Umysł typowo humanistyczny
- Jestem wykończony - jęknął Toshiya, sięgając po papierosy. Rozejrzał się za zapalniczką, gdy jego wzrok padł na Die'a, pożerającego zimną pizzę wielkimi kęsami. - O - powiedział groźnym tonem - czemu ty zżerasz moją, co? Swoją żryj!
- Swoją zżarł - mruknął ironicznie Kyo, wyrzucając niedopałek przez okno. - Uważaj, Die, bo będziesz gruby. Już jesteś trochę przy kości. Nawet ci się buźka zaokrągliła.
- Zajmij się swoimi fałdkami, Tooru - odpalił Die, przełykając pospiesznie. Chwycił stojący na stole kubek z kawą i wychylił do dna, akurat, gdy Kaoru zawołał ich na scenę. Przechodząc mimo, klepnął Die'a w pośladek i uśmiechnął się do niego krzywo. - On ma rację, Kao? - spytał szeptem czerwonowłosy, wychodząc za liderem na scenę - Że przytyłem?
- Odrobinę - powiedział spokojnie Kaoru. - Zrzucisz szybko. Za godzinę nawet ci w tym pomogę…
*****
- Nigdy więcej nie wezmę do rąk pałeczek - ogłosił w przestrzeń Shinya godzinę później. Kyo spojrzał na niego bez żadnego zainteresowania, wzruszając lekko ramionami. Perkusista odchylił głowę na oparcie kanapy i jęknął boleśnie, gdy Toshiya zaczął delikatnie ściągać jego skórzane rękawiczki. Skrzywili się lekko, gdy zmaltretowana skóra bąblami zaczęła odchodzić wraz z rękawicami. Shinya wyciągnął przed siebie szczupłą rękę i poruszył długimi palcami. Na podłogę spadło parę kropel krwi. - Znajdźcie sobie nowego naiwniaka. Wyjadę na Bali i nikt mnie nie znajdzie.
- Po tygodniu zacząłbyś wybijać rytm na kokosach - skomentował złośliwie Die, gryząc ciastko. Strzepnął okruchy z białej, przezroczystej bluzeczki od kostiumu, wstając z kanapy. - Jestem padnięty. Kao, wracamy do domu?
- Wracajmy - zgodził się Kaoru, półleżący na stole z głową opartą na ramionach. - Ale ty prowadzisz. I zaniesiesz mnie do łóżka. I naszykujesz mi kąpiel. I skoczysz do sklepu po wino. I…
- … i zerżniesz mnie, bo ja nie mam siły?
- Na to jeszcze mam - obudził się natychmiast Kaoru, zabijając wzrokiem szczerzącego się radośnie basistę. - Die, kostium - zwrócił uwagę drugiemu gitarzyście, kierującemu się do wyjścia w obcisłej, lateksowej spódniczce. - Przebierz się, bo sąsiedzi pomyślą, że sobie dziwki sprowadzam, jak ciebie nie ma.
- No dzięki - obraził się Die, ściągając bluzkę przez głowę i rozpinając zamek spódnicy. - Och, jasny gwint. W moich dżinsach ekspres siadł. Są tu jakieś zapasowe spodnie?
- Weź moje - ziewnął Toshiya, obficie polewając dłonie perkusisty wodą utlenioną. Poklepał się po udach, obleczonych obcisłymi, czarnymi spodniami ze skóry. - Sąsiedzi Shina sobie co najwyżej pomyślą, że alfonsów sprowadza.
Die zniknął w małej garderobie, zabierając ze sobą pożyczony strój. Za chwilę zza drzwi dobiegło stłumione przekleństwo, a przez szparę pod nimi przeturlały się dwa metalowe guziki.
Toshiya z kamiennym spokojem podniósł je i zważył w ręku.
- Czy to od moich dżinsów, DaiDai? - zapytał z ukrytą groźbą. - Mówiłem, że przytyłeś.
- Daj mu spokój - warknął na niego Kaoru, przechodząc do przebieralni i zamykając za sobą drzwi. Die stał pośrodku pomieszczenia, z konsternacją naciągając na siebie rozwleczone spodnie od dresu. - Coś nie tak?
- Nie mieszczę się - wymruczał speszony, podając mu złożony kostium. Lider nieuważnie schował go do szafy. - Gnida ma rację. Zawsze mieściłem się w jego ciuchy. - Die stał przed lustrem, ponuro mierząc wzrokiem swoje odbicie. Chwycił palcami skórę na brzuchu i ścisnął mocno, wykrzywiając się z obrzydzeniem. - Bogowie, jestem tłusty jak beka sadła - stwierdził z niesmakiem, wydymając wargi.
Kaoru stanął za nim, obejmując go w pasie. Wywrócił oczami, gdy drugi gitarzysta zesztywniał w jego uścisku i objął go mocniej.
- Nie przesadzaj, kochanie, co? To, że przybyło ci tak ze dwa, trzy kilo, to nie koniec świata. Trochę więcej ruchu i ograniczenie takiej pizzy, i raz dwa wrócisz do swojej wagi.
- A więc ty też uważasz, że powinienem schudnąć - powiedział Die chłodnym głosem, wyplątując się z jego objęć. - Skoro mówisz, że jestem za gruby, to…
- Tego nie powiedziałem - przerwał mu Kaoru, odwracając go siłą w swoją stronę. - Mówię tylko, że skoro ci przeszkadza to że trochę przytyłeś - Die, nawet tego nie widać! - to dla własnego lepszego samopoczucia możesz zrzucić kilka kilogramów.
- A może tobie już po prostu na mnie nie zależy i masz w dupie to jak wyglądam - krzyknął czerwonowłosy, wyrywając się z jego uścisku - bo co cię taki Daisuke obchodzi!
- Die, bredzisz - rozległ się od drzwi zaskoczony nieco głos. Wokalista stał, oparty ramieniem o framugę i najzwyczajniej w świecie podsłuchiwał. - Kaoru cię kocha ponad wszystko!
- Kyo, to jest prywatna rozmowa! - mruknął zirytowany lider, zakładając ręce na piersiach.
- To czemu wydzieracie się na cały budynek? - zapytał złośliwie Kyo. - Poza tym, Die, nie jesteś za gruby, ale jesteś ślepy. To moje spodnie, idioto. A w moje się nie mieściłeś nigdy.
- A może powinienem?
- To może od razu przyniosę ci ubranie Shinyi? - zaproponował zgryźliwie wokalista. - Co ty robisz?
Die speszył się lekko, zaprzestając wciągania brzucha i gładzenia kości żeber.
- Nic, nic - powiedział szybko, naciągając na siebie flanelową koszulę. - Idziemy?
- Idziemy - mruknął Kaoru, sięgając po swoją kurtkę. - Trzeba się wyspać przed weekendem w końcu.
- Zdumiewa mnie twoja logika - zwątpił nagle Kyo, zaprzestając mocowania się z opornymi drzwiami szafy.
- O co ci chodzi? - zdziwił się szczerze lider, dopychając drzwi kolanem. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zapomniałeś, że w związku z odwołaną przez ciebie piątkową próbą widzimy się w sobotę?
Przeciągły, bolesny jęk Kyo był jedyną odpowiedzią.
*****
- Kao? - spytał Die, unosząc lekko twarz ku twarzy lidera. Kaoru miał głowę odchyloną do tyłu, na oparcie wanny, przymknięte oczy i lekko zaróżowione policzki. Na ustach błąkał mu się delikatny, rozbawiony uśmieszek, a szczupłe palce leniwie przesuwały się między kosmykami włosów Die'a. Die zapatrzył się łakomie na miękkie, wilgotne wargi, przełykając ślinę. Nie otwierając oczu, Kaoru przyciągnął go mocniej do siebie, otaczając w talii mokrymi ramionami. W powietrzu pachniało lawendowym olejkiem do kąpieli, a gorąca woda szczypała w skórę.
- Mhm? - mruknął Kaoru, nie doczekawszy się dalszego ciągu. Z niechęcią uchylił powieki, spoglądając pytająco na młodszego gitarzystę. Die oparł się wygodnie o jego klatkę piersiową, wtulając się ciasno w rozgrzane kąpielą ciało kochanka. Kaoru westchnął lekko, gdy śliska skóra jego pleców potarła rozbudzoną męskość. - Co tam?
