Miesięcznik „odra” 11 listopad 2009
Wczesnym rankiem, w dzień jego śmierci, kiedy pojawiłem się w sali reanimacyjnej szpitala, do którego zabrano go w pośpiechu z jego domowej sypialni, spotkałem się z lekarzem dyżurnym, gotowym przedsięwziąć „nadzwyczajne środki” i podłączyć ojca do maszyny umożliwiającej oddychanie. Bez niej nie było żadnej nadziei, choć jest rzeczą oczywistą - dodał lekarz - że maszyna nie odwróci rozwoju guza, który teraz zaatakował układ oddychania. Lekarz powiadomił mnie też, że według prawa, jeśli ojciec podłączony zostanie do maszyny, nie będzie można go odłączyć, chyba że ponownie zacznie oddychać samodzielnie. Decyzję należało podjąć natychmiast, a ponieważ mój brat wciąż był w drodze z Chicago, powinienem uczynić to sam. A ja, który wyjaśniałem ojcu, na czym polega oświadczenie woli, i następnie przekonałem go do podpisania tego dokumentu, teraz nie wiedziałem, co robić. Jak mogłem nie zgodzić się na maszynę, jeśli dzięki niej ojciec nie musiałby toczyć tej morderczej walki o każdy oddech? Jak mogłem wziąć na siebie decyzję, czy ojciec ma zakończyć życie, to życie, które zdane jest nam tylko raz? Daleki od myśli, by powołać się na oświadczenie woli, byłem już niemal gotów zapomnieć o tym dokumencie i krzyknąć: Cokolwiek! Cokolwiek!. Poprosiłem lekarza, żeby zostawił mnie samego z ojcem, o ile on i ja mogliśmy być sami w tej szpitalnej krzątaninie. Siedziałem obok niego, patrzyłem, jak walczy o przeżycie, i próbowałem skoncentrować myśli na spustoszeniu, jakie wywołał w jego organizmie nowotwór. Nie było to trudne, biorąc po uwagę fakt, że ojciec wyglądał na noszach, jakby miał za sobą przynajmniej ze sto rund z Joe Louisem. Myślałem o nieszczęściu, które miało nieodwołalnie nadejść, nawet gdyby respirator podtrzymywał go nadal przy życiu. Wiedziałem wszystko, wszystko; a jednak siedziałem tam bardzo długo, zanim pochyliłem się nad nim, jak tylko mogłem najbliżej, i zanim zdołałem wreszcie wyszeptać, przykładając usta do jego zapadniętej, wyniszczonej twarzy: „Tato, będę musiał pozwolić ci odejść”. Był nieprzytomny od kilku godzin i nie słyszał mnie, ale powtórzyłem moje słowa raz jeszcze, aż sam, wstrząśnięty, zdziwiony i zapłakany, w nie uwierzyłem. „Dad, I'm going to have to let you go” - kto z nas nie odczyta tych słów jako w pełni ludzkiej reakcji w obliczu tragedii, do jakiej nikt z nas nie został stworzony?
II. Wznowiona przed kilkoma tygodniami w Niemczech książka Waltera Jensa i Hansa Künga Menschenwürdig sterben. Ein Plädoyer für Selbstverantwortung (Umierać godnie. Wezwanie do samoodpowiedzialności) ukazuje się czternaście lat po pierwszym wydaniu. O tym, co zdarzyło się w tym czasie, informuje poprzedzający pierwotny wstęp apel Hansa Künga - skierowany do prawników, lekarzy, polityków, Kościołów i mediów - o urzeczowienie dyskusji na temat eutanazji oraz posłowie We własnej sprawie Ingi Jens, żony Waltera Jensa (w 2006 roku ukazała się w Polsce bestsellerowa biografia pióra obojga małżonków pt. Pani Tomaszowa Mann). Książka Jensa i Künga była i jest, zgodnie z tytułem, próbą otwarcia przestrzeni dla spokojnej, niedogmatycznej dyskusji nad potrzebą stworzenia regulacji prawnych dla zabiegów eutanazji (łac. euthanasia oznacza „bezbolesną śmierć”). Obydwaj autorzy stoją na stanowisku - przedstawianym z teologiczno-filozoficznego i literacko-religijnego punktu widzenia - że każdy człowiek ma prawo do godnej śmierci, z czego wynika, że w określonych sytuacjach winien móc prosić o pomoc w odejściu i pomoc ta winna móc zostać mu udzielona. Bezpośrednim bodźcem do napisania książki na temat kondycji człowieka w obliczu wiedzy o własnej śmiertelności było przekonanie, że miliony ludzi nie mają wyboru, nie mają nawet możliwości, nie mają najmniejszej szansy na godną śmierć. Codziennie oglądamy ich na ekranach telewizorów, czytamy o nich na stronach gazet - nawet jeśli nauczyliśmy się już, znużeni, nie zauważać tych wiadomości - ludzi, którzy zginęli w utarczkach wojennych, padli ofiarą katastrof albo epidemii, umarli z głodu, dokonali żywota w beznadziejnej nędzy. Miliony ludzi takich jak Hans Küng i ja mogłyby spokojniej oddawać się swojej pracy, gdyby wiedziały, że pewnego dnia stanie u ich boku lekarz - nie specjalista, lecz lekarz domowy, jakim był doktor Max Schur, jeden z najbardziej godnych podziwu ludzi tego stulecia, który nie zawahał się podać swojemu pacjentowi, Sigmundowi Freudowi, śmiertelnej dawki morfiny - pisał Walter Jens.
