Manipulacje "idolatryczne" w sektach orientalnych
Transcendentalna Medytacja jako bałwochwalstwo
Transcendentalna Medytacja (TM) to znana i ciągle aktywna sekta, ale też technika medytacyjna przygotowana specjalnie na użytek Zachodu, która eliminuje w sposób drastyczny pięć pierwszych stadiów praktyki jogi, a zwłaszcza doktryny ascetyczne i moralne. Ponadto zapewnia się adeptów, że bez wysiłku mogą osiągnąć wszechmoc natury, a ich pragnienia zostaną spełnione w najbardziej hojny i chwalebny sposób. Jest to więc wyraźnie duch magii, gdzie istotny dla jogi sens wyrzeczenia zostaje całkowicie pominięty lub wręcz zniekształcony na rzecz poszukiwania dobrego samopoczucia i samorealizacji.
Według prof. C. Gatto Trocchiego, TM łączy się przez to z różnymi ruchami potencjału ludzkiego, tzn. z praktykami zmierzającymi do rozwinięcia ukrytych lub domniemanych możliwości w celu osiągnięcia ziemskiego sukcesu. "Siddhi", czyli magiczne moce (tak drugorzędne w klasycznej jodze Patańdżalego), nabierają tutaj decydującego znaczenia. Pozwalają one bowiem tak spotęgować własne energie, aby osiągnąć nie tylko zdrowie, ale także większy sukces ekonomiczny i materialny. Czy jednak nie za zbyt wielką cenę?
Duchowość czy spirytyzm?
Jeśli nawet medytacyjny relaks może przynosić czasem błogosławione i lecznicze skutki, to jednak czynienie go centralną ideą w systemie ludzkich wartości może być czy raczej jest negatywne zarówno z psychologicznego, jak i duchowego punktu widzenia. Oczywiście dowartościowanie ciała, które widzimy w rozmaitych technikach relaksacji czy medytacji, jest samo w sobie godne uwagi i bardzo cenne. Chodzi jednak o to, aby to dowartościowanie ciała, lub raczej przypomnienie jego znaczenia, nie przerodziło się w bałwochwalczy kult ciała, co się zresztą dzieje w nastawionej hedonistycznie kulturze zachodniej.
Jeśli trzeba dziś więc przypominać właściwie rozumiane biblijne i chrześcijańskie znaczenie ciała, to również trzeba dziś przypominać, a może nawet jeszcze bardziej, chrześcijańskie znaczenie ducha czy duszy, i dopiero we wzajemnym związku obydwu tych rzeczywistości należy ustalać niejako miejsce dla każdej z nich. Te zasady filozoficzno-antropologiczne są najwyższej wagi, albowiem w chrześcijańskiej wizji świata i duch, i ciało pozostają ze sobą wzajemnie związane. Jednocześnie jednak rywalizują w pewien sposób między sobą i walczą, co wynika z chrześcijańskiej koncepcji różnicy między duchem a naturą czy materią, a co z kolei nie jest tak wyraźne w koncepcjach wschodnich proponujących monistyczną wizję świata.
Widzimy to szczególnie w kontekście wspomnianej Transcendentalnej Medytacji. Już samo tylko określenie "transcendentalny" sugerowałoby, zgodnie z etymologią słowa, jakieś przekroczenie porządku naturalnego - w kierunku rzeczywistości duchowej, wskazując jakby jednocześnie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, na aspiracje religijne. Aspiracje czy cele religijne Transcendentalnej Medytacji istnieją rzeczywiście, co zostało nawet oficjalnie udowodnione przez Sąd Okręgowy w New Jersey (USA) już w 1976 roku. Znaczenie pojęcia ducha, o którym się tam mówi, nawet jeśli nie jest ono przykrywką dla zwykłego naturalizmu, nie jest też chrześcijańskim znaczeniem słowa "duch" czy rzeczywistości duchowej.
Ta ostatnia uwaga nie jest zresztą do końca precyzyjna. Istnieje bowiem realne podejrzenie, że domniemane ingerencje spirytystyczne czy demoniczne nie są w TM bynajmniej tylko akcydentalne, ale tkwiące gdzieś w samej naturze zjawiska. Stąd też jedynie w tym właśnie znaczeniu można mówić o świecie duchowym w sensie chrześcijańskim, gdy chodzi o całe zjawisko TM. Zobaczmy, o co tu chodzi, bo jest to wielce pouczające, nawet dla tych, których pozornie to wszystko nie dotyczy.
