ALFRED HITCHCOCK
NOC OGNISTYCH DEMON脫W
NOWE PRZYGODY TRZECH DETEKTYW脫W
(Prze艂o偶y艂: ALEKSANDER MINKOWSKI)
ROZDZIA艁 1
OFIARA DEMON脫W
T艂um mieszka艅c贸w Los Angeles, zgromadzony w Centrum Kongresowym, co chwil臋 nagradza艂 Martina Morgana burz膮 oklask贸w. Wymachiwano chor膮giewkami, wznoszono okrzyki na cze艣膰 przysz艂ego senatora. Morgan, przystojny szpakowaty m臋偶czyzna o zniewalaj膮cym u艣miechu i dw贸ch pionowych zmarszczkach na czole, znamionuj膮cych si艂臋 charakteru, ucisza艂 zebranych i odpowiada艂 na kolejne pytania.
Do podium przecisn膮艂 si臋 brodaty farmer w kowbojskim kapeluszu.
- Chcemy wiedzie膰, co pan zrobi dla nas! - zagrzmia艂 dono艣nym basem, burz膮c nastr贸j powszechnego entuzjazmu. - My, hodowcy, nie przyszli艣my tu po pi臋kne s艂贸wka, panie Morgan! Czy starczy panu odwagi, 偶eby wzi膮膰 nas w obron臋 przeciwko bandytom ze 鈥淪tock Industries鈥? Odbieraj膮 nam ziemi臋 podst臋pem, kombinuj膮 z bankami, byle nas wyrugowa膰 z farm i zbudowa膰 w B艂臋kitnej Dolinie elektrowni臋 atomow膮. Kto si臋 opiera, ten idzie z torbami. Wie pan o tym?
- Wiem - odpowiedzia艂 kandydat na senatora. - I zapewniam, 偶e nikt przemoc膮 nie pozbawi was ziemi, nie zniszczy malowniczej Doliny, nie zatruje wody i powietrza. Jestem przeciwny tej budowie.
- Jako senator odwa偶y si臋 pan wypowiedzie膰 wojn臋 koncernowi Waltersa? - zapyta艂 brodacz, w asy艣cie pomruk贸w towarzysz膮cych mu m臋偶czyzn w takich samych kowbojskich kapeluszach.
- Nie jestem strachliwy - zapewni艂 Morgan. - Znacie mnie.
- Owszem - potwierdzi艂 farmer. - I wiemy, 偶e przyja藕ni si臋 pan z Johnem Waltersem. Czy nie s膮 to wyborcze obiecanki-cacanki?
Usta艂y okrzyki i oklaski. Zebrani czekali na odpowied藕 Morgana.
Martin Morgan pochyli艂 g艂ow臋. Kiedy j膮 podni贸s艂, jego twarz wyra偶a艂a zdecydowanie.
- Je艣li zostan臋 senatorem, nie pozwol臋 鈥淪tock Industries鈥 na zniszczenie B艂臋kitnej Doliny - powiedzia艂 tonem spokojnym i zarazem kategorycznym. - Macie na to moje s艂owo honoru. A raz danego s艂owa nie z艂ama艂em nigdy.
Cisza trwa艂a jeszcze przez moment, potem p臋k艂a pod naporem oklask贸w. Brodaty farmer wskoczy艂 na podium i bochnowat膮 艂ap膮 omal nie zmia偶d偶y艂 r臋ki Morgana.
Redaktor Andrews, ojciec Boba, jednego z Trzech Detektyw贸w, szybko robi艂 notatki do artyku艂u o spotkaniu wyborczym popularnego w Los Angeles kandydata Demokrat贸w na senatora. Ju偶 mia艂 tytu艂 na pierwsz膮 stron臋 鈥淟os Angeles Sun鈥: 鈥淐zy Martin Morgan ocali B艂臋kitn膮 Dolin臋? Nie chcemy tu elektrowni atomowej! ZAPOWIED殴 WOJNY ZE 鈥淪TOCK INDUSTRIES鈥.
Redaktor Andrews wiedzia艂 o zwi膮zkach Morgana z Waltersem ciut wi臋cej ni偶 brodaty farmer. Sybil Morgan, 偶ona przysz艂ego senatora, nazywa艂a si臋 z domu Walters: 艂膮czy艂o j膮 bliskie pokrewie艅stwo z prezesem 鈥淪tock Industries鈥.
John Walters by艂 jej rodzonym bratem.
Pani Sybil Morgan pocz臋stowa艂a brata kieliszkiem jego ulubionego koniaku 鈥淩emy Martin鈥, a potem przez dobry kwadrans s艂ucha艂a w milczeniu serdecznych rad i poucze艅.
- Farmerzy s膮 ciemni i zacofani - zako艅czy艂 John Walters. - Nie mo偶emy ka偶dego z osobna przekonywa膰, 偶e nasze przedsi臋wzi臋cie to dobrodziejstwo dla kraju. Mam jednak nadziej臋, 偶e tw贸j m膮偶 to rozumie.
- Obawiam si臋, 偶e jeste艣 w b艂臋dzie - powiedzia艂a Sybil Morgan, kiedy Walters umilk艂. - Martin sam wychowa艂 si臋 w B艂臋kitnej Dolinie. Nie pozwoli jej zniszczy膰. To jeden z najcudowniejszych zak膮tk贸w w Kalifornii. Ja te偶 jestem po stronie m臋偶a.
John Walters odstawi艂 niedopity kieliszek.
- Ju偶 w to w艂o偶yli艣my setki milion贸w dolar贸w - rzuci艂, nie patrz膮c na siostr臋. - Nie mo偶emy si臋 wycofa膰. Martin ma w kieszeni zwyci臋stwo wyborcze. A wtedy...
- Co wtedy?
- Stanie si臋 nieszcz臋艣cie - powiedzia艂 cicho Walters. - Nie potrafi臋 temu zapobiec, mimo 偶e jestem prezesem koncernu. Mam nad sob膮 wielki kapita艂, ludzi wszechw艂adnych i bezwzgl臋dnych. B艂agam, przekonaj Martina. Inaczej dojdzie do tragedii.
Pani Sybil poblad艂a. Wiedzia艂a, 偶e brat nie rzuca s艂贸w na wiatr. Byli kochaj膮cym si臋 rodze艅stwem, John na pewno nie skrzywdzi Martina, cho膰 obaj nie przepadaj膮 za sob膮. Ale ostrzega. A w jego ustach takie ostrze偶enie to prawie wyrok.
- Porozmawiam z m臋偶em - przyrzek艂a, bezwiednie krusz膮c w palcach orzechowe ciasteczko i rozsypuj膮c okruchy na dywanie. - Tylko 偶e to nic nie da. Znasz go.
Walters wsta艂 z kanapy. Obj膮艂 siostr臋, delikatnie poca艂owa艂 w policzek. Jego zwalista sylwetka przygarbi艂a si臋, g艂owa uciek艂a w ramiona.
- Oby艣 si臋 myli艂a - westchn膮艂. - Zr贸b wszystko, co w twojej mocy, 偶eby zmieni艂 zdanie. Musi poprze膰 nasz projekt, gdy zostanie senatorem. B臋dzie wtedy w Waszyngtonie, z dala od wyborc贸w. A ludzie pogodz膮 si臋 z faktami, zapomn膮, nawet b臋d膮 mu wdzi臋czni, bo uzyskaj膮 wiele nowych miejsc pracy. W Kalifornii jest mn贸stwo pi臋knych dolin. Los Martina jest w twoich r臋kach, Sybil.
Ci臋偶kim krokiem opu艣ci艂 salon. Pani Morgan widzia艂a przez okno, jak wsiada do limuzyny, nie patrz膮c na pochylonego w uk艂onie szofera, jak limuzyna wolno rusza, mijaj膮c klomby r贸偶, i znika w alei przecinaj膮cej posiad艂o艣膰.
- Co si臋 sta艂o? - us艂ysza艂a za plecami g艂os syna. - Dlaczego wujek tak od razu odjecha艂? Co grozi ojcu?
- Pods艂uchiwa艂e艣.
- Pods艂uchiwa艂em. - Victor by艂 wyro艣ni臋tym, muskularnym szesnastolatkiem o kwadratowej szcz臋ce i ciemnych, troch臋 aroganckich oczach. - Niech wuj nie straszy, my si臋 nie boimy. Mog臋 pogada膰 z Demonami.
- Z kim?
- Chyba s艂ysza艂a艣 o Ognistych Demonach. Trzeba im tylko dobrze zap艂aci膰. To lepsza obstawa od bandy tajniak贸w z FBI. Ci faceci dadz膮 rad臋 ka偶demu.
Oczy pani Morgan zaokr膮gli艂y si臋 ze zdumienia.
- Co ty masz wsp贸lnego z tymi gangsterami? - zapyta艂a.
Victor nie odpowiedzia艂. Wyr臋czy艂a go siostra, Angela, kt贸ra chwil臋 wcze艣niej wesz艂a do saloniku.
- Nie wiesz, 偶e Victor chodzi do 鈥淗adesu鈥? To melina Ognistych, a Victor...
- Zamknij si臋! - warkn膮艂 brat.
Sybil Morgan d艂ugo przygl膮da艂a si臋 synowi, a on pod jej surowym spojrzeniem coraz ni偶ej pochyla艂 g艂ow臋, trac膮c pewno艣膰 siebie. Cisza trwa艂a dobrych kilka minut. Potem pani Morgan odwr贸ci艂a si臋 do c贸rki.
- Zostaw nas samych - powiedzia艂a. - Musz臋 porozmawia膰 z Victorem.
Jupiter Jones, szef agencji 鈥淭rzej Detektywi鈥, 偶u艂 powolutku li艣膰 zielonej sa艂aty. Smakowa艂 jak trawa i o to w艂a艣nie chodzi艂o. Kiedy co艣 nie smakuje, szybko zapycha 偶o艂膮dek i uczucie g艂odu mija, a Jupe nie po to zrzuci艂 pi臋膰 kilogram贸w, wyzbywaj膮c si臋 zbytecznego sade艂ka nad paskiem spodni, 偶eby ten sukces zmarnowa膰. Od biedy mo偶na by go by艂o teraz nazwa膰 szczup艂ym ch艂opakiem, z pewn膮 za艣 przesad膮 - nawet chudzielcem. Do 鈥渃hudzielca鈥 brakowa艂o mu tylko zapadni臋tych policzk贸w, wci膮偶 by艂y z lekka pyzate. Najtrudniej odchudzi膰 twarz. Ale na li艣ciach sa艂aty i konserwowych og贸rkach 鈥渕ade in Poland鈥 dojdzie i do tego, byle zachowa膰 konsekwencj臋.
Upalny dzie艅 chyli艂 si臋 ku ko艅cowi. W turystycznej przyczepie, kwaterze 鈥淭rzech Detektyw贸w鈥, ustawionej na ty艂ach sk艂adowiska staroci, rodzinnego biznesu wujostwa Jupitera, ju偶 przestawa艂o by膰 duszno. Wentylator nap臋dza艂 z dworu rze艣kie powietrze, od morza ci膮gn膮艂 lekki s艂onawy wiaterek.
- Mia艂bym apetyt na twoj膮 s艂ynn膮 zapiekank臋 - westchn膮艂 partner Jupe'a, Bob Andrews, nie odrywaj膮c oczu od komputera, w kt贸rego pami臋ci porz膮dkowa艂 agencyjne archiwum, wprowadzaj膮c dane z ich ostatniej operacji pod kryptonimem 鈥淶ab贸jcza ekstaza鈥. - Porcyjka SADKO zrobi艂aby nam dobrze, co, Pete?
Pete Crenshaw obliza艂 si臋 t臋sknie i pu艣ci艂 oko do Boba.
- Zielona sa艂ata jest sk艂adnic膮 witamin i minera艂贸w - poinformowa艂 Jupe. - A zw艂aszcza 偶elaza. Pod warunkiem, 偶e zjadamy j膮 na surowo. Komu po g艂贸wce sa艂aty?
- Mo偶e by膰 na surowo - zgodzi艂 si臋 Pete. - W chrupi膮cej bu艂eczce posmarowanej mase艂kiem, mi臋dzy plastrem sera i p艂atem w臋dzonej szyneczki z t艂uszczykiem...
- Milcz, prowokatorze! - warkn膮艂 Jupiter.
- Podobno s膮 przyprawy o zapachu w臋dzonej szynki - powiedzia艂 Bob, popukuj膮c w klawisze komputera. - Posypuje si臋 nimi szpinak...
- Czy mo偶emy zmieni膰 temat? - zaproponowa艂 Jupe ze s艂odycz膮 w g艂osie. - Pom贸wmy na przyk艂ad o stosunku masy musku艂贸w do ilorazu inteligencji.
Pete ju偶 chcia艂 si臋 odnie艣膰 do propozycji Jupe'a, ale nie zd膮偶y艂, bo rozdzwoni艂 si臋 telefon.
- Czy to agencja 鈥淭rzej Detektywi鈥? - odezwa艂 si臋 w s艂uchawce kobiecy g艂os. - Tu Sybil Morgan. Chcia艂abym si臋 um贸wi膰 na spotkanie w poufnej i bardzo wa偶nej sprawie.
- Jeste艣my do us艂ug, pani Morgan - odpowiedzia艂 Jupe. - Rozumiem, 偶e m贸wi臋 z 偶on膮 kandydata na...
- Tak - przerwa艂 mu kobiecy g艂os. - Jutro, dziesi膮ta rano, w naszej rezydencji. Beverly Hills, Cabbatt Road 2816.
- B臋dziemy punktualnie - przyrzek艂 Jupiter.
- Wola艂abym rozmow臋 w cztery oczy. I w ca艂kowitej dyskrecji.
- W porz膮dku, pani Morgan. Postaram si臋 nie sp贸藕ni膰.
Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Pete i Bob patrzyli na niego pytaj膮co.
- Czego mo偶e chcie膰 od nas 偶ona przysz艂ego senatora? - zapyta艂 Pete, nie kryj膮c zdziwienia.
- Cena popularno艣ci - odpar艂 Jupe tonem przepraszaj膮cym, wedle wymog贸w z lekka fa艂szywej skromno艣ci. - Je艣li problem, to 鈥淭rzej Detektywi鈥. A problemy nie omijaj膮 nawet rodzin popularnych polityk贸w.
- Cho膰 pozuj膮 na idea艂y - dorzuci艂 Bob Andrews.
Drzwi otworzy艂 ciemnosk贸ry s艂u偶膮cy o siwych, kr贸tko przyci臋tych w艂osach. Jupe poda艂 mu wizyt贸wk臋:
TRZEJ DETEKTYWI Badamy wszystko ??? Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw Dokumentacja . . . . . . . . . . . . Bob Andrews
|
S艂u偶膮cy rzuci艂 na ni膮 okiem i powiedzia艂, 偶e pani Morgan ju偶 czeka. Przez du偶y marmurowy hali zaprowadzi艂 Jupe'a do saloniku umeblowanego na bia艂o, z kremowym puszystym dywanem od 艣ciany do 艣ciany i kominkiem z kutego 偶elaza oprawionym w brunatny piaskowiec.
Z kanapy podnios艂a si臋 szczup艂a szatynka w garsonce z ciemnoszarego jerseyu i poda艂a Jupe'owi r臋k臋.
- Sybil Morgan. Du偶o o was s艂ysza艂am od naszego przyjaciela, prokuratora Nortona. Jest pe艂en uznania dla Trzech Detektyw贸w.
Mia艂a 艂agodny g艂os i sympatyczn膮 twarz, z lekka porysowan膮 zmarszczkami wok贸艂 bardzo niebieskich oczu.
- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂 Jupe.
Pani Morgan milcza艂a. Jakby zbiera艂a my艣li i pr贸bowa艂a u艂o偶y膰 je w przekonuj膮cy ci膮g s艂贸w.
Wskaza艂a Jupiterowi fotel oddzielony od kanapy inkrustowanym stolikiem z wazonem fioletowych r贸偶.
- Za pi臋膰 dni s膮 wybory - odezwa艂a si臋 w ko艅cu. - M贸j m膮偶 kandyduje do senatu. Jest prawym cz艂owiekiem o nieskazitelnej reputacji. - Jupe przytakn膮艂 ruchem g艂owy: Martin Morgan faktycznie cieszy艂 si臋 powszechnym szacunkiem. - Boj臋 si臋 o niego - us艂ysza艂. - Grozi mu publiczna kompromitacja, na kt贸ra nie zas艂u偶y艂.
Jupe czeka艂. Oczy Sybil Morgan zaszkli艂y si臋, ale zapanowa艂a nad sob膮.
- Nasz syn, Victor, ma jakie艣 powi膮zania z gangiem Ognistych Demon贸w - powiedzia艂a po pauzie. - je偶eli wyjdzie to na jaw, m贸j m膮偶 b臋dzie sko艅czony.
Ogniste Demony: banda zmotoryzowanych skinhead贸w, kt贸rymi od dawna interesuje si臋 policja. Bohaterowie wielu rozr贸b i awantur, sprawcy rozboj贸w. O Nocy Ognistych Demon贸w s艂ysza艂o ca艂e Los Angeles: podpici i rozwydrzeni, rozp臋dzili kondukt 偶a艂obny podczas pogrzebu ciemnosk贸rego pastora, pobili uczestnik贸w, a o zmierzchu zdewastowali cmentarz. Nocny pogrom zako艅czy艂 si臋 zdemolowaniem sklep贸w w murzy艅skiej dzielnicy i podpaleniem lokalnego ko艣cio艂a. Byli sprytni, nie zostawili dowod贸w, kt贸re przekona艂yby s膮d. Aresztowano ich i wypuszczono na wolno艣膰. S膮 postrachem przedmie艣膰 zamieszkanych przez Murzyn贸w i Latynos贸w.
- Pa艅stwa syn nale偶y do gangu? - zapyta艂 Jupe.
- Nie s膮dz臋. Ale maj膮 co艣 na Victora, szukaj膮 go. Gro偶膮, 偶e to ujawni膮 w przeddzie艅 wybor贸w, je艣li nie dojdzie z nimi do porozumienia. - Pani Morgan pochyli艂a si臋 nad stolikiem w stron臋 Jupe'a. - B艂agam, pom贸偶cie.
- Co mogliby艣my zrobi膰? - zapyta艂 troch臋 bezradnie Jupiter.
Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e ujawnienie powi膮za艅 Victora z Ognistymi Demonami oznacza艂oby kl臋sk臋 wyborcz膮 jego ojca. Uwa偶a艂 to za bole艣nie niesprawiedliwe, ale tak to ju偶 jest w polityce: ojciec p艂aci za syna. Wyborc贸w nie obchodz膮 detale. Ha艅ba, jak puchar przechodni, spada na Bogu ducha winnego.
- M膮偶 o niczym nie wie - powiedzia艂a cicho Sybil Morgan. - Ja dowiedzia艂am si臋 przypadkowo. Victor jest przera偶ony, Ogniste Demony s膮 zdolne do najgorszej pod艂o艣ci. Nasz syn powinien znikn膮膰. Musi pozosta膰 w ukryciu a偶 do wybor贸w. Ci bandyci nie mog膮 go znale藕膰. 呕膮daj膮 od niego stu tysi臋cy dolar贸w, obieca艂, 偶e je dostan膮, nale偶y przeci膮ga膰 spraw臋.
- Nie jestem pewien, czy przeci膮ganie takiej sprawy to najlepszy pomys艂 - odezwa艂 si臋 Jupe, skubi膮c doln膮 warg臋.
- W tej chwili nie mam lepszego pomys艂u - powiedzia艂a pani Morgan. - M贸j brat, John Walters, uwa偶a, 偶e Victor powinien na pewien czas znikn膮膰.
- Prezes 鈥淪tock Industries鈥 jest pani bratem? - zapyta艂 Jupe. - Czyta艂em w gazetach, 偶e pan Morgan zamierza wypowiedzie膰 mu wojn臋 o B艂臋kitn膮 Dolin臋.
Sybil Morgan dziwnie si臋 zmiesza艂a. Czy偶by trzyma艂a z bratem przeciwko w艂asnemu ma艂偶onkowi? Co艣 tu nie gra艂o. Przy okazji warto b臋dzie przyjrze膰 si臋 panu Waltersowi - pomy艣la艂 Jupe.
- Chc臋, 偶eby艣cie ukryli Victora a偶 do wybor贸w - us艂ysza艂. - Idzie mi o m臋偶a. P贸藕niej poszukamy rozwi膮zania ca艂ego problemu.
- My艣l臋, 偶e tego mo偶emy si臋 podj膮膰 - powiedzia艂 Jupe. - Pod warunkiem, 偶e nikt nie b臋dzie wiedzia艂, gdzie przebywa Victor. Nawet pani.
- Zgoda - us艂ysza艂. - Mam do was zaufanie.
Wysz艂a z saloniku. Po paru minutach wr贸ci艂a z synem. Pryszczaty mi臋艣niak o kwadratowej szcz臋ce nawet nie poda艂 Jupiterowi r臋ki. Patrzy艂 na Jupitera z aroganckim u艣mieszkiem.
- To ma by膰 ten s艂ynny detektyw? - zwr贸ci艂 si臋 do matki.
Jupe patrzy艂 przed siebie, ponad g艂ow膮 Victora.
- Zrobisz wszystko, co ci ka偶e - powiedzia艂a surowo pani Morgan. - Ju偶 dosy膰 narozrabia艂e艣. Pami臋taj, 偶e chodzi o ojca.
- W porz膮dku - mrukn膮艂 Victor. - Pi臋膰 dni wytrzymam. Dok膮d mnie zabieracie? - zwr贸ci艂 si臋 do Jupe'a.
Jupiter zignorowa艂 pytanie. Sybil Morgan zapewni艂a, 偶e pokryje wszelkie koszty, i zaproponowa艂a, 偶e odda Jupe'owi do dyspozycji sw贸j samoch贸d.
- W贸z by si臋 przyda艂 - powiedzia艂 Jupe. - Ale pa艅stwa auto mo偶e by膰 rozpoznane.
- W gara偶u stoi sportowa honda mojego kuzyna. Jack studiuje we Francji, zostawi艂 j膮 u nas na przechowanie. Nie by艂a u偶ywana od roku.
Jupe ju偶 wiedzia艂, gdzie ukryje Victora. Nad jeziorem, w lasach, na p贸艂noc od Rocky Beach jest domek my艣liwski nale偶膮cy do redaktora Andrewsa. Ojciec Boba je藕dzi tam rzadko, nawet nie b臋dzie musia艂 wiedzie膰, 偶e kto艣 tam przebywa.
Kiedy s艂u偶膮cy wyprowadza艂 z gara偶u zakurzon膮 hond臋, Jupe przez kom贸rk臋 po艂膮czy艂 si臋 z Bobem. Ustalili, 偶e Bob b臋dzie czeka艂 na nich w domku my艣liwskim za dwie godziny.
Victor wyszed艂 z domu tylnym wyj艣ciem. Mia艂 ze sob膮 spory plecak.
- Spadamy st膮d - mrukn膮艂 do Jupitera.
- Moment - Jupe przytrzyma艂 go za 艂okie膰. - Wzi膮艂e艣 ze sob膮 telefon kom贸rkowy?
- A bo co?
- Wzi膮艂e艣?
- Mhm.
- Daj mi - Jupe wyci膮gn膮艂 r臋k臋. - 呕adnych kontakt贸w.
Victor chcia艂 co艣 warkn膮膰, ale si臋 powstrzyma艂. Po chwili wahania wyj膮艂 z plecaka aparat i odda艂 Jupe'owi. Jupe zani贸s艂 go pani Morgan. Kiedy wraca艂, zast膮pi艂a mu drog臋 jasnow艂osa dziewczyna w szortach.
- Dok膮d jedziesz z moim bratem? - spyta艂a.
- Na przeja偶d偶k臋 - odpar艂 Jupe, patrz膮c z podziwem na jej d艂ugie, opalone na br膮z, smuk艂e nogi.
- Mog臋 z wami?
Jupe nie zd膮偶y艂 odm贸wi膰.
- Angelo, prosz臋 do mnie! - rozleg艂 si臋 g艂os pani Morgan.
Angela niech臋tnie us艂ucha艂a. Po drodze cmokn臋艂a Victora w policzek.
- Zaraz wracasz? Mieli艣my zagra膰 w tenisa.
- Innym razem - odpowiedzia艂 niewyra藕nie Victor.
Jupe usiad艂 za kierownic膮 hondy. Silnik z miejsca wszed艂 na wysokie obroty, jakby marzy艂 o tym przez rok pr贸偶nowania w gara偶u.
Wyjechali przez tyln膮 bram臋, ukryt膮 w g臋stych zaro艣lach. Jupe nie zauwa偶y艂, 偶e w 艣lad za nimi po kilku minutach ruszy艂 czarny d偶ip, prowadzony przez siostr臋 Victora.
ROZDZIA艁 2
ANONIM Z POGR脫呕K膭
Kuzyn pani Morgan, studiuj膮cy we Francji, musia艂 mie膰 fantazj臋 i wymagania: na pok艂adzie sportowej hondy znajdowa艂y si臋 najprzemy艣lniejsze bajery, mrugaj膮c do Jupe'a z tablicy rozdzielczej oczkami kolorowych 艣wiate艂ek, sygnalizuj膮c na monitorze komputera ka偶de wzniesienie i zakr臋t, g臋sto艣膰 ruchu na drodze, jako艣膰 nawierzchni. Victor w艂膮czy艂 radio i kabin臋 wype艂ni艂a po brzegi muzyka techno, atakuj膮c b臋benki do granic wytrzyma艂o艣ci.
Jupe wyciszy艂 g艂o艣niki. Zjechali z autostrady na drog臋 lokaln膮, klucz膮c膮 w艣r贸d zielonych pag贸rk贸w i pastwisk, po kt贸rych hasa艂y tabuny koni.
- Pogadajmy - zaproponowa艂 Jupe.
- Nie ma o czym - mrukn膮艂 Victor, wyra藕nie z艂y, 偶e muzyka przycich艂a.
- Musz臋 wiedzie膰, co ci臋 艂膮czy z Demonami - powiedzia艂 Jupe. - Jak dawno ich znasz. Czym ci gro偶膮.
- Moja sprawa. Gro偶膮 staremu, nie mnie. Nic lubi膮 w艂adzy. Taka rodzinka jak moja to kula u nogi.
- Ale lubi膮 wasze pieni膮dze - zauwa偶y艂 Jupe. - Nie nale偶ysz do Ognistych Demon贸w.
- Jeste艣 pewny?
- Mia艂by艣 tatua偶. Pysk diab艂a na lewym ramieniu.
- Na tatua偶 trzeba zapracowa膰. - Victor zapali艂, zakrztusi艂 si臋 i wyrzuci艂 papierosa za okno. - Macie mnie zamelinowa膰 na pi臋膰 dni. Stara zap艂aci i na tym koniec.
- Mylisz si臋 - powiedzia艂 Jupe oboj臋tnym tonem, wprowadzaj膮c hond臋 w kolejny zakr臋t. - Pani Morgan uwa偶a, 偶e nie nale偶ysz do gangu. Bandziorom nie pomagamy.
- To co mi zrobisz? - zapyta艂 Victor.
- Je艣li jeste艣 jednym z tych rasistowskich drani, mo偶emy ju偶 zawr贸ci膰 - rzuci艂 Jupe i zdj膮艂 nog臋 z gazu.
