Rozdział dwunasty
Wzajemna destrukcja
Następnego ranka, dokładnie jak przewidzieli bliźniacy i Hermiona (aczkolwiek oddzielnie), nowe "miłosne życie" Harry'ego trafiło do gazet - nawet jeśli nie jako szeroki artykuł, to na dole Strony drugiej było małe zdjęcie George'a czule całującego Harry'ego w czoło i dotykającego jego policzka. Podpis głosił: "KTOŚ, KTO WIDZI POPRZEZ BLIZNĘ: Czy po złośliwych pogłoskach pora na romans Chłopca Który Przeżył?" Niezupełnie na taką reakcję miał nadzieję Harry, ale to dopiero początek; podejrzewał, że kiedy on i George odbędą swoją pierwszą "randkę", będzie to tematem jednego czy dwóch numerów. Szkoda, że Prorok Codzienny nie przyznał na wstępie, że "złośliwe pogłoski" były tylko i wyłącznie ich winą.
Gdy po przekazaniu Hedwidze listu do Syriusza, Harry usiadł w Wielkiej Sali na śniadaniu, powitały go prychania, wytykanie palcami i szepty. Choć jego wnętrzności skręcały się żałośnie, Harry trzymał głowę w górze i udawał, że niczego nie widzi.
Wtedy od stołu Slytherinu doleciał głos Draco Malfoya:
- Masz szczęście, Weasley! Może Potter poślubi twojego brata i wniesie do rodziny trochę forsy?!
Ślizgoni zaśmiali się chórem. Twarz Rona stała się ceglasto-czerwona, a Harry wiercił się na krześle z zaklęciem na ustach, zanim przypomniał sobie, że siedzi pod nosem każdego prawie nauczyciela Hogwartu. Gniewne "Minus pięć punktów dla Slytherinu, Malfoy!" McGonagall pomogło, ale różdżkowa dłoń Harry'ego wciąż drżała z frustracji. Po raz kolejny nie mógł nie zauważyć, że Snape'a nie było przy stole. Nie żeby to robiło jakąś różnicę, może za wyjątkiem, że sprzeciwiłby się, że choć raz ktoś przywołuje do porządku jego głupich uczniów.
Harry spojrzał niezręcznie na Rona, który, mrucząc pod nosem, z determinacją gapił się w swoją jajecznicę, a potem na Hermionę, która poklepała Rona po ramieniu i zagryzła wargi, odwracając się do Harry'ego. Ginny Weasley siedziała przy stole dalej od nich niż normalnie, a na jej twarzy widniały plamy, jakby sporą część nocy spędziła na płakaniu. Harry poczuł ukłucie w żołądku. To nie moja wina! Nie prosiłem o to!
Ten nędznik Malfoy! Po raz kolejny Harry zapragnął gorączkowo, by nie było tu nauczycieli - jeszcze lepiej, by w sali byli tylko on i Malfoy, a wtedy zobaczyliby, kto... och, Harry miał wielką ochotę iść i...
Cichy szept w jego głowie wymruczał Poczekaj... poczekaj... Harry mrugnął. Głos brzmiał znajomo. Skąd dochodził - czy ktoś obok to powiedział? Ale przecież nie mówił na głos. Harry rozejrzał się w poszukiwaniu źródła głosu, ale on umilkł i wkrótce zniknęło także jego wspomnienie, razem z uporczywym pragnieniem zranienia Malfoya. Cóż, nie zaszkodzi trochę poczekać. Jego szansa z pewnością wkrótce nadejdzie.
Pierwszą lekcją tego dnia było zielarstwo, za co Harry był bardzo wdzięczny, gdyż każdy pracował samodzielnie i mógł skupić się na tym, co robi - dokładnie na pracy z ludożerczymi rosiczkami. Dało to Ronowi okazję, by ochłonąć po obelgach Malfoya, i kiedy pod koniec zajęć spojrzał na Harry'ego, jego wzrok nie był tak bardzo urażony. Hermiona, zauważywszy to, przybrała wyraz wielkiej ulgi, a Harry podejrzewał, że jego własny nie różni się tak bardzo.
Następne były eliksiry i Harry mocno próbował zignorować to dobrze już znane uczucie, jakby w żołądku miał ołów. To tylko dwie godziny. Tylko tyle i będzie po wszystkim. Potrafi to zrobić, nie ma problemu.
Tego dnia piąta klasa Gryfonów miała eliksiry zaraz przed szóstą i schodząc na dół, od czasu do czasu Harry i jego przyjaciele wpadali na Ginny i jej przyjaciół wychodzących z lochu. Dziś zobaczyli, jak ciężkim krokiem wchodzi po schodach z czerwoną twarzą i wściekła. Żołądek Harry'ego skręcił się, choć zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie nie ma to nic wspólnego z nim - przynajmniej nie tym razem. Ron zmarszczył czoło i zatrzymał siostrę, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Czekaj, Gin. Co się stało?
- Wyglądasz, jakbyś miała wybuchnąć - wtrąciła Hermiona.
- Och, nic, to... - Ginny bardzo ewidentnie nie patrzyła na Harry'ego - po prostu... dzień nie zaczął się dobrze, a potem przyszłam na lekcję i Snape był absolutnie straszny!
- A kiedy nie jest? - spytał sarkastycznie Dean, gdy mijał małą grupkę, schodząc do klasy.
- Ale to było gorsze - wtrąciła Anne, przyjaciółka Ginny. - Po prostu przyczepił się do Ginny... Nigdy przedtem tego nie robił.
Ginny skinęła, wyglądając na sfrustrowaną i wciąż nawet nie zerkając w stronę Harry'ego. Normalnie rzuciłaby mu już przynajmniej trzy ubogacone rumieńcem spojrzenia.
- Wiem, że nie lubisz Snape'a, Ron, ale dla mnie nigdy nie był szczególnie paskudny - powiedziała. To był fakt; Ginny naprawdę dobrze radziła sobie z eliksirów, a była tak cicha, że ciężko było znaleźć coś, za co można by na nią nawrzeszczeć. Teraz zmarszczyła czoło i powiedziała do Rona - Musiałeś go wkurzyć.
