Wpuszczamy?
DZIEŃ I
Timothy Baddock, świeżo upieczony dyrektor Hogwartu, wycelował różdżkę prosto w drwiącą paszczę chimery.
- Wpuśćcie mnie! Wpuśćcie! - wrzasnął. - Nalegam, nie, wymagam, żeby mnie wpuszczono! Ja jestem Dyrektorem, a to jest moje Biuro! Moje biuro, rozumiecie? Moje! Jak śmiecie przetrzymywać mnie bezprawnie… yyy… na zewnątrz budynku! Otwierać ale to już bo zawołam aurorów albo i samego Ministra Magii!
W tej chwili przekonał się, że popełnił błąd. Chimera z namysłem przeżuwała resztki jego różdżki.
- Fpoko, kolef. To fkomplikowany procef. Ty jeftef z Hufflepuffa, taa? Zaffe ceniłam puchonów. Fpokojni ludzie, nikomu nie wchodzą w drogę…
**
- Wpuszczamy go? - Severus Snape uniósł do góry jedną elegancką czarną brew.
- Cały problem z tobą, synu - rzekł Armando Dippet mentorskim tonem - polega na tym, że przez całe życie byłeś porywczym człowiekiem. Cierpliwości, jak to powiadają. Musisz być jak ta jaskółka…
- Przypadkiem nie chodziło o jaszczurkę? - spytał podejrzliwie Severus.
- Kiedy byłem mały, w powszechnym użyciu była pustułka - wtrącił Albus Dumbledore, jego zwykle bystre oczy teraz zamglone z powodu nagłej fali wspomnień z dzieciństwa.
- Kiedy byłeś mały, latałeś goły po ulicy i Grindelwald, oczarowany twymi wdziękami, zapragnął mieć z tobą dzieci.
- Severusie…
- Hm?
- Severusie…
- Ja tylko cytuję z Rity Skeeter, dyrektorze.
- Tym razem ci wybaczę, dyrektorze. Wielokrotnie i brutalnie gwałcony przez ojca pijaka z użyciem mugolskiego narzędzia o kształcie owalnym… To musiało pozostawić trwały ślad na psychice…
- Dumbledore…
- W okresie szkolnym wykazywał skłonności ekshibicjonistyczne…
- Dumbledore!
- Wielce pouczająca lektura, ten artykuł Rity „Snape: Święty czy Sukinsyn”. I jak tu nie ufać prasie…
- Tak, dyrektorze. Cokolwiek nie powiesz. Tylko wpierw wyjmij sobie fasolkę wszystkich smaków z brody, bo nie wzbudzasz tym mojego zaufania. Wracając jednak do pierwotnego tematu…
- Ach. Tu, Severusie, istnieje pewien problem. Widzisz, decyzja Rady Dyrektorów musi być zatwierdzona przez najjaśniejszą gwiazdę dyrektorskiego firmamentu, najbardziej szanowanego, ba, rzekłbym uwielbianego, szefa Hogwartu, nieocenionego, nieomylnego Waltera Everarda…
- A oto i nasz bohater - sarknął Phineas Nigellus, wskazując dłonią rzeczony portret. - Wykazał zdumiewająco ślizgońską postawę…
Portret był pusty. Nieco z boku, nieco krzywo przypięta, zwisała skromna karteczka:
„Odwiedzam ciotkę w Stanach. Nie ma mnie aż do odwołania.”
DZIEŃ II
- Jak to, NIC? Ale panie Ministrze…
- Przykro mi, profesorze Baddock. Ta część zamku jest poza moją jurysdykcją. Jedyne, co może pan w tej chwili uczynić, to przenieść gabinet do innego pomieszczenia…
- Nie! Nie pozwolę kilku kawałkom barwionego płótna zniszczyć mi kariery! Zostaję!
**
- Uparty…
- Wpuścimy go?
- E, tam.
- Już go nie lubię.
- Brak szacunku dla historii.
- I kącik ust mu opada. To pewny znak, że będzie kiepskim dyrektorem.
- Nie mył się od dwóch dni, a te okna się nie otwierają. Udusimy się tutaj.
- Zaś stary Everard wciąż zażywa wakacji, więc i tak nie mamy się o co spierać.
Severus Snape przez długą chwilę zastanawiał się, czy tylko on uważa za podejrzany fakt, że na karteczce widnieje napis „Wciąż mnie nie ma”.
W końcu wzruszył ramionami i poszedł spać. To przecież nie jego sprawa.
DZIEŃ III
Nieco na prawo od gargulca wyrósł namiot. Profesor Flitwick, który przechodził tamtędy przypadkiem, przystanął i zajrzał do środka. Minę miał zatroskaną.
- Czy mogę w jakiś sposób pomóc, dyrektorze? Może szklankę mleka? Szklanka mleka ułatwia zasypianie…
**
Severus Snape grał z Phineasem Nigellusem w warcaby. Obaj oszukiwali. Dumbledore uczył się żonglować cytrynowymi dropsami. Co chwila któryś z nich spadał na głowę Dippeta, budząc go z drzemki.
Karteczka na portrecie Everarda oznajmiała: „Myślę, więc jestem. Myślę, że mnie nie ma.”
DZIEŃ IV
Stuk. Stuk. Rytmiczny odgłos był jedynym co słychać było tego dnia w korytarzu prowadzącym do gabinetu dyrektora.
