Kazus 1
Krzysztof K., Maria D. i Robert W., obywatel Szwecji pochodzenia polskiego, odbywali podróż jachtem morskim. Wszyscy mieli uprawnienia do sterowania tego typu jednostką. Gdy jacht znajdował się w środkowej części Morza Bałtyckiego doszło do załamania pogody. W pewnym momencie z uwagi na silny wiatr zachodni Krzysztof K. zdecydował się na zwinięcie jednego z żagli. Zapytał o to bardziej doświadczonego Roberta W. Ten, mimo że początkowo miał wątpliwości, wyraził aprobatę dla pomysłu Krzysztofa K. Wspólnie przystąpili do czynności zwijania żagla. Manewr okazał się fatalny w skutkach — doszło do wywrotki jachtu. W trakcie tej wywrotki Maria D. została uderzona przez jeden z masztów i doznała złamania ręki. Znajdowała się w szoku. Skarżyła się także na ostre bóle w klatce piersiowej. Dzięki posiadanym kamizelkom ratunkowym załoga jachtu utrzymała się na wodzie. Po upływie pół godziny unoszących się na wodzie Krzysztofa K., Marię D. i Roberta W. zabrał na pokład przepływający obok polski prom. Po wstępnym badaniu stwierdzono konieczność natychmiastowej hospitalizacji Marii D. Szok spowodowany wywrotką doprowadził do rozległego zawału serca. Przewieziono ją helikopterem do szpitala w Gdyni. Mimo wysiłku lekarzy Maria D. zmarła.
Według opinii biegłych manewr zwinięcia żagla w warunkach, jakie panowały tuż przed wypadkiem był rażącym naruszeniem reguł sztuki żeglarskiej.
Oceń odpowiedzialność karną Krzysztofa K. i Roberta W.
Kazus 2
Lekarz Wacław W. zaordynował pięcioletniemu Marcinowi M., choremu na zapalenie opon mózgowych, kroplówkę. Skład kroplówki podał ustnie pielęgniarce oddziałowej Wandzie K., która od 30 lat pracowała w służbie zdrowia. Wanda K. była przekonana, że lekarz się pomylił, zlecając w jednej kroplówce dwa neutralizujące się środki i na własną rękę podała kroplówkę bez jednego składnika (chlorku potasu). Środek ten w ilości przewidzianej do kroplówki poleciła następnie wstrzyknąć bezpośrednio pacjentowi. Helena H., pielęgniarka robiąca zastrzyk, miała wątpliwości, czy wstrzykiwana przez nią dawka jest właściwa, wydawało się jej, że jest za duża. Mając jednak wyraźne zlecenie swej przełożonej, zastrzyk zrobiła. Dziecko umarło.
Prokurator wniósł akt oskarżenia przeciwko Wacławowi W., Wandzie K. i Helenie H.
W toku procesu ustalono, że Marci M. zmarł w wyniku otrzymania jednorazowo w zastrzyku za dużej i nazbyt stężonej dawki chlorku potasu. Biegli orzekli również, że przekazanie składu kroplówki ustnie, nie zaś pisemnie, stanowi naruszenie zasad ostrożnego działania.
Kazus 3
Kamila S., wychowawczyni i nauczycielka klasy II w Szkole Podstawowej nr 3 w S., wyprowadziła klasę (25 dzieci) ze szkoły w czasie zajęć lekcyjnych na plac zabaw. Dzieci korzystały z różnych urządzeń znajdujących się na dość rozległym placu. Jak się okazało część z tych urządzeń była stara i wadliwa i - jak później ocenili biegi niosąca zagrożenie dla zdrowia. W tym samym czasie na plac zabaw przyszedł były mąż Kamili S., Marian W. Był on pijany. Chociaż nauczycielka powiedziała mu, że nie ma w tej chwili czasu na rozmowę, bo musi pilnować dzieci, ten uporczywie domagał się rozmowy dotyczącej toczącego się od pewnego czasu postępowania w sprawie podziału majątku wspólnego. Stwierdził także, że nic się nie stanie, jak przez chwilę poświęci mu trochę uwagi. W momencie, gdy przedstawiał jej ugodową propozycję, oboje usłyszeli krzyk i głośny płacz dziecka. Okazało się, iż zostało ono uderzone huśtawką, która zerwała się z umocowania. Na skutek tego uderzenia doznała wylewu krwi do mózgu. Dziecko natychmiast zostało przewiezione do szpitala, gdzie przyjęta została przez Karola G., lekarza dyżurnego. Karol G. W tym samym jednak czasie na oddział przywieziono inne dziecko, również wymagające pilnej interwencji chirurgicznej. W szpitalu znajdowała się wszakże tylko jedna sala operacyjna. Ponieważ to drugie dziecko było synem burmistrza miasta, zdecydował się na operowanie go w pierwszej kolejności. Niestety opóźnienie z operowaniu dziecka ze szkoły spowodowało tak nieodwracalne zmiany, że pomimo później przeprowadzonej operacji dziecko zmarło.
