Krzysztof Baliński
poniedziałek, 25 listopada 2013 12:23
Letni poranek 1940 roku, młody żydowski emigrant z Belgii Adolf Ralph Miliband w kilka tygodni po tym, gdy salwując się ucieczką przed siepaczami Gestapo, stojąc - jak sam pisze - z zaciśniętymi pięściami przed grobem Karola Marksa na londyńskim cmentarzu Highway, składa przysięgę na wierność idei tryumfu światowego proletariatu. „Człowiek, który nienawidził Brytanii” - tak brytyjski „Daily Mail” nazywa ojca przewodniczącego brytyjskiej Partii Pracy i dodaje: odpowiedź na pytanie, na co naprawdę przysięgał ojciec Eda, zwanego w kręgach partyjnych „Czerwonym”, wstrząśnie każdym, kto choć trochę kocha swój kraj. Marksizm Adolfa Ralpha, znanego filozofa i profesora, orędownika komunizm był bezkompromisowy. Kraj, który uratował go od zagłady, 17-letni wówczas Adolf opisuje w swym dzienniku: Anglik to wściekły nacjonalista […] to są najwięksi nacjonaliści na świecie […] czasami niemal chce się, aby przegrali tę wojnę. Utrata imperium byłaby dla nich poniżeniem w sam raz.
Nienawiść nastolatka do Brytyjczyków i brytyjskiej mentalności, późniejsza „walka z systemem”, demokracją, kapitalizmem i chrześcijaństwem nie przeszkadzała mu korzystać z wykwintnej edukacji, a synów posyłać do ekskluzywnych burżuazyjnych szkół. W London School of Economics nauk politycznych uczył go inny żydowski komunista o polskich korzeniach - Harold Laski, którego nawet partyjni towarzysze uznawali za niebezpiecznego marksistowskiego wichrzyciela i rewolucjonistę. Miliband-senior przez wiele lat wykładał na Uniwersytecie w Leeds (razem z podesłanym tam wcześniej przez KGB mjr. Baumanem!), a później w USA. Zwycięstwo Partii Pracy w wyborach w 1945 r. i plany nacjonalizacji opisuje triumfalnie jako „odbicie kraju z rąk jego dotychczasowych właścicieli”. W swych publikacjach nawoływał do walki klas, głosił nienawiść do brytyjskich elit, które wg niego ucieleśnia Oxford i Cambridge, „The Times” i Kościół. Nie ukrywał pogardy dla tradycyjnych wartości i instytucji - parlamentu, monarchii, prywatnej własności. Nie cierpiał nawet brytyjskiego poczucia piękna, brzydził się hymnem God save the Queen. Z wielką zaciekłością sprzeciwiał się wojnie o Falklandy.
Jedyny pozytywny aspekt rozpadu ZSRR widział w „pozbawieniu Prawicy efektywnej broni i użytecznego straszaka, jakim zawsze była dla niej zimna wojna. Adolf Ralph nigdy nie przestawał marzyć o Wielkiej Brytanii - bastionie marksizmu. Jego grób znajduje się kilkanaście metrów od grobu Marksa, a warta 1,6 mln funtów rezydencja syna - jedną milę od cmentarza, na którym przysięgał wierność Marksowi. „Daily Mail” konkluduje: do Ralpha, jak do nikogo innego, przystaje określenie Lenina o „pożytecznych idiotach”.
Kurierzy Kominternu
Adolf Ralph dorastał w Warszawie na biednych żydowskich Nalewkach. Ojciec Szmul, szewc i matka, domokrążna handlara mycek i kapeluszy mówili tylko w jidysz. Szmul, członek komunizującego Bundu, szybko awansuje w strukturach Komunistycznej Partii Polski. KPP była agenturą Rosji Sowieckiej w Polsce, przedłużeniem sowieckiego NKWD. Jej członkowie nie uznawali niepodległości Polski, a nawet bezwzględnie ją zwalczali. Utworzenie Państwa Polskiego było dla nich „kontrrewolucyjnym przeżytkiem starego świata”. Podczas wojny sowiecko-polskiej wstępuje do Armii Czerwonej i walczy w szeregach bolszewickich hord zalewających „burżuazyjną Polskę”. Kilka lat przed wybuchem wojny, po rozwiązaniu KPP, tacy jak on funkcjonariusze zawodowego aparatu partyjnego, jako kurierzy Kominternu przerzuceni zostali za granicę. Ich skupiskiem stały się Francja i Belgia. Jedną z form ich działalności była komunistyczna propaganda, organizacja przerzutu terrorystów i broni do Hiszpanii, do walki w brygadach międzynarodowych pod nadzorem sowieckiej NKWD. Szpiegostwo na rzecz Moskwy stało się ich chlebem powszednim. Wsławili się kampaniami kompromitowania Polski poprzez kojarzenie jej z „reakcyjnymi antysemitami i faszystami”. Po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow komuniści, w tym ojciec Milibanda, głównego wroga dostrzegali nie w III Rzeszy, lecz w broniącej się przed nią Polsce, a sowiecką agresję traktowali jako krok przybliżający ostateczne zwycięstwo proletariatu.
