „ojców” - braci matki. Odpowiednio matkê i jej siostry oraz siostry ojca zwali jednakowo „matk¹”, lecz odró¿niali prawdziw¹ matkê i jej siostry od sióstr (matek) ze strony ojca. Dzieci - braci i sióstr ojca oraz dzieci - sióstr i braci matki zwa³y siê miêdzy sob¹ „braæmi” i „siostrami”.]? - zapyta³ Tehawanka coraz bardziej zaintrygowany, bowiem w domu Ah’mika, stosownie do indiañskich zwyczajów, przebywa³a niemal ca³a rodzina pierwszej ¿ony.


- Ojcowie naradzaj¹ siê z innymi mê¿czyznami w sprawie jutrzejszej wyprawy po sok klonowy, a matki m³ode, nie maj¹ d³ugich jêzyków - wyjaœni³a Mem’en gwa.


- Wiêc to dlatego nie obawiasz siê dzisiaj pozostaæ d³u¿ej! - odpar³ Tehawanka uœmiechaj¹c siê porozumiewawczo. Polubi³ tê dziewczynê. Zawsze okazywa³a mu ¿yczliwoœæ.


- Chcia³am ciê uprzedziæ, ¿e obydwaj jeñcy z plemienia Lisów równie¿ bêd¹ zabrani na wyprawê po sok klonowy - powiedzia³a Mem’en gwa. - Ojcowie w³aœnie radz¹, jak maj¹ zabezpieczyæ siê przed niespodziankami z ich strony...


- Obawiaj¹ siê, ¿e mo¿emy skorzystaæ z okazji i umkn¹æ - wtr¹ci³ Tehawanka.


- Tak, to próba przed przyjêciem was do naszego grona - odpar³a i opuœciwszy g³owê doda³a: - B¹dŸ rozwa¿ny... Nie ufaj pozorom. Bêdziecie dobrze pilnowani.


- Dziêkujê, Mem’en gwa. Dobra z ciebie dziewczyna. Dziêki tobie przetrwa³em ciê¿kie chwile.


Mem’en gwa zarumieni³a siê, spod serdaka wydoby³a parê mokasynów i po³o¿y³a je przed m³odzieñcem.


- Zrobi³am je dla ciebie - szepnê³a.


Tehawanka zaskoczony spogl¹da³ na mokasyny, wykonane wed³ug wzoru stosowanego przez mieszkañców pó³nocno - wschodniej Krainy Lasów. By³y to wiêc mokasyny sporz¹dzone w ca³oœci z jednego kawa³ka miêkkiej, jeleniej skóry. Zwyczajem Czipewejów szwy na podbiciu i piêcie by³y pomarszczone, co osi¹gano przez odpowiednie przypalanie. Sporz¹dzanie mokasynów zawsze nale¿a³o do kobiecych obowi¹zków, lecz gdy obca dziewczyna ofiarowywa³a je mê¿czyŸnie, mia³o to pewne symboliczne znaczenie. Oznacza³o to, ¿e mu sprzyja³a.


- Dziêkujê, Mem’en gwa - powiedzia³ Tehawanka po d³u¿szej chwili k³opotliwego milczenia. - Niestety, nic nie mogê ofiarowaæ ci w zamian, poniewa¿ sam nic nie posiadam.


- Wiem o tym, wiem! - odpar³a. - W³aœnie dlatego, ¿e nie masz tutaj matki, siostry lub ¿ony i nic nie posiadasz, ja zrobi³am je dla ciebie. Na pewno bêd¹ dobre. Gdy le¿a³eœ ciê¿ko chory wziê³am twój stary mokasyn na miarê. Twoje by³y ju¿ bardzo zniszczone. Zapewne nie zabra³eœ w drogê drugiej pary?




- Nie mia³em zamiaru odbywaæ tak d³ugiej wêdrówki. Jednak trudno by³o znaleŸæ zwierzynê - odpowiedzia³ m³odzieniec. - Pewno mój duch opuœci³ cia³o, gdy bra³aœ mokasyn na miarê. Nic nie zauwa¿y³em.


Umilk³ zak³opotany. Istotnie wbrew powszechnemu zwyczajowi nie zabra³ zapasowej pary mokasynów opuszczaj¹c osadê. Mem’en gwa okaza³a mu sw¹ sympatiê. Czy zaprzyjaŸnienie siê z ni¹ nie powik³a sprawy ucieczki? Z drugiej jednak strony posiadanie czipewejskich mokasynów* [przyp.: S³owo mokasyn pochodzi od algonkiñskiego Mockasin lub Mawhcasum. Z wyj¹tkiem niektórych Indian znad granicy meksykañskiej, z po³udniowych równin i pó³nocno - wschodniego wybrze¿a, gdzie przewa¿nie chodzono boso, Indianie w pozosta³ych regionach Ameryki Pó³nocnej u¿ywali mokasynów. Istnia³y dwa podstawowe rodzaje mokasynów: l. o twardej zelówce z niewyprawionej skóry i przyszywanej do niej miêkkiej cholewce - noszone na równinach i po³udniowym zachodzie, gdzie sztywny spód chroni³ stopy przed tward¹, spalon¹ przez s³oñce ziemi¹, kamykami i kaktusami; 2. wykrojone ca³e z jednego kawa³ka miêkkiej skóry, a wiêc o elastycznej podeszwie, posiadaj¹ce szwy na podbiciu i piêcie - noszone przez Indian leœnych i dostosowane do chodzenia po miêkkim podszyciu, zwalonych pniach drzew, œliskich g³azach i do jazdy w kanu. Niektórzy Indianie przyszywali do piêty mokasyna ciê¿ki frêdzel, który wlok¹c siê po ziemi zaciera³ œlady podczas marszu. Biali koloniœci szybko przyswoili sobie indiañskie mokasyny, doskonale dostosowane do w³aœciwoœci terenu, poniewa¿ ciê¿kie, europejskie obuwie po przemoczeniu w dzieñ nie wysycha³o przez noc, a po kilkakrotnym przemoczeniu i suszeniu pêka³o. Mokasyny stanowi³y pierwsz¹ czêœæ odzie¿y indiañskiej przejêt¹ przez Europejczyków i zarazem ostatni¹ czêœæ pierwotnego indiañskiego stroju, zarzucon¹ przez Indian na rzecz zwyczajów europejskich.] mog³o tak¿e j¹ u³atwiæ. Niemal ka¿dy szczep posiada³ w³asny, charakterystyczny sposób wytwarzania i zdobienia mokasynów. Dziêki ró¿nym kszta³tom mokasynów zwiadowca indiañski móg³ rozpoznaæ po œladach pozostawionych na ziemi, do jakiego plemienia nale¿a³ tropiony przez niego cz³owiek. Tote¿ zdarza³o siê, ¿e niektórzy Indianie wyruszaj¹c na wyprawê wojenn¹ zak³adali mokasyny noszone przez inne plemiê.


Myœl, ¿e podarunek Mem’en gwa móg³by utrudniæ jego przeœladowcom poœcig, wprawi³a Tehawankê w lepszy nastrój. Pocz¹³ gawêdziæ z dziewczyn¹, która zaciekawia³a go coraz wiêcej.


Nagle, gdzieœ poza wigwamem, rozbrzmia³y tony fletu. Mem’en gwa poczê³a nas³uchiwaæ. Rozmowa urwa³a siê, Tehawanka przygl¹da³ siê dziewczynie. Zapewne dla niej przeznaczona by³a gra na flecie przez niewidocznego grajka, gdy¿ wkrótce na twarzy jej odmalowa³ siê wyraz niepewnoœci. Zmarszczy³a brwi. Powsta³a.


- Muszê ju¿ iœæ - rzek³a. - Wyruszamy o œwicie. B¹dŸ rozwa¿ny i... nie daj siê sprowokowaæ.


Tehawanka spogl¹da³ na Mem’en gwa. Ostrzega³a go, lecz nie powiedzia³a czego, czy te¿ kogo ma siê obawiaæ. Mem’en gwa tymczasem podesz³a do zas³ony wyjœciowej. Odwróci³a siê i szepnê³a:


- B¹dŸ rozwa¿ny, pamiêtaj!


Gra na flecie stawa³a siê coraz bli¿sza. Mem’en gwa zniknê³a za zas³on¹. Flet wkrótce umilk³.


Tehawanka nadal siedzia³ przy ognisku. Spogl¹da³ na pe³zaj¹ce po drewnie p³omyki i rozmyœla³. By³ niemal pewien, ¿e odgad³, przed kim ostrzega³a go czipewejska dziewczyna.


U Indian mê¿czyŸni czêsto pos³ugiwali siê piszcza³k¹ w celu wywabienia z domu swej wybranki. Jeœli mi³oœæ by³a wzajemna zakochani ustalali miêdzy sob¹ szyfr, sk³adaj¹cy siê z pewnych tonów, czy melodii, które dla nich mia³y umówione znaczenie. Dziêki temu mê¿czyzna móg³ z pewnej odleg³oœci przekazaæ wiadomoœæ swej dziewczynie przebywaj¹cej w domu, bez zwrócenia uwagi jej rodziny. W ten sposób mo¿na by³o równie¿ umówiæ siê na spotkanie.


Santee Dakotowie równie¿ pos³ugiwali siê piszcza³kami we flirtach z kobietami i zwyczaj ten doskonale by³ znany Tehawance. Potrafi³ robiæ podobne instrumenty* [przyp.: Indianie Ameryki Pó³nocnej znali zaledwie kilka instrumentów muzycznych. By³y to: piszcza³ka, czy te¿ flecik, u¿ywany przewa¿nie przez mê¿czyzn przy flirtach; kilka rodzajów œwistawek, wykonywanych z koœci skrzyd³owej ptaków, które przewa¿nie by³y u¿ywane przez wojowników do wydawania rozkazów; grzechotki, s³u¿¹ce równie¿ do obrzêdów szamañskich; dwa rodzaje bêbnów: jeden zbli¿ony wygl¹dem do naszych, wydr¹¿ony, na stojaku i rozwidlonych kijach, drugi bardziej p³aski, rêczny, podobny do tamburynu, obci¹gniêty skór¹ tylko z jednej strony - u¿ywany przez szamanów, stowarzyszenia wojskowe, spo³eczne i kobiece. Podczas tañców i obrzêdów wszystkim pieœniom akompaniowa³a gra na bêbnach i grzechotkach.]. Tote¿ obecnie przejrza³ tajemnicê Mem’en gwa. Jakiœ mê¿czyzna interesowa³ siê ni¹. Czy jednak ona równie¿ mu sprzyja³a?


Coraz wiêkszy niepokój ogarnia³ Tehawankê. Mem’en gwa od pierwszej chwili okazywa³a mu wielk¹ ¿yczliwoœæ. Dziêki niej niewola nie by³a tak straszna. Mo¿e nawet ratowa³a mu ¿ycie? Dziewczyna mu sprzyja³a, lecz zapewne mia³a ju¿ kogoœ, z kim matka jej wi¹za³a ma³¿eñskie zamiary. Teraz Tehawanka zrozumia³ powód, dla którego matka dziewczyny pilnowa³a jej przed nim.


G³êboko zafrasowany ciê¿ko westchn¹³. Polubi³ Mem’en gwa. Jeœli jednak ju¿ mia³a kogoœ, to przyjaŸnienie siê z ni¹ mog³o stworzyæ bardzo niebezpieczn¹ sytuacjê.







Jeñcy z plemienia Lisów






Ju¿ trzeci dzieñ trwa³o zbieranie soku klonowego. Mê¿czyŸni uczestnicz¹cy w wyprawie zbudowali trzy wigwamy: jeden dla siebie, drugi dla jeñców pomagaj¹cych w pracy, trzeci dla kobiet. Do obowi¹zków mê¿czyzn nale¿a³o ponadto przygotowanie sprzêtu koniecznego do zbierania i przechowywania soku klonowego, natomiast wszystkie inne prace wykonywa³y kobiety. Najpierw wiêc musia³y wycinaæ otwory w korze pni klonów, potem umocowywa³y w nich drewniane rurki, za pomoc¹ których s³odki sok sp³ywa³ do ma³ych koryt ustawionych na ziemi przy drzewach. Nastêpnie zlewa³y sok z koryt do kot³ów zawieszonych nad ogniskiem i gotowa³y, a w koñcu przelewa³y go do pojemników zrobionych z drewna i kory. W nich to syrop stygn¹³, krystalizowa³ siê i by³ przechowywany do spo¿ycia. Kobiety r¹ba³y i znosi³y drewno na ogieñ, gotowa³y strawê, my³y naczynia, szy³y odzienie dla siebie i mê¿czyzn, pra³y, wykonywa³y wszystkie prace gospodarskie i obozowe.


Tehawanka oraz dwaj jeñcy z plemienia Lisów wyciosywali z kloców korytka, przeznaczone do gromadzenia soku sp³ywaj¹cego z drzew. Pracowali w milczeniu. Nieznacznie obserwowali siê wzajemnie. W ci¹gu dnia Czipewejowie pozornie nie zwracali specjalnej uwagi na jeñców, lecz w nocy dwóch wartowników zawsze czuwa³o przy nich.


Od trzech dni Tehawanka nie mia³ okazji do rozmowy z Mem’en gwa. Pracowa³a z innymi kobietami i zamieszkiwa³a razem z nimi wspólny wigwam. Pamiêta³ jednak jej przestrogi. Wiedzia³ ju¿ tak¿e, kogo mia³a na myœli zalecaj¹c mu rozwagê. By³ to Mish’wa wak, doœæ jeszcze m³ody mê¿czyzna, lecz ciesz¹cy siê powszechnym szacunkiem, z powodu swych umiejêtnoœci leczenia naturalnych urazów cia³a. On to w³aœnie pierwszy udzieli³ pomocy Tehawance powalonemu przez niedŸwiedzia, a potem doradza³ Ah’mikowi, aby go zabi³.


Mish’wa wak bra³ udzia³ w wyprawie po sok klonowy. Jemu powierzono dowództwo. Musia³ posiadaæ znaczne doœwiadczenie w dowodzeniu podobnymi wyprawami. Teraz zanim przyst¹piono do budowania wigwamów, rozes³a³ zwiadowców w okolicê i dopiero, gdy powrócili z pomyœlnymi meldunkami, zaczêto rozk³adaæ obóz. Potem codziennie dwóch lub trzech zwiadowców myszkowa³o wokó³ obozowiska, a na noc rozstawiano warty.


Tehawanka bacznie obserwowa³ dowódcê. Wkrótce zrozumia³, ¿e to w³aœnie przed nim ostrzega³a go Mem’en gwa. Mish’wa wak wci¹¿ wodzi³ wzrokiem za dziewczyn¹, gdy chodzi³a po wodê lub drzewo czêsto szed³ za ni¹, zagadywa³, a wieczorami gr¹ na flecie wywo³ywa³ na spotkania. Zapewne tak¿e wiedzia³, ¿e Mem’en gwa lubi³a jeñca. Gdy spogl¹da³ na Tehawankê w oczach jego czai³a siê nienawiœæ.


Tehawanka instynktownie wyczuwa³, ¿e Mish’wa wak czeka jedynie na stosown¹ okazjê, aby usun¹æ go ze swej drogi. Dlatego te¿ nie oddala³ siê z obozu, pracowa³ pilnie razem z Lisami i unika³ rozmów z Mem’en gwa. Tylko od czasu do czasu têsknym wzrokiem spogl¹da³ na pobliski ³añcuch wzgórz. Za tymi wzgórzami znajdowa³a siê jego rodzinna osada.


Po kilku dniach prace przy zbiorze soku klonowego zaczê³y dobiegaæ koñca. Pewnego ranka kilku Czipewejów zaczê³o przygotowywaæ siê do powrotu do g³ównego obozu i oko³o po³udnia wyruszy³o w drogê.


Nadszed³ wieczór.


Tehawanka i jeñcy z plemienia Lisów znajdowali siê w swoim wigwamie. Do tej pory Tehawanka niewiele rozmawia³ z Lisami. Nawet mowa znaków by³aby tak¿e zrozumia³a dla czipewejskiego stra¿nika, który razem z nimi przebywa³ w wigwamie. Tego wszak¿e wieczoru dozorca jakoœ nie nadchodzi³. Tehawanka zaintrygowany zerka³ na Lisów, którzy skupieni przy ognisku coœ szeptali miêdzy sob¹. Naraz jeden z nich powsta³ i pocz¹³ skradaæ siê ku wyjœciu. Lekko uchyli³ zas³ony. Po chwili wymkn¹³ siê z wigwamu. Up³ynê³o sporo czasu zanim powróci³. By³ bardzo podniecony. Przykucn¹³ przy swym towarzyszu przy ognisku i za pomoc¹ mowy znaków oznajmi³:


- Nikt nas nie pilnuje. Nikogo nie ma w pobli¿u. Kobiety s¹ w swoim wigwamie. Po zachodniej stronie obozu zauwa¿y³em tylko jednego wartownika. Oto co znalaz³em!


Po³o¿y³ na ziemi nó¿ o ¿ó³tawym, miedzianym ostrzu* [przyp.: 4000 lub 3000 lat temu w zachodniej czêœci Wielkich Jezior - od pó³nocnego Illinois do Jeziora Górnego, gdzie miedŸ wystêpuje w stanie rodzimym, Indianie zaczêli kuæ, szlifowaæ i kszta³towaæ kawa³ki surowej miedzi. Wyrabiali z niej ozdoby, groty do strza³, no¿e, szyd³a, d³uta i siekiery. Poznali tak¿e proces hartowania i byli pierwszymi obróbkarzami metalu w Ameryce, a mo¿e i na œwiecie. Rozwinêli w Ameryce Pó³nocnej okres zwany Old Copper Culture (Kultura starej miedzi). PóŸniej obróbka miedzi zosta³a zaniechana i tylko niektóre grupy Indian nadal wytwarza³y z niej no¿e, ma³e szyd³a i ozdoby a¿ do czasów historycznych w Ameryce.] i drewnianej rêkojeœci.


Lisy uwa¿nie obejrzeli broñ, wymieniaj¹c porozumiewawcze spojrzenie. Potem ten, który powróci³ ze zwiadu, odezwa³ siê do Tehawanki mow¹ znaków:


- Zbli¿ siê do nas, m³ody bracie!


Tehawanka przysiad³ przy ognisku.


- Czy zrozumia³eœ, co mówi³em memu bratu? - ponownie zapyta³ Lis.


- Zrozumia³em - odpar³ Tehawanka równie¿ pos³uguj¹c siê mow¹ znaków. Spojrza³ na znaleziony nó¿ i doda³: - Otrzyma³em go dzisiaj rano do pracy.


Jeñcy z plemienia Lisów wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym zwiadowca znów rzek³:


- Wiemy o tym. Nó¿ posiada³ szczerbê w po³owie ostrza, tak¹ sam¹ jak ten. Co z nim uczyni³eœ?


- Po pracy odda³em go Mish’wa wakowi.


- Mo¿e go zgubi³ lub zapomnia³ - mówi³ Lis.


- Nie, on go nie zgubi³ - zaprzeczy³ Tehawanka. - Chce, ¿ebyœmy uciekali st¹d! Jestem tego pewny.


Lisy znów spojrzeli po sobie. Gniew b³ysn¹³ w ich oczach.


- Chcesz nas wprowadziæ w b³¹d lub te¿ Wielki Duch pomiesza³ ci zmys³y - odezwa³ siê najstarszy z nich. - Mo¿e Ah’mik i jego córka, u których mieszkasz, ci sprzyjaj¹, ale ten Czipewej nienawidzi nas i ciebie.


- Dlatego chce, ¿ebyœmy uciekali. Wtedy nas zabije! - powiedzia³ Tehawanka.


Starszy Lis rozmyœla³ przez chwilê, po czym rzek³:


- Tak mo¿e byæ. Chc¹ zachêciæ nas do ucieczki, a sami czaj¹ siê w ukryciu. Dziwnie zachowywali siê dzisiaj. Dlaczego czêœæ mê¿czyzn odesz³a?


- Mogli potem nieznacznie powróciæ - podda³ zwiadowca Lisów.


- Dlaczego Mish’wa wak chcia³by zabiæ ciebie? - zapyta³ najstarszy z Lisów. - Wiemy, ¿e Ah’mik zamierza uznaæ ciê za syna. Co powiesz na to, Wahpekute?


Tehawanka w milczeniu spogl¹da³ na Lisów. Niedowierzali mu. W obozie Ah’mika korzysta³ z wiêkszej swobody ni¿ oni. Nie wiedzieli, po czyjej jest stronie. Musia³ im to powiedzieæ. Dakotowie nieraz sprzymierzali siê z Lisami i Saukami przeciwko Czipewejom.


- S³uchajcie, moi bracia! - rzek³ mow¹ znaków. - Czipewejowie dwukrotnie napadli niedawno na nasz¹ osadê. Zabrali ¿ywnoœæ. Przed zim¹ wszyscy Wahpekute wyruszyli na polowanie na bizony. W osadzie pozostali tylko starcy i niezdolni do marszu. Ja opiekowa³em siê nimi. Nadesz³y zawieje œnie¿ne. Myœliwi nie powracali, umieraliœmy z g³odu. Wyruszy³em sam na ³owy. Zaskoczy³a mnie œnie¿yca. Schowa³em siê w pniu wi¹zu. Potem ujrza³em baribala. Rozpocz¹³em walkê. Wtedy Czipewejowie wziêli mnie nieprzytomnego do niewoli. Chcia³em zabiæ Ah’mika jego w³asnym no¿em, ale po uderzeniu przez niedŸwiedzia by³em ju¿ zbyt s³aby. Córka Ah’mika mówi, ¿e on chce uznaæ mnie za syna. To dobra dziewczyna, lubiê j¹.


- Czy ty chcesz przystaæ do Czipewejów? - zapyta³ najstarszy z Lisów.


- Moim braciom równie¿ maj¹ to zaproponowaæ - odpar³ Tehawanka.


- Wiemy o tym, ale najpierw ty, Wahpekute, powiedz, co zamierzasz.


- Przyrzek³em cieniom duchów, ¿e pomszczê œmieræ ojca, który zgin¹³ z, r¹k Czipewejów.


- My równie¿ nienawidzimy Czipewejów. Czy jesteœ pewny, ¿e dzisiaj chc¹ urz¹dziæ na nas zasadzkê?


- Tak, Mem’en gwa ostrzega³a mnie przed Mish’wa wakiem. On jest zazdrosny o ni¹. Wie, ¿e ona mi sprzyja.


- Wawatam! - zwróci³ siê starszy Lis do zwiadowcy. - Odnieœ nó¿ tam, gdzie go znalaz³eœ. Pospiesz siê i b¹dŸ ostro¿ny. Nie warto ryzykowaæ. Lody na jeziorze ju¿ zamieni³y siê w wodê. Czekajmy cierpliwie.


- Czy moi bracia zamierzaj¹ uciekaæ ³odzi¹? - zapyta³ Tehawanka.


- Niech mój brat o nic nie pyta. Gdy nadejdzie pora, mój brat sam wszystko zrozumie i jeœli zechce, przy³¹czy siê do nas.


Zwiadowca wróci³ niebawem.


- W obozie nadal pusto. Nó¿ le¿y na swoim miejscu - oznajmi³. - ¯ó³ty nó¿ dobry, ale nasze no¿e i siekiery kupowane od „d³ugich no¿y”* [przyp.: „D³ugimi no¿ami” zwali Indianie Wirgiñczyków ze wzglêdu na noszone przez nich szable. Niektóre plemiona tak¿e zwa³y bia³ych „ow³osionymi piersiami” i „zaroœniêtymi ustami”, co mia³o wyra¿aæ wstrêt do ludzi nosz¹cych zarost. Natomiast Arapahowie zwali bia³ych „paj¹kami”, co mia³o oznaczaæ - m¹drzy.] lepsze. Nigdy siê nie ³ami¹.


Jeñcy z plemienia Lasów siedli przy ognisku obok Tehawanki. Dotychczas ca³a rozmowa prowadzona by³a za pomoc¹ mowy znaków. Nie mog³a wiêc byæ przez nikogo pods³uchana. Teraz jednak, gdy wszystko, co mia³o pozostaæ w tajemnicy, zosta³o ju¿ powiedziane, starszy Lis zacz¹³ mówiæ swym narzeczem algonkiñskim. Podobnym pos³ugiwali siê równie¿ Czipewejowie. Tehawanka podczas przebywania w niewoli pozna³ ju¿ na tyle to narzecze, ¿e móg³ w³¹czyæ siê do rozmowy uzupe³niaj¹c niejasnoœci mow¹ znaków.


- Czy moi bracia ju¿ widzieli bia³ych ludzi? - zagadn¹³, s³ysz¹c zachwalanie obcej broni.


- Widzieliœmy, jeden chemokemon* [przyp.: Chemokemon - bia³y cz³owiek w jêzyku Lisów. Mowa o ojcu Ciaude Allouez, jezuickim misjonarzu, który w 1670 r. za³o¿y³ wœród plemienia Lisów misjê, pragn¹c nawracaæ ich na chrzeœcijañstwo.] nawet zamieszkiwa³ wœród Lisów - odpar³ najstarszy z jeñców. - Namawia³, ¿ebyœmy porzucili naszych bogów. Mówi³, ¿e bóg bia³ych jest najpotê¿niejszy i dobry. Tylko ciê¿ko chorzy i umieraj¹cy ulegali namowom, bo obiecywa³ im, ¿e od razu pójd¹ do Krainy Wiecznej Szczêœliwoœci.


My jednak wolimy swoich bogów, którzy obdarzaj¹ nas si³¹ do walki z nieprzyjació³mi. Bóg chemokemonów nie kocha Lisów, skoro pozwala im dostarczaæ broñ Czipewejom, naszym wrogom. Nasi bogowie zniszcz¹ Ziemiê, a plemiê Lisów znów bêdzie stanowi³o pierwszych ludzi w nowym œwiecie, jak to by³o dawniej.


- Czy mój brat chce powiedzieæ, ¿e Lisy byli pierwszymi ludŸmi na Ziemi? - zdumia³ siê Tehawanka, bowiem Czerwony Pies nigdy mu o tym nie mówi³.


- Powiem ci, mój m³ody bracie, jak to by³o - rozpocz¹³ najstarszy z Lisów. - Gdzieœ daleko poza Ziemi¹, tak daleko, ¿e nikt nie zdo³a³by tam dojœæ, znajduje siê kraina, w której zawsze panuje zima. Tam w³aœnie mieszka Wisaka.


W zamierzch³ych czasach Wisaka ze swoim m³odszym bratem mieszkali na Ziemi. Bogowie jednak zwo³ali naradê i postanowili zabiæ obydwóch braci Zabili m³odszego, ale starszy, Wisaka, zdo³a³ unikn¹æ œmierci. Wtedy bogowie chcieli zg³adziæ go za pomoc¹ ognia, a gdy i to siê nie uda³o, zes³ali na Ziemiê wielk¹ powódŸ. Roztropny Wisaka wspi¹³ siê na wysokie drzewo, które ros³o na wierzcho³ku góry. Wtedy w pobli¿u pojawi³o siê kanu. Wisaka wsiad³ do ³odzi i p³ywa³ po wodzie. Nastêpnie turkawka przynios³a mu kilka ga³¹zek, a pi¿moszczur trochê b³ota. Wisaka ulepi³ z b³ota kulkê, zatkn¹³ w ni¹ ga³¹zki i wrzuci³ do wody. Z kulki tej powsta³a Ziemia, taka, jak¹ j¹ dzisiaj znamy.


Wisaka stworzy³ wszystko, co znajdujê siê na Ziemi. Cz³owieka równie¿. Lisy byli tymi pierwszymi ludŸmi i mieszkali na brzegu morza. Pewnego razu z wód morza wysz³a ogromna ryba o ludzkiej g³owie. Za ni¹ wysz³y tak¿e inne ryby i id¹c przemieni³y siê w ludzi. Ci ludzie utworzyli wspólnotê i zamieszkali w pobli¿u Lisów, naœladuj¹c wiernie ich sposób ¿ycia.


Gdy Wisaka stworzy³ Lisów byli oni czerwoni jak krew. Mieszkali miêdzy bogami i sami byli bogami. Dopiero póŸniej zaczêli oddalaæ siê od bogów i wtedy równie¿ zmienia³ siê œwiat, na którym ¿yli.


Potem z morza wyszli chemokemom. Odbieraj¹ ziemiê Indianom. Zwierzêta i ptaki zaczynaj¹ zanikaæ. Bogowie czuwaj¹cy nad Ziemi¹ smuc¹ siê i kiedyœ j¹ zniszcz¹. Œwiat powstanie na nowo i Lisy stan¹ siê takimi, jakimi byli, gdy stworzy³ ich Wisaka.


Tehawanka w skupieniu wys³ucha³ opowieœci o stworzeniu œwiata i Lisów, po czym zacz¹³ wypytywaæ o bia³ych ludzi, przed którymi czu³ niemal zabobonny lêk.


Lisy od doœæ dawna ju¿ stykali siê z bia³ymi. Opowiadali wiêc o ró¿nych niezwyk³ych przedmiotach posiadanych przez bia³ych, o broni palnej, stalowych no¿ach i siekierach, które wypiera³y dawne indiañskie maczugi. Z zachwytem wprost mówili o koniach. Fascynowa³a ich szybkoœæ, si³a i inteligencja tych zwierz¹t oraz wielka przydatnoœæ tak do polowañ na preriach, jak i do walki.


Tehawanka oszo³omiony fantastycznymi opowiadaniami, cicho zawo³a³:


- Wszystko bym odda³ za takiego sunka wakan! Wtedy móg³bym œcigaæ bia³ych, a¿ do wielkiej wody, z której przyszli do nas! Nienawidzê ich!


- Indianin i sunka wakan uzupe³niaj¹ siê, ka¿dy z nas gotów jest do wielkich poœwiêceñ, aby go zdobyæ - przyzna³ Lis. - Przystañ do nas, m³ody bracie, a dostaniesz sunka wakan, gdy bêdziesz chcia³ wyruszyæ na wojenn¹ œcie¿kê. Ka¿dy Lis mo¿e otrzymaæ konia od naszych sprzymierzeñców, Sauków.


- Dlaczego Saukowie daj¹ wam sunka wakan? - nie dowierza³ Tehawanka.


- Aby potem na zabawach i uroczystoœciach mogli wychwalaæ sw¹ wspania³omyœlnoœæ - wyjaœni³ Lis, uœmiechaj¹c siê do m³odzieñca. - Maj¹ do tego prawo, gdy¿ znacz¹ krwi¹ przyjmuj¹cego od nich sunka wakan.


- W jaki sposób to siê odbywa? - dopytywa³ siê Tehawanka, który od dawna marzy³ o posiadaniu konia.


- Opowiem memu bratu. Gdy wojownikom Lisów brakuje koni na wojenn¹ wyprawê, wtedy wysy³aj¹ wiadomoœæ do swych braci Sauków, ¿e przybêd¹ nazajutrz o ustalonej porze „wypalaæ” okreœlon¹ œciœle liczbê koni. Nastêpnego dnia udaj¹ siê w kierunku osady Sauków i w pobli¿u niej, obna¿eni do pasa, siadaj¹ ko³em na ziemi zwróceni twarzami do siebie. Ka¿dy z Lisów zaczyna paliæ fajkê. Wkrótce pe³nym galopem nadje¿d¿aj¹ Saukowie. Jest ich akurat tylu, o ile koni prosz¹ Lisy.


Saukowie w pe³nym pêdzie nadje¿d¿aj¹. Ka¿dy z nich trzyma w rêku ciê¿ki, d³ugi bicz. Zataczaj¹ coraz wê¿sze ko³o wokó³ pal¹cych fajki i ka¿dy jeŸdziec wybiera sobie tego, któremu zechce ofiarowaæ swego konia. Potem galopuj¹c wokó³ pal¹cych fajki, za ka¿dym razem gdy mija wybrañca, biczem uderza go z rozmachem w plecy. Trwa to tak d³ugo, dopóki po plecach prosz¹cego nie pop³yn¹ strugi krwi. Wtedy Sauk natychmiast zatrzymuje rumaka, zsiada z niego i uzdê wraz z biczem wrêcza Lisowi, mówi¹c: Jesteœ ¿ebrakiem, ofiarujê ci konia, ale za to bêdziesz nosi³ mój znak na swoich plecach. Prosz¹cy p³aci wiêc za konia przyjêciem razów bicza i szram¹, a ofiarodawca daje dowód, i¿ staæ go na taki dar w zamian za wyrycie swego znaku na plecach prosz¹cego oraz nabywa prawo do wychwalania swej wspania³omyœlnoœci podczas tañców i innych wa¿niejszych okazji.


Ten starodawny zwyczaj zwie siê „wypalaniem koni”* [przyp.: Stary, interesuj¹cy zwyczaj istniej¹cy wœród plemienia Lisów i Sauków zaobserwowa³ i opisa³ George Catlin, malarz i podró¿nik amerykañski, który w latach 1830- 1837 zwiedzi³ niemal ca³¹ Amerykê Pó³nocn¹ i przebywa³ wœród ró¿nych plemion indiañskich. Catlin wykona³ wiele rysunków i szkiców z ¿ycia Indian o pewnej wartoœci etnograficznej, choæ przedstawiaj¹cych ich w sposób nieco wyidealizowany. Jako pierwszy bia³y opisa³ czerwony kamieñ pochodz¹cy z kamienio³omu w Pipestone w Minnesocie, z którego Indianie wykuwali g³ówki do swych fajek pokoju, otaczanych najwiêksz¹ czci¹. Czerwony kamieñ otrzyma³ nazwê „Catlinit”, chocia¿ Catlin nie by³ pierwszym bia³ym, który widzia³ ów kamienio³om.] - zakoñczy³ Lis. - Teraz przeœpijmy siê, póŸno ju¿.


Tehawanka le¿a³ na pos³aniu, lecz nie móg³ zasn¹æ. Nie by³ pewny swego bezpieczeñstwa. Mish’wa wak chcia³ siê go pozbyæ i teraz tylko czeka³ na odpowiedni¹ okazjê. Przecie¿ Mem’en gwa ostrzega³a, czy¿by wiedzia³a, co zamierza³ uczyniæ Mish’wa wak?


Tehawanka le¿a³ na pos³aniu i wci¹¿ gubi³ siê w domys³ach. Jednoczeœnie ws³uchiwa³ siê w nocne odg³osy. Oddechy Lisów milk³y czasem, mo¿e tak¿e czuwali i nas³uchiwali?


Wreszcie przez szczelinê u do³u zas³ony wejœciowej ukaza³o siê ró¿owawe œwiat³o. Ju¿ œwita³o.


Tehawanka odczu³ ulgê. Noc pe³na niepewnoœci minê³a nareszcie.


Naraz w wigwamie pojaœnia³o. Tehawanka ujrza³ Mish’wa waka. Jednym szarpniêciem odsun¹³ zas³onê. Pochylony sta³ w wejœciu trzymaj¹c w prawej d³oni nó¿. Poranne promienie s³oñca za³amywa³y siê na ¿ó³tawym ostrzu. Gniewnym spojrzeniem wodzi³ od pos³ania do pos³ania. Na pewno liczy³ jeñców.


Tehawanka nie wykona³ najmniejszego ruchu, ale sprê¿y³ siê w sobie, gotów do skoku. Mish’wa wak na nim zatrzyma³ swój wzrok. Widaæ by³o, jak mocniej zaciska d³oñ na rêkojeœci no¿a. W tej wszak¿e chwili jeñcy z plemienia Lisów, jak na komendê, powstali z pos³añ.


Mish’wa wak odetchn¹³ g³êboko, wyraz napiêcia znikn¹³ z jego twarzy. Mo¿e zrozumia³, ¿e jeñcy przejrzeli jego podstêpne zamiary. Nie odwa¿y³ siê na jawn¹ zaczepkê maj¹c trzech przeciwników przeciwko sobie.


- Szykowaæ siê do drogi! - rzuci³ rozkaz gard³owym g³osem i odszed³.


Wtedy najstarszy z Lisów rzek³:


- Nasz m³ody brat nie myli³ siê, ten czipewejski pies chcia³ sprowokowaæ nas do ucieczki.


- By³em pewny, ¿e rzuci siê na mnie - powiedzia³ Tehawanka.


- Tylko moi bracia powstrzymali go od napaœci. Dziêkujê za pomoc.


- Musimy trzymaæ siê razem - odpar³ Lis. - Teraz Mish’wa wak na pewno nam wszystkim poprzysi¹g³ zemstê.


W obozie panowa³ ju¿ gwar i ruch. Kobiety zwija³y p³aty kory, którymi by³y kryte wigwamy, zanosi³y je do ³odzi, pakowa³y kadzie z syropem klonowym i gotowa³y posi³ek.


Tehawanka odszuka³ Mem’en gwa. Pochyla³a siê nad kocio³kiem buchaj¹cym par¹. Gdy ujrza³a Tehawankê uœmiechnê³a siê do niego. Podszed³ do niej nie widz¹c nigdzie Mish’wa waka. Wtedy dziewczyna szepnê³a:


- To by³a straszna noc, ba³am siê o ciebie...


- Dziêki ostrze¿eniom Mem’en gwa przejrza³em pod³e zamiary


Mish’wa waka - odpar³ Tehawanka. - Spotka³ go zawód. Gdy rano wszed³ do wigwamu omal nie rzuci³ siê na mnie. Obecnoœæ Lisów go powstrzyma³a. Byli po mojej stronie.


Mem’en gwa s³ysz¹c to zatrwo¿y³a siê i szepnê³a:


- Im równie¿ za bardzo nie ufaj. To nie tylko wrogowie Czipewejów, lecz tak¿e i Wahpekute. Przecie¿ czêsto walczycie ze sob¹!


- Pamiêtam o tym, bêdê ostro¿ny.


Przenoszenie sprzêtu na brzeg odnogi jeziora potrwa³o do popo³udnia. Tote¿ dopiero przed samym zapadniêciem zmierzchu wyprawa dotar³a do g³ównego obozu.


Tehawanka zmêczony bezsenn¹ noc¹ i niezwyk³ymi prze¿yciami zasn¹³ natychmiast, gdy tylko znalaz³ siê w dawnym wigwamie. Gdy przebudzi³ siê, by³ ju¿ nastêpny ranek. Tu¿ przed po³udniem do wigwamu wbieg³a Mem’en gwa.


- Mam wa¿ne nowiny dla ciebie - wypowiedzia³a jednym tchem. - Rada starszych plemienia wzywa ciê na rozmowê. Ojciec mój od wczesnego ranka naradza³ siê z Mish’wa wakiem. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale chwilami g³osy ich by³y niezbyt przyjazne. Przypuszczam, ¿e by³a mowa o mnie i o tobie.


- Czy Ah’mik wie o zasadzce urz¹dzonej na mnie przez Mish’wa waka? - zapyta³ Tehawanka.


- Wieczorem opowiedzia³am o tym matce, ale tak, ¿eby s³ysza³ to Ah’mik.


- Kiedy mam stan¹æ przed rad¹ starszych?


- Zaraz, chodŸ, nie powinni czekaæ!


Tehawanka pospiesza³ za dziewczyn¹ pe³en niepokoju. Teraz mia³ siê rozstrzygn¹æ jego dalszy los. Serce bi³o mu w piersi jak m³ot, bowiem obawia³ siê œmierci przy palu mêczarni. Nie móg³ przyst¹piæ do Czipewejów, poniewa¿ zaprzysi¹g³ Duchowi Opiekuñczemu walczyæ z nimi. Obecnie ca³¹ si³¹ woli stara³ siê zapanowaæ nad sob¹, aby wrogowie nie mogli odgadn¹æ, ¿e przera¿a go myœl o mêczarniach.


- Tutaj czekaj¹ na ciebie - us³ysza³ g³os Mem’en gwa.


Sam wszed³ do najobszerniejszego w obozie wigwamu. Po raz pierwszy znalaz³ siê w wigwamie Ah’mika, który zarazem by³ miejscem obrad rady starszych. Na wprost wejœcia w g³êbi siedzieli na zwierzêcych skórach cz³onkowie rady starszych. W œrodku pó³kola ujrza³ Ah’mika przybranego w uroczysty strój wojenny. Jego twarz ubarwion¹ cynobrem przecina³ przek¹tny zielony pas, który zaczyna³ siê na prawej skroni i koñczy³ na boku lewej szczêki. G³owê jego zdobi³ stercz¹cy, pó³kolisty pióropusz z pojedynczym indyczym piórem. Jak zwykle w wa¿nych okolicznoœciach Ah’mik nosi³ zawieszone na piersi swe zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami. W rêkach opartych na kolanach trzyma³ fajkê pokoju o piêknie zdobionym cybuchu.


Przy lewym boku Ah’mika, od strony serca, siedzia³ szaman - czarownik. To on w³aœnie wypêdzi³ z³ego ducha drêcz¹cego chorego Tehawankê. Tak jak wówczas, lisia skóra okrywa³a jego g³owê, z której boku zwisa³y ³apy z ostrymi pazurami. Kolorowe pasy pokrywaj¹ce twarz przypomina³y o nadprzyrodzonej mocy szamana. On równie¿ nosi³ na piersiach zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami. Praw¹ d³oñ opiera³ na p³askim, magicznym bêbenku, za pomoc¹ którego porozumiewa³ siê z duchami, natomiast w lewej trzyma³ wielk¹ grzechotkê.


Pozosta³ych czterech cz³onków rady starszych plemienia tak¿e nosi³o uroczyste stroje i odznaki wojenne.


Radê starszych oddziela³o od jeñca ¿arz¹ce siê ognisko, którego odblaski migota³y w powa¿nych, surowych twarzach. M³ody Tehawanka mimo woli czu³ siê onieœmielony. Nie by³ jeszcze wojownikiem i nie posiada³ s³awnego nazwiska. Poczu³ siê dopiero nieco pewniej, gdy do wigwamu wprowadzono jeñców z plemienia Lisów. Stanêli obok niego.


Przez pewien czas ciszê w wigwamie m¹ci³ jedynie trzask p³on¹cego chrustu. Wreszcie przemówi³ Ah’mik:


- Na polecenie obecnej tu rady starszych naszego plemienia mam jeñcom oznajmiæ jej postanowienie.


Mówi³ wolno, wyjaœniaj¹c jednoczeœnie obcym swe s³owa mow¹ znaków.


- Potê¿ny naród Czipewejów ¿y³ niegdyœ daleko na wschodzie nad wielk¹ wod¹. Wtedy nie byliœmy zmuszeni walczyæ ani z plemieniem Lisów i Sauków, ani z Dakotami. Nasza wspólna wielka ziemia mia³a dosyæ miejsca dla nas wszystkich. Przybyli biali ludzie i zabrali nam nasz¹ ziemiê. Ich wielki bia³y ojciec zza wielkiej wody zawar³ z Czipewejami przymierze. Przys³a³ tutaj wiele swoich czerwonych kurtek* [przyp.: Czerwonymi kurtkami zwali Indianie ¿o³nierzy francuskich, a wielkim bia³ym ojcem francuskiego króla. Natomiast ¿o³nierzy angielskich nazywali niebieskimi kurtkami (od niebieskich mundurów), a królow¹ angielsk¹ - wielk¹ matk¹.], aby strzegli pokoju. Czerwone kurtki posiadaj¹ broñ, która zabija z daleka. Musieliœmy ust¹piæ.


Przybyliœmy tutaj miêdzy obce plemiona indiañskie. Musimy walczyæ o tereny ³owieckie i miejsce dla naszych wigwamów, ale gdy cichn¹ wojenne okrzyki zapominamy o krzywdach i gotowi jesteœmy przebaczyæ przelan¹ krew naszych braci.


Plemiona Lisów i Sauków oraz Santee Dakotowie s¹ naszymi nieprzejednanymi wrogami. Sprzymierzaj¹ siê nawet z niebieskimi kurtkami wielkiej matki zza wielkiej wody, która walczy z naszymi francuskimi sprzymierzeñcami. Nasze wojenne œcie¿ki wci¹¿ siê krzy¿uj¹. Kobiety czipewejskie wci¹¿ op³akuj¹ poleg³ych mê¿ów, braci i ojców. Krzywda ich musi byæ wynagrodzona.


Bracia z plemienia Lisów i Sauków i bracie z plemienia Santee Dakotów, s³uchajcie, co postanowi³a rada starszych.


Je¿eli jeñcy zechc¹ przyst¹piæ do plemienia Czipewejów, zostan¹ przez nas z radoœci¹ przyjêci. Uznamy ich za naszych braci i wszystko, co posiadamy bêdzie nale¿a³o równie¿ do nich, a to, co oni bêd¹ mieli, bêdzie równie¿ nasze. Sytoœæ, g³ód, radoœæ i smutki bêd¹ wspólne i nikt nie wypomni im, ¿e byli kiedyœ naszymi wrogami.


Jeœli jednak jeñcy odrzuc¹ nasz¹ propozycjê, uszanujemy ich wolê. Cenimy mêstwo i odwagê. Damy wiêc im mo¿noœæ udowodnienia jeszcze raz swego mêstwa i pogardy œmierci. Zgin¹ przy palu mêczarni.


Tak postanowi³a rada starszych naszego plemienia.







Bitwa na jeziorze






Ah’mik umilk³ na chwilê, aby s³owa jego g³êboko zapad³y w serca jeñców. Szaman, który siedzia³ po lewej stronie wodza, wolno uniós³ g³owê do góry, lekko odchyli³ j¹ do ty³u i przymkn¹³ oczy. Twarz jego zszarza³a, zastyg³a w bezruchu. Palce d³oni wspartej na napiêtej skórze bêbna poczê³y dr¿eæ nieznacznie. Cichy, g³uchy z pocz¹tku poszum poniós³ siê po wigwamie, chwilami potê¿nia³, to znów przycicha³. Mog³o wydawaæ siê, ¿e ptaki nadlatuj¹ i przysiadaj¹ we wnêtrzu wigwamu.


Cz³onkowie rady starszych w wielkim skupieniu nas³uchiwali i zatapiali powa¿ne spojrzenia w skamienia³ej twarzy szamana. Jeñcy zatrwo¿eni cofnêli siê nieco do ty³u. Szaman przywo³ywa³ duchy zmar³ych przodków, aby sw¹ obecnoœci¹ potwierdzi³y szczeroœæ intencji rady starszych. Grzechotka wysunê³a siê z d³oni szamana. Wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku ogniska. Gdy wolno podnosi³ j¹ do góry p³omienie wyd³u¿a³y siê, op³ywa³y wokó³ jego d³oni, pod¹¿a³y za ni¹, a gdy opuszcza³ w dó³, niknê³y w spopielonym chruœcie.


Potê¿ne czary wywar³y wielkie wra¿enie na wszystkich. Tehawanka od dawna ju¿ œwiadom by³ niezwyk³ej mocy niektórych wielkich szamanów. Jego dziadek, Czerwony Pies, podczas uroczystych obrzêdów potrafi³ z go³ej d³oni wyrzucaæ iskry ognia. Natomiast czipewejski szaman to pogr¹¿a³ wigwam w pó³mroku to znów nape³nia³ go ¿ó³tawoczerwonym odblaskiem.


Obecnie wolno wznosi³ sw¹ d³oñ do góry. P³omienie pos³usznie pod¹¿a³y za ni¹ nape³niaj¹c wigwam jasnoœci¹. Tehawanka z zapartym tchem œledzi³ potê¿niej¹ce p³omienie. Nagle szaroœæ pokry³a jego twarz.


Ah’mik opiera³ siê plecami o trójnóg, na którym zawieszone by³y jego najwiêksze trofea wojenne. Jasny odblask w³aœnie pad³ na tarczê umieszczon¹ poœrodku trójnogu. Na niej wisia³o zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami. Tehawanka, œledz¹c wzrokiem p³omienie, ujrza³ tarczê. Czarodziejski znak s³oñca i b³yskawicy wymalowany na niej oraz trzy niedŸwiedzie pazury umocowane w dole sprawi³y, ¿e dech zamar³ w piersi jeñca. Zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami równie¿ posiada³o te same œwiête znaki. Tarcza i zawini¹tko nale¿a³y do jego ojca i zosta³y zabrane przez tego, który go zabi³.


Tehawanka jak w letargu wpatrywa³ siê w œwiêtoœci. Zacisn¹³ szczêki z tak¹ si³¹, ¿e a¿ miêœnie dr¿a³y w jego twarzy. Prawa d³oñ unios³a siê do pasa. Gdyby w tej chwili natrafi³a na rêkojeœæ no¿a, bez wahania zabi³by Ah’mika. Na szczêœcie d³oñ nie znalaz³a broni. Gdyby móg³ oderwaæ wzrok od uœwiêconej tarczy, ujrza³by wisz¹cy poni¿ej zdobyczny tomahawk o stalowym ostrzu. Jednak zanim to nast¹pi³o, wigwam znów pogr¹¿y³ siê w pó³mroku.


Nikt nie zwraca³ uwagi na Tehawankê, bowiem wielki szaman uniós³ powieki i zmêczonym g³osem rzek³:


- Widzia³em krew zmieszan¹ z wod¹... S³ysza³em zwyciêskie okrzyki. To by³y okrzyki Czipewejów...


Cz³onkowie rady starszych poruszyli siê o¿ywieni nieoczekiwan¹, pomyœln¹ wró¿b¹. Zwyciêzcy s¹ sk³onna do wspania³omyœlnoœci, tote¿ Ah’mik przychylnym wzrokiem spojrza³ na jeñców i odezwa³ siê:


- Moi bracia z plemienia Lisów i Wahpekute s³yszeli ju¿ postanowienie rady starszych. S³yszeli te¿ pomyœln¹ dla nas wró¿bê. Dzisiaj rozpoczynamy uroczystoœci Midewiwin. Moi bracia maj¹ dwa wieczory czasu do namys³u. Potem moi bracia przyjd¹ tutaj i dadz¹ sw¹ odpowiedŸ radzie starszych. Skoñczy³em, a teraz odejdŸcie i rozwa¿cie, co wam powiedzieliœmy.


Tehawanka poci¹gniêty za ramiê przez jednego z Lisów wyszed³ z wigwamu. By³ tak wzburzony, ¿e nie wiedzia³, co siê dzieje wokó³ niego. Jeñcy z plemienia Lisów z trudem kryli zmieszanie. Widocznie przepowiednia szamana zaniepokoi³a ich, niepewnie spogl¹dali po sobie. Zaraz te¿ zniknêli w swoim wigwamie.


Tehawanka szed³ wprost przed siebie, nie zastanawiaj¹c siê, dok¹d idzie. Nieoczekiwane odnalezienie tarczy ojca i jego zawini¹tka ze œwiêtymi talizmanami by³o silnym wstrz¹sem, zapomnia³ o wszystkim innym. Znalaz³ siê na brzegu jeziora nie wiedz¹c nawet o tym. Dopiero gdy zimna fala zmoczy³a jego mokasyny przystan¹³, a potem zacz¹³ iœæ wzd³u¿ brzegu. Obóz pozostawa³ w dali... Wielkie g³azy zagrodzi³y mu dalsz¹ drogê. Rozejrza³ siê pó³przytomnym wzrokiem. Pomiêdzy dwoma g³azami bieli³ siê nadbrze¿ny piasek. Miejsce by³o os³oniête od wiatru i suche. Tehawanka zwali³ siê na ziemiê i leg³ na plecach.


Na b³êkicie popo³udniowego nieba bieli³y siê strzêpiaste chmurki. Tehawanka bezwiednie zacz¹³ œledziæ ich lot. Przypomina³y mu wielkie, wspania³e ptaki. Przywiod³y mu one na myœl Ducha Opiekuñczego, który ukazywa³ mu siê pod postaci¹ or³a.


„Przyrzek³em Duchowi Opiekuñczemu, ¿e pierwsz¹ wojenn¹ wyprawê odbêdê do osad Czipewejów, aby pomœciæ œmieræ ojca oraz zdobyæ dla niego zawini¹tko ze œwiêtoœciami i tarczê Czipeweja. Wyda³o mi siê, ¿e Duch Opiekuñczy sprzyja³ moim zamys³om - rozmyœla³ Tehawanka. - Kim byli pierwsi ludzie, których napotka³em zaraz po opuszczeniu kryjówki? Byli to Czipewejowie. Czy¿ nie jestem z nimi na wojennej œcie¿ce, skoro chcia³em jednego z nich ugodziæ no¿em? Mo¿e Wielki Duch pozbawi³ mnie wtedy mocy i przytomnoœci, abym móg³ odnaleŸæ tarczê i zawini¹tko ze œwiêtoœciami mego ojca. Wszechmocny Wi, zeœlij mego Ducha Opiekuñczego, aby wskaza³ mi, co mam czyniæ! Duchu Opiekuñczy, wzywam ciê!”


Le¿¹c na ziemi modli³ siê i czeka³... W ciszy pustkowia ³agodny poszum fal jeziora ³agodzi³ jego wzburzony umys³. Przez jakiœ czas œledzi³ wzrokiem lot strzêpiastych chmur, czasem jakiœ ptak zawis³ nad nim na chwilê, a potem odlatywa³ dalej. Niezwyk³e prze¿ycia wyczerpa³y Tehawankê. Oddech jego stawa³ siê coraz bardziej miarowy, a¿ wreszcie zamkn¹³ powieki...


W dali na niebie ukaza³ siê z³ocisty punkt, p³yn¹³ w powietrzu, przybli¿a³ siê coraz bardziej. Nadlatywa³ olbrzymi z³ocisty orze³. Gdy znalaz³ siê w górze nad Tehawanka zatoczy³ du¿e ko³o, po czym ³agodnym, cichym lotem osiad³ na g³azie tu¿ nad jego g³ow¹. Oczy or³a nabieg³e krwi¹ rzuca³y iskrz¹ce spojrzenie.


„Wzywa³eœ mnie, wiêc przyby³em” - us³ysza³ Tehawanka.


Od razu rozpozna³ swego Ducha Opiekuñczego. Zaraz te¿ z³o¿y³ mu g³êboki pok³on i rzek³:


„Dziêki ci. Duchu Opiekuñczy! Wska¿ mi drogê, któr¹ mam pójœæ. Dziêki tobie odnalaz³em magiczn¹ tarczê ojca, która os³ania³a go przed ciosami wrogów i zawini¹tko ze œwiêtymi talizmanami. Odnalaz³em te¿ zabójcê. Powiedz, w jaki sposób najlepiej ukojê smutek ojca?”


Iskrz¹ce spojrzenie or³a przenika³o Tehawankê do g³êbi duszy. Naraz wspania³y ptak wolno wzniós³ w górê szeroko rozpiête skrzyd³a, bezg³oœnie zatrzepota³ nimi w powietrzu i rzek³:


„Oto odpowiedŸ!”


Z dala zbli¿a³o siê olbrzymie stado wêdrownych go³êbi. By³o ono tak wielkie, ¿e gdy przelatywa³o nad Tehawank¹ przyæmi³o na jakiœ czas blask s³oñca. Stado go³êbi* [przyp.: Amerykañski go³¹b wêdrowny (Ectopistes migratorius) a¿ do po³owy XIX w zamieszkiwa³ Amerykê Pó³nocn¹ od Zatoki Hudsona po Zatokê Meksykañsk¹ i od Gór Skalistych po wybrze¿a wschodnie. W czasie przelotów w poszukiwaniu ¿eru stada amerykañskich go³êbi wêdrownych by³y tak olbrzymie, ¿e nieraz przys³ania³y s³oñce, a ga³êzie drzew, na których osiada³y, ³ama³y siê pod ich ciê¿arem. Ostry ka³ tych go³êbi niszczy³ lasy na du¿ych przestrzeniach, czyni³y wiêc du¿e szkody tak w lasach, jak i na polach. Obecnie go³êbie te wyginê³y ju¿ ca³kowicie.] poczê³o rozpierzchaæ siê na wszystkie strony. To goniona przez go³êbie drapie¿na sowa spowodowa³a pop³och. Przywiedziona do ostatecznoœci, uderzy³a na stado, chwyci³a jednego go³êbia w swe szpony. Go³êbie próbowa³y zmusiæ drapie¿nika do porzucenia ³upu. Z k³êbowiska wiruj¹cego w powietrzu wypada³y wyrwane pióra, potem sowa przebi³a siê z ³upem w szponach poni¿ej stada i odfrunê³a w kierunku pobliskiej puszczy.


Tehawank¹ z zapartym tchem spogl¹da³ - w niebo. Trzepot skrzyde³ i krzyk ptaków nie milk³y ani na chwilê. Spojrza³ na wielki g³az. Nie by³o ju¿ na nim z³ocistego, wspania³ego or³a, pod postaci¹ którego pojawia³ siê Duch Opiekuñczy. Pozosta³y tylko wêdrowne go³êbie. Poczê³y formowaæ stado do dalszego lotu. Potem nad jeziorem znów zapanowa³a cisza, m¹cona jedynie poszumem fal.


