Hanny Krall dowiadywanie się świata, Poetyka


Hanny Krall dowiadywanie się świata


Katarzyna Janowska, Witold Bereś

„Żydówka z dzieckiem. Piękna Ży- dówka. Dwie Żydówki w Dobrach. Fredek w stodole. Szmul w lesie... Thomas Blatt znów zaczął wyliczać. Wszyscy są tutaj, zatoczył ręką koło. Wszyscy są tutaj, zatoczył ręką koło, i żadnych grobów. Dlaczego nie ma żydowskich grobów? Dlaczego nikomu nie jest smutno?
Mijaliśmy Izbicę, Krasnystaw i Łopiennik. Zachodziło słońce. Wszystko było jeszcze brzydsze i bardziej szare. Może dlatego, że duchy krążą. Nie chcą odejść, gdy się ich nie żałuje, gdy się nie płacze po nich. Od nie opłakanych duchów taka szarość.”

1. WNĘTRZE
- To który dzisiaj jest? Nie pamiętam. Napiszę pani dedykację z datą 27-go, to moja ulubiona liczba.
Hanna Krall bardzo czytelnym pismem zapisuje pierwszą stronę „Sublokatorki” wydanej w Libelli.

Mieszkanie: kuchnia niebanalna z dużym oknem i pokój przytulny z brązowymi zasłonami. Dziwi tylko ława ze szklanym blatem, która raczej nie pasuje do gospodyni. Bardziej chyba byłoby jej do twarzy z owalnym, antycznym stolikiem przykrytym kremową serwetą, który stoi w rogu pokoju pod lustrem w ciężkiej ramie. 
Siada tak jakoś niepozornie na nie pasującym do niej fotelu i koniecznie chce chronić swoją prywatność. 
PYTANIE: Chcielibyśmy wiedzieć, w których opowiadaniach pisze Pani o sobie. Chcemy Panią uporządkować.
Hannie Krall nie podoba się pomysł z porządkowaniem. Kiedyś magistrantka ze Stanów Zjednoczonych przeprowadziła dochodzenie w sprawie Hanny Krall. Żmudnie śledziła losy jej bohaterek i wyłuskiwała z nich szczegóły biografii autorki. Ale reporterka nie ma tej pracy w domu, a nawet gdyby miała, to nie pokazałaby jej. Nie po to zaszyfrowuje literacko swoją biografię, żeby teraz, ot tak, wszystko po kolei opowiedzieć.
PYTANIE: To może chociaż początek. Może da nam Pani swój początek?
- Mój prawdziwy początek to druga wojna światowa. Moje dzieciństwo było smutne. Gdy teraz oglądam stare fotografie, robi mi się mnie samej żal. Jaka byłam biedna - myślę sobie. Nie chce mi się opowiadać o własnym smutku, a już na pewno nie w pierwszej osobie. Opowiadam o nim czasami, ale w trzeciej...
PYTANIE: Czy to mniej boli?
- Mniej. Smutek musi mieć jakąś formę, jakiś rytm. Smutek bez formy jest bezwstydny.
PYTANIE: Czy radość też musi mieć formę?
- Pewnie też, ale radość nie jest moją specjalnością.

2. STRACH
Czy jest zdziwienie w jej książkach? Hanna Krall początkowo nawet lekko się denerwuje, bo uważa, że zdziwienie jest jednym z jej najżywszych uczuć. Więc może chodzi o to, że jej reportaże (opowiadania) pisane są poza emocjami? Że nie pisze o uczuciach? Hanna Krall jest poirytowana.
- Przecież piszę wyłącznie o uczuciach. Na przykład o strachu. Strach to nie jest uczucie?!
SPOSTRZEŻENIE: Można by właściwie rozpocząć definicyjny spór o różnicę między „emocjami” a „uczuciami”. Ale ona zaczyna opowiadać historię Tomasza Blatta („Portret z kulą w szczęce”), którego wraz z dwoma przyjaciółmi ukrywał w stodole chłop spod Izbicy Lubelskiej. 
- Przez siedem miesięcy ukrywał ich, ochraniał, karmił, miał zamiar uratować. Ale nie dał rady i zabił. Ze strachu.
(Tomasz Blatt, postrzelony w szczękę, ocalał cudem).
PYTANIE: No właśnie - a Pani się nie dziwi.
- Wy więc oczekujecie ode mnie oburzenia!
PYTANIE: Może dlatego, że pewnych rzeczy nie jesteśmy dziś w stanie zrozumieć. Trochę jak w rozmowie z Edelmanem, który słuchając nas machał ręką i mówił „Tylko bez wzdychów”.
- Nie macham ręką. Opowiadam. Pani jest młodą istotą, której powinnam to opowiedzieć. I w której powinny wzbierać uczucia oburzenia. Opowiadam o chłopie spod Izbicy Lubelskiej, który ukrywał Tomka Blatta i jego dwóch kolegów, uciekinierów z Sobiboru, chłopców po szesnaście i osiemnaście lat. Nie dał rady, próbował ich zabić, dwóch zabił, trzeci chodzi do dzisiaj z kulą w szczęce. A pani powinna o chłopie spod Izbicy powiedzieć „A to drań”.
PYTANIE: A Pani nie oburza postawa chłopa?
Chwila ciszy.
- Przykro mi, że dwaj chłopcy nie przeżyli.
I znowu opowieść. Reporterka i ocalony cudem Tomasz Blatt odwiedzają po latach TAMTĄ wieś pod Izbicą Lubelską. W sąsiedniej chałupie spotykają siostrę zabójcy. Kobieta miło ich wita i opowiada o matce i córce. Poprosiły o mleko. Matka zostawiła obrączkę, gospodarze wzięli, na pamiątkę. Ta mała była już sporą dziewczynką, umiała mówić. A co mówiła? Mówiła: „Mamo, nie płacz”. 
- Wtedy zobaczyłam tamtą kobietę i tamto dziecko, i szklankę mleka, obrączkę, którą kobieta im oddaje. Może powinnam z oburzeniem myśleć o naszej gospodyni? Może powinnam czuć niechęć do niej? Nie czułam oburzenia. Myślałam o sporej dziewczynce, która umiała mówić. Przy niej byłam. Czy to jakaś moja ułomność? 
A jakie to budzi w panu uczucia?
- Mnie dusi od takich historii.
Chwila milczenia. Hanna Krall, zupełnie innym, już profesjonalnym tonem:
- Chciałabym, żeby to znalazło się w waszym tekście.

3. SMUTEK
Smutek ożywia Hannę Krall. Siedzi już coraz mniej niepozornie. 
- Ludzie chronią siebie przed smutkiem. Niektórzy pisarze nie mają tylu czytelników, na ilu zasługują, bo ich rzeczy są tak smutne - nie do wytrzymania.
Moja bohaterka w „Sublokatorce” nauczyła się samą siebie odgradzać od cierpienia. Jest to sztuka, którą można posiąść. Ale to nie jest bezkarne. Jeżeli organizm odgradza się od smutku, odgradza się i od radości.

Hanna Krall ma wyrzuty sumienia, że zafundowała miłość dwojgu swoim smutnym przyjaciołom. Poznała ich ze sobą, byli szczęśliwi, a potem ona umarła i on jest teraz jeszcze smutniejszy. 
Gdyby ich sobie nie przedstawiła, teraz by nie cierpiał.
SPOSTRZEŻENIE: Ale też pewnie nie byłby tak szczęśliwy. Jego organizm nie znałby smutku, ale nie znałby też radości. Więc może jednak warto było?

Reporterka z niechęcią pisze o ludziach, którzy uchylają się od smutku. W „Tylko króciutko” dystansuje się od zadbanych, sztucznych amerykańskich Żydówek. Bliskie są jej te przyciężkie, w niemodnych sukienkach, z nadwerężonym sercem i z nadciśnieniem. Kobiety z Europy Wschodniej. Tak wyglądałyby ich matki, gdyby przeżyły: z Kocka, Leżajska, z Izbicy Lubelskiej.
O swoim smutku nie chce mówić, bo to zbyt intymne.
- No nie chcę.
Musiałabym to na nowo przeżywać, a dlaczego mam to przeżywać jeszcze raz? W „Sublokatorce” jest scena psychoterapii. Zanim napisałam, musiałam ją zdokumentować, przećwiczyć na sobie samej. Zaprosiłam znajomego psychologa. Opowiedziałam mu epizod z własnego dzieciństwa, zaczęliśmy to odgrywać. Miał wprawę - stał się kimś z tamtego czasu, więc stałam się małą dziewczynką. Powiedziałam: „Już rozumiem, wystarczy”.

Myślę, że nieprzeżyte cierpienie i smutek dopadną człowieka. Nie można przed nimi uciec.

Niedawno byłam w USA, w stanie Iowa na stypendium dla pisarzy. Poznałam wielu ludzi, ale mogłam się porozumieć z tymi, którzy są z naszej strony świata. Albo z tymi, którzy się tam urodzili i nic o naszej stronie nie wiedzą, a ta niewiedza budzi nostalgię i dojmujący żal. 
Daniel Weissbort, znawca angielskiej poezji, absolwent Oxfordu, pisze wiersze, że nie zdążył zapytać swoich rodziców o Warszawę...
PYTANIE: Skoro nie chce Pani mówić o smutku, to kiedy w Pani życiu zrobiło się weselej?
- Niezłe pytanie. (Zawiesza głos). Po wojnie przez jakiś czas było jeszcze smutno.
PYTANIE: A ten dom z „Sublokatorki”?
- No właśnie. Ten dom.
„W miarę jak wieść o domu zaczęła się rozchodzić, gości przybywało. Przede wszystkim pojawili się członkowie komisji do badania zbrodni hitlerowskich i tym trzeba było dużo opowiadać. Rafałek opowiadał o skrzyni na węgiel z podwójnym dnem, w której przesiedział wojnę, Anusia o grobowcu, z którego dziadek cmentarny wypuszczał ją tylko nocą, a kiedy wreszcie wyszła w dzień to już bez włosów.
Następnie przyjeżdżali wysłannicy instytucji charytatywnych - tym też trzeba było pełnymi zdaniami o Rafałku i Anusi, ale to już miało większy sens, bo nie chodziło o ukaranie winnych, lecz o paczki z ubraniami, jajkami w proszku, wiecznymi piórami. (...)
Naszej Byłej Sublokatorki nie pokazywano nikomu: historia osoby ukrywanej w dużych pustych mieszkaniach nie mogła nikogo poważnego zainteresować. Miała wszystkie włosy i wszystkie palce...”
PYTANIE: Pani tam była?
- Tam była pewna znana mi dziewczynka, która od czasu do czasu pojawia się w moich książkach. Później były studia dziennikarskie na UW, które nie były smutne, lecz nudne. Później zostałam reporterką i zrobiło się raźniej. 

4. DOJRZAŁOŚĆ
Młoda praktykanta z „Życia Warszawy” („taka siuśka, podaj, przynieś...”) jedzie na Targi Poznańskie w czerwcu 1956 roku i zamiast oglądać ekspozycje, cały dzień, aż do pierwszych strzałów, spędza na ulicy.
Przed południem w Poznaniu ludzie są radośni. Tak bardzo się cieszą, że nie ma partii, wierzą, że jej już nigdy nie będzie. 
- Widziałam samosąd nad człowiekiem. Nie wiedziałam, kto to jest. Ludzie mówili, że ubek.
Stałam na moście i widziałam, jak tłum kamienuje go. Chciałam to zobaczyć. Byłam opętana ciekawością. Do tej pory wiedziałam tyle, ile mi ładowano do głowy - w szkole, na studiach, w ZMP. Nikt mnie do tego ZMP nie zaciągnął siłą. Wszystko miało być dobrze, sprawiedliwe i dobre. To dlaczego miałam w to nie wierzyć?

Tłum rzuca kamieniami w Izdebnego, który jest po cywilnemu. Mogą go od razu dopaść i zabić w każdej chwili, ale przedłużają tę scenę. Jest zalany krwią. Upada. Podnosi się. Przebiega pod mostem. Reporterka przytomnie przechodzi na drugą stronę mostu, żeby dokładnie widzieć.
- Do Poznania jechałam z rekomendacją do partii w kieszeni. Napisał ją Szczęsny Dobrowolski, szlachetny komunista.
Wróciłam do Warszawy jako osoba dojrzała.