Neutralna technika czy ukrywana idolatria?
Skąd się jednak to wszystko wzięło? Nie znikąd, ale właśnie z hinduizmu, gdyż założycielem ruchu Transcendentalnej Medytacji jest Hindus, niejaki Maharishi Mahesh Yogi. Jest on uczniem jogina, niejakiego guru Dev, boskiego mistrza, do którego kierowane są jakby na równi z hinduskimi bogami obrzędy inicjacyjne TM. To właśnie ten inicjacyjny kontekst omawianej medytacji jest przedmiotem nieustannych sporów, czyniąc jednocześnie problematycznym jej stosunek do chrześcijaństwa. Problematyczne są również czysto światopoglądowe założenia filozoficzno-antropologiczne, o których wspominałem na początku.
Znowu więc grają rolę istotne dwa motywy: założenia filozoficzno-antropologiczne oraz założenia inicjacyjno-religijne, które zresztą w przypadku omawianej medytacji przeplatają się wzajemnie. Jednakże problematyczne i wątpliwe są nie tylko wymienione korzenie i założenia teoretyczne, ale również skutki, efekty i owoce, na bazie których ruch TM objawia światu swoje ambitne plany czy nawet polityczną strategię. W tym momencie sprawa staje się naprawdę poważna, a sprzyja temu ignorancja tzw. przeciętnego człowieka.
Pojawia się problem ukrywanej idolatrii, który występuje w TM, na co wskazuje analiza obrzędów i zachowań inicjacyjnych. Centralnym obrzędem inicjacyjnym jest obrzęd zwany "pudża", określany przez zwolenników omawianej medytacji jako wyłącznie proste wyrażenie wdzięczności wobec długiej sukcesji mistrzów, którzy przekazywali tę technikę przez wieki. Twierdzenie to jednak jest niepełne i kłamliwe, co zostało nawet udowodnione po oficjalnym rozpatrzeniu sprawy dokonanym przez wspomniany Sąd Okręgowy w New Jersey w 1976 roku. Wystarczy zresztą przyjrzeć się uważnie samej strukturze omawianej ceremonii.
Obrzęd inicjacyjny zwany pudżą, dziwnie nieodłączny dla wtajemniczanych w medytację, także chrześcijan, których przekonuje się o neutralności ceremonii, odprawiany jest w nastroju religijnej czci i do tego w sanskrycie, jedynym ze świętych języków hinduizmu. Inicjowany nowicjusz wchodzi boso do pokoju urządzonego jak religijne sanktuarium. Widzi stół okryty jak ołtarz białym prześcieradłem, na którym stoi obraz wspomnianego guru Dev, uważanego powszechnie za bóstwo. Są na stole także świece i kadzidła, co ewidentnie stwarza religijny klimat. Następnie dokonuje się coś, czego nie można określić inaczej jak adoracja. Dotyczy ona różnych hinduskich bogów - oprócz zasadniczych bogów hinduizmu jak Wisznu czy Sziwa wymienia się całą plejadę innych bogów czy nawet historycznych postaci, którym przyznaje się boską godność. Wymienia się także owego guru Dev, do którego kieruje się wielbiący i pochwalny hymn wyrażający się o nim jak o wcielonym bogu.
Cała sprawa jest często rozmyślnie ukrywana. Stąd też można mówić, o zaplanowanym oszustwie czy o gotowej pułapce na ludzi, którzy w taki sposób niekiedy wbrew swojej woli zostają przymuszeni do uczczenia hinduskich bogów. Na co się jednak liczy, poddając nieświadomych ludzi tej tajemniczej hinduskiej liturgii? Odpowiedzi należy szukać w używaniu tzw. mantry, której właściwe znaczenie i treść są także utrzymane w tajemnicy. Technika mantry polegająca na wzywaniu hinduskich bogów po imieniu jest przedłużeniem oraz właściwym celem wstępnej ceremonii pudży.