- No bo - zaczął Die, biorąc głęboki wdech. - Czy ty, dla przykładu, chciałeś kiedyś spróbować z… innym?
Przez chwilę panowała cisza. Lekko zdziwiony Kaoru odchrząknął, a jego dłoń zamarła na głowie Die'a, który zaczynał już żałować zadanego pytania.
- Ale - powiedział niepewnie lider, unosząc się lekko na łokciach - ale Die, przecież ty… to znaczy ja… no bo… och, do diabła, przecież wiesz, że nie byłeś moim pierwszym facetem, ale…
- Ale mi nie o to chodzi - Die wyprostował się, parskając śmiechem. Zamachał dłonią, kapiąc na wszystkie strony wodą.
- A o co? - spytał podejrzliwie lider, z niechęcią wychodząc z wanny. Podał rękę drugiemu gitarzyście, uśmiechając się leciutko, na widok krzywiącego się z bólu kochanka. - Bardzo boli?
- Przejdzie, brutalu - zaśmiał się Die, wycierając się szybko niebieskim ręcznikiem. Sięgając po szczoteczkę do mycia zębów, Kaoru zerknął na niego pytająco w lustrze. Die westchnął, wbijając się we flanelowe spodnie od pidżamy. - Pytałem, czy nie miałeś ochoty spróbować… z nimi.
- Z nimi? - śmiertelnie zdumiony Kaoru wypluł pastę do umywalki, wlepiając w Die'a nic nie rozumiejące spojrzenie. - To znaczy z kim? Z obcymi, z kosmitami? Zielone czułki cię kręcą?
- Bardzo zabawne - burknął wściekle zakłopotany Die, sięgając po swoją szczoteczkę. Kaoru w milczeniu patrzył, jak wyciska na nią pastę, zaczynając zaciekle szorować zęby. Uniósł pytająco brwi, wycierając twarz czystym ręcznikiem. Die odetchnął głęboko, płucząc usta. - No, z nimi. Z chłopakami. Z zespołu.
- Ze wszystkimi naraz? - zdumiał się Kaoru, patrząc na niego podejrzliwie. - Czy po kolei?
- Oj, Kao… - jęknął Die, wychodząc z łazienki z naburmuszoną miną małego chłopca. Zaintrygowany lider podążył za nim, gasząc za sobą światło. Die wszedł do kuchni, po czym otworzył lodówkę i wyjął karton mleka. Pociągnął kilka długich łyków prosto z opakowania, ocierając usta wierzchem dłoni. - Nie chciałeś nigdy iść z którymś… do łóżka?
- Chodziłem - powiedział rozbawiony Kaoru, sięgając za jego plecami po paczkę cukierków. Ze smakiem rozgryzł kwaskowatą landrynkę, wpatrując się w Die'a z zastanowieniem. W jego oczach zatańczyły psotne iskierki. - Po koncertach czasem, spać. A co?
Die wywrócił oczami, po czym przysunął się do niego, obejmując go dłońmi w pasie i układając głowę w zagłębieniu jego szyi.
- Żaden cię nie kręci? - ciągnął niezrażony, wtulając twarz w pachnące lawendą włosy. Kaoru zamknął go w ramionach, tyłem idąc do sypialni. Die szedł za nim, wciąż ciasno w niego wtulony. Materac ugiął się lekko, gdy opadli na niego. Kaoru przykrył ich kołdrą, szturchając Die'a w żebra. - No wiesz - podjął gitarzysta po chwili namysłu - nie chciałbyś z żadnym spróbować?
Kaoru milczał przez chwilę, rozważając usłyszane pytanie.
- No, może i bym chciał, ale…
- A jednak przyszło ci to do głowy! - mruknął potępiająco Die. - Myślałeś o tym!
