Już ponad tydzień minął od śmierci Jacoba a ja wciąż czułam się winna. On sam się zabił, wmawiałam sobie. Żyłby dalej gdyby nie ruszył się tak gwałtownie. Sam jest sobie winien. Miałam potworne wyrzuty sumienia. Nie powinnam się zadręczać tak tym Indianinem. A może to on chciał się sam zabić bo nie mógł znieść myśli, że nigdy nie będę jego własnością. Przed oczami ciągle staje mi ta scena w pokoju Jake'a. Doskonale wiedział, że wolę Edwarda. Nie mam pojęcia dlaczego on tak kłamał, oszukiwał, grał. Nic by to nie dało. Moim zdaniem to wszystko co on robił było bez sensu.
Usłyszałam pukanie do drzwi prawie nie słyszalne dla ludzkiego ucha. Podeszłam do nich i otworzyłam je. Zdziwiłam się bo stałą w nich Rosalie. Nie odezwała się do mnie od momentu ślubu. Ciekawiło mnie, po co zdała sobie tyle trudu by tu przyjść. Co u licha chciała ode mnie ta blond włosa piękność? Może miała zamiar mnie zabić?
-Bello- powiedziała- Chciałam cie przeprosić za to, że byłam wobec ciebie chłodna. Źle cie oceniłam.-jej głos drżał.- Doskonale wiedziałam, że kiedyś do nas dołączysz. Kiedy cie po raz pierwszy zobaczyłam, nie mogłam znieść myśli, że jesteś bardziej atrakcyjna ode mnie bo Edward wolał ciebie, człowieka niż osobę ze swojej rasy. Teraz widzę, że niepotrzebnie byłam dla ciebie taka drażliwa. Jeszcze raz przepraszam. Wiesz, w tedy gdy mój były narzeczony tak się upił…zresztą znasz juz tą historie. Kiedy byłam umierająca zjawił się Carlisle. Błagałam by mnie dobił, to już było po ukąszeniu. On był jednak niewzruszony. Bello czy wybaczysz mi tą krzywdę którą wyrządziłam, tobie i Edwardowi?
Miałam problem. Przyjąć przeprosiny Rose i mieć już ją z głowy? Bo chyba nie robiła tego z własnej woli. Ona- dumna i piękna Rosalie Hale chce bym przyjęła jej przeprosiny? Spojrzałam na nią. Stałą oparta o ścianę z pół uśmiechem na twarzy. Stanęłam przed trudnym wyborem. Jeśli odmówię o tylko powie „Ok., rozumiem” i wyjdzie z pokoju tym samym nie zamieniając ze mną ani słowa więcej. Tym samym robiąc ze mnie swojego wroga. Jeśli przyjmę być może zostaniemy przyjaciółkami. Druga opcja jest za bardzo wyposażona w „ale” Raz kozie śmierć, pomyślałam.
Przytuliłam Rose. Do tego gestu nie trzeba było używać słów. Była zdumiona. Pewnie myślała, że nie przyjmę jej przeprosin. Sama nawet nie sądziłam, że stać mnie na taki gest. Siedziałyśmy w zupełnej ciszy bo ani ja ani Rosalie nie odezwałyśmy się słowem. W końcu dziewczyna wyszła pod pretekstem „muszę się zobaczyć z Emmettem.” Zostałam sama. Po kilku minutach też opuściłam pokój i usiadłam na kanapie w salonie. Podkurczyłam nogi pod siebie. Przez cały ten tydzień nie dane m było porozmawiać z Edwardem. Gdy byliśmy juz sami, ciągle ktoś nam przeszkadzał. Zacząwszy od Alice kończąc na Carlisle'u który cały czas znajdywał mi zajęcia. Szczerze to jeszcze nie byłam na polowaniu bo głód mi już tak nie doskwierał. Gównie żywiłam się krwistym mięsem przywożonym ze sklepu bo na polowanie nie było czasu. Bitwa, Jacob….to wszystko już minęło. Podobnie jak moja człowiecza przyszłość. Nie byłam zła, że sama pozbawiła się tego drugiego życia. Wręcz przeciwnie.
Wyprostowałam się i wzięłam do ręki pilota. Zaczęłam przerzucać kanały. W końcu zatrzymałam się na MTV. Przez chwilę słuchałam recenzji o jakimś t5am filmie. Że tez ludzie nie potrafią czegoś ciekawszego wymyśleć.