Tehawank¹ usiad³. Niepewnym wzrokiem rozgl¹da³ siê woko³o. Nie opodal na piaszczystym wybrze¿u bieli³o siê kilka go³êbich piór, a wœród nich jedno wiêksze, ciemniejsze. Tehawank¹ podniós³ siê, by pozbieraæ znaki pozostawione przez Ducha Opiekuñczego. Najpierw z nale¿n¹ czci¹ podniós³ pióro sowy. Sowy i or³y by³y na Ziemi pos³añcami Wielkiego Ducha. One to razem z or³ami podpatrywa³y ludzi i donosi³y mu, jak siê zachowuj¹. W ten sposób Wielki Duch dowiadywa³ siê o wszystkich dobrych i z³ych uczynkach ludzi, poniewa¿ or³y swoim wszystko widz¹cym wzrokiem podpatrywa³y ich podczas dnia, a sowy doskonale widzia³y w nocy.


Nie by³o niczym dziwnym, ¿e go³êbie w dzieñ atakowa³y nocnego drapie¿nika. Tysiêczne stado wêdrownych go³êbi musia³o podczas osiadania na odpoczynek natrafiæ na sowê. Wszystkie dzienne ptaki nienawidz¹ nocnych drapie¿ników i gdy je napotkaj¹ atakuj¹ na oœlep, nie zwa¿aj¹c na niebezpieczeñstwo. Tak zapewne by³o i tym razem, jednak Tehawank¹ nie odró¿nia³ snów i majaczeñ od rzeczywistoœci. Dla niego stanowi³y one jedno ci¹g³e pasmo rzeczywistego ¿ycia. Tote¿ obecnie pragn¹³ jedynie odgadn¹æ, co mia³ oznaczaæ znak dany przez Ducha Opiekuñczego.


Tehawank¹ sta³ i rozmyœla³, wpatruj¹c siê w znalezione pióra. Go³êbie prowadzi³y wêdrowny tryb ¿ycia, czym mog³y przypominaæ Czipewejów. Atakowa³y sowê. Kim mog³a byæ sowa?


Naraz olœni³a go pewna myœl. W zawini¹tku ze œwiêtymi przedmiotami ojciec jego posiada³ skrzyd³o sowy. Czy¿by wiêc sowa nie mog³a symbolizowaæ Dakotów osaczanych przez Czipewejów? A mo¿e sow¹ by³ jego ojciec? Chyba jednak nie o ojca chodzi³o, gdy¿ poleg³ on w walce, a sowa umknê³a go³êbiom i w dodatku porwa³a jednego z nich.


Tehawank¹ spojrza³ w niebo.


„To ja by³em sow¹. Mam umkn¹æ z niewoli i porwaæ Czipeweja. Kogo móg³bym uprowadziæ?” - rozmyœla³.


Teraz dopiero spostrzeg³, ¿e jest sam na pustkowiu. W dali, o kilkanaœcie strza³ów z ³uku w kierunku zachodnim, widaæ by³o obóz Czipewejów roz³o¿ony nad jeziorem.


Tehawank¹ zdumiony podejrzliwie spogl¹da³ woko³o. Nie wiedzia³, w jaki sposób siê tu znalaz³. Czy nikt go nie œledzi³ tutaj na pustkowiu, gdy rozmawia³ z Duchem Opiekuñczym? Czy¿by nikt nie spostrzeg³ jego wyjœcia z obozu?


Rozgl¹da³ siê woko³o, ale nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Tymczasem s³oñce ju¿ chyli³o siê ku zachodowi. Tehawank¹ szybkim krokiem pocz¹³ iœæ ku obozowi.


Tymczasem w pewnej odleg³oœci za nim, skrycie pod¹¿a³ Czipewej uzbrojony w broñ paln¹.


By³ to Mish’wa wak, gniewny i trawiony zazdroœci¹. Tego w³aœnie ranka rozmawia³ z Ah’mikiem. Rozmowa nie by³a przyjemna. Mem’en gwa powiedzia³a ojcu o wydarzeniach podczas zbierania soku klonowego. Prawd¹ by³o, ¿e Mish’wa wak umyœlnie stworzy³ warunki, w których jeñcy mogli spróbowaæ ucieczki. On wszak¿e z ukrycia œledzi³ ich poczynania. Czy chcia³ sprowokowaæ do ucieczki i zabiæ? Sam nie móg³ odpowiedzieæ, co by uczyni³. Pragn¹³ pozbyæ siê Tehawanki, któremu Mem’en gwa tak bardzo sprzyja³a. Mo¿e nawet pozwoli³by mu umkn¹æ, œcigaj¹c przede wszystkim Lisów?


Ah’mik czyni³ mu ostre wyrzuty. Mia³ swoje plany wobec m³odego Wahpekute, a Mish’wa wak móg³ je samowolnie udaremniæ. Imiê Mem’en gwa nie pad³o ani razu podczas porannej rozmowy, choæ Ah’mik domyœla³ siê pobudek dzia³ania Mish’wa waka. Chc¹c zapobiec dalszym niespodziankom, zwo³a³ radê starszych plemienia, by zadecydowa³a o losie jeñców.


Mish’wa wak nie by³ cz³onkiem rady starszych, wiedzia³ jednak, jakie powziê³a postanowienie. Jeœli jeñcy przyst¹pi¹ do plemienia Czipewejów, bêd¹ traktowani na równi z wszystkimi. Tehawanka bêdzie móg³ wzi¹æ Czipewejkê za ¿onê. Wprawdzie matka dziewczyny sprzyja³a zamys³om Mish’wa waka, ale u Indian rodzice pozostawiali swoim córkom mo¿noœæ wyboru mê¿a.


Mish’wa wak obserwowa³ wigwam, w którym jeñcy rozmawiali z rad¹ starszych. Od razu zauwa¿y³, ¿e Tehawanka wyszed³ stamt¹d w dziwnym nastroju. Gdy opuœci³ obóz, Mish’wa wak wzi¹³ broñ i pod¹¿y³ za nim.


Nie spuszcza³ wzroku z jeñca. Szed³ za nim w pewnej odleg³oœci. Wreszcie Tehawanka po³o¿y³ siê na ziemi w skalistej niszy. Mish’wa wak przyczai³ siê w pobli¿u i czeka³. Tehawanka le¿a³ nieruchomo, patrz¹c w niebo. Potem przymkn¹³ oczy.


„Czy¿by zasn¹³? - pomyœla³ zdumiony Mish’wa wak. - Nie, to niemo¿liwe. Nikt nie œpi, gdy ma decydowaæ o swoim ¿yciu lub œmierci. Szuka³ samotnoœci. A mo¿e przywo³uje Ducha Opiekuñczego?”


Zaledwie ta myœl przysz³a mu do g³owy, zaraz opuœci³ strzelbê. Ostro¿nie wycofywa³ siê, a¿ od jeñca dzieli³o go co najmniej jedno strzelenie z ³uku. Wtedy dopiero przysiad³ za g³azem i czeka³ cierpliwie. Cz³owiek poszukuj¹cy wizji stawa³ siê nietykalny.


Potem Mish’wa wak widzia³ wielkie stado wêdrownych go³êbi goni¹ce sowê, jej ucieczkê z przypadkowym ³upem i Tehawankê zbieraj¹cego pióra pogubione przez ptaki. Nieco zalêkniony spogl¹da³ na odlatuj¹ce go³êbie. Przecie¿ mog³y to byæ duchy, które pod postaci¹ ptaków przyby³y na wezwanie modl¹cego siê jeñca.


Tehawanka przyspiesza³ kroku wracaj¹c do domu. Zbyt d³uga nieobecnoœæ mog³a wzbudziæ podejrzenia. Mish’wa wak coraz wolniej szed³ za nim.


Tehawanka znalaz³ siê w wigwamie, zanim Mem’en gwa przynios³a po¿ywienie. By³a bardzo weso³a.


- Teraz, gdy przystaniesz do nas, nikt nie bêdzie móg³ ci szkodziæ - mówi³a. - Ah’mik i wielu naszych rozpoczêli obrzêdy Midewiwin. Mish’wa wak te¿ ju¿ tam poszed³. Op³aci³ swoje przyjêcie. Nie ma go tu, wiêc do zakoñczenia obrzêdów mo¿esz nie obawiaæ siê niczego. Potem bêdziecie sobie równi.


- Mi³a z ciebie dziewczyna - odpar³ Tehawanka. - Nie dziwiê siê, ¿e Mish’wa wak chce wzi¹æ ciê za ¿onê.


- Ale ja go nie chcê!


- Czy Mem’en gwa ju¿ powiedzia³a to swojej matce?


- Powiedzia³am - potwierdzi³a Czipewejka.


- Czy bardzo siê gniewa³a?


- Nie mia³a czasu. Matka jest na obrzêdach Midewiwin.


- A co bêdzie póŸniej?


- Zobaczymy! - zawo³a³a i œmiej¹c siê wybieg³a z wigwamu.


Tehawanka pozosta³ sam. Nie tkn¹³ jedzenia. B³ysk w oczach zdradza³ jego podniecenie. Nadesz³a decyduj¹ca chwila. Wiedzia³, ¿e musi umkn¹æ z niewoli, zanim skoñcz¹ siê obrzêdy Midewiwin. Potem mia³by tylko do wyboru przyst¹pienie do Czipewejów lub œmieræ. Duch Opiekuñczy wskaza³ mu, co ma uczyniæ, wiêc nie móg³ post¹piæ inaczej.


Postanowi³, ¿e ucieknie nastêpnej nocy. Tu¿ przed sam¹ ucieczk¹ zabierze z wigwamu Ah’mika tarczê ojca i zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, stamt¹d weŸmie tak¿e jak¹œ broñ. Kogo jednak móg³by uprowadziæ? Na pewno nie obejdzie siê bez walki, a do osady Wahpekute czeka³a go daleka droga. Mo¿e móg³by obezw³adniæ jednego ze stra¿ników strzeg¹cych obozu? Czipewejowie przed udaniem siê do tajnego wigwamu na obrzêdy Midewiwin na pewno pomyœleli o zabezpieczeniu.


„To dobra myœl - szepn¹³. - Zaskoczê stra¿nika, zmuszê, aby poszed³ ze mn¹. Jeœli nie zechce, zabijê i wezmê skalp. Zabiorê jego duszê”.


Tehawanka po³o¿y³ siê, lecz wzburzone myœli d³ugo nie pozwala³y mu zasn¹æ. Ju¿ od dawna obmyœli³ plan ucieczki, teraz jednak, gdy wreszcie nadszed³ sposobny czas, sytuacja uleg³a zasadniczej zmianie. Nawet samotna ucieczka z niewoli nastrêcza³a wiele nieprzewidzianych niebezpieczeñstw, a có¿ dopiero porwanie i uprowadzenie któregoœ z Czipewejów. Czy w tych warunkach ucieczka mia³a szansê powodzenia? A mo¿e Duch Opiekuñczy chcia³ wskazaæ mu drogê do zaszczytnej œmierci?


Myœl ta sprawi³a, ¿e Tehawanka pocz¹³ siê uspokajaæ, a nawet odczu³ pewn¹ dumê. Wszak od ch³opiêcych lat przys³uchiwa³ siê opowiadaniom uwielbianego Czerwonego Psa oraz innych s³awnych wojowników, ¿e jedynie odwaga i brawura stanowi³y najlepsz¹ drogê do osi¹gniêcia wyró¿nieñ i zaszczytów. Œmieræ w m³odym wieku podczas bitwy okrywa³a s³aw¹.


Oczyma wyobraŸni widzia³ siebie przystrojonego w piêkne orle pióra. Za pomyœlnie dokonan¹ ucieczkê i porwanie jeñca na pewno otrzyma³by prawo do noszenia dwóch, a mo¿e nawet i trzech piór! Jeœli zaœ zginie, zyska wieczn¹ s³awê. Czerwony Pies bêdzie mówi³ o nim z dum¹...


Uspokojony i rozpogodzony z wolna pocz¹³ usypiaæ.




* * *


Tehawanka zbudzi³ siê, otworzy³ oczy. W wigwamie jeszcze panowa³ pó³mrok. Zacz¹³ nas³uchiwaæ. Nie, to nie by³o z³udzenie. PrzeraŸliwe okrzyki wojenne rozbrzmiewa³y coraz silniej od strony jeziora. Tehawanka zerwa³ siê z pos³ania, poskoczy³ ku wyjœciu.


Niebo ju¿ ró¿owi³o siê na wschodzie. Z porannej mg³y nad jeziorem wy³ania³y siê ³odzie p³yn¹ce ku wybrze¿u. £odzie rozci¹gniête w d³ugi szereg wype³nione by³y zbrojnymi ludŸmi. Niektórzy z nich klêczeli trzymaj¹c w rêkach napiête do strza³u ³uki. Wojenne okrzyki potê¿nia³y z ka¿d¹ chwil¹.


Czipewejowie wybiegali z wigwamów. Nawo³ywania mê¿czyzn, lamenty kobiet i p³acz dzieci miesza³y siê z wyciem kundli. Wojownicy ju¿ z broni¹ w rêkach biegli ku ³odziom wyci¹gniêtym na piaszczysty brzeg jeziora.


Tehawanka zaskoczony nieoczekiwanym widokiem spogl¹da³ z zapartym tchem. Roziskrzonym wzrokiem patrza³ na wojowników w ³odziach. Natychmiast przypomnia³ sobie rozmowê z Lisami podczas zbierania soku klonowego. Mówili, ¿e nale¿y czekaæ cierpliwie, poniewa¿ lody na jeziorze ju¿ zamieni³y siê w wodê.


„To Lisy atakuj¹ - szepn¹³. - Zaskoczyli Czipewejów, przybywaj¹ z najmniej oczekiwanej strony...* [przyp.: Plemiona indiañskie zamieszkuj¹ce nad brzegami wielkich rzek i jezior doœæ czêsto stacza³y miêdzy sob¹ bitwy na wodzie, które czasem przybiera³y rozmiary regularnych bitew „morskich”. Czipewejowie, Cree, Nenenot, Lisy i Saukowie, dziêki swym lekkim i zwrotnym kanu z brzozowej kory, przewa¿nie zdobywali przewagê w bitwach na wodzie nad budz¹cymi powszechny postrach wojownikami Irokezów, którzy u¿ywali ciê¿kich i niezwrotnych ³odzi z kory wi¹zów. Wœród szkiców wykonanych oko³o 1850 roku przez Seth Eastmana znajduje siê rysunek przedstawiaj¹cy bitwê na Jeziorze Górnym pomiêdzy Czipewejami i Lisami.]”


Naraz w samym œrodku obozu rozbrzmia³a bitewna wrzawa. Tehawanka poj¹³, ¿e nie ma chwili do stracenia. Szybko na³o¿y³ na stopy mokasyny podarowane mu przez Mem’en gwa, chwyci³ opoñczê i wybieg³ z wigwamu. Jeñcy z plemienia Lisów w³aœnie ju¿ umykali ku wybrze¿u jeziora. Dwaj Czipewejowie le¿eli martwi obok ich wigwamu.


Tehawanka odgad³, ¿e Lisy chc¹ rzuciæ siê do wody i pop³yn¹æ ku swoim. Jednak kilkunastu czipewejskich wojowników ju¿ spycha³o kanu na jezioro, by powstrzymaæ wroga. Lada chwila mogli jeñcom odci¹æ drogê. W obozie tymczasem wzrasta³ zamêt. Nawo³ywano, aby kobiety, dzieci i starcy kryli siê w lesie. Mê¿czyŸni biegli do ³odzi.


Tehawanka poj¹³, ¿e ka¿da chwila zw³oki mo¿e okazaæ siê zgubna. Lisy przelali krew, wiêc gdy Czipewejowie go zauwa¿¹, gniew ich obróci siê przeciwko niemu. Wbieg³ miêdzy wigwamy. Korzystaj¹c z zamieszania chcia³ przede wszystkim odzyskaæ œwiêtoœci ojca. Zatrzyma³ siê przed wigwamem Ah’mika. Szarpniêciem rêki ods³oni³ matê. Ujrza³ tylko dwie kobiety, ¿onê Ah’mika i Mem’en gwa. Pakowa³y do skórzanych worków najcenniejsze przedmioty.


Na widok Tehawanki pierwsza ¿ona Ah’mika krzyknê³a przestraszona. Mem’en gwa cofnê³a siê zalêkniona w g³¹b wigwamu. Tehawanka d³oni¹ nakaza³ milczenie. Podbieg³ do œciany, na której wisia³a broñ. ¯ona Ah’mika natychmiast rzuci³a siê na niego, lecz silnie odepchniêta, upad³a w k¹t wigwamu.


Tehawanka przewiesi³ przez ramiê ko³czan z ³ukiem i strza³ami. Potem zatkn¹³ za rzemieniem przywi¹zanym w pasie tomahawk o stalowym ostrzu i nó¿. Tak uzbrojony przystan¹³ przed trójnogiem z wojennymi trofeami Ah’mika. Z nabo¿n¹ czci¹ zdj¹³ zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami i tarczê ojca.


- Nie bierz tego! - cicho zawo³a³a Mem’en gwa. - To duma Ah’mika, a on by³ ci ¿yczliwy!


Tehawanka zbli¿y³ siê do dziewczyny. Zmierzy³ j¹ przenikliwym wzrokiem i rzek³:


- To œwiête talizmany mego ojca, którego zabójc¹ jest Ah’mik.


Mem’en gwa poblad³a. Teraz ju¿ wiedzia³a, ¿e m³ody jeniec szuka³ pomsty. Wype³nia³ swój obowi¹zek.


- Tobie jednak Ah’mik ocali³ ¿ycie! - szepnê³a.


Tehawanka spochmurnia³.


- Pamiêtam o tym, ale jeœli teraz tutaj nadejdzie, bêdê musia³ go zabiæ!


Naraz pewna myœl przysz³a mu do g³owy. Schwyci³ dziewczynê za ramiê mówi¹c:


- Mem’en gwa, bierz trochê ¿ywnoœci i chodŸ ze mn¹! Spiesz siê, zanim tu przybêdzie Ah’mik!


Dziewczyna cofnê³a siê wystraszona, lecz Tehawanka wydoby³ zza pasa nó¿.


- Spiesz siê, jeœli mi³e ci ¿ycie! - ponagli³.


Mem’en gwa wrzuci³a do skórzanego worka trochê ¿ywnoœci. Tehawanka poda³ jej ciep³¹ derkê i popchn¹³ ku wyjœciu. Nim wyszed³ z wigwamu odwróci³ siê ku ¿onie Ah’mika.


- Jeœli poœcig nas dogoni, bêdê musia³ zabiæ Mem’en gwa, aby chocia¿ w ten sposób uradowaæ cieñ mego ojca. Pamiêtaj o tym i milcz!


Obóz by³ ju¿ opustosza³y. Tylko od strony jeziora niós³ siê potê¿niej¹cy gwar bitewny. Tehawanka przemyka³ pomiêdzy wigwamami popychaj¹c przed sob¹ zalêknion¹ dziewczynê. Mia³ jeñca, wype³ni³ wolê Ducha Opiekuñczego. Wkrótce znaleŸli siê poza obozem. Teraz pod¹¿y³ ku odnodze jeziora, któr¹ niedawno p³ynêli do klonowego lasu.


Musieli przebyæ znaczne wzgórze. Gdy ju¿ stanêli na szczycie, Tehawanka pozwoli³ dziewczynie odpocz¹æ. Obydwoje spojrzeli ku obozowi. Jak na d³oni widaæ by³o wigwamy przyczajone wœród roz³o¿ystych drzew i piaszczyste wybrze¿e.


Bitwa na jeziorze trwa³a w ca³ej pe³ni. Nie mo¿na by³o odgadn¹æ, na czyj¹ stronê przechyla³a siê szala zwyciêstwa ani odró¿niæ wojowników Lisów od Czipewejów. Indiañskim zwyczajem wojownicy zachowywali zwarty szyk bojowy tylko do chwili bezpoœredniego starcia siê z przeciwnikiem. Potem ka¿dy ju¿ prowadzi³ walkê na w³asn¹ rêkê i stosowa³ w³asn¹ taktykê. Tote¿ bitwa na jeziorze przemieni³a siê w walkê poszczególnych za³óg kanu, Rozgorza³y poœcigi, taktyczne ucieczki i zwody. Tu i tam na ³odziach sczepionych burtami k³êbi³y siê cia³a ludzi walcz¹cych wrêcz, od czasu do czasu rozbrzmiewa³ huk broni palnej, w powietrzu œwista³y chmury strza³ z ³uków, topór uderza³ o maczugê. Wojenne okrzyki zwyciêstwa i g³osy trwogi konaj¹cych szeroko nios³y siê po jeziorze. Gdzieniegdzie za³ogi wywróconych, b¹dŸ rozbitych - kanu ratowa³y siê ucieczk¹ wp³aw.


Naraz na jeziorze ukaza³o siê kilka ³odzi, nad którymi czerni³y siê, jakby rozpostarte skrzyd³a ptaków wolno lec¹cych nisko nad wod¹.


- Spójrz, Mem’en gwa! Có¿ to za dziwne ³odzie siê zbli¿aj¹? - zawo³a³ Tehawanka.


- Pomoc nadp³ywa dla Lisów - odpar³a dziewczyna i ukry³a twarz w d³oniach.


- A mo¿e Ah’mik pospiesza z odsiecz¹? Cz³onkowie Midewiwin odbywaj¹cy obrzêdy poza obozem na pewno ju¿ zostali powiadomieni o napadzie.


- To Lisy - odpowiedzia³a Mem’en gwa rw¹cym siê g³osem. - Tylko oni zwiêkszaj¹ w ten sposób szybkoœæ swoich kanu.


- Nie smuæ siê przedwczeœnie. Los bitwy jeszcze nie jest przes¹dzony.


- Czy naprawdê tak myœlisz? - zapyta³a Mem’en gwa spogl¹daj¹c na Tehawankê.


Skin¹³ potakuj¹co g³ow¹.


- Skoro Lisy nie pl¹druj¹ obozu, to znak, ¿e do tej pory nie zdobyli przewagi - potwierdzi³.


- Tak, tak, w obozie ich jeszcze nie ma - doda³a Mem’en gwa nieco pocieszona.


- Powiedz mi, có¿ to unosi siê nad ³odziami Lisów? - zagadn¹³ Tehawanka.


- To skóry zwierzêce lub derki - wyjaœni³a. - Lis stoj¹c przydeptuje stopami obydwa dolne rogi skóry, a dwa górne trzyma rozpostarte w rêkach, ¿eby wiatr popycha³ kanu* [przyp.: Wed³ug wszelkiego prawdopodobieñstwa Indianie pó³nocnoamerykañscy nie znali u¿ycia ¿agli przed przybyciem Europejczyków. W regionie Wielkich Jezior lekkie kanu z brzozowej kory budowano z wysoko, pó³koliœcie zadartym do góry przodem i ty³em w celu ochrony przed du¿ymi falami. Tylko plemiê Lisów i Sauków w razie pomyœlnych wiatrów u¿ywa³o skór lub derek, by u³atwiæ sobie ¿eglugê. Czêsto te¿ kobiety pe³ni³y rolê sterników pos³uguj¹c siê wios³ami.]. Oni czêsto tak robi¹, gdy wiatr im sprzyja.


Tehawanka s³ucha³ wyjaœnieñ obserwuj¹c bitwê. Zaledwie Mem’en gwa umilk³a, zza ska³y wdzieraj¹cej siê w jezioro poczê³y ukazywaæ siê nowe ³odzie. P³ynê³y d³ugim szeregiem. Czêœæ z nich ruszy³a ku nadp³ywaj¹cej pomocy dla Lisów, inne zawróci³y do zatoki, w której trwa³a bitwa. Rozbrzmia³ przeraŸliwy bojowy okrzyk.


- Teraz, teraz Ah’mik przybywa z pomoc¹! - zawo³a³a Mem’en gwa klaszcz¹c w d³onie.


Nie myli³a siê, - wkrótce po gwa³townej walce pojedyncze ³odzie zaczê³y wymykaæ siê w kierunku otwartych wód jeziora. Lisy uciekali...


Tehawanka znów po³o¿y³ d³oñ na ramieniu dziewczyny.


- Twoi zwyciê¿aj¹, tak jak przepowiedzia³ wasz szaman. Idziemy! - rozkaza³.







Ucieczka






Odg³osy bitwy na jeziorze ju¿ pozosta³y w dali, lecz Tehawanka wci¹¿ ponagla³ dziewczynê, aby sz³a szybciej. Czipewejowie odparli atak Lisów. Kobiety, dzieci i starcy, którzy schronili siê w lesie, zapewne zaczn¹ powracaæ do opuszczonego obozu. ¯ona Ah’mika och³onie z przestrachu i powie, ¿e Mem’en gwa zosta³a uprowadzona. Wtedy wyruszy poœcig.


Tehawanka czyni³ sobie w duchu wyrzuty, ¿e zbyt wiele czasu straci³ na obserwowanie bitwy na jeziorze. Po raz pierwszy w ¿yciu ujrza³ tego rodzaju walkê i najpierw, powodowany w³asn¹ ciekawoœci¹, chcia³ jej siê przyjrzeæ. Potem zwleka³ z odejœciem ze wzglêdu na Mem’en gwa. ¯al mu by³o tej mi³ej dziewczyny. Widzia³ ³zy, których nie stara³a siê ukryæ przed nim. Uprowadza³ j¹ do obcego dla niej plemienia spe³niaj¹c wolê Ducha Opiekuñczego, ale czy móg³ pozostawiæ brankê w niepewnoœci o ¿ycie jej najbli¿szych? Wyruszy³ wiêc w drogê dopiero wtedy, gdy zwyciêstwo Czipewejów by³o ju¿ przes¹dzone.


Obecnie wci¹¿ przyspiesza³ kroku i ponagla³ Mem’en gwa. Gdyby pogoñ doœcignê³a ich teraz, móg³by tylko zgin¹æ w nierównej walce.


Niebawem znaleŸli siê na brzegu odnogi jeziora. St¹d w³aœnie niedawno przeprawiali siê na drug¹ stronê do klonowego lasu. Tehawanka odszuka³ ukryte w szuwarach kanu. Po chwili mknêli ku drugiemu brzegowi. Branka co chwila zerka³a za siebie, jakby wypatrywa³a poœcigu. Przeciwleg³y brzeg by³ ju¿ bardzo blisko. Tehawanka wprowadzi³ kanu w przybrze¿ne szuwary. Dopiero teraz, zatrzyma³ ³ódŸ. Rozchyli³ ³odygi traw dzikiego ry¿u i d³ugo penetrowa³ wzrokiem okolicê po przeciwnej stronie jeziora. Nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Najprostsza droga na zachód wiod³a przez las klonowy. Pogoñ powinna pod¹¿yæ przede wszystkim w tamtym kierunku. Tote¿ po krótkim namyœle, stale kryj¹c kanu w szuwarach, pop³yn¹³ na po³udnie.


S³oñce sta³o ju¿ wysoko na niebie, gdy Tehawanka wreszcie przybi³ do brzegu. Ukry³ kanu g³êboko w szuwarach, po czym poprowadzi³ Mem’en gwa ku widocznemu w dali pasmu wzgórz. Chcia³ obejœæ je z po³udniowego krañca, a potem pójœæ na pó³nocny zachód. Tam w³aœnie le¿a³y jagodowiska ulubione przez baribale. Stamt¹d ju¿ dobrze zna³ drogê do osady Wahpekute.


Tehawanka szed³ pierwszy. O kilka kroków za nim pod¹¿a³a Mem’en gwa. Szli w milczeniu. Tehawanka ws³uchiwa³ siê w odg³osy puszczy, wzrokiem penetrowa³ g¹szcze. Jak dot¹d ucieczka odbywa³a siê pomyœlnie. Jeœli pogoñ ruszy³a za nimi, to pod¹¿a³a w przeciwnym kierunku. Tehawanka domyœla³ siê, ¿e jego branka równie¿ to pojê³a. Sz³a z opuszczon¹ na piersi g³ow¹. Nawet nie spogl¹da³a za siebie.


Przed zapadniêciem zmierzchu Tehawanka pocz¹³ rozgl¹daæ siê za miejscem na nocleg. Gdyby by³ sam, szed³by dalej przez ca³¹ noc. Wtedy ju¿ ewentualny poœcig nie móg³by go dogoniæ. Jednak Mem’en gwa zupe³nie widocznie utraci³a si³y. Z trudem pod¹¿a³a za nim, potyka³a siê co chwilê, choæ ani jedno s³owo skargi nie wysz³o z jej ust.


Wreszcie Tehawanka zatrzyma³ siê pod roz³o¿ystym konarem wi¹zu. Ze œwie¿ych, miêkkich ga³¹zek i mchu przygotowa³ pos³anie dla dziewczyny, po czym poleci³ jej natychmiast po³o¿yæ siê do snu. By³a tak bardzo zmêczona i przygnêbiona, ¿e nawet nie tknê³a ani odrobiny pemmikanu* [przyp.: Pemmikan, w jêzyku Dakotów „wasna” (indiañski pimekan), dawna potrawa Indian pó³nocnoamerykañskich, u¿ywana g³ównie podczas wêdrówek, na Iowach i wyprawach wojennych. Pemmikan sporz¹dzano z miêsa bizonów lub dziczyzny pociêtego na cienkie jak papier paski, które potem wysuszano na s³oñcu. Nastêpnie miêso rozcierano na proszek, mieszano z t³uszczem i suszonymi dzikimi owocami i sprasowywano w ciasto, które przechowywano w skórzanych workach.], który na polecenie Tehawanki zabra³a z zapasów w wigwamie. Tehawanka otuli³ dziewczynê kocem i w³asn¹ opoñcz¹, a sam siad³ nieopodal. Z nadejœciem zmroku ch³ód stawa³ siê coraz dotkliwszy. Tehawanka nie mia³ czym rozpaliæ ogniska, a poza tym blask zdradza³by miejsce noclegu. Postanowi³ wiêc czuwaæ ca³¹ noc. Móg³ zwi¹zaæ brankê, aby uniemo¿liwiæ jej ucieczkê, ale przecie¿ zagra¿a³y mu równie¿ i inne niebezpieczeñstwa. Dziki zwierz dziêki wczesnemu nadejœciu wiosny znów pomyka³ po puszczy, a Czipewejowie tak¿e mogli prowadziæ poœcig w kilku kierunkach naraz i teraz pod¹¿aæ w³aœciwym tropem. W takiej sytuacji musia³ czuwaæ.


Zmrok wpe³za³ pomiêdzy drzewa. Tehawanka ws³uchiwa³ siê w nocne odg³osy puszczy. Drapie¿ne ptaki rozpoczê³y ³owy, s³ychaæ by³o podejrzane szelesty, ³opot skrzyde³, czasem gdzieœ blisko rozbrzmia³ przeraŸliwy okrzyk, po którym zapada³a wymowna cisza.


Tehawanka nas³uchiwa³, wzrok zag³êbia³ w ciemnoœci. Nie odczuwa³ lêku przed poœcigiem. Na jego piersiach, zawieszone na rzemieniu na szyi, spoczywa³o zawini¹tko ojca ze œwiêtymi przedmiotami, a obok, oparta o drzewo, sta³a magiczna tarcza. Odzyska³ œwiêtoœci swego ojca. Uzbrojony w tak potê¿ne talizmany nie obawia³ siê nikogo. Teraz by³ ju¿ kimœ w pojêciu Indian i nawet gdyby zgin¹³, zyska³by zas³u¿on¹ s³awê.


Podniecenie wywo³ane niezwyk³ymi prze¿yciami z wolna ustêpowa³o. Tehawanka zacz¹³ odczuwaæ zmêczenie i g³ód. Poprzedniego wieczoru, poch³oniêty planami ucieczki, nie zjad³ nawet posi³ku przyniesionego przez Mem’en gwa. Teraz obydwoje posiadali jedynie trochê pemmikanu, który musia³ wystarczyæ im na ca³¹ drogê. Tote¿ Tehawanka dla odpêdzenia snu, od czasu do czasu wk³ada³ do ust odrobinê pemmikanu i wolno go prze¿uwa³.


Pemmikan w stanie surowym nie by³ tak dobry jak duszony, ale posiada³ jednakowe wartoœci od¿ywcze. Tehawanka od najm³odszych lat przywyk³ do jedzenia go na surowo, bowiem dzieci bawi¹ce siê z dala od osady zawsze zabiera³y kilka garœci pemmikanu, którym zaspokaja³y g³ód poza domem. Tak samo jedli go na surowo mê¿czyŸni na wojennych œcie¿kach i na ³owach.


Noc d³u¿y³a siê w nieskoñczonoœæ. Ch³ód coraz wiêcej dawa³ siê Tehawance we znaki, wiêc wstawa³, biega³ naoko³o drzewa, przysiada³, porusza³ rêkami, a¿ wreszcie puszcza zaczê³a szarzeæ i otulaæ siê porann¹ mg³¹. Natychmiast obudzi³ Mem’en gwa. Niemal zmusi³ j¹, aby zjad³a garœæ pemmikanu i zaraz ruszyli w drogê.


Oko³o po³udnia pasmo wzgórz poczê³o pozostawaæ na wschodzie. Teraz Tehawanka poprowadzi³ brankê wprost na pó³nocny zachód. Tam znajdowa³y siê jagodowiska, na których Czipewejowie wziêli go do niewoli.


S³oñce ju¿ chyli³o siê ku zachodowi. Tehawanka szed³ coraz wolniej, poniewa¿ dziewczyna z trudem nad¹¿a³a za nim. Obydwoje odczuwali wyczerpanie. Przez ca³y dzieñ zaledwie trzykrotnie zatrzymywali siê na krótkie odpoczynki.


Naraz Tehawanka przystan¹³. Nie opodal czerni³ siê kontur naprêdce skleconego wigwamu. Tehawanka mow¹ znaków poleci³ brance, aby ukry³a siê za drzewem, a sam pocz¹³ skradaæ siê ku domostwu. Wróci³ po pewnym czasie i zaraz rzek³:


- To jest wigwam zbudowany przez Ah’mika, gdy wzi¹³ minie do niewoli. Woko³o miê ma ¿adnych œwie¿ych œladów, mo¿emy tutaj zatrzymaæ siê na noc. W trzy, a mo¿e nawet w dwa wieczory bêdziemy w osadzie Wahpekute.


Mem’en gwa nic nie odpowiedzia³a. W wigwamie zaraz zasnê³a. Sennoœæ ogarnia³a równie¿ i Tehawankê. Us³a³ wiêc sobie pos³anie przy samym wyjœciu z wigwamu. Zasn¹³ z d³oni¹ wspart¹ na rêkojeœci no¿a.


Przebudzi³ siê pod przemo¿nym uczuciem, ¿e dzieje siê coœ niezwyk³ego. Jak cz³owiek nawyk³y do niebezpieczeñstw najpierw otworzy³ oczy nie wykonuj¹c najmniejszego ruchu. Spojrza³ w g³¹b wigwamu. Mem’en gwa jeszcze spa³a. By³o ju¿ jasno. Udaj¹c uœpienie Tehawanka wolno przewróci³ siê z boku na bok. Teraz móg³ spojrzeæ przez otwór na zewn¹trz. Nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Powsta³ wiêc i wyszed³ przed wigwam. Zacz¹³ rozgl¹daæ siê i naraz znieruchomia³...


Z boku wigwamu, o kilka kroków przed nim, sta³ Mish’wa wak. Strzelbê trzyma³ wspart¹ na prawym biodrze. Przez d³u¿sz¹ chwilê w milczeniu mierzyli siê wzrokiem, po czym Mish’wa wak odezwa³ siê:


- Gdzie jest Mem’en gwa?


- W wigwamie - odpar³ Tehawanka.


- OdejdŸ na bok - rozkaza³ Mish’wa wak i zaraz zawo³a³: - Czy Mem’en gwa mnie s³yszy?


Dziewczyna wybieg³a z wigwamu. B³yszcz¹cym, podnieconym wzrokiem obrzuci³a obydwóch mê¿czyzn.


- Mish’wa wak, odnalaz³eœ nas! - krzyknê³a wzburzona. - Gdzie jest Ah’mik?


- Sam wytropi³em tego... przypiekacza! Przeczu³em, ¿e têdy bêdzie ucieka³.


- Wiêc Ah’mik nie wyruszy³ w poœcig? - szepnê³a Mem’en gwa.


- Twój ojciec przeniós³ siê do Krainy Wielkiego Ducha. Zabi³ wielu zdradzieckich Lisów, zanim sam zgin¹³.


Mem’en gwa cofnê³a siê, opad³a na kolana i ukry³a twarz w d³oniach.


- Twój ojciec zgin¹³ jak przysta³o s³awnemu wojownikowi - powiedzia³ Mish’wa wak. - Cienie jego przodków witaj¹ go z radoœci¹ w Krainie Wielkiego Ducha.


Mem’en gwa p³aka³a. Mish’wa wak ponurym spojrzeniem mierzy³ Tehawankê.


- S³uchaj Wahpekute - rzek³ wreszcie. - Gdybym zasta³ Mem’en gwa zwi¹zan¹, zabi³bym ciebie jak z³ego wilka! Jednak nie wi¹za³eœ jej nawet na noc, nie liczy³eœ siê z prób¹ ucieczki. Skoro tak jest, niech los rozstrzygnie, który z nas odejdzie z ni¹ st¹d.


Mówi¹c to po³o¿y³ strzelbê na ziemi, a obok niej woreczek z kulami i róg nape³niony prochem.


- Masz nó¿ i tomahawk - doda³. - Wiêc ja te¿ zatrzymam tê broñ.


Tehawanka zdumiony cofn¹³ siê kilka kroków. Spodziewa³ siê, ¿e zazdrosny Mish’wa wak wykorzysta zdobyt¹ przewagê. Móg³ przecie¿ po prostu zabiæ go teraz i odejœæ z dziewczyn¹. On jednak potraktowa³ go jak równego sobie rywala i w myœl indiañskich zwyczajów zaproponowa³ uczciw¹ walkê. Widz¹c, ¿e przeciwnik zrzuca odzienie, uczyni³ to samo. Pó³nadzy stanêli naprzeciw siebie.


Mish’wa wak by³ znacznie starszy, roœlejszy i przewy¿sza³ Tehawankê o g³owê. Ponurym spojrzeniem mierzy³ przeciwnika. Zapewne wierz¹c w sw¹ przewagê, nie dobywa³ broni. Wolno, krok za krokiem, pocz¹³ zbli¿aæ siê do rywala.


Tehawanka mimo woli cofa³ siê przed przeciwnikiem. To by³a jego pierwsza w ¿yciu walka na œmieræ i ¿ycie z drugim cz³owiekiem. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e si³¹ i doœwiadczeniem wojennym nie dorównuje Mish’wa wakowi. Niezbyt wielkie mia³ szansê na zwyciêstwo. Cicho powtarza³ s³owa pieœni œmierci:


„Kuna sogobi, kuna yana wakara...”


W nag³ym odruchu samoobrony postanowi³ pierwszy zaatakowaæ. B³yskawicznie pochyli³ siê do przodu, podskoczy³ do przeciwnika. Z rozmachem uderzy³ go g³ow¹ w brzuch.


Zamroczony Mish’wa wak opad³ na kolana. Tehawanka ca³ym ciê¿arem swego cia³a zwali³ siê na niego. Zwarci w uœcisku potoczyli siê po ziemi.


Walczyli w milczeniu. Najpierw Mish’wa wak zacz¹³ zdobywaæ przewagê, ale w miarê up³ywu czasu oddechy obydwóch walcz¹cych stawa³y siê coraz szybsze i g³oœniejsze.


W normalnych warunkach bardziej doœwiadczony i silniejszy Mish’wa wak z ³atwoœci¹ rozprawi³by siê z rywalem, lecz gwa³towna, krwawa bitwa z Lisami na jeziorze, a potem dwudniowy, samotny poœcig bez odpoczynku i snu zaczyna³y obecnie wyrównywaæ si³y walcz¹cych.


Mish’wa wak obejmowa³ Tehawankê obydwoma ramionami, chc¹c potê¿nym uœciskiem zd³awiæ opór, ale czu³, ¿e sam s³abnie. Tote¿ postanowi³ zakoñczyæ zmaganie, zanim przeciwnik zdobêdzie nad nim widoczn¹ przewagê. Szybkim ruchem siêgn¹³ praw¹ rêk¹ po nó¿ tkwi¹cy za rzemieniem przewiniêtym w pasie. Tehawanka natychmiast odczu³ znaczne zel¿enie zapieraj¹cego dech uœcisku. Domyœli³ siê, ¿e Mish’wa wak dobywa broni, wiêc lew¹ rêk¹ schwyci³ go za gard³o. Mish’wa wak gwa³townym ruchem zrzuci³ z siebie Tehawankê. Obydwaj powstali jednoczeœnie, ale mniej zmêczony i zwinniejszy Tehawanka przypad³ do przeciwnika. Lew¹ rêk¹ schwyci³ w przegubie jego uzbrojon¹ w nó¿ praw¹ d³oñ, a drug¹ zacisn¹³ na gardle. Mish’wa wak próbowa³ oderwaæ d³awi¹c¹ oddech d³oñ, to rzuca³ siê do przodu, to gwa³townie cofa³, a¿ naraz poœlizn¹³ siê na mokrym korzeniu drzewa wystaj¹cym z ziemi. Stopy jego straci³y oparcie, run¹³ na plecy zbijaj¹c równie¿ z nóg przeciwnika. Rozleg³ siê g³uchy, przera¿aj¹cy okrzyk bólu, Mish’wa wak wyprê¿y³ siê i znieruchomia³.


Tehawanka, ciê¿ko oddychaj¹c, przez d³u¿szy czas nie móg³ poj¹æ, co siê w³aœciwie sta³o? Wci¹¿ jeszcze le¿a³ na Mish’wa waku przygniataj¹c go swoim cia³em do ziemi i zaciska³ rêkê na jego uzbrojonej d³oni. Dlaczego Mish’wa wak nagle przesta³ walczyæ?


Czy¿by to by³ jakiœ wojenny fortel? Mish’wa wak dalej le¿a³ nieruchomo. Nawet d³oñ zaciœniêta na rêkojeœci no¿a sta³a siê dziwnie bezw³adna.


Tehawanka zebra³ siê w sobie. Powsta³. Mish’wa wak le¿a³ na plecach. Na jego twarzy zastyga³ grymas bólu i zdziwienia. Tehawanka pochyli³ siê nad nim, chcia³ unieœæ, ale ziemia jak¹œ niewidoczn¹ moc¹ przykuwa³a go do siebie. Wreszcie dŸwign¹³ nieszczêsnego i wtedy zrozumia³, ¿e to niezwyk³e zrz¹dzenie losu przechyli³o szalê zwyciêstwa na jego stronê.


Otó¿ w ziemi tkwi³ pieniek po œciêtym m³odym drzewku, którego prawdopodobnie u¿yto do budowy wigwamu, gdy Tehawanka zosta³ wziêty do niewoli przez Czipewejów. Na jednej krawêdzi nierówno œciêtego pnia stercza³a d³uga, twarda drzazga, która wbi³a siê w plecy padaj¹cego na ni¹ Mish’wa waka. Zapewne trafi³a w serce, bowiem œmieræ nast¹pi³a natychmiast po nieszczêœliwym upadku.


Tehawanka oszo³omiony nieoczekiwanym odkryciem z nabo¿n¹ czci¹ spojrza³ w kierunku wigwamu. Tam znajdowa³o siê zawini¹tko ze œwiêtymi talizmanami ojca i jego tarcza pokryta czarodziejskimi znakami. W mniemaniu Tehawanki to one w³aœnie go ocali³y.


Tehawanka z³o¿y³ martwego Mish’wa waka na ziemi i rozejrza³ siê woko³o. Podczas walki zapomnia³ o Mem’en gwa, a teraz nie by³o jej tutaj. Czy¿by skorzysta³a z okazji i uciek³a do swoich? Ogarnê³o go przera¿enie na myœl, ¿e dziewczyna mog³a tak¿e zabraæ zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami i tarczê. Pobieg³ w kierunku wigwamu, lecz zaledwie stan¹³ w progu ujrza³ Mem’en gwa. Kryj¹c twarz w d³oniach siedzia³a skulona w k¹cie. Zapewne nie chcia³a byæ œwiadkiem walki toczonej o ni¹. Tehawanka przez jakiœ czas spogl¹da³ na dziewczynê, po czym odezwa³ siê:


- WyjdŸ, Mem’en gwa, ju¿ po wszystkim!


Drgnê³a us³yszawszy jego g³os i szybko unios³a g³owê. Nie móg³ odgadn¹æ, czy jego widok uradowa³ j¹, czy zasmuci³


- Wiêc jednak ty zwyciê¿y³eœ... - rzek³a cicho.


- ¯yjê, jak widzisz.


- Zabi³eœ go...


- Wyzwa³ mnie do walki i zgin¹³, ale ja go nie zabi³em - odpar³ Tehawanka.


- Nie zabi³eœ?! Wiêc, jak to siê mog³o staæ? - zapyta³a zdumiona.


- ChodŸ, sama zobaczysz!


Mem’en gwa wybieg³a z wigwamu. Tehawanka opowiedzia³ jej o niezwyk³ym wydarzeniu. Zdawa³o mu siê, ¿e na twarzy dziewczyny pojawi³ siê wyraz ulgi. Pochyli³a siê nad zmar³ym i przymknê³a mu powieki.


- Co chcesz z nim zrobiæ? - zapyta³a nie patrz¹c na Tehawankê.


- Przeniosê go do wigwamu. Twoi na pewno odnajd¹ zw³oki i pochowaj¹ wed³ug waszych zwyczajów* [przyp.: Czipewejowie czêsto grzebali zmar³ych w siedz¹cej pozycji w kwadratowo wykopanych mogi³ach, lub te¿ w p³ytkich do³ach, nad którymi usypywali z ziemi ma³e kopce.]. Byliœmy wrogami, ale zas³u¿y³ sobie na szczêœliwe ¿ycie w Krainie Wielkiego Ducha.


Niech wszystko, co jest jego, pozostanie przy nim.


Obydwoje ani razu nie wymienili nazwiska Mish’wa waka, poniewa¿ wed³ug indiañskich zwyczajów, zmar³ych nigdy nie nazywa³o siê nazwiskiem, które nosili za ¿ycia.


Mem’en gwa przygotowa³a w wigwamie œwie¿e pos³anie, po czym razem przenieœli na nie Mish’wa waka. Tehawanka po³o¿y³ przy boku zmar³ego jego broñ, aby mu s³u¿y³a w Krainie Wielkiego Ducha.


D³ugo spogl¹da³ na strzelbê. Broñ palna bia³ych ludzi umo¿liwi³a Czipewejom zdobycie przewagi nad Dakotami. Od dawna marzy³ o posiadaniu takiej strzelby. Gdyby zabi³ Mish’wa waka w walce na wojennej œcie¿ce, mia³by prawo do zabrania broni i skalpu. Jego autorytet wzrós³by wœród Wahpekute, sta³by siê wojownikiem, któremu wielu chcia³oby towarzyszyæ w wojennych wyprawach. Jednak Tehawanka nie uleg³ pokusie. Nawet zawstydzi³ siê w³asnych myœli. Mish’wa wak post¹pi³ uczciwie wobec niego i zas³ugiwa³ na szacunek, mimo ¿e nale¿a³ do wrogiego plemienia. Strzelba przesta³a fascynowaæ Tehawankê. Spojrza³ na Mem’en gwa.


Dziewczyna przykucnê³a przy martwym Mish’wa waku, lecz myœlami znajdowa³a siê daleko st¹d, przy matce, która obecnie op³akiwa³a nie tylko porwanie córki, ale tak¿e i utratê Ah’mika. Po œmierci pierwszego mê¿a, w myœl starego czipewejskiego zwyczaju, przez czas ¿a³oby trwaj¹cej dwanaœcie ksiê¿yców, matka jej wszêdzie nosi³a ze sob¹ zawini¹tko, w którym znajdowa³o siê odzienie zmar³ego. Czy obecnie równie¿ tak post¹pi? Ah’mik zapewne jeszcze spoczywa³ na œmiertelnym ³o¿u w rodzinnym wigwamie, a matka jej rani³a swe cia³o na znak wielkiego ¿alu* [przyp.: W wielu plemionach Indian pó³nocnoamerykañskich krewni zmar³ego podczas obrzêdów pogrzebowych przywdziewali najskromniejsze odzienie, malowali twarze na czarno, okaleczali swe rêce i nogi, a czêsto obcinali sobie kawa³ek palca (do pierwszego stawu) i œpiewali pieœni œmierci. U Dakotów wdowy na znak ¿a³oby przez pewien czas chodzi³y obna¿one do pasa, z go³ymi piersiami.]. Mem’en gwa gubi³a siê w domys³ach, w którym miejscu wigwamu zrobi¹ otwór w celu wyniesienia zw³ok ojca do grobu* [przyp.: Zwyczaj, i¿ zmar³ego nie nale¿y wynosiæ z domu przez normalny otwór drzwiowy istnia³ wœród wielu plemion Krainy Lasów (Czipewejowie, Menomini, Saulteaux), jak i wœród ró¿nych plemion Wielkich Równin, a tak¿e wœród Eskimosów na Grenlandii i u Lapoñczyków. Wierzyli oni, ¿e wyniesienie zmar³ego przez normalne drzwi powodowa³o rych³¹ œmieræ jednego z domowników. Aby tego unikn¹æ robiono specjalny otwór w œcianie, przez który zmar³ego wynoszono z domu.].


Tehawanka pocz¹³ zbieraæ siê do wyruszenia w drogê. Najpierw zawiesi³ na rzemieniu na szyi zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, które z nale¿n¹ czci¹ nosi³ na swej piersi, potem za³o¿y³ na ramiê ko³czan z ³ukiem i strza³ami, okry³ siê opoñcz¹, a w koñcu uj¹³ czarodziejsk¹ tarczê i rzek³:


- ChodŸ, Mem’en gwa, ju¿ musimy iœæ!


Dziewczyna bez s³owa podnios³a derkê, podró¿ny worek i stanê³a przed Tehawanka. Wyszli z wigwamu, po czym otwór wejœciowy zas³onili grubymi ga³êziami, aby zwierzêta nie mog³y dostaæ siê do wnêtrza.


Ruszyli w drogê.


Tehawanka niebawem odnalaz³ wi¹z, w którego pniu przetrwa³ niedawno œnie¿n¹ nawa³nicê. St¹d w kierunku po³udniowym znajdowa³o siê znane mu leœne jezioro. Przed nieoczekiwanym spotkaniem z Mish’wa wakiem zamierza³ uciekaæ tym samym szlakiem, którym szed³ przedtem na niefortunne ³owy. Teraz wszak¿e najkrótsza droga do osady Wahpekute wyda³a mu siê najniebezpieczniejsza. Skoro Mish’wa wak odgad³, w którym kierunku zamierza³ umykaæ, inni Czipewejowie równie¿ mogli przenikn¹æ jego plany. Zamiast wiêc na po³udnie przez puszczê, postanowi³ iœæ na zachód, gdzie o pó³ dnia marszu bór ustêpowa³ miejsca szerokiemu pasowi prerii.


Szli bez odpoczynku, a¿ puszcza wreszcie zaczê³a rzedn¹æ. Coraz obszerniejsze polany rozdziela³y zwarty dot¹d bór. Szeroki lazur nieba wdziera³ siê na zachodzie pomiêdzy drzewa. Wartko p³yn¹cy strumieñ zagrodzi³ im drogê. Strudzeni przysiedli na jego brzegu w g¹szczu ³óz. Zaspokoili pragnienie i zjedli trochê pemmikanu. Siedzieli w pobli¿u siebie nie rozmawiaj¹c.


Mem’en gwa zasmucona wci¹¿ powraca³a myœlami do swoich bliskich. Porwanie i ucieczka nast¹pi³y tak nieoczekiwanie. Co porabia³a matka? Dlaczego Mish’wa wak samotnie wyruszy³ w poœcig? Gubi³a siê w domys³ach, co mog³o zdarzyæ siê w obozie po jej porwaniu? Mo¿e czipewejscy wojownicy œcigali Lisów po bitwie na jeziorze?


Nieznacznie zerka³a na równie¿ zamyœlonego i milcz¹cego Tehawankê. Polubi³a go i Ÿle mu nie ¿yczy³a. Gdyby przysta³ do Czipewejów, mog³aby zostaæ jego ¿on¹. Teraz jednak uprowadza³ j¹ jako brankê, to zmienia³o sytuacjê. Co uczyni³by, gdyby spróbowa³a uciec pod os³on¹ nocy? Dot¹d stale czuwa³, ale przecie¿ zmêczenie zmo¿e go wreszcie. Okazja do ucieczki na pewno siê nadarzy zanim dojd¹ do osady Wahpekute. Czy œciga³by j¹? Ba³a siê wrogich Dakotów, o których okrucieñstwie opowiadali czipewejscy wojownicy.


Tehawanka w rzeczywistoœci odczuwa³ znu¿enie, ale wielka radoœæ dodawa³a mu si³. Nie tylko zdo³a³ oswobodziæ siê z niewoli, lecz tak¿e odzyska³ œwiêtoœci ojca i powraca³ z brank¹. Powodzenie na wojennej œcie¿ce czyni³o go kimœ wœród Wahpekute. Czerwony Pies i Poranna Rosa na pewno bêd¹ dumni z niego. Jak wielk¹ sprawi im niespodziankê swoim powrotem! Byle tylko nie natkn¹³ siê na ewentualny poœcig Czipewejów!


Pogr¹¿ony w radosnych rozmyœlaniach jednoczeœnie rozgl¹da³ siê i nas³uchiwa³. Naraz drgn¹³, a jego prawa d³oñ natychmiast spoczê³a na ko³czanie z ³ukiem. Z³owi³ uchem podejrzane odg³osy dobiegaj¹ce z g³êbi puszczy. Mem’en gwa równie¿ unios³a g³owê. Rêk¹ da³ znak, ¿eby siê nie rusza³a.


Niebawem by³ ju¿ pewny, ¿e to zwierzêta nadbiegaj¹. Czy umyka³y przed niebezpieczeñstwem, czy te¿ tylko bieg³y do wodopoju? Têtent potê¿nia³ z ka¿d¹ chwil¹.


Wreszcie spomiêdzy drzew i krzewów wychynê³o na polanê stadko jeleni. By³y to wapiti* [przyp.: Wapiti (Cervus elaphus canadensis) jest indiañsk¹ nazw¹ tego jelenia szlachetnego nadan¹ przez Szaunisów, którego kilka odmian ¿y³o dawniej w lasach strefy umiarkowanej w Ameryce Pó³nocnej. Pod wzglêdem wielkoœci wapiti po ³osiu zajmuje na œwiecie drugie miejsce wœród p³owej zwierzyny. D³ugoœæ cia³a dochodzi do 2,5 m, a wysokoœæ w k³êbie ponad 1,5 m. Posiada na zadzie bia³e lustro. Tylko byki maj¹ bardzo du¿e poro¿a, które zrzucaj¹ w ka¿d¹ wiosnê, jednak¿e do okresu parzenia siê, we wrzeœniu, odrasta im ono ca³kowicie. £anie rodz¹ potomstwo w maju. Najwiêkszymi ich wrogami by³y wilki, kojoty, pumy i niedŸwiedzie. Obecnie wapiti najliczniej wystêpuj¹ w Kanadzie.]. Bieg³y wolnym truchtem, z wyci¹gniêtymi szyjami. Prowadzi³ je olbrzymi samiec, który jeszcze nie zrzuci³ swych poro¿y. Za nim pod¹¿a³o kilka starszych i m³odych ³añ, a na koñcu dwa dalsze samce ju¿ bez rogów. Wapiti znajdowa³y siê teraz zaledwie o kilkadziesi¹t kroków od Tehawanki i dziewczyny przyczajonych w nadbrze¿nych ³ozach, lecz biegn¹c z wiatrem dot¹d nie zwietrzy³y niebezpieczeñstwa.


Widok spokojnie biegn¹cych jeleni uradowa³ Tehawankê. BojaŸliwe i p³ochliwe wapiti posiada³y doskona³y s³uch, wzrok i powonienie. Cz³owieka zazwyczaj wietrzy³y na znaczn¹ odleg³oœæ, skoro wiêc teraz, podczas dnia, ¿erowa³y i sz³y do wodopoju, musia³y czuæ siê bardzo bezpiecznie. Oznacza³o to, ¿e w okolicznej puszczy nie by³o nikogo.


Wapiti tymczasem zatrzyma³y siê na brzegu strumienia. Niektóre pi³y wodê brodz¹c po p³yciŸnie. Jeden m³ody samiec wolno szed³ w górê strumienia, coraz bardziej podchodzi³ do kryjówki Tehawanki i Mem’en gwa. Nagle przystan¹³, ³eb uniós³ do góry. Krótki, g³uchy, ostrzegawczy ryk podzia³a³ jak smagniêcie bicza. Wapiti d³ugimi skokami, z g³owami w ty³ odchylonymi, pogna³y ku puszczy, z ³atwoœci¹ przeskakuj¹c napotkane zaroœla. Ostatnie umknê³y samce.


Tehawanka podniós³ siê, niewiele czasu pozosta³o do zmierzchu.


- Niech Mem’en gwa zdejmie mokasyny - odezwa³ siê. - Pójdziemy po wodzie przy brzegu. Strumieñ p³ytki, dno g³adkie.


