bajki-nie-bajki, biblioterapia


Prezentujemy Państwu zbiór bajek i opowiadań, który powstał  jako efekt warsztatów

„Bajki, nie-bajki. Zastosowanie metafory w pracy z dziećmi . Inspirowane terapią ericksonowską”

w których uczestniczyli nauczyciele przedszkoli.

 

Prawie każdy w swej pracy zawodowej spotyka dziecko, które szczególnie przykuwa jego uwagę.

 

Zazwyczaj chce coś dla niego zrobić.

 

Mógłby mu coś opowiedzieć.

 

Na przykład bajkę.

 

Po to, aby

 

Jak w lustrze pokazać dziecku, co się z nim dzieje, odzwierciedlić jego myśli, uczucia, zachowania,

 

Zamodelować możliwe rodzaje nowych zachowań, nie komunikując tego kategorycznie, ale bardziej obrazowo i „miękko”,

przykuwając uwagę dziecka opowieścią i w ten sposób budując motywację do działań, otworzyć je na nowe rozwiązania,

 

Zmienić perspektywę patrzenia na to, co trudne i nie do pokonania.........

 

Wzbudzić zasoby, ożywić doświadczenia, wspomnienia, uczucia, które kiedyś towarzyszyły pozytywnym rozwiązaniom, budziły zadowolenie, odnaleźć kroplę nadziei, otuchy i wiary , które bez względu na wiek są każdemu  potrzebne,

 

Jak w kufrze pełnym różnych skarbów, zmagazynować w nieświadomości dziecka  taki przekaz, przesłanie, które może okazać się ważne w przyszłości,

 

Wzmocnić intuicję słuchającego, bo czasami to, co ważne przychodzi do nas jako fantazja, przenośnia, symbol, jako że te elementy są integralną częścią naszej psychiki ( ale wydaje się, że akurat na tę część wiedzy o naszej psychice dzieci są bardziej otwarte niż my, dorośli ).

  

Takie są m.in. funkcje metafory, stosowanej przez bajarzy, którzy niegdyś opowiadali swe opowieści przy ogniskach,

 w kręgach i stosowanej dzisiaj przez tych, którzy także teraz używają tej  niedyrektywnej formy komunikowania  treści ważnych, mądrych i cennych.

 

Każdy z autorek prezentowanych baśni i opowiadań, układała je dla konkretnego dziecka. Zgodziły się na publikacje swojej pracy, mając nadzieję, ze być może zainspiruje to inne osoby, by tę formę kontaktu z dzieckiem  włączyły bardziej świadomie w swój warsztat pracy.

 

My ze swojej strony, dziękujemy w ten sposób wszystkim, którzy nam baśnie opowiadali, o nich nas uczyli i razem nami

je układali.

                                              Wioleta Baraniak, Mirosława Bochner

„Bajka o chmurce, dziewczynce i chłopcu”

 

 autorka: Aniela Gajewska

 

 

      Płynęła sobie biała chmurka po niebie, niebieściutkim jak niezapominajki, takie kwiatki
z bajki. Słoneczko się do niej uśmiechało.

      - Dzień dobry słoneczko - powiedziała chmurka i odpłynęła.

Chmurka wędrowała po niebie i myślała - Jaki piękny jest świat, rzeczki wyglądają jak małe wstążeczki, domy - jak klocki kolorowe, a ludzie - to małe pracowite mróweczki.

      - Ach, jak bardzo chciałabym się z kimś pobawić - westchnęła chmurka. - Samemu źle -dodała.

Patrzy chmurka w dół, a tam rusza się jakiś rudy, malusieńki punkcik - Ciekawe kto to jest? Chyba mrówka, a może wiewiórka - myśli chmurka. Może to ktoś, z kim się zaprzyjaźnię?

Chmurka podpłynęła niżej.

     - To chyba dziewczynka, włosy ma rude podobne do marchewki.

     - O! dziewczynka ma okulary i na do dodatek .... płacze? Zapytam, co się stało, bo bardzo nie lubię, kiedy ktoś jest smutny - pomyślała chmurka.

     - Dzień dobry dziewczynko - powiedziała chmurka.

Dziewczynka podniosła głowę i zdziwiona przez łzy szepnęła:

     - Kto to? Co to?

     - To ja chmurka. Dlaczego jesteś smutna ? Dlaczego taka ładna dziewczynka płacze?

     - Ach - westchnęła dziewczynka - to długa historia.