- Ja! - rzucił zaskoczony Ron. - Dlaczego ja? Przez cały dzień nawet go nie widziałem.
Ginny zacisnęła usta.
- No... Niezupełnie udał mi się eliksir... Nie uważałam, bo... - Szybko popatrzyła w podłogę. - Nie uważałam i zepsułam go. A Snape naprawdę się darł i zabrał Gryffindorowi dziesięć punktów "za kompletne spartaczenie prostej mikstury" - jej wysoki głos w jakiś sposób zdołał wiarygodnie imitować mroczny ton Snape'a - i... i "za bycie Weasleyem!"
- Co? - warknął Ron. - Za bycie Weasleyem?
Hermiona wyglądała na oburzoną. Harry'emu opadła szczęka.
Anne kiwała głową.
- Dokładnie tak powiedział. Jest w kiepskim nastroju, no, jeszcze bardziej niż zwykle; gdy przyszliśmy rano, wszędzie było pełno potłuczonego szkła; wyglądało, jakby rozbił wszystkie butelki w szkole. Ktoś skopał mu dziś tyłek. Chodź, Ginny, idziemy...
Harry, Ron i Hermiona patrzyli, jak Ginny pozwala się wyprowadzić, po czym otrząsnęli się i pospieszyli do klasy.
- Bycie Weasleyem! - wściekał się Ron. - To coś nowego! Ciekawe, kiedy to się zaczęło, co? Głupi drań!
- Jutro zacznie zabierać punkty za bycie Gryfonem - powiedział Harry tak lekko, jak potrafił, a Hermiona syknęła na Rona, by był cicho, bo zbliżali się do sali.
Trio wkroczyło do lochu, żadne z nich w szczególnie dobrym nastroju, choć było oczywiste, że Snape jest w jeszcze gorszym. Wciąż kilka kawałków szkła leżało na podłodze, a Snape warknął do klasy, by uważali, gdy wchodzą. Nie wykazywał żadnych skłonności, by posprzątać.
Nawet po latach obcowania ze złym humorem Snape'a to była lekcja godna zapamiętania. Nawet Ślizgoni, włączając Malfoya, trzymali głowy nisko, gdy Snape przemierzał salę w tę i z powrotem, drwiąc i od czasu do czasu krzycząc, choć normalnie rzadko podnosił głos. Mała żyła na jego skroni znów pulsowała, a jego wielkie, żółte zęby były obnażone w stałym warczeniu. Wszyscy się trzęśli - poza Harrym. Snape nie miał teraz więcej mocy, by go przerazić, niż miał kiedykolwiek, nie mógł zranić Harry'ego bardziej, niż już to zrobił. Była w tym pokrętna pociecha - idea, że Snape zrobił wszystko, co mógł, i teraz Harry jest przed nim bezpieczny...
Kiedy więc Snape podszedł do Harry'ego i słownie spróbował zrujnować jego eliksir, Harry tylko na niego spojrzał, nie zmieniając miny. Starał się nawet wyglądać na znudzonego i - zgadując z wyrazu czystej frustracji, jaki przemknął przez twarz Snape'a - przynajmniej częściowo mu się to udało. Było to niemal zabawne - byłoby zupełnie zabawne, gdyby Harry nie pracował nad unicestwieniem swych zdradzieckich emocji.
Snape dotarł do końca tyrady i Harry odpowiedział spokojnym głosem:
- Tak, sir. Dziękuję, sir.
I ze złośliwą przyjemnością obserwował, jak policzki Snape'a zalewają się ciemną, wściekłą czerwienią, po czym mężczyzna odwrócił się i odszedł. Obok Harry'ego Pansy popatrzyła z respektem.
Harry był niezmiernie dumny ze swej opanowanej twarzy. Zawsze było tak trudno pozostać spokojnym, gdy Snape go drażnił, i teraz, po raz pierwszy, udało mu się. Jego uczucie triumfu trwało całe pięć sekund - bo tyle potrzebował Snape, by przejść od Harry'ego do stołu Rona. Tutaj głos Snape'a z wściekłego warczenia opadł do cichego, obraźliwego mruczenia, dokładnie obliczonego, by doprowadzić do szału Rona - i Harry'ego.
- Cóż, Weasley. - Słowo Weasley rozciągnęło się w długie syknięcie. - Co my tu mamy? - Uniósł chochlę z gotującego się eliksiru i ostentacyjnie pociągnął nosem. - Oczywiście. - Partner Rona, Adrian Nott, zachichotał. - Wydaje mi się, że kontynuujesz poranną, spektakularną porażkę swojej siostry. - Policzki Rona znów pokryły się wściekłym szkarłatem, a Harry sam zacisnął zęby. Malfoy zaśmiał się. - Ale w końcu czego można się spodziewać po Weasleyach, doprawdy? Odrażającej bufonady, gonienia za smokami lub... - i tutaj głos Snape'a opadł w złowieszcze warknięcie - infantylnych żartów...
Ron otworzył i zamknął usta, najwyraźniej pragnąc coś powiedzieć, ale był w stanie wydać jedynie prychnięcie czystego oburzenia.
- Ty... ty... Ginny...!
Jednak miotające iskry oczy wystarczająco dobrze mówiły o jego odczuciach i Snape syknął:
- Minus pięć punktów dla Gryffindoru za impertynencję, Weasley. - Potem, przygotowując się do odejścia, dodał przez ramię - I za włosy w tak obrzydliwym odcieniu marchewki.
Szczęka Rona opadła. Gryfoni zamruczeli buntowniczo. Oczy Hermiony płonęły wściekłością i zagryzła wargę. Zanim zastanowił się, co robi, Harry powiedział cicho:
- Zostaw go.
W klasie momentalnie zapadła cisza. Oczy Rona rozszerzyły się, gdy on i Hermiona gapili się na Harry'ego. Snape odwrócił się bardzo powoli, by na niego spojrzeć, a jego ciemne oczy zwęziły się.
- Co ty do mnie powiedziałeś, Potter? - zapytał surowo.