Szczęsny to Werner z „Sublokatorki” i „Przypadku” Kieślowskiego. Odznaczony orderem virtuti militari przez Bora-Komorowskiego za walkę o YMCĘ podczas powstania warszawskiego. Najbardziej torturowany więzień polityczny na Rakowieckiej.
- Wyszedł z więzienia zmaltretowany: odbite nerki, wybite zęby. I nadal uważał, że idea socjalizmu jest wspaniała, ale do władzy dorwali się zbrodniarze. Po powrocie z Poznania oddałam Szczęsnemu rekomendację. Idiotka. Powinnam była sobie zostawić na pamiątkę. 
I teraz może pojawić się Krzysztof Kieślowski, bo pani pytała, kiedy zrobiło się raźniej.

5. ZDĄŻYĆ
- Krzysztof szykował się do „Przypadku” i szukał szlachetnego komunisty. Opowiedziałam mu historię Szczęsnego i on ją „kupił”. Nazwał Szczęsnego Wernerem, więc i ja go tak nazwałam w „Sublokatorce”. 
Skąd się Krzysztof wziął? Nie pamiętam dokładnie. Obejrzałam „Personel” w telewizji i byłam nim urzeczona. Krzysztof przeczytał „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Poznaliśmy się na spotkaniu ze studentami łódzkiej szkoły filmowej. 
PYTANIE: Takie spotkanie uznanych artystów?
- Nikt wtedy nie był uznany ani sławny. Teraz się tacy porobili: Adam Boniecki (o nim później) - generał zakonu, Krzysztof Kieślowski - światowy artysta, Marek Edelman - sumienie publiczne. Wtedy mieli czas, byli bliżej. 
To chyba fajnie, że wszyscy byliśmy tacy początkujący? Prawda?

Był rok 1975 i pierwszy rozdział „Zdążyć przed Panem Bogiem” wydrukowano w „Odrze”. Rok później Zbigniew Kubikowski, ówczesny naczelny „Odry”, chciał opublikować całość. Ale Edelman podpisał protest przeciwko zmianom w konstytucji. (Przyjechała do niego taka zmarznięta dziewczyna, mówił Edelman, przypominała mu jego łączniczki, więc usmażył jej jajecznicę... - to była Teresa Bogucka). Podpisał protest, co oznaczało, że o Marku Edelmanie nie można już było pisać. Cenzura zdjęła „Odrę” z maszyn.
- Zbyszek przyjechał z Wrocławia do Warszawy i poszedł do cenzury. Czekałam na niego w Związku Literatów w kawiarni. Przyszedł po sześciu godzinach. Kazali mu czekać na korytarzu, potem powiedzieli, że nie mają czasu. Było mi strasznie przykro, że go tak potraktowali. 
Byłam już zahartowana. Wcześniej zniszczono mi zbiór reportaży „Szczęście Marianny Głaz”. Wrzucili metal do kotła i książkę unicestwili. Powiedzieli, że jest deprymująca. Nie myślcie, że walczyłam z systemem. Wcale nie. Po prostu opowiadałam, jak jest.
PYTANIE: No dobrze, a co z Kieślowskim?
- Chwileczkę. Do Kieślowskiego się zbliżamy.

Hanna Krall niecierpliwi się, gdy przerywa się jej opowieść o weselszych, a raczej - stosując jej terminologię - jasnych latach. Jest ożywiona. Mówi głośniej i wyraźniej, znacznie wyraźniej niż wówczas, gdy miała opowiedzieć swój początek. Oczy ma jeszcze większe i bardziej błyszczące.
A może inaczej. Może Hanna Krall lubi dochodzić do rzeczy najważniejszych stopniowo. Tak jak było z książką o II wojnie światowej, którą kupiła w Stanach. Zobaczyła nazwę Kock, ale książkę czytała po kolei. Nie przeskoczyła do tematu, który najbardziej ją ciekawił. Kartka po kartce dochodziła do spotkania z jedną ze swoich ulubionych bohaterek, Apolonią Machczyńską, mieszkanką Kocka.

6. ADAM
- „Zdążyć...” ukazało się dzięki Zbyszkowi. Chodził wytrwale do cenzury, znosił upokorzenia. Chciałabym, żebyście o nim napisali. 
Ksiądz Adam Boniecki zastanawiał się w „Tygodniku Powszechnym”, czy nie jest to książka bluźniercza. Uznał, że nie jest. Kiedy więc pojechałam do Krakowa, zadzwoniłam do „Tygodnika”. Zostawiłam wiadomość, że chcę księdzu podziękować.

Reporterka je kolację w restauracji hotelu „Francuskiego”. Wchodzi młody, przystojny mężczyzna w czarnych („Ja uważam, że to były wranglery, ale on pewnie powie, że nie”), pięknych sztruksach, w czarnym swetrze i mówi: „W »Tygodniku« przekazano mi: pani Krall czeka na ciebie późnym wieczorem w hotelu »Francuskim«, więc jestem”.
- Tak zaczęła się nasza znajomość i przyjaźń z Adamem Bonieckim. I tak przyjaźniliśmy się spokojnie ponad podziałami: ja z „Polityki” , on z „Tygodnika”.

Reporterka ma w domu całe mnóstwo karteluszków ze strzępami rozmów, spisanych na kolanie wczoraj, dziesięć, dwadzieścia, lat temu. Na przykład z Adamem B. po rekolekcjach:
„Ja: Z czego spowiadali ci się ludzie?
On: No wiesz, to jest tajemnica spowiedzi.
- Przecież ja nie pytam cię o konkretnych ludzi, o jakiegoś Piprztykiewicza, zresztą i tak nie poznajesz go zza konfesjonału. 
- Co? Ja nie poznaję Piprztykiewicza? Tylko powie: niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i już wiem: oho, Piprztykiewicz przyszedł. Spowiadają się z rozpaczy.
- Jak to, rozpacz jest grzechem?
- Tak, bo jest zwątpieniem w nadzieję”.