- Spoko - mrukn膮艂 Victor. - Nie jestem. Znam tych go艣ci. Zna ich ka偶dy, kto bywa w 鈥淗adesie鈥. Czasem wypijali艣my po piwie, s艂ucha艂em ich gadek. Lubi膮 si臋 przechwala膰, 偶e robi膮, co chc膮, ale 艣lad贸w po nich nie ma.
- Opowiadali o Nocy Ognistych Demon贸w? - zapyta艂 Jupe.
- Dowalili czarnuchom - Victor u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. - Policja nie znalaz艂a dowod贸w. Kto widzia艂, g臋ba na k艂贸dk臋. Lepiej im nie podpada膰.
- Ty widzia艂e艣?
Victor nie odpowiedzia艂. Wci膮偶 u艣miecha艂 si臋 ironicznie. Jupe ju偶 zaczyna艂 偶a艂owa膰, 偶e przyj膮艂 ofert臋 pani Morgan. Pryszczaty dryblas podoba艂 mu si臋 coraz mniej.
- Handluj膮 prochami - us艂ysza艂. -Maj膮 obstawione wszystkie szko艂y w po艂udniowej cz臋艣ci miasta. I nikt ich nie z艂apa艂 za r臋k臋. Bonza to chojrak, nikogo si臋 nie boi.
Bonza by艂 przyw贸dc膮 Ognistych Demon贸w. Pisano o nim w gazetach, 偶e zna na wyrywki kodeks karny. Podobno studiowa艂 kiedy艣 prawo, wylecia艂 z uczelni za rasizm.
- Mam wra偶enie, 偶e te typy ci imponuj膮 - zauwa偶y艂 Jupe.
- Nie chc臋 zaszkodzi膰 staremu. Niech sobie b臋dzie senatorem.
- Co oni maj膮 na ciebie? - zapyta艂 Jupiter.
- Mo偶e nic, mo偶e co艣 - burkn膮艂 Victor. - Chc膮 szmalu. Ja mam to za艂atwi膰, taki jest warunek. Kiedy b臋dzie po wyborach, jako艣 dogadam si臋 z Bonz膮.
- Mog膮 nie czeka膰 do wybor贸w - powiedzia艂 Jupe.
- Potrzebuj膮 mnie. Wiedz膮, 偶e stary si臋 nie ugnie. Wy mi dajcie tylko te pi臋膰 dni, p贸藕niej sam sobie poradz臋.
- Chcia艂bym jednak wiedzie膰, co maj膮 na ciebie, czym chc膮 skompromitowa膰 pana Morgana...
Victor milcza艂. Honda zjecha艂a z drogi w le艣n膮 przesiek臋, wyci臋t膮 w coraz dzikszym g膮szczu. W oddali b艂ysn臋艂a turkusowa g艂ad藕 jeziora. W贸z skr臋ci艂 w w膮sk膮, prawie niewidoczn膮 艣cie偶k臋, ga艂臋zie zachrobota艂y po karoserii.
Nad urwistym brzegiem jeziora objawi艂 si臋 domek my艣liwski z grubych, poczernia艂ych bali. By艂 os艂oni臋ty drzewami. Przed domkiem sta艂 czerwony mustang, o kt贸ry opiera艂 si臋 Bob Andrews.
Angela Morgan zaparkowa艂a d偶ipa w przesiece le艣nej, na skrzy偶owaniu ze 艣cie偶k膮, w kt贸r膮 skr臋ci艂a honda. Dalej posz艂a pieszo. Dobry kwadrans przedziera艂a si臋 przez g臋stwin臋, a偶 dotar艂a do urwiska.
Ukryta za pniem stuletniej sosny, obserwowa艂a brata rozmawiaj膮cego z Jupe'em i kim艣 jeszcze przy zaparkowanych obok siebie dw贸ch samochodach. Potem wszyscy weszli do chaty prawie niewidocznej w cieniu starych drzew.
Co to za konspiracja? Dlaczego Victor odjecha艂 tak nagle i najwidoczniej za zgod膮 matki? Angela mia艂a ch臋膰 objawi膰 swoj膮 obecno艣膰, zawo艂a膰 do brata, 偶e wytropi艂a go, lecz co艣 j膮 przed tym powstrzyma艂o.
Angela poczeka艂a jeszcze troch臋 i ruszy艂a w drog臋 powrotn膮. Kiedy dotar艂a do d偶ipa, us艂ysza艂a daleki warkot dw贸ch silnik贸w samochodowych.
Mecenas Jenkins, przyjaciel i radca prawny kandydata na senatora, pali艂 cygaro i czeka艂, a偶 Martin Morgan sko艅czy omawia膰 ze swoim sekretarzem program dzisiejszych spotka艅 wyborczych: wiec w Norfolk, przeci臋cie wst臋gi w nowo otwartym szpitalu, po艂o偶enie kamienia w臋gielnego pod budow臋 domu starc贸w, konferencja prasowa w Beverly Hills. Peter York, asystent Morgana, m艂ody cz艂owiek w sportowym garniturze, raportowa艂 punkt po punkcie, precyzyjnie podaj膮c miejsce i czas kolejnych imprez.
- Za siedem minut ruszamy do Norfolk - doko艅czy艂. - Limuzyna czeka na dole. Dla pa艅 zakupili艣my czerwone r贸偶e, chor膮giewki i plakaty s膮 ju偶 na miejscu. Spotkanie musi pan zako艅czy膰 o jedenastej czterdzie艣ci pi臋膰.
Dopiero teraz Morgan przywita艂 si臋 z mecenasem Jenkinsem.
- Idzie 艣wietnie - powiedzia艂. - Zabierzesz si臋 z nami do Norfolk?
By艂 w 艣wietnym humorze, pachn膮cy dobr膮 wod膮 kolo艅sk膮, z r贸偶owym go藕dzikiem w butonierce, i Jenkinsowi zrobi艂o si臋 go 偶al. Ale nie by艂o wyj艣cia.
- Musimy porozmawia膰 w cztery oczy. - Spojrza艂 znacz膮co w stron臋 Yorka. - Mam do ciebie wa偶n膮 spraw臋.
Martin Morgan troch臋 si臋 zdziwi艂, bo zatroskany ton nie pasowa艂 do mecenasa, kt贸ry by艂 z natury cz艂owiekiem jowialnym i rzadko okazywa艂 niepok贸j. Da艂 znak sekretarzowi, aby zostawi艂 ich samych.
- Czekaj na dole, Peter. Zaraz schodz臋.
Asystent Morgana rzuci艂 kr贸tkie, badawcze spojrzenie na Jenkinsa i opu艣ci艂 gabinet. Zamek w drzwiach nie szcz臋kn膮艂, ale nikt nie zwr贸ci艂 na to uwagi. Martin Morgan patrzy艂 pytaj膮co na mecenasa, a Jenkins zastanawia艂 si臋, jak zacz膮膰.
- Dosta艂em dziwny list - powiedzia艂, zas艂aniaj膮c si臋 k艂臋bem dymu z cygara. - Przez e-mail, za po艣rednictwem internetu i bez nadawcy. Nie przywi膮zuj臋 wagi do anonim贸w.
- Wi臋c o co chodzi? - zapyta艂 Morgan.
- List dotyczy Victora - odezwa艂 si臋 po kr贸tkiej pauzie mecenas Jenkins. - Tw贸j syn ma powi膮zania z Ognistymi Demonami.
- Victor i skinheadzi? - zdumia艂 si臋 Morgan. - To kompletny absurd.
- Podobno uczestniczy艂 w ekscesach podczas s艂ynnej Nocy Demon贸w - powiedzia艂 Jenkins.
- Brednie.
- Autor listu twierdzi, 偶e ma niezbite dowody. I 偶e je ujawni.
- Nic paktuj臋 z szanta偶ystami - rzuci艂 twardo Martin Morgan. - Nie dostan膮 od nas z艂amanego centa. Wyrzu膰 list do 艣mieci.
- Zrobi艂bym tak od razu, gdyby nie to.
Jenkins pokaza艂 Morganowi odbitk臋 fotograficzn膮. By艂o to amatorskie zdj臋cie, zrobione zapewne z ukrycia przez przypadkowego 艣wiadka zaj艣膰. Przedstawia艂o grup臋 skinhead贸w w charakterystycznych sk贸rzanych kurtkach z wizerunkiem diab艂a, kopi膮cych le偶膮c膮 na chodniku kobiet臋. W tle wida膰 by艂o p艂on膮cy sklep.
G艂ow臋 jednego z Ognistych Demon贸w zakre艣lono k贸艂kiem. Twarz, troch臋 rozmazana, przypomina艂a Victora.
- Chyba widzia艂em to zdj臋cie w gazecie - powiedzia艂 Morgan. - Nikomu nie przesz艂o przez my艣l, 偶e to mo偶e by膰 m贸j syn.
- Autor listu twierdzi, 偶e dysponuje drug膮 fotografi膮, na kt贸rej Victor jest widoczny wyra藕nie - powiedzia艂 mecenas Jenkins. - Zanim do ciebie przyszed艂em, z艂o偶y艂em wizyt臋 w barze 鈥淗ades鈥, melinie Demon贸w. Porozmawia艂em z obs艂ug膮.
- No i co? - zapyta艂 niecierpliwie Morgan.
- Pokaza艂em im fotografi臋 Victora. Udawa艂em, 偶e go szukam. Wszyscy go tam znaj膮, radzili, abym pom贸wi艂 z Bonz膮, szefem gangu. S膮 pono膰 w kontakcie ze sob膮.
Martin Morgan ci臋偶ko siad艂 w fotelu i obj膮艂 d艂o艅mi skronie.
- Ile chc膮? - zapyta艂 drewnianym g艂osem.
Mecenas Jenkins wypu艣ci艂 przed siebie g臋sty k艂膮b dymu.
- Nie chc膮 pieni臋dzy - odpar艂 po pauzie. - 呕膮daj膮, aby艣 zrezygnowa艂 z kandydowania. Daj膮 ci na to cztery dni. Je艣li si臋 nic wycofasz, zdj臋cie Victora w uniformie Ognistych Demon贸w, katuj膮cego kobiet臋, uka偶e si臋 w przeddzie艅 wybor贸w we wszystka h gazetach.
Morgan zacisn膮艂 powieki. Potem otworzy艂 oczy i wsta艂 z fotela.
- Nie wierz臋 w ani jedno ich s艂owo - rzuci艂 twardo. - Victor nie mo偶e by膰 jednym z tych bandyt贸w. Wieczorem z nim porozmawiam. W naszej rodzinie si臋 nie k艂amie. Nie zrezygnuj臋 z kandydowania. Jeszcze dzi艣 wyja艣ni臋 wszystko.
- A je艣li przyzna si臋, 偶e bywa w 鈥淗adesie鈥? 呕e ma kontakty z gangiem?
- To m贸j syn - powiedzia艂 Martin Morgan. - Nie m贸g艂 bra膰 udzia艂u w Nocy Ognistych Demon贸w.
Jenkins westchn膮艂. Pomy艣la艂, 偶e ojcowie ma艂o wiedz膮 o swoich dzieciach. Jego w艂asna c贸rka nagle rzuci艂a medycyn臋 i zosta艂a statystk膮 w Hollywood, przekonana, 偶e zrobi karier臋 Julii Roberts. Jest do niej troch臋 podobna, ale to raczej minus ni偶 plus: re偶yserzy wol膮 oryginalno艣膰.
Mecenas Jenkins mia艂 przeczucie, 偶e jego przyjaciel Martin Morgan prze偶yje bolesny wstrz膮s i 偶e stoi nad przepa艣ci膮.
W my艣liwskim domku wszystko by艂o z litych bali - st贸艂, 艂awy, dwa masywne zydle, p贸艂ka na ksi膮偶ki, proste 艂贸偶ko przykryte pledem.
- Nie widz臋 telewizora - powiedzia艂 Victor. - Ani radia, ani telefonu. Nawet g艂upiej lod贸wki...
- S膮 ksi膮偶ki - powiedzia艂 Bob. - Konserw na pi臋膰 dni powinno ci wystarczy膰. Je艣li ci si臋 znudz膮, w sieni jest w臋dka, a w jeziorze pstr膮gi.
Victor z nieoczekiwanym zaciekawieniem podszed艂 do p贸艂ki z ksi膮偶kami. Przelecia艂 wzrokiem po grzbietach.
- Londona znam ca艂ego - mrukn膮艂. - Hemingwaya te偶. Lem, Vonnegut? Tych paru ksi膮偶ek nie znam. W porz膮dku. Dacie mi kogo艣 do towarzystwa? Mo偶e by膰 brunetka z d艂ugimi nogami albo ruda bez na艂og贸w.
Jupe pu艣ci艂 mimo uszu dowcipasy Victora.
- Musimy wiedzie膰, jakiego haka maj膮 na ciebie Ogniste Demony - powiedzia艂. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e kto艣 za nami jecha艂. Mo偶e si臋 myl臋. Powinni艣my jednak by膰 na wszystko przygotowani.
Victor nie okaza艂 niepokoju. Jupe'a troszk臋 to zaskoczy艂o. Przygl膮da艂 si臋, jak pryszczaty osi艂ek wertuje 鈥淪olaris鈥 Lema. Wreszcie sko艅czy艂 przerzucanie kartek.
- B臋d膮 nawija膰, 偶e bra艂em udzia艂 w Nocy Ognistych Demon贸w - powiedzia艂. - Dam sobie rad臋. Byle do wybor贸w. Jak stary zostanie senatorem, mog膮 mi naskoczy膰.
Bob spojrza艂 na Jupe'a ze zdziwieniem. Trzej Detektywi nie podejmowali si臋 brudnych zada艅. Na nim r贸wnie偶 krostowaty mi臋艣niak nie zrobi艂 dobrego wra偶enia, a do tego jakie艣 zwi膮zki z gangiem Demon贸w... W co oni si臋 pakuj膮
Jupe milcza艂, skubi膮c doln膮 warg臋.
- Nie podobasz mi si臋 - powiedzia艂 p贸艂g艂osem. - Ale przyrzek艂em twojej matce, 偶e przez pi臋膰 dni b臋dziesz bezpieczny. Twoi rodzice ciesz膮 si臋 dobr膮 opini膮. Chyba nie ich wina, 偶e trafi艂 im si臋 taki syn.
- Jaki? - Victor nagle si臋 roze藕li艂. - Co ty o mnie wiesz? Podj膮艂e艣 si臋, wi臋c r贸b swoje i spadaj.
Jupe skin膮艂 na Boba. Nie 偶egnaj膮c si臋 z Victorem, opu艣cili domek my艣liwski.
- W co ty艣 nas wpakowa艂? - zapyta艂 Bob, zanim wsiad艂 do mustanga. - Ten typ wygl膮da na b臋cwa艂a. Je艣li nale偶y do Ognistych Demon贸w...
- Musimy to sprawdzi膰 - przerwa艂 mu Jupe, sadowi膮c si臋 za kierownic膮 hondy. - Mam ci膮gle wra偶enie, 偶e kto艣 jecha艂 za nami, chocia偶 nikogo nie widzia艂em.
O innym wra偶eniu Jupe nie napomkn膮艂 Bobowi: co艣 mu podpowiada艂o, 偶e Morgan junior nie by艂 naturalny.
John Walters, prezes 鈥淪tock Industries鈥, nie zjad艂 tym razem lunchu w saloniku jadalnym na szczycie wie偶owca swojej korporacji, tylko zjecha艂 na d贸艂, przeszed艂 spacerkiem kilka przecznic wzd艂u偶 Bulwaru Zachodz膮cego S艂o艅ca i wst膮pi艂 do ma艂ej restauracyjki 鈥淐asa Italiana鈥, gdzie czeka艂 na niego stolik w przyciemnionej lo偶y. Nie zwr贸ci艂 uwagi, 偶e w pewnym oddaleniu towarzyszy mu puco艂owaty m艂odzieniec wygl膮daj膮cy na urz臋dnika. Usiad艂 w lo偶y. Kelner przyj膮艂 zam贸wienie i znikn膮艂.
Po paru minutach do lo偶y wszed艂 m艂ody cz艂owiek w sportowym garniturze. Walters przywita艂 si臋 z Peterem Yorkiem i wskaza艂 mu krzes艂o naprzeciwko siebie.
- Maj膮 tu 艣wietne drumble ustercone w sosie cynamonowym powiedzia艂. - Zam贸wi艂em dla ciebie te偶. Jak uda艂 si臋 wiec w Norfolk?
- Szef by艂 znakomity - odpar艂 York, rozsiadaj膮c si臋 na krze艣le i bez pytania si臋gaj膮c po cygaro w etui z monogramem Waltersa.
- Przysz艂o dwa razy wi臋cej ludzi, ni偶 偶e艣my si臋 spodziewali. Szef idzie do przodu jak lodo艂amacz. Mam tylko p贸艂 godziny, panie prezesie, za czterdzie艣ci pi臋膰 minut k艂adziemy kamie艅 w臋gielny pod dom starc贸w i p臋dzimy na konferencj臋 prasow膮 do Beverly Hills.
- Rozumiem, 偶e nie bez powodu zadzwoni艂e艣 do mnie - powiedzia艂 John Walters. - C贸偶 to za rewelacja?
Kelner wni贸s艂 p贸艂misek z p艂on膮cymi drumblami, rozla艂 czerwone wino do dw贸ch kieliszk贸w i dyskretnie opu艣ci艂 lo偶臋.
Peter York spr贸bowa艂 wina i z uznaniem obliza艂 wargi.
- Wyj膮tkowy bukiet - zauwa偶y艂. - Nie ma to jak rocznik sze艣膰dziesi膮t cztery. Pa艅ski szwagier jest w powa偶nym k艂opocie. A偶 dziw, 偶e potrafi艂 tak panowa膰 nad sob膮 podczas dzisiejszego wiecu.
- Przejd藕 do rzeczy - ponagli艂 prezes 鈥淪tock Industries鈥.
Peter York pochyli艂 si臋 nad stolikiem, prawie dotykaj膮c wargami ucha Waltersa.
- Victor jest zamieszany w afer臋 z gangiem - wyszepta艂. - Chyba bra艂 udzia艂 w Nocy Ognistych Demon贸w. Mecenas Jenkins dosta艂 jaki艣 list. Dzi艣 rano ostrzeg艂 Morgana.
- Ile 偶膮daj膮? - zapyta艂 Walters. - My zap艂acimy wi臋cej.
- Nie dos艂ysza艂em - odpar艂 York. - By艂em za drzwiami, panie prezesie. Zdaje si臋, 偶e nie chodzi艂o o pieni膮dze.
- Zawsze chodzi o pieni膮dze - powiedzia艂 Walters, nak艂adaj膮c sobie na talerz kolejn膮 porcj臋 drumbli. - Przys艂ali jaki艣 dow贸d?
- Jenkins m贸wi艂 z szefem o fotografii. Kto艣 zrobi艂 zdj臋cie z eksces贸w tamtej nocy. Pan Morgan uwa偶a, 偶e to nie jego syn jest na fotografii, 偶e Victor nie mo偶e by膰 zwi膮zany z gangiem Demon贸w. Ale bardzo si臋 zdenerwowa艂. A oni napisali, 偶e maj膮 lepsze zdj臋cia.
Prezes 鈥淪tock Industries鈥 popi艂 winem ostatni k臋s drumbla i wytar艂 usta serwetk膮. Nie zauwa偶y艂, 偶e puco艂owaty m艂odzieniec, kt贸ry szed艂 za nim ulic膮, teraz przystan膮艂 obok lo偶y i szuka czego艣 w teczce.
- Zanim zostaniesz u mnie dyrektorem, musisz mi przynie艣膰 te fotki - poleci艂 Walters. - Je艣li wyjdzie na jaw, 偶e m贸j siostrzeniec uczestniczy艂 w ekscesach Ognistych Demon贸w, Martin przegra wybory.
- Ja te偶 tak my艣l臋 - przytakn膮艂 Peter York. - Gdybym nie by艂 tak zaj臋ty kampani膮...
- W nocy nie jeste艣 - rzuci艂 twardo Walters. - Nie musisz si臋 wysypia膰. Sama informacja to ma艂o, Peter. Zacz膮艂e艣 - sko艅czysz. Masz dwa dni na dostarczenie mi materia艂贸w o Victorze. Albo szef ci臋 wykopie. Morgan musi uwierzy膰, 偶e przegra wybory. Je艣li tego nie za艂atwisz, jest po tobie, zrozumia艂e艣?
- Chyba zrozumia艂em - mrukn膮艂 niewyra藕nie York.
Odechcia艂o mu si臋 wina, drumbli nawet nie tkn膮艂, patrzy艂 na Waltersa jak skopany pies.
- Powiedzia艂by pan Morganowi, 偶e pracuj臋 dla pana?
- Do艂膮czy艂bym to do gratulacji - Walters za艣mia艂 si臋 i zaraz przesta艂. - Ja go ratuj臋, rozumiesz? - warkn膮艂. - A jako senator musia艂by mie膰 asystenta godnego zaufania.
Martin Morgan wr贸ci艂 do domu p贸藕nym wieczorem. Gdy poca艂owa艂 偶on臋, czekaj膮c膮 na niego w hallu rezydencji, ta zauwa偶y艂a od razu szaraw膮 blado艣膰 jego policzk贸w.
- Spotkania musia艂y ci臋 bardzo zm臋czy膰 - powiedzia艂a. - Jak wypad艂y?
- Niestety, doskonale - odpar艂 pan Morgan z dziwnym, smutnym u艣mieszkiem. - Ludzie mi ufaj膮, wierz膮 we mnie.
- Maj膮 s艂uszno艣膰 - przyzna艂a Sybil Morgan. - A my czekamy na ciebie z kolacj膮.
- Przedtem chcia艂bym zamieni膰 kilka s艂贸w z Victorem - powiedzia艂 Martin Morgan, rozlu藕niaj膮c krawat. - Sam na sam, je艣li pozwolisz.
- Czekamy na ciebie we dwie, ja i Angela. - Pani Morgan odwr贸ci艂a oczy. - Victora nie ma w domu, chyba gdzie艣 wyjecha艂.
- 鈥淐hyba鈥, 鈥済dzie艣鈥? - krzaczaste brwi Morgana unios艂y si臋 w zdziwieniu.
- Nie m贸wi艂 ci, 偶e planuje wyjazd? To taki wiek, Martinie, troch臋 buntu, przekora, musimy by膰 wyrozumiali. Chod藕my na kolacj臋.
- Ale ty wiesz, gdzie jest Victor?
- Nie mam poj臋cia - wyzna艂a szczerze pani Morgan. - Powiedzia艂 mi tylko, 偶e wr贸ci za cztery, pi臋膰 dni.
Twarz Morgnna skamienia艂a.
Patrzy艂 na 偶on臋 z napi臋ciem.
- Musz臋 go widzie膰 natychmiast - rzuci艂 nieswoim g艂osem. - Jeszcze dzi艣, najp贸藕niej jutro rano. Mo偶e Angela wie, dok膮d pojecha艂?
- Nie przypuszczam. Victor nikomu nie zwierza si臋 ze swoich plan贸w. Prawda, Angelo? - zwr贸ci艂a si臋 do c贸rki, kt贸ra stan臋艂a w艂a艣nie w progu jadalni.
Angela otworzy艂a i zamkn臋艂a usta. Spojrzenie matki zmusi艂o j膮 do milczenia. Po chwili przecz膮co poruszy艂a g艂ow膮. Pan Morgan westchn膮艂 i ci臋偶kim krokiem oddali艂 si臋 w stron臋 swego gabinetu.
Sybil posz艂a za nim, starannie zamkn臋艂a drzwi.
- Czy co艣 si臋 sta艂o, Marty? - spyta艂a p贸艂g艂osem.
- Nic szczeg贸lnego, kochanie - odpar艂 m膮偶 po pauzie. - Chcia艂bym chwilk臋 odpocz膮膰.
Pani Morgan zostawi艂a go samego w gabinecie. W g艂臋bi hallu czeka艂a na ni膮 c贸rka.
- Co to wszystko ma znaczy膰? - sykn臋艂a.
- Prosz臋, nie zadawaj mi pyta艅 - odpar艂a szeptem Sybil Morgan. - Idzie o dobro ojca. Gdy b臋d臋 ju偶 mog艂a, wszystko ci wyt艂umacz臋.
Angela pochyli艂a g艂ow臋. Odk膮d si臋ga艂a pami臋ci膮, matka po raz pierwszy powiedzia艂a ojcu nieprawd臋.
ROZDZIA艁 3
NIKCZEMNA OFERTA
W kempingowej przyczepie Trzech Detektyw贸w panowa艂a atmosfera wyczuwalnego napi臋cia. Bob i Pete przygl膮dali si臋 podejrzliwie Jupiterowi, kt贸ry w skupieniu prze偶uwa艂 li艣膰 zielonej sa艂aty posmarowanej chudym twaro偶kiem. Odgryza艂 maciupcie k臋sy i 偶u艂 powolutku, jakby si臋 zmaga艂 z 艂ykowatym mi臋sem nestora indyczego rodu.
- Co tu jest grane? - zapyta艂 w ko艅cu Pete. - Mamy si臋 opiekowa膰 draniem z gangu Ognistych? My?!
- Na to wygl膮da - mrukn膮艂 Bob. - Za sam膮 g臋b臋 da艂bym mu rok paki.
Jupe prze艂kn膮艂 wreszcie ostatni okruch twaro偶ku.
- Opiekujemy si臋 kandydatem na senatora - powiedzia艂.
- Pan Morgan jest przyzwoitym cz艂owiekiem i w Kalifornii wszyscy porz膮dni ludzie dobrze mu 偶ycz膮.
- Ale co ma do tego ten gnojek? - nie wytrzyma艂 Bob.
- Na razie wiemy, 偶e szanta偶uj膮 go Ogniste Demony - powiedzia艂 Jupe. - Gro偶膮 mu skompromitowaniem ojca.
- Porachunki mi臋dzy Demonami to chyba nie nasz interes - mrukn膮艂 Pete.
- Mnie si臋 nie podoba, 偶e ojciec ma odpowiada膰 za syna - Jupe popatrzy艂 t臋sknie na pojemnik z twaro偶kiem i mniej t臋sknie na g艂贸wk臋 sa艂aty. - Nazywaj膮 to zbiorow膮 odpowiedzialno艣ci膮. Victor to nie dzieciak. Poza tym...
- Co 鈥減oza tym鈥? - zapyta艂 Bob.
- Trzeba sprawdzi膰, co go 艂膮czy z Demonami - odpar艂 Jupe.
Bar 鈥淗ades鈥, po艂o偶ony w dzielnicy portowej, przypomina艂 piek艂o. Czarnego wystroju sali dope艂nia艂y wielobarwne diabelskie ryje, namalowane na 艣cianach purpurow膮 i bia艂膮 farb膮, sceny ze strace艅 na gilotynie, 艂amania ko艂em, rozci膮gania na madejowym 艂o偶u i przypalania ogniem. Wszystko to falowa艂o w k艂臋bach tytoniowego dymu, oparach piwa i przera藕liwych d藕wi臋kach heavy metalu. Na 艂awach wzd艂u偶 d艂ugich d臋bowych sto艂贸w siedzia艂y dziewczyny z wyzywaj膮cym makija偶em, popijali marynarze i robotnicy portowi, gwarzy艂y ponure typy o wygl膮dzie kloszard贸w. Jedyny okr膮g艂y st贸艂 w rogu sali obsiedli faceci w sk贸rzanych motocyklowych kurtkach z jaskrawymi wizerunkami diab艂a, ogoleni 鈥渘a pa艂臋鈥, z brodami i w膮siskami ufarbowanymi na czerwie艅, ziele艅, 偶贸艂膰. Ci zachowywali si臋 najg艂o艣niej: be艂kotliwie wyli ch贸rem jak膮艣 pie艣艅, co艣 wykrzykiwali, grzmocili pi臋艣ciami w blat sto艂u, rechotali, wal膮c si臋 po plecach.