- A co miałem nie myśleć? - zdziwił się kpiąco lider, układając wygodnie na poduszkach. Przytulił się do Die'a, całując go w pachnący po kąpieli kark. - Daj spokój, Die. Totchi to atrakcyjny facet, Kyo tak samo! Dziwne byłoby, gdybym o nich nie myślał… czasem - dodał szybko, widząc mordercze spojrzenie kochanka. - Rzadko? - spróbował jeszcze, gdy Die prychnął szyderczo. - Mów lepiej, co ci po głowie chodzi - westchnął zrezygnowany, przyciągając do siebie wiercącego się gitarzystę. Die milczał przez chwilę, delikatnie obrysowując palcem stwardniałego sutka lidera. Kaoru wciągnął przez zęby powietrze, unieruchamiając w nadgarstku jego rękę i przykrywając ją swoją dłonią. - Mów, zanim cię zerżnę.
- O, widzisz - powiedział niespodziewanie Die, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. - Zerżniesz, zerżniesz. A jak ja… jak ja bym chciał?
- Mowy nie ma - zastrzegł się odruchowo lider, wzdrygając lekko. - Nie chcę być dziewczyną!
- No nie, nawet się nie nadajesz - potwierdził Die, wzdychając. - Ale jakby się jakaś - jakiś znalazł?
Kaoru poprawił się na poduszkach, w milczeniu wyciągając zza łóżka butelkę wina. Odkorkował i pociągnął duży łyk, biorąc głęboki oddech.
- No dobra - powiedział poważnie, podając drugiemu gitarzyście butelkę. - A teraz to już bez wykrętów mów, kogo z zespołu uważasz za wcielenie seksu i dlaczego jest to Shinya. I nie dziw się tak, znam na wylot ten twój czerwony łepek. I zamknij usta, bo mam ochotę na coś innego, niż na rozmowę… No i chyba ja także muszę ci o czymś powiedzieć… bo widzisz, Shinya i ja…
*****
Shinya stał przy otwartej szafce, oglądając pod światło małą buteleczkę z ciemnego szkła. Oleista zawartość przelała się leniwie, gdy pochylił dłoń, by za chwilę potrząsnąć nią energicznie.
- Shin, nie widziałeś może… - rozległ się od drzwi głos basisty, a sam Toshiya pojawił się w kuchni. - Co ty robisz? - spytał z zaciekawieniem, patrząc na perkusistę rozbawionymi oczami.
- Nic specjalnego - mruknął Shinya, chowając za sobą dłoń zaciśniętą na buteleczce. - Czego nie widziałem?
- Olejku, który trzymasz za plecami - uśmiechnął się diabelsko basista, podchodząc do niego i jedną dłonią obejmując go w pasie, podczas gdy drugą sięgał już po olejek. - Boisz się? - wymruczał mu prosto do ucha, by za chwilę polizać jego krawędź gorącym językiem.
Shinya zadrżał, przymykając oczy. Westchnął z rozmarzeniem, gdy ciepłe dłonie wślizgnęły się pod jego sweter i potarły lekko stwardniałe sutki.
- Nie byłem wcześniej z facetem - szepnął jakby usprawiedliwiająco. Przy uchu usłyszał cichutki chichot basisty.
- Wiem, moja mała, dziewicza cnotko - mruknął Toshiya, kompletnie nie przejmując się oburzonym prychnięciem perkusisty.
Nagle pochylił się, obejmując go mocno w talii, by za chwilę po prostu zarzucić sobie na ramię, poklepując jedną dłonią po wypiętych pośladkach. Shinya zachichotał, bezskutecznie starając się uwolnić.
- Przestań - wyjęczał urywanym głosem, dławiąc się ze śmiechu. - Wiesz, że mam łaskotki!
- Co za dziwny człowiek z ciebie - powiedział z zadumą basista, wycofując się z kuchni z kochankiem na rękach. - Łaskotki na tyłku, na kolanach i na ramionach. Aż boję się ciebie dotknąć. Wiesz, mam lęki.
- Tak nagle? - wysapał perkusista, natychmiast pociągając go za sobą, gdy został ułożony na łóżku. Wywinął się spod niego, siadając okrakiem na jego biodrach i pochylił się, całując go w usta. Toshiya westchnął, wplatając palce w jego włosy i przyciskając go do siebie. Poruszył lekko biodrami, wyrywając z ust Shinyi cichy jęk. - Jakoś… nie miałeś oporów, jak mi uświadamiałeś moją orientację.