Timothy Baddock przyniósł własny sprzęt. Próbował podkuć się pod chimerę.
- Przyjazna rada: Myślę, że zaczynasz od niewłaściwej strony - zauważył zwierzak, szczerząc się od ucha do ucha. Miał bardzo ostre zęby.
**
- Ojojoj, niedługo dojdzie do rękoczynów! - wykrzyknął wesoło Gwenog Fortescue.
- Ramkoczynów! - podchwycił Albus Dumbledore i zatarł ręce. - Portretowa rewolucja!
- Ahaha, dyrektorze.
- Wiedziałem, Severusie! Czułem, że gdzieś tam głęboko pod zwęgloną skorupą twego jestestwa tli się iskierka poczucia humoru!
- Tak, dyrektorze. - Snape westchnął boleśnie i rozmasował skronie. - Powiedz mi coś, czego nie wiem.
- Czego nie wiesz? - Dumbledore przez chwilę zdawał się głęboko rozważać tę sprawę. - A wiesz, że Harry Potter nazwał swojego syna Albus Severus?
Snape nie odpowiedział nic. Z dziwnym spokojem wpatrywał się przed siebie.
- To prawie jak małżeństwo! - wykrzyknął radośnie Dumbledore.
- Muszę… - wymamrotał Severus. - Muszę odwiedzić swój portret w pokoju wspólnym Slytherinu!
„Nic w przyrodzie nie ginie.”, oznajmiał optymistycznie portret Everarda.
DZIEŃ V
- Błagam! Dam wam co tylko chcecie! Darmową renowację, codzienne odkurzanie, pokój z widokiem na morze, tylko mnie wpuśćcie!
**
- Czy nasz dyrektor naprawdę pełza przed wejściem? - zapytała Dilys Derwent, zasłaniając wachlarzem zniesmaczony wyraz twarzy.
- Poniżające dla człowieka o takim stanowisku… - szepnęła Elsie Prewell.
- Kiedyś panowały lepsze obyczaje wśród śmietanki uniwersyteckiej.
- Święte słowa, moja droga. Święte słowa.
- Nie żal go wam troszkę? - spytał Dippet. - Tak się, biedak, rzuca jak ryba bez wody…
- Nie? - odpowiedział Severus Snape.
Nie spuszczał oka z portretu Everarda. Stary spryciarz musiał się kiedyś przecież pojawić, prawda? „Niebyt jest pojęciem względnym”, przeczytał i skrzywił się. Będzie czekał choćby i całą noc. Tak! Będzie… czekał…
DZIEŃ VI
- Być może obraził pan ich czymś, dyrektorze. Naprawdę, nie jestem w stanie panu pomóc. Chciałabym jednakże zauważyć, że rok szkolny zbliża się wielkimi krokami, gdy tymczasem tak przyziemne sprawy jak rachunki szkoły, plany zajęć czy przedłużenie umowy o dzierżawę gruntów pod boisko Quidditcha wciąż czekają, aż poświęci im pan choć odrobinę swego cennego czasu… Miłej nocy, dyrektorze.
Minerwa McGonagall dopiero po skręceniu za róg korytarza pozwoliła sobie na wybuchnięcie śmiechem.
**
Severus Snape łypał nieprzyjaźnie na portret Everarda, który oznajmiał, że „Największą rozkoszą życia ludzkiego jest oczekiwanie.”.
- Proponuję piknik! - wykrzyknął Gwenog Fortescue.
- A skąd niby weźmiemy jedzenie?
- W korytarzu na czwartym piętrze w zachodnim skrzydle wisi świetny obraz martwej natury z szynką, kaparem i słonecznikiem. I nie zapominajcie o wielkiej misie owoców przy wejściu do kuchni. Jestem pewien, że dziewczynka z błękitnego domku podzieli się z nami swoją kozą…
- Żadnych kóz! - zaprotestował ostro Albus Dumbledore.
- Zaś w pokoju trofeów jest piękny pejzaż łąki! I co wy na to? Dalej, ludzie, ruszcie się trochę, wykażcie jakąś aktywność bo inaczej przyrośniecie do ram! - Fortescue zapalał się coraz bardziej. - Zaprosimy Grubą Damę i Jednookiego Freda…
- Och, ale on jest taki… rubaszny… - Dilys Derwent zachichotała zza wachlarza.
- Co tu się dzieje panowie, drogie panie?
- Ojej - mruknął Fortescue.
Walter Everard otaksował spojrzeniem nagle zmieszane i milczące towarzystwo.
- Zwykłe rozrywki starych dyrektorów, Walterze. - Dumbledore uśmiechnął się uspokajająco. - Prawdę mówiąc, czekaliśmy na twe przybycie. Biedny profesor Baddock czeka tam pod chimerą…
- Ach, różne lekcje daje nam życie - Everard uśmiechnął się enigmatycznie. - To jak, koledzy? Wpuszczamy go?
**
- Droga wolna, profesorze. I nie miej mi tego za złe. - Chimera odsunęła się na bok.
Timothy Baddock w kilku susach pokonał kręcone schodki. Z mściwym wyrazem twarzy i różdżką w dłoni wdarł się do gabinetu dyrektora.
- Wy!... - zaczął i zamilkł. Zatkało go.
Wszystkie portrety spały.
FIN