KAZANIA PASYJNE (ks. Tomasz Jelonek)
Kazanie I: Miłość pośród nienawiści
Jerozolima od kilku dni jest bardzo poruszona. 10 Nisan, dokładnie wtedy, gdy przepisy liturgiczne nakazują oddzielenie od stada baranka, który w paschalny wieczór ma być spożywany na sederowej wieczerzy, Jezus z Nazaretu, głośny, ale bardzo kontrowersyjny prorok z Galilei przybył do miasta od strony Góry Oliwnej. Jego zwolennicy urządzili Mu tryumfalny wjazd do jerozolimskiej świątyni, znajdującej się na Górze Moria, na której niegdyś praojciec narodu - Abraham miał ofiarować swego syna Izaaka. Wspaniałą świątynię, dom dla Boga zbudował na niej król Salomon. Wprawdzie salomonowa świątynia legła w gruzach, gdy wojska Nabuchodonozora zdobyły Święte Miasto, ale po kilkudziesięciu latach odbudowano ją znowu, a król Herod, chociaż znienawidzony przez poddanych, postarał się o przebudowę świątyni, która stałą się jednym z najwspanialszych pomników tego wielkiego Budowniczego.
Przybycie Jezusa i Jego codzienne wizyty na dziedzińcach świątynnych, w czasie których prowadzi dyskusje z faryzeuszami, starającymi się dokładnie zachować wszystkie 365 znaków i 248 nakazów Prawa, a także saduceuszami, należącymi do kapłańskiej i świeckiej elity społeczeństwa, odbijają się głośnym echem po całej Jerozolimie i nie przysparzają Mu przyjaciół.
Sanhedryn jest zaniepokojony działalnością Jezusa. Uczeni w Piśmie, faryzeusze i saduceusze, którzy na co dzień różnią się w wielu problemach, zgodni są w tym jednym, że Jezus jest niebezpieczny dla nich wszystkich. Przywłaszcza sobie prawo interpretowania Pisma i nie licz się z opiniami tych, którzy badaniu Pism poświęcili tyle czasu w swoim życiu. Stara się udowodnić faryzeuszom obłudę i w ten sposób wystawia na szwank ich reputację, którą od lat cieszą się w społeczeństwie. A przede wszystkim rozchodzą się pogłoski, że On jest oczekiwanym Mesjaszem, może więc sięgnąć po władzę i starać się wypowiedzieć wojnę Rzymianom. Wprawdzie Rzymianie są okupantami, ale kręgi saducejskie potrafiły dostosować się do sytuacji i czerpią z niej poważne korzyści. Zakłócenie rzymskiego porządku byłoby dla nich osobistą klęską.
Jezus jest więc niewygodny. Dlatego Sanhedryn zebrał się u arcykapłana Kajfasza i postanowił pozbyć się intruza, choćby trzeba było wciągnąć w to władze rzymskie z prokuratorem Poncjuszem Piłatem na czele i doprowadzić do publicznej egzekucji.
W mieście panuje więc atmosfera niepewności. Nienawiść do proroka z Galilei wciąż rośnie wśród licznych Jego wrogów. Zaciska się wokół Niego krąg intryg, a nawet jeden z Jego towarzyszy nawiązał kontakt z elitami, aby wydać im Jezusa przy nadarzającej się sposobności.
Jezus jest świadomy tego wszystkiego, ale ani nie ucieka ani nie zmienia swego postępowania. Wieczorem 14 Nisan wraz z najbliższymi uczniami spożywa ucztę paschalną w domu znajomego sobie człowieka w esseńskiej dzielnicy Jerozolimy, w pobliżu pałacu Kajfasza. I właśnie tam, gdy otacza Go zewsząd nienawiść, wstaje od stołu, aby w akcie najpokorniejszej miłości obmyć nogi swoim uczniom, a potem daje im siebie pod postacią chleba i wina. Na tej uczcie uczniowie Jezusa spożywają prawdziwego Baranka, jak ich praojcowie spożywali baranka w noc wyjścia z Egiptu, i piją prawdziwą Krew Baranka, która ma przynieść zbawienie całemu światu, jak niegdyś krew baranka na odrzwiach żydowskich domów ratowała pierworodnych w czasie ostatniej plagi egipskiej.