Wytężyłam słuch. W oddali dobiegło mnie wilcze wycie. I w tym momencie ktoś zszedł ze schodów. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Alice. Byłą czymś przygnębiona. Usiadła obok mnie i podparła głowę rękami. Po chwili oczy dziewczyny były zapatrzone gdzieś daleko. Bez wątpienia miała wizję. Tylko czego ona dotyczyła? Kolejnej bitwy? A może trzęsienia ziemi? Kilka minut później dziewczyna głośno westchnęła. W złotych oczach Alice zobaczyłam strach.
-Volturi- szepnęła
Po plecach przeszły mi ciarki. Wiedziałam czego tu szukają. Partnerka Jaspera wyjęła z kieszeni mały srebrny telefon komórkowy i wybrała numer Carlisle'a. Teraz mogłam usłyszeć całą rozmowę, nie tylko strzępki. Moją uwagę przykuły słowa doktora.
- Wyjdź z Bellą im naprzeciw. Nie chcę by wchodzili do domu. Powinniśmy być za piętnaście minut.
Rozłączył się. Pewnie był z resztą na polowaniu. Dlaczego mnie nie wzięłi?
-Rusz się!- zawołała do mnie dziewczyna
Wstałam. Kiedy wyszłyśmy z domu zaczęłyśmy biec by zyskać trochę czasu. Według wizji Alice chcieli złożyć nam wizytę z mojego powodu. Dotarłyśmy pierwsze na polankę. Znajdował się w wystarczającej odległości od domu i Forks. Nie chciałyśmy by wampirza rodzina zapolowała na niewinnych mieszkańców.
-Czemu Aro nie ufa Felixowi?
-Nie ufa?- parsknęła śmiechem
- No tak. Kilka tygodni był tu Felix i widział mnie jako wampirzycę.
Uśmiech na twarzy Alice zniknął równie szybko jak się pojawił. Zapewne wiedziała czego oni od nas chcą.
-Bello, oni chcą ci złożyć propozycję. Tobie i Edwardowi.
Wiedziałam, że kiedyś do tego dojedzie. Telekineza. Czy to ważny dar? Na pewno waży ale dla Ara to jakieś istne zjawisko. Przenoszenie przedmiotów było wręcz śmieszne ale tez użyteczne. Po chwili zjawiła się reszta. Edward, Jasper i Emmett mieli gałązki we włosach. Mój ukochany objął mnie w tal7ii i przyciągnął do siebie. Na moich ustach spoczął namiętny pocałunek. Teraz mogliśmy przekraczać pewne granice nie obawiając się o moje życie. Nie to co wcześniej.
Zza horyzontu wyłonił się postacie w czarnych pelerynach. Naprzodzie dostojnie kroczył Aro, za nim Marek i Kajusz, Jane , Demetri i Felix. Emmett zacisnął ręce w pięści. Ja tez się denerwowałam. Byli coraz bliżej. 200 metrów, 100, 50….zatrzymali się.
-Witaj, Carlisle stary przyjacielu!- przywitał się Aro
- Witaj- uścisnęli sobie dłonie.
Może i byli przyjaciółmi ale ja dostrzegłam barierę która ich dzieliła. I ten dystans z którym odnosił się doktor. Czy tak witali się starzy przyjaciele? Mieszkali razem, uczyli się…wszystko razem. Przeniosłam wzrok na Kajusza- wyraz jego krwistoczerwonych oczu dawał wiele do życzenia.
Zamarłam. Podeszła do mnie Jane a Edward już był gotowy do skoku.
-No proszę! Kogo my tu mamy?- powiedziała starannie akcentując każde słowo.- Widzę, że twoja rodzina wegetarianów zatroszczyła się o twoją przemianę.
Wampirzyca zamknęła oczy i skoncentrowała się . Chciała wypróbować czy dalej jestem odporna na jej upiorne zdolności. Ba, nie tylko jej. Jane westchnęła ciężko a na jej twarzy pojawił się grymas.
-Edwardzie- rzuciła- Musimy porozmawiać.- byłam gotowa pójść z nimi. Jane pokiwała głową na znak, że mam nie ruszać się z miejsca. Musiałam spełnić jej życzenie bo w każdej chwili mogła wypróbować na Miom ukochanym swoich zdolności. Tymczasem podszedł do mnie Aro. Jego zamglone oczy świdrowały mnie na wylot. Odezwał się pierwszy.
-Ach i jest nasz droga Bella! Carlisle opowiedział mi o twoich zdolnościach. Wiedziałem, żę dostaniesz coś równie wielkiego…. Widzisz telekineza to bardzo użyteczna rzecz. Możesz przenieść to drzewo tu?- wskazał ręką miejsce niedaleko siebie.
