Rozdział 74. Zachodzące słońce
Anna Granger zadrżała gwałtownie, gdy się obudziła - z początku skołowana, zorientowała się, że zastygła w możliwie najbardziej niewygodnej pozycji na krześle w swoim gabinecie. Przez jeden dziwny moment mogłaby przysiąc, że w pokoju obok niej stoi Harry Potter, ale kiedy potrząsnęła głową, zdała sobie sprawę, iż to tylko stary pan Paddison siedzi naprzeciwko niej - przy biurku, zajmując jedno z krzeseł przeznaczonych dla gości.
- Proszę mi wybaczyć, panie Paddison - zawołała ze zmartwieniem.
Czy naprawdę zasnęła podczas rozmowy ze starcem? Znów potrząsnęła głową, by pozbyć się mgły, która osnuwała jej umysł, po czym na powrót skupiła swoją uwagę na kliencie. Mężczyźnie udało się złamać kilka zębów, ale był wyjątkowo uparty w kwestii naprawienia ich. Usilnie starała się przekonać go, iż to nie był zabieg kosmetyczny. Musiał zostać zrobiony ze względu na ogólny stan zdrowia uzębienia.
- Panie Paddison? - powiedziała ponownie, gdy zdała sobie sprawę, że starzec jej nie odpowiedział.
Spojrzała na niego, marszcząc brwi. Stary mężczyzna siedział na krześle, najwyraźniej śpiąc tak głęboko, jak ona sama jeszcze przed chwilą.
Wciąż marszcząc brwi, Anna wstała ze swojego miejsca i okrążyła biurko, wyciągając rękę, by potrząsnąć ramieniem staruszka. Kiedy się nie obudził, powtórzyła czynność, wkładając w nią więcej siły.
W odpowiedzi mężczyzna pochylił się do przodu. Pani Granger ledwo udało się go złapać, zanim uderzył czołem w blat mebla.
- Panie Paddison! - wykrzyknęła zaniepokojona, sadowiąc mężczyznę w poprzedniej pozycji.
Potrząsnęła nim ponownie, gwałtowniej - tym razem wołając do niego po imieniu. Spłynęła po niej fala przerażenia, gdy wciąż nie uzyskała od niego żadnej odpowiedzi.
Jedną ręką trzymając starca na miejscu, wcisnęła na telefonie przycisk interkomu.
- Lisa! Coś złego dzieje się z panem Paddisonem. Potrzebuję pomocy!
Kiedy sekretarka nie odpowiadała, Anna uderzyła mocniej w przycisk.
- Lisa! - zawołała z desperacją.
Choć nastał już wieczór, wciąż było zbyt wcześnie, by jej sekretarka poszła do domu. Ich gabinety pozostawały otwarte do ósmej.
Gdy wciąż nie uzyskała żadnej odpowiedzi, szybko oparła pana Paddisona o krzesło, po czym pobiegła w stronę wyjścia.
- Lisa! - wrzasnęła, otwierając gwałtownie drzwi do biura. Pomimo stosunkowo wczesnej godziny, z sieni znajdującej się nieco dalej nie dochodziły żadne dźwięki.
- Lisa? Kathy? - wykrzyknęła, nawołując również higienistkę stomatologiczną, która powinna znajdować się w pokoju obok, czyszcząc zęby pani Bradford.
Choć drzwi do tego pomieszczenia były otwarte, Anna nie usłyszała stamtąd żadnego dźwięku wskazującego na obecność kobiety.
Marszcząc brwi ze zmartwieniem na wspomnienie pana Paddisona, pani Granger przeszła przez korytarz i zajrzała do sali egzaminacyjnej. Na widok, który zastała, jej oczy rozbłysły szokiem. Kathy leżała na podłodze, a pani Bradford drzemała spokojnie w fotelu dentystycznym.
- Kathy! - zawołała Anna, śpiesząc do kobiety i natychmiastowo sięgając dłonią do jej szyi w poszukiwaniu pulsu.
Kathy była młoda i zdrowa, a jej serce biło spokojnie pod palcami pani Granger. Zdezorientowana, Anna potrząsnęła jej ramieniem, wzywając ją po imieniu. Kiedy nie otrzymała odpowiedzi, wstała i podeszła do pani Bradford, by spróbować ją obudzić - jednakże nic, co zrobiła, nie ocuciło klientki.
Panikując, kobieta ruszyła pędem na dół, w kierunku głównej recepcji, gdzie powinna siedzieć Lisa w towarzystwie jeszcze jednej sekretarki. Zatrzymała się w pół kroku, widząc scenę malującą się tuż przed jej twarzą. Lisa opadła na swoje biurko, pochrapując cicho - podobnie zresztą jak druga dziewczyna, Monique, choć ta - dodatkowo - trzymała w dłoni telefon. Przez okno recepcji Anna doskonale widziała poczekalnię, gdzie spostrzegła trzy osoby czekające na przyjęcie - wszyscy siedzieli na swoich krzesłach zupełnie nieruchomo. Wśród nich znajdowała się również mała dziewczynka leżąca na podłodze niedaleko małej lalki.
Przerażona, pani Granger zaczęła kolejno potrząsać kobietami, próbując je ocucić. Czuła ich mocne, stałe uderzenia serc, ale w żaden sposób nie potrafiła wyrwać ich z drzemki.
Głośny dzwonek odezwał się w pomieszczeniu, na co Anna podskoczyła zszokowana. Skierowała spojrzenie na windy znajdujące się naprzeciwko recepcji. Moment później otworzyły się drzwi jednej z nich, po czym kobieta pozwoliła sobie na krzyk ulgi, widząc Michaela wyłaniającego się z wnętrza urządzenia. Ruszając pędem przed siebie, pobiegła do głównego holu, by wyjść naprzeciw mężowi. Mężczyzna szedł w jej stronę, przy okazji manewrując przy nieruchomym ciele małej dziewczynki, po czym mocno chwycił Annę w ramiona.