Mem’en gwa bez sprzeciwu wype³ni³a polecenie. Zrozumia³a, ¿e Tehawanka w ten sposób chcia³ zatrzeæ œlady i utrudniæ ewentualny poœcig.


D³ugo brodzili po przezroczystym, wartkim strumieniu, który p³yn¹³ po bia³ym, piaszczystym dnie wprost na po³udniowy zachód. Na obydwóch brzegach kêpami ros³y topole i kar³owate wierzby. Chmary ptactwa wci¹¿ podrywa³y siê z ³óz.


S³oñce wreszcie niemal ju¿ dotknê³o krañca zachodniego horyzontu. Wœród odblasku z³ota i purpury nadchodzi³ wieczorny zmrok. Preria poczê³a otulaæ siê szafirow¹ mgie³k¹.


Tehawanka wyprowadzi³ dziewczynê na prawy brzeg strumienia, biel¹cy siê skalnym rumowiskiem. Tutaj postanowi³ zatrzymaæ siê na noc.







Na prerii






Tehawanka przebudzi³ siê z drzemki. Wokó³ panowa³a nieprzenikniona ciemnoœæ. Wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku wg³êbienia utworzonego przez zwietrza³e g³azy. Uspokojony cofn¹³ d³oñ, branka spa³a skulona. Spojrza³ na niebo. Czarne chmury gnane z pó³nocnego zachodu zakry³y gwiazdy. Wiatr stale przybiera³ na sile, niós³ przenikliwy ch³ód. Tehawanka przysun¹³ siê do Mem’en gwa, aby os³oniæ j¹ swoj¹ opoñcz¹ przed ostrymi podmuchami lodowatego wichru, który od strony prerii* [przyp.: Preria (z francuskiego prairie - ³¹ka) potoczna nazwa Wielkich Równin Wewnêtrznych, które zajmuj¹ obszary le¿¹ce pomiêdzy Górami Skalistymi i rzek¹ Missisipi oraz od basenu rzeki Saskatchewan w Kanadzie do œrodkowego Teksasu. Wyró¿niamy w nich dwa typy krain, za których œrodkow¹ granicê ogólnie mo¿na przyj¹æ 100 po³udnik: l. na wschód od 100 po³udnika rozci¹ga siê preria w³aœciwa, doœæ wilgotna ze œrednimi rocznymi opadami 500 - 1000 mm, poroœniêta wysokimi, kêpowymi trawami (siêgaj¹cymi do 120 cm) o d³ugich, g³êboko zapuszczanych w ziemiê korzeniach, dzikimi s³onecznikami i ³ubinami (Lupinus), a z roœlinnoœci¹ drzewiast¹ w dolinach rzek przechodz¹ca w lasostep u styku ze Wschodni¹ Krain¹ Lasów. 2. Na zachód od 100 po³udnika a¿ do podnó¿a Gór Skalistych, wysokie równiny, bardziej suche o œrednich opadach 250 - 400 mm, poros³e niskimi (o wysokoœci ok. 10 cm) trawami grama (Bouteloua gracilis), traw¹ bizonów (Buchloe dactyloides) i licznymi roœlinami zielnymi, przy jednoczesnym, ca³kowitym braku lasów. Nale¿y zaznaczyæ, ¿e poszczególne typy krain nie posiadaj¹ wyraŸnie zakreœlonych granic, poniewa¿ na styku dwóch odmiennych typów powstaje strefa mieszana flory i fauny. Obecnie prerie w znacznej czêœci zosta³y ju¿ zamienione w pola uprawne (wschodnie rodz¹ kukurydzê, centralne pszenicê, a zachodnie stanowi¹ pastwiska).] niós³ posêpne wycia drapie¿ników.


Bliska obecnoœæ wilków nie wzbudzi³a jego obaw. Wszystkie ich gatunki ¿yj¹ce na preriach, a wiêc bardzo du¿e bia³e, brunatne i szare, jak równie¿ ma³e preriowe kojoty* [przyp.: Kojot lub kujot (Luciscus latrans) amerykañski wilk preriowy, wystêpuj¹cy w Nowym Œwiecie od Kostaryki a¿ do 55 stopnia szerokoœci pó³nocnej. Doros³y okaz siêga d³ugoœci 1,4 m ³¹cznie z 40 cm ogonem. Ma jasnobr¹zowe oczy o okr¹g³ych Ÿrenicach. Futro brudno¿ó³te. Po¿era wszystko, co tylko pozwala mu siê zjeœæ. W okresie parzenia siê mieszka parami w jamach, a samica rodzi 6 - 10 szczeni¹t. Kojoty posiadaj¹ przemyœlne sposoby ³owów. Gdy poluj¹ na zwierzêta szybciej biegaj¹ce od nich, rozstawiaj¹ siê pojedynczo na prerii na ca³ych dziesi¹tkach kilometrów, niczym do biegu sztafetowego. Gdy kojot rozpoczynaj¹cy poœcig siê zmêczy, zastêpuje go nastêpny, czaj¹cy siê w pewnej odleg³oœci, potem drugiego zastêpuje trzeci itd. W ten sposób potrafi¹ dogoniæ nawet antylopê wid³orog¹, s³yn¹c¹ z wielkiej szybkoœci.] nale¿a³y do tchórzliwych zwierz¹t. Je¿eli nie zostawa³y zmuszone wielkim g³odem, unika³y zbli¿ania siê do ludzi. Natomiast z niezwyk³¹ przemyœlnoœci¹ i cierpliwoœci¹ same polowa³y na inne zwierzêta. Teraz prawdopodobnie, gdzieœ w niedalekiej odleg³oœci na prerii, znajdowa³y siê bizony, które wiosn¹ powraca³y na pó³nocne pastwiska z cieplejszych, po³udniowych okolic. Sfory wilków i kojotów zawsze ci¹gnê³y za nimi, czatuj¹c na cielêta lub chore, b¹dŸ zranione bizony.


Tote¿ Tehawanka nie zwraca³ uwagi na przeci¹g³e, przeraŸliwe skowyczenie. Z niepokojem wpatrywa³ siê w czarne niebo. Gwa³towny pó³nocno - zachodni wiatr i jednoczesny spadek temperatury nie wró¿y³y niczego dobrego. Czy¿by nadci¹ga³ blizzard? Œnie¿ne wichury doœæ czêsto nawiedza³y te okolice wczesn¹ wiosn¹.


Obawy Tehawanki rych³o siê sprawdzi³y. Lodowata wichura przeistoczy³a siê w œnie¿n¹ nawa³nicê. Œnieg pocz¹³ sypaæ jednoczeœnie ze wszystkich stron, smaga³, oœlepia³ i mrozi³. Nawet przeraŸliwe wycia wilków zamar³y w dali.


Tehawanka potrz¹sn¹³ Mem’en gwa za ramiê. Przebudzi³a siê i siad³a dygoc¹c z zimna. Pochyli³ siê ku niej i zawo³a³, chc¹c przekrzyczeæ poœwisty wichury:


- Nie œpij! Musimy poruszaæ siê lub zamarzniemy!


- Zostaw! - krzyknê³a. - Manito* [przyp.: Manito lub Manitu w algonkiñskim jêzyku Wielki Duch, nadnaturalna si³a magiczna mieszkaj¹ca na sta³e lub przejœciowo w pewnych przedmiotach b¹dŸ zjawiskach.] widocznie nie chce, abym ¿y³a wœród Wahpekute!


- Przetrwamy, je¿eli bêdziesz pos³uszna! Musimy przetrwaæ! - odkrzykn¹³.


Chwyci³ j¹ mocno za ramiona, zmusi³, aby powsta³a. Próbowa³a odepchn¹æ go od siebie. By³a silna, Indianki przecie¿ wykonywa³y od wczesnej m³odoœci wszystkie prace obozowe, uczestniczy³y w polowaniach i znosi³y trudy wêdrówek na równi z mê¿czyznami. By³a wiêc przeciwnikiem, który móg³ stawiæ opór. Teraz wszak¿e wiedzia³a, ¿e Tehawanka pragnie jedynie uratowaæ jej ¿ycie. Tylko rozgrzewaj¹cy cia³o ruch móg³ ocaliæ ich przed zamarzniêciem. Instynktownie opiera³a siê Tehawance, aby siebie i jego zmusiæ do wysi³ku. Chwilami nawet zdobywa³a przewagê, poniewa¿ Tehawanka nie zapomina³, ¿e ma do czynienia z kobiet¹. Niebawem obydwoje porz¹dnie zmêczeni walk¹ w œnie¿nej zawiei ciê¿ko oddychali, pot - perli³ siê na ich twarzach. Wtedy Tehawanka wepchn¹³ Mem’en gwa z powrotem we wg³êbienie skalne. Siedli blisko przy sobie, otulili siê derk¹ i opoñcz¹.


- Czy Mem’en gwa cieplej teraz? - zapyta³. Musia³ niemal przy³o¿yæ usta do jej ucha, aby s³ysza³a go mimo nawa³nicy.


- Cieplej, ale i tak zamarzniemy! - odkrzyknê³a.


- Nie, bo znów bêdziemy siê bili!


Zdawa³o mu siê, ¿e Mem’en gwa powesela³a.


- O tej porze œnie¿yce nie trwaj¹ zbyt d³ugo - doda³. - Byle przetrwaæ do œwitu!


Przez jakiœ czas siedzieli ws³uchuj¹c siê w jêkliwe poœwisty. G³azy os³ania³y niszê skaln¹ przed bezpoœrednimi zimnymi podmuchami blizzardu, ale ziemia ju¿ bieli³a siê woko³o. Przenikliwy zi¹b zmusza³ ich jeszcze kilkakrotnie do opuszczenia kryjówki i rozgrzewki.


Dopiero tu¿ przed œwitem zawierucha os³ab³a, a potem nagle ucich³a. Gwiazdy poczê³y przeœwiecaæ pomiêdzy strzêpami chmur. Zrobi³o siê trochê cieplej. Przeci¹g³e wycia kojotów i wilków znów rozbrzmia³y na prerii. Wkrótce wschodni horyzont poszarza³, potem wœród czerwonawych odblasków, na ju¿ ca³kowicie wypogodzone niebo, wyp³ynê³o s³oñce i poczê³o rozpraszaæ nocne opary.


Tehawanka wyprowadzi³ Mem’en gwa z kryjówki skalnej. St¹d ju¿ tylko dwa dni drogi dzieli³o ich od osady Wahpekute.


Nocny blizzard zmieni³ wygl¹d prerii. Wczoraj przypomina³a ona faluj¹cy pod podmuchami wiatru zielony ocean, obecnie zaœ wygl¹da³a jak œnie¿na pustynia. Tehawanka mru¿y³ oczy i jednoczeœnie uœmiecha³ siê na widok ra¿¹cej wzrok bieli. Œlady stóp, które pozostawi¹ rankiem na œniegu, znikn¹ razem z nim, gdy s³oñce wzejdzie wy¿ej na niebo i przygrzeje ziemiê. Gdyby poœcig nawet d¹¿y³ za nimi, ju¿ na prerii nie odnajdzie tropów.


Tehawanka ruszy³ przez równinê wprost na po³udnie, gdzie le¿a³o, znane mu jako punkt orientacyjny, ma³e pasmo wzgórz. Stamt¹d nale¿a³o pójœæ w kierunku po³udniowo - wschodnim ku osadzie Wahpekute.


D³ugo brnêli po œniegu. Tehawanka wci¹¿ wypatrywa³ pasma wzgórz na linii horyzontu. Od czasu do czasu przystawa³, os³ania³ d³oni¹ oczy przed ra¿¹cym blaskiem s³oñca i zatapia³ wzrok w dali. W³aœnie znów zatrzyma³ siê na niewielkim wzniesieniu. Na po³udniowym zachodzie ukaza³y siê jaskrawe b³yski, jakby promienie s³oneczne odbija³y siê od ruchomej, g³adko wypolerowanej powierzchni. Niemal w tej samej chwili Tehawanka ujrza³ umykaj¹ce wielkie stado brunatno¿ó³tawych zwierz¹t.


By³y to antylopy wid³orogie* [przyp.: Antylopa wid³oroga (Antiiocapra americana) stanowi wœród pustorogich jedyny gatunek z rozwidlonymi rogami, które s¹ regularnie co roku odrzucane i odnawiane w okresie czterech miesiêcy. Antylopa ta, trochê wiêksza od europejskiej sarny, posiada mocny tu³ów, d³ugi do 1,5 m, bardzo smuk³e i doœæ wysokie nogi. Ogon podobny wiêcej do szcz¹tkowego ogona niektórych jeleniowatych. Pokryta jest gêstym futrem z d³ugich w³osów, tworz¹cym na karku krótk¹ grzywê - na grzbiecie brunatno¿ó³tym, a na bokach i spodzie tu³owia, na czêœci ³ba podobnego do owczego oraz na dwóch ³atach na spodzie szyi i na du¿ym lustrze na zadzie - bia³ym. Antylopa wid³oroga wystêpowa³a wy³¹cznie na Wielkich Równinach Wewnêtrznych w Ameryce Pó³nocnej, mniej wiêcej od 53 stopnia szerokoœci pó³nocnej a¿ do Meksyku.] w, które niew¹tpliwie mo¿na zaliczyæ do wy³¹cznie amerykañskich zwierz¹t, jakie zamieszkiwa³y ten kontynent. One bowiem w wiêkszym stopniu, ni¿ nawet bizony, przystosowa³y siê do ¿ycia na otwartych równinach stepowych. Tak wiêc posiada³y doskona³y wzrok, umo¿liwiaj¹cy spostrzeganie niebezpieczeñstwa na znaczn¹ odleg³oœæ, potrafi³y biec z szybkoœci¹ ponad osiemdziesi¹t kilometrów na godzinê i utrzymywaæ to tempo przez oko³o dziesiêæ kilometrów; nawet kilkudniowy jelonek ju¿ z powodzeniem umyka³ wilkowi. Po afrykañskich i azjatyckich gepardach* [przyp.: Gepard afrykañski (Acinonyx guttatus), azjatycki (Acinonyx jubatus) - zwierzêta stepowe z rodziny kotów. Na krótkich dystansach mog¹ biec z szybkoœci¹ do 110 km na godzinê.] by³y one najszybciej biegaj¹cymi ssakami œwiata, co stanowi³o ich naturalna ochronê przed najwiêkszymi wrogami: kojotami, wilkami, pumami i cz³owiekiem. Posiada³y tak¿e niezwyk³y u zwierz¹t sposób ostrzegania siê przed niebezpieczeñstwem.


Mianowicie, gdy antylopa - wartownik dostrzega³a coœ podejrzanego, wtedy miêœnie pod jej puszystym, bia³ym lustrem na zadzie gwa³townie siê kurczy³y, powoduj¹c sztywnienie i stawanie w³osów, o które odbija³o siê tyle œwiat³a, ¿e w s³oneczny dzieñ jaskrawe b³yski by³y widoczne na znaczn¹ odleg³oœæ. Œwietlne sygna³y alarmowe, przejmowane i kolejno nadawane przez rozstawionych woko³o „wartowników”, natychmiast podrywa³y ca³e stado do ucieczki.


Oprócz tak charakterystycznych dla prerii pó³nocnoamerykañskich niezliczonych stad szybkonogich antylop wid³orogich i potê¿nych bizonów monotonny krajobraz równin urozmaica³y ró¿ne ma³e gryzonie, które nie mog¹c zaufaæ szybkoœci swych nóg ani sile, kry³y siê pod ziemi¹ przed swymi wrogami: kojotami, wilkami, lisami, czarnonogimi ³asicami, borsukami i amerykañskimi rysiami. By³o to wiêc równie¿ królestwo ma³ych gryzoni, a szczególnie, tak osobliwych dla Dalekiego Zachodu, piesków preriowych* [przyp.: Piesek preriowy (Cynonys socialis) posiada cia³o d³ugoœci do 20 cm i ogon oko³o 10 cm, krótkie nogi, du¿¹ g³owê, szarobrunatne, gêste, krótkie futro na grzbiecie, a jasne pod spodem. Ze wzglêdu na szczekliwy g³os otrzyma³ nazwê pieska preriowego. Stworzenie roœlino¿erne, lecz w okresie plag koników polnych i szarañczy, ¿ywi siê tak¿e nimi. Wychodz¹c z nor pieski preriowe wystawiaj¹ stra¿e, które szczekliwym poœwistywaniem ostrzegaj¹ przed niebezpieczeñstwem. Zimê przewa¿nie przesypiaj¹, a razem z nimi w norach czêsto gnie¿d¿¹ siê ziemne sowy i grzechotniki.] i królików amerykañskich* [przyp.: Tak zwane „Jack rabbits”, które doskonale przystosowa³y siê do ¿ycia na preriach.].


Pieski preriowe by³y w rzeczywistoœci wiewiórkami ziemnymi ¿ywymi w olbrzymich stadach na Wielkich Równinach Wewnêtrznych. Budowa³y rozleg³e podziemne osady o labiryntowych korytarzach, do których ka¿dy piesek preriowy posiada³ w³asne, oddzielne wejœcie. Dziêki temu preria by³a podziurawiona norami, które obecnie, zasypane œniegiem, stanowi³y niebezpieczne pu³apki dla nóg wêdrowców. Tote¿ Tehawanka i Mem’en gwa, doœæ ju¿ utrudzeni przystanêli, by popatrzeæ na œmig³e antylopy wid³orogie, które ³atwo rozpoznali po charakterystycznych, œwietlnych sygna³ach alarmowych.


Tehawanka z pewnym ¿alem spogl¹da³ na b³yskawicznie umykaj¹ce antylopy. By³ zmêczony i g³odny. Gdyby nie mia³ przy sobie czipewejskiej branki i nie obawia³ siê poœcigu, móg³by spróbowaæ szczêœcia w ³owach. Mo¿e wróci³by do domu ze œwie¿o upolowan¹ zwierzyn¹? Teraz jednak musia³ jak najprêdzej d¹¿yæ do swoich. Nie wiedzia³ przecie¿, czy przetrwali zimowy okres g³odu. Jeœli szczêœcie im dopisa³o, to wkrótce wyrusz¹ w preriê na ³owy. Skoro ju¿ w tej okolicy pokaza³y siê antylopy, to i bizony rozpoczê³y sw¹ wêdrówkê na pó³noc.


Gdy stado antylop zniknê³o w dali. Tehawanka i Mem’en gwa znów poczêli iœæ w kierunku po³udniowym. Szli coraz wolniej utykaj¹c w otworach nor.


Oko³o po³udnia s³oñce ju¿ mocno przygrzewa³o. Szybko topniej¹cy œnieg iskrzy³ siê jaskrawym blaskiem. Tehawanka wci¹¿ wypatrywa³ na horyzoncie pasma wzgórz, coraz czêœciej przystawa³, os³ania³ oczy, a¿ wreszcie zatrzyma³ siê i d³oñmi zakry³ twarz. Mem’en gwa sz³a nieco w tyle, teraz zrówna³a siê z nim. Stanê³a zdumiona. Tehawanka opuœci³ g³owê na piersi, d³oñmi zas³ania³ twarz, a spod jego palców p³ynê³y ³zy.


Widok p³acz¹cego dzielnego m³odzieñca sprawi³ na niej niema³e wra¿enie. Przez chwilê spogl¹da³a niepewnie, a potem szepnê³a:


- Co siê sta³o, Tehawanka? Co ci jest?!


Bez s³owa opuœci³ d³onie. Spod zaciœniêtych, zaczerwienionych, obrzêk³ych powiek sp³ywa³y ³zy. Grymas bólu przewin¹³ siê po jego twarzy, któr¹ zaraz ukry³ w d³oniach.


- Co siê sta³o? - ponowi³a pytanie Mem’en gwa. - Dlaczego p³aczesz?!


- Nie p³aczê - odpar³ Tehawanka st³umionym g³osem. - £zy same p³yn¹. Oczy mnie bol¹, nie mogê patrzeæ na blask. Nic nie widzê...


Mem’en gwa podejrzliwie spogl¹da³a na m³odego Wahpekute. Drgaj¹ce miêœnie twarzy zdradza³y, ¿e stara³ siê ukryæ swe cierpienie.


- Czy naprawdê mimo otwartych oczu nic nie widzisz? - niedowierzaj¹co zapyta³a po chwili.


- Wszystko widzê niewyraŸne, jakby zamazane* [przyp.: Na preriach Ameryki Pó³nocnej, wczesn¹ wiosn¹, Indianie czêsto zapadali na czasow¹ œlepotê, zwan¹ tak¿e œnie¿n¹ œlepot¹ (Ophtalmia nivalis, po angielsku snow blindness), powodowan¹ parali¿em wzroku przez promienie s³oneczne odbite na œniegu. Ja³owe zapalenie oczu przejawia³o siê silnym przekrwieniem spojówki i siatkówki, mocnym pieczeniem, obrzêkiem, ³zawieniem i œwiat³owstrêtem. W czasie choroby wystêpuj¹ czasem ubytki w polu widzenia, w ciê¿szych przypadkach mo¿e groziæ œlepota na ca³e ¿ycie.] - odpowiedzia³ Tehawanka.


- Pewno z³y duch ciê nawiedzi³ - szepnê³a zalêkniona. - Mo¿e to kl¹twa naszego szamana dosiêg³a ciê za to, co uczyni³eœ?


- Wasz szaman jest wielkim czarownikiem, ale to nie jest jego sprawka - zaprzeczy³. - Tak nieraz zdarza siê ludziom na prerii w œnie¿ne zimy. Widzia³em ju¿ takich, którzy nagle oœlepli.


- Czy jesteœ pewny, ¿e to nie z³y duch w nich wstêpuje?!


- Czerwony Pies, który jest potê¿nym i m¹drym szamanem sam mi to wyjaœnia³. Czy wiesz, sk¹d siê bierze œnieg?


- Nie wiem...


- Maleñkie niewidzialne owady s¹ zarodkami œniegu. Gdy œnieg pada wlatuj¹ one ludziom do oczu, dra¿ni¹ je i oœlepiaj¹. Dlatego choroba ta nawiedza ludzi tylko w œnie¿ne zimy.


- Nigdy o tym nie s³ysza³am! A có¿ siê staje z tymi owadami, gdy œnieg stopnieje?


- Wtedy przemieniaj¹ siê w pasikoniki* [przyp.: Pasikoniki (Tettigowiodea) - nadrodzina owadów obejmuj¹ca oko³o 4000 gatunków. Pasikoniki osi¹gaj¹ d³ugoœæ 1,5 - 10 cm, s¹ barwy zielonej lub brunatnej. Maj¹ d³ugie lub skrócone skrzyd³a, a czasem s¹ bezskrzyd³e. Niektóre gatunki wydaj¹ dŸwiêki (æwierkanie). Wiêkszoœæ gatunków ¿yje w krajach zwrotnikowych lub podzwrotnikowych. Indianie chwytali pasikoniki i szarañczê, które piekli i jedli.] - wyjaœni³ Tehawanka.


- A có¿ stanie siê z owadami, które wpad³y do twoich oczu? Czy tak¿e przemienia siê w pasikoniki?


- Nie, one wyp³yn¹ ze ³zami.


- Czy d³ugo to potrwa zanim wyp³yn¹?


Tehawanka nie odpowiedzia³ od razu. Nie by³ pewny, co uczyni branka, gdy pozna prawdê. Czy zechce dobrowolnie pójœæ z nim dalej? Co siê stanie, jeœli pozostawi go samego na ³asce losu na prerii i umknie do swoich?


Mem’en gwa bacznie obserwowa³a m³odzieñca. Zapewne odgad³a, o czym rozmyœla³, poblad³a bowiem i spojrza³a ku pó³nocy. Jeszcze potrafi³aby sama odnaleŸæ drogê do obozu Czipewejów. Nagle oœlep³y Wahpekute by³ wobec niej bezsilny. Mog³a odebraæ mu broñ i wszystko, co zabra³ z jej domu, wszystko, co by³o dla niego œwiêtoœci¹. Mog³aby nawet go zabiæ!


Podniecona, badawczym wzrokiem obrzuci³a Tehawankê. Sta³ bezradny os³aniaj¹c twarz. Po krótkim namyœle podesz³a do niego bli¿ej.


- Kiedy owady wyjd¹ z twych oczu? - zapyta³a. - Powiedz prawdê!


Tehawanka waha³ siê jeszcze przez chwilê, po czym odpar³:


- Sam nie wiem. Ró¿nie bywa... Czasem to mija nawet w ci¹gu jednej nocy, a czasem trwa znacznie d³u¿ej.


- D³u¿ej? Jak d³ugo?!


- Czerwony Pies opowiada³ o wodzu Yankton Dakotów, który oœlep³ na zawsze. Owady nawiedzi³y go podczas samotnego polowania w zimie na prerii. Przez wiele nocy b³¹ka³ siê, a¿ wreszcie inni myœliwi znaleŸli go prawie umieraj¹cego i doprowadzili do osady.


- Ods³oñ twarz i spojrzyj na mnie! - poleci³a dziewczyna.


Bez sprzeciwu opuœci³ d³onie. £zy obficie p³ynê³y mu z obrzêk³ych, mocno zaczerwienionych oczu. Nie uchyli³ g³owy, gdy gwa³townie przysunê³a d³oñ do jego twarzy. Naprawdê utraci³ wzrok.


Mem’en gwa jeszcze raz odwróci³a siê ku pó³nocy. Pierœ jej unosi³a siê w przyspieszonym oddechu. Jeszcze nie by³a zdecydowana. Potem znów spojrza³a na Tehawankê. Sta³ z ods³oniêt¹ twarz¹, lecz kurczowo zaciska³ napuchniête powieki.


- Daj mi nó¿! - odezwa³a siê st³umionym g³osem.


Nie mog³a oderwaæ wzroku od b³yszcz¹cego w s³oñca stalowego ostrza. Wreszcie zdecydowanym ruchem zrzuci³a z siebie derkê i odciê³a d³ugi, w¹ski pas. Potem sama wsunê³a ostrze no¿a do pochwy, przytroczonej do rzemienia opasuj¹cego Tehawankê.


- Siadaj, zas³oniê ci oczy. Mniej bêd¹ bola³y - powiedzia³a.


Obmy³a mu twarz i zapuchniête powieki topniej¹cym œniegiem, po czym owinê³a czo³o przepask¹, jednoczeœnie zas³aniaj¹c oczy.


- Czy bêdziesz móg³ iœæ dalej i wskazywaæ mi drogê? - zapyta³a.


- Mogê, Mem’en gwa - odpar³ krótko, jak gdyby nic siê nie sta³o.


- ChodŸ, bêdê twoimi oczami - powiedzia³a to cichym i mi³ym g³osem, jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrza³ j¹ w czipewejskim wigwamie.


Tehawanka powsta³, ujê³a go za rêkê i poprowadzi³a na po³udnie.







Powrót do domu






Pal¹ce promienie s³oñca szybko zaciera³y œlady po nocnym blizzardzie. Jeszcze tylko gdzieniegdzie wœród traw bieli³y siê p³achty topniej¹cego œniegu.


¯ycie znów budzi³o siê na prerii. W dali czernia³o stado bizonów, wokó³ którego buszowa³y wiecznie ¿ar³oczne wilki i kojoty. Od czasu do czasu widaæ by³o umykaj¹ce bystrookie, szybkonogie antylopy, a pieski preriowe harcowa³y w pobli¿u nor, ostrzegaj¹c siê szczekliwymi poœwistywaniami, gdy w górze nad nimi pojawia³ siê poluj¹cy sokó³.


Mem’en gwa uœmiecha³a siê na widok zabaw piesków preriowych, które widz¹c ludzi stawa³y s³upka i ciekawie na nich spogl¹da³y. Z Tehawank¹ podczas drogi niewiele rozmawia³a. M³odzieniec szed³ milcz¹cy, nas³uchiwa³ z uwag¹, zdawa³ siê wêszyæ i tylko co pewien czas wymienia³ z Mem’en gwa uwagi o krajobrazie okolicy, w której, jak wynika³o z jego objaœnieñ, orientowa³ siê doœæ dobrze.


W rzeczywistoœci Tehawanka by³ zaledwie jeden raz w tych stronach, towarzysz¹c wyprawie ³owieckiej Wahpekute, ale zdo³a³ zapamiêtaæ szereg szczegó³ów, które obecnie by³y dla niego punktami orientacyjnymi.


Jak wiêkszoœæ ludów pierwotnych, które ¿y³y w surowych, prymitywnych warunkach, Indianie posiadali doskona³y zmys³ orientacyjny, spostrzegawczoœæ oraz niezawodn¹ pamiêæ. W³aœnie dziêki temu nie b³¹dzili podczas d³ugich, dalekich wypraw ³owieckich i wojennych. Nawet w chmurny dzieñ potrafili w nieznanej okolicy zachowaæ w³aœciwy kierunek, obserwuj¹c nie tylko po³o¿enie s³oñca, ale i sposób roœniêcia drzew, krzewów, szlaki zwierzêce, podczas gdy w nocy gwiazdy i ksiê¿yc s³u¿y³y im za drogowskazy. Posiadali tak¿e doskona³y wêch, wzrok i s³uch, potrafili zdumiewaj¹co subtelnie wychwytywaæ drobne ró¿nice kierunku, z którego nap³ywa³y odg³osy. Dziêki tym cechom Tehawanka, choæ zaniewidzia³, pewnie udziela³ wskazówek Mem’en gwa, która teraz go prowadzi³a.


Tehawanka mê¿nie znosi³ swe cierpienie, nie skar¿¹c siê ani jednym s³owem. Tymczasem oczy jego ³zawi³y i piek³y, przenikliwy ból zdawa³ siê rozsadzaæ g³owê, ale patrz¹c na niego niczego nie mo¿na by³o odgadn¹æ. Jak zwykle by³ spokojny, opanowany i czujny* [przyp.: Ludy prymitywne posiada³y mniejsz¹ wra¿liwoœæ zmys³u bólu i o wiele l¿ej ni¿ wspó³czeœni ludzie cywilizowani znosili wszelkie cierpienia i katusze. Samoudrêczanie i samotorturowanie by³o rozpowszechnione nie tylko wœród Indian obydwóch kontynentów amerykañskich, zwyczaj ten bowiem istnia³ tak¿e w po³udniowej Azji. W parze z wiêksz¹ odpornoœci¹ na ból sz³a mniejsza wra¿liwoœæ na zmêczenie i g³ód.].


Tehawanka rozmawia³ z Mem’en gwa jedynie w celu wskazania w³aœciwego kierunku drogi. Obojêtny wyraz twarzy i powœci¹gliwoœæ by³y wynikiem wpojonej od najm³odszych lat umiejêtnoœci panowania nad sob¹. Zw³aszcza wobec obcych, a szczególnie w niezwyk³ych sytuacjach, Indianin zwyk³ odgradzaæ siê murem pozornej obojêtnoœci. Publiczne okazywanie uczuæ wywo³ywa³o pogardê.


Tehawanka nie podziêkowa³ brance, gdy ju¿ dobrowolnie zdecydowa³a siê doprowadziæ go do osady Wahpekute, a przecie¿ przez chwilê, która wtedy zda³a mu siê wiecznoœci¹, by³ przygotowany na wszystko najgorsze. Instynktownie wyczuwa³ jej rozterkê, wahanie, by³ pewny, ¿e spogl¹da³a ku pó³nocy na powrotn¹ drogê do Czipewejów.


Szlachetny postêpek branki wzruszy³ Tehawankê, lecz tego nie uzewnêtrzni³. Zapewnianie o wdziêcznoœci w tak dramatycznej dla niego sytuacji ³atwo mog³oby byæ poczytane za proszenie o ³askê, o litoœæ. Na to zaœ nie zdoby³by siê nawet za cenê w³asnego ¿ycia. Choæ wiêc w jego sercu budzi³o siê wiele uczucia dla szlachetnej dziewczyny, zachowa³ tak charakterystyczn¹ dla Indian obojêtnoœæ.


Mem’en gwa tymczasem nie oczekiwa³a podziêkowañ. W spo³ecznoœci indiañskiej przede wszystkim liczy³y siê uczynki, a nie s³owa. Obecnie prowadz¹c Tehawankê za rêkê czu³a delikatny uœcisk jego twardej, mêskiej d³oni, który by³ wymowniejszy od jakichkolwiek zapewnieñ. Wiedzia³a, ¿e los jej rozstrzygnie siê po przybyciu do osady Wahpekute. Oczywiœcie nie mog³a byæ pewna, jak zdany obecnie na jej ³askê i nie³askê Tehawanka zachowa siê, gdy ju¿ bêdzie ca³kowicie bezpieczny wœród swoich, lecz mimo to jakoœ nie odczuwa³a obawy. Indianin nigdy nie odp³aca³ z³em za dobro.


Gdyby Ah’mik nie przyprowadzi³ Tehawanki do obozu Czipewejów, Mem’en gwa, zgodnie z wol¹ matki, prawdopodobnie zosta³aby ¿on¹ Mish’wa waka. Potem jednak bardzo polubi³a ³agodnego Tehawankê, który by³ prawie jej - rówieœnikiem. Ah’mik zamierza³ usynowiæ jeñca, wychwala³ jego odwagê podczas walki z niedŸwiedziem oraz mêsk¹ postawê w chwili wziêcia go do niewoli, podkreœla³ jego dumê i pogardê œmierci. Dziêki temu w³aœnie Tehawanka wyrós³ w oczach m³odej dziewczyny na godnego podziwu junaka. Zachowanie jego œwiadczy³o, ¿e i on równie¿ j¹ polubi³. Wtedy da³a mu znaæ, ¿e nie jest jej obojêtny. Ofiarowa³a mu mokasyny.


Podczas bitwy z Lisami na jeziorze Mem’en gwa pozna³a tajemnicê Tehawanki. Ah’mik by³ zabójc¹ jego ojca, któremu tak¿e zabra³ zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami i czarodziejsk¹ tarczê. W myœl odwiecznych indiañskich zwyczajów Tehawanka mia³ obowi¹zek pomœciæ œmieræ ojca.


Tehawanka umykaj¹c z niewoli zmusi³ Mem’en gwa, ¿eby z nim posz³a. Czyn ten równie¿ nie by³ niczym niezwyk³ym w pojêciu Indian. Wielu wojowników w³aœnie w ten sposób zdobywa³o sobie ¿ony. Porywanie kobiet z innych plemion by³o niemal codziennym zjawiskiem, a ¿ycie branek przewa¿nie niczym nie ró¿ni³o siê od zam¹¿pójœcia w normalnych warunkach. Tak wiêc Mem’en gwa pogodzi³a siê z losem. PóŸniej, gdy Mish’wa wak doœcign¹³ Tehawankê i wyzwa³ do walki, znalaz³a siê w rozterce. W myœl zwyczajów obydwaj rywale mieli prawo zbrojnie rozstrzygn¹æ spór. Mem’en gwa skry³a siê w wigwamie, nie chc¹c patrzeæ na pojedynek. Wynik sprawi³ jej pewn¹ ulgê. Mish’wa wak zgin¹³ w niezwyk³ych okolicznoœciach. Tehawanka uszanowa³ poleg³ego Czipeweja. Czynem tym zdoby³ sobie jej szacunek. Dlatego nie opuœci³a go, gdy póŸniej zaniewidzia³, sta³ siê bezbronny i bezradny.


S³oñce w³aœnie chyli³o siê ku zachodowi, gdy Mem’en gwa przystanê³a i oznajmi³a:


- Widzê zaroœla, drzewa! Nareszcie chyba jest ten strumieñ, o którym mówi³eœ!


- Czy zaroœla znajduj¹ siê na wprost przed nami? - zapyta³ Tehawanka.


- Nie, s¹ bardziej na po³udnie.


- Wiêc musimy pójœæ w tamtym kierunku. Jeœli Mem’en gwa nie pob³¹dzi³a, to id¹c w górê strumienia wkrótce ujrzy wzgórza.


- Niewiele ju¿ dnia przed nami. Przy strumieniu zapewne bêdziemy musieli zatrzymaæ siê na noc.


Nie wspomnia³a, ¿e jest bardzo wyczerpana i g³odna. Skromny zapas pemmikanu ju¿ siê skoñczy³, a przez ostatnie trzy dni nie mieli nic innego do jedzenia. Nie skar¿y³a siê jednak, bo przecie¿ Tehawanka mniej jad³ od niej, by³ równie¿ zmêczony i w dodatku chory. Obydwoje od urodzenia przywykli do niedostatków, bowiem g³ód i niepewnoœæ jutra zawsze towarzyszy³y Indianom od kolebki a¿ do œmierci.


Tu¿ przed zachodem s³oñca stanêli na skraju pod³u¿nej kotliny o wklês³ym dnie, œrodkiem której p³yn¹³ strumieñ. Po obydwóch jego brzegach ros³y topole, jesiony, wi¹zy, wierzby i ja³owce. Widok ich uradowa³ Mem’en gwa, wychowana by³a w lasach Wschodu i monotonia prerii dzia³a³a na ni¹ przygnêbiaj¹co. Ochoczo wiêc wyszuka³a wœród drzew miejsce odpowiednie na nocleg, sporz¹dzi³a pos³anie z ga³¹zek, po czym usadowi³a na nim Tehawankê.


- Czy rozpalenie ogniska mog³oby tutaj zwabiæ nieprzyjació³? - zapyta³a, gdy m³odzieniec siad³ na pos³aniu.


- Jesteœmy ju¿ na terenach ³owieckich Santee Dakotów - odpar³. - To nasza ziemia.


- Wiêc rozpalê ognisko, ogrzejemy siê i wysuszymy ubranie. Mokasyny nasi¹k³y wod¹. Mam krzesiwo, którym z ³atwoœci¹ mogê rozpaliæ ogieñ.


- Wiêc Mem’en gwa odchodz¹c z domu zabra³a to magiczne krzesanie iskier?


- Ten, który by³ moim drugim ojcem czêsto kupowa³ ró¿ne niezwyk³e rzeczy od bia³ych ludzi. Ofiarowa³ mi krzesiwo i poleci³, abym zawsze nosi³a je przy sobie, gdy oddalam siê od obozu. Daj mi nó¿, przygotujê drewno na opa³. W nocy bêdzie przyjemniej przy ognisku.


Minê³o trochê czasu zanim Tehawanka us³ysza³ trzaskanie p³on¹cego ognia. Dziewczyna zdjê³a mu z nóg mokasyny i po³o¿y³a je na ga³¹zkach w pobli¿u ogniska. Potem uciê³a róg opoñczy i w tak zaimprowizowanym naczyniu przynios³a trochê wody ze strumienia.


Wkrótce wycia kojotów oznajmi³y Tehawance nadejœcie wieczoru. Wtedy poprosi³ Mem’en gwa o zdjêcie mu opaski z g³owy. Otworzy³ oczy i rozgl¹da³ siê woko³o.


- Czy widzisz blask ognia? - zapyta³a dziewczyna. Jego oczy by³y w dalszym ci¹gu mocno zaczerwienione i opuchniête.


- Widzê b³yski... - odpar³ Tehawanka. - Owady jeszcze nie opuœci³y moich oczu.


- Wobec tego trzeba znów owin¹æ g³owê.


Siedzieli blisko przy ognisku. Mem’en gwa niespokojnie spogl¹da³a na m³odzieñca, który z takim opanowaniem znosi³ swe kalectwo. Rozmyœla³a w³aœnie, jak d³ugo choroba mo¿e naprawdê potrwaæ? Czy Tehawanka odzyska wzrok? Wreszcie pe³na w¹tpliwoœci odezwa³a siê:


- Mówi³eœ o wodzu, którego zarodki œniegu oœlepi³y na zawsze. Któ¿ to by³?


Tehawanka wyrwany z zadumy westchn¹³ i odpar³:


- Mia³em na myœli Wah na tah wodza grupy Yankton Dakotów, odwa¿nego i s³awnego wojownika. Zanim oœlep³ prowadzi³ wiele zwyciêskich wypraw wojennych przeciwko Mandanom i innym plemionom. Niestety podczas polowania niewidzialne owady wtargnê³y do jego oczu i tak im tam by³o dobrze, ¿e pozosta³y w nich na zawsze. By³o ich tak du¿o, ¿e nawet zdo³a³y zasnuæ biel¹ jego oczy. Nieszczêœcie nawiedzi³o go, gdy by³ jeszcze w pe³ni si³ i s³awy.


- Czy ten wódz Yankton Dakotów jeszcze ¿yje?


- Nie, wkrótce potem, gdy zaniewidzia³, zosta³ zabity przez jednego ze swych ludzi, którzy przedtem bardzo siê go obawiali. On by³ obdarzony nadludzk¹ moc¹. Tote¿ odwa¿yli siê go zabiæ dopiero wtedy, gdy sam sta³ siê bezsilny* [przyp.: W rzeczywistoœci Wah na tah (Uciekaj¹ce Zwierzê), wielki i s³awny wódz Indian Yanktonai, ¿y³ dopiero o kilkadziesi¹t lat póŸniej. Walczy³ po strome Anglików przeciwko Amerykanom podczas wojny 1812 r. i wyró¿ni³ siê w kilku potyczkach, za co otrzyma³ patent kapitana. Odt¹d nosi³ europejskie ubranie oficerskie, buty z cholewami, zielone okulary, szablê i pistolety, czym stanowi³ niezwyk³y kontrast ze swymi pó³nagimi wojownikami. Uchodzi³ za cz³owieka otoczonego nadludzk¹ opiek¹, odk¹d wyleczy³ siê ze œmiertelnej rany (kula muszkietu przebi³a mu brzuch i wysz³a blisko, stosu pacierzowego). Plemieniem rz¹dzi³ despotycznie i budzi³ postrach, jego s³owo by³o prawem. Pobiera³ wysokie op³aty od bia³ych kupców zimuj¹cych w jego obozie, ale w zamian otacza³ ich sw¹ opiek¹. Wówczas plemiê liczy³o oko³o 400 chat. Urz¹dza³ wyprawy wojenne przeciwko Mandanom i Gros Ventre Podczas jednej z nich, przechodz¹c ko³o posterunku handlowego kupca Primeau, za¿¹da³ amunicji i spotka³ siê z odmow¹. Po przegranej bitwie, podczas której zabrak³o mu ku³, zabi³ Primeau i ograbi³ posterunek. Wah na tah zapad³ na œnie¿n¹ œlepotê, która spowodowa³a ca³kowit¹ utratê wzroki i utworzenie siê katarakty na obydwóch oczach. Wtedy wodzem obrano Wahh pai sha (Czerwony Liœæ), a oœlep³y Wah na tah zosta³ zastrzelony przez jednego ze swych wojowników w 1848 r].


- Tylko tchórze tak postêpuj¹! - z oburzeniem powiedzia³a Czipewejka.


- Mem’en gwa, chocia¿ jest kobiet¹, myœli jak prawdziwy mê¿czyzna. Teraz jednak przeœpijmy siê trochê. Mo¿e z³oœliwe owady opuszcz¹ moje oczy podczas snu.


- Skoro œniegi stopnia³y, to i one musz¹ znikn¹æ - szepnê³a Mem’en gwa. - Odpocznij, bêdê czuwa³a.


Otuli³a go opoñcz¹, a sama owinê³a siê derk¹ i przysiad³a na brzegu pos³ania.


Tej nocy Mem’en gwa niewiele spa³a. Co pewien czas dorzuca³a chrustu do ogniska. Z niepokojem spogl¹da³a na kojoty, które podchodzi³y bardzo blisko i wysuwa³y swe ostro zakoñczone pyski wêsz¹c za ¿erem. Tehawanka uspokaja³ j¹, zapewniaj¹c, ¿e kojoty rzadko napadaj¹ na ludzi, ale mimo to sam czêsto budzi³ siê z drzemki i nas³uchiwa³.


Wreszcie nasta³ œwit. Zaraz ruszyli w górê strumienia. Zgodnie z przewidywaniami Tehawanki niebawem na po³udniowym horyzoncie wy³oni³o siê pasmo wzgórz. Zaledwie Mem’en gwa to oznajmi³a, m³odzieniec rzek³:


- Teraz niech Mem’en gwa prowadzi wprost na wschód. Nim s³oñce stanie w zenicie, wejdziemy w las. Tam ju¿ znajdziemy wiele œcie¿ek wiod¹cych wprost do jeziora, nad którym le¿y osada Wahpekute.


- Mo¿e napotkamy kogoœ, zanim dojdziemy do osady - odezwa³a siê dziewczyna.


- To jest mo¿liwe. Nasi myœliwi czêsto tutaj poluj¹, a bizony ju¿ pojawi³y siê w okolicy.


Mem’en gwa trwo¿liwie rozejrza³a siê woko³o. Ba³a siê Dakotów. Tyle nas³ucha³a siê o ich gwa³townym usposobieniu i okrucieñstwie. W opowiadaniach tych musia³o byæ wiele prawdy, skoro ró¿ne plemiona indiañskie nazywa³y ich podrzynaczami garde³, ucinaczami r¹k i przypiekaczami. Zatrwo¿ona mo¿liwoœci¹ rych³ego zetkniêcia siê z Wahpekute zerknê³a na Tehawankê. By³ jak zwykle spokojny i opanowany. Na ustach jego b³¹ka³ siê uœmiech. Zapewne rozmyœla³ o radosnym powitaniu oczekuj¹cym go w rodzinnej osadzie. Widok m³odzieñca uspokoi³ j¹ trochê. Pomyœla³a, ¿e mo¿e Czipewejowie zbyt surowo os¹dzali Dakotów, stykaj¹c siê z nimi jedynie na wojennych wyprawach.


Weszli w las, Mem’en gwa natrafi³a na œcie¿kê, a wkrótce zatrzyma³a siê i oznajmi³a:


- Œcie¿ka rozwidla siê tutaj w kierunku pó³nocnym i na po³udniowy wschód. Któr¹ drog¹ mamy pójœæ teraz?


- Obydwie wiod¹ do osady Wahpekute - odpar³ Tehawanka.


- Id¹c na po³udniowy wschód okr¹¿alibyœmy jezioro, to dalsza droga. Pójdziemy na pó³noc, wprost do osady.


Przez jakiœ czas szli przez puszczê. Naraz, gdzieœ za nimi rozbrzmia³ nawo³uj¹cy zew indyka* [przyp.: Indyk dziki (Meleagris gallopavo) dawniej, w swojej ojczyŸnie, zamieszkiwa³ lasy Ohio, Kentucky, Illinois, Arkanzasu, Tennessee i Alabamy, obecnie zaœ prawie wytêpiony zachowa³ siê tylko w po³udniowej czêœci USA i w Meksyku. Podgatunek po³udniowy, wystêpuj¹cy w Meksyku, by³ ptakiem - domowym Azteków i stamt¹d zosta³ przewieziony do Hiszpanii w pierwszej po³owie XVI w. Obecnie hodowane w USA i w zachodniej Europie. Dzikie indyki czêsto zbiera³y siê w olbrzymie stada i podejmowa³y nieregularne wêdrówki. We dnie wêdrowa³y przez lasy i ¿erowa³y na ziemi, w nocy odpoczywa³y na drzewach. Napotykane rzeki przebywa³y przelotem, a gdy wpada³y do wody, usilnie wios³owa³y nogami. Swój okres godowy rozpoczyna³y w po³owie lutego.]. W odpowiedzi rozleg³y siê nieco oddalone, szybko nastêpuj¹ce po sobie, gulgocz¹ce g³osy indyczek.


- Indyki siê zwo³uj¹ - zauwa¿y³a Mem’en gwa. - Mog³abym upolowaæ jednego, mielibyœmy po¿ywienie.


Tehawanka przystan¹³ zas³uchany w rozbrzmiewaj¹ce g³osy, a gdy ucich³y, rzek³ uœmiechaj¹c siê do dziewczyny:


- Miêso indyków czyni cz³owieka tchórzliwym, a poza tym te ptaki prêdzej mog³yby zapolowaæ na nas.


- Nie kpij ze mnie! - oburzy³a siê. - Umiem strzelaæ z ³uku i na pewno dogoniê ociê¿a³ego ptaka.




- Czy Mem’en gwa nie zwróci³a uwagi, ¿e g³os indyka rozleg³ siê za nami, a indyczki odpowiedzia³y mu z kierunku, w którym pod¹¿amy?


- Có¿ w tym dziwnego? Ca³e stada indyków w³ócz¹ siê po puszczy.


- To prawda i dlatego te¿ ich nawo³ywania, zw³aszcza w obecnej porze godowej, najmniej budz¹ podejrzeñ. Jestem pewny, ¿e to zwiadowcy Wahpekute ostrzegaj¹ siê wzajemnie, naœladuj¹c indycze g³osy.


- Wiêc ju¿ zostaliœmy spostrze¿eni?


- Do osady niedaleko, wiêc stra¿e czuwaj¹. Nie mogli mnie rozpoznaæ, poniewa¿ g³owê mam obwi¹zan¹, a na nogach noszê mokasyny, które otrzyma³em od ciebie. Œlady stóp pozostawione na ziemi wprowadzi³y zwiadowcê w b³¹d. Przypuszcza, ¿e obydwoje jesteœmy Czipewejami.


- Dlaczego stra¿e nas nie zatrzymuj¹?


- Dziewczyna i mê¿czyzna nie mog¹ zagroziæ du¿ej osadzie. Zwiadowcy ju¿ na pewno przeszukuj¹ najbli¿sz¹ okolicê, aby sprawdziæ, czy wiêcej Czipewejów nie pod¹¿a za nami.


- Daj im siê poznaæ! Mog¹ strzeliæ z ukrycia!


- Niech Mem’en gwa wyzbêdzie siê obaw. Niosê tarczê tego, który niegdyœ by³ wojennym wodzem Wahpekute. Zwiadowcy musieli to spostrzec. Nasi wojownicy pamiêtaj¹ czarodziejskie znaki wymalowane na tarczy. To przede wszystkim ich intryguje.


Przez jakiœ czas szli przez puszczê nie niepokojeni przez nikogo. Wreszcie pomiêdzy drzewami zaczê³a przeœwiecaæ tafla wód jeziora. Mem’en gwa, która przez ca³y czas podejrzliwie spogl¹da³a woko³o, naraz obejrza³a siê i szepnê³a:


- S¹, s¹, id¹ za nami! Jest ich kilku. Za nimi równie¿ pod¹¿a grupka kobiet.


- Stra¿nicy ubezpieczaj¹ siê, odcinaj¹ nam odwrót. Kobiety na pewno zbiera³y drzewo w lesie i do³¹czy³y siê do nich - cicho wyjaœni³ Tehawanka. - Nie zwracaj na nich uwagi. Ju¿ niedaleko do osady!


Na brzegu jeziora ukaza³o siê rozleg³e osiedle okolone wysokim ostroko³em, w którym widnia³y strzelnicze otwory. Ponad ogrodzeniem widaæ by³o okr¹g³e, kopulaste dachy chat krytych ziemi¹, które z dala wygl¹da³y jak dymi¹ce pagórki. Zbli¿a³a siê pora g³ównego posi³ku dnia, tote¿ dym z ognisk p³on¹cych w ziemiankach ulatywa³ przez otwory pozostawione w tym celu poœrodku dachów. Na dachach niektórych ziemianek bieli³y siê czaszki bizonów, a przed wejœciem do wnêtrza domostw, na wysokich tykach wbitych w ziemiê, powiewa³y god³a znaczniejszych wojowników. Gwar podnieconych ludzkich g³osów miesza³ siê z naszczekiwaniami psów.


- Czy wejœcie do osady pozostawiono w ostrokole otwarte? - zapyta³ Tehawanka.


- Tak, tak, czy mamy przejϾ przez nie?


- Tak w³aœnie uczynimy - potwierdzi³ Tehawanka. - Potem niech Mem’en gwa idzie dalej prosto, a¿ napotka najwiêksz¹ chatê. Przed ni¹ ujrzy bia³e wilcze ogony zawieszone na wysokich tykach, to god³o Czerwonego Psa, mego dziadka. Do niego mnie prowadŸ!


Przekroczyli bramê w ostrokole. Mieszkañcy osady uprzedzeni przez zwiadowców t³umnie wylegli na majdan. Gdy dwoje przybyszów wesz³o do osady gwar g³osów przycich³, tylko gromada psów rzuci³a siê ku obcym szczekaj¹c i szczerz¹c k³y.


Mem’en gwa przestraszona napaœci¹ cofnê³a siê gwa³townie, lecz Tehawanka ostrym g³osem krzykn¹³ kilka s³ów w jêzyku Dakotów i sfora psów z podtulonymi ogonami rozbieg³a siê natychmiast.


Mem’en gwa poprowadzi³a Tehawankê w g³¹b osady. Zaintrygowany t³um mê¿czyzn, kobiet i dzieci w milczeniu rozstêpowa³ siê przed nimi, œledzi³ bacznym spojrzeniem. Znów zaczê³y padaæ ciche uwagi, które z ka¿d¹ chwil¹ stawa³y siê coraz g³oœniejsze. M³ody przybysz niós³ magiczn¹ tarczê poleg³ego wodza Wahpekute, sprawia³ wra¿enie niewidomego i by³ prowadzony przez Czipewejkê.


Naraz rozleg³ siê st³umiony okrzyk. M³oda dziewczyna roztr¹ci³a szpaler i przypad³a do niezwyk³ego przybysza, który jakby wyczu³ jej obecnoœæ, gdy¿ zatrzyma³ siê tu¿ przed ni¹. Ona tymczasem pe³nym niedowierzania wzrokiem spogl¹da³a na zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami na piersiach przybysza i na tarczê, któr¹ dzier¿y³ w prawej rêce. Potem zatopi³a swe spojrzenie w jego powa¿nej twarzy. £zy nap³ynê³y do jej oczu. Unios³a rêkê i dr¿¹cymi palcami ostro¿nie dotknê³a jego ust.


- Tehawanka... Jedyny bracie mój, ¿yjesz naprawdê... wróci³eœ... - szepnê³a zd³awionym g³osem.


- Witaj, Poranna Roso, moja siostro... - cicho rzek³ Tehawanka nie mniej wzruszony.


Wœród Wahpekute rozbrzmia³y radosne okrzyki. Imiê Tehawanki, wnuka szamana i wodza, Czerwonego Psa, podawane by³o z ust do ust. W tej podnios³ej i pe³nej wzruszenia chwili nikt nawet nie poczyta³ za z³e ani Tehawance ani Porannej Rosie tych kilku powitalnych s³ów, chocia¿ surowy obyczaj zabrania³ dorastaj¹cym braciom i siostrom bezpoœrednich rozmów. Wszyscy jednakowo cieszyli siê i byli wzruszeni.


Poranna Rosa oczami pe³nymi ³ez spogl¹da³a na ukochanego brata. Nie odwa¿y³a siê ju¿ o nic zapytaæ, chocia¿ przera¿a³a j¹ jego obwi¹zana g³owa. Rêk¹ da³a znak towarzyszce brata, aby sz³a za ni¹.


Mem’en gwa poprowadzi³a Tehawankê. Trzymaj¹c siê za rêce szli wprost ku najokazalszej chacie wodza, a t³um podnieconych radoœci¹ Wahpekute pod¹¿a³ za nimi.


Poranna Rosa odchyli³a skórê bizona zas³aniaj¹c¹ wejœcie do chaty. Mem’en gwa po raz pierwszy ujrza³a dom Wahpekute Dakotów. Kopulasty strop obszernej ziemianki, mog¹cej pomieœciæ kilkadziesi¹t osób, podpiera³y w œrodku cztery centralne, grube s³upy, pomiêdzy którymi ¿arzy³o siê ognisko. Na tylnej œcianie za ogniskiem, na wprost wejœcia, sta³ domowy o³tarzyk. Wzd³u¿ kolistej œciany mieœci³y siê legowiska dla poszczególnych domowników, odgrodzone od siebie skórzanymi zas³onami, a pomiêdzy nimi pozostawiono wolne miejsca na sprzêty gospodarskie, ubranie, zapasy ¿ywnoœci, opa³ i uprz¹¿ z w³ókami dla psów.


Mem’en gwa zd¹¿y³a zaledwie zerkn¹æ na wnêtrze ziemianki, gdy¿ przy ognisku, na jednej ze skór le¿¹cych na klepisku, ujrza³a siedz¹cego wysokiego, starszego mê¿czyznê. Futrzana czapka z czterema sokolimi piórami, naszyjniki z k³ów i pazurów wilków i niedŸwiedzi oraz œwiête znaki pokrywaj¹ce twarz i piersi wskazywa³y na niezwyk³e zas³ugi i wysokie stanowisko zajmowane w plemieniu. Za jego plecami, na specjalnym stojaku, spoczywa³y liczne trofea wojenne, wœród których naczelne miejsce zajmowa³y skalpy napiête na okr¹g³e ramki. Powa¿ny, skupiany wyraz twarzy i jego przenikliwy wzrok nakazywa³y wszystkim szacunek. To by³ w³aœnie Czerwony Pies, dziadek Tehawanki.


Mem’en gwa onieœmielona podprowadzi³a Tehawankê do starego wodza - szamana, po czym sama zaraz chcia³a siê cofn¹æ, ale m³odzieniec silniej przytrzyma³ jej d³oñ i zmusi³, aby zosta³a przy nim.


Czerwony Pies siedzia³ nieruchomo jak pos¹g wykuty z kamienia. Ani jeden musku³ nie drgn¹³ w jego twarzy. Tylko przenikaj¹cy na wskroœ wzrok przeœlizn¹³ siê po przybyszach. To mu jednak wystarczy³o do stwierdzenia, ¿e jego wnuk musia³ zaniewidzieæ lub straciæ oczy. Czipewejska dziewczyna, któr¹ jeszcze teraz trzyma³ za rêkê, zapewne pomog³a mu wróciæ do osady. Od razu te¿ rozpozna³ zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami i magiczn¹ tarcz¹ ojca Tehawanki, który poleg³ w walce z Czipewejami. W jaki sposób jego ukochany wnuk zdoby³ te œwiêtoœci?! Duma i radoœæ rozpiera³y mê¿n¹ pierœ szamana, ale nadal pozosta³ nieruchomy jak pos¹g.


Po d³ugiej, wymownej chwili milczenia powsta³ i rzek³:


- Witaj, synu! Wróci³eœ do domu. Z wielk¹ trosk¹ o ciebie d³ugo czekaliœmy na twój powrót.


Tehawanka pochyli³ siê nisko w pok³onie.


- Wybacz, ojcze, ¿e nie zdo³a³em wype³niæ swego zadania - powiedzia³. - £owy nie by³y dla mnie pomyœlne...


- PóŸniej, synu, opowiesz wszystko radzie starszych - przerwa³ mu Czerwony Pies. - Widaæ po tobie trudy dalekiej drogi. Dlaczego kryjesz swe oczy?


- Podczas ucieczki z niewoli u Czipewejów blizzard zaskoczy³ mnie na prerii. Zarodki œniegu wtargnê³y do moich oczu i pozbawi³y mnie wzroku. Pozwól, ojcze, przyprowadzi³em do naszego domu mego przyjaciela. To Mem’en gwa, mój goœæ. Mo¿e st¹d odejœæ i wróciæ do swoich, kiedy tylko zechce.


Szaman uwa¿nie spojrza³ na Czipewejkê. Odgad³ prawdê. Dziewczyna by³a zalêkniona, wiêc uœmiechn¹³ siê do niej, po³o¿y³ sw¹ d³oñ na jej ramieniu i odezwa³ siê w narzeczu algonkiñskim:


- Witaj, córko, w naszym domu! Goœæ mego syna jest moim goœciem, goœciem wszystkich Wahpekute. Gdy nasza goœcina ciê znudzi odprowadzimy bezpiecznie, dok¹d tylko zechcesz. Jesteœ zmêczona i na pewno g³odna. Poranna Rosa zaopiekuje siê tob¹ jak w³asn¹ siostr¹.


- Dziêkujê, mój ojcze - powiedzia³ Tehawanka, pochylaj¹c siê przed starcem.


Mem’en gwa dopiero teraz pojê³a, ¿e zosta³a potraktowana jako goœæ i tym samym nie musia³a ju¿ obawiaæ siê krzywdy ze strony Wahpekute. £zy radoœci pojawi³y siê w jej oczach. Razem z Tehawanka pochyli³a siê przed szamanem.


Czerwony Pies uœmiechn¹³ siê do wnuka i czipewejskiej dziewczyny. Pos¹gowa obojêtnoœæ zniknê³a z jego twarzy. Po chwili odezwa³ siê:


- Synu mój, zawini¹tko ze œwiêtymi talizmanami twego ojca, które nosisz na swej piersi i jego magiczna tarcza znów raduj¹ moje stare oczy. Czy d³oñ twa dosiêg³a zabójcy?


- Nie zasta³em go w wigwamie, gdy zabiera³em œwiêtoœci. On wtedy walczy³ z Lisami na jeziorze i zgin¹³ - odpar³ Tehawanka, a potem cicho doda³: - To by³ drugi ojciec Mem’en gwa. Post¹pi³em w myœl wskazówek mego Ducha Opiekuñczego.


- Cieñ twego ojca raduje siê dzisiaj w Krainie Wielkiego Ducha. Z³ó¿ œwiêtoœci na nale¿nym im miejscu.


Tehawanka prowadzony przez szamana podszed³ do domowego o³tarzyka i po³o¿y³ na nim talizmany ojca obok zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami Czerwonego Psa.


Wtedy szaman klasn¹³ w d³onie. Z g³êbi chaty wynurzy³y siê jego dwie ¿ony, starsza i m³odsza. Zaledwie powita³y Tehawankê, Czerwony Pies rzek³:


- Powiadomcie obwo³ywacza* [przyp.: „Tak zwani „obwo³ywacze” byli jakby heroldami og³aszaj¹cymi ogó³owi wa¿ne polecenia lub wydarzenia. Obwo³ywacz móg³ oznajmiaæ nowo nadane komuœ imiê, zamiar urz¹dzenia wyprawy wojennej lub ³owieckiej, wa¿n¹ naradê, ucztê itp., za co otrzymywa³ wynagrodzenie od tego, kto go najmowa³.], aby zaprosi³ cz³onków rady starszych na wieczorn¹ ucztê. Musimy godnie uczciæ dzisiejszy dzieñ. Zabijcie najbardziej utuczonego psa* [przyp.: Pies by³ jedynym zwierzêciem domowym Indian przed przybyciem bia³ych ludzi. Na preriach by³y dwie odmiany psów: du¿a, wielkoœci wilka i ma³a, wzrostu kojota. Psy przede wszystkim by³y u¿ywane jako zwierzêta juczne i do ci¹gniêcia w³ók (travois). Niektóre plemiona (Szoszoni i Kutenai; u¿ywa³y psów do œcigania p³owej zwierzyny i ³osi, a Komancze trzymali je jedynie jako ulubieñców domowych. Szereg plemion jada³o psie miêso jako przysmak godny zas³u¿onych ludzi (Arapahowie zyskali przydomek - Zjadacze Psów), a Dakotowie szczególnie przypisywali wiele wagi do poczêstunku psim miêsem podczas wa¿nych ceremonii i narad. Tote¿ w osadach i obozach indiañskich znajdowa³y siê ca³e sfory psów i ka¿da rodzina mia³a ich co najmniej 20.]. Najpierw wszak¿e zajmijcie siê Tehawank¹ i goœciem. S¹ zmêczeni i g³odni. PodejdŸ do ogniska, synu, muszê zajrzeæ w twoje oczy!


Czerwony Pies przede wszystkim przebra³ wnuka w nowe, suche odzienie, a potem d³ugo bada³ jego oczy, szepcz¹c przy tym jakieœ zaklêcia czy modlitwy. Potem sporz¹dzi³ wywar zio³owy, namoczy³ w nim banda¿e z w³ókna brzozowego, na³o¿y³ kompresy na chore oczy i owin¹³ g³owê.


Po dokonaniu zabiegu przez pewien czas siedzia³ zapatrzony w ognisko. Twarz jego znieruchomia³a, w chacie zapanowa³a pe³na niepokoju cisza. Kobiety skupione w zakamarku ziemianki trwo¿liwie oczekiwa³y na orzeczenie szamana.


Czerwony Pies wreszcie otrz¹sn¹³ siê z zadumy. Na jego skamienia³ej twarzy znów pojawi³ siê uœmiech. Pochyli³ siê ku wnukowi i rzek³:


- Oczami ducha widzia³em ciebie na dalekiej, samotnej wyprawie wojennej. Jest to nieomylny znak, ¿e zarodki œniegu niebawem opuszcz¹ twe oczy. Wkrótce odzyskasz wzrok.


Radosne okrzyki kobiet zawtórowa³y pomyœlnej przepowiedni. Teraz, nie trac¹c czasu, rozpoczê³y przygotowania do uczty, na któr¹ ju¿ zaprasza³ obwo³ywacz. Mem’en gwa przebrana w œwie¿e odzienie Porannej Rosy i nakarmiona pomaga³a kobietom, które, ciekawe prze¿yæ Tehawanki, wypytywa³y j¹ za pomoc¹ mowy znaków.


M³odsza ¿ona Czerwonego Psa schwyci³a grub¹, drewnian¹ pa³kê i wybieg³a z chaty. Po chwili rozbrzmia³ przeraŸliwy skowyt psa.







Przyb¹dŸ bizonie!






Minê³o kilka dni od uroczystej uczty urz¹dzonej przez Czerwonego Psa dla uczczenia zwyciêskiego powrotu wnuka z niewoli u Czipewejów. Tehawanka w³aœnie sta³ na pagórku, sk¹d móg³ obserwowaæ wylot w¹wozu, gdzie gromada kobiet przygotowywa³a poletka pod uprawê kukurydzy* [przyp.: Kukurydza (Zea mays) jest jedynym zbo¿em pochodz¹cym z Ameryki, gdzie stanowi³a zbo¿e chlebowe Majów, Azteków oraz Inków i by³a przez nich spo¿ywana pod postaci¹ placków i kaszy. Indianie ci stosowali nawet sztuczne nawodnienie. Ojczyzn¹ kukurydzy, której istnieje wiele odmian, jest p³askowy¿ centralny oraz po³udniowy Meksyk. Kukurydza nie znana jest w stanie dzikim, jej pierwotne formy odkryto w znaleziskach sprzed 4500 lat. Kukurydza zosta³a sprowadzona z Ameryki do Hiszpanii i W³och w pierwszych latach XVI w., sk¹d bardzo szybko rozpowszechni³a siê w Europie, Azji i Afryce. W Polsce wystêpuje przy koñcu XVIII w. Z wyj¹tkiem ry¿u, tylko pszenica mo¿e rywalizowaæ z kukurydz¹ pod wzglêdem obfitoœci plonów. Obecnie g³ówne oœrodki uprawy kukurydzy stanowi¹: USA (od po³udniowego Meksyku a¿ po jeziora amerykañsko - kanadyjskie, tzw. corn belt - pas kukurydzy), Chiñska Republika Ludowa, ZSRR, Brazylia, Meksyk, Republika Po³udniowej Afryki, Jugos³awia, Rumunia, Indie, Argentyna, W³ochy i Wêgry (kolejnoœæ wed³ug rozmiarów produkcji). Fasola, pomidory i kartofle pochodz¹ z Peru.], dyñ, fasoli i s³oneczników. Oprócz Tehawanki, który ju¿ ca³kowicie odzyska³ wzrok, jeszcze kilku Wahpekute czuwa³o nad bezpieczeñstwem pracuj¹cych kobiet, poniewa¿ obawiano siê odwetu za uprowadzenie Mem’en gwa.


Ostro¿noœæ nie by³a pozbawiona podstaw. Na dwa dni przed powrotem Tehawanki, kilku Wahpekute polowa³o na p³ow¹ zwierzynê w puszczy na pó³noc od osady. Podczas ³owów natknêli siê na piêciu zbrojnych Czipewejów myszkuj¹cych po puszczy, urz¹dzili wiêc zasadzkê i po krótkiej walce zmusili do ucieczki. Myœliwi natychmiast powrócili do osady, aby ostrzec, ¿e wrogowie w³ócz¹ siê w pobli¿u.


Rada starszych zaraz rozes³a³a zwiadowców i wyznaczy³a stra¿e wokó³ osady. One te¿ spostrzeg³y powracaj¹cego Tehawankê i Mem’en gwa, bior¹c ich obydwoje za Czipewejów. Po powrocie Tehawanki sprawa sta³a siê zupe³nie jasna. Oprócz Mish’wa waka jeszcze druga pogoñ œciga³a uciekinierów. W takiej niebezpiecznej sytuacji konieczne jeszcze by³o zachowanie ostro¿noœci przez d³u¿szy czas.


Z pagórka, na którym obecnie czuwa³ Tehawanka, doskonale by³o widaæ w¹wóz oraz szeroki pas prerii. Wylot w¹wozu znajdowa³ siê w pewnej odleg³oœci od osady, ale za to ziemia by³a tu urodzajna, miêkka, a murawa niezbyt wysoka.


Uprawa roli ca³kowicie nale¿a³a do obowi¹zków kobiet. One spulchnia³y ziemiê i formowa³y z niej rzêdy miniaturowych kopczyków pos³uguj¹c siê motyk¹ z ³opatki bizona lub ³osia, przymocowanej do drewnianego styliska. Nastêpnie w kopczyku dr¹¿y³y kijem otwór na ziarno kukurydzy i po zasianiu wyrównywa³y ziemiê drewnianymi grabiami. Wreszcie póŸniej dozorowa³y, aby ptaki i zwierzêta nie niszczy³y zasiewów.


Tehawanka spogl¹da³ w kierunku kobiet, wœród których znajdowa³y siê Poranna Rosa i Mem’en gwa. Kobiety rozmawia³y podczas pracy, ¿artowa³y i tylko od czasu do czasu zerka³y na niemowlêta spoczywaj¹ce w indiañskich ko³yskach* [przyp.: Indiañska ko³yska (po angielsku cradleboard) u ró¿nych plemion posiada³a inne kszta³ty. Najbardziej typowa sk³ada³a siê z dwóch odpowiednio d³ugich, p³askich deseczek, z³o¿onych w kszta³cie litery V, po³¹czonych poprzeczkami. Do tej drewnianej ramy przymocowywano skórzany pokrowiec, sznurowany od do³u a¿ do otworu pozostawionego na twarz dziecka. „Ko³yska” mog³a byæ noszona przez matkê na plecach, mo¿na by³o umocowaæ j¹ na w³ókach, zawiesiæ na koñskim siodle lub ga³êzi i oprzeæ o drzewo, u Indian prerii ko³yska pierwotnie s³u¿y³a jedynie do przenoszenia dziecka podczas wêdrówki, lecz na przyk³ad u Indian Salish na Pó³nocno - Zachodnim Wybrze¿u pe³ni³a rolê ko³yski w naszym pe³nym pojêciu tego s³owa.], zawieszonych na ga³êziach drzew u wylotu w¹wozu. Ko³yski te, oprócz w³ók dla psów, by³y jednym z kilku praktycznych urz¹dzeñ, które wymyœlili Indianie prerii jeszcze jako typowi piechurzy. Dziêki indiañskiej „ko³ysce” dziecko nie mog³o sobie zrobiæ krzywdy i by³o bezpieczne, a zarazem nie przeszkadza³o rodzicom podczas wêdrówki i w pracy.


Tehawanka spogl¹daj¹c ku kobietom rozmyœla³ o brance i siostrze. Dziewczêta prawie od razu zaprzyjaŸni³y siê ze sob¹ i Mem’en gwa nie wspomina³a o powrocie do Czipewejów. Tehawanka bardzo polubi³ Mem’en gwa, ale teraz nie móg³ jeszcze myœleæ o wziêciu jej za ¿onê. Podczas uczty u Czerwonego Psa rada starszych plemienia z uwag¹ wys³ucha³a jego wyjaœnieñ na temat niefortunnych samotnych ³owów, zakoñczonych niewol¹ u Czipewejów.


Cz³onkowie rady pochwalili wykazan¹ roztropnoœæ, cierpliwoœæ i odwagê. Uznali, ¿e odebranie wrogom zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami i magicznej tarczy ojca by³o zaszczytnym czynem wojennym, przewy¿szaj¹cym nawet jego pomyœln¹ ucieczkê z niewoli.


Jednoczeœnie rada starszych oznajmi³a Tehawance, ¿e podczas nadchodz¹cych uroczystoœci „Tañca S³oñca”* [przyp.: „Taniec S³oñca” (Sun Dunce) by³ charakterystyczn¹ dla Indian prerii uroczystoœci¹ religijn¹, gromadz¹c¹ w jednym miejscu raz na rok, przewa¿nie w po³owie lata, ca³e plemiê. Oko³o dwudziestu plemion prerii dokonywa³o tego obrzêdu, a nie spotykano go tylko u Paunisów, Wichite i Omaha oraz u kilku po³udniowych plemion z rodziny Sju. Szczególnie du¿¹ wagê do obrzêdów „Tañca S³oñca” przywi¹zywali Dakotowie, Szejenowie i Arapahowie. Ca³a uroczystoœæ obejmowa³a czterodniowe przygotowania i cztery dni tañców ku czci S³oñca. Uroczystoœci towarzyszy³y uczty, modlitwy i pieœni cierpienia, a sam „Taniec S³oñca” stanowi³ punkt kulminacyjny, podczas którego m³odzieñcy byli poddawani próbom mêstwa po³¹czonym z samotortur¹. Wielu Indian uczestniczy³o w obrzêdach „Tañca S³oñca” dla wype³nienia œlubowañ z³o¿onych w zamian za pomoc otrzyman¹ od si³ nadnaturalnych. Podczas tañców, doprowadzaj¹cych nieraz do stanów ekstazy, tancerze czasem doznawali wizji. Ze wzglêdu na samotortury i wizje, rz¹d USA w 1904 r. zakaza³ odprawiania „Tañca S³oñca” i zakaz ten zosta³ zniesiony dopiero w 1935 r.], na które Santee Dakotowie zbierali siê w po³owie lata, bêdzie móg³ poddaæ siê próbom mêstwa, jeœli przedtem odbêdzie jeszcze jedn¹ wyprawê wojenn¹ i udowodni na najbli¿szych ³owach, ¿e potrafi zdobywaæ po¿ywienie dla rodziny. Wtedy zostanie uznany za doros³ego i bêdzie przyjêty do grona wojowników.


Tehawanka cieszy³ siê z pochwa³ i niecierpliwie oczekiwa³ wyruszenia na polowanie na bizony. W³aœnie teraz wielkie stada ci¹gnê³y przez preriê z po³udnia na pó³noc, a kobiety potrzebowa³y du¿o skór do sporz¹dzenia nowych tipi, którymi Wahpekute pos³ugiwali siê podczas czêstych wypraw.


Ku zadowoleniu Tehawanki wiosenne siewy ju¿ dobiega³y koñca. Po ich zakoñczeniu Wahpekute zawsze urz¹dzali wielkie, plemienne ³owy na bizony, by móc w po³owie lata wyruszyæ na uroczyste obrzêdy „Tañca S³oñca”. Potem powracali do osady w po³owie sierpnia na ma³e zbiory zielonej kukurydzy. Wtedy kaczany osi¹ga³y ju¿ normaln¹ wielkoœæ, ale ziarna jeszcze by³y miêkkie i zawiera³y sok mleczny. Taka kukurydza uchodzi³a za przysmak. Zbiory zielonej kukurydzy wi¹za³y siê z dziêkczynnymi obrzêdami religijnymi i tañcami.


Zamyœlony Tehawanka naraz zacz¹³ nas³uchiwaæ. Po chwili uj¹³ ³uk i strza³y. Ktoœ szybko bieg³ przez g¹szcze puszczy. Nieprzyjemny krzyk sowy rozbrzmia³ trzykrotnie. Tehawanka uœmiechn¹³ siê i od³o¿y³ broñ. Pozna³ has³o swego rówieœnika i przyjaciela z lat ch³opiêcych, którego nazywano Sha’pa, czyli sow¹, poniewa¿ potrafi³ do z³udzenia naœladowaæ g³os tego ptaka. Wkrótce te¿ ujrza³ go wybiegaj¹cego z lasu.


- Sha’pa, tutaj jestem! - krzykn¹³


- Przynoszê dobr¹ wiadomoœæ! - ju¿ z dala wo³a³ Sha’pa.


- A ja myœla³em, ¿e umykasz przed niedŸwiedziem - za¿artowa³ Tehawanka, patrz¹c na zadyszanego przyjaciela. - Robi³eœ tyle ha³asu, ¿e niemal siê przestraszy³em. Có¿ to za dobra wiadomoœæ?


Sha’pa usiad³ na ziemi, po czym odetchn¹³ g³êboko i oznajmi³:


- Rada starszych postanowi³a, ¿e ju¿ czas wyruszyæ na ³owy! Dzisiaj rozpocznie siê przywo³ywanie bizonów! Czy jeszcze masz ochotê ¿artowaæ ze mnie?!


- To naprawdê wspania³a wiadomoœæ! - zawo³a³ Tehawanka.


- Teraz rozumiem, dlaczego bieg³eœ do mnie bez wytchnienia. To wielka nadzieja dla nas obydwóch!


- Musimy czymœ wyró¿niæ siê na tych ³owach - przywtórzy³ Sha’pa. - Oby tylko bizony raczy³y wys³uchaæ naszych próœb!


- Wys³uchaj¹ nas, wys³uchaj¹! - uspokoi³ go Tehawanka. - Taniec „Przyb¹dŸ bizonie” jest niezawodny* [przyp.: Indianie prawie nigdy nie tañczyli dla rozrywki. Wspólne tañce mê¿czyzn i kobiet, chocia¿ nie by³y im ca³kowicie nie znane, nie stanowi³y jakiejœ charakterystycznej formy zabawy. Taniec by³ dla Indian rytua³em zwi¹zanym z wieloma obrzêdami oraz uroczystoœciami religijnymi i wiêkszoœæ ich tañców mia³a œciœle okreœlony cel. Tak wiêc Indianin tañcem wyra¿a³ do bóstw proœbê o deszcz („Taniec Wê¿a” Indian Hopi), tañczy³ na czeœæ sianego ziarna i tañcem czci³ zbiory, przed Iowami tañcem przyzywa³ zwierzynê (taniec „Przyb¹dŸ bizonie”), odbywa³ tañce wojenne przed wyruszeniem na wyprawê, któr¹ wieñczy³ „Taniec Skalpu”, tañcem wyra¿a³ wdziêcznoœæ za doznane ³aski („Taniec S³oñca” Indian równin), tañcem zwalcza³ z³e duchy powoduj¹ce choroby („Wielki Taniec Uleczaj¹cy” wschodnich plemion leœnych), tañcem czci³ swe bóstwa: s³oñce, ksiê¿yc, planety, wiatr, deszcz, grzmot, b³yskawicê i ró¿ne zwierzêta, bowiem we wszystkich przejawach ¿ycia na Ziemi upatrywa³ obecnoœæ i dzia³anie nadprzyrodzonych mocy. Tañce podczas wa¿nych ceremonii religijnych by³y wielkimi widowiskami dla ogó³u i pod pewnymi wzglêdami przypomina³y przedstawienia teatralne, ale forma ich odprawiania by³a doœæ statyczna. Natomiast inne tañce, a zw³aszcza wojenne i stowarzyszeñ ¿o³nierskich, zawiera³y wiele ekspresji.], a poza tym ojciec mego ojca, Czerwony Pies, posiada swoje sposoby na nie. Zawsze potrafi odnaleŸæ miejsce, w którym one przebywaj¹.


Obydwaj m³odzieñcy z o¿ywieniem snuli plany ³owów i ani siê spostrzegli, gdy kobiety zaczê³y schodziæ z poletek. Ochoczo pobiegli za nimi, gdy¿ Poranna Rosa i Mem’en gwa umyœlnie sz³y na samym koñcu.


- Mem’en gwa mo¿e powiedzieæ memu bratu, ¿e siewy ju¿ skoñczone - odezwa³a siê Poranna Rosa, nie zwracaj¹c siê zgodnie z obyczajem bezpoœrednio do Tehawanki.


Tehawanka zaœ, chocia¿ s³ysza³ jej s³owa, poczeka³ dopóki Mem’en gwa nie powtórzy³a mu tak upragnionej wiadomoœci i dopiero wtedy rzek³:


- Niech Mem’en gwa powie mojej siostrze, z czym przybieg³ do nas Sha’pa. Ju¿ dzisiaj rozpocznie siê przywo³ywanie bizonów!


Mem’en gwa, jako mieszkanka wschodniej krainy lasów, nie zna³a tego obrzêdu plemion z pobrze¿a prerii, jednak od razu odgad³a, ¿e musia³ on odgrywaæ wa¿n¹ rolê w ich surowym, codziennym ¿yciu. Tote¿ zaintrygowana zapyta³a:


- Nigdy dot¹d nie s³ysza³am o przywo³ywaniu bizonów. Có¿ to oznacza?


- Przed wyruszeniem na ³owy myœliwi pod przewodnictwem szamanów musz¹ uprosiæ bizony, aby szlak swej wêdrówki skierowa³y na nasze tereny ³owieckie - wyjaœni³ Tehawanka.


- Czy bizony zawsze wys³uchuj¹ waszych próœb? - dopytywa³a siê zaciekawiona dziewczyna.


- Zawsze tak czyni¹! - zapewni³ Tehawanka. - Tañczymy taniec bizonów tak d³ugo, dopóki proœby nasze nie wpadn¹ w ich uszy i nie sk³oni¹ do przybycia w nasze strony* [przyp.: W rzeczywistoœci obrzêd „Przyb¹dŸ bizonie” zawsze przynosi³ po¿¹dany skutek, poniewa¿ szamani i myœliwi tañczyli na zmianê dzieñ i noc, nieraz nawet przez wiele tygodni, dopóki bizony nie pojawi³y siê w okolicy, co by³o wówczas rzecz¹ zupe³nie naturaln¹, bior¹c pod uwagê nieprzeliczone stada wêdruj¹ce po prerii.]. Nasz uœwiêcony obrzêd zmusza je do przyjœcia i zaspokojenia naszych potrzeb.


- W takim razie wkrótce rozpoczn¹ siê ³owy!


- Wszyscy Wahpekute wyrusz¹ na nie. Nawet kobiety i dzieci! Ju¿ od dawna nie mamy w osadzie miêsa. Pomyœlne ³owy odsun¹ widmo g³odu, zapewni¹ dostatek i radoœæ. Czeka nas wszystkich wiele ciê¿kiej i odpowiedzialnej pracy. Gdy tylko myœliwi zakoñcz¹ zabijanie bizonów, kobiety bêd¹ pomaga³y przy zdejmowaniu skór. One najlepiej wiedz¹, do czego skóry bêd¹ im potrzebne, wiêc zastosuj¹ w³aœciwy sposób zdejmowania i wyprawy. Musimy mieæ nowe tipi, a do tego najlepiej nadaj¹ siê skóry samic, cieñsze ni¿ skóry byków. Potem kobiety bêd¹ pomaga³y przyciêciu i dzieleniu miêsa, suszeniu na zapas, a wreszcie musz¹ przenieœæ je do osady.


- Czipewejki, jak sam widzia³eœ, równie¿ wykonuj¹ takie prace - wtr¹ci³a Mem’en gwa. - Nasi myœliwi wci¹¿ poluj¹ na p³ow¹ zwierzynê.


- Czy Mem’en gwa zechce pójœæ z nami na polowanie? - zapyta³ Tehawanka.


Dziewczyna zerknê³a na m³odzieñca. Wydawa³o siê jej, ¿e pod pozorn¹ obojêtnoœci¹ ukrywa³ niepewnoœæ i obawê. Tote¿ uœmiechnê³a siê i po krótkiej chwili odpar³a:


- Czipewejowie na pewno ju¿ zwinêli obóz i tak¿e ruszyli na ³owy. Teraz trudno by³oby mi ich odszukaæ. Je¿eli wiêc zale¿y ci na tym, mogê pójœæ z wami.


- Dziêkujê, Mem’en gwa! - cicho rzek³ Tehawanka. - To jest niezwykle wa¿ne dla mnie polowanie. Pomyœlne ³owy i jedna wyprawa wojenna umo¿liwi¹ mi poddanie siê próbom mêstwa. Wtedy ju¿ bêdê wojownikiem!


- Kiedy to ma nast¹piæ?


- W po³owie lata, gdy wszyscy Santee Dakotowie zbior¹ siê na uroczystoœci „Tañca S³oñca”.


- To ju¿ niezad³ugo! - powiedzia³a Mem’en gwa i umilk³a.


Niebawem znaleŸli siê w osadzie. By³o tu rojno i gwarno. Mê¿czyŸni przygotowywali broñ: ³uki, strza³y i w³ócznie u¿ywane do polowania na bizony. Sprawdzali znaki na strza³ach, po których potem rozpoznawano, czyj cios zada³ œmieræ zwierzêciu. Kobiety natomiast przygotowywa³y przenoœne tipi, u¿ywane przez Wahpekute podczas dalekich wypraw poza osadê, przegl¹da³y zapasowe mokasyny, w³óki dla psów i pakowa³y ¿ywnoœæ na drogê. W pracach tych pomaga³y im dziewczynki, a ch³opcy, uzbrojeni w dziecinne ³uki, bawili siê w polowanie na bizony goni¹c gromady wyj¹cych kundli.


G³ówny plac poœrodku osady by³ ju¿ uprz¹tniêty do zapowiedzianej uroczystoœci. Zaledwie s³oñce pochyli³o siê ku zachodowi, mieszkañcy osady zaczêli gromadziæ siê wokó³ placu zebrañ i obrzêdów. Wkrótce te¿ pojawili siê grajkowie z bêbnami i grzechotkami. Naraz wszyscy umilkli. Nadchodzi³ wódz i zarazem potê¿ny szaman, Czerwony Pies.


Szaman przybra³ sw¹ g³owê w ceremonialny, czarodziejski pióropusz z orlich piór, który stanowi³ swego rodzaju odmianê zwyk³ego, wojennego pióropusza. Ten strój g³owy sk³ada³ siê z obcis³ej, skórzanej czapki zakrywaj¹cej ciemiê, do której przytwierdzony by³ pojedynczy pas stercz¹cych orlich piór, opadaj¹cy poprzez plecy a¿ do kolan. Na skroniach, po obydwóch bokach g³owy czerni³y siê rogi bizona, przymocowane do obcis³ej czapeczki. Taki ceremonialny strój g³owy mogli nosiæ tylko nieliczni, bardzo zas³u¿eni ludzie obdarzeni nadnaturaln¹ moc¹. Oprócz niezwyk³ego pióropusza Czerwony Pies przywdzia³ tak¿e obrzêdow¹ koszulê ze skóry jelenia, przybran¹ na szwach i u do³u kêpkami w³osów* [przyp.: Koszule te czêsto mylnie nazywano „wojennymi” lub „skalpowymi”, poniewa¿ Europejczycy mniemali, ¿e zdobi¹ce je w³osy pochodz¹ ze zdobytych loków skalpowych. W rzeczywistoœci jednak nie by³y to stroje wojenne, gdy¿ Indianie na wojennej œcie¿ce, dla zachowania ca³kowitej swobody ruchów, ubierali siê jedynie w przepaskê biodrow¹, nogawice i mokasyny. Ponadto w³osy obramowuj¹ce koszulê nie musia³y pochodziæ z ludzkiej g³owy. Na przyk³ad Dakotowie i Szejenowie do zdobienia ich u¿ywali koñskich w³osów, a Czarne Stopy i niektóre inne plemiona u¿ywa³y do tego celu w¹skich pasków ze skór bia³ych ³asic. Koszule tego typu stanowi³y strój na niezwykle uroczyste okazje dla starszych, zas³u¿onych mê¿czyzn oraz wielkich wodzów.]. W rêkach niós³ swój szamañski bêbenek.


Czerwony Pies, otoczony rad¹ starszych plemienia, siad³ na skórach rozes³anych na ziemi. Wolno uniós³ do góry g³owê, przymkn¹³ oczy. Usta jego poruszy³y siê bezg³oœnie. Zanosi³ mod³y do pierwszego na œwiecie bizona, który pod postaci¹ bia³ego ducha narodzi³ siê dawno temu w jednej z pieczar na pó³nocy, a póŸniej co pewien czas, ponownie pojawia³ siê na Ziemi* [przyp.: Wœród nieprzeliczonych stad bizonów zdarza³y siê czasem okazy bizona albinosa. Te bia³e bizony uwa¿ane by³y przez Indian za ponownie przyby³ego na Ziemiê pierwszego bizona - ducha. Skóra bia³ego bizona traktowana by³a jako œwiêtoœæ i mia³a zawieraæ wielk¹ moc w leczeniu ran. U¿ywano jej do specjalnych ceremonii religijnych.]. D³onie szamana dotknê³y bêbenka spoczywaj¹cego na jego kolanach. Ciche z pocz¹tku tony stawa³y siê coraz silniejsze, potê¿nia³y, a¿ wreszcie brzmia³y jak têtent nadbiegaj¹cego stada bizonów. Teraz inne bêbny i grzechotki przy³¹czy³y siê do szamañskiego wezwania. Widzowie w uniesieniu zaczêli przytupywaæ nogami do taktu, a¿ naraz rozleg³y siê radosne okrzyki. Oto na skraju tanecznego krêgu pojawi³ siê „bizon”.


Tancerz odtwarzaj¹cy bizona nosi³ na g³owie ³eb zwierzêcia wymodelowany z prawdziwej skóry razem z rogami. Z ty³u mia³ przymocowany do przepaski biodrowej oryginalny, d³ugi bizoni ogon.


„Bizon” oci¹gaj¹c siê wolno wkroczy³ na kr¹g taneczny, udaj¹c, ¿e skubie trawê. Spogl¹da³ na boki, przed siebie i w ten sposób powoli zbli¿y³ siê do œrodka placu. Potem, wci¹¿ niby to skubi¹c trawê, czterokrotnie zatacza³ ma³e krêgi, dopóki nie pojawili siê myœliwi. Szli drobnymi krokami jeden za drugim skrajem tanecznego krêgu. Ubiór ich stanowi³y przepaski biodrowe, nogawice i mokasyny. W lewych d³oniach trzymali tarcze, a w prawych d³ugie w³ócznie.


Myœliwi id¹c tanecznym krokiem zataczali szerokie ko³a, udaj¹c, ¿e szukaj¹ œladów bizonów. To pochylali siê ku ziemi, to znów spogl¹dali w dal os³aniaj¹c d³oni¹ oczy przed blaskiem s³onecznym. Bêbny grzmia³y coraz g³oœniej, brzêcza³y grzechotki... Widzowie poczêli œpiewaæ pieœni ³owieckie, niektórzy okrzykami zachêcali myœliwych.


Naraz krocz¹cy na czele przystan¹³. Uniós³ wysoko do góry praw¹ rêkê uzbrojon¹ w w³óczniê. Na ten znak œpiewy i okrzyki zamilk³y. Myœliwi jednoczeœnie odwrócili siê twarzami do „bizona”, jakby dopiero teraz go dostrzegli. Przystanêli na krótk¹ chwilê, a potem rytmicznymi, drobnymi krokami to zbli¿ali siê do niego, to cofali.


„Bizon” równie¿ ujrza³ myœliwych. Gniewnie wstrz¹sn¹³ ³bem, stopami zacz¹³ biæ w ziemiê. Przechylaj¹c siê na boki dokonywa³ krótkich, ostrych szar¿ na myœliwych, a potem zaraz cofa³ siê ku œrodkowi placu. Myœliwi tanecznymi krokami postêpowali ku „bizonowi”, a gdy ten szar¿owa³ na nich, uskakiwali na boki. Wreszcie najodwa¿niejszy z myœliwych podbieg³ z ty³u do „bizona”, szybko uniós³ do góry w³óczniê i zada³ cios.


W³ócznia zosta³a zrêcznie wsuniêta pomiêdzy lewe ramiê i bok „bizona”, który teraz przytrzyma³ j¹ rêkami. „Bizon” jeszcze wykona³ kilka chwiejnych skoków, po czym przodem cia³a run¹³ na ziemiê w ten sposób, aby w³ócznia „wbita” w jego cia³o stercza³a pionowo. Le¿¹c dr¿a³ w agonii, bi³ stopami o ziemiê.


Myœliwi cofnêli siê nieco do ty³u i obserwowali konaj¹ce „zwierzê”. Potem drobnymi krokami zaczêli je okr¹¿aæ, tworz¹c coraz bardziej zwarte ko³o. Przodownik myœliwych znów uniós³ do góry praw¹ d³oñ dzier¿¹c¹ w³óczniê. Wszyscy myœliwi otaczaj¹cy bizona ko³em jednoczeœnie klêknêli na jedno kolano, unieœli do góry w³ócznie i pionowo opuœcili je w dó³. Dolne koñce broni z g³uchym ³oskotem uderzy³y o ziemiê.


Myœliwi, wci¹¿ klêcz¹c na jednym kolanie, prawymi rêkami trzymali w³ócznie wzniesione ostrzami do góry. Rozbrzmia³a cicha gra bêbnów. Myœliwi nisko pochylili g³owy na piersi pogr¹¿eni w modlitwie. Dziêkowali Wielkiemu Duchowi za pomyœlny przebieg ³owów i wybawienie od g³odu, b³agali „bizona” o przebaczenie za zadan¹ mu œmieræ...


Widzowie otaczaj¹cy taneczny kr¹g dziêkczynnie wzruszeni nawet nie usi³owali skrywaæ ³ez p³yn¹cych im z oczu. Byli uszczêœliwieni pomyœln¹ wró¿b¹. Wkrótce bêd¹ mogli najeœæ siê do syta, zaspokoj¹ swe potrzeby.


Podnios³a chwila trwa³a krótko, bo oto na znak przewodnika myœliwi powstali i rozpoczêli radosny taniec zwyciêstwa. Towarzyszy³y im pieœni i okrzyki widzów, brzêczenie grzechotek i grzmot bêbnów.


Mem’en gwa po raz pierwszy uczestniczy³a w obrzêdzie „Przyb¹dŸ bizonie”, lecz widowisko by³o tak wyraziste, ¿e rozumia³a je bez jakichkolwiek wyjaœnieñ Tehawanki i Porannej Rosy, którzy stali przy niej. Nie obce jej by³y troski o zaspokojenie g³odu, wiêc cieszy³a siê razem z wszystkimi z pomyœlnej wró¿by.


Myœliwi tymczasem ukoñczyli dziêkczynny taniec. Teraz umownymi ruchami zaczêli odtwarzaæ zdejmowanie skóry z bizona i dzielenie miêsa. Kobiety w³¹czy³y siê do obrzêdu i udawa³y, ¿e odnosz¹ miêso do chat.


Czerwony Pies powsta³, w otoczeniu rady starszych uda³ siê do swej chaty na ostateczn¹ naradê. Wkrótce te¿ obwo³ywacze rozbiegli siê po osadzie, aby przekazaæ ogó³owi jej postanowienia. Jeden z nich w³aœnie wo³a³:


„Ludzie, wszyscy s³uchajcie! Przeprowadzenie wielkich ³owów na bizony rada starszych zleci³a ¿o³nierzom „Z³amanej Strza³y”. Odt¹d, a¿ do powrotu z ³owów do osady, wszyscy maj¹ wykonywaæ polecenia ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”, którzy w razie niepos³uszeñstwa bêd¹ surowo karali winnych”.


Wahpekute pilnie nas³uchiwali obwieszczenia, które oddawa³o ca³kowit¹ w³adzê w rêce ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”* [przyp.: Indianie preriowi posiadali wiele stowarzyszeñ i bractw o celach religijnych, wojskowych i spo³ecznych. Wiêkszoœæ z nich by³a stowarzyszeniami mêskimi, ale w niektórych, nawet militarnych, kobiety pe³ni³y pomocnicze funkcje. Kobiety mia³y ponadto w³asne, kobiece stowarzyszenia. Ogólnie jednak dominowa³y stowarzyszenia mêskie, a wœród nich stowarzyszenia typu „¯o³nierze Psy”, które wype³nia³y zadania militarne i policyjne oraz grupowa³y mê¿czyzn w odpowiednim wieku. Podobne stowarzyszenia, lecz nie ograniczaj¹ce wieku, szeroko rozpowszechnione by³y u Dakotów, Assiniboin, Szejenów, Crow, Paunisów i u Arikara, a w mniejszych rozmiarach u po³udniowych plemion z rodziny Sju oraz u Sarsi i Szoszonów znad Wind River. Cz³onkowie stowarzyszeñ ¿o³nierskich nie tylko brali na siebie niebezpieczne zadania wojenne, lecz tak¿e wype³niali wa¿ne czynnoœci na rzecz ogó³u, a zw³aszcza przejmowali funkcjê policji w czasie wêdrówek, polowañ plemiennych i podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca”.]. Tehawanka z niemym uwielbieniem spogl¹da³ na dom zborny cz³onków zaszczytnego stowarzyszenia ¿o³nierskiego. Tam w³aœnie oni zbierali siê zazwyczaj, jedli, spali, tañczyli i œpiewali swe pieœni obrzêdowe, opowiadali niezwyk³e wydarzenia wojenne, uk³adali plany wypraw. To by³ ich dom.


Tehawanka od lat ch³opiêcych marzy³ o przyst¹pieniu do ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”, ale cz³onkowie tego stowarzyszenia przyjmowali w swe szeregi tylko najdzielniejszych wojowników o wysokim poczuciu honoru i nieposzlakowanej uczciwoœci. Tak byæ musia³o, gdy bowiem rada starszych powierza³a im pe³nienie spo³ecznej roli policji, wtedy ich s³owa stanowi³y prawo dla wszystkich. Oni tak¿e s¹dzili doraŸnie wszelkie wykroczenia przeciwko porz¹dkowi i sprzeczne z korzyœci¹ dla ogó³u, wymierzali bardzo surowe kary, na co nie móg³ siê powa¿yæ nawet ¿aden z wodzów plemienia.


Tehawanka sta³ na uboczu i rozmyœla³ o swej przysz³oœci, gdy naraz ze zbornego domu stowarzyszenia ¿o³nierskiego wyszed³ Czarny Wilk. By³ to niezwykle œmia³y wojownik, budz¹cy nawet we wrogach szacunek i obawê. Jemu te¿ przypad³o dowodzenie „Z³amanymi Strza³ami” na obecnym plemiennym polowaniu na bizony. Wed³ug regu³y obowi¹zuj¹cej cz³onków stowarzyszenia Czarny Wilk uk³ada³ swe w³osy w ten sposób, ¿e tworzy³y one nad czo³em du¿¹, szczeciniast¹ grzywê, dziêki czemu zdawa³ siê wy¿szy, ni¿ by³ w rzeczywistoœci. Obecnie mia³ wpiête we w³osy trzy sokole pióra jako oznakê dowódcy, lecz gdy na niezwykle uroczyste okazje zak³ada³ swój ceremonialny pióropusz, wtedy mo¿na by³o w nim naliczyæ oko³o trzydziestu orlich piór. Z oznakowañ na poszczególnych piórach wynika³o, ¿e kilkakrotnie podczas walki pierwszy dotkn¹³ przeciwnika go³¹ rêk¹ lub odebra³ mu broñ, i¿ sam szeœciokrotnie by³ ranny, zdoby³ dwie czarodziejskie tarcze wrogów, wzi¹³ siedem skalpów oraz kilku niewolników. Zaszczytne blizny na jego ciele by³y widomym dowodem chwalebnych czynów.


Obecnie Czarny Wilk ubrany by³ w przepaskê biodrow¹, nogawice i mokasyny. W szwach nogawic mia³ wszyte d³ugie ludzkie w³osy. Na szyi nosi³ cztery naszyjniki z k³ów i pazurów zwierzêcych oraz œwistawkê z koœci skrzyd³owej or³a.


Czarny Wilk zauwa¿y³ Tehawankê stoj¹cego na uboczu. Obrzuci³ go przenikliwym spojrzeniem i przystan¹³. Skin¹³ na niego d³ug¹ lask¹ uderzeñ* [przyp.: Najwiêkszym dowodem odwagi podczas walki by³o dotkniêcie cia³a ¿ywego wroga go³¹ rêk¹ lub specjaln¹ lask¹ uderzeñ. Za taki czyn wojownik otrzymywa³ wy¿sze odznaczenie ni¿ za zabicie i oskalpowanie. Zwyczaj ten zwano „counting coup”, czyli zaliczanie uderzeñ (z francuskiego coup - uderzenie). Na przyk³ad Szejenowie pozwalali swoim trzem wojownikom kolejno zaliczaæ uderzenia na jednym wrogu, a Assimboin, Crow i Arapaho nawet czterem. Równie¿ w wielu plemionach zabicie nieprzyjaciela nie by³o uznawane za bojowy wyczyn, je¿eli przedtem nie zosta³ on dotkniêty d³oni¹ b¹dŸ lask¹ uderzeñ.], któr¹ trzyma³ w d³oni. Pomyœlna ucieczka Tehawanki zniewoli oraz odzyskanie zawini¹tka ze œwiêtymi przedmiotami ojca i jego tarczy zosta³y wysoko ocenione przez Wahpekute. Czarny Wilk przyjaŸnie uœmiechn¹³ siê do m³odzieñca i rzek³:


- S³ysza³em, ¿e rada starszych wyrazi³a zgodê, abyœ przeszed³ próby mêstwa podczas nadchodz¹cych uroczystoœci „Tañca S³oñca”.


- Tak, Czarny Wilku, przedtem jednak muszê jakoœ wyró¿niæ siê na polowaniu i odbyæ jedn¹ wyprawê wojenn¹ - odpar³ Tehawanka.


- W³aœnie wyruszamy na ³owy, masz wiêc okazjê do spe³nienia pierwszego warunku.


- Oby tylko szczêœcie mi sprzyja³o!


- Wybieramy odpowiednich ludzi do pomocy, rozmawialiœmy równie¿ o tobie. Podczas ³owów bêdê potrzebowa³ goñca do przenoszenia rozkazów. Czy chcesz pe³niæ tê funkcjê?


- Dziêkuje, Czarny Wilku, za to wyró¿nienie! - odpowiedzia³ uradowany m³odzieniec. - Postaram siê nie zawieœæ twego zaufania.


- Nazajutrz o swacie stawisz siê gotów do drogi w domu „Z³amanych Strza³” - poleci³ Czarny Wilk i odszed³ w g³¹b osady.







Awantura w obozie






Zaledwie œwit zaró¿owi³ siê na wschodzie, w osadzie zapanowa³o niezwyk³e o¿ywienie. Wszyscy przygotowywali siê do wyruszenia w drogê. Mê¿czyŸni zbroili siê, kobiety chwyta³y psy do zaprzêgniêcia we w³óki, wynosi³y z chat tobo³ki. Nawo³ywania doros³ych, krzyki dziatwy oraz szczekanie psów miesza³y siê z donoœnymi g³osami ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”, którzy zaprowadzali ³ad w ca³ym rozgardiaszu i przypominali wszystkim o obowi¹zkach, wo³aj¹c:


- Kobiety, s³uchajcie! Opuszczaj¹c chaty wygaœcie ogniska! Przysypcie je popio³em! Uwa¿ajcie, aby nigdzie miê zaprószyæ ognia! Zwracajcie uwagê na ma³e dzieci, zapewnijcie im bezpieczeñstwo! Wszyscy Wahpekute s³uchajcie poleceñ ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”, którzy teraz do was mówi¹! Kobiety, starannie przytroczcie w³óki psom, dobrze przywi¹¿cie baga¿e, aby nie spada³y w drodze! Uwa¿ajcie na ma³e dzieci! Mê¿czyŸni niech jeszcze raz sprawdz¹ swoj¹ broñ!


Tehawanka w myœl polecenia Czarnego Wilka znajdowa³ siê przed domem zbornym ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”. By³ ju¿ ca³kowicie przygotowany do drogi. Ubrany by³ w przepaskê biodrow¹, nogawice, mokasyny i krótk¹, skórzan¹ opoñczê, przewieszon¹ na rzemieniu przez lewe ramiê. Za pasem mia³ zatkniêty stalowy nó¿ zdobyty u Czipewejów, a na plecach nosi³ ko³czan z psiej skóry, w którym by³y strza³y i ³uk.


Niebawem Czarny Wilk wyszed³ z chaty. On równie¿ uzbrojony by³ w ³uk, maczugê i nó¿, a ponadto mia³ tarczê i w³óczniê. Ujrza³ Tehawankê.


- Jesteœ ju¿, to dobrze - rzek³. - Bêdziesz niós³ moj¹ tarczê i w³óczniê. Zwiadowcy wyrusz¹ pierwsi, a my póŸniej do³¹czymy do nich.


W³aœnie rozbrzmia³y nawo³ywania, aby tropiciele i zwiadowcy wyznaczeni przez „Z³amane Strza³y” stawili siê przed bram¹ osady. Wkrótce te¿ gromadka uzbrojonych mê¿czyzn pod¹¿y³a przez puszczê w kierunku zachodnim, gdzie rozci¹ga³a siê preria.


Tymczasem ¿o³nierze „Z³amanej Strza³y” zaczêli przygotowywaæ do pochodu wszystkich udaj¹cych siê na ³owy. W owych czasach, zanim Santee Dakotowie posiedli konie, nawet niezbyt odleg³e wêdrówki plemion nie by³y zbyt ³atwe. Indianie opuszczaj¹c osadê na jakiœ czas zmuszeni byli zabieraæ ze sob¹ ca³y swój dobytek. Jedynie p³ody rolne pozostawiali w osadzie, kryj¹c je w podziemnych czêsto maskowanych spichlerzach. Przenoszeniem dobytku przy pomocy psów zajmowa³y siê kobiety. Tote¿ w³asnoœæ osobista rodziny musia³a ograniczaæ siê do najniezbêdniejszych przedmiotów, a cel wêdrówki nie móg³ byæ zbyt odleg³y. Nawet przenoœne tipi, w których mieszkano podczas wêdrówek by³y wtedy znacznie mniejsze.


Przedni¹ stra¿ pochodu Wahpekute stanowi³o kilkunastu zbrojnych wojowników. Wœród nich znajdowa³ siê sêdziwy szaman, Czerwony Pies. On to mia³ wskazaæ kierunek, w którym nale¿a³o poszukiwaæ stada bizonów. Pó³nadzy wojownicy nieœli tylko w³asn¹ broñ i zapasowe mokasyny. W niewielkiej odleg³oœci za przedni¹ stra¿¹ sz³a ju¿ g³ówna kolumna pochodu. Tworzy³y j¹ kobiety, dzieci, m³odzie¿ i starcy oraz psy objuczone ma³ymi pakunkami, b¹dŸ ci¹gn¹ce w³óki, na których by³y przywi¹zane tobo³ki, a czasem i indiañskie ko³yski z niemowlêtami. Kobiety i dziewczêta dŸwiga³y na plecach wiêksze pakunki i ko³yski z dzieæmi, natomiast starsi ch³opcy dozorowali objuczonych psów, które zawsze rwa³y siê do poœcigu na widok pomykaj¹cej bokami mniejszej, dzikiej zwierzyny. Tu i tam widaæ by³o grupki wojowników strzeg¹cych boków pochodu.


Pieœni przeznaczone na czas wêdrówek, nawo³ywania, szczekania psów i s³owa komendy rozbrzmiewa³y woko³o. ¯o³nierze „Z³amanej Strza³y”, z których ka¿dy nosi³ laskê uderzeñ, jako znak pe³nienia spo³ecznej s³u¿by, wszêdzie byli widoczni. Przewodzili przedniej i tylnej stra¿y, przebiegali wzd³u¿ pochodu, karcili opiesza³ych, przywracali ³ad i porz¹dek.


Oko³o po³udnia puszcza zaczê³a rzedn¹æ. Niebawem ukaza³a siê rozleg³a polana faliœcie opadaj¹ca ku urwistemu brzegowi wartko p³yn¹cej rzeki. Tutaj ¿o³nierze „Z³amanej Strza³y” zawrócili kolumnê pochodu na po³udnie, gdzie znajdowa³ siê szeroki bród przez rzekê.


W ci¹gu przedpo³udnia Tehawanka pod¹¿a³ u boku Czarnego Wilka i gorliwie wype³nia³ wszystkie polecenia. By³ niezwykle dumny i przejêty sw¹ funkcj¹. Kilkakrotnie przebiega³ wzd³u¿ d³ugiej kolumny wêdrowców z rozkazami do oficerów „Z³amanych Strza³” i wtedy zerka³ ku Porannej Rosie i Mem’en gwa, które razem z ¿onami dziadka nios³y rodzinny dobytek.


Sporo czasu up³ynê³o, zanim wœród falistej równiny wy³oni³ siê w¹wóz wiod¹cy wprost do nabrze¿a rzeki. Czarny Wilk, otoczony sw¹ œwit¹, w której znajdowa³ siê Tehawanka, przystan¹³ na krawêdzi zbocza w¹wozu, sk¹d mo¿na by³o obserwowaæ przeprawê.


Przednia zbrojna stra¿ znajdowa³a siê ju¿ na przeciwleg³ym brzegu. Teraz nadchodzi³a g³ówna kolumna pochodu spowita ob³okiem szarego py³u. Id¹cy na przedzie dotarli do rzeki, nie zatrzymuj¹c siê ani na chwilê, od razu schodzili po stromym zboczu do wody. Rzeka, tutaj doœæ szeroka, p³ynê³a wartkim nurtem, ale woda w najg³êbszym miejscu na œrodku koryta siêga³a doros³emu cz³owiekowi tylko do pasa.


Bród niebawem zape³ni³ siê ludŸmi, dzieæmi i psami. Na œrodku rzeki psy traci³y grunt pod ³apami. W³óki obci¹¿one pakunkami kry³y siê pod wod¹ b¹dŸ znoszone wartkim nurtem ci¹gnê³y za sob¹ przeraŸliwie wyj¹ce zwierzêta. Wœród nieopisanej wrzawy i rozgardiaszu kobiety chwyta³y ko³yski z niemowlêtami, dot¹d le¿¹ce na w³ókach, podtrzymywa³y starsze dzieci, pomaga³y skoml¹cym psom w walce z pr¹dem i baga¿em. Tu i tam ktoœ pada³, na chwilê znika³ pod wod¹, ktoœ wo³a³ o pomoc; - ¯o³nierze „Z³amanej Strza³y” czujni i ruchliwi zjawiali siê wszêdzie, gdzie zagra¿a³o komuœ niebezpieczeñstwo, pomagali dziatwie i starszym.


Kilkanaœcie ho¿ych, m³odych Indianek, z w³óczniami swych mê¿czyzn w rêkach, pobieg³o obydwoma brzegami poni¿ej brodu i wy³awia³o ró¿ne sprzêty porwane przez pr¹d rzeki podczas przeprawy. Wreszcie wszyscy szczêœliwie przebyli rzekê i pod kierunkiem „Z³amanych Strza³” rozpoczêli rozk³adanie obozu.


Okolica doskonale nadawa³a siê na miejsce wypoczynku i noclegu. Brzegi rzeki porasta³y kêpy wierzbowych ³óz oraz drzewa bawe³niane, wody by³o pod dostatkiem. Tote¿ kobiety natychmiast przyst¹pi³y do prac obozowych. Najpierw rozjuczy³y psy, rozpakowa³y niezbêdne sprzêty i odzie¿, potem rozpiê³y tipi, nar¹ba³y drzewa na opa³, nanosi³y wody, rozpali³y ogniska, a w koñcu zabra³y siê do przyrz¹dzenia gor¹cego posi³ku.


Mem’en gwa krz¹ta³a siê na równi z Porann¹ Ros¹ i ¿onami szamana. Wódz Czerwony Pies i jego najbli¿sza rodzina nie korzystali z ¿adnej obcej pomocy w codziennych pracach gospodarskich. W stosunku do ca³ej spo³ecznoœci stanowili jedn¹ z wielu rodzin, która sama musia³a troszczyæ siê o zaspokajanie swoich potrzeb. Wódz, indiañski nie tylko nie korzysta³ z osobistych przywilejów, lecz ponadto sam zobowi¹zany by³ do niesienia pomocy innym. Mem’en gwa stwierdzi³a, ¿e codzienna praca kobiet Wahpekute by³a o wiele ciê¿sza ni¿ Czipewejek.


Santee Dakotowie dot¹d nie zetknêli siê z bia³ymi ludŸmi. Nie posiadali te¿ jeszcze wielu europejskich przedmiotów u³atwiaj¹cych ¿ycie, którymi Czipewejowie ju¿ od dawna siê pos³ugiwali. Kobiety Wahpekute nadal rozpala³y ogieñ za pomoc¹ szybkiego pocierania dwóch kawa³ków twardego drewna* [przyp.: Krzemieñ do rozpalania ognia zosta³ przejêty przez Indian wkrótce po ich zetkniêciu siê z Europejczykami, lecz w g³êbi kontynentu Indianie d³ugo jeszcze stosowali w³asny sposób i rozpalali ogieñ za pomoc¹ drewnianego œwidra oraz przyrz¹du w kszta³cie ma³ego luku. Œwider opierano pionowo na kawa³ku p³askiego drewna, potem na górnym koñcu œwidra zamocowywano pêtl¹ ciêciwê ³uku i wykonywano nim szybkie ruchy, przypominaj¹ce r¿niêcie drzewa. Rozpalanie ognia by³o wtedy powoln¹ i mêcz¹c¹ prac¹. Zapa³ki dotar³y do r¹k Indian dopiero oko³o 1880 r.], a gotowanie by³o bardzo czasoch³onn¹ czynnoœci¹, mo¿liw¹ do wykonania jedynie podczas d³u¿szego postoju. Z tego powodu gor¹c¹ strawê jedzono podczas wêdrówek tylko raz dziennie.


Mem’en gwa z ciekawoœci¹ obserwowa³a sposób gotowania potraw przez Wahpekute. By³ on bardziej skomplikowany ni¿ u Czipewejów, którzy ju¿ pos³ugiwali siê miedzianymi kocio³kami nabywanymi od bia³ych kupców. Kobiety Wahpekute niezmiennie od stuleci gotowa³y strawê starym, indiañskim sposobem. Wprawdzie potrafi³y wyrabiaæ prymitywne naczynia z gliny, ale ciê¿kie i ³atwe do st³uczenia garnki nie nadawa³y siê na d³ugie, piesze wêdrówki.


