Przygody Bombika - cz. 3, dla dzieci, Poczytaj mi mamo


PRZYGODY BOMBIKA - CZ. 3 (PUSTYNNA PRZYGODA BOMBIKA)

Może już wiecie, a może nie … że dawno temu w Afryce mieszkał jedyny na świecie łaciaty słoń Bombik. Miał na grzbiecie łatę jak wielki czarny kleks i to właśnie dzięki niej nauczył się bardzo ważnej rzeczy: czyjś wygląd często nas myli, bo prawdziwe piękno kryje się w sercu. Nowe przygody Bombika zaczęły się dość niespodziewanie - przyleciały na skrzydłach bociana.

-Bociany! Bociany przyleciały! - wrzeszczał hipopotam tak, że o mały włos nie potrąciłby Bombika.

-Hamuj, Popo! - próbował opanować go słonik. - Co się stało?

-Pamiętasz, Bombiku? - wyjaśnił kolega. - Umawialiśmy się z Panem Klekotkiem, że jak tylko przyleci, opowie nam o swojej podróży. Chodź szybko!

-Tak, tak, pamiętam. - odpowiedział. - Dzięki, że dałeś mi znać. Chodźmy.

Bociany nie lubią zimy, dlatego uciekają przed nią do ciepłych krajów. Kiedy zima się zima, zostawiają swoje gniazda i razem z bocianimi dziećmi przylatują do Afryki. Na wiosnę znów wracają do tych samych miejsc, skąd odleciały. Co roku odbywają, więc, bardzo długą podróż. Podczas niej przeżywają wiele przygód, o których potem chętnie opowiadają innym zwierzętom. Kiedy Bombik i Popo przyszli nad jezioro, bez trudu poznali wśród kilku bocianów Pana Klekotka.

-Dzień dobry, dzieciaki kleciaki! - odpowiedział życzliwie.

-Jak w tym roku się leciało? Miał pan jakieś niezwykłe przygody? - przekrzykiwali się między sobą przyjaciele.

-Jak widać, dotarłem szczęśliwie wraz z całą rodziną, ale, mówiąc szczerze, niewiele brakowało, a dzisiaj byśmy się tu nie spotkali.

-Co się stało? Prosimy, niech nam pan opowie! - prosili razem Bombik i Popo.

-Opowiem, opowiem. - powiedział Pan Klekotek. - Przecież obiecałem wam to w zeszłym roku, czyż nie? Kle, kle … Ale wszystko po kolei. Od wielu lat przemierzam już tę drogę. Za każdym razem, kiedy przelatywałem blisko pustyni, chciałem ją dokładniej obejrzeć. W tym roku po raz pierwszy poleciałem daleko w głąb pustyni. To niezwykłe miejsce, kle, kle.

-A co to jest pustynia? - dopytywały się zwierzęta.

-Pustynia, kle, kle, to taka wielka, ogromna piaskownica, oczywiście nie ma na niej wody.

-Bez wody? Nie ma tam jeziorka do nurkowania, ani chłodnego błotka, żeby się potaplać? - spytał zdziwiony Popo.

-To co na niej rośnie, skoro nie ma tam wody? - dodał Bombik.

-Oj, dzieciaki, kleciaki, prawie nic na niej nie rośnie.

-I nie ma tam drzew, trawy, ani bujnych krzaków? - pytali dalej z zaciekawieniem zwierzaki.

-Nie ma, kle, kle. - odpowiedział bocian.

-To po ca pan poleciał na tę pustynię? - dopytywał się Bombik.

-Musiałem dostarczyć przesyłkę do pana Oryksa Szehedana, który mieszka w samym środku pustyni. W oazie Kijaszek.

-Oryks Szehedan? Oaza? - dziwiły się zwierzęta.

-Oryks to przecież antylopa, a oazy to jakby niezwykłe zielone wyspy na morzu pustynnego piasku. Kilak drzew i krzaków wokół źródła. Pustynia to kraina pełna cudów. Posłuchajcie.

I zaśpiewał im piosenkę:

KIEDY LECISZ DO KIBASZKU,

MASZ POD SOBĄ MORZE PIASKU.

WIELKIE, ZŁOTE, FALUJĄCE,

LECZ NIE CHŁODNE, A GORĄCE.

PO POWIETRZNEJ SWEJ PODRÓŻY

CUD W OAZACH CIENIEM SŁUŻY.

JAKAŻ ROZKOSZ TO JEST WIELKA

CHŁODNEJ ODY W DZIÓB KROPELKA.

NA PUSTYNI, PODRÓŻNIKU,

RÓŻNYCH CUDÓW JEST BEZ LIKU.

MOŻESZ WIDZIEĆ, CZEGO NIE MA,

MOŻESZ ZNALEŹĆ KWIAT Z KAMIENIA.