Transcendentalna Medytacja jako kontrinicjacja
Widzimy więc, że pierwsza część obrzędu inicjacji zwanego pudża, dziwnie nieodłączna dla wtajemniczonych w medytację, posiada wyraźnie kultyczny i religijny charakter, co z chrześcijańskiego punktu widzenia może okazać się bałwochwalstwem. Przestrzega przed tym aspektem manipulacji "idolatrycznej" - właśnie w kontekście TM - dokument Episkopatu Irlandzkiego na temat New Age: The Irish Theological Commission, A New Age of the Spirit? (Dublin, 1994).
Bałwochwalstwo oznacza dla chrześcijanina także kontrinicjację, czyli inicjację przeciwną inicjacji chrzcielnej. Inicjowany nowicjusz bowiem, choć w dużej mierze postępować może nieświadomie ze względu na rozmyślne niedopowiedzenia tkwiące w całym zjawisku, nie pozostaje jednak całkowicie pasywny, zwłaszcza że widzi (czy raczej powinien widzieć), co się naprawdę dzieje. Już na samym początku nowicjusze muszą przynieść ze sobą niektóre przedmioty, aby dokonać czegoś w rodzaju złożenia ofiary. Przedmioty te mają znaczenie symboliczne w kluczu symboliki religijnej i inicjacyjnej. Podobnie jak religijne znaczenie, i to najwyższej wagi, posiada sam akt ofiarowania.
Aktywność nowicjusza dochodzi szczególnie do głosu w drugiej części religijnej ceremonii, gdy kończy się tzw. pudża, a następuje przekazanie tzw. mantry, będącej ostatecznym celem ceremonii. Nowicjusz klęczy obok klęczącego nauczyciela, który zaczyna monotonnie powtarzać jakieś tajemnicze słowo. Stopniowo dźwięk wymawianego słowa staje się coraz bardziej głośny. Inicjujący nauczyciel poprzez pewne gesty zachęca następnie nowicjusza, aby się przyłączył. W ten właśnie sposób podczas wspólnej melorecytacji nauczyciel przekazuje nowicjuszowi jego własną osobistą mantrę. Chodzi tu o kilkusylabową formułę sanskrycką, która będzie odtąd dla niego zasadniczym przedmiotem medytacji. Inicjowany nowicjusz rozpoczyna więc od doświadczania zewnętrznej postaci dźwięku mantry, czyli od powtarzania jej na głos za inicjującym nauczycielem. Dopiero nieco później próbuje on osiągnąć bardziej subtelny poziom doświadczenia, by powtarzać mantrę przede wszystkim w myśli. Na tym właśnie polega technika omawianej medytacji, czyli na pozbawionym napięcia i wysiłku swobodnym powtarzaniu owej mantry w myśli. Dążenie do kontroli procesów umysłowych przy pomocy wysiłku woli uważane jest tu za niewłaściwe, gdyż najpewniejsza jest tu nie koncentracja, ale puszczenie wodzy umysłu i zezwolenie mu, aby biegł, dokąd chce. Chodzi o to, by nie kierować umysłu w żadnym określonym kierunku, by unikać koncentrowania się na czymkolwiek prócz płynnego recytowania mantry. Koncentracja na przedmiocie utrzymuje umysł rzekomo na jednym ustalonym poziomie, nie pozwala mu się zanurzyć w tzw. głębsze czy wyższe poziomy świadomości. Przyrównuje się w tych teoriach umysł człowieka do morza czy oceanu, którego powierzchnia jest wzburzona, lecz głębia pozostaje uspokojona i cicha. Stąd też technika TM bazująca na omawianej mantrze jest czymś podobnym do nurkowania.
Chodzi o to, aby doświadczać coraz subtelniejszych stanów świadomości, aż do osiągnięcia czegoś w rodzaju boskiej świadomości. Temu wszystkiemu służą właśnie technika i treść omawianej mantry, której przypisuje się oficjalnie, także w łonie samego ruchu medytacji, znaczenie czy interpretację czysto psychologiczną. Mówi się np. o tzw. właściwościach wibracyjnych mantry - wibracje jej dźwięku mają wzbudzać rzekomo impulsy energetyczne odpowiadające energii w organizmie konkretnego człowieka. Stąd właśnie ważny jest wybór konkretnej osobistej mantry dla konkretnego człowieka dokonywany w opisywanym przeze mnie rytuale inicjacji.