- Powiedziałem, żebyś go zostawił - odparł Harry głosem wciąż spokojnym i równym pomimo gniewu. Twarz Snape'a spurpurowiała, a Harry odważył się dodać zuchwale - Powinienem mówić głośniej, sir? - Obok niego Pansy wydała stłumiony pisk.
- Ty... bezczelny... - sapnął Snape, ale Harry ani trochę się nie zmieszał.
Przeciwnie, najbardziej osobliwe uczucia trzepotały w jego piersi; czuł się wolny, pełen życia - po raz pierwszy od tak dawna. Coś obróciło się w jego mózgu, nie wiedział co, ale cieszył się. Był już zmęczony byciem grzecznym chłopczykiem i litością do samego siebie, podczas gdy Snape po nim deptał. Dość tego - czas, by Snape zrozumiał, że nie zamierza znosić tego dłużej, szczególnie jeśli Snape zamierzał czepiać się jego przyjaciół.
Wydawało mu się, że cichy głos w jego głowie szepce pochwały, ale kiedy spróbował wsłuchać się bardziej, zniknął zupełnie. Nieważne. Był młody; był silny; żył. I nie musiał tego znosić.
Właściwie, do pewnego stopnia, musiał, co Snape potwierdził, warcząc:
- Szlaban, panie Potter, za bezczelność! - Na chwilę serce Harry'ego podskoczyło wbrew jego woli; potem opadło, gdy Snape kontynuował - Dziś wieczorem. Z Filchem. Wyczyści pan każdy posąg w tej szkole, dopóki z panem nie skończy... i minus kolejne dziesięć punktów dla Gryffindoru. - Kilka pojedynczych aplauzów od Ślizgonów i więcej mruczenia od Gryfonów. - I niech to będzie lekcją dla was wszystkich - dodał Snape z uśmieszkiem, który niezupełnie pokrył burzę emocji w jego oczach - że niebezpiecznie jest nadstawiać karku za Weasleyów.
- Z Weasleyami wszystko jest w porządku, sir - Harry usłyszał swój beztroski głos i zapragnął, by jego usta przestały się odzywać bez pozwolenia.
Mimo to interesująco było patrzeć, jak twarz Snape'a staje się biała. A Harry był zaskoczony, że mistrz eliksirów nie odpowiedział na tę nową bezczelność, tylko odszedł na przód klasy do stołu pokazowego, a jego ręce zaciśnięte były w pięści.
* * *
- Co ty sobie wyobrażasz?
To była Hermiona, zadająca Harry'emu trudne pytanie, gdy podczas lunchu chciał jedynie skupić się na swej sałatce jajecznej. Po eliksirach Harry stał się bardzo popularny wśród kolegów, szczególnie że stracił dziesięć punktów. Ron wydawał się pozbyć zupełnie wczorajszego paskudnego zdziwienia - ich sprzeczki zawsze kończyły się milczącym wybaczeniem, wyrażonym w uśmiechach i żartach. Hermiona była jedyną osobą niezadowoloną z Harry'ego, jeśli nie liczyć Ginny, która znów siedziała z przyjaciółmi i nie odzywała się.
- Snape był gnidą, Hermiona - powiedział Harry.
- Wiem - rzuciła z irytacją. - Zawsze jest, prawda? A teraz masz szlaban z Filchem.
Harry podupadł trochę na to przypomnienie, ale Ron wtrącił:
- A ja mówię, że świetna robota, Harry. Byłem taki wściekły, że nawet nie widziałem, co draniowi powiedzieć... Myślałem, że się uduszę. Ale ty... - wyraz jego twarzy nabrał nieco szacunku - byłeś taki spokojny! Zupełnie jakbyś był... zadowolony, nie wiem...
- To doprowadziło go do szału - zawołał radośnie Seamus, dziobiąc w puddingu. - Muszę przyznać, nigdy o tym nie myślałem... Po prostu traktować Snape'a, jakby nie był kimś ważnym. Podejrzewam, że naprawdę nie jest, nie?
- Jest bardzo ważny, jeśli chcemy zdać nasze owutemy - wtrąciła cierpko Hermiona, ale nikt nie zwracał na nią uwagi.
- Jednak przykro mi z powodu szlabanu - przyznał współczująco Ron, najwyraźniej samemu wspominając godziny, które zmuszony był spędzić ze wstrętnym woźnym. - Paskudnie, naprawdę... Ale muszę powiedzieć, że miło znów widzieć, że działasz jak stary ty.
Harry poczuł, że momentalnie nabiera czujności, choć postarał się zachować twarz obojętną, gdy pytał:
- Co masz na myśli?
- No... - Ron wyglądał nieswojo i pochylił się do Harry'ego w szepcie; dziś siedzieli obok siebie, które to wydarzenie Harry powitał radośnie. - Od tamtego... tamtego artykułu... Zupełnie jakbyś w ogóle nie stawiał mu czoła. Jakby opuściła cię cała wola walki. - Wyszczerzył się tym swoim nieodpartym uśmiechem. - Cieszę się, że tak nie jest!
- Cóż - powiedział Harry z wesołością, której wcale nie czuł. - Byłem trochę przygnębiony, ale, uh... - Umilkł.
Wczoraj nakarmił Rona zupełnie fałszywą wersją, dlaczego "był przygnębiony", i nie miał ochoty powtarzać kłamstwa. Szczególnie w obecności całego stołu Gryffindoru, gdzie wszyscy bardzo starali się sprawiać wrażenie, że nie podsłuchują. Poza tym, Ron niezupełnie był wtedy w nastroju.
Ale Ron tylko skinął głową i mruknął:
- Myślę, że możemy pogadać o tym później, jeśli chcesz. - I odwrócił się do swojego jedzenia.
Harry poczuł, jakby wielki ciężar został zdjęty z jego piersi. Cóż, jeden z nich.
Jednak to był dobry początek.
* * *
Po lunchu mieli transmutację. Wiadomość o zuchwałości Harry'ego na eliksirach i jego szlabanie rozeszła się po szkole i choć McGonagall zmarszczyła czoło, gdy wszedł, uznał raczej, że jej oczy się śmieją. Było to dziwne - zazwyczaj w ogóle nie podobało jej się, gdy Gryfoni źle się zachowywali. Może ona też cieszyła się, że wreszcie jest "starym sobą"?
Hermiona wciąż była trochę zirytowana, więc tego dnia Ron siedział koło Harry'ego, co wciąż podnosiło go na duchu. Ciężko pracowali, próbując przemienić małe łatki bawełny w koszule, gdy drzwi na tyłach klasy otworzyły się i weszła profesor Delacour, a jej srebrzyste włosy lśniły w świetle wpadającym przez okno. Ron niemal upuścił różdżkę, a Dean o mało nie spadł z krzesła. Parvati i Lavender zachichotały.
Harry nie mógł nie zauważyć, że uśmiech natychmiast zniknął z oczu McGonagall, zastąpiony raczej ostrym wyrazem.
- Tak? W czym mogę pomóc, pani profesor? - spytała chłodno.
Delacour zaledwie obdarzyła ją uśmiechem, a jej porcelanowe policzki zaróżowiły się delikatnie, gdy położyła małą kopertę na biurku McGonagall.
- Program naszego następnego spotkania pedagogicznego - wymruczała, a jej głos jak zawsze cicho dzwonił.
Policzki McGonagall poczerwieniały i zacisnęła usta. Harry i Ron patrzyli z zafascynowaniem.
- Nie dostałam go z pocztą - powiedziała mocno.
Delacour uśmiechnęła się tylko i wymruczała:
- Musiano go przeoczić. - Po czym wyszła z sali.
McGonagall obserwowała jej odejście, a potem popatrzyła tępo na kopertę na biurku, jakby nią sparaliżowana. Klasa czekała gorliwie. Kiedy nauczycielka podniosła wzrok i ujrzała wpatrzone w siebie oczy, zaczerwieniła się jeszcze bardziej i warknęła:
- Nie rozumiem, na co się gapicie! Wracać do pracy - to zadanie liczy się jako test!
Wszystkim zrzedły miny, McGonagall sztywno wsunęła kopertę do rękawa swej szaty i porządek został przywrócony.
- Czy ze mną jest coś nie tak - wyszeptał Ron, gdy tylko McGonagall odwróciła wzrok - czy wszyscy nauczyciele w tej szkole wariują?
* * *
Harry przełknął swoją kolację w pośpiechu, by jeszcze trochę się przed szlabanem pouczyć. Kiedy jednak zwrócił się do Neville'a z propozycją wspólnej nauki, został niespodzianie odtrącony.
- Dzięki, Harry - powiedział cicho Neville, nie podnosząc wzroku ze swego podręcznika do eliksirów - ale chyba dobrze sobie teraz radzę sam...
Neville przez ostatnie kilka tygodni zachowywał się raczej dziwnie. Był bardzo cichy, co nie było takie niezwykłe, ale coraz bardziej zamykał się w sobie i czasem - przy rzadkich okazjach, że ktoś go szukał - nie można go było nigdzie znaleźć.
Zamiast tego Harry przysiadł więc z Ronem i Hermioną nad wypracowaniem z transmutacji.
- Co się ostatnio dzieje z Neville'em? - spytał, otwierając książkę.
- Nie wiem - odpowiedziała Hermiona. Ona i Ron znów siedzieli dość blisko siebie i Harry zgadywał, że wybaczyła mu, że nie wziął na poważnie utraty dziesięciu punktów dla Gryffindoru. - Jest taki cichy i nie chce z nikim rozmawiać. - Zagryzła wargę. - Może wstydzi się tego, co nam powiedział? Wiesz, o swoich biednych rodzicach.
- Seamus mówi, że już nie idzie mu tak kiepsko na zajęciach - dorzucił Ron, robiąc kilka notatek. - Znasz Neville'a. Nigdy dużo nie mówi. Myślę, że wszystko jest w porządku.
- Mam nadzieję, że masz rację - odparł Harry i wyrzucił Neville'a z myśli, zabierając się pracy.
Jak na gust Harry'ego dwie następne godziny minęły o wiele za szybko i nastał czas, by Harry powlókł się do kwater Filcha na szlaban.
- Nie czekajcie na mnie - powiedział ponuro do Rona i Hermiony i nawet Hermiona postarała się ukryć pod współczuciem swój wyraz pod tytułem cóż-odpyskowałeś-mu-na-lekcji.
Spacer do małego, przygnębiającego mieszkania Filcha nie zabierał dużo czasu i Harry pukał w staroświeckie, drewniane drzwi szybciej, niż chciał, mimo że szedł powoli w nadziei, że zapobiegnie temu co nieuniknione. Ale nie było odpowiedzi. Marszcząc czoło, zapukał ponownie.
Z wewnątrz dobiegł cichy dźwięk. Zapukał raz jeszcze i, przyciskając ucho do drzwi, usłyszał jakby jęk.
- Panie Filch? - zawołał głośno. - Jest pan tam?
Kolejny, bardziej wyraźny jęk.
- Tu Harry Potter - spróbował Harry. - Um... wszystko w porządku?
Trzeci jęk i Harry usłyszał szurające kroki. Drzwi otworzyły się na oścież i stanął w nich Argus Filch. Jego twarz była pozieleniała i wymizerowana, i wyglądała na bardzo zmęczoną. Harry mimowolnie cofnął się w tył.
- Ee...
- Przeklęty Irytek - burknął Filch. - Wrzucił coś do mojej kolacji! Nie mogę nawet jasno myśleć...
- Och, um - powiedział Harry nieco zakłopotany - mam iść po panią Pomfrey czy coś?
- Potrafię się sobą zająć, szczeniaku! - warknął Filch, a jego oczy płonęły we wściekłej twarzy. - Ale nie będę gonił za tobą dzisiaj! Idź i powiedz profesorowi Snape'owi, że musi poświęcić swój cholerny czas, by cię ukarać! - Jego brzuch wydał bardzo brzydki dźwięk i Filch zatoczył się na futrynę, znów zieleniejąc. Harry cofnął się o kolejny krok z nadzieją, że Filch nie ma zamiaru wymiotować tutaj. - Och... Nie mów mu, rób, co chcesz, nie obchodzi mnie to! - skończył woźny i drzwi zatrzasnęły się przed nosem Harry'ego.