Jezus nie zrażony nienawiścią, która Go otacza, ukazuje Miłość, rozdaje Miłość i uczy jej swoich uczniów. „Jeśli nazywacie Mnie Mistrzem, to dałem wam przykład, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem”. Miłość, która służy pochylona do nóg uczniów, Miłość, która się rozdaje sama, która obdarza własnym Ciałem i własną Krwią. Ciałem, które będzie wydane na śmierć krzyżową, i Krwią, która będzie wylana do ostatniej kropli przy torturach w czasie przewodów sądowych i na drzewie krzyża.
Uczniowie Jezusa, zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki!
Wchodzimy w misterium Miłości. Z tego misterium mamy przede wszystkim uczyć się miłości na miarę Jego Miłości. Świat, podobnie jak w czasach Jezusa, pełen jest nienawiści. Nienawiść tę kieruje w stronę Boga i człowieka. Uczniów Jezusa, jak Jego, otacza nienawiść, są niewygodni, jeżeli uczciwie biorą Jego słowa i chcą ich przestrzegać. Są niebezpieczni dla wielu grup i elit współczesnego świata, które ułożyły sobie dobre stosunki z tym wszystkim, co zniewala człowieka, i z tego czerpią konkretne korzyści. Gotowi są na wszelkie układy, aby tylko pozbyć się ludzi głoszących Jezusową Miłość.
W tym całym rozgardiaszu świata, który przenika nienawiść, mamy być uczniami Miłości i jej realizatorami. Ta trudna droga będzie drogą krzyżową, ale zakończy się kiedyś zwycięstwem Zmartwychwstania.
Kazanie II: Getsemani
Jest noc. Ciepła noc wiosennego miesiąca Nisan, którą oświeca toczący się po niebie krąg księżyca, mniejszego światła stworzonego przez Boga, aby panowało nad nocą i wyznaczało okresy świąteczne. Ta pełnia księżyca wyznacza Święto Paschy, stare święto pasterskie, które później stało się pamiątką nocy wyjścia z Egiptu.
Jerozolima pogrążona jest w ciszy. Jej społeczność podzielona jest na różne ugrupowania i nawet tak wielka uroczystość jak Święto Paschy, obchodzona jest przez różne grupy według różnych kalendarzy. W południowo-zachodniej części miasta prawie wszyscy spożywają tej nocy paschalną wieczerzę; oficjalne elity są jeszcze przed uroczystością i chętnie oddają się nocnemu spoczynkowi, aby następną noc poświęcić na święty posiłek.
Jednak spokój Jerozolimy jest pozorny. Sanhedryn został uprzedzony przez jednego z uczniów Tego, który zagraża ustalonemu porządkowi, że tej nocy będzie dogodna okazja Jego pojmania. Jezus bowiem stosuje się do kalendarza, według którego tego wieczoru przypada noc paschalna. A zatem po wieczerzy nie uda się do Betanii, jak czynił to przez poprzednie dni, ale pozostanie na terenie miasta. Jest bowiem Żydem, który przestrzega przepisów Prawa, a Prawo zabrania w nocy paschalnej opuszczania miasta. Będzie okazja pojmania w nocy, bez rozgłosu, bez sprzeciwu zwolenników Jezusa. Trzeba zatem czuwać i przygotować odpowiedni oddział dla dokonania akcji. Trzeba także być w kontakcie z władzami rzymskimi, aby jakieś nocne posunięcia nie wzbudziły ich podejrzeń. Dla większego bezpieczeństwa trzeba współpracować z okupantami.
Gdy zatem jedni świętują, a inni przeprowadzają swoje knowania, nad miastem jednak panuje cisza. Cisza święta i cisza grozy. W tej ciszy krąży Judasz, który opuścił Wieczernik i wszedł w objęcia nocy.
W tej ciszy również od strony południowo-zachodniego wzgórza, na którym miasto osiąga najwyższe wzniesienie, po schodach, które wiodą ku przecinającej miasto Dolinie Wytwórców Sera i w stronę Doliny Cedronu, a które zostaną odkopane po XIX-stu wiekach i będą stanowiły jedno z najautentyczniejszych miejsc Jerozolimy pierwszego wieku, schodzi grupa kilkunastu mężczyzn. To Jezus, po zakończeniu wieczerzy i odśpiewaniu Hallelu, udaje się do ogrodu leżącego u stóp Góry Oliwnej, gdzie już wielokrotnie spędzał noce na modlitwie.