Ale dlaczego właśnie tam, skoro znaczenie mantry jest tylko czysto psychologiczne? Dlaczego ukrywane jest ono w tajemnicy? Inicjowany nowicjusz zobowiązuje się bowiem do utrzymania w tajemnicy wybranej mantry, a nawet zaleca się mu niewypowiadanie jej na głos, gdy już wdroży się w praktykę medytacji. Także kryteria wyboru tej osobistej mantry, którego dokonuje nauczyciel, utrzymywane są w ścisłej tajemnicy, podobnie jak jej znaczenie i treść, i to nawet wobec samego nowicjusza. Szczegółowe badania, bazujące często na świadectwach i dowodach pochodzących od byłych członków ruchu, wykazują jednak, że pytania owe są bezpodstawne, a odpowiedzi na nie dają dopiero wyjaśnienie tych tajemniczych zachowań, a także pewnych skutków, jakie wywołuje namiętna praktyka omawianej medytacji. Według prof. J. Aagaarda, istnieją liczne dowody na to, że owe mantry, których prawdziwe znaczenie próbowano zamazać "psychologiczną" ideologią, to po prostu imiona hinduskich bóstw czy bogów, co w praktyce może oznaczać zwykłe przywoływanie duchów. Stąd też technika mantry to po prostu dalszy ciąg inwokacji spirytystycznej skierowanej do nich podczas wstępnej ceremonii pudży.
To dlatego owa wstępna ceremonia jest tak bardzo ważna, czy wręcz nieodłączna, będąc źródłowym napędem całego zjawiska. Jest ona zwykłym zaproszeniem tajemniczych bogów, aby wzięli w posiadanie umysł, duszę i ciało inicjowanego kandydata. Pasywna postawa nowicjusza ma to umożliwić. Ta inwokacja zwana medytacją ma ułatwić pogłębienie owego wstępnego związania się z "duchem - przewodnikiem", tak by stało się ono swoistym "wampiryzmem energetycznym" ukrywającym swoją prawdziwą naturę. Denis Clabaine, który przeprowadził szczegółowe badania nad TM, jest przekonany o jej spirytystycznej naturze (Yoga oder das Kreuz, Zürich 1984, s. 127n). Poruszenia energetyczne w organizmie medytującego faktycznie bowiem zachodzą. Nie jest to jednak jedynie energia bezosobowa, jak się to twierdzi w pseudonaukowej ideologii (tamże, s. 130).
Powyższa logika znajduje ostateczne potwierdzenie w niektórych jawnie negatywnych efektach medytacji przypominających to, co chrześcijanie nazywają "nawiedzeniem demonicznym". Jednak z punktu widzenia opisanej logiki jest to po prostu ujawnienie się, zwykle przymusowe, owego energetycznego czy duchowego przewodnika, którego wcześniej niektórzy medytujący widzieli jako kogoś przyjaznego.
Demoniczne podłoże Transcendentalnej Medytacji?
Niektóre doświadczenia praktyków TM przypominają więc zjawiska, które znamy dobrze z egzorcystycznej praktyki czy z opisów demonologii. Doświadczenia praktykujących medytację przeradzają się niekiedy w straszliwe demoniczne wizje. Mogą oni też odczuwać paraliżujący strach, słyszeć rozmaite dziwne głosy. Zdarza się im całkowicie tracić władzę nad własnym ciałem lub być miotanymi przez nieznaną siłę. Mogą u nich się pojawiać konwulsje, drgawki czy mimowolne skurcze przechodzące w nerwowe rozdygotanie całego organizmu. Dochodzi też czasem do utraty świadomości, do której wraca się po wielu godzinach. Oczywiście nie wszystkie te zjawiska należy tłumaczyć ingerencją wrogiego świata duchów. Nie wszędzie bowiem doszło do interwencji egzorcysty, jak w przypadku Jacquesa Verlinde'a, który był inicjowanym praktykiem TM, ale dziś jest najgłębiej przekonany o jej demonicznym charakterze i głosi tę prawdę po całym świecie.