     - Opowiedz, mam czas, psotny wiatr dziś nie goni mnie po niebie i  nigdzie nie widać groźnych chmur. Nie będzie padał deszcz.

Dziewczynka otarła łzy i .... powiedziała - Popatrz na moje włosy!

      - Mają bardzo ładny, modny kolor - powiedziała chmurka.

     - Tak myślisz ? Ale mój kolega chyba tak nie myśli, bo ciągle woła za mną :

     „ Ewka  - marchewka, konewka, spadła z drzewka”. Śmieje się ze mnie i wytyka palcami - powiedziała dziewczynka.

     - E, tam. On na pewno ćwiczy rymowanki - chmurka na to.

     - Rymowanki? - zapytała zdziwiona dziewczynka.

     - Bo wiesz, jak nam chmurkom nudzi się, to bawimy się w rymy:

        chmurka - bzdurka,

        chmurka - górka,

        chmurka - fryzurka,

        chmurka - figurka,

        chmurka - kurka,

        chmurka - wiewiórka,

        chmurka - psujka,

To takie rymowanki - przezywanki i żadna chmurka nie gniewa się na inną, tylko pękamy ze śmiechu, a nasze rozbawione brzuszki wesoło podskakują.

       - Chmurko, a dlaczego on się śmieje ze mnie, że noszę okulary, jak Hilary - pyta dziewczynka.

       - To on nie wie, ze okulary to takie specjalne lekarstwo dla oczu, żeby lepiej widzieć mamusię, tatusia i wiele ciekawych rzeczy.

       - Chyba wie, bo to mądry chłopiec, a na dodatek jego tatuś też nosi okulary - mówi dziewczynka.

       - Wiesz co - mówi chmurka - trzeba sprawdzić, czy on przez przypadek za uchem nie ma cudaczka wyśmiewaczka, który specjalnie mu tak podpowiada, że ciągle sprawia komuś przykrość.

       - Wiesz chmurko, ty chyba masz rację, bo on potrafi się ładnie bawić, a tu nie wiadomo dlaczego wpada do kącika lalek, jak burza, wrzeszczy i wszystko nam przewraca i psuje zabawę.

       - Ach, przepraszam, to było niechcący - mówi po chwili i złośliwie się uśmiecha. Oczywiście, my , dziewczynki mu przebaczamy i dajemy szansę na poprawę swojego zachowania, bo przecież nie zawsze się tak zachowuje. - Wiesz, chmurko -opowiada dalej dziewczynka - czasami, gdy ktoś nie chce dać mu się pobawić swoją zabawką, to bardzo się złości. A  jak się złości, to marszczy brwi i wygląda wtedy jak groźna, bardzo ciemna chmura, z której za chwilę spadnie deszcz albo strzeli piorun. Aż ciarki przelatują po plecach. A za chwilę uśmiecha się, jakby się nic nie stało i mówi - Dobra, poczekam jeszcze chwilę, aż się pobawisz, ale potem mi dasz?

    - On ma dobre serduszko, tylko czasami...... No sama wiesz - mówi dziewczynka.

    - Tak, tak, każdy ma swój dobry i zły dzień. To tak jak z pogodą, raz świeci słoneczko, a za chwilę pada deszcz.

    - Ale na mnie już czas. Do widzenia. - mówi zadowolona chmurka i odpływa.

    - Może kiedyś spotkam znowu chmurkę - myśli uśmiechnięta dziewczynka.

 

Bajka o czołgu”

 

autorka: Magdalena Dryl

 

 

   W pewnej przedszkolnej krainie żył sobie duży, silny czołg o imieniu Pancerek. Ten czołg bardzo lubił się bawić z innymi czołgami, bo był niezmiernie towarzyski. Inne czołgi nawet go lubiły, bo był miły i wesoły, ale niestety często przed nim uciekały. A wiecie dlaczego?

   Otóż nasz Pancerek był duży i silny, ale wcale nie miał o tym pojęcia. Wyobrażał sobie, że wszyscy są tacy jak on - wielcy, ciężcy i mocni. Tak bardzo chciał się z kimś pobawić - rozpędzał się więc w stronę innych czołgów i ..... zamiast radości słyszał tylko krzyki i narzekania: „ Uważaj co robisz! Znowu mnie potrąciłeś! Nie niszcz mnie!”

   Pancerek był z tego powodu bardzo nieszczęśliwy. Z tego smutku jadł coraz więcej. A jak dużo jadł, to robił się coraz większy i potężniejszy - i było coraz gorzej. Tak więc nasz czołg bawił się zazwyczaj sam, ale wcale mu się to nie podobało.

   I byłoby tak pewnie, kto wie jak długo, gdyby......

   Któregoś dnia wszystkie czołgi wybrały się na wycieczkę. Jechały sobie powoli, rozglądając się na wszystkie strony i gwiżdżąc różne wesołe melodyjki na swoich lufach. Nagle jeden z nich wykrzyknął: ”Widzicie tam daleko to wysokie drzewo? Zróbmy wyścig, kto pierwszy do niego dojedzie!”

 - „ Zgoda!” - odpowiedziały inne czołgi. - „ No to: trzy, cztery, start!”

   Wszystkie czołgi ruszyły na pełnym gazie, ile kto miał sił. Jak się zapewne domyślacie Pancerek został w tyle, bo przez tę swoją wielkość i ciężar nie był taki szybki i zwinny jak inne czołgi. Zmęczył się też szybko, zasapał i już miał zrezygnować z  wyścigu ( pomyślał nawet: „ Co za głupie pomysły! Po co my właściwie tak pędzimy do tego drzewa?”), gdy zobaczył jak prowadzący w wyścigu czołg Lufek znika mu z oczu. Tak po prostu -  był i go nie ma. Rozejrzał się na boki - ale Lufka nigdzie nie było. „ Ojej, co się z nim stało?” - pomyślał Pancerek. Najszybciej jak tylko mógł  dojechał do miejsca, gdzie zniknął jego kolega - i wtedy zobaczył co się stało. Po prostu Lufek wpadł do wyrwy w ziemi, której z daleka nie było widać. Leżał tam podrapany  i poobijany i strasznie płakał. Inne czołgi stały dookoła i zastanawiały się, co robić.

Wtedy do akcji wkroczył Pancerek. Niewiele myśląc, wyciągnął grubą stalową linę, przywiązał ja do drzewa, do którego wcześniej się ścigali i powoli zjechał na dół. Podniósł z ziemi wciąż łkającego Lufka i otrzepał go z piasku. „Nie martw się” - powiedział - „Pomogę Ci wyjść”. Złapał go mocno i zaczął wyjeżdżać w górę. „Jakiś ty silny” - powiedział kolega do Pancerka. A ten pomyślał sobie: ”No cóż, chociaż raz ta moja siła, ciężar i wielkość na coś się przydały…”

A wszystkie inne czołgi zaczęły krzyczeć jeden przez drugiego: „Hurra! Hurra! Niech żyje Pancerek!” Wtedy Lufek przytulił go i powiedział „ To nic, że jesteś taki wielki i ciężki, i trochę niezgrabny, i czasem niechcący robiłeś nam krzywdę. Zawsze wiedzieliśmy, ze nic złego nie chciałeś nam zrobić…A dzisiaj udowodniłeś, ze masz dobre serce i jesteś bardzo dzielny. Dziękuję Ci”

Nie muszę już chyba dodawać, że od tego dnia Pancerek zawsze miał się z kim bawić, bo koledzy przestali mu dokuczać i bać się jego wielkości i zbyt dużej siły.

„Lękuś”

 

 autorka : Bożena Wodniok

 

 

Dawno, dawno temu, w bardzo starym drewnianym domku, położonym na skraju lasu żyła sobie

w maleńkiej norce mysia rodzinka. Żyło im się dobrze, ale ich największym marzeniem, które wkrótce miało się spełnić było posiadanie dziecka - małego myszątka. Kiedy na świat przyszedł piękny i zdrowy syn, czuli się najszczęśliwszą mysia rodziną na świecie. Tata mysz codziennie rano wyruszał na poszukiwanie jedzenia dla swojej rodzinki, a mama opiekowała się synem. Tak minęło parę dobrych lat i szybko okazało się, że syn jest bardzo strachliwą myszką. Nigdy nie wychodził sam bez swojej mamusi z norki, nie bawił się z innymi myszkami, ciągle martwił się
o swoją mamusię, tatusia i siebie, żeby nie spotkało ich coś złego, dlatego koledzy nazywali go Lękuś. Lękuś bał się wszystkiego, a już najbardziej dnia, a już najbardziej dnia, w którym sam będzie musiał zostać w swojej norce bez mamy i taty. Pewnego razu tata mysz, jak co dzień wyruszył wcześnie rano z domu, aby poszukać poszukać trochę ziaren zboża na kolację dla swojej rodzinki, natomiast Lękuś z mamą  pozostali w norce. Lękuś był dobrym dzieckiem, pomagał  swojej mamie w pracy domowej, a później całymi godzinami bawił się tylko ze swoją mamusią, gdyż sam nigdy nie opuszczał swojej norki, nawet, gdy inne myszki po niego przychodziły i prosiły, by pobawił się z nimi w mysie zabawy. Pod koniec dnia mama i synuś czekali na swojego tatusia, który powinien już wkrótce przybyć z kolacją, niestety mijały godziny a tata nie wracał. Mama i Lękuś bardzo się niepokoili, więc mamusia postanowiła sprawdzić co się stało, jednakże nie mogła zabrać ze sobą syna, bo było zbyt późno

 i niebezpiecznie. Postanowiła mimo licznych sprzeciwów Lękusia, który przecież nigdy nie zostawał sam w domu, że na poszukiwanie taty wyruszy sama. Pożegnała się z Lękusiem i obiecała, że  wróci, jak tylko znajdzie tatę. Lękuś został sam w domu, wszystko wydawało mu się takie straszne i groźne, nawet jego zabawki. Martwił się także o swoich rodziców, żeby nie spotkali na swojej drodze złego kota. Gdy był już tak bardzo przerażony, że słyszał nawet bicie własnego serduszka, to usłyszał nagle głosy swoich rodziców zbliżających się do norki. Mamusia odnalazła tatusia, który skaleczył sobie łapkę o pozostawione w lesie przez dzieci szkło i nie mógł na czas dotrzeć do domku. Rodzice byli bardzo dumni ze swojego synka, który został sam w domu, nawet Lękuś zrobił się bardziej odważny i częściej wychodził bez mamy do swoich mysich kolegów, bo przecież został sam w domu i nic złego mu się nie przydarzyło.

„Niesforny niedźwiadek”

 

 autorka: Sylwia Filipowicz

 

 

Pewnego dnia mały niedźwiadek Bil wybrał się na wycieczkę do pobliskiego lasu. Chciał  odwiedzić swoich przyjaciół  zajączka Alfreda i liska Ficusia i zrobić im niespodziankę. Szedł niedźwiadek polną ścieżynką, aż doszedł do kwiatowej łąki. Jak tu jest pięknie! Pomyślał
i postanowił, że zrobi sobie krótką przerwę

 i z niezwykłą uwagą zaczął przyglądać się kolorowym kwiatom, lecz niestety szybko go to znudziło .

„ Co ja tu właściwie robię?” - spytał samego siebie i niewiele myśląc, zaczął niszczyć i deptać kolorowe kwiaty, poczym ruszył w dalszą drogę. Szedł, szedł aż doszedł do rozstaju dróg. „ Tu zrobię sobie przerwę”- pomyślał. Tuż obok wielkiego dębu niedźwiadek Bil ujrzał mrowisko
i niewiele myśląc włożył kijek w sam środek mozolnej pracy maleńkich mrówek. W mrowisku zapanował wielki popłoch i zamęt, a nasz niedźwiadek ruszył dalej. Szedł, szedł aż do miejsca, gdzie rosła buczyna. Tu właśnie zbierała orzeszki wiewiórka Milusia. Ułożyła już sobie piękny kopczyk, ale gdy nadbiegł niedźwiadek porozrzucał orzechy i pobiegł dalej.

 Wreszcie Bil dotarł do miejsca, gdzie mieszkali zajączek Alfred i lisek Ficuś. Niedźwiadek Bil opowiedział przyjaciołom jak to podeptał kwiatową łąkę, zniszczył mrowisko i rozsypał orzeszki. Alfred i Ficuś aż się za głowę złapali. „ Niedźwiadku, jak mogłeś narobić tyle szkód! Jeżeli nadal chcesz być naszym przyjacielem, musisz  postarać się naprawić skutki swojego bezmyślnego zachowania. Niedźwiadek Bil bardzo się zawstydził: „ Nie wiedziałem, że moje zachowanie było takie niewłaściwe, teraz będę musiał poprawić, gdyż  nie chcę stracić swoich przyjaciół.”

„Nowy”

 

 autorka: Bernadeta Szaflik 

 

 

W zagrodzie Magdy było zwierząt wiele.                                    

Opiekowała się nimi troskliwie w dni powszednie i w niedziele.

Każde zwierzątko bardzo lubiła,

dlatego zagrodę wygodnie urządziła.