Jupe, w poplamionym kombinezonie z drelichu i we艂nianej i czapeczce, nie zwraca艂 na siebie niczyjej uwagi. Siedzia艂 przy barze nad kuflem imbirowego piwa, kt贸rego od godziny nie ubywa艂o, i t臋po wpatrywa艂 si臋 w zadymion膮 sal臋.
- Pierwszy raz ci臋 tu widz臋 - zauwa偶y艂 barman, jednooki brzuchacz w pasiastej koszulce. - Piwko nie smakuje?
- Wol臋 co艣 mocniejszego, ale dzi艣 jest czwartek - odpowiedzia艂 tajemniczo Jupe. - Rozgl膮dam si臋 za robot膮.
- Nie ty jeden - u艣miechn膮艂 si臋 barman.
- Mia艂em spotka膰 si臋 tu ze znajomym, przyrzek艂 pom贸c w znalezieniu pracy - wymrucza艂 Jupe, wodz膮c po sali przymglonym wzrokiem. - Nie widz臋 go. A m贸wi艂, 偶e prawie co wiecz贸r bywa w 鈥淗adesie鈥.
- Co to za go艣膰? - spyta艂 brzuchacz, nape艂niaj膮c piwem kufle.
- Victor Morgan.
Jednooki barman obrzuci艂 Jupe'a badawczym spojrzeniem. Jupiterowi wyda艂o si臋, 偶e dostrzeg艂 ironiczny u艣mieszek.
- O Vica ci chodzi? Od paru dni nie widzia艂em tej 艂ajzy. Mo偶e tamci b臋d膮 co艣 wiedzie膰 - brzuchacz wskaza艂 ruchem g艂owy na towarzystwo przy okr膮g艂ym stole.
Jupe podzi臋kowa艂 mrukni臋ciem, nie ruszy艂 si臋 jednak z miejsca. Ogniste Demony zachowywa艂y si臋 coraz ha艂a艣liwiej. Brz臋kn臋艂o t艂uczone szk艂o.
Do baru wszed艂 m艂ody m臋偶czyzna w eleganckim sportowym garniturze. Sta艂 w progu i rozgl膮da艂 si臋; Jupe odnotowa艂 w my艣li, 偶e nie pasuje do tutejszych bywalc贸w i 偶e chyba szuka kogo艣, co po chwilce znalaz艂o potwierdzenie: zacz膮艂 przepycha膰 si臋 w kierunku okr膮g艂ego sto艂u obl臋偶onego przez Ognistych.
Jupe sta艂 si臋 czujny. Mia艂 wra偶enie, 偶e gdzie艣 ju偶 widzia艂 tego sportowca. Obserwowa艂 z ukosa, jak przybysz podchodzi do wygolonych, jak szepcze co艣 jednemu z nich do ucha. Ten w ko艅cu wsta艂 i obaj podeszli do baru, siedli na wysokich sto艂kach. Sportowiec zam贸wi艂 dwie podw贸jne whisky 鈥淐hivas Regal鈥, najdro偶szej w spelunie. Siedzieli blisko Jupe'a, ale nie s艂ysza艂, o czym m贸wili, bo prowadzili rozmow臋 szeptem. Demon mia艂 z艂amany nos i zielonkawe w膮sy. Musieli w ko艅cu doj艣膰 do porozumienia: sportowiec wyci膮gn膮艂 portfel i wr臋czy艂 zielonow膮semu kilka banknot贸w, a ten wsta艂, podszed艂 do rudej facetki umalowanej na wampira i pogada艂 z ni膮 chwil臋. Ruda zacz臋艂a szpera膰 w torbie. Znalaz艂a. Da艂a zielonow膮semu jak膮艣 fotografi臋. Demon wr贸ci艂 do sportowca i przekaza艂 mu zdj臋cie. Zaraz po tym sportowiec opu艣ci艂 bar.
Zielonow膮sy wolniutko s膮czy艂 whisky, potem przela艂 do swojej szklanki niedopity przez sportowca szlachetny trunek i te偶 go wys膮czy艂. Ruda stan臋艂a za jego plecami, klepn臋艂a Demona w rami臋.
- Odpalasz dzia艂k臋, Dick.
- Za co?
- Wzi膮艂e艣 kas臋. Widzia艂am.
- Ty ju偶 dosta艂a艣 od gazeciarza. Spadaj. No?
Poniewa偶 ruda nie przestraszy艂a si臋 gro藕nego tonu, zielonow膮sy odsun膮艂 j膮 na bok i wr贸ci艂 do swoich. Ruda usiad艂a na sto艂ku obok Jupe'a.
- Sukinkot - warkn臋艂a. - Handluje moim towarem...
- Mo偶e ja bym co艣 kupi艂 od ciebie - odezwa艂 si臋 Jupe.
Wampirzyca spojrza艂a na niego z ukosa.
- Na m贸zg wam pad艂o. Tobie te偶 potrzebny widoczek z zadymy? Jeszcze jeden fan walni臋tych Demon贸w. Ile dajesz?
- Najpierw poka偶 towar - burkn膮艂 Jupe.
Ruda wsadzi艂a r臋k臋 do brezentowej torby, pogrzeba艂a w niej i wyj臋艂a kilka zdj臋膰. Przedstawia艂y Ognistych Demon贸w ok艂adaj膮cych skulon膮 na ziemi kobiet臋, rozbijaj膮cych szyb臋 wystawow膮, wlok膮cych za w艂osy ciemnosk贸rego ch艂opaka.
- Cykn臋艂am tak, dla hecy - powiedzia艂a ruda. - Nie kapowa艂am, 偶e b臋dzie z tego kasa.
- Chcia艂bym fotk臋 z Morganem. To m贸j kumpel. Dam dwie dychy.
- Vic Morgan? - wampirzyca wyszczerzy艂a z臋by 偶贸艂te od nikotyny. - Mam dzi艣 fart do szajbus贸w. Tamten wzi膮艂 to - pokaza艂a fotografi臋 z biciem kobiety. - Tu stoi Vic - wskaza艂a palcem na jednego z oprych贸w. - Trzy dychy i jest twoje.
Jupe uwa偶nie przyjrza艂 si臋 zdj臋ciu. By艂o kiepskie, ale twarze z grubsza dawa艂y si臋 rozpozna膰.
- To nie jest Vic Morgan - powiedzia艂 do rudej.
- Tamten frajer nie grymasi艂 - mrukn臋艂a. - Bierzesz czy spadasz? Za pi臋膰 dych za艂atwi臋 ci autograf Bonzy.
Wyra藕nie bra艂a go za fana Demon贸w. Musieli mie膰 ich sporo.
- Autograf ju偶 mam - powiedzia艂 Jupe, da艂 rudej trzydzie艣ci dolar贸w i schowa艂 zdj臋cie do kieszeni. - Morgan mnie wyrolowa艂, mia艂 tu by膰 dzisiaj, przyrzek艂 mi robot臋. Nie wiedzia艂em, 偶e Demony roluj膮 kumpli.
- Jaki z niego...
Wampirzyca nie doko艅czy艂a. Jupe poczu艂, 偶e unosi si臋 w powietrze. Wykona艂 nad sto艂kiem p贸艂obr贸t i znalaz艂 si臋 twarz膮 w twarz z olbrzymem o krogulczej g臋bie z haczykowatym nochalem i ma艂ymi oczkami. Krogulec unosi艂 go w g贸r臋, trzymaj膮c za ko艂nierz kombinezonu.
- Za czym w臋szysz, p臋taku? - rzuci艂 niespodziewanie cienkim g艂osem.
- Vic mu potrzebny. Bonza - zacz臋艂a przymilnie ruda. - Podobnie偶 robot臋 obieca艂...
- Jaki Vic? - przerwa艂 jej krogulec.
- Vic Morgan.
- Ten pajac? Jaka robota? - Krogulec przewierca艂 Jupe'a zimnym spojrzeniem.
- Ogniste Demony nie s膮 pajacami - wysapa艂 Jupe, majtaj膮c nogami w powietrzu.
- Nie s膮 - potwierdzi艂 krogulec i posadzi艂 Jupe'a na sto艂ku. - Tutaj um贸wi艂 si臋 z tob膮? - zapyta艂 podejrzliwie. - Na dzi艣 wiecz贸r?
- Niezupe艂nie - wymamrota艂 Jupe. - Znikn膮艂 gdzie艣. Podobno wy te偶 go szukacie.
Bonza po艂o偶y艂 mu na karku bochnowate 艂apsko.
- Sp艂ywaj, frajerze - 膰wierkn膮艂 ptasim g艂osem. - Ju偶. Bo zrobi臋 z ciebie farfocel.
Jupe nie wiedzia艂 dok艂adnie, co to znaczy, lecz nie zale偶a艂o mu, 偶eby si臋 dowiedzie膰. 艁apa Bonzy ci膮偶y艂a na karku jak sztanga. Odetchn膮艂, gdy si臋 cofn臋艂a.
Po chwili ju偶 go nie by艂o w 鈥淗adesie鈥.
Martin Morgan wpatrywa艂 si臋 w pierwsz膮 stron臋 鈥淟os Angeles Sun鈥. Patrzy艂 t臋po, w bezruchu. Spoj贸wki mia艂 zaczerwienione, oddech p艂ytki.
U do艂u strony widnia艂o znowu zdj臋cie z nocnej zadymy Ognistych Demon贸w, zamieszczone w gazecie kilka dni wcze艣niej. Tym razem grafik wyr贸偶ni艂 jedn膮 z postaci czerwonym k贸艂kiem. Tytu艂 nad fotografi膮 brzmia艂: 鈥淐zy to jest Victor Morgan - syn kandydata na senatora? Wyja艣nienie zagadki ju偶 wkr贸tce!鈥
Twarz w czerwonym k贸艂ku by艂a rozmazana, ale Martin Morgan nie mia艂 ju偶 tej pewno艣ci co przedtem, 偶e to kto艣 inny. A je艣li Victor?
Dlaczego znikn膮艂 tak nagle i nie odzywa si臋, nie dzwoni?
Nic nie dzieje si臋 bez powodu. Victor wie 艣wietnie, 偶e w ostatniej fazie kampanii wyborczej kandydat powinien wyst臋powa膰 w asy艣cie najbli偶szej rodziny. Takie s膮 tu zwyczaje. A on rozp艂yn膮艂 si臋, ulotni艂 jak kamfora: czy to nie dow贸d, 偶e ma brudne sumienie?
Gdyby m贸j syn by艂 m臋偶czyzn膮 - pomy艣la艂 Martin Morgan - spojrza艂by mi w oczy i wyzna艂 ca艂膮 prawd臋. Morganom nigdy nie brakowa艂o odwagi. On, Martin Morgan, znajdzie w sobie odwag臋, by si臋 wycofa膰 z wybor贸w, nawet w ostatniej chwili, je偶eli uzna to za konieczne. Ale konieczno艣膰 musi zosta膰 udowodniona. Inaczej zawi贸d艂by wyborc贸w, tych wszystkich, kt贸rzy licz膮 na niego, kt贸rzy wierz膮, 偶e nie dopu艣ci do zniszczenia B艂臋kitnej Doliny.
Musi pom贸wi膰 z Victorem.
Natychmiast.
A jego nie ma.
Zadzwoni艂 telefon na biurku, sekretarka zameldowa艂a, 偶e ma na linii kilku dziennikarzy, kt贸rzy domagaj膮 si臋 wywiadu.
- Nie ma mnie - rzuci艂 kr贸tko Morgan.
Po chwili telefon zadzwoni艂 znowu. W s艂uchawce odezwa艂 si臋 g艂os Johna Waltersa, prezesa 鈥淪tock Industries鈥:
- Jestem wstrz膮艣ni臋ty, Martinie. Mam przed sob膮 艣wie偶y numer...
- Ja te偶 - przerwa艂 mu Morgan. - Victor gdzie艣 znikn膮艂.
- A wi臋c po艣rednio przyzna艂 si臋 do winy - dobieg艂o ze s艂uchawki.
- Nie uwierz臋, p贸ki z nim nie porozmawiam.
- Niestety, jest gorzej, ni偶 my艣lisz - powiedzia艂 ze smutkiem JohnWalters. - Jutro w 鈥淟os Angeles Sun鈥 uka偶e si臋 inne zdj臋cie z Nocy Ognistych Demon贸w. Ostre i powi臋kszone. Ja ju偶 je widzia艂em. Jest na nim Victor. Tym razem bez cienia w膮tpliwo艣ci.
Martin Morgan oderwa艂 s艂uchawk臋 od ucha i obejrza艂 j膮, jakby ogl膮da艂 muzealny eksponat. Potem powoli i apatycznie przy艂o偶y艂 do skroni.
- No to przegram wybory - powiedzia艂 cicho do szwagra.
- Nie musisz - rzuci艂 John Walters. - W ko艅cu... jestem bratem twojej 偶ony. Zrobi臋 wszystko, 偶eby zdj臋cie nic ukaza艂o si臋 w druku.
- To ju偶 nie zda si臋 na nic - szepn膮艂 Martin Morgan i zamkn膮艂 oczy; trwa艂 w odr臋twieniu, nie wiedz膮c, 偶e do gabinetu w艣lizgn臋艂a si臋 Angela, 偶e stoi za jego plecami i z niepokojem patrzy na ojca. - To ju偶 na nic - powt贸rzy艂.
- Przeciwnie - dobieg艂 go g艂os Waltersa. - Zdj臋cie si臋 nie uka偶e i zostaniesz senatorem. Victor si臋 znajdzie, wyja艣nimy wszystko, z pewno艣ci膮 jest to nieporozumienie. Wasz syn nie mo偶e by膰 bandyt膮. Co najwy偶ej zapl膮ta艂 si臋 przez m艂odzie艅cz膮 naiwno艣膰 albo jego wpl膮tano w afer臋, aby tobie zaszkodzi膰. Damy sobie z tym rad臋, masz moje s艂owo. Jest tylko jeden warunek.
- Jaki? - spyta艂 Morgan.
- W艂a艣ciciel 鈥淟os Angeles Sun鈥 jest jednym z inwestor贸w w B艂臋kitnej Dolinie. Wystarczy mu twoja obietnica, 偶e nie przeszkodzisz w budowie elektrowni.
- To nikczemne - powiedzia艂 Martin Morgan.
- Zgadzam si臋 - przytakn膮艂 John Walters. - Ja jestem tylko po艣rednikiem mi臋dzy nim i tob膮. Czuj臋 si臋 nie mniej oburzony. Ale nie masz wyboru.
Morgan znowu obejrza艂 s艂uchawk臋 i zn贸w przy艂o偶y艂 j膮 do skroni.
- Mam wyb贸r - powiedzia艂. - Mimo wszystko ufam Victorowi. Odmawiam.
Ospa艂ym ruchem po艂o偶y艂 s艂uchawk臋 na wide艂kach i dopiero teraz zauwa偶y艂 obecno艣膰 c贸rki w gabinecie. Mia艂a okr膮g艂e oczy. 艢niade policzki przybra艂y szaro艣膰 popio艂u.
- S艂ysza艂am ca艂膮 rozmow臋. Widzia艂am zdj臋cie w 鈥淟os Angeles Sun鈥. To nie jest Victor...
- Chyba nie jest - zgodzi艂 si臋 ojciec. - Ale oni maj膮 inn膮 fotografi臋. Tym razem na pewno z Victorem. Wuj John j膮 widzia艂... Dlaczego Victor uciek艂 z domu? - zapyta艂 z udr臋k膮.
Angela otworzy艂a i zamkn臋艂a usta. Przysi臋g艂a matce, 偶e nic nie powie ojcu. Dla jego dobra. Dla dobra ca艂ej ich rodziny. Ale gdyby go mama teraz zobaczy艂a...
Nie wolno.
Milcze膰 te偶 nie wolno.
No to powiedzie膰, gdzie ukryto Victora? I 偶e bywa艂 w 鈥淗adesie鈥, melinie Ognistych Demon贸w, wi臋c musi ich zna膰, mo偶e nie tylko zna膰, kto wie, w co si臋 wpl膮ta艂, co mu teraz grozi...
- Zosta艂em ju偶 wcze艣niej ostrze偶ony - us艂ysza艂a g艂os ojca. - Przez mecenasa Jenkinsa. Dosta艂 anonim. Mam si臋 wycofa膰 z wybor贸w albo gazety zamieszcz膮 zdj臋cie Victora w gangsterskim uniformie. Jak wida膰, nie by艂y to czcze pogr贸偶ki.
Angela my艣la艂a szybko, tak szybko, jak nigdy dot膮d. Nie mo偶e z艂ama膰 przysi臋gi danej matce. Nie mo偶e powiedzie膰 o my艣liwskim domku. Ale nie z艂amie przysi臋gi, je艣li poradzi ojcu, by porozmawia艂 z Trzema Detektywami. Widzia艂a u matki ich wizyt贸wk臋. Oni nie przysi臋gali. Mama im ufa. Ich rozmowa z ojcem b臋dzie mie膰 sens, co艣 posunie do przodu. Odpowiedzialno艣膰 wezm膮 wtedy na siebie Trzej Detektywi. Angela tak偶e o nich s艂ysza艂a. Podobno s膮 fantastyczni, rozwi膮zuj膮 sup艂y nie do rozplatania.
Obj臋艂a ojca za szyj臋, przytuli艂a si臋 do niego.
- Zadzwo艅 do Jupitera Jonesa - us艂ysza艂 jej szept. - To jeden z Trzech Detektyw贸w. Musia艂e艣 o nich s艂ysze膰. Oni co艣 wiedz膮c Victorze.
W przyczepie by艂o gor膮co: Jupe wy艂膮czy艂 klimatyzacj臋, 偶eby jej szum nie przeszkadza艂 Bobowi i 偶eby nie przeci膮偶a膰 linii elektrycznej, poniewa偶 komputer pracowa艂 na pe艂nych obrotach. Bob czarowa艂 przy klawiaturze. Uda艂o mu si臋 przenikn膮膰 do systemu policyjnego z danymi o przest臋pczo艣ci zorganizowanej, lecz niewiele tam znalaz艂 o Ognistych Demonach. Materia艂y przej臋艂a specjalna kom贸rka FBI o kryptonimie R-12.
- Tam b臋dzie si臋 trudno dosta膰 - mrukn膮艂 Bob.
- Pr贸buj - zach臋ci艂 Jupe.
Kom贸rka R-12 mia艂a g臋ste zasieki zabezpiecze艅. Bob pokona艂 kilka, odnajduj膮c kody oryginalnym sposobem przez siebie opracowanym, ale wci膮偶 jawi艂y si臋 nowe bramki, coraz bardziej szczelne.
NOD. Jak to rozszyfrowa膰? Nadzwyczajna Ochrona Danych? Numer Otwarcia Dost臋pu? Mo偶e Nowo Otwarte Dochodzenie?
- Nie mog臋 z艂ama膰 tego skr贸tu - westchn膮艂. - Nic nie pasuje.
Pete stan膮艂 za jego plecami, popatrzy艂 na monitor, potem na Jupe鈥檃.
- Ja bym spr贸bowa艂 kombinacji najprostszej - powiedzia艂.
- Odkry艂e艣 w sobie talent hakera? - zapyta艂 Bob z u艣mieszkiem.
- Dla mnie NOD to Noc Ognistych Demon贸w - odpar艂 Pete.
Bob pukn膮艂 si臋 palcem w czo艂o. B艂yskawicznie wystuka艂 na klawiaturze propozycj臋 Pete'a i w odpowiedzi uzyska艂 natychmiast: ZAAKCEPTOWANE.
Dlaczego wysoka specjalizacja odci膮ga od prostoty my艣lenia?
Monitor wy艣wietli艂 sk艂ad gangu. Mike Sullivan - herszt, pseudonim 鈥淏onza鈥. Kilkana艣cie innych nazwisk i pseudonim贸w. Chuliga艅stwo, rasistowskie ekscesy - jako przykrywka. Podejrzani o handel narkotykami, przemyt papieros贸w i alkoholu. Agenci R-12 prowadz膮 obserwacj臋 i dzia艂ania operacyjne. Dowod贸w jeszcze nie skompletowano.
- Na li艣cie nie ma Victora Morgana - poinformowa艂 Bob. - Nie wyst臋puje ani razu w wykazie kontakt贸w.
- Tak przypuszcza艂em - powiedzia艂 Jupe. - Swojego cz艂owieka Bonza nie nazwa艂by pajacem. Chyba 偶e...
- Co masz na my艣li? - zapyta艂 Pete.
Jupe przesta艂 skuba膰 doln膮 warg臋.
- G艂臋bok膮 konspiracj臋 - odpar艂. - Victor Morgan by艂by dla nich cenny, zw艂aszcza jako syn senatora. S膮 przebiegli. Mog膮 stosowa膰 podw贸jne maskowanie: puszczaj膮 s艂uch, 偶e jest z nimi, a potem ma si臋 okaza膰, 偶e nie jest.
- Co ze stu tysi膮cami dolar贸w, o kt贸rych m贸wi艂a pani Morgan? -zapyta艂 Bob.
- Jedno nie przeczy drugiemu - powiedzia艂 po pauzie Jupe. - Swojego si臋 nie szanta偶uje. Chocia偶, z drugiej strony... - Jupiter zn贸w poskuba艂 warg臋, zmarszczy艂 czo艂o. Sw贸j swoim, a tatu艣 niech p艂aci. Tak te偶 mog艂oby by膰. Musimy zbada膰, czy Victor nale偶y do Demon贸w i czy faktycznie go szukaja.
- Przecie偶 sprawdza艂e艣 - powiedzia艂 Pete.
- Ale nie uzyska艂em pewno艣ci i jestem u nich spalony - odpar艂 Jupe. - Teraz kolej na was. Mam plan...
Nie zd膮偶y艂 jednak wy艂o偶y膰 swego pomys艂u, bo w przyczepie zadzwoni艂 telefon, Jupe odebra艂. S艂ucha艂 w milczeniu.
- Dobrze, prosz臋 pana - powiedzia艂 na zako艅czenie. - B臋d臋 o drugiej. - Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i popatrzy艂 w zadumie na koleg贸w. - Mamy problem. Martin Morgan poprosi艂 mnie o spotkanie, nie mog艂em mu odm贸wi膰. Sk膮d on wie, 偶e mamy jaki艣 zwi膮zek ze znikni臋ciem Victora? 呕ona nie powiedzia艂a mu na pewno.
- B臋dziesz mia艂 niez艂膮 gimnastyk臋 - zauwa偶y艂 Bob.
D偶ip zatrzyma艂 si臋 nieopodal jeziora. Zachodz膮ce s艂o艅ce k艂ad艂o na niebieskawo艣膰 sosen troch臋 czerwieni, a lustro wody u st贸p urwiska pod艣wietla艂o gasn膮c膮 poz艂ot膮. W g艂臋bokim cieniu drzew my艣liwski domek wygl膮da艂 tajemniczo i mrocznie.
Angela rozejrza艂a si臋: w pobli偶u nie parkowa艂 偶aden samoch贸d, nic si臋 nie porusza艂o, cisz臋 narusza艂 tylko 艣wiergot ptak贸w. Skradaj膮c si臋, podesz艂a do okna, zajrza艂a przez szyb臋. Zobaczy艂a brata le偶膮cego na 艂贸偶ku z ksi膮偶k膮 w r臋kach. Poskroba艂a paznokciem szk艂o. Victor podni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 w jej kierunku. Nie wygl膮da艂 na przestraszonego. Po chwili rozpozna艂 Angel臋 i dopiero wtedy si臋 zdziwi艂.
Wyszed艂 przed dom.
- Jak tu trafi艂a艣? - zapyta艂 niech臋tnie.
- Nie cieszysz si臋, 偶e mnie widzisz?
- Mam do艣膰 tej dziury - mrukn膮艂. - Czytam 鈥淪olaris鈥 Lema ju偶 po raz trzeci. Nie powinna艣 by艂a tutaj przyje偶d偶a膰.
Angela obj臋艂a brata, poca艂owa艂a go w policzek.
- Ojciec jest u kresu si艂 - powiedzia艂a cicho. - Rozp臋ta艂a si臋 afera.
- Zrezygnowa艂 z kandydowania?
- Nic nie rozumiem z tego wszystkiego. - Angela potrz膮sn臋艂a jasn膮 czupryn膮, blond grzywka spad艂a jej na oczy.
- Nie musisz - rzuci艂 Victor.
- Nale偶ysz do Ognistych Demon贸w? Bra艂e艣 udzia艂 w ich zadymie? Tylko to mi powiedz, Vic. Do licha, jestem twoj膮 siostr膮!
Victor u艣miechn膮艂 si臋 leciutko. Zapewne tutejsze powietrze sprawi艂o, 偶e mia艂 na policzkach du偶o mniej pryszczy.
- Chyba nie wypapla艂a艣 ojcu, gdzie si臋 ukrywam? - zapyta艂. - Za par臋 dni wr贸c臋 do domu.
- Jutro uka偶e si臋 w gazetach nowe zdj臋cie z Nocy Ognistych Demon贸w. Mo偶na b臋dzie ci臋 na nim rozpozna膰 - Angela patrzy艂a prosto w oczy Victorowi. - Wuj John ju偶 widzia艂 t臋 fotografi臋 i twierdzi, 偶e to ty, na sto procent.
Twarz Victora wykrzywi艂 grymas - gniewny i jakby gorzki.
- Nasz kochany wujaszek... - mrukn膮艂, odwracaj膮c g艂ow臋. - Tak bardzo si臋 martwi o nasz膮 rodzin臋.
- A ty j膮 ha艅bisz. Narozrabia艂e艣 i kryjesz si臋 jak szczur. Masz gdzie艣 udr臋k臋 ojca i to, 偶e przez ciebie przegra wybory.
Victor nie od razu odpowiedzia艂. Wa偶y艂 s艂owa.
- Ka偶dy 偶yje na w艂asny rachunek - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. - Nie jestem dzieciakiem, odpowiadam za siebie. Ojciec mo偶e si臋 mnie wyprze膰, prosz臋 bardzo. Zmieni臋 nazwisko, je艣li trzeba. Spadaj st膮d, siostrzyczko. I nikomu pary z ust, 偶e mnie widzia艂a艣. Bo b臋dzie tragedia.
- Demony ci臋 szukaj膮? - strzeli艂a. - Narazi艂e艣 im si臋? Czego艣 chc膮?
- Spadaj, prosz臋,
- Je艣li jutro w 鈥淟os Angeles Sun鈥 zamieszcz膮 to zdj臋cie...
- Nasz ojciec nie musi by膰 senatorem - przerwa艂 jej brat z krzywym u艣mieszkiem. - Niech dalej prowadzi swoj膮 kancelari臋 adwokack膮. Dobrze na tym wyjdzie.
- Jak 艣miesz tak m贸wi膰 o ojcu?! - wykrzykn臋艂a Angela.
Victor ju偶 otworzy艂 usta, aby zareplikowa膰, ale powstrzyma艂 si臋, zacisn膮艂 wargi. Wida膰 by艂o, 偶e nie przysz艂o mu to 艂atwo. Z twarzy znik艂 arogancki wyraz, ust臋puj膮c miejsca goryczy i bezradno艣ci.
