TEATR KOREZ
„KOMETA…”
JASKÓŁKO
Jaskółko fruń
przez chiński mur
ponad pustynie drzewa
za parę lat
oblecisz świat
a cesarz niech się gniewa
dziś w nocy śnił mi się sen
Że ziarna wsypał ci
Ludwig van Beethoven
Jaskółko nieś
serc naszych pieśń/nas biednych wiedź
Zapytaj ryb
gdzie lepiej żyć
zapytaj kogo trzeba
zazdrosny widz
nie widzi nic
ślepy na piękno nieba
gdy na nim eskadry klin
pomyśl że macha ci
sam Jurij Gagarin
Jaskółko nieś
serc naszych pieśń/nas biednych wiedź
Jaskółko fruń
teraz i tu
przyniosłem złote grosze
pierwszy jest mój
drugi jest twój
trzeci dla listonosza
A kiedy zmęczy cię mgła
piórka ogrzeje ci
Maria Magdalena
Jaskółko nieś
serc naszych pieśń/nas biednych wiedź
CIESZYŃSKA
Gdybym urodził się przed stu laty
w moim mieście
w ogrodach Laryszów kradłbym kwiatów
całe wiechcie
Dla mej wybranej córki Kamińskiego
mistrza nad mistrze szewca lwowskiego
kochałbym ją i pieścił
chyba lat dwieście
Mieszkalibyśmy na Sachsenbergu
W domu u Żyda Kohna
Jedną z piękniejszych cieszyńskich panien
Byłaby ona
Mówiłaby po polsku i po czesku
parę słów gwarą i ciut po niemiecku
Bo raz na sto lat cud się zdarza
zázrak se koná
Gdybym urodził się przed stu laty
byłbym drukarzem
u Procházki w dzień i noc na raty
za marną gażę
Miałbym piękną żonę trójkę dzieci
patrzyłbym jak czas powoli leci
Cały długi żywot przed sobą
Całe cudne XX stulecie
Gdybym urodził się przed stu laty
w tamtej erze
tylko dla ciebie kradłbym kwiaty
w to święcie wierzę
Tramwaj na moście codzienny raban
słońce by samo podnosiło szlaban
obiadu zapach i
pełne talerze
Wieczorem śpiewałbym z Mojżeszem
Melodie z dawnych wieków
Byłoby lato tysiąc dziewięćset dziesięć
za domem płynęła rzeka
Widzę wyraźnie siebie tamtego
Żonę i dzieci i cieszyńskie niebo
dobrze, że człowiek nigdy nie wie
co go czeka 2x
PETERSBURG
Gdy otula zmierzch dachy Petersburga
mnie ogarnia złość
w dali zniknął pies na chodniku skórka
chleba, której nie chciał tknąć
Książę Igor poślubił mą kobietę
wódka i wigor bawię się pistoletem
kruk złowieszczy na dachach Petersburga
diabeł nadał go
Książę Igor poślubił mą kobietę
wódka i wigor bawię się pistoletem
kruk złowieszczy na dachach Petersburga
diabeł nadał go
Ponad dachami lecą ptaki ślepe
w ogniu krwawych zórz
giniesz duszo nieskończony stepie
pośród życia burz
Żal ogarnia me serce niewymowny
wszystko z powodu Nadieżdy Iwanowny
przez tę miłość będę z dziurą w skroni
rankiem leżał już
DARMODZIEJ
Słyszałam jego krok
Wzdłuż mojej kamienicy
On we mnie utkwił wzrok,
gdy kroczył po ulicy
Chorałem flet mu brzmiał
donośnie - niczym dzwon
I był w tym cały żal
i czerń tysiąca wron
I wtedy już wiedziałam
Że to on
że to on
Ja boso zbiegłam w dół
I wyszłam mu naprzeciw
W podwórzu głodny szczur
buszował w stercie śmieci
Przy bokach ciepłych żon
gdzie chuć z miłością śpi
wtuleni w kołdry schron
rodzinny grali film
A ja tak chciałam znać
odpowiedź - dokąd iść
dokąd iść
Po bruku gnałam w dół,
żeby mu zabiec drogę
Miał płaszcz z wężowych skór
i wokół wiało chłodem
Obrócił do mnie twarz
Swe oczy pełne wron
A blizny dawny blask
skrywały niby szron
I wtedy już wiedziałam dobrze, kim był on
kim był on
Ze strachu ledwo szedł
i słaniał się jak kloszard
Do ust przykładał flet
od Hieronima Boscha
W niebie się księżyc tlił
jak lampa w ciemną noc
jak mój sumienia krzyk,
gdy rzyga schlane w sztok
I już wiedziałam dobrze, że to Darmodziej
Mój Darmodziej
Mój Darmodziej, miłość gra, wierny naszym losom
Bard, który zna wszystkie sny i przemyka nocą
Mój Darmodziej, słodki grzech z jadem pod językiem,
Gdy sprzedać chce to co ma - igły ze słownikiem.