¯ony Czerwonego Psa, dowcipkuj¹c z dziewczêtami, sprawnie zabra³y siê do gotowania wieczerzy. Najpierw ostrymi patykami wykopa³y w ziemi okr¹g³y do³ek i wys³a³y go czyst¹, g³adk¹ skór¹ zwierzêc¹. Brzegi skóry wokó³ jamy przyszpili³y do ziemi zaostrzonymi, drewnianymi ko³kami, a nastêpnie nape³ni³y skórê wod¹ i w³o¿y³y do niej kilka garœci pemmikanu oraz dzikiego ry¿u. Z rozpalonego obok ogniska wyjmowa³y rozwidlonym kijem okr¹g³e, rozgrzane do czerwonoœci kamienie, które z kolei k³ad³y do wody z jedzeniem. Wystudzone kamienie zastêpowa³y innymi, gor¹cymi, dopóki strawa ca³kowicie siê nie ugotowa³a* [przyp.: Pó³osiad³e plemiona preriowe potrafi³y wyrabiaæ prymitywne naczynia z gliny, które by³y u¿ywane do gotowania, ale lepiej smakowa³o im jedzenie przyrz¹dzane starym indiañskim sposobem za pomoc¹ rozgrzanych kamieni. Indianie preriowi prowadz¹cy wêdrowny tryb ¿ycia gotowali wy³¹cznie tym sposobem. Czasem zamiast wykopywania do³ka, rozpinano skórê lub ¿o³¹dek zwierzêcy na czterech kijach wbitych w ziemiê, improwizuj¹c w ten sposób naczynie do gotowania. Indianie piekli równie¿ miêso na ro¿nie lub wprost na wêglach, a rzepê preriow¹ w gor¹cym popiele.].


Podczas gdy kobiety by³y zajête pracami gospodarskimi, a dzieci bawi³y siê w ich pobli¿u, mê¿czyŸni rozsiedli siê przed tipi na skórach rozes³anych na ziemi. Po ca³odziennej wêdrówce musieli wypocz¹æ przed trudami oczekuj¹cego ich polowania na bizony. Rozliczne prace systematycznie wykonywane przez kobiety nigdy nie by³y tak ciê¿kie, jak praca mê¿czyzn podczas ³owów. Wtedy zdobywali siê oni na najwiêkszy wysi³ek, czêsto nawet ryzykuj¹c ¿ycie. Ponadto mê¿czyŸni musieli znajdowaæ siê w ci¹g³ym pogotowiu bojowym, na wypadek nieoczekiwanego ataku wrogów, co szczególnie mog³o zagra¿aæ podczas wêdrówki. Tote¿ obecnie rozsiedli siê na skórach rozes³anych dla nich przez kobiety i w ró¿ny sposób urozmaicali sobie nudê oczekiwania na wieczorny posi³ek. Tu i tam przypominano niezwyk³e wydarzenia na ³owach, gdzie indziej ojciec nuci³ swemu ulubionemu malcowi pieœñ wojenn¹, który, choæ jeszcze nieporadnie, ju¿ próbowa³ tañczyæ, ktoœ inny dokonywa³ przegl¹du broni, a grupka mê¿czyzn w pobli¿u tipi rodziny Czerwonego Psa rozpoczê³a grê w mokasyny* [przyp.: Indianie znali wiele gier rozrywkowych. Niektóre polega³y na zrêcznoœci graj¹cych, w innych zaœ odgrywa³ rolê œlepy traf. Uprawiali tak¿e gry sportowe, przewa¿nie gry w pi³kê, w których bra³o „udzia³ nawet po kilkuset graczy. Gry rozrywkowe czêsto przeradza³y siê w hazard. W grach zrêcznoœciowych jeden z graczy odgadywa³, w której d³oni ukry³ jakiœ przedmiot jego przeciwnik lub te¿, w którym z kilku mokasynów stoj¹cych rzêdem przedmiot ten siê znajduje. Wœród Indian preriowych gra „w mokasyny” by³a szczególnie modna u Dakotów, Omaha i Iowa, natomiast u Indian leœnych grali w ni¹ Algonkinowie i Winnebago. Najpopularniejsz¹ gr¹, w której decydowa³ œlepy traf, by³a „gra w koszyczek”, przypominaj¹ca nasz¹ grê w koœci. W p³askim, okr¹g³ym koszyczku k³adziono kilka pestek ze œliwek, które na obydwóch stronach mia³y namalowane umowne znaki. Gracz szybkim ruchem unosi³ koszyczek do góry jednoczeœnie podrzucaj¹c pestki, aby siê przemiesza³y, po czym stawia³ koszyczek i oblicza³ zdobyte punkty wed³ug znaków na pestkach. Gra ta mia³a wiele odmian. Wœród zbiorowych gier sportowych w pi³kê najbardziej znana i zw³aszcza Popularna wœród Indian leœnych, by³a „lacrosse” (z francuskiego). W grze tej wrzucano pi³kê do bramki przeciwnika, pos³uguj¹c siê kijami zakoñczonymi okr¹g³ymi rakietkami. Na prerii grali w ni¹ tylko Szejenowie, Santee Dakotowie, Assiniboin, Iowa i Oto.].


Wokó³ graczy wkrótce zebra³a siê spora grupa widzów. Niektórzy z nich podnieceni wysok¹ gr¹, zaczêli robiæ zak³ady, stawiaj¹c na poszczególnych uczestników gry. Rej wœród graj¹cych wodzi³ D³ugi Pazur, m³ody i porywczy mê¿czyzna. Szczêœcie bardzo mu sprzyja³o tego wieczoru. W³aœnie na skórze roz³o¿onej na ziemi ustawia³ rzêdem siedem mokasynów, a graj¹cy przeciw niemu Zielony Liœæ mia³ odgadn¹æ, w którym z nich zosta³a ukryta ma³a, pomalowana na czerwono kostka. Gracze pos³ugiwali siê d³ugimi pa³eczkami, na których karbowali uzyskane punkty.


D³ugi Pazur szybko przestawia³ mokasyny, aby zmyliæ przeciwnika oraz coraz liczniejszych kibiców. Ktoœ na uboczu przygrywa³ na ma³ym bêbenku, a kibice obydwóch graj¹cych robili zak³ady miêdzy sob¹. Wielu z nich stawia³o na D³ugiego Pazura, który ju¿ wygra³ od Zielonego Liœcia kilka pa³eczek gêsto znaczonych karbami. Ale jak to czêsto w grze bywa, szczêœcie odwróci³o siê i teraz zacz¹³ wygrywaæ Zielony Liœæ. Okrzyki zawodu rozbrzmiewa³y coraz czêœciej, a ró¿ne przedmioty zmienia³y w³aœcicieli.


Gra toczy³a siê w s¹siedztwie tipi Czerwonego Psa. Jego obydwie ¿ony gotuj¹ce strawê i dziewczêta wybucha³y œmiechem s³ysz¹c okrzyki graczy, ale wódz - szaman, wypoczywaj¹cy po trudach ca³odziennej wêdrówki, gniewnie marszczy³ brwi. Wieczór poprzedzaj¹cy dzieñ wielkich ³owów nie by³ odpowiedni¹ por¹ na tego rodzaju zabawê. Czerwony Pies pe³nym potêpienia wzrokiem spogl¹da³ na hazarduj¹cych siê graczy, jednak nie powiedzia³ ani jednego s³owa. Rada starszych zleci³a „Z³amanym Strza³om” przeprowadzenie ³owów i obecnie ca³a w³adza spoczywa³a w ich rêkach. Rozbawiona Mem’en gwa zaczê³a opowiadaæ, jak to jeden czipewejski wojownik przegra³ w mokasyny ca³y swój dobytek, a potem zaproponowa³ jako stawkê samego siebie. Przegrawszy i wtedy, musia³ przez d³ugi czas pos³ugiwaæ zwyciêzcy. Opowieœæ rozweseli³a zachmurzonego Czerwonego Psa, który teraz przy³¹czy³ siê do pogawêdki.


Tymczasem nastrój wœród graj¹cych sta³ siê bardzo burzliwy. Zawiedzeni kibice k³ócili siê, wymyœlali D³ugiemu Pazurowi za brak zrêcznoœci. Niefortunny gracz nie pozostawa³ im d³u¿ny. Zielony Liœæ odegra³ siê z du¿¹ nawi¹zk¹ i pokpiwa³ z rozgniewanego przeciwnika. Wreszcie przerwa³ grê i za¿¹da³ rozliczenia. Okaza³o siê, ¿e D³ugi Pazur przegra³ do niego wszystkie swoje strza³y wraz z ko³czanem. Przegrana by³a powa¿na, zw³aszcza w przeddzieñ polowania na bizony. Zrobienie nowych strza³ do ³uku wymaga³o wiele czasu. Tote¿ D³ugi Pazur sposêpnia³ i rzek³:


- Szczêœcie ci sprzyja³o, wygra³eœ mój ko³czan ze strza³ami. Nie mogê jednak teraz pozbyæ siê strza³. Oddam przegran¹ jutro po ³owach.


- Nie, przegra³eœ, wiêc dasz teraz - oburzy³ siê Zielony Liœæ.


- Wiesz dobrze, ¿e czêœæ strza³ nie bêdzie ju¿ nadawa³a siê do u¿ycia po polowaniu.


- Po powrocie do osady kupiê nowe takie same i dam ci je!


- Kiedy ja przegrywa³em œmia³eœ siê, ¿e po przegraniu strza³ bêdê móg³ zastawiaæ sid³a na preriowe pieski - odpar³ rozgniewany Zielony Liœæ. - Rób to wiêc teraz sam! Honorowy gracz p³aci natychmiast!


Widzowie podzielili siê na dwa obozy i rozpoczêli o¿ywiony spór, który z graczy ma racjê. Wrzawa stawa³a siê coraz wiêksza, ten i ów ju¿ chwyta³ d³oni¹ za rêkojeœæ no¿a, gdy D³ugi Pazur podniós³ siê i z rozmachem rzuci³ ko³czanem wprost w twarz Zielonego Liœcia, wo³aj¹c:


- Bierz, œmierdz¹cy kojocie! Nawet takimi strza³ami jak moje jutro nie trafisz do celu!


Zielony Liœæ uchyli³ siê przed uderzeniem. Rozgniewany niehonorowym postêpkiem przeciwnika zerwa³ siê na równe nogi i krzykn¹³:


- Twierdzisz, ¿e nie trafiam do celu?! Zaraz siê przekonasz! Wyrwa³ nó¿ z pochwy i poskoczy³ ku przeciwnikowi. D³ugi Pazur zdo³a³ uchwyciæ w przegubie d³oñ mierz¹c¹ no¿em i zaraz zwarli siê w uœcisku. Sk³óceni kibice pospieszyli z pomoc¹ swoim faworytom.


Na widok gromadnej bijatyki powsta³ krzyk kobiet i dzieci, a psy skowycz¹c chowa³y siê przed rozsierdzonymi ludŸmi. W tej w³aœnie chwili nadbieg³o kilku ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y” W oka mgnieniu otoczyli walcz¹cych, uzbrojeni w laski uderzeñ i d³ugie rzemienne bicze. Pierwszy Czarny Wilk z rozmachem uderzy³ biczem w k³êbowisko ludziach cia³, po czym posypa³y siê razy innych ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”. Pod potê¿nymi smagniêciami skóra pêka³a na cia³ach sk³óconych graczy. Ten i ów pocz¹³ wymykaæ siê z wiru walki.


- Zaprzestaæ bijatyki! Natychmiast uspokójcie siê wszyscy! Rozkazuj¹ „Z³amane Strza³y”! - rozleg³y siê donoœne wo³ania ¿o³nierzy.


- No¿e do pochew! - krzykn¹³ Czarny Wilk. - „Z³amane Strza³y” rozs¹dz¹ spór!


Energiczne s³owa poparte smagniêciami biczów szybko och³odzi³y zapa³ walcz¹cych. Bójka zosta³a przerwana. Wszyscy nieco zawstydzeni niepewnie spogl¹dali na ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”.


- Co siê tutaj sta³o? Kto rozpocz¹³ bójkê? - g³oœno zapyta³ Czarny Wilk.


Zielony Liœæ stan¹³ przed przywódc¹ „Z³amanych Strza³”. Krew p³ynê³a po jego prawym ramieniu i mia³ podbite jedno oko.


- Gra³em w mokasyny z D³ugim Pazurem - odezwa³ siê. - Najpierw przegrywa³em, potem szczêœliwy los przechyli³ siê na moj¹ stronê. D³ugi Pazur przegra³ do mnie wszystkie swoje strza³y i ko³czan. Najpierw nie chcia³ od razu daæ wygranej, potem ko³czan ze strza³ami rzuci³ mi prosto w twarz, nazwa³ mnie œmierdz¹cym kojotem i powiedzia³, ¿e nawet jego strza³ami nie trafiê do celu. Musia³em pomœciæ zniewagê.


- Czy tak by³o? - zwróci³ siê Czarny Wilk do D³ugiego Pazura.


Zapytany wysun¹³ siê do przodu i zachmurzony odpar³:


- Zielony Liœæ powiedzia³ prawdê, ale prawd¹ te¿ jest, ¿e on kiepsko strzela z ³uku, wiêc to nie by³o obraz¹.


- Nie bêdê rozs¹dza³, czy obydwaj zachowaliœcie siê honorowo podczas gry. Os¹dz¹ to ci, którzy byli tu z wami. Jednak bójka w obozie myœliwskim jest powa¿nym wykroczeniem. Sprawiliœcie zamêt w chwili, gdy zwiadowcy powrócili z wieœci¹, ¿e du¿e stado bizonów znajduje siê w pobli¿u. Za nara¿enie dobra ogólnego ka¿dy z was otrzyma po piêæ batów. Klêkajcie i pochylcie grzbiety!


Niespokojne szepty w krêgu zatrwo¿onych widzów umilk³y. Kara by³a bardzo dotkliwa, ale ¿o³nierze wyznaczeni przez radê starszych do s³u¿by spo³ecznej posiadali nieograniczon¹ w³adzê.


Mogli tak¿e zniszczyæ broñ i ca³y dobytek winnego, a nawet wygnaæ go na zawsze z plemienia. Teraz m³odzi zapaleñcy zrozumieli, ¿e gra w mokasyny i bójka mog³y spowodowaæ nieobliczalne nastêpstwa dla wszystkich. Gdyby duchy bizonów wezwane przez szamana przed wyruszeniem na ³owy ujrza³y naruszenie powagi polowania, mog³yby je udaremniæ odprowadzaj¹c w nocy stado w odleg³¹ okolicê.


Zielony Liœæ zawstydzony bez s³owa protestu pochyli³ siê i klêkn¹³. D³ugi Pazur natomiast niepewnie spogl¹da³ ku swym poplecznikom. By³o wœród nich kilku jego braci i kuzynów nie mniej porywczych i skorych do bójki. Teraz wszak¿e odwracali g³owy nie patrz¹c na niego. Gdyby wódz plemienia okaza³ wobec nich tê surowoœæ, mogliby odmówiæ pos³uszeñstwa, odwo³aæ siê do rady starszych, a nawet ¿¹daæ zmiany wodza, ale wyrok wydany przez ¿o³nierzy stowarzyszenia pe³ni¹cego s³u¿bê spo³eczn¹, stanowi³ dla wszystkich ostateczne prawo. D³ugi Pazur zrozumia³ sw¹ bezsilnoœæ. St³umi³ gniew i klêkn¹³.


Dwóch ¿o³nierzy wyznaczonych przez Czarnego Wilka wykona³o wyrok. Zielony Liœæ i D³ugi Pazur markotni zaszyli siê w swoich tipi, a ¿o³nierze „Z³amanej Strza³y”, jak gdyby nic nie zasz³o, poszli kontynuowaæ przerwan¹ naradê.


Tehawanka powróci³ do swoich, gdy zabierali siê do spo¿ycia posi³ku. Przysiad³ przy tl¹cym siê ognisku obok Czerwonego Psa. Obydwaj mê¿czyŸni w milczeniu spo¿yli wieczerzê obs³ugiwani przez kobiety, które nakarmiwszy ich, same na uboczu zabra³y siê do jedzenia. Czerwony Pies zapali³ krótk¹ fajkê, po czym zagadn¹³ wnuka:


- Mój synu, czy Czarny Wilk by³ dzisiaj zadowolony z ciebie?


- Chyba tak, ojcze, poniewa¿ poleci³ mi stawiæ siê jutro jeszcze przed œwitem.


- Takie s³owa sprawiaj¹ mi radoœæ, synu - pochwali³ szaman. - Pilnie s³uchaj wszelkich wskazówek Czarnego Wilka, to m¹dry i rozwa¿ny wojownik.


- Tak bym chcia³ wyró¿niæ siê na tym polowaniu! - z zapa³em powiedzia³ m³odzieniec.


Stary szaman d³ugo spogl¹da³ w popielej¹ce ognisko, po czym szepn¹³:


- Bêdzie, jak los zechce, mój synu. Gdy odpoczywa³em tutaj przed wieczerz¹, oczami ducha widzia³em sêpy nadlatuj¹ce z po³udnia.


- Có¿ to mo¿e oznaczaæ, mój ojcze? - zapyta³ nieco zatrwo¿ony Tehawanka.


- Sêpy zawsze by³y dla mnie zwiastunem nieszczêœcia - odpar³ szaman. - B¹dŸ ostro¿ny i rozwa¿ny, synu.


- Dziêkujê ci, ojcze! Bêdê mia³ oczy i uszy szeroko otwarte podczas ³owów.


- Czy „Z³amane Strza³y” u³o¿y³y ju¿ plan polowania?


- Tak, mój ojcze! Zwiadowcy i tropiciele widzieli wielkie stado bizonów na po³udniowym zachodzie. Podobno jest w nim du¿o samic, o których skóry tak nam chodzi. W niedalekiej odleg³oœci od stada znajduje siê na pó³nocy pasmo wzgórz, a w nim stromy w¹wóz zamkniêty z trzech stron ska³ami. Tam w³aœnie mamy wegnaæ bizony.


- Czy „Z³amane Strza³y” maj¹ zamiar pos³u¿yæ siê ogniem?


- Tak, ojcze! Najpierw podpalimy preriê na po³udniu na ty³ach stada, potem ogniem odetniemy mu drogê na wschód, a gdy bizony znajd¹ siê przed w¹wozem, zapalimy preriê od strony pó³nocnej.


- To nasz stary i wypróbowany sposób* [przyp.: W kolektywnych polowaniach Indian pó³nocnoamerykañskich mo¿na odró¿niæ cztery sposoby: l. myœliwi krêgiem otaczali stado ze wszystkich stron, zmuszali je do „m³ynkowania” i zabijali zwierzêta. Sposób ten sta³ siê na preriach szczególnie popularny po zdobyciu koni przez Indian. 2. Stado naganiano na strome urwisko, z którego spadaj¹c bizony ³ama³y nogi i karki, po czym z ³atwoœci¹ by³y dobijane. 3. Myœliwi tworzyli lejowaty, podwójny szpaler, zwê¿aj¹cy siê ku œlepemu w¹wozowi i wganiali do niego stado. Gdy zwierzêta znalaz³y siê w pu³apce, zamykano j¹ i spokojnie zabijano nie mog¹ce uciec stado. 4. Sposób podobny do poprzedniego, z tym ¿e zwierzêta naganiano do pu³apki podpalaj¹c preriê z trzech stron, zamiast u¿ywaæ du¿ej liczby ludzi do tworzenia szpaleru i nagonki. Ten ostatni sposób, zwany preriowym, by³ szczególnie praktykowany przez Santee Dakotów, Miami i inne plemiona znad górnej Missouri.] - wtr¹ci³ szaman.


- Oby tylko wiatr by³ pomyœlny! - z zapa³em powiedzia³ Tehawanka, zapominaj¹c o z³ej wró¿bie.


Szaman spojrza³ w niebo, na którym ju¿ zaczyna³y œwieciæ gwiazdy. Odetchn¹³ g³êboko i rzek³:


- Rankiem wiatr bêdzie wia³ ze wschodu. Jeœli bizony w nocy nie odejd¹ zbyt daleko na pó³noc, ³owy powinny siê udaæ. PóŸno ju¿, odpocznijmy przed œwitem!


Czerwony Pies wraz z ¿onami i Porann¹ Ros¹ uda³ siê do tipi, Mem’en gwa natomiast przykucnê³a przy Tehawance.


- S³ysza³am wasz¹ rozmowê o jutrzejszym polowaniu - powiedzia³a cicho. - To niebezpiecznie podpalaæ preriê. Widzia³am ju¿ p³on¹cy bór. Omal wtedy nie zginêliœmy wszyscy.


- Niech Mem’en gwa siê nie obawia. Preria to nie puszcza!


Sucha trawa p³onie w oka mgnieniu, a jeœli ogieñ napotka na swej drodze drzewa, to najwy¿ej tylko je osmali. Ju¿ wkrótce po przejœciu ognia mo¿na go³ymi stopami iœæ po ziemi - odpar³ Tehawanka.


- Czy jesteœ tego pewny?


- Jestem pewny, nieraz widzia³em p³on¹c¹ preriê. Jeœli nawet ogieñ ciê goni, wystarczy podpaliæ trawê przed sob¹ i bêdziesz bezpieczna.


- Nie obawiam siê o siebie! Przecie¿ nie jestem Wahpekute! To nie mnie zagra¿a niebezpieczeñstwo!


- O czym ty mówisz, dziewczyno?! - zdziwi³ siê Tehawanka.


- Co maj¹ oznaczaæ te sêpy, o których mówi³ szaman?


- A wiêc i to s³ysza³aœ?!


- S³ysza³am i bojê siê... o ciebie!


- Naprawdê?


- Tak... - szepnê³a.


- Dziêkujê, Mem’en gwa... Po uroczystoœci Tañca S³oñca poproszê ciê o coœ... Czy domyœlasz siê, o co?


Uœcisn¹³ jej d³oñ. Odda³a mu uœcisk i sp³oszona umknê³a do tipi.


Tehawanka d³ugo siedzia³ przy wygas³ym ognisku. Mo¿e snu³ m³odzieñcze marzenia o s³awie, a mo¿e zanosi³ mod³y do Wielkiego Ducha, prosz¹c o szczêœcie na ³owach? Z zadumy wyrwa³o go dopiero przeci¹g³e wycie psa, które wkrótce podchwytywane przez setki kundli obieg³o obóz od krañca do krañca. Potem znów zapad³a nocna cisza.







£owy na bizony




Jeszcze by³o szaro na dworze. ¯o³nierze „Z³amanej Strza³y” ju¿ nawo³ywali po obozie, aby wszyscy przygotowywali siê do drogi. Czerwony Pies usiad³ na skórze przed tipi, podczas gdy kobiety pakowa³y dobytek. Wci¹¿ nie móg³ zapomnieæ o sêpach, które oczami duszy widzia³ wczoraj podczas snu. Innym zawsze potrafi³ wyt³umaczyæ znaczenie sennych prze¿yæ, ale gdy chodzi³o o niego samego, ogarnia³y go w¹tpliwoœci. Gdy tak gubi³ siê w domys³ach, stan¹³ przed nim Czarny Wilk, za którym jak cieñ postêpowa³ m³ody Tehawanka z tarcz¹ i d³ug¹ w³óczni¹ przywódcy.


Czerwony Pies wskaza³ Czarnemu Wilkowi miejsce na skórze. Ten siad³ krzy¿uj¹c nogi przed sob¹ i zgodnie z obyczajem czeka³, dopóki sêdziwy szaman pierwszy do niego nie przemówi. Po d³u¿szej chwili milczenia Czerwony Pies cicho rzek³:


- Moje oczy zawsze raduj¹ siê widokiem Czarnego Wilka. Uwa¿nie wys³ucham tego, co mój brat chce mi powiedzieæ.


Czarny Wilk pochyli³ siê z szacunkiem przed szamanem i powiedzia³:


- Wielki ojcze, niektórzy mówi¹ w obozie, ¿e wczoraj zbyt surowo post¹pi³em z Zielonym Liœciem i D³ugim Pazurem. Chcia³bym us³yszeæ, co ty o tym myœlisz?


- Czarne chmury nadci¹gaj¹ ze wschodu. Niebawem nadejdzie czas ciê¿kiej próby dla Santee Dakotów. Jeœli Wahpekute zapomn¹ o karnoœci, bêd¹ musieli zgin¹æ tak, jak gin¹ nasi bracia nad wielk¹ wod¹ na wschodzie. Wódz podczas wyprawy musi mieæ tward¹ rêkê. Czarny Wilk s³usznie post¹pi³.


- Posêpne myœli masz, mój ojcze. S³owa twoje nape³niaj¹ mnie trosk¹.


- Stary ju¿ jestem - rzek³ szaman. - Mój duch coraz czêœciej odwiedza Krainê Wiecznych £owów, gdzie przebywaj¹ nasi s³awni przodkowie. Tote¿ moje oczy wiêcej widz¹ ni¿ oczy innych ludzi.


- Wszyscy szanujemy ciê za wielk¹ m¹droœæ. Teraz równie¿ przyszed³em prosiæ ciê o pomoc. Tropiciele widzieli du¿e stado bizonów, które pas³o siê na po³udnie st¹d. W¹wóz, do którego chcemy je zagnaæ, le¿y dalej, na pó³nocy. Nie wiemy, czy stado nie powêdrowa³o w nocy w inne miejsce. Czy zechcia³byœ, ojcze powiedzieæ, gdzie bizony przebywaj¹ teraz? Nie musia³bym po raz drugi wysy³aæ tropicieli.


Szaman zamyœli³ siê, przez d³u¿sz¹ chwilê spogl¹da³ na dowódcê „Z³amanych Strza³”, po czym odpar³:


- Pozostawi³bym tutaj jedynie ludzi przeznaczonych do podpalenia prerii. Inni powinni natychmiast iœæ du¿ym pó³kolem na pó³nocny zachód ku owemu w¹wozowi. Ja pozostanê i wska¿ê tropicielom, gdzie przebywaj¹ bizony.


- Uczyniê, jak mówisz, ojcze - powiedzia³ Czarny Wilk i powsta³. - Zaraz wydam odpowiednie rozkazy.


Szaman wyci¹gn¹³ lew¹ d³oñ, jakby chcia³ zatrzymaæ Czarnego Wilka i z naciskiem powiedzia³:


- Ubezpiecz dobrze wojownikami nasze kobiety i dzieci, pamiêtaj!


Czarny Wilk obrzuci³ szamana badawczym spojrzeniem. Czy¿by przeczuwa³ jakieœ niebezpieczeñstwo? Jednak nie zapyta³ go ju¿ o to, gdy¿ starzec przymkn¹³ oczy i opuœci³ g³owê na piersi.


Czarny Wilk odszed³ w g³¹b obozu, a wkrótce rozleg³y siê nawo³ywania „Z³amanych Strza³”:


- Kobiety! S³uchajcie! Wygaœcie ogniska przed odejœciem! Zasypcie je ziemi¹! Dobrze przytroczcie psom juki! Starannie przywi¹¿cie baga¿e! Wszyscy s³uchajcie, co mówi¹ „Z³amane Strza³y”! Uwa¿ajcie na dzieci, pilnujcie, aby nie oddala³y siê od was podczas drogi! S³uchajcie uwa¿nie: wszyscy maj¹ iœæ zwartym szykiem! Wojownicy niech bêd¹ w sta³ym pogotowiu! Tak rozkazuj¹ „Z³amane Strza³y”!


Czerwony Pies uwa¿nie nas³uchiwa³ nawo³ywañ ¿o³nierzy. Roztropny Czarny Wilk nie zlekcewa¿y³ rad. To trochê go uspokoi³o. G³osy ludzi oraz ujadanie psów oddala³y siê coraz bardziej i cich³y. Gdy szaman w koñcu uniós³ g³owê i otworzy³ oczy, ujrza³ ju¿ tylko w dali na pó³nocy ruchom¹ smugê py³u, która jak d³ugi w¹¿, snu³a siê nisko nad preri¹ coraz dalej i dalej.


Szaman powsta³, wspar³ siê lew¹ d³oni¹ na w³óczni, po czym spojrza³ ku gromadce mê¿czyzn stoj¹cych w milczeniu za jego plecami. Od razu spostrzeg³ Tehawankê u boku Czarnego Wilka. Widok ukochanego wnuka sprawi³ mu radoœæ, lecz ani jeden musku³ nie drgn¹³ w jego twarzy.


- Czas na nas! - odezwa³ siê. - ProwadŸ na zachód, Czarny Wilku! Tutaj trawa zdeptana przez ludzi i psy, nie dojrzê œladów bizonów.


Przez jakiœ czas wêdrowali nie rozmawiaj¹c. Wszyscy w nabo¿nym skupieniu spogl¹dali na sêdziwego szamana, który szed³ obok Czarnego Wilka lekkim krokiem, jakby odurzaj¹cy zapach traw p³yn¹cy z prerii zdj¹³ z jego pleców ciê¿ar lat d³ugiego ¿ycia. Szaman wci¹¿ rozgl¹da³ siê woko³o, a¿ wreszcie przystan¹³ i siad³ na ziemi. Teraz znad wysokiej trawy widaæ by³o tylko jego barki i g³owê. Czarny Wilk, Tehawanka i inni stanêli za nim pó³kolem.


Szaman uwa¿nie rozgl¹da³ siê wokó³ siebie, jakby czegoœ szuka³ w trawie. Usta jego porusza³y siê bezg³oœnie. Naraz tu¿ u jego skrzy¿owanych nóg przysiad³ olbrzymi, zielono - czarny pasikonik, którego Dakotowie w swojej mowie nazywali - „Ten, - który wskazuje bizony”.


Szaman szybko wyci¹gn¹³ d³oñ w kierunku owada i ostro¿nie uj¹³ go w palce. Spogl¹daj¹c na niego pe³nym szacunku wzrokiem, cicho zapyta³:


- Powiedz mi, ojcze, w którym kierunku mam szukaæ bizonów?


Pasikonik, jakby zak³opotany pytaniem, niezdecydowanie odwraca³ swe d³ugie, nitkowate czu³ki na g³owie to w tê, to w inn¹ stronê, a¿ w koñcu wyci¹gn¹³ je wprost ku zachodowi. Sêdziwy szaman pochyli³ siê nad nim i szepn¹³:


- Dziêkujê ci, ojcze! Ty i ja jesteœmy dzieæmi tej samej matki ziemi, musimy sobie pomagaæ!


Potem delikatnie po³o¿y³ go na listku sza³wi i cofn¹³ d³oñ. Oswobodzony pasikonik wspania³ym skokiem natychmiast zaszy³ siê w wysokiej trawie. Szaman teraz zwróci³ siê ku zachodowi, powolnym ruchem odchyli³ g³owê do ty³u, twarz jego zastyg³a w bezruchu, szarza³a... Minê³a d³uga chwila zanim westchn¹³ g³êboko i ockn¹³ siê z odrêtwienia. Ruchem d³oni przywo³a³ Czarnego Wilka i rzek³:


- Stado bizonów podzieli³o siê w nocy na dwie czêœci. Jedna z nich pozosta³a nieco na po³udnie od nas, podczas gdy druga ¿eruje obecnie w kierunku zachodnim, wprost przed nami. Jest tam du¿o samic, ich skór wystarczy dla naszych kobiet do sporz¹dzenia nowych tipi.


- To dobra wiadomoœæ, ojcze! - ucieszy³ siê Czarny Wilk.


- OdgrodŸ ogniem obydwie czêœci stada i wegnaj do pu³apki tylko bizony znajduj¹ce siê przed nami na zachodzie - doda³ Czerwony Pies. - Nie mo¿emy zabijaæ wiêcej zwierz¹t, ni¿ zdo³amy unieœæ do domu miêsa i skór.


- S³usznie mówisz, mój ojcze, tyle te¿ uczynimy - odpar³ Czarny Wilk.


Nie trac¹c czasu podzieli³ mê¿czyzn na trzy grupy. Pierwsza mia³a przedostaæ siê pomiêdzy obydwie czêœci stada i oddzieliæ je od siebie ogniem. Po¿ar rozniecony przez ni¹ bêdzie sygna³em dla drugiej grupy, która podpali preriê od stromy wschodniej, a wtedy z kolei trzecia grupa uczyni to samo na pó³noc od gardzieli w¹wozu, W ten sposób stado otoczone ogniem z trzech stron bêdzie musia³o wejœæ do w¹wozu - pu³apki.


Gdy pierwsza grupa gotowa ju¿ by³a do wyruszenia w drogê, Czarny Wilk odebra³ Tehawance swoj¹ w³óczniê i tarczê, mówi¹c:


- Pragniesz wyró¿niæ siê na ³owach, wiêc chcê daæ ci ku temu okazje. Ruszaj z pierwsz¹ grup¹, która ma do wykonania najwa¿niejsze zadanie. Gdy podpalicie preriê, odszukaj po³udniow¹ czêœæ stada i poka¿, co potrafisz zdzia³aæ w pojedynkê. O moim zezwoleniu ju¿ powiadomi³em dowódcê twojej grupy.


Tehawanka z trudem powstrzyma³ okrzyk radoœci. Na kolektywnych ³owach wszystkich obowi¹zywa³a niezwykle surowa dyscyplina i nikomu nie wolno by³o nic przedsiêbraæ na w³asn¹ rêkê.


Czarny Wilk musia³ mu bardzo sprzyjaæ, skoro zezwoli³ na samodzielne polowanie.


Dowódca „Z³amanych Strza³” w rzeczywistoœci chcia³ umo¿liwiæ Tehawance spe³nienie warunków, od których rada starszych uzale¿ni³a jego poddanie siê próbom mêstwa podczas nadchodz¹cych uroczystoœci „Tañca S³oñca”. Dziêki pomyœlnej ucieczce z niewoli u Czipewejów oraz odzyskaniu œwiêtoœci ojca, m³odzieniec zdoby³ sobie ogólne uznanie. Powodzenie na wojennych wyprawach bez ponoszenia w³asnego uszczerbku by³o zawsze wysoko oceniane. Samodzielne wydostanie siê z gro¿¹cej ¿yciu opresji ju¿ zapowiada³o, ¿e m³ody Tehawanka wkrótce mo¿e staæ siê kimœ wa¿nym w spo³eczeñstwie Wahpekute. Tote¿ Czarny Wilk upatrywa³ w nim kandydata do stowarzyszenia ¿o³nierski „Z³amanych Strza³” i dlatego w³aœnie by³ sk³onny teraz nam pomóc. Czarny Wilk spostrzeg³ wielk¹ radoœæ Tehawanki i ogarnê³a go obawa, czy m³odzieniec docenia niebezpieczeñstwa, jakie mog³y mu zagra¿aæ podczas samotnego polowania na bizony. Zaniepokojony odezwa³ siê:


- S³uchaj uwa¿nie, m³ody bracie! Zezwalam tobie zapolowaæ na w³asn¹ rêkê, poniewa¿ ze wzglêdu na rozdzielenie siê stada nie bêdzie to mia³o jakiegokolwiek wp³ywu na przebieg kolektywnych ³owów. Os¹czamy jedynie pó³nocne stado. Tym niemniej po³udniowa czêœæ równie¿ zaniepokoi siê widokiem p³on¹cej prerii. W tej sytuacji zadanie twoje nie bêdzie ani ³atwe, ani bezpieczne. Pamiêtaj, ¿e roztropnoœæ i rozwaga s¹ najlepszym dowo¿eni dojrza³oœci.


- Dziêkujê za przestrogê. Czarny Wilku - odrzek³ Tehawanka. - Zachowam konieczn¹ ostro¿noœæ, aby nie zawieŸæ twego zaufania.


- Dobrze, teraz ju¿ idŸ!


Tehawanka pobieg³ za oddalaj¹cymi siê myœliwymi, by³o ich, oprócz niego, szeœciu i szli szeregiem jeden za drugim, powodzi³ im oficer „Z³amanych Strza³” zwany Przeciêt¹ Twarz¹ z powodu szerokiej blizny na prawym policzku. Tehawanka dogoni³ myœliwych i teraz szed³ jako ostatni.


Przeciêta Twarz prowadzi³ sw¹ grupê w kierunku zachodnim. Na dalekim horyzoncie piêtrzy³o siê ciemne, d³ugie pasmo wysokich wzgórz, obramowuj¹ce p³ask¹ w tych, okolicach preriê. Such¹, sypk¹ i piaszczyst¹ ziemiê porasta³a jedynie rzadka, rosn¹c¹ kêpami trawa, której niezbyt wysokie ³odygi skrêca³y siê na koñcu w ma³e pierœcienie. By³a to tak zwana trawa bizonów, która stanowi³a ulubiony pokarm wêdruj¹cych stad. Nigdzie nie by³o widaæ drzew, ani nawet kar³owatych krzewów.


Myœliwi szybko pod¹¿ali bez odpoczynku. £agodny podmuch wschodniego wiatru nieco ³agodzi³ ¿ar lej¹cy siê z bezchmurnego nieba, lecz mimo to cia³a wêdrowców wilgotnia³y potem. W niedalekiej odleg³oœci od ³añcucha wzgórz p³aska dot¹d równina przekszta³ca³a siê w falist¹ preriê. Przeciêta Twarz teraz zatrzyma³ siê i przywo³a³ towarzyszy do siebie.


- Czas na krótki odpoczynek - rzek³. - Wed³ug zapewnieñ szamana bizony powinny ¿erowaæ ju¿ tutaj gdzieœ blisko. Niech mój brat Nom’pa apa na³o¿y wilcz¹ skórê i rozejrzy siê z pagórka po okolicy.


Nom’pa apa, czyli Dwa Uderzenia, wydoby³ z zawini¹tka wyprawion¹ w ca³oœci skórê wilka, nakry³ ni¹ plecy oraz g³owê, po czym chy³kiem pod¹¿y³ w kierunku wzniesienia. Podchodzenie bizonów w przebraniu w skóry wilcze by³o starym fortelem myœliwskim Indian prerii. Wilki oraz wiecznie nienasycone kojoty stale kr¹¿y³y wokó³ stad bizonów, czyhaj¹c na s³abe i chore lub pad³e zwierzêta. Tote¿ widok ich nigdy nie niepokoi³ bizonów, tym bardziej, ¿e tchórzliwe drapie¿niki nie podchodzi³y zbyt blisko do zdrowych i silnych sztuk. Indianie wykorzystywali przyzwyczajenie bizonów do obecnoœci wilków i podczas indywidualnych polowañ podkradali siê do stada przybrani w ich skóry.


Przeciêta Twarz przykucn¹³ obok Tehawanki.


- Czarny Wilk zezwoli³ mojemu m³odszemu bratu na od³¹czenie siê od nas po podpaleniu prerii - zagadn¹³. - Czy to bêd¹ twoje pierwsze samodzielne ³owy na bizony?


- Tak, nigdy dot¹d nie polowa³em sam na bizony na otwartej prerii - odpar³ Tehawanka.


- Nasz dowódca chce zapewne przekonaæ siê, co naprawdê jesteœ wart, a to najlepiej mo¿na uczyniæ na wielkich ³owach. Dwa Uderzenia da memu bratu wilcz¹ skórê. W takim przebraniu ³atwiej podkradniesz siê do stada. Tylko pamiêtaj, trzeba podchodziæ pod wiatr, ¿eby bizony przedwczeœnie nie zwietrzy³y zapachu ludzkiego cia³a.


- Bêdê o tym pamiêta³. Czerwony Pies uczy³ mnie, jak nale¿y podchodziæ zwierzynê - powiedzia³ Tehawanka i po chwili nieœmia³o zapyta³: - Dlaczego „Z³amane Strza³y” tak mi sprzyjaj¹?


Przeciêta Twarz uœmiechn¹³ siê i odpar³:


- Mo¿e mamy w tym swój cel?


Rozmowa urwa³a siê, bowiem w tej chwili Szare Oczy cicho zawo³a³:


- Dwa Uderzenia daje znaki! Widzi bizony! Widzi bizony!


Wszyscy natychmiast spojrzeli w kierunku wzgórza, na które mia³ wspi¹æ siê zwiadowca. W³aœnie powiewa³ w powietrzu wilcz¹ skór¹, powiadamiaj¹c w ten sposób towarzyszy, ¿e stado znajduje siê w polu jego widzenia.


Przeciêta Twarz podniecony wiadomoœci¹ powsta³ i trzykrotnie wzniós³ do góry sw¹ d³ug¹ w³óczniê, do której drzewca rzêdem przymocowane by³y sokole pióra.


- Niech moi bracia, przygotuj¹ ¿agwie do podpalenia prerii i rozpal¹ ognisko - rozkaza³.


Myœliwi rozpakowali zawini¹tka, w których przynieœli spore wi¹zki smolnych drzazg oraz namoczone w wodzie d³ugie rzemienie. Owe pal¹ce siê wi¹zki przywi¹zane do rzemieni mieli ci¹gn¹æ za sob¹ biegn¹c przez preriê i w ten sposób rozprzestrzeniæ ogieñ.


Zanim Szare Oczy zdo³a³ rozpaliæ ognisko, nadbieg³ zwiadowca.


- Wszystko jest tak, jak przepowiedzia³ nasz wielki szaman - cicho zawo³a³. - Du¿e stado ¿eruje zaledwie o kilka strzelañ z ³uku, trochê na prawo od nas, natomiast znacznie wiêcej bizonów znajduje siê nieco dalej na po³udniu.


- Wiêc s¹ ju¿ tak blisko? - zaniepokoi³ siê Przeciêta Twarz.


- Wiatr wieje z po³udniowego wschodu, mog¹ nas zwietrzyæ przedwczeœnie!


- Mój brat dobrze mówi! - powiedzia³ Dwa Uderzenia. - Wydawa³o mi siê, ¿e bizony na prawo od nas ju¿ okazuj¹ niepokój.


- S¹ zbyt blisko, to niedobrze! - powiedzia³ Przeciêta Twarz.


- Jeœli teraz podpalimy preriê tylko od strony po³udniowej, stado mo¿e z równym powodzeniem uciekaæ na wschód, zamiast na pó³noc w kierunku w¹wozu - pu³apki.


- I wtedy umknie nam, zanim nasi zd¹¿¹ podpaliæ preriê od strony wschodniej - doda³ Szare Oczy.


- Musimy zmieniæ plan - rzek³ Przeciêta Twarz. - W tej sytuacji podpalimy preriê od razu z dwóch stron, od po³udnia i wschodu. Dwa Uderzenia, Szare Oczy i Ogon Byka bêd¹ podpalali preriê st¹d ku pó³nocy, a my uczynimy to samo st¹d na zachód. Wiatr jest pomyœlny, szybko rozprzestrzeni po¿ar w po¿¹danym przez nas kierunku. Co moi bracia s¹dz¹ o tym?


- Tak w³aœnie powinniœmy post¹piæ! - odpar³ Dwa Uderzenia.


- Rada dobra! - przywtórzy³ Szare Oczy.


- Hough!


- Hough! - potwierdzili inni.


Szare Oczy tymczasem zdo³a³ ju¿ rozpaliæ chrust. Myœliwi nie trac¹c czasu polali wi¹zki smolnych drzazg zwierzêcym t³uszczem, który w tym celu przynieœli w bizonim pêcherzu. Zapalenie wi¹zek od ogniska by³o ju¿ dzie³em krótkiej chwili, po czym zgodnie z powziêtym planem myœliwi rozbiegli siê na zachód i pó³noc, ci¹gn¹c za sob¹ po ziemi uwi¹zane na rzemieniach p³on¹ce ¿agwie. Ogieñ coraz szersz¹ ³aw¹ obejmowa³ wysuszon¹ w s³oñcu, po¿ó³k³¹ trawê. Wkrótce chmury czarnego dymu zaczê³y wznosiæ siê ponad preri¹.


Czterej myœliwi pochyleni do przodu biegli rzêdem ku ³añcuchowi wzgórz, wlok¹c za sob¹ po ziemi trzaskaj¹ce ogniem ¿agwie. Biegli, ile tylko si³ im starczy³o, poniewa¿ ³awa p³omieni roznoszona coraz szerzej przez wiatr wiej¹cy im w plecy, groŸnie gna³a za nimi, przynaglaj¹c do wysi³ku. Tehawanka znajdowa³ siê obok Przeciêtej Twarzy. Na plecach mia³ przytroczony ko³czan z ³ukiem i strza³ami oraz zwiniêt¹ w tobó³ wilcz¹ skórê. Tak jak jego towarzysze, ci¹gn¹³ za sob¹ p³on¹c¹ ¿agiew, która po¿erana przez p³omienie coraz mniejszy stawia³a opór. Wkrótce te¿ Tehawanka poczu³, ¿e ci¹gnie tylko sam rzemieñ, wiêc nie ustaj¹c w biegu, zacz¹³ go zwijaæ.


Na szczêœcie pasmo wzgórz znajdowa³o siê ju¿ bardzo blisko. Wszystkie ¿agwie sp³onê³y doszczêtnie. Przeciêta Twarz pocz¹³ rêk¹ dawaæ znaki, aby teraz zawrócili na po³udnie. Zaledwie trochê odbiegli od szalej¹cych p³omieni, padli bez tchu na ziemiê.


Tymczasem czarne k³êby dymu nios³y siê coraz dalej na pó³nocny zachód, wch³aniaj¹c chmury kurzu wzbijane w górê przez uciekaj¹ce w przera¿eniu stado. Têtent setek kopyt rozbrzmiewa³ jak g³uchy huk dalekiego grzmotu, a towarzyszy³y mu potê¿ne, basowe ryki przera¿onych bizonów.


Myœliwi rozognionym wzrokiem œledzili oddalaj¹c¹ siê po¿ogê. Ryki bizonów oraz têtent kopyt z wolna przycicha³y. Stado mknê³o w po¿¹danym przez myœliwych kierunku. Ogieñ niesiony podmuchami wiatru b³yskawicznie wypala³ such¹ trawê, pozostawiaj¹c po sobie tylko poczernia³¹, go³¹ ziemiê.


Przeciêta Twarz odetchn¹³ g³êboko, powsta³ i odezwa³ siê:


- Zrobiliœmy swoje! Bizony biegn¹ w kierunku pu³apki. Lada chwila nasi zamkn¹ je w w¹wozie. Teraz czeka nas du¿o ciê¿kiej pracy. Mo¿emy ju¿ iœæ. Trawa niska, to i po¿ar niezbyt groŸny. Ziemia tylko trochê rozgrzana. Grube podeszwy mokasynów dostatecznie ochroni¹ nasze stopy.


Wszyscy powstali, a wtedy Przeciêta Twarz zwróci³ siê do Tehawanki:


- Mój m³ody brat równie¿ mo¿e ju¿ wyruszyæ na swoje ³owy. Oby szczêœcie ci sprzyja³o! PóŸniej przyjdziemy zobaczyæ, czego dokona³eœ! Idziemy!


Tehawanka pozosta³ sam. Przez chwilê zanosi³ mod³y do boga Wi, prosz¹c o powodzenie na ³owach, po czym ruszy³ w kierunku pasma wzgórz. W pobli¿u ich podnó¿a ziemia wilgotnia³a, teraz Tehawanka zawróci³ na po³udniowy wschód. Wiatr powia³ mu prosto w twarz. £agodnie falista preria zawê¿a³a widnokr¹g, wiêc co chwila wyci¹ga³ do góry g³owê i g³êboko wdycha³ powietrze. W nied³ugim czasie wiatr zacz¹³ przynosiæ ostry odór dzikich zwierz¹t.


Tehawanka pochylony ostro¿nie wstêpowa³ na rozleg³e, ³agodne wzniesienie. Zaledwie ujrza³ pierwszego bizona, natychmiast pad³ na ziemiê. Zdj¹³ z pleców tobo³ek oraz wydoby³ z ko³czanu ³uk i kilka strza³. Starannie na³o¿y³ na siebie wilcz¹ skórê, która wyprawiona w ca³oœci wraz z ³bem, ³apami i d³ugim, puszystym ogonem, pozwala³a mu dostatecznie siê ukryæ. Tylko jego oczy po³yskiwa³y spod lekko rozwartego wilczego pyska.


Trzymaj¹c w lewej d³oni ³uk i strza³y zygzakiem podkrada³ siê do stada. Dopóki pe³zn¹³ pod wiatr, móg³ nie obawiaæ siê zwietrzenia, bowiem d³ugie, gêste grzywy opadaj¹ce bizonom na oczy znacznie ogranicza³y ich pole widzenia i dok³adnoœæ rozpoznawania przedmiotów. Tehawanka podchodz¹c na czworakach zbli¿y³ siê bez przeszkód do pierwszych zwierz¹t.


Przeciêta Twarz s³usznie przestrzega³, ¿e zaniepokojone po¿arem stado bêdzie mia³o siê na ostro¿noœci* [przyp.: Bizon amerykañski (Bison bison) nale¿y do prze¿uwaczy z rodziny pustoro¿ców i jest spokrewniony z europejskim ¿ubrem, od którego ró¿ni siê krótszymi nogami, wiêksz¹ przewag¹ przedniej czêœci cia³a nad zadni¹, gêstsz¹ sierœci¹ i szersz¹ g³ow¹ oraz jedn¹ par¹ ¿eber wiêcej. W Ameryce Pó³nocnej ¿y³y dwie odmiany bizona; leœna i preriowa. W dawnych czasach milionowe stada bizonów zamieszkiwa³y ten kontynent od Appallachów do Gór Skalistych i od równin Kanady a¿ po Zatokê Meksykañsk¹. Stada wêdrowa³y regularnie na wiosnê w pó³nocne strony, a w póŸnej jesieni na cieplejsze po³udnie. Bizony ¿y³y w stadach; gdy zwietrzy³y niebezpieczeñstwo, samice otacza³y ko³em cielêta, podczas gdy byki tworzy³y drugi, zewnêtrzny pierœcieñ ochronny. Rozjuszone stado mog³o szar¿owaæ i stratowaæ wroga. Silny instynkt gromadny doprowadza³ czêsto do zag³ady ca³e stado, które za swymi przodownikami bieg³o na oœlep w ruchome piaski, bagna lub spada³o w przepaœæ. W okresie godowym byki toczy³y zajad³e boje, które mog³y trwaæ ca³¹ dobê, a nawet i d³u¿ej. Dalsze informacje o losach bizonów bêd¹ w nastêpnych tomach powieœci.]. Doros³e byki ¿erowa³y kr¹¿¹c wokó³ stada, a dopiero dalej za nimi pas³y siê samice, wœród których matki otacza³y ko³em swe cielêta, os³aniaj¹c je w ten sposób w³asnymi cia³ami. Taki w³aœnie szyk obronny zwyk³y zachowywaæ bizony, gdy nie czu³y siê zbyt bezpiecznie.


Tehawanka przyczajony nieopodal stada roziskrzonym wzrokiem wodzi³ po olbrzymich zwierzêtach. Najbli¿szy z byków odwróci³ ku niemu pochylony do przodu, grzywiasty, szeroki ³eb, lecz widz¹c tylko jednego „wilka”, zaraz znów zacz¹³ skubaæ trawê, zamiataj¹c przy tym ziemiê swoj¹ d³ug¹ brod¹. Upa³ oraz natrêtne owady dokucza³y zwierzêtom, tote¿ niektóre z nich przyklêka³y na przednie nogi, nisko pochyla³y ³by i zakrzywionymi rogami zawziêcie ry³y ziemiê. Potem grzebi¹c kopytami i uderzaj¹c ³bem odrzuca³y na boki kêpy murawy i grudy ziemi, dopóki nie wykopa³y lejowatego do³u, w którym wkrótce pojawia³a siê woda. Wtedy ca³ym ciê¿arem potê¿nego cielska wali³y siê w ka³u¿ê i nadal grzebi¹c kopytami oraz krêc¹c siê wko³o, coraz bardziej zapada³y siê w b³otne legowiska. Nasyciwszy siê ch³odz¹c¹ k¹piel¹ wychodzi³y oblepione b³otem, a wtedy nastêpne bizony zaraz zajmowa³y opuszczone bajora. Tu i tam widaæ by³o zwierzêta le¿¹ce w trawie i prze¿uwaj¹ce pokarm, niektóre zaœ igra³y wykonuj¹c pocieszne skoki.


Tehawanka pomny, ¿e kobiety potrzebowa³y skór na zrobienie nowych tipi, spogl¹da³ ku samicom. W³aœnie spostrzeg³ wielkie zwierzê, które nie opada³ za pierwsz¹ lini¹ byków spokojnie skuba³o trawê.


„Tego w³aœnie zabijê najpierw!” pomyœla³.


Przedsiêwziêcie by³o doœæ niebezpieczne, gdy¿ chc¹c bli¿ej podejœæ do wybranej samicy, musia³ wymin¹æ kilka bli¿ej ¿eruj¹cych byków. Tehawanka jednak chcia³ udowodniæ, ¿e potrafi upolowaæ wybrane ze stada zwierzê, wiêc postanowi³ zaryzykowaæ. Na czworakach, z ³ukiem i strza³ami w d³oni, zacz¹³ podkradaæ siê, klucz¹c jak wilk zygzakiem. Bizony nie zwraca³y na niego uwagi, lub te¿ tylko zerka³y poprzez grzywy z têp¹ obojêtnoœci¹. Pojedynczych wilków nigdy siê nie obawia³y. Oœmielony tym Tehawanka pe³zn¹³ coraz dalej. Wreszcie znalaz³ siê bardzo blisko upatrzonego zwierzêcia, które teraz sta³o zwrócone do niego lewym bokiem. Tehawanka, zachowuj¹c najwiêksz¹ ostro¿noœæ, przyklêkn¹³. Strza³y pozostawi³ u swych kolan na ziemi, nak³adaj¹c jedn¹ na ciêciwê. Wolno napina³ ³uk. Starannie mierzy³ pod lew¹ ³opatkê. Ju¿ mia³ zwolniæ ciêciwê, by strza³¹ ugodziæ bizona, gdy nieoczekiwany widok wprawi³ go w os³upienie.


Otó¿ za upatrzon¹ ofiar¹ zaczê³o wynurzaæ siê z lejowatego bajora niezwyk³e zwierzê. By³ to bia³y bizon. W³aœnie wstrz¹sn¹³ potê¿nym ³bem odrzucaj¹c grzywê i spojrza³ czerwonymi jak krew œlepiami.


Tehawanka nie strzeli³, powolnym ruchem zwolni³ ciêciwê, po czym trzymaj¹c w lewej d³oni ³uk oraz strza³ê z powrotem opad³ na czworaki i skry³ siê pod wilcz¹ skór¹. Teraz z wielk¹ czci¹ pochyli³ siê przed bizonem - duchem, który w³aœnie pod tak¹ postaci¹ po raz pierwszy pojawi³ siê na Ziemi dawno, dawno temu, a póŸniej co pewien czas znów powraca³ i ukazywa³ siê niektórym wybrañcom losu.


Tehawanka z niemym zachwytem i uwielbieniem wpatrywa³ siê w bizona albinosa. Ile¿ to razy przy wieczornych ogniskach s³ucha³ niezwyk³ych opowieœci o bizonie - duchu, którego skóra stanowi³a dla Indian wielk¹ œwiêtoœæ, pokazywan¹ tylko podczas specjalnych, uroczystych obrzêdów! Posiada³a ona potê¿n¹, czarodziejsk¹ moc zw³aszcza w leczeniu ciê¿kich ran.


„Prosi³em boga Wi, aby pomóg³ mi wyró¿niæ siê podczas polowania i oto jego odpowiedŸ! - pomyœla³ Tehawanka. - Bêdê posiada³ czarodziejsk¹ skórê bizona - ducha!”


Podniecony mo¿liwoœci¹ zdobycia skóry œwiêtego zwierzêcia, uwa¿nie rozejrza³ siê woko³o. Aby nie ryzykowaæ niepewnego strza³u, musia³ podkraœæ siê jeszcze bli¿ej do bizona - ducha, a tymczasem zwierzêta, które wymin¹³ d¹¿¹c do uprzednio upatrzonego celu, zaczê³y okazywaæ du¿e zaniepokojenie. Powód tego Tehawanka odgad³ natychmiast. Dopóki podchodzi³ je pod wiatr, nie mog³y go zwietrzyæ, teraz wszak¿e znajdowa³y siê ju¿ poza nim i zapach cz³owieka uderza³ prosto w ich nozdrza. Stary byk o kilkanaœcie kroków za Tehawanka g³oœno parska³ i gniewnie bi³ kopytami o ziemiê. Lada chwila móg³ poderwaæ ca³e stado do ucieczki.


Tehawanka zrozumia³, ¿e nie ma ani chwili do stracenia. Nie zwa¿aj¹c na to, ¿e mo¿e zostaæ stratowany, gdyby stado zaczê³o uciekaæ, jeszcze bardziej zbli¿y³ siê do bizona albinosa.


