TEKST DYKTANDA:
Budzenie się dnia
Brzask rozświetlił mury i krużganki purpurowym blaskiem. Na strzelistej wieży kilkakrotnie uderzył olbrzymi spiżowy dzwon. Zazgrzytały wrzeciądze otwieranych wrót. Zadudniły po ulicach okute kółka kupieckich wozów, krytych skórzanymi, ciemnobrązowymi budami i chłopskich, nadmiernie przeciążonych różnorodnymi warzywami i Gomułkami serów. Rudobrody strażnik zwolna odłożył łyżkę i z niesmakiem spojrzał na przyniesione mu przez pacholika nie najświeższe już pożywienie.
Zaułkami poczęła wędrować młodzież ku nieodległej szkole. Tuż przed narożną kamienicą muzyk uderzył w struny dźwięcznej lutni. Zachwycona Małgorzata rzuciła pod jego ciżemki na pół rozkwitniętą, pąsową różę. Bezdomna, kulawa żebraczka, trzęsąc się, podążała za rozentuzjazmowanym burmistrzem.
Na rynku już od rana grube przekupki w rozłożystych, bladożółtych spódnicach, sprzedają na straganach brunatne chlebki. Słychać Michała wyśpiewującego o wójcie Mateuszu, który przewędrował wzdłuż i wszerz Polskę, zahaczając nawet o pagórkowate tereny naszych południowo-wschodnich pobratymców.
Z oddali słychać było czyża, dzierzbę, jemiołuszkę, potrzeszcza, remiza, bździągwożerną białorzytkę i kukułkę pasożytkę.