Kobieta z przeszłością i po przejściach
„Stolica szczęścia” - Moskwa nie szczędziła pieniędzy na szerzenie komunizmu w świecie. Miliony obywateli radzieckich przymierały głodem, gniły w gułagach, ale na obsypywanie złotem „pożytecznych idiotów”, zakładanie prosowieckich organizacji politycznych i kulturalnych, środki były zawsze (i jak można sądzić, są do tej pory). Jedną z wielu takich, wymyślonych w centrali KGB na Łubiance, „organizacji” była działająca w Wielkiej Brytanii Kampania na Rzecz Rozbrojenia Nuklearnego. Jej długoletnim skarbnikiem i wiceprzewodniczącą była Catherine Margaret Ashton, obecna baronessa Ashton - minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej, a szefem - lider brytyjskiej Partii Komunistycznej John Cox. Organizacja żądała „jednostronnego i natychmiastowego rozbrojenia nuklearnego Wielkiej Brytanii”. Takie samobójcze hasła głosiła także Lady Catherine. Wg MI5, organizacja była „kontrolowana” i „penetrowana” przez komunistów, a szybko awansująca w niej późniejsza baronessa uważana za osobę „wywrotową”. Ashton brała udział w zjazdach brytyjskiej Partii Komunistycznej i jako gość specjalny w konwencjach Rewolucyjnej Partii Robotniczej. Była publicystką pisma „Marxism Today”, współpracowała także z Francuską Partią Komunistyczną. Czynnie zwalczała konserwatywny rząd Margaret Thatcher, wielokrotnie postulowała wycofanie się Wielkiej Brytanii z NATO. W 1999 r. w czasie rządów Partii Pracy królowa brytyjska nadaje jej tytuł szlachecki, w 2007 r. zostaje speakerem Izby Lordów. W tym momencie niejeden zapewne zapyta, skąd i dlaczego marksistka, anarchistka wzięła się w Komisji Europejskiej i objęła wysoką funkcję szefa unijnych spraw zagranicznych i bezpieczeństwa? Zapyta, jak to się dzieje, że „zawodowa działaczka lewicy”, kierowana z tylnego siedzenia przez marksistowskich macherów, staje się nagle jednym z najważniejszych polityków w Europie?
Nie jeden też zapyta, jak to się dzieje, że stanowisko komisarza obejmuje Danuta Hübner, córka i wnuczka ubeckich oprawców, a na unijnych dyplomatów z Polski baronessa Ashton - dziwnym trafem - dobiera absolwentów moskiewskiego MGIMO i pociotków Bieruta. Domniemywać można, że niemałą rolę sprawczą odgrywał tu i odgrywa jej mąż Peter Kellner, etatowo związany z lewicowym, dziś należącym do rosyjskiego oligarchy „The Independent”, którego ojciec, żydowski zbieg z Austrii, znalazł, tak, jak ojciec Milibanda, schronienie w Anglii i tak, jak on, był z ramienia KPP kurierem Kominternu.
Infiltracja Zachodu przez NKWD/KGB odczuwana jest do dzisiaj. Sowieckimi agentami okazało się być kilku posłów Partii Pracy, członków gabinetu Harolda Wilsona. Upublicznione niedawno w Londynie ich nazwiska wskazują jednoznacznie na uzależnienie samego premiera i sterowanie nim przez sowieckich agentów wpływu. Przy okazji wyszło na jaw, że żyją i działają dzieci tych agentów, a dziesiątki ich przyjaciół zasiada nadal w Izbie Lordów, są właścicielami wielkich banków. Jeden z nich pytany o motywy swej zdrady buńczucznie oświadczył: Nie szpiegowałem dla Sowietów - robiłem to dla Europy. Możemy być pewni, że i baronessa Ashton na pytanie: Dla kogo Pani pracowała i działa dzisiaj, odpowie podobnie - Dla Europy. Lewicowe utopie i marksizm stały się modne wśród studentów zachodnich uczelni. W latach trzydziestych ubiegłego wieku marksistowscy „uczeni” emigrowali do USA, biorąc skutecznie w pacht tamtejsze uniwersytety. Prawie wszyscy byli Żydami, prawie wszyscy członkami kompartii. Jak świat długi i szeroki powstawały towarzystwa przyjaciół Związku Radzieckiego - i wszędzie doświadczeni werbownicy z nieograniczonym zapleczem finansowym wyławiali „kontakty operacyjne”. Zwerbowani sami dalej werbowali następnych. Szpiegami sowieckimi w USA okazali się prof. Oskar Lange (główny ekonomista PRL, do śmierci w 1975 członek Rady Państwa) i Bolesław Gebert. Także PRL-owska Informacja Wojskowa odnosiła w USA spektakularne sukcesy werbownicze i co ciekawe, wyłącznie wśród pochodzących z Polski Żydów.
