WETERAN LOTWSCTWA I ZDJĘCIE BAZY NA KSIĘŻYCU
Poniższa relacja pochodzi z ust weterana Sił Powietrznych USA dopuszczonego do tajemnic wojskowych o najwyższym stopniu tajności. Chociaż nie mogę zaręczyć głową za prawdziwość tej historii, odniosłem wrażenie, że można zaufać autorowi tej relacji. Twierdzi on ponadto, że nigdy dotąd nie opowiadał nikomu o tym zdarzeniu.
P
rawie trzydzieści lat temu mój przełożony w stopniu sierżanta przywołał mnie na bok i poinformował, że w ściśle tajnym sektorze na terenie naszej bazy lotniczej powstał problem natury technicznej. Były to czasy, kiedy pracowano nad różnymi systemami mogącymi pomóc nam w wygraniu wojny w Wietnamie. Do moich obowiązków należało utrzymywanie w sprawności ściśle tajnego elektronicznego systemu fotograficznego pracującego na rzecz służb specjalnych i wywiadu, który zainstalowano niedawno w ściśle tajnej części bazy. Nasza jednostka znajdowała się pod rozkazami szefa służb specjalnych z siedzibą w kwaterze SAC1, Dowództwo Lotnictwa Taktycznego2, Langley Field, Wirginia.
Mój przełożony oznajmił mi, że w programie noszącym nazwę Lunar Orbiter wystąpiły problemy związane z drukarką fotograficzną (Electronic Photographic Contact Printer), identyczną do tej, której używaliśmy w naszej jednostce. Był to pierwszy z programów księżycowych, którego zadaniem było dostarczenie zdjęć zbliżeń powierzchni Księżyca. Miały one posłużyć do wybrania odpowiedniego miejsca do lądowania pierwszych ludzi na Księżycu, które nastąpiło w roku 1969. Jako jedyny w bazie konserwator urządzeń elektronicznych posiadający stopień dostępu Cryptologic Security Clearance, który jest o jeden stopień wyższy od „Ściśle Tajne", zostałem oddelegowany do siedziby programu Lunar Orbiter w celu naprawienia tej drukarki. Byłem bardzo podekscytowany tym, że mogę im pomóc, oraz szansą obejrzenia pierwszych zbliżeń powierzchni Księżyca. Zostałem poinstruowany o zasadach tajności i spakowałem odpowiednie narzędzia.
Jadąc przez bazę drogą dojazdową, która biegła przez piaszczyste pola omijając widoczne w oddali długie pasy startowe, dostrzegłem eksperymentalny helikopter unoszący się w powietrzu niczym mucha na południe od masywnego metalowego hangaru, jednego z największych w bazie, w którym ulokowano personel i wyposażenie programu Lunar Orbiter.
Przy wejściu do hangaru kazano mi okazać dokumenty upoważniające mnie do dostępu do spraw ściśle tajnych, po czym otrzymałem ich wewnętrzną odznakę wyższego stopnia, którą miałem nosić na łańcuchu zawieszonym na szyi. Kolejny strażnik przeprowadził mnie przez kilka kolejnych drzwi do obszernego pomieszczenia. Z metalowej siatki podwieszonej pod sufitem zwisały czarne zasłony. Ich zadaniem było wydzielenie osobnych stanowisk roboczych na większej przestrzeni. Przeszedłem przez jedną z ogrodzonych kurtynami przestrzeni i wszedłem do dużego pomieszczenia, w którym stali zgromadzeni w małych grupach ludzie i rozmawiali ze sobą po cichu. Widać było, że rozmowa dotyczy poważnych spraw. Moją uwagę zwróciła ich znaczna liczba. Wyglądali na cywili. Byli wśród nich również naukowcy spoza naszego kraju. Po chwilowym zaskoczeniu zacząłem zastanawiać się nad przyczyną ich pobytu tam. Ogarnęło mnie dziwne uczucie, że coś jest nie tak.
Przedstawiono mnie mężczyźnie w cywilnym ubraniu i laboratoryjnym fartuchu. Sądzę, że był to kierownik programu, dr Collie. Zachowując się bardzo dystyngowanie i jednocześnie z rezerwą - przywodził na myśl Sherlocka Holmesa - przekazał mi, że urządzenie wykonujące pierwsze zbliżenia powierzchni Księżyca zawiesiło się i opóźnia udostępnienie fotografii do badań oraz przekazanie ich światu. Dodał, że wszyscy będą mi wdzięczni, jeśli zdołam coś z tym zrobić.
Jeden z żołnierzy odprowadził mnie do ciemni, w której inny wkładał pocięte odcinki trzydziestopięciomilimetrowego filmu wysokiej rozdzielczości do zestawu zwanego mozaiką. Umieszczał obok siebie kolejno ponumerowane fotografie powierzchni Księżyca, które zostały przekazane na Ziemię z Lunar Orbitera. Każda z nich zawierała obraz wąskiego wycinka terenu. Do otrzymania kompletnego obrazu terenu potrzebne były zdjęcia z kolejnych okrążeń Księżyca.
