Bajka bez tytułu.
Radykelny Ed, za inspiracją bajki "Roszpunka" (czasem warto z 6 letnim kuzynkiem wieczorynke obejrzeć, nie^^?)
Wszedłem do mojego pokoju, zmęczony graniem ( to tym można się zmęczyć??) i rozciągnąłem na łóżku. Poczułem na sobie czyjś wzrok. Taaak… pół- elfka siedziała na krześle i bacznie mi się przyglądała.
- Słucham?- odparłem, już nieco sennie.
- Nudzi mi się- powiedziała, i zaczęła przeglądać moje zeszyty- … opowiedz mi bajkę.
Od razu usiadłem.
- Bajkę?! Jaką bajkę?
- Taką o miłości… - oparła się o biurko- ostatnio czytałam bajkę o Roszpunce! Chce taką!
- No dobrze- westchnąłem i położyłem się powrotem- … opowiem ci…
Posłuchaj.
Pewnego razu, kiedy cały świat był podzielony na królestwa, żył srebrny rycerz. Nazywano go tak, ponieważ jego włosy błyszczały metalicznym srebrem. Istniał objęty klątwą. Złe moce odebrały mu radość życia. Był mistrzem fechtunku, i aby zacząć żyć od nowa, najął się jako rycerz królewskiej mości. Król Teo był dobrym władcą, a rycerz szybko dorobił się posiadłości nieopodal dworu. Jednakże musiał dniami ukrywać twarz. Klątwa, której nikt nie potrafił cofnąć była jego udręką. Posiadał niewielu przyjaciół. Najwierniejsza zawsze była mu samotność.
Czy to los chciał, czy przypadek zdziałał, iż wtedy nagle stracił orientacje, i zabłądził w lesie, po polowaniu? Koń sam popędził zostawiając rycerza na polanie. A może to te dwie wróżki, chowające się za drzewem? Jeszcze widać ich jarzące się laseczki. Cóż, nawet bajarz nie wie wszystkiego- bajki w całej swej istocie są zbyt tajemnicze.
Wróćmy jednak do naszego rycerza, który szedł prosto przed siebie, mając nadzieje, iż natrafi na ścieżkę polną, bądź jakiegokolwiek człowieka. Niestety, a może i stety, lecz jeszcze tak o tym nie myślał, natrafił na wysoką i dość szeroką wieżę, o kształcie walca. Była zbudowana z czarnej cegły, co bardzo zainteresowało rycerza, dlaczegóż ceglane ściany nie pokrywa mech . Obszedł ją dookoła i stwierdził brak jakichkolwiek wrót do środka. Podszedł bliżej i nagle usłyszał jakby muzykę tysiąca skrzypiec i dziwny podmuch kazał mu dotknąć ściany wieży. Rozbłysło natychmiast tysiącem świateł, muzyka stałą się wyraźniejsza, a wszystko wokoło znikło w nagłym tempie. Otworzywszy oczy spostrzegł, iż znalazł się w ślicznym pokoju, było tam wiele regałów z książkami, na podłodze poukładane w stosy lektury. Stół, dwa krzesła. Drewniana podłoga i wiele kwiatów. Wyszedł na mały balkon. Piękna panorama… las, z tyłu góry. Tylko gdzie on jest…
Gdy spojrzał niżej, spostrzegł, iż to ta właśnie wieża! Cofnął się zdezorientowany. Jakże tu wszedł? Skoro to środka nie prowadziło żadne przejście? Zawrócił, przerażony tą myślą i tu nagle poczuł potknięcie w ramie. Wykonał gwałtowny obrót i ujrzał dziewczę, odziane w prostą sukienkę. Wyglądała niezwykle zgrabnie, przyglądała się rycerzowi z zaciekawieniem.
A rycerz? Rycerz nie wiedział jak zareagować na takie zjawisko. Poczuł skok ciepła w głowie, gdy delikatnie pogładziła go po policzku. Ona jednak się nie rumieniła. Przesunęła rękę niżej i dotknęła jego klatki piersiowej. Następnie szybko odsunęła dłoń i cofnęła się, jakby czymś przestraszona.
- … mężczyzna… - wyszeptała.
I tak rycerz ją poznał.
- Jestem rycerzem- zaczął- Sir Zelgadis Greywords- ujął jej dłoń i pocałował, tak, jak należy witać się z damą.
Jednak ona spojrzała na się na niego zdezorientowana.
- Amelia…- wyszeptała.
