Już sam tytuł WARIATKI Zygmunta Freuda przypadki kobiece, skłonił mnie do rozmyślań, także nad sobą. Chwieję się pomiędzy normami, a nienormalnymi. Mówią często szalona, niepoprawna wariatka. Twoje życie - Twój obłęd. Żyjemy w szalonych czasach. Świat zwariował? Czy to w naszych głowach dzieje się coś niepokojącego? To co jeszcze wczoraj było wariactwem, dzisiaj może być normą?
Norma to schemat, do którego nikt nie pasuje, ale w którym każdy lubi się przeglądać. Niekiedy to co normalne, wydaje się być niemożliwe, a to co szalone - zwyczajne.
Zdaniem Freuda, człowiek z natury pozostaje poza normami, ale skoro decyduje się żyć w społeczeństwie - przyjmuje je z zewnątrz. Ponieważ celem człowieka jest utrzymanie stanu zadowolenia, a przyjemność może pochodzić z różnych źródeł i nie jest jednoznacznie określona. Wszystko co wykraczało poza normy (jego normy?) nazywał perwersją, zboczeniem, anormalnością.
I tu przychodzi mi na myśl tekst skojarzeniowy.
Jeżeli wszyscy wokół mnie tu są normalni
I to oznacza, że mam być taki jak oni
Może od razu mnie zakujcie w kajdanki
Bo ja to będę konsekwentnie pierdolił
Jeżeli wszyscy żyją tak, jak musi każdy
A każdy inny jest tępiony jak wirus
Możecie poduszkami mi obłożyć ściany
I wymontować klamki... i zamknąć wśród świrów
(Zeus - Wariat pośród świrów)
Czym jest zatem szaleństwo? Opinii na temat szaleństwa jest niemalże tyle, ilu badaczy problemu. Pogłębiając swoją wiedzę o wariatach, natrafiłam w sieci na bardzo ciekawą postać. Tomasz Szasz, współczesny amerykański profesor psychiatrii, który w swoich książkach udowadnia, że nic takiego jak choroba umysłowa w ogóle nie istnieje w naturze. Jest tylko mit choroby stworzony przez człowieka, pieczołowicie podtrzymywany przez psychiatrów, którzy robią na nim karierę i pieniądze, a także przez społeczeństwo, ponieważ sankcjonuje on proste rozwiązania problemów, jakie sprawiają jego kłopotliwi członkowie. Przez całe stulecia, twierdzi Szasz, ludzie zajmujący się medycyną opatrywali psychiatrycznymi etykietkami ludzi, których uważano za dziwaków, ekscentryków, pasożytów itd., naruszających uznawane normy społeczne. W podobnym duchu co Szasz wypowiadał się Michel Foucault, paryski historyk myśli, autor słynnej Historii szaleństwa. On także twierdził, że chorobę umysłową trzeba rozpatrywać nie jako fakt naturalny, lecz zjawisko kulturowe. A więc czy istnieje coś takiego jak choroba psychiczna?
Raczej nikt nie potrafi nakreślić czytelnej granicy pomiędzy, tak zwaną normalnością a chorobą psychiczną, między zwyczajem a nałogiem. Czy istnieje punkt gdzie kończy euforyczne, twórcze uniesienie, a zaczyna się stan maniakalny? Gdzie jest granica pomiędzy złym dniem, przygnębieniem, a depresją? Gdzie kończy się ostrożność i obawa, a zaczyna mania prześladowcza? Terminy medyczne, mimo iż są potrzebne do pomagania ludziom dotkniętym problemami, są po prostu umowne. Każdy człowiek ma swoje wewnętrzne szurum-burum. Wszyscy jesteśmy wariatami - wszyscy jesteśmy normalni. Jednym postawiono diagnozę, a innym nie.
Książka Wariatki Ryzińskiego, od dwóch miesięcy stanowiła mój codzienny wyrzut sumienia. Wiedziałam, że muszę ją szybko przeczytać, by puścić w obieg. Z drugiej zaś strony nie lubię, zleżanych i zakurzonych książek. Zresztą, byłam jej ciekawa… Nie rozumiem więc dlaczego, tak się broniłam przed jej przeczytaniem. Freud powiedziałby zapewne, że były to głęboko ukryte traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, może nawet z okresu prenatalnego. Na szczęście Freud nie zawsze i nie we wszystkim miał rację. A może w tym przypadku by ją miał?
