opowiadania i wiersze jesienne, MĂłj przyjaciel pies i kot, Kot, pies i list


KOT, PIES I LIST

Działo się to bardzo dawno temu. Daleko stąd w pewnym miłym miejscu, w doskonałej zgodzie żyli ze sobą Pies i Kot. Mieszkali w małym domku i niczego im nie brakowało. No, może tylko ptasiego mleka
Pewnego dnia, tuż po wschodzie słońca, wybrał się Pies w daleką podróż. Wychodząc z domu zdążył tylko powiedzieć I jeszcze jedno, przyjacielu. Oczekuję bardzo ważnych wieści. Jeżeli przyjdzie do mnie list, przechowaj go do mego powrotu. Niebawem znowu się zobaczymy.

- Do widzenia - odpowiedział na to Kot i na pożegnanie pomachał psu łapką. A gdy Pies zniknął za wzgórzem, prędko wlazł na [piec i zasnął.

Jednak już po chwili z drzemki wyrwało go czyjeś wołanie. Wielce niezadowolony, zlazł z pieca i przecierając zaspane oczy, otworzył drzwi. Stał w nich Dzięcioł-Listonosz.

- Dzień dobry. Mam list polecony dla Psa.
- Niestety, nie ma go, wyjechał i nie wiem, kiedy wróci. Ale nie martw się tak, przyjmę list i przechowam do jego powrotu - zapewnił Kot,

- Całe szczęście - odparł na to Dzięcioł i wręczywszy Kotu przesyłkę poszedł dalej.

Po wyjściu Dzięcioła, Kot całe przedpołudnie chodził z listem w łapie i szukał miejsca, w którym mógłby bezpiecznie go ukryć.

- Nie, nie tu nie. Tu spaliłby się na popiół - rzekł przechodząc obok pieca.

- Tu także nie - dodał mijając komodę, w której, już od wielu lat, mieszkała mysia rodzina.

- Oby tylko myszy niczego nie zauważyły - powiedział do siebie, i cichutko, na paluszkach, wyszedł z sieni.
- Te mysie maluchy są takie nieprzewidywalne i ciekawskie - dodał.

I tak chodził i chodził, szukał i szukał, aż wreszcie wpadł na pewien pomysł.

- Mam - zawołał uradowany. Że też na początku o tym nie pomyślałem! To przecież takie proste - zawołał i wypadł z chatki.

Przebiegł cały ogród i zatrzymał się pod gruszą, która pamiętała jeszcze czasy jego pradziada. Oglądając się na wszystkie strony, wykopał pod

drzewem niewielki dołek. Upewniwszy się, że nikt go nie widzi, włożył list do środka, po czym, bardzo ostrożnie, przysypał go ziemią. Na samym końcu przykrył wszystko kamieniem i, bardzo z siebie zadowolony, wrócił do domu.
Po pewnym czasie Kot zupełnie zapomniał o liście i żył sobie szczęśliwie i bardzo wygodnie.

Pewnego dżdżystego dnia, z dalekiej wędrówki, do domu wrócił Pies. Kot radośnie przywitał przyjaciela i już na początku powiedział mu o liście.
- Czeka on na ciebie - zapewnił i natychmiast zaprowadził przyjaciela pod gruszę.
- Tutaj go ukryłem. Zaraz ci go oddam - dodał jeszcze.
Potem prędko odsunął kamień i zaczął kopać dołek. Po krótkiej chwili, nie wierząc własnym oczom, wykrzyknął.

- Rany kota, gdzie list?

Pies, nieco zdenerwowany, odsunął Kota i zajrzał do środka. Na dnie dołka zobaczył tylko kilka postrzępionych i pożółkłych papierków.
- I to ma być ten doskonale ukryty list? To przecież tylko garstka śmieci, a nie list.