Oceń ew. odpowiedzialność Karola G., Mariana W. oraz Kamili S
Kazus 4
Lucyna W. pracowała jako pielęgniarka w szpitalu w L. Pewnego razu, w trakcie nocnej zmiany, akurat gdy jej koleżanka dzieliła się z nią wrażeniami z zagranicznej wycieczki, otrzymała od lekarza dyżurnego Jana C. polecenie podania trzem pacjentkom lidokainy w kroplówce. Zasłuchana w opowieść koleżanki, Lucyna W. otworzyła drzwiczki stojącej w pokoju pielęgniarek szafki i — nie patrząc w ogóle na półkę — zdjęła z niej 3 jednakowe pojemniki. Nie rzuciwszy nawet okiem na napisy znajdujące się na pojemnikach, płyn w nich zawarty podała pospiesznie w kroplówce pacjentkom, chcąc jak najszybciej wrócić do koleżanki i usłyszeć dalszy ciąg jej relacji. Po pewnym czasie, zmuszona znowu sięgnąć do tej samej szafki, Lucyna W. z przerażeniem stwierdziła, że na górnej półce pojemniki z lidokainą stoją w komplecie, brak natomiast 3 pojemników z benzyną. Pielęgniarka w lot pojęła swą omyłkę i natychmiast zaalarmowała lekarza dyżurnego. Dzięki temu jedną z pacjentek uratowano: po kilku dniach po działaniu benzyny w jej organizmie nie było śladu.
Prokurator wniósł akt oskarżenia nie tylko przeciwko Lucynie W., ale także przeciwko lekarzowi Janowi C., ponieważ w toku śledztwa ustalono, że ten doświadczony lekarz, poinformowany przez Lucynę W. o przyczynie zaistniałej sytuacji, dopuścił się błędu terapeutycznego (obrał niewłaściwą metodę postępowania) w stosunku do jednej z dwu zmarłych pacjentek. Gdyby postąpił zgodnie z zasadami sztuki lekarskiej, pacjentka najprawdopodobniej by przeżyła.
Kazus 5
Jacek M. przejeżdżając przez miejscowość P. prowadził samochód z prędkością 90 km/h. Wyjeżdżając spoza zakrętu minął budynek kościoła i zbliżał się do oznakowanego na drodze przejścia dla pieszych. Około 10 metrów przed przejściem zauważył chłopca przebiegającego na oślep przez jezdnię z lewej na prawą stronę drogi. Odruchowo skręcił w prawo i wjechał częściowo na pas przydrożnej zieleni. Nie hamował. W tym samym momencie chłopiec uderzył w lewy bok samochodu, wybijając szybę w drzwiach od strony kierowcy oraz niszcząc boczne lusterko. Odrzucony na bok przez pędzący samochód upadł na jezdnię. Chwilę później Jacek M. rozpoczął hamowanie i zatrzymał się w odległości około 60 m za przejściem dla pieszych. Chłopiec wpadł na jadący samochód około 2 m przed oznakowanym przejściem dla pieszych. Zaraz po uderzeniu Jacek M. wezwał Policję oraz karetkę pogotowia, która zabrała chłopca do szpitala. W wyniku zderzenia chłopiec doznał wstrząśnienia mózgu, złamania lewej nogi oraz ogólnych potłuczeń ciała. W miejscowości P. obowiązuje ograniczenie prędkości do 70 km/h. W trakcie postępowania przygotowawczego powołany przez prokuratora biegły sądowy stwierdził, że nawet gdyby Jacek M. jechał z prędkością 70 km/h, to i tak nie uniknąłby potrącenia chłopca, ponieważ ten wtargnął nagle na jezdnię tuż przed jadący samochód.