W Dolinie Cedronu, która w tej części nosi nazwę Doliny Jozafata, a do której trzeba się było spuścić na samo dno, Jezus wraz z uczniami przechodzi obok monumentalnych grobowców. Jeden z nich przypomina postać Absaloma, zbuntowanego syna Dawida, przed którym król-ojciec musiał kiedyś pospiesznie uciekać przez Dolinę Cedronu i Górę Oliwną w stronę Pustyni Judzkiej. Jakże sytuacja otoczonego wrogością i nienawiścią Jezusa przypomina smutną sytuację Dawida.
Inny grobowiec tradycja połączyła z postacią syna kapłana Jojady, Zachariasza, którego król Joasz, niepomny na dobrodziejstwa, jakich doświadczył od jego ojca, kazał ukamienować na terenie świątynnym. To do tego między innymi odnosił się wyrzut Jezusa, skierowany do współczesnych, że budują groby prorokom, a są potomkami zabójców i dopełnią miary swoich przodków.
Po drugiej stronie Cedronu, u podnóża Góry Oliwnej, znajduje się ogród, w którym Jezus się zatrzymuje. Zostawia ośmiu swych uczniów przy grocie, która służy właścicielowi ogrodu jako zaplecze gospodarcze, a z trzema najbliższymi udaje się nieco dalej, aby się modlić. To tu w świetle księżyca mogliby oglądać duchowe zmagania Jezusa, gdy nie morzył ich sen. Jezus natomiast zanosi do Ojca najwspanialszą modlitwę poddania się Jego woli.
Wobec rozłożonej na wzgórzach po drugiej stronie Cedronu milczącej i złowrogiej Jerozolimy, która nie poznała czasu swego nawiedzenia, wobec zmożonych snem uczniów, nawet tych najbliższych, wznosi się w niebo wołanie Syna Bożego: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!”.
Uczniowie Jezusa zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki! Świat pozostał wrogi Jezusowi i nadal morduje proroków przemawiających w imię Boga. Wielu spośród nas zmożonych jest snem znieczulenia i obojętności. Grzechy nadal napełniają goryczą kielich Jezusowej męki.
A my? Czym dla nas jest wola Boga, czym Jego przykazania?
Dziś bardzo potrzeba uczniów Jezusa, którzy nie będą spali, którzy nie zlękną się panującej opinii i będą mieli odwagę w każdej sytuacji przyznać się do Jezusa, wcielić w swoje życie wszystkie przykazania, uwierzyć, że są one jedyną dobrą drogą dla człowieka, i swoim przykładem pokazać, że można je realizować. Chrześcijaństwo nie jest stawianiem pomników przeszłości, ale budowaniem przyszłości w oparciu o prawo Boga. Na tę drogę, która w wielu wypadkach okazuje się drogą krzyża, wzywa nas Jezus swoim przykładem i modlitewnym wołaniem do Ojca w ogrodzie Getsemani. Na końcu tej drogi znajduje się Jego i nasze Zmartwychwstanie.
Kazanie III: Pojmanie
Powoli płynie nocny czas nad doliną Cedronu i podnóżem Góry Oliwnej, gdzie w ogrodzie Getsemani Jezus upadł na twarz przed wolą Ojca. Powstawszy z modlitwy podchodzi do trzech swoich uczniów, którzy mieli z Nim czuwać, ale rozłożyli się na kamieniach i posnęli.
- Szymonie, śpisz? Pyta Jezus i nakazuje im wstać, gdyż od strony miasta zbliżają się już słudzy świątynni wzmocnieni przez rzymskich żołnierzy, aby zorganizować zasadzkę na zdradzonego przez jednego ze swych uczniów Jezusa.
Jezus podchodzi jeszcze do pozostawionych nie opodal ośmiu uczniów. Oni także są zaskoczeni sytuacją, gdyż wrogowie są już bardzo blisko. Jezus nie daje się zaskoczyć, nie trzeba myśleć o zasadzce, by Go złapać. Także nie ucieka, ale wychodzi naprzeciw skradających się ludzi.
- Kogo szukacie?
- Jezusa z Nazaretu.
- Ja JESTEM.
Kiedy Bóg zapytany przez Mojżesza o swoje imię, powiedział o sobie: JESTEM. To Boże JESTEM było gwarancją obecności Boga w całej historii Izraela, gwarancją opieki, na jaką z Jego strony mógł zawsze liczyć naród, jeżeli tylko nie przekreślił wszystkiego swoją niewiernością i zdradą.
Teraz Jezusowe JESTEM powala z nóg tych, którzy przyszli Go pojmać. Powinni dobrze zrozumieć, że to nie ich siła związała Jezusa, ale On sam, realizując wolę Ojca, wydaje się na to wszystko, co Go będzie czekać aż do śmierci krzyżowej. Czy zrozumieją?
Podbiega do Jezusa Judasz, jeden z Dwunastu, który szedł na czele oddziału i wskazywał mu drogę. Chce wskazać Tego, którego mają pojmać. Znakiem zdrady jest pocałunek, który zwyczajnie jest znakiem miłości i przyjaźni. Jakieś tragiczne pomieszanie pojęć.
Judasz podbiega, pozdrawia i przekazuje pocałunek. Wszystko tak bardzo kłamliwe, niezgodne ze swoim przeznaczeniem. Uczeń - zdrajca, pozdrowienie - odepchnięcie, pocałunek - wydanie wrogom.
- Przyjacielu, po coś przyszedł?
Pytanie, które mogło jeszcze nakłonić do refleksji, do nawrócenia. Nie było jednak na nie odpowiedzi, a refleksja, kiedy przyszła zbyt późno, doprowadziła Judasza do samobójczej śmierci. W tej chwili wzgórze Ofelu zasłania miejsce, które zostanie nazwane Hakeldama tzn. Pole Krwi, a które zostanie zakupione za porzucone przez Judasza srebrniki. Pole Krwi za tron, na którym miał sądzić dwanaście pokoleń Izraela. Po coś przyszedł? Czy aby to wszystko stracić?
Tymczasem wywiązuje się bójka, w czasie której porywczy Piotr wyciąga swój miecz i ucina ucho jednego z napastników. Ten jednak, któremu Ojciec mógłby posłać hufce anielskie ku pomocy, nie potrzebuje obrony ze strony uczniów i nie chce także krzywdy nawet swojego prześladowcy. Uzdrawia ucho i oddaje się w ręce oprawców. Bez litości, szarpiąc i popychając, będą Go związanego prowadzić do arcykapłanów, którzy z niecierpliwością czekają na ten moment, kiedy znienawidzony przez nich Jezus znajdzie się w ich rękach. Oni już postanowili, że winien jest śmierci.
Uczniowie Jezusa, zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki! Judasz też był uczniem Jezusa. Jego tragedia musi zawsze być dla nas przestrogą. Trzeba jednak pamiętać i o tym, że tej nocy w czasie poprzedzającym pojmanie Jezusa czuwał jedynie Judasz. On krążył po ulicach Jerozolimy, udał się na spotkanie z oddziałem wysłanym dla pojmania Jezusa i prowadził ten oddział do miejsca, które było mu znane. On czuwał i był aktywny. Pozostali uczniowie spali.
Ta paradoksalna sytuacja, w której jedynie zdrajca czuwa, a wszyscy uczniowie, ustanowieni kilka godzin wcześniej kapłanami i nakarmieni Eucharystią, śpią, niestety nie była sytuacją jednorazową i już przeszłą. To sytuacja, która w jakiś sposób obecna jest w całych dziejach Kościoła, kiedy wrogowie Jezusa są bardziej zaangażowani w realizację swoich planów niż członkowie Kościoła. Kiedy wśród uczniów Chrystusa daje się zauważyć obojętność, marazm, minimalizm. Zdajmy sobie z tego sprawę i postanówmy gorliwiej trwać przy naszym Panu. Wrogowie Boga nie mogą zawstydzać nas swoją gorliwością i nie mogą korzystać z braku gorliwości z naszej strony.
Oby Chrystus nikogo z nas nie musiał budzić, jak kiedyś Piotra i innych uczniów. A przecież już tak wiele przespaliśmy w naszej Ojczyźnie w ostatnich latach i daliśmy się zdystansować tym, którzy czuwali i przyszli jak Judasz z postawą całkowicie zakłamaną.
Tak wiele trzeba odrobić, aby było u nas miejsce dla Chrystusa, który wzywa do pójścia w Jego ślady i prowadzi do prawdziwego Zmartwychwstania.