Harry gapił się na nie przez chwilę, hałas wciąż dźwięczał w jego uszach, a w głowie miał pustkę. Idź i powiedz profesorowi Snape'owi...
Jego umysł toczył krótką, zawziętą wojnę z samym sobą. Mógł w tej chwili wrócić do pokoju wspólnego Gryffindoru i całkowicie uniknąć szlabanu, przynajmniej dzisiaj, i śmiać się z Ronem i Hermioną ze swego szczęścia.
Albo...
Nie rozmawiał ze Snape'em od tygodni. W każdym razie nie prywatnie. A teraz Filch podał mu idealny pretekst na srebrnej tacy. Kto wie, kiedy znowu będzie miał taką szansę...?
Jego stopy już zbiegały po schodach do lochu, nawet jeśli jego mózg piszczał, że to głupie, że powinien zostawić to wszystko za sobą i zapomnieć, że prawdopodobnie Snape i tak nie będzie z nim rozmawiał albo jeszcze surowiej go ukarze. Harry nie słuchał tego. I następne, co wiedział, to to, że stoi przed kolejnymi drzwiami, tym razem do gabinetu Snape'a, i energicznie puka.
Nie było odpowiedzi i przez moment zastanawiał się, czy Snape tam jest, czy może Irytek zatruł również jego kolację. Potem, dość nieoczekiwanie, drzwi otworzyły się i stanął w nich Snape, wyglądając równie zgorzkniale jak zazwyczaj. Harry nie mógł nie zauważyć kilku cienkich linii wokół jego ust.
- No - powiedział Snape rzeczowo - co... - Potem zobaczył Harry'ego i jego oczy zwęziły się niebezpiecznie.
Harry uprzedził go.
- Filch jest chory - rzucił natychmiast - i kazał mi przyjść tutaj, i porozmawiać z tobą. I pomyślałem... - Z uczuciem zupełnej niewiary w swą śmiałość Harry schylił się pod ramieniem Snape'a i wparował do gabinetu - że dokładnie to powinienem zrobić.
Po czym odwrócił się i zobaczył, że Snape wciąż stoi w wejściu i gapi się na niego.
Wówczas Snape chyba odzyskał władzę nad sobą.
- Wynoś się - wychrypiał. - Jak śmiesz... wchodzić bez zaproszenia... - Mięśnie po bokach jego ust drżały wściekle.
Harry z założonymi rękami stał uparcie przy biurku Snape'a i nie odrywał wzroku od mistrza eliksirów. Czuł najbardziej osobliwe wrażenia: bardzo prawdziwy strach z powodu własnej brawury i jednocześnie jakąś radość, że wreszcie miał tyle oleju w głowie, by to zrobić.
- Wynoś się! - powtórzył chrapliwie Snape. Jego ręce, jak zauważył Harry z zaintrygowaniem, trzęsły się.
- Dlaczego? - spytał wyzywająco Harry, ukrywając wirujące w nim emocje najlepiej, jak potrafił. - W czym przeszkadzam? Jesteś zajęty oblewaniem na czymś Rona albo Ginny, bo są Weasleyami?
Wściekły wzrok Snape'a osiągnął śmiertelny poziom, ale Harry nawet nie drgnął.
Wtedy Snape powoli, ostrożnie zamknął drzwi. Serce Harry'ego zaczęło jeszcze mocniej walić w piersi. Byli teraz sami... tak sami, jak nie byli, odkąd...
- Nie pozwolę ci mieszać mojej reputacji z błotem - syknął Snape, przysuwając się do Harry'ego i mierząc go z góry wściekłym spojrzeniem. - Przychodzisz tu, by napawać się sukcesem? Afiszować się ze swoim marchewkowym kochankiem na moich oczach? Zapewniam cię, że nic mnie to nie obchodzi. - W jego oczach migotało coś wyglądającego niepokojąco jak nienawiść.
Harry zwilżył usta. To będzie, wiedział, decydujący moment. Ale jedyne, co mógł wymyślić, to:
- Och. Naprawdę.
Ty tłumoku! wrzasnął na samego siebie. Musisz sobie lepiej poradzić!
- Nie. Nie obchodzi. I jeśli nie chcesz przez resztę semestru czyścić najbardziej obrzydliwych kociołków, jakie znajdę, lepiej...
- Szkoda, że cię nie obchodzi - Harry znów usłyszał, jak jego usta kontynuują automatycznie - bo gdyby obchodziło, mógłbym ci powiedzieć, że to nie jest prawdziwe.
- ...wynoś się stąd i rób, co... - Snape zamilkł i zacisnął zęby. - Co powiedziałeś, Potter?
- Powiedziałem, że to nie jest prawdziwe - wybełkotał Harry. - To z Fredem, znaczy się. To wszystko... lipa. Nie jest prawdziwe.
Snape przeszedł z gniewu w pomieszanie.
- Fred? Wydawało mi się... Podpis pod zdjęciem mówił, że George Weas... - Po czym przerwał nagle i zacisnął usta.
Harry czuł, że się czerwieni. Świetny z niego aktor, skoro nie potrafi nawet zapamiętać, z którym z bliźniaków ma się spotykać!
- Znaczy się George. Oczywiście, że tak. Ale i tak... Czekaj chwilę - powiedział, jakby coś do niego dotarło - patrzyłeś na zdjęcie? Myślałem, że cię to nie obchodzi.
Snape wydawał się szukać ciętej odpowiedzi, ale jedyne, z czym wyszedł, to:
- Zamknij się i wynoś się, Potter. - Jego ręce znów się trzęsły. - Teraz!
- Nie! - wrzasnął Harry, zaskakując ich obu swą gwałtownością i mając nadzieję, że było jakieś uszczelnienie wokół biura. - Nie, dopóki ci tego nie powiem! Nie chcesz mnie więcej widzieć... no... to... dobrze! - Oczywiście nie było ani trochę dobrze. - To była twoja wiadomość! To była twoja decyzja! Nie musisz się o to wściekać! Nie musisz czepiać się moich przyjaciół!
- Potter, ostrzegam cię...!
