634


Notatki

Chłopak prychnął z pogardą, jednocześnie podnosząc się z miejsca.
— No proszę, udowodnij nam swoją teorię — powiedział profesor, ze wstrętem wypluwając ostatnie słowo. — Czekamy.
Snape z uniesioną wysoko głową ruszył na środek sali. Chyba nikt nie spodziewał się po nim takiego zuchwalstwa. A przynajmniej nie Mistrz Borton, który jeszcze za mało go znał. Zdumione spojrzenie nowo przeniesionego wykładowcy napawało Severusa głęboką satysfakcją.
„Skoro tak, to niech ci będzie, stary ignorancie!", pomyślał złośliwie.
— Tak jak powiedziałem, zmiana proporcji składników może wpłynąć na działanie eliksiru, natomiast zwiększenie ich dawki bez zmiany proporcji wcale nie zmieni siły jego oddziaływania…
Mówił i mówił, posługując się zgrabnie dobranymi przykładami. Jego cichy, stanowczy głos wypełniał całą salę, a argumenty już po pierwszej minucie trafiły do wszystkich odbiorców. Nawet profesor zmienił zdanie. Ale cóż byłby z niego za Mistrz, gdyby publicznie przyznał się do błędu? Przecież on był tylko niewyspany!
— Siadaj, Snape! — warknął po kilku minutach. — Zostaniesz po zajęciach, aby omówić twój punkt widzenia — dodał znaczenie ciszej, by jego słowa dotarły tylko do Severusa.
Młodzieniec jedynie skinął głową, chociaż nie odmówił sobie pełnego wzgardy uśmieszku. Lubił wygrywać.
— Nie życzę sobie, powtarzam: nie życzę…! — Mężczyzna mówił w tym tonie od dobrych sześciu minut. Sześciu minut, które Snape mógłby poświęcić na pożyteczniejsze rzeczy… Chociażby na tę cholerną transmutację, którą miał za chwilę!
— Profesorze — przerwał w końcu porażająco uprzejmym tonem. — Czy nie jest pan przypadkiem głodny?
Mistrz Borton potrząsnął głową, zdumiony.
— Słucham?
— Do następnych zajęć zostało jeszcze kilka minut — odpowiedział Severus spokojnie, powstrzymując się, by nie wykrzyczeć mu w twarz kilku słów o widowiskowej niekompetencji. — Przy odpowiednim tempie zdążyłby pan coś zjeść.
— Yyy… Tak, no cóż… — Mężczyzna nie mógł znaleźć słów. W końcu zdobył się tylko na krótkie: — Możesz już iść.
„Jeszcze trochę, stary pierniku, a kompletnie przestaniesz się nadawać do tego zawodu" pomyślał Snape, mrużąc oczy. Głośno zaś powiedział:
— Do widzenia.
— O co ci w ogóle chodzi, Stacy? — warknęła dziewczyna poirytowana. — Sama wiesz, że te twoje notatki są na poziomie hogwarckich uczniaków.
— Ach tak? — Murzynka spojrzała na nią chłodno, jednocześnie wyrywając jej z rąk trzy rolki pergaminu. — W takim razie znajdź sobie lepsze!
— Znajdę!
Obie przemierzały zatłoczony korytarz, z furią stukając obcasami w Merlinowi ducha winną posadzkę. Nikt nie zwrócił na nie uwagi. Bo po co? Podobne kłótnie w budynku uniwersyteckim były na porządku dziennym.
— Ciekawe gdzie? — spytała Stacy ze złością. — Chyba tylko ten Książę Ciemności z… Co on tam robi? Eliksiry? — Camilla z roztargnieniem przytaknęła ruchem głowy, a jej przyjaciółka nieubłaganie ciągnęła swoją tyradę. — On z pewnością ma lepsze. I na pewno ci użyczy! — zakpiła.
— A użyczy! — powiedziała Cam, starając się, by w jej głosie słyszalne było przekonanie.
Dziewczyny zatrzymały się pod salą, w której za chwilę miały mieć zajęcia i zmierzyły się spojrzeniami.
— Zobaczymy — zawyrokowała Murzynka w końcu.
— Zobaczymy — odwarknęła jej rozmówczyni z zaciętością. Warto jednak dodać, że owa zaciętość była odwrotnie proporcjonalna do pewności co do powodzenia tej sprawy. Słusznie?
„Zrobię to, zrobię to, zrobię to!", powtarzała sobie w myślach jak mantrę, jednocześnie mocno zaciskając kciuki. „Nie taki diabeł straszny… Na pewno!"
Polowała na niego już od kilku dni, powoli ucząc się jego codziennej rutyny. Zresztą nie sprawiło jej to trudności — przy owej rutynie można było zaziewać się na śmierć. Zajęcia, pracownia, zajęcia, lunch, zajęcia, czytelnia. A potem prawdopodobnie szedł do domu. Nie miała pewności, gdyż nigdy nie odważyła się tego potwierdzić. Jakoś tak przeczuwała, że gdyby ktoś ją po drodze zaatakował w tej ciemności, on nawet nie kiwnąłby palcem. A zapewne miałby jeszcze niezły ubaw. W końcu z tego co zaobserwowała, nie był zbyt miły. Chodziły też plotki, że jest jakąś niezwykłą odmianą wampira… Oczywiście Camilla w to nie wierzyła. Ani trochę!
Już go widziała. Stał pod ścianą, częściowo skryty we wnęce korytarza. W ręku trzymał gruby, obleczony w skórę wolumin. A skóra ta nie wyglądała na zwierzęcą. Raczej na…
„Nie! Co też ci przychodzi do głowy, wariatko?", ofuknęła samą siebie.
Podeszła bliżej szybszym krokiem, bojąc się, że jeszcze chwila i ucieknie gdzie dyptam rośnie. Nie zdążyła jednak nawet się odezwać, gdy usłyszała wielce zachęcające:
— Odwal się.
— Słucham? — spytała z zakłopotaniem.
— Odwal się — powtórzył, nawet nie podnosząc wzroku znad książki. — I o cokolwiek zapytasz, odpowiedz brzmi: nie.
Zmrużyła oczy, wyraźnie oburzona. Jeszcze nikt nigdy nie powiedział do niej czegoś podobnego. Nie było to zresztą zbyt dziwne, raczej unikała kontaktów z ludźmi jego pokroju.
— W takim razie, jeśli spytam, czy mógłbyś być dla mnie niemiły, odpowiesz „nie"? — zapytała niewinnym tonem, czując na plecach dreszcz domniemanego zwycięstwa w tej słownej utarczce. Jednak po jego następnej wypowiedzi dreszcz ten ulotnił się i Cam miała wątpliwości, czy czasem go sobie po prostu nie wyobraziła.
— W takim wypadku zapewne zrobię wyjątek — odrzekł obojętnie i w końcu na nią spojrzał.
Camilla z reguły nie lubiła, gdy ktoś ją ignorował. Raczej szanowała wszystkich swoich rozmówców i podświadomie wymagała od nich tego samego. Ale pod tym spojrzeniem prawie zmieniła zdanie — wolałaby, żeby dalej wgapiał się w tę swoją głupią książkę niż patrzył na nią w ten sposób. Tak chłodnych oczu nie widziała od czasu oglądania magicznego portretu Czwórki Założycieli w walijskim muzeum. Autor obrazu, mimo iż żadnej z malowanych osób nigdy nie widział, doskonale uchwycił wzrok Salazara.
„Pięćdziesiąt galeonów, że ten gość mu pozował!", przemknęło jej przez myśl.
Snape zmierzył stojącą przed nim dziewczynę i od razu stwierdził, że raczej nie zalicza się ona do uniwersyteckich piękności. Była na to zdecydowanie zbyt okrągła i trochę za niska. Długich do pasa, jasnych włosów nie ułożyła w żadną z ostatnio modnych, wymyślnych fryzur, a pod niezapiętą szatą miała mugolskie, niewyróżniające się z tłumu ubranie. Ot, zwykła dziewczyna z sąsiedztwa z wiecznie uśmiechniętą buzią i dołeczkami w policzkach. Severus westchnął głęboko. Takich nie cierpiał najmocniej. Za bardzo mu kogoś przypominały.
— Wiesz… — odezwała się blondynka niespodziewanie, wyrywając go z zamyślenia. — Ja chciałam tylko pożyczyć notatki o najgroźniejszych truciznach do skopiowania.
— Nie mój interes — odpowiedział chłodno. — Pożycz od przyjaciół — dodał i podniósł z ziemi swoją torbę. — Zapewne jakichś masz — stwierdził i wyminął ją bez słowa pożegnania.
— Ej, poczekaj! — zawołała i ruszyła za nim.