Dyskusje na ten temat toczyły się i toczą także w Polsce, stąd też drobiazgowa rekapitulacja przytaczanych argumentów nie wydaje się celowa. Godny odnotowania jest wszakże fakt, że Hans Küng, kontrowersyjny z perspektywy Kościoła katolickiego profesor teologii, argumentuje w swoich wypowiedziach na rzecz tezy, że w pewnych określonych wypadkach eutanazja - zarówno bierna, jak i czynna (lecz tylko dobrowolna, i to w oczach samego Künga przepaść, jaka oddziela go na przykład od australijskiego etyka Petera Singera, opowiadającego się za eutanazją zarówno dobrowolną, jak i niedobrowolną oraz adobrowolną) - jakkolwiek pozostaje w obecnym momencie dziejowym niezgodna z oficjalną doktryną Kościoła katolickiego, to jednak nie jest sprzeczna z nauką chrześcijaństwa.
Już Karl Barth uznał za „przypadek graniczny” to, że nie każde własnoręczne uśmiercenie samo w sobie i jako takie jest także potępionym na własnej osobie morderstwem: własnoręczne uśmiercenie nie musi być z konieczności odebranie sobie życia. Jego sens i cel mogłyby być także określoną, chociaż najbardziej ekstremalną formą nakazanego człowiekowi oddania własnego życia. Stąd też - pisze dalej Hans Kung - jako chrześcijanin i teolog czerpie z tych słów odwagę, aby po długim rozważaniu niemożliwych do zrównoważenia praw samemu opowiedzieć się publicznie za teologiczną i uzasadnioną z chrześcijańskiego punktu widzenia drogą środka: pomiędzy antyreligijnym libertynizmem bez odpowiedzialności („nieograniczone prawo do samobójstwa”) a reakcyjnym rygoryzmem bez współczucia („nawet to, co nie do zniesienia, trzeba znosić z pokorą”). I czynię to, ponieważ jako chrześcijanin i teolog jestem zdania, że miłosierny Bóg, który podarował ludziom wolność i zażądał od nich odpowiedzialności za własne życie, pozostawił także umierającemu człowiekowi odpowiedzialność i decyzję zgodną z własnym sumieniem odnośnie rodzaju i czasu swojej śmierci. Odpowiedzialność, której nie może odebrać człowiekowi ani państwo, ani Kościół, ani teolog, ani lekarz.
Hans Kung przyznaje, że jego wieloletni namysł nad kwestią eutanazji zapoczątkowała nieuleczalna choroba jego młodszego o cztery lata brata, który w wleku dwudziestu dwu lat zmarł po ciężkich męczarniach na guza mózgu. Daremne okazały się pobyty w szpitalach i chemioterapia. W końcu wypisano go do domu jako nieuleczalnie chorego. Jego stan stawał się coraz gorszy. Poszczególne części ciała, poszczególne organy odmawiały stopniowo posłuszeństwa, zaczął się trwający tygodniami, straszliwie powolny proces umierania z zachowaniem pełnej świadomości przy coraz silniejszym obciążeniu serca, układu krążenia i oddychania, potem ciągnące się wiele dni trudności z oddychaniem, aż w końcu - prawie co do dnia w rok po pierwszym ataku - udusił się w wyniku najścia wody do płuc. Czy to właśnie ta „dana przez Boga” śmierć, pytałem siebie wciąż od tamtego czasu. Czy człowiek także i to musi przyjmować aż do końca jako „dane przez Boga”, przyjmować „w pokorze”, chcąc „przypodobać się Bogu”? Odpowiedź, jakiej udziela sobie i innym teolog, i jaką wspiera skrupulatną analizą Ewangelii, jest negatywna.