- Michael, oni nie chcą się obudzić! - zawołała z przerażeniem.
- To samo dzieje się ze wszystkimi na górze - skinął głową.
Mężczyzna był blady i wyglądał na tak przerażonego, jak czuła się jego żona. Oboje stali przez chwilę na samym środku pomieszczenia, trzymając się za ręce i rozglądając dookoła z niezdecydowaniem. Żadne z nich nie wiedziało, co robić.
- Telefon! - wykrzyknęła nagle Anna, po czym zaczęła przeszukiwać kieszenie białego, lekarskiego fartucha w poszukiwaniu urządzenia.
Niemal natychmiast znalazła mały, rozkładany telefon komórkowy i otworzyła go z pośpiechem. Wykręciła trzy dziewiątki, podnosząc komórkę i przykładając ją do ucha.
Telefon dzwonił... i dzwonił. Patrzyła niepewnie prosto w oczy męża, wciąż nie uzyskując połączenia.
- Powinni już odebrać - powiedziała po paru chwilach ciszy.
Potrząsnęła przecząco głową, wciąż słuchając sygnału.
Michael przeszedł przez pomieszczenie, kierując się do ogromnego biurka. Sięgnął ponad blat, by wyjąć telefon z dłoni Monique.
- Halo, halo? - powiedział do słuchawki.
Anna patrzyła, jak jej mąż przerywa obecne połączenie, by wyczyścić linię, po czym wybiera numer na policję. Oboje stali, trzymając telefony przy uszach. Czekając, patrzyli na siebie poprzez całe pomieszczenie.
- To jest linia stacjonarna - powiedział do niej Michael. - Powinni odebrać, nawet jeśli telefony komórkowe nie działają.
- Chyba że otrzymują za dużo połączeń naraz - zasugerowała pani Granger, próbując logicznie wytłumaczyć brak odpowiedzi ze strony jednostek pomocniczych.
- Wtedy powinien odebrać automat - zauważył mężczyzna.
- Jak wiele telefonów potrzeba, by przeciążyć system?
Pan Granger wzruszył ramionami, nie znając odpowiedzi. Anna zatrzasnęła klapkę telefonu.
- To nie może być wyciek gazu - oznajmiła po chwili.
- Co? - Michael spojrzał na nią uważniej, wciąż trzymając telefon przy uchu.
- Gdyby to był wyciek gazu, miałby wpływ również na nas - wyjaśniła mu, wskazując na śpiących wokół ludzi.
- Więc to wyklucza też każdy inny środek chemiczny - zgodził się. - Jednakże myślę, iż miało to na mnie wpływ, przynajmniej na krótko. Jestem całkowicie pewien, że przysnąłem. Obudziłem się na podłodze w swoim gabinecie.
Anna skinęła głową.
- Wydaje mi się, iż mnie również coś się przytrafiło - przyznała, przypominając sobie moment własnej dezorientacji. Spojrzała w dół na swój zegarek, ale nie miała pojęcia, ile czasu minęło. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatnim razem na niego zerkała. - Czułeś coś?
Michael potrząsnął przecząco głową, marszcząc brwi.
- Najpierw miałem zawroty głowy. Następne, co pamiętam, to przebudzenie. Myślałem…
- Co?
Anna wpatrywała się intensywnie w męża.
Ten w odpowiedzi raczej bezradnie wzruszył ramionami.
- Mógłbym przysiąc, że widziałem w moim gabinecie przyjaciela Hermiony, Harry'ego. To była tylko chwila, ale jestem pewien, że usłyszałem jego głos.
Pani Granger skinęła głową.
- To samo przydarzyło się mnie. Przez sekundę myślałam, iż go widziałam.
Wpatrywali się w siebie nawzajem, próbując zrozumieć, co to mogło oznaczać. Anna wiedziała, iż istnieje tylko jedno logiczne wyjaśnienie, choć nienawidziła stosować terminu „logika”, kiedy chodziło akurat o to. Jeśli to nie był żaden środek chemiczny ani wyciek gazu, przyczyna musiała być magiczna.
- Magia - szepnął Michael w taki sposób, jakby obawiał się wypowiedzenia tego słowa.
Zawsze zachowywali się bardzo ostrożnie, starannie uważając, by nie mówić o żadnej rzeczy tego rodzaju poza własnym, całkowicie bezpiecznym domem. Hermiona żyła w świecie czarodziejów, ale oni nie - nigdy nie patrzono życzliwie na ludzi głośno mówiących o magii. Oboje byli zafascynowani tym tematem, ale wiedzieli wystarczająco wiele, by zdecydowanie oddzielić go od swojego życia zawodowego.
- To nadal nie wyjaśnia, dlaczego na nas nie wywiera to żadnego wpływu - zauważyła Anna. - Nie mamy żadnej ochrony przed czarami.
- Chyba że Hermiona lub Dumbledore coś dla nas zrobili - zasugerował Michael. - Co, jeśli rzucili na nas jakiś czar ochronny? Hermiona wspominała o jakichś zabezpieczeniach wokół naszego domu.
- Przypuszczam, iż to możliwe - zgodziła się Anna, po czym zmarszczyła brwi. - Więc to atak, tak?
Oboje odwrócili się, by ze strachem spojrzeć na obecnie zamknięte drzwi do windy. Znajdowali się na drugim piętrze, a ktokolwiek, kto zaatakowałby budynek, najprawdopodobniej wszedłby przez główne drzwi na parterze.