Bia³y bizon akurat wyszed³ z b³otnistej k¹pieli. Wstrz¹sn¹³ ³bem i krwawymi œlepiami naraz dojrza³ „wilka” czaj¹cego siê u jego boku. Tehawanka b³yskawicznie uniós³ siê na kolana. Na³o¿enie strza³y by³o dzie³em krótkiej chwili. Mocno naci¹gn¹³ ciêciwê i mierz¹c pod lew¹ ³opatkê, strzeli³! Strza³a uderzy³a z tak wielk¹ si³¹, ¿e zag³êbi³a siê w potê¿ne cielsko bizona a¿ po pióra przytwierdzone do jej grubszego koñca. Bia³y bizon stêkn¹³ boleœnie, wstrz¹sn¹³ ogromnym ³bem, post¹pi³ do przodu dwa lub trzy kroki, ale ju¿ nastêpne strza³y utkwi³y w jego lewym boku. Bizon parskn¹³ krwaw¹ pian¹, przednie nogi ugiê³y siê pod naporem bezw³adniej¹cego cielska. Olbrzymie zwierzê zwali³o siê na ziemiê, padaj¹c ³bem pomiêdzy rozsuniête do przodu nogi. Cielsko bia³ego bizona nieruchomia³o, tylko jedna zadnia noga nieporadnie wyci¹gniêta do ty³u jeszcze konwulsyjnie grzeba³a ziemiê, jeszcze krótki ogon bi³ po bokach.


Tehawanka, klêcz¹c wci¹¿ jeszcze z ³ukiem w d³oni, w niemym upojeniu spogl¹da³ w zachodz¹ce mg³¹ krwawe œlepia zwierzêcia. Donoœne ryki oraz têtent zrywaj¹cego siê do ucieczki stada przywróci³y go do rzeczywistoœci. To w³aœnie bizony, które uprzednio okazywa³y niepokój wietrz¹c cz³owieka, teraz ju¿ poderwa³y ca³e stado. Tehawanka ujrza³ cwa³uj¹ce wprost na niego zwierzêta, wiêc bez namys³u wskoczy³ do lejowatego do³u i przylgn¹³ do ziemi. Têtent uciekaj¹cych bizonów jak grzmot przetoczy³ siê nad nim, a potem z wolna cichn¹³ w dali na wschodzie.







Niespodziewany napad






Bizony by³y dla Indian wspania³omyœlnym darem Wielkiego Ducha. To on przecie¿ zes³a³ na Ziemiê pierwszego bia³ego bizona, aby rozmno¿y³ siê w niezliczone stada, które dostarczaæ mia³y Indianom niemal wszystkiego, czego potrzebowali do ¿ycia.


Obok kukurydzy - matki miêso bizona stanowi³o podstawowy pokarm Indian prerii, którzy przyrz¹dzali je na ró¿ne sposoby, gotowali, piekli, suszyli na zapas, robili po¿ywny pemmikan ³atwy do zabierania w drogê. Z miêkko wygarbowanych skór szyli koszule, przepaski biodrowe, nogawkê, pasy, suknie dla kobiet, cholewki do mokasynów, futrzane zimowe opoñcze, ma³e woreczki, pokrycia na legowiska do spania i tipi. Natomiast z wysuszonej w s³oñcu, nie garbowanej skóry wytwarzali twarde podeszwy do mokasynów, du¿e torby na jedzenie i ubranie, sznury, ko³czany, tarcze wojenne i przenoœne, lekkie ³odzie* [przyp.: Tak zwane po angielsku bull - boats, które s³u¿y³y jedynie do przepraw przez rzeki i nie by³y u¿ywane do d³u¿szych podró¿y po wodzie. £ódŸ sk³ada³a siê z ramy wykonanej z wierzbowych prêtów pokrytych skór¹ bizona. Wygl¹da³a jak rozpiêty, odwrócony, du¿y parasol bez r¹czki. P³ywanie ni¹ wymaga³o zrêcznoœci i doœwiadczenia, lecz lekkoœæ pozwala³a na przenoszenie z miejsca na miejsce. Mandanowie z grupy jêzykowej Sju byli pierwszymi budowniczymi „bull boats”.]. Z ³opatek bizona robili motyki, z ¿eber przyrz¹dy do prostowania strza³ do ³uku, no¿e, skrobaczki do skór, z innych koœci szyd³a do szycia, a z rogów ³y¿ki i groty do strza³. Z kopyt i rogów wytwarzali klej, a z mózgu i w¹troby, gotowanych z domieszk¹ t³uszczu, otrzymywali rodzaj pasty do garbowania skór. Wreszcie na bezdrzewnych preriach odchody bizonie s³u¿y³y im za opa³. Indianin nie marnowa³ ani jednej czêœci cia³a tak u¿ytecznego zwierzêcia.


Bizon by³ dla Indian prerii prawdziwym darem bogów. Tote¿ Tehawanka zaledwie opuœci³ sw¹ kryjówkê, najpierw obszed³ dooko³a niezwyk³¹ zdobycz myœliwsk¹, a potem przyklêkn¹³ przed potê¿nym, przekrzywionym, kud³atym ³bem. Z wielk¹ czci¹ spogl¹da³ w szkliste, krwawe œlepia. Ogarnê³y go wielka radoœæ i duma. Oto samodzielnie upolowa³ bia³ego bizona, który by³ wiernym odtworzeniem pierwszego bizona - ducha na Ziemi! Cz³owiek posiadaj¹cy czarodziejsk¹ skórê œwiêtego zwierzêcia sam stawa³ siê jak¹œ cz¹stk¹ tej œwiêtoœci.


„Dziêki ci, Wielki Wi, za wys³uchanie moich próœb o powodzenie na polowaniu! - szepta³ Tehawanka w uniesieniu. - W zamian œlubujê ci, ¿e podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca” odbêdê w podziêce ofiarny taniec...”


Po modlitwie dziêkczynnej Tehawanka zwróci³ siê do le¿¹cego przed nim zwierzêcia:


„Wybacz mi, bizonie - duchu! To wielki Wi zes³a³ ciebie tutaj, abym móg³ wkrótce staæ siê mê¿czyzn¹ i wojownikiem. Nie zabi³em ciê z pró¿nej chciwoœci ani dla zaspokojenia w³asnego g³odu. Nie tknê ani odrobiny twego miêsa, wszystko oddam wdowom, biednym i starcom, dla siebie zachowam jedynie twoj¹ œwiêt¹ skórê, jako dar Wielkiego Wi. Ja i wszyscy Wahpekute bêdziemy oddawali jej nale¿n¹ czeœæ, aby leczy³a skutecznie nasze rany. Duch twój powie o tym innym bizonom i gdy znów powróci na Ziemiê, sprowadzi nam wielkie stado, które zaspokoi nasz g³ód i wszystkie nasze potrzeby!”


Tehawanka powsta³ teraz i jeszcze raz obszed³ bizona albinosa dooko³a. Zosta³ on celnie ugodzony strza³ami w chwili, gdy wyskakiwa³ z bajora i pad³ na ziemiê brzuchem. Potê¿ny ³eb spoczywa³ pomiêdzy wyci¹gniêtymi do przodu i szeroko roz³o¿onymi, przednimi nogami, podczas gdy jedna z zadnich podwinê³a siê pod niego, a druga podkurczona, pozosta³a nieporadnie za nim. Dziêki takiemu u³o¿eniu nóg bizon nie móg³ przewróciæ siê na bok i le¿a³ w pozycji, w jakiej zawsze k³ad¹ go myœliwi przystêpuj¹c do œci¹gania skóry. Ten szczêœliwy traf Tehawanka przypisa³ sprzyjaniu mu nadprzyrodzonych si³. Przecie¿ by³ sam i nieprêdko móg³ spodziewaæ siê przybycia pomocy. W³asnymi si³ami nie móg³by odpowiednio u³o¿yæ ciê¿kiego bizona.


Rozbiórka na czêœci zabitego bizona wymaga³a umiejêtnoœci, uwagi i zrêcznoœci, których, tak kobiety, jak i mê¿czyŸni, uczyli siê od najm³odszych lat. Tehawanka nie trac¹c czasu od razu przyst¹pi³ do ciê¿kiej pracy.


Œci¹gniêcie w ca³oœci wielkiej i ciê¿kiej skóry by³o niezwykle trudnym zadaniem, tote¿ Indianie przewa¿nie przecinali j¹ na dwie po³owy, które po odpowiednim spreparowaniu z powrotem zszywali. Tehawanka równie¿ postanowi³ post¹piæ w ten sposób. Wydoby³ stalowy nó¿ zdobyty u Czipewejów i poprzecznym, g³êbokim ciêciem przez kark ods³oni³ garb. Potem przeci¹³ skórê wzd³u¿ grzbietu, od ³ba a¿ do ogona i dopiero wtedy zacz¹³ oddzielaæ j¹ od boków, pozostawiaj¹c tylko przy koœci mostkowej.


S³oñce ju¿ zaczê³o chyliæ siê ku zachodowi. Tehawanka w³aœnie ukoñczy³ œci¹ganie obydwóch po³ówek skóry i rozœcie³a³ je na ziemi, aby móg³ na nich sk³adaæ poszczególne czêœci miêsa bizona, gdy us³ysza³ nawo³ywania. Natychmiast przerwa³ pracê i pobieg³ na pobliskie wzniesienie. Nadchodzili - Poranna Rosa, Mem’en gwa, Czarny Wilk i Sha’pa. Oni równie¿ od razu go wypatrzyli i przyspieszyli kroku. Tehawanka poprowadzi³ ich ku swej niezwyk³ej zdobyczy.


Czarny Wilk zaledwie ujrza³ bia³y, kud³aty ³eb i czerwone oczy bizona, zdumiony i pe³en niedowierzania spojrza³ na Tehawankê.


- Upolowa³eœ bizona - ducha - powiedzia³ z przejêciem. - Jak pamiêtam, Wahpekute po raz pierwszy posiad³ tak wielk¹ œwiêtoœæ! Wielki Duch bardzo ci sprzyja! Czy podziêkowa³eœ mu nale¿ycie za tak wielki dar?


- Tak, Czarny Wilku, œlubowa³em odbyæ ofiarny taniec podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca” - odpar³ Tehawanka. - Zachowam tak¿e tylko czarodziejsk¹ skórê bizona - ducha, a resztê rozdam wdowom, starcom i biednym. Ozór bizona - ducha pragnê ofiarowaæ dowódcy „Z³amanych Strza³”. Proszê ciê. Czarny Wilku, przyjmij to ode mnie!


Czarny Wilk powa¿nie skin¹³ g³ow¹. Przychylnym wzrokiem obrzuci³ Tehawankê, który, jak nakazywa³ obyczaj, okaza³ skromnoœæ, brak chciwoœci oraz troskê o najbardziej potrzebuj¹cych pomocy. M³odzieniec, który po raz pierwszy samodzielnie upolowa³ bizona, nie powinien zjeœæ ani kawa³ka miêsa ze swej zdobyczy i wspania³omyœlnie rozdaæ wszystko innym, bacz¹c uwa¿nie, aby nie obdarowaæ nikogo ze swoich krewnych* [przyp.: Zwyczaj, zwany po angielsku to give away (rozdawanie swej w³asnoœci innym), by³ szeroko praktykowany wœród Indian prerii. Mia³ on na celu uczenie m³odych wspania³omyœlnoœci i ¿yczliwoœci dla wszystkich cz³onków plemienia i pomagania tym, którym gorzej siê powodzi³o. Cz³owiek w m³odoœci szczodry dla innych móg³ byæ pewny, ¿e gdy zestarzeje siê, inni równie¿ o nim nie zapomn¹. Rozdawanie w³asnoœci czêsto urz¹dzano po pogrzebie, przed wyruszeniem na wojenn¹ wyprawê, po pierwszym polowaniu ch³opca, z okazji urodzin, niezwyk³ych wydarzeñ i uroczystoœci, a szczególnie w czasie „Tañca S³oñca”. Uczty wyprawiane w celu rozdawania swej w³asnoœci przypomina³y nasze przyjêcia urodzinowe z tym, ¿e wydaj¹cy ucztê, zamiast przyjmowaæ podarunki od zaproszonych goœci, sam je im rozdawa³.].


Czarny Wilk pochyli³ siê przed bizonem albinosem i g³osem pe³nym szacunku odezwa³ siê:


- Dziêkujê ci, bizonie - duchu, ¿e raczy³eœ przybyæ na Ziemiê, aby pozostaæ wœród twoich braci Wahpekute. Wszyscy oka¿emy ci nale¿n¹ czeœæ i powitamy „Tañcem Bizona”. Pozwoli³eœ zabiæ siê szlachetnemu i odwa¿nemu m³odzieñcowi, który ju¿ wkrótce zostanie wojownikiem. Niezwykle to wa¿ny i obiecuj¹cy znak dla niego!


Poranna Rosa i Mem’en gwa uradowane zerka³y na Tehawankê, a Sha’pa po³o¿y³ d³oñ na jego ramieniu i szepn¹³:


- Jedyny Wahpekute posiadaj¹cy czarodziejsk¹ skórê bizona - ducha wkrótce zyska s³awê...


- Wielki i wa¿ny to dzieñ, mój m³odszy bracie, dla ciebie oraz dla nas - odezwa³ siê Czarny Wilk. - Teraz pomo¿emy ci w pracy, a nazajutrz sprowadzimy psy z w³ókami i przeniesiemy twój ³up do naszego obozu. Kobiety niech najpierw nazbieraj¹ odchodów bizonich na opa³, bêdziemy musieli przenocowaæ tutaj. Sha’pa, ruszaj zaraz do naszych i powiadom ich o niezwyk³ym wydarzeniu. O œwicie weŸ psy i powróæ do nas.


Sha’pa zd¹¿y³ tylko szepn¹æ przyjacielowi, ¿e zabi³ cztery bizony w w¹wozie - pu³apce i bez zw³oki wyruszy³ w drogê, aby znaleŸæ siê w obozie jeszcze przed zapadniêciem wieczoru. Dziewczêta równie¿ rozbieg³y siê po prerii i zbiera³y bizonie odchody, które pod wp³ywem gor¹cego s³oñca wygl¹da³y jak okr¹g³e, wysuszone placki.


Czarny Wilk tymczasem przyst¹pi³ z Tehawank¹ do rozbiórki na czêœci miêsa zabitego bizona. Najpierw wyciêli ³opatki, potem wzd³u¿ grzbietu polêdwice, a ¿ebra obros³e t³uszczem odr¹bali toporem. Z kolei wydobyli jelita, ¿o³¹dek i w¹trobê, poniewa¿ ka¿da czêœæ cia³a bizona mia³a swoje przeznaczenie. Wreszcie wyjêli mózg, wyciêli ozór i odr¹bali ³eb, który zamierzali w ca³oœci zabraæ do obozu. Wszystko zosta³o porz¹dnie u³o¿one na obydwóch po³ówkach skóry i zawiniête.


W czasie pracy Czarny Wilk opowiedzia³ Tehawance o przebiegu ³owów w œlepym w¹wozie. Wahpekute zabili oko³o czterystu bizonów i obecnie wszyscy byli poch³oniêci zdejmowaniem skór, garbowaniem oraz przygotowaniem, miêsiwa do suszenia. Przez najbli¿sze dni czeka³a Wahpekute ciê¿ka i odpowiedzialna praca. Musieli przygotowaæ znaczne zapasy suszonego miêsa i pemmikanu na czas uroczystoœci „Tañca S³oñca”.


Dopiero gdy gwiazdy rozb³ysnê³y na niebie, Czarny Wilk i Tehawank¹ zaczêli zmywaæ z siebie krew w bajorze wykopanym przez bizony. Utrudzeni zasiedli potem przy ognisku. Ze wzglêdu na œlubowanie z³o¿one przez Tehawankê, ani on, ani jego rodzina nie mogli jeœæ miêsa z zabitego przez niego bizona. Jednak Poranna Rosa przynios³a do obozu kawa³ œwie¿ej polêdwicy, któr¹ teraz pociê³a na cienkie paski i wszyscy opiekali je nad ogniem, zatkniête na d³ugie, wierzbowe patyki. Niebawem te¿ zaspokoili pierwszy g³ód.


Czarny Wilk ¿artowa³ z dziewczêtami. W³aœnie przygotowywa³y pos³ania z trawy w pobli¿u ogniska. Poranna Rosa wci¹¿ zerka³a na brata wodz¹cego wzrokiem za Mem’en gwa. Rozweselona jego zak³opotaniem zaczê³a opowiadaæ o jakimœ mê¿czyŸnie, który mimo odwagi w boju by³ bardzo nieporadny wobec ukochanej dziewczyny. Tehawank¹ zaczerwieni³ siê, a Czarny Wilk rzek³:


- Zakochani bywaj¹ nieœmiali wobec swych wybranek, ale s¹ gotowi do wszelkich poœwiêceñ dla nich. S³ysza³em o jednym Miniconjou* [przyp.: Miniconjou - jedno z plemion Teton Dakotów.], który tak bardzo kocha³ swoj¹ ¿onê, ¿e...


- ¯e wzi¹³ sobie drug¹ m³odsz¹, aby pomaga³a starszej - wtr¹ci³a Poranna Rosa i rozeœmia³a siê weso³o.


- Poranna Rosa myli siê - zaprzeczy³ Czarny Wilk. - On dobrowolnie poszed³ za ni¹ do Krainy Wiecznych £owów, gdy zachorowa³a i umar³a.


- Czy Czarny Wilk przypadkiem nie zmyœla? - zawo³a³a Poranna Rosa.


- Nie, to prawdziwa historia.


- Niech Czarny Wilk opowie j¹ nam - odezwa³a siê Mem’en gwa.


- Ja równie¿ chêtnie pos³ucham tej niezwyk³ej historii - doda³a Poranna Rosa.


- Pokpiwasz z zakochanych mê¿czyzn, ale chêtnie s³uchasz opowiadañ o nich - zauwa¿y³ Czarny Wilk.


- Mo¿e ¿artowa³am tylko, ¿eby kogoœ trochê oœmieliæ - szepnê³a Poranna Rosa i zerknê³a na brata.


- Niech Czarny Wilk opowie o tym Miniconjou, bo dziewczêta pochoruj¹ siê z ciekawoœci - powiedzia³ Tehawanka.


- By³ to Hai wah ze chah, wódz Miniconjou - zacz¹³ Czarny Wilk. - S³yn¹³ on jako doskona³y biegacz. Móg³ nawet dogoniæ uciekaj¹cego bizona. Hai wah ze chah bardzo kocha³ swoj¹ ¿onê. Gdy zachorowa³a i umar³a nie móg³ ukoiæ swojego ¿alu po niej. Pewnego dnia oœwiadczy³ publicznie, ¿e dobrowolnie pójdzie za swoj¹ ¿on¹ do Krainy Wiecznych £owów. Miniconjou zaczêli go pilnowaæ, ale uda³o mu siê zmyliæ ich czujnoœæ i umkn¹³. ZnaleŸli go potem martwego na prerii. Okaza³o siê, ¿e tylko z no¿em w d³oni zaatakowa³ bizona i zosta³ przebity rogami przez niego i stratowany* [przyp.: Wydarzenie to mia³o miejsce oko³o 1834 r. w okolicach nad Little Missouri.]. Dokona³ tego, co wszystkim zapowiedzia³. Teraz zapewne towarzyszy swej ¿onie w Krainie Wiecznych £owów.


- Musia³ naprawdê bardzo j¹ kochaæ... - cicho powiedzia³a Mem’en gwa.


- Na pewno tak by³o, skoro zgin¹³ dla niej - doda³a Poranna Rosa.


Czarny Wilk uœmiechn¹³ siê i rzek³:


- Teraz powinniœmy odpocz¹æ. Jutro czeka nas wiele pracy w obozie. Niech mój m³odszy brat czuwa pierwszy i zbudzi mnie w po³owie nocy. Wy, dziewczêta, te¿ k³adŸcie siê spaæ. Jesteœcie zmêczone.


Czarny Wilk leg³ na pos³aniu odwrócony plecami do ogniska. Poranna Rosa równie¿ skuli³a siê pod wilcz¹ skór¹, Mem’en gwa natomiast przysiad³a przy Tehawance. W milczeniu spogl¹da³a w niebo iskrz¹ce siê gwiazdami.


- O czym tak Mem’en gwa rozmyœla? - zagadn¹³ Tehawanka po chwili.


- Spójrz, jak teraz nisko jest ksiê¿yc nad ziemi¹! - szepnê³a dziewczyna. - Gwiazd równie¿ tu wiêcej ni¿ nad obozami Czipewejów. A mo¿e s¹ to ogniska palone przez duchy zmar³ych Indian w Krainie Wiecznych £owów? Mo¿e przy jednym z nich siedzi szlachetny wódz Miniconjou ze swoj¹ ukochan¹ ¿on¹?


- Któ¿ to wie? Mo¿e i tak jest, jak mówi Mem’en gwa - odpar³ Tehawanka równie¿ patrz¹c w niebo. - Ja tak¿e lubiê spogl¹daæ ku gwiazdom. Wiêcej ich tutaj widaæ ni¿ w puszczy, gdzie zas³aniaj¹ je korony drzew.


Naraz w pobli¿u rozbrzmia³o przeci¹g³e, ponure wycie.


- Wilki zwietrzy³y naszego bizona - szepn¹³ Tehawanka. Ponure g³osy odezwa³y siê teraz z kilku miejsc naraz. Mem’en gwa przysunê³a siê bli¿ej do Tehawanki.


- Nie lêkaj siê, s¹ zbyt tchórzliwe, aby napadaæ na ludzi - uspokoi³ j¹ m³odzieniec. - Bêdziemy palili ognisko a¿ do œwitu. Przeœpij siê teraz, ju¿ póŸno.


Mem’en gwa uœcisnê³a mu d³oñ i po³o¿y³a siê na legowisku obok Porannej Rosy. Tehawanka co pewien czas dorzuca³ opa³u do ogniska. U jego boku le¿a³ ³uk gotowy do strza³u. Ciemne sylwetki wilków przemyka³y tu i tam, czasem drapie¿nik przystawa³ blisko i wyci¹ga³ swój wyd³u¿ony pysk w kierunku ludzi. Wilki wci¹¿ nawo³ywa³y siê przeci¹g³ym, ponurym skowytem.


Tehawanka uwa¿nie ws³uchiwa³ siê w odg³osy p³yn¹ce z prerii. Naraz odczu³ niepokój. Ktoœ skrada³ siê za jego plecami. Odwróci³ siê i ujrza³ przyczajonego bia³ego wilka. Bia³e wilki stale w³óczy³y siê za stadami bizonów, st¹d te¿ nawet zwano je czêsto bizonimi wilkami. Zwierzê przywarowa³o tak blisko, ¿e dok³adnie by³o widaæ jego spiczaste, nastawione uszy i lekko rozwarty pysk.


„Podszed³ mnie pod wiatr” - pomyœla³ Tehawanka, wyci¹gn¹³ rêkê po ³uk.


Wilk natychmiast znikn¹³ w trawie. Po chwili rozbrzmia³o przeci¹g³e wycie.


Tehawanka powsta³ z broni¹ w rêku. Szerokim ko³em obszed³ œpi¹cych towarzyszy, a potem znów usiad³ przy ognisku i czuwa³. Drapie¿niki wci¹¿ snu³y siê w pobli¿u.


Tehawanka wreszcie zbudzi³ Czarnego Wilka i sam leg³ na pos³aniu.


PrzeraŸliwe, wibruj¹ce okrzyki wojenne i g³uchy têtent kopyt wyrwa³y Tehawankê ze snu. Zerwa³, siê na równe nogi, chwytaj¹c jednoczeœnie ³uk i strza³y.


Ju¿ œwita³o. Z porannej mg³y wy³oni³o siê kilku jeŸdŸców. Nisko pochyleni na koñskie karki gnali wprost na ledwo tl¹ce siê ognisko. Ich przeraŸliwe okrzyki wojenne nie milk³y ani na chwilê. Zanim Tehawanka zd¹¿y³ na³o¿yæ strza³ê na ciêciwê ³uku, Czarny Wilk ju¿ ugodzi³ w³óczni¹ jednego z napastników i zwali³ go z wierzchowca.


- Hokka - hey! Na nich, na œmieræ! - krzykn¹³ i pobieg³ ku drugiemu jeŸdŸcowi.


Ten równie¿ natar³ na niego zamierzaj¹c siê maczug¹, ale Czarny Wilk uskoczy³ na bok i wbi³ g³êboko sw¹ w³óczniê w pierœ konia, który r¿¹c i kwicz¹c najpierw stan¹³ dêba, a potem run¹³ na ziemiê. W³ócznia wyszarpniêta z r¹k Czarnego Wilka z³ama³a siê pod ciê¿arem padaj¹cego wierzchowca. JeŸdziec zrêcznie zsun¹³ siê z konia. Czarny Wilk wyszarpn¹³ zza pasa maczugê i rzuci³ siê na niego.


Tehawanka tymczasem z ³ukiem zwróci³ siê ku innemu napastnikowi, który tak¿e z ³ukiem gotowym do strza³u i os³aniaj¹c siê tarcz¹, w galopie zatacza³ coraz mniejsze ko³a wokó³ niego. Twarz i piersi jeŸdŸca pokrywa³y jaskrawe czerwone i ¿ó³te pasy. JeŸdziec nagle pochyli³ siê na kark konia i strzeli³ - z ³uku. Strza³a niemal otar³a siê o lewe ramiê Tehawanki, który teraz równie¿ szybko napi¹³ ciêciwê i wypuœci³ strza³ê. Trafi³! Wprawdzie w poœpiechu wypuszczona strza³a tylko rozora³a policzek napastnikowi, ale to ostudzi³o jego bitewny zapa³. Prawie w miejscu zawróci³ konia i zacz¹³ œcigaæ Porann¹ Rosê. W chwili nieoczekiwanego napadu dziewczêta wyrwane ze snu rozbieg³y siê w przeciwne strony, aby utrudniæ wrogom ewentualne porwanie. Teraz, gdy zraniony napastnik zacz¹³ œcigaæ jego siostrê, Tehawanka natychmiast pospieszy³ dziewczêtom z pomoc¹.


- Hokka - hey! Œmieræ Paunisom* [przyp.: Paunisi byli g³ównym plemieniem nale¿¹cym do grupy Kaddo. We wczesnych czasach historycznych stanowili konfederacjê utworzon¹ przez cztery plemiona: Chaui lub Grand Pawnee, Kitkehahki lub Republican Pawnee, Pitahauerat lub Tapage Pawnee oraz Skidi lub Skiri Pawnee. Te cztery plemiona oko³o 1600 r. zosta³y nazwane przez bia³ych ogóln¹ nazw¹ „Paunisi”, co mog³o wywodziæ siê od s³owa „pariki”, czyli „róg”; symbolizuj¹cy ich sposób noszenia loku skalpowego, lub te¿ od „parisu”, co znaczy³o „myœliwy”. Paunisi nale¿eli do tych Indian prerii, którzy nawet po przejêciu koni nadal wiedli pó³osiad³y tryb ¿ycia. Hiszpanie pod dowództwem Coronado pierwsi natknêli siê na Paunisów oko³o 1641 r., potem dopiero na pocz¹tku XVIII w. us³yszeli o nich Francuzi i zaczêli wysy³aæ kupców do ich osiedli. Paunisi prowadzili ci¹g³e walki z s¹siednimi plemionami, szczególnie z Dakotami i Szejenami. Z pocz¹tku napadali tak¿e na bia³ych kupców, traperów i karawany osadników, lecz mimo to utrzymywali doœæ przyjazne stosunki z rz¹dem USA i dostarczali zwiadowców armiom rz¹dowym. PóŸniej próbowali przyswoiæ sobie sposób ¿ycia narzucany przez bia³ych. Traktatami z 1833, 1848, 1867 i 1876 r. Zrzekli siê swych ziem w Nebrasce i osiedli w Oklahomie. W przeciwieñstwie do plemion, które stawia³y zaciêty opór bia³ym, wspó³praca Paunisów z rz¹dem USA nie uratowa³a ich od zag³ady. W 1780 r. by³o Paunisów oko³o 10000, w 1849 zmaleli do 4600, w 1906 liczyli ju¿ tylko 649 osób, a w 1940 r. - 687. Epidemie ospy poch³onê³y u nich oko³o 5000 osób, epidemia cholery oko³o 3000, a trudy zwi¹zane z przesiedleniem na Terytorium Indiañskie - 1500 osób.]! - krzykn¹³ Czarny Wilk. Maczug¹ strzaska³ ramiê swemu przeciwnikowi i zwar³ siê z nim w uœcisku.


- Hokka - hey! - powtórzy³ Tehawanka bojowy okrzyk.


Mem’en gwa sprytnie ucieka³a przed goni¹cym j¹ Paunisem. Kluczy³a to w lewo, to w prawo, zawraca³a, a jeŸdziec zmuszony do ci¹g³ego manewrowania koniem nie móg³ jej schwyciæ. Dziewczyna widzia³a nadbiegaj¹cego Tehawankê i ka¿dym zrêcznym manewrem sama równie¿ zbli¿a³a siê do niego. Jednak Paunis w koñcu pierwszy jej dopad³. W galopie pochyli³ siê nisko z konia, schwyci³ j¹ wpó³ i rzuci³ przed siebie na grzbiet wierzchowca. Dzielna dziewczyna nie straci³a przytomnoœci umys³u. Widz¹c, ¿e pomoc jest ju¿ tu¿ tu¿, mocno ugryz³a Paunisa w udo. Ten sykn¹³ z bólu i bezwiednie szarpn¹³ arkanem przywi¹zanym do dolnej szczêki wierzchowca. Koñ na chwilê zwolni³ biegu. Tehawanka przyskoczy³ do niego i chwyci³ jeŸdŸca za praw¹ stopê. Jednym szarpniêciem œci¹gn¹³ na ziemiê Paunisa, który pad³ na brzuch. Tehawanka natychmiast znalaz³ siê na nim. Obydwie d³onie zacisn¹³ na gardle wroga. Paunis oszo³omiony upadkiem próbowa³ powstaæ, ale kleszczowy uœcisk zapiera³ mu oddech. ¯y³y nabrzmiewa³y na rêkach Tehawanki, oczy podesz³y krwi¹. Cia³o Paunisa wiotcza³o, a¿ wreszcie leg³o nieruchomo.


- Hokka - hey! - zd³awionym g³osem krzykn¹³ Tehawanka.


Mem’en gwa jeszcze siedzia³a na ziemi. Wyczerpana ucieczk¹ ciê¿ko oddycha³a. Tehawanka widz¹c, ¿e nic siê jej nie sta³o, spojrza³ na pole walki. Ogarnê³y go przera¿enie i gniew. Zraniony przez niego Paunis umyka³ na koniu trzymaj¹c przed sob¹ le¿¹c¹ bezw³adnie Porann¹ Rosê. Drugi uprowadza³ dwa wierzchowce poleg³ych towarzyszy, a trzeci w³aœnie mierzy³ ze strzelby do atakuj¹cego Czarnego Wilka.


- Hokka - hey! - krzykn¹³ Tehawanka. - Œmieræ Paunisom!


Jak szalony pobieg³ na pomoc Czarnemu Wilkowi. Paunis mierz¹cy do Czarnego Wilka ujrza³ Tehawankê. Rêka drgnê³a mu, gdy naciska³ spust. Strzeli³, ale chybi³. Kula tylko otar³a siê o ucho Czarnego Wilka, zawróci³ wiêc szybko wierzchowca i zacz¹³ umykaæ za swymi dwoma towarzyszami. Indianie zwykle napadali, gdy mieli liczebn¹ przewagê. Równowaga si³ powstrzymywa³a ich od walki. Z szeœciu napastników pozosta³o ju¿ tylko trzech. Dalsza walka stawa³a siê dla nich zbyt ryzykowna.


- Te zdradzieckie psy uprowadzi³y Porann¹ Rosê! - zawo³a³ Tehawanka.


- Nie mog³em im przeszkodziæ. Mia³em piêciu Paunisów przeciwko sobie - odpar³ Czarny Wilk. - Myœleli, ¿e jeden z nich wystarczy na takiego m³odzieñca, jak ty. Na szczêœcie dzielnie siê spisa³eœ. Widzia³em, jak ocali³eœ Mem’en gwa.


- Musimy natychmiast rozpocz¹æ poœcig! - porywczo zawo³a³ Tehawanka.


- Uciekaj¹ na sunka wakan, pieszo ich nie dogonimy - odpar³ Czarny Wilk, œledz¹c ponurym wzrokiem szybko oddalaj¹cych siê wrogów.


- Musimy odbiæ Porann¹ Rosê. Paunisi na pewno dopiero co ukoñczyli wiosenne siewy kukurydzy... - powiedzia³ Tehawanka dr¿¹cym ze wzruszenia g³osem.


Czarny Wilk nachmurzony milcza³ przez chwilê, a potem powiedzia³:


- By³o ich szeœciu, gdyby razem rzucili siê na nas dwóch, wygraliby walkê. Oni jednak przede wszystkim mieli na oku dziewczêta.


- Oznacza to, ¿e przybyli tutaj po m³od¹ dziewczynê z obcego plemienia, aby z³o¿yæ j¹ w ofierze GwieŸdzie Porannej. Ofiarê tê sk³adaj¹ zawsze po wiosennych siewach, aby zapewniæ sobie obfite plony* [przyp.: Obrzêdy religijne Paunisów wi¹za³y siê z kultem cia³ niebieskich i wykazywa³y wp³yw kultur budowniczych œwi¹tyñ - kopców z po³udniowego wschodu oraz z Ameryki Œrodkowej (Azteków). Najwy¿szym bóstwem by³ Tirawa ze sw¹ ma³¿onk¹ Atir¹. On wydawa³ polecenia innym bogom za poœrednictwem Gwiazdy Wieczornej, matki wszechrzeczy. Gwiazda Wieczorna tworzy³a parê z Gwiazd¹ Porann¹, S³oñce z Ksiê¿ycem itd. Gwiazda Wieczorna ustali³a obrzêdy zwi¹zane z ceremonialnymi zawini¹tkami ze œwiêtymi przedmiotami, które zosta³y podarowane Paunisom przez gwiazdy. Szamani Paunisów tworzyli odrêbny, wp³ywowy stan kap³añski i byli na Ziemi poœrednikami Tirawy. Organizowali wa¿ne ceremonie oraz strzegli zawini¹tek ze œwiêtymi przedmiotami nieziemskiego pochodzenia. Raz do roku, podczas obrzêdów na czeœæ Gwiazdy Porannej, Paunisi sk³adali ludzk¹, krwaw¹ ofiarê, któr¹ zazwyczaj by³a branka z obcego plemienia. Dziewczynê zabijano w ustalony przez kap³anów sposób, wyjmowano jej serce z piersi, a cia³o pokrajane na kawa³ki zanoszono w koszykach na œwie¿o zasiane pola kukurydzy, co mia³o zapewniaæ obfite plony. Skidi Paunisi po raz ostatni dope³nili tego obrzêdu 22 kwietnia 1838 r. Obrzêd ten jest najlepiej znanym indiañskim ceremonia³em.] - doda³ Tehawanka.


- Na pewno o to im chodzi³o - przywtórzy³ Czarny Wilk. - Nawet nie próbowali zabraæ swoich poleg³ych z pola walki, co przecie¿ oni i my zawsze czynimy. Patrz, ten Paunis jeszcze ma na swoim ciele œlady bia³ej gliny! Oni maluj¹ siê na bia³o, aby lepiej udawaæ wilka. No tak, bia³y ogon wilczej skóry wystaje spod jego sunka wakan.


- Bia³y wilk podkrada³ siê tutaj w nocy - powiedzia³ Tehawanka. - By³ bardzo blisko. Ju¿ nawet chcia³em strzeliæ do niego z ³uku, ale on zaraz skry³ siê w trawie. Wtedy obszed³em obóz, jednak nie zauwa¿y³em nic podejrzanego. Za dnia na pewno odkry³bym œlady tego „wilka”! Uniknêlibyœmy nieszczêœcia. Có¿ teraz poczniemy?


- Musicie bez zw³oki odbiæ Porann¹ Rosê! - wtr¹ci³a siê Mem’en gwa, która ju¿ och³onê³a po napadzie i przys³uchiwa³a siê naradzie mê¿czyzn. - Skidi Paunisi torturuj¹ ofiarê, zanim j¹ zabij¹ w okrutny sposób. Ten, który by³ moim ojcem, mówi³ mi o tym. Musicie wykraœæ Porann¹ Rosê z osady Paunisów. Ona sama nie bêdzie mog³a uciec z niewoli, jak to niedawno uczyni³ jej brat.


- Hough! Mem’en gwa dobrze mówi - cicho przywtórzy³ Tehawanka.


- Dojœcie pieszo do osad Skidi Paunisów zajê³oby wiele wieczorów, a my tymczasem przeprowadzamy plemienne ³owy na bizony, daleko od swoich domostw - odezwa³ siê Czarny Wilk. - Od wyniku ³owów zale¿y los wszystkich Wahpekute. Mamy dowód, ¿e Skidi Paunisi w³ócz¹ siê w okolicy. Kto wie, czy wszystkim naszym dzieciom, kobietom i starcom równie¿ nie zagra¿a niebezpieczeñstwo? Szaman Czerwony Pies przeczuwa³ coœ z³ego. Przede wszystkim musimy doprowadziæ ³owy do koñca. Gdy nasi ju¿ znajd¹ siê w osadzie, „Z³amane Strza³y” bêd¹ zwolnione z poruczonych im zadañ na rzecz ogó³u. Wtedy og³oszê wyprawê wojenn¹ przeciwko Paunisom.


- Wtedy bêdzie ju¿ za póŸno na ratunek dla Porannej Rosy - smutno rzek³a Mem’en gwa.


Tehawanka milcza³. Wreszcie wolno uniós³ g³owê i zacz¹³ spogl¹daæ w niebo. Jego twarz szarza³a, zastyga³a w bezruchu. Czarny Wilk od razu to zauwa¿y³ i zdumia³ siê niepomiernie. Twarz Tehawanki nabiera³a takiego wyrazu jak twarz szamana Czerwonego Psa, gdy mia³ rozmawiaæ z duchami. Czarny Wilk rêk¹ da³ znak, aby Mem’en gwa nie przerywa³a ciszy i g³ow¹ wskaza³ m³odzieñca. Ten zaœ patrza³ w niebo, przywo³uj¹c swego Ducha Opiekuñczego. Prosi³, aby wskaza³ mu sposób ratunku dla ukochanej siostry. Gdy ¿arliwie przyzywa³ Ducha Opiekuñczego ujrza³ wysoko w górze or³a majestatycznie frun¹cego na po³udnie. Ptak mia³ szeroko rozpostarte skrzyd³a, niemal nie porusza³ nimi, a jednak wci¹¿ lecia³ na po³udnie... Dech zamar³ w piersiach Tehawanki. To musia³ byæ znak!


„Dziêki ci, mój Duchu Opiekuñczy - szepta³ Tehawanka. - Jeœli ocalê Porann¹ Rosê i szczêœliwie powrócê z wyprawy przeciwko Paunisom, to podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca” z³o¿ê ci w ofierze skórê bizona - ducha”.


Orze³ w powietrzu poruszy³ ogromnymi skrzyd³ami i œmia³o poszybowa³ dalej na po³udnie.


Tehawanka odetchn¹³ g³êboko jak p³ywak wynurzaj¹cy siê z g³êbiny. Po chwili ju¿ przytomnym wzrokiem spojrza³ na przywódcê „Z³amanych Strza³”.


Powzi¹³ decyzjê.


- Sprawy i bezpieczeñstwo ogó³u s¹ wa¿niejsze od losu jednej, m³odej dziewczyny - odezwa³ siê. - Czarny Wilk i inni musz¹ przede wszystkim pomyœlnie zakoñczyæ ³owy. Na zemstê bêdziemy mieli czas póŸniej. Teraz natomiast chodzi o uratowanie ¿ycia Porannej Rosy. Jeden Wahpekute móg³by zapewne wkraœæ siê do osady Skidi Paunisów i uwolniæ brankê. Proszê ciê, dowódco „Z³amanych Strza³”, pozwól mi pójœæ zaraz na tê wyprawê.


Czarny Wilk milcza³ zaskoczony proœb¹ m³odzieñca. Nieobecnoœæ jednego m³odego mê¿czyzny na ³owach nie mia³a jakiegokolwiek znaczenia. Tehawanka okaza³ ju¿ wiele œmia³oœci i roztropnoœci uciekaj¹c z niewoli u Czipewejów. Przyprowadzi³ nawet brankê. Odzyska³ œwiêtoœci swojego ojca, a teraz bizon - duch pozwoli³ mu siê zabiæ. Równie¿ pokona³ Paunisa, a potem zupe³nie jawnie rozmawia³ z duchami, które musia³y mu doradziæ wyruszenie na niebezpieczn¹ wyprawê. Czy móg³ sprzeciwiaæ siê woli si³ nadnaturalnych? Có¿ jednak powie na to Czerwony Pies?


- ZgódŸ siê, Czarny Wilku! - ponagli³ Tehawanka. - Czerwony Pies nigdy by nie zapomnia³, ¿e pozostawi³em siostrê w³asnemu, okrutnemu losowi!


„Odgaduje moje myœli jak szaman, jego dziadek! - pomyœla³ zalêkniony przywódca „Z³amanych Strza³”. - On na pewno kiedyœ zostanie wielkim szamanem! Nie mogê opieraæ siê woli duchów!”


- Naprawdê odwa¿ysz siê na tê wyprawê? - jeszcze zapyta³ niepewnie. - A jeœli i ty zginiesz?


- Bêdê rozwa¿ny, nie zginê, Czarny Wilku! - zapewni³ Tehawanka.


- Dobrze, idŸ wiêc i wykonaj swój obowi¹zek - zadecydowa³ Czarny Wilk. - Usprawiedliwiê ciê przed rad¹ starszych.


Na pobliskim pagórku rozleg³o siê szczekanie psów. To Sha’pa i dwie ¿ony szamana wraz z psami ci¹gn¹cymi w³óki przybywali po niezwyk³e trofeum myœliwskie. Na widok pobojowiska i us³yszawszy o porwaniu Porannej Rosy, ¿ony szamana zaczê³y lamentowaæ i rwaæ w³osy z g³ów. Starsza z nich podbieg³a do Paunisa pokonanego przez Tehawankê i dobywszy no¿a, zdar³a skalp z jego ciemienia.


- W³osami tego zdradzieckiego Paunisa ozdobiê szwy twoich nogawic, aby jego duch s³u¿y³ ci jak pies i s³awi³ twoje zwyciêstwo! - rozsierdzona wo³a³a do Tehawanki. - IdŸ do ich osad, synu! IdŸ i przynieœ wiêcej skalpów, niech ich widok ukoi nasz ból!


Pomœcij siostrê! Zdoby³eœ skórê œwiêtego bizona - ducha, wkrótce staniesz siê s³awnym wojownikiem, wrogowie bêdê dr¿eli s³ysz¹c twoje imiê!


Potem obydwie ¿ony szamana razem z Mem’en gwa obrzuca³y zabitych wrogów wyzwiskami, na przemian g³oœno lamentowa³y i op³akiwa³y porwanie Porannej Rosy.


Czarny Wilk i Tehawanka tymczasem opowiedzieli Sha’pa o przebiegu napadu. Ten zaœ, gdy us³ysza³ o zamierzonej samotnej wojennej wyprawie przyjaciela, pocz¹³ zaraz prosiæ Czarnego Wilka, aby pozwoli³ mu pójœæ z Tehawanka.


- Dwóm ³atwiej szukaæ porwanej ni¿ jednemu - mówi³. - Na pewno trzeba bêdzie wkradaæ siê do wielu wrogich osiedli. Paunisami przecie¿ zwiemy Skidi, Chaui, Kitkehahki jak i Pitahauerat, sk¹d wiêc pewnoœæ, ¿e to w³aœnie Skidi dokonali napadu?


- Gdybym nie mia³ pewnoœci, ¿e to byli oni, nie zezwoli³bym na poœcig. Rozpozna³em tych Skidi, poniewa¿ ju¿ styka³em siê z nimi i kilkakrotnie urz¹dza³em wyprawy przeciwko nim. By³em nawet w ich osadzie - odpar³ Czarny Wilk. - Przeszukanie kraju zajmowanego przez wszystkich Paunisów* [przyp.: W czasie pierwszego zetkniêcia siê z bia³ymi Paunisi zamieszkiwali obecne stany: Kansas, Nebraska i Oklahoma. Paunisi wêdruj¹c z po³udnia w górê rzeki Kansas rozdzielili siê na dwie grupy. Jedna z nich osiad³a na równinach po³udniowo - zachodniej Nebraski i póŸniej sta³a siê znana jako Paunisi Chaui, Pitahauerat i Kitkehahki, druga zaœ grupa, Skidi Paunisi, osiedli³a siê we wschodniej Nebrasce wzd³u¿ rzeki Niobara oraz na wspomnianym przez Czarnego Wilka odcinku wschodniego brzegu Missouri w zachodniej czêœci stanu Iowa. Tak wschodnia grupa, jak i zachodnia mieszka³y w sta³ych osiedlach, hodowa³y roœliny domowe i polowa³y, z tym ¿e Paunisi zachodni w du¿ej mierze opierali sw¹ egzystencjê na polowaniu na bizony, a Paunisi wschodni uprawiali na wiêksza skalê rybo³ówstwo. Autorzy podaj¹ w niniejszej powieœci nazwy rzek i miejscowoœci w obecnym brzmieniu, a nie w indiañskim, w celu umo¿liwienia Czytelnikom odszukania ich na wspó³czesnych mapach.] by³oby mo¿e zbyt trudnym zadaniem nawet dla ca³ego plemienia Santee Dakotów.


- Wiêc Czarny Wilk wie, gdzie zamieszkuje ka¿de z czterech plemion Paunisów? - zapyta³ Tehawanka.


Wojownik skin¹³ g³ow¹ i wyjaœni³:


- Daleko na po³udniu mieszkaj¹ Pitahauerat. Ich osiedla znajduj¹ siê nad rzek¹ Kansas i w okolicach rzeki Smoky Hill. Kitkehahki przebywaj¹ na brzegach rzeki Republican, a Chaui wdarli siê z po³udnia do kraju Skidi i buduj¹ swe osiedla w wid³ach utworzonych przez Po³udniow¹ i Pó³nocn¹ Platte. Najbli¿ej nas mieszkaj¹ Skidi. Ich osiedla le¿¹ wzd³u¿ wschodnich brzegów Missouri, to jest od miejsca, gdzie ³¹czy z ni¹ swe wody rzeka Big Sioux a¿ do ujœcia rzeki Platte. Skidi równie¿ przebywaj¹ na zachodzie nad rzek¹ Niobara, ale to ju¿ znacznie dalej od nas.


- Którzy Skidi porwali moj¹ siostrê? Ci znad Niobary, czy te¿ ci znad Missouri? - znów zapyta³ Tehawanka.


- To byli Skidi znad wschodniego brzegu Missouri - odpowiedzia³ Czarny Wilk. - Ich osada znajduje siê o jeden wieczór drogi od miejsca, w którym rzeka Big Sioux ³¹czy swe wody z Missouri.


- Czarny Wilku, w jaki sposób tak dok³adnie rozpozna³eœ napastników? - niedowierzaj¹co zapyta³ Sha’pa.


- Zabity przeze mnie Paunis ma na szyi grzechotkê w kszta³cie pierœcienia - wyjaœni³ Czarny Wilk. - Takie odznaki nosz¹ jedynie cz³onkowie wojennego stowarzyszenia Szalonych Psów, a to stowarzyszenie istnieje tylko u Skidi Paunisów, których osada posiada zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, oznaczone symbolem s³oñca i trzema gwiazdami. Ka¿da osada Paunisów ma w³asne zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, a znak na tym zawini¹tku jest znakiem osady.


- A wiêc grzechotka umo¿liwi³a Czarnemu Wilkowi rozpoznanie tych Paunisów?! - zdumia³ siê Sha’pa.


- Tak siê w³aœnie sta³o. Gdybyœcie uwa¿nie przyjrzeli siê zabitym wrogom, sami odgadlibyœcie, kim oni s¹. Przecie¿ Skidi byli ju¿ w naszej osadzie, gdy prosili o pomoc przeciwko Chaui. Czy zapomnieliœcie o nich?


- Hough! - zawo³a³ Tehawanka.


- Hough! - zawtórowa³ zawstydzony Sha’pa.


- Teraz przypominam sobie pos³ów Skidi, którzy próbowali namówiæ nas do wojny z Chaui* [przyp.: Chocia¿ cztery grupy Paunisów stanowi³y jedno plemiê rzadko wystêpowa³y razem jako plemienna jednostka. Chaui, Kitkehahki i Pitahauerat mówili tym samym narzeczem i byli bardziej powi¹zani ze sob¹ ni¿ ze Skidi, którzy w myœl legend mieli byæ niegdyœ odrêbnym ludem podbitym póŸniej przez Paunisów. Na wojennych œcie¿kach cztery grupy Paunisów równie¿ nie wykazywa³y plemiennej jednoœci. Na przyk³ad Chaui nie pomogli Skidi napadniêtym przez Ponca i równie¿ nie poparli Kitkehahki, gdy Blackbird, wódz Omaha, mszcz¹c siê za zniewa¿enie jego wojowników, zniszczy³ wiêkszoœæ ich domów i zabi³ oko³o stu osób. Skidi czuli siê bli¿si Indianom Arikara ni¿ innym Paunisom i nieraz jawnie wspó³dzia³ali z Dakotami na drodze pokojowej b¹dŸ w najazdach.] - rzek³ Tehawanka. - Jeden z nich mia³ tak¹ grzechotkê!


- Gniew przyæmi³ jasnoœæ umys³u moim m³odszym braciom - powiedzia³ Czarny Wilk. - To Ÿle! Wojownik zawsze powinien byæ spokojny i rozwa¿ny. Ten Skidi nie zosta³ tutaj przys³any przez Szalone Psy, dlatego te¿ nie przybra³ wojennego stroju ani nie mia³ lancy, któr¹ oni zawsze nosz¹ na wojennych wyprawach.


- Hough! Hough! - zawo³ali obydwaj m³odzieñcy.


Czarny Wilk uœmiechn¹³ siê wyrozumiale i rzek³:


- Tehawanko, porywacz Porannej Rosy strzeli³ do ciebie z ³uku i chybi³. Odszukaj jego strza³ê, a dowiemy siê, jakiego u¿ywa znaku!


Tehawanka wykona³ polecenie. Na drzewcu strza³y wyryta by³a z³amana lanca.


- Wiesz ju¿ tak¿e, który Skidi uprowadzi³ Porann¹ Rosê - odezwa³ siê Czarny Wilk. - Szukaj w osadzie Skidi znaku z³amanej lancy, on doprowadzi ciê do siostry. Teraz udzielê wam kilku dalszych wskazówek, a wy tymczasem szykujcie siê do drogi.


- Dziêkujê, Czarny Wilku! - zawo³a³ Sha’pa.







Wyprawa przeciwko Paunisom






Rzeka Big Sioux bra³a pocz¹tek na wy¿ynie Coteau des Prairies w pó³nocno - wschodniej Dakocie Po³udniowej. Stamt¹d, poprzez liczne progi, p³ynê³a pomiêdzy pasmami wzgórz na po³udniowy wschód ku falistej, bezkresnej prerii, zbli¿aj¹c siê stopniowo do granic obecnego stanu Minnesota. Dalej, w dolnym biegu, rozgranicza³a stany - Dakotê Po³udniow¹ i Iowa, ³¹cz¹c potem swe wody z potê¿n¹ rzek¹ Missouri, zwan¹ przez Indian „Mini - Sose”. Rzeka Big Sioux w tej w³aœnie okolicy przecina³a falist¹ preriê. Nurt jej by³ porywisty, bowiem niedaleko st¹d ju¿ wpada³a do Missouri.


Œrodkiem rzeki p³ynê³a du¿a, stara wierzba wyrwana z ziemi razem z korzeniami. Nie by³ to widok niezwyk³y. Na wiosnê woda zawsze wzbiera³a, tote¿ rzeka czêsto samorzutnie sp³awia³a pnie drzew, które rosn¹c na nadbrze¿nych skarpach podmywanych przez porywisty pr¹d, wali³y siê do wody. Jednak stara wierzba mog³aby wzbudziæ podejrzenia bacznego zwiadowcy. P³ynê³a niezmiennie œrodkiem rzeki zwrócona korzeniami do przodu, szczêœliwie omija³a zdradliwe wiry i ska³y, jak gdyby kierowa³a ni¹ wprawna d³oñ sternika.


Tak te¿ by³o w rzeczywistoœci. Wœród zielonych ga³êzi drzewa wystaj¹cych z wody kry³o siê dwóch m³odych Dakotów. Twarze ich pomalowane na czerwone pasy wskazywa³y, ¿e znajdowali siê na wojennej wyprawie. Byli to Tehawanka i Sha’pa, którzy ju¿ od dziesiêciu dni niezmordowanie pod¹¿ali ku osadzie Skidi Paunisów.


Obydwaj m³odzieñcy wyruszyli w poœcig wkrótce po uprowadzeniu Porannej Rosy. Czeka³a ich niebezpieczna, daleka droga do osady Skidi, poniewa¿ id¹c pieszo nie mogli doœcign¹æ porywaczy umykaj¹cych na koniach. ¯ony Czerwonego Psa zaopatrzy³y ich na drogê w skromny zapas gotowanej, tartej kukurydzy i pemmikanu, które przynios³y z g³ównego obozu w w¹wozie, a Czarny Wilk da³ dwie pary nowych mokasynów oraz œciêgna zwierzêce i koœciane szyd³o do reperowania obuwia.


M³odzieñcy za rad¹ Czarnego Wilka zabrali dwa ubrania zabitych Skidi Paunisów, a wiêc: przepaski biodrowe ze skóry zwierzêcej pozbawionej w³osia, obcis³e nogawice z jeleniej skóry zdobione na szwach frêdzlami z ludzkich w³osów, wilcz¹ i bizoni¹ skórê do nakrywania ramion i pleców, mokasyny oraz naszyjnik z kawa³ków koœci, pazurów niedŸwiedzich i suszonych nasion roœlin, które grzechota³y przy potrz¹saniu. Wziêli tak¿e woreczek z farbami oraz ³uki i ko³czany ze strza³ami. Przebranie siê w odpowiednim czasie w strój Skidi mog³o u³atwiæ poszukiwania we wrogiej osadzie, a dŸwiêki wydawane przez potrz¹sany naszyjnik uspokaja³y psy, których zazwyczaj by³o mnóstwo w obozie Indian. Ponadto zabrali równie¿ skórê bia³ego wilka wyprawion¹ w ca³oœci, w której Tehawanka niedawno podkrada³ siê do stada bizonów podczas polowania.


Tehawanka i Sha’pa przez pewien czas pod¹¿ali za porywaczami po œladach kopyt, pozostawianych przez konie na rozmiêk³ej o tej porze roku prerii. Czêsto tak¿e odnajdywali miejsca nocnych biwaków uciekinierów. Widaæ by³o, ¿e Skidi nie obawiali siê ani bezpoœredniego poœcigu, ani jakiegoœ przypadkowego spotkania z Santee Dakotami. Wiedzieli, ¿e ci nie posiadaj¹c koni nie byli dla nich groŸni na otwartej prerii.


Wkrótce te¿ Tehawanka i Sha’pa nabrali pewnoœci, ¿e Czarny Wilk trafnie rozpozna³ porywaczy, którzy obecnie uciekali wprost na po³udnie ku rzece Missouri. Tote¿ nie przejêli siê zbytnio, gdy po kilku dniach Skidi zaczêli zbaczaæ na bardziej kamieniste szlaki, gdzie kopyta koñskie nie pozostawia³y œladów. Niebawem te¿ ca³kowicie zgubili trop uciekaj¹cych. Teraz Tehawanka i Sha’pa równie¿ zaczêli zachowywaæ wiêksz¹ ostro¿noœæ. Szli nocami orientuj¹c siê w kierunku wed³ug gwiazd, natomiast czêœæ dnia poœwiêcali na krótkie wypoczynki, zaszywaj¹c siê w rozpadlinach falistej prerii. Ostro¿noœæ umykaj¹cych Skidi oraz œcigaj¹cych ich Wahpekute by³a uzasadniona. Obecnie znajdowali siê ju¿ w kraju zamieszkiwanym przez plemiona Ponca i Omaha* [przyp.: Ponca i Omaha mówili tym samym narzeczem i razem z Osagami, Kansa i Quapaw tworzyli grupê jêzykow¹ Dhegiha, nale¿¹c¹ do rodziny jêzyków Sju. Plemiona te mieszka³y niegdyœ nad rzekami Ohio i Wabash, potem jednak Quapaw poszli w dó³ Missisipi, Osagowie pozostali nad Osage River (Rzeka Osagów), Kansa ruszyli w górê Missouri, a Omaha i Ponca powêdrowali w okolice kamienio³omu Pipestone w Minnesocie, sk¹d z kolei wypierani przez Dakotów wywêdrowali do Dakoty Po³udniowej. Tutaj rozdzielili siê: Omaha osiedli na zachód od Missouri pomiêdzy rzekami Platte i Niobar¹, natomiast Ponca udali siê w Góry Czarne. W póŸniejszych latach Ponca znów po³¹czyli siê z Omaha oraz z Iowa i razem ruszyli w dó³ Missouri. Ponca zatrzymali siê u ujœcia Niobary, a Omaha osiedli nad Bow Creek. W 1854 r. Omaha sprzedali bia³ym wszystkie swe ziemie z wyj¹tkiem czêœci przeznaczonej na rezerwat dla nich. W 1882 r. dziêki usilnym staraniom i poparciu filantropki Alice C. Fletcher, prowadz¹cej badania antropologiczne w dolinie œrodkowej Missouri, plemiê Omaha otrzyma³o tytu³ w³asnoœci do swego rezerwatu, a póŸniej prawo do obywatelstwa USA.], z którymi tak Paunisi, jak i Santee Dakotowie nie ¿yli w przyjaŸni.


