B Ł Ę D N Y
O G N I K
Tenebris69
- Musisz mocno trzasnąć - położył dłoń na odrapanym drewnie i pchnął mocno ku framudze. Zamek zaskoczył. Wicher przestał szarpać ich płaszczami.
Rozejrzała się po wnętrzu i zacisnęła palce na wielkich, czarnych guzikach jesiennego palta.
„Małe, miłe mieszkanko. I ma mocną piwnicę” - taki opis kawalerki usłyszała od niego, kiedy ją kupił. Poczuła ukłucie smutku na widok zdartej tapety, sczerniałej już podłogi, maleńkiej, ciemnej kuchni. Z kranu żałośnie kapała woda.
- Nie mówiłeś, że…
- Cii… - objął ją w pasie i przytknął czoło do jej czoła. - Tak musiało być.
Poszukała ustami jego warg. Nigdy nie uwierzyła jak, tak opanowany na co dzień mężczyzna, może tak zachłannie całować. Na początku nie mogła się przyzwyczaić, a potem, gdy go nie było, tęskniła za tą obcą, a jednak niezwykłą i pociągającą, drapieżnością.
Zsunął płaszcz z jej ramion i powiesił na wbitym w ścianę gwoździu. Jego wzrok niemal ją palił, nie mogła oderwać od niego oczu. Był taki żywy. Zastanawiała się skąd bierze tyle siły. Pomimo tego, że nie miał w sumie nic, zawsze to właśnie on był tym optymistycznym akcentem każdego dnia, spotkania. Od lat. Od kiedy tylko pamiętała. Nie mogła uwierzyć, że wcześniej tego nie zauważała.
Złapał ją za rękę i poprowadził do okna. Wyjrzała na zewnątrz i uśmiechnęła się. Już wiedziała czemu wybrał to mieszkanie. Przed nią roztaczały się duże połacie ziemi, pokrytej zieloną, nie koszoną trawą. Urok obrzeży miast. A on przepadał za wolnymi przestrzeniami, tęsknił za wolnością.
Słońce zachodziło, prześwitując krwistoczerwonymi promieniami przez gałęzie rosnących w dali, gołych drzew. Liście, porywane przez wiatr, wydawały się czarne na tle fioletowo-złotego nieba. Podobnie jak ptaki. Owal księżyca był niemal niewidoczny w tym świetle.
Zerknęła na niego dyskretnie. Nauczyła się, że tylko w taki sposób może zobaczyć prawdziwego jego. Był sobą, gdy nikt nie patrzył i nie potrafiła tego w nim zmienić. Nawet przed nią udawał. Że wszystko jest w porządku, a problemy, które go dręczą nie powinny zajmować nikogo oprócz niego samego.
Teraz widziała w jego oczach strach. Bał się.
Przylgnęła do niego całą sobą. Chciała, żeby wiedział, że jest obok, że nie jest sam. I nigdy już nie będzie. To było jak choroba. Tak, zachorowała na niego. I nie chciała wyzdrowieć.
- Chodź… - szepnęła, muskając wargami delikatnie jego kark, i pociągnęła w głąb pokoju.
Dreszcz przebiegł mu wzdłuż pleców, kiedy wsunęła dłonie pod jego koszulę, drażniąc skórę podbrzusza.
- Nie przyprowadziłem cię tu tylko po to, - wyszeptał - żebyśmy…
Zamknęła mu usta pocałunkiem.
- Chcę mieć cię całego dla siebie , głuptasie. Jeśli to ci poprawi samopoczucie, możemy ustalić, że to ja nalegam.
Uśmiechnęła się do niego i popchnęła go na kanapę. Ta jęknęła i zapadła się lekko ku podłodze.
Zaśmiał się i zrzucił koc na podłogę, a następnie sam położył się na nim, ciągnąc ją za sobą.
- Myślę, że tutaj będzie nam nawet wygodniej.
- Kocham cię.
- Wiem.
Prychnęła i zdjęła szybkim ruchem sweterek przez głowę.
- Co?
- Nie mógłbyś powiedzieć na przykład „Też cię kocham”? - zapytała, niezbyt delikatnie rozpinając mu guziki koszuli.
- Myślałem, że nie muszę ci tego mówić - zmarszczył brwi w szczerym zdumieniu.
Szarpnęła i pasek dżinsów wylądował za kanapą.
Pochyliła się i pocałowała go w okolicach pępka. Przymknął powieki.
- Kocham cię.
- A powiedziałbyś coś innego… - pogroziła mu palcem, który zaraz potem wylądował na jego klatce piersiowej i spłynął w dół. - Pozwolisz mi się trochę poznęcać nad tobą?
- Tym razem nie… - uśmiechnął się zawadiacko i teraz to ona leżała na dole, piszcząc i próbując mu się wyrwać. Po minucie walki, poddała się i objęła go za szyję. Łzy mimowolnie napłynęły do jej butelkowo-zielonych oczu. Zauważył to, ale nic nie powiedział.
- Chcę się z tobą kochać, teraz, natychmiast - powiedziała tak cicho, że chociaż dzieliły go od niej centymetry, ledwo mógł dosłyszeć. - Potrzebuję cię… - dodała, już nieco głośniej.
Nie musiał pytać dlaczego płacze. Dwójka ludzi szczęśliwych w całym swoim i świata nieszczęściu. Postanowili, że gdy będą sami, rzeczywistość różna od ich rzeczywistości nie będzie miała miejsca.
Uwielbiała patrzeć na jego najpierw wolne i precyzyjne ruchy, a potem coraz szybsze, coraz to bardziej niekontrolowane. Uwielbiała jego szczupłe ciało, tak rozbrajająco delikatne i kruche, a jednocześnie silne i bezpieczne. Uwielbiała słyszeć jego przyspieszony oddech, jak odchyla głowę, zaciska zęby, żeby nie krzyczeć. Nigdy nie krzyczał.
Kiedy położył się obok niej, cały spocony i zmęczony, i objął, przyciskając policzek do jej ramienia, spojrzała na pokój, który tak ją przeraził, gdy go po raz pierwszy zobaczyła. I już nie był taki straszny.
Wiedziała kim dla niego była. Oglądała kiedyś jedną z tych jego opasłych ksiąg, które często ze sobą targał i zwróciła uwagę na jeden z rysunków. Na początku wydawało jej się że patrzy na zamalowany na buro-czarno prostokącik. A potem zobaczyła maleńki, zaledwie na kilka milimetrów błękitny płomyk. „Ognik” - poprawił ją wtedy. - „Ty jesteś takim moim ognikiem, wiesz? Dzięki temu wiem gdzie mam iść. Która strona jest tą właściwą stroną. Jeśli zgaśniesz, zapadnie całkowita ciemność i nie będzie już nic. Rozumiesz?”.
Wyjrzała przez okno, westchnęła i pogładziła śpiącego mężczyznę po policzku. Potrząsnęła nim lekko. Zamruczał z niezadowoleniem.
- Musimy zejść do piwnicy - szepnęła ze ściśniętym gardłem.
Otworzył natychmiast oczy. Czuła jak jego serce zaczęło znów szybciej bić.
- Boisz się mnie?
Pokręciła przecząco głową.
- A powinnaś się bać - wykrztusił gorzko.
Przeczesała palcami jego zwichrzone włosy. Ból w jego tęczówkach był nie do opisania. Wiedziała, że musi być silna.
- Chodź.
Przez srebrną poświatę księżyca przezierał się niebieski blask ognika.
KONIEC