-Kwiat z kamienia? Można widzieć to, czego nie ma? Ojej, jakież to niezwykłe … - zachwycał się Bombik.

-Tak, niezwykłe, ale i groźne, kle, kle. - przestrzegał pan Klekotek. - Na pustyni złapała mnie burza piaskowa. Zamiast deszczu fruwał piasek. Wiatr wiał chyba z prędkością tysiąca boćkolotów, albo i większą. Rzucał mną jak listeczkiem, to w górę, to w dół, w prawo, w lewo, wreszcie wichura strąciła mnie na ziemię, a piasek zasypał mnie całego. Tylko mój dziób wystawał spod piasku, kle, kle. Całe szczęście, że znalazła mnie DeDePOPer, bo dziś by mnie tutaj nie było.

-Co to jest DeDePOPeR? - spytały chórkiem zaskoczone zwierzęta.

-Drużyna Dromaderów Pustynnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. - wyjaśnił.

-Nazwa długa jak wąż. - zaśmiał się hipopotam.

-I dziwna jak pustynia. - dodał Bombik.

Tej nocy Bombik nie mógł zasnąć. Cały czas chodziły mu po głowie opowieści Pana Klekotka. Tak bardzo był ciekaw wszystkich cudów pustyni, że postanowił je sobie wyobrazić. Gorące morze złotego piasku, zielona bujna oaza, kwiaty z kamienia, burza piaskowa … Najwięcej problemów miał Bombik z wyobrażeniem sobie tego, czego nie ma, a jednak można to zobaczyć.

-Co to może być? I jak wygląda to, czego nie ma. Musze to sprawdzić osobiście. Muszę na własne oczy zobaczyć pustynię. A może by tak zamieszkać na tej cudownej pustyni …? Tam jest ciekawiej niż w naszej dżungli i na sawannie. - pomyślał i próbował zasnąć.

Następnego dnia rano mama i tata rozmawiali o jakiejś rodzinnej uroczystości. W pewnym momencie do uszu zaspanego słonika dobiegły elektryzujące słowa rodziców:

-Nie, nie, nie! Nie pójdziemy! Bomila jest za mała!

-Tak, tak, a poza tym tam jest niebezpiecznie, niedaleko pustyni.

Bombik zerwał się na równe nogi i czym prędzej pobiegł do kuchni, gdzie siedzieli mama i tata.

-Co jest niedaleko pustyni? - spytał podniecony. - Bardzo mnie interesuje.

-Dostaliśmy zaproszenie na osiemdziesiąte urodziny babci Bam-Bam, która mieszka niedaleko pustyni.

-Babcia Bam-Bam! - ucieszył się Bombik. - Pójdziemy do niej, prawda, mamo?

-Niestety, nie damy rady. - odpowiedziała ze smutkiem mamusia. - Wiesz, że tatuś rozpoczął wczoraj pilną pracę przy jeziorze. Nie można jej odłożyć, a twoja siostrzyczka Bomilka jest za mała, dlatego i ja pójść nie mogę. A ciebie samego przecież nie puścimy.

-Ale ja bym tak chciał, mamo. - prosił synek. - Przecież ja już sam podróżowałem! Do mamuta Bambidu i na Smoczą Górę …

-Tak, tak, ale wtedy nie było innego wyjścia. Nie można ryzykować, gdy to nie jest konieczne. - wytłumaczył tatuś.

Wtem otworzyły się drzwi mieszkania i wszedł niespodziewany gość.

-O, ciocia Bombala! - krzyknął z radości Bombik.

-Witajcie, kochani. - przywitała się grzecznie. - Czy wy też dostaliście zaproszenie na urodziny babci Bam-Bam?

-Dzień dobry, siostrzyczko. - odpowiedziała mama i obie uściskały się serdecznie.

-Właśnie o tym rozmawialiśmy. - wtrącił tatuś. - I niestety, nie możemy pójść.

-Szkoda! - posmutniała ciocia. - Bo ja idę i miałam nadzieję, że pójdziemy razem.

-Ja bym poszedł, ale rodzice nie chcą mnie puścić. - zwracał na siebie uwagę Bombik.

-Hm, we dwoje zawsze raźniej. - odrzekła ciotka. - Jeśli się zgodzicie, zabiorę Bombika ze sobą. Będę miała, z kim porozmawiać w drodze, no i na urodzinach babci Bam-Bam będzie ktoś z waszej rodziny. Babcia z pewnością się ucieszy.

-No dobrze, niech idzie z tobą. - zgodziła się mama.

-Hurra! - podskoczył z radości słonik. - Pójdę na urodziny prababci! I zobaczę pustynię, o której opowiadał Pan Klekotek.

-Aaa, więc o to chodzi. - domyślił się tata. - Bardziej chcesz zobaczyć pustynię niż odwiedzić prababcię. Posłuchaj, Bombiku, pustynia nie jest dla słoni. Nie ma tam dla nas, ani wody do picia, ani zielonych roślin, czy owoców do jedzenia. Nawet spacer po pustyni dla słoni może być niebezpieczny, bo łatwo na niej zabłądzić.