7. KRZYSZTOF
- Z Kieślowskim łączyło nas to, że oboje byliśmy dokumentalistami. Oboje byliśmy przybici tym, co dookoła. W okolicach Października zrobiło się weselej, ale już 20 lat później zrobiło się posępnie. Nudno i beznadziejnie.
Nie rozmawialiśmy o cenzurze, ustroju, takich rzeczach... 
To było oczywiste, że jest cenzura. Taki był świat, takie były reguły gry. Rozmawialiśmy o tym, jak o świecie opowiadać. 
Naszym ulubionym słowem była nadwyżka. Jak nadać temu wszystkiemu nadwyżkę. Lubiliśmy Formana. „Miłość blondynki”. I opowiadania Hrabala „Bar Świat”. Uważałam, że to jest wskazówka i dla nas, sposób podniesienia tej miałkości do rangi sztuki.
PYTANIE: A w czym leżała nadwyżka Formana i Hrabala?
- W odwiecznych ludzkich uczuciach. Wszystko inne było kostiumem.
SPOSTRZEŻENIE: Istnieje podobieństwo między książkami Hanny Krall a filmami Krzysztofa Kieślowskiego. Przed „Dekalogiem” te związki są wyraźniejsze, choćby przez Wernera - bohatera „Przypadku” i „Sublokatorki”. Ale są i później. Reporterka i jej bohaterowie są uwikłani w historię. Kieślowski - przeciwnie - próbuje być twórcą uniwersalnym. Swoje opowieści precyzyjnie oczyszcza z jakiegokolwiek kontekstu zewnętrznego, a jego bohaterowie mogliby żyć wszędzie. Mimo to podobieństwo istnieje: oboje opowiadają o człowieku i jego smutku lub cierpieniu.
Hanna Krall potrafi słuchać zachęcająco, tak, że chce się mówić. Chwilę milczy.
- Tak. Przed „Dekalogiem” (dzielę twórczość Krzysztofa na dwa okresy: przed i po „Dekalogu”), więc przed „Dekalogiem” nasze związki są oczywiste. On ma mojego Wernera, a ja mam jego, Krzysztofa, jako Mojego Ulubionego Reżysera Filmów Paradokumentalnych - postać w „Sublokatorce”; w „Hipnozie” uczy mnie pisać powieść dla Hollywoodu.
A związki nieoczywiste? Wydaje wam się, że są?

Po „Niebieskim” napisała Krzysztofowi na „Tańcu na cudzym weselu” dedykację. 
Napisała, że teraz są w dwóch różnych światach. Ona wśród ludzi brzydkich, za grubych i smutnych. On - wśród ludzi pięknych, którzy piszą piękną muzykę, a do tego mówią po francusku. 
Odpisał na kartce ze zdjęciem Juliette Binoche i tytułem „Blue”.
„Odpisuję, nie wiem, a może wiem czemu na pocztówce, o której będziesz myślała Europa, Strasburg. W dodatku ma podpisy po francusku. 
Ale zanim tak pomyślisz, zobacz na okładkę »Tańca˛«. Młody Różewicz namalował tam piękną, czarną kobietę, z niesamowitymi oczami. Jest dużo piękniejsza od Binoche. I co? Przecież wiesz lepiej od mnie, że świat nie dzieli się na pięknych i brzydkich ani nawet na szczupłych i grubych. W »Tańcu« jest samo cierpienie i ból, a piękni cierpią równie mocno jak brzydcy. Może nawet bardziej, bo uważają to za niesprawiedliwe. Co jest ważne? Żeby stać po stronie tych, którym jest smutno, bo coś stracili. Albo nawet dlatego, że nie stracili nic. Tu myślę, oboje robimy to samo. Jesteśmy z nimi. I to powinno nam na razie, jako znak wspólnego kombinowania (kompinowania) [to było nasze słowo-klucz] wystarczyć.”
- Więc to było nasze wspólne kompinowanie: żeby stać po stronie smutnych.
To było a propos tego, co wam się wydaje.

8. BÓG
PYTANIE: A jak jest u Pani z Bogiem albo jak Pani woli z Wielkim Scenarzystą, który pojawia się w wielu reportażach?
- Ja mam ludziom z „Tygodnika” mówić jak jest z Bogiem?
Po nakręceniu „Dekalogu” Krzysztof chciał wydać scenariusze w książce. Przywoził mi je na działkę do adiustacji. Był tam taki dialożek między Bardinim a Krystyną Jandą. Janda pyta: Wierzy pan w Boga?
Bardini mówi: Wierzę.
Nie podobało mi się to okropnie.
Siedzieliśmy przed moim domkiem. Tam jest taki wysoki brzeg Narwi. Naprawdę piękny.
PYTANIE: Wiem, najładniejsze łąki na świecie, jak mawiał profesor A., bohater „Okien”...
Hanna Krall się dziwi:
- O Boże, więc pani to wszystko wie...
I na tej skarpie przed domkiem Krzysztof zapytał: „A ty jakbyś odpowiedziała na takie pytanie?”. „Mnie o to nikt nie pyta”. Krzysztof zdjął okulary, popatrzył na mnie: „Haniu, czy ty wierzysz w Boga?”.
Zapytał mnie naprawdę. Zacukałam się. Powiedziałam: „On wierzy we mnie, to ważne!”. 
To była moja jedyna rozmowa z Krzysztofem o Bogu.
Wam dopowiem, że dobrą drogą do Boga jest pisanie reportaży. A skoro Bóg czy też Wielki Scenarzysta podsuwa mi ułożone przez siebie historie, bym o nich pisała, wierzy we mnie najwidoczniej.

Dyskusja w liczącym się niemieckim programie telewizyjnym „Kwartet literacki” i wypowiedź jednej z jego uczestniczek: „Hanna Krall zbiera cząstki rozbitego dzbana i łączy je ze sobą”. 
Czy więc to wszystko jest już z góry zapisane, zdeterminowane?
- Nie wiem. Miewam czasami dojmujące, fizyczne uczucie, jakby kiedyś istniał pełny, całkowity obraz, na którym było wszystko. Później ten obraz się rozproszył. Taki puzzle, ale to nie jest dobre słowo.
Od czasu do czasu znajduję cząsteczki, które do siebie pasują. Czuję wtedy i radość, i lęk. Lęk, że tak dobrze, tak zaskakująco... 