Kazus 6
Franciszek K. był kierowcą w firmie transportowej „Truckcar” w Z. Firma uzyskała bardzo dobry kontrakt na dostarczenie dużej ilości towarów z miejscowości Z. do portu w G. Z uwagi na posiadanie tylko czterech samochodów ciężarowych, dyrektor firmy Jarosław B. zaproponował kierowcom pracę w godzinach nadliczbowych, oferując bardzo wysokie dodatkowe wynagrodzenie. Franciszek K. przystał na tę propozycję i zobowiązał się do pracy po 12 godzin dziennie w czasie realizacji kontraktu. Ciężarówka, którą użytkował Franciszek K., była starym samochodem marki Volvo F 12 zakupionym przez firmę transportową „Truckcar” na wyprzedaży od jednego z niemieckich przedsiębiorstw. Ze względu na nienajlepszy stan techniczny samochód ten ulegał częstym awariom. Szczególnie dokuczliwe były kłopoty z oświetleniem pojazdu, które wielokrotnie było naprawiane przez Franciszka K. We czwartek późnym popołudniem po załadowaniu pojazdu Franciszek K. zauważył uszkodzenie tylnego oświetlenia samochodu. Wykrytą awarię zgłosił dyrektorowi firmy prosząc o przełożenie wyjazdu na następny dzień ze względu na fakt, iż sam nie był w stanie usunąć uszkodzenia. Dyrektor nie zgodził się na przełożenie wyjazdu twierdząc, że jeśli towar nie zostanie dostarczony we czwartek wieczorem do portu w G., to firma poniesie wielkie straty. Zagroził również Franciszkowi K., że jeśli odmówi wyjazdu, to zostanie zwolniony z pracy. Po rozmowie z dyrektorem Franciszek K. wyruszył w drogę. Po zapadnięciu zmierzchu został zatrzymany przez patrol policyjny z powodu braku oświetlenia tyłu pojazdu. Zdarzenie miało miejsce na autostradzie i jeden z policjantów ze względu na bezpieczeństwo nadjeżdżających pojazdów położył na jezdni czerwone światło ostrzegawcze sygnalizujące, że na poboczu stoi nieoświetlony pojazd. Policja poleciła Franciszkowi K., aby pojechał do pobliskiego miasteczka i tam naprawił uszkodzone oświetlenie lub — gdyby okazało się to niemożliwe — spędził tam noc. Samochód policyjny miał jechać z tyłu i oświetlać pozbawioną świateł ciężarówkę. Samochód policyjny stał przed pojazdem Franciszka K., dlatego też zanim ciężarówka ruszyła, jeden z policjantów zabrał z jezdni światło ostrzegawcze. W chwilę później na wjeżdżającą na autostradę ciężarówkę wpadł jadący z prędkością 110 km/h samochód osobowy. W wyniku zderzenia kierowca tego pojazdu oraz pasażer odnieśli śmiertelne obrażenia. Franciszek K. oraz dwaj policjanci nie doznali żadnego uszczerbku. Dozwolona prędkość na tej autostradzie wynosi 110 km/h.
Kazus 7
Jakub Z. prowadził w nocy samochód osobowy marki Fiat 126p w terenie niezabudowanym. Jechał z prędkością 60 km/h. Nawierzchnia drogi była śliska i padał drobny deszcz. Z uwagi na nadjeżdżające z przeciwka samochody włączone miał światła mijania. Nagle w zasięgu reflektorów dojrzał kontur sporego przedmiotu leżącego na prawym pasie jezdni. Natychmiast rozpoczął hamowanie. Mimo to pojazd uderzył w przeszkodę. Okazało się, iż był to Marian G., który zginął na miejscu.