Było więc miejsce do hasania

i posiłków spożywania.

Zwierzęta w zgodzie wszystkie żyły

i na swoim podwórku się bawiły.

Figlowały, baraszkowały,

często na spacer się wybierały.

Czasem wybuchały awantury

o ważne sprawy i o bzdury.

Nikt jednak nikomu krzywdy nie robił.

A jeśli się czasem coś przykrego zdarzyło,

to „Przepraszam” na zgodę się mówiło.

Czas mijał zawsze bardzo miło,

aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Do zagrody przyszedł piesek - chyba zły,

bo od razu każdemu pokazał swoje kły.

Biegał po podwórku, wchodził w każdy kąt,

gdy coś złego zrobił - nie wiedział, że popełnił błąd.

To cos porwał i uciekał, to przewrócił - nie przeprosił,

prawie każdego kotka za futerko wytarmosił.

Wszystkie zwierzęta się temu dziwiły,

a po kilku dniach już się z nim nie przyjaźniły.

Gospodyni Magda często z pieskiem rozmawiała

i różne pomysły wspólnej zabawy podsuwała.

Teraz on już chyba wie,

że gdy bawić z drugim się chce

to wystarczy „Proszę” - jedno czarodziejskie słowo,

by zyskać przyjaciół na nowo.

„O niebieskiej koneweczce”

 

autorka: Beata Przybyłowska

 

 Daleko, daleko, prawie na końcu świata, w państwie Pustynnego Króla leżała mała zielona wioska. Tylko tutaj  surowy władca  złocistych piasków pozwolił rosnąć kwiatom, drzewom
i trawie. W żadnym innym miejscu jego królestwo nie cieszyło oka soczyste źdźbło, barwny pąk ani dojrzały owoc. W żadnym innym miejscu nie śpiewał ptak ani cień nie dawał ochłody
w słonecznej spiekocie.

 Mieszkańcy zielonej wioski wiedli szczęśliwy, ale pracowity żywot. Tylko dzięki ich codziennemu trudowi rośliny i zwierzęta mogły rozwijać się i wzrastać. Do życia potrzebna jest woda, a o nią w pustynnym kraju nie jest łatwo. Ciężko było ja zdobywać kobietom, mężczyznom i dzieciom z zielonej wioski. Codziennie wieczorem, tuż przy granicy osady, wybijało czarodziejskie źródełko. Ludzie ustawiali się przed nim i po kolei nabierali wody do konewek. Przed nadejściem nocy źródełko znikało. W ciemnościach nie można było podlewać roślin i poić zwierząt, bowiem skradały ją złe gnomy. Najlepszą pora na to był wczesny ranek. Gospodarze układali więc konewki z cenną wodą na wysokich komodach, tak by gnomy nie miały do nich dostępu. Wraz z pierwszymi promieniami słońca spragnione rośliny i zwierzęta otrzymywały życiodajny napój  i  z wdzięcznością nuciły i śpiewały.  

 Niebieska chatkę w zielonej wiosce zamieszkiwał gospodarz Gwidon i jego żona Gryzelda. Posiadali oni  całą rodzinę niebieskich konewek - grubego tatę, smukłą mamę, mocnego wujka, drżącą nieco babcię, pochylonego dziadka, dźwięczącą córeczkę i przeciekającego synka. Gwidon  i Gryzelda co noc ustawiali z dumą na komodzie wypełnione po brzegi konewki. Po wodę do czarodziejskiego źródła chodzili kilka razy po stromych i kamienistych ścieżkach, nieśli ją z wysiłkiem do chaty, by rano napoić rośliny i zwierzęta.

 Konewki po przebudzeniu witały ich z radosnym brzękiem i ochoczo bulgotały przechowywaną wodą. Żadna z nich nie uroniła ani kropli, oprócz ...... niebieskiego, przeciekającego synka. Maluch był zrozpaczony. Wiedział jak bardzo cenne jest woda, wiedział, że szczególnie powinien o nią dbać. Co noc widział, jak zasypia mama, tata, babcia, dziadek, wujek i siostrzyczka. Obiecywał sobie, że on będzie czuwał, że nie dopuści do tego, by choć trochę wody z niego się wylało. Na próżno. Sen przychodził niespodzianie, sen głęboki i nieprzespany.

 Budził się rozżalony i smutny, czuł mokrą strużkę obok swojego denka i słyszał zmartwiony głos Gwidona:

„ Znowu ta mała konewka przeciekła. Mokry jest obrus na komodzie, mokra komoda, mokry dywan na podłodze. Tyle pracy, żeby go osuszyć. A jak szkoda wody! Ile roślin by ją wypiło.”