Wskazaniu na duchowe przyczyny zjawiska oraz udokumentowaniu ich przeszkodziły również nierzadkie samobójstwa wśród uprawiających medytację, a szczególnie wśród bardziej wtajemniczonych instruktorów. Wysoki wskaźnik samobójstw wśród nauczycieli czy instruktorów Transcendentalnej Medytacji jest osobnym problemem, ukrywanym oczywiście w tajemnicy i nierozwiązanym. Tymczasem obsesje samobójcze są jedną z typowych cech nawiedzeń demonicznych, i o tym nie można milczeć. Zwłaszcza że by wyjaśnić te wszystkie negatywne zjawiska, tworzy się w łonie ruchu TM, ale także poza nim, jednostronną i wszędzie podobną pseudonaukową ideologię niemającą zresztą potwierdzenia w naukach medycznych.
Wyjaśnia się to wszystko w kategoriach energetyki organizmu - jako wynik procesu rozładowania napięć emocjonalnych skumulowanych w przeszłości. Pojęcie energii jak zwykle jest w tych wyjaśnieniach nadużywane czy wręcz deifikowane. Energia przyjmuje tu formę pewnego absolutu. Zajmuje miejsce osobowego Boga czy też tego, co duchowe. Kosmiczna energia, czyli kosmos, jest tą samą energią, którą można odnaleźć w organizmie człowieka przedstawionego jako mikrokosmos. W podobny sposób pojęcie umysłu czy wręcz mózgu zajmuje miejsce duszy, przy czym z góry przypisuje się umysłowi nieskończone lub nawet boskie możliwości.
W ten sam sposób także, w związku z dwoma pierwszymi pojęciami, nadużywane jest pojęcie podświadomości czy też raczej "nadświadomości", traktowane również jako nieskończony rezerwuar twórczych i boskich możliwości. Kluczem do wszystkiego jest jednak magiczne słówko "energia", idolatrycznie ubóstwione. Energia przejawiająca się w tych koncepcjach objawia bowiem rzekomo prawdziwie boską mądrość samoregulacji, analogiczną do boskości materii w kategoriach marksistowskiej filozofii. Energia ta jest zresztą także formą subtelnej materii. Cały czas więc mamy do czynienia z subtelnym materializmem. Podobną ideologię wyznaje większość radiestetów i bioenergoterapeutów. Także w ich przypadku ubóstwienie rzekomo boskiej energii prowadzi często w sumie do ubóstwienia człowieka stawiającego siebie w roli jakby pana czy władcy tak rozumianego "energetycznego kosmosu".
W tym kontekście staje się jasne oddawanie czci ludziom jako bogom w opisywanej przeze mnie ceremonii pudża. Ale też stają się bardziej jasne opisane na początku ingerencje demoniczne czy dziwne samobójstwa wtajemniczonych gnostycznie czy magicznie nauczycieli. Zwłaszcza że w TM cała sprawa nie sprowadza się jedynie do gnostycko-magicznych postaw czy teorii wysławiających grzech idolatrii w postaci czci wobec "człowieka-boga". Za odmowę takiego grzechu lała się krew rzymskich męczenników. Jest to jeszcze pójście o krok dalej, a mianowicie magiczno-spirytystyczna inwokacja skierowana do tajemniczych bóstw czy duchów. Wzywanie hinduskich bóstw, duchów czy "ludzi - bogów", których energetyczne wibracje mają rzekomo zbawić świat, to nic innego jak uproszczona forma magii rytualnej polegającej na przywołaniu duchów po imieniu.
Nic więc dziwnego, że powracający z lekcji czy kursów nauczyciele TM odczuwają przy sobie tajemniczą obecność początkowo życzliwych przewodników, którzy jednak niekiedy zmuszeni są zmienić strategię działania. Jak stwierdza Vail Hamilton - była instruktorka TM, nawrócona na chrześcijaństwo - w miarę, jak rosła jej "kosmiczna świadomość", zaczęła dostrzegać obecność duchowych istot "życzliwie" towarzyszących jej podczas medytacji. Pisze ona następnie: "Od kiedy stałam się chrześcijanką, spotykałam się z tymi samymi duchami, których doświadczałam podczas TM. Ale kiedy narodziłam się na nowo w Chrystusie, stały się bardzo wrogie i kilka razy próbowały mnie opanować. Zawsze jednak musiały odejść, kiedy rozkazywałam im w imieniu Jezusa. Biblia powiada, że szatan często przychodzi jako anioł światłości, by zwieść ludzi" (J. Allan, Medytacja transcendentalna - kosmiczne szalbierstwo. Joga, analiza chrześcijańska, w: Nie wszyscy są jednego ducha (red. zb.), Warszawa 1988, s. 179-287).