- To ty nie byłeś wcześniej… uświadomiony? - wymruczał basista, przesuwając ustami po jego szyi, by za chwile wgryźć się lekko w delikatną skórę. Wyczuł, że Shinya zesztywniał nieco w jego ramionach. - Co się stało, kochanie? - zapytał z niejakim niepokojem, starając się zajrzeć mu w oczy.
Perkusista milczał przez chwilę, w zamyśleniu wodząc palcami po jego nagim ramieniu. Nagle uśmiechnął się delikatnie, pochylając się nad nim i całując go w czoło.
Toshiya popatrzył na niego z rozbawieniem.
- Muszę ci coś powiedzieć, a raczej chcę - szepnął Shinya, układając się koło niego. Wtulił twarz w zagłębienie jego szyi, wdychając zapach rozgrzanego ciała kochanka. Toshiya zamruczał z przyjemności. - Może to nie jest odpowiednia chwila ani miejsce, ale…
- Ale? - ponaglił basista, gdy zamilkł, szukając odpowiednich słów.
Shinya odetchnął głęboko.
- Ale ty mnie nie uświadomiłeś, bo wcześniej zrobił to Kaoru, choć do niczego poważniejszego nie doszło - wyrzucił z siebie jednym tchem, przyciskając zarumieniony policzek do jego ręki.
- O - stwierdził po chwili ciszy basista słabym głosem, odwracając się na bok. Oparł się na łokciu, by za chwilę ująć palcami podbródek kochanka i spojrzeć mu w oczy. - To faktycznie nie był najlepszy moment - westchnął, czując jak jego ciało odpręża się lekko. - I tak zamiast seksu mamy poważną rozmowę. Przyznaj się, Młody, że ty się po prostu boisz i dlatego mi takie mini-szoki fundujesz.
*****
Die rozejrzał się po mieszkaniu nieco nieprzytomnym wzrokiem. Zgarnął do torby leżące na stole rzeczy i sięgnął po telefon. Skrzywił się, słysząc trzask drącego się materiału. Z niechęcią obejrzał wielką dziurę pod pachą. W kilku krokach znalazł się pod drzwiami od łazienki, zza których dochodził warkot maszynki do golenia. Nacisnął klamkę, ściągając jednocześnie rozerwaną koszulę.
Kaoru zerknął na niego w lustrze, wyłączając jednocześnie golarkę. Die parsknął mimowolnym śmiechem, widząc idealnie gładką połowę policzka i ciemny zarost na drugim.
Lider zmarszczył brwi, patrząc na wpychaną mu do rąk tkaninę.
- Moja koszula - stwierdził ze zdziwieniem, patrząc na kochanka nie rozumiejącymi oczami. - I?
- Podarła się - wymamrotał z urazą Die, zerkając na niego z wyrzutem. Kaoru uniósł brwi, kontemplując rozdarty materiał.
- To załóż inną? - zaproponował niepewnie. - Chyba, że tak bardzo tę chcesz. Co, zszyć ci ją?
- Mało zabawne, skarbie - warknął gitarzysta.
- Ale o co ci chodzi? - zapytał zaintrygowany lider. - Nie masz ciuchów, weź jakąś moją, nieporwaną. Chyba mam jeszcze?
- O, tak, wszystkich ci porwać nie zdążyłem - mruknął sarkastycznie Die, mierzwiąc włosy na głowie. - A ty chciałeś, bym się wprowadził, no patrz.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - zakomunikował po chwili ciszy zdegustowany Kaoru.
- Drę twoje koszule. Pewnie przez to, że dużo jem. I w ogóle jestem beznadziejny - wytłumaczył mu wściekłym głosem Die. - A Shinya to pewnie by to od razu zszył!
- Tak, prawdopodobnie jeszcze zanim zdążyła by się podrzeć - mruknął zirytowany Kaoru, wzruszając lekko ramionami. - Die, to już obsesja. Shinya przede wszystkim nigdy…
- … nie podarłby mojej koszuli, bo jest za chudy…
- Daisuke Andou!