Dzieje Milibandów jak żywo przypominają agenturalną dolę Bolesława Geberta. Skierowany do Ameryki przez centralę Kominternu, ten modelowy wręcz typ zdrajcy zajadle spiskującego na zgubę Polski i oddanie jej w łapy Kremla, po kilkudziesięciu latach wywrotowej działalności, zagrożony aresztowaniem wraca do Polski Ludowej, gdzie zostaje dyplomatą i działaczem reżimowych związków zawodowych. Jego syn Konstanty vel Dawid Warszawski, wzięty publicysta „Wyborczej”, organu prasowego wnuków i wnucząt KPP, wrócił do tradycji religijnej przodków, aktywnie działa w Żydowskiej Gminie Wyznaniowej, redaguje żydowski miesięcznik „Midrasz”. Starszy brat Milibanda - David, b. minister spraw zagranicznych, po przegranym pojedynku (z bratem!) o przywództwo Partii Pracy wyemigrował do USA, skąd na Twitterze, kpiąc z zarzutów wobec ojca, pisze: „dziś mieszkam w Nowym Jorku i pełną piersią chłonę swoją żydowskość”. Gebert, podobnie jak jego brytyjski imiennik, też chłonie swoją żydowskość i też pełną piersią… w Warszawie. Para się także na swój sposób dyplomacją. Jest przedstawicielem amerykańskich organizacji żydowskich w Warszawie.
Kurierzy Kominternu i ich potomkowie robili oszałamiające kariery w bezpiece i dyplomacji, aby po '89 przenieść się do partii Geremka (i gazety Michnika), która - jak sami twierdzą - „pilnuje polskich interesów”. Dawid Warszawski stał się czołowym wyrazicielem nacjonalistycznego triumfalizmu, przekonania, że dominującą rolę winna odegrać mniejszość żydowska, ludzie z kręgów KPP, Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej. Najpełniej swe credo polityczne w kwestii Europy Dawid wyraził na łamach „Wyborczej”, pisząc: „Europa chrześcijańska, Polska chrześcijańska, tak, jak definiuje je Papież, możliwe są jedynie na gruzach Europy”. Hasło „Polsko, obudź się!” tenże Dawid uznał za należące do „retorycznej spuścizny faszyzmu”. Tyle o Gebercie.
O Milibandzie natomiast „Daily Mail” pisze w konkluzji: Nie jesteśmy wyznawcami biblijnego wersetu „Pan karze grzechy ojców na synach”, ani też zwolennikami spiskowej teorii, że jest uczestnikiem złowieszczego marksistowskiego spisku. Skoro jednak chłonął nauczanie ojca, a ojciec przez całe życie starał się przekabacić wrażliwego syna na swoje zatrute wyznanie, to sprawa ma się inaczej.
Komintern - nowa odsłona
Kolejny Polak w Białym Domu - szydziły „polskie” media z Czerskiej i Wiertniczej, gdy Obama sekretarzem skarbu mianował Jacoba Lewa. Jego ojcem miał być Polak, który przybył do Stanów jeszcze jako dziecko, w nowej ojczyźnie dzięki „łatwiejszemu startowi” (?) ukończył prestiżowe uczelnie, objął stanowiska kierownicze w Partii Demokratycznej, był doradcą Clintona, szefem personelu Białego Domu. Dziś podpis Lewa jako sekretarza skarbu widnieje na dolarowych banknotach. Wątpliwości co do jego pochodzenia szybko rozwiał, wyraźnie lepiej poinformowany, nowojorski „NYT” - Jakub Lew ma silne związki z żydowską społecznością w USA i jest zwolennikiem ścisłego sojuszu Waszyngtonu z Tel Awiwem. Jedna z najbardziej wpływowych osób w świecie, zarządzająca setkami miliardów euro i wydająca dyrektywy tyczące bezpośrednio pół miliarda mieszkańców Europy, to także marksista.
Urodzony w Lizbonie José Manuel Barroso karierę polityczną rozpoczął jeszcze jako student, angażując się w działalność Rewolucyjnego Ruchu Portugalskiego Proletariatu, partii o przekonaniach maoistowskich, obecnie wciąż funkcjonującej pod nazwą Komunistyczna Partia Portugalskich Robotników. Stworzona przez chińskiego dyktatora rewolucyjna koncepcja zakładała całkowite przeflancowanie społeczeństwa w oparciu o masy chłopskie i rządy oparte na terrorze. Sympatia czołowego polityka europejskiego do takiej doktryny trwała jeszcze długo po oficjalnej zmianie poglądów na bardziej umiarkowane. Już po wstąpieniu do Partii Socjaldemokratycznej mówił o sprzeczności interesów robotników i studentów w duchu teorii walki klas, a o systemie edukacyjnym jako „burżuazyjnym przeżytku”. Jeszcze dziś z sentymentem wspomina swój dawny „rewolucyjny zapał” i zaszczyt uściśnięcia dłoni I sekretarza w Moskwie.