„Nie poddam się! Nie poddam! A na pewno nie tak łatwo…"
Nawet się nie odwrócił.
— No poczekaj! — Prawie go dogoniła, szła teraz mniej więcej pół kroku za nim. A on z premedytacją starał się iść jeszcze szybciej. — Nie możesz znieść, że ktoś z tobą rozmawia? — zawołała wściekle między jednym wdechem a drugim. — A może jesteś tak niekulturalny, że nawet cię to nie obchodzi? Hej, co z tobą?
Do tej pory mocno zaciskał palce na książce, próbując opanować irytację. Ale jego cierpliwość miała granice. Wąskie granice, które planował poszerzyć. Kiedyś.
Zatrzymał się przed nią gwałtownie, sprawiając, że dziewczyna mało na niego nie wpadła.
— Czemu za mną łazisz? — warknął groźnie.
Cam zadarła głowę do góry, by spojrzeć mu w twarz i przełknęła głośno ślinę. W pierwszej chwili gardło odmówiło jej posłuszeństwa. W tamtym momencie mogłaby przysiąc, że Snape jest wampirem. A jeśli nie wampirem, to przynajmniej bardzo krwiożerczym, groźnym i nieprzewidywalnym potworem. Czarne oczy ciskały w nią błyskawicami, magia wirowała wokół niego, wydzielając niemal odczuwalne ciepło, a ciało, napięte chyba do granic możliwości, wyglądało, jakby mężczyzna gotował się do skoku. Ach, ta kobieca wyobraźnia!
— Mówiłam, chcę pożyczyć notatki… — odpowiedziała nieco piskliwym głosem.
Severus miał wrażenie, że doda coś jeszcze, ale ona w ostatniej chwili zrezygnowała. Znów więc westchnął tylko, próbując wyrzucić z pamięci wspomnienie innej rozmowy z inną dziewczyną. Rudą i z zielonymi ocza…
„Dość!", upomniał się w myślach. „Dosyć!"
Mimo wewnętrznego rozdarcia, na jego twarzy nie odbiło się nic prócz irytacji. Już on się o to postarał.
— W takim razie pożycz od tej… Jak jej t
am? Wilson? Watson? — zaproponował jeszcze w miarę spokojnie. Obiło mu się o uszy, że owa dziewczyna ma w miarę solidne notatki i z chęcią użycza ich potrzebującym.
Jego stwierdzenie wywołało na twarzy rozmówczyni ledwo dostrzegalny uśmiech.
„Co w tym śmiesznego?"
— Wilson — podpowiedziała Cam grzecznie, nieco bardziej ośmielona. — Z pewnością bym pożyczyła, ale tak się składa, że nie mogę pożyczyć od samej siebie notatek, których nie mam — dodała, już nie starając się nawet ukryć rozbawienia. Postanowiła nie rozwodzić się nad absurdem pożyczania czegokolwiek od samej siebie.
Snape wywrócił oczami.
„Wprost cudownie", pomyślał.
Momentami lubił uchodzić za ignoranta w sprawach towarzyskich. Zwykle mu to pasowało, a do tego doskonale komponowało się z jego wizerunkiem Severusa-Nie-Zbliżaj-Się-Bo-Oberwiesz-Snape'a. Ale to akurat nie był jeden z tych momentów.
Dziewczyna obserwowała go uważnie, starając się wyczytać z jego gestów jakieś emocje. Udawało jej się to tylko chwilami, chłopak bowiem całkiem sprawnie jej to utrudniał. Ale z tego, co wyczytała, nie wnioskowała dla siebie niczego dobrego. A już z pewnością nie tych głupich notatek.
— To jak? — zapytała mimo wszytko. W końcu jak się powiedziało „Avada", trzeba powiedzieć i „Kedavra".
Severus nie musiał się wysilać, by usłyszeć w jej tonie zrezygnowanie. Popatrzył na nią z uwagą, pozwalając swojej magii przepływać swobodnie przez wszystko wokół. W ten sposób już po sekundzie dowiedział się, że dziewczyna kompletnie nie zna się na oklumencji, jest z rodziny mugoli i przed chwilą pokłóciła się z jakąś Murzynką po raz setny w tym tygodniu. Dalej się nie wgłębiał, nie czuł bowiem potrzeby poznawania jej myśli i wspomnień. A i bez legilimencji też dowiedział się czegoś ciekawego. Miała naprawdę ładne oczy.
„Jak na szlamę", sprostował w myślach szybko. Takie szare.