- Wychodzę - warknął drugi gitarzysta.
Patrzący za nim w milczeniu Kaoru zastanawiał się, czemu właściwie czuje się winny temu, że podarto mu koszulę i czy bardzo dużym nietaktem będzie zjedzenie przygotowanych uprzednio tostów, kiedy usłyszał trzask zamykanych drzwi i tupot stóp na klatce schodowej.
Powoli zaczynał mieć dość ciągłych humorów młodszego gitarzysty, a raczej mieć dość samego siebie i tego, że gdy Die wrzeszczy na niego, czuje się winny temu, że sprowokował go do podniesienia głosu. Zaklął paskudnie, wciągając przez głowę sweter i prawie wybiegając z łazienki. Bo już najbardziej to miał dość tego, że nagle przestał być głodny, a najważniejsze stało się odnalezienie Daisuke zanim zrobi coś, czego naprawdę będzie można żałować. Na przykład nie przyjedzie na próbę, za co on będzie musiał zrobić mu wykład, na co nie miał siły ani ochoty, zwłaszcza biorąc pod uwagę listę znacznie ciekawszych rzeczy, które mógłby z nim robić w tym czasie.
*****
- Nie gap się tak na niego! - wysyczał Shinya do ucha basisty, pochylając się nad stołem. Toshiya drgnął lekko, odrywając zamyślony wzrok od lidera, z kamiennym spokojem palącego papierosa.
- Możemy zaczynać? - zagadnął jednocześnie Kaoru, sięgając po popielniczkę. Uważnie zgasił papierosa i odetchnął głęboko. - Die się chyba nieco spóźni.
- To nie wychodziliście razem? - spytał bez większego zainteresowania Kyo, z niechęcią przeglądając kartki. - Nie, ja tego nie rozumiem. Shin, czemu wpieprzyłeś mi perkusję do intro? Przecież to kompletnie mnie zagłuszy.
- Gdzie? - zmarszczył brwi perkusista, pochylając się nad nim. Kyo w milczeniu postukał palcem w kartkę. - Hm, faktycznie. Czekaj… a, wiem. Tu miało być przejście… chwila, pomyliłem chyba strony.
Toshiya wywrócił oczami, patrząc na lidera ze złośliwym uśmieszkiem.
- Wiesz, Kao - zaczął, przeciągając sylaby. - Może zamiast próby z całym zespołem powinieneś poćwiczyć z Shinyą… indywidualnie? Jakoś go… uświadomić co ma robić.
- Myślisz? - zapytał z nikłym zainteresowaniem lider, nie słysząc oburzonego prychnięcia perkusisty. - Shin, to może zostań po próbie…
- Świetnie - warknął Die, stojący do tej pory w półcieniu przy drzwiach. Wszedł do środka, rzucając na stół paczkę papierosów - To zacznijmy szybciej, bo ja potem mam umówionego krawca z garniturem. Kaoru, rozumiem, ze nie idziesz ze mną?
- Ale czemu? - Kaoru zamrugał oczami, zdezorientowany.
Toshiya parsknął szyderczo. Die mruknął coś nieprzyjaźnie, po czym wskazał ruchem głowy na perkusistę, siedzącego na krześle z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Bo musisz mnie przecież uświadomić, mój drogi - powiedział nagle Shinya, rzucając basiście krótkie spojrzenie. - Mam też parę pytań odnośnie ruchów i bić… to zostaniesz ze mną, lider-sama?
Po krótkiej chwili nieprzyjemnej ciszy, Kaoru kiwnął głową, a w jego oczach zamigotało rozbawienie. Szybkim spojrzeniem obrzucił wykrzywioną nieładnym grymasem twarz drugiego gitarzysty.
- Jasne, Shin-chan - powiedział miękko, pieszczotliwie targając włosy perkusisty, który zaśmiał się krótkim, jakby speszonym śmiechem i spuścił oczy. - Pomogę ci, jak zawsze.
- Ale… jak to? - spytał po dłuższej chwili Die, wbijając spojrzenie w oczy kochanka.