- Kiedy艣 zrozumiesz - powiedzia艂 cicho. - Musi by膰, jak jest. I, b艂agam, ani s艂owa tacie, 偶e si臋 ze mn膮 widzia艂a艣. Jed藕 ju偶.
Angela z nisko pochylon膮 g艂ow膮 ruszy艂a w stron臋 samochodu. Wsiadaj膮c do d偶ipa, obejrza艂a si臋 i zobaczy艂a nieruchomego Victora, kt贸ry odprowadza艂 j膮 smutnym wzrokiem. Poczu艂a bolesny ucisk w sercu.
ROZDZIA艁 4
AUTENTYK CZY FA艁SZYWKA?
U艣miech na sympatycznej twarzy Martina Morgana tym razem nie wygl膮da艂 naturalnie - by艂 raczej uprzejmo艣ci膮 wobec go艣cia, pokrywaj膮c膮 niepok贸j i wyczerpanie. Kandydat na senatora mia艂 podkr膮偶one oczy i zapadni臋te policzki, obci膮gni臋te szaraw膮 sk贸r膮. Wyszed艂 Jupiterowi na spotkanie, u艣cisn膮艂 mu d艂o艅, wskaza艂 na sk贸rzan膮 kanap臋 w rogu gabinetu.
- B臋d臋 m贸wi艂 wprost - odezwa艂 si臋 zm臋czonym g艂osem. - Na moim synu ci膮偶膮 podejrzenia, 偶e jest zwi膮zany z gangiem Ognistych Demon贸w. Je艣li to prawda, wycofam si臋 z wybor贸w. Ale m贸j syn znikn膮艂 i nie mog臋 tego wyja艣ni膰.
Zamilk艂, czekaj膮c na reakcj臋 Jupe'a.
Jupe, aby wygra膰 na czasie, chcia艂 zapyta膰, dlaczego pan Morgan zwraca si臋 z tym do niego, ale uzna艂, 偶e z tym udr臋czonym cz艂owiekiem nie nale偶y bawi膰 si臋 w ciuciubabk臋. Morgan musia艂 wiedzie膰 albo domy艣la膰 si臋, 偶e Trzej Detektywi badaj膮 t臋 spraw臋.
- Obawiam si臋, 偶e wyja艣nienie nie jest proste - powiedzia艂. - Pana syn chyba zna艂 Demon贸w, bo bywa艂 cz臋sto w 鈥淗adesie鈥. Jedna z wersji zak艂ada szanta偶. Demony 偶膮daj膮 od Victora pieni臋dzy, pod gro藕b膮, 偶e skompromituj膮 pana. Poniewa偶 zap艂aci膰 ma Victor, nie zrobi膮 偶adnego ruchu, p贸ki si臋 z nim nie skontaktuj膮. To mo偶e by膰 pow贸d, dla kt贸rego pa艅ski syn si臋 ukrywa.
- Nie s膮dz臋 - Morgan pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Kampania kompromitacji ju偶 si臋 zacz臋艂a. Jutro w 鈥淟os Angeles Snu鈥 ma si臋 ukaza膰 zdj臋cie Victora jako jednego z Ognistych Demon贸w, zrobiono je owej s艂ynnej Nocy, podczas pogromu.
- W膮tpi臋, aby na tej fotografii by艂 Victor- powiedzia艂 Jupe.
- Kto艣 ju偶 j膮 widzia艂 i nie ma w膮tpliwo艣ci. Dlatego chcia艂bym si臋 zobaczy膰 z Victorem - Martin Morgan wpi艂 si臋 wzrokiem w twarz Jupe'a. - Musz臋 si臋 z nim zobaczy膰, Prosz臋...
Jupe zmusi艂 si臋, by zapanowa膰 nad odruchem wsp贸艂czucia.
- Najwa偶niejsze w tej chwili to sprawdzi膰, czy Victor nale偶y do gangu - powiedzia艂 艂agodnie, jakby t艂umaczy艂 co艣 dziecku. - Je偶eli nie, zdemaskuje pan prowokacj臋. A nam si臋 wydaje, 偶e pa艅ski syn nie jest Ognistym Demonem. Sprawdzamy to - Jupe zrobi艂 pauz臋. - Od kogo pan si臋 dowiedzia艂, 偶e jutro w 鈥淟os Angeles Sun鈥 uka偶e si臋 zdj臋cie z Victorem?
Teraz zawaha艂 si臋 Martin Morgan. Prawda nie przechodzi艂a mu przez gard艂o, jednak uzna艂 w ko艅cu, 偶e musi by膰 szczery z tym ch艂opcem, je艣li ma liczy膰 na jego pomoc.
- Zadzwoni艂 do mnie... - urwa艂, bo do gabinetu zajrza艂 jego sekretarz, Peter York, z plikiem papier贸w pod pach膮. - Prosz臋 mi teraz nie przeszkadza膰 - osadzi艂 go w progu. - Wezw臋 ci臋, gdy b臋d臋 wolny.
Sekretarz wycofa艂 si臋 z gabinetu. Morgan spojrza艂 na Jupe'a i w jego twarzy zaskoczy艂 go wyraz dziwnego napi臋cia.
- Kto to by艂, panie Morgan?
- M贸j asystent, Peter York. - Martin Morgan wr贸ci艂 my艣lami do rozmowy z Waltersem. - Dzi艣 rano odebra艂em od kogo艣 telefon z propozycj膮 - powiedzia艂. - Fotografia si臋 nie uka偶e, je偶eli przyrzekn臋 da膰 spok贸j niszczycielom B艂臋kitnej Doliny. Mam si臋 zgodzi膰 na zbudowanie tam elektrowni j膮drowej.
Jupe zabra艂 si臋 do skubania dolnej wargi. Robi艂 to d艂ugo, zapominaj膮c, 偶e obok niego siedzi pan Morgan. Ju偶 by艂 pewien, gdzie widzia艂 sekretarza Morgana. 艁amig艂贸wka zacz臋艂a uk艂ada膰 si臋 w ca艂o艣膰: w sk艂ad grupy nacisku na przysz艂ego senatora, aby przysta艂 na budow臋 elektrowni w B艂臋kitnej Dolinie, wchodzi jego asystent, a nawet w艂asna 偶ona i syn. York to sportowiec, kt贸ry kupi艂 w 鈥淗adesie鈥 zdj臋cia z zadymy Demon贸w. Ogniste Demony te偶 maj膮 sw贸j udzia艂 w grze przeciwko Morganowi. Kto jeszcze?
- Przypuszczam, 偶e si臋 pan nie zgodzi艂 - powiedzia艂 do Morgana, przestaj膮c skuba膰 warg臋.
- Ma si臋 rozumie膰 - potwierdzi艂 Morgan.
Jupe spojrza艂 prosto w oczy panu Morganowi.
- Jestem w kontakcie z pa艅skim synem - powiedzia艂. - Wszystko z nim w porz膮dku, ale do waszego spotkania na razie nie mo偶e doj艣膰. Je艣li ufa pan Trzem Detektywom, musz臋 wiedzie膰, kto do pana zadzwoni艂 z propozycj膮.
- Wola艂bym zachowa膰 to w sekrecie - odpar艂 Morgan. - A z Victorem musz臋 si臋 zobaczy膰.
Jupe wsta艂.
- Jest ma艂o czasu - rzuci艂 sucho. - Tu chodzi o spisek. Albo nam pan zaufa i powie, kto dzwoni艂, albo umywamy r臋ce.
Martin Morgan zapatrzy艂 si臋 w panoramiczne okno z widokiem na centrum Los Angeles.
- Chyba nie mam wyj艣cia - odezwa艂 si臋 po d艂ugiej pauzie. - Telefonowa艂 brat mojej 偶ony, John Walters, prezes 鈥淪tock Industries鈥. Ale on tu jest tylko po艣rednikiem...
- Sk膮d pan wie? - przerwa艂 mu Jupe.
- Tak powiedzia艂.
- W gazetach pisano, 偶e 鈥淪tock Industries鈥 to g艂贸wny udzia艂owiec inwestycji w B艂臋kitnej Dolinie - przypomnia艂 sobie Jupiter.
- Nie wierz臋, 偶e m贸j szwagier...
- To pa艅ska sprawa - zn贸w przerwa艂 Jupe. - My badamy bez uprzedze艅. Spotkanie z Victorem niczego by panu nie wyja艣ni艂o. B臋dziemy w kontakcie. - Ruszy艂 do drzwi. Stan膮艂. Zawr贸ci艂, zbli偶y艂 si臋 do Morgana. - Prosz臋 powiedzie膰 swojemu sekretarzowi, 偶e pan rozwa偶a ofert臋 Waltersa.
- Co takiego? - zdumia艂 si臋 Martin Morgan.
- Prosz臋 da膰 Yorkowi do zrozumienia, 偶e waha si臋 pan. 呕e gdyby nie ambicja, ju偶 by pan do Waltersa zatelefonowa艂. - Jupe patrzy艂, jak zmienia si臋 twarz Morgana: gniew ust臋puje miejsca zaskoczeniu, zdumienie w膮tpliwo艣ciom, domys艂om. - Prosz臋 zaufa膰 mi i tak zrobi膰 - powiedzia艂 z naciskiem.
Dryblas w czarnej sk贸rze nabitej poz艂acanymi 膰wiekami i z kolczykiem w uchu wszed艂 do 鈥淗adesu鈥 ko艂ysz膮cym si臋 krokiem, zbli偶y艂 si臋 do brzuchatego barmana i co艣 mu powiedzia艂, wsuwaj膮c do r臋ki dwudziestodolarowy banknot. Brzuchacz przyjrza艂 mu si臋, potem kiwn膮艂 g艂ow膮, schowa艂 banknot, odstawi艂 kufle przygotowane do nape艂nienia.
Wylaz艂 zza kontuaru i zacz膮艂 przeciska膰 si臋 do okr膮g艂ego sto艂u w rogu sali. Stan膮艂 za plecami olbrzyma o krogulczej g臋bie. Pochyli艂 mu si臋 do ucha.
- Taki jeden ma interes do ciebie. Czeka przed knajp膮.
- Jaki jeden? - Bonza nawet si臋 nie odwr贸ci艂, nie spojrza艂 na barmana.
- Chodzi o ci臋偶ki szmal. Podobno si臋 znacie.
Bonza bez po艣piechu wypi艂 litrowy kufel piwa, doko艅czy艂 z kumplami rozmow臋 o jakim艣 Padalcu, kt贸ry kr臋ci i trzeba go b臋dzie dopa艣膰, potem leniwie d藕wign膮艂 si臋 z 艂awy i ruszy艂 do wyj艣cia, roztr膮caj膮c zagradzaj膮cych mu drog臋.
Bob, w takiej samej sk贸rzanej kurtce ze z艂oconymi 膰wiekami, sta艂 o krok za Pete'em. Pete ruszy艂 na spotkanie Bonzie, z wyci膮gni臋t膮 r臋k膮. Bonza jej nie zauwa偶y艂.
- My si臋 znamy, ma艂y? - zapyta艂 ptasim g艂osikiem, patrz膮c na Pete'a z g贸ry: mia艂 ponad dwa metry wzrostu, przewy偶sza艂 Pete'a o dobre p贸艂 g艂owy; wygolona czaszka rozmiar贸w dyni 艣wieci艂a si臋 od kropel potu.
- Ju偶 si臋 znamy - powiedzia艂 Pete. - Mamy z kumplem towar, kt贸rego szukasz. On wzi膮艂 g艂upie pi臋膰 st贸w - wskaza艂 na Boba. - Ty dasz wi臋cej.
- Albo dam po ryju - zareplikowa艂 Bonza, pr臋偶膮c nagi biceps z wytatuowanym wizerunkiem szatana. - Spada膰, gnoje.
- Za moment - Pete u艣miechn膮艂 si臋, wzruszy艂 ramionami. - Go艣膰 daje pi臋膰 setek, 偶eby go ukry膰 przed wami, winien ci jest cholern膮 kas臋, ale tobie to zwisa. Sorry za pomy艂k臋.
Ju偶 chcia艂 si臋 odwr贸ci膰, gdy 艂apsko Bonzy spad艂o mu na kark.
- O jakim go艣ciu nawijasz? Macie Padalca?
- Mamy 艣cierwo, kt贸re nie chce ci zap艂aci膰 za tatusia - powiedzia艂 Pete. - Synalek Morgana. B臋dzie zeznawa膰 w s膮dzie przeciwko wam. O tej waszej zadymie. Ile odpalisz za kapusia?
Bonza chwyci艂 Pete'a za klapy kurtki i niczym pi贸rko uni贸s艂 go w powietrze.
- Kto ci臋 napu艣ci艂, gadaj!
- Sypnie was - wycharcza艂 Pete. - Wszystko widzia艂...
- Chyba we 艣nie - 膰wierkn膮艂 drwi膮co Bonza i potrz膮sn膮艂 Pete'em, a偶 zatrzeszcza艂y mu stawy. - Jak bym szuka艂 gnoja, to bym go mia艂. Z p臋takami si臋 nie zadaj臋.
- M贸wi, 偶e nale偶y do Demon贸w... - Pete ju偶 zaczyna艂 si臋 dusi膰 w 偶elaznym u艣cisku. - 呕e jest lepszy od ciebie...
- Vic ma by膰 Demon? - Bonza pu艣ci艂 Pete'a, zani贸s艂 si臋 cienkim chichotem. - Co za palant! Powiedz mu, 偶e jak si臋 poka偶e w 鈥淗adesie鈥, zrobi臋 z niego farfocel.
- A zdj臋cia od rudej? - wtr膮ci艂 si臋 Bob. - Jest na nich razem z wami.
Bonza przesta艂 chichota膰. Tym razem chwyci艂 za klapy ich obu.
- Nie ze mn膮 takie sztuczki - zasycza艂. - Znam paragrafy. Biegli odr贸偶ni膮 fa艂szywk臋 od orygina艂u. Nadaj膮c glinom, 偶e numer nie przejdzie. A teraz won.
Na kr贸tk膮 chwil臋 Pete i Bob zawi艣li w powietrzu. Potem spadli na ziemi臋. Gdy si臋 podnie艣li. Bonzy ju偶 nie by艂o.
Bob sprawdzi艂 dyktafon ukryty w kieszeni na piersi: szcz臋艣liwie ocala艂, rozmowa si臋 nagra艂a.
Pan Andrews zaprowadzi艂 syna do pokoju dy偶urnego redaktora 鈥淟os Angeles Sun鈥. Redaktor ton膮艂 w k艂臋bowisku gazetowych odbitek, co艣 kre艣li艂 na kolumnach i r贸wnocze艣nie rozmawia艂 przez telefon.
Zaczekali, a偶 sko艅czy rozmow臋. Potem Andrews przedstawi艂 redaktorowi syna i gdzie艣 pobieg艂.
- Jeden z Trzech Detektyw贸w... S艂ysza艂em o was - redaktor poda艂 Bobowi lew膮 r臋k臋, praw膮, uzbrojon膮 w o艂贸wek, nadal kre艣li艂 na 艣wie偶ej kolumnie. - W czym mog臋 pom贸c?
- Chcia艂bym obejrze膰 stron臋 ze zdj臋ciem Ognistych Demon贸w - powiedzia艂 Bob.
- Tam - redaktor wskaza艂 na niski stolik przywalony odbitkami kolumn. - Materia艂 idzie dzie艅 p贸藕niej.
- Nie uka偶e si臋 jutro?
- Pojutrze. Decyzja szefa.
Bob przejrza艂 wydruki stron, pokre艣lone czerwonym mazakiem. Znalaz艂 t臋, kt贸rej szuka艂, z wielkim tytu艂em: 鈥淪ensacja! Victor Morgan w艣r贸d Ognistych Demon贸w! Syn kandydata na senatora uczestniczy w pogromie! CZY ODDASZ G艁OS NA OJCA GANGSTERA?鈥
Na fotografii, bardzo ostrej i w du偶ym zbli偶eniu, wida膰 by艂o Victora kopi膮cego skulon膮 na ziemi kobiet臋. Twarze pozosta艂ych trzech Demon贸w by艂y mniej czytelne. Victor mia艂 na sobie kurtk臋 z wizerunkiem diab艂a. Kopa艂 z zajad艂o艣ci膮. Na dalszym planie p艂on膮艂 sklep, uciekali przera偶eni ludzie.
- Kto przygotowa艂 to zdj臋cie do druku? - zapyta艂 Bob.
- Nasze fotolaboratorium. - Dy偶urny redaktor zerkn膮艂 na kolumn臋 podsuni臋t膮 mu przez Boba, na inicja艂y Z. S. pod reprodukcj膮. - To Zbig Saff.
- Chcia艂bym zamieni膰 z nim par臋 s艂贸w.
Dy偶urny gdzie艣 zatelefonowa艂.
- Jedenaste pi臋tro, pok贸j 1108. Zbig czeka na ciebie.
Laborant, ma艂y cz艂owieczek w bia艂ym kitlu, zerkn膮艂 na gazetow膮 p艂acht臋 przyniesion膮 przez Boba.
- Mia艂em z tym troch臋 zawracania g艂owy - powiedzia艂. - Prosi艂em o klisz臋, ale nie by艂o, tylko odbitka. Zdj臋cie trudniej obrobi膰.
- M贸g艂bym zobaczy膰 to zdj臋cie? - poprosi艂 Bob.
Laborant poszpera艂 w szufladzie i da艂 mu fotografi臋 z przyklejonym do niej paskiem papieru, na kt贸rym widnia艂y jakie艣 cyfry i symbole. Bob przyjrza艂 jej si臋 z uwag膮.
- Ciekawe - zauwa偶y艂. - Jedna twarz jest wyra藕na, a trzy pozosta艂e rozmazane. Przecie偶 to ta sama odleg艂o艣膰 od obiektywu.
Cz艂owieczek zerkn膮艂 na zdj臋cie.
- Fakt - przytakn膮艂. - Tamci s膮 poruszeni. Ale chodzi przecie偶 o tego. Pewnie sta艂 nieruchomo, kiedy b艂ysn膮艂 flesz.
- Niezupe艂nie - powiedzia艂 Bob. - Twarz czytelna, reszta zamazana. Kiedy cz艂owiek si臋 rusza, g艂owa nie mo偶e sta膰 w miejscu.
Laborant jeszcze raz popatrzy艂 na fotografi臋 i roze艣mia艂 si臋.
- Co艣 w tym jest, ch艂opcze, ale nie moja sprawa. To amatorskie zdj臋cie. A ja nie jestem fotoreporterem, tylko technikiem.
- Czy m贸g艂bym zatrzyma膰 t臋 fotk臋? - zapyta艂 Bob.
- Tak. - Laborant spojrza艂 na pasek papieru z symbolami, przyklejony do zdj臋cia, i szybko poprawi艂 si臋: - Nie. Orygina艂 do zwrotu.
Trudno, pomy艣la艂 Bob, ale mam przecie偶 gazetow膮 odbitk臋. Na niej te偶 wida膰, 偶e korpus si臋 rusza, a g艂owa stoi.
Czekanie Jupe'a nie by艂o daremne. Dochodzi艂a dziewi膮ta wiecz贸r, kiedy zobaczy艂 rud膮 wampirzyc臋 zmierzaj膮c膮 w stron臋 鈥淗adesu鈥. Zagrodzi艂 jej drog臋. Ulica by艂a pusta, zmierzch mglisty, kule latar艅 spowija艂 偶贸艂tawy opar.
- Cze艣膰. - Jupe mia艂 na sobie ten sam co wtedy drelichowy kombinezon. - Poznajesz? Kupi艂em od ciebie pami膮tkow膮 fotk臋 z zadymy Ognistych.
Ruda obrzuci艂a go oboj臋tnym wzrokiem.
- Reklamacji nie przyjmuj臋 - mrukn臋艂a.
- 呕adnych reklamacji - zapewni艂 Jupe. - Na odwr贸t. Chcia艂bym do albumu wszystkie fotki, kt贸re wtedy napstryka艂a艣. Mam fors臋.
- Ale ja nie mam ju偶 odbitek - rzuci艂a wampirzyca i chcia艂a i艣膰 dalej.
Jupe przytrzyma艂 j膮 za 艂okie膰.
- Mog膮 by膰 klisze - powiedzia艂. - Film chyba ci zosta艂. Jak si臋 jest kolekcjonerem, cz艂owiek chce mie膰 komplet.
- Film?... - Ruda zmarszczy艂a purpurowe, narysowane tuszem brwi. - Je艣li nie wyrzuci艂am... Zdaje si臋, 偶e by艂 w torbie. Wywalam 艣mieci.
- Sprawd藕 - poprosi艂 Jupiter. - Odpali艂bym ci st贸w臋.
Ruda stan臋艂a pod latarni膮 i rozpocz臋艂a szperanie w brezentowej przepa艣cistej torbie, pe艂nej jakich艣 babskich rupieci - spinek, szminek, flakonik贸w, papierowych chusteczek. Film w plastikowej tubce znalaz艂a dopiero na samym dnie, pod p臋kiem kluczy, w艣r贸d tytoniowych okruch贸w.
- Ile, m贸wi艂e艣?
- St贸wka.
- No to dasz dwie st贸wy.
Jupe dla porz膮dku spr贸bowa艂 si臋 potargowa膰, lecz wampirzyca nie ust膮pi艂a, wi臋c zap艂aci艂 jej dwie艣cie dolar贸w, sprawdziwszy w 艣wietle latarni, czy s膮 to zdj臋cia z Nocy Ognistych Demon贸w. W hondzie sprawdzi艂 to jeszcze raz i odsapn膮艂 z satysfakcj膮.
Peter York nawet nie przeczuwa艂, 偶e jest obserwowany. Zatrzyma艂 dodge'a przed jakim艣 pubem w bocznej uliczce i wszed艂 do 艣rodka. Sportowa honda stan臋艂a kilka metr贸w dalej. Pete tak偶e wszed艂 do pubu. Usiad艂 przy barze na wysokim sto艂ku, plecami do Yorka. Zam贸wi艂 imbirowe piwo.
York na kogo艣 czeka艂. Raz po raz popatrywa艂 na zegarek. W ko艅cu doczeka艂 si臋: da艂 znak r臋k膮 nieogolonemu m艂odzie艅cowi w kowbojskiej zamszowej kurtce z fr臋dzlami, z aparatem fotograficznym zawieszonym na szyi, kt贸ry stan膮艂 w progu, rozgl膮daj膮c si臋 dooko艂a. M艂odzieniec przysiad艂 si臋 do Yorka, za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋.
- Polish vodka, 鈥淲yborowa鈥 - powiedzia艂 do barmanki. - Podw贸jna, z lodem, na koszt tego pana.
- O co chodzi, Spine? - us艂ysza艂 Pete 艣ciszony g艂os Yorka. - Mia艂e艣 do mnie nie dzwoni膰.
Spine pokaza艂 w u艣miechu spr贸chnia艂e z臋by. Dw贸ch przednich brakowa艂o.
- Sorry, szefie - powiedzia艂, wypijaj膮c duszkiem podany przez barmank臋 trunek i prosz膮c o nast臋pny. - Nie doko艅czyli艣my interesu.
- Dosta艂e艣 wszystko - sykn膮艂 asystent Morgana.
- Za robot臋 - zgodzi艂 si臋 Spine. - A j臋zyk za z臋bami?
- Zap艂aci艂em.
- Ma艂o. Nie wiedzia艂em, 偶e wmontowanie bu藕ki to taka bomba. Za pod艂o偶enie bomby ulubie艅cowi Kalifornii trzeba da膰 wi臋cej.
- Da艂em, ile chcia艂e艣 - mrukn膮艂 York.
- Czytam gazety - powiedzia艂 Spine. - By艂em g艂upi, ale ju偶 nie jestem. M.M. odpali艂by fortun臋 za moj膮 historyjk臋 z fotk膮. Spokojnie, panie York. Nie jestem 艣wini膮. Za dziesi臋膰 tysi臋cy bags贸w nie puszczam pary z g臋by nawet na torturach.
Dyktafon w kieszeni Pete'a zarejestrowa艂 ciche przekle艅stwo Petera Yorka i to, jak gniewnie wystukuje palcami rytm po blacie kontuaru. Potem York si臋gn膮艂 po ksi膮偶eczk臋 czekow膮 i wypisa艂 sum臋.
- Odt膮d si臋 nie znamy - dotar艂 do Pete'a sycz膮cy szept.
- Spokojnie, szefie. Ma pan do czynienia z cz艂owiekiem interesu - zapewni艂 Spine. - 呕egnam na zawsze.
Opu艣ci艂 bar chwiejnym krokiem, oszo艂omiony z lekka trzema szklaneczkami 鈥淲yborowej鈥. Po chwili Pete ruszy艂 za nim. Zobaczy艂, jak Spine wsiada do r贸偶owego garbusa z girlandami stokrotek.
Honda pod膮偶y艂a w 艣lad za volkswagenem i towarzyszy艂a mu, a偶 stan膮艂 przed obdrapan膮 kamienic膮 w dzielnicy slums贸w. Spine, pogwizduj膮c, znikn膮艂 za drzwiami sutereny, ozdobionymi tabliczk膮:
PRACOWNIA FOTOGRAFICZNA * Portrety * Fotomonta偶e * Obs艂uga imprez rodzinnych Tom D. Spine:
PRACOWNIA FOTOGRAFICZNA * Portrety * Fotomonta偶e * Obs艂uga imprez rodzinnych Tom D. Spine |
ROZDZIA艁 5
KTO NAPISA艁 ANONIM?
Martin Morgan wr贸ci艂 do domu p贸藕nym wieczorem, zm臋czony mordercz膮 seri膮 spotka艅 wyborczych. 呕ona pomog艂a mu zdj膮膰 marynark臋 i kaza艂a przynajmniej na kwadrans po艂o偶y膰 si臋 na otomanie w saloniku. Sama usiad艂a obok. Wygl膮da艂a na zatroskan膮, z trudem kry艂a zdenerwowanie.
- Jak by艂o na wiecach? - zapyta艂a.
- Ludzie nie wierz膮 we wczorajsz膮 sensacj臋 z 鈥淟os Angeles Sun鈥 - odpar艂 Morgan, le偶膮c na wznak, z przymkni臋tymi oczami. - Zw艂aszcza 偶e dzi艣 nie ma o tym ani s艂owa. Pytano mnie o Victora. Zapewni艂em, 偶e to brednie, m贸j syn nie ma nic wsp贸lnego z Ognistymi Demonami.
- Oby tak by艂o, Martinie... - westchn臋艂a pani Morgan.
- W膮tpisz?
- Boj臋 si臋. O niego i o ciebie.
- Gdyby mieli jaki艣 dow贸d przeciwko Victorowi, ukaza艂by si臋 w dzisiejszym 鈥淟os Angeles Sun鈥 - powiedzia艂 Martin Morgan. - Kaczka dziennikarska. B臋d膮 musieli mnie przeprosi膰.
- Oby tak by艂o - powt贸rzy艂a z westchnieniem Sybil, dziwi膮c si臋 w duchu, 偶e m膮偶 nie pyta, czy Victor odezwa艂 si臋, czy dzwoni艂.
Widocznie zamkn膮艂 si臋 w sobie i nie chce o tym m贸wi膰.
- Na ka偶dym spotkaniu pytano mnie o B艂臋kitn膮 Dolin臋 - us艂ysza艂a. - Domagano si臋 przyrzeczenia, 偶e jako senator nie dopuszcz臋 do dewastacji tego rajskiego zak膮tka. Zapewni艂em ludzi, 偶e mog膮 by膰 o to spokojni.
