C. K. Norwid „Czarne kwiaty”
Czy warto pisać takie rzeczy? Inną rzeczą współcześnie jest przez autora uniknięcia stylu, inną jego zaniedbanie przez niedopracowanie formy. Rozróżnić to mało który czytelnik potrafi i dlatego najbezpieczniej jest ciągle korzystać z tych samych motywów i form. W księdze żywota i wiedzy miejsca bezstylowe trudne są do oddania i niemałej sztuki wymagają w odtworzeniu - muszą pozostać zamkniętymi przez obawy krytyka, przywykłego do tylko 2 formuł:
książkowego klasycyzmu, nieznanego przez Peryklesa ni Cezara - biografizm
czasowych formuł dziennikarskich - istota źródeł
Dziś upowszechnić winien się pamiętnik średniowieczny niźli współczesny fakt, pełen konkretów.
W Rzymie raz powracałem z katakumb, gdzie podziwiałem freski wczesnochrześcijańskie. Dzięki tym pozostałościom wiem, że przez wszystkie akty dramatu `seraficznie-krwawego' omodlono każdą kroplę krwi i uszanowano ją. Szkła błękitno-krzemienne w sarkofagach świadczą, jak po katowniach zbierano krew męczeńską.
Spotkałem pochylonego jak starca, schodzącego ze Schodów Hiszpańskich, Stefana Witwickiego - pięknie z tym wizerunkiem kontrastowała jego młodości pełna twarz, ornamentowane, czarne włosy. Potem odwiedziłem go w mieszkaniu tydzień przed śmiercią - leżał na kanapie, ledwo mówił. Powitał mnie i rękę wychynął, by rzucić mi pomarańczę (miał zwyczaj Norwidowi i Rożnieckiemu za udane dzieła cygara i drobiazgi inne przynosić). To właśnie Gabriel Rożniecki do końca przy konającym na ospę Stefanie pozostał - chory zechciał wstać, a idąc wolniutko, wpadł w obłęd i wszędzie zaczął ręką wskazywać - zagwozdką był mu kwiat w Polsce znany, którego nazwy nie zwykł sobie przypomnieć.
Jeszcze raz odwiedziłem go, całkiem oszpeconego ospą. Przed śmiercią Witwickiego, odszedł generał Klicki, otaczany rzeszą rodaków. Ilekroć przepomnę ostatnie rozmowy z odeszłymi, nie wiem jak określić swoisty rodzaj wspomnień - w dagerotyp pióro zmieniam, by nie chybić wierności, inaczej sięgnąłbym po Woltera [`Drżę, bo to co wiem, przypomina system'].
W Paryżu, Chopin mieszkał przy Chaillot - od Pól Elizejskich w lewym rzędzie domów, na 1 piętrze - z widokiem na Panteon, cały Paryż - widoki niby rzymskie. Głowną częścią mieszkania był wielki salon o dwóch oknach, stał tam fortepian, podobny do szafy, wykwintny, długi, trójnożny. W salonie jadał Chopin o piątej, potem jeździł do Lasku Bulońskiego i z powrotem wnoszono go po schodach. Jadałem z nim i jeździłem wiele razy, raz do Bohdana Zaleskiego, mieszkającego w Passy, lecz z Chopinem pozostaliśmy w ogródku, gdzie bawił się synek poety. Od tego momentu nie bywałem u Chopina, wiedząc jednako o stanie jego zdrowia i przyjeździe jego siostry. Gdy zaszedłem do niego, służąca uprzedziła mnie, że Fryderyk śpi. Lecz gdy wracałem, zawołała, że Chopin chciał mnie zobaczyć. Siedział na łóżku z nabrzmiałymi nogami, siostra (podobna z nosa) obok niego. Nie stracił nic z piękności, która coś z religii ateńskiej miała, czy tragedii francuskiej geniusza. Taką właśnie miał apotetyczną skończoność gestów Chopin. Wyrzucał mi, że długo nie odwiedzałem go - żartował i pytał o mistycyzm, potem rozmawiałem z siostrą. Chopin odrzucając włosy rzekł, że wynosi się, bo dobrze nerwom robiło mu zaprzeczenie. Całując w ramię stwierdziłem, że co rok tak się wynosi, a ciągle widzimy go żywego. Chciał wynieść się na Plac Vendome - tam ostatecznie umarł.