- Kłopot z tobą, Die, polega na tym - zaczął Kaoru, a w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie - że sam nie wiesz, czego chcesz. A raczej wiesz, czego nie chcesz. Ot, jak teraz - nie chcesz, żebym przypadkiem wrócił do Shinyi, więc mam nie przebywać jego towarzystwie, tak? A na próbach co proponujesz? Worek na głowę, dzwonienie do siebie przez komórki w oddzielnych pokojach, może lustra weneckie? Ty, Totchi, też dobry jesteś. Zamiast jakoś zadbać o to, by krwiożerczego lidera, patrzącego tylko jak tu pomacać tyłeczek twojego chłopaka, trzymać od tego chłopaka z daleka, pchasz mu go w łapy. Zabawa w lojalność, czy próba sił?
- Nie zamierzam go nikomu oddawać! - warknął speszony Toshiya, w kilku krokach znajdując się przy Kaoru.
- Ja nie chcę się wtrącać - nie zmilczał Kyo, nadmiernie rozradowany - ale co najmniej trzem osobom nie spodoba się, jak go tkniesz. Przy was cieszę się, że jestem hetero.
- Ja też się cieszę, że jesteś - zapewnił go solennie perkusista i Kyo rzucił mu podejrzliwe spojrzenie.
- O czym my tu w ogóle mówimy… - zastanowił się wokalista. - Jeden kocha drugiego, trzeci czwartego i tak dalej. Nie wchodzicie sobie w drogę, a nie możecie się dogadać. Matko. To tak, jakbym ja nagle zaczął robić wielkie halo z tego, ze kiedyś całowałem się z Die'm. Wielkie mi rzeczy. No, co tak patrzysz?...
- Jak to całowałeś się z Die'm? - zapytał lider, a w jego głosie pojawiła się nutka ostrzeżenia.
- Przecież nie jesteś gejem? - zainteresował się równocześnie basista.
- No właśnie! - krzyknął triumfalnie Kyo. - Raz, jeden! I to nie znaczy, że jestem…
- Możesz być bi - wszedł mu w słowo Shinya.
- … że nie jestem gejem, więc nie przesadzajcie - dokończył na wydechu wokalista, po czym odwrócił się do Shinyi zabijając go wzrokiem. - Coś ty powiedział?
- Ale przecież to nic złego, być bi - mruknął bez przekonania lider. - I przy kolegach gejach?
- Zwłaszcza przy kolegach gejach - jęknął wokalista. - Wychodzę. W końcu nigdy nie wiadomo, z kim przestajesz i jaki się stajesz…
- My też idziemy - powiedział spokojnie perkusista, ciągnąc za rękaw naburmuszonego Toshiyę.
- Za mną? - spytał niespokojnie wokalista.
- W tym samym kierunku.
- Chyba na zasadzie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu…
*****
- Nie, DaiDai - powiedział ze znużeniem lider, odwieszając kurtkę. - Nie będziemy mówić o tym, co było i jak było z Shinem. Jestem z tobą i to się liczy. To ciebie kocham, to przy tobie chciałbym się budzić…
- Kaoru… - zaczął ostrzegawczo drugi gitarzysta.
- … i w twoich ramionach zasypiać. To z tobą chcę witać każdy kolejny dzień i przy tobie…
- Kao!
-… żegnać ten, który minął. Chwile spędzone z tobą składam do szkatuły z najcenniejszymi skarbami mojej pamięci, a minuty, które minęły bez ciebie…
- Dobrze, przestań!
- … wyryte krwawiącym cierniem na mej piersi. Gdy patrzę w twoje oczy…
- Kochanie, wierzę ci - wyjęczał Die, zgięty wpół przez gwałtowny napad śmiechu.
- Że? - zapytał twardo Kaoru, patrząc na niego nieustępliwie.
- Że jestem jedyny, najważniejszy i że mnie nie opuścisz aż do śmierci - wyrecytował Die, uśmiechając się szeroko. Podszedł do kochanka, przytulając się do niego. - I że jestem typowym humanistą… - dodał z nagłym postanowieniem wymalowanym na twarzy.
- To znaczy…?
- Że mam nigdy nie rozmawiać o trójkątach i innej geometrii, kochanie.