Nie zauwa偶y艂 l臋ku w oczach Sybil. Wci膮偶 mia艂 przymkni臋te powieki.
Do saloniku wszed艂 s艂u偶膮cy.
- Telefon do pana - poinformowa艂. - Od艂o偶y艂em s艂uchawk臋 w gabinecie.
- Przynie艣 tutaj aparat - poleci艂a Sybil.
- Nie trzeba. - Morgan podni贸s艂 si臋 ze sk贸rzanej otomany.
- Porozmawiam u siebie.
Przeszed艂 do gabinetu.
Mia艂 niejasne przeczucie, 偶e wie, kto do niego dzwoni o tak p贸藕nej porze. Nim wzi膮艂 s艂uchawk臋, wcisn膮艂 klawisz nagrywania.
- Jak si臋 masz, Martin. - Pozna艂 jowialny g艂os Johna Waltersa. - Zdaje si臋, 偶e mia艂e艣 dzisiaj gor膮cy dzie艅, osiem spotka艅 z wyborcami.
- A偶 dziewi臋膰 - skorygowa艂 Morgan.
- Na pewno wszystkie udane - Walters za艣mia艂 si臋 ciep艂o.
- I bez gorzkiej niespodzianki w 鈥淟os Angeles Sun鈥. Zapewni艂em w艂a艣ciciela gazety, 偶e dojdziemy do porozumienia.
- Na jakiej podstawie, John? - zapyta艂 Martin Morgan.
- Znam ci臋 dobrze, jeste艣 rozwa偶nym cz艂owiekiem. - G艂os Waltersa sta艂 si臋 jeszcze cieplejszy. - Z pewno艣ci膮 waha艂e艣 si臋, ale zwyci臋偶y艂 rozs膮dek. Tylko ta duma, co? Honor ci nie pozwala艂 do mnie zatelefonowa膰. Rozumiem, rozumiem... - Pog艂os dobrotliwego 艣miechu. - Jak nie g贸ra do Mahometa, to Mahomet do g贸ry. No wi臋c ja dzwoni臋. Aby us艂ysze膰, 偶e przemy艣la艂e艣 propozycj臋 i przyjmujesz warunek.
- A je艣li si臋 mylisz? - zapyta艂 Morgan z bij膮cym sercem.
- Mam podstaw臋, 偶eby s膮dzi膰, 偶e nie jestem w b艂臋dzie. Sko艅czmy t臋 komedi臋, Martin.
Morgan g艂臋boko zaczerpn膮艂 powietrza. Troch臋 kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie.
- Sko艅czmy - powiedzia艂. - Ta podstawa to m贸j sekretarz, Peter York?
W s艂uchawce zapanowa艂a cisza, jakby przerwano po艂膮czenie. John Walters odezwa艂 si臋 dopiero po paru chwilach i w jego g艂osie nie by艂o ju偶 cienia przyjaznej jowialno艣ci.
- Ich cierpliwo艣膰 si臋 wyczerpuje. Dali ci troch臋 wi臋cej czasu, bo zapewni艂em, 偶e nie jeste艣 g艂upcem. Ale pojutrze ca艂a Kalifornia zobaczy na pierwszej stronie 鈥淟os Angeles Sun鈥 zbira kopi膮cego kobiet臋. Ten zbir to Victor. W uniformie Ognistych Demon贸w. I to b臋dzie tw贸j 偶a艂osny koniec.
Morgan od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. Po chwili, mimo p贸藕nej pory, nakr臋ci艂 czyj艣 numer i nagra艂 si臋 kr贸tko na automatyczn膮 sekretark臋.
Wr贸ci艂 do saloniku. Sybil czeka艂a na niego. Zaskoczy艂 j膮 wyraz twarzy m臋偶a: rozpacz czy rozbawienie? Niby u艣miecha艂 si臋, ale nie do ko艅ca. W jego oczach dostrzeg艂a b艂yski, jakich nie zna艂a.
- Kto dzwoni艂? - rzuci艂a niecierpliwie.
- Na kilkaset spraw s膮dowych, w kt贸rych wyst臋powa艂em jako obro艅ca, przegra艂em tylko cztery - powiedzia艂 z dziwnym u艣mieszkiem Morgan. - I wiesz co? Odczuwa艂em niedosyt pora偶ek. 呕eby czu膰 grunt pod nogami, trzeba od czasu do czasu obrywa膰 po nosie. Wtedy przestaje si臋 buja膰 w ob艂okach.
- Co to za wyw贸d, Martin?
- Za trzy dni stan臋 do wybor贸w i przegram je - rzuci艂 weso艂o kandydat na senatora. -Jest zwyczaj dzi臋kowania wsp贸艂tw贸rcom sukcesu. A wsp贸艂tw贸rcom kl臋ski? Mam ju偶 prawie gotow膮 list臋.
Sybil Morgan zblad艂a. Do g艂owy przysz艂a jej straszna my艣l.
Ale nie.
To niemo偶liwe.
- Jeszcze mo偶esz zrezygnowa膰 z kandydowania - powiedzia艂a cicho. - By艂o nam dobrze, nie musi by膰 lepiej. Brzydz臋 si臋 polityk膮. Jeste艣 wspania艂ym adwokatem i masz rodzin臋, kt贸ra ci臋 kocha.
- O, tak, na pewno! - potwierdzi艂 z entuzjazmem m膮偶.
Pani膮 Morgan zaniepokoi艂 ten ton entuzjazmu.
- Je艣li chodzi o Victora, mog臋 przysi膮c, 偶e jest niewinny - o艣wiadczy艂a kategorycznie. - Znam go lepiej ni偶 ty. Bywa lekkomy艣lny, jak ka偶dy ch艂opiec w jego wieku, ale...
- Przesta艅 - poprosi艂 Morgan.
- Odda艂by 偶ycie za ciebie - doko艅czy艂a.
- A tw贸j brat wprost mnie uwielbia - powiedzia艂 Martin Morgan. - Ot贸偶 zrobi臋 wam niespodziank臋 i mimo wszystko stan臋 do wybor贸w.
- Nie! - wyrwa艂o si臋 Sybil.
M膮偶 popatrzy艂 na ni膮 uwa偶nie.
- Nie poddam si臋 - powiedzia艂 cicho. - Wbrew twoim radom, kochanie. Wbrew sugestiom Jenkinsa. I wbrew naciskom twojego brata.
Wyszed艂 z pokoju, nie czekaj膮c na reakcj臋 偶ony.
W kwaterze Trzech Detektyw贸w do p贸藕nej nocy trwa艂a narada i unosi艂 si臋 rozpustnie upojny zapach zapiekanki SADKO, kt贸ra straci艂a prawo do swojej nazwy, bo nie by艂o w niej ani SA艂aty, ani Dyni, ani Kalafiora. Zdenerwowany Jupe poszed艂 na ca艂o艣膰 i postawi艂 wszystko na 鈥淥raz鈥: nape艂ni艂 naczynie plastrami w臋dzonej pol臋dwicy, prze艂o偶y艂 szynk膮 i bekonem, sypn膮艂 gar艣膰 czarnych oliwek, nie po偶a艂owa艂 czosnku i cebuli. Zala艂 to zawiesist膮 艣mietan膮 i z zimn膮 determinacj膮 wbi艂 sze艣膰 jajek, przykrywaj膮c ca艂o艣膰 grub膮 warstw膮 ementalera.
Reszta dokona艂a si臋 w mikrofal贸wce.
Pete i Bob patrzyli w os艂upieniu, jak Jupiter nak艂ada sobie na talerz g贸r臋 przyrumienionej rozkoszy i jak po偶era j膮 bez po艣piechu, zak膮szaj膮c bagietk膮 z mas艂em.
- Na co czekacie? - us艂yszeli. - Za chwil臋 gar b臋dzie pusty.
- A twoja dieta? - zapyta艂 nie艣mia艂o Bob.
- Chc臋 by膰 gruby jak beczka i z musku艂ami jak banie - warkn膮艂 Jupe, pa艂aszuj膮c przysmak. - Wtedy p贸jd臋 do 鈥淗adesu鈥, wezm臋 Bonz臋 za frak i przerobi臋 na farfocla.
- Od 偶arcia nie rosn膮 musku艂y - zauwa偶y艂 Pete, najbardziej z nich wysportowany, uprawiaj膮cy karate i jogging, nie licz膮c trzech kwadrans贸w ostrej gimnastyki porannej z hantlami i sztang膮.
- No to nie jedz - mrukn膮艂 pod nosem Jupiter.
Od aromatu zapiekanki kr臋ci艂o w nosie, wi臋c Pete i Bob otrz膮sn臋li si臋 z os艂upienia i natarli na resztki, wyskrobuj膮c z garnka ostatnie 艂y偶ki rarytasu.
- M贸g艂by艣 zosta膰 wielkim kuchmistrzem - wymamrota艂 Bob z pe艂nymi ustami. - Masz nieprzeci臋tny talent.
- Nie mam 偶adnego talentu - rzuci艂 ponuro Jupe, wycieraj膮c wargi chusteczk膮. - A ju偶 na pewno talentu detektywa. Trzymam w gar艣ci fakty i nic nie rozumiem. Gdzie klucz do sprawy Morgana? Przed kim ukrywamy jego syna? Co ma Victor wsp贸lnego z Demonami?
- Chyba nic - powiedzia艂 Pete, prze艂ykaj膮c ostatni k臋s zapiekankowej rozkoszy.
- Kibic amator - dorzuci艂 Bob. - Pewnie stawia艂 im piwo, a oni 艂askawie pozwalali.
Jupiter z 偶alem odsun膮艂 pusty talerz.
- Podsumujmy afer臋 - powiedzia艂. - Nie jest prawd膮, 偶e Ogniste Demony szukaj膮 Victora. Nie jest prawd膮, 偶e maj膮 co艣 na niego i 偶膮daj膮 stu tysi臋cy dolar贸w.
- To raczej synek ma ochot臋 na pieni膮dze rodzic贸w - wtr膮ci艂 Pete.
Jupe chyba nie dos艂ysza艂. By艂 poch艂oni臋ty konstruowaniem ci膮gu my艣lowego.
- Jest prawd膮, 偶e kto艣 pr贸buje skompromitowa膰 Martina Morgana 鈥 ci膮gn膮艂. - Nie dziwi艂bym si臋, gdyby by艂 w to zamieszany jego kontrkandydat, ale 偶aden 艣lad nie prowadzi w tym kierunku. Gdyby postawi膰 spraw臋 na g艂owie, mo偶na by s膮dzi膰, 偶e przeciwko Morganowi s膮 jego najbli偶si.
- Mo偶e stoi na g艂owie? - wyrazi艂 przypuszczenie Bob.
- 呕ycie to nie cyrk - powiedzia艂 sentencjonalnie Jupiter. - Ka偶dy skutek ma swoj膮 przyczyn臋 i od tego my jeste艣my. Zbieramy fakty. My艣limy. Uk艂adamy z klock贸w 艂amig艂贸wk臋 i otrzymujemy odpowied藕, je艣li 偶adnego klocka nie brakuje albo nie jest ich za du偶o.
- Brakuje? - zapyta艂 Pete.
- Czy za du偶o? - spyta艂 Bob.
- Jedno i drugie - odpar艂 Jupe. - Dlatego nam nie wychodzi. - Wzi膮艂 do r臋ki gazetow膮 odbitk臋 ze zdj臋ciem z zadymy, maj膮cym ukaza膰 si臋 w 鈥淟os Angeles Sun鈥. - To jest fotomonta偶. Prawdopodobnie ma z tym co艣 wsp贸lnego sekretarz Morgana. Na pewno nie dzia艂a艂 na zlecenie szefa. Na czyje i dlaczego? - Jupe zrobi艂 pauz臋, poskuba艂 doln膮 warg臋. - Pani Morgan odda艂a nam pod ochron臋 swego syna. Dlaczego? Victor nie chce spotka膰 si臋 z ojcem, a z nami nie jest szczery. Nie wygl膮da na to, 偶eby si臋 ba艂 Ognistych Demon贸w. W takim razie, przed kim si臋 ukrywa? - Jupe zn贸w zrobi艂 pauz臋. - Victor to ten klocek, o kt贸ry jest za du偶o.
- A o jakie za ma艂o? - odezwa艂 si臋 Pete.
- Brak mi klocka pod tytu艂em 鈥淪to tysi臋cy dolar贸w鈥 - powiedzia艂 Jupe. - Victor ok艂ama艂 matk臋, matka nas, czy kto艣 ich oboje? Przyda艂by si臋 klocek 鈥淣oc Ognistych Demon贸w鈥: dlaczego nie dobrano im si臋 do sk贸ry? Szukam klocka 鈥淶leceniodawca Yorka鈥: nie mo偶emy wykluczy膰, 偶e Martin Morgan oczernia sam siebie.
- Po co? - zapyta艂 Bob.
- 呕eby w ostatniej chwili wyj艣膰 na bohatera, obalaj膮c potwarz.
Pete i Bob spojrzeli na Jupe'a, zaskoczeni. Potem spojrzeli po sobie.
- Bingo! - wykrzykn膮艂 Pete. - Ty masz 艂eb!
- W膮tpi臋 - Jupe westchn膮艂. - Jako艣 nie mog臋 si臋 zgodzi膰 z samym sob膮. Ale rano b臋d臋 wiedzia艂. By膰 mo偶e. Mam pilne wezwanie od Morgana. A wy dwaj tymczasem...
Przeszed艂 na szept. Bob i Pete s艂uchali z uwag膮.
Dwie ubrane na czarno postacie wysiad艂y ze sportowego samochodu nieopodal pracowni fotograficznej Toma D. Spine'a. By艂 艣rodek nocy, na ulicy pustka, z latar艅 s膮czy艂o si臋 przymglone 偶贸艂te 艣wiat艂o.
Jedna z postaci wyj臋艂a z kieszeni jaki艣 p艂aski przedmiot i pod艂uba艂a w zamku. Drzwi pracowni ust膮pi艂y. Dwaj czarni w艣lizgn臋li si臋 do ma艂ego pomieszczenia pachn膮cego chemikaliami, z setkami zdj臋膰 rozwieszonych na 艣cianach. Punktowe 艣wiate艂ka latarek wy艂owi艂y z mroku kotar臋, za ni膮 drzwiczki.
W ciemni fotograficznej pali艂a si臋 czerwona lampka, na sznurkach suszy艂y si臋 klisze. W膮ski metalowy st贸艂 by艂 zawalony odbitkami. Na drugim, mniejszym, sta艂 powi臋kszalnik i dwie kuwety z odczynnikami.
Przybysze zabrali si臋 do przegl膮dania fotografii. By艂y to obrazki ze 艣lub贸w, pogrzeb贸w, uczt weselnych, piknik贸w na trawie, r贸偶nych imprez towarzyskich. Od czasu do czasu trafia艂y si臋 fotki panienek w negli偶u, pozuj膮cych samotnie lub w asy艣cie pan贸w.
- U mnie nic - szepn膮艂 Pete.
- Ani u mnie - szepn膮艂 Bob i rozejrza艂 si臋 po ciemni, pomagaj膮c sobie latark膮. - Jupe b臋dzie zawiedziony.
- Po艣wie膰 mi tutaj - Pete wskaza艂 na kosz pe艂en fotograficznych odpad贸w.
Wysypa艂 艣mieci na betonow膮 pod艂og臋. Ukl臋kn膮艂. Ogl膮da艂 strz臋pki zdj臋膰 i po kolei wrzuca艂 z powrotem do kosza. Kiedy ju偶 ko艅czy艂 przegl膮d, 艣wietlny punkt latarki zatrzyma艂 si臋 na pr贸bnej odbitce z klatkami kilkunastu uj臋膰.
Pete skin膮艂 na Boba.
Pr贸bki przedstawia艂y scen臋 kopania kobiety przez grupk臋 Ognistych. Na pierwszej zbir stoj膮cy po艣rodku mia艂 twarz tak samo niewyra藕n膮 jak pozostali. Na drugiej zamiast twarzy widnia艂a bia艂a plama. Na trzeciej w miejsce plamy pojawi艂o si臋 oblicze - nieproporcjonalnie du偶e w stosunku do postaci. Na kolejnych pr贸bkach twarz zmniejsza艂a si臋 i by艂a coraz bardziej czytelna.
- Poznajesz? - zapyta艂 szeptem Pete.
Bob skin膮艂 twierdz膮co. Wzi膮艂 od Boba odbitk臋 i schowa艂 j膮 do kieszeni na piersiach czarnego kombinezonu.
Ruszyli do wyj艣cia. Kiedy znale藕li si臋 przy drzwiach, dobieg艂 ich z zewn膮trz jaki艣 艂omot, be艂kotliwe przekle艅stwo.
Zamarli.
Kto艣 sta艂 pod drzwiami po zewn臋trznej stronie.
Czeka艂 tam na nich?
- Je艣li to Spine, dam mu rad臋... - wym贸wi艂 Pete samymi wargami.
- Mo偶e by膰 z kim艣... - bezd藕wi臋cznie odpowiedzia艂 Bob.
Zn贸w przekle艅stwo. St臋kni臋cie. Potem oddalaj膮ce si臋 kroki.
Pete ciut uchyli艂 drzwi i wyjrza艂 przez szpark臋.
艢rodkiem jezdni odp艂ywa艂 podpity obdartus, balansuj膮c rozkrzy偶owanymi ramionami. Zastopowa艂 przy hondzie. W dzielnicy slums贸w sportowy w贸z by艂 raczej rzadkim zjawiskiem. Kiedy dotkn膮艂 klamki, Pete u艣wiadomi艂 sobie, 偶e drzwiczki zostawi艂 otwarte, a kluczyki w stacyjce - na wszelki wypadek, gdyby trzeba by艂o szybko st膮d zmiata膰. Ju偶 szykowa艂 si臋 do sprintu, ale pijaczek widocznie si臋 rozmy艣li艂. Zostawi艂 klamk臋 w spokoju i po偶eglowa艂 dalej, od czasu do czasu 艣l膮c w kierunku ksi臋偶yca jakie艣 kwieciste przekle艅stwo.
W biurze Martina Morgana, zalanym porannym s艂o艅cem, nie by艂o jeszcze personelu. Gospodarz mia艂 szaraw膮 wym臋czon膮 twarz, zaczerwienione spoj贸wki i worki pod oczami. W milczeniu i bez u艣miechu wskaza艂 Jupiterowi miejsce na sk贸rzanej kanapie.
Potem w艂膮czy艂 magnetofon.
鈥...wi臋c ja dzwoni臋. Aby us艂ysze膰, 偶e przemy艣la艂e艣 propozycj臋 i przyjmujesz warunek.
- A je艣li si臋 mylisz? - zabrzmia艂 g艂os Morgana.
- Mam podstaw臋, 偶eby s膮dzi膰, 偶e nie jestem w b艂臋dzie. Sko艅czmy t臋 komedi臋, Martin.
- Sko艅czmy. Ta podstawa to m贸j sekretarz, Peter York?鈥
I d艂uga chwila ciszy.
鈥...pojutrze ca艂a Kalifornia zobaczy na pierwszej stronie 鈥淟os Angeles Sun鈥 zbira kopi膮cego kobiet臋. Ten zbir to Victor. W uniformie Ognistych Demon贸w. I to b臋dzie tw贸j 偶a艂osny koniec...鈥
Martin Morgan zatrzyma艂 ta艣m臋.
- Zrobi艂em tak, jak mi poradzi艂e艣 - powiedzia艂 Morgan matowym, sennym g艂osem. - Wygada艂em si臋 przed Yorkiem, 偶e mam wahania, tylko wstyd mi zadzwoni膰 i przyzna膰 si臋. Wieczorem by艂 ten telefon.
- Od Johna Waltersa?
- Tak - potwierdzi艂 Morgan. - Ale nic z tym nie zrobi臋. Nie mog臋 zadenuncjowa膰 przed w艂adzami brata w艂asnej 偶ony.
Jupe skubn膮艂 doln膮 warg臋. Skubn膮艂 j膮 po raz drugi i trzeci, zapominaj膮c, 偶e siedzi naprzeciw kandydata na senatora i 偶e nie wypada w taki spos贸b demonstrowa膰 zadumy.
- Petera Yorka zwolni臋 natychmiast- us艂ysza艂.
- Prosz臋 tego nie robi膰. - Jupe oprzytomnia艂, da艂 spok贸j wardze. - Niech gra toczy si臋 dalej. - Zrobi艂 pauz臋, spojrza艂 w oczy Morganowi. - Jak pan my艣li, dlaczego nie aresztuje si臋 Ognistych Demon贸w?
- Pyta艂em o to komendanta policji w Los Angeles - powiedzia艂 Morgan. - Nie ma przeciwko nim dowod贸w. Ofiary s膮 zastraszone i boj膮 si臋 zeznawa膰, a na amatorskich zdj臋ciach nie mo偶na rozpozna膰 twarzy. Policja ma kilka tych zdj臋膰. Obro艅ca herszta gangu zakwestionowa艂 ich autentyczno艣膰. Twierdzi, 偶e takie stroje nosi wielu skinhead贸w, a twarze s膮 zamazane.
- Z wyj膮tkiem twarzy pa艅skiego syna - u艣miechn膮艂 si臋 Jupe. - Dziwny zbieg okoliczno艣ci, nie s膮dzi pan? Prawdziwy cud fotograficzny.
- Mo偶e i cud, ale taka fotografia istnieje - rzuci艂 pos臋pnie Morgan. - Rozmawia艂em z redaktorem 鈥淟os Angeles Sun鈥. Zapewni艂, 偶e redakcja nie robi monta偶y, za kt贸re idzie si臋 do wi臋zienia.
- Redakcja nie robi - zgodzi艂 si臋 Jupe.
Morgan wsta艂, przespacerowa艂 si臋 po gabinecie, stan膮艂 twarz膮 do panoramicznego okna, za kt贸rym roztacza艂 si臋 widok Los Angeles, pe艂en weso艂ych z艂ocisto艣ci prze艣wietlaj膮cych troch臋 przymglony b艂臋kit.
- S艂ysz臋 z r贸偶nych stron, 偶e w tej sytuacji powinienem zrezygnowa膰 z kandydowania do senatu - powiedzia艂, patrz膮c przed siebie. - S艂ysz臋 to nawet od w艂asnej 偶ony. Ale postanowi艂em nieodwo艂alnie, 偶e nie poddam si臋 bez walki.
- Ja te偶 bym tak post膮pi艂 - powiedzia艂 cicho Jupe.
- Trudno jest walczy膰 w samotno艣ci, ch艂opcze.
Jupe pomy艣la艂, chyba po raz pierwszy, 偶e jest szcz臋艣ciarzem: maj膮c Pete'a i Boba nigdy nie czu艂 si臋 osamotniony, tak偶e w najci臋偶szych chwilach. Oni chyba czuj膮 podobnie. Partnerstwo poparte przyja藕ni膮 daje poczucie bezpiecze艅stwa. Przyjaciel nie zawiedzie. Dlaczego cz艂owiek tak sympatyczny, uczciwy i m膮dry jak Martin Morgan nie ma wiernych przyjaci贸艂? Pewnie tak ju偶 by膰 musi w polityce. W karierze: gdy jeden wybija si臋 ponad innych. W wielkim biznesie, gdzie nie ma lito艣ci, a sentymenty to przes膮d.
Czy Martin Morgan jest odmie艅cem? A mo偶e... Mo偶e jest jaki艣 sens w hipotezie, 偶e sam to wszystko namota艂, aby w finale b艂ysn膮膰?
- Jak pan si臋 dowiedzia艂, 偶e Victor nale偶y do Ognistych Demon贸w? 呕e czeka pana kompromitacja, je艣li nie wycofa pan swojej kandydatury?
- M贸j doradca otrzyma艂 anonim - odpar艂 Morgan po pauzie, wci膮偶 patrz膮c przez szyb臋 na miasto opatulone s艂onecznym blaskiem. - To by艂 pierwszy sygna艂. P贸藕niej mia艂em telefon od Waltersa...
- Jaki anonim? - Jupe a偶 uni贸s艂 si臋 na kanapie. - Nic pan o tym nie m贸wi艂.
- To by艂a przygrywka, 偶eby mnie rozmi臋kczy膰. Taki strza艂 ostrzegawczy. P贸藕niej Walters...
- Chcia艂bym zobaczy膰 ten anonim - zn贸w przerwa艂 mu Jupe.
- Chyba mam go tutaj. - Morgan podszed艂 do biurka, wysun膮艂 szuflad臋. - Wzi膮艂em od doradcy ten list, 偶eby pokaza膰 偶onie, ale zmieni艂em zdanie, nie chcia艂em jej przestraszy膰. Znalaz艂 zadrukowan膮 kartk臋. Poda艂 j膮 Jupiterowi. Jupe czyta艂 anonim kilka razy, z coraz wi臋ksz膮 uwag膮.
- Tego nie napisa艂 Walters - odezwa艂 si臋 wreszcie. - I nikt w jego imieniu.
- Sk膮d ta pewno艣膰? - U艣miech na twarzy Morgana by艂 smutny i podszyty niedowierzaniem. - Mia艂e艣 racj臋, 偶e to spisek. List by艂 pocz膮tkiem kampanii...
- Nie zgadzam si臋 - powiedzia艂 stanowczo Jupiter.
Martin Morgan otworzy艂 szeroko oczy. Czeka艂 na wyja艣nienia. Ale Jupe niczego nie wyja艣ni艂, poprosi艂 tylko, by Morgan pozwoli艂 mu zatrzyma膰 list.
ROZDZIA艁 6
ZASADZKA
Victor nie us艂ysza艂 warkotu silnika. By艂 poch艂oni臋ty zmaganiami z olbrzymim pstr膮giem, kt贸ry szarpa艂 si臋 na nylonowej uwi臋zi, wyginaj膮c w pa艂膮k w臋dk臋, wyskakuj膮c ponad lustro wody i z impetem uciekaj膮c w g艂膮b. Najwyra藕niej zamierza艂 umkn膮膰 w przybrze偶ne szuwary, jakby wiedzia艂, 偶e tam 偶y艂ka zap艂acze si臋 i zerwie, zwracaj膮c mu wolno艣膰. Victor nie chcia艂 do tego dopu艣ci膰. Zwalnia艂 偶y艂k臋, kiedy jej napi臋cie ros艂o do granic wytrzyma艂o艣ci, pozwala艂 rybie umkn膮膰 w g艂臋bin臋 i ostro偶nie podkr臋ca艂 ko艂owrotek, nie dopuszczaj膮c pstr膮ga do trzcin. Po ka偶dej rundzie pojedynku ryba by艂a coraz bli偶ej przybrze偶nej p艂ycizny, a jej si艂y wyczerpywa艂y si臋, energia s艂ab艂a.
W ko艅cu Victor doholowa艂 pstr膮ga pod sam brzeg. Skr贸ci艂 偶y艂k臋. Wszed艂 do wody po kolana i zgarn膮艂 ryb臋 podbierakiem.
- Brawo! - us艂ysza艂 za plecami.
Odwr贸ci艂 si臋. Zobaczy艂 Jupe'a i Boba. Jego twarz, rozpalona ch艂opi臋c膮 emocj膮, dziecinnie uszcz臋艣liwiona zwyci臋stwem, przybra艂a zwyk艂y arogancki wyraz.
- Zn贸w tu jeste艣cie - warkn膮艂. - Mieli艣cie nie zawraca膰 mi g艂owy.
- Pi臋kny pstr膮g! - zachwyci艂 si臋 Jupe. - Dobre dwa kilo. Jak 偶yj臋, nie z艂owi艂em takiego olbrzyma.
