Czwarta władza w Ameryce (prasa) Pionierzy wolności słowa -, NAUKA, DZIENNIKARSTWO, Dziennikarstwo


Czwarta władza w Ameryce: Pionierzy wolności słowa - prasa

W 1990 roku prasa w Stanach Zjednoczonych obchodziła swoją 300 rocznicę powstania. Po nieudanej próbie uzyskania wpływu na kolonialne władze w 1690 roku i zamknięciu po pierwszym dniu dziennika "The Publick Occurrences: Both Foreign and Domestick" amerykańscy wojownicy o wolność słowa nadal szukali możliwości krytykowania brytyjskich władz.

Już w 1734 roku John Peter Zenger, wydawca "The New York Weekly Journal", został oskarżony przez gubernatora Nowego Jorku o zniesławienie i działalność wywrotową. Adwokat Zengera, 4 Alexander Hamilton, argumentował w czasie procesu, że "fakty bronią się same", a ich wiarygodność była wystarczającą podstawą do publikacji artykułu. Ten proces można śmiało nazwać pierwszą wygraną bitwą o wolność prasy w USA. Sąd uniewinnił Zengera, a w Stanach Zjednoczonych ruszyła prawdziwa krucjata o niezależne i wolne media zakończona wydaniem 12 VI 1774 roku pierwszego oficjalnego aktu regulującego wolność prasy (Bill of Rights). Jednak ukoronowaniem starań amerykańskich wydawców była Pierwsza Poprawka do Konstytucji (1791 r.).

Początek XIX wieku przyniósł nowe rozwiązania technologiczne - wraz z pojawieniem się parostatków, kolei i telegrafu, komunikacja wyrwała się z wieku "wiatru i koni". Wynaleziono parową prasę cylindryczną, co obniżyło koszty druku; upowszechniono edukację, co sprawiło, że większa ilość mieszkańców potrafiła i chciała czytać. Wydawcy zrozumieli, że przyszłość prasy zależy od jej masowej dostępności, czyli ceny i przystępnej zawartości. Wielu z nich było zatwardziałymi reformatorami, którzy otwarcie popierali zwykłych ludzi i przeciwstawiali się niewolnictwu. Dzięki połączeniu narodowej dumy z idealizmem i otwartym umysłem, ich gazety stały się wkrótce popularnym środkiem do zaszczepiania amerykańskiego stylu życia i myślenia całym rzeszom imigrantów przybywających ze wszystkich stron świata. Do 1820 roku powstało na terenie całych Stanów około 25 dzienników i ponad 400 tygodników. W 1841 roku pojawiła się najbardziej wpływowa i opiniotwórcza wówczas gazeta - ufundowana przez Horacego Greeley - "The New York Tribune". Inne istotne dzienniki, jak chociażby "The New York Times", "Baltimore Sun" i "Chicago Tribune" powstały około roku 1850. Jednak prawdziwi magnaci świata mediów zbudowali swoje fortuny w najbardziej niespokojnych czasach - tuż po zakończeniu wojny secesyjnej. Było ich dwóch - zacięci wrogowie, którzy prowadzili bezpardonową walkę: Joseph Pulitzer i William Randolph Hearst. By zyskać czytelników, uciekali się do tzw. "żółtej prasy", dziś nazywanej bulwarową, operującą sensacją i skandalem. Przyjęli formułę "krew na pierwszej stronie", przyciągając czytelnika szczyptą tragedii i śmierci. To z tych właśnie czasów pochodzi słynne powiedzenie Pulitzera: "Nie drukuj nigdy tego, czego twoja służąca nie może zrozumieć" - te słowa mówią chyba wszystko o poziomie ówczesnych gazet. Zabójstwa, mezalianse, katastrofy i wypadki, oto czym żyła Ameryka w XIX wieku. Kwintesencją prasy z "krwią na pierwszej stronie" był dziennik "The New York Daily News", wydawany w formie tabloidu, na żółtym papierze. Jak inne brukowce zajmował się wówczas sensacją i rozrywką, drukując krótkie teksty z szokującymi zdjęciami, komiksy i... reklamy, które z czasem zajęły prawie połowę objętości gazet. Jako że tabloidy sprzedawane były po bardzo niskich cenach, znacznie mniejszych od kosztów produkcji, gazety utrzymywały się niemal wyłącznie z reklamy.

