Żałoba i kicz pojednania
Gdyby nie katastrofa w pobliżu Smoleńska, czytałbym zapewne dzisiaj komentarze pokazujące, że niepotrzebnie Lech Kaczyński poleciał uczcić poległych w Katyniu. Czyż wcześniejsze uroczystości nie wystarczyły - słyszałbym pytania. A poza tym - dowodziliby znawcy - dość tej przeklętej polskiej martyrologii. Zostawmy umarłym grzebanie umarłych, żywi niech patrzą w przyszłość.
Gdyby nie wypadek samolotu, Lech Kaczyński wystartowałby w kampanii. Zapewne uzyskałby poparcie, które pozwoliłoby mu wejść do drugiej tury, bez żadnych wszelako szans na zwycięstwo. Trudno mi uwierzyć, że mogłoby być inaczej. Kolejni eksperci twierdziliby, że ma zbyt duży elektorat negatywny, wciąż popełnia gafy, nie potrafi przebić się przez mur obojętności. Sam bym tak uważał.
Więc skąd te tłumy? Skąd ten płacz powszechny? Skąd rozpacz na tylu twarzach? Jak to się stało, że śmierć tego polityka nagle spowodowała wybuch tak wielkiego narodowego współczucia? Te miliony płaczących, smucących się? Skąd tylu ludzi pogrążonych w modlitwie? Towarzyszących prezydentowi w ostatniej drodze z lotniska do Pałacu Prezydenckiego? Skąd się oni wzięli?
Na pewno poruszyła ich niewymowna tragedia samej śmierci. Jej całkowita nieprzewidywalność. Ta groza, którą wywołuje zawsze to, co nieoczekiwane. Nie mniej istotna jest chyba obecna w tym dramacie symbolika. Prezydent, jego żona, najbliżsi współpracownicy zginęli, chcąc oddać cześć poległym w Katyniu. Ta symbolika prowadzi niekiedy do zbyt pochopnych porównań, do słów o świadomej ofierze. Cóż, prawo bólu i rozpaczy. Być może innym powodem tego narodowego wzruszenia jest też poczucie osierocenia. Ludzie boją się, że państwo i naród zostały pozbawione swej głowy. Nic dziwnego, że w takiej chwili chcą być razem.
Ale jest chyba jeszcze jeden powód owego wybuchu żalu i smutku: nie do końca czyste sumienie. Czy to możliwe, by ten człowiek, którego śmierć wspomina się z takim oddaniem i bólem, był tym samym niemal groteskowym przywódcą? Jest jakaś gwałtowna dysproporcja między dzisiejszą dość powszechną zgodą (mimo pojawiających się protestów)na to, by Lech Kaczyński spoczął na Wawelu wśród najwybitniejszych Polaków a ową niedawną jeszcze pogardą i lekceważeniem jego osoby. Między zgodą na powszechne wyśmiewanie prezydenta i jego obecną apoteozą. Tak, myślę, że tym, co kieruje tylu ludzi na ulice, jest głębokie poczucie niesprawiedliwości wyrządzonej Kaczyńskiemu.
Trzeba o tym mówić. Trzeba o tym przypominać. Owszem, Polska potrzebuje jedności. Ale nie byłoby dobrze, gdyby prezydentura Lecha Kaczyńskiego utonęła w kiczu wzajemnego pojednania. Potrzebna jest uczciwa debata o tym, co godne uznania, a co niesłusznie podlegało wykpieniu, jak i o rzeczywistych słabościach. Nawet jeśli będzie to powodować rozdrapywanie ran.
http://blog.rp.pl/lisicki/2010/04/13/zaloba-i-kicz-pojednania/