Przez miasto wczoraj szedł
ot - zwykły domokrążca,
A drogi jego kres
znaczyła krwawa wstążka
Flet jego wzięłam ja,
a brzmiał mi niczym dzwon
i był w nim cały żal
i czerń tysiąca wron
I wtedy już wiedziałam dobrze,
że ja to on
ja to on
Wasz Darmodziej, miłość gram, wierna waszym losom
Ta, która zna wszystkie sny i przemyka nocą
Wasz Darmodziej, słodki grzech, z jadem pod językiem
Gdy sprzedać chcę to co mam - igły ze słownikiem
WIELKA WODA
Do mego domu weszła woda
Kiedy rodzinę całą ukołysał twardy sen
Do mego domu weszła woda
Zadzwoniła i od progu: Witam, chciałam wejść.
Ja na to mówię, że uczciwych ludzi
O takiej późnej porze się nie budzi.
Lecz znając życie grzecznie pytam:
Ze skarbówki pani, czy od komornika?
A ona milczała
Niemo gapiła się
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
Drzwi zatrzasnęłam - ale słabo
Jakbyś sypialnię chciał przed babą
Zamknąć lub świecę zgasić dłonią.
A ona stała niewzruszona.
Czarnowłosa pani nosi mokre buty.
Gapi się na zegar, wolno płyną minuty.
Ogród dewastuje piątka małych wód
Czarnowłose brzdące rozwaliły płot
A ona milczała
Niemo gapiła się
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
Skrzypce ojca, album ze zdjęciami dziadka,
Dywan, taboret, fotel, ze słomy makatka,
Lodówka, pralka, mikser i czajnik.
Wszystko to wpada w ręce tej szajki.
Jak na wysypisku, jakby jakieś śmieci.
Co się spodobało, zaraz na wózek leci.
Całe lata zbierasz, ktoś inny zyska.
Przerażonym widzem byłem tego widowiska
A ona milczała
Niemo gapiła się
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
Zakazu wjazdu, przystanki tramwajów,
„Uwaga, zły pies” - wszystko poznikało.
Zniknęły w sekundę ostatnie pewniki.
Sierpy młoty, krzyże i swastyki
Co przez całe życie ważne dla nas było,
O cośmy się bili i z czym się walczyło
Wszystko zabrały, przez ramię rzuciły
Śpij spokojnie, jeszcze tu wrócimy
Jeszcze tu wrócimy
Jeszcze tu wrócimy
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
Ani ryba, ani rak
Po prostu tak
Jakoś tak
SARAJEWO
Przez halickie pola wieją wiatry złe
Nasze małe szczęścia porwał rzeki bieg
Jak wędrowne ptaki, przez nieznany kraj
Wędrujemy niebem, modre listy dwa
Jeszcze płonie ogień i szumi las
Noc kołysze nas do snu
Tam za wzgórze, tam do Sarajewa
Wyruszymy jutro na nasz ślub
Dwa rozbite serca w jedno sklei ksiądz
Wieniec z tamaryszku rzucę w rzeki toń
I popłynie z prądem do nieznanych mórz
Niebo ponad nami, a my wśród łanów zbóż
Jeszcze płonie ogień i szumi las
Noc kołysze nas do snu
Tam za wzgórze, tam do Sarajewa
Wyruszymy jutro na nasz ślub
Wybuduję dom, na wieki będzie stał
Wichry nie obalą jego białych ścian
A w dębowych belkach będzie szumiał las
Nasza miłość w nim na zawsze będzie trwać
Jeszcze płonie ogień i szumi las
Noc kołysze nas do snu
Tam za wzgórze, tam do Sarajewa