Cały ciężko wywalczony spokój, jaki Harry okazał tego ranka, dawno się ulotnił. Jego policzki były rozgrzane, aż zaczynały parować, i był tak wściekły, że, ku swemu przerażeniu, czuł łzy w oczach. Jakaś część jego mózgu, podświadoma część, przypominała o podobnie zawziętej konfrontacji ze Snape'em na balkonie w ubiegłym roku, niemal co do dnia, kiedy również dusił się z nienazwanej złości.
- Zamknij się! - krzyknął. - Po prostu... po prostu się zamknij, choć raz! - Jego głos opadł do cichego, wściekłego syku. - Wydaje ci się, że mi się to podoba? Wydaje ci się, że tego chciałem? O nic nie prosiłem - to ty o tym zadecydowałeś, a teraz... - Przerwał i ukrył twarz w dłoniach, by się opanować.
Nie sądził, że to podziała. Severus pomyśli, że oszalał. Ale mistrz eliksirów, zdumiewająco, był cichy, choć Harry nie ośmielił się popatrzeć na jego twarz. To było straszne. Wpadł tu kompletnie bez planu i teraz wyrzucał z siebie, co przyszło mu na myśl - a wydawało mu się, że po prostu usiądzie i powie Severusowi, co jest co, i poczuje się lepiej, ale...
...ale Severus czasem smakował jak herbata i dotykał Harry'ego na tak wiele sposobów, jak nie mógł nikt inny, i nie był jak nikt inny na tym świecie, nawet jeśli był okropnym draniem, i całował Harry'ego w tym gabinecie, i kochał się z nim w tej sypialni, i Harry był gotów umrzeć dla niego, i to nie było fair, nic z tego...
- Przestań - wyszeptał Snape, brzmiąc niemal błagalnie - przestań.
Słowa przeniknęły przez skorupę żalu Harry'ego i przez okropną chwilę zastanawiał się, czy nie zaczął płakać - na szczęście nie, ale trzymał twarz w dłoniach raczej długo. Opuścił ręce wzdłuż boków i Snape'owi chyba ulżyło równie mocno jak jemu, że na jego policzkach nie ma łez. Harry patrzył na swego byłego kochanka w nędznym upokorzeniu, czując, jakby byli jakoś ze sobą połączeni długimi włóknami ciernistej liny, zastanawiając się, czy Snape czuje to samo. Czy może na dobre chce pozbyć się histerycznego nastolatka ze swego gabinetu? Czy naprawdę zaledwie tego ranka pomyślał, że Snape nie jest w stanie go więcej zranić? Jak okropnie, okropnie głupio...
Następne słowa Snape'a zaskoczyły go wielce.
- Co... nie jest prawdziwe? - spytał mistrz eliksirów chłodnym głosem. - Mówiłeś...?
Harry zamrugał i spróbował uchwycić ostatnią myśl.
- Eee... uh... Fred... znaczy się, George - poprawił się pospiesznie. - Ja... tak naprawdę nie spotykam się z nim, udaję, że się z nim spotykam, ale to nieprawda. To tylko na pokaz.
- Rozumiem. - Lodowa maska Snape'a nie opadła dokładnie na swe miejsce, ale pracował nad tym; ciemne oczy znów były chłodne i beznamiętne. - A dlaczego miałbyś robić coś takiego?
- By... by zdjąć uwagę z... nas. Z ciebie. - Harry zaczerwienił się żałośnie. - Nie podoba mi się to, ale taka jest prawda: wszystko o moim życiu miłosnym idzie do Proroka Codziennego. Więc... więc pomyślałem, że jeśli zobaczą mnie z kimś innym... Ale to nie... - jak my - ...tak.
Snape powoli opuścił powieki, aż jego wzrok był śmiertelnie poważny.
- Więc zwodzisz biednego pana Weasleya dla własnych przyjemności? - wycedził, w niesamowitej imitacji obaw Rona. Choć Snape nie wydawał się ani trochę zmartwiony tym pomysłem. - Dla własnych, egoistycznych celów?
- Egois... Nie...! Uzgodniliśmy wszyscy, powiedzieliśmy, że... - Gdy oczy Snape'a rozszerzyły się, Harry zdał sobie sprawę, że za dużo mu się wymknęło.
- "Uzgodniliście"? - syknął Snape. - "Wszyscy uzgodniliście"? Co to znaczy? Czyżbyś był tak bezdennie głupi, by powiedzieć Weasleyom prawdę o naszej... - przerwał, szukając słowa - ...znajomości?
Harry wziął głęboki wdech. Chciał powiedzieć Snape'owi prawdę. Chciał powiedzieć Snape'owi, że Fred i George nie wygadają z powodu sekretu, który zna Harry - ale wyjawienie tego sekretu Snape'owi byłoby katastrofą. Harry wiedział, że mistrz eliksirów nie oparłby się możliwości zniszczenia Freda i George'a. A na to Harry nie mógł pozwolić.
- Słuchaj - powiedział cicho i stanowczo - wiem, że proszę o wiele, ale musisz mi zaufać w tej jednej kwestii. - Snape parsknął z niedowierzaniem. - Naprawdę. Przestań! Fred i George... znam... ich tajemnicę. Dużą. Okej? A teraz oni znają moją. Cokolwiek wiedzą - a nie wiedzą dużo, naprawdę - nie ośmielą się powiedzieć. - Harry czuł, że jego twarz zasnuwa cień. - Wiedzą, co bym im zrobił, gdyby powiedzieli. - Po czym zadrwił. - Więc twoja "reputacja" jest bezpieczna. Jakby w ogóle było sobie czym zawracać głowę.
Snape niemal zadrżał.
- To uspokajające wiedzieć, że obrałeś politykę wzajemnej destrukcji - stwierdził chłodno. - Po to tu do mnie przyszedłeś?
Cień opuścił twarz Harry'ego i nagle znów się załamał, jeszcze raz czując się pozbawionym wszystkich sił.