Biegły ustalił, iż śmierć nastąpiła na skutek ogólnych obrażeń wewnętrznych powstałych po uderzeniu samochodem. Marian G. miał w chwili śmierci 2 promile alkoholu we krwi i prawdopodobnie spał na drodze. Tuż przed wypadkiem opuścił znajdujący się 100 m od drogi zajazd „Raba”. Biegły ustalił, iż z uwagi na rodzaj nawierzchni, warunki atmosferyczne i drogę hamowania prędkość, przy której Jakub Z. mógł zatrzymać pojazd przed przeszkodą pojawiającą się w świetle włączonych świateł mijania wynosiła 40 km/h.
W miejscu wypadku nie stwierdzono ruchu pieszych. Natomiast 300 m wcześniej na prawym poboczu drogi znajdowała się tablica reklamowa z napisem „Zajazd Raba — 400 metrów”.
Przesłuchiwany Jakub Z. zeznał, iż wielokrotnie przejeżdżał tą drogą i nigdy w tym miejscu nie było pieszych, tablicy zaś reklamowej nie widział. Stwierdził nadto, iż nie miał takiego obowiązku, skoro kierowca ma zwracać uwagę jedynie na znaki drogowe.
Kazus 8
W czasie zabawy w zajeździe „Czarny Lew” w miejscowości P. doszło do nieporozumień pomiędzy Bogdanem K. i Stanisławem J. Mężczyźni zaczęli wzajemnie obrzucać się wyzwiskami. Bogdan K. uderzył w pewnym momencie Stanisława J. pięścią w twarz. Zaczęli się szamotać, wówczas to Bogdan K. zaproponował, aby wyszli przed zajazd i tam załatwili między sobą całą sprawę. Kiedy na nieoświetlonej części placu stanęli naprzeciw siebie, Bogdan K. wyciągnął nóż i ze słowami: „Teraz możemy pogadać” ruszył w stronę Stanisława J. Stanisław J. próbował unikać ciosów, lecz został trafiony nożem w nogę. Skręcając się z bólu zaczął krzyczeć wzywając na pomoc swoich przyjaciół znajdujących się wewnątrz zajazdu. Po chwili z budynku wypadli trzej mężczyźni: Jarek N., Paweł U., Marek W. i rzucili się na Bogdana K. przewracając go na ziemię. Leżącego zaczęli kopać, a Paweł U. uderzył go kilka razy zabranym z przedsionka zajazdu drągiem. Kiedy na chwilę odsunęli się od Bogdana K., ten szybko się podniósł i zaczął uciekać. Czterej mężczyźni rzucili się za uciekającym z zamiarem „dania mu godnej nauczki”. Bogdan K. znający dobrze okolicę skręcił w maleńką ścieżkę z zamiarem skorzystania ze skrótu biegnącego przez wrota śluzy. Drogą tą często przechodził zdążając do pracy. Kiedy wpadł na śluzę czuł na plecach oddech goniących. Strach oraz wypity wcześniej alkohol spowodowały, iż nie do końca panował nad sobą. Przebiegł przez śluzę w miejscu, gdzie były zmurszałe deski. Wiedział, iż jest ono niebezpieczne, lecz biegnąc nie zdążył o tym pomyśleć. Część śluzy załamała się pod ciężarem Bogdana K. i runął on do rzeki. Widząc to, goniący go mężczyźni, nie zbliżając się nawet do brzegu rzeki, powrócili do zajazdu. Bogdan K. odurzony alkoholem, z potłuczonym ciałem, nie mógł sam wydostać się z wody. Krzyczał wzywając pomocy. Stanisław J. słyszał jego krzyki. Nie pospieszył jednak z pomocą uznając, iż będzie miał nauczkę na przyszłość. Bogdan K. utonął. Sekcja zwłok wykazała, że na ciele Bogdana K. widniały ślady kopnięć, zadrapań oraz zasinienia. Miał również złamaną lewą rękę.