— Dobrze — odpowiedział w końcu, wyciągając z torby zwitek pergaminu, na którym pospiesznie naskrobał kilka słów. — To mój adres, przejdź przez Fiuu o siódmej.
Wchodziła do kominka z duszą na ramieniu. Miała tak ściśnięte gardło, że gdy już wylądowała, bała się, iż wypowiedziała adres niewyraźnie i w rezultacie źle trafiła.
— Snape? — odezwała się, wychodząc z paleniska. — Jesteś tu?
Nie było odpowiedzi. Pomieszczenie, w którym się znalazła, straszyło ciemnością i absolutną ciszą. Rozejrzała się zaniepokojona. Ogromne, oprawione w poczerniałą skórę tomiszcza wydawały się być wszędzie, gdzie spojrzała. Leżały w kącie, chyląc się wieżą ku podłodze. Zajmowały regały poustawiane przy ścianach. Niektóre nawet walały się otwarte na parkiecie. Nic innego zresztą nie rzucało się tam w oczy — tylko książki.
— Snape! — zawołała dużo głośniej niż poprzednio. Teraz bowiem była niemal pewna, że trafiła do właściwego mieszkania.
Nadal nikt się nie odzywał. I choć cisza zwykle nie zwiastowała niczego dobrego, Camilli jakoś dodała odwagi. Bo skoro Severusa-Wampira nie było, to kto mógłby jej zrobić krzywdę?
Z ciekawością przeszła wzdłuż półek, odczytując losowo wybrane tytuły. Wielu z nich nie zrozumiała. Ale jednego była pewna - nie miała przed sobą ogólnodostępnych książek. Nie miała przed sobą DOBRYCH książek.
Z dreszczem obrzydzenia skierowała swoją uwagę na biurko. Walało się tam mnóstwo pergaminów, zarówno czystych, jak i tych zapisanych. Spojrzała na jeden i z niezadowoleniem stwierdziła, że Snape ma o wiele bardziej czytelne i kształtne pismo niż ona. Szybko przejrzała wszystkie rolki w poszukiwaniu obiecanych notatek. Nie znalazła. Owszem, wszystkie pergaminy były notatkami. I owszem, były z eliksirów. Ale na pewno nie z poziomu, który znała. I nie o truciznach.
„Cholera!"
Już zbierała się do przeszukania rolek leżących w zgrabnym stosie na jednej z półek, gdy usłyszała trzask aportacji. Ktoś najwidoczniej pojawił się za drzwiami. Zamarła w półkroku. Coś było nie tak. Ten ktoś nie wchodził do środka.
Cam ze złymi przeczuciami przeszła przez malutki korytarzyk i stanęła przed wyjściem. Drzwi były z litego drewna, bez klamki czy Judasza.
Po drugiej stronie dało się słyszeć cichy szelest i jeszcze cichszy jęk. Dziewczyna zawahała się.
„A co jeśli to jakiś podstęp? Śmierciożercy?"
Po drugiej stronie znów ktoś jęknął, tym razem głośniej. A potem zapadła cisza. Cam podjęła decyzję w ułamku sekundy. Jednak gdy wyciągnęła różdżkę, znów zamarła.
„To dom Snape'a, więc jego drzwi też są pewnie Snape'owate!", pomyślała rozsądnie, po czym machając popisowo różdżką, wypróbowała wszystkie skomplikowane zaklęcia otwierające, jakie znała. Bez skutku.
— Alohomora! — szepnęła w końcu w przypływie desperacji i zrezygnowania.
Ku jej zdumieniu drzwi rozpłynęły się w powietrzu, ukazując budzący grozę widok. Severus Snape, zakrwawiony i nieprzytomny, leżał na progu własnego mieszkania.
Obudził się, ale nie otworzył oczu. Wiedział, że w tym stanie rażące światło nie przyniesie mu niczego dobrego. A poza tym musiał odczekać chociaż minutę, by suchość w gardle ustąpiła. Nie chciał obudzić się nie-wiadomo-gdzie bez możliwości obrony. W tym stanie bowiem nie liczył, że uda mu się rzucić zaklęcie niewerbalne bez różdżki. Ale głośna klątwa byłaby już wykonalna. Jako tako.
— Żyjesz? — Usłyszał cichy, kobiecy głos. Wysilił pamięć. Skądś znał ten sopranik.
— Lily? — wychrypiał niewyraźnie.