Kazanie IV: Jezus przed ludzkimi trybunałami
Południowo-zachodnia część Jerozolimy pogrążona jest w ciszy świątecznej nocy, tej nocy, która była świadkiem wyjścia zastępów izraelskich z niewoli egipskiej. Tę sakralną ciszę przerywa jednak gwar pokaźnego oddziału, który prowadzi związanego człowieka. Słudzy świątynni i arcykapłańscy, ochraniani przez żołnierzy stacjonującego w Świętym Mieście garnizonu rzymskiego, starają się posuwać z pośpiechem i zachować daleko idącą ostrożność. Ich akcja ma szczególne znaczenie.
W pałacu arcykapłana Kajfasza świecą się światła i gromadzą się przedstawiciele Sanhedrynu. Arcykapłan przechadza się, zachowując swoją dumną postawę i nie zdradzając żadnego zdenerwowania. Musi uchodzić za tego, który wszystko umie zorganizować i nigdy nie przegrywa. Już kilkanaście lat potrafi lawirować w tej trudnej sytuacji, gdy trzeba uważać, aby jakiś inny pretendent do godności arcykapłańskiej nie zapłacił chytrym na każdy denar urzędnikom rzymskim więcej niż płaci im Kajfasz i nie został mianowany religijnym przywódcą narodu. Trzeba doskonale orientować się, kiedy znów należy udać się do Piłata i złożyć swój haracz. Ani stary już Annasz, teść Kajfasza, ani żaden z jego szwagrów nie potrafili dłużej utrzymać w swych rękach intratnego stanowiska. Kajfasz potrafi, Kajfasz umie pokazać, że trzyma w rękach wszystkie nici i teraz będzie w tych rękach trzymał także niebezpiecznego dla nich wszystkich proroka z Nazaretu. On Go żywego już nie wypuści.
Idą. Wloką za sobą zbitego już i poniżonego Jezusa. Gdzie Twój blask, o Najpiękniejszy z ludzi? Kajfasz tryumfuje, zaraz przyjdą umyślnie podstawieni świadkowie, aby oskarżać Jezusa, a na podstawie tych sfabrykowanych z góry oskarżeń Rada wyda wyrok. Ale świadkowie coś się mylą, nie ma wśród ich świadectw zamierzonej jasności i jednoznaczności. Kłamstwo, jak zwykle, ma krótkie nogi. Trzeba więc sięgnąć po ostateczny środek, zapytać samego więźnia pod przysięgą.
- Czy Ty jesteś Mesjaszem?
- Tyś powiedział.
- Zbluźnił! Na co jeszcze potrzebujemy świadków?
Zawołali wszyscy:
- Winien jest śmierci!
Czy tak miał wybrany naród przyjąć oczekiwanego Mesjasza? Wyrok jednak, który zapada w nocy i w tak nienormalnych warunkach, z prawnego punktu widzenia jest nieważny. Więzień zatem poczeka do rana w lochach, prześladowany przez pilnującą go służbę arcykapłana. Rano zaś Rada zbierze się jeszcze raz, już całkiem formalnie, aby raz jeszcze powiedzieć to, co zapadło już w nocy: Winien jest śmierci! A ponieważ im nie wolno wykonywać wyroków śmierci, muszą udać się do prokuratora, aby wyrok potwierdził. Prosić prokuratora, ogromne poniżenie, ale oni gotowi są na to wszystko, aby tylko pozbyć się Jezusa.
Prowadzą Go do twierdzy Antonia i przedstawiają Piłatowi jako przestępcę politycznego, zagrażającego okupacyjnemu porządkowi i władzy Cezara. Odkąd tym, buntującym się na zależność od okupanta ludziom, tak zależy na władzy Cezara? Czego się jednak nie robi, aby zamilkł niewygodny głos Prawdy?
Proces u Piłata się przedłuża. Prokurator szuka różnych wykrętów, odsyła więźnia do Heroda Antypasat, władcy Galilei, zestawia Jezusa z Barabaszem, w którym to zestawieniu jednak Jezus przegrywa. Próbuje zastąpić karę śmierci biczowaniem, liczy na ludzkie uczucia, gdy wyprowadza Jezusa w cierniowej koronie przed tłum. Wszystko zawodzi, gdyż w rzeczywistości Piłat jest w rękach arcykapłanów. Oni wiedzą, jak go zniewolić groźbą skargi do Rzymu. Kiedyś posyłał legionistów, aby uspokajali ludzi, teraz się boi. Słyszy powtarzające się wezwanie:
- Ukrzyżuj Go! Jeśli Go wypuścisz, nie jesteś przyjacielem Cezara.