Dopiero w początkach XX stulecia wydawcy gazet zrozumieli, że najlepszy sposób by na dłużej przywiązać czytelnika do gazety, to przedstawić mu pełny obraz sytuacji bez preferencji czy uprzedzeń. Te standardy obiektywnego dziennikarstwa należą po dziś dzień do najlepszych tradycji amerykańskich reporterów. Inną cechą medialnego świata wyniesioną z tamtych lat jest tworzenie olbrzymich koncernów medialnych. Najlepszym tego przykładem było imperium Hearsta, który miał pod swoją kontrolą około 75% wszystkich wydawanych wówczas gazet. Do dziś amerykańskie media rządzone są przez takie gigantyczne i wpływowe koncerny. W 1990 roku było ich w Stanach Zjednoczonych 135 i zarządzały łącznie 1228 dziennikami. Podobnie jak w Europie, potęga prasy drastycznie zmniejszyła się wraz z pojawieniem się radia, a zmalała niemal do minimum po wkroczeniu telewizji. Zawieszono niemal wszystkie popularne "popołudniówki", gdyż czytelnik zamiast biec po gazetę wolał obejrzeć najnowsze wiadomości w telewizji lub posłuchać radia. W 1971 roku 4 popołudniowe wydania miały około dwa dzienniki w 66 miastach. W 1995 roku ich liczba zmalała do 36.

Przez ostatnich 50 lat liczba dzienników zmalała z 1772 w 1950 roku, do 1480 w 2000 r. Za to większą popularnością zaczęły cieszyć się wydania weekendowe - ich ilość wzrosła z 549 w 1950 r. do 917 w 2000 r. Pomimo ciągłego spadku czytelnictwa, Stany Zjednoczone nadal mają największą liczbę gazet na świecie - ich całkowity nakład wynosi 115 milionów sztuk!

Dziennikarstwo śledcze i rola "psa stróża", jaką nałożyła na media konstytucja i inne akty regulujące działalność wydawców i dziennikarzy, rozwinęły się w latach 60-tych XX wieku. Okres wojny w Wietnamie był dla amerykańskiej prasy największym sprawdzianem. Wydawcy musieli wybrać, czy wolą podążać za pewnymi wytycznymi polityki kraju, czy przedstawiać niezatuszowaną opinię społeczną. Właśnie wtedy zaczęto przywiązywać wielką rolę do etyki dziennikarskiej. Większość amerykańskich środków przekazu podążyła jednak drogą sumienia i przyczyniła się do wycofania Stanów Zjednoczonych z konfliktu wietnamskiego. Podczas śledztwa w aferze Watergate po raz kolejny dziennikarze (tym razem "Washington Post"), Bob Woodward i Carl Bernstein, udowodnili, że prasa nadal ma wpływ na politykę, a nie jest tylko jej "pokojowym pieskiem". Niestety nie zawsze wolność mediów była nadrzędną wartością. Wiele przykładów i decyzji sądowych wskazuje, że na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat nie udało się pogodzić prawa społeczeństwa do informacji i prawa osób publicznych do prywatności. O takich kontrowersyjnych przypadkach będę pisać w jednym z kolejnych odcinków "Czwartej władzy w Ameryce".

W pierwszym odcinku naszego cyklu pisałam o "wielkiej piątce" amerykańskiej prasy: "Wall Street Journal", "USA Today", "New York Times", "Los Angeles Times" i "Washington Post". Najmłodszy z tej grupy, "USA Today", został założony przez grupę Gannetta w 1982 roku, a swój sukces zawdzięcza długotrwałemu i drobiazgowemu badaniu rynku, które poprzedziło premierę. Dzięki niemu wydawca postawił na wszystko, czego brakowało przeciętnemu Amerykaninowi - krzykliwą szatę graficzną, duże kolorowe zdjęcia, krótkie artykuły z chwytliwym wstępem, odpowiadające zapracowanym mieszczuchom, którzy szukają raczej najnowszych newsów niż nużących, wnikliwych historii.

Dziś gazety muszą konkurować nie tylko z telewizją, ale z całą rzeszą wyspecjalizowanych środków masowego przekazu. Personalizowane serwisy internetowe, lokalne stacje kablowe, telewizja interaktywna, specjalistyczne wydawnictwa, katalogi i inne inicjatywy bezpośredniego mailingu. By sprostać wymaganiom czytelników i dorównać konkurencji, gazety muszą postawić na nowe technologie. Poprzez Internet ich elektroniczne wersje są więc rozpowszechnianie do osobistych komputerów, nowe metody druku pozwalają na docieranie dalej, szybciej i w lepszej jakości. Do badań rynku zatrudnia się najlepszych specjalistów, którzy pomagają ustalić co i jak podane sprzeda się najlepiej. Bo nie ukrywajmy, w mediach, jak w każdym innym biznesie chodzi przede wszystkim o pieniądze. Co prawda dziennikarze mają jeszcze oprócz tego do spełnienia pewną misję. Czy udaje im się połączyć wymogi współczesnego świata z dziennikarską etyką? O tym, a także o niszowych, opiniotwórczych magazynach dowiecie się już w kolejnym odcinku.

Urszula Sienkiewicz

artykuł udostępniony przez SAGA Foundation



Wyszukiwarka