W Stanach Zjednoczonych Hanna Krall poznaje Janusza Bardacha, profesora chirurgii, który odtwarza nosy, uszy, rozszczepione wargi i podniebienia. I wszystko mu się udaje, przyrasta, rozwija się. Spotkali się, ale nie mówił o chirurgii i przez kilka godzin opowiadał jej o Włodzimierzu Wołyńskim. A na koniec opowiedział o swojej prababci, zwanej po żydowsku Ludmere Mojt, co znaczy Dziewica Włodzimierska.
Jako trzynastoletnia dziewczynka ciężko zachorowała, była nieprzytomna. Kiedy wyzdrowiała, okazało się, że zna na pamięć Torę i potrafi uzdrawiać. Zbudowano dla niej synagogę, w której przyjmowała wiernych. Synagoga stoi do dziś.
W końcu rabin powiedział, że trzeba ją wydać za mąż, jak każdą normalną, żydowską dziewczynę. Stanęła pod baldachimem, obcięto jej włosy, nałożono czepek. Kiedy obudziła się następnego dnia, nie pamiętała ani jednego słowa z Tory. Chirurg z Iowa jest jej wnukiem.
- Wtedy zadzwoniłam do rabina Chaskiela Bessera z Nowego Jorku, który wie wszystko i pytam, czy słyszał o Ludmere Mojt. „Co za pytanie?” odpowiada. Moja żona jest z domu Ludmir, a jej dziadek był wtedy rabinem we Włodzimierzu...
Tak więc w Stanach znalazłam kilka skorupek, cząstek przylegających do obrazu świata. 

Podobnie jest u Kieślowskiego. Jakieś znaki, szczegóły, które, jak się okazuje, pasują do siebie.
- Jest istotna różnica między nami: on wymyśla, a moje zdarzyło się naprawdę. Mnie się wydaje, że nie trzeba za dużo wymyślać. To świętokradztwo.
Jeżeli Wielki Scenarzysta nie życzy sobie czegoś, to nie można zamęczać go wścibstwem. Nie należy przenikać tajemnicy, którą on chce zachować.
Opowiadałam innemu mądremu rabinowi Dow Marmurowi, w Toronto tym razem, o rozsypanym, popękanym świecie, którego okruchy próbuję odnaleźć i połączyć. „Gdyby udało się komuś wszystko zrekonstruować, całość” - mówię - „to przeniknąłby tajemnicę Boga”. „Nie” - odpowiada rabin - „`Ten ktoś pomyślałby, że sam jest Bogiem”.
SPOSTRZEŻENIE: A może Krzysztof Kieślowski się przestraszył, może dlatego przestał kręcić filmy? Nie chciał o sobie pomyśleć, że... Może zobaczył granicę wytyczoną przez Wielkiego Scenarzystę.
Jedna z jego Weronik rezygnuje z kariery śpiewaczki, bo coś przeczuwa. Przeczuwa los tej pierwszej.

9. MAREK
Reporterka pisze o czasie na TAM. Najważniejszym czasie w życiu, który można by przenieść do wieczności. Dla doktora Edelmana były to trzy tygodnie w getcie. Dla Anny Walentynowicz, suwnicowej, kilka minut podczas strajku w stoczni.
A dla Hanny Krall?
- Mój najważniejszy czas to były rozmowy z Markiem Edelmanem przed pisaniem „Zdążyć...”. Zaważyły na całym moim życiu. Zawodowym i prywatnym. Moim zawodem nie jest wiedzieć, ale jest NIE WIEDZIEĆ i DOWIADYWAĆ SIĘ. Niczego nie dowiaduję się z filmów ani z literatury, bo to jest przetworzone życie. Wszystko, czego się dowiedziałam, pochodziło od moich bohaterów: od Marka Edelmana, od Tomasza Blatta, od mecenasa Zawilskiego z Leżajska, od człowieka, w którym żyje dybuk brata, od babki, która odzyskała władzę w nogach...

10. DYBUK
Jak pisać o TAMTYM, by być zrozumiałym dla tych, którzy nawet nie otarli się o „Final Solution?” (Hanna Krall - świadomie? / nieświadomie? - omija niektóre terminy, jak gdyby zakładając, że pewnych rzeczy po polsku powiedzieć nie można. Tak jak w jednym z jej opowiadań, przy obiedzie w Londynie po polsku nie dałoby się powiedzieć, że w getcie babka - Żydówka, z głodu gotowa była zjeść nawet schabowego. A „porky chop” można było powiedzieć bez problemu).
- Trzeba opowiadać historie na miarę współczesnej wyobraźni. Kiedy młodym opowie się o Treblince, to uznają, że to straszne, ale zdarzyło się komu innemu, dawno temu i oni nie mają z tym nic wspólnego. Ale jeżeli opowie się o córce, która właśnie dowiedziała się, że matka nie jest rodzoną matką - zrozumieją?
PYTANIE: A miejsce na fikcję w reportażu? A może zacieranie tej granicy między faktem a fikcją daje właśnie literaturę? Więc czemu Pani się broni przed określeniem, że jest Pani pisarzem? A może...
- Pisarz to jest ktoś wielki, kto ma ogromną odwagę, kto stwarza świat, zaludnia go, jest topografia, są parowy, ulice, rozpoznaje się miejsca i ludzi jak u Faulknera. A ja nie stwarzam, ja mówię o stworzonym przez kogoś innego.
Hanna Krall opowiada teraz o „Dybuku” (w tradycji żydowskiej to dusza zmarłego, która zamieszkała w żywym człowieku). To opowiadanie, którego bohater „wysoki, przystojny, z błękitnymi oczami i białozębnym uśmiechem” i wykładający w amerykańskim college'u, interesuje się Polską i bożnicami. Dlaczego? „Przez dybuka. Brat przyrodni, synek mojego ojca z pierwszego małżeństwa, urodzony przed wojną z moim imieniem, który jakoś się zgubił w getcie. Siedzi we mnie już od dawna...”

