Początek procesu stalinowskiego prokuratora |
- Oskarżam ppłk w stanie spoczynku Czesława Ł. o podżeganie sądu do bezprawnego orzeczenia kary śmierci wobec czterech członków grupy rotmistrza Witolda Pileckiego. Ł., jako człowiek wykształcony i doświadczony w pracy w ówczesnym sądownictwie wojskowym, miał pełną świadomość, że oskarżeni mogą zostać straceni. Jego celem było wyeliminowanie przeciwników politycznych - tak prokurator IPN Małgorzata Kuźniar-Plota zakończyła trwające pięć godzin odczytywanie aktu oskarżenia przeciwko stalinowskiemu prokuratorowi.
Proces Czesława Ł. rozpoczął się 5 czerwca przed Wojskowym Sądem Okręgowym w Warszawie. Ponad 50 lat wcześniej, w marcu 1948 r., też przed stołecznym sądem wojskowym, tyle że rejonowym, oskarżał ośmiu „płatnych szpiegów Andersa”. Teraz rzecz jasna nie przyznał się do winy. Ponieważ nie ma u nas kary śmierci, grozi mu dożywocie - za podżeganie do zabójstwa odpowiada się bowiem tak samo jak za zabójstwo.
KOGO PODŻEGAŁ?
Na początku rozprawy przeciwko Czesławowi Ł. wydawało się, że sąd ponownie ją odroczy (tak stało się z pierwszą - 12 maja), albo - co gorsza - w ogóle umorzy postępowanie. Uparcie dążyli do tego obrońca i jego klient (przed kamerami Ł. obłudnie twierdzi, że zależy mu na szybkim zakończeniu procesu), zasypując sąd odpowiednimi wnioskami. Przede wszystkim utrzymywali, że podżegać do przestępstwa można tylko osoby fizyczne, a nie instytucję, jaką jest sąd.
Mec. Jerzy Tracz: „Jeżeli prokurator może podżegać sąd do skazania, to po każdym wyroku uniewinniającym powinien odpowiadać za wniosek o wyrok skazujący”.
Czesław Ł: „To taki sam absurd jak pociąganie do odpowiedzialności adwokata za to, że wnosząc o uniewinnienie przestępcy, podżega do jego bezkarności”.
Sąd oddalił wniosek, argumentując, że co prawda podżegać można tylko osoby fizyczne, ale oskarżenie Ł. odnosi się do podżegania „konkretnego składu sądzącego”.
Mec. Tracz i oskarżony Ł. co chwila obrażali prokuratora IPN (że nie zna prawa, a akt oskarżenia jest nonsensowny) i reprezentowaną przez niego instytucję (że jest powszechnie krytykowana i powinno się ją zlikwidować).
TYLKO NIE WIĘZIENIE
Kiedy jako jedyny z członków rodzin ówcześnie skazanych (żaden z podsądnych już nie żyje) zgłosiłem chęć wystąpienia jako oskarżyciel posiłkowy, mec. Tracz zaprotestował: „Należy sprawdzić, czy wnioskodawca nie współpracował z PRL-owskimi służbami specjalnymi”. Po krótkiej naradzie sąd zawyrokował: „Oddalić wniosek”. Dlaczego? Niezależnie od absurdalności takiego przypuszczenia (w 1990 r. mając lat 19, trudno było zostać zwerbowanym przez komunistyczne spec-służby) wniosek ów nie miał żadnych podstaw prawnych. Wspomnianą agenturalność można bowiem sprawdzać tylko „w rozumieniu ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej” - jeśli ktoś uważający się za pokrzywdzonego, składa wniosek o swoją „teczkę”. Udostępnianie dokumentów ofiarom minionego systemu (w sprawie zmarłego w ub. roku Ojca - Tadeusza Płużańskiego, też oskarżanego przez Ł. w procesie Pileckiego i skazanego na karę śmierci, złożyłem zresztą odpowiedni wniosek do IPN) nie ma nic wspólnego ze ściganiem ich oprawców - stalinowskich (komunistycznych) zbrodniarzy. Mec. Tracz nie doczytał ustawy.
Skąd jednak taki pomysł przekornego mecenasa? Na początku lat 90. Ojciec zapytał publicznie, czy prokurator Ł. (tak jak obrońca Alicja Pintarowa) przypadkiem nie współpracował z bezpieką (czytaj niżej). Na poprzedniej rozprawie mec. Tracz - też przewrotnie - wniósł o sprawdzenie prawidłowości składu sędziowskiego. Podczas procesu grupy Pileckiego jego klient nie dopełnił tego obowiązku (to punkt wyjścia obecnego oskarżenia Ł. przez IPN) - zamiast tzw. składu zawodowego (trzech sędziów) lub ławniczego (sędzia i dwóch ławników) było dwóch sędziów i jeden ławnik.
Po odrzuceniu „agenturalnego” wniosku pewny siebie Ł. stracił dobry humor. W przerwie rozprawy błagał swojego obrońcę: „Zrób wszystko, żeby tylko nie więzienie”.