Kot, wystraszony i zdumiony, próbował jakoś to wytłumaczyć.
- Och, sam nie wiem jak to się mogło stać! - wykrzyknął.
- Ach, ach, już wiem, to te paskudne myszy, przyjacielu - wyjaśnił.
- A myślałem, że o niczym nie wiedziały - westchnął, i w wielkim zakłopotaniu potarł łapką wąsy.
- Ale nie złość się tak, zaraz wszystko naprawimy i złożymy te papierki w całość - zaproponował.
Niestety, mimo wielu prób, listu, w żaden sposób, nie dało się złożyć, a Pies zaczynał się już na dobre denerwować.
- No Kocie, dawaj list, bo jak nie to popamiętasz moje zęby!
I na znak, że wcale nie żartuje, pokazał je wszystkie. Kot, wystraszony jak nigdy dotąd, na nic więcej nie czekał. Z zadartym w górę ogonem, czym prędzej czmychnął na pole. Pies za nim. No i dotąd trwa ta gonitwa. A po dawnej przyjaźni nie zostało ani śladu. Bo Pies nie może darować Kotu owego zaniedbania, zaś Kot, od tamtej pory, nieustannie poluje na myszy. Naturalnie po to, by dać im wiadomą nauczkę. I tak ma być do końca świata, a może i jeszcze dłużej? 

KOTEK PUSZEK

Kotek Puszek z czarną łatką
Dziś w przedszkolu był z Agatką
A z kieszeni u fartuszka
Wyglądały małe uszka

Nagle ruszył się fartuszek
Na podłogę skoczył Puszek
Teraz kotku będziesz z nami
My już ciebie nie oddamy

J. E. Kucharski

WAWA I JEJ PAN

Kiedy wracaliśmy ze szkoły przyplątał się do nas pies. Był czarny jak smoła, kudłaty i miał spiczastą mordkę.

Wcale nie zabieraliśmy go z ulicy — przybiegł za nami sam.

Mama nie była z tego zadowolona, ale tato powiedział, że to jest rasowy pudeł i jak się nie znajdzie właściciel, to może u nas zostać.

Naturalnie, jeśli się mama zgodzi. Nie chciała, ale się w końcu zgodziła. Oboje byliśmy bardzo zadowoleni. Wacek od razu zaczął go tresować, żeby przy nosił rzucany patyk, a ja mu zawiązałam różową kokardę na szyi. Ślicznie wyglądał.

Wieczorem ojciec przeczytał głośno z gazety takie ogłoszenie:

„Zginęła suczka, rasy pudeł, czarna. Nazywa się Wawa. Łaskawy znalazca proszony jest o odprowadzenie, za nagrodę. Marcin Wolski, aleja Kasztanowa 17”.

- Pokażcie no tego psa — powiedział tato do nas.

Pies był już zamknięty na noc w komórce, ale zaraz przyprowadziliśmy go.

- Wawa! — zawołał tato.

Pudeł szczeknął wesoło i zaraz stanął na dwóch łapkach.

- No, tak, to jest ten sam. Jutro będziecie musieli go odprowadzić.

Zrobiło nam się smutno, ale cóż trudno. Nie można przecież trzymać cudzego psa, jeśli go właściciel szuka. A tymczasem nasz tato pomyślał przez chwilę, a potem powiedział:

— Coś mi się wydaje, że ja już takie ogłoszenie kiedyś czytałem. Dajcie mi stare numery gazet.

My wszystkie pisma składamy przez cały rok, więc Wacek od razu przyniósł ułożoną paczkę.

Tato zaczął przeglądać numer za numerem. Po chwili zawołał:

— Jest! Wawa i ten sam adres — Marcin Wolski Kasztanowa 17. Widocznie ten pies już drugi raz ginie.

Bawiliśmy się z Wawą, a tato przerzucał pismo. Znów się zatrzymał.

— To zaczyna być ciekawe. Trzecie takie samo ogłoszenie. No, no.

Spojrzeliśmy na psa — O to dopiero włóczęga z tej Wawy!

Po długiej chwili tato, bardzo zdumiony zawołał:

— Nie do wiary! Czwarte ogłoszenie! Dlaczego oni tego psa nie pilnują, skoro im tak ginie?

Następnego dnia po obiedzie mama dała nam ładny, mocny sznurek i powiedziała:

- Zaprowadźcie psa do tego pana. Wiecie gdzie jest aleja Kasztanowa?

Naturalnie, że wiedzieliśmy Każde dziecko w mieście ją znało. Aleja biegła wprost do rzeki, gdzie była przystań żeglarska, kajakowa i plaża.

Wzdłuż alei Kasztanowej stały w ogródkach rozmaite wille — duże i małe, murowane i drewniane.

Wacek od razu oddał mi sznurek:

— Nie będę prowadził takiego psa, co ma kokardę na szyi — mruknął.

Odpowiedziałam mu, że Wawa jest suczką, więc może mieć kokardę.

A właściwie to wcale nie potrzebowałam Wawy prowadzić. Jak tylko wyszliśmy z domu, zaraz zaczęła mnie ciągnąć w kierunku alei Kasztanowej. Aż się zdziwiłam. Bo jeśli tak dobrze wiedziała, gdzie jest jej dom, to dlaczego zginęła?

— Phi, możesz ja puścić, sama trafi.

Ale nie. Zobaczymy jak ona mieszka, Minęliśmy numery 11, 13, 15. Wawa ciągnęła z całej siły i ciż skamlała z radości.

—Jest siedemnasty. Patrz, jaki tu gęsty ogród —powiedział Wacek.

Parkan zarośnięty był dzikim winem, a za nim ciągnął się duży ogród. Z ulicy, wcale nie widziało się domu.

Wawa skoczyła na furtkę, a furtka otworzyła się lekko. Widocznie nie była zamykana. Wpadliśmy za psem do ogrodu. Z obu stron ścieżki rosły drzewa owocowe, krzaki, a wszystko tak poplątane, że świetnie można by się bawić w chowanego. Wreszcie ukazał się domek, a Wawa zaczęła skomleć i szczekać.

Domek był drewniany pomalowany na zielono i całą werandę miał zasłoniętą ciemnymi firankami.

Otworzyły się drzwi ganku i wyszła jakaś pani. Miała na sobie fartuch w paski i chustkę na głowie.

Wawa wyrwała mi sznurek z ręki i skoczyła do niej.

Pani przyglądała nam się uważnie.

Dygnęłam i trąciłam Wacka. Ale on nic nie mówił, tylko patrzył na tę panią.

Więc ja powiedziałam:

Przyprowadziliśmy proszę pani psa. W gazecie było ogłoszenie, więc...

Wawa skakała wysoko i poszczekiwała piskliwie. Pani oganiała się od niej ręką. Uśmiechnęła się do nas.

— Dziękuję wam, moi kochani. Zaraz was zaprowadzę do Marcinka, chodźcie. „Marcinek” A więc to chyba nie jest dorosły — pomyślałam. — I dlatego ta pani wcale się nie ucieszyła ze znalezienia Wawy?

I dlaczego nas tam prowadził?

Weszliśmy na ganek, minęliśmy mały korytarzyk i pani otworzyła drzwi na werandę.

Było tu prawie ciemno, trochę światła wpadło tylko przez szpary w firankach.

— Marcinku — powiedziało pani - przyszły dzieci. Przyprowadziły Wawę. Proszę, wejdźcie.

W najciemniejszym kącie werandy stało łóżko przykryte kocem. Wawa wskoczyła przed nas i już była na łóżku. Piszczała radośnie, na tle poduszki widać było jej czarny łeb. Pani wyszła, zamknęła za sobą drzwi.

Usłyszeliśmy głos chłopca:

— Już dosyć, Wawunia. Dobrze, dobrze, kochany piesek.

— „Dlaczego kochany? —pomyślałam zdziwiona. — Że tak często ucieka?”

Starałam się dojrzeć twarz chłopca. Widziałam, że i Wacek „ciąga szyję, ale w tym kącie było zupełnie ciemno.

- Dziękuję, żeście przyszli. Usiądźcie na tej ławeczce.

Usiedliśmy.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Wszystko tu jakieś tajemnicze, ta ciemna weranda, ten chłopak...

Wacek trącił mnie łokciem. Oddałam mu. Mądrala! Zawsze jest taki ważny, a jak coś trudnego, to mnie wypycha. Pomogło. Mój brat chrząknął.

Przyprowadziliśmy ci psa powiedział grubym głosem.

— Dziękuję wam.

„Co ten Wacek gada? —pomyślałam. Przecież to ten pies nas przyprowadził. Przez całą drogę ciągnął tutaj. Nie mogłam go utrzymać

- Właściwie to on sam przyszedł. Cały czas nas ciągnął.

Chłopiec odpowiedziała cicho:

- Wiem, Wawa zawsze trafi do domu.