Uzyskany w ten sposób mozaikowy negatyw był następnie poddawany obróbce w urządzeniu zwanym Resolution Enhancing Contact Printer (Zwiększająca Rozdzielczość Drukarka Stykowa). Na negatywie umieszczano papier fotograficzny i naświetlano go za pomocą wiązki elektronowej generowanej przez lampę katodową, podobną do tej, jaką wykorzystuje się w czarno-białym telewizorze. Wiązkę światła przechwytywał multiplikator i modulował ją odpowiednio do zmiany gęstości negatywu, zwiększając kontrast, jasność i rozdzielczość obrazu. Powstałe w ten sposób stykowe zdjęcie o wysokiej rozdzielczości, dużej jasności i wymiarach 9,5x18 cali (24,1x45,7 cm) było badane przez fotograficznego interpretatora lub naukowca, który oglądał widniejący na nim obraz pod pfM glądarką mikroskopową analizując księżycowy krajobraz.
14784759
Kiedy zostawiono mnie w ciemni sam na sam z pracującym tam li i hnll li 111 i sprzętem, którego sporą część widziałem po raz pierwszy w życiu, f.npyliili Itl na czym polegają niedomagania wspomnianej drukarki. Po kliku mliiul u li i" l była jasna - szwankował sterujący procesem obwód eleklryi "s klOn klwial I /, szeregu małych, wkładanych osobno obwodów. Było oi ywIMi i-1 Ml Mirt) I ręką części zapasowych, będę musiał sprawdzać po koli I I • ii I li I co było bardzo pracochłonne i wymagało dużo i i u l'i • r
w słabym, czerwonawym oświetleniu ciemni było uli ' Ill I I
przenieść do bardziej nadającego sic ilo lc| In i iii
W czasie rozmowy z technikiem do głowy przychodziły mi różne pytania. Byłem ciekawy i zafascynowany całym procesem. W jaki sposób sygnały z Lunar Orbitera były przesyłane do laboratorium? Jak zamieniano je na obrazy i nanoszono na film fotograficzny? Jak je dopasowywano, aby otrzymać w końcowym efekcie mozaikowy negatyw? Wiedziałem, że nie powinienem zadawać tych pytań, niemniej było nas tylko dwóch, ja i technik, którego bardzo cieszyła wykonywana przezeń praca, co było wyraźnie widać.
W normalnych warunkach w laboratorium będącym częścią złożonego procesu byłoby znacznie więcej ludzi, lecz w tym momencie nie było tam nikogo oprócz nas, co zachęciło mnie do zadania mu nurtujących mnie pytań. Po około trzydziestu minutach technicznej dyskusji i omówieniu wszystkich etapów całego procesu, technik odwrócił się do mnie i powiedział: „Wiesz, że odkryli bazę po drugiej stronie Księżyca!" - i ukradkiem rzucił mi przed oczy fotografię. Mozaikowa odbitka powierzchni Księżyca ukazywała wyraźnie jakieś konstrukcje. Po uważnym przyjrzeniu się jej zauważyłem tam kule i wieże. Pierwszą myślą, jaka przyszła mi wówczas do głowy, było pytanie: „Czyja to baza?" - i po chwili uprzytomniłem sobie, że to nie może być ziemska baza.
Nie wpatrywałem się długo w tę fotografię - starałem się zapamiętać ja wzrokowo i odsunąłem się na wypadek, gdyby ktoś wszedł do laboratorium. Był to podarunek, informacja, której nie powinienem znać. Z racji swojego stanowiska, pełnoetatowego pilota, nie zadawałem już więcej pytań i zająłem się swoją pracą. Wiedziałem już, że nie będę mógł doczekać się wiadomości o tym w dzienniku, którą spodziewałem się usłyszeć za kilka dni. Powiedziałem sobie: „Zrób wszysl ko, co potrafisz, aby to zreperować... aby cały świat mógł to zobaczyć!"
Po dwóch dniach znalazłem przyczynę awarii - było nią zwarcie w maleńkiej diodzie w jednym z układów. Wymieniając tę część byłem podobnie jak cała resztfl zespołu zdziwiony, że udało mi się w końcu znaleźć tę usterkę. Dr Collie by I więcej niż zadowolony i dał mi kilka pierwszych fotografii Księżyca jako wyra/ wdzięczności i docenienia wagi mojej pracy. Kiedy podpisywał niektóre z nich, a/ korciło mnie, aby zapytać go o tę bazę księżycową, ale widziałem, że to tema I zakazany i muszę z resztą świata poczekać do wiadomości wieczornych, aby poznać odpowiedź na swoje pytania.
Minęło już ponad trzydzieści lat i nadal czekam na relację w Wieczornych Wiadomościach opisującą odkiycia dokonane po drugiej stronie Księżyca.
Uważam, że podjęcie ryzyka i podanie tej informacji do publicznej wiadomo ści, zwłaszcza po wystąpieniu astronauty, dra Edgara Mitchella, który prosił o publiczne wystąpienie tych, którzy posiadają informacje mogące rzucić świalln na kontynuowane przez wojsko i rząd utajnianie informacji na temat obecności istot pozaziemskich, jest moim moralnym obowiązkiem.9