Za tę „przyjaźń” Piłat zrezygnuje z własnej godności, zdradzi sumienie, niepomny będzie na ostrzeżenia swej żony. Wydaje więc wyrok:
- Pójdziesz na krzyż!
Uczniowie Jezusa, zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki! Śledzimy procesy wytoczone Jezusowi przed trybunałami ludzkimi, przed trybunałem Sanhedrynu i przed prokuratorem rzymskim. Oba sądy przeprowadzone były z naruszeniem właściwej procedury, dlatego możemy powiedzieć, że dokonano morderstwa w majestacie prawa. Jak często na naszych oczach dzieje się podobnie! Jezusa skazali członkowie Sanhedrynu i Piłat, ale czy tylko oni? W postaciach sędziów i w ich postępowaniu możemy odnaleźć samych siebie. Ambitnych, niecierpliwych, dbających jedynie o własne dobro, przekreślających drugiego, gdy tylko się czymś różni, gdy chce pozostać sobą, gdy konsekwentnie podejmuje swoje powołanie; zbyt pewnych siebie, pogardzających drugimi, bojących się o swoją karierę, ulegających kaprysom i ustępujących wobec pogróżek.
Przypatrzmy się zatem tym wszystkim postawom i jeżeli je w sobie odnajdujemy, nie mówmy, że oni skazali Jezusa - my Go teraz nadal skazujemy. Spójrzmy zatem na Tego, którego Poncjusz Piłat wyprowadził na zewnątrz i ukazał ludowi w koronie cierniowej. Oto człowiek! Każdy człowiek przez swoje słabości skazuje Jezusa, a On weźmie krzyż i pójdzie z nim na Górę Stracenia. Pójdzie, aby każdemu człowiekowi dać szansę zbawienia. Nie można tej szansy utracić. Odrzuciwszy swoją słabość, skazującą Jezusa na śmierć, trzeba pójść za Nim, aby niosąc krzyż wraz z Nim dojść do Zmartwychwstania.
Kazanie V: Droga Krzyżowa
Poncjusz Piłat zwyczajnie przebywał w Cezarei, która w odróżnieniu od Jerozolimy była całkowicie miastem rzymskim z wszystkimi wygodami, jakie stwarzały jego urządzenia. W Jerozolimie bowiem mimo wszystko Rzymianie musieli się liczyć z uczuciami Żydów i nie mogli sobie na wszystko pozwalać. W okresie świątecznym jednak prokurator musiał przybywać do Jerozolimy, aby na miejscu czuwać nad spokojem w powierzonej sobie części Imperium Romanum.
W Jerozolimie były dwa miejsca, w których mógł przebywać rzymski namiestnik. Znajdowała się tu obronna twierdza zbudowana przez Heroda Wielkiego na miejscu poprzednio już istniejących fortyfikacji, a także twierdza Antonia, przylegająca do terenu świątynnego. W okresie największego napływu pielgrzymów ta ostatnia stawała się siedzibą prokuratora, aby czuwał w miejscu najbardziej newralgicznym.
Pojmanie Jezusa nastąpiło w okresie świąt, a więc na sąd do Piłata zaprowadzono Go do twierdzy Antonia i tam po przewodzie sądowym, po biczowaniu i wyszydzeniu przez żołnierzy Jezus został skazany na śmierć krzyżową. Skazanie musiał w obstawie prowadzących go żołnierzy przenieść belkę krzyża od miejsca skazania na miejsce, na którym dokonywano egzekucji. W owym czasie miejscem takim był teren nieczynnego już kamieniołomu na wzgórzu Gareb, leżącym poza murami miasta od strony zachodniej. Na jednym ze wzniesień skalnych pozostałych po wydobyciu kamienia było przygotowane miejsce krzyżowania skazańców. Od twierdzy Antonia do tego miejsca prowadziła krzyżowa droga Jezusa, którą później przez wiele wieków będą podążały rzesze pielgrzymów.