- Nie - odpowiedział, a w jego głosie pobrzmiewała bezradność. - Nie wiem, co ci chciałem powiedzieć. Poza tym, byś odpuścił sobie Rona i Ginny, bo nie zrobili niczego złego i nie mają z tym nic wspólnego. - Potem spojrzał wściekle na Snape'a, jakby rozbłysła jedna, ostatnia iskierka przekory. - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego to odwołałeś? - zapytał. - Dlaczego nawet ze mną o tym nie porozmawiałeś? Mogliśmy coś wymyślić...
Ku jego zaskoczeniu Snape odwrócił się tyłem i spojrzał na długą ścianę z półkami. Coś wstrętnego w jednym ze słoi wydało mlaskający odgłos.
- Tak jest najlepiej - odrzekł cicho Snape. - Artykuł tylko dowiódł tego, co wiedziałem przez cały czas i na co powinienem był zważać: że to wszystko było zbyt niebezpieczne; więcej, że było złe. Byłeś... jesteś... moim uczniem. Być może umknął twojej uwadze deszcz sów, które wciąż przylatują i żądają mojego zwolnienia każdego dnia?
- Nie wyrzucą cię - rzucił Harry, wreszcie zdolny wtłoczyć w swój głos trochę pewności. - Dumbledore cię zatrzyma. Nikt nie ma żadnego dowodu na nic. Na nas ani na całą tę sprawę ze śmierciożercą...
- Nie powinienem był tego robić - odezwał się gwałtownie Snape. - Wiedziałem o tym. A jednak zrobiłem.
Harry spróbował nie wywracać oczami i przegrał. Na szczęście Snape wciąż był odwrócony plecami.
- Tak. Zrobiłeś. My zrobiliśmy. Nie możemy tego od-robić. Czy... - Nie cierpiał, że jego głos nagle wydał się cichy i dziecinny. - Czy naprawdę tego żałujesz? Aż tak? - Tak bardzo, jak ja żałuję, że to się skończyło?
- To nie twój interes - odparł Snape. Ale drwina i kąśliwość zniknęły z jego głosu. Harry bardzo chciał zobaczyć jego twarz w tym momencie. - Ja... nie powinienem był tego robić - powiedział jednak Snape ponownie i nie brzmiał na całkowicie przekonanego.
Odziane w czerń ramiona niemal zdawały się załamywać. Harry chciał dotknąć Snape'a. Tak bardzo chciał go dotknąć. Czuł, jakby przez tygodnie nikogo nie dotykał. Ale wciąż był zły i niczego nie rozumiał, a już najmniej mężczyznę, którego kochał pomimo wszystkiego.
To go otrzeźwiło.
Wpatrując się w plecy Severusa, Harry ciężko przełknął, gdy słodko-gorzka informacja oznajmiła się po raz kolejny: kochał Severusa. Nie potrafił przestać - no, w każdym razie jeszcze nie teraz. Z biegiem czasu być może. Ale nie chciał tego. Severus prawdopodobnie nie miał wielu ludzi, którzy go kochali, tak jak Harry nie miał wielu ludzi do kochania. W dziwny sposób pasowali do siebie i Harry podejrzewał, że musi się z tym pogodzić.
Severus obrócił się nieco i Harry widział jego profil - ten wielki, brzydki nos, wyraźnie odznaczający się, ziemiste, zapadnięte policzki, opadające w cienkich kosmykach włosy. Harry dotykał i całował wszystkie te nieładne rzeczy i sprawiało mu to przyjemność. Pasowało to do wszystkiego innego. Łatwo jest kochać kogoś za zalety; Harry nie miał zbyt wielkiego doświadczenia w tych sprawach, ale podejrzewał, że było rzadkie kochać też za wady. Ale kochał Severusa za nie. Łatwo było uwielbiać siłę Severusa, jego odwagę i inteligencję. Było nawet łatwo, odrobinę, kochać jego okrucieństwo, jego obelgi, jego alienację i jego czystą perfidię, gdyż były to wady, które widział każdy, a poza tym przypominały mu o tejże sile i inteligencji. W jakiś sposób były odbiciem jego zalet. Ciężej było kochać go, że był trochę ułomny - za jego małostkowość, za tchórzostwo, które kazało mu odepchnąć Harry'ego, gdy sprawy się skomplikowały, za każdą małą, nieprzyjemną rzecz, która czasem sprawiała, że był kimś gorszym, niż powinna być istota ludzka.
Harry nie lubił żadnej z tych rzeczy. Ale kochał je, gdyż kochał człowieka, którego były częścią. I może jutro albo za pięć minut przestanie je kochać - ale kochał je właśnie wtedy, w tym momencie, i to było ważne.
Nie miał tylko najmniejszego pojęcia, co z tym zrobić i tyle. Nawet jeśli Snape kompletnie zmieni stanowisko, sprawy po prostu nie wrócą do poprzedniego stanu.
- Czego chcesz? - spytał bezradnie. - Nie jesteś szczęśliwy. Ja nie jestem szczęśliwy. Znaczy się... Jesteśmy tu i moglibyśmy być szczęśliwi, ale nie jesteśmy. Nic nie da mówienie o tym, co powinniśmy byli zrobić. To głupie.
- Odejdź, Harry - w głosie Snape'a brzmiało ogromne napięcie.
- Dlaczego byłeś taki okropny? Dlaczego powiedziałeś te wszystkie rzeczy? Nie musiałeś tego robić. Mówić tego o... moich rodzicach i w ogóle. Nie musiałeś.
- Przestań - szepnął Snape.
Ale Harry nie mógł przestać.
- Pozwoliłem ci to mówić. Wszystko. I nie odpowiedziałem nic aż do dzisiaj. Myślałem, że ci pomagam... Próbuję ci pomóc... a... a ty nawet nie...
- Przestań. Przestań...
- ...przejmujesz się, tylko jesteś taki wściekły o Freda i George'a, a ja nie mogę z nikim porozmawiać, i tęsknię za tobą, i nie rozumiem nicze...