Ta część książki kieruje się szczególnie do ludzi wierzących, którzy traktują Kościół nie jako nieomylną instytucję, lecz jako niedoskonały (udoskonalający się) ludzki twór. Walter Jens oferuje z kolei w swoim szkicu krótką przechadzkę po drogach literatury światowej, w której zwierciadle przegląda się śmiertelny człowiek. Książkę uzupełniają ponadto zwięzłe opinie lekarza (Dietrich Niethammer) i prawnika (Albin Ester) oraz zapisy odbytej w 1995 roku dyskusji wszystkich czterech osób.
Perspektywa lekarza- praktyka jest warta szczegółowej uwagi. Zdaniem francuskiego filozofa Vladimira Jankelevitcha problem eutanazji dręczy „tylko i wyłącznie lekarzy” ponieważ „Jeśli ktoś chce targnąć się na własne życie, robi to i kwita. Właściwe organa prowadzą śledztwo i sprawa na tym się kończy” W przypadku eutanazji „chodzi jednak o przyznanie lekarzowi uprawnień do zadania śmierci choremu, którego nie można wyleczyć, jeśli ów chory wyrazi na to zgodę”. Problem lekarzy zasadza się na tym, że „lekarz ma chronić życie (…) Lekarz ma walczyć o życie. W niektórych przypadkach prowadzi to jednak do absurdu. „Ten problem pojawił się wraz z nowymi technikami reanimacji; dziś możemy niemal w nieskończoność podtrzymywać chorego przy życiu, z tym że pacjent nie jest świadomym człowiekiem, lecz tylko żywym organizmem, znajduje się w stanie śpiączki (…) Lekarz może utrzymywać pacjenta w takim stanie bardzo długo. Jest to raczej sztuka dla sztuki, pozbawiona większego sensu. Eutanazja wyrasta ze sprzeciwu wobec takich praktyk. Przecież lekarz nie jest sportowcem, nie stara się bić rekordów w dziedzinie reanimacji, nie chodzi mu o to, by ludzkie szczątki, które są żywym człowiekiem tylko z nazwy, mogły świętować swoje dwusetne urodziny. W takich przypadkach” deklaruje Jenkelevitch „eutanazja jest konieczna”. Przytaczam te słowa ponieważ streszczają dobrze opinię wyrażoną w mniej bezpośredni sposób także przez Dietricha Niethhamera, dyrektora Kliniki Dzięcej przy Uniwersytecie w Tybindze. Niethammer przypomina ponadto starą przysięgę lekarską: …zadaniem lekarza jest niekiedy leczyć, często uśmierzać ból i zawsze pocieszać… Nikt jednak nie może wymagać od lekarza , aby ten czynnie pomagał w odejściu ludziom, nawet jeśli ci go o to proszą.
W zamieszczonej w „Dzienniku” (23.02.2009) rozmowie z Jarosławem Gowinem, szefem zespołu biotycznego przy premierze, zatytułowanym „Prawo nie może pozwalać na zabijanie” padają następujące słowa: „Moim zdaniem, z faktu, że człowiek ma niezbywalną godność, wynika, że (pomijając sytuacje takie jak wojna czy obrona konieczna) nie można go życia pozbawić”. Gowin zachowuje się tak, jak gdyby nie zauważał subtelnego błędu logicznego zawartego w swojej wypowiedzi - nie można pozbawiać człowieka życia z wyjątkiem pewnych sytuacji. Jeśli można pozbawiać człowieka życia na wojnie albo w obronie koniecznej, to dlaczego nie można pozbawić go życia na jego wyraźną prośbę popartą w drodze konsultacji medycznych? Jeżeli prawo nie karze umyślnego pozbawienia życia na wojnie i w obronie koniecznej - z wyjątkiem sytuacji, które łamią konwencje wojenne albo wykraczają poza dopuszczalne formy obrony koniecznej - to dlaczego takim lękiem (zamiast współczuciem, niepokojem, troska) musi napawać nas świadomość popełnienia czegoś złego.