- Minęło przynajmniej dziesięć minut - zauważył Michael. - Jeśli to był atak, to czy ktoś nie powinien już tutaj wejść? Albo ta czarodziejska policja... Do tej pory powinni już zareagować.
Anna skinęła głową na znak zgody, ale mogła dostrzec w jego oczach, że nie był nawet trochę pewny tego, co mówi. Ona również nie była. Oboje wpatrywali się w windę. Michael w końcu powrotnie odłożył telefon na widełki.
- Nie możemy tu zostać - powiedział ostatecznie. - Na końcu ulicy zawsze jest jakiś policjant na służbie. Może wykorzystać swoje radio, by wezwać pomoc, skoro nie działają telefony.
- Winda czy schody? - zapytała pani Granger, wiedząc, że jej mąż ma rację. Nie mogli tu po prostu stać, czekając nie wiadomo na co.
- Czarodzieje mają windy? - zapytał Michael.
Kobieta niepewnie wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, ale wydają się w ogóle nie rozumieć mugolskiej technologii.
- Więc najprawdopodobniej wybiorą schody - zgadywał pan Granger.
Oboje wyciągnęli dłonie, by móc złapać się za ręce, po czym skierowali się w stronę wind. Anna ostentacyjnie odwróciła wzrok od małej dziewczynki leżącej na podłodze. Jej serce waliło szybko, gdy czekali, aż drzwi urządzenia się otworzą - zrobiły to prawie natychmiast, dając im do zrozumienia, że nikt inny go nie wezwał. Wchodząc do środka, Anna nacisnęła przycisk parteru. Gdy tylko drzwi zasunęły się za nimi, usłyszeli przez głośniki cichy śpiew Roda Stewarta.
Michael ścisnął dłoń żony, gdy winda się zatrzymała. Zaledwie moment później drzwi stanęły otworem. Oboje zesztywnieli, wpatrując się w główny hol. Przy przeciwległej ścianie na podłodze leżał znajomy kształt dozorcy - jego mop znajdował się tuż obok niego. W zasięgu wzroku nie było nikogo innego.
Anna i Michael ostrożnie wyszli z windy, zwracając swoją uwagę na przezroczyste drzwi wejściowe wychodzące na ulicę Tooley'a. Za nimi nie działo się absolutnie nic. Przez moment pani Granger myślała, iż samochody zostały zamrożone w miejscu wzdłuż drogi, ale drugi rzut oka wykazał, że po prostu się nie poruszały - kilka z nich rozbiło się o inne pojazdy. Mogła dostrzec wygięty błotnik małego, czerwonego Nissana wciśniętego w tył większego samochodu dostawczego.
Dłoń Michaela zacisnęła się mocniej wokół jej własnej.
Nerwowo skierowali się w stronę drzwi wejściowych, zatrzymując się na krótko, by je otworzyć, po czym wyszli na zewnątrz. Nastał wieczór, ale o tej porze roku minie co najmniej godzina lub dwie zanim zajdzie słońce, więc niebo było jeszcze jasne. Ulica Tooley'a zazwyczaj wieczorami była wyjątkowo ruchliwa - samochody blokowały ulicę, piesi chodzili chodnikami, wracając do domu z pracy lub zakupów. Ale tym razem nic nie poruszało się w żadnym kierunku.
Mężczyźni i kobiety leżeli na ziemi, ułożeni w niewygodnych pozycjach wszędzie, gdzie spojrzeli państwo Granger. W stłuczonym Nissanie siedziała kobieta, oparta głową o kierownicę. Anna spostrzegła krew na jej czole, jakby ta rozbiła głowę o przednią szybę.
Po drugiej stronie ulicy zauważyła młodą panienkę leżącą na ziemi tuż obok wózka, który został powstrzymany przed wjechaniem na jezdnię przez uliczną latarnię, o którą się rozbił. Na dalekim końcu drogi z ogromnych frontowych okien Tesco wystawała ciężarówka dostawcza. Pani Granger miała wrażenie, że widzi niewyraźny kształt mężczyzny leżącego pod tylnymi kołami pojazdu.
- To cała ulica - oznajmiła niepotrzebnie, starając się mówić jak najciszej.
- Słyszysz jakikolwiek ruch? - odszepnął Michael.
Słuchała. Londyn to hałaśliwe miasto. Powinna być w stanie usłyszeć ruch uliczny dochodzący z wielu dróg, które ich otaczały. Nie było cicho - silniki aut znajdujących się przed nimi wciąż były włączone na jałowy bieg. Z wielu stron dosłyszała zawodzenie różnych alarmów samochodowych. Jednakże nie mogła usłyszeć niczego, co by się poruszało.
- Może tylko fragment miasta jest sparaliżowany? - zapytała go, trzęsąc się.
Niezdolna do tego, by po prostu stać, podeszła do dużego mężczyzny leżącego na ziemi w pobliżu, po czym przycisnęła palce do jego gardła. Dało się wyczuć silny puls tuż pod jego skórą, ale nie miało znaczenia, jak mocno nim potrząsała, gdyż nie dostała żadnej odpowiedzi. Kopiując jej działania, Michael podszedł do innego człowieka, otrzymując ten sam wynik, co jego żona.
Anna przez moment wpatrywała się w kobietę leżącą na kierownicy stłuczonego Nissana, po czym nagle podjęła decyzję. Przebiegła przez ulicę i otworzyła drzwi do samochodu, wyciągając dłoń, by dotknąć kobiecego gardła. Jej serce również biło, choć nieco bardziej ociężale. Krew rzeczywiście kapała z dużej rany znajdującej się na czole. Pomimo bólu, jaki musiała powodować, kobieta nie zareagowała, gdy Anna nią potrząsnęła.
Rozglądając się dookoła, zobaczyła, iż Michael podszedł do wózka i sprawdzał teraz stan małego dziecka znajdującego się wewnątrz. Widząc zmartwione spojrzenie żony, mężczyzna skinął głową.