Zygmunta Freuda poznajemy, jako początkującego lekarza, pochodzącego z niezamożnej żydowskiej rodziny. W 1873 roku zapisał się na wydział Medyczny. Tutaj też Zygmunt Freud poznał swojego wielkiego nauczyciela i mentora, Jozefa Breuera (…).W 1876 roku, po odbyciu podstawowych kursów medycznych, Freud zapisał się do Instytutu Psychologii, gdzie pracował przez sześć kolejnych lat, gdy w 1882 roku został doktorem medycyny. Zaczyna praktykę w Szpitalu Powszechnym w Wiedniu, przechodząc przez różne jego oddziały, aż do zdobycia uprawnień docenta, co pozwala mu rozpoczęcie praktyki. Następnie na kilka miesięcy udaje się na praktykę do Paryża do Szpitala Salpetriere, gdzie poznaje możliwości leczenia objawów histerii za pomocą hipnozy. Tutaj po raz pierwszy odkrywa, iż u podłoża chorób nerwowych (histerii) leżą przyczyny natury psychicznej. Tutaj też dochodzi do wniosku, iż histeria przypisywana dotychczas wyłącznie kobietom dotyka także mężczyzn. Głoszenie tego poglądu wśród wiedeńskich lekarzy było przez długi czas powodem jego wyalienowania. Podobnie zresztą było z wykorzystywaniem hipnozy w leczeniu histerii. Jeszcze większym szokiem dla purytańskiego środowiska Wiednia było głoszenie tezy o związku pomiędzy chorobami nerwowymi a problemami życia seksualnego, a już zupełnie nie do przyjęcia okazało się odkrycie seksualności dziecięcej oraz wpływu różnych doświadczeń małego człowieka w sferze życia erotycznego na jego dorosłe życie intymne. Od tej pory poznajemy krok po kroku mozolną próbę przebicia się przez skorupę uprzedzeń środowiska lekarskiego oraz przez barierę ludzkich zahamowań. Freud stara się udowodnić, iż każdy człowiek od najwcześniejszego etapu życia odczuwa pociąg fizyczny i jest to czymś zupełnie naturalnym.
Odnalazłam w tym pewną analogię pomiędzy życiem i pracą Michała Anioła. Mistrz Buonarotti rzeźbił i malował nagie ciało męskie, twierdząc, iż nie ma nic nieprzyzwoitego w nagości, bowiem nagość jest czymś naturalnym i jest dziełem Stwórcy. Podobnie zdaje się uzasadniać Freud oskarżenia o nieprzyzwoitość głoszonych przez niego tez o zdominowaniu ludzkiej psychiki przez libido, czyż może być coś nieprzyzwoitego w tym, że każdy człowiek (no prawie każdy) odczuwa pociąg fizyczny. Freud uważa, iż skoro tacy się urodziliśmy, tacy zostaliśmy stworzeni, nie możemy tłumić naturalnych instynktów, nie możemy wstydzić się nagości naszej psychiki.
Z drugiej strony Freud nie przyczynił się formalnie do rewolucji seksualnej, ale właściwie ją stopował.
By życie człowieka wyglądało normalnie i właściwie, Freud uważał, że człowiek powinien dążyć do zawarcia małżeństwa, trwałej relacji intymnej, która to powinna prowadzić do spłodzenia potomstwa. Libido matki przekształca się w więź z dziećmi, a pragnienia seksualne z czasem przemijają. Jeśli jednak nie zostaną zagłuszone przez obowiązki, jeśli przekształcą się w relacje pozamałżeńskie lub onanizm, mogą powodować pojawienie się neuroz i są niebezpieczne. Rozwiązaniem jest psychoanaliza.
Książka umożliwia też poznanie relacji rodzinnych doktora Freuda. Poznajemy go jako człowieka całe życie zakochanego w żonie, której był wierny. Tak wygląda wersja oficjalna (…). Marta Freud była doskonałą panią domu i matką - i do tego została przez Zygmunta wybrana. Tymczasem miłością jego życia, oraz stałą partnerką seksualną miała być mieszkająca z Freudami siostra żony.