Kazus 9
Małżonkowie Julietta i Tyberiusz D. jechali swym samochodem do Wiednia na kongres naukowy lekarzy, na którym Tyberiusz D. miał wygłosić ważny referat. Spieszyli się, gdyż przed rozpoczęciem obrad następnego dnia rano, jeszcze tego wieczoru Tyberiusz D. chciał oprowadzić żonę po stolicy Habsburgów. Samochód prowadzony przez Tyberiusza D. pędził więc ze znacznym przekroczeniem dozwolonej prędkości. Na trasie szybkiego ruchu w okolicach Ołomuńca Tyberiusz D. stracił w pewnej chwili panowanie nad kierownicą, pojazd przejechał przez pas zieleni oddzielający obie nitki drogi i zderzył się czołowo z nadjeżdżającą z naprzeciwka Skodą. Kierowca Skody zginął na miejscu, zaś w luksusowym samochodzie Tyberiusza D., wyposażonym m.in. w poduszki powietrzne, zadziałała nie wiedzieć czemu tylko poduszka chroniąca kierowcę. W efekcie Tyberiuszowi D., poza silnym szokiem, nic się nie stało, natomiast jego żona była ciężko ranna. Otrząsnąwszy się z szoku, Tyberiusz D. zbadał obrażenia żony i stwierdził, że są one tak poważne, iż jego towarzyszka życia znajduje się w agonii. Julietta nie straciła przytomności i aczkolwiek na skutek złamania w kilku miejscach obu szczęk nie mogła mówić, to jednak patrzyła na męża wyrażającymi ogromne cierpienie oczyma i usiłowała wysunąć język. Tyberiusz D. zrozumiał ten gest i zrozpaczony odszukał we wraku samochodu swój neseser, wyjął z niego kapsułkę z tabletką i położył tabletkę na języku konającej żony. Julietta przełknęła tabletkę i wykrzywiła zmasakrowaną twarz w grymas mający wyrażać wdzięczność. Po kilku sekundach już nie żyła. Tabletka podana jej przez męża zawierała skondensowaną dawkę preperatu uzyskanego w laboratorium kierowanym przez Tyberiusza D., który to preparat sam i w takiej ilości stanowił zabójczą truciznę, zaś w medycynie miał być wykorzystywany jako komponent do nowego leku. To właśnie tę tabletkę miał Tyberiusz D. zaprezentować na kongresie swym uczonym kolegom. Biegli lekarze przedstawili opinię, z ktorej wynikało, że jakkolwiek bezpośrednią przyczyną zgonu Julietty D. było otrucie, to jednak z rozległości i charakteru odniesionych przez nią w wypadku obrażeń wynika, że i tak nie miała w świetle wiedzy lekarskiej szans na przeżycie. Natomiast biegli w zakresie rekonstrukcji wypadków drogowych orzekli, iż przyczyną zderzenia nie była nadmierna prędkość pojazdu Tyberiusza D., lecz niespodziewana awaria układu kierowniczego (zablokowanie kierownicy) i że także przy zachowaniu przez kierowcę dozwolonej prędkości doszłoby do kolizji, tyle że samochód małżonków D. uderzyłby wówczas przypuszczalnie nie w przód, lecz w bok (od strony kierowcy) Skody. Ustalenia specjalistów czeskich, badających samo miejsce wypadku niedługo po zdarzeniu, potwierdzili także polscy biegli sądowi.
Kazus 10
19 - letni Tomasz H. nie lubił swojego kolegi Gerarda F. Sam dokładnie nie wiedział, co mu w nim przeszkadzało: że był przystojniejszy, miał bogatszych rodziców, był bardziej lubiany. Kiedy tylko mógł wdawał się z nim w spór. Tak też było, gdy pewnego dnia Gerard F. potrącił go przez nieuwagę śpiesząc się do domu. Po krótkiej wymianie zdań Tomasz H. popchnął z całej siły Gerarda F na ścianę, tak że ten się od niej tylko odbił i upadł na ziemie. Potem nie mógł wstać (strasznie bolała go noga i nie mógł na niej stanąć). Dodatkowo z nosa popłynęła mu krew. Tomasz H. widząc to roześmiał się mówiąc: „jak sobie trochę posiedzisz, to ci to dobrze zrobi, ale uważaj nie pobrudź sobie koszulki” i odszedł. Kolega, który z nim był, do tej pory przyglądający się zdarzeniu w milczeniu 17 - letni Fryderyk L. powiedział mu: „Ma na pewno komórkę, zaraz sprowadzi sobie pomoc”. Tomasz H. zawrócił więc i zabrał mu komórkę ze słowami: „Abyś nie zadzwonił po pomoc do starych”. Komórkę tę po kilkudziesięciu metrach wyrzucił do kosza.