Manipulacje "idolatryczne" w innych sektach pochodzenia orientalnego
Pokusa bałwochwalstwa jest typowa dla sekt orientalnych, w których ubóstwia się ludzi i oddaje się im cześć. Przykład TM jest tu szczególnie pouczający. Istnieje jednak więcej podobnych sytuacji, jak np. u słynnego maga i "cudotwórcy" Sai Baby, uważającego się za boga wyższego od Chrystusa (wielu radiestetów czy bioterapeutów uznaje jego "boskość" w podobnym sensie). Zachęta do idolatrycznej kontrinicjacji jest jednak zwykle ukrywana, szczególnie wobec chrześcijan. Z tej racji niektóre orientalne sekty wymyśliły pseudoreligijne określenia w rodzaju "boskiego oszustwa" czy "transcendentalnego podstępu" ("Wyznawcy Kryszny") dla usprawiedliwienia swoich nie najuczciwszych praktyk - jedną z nich jest rytualny poczęstunek wegetariańską potrawą, mającą być propagowaniem kultury wedyjskiej, a będącą jednocześnie pokarmem poświęconym Krysznie (mającą więc charakter inicjacyjny i kultyczny).
"Wyznawcy Kryszny" (ISKCON) to organizacja preferowana i wielokrotnie propagowana publicznie na Przystanku Woodstock przez J. Owsiaka. Tymczasem według Thomasa Gandowa, niemieckiego badacza sekt współpracującego od lat z niemieckim rządem i parlamentem, "Wyznawcy Kryszny" angażują nas, chrześcijan, w jakiś "akt duchowej zdrady", nie informując, że żywność, którą częstują, przygotowana jest na rzecz boga Kryszny, co jest zgodne z ideologią ruchu. Oficjalnie mówi się o podawaniu żywności wegetariańskiej czy kulturowym akcie prezentowania kuchni indyjskiej. Nie jesteśmy natomiast informowani wcześniej, że wszelka żywność przygotowywana w tej organizacji jest wcześniej rytualnie (inicjacyjnie) poświęcona Krysznie, zanim będzie spożyta przez ludzi. Chroniąc w tym względzie ludzkie prawa konstytucja niemiecka stwierdza np. wyraźnie: "Nikogo nie wolno zmuszać do udziału w rytuale religijnym bez poinformowania go o tym i jego zgody" (por. Th. Gandow, Nowe ruchy religijne - ich działalność w Europie Wschodniej, w: [red. zbiorowa], Sekty. Ekspansja zła, Warszawa 1998, s. 37-45). Dla chrześcijan taki kryptoreligijny czyn może bowiem oznaczać akt bałwochwalczy.
Thomas Gandow podkreśla jeszcze, że popierając "krysznowców", popiera się organizację, która dąży w sensie politycznym "do przejęcia pełnej kontroli i stworzenia społeczeństwa kastowego" (tamże), co jest już praktykowane w grupie. Gandow, którego znam osobiście, od lat współpracuje z rządem niemieckim, ciesząc się dużym zaufaniem oficjalnych władz oraz niemieckich naukowców. Zauważa on, że z podobną "manipulacją idolatryczną" spotykamy się w przypadku sekty Moona, w której "oficjalnie" mówi się tylko, iż Moon jest takim samym ewangelizatorem jak Papież (wersja dla katolików) czy Martin Luther King (wersja dla protestantów). Ale w obrębie własnej grupy utrzymuje się, że Moon i jego małżonka to bogowie (tamże). Ukrywa się więc najważniejszą dla chrześcijan - z teologiczno-duchowego punktu widzenia - informację, że w świadomości Kościoła Zjednoczenia Moon jest uważany za boga-mesjasza, i to większego od Chrystusa. Dla chrześcijan będzie to więc kult idolatryczny (połączony ze zdradą Chrystusa, który w tym ruchu podlega subtelnej degradacji), podobnie jak w przypadku spożywania rytualnych potraw Kryszny.