Zdumiałam się. Co to znaczy? A te cztery ogłoszenia w gazecie? Nic nie rozumiałam. Ale jak się tu zapytać?

— Ty jesteś chory, prawda?

Przez chwilę nie było odpowiedzi, wreszcie z ciemnego kąta usłyszeliśmy smutny glos:

- Tak. Jestem bardzo poparzony

Serce mi się ścisnęło.

Długo siedzieliśmy bez jednego słowa. Wreszcie Marcin odezwał się cicho i bardzo smutno:

Teraz już na pewno ode mnie pójdziecie. Nikt nie chce siedzieć z chorym, i to jeszcze w ciemnym kącie.

Zrobiło mi się go bardzo żal.

- Nie, właśnie że nie pójdziemy Tylko...Opowiedz, jak to było?

Głos chłopca ożywił się.

- Naprawdę nie odejdziecie? Ja wam wszystko opowiem. I o Wawie też.

Poprawiliśmy się na ławeczce. Marcin zaczął mówić:

- Miałem wypadek. Bawiłem się zapałkami. Tak sobie pstrykałem, wiecie?

Zapaliła się firanka, łóżko, ubranie na mnie też. Przy drzwiach był duży ogień, to skoczyłem przez okno. Poparzyłem się, oczy mnie teraz bolą. W pokoju musi być ciem no, bo oczy bardzo powoli się leczą. Będę jeszcze długo leżał, żeby się wszystko zagoiło. To bardzo smutno tak samemu leżeć. Wawa...

—Co Wawa?—spytał Wacek. -

— To już wam wszystko powiem — zaczął na nowo Marcin. — Wawa to bardzo mądry piesek. Do mnie nikt nie przychodzi. Początkowo to jeszcze przychodzili koledzy z mojej klasy, ale potem coraz mniej. Ja rozumiem — nudzili się. Mamusia ma tyle roboty to ja tak leżę sam. Kiedy już nie mogę wytrzymać, mama bierze Wawę, mówi jej: „,Dzieci, dzieci, Wawa, przyprowadź dzieci” — i wypuszcza ją na ulicę. A sama daje ogłoszenie w gazecie. Wawa mądra: idzie do jakichś dzieci, a ponieważ jest ładna, to ją zatrzymują. A jak ktoś jej nie odprowadzi za parę dni, to sama Wraca. Już dwa razy przyprowadziła dzieci, ale one odeszły I nie powróciły już.

— Mv będziemy do ciebie przychodzić! zawołałam głośno, bo mnie coś w gardle zadrapało i bałam się, że powiem niewyraźnie.

Marcin zapytał nieśmiało:

— I nie gniewacie się na mnie za to, że was oszukałem? Bo przecież Wawa wcale nie zginęła.

- Nie gniewamy się. Skądże! — zapewniliśmy Marcina.

Poszliśmy do domu i wszystko powiedzieliśmy rodzicom. Odtąd przychodzimy do Marcina często.

Niedawno Marcin miał imieniny. Spotkaliśmy u niego całą gromadę dzieci. Na podwieczorek były ciastka i kakao z pianką, a Wawa dostała wspaniałą kość na talerzu.

Na dworze padał już śnieg, a my bawiliśmy się w Afrykę, w głuchy telefon i w co okręt wiezie.

Było bardzo wesoło.

Lekarz powiedział, że Marcin pójdzie do szkoły jeszcze przed Gwiazdką.

- Pierwszego dnia, kiedy pójdę do szkoły przyprowadzę Wawę — obiecał Marcin.

Niech ją wszyscy poznają.

K. Nowicka

NIESFORNY KOTEK

Wszystkie koty są wspaniale,

Te ogromne i te małe:

Tygrys —żółty w czarne pasy,

Ryś —przemierzający lasy,

Wdzięczna puma,

Gepard szybki,

Żbik, ocelot, lampart gibki

oraz lew — król zwierząt płowy

I karakal - kot stepowy.

Wszystkie sierść prześliczną mają.

Całkiem miło wyglądają:

Chętnie byśmy je głaskali

Lub za uszkiem podrapali.

Lecz to groźne drapieżniki.

Każdy z nich jest bardzo dziki,

Więc je tylko oglądamy

I z daleka podziwiamy

A głaskamy te domowe

Małe kotki pokojowe!”! -



Wyszukiwarka