Przed jego śmiercią byłem na Ponthieu przy Polach Elizejskich, gdzie odźwierny zawsze mówił o stanie monsieur Jula. Był pokoik na najwyższym piętrze, obok maleńka sypialnia. Była 5 po południu, gdy przedostatni raz odwiedziłem Słowackiego - kończył obiad (zupę i pieczoną kurę). Siedział ubrany w szarawy paltocik, amarantową konfederatkę. Rozmawialiśmy o Rzymie - o bracie moim Ludwiku (którego Juliusz wręcz ukochał), o Nieboskiej komedii, o Przedświcie, o zmechanizowanej sztuce, o Chopinie (per `morybund'). W pokoiku, w którym zmartwieniem Juliusza była asymetria kątów, zawitałem raz jeszcze - Słowacki stał przy kominku, paląc fajkę na długim cybuchu, na kanapie siedział francuski malarz (egzekutor testamentu Juliusza), nad kominkiem brązowy medal - portret Juliusza dłuta Oleszczyńskiego. Mówiliśmy o Francji, rewolucji, on odpowiadał niby z Marii apostroficznie, kolorowanym słowem - co nie zawsze z jego orientalną urodą komponowało. Kazano mu jeść tylko cukierki na kaszel, szkodzące zaś żołądkowi. Czuł nadchodzącą śmierć. Zachodząc później do Juliusza, spotkałem jego ucznia, który ze względu na stan mistrza, zabronił mi odwiedzin. Zawzywał Michała Archaniołą i bardzo wątpi on o swoim zdrowiu.
W następnym tygodniu widziałem już zimne ciało Juliusza, nazajutrz po śmierci, gdy list ostatni od matki doszedł. Mało widziałem piękniejszych twarzy w momencie konania - białym profilem rysowała się na ciemnym dywanie. W mieszkaniu ptaki zlatywały się na niepilnowane kwiaty. Zamieszanie wokół pogrzebu - tylko dwoje istot kobiecych widziałem, jedną łzami zalaną rzęsiście. Mam rysunek Juliusza - pejzaż udatny z Egiptu - podzieliłem go na dwie części jedną dając świeżo przybyłej osobie, drugą zostawiając sobie, by spełniły się słowa z Beniowskiego, `prawą rękawiczkę zawieszam w muzeum, a lewą straconą będą skargi'. Brzmi podobnie słowom Filipa Macedońskiego, który co świt kazał przypominać sobie, że na dzień cały jest śmiertelnikiem.
To przypomina mi o osobie zasłużonej talentem, pracą, cierpieniem - której narodowości nie pamiętam, ni nazwiska. Było to parę lat po śmierci Słowackiego, nie byłem podówczas w Paryżu - byłem na kotwicy na Atlantyku, między klocami wysp kredowej białości. Była niedziela, bezchmurne niebo, atramentowe fale - wszyscy na pokład dla słońca wyszli, siedziałem obok młodego Izraelity, z którym często rozmawiałem. Przewiała przed nami wtem suknia kobieca, a mój sąsiad francuszczyzną zagadnął mnie jako artystę, bym zwrócił uwagę na piękną kobietę, która pieskowi mleko zanosi w ten szczęśliwy dzień. Dlatego wzrokiem nie szukałem jej - kobiety najpiękniejsze są, gdy nie wiedzą, że patrzy się na nie - będę uważał następnym razem. Była ona Irlandką.
Słońce zaszło, podniosłem się i tylko straż po trzymasztowcu przechadzała się - wtem krzyk, bo wielki Murzyn wzywał doktora. Ta młoda kobieta umarła w nocy - zwykle zwłoki nakrywają szafirowym całunem w gwiazdy białe - i ta plama czerniła się na pokładzie.