Wyruszymy jutro na nasz ślub
DANCE MACABRE
W górę z dymem poszło sześć milionów serc
nasze małe kłamstwa są nieważne dzisiaj wiedz
będziemy tańczyć z wieśniakami roześmiani w słońcu
i we mgle
kocham cię
Naj, Na na naj…
Miłość jest siostrą nienawiści odkąd światem świat
jedziemy na wesele wozem w górze śwista bat
w czerwonej aksamitnej bluzce jesteś Ewą Marią
któż to wie
dzisiaj zabiją mnie
Naj, Na na naj…
Dzieci już zrozumiały tępo się wpatrują w stół
na czole trzecie oko to zwyczajny pusty dół
Pan Bóg się chyba upił tanim bałkańskim winem
i zapadł w sen
jeśli nawet czuwa gdzie tu sens
Naj, Na na naj…
KIEDY RANO SKORO ŚWIT
Kiedy rano skoro świt
Pod mur postawią mnie
Ostatni wódki łyk
Za zdrowie wypić chcę
Opaskę z oczu zdjąć
Ostatni spojrzeć raz
W niebo, by wśród chmur
Kochaną ujrzeć twarz
Ukochaną ujrzeć twarz
Kiedy rano skoro świt
Spowiadać przyjdzie ksiądz
Nie godnym rzeknę mu
Niebiańskich deptać łąk
Bo żyłem z całych sił
I serce czyste mam
A piwo com nawarzył
Wypiję teraz sam
To piwo ja wypiję
Kiedy rano skoro świt
Porucznik krzyknie pal
Żal będzie tych chwil gdym
Nie pieścił twoich warg
I słońca będzie żal
I żal tych długich lat
Gdy sama musisz iść
Przez zimny, pusty świat
Gdy sama musisz iść przez pusty świat
Kiedy rano skoro świt
Ty pranie będziesz prać
I siano grabić w stóg
Ja pod murem będę stać
Do ognia dorzuć drew
I smutek w sercu skryj
Pamiętaj miła mnie
Pamiętaj mnie i żyj
Pamiętaj miła mnie i żyj
PIŁKA NOŻNA
Godzina piąta punkt
Stadion Górnika
rzut karny, w poprzeczkę!
no jak go kryjesz!
Nie fikaj, z bani chcesz?
Ty masz gościu bzika
podskoczysz raz jeszcze
A już nie żyjesz!
Trybuna pęka w szwach
zajebać drani
Prażanie, szmaciarze
Ostrawa Gramy
Jak kopiesz, niech to szlag
Kurwa jak można
Niech żyje sport sto lat
i piłka nożna
Na rogi zero - Trzy
Gdzie ta butelka
No weźcie się do gry!
Liga jest liga
Dziś miałem drugą zmianę
Będzie bumelka
Dostaną chłopcy lanie
Piłka jest wielka
Zielona jest trawa
Stadion ma bramki dwie
Ostrawa gola, Ostrawa
Kula najlepszy w grze
Za bilet dychem dał
Pokaż, co można
Niech żyje sport sto lat
I piłka nożna
Grasz jakbyś nie miał nóg
Czerwona kartka
Baranie na bramie
Rusz swoim tyłkiem
Prażanie to krowy
Hańba Sparta
Ty możesz kopać rowy
Ale nie piłkę
Na szyi szalik mam
Więc krzyczę bez obciachu
To przecież spalony,
Sędziego dać do piachu.
Gdzie jest autokar ten
W opony nożem
Sportowi cześć sto lat
I piłce nożnej
No zamknij się idioto
Jak nie to w mordę bomba
A z ciebie taki fan
Jak z koziej dupy trąba
Gdybym miał twoją gębę
bym na niej siadał
Co mi tu, kurwa, chrzanisz?
Jebnąć ci z bani?!
Po meczu zaś w niedzielę
Kto kibic ten się schla
Hej kelner jeszcze ciemne
Sześć zero na piwa
Ten bramkarz gówno wart
Już nie wytrzymam
Sportowi cześć, sto lat
Futbol jest prima
Gol!!