Rycerz poznał też historię wieży. Przed prawie dwudziestoma laty, pewna wiedźma wybrała sobie malutkie niemowlę, jako swoją następczynię. Jednakże rodzice nie pozwolili, aby ich córka zgłębiała złe moce. Wiedźma tak się zezłościła, iż zamordowała owych rodzicieli, a niemowlę zamknęła w wieży, aby dogorywało. Wtedy to, dwie wróżki uniosły się na swych skrzydłach do wieży bez odrzwi. Spojrzały na płaczące maleństwo i ujęły się z żalu. Nie mogły wynieść dzieciny, jednakże karmiły ją, myły, wychowywały i uczyły o ludziach i wydarzeniach, jak czytać, liczyć i myśleć. Pomiarkowały, iż dziewczę musiałoby tu zostać aż do końca swoich dni. Mocą swoją zaczarowały wieże, i zesłały nań taką klątwie-
„ Trzy razy ściana dotknięta zostanie. Pierwszy raz niewiasta, która tu od zawsze czeka, druga osoba nieznana, która w stosownym czasie przybędzie i razem czekać będą na trzecią osobę, wybawiciela, który drzwi znajdzie i uwolni tych ze środka”.
- Masz dużo książek…- Zelgadis przeglądał jedną po drugiej, bacznie śledząc każdą literkę- wszystkie przeczytałaś?
- … tak…- odpowiedziała jakby nieobecna- opowiedz mi o miastach i ludziach- nabrała nowego zapału. Błysku w oczach.
- … yyy… - odłożył grubą księgę- cóż… miasta są pełne domów. Ciągną się wzdłuż brukowanych ulic. W budynkach najpierw są sklepy, wyżej mieszkania! I jest pełno straganów, na rynku oczywiście. Tam też jest mównica… wygłaszają tam przemowy, albo nowe prawa, żeby ludzie wiedzieli…. I jest zamek. Mieszka tam nasz pan, dobry człowiek!
Słuchała go z przejęciem. Jednak to wszystko znała z książek.
- A ludzie?- przerwała mu- jacy są ludzie?
- Różni… niektórzy dobrzy, niektórzy źli…
- Ale ty jesteś dobry- uśmiechnęła się.
Speszył się. Nikt jeszcze mu nie powiedział, że jest „dobry”.
- Czy wszyscy mężczyźni są wysocy?- pytała dalej.
- T… to zależy…
- I witają się przez pocałunek dłoni?
- Tylko z damami- odpowiedział już śmielej- to oznaka szacunku.
Rycerz stał na balkonie. Piękna, gwiaździsta noc.
- Naprawdę śliczna- powiedziała.
- Tak… ?- obejrzał się, nie wiedział, że ona tam jest.
Miała na sobie tylko jasną koszule. Poczuł, że zaschło mu w gardle.
- Pani… - odparł zaczerwieniony.
- … no tak- posmutniała-… co zrobiłam złego?
- Słucham?
- … czy taki widok onieśmiela mężczyzn?
- … niektórych - odparł - ty pani jesteś bardzo … śliczna.- dodał bez zastanowienia.
Cóż mógł poradzić, jedno spojrzenie tak bardzo go zmieszało. Patrzył ślepo w dal.
-Śliczna? Czyli… czyli jaka?- podeszłą do oparcia.
Rycerz nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Może prawdę?
- … śliczna- odparł lekko- po prostu śliczna.
- Ach tak… … … zrobisz coś dla mnie?
- Mów pani?
- Zdejmij koszule.
- S- słucham ?!- poczuł ogromny napływ gorąca i dziwne uczucie w brzuchu.
- … chce zobaczyć ciało mężczyzny… proszę… - podeszłą i odpinała guzik za guzikiem.
Stał zmieszany. Trudna sytuacja?
Czy to rumieniec na jej twarzy?
- Przepraszam… - wyszeptała- nie umiem odpinać komuś… ubrania… zwłaszcza mężczyźnie- spojrzała mu w oczy- nie jesteś na mnie zły?
Uśmiechnął się. Ona jest taka… taka… niewinna. Nieświadoma.
- Nie- dokończył odpinanie i ściągnął koszule.
Przyglądała się mu przez moment. Szerokiej klatce piersiowej i umięśnionym ramionom.
- Musisz być bardzo silny… prawda?- powiedziała.
Założył koszule powrotem.
- … trochę- uśmiechnął się.
- Czy… … - spuściła wzrok- … ja… mam… mam ci się teraz… … - złapała się za koszule.
- Nie, nie!- chwycił ją za rękę- nie musisz!
- Ale … ale ty to dla mnie zrobiłeś. Jestem ci to winna.