Droga od twierdzy Antonia stromo opadała ku Dolinie Wytwórców Sera, którą Józef Flawiusz nazwie po grecku Tyropeon. To głębokie zapadlisko przecina starą Jerozolimę z północy na południe, a twierdza Antonia stała na wzniesieniu po jego wschodniej stronie. Zmaltretowany już Jezus z rękami rozciągniętymi na obie strony i przywiązanymi do belki krzyża, ciągnięty i popychany przez prowadzących Go żołnierzy, z trudem utrzymywał się na nogach, podtrzymując ciężar belki, spychający Go jeszcze bardziej w dół. A kiedy doszedł do dna zapadliska i trzeba było zmienić kąt nachylenia ciała, aby utrzymać je na nogach stąpających teraz po płaskiej drodze, Jezus po raz pierwszy upada pod krzyżem. Z wielkim trudem powstaje, nie mogąc pomóc sobie przy tym powstawaniu rękami, sztywno umocowanymi przy belce.
Teraz na niedługim odcinku droga prowadzi dnem Tyropeonu, kierując się ku południowi. Na tym odcinku Jezus spotyka swoją Matkę, która będzie Mu towarzyszyła już do końca. Nieco dalej droga skręci ku zachodowi i zacznie się znów stromo wznosić do góry. Jezus słabnie, przeżycia ostatnich godzin i upływ krwi dają znać o sobie. Żołnierze jednak wiedzą, że mają wykonać wyrok, a więc przybić Jezusa do krzyża; nie powinien paść w drodze. Nie z litości więc, ale z wojskowej dyscypliny rozglądają się za kimś, kto będzie pomagał Skazańcowi.
W tym czasie, po przerwaniu pracy w polu z powodu nadchodzącego święta, wraca do domu Szymon z Cyreny. Jego więc chwytają żołnierze i nakazują mu pomagać Jezusowi. Można sobie wyobrazić reakcję tego człowieka, gdy zamiast rozpoczynać święto miał dźwigać krzyż jakiegoś skazańca.
Droga prowadzi nadal stromo w górę ulicami miasta, które zajęte jest przygotowaniami do święta (w tej części miasta mieszkali ci, którzy przyjmowali inny kalendarz od stosowanego przez Jezusa i dla nich dzień śmierci Jezusa był dopiero dniem przygotowywania wieczerzy paschalnej). Za Skazańcem i prowadzącymi Go żołnierzami szli ci, którzy od początku dążyli do Jego śmierci, aby się tą śmiercią rozkoszować, szli nieliczni zwolennicy Jezusa, najbliżsi jednak uczniowie pouciekali, mogło iść trochę gapiów zawsze obecnych tam, gdzie się coś działo. Większość jednak zajęta swoimi sprawami, obojętnie patrzyła na ten podążający pod górę pochód i udawała się w swoją stronę. Jeżeli kogoś prowadzą na skazanie, to widocznie zawinił, jego sprawa.
Pnąca się ku górze, skierowana na zachód ulica dochodziła do bramy w murach okalających całe miasto. W tej bramie wyprowadzany ze Świętego Miasta Jezus upada znów pod krzyżem, jakby chcąc ucałować próg Jerozolimy, która kolejny raz zdradziła swego Pana, ale nie przestaje być miastem wielkiego Boga. Zdrada ściągnie na to miasto nieszczęście, które przyjdzie za 40 lat. Do niego nawiązuje Jezus odpowiadając na gest kobiet jerozolimskich, które za murami miejskimi zgromadziły się, aby okazać Skazańcowi współczucie.
A droga już bezpośrednio prowadzi na teren kamieniołomu. Nierówności gruntu, na który wstępuje orszak prowadzący Jezusa, powoduje kolejny Jego upadek, nowy i bardzo ciężki.
Uczniowie Jezusa, zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki! Idziemy tą drogą za Jezusem. Obyśmy w całym naszym życiu tą drogą podążali, bo ona, pomimo tego wszystkiego, co na niej się zdarzyło, jest najpewniejszą drogą do Zmartwychwstania.
Kazanie VI: Ukrzyżowanie
Żołnierze doprowadzili Jezusa na teren byłego kamieniołomu. Część tego terenu, poprzecinana głębokimi rowami po wybranej skale, została przeznaczona na miejsca ustawienia szubienicy krzyża. Od kilkudziesięciu już lat zaprzestano w tym miejscu wydobywać kamień, ale zostało ono dzikie i złowrogo pofałdowane. Jedynie obok, bardziej na północny zachód od miejsca egzekucji, zdążono założyć ogród, a w licznych ścianach skalnych wykorzystywano istniejące jaskinie oraz wykuwano jamy dla lokalizowania grobowców.