Pod koniec dziewi¹tego dnia poœcigu Wahpekute dotarli wreszcie do rzeki Big Sioux. Ju¿ niedaleko st¹d wp³ywa³a ona do Missouri. Nieco powy¿ej koryto rzeki przegradza³ zdradliwy skalny próg naje¿ony ostrymi g³azami. Spieniona woda z hukiem przewala³a siê przez naturaln¹ zaporê.


M³odzieñcy przystanêli na brzegu rzeki w pobli¿u du¿ej, starej wierzby, która razem z podmyt¹ przez nurt skarp¹ runê³a do wody. Jeszcze tylko jeden gruby korzeñ wroœniêty g³êbiej w ziemiê przytrzymywa³ j¹ przy brzegu. Pieñ drzewa by³ do po³owy zanurzony w wodzie.


Tehawanka i Sha’pa jednoczeœnie ogarniêci t¹ sam¹ myœl¹ uœmiechnêli siê do siebie. Santee Dakotowie dot¹d jeszcze mieszkali na pograniczu krainy pierwotnych puszcz i prerii, gdzie znajdowa³o siê wiele strumieni, rzek i jezior. Byli wiêc dobrymi p³ywakami i wioœlarzami. Pos³ugiwali siê lekkimi, brzozowymi kanu oraz d³ubankami tak do podró¿owania, jak do ³owienia ryb i zbierania dzikiego wodnego ry¿u. Stara, zwalona do wody wierzba mog³a obecnie zast¹piæ im ³ódŸ. Ukryci w jej ga³êziach mogliby szybciej przybli¿yæ siê do osady Skidi Paunisów, nie zwracaj¹c na siebie niczyjej uwagi. Wahpekute natychmiast przygotowali dwa d³ugie kije maj¹ce zast¹piæ im wios³a, umocowali wœród ga³êzi wierzby tobo³ek z ubraniami i resztk¹ ¿ywnoœci, po czym no¿ami przeciêli korzeñ jeszcze wroœniêty w ziemiê. Pospiesznie wskoczyli na chybotliwy pieñ. Stara wierzba, jak ³ódŸ zwolniona z uwiêzi, drgnê³a i zaczê³a wolno odp³ywaæ od brzegu. Porywisty pr¹d wody zako³owa³ pniem, ale m³odzi wioœlarze wkrótce opanowali sytuacjê. Wierzba odwrócona korzeniami do przodu pop³ynê³a w dó³ rzeki.


S³oñce na bezchmurnym niebie chyli³o siê ku zachodowi. Cienie nadbrze¿nych drzew coraz bardziej siê wyd³u¿a³y. Ptaki powraca³y do gniazd na nocny wypoczynek. Naraz wzmóg³ siê ptasi krzyk, trzepocz¹c gwa³townie skrzyd³ami rozlatywa³y siê w panice na wszystkie strony. W górze nad nimi szybowa³ du¿y sêp. Gdy przelatywa³ nad wierzb¹ p³yn¹c¹ œrodkiem rzeki, jego szeroko rozpostarte, czarne skrzyd³a przys³oni³y na chwilê ciemny b³êkit nieba.


Tehawanka odchyli³ do ty³u g³owê obserwuj¹c polowanie sêpa. Sha’pa tymczasem za pomoc¹ grubej ga³êzi nadawa³ p³yn¹cemu drzewu w³aœciwy kierunek. Obydwaj m³odzieñcy sterowali na zmianê. Po wielodniowej, uci¹¿liwej pieszej wêdrówce p³yniêcie rzek¹ na pniu drzewa stanowi³o dla nich odpoczynek. Ukryci wœród ga³êzi nie musieli siê obawiaæ, ¿e zostan¹ zauwa¿eni przez kogoœ z brzegu.


- Zapowiada siê widna noc - odezwa³ siê Tehawanka. - Je¿eli nie zatrzymamy siê na nocleg, to o œwicie ju¿ powinniœmy ujrzeæ Missouri. Pr¹d stale przybiera na sile, to niezawodny znak, ¿e ju¿ niedaleko.


- Hough! P³yñmy, ale musimy przybli¿yæ siê do brzegu - odpar³ Sha’pa. - Jeœli w nocy na œrodku rzeki natrafimy na skalne drogi, potoniemy!


- Równie¿ myœla³em o tym - przywtórzy³ Tehawanka. - Przybli¿my siê do wschodniego brzegu, zanim noc zapadnie. Widzia³em zwierzêta u wieczornych wodopojów, a wiêc w najbli¿szej okolicy nie ma ludzi.


Purpurowe odblaski zachodz¹cego s³oñca z wolna rozp³ywa³y siê w przedwieczornym zmroku. Krzyk ptaków zamiera³ i ju¿ s³ychaæ by³o tylko groŸny szum rzeki. Drzewa na stromych, wysokich brzegach zatraca³y kszta³ty i tworzy³y ciemne pasma, rysuj¹ce siê poszarpan¹ lini¹ na tle jaœniejszego horyzontu.


Tehawanka i Sha’pa p³ynêli nieopodal wschodniego brzegu rzeki. Nurt tutaj by³ nieco s³abszy, ale sterowanie pniem wierzby wymaga³o wiêkszej uwagi i ostro¿noœci. Tote¿ m³odzieñcy pilnie nas³uchiwali wszelkich odg³osów i wzrokiem usi³owali przenikaæ otaczaj¹ce ich ciemnoœci. Co chwila wyczekuj¹co spogl¹dali w niebo. Wreszcie gwiazdy poczê³y migotaæ, a w koñcu srebrzysta, zimna poœwiata ksiê¿ycowa wpe³z³a w mrok nocy. Na brzegu rozbrzmia³y posêpne g³osy wilków i kojotów.


Tehawanka i Sha’pa dr¿eli zziêbniêci. Noce na preriach by³y ch³odne nawet w pe³ni lata, a na domiar z³ego, ¿eglarze chc¹c utrzymaæ równowagê, musieli siedzieæ okrakiem na pniu, z nogami zanurzonymi do kolan w lodowatej wodzie. Nie mogli nawet okryæ siê ciep³ymi skórami, które mieli schowane w tobole umocowanym na rozwidlonej ga³êzi, stercz¹cej ponad wod¹. W przypadku koniecznoœci nag³ego opuszczenia chybotliwego pnia wierzby i p³yniêcia wp³aw do brzegu, musieliby porzuciæ opoñcze, by unieœæ ze sob¹ zawini¹tko z ubraniami Paunisów. Utracenie czegokolwiek z niezbêdnych rzeczy zabranych na dalek¹, wojenn¹ wyprawê mog³o spowodowaæ nieobliczalne nastêpstwa. Z tego te¿ wzglêdu ko³czany z ³ukami oraz strza³ami starannie przytroczyli do pleców, a no¿e mocno zatknêli za rzemieniami opasuj¹cymi biodra. W myœl zwyczaju Indian na wyprawê przywdziali jedynie przepaski biodrowe, nogawice i mokasyny. Tak wiêc przygotowani na najgorsze, dalej p³ynêli w dó³ rzeki zziêbniêci i g³odni. Obawiali siê nawet rozmawiaæ, bowiem g³os niós³ siê po wodzie daleko. Noc zdawa³a siê d³u¿yæ w nieskoñczonoœæ.


Tehawanka skulony siedzia³ w³aœnie tu¿ przy korzeniach wierzby, w których umocowa³ grub¹ ga³¹Ÿ, pomagaj¹c Sha’pa w utrzymaniu pnia drzewa we w³aœciwym kierunku. Obawa o siostrê nie dawa³a mu spokoju. Gubi³ siê w domys³ach, czy j¹ odnajd¹, czy zdo³aj¹ pomóc?


Zamyœlenie Tehawanki przerwa³ ostrzegawczy okrzyk Sha’pa. Zanim jednak zdo³a³ cokolwiek uczyniæ, nag³e szarpniêcie potê¿nie wstrz¹snê³o pniem wierzby. Jakaœ nieznana moc wyrwa³a z d³oni Tehawanki ga³¹Ÿ, któr¹ sterowa³, po czym razem z przodem pnia gwa³townie pogr¹¿y³ siê w g³êbinie. Podczas gdy ukorzeniony dó³ wierzby znika³ pod wod¹, korona jej wznios³a siê do góry, a potem runê³a w bok ku œrodkowi rzeki.


Tehawanka zaledwie znalaz³ siê pod wod¹, natychmiast podkurczy³ nogi i odepchn¹³ siê od drzewa. Porwa³ go ostry nurt, rzuci³ plecami na oœliz³y g³az, przetoczy³ po nim. Dotkliwy ból przeszy³ pierœ Tehawanki; na pó³ zamroczony zosta³ wyniesiony na powierzchniê. Zach³ysn¹³ siê wod¹ i nurt poci¹gn¹³ go do dna. Gdy znów wyp³yn¹³, rêce jego natrafi³y na ga³êzie, chwyci³ siê ich kurczowo. Dopiero po d³ugiej chwili zda³ sobie sprawê, ¿e by³a to stara wierzba. Teraz le¿a³a na wodzie zwrócona wierzcho³kiem do przodu, podczas gdy jej korzenie nieruchomo spoczywa³y wœród wielkich g³azów. Tehawanka z trudem wspi¹³ siê na pieñ drzewa.


- Sha’pa! Sha’pa! - zawo³a³ w mrok nocy.


Nie by³o odpowiedzi.


Przera¿enie ogarnê³o Tehawankê.


- Sha’pa, Sha’pa! - znów zawo³a³.


Pocz¹³ pe³zaæ po pniu wierzby, przeszukiwa³ konary, ale nigdzie nie znalaz³ przyjaciela. Zawini¹tko umieszczone w rozwidlonej ga³êzi równie¿ przepad³o. Zrozpaczony przykucn¹³ na pniu drzewa. Musia³ czekaæ do œwitu. Sha’pa zapewne uton¹³. A mo¿e nieprzytomny le¿y gdzieœ na ska³ach?


Posêpne myœli ogarnê³y Tehawankê.


Od wczesnego dzieciñstwa wpajano w niego przekonanie, ¿e jedynie odwaga i powodzenie otwiera³y mê¿czyŸnie drogê do wyró¿nieñ oraz zaszczytów. Mê¿ni, s³awna wojownicy cieszyli siê powszechnym szacunkiem, przewodzili na wojennych wyprawach, zdobywali ³upy, nadawali dzieciom imiona w zamian ze cenne podarunki, stawali siê zamo¿ni... Przywódca, który nie traci³ nikogo z wojowników towarzysz¹cych mu na wyprawach zyskiwa³ najwy¿sze uznanie. Wszyscy chcieli przy³¹czaæ siê do niego.


Tehawanka tymczasem podczas swej pierwszej samodzielnej wyprawy utraci³ przyjaciela. Zaprzepaœci³ nawet ubrania Skidi i ¿ywnoœæ, co w du¿ej mierze udaremnia³o dalszy poœcig. Pozosta³a mu tylko broñ, któr¹ w chwili wypadku mia³ przy sobie. Jednak nie przysz³a mu do g³owy myœl, ¿e wobec tak niepomyœlnych, a nawet tragicznych okolicznoœci, móg³by teraz zawróciæ z wyprawy. Zbyt kocha³ nieszczêsn¹ siostrê i w³asn¹ s³awê wojenn¹, o której marzy³ od lat ch³opiêcych! Któ¿ zechcia³by póŸniej towarzyszyæ mu na wojenne wyprawy, skoro podczas pierwszej okry³by siê tak¹ nies³aw¹?! Zdesperowany pomyœla³ wiêc, ¿e œmieræ w m³odym wieku na polu bitwy by³a wysoko cenionym, chwalebnym czynem. Odszuka siostrê i zginie razem z ni¹. Wola³ œmieræ od przegranej. Mimo woli pocz¹³ szeptaæ modlitwê:


„Wi, potrzebujê pomocy! Pomó¿ mi odszukaæ Porann¹ Rosê i oswobodziæ j¹ lub pomœciæ! Obieca³em z³o¿yæ ci w ofierze skórê œwiêtego bizona - ducha podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca”! Jeœli pomo¿esz mi teraz, równie¿ rozdam biednym wszystko, co posiadam!”


Pokrzepiony modlitw¹ spojrza³ w niebo. Ju¿ œwita³o. Nareszcie skoñczy³a siê koszmarna noc. Teraz móg³ lepiej rozejrzeæ siê w sytuacji. Stara wierzba le¿a³a na g³azach trochê wzniesiona do góry wierzcho³kiem. Tu¿ przed wystaj¹cymi ska³ami porywisty pr¹d wody zapewne wy¿³obi³ g³êboki dó³. Wierzba p³ynê³a zwrócona korzeniami do przodu, one to zapl¹ta³y siê miêdzy g³azami i spowodowa³y fatalny wypadek.


Tehawanka stan¹³ na pniu drzewa. G³azy skalne znajdowa³y siê w pobli¿u brzegu, w œrodku zakola wezbranej rzeki i silny pr¹d zniós³ na nie wierzbê. Gdyby nie p³ynêli tak blisko brzegu, nie dosz³oby do katastrofy. Tehawanka rozgl¹da³ siê woko³o. Nigdzie nie wypatrzy³ przyjaciela. Mo¿e nurt rzeki wepchn¹³ go pod g³azy? Oznacza³oby to œmieræ...


Westchn¹³ ciê¿ko. Zacz¹³ czo³gaæ siê ku wierzcho³kowi wierzby zwisaj¹cemu ju¿ poza skaln¹ zapor¹. Zsun¹³ siê do wody. Przejmuj¹cy ch³ód przenikn¹³ go na wskroœ. P³yn¹³ wolno pokonuj¹c, ból i odrêtwienie cia³a. Wschodni brzeg by³ ju¿ blisko, wkrótce poczu³ grunt pod stopami. Chcia³ stan¹æ, lecz ostry nurt przewróci³ go i wepchn¹³ pod wodê. Zaraz jednak wyp³yn¹³ na powierzchniê. Przytrzyma³ siê ga³êzi krzewu do po³owy zanurzonego w wodzie. Powoli wydosta³ siê na brzeg, który w tym miejscu tworzy³ g³êbok¹ rozpadlinê. Ju¿ nie mia³ si³y wspinaæ siê dalej. Wyczerpany pad³ na ziemiê i niemal zaraz zasn¹³.


Sporo czasu up³ynê³o zanim utrudzony Tehawanka zacz¹³ siê budziæ. Zanim otworzy³ oczy poczu³, ¿e b³ogie ciep³o przenika jego cia³o. D³oñ dotknê³a futra, wyraŸnie s³ysza³ trzask p³on¹cego ogniska. Có¿ to mia³o znaczyæ? Praw¹ d³oni¹ nieznacznie pocz¹³ szukaæ rêkojeœci czipewejskiego no¿a. Tkwi³a za rzemiennym pasem. Nag³ym skokiem porwa³ siê z ziemi, odrzucaj¹c okrywaj¹c¹ go skórê. Oniemia³.


Przy ognisku siedzia³ Sha’pa i piek³ rybê zatkniêt¹ na patyku.


- Sha’pa, ¿yjesz?! - zawo³a³ Tehawanka nie dowierzaj¹c w³asnym oczom. - Wo³a³em ciê, szuka³em! Myœla³em, ¿e uton¹³eœ!


- Hough! Mieliœmy du¿o szczêœcia, ¿e nie potopiliœmy siê w nocy - odpar³ Sha’pa. - Gdy uderzyliœmy o ska³y, upad³em na ga³¹Ÿ, na której umocowaliœmy nasze rzeczy. Chwyci³em tobó³. Wtedy w³aœnie drzewo wznios³o siê do góry i spad³em do wody. Na szczêœcie rzemienie zeœliznê³y siê z ga³êzi i tobó³ pozosta³ w moich rêkach. Nie wiem, w jaki sposób przep³yn¹³em pomiêdzy ska³ami. By³em oszo³omiony, pr¹d szybko mnie znosi³. Dop³yn¹³em do brzegu daleko st¹d. O œwicie natychmiast ruszy³em w górê rzeki. Odnalaz³em ciê tutaj. Le¿a³eœ bezw³adny, posiniaczony. Upewni³em siê, ¿e ¿yjesz. Okry³em skórami, które zawiniête w tobole prawie nie zamok³y. Wœród naszych rzeczy natrafi³em na woreczek z krzesiwem i hubk¹, dziêki czemu mog³em rozpaliæ ogieñ.


- Hough! To jedynie Mem’en gwa mog³a wsun¹æ pomiêdzy nasze rzeczy swoje magiczne krzesanie iskier. Zapewne chcia³a u³atwiæ nam wyprawê wojenn¹! - powiedzia³ Tehawanka.


- To naprawdê dobra dziewczyna, choæ Czipewejka! - rzek³ Sha’pa. - Z tej rozpadliny dym z ogniska nie bêdzie widoczny daleko. Na kamieniach znalaz³em rybê wyrzucon¹ przez wodê. Posilimy siê i mo¿emy ruszaæ w drogê.


- Dzielnie siê spisa³eœ! - pochwali³ Tehawanka. - Dop³yn¹³eœ bez szwanku do brzegu i jeszcze ocali³eœ przebrania, które mog¹ u³atwiæ nam wœlizniêcie siê do osady Skidi!


- Nie moja to zas³uga - skromnie odpowiedzia³ Sha’pa. - To tobie sprzyjaj¹ dobre duchy!


Tehawanka usiad³ w pobli¿u ogniska. Milcz¹c spogl¹da³ na rzekê. Olbrzymia, stara wierzba stercza³a unieruchomiona wœród skalnych g³azów. W dwóch nie mogli pokusiæ siê o zepchniêcie jej z powrotem na wodê. Teraz musieli dalej iœæ pieszo. W porannym rozgwarze ptactwa nadp³ywa³ z po³udnia potê¿ny szum rzeki. To Big Sioux ju¿ ³¹czy³a swe wody z Missouri.


- Jedz! - odezwa³ siê Sha’pa podsuwaj¹c przyjacielowi po³owê pieczonej ryby. - Nie mo¿emy zbyt d³ugo paliæ ognia. Musimy byæ ostro¿ni.


- S³usznie! - przytakn¹³ Tehawanka. - Paunisi mog¹ w³óczyæ siê po okolicy. To ju¿ ich kraj.


- Nie wolno nam zapominaæ o przestrogach Czarnego Wilka. Czy pamiêtasz, co mówi³ o losie jeñców branych do niewoli przez Paunisów? - ci¹gn¹³ Sha’pa. - Mo¿e rada starszych Skidi zaproponowa³aby nam przyst¹pienie do ich plemienia, ale na pewno ¿aden z nas nie zechcia³by staæ siê Paunisem!


- Nigdy! Œmieræ Paunisom! - zawziêcie potakn¹³ Tehawanka.


- Gdybyœmy wiêc popadli w niewolê - mówi³ dalej Sha’pa - rada starszych Skidi odda³aby nas w rêce Stowarzyszenia Samotnych Kobiet i Wdów* [przyp.: Indianie preriowi, w przeciwieñstwie do krajowców Australii czy Melanezji, nie przestrzegali tak rygorystycznie zakazu uczestniczenia kobiet w ró¿nych stowarzyszeniach. Kobiety czasem pe³ni³y pomocnicze funkcje nawet w stowarzyszeniach wojskowych, a ponadto posiada³y w³asne, kobiece stowarzyszenia. Zw³aszcza plemiona znad górnej Missouri, prowadz¹ce osiad³y tryb ¿ycia, mia³y kobiece stowarzyszenia odgrywaj¹ce bardzo wa¿n¹ rolê. Najwa¿niejszymi z nich by³y: Stowarzyszenie Gêsi, którego cz³onkinie odprawia³y ceremonie maj¹ce zapewniæ urodzaj kukurydzy i dla przywabienia stad bizonów Stowarzyszenie Bia³ej Krowy Bizona - cz³onkinie podczas obrzêdów zak³ada³y czapy (podobne do huzarskich) ze skóry bia³ego bizona przybrane piórami; Indianki K³owa mia³y Stowarzyszenie Starych Kobiet, które modli³y siê o powodzenie dla wojownika na wyprawie wojennej, ten zaœ po szczêœliwym powrocie wyprawia³ dla nich ucztê; Oglala Dakotowie posiadali Stowarzyszenie Wytwórczyñ Pokryæ na Tipi; natomiast u Paunisów istnia³o specyficzne Stowarzyszenie Samotnych Kobiet i Wdów, którego jedynym celem by³o l¿enie, drêczenie, torturowanie i zabijanie jeñców wojennych. Cz³onkinie stowarzyszenia u¿ywa³y upokarzaj¹cych dla torturowanego jeñca rekwizytów, jak pióropuszy wojennych z liœci kukurydzy, ³uków z kijów i lanc z trzciny. Torturowanie trwa³o cztery dni, po czym jeñca zabijano.]. Ju¿ widzê torturuj¹ce nas mœciwe Pauniski przybrane w nêdzne, wojenne pióropusze z liœci kukurydzy oraz uzbrojone w trzcinowe lance i ³uki zrobione z kijów!


- Przestañ, Sha’pa! - przerwa³ mu Tehawanka. - Doskonale zapamiêta³em wszystkie przestrogi Czarnego Wilka. Wiem, ¿e musimy byæ rozwa¿ni. Ju¿ jesteœmy w kraju Paunisów. Roztropnie post¹pimy przebieraj¹c siê od razu w ich stroje. W razie przypadkowego spotkania, mog¹ w pierwszej chwili wzi¹æ nas za swoich. Tutaj pod skarp¹ mo¿emy ukryæ nasze rzeczy. Nie traæmy czasu!


Wygasili ognisko i starannie zatarli œlady obozowania. Teraz pomagali sobie wzajemnie w malowaniu swych cia³. Ulubionymi kolorami Paunisów by³y czerwony, ¿ó³ty i bia³y - czerni u¿ywali na wojennych œcie¿kach. Tak wiêc m³odzi Wahpekute natarli twarze czerwon¹ farb¹, a piersi i ramiona pomalowali w czerwone i ¿ó³te pasy. Nastêpnie zajêli siê odpowiednim uczesaniem w³osów. Wojownicy Skidi przewa¿nie wygalali g³owy, pozostawiaj¹c jedynie na ciemieniu pod³u¿ne, usztywnione za pomoc¹ t³uszczu pasmo z lokiem skalpowym, ale inni mê¿czyŸni rzadziej to czynili. Tote¿ Tehawanka i Sha’pa tylko rozpletli swe warkocze i rozczesali w³osy, które teraz swobodnie opada³y im na ramiona i plecy. Gdy wreszcie w³o¿yli zdobyte na Paunisach przepaski biodrowe, nogawice zdobione na szwach frêdzlami z w³osów, mokasyny, i naszyjniki, a wreszcie nakryli ramiona skórami, uœmiechnêli siê do siebie.


- Wygl¹dasz jak prawdziwy Paunis! - odezwa³ siê Sha’pa.


- Patrz¹c na ciebie z trudem powstrzymujê siê, by nie dobyæ no¿a! - odpar³ Tehawanka.


Jeszcze raz krytycznym wzrokiem spojrzeli po sobie, po czym uzbroili siê w zdobyte na Skidi ko³czany z ³ukami oraz strza³ami. U¿ycie tej broni mog³o równie¿ u³atwiæ podszywanie siê pod Paunisów, bowiem tylko oni na preriach wytwarzali strza³y o krzemiennym grocie, a ponadto wzmacniali ³uki od wewnêtrznej strony ¿y³ami i u¿ywali ¿ylastych ciêciw. Tehawanka zarzuci³ na plecy zwiniêt¹ wilcz¹ skórê, której u¿ywa³ do podchodów, a Sha’pa wzi¹³ zawini¹tko z resztk¹ ¿ywnoœci i ruszyli w drogê.


Zwyczajem indiañskim szli gêsiego jeden za drugim, aby pozostawiaæ jak najmniej œladów. Przez jakiœ czas wêdrowali po wy¿ynnej prerii, stopniowo obni¿aj¹cej siê ku wschodowi. Dopiero oko³o po³udnia monotonny, równinny krajobraz pocz¹³ ulegaæ wyraŸnej zmianie. Preria stawa³a siê bardziej falista, pagórkowata. Coraz czêœciej natrafiali na wy¿³obione przez wodê urodzajne doliny, bujnie poroœniête krzewami i drzewami, wœród których szumia³y wartko p³yn¹ce, g³êbokie strumienie.


M³odzieñcy uwa¿nie obserwowali zmiany w krajobrazie. Porównywali je ze wskazówkami Czarnego Wilka, który odbywa³ wiele wypraw w te okolice. Teraz nabrali pewnoœci, ¿e wrogowie mog¹ ju¿ znajdowaæ siê w pobli¿u.


Nie mylili siê, ju¿ niedaleko w tych stronach rzeka Missouri rozgranicza³a obecne trzy stany: Po³udniow¹ Dakotê, Nebraskê i Iowa. Poszukiwane przez nich osiedle Skidi Paunisów znajdowa³o siê na wschodnim brzegu Missouri, na pograniczu Po³udniowej Dakoty i Iowa. Tutaj w³aœnie wschodnie prerie przechodzi³y w Wielkie Równiny Wewnêtrzne. Okolica dobrze nawadniana przez Missouri i jej liczne dop³ywy, sprzyja³a powstawaniu urodzajnych dolin z obfitym drzewostanem. By³ to wiêc kraj odpowiedni dla Skidi Paunisów, opieraj¹cych sw¹ egzystencjê w znacznej mierze na uprawie ziemi. W³aœnie Paunisi nale¿eli do tych plemion indiañskich z pogranicza prerii i Wielkich Równin Wewnêtrznych, które nawet po przejêciu koni, jako zwierz¹t domowych, nadal zajmowa³y siê upraw¹ ziemi i prowadzi³y dawny, pó³osiad³y tryb ¿ycia. Zdobycie koni tylko wzmog³o ich ruchliwoœæ, zwiêkszy³o zasiêg polowañ i wypraw wojennych, lecz nie zmieni³o dawnego sposobu bytowania* [przyp.: Paunisi szczególnie nale¿eli do tych Indian, którym siê nie powiod³o w ¿yciu. Chocia¿ stosunkowo doœæ wczeœnie posiedli konie i broñ paln¹, nie potrafili dostosowaæ siê do gwa³townych przemian socjalno - politycznych, jakie nast¹pi³y w ich naturalnym otoczeniu po zetkniêciu siê z europejskimi przybyszami.].


Tehawanka i Sha’pa ostro¿nie zbli¿ali siê ku brzegowi Missouri. Wed³ug ich rozeznania lada chwila mogli natrafiæ na œlady osiedla Skidi. Pod¹¿ali w³aœnie w kierunku nadbrze¿nego rumowiska skalnego, w którego cieniu mieli zamiar odpocz¹æ, poniewa¿ s³oñce w zenicie mocno ju¿ przypieka³o. Byli zaledwie o kilkadziesi¹t kroków od g³azów, gdy naraz us³yszeli monotonny œpiew. Natychmiast przypadli do ziemi, kryj¹c siê pomiêdzy niskimi zaroœlami sza³wiowymi.


Przez d³u¿sz¹ chwilê w milczeniu nas³uchiwali. Ktoœ ukryty wœród g³azów œpiewa³. Nie mogli zrozumieæ s³ów pieœni wyra¿anych w obcym dla nich jêzyku, lecz wydawa³o im siê, ¿e œpiew brzmia³ jak proœba czy skarga. Tehawanka przysun¹³ siê do przyjaciela i pos³uguj¹c siê mow¹ znaków bezg³oœnie rzek³:


- To na pewno Paunis!


- Jest sam - równie¿ mow¹ znaków odpar³ Sha’pa.


- Czekaj tutaj na mnie! - poleci³ Tehawanka, po czym po³o¿y³ na ziemi wilcz¹ skórê, opoñczê oraz ko³czan z ³ukiem i strza³ami. Uzbrojony tylko w czipewejski, stalowy nó¿ pocz¹³ czo³gaæ siê ku ska³om.


Tehawanka jak w¹¿ pe³za³ od krzewu do krzewu, a¿ wreszcie wœlizn¹³ siê pomiêdzy g³azy. Teraz na usianej ¿wirem i kamieniami ziemi jeszcze ostro¿niej posuwa³ siê do przodu. Wreszcie znalaz³ siê na krawêdzi rumowiska, które niezbyt du¿¹ stromizn¹ opada³o tutaj ku rzece. Zaledwie wychyli³ g³owê zza kamienia, ujrza³ m³odego Skidi. D³oñ Tehawanki natychmiast schwyci³a za rêkojeœæ no¿a i tak zamar³a w bezruchu.


Skidi klêcza³ na podwiniêtych pod siebie, skrzy¿owanych nogach zwrócony twarz¹ ku wschodowi. Zamglonymi oczami spogl¹da³ w niebo, ko³ysz¹c cia³em na przemian do przodu i ty³u, nuci³ monotonn¹ pieœñ. By³ nagi, jedynie na szyi mia³ naszyjnik z pazurów niedŸwiedzich. W myœl zwyczaju wielu plemion indiañskich cia³o jego pozbawione by³o wszelkiego ow³osienia* [przyp.: Usuwanie w³osów z okolic podbrzusza i innych miejsc by³o praktykowane przez mê¿czyzn i kobiety, a mê¿czyŸni ponadto wyrywali zarost na twarzy. Wyrwane uw³osienie, jako „nieczyste” wolno by³o jedynie zakopaæ w ziemi, nie mog³o byæ spalone, poniewa¿ palenie czegokolwiek symbolizowa³o ofiarê dla si³ nadnaturalnych. Pogardliwymi indiañskimi nazwami dla bia³ych ludzi by³y miêdzy innymi „ow³osione piersi” i „zaroœniête usta”, co wyra¿a³o ich wstrêt do zarostu na twarzy i ow³osienia cia³a.], tylko na g³owie mia³ w¹skie, szczeciniaste pasmo w³osów z lokiem skalpowym.


Tehawanka z uwag¹ przygl¹da³ siê m³odemu mê¿czyŸnie. Ten wojownik musia³ byæ kimœ znaczniejszym wœród Skidi, skoro w loku skalpowym mia³ zatkniête orle pióro, a twarz, pokryt¹ czerwon¹ farb¹, zdobi³ niebieskim pasem pomalowanym od ucha a¿ wysoko na czo³o. Wskazywa³o na to równie¿ jego odzienie le¿¹ce w pobli¿u na g³azie. Na miêkko wyprawionej skórzanej opoñczy wymalowane by³y symbole gwiazd, s³oñca i kilka scen bitewnych, a frêdzle z ludzkich skalpów i orle pióra zdobi³y szwy nogawic.


D³oñ Tehawanki mocniej zacisnê³a siê na rêkojeœci no¿a. Skalp tak znamienitego wroga przysporzy³by mu wojennej s³awy i by³by wspania³¹ zemst¹ za uprowadzenie Porannej Rosy. Tehawanka jednak zaraz zawstydzi³ siê swych myœli i zdj¹³ d³oñ z twardej rêkojeœci no¿a. Skidi nagi klêcza³ w po³udniowym, pal¹cym s³oñcu. Po jego miedzianoskórym ciele sp³ywa³y strugi potu zmieszane z krwi¹. Na ramionach i udach krwawi³y œwie¿e naciêcia, a nó¿ le¿a³ obok niego na ziemi. Samotny wojownik modli³ siê ¿arliwie, w uniesieniu dokonywa³ samotortury. Nie s³ysza³, ani nie widzia³, co siê wokó³ niego dzia³o, duch jego b³¹dzi³ w zaœwiatach. Zapewne przyzywa³ swego Ducha Opiekuñczego, a obcuj¹c z mocami nadnaturalnymi, sam stawa³ siê w pojêciu Indian jak¹œ ich czêœci¹. By³ nietykalny.


Tehawanka pochyli³ g³owê, bowiem nie wypada³o podpatrywaæ kogoœ obcuj¹cego z duchami. Powoli zacz¹³ siê wycofywaæ.







Przeszpiegi w osadzie wroga






Tehawanka i Sha’pa ukryci w zaroœlach obserwowali dolinê rozpoœcieraj¹c¹ siê u ich stóp. Przed nimi znajdowa³y siê ogrodowe poletka Skidi Paunisów, obsiane kukurydz¹, fasol¹, s³onecznikami i dyniami. Niektóre ogródki by³y otoczone p³otkami z ga³êzi, inne rozdzielone tylko ubitymi œcie¿kami. Niewielka grupa kobiet i dziewczyn, zapewne ich córek, pracowa³a na poletkach, a wœród nich uwija³a siê dzieciarnia - mali, nadzy ch³opcy oraz dziewczynki odziane w luŸne koszulki.


Niektóre kobiety nosi³y jednoczêœciowe, skórzane suknie, tak jak to by³o w zwyczaju u Dakotów, inne natomiast ubrane by³y odmiennie. Mia³y owiniêt¹ wokó³ bioder spódnicê opadaj¹c¹ poni¿ej kolan oraz skórzan¹ przewi¹zkê wokó³ piersi, przytrzymywan¹ na rami¹czkach. Stroju ich dope³nia³y mokasyny i sztylpy okrywaj¹ce nogi od kostek do kolan. Pauniski czesa³y w³osy tak jak Dakotyjki - przedziela³y je na œrodku g³owy i splata³y w dwa warkocze, zwisaj¹ce z boków za uszami.


U wylotu doliny na prerii pas³ siê tabun koni i mu³ów. Kilku wyrostków czuwa³o, aby pojedyncze zwierzêta nie oddala³y siê zbytnio od stada.


- Nikt nie pilnuje kobiet, a jedynie ch³opcy dozoruj¹ sunka wakan - szepn¹³ Sha’pa.


- Widocznie s¹ pewni bezpieczeñstwa, albo te¿ zajêci czymœ innym - równie¿ szeptem odpar³ Tehawanka, uwa¿nie rozgl¹daj¹c siê woko³o.


- Mo¿e w³aœnie odprawiaj¹ obrzêdy? Kobiety na poletkach s¹ bardzo o¿ywione, stale o czymœ rozprawiaj¹.


Tehawanka zasêpi³ siê i rzek³:


- Kukurydza ju¿ zasadzona. Nie wolno mam traciæ czasu. Gdy tylko siê œciemni, pójdê na zwiady.


- Sam chcesz iϾ?


- Tak, przebiorê siê za wilka, pe³no ich w³óczy siê w pobli¿u osad i nikt nie zwraca na nie uwagi. Nawet sunka wakan nie okazuj¹ strachu na widok wilka.


- A co ja mam robiæ?


- Poczekasz na mnie przy ska³ach nad rzek¹, gdzie napotkaliœmy Skidi rozmawiaj¹cego z duchami. Tam bêdzie nasz punkt zborny.


- Dobrze, to niedaleko st¹d. Sk¹d oni maj¹ tyle sunka wakan?


- Na obrzêd ku czci Gwiazdy Porannej mog³oby siê tutaj zgromadziæ wiêcej Skidi z kilku osad - szepn¹³ Tehawanka i doda³:


- Czarny Wilk mówi³, ¿e Paunisi kradn¹ konie Komanczom* [przyp.: Komancze (po angielsku Comanche), zwani przez Paunisów „La - ru’hta”, a przez Teton Dakotów „Cintualuha”, nale¿eli do szoszoñskiej rodziny jêzykowej, odnogi Uto - Aztecan. Zamieszkiwali pó³nocno - zachodni Teksas, a¿ do Rzeki Arkansas. Prawdopodobnie byli od³amem Szoszonów, poniewa¿ mówili prawie identycznym jêzykiem. Ze wzglêdu na liczebnoœæ, du¿¹ wojowniczoœæ i niezwyk³e opanowanie sztuki jeŸdzieckiej stali siê na po³udniu Wielkich Równin jednym z najs³awniejszych plemion. Komancze byli niezrównanymi jeŸdŸcami, to w³aœnie oni pierwsi potrafili w pe³nym pêdzie konia kryæ siê za jego bokiem. Aby dokonaæ takiej sztuki Komancz zsuwa³ siê na bok wierzchowca, zaczepiaj¹c siê tylko jedn¹ nog¹ o jego grzbiet. Ukryty w ten sposób za bokiem konia i niewidoczny dla wroga, zwisa³ w pozycji poziomej i z ³atwoœci¹ strzela³ z ³uku, wychylaj¹c siê spod szyi zwierzêcia. Powrócenie do normalnej pozycji jeŸdzieckiej lub przerzucenie siê na drugi bok konia dokonywane by³y w mgnieniu oka. Komancze odegrali tak¿e du¿¹ rolê we wprowadzeniu i rozpowszechnieniu koni wœród Indian na pó³nocy Wielkich Równin. Walczyli zaciekle z Hiszpanami, Apaczami, a póŸniej z bia³ymi Amerykanami w Teksasie z takim sukcesem, ¿e przeciwko nim by³y organizowane os³awione konne oddzia³y stra¿ników teksaskich (Texas Rangers). Wed³ug luŸnych danych w latach 1690 by³o oko³o 7000 Komanczów, natomiast w 1937 r. liczba ich wynosi³a oko³o 2200.] na po³udniowym zachodzie.


- Móg³bym spróbowaæ uprowadziæ kilka sunka wakan. £atwiej moglibyœmy uciekaæ w przypadku odbicia Porannej Rosy.


- Nie myœl o tym teraz - zgani³ go Tehawanka. - ¯aden z nas nie dosiada³ nigdy sunka wakan i nie umiemy obchodziæ siê z nimi. Uprowadzenie sunka wakan mog³oby siê nie udaæ, a alarm podniesiony przez stra¿ników ostrzeg³by Skidi, ¿e wrogowie czaj¹ siê w pobli¿u osady. To udaremni³oby g³ówny cel wyprawy.


- Tak, tak, s³usznie mówisz, nie pomyœla³em o tym - pospiesznie odpar³ Sha’pa. - Jeœli jednak uda nam siê uwolniæ Porann¹ Rosê i ujœæ z ni¹ szczêœliwie, to mo¿emy urz¹dziæ drug¹ wyprawê po sunka wakan. Czas ju¿, ¿eby Wahpekute równie¿ mieli konie.


- Pomyœlimy o tym póŸniej - zakoñczy³ rozmowê Tehawanka. Jak urzeczeni spogl¹dali ku tabunowi koni. Czerwony Pies i inni Wahpekute czêsto opowiadali o pobratymcach, Teton Dakotach, którzy porzucili osiad³y tryb ¿ycia, przenieœli siê na Wielkie Równiny i posiedli konie, a teraz wêdrowali za stadami bizonów, g³ówn¹ podstaw¹ ich ¿ycia. Tehawanka i Sha’pa od dawna marzyli o zdobyciu koni, dziêki którym mogliby wyruszaæ na dalekie ³owy i wyprawy wojenne, zdobywaæ s³awê, znaczenie.


- Spojrzyj! Kobiety ju¿ odchodz¹ do domów - przerwa³ milczenie Tehawanka.


Kobiety na poletkach w³aœnie zbiera³y narzêdzia - kije i motyki, nawo³ywa³y dziatwê. S³oñce te¿ mocno ju¿ chyli³o siê ku zachodowi.


- IdŸ do umówionej kryjówki i tam czekaj na mnie - poleci³ Tehawanka. - Gdybym nie wróci³ do œwitu, post¹pisz, jak bêdziesz uwa¿a³.


- B¹dŸ rozwa¿ny - upomnia³ Sha’pa. - Je¿eli nie ujrzê ciê o œwicie, spróbujê wkraœæ siê do osady. Mo¿esz na mnie liczyæ!


Tehawanka pozosta³ sam. Mrok z wolna gêstnia³, szara mg³a rozsnuwa³a siê nad dolin¹.


Tehawanka schodzi³ ukosem w dó³ zbocza ku opustosza³ym poletkom. Ostro¿nie wybiera³ oparcie dla swych stóp na ziemi, aby przypadkowym szelestem lub trzaskiem ³amanej ga³êzi nie ostrzec wrogów. Przecie¿ któraœ z kobiet mog³a w nocy czuwaæ na poletkach, aby ¿eruj¹ce nieopodal konie nie wchodzi³y w szkodê.


Tehawanka zamierza³ przeœlizn¹æ siê pomiêdzy ogródkowymi poletkami i tabunem koni, poniewa¿ w tamtym kierunku oddali³y siê kobiety. Zaledwie znalaz³ siê w pobli¿u poletek, zaraz przypad³ do ziemi. Przez pewien czas obserwowa³ m³odych stra¿ników tabunu. Widzia³ ich teraz jak na d³oni. W³aœnie rozpalili ognisko i spo¿ywali wieczorny posi³ek. Obok nich uwija³a siê gromada wiecznie zg³odnia³ych kundli.


Czas by³ sposobny do przemkniêcia siê pomiêdzy ogródkami i tabunem. Tehawanka starannie okry³ swe cia³o skór¹ bia³ego wilka wyprawion¹ w ca³oœci, po czym naœladuj¹c jego chód, rozpocz¹³ podchody.


By³ to szeroko znany zwyczaj Paunisów na wojennych œcie¿kach. Traktowali oni wojnê jako przyjemne zajêcie, które przynosi³o im szacunek, s³awê oraz bogactwo. Byli te¿ doskona³ymi wojownikami, zwiadowcami i rabusiami koni, które przewa¿nie zdobywali na Komanczach. Paunisi sprytnie potrafili dostosowywaæ siê do warunków naturalnych. Wilki w³óczy³y siê po preriach wokó³ stad bizonów, antylop i koni, a czêsto nawet wchodzi³y do obozów. Tote¿ widok pojedynczych wilków nie p³oszy³ innych zwierz¹t i nie budzi³ podejrzeñ u ludzi. Paunisi œwiadomi tego obrali sobie wilka za patrona wojny. Gdy grupa wojowników wyrusza³a na wojenn¹ œcie¿kê, zak³ada³a czasowy Zwi¹zek Wilka, a zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami zabierane na wyprawê, okrywa³a wilcz¹ skór¹. Podczas wyprawy wojownicy stosowali tak¿e zwyczaje wilków. W ci¹gu dnia zapadali gdzieœ wœród pagórków, a jeden z nich, pomalowany na bia³o i okryty skór¹ bia³ego wilka, penetrowa³ okolicê nie budz¹c niczyich podejrzeñ b¹dŸ te¿ pod os³on¹ nocy wkrada³ siê wprost do nieprzyjacielskiego obozu. Z powodu tych zwyczajów Indianie z po³udnia nazywali ich „Wilkami”.


Tehawanka obecnie naœladowa³ zwyczaje wrogów. Czo³gaj¹c siê na czworakach w wysokiej trawie unosi³ do góry g³owê i spod „wilczego ³ba” obserwowa³ stra¿ników oraz zwierzêta. Indianie zazwyczaj trzymali swoje konie na pastwiskach w pobli¿u domostw. Tote¿ gdy Tehawanka min¹³ stado i wzniesienie obramowuj¹ce dolinê, ujrza³ osadê le¿¹c¹ zaledwie na kilka strzelañ z ³uku.


Serce zaczê³o szybciej biæ w jego piersi. Spojrza³ w niebo. Gwiazdy ju¿ migota³y, ksiê¿yc wschodzi³. Podchody zajê³y mu ca³y wieczór, teraz nadchodzi³a noc. Nie mia³ czasu do stracenia, je¿eli chcia³ powróciæ przed œwitem do Sha’pa. Powsta³ na nogi, wilcz¹ skórê odwrócon¹ futrem do wewn¹trz narzuci³ na ramiona i odwa¿nie pod¹¿y³ w kierunku wrogiej osady. Wkrótce znalaz³ siê w pobli¿u pierwszych domostw.


Tehawanka wiedzia³ od Czarnego Wilka, ¿e krañce osady Skidi zamieszkiwa³y samotne, starsze kobiety, przewa¿nie wdowy oraz przestêpcy, którzy naruszyli zwyczaje plemienne. Z tego wzglêdu mniejsz¹ tam zwracano uwagê, kto i kiedy do kogo przychodzi³. Tehawanka pamiêtaj¹c o tym œmia³o wszed³ pomiêdzy zabudowania. Gromada psów rzuci³a siê na niego warcz¹c i szczerz¹c k³y, ale Tehawanka potrz¹sn¹³ naszyjnikiem Skidi, a najbardziej napastliwego kundla odtr¹ci³ energicznym kopniêciem. Psy uspokoi³y siê i cicho skoml¹c zniknê³y w ciemnoœci. Tehawanka ruszy³ dalej, skrzêtnie notuj¹c w pamiêci rozk³ad osady.


Domy o tunelowych wejœciach rozrzucone by³y w osadzie bez jakiejœ przemyœlanej regularnoœci. By³y to solidnie zbudowane, okr¹g³e ziemianki. Budowano je w ten sposób, ¿e rusztowanie z grubych bali pokrywano traw¹ i grub¹ warstw¹ ziemi. We wnêtrzu cztery centralne s³upy podtrzymywa³y strop, w którego œrodku pozostawiano okr¹g³y otwór dla ujœcia dymu z ogniska. Ziemianki mia³y ró¿ne rozmiary, w zale¿noœci od tego, czy mieszka³a w nich jedna b¹dŸ kilka rodzin.


Na krañcach osady grupowa³a siê biedota, tote¿ ziemianki by³y tu mniejsze i nie tak starannie budowane. Tu i tam z wnêtrza domostw dochodzi³y przyt³umione œmiechy mê¿czyzn i kobiet. Nieliczni napotykani przechodnie przemykali chy³kiem i prawie nie zwracali uwagi na Tehawankê. Raz tylko przed jedn¹ z ziemianek pojawi³a siê kobieta i zagadnê³a o coœ Tehawankê, który, nie rozumiej¹c jêzyka Skidi, tylko machn¹³ rêk¹ i szybko poszed³ dalej.


Tehawanka wci¹¿ g³owi³ siê, dlaczego Skidi nie rozstawili stra¿y wokó³ osady? Wkrótce zrozumia³ powód braku przezornoœci. Po prostu czuli siê pewni siebie i bezpieczni, poniewa¿ goœcili wielu Paunisów z innych osad. Na wolnych przestrzeniach pomiêdzy ziemiankami licznie obozowali mê¿czyŸni, kobiety i dzieci. Wiêkszoœæ z nich ju¿ u³o¿y³a siê do snu, tylko gdzieniegdzie grupki mê¿czyzn jeszcze siedzia³y przy ogniskach. Skidi w upalne lato tak¿e sypiali poza ziemiankami w przewiewnych altankach z ga³êzi, ale tej nocy wszêdzie by³o widaæ ludzi obozuj¹cych wprost pod go³ym niebem.


Niepokój Tehawanki o los siostry wzrós³ niepomiernie. Mo¿e Skidi odprawiali w³aœnie obrzêdy na czeœæ Porannej Gwiazdy? Obecnoœæ w osadzie tylu przybyszów niepokoi³a Tehawankê, ale jednoczeœnie u³atwia³a mu przeszpiegi. Przebrany w strój pauniski nie zwraca³ na siebie uwagi w gromadzie obcych, nawet psy zachowywa³y siê ju¿ spokojnie na jego widok. Gdyby zna³ jêzyk Paunisów, móg³by czuæ siê zupe³nie bezpieczny. Teraz tylko mow¹ móg³by siê zdradziæ. Tote¿ starannie unika³ ludzi, stroni³ od ognisk wci¹¿ niecierpliwie wypatruj¹c znaku z³amanej lancy.


Nie mia³ ³atwego zadania, osada by³a bardzo rozleg³a. Przed obszernymi, wielorodzinnymi ziemiankami znajdowa³y siê ma³e zagrody dla koni i mu³ów. Przed domami wojowników sta³y, uwi¹zane do palików wbitych w ziemiê, wspania³e wierzchowce, trzymane w pogotowiu na wypadek nag³ej potrzeby. W centralnej czêœci osiedla; gdzie mieszkali najznamienitsi i najmo¿niejsi* [przyp.: Spo³eczeñstwo Paunisów dzieli³o siê na trzy klasy spo³eczne: najwy¿sz¹ tworzyli wodzowie i wojownicy, których zadaniem by³o bronienie osady przed wrogami; drug¹ stanowili kap³ani, zajmuj¹cy siê sprawami religijnymi i ochranianiem osady przed chorobami i g³odem; trzecia klasa obejmowa³a biedotê bez wp³ywów i autorytetu. Stanowi³a ona przewa¿nie po³owê spo³eczeñstwa i wys³ugiwa³a siê zamo¿nym, czêsto staj¹c siê ich domownikami.], przed ka¿d¹ ziemiank¹ widnia³ wysoki, drewniany trójnóg, z zawieszon¹ na nim wojenn¹ tarcz¹ gospodarza i torb¹ z zapasami na wyprawê. S³awni wojownicy trzymali przed swym domem po kilka doskona³ych, œcig³ych wierzchowców, których szczególnie strzegli. Na dachach wielu domów sta³y krótkie pale obwieszone skalpami.


Czas szybko mija³, a Tehawanka wci¹¿ bezskutecznie b³¹dzi³ wœród ziemianek. Osada by³a du¿a i rozleg³a, wiele domostw pogr¹¿onych w mroku nocy. Tehawanka z obaw¹ coraz czêœciej spogl¹da³ w niebo. Zapewne ju¿ niewiele pozosta³o do œwitu...


W³aœnie przystan¹³ przed okaza³ym domem, zbudowanym w œrodku osady. Obok tunelowego wejœcia, zrobionego jak we wszystkich domach Skidi po wschodniej stronie, sta³y dwa du¿e trójnogi. Na jednym z nich wisia³a wojenna tarcza pokryta symbolami gwiazd i s³oñca. Tehawanka natychmiast przypomnia³ sobie, ¿e takie w³aœnie symbole nosi³ na swej opoñczy Skidi, który rankiem wœród nadrzecznych ska³ rozmawia³ z duchami. Tehawanka spojrza³ na dach ziemianki. Sta³ na nim pal z wieloma skalpami, a obok niego le¿a³y czaszki koñskie i bizonie. Tu zapewne mieszka³ wódz Skidi.


Naraz skórzana zas³ona zawieszona w wejœciu do ziemianki uchyli³a siê, jakiœ mê¿czyzna stan¹³ na progu. Tehawanka b³yskawicznie przylgn¹³ do œciany tunelowego wyjœcia, wstrzyma³ oddech, by nie zdradziæ swej obecnoœci Wojownik Skidi tymczasem z powrotem opuœci³ zas³onê i sta³ przed ziemiank¹. Spojrza³ w niebo, ciê¿kie westchnienie wyrwa³o siê z jego ust.


Tehawanka z zapartym tchem spogl¹da³ na Skidi. Znajdowali siê tak blisko siebie, ¿e móg³by d³oni¹ schwyciæ go za lok skalpowy zdobiony orlim piórem. Pomalowan¹ na czerwono twarz Skidi przecina³ niebieski pas, przeci¹gniêty od ucha na czo³o. Ubrany by³ tylko w przepaskê biodrow¹ i nogawkê obramowane na szwach frêdzlami w³osów i piórami. Na szyi nosi³ du¿y naszyjnik z niedŸwiedzich pazurów, który opada³ na pierœ pokryt¹ symbolami gwiazd i s³oñca. Tehawanka nie mia³ w¹tpliwoœci. To by³ ten sam Paunis, którego ju¿ widzia³ modl¹cego siê tego ranka. Na jego ramionach widaæ by³o œwie¿e rany po samotorturze.


Tehawance zaczyna³o brakowaæ tchu w piersiach, ale na szczêœcie Skidi jeszcze raz tylko spojrza³ w niebo, po czym zdecydowanie ruszy³ w g³¹b osady. Tehawanka instynktownie poszed³ za nim, kryj¹c siê za œcianami domostw. W ten sposób Skidi doprowadzi³ go do du¿ej ziemianki, przed której wejœciem pe³ni³o stra¿ dwóch uzbrojonych mê¿czyzn. Skidi ruchem rêki rozkaza³, aby go przepuœcili i bez s³owa wszed³ do domu.


Tehawanka przyczai³ siê w pobli¿u. Gdy tylko Skidi znikn¹³ w ziemiance, stra¿nicy z powrotem zajêli swe stanowiska.


Tehawanka zastanawia³ siê, kim móg³ byæ m³ody wojownik Skidi, skoro jego rozkaz zosta³ wykonany bez najmniejszego sprzeciwu?


„Wyszed³ z domu wodza, s¹dz¹c po znakach na tarczach, lecz na wodza stanowczo za m³ody - rozmyœla³. - Mo¿e jest jego synem?”


Snuj¹c domys³y rozgl¹da³ siê woko³o. W tej chwili wzrok jego przeœlizn¹³ siê po trójnogu stoj¹cym przed ziemiank¹. Poœwiata ksiê¿ycowa pada³a wprost na wojenn¹ tarczê. Tehawanka omal nie krzykn¹³ z radoœci. Na tarczy widnia³ znak z³amanej lancy. Tak wiêc m³ody wojownik Skidi doprowadzi³ go przypadkiem do porywacza Porannej Rosy!


Myœli jak b³yskawice przemyka³y mu przez g³owê. Stra¿ sta³a przed ziemiank¹ porywacza, wiêc tutaj niezawodnie wiêziono brankê. W jakim, celu Skidi przyszed³ do niej? Czy jego poranna rozmowa z duchami mog³a mieæ jakiœ zwi¹zek z tym, co dzia³o siê obecnie?


Tak rozmyœlaj¹c wzrokiem obrzuca³ ziemiankê. Gdyby wszed³ na jej dach, móg³by zajrzeæ do œrodka przez otwór dymny. Zaledwie b³ysnê³a mu ta myœl, od razu pocz¹³ ukradkiem okr¹¿aæ chatê. Poza dwoma stra¿nikami przed wejœciem, nikogo wiêcej nie zauwa¿y³. Bez namys³u wspi¹³ siê na owalny dach, wykorzystuj¹c zag³êbienia w ziemi nakrywaj¹cej ca³¹, obszern¹ budowlê. By³ pewny, ¿e sklepienie ziemianki wytrzyma ciê¿ar jego cia³a. Podczas uroczystoœci religijnych, zawodów sportowych i zbiorowych gier, nieraz dziesi¹tki widzów obserwowa³o ich przebieg z dachów ziemianek.


Tehawanka z ostro¿noœci¹ pe³za³ po dachu ku otworowi. Wkrótce by³ ju¿ przy nim. Powoli wsun¹³ g³owê. Pod wp³ywem silnego wzruszenia ³zy nap³ynê³y mu do oczu. Przy ¿arze ogniska siedzia³a jego siostra, Poranna Rosa. Przez d³u¿sz¹ chwilê, tylko jak przez mg³ê, widzia³ jej smutn¹, pe³n¹ lêku twarz. Dopiero gdy minê³o pierwsze wzruszenie ujrza³ równie¿ wojownika Skidi. Przyklêkn¹³ na jednym kolanie przed Porann¹ Ros¹ i, z niepokojeni rozgl¹daj¹c siê woko³o, przemawia³ do niej mow¹ znaków.


Tehawanka jeszcze g³êbiej wsun¹³ g³owê w otwór, niemal zas³oni³ go swym cia³em. Dym unosz¹cy siê z ogniska zmusi³ go do zmru¿enia oczu i wstrzymania oddechu, ale nie zwa¿a³ na to. Szybkim spojrzeniem obrzuci³ wnêtrze ziemianki. Zamieszkiwa³o j¹ wiêcej osób, a mo¿e te¿ kilka rodzin. Wskazywa³y na to zas³ony rozdzielaj¹ce wiele legowisk. Przy zachodniej œcianie sta³ domowy o³tarzyk, na którym bieli³a siê potê¿na czaszka bizona. Obok niej le¿a³o zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, szczelnie obwi¹zane sczernia³¹ ze staroœci skór¹. Tehawanka nie by³ pewny, czy inni ludzie znajdowali siê obecnie w domu, poniewa¿ zas³ony rozdzielaj¹ce miejsca do spania by³y opuszczone. Wojownik Skidi zachowywa³ ostro¿noœæ i stale spogl¹da³ ku wejœciu i zas³oniêtym legowiskom.


Tehawanka skupi³ ca³¹ uwagê na siostrze i wojowniku, którzy porozumiewali siê za pomoc¹ mowy znaków. Wkrótce powody niezwyk³ej ostro¿noœci Skidi sta³y siê dla Tehawanki zupe³nie zrozumia³e. To, co wyra¿a³, by³oby dla niego wyrokiem œmierci, gdyby ktoœ móg³ go podpatrzyæ. Tehawanka wprost nie dowierza³ w³asnym oczom.


„Stanie siê to jutro przed zmierzchem - mówi³ Skidi. - Lecz nie obawiaj siê, na pewno ciê ocalê”.


Poranna Rosa zrozpaczona za³ama³a d³onie. Skidi jeszcze bardziej pochyli³ siê ku niej i mówi³ dalej:


„Kocham ciê, dam tego dowód! Wyst¹piê przeciwko swoim, naruszê nasze obrzêdy, by ciebie ocaliæ. Mój ojciec jest potê¿nym wodzem! On tak¿e jest przeciwny sk³adaniu krwawych ofiar GwieŸdzie Porannej. Na pewno w skrytoœci ducha bêdzie nam sprzyja³!”


„A jeœli tobie siê nie powiedzie?” z lêkiem pyta³a Poranna Rosa.


„Zaufaj mi! Przyjdê w krytycznej chwili i ocalê ciê lub zginiemy razem - odpowiedzia³ Skidi. - Teraz muszê odejœæ, je¿eli przedwczeœnie nie chcemy wzbudziæ podejrzeñ”.


Uœcisn¹³ jej dr¿¹ce d³onie i znikn¹³ w wyjœciu.


Mi³osne wyznanie Skidi oraz zapewnienie, ¿e ocali Porann¹ Rosê ca³kowicie oszo³omi³y, zaskoczy³y i uradowa³y Tehawankê. Poj¹³ ju¿ dawno, ¿e w³asnymi si³ami nie zdo³a uwolniæ swej ukochanej siostry. Nawet gdyby uda³o mu siê wœlizn¹æ przez otwór dymny do ziemianki, stra¿nicy pilnuj¹cy wejœcia udaremniliby ucieczkê. Móg³ tylko zgin¹æ razem z Porann¹ Ros¹, lecz nie by³ w stanie jej pomóc. Tylko zakochany, szlachetny wojownik Skidi mia³ szansê na jakiœ rozpaczliwy protest i obronê. Nik³a to by³a nadzieja, ale jedyna, jaka jeszcze pozosta³a. Na snucie innych pomys³ów w celu uwolnienia Porannej Rosy nie mia³ Tehawanka czasu. Gwiazdy ju¿ blad³y na niebie.


Jeszcze raz spojrza³ na wystraszon¹, zap³akan¹ siostrê. Z cichym westchnieniem rozpocz¹³ odwrót. Ostro¿nie zszed³ z dachu na ziemiê, po czym ruszy³ ku skrajowi osady. Z pocz¹tku nie napotyka³ przeszkód. Goœcie Paunisów obozuj¹cy pod go³ym niebem jeszcze pogr¹¿eni byli we œnie. Tylko gdzieniegdzie ktoœ unosi³ g³owê zbudzony szelestem kroków o tak wczesnej porze, ale na widok samotnego m³odzieñca z powrotem uk³ada³ siê do snu.


Wreszcie Tehawanka doszed³ na kraniec osady. Poczu³ siê pewniej i przyspieszy³ kroku. Nêdzne ziemianki by³y tu rzadziej rozrzucone. Teraz zbli¿a³ siê do jednej z nich. Jakiœ kundel wyskoczy³ mu na spotkanie. Tehawanka potrz¹sn¹³ naszyjnikiem. Kundel przesta³ szczerzyæ k³y, ale bieg³ za nim. Ogl¹daj¹c siê na psa Tehawanka zbyt póŸno spostrzeg³ trzech mê¿czyzn, którzy nieoczekiwanie wychynêli przed nim z mroku.


W pierwszym odruchu chcia³ szybko zawróciæ, ale zaraz poj¹³, ¿e ucieczka nie zda³aby siê na nic. Trzej Skidi znajdowali siê tylko o kilkadziesi¹t kroków od niego.


Byli to roœli mê¿czyŸni. Szli szeregiem jak na paradzie. Na g³owach nosili czapy nastroszone puszystymi piórami, z których ty³u stercza³y pó³koliste grzebienie z orlich piór, opadaj¹ce a¿ na plecy. D³ugie frêdzle w³osów na szwach nogawic zwisa³y na ziemiê i wlok³y siê za nimi. Sznury naszyjników chrzêœci³y na ich piersiach, gdy tak szli wolnym, miarowym krokiem. W d³oniach trzymali d³ugie lance zdobione na koñcu pióropuszami.


Tehawanka od razu rozpozna³ ich po tak charakterystycznych strojach. Byli to wojownicy ze Stowarzyszenia Szalonych Psów. Rada starszych Skidi zapewne wyznaczy³a ich do pe³nienia spo³ecznej funkcji policji na czas trwania uroczystoœci. By³o to zrozumia³e z powodu licznego nap³ywu Paunisów, z innych osad.


Trzej policjanci ca³kowicie tarasowali w¹sk¹, twardo ubit¹ œcie¿kê. Tehawanka by³ pewny, ¿e ju¿ go dostrzegli, a na dobitkê kundel wci¹¿ drepta³ za nim. Czy uda mu siê wymin¹æ policjantów? Nawet jeœli nie wzbudzi ich podejrzeñ, mog¹ sami odezwaæ siê do nocnego przechodnia.


Gor¹czkowo szuka³ wyjœcia z groŸnej sytuacji. Naraz wzrok jego pad³ na ziemiankê stoj¹c¹ nieco z boku miêdzy nim i Szalonymi Psami. Zdecydowa³ siê natychmiast. Nie przyspieszaj¹c kroku zboczy³ w kierunku domostwa. Zanim odchyli³ zas³onê wisz¹c¹ w wejœciu, podniesieniem d³oni pozdrowi³ Szalonych Psów, po czym wszed³ do tunelowego korytarza. Kundel na szczêœcie pobieg³ teraz ku nadchodz¹cym.


Tehawanka przylgn¹³ do œciany korytarza tu¿ przy zas³onie. Z g³êbi ziemianki dochodzi³y ciê¿kie oddechy œpi¹cych. Tehawanka wydoby³ z pochwy czipewejski nó¿. Kroki Szalonych Psów by³y coraz bli¿sze. Naraz ucich³y przed ziemiank¹. Któryœ z policjantów powiedzia³ coœ pó³g³osem, po czym rozeœmiali siê wszyscy i spokojnie ruszyli w dalszy obchód.


Tehawanka ciê¿ko oddycha³. Pot zrosi³ jego czo³o. Domyœli³ siê powodu weso³oœci Szalonych Psów. Przypuszczali, ¿e przyszed³ w póŸne odwiedziny do frywolnych mieszkanek przedmieœcia. Schowa³ nó¿ do pochwy. Gdy tylko kroki policjantów ucich³y, wysun¹³ siê z ziemianki. Droga by³a wolna. Wkrótce by³ ju¿ poza osad¹. Szybko przemkn¹³ siê pomiêdzy ogródkowymi poletkami i tabunem koni. Ju¿ œwita³o. Tehawanka bieg³, ile tylko starczy³o mu si³. Obawia³ siê, ¿e Sha’pa mo¿e o œwicie sam wyruszyæ na poszukiwania do osiedla.


Wreszcie ujrza³ rumowisko skalne na brzegu rzeki. Na g³azach sta³ jego przyjaciel.


- Jesteœ, nareszcie jesteœ! - zawo³a³ Sha’pa.


- Tak ba³em siê, czy jeszcze zastanê ciê tutaj! - rw¹cym siê g³osem krzykn¹³ Tehawanka.


- Ju¿ zamierza³em iœæ na poszukiwania - powiedzia³ Sha’pa.


- Muszê odpocz¹æ, przynoszê niezwyk³e nowiny, zaraz opowiem ci wszystko - jednym tchem wyrzuca³ z siebie Tehawanka.







Krwawa ofiara




Obydwaj przyjaciele jeszcze przed zapadniêciem zmroku przekradli siê do osady wrogów. Niebezpieczne przedsiêwziêcie okaza³o siê nawet ³atwiejsze do wykonania za dnia, ni¿ poprzedniej nocy. Paunisi ufni w swe bezpieczeñstwo ju¿ od czterech dni obchodzili uroczystoœci ku czci Gwiazdy Porannej. Teraz nadszed³ ostatni, najwa¿niejszy dzieñ obrzêdów, w którym dope³niano krwawej ofiary. Tote¿ kobiety, chc¹c uczestniczyæ w zakoñczeniu uroczystej ceremonii, przerwa³y prace w ogródkach; nawet przy stadzie koni i mu³ów by³o mniej stra¿ników. Peryferie osady opustosza³y. Wszyscy Skidi gromadzili siê na g³ównym placu w pobli¿u domu wodza.


Tehawanka i Sha’pa, ostro¿nie lawiruj¹c miêdzy przyjezdnymi Paunisami, przedostali siê na plac obrzêdów. Nie musieli nawet ukrywaæ swych ko³czanów, bowiem tego dnia wiêkszoœæ mê¿czyzn by³a uzbrojona, a nawet ch³opcy posiadali ma³e ³uki i strza³y zrobione z ³odyg specjalnego gatunku trawy.


G³ówny plac by³ zape³niony uczestnikami uroczystoœci. Gromady kobiet, mê¿czyzn i dzieci zalega³y dachy okolicznych ziemianek, okr¹¿a³y ofiarny o³tarz. Wszyscy byli podnieceni, a zarazem powa¿ni i skupieni. Tak wiele przecie¿ zale¿a³o od pomyœlnego przebiegu sk³adania krwawej ofiary. Gdyby branka poœwiêcona GwieŸdzie Porannej zechcia³a dobrowolnie wspi¹æ siê na ofiarny o³tarz, by³oby to niezwykle pomyœlnym omenem.


Tehawanka i Sha’pa wmieszani w t³um Paunisów nawet nie mogli ju¿ porozumiewaæ siê ze sob¹. Drêczy³a ich obawa o Porann¹ Rosê. Wkrótce mia³ dope³niæ siê jej okrutny los. Tehawanka wci¹¿ rzuca³ wokó³ ukradkowe spojrzenia, szuka³ wojownika Skidi, który przyrzek³ pomóc jego siostrze. Niestety nigdzie nie móg³ go wypatrzyæ. Nie by³o go tak¿e w œwicie mniejszych wodzów i znamienitych wojowników otaczaj¹cych wodza Skidi.


Wódz znajdowa³ siê w œrodku pó³kola widzów, nieco wysuniêty ze sw¹ œwit¹ do przodu w kierunku ofiarnego o³tarza. Siedzia³ na skórach bizonich ze skrzy¿owanymi nogami. W sztucznie wyd³u¿onym koñskim w³osiem loku skalpowym mia³ wpiête trzy wspania³e orle pióra, a na twarzy jego widnia³a szeroka, pomalowana od ucha a¿ na wysoko sklepione czo³o, niebieska linia, symbolizuj¹ca konstelacjê gwiezdn¹. Miêkko wyprawiona skóra bizona z wymalowanymi symbolami gwiazd i s³oñca okrywa³a ramiona wodza. Na szyi nosi³ naszyjniki z pazurów, k³ów niedŸwiedzich i kawa³ków koœci. W obydwóch rêkach wspartych na kolanach trzyma³ d³ug¹ fajkê pokoju, zdobion¹ przy g³ówce barwnymi piórami ptaków.


Tehawanka naraz poszarza³ na twarzy. Przed o³tarzem pojawi³ siê kap³an nios¹cy w rêkach zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, pochodz¹cymi wprost od Gwiazdy Porannej. To on w³aœnie, jako stra¿nik tego zawini¹tka, mia³ przewodziæ obrzêdowi sk³adania krwawej ofiary.


Tehawanka z zapartym tchem spojrza³ na o³tarz. By³o to raczej rusztowanie zbudowane z dwóch s³upów wbitych prostopadle w ziemiê w niewielkiej odleg³oœci od siebie, po³¹czonych poziomo czterema poprzecznymi palami dolnymi i dwoma w górze. Dwa centralne, pionowe s³upy mia³y symbolizowaæ dzieñ i noc, natomiast cztery dolne - cztery strony œwiata, a dwa górne - niebo.


Uroczysty, niesamowity obrzêd ju¿ siê rozpoczyna³. Kap³an powolnym ruchem uniós³ do góry zawini¹tko ze œwiêtoœciami Gwiazdy Porannej. Na ten znak czterech innych ksiê¿y wprowadzi³o na plac brankê przeznaczon¹ na ofiarê.


Tehawanka w bezsilnym gniewie zacisn¹³ zêby. Nieznacznym ruchem przesun¹³ przed siebie ko³czan zawieszony na lewym ramieniu. Sha’pa uczyni³ to samo. D³onie mu trochê dr¿a³y, bowiem czu³, ¿e œmieræ ju¿ wyci¹ga ku nim swe ramiona.


Tymczasem kap³ani zaczêli zdejmowaæ szaty z nieszczêsnej branki. Gdy by³a ju¿ naga, po³owê jej cia³a, od g³owy do stóp, pomalowali na czerwono, a drug¹ po³owê na czarno. Potem podprowadzili j¹ do ofiarnego o³tarza. Poranna Rosa nagle odepchnê³a od siebie oprawców i sama szybko wspiê³a siê na rusztowanie.


Okrzyki radoœci i zachwytu szeroko roznios³y siê wœród zgromadzonych Paunisów. Branka samowolnie wesz³a na o³tarz. By³a piêkna, wiêc tym wiêksz¹ moc nadnaturaln¹ zawiera³a krwawa ofiara sk³adana GwieŸdzie Porannej. Stanowi³o to niezwykle pomyœln¹ wró¿bê.


Wœród ogólnej radoœci kap³ani przywi¹zali rêce ofiary do górnego, poprzecznego pala, a stopy do najwy¿szego z ni¿szych. M³odzi mê¿czyŸni oraz ch³opcy wyst¹pili z t³umu. W rêkach trzymali ³uki i krótkie strza³y, sporz¹dzone z ³odyg wysokiej trawy rosn¹cej na prerii. Oni pierwsi mieli rozpocz¹æ torturê. Ich strza³y mog³y jedynie lekko zag³êbiaæ siê w cia³o ofiary, nie zagra¿aj¹c ¿yciu. W myœl obrzêdów œmiertelny strza³ prosto w serce nale¿a³ do porywacza branki. Porywacz tak¿e wyst¹pi³ obecnie z grona widzów. Swój ³uk i jedn¹ wojenn¹ strza³ê trzyma³ w lewej d³oni. Tehawanka od razu pozna³ porywacza. Mia³ on szerok¹ bliznê na policzku. To by³ œlad po strzale, któr¹ ugodzi³ go Tehawanka podczas napadu na prerii, gdy Paunis goni³ dziewczêta.


Tehawanka na jego widok zapomnia³ o ostro¿noœci, pochyli³ siê do przyjaciela i szepn¹³:


- To ten Paunis porwa³ Porann¹ Rosê. Gdy z³o¿y siê do strza³u, zabijê go.


- Dobrze, ja wezmê na cel kap³ana! - równie¿ szeptem odpar³ Sha’pa.


Kap³an tymczasem nieœwiadom niebezpieczeñstwa znów podniós³ do góry zawini¹tko ze œwiêtymi przedmiotami, a potem po³o¿y³ je na ziemi. Paunisi rozpoczêli chóralnie pieœñ o poszukiwaniach Gwiazdy Wieczornej przez Gwiazdê Porann¹. Po ka¿dej zakoñczonej zwrotce kap³an przewodz¹cy ceremonii wyjmowa³ z zawini¹tka ze œwiêtoœciami jedn¹ pa³eczkê i odk³ada³ j¹ na bok, co mia³o symbolizowaæ odchodzenie z ziemskiego œwiata do œwiata duchów branki sk³adanej w ofierze.


Pieœñ wreszcie ucich³a. Po wschodniej stronie placu ukaza³o siê dwóch kap³anów z p³on¹cymi pochodniami. Zgodnie z ceremonia³em mieli oni osmaliæ ogniem pochodni pachy i pachwinê branki przywi¹zanej do o³tarza, podczas gdy czterej inni przyk³adali maczugi do jej cia³a. Mia³ to byæ znak do rozpoczêcia strzelania z ³uków przez m³odych mê¿czyzn i ch³opców, po czym porywacz musia³ jednym strza³em prosto w serce szybko zakoñczyæ torturê.


Pierwsi strzelcy ju¿ przygotowywali siê do strzelania. Porywacz tak¿e post¹pi³ kilka kroków do przodu. Kap³an przewodnicz¹cy obrzêdom wydoby³ rytualny, krzemienny nó¿, którym rozcina³ nie¿yj¹cej ju¿ ofierze pierœ i wyrywa³ serce.


Tragiczna chwila zbli¿a³a siê nieub³aganie. £zy ¿alu i bezsilnego gniewu nap³ynê³y do oczu Tehawanki. Nie zwa¿aj¹c ju¿ na nic, praw¹ d³oni¹ wydoby³ z ko³czanu ³uk i strza³y. By³ gotów zgin¹æ razem ze sw¹ ukochan¹ siostr¹.


W ogólnym podnios³ym nastroju nikt nie zwraca³ uwagi na Tehawankê. Mê¿czyŸni z pochodniami w³aœnie podchodzili ju¿ do œrodka placu. W tej chwili rozbrzmia³ gwa³towny têtent koñskich kopyt. Samotny jeŸdziec galopem przedar³ siê przez kr¹g zdumionych Paunisów, wpad³ na plac i ostro osadzi³ rumaka tu¿ przed ofiarnym o³tarzem. Przeciêcie wiêzów krêpuj¹cych brankê by³o kwesti¹ chwili. Zanim ktokolwiek zdo³a³ och³on¹æ z wra¿enia, jeŸdziec usadowi³ brankê przed sob¹ na koniu, po czym smagniêciem arkanu od razu poderwa³ go do galopu..


Paunisi zdumieni i oszo³omieni niezwyk³¹ œmia³oœci¹ czynu m³odego wojownika, rozst¹pili siê przed rumakiem. JeŸdziec, jak huragan, pogna³ w kierunku przedmieœcia. Tylko porywacz, przygotowany do oddania œmiertelnego strza³u, nie straci³ przytomnoœci umys³u. Bez jednego s³owa pocz¹³ biec na prze³aj ku peryferiom osady, chc¹c zast¹piæ drogê uciekinierom.


Paunisi zaskoczeni tak niezwyk³ym przerwaniem uroczystej ceremonii wci¹¿ jeszcze stali oszo³omieni. Od razu rozpoznali junaka, który po raz pierwszy i jedyny w dziejach Paunisów odwa¿y³ siê naruszyæ œwiête obrzêdy. Teraz byli nawet pe³ni podziwu dla jego odwagi i œmia³oœci. Naraz wszyscy zwrócili g³owy ku wodzowi. Tym odwa¿nym junakiem by³ jego m³odszy syn. „Petalesharo! Petalesharo!”* [przyp.: W rzeczywistoœci w roku 1817 syn wodza Skidi Paunisów, Petalesharo, zakocha³ siê w brance z plemienia Komanczów, która mia³a byæ z³o¿ona na ofiarê GwieŸdzie Porannej. Gdy Komanczka zosta³a ju¿ przywi¹zana do ofiarnego rusztowania, Petalesharo nieoczekiwanie podjecha³ do niej na koniu, uwolni³ z wiêzów i korzystaj¹c z zaskoczenia zebranych na uroczystych obrzêdach, wywióz³ z osady. Potem podarowa³ jej konia, aby mog³a bezpiecznie uciec do swego plemienia. Gdy Petalesharo powróci³ do osady Skidi, wszyscy podziwiali jego œmia³oœæ i odwagê. Dziêki swemu wysokiemu stanowisku oraz poparciu ojca, który nie pochwala³ sk³adania krwawych ofiar, szczêœliwie unikn¹³ kary za naruszenie œwiêtego obrzêdu. W 1822 roku Petalesharo z grup¹ Paunisów oraz z wodzami innych plemion przyby³ do Waszyngtonu na zaproszenie rz¹du USA. Przy tej okazji dziewczêta z Seminarium Miss White ofiarowa³y mu srebrny medal dla upamiêtnienia jego szlachetnego i odwa¿nego ocalenia Komanczki. Na jednej stronie medalu wyryte by³o rusztowanie oraz zdumieni przywódcy ceremonii, a na drugiej Petalesharo uprowadzaj¹cy brankê. W 1841 roku Petalesharo umar³ i medal ów pochowano razem z nim. Jednak w 1844 roku medal wyjêto z mogi³y i obecnie prawdopodobnie znajduje siê on w The American Numismatic Society w Nowym Jorku.] rozbrzmia³y wo³ania.


Wódz siedzia³ nieruchomy, jak pos¹g wykuty z br¹zu. Wszyscy patrzyli na niego, wywo³uj¹c imiê jego syna. Wódz spogl¹da³ w niebo. Wreszcie majestatycznym ruchem podniós³ do góry d³onie, w których dzier¿y³ fajkê pokoju.


Tehawanka nie móg³ ju¿ s³yszeæ imienia szlachetnego wybawcy Porannej Rosy wywo³ywanego przez zdumionych Paunisów. W³aœnie nak³ada³ strza³ê na ciêciwê ³uku, by ugodziæ porywacza, przygotowanego do zadania œmiertelnego ciosu Porannej Rosie, gdy Petalesharo zatrzyma³ swego rumaka przed ofiarnym o³tarzem. Tehawanka nie mniej zaskoczony od Paunisów niezwykle œmia³ym czynem, oniemia³ na chwilê. Petalesharo tymczasem ju¿ uwozi³ oswobodzon¹ z wiêzów brankê. Tehawanka nie odrywa³ wzroku od porywacza, chc¹c uprzedziæ jego strza³, tote¿ natychmiast spostrzeg³ rozpoczêcie przez niego poœcigu. Bez namys³u pobieg³ za nim i obydwaj zniknêli w wieczornym mroku. Os³upieni Paunisi nawet nie zwrócili uwagi na porywacza, ani na Tehawankê.


Tehawanka pragn¹³ za wszelk¹ cenê ocaliæ ukochan¹ siostrê. Pêdzi³ za porywaczem na oœlep, nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Zdawa³o mu siê, ¿e Sha’pa pod¹¿a za nim. Myœl, ¿e nikczemny Skidi zamierza³ teraz udaremniæ ucieczkê Porannej Rosie i jej szlachetnemu wybawcy, dodawa³a mu si³. Tote¿ wkrótce zacz¹³ doganiaæ porywacza.


Ju¿ wbiegali na peryferie osady. Porywacz wci¹¿ bieg³ ukosem w kierunku g³ównej drogi. Tamtêdy przecie¿ umyka³ m³ody Skidi uwo¿¹cy Porann¹ Rosê. Ju¿ by³o s³ychaæ g³uchy têtent cwa³uj¹cego konia. Po chwili jeŸdziec wy³oni³ siê zza domów. W poœwiacie ksiê¿ycowej dobrze rysowa³y siê sylwetki dosiadaj¹cych wierzchowca.


Porywacz zorientowa³ siê, ¿e nie zd¹¿y zast¹piæ im drogi. Przystan¹³ i uniós³ ³uk. Zanim jednak zdo³a³ zwolniæ ciêciwê, Tehawanka z rozmachem wpad³ na niego. Obydwaj runêli na twardo ubit¹ ziemiê.


Skidi by³ zdezorientowany. S³ysza³ wyraŸnie tupot nóg za sob¹, lecz przypuszcza³, ¿e to któryœ z Paunisów razem z nim œciga uciekinierów. Nie spodziewa³ siê ataku. Tehawanka wykorzysta³ chwilê zaskoczenia. Pierwszy poderwa³ siê z ziemi i piêœci¹ uderzy³ w kark powstaj¹cego wroga. Ten zamroczony opad³ na kolana, a wtedy Tehawanka d³oni¹ schwyci³ go za lok skalpowy. Silnym szarpniêciem odchyli³ g³owê Paunisa do ty³u i z rozmachem wbi³ nó¿ a¿ po rêkojeœæ w jego nag¹ pierœ. Zdoby³ swój pierwszy skalp! Cichy wojenny okrzyk triumfu rozbrzmia³ w mroku nocy.


Gwa³towna walka trwa³a tak krótko, ¿e nadbiegaj¹cy z pomoc¹ Sha’pa ju¿ zasta³ przyjaciela ze skalpem w d³oni.


- Zabi³eœ go! - jednym tchem zawo³a³.


- Czy œcigaj¹ nas? - krótko zapyta³ Tehawanka ciê¿ko oddychaj¹c.


- Nawet nie spostrzegli naszego odejœcia - uspokoi³ go Sha’pa.


- Skidi zaskoczy³ ich œmia³oœci¹.


- To dobrze, ukryjmy tego parszywego psa w ziemiance. Nim go znajd¹, zyskamy na czasie.


Wspólnymi si³ami przenieœli trupa do najbli¿szego domu. Wnêtrze jeszcze opustosza³ej ziemianki tonê³o w mroku. Tylko przez otwór dymny przes¹cza³a siê md³a poœwiata ksiê¿ycowa i rozjaœnia³a skrawek klepiska pomiêdzy czterema centralnymi s³upami podtrzymuj¹cymi strop. Tehawanka i Sha’pa po omacku odszukali przegrodê przeznaczon¹ na ró¿ne sprzêty i tam ukryli zabitego Skidi.


- Uciekajmy ju¿! - szepn¹³ Tehawanka.


- WyjdŸ i pilnuj! - szeptem odpar³ Sha’pa. - Poszukam czegoœ do jedzenia!


Tehawanka uchyli³ zas³ony. Wokó³ by³o pusto. Tylko z dali dochodzi³ przyt³umiony gwar podnieconych g³osów. Czerwonawe odblaski migota³y nad g³ównym placem. Paunisi zapewne rozpalili ogniska i przygotowywali poœcig.


Sha’pa wkrótce wychyli³ siê z ziemianki, nios¹c skórzany zasobnik.


- ChodŸmy, chodŸmy ju¿! - ponagli³ Tehawanka.


Bez przeszkód wydostali siê z wrogiej osady. Zaledwie œwit zaró¿owi³ siê na niebie, natrafili na œlady pozostawione przez uciekinierów. Wiod³y one wprost na pó³noc. Tehawanka i Sha’pa pod¹¿yli za nimi. Co pewien czas przystawali na jakimœ wzgórzu i spogl¹dali za siebie. Postanowili powstrzymaæ pogoñ. Spodziewali siê ujrzeæ j¹ lada chwila. Jednak po³udnie ju¿ nadchodzi³o, a Paunisi nie nadje¿d¿ali.


Skidi uwo¿¹cy brankê nawet nie zaciera³ œladów za sob¹. Widocznie zaufa³ r¹czoœci swego wierzchowca. Przez ca³y dzieñ gna³ w kierunku pó³nocnym, gdzie le¿a³a osada Wahpekute Dakotów. Przed zmierzchem Tehawanka i jego przyjaciel nabrali przekonania, ¿e Paunisi poniechali poœcigu, poniewa¿, maj¹c konie, dawno ju¿ powinni ich dogoniæ.


Gdy mrok zaleg³ nad preri¹, po raz pierwszy tego dnia zatrzymali siê na wypoczynek. Byli bardzo zmêczeni i g³odni. W zasobniku zabranym Paunisom znaleŸli suszone miêso zmieszane z pra¿on¹ kukurydz¹. Posilili siê i odpoczywali, dopóki gwiazdy nie rozb³ys³y na niebie. Wtedy natychmiast ruszyli w drogê.


Tak mija³ im dzieñ za dniem... Szli wci¹¿ na pó³noc, tak w dzieñ, jak i w nocy. Nie zwa¿ali na nabrzmia³e, krwawi¹ce stopy. Mokasyny ich by³y ju¿ w strzêpach i nie chroni³y przed skamienia³¹ ziemi¹ oraz suchymi, ostrymi trawami. Wychudli z wysi³ku i g³odu. Zapas ¿ywnoœci zabrany Paunisom dawno siê skoñczy³. Teraz musieli polowaæ na preriowe kury. W marszu ¿uli ich surowe miêso. Czasem uda³o siê im natrafiæ gdzieœ na brzegu rzeki na mysie nory, które rozgrzebywali, szukaj¹c w nich dzikiego grochu* [przyp.: Dziki groch (Palcata comosa) by³ najsmaczniejsz¹ jarzyn¹ dziko rosn¹c¹ na brzegach rzek na preriach. Indianie gotowali go razem z t³ustym miêsem jako po¿ywn¹ zupê. Zbieranie grochu odbywa³o siê w bardzo oryginalny sposób: aby nie trudziæ siê ¿mudnym wyszukiwaniem roœlin, po prostu rozkopywali nory polnych myszy, zwanych w mowie Dakotów „pies pies a na” i rabowali im skrzêtnie zgromadzone zapasy. W jednej norze zapobiegliwe zwierz¹tka potrafi³y zebraæ oko³o 10 - 15 kg grochu.], gromadzonego przez zapobiegliwe zwierz¹tka. Zg³odniali jedli korzonki roœlin, a nawet i korê drzew.


Po wielu dniach wreszcie szczêœliwym trafem napotkali Porann¹ Rosê i jej wybawcê. Sta³o siê to o œwicie. Gdyby nie ostrzegawcze, ciche r¿enie wierzchowca, ominêliby ma³y, zaciszny w¹wóz przys³oniêty porann¹ mg³¹, w którym uciekinierzy zatrzymali siê na nocny wypoczynek. Radoœæ rodzeñstwa nie mia³a granic.


Teraz ju¿ wszyscy razem pod¹¿yli dalej ku osadzie Wahpekute.







Taniec S³oñca






W osadzie Wahpekute panowa³ nieopisany rozgardiasz jak to, zwykle bywa³o przed zbiorowym wyruszeniem w drogê. Kobiety przygotowywa³y juki, pakowa³y dobytek, a wszystko, co nie mog³o byæ zabrane, skrzêtnie kry³y w ró¿nych zakamarkach i schowkach. Dziewczynki pomaga³y matkom, ch³opcy zaœ urz¹dzali zabawy w wyprawy wojenne i polowali na kundle, umykaj¹ce przed nimi. Mê¿czyŸni sprawdzali broñ, omawiali ostatnie, niezwyk³e wydarzenia i odpoczywali przed trudami wêdrówki. Ogólny nastrój by³ radosny i podnios³y, poniewa¿ Wahpekute wybierali siê na doroczne obrzêdy Tañca S³oñca, by podziêkowaæ mocom nadnaturalnym za doznane ³aski, prosiæ o dalsz¹ pomyœlnoœæ i dope³niæ dziêkczynnych œlubowañ.


Kulminacyjnym punktem wielodniowych uroczystoœci mia³y byæ próby mêstwa, którym poddawali siê m³odzieñcy w celu zdobycia rangi wojownika. Obrzêdy „Tañca S³oñca” stanowi³y ponadto doskona³¹ okazjê do zobaczenia krewnych, a zarazem do Odnowienia starych i zawierania nowych przyjaŸni, gdy¿ na uroczystoœci zbiera³o siê w jednym miejscu ca³e plemiê Santee Dakotów. Podczas zimy Santee Dakotowie, rozbici na ma³e grupy, polowali z dala od siebie. Wszyscy cieszyli siê z góry na to spotkanie.


Wahpekute z zapa³em szykowali siê do drogi. Chcieli jak najprêdzej pochwaliæ siê niezwyk³ymi wydarzeniami. Szczególnym powodem do dumy by³ wnuk wodza i szamana, Czerwonego Psa. O prze¿yciach i czynach Tehawanki snuto opowieœci przy wieczornych ogniskach. To on uciekaj¹c z niewoli u Czipewejów przyprowadzi³ brankê i pokona³ ich s³awnego wojownika. Dwukrotnie wkrada³ siê do osady potê¿nych Skidi Paunisów w celu uwolnienia uprowadzonej siostry, zabi³ porywacza i zdoby³ jego skalp, mszcz¹c zniewagê wyrz¹dzon¹ wszystkim Wahpekute. Dobre duchy musia³y sprzyjaæ m³odemu Tehawance, skoro nie tylko powróci³ z siostr¹, ale ponadto przyprowadzi³ syna wodza Skidi Paunisów, który wyrazi³ chêæ przyst¹pienia do Wahpekute. Chwalono Sha’pa, który razem z Tehawank¹ odbywa³ wyprawê przeciwko Paunisom, rozprawiano o szlachetnoœci Petalesharo, który z mi³oœci do Porannej Rosy naruszy³ œwiête obrzêdy i porzuci³ swoich.


Wieœci o niezwyk³ych czynach Tehawanki ju¿ roznios³y siê szeroko. Tote¿ Santee Dakotowie tym razem powierzyli szamanowi i wodzowi, Czerwonemu Psu, przewodniczenie obrzêdom Tañca S³oñca. Stanowi³o to zaszczytne wyró¿nienie, poniewa¿ na czas uroczystoœci stawa³ siê on wodzem wszystkich Santee Dakotów. On wybiera³ miejsce i ustala³ czas obrzêdów, w jego rêkach spoczywa³a nieograniczona w³adza.


Miejsce obrzêdów wybrane przez Czerwonego Psa znajdowa³o siê o piêæ dni marszu od osady Wahpekute. Malownicza dolina zieleni³a siê ³¹kami, na których mo¿na by³o rozbiæ wielki obóz. Bogaty drzewostan zabezpiecza³ opa³ na ogniska, wody by³o pod dostatkiem, myœliwi mieli gdzie polowaæ. Czerwony Pies ju¿ porozsy³a³ goñców do wszystkich grup Santee Dakotów, aby powiadomiæ ich o miejscu i terminie uroczystoœci.


Wahpekute zamierzali jeszcze przed œwitem wyruszyæ na miejsce spotkania ca³ego plemienia. Obecnie by³o wczesne popo³udnie. Czerwony Pies z rad¹ starszych przebywa³ w swoim domu. Wszyscy domyœlali siê, ¿e stary szaman prosi o przyjêcie Petalesharo do plemienia Wahpekute. Wkrótce te¿ dowódca „Z³amanych Strza³” otrzyma³ polecenie, aby Paunis stawi³ siê przed rad¹ starszych. Wojskowe stowarzyszenie „Z³amanych Strza³” znów pe³ni³o funkcjê policji na czas wêdrówki i uroczystoœci „Tañca S³oñca”. Czarny Wilk podprowadzi³ Petalesharo pod dom wodza.


„WejdŸ, rada starszych chce z tob¹ rozmawiaæ” - powiedzia³ mow¹ znaków.


Cz³onkowie rady przez d³ug¹ chwilê przygl¹dali siê m³odzieñcowi. W niejednym z nich widok Paunisa wywo³ywa³ mieszane uczucia. Wojenne œcie¿ki dzieli³y Dakotów i Paunisów. Nikt jednak zewnêtrznie nie okaza³ niechêci. Ten m³ody Skidi narazi³ w³asne ¿ycie w obronie Wahpekute, porzuci³ swoje plemiê. Wiadome by³o, ¿e chce poj¹æ za ¿onê Porann¹ Rosê. Mia³ do tego prawo, ocali³ j¹ od œmierci.


Pierwszy przerwa³ milczenie Czerwony Pies. Mow¹ znaków, powiedzia³:


„Od niepamiêtnych czasów Dakotowie i Paunisi wykopali topór wojenny. Skidi w podstêpny sposób porwali nasz¹ kobietê. Chcieli j¹ torturowaæ i pozbawiæ ¿ycia. Ty j¹ ocali³eœ i razem z ni¹ przyby³eœ do nas jako przyjaciel. Okaza³eœ wielk¹ odwagê, zimn¹ krew i szlachetnoœæ. Oceniamy to bardzo wysoko i dumni bêdziemy, je¿eli staniesz siê jednym z nas. Teraz odpowiedz, czy chcesz staæ siê Wahpekute?”.


„Tak” - pad³a odpowiedŸ. Czerwony Pies klasn¹³ w d³onie. W progu stan¹³ Czarny Wilk. - Rada starszych wyrazi³a zgodê na przyjêcie Skidi do naszego plemienia - rzek³ Szaman. - Niech mój brat przewodzi obrzêdowi.


Czarny Wilk poprowadzi³ Petalesharo na brzeg jeziora, gdzie ju¿ zgromadzili siê mieszkañcy osady. Cz³onkowie rady starszych pod przewodnictwem szamana równie¿ stanêli w pobli¿u. Czarny Wilk poleci³ Petalesharo usi¹œæ na zwalonym pniu drzewa, po czym natar³ palce popio³em podsuniêtym mu na kawa³ku kory. Teraz zacz¹³ wyrywaæ w³osy z g³owy Petalesharo. Co chwila zanurza³ palce w popiele, aby nie by³y œliskie. Dokonuj¹c tego obrzêdu, mówi³:


- Dakotowie nie nosz¹ loków skalpowych. To zwyczaj naszych wrogów. Chc¹c byæ jednym z nas, musisz mieæ d³ugie w³osy, jak my.


S³owa Czarnego Wilka by³y t³umaczone Petalesharo mow¹ znaków. Skidi bez s³owa sprzeciwu poddawa³ siê nieprzyjemnemu zabiegowi. Gdy wszystkie w³osy zosta³y ju¿ usuniête, Czarny Wilk przywo³a³ trzy kobiety. One szybko rozebra³y Petalesharo, pozostawiaj¹c na nim jedynie przepaskê biodrow¹, po czym wprowadzi³y go do jeziora. Przystanê³y dopiero, gdy woda siêga³a im do pasa. Teraz powiedzia³y, aby sam zanurzy³ siê ca³kowicie, a gdy nie zrozumia³, czego chc¹, schwyci³y go za ramiona i si³¹ wepchnê³y pod wodê.


Zebrani na brzegu Wahpekute wybuchnêli œmiechem. Kobiety tymczasem energicznie my³y Petalesharo, u¿ywaj¹c do tego piasku. Pod wp³ywem tych zabiegów cia³o m³odzieñca zaczerwieni³o siê, wtedy wyprowadzono go z k¹pieli. Kobiety poda³y mu now¹ przepaskê biodrow¹, nogawice i mokasyny oraz kurtkê zdobion¹ kolcami je¿ozwierza. Wymytego i ubranego zaprowadzono do domu wodza.


Cz³onkowie rady starszych przybrani w uroczyste stroje, wypalili fajkê pokoju, któr¹ na koñcu podano Petalesharo. Gdy obrzêd palenia fajki zosta³ dope³niony, Czerwony Pies powsta³ i mow¹ znaków rzek³:


„Mój synu! Teraz jesteœ tej samej krwi co my. Dziêki obrzêdowi odprawionemu dzisiaj, ka¿da kropla krwi pauniskiej zosta³a wymyta z twoich ¿y³. Teraz jesteœ Wahpekute. Zosta³eœ przyjêty do wielkiej rodziny i zajmujesz nale¿ne ci miejsce pomiêdzy nami. Po dzisiejszym obrzêdzie jesteœ jednym z nas na podstawie starego prawa i zwyczaju. Synu mój! Nie musisz niczego siê obawiaæ, podlegasz tym samym prawom co my. Jesteœmy wszyscy zobowi¹zani kochaæ ciebie, pomagaæ ci i broniæ ciê tak samo, jak ka¿dego cz³onka naszego plemienia”* [przyp.: Obrzêd adopcji zaczerpniêty ze zwyczajów plemienia Caughnewaga, nale¿¹cego do algonkiñskiej grupy jêzykowej.].


Tego wieczoru Czerwony Pies wyprawi³ ucztê na czeœæ Petalesharo.


Nim nasta³ œwit ¿o³nierze „Z³amanej Strza³y” rozpoczêli s³u¿bê. Ich nawo³ywania poderwa³y wszystkich z legowisk. Kobiety objucza³y psy, rozdziela³y miêdzy siebie pakunki, przygotowywa³y dzieci do drogi. Wci¹¿ rozbrzmiewa³y nawo³ywania:


- Kobiety, s³uchajcie! Opuszczaj¹c chaty nie zapomnijcie wygasiæ ognisk! Przysypcie je popio³em! Zwracajcie uwagê na ma³e dzieci, zapewnijcie im bezpieczeñstwo! Wahpekute! Wszyscy s³uchajcie poleceñ ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”, którzy teraz mówi¹ do was! Kobiety, dobrze objuczcie psy, aby baga¿e nie spada³y w drodze! Uwa¿ajcie na ma³e dzieci!”


Wahpekute pierwsi stawili siê w dolinie wyznaczonej na obrzêdy „Tañca S³oñca”. Czerwony Pies przy pomocy ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y” powytycza³ miejsca pod tipi dla ka¿dej grupy Santee Dakotów. W zwyk³ych obozach, w codziennym ¿yciu, Dakotowie ustawiali tipi w równoleg³ych szeregach, z wejœciami do namiotu skierowanymi na wschód. Natomiast podczas uroczystoœci „Tañca S³oñca” wszystkie tipi tworzy³y wielkie ko³o, do którego œrodka zwrócone by³y otwory wejœciowe. W samym œrodku ko³a obozu budowano wspólny dom na obrzêdy.


Przez cztery dni i noce przybywa³y poszczególne grupy Santee Dakotów. Wokó³ obozu nie rozstawiano stra¿y, ani nie wysy³ano zwiadowców. Nikt te¿ nie wyrusza³ na wojenne wyprawy. Wed³ug powszechnego zwyczaju obóz za³o¿ony na obrzêdy „Tañca S³oñca” nie by³ nigdy atakowany nawet przez wrogie plemiona. Wszyscy czuli siê wtedy ca³kowicie bezpieczni. By³ to czas powszechnego zawieszenia broni:


Rozpoczê³y siê czterodniowe przygotowania do obrzêdów. Najwa¿niejsz¹, pierwsz¹ czynnoœci¹ by³o wybranie i œciêcie œwiêtego drzewa, które mia³o byæ wkopane w samym œrodku obozu. Pieñ tego drzewa by³ centralnym s³upem dla okr¹g³ego domu obrzêdów, budowanego z pali os³oniêtych œcianami z wierzbowych ga³êzi.


Wyboru i œciêcia œwiêtego drzewa mog³a dokonaæ tylko kobieta. Wierzono, ¿e samo œcinanie stanowi³o tak wielk¹ œwiêtoœæ, ¿e by³a ona wprost niebezpieczna. Dlatego zadanie to powierzano przewa¿nie brance z obcego plemienia, aby nie nara¿aæ na niebezpieczeñstwo w³asnych kobiet. Tym razem Wahpekute obdarzyli t¹ czynnoœci¹ Mem’en gwa. Udzia³ w tej ceremonii, poza Mem’en gwa brali jedynie mê¿czyŸni.


Nastêpnego dnia mê¿czyŸni œcinali mniejsze pale na okr¹g³y szkielet budowli, a w trzecim dniu wszyscy Santee Dakotowie zbierali wierzbowe ga³êzie, z których pleciono œciany i dach. W czwartym dniu Czerwony Pies pierwszy wkroczy³ do domu obrzêdów. Rozpoczê³y siê w³aœciwe uroczystoœci.


Przez cztery dni i noce trwa³y ofiarne tañce. Nikt z tancerzy nie móg³ w tym czasie opuszczaæ domu obrzêdów. Taniec ten by³ modlitw¹, podziêk¹ za doznane dobrodziejstwa lub proœb¹ o nie. Œwiêty taniec czêsto stanowi³ wype³nienie œlubowañ, zbli¿a³ cz³owieka do wszechobecnej natury, ³¹czy³ go z ni¹ w nierozerwaln¹ ca³oœæ. Udzia³ w obrzêdzie „Tañca S³oñca” mogli braæ tylko mê¿czyŸni. Jeœli kobieta prosz¹c bóstwa o jak¹œ ³askê œlubowa³a odbycie tañca dziêkczynnego, tañczy³ za ni¹ jej m¹¿ lub brat.


Serce mocno bi³o w piersiach Tehawanki, gdy wchodzi³ do domu obrzêdów. Towarzyszy³ mu starzec, który mia³ byæ jego przewodnikiem i nauczycielem podczas ca³ej ceremonii. Tehawanka od razu ujrza³ Czerwonego Psa. Jako przewodnicz¹cy obrzêdom siedzia³ w liœciastej altance, ustawionej przy zachodniej œcianie budowli. Za nim wisia³a drewniana kuk³a wyobra¿aj¹ca potêgê S³oñca.


Na polecenie przewodnika Tehawanka zdj¹³ ubranie, pozostawiaj¹c na sobie tylko przepaskê biodrow¹ i mokasyny. Teraz przewodnik pomalowa³ jego cia³o niebiesk¹, ¿ó³t¹ i zielon¹ farb¹, a œwie¿e wierzbowe ga³¹zki przywi¹za³ do przegubów r¹k i kostek u nóg. Potem wrêczy³ mu œwistawkê ze skrzyd³a or³a.


Zagra³y bêbny, rozbrzmia³ œpiew. Tancerze stali w miejscu, tylko kolejno unosz¹c nogi w takt pieœni. Po zakoñczeniu ka¿dej czwartej pieœni tancerze obiegali cztery razy izbê. Monotonny, czterodniowy taniec osza³amia³ tancerzy, którym podczas obrzêdu nie wolno by³o jeœæ ani piæ. Od czasu do czasu któryœ z nich siada³ pod œcian¹ na krótki odpoczynek, a nawet drzemkê, lecz potem zaraz znów w³¹cza³ siê do tañca.


Tehawanka chc¹c wykonaæ œlubowanie, z³o¿y³ na centralnym, ofiarnym s³upie swoj¹ skórê bia³ego bizona. By³ to wspania³y dar, bowiem pochodzi³ od œwiêtego zwierzêcia. które, jako pierwszy bizon pojawi³o siê na prerii.


Mija³ ju¿ trzeci dzieñ. Tehawanka coraz czêœciej popada³ w stan odrêtwienia. Tancerze zdawali siê przybieraæ dziwne kszta³ty, znikali w mgielnym tumanie. Chwilami nie s³ysza³ nawet monotonnej gry bêbnów, ani œpiewów. Powieki ci¹¿y³y mu coraz bardziej, ¿y³y nabrzmia³y na skroniach. Nie wiedzia³ nawet, kiedy osun¹³ siê na kolana, a potem ca³ym cia³em pad³ na ziemiê. Teraz widzia³ tylko wielkiego, z³ocistego or³a, który majestatycznie kr¹¿y³ w powietrzu wokó³ niego. To by³ jego Duch Opiekuñczy! Dziêkczynne westchnienie wyrwa³o siê z sinych warg Tehawanki. Duch Opiekuñczy by³ przy nim! Czu³ ³agodny powiew wiatru, gdy orze³ porusza³ wielkimi skrzyd³ami.


Tehawanka westchn¹³ ciê¿ko i otworzy³ oczy. Jego przewodnik - nauczyciel pochyla³ siê nad nim i ptasim piórem wachlowa³ jego twarz. Tehawanka ociê¿ale dŸwign¹³ siê z ziemi. W³¹czy³ siê w kr¹g tancerzy. Teraz ju¿ nie ba³ siê prób mêstwa. By³ pewny, ¿e Duch Opiekuñczy ³askawie przyj¹³ jego modlitwy.


Przed zmierzchem czwartego dnia zakoñczy³ siê obrzêd „Tañca S³oñca”. Tehawanka na pó³ przytomny wyszed³ przed dom. Tutaj ju¿ czeka³ na niego Czarny Wilk w towarzystwie Przeciêtej Twarzy.


- Zaraz rozpoczn¹ siê próby mêstwa - zagadn¹³ Czarny Wilk. - Czy jesteœ gotów?


W pierwszej chwili Tehawanka nawet nie us³ysza³ zapytania. Stan¹³ nieruchomo i ciê¿ko oddycha³. Dopiero œwie¿y powiew wiatru przywróci³ mu przytomnoœæ. Teraz rozpozna³ Czarnego Wilka i jego towarzysza. Rozejrza³ siê ju¿ pewniejszym wzrokiem. Na placu sta³ wbity w ziemiê wielki s³up, obwieszony ludzkimi i bizonimi czaszkami. Tam mia³y odbyæ siê próby mêstwa. Nadesz³a decyduj¹ca chwila w jego ¿yciu.


- Zaraz rozpoczn¹ siê próby mêstwa, czy jesteœ gotów? - ponowi³ pytanie Czarny Wilk.


- Tak, Czarny Wilku! - nadspodziewanie silnym g³osem odpar³ Tehawanka. Ju¿ nie ba³ siê tortur, przecie¿ jego Duch Opiekuñczy by³ przy nim!


- ChodŸ! - rzek³ Czarny Wilk i razem z Przeciêt¹ Twarz¹ poprowadzili m³odzieñca.


Santee Dakotowie ko³em obst¹pili ofiarny s³up. Cicho zagra³y bêbny. Wszyscy pe³ni ¿yczliwej ciekawoœci spogl¹dali na m³odego Tehawankê. S³yszeli ju¿ o jego czynach, ¿yczyli mu powodzenia w ciê¿kich chwilach próby.


Tehawanka natomiast nie widzia³ nikogo. ¯arliwie modli³ siê, przyzywa³ Ducha Opiekuñczego. Tymczasem Przeciêta Twarz przyniós³ pêk mocnych d³ugich rzemieni i drewniane ko³ki. Czarny Wilk po³o¿y³ sw¹ tward¹, mêsk¹ d³oñ na ramieniu Tehawanki i powiedzia³:


- Po³ó¿ siê twarz¹ do ziemi, mój m³odszy bracie!


Tehawanka wci¹¿ modl¹c siê, klêkn¹³, po czym pad³ na ziemiê z rozkrzy¿owanymi ramionami. Drgn¹³ ca³ym cia³em, gdy Czarny Wilk d³oni¹ schwyci³ go za skórê na plecach, szybko zag³êbi³ w niej nó¿, przepchn¹³ na wylot. Potem przez naciêcie przesun¹³ koniec d³ugiego rzemienia.


Tehawanka zacisn¹³ zêby. Pot sp³ywa³ mu po czole, lecz œwiadomoœæ, ¿e jeszcze tego dnia bêdzie wojownikiem nape³nia³a go radoœci¹ i dum¹. Wszyscy Santee Dakotowie teraz spogl¹dali na niego. Stali w pe³nym napiêcia milczeniu i pilnie nas³uchiwali. Tehawanka postanowi³, ¿e nie sprawi im zawodu. Nie us³ysz¹ okrzyku bólu, ani jêku. Gdy Czarny Wilk schwyci³ go za miêsieñ na drugiej ³opatce, pocz¹³ nuciæ pieœñ œmierci. Nie przerwa³ pieœni, gdy nó¿ wbija³ siê w jego cia³o po raz drugi ani gdy przez g³êbokie naciêcie przepychano rzemieñ.


Pochwalny szmer uznania rozleg³ siê w krêgu widzów. W oczach Czerwonego Psa szkli³y siê ³zy radoœci i dumy. To by³ jego wnuk!


Czarny Wilk i Przeciêta Twarz zdumieni i ujêci wytrzyma³oœci¹ oraz odwag¹ m³odzieñca, szybko przywi¹zali ko³ki do rzemieni prze³o¿onych przez naciêcia. Nastêpnie owinêli wokó³ swych d³oni drugie koñce rzemieni i zaczêli ostro¿nie wlec Tehawankê po ziemi. Potem biegli coraz prêdzej i prêdzej naoko³o ofiarnego s³upa. M³odzieniec wci¹¿ nuci³ swoj¹ pieœñ œmierci. Ko³ki wreszcie przerwa³y skórê. Po plecach nieruchomo le¿¹cego Tehawanki sp³ywa³y strugi krwi. Pieœñ œmierci umilk³a. Tehawanka zemdla³.


Czarny Wilk i Przeciêta Twarz odrzucili rzemienie. DŸwignêli junaka z ziemi i ostro¿nie ponieœli na w³asnych rêkach do tipi Czerwonego Psa. Sami obmyli go ciep³¹ wod¹ z kurzu i ziemi, po czym koj¹cymi maœciami pokryli rany na plecach.


Tehawanka teraz uœmiecha³ siê do przyjació³.


- Ju¿ jesteœ wojownikiem - odezwa³ siê Czarny Wilk. - Odwag¹ zdoby³eœ ogólne uznanie. Myœlê, ¿e nied³ugo znajdziesz siê wœród ¿o³nierzy „Z³amanej Strza³y”.


Jeszcze tego samego wieczoru Czerwony Pies urz¹dzi³ wielk¹ ucztê, któr¹ obwieœci³ przez wynajêtych obwo³ywaczy. Nikt nie odchodzi³ z jego tipi bez poczêstunku, ani bez podarunku. Nim min¹³ wieczór, Czerwony Pies rozda³ wszystkie posiadane skóry zwierzêce, ubrania, bransolety, naszyjniki i broñ, pilnie bacz¹c, aby nie obdarowywaæ nikogo nale¿¹cego do rodziny. Biedniejszym dawa³ najkosztowniejsze podarunki. Tehawanka pomny swego œlubowania podczas wyprawy na Paunisów, równie¿ rozda³ wszystko, co posiada³. Pozostawi³ sobie tylko czipewejski, stalowy nó¿.


Wszyscy rozumieli, ¿e wielkodusznoœæ i szczodrobliwoœæ sêdziwego szamana by³y aktem dziêkczynnym za spe³nienie jego najskrytszych pragnieñ. Jego wnuk, Tehawanka, by³ wojownikiem.


Nastêpnego ranka wielu Santee Dakotów zaczê³o odwiedzaæ Czerwonego Psa. Niemal ka¿dy z goœci pozostawia³ jakiœ podarunek. Oko³o po³udnia tipi wype³nione by³o ró¿nymi darami. Wœród nich znajdowa³y siê doskonale wyprawione skóry bizonów, futrzane narzuty, ubrania letnie i zimowe, karple, uprz¹¿ dla psów, wszelkiego rodzaju broñ i ozdoby, zasobniki z ¿ywnoœci¹. Pod wieczór szaman i jego wnuk posiadali znacznie wiêcej, ni¿ sami rozdali dnia poprzedniego.


Rada starszych Wahpekute oficjalnie uzna³a Tehawankê za wojownika. Oznajmi³a mu jednoczeœnie, ¿e po powrocie do osady rozwa¿y jego dotychczasowe bohaterskie czyny zas³uguj¹ce na odznaczenie. By³a to zapowiedŸ, ¿e wkrótce otrzyma prawo do noszenia swych pierwszych orlich piór.




* * *


Chmury py³u i kurzu spowija³y kolumnê ludzi wêdruj¹cych przez spalon¹ s³oñcem preriê. Na przedzie kroczy³a grupa zbrojnych wojowników. W pewnej odleg³oœci za nimi sz³y kobiety, dzieci i starcy, prowadz¹c psy objuczone pakunkami, b¹dŸ ci¹gn¹ce w³óki. Kobiety, oprócz dobytku, nios³y niemowlêta w indiañskich ko³yskach. Po obydwóch bokach kolumny czuwali ¿o³nierze „Z³amanej Strza³y”. Tu i tam nucono pieœni podró¿ne. To Wahpekute powracali do swej osady po obrzêdach Tañca S³oñca.


Na samym koñcu szed³ szaman Czerwony Pies ze swoj¹ rodzin¹. Jego ¿ony ugina³y siê pod ciê¿kimi tobo³ami. Poranna Rosa i Mem’en gwa dozorowa³y psy ci¹gn¹ce w³óki. Obok dziewcz¹t pod¹¿a³ Petalesharo prowadz¹c swego wierzchowca, który niós³ na grzbiecie czêœæ dobytku szamana. Dziewczêta co chwila zerka³y ku m³odzieñcowi, który tak¿e spogl¹da³ ku nim.


Tehawanka znajdowa³ siê w tylnej stra¿y kolumny. Rany na jego plecach jeszcze nie zd¹¿y³y siê zasklepiæ. Ból przenika³ jego - piersi, ale nie zwa¿a³ na to. Wraca³ do osady jako wojownik. Droga do szczêœcia i s³awy sta³a przed nim otworem.




ABC Amber LIT Converter http://www.processtext.com/abclit.html


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Alfred & Krystyna Szklarscy Cykl Złoto Gór Czarnych (1) Orle pióra
A szklarski Złoto Gór Czarnych 1 Orle pióra POPRAWIONY(2)
Szklarscy Alfred i Krystyna Złoto Gór Czarnych 1 Orle pióra
Szklarscy Alfred i Krystyna Złoto Gór Czarnych 2 Przekleństwo złota
Alfred & Krystyna Szklarscy Cykl Złoto Gór Czarnych (2) Przekleństwo złota
A Szklarski Złoto Gór Czarnych 2 Przekleństwo złota POPRAWIONY(1)
Szklarscy K i A Złoto Gór Czarnych 02 Przekleństwo złota
Złoto Gór Czarnych
Krystyna i Alfred Szklarscy Złoto Gór Czarnych Przekleństwo złota
Saga o Królestwie Światła 13 - Tajemnica Gór Czarnych, Saga O Krolestwie Swiatla
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (13) Tajemnica Gór Czarnych
13 Tajemnica Gor Czarnych
1 Orle piora Krystyna, Alfred Szklarscy
Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła 13 Tajemnica Gór Czarnych
Sandemo Margit Saga o Królestwie Światła Tom 13 Tajemnica Gór Czarnych