- Nie rób tego- odparł szybko- twoje ciało ma prawo oglądać tylko jeden mężczyzna! Ten, który cię kocha!
- A gdzie on jest?- spytała.
Nie potrafił odpowiedzieć.
- Nie jestem dobra na kobietę- westchnęła- nie mam o niczym pojęcia. Nie potrafiłabym zaspokoić mężczyzny- ściszyła głos i wpatrywała się w barierkę- niedługo przyjdzie trzecia osoba i uwolni nas!- szybko zmieniał temat- pewnie chciałbyś już wrócić do swojej kobiety.
Wyszła z balkonu.
Zelgadis został sam. Każdy kształt. Niezwykle proporcjonalna, piękna, delikatna. Klatka piersiowa, nogi… o czym on myśli. Delikatne palce, odpinające jego koszule… … uderzył pięścią w poręcz. Usta, oczy. Głos…
Nabrał powietrza. Opętał go demon..?!
Noc, łaźnia. Siedziała w gorącej wodzie i płakała. Dlaczego nie może zrozumieć powodów, dla których się czerwieni? I to tak niezwykle? Jaka część jej ciała, jaki gest, słowo wprowadzają go w ten nastrój? Dlaczego los sprawił, że nic nie wie o miłości mężczyzny i kobiety? Dlaczego całe życie będzie musiała być sama, sama na świecie?
Płakała bardzo długo.
Nie wiedziała, że były to jej pierwsze łzy, spowodowane przez nieznane uczucia.
Mijały noce, a po nich dni. Rozmowy, a po nich przemyślenia. Gesty, a po nich słowa. Minął czas i zjawił się on.
Książe zwany Erykiem, była akurat na polowaniu. Wraz ze swymi przyjaciółmi zauważył wielką wieże. „Sprowadźcie karetę i orszak!” zawołał „ być może mieszka tam ktoś zacny, niechaj odwiedzi progi mego pałacu!”. Tak też się stało. Zaraz po tym podszedł do wieży i zauważył duże, złote drzwi. Otworzył je i zaraz wszedł na kręte schody.
Zasłona obok regału zaszeleściła, i zaraz za nią ukazały się, drzwi, których wcześniej nie było.
Oni tymczasem byli na balkonie, i nie zauważyli tego.
- … lubisz moje włosy?- spytała- ciągle ich dotykasz- dodała figlarnie.
- Lubię ich miękkość…- zaczął- ale nie tylko one są miękkie.
Położył dłonie na jej talii.
- Zelgadisie?
Nachylił się lekko.
- Mogę cię … pocałować…?
Ileż to musiało miną czasu, aby to wyznał? Jednakże czy ona wie, co to dla niego znaczy?
W tej chwili na balkon wszedł zacny młodzieniec, Książe Eryk. Gdy go tylko zobaczyli, uradowali się, tym bardziej niewiasta, albowiem mogła ujrzeć prawdziwy świat. Rycerz także cię cieszył, tęsknił już za swym domem.
Opowiedzieli oni, jak ja ci opowiadam, jakaż była historia wieży. Eryk zaprowadził ich do karety. Tam Amelia spytała się rycerza, dlaczego Książe wygląda inaczej. Zelgadis z trudem wyznał, iż inni mężczyźni nie są takimi jak on. Bał się niezwykle, iż teraz go odrzuci. Ona jednak uśmiechnęła się promiennie i oparła głowę o jego ramie.
Zamek był ogromny i przepiękny. Tego wieczoru szykowano uroczystość, z okazji powrotu księcia.
Zaprowadzono Amelię do komnaty i przyodziało.
Zelgadis czekał na nią w holu, Książe musiał iść przywitać gości. Usłyszał jej kroki i odwrócił się. Była piękna. Miała na sobie perłową, długą suknie. Ślicznie ułożone włosy, każdy szczegół. Podszedł i podał jej ramię. Podniosła rękę. Pokierował nią delikatnie, aby wylądowała pod jego ramieniem.
- Czy tak wchodzi się do wielkich sal?- spytała uśmiechnięta.
- Z pięknymi kobietami zawsze - wyszeptał.
Na sali było już wielu gości. Wieczór upłynął na miłym towarzystwie, rozmowach i walcu. Rycerz nie chciał z początku tańczyć, jednakże ona go przekonała. Przy niej czuł się lekki. Nie obchodziły go inne sprawy, nawet to, iż tańczy po raz pierwszy w życiu.
Zapach jej włosów…
Kiedy wybiła północ, a księżyc unosił się wysoko na niebie bal zakończono. Amelia szła korytarzem do swojej komnaty. Nuciła walca i przypominała sobie chwile w ramionach rycerza. Zatrzymała się. Po raz pierwszy myślała o kimś tak intensywnie. Podświadomie. Było jej tak dobrze z tą myślą…
Poczuła dłoń na swoim ramieniu. Odwróciła się i ujrzała księcia Eryka.
- Dobry wieczór- uśmiechnęła się.
- Dobry wieczór- odparł- zgubiłaś się?
- Tyle tu komnat panie… nie wiem czy znajdę moją.
- Nie martw się- uśmiechnął się pogodnie- zaprowadzę cię. Znam tu wszystkie zakamarki!
Poszła radośnie za nim. Po chwili znaleźli się w jej pokoju. Usiedli na kanapie.
- Bardzo dziękuje.
- Nie ma za co. Powinnaś teraz…
- Tak?- zagadnęła wesoło.
- Zdjąć suknie- odparł.
Zdjąć? Jak to, zdjąć? Pokazać mu się? Teraz? Ale przecież… tylko jeden mężczyzna ma prawo oglądać jej ciało… prawda?
Przysunął się i zsunął ramiączko sukni.
- Co robisz?- jęknęła.
- Słyszałem, że od dziecka żyłaś w zamknięciu. Postanowiłem nauczyć cię paru rzeczy, ślicznotko…
Pociągną ją nagle za nogę, iż położyła się na kanapie. Ujrzała jego twarz, tuż nad swoją.
- … zostaw mnie…
- Nauczę cię jak dogadzać mężczyzną… ale najpierw to…- rozpruł nieco dekolt jej odzienia.
- … przestań!
- Jesteś pewnie bardzo piękna…
Podwinął duł sukni i dotknął jej uda. Poczuła silny strach, że dzieje się coś złego. Zelgadis. Zelgadis. Zelgadis!!!
- PUSZCZAJ!- krzyknęła najmocniej ja potrafiła i wyrwała się z jego objęć. Uciekła na korytarz, potem prosto przed siebie. Przed siebie.
Ciepły dotyk.
- Co się stało?!- mocno ją obejmował.
- Książe…- powtarzała przestraszona- to on.. on chciał… chciał… ale ja nie chciałam…
- Amelko, spokojnie… - Zelgadis uniósł jej twarz- … … dotknął cię?!
- … on chciał mnie zobaczyć… ale uciekłam- Jego oczy. Pełne strachu. Boi się o nią? Patrzy zupełnie inaczej niż Książe…
Przytulił ją mocno.
- Nie pozwolę, aby cokolwiek ci się stało… odjedziemy stąd.
Tak też się stało. Następnego dnia odjechali na nowym koniu rycerza. Do ojczyzny Zelgadisa. Kraj jakże inny niż tamten, bielszy, jaśniejszy.
Dziewczyna siedziała na koniu, a on go prowadził.
- Pójdziemy do mojego króla, musze wyjaśnić mu, dlaczego tak długo mnie nie było. Przy okazji go poznasz.
- Ach tak… a twoja kobieta? Do niej nie pójdziesz?
- … nie mam… - zaciął się, rzekł to tak cicho, iż ona tego nie dosłyszała. Spojrzał na nią- zobaczysz, polubisz naszego pana.
- … czy jest taki jak Książe?- spuściła głowę.
- Nie, nie! On jest dobry! … ma żonę i syna.
Spojrzała na niego tak… … kobieco.
- Kiedy mężczyzna kocha kobietę, ta staje się jego żoną, prawda...?
W zamku zostali hucznie przywitani. Przyodziano ich w nowe szaty i stawili się przed królem. Był on niezwykle rad, iż powrócił jego wierny, srebrny rycerz. Poznał też dziewczynę z magicznej wieży, która poznała tajniki magii wróżek.
- To wspaniałe- stwierdził król na zakończenie- pani, bądź moim gościem.
Zelgadis podszedł.
- Sądziłem iż… to ja ją ugoszczę.
- Nie Zelgadisie. Pragnę, aby tak niezwykłe dziewczę pozostało na mym dworze. Tu pani będziesz bezpieczna, będziesz miała dostęp do bibliotek oraz mądrości kapłańskich.
Wyglądała przez okno. Odjeżdżał na swym koniu. Dotknęła szyby. Zachodziło słońce i zbierały się ciemne chmury. Chyba będzie padać. Usłyszała kroki z tyłu.
- Wasza wysokość- zaczęła- dokąd pojechał? Do swojej kobiety?
- Do swojego apartamentu… ale nie słyszałem, aby był zaręczony z niewiastom.
- … czyli on…
- Czy coś cię martwi, panno Amelio?
- Tęsknie.
- Już? Przed chwilą wyjechał.
- Ale tęsknie. A teraz, gdy wiem, że i on jest sam… tęsknie jeszcze bardziej.
Król uśmiechnął się.
Siedział w czymś, co można by nazwać wielkim salonem. Cała rezydencja była ciemna i paliła się tylko jedna świeca na stoliku, przy którym siedział. Słyszał deszcz stukający w witraże w oknach. Wszystko straciło barwy. Ona jest teraz na zamku, w swojej komnacie. Pewnie układa się do snu. Tak, tam jej będzie najlepiej.
Delikatnie podkłada dłoń pod twarz. Zamyka oczy, reguluje oddech.
Przetarł czoło.
Smutno mu. Samotnie. Tak się do niej przywiązał. Dłonie, ruchy, oczy, włosy, usta, szyja, ciało… dusza… głos… śpiew… śpiew tysiąca skrzypiec.
Błyskawica. Wstał nagle, głośno oddychając.
Stukanie w wielkie drzwi.
Podszedł. Otworzył.
Jaka ona piękna w strugach deszczu…
… wiem, że nie powinienem…
… wiem, że nie mogę…
… wiem, że musze…
Przyciągnął ją sprzed domu do środka. Objął w talii i natychmiast przyłożył usta do jej warg. Całował długo, głęboko, przeczesywał jej włosy palcami. Nie stawiała najmniejszego oporu, jakby się na to zgadzała.
Kiedy się oderwał od niej, oparł głowę na jej ramionach.
- Chce z tobą zostać…- wyszeptała i pogładziła go po karku.
Podniósł wzrok. Spojrzał w jej oczy.
- Ja …- ujął jej twarz - chciałem powiedzieć ci…
Położyła mu czubek dłoni na ustach.
- Pokochałam jednego mężczyznę… - szepnęła - … chce zostać jego żoną… … kocham go inaczej niż ojca i matkę. Inaczej niż wróżki, które mnie wychowały. Inaczej niż jakiegokolwiek człowieka… … ja cię kocham Zelgadisie…
Serce mocniej mu zabiło, jakby miało wyrwać się z jego piersi.
- Chce … - mówiła dalej, ślicznie zarumieniona, jego ukochana- pozwól mi…
Objął ją, nie potrafił nic powiedzieć, tylko ją całować. Czuł jej dłonie, na swoim torsie. Jej usta. Jej pocałunki, jeden za drugim. Nagle zauważył, że suknia nie jest dobrze zawiązana z tyłu i zsunął ją ostrożnie. Miała na sobie śliczną, biała halkę. Spojrzał na nią, cały w miłosnym uniesieniu.
Delikatnie położył ją na wielkim łożu. Znalazł się nad nią. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła bardzo subtelnie… jak tylko ona potrafił. Niepostrzeżenie odpięła zapięcia w jego koszuli.
- … jeszcze nie umiem … ale się nauczę odpinać… - wykrztusiła przy ostatnim guziku.
Kiedy poczuła ciężar jego ciała, zapragnęła go objąć. Zaraz potem zdjął bluzę i dotknęła jego szerokich pleców, gdy on był zajęty całowaniem jej szyi. Łopatki, kręgosłup… musiała oddychać przez usta, było jej gorąco, nie chciała aby przerwał. Był skoncentrowany tylko na tym co robił. Tylko na niej. Jego dotyk przeszywał ją. Delikatnie zesunął halkę. Patrzył na nią przez moment. Jak ona kiedyś na niego…
- … co…?- wyszeptała i zarumieniła się figlarnie.
- … jesteś śliczna, wiesz?- pocałował ją czule w usta.
Kocham cię.
I stali się jednym.
Świece płonęły aż do wyczerpania się drogocennego wosku.
W końcu zaświeciło słońce i wdarło się przez uchylone okno do pomieszczenia. Położył się na boku. Patrzył na jej delikatną twarz. Nagie ramiona. Zawinięta prześcieradłem, na wielkich poduszkach, jak on. Nie znikła. Nie była snem.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się sennie do niego.
- … dzień dobry- wyszeptał szczęśliwy.
- … jest bardzo dobry… - przysunęła się bliżej i położyła głowę na jego klatce piersiowej- … bardzo, bardzo… - uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
Dziewczyna poślubiła rycerza jeszcze tego tygodnia. Żyli w miłości, a więc w szczęściu. A jeśli w szczęściu, to na pewno długo.
KONIEC.