Poza tym można odnieść wrażenie, iż dzieci niewiele go interesowały. Jest co prawda dumny z córek i dobrze się z nimi dogaduje. (…) jednakże tylko Anna poszła w jego ślady i stała się - nie tylko z tego względu - najważniejszym z dzieci Zygmunta Freuda. Bardziej jest to duma naukowca, niż ojca. Relacje z synami są ledwie letnie.
R. Ryziński wskazuje również na poznanie relacji Freuda z innymi lekarzami i naukowcami.
W książce ukazane są historie chorób wariatek, których leczył i których leczyli jego koledzy. Historie, których przebieg jest niecodzienny. Niecodzienność ta jednak w każdym przypadku okazuje się być czymś najzupełniej zwyczajnym.
Są to bardzo ciekawe przypadki. Praktycznie podłożem każdej choroby psychicznej jest bądź to molestowanie w okresie dzieciństwa bądź traumatyczne wspomnienia widoku dorosłych w sytuacji intymnej, których dziecko nie potrafi zrozumieć. Zdumiewają spektakularne sukcesy, jakie przynosi hipnoza oraz kuracja mówiona (wizyty na kozetce u pana doktora), dzięki których Freud potrafi wyleczyć większość swoich pacjentów.
Podczas zagłębiania się w każdy kolejny przypadek, niejednokrotnie łapałam się na przeprowadzaniu autoanalizy własnej osobowości.
Wraz z Breuerem, Freud ogłosił rewolucyjne dla nauki zdanie: Człowiek chory na histerię cierpi w znacznej mierze na wspomnienia. Od tego twierdzenia zaczęły się dociekania dotyczące wpływu przeżyć z dzieciństwa na dalsze życie człowieka.
Freud zauważył, że w normalnych warunkach silne pobudzenie emocjonalne wymaga odpowiedniego rozładowania w formie działania lub opracowania intelektualnego. Pisał: Wspomnienie owego przeżycia, nawet jeśli nie zostało ono odreagowane, pojawia się w wielkim kompleksie skojarzeń, zajmując miejsce w pobliżu innych, być może nawet przeciwstawnych w stosunku do niego przeżyć, jest poddawane korekcie przez inne wyobrażenia. Na przykład po wypadku do wspomnienia o niebezpieczeństwie i do (osłabionego) powtórzenia grozy dołącza wspomnienie tego, co się działo później, wspomnienie akcji ratunkowej, świadomość, że oto teraz człowiek jest już bezpieczny. Wspomnienie urazu zostaje skorygowane przez sprostowanie faktów, rozważania na temat własnej godności itp. - w ten sposób normalnemu człowiekowi udaje się usunąć towarzyszący afekt dzięki dokonaniom kojarzenia. Do tego dochodzi jeszcze owo ogólne zacieranie wrażeń, owo blaknięcie wspomnień - jednym słowem to, co określamy mianem zapominania, co zaś usuwa przede wszystkim nieskuteczne już wyobrażenia
Wspomnienie takiego pobudzenia stopniowo traci na wyrazistości. Tymczasem pewne wspomnienia, z którymi wiąże się wielkie pobudzenie emocjonalne, są odizolowane od reszty życia psychicznego - są nieświadome. Pomimo upływu czasu zachowują intensywność. Z uwagi na izolację od świadomości niedostępne są opracowaniu intelektualnemu ani adekwatnej reakcji. Wspomnienia takie, choć nie pamiętane przez osobę, znajdują wyraz w atakach histerycznych. Celem terapeutycznym zatem było przywrócenie tego wspomnienia, dzięki czemu mogło ono podzielić los innych ważnych wspomnień - stracić ładunek emocjonalny. Przywrócenie to możliwe było właśnie najpierw przez wspomnienie, potem przez wypowiedzenie - to właśnie na tym, w największym skrócie, polegać miała psychoanaliza zdefiniowana przez Annę O. jako talking cure - terapia przez mowę.
Przypadek Anny O. otworzył nie tylko drogę do lepszego poznania zjawiska histerii, ale przyczynił się do powstania psychoanalizy w ogóle… Twierdził, że to ona właśnie wymyśliła metodę analizy aparatu psychicznego człowieka.
Z wariatek, które opisuje R. Ryziński i z którą poczułam szczególną bliskość była Pani Emma von N. Jedyna miłość możliwa, to miłość niemożliwa.