-Ale na pustyni są oazy - przekonywał Bombik. - … z wodą i roślinami … i tam w ogóle jest fajnie. Tam to bym był szczęśliwy.

-Synku. - zwrócił się do niego ojciec. - Puścimy cię z ciocią pod jednym warunkiem: nie będzie żadnego spaceru po pustyni. Czy to jasne?

Bombik nie spodziewał się takiej decyzji rodziców. Tak niewiele brakowało, żeby mógł zobaczyć cuda pustyni. Ale nie ma rady. Jeśli nie przyjmie warunku rodziców, nigdzie nie pójdzie. A tak lubił prababcię Bam-Bam. Warto wybrać się w drogę, żeby ją odwiedzić.

-Ach, no dobrze. - odparł żałośnie słonik. - Obiecuję, że nie będę spacerował po pustyni.

-Zgoda, synku. - uśmiechnął się tatuś.

-Ach, więc załatwione. - zawołała ciocia Bombala. - Wyruszamy jutro rano.

Następnego dnia wszyscy wstali wcześnie, żeby wyprawić Bombika w drogę. Mama spakowała prezent: piękną lupę oprawioną w czarne, hebanowe drewno i mały obrazek z podobizną Bomili. Lupę, ponieważ prababcia nie widziała już najlepiej, a obrazek z Bomilą, bo nie było dotąd okazji, żeby zanieść go prababci. W słoniowej rodzinie był taki zwyczaj, że kiedy urodziło się nowe słoniątko, malowano mały obrazek z jego podobizną. Otrzymywał go potem najstarszy członek rodziny, a najstarsza w rodzinie była właśnie prababcia Bam-Bam. Wędrując przez sawannę, Bombik cały czas myślał o pustyni, której nie zobaczy. Nie miał dobrego humoru, więc, niezbyt chętnie rozmawiał z ciocią Bombalą. Na szczęście ona lubiła dużo mówić, więc, wystarczyło, że Bombik zamruczał na znak, że pilnie słucha. Ale on w ogóle nie słuchał, co ciocia do niego mówi, bo przecież myślał o swojej pustyni. Szedł ze spuszczoną trąbą i nawet nie rozglądał się po okolicy. W pewnym momencie ciocia podejrzliwie spojrzała na słonika. Postanowiła sprawdzić, czy słucha tego, co mówi.

-Wiesz, wczoraj widziałam słonia, który miał trzy trąby. Jedną na swoim miejscu i jeszcze dwie zamiast uszu.

Bombik przytaknął.

-A tobie właśnie na głowie wyrosła palma.

Bombik ponownie przytaknął.

-I z tej palmy, która wyrosła na twojej głowie zaraz spadną twarde kokosy.

Słonik przytaknął raz jeszcze, udając, że pilnie słucha.

-Halo, pobudka Bombiku! - zawołała w końcu Bombala. - Oj, wcale mnie nie słuchasz, mój chłopcze. Pewnie myślisz o pustyni. Wiesz, Bombiku, ja też kiedyś byłam w twoim wieku, oj, byłam urwisem, jakich mało.

-Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem mały słonik.

-O, tak. - odparła ciocia. - Kiedyś wpadłam na pomysł, żeby mojemu koledze młodemu lwu wlać do szamponu wywaru z ziół i kiedy mył sobie grzywę, zafarbowała mu się na zielono. Wyobrażasz sobie, jak śmiesznie wyglądał?

-Lew z zieloną grzywą. - rozweselił się Bombik. - I co wtedy zrobił?

-Biedaczysko, musiał się ostrzyc na zero, bo zielonego koloru niczym nie dało się zmyć z grzywy. Całe szczęście, że miał poczucie humoru. Nie obraził, ale odwdzięczył mi się psikusem. Najpierw przyczepił mi do ogona jakąś tabliczkę, czego wcale nie zauważyłam i podsunął do powąchania pięknie pachnący kwiatek. Wyglądał tak niewinnie, ale kiedy jego zapach wciągnęłam głęboko do trąby, pyłek z kwiatka spowodował, że zaczęłam kichać i kichać. Kichałam tak przez trzy dni. Do dzisiaj jeszcze kicham na samo wspomnienie o tym.

-A po co była ta tabliczka na ogonie? - zapytał z zaciekawieniem.

-Napisał na niej: „Zakochana słonica nie wzdycha, lecz kicha”. Zauważyłam tę tabliczkę dopiero po jakimś czasie. A myślałam, że wszyscy śmieją się z mojego kichania.

I śmiali się tak razem przez pół godziny.

-Wiesz, byłam też bardzo uparta i też nie lubiłam słuchać rodziców. - stwierdziła po dłuższej rozmowie.