BABILON
Tak jak dziecko które gdzieś zgubiło mamę
wystraszony pukam w Babilonu bramę
niczego nie rozumiem zachodzę w głowę
nie wiem co robić
W obcym mieście obce szlaki i znaki
obce laski szyldy obce i obrazki
taksówkarz wydał mi banknoty jak namioty
przedziwne mówię wam
Mam z ołowiu głowę
Ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Tłum obdartusów przed zastawionym stołem
przez słomki piją po kryjomu coca-colę
głównymi ulicami
w czapce z dzwoneczkami
kroczy apostoł Jan
Pasażem chciałam przebiec na drugą stronę
na przejściu zatrzymało nagle światło mnie czerwone
Bez ładu składu
wszyscy pędem jadą
na końcu wielki szef
Ten facet co mnie kopnął rzucił swojskie sorry
choć nieumyślnie to jednak noga nadal boli
ból wkrótce minie lecz to co płynie
to moja - nie jego krew
Mam z ołowiu głowę
Ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Z pustym wózkiem wpadnę między regały
i kupię wszystkie rzeczy które na mnie tu czekały
nową wiertarkę
farby i tarkę
oraz błyszczący zlew
W gumowej masce Marylin sexy kobiety
i w lekkiej bluzie runę do drzwi toalety
i rzucę w stronę
mas zaskoczonych
hasło: Niech żyje bal
Choć mi we włosach wiatr potargał kwiaty
triumfalnie spojrzę na tłum menów gapowatych
i ani kropla wina nie poplami wykładziny
w żadnej z pobliskich sal
Mam z ołowiu głowę
Ręce papierowe
kosmos daje znaki
nad Kosowem ptaki
jak notoryczny zbieg
świat wita nowy wiek
Czerwone usta i twarz papierowa
jak zagubione dziecko które chce się schować
jak ptak który po raz pierwszy poczuł skrzydła
machnę na was i odfrunę w dal
machnę na was i odfrunę w dal
WARIATKA MARKETA
Głupia Marketa już
w ramionach cieszyńskiego dworca drży
Śpiewa, śpiewa, śpiewa i zmiata kurz
Na księcia czeka tu
z zaklętą miotłą, co pod pachą tkwi
śpiewa, śpiewa, śpiewa i zmiata kurz.
Blues z petem w tle
Pijacki song
symfonia na biletach
Piwo i śpiew
Zbłąkany wzrok
To śpiewa Marketa
Wariatka Marketa
Wspaniała subretka
w wojennym teatrzyku jakiś song
Była piękna - aż do utraty tchu
Liza i Rozeta
łydki plebanów z podniecenia drżą
była, była, była, a dziś cóż...
Blues z petem w tle
Pijacki song
symfonia na biletach
Piwo i śpiew
Zbłąkany wzrok
To śpiewa Marketa
Wariatka Marketa
Wtulona w dworca cień,
jak w echo katedr - szeptem głodnych ust
zjada, zjada Marketa bułkę swą
A gdy się kończy dzień
rozwiesza pomarańcze swoich bluz,
a ja, a ja, a ja w duszy kocham ją.
Blues z petem w tle
Pijacki song
symfonia na biletach
Piwo i śpiew
Zbłąkany wzrok
To śpiewa Marketa
Wariatka Marketa
MILIONERZY
W naszym domu mówią o mnie łebski Franek
bo mam olej w głowie i poukładane
kiedy ktoś nie kontaktuje
gdy mu główka nie pracuje
wpada wnet po mądre słowo drukowane
Kumpel który widział sto teleturniejów
mówi: Z taką głową wygrasz "Milionerów"
Pomyślunek masz niezgorszy
w telewizji tyle forsy
wszystko zgarniesz kiedy siądziesz przed kamerą
I już siedzę w wielkim studiu z całą zgrają
tam poczułem jak mi nerwy nawalają
z przyciskami miałem biedę
nacisnąłem ABeCeDe
już mnie za stolikiem kurwa upychają
Ledwo żyję Hubert pyta jak się czuję
mini wywiad ile jaram i tankuję
parę danych o mej dniówce
włos zjeżyło mu na główce
"koło ratunkowe" go nie poratuje
Gdy poczułem się w tym studiu trochę śmielej
Hubert spytał co to znaczy ukulele
w głowie pustka że aż miło
to mnie całkiem pogrążyło
mówię: Chcę się skonsultować z przyjacielem
Bodzio w mordę miał przepity głos i chrypę
znowu chlał a będzie twierdził że miał grypę
Słychać było jak tam dyszy
kilkadziesiąt sekund ciszy
marny wynik kiedy kumpel wstawia lipę
Moja stara przed ekranem sfiksowała
cały naród widział jak tam daję ciała
Ludzie gryźli odbiorniki
i czekali na wyniki
pewnie ukulele to bułgarska skała
Już "pięćdziesiąt na pięćdziesiąt" ekran świeci
za A piszą że to jakieś polne kwiecie
za Be instrument strunowy
nie przychodzi nic do głowy
więc publiczność błagam: Ludzie pomożecie?