Emma skarżyła się na konwulsyjne tiki, spazmatyczne zahamowania mowy oraz okropne halucynacje z myszami i wijącymi się wężami w rolach głównych. Na kozetce w gabinecie Freuda opowiadała o swoich snach, on natomiast prosił ją, by w ogóle nie
krępowała się w swych wypowiedziach.
Emma wymogła swobodę opowieści, przez co uświadomiła Freudowi, że to właśnie jej opowiadania z lukami, niedopowiedzeniami, miejscami ciemnymi i nie do końca takimi jakie były w rzeczywistości, wyzwoliły coś co poddane interpretacji może doprowadzić pacjenta i lekarza do zrozumienia źródeł zaburzenia.
Okazuje się bowiem, że wspomnienia tak jak sny, czy marzenia są odzwierciedleniem naszych pragnień. Pragnienia te złożone są często z naszych sfer utajonych, ciemnych, wstydliwych. Dlatego właśnie zostają zamknięte w zbiorniku nieświadomości, a tam chronione i przechowywane na później lub na nigdy.
Wzmianki o wspomnieniach, wydały mi się najbardziej ciekawe z całej książki. Owe fragmenty czytałam po kilka razy, by dobrze je przetworzyć i zrozumieć. Jednak sama nie wiem, czy udało mi się to tak do końca. Ten koniec jest raczej początkiem moich nowych pojęć, dzięki Ryzińskiemu, Freudowi, czy Emmie. Zawsze wydawało mi się, że moje wspomnienia są dokładnym odzwierciedleniem tego, co naprawdę się zdarzyło. Tymczasem, okazuje się, że bardzo często wspominając, nie odtwarzamy minionych historii, ale po prostu je tworzymy. One także są odzwierciedleniem naszych postaw życzeniowych(…). Składają się na nie, nie tylko elementy rzeczywiście doświadczane, ale także takie które bezpośrednio do nas nie należą, takie, które w jakiś sposób nałożyły się na tamte i teraz tworzą wspólny strumień. W strumieniu tym bardzo trudno jest oddzielić rzeczywistość od zmyślenia, czy też rzeczywistość własną od tej zapożyczonej.
Życie Emmy jest przykrywką jej utajonych pragnień możliwych, które stanowią pieczęć nałożoną na pragnieniu niemożliwym. Istnienie pragnienia niemożliwego jest czymś znacznie większym, niż realizacja któregokolwiek z mało intensywnych. Wibrowanie pragnień niemożliwych potwierdza wartość życia, które pozbawione owego wibrowania straciłoby zupełnie na wartości, stając się zwyczajne. Na brzegach szaleństwa Emmy czai się perwersja. Jest nią jej tożsamość, której nie może lub nie potrafi wyzwolić. Ta ukryta poetka będzie żyć jak kucharka, a jej dania będą wyśmienite. Wybuchy złości czy rozpaczy ukrywać będą rzeczywistą namiętność - słabość, o której nikt - poza Freudem - nigdy się nie dowie. Słabość ta pozwoli jej jednak ukryć jeszcze głębiej zwyczajność, której naprawdę nie jest w stanie znieść. To właśnie brak tożsamości wyjątkowej jest najbardziej bolesną jej tajemnicą. Emma czuła się szczęśliwa jedynie wtedy, gdy cierpiała niepowodzenia w miłości. Miłość - niekiedy ta najszczęśliwsza musi pozostać nieuchwytna na zawsze.
A przecież kochać, to tyle co żyć. Umrzeć i ponownie się narodzić. Poruszać martwe pejzaże, uczynić z jałowej ziemi rajski ogród. Może dlatego tak wiele kobiet czuje się oszukanych przez życie?
W książce tej zaciekawiło mnie również Szaleństwo Gradivy, gdzie Gradiva to równoważnik miłosnego zwidzenia.
Miłość - namiętność spleciona jest nierozerwalnymi więzami z szaleństwem pragnienia niemożliwego, z wyobrażeniem. Trwa - i pulsuje - dopóki stanowi obraz miłości. Zakochany kocha samo kochanie, w swoim szaleństwie postępuje jako człowiek upojony, jednocześnie szczęśliwy i cierpiący, świadomy i zamroczony, słaby, i odważny. Miłość ta nie może się dokonać, nie może stać się rzeczywistością. Taki scenariusz przynosi bowiem jej śmierć. Nie może jednak też trwać ( w takim kształcie). Boli za bardzo (…). Ten, który przychodzi po to by odejść, ten którego celem jest bycie gdzie indziej, nie tu, nie ze mną - dręczy podmiot zakochania najbardziej wymyślną z tortur: nadzieją
Czyżby Barthes nie pamiętał, że czasami życie układa się inaczej, dając kochającym i kochanym trochę szczęścia?