Dłoń Snape'a trzasnęła w najbliższy stół, nagły, ostry dźwięk przerwał paplaninę Harry'ego i zaszokował go, a potem mignęła ciemna peleryna - i nagle Harry został pchnięty na biurko Snape'a, przyciśnięty przez długie, ciepłe ciało, a gorące usta desperacko gryzły i ssały jego wargi. Jego ciało wiedziało, że jest całowane, zanim wiedział mózg, i wygięło się w kierunku Severusa, pozwalając, by dłonie o długich palcach zacisnęły się na biodrach tak mocno, że zostaną ślady. Gwałtownie złapał powietrze, otwierając usta, i Severus wydał jęk, który był niemal szlochem, i zagłębił się w nim, jakby umierał z tego pragnienia.
Harry od razu stanął w ogniu. W tej sekundzie nie było nic - nic - czego pragnąłby bardziej, jak owinąć ramiona wokół Severusa tak mocno, jak potrafił, i całować, na zawsze, jeśli o niego chodziło. To było takie przyjemne, i zaczynał się podniecać, tak szybko, i Severus również, czuł to...
...przesunął dłonie na pierś Severusa i mocno pchnął, odrywając usta. Nie. Nie mógł temu ufać, nie mógł temu wierzyć. Jeszcze nie i bolałoby zbyt mocno, gdyby znów okazało się kłamstwem! Severus sapnął dziko w proteście i pochylił się, by znów pocałować Harry'ego, ale Harry odwrócił twarz. Severus znów jęknął i tym razem gorące, szaleńcze pocałunki spadły na szyję Harry'ego, przesuwając się w dół i w górę po jego skórze i tkaninie kołnierzyka, aż Harry zakwilił wbrew sobie. Niemal trząsł się z potrzeby spełnienia. Zaczynał odczuwać ból...
- Przestań - sapnął. - Proszę... przestań!
Ku jego uldze pocałunki zatrzymały się i patrzył w dzikie oczy Severusa, w których było jeszcze mniej równowagi niż wtedy, gdy Harry został zraniony przez eksplodujący kociołek Neville'a. Nigdy przedtem nie widział Snape tak... otwartego, jakby jego uczucia kipiały w nim i nawet nie próbował ich ukryć. A może nie mógł ich ukryć. W tym momencie wyglądał na tak pomieszanego, jak czuł się Harry, i podnieconego, i nieco zdradzonego. Harry uniósł drżącą dłoń, by dotknąć ciemnych, miękkich włosów, po czym znów ją opuścił.
- Nie wiesz, czego chcesz, prawda? - wyszeptał Harry. - Ja wiem. Ale ty... zraniłeś mnie. Nie chcę, byś znów to zrobił. Proszę, nie. Chcę wiedzieć, że nie zamierzasz znów tego zacząć... a potem znów skończyć, gdy sprawy się skomplikują. - Ponieważ tak bardzo, jak tego pragnął, nie byłby w stanie znieść kolejnego rozstania. Po prostu by nie zniósł. Byłoby to jeszcze gorsze, niż gdyby już nigdy w ogóle nie zaczynali.
Stali tak przez chwilę, wciąż niepokojąco mocno do siebie przyciśnięci, co nie było bezpieczne - drzwi były zamknięte, ale przecież nie na zamek. Powoli Snape odsunął się i Harry gwałtownie nabrał powietrza, gdy zabrakło jego ciepła. Coś wciąż szalało w tych ciemnych oczach i Harry zadrżał, choć nie potrafił powiedzieć, z jakiego uczucia.
- Dobrze - oznajmił Snape głosem, który był zaledwie zgrzytliwym echem jego zwykłego - dobrze. Więc czego ty chcesz? Ode mnie?
Kolejnego pocałunku. Seksu. Miłości. Naprawdę dobrych przeprosin. Było milion odpowiedzi na to pytanie, więc Harry poddał się i wyszedł z najprawdziwszą rzeczą, jaką wiedział.
- Być z tobą - powiedział po prostu.
Snape odwrócił wzrok, wciąż oddychając chrapliwie, i nie odpowiedział.
- Zależy od ciebie - stwierdził Harry i powlókł się do drzwi. - Po prostu... daj mi znać.
Snape nic nie powiedział. I w kolejnym z tych momentów, które całkowicie nim zawładnęły, Harry odkrył, że jakoś wyszedł z gabinetu, zamknął za sobą drzwi i teraz patrzy bezmyślnie w korytarz, zupełnie sam.
Nagły ruch przyciągnął jego wzrok i orzeźwiła go myśl, że jednak może nie być sam. Jego oczy instynktownie zwróciły się w tamtym kierunku - w sam raz, by zobaczyć biały kształt znikający za rogiem. Z drgnieniem Harry przypomniał sobie, że już to kiedyś widział, gdy wychodził dokładnie z tego gabinetu. Myślał wtedy, że to duch czy jakieś inne zjawisko paranormalne - ale teraz wyglądało na bardzo materialne, niemal jak jakieś zwierzę. Właściwie zrobił jeden czy dwa kroki, po czym zdał sobie sprawę, że tego czegoś już dawno nie ma, i byłoby bardzo zabawne, gdyby ktoś złapał go kręcącego się po korytarzach Slytherinu bez dobrego powodu. Jego mózg wciąż był nieco odrętwiały - ale pełen nadziei po raz pierwszy od tygodni - i Harry odwrócił się, i nieprzytomnie zaczął wchodzić po schodach.
Poszedł prosto do łóżka, machinalnie odmawiając propozycji nauki i zbywając pytania Rona i Hermiony, dlaczego jego szlaban trwał tak krótko. To spotkanie w połączeniu z pocałunkiem podrażniło jego zakończenia nerwowe i nie mógł ufać sobie na tyle, by bezpiecznie mówić, dopóki się nie zregeneruje. Może sen pomoże. Albo przynajmniej da mu trochę czasu.
Szybko przebrał się w piżamę i odsunął zasłony łóżka - i jego serce przestało bić. Na poduszce leżał zwinięty arkusz papieru.
Nie śmiąc mieć nadziei, Harry podniósł go. Oczywiście od Snape'a.
Pisało: Zabijasz mnie.
Harry wpełzł do łóżka, ociężały, i mocno ścisnął kartkę w dłoni, kurczowo przylegając zarówno do niej, jak i jej milczącej obietnicy.
- I nawzajem - szepnął, po czym zasnął jak kamień.