Gerarda F. znaleziono po dwóch godzinach, umierającego na skutek upływu krwi. Nie udało się go odratować.
Jak wykazała sekcja zwłok, Gerard F cierpiał na hemofilię (brak krzepliwości krwi), o której nie wiedzieli ani Tomasz H. ani Fryderyk L. Wskutek upadku noga była złamana. Natomiast, gdyby go znaleziono 15 minut wcześniej uratowano by mu życie.
Miejsce, w którym chłopcy pozostawili kolegę znajdowało się w dzielnicy mieszkalnej, tak, więc nie było wątpliwości, że ktoś go znajdzie przed nocą. Pogoda była słoneczna.
Oceń odpowiedzialność Tomasza H. i Fryderyka L.
Kazus 11
Lekarz Wacław W. przeprowadzał zabieg bronchoskopii u sześcioletniej Marii U. Wykonywanie znieczulenia zlecił lekarzowi-stażyście Michałowi B. Ten przedawkował stosowany lek, na skutek czego pacjentka uległa wstrząsowi. Wacław W. polecił przynieść aparaturę służącą do wyprowadzania ze wstrząsu. Okazało się jednak, że nie ma klucza do pomieszczeń, gdzie przechowywana była ta aparatura. Maria U. zmarła.
W toczącym się przed sądem postępowaniu przeciwko Wacławowi W. i Michałowi B. ustalono, że matka zmarłej dziewczynki kategorycznie sprzeciwiła się przeprowadzeniu bronchoskopii u swej córki, gdy Wacław W. prosił ją o wyrażenie zgody na taki zabieg. Równocześnie w aktach sprawy znajdowała się karta przyjęcia Marii U. do szpitala. Zawierała ona m.in. podpisane przez jej matkę oświadczenie, że zgadza się na przeprowadzenie u swej córki wszystkich zalecanych przez lekarza zabiegów. Biegli orzekli w swej opinii, że z punktu widzenia zasad sztuki lekarskiej podjęcie decyzji o przeprowadzeniu zabiegu bronchoskopii było zasadne. Nadto biegli stwierdzili, że lekarz prowadzący bronchoskopię ma prawo przypuszczać, iż takie podstawowe wiadomości jak dawkowanie leku w zależności od ciężaru ciała dziecka powinny być znane każdemu lekarzowi, który otrzymał dyplom ukończenia studiów medycznych. Ustalono również, że napisy na opakowaniu zawierającym lek, który Michał B. podał pacjentce podczas operacji, dokonując znieczulenia, mówiące o sposobie jego dawkowania były po niemiecku, w języku, którego lekarz-stażysta nie znał.
Kazus 12
Anna W. udała się do stomatologa Małgorzaty S. w celu usunięcia zęba trzonowego. Po dokładnym badaniu okazało się, że konieczne jest usunięcie dwóch sąsiadujących ze sobą zębów. Aby oszczędzić Annie W. cierpień związanych z nietypowymi objawami lękowymi towarzyszącymi wizytom u dentysty, Małgorzata S. zaproponowała usunięcie obu zębów podczas jednego zabiegu, który zamierzała przeprowadzić pod narkozą. Anna W. będąc znaną hipochondryczką sugerowała dentystce, że ma jakieś „kłopoty z sercem”. Jednak Małgorzata S., która wielokrotnie leczyła wcześniej Annę W., zbagatelizowała to oświadczenie i zaniechała konsultacji z internistą przed zaaplikowaniem Annie W. narkozy. W trakcie zabiegu Anna W. zmarła na zawał serca. Ze sporządzonej po śmierci opinii biegłego lekarza sądowego wynika, że Anna W. miała głęboko ukrytą wadę serca, której nie można było wykryć podczas rutynowego badania internistycznego. Zatem nawet gdyby internista został sprowadzony przez stomatologa Małgorzatę S., to przeprowadzone przez niego badania nie pozwoliłyby na wykrycie wady serca.