Miłość nie rozwija się według jakiegoś porządku. Jej przebieg jest konwulsyjny. Przypomina chorobę lub gorączkę. Zapadamy na nią, doznajemy jej pierwszych nietrwałych objawów, czułości i słodyczy, które i tak są zapowiedzią rychłego cierpienia. Ponieważ, każdy jej dotyk jest dotykiem pożegnania. Każde słowo - odmową. Pogrążamy się w oczekiwaniu i rozpaczy. Cierpimy dłużej lub krócej, nie rozumiejąc, że wyidealizowany, nierealny obiekt naszych uczuć właściwie nie istnieje. Na koniec budzimy się. Mój stan przebudzenia był jak powrót z dalekiej podróży. Wycierałam z kurzu stare płyty. Otwierałam okna i drzwi na oścież. Spacerowałam nocą. Patrzyłam z czułością na znane sprzęty i ściany, zadowolona, że je znów dostrzegam. Błogi, trochę nostalgiczny spokój. Niedowierzanie, że było i przeszło. Leniwe zanurzenie w bezczas. Zdolność do obcowania z samą sobą bez obawy, że lęk zaciśnie na szyi swoją obręcz, przebywanie w zupełnej ciszy. Słodycz zwycięstwa? Nie, raczej, zniewalająca, oczywista nieodwracalność przegranej.
Te refleksje to poranna serenada, pieśń przebudzonego. Każdy śpiewa ją na własną nutę.
Czytając WARIATKI Zygmunta Freuda przypadki kobiece, R. Ryzińskiego, odniosłam wrażenie, iż Freud był bardziej naukowcem niż pasjonatem. Zapewne nie ma w tym nic złego, to raczej zaleta u naukowca. Jednak nie poczułam sympatii dla osoby, której bardziej zależało na osiąganiu kolejnych stopni kariery naukowej i na przekonaniu do swoich poglądów innych, niż dotarciu do podłoża nerwic. No i to przekonanie o własnej nieomylności.
W przypadkach wariatek można rozpoznać coś, co jest nam znajome z naszych lęków, czy z naszych obaw. Jeszcze zanim wzięłam pierwszy raz do ręki tę książkę, wiedziałam, że będzie to również podróż do mojego wnętrza. I była.
Książka ciekawa, przeczytałam z przyjemnością. Poznałam wiele interesujących faktów z życia ojca psychoanalizy, przeniosłam się o jedno stulecie w czasie. Jej lektura zajęła mi nieco więcej czasu, niż książki, które czytałam w ostatnim czasie. Wymagała ona ode mnie większego skupienia. Z racji braku czasu czytałam ją w różnych dziwnych miejscach łapiąc czas za nogawkę. Takie czytanie sezonowe skazało mnie na powtórne jej przeczytanie, jak również zachęciło do pogłębienia tematu, co za tym idzie zwrócenia oczu ku innej książce Ryzińskiego jak i Freuda, czy Barthesa. Czuję niedosyt. Teraz mam wrażenie, że wiedząc więcej, wiem tak mało... Chciałabym łyknąć jeszcze chociażby minimum szaleństwa, które nakreślił Ryziński.
Kto wie, może odnajdę kolejną cząstkę siebie? Kto wie, kto wie…
Wszyscy są obłąkani, ale ten, kto potrafi analizować swoje urojenia, nazywany jest filozofem.
(Ambrose Bierce)
R. Ryziński, WARIATKI Zygmunta Freuda przypadki kobiece, Warszawa 2011, s. 190.
Tamże, s. 18-19.
Tamże, s. 54.
Tamże, s.20.
Tamże, s.20.
Tamże, s. 93.
R. Ryziński, WARIATKI Zygmunta Freuda przypadki kobiece, Warszawa 2011, s. 63.
Tamże, s. 96.
Tamże, s. 96 - 97.
Tamże, s. 117.
Tamże, s. 107.
Tamże, s. 122.
Tamże, s. 174 - 175
1