Skoncentrowałam się. Wytężyłam wolę umysły i siłę duszy. Co prawda dawno nie ćwiczyłam swego daru ale jakiś głosik w mojej głowie podpowiadał mi , że muszę zabrać się ostro do roboty. Udał się. Drzewo które wskazał Aro przeleciało nad jego głową i usadowił się na wyznaczonym miejscu.
-Bardzo dobrze!- wyglądał na zachwyconego.- Bello mam do ciebie pytanie. Czy zechcesz do nas dołączyć?- wstrzymałam oddech. Czy chciałam? Nie. Stanowczo nie. Zresztą co ja bym u nich robiła? Bo Edward na pewno nie przyjmie propozycji Jane. No bo po co chciała z nim rozmawiać? Trudna decyzja. Miałam przed sobą duży dylemat. Przyjąć czy odrzucić? Już drugi raz w tym dniu zadaję sobie to samo pytanie.
-Aro, nie zrozum mnie źle ale nie skorzystam z twojej propozycji.
-Czemu?- zapytał z nieco kapryśną miną
-Z tego samego powodu co Alice.
-Och…-wyglądał na zawiedzionego- Jeśli byś zmieniła zdanie…- nie dokończył bo mu przerwałam
-Nie sądzę bym jej zmieniła.
Dał za wygraną. Całe szczęście, że nie zapytał o powód Alice- sama go nie znałam ale powiedziałam to dlatego by mi dał spokój. Teraz poszłam poszukać mojego wampira. Bez trudu udało mi się ich odnaleźdz. Po kilku minutach byłam na miejscu. Już chciałam coś powiedzieć ale nie mogłam. Zatkało mnie. Jane położyła ręce na barkach Edwarda. Schowałam się za drzewem bym mogła to wyraźniej zobaczyć.
-Edwardzie, pomyśl ile miałbyś korzyści. Co tydzień świeże mięso. I to w dodatku ludzkie. - pogładziła go po policzku. No nie! Tego już za wiele! Miałam zamiar wyjść z kryjówki ale powstrzymały mnie słowa MOJEGO męża.
-Jane- ściągnął jej ręce- Powiedziałem nie. Żadne argumenty mnie nie wzruszą.
-Więc dobrze!- wampirzyca straciła nad sobą kontrolę- Gnij w tej dziurze odżywiając się jak królik!
Po chwili już jej nie było.
Reakcja Edwarda nie zaskoczyła mnie. Domyślałam się, że ta rozmowa i tak będzie bez sensu bo on i tak się nie zgodzi. Przecież Aro wcześniej składał mu tą propozycję i też odmówił. Volturi sądził, że interwencja wampirzycy odniesie lepszy skutek ale też nic z tego nie wyszło. Przecież ta podstępna Jane próbowała na Edwardzie sztuczki flirtu. Grrr…..nie daruję!
Poczułam dłoń na swoim ramieniu. Nie musiałam zgadywać kto to był. Przyciągnął mnie do siebie i jego wargi przyssały się do moich.
-Bello- zamruczał mi do ucha- Wreszcie sami. Carlisle chyba nie chciał byśmy byli sam na sam.
-Czemu?
- Moja przyszywana siostra miała wizję w której- zamilkł- Staramy się o ….
Nie musiał kończyć. Prawda, ostatnio o tym myślałam ale nie zamierzałam tego wprowadzać w życie. (przynajmniej na razie) Może za kilkadziesiąt lat. Ale z drugiej strony nie podejrzewałam Alice, że miewa TAKIE wizje. Mogłaby dziewczyna dać nam trochę prywatności.
Carlisle bał się, że zajdę w wampirzą ciążę wbrew jego teoriom. Uważał on, że wampiry nie mogą mieć dzieci bo skoro wcześniej umarły i uległy przemianie to niektóre narządy tez umarły. No chyba, że tez przeszły przemianę… Może warto zaryzykować? Edward chyba wyczuł moje zamiary bo powiedział:
-Uważam, że to nienajlepszy pomysł. Może później… Przed nami jeszcze kupa lat, Bello a ty chcesz niańczyć dziecko?
-Zawsze możemy załatwić Supernianię. No dobrze.- uśmiechnęłam się.
-Bells chodźmy już. Reszta się o nas nie pokoi.
Edward pociągnął mnie za rękę. Nagle przed oczami pojawiła się twarz Jacoba. Tan Jacob który jeszcze nie wiedział, że będzie wilkiem. Jego długie, lśniące włosy rozwiewał wiatr. Na twarzy Indianina wykwitł ten najpiękniejszy uśmiech.I to właśnie wtedy dopadło mnie przeczucie, że Jake Black jest żywy.