Kiedy mówimy o technofobach na czele peletonu zawsze lokowany jest Neil Postman. Zarzucający technofilom jednokierunkowe patrzenie, sam ogniskuje się na złowrogich wizjach, jakie stają się rzeczywistością, dzięki powszechnemu użyciu technologii. Już na pierwszych kartach Technopolu autor wskazuje, iż „błędem jest sądzić, że jakakolwiek innowacja technologiczna przynosi tylko jednego rodzaju efekty.
Każda technologia jest zarazem ciężarem i błogosławieństwem”. Niestety N. Postman podobnie jak ostracystycznie traktowani przez niego technofilaci, dostrzega jedynie rewers technologicznej monety.
W książce N. Postmana uderzyło mnie jednak zupełnie coś innego. Mianowicie książkę tę odebrałam jako swoisty pamflet na socjologię i długo się zastanawiałam czemuż to Technopol nie został zaliczony w poczet ksiąg zakazanych. Nie będzie chyba zbytnim nadużyciem jeśli powiem, iż N. Postman odziera z rzetelności i naukowości nauki społeczne.
Wedle autora Technopolu, nawet zastosowanie rygorystycznych zasad ustanowionych przez nauki ścisłe, nie winno stanowić przyczynki do tworzenia sprawdzalnych teorii, czy praw uniwersalnych. To, co tworzą badacze społeczni, w postmanowskich ustach brzmi, jak rodzaj metafory, analogicznie do powieści, czy sztuki teatralnej. Socjologia jest jak przezroczyste tło, im szersze, tym w mniejszy sposób pozwalające na wnioskowanie.
Ostrze wbite w socjologiczne ciało jest niezwykle ostre - Postman twierdzi wręcz, iż nauki społeczne nie odkrywają niczego, jedynie przypominając ludziom to, o czym zdążyli zapomnieć. Nauka, badania społeczne oraz literatura piękna, to trzy różne przedsięwzięcia - choć każde z nich podejmuje jakąś próbę wyjaśnienia naszego ludzkiego istnienia, to każde z nich posługuje się innymi narzędziami i technikami, inaczej rozumie prawdę. Badaniom społecznym bliżej - zdaniem Postmana - do literatury pięknej, ba Postman nie traktuje ich jako prawdziwych naukowców, czego wyrazem jest użycie cudzysłowia, kiedy mówi o „naukowcach” społecznych.
Gdzie tkwi błąd? - mógłby ktoś zapytać - utonęliśmy w statystyce, lubując się w zestawieniach, mało logicznych i niewiele wnoszących porównaniach. I tu należy przyznać Postanowi rację, rozdęta do granic wytrzymałości statystyka, wykazując nonsensowności w stylu „brunetki inteligentniejsze od blondynek”, czynią z nauki targowisko na racje. Za kim stoi więcej sondaży, różnego rodzaju rankingów, ten ma monopol na władzę. Każdy metodolog wie, iż od formy pytania, zależy odpowiedź respondenta, którą właściwie możemy tak zmanipulować, by uzyskać interesującą nas wynik. Tak ślepe zapatrzenie w liczby przywodzi na myśl Francisa Galtona, który kojarzył pary małżeńskie, w ten sposób, aby uzyskać jak najlepsze potomstwo. Patologiczne wręcz uwielbienie dla liczb, doprowadziło Galtona do stworzenia „mapy piękna” - chodziło tutaj o piękno kobiety, opracował metodę do obliczania nudy, a także badania do obliczania skuteczności modlitw.
Najbardziej zdają się N. Postmana mierzić socjologowie, którzy na ekranach naszych telewizorów zdają się mieć monopol na prawdę, stojąc na pozycji nadludzi, mówią nam jak żyć i postępować.
Zdaniem N. Postmana żadna kultura nie może uniknąć negocjacji z techniką, w której technika jednocześnie dając, coś odbiera. Technofobia Postmana zatacza szerokie kręgi. Przypomina przytaczany przez J. Naisbitta w High tech - High touch technologiczny Armagedon „Niektórzy obawiają się, że podobnie jak wszechmocny gniew Boga, potknięcia technologii komputerowej zagrożą wprowadzeniem w nasze życie kompletnego chaosu - z nieba zaczną spadać samoloty, pociski wystrzeliwane będą bez jakiejkolwiek kontroli” (Naisbitt 2003: 18).