-Ach, bo rodzice czasem nic nie rozumieją. - żalił się ciotce mały słonik. - Jak dziecko bardzo chce coś zrobić, to chyba powinni mu na to pozwolić.

-Oj, ja też myślałam, Bombiku. - przekonywała go ciocia. - Ale kiedyś przekonałam się, że tak nie jest. Bardzo lubiłam bawić się w dżungli. Kiedyś przeszła przez nią straszna wichura. Powyrywała wiele drzew i niektóre z nich zwaliły się na ścieżki, więc, trzeba było je usunąć. Uparłam się, że pomogę tacie porządkować dżunglę. Ale rodzice zabronili mi tego. Wymknęłam się z domu po kryjomu i zabrałam się usuwania zwalonych drzew. Nie zauważyłam, że przesuwając jedno, poruszałam inne, które jeszcze nie spadło na ziemię, bo … zaczepiło się gałęziami o wiszącą lianę. I nagle trach … przewróciło się na mnie.

-I co było dalej, ciociu?

-Oj, mogło być ze mną niewesoło. Całe szczęście skończyło się na potłuczeniu. To była dla mnie bolesna lekcja o tym, że warto słuchać rodziców.

-Więc, myślisz, ciociu, że mama i tata mieli rację, kiedy nie pozwolili mi iść na pustynię? - spytał.

-Jestem tego pewna, Bombiku. Nawet, jeżeli czegoś nie rozumiemy, możemy przecież zaufać tym, którzy nas kochają. - pouczała go Bombala.

Bombikowi zrobiło się lżej na sercu. Wciąż chętnie zobaczyłby pustynię, ale to nie jest najważniejsze na świecie. Całe szczęście, że słonikowi powrócił dobry humor, bo jak bez niego świętować urodziny? A uroczystość była wspaniała. Zebrało się wiele słoni z rodziny. Przyszły też inne zaprzyjaźnione zwierzęta. Pani Mangusta razem z Panią Zebrą przygotowały mnóstwo smakołyków. Dekoracjami zajęły się ptaki, a wszystkim przygrywał Szympans Band - rodzinna orkiestra szympansów z dżungli, a prababcia Bam-Bam bawiła wszystkich gości śmiesznymi opowieściami. Dokładnie oglądała każdy prezent i za każdy serdecznie dziękowała. Oj, przydała jej się nowa lupa od rodziny Bombalskich, bo wzrok, rzeczywiście, miała już bardzo słaby. Ucieszyła się także z portretu Bomili. Starannie obejrzała go przez lupę, a potem dołączyła go do wielkiej kolekcji portretów, rozwieszonych na ogromnym baobabie.

-Chodź ze mną, Bombiku, porozmawiamy chwilę. - zaproponowała jubilatka.

-Dobrze, babciu, już idę. - zgodził się słonik.

Prababcia zaprowadziła go miejsca, gdzie znajdowały się ogromne stoły z przygotowanymi potrawami.

-Mmm, jakie pyszne banany! - zachwycał się smakiem Bombik.

-Widzę, że smakują ci wyroby mojej przyjaciółki Mangusty. - ucieszyła się staruszka.

-Wiesz, babciu, dzięki tobie poznałem Mangustę. - zwierzał się słonik. - Tyle jeszcze mam do zobaczenia, że będę musiał żyć chyba z tysiąc lat.

-Ja mam tylko osiemdziesiąt, ale wystarczy mi to, co już widziałam. - odparła babcia. - A skoro już mówimy o Manguście, to warto zapamiętać, że bardzo się jej boją złośliwe i jadowite węże.

-A ja myślałem, że one nikogo się nie boją. - powiedział zdziwiony słoń.

-Każdy się czegoś boi. - zapewniła go prababcia.

Po kilkudniowych uroczystościach nadszedł dzień powrotu. Ostatni goście zebrali się rankiem na wspólnym śniadaniu, aby posilić się przed drogą.

-A gdzie ciocia Bombala? Może chciała przed drogą pospać dłużej. - zastanawiała się prababka.

-Chyba nie. - odparł Bombik. - Mówiła mi wczoraj, żebym nie brykał za długo, bo zaraz po śniadaniu ruszamy do domu.

-Więc poszukajmy jej. - zaproponowała gospodyni.

I zaczęli szukać jej po całej okolicy. W końcu znaleźli ją pod drzewem, jak złapała się za brzuch i jęczała:

-Och, nie powinnam była jeść świeżej sałaty, ale ta wczorajsza tak smakowicie wyglądała, że zjadłam troszkę. I chyba trochę więcej niż troszkę.

-A więc na razie nie ma mowy o powrocie do domu. - powiedziała Bam-Bam. - Zanim odzyskasz siły, miną dwa dni. Odpoczywaj, moja droga, zaraz zaparzę ci gorzkich ziółek.