- Żyje.
- Ona też.
Pani Granger wskazała na kobietę w samochodzie. Marszcząc brwi, Michael zabrał wózek z dala od latarni, po czym postawił go tuż obok niewielkiej piekarni. Później złapał ramiona matki, przeciągnął ją przez chodnik i posadził nieopodal wózka.
Anna zmarszczyła brwi.
- Nie możemy tak po prostu zostawić tutaj dziecka.
Sama myśl o tym brzmiała źle. Michael wskazał na drogę.
- Tam jest jeszcze dwójka - powiedział jej. - Kolejne siedzi w foteliku samochodowym w jednym z tych aut.
Kobieta spojrzała we wskazanym przez męża kierunku, zauważając zarówno dwa wózki, jak i fotelik samochodowy, o którym mówił. Jej serce zamarło, gdy zorientowała się, co mężczyzna ma na myśli.
- Nie możemy zająć się nimi wszystkimi - skwitował. - Musimy znaleźć pomoc. To najlepsze, co możemy zrobić dla nich wszystkich.
Wiedząc, że ma rację, dołączyła do niego na chodniku. Spojrzeli w górę i w dół ulicy.
- Za rogiem, za Tesco, zawsze jest policjant - stwierdziła Anna, kiedy żaden z kierunków nie wydawał się obiecującym do obrania.
Michael po raz kolejny ujął jej dłoń, po czym ruszyli w stronę rozbitego samochodu dostawczego.
Szli w milczeniu, wbijając wzrok w coraz wyraźniejszy kształt leżący na ziemi pod autem znajdującym się w wybitym oknie Tesco. Gdy się zbliżyli, Anna dostrzegła ciemną plamę roztaczającą się pod mężczyzną. Jej serce zaczęło bić szybciej, a żołądek skręcił się niespokojnie. Kiedy byli zaledwie kilka metrów dalej, zatrzymali się, rozglądając się z przerażeniem. Było oczywiste, że gdy ciężarówka rozbiła się o okno supermarketu, uderzyła w kogoś leżącego na ziemi. Pani Granger nie musiała podchodzić bliżej, by zdać sobie sprawę, że głowa tej osoby została zgnieciona przez opony.
- Chodźmy - powiedział cicho Michael, lekko popychając żonę w stronę jezdni.
Minęli sklep szerokim łukiem. Oboje uważali, by nie zajrzeć do środka - jeden rzut oka wystarczył. Minęli róg ulicy i zatrzymali się, dzikim spojrzeniem obejmując krajobraz rozciągający się przed nimi.
Ta ulica była główną arterią - znajdowały się tu cztery ogromne pasy ruchu, jak również zatłoczone chodniki prowadzące do londyńskiego metra. Nic się nie poruszało; samochody były rozsiane po całej drodze, rozbite lub wgniecione jeden w drugiego. Wieczorni pasażerowie komunikacji miejskiej zmierzający do podziemia leżeli wzdłuż chodników. Na dalekim końcu ulicy państwo Granger mogli zobaczyć czerwony, piętrowy autobus, który rozbił się o jeden z wysokich budynków. Anna nie miała wątpliwości - pod wpływem tej siły wielu ludzi zostało zabitych.
Kilka minut zajęło im znalezienie umundurowanego policjanta, którego szukali. Mężczyzna osunął się po frontowej ścianie małej kawiarni po drugiej stronie ulicy. Małżeństwo pospieszyło przez drogę w jego kierunku, lawirując pomiędzy samochodami - większość silników wciąż działała, ale wszyscy kierowcy zasnęli w pojazdach. Kilka alarmów wyło niepotrzebnie.
Dotarłszy do policjanta, pan Granger obrócił go, wyszarpując małe radio, które mundurowy nosił przy pasie i zabierał je.
- Halo, halo! - powiedział do mikrofonu, kciukiem naciskając guzik głośnika.
Czekali w ciszy, wsłuchując się w zakłócenia po drugiej stronie.
- Halo! Czy ktoś mnie słyszy? Potrzebujemy pomocy!
Anna wpatrywała się uważnie w mały głośnik, życząc sobie z całego serca, by ktoś odpowiedział, ale nie słyszeli nic prócz zakłóceń.
- Spróbuj jeszcze raz zadzwonić przez komórkę - polecił Michael.
Pani Granger sięgnęła do kieszeni i wyjęła mały telefon. Po raz kolejny wybrała numer alarmowy, z frustracją słuchając niekończącego się sygnału. Potrząsnęła przecząco głową, patrząc na męża.
Michael wstał. Wyraz jego twarzy pełen był niezdecydowania, gdy jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na licznych znakach wskazujących drogę do metra.
- Michael, nie możemy tam iść - powiedziała mu nerwowo Anna, zgadując, jaki kierunek obrały jego myśli. - Co, jeśli pociągi przestały działać?
Przerażała ją sama myśl o byciu uwięzionym w jednym z tuneli.
Zachmurzył się na to, ale skinął głową na znak, że się z nią zgadza.
- Musimy znaleźć pomoc.
- Nikt nie odbiera telefonów i nie odpowiada przez radio - powiedziała mu Anna.
Nie chciała myśleć zbyt intensywnie o konsekwencjach, które się za tym wszystkim kryły.
Michael potrząsnął głową we frustracji.
- Nie może być dotkniętych więcej niż kilka bloków. Po prostu musimy się stąd wydostać, a potem będziemy mogli dotrzeć do władz.