- Pojutrze zabieracie mnie do domu - rzuci艂 Victor. - Do tego czasu chc臋 mie膰 艣wi臋ty spok贸j. Taka by艂a umowa.
Jupe popatrzy艂 znacz膮co na Boba. Bob westchn膮艂.
- Powiemy mu? - zapyta艂 Jupitera.
- Chyba musimy...
- Je艣li chcecie mi powiedzie膰, 偶e m贸j stary wycofa艂 kandydatur臋... - zacz膮艂 Victor z ironicznym u艣mieszkiem.
- Nie wycofa艂 si臋 - przerwa艂 mu Bob. - Pachnie to tragedi膮.
- Tw贸j ojciec, mimo wszystko, postanowi艂 stan膮膰 do wybor贸w - dorzuci艂 Jupe. - Tu偶 przed g艂osowaniem, w 鈥淟os Angeles Sun鈥 uka偶e si臋 twoje zdj臋cie z Nocy Ognistych Demon贸w. Jeste艣 na nim jak 偶ywy, kopiesz le偶膮c膮 kobiet臋. Gdy ludzie to zobacz膮, pan Morgan dostanie zero g艂os贸w.
- To niech si臋 wycofa - mrukn膮艂 oboj臋tnie Victor.
- My z inn膮 spraw膮 - powiedzia艂 Bob. - Bonza chce ci臋 natychmiast widzie膰.
- K艂am dalej - zach臋ci艂 Victor. - Ty to od niego us艂ysza艂e艣 na w艂asne uszy?
- Jest gorzej, ni偶 my艣lisz - odezwa艂 si臋 Jupe, pochylony nad podbierakiem: pstr膮g jeszcze si臋 w nim miota艂, lecz coraz ospa艂ej. - Demony chyba znaj膮 twoj膮 kryj贸wk臋. Powinni艣my ci臋 st膮d zabra膰.
- Nie trzeba. Ju偶 si臋 przyzwyczai艂em. W tym bajorze jest od cholery ryb.
- Bonza lada moment mo偶e tutaj by膰 - ostrzeg艂 Bob. - Nie odpu艣ci stu tysi臋cy dolar贸w. Kaza艂 ci to powt贸rzy膰. Je艣li nie zameldujesz si臋 u niego dobrowolnie, cena wzro艣nie do dwustu tysi臋cy.
- Kupa szmalu - u艣miechn膮艂 si臋 drwi膮co Victor.
- Napomkn膮艂 o twojej siostrzyczce - zaimprowizowa艂 Bob, zerkn膮wszy na Jupe'a. - Mog膮 jej zrobi膰 kuku.
Victor nie wygl膮da艂 na przestraszonego. Nawet nie okaza艂 niepokoju.
- Nawijaj dalej - powiedzia艂. - Czym jeszcze grozi?
Jupe da艂 jaki艣 znak Bobowi. Bob oddali艂 si臋 wolno w kierunku hondy zaparkowanej przed domkiem my艣liwskim.
- Porozmawiajmy szczerze - zaproponowa艂 Jupiter. - Wiemy, 偶e nie boisz si臋 Ognistych Demon贸w.
- Nie jestem a偶 taki strachliwy - rzuci艂 wyzywaj膮cym tonem Victor.
- Bo nie masz czego si臋 ba膰 - powiedzia艂 Jupe. - Oni prawie ci臋 nie znaj膮. Bywa艂e艣 w 鈥淗adesie鈥 jako jeden z ich licznych fan贸w. Pewnie stawia艂e艣 im kolejki, 偶eby si臋 przypodoba膰. Mam racj臋, Vic?
- Sp艂y艅 - mrukn膮艂 Victor. - R贸b to, do czego ci臋 wynaj臋to, i pilnuj w艂asnego nosa.
- Spokojnie, Vic - Jupiter z rozmys艂em u偶ywa艂 skr贸tu imienia, pod kt贸rym znano Victora w 鈥淗adesie鈥. - Nikt nie 偶膮da od ciebie stu tysi臋cy dolar贸w. Ogniste Demony w og贸le si臋 tob膮 nie interesuj膮. Wiemy to na bank.
- Nie wasz interes.
- Twojemu ojcu pr贸buje zaszkodzi膰 zupe艂nie kto inny - odezwa艂 si臋 Jupe. - Za艂o偶臋 si臋, 偶e wiesz, o kogo chodzi.
- Nie przyjmuj臋 zak艂ad贸w.
Jupe zbli偶y艂 si臋 do Victora i spojrza艂 mu prosto w oczy.
- Pan Morgan nie ugi膮艂 si臋 i stanie do wybor贸w. Mam co do tego absolutn膮 pewno艣膰. W 鈥淟os Angeles Sun鈥 mo偶e si臋 ukaza膰 sfa艂szowane zdj臋cie z twoj膮 podobizn膮. Nim fa艂szerstwo wyjdzie na jaw, b臋dzie po wyborach. Jeszcze jest czas, 偶eby艣 zapobieg艂 katastrofie.
- Ojciec si臋 wycofa - mrukn膮艂 Victor.
- To wykluczone - rzuci艂 stanowczo Jupe. - Chc臋 tylko wiedzie膰 jedno. Czy ty i twoja matka dzia艂acie za namow膮 Waltersa.
Victor nie musia艂 odpowiedzie膰. Na nazwisko wuja bezwiednie zareagowa艂 grymasem goryczy.
- Nic ci nie powiem - odezwa艂 si臋 po chwili.
- Jak chcesz - powiedzia艂 Jupe.
Pete wszed艂 do pracowni fotograficznej i stan膮艂 przy ladzie. Po paru chwilach zza kotary wy艂oni艂 si臋 Tom Spine w szarym fartuchu poplamionym chemikaliami.
- Czym mog臋 s艂u偶y膰? - zapyta艂.
- Chcia艂bym zam贸wi膰 fotomonta偶 - powiedzia艂 Pete. - Jako prezent dla matki na urodziny.
Pokaza艂 Spine'owi dwa zdj臋cia. Pierwsze by艂o fotografi膮 rodzinn膮: kobieta, m臋偶czyzna i kilkoro dzieci pod choink膮 obwieszon膮 bombkami. Drugie, portretowe, przedstawia艂o pana z w膮sami.
- To jest m贸j ojciec - wyja艣ni艂 Pete. - Zgin膮艂 trzy lata temu w wypadku lotniczym. A na zdj臋ciu rodzinnym obok mamy stoi nasz wujek. Chcia艂bym, 偶eby przy mamie, zamiast wujka, by艂 m贸j tata.
Spine obejrza艂 obie fotografie.
- Da si臋 za艂atwi膰 - powiedzia艂. - B臋dzie 艂adny portrecik do powieszenia na 艣cianie. Za czterdzie艣ci dolar贸w, p艂atne z g贸ry.
- W porz膮dku - zgodzi艂 si臋 Pete i wr臋czy艂 fotografowi cztery dziesi臋ciodolarowe banknoty. - Jak si臋 robi taki fotomonta偶? - zapyta艂 z naiwn膮 ciekawo艣ci膮.
- Jest przy tym kawa艂 roboty - powiedzia艂 Spine. - Trzeba skopiowa膰 rodzinne zdj臋cie, z kliszy usun膮膰 m臋sk膮 twarz. Potem zrobi膰 to samo z drug膮 fotografi膮 i twarz tak zmniejszy膰, 偶eby dok艂adnie pasowa艂a do pustego miejsca. Mo偶na wykona膰 to wszystko na komputerze ze skanerem, ale jako艣膰 jest wtedy gorsza. Ja wol臋 tradycyjn膮 metod臋.
- Fajnie - ucieszy艂 si臋 Pete; poszpera艂 w kieszeni i wyci膮gn膮艂 z niej pr贸bn膮 odbitk臋, przedstawiaj膮c膮 fazy monta偶u zdj臋cia z Nocy Ognistych Demon贸w, z wizerunkiem Victora na ostatniej klatce. - W ten spos贸b pan to robi?
Spine wzi膮艂 od niego odbitk臋. Spojrza艂. Twarz mu zesztywnia艂a, oczy wysz艂y na wierzch.
- Sk膮d to masz? - wymamrota艂.
- Pan si臋 denerwuje - stwierdzi艂 Pete.
Fotograf przedar艂 na p贸艂 odbitk臋. Potem porwa艂 j膮 na strz臋py, wsypa艂 do popielniczki i podpali艂. Kiedy w popielniczce zosta艂 sam popi贸艂, odetchn膮艂 z wyra藕n膮 ulg膮 i spojrza艂 na Pete'a. Oczekiwa艂 reakcji. Zapewne zdziwi艂o go, 偶e Pete u艣miecha si臋 po 艂obuzersku.
- Dlaczego mia艂bym si臋 denerwowa膰? - spyta艂 Spine z udawan膮 nonszalancj膮. - Teraz ty si臋 denerwujesz.
- Ani troch臋. - Pete wyj膮艂 z kieszeni drug膮, tak膮 sam膮, odbitk臋 i poda艂 Spine'owi. - Palimy t臋 te偶? Tylko niech pan j膮 przedtem odwr贸ci. Na tym papierze fotograficznym nie ma firmowej piecz膮tki. A na oryginale stoi jak byk: 鈥淧racownia fotograficzna - Tom D. Spine鈥. Orygina艂u, niestety, nie mam przy sobie.
- Dogadajmy si臋 - zaproponowa艂 fotograf.
- Po to przyszed艂em, prawd臋 m贸wi膮c. - Pete wyszczerzy艂 z臋by w przyjaznym u艣miechu. - Na pewno si臋 dogadamy.
- Ile? - warkn膮艂 Spine.
- Za pod艂o偶enie bomby ulubie艅cowi Kalifornii 偶adna sumka nie jest za du偶a - powiedzia艂 Pete. - Pan wzi膮艂 za to ekstra dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w. Gdyby tak po艂ow臋...
- Tyle ci nie dam! - wykrzykn膮艂 fotograf.
- Po艂ow臋 tej sumy przeznaczymy na sierociniec w Rocky Beach, a reszt臋 mo偶e pan sobie zatrzyma膰 - zaproponowa艂 Pete. - Pod jednym ma艂ym warunkiem. We藕mie pan ze sob膮 klisze z kolejnych faz monta偶u i pojedziemy razem do redakcji 鈥淟os Angeles Sun鈥. Tam powiemy, 偶e zrobi艂 to pan dla 偶artu, aby zagra膰 na nosie narzeczonej, kt贸ra jest fank膮 Morgana. I 偶e kto艣 wykrad艂 panu to zdj臋cie.
Tom Spine sta艂 nieruchomo, wpatruj膮c si臋 w galeri臋 fotos贸w rozwieszonych na 艣cianie. Zapewne rozwa偶a艂 ultimatum Pete'a. W ko艅cu kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Zaczekaj - mrukn膮艂. - Id臋 do ciemni po klisze.
Znikn膮艂 za kotar膮, zamkn膮艂 za sob膮 drzwiczki. Pete'owi wyda艂o si臋, 偶e s艂yszy, jak Spine m贸wi co艣 do siebie. Zapewne kl膮艂 jak szewc. Po paru minutach zrozumia艂, 偶e fotograf nie kl膮艂, tylko rozmawia艂 przez telefon: drzwi do zak艂adu otworzy艂y si臋 gwa艂townie i do 艣rodka wpad艂o dw贸ch ciemnosk贸rych osi艂k贸w w trykotowych koszulkach.
Pierwsze ciosy Pete odparowa艂 i sam zada艂 kilka wy偶szemu z dryblas贸w, kt贸ry zatoczy艂 si臋 na 艣cian臋. Ni偶szy zna艂 karate nie gorzej od Pete'a. Polecia艂y na bok taborety, przewr贸ci艂 si臋 kontuar. Pete ju偶 mia艂 zada膰 sw贸j s艂ynny, decyduj膮cy cios, nog膮 z p贸艂obrotu, gdy poczu艂 na karku uk艂ucie ostrza. Wy偶szy drab trzyma艂 go z ty艂u za w艂osy i grozi艂 no偶em. Jednym ruchem m贸g艂 mu podci膮膰 gard艂o.
Pete spasowa艂. Nie stawia艂 oporu, gdy ni偶szy wykr臋ci艂 mu r臋ce i wprawnie je zwi膮za艂 Pete'a paskiem od spodni. Wy偶szy sp臋ta艂 go ta艣m膮 klej膮c膮, od kostek do bioder i wy偶ej, wok贸艂 ramion, a偶 do szyi. Pete poczu艂 si臋 jak mumia egipska.
Dopiero wtedy zza kotary wynurzy艂 si臋 Tom Spine.
- Gdzie masz orygina艂? - zapyta艂 uprzejmie.
- W Citibanku, oddzia艂 w Rocky Beach, skrytka 214 - odpar艂 jeszcze uprzejmiej Pete.
- Poprosz臋 o kluczyk.
- Nie mam.
- A gdzie jest, do diab艂a? - rzuci艂 ju偶 mniej uprzejmie Spine.
- Zostawi艂em go u stryjka - odpowiedzia艂 Pete z przepraszaj膮cym u艣miechem. - Nie przewidzia艂em, 偶e b臋dzie panu potrzebny.
- Nazwisko i adres! A je艣li sk艂amiesz, ju偶 jest po tobie.
- Sier偶ant Mat Wilson. Posterunek policji w Rocky Beach, Longside Drive 1236 - wyrecytowa艂 Pete.
- Kasujemy gnojka? - zapyta艂 wy偶szy bandzior.
- Jeszcze nie teraz - powiedzia艂 Spine. - Dam mu szans臋.
- Wr臋czy艂 Pete'owi d艂ugopis i kartk臋. - Pisz do stryja, 偶eby wyda艂 klucz okazicielowi.
- Przyda艂aby si臋 wolna r臋ka.
Na znak Spine'a wy偶szy rozci膮艂 ta艣m臋 i poluzowa艂 pasek. Gdy Pete sko艅czy艂 pisa膰, zn贸w go zwi膮zano i oklejono.
- Bierz m贸j w贸z i jed藕 tam - powiedzia艂 Spine do ni偶szego.
- Je艣li co艣 p贸jdzie nie tak, dzwo艅 z kom贸rki.
- Zanim zdechniesz, obejrzysz w艂asne flaki - przyrzek艂 Pete'owi wy偶szy, celuj膮c mu w brzuch szpicem rze藕nickiego no偶a.
Pete mia艂 pewno艣膰, 偶e nie s膮 to obiecanki-cacanki. Jego jedyn膮 nadziej膮 by艂o to, 偶e Mat Wilson, policjant zaprzyja藕niony z Trzema Detektywami, po przeczytaniu dziwnego listu od Pete'a: Stryjku! Wydaj okazicielowi kluczyk, kt贸ry u ciebie zostawi艂em. Pozdrowienia dla Jupe'a i Boba. Tw贸j Pete Crenshaw - nabierze podejrze艅 i zatrzyma dor臋czyciela oraz przeka偶e wiadomo艣膰 Jupiterowi. Czy w艂a艣nie tak b臋dzie? A je艣li nie?
Pete nie mia艂 najmniejszej ochoty na ogl膮danie swoich wn臋trzno艣ci.
Para drab贸w wepchn臋艂a go do ciemni. W zamku zgrzytn膮艂 klucz. W md艂ym czerwonawym 艣wietle nieos艂oni臋tej 偶ar贸wki Pete'owi zacz臋艂y si臋 jawi膰 jakie艣 z艂owieszcze cienie, dobiega膰 szepty i szelesty. Chyba si臋 ba艂. Z minuty na minut臋 bardziej. Nie musia艂 ukrywa膰 tego przed sob膮.
呕a艂owa艂, 偶e nie pos艂ucha艂 Jupe'a i nie wzi膮艂 Boba jako obstawy. On, zawsze taki ostro偶ny.
Bob przelatywa艂 palcami po klawiaturze komputera, usi艂uj膮c przenikn膮膰 do bazy danych koncernu 鈥淪tock Industries鈥. Kiedy dotar艂 tam w ko艅cu, z艂amawszy kombinacj臋 szyfrow膮, dowiedzia艂 si臋 jedynie, 偶e program B艁臉KITNA DOLI NA realizuje konsorcjum utworzone przez GRUP臉 KAPITA艁OW膭. O samej GRUPIE KAPITA艁OWEJ nie by艂o 偶adnych informacji.
- Gdzie艣 musz膮 by膰 - powiedzia艂 Jupe.
- Tylko gdzie? - mrukn膮艂 Bob.
- To, 偶e ich nie ma, te偶 daje do my艣lenia - zauwa偶y艂 Jupe. - Ale nam potrzebne s膮 konkrety. Spr贸buj znale藕膰 bank, w kt贸rym 鈥淪tock Industries鈥 ma swoje konto.
To nie by艂o trudne. Koncern Waltersa wsp贸艂pracowa艂 z First National Banking System.
- Spr贸buj tam wej艣膰 - poradzi艂 Jupiter.
Bob rozpocz膮艂 procedur臋 od samego pocz膮tku. Kiedy dotar艂 do bazy danych First National, by艂 ju偶 spocony jak myszka, a czeka艂o go najtrudniejsze: w艂amanie do wykazu klient贸w, strze偶onego przez zapory kod贸w s艂ownych i liczbowych. Przemy艣lny spos贸b, opracowany przez Boba a polegaj膮cy na wprz臋gni臋ciu komputera w tworzenie i przymierzanie kombinacji s艂owno-cyfrowych, zda艂 w ko艅cu egzamin. Pada艂y kolejne zapory. Wreszcie monitor wy艣wietli艂 list臋 klient贸w banku i programy przez niego finansowane.
Bob zapyta艂 o 鈥淏艂臋kitn膮 Dolin臋鈥. Taki program w wykazie nie figurowa艂. Nie by艂o r贸wnie偶 鈥淏udowy elektrowni鈥. Program objawi艂 si臋 dopiero po wprowadzeniu has艂a 鈥淚nwestycja termoj膮drowa鈥.
Inwestor贸w by艂o kilkunastu, ale tylko drobnych - po dwa, trzy procent udzia艂u. Na pierwszym miejscu, jako g艂贸wny udzia艂owiec przedsi臋wzi臋cia, figurowa艂 koncern 鈥淪tock Industries鈥: siedemdziesi膮t pi臋膰 procent udzia艂贸w i wielka suma zainwestowana w przedsi臋wzi臋cie, zw艂aszcza na wykup grunt贸w w B艂臋kitnej Dolinie.
- No to jeste艣my w domu - stwierdzi艂 Jupe. - Poszukaj w艣r贸d inwestor贸w koncernu prasowego 鈥淟os Angeles Sun鈥.
Bob popracowa艂 przy klawiaturze, przelecia艂 wykaz od g贸ry do do艂u.
- Nie figuruje - powiedzia艂. - Nie ma nawet konta w First National.
- W takim razie g艂贸wnym i jedynym przeciwnikiem Morgana jest sam John Walters. Nie ma powa偶nej grupy kapita艂owej, a Walters tylko udaje 偶yczliwego po艣rednika. Zr贸b wydruk 鈥淚nwestycji termoj膮drowej鈥.
Po paru minutach z drukarki wyp艂yn膮艂 spis inwestor贸w z ich udzia艂ami. Tereny wykupione w B艂臋kitnej Dolinie mia艂y stanowi膰 wy艂膮czn膮 w艂asno艣膰 鈥淪tock Industries鈥.
Jupiter w zadumie skuba艂 doln膮 warg臋. Kr膮g podejrzanych zaw臋zi艂 si臋 do dw贸ch os贸b. Pierwsz膮 by艂 John Walters. Drug膮... m膮偶 jego siostry, Martin Morgan. By艂by to majstersztyk: toczy膰 b贸j z 鈥済rup膮 nacisku鈥, w ostatniej chwili oczy艣ci膰 si臋 z pom贸wie艅 i triumfalnie wygra膰 wybory, a potem zapomnie膰 o przyrzeczeniach danych wyborcom i pozwoli膰 鈥淪tock Industries鈥 na dewastacj臋 B艂臋kitnej Doliny.
Efektowna i logiczna hipoteza. Poparta za艂o偶eniem, 偶e w rodzinie takie sprawy za艂atwia si臋 po cichu: Martin Morgan nie musi mie膰 udzia艂贸w w przedsi臋wzi臋ciu, 艂ap贸wek si臋 nie rejestruje, ze szwagrem mo偶na nie spisywa膰 nawet sekretnej umowy.
Morgan musia艂by by膰 wspania艂ym aktorem. A dlaczego by nie? Pos艂u偶enie si臋 Trzema Detektywami dla oczyszczenia si臋 z zarzut贸w to doskona艂y pomys艂.
Rozum dyktowa艂 Jupiterowi, 偶e jest na w艂a艣ciwym tropie.
Intuicja naszeptywa艂a, 偶e Martin Morgan to porz膮dny cz艂owiek.
A bo to mo偶na wiedzie膰, do czego s膮 zdolni politycy? Zawsze wygl膮daj膮 na porz膮dnych ludzi, kochaj膮cych sw贸j nar贸d i pragn膮cych mu s艂u偶y膰. P贸藕niej okazuje si臋, i to do艣膰 cz臋sto, 偶e najbardziej kochaj膮 siebie, a nar贸d powinien us艂ugiwa膰 im. S膮 wyj膮tki. Intuicja naszeptywa艂a, 偶e nale偶y do nich Morgan. Ale mog艂a si臋 myli膰.
Skubanie dolnej wargi przerwa艂 Jupe'owi Bob, przypominaj膮c, 偶e Pete si臋 sp贸藕nia. Mia艂 tu by膰 godzin臋 temu albo zadzwoni膰 z redakcji 鈥淟os Angeles Sun鈥, 偶e jest tam ze Spine'em, gotowym przyzna膰 si臋 do fa艂szerstwa.
Jupe zadzwoni艂 do Pete'a na kom贸rk臋. Operator poinformowa艂, 偶e abonent jest poza zasi臋giem sieci lub ma wy艂膮czony aparat, i zaproponowa艂 poczt臋 g艂osow膮.
- To dziwne - mrukn膮艂 Bob. - Pete nie wy艂膮czy艂by kom贸rki. I nie mo偶e by膰 daleko. Chyba 偶e w telefonie wyczerpa艂a si臋 bateria.
- Wykluczone - powiedzia艂 Jupe. - Wczoraj wieczorem je 艂adowali艣my.
- Pertraktacje ze Spine'em mog膮 si臋 przeci膮ga膰 - wyrazi艂 przypuszczenie Bob. - Pete nie odbiera telefonu albo go wy艂膮czy艂.
- Hm... - sapn膮艂 pow膮tpiewaj膮co Jupiter.
W tym momencie zadzwoni艂 w przyczepie zwyk艂y telefon. Jupe szybko si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋. Pozna艂 g艂os sier偶anta Wilsona.
- Jupiter Jones? Mam dla was zagadk臋 do rozwi膮zania. Dziesi臋膰 punkt贸w za obja艣nienie, jaki stopie艅 pokrewie艅stwa 艂膮czy mnie z Pete'em Crenshawem. W艂a艣nie dosta艂em od niego li艣cik, w kt贸rym tytu艂uje mnie stryjkiem i prosi, 偶eby wyda膰 dor臋czycielowi listu jaki艣 klucz.
- Gdzie jest ten dor臋czyciel?! - wykrzykn膮艂 Jupe.
- Czeka w dy偶urce - powiedzia艂 Mat Wilson. - My艣li, 偶e poszed艂em po ten klucz. Dzwoni臋 z s膮siedniego pokoju.
- 鈥淪tryj鈥 to sygna艂, 偶e z Pete'em dzieje si臋 co艣 z艂ego - powiedzia艂 szybko Jupe. - Prosz臋 zatrzyma膰 dor臋czyciela.
- Zaczekaj przy telefonie. - Jupe us艂ysza艂 kroki: oddalaj膮ce si臋, potem zbli偶aj膮ce, a nast臋pnie zdenerwowany g艂os sier偶anta: - Facet uciek艂!
ROZDZIA艁 7
UKRYTA KAMERA
Sportowa honda gna艂a przez Los Angeles, po艂ykaj膮c skrzy偶owania na pomara艅czowych 艣wiat艂ach, zaje偶d偶aj膮c drog臋 luksusowym 艂az臋gom, wyprzedzaj膮c paniusie w chryslerach i cadillakach, kt贸re uprawia艂y bez zatrzymywania si臋 tak zwany 鈥渨indowshopping鈥, czyli przegl膮d wystaw sklepowych w eleganckiej cz臋艣ci Bulwaru Zachodz膮cego S艂o艅ca.
Bob skr臋ci艂 na zach贸d, przemierzy艂 sie膰 coraz cia艣niejszych ulic i uliczek, coraz bardziej brudnych i zagraconych. Przed parterowymi domkami, na zdezelowanych otomanach z wypryskami spr臋偶yn, grzali ko艣ci staruszkowie, dzieciaki gra艂y w pi艂k臋 na wysypiskach 艣mieci, przy kraw臋偶nikach spa艂y snem wiecznym przerdzewia艂e wraki aut.
- Szybciej! - ponagla艂 Jupe.
Bob nawet nie pr贸bowa艂 przekonywa膰 go, 偶e robi, co mo偶e. Wreszcie zwolni艂. Tu偶 za rogiem by艂o wej艣cie do pracowni fotograficznej Spine'a. Honda wcisn臋艂a si臋 mi臋dzy dwa rupiecie, kt贸re tuzin lat temu by艂y modnymi samochodami.
- Znasz plan - przypomnia艂 Jupiter. - Je艣li wyprzedzili艣my go艣cia, kt贸ry uciek艂 z komisariatu, powinien si臋 uda膰.
Bob zosta艂 w wozie. Jupe wysiad艂 i pobieg艂 za r贸g. Wpad艂 do pracowni fotograficznej. Tom Spine, kt贸ry sta艂 za lad膮 - przekrzywion膮 i ze st艂uczonym szklanym blatem - popatrzy艂 na niego zaskoczony.
- Wia膰! - rzuci艂 Jupe. - Zaraz tu b臋dzie policja. Jad膮 za nim!
Nie czekaj膮c na reakcj臋 Spine'a, wyskoczy艂 z pracowni. Wbieg艂 do bramy po drugiej stronie ulicy i przycupn膮艂 za stert膮 kartonowych pude艂.
W szparze mi臋dzy pud艂ami wida膰 by艂o wej艣cie do zak艂adu. Je艣li Spine wpad艂 w panik臋, powinien zaraz stamt膮d wybiec. Plan Jupitera polega艂 na wywo艂aniu u Spine'a paniki. Musia艂 sam by膰 w panice, aby si臋 udzieli艂a tamtemu. Czy dobrze to zagra艂? W ka偶dym razie nie zostawi艂 fotografowi czasu na zadawanie pyta艅.
Kalkulacje nie zawiod艂y. Po dw贸ch minutach Spine opu艣ci艂 pracowni臋, zamykaj膮c drzwi na klucz. Za szybk膮 w drzwiach zawis艂a tabliczka 鈥淣ieczynne鈥. Fotograf rozejrza艂 si臋 i ruszy艂 偶wawo, prawie biegn膮c, w stron臋 w膮skiego zau艂ku mi臋dzy par膮 obdrapanych blok贸w.
Jupe gwizdn膮艂. Pojawi艂 si臋 Bob. Otworzenie drzwi do zak艂adu specjalnym wytrychem zaj臋艂o mu dwadzie艣cia osiem sekund. Obaj wpadli do 艣rodka, Bob ruszy艂 prosto w kierunku ciemni. Drzwiczki za kotar膮 te偶 by艂y zamkni臋te na klucz.
- Pete, jeste艣 tam? - rzuci艂 Jupe st艂umionym g艂osem.
Nikt nie odpowiedzia艂.
Ten zamek, patentowy, zaj膮艂 Bobowi troch臋 wi臋cej czasu, prawie dwie minuty. Ale i z nim si臋 upora艂.
W czerwonawym 艣wietle lampki zobaczyli na pod艂odze t艂umok. Pete, owini臋ty ta艣m膮 klej膮c膮 od st贸p do g艂贸w, nawet nie m贸g艂 si臋 poruszy膰. Usta te偶 mia艂 zalepione plastrem.
Jupe scyzorykiem porozcina艂 ta艣m臋, uwa偶aj膮c, by nie skaleczy膰 Pete'a. Na ko艅cu zdar艂 mu plaster z ust.
- Znikamy - sykn膮艂.
Gdy wybiegali z pracowni, przed jej drzwiami zatrzymywa艂 si臋 volkswagen Spine'a z ciemnosk贸rym drabem za kierownic膮. Drab zbarania艂 na moment. Wyskoczy艂 z auta, spr贸bowa艂 zagrodzi膰 drog臋 Pete'owi, z艂apa艂 go za 艂okie膰. Pete wykona艂 p贸艂obr贸t w lewo i grzbietem prawej d艂oni wymierzy艂 dryblasowi cios w grdyk臋.
Facet przysiad艂 i z艂apa艂 si臋 za gard艂o. Pete poskromi艂 w sobie ch臋膰 wykonania poprawki za pomoc膮 klasycznego kopni臋cia z drugiego p贸艂obrotu. Typ mia艂 dosy膰.
Wskoczyli do hondy. Bob uruchomi艂 silnik, sportowa maszyna wystartowa艂a z piskiem opon. Pete zd膮偶y艂 jeszcze zobaczy膰, jak w kierunku skulonego faceta nadbiegaj膮 z dw贸ch r贸偶nych stron jego kumpel i Spine.
Sybil Morgan prawie nie spa艂a tej nocy. Nad ranem spostrzeg艂a, 偶e jej m膮偶 tak偶e nie 艣pi: le偶a艂 na plecach, z otwartymi oczami, i wpatrywa艂 si臋 w sztukateri臋 o kszta艂cie r贸偶anego wie艅ca, zdobi膮c膮 sufit nad ich 艂o偶em. Odezwa艂a si臋 do niego szeptem, w odpowiedzi zobaczy艂a wymuszony blady u艣miech.
- Czy musimy tak si臋 m臋czy膰? - zapyta艂a.
- Ju偶 nied艂ugo - odpar艂. - Pojutrze wybory. Nie my艣l o tym wszystkim, kochanie.
- Wiesz, co ci臋 czeka jutro - powiedzia艂a cicho pani Morgan. - Ca艂e miasto zobaczy zdj臋cie Victora w 鈥淟os Angeles Sun鈥. Je艣li nas kochasz, ust膮p. B艂agaj膮 ci臋 o to twoi najbli偶si, ca艂a nasza rodzina.
Mart! n Morgan poruszy艂 wargami.
- Victor o nic mnie nie prosi - odezwa艂 si臋 g艂ucho, jakby mu brakowa艂o powietrza. - Tylko on sam m贸g艂by mnie przekona膰, 偶e nie nale偶y do gangu. Mo偶e zszed艂 na z艂膮 drog臋? Przez ostatnie miesi膮ce prawie nie po艣wi臋ca艂em mu czasu.
- W tej chwili nie jest to wa偶ne - powiedzia艂a Sybil, k艂ad膮c d艂o艅 na d艂oni m臋偶a, bezw艂adnie spoczywaj膮cej na ko艂drze. - Musisz unikn膮膰 kompromitacji, ocali膰 swoje dobre imi臋. Zrezygnuj z kandydowania, Martin. Zr贸b to dla mnie.
- Z艂o偶y艂em wyborcom przyrzeczenie, 偶e nie dopuszcz臋 do krzywdy. - Morgan wci膮偶 wpatrywa艂 si臋 w sztukateri臋 nad 艂o偶em. - Licz膮 na mnie. Wierz膮, 偶e ocal臋 B艂臋kitn膮 Dolin臋, a ja zamierzam dotrzyma膰 s艂owa. Dlatego si臋 nie poddam.
- Je偶eli nie chcesz mnie pos艂ucha膰, porozmawiaj z moim bratem - powiedzia艂a pani Morgan. - Wiesz, jak bardzo jest ci 偶yczliwy...
Nie doko艅czy艂a. M膮偶 usiad艂 na 艂贸偶ku. Tak zimnym wzrokiem jeszcze nigdy na ni膮 nie patrzy艂.
- Czy to John nam贸wi艂 Victora do znikni臋cia z domu? - zapyta艂 sucho.
- Co ci przychodzi do g艂owy! - oburzy艂a si臋 Sybil.
- Tw贸j brat wcale nie 偶yczy sobie, bym zrezygnowa艂 z kandydowania - powiedzia艂 Martin Morgan. - 呕膮da czego艣 innego. A ja nigdy si臋 na to nie zgodz臋. Nigdy, rozumiesz?
Pani Morgan zamkn臋艂a oczy, zbiera艂o jej si臋 na p艂acz. Milcza艂a a偶 do chwili, gdy m膮偶 wsta艂 z 艂贸偶ka i opu艣ci艂 sypialni臋. Dopiero wtedy ukry艂a twarz w poduszce i wybuchn臋艂a szlochem.
Na 艣niadanie nie zesz艂a pod pretekstem migreny. M膮偶 wr贸ci艂 na chwil臋 do sypialni, by poca艂owa膰 j膮 na po偶egnanie. Spieszy艂 si臋 na wiec z pracownikami portu. Po paru minutach us艂ysza艂a szelest opon odje偶d偶aj膮cej limuzyny.
Chyba zdrzemn臋艂a si臋, wycie艅czona nieprzespan膮 noc膮. Obudzi艂o j膮 dyskretne kaszlni臋cie. Przy 艂贸偶ku siedzia艂 w fotelu John Walters, bawi膮c si臋 niezapalonym cygarem.
- Przepraszam, 偶e tu wtargn膮艂em, siostrzyczko - odezwa艂 si臋, zauwa偶ywszy, 偶e otworzy艂a oczy. - Sytuacja sta艂a si臋 dramatyczna, nie mamy czasu do stracenia. Musisz jeszcze dzisiaj wym贸c na Martinie, 偶e poprze w Waszyngtonie nasz projekt. Jego s艂owo albo katastrofa.
Sybil Morgan patrzy艂a na brata szeroko otwartymi oczami. Jeszcze go takim nie widzia艂a: kamienna twarz i nieruchome, zimne spojrzenie.
- Mam ci膮gle nadziej臋, 偶e Martin zrezygnuje z kandydowania - powiedzia艂a cicho. - Dzi艣 wieczorem us艂yszy, 偶e Victorowi grozi niebezpiecze艅stwo, je艣li natychmiast nie wycofa kandydatury. Tylko tyle mog臋 zrobi膰.
John Walters w艂o偶y艂 cygaro do ust. Potem je wyj膮艂, nie zapaliwszy.
- Doskona艂a my艣l - stwierdzi艂. - Je艣li tw贸j m膮偶 nie poprze projektu, Victorowi stanie si臋 nieszcz臋艣cie. Powiedz mu to.
- Nigdy. - Teraz oczy pani Morgan sta艂y si臋 lodowate. - Martin mo偶e nie zosta膰 senatorem. Ale 艂ajdakiem nie jest na pewno.
- Jego los spoczywa w twoich r臋kach. - Walters wsta艂 z fotela; zwalista sylwetka, wbita w ciemny garnitur, zawis艂a nad siostr膮 jak czarny ob艂ok, twarz by艂a surowa, prawie ponura. - I los Victora r贸wnie偶. Do us艂yszenia, siostrzyczko. Spodziewam si臋 od was telefonu najp贸藕niej dzi艣 wieczorem.
Wyszed艂. Sybil Morgan patrzy艂a przed siebie niewidz膮cym wzrokiem. Nie wiedzia艂a, 偶e od kilku minut w progu sypialni stoi Angela.
- Czy ojciec wie, 偶e wuj John jest naszym wrogiem? - us艂ysza艂a g艂os c贸rki.
- Nie nazywaj wujka w ten spos贸b - odpowiedzia艂a bezbarwnie. - On si臋 boi o nas.
- I dlatego zagrozi艂, 偶e Victorowi stanie si臋 nieszcz臋艣cie, je艣li ojciec nie poprze jakiego艣 projektu? - spyta艂a Angela.
Sybil Morgan nie znalaz艂a na to odpowiedzi.
Tym razem zadanie Boba by艂o trudniejsze. Mo偶e najtrudniejsze z dotychczasowych. Komputer pracowa艂 na najwy偶szych obrotach, penetruj膮c zawi艂e g艂臋biny First National Banking System. Jupe chcia艂 mie膰 dane o powi膮zaniach z innymi bankami, dotycz膮cych projektu w B艂臋kitnej Dolinie. Nici 艂膮cz膮ce banki przypomina艂y labirynt: wiod艂y kr臋tymi korytarzami transz, kredyt贸w, po偶yczek, jakich艣 gwarancji i zabezpiecze艅, urywaj膮c si臋 w 艣lepych zau艂kach. Trzeba by艂o zawraca膰, 艂ama膰 kolejne kody i rozpoczyna膰 poszukiwania od pocz膮tku.
Po pewnym czasie Bob zrozumia艂, 偶e zagmatwania i urywaj膮ce si臋 艣lady to nie przypadek. Postanowi艂 prze艣ledzi膰 dok艂adnie jeden z trop贸w. Rzecz dotyczy艂a farmy niejakiego Iry Cornfielda, po艂o偶onej w B艂臋kitnej Dolinie, kt贸rej ofert臋 kupna z艂o偶y艂a Cornfieldowi firma 鈥淛.W.S.鈥. Cornfieid nie chcia艂 sprzeda膰 posiad艂o艣ci. Firma 鈥淛.W.S.鈥 wykupi艂a w ma艂ym prowincjonalnym banku papiery d艂u偶ne zwi膮zane z po偶yczk膮 zaci膮gni臋t膮 przez farmera na dwadzie艣cia pi臋膰 lat.
Kilku rat Cornfieid nie zdo艂a艂 wp艂aci膰 w por臋. Prowincjonalny bank za ka偶dym razem wyra偶a艂 na to zgod臋, przesuwaj膮c termin sp艂aty.
- Chod藕cie tutaj! - zawo艂a艂 Bob do Jupe'a i Pete'a.
Zgody banku zosta艂y w tajemniczy spos贸b wykasowane. Firma 鈥淛.W.S.鈥 odkupi艂a zad艂u偶enie z odsetkami karnymi. D艂ug wzr贸s艂 wielokrotnie.
鈥J.W.S.鈥 przekazuje dokumenty do Citibanku, gdzie ma swoje konto.
Citibank 偶膮da od Cornfielda natychmiastowej sp艂aty pomno偶onego zad艂u偶enia.
Postanowienie s膮du o zaj臋ciu farmy. Komornik. Licytacja. Farm臋 kupuje sp贸艂ka 鈥淩anger鈥 i przekazuje 鈥淛.W.S.鈥.
- A teraz patrzcie...
Firma 鈥淛.W.S.鈥 nale偶y do 鈥淪tock Industries鈥 Johna Waltersa. Walters staje si臋 legalnym w艂a艣cicielem kolejnych dwustu hektar贸w w B艂臋kitnej Dolinie. Akt notarialny. Koniec sprawy.
- Gdzie jest przekr臋t? - spyta艂 Jupe.
- Tutaj. - Bob cofn膮艂 ci膮g informacji do miejsca, w kt贸rym znikn臋艂a zgoda prowincjonalnego banku na op贸藕nienie sp艂at kredytu. By艂a i nie ma jej. Karne odsetki s膮 naliczane wstecz. Farmer nie ma o tym poj臋cia. Nawet nie protestuje, gdy jego ranczo idzie pod m艂otek. Pope艂nia samob贸jstwo. Od tego momentu w bazie danych figuruj膮 spadkobiercy Cornfielda. Kr贸tki zapis: 鈥淚ra Cornfieid, lat 65, 艣mier膰 samob贸jcza, 6.12.1999r. Licytacja farmy 7.12. 1999r. Spadkobiercy: bratanek, Don Cornfieid, i jego 偶ona, Emma, zamieszkali w Norfolk, Kingsroad 112...鈥.
- Chc臋 mie膰 wydruk ca艂ej tej sprawy - powiedzia艂 Jupe.
Drukarka pos艂usznie zabra艂a si臋 do roboty, wyrzucaj膮c stron臋 po stronie.
Przed sk艂adowiskiem staroci nale偶膮cym do wujostwa Jupe'a, Tytusa i Matyldy Jones, zatrzyma艂 si臋 po艂yskuj膮cy niklem d偶ip cherokee. Z艂otow艂osa dziewczyna o bardzo d艂ugich nogach, kt贸rych smuk艂o艣膰 podkre艣la艂a d偶insowa sp贸dniczka mini, obesz艂a sk艂adowisko i wesz艂a do 艣rodka tyln膮 furtk膮 na wprost kempingowej kwatery trzech Detektyw贸w. Musia艂a zna膰 drog臋.
Jupe by艂 sam. Siedzia艂 przy ma艂ym stoliku, na kt贸rym ledwo mie艣ci艂y si臋 stosy dokument贸w i zdj臋膰. Jupiter uk艂ada艂 je w kolejno艣ci, jak karty w grze: anonim otrzymany przez Jenkinsa, kilka zapis贸w z dyktafonu, wersje zdj臋膰 z Nocy Ognistych Demon贸w, notatki z rozm贸w z cz艂onkami rodziny Morgan贸w, film kupiony od rudej, odbitk臋 z klatkami fotomonta偶u, stron臋 鈥淟os Angeles Sun鈥 maj膮c膮 jutro ukaza膰 si臋 w druku. 艁amig艂贸wka tworzy艂a teraz logiczn膮 ca艂o艣膰. Nie pasowa艂 do niej tylko anonim.
Na widok d艂ugonogiej dziewczyny w progu przyczepy Jupe uni贸s艂 g艂ow臋 znad papier贸w. Dziewczyna patrzy艂a na Jupe'a, mru偶膮c oczy.
- Jestem Angela Morgan - powiedzia艂a.
- Poznaj臋 - powiedzia艂 Jupe. - Jakim cudem tutaj trafi艂a艣?
Angela nie zada艂a sobie trudu, aby t艂umaczy膰, 偶e ich obserwowa艂a, 偶e niejeden raz kr膮偶y艂a w pobli偶u sk艂adowiska staroci.
- Chc臋 wiedzie膰, dla kogo pracujecie - rzuci艂a. - Ty jeste艣 szefem. Wodzicie za nos mojego ojca, jeszcze nic nie zrobili艣cie. Mo偶e to nie przypadek?
- Mo偶e - zgodzi艂 si臋 Jupe, kryj膮c u艣mieszek. - Siadaj - wskaza艂 jej obrotowy fotelik przed komputerem.
Angela nie skorzysta艂a z zaproszenia.
- Gdyby艣cie byli naprawd臋 po stronie ojca, pozwoli艂by艣 mu spotka膰 si臋 z Victorem. Od razu wszystko by si臋 wyja艣ni艂o. Gracie na zw艂ok臋, 偶eby przegra艂 wybory. Wiem, kto was przekupi艂!
Migda艂owe oczy Angeli pociemnia艂y od gniewu, wargi dr偶a艂y. Chyba by艂a bliska p艂aczu.
- Pan Morgan nie przegra wybor贸w - zapewni艂 Jupe.
- Nie wciskaj mi ciemnot! - wybuch艂a. - Dlaczego wszyscy s膮 przeciwko niemu? Nawet mama! Jest zaszczuty, wyko艅czony, osaczony ze wszystkich stron jak zwierz臋. Jeste艣cie podli. Podli!
Urwa艂a. Musia艂a z ca艂ych si艂 zacisn膮膰 wargi, aby si臋 nie rozp艂aka膰.
- Gdyby艣 by艂a tego pewna, nie przysz艂aby艣 tutaj - powiedzia艂 艂agodnie Jupiter. - Prosz臋, usi膮d藕.
Tym razem us艂ucha艂a. Zakry艂a twarz d艂o艅mi. By艂a pi臋kn膮 dziewczyn膮, wprost na ok艂adk臋 偶urnala dla nastolatek. Tyle 偶e te dziewczyny na ok艂adkach pozuj膮, a ona jest naturalna - pomy艣la艂 Jupiter, i autentycznie cierpi. Jest zupe艂nie niepodobna do brata: subtelna, wra偶liwa. I zagubiona. Bliska za艂amania.
- Wuj John by艂 u nas dzi艣 rano - us艂ysza艂 jej g艂os. - Straszy艂 mam臋. Z Victorem mo偶e sta膰 si臋 nieszcz臋艣cie.
- Kochasz brata - stwierdzi艂 Jupe.
- On tylko wygl膮da na grubosk贸rnego - wyszepta艂a Angela. - Jest delikatny i s艂aby. Tyle razy prosi艂am, 偶eby nie chodzi艂 do 鈥淗adesu鈥...
- Victor nie ma nic wsp贸lnego z Demonami - zapewni艂 Jupiter. - Bywa艂 tam przez ciekawo艣膰.
- Wiem. Jest naiwny, tylko udaje twardziela.
Jupe podszed艂 do Angeli, po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej ramieniu.
- Nie pozwolimy was skrzywdzi膰 - powiedzia艂. - Daj臋 ci na to s艂owo honoru.
Angela oderwa艂a r臋ce od twarzy, podnios艂a g艂ow臋 i popatrzy艂a na Jupitera tak, jak spogl膮daj膮 dziewcz臋ta na swoich ukochanych: z oczyma roz艣wietlonymi nadziej膮.
- Chyba ci wierz臋 - szepn臋艂a. - Sama nie wiem dlaczego. Wuj John da艂 mamie czas do wieczora. Potem mo偶e si臋 sta膰 co艣 strasznego.
Jupe u艣miechn膮艂 si臋 do Angeli, odruchowo pog艂aska艂 j膮 po policzku.
- Do wieczora jest du偶o czasu - powiedzia艂 艂agodnie. - Zaufaj nam. - Wskaza艂 na stolik ob艂o偶ony papierami. - Tutaj mam wszystko, czego nam potrzeba, by nie dopu艣ci膰 do waszej krzywdy.
Teraz Angela u艣miechn臋艂a si臋. Do Jupe'a. Przez 艂zy. L艣ni艂y w jej oczach jak kryszta艂owa mgie艂ka.
Opu艣ci艂a przyczep臋. Nie zauwa偶y艂a, 偶e niedaleko od jej d偶ipa parkuje w贸z z Peterem Yorkiem za kierownic膮, a kawa艂ek dalej - czerwony mustang Pete'a.
Trzy samochody ruszy艂y w minutowych odst臋pach.
W restauracji 鈥淐asa Italiana鈥 panowa艂 mi艂y p贸艂mrok i ch艂odek. Bezszelestnie pracowa艂a klimatyzacja, szyby by艂y zas艂oni臋te pluszowymi kotarami, na stolikach pali艂y si臋 艣wiece. Przy naro偶nym stoliku, pochyleni do siebie, siedzieli Walters i York. Nie zwracali uwagi na innych go艣ci, prowadz膮c szeptem rozmow臋, kt贸ra z oddali wygl膮da艂a jak przyjacielska pogaw臋dka. Tym bardziej nie mogli widzie膰 oka kamery wideo skierowanego w ich stron臋. Obiektyw patrzy艂 na nich przez okr膮g艂膮 szpark臋 w gazetowej p艂achcie trzymanej przez Boba.
Bob siedzia艂 do nich plecami. Mia艂 na sobie szykowny w艂oski garnitur, bia艂膮 koszul臋 i krawat. Nad g贸rn膮 warg膮 je偶y艂 si臋 modny w膮sik, w艂osy l艣ni艂y od brylantyny, przylizane starannie i zaczesane g艂adko do ty艂u.
Nie s艂ysza艂 rozmowy tamtych dw贸ch. Ale s艂ysza艂 j膮 i rejestrowa艂 superczu艂y mikrofon. Bob pojada艂 lazani臋, dyskretnie pilnuj膮c, by oczko miniaturowej kamery by艂o dobrze wycelowane.
Rozmowa nie trwa艂a d艂ugo. Pierwszy opu艣ci艂 restauracj臋 Peter York. P贸藕niej prezes 鈥淪tock Industries鈥, dopiwszy wino i uregulowawszy rachunek. Bob jeszcze troch臋 posiedzia艂, doko艅czy艂 lazani臋, zap艂aci艂 kelnerowi i wyszed艂.
Sportowa honda by艂a zaparkowana dwie przecznice dalej. Bob dosiad艂 si臋 do Pete'a i sprawdzi艂 nagranie. Mimo s艂abego o艣wietlenia obraz by艂 dobry, twarze rozm贸wc贸w widoczne. P贸藕niej Bob ods艂ucha艂 zapis rozmowy na 艣cie偶ce d藕wi臋kowej.
鈥Tylko oni mog膮 nam przeszkodzi膰鈥 - rozpozna艂 g艂os Yorka. - 鈥淲y艣ledzi艂em ich kwater臋 w starej przyczepie kempingowej, w Rocky Beach...鈥
鈥Doskonale, Peter鈥 - g艂os Waltersa by艂 ni偶szy, z lekk膮 chrypk膮. - 鈥淢usz膮 zej艣膰 nam z drogi, to ostatnie twoje zadanie. We藕miesz paru moich ludzi...鈥.
Bob poda艂 Pete'owi mikroskopijn膮 s艂uchaweczk臋, kt贸r膮 ten w艂o偶y艂 sobie do ucha. Teraz on ods艂ucha艂 rozmow臋 Waltersa z Yorkiem.
Po paru minutach honda odbi艂a od kraw臋偶nika i p艂ynnie w艂膮czy艂a si臋 w ruch uliczny.
ROZDZIA艁 8
KONFRONTACJA
Prokurator okr臋gowy Bili Norton przywita艂 Jupe'a jak starego przyjaciela.
- Jak widzisz, dla ciebie zawsze mam czas - powiedzia艂.
Jupiter po艂o偶y艂 przed nim 艣wie偶y numer 鈥淟os Angeles Sun鈥. Na pierwszej stronie, tu偶 pod wst臋pnym artyku艂em, widnia艂a zapowied藕 w czarnej ramce: 鈥渏utro sensacja! Zdemaskowanie rodzinnego sekretu kandydata na senatora. Czy syn Martina Morgana jest cz艂onkiem gangu Ognistych Demon贸w? Nim p贸jdziesz do urny, przeczytaj nasz膮 gazet臋!鈥
Artyku艂 wst臋pny relacjonowa艂 bandyck膮 napa艣膰 na dom starc贸w w Beverly Hills. By艂a to luksusowa rezydencja, zamieszkana przez by艂e gwiazdy filmowe i inne znane osobisto艣ci, kt贸re osiedli艂y si臋 tam po przej艣ciu na emerytur臋.
Bandyci zdemolowali budynek, pobili staruszk贸w i opr贸偶nili sejf, w kt贸rym rezydenci przechowywali swoje kosztowno艣ci. Kilku pobitych przewieziono do szpitala. Z relacji ofiar wynika艂o, 偶e napastnicy mogli by膰 skinheadami: nosili charakterystyczne motocyklowe kurtki nabijane metalowymi 膰wiekami, z wizerunkami diab艂贸w. Wszyscy byli w kominiarkach. Szczeg贸lnym okrucie艅stwem wyr贸偶nia艂 si臋 ich herszt - olbrzym z diabelskim tatua偶em na przedramieniu. Sprawc贸w nie uj臋to.
- Co pan o tym s膮dzi? - zapyta艂 Jupiter.
- Mam prawie pewno艣膰, 偶e napadu dokona艂 gang Ognistych Demon贸w - powiedzia艂 Bili Norton. - Ale i tym razem nie zostawili 艣lad贸w. Co wi臋cej, maj膮 na t臋 noc alibi. Kilka panienek zezna艂o pod przysi臋g膮, 偶e przebywa艂y z nimi od wieczora do rana.
- Chyba bym m贸g艂 panu pom贸c w przyskrzynieniu gangu - powiedzia艂 Jupiter. - Przys艂uga za przys艂ug臋.
Norton u艣miechn膮艂 si臋 nieweso艂o. Mia艂 w膮tpliwo艣ci, czy akurat w tej sprawie pomoc Trzech Detektyw贸w by艂aby skuteczna. Nad rozpracowaniem gangu biedzi艂a si臋 ju偶 od d艂u偶szego czasu specjalna grupa FBI i jak dot膮d bez efekt贸w.
- Czym ja m贸g艂bym ci s艂u偶y膰? - zapyta艂. Jupe wskaza艂 na zapowied藕 jutrzejszej publikacji.
- Maj膮 zamie艣ci膰 zdj臋cie z Nocy Ognistych Demon贸w - powiedzia艂. - Z Victorem Morganem jako cz艂onkiem gangu uczestnicz膮cym w ekscesach. Trzeba temu zapobiec.
- Szanuj臋 Martina Morgana i bardzo mu wsp贸艂czuj臋 - Bili Norton pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Ale prasa w demokratycznym pa艅stwie ma swoje prawa.
- A je艣li uzyska pan dow贸d, 偶e fotografia jest falsyfikatem?
- Morgan b臋dzie m贸g艂 poda膰 gazet臋 do s膮du - powiedzia艂 prokurator okr臋gowy. - Nie widz臋 tu roli dla siebie. Jako oskar偶yciel publiczny wyst臋puj臋 tylko w przypadku publicznych przest臋pstw.
Jupe po艂o偶y艂 przed Nortonem fotograficzn膮 odbitk臋 podzielon膮 na klatki z kolejnymi fazami monta偶u.
- Tak powstawa艂o zdj臋cie, kt贸re ma si臋 ukaza膰 w jutrzejszym 鈥淟os Angeles Sun鈥.
Prokurator ogl膮da艂 odbitk臋 z coraz wi臋kszym zainteresowaniem.
- Sk膮d to masz? - zapyta艂. - Znasz autora falsyfikatu?
-Wystarczy spojrze膰 na odwrotn膮 stron臋. Papier jest sygnowany. Producent dostarcza sta艂ym odbiorcom papier fotograficzny z ich firmowym logo.
- Co to za Tom D. Spine?
- Ma艂y cwaniaczek. P艂otka. Wa偶niejsze, kto mu to zleci艂.
- Kto?
- Osobisty sekretarz Martina Morgana.
Bili Norton otworzy艂 szeroko oczy. Nawet prokurator czasami nie umie ukry膰 zaskoczenia.
- Morgan sam sobie zrobi艂 harakiri? - zapyta艂 z niedowierzaniem.
- Nic podobnego - powiedzia艂 Jupe. - York zdradzi艂 swojego chlebodawc臋. Pracuje dla innej osoby. I tu zaczyna si臋 sprawa, kt贸ra powinna zainteresowa膰 prokuratora okr臋gowego.
Norton nadal przygl膮da艂 si臋 pr贸bnej odbitce z klatkami uj臋膰.
- Przedtem pytanie - odezwa艂 si臋 p贸艂g艂osem. - Jak mo偶ecie nam pom贸c w przygwo偶d偶eniu Ognistych Demon贸w?