Są ludzie, którzy w czasie wojny utracili dzieci, po wojnie zakładali rodziny i dzieciom z nowych związków nadawali imiona TAMTYCH. Nowe dzieci żyją z brzemieniem imienia i losu TAMTYCH.
Znajomy psycholog tłumaczy, że to dość prawdopodobne zjawisko. Oczywiście - czysta projekcja, wynikająca zapewne z poczucia winy. Hanna Krall nie wie o projekcjach. Wie o człowieku, który żył z dybukiem w sobie. I cierpiał. W końcu zwrócił się do mnicha buddyjskiego, który dotykiem uwalniał pamięć i leczył. „Nagle poczułem, że coś się dzieje we mnie. Coś się w moim środku zakołysało. Krzyk ucichł, a na moim brzuchu zamajaczył cień... mnich też musiał go zauważyć, bo zwrócił się wprost do niego. Idź stąd - powiedział łagodnie.”
PYTANIE: Więc jednak fikcja? To przecież nieprawdopodobne.
„Poczułem żal. - Chcesz ode mnie odejść? - powiedziałem. - Zostań, przecież, jesteś moim bratem”.
Hanna Krall opowiada tę nieprawdopodobną historię spokojnie i naturalnie. Ot, zdarzyło się. Nie rozumie dokładnie, co się zdarzyło i nie próbuje rozumieć. Opowiada. 
Wcześniej zapewnia, że wszystko, co opisuje, jest prawdą. Kiedy bohater „Dybuka” woła „Nie odchodź, jesteś moim bratem... Taką »rachmones« poczułem... Litość taką”, to każdy rozumie, że nie jest to fikcja.

11. NIEMCY
Ostatnia podróż Hanny Krall po Szwajcarii i Niemczech. Sukces. Pełne sale. W Niemczech, gdzie jeździ od dziesięciu lat, gdzie wydano - poza Polską - najwięcej jej książek (sześć tytułów, ostatni, „Dowody na istnienie” ma już trzecie wydanie i łączny nakład 25 tysięcy - w Polsce rzecz prawie niemożliwa). Po raz pierwszy spotkała czytelników nie z pokolenia 1968, z którymi zawsze miała dobry kontakt, ale ich dzieci.
Skąd to zainteresowanie? Hanna Krall odpowiada, sama się zastanawiając:
- Skoro przychodzą, słuchają, to znaczy, że chcą wiedzieć jak naprawdę było? Chcą dowiedzieć się
o swoich dziadkach nie tylko od nich samych, ale i ode mnie. 
Słuchali z takimi skupionymi, szeroko otwartymi, niebieskimi, nordyckimi oczami. Zadawali pytania. A potem jedna kobieta - wyraźnie starsza - zapytała: „Przepraszam panią, jeżeli pani nie chce to nie musi pani odpowiadać - ale czy był Bóg w Oświęcimiu?”
Odpowiedziałam za Kalonimusem Szapiro, rabinem Piaseczna, który w warszawskim getcie, w 1941 roku napisał książkę o chasydyzmie. Rabin pytał, czy Bóg cierpi i odpowiedział, że tak, cierpi. Znacznie bardziej niż każda z ofiar, bo cierpieniem zwielokrotnionym wszystkich stworzeń.

- Moja niemiecka przyjaciółka miała ojca, który był świadkiem oskarżenia na procesie norymberskim. Jej matka była wtedy na sali. Spytałam, jak właściwie było na tym procesie. Powiedziała: „Nudno. Godzinami wałkowano sprawę jakiegoś podpisu - czy to ten podpis czy inny. Godzinami. Wie pani, że amerykańskie sekretarki miały perłowy lakier na paznokciach. Wszystkie zwróciłyśmy na to uwagę, bo takiego lakieru jeszcze u nas nie było”.
Wtedy ta moja przyjaciółka zaczęła krzyczeć: „Przestań opowiadać głupstwa, głupstwa opowiadasz, przestań”. Bo ona była pokoleniem 68, antyfaszystowskim pokoleniem. Ale zaczęła krzyczeć na matkę, nim jeszcze usłyszała do końca, co ta chciała powiedzieć. Gdyby pozwoliła jej mówić, to może w drugiej lub trzeciej godzinie powiedziałaby coś ważnego o mężu i jego przyjaciołach.
- Więc dzisiejsi dziadkowie nie opowiadali swoim dzieciom, bo bali się ich krzyku i osądu. Teraz, przed śmiercią, zechcą to z siebie wyrzucić i znajdą słuchaczy. We wnukach.
PYTANIE: Tylko jak im będą opowiadać?
- Nie wiem. Na starość człowiek chce się obronić. Dobrze więc się składa, że i ja mogę tym wnukom opowiadać.

Reporterka nie opisała w „Fantomie bólu” tego, co się działo między nią a Axelem von dem Bussche: Dubno było ważniejsze.
„Parę dni później powiedziano Axelowi von dem B., że na lotnisku dzieje się coś dziwnego.
Wsiadł na konia.
Zobaczył znany sobie prostokątny dół.
Przed dołem stali nadzy ludzie: mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci.
Stali gęsiego, jeden za drugim, tak jak się stoi w każdej normalnej kolejce, po mleko albo po chleb. Kolejka miała jakieś sześćset metrów.
Na skraju wykopu, z nogami opuszczonymi do środka, siedział SS-man. W rękach trzymał pistolet maszynowy.”