POD NADZOREM BEZPIEKI
Odczytując akt oskarżenia, prokurator Małgorzata Kuźniar-Plota przypomniała, że proces Pileckiego był pokazowy, starannie nagłośniony przez reżimową prasę. Przede wszystkim został wcześniej przygotowany przez bezpiekę (śledztwo przeciwko „płatnym szpiegom Andersa” trwało 1,5 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie, nadzorował je bezpośrednio pierwszy „śledź” „polskiego” stalinizmu Józef Goldberg-Różański). Ł. - podobnie jak sąd i adwokaci - dobrze o tym wiedział. Mimo to całkowicie zignorował fakt, że podczas rozprawy oskarżeni odwoływali złożone w śledztwie zeznania (to jedna z podstaw dzisiejszego oskarżenia Ł.), podkreślając: „niczego takiego nie powiedziałem”, „oficer śledczy nie zapisał tego, co zaznaczałem”, „zgadzałem się na podpisywanie wszystkiego, co mi kazano, byleby nie przedłużać śledztwa”. Prawie zawsze towarzyszyło temu lakoniczne stwierdzenie: „byłem wówczas bardzo zmęczony”. Dlaczego żaden z podsądnych nie przyznał otwarcie: „byłem bity; grożono, że załatwią moją rodzinę”? Odpowiedź znajdujemy w słowach Czesława Ł. Po procesie miał powiedzieć do matki Pileckiego: „Syn pani to wrzód, który trzeba wyciąć”. Ł., co prawda zaprzecza: „pani Pilecka nigdy u mnie nie była”, ale zaraz dodaje: „może podeszła w czasie przerwy w rozprawie i wtedy powiedziałem coś, co brzmiało podobnie. Na sali było pełno ubeków, patrzyli, jak się zachowuję, co mówię”. Dodajmy - byli to ci sami ubecy, którzy wcześniej znęcali się fizycznie i psychicznie nad oskarżonymi.
NADGORLIWY
Domagając się najwyższego wymiaru kary dla Witolda Pileckiego - bohatera Polskiego Państwa Podziemnego, dobrowolnego więźnia obozu w Oświęcimiu - Czesław Ł. przyczynił się do zamordowania rotmistrza, który 25 maja 1948 r. został rozstrzelany. Pozostałe ofiary prokuratora - też oskarżane bezprawnie, bez dowodów winy - miały więcej szczęścia. Dwójkę skazanych „dzięki” niemu na KS - Marię Szelągowską i Tadeusza Płużańskiego Bierut ułaskawił, skazując na dożywocie. Czwarty podsądny - Makary Sieradzki, wobec którego Ł. również wnosił o karę śmierci, wyrok dożywocia zawdzięczał sądowi, który w tym wypadku nie zgodził się z oskarżycielem. Pozostałym czterem członkom „siatki szpiegowskiej” skład sędziowski też obniżył kary w stosunku do tego, czego chciał Ł. - np. zamiast żądanego dożywocia zawyrokował o długoletnim więzieniu. Czyż Ł. nie był nadgorliwy? Czyż nie nadużył władzy - co zarzuca mu IPN?
KŁAMLIWE ZARZUTY
Prokurator IPN podkreśliła, że w 1990 r. Sąd Najwyższy zrehabilitował skazanych w 1948 r. Uznał bowiem, że nie byli oni szpiegami (Ł. do dziś uważa Pileckiego za szpiega), działającymi na rzecz „obcego wywiadu”, gdyż zbierali i przekazywali informacje dla polskiego wojska na Zachodzie i rządu londyńskiego. Miało to charakter polityczny, a nie agenturalny, a „dotyczyło zagadnień społeczno-gospodarczych, a także działania władz bezpieczeństwa”.
Małgorzata Kuźniar-Plota przywołała też orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie skazania na śmierć sanitariuszki „Łupaszki” Danuty Siedzikówny „Inki” - sędziowie uznali, że był to mord sądowy. Tak samo profesorowie Witold Kulesza i Andrzej Gaberle zakwalifikowali skazanie i stracenie przez komunistów gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”.
Prokurator rozprawiła się następnie z kolejnymi zarzutami aktu oskarżenia wobec członków grupy Pileckiego:
- Nie brali pieniędzy na „działalność szpiegowską”, ale jako oficerowie II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie dostawali żołd.
- Nie planowali zamachów „na czołowe osobistości MBP”, gdyż ich celem była działalność polityczna, m.in. „rozładowywanie lasu”.
- Znaleziona w skrytce Pileckiego broń nie miała posłużyć do zamachów (patrz wyżej); schowana po Powstaniu Warszawskim nie została potem użyta.
- Już wcześniej, w czasie okupacji używali fałszywych dokumentów.
- Pilecki nie zgłosił się do RKU, gdyż taki obowiązek ciążył na nim tylko w czasie wojny, a stan wojenny władze odwołały z dniem 16 XII 1945 r.
A co na to Ł.? Żądanie kary śmierci tłumaczył „presją przełożonych” - sowieckiego szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej Stanisława Zarakowskiego i jego zastępcy Henryka (Hersza) Podlaskiego. To oni dali mu tezy oskarżycielskie, ale zarazem obiecali, że żaden wyrok w tej sprawie nie zostanie wykonany, że prezydent Bierut skorzysta z prawa łaski.
Prokurator IPN: - Nawet w ówczesnym prawie obowiązywała zