- 1 -
Znany amerykański kaznodzieja F. Sheinn w jednym ze swoich przemówień telewizyjnych opowiadał o takim małym wydarzeniu: mama przyprowadziła swe chore dziecko do lekarza. Ten zbadawszy je mówi: "Proszę mu dawać lekarstwo przez dwa tygodnie, trzy razy na dzień. Jest dość gorzkie, ale powinno mu pomóc". Po dwóch tygodniach dziecko czuje się wciąż źle. Lekarz pyta, czy dawano mu przepisane lekarstwo? Matka odpowiada, że dziecko go nie chciało, bo jest gorzkie.
Ks. Gościniak H., "Kto by chciał mi służyć - niech idzie za Mną", BK 2 /1988/, s.
- 2 -
Jeżeli to serce przepełniają troski doczesne aby, jak najwięcej mieć, urządzić się jak najlepiej, zapewnić sobie pozycję i osiągnąć życiowy sukces, jeśli to serce zdominuje egoizm, nie ma w nim miejsca dla Chrystusa i człowiek podobny jest do ziarna, które nie przynosi owocu. Jest ono bezużyteczne i dzieje się z nim tak, jak w wierszu:
"Ziarno pszenicy schowało się w stodole. Nie chciało, by je zasiano.
Nie chciało umrzeć.
Nie chciało się ofiarować.
Nie chciało uratować swego życia.
Nie stało się chlebem.
Nie położono go nigdy na stole,
Nie pobłogosławiono i nie podzielono.
Nie podarowało nigdy swego życia: Nie podarowało nigdy radości. Pewnego dnia przyszedł gospodarz
I razem z prochem wymiótł ziarno pszenicy ze stodoły".
MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Ks. Piotr Kruczyński
- 3 -
Tajemnicę tego naszego obumierania dobrze wyraża literacka opowieść z południowych Chin, zatytułowana "Inna piękność". Ta właśnie opowieść uzmysławia nam, jaki może być sens ofiary, wyrzeczenia, poświęcenia. W opowiadaniu tym przedstawiana jest historia ogrodu, w którym rosły piękne drzewa. Właściciel ogrodu spacerował wśród tych drzew codziennie a szczególnie dumny był z młodego drzewa bambusowego, które znajdowało się w centrum ogrodu. Któregoś dnia przyszedł zadumany i smutny. Kiedy zaczął rozmowę ze swoim ulubionym bambusem, zapytał go, czy drzewo zgodziłoby się, żeby przyciąć jego śliczną koronę i obciąć gałęzie. Bambus posmutniał. Wiedział o swoim pięknie i nie chciał podejmować tak wielkiej decyzji. Z początku powiedział "nie" i wtedy posmutniał właściciel ogrodu. Odchodząc od drzewa powiedział:
- W takim razie będziesz dla mnie bezużyteczny, a twoje piękno na nic się nie przyda, bo ja potrzebuję cię do wielkiej sprawy
Wtedy drzewo zaszumiało:
- Poczekaj, możesz obciąć moje gałęzie. Właściciel odpowiedział:
- Ale tu nie chodzi o to żeby obciąć, tu chodzi o to, że pozostanie z ciebie tylko kij, tylko wspomnienie dawnej piękności. Wszystkie twe liście, cała twa zieleń musi zostać złożona w ofierze.
Bambus posmutniał jeszcze bardziej i dorzucił: - Dobrze.
Właściciel mówił dalej:
- Nie chodzi wyłącznie o liście. Trzeba cię przeciąć wszerz, wyjąć twe serce, ściąć.
- Dobrze, niech się stanie wszystko, co chcesz Panie zaszumiało drzewo.
Ścięto drzewo, obcięto jego gałęzie, przecięto je wszerz i zrobiono z niego urządzenia, którymi mogła płynąć życiodajna woda nawadniając suche tereny dotknięte upałem. Ofiara pięknego drzewa przyniosła życie terenom dotkniętym przez suszę. Inna piękność ujawniła się dzięki jego wielkodusznej ofierze.
To tylko literacka opowieść. Ale jakże wymowna w swojej treści. Tak stało się z Chrystusem. Jego ofiara przyniosła życie nam. Tak jest i z nami, gdy obumierając dla egoizmu poświęcamy swoje życie innym, jesteśmy Panu Bogu użyteczni.
MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Ks. Piotr Kruczyński
- 4 -
Ubrana w czerń podeszła do kapłana prosić o odprawienie Mszy świętych gregoriańskich za swoją niedawno zmarłą mamę. Już po kilku słowach kapłan zorientował się bez trudu, że kobieta chce przed nim wypowiedzieć całą swą gorzkość i udręczenie. Słuchał więc cierpliwie o osiemdziesięcioletniej matce, która odeszła do wieczności, a była jeszcze jej tak potrzebna; o chorobie serca męża, którego zniszczyła wódka, i o tym, że teraz wszystko na jej głowie utrzymanie domu, staranie się o wszystko... dobrze, że chociaż synowie ją wspierają, ale i oni muszą myśleć o swoim, bo jeden żonaty, a drugi chodzi jeszcze do szkoły W niebieskich oczach mówiącej pojawiły się łzy, spracowane ręce rozsupływały nerwowo chusteczkę, w której zawinęła pieniądze. Kapłan patrzył na nią z szacunkiem jak patrzy na człowieka dzielnie zmagającego się z przeciwnościami losu, ale który po omacku szuka też pocieszenia. Prostymi słowami zaczął mówić o zdaniu się na Boga, o pogodzeniu się z losem i przyjęciu krzyża w duchu wiary, bo jest w tym jakaś wielka mądrość Boża, która pewnie prowadzi nas do nieba. Duże łzy popłynęły po jej twarzy, ale w słowach już można było odczuć ulgę, bo jej myśli wybiegały w przyszłość sięgającą wieczności.
A Ty, Bracie i Siostro, czy jak Chrystus żyjesz "dla Boga i bliźnich", czy żyjesz tylko "dla siebie"?
MATERIAŁY HOMILETYCZNE Rok B - Tarnów 2000 Ks. Piotr Kruczyński
- 5 -
Jedno z czasopism amerykańskich zamieściło reportaż o nastolatkach, należących do klubu pływackiego Santa Clara. Codziennie wstają o godzinie 5.30 i spieszą zimnym rankiem na odkryty basen. Pływają w nim przez dwie godziny. Potem małe śniadanie i biegiem do szkoły. Po lekcjach wracają na basen i znów dwie godziny pływania. Potem szybki powrót do domu, gdzie spożywają posiłek, zagłębiają się w książkach i wyczerpani padają do łóżka. Następnego dnia ponownie wstają o 5.30 i znów wszystko zaczyna się od nowa. Jedna z dziewcząt zapytana, dlaczego zdobywa się na tyle ofiar, aby pływać, odpowiedziała: Moim celem jest znaleźć się w drużynie olimpijskiej. Jeśli chodzenie na zabawy, dyskoteki przeszkadza w osiągnięciu tego celu, to dlaczego mam chodzić? Nie ma właściwie takiej sprawy, że się za dużo pracuje. Im więcej kilometrów przepływam, tym lepiej. Cała rzecz polega na tym, by się zdobyć na ofiarę.
Powyższa historia stawia przed nami pytania. Jeśli te nastolatki są gotowe tyle poświęcić dla igrzysk olimpijskich, co my jesteśmy gotowi poświęcić, aby urzeczywistnić Boży plan budowy lepszego świata? Co jesteśmy w stanie ofiarować?
Spójrzmy na Jezusa. Nie został "skazany na śmierć", ale dobrowolnie ofiarował swoje życie Ojcu. Przyszedł z nieba na tę godzinę. Mówił: Moim pokarmem jest wypełniać wolę Tego, który Mnie posłał. Ofiara więc Chrystusa za grzechy świata jest wyrazem Jego zjednoczenia z Ojcem w pełnej miłości. Jest także znakiem, że Jezus do końca umiłował ludzi.
O. Paweł Ratajczyk OMI - OFIAROWAN JEST, BO SAM CHCIAŁ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997
- 6 -
Mały Daniel odrabia lekcje. Po jakimś czasie słyszy otwieranie się drzwi... Odwraca się: widzi w drzwiach ojca. Byłoby to czymś zwyczajnym, ale on stoi z nowym, wymarzonym rowerem! Nie potrzeba wam opisywać dalszej radości, zwłaszcza na drugi dzień, kiedy wyprzedza wszystkich innych rowerzystów.
Po chwili jednak mama widzi z okna Daniela wracającego ze smutną miną... Dowiedział się, że wujek zmuszał ojca do kupna roweru, groził gniewem. Mama nie potrafiła mu tego wytłumaczyć.
Zobaczcie, "przymusowy" podarunek zamiast radości - sprawia smutek... Ofiarowanie więc czegokolwiek musi być dobrowolne, z miłości. Wtedy dopiero niesie radość. A im większy trud podarowania z wolnej woli, tym większy znak ukochania.
Słyszałem, że pewnej matce lekarze radzili, by nie miała więcej dzieci. Jednak ona z wielkiej miłości do dziecka nie narodzonego, z własnej woli, dobrowolnie naraziła swoje życie i urodziła piękne dziewczynki.
Jednak nikt nie przewyższy faktycznego, dobrowolnego podjęcia śmierci za każdego z nas przez Jezusa Chrystusa.
Ks. Janusz Szajkowski - OFIAROWAN JEST, BO SAM CHCIAŁ BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(138) 1997
- 7 -
Nasze wspólne wędrowanie po ścieżkach Wielkiego Postu ku tajemnicy krzyża, ku tajemnicy tej szczególnej śmierci dobiega końca. Przychodzi taki moment, że stajemy przed krzyżem Chrystusa, który zawsze pozostaje znakiem sprzeciwu, przed którym często nasza wiara i odwaga zaczynają drżeć, czy też walą się w gruzy. Albowiem, jak zauważa D. Bonhocffer w liście na Wielkanoc napisanym z obozu zagłady, człowiek może jedynie zwyciężyć "umieranie", ale nie może zwyciężyć śmierci. A równocześnie myśl chrześcijańska od początku przypomina nam, że w krzyżu jest nasze życie, by powiedzieć za poetą:
"Synku! Trwogi zbądź: To znak zbawienia...
Gdzież się podział krzyż?
Stał się nam bramą". (C.K. Norwid, "Krzyż i dziecko")
Ks. Jan Nowak - ŻYCIE WEWNĄTRZ ŚMIERCI Współczesna Ambona 1997
- 8 -
Egzegeci uważają, że Jezus w Ewangelii Janowej nie chce mówić o swojej śmierci, natomiast pozwala o niej mówić innym, np. Kajfaszowi (11,49-52). Gdy jednak mówi, czyni to z mocą i skromnością symbolu. Jest to symbol szczególny, bo już w zamierzchłych czasach i kulturach pomagał człowiekowi w zrozumieniu swojej tajemnicy. Bowiem umierające w ziemi ziarno mówi mi, że życie odniosło zwycięstwo nad śmiercią, co więcej, tylko poprzez śmierć może przyjść zwycięstwo. "Ziarno pszenicy nie «umiera» dlatego, że jest winne; umiera, by nie pozostać samo; umiera, by stać się kłosem. Umiera z konieczności rośnięcia i przemiany; umiera, ponieważ nie może być jednocześnie i ziarnem, i kłosem, i trzeba «przejść» z jednego w drugie. Śmierć jest tym przejściem" (G. Martelet, Odnaleźć życie pozagrobowe, 60). I to samo dzieje się z Chrystusem. Przechodzi On przez bramę śmierci, "aby pójść w zapasy ze śmiercią i aby ją zniszczyć w walce wręcz, a nie przez obejście. Został więc sam uderzony, zanim powalił ją na ziemię" (G. Martelet, 63).
Richard Neudecker w swojej książce "Różne oblicza jednego Boga" opisuje scenę jednej z wielu egzekucji, jakie miały miejsce na placu apelowym w obozie zagłady w Oświęcimiu. Powieszono wtedy małego chłopca. W tłumie zgromadzonych więźniów ktoś zadał pytanie: "No i gdzie jest teraz wasz Bóg". Po chwili jeden z więźniów odpowiedział: "Nie widzisz, został właśnie powieszony".
Ks. Jan Nowak - ŻYCIE WEWNĄTRZ ŚMIERCI Współczesna Ambona 1997
- 9 -
Jeden przykład, jeszcze żywy w naszej pamięci, chociaż w najbliższy Wielki Poniedziałek minie od tamtej chwili już 17 lat: męczeństwo przy ołtarzu Pańskim w obronie ubogich tego świata Oskara Romero (w tym roku przypada osiemdziesiąta rocznica jego urodzin i dwudziesta - jego służby arcybiskupiej). Śmierć jego i wielu księży oraz świeckich kierowników wspólnot podstawowych już wydaje owoc stokrotny nie tylko w Salwadorze - gdzie przez lata można było czytać na murach: "Zrób coś dla twego kraju: zabij księdza!" - ale i w całej Ameryce Łacińskiej.
Ks. Michał Czajkowski - JEŻELI ZIARNO PSZENICY OBUMRZE Współczesna Ambona 1997
- 10 -
W kościołach wschodnich czczona jest Anna Teodora, znana z umartwień w życiu. Ta pobożna niewiasta "pytała arcybiskupa Teofila o znaczenie tych słów Apostoła: Wykupujcie czas (por. Ef 5,16; Kol 4,5). A on jej odpowiedział: To powiedzenie oznacza zysk. Na przykład: przyszedł na ciebie czas pychy? - wykupuj go pokorą i wielkodusznością i czerp z niego zysk. Przyszedł czas upokorzenia? wykupuj ten czas cierpliwością, a będziesz mieć korzyść. Jeśli przyjdą na ciebie fałszywe oskarżenia, czerp zysk przez cierpliwość i ufność. I tak wszelkie przeciwności, jeżeli chcemy, mogą się dla nas w zysk zamienić".
Przed nami przyszłe godziny życia: łatwe i trudne, radosne i smutne. Od nas zależy, czy będą one godzinami błogosławieństwa i chwały Bożej, czy też przyniosą przekleństwo i grzech. Nie stracimy ani jednej godziny, gdy zjednoczymy się z Chrystusem obecnym wśród nas, a szczególnie działającym w sakramentach.
Ks. Jan Twardy - GODZINA UWIELBIENIA SYNA CZŁOWIECZEGO Współczesna Ambona 1994
- 11 -
...Ale ja chciałbym opowiedzieć o jednej Weroniczce, która spotkała na obrazie swoją znaną i niezbyt zarazem znaną imienniczkę. Ta Weronika z obrazu niosła na swojej śnieżnobiałej chuście też obraz, ale twarzy Jezusa, tak pokrwawionej, zmęczonej i nieszczęśliwej, że nic smutniejszego na całym świecie nie można byłoby znaleźć. Weroniczka dowiedziała się, że ten obraz na chuście był nagrodą za dobre i odważne serce Weroniki, a także najprawdziwszym obrazem (jakby super-fotografią) Jezusowej twarzy. Ona też chciałaby mieć taką chustę z tak cudownie prawdziwą twarzą Jezusa, ale gdzie tu spotkać Jezusa i jak dosięgnąć Jego twarzy?
Pomyślała, że przecież Jezus chodzi tędy i owędy, i chyba można Go jednak spotkać, a więc trzeba być na to przygotowaną. Poprosiła więc babcię, żeby uszyła jej chustę białą jak śnieg, co się dopiero rodzi z chmury, bo wtedy jest właśnie najbielszy. Babci udało się znaleźć takie płócienko i zaraz potem stukała maszyna do szycia, błyskał naparstek i pojawiła się chusta tak ładna, jak welon Matki Bożej, tej z marmurowej rzeźby, która wyobraża Maryję siedzącą z wielkim smutkiem na twarzy, a z umarłym Jezusem na kolanach. Ktoś domalował temu Jezusowi dużo czerwonych ran na całym ciele, a zwłaszcza na czole. Weroniczka rozbiła sobie kiedyś czoło i wie, jak to boli. Dlatego chwyciła chustę i pobiegła do kościoła. Uklęknęła przy tej marmurowej Matce Bożej i spytała szeptem, czy Matka Boża nie pogniewa się, gdy Weroniczka swoją bieluchną chustą wytrze twarz Jezusowi. A potem rozejrzała się, czy nikt na nią nie patrzy, i zaczęła wycierać marmurową twarz Jezusa, ale na chuście nie było żadnego obrazu, a jedynie kurz. Weroniczka westchnęła, trochę rozczarowana, i spojrzała na twarz Matki Bożej. Zdawało się jej, albo i nie, że pojawił się tam jakby uśmiech, taki przez łzy, jak u tych, którzy nie chcą nikogo zasmucać swoim płaczem.
To był chyba uśmiech specjalnie dla Weroniczki, bo nikt przedtem tam nie widział niczego takiego.
Weroniczka wróciła do domu i przyglądała się chuście, ale żaden obraz tam się nie pojawił, a może tak namalować? pomyślała. - Tylko skąd wziąć takie farbki, no i czyje oczy namalować Jezusowi? Przecież żywych nie widziałam..." Wiedziała, że każdy artysta-malarz szuka modelu, czyli kogoś podobnego do tego, kogo chce namalować; kto ma podobne policzki, włosy, oczy czy brodę... A kto jest podobny do Jezusa? Może tata? Chyba nie. A może wujek? Też nie, za gruby. A może ksiądz proboszcz? Nie, za elegancki". Weroniczka szukała po ulicach, w szkole, na podwórku i nikt jej nie zdawał się podobny do Jezusa. Postanowiła spytać po cichutku Matki Bożej w kościele, ale było już za późno i mama kazała Weroniczce umyć się i iść spać. Tak jak zawsze Weroniczka uklęknęła przy łóżku i złożyła ręce, ale modlitwy poleciały gdzieś jak motyle, których nie widać w ciemności. Położyła się, zamknęła oczy i wyszeptała: "Maryjo, powiedz mi..." i już spała. Śnił jej się szpital i chłopiec, którego nie znała, a który nie miał nogi i nikogo przy sobie. Czekał wciąż na jakiegoś gościa czy przyjaciela, ale nikt nie przychodził, a on wciąż pytał pielęgniarek: czy to ktoś do mnie?
Weroniczka po przebudzeniu pamiętała wszystko, jakby widziała to naprawdę. A że był to dzień odwiedzin w szpitalu, poszła tam z mamą i odnalazła chłopca może nie całkiem podobnego do tego ze snu, ale też bez nogi. Jak on się ucieszył! Jak pięknie dziękował za słodycze i książeczkę! Gdyby miał nogę, to pewnie z tej radości skakałby wokół łóżka. A potem powiedział ze smutkiem, że gdy miał nogę, to miał kolegów i przyjaciół, a teraz to prawie nikogo. I dziwił się, że dla ludzi kaleka jest jakby pół-człowiekiem. "Dla mnie jesteś całym człowiekiem - powiedziała Weroniczka a nawet więcej, bo nie spotkałam kogoś, kto by potrafił się cieszyć tak jak ty". I wtedy zobaczyła, że ten chłopiec ma jakieś dziwne oczy... Jakby w sam raz do obrazu twarzy Jezusa.
Gdy wróciła do domu, chwyciła farbki i pędzelek i namalowała na chuście same oczy, które były oczami chłopca, i jakby oczami Jezusa. Weroniczka dziwiła się, że zwykłymi akwarelkami można namalować oczy takie, jakby patrzyły i widziały coś pięknego.
Tak, ale oczy muszą mieć usta, które dopowiedzą to, co w oczach jest nieodgadnione. "Czyje usta namalować Jezusowi?" dumała Weroniczka. Nic jej nie chciało się śnić, choć prosiła Matkę Bożą o radę. Rada przyszła z innej strony. Pani sąsiadka opowiadała mamie o jakieś staruszce z domu pogodnej jesieni, która każdą napotkaną dziewczynkę nazywa swoją wnuczką i zaprasza ją do siebie, bo jej prawdziwa wnuczka nie chce znać swojej babci. Weroniczka poszła do tej staruszki, która tak niewiele chciała ot, żeby ktoś pooglądał z nią album ze zdjęciami, posłuchał wspomnień, zjadł czekoladki, którymi ona tak chętnie częstowała. Weroniczka już dwa razy była u tamtego chłopca, to i przyrzekła, że będzie przychodziła do tego jesiennego domu, który jednak nie bardzo był pogodny. To ona zaniosła tam trochę pogody, a wzięła... pogodny uśmiech staruszki, który tak bardzo pasował do oczu na chuście.
I tak pojawiła się reszta twarzy Jezusa. Nos pochodził od niewidomego pana, któremu Weroniczka czytała gazety. Policzki od pani woźnej, której Weroniczka pomagała sprzątać, a zafrasowane czoło było czołem pana Korczaka, który martwił się, co da jeść dzieciom, dla których był jedynym tatą w czasie wojny. Tylko że ta twarz Jezusa była tak smutna, jakby zmieściły się w niej wszystkie bóle i płacze świata. Jakby wołała smutkami wszystkich niepocieszonych, samotnych, cierpiących. "To nie takie proste... patrzeć na żywą twarz Jezusa i spokojnie sobie siedzieć w wygodnym fotelu - mówiła do siebie. - Trzeba by nie mieć serca". A ona je miała tak czułe jak sejsmograf.
Któregoś dnia wpadła do kościoła i spojrzała na marmurową twarz Matki Bożej. Ta twarz się lekko uśmiechała, jak na tej rzeźbie Michała Anioła w Rzymie. To nie był uśmiech, ale jakby taka pogoda wiele razy pocieszonego serca i spłakanych oczu, z których ktoś najczulej pozdejmował łzy i pochował je jak klejnoty. Chciała pokazać ten uśmiech mamie, koleżankom, księdzu, ale nikt tam żadnego uśmiechu nie widział...
Pokazała też chustkę z twarzą Jezusa pani od rysunków, ale pani powiedziała, że mogłaby lepiej namalować tam Smurfy albo Kaczora Donalda, a nie tak przeraźliwie smutną twarz. "Ale ona jest prawdziwa! ---- powiedziała Weroniczka. W niej wszystko jest żywe tak jak... Pan Jezus!" Ale pani niczego żywego tam nie zobaczyła, a o Panu Jezusie słyszała tylko tyle, co opowiadali malarze na nieżywych obrazach. "Ona też chyba nie zobaczyłaby uśmiechu Matki Bożej" -- westchnęła Weroniczka i poszła do jesiennego domu zanieść trochę pogody, bo był już marzec, błoto i deszcz.
Br Tadeusz Ruciński FSC - O OBRAZIE ŻYCIEM MALOWANYM Współczesna Ambona 1994
- 12 -
"Życie to podróż do wewnątrz" (Dag Hammarskjiild) Tam wewnątrz, w głębi, dokonuje się całe ludzkie życie. Ta głębia świadczy o prawdzie człowieka.
W mej dokonują się wszystkie wartościowania i decyzje. Trzeba tam zejść, by żyć jak na człowieka przystało. Trzeba zejść w głąb samego siebie
taki jest warunek bycia w pełni człowiekiem.
Tam, w głębi spotkasz samego siebie, prawdziwego. Poznasz kim jesteś, do kogo należysz, za kim idziesz. Poznasz swoje bohaterstwo i swoje tchórzostwo. Poznasz swoją wielkość i swoją nędzę.
Poznasz, czy możesz ze sobą wytrzymać czy nie.
Poznasz, czy jesteś człowiekiem głębi czy człowiekiem płycizny.
Tam, w głębi spotkasz Boga.
Tam poznasz jak bardzo jesteś kochany.
Wielu ludzi nie spotyka się z Bogiem, bo nie schodzą w głąb samego siebie. Wielu doświadcza różnych niemocy, bo nie idą w głąb samego siebie i nie przebywają z Bogiem.
Jeśli nie przebywają z Nim, nie przyjmują od Niego siły.
"Kto Boga spotyka, wie, że jest przez Niego »pociągnięty«, przyjmuje jego siłę, Jego Słowo - jako wezwanie do czynu, Jego bliskość - jako zachętę do poszukiwań (...)"
(Ks. H. Madinger, Spotkać Boga, Kraków 1989, s. 14)
Tam, w głębi, poznasz Boży sposób stania się człowiekiem wielkiej miary, wysokich lotów i promieniującej głębi; człowiekiem na miarę Jezusa Chrystusa.
Ks. Tomasz Rusiecki - W GŁĘBI Współczesna Ambona 1991
- 13 -
Dlatego chciałbym przeczytać opowiadanie, które opisuje rzeczywiste wydarzenie, a które znalazłem w pewnym tygodniku. Opisuje ofiarną śmierć 62-letniej kobiety.
Opowiadanie Scena była codzienna. Gromadka dzieci gimnastykowała się, biegała, skakała, szalała na placu zabaw. Na jego obrzeżu siedziały na ławkach mamy - i jedna babcia.
Niewiele metrów dalej wrzał gorączkowy ruch uliczny. Z, centrum Kolonii masa aut podążała z powrotem do dzielnie mieszkaniowych. Było około godziny 17.00, kiedy Gertruda N. (62 lata) - zamknęła książkę i wstała. Jak we wszystkie dni siedziała na skraju placu zabaw. Ze starego przyzwyczajenia spędzała tu wiele godzin dziennie. Własne jej wnuki już w międzyczasie podrosły i nie bawiły się tutaj.
Myślami kobiety zawładnęły miłe wspomnienia o wspólnie spędzonym tu czasie ze swoimi dziećmi i wnukami. Przeszłość rzutowała -może za bardzo - na przyszłość.
Nagle jednostajny hałas ruchu przerwała potężna detonacja, rodzaj eksplozji. Duży, ciężki samochód osobowy został wyrzucony z trasy na łąkę między jezdnię a plac zabaw, przekoziołkował i stanął w płomieniach. Dał się słyszeć trzask, a w szaro zasnute niebo wybuchaly czerwono-niebieskie wiązki iskier. Młoda kobieta krzyczała przeraźliwym, prawie nierzeczywistym głosem: - Dzieci, dzieci, one się palą, moje dzieci!
Bezwładnie, chyba z powodu szoku i odurzenia gęstym dymem, leżeli zagrożeni płomieniami, tuż przy źródle pożaru, Basia (6 lat) i Olek (4 lata), coraz to ogarniani przez czarne, gęste chmury dymu.
Kobiety i dzieci zdrętwiałe z przerażenia obserwowały to okropne wydarzenie. Czyżby wiatr miał popchnąć ogień na małe i spalić je?
Wszystko teraz działo się bardzo szybko. Gertruda podeszła zdecydowanym krokiem na miejsce nieszczęścia, wzięła obydwoje dzieci i wywlokła przez trawnik. W samą porę, bo płomienie zaczęły się rozszerzać i wydawało się, że chcą dosięgnąć dzieci.
Starsza pani, spokojnie, pewnymi ruchami, ale ostrożnie, położyła dzieci na ławce.
Młoda matka (27 lat) otrząsnęła się ze stanu osłupienia, pochyliła się nad małymi, objęła je płacząc. Dzieci oddychały ciężko - i zaczęły powoli otwierać oczy. Zatrucie dymem i oparzenia były nieznaczne.
Wybawicielka, ledwie zauważona, poszła kilka metrów dalej i usiadła na innej ławce. Już ponad 40 lat minęło od owej nocy, kiedy Gertruda N. wyniosła swoją własną córkę z płonącego po bombardowaniu domu.
Lekka mżawka opadała na trawnik, gdy na plac zabaw skręciła karetka pogotowia. Lekarz zbadał Basię i Olka, i uznał, że są w dobrej kondycji. Jakby przypadkowo zwrócił się ku starej Getruda N. Dziwnie zesztywniała i przechylona do tyłu siedziała na swojej ławce. Ktoś powiedział: - To ta starsza pani uratowała dzieci.
Nie reagowała na pytania lekarza, lekko otwarte usta nie poruszały się, oczy patrzyły w pustkę. Lekarz zrozumiał. Polecił położyć kobiet4 ostrożnie na noszach, próbował masażu serca, dał zastrzyk.
Potem powiedział cicho: - Nie, to było za wiele dla niej. Na świadectwie zgonu zanotował: - Ostra niewydolność serca. Stojącym wokoło wydawało się, jakby cichy uśmiech pojawił się na twarzy zmarłej. (Chwila ciszy)
Refleksja: Może teraz rozumiemy trochę lepiej, co znaczy, że Jezus, wywyższony na drzewie krzyża umarł za wszystkich - za wszystkich ludzi.
Willi Hoffsummer OFIARNA ŚMIERĆ Współczesna Ambona 2000
- 14 -
W czerwcu 1978 r. obserwowaliśmy, dzięki telewizji, powrót Krystyny Hojnowskiej Liskiewicz z przeszło 2-letniego rejsu, w którym jako pierwsza kobieta jachtem „Mazurek” opłynęła kulę ziemską. Kamery ukazały m in. reakcję ludzi, którzy czyn naszej rodaczki wynagrodzili rzęsistymi oklaskami i wielką sympatią. Ale czy ktoś wtedy pomyślał, ile wysiłków, zaparcia samego siebie i zmagań z żywiołem wody, i to w samotności, trzeba było przezwyciężyć, by dokonać takiego dzieła.
Ks. Jeziorski H. Jeżeli ziarno pszeniczne obumrze przynosi plon obfity, BK 2(114) /1985/, s. 80
- 15 -
Obumierać czy żyć w pełni.
O. Jan Beyzym, polski misjonarz, pracujący wśród trędowatych na Madagaskarze, w jednym ze swoich listów pisał:
„Ile moi biedacy cierpią fizycznie, to Ojciec wie, choć może nie zupełnie dokładnie z moich listów i fotografii, które posłałem. Ale co gorzej, że daleko więcej ponoszą szkody na duszy. Patrzę na to codziennie i inaczej nie mogę Ojcu tego opisać, jak tylko, że jak najchętniej chciałbym zaraz dostać nie jeden, ale dziesięć nie wiedzieć jak ostrych trądów, żeby tylko przez to wyprosić u Matki Najświętszej jak najprędzej potrzebne pieniądze na wystawienie nowego schroniska i zabezpieczenie jego utrzymania, a przez to usunąć te wszystkie niebezpieczeństwa dla duszy, na które moi nieszczęśliwi są narażeni obecnie”.
Takim pełni poświęcenia pozostał w pamięci tych, którzy go znali osobiście.
O. Alojzy Ward SI wspomina:
„Około 14 lat okazywał swą ofiarność na wyspie afrykańskiej, otaczając opieką tych, co ich ludzie nie chcieli widzieć i własne dzieci, na sznurze z domu wywlekali do lasu, aby się nie zarazić. Poświęcenie nie lada. Podnoszą się głosy, aby jego ciało na ołtarzu umieścić, na co rzeczywiście zasłużył”. /w: Ks. Drążek Cz. Posługacz trędowatych, Kraków 1977, s. 204-205/.
Ks. Grzesica J. Jeśli ziarno pszeniczne nie obumrze, BK 2(102) /1979/, s. 70