Pod szyldem „sierpa i młota”
Gdzie zbiegają się wszystkie nici? Do kogo należy ręka pociągająca za sznurki marionetek, lewaków, zawodowych agentów wpływu? Centra antypolskiej chucpy od lat i na co dzień propagują zdradę i zaprzaństwo jako wzorzec postępowania; stawiają znak równości między patriotyzmem a faszyzmem. Instancją wyższą, uprawnioną do wydawania poleceń, kontrolowania ich poczynań jest „państwo europejskie” zawiadywane przez Barroso, Ashton i Hübner. Nie jest to nowa metoda. Nie kto inny, jak Stalin wymyślił, że agentura Kominternu na całym świecie ma zwalczać Polskę i Polaków pod hasłem „walki z faszyzmem”. Ustalony po 1989 r. ład polityczny i medialny w Polsce jest częścią układu zawartego między agentem NKWD a potomkami funków KPP - formacji czysto enkawudowskiej, jeśli nie wprost sowieckich agentów, to agentów wpływu, powiązanych tradycjami rodzinnymi, dziedziczonymi metodami „pracy”, sprawdzonymi i wypróbowanymi przez rodziców i dziadków.
Klasycznym wręcz przykładem medialnej rodziny, w której propagandowe techniki pracy przeszły z ojca na syna, jest rodzina Smolarów, od trzeciego już pokolenia zaangażowana w upiorny antypolski sabat. Aleksander Smolar, czołowy dziś ideolog środowiska KPP i jego brat Eugeniusz, były szef polskiej sekcji BBC położyli ogromne zasługi dla układu Jaruzelski-Geremek (Eugeniusz, przy okazji, okazał się kontaktem operacyjnym SB). Dla przypomnienia - ich ojciec, Hersz vel Grzegorz Smolar został przerzucony do Polski przed II wojną wprost z sowieckiej Rosji. W ślad dziadka idzie Piotr, dziś chłoszczący Polaków w lewackim „Le Monde” za „antysemityzm i nieuleczalną antyrosyjskość”.
W 1920 r. Polska była agresorem i mordowała radzieckich jeńców; II Rzeczpospolita to faszyzm i antysemityzm; niemiecka okupacja to szmalcownictwo i palenie stodół pełnych Żydów; rzezie na Wołyniu to AK zabijająca Ukraińców; obchody rocznicy powstania styczniowego - kolejny przejaw rusofobii. W czyim imieniu lub na czyje polecenie rozpowszechnia się dziś owe sztandarowe slogany propagandy sowieckiej? Skąd biorą się wypowiedzi (i czyny) Radosława Sikorskiego o „szczerym demokracie” Putinie, członkostwie Rosji w NATO, braniu ciężaru europeizacji Rosji na swoje barki i pod tym pretekstem czynienie kolejnych stu ustępstw wobec Kremla? Skąd pomysł, aby Ashton upomniała się u Rosjan o wrak Tupolewa? Skąd zachwyty doradcy prezydenta nad zdradą Snowdena? Skąd tyrady Michnika o wichrzycielach, następcach szowinistów z czasów sprzed II wojny światowej? A propos, za szpiegowsko-terrorystyczną działalność, wrogą państwu polskiemu i akcje komunistycznej dywersji, II RP skazała na więzienie wielu sowieckich agentów, w tym ojca Adama Michnika. O grze wywiadów, o szpiegach wiemy dużo. O agenturze wpływu, o metodach kierowania zagraniczną opinią, o atakach propagandowych obliczonych na ogłupienie elit, uśpienie ich czujności i złamanie woli oporu nie mówi się prawie wcale.
Z oczywistych względów nie pisze o tym „Wyborcza”. Nieliczni, którzy wypominają Putinowi złe zamiary wobec Polski, jak i ci, którzy podają w wątpliwość raport Anodiny - w dobrym towarzystwie karani są „chłostą śmiechu”. Czy centrum dezinformacji, z którego sączy się trucizna i w którym pracują macherzy od „pilnowania polskich interesów” nie jest pod kontrolą jakiegoś wywiadu? Czy nie stosuje typowych, wywodzących się w prostej linii z Kominternu i KPP metod? Czy nie służy kręgom, które dążą do włączenia Polski bez reszty w nowy Europejski Związek Rad?