Anna pomyślała o tym przez chwilę. Teraz bardziej niż kiedykolwiek była pewna, iż to sprawka magii. Cokolwiek się stało, zaszło nagle - kierowcy nie mieli szans, by zatrzymać swoje samochody albo chociaż zjechać na pobocze. Gdyby spowodował to jakiś rodzaj gazu paraliżującego lub środka chemicznego, zabiłby wszystkich, a większość ludzi po prostu zasnęła. To również nie wyjaśnia, dlaczego Michael i ona nie zostali tym dotknięci. Magia była jedynym wyjaśnieniem.
- Które władze? - zapytała męża.
- W tym momencie szukam kogokolwiek - odpowiedział jej. - Dziurawy Kocioł i Ministerstwo Magii jest w tym kierunku.
Pan Granger wskazał na północny zachód, w kierunku Tamizy.
- Zostań tu przez chwilę - rozkazał, po czym przebiegł przez ulicę, kierując się w stronę mężczyzny leżącego na ziemi obok małego motocykla.
Rozglądała się nerwowo, gdy Michael odciągnął człowieka od pojazdu. Zabrał go z ulicy i posadził na chodniku tuż obok przystanku autobusowego. Następnie podniósł motor i usiadł na nim okrakiem, majstrując przy kluczyku w elektrycznej stacyjce. Dopiero wtedy umysł Anny zarejestrował, co jej mąż zamierza zrobić. Pędem rzuciła się ku niemu.
- Nie możemy tak po prostu zabrać jego motoru - zaprotestowała.
Michael rzucił jej dziwne spojrzenie.
- Nie używa go w tym momencie - zauważył.
Potrzebował kilku prób, ale w końcu udało mu się ponownie odpalić silnik.
- Czy ty chociaż wiesz, jak prowadzić tę maszynę? - zapytała niepewnie.
Rozgrzewał silnik poprzez obrócenie jednego z uchwytów kierownicy.
- Miałem jeden, kiedy byłem nastolatkiem - zapewnił ją. - Wsiadaj.
Anna wzniosła oczy ku niebu, ale posłusznie wdrapała się na miejsce za mężem, podwijając spódnicę w taki sposób, by móc usiąść wygodnie. Mocno owinęła ramiona wokół klatki piersiowej męża, po czym syknęła z szoku i nerwów, gdy niespodziewanie ruszył do przodu. Była wdzięczna, że - przynajmniej tak jej się wydawało - Michael nie ma zamiaru jechać szybko. Niemniej jednak drogi i tak były wystarczająco ciężko przejezdne.
Pan Granger ostrożnie lawirował między rozbitymi samochodami, niejednokrotnie będąc zmuszonym wjechać na chodnik, by przedostać się dalej. Podróżowali powoli, głównie dlatego, iż Michael nie chciał ryzykować przejechania po kimś, kto bezwładnie leżał na ziemi. Za każdym razem, gdy wyjeżdżali zza rogu lub skręcali w nową ulicę, rozglądali się po całym terenie, szukając jakichkolwiek oznak ruchu. Stawali się coraz bardziej zaniepokojeni, zdając sobie sprawę, jak bardzo powszechne było to zjawisko.
W pewnej chwili Michael zatrzymał motor. Patrzyli w cichym przerażeniu na księgarnię stojącą w ogniu - uderzyły w nią dwa samochody, po czym zapaliło się paliwo wyciekające z jednego z nich. Przyglądali się, jak budynek zaczynał płonąć. Przez okno mogli dostrzec ludzi znajdujących się wewnątrz, śpiących w błogiej nieświadomości. Nie mając najmniejszych szans na ugaszenie ognia, uświadomili sobie, że wszyscy ci ludzie spalą się żywcem. Zaczęli gorączkowo zastanawiać się nad tym, co może powstrzymać ogień przed rozprzestrzenieniem się na następny budynek lub jeszcze dalej.
- Musimy znaleźć pomoc - szepnęła nagląco Anna.
Michael pokiwał potakująco głową, ruszając w dalszą drogę.
- Następny zakręt w prawo powinien zabrać nas na most Waterloo - zakomunikowała pani Granger, wskazując we wspomniane miejsce. - Stamtąd powinniśmy być w stanie zobaczyć jakikolwiek znak życia.
Z mostu będą mogli ujrzeć, co dzieje się zarówno w górze, jak i w dole Tamizy. To było niezbędne do znalezienia jakichkolwiek oznak nadziei.
Dotarcie tam zajęło Michaelowi więcej czasu niż powinno - znajdowali się w godzinach szczytu, a więc drogi były zatłoczone, nawet jeśli nic się na nich nie działo. Lawirując pomiędzy rozbitymi pojazdami, pan Granger zjechał z głównej drogi i skierował się na most, wjeżdżając wprost nad Tamizę. W trakcie pokonywania tak krótkiego odcinka trasy oboje widzieli rzeczy, o których nie chcieli teraz nawet myśleć. W dodatku wciąż nigdzie nie było nawet śladu przytomnego człowieka.
Michael wjechał na sam środek mostu, zatrzymując motor, gdy zaczęli patrzeć w górę i w dół Tamizy, szukając jakiegokolwiek znaku życia. Na wodzie wciąż było kilkadziesiąt łodzi i barek dryfujących z prądem, ale na pokładzie żadnej z nich nie dało się dostrzec żadnego ruchu.
Anna przypatrywała się brzegowi, szukając wzrokiem wysokiej wieży Kolumny Nelsona - zamiast tego, jej wzrok został przykuty przez ciemną chmurę dymu wznoszącą się w oddali wysoko w niebo. To było prawie całkiem na zachód od miejsca ich pobytu, więc wchodziło w wyraźny kontrast z czerwonym blaskiem zachodzącego słońca. Oszacowała, że pożar musi być jakieś piętnaście mil od nich, ale sądząc po wysokości kolumny dymu, płonąca budowla musiała być czymś ogromnym.
- Michael - wyszeptała, wskazując na obiekt swojego przerażenia. Jej mąż odwrócił się, by podążyć za jej palcem. Patrzył na dym. - Co to może być?
Próbowała przywołać w głowie obraz mapy Londynu, ale to miejsce znajdowało się zbyt daleko od nich, a ona nie była zaznajomiona ze wszystkimi lokalnymi zabytkami Londynu.
- Heathrow1) - odpowiedział Michael.
Anna poczuła zimny dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa. Jeśli jej mąż miał rację, jedyną rzeczą, która mogła posłać w górę taką chmurę dymu był płonący pokład samolotu.
- Heathrow jest jakieś piętnaście do dwudziestu mil stąd - powiedziała mu. - To nie może być aż tak powszechne. To niemożliwe!
- Skąd możemy wiedzieć, czy to nie jest możliwe? - zapytał pan Granger. - Nie wiemy do czego zdolna jest magia.
Rozglądając się dookoła, zobaczyli jeszcze inne smugi dymu wznoszące się w powietrze. Budynki w całym Londynie stały w ogniu, a oni boleśnie odczuli brak charakterystycznego dźwięku pojazdów ratowniczych. W obliczu tak licznych pożarów, powietrze powinno być wypełnione policyjnymi i informacyjnymi helikopterami, ale nic nie latało na niebie, za wyjątkiem kilku ptaków, które skanowały wzrokiem wody Tamizy w poszukiwaniu kolacji.
- Nie sądzisz chyba, że to objęło cały Londyn? - zapytała Anna.
- Nie wiem - odpowiedział Michael. Przez tą myśl brzmiał niezdrowo. - Gdzie powinniśmy się udać?
Pani Granger pomyślała o tym przez moment.
- Musimy sprawdzić czy świat czarodziejów też jest naruszony. Powinniśmy skontaktować się z Hermioną. Jestem pewna, że Dumbledore będzie wiedział, co robić.
- Pamiętasz jak dostać się do ministerstwa? - zapytał ją Michael.
Żadne z nich nie było tam nigdy wcześniej, ale Hermiona dokładnie opisała im drogę do niego w jednym ze swoich listów.
Anna zamknęła oczy na krótko, starając się przywołać do głowy obraz słów napisanych przez córkę.
- Wspomniała coś o budce telefonicznej z magicznym recepcjonistą, ale nie pamiętam, jaki numer trzeba wybrać.
- Ten facet, Tom z Dziurawego Kotła, jest całkiem miły - zasugerował pan Granger. - Jestem pewien, że skontaktowałby się dla nas z Hogwartem, gdybyśmy go o to poprosili.
Anna skinęła głową na znak zgody. Spojrzała kątem oka na coś, co przykuło jej uwagę. Popatrzyła na wschód, w dół Tamizy, na znajomy kształt katedry świętego Pawła. Gdzieś w oddali spostrzegła stado ptaków podrywających się znad tafli wody w kierunku nieba, kierując się w ich stronę. Widząc jej spojrzenie, Michael odwrócił się, by również móc na nie patrzeć. Przez kilka długich minut oglądali, jak ptaki zbliżają się do nich coraz bardziej. Gdy dotarły do mostu, utworzyły szyk i poleciały na północ, oddalając się od rzeki.
- Michael - wyszeptała Anna. - To były kruki! Przyleciały z Tower 2).
Pan Granger potrząsnął przecząco głową.
- To nie one. Wszystkie te kruki, które znajdują się w Twierdzy, mają tak obcięte skrzydła, że nie mogą odlecieć. To tylko zbieg okoliczności.
Miała nadzieję, iż jej mąż ma rację - nawet jeśli było to niczym więcej jak mitem, uderzyło w coś zdecydowanie brytyjskiego w jej wnętrzu, zmrażając ją do szpiku kości.
- Chodźmy - poleciła, wskazując na północny zachód. - Charing Cross 3) jest w tę stronę. Powinniśmy spróbować dostać się tam przed zmrokiem.
Było to zaledwie kilka mil dalej, ale przez te wszystkie rozbite samochody dotarcie tam mogło zająć więcej czasu, niż wstępnie przewidywali.
Michael skinął głową, ale zawahał się przed wyruszeniem.
- Co, jeśli oni też zasnęli? - spytał cicho.
Anna zadrżała. Ta myśl już wcześniej przemknęła przez jej umysł. Co, jeśli w Londynie nie ma nikogo, kogo można by było poprosić o pomoc?
- Wtedy dostaniemy się do Hogwartu na własną rękę - zdecydowała pani Granger. - Cokolwiek się stało, to ma coś wspólnego z Harrym Potterem. Oboje go widzieliśmy. W Hogwarcie dostaniemy odpowiedź.
Michael ponownie włączył silnik i ruszył długim odcinkiem mostu. Skręcił w lewo, w Victoria Embankment, jadąc wzdłuż Tamizy, aż do Northumberland Avenue. Droga była przepełniona rozbitymi piętrowymi autobusami. Wiele z nich uderzyło w budynki, a niektóre leżały na boku wzdłuż swojej strony ulicy. Pan Granger zatrzymał się, zanim podążył główną ulicą, spoglądając na krótko przez ramię i szukając potwierdzenia u żony. Nie była całkowicie pewna, czy naprawdę chce zobaczyć, co będzie dalej, ale mimo to skinęła głową. Na ulicę Charing Cross mogli dostać się bocznymi drogami, ale trudniej byłoby im ominąć rozbite pojazdy na wąskich uliczkach.
Powoli ruszyli do przodu. Oboje starali się koncentrować na drodze przed nimi, zamiast na otaczających ich zewsząd wypadkach. Nie zajęło im wiele czasu dostanie się do centrum Trafalgar Square. Wtedy Michael zatrzymał motocykl - w ciszy patrzyli na widok rozciągający się przed nimi.
Wysoka wieża kolumny Nelsona była tak piękna, jak zawsze. Rzeźbione lwy dumnie rozglądały się z ogromnej fontanny we wszystkich kierunkach. Jednakże poza tym zaistniało tam również coś dotychczas obce ich oczom - autobus za autobusem uderzały jeden w drugiego albo w betonowe bloczki, które powstrzymywały pojazdy przed zbliżaniem się do pomnika. Setki mężczyzn, kobiet i dzieci leżało na ziemi wszędzie dookoła - kilka ciał pływało swobodnie w wodzie fontanny. Policja, turyści, wieczorni podróżnicy - tak daleko, jak sięgał wzrok, na placu leżało mnóstwo nieruszających się ludzi.
- Chodźmy stąd, Michael - wyszeptała Anna z przerażeniem.
Mężczyzna jedynie skinął słabo głową, po czym zaczął manewrować motocyklem przez tłumy dotknięte katastrofą. Lawirował między ludzkimi ciałami a rozbitymi samochodami. Anna wiedziała, że większość z tych ludzi po prostu spała, ale i tak wielu z nich zginęło. Co pomyślą, kiedy się obudzą, leżąc cały czas obok swoich bliskich, którzy odeszli we śnie?
Michaelowi nie zajęło wiele czasu dotarcie na ulicę Charing Cross kilkoma bocznymi uliczkami. Stare budynki postawione wzdłuż jezdni stały się dla nich znajome w przeciągu sześciu ostatnich lat, gdy zabierali Hermionę do Dziurawego Kotła, by mogła kupić przybory szkolne w magicznej alejce znajdującej się za pubem. Minęli banki, teatry i restauracje - Anna zadrżała, gdy spojrzała przez frontowe okna znanego makaronowego domu. Był przepełniony ludźmi, którzy przyszli tu na kolację, a teraz leżeli twarzami na stołach, zupełnie nieczuli na otaczający ich świat.
A potem coś przed nimi się poruszyło.
Michael zwolnił jeszcze bardziej. Oboje patrzyli przed siebie, nie będąc do końca pewnymi, czy naprawdę widzą to, co mieli nadzieję zobaczyć. Kobieta, ubrana w suknię, która najprawdopodobniej była modna w latach czterdziestych, siedziała na krześle w małej kawiarni niedaleko stacji metra Leicester Square. Miała na głowie dziwny kapelusz. Wystawało z niego kilka piór, które drgały, gdy kobieta rozglądała się z ciekawością. Jednakże najbardziej wymowny był widok długiego, znajomo wyglądającego patyka, trzymanego przez nią w dłoni. Anna chciała powiedzieć, że wygląda nieszkodliwie, ale oboje wiedzieli, iż zapewne mija się to z prawdą.
Kobieta oczywiście była czarownicą, a więc bardzo daleko jej było do bycia nieszkodliwą. Niemniej jednak Michael podjechał wolno w jej kierunku - mimo wszystko to właśnie tego szukali, nawet jeśli sami nie wiedzieli, kim była owa kobieta.
Gdy podjechali bliżej, Anna postarała się ocenić jej wiek. Nie mogła tego stwierdzić po odzieży. Niewiele osób w czarodziejskim świecie wydawało się umieć odpowiednio dobrać mugolski strój - zwykle wybierali taki, który od dekad był już nieaktualny. Oczywiście była starsza niż oni oboje, ale ponieważ czarownice i czarodzieje zdecydowanie inaczej podchodzili do kwestii wieku, Anna nie miała pojęcia, ile ta kobieta może mieć lat. Jej włosy były ciasno ściągnięte w wysoki kok, wyglądały na całkiem ciemne.
Czarownica przypatrywała im się, gdy podjeżdżali, raczej podejrzliwie spoglądając na motocykl. Wstała, gdy się zbliżyli, kiwając głową w ich kierunku w typowy, brytyjski sposób. Pani Granger natychmiast zeszła z motocyklu, gdy tylko się zatrzymali. Zarumieniła się z zażenowania, gdy nieznajoma zmarszczyła z dezaprobatą brwi na widok jej gołych nóg. Szybko wygładziła spódnicę, układając ją na miejscu.
- Przepraszam - powiedziała grzecznie Anna, wyciągając dłoń w kierunku kobiety. Cała ta sytuacja była niesamowicie surrealistyczna. Byli otoczeni przez ludzi leżących nieruchomo na ziemi, a ona próbowała pamiętać o swoich manierach. Po drugiej stronie ulicy trzy samochody rozbiły się o frontową ścianę sklepu z ubraniami. - Nazywam się Anna Granger, a to mój mąż, Michael.
Czarownica złapała jej dłoń i potrząsnęła nią mocno. Miała silny uścisk.
- Augusta Longbottom - przedstawiła się. Jej akcent wskazywał na północne pochodzenie. - Jesteście państwo jakoś powiązani z Hermioną Granger?
Zaskoczona, Anna spojrzała przez ramię na swojego męża, zanim kiwnęła głową na znak potwierdzenia.
- To nasza córka - przyznała. - Zna ją pani?
- Nie osobiście - odpowiedziała kobieta. - Chodzi do szkoły z moim wnukiem, Neville'em.
Pani Granger przypuszczała, iż nie powinna się dziwić - świat czarodziejów był stosunkowo małą społecznością, a oni stali w pobliżu jednego z najczęściej odwiedzanych pubów w Magicznym Londynie.
- Może nam pani pomóc? - zapytała Anna. - Staramy się dostać do Dziurawego Kotła. Chcemy skontaktować się z dyrektorem Dumbledore'em.
Żadne z nich nigdy nie było w tym barze bez towarzyszącej im Hermiony, a choć oboje widzieli budynek, wciąż uważali go za niepokojąco ukryty. Ich córka często wskazywała na niego jeszcze zanim oni zdążyli zorientować się, że jest gdzieś w pobliżu. Nigdy nie próbowali odnaleźć go na własną rękę.
- Dobry człowiek, Dumbledore. - Augusta skinęła głową z aprobatą. - Zanosi się na naprawdę dziwne rzeczy. Lepiej wyjmijcie swoje różdżki, wygląda na to, iż w tym mieście zawsze znajdą się jakieś kłopoty. Nie byłam tu od lat, ale kiedy ostatnio wybrałam się tutaj na zakupy, grupa niemieckich gości zaczęła rozrzucać wszędzie bomby. Zaczynam myśleć, że nigdy żadne dobro nie wydostanie się z miasta takiej wielkości.
Niemieckich gości? Anna zmieniła swoje szacowania dotyczące wieku kobiety - jej suknia z pewnością była wystarczająco stara, by mogła zostać zakupiona podczas trwania II wojny światowej.
- Nie mamy różdżek - przyznała nerwowo pani Granger.
Wiedziała, że w czarodziejskim świecie istniało wiele uprzedzeń względem mugoli i czarodziei mugolskiego pochodzenia.
Słysząc to, Augusta zmarszczyła brwi.
- Charłaki więc? - zapytała w zamyśleniu.
Anna znów potrząsnęła przecząco głową.
- Właściwie to mugole.
Spojrzała na Michaela, który w odpowiedzi wzruszył niepewnie ramionami.
Pani Longbottom żachnęła się na to i wskazała na wszystkich tych ludzi leżących wciąż na ziemi.
- Wszyscy mugole jeszcze śpią - poinformowała ich. - Jak na razie Potterowi udało się obudzić jedynie magiczny lud. Musicie być charłakami. Większość z nich dorasta, święcie wierząc, iż są mugolami.
Samo wspomnienie o tym zaskoczyło Annę. Kiedyś Hermiona zasugerowała coś podobnego. Zarówno rodzice pani Granger, jak i Michaela zmarli młodo, a oni sami nie wiedzieli zbyt wiele na temat ich pochodzenia. Przypuszczała, że to możliwe, iż gdzieś w rodzinnej linii płynęła czarodziejska krew - to z pewnością wyjaśniałoby, dlaczego Hermiona jest tak potężna.
- Ma pani na myśli Harry'ego Pottera? - zapytał Michael ze swojego miejsca na motocyklu. - Więc wie pani, co tak właściwie się stało?
- Jest tylko jeden Harry Potter - poinformowała ich Augusta. - Z pewnością słyszeliście jego głos, kiedy klątwa została złamana?
Pokiwali głowami, zaskoczeni, że ich doświadczenie nie było wyjątkowe.
- To było jakieś zaklęcie - oznajmiła Augusta. - Nie znam dokładnie szczegółów. Nigdy nie widziałam czegoś takiego, czegoś tak powszechnego, ale potrafię rozpoznać zaklęcie kontroli, kiedy takie czuję. To Potter je rzucił i obudził mnie. To prawdziwy król, co do tego nie ma wątpliwości.
- Król? - zapytała z zaskoczeniem pani Granger.
Wiedziała, że czarodziejskie społeczeństwo traktuje młodego Harry'ego jak jakiegoś zbawiciela, nazywając go Chłopcem Który Przeżył. Niemniej jednak teraz po raz pierwszy usłyszała, by ktoś nazywał go królem.
Słysząc to, pani Longbottom zacisnęła wargi w zamyśleniu.
- Możecie o tym nie wiedzieć, skoro żyjecie w świecie mugoli - zauważyła. - Prawdopodobnie nie wiecie o Stonehenge. Cóż, na to nie ma rady. Najlepiej będzie dla was, jeśli pójdziecie ze mną do Dziurawego Kotła. Jeżeli gdzieś w pobliżu są śmierciożercy, najbezpieczniejszym miejscem dla waszej dwójki będzie Hogwart. Odstaw ten mechaniczny przyrząd, młody człowieku, i chodź z nami. Nie mam zamiaru jeździć na jednej z mugolskich maszyn.
Michael szybko wyłączył silnik, kopiąc stopkę, by bezpiecznie postawić motor. Dołączył do Anny i złapał ją za rękę, po czym zaoferował drugie ramię starszej kobiecie. Prychnęła na to, ale złapała jego przedramię, z zadowoleniem kiwając głową na tę uprzejmość. Pani Granger nie potrafiła nic na to poradzić, ale uważała, że to dziwne; rzeczywistość pokazywała, iż oboje poddają się jej ochronie - jeśli gdzieś w pobliżu byli śmierciożercy, ta czarownica będzie jedyną osobą, będącą w stanie ich ochronić.
Michael udzielił jej uspokajającego uśmiechu. Skinęła głową ze zrozumieniem. Przynajmniej wiedzieli, że czarodziejski świat jest na nogach. Napełnieni nadzieją, skierowali się w dół Charing Cross, idąc do Dziurawego Kotła.
__________
1) Heathrow - londyńskie lotnisko.
2) Tower of London (czasem nazywana Londyńską Tower) - byłe więzienie, a w późniejszym czasie siedziba władców Anglii; Na terenie Tower mieszka sześć kruków, a legenda głosi, że jeżeli opuszczą one kiedyś Twierdzę, Imperium Brytyjskie upadnie (druga wersja: Londyn zginie). Aby tak się nie stało, spętano im skrzydła i są pilnie strzeżone.
3) Charing Cross - ulica w Londynie. Znajdowały się przy niej księgarnie i antykwariaty oraz ukryty przed mugolami pub Dziurawy Kocioł.