-Są okropne! - jęczała Bombala.

-Ale za to bardzo skuteczne. - zapewniała prababcia, po czym zwróciła się do Bombika:

-Wygląda na to, że zostaniesz u mnie trochę dłużej. Samego nie puszczę cię do domu, chociaż wiem, że jesteś dzielnym słonikiem.

-Nie ma sprawy, babciu, zaczekam, aż ciocia poczuje się lepiej. - odparł słonik i dodał:

-A czy mogę troszkę pospacerować po okolicy?

-Najpierw zaparzę zioła, potem dokończymy śniadanie, a później będziesz mógł obejrzeć okolicę. - zaproponowała babcia.

Tylko nie odchodź za daleko. - napomniała go.

Po śniadaniu Bombik zajrzał jeszcze na chwilę do cioci, a kiedy upewnił się, że niczego nie potrzebuje, ruszył przed siebie. Tutaj było trochę inaczej niż w domu. Mniej drzew i zielonych krzaków. W pewnym momencie Bombik poczuł gorący wiatr. Skrzywił się, bo wydawało mu się, że ten wiatr przyniósł ze sobą tysiące igiełek, które wylądowały mu na głowie. Sięgnął, więc, trąbą do czoła. Było przyprószone malutkimi, gorącymi ziarenkami.

-Aaa, to tylko piasek. - pomyślał. - Ciekawe, skąd przyleciał.

Bombik bardzo lubił podróżować, bo każda nieznana okolica kryła w sobie wiele niespodzianek. Lubił obserwować rośliny i porównywać je z tymi znanymi z okolic własnego domu. Poznawał także nowe zwierzęta i przeprowadzał z każdym bardzo szczegółowy wywiad, żeby dowiedzieć się jak najwięcej. Nagle do jego uszu dobiegło powolne, miarowe tupanie. W pierwszym momencie nie zauważył nikogo, ale po chwili zobaczył w oddali maszerującego ptaka. Miał długie nogi do połowy w piórach, a z tyłu głowy i szyi sterczący pióropusz. Za każdym razem, kiedy ptak tupnął, uważnie rozglądał się wokoło jakby czegoś szukał.

-Jaki dziwny ptak. - pomyślał Bombik i zachrząkał, by zwrócić na siebie uwagę.

-Może jest głuchy i nie widzi za dobrze, bo jak można nie zauważyć słonia, obok którego się stoi. - zażartował sobie i ponownie zachrząkał.

-Cicho! - odezwał się w końcu ptak. - Myślisz, że jestem głuchy i ślepy? Przecież nie można nie zauważyć słonia!

-Właśnie tak sobie pomyślałem. - odparł Bombik. - A skąd wiedziałeś?

-Wystarczy spojrzeć na ciebie i od razu widać, co sobie myślisz. - odpowiedział chłodno nowy znajomy.

-Aha, a wydawało mi się, że wcale na mnie nie patrzysz.

-Obserwacja to moja specjalność. W końcu jestem sekretarzem.

-A ja jestem Bombik.

-Piórek. - przedstawił się nieznajomy.

-Dlaczego się ciągle rozglądasz? - spytał słonik.

-Próbuję upolować sobie smaczny obiadek, np. jaszczurkę. - usłyszał w odpowiedzi.

-I pewnie tupiesz, żeby ją wypłoszyć z kryjówki. - domyślił się Bombik.

-Tak, zgadłeś. A ty? Co tutaj robisz?

-Wyszedł zwiedzić okolicę, bo jestem tutaj pierwszy raz.

-Jeśli pójdziesz w lewo, dojdziesz do małego jeziorka. W prawo znajdziesz skały, a prosto niedaleko jest pustynia.

-Ach, pustynia. - rozmarzył się Bombik. - Cudowne, niezwykłe miejsce ….

-Nic ciekawego. - odparł chłodno Piórek. - Tylko góry piachu i słońce. No … czasami się przytrafi jakaś jaszczurka albo inny obiadek, z resztą sam możesz zobaczyć.

-Bardzo chciałem zobaczyć pustynię, ale nie mogę. - odparł ze smutkiem.

-Dlaczego?

-Bo „pustynia to nie miejsce dla słoni”. Tak mówią rodzice.

-Nie musisz tam zaraz mieszkać, możesz tylko zobaczyć. - kusił go sekretarz Piórek.

-Właściwie to mógłbym, ale rodzice zabronili mi spacerować po pustyni.

-Nie musisz spacerować, możesz się przebiec. - ciągnął dalej ptak.

-No tak. Właściwie to obiecałem mamie, że nie będę spacerował po pustyni, ale pobiegać sobie po niej to chyba nie to samo.

-Pewnie, że nie to samo. A poza tym, jeśli pobiegniesz, będziesz mógł szybko wrócić i nikt nawet nie zauważy, że byłeś na pustyni. Ja na twoim miejscu bym poszedł.

