Cyprian Kamil Norwid
DO PISZĄCYCH
Póki w cienistych kniejach buja rześka łania,
I z lekkością marzenia suwa się po lesie,
Póty oko zachwyca - lecz gdy wiatr rozniesie
Garstkę spaczonych kości, które pleśń osłania,
Któż ten widok podziwi? Tak samo myśl człeka:
Zrazu wiele ma krasy, lecz gdy się rozsypie
W garść spaczonych wyrazów, które znów poszczypie
Pióro zatrutym żądłem - tak porozwleka
Po bladych stepach księgi - cóż z tej pastwy gadu
Zostanie powabnego?...
Kwiat od kropli jadu
Zwarzy się i przepadnie; lecz gdy przyjdzie rosa,
Otworzy modre oko i przyćmi Niebiosa!
Kto więc myślą pisarza chce się uradować,
Ten niechaj ją przytuli do łona swej duszy,
I niechaj ją obejmie uczuciem - wzruszy
Martwe znaki - że wreszcie nie zechcą tamować
Głosu swego, i będą kwilić jako stada
Na wpół zbudzonych ptaków promieniem jutrzenki,
A poznamy dopiero, jak to myśl upada
Na siłach, jak to płacze, kiedy ją w sukienki
Czarnych głosek obleką...
Gdybym zrzucił ciało
I z kości się wyłamał, gdyby pozostało
Ścierwo w błocie, a dusza jeszcze miała oczy
Dla świata - to bym może jaki hymn proroczy
Wielkim głosem zanucił - ale gdy tak słaby
I tak maluczki jestem - skądże wezmę siły
Ku temu? - Bo choć myśli, jak najemne draby,
Klną dziko i wołają, by im zapłaciły
Słowa moje, lecz słowa?... blaszki pozłacane,
Mdłym dźwiękiem gadające! grosze połamane,
Fałszywe!... ha! ubóstwo, nędza to szalona,
Gdy nawet słów brakuje, gdy otumaniona
Dusza, co począć, nie wie - albo raczej może
Wie wszystko - do Ciebie woła: „Pomóż, Boże!”
Takie to zgraje marzeń tu i owdzie rosną,
Jak kępy żółtej trawy ocuconej wiosną;
Takie to bole człowiek póty cierpi, póty,
Póki nie zdziała czego, póki, nie zakuty
W czyn swój, marnieje tylko, albo się sposobi,
Albo się uczy robić wprzódy, nim co zrobi.
Myśl z dźwiękiem butne harce wiedzie bez ustanku,
A snadź inaczej pieśni wcale by nie było!
Więc plączą się widziadła - niby na krużganku
Wysokim stojącemu - gdy tak jakoś miło,
Tak mdło uczucia grają, a spadzistość bliska
Drażni oczy, a poręcz zgniłym próchnem śliska
Drażni serce - tylko niebo wycieplone,
Tylko samotna chmura, jak ślepy kaleka,
Bez toru zabłąkana - tylko okroplone,
Ciche drzewa - snem marzeń zachwycają człeka.
My więc, dla których pióro, jak proporczyk biały,
Powolnym wiatrem wzdęty, nie skalany jeszcze,
Tak drżąco się rozwija... my, bez blasku chwały
I bez niecnoty blasku - nasze czucia wieszcze
Pieśnią Bogarodzicy chrzcijmy - bez końca
Walczmy, od wschodu słońca do zachodu słońca!
Programowy wiersz Norwida (1840), skierowany zarówno do jego rówieśników - poetów, jak i do czytelników ich wierszy, które będą mogli w pełni zrozumieć tylko wtedy, gdy - kierowani własnym uczuciem - potrudzą się, żeby z garści spaczonych wyrazów wydobyć na jaw autentyczną myśl pisarza. Wyraźna to aluzja do trudności, z jakimi ówczesny poeta warszawski mógł pisać do druku w sytuacji narzuconej mu przez cenzurę. Ostatni ustęp to z kolei bezpośredni apel do piszących, żeby swoją twórczość umieścili pod znakiem pieśni narodowej, nie ustając w szlachetnej walce o wyrażone w niej ideały. Cały ów ustęp został wkrótce wykorzystany jako dewiza jednego z prasowych organów „młodej piśmienności warszawskiej”.