Czy warto tę prawdziwą poezję żywota na wzrok cynicznego czytelnika wywodzić? Romans indyjski, po haszyszu czytany przyjemniejszym się zda.
Gdy wróciłem do Europy - Mickiewicz mieszkał w gmachu Biblioteki Arsenału, w okolicy Placu Bastylii. Człowiek z dynastii Napoleona ofiarował mu to miejsce, po tym gdy pisano, że jako profesor Kolegium Francuskiego odmówił wierności Imperatorowi Francuskiego, a później, jako Bibliotekarz pisał mu horacjańską odę. Odwiedziłem go przed jego podróżą na Wschód. Było to w niedzielę, gdy wracałem z mszy i miałem ze sobą książkę. Wspominał mnie bowiem wieszcz ów, gdy byłem w Ameryce, i mawiał, że jakbym na Pere Lachaise był. Rozmawiałem z nim aż do zmroku - mieszkał w małym pokoiku z piecykiem. Ubranym był w futerko, szaraczkowym suknem obite, nie do spotkania w Paryżu. Była to kapota szlachty zagonowej, którą nosi zimą na prowincjach dalekich Warszawie. W pokoiku rycina Michała Archanioła podług oryginału od Kapucynów w Rzymie, lub Rafaela lurwryjskiego. Obrazki także Matki Ostrobramskiej, Dominikina obrazek przedstawiający komunię św. Hieronima. Jeszcze rycina Napoleona przed generalicją i portret starego Francuza w surducie. Na biurku dwa gipsowe niedźwiedzie w zapasach.
Było to przed śmiercią małżonki Mickiewicza. Dwa tygodnie po jej pogrzebie ponownie odwiedziłem go, koło 10 rano - właśnie wychodził, lecz widząc mnie, zaprosił na półtorej godziny. Mawiał, że tylko nieświadomość prawdy daje przerażenie zgonu. Rozeszliśmy się, a on pożegnał mnie `adieu' - co pierwszy raz z ust jego słyszałem. Nie miałem sposobności już pożegnać Adama, ostatnie było to nasze `adieu'. Istotnym było nie tylko co Mickiewicz mawiał, ale i jak mawiał.
Przy Tour des Dames jest dom na wzgórzu, w którym rozkład schodów XIV-wieczny, florencki. Prowadziły do atelier pana Delaroche'a, który pokazał mi właśnie skończony ostatni swój obraz, wielkości półarkusza, na drzewie.
W zaułku jerozolimskiem więcej czuło się, że Chrystus wzięty jest na straże i targany od urzędu do urzędu , a może na Górę Trupich Głów. Piotr porywa się niby do szabli, Jan uspokaja księcia apostołów, rękę kładąc mu na pierś i w okno patrząc. Dalej Matka Święta, za nią ustęp niewiast. To cały obraz Pasji, w którym widocznej nie ma osoby Zbawiciela, ale jest w twarzach mękę Jego widzących. Delaroche (Ary-Scheffer) pozwalał mi mówić wszystko o jego dziełach, dlatego ściśle wierny byłem obiektywizmowi. Delaroche chciał skomponować tryptyk, potem pokazał portret Thiersa. Obiecał, że gdy tylko zrobi dwa pozostałe obrazy, pokaże mi je. Nie widziałem potem Delaroche'a nigdy więcej, zgasł w nim ostatni promyk Leonarda da Vinciego.
Opisy te zwę Czarnymi Kwiatami, wierne jak podpisy świadków, którzy pisać nie umiejąc, znaki krzyża kreślą. Są bowiem dzieła w świecie niepisanym, o którym się literatom nie śniło.
1856 r.