-Na razie! - pożegnał się słonik i śmiało ruszył prosto na pustynię.

Było tak cicho, że Bombik słyszał tylko bicie swojego serca. Wydawało mu się, że każde uderzenie to rozkaz: „Biegnij, biegnij”. Poczuł jakieś dziwne gorąco, chociaż drżał cały jakby z zimna. To wszystko było bardzo dziwne. W jednej chwili przypomniało mu się, co obiecywał rodzicom i prababci, ale bronił się myślami, że spacer to nie to samo, co bieg, no i jeśli nikt nie będzie wiedział …

Słonik nawet nie zauważył, kiedy jego nogi same zaczęły biec. Im szybciej biegł, tym mniej było w głowie kłopotliwych myśli. Jakby zostawiał je wszystkie za sobą. Biegł tak dobrą chwilę, z każdym krokiem był bliżej pustyni. Po drodze było coraz mniej zielonych roślin. Częściej mijał gołe krzaki i resztki wysuszonej trawy. Kiedy zobaczył pierwsze góry piasku, przyspieszył jeszcze bardziej jakby tam właśnie czekało na niego spełnienie wszystkich najpiękniejszych marzeń. Lecz biec pod górę już nie mógł, bo nogi grzęzły mu w piasku, no i zmęczenie dawało się we znaki. Chętnie napiłby się wody. Kiedy stanął na szczycie wysokiej wydmy, zatrąbił z wrażenia. Przed nim rozciągała się brunatno-złota pustynia pofałdowana łagodnymi grzbietami piaszczystych wydm.

-Jak tutaj pięknie! - zachwycał się słonik. - Morze złotego piasku jak w piosence Pana Klekotka. Teraz jeszcze znajdę tylko kwiat z kamienia i zobaczę to, czego nie widać i mogę wracać, ale z tym bieganiem po pustyni to wcale nie taka łatwa sprawa …

-A dokąd to, ssssssss-łoniu śśśśśśśśś-ię wybieramy? - usłyszał nagle głos.

-Zwiedzam pppp-ustynię. - zdążył powiedzieć przerażony słoń.

-Ha, ha, ha, ha, ha! Słoń na pu-sssssss-tyni! To ci dopiero! Nie spodziewałam się dzisiaj takiego przyjemnego ką-ssssssss-ania.

-Jakiego kąsania? Kto ty jesteś? - spytał ze strachem.

-Jestem Rogata Żmija! - odparła dziarsko. - Ja tu rządzę i ustalam prawa! Komu nie pasuje, jego sprawa! Ja go i tak kąsać będę swoim jadem go dosięgnę!

-Co ci to da, że mnie ukąsisz? Jestem za duży dla ciebie. I tak nie dasz rady mnie zjeść. - przekonywał ją Bombik.

Żmija zaśmiała się głośno i odpowiedziała:

-Wiem, że cię nie połknę. Ale nie chodzi mi o to. Ja lubię kąsać.

-Ale to, co robisz jest bardzo złe! - bronił się Bombik.

-Nie obchodzi mnie to. - syknęła. - Ty nigdy nie robisz nic złego?

Żmija zaczęła przygotowywać się do kąsania. Zwinęła się w sprężynkę, aby skoczyć i ugryźć Bombika. Słonik był zupełnie sparaliżowany ze strachu. Uciekać nie miał już siły. I wtedy przypomniał sobie słowa prababci, że każdy czegoś się boi.

-Och, jak się nazywała przyjaciółka babci? - próbował sobie przypomnieć. - To była pulota … nie, nie, nie, mikota, gamusta, a, już wiem: Mangusta.

-Mangusta, Mangusta, Mangusta. - zaczął krzyczeć całe gardło.

-Ojej, tylko nie Mangusta! - syczała Żmija. - Ratunku! Tylko nie Mangusta!

I przestraszona Żmija czym prędzej uciekła w głąb pustyni.

-Miałeś rację, tato, pustynia nie jest dla słoni. - powiedział do siebie słonik.

Postanowił wrócić do prababci. Wstał i ruszył z powrotem. Wdrapał się na górę piasku, stanął na szczycie i zaniemówił z wrażenia. Przed nim nie było widać żadnej drogi, wszędzie tylko piasek.

-Ojej, ojej, zabłądziłem. Żebym mógł chociaż napić się wody. - marudził. - Słoń bez wody nie wytrzyma długo.

Nagle zobaczył przed sobą piękną zieloną oazę i szczęśliwy, pobiegł w tę stronę, ale gdy się zbliżył do niej, stwierdził żałośnie:

-Ojej, przecież tutaj nie ma żadnej wody, nic tu nie ma! Ale ja przecież widziałem oazę! A więc o to chodziło bocianowi, widziałem oazę, której nie ma. I co teraz będzie? Czy kiedykolwiek wrócę jeszcze do domu?