Osobą, która rozpowszechniła na Zachodzie mistyczno-filozoficzną kulturę hinduizmu i jogi w duchu idolatrycznego, "zgubnego synkretyzmu", był Paramahansa Jogananda (więcej na temat "zgubnego synkretyzmu" zob. A. Posacki SJ, "Medytacja niechrześcijańska a zbawienie" w: "Nasz Dziennik", 29-30 VII 2006). Wydanie jego książki "Autobiografia pewnego jogina" stało się wielkim sukcesem także w popularyzacji jogi oraz źródłem inspiracji szerokiego ruchu wokół Joganandy. Tekst ten odwołuje się do osobistego doświadczenia Joganandy, który jednak przy okazji szerzy synkretyzm religijny, przy pomocy którego próbuje zwiększyć swoje oddziaływanie. Według niego bowiem, krija-joga jest rzekomo tą samą wiedzą, jaką Kryszna, największy prorok Indii, przekazał wiele tysięcy lat temu Ardżunie. Była ona rzekomo znana Jezusowi Chrystusowi, św. Janowi, św. Pawłowi oraz innym Jego uczniom. Co więcej, Jogananda interpretuje w duchu hinduistycznej gnozy i synkretyzmu Ewangelie, posuwając się do bardzo szczegółowych przedefiniowań tych tekstów objawionych, co można nazwać "falsyfikacją Ewangelii" (P. A. Gramaglia).
Największy wpływ na współczesne sekty spirytualistyczne, szczególnie związane z New Age, spośród indyjskich mistrzów duchowych związanych z jogą wywarł Śri Aurobindo. Na przykład Californian Institute for Integral Studies czy ośrodek w Esalen (propagujący psychologię transpersonalną i New Age) czerpały zasadniczo z jego teorii tzw. jogi integralnej. Wywarł on również wpływ na metodę Silvy (nauczającej idolatrycznej boskości człowieka) czy Rajneesha (Osho), który rozpowszechniał bałwochwalcze wizerunki własnej osoby jako boga, polecając je nosić swoim zwolennikom na szyi. W grupach o podłożu ezoterycznym tematyka jogi i tantry wydobywana jest zasadniczo z dzieł Aurobindy.
Jednym z podstawowych pojęć obecnych już w klasycznej doktrynie jogi jest ewolucja. Według Aurobindy, termin ten jest szczególnie użyteczny dla dostosowania filozofii i praktyki jogi do tradycji Zachodu. Łączy on mistyczną wizję nawiązującą do emanacjonizmu z pozytywistycznym pojęciem ewolucji biologicznej Darwina. Twierdzi, że joga jest właściwym prawem natury, do którego ta stosuje się nieomylnie i nieuchronnie. Praktyki jogiczne powodują rzekomo istotną zmianę lub przekształcenie, wyniesienie i poszerzenie bytu poprzez komunię, zjednoczenie lub utożsamienie się ze wznioślejszą i obszerniejszą świadomością. To jest właśnie ewolucja, której ostatnią fazę Aurobindo nazywa "superumysłem" lub "gnozą".
Oznacza to właśnie idolatryczne "ubóstwienie ludzkości", czyli kompletną transformację, którą osiąga się zasadniczo przez ascezę (odrzuconą jednak przez znaczną większość wyznawców New Age). Proponowane przez niego techniki nie odbiegają zasadniczo od tradycyjnych, mają na celu uświadomienie, że nasza dusza jest bogiem (por. C. Gatto Trocchi, Nowe ruchy religijne, Kraków 2002, s. 103-108). W podobnym duchu idolatrii okultysta i satanista A. Crowley napisał książkę "Księga jogi i magii", która jest rzekomo podstawowym wprowadzeniem do tematu rozwoju psychofizycznego, zwanego na Wschodzie jogą, a na Zachodzie - magią. Chodzi tu szczególnie o magię seksualną, na którą szczególnie tantryzm, zawsze przeniknięty jogą, miał wpływ na rozmaite sekty libertyńskie i satanistyczne w Europie. Czy jednak każdy rodzaj jogi jest równie niebezpieczny? Wrócimy wkrótce do próby odpowiedzi na to pytanie.
ks. Aleksander Posacki SJ