- To był pierwszy Niemiec z pokolenia wojennego, z którym rozmawiałam. Najpierw było tak... gładko. Baron. Pan baron. Rozmowa w zamku, lunch w pobliskim Heilbronnie. Najpierw opowiadał dokładnie tyle, ile chciał: Dubno, Hitler, zamach Stauffenberga. Nie przerywałam mu. I trzeciego dnia, kiedy już wszystko gładko opowiedział, zapytałam: „Panie baronie, a z jakiej odległości patrzył Pan na tych nagich ludzi?”, bo chciałam wiedzieć, czy mógł dostrzec twarze stojących, czy zapamiętał je... Moje pytanie zniweczyło miły nastrój. „Dlaczego Pani o to pyta? Nie, to nie jest pytanie reportera, to jest pytanie śledczego”. „Panie baronie, chcę wiedzieć, czy widział pan ich twarze”. „O nie, nie dlatego pani pyta. Ale ma pani prawo do pytań, pani ma prawo do śledztwa, bo jest pani ofiarą, a ja jestem mordercą”. „Ależ panie baronie, nie jest pan...” „Niech pani przestanie z tym baronem! Pani kpi ze mnie! Pani jest produktem marksistowskiej teorii walki klas! Nauczyli panią tego!” „Więc jak mam się zwracać?” „Normalnie - Axel”. „Ależ Axelu, nie jesteś mordercą...”
PYTANIE: A on?
- On? On powiedział: „Tak, jestem mordercą. Wszyscy byliśmy mordercami. I więcej nie będę z panią rozmawiał. A to, co powiedziałem do tej pory, może pani opublikować dopiero jak umrę”.
Koniec rozmowy.
Siedział przede mną pochylony, widziałam jego łysinę i pomyślałam sobie: „Mój Boże, ja muszę wiedzieć, ja mam prawo wiedzieć, jak było w Dubnie”. I jeszcze: „Gdyby pamięć była dyskietką w mózgu, gdybym wiedziała, gdzie jest, wydarłabym ją z niego choćby siłą”. Zalała mnie fala czystej nienawiści. Zaczęłam się powoli podnosić, zastanawiając, jak dojadę do Heilbronnu, tego pobliskiego pięknego miasteczka.
Wtedy zaczął mówić. Nie podnosząc głowy. Powoli. Dokładnie.
I na koniec raz jeszcze powtórzył: „Jak umrę”.
Po powrocie napisałam reportaż. I co dalej? Zapytałam Kapuścińskiego. Powiedział: „Musisz naradzić się z dobrym prawnikiem”. Zapytałam Edelmana. Powiedział: „Nie, nie wolno ci publikować. Obiecałaś, musisz czekać”. Zapytałam Kieślowskiego. „Nie wiesz, co masz robić!? Masz go zabić. Wtedy będziesz mogła opublikować reportaż”. „A będziesz mi przynosił paczki do więzienia?” „Skąd. Będę robił film o was”.
Postanowiłam pokazać tekst Axelowi. Kiedy przyjechałam, okazało się, że zaprosił też Weizsaeckera, wtedy jeszcze prezydenta Niemiec, wcześniej kolegę z frontu. Ten otworzył maszynopis od razu na stronie, na której opisałam śmierć jego brata Heinricha, który zginął w Polsce pierwszego dnia wojny. Zamknął maszynopis. Nie chciał dalej czytać.
Rozmawialiśmy. Zrobił na mnie dobre wrażenie. Dość długo mówił o wojnie tak, jak należy mówić.
Axel dopiero następnego dnia, po przeczytaniu tekstu, uwierzył, że nie mam złych zamiarów. Rozmawialiśmy jeszcze wiele razy. Chyba się z nim zaprzyjaźniłam? Tak. Zaprzyjaźniłam się z majorem Wehrmachtu. Z baronem.
Byłam później w Wiesbaden na Dniach Kultury Polskiej, które organizował Andrzej Szczypiorski i Axel zostawił mi w hotelu list. „Droga Hanno, do zobaczenia na tym albo na tamtym świecie”.
Po powrocie do Polski dostałam wiadomość, że Axel umarł.

Reporterka potrafiła się dobrze porozumieć z baronem von dem Bussche, z Weizsaeckerem, z hrabiną Doenhoff. (- Spotykałyśmy się w Berlinie, wypijałyśmy butelkę wina francuskiego i rozmawiałyśmy godzinami). Więc pomyślała, że z pokoleniem wojennym można się porozumieć, bo oni wiedzą - na swój sposób - co to była wojna.
PYTANIE: Tak, ale Pani opowiada o bardzo specyficznych Niemcach...
- To prawda. Rozmawiałam z człowiekiem, który chciał zabić Hitlera, gdy zobaczył, jak morduje się Żydów. Ilu było takich Niemców? Jeden. Jeden.

- W Iowa znalazłam książkę Christophera Browninga „Ordinary Men”, jedną z najlepszych książek o drugiej wojnie światowej, jakie przeczytałam. Jest to historia 101. batalionu niemieckiej policji. Służyli w nim ludzie za starzy, żeby pójść do wojska. Zwykli mieszkańcy Hamburga: dokerzy, kierowcy, robotnicy. Wysłano ich do Polski, aby wzięli udział w eksterminacji Żydów. Pierwszą akcję przeprowadzili w Józefowie na Lubelszczyźnie - i bardzo to przeżyli. Ale z każdą kolejną akcją znosili to coraz lepiej, aż stali się zwyczajnymi, sprawnymi mordercami.
Edelman mówi, że w każdym z nas tkwi „komendant Treblinki”. A ja uważam, że w każdym drzemie porządny człowiek z Hamburga. 
(To właśnie w tej książce, w Iowa, znalazłam inne ślady historii Apolonii Machczyńskiej, mieszkanki Kocka, która próbowała ratować dwudziestu paru Żydów i zginęła wraz z nimi. Zabili ją zwyczajni Niemcy z Hamburga, za starzy, żeby iść na prawdziwy front).
I z nimi nie chciałabym rozmawiać.

12. WARSZTAT
Ryszard Kapuściński pisze bardzo powoli. Czasami cały dzień układa jedno zdanie, ale stawia je na kartce od razu czyste, bez jakiegolwiek skreślenia. Hanna Krall pisze szybko, ale długo poprawia. Wyrzuca to, co napisała i pisze od nowa. I znowu: bierze czystą kartkę i przepisuje. Znowu przepisuje. Kilkanaście albo kilkadziesiąt razy. Zawsze pisze od nowa, żeby się uwolnić od tamtych słów i od tamtego rytmu. Bo rytm trzeba ustalić, zanim się zacznie pisać. Żmudna robota. 
I jeszcze jeden nawyk. Ciekawe spotkanie, rozmowa, i zaraz po nim, natychmiast, choćby miejsce było najdziwniejsze, notatka. Czyste, schludne, bez skreśleń spisane wspomnienie. Właściwie już gotowy tekst. 
(Hanna Krall: Bez przesady - szybciutko zapisuję, odkładam, czasami to potem znajduję.)
Kiedy cenzura zatrzymała „Sublokatorkę” w wydawnictwie Znak, próbowała opublikować fragment w „Literaturze” i rozmawiała z Putramentem, jej redaktorem naczelnym. Po czym zanotowała co następuje: 
„Putrament: »Była pani w Indiach? Ja byłem. Nie ma pani pojęcia ile tam jest umarłych stolic. Każda prowincja ma swoją umarłą stolicę. Ma pani przed sobą ważne pięć lat, ale jeśli chce pani coś zrobić w literaturze to musi pani sobie zbudować żywą stolicę. Pani ma dobry wzrok? To dobrze. Powinna pani czytać Paragwajczyków. Pani pewnie myśli, że Paragwaj to jest to samo co Wenezuela albo Kolumbia? Nic podobnego. Oho, nic podobnego. A co robi pani córka? A ten Jacek K. to postać autentyczna? Aha, to Jacek i to K. Ale Kuroń też tam jest, prawda? Jadę teraz do Moskwy, jak pani myśli, co powinienem im powiedzieć? Biedna ta nasza partia, och, biedna, skąd ona weźmie tyle talentów dla nich wszystkich? Moją umarłą stolicą jest komunizm. A ten szef, od którego pani odeszła, to nie może się zdecydować czy jest playboyem, czy mężem stanu. W jego wieku już powinno się wiedzieć takie rzeczy. To tak, jak moja była żona, wciąż nie może się zdecydować czy jest gwiazdą Łukaszewicza, czy jego ofiarą. Łukaszewicz miał wczoraj operację, otworzyli mu brzuch i zaszyli z powrotem. Pani wie, co kształtuje klimat w Polsce? Trzy czynniki: niż z Wysp Islandzkich, wielki wyż azorski i wyż znad niziny syberyjskiej. Jadę teraz do Moskwy zobaczyć jak z wyżem, jak wrócę, powiem pani, czy będę drukował pani książkę«”. 
Hanna Krall:
- Mam bardzo dużo takich strzępów.