Białe Kwiaty
Nie pamiętam kiedy widziałem płaskorzeźbę, przedstawiającą wychodzącego ze Świątyni Zachariasza, który zaniemiał po urodzeniu syna. Było to chyba we Florencji, na brązowych bramach Chrzcielnicy św. Jana, o których Michał Anioł rzekł, że są bramami raju na ziemi. To najpiękniejszy przedmiot trudnej sztuki rzeźby chrześcijańskiej - w kwestii współczesnej, dlaczego nie ma nigdzie prawdziwego dramatu, przyszedł mi ów plafon na myśl.
Kto nie zgorszy się prostotą prawdy, ten pojmie dlaczego dramatu być nie może. Śmieszy mnie, iż moje tezy niegdyś Francuz przełoży i czytać będzie. U nas problem polega na tym, że literatura nie wykształciła skończonego typu kobiety, a jakże bez niej dramat ma istnieć? Maria Malczewskiego to tylko krzyk kobiety - która kochanką być nie śmiała, żoną nie miała. Aldona - wieża śpiewająca, Grażyna - nic nie mówi nawet. Kobiety tkwią w antraktach opery bez nich. Brak dramatu wywołany jest u nas społecznie i estetycznie. Lecz u dzisiejszych pisarzy, gdzie romanista gatunek dramatu na wszelaki sposób uprawia, ta pełnej dramy brakuje. Nie może jej być, ilekroć traci się dramatyczne poczucie ciszy i jej natury. Gdy zatraci się w muzyce basso, w malarstwie białą farbę, pion w rysunku - to tyle samo co stracić w planecie oś. Nie wiem, który by dziś autor, bez śmieszności, potrafił dociągnąć pochód do dramy tam, gdzie zamknął Calderon. U Schillera bezmowne chwile dramy są najwyższymi polotami poetyzmu - tędy drama w rzeźbę przechodzi.
Gdzie znalazłaby się twarz Niobe, gdyby rzeźbiarstwo z dramą przez ruch ożenione było? Czy w Hamlecie, pytanie o jego płacz byłoby tak wysokie jak milczenie?
Słysząc rozmaite cichości natury, dochodzimy do usłyszenia dramy i wyrazów białych. Dochodzę jeszcze do mianownikowania filologicznego, że kres to swój znajdzie, czego Kamiński nie odkrył jeszcze, ale rozdziałem wyrazów zapoczątkował - głąb bowiem to i kłąb i gołąb. Znajomość kresu, do którego przez rozkład wyrazu objaśnia się, a od którego przez rozkład zaciemnia się - ten kres to mianownikowanie. Patetyczność nie pochodzi od `choroby', lecz od (…..). Zdrowe tylko cierpienia dramatyczne są, choroba niesie patologię. Tu różnice na polu sztuki są jak na polu życia między histerycznym a historycznym fenomenem.
Różne cisze, to wyrazy białe, nie mówiące nic, których świadkiem byłem. W 1836, gdy odmienna była w Europie myśl, a Dziady były potężną nutą myśli i uczuć. Był to zwykły dzień, około południa, na ubogiej zagrodzie ojców, bezpoetycznej wsi obwodu stanisławowskiego na Mazowszu - szedłem wzdłuż alei między sadem a grządkami, alei drzew sędziwych - naraz dziewczyna głosem zanuciła pięknym: `a odjechać od niej nudno,| a przyjechać do niej trudno'. Stanąłem, myśląc, że głos do czytania w dramcie Mickiewicza piosenki zastosowałem . Prosta pieśń, ale dobrą myśl zawiera, widać, że wieszcz z ludu czerpał.
Niebieskiej uroczystości cisze są w Albano, nad jeziorem odbijającym Castel Gandolfo. Kiedy zadzwonią na Anioł Pański, laur rozrzucają cień po ścieżce krętej przy skale. Pojechałem po południu ku Grotta Ferrata i powracałem jadąc na ośle. W górach, gdy dzwoniono n Angelus zjawił się obok na ośle wieśniak włoski i zdjęliśmy kapelusze, wchodząc po krótkiej modlitwie w dyskusję. Widząc, że jestem katolikiem, rozpoczął rozmowę o nietoperzach, opowiadał włoską bajkę o Prometeuszu i Epimeteuszu - Pan Bóg ptaszka tworząc błogosławił mu, a zły duch obmyślił nietoperza. Osiołki bystro po wiszarze zdążać chciały. Zatrzymały się nagle, a my odczuliśmy zaporę - był to odłam skały stoczony ze szczytu. Idąc pieszo, wspomniałem, że w tamtą stronę idąc, nie zauważyłem głazu. Włoch rzekł, że ów rodzaj kamieni nie upada, gdy chrześcijanie są na drodze.
Teatr współczesny, ile krytyki nie wytrzymuje i umarłym jest, to trzeba innej ciszy naturę uczuć. W południe, na schodach izby poselskiej upadł minister Rossi, a krew od szyi na ścianę wstęgą popłynęła. Nadszedł wieczór włoski. Minister miał zwyczaj w kącie loży, aksamitem czerwonym wybitej siadać spóźniony. Kto bywał w operze, wiedział, kiedy się go spodziewać. Grano pierwszy raz przerobionego Makbeta - czemu, to tylko kazuistyczne dziejów teatru filiacje wytłumaczą. Nie ja jeden udałem się do teatru, by widzieć publiczność. Gdy otwarła się kurtyna, część widzów w przysionku przechadzała się jeszcze. Weszła potem garstka, a połowa wyszła i znów weszła. Rozpoczęto uwerturę, w lożach parę osób niestrojnych pojawiło się, niektórzy wychyleniem afektowali cel oglądania publiki. Z czasem sformowała się grupa używających teatru z nawyknienia. W miarę jak opera w dramę przechodziła, pusta, nieoświecona loża ministra, otwierając ku światłu wnętrze jak rana - uprzedziła magiczną chwilę Szekspirowskiej tragedii, gdy cień zabitego Banka zasiadał na pustym krześle przy uczcie. Zaczęło się grać między publicznością a sceną, co w Hamlecie było sceną na dworze. Rana Banka i rana loży ministra - aktor w pełni pozostał sam i widzem bardziej jest.
Cisz akordy straszne są przez głębię kombinacji. Nic nie pisze się tutaj, co by nie było tknięte z niw natury rzeczy. Błogosławiony pisarz, który prawdziwej patetyczności zna bezbarwne słowa - te często wcale od nas nie zależą. A są piękniejsze, i mniej idei i myśli zawierają. Byłoby pięknie i koniecznie, aby sztuka polska prekursorem w Europie słupy żelazne stanowczo zakopywała. Niebezpieczeństwo nowej estetyki tkwi w systemach, a ostoja w prostych, uczuciowych parabolach. Ich świadomość coraz dalsze pokaże kresy. Kilka słów dam na przykład. Żadnej myśli w słowie nie dał mi jeden z najpoważniejszych europejczyków, kiedy przybyłem z Rzymu do Paryża. Starzec pytał o starożytny Rzym, o odkopywanie starożytności - rozmawiałem z kimś, kto niknie w celu rozmowy, przez znajomość przedmiotu. Zapytałem kiedy widział Forum Romanum - w przeszłym stuleciu. Trzeba wywikłać się z fałszu estetyki formułek, aby móc wytykać i szukać dróg budowania nowej szkoły w sztuce czy literaturze.
Inne słowa w Londynie - łatwo poddać się formułkom bezpatetycznej dramy. Jako artysta i czciciel ludu mieszkałem tam w ubogiej dzielnicy - wieczorem, nie zwróciłem uwagi na czyjeś przyjście, zwłaszcza, ze wilgoć angielska słuch mi przytępiała. Wszedł postawny, rycerski mężczyzna z laską i pytał, czy zwracać ma się - obywatelu, rodaku czy panie? Zbyłem odpowiedź bezskutecznie. Proponowałem powiedzieć `panie' i rzec `bracie', lub powiedzieć `bracie', a rzec `panie' - wszystko zależy jak się powiada albo słyszy. Każda sztuka czyni reakcję z pewnym zmysłem i jest jej sprawiedliwe uprawianie. Ostatecznie stanęło na `rodaku', które w ustach gościa brzmiało bardziej jak `rrrobaku'. Także biały to kwiat - było serio i drama, ale dorobione własnym estetycznym wyrobem. Na tym estetyka nasza narodowa polega.