Postman w dostępie do technologii doszukuje się czegoś na miarę wielkiej teorii spiskowej „ci, którzy kontrolują działanie jakiejś konkretnej technologii, skupiają w swoich rękach władzę i nieuchronnie zawiązują pewien rodzaj spisku przeciwko tym, którzy nie mają dostępu do wyspecjalizowanej wiedzy udostępnianej przez tą technologię”. N. Postman w komputerach upatruje źródła całkowitej inwigilacji oraz redukcji człowieka do n-tego numeru. Owszem komputery z pewnością są źródłem niezwykle cennych informacji o użytkownikach - internautach, ruch w Sieci i zawierane tam transakcje, pozwala na określenie preferencji użytkownika. Nie byłabym jednak skłonna twierdzić, iż pojawienie się Internetu i nowoczesnych technologii otworzyło przysłowiową puszkę Pandory.
W swojej książce odwołuje się autor do zachłyśniętej techniką medycyny. Wykazuje, iż wykazano, że jedna trzecia prześwietleń była dokonywana niesłusznie. Wiele racji w twierdzeniu, iż zaopatrzeni w przyrządy techniczne, lekarze stracili umiejętność obserwacji, podobnie jak ludzie otoczeni komputerami, tracą wiele ludzkich umiejętności. Owszem należy przyznać rację Postmanowi, iż nieco paradoksalnie brzmią słowa, iż ludzie są podobni do maszyn, aż ku stwierdzeniu, że ludzie prawie niczym nie różnią się od maszyn - finalnie stwierdzamy, że ludzie są maszynami.
Metafora człowieka-maszyny właściwie na stałe wtargnęła do naszego życia. Zdarzyło mi się nawet usłyszeć stwierdzenie o „zresetowaniu dysku”, co miało oznaczać, odstresowanie się, poprzez stan upojenia alkoholowego. Komputery traktowane są jak osoby ludzkie, mówimy że atakują je „robaki” - czyli de facto żywe organizmy, czy „wirusy”, które również atakują żywe organizmy. Z pewnością nierzadko byliśmy świadkami sytuacji, gdy tłumaczono nam niemożność wykonania jakiegoś zadania „bo komputery się zawiesiły” - komputer bywa tuja traktowany, jako jednostka autonomiczna, na którą nie bardzo wiadomo jak wpłynąć. To każde moim zdaniem przejaw traktowania komputera-maszyny, jako żywej istoty, mogące mieć złe dni, czy chwilowe kaprysy. Oczywiście bardzo często niemożność wykonania jakiegoś zadania wynika, z braku umiejętności obsługi.
Niezwykle trafną jest tu metafora Postmana, do kafkowskiego Procesu, w którym Józef K. zostaje oskarżony - problem w tym, że nie wie przez kogo i o co. Ludzi i komputery wiążą silne więzi emocjonalne. Według naukowców z Uniwersytetu w Pensylwanii, użytkownicy są „wierni”, jednej lub dwóm maszynom, są gotowi czekać, żeby z nich korzystać, nawet w sytuacji, gdy inne komputery są wolne.
Recenzowana pozycja porusza także kwestię upadku wielkich symboli. P{ostanowi chodzi tutaj raczej, nawet nie o bluźniercze posługiwanie się symbolami religijnymi, ile o trywializacje symboli, które dla wielu ludzi mają głęboko religijny charakter. Niestety powszechne użytkowanie symbolu, osłabia jego znaczenie, a stąd - zdaniem autora -niezwykle blisko do reklamy Jezusa promującego wino. I rzeczywiście technopol wydaje się zacierać granice pomiędzy sacrum a profanum. Jak możemy łatwo zauważyć w reklamie najczęściej nie sprzedaje się produktu, a obraz. Rozbawionego w gronie kolegów, mężczyzny przy piwie, czy zachwyconej białością dopiero co upranej bielizny, gospodyni domowej.
Pointując posłużę się słowami J. Naisbitta „zdając sobie sprawę z istnienia technologii, można rzeczowo ocenić ich znaczenie i wypracować odpowiedni do nich stosunek. Można zacząć przewidywać kierunki rozwoju nowych technologii i debatować nad ich zaletami oraz konsekwencjami znajdowania dla nich nowych zastosowań. Dzięki temu przyszłość przestanie tak niepokoić”