Wszystkie jej historie są prawdziwe. Jest uzależniona od szczegółów jak od narkotyków. Od najdrobniejszych szczegółów. Tak było z fotelem babci Miny. 
- Wydzwaniałam do jej wnuka, do Tel-Avivu. „Przecież pamiętasz, chodziłeś do dziadków, musisz pamiętać kolor fotela, w którym siedziała babcia”. Cisza. Wnuk zastanawia się. Taka cisza sporo kosztuje. Więc pytam: „Mógł być zielony?”. Odpowiedź: „No, mógł...”
Za parę dni telefon: „Wiesz, był zielony. Z całą pewnością!”

- Zawsze się pisze dla kogoś jednego, dla jednej osoby. W różnych okresach pisałam dla różnych osób.
PYTANIE: A teraz? 
- Zadzwoniła do mnie dziewczyna, której nie znam, Bogna Pawlisz, studentka filologii klasycznej, i powiedziała, my wszyscy jesteśmy z tego samego, z tęsknoty za tamtym światem. 
To miłe pisać dla Bogny Pawlisz.

13. MESJASZ
Reporterka będzie teraz pisać książkę, ale bez anegdoty. Nie o wojnie, o zabijaniu, o umieraniu. Ludzie, których widywała w Toronto i w Iowa opowiadali już tylko o świecie, który już nie istnieje.
- Jeden pan opowiadał o swoim domu w Otwocku, jedna pani o podwórku, do którego były dwa wejścia: jedno od Wałowej, drugie od Świętojerskiej. Było to najpiękniejsze podwórko Warszawy. Były tam piękne, żelazne bramy, które wydawały taki piękny dźwięk. Próbowała ten dźwięk opisać.
To historie bez fabuły. Jedyną fabułą jest to, że byli jacyś ludzie na podwórku, ale już ich nie ma, a podwórko jest. Byli jacyś ludzie w domu, już ich nie ma, a dom stoi.
Będę pisała i o tym, co jest dzisiaj, o tym życiu i świecie bez tamtych ludzi.
Smuci mnie to, że w świecie, który trwa, nie ma pamięci, nie ma żalu za nimi. 
Świat bez nich, świat bez żalu za nimi, nie jest ani lepszy, ani mądrzejszy.

- Widziałam w telewizji kobietę, która mówiła o sobie: jesteśmy stąd, tutaj zostaniemy i tu będziemy czekali na nadejście Mesjasza. Uderzyła mnie trafność jej słów: jeżeli Mesjasz ma przyjść, to rzeczywiście tylko tutaj. Może do Leżajska przyjdzie, a może na podwórko, do którego były dwa wejścia, od Świętojerskiej i od Wałowej.
Żydów łączą dwie święte dla nich rzeczy: Tora i Holocaust. Tora zdarzyła się w Izraelu, a Holocaust zdarzył się tutaj. I tylko te dwa miejsca są ważne.

14. EPILOG
PYTANIE: To kto Pani teraz został?
- Adam jest w Rzymie. Krzysztof nie wiem gdzie jest - nie mogę już do niego zadzwonić. 
Miałam jeszcze Marysię Leszczyńską. Bardzo bystra, inteligentna. Miała laleczkę, którą ojciec kupił jej w getcie. Ta laleczka była z nią cały czas w getcie, po aryjskiej stronie i potem przez całe życie. 
Kiedy dowiedzieli się w Yad Vashem, że ma prawdziwą lalkę z getta, to oczywiście poprosili o nią. Marysia zawiozła im laleczkę. I zaraz zaczęła się źle czuć. Mówiła mi: „To dlatego, że nikt mnie teraz nie chroni”. Proponowałam, że zadzwonię do Yad Vashem, żeby jej wypożyczyli lalkę, ale nie chciała. Poszła do szpitala na operację mózgu. Mówiła: „Popatrz, idę do szpitala, a mojej laleczki nie ma przy mnie.” Córka postawiła na szafce szpitalnej fotografię lalki.
Ale fotografia nie była w stanie ochronić Marysi.
...
PYTANIE: To kto Pani teraz został?

Katarzyna Janowska, Witold Bereś




Hanna Krall, reporterka. Ukończyła Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego, pracowała w „Życiu Warszawy” i do 13 grudnia 1981 w „Polityce”. Opublikowała: „Na wschód od Arbatu” (1972), „Szczęście Marianny Głaz” - zbiór reportaży (skład rozsypany w 1975), „Zdążyć przed Panem Bogiem” (1977), „Sześć odcieni bieli” (1978), „Katar sienny” (1981),
„Sublokatorka” (1985), „Okna” (1987), „Trudności ze wstawaniem” (1988), „Hipnoza” (1989), „Taniec na cudzym weselu” (1993), „Co się stało z naszą bajką” (1994), „Dowody na istnienie” (1995).





Wyszukiwarka