Po chwili rozpłakał się.

-Mamo, tato! Babciu! Ja chcę do domu! - wołał donośnie, ale nikt go nie słyszał. -Ja już będę grzeczny, tylko chcę do domu!

Bombik padł bez sił na gorącym piasku. Palące słońce chyliło się ku zachodowi i nastała bardzo zimna noc. Złota pustynia w świetle księżyca zamieniła się w ponurą, granatową krainę. Bombika męczyły koszmary. Nagle rozszalała się burza piaskowa i słonik musiał walczyć z wielkimi piaskowymi bałwanami, którym nie miał siły się przeciwstawić. Popychały go rzucały nim w piaskowe wydmy jak małą piłeczką. Wichura strzelała w niego milionami ostrych ziarenek piasku.

-Znowu widzę to, czego nie ma. - mamrotał wycieńczony słoń. - Eh, tej wody wcale nie ma, nie ma.

-Sądzę, że są szanse. - usłyszał nad sobą jakieś głosy.

Bombik ostrożnie otworzył oczy. Tuż przed sobą zobaczył dwie dziwnie uśmiechnięte buzie, które nie przestawały się ruszać, jakby cały czas coś żuły, co chwilę odsłaniając żółte zęby. Podniósł głowę i zobaczył dwoje zwierząt. Wysokie, z gęsta sierścią i garbate.

-Kim jesteście? - zapytał Bombik, lecz nie był pewny, czy to, co widzi, dzieje się naprawdę.

-Ja jestem Dędek, a to mój brat Mędek. Razem tworzymy DeDePOPeR.

-Drużyna Dromaderów Pustynnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. - wymamrotał słoń.

-O, skąd wiesz? - zapytali chórkiem dwaj bracia.

-Od Pana Klekotka.

-Więc wszystko jasne, ale na pogawędki będzie jeszcze czas. - powiedział Mędek. - Jak się czujesz, słoniku?

-Bardzo chce mi się pić. - marudził Bombik. - Wszystko mnie boli i nie mogę się ruszyć.

-Nie dziwię się, cały jesteś przysypany piaskiem. - stwierdził Dędek. - Tylko głowę masz na wierzchu. To cud, że burza nie zasypała cię całego. Nie znaleźlibyśmy cię wtedy.

-Burza piaskowa? Myślałem, że to mi się tylko śniło. - zdziwił się Bombik.

-Wcale ci się to nie śniło. Burza szalała przez pół nocy, prawie do samego rana. - odparł Mędek.

-A po burzy zawsze do akcji wyrusza Pustynne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. - dodał brat. - Żeby sprawdzić, czy nie trzeba nikogo ratować. Miałeś dużo szczęścia. No to teraz bierzmy się do roboty.

Dędek i Mędek zaczęli rozgrzebywać górę piasku. Kiedy już głowa Bombika odzyskała całą resztę, dromadery podały mu wodę do picia. Nigdy jeszcze zwykła woda do picia nie smakowała mu tak bardzo. Później wielbłądy ułożyły Bombik na drewnianych sankach o szerokich płozach, żeby nie zapadały się w piasek i dostojnie ruszyły przez pustynię. Osłabiony Bombik leżał na saniach i myślał o wszystkim, co się stało. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Dopiero teraz uświadomił sobie, na jakie niebezpieczeństwo naraził się, biegnąc na pustynię. Myślał także o powrocie do domu. Bardzo chciał jak najszybciej znaleźć się wśród najbliższych, ale to gorące pragnienie toczyło walkę z innymi myślami:

-Czy mogę wrócić do domu? Przecież złamałem zakaz rodziców, nie dotrzymałem obietnicy! Chciałem wszystkich oszukać, chciałem zobaczyć pustynię tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Może nie powinienem wracać do domu … Chcę tam wrócić, ale tak się boję …

Zbliżała się najgorętsza pora dnia, kiedy Dędek i Mędek przyciągnęli Bombika do oazy w Kibaszku. Widok był zachwycający. Pełna życia oaza jak zielona wyspa na morzu żółtych piasków. W samym jej środku znajdowało się jeziorko, w którym przeglądało się błękitne niebo. W oazie mieściła się baza Pustynnego Pogotowia Ratunkowego. Kierował nią stary Oryks Szehedan. Obok drużyny dromaderów pracowała w niej jeszcze drużyna sokołów wędrownych, które prowadziły obserwację pustyni z powietrza. Kiedy swoim sokolim wzrokiem wypatrzyły kogoś potrzebującego pomocy, natychmiast wyruszały do niego dromadery.

-Jak się miewa nasz słonik? - spytał Oryks Szehedan.

-Jest osłabiony i bardzo wystraszony. - zrelacjonował Dędek. - Ale sądzę, że powoli dojdzie do siebie.

-A jak ma na imię? - spytał ponownie Oryks.