— Nie — odpowiedziała kobieta. — To tylko ja.
„Co za: ja?", pomyślał zaintrygowany. Postanowił otworzyć oczy.
Tak jak się spodziewał, w pierwszym momencie światło całkowicie go oślepiło. Dopiero po kilkunastu sekundach zobaczył nad sobą pozornie nieznajomą, okrągłą twarz, okoloną założonymi za uszy jasnymi włosami. Szare oczy wpatrywały się w niego z troską.
— Jak się czujesz? — zapytała Camilla szybko, czując się niepewnie pod jego taksującym spojrzeniem. Zabawne, że Snape nawet leżąc na plecach potrafił sprawić, że ludzie tracili animusz.
— Przeżyję — odpowiedział chłodno. Złowrogie wrażenie zepsuł tylko zachrypnięty głos i wieńczący wypowiedź gwałtowny atak kaszlu. Severus zakrył usta ręką, po chwili ze zdziwieniem rejestrując, że te czerwone plamki na jego dłoni to krew. Kaszlał krwią.
„Och, Salazarze", pomyślał. „Nie jest dobrze!"
— Poczekaj, nie podnoś się! — wrzasnęła z paniką dziewczyna.
Severus skrzywił się na takie natężenie dźwięku.
„Jak ona ma na imię?", próbował sobie przypomnieć, by nie zaczynać uspokajającego wywodu od prozaicznego „Ej!". Nie przypomniał sobie.
— Ej, spokojnie! — zdołał zawołać mimo ciągle suchego gardła. No dobrze, zawołać to trochę za dużo powiedziane. Zdołał głośno wychrypieć.
Cam zatrzymała się jak trafiona Impendimentem.
— Nie trać głowy, to tylko krew — dopowiedział (co przyszło mu już trochę łatwiej), unosząc się na łokciach. Przy okazji zorientował się w otoczeniu. Leżał na własnym łóżku.
„Bardzo śmieszne", pomyślała dziewczyna. „Mam już dość widoku twojej krwi i zastanawiania się, czy masz jej w sobie jeszcze choć trochę!"
— Idź do pracowni i przynieś taki jaskrawoniebieski eliksir, buteleczka powinna stać gdzieś na wierzchu — pouczył. — Wszystko będzie dobrze.
Dziewczyna skinęła głową i ruszyła do wyjścia z sypialni. W drzwiach przystanęła, odwracając się z niepewną miną.
— Gdzie mam iść? — zapytała drżącym głosem.
— Do kuchni.
Jak zawsze opierał się o ścianę, zaczytany w kolejnym grubym woluminie. Kiedy minęły go dwie śpieszące się na zajęcia dziewczyny — okrągła blondynka i czarnoskóra piękność — skinął nieznacznie głową na przywitanie i uśmiechnął się pod nosem.
Camilla kupiła — albo udawała, że kupuje — jego bajeczkę o złych Śmierciożercach, którzy zaatakowali go w styczniu. Potem już poszło z górki. Notatki, rozmowa, spacerek, wypad na kremowe i na końcu łóżko. Oczywiście wszystko w odpowiednich odstępach czasu. Nic nadzwyczajnego — ot, zwykła historia, przy której czeka się tylko na łatwy do przewidzenia koniec. Nie ma się co oszukiwać, każda cierpliwość ma swoje granice i nawet najbardziej zagorzała idealistka z ambicją naprawy całego świata i wszystkich złych ludzi nie wytrzyma zbyt długo z takim sarkastycznym draniem jak on.
Na razie jednak było mu dobrze. Miał codziennie ciepły obiad. Miał z kim porozmawiać w chwilach nudy. Miał na wyciągnięcie ręki zawsze pomocną korepetytorkę z transmutacji zaawansowanej. I wreszcie: miał wspaniałą kochankę.
A za niecały miesiąc, gdy oficjalnie otrzyma tytuł Mistrza Eliksirów, po prostu podejmie jakąś pracę. W szkole albo na uniwersytecie… Zresztą otrzymał już kilka propozycji. Tam, jeśli zdobędzie się na kilka wyrzeczeń, Camilla nie będzie mu już potrzebna. W takiej sytuacji kto by się przejmował, że ona coraz częściej patrzy na jego zabandażowane lewe przedramię zmrużonymi oczyma? Albo że kręci nosem na jego nagłe zniknięcia? Odpowiedź nasuwa się sama. Na pewno nie Severus Snape.



Wyszukiwarka