Jupe wyj膮艂 z kieszeni rolk臋 filmu.
- Policja ma tylko par臋 zdj臋膰 z ich s艂ynnej zadymy - powiedzia艂. - Podobno adwokat Demon贸w kwestionuje ich autentyczno艣膰.
- Nie ma klisz - potwierdzi艂 prokurator.
- S膮. Ca艂a rolka uj臋膰 z Nocy Ognistych Demon贸w. - Jupe poda艂 Nortonowi film. - Niekt贸re zdj臋cia doskona艂ej jako艣ci, odbitki zrobiono tylko z paru najgorszych. Jest tu uj臋cie, na kt贸rym dokonano fa艂szerstwa, wmontowuj膮c twarz Victora Morgana. Ta klisza i odbitka z fazami monta偶u powinny wystarczy膰, by 鈥淟os Angeles Sun鈥 odst膮pi艂 od publikacji.
Bili Norton przespacerowa艂 si臋 po gabinecie. Stan膮艂 przy oknie i obejrza艂 pod 艣wiat艂o film, klatka po klatce.
- Mamy ich - powiedzia艂. - FBI uca艂uje ci臋 w oba policzki.
Jupe wyobrazi艂 sobie poca艂unki szefa FBI i nie poczu艂 entuzjazmu. Szkoda, 偶e agentk膮 Federalnego Biura 艢ledczego nie jest Angela Morgan.
- Wola艂bym inn膮 form臋 wyra偶enia wdzi臋czno艣ci - zauwa偶y艂.
Norton roze艣mia艂 si臋 i usiad艂 w fotelu naprzeciw Jupitera.
- Teraz opowiedz m i wszystko, co wiesz - powiedzia艂 i w艂膮czy艂 stoj膮cy na biurku magnetofon.
Jupe m贸wi艂 oko艂o godziny, ilustruj膮c opowie艣膰 dokumentacj膮. Kiedy sko艅czy艂, prokurator zatelefonowa艂 do redaktora naczelnego 鈥淟os Angeles Sun鈥.
- Cze艣膰, Jimmy, tu Bili Norton - rzuci艂 do s艂uchawki. - Zatrzymaj druk publikacji o Morganie. Mam przed sob膮 dowody, 偶e fotografia to falsyfikat. Tak. Niezbite dowody. Dostarcz臋 ci je jeszcze dzisiaj. Rozumiem, 偶e 偶al takiej sensacji, ale b臋dziesz mia艂 wi臋ksz膮. Bomb臋, 偶e m贸zg staje.
- Niech to zleci redaktorowi Andrewsowi - podpowiedzia艂 cicho Jupe.
Norton w mig po艂apa艂 si臋, o co chodzi, dobrze zna艂 ojca Boba.
- Do tej bomby najlepiej si臋 nada Andrews. - Norton mrugn膮艂 do Jupe'a. - Ka偶 mu by膰 w gotowo艣ci. Niech jutro rano zadzwoni do mnie.
Od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.
- Jedn膮 spraw臋 mamy z g艂owy - powiedzia艂. - Fina艂 dzi艣 wieczorem. Dam ci zna膰, gdzie i kiedy. Czekajcie na m贸j telefon.
By艂 wiecz贸r, gdy pod sk艂adowisko staroci zajecha艂 czarny van ze zgaszonymi 艣wiat艂ami. Wysiad艂o kilku m臋偶czyzn w kominiarkach. Od osobowego wozu, zaparkowanego dalej i tak偶e bez 艣wiate艂, oddzieli艂a si臋 jaka艣 posta膰 i podesz艂a do nich.
Peter York wskaza艂 zamaskowanym m臋偶czyznom tyln膮 furtk臋 wiod膮c膮 na teren sk艂adowiska i kempingow膮 przyczep臋 o o艣wietlonych oknach.
- 呕adnego ha艂asu - rzuci艂 szeptem. - Bierzecie ich i zawozicie do opuszczonej kopalni w Black Hill. Maj膮 tam by膰 do pi膮tku.
Jeden z m臋偶czyzn kiwn膮艂 g艂ow膮.
- A potem?
- Dowiecie si臋.
York wr贸ci艂 do swego samochodu. Obserwowa艂, jak m臋偶czy藕ni wchodz膮 przez furtk臋, jak ich cienie zbli偶aj膮 si臋 do przyczepy.
Drzwi nie by艂y zamkni臋te. Wtargn臋li do 艣rodka. Zobaczyli trzy ch艂opi臋ce sylwetki odwr贸cone plecami.
- Nie rusza膰 si臋, bo po was! - sykn膮艂 jeden z zamaskowanych.
呕adna z postaci nie poruszy艂a si臋. Doskoczyli, po dw贸ch do ka偶dego. Chwycili wprawnie.
- A niech to!
艢ciskali kuk艂y wypchane kulkami styropianu.
Kulki rozsypa艂y si臋 po pod艂odze przyczepy.
- Sta膰! Policja! - dobieg艂 z ty艂u g艂os sier偶anta Wilsona.
Zamaskowani nie stawiali oporu. Po paru minutach, ju偶 skuci, do艂膮czyli do Petera Yorka.
Limuzyna Johna Waltersa wjecha艂a na teren posiad艂o艣ci Morgan贸w i zatrzyma艂a si臋 na podje藕dzie. Szofer zgasi艂 艣wiat艂a, wysiad艂 i otworzy艂 drzwiczki przed prezesem 鈥淪tock Industries鈥. Walters wszed艂 do rezydencji.
Ciemnosk贸ry s艂u偶膮cy o siwych, kr贸tko przyci臋tych w艂osach wzi膮艂 od niego kapelusz i lask臋.
- Pa艅stwo Morgan czekaj膮 na pana prezesa w bibliotece - powiedzia艂 z uprzejmym u艣miechem, pochylaj膮c g艂ow臋.
John Walters przeci膮艂 obszerny hall i wszed艂 do pomieszczenia z szafami bibliotecznymi pe艂nymi ksi膮偶ek w bogatych oprawach. Po艣rodku biblioteki, przy niskim stoliku, siedzieli obok siebie na kanapie Sybil i Martin Morganowie.
Walters zbli偶y艂 si臋 do nich, uca艂owa艂 siostr臋 w policzek, mocno u艣cisn膮艂 d艂o艅 szwagra.
- Mi艂o znale藕膰 si臋 w kr臋gu najbli偶szej rodziny - powiedzia艂 jowialnie, rozsiadaj膮c si臋 w sk贸rzanym fotelu po drugiej stronie stolika. - Czeka艂em na t臋 chwil臋 z prawdziw膮 niecierpliwo艣ci膮, panie senatorze - popatrzy艂 na Morgana z dobrotliwym u艣miechem. - Nie zapytasz, czego si臋 napij臋?
Morgan bez s艂owa podszed艂 do barku na k贸艂kach i z kryszta艂owej karafki nala艂 Waltersowi kieliszek koniaku 鈥淩emy Martin鈥.
- Chyba nie zmieni艂e艣 przyzwyczaje艅 - powiedzia艂, nape艂niaj膮c szklanki dla siebie i 偶ony sokiem pomara艅czowym z odrobin膮 w贸dki 鈥淪mirnoff鈥.
- Zawsze ten sam i taki sam, niezmiennie wam 偶yczliwy - za艣mia艂 si臋 John Walters. - Twoje zdrowie, senatorze Morgan!
Wypi艂 duszkiem koniak, obliza艂 wargi ko艅cem j臋zyka, si臋gn膮艂 do ozdobnego srebrnego pude艂ka po艣rodku stolika po cygaro. Obw膮cha艂 je, potem zapali艂 i wypu艣ci艂 k艂膮b aromatycznego dymu, kt贸ry odp艂yn膮艂 w g贸r臋, spowijaj膮c 偶yrandol niebieskaw膮 mgie艂k膮.
- Za wcze艣nie tytu艂ujesz mnie senatorem, John - zauwa偶y艂 Morgan.
- Masz t臋 godno艣膰 w kieszeni - zapewni艂 Walters. - Z moich sonda偶y wynika, 偶e zdob臋dziesz co najmniej siedemdziesi膮t procent g艂os贸w.
- Je艣li mu w tym nie przeszkodzi 鈥淟os Angeles Sun鈥 - wtr膮ci艂a Sybil Morgan.
- Chyba 偶artujesz, siostrzyczko - John Walters delektowa艂 si臋 cygarem. - Kto艣 czeka na m贸j telefon. Wyobra偶acie sobie ten szum w redakcji, kiedy oka偶e si臋, 偶e fotografia z moim siostrze艅cem jako cz艂onkiem gangu to obrzydliwy falsyfikat? B臋d膮 musieli przerobi膰 ca艂膮 pierwsz膮 kolumn臋 i zamie艣ci膰 przeprosiny.
- Przyznajesz wi臋c, 偶e to zdj臋cie jest fa艂szywk膮 - powiedzia艂 Morgan.
- Jak m贸g艂bym uwierzy膰, 偶e Victor nale偶y do Ognistych Demon贸w? Przecie偶 znam go od urodzenia. Troch臋 narwany i z fantazj膮, jak jego mamusia, ale z艂ote serce.
- Mimo to dopu艣ci艂by艣 do publikacji - zauwa偶a ta ch艂odno Sybil.
John Walters przesta艂 si臋 u艣miecha膰. Jego nalana twarz zesztywnia艂a.
- Nie jestem redaktorem gazety - rzuci艂. - Rozmawiamy o interesach.
- Jak by艣 nazwa艂 interes ze sfa艂szowaniem fotografii w艂asnego siostrze艅ca i szanta偶owaniem m臋偶a rodzonej siostry? - zapyta艂a Sybil Morgan, patrz膮c Waltersowi prosto w oczy.
Walters wytrzyma艂 to spojrzenie. Nawet si臋 nie zmiesza艂.
- Jestem tylko po艣rednikiem, kt贸ry chcia艂 wam oszcz臋dzi膰 powa偶nych k艂opot贸w - powiedzia艂 sucho. - Interes to interes. S膮dzi艂em, 偶e zapraszacie mnie tutaj, 偶eby艣my doszli do porozumienia.
- Wkr贸tce dojdziemy - zapewni艂 Martin Morgan. - Gwarantujesz, 偶e zdj臋cie Victora w stroju Ognistych Demon贸w nie uka偶e si臋 w jutrzejszej gazecie?
- Masz moje s艂owo.
- Dlaczego u偶yli艣cie Victora do tej gry?
- Kochamy nasze dzieci - odpar艂 John Walters, u艣miechaj膮c si臋, znowu rozlu藕niony. - Dla nich zrobimy wszystko. Jak wida膰, mia艂em racj臋, rozumuj膮c w ten spos贸b, drogi senatorze Morgan.
Sybil Morgan powoli si臋gn臋艂a po szklank臋 z sokiem pomara艅czowym. Wypi艂a 艂yk.
- Nie wierz臋, 偶e jeste艣 po艣rednikiem - powiedzia艂a. - To ty kaza艂e艣 wmontowa膰 twarz Victora w zdj臋cie z eksces贸w. Ty je przes艂a艂e艣 do redakcji 鈥淟os Angeles Sun鈥 i dlatego mo偶esz wstrzyma膰 druk. Ty szanta偶ujesz Martina, by wymusi膰 na nim poparcie dla projektu budowy w B艂臋kitnej Dolinie.
- Nikt mi tego nie udowodni - u艣miechn膮艂 si臋 krzywo John Walters.
- Ja udowodni臋.
Walters odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 w progu biblioteki m艂odzie艅ca z ciemn膮 czupryn膮, o sympatycznej puco艂owatej twarzy i br膮zowych powa偶nych oczach.
- Kto to jest? - zwr贸ci艂 si臋 do siostry.
- Jupiter Jones - przedstawi艂 si臋 m艂odzieniec. - A to s膮 moi dwaj partnerzy, Bob Andrews i Pete Crenshaw.
Wszyscy trzej weszli do biblioteki. Nie sami: towarzyszy艂 im prokurator okr臋gowy Bili Norton. Drzwiami z drugiej strony nadeszli r贸wnocze艣nie Angela i Victor.
- Co to za przedstawienie? - rzuci艂 ostro John Walters.
Pa艅stwo Morgan nie wygl膮dali na zaskoczonych. Victor i Angela usiedli przy nich na kanapie. Trzej Detektywi i Norton stan臋li pod rega艂ami naprzeciw Waltersa.
- Spektakl z niespodziankami, panie Walters - odpowiedzia艂 Jupe. - Pierwsza niespodzianka dla pana to nasza tutaj obecno艣膰. Czy nie powinni艣my teraz siedzie膰 pod kluczem w opuszczonej kopalni Black Hill? Pa艅scy ochroniarze oraz Peter York nie spisali si臋 najlepiej.
- Co za brednie wygaduje ten smarkacz? - obruszy艂 si臋 Walters, pr贸buj膮c wsta膰 z fotela.
- Prosz臋 pozosta膰 na miejscu, panie Walters - osadzi艂 go zdecydowanie prokurator Norton. - Dopiero zaczynamy przedstawienie.
- B臋dzie mia艂o kilka akt贸w - podchwyci艂 Jupiter. - Na razie pomi艅my prolog i zacznijmy od aktu pierwszego. Akcja toczy si臋 w ma艂ej restauracyjce 鈥淐asa Italiana鈥. - Wyj膮艂 z kieszeni miniaturowy dyktafon i pu艣ci艂 w ruch ta艣m臋.
鈥Pa艅ski szwagier ma powa偶ny k艂opot...鈥 - rozleg艂 si臋 g艂os Petera Yorka.
鈥...Zanim zostaniesz u mnie dyrektorem, musisz mi przynie艣膰 te fotki. - G艂osu Waltersa nie mo偶na by艂o pomyli膰 z 偶adnym innym. - Je艣li wyjdzie na jaw, 偶e m贸j siostrzeniec uczestniczy艂 w ekscesach Ognistych Demon贸w, Martin przegra wybory. Masz dwa dni... Morgan musi uwierzy膰, 偶e przegra wybory. Je艣li tego nie za艂atwisz, jest po tobie鈥.
John Walters siedzia艂 nieruchomo i patrzy艂 przed siebie ze wzgardliwym u艣mieszkiem, jakby to nie jego dotyczy艂o.
- Akt drugi to wizyta Yorka w 鈥淗adesie鈥 i kupno fotograf! i ze scen膮 z Nocy Ognistych Demon贸w - ci膮gn膮艂 Jupiter. - Dokumentacja z transakcji do wgl膮du, panie Walters. Ci膮g dalszy to realizacja pa艅skiego zlecenia. Pub na przedmie艣ciach. Peter York i niejaki Tom Spine, fotograf.
Znowu dyktafon.
Spine: 鈥淣ie doko艅czyli艣my interesu鈥.
York: 鈥淒osta艂e艣 wszystko鈥.
Spine: 鈥淣ie wiedzia艂em, 偶e wmontowanie bu藕ki to taka bomba. Za pod艂o偶enie bomby ulubie艅cowi Kalifornii trzeba da膰 wi臋cej... Spokojnie, panie York...鈥
Jupe zatrzyma艂 ta艣m臋.
- Przejd藕my teraz do nast臋pnego aktu przedstawienia. Za moj膮 namow膮 pan Morgan wyznaje Yorkowi, 偶e waha si臋, czy nie przyj膮膰 propozycji Waltersa, aby popar艂 projekt budowy w B艂臋kitnej Dolinie. To test. Wkr贸tce potem telefonuje do niego szwagier.
Start dyktafonu.
Walters: 鈥淶 pewno艣ci膮 waha艂e艣 si臋, ale zwyci臋偶y艂 rozs膮dek. Tylko ta duma, co? Honor ci nie pozwala艂 do mnie zadzwoni膰. No wi臋c ja dzwoni臋. Aby us艂ysze膰, 偶e przemy艣la艂e艣 propozycj臋 i przyjmujesz warunek鈥.
Morgan: 鈥淎 je艣li si臋 mylisz?鈥
Walters: 鈥淢am podstaw臋 s膮dzi膰, 偶e nie jestem w b艂臋dzie鈥.
Morgan: 鈥淭a podstawa to m贸j sekretarz, Peter York?鈥
Dramatyczna pauza i g艂os Waltersa: 鈥淚ch cierpliwo艣膰 si臋 wyczerpuje. Pojutrze ca艂a Kalifornia zobaczy na pierwszej stronie 鈥淟os Angeles Sun鈥 zbira kopi膮cego kobiet臋. Ten zbir to Victor. W uniformie Ognistych Demon贸w. I to b臋dzie tw贸j 偶a艂osny koniec鈥.
John Walters przesta艂 si臋 u艣miecha膰. Patrzy艂 teraz na Morgana, nie taj膮c nienawi艣ci.
- To ty jeste艣 prowokatorem! Podpu艣ci艂e艣 mnie i nagra艂e艣! W porz膮dku. - Uspokoi艂 si臋 nagle, zwr贸ci艂 twarz w kierunku Nortona. - Przyjmijmy, 偶e tak by艂o, panie prokuratorze. Czy zwr贸ci艂 pan uwag臋 na moje s艂owa 鈥淚ch cierpliwo艣膰 si臋 wyczerpuje鈥? Ich - czyli pot臋偶nego lobby stoj膮cego za projektem budowy w B艂臋kitnej Dolinie. Chcia艂em uchroni膰 rodzin臋 przed ich gniewem. Czy nie mia艂em moralnego prawa?
Bili Norton nie zareagowa艂. Sta艂 z kamienn膮 twarz膮, oparty o rega艂 biblioteczny.
- Jakie to lobby, panie Walters? - zapyta艂 grzecznie Jupe.
- Wielki kapita艂 - odpar艂 John Walters, kieruj膮c odpowied藕 do prokuratora. - W ten projekt w艂o偶ono miliony dolar贸w. Mia艂em podstawy, aby obawia膰 si臋 o los swoich bliskich.
- Dlatego ostrzega艂e艣 mnie, 偶e z Victorem stanie si臋 nieszcz臋艣cie, je艣li m贸j m膮偶 nie poprze projektu? - rozleg艂 si臋 cichy g艂os Sybil Morgan.
- Mog艂em si臋 ba膰...
Walters nie doko艅czy艂. Patrzy艂 na plik papier贸w, trzymanych w r臋ku przez Jupe'a.
- Kolejny akt przedstawienia to dane bankowe o inwestorach B艂臋kitnej Doliny - zacz膮艂 Jupe. - Niestety, nie ma tu nic o 偶adnym lobby. G艂贸wnym udzia艂owcem projektu jest koncern 鈥淪tock Industries鈥. Ma pan w tym przedsi臋wzi臋ciu siedemdziesi膮t pi臋膰 procent udzia艂贸w, panie Walters. To pa艅ski koncern wykupuje grunty w B艂臋kitnej Dolinie i rzeczywi艣cie w艂o偶y艂 pan w to miliony dolar贸w. Mo偶na sprawdzi膰 w First National Banking System. - Zrobi艂 kr贸tk膮 pauz臋. - Czy mam opowiedzie膰, jak wy艂udza si臋 ziemi臋 od farmer贸w? Oto historia niejakiego Iry Cornfielda, ko艅cz膮ca si臋 samob贸jstwem farmera w przeddzie艅 zlicytowania jego farmy. Farm臋 wykupi艂 鈥淪tock Industries鈥 z pomoc膮 podstawionych po艣rednik贸w, a historia zaczyna si臋 od tajemniczego wykasowania zgody banku na przed艂u偶enie termin贸w sp艂at d艂ugu...
- Dosy膰! - przerwa艂 mu Walters; jego nalana twarz zapad艂a si臋, poszarza艂a. - Niczego mi nie udowodnicie. Owszem, sekretarz Morgana narzuca艂 mi si臋 z donosami, ale ja mu niczego nie zleca艂em. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e fotografia jest sfa艂szowana.
- To dlaczego York zap艂aci艂 Spine'owi za fotomonta偶 dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w z konta pa艅skiej firmy? - zapyta艂 uprzejmie Jupe. - Czek jest do wgl膮du.
- Nic o tym nie wiem - mrukn膮艂 John Walters, zn贸w nieruchomo wpatrzony w grzbiety ksi膮偶ek.
- Zosta艂 nam ostatni akt spektaklu - powiedzia艂 Jupiter i podszed艂 do magnetowidu po艂膮czonego kablem z minikamer膮 wideo.
Na ekranie telewizora pojawi艂 si臋 obraz w艂oskiej restauracji: zas艂oni臋te okna, blask 艣wiec, pochylone do siebie nad stolikiem g艂owy Waltersa i Yorka.
Peter York: 鈥淭o ci Trzej Detektywi, panie Walters, zdaje si臋, 偶e za du偶o wiedz膮, tylko oni mog膮 przeszkodzi膰...鈥
John Walters: 鈥淢usz膮 zej艣膰 nam z drogi. To ostatnie twoje zadanie鈥.
Peter York: 鈥淲iem, gdzie ich znale藕膰鈥.
John Walters: 鈥To dobrze, Peter. We藕miesz paru moich ludzi i zajmiecie si臋 nimi. Musz膮 znikn膮膰 na kilka dni, mo偶e na d艂u偶ej...鈥
Bili Norton po raz pierwszy ruszy艂 si臋 z miejsca. Szybkim ruchem zatrzyma艂 magnetowid.
- Dalszy ci膮g stanowi tajemnic臋 艣ledztwa - poinformowa艂. - Pana, prezesie, prosi艂bym o nieopuszczanie Los Angeles. Jutro zostanie pan oficjalnie przes艂uchany.
Jupe podni贸s艂 dwa palce, prosz膮c o g艂os.
- Pomin臋li艣my prolog - przypomnia艂. - Jest pewna rzecz w tej sprawie, kt贸rej nie potrafi臋 rozgry藕膰. - Wyj膮艂 z kieszeni anonim otrzymany przez Jenkinsa i dor臋czony przez niego Morganowi. - W tym li艣cie po raz pierwszy pojawiaj膮 si臋 pogr贸偶ki pod adresem pana Morgana.
- On go wys艂a艂 - Martin Morgan wskaza艂 na szwagra. - Teraz to ju偶 pewne.
John Walters spojrza艂 na kartk臋 trzyman膮 przez Jupe'a i przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Bzdura - mrukn膮艂.
- Nie umiem r贸wnie偶 wyja艣ni膰, sk膮d si臋 wzi臋艂o 偶膮danie stu tysi臋cy dolar贸w - Jupe spojrza艂 pytaj膮co na Sybil Morgan, a ona pochyli艂a g艂ow臋, zapatrzy艂a si臋 w szklank臋 z pomara艅czowym sokiem. - Herszt Ognistych Demon贸w nie domaga艂 si臋 od Victora okupu w zamian za milczenie o jego przynale偶no艣ci do gangu.
- To prawda - przytakn膮艂 bezd藕wi臋cznie Victor. - Nie nale偶a艂em do nich.
- Wiem - powiedzia艂 Jupe. - Nie wiem, po co ok艂ama艂e艣 matk臋.
- Victor mnie nie ok艂ama艂 - rozleg艂 si臋 g艂os pani Morgan.
- A kto? - zapyta艂 Jupe.
- Nikt.
- Po co w takim razie ukrywali艣my pani syna? - twarz Jupe'a wyra偶a艂a szczere zdziwienie. - I przed kim?
- Przed moim m臋偶em - wyszepta艂a po d艂u偶szej pauzie Sybil Morgan.
Jupe, Pete i Bob wymienili spojrzenia. Nic z tego nie rozumieli. Nie rozumia艂 Bill Norton i nie rozumia艂 sam Martin Morgan.
Sybil Morgan podnios艂a si臋 z kanapy. Jej elegancka sylwetka utraci艂a spr臋偶ysto艣膰, sta艂a si臋 przygarbiona. Oczy patrzy艂y gdzie艣 w bok.
- To ja napisa艂am anonim z pogr贸偶kami - odezwa艂a si臋 p贸艂g艂osem.
- Ale dlaczego? - wyrwa艂o si臋 Jupiterowi.
Przez d艂u偶sz膮 chwil臋 w bibliotece panowa艂a cisza.
- Zrobi艂am to po rozmowie z bratem - rozleg艂 si臋 cichy g艂os pani Morgan. - Ostrzeg艂 mnie, 偶e stanie si臋 nieszcz臋艣cie, je偶eli Martin jako senator nie przeforsuje projektu budowy w B艂臋kitnej Dolinie.
- Ty te偶 przeciwko mnie?! - wykrzykn膮艂 histerycznie Walters.
- A ja wiedzia艂am, 偶e m贸j m膮偶 nigdy si臋 na to nie zgodzi. - Sybil Morgan jakby nie us艂ysza艂a okrzyku brata. - Pomy艣la艂am, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li nie zostanie senatorem. Uzna艂am, 偶e to jedyne wyj艣cie.
- I u艂o偶y艂a pani plan z szanta偶em i ukryciem Victora przed Ognistymi Demonami - nie wytrzyma艂 Jupe.
- Tak - potwierdzi艂a Sybil Morgan. - 呕eby nak艂oni膰 m臋偶a do rezygnacji. Przekona艂am Victora i zgodzi艂 si臋 na to.
Jupe spojrza艂 z satysfakcj膮 na Martina Morgana.
- Mia艂em wtedy racj臋 - przypomnia艂. - 呕e pr贸by nacisku i anonim nie s膮 autorstwa tej samej osoby. Naciski dotyczy艂y poparcia projektu, a w li艣cie 偶膮dano, aby pan nie kandydowa艂. W贸wczas nie mog艂em tego zrozumie膰.
- Teraz jest jasne - wtr膮ci艂 z boku Pete.
Jupe poczu艂 na sobie wzrok Angeli. Zobaczy艂 jej przepraszaj膮cy u艣miech.
- Ja tu troch臋 namiesza艂am - us艂ysza艂 jej g艂os. - Nie wiedzia艂am dok艂adnie, o co chodzi, ale przyrzek艂am mamie, 偶e nic nie powiem ojcu. Musia艂am jej zaufa膰, To ja nam贸wi艂am tat臋, 偶eby skontaktowa艂 si臋 z wami. Tyle tylko mog艂am zrobi膰.
- S艂usznie zrobi艂a艣 - powiedzia艂 Martin Morgan.
Victor i Angela podeszli do Trzech Detektyw贸w. Z twarzy Victora na dobre znikn膮艂 wyraz arogancji i sta艂a si臋 sympatyczna.
Mia艂 nie lada zdolno艣ci aktorskie.
- Przepraszam za swoje zachowanie - u艣miechn膮艂 si臋 do Jupe'a. - Musia艂em udawa膰 gbura. Inaczej nie uwierzyliby艣cie, 偶e mam co艣 wsp贸lnego z Ognistymi Demonami. Moja noga ju偶 nie postanie w 鈥淗adesie鈥.
- Ich te偶 - odezwa艂 si臋 z boku Norton. - Wszyscy s膮 pod kluczem. Rolka filmu, kt贸r膮 od was dosta艂em, to niezbity materia艂 dowodowy. Szef FBI jest ci wdzi臋czny, Jupiterze.
- Ale obejdzie si臋 bez ca艂owania? - zapyta艂 Jupe i ukradkiem zerkn膮艂 na Angel臋, kt贸ra pod wp艂ywem jego spojrzenia lekko si臋 zarumieni艂a. - Wola艂bym ca艂usa od kogo艣 innego.
- O to musisz sam zadba膰 - powiedzia艂 Bill Norton i ukradkiem mrugn膮艂 do Angeli.