 Wstyd palił uszko konewki, a malutkie blaszane łzy grzechotały przy dzióbku. Rozmyślał niewesoło niebieski synek: „ Jestem do niczego, pójdę w świat, będę nosił piasek, jego jest dość, jego nie szkoda”.

I pewnie by się tak stało, gdyby nie czarodziej, który akurat przechodził obok wioski. Poszedł do niego po radę niebieski synek. Nie mógł czarodziej od razu spełnić jego życzenia, ale radził mu, że wielka moc tkwi w nim samym. Trzeba tylko ją odnaleźć. Długo ćwiczył niebieski synek, aż po którejś nocy okazało się, że nie stracił ani kropelki wody. Cóż to za radość była w rodzinie. Cieszyła się mama, tata babcia, dziadek, wujek i siostrzyczka. Cieszył się Gwidon i Gryzelda. Synek stawał się coraz większym synem, coraz szczelniejszym, a suchych dni było coraz więcej.

„Wiatr i lawina”

 

   autorka: Bożena Jakóbik

 

 

   Działo się to zimą, wysoko w górach, tam gdzie mieszkał psotny wiatr.

   Śnieg padał cały dzień, drugi, trzeci.... Góry wyglądały jak wielkie śnieżne czapy. Całe miasto było już przysypane, a rzeka przypominała srebrny szal.

   Ludzie w miasteczku ze strachem spoglądali na ośnieżone szczyty gór i szalejący wiatr. Bali się, że na ich spokojne, piękne miasteczko może spaść lawina.

   Rodzice Mai i Ali szybko zamykali drewniane okiennice i podwójne drzwi, aby ochronić swój dom przed zbliżającym się śnieżycą. Podobnie robili ich sąsiedzi.

   I właśnie wtedy zerwał się silny wiatr. Dzieci usłyszały jak za oknem skrzypią i płaczą drzewa. Wszyscy zaczęli nasłuchiwać, co się dzieje w górach. Wreszcie zrozumieli... Z wielkim hukiem i szybkością pędziła przez ich miasteczko śnieżna lawina. Dom zaczął trzeszczeć, trząść się i kołysać. Dziewczynki z rodzicami szybko schowały się do piwnicy, aby przeczekać śnieżycę i okrutny wiatr.

   Nagle zrobiło się zupełnie cicho.....

   Ludzie zaczęli wychodzić ze swych domów. Gdy Maja z Alą i rodzicami zobaczyły okolicę, zaczęły płakać. Wszystkie drzewa były powyrywane, płoty i gałęzie połamane, a niektóre domy zostały bez dachów.

   Silny wiatr i spadająca lawina zniszczyły ich piękne miasteczko. Tylko góry dalej stały piękne i ośnieżone, jakby nic się nie stało, a wiatr lekko zwiewał śnieg z ich szczytów.

   Długo ludzie naradzali się, jak uchronić miasto przed psotnym wiatrem i następnymi lawinami.

   Pewnego słonecznego dnia Maja i Ala poszły w góry, tam gdzie mieszkał groźny wiatr. Stały przed wielką jaskinią i zawołały:

  - Wietrzyku - psotniku, dlaczego niszczysz nasze piękne domy, ogrody i drzewa?

Wiatr odpowiedział:

  - Jest zima! Lubię bawić się śniegiem i dmuchać ile mam sił!

  - Ale dmuchasz tak, że zawsze lawina spada na domy i drzewa! Nie możesz dmuchać w inną stronę? - prosiły dziewczynki.

Wiatr bardzo się zawstydził, że zrobił tyle szkód w okolicy.

  - Dobrze, spróbuję - odpowiedział cicho.

Gdy znów za kilka dni wiatr zaczął szaleć i śniegowa czapa potoczyła się z gór, ludzie prędko pozamykali się w domach. Z obawą czekali co się stanie.

    Nagle stało się coś dziwnego.... Nie słychać było trzasków łamanych drzew, tylko głośny szum rzeki. Wszyscy powychodzili z domów i zobaczyli, że lawina spadła do rzeki, a śnieg szybko rozpuszczał się

w wodzie. Miasteczko było uratowane.

    Dziewczynki odwróciły w stronę wysokich gór i zawołały:

- Dziękujemy ci wietrze!  



Wyszukiwarka