Obok tego terenu przechodziła droga prowadząca do miasta, która w tej przedświątecznej porze była szczególnie uczęszczana. Egzekucja zatem dokonywała się na oczach wielu ludzi, co było celowe. Straszliwa śmierć skazanych miała innych odstraszać, skłaniać ich do posłuszeństwa prawom, aby nie stali się uczestnikami takiej kaźni.
Na miejsce stracenia doprowadzono także dwóch innych skazańców. Jezus bowiem został zaliczony pomiędzy zbójów. Nie wiemy, kim byli ci nieszczęśliwcy, którzy mieli stanowić tło dla pozbawionego wszelkich praw Jezusa, skazanego za to, że był królem Izraela. To, pomimo sprzeciwu członków Sanhedrynu, głosił napis niesiony przed Skazańcem i przygotowany do przybicia nad Jego głową.
Skazańca odwiązano od belki, którą przyniósł na swoich ramionach, rozebrano Go z szat, które zdążyły przywrzeć do ciała całego pokrytego ranami po biczowaniu. Zdzieranie szaty otwarło wszystkie te rany, oblało znów ciało krwią i zadało straszliwy ból. A jaki ból duchowy musiało sprawić obnażenie na oczach tak wielu ludzi?
Było w zwyczaju, że jakieś litościwe kobiety przyrządzały dla skazańców płyn, który powodował częściowe otępienie i przez to łagodził cierpienia zadawane podczas przybijania do krzyża. Kobiety, które stanęły na drodze Jezusa, aby wyrazić Mu swoje współczucie, przygotowały także to odurzające lekarstwo, ale Jezus go nie przyjął. Chciał zachować pełną świadomość. Spróbował jednak, być może, aby nie czynić przykrości tym, które zadbały w jakiś sposób o Niego. Gorycz napełniła wnętrzności Jezusa, nie tylko nie umniejszyła Jego boleści, ale spowodowała inne.
Rozległ się tępy stuk młotów o gwoździe, a gwoździe zaczęły wdzierać się w żywą tkankę ciała. Tego bólu nie da się już opisać. Wobec niego trzeba zamilknąć, ale nie jest to jeszcze koniec. Podnoszenie ciała do pionowej pozycji i przybijanie nóg do pionowej belki krzyża było dalszym ciągiem okrucieństwa, a potem rozpoczynało się powolne konanie. Skazaniec opadał, a wisząc na rękach, dusił się; z kolei łapiąc powietrze rozdzierał coraz bardziej rany rąk i nóg, przez które przechodziły gwoździe przytrzymujące ciało przy belkach krzyża. Spiekota upalnego już w tej porze roku dnia była dodatkową udręką.
Każde słowo wypowiadane przez ukrzyżowanego wymagało wielkiego wysiłku i zabierało z takim trudem wdychane do płuc powietrze.
Jezus został tak ukrzyżowany, że twarzą zwrócony był w stronę południowo - wschodnią, a więc ku Jerozolimie, która w tym czasie w swej większości uczestniczyła w obrzędzie zabijania baranków, przeznaczonych na wieczerzę paschalną. Baranki zabijano na terenie świątyni, ich krew kapłani wylewali u stóp ołtarza, a przedstawiciele poszczególnych rodzin oprawiali ofiarowane zwierzęta, aby zabrać je na ramiona i zanieść do swoich domów. Będą tam wspomnieniem baranka spożywanego w noc wyjścia z Egiptu i będą stanowić zasadniczą potrawę rytualnej wieczerzy.
Uczniowie Jezusa, zgromadzeni na rozmyślaniu Jego męki! Wpatrujemy się w prawdziwego Baranka, który o tej samej godzinie złożył swe życie na okup za nas wszystkich. W Jego Krwi jest nasze ocalenie, a Jego cierpienia są ceną naszego zbawienia. Ta cena zobowiązuje.
Klęknijmy pod krzyżem Chrystusa. Tu nie trzeba już słów. Miłości uczy się w milczeniu. Miłość woła o miłość. Poświęcenie o poświęcenie. Nie pozostańmy głusi.
A kiedy odprowadzimy ukrzyżowanego Jezusa do Jego grobu, który znajdował się w pobliskim ogrodzie, pamiętajmy, że ten grób trzeciego dnia stał się pusty. Z niego wyszło orędzie zwycięstwa.
Jeżeli na miłość odpowiemy miłością, poświęceniu Jezusa odpowie nasze poświęcenie, to i my staniemy się uczestnikami zwycięstwa, które wyraża się pustym grobem i Zmartwychwstaniem.
8