Kto myśli, że poszukiwanie nowych zdobyczy estetyki, łatwiej wyrazić choćby po francusku - myli się. Swobodnie i przystępnie w tym wielkim narodzie - ale władze mieć by trzeba pierw lub system, a rzeczy te pracy mojej sprzeczne. Mistrzowie w sztuce cierpieć będą, że nic nie uczynili i nic nie uczynią wobec tego, wierząc w ciągłość zakasowywania poprzednich pokoleń przez nastepne. Konkurencja postępowi jest prostym absurdem, bo zawsze emulację zabije konkurencja. Bezsens ścigać się, gdy dróg niezliczona ilość, przy tym niszcząca nieświadomość komiki i satyry.
Ciszy nigdy większej nie doznałem niż na Oceanie zimową nocą - zapłakałem w czasie tej 2-miesięcznej podróży nad ciszą tak wielką. Izraelicie-pasażerowi winien jestem słowo - światły był, biegły w filozofii i filologii, znał historię i sztuki miał wyobrażenie. Umiał i po polsku słów kilka, bo dzieckiem tu był jako żydziak. Jedliśmy z jednej miski ryż gotowany, gdy fale masztów dobijały. Niebezpieczna była to żegluga - dwa okręty wespół płynące rozbiły się, z czego jeden widzieliśmy. Wiele razy na sznurach rozmawialiśmy razem po francusku o polityce, historii, filozofii, estetyce, religii. Gdy nadeszła niedziela, ręka wsunęła się przez szparę drzwi do mojej kajuty podając mi różową flaszkę olejku do włosów i świeżą bieliznę. Rzeczy w momencie, gdy wodę pitną oszczędzano przy broni nabitej rozdając. Izraelita wiedział, że niedzielę wyróżniać przywykłem. Raz chodząc po pokładzie statku, miotanego falami - ruch był i krzyki. Rozmawialiśmy o Bożoczłowieczeństwie Chrystusa. Zapytał mnie, czy wierzę, że Chrystus chodził po falach - Wierzę.
Widząc, że mój światły rozmówca jest judaistą, pytałem czy pamięta z Pisma, gdy Pan przeszedł przez morze, gdy rzesze już za Chrystusem gotowe były iść, lada chwila królem byłby ziemskim. On szedł osobnymi ścieżkami, po wodzie krocząc - będąc panem Syrii, panem świata mógł zostać. Gdzie ona kończyła się, zaczynało się morze. Prosił, bym i ja spróbował. Zważ proporcję między mną a moim Panem i spójrz, że On czynił to, by dostojność ukryć. Izraelita rzekł, że Chrystus był wobec tego najidealniejszym człowiekiem.
Pewien książę z zacnego, hetmańskiego rodu, był a w Ameryce obywatelem Rzeczpospolitej. Zamieszkiwał na Brooklynie. Wiele jestem mu winien. Bo wielkiej uprzejmości był człowiekiem. Gdy zasmucony przechadzał się ze mną po wybrzeżu, widać było małe wzgórze, porosłe zielonym żytem, dalej szeroką rzekę, małej fortecy mury i okrętu wrak na brzegu. Okręt ten zachowała Ameryka na pamiątkę męża z Europy, który na nim przybył. Wzgórze i forteca pamiątkami są, gdy ów zbił Anglików. Mój rozmówca miał bowiem między przodkami tego polskiego bohatera. Bohater Kościuszko - a książę Marceli Lubomirski ulubiony wygnańca tego stryjeczny wnuk. Książę obywatel Rzeczpospolitej Amerykańskiej przyjmował to wet za wet po wieku.