-Ojej! Zapomnieliśmy się zapytać, jak ma na imię. - zawstydził się Mędek. - Już mieliśmy się zapytać, ale tak jakoś wyszło. Tyle było do zrobienia.

-Tak, tak, gdybym was nie znał, z pewnością był uwierzył. - zaśmiał się Szehedan.

-Jestem Bombik. - powiedział z uśmiechem słoń.

-Witaj w Kibaszku. - przywitali go serdecznie.

Mieszkańcy oazy troskliwie zajęli się Bombikiem. Nakarmili go świeżymi owocami, napoili chłodną wodą i urządzili mu orzeźwiający prysznic. A kiedy słonikowi wróciły już siły, popływał sobie w czystym jeziorku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie obawy związane z powrotem do domu. Nocą niespodziewanie wstał i po cichutku poszedł do Szehedana.

-Proszę pana … - wyszeptał.

-Nie śpię, Bombiku. - usłyszał w odpowiedzi. - Śmiało, podejdź bliżej. Coś cię dręczy, prawda? Mów śmiało. Jeśli będę mógł ci jakoś pomóc, z pewnością nie odmówię.

-Bo ten … tego. - jąkał się Bombik. - Postanowiłem nie wracać do domu. Czy mogę zostać u pana w Kibaszku?

-Czego ty się boisz, Bombiku? - zapytał z powagą Oryks.

-Boję się, że rodzice mi nie wybaczą. - powiedział nieśmiało. - Ja tak bardzo źle zrobiłem … Obiecałem, że nie będę, a potem jednak poszedłem na pustynię i chciałem ich oszukać … Nie, nie nie, ja nie mogę wrócić do domu. Na pewno tutaj na coś się przydam.

-Rodzice z pewnością ci wybaczą. - uspokajał go gospodarz.

-Ale ja ich zawiodłem. - powiedział ze łzami w oczach.

-Bombiku, rodzice kochają przecież ciebie, a nie twoje dobre sprawowanie, posłuszeństwo, czy niezawodność. Wszyscy popełniamy błędy, miłość jest za darmo, a nie w nagrodę. Zawsze o tym pamiętaj.

Teraz Bombik mógł już spać spokojnie. Wkoło unosiła się niezwykła atmosfera pełna blasku gwiazd. Nazajutrz Kijaszek żegnał Bombika. Oryks Szehedan podarował dla rodziny Bombika wielkie daktyle z jego oazy i kwiat z kamienia.

-To róża pustyni. - powiedział. - Niezmiennie piękna i trwała jak miłość mamy i taty.

Słonik podziękował serdecznie tutejszym mieszkańcom, po czym dromadery wyprowadziły go najkrótszą drogą na skraj pustyni. Przedziwna karawana wyruszyła w drogę. Dwa dromadery i słoń, to wspinali się na piaskowe wzgórza, to znów schodzili w dół jakby pokonywali wielkie, brunatno-złote fale. Kiedy minęli pierwsze zielone rośliny, Mędek i Dędek wskazali słonikowi drogę do prababci Bam-Bam i pożegnały go, po zawróciły do Kibaszku, a Bombik szybkim krokiem ruszył dalej. W drodze myślał o tym, co powie babci, a potem rodzicom w domu. Jego przemówienie było prawie gotowe, gdy z daleka zobaczył znajomą koronę wielkiego baobabu, na którym była rozwieszona kolekcja portretów. Pod drzewem Bombik dostrzegł kilka słoni, ale nie potrafił ich rozpoznać. Przeszedł jeszcze parę kroków, gdy zatrzymał się i stanął nieruchomo jak kamienny posąg. Serce zaczęło mu bić mocno i szybko, a dreszcze rozbiegały się po całym jego grzbiecie. Na horyzoncie ujrzał czekającą na niego rodzinę: mamę, tatę i siostrzyczkę Bomilkę. Na ten widok Bombikowi zakręciła się w oku łza. Spływając wolno, wypłukała mu z oka ostatnie kłujące ziarenka pustynnego piasku. Powoli ruszył dalej. Kiedy był już bardzo blisko, spuścił oczy i zaczął swoje przemówienie, ale wszystkie jego słowa wymieszały się ze sobą i zapomniały, gdzie miały swoje miejsce. Zdołał wydusić z siebie tylko kilka słów:

-Przepraszam … bardzo źle zrobiłem. Obiecałem, że nie pójdę na pustynię … teraz wiem.

-Synku, jak dobrze, że wróciłeś. - powiedziała mama i uścisnęła synka. Wkrótce wszyscy razem szczęśliwie wrócili do domu.

Opracował na podstawie bajki muzycznej

pt. „Pustynna Przygoda Bombika

Piotr Paweł Zuga

Autor: ks. Bogusław Zeman SSP

Wydawca: Edycja św. Pawła



Wyszukiwarka