Luźny Hubert ciągle machał banknotami
mówię: Skup się stary nie daj się omamić
Głowę mam nie od parady
ale chcę zasięgnąć rady
Niech się ciemna masa męczy z przyciskami
Sam ciekawy byłem co też widz wybierze
przecież można się pomylić w dobrej wierze
Be ma dziewięćdziesiąt procent
jednoznaczna skala ocen
gdy coś nie jest na sto dwa to szlag mnie bierze
Jestem twardziel i uznaję racje święte
ryzykuję choćbym zginąć miał ze szczętem
Choć na maksa się zesrałem
Hubert wrzeszczał że wygrałem
ukulele jest hawajskim instrumentem
Ludzie skandowali: Franek tęga głowa
Hubert stówkę pokazywał tłum falował
Trochę nadrabiałem gestem
bo ja przecież ze wsi jestem
lecz dopiąłem swego Dotrzymałem słowa
Mówię: Panie prezenterze trudna rada
biorę stówę bo już zwinąć się wypada
Pora wracać do Ostrawy
Hubert jęknął: Nie ma sprawy
i widziałem jak na glebę gość upada
Zaszalałem wykupiłem przedział śliczny
w zajebistym Intercity elektrycznym
Całą resztę datek skromny
oddam w domu na bezdomnych
bo Ostrawa jest regionem specyficznym
LIST DO PREZYDENTA (MIREK)
Panie Prezydencie, parlamencie cały
Piszę do was skargę, że moje dzieci o mnie zapomniały.
Chodzi o syna Karla i młodszą córkę Ewę
Rok już nie pisali, i nie przyjechali, sam już nie wiem
Pan to mnie rozumie
Pan wszystko wie i umie
Pan to odbuduje, tak jak ja to czuję,,
Pan mnie uratuje,
Panie Prezydencie
Ja chcę choć kapkę szczęścia
Przecież miało być całkiem inaczej
Tak wierzyliśmy święcie
Panie prezydencie, i jeszcze dodać muszę
Że mi podrożały piwo, jogurty buty i autobusy
I znaczki na listy, też w sposób oczywisty
I kilo kiełbasy, i nad morzem wczasy, co za czasy.
Pan to mnie rozumie
Pan wszystko wie i umie
Pan to odbuduje, tak jak ja to czuję,,
Pan mnie uratuje,
Panie Prezydencie
Ja chcę choć kapkę szczęścia
Przecież miało być całkiem inaczej
Tak wierzyliśmy święcie
Panie Prezydencie, mej Czeskiej Republiki
Oni mnie wyrzucili w jednej chwili z mej fabryki.
Ja pół mego życia w maszynowym parku
Aż przyszli nowi, młodzi, i każdy rządzi, jak na folwarku.
Pan to mnie rozumie
Pan wszystko wie i umie
Pan to odbuduje, tak jak ja to czuję,,
Pan mnie uratuje,
Panie Prezydencie
Ja chcę choć kapkę szczęścia
Przecież miało być całkiem inaczej
Tak wierzyliśmy święcie
Panie Prezydencie - moja Agnieszka, gdyby żyła
To zaraz za to pisanie chybaby mnie zastrzeliła
Rzekłaby Ty stary koniu, jesteś jak to małe dziecię
Czy ty wiesz co on ma na głowie w całej republice, Europie i we wszechświecie
Ale
Pan to mnie rozumie
Pan wszystko wie i umie
Pan to odbuduje, tak jak ja to czuje,
Pan mnie uratuje,
Panie Prezydencie
Ja chcę choć kapkę szczęścia
Wszystko miało być tu przecież inaczej
Tak wierzyliśmy święcie
MYSZKA MIKI
Budzę się szarym świtem i chwytam się za serce
czy coś tam jeszcze bije, czyżbym miał jeszcze szczęście?
A może już po mnie, bo mam buty woskowane
Do śmierci kołowrotek, bezsensowny ten sam ranek.
Nie ma z kim, nie ma o czym, nie ma co, nie ma jak
nie ma gdzie, nie ma po co, każdy jest z sobą sam.
Wychudły Don Kichot siodła swą Rozynantę,
a ślepy bóg za sterem prowadzi nasza łajbę.
Telefon milczy ten - nagranych uczuć dramat,
złe wieści jak bezpieka także przychodzą z rana.
Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki,
mógłbym się śmiać, lecz mam uśmiech Myszki Miki
Ranki bym zniszczył.
W radiu gra Chick Corea - prezenter dobry człowiek -
zaprawdę jest wesoło niczym w rodzinnym grobie.
Uśmiecham się jak mumia, mam wory pod oczami,
różowy świt mnie nudzi, kolejny dzień już nie mami.
Coś mówisz że byś to robić chciała,
pomału stygnie pościel, dołki po rozgrzanych ciałach.
Wszystko oblekła szarość - jak orzec czyjąś winę,
Toporem machnął drwal, łączącą przeciął linę.
Dwa łóżka jak dwa kraje dzielą pograniczne słupy,
wzdłuż ozdób na tapecie ciągną się kolczaste druty.
Gdy sen nadejdzie błogi, już nie męczą żadne zmory.
wszak była we mnie miłość - dziś pusta złość i gorycz.
Druty bym skreślił.
Przeklęta ta godzina, moment, tej chwile przelot,
gdy rzeczy się wahają między czernią a bielą,
gdy jeszcze półmrok toczy odwieczną wojnę z brzaskiem,
bezsenność jest cierpieniem, palącym oczy piaskiem.
I znowu huczy w głowie i tępo kłuje w boku,
chciałbym na dobre zasnąć, nie myśleć i mieć spokój.
Z łokciami na kolanach - słucham, jak łzy twe płyną
Na życie już za późno - za wcześnie, żeby ginąć.
Co było jeszcze wczoraj, niepotrzebne dziś nikomu,
Ostatni kawy łyk, bo nie ma więcej kawy w domu.
Wszak przyjdzie, co przyjść musi, nadejdzie nieproszone,
Chleb z masłem zawsze spada nie na tę, co chcesz stronę
Masło bym skreśliła
Mówisz mi o nadziei i siecią słów oplatasz,
co jak szpiegowskie sondy krążą dookoła świata.
Rozebrać się z piżamy może bym umiał jeszcze,
dwadzieścia lat mówiłem, dziś mi się gadać nie chce.
Z plakatu w ubikacji knur spasły do mnie mruga,
Pędząc zabiera wszystko spienionej wody struga.
Spłukuje to, co było i niesie wprost do ścieku,
a mnie tu przyjdzie zostać, nim zabraknie mi oddechu.
Macam się po nadgarstku, na dworze prawie świta,
zegar godziny bije i pogodnym dniem nas wita.
Już na wpół czujny, na wpół złapany w nocy wnyki,
mógłbym się śmiać, lecz mam uśmiech Myszki Miki
Miłość bym zniszczył.
ZESTARZEĆ NAM SIĘ PRZYSZŁO
Nasz syn taki duży, z pieluszek wyrósł już
Zestarzeć nam się przyszło, skarbie mój
Uśmiech ma po mnie, a włosy po tobie
Jego w oczach taki blask
Więc nie bądź smutna
Tylko rozchmurz twarz
Nasza córka, gdy się kąpie zamyka drzwi na klucz
Zestarzeć nam się przyszło, skarbie mój
O swoim księciu marzy, co noc
Już w naszym bloku cichnie gwar
Więc nie bądź smutna
Tylko rozchmurz twarz
Jeden plus jeden to cztery
A dwa jabłka i gruszki dwie
To jest
Osiem wiśni na talerzu
W naszym wieku już nie Amor czuwa, tylko Anioł Stróż
Zestarzeć nam się przyszło, skarbie mój
Znów w telewizji ten stary film
Pan Globisz Anioła gra
Więc nie bądź smutna
Tylko rozchmurz twarz
I ten stary wiersz sprzed lat, już dawno pokrył kurz
Zestarzeć nam się przyszło, skarbie mój
Nocą, gdy spałaś patrzyłem na ciebie
Chyba napisałem nowy wiersz,
Oczym - nie pamiętam.
Ale ty chyba wiesz.
Jeden plus jeden to cztery
A dwa jabłka i gruszki dwie
To jest
Osiem wiśni na talerzu
MOJE SMUTNE SERCE
Nad mą głową chmury przepływają
pytam ludzi, czemu się nie kochają
moje serce
smutne serce
Naga, bosa chodzę po ulicach
gdzie ta miłość jedyna tajemnicza
moje serce
smutne serce
Nie ma nie ma tylko jej złuda mami
szyld wyblakły nad lombardu drzwiami
moje serce
smutne serce
KIEDY ZDECHNĘ
Założę rano czarne papierowe buty
Zajarzy moja stara że nie idę do roboty
Żałobników kondukt od Sikory mostu
Ciągnie na Ostrawę
Po calutkim Śląsku
Zdechnę, gdy sobie zdechnę
Ależ to będzie pięknie
Kiedy się położę i normalnie zdechnę
W nieutulonym żalu bliscy i dalecy
Rosół z kury, chłopy z gwinta, baby płaczą, tańczą dzieci
Znieść nie mogłem bajzlu w domu i urzędzie
Więc nie mówcie - niech mu ziemia lekką będzie
Zdechnę…
Są takie, którym nie dogodzisz choćbyś skonał
Weź tego co na babie zesztywniał Magdona
Jak więc wybierać - w łóżku czy przy stole
Obie rzeczy lubię, nie wiem, ja pierdolę
Zdechnę…
Nie wiem tylko czy wziąć fajkę czy cygaro
Bo kurzących chyba za drzwi z nieba nie wywalą
A pod każdą pachę wezmę beczkę rumu
Do pół litra dziennie nie niszczy rozumu
Zdechnę…
Mój Boże wiem, że ciebie nie ma ale w razie czego
Połóż mnie obok mego kumpla Alojzego
Podstawówka, gruba i pierwsze dziewczyny
Tę ostatnią szychtę jakoś przemęczymy
Zdechnę…
Założę rano czarne papierowe buty
Zajarzy moja stara, że nie idę do roboty
Buty są z papieru, papier jest do dupy
Już nie zmienię życia, zmieniam tylko buty
Zdechnę…
Litania u schyłku wieku
Ciała zabitych w imię sprawy
zastępy sierot wdów
ileż krwi na ołtarzach sławy
i słów
Ileż posągów bożków bogów
pochodni na ulicach miast
iluż proroków demagogów
i kłamstw
Panie mój który na wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój ślepy Boże mój
Ileż transportów czołgów wraków
ponurej dżumy straszny plon
ileż na ziemi niebie znaków
i wron
Ileż pasiaków gwiazd Dawida
szubienic i gilotyn
tysiące ran choć blizn nie widać
i win
Panie mój który na wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój głuchy Boże mój
Ileż przez piasek zasypanych
karawan co zmieniły kurs
ileż pomników wydumanych
i bzdur
I złote łajno krów złoconych
i stosy trupów wokół jam
bezradny człowiek przerażony
sam
Panie mój który na wysokościach tkwisz
panie mój czy ty nie widzisz i nie słyszysz
panie mój martwy Boże mój
KOMETA
Ujrzałem Kometę ze złotym warkoczem
Zaśpiewać jej chciałem, lecz znikła mi z oczu
Raz jeszcze błysnęła nad lasem, a potem
zostały mi w oczach monety dwie złote
Monety ukryłem w szczelinie pod dębem
Gdy znowu nadleci, gdzie indziej już będę
Gdzie indziej ja będę już duszą, mniej ciałem
Ujrzałem Kometę, zaśpiewać jej chciałem
O lesie, o trawie, o wodzie
O śmierci, co po każdego przychodzi
O zdradzie, miłości, o świecie
O wszystkich ludziach, co tu, na tej żyli planecie.
Ruszają pociągi w niebieskie rozjazdy
Pan Kepler ustalił im tam rozkład jazdy
Odnalazł wpatrzony w gwieździste przestrzenie
blask tej tajemnicy, co jest nam jak brzemię
Cień wiecznie tajemnej reguły w przyrodzie
Że tylko z człowieka się człowiek narodzi
Że drzewem z gałęzią wciąż łączy się korzeń
Krew naszych nadziei wędruje przestworzem
Ujrzałem kometę na niebie szerokim,
jak relief artysty z minionej epoki
Sięgnąłem, by chwycić, zatrzymać przy sobie
I naraz poczułem, jak mały jest człowiek
Jak posąg Dawida wykuty w marmurze
wciąż stałem, szukałem Komety tam w górze
Daremnie czekałem. Gdy ona powróci
nas już tu nie będzie. Kto inny zanuci...
O lesie, o trawie, o wodzie
O śmierci, co po każdego przychodzi
O zdradzie, miłości, o świecie
Będzie to piosenka o nas i Komecie.
- 1 -