Kazus 13
Jarosław T. i Marta H. podróżowali samochodem z Krakowa do Zakopanego. Na krętej i niebezpiecznej drodze Jarosław T. prowadził swojego Forda z prędkością 130 km/h. Jechał fantazyjnie i brawurowo. Była to ich pierwsza podróż i chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na swojej dziewczynie. W pewnej chwili, wyprzedzając tuż przed zakrętem wpadł w poślizg i uderzył w przydrożne drzewo. Samochód został kompletnie rozbity. Marta H. oprócz ogólnych potłuczeń miała złamane obie nogi. Wezwana karetka pogotowia przewiozła ją do pobliskiego szpitala w M., gdzie lekarze ze względu na otwarty charakter złamania lewego uda przystąpili niezwłocznie do operacji. Operował młody i niedoświadczony lekarz Mirosław W. W zdenerwowaniu popełnił podczas operacji kilka błędów. Rana na lewym udzie zaczęła ropieć, kilka godzin później widoczne już były objawy wysokiej gorączki. Następnego dnia rano podczas obchodu ordynator oddziału chirurgicznego Maciej K. stwierdził wysoką gorączkę. W tym czasie rozpoczynał się już proces zapalny w ranie pooperacyjnej, którego ordynator nie rozpoznał. Na sugestie Mirosława W., iż należy natychmiast przewieźć Martę H. do Kliniki AM w Krakowie odparł, że sam da sobie radę z tym przypadkiem. Zapisał chorej jedynie kilka leków obniżających gorączkę. Trzy dni później Marta H. była cały czas nieprzytomna. Zdezorientowany ordynator dopiero wówczas zdecydował się na przewiezienie jej do kliniki, gdzie u chorej stwierdzono zakażenie krwi. Mimo podjętych natychmiast działań leczniczych Marta H. zmarła cztery dni później na zakażenie krwi. W toku postępowania biegli orzekli, że gdyby stan zapalny został rozpoznany wcześniej, to istniała możliwość uratowania chorej.
Rozważ problem odpowiedzialności karnej Jarosława T., Mirosława W. oraz Macieja K.
Kazus 14
35-letni przedsiębiorca Walerian W. miał bardzo bogatą ciotkę, której był jedynym spadkobiercą. Interesy nie szły mu najlepiej, a 60-letnia ciotka jak na złość nie umierała. Jego żona, 20-letnia piękna Teresa W., ciągle namawiała go, by w jakiś sposób pozbył się ciotki. „Załatw ją” — mówiła nieustannie, nie mogąc się już doczekać rozpoczęcia luksusowego życia za pieniądze ciotki. Wreszcie Walerian W. uległ jaj namowom i postanowił doprowadzić do śmierci swej krewnej. Był jednak zbyt ostrożny, by działać wprost. Postanowił wykorzystać słabość ciotki do koni. Pojechał do swojego dobrego przyjaciela Narcyza N., prowadzącego hodowlę koni i zdradził swój plan: podaruje ciotce pięknego, ale narowistego ogiera, a ten prędzej czy później ją zrzuci, powodując jej śmierć. Narcyz N. w zamian za drobną część spadku obiecał dyskrecję i pomoc. Wybrał odpowiedniego konia — Błyskawicę. Ciotka była zachwycona podarunkiem. Odtąd na codzienną przejażdżkę dosiadała już tylko tego konia, choć spostrzegła po pewnym czasie, że Błyskawica jest bardzo narowisty. Po kilku miesiącach ogier zrzucił w czasie galopu starszą panią, a ta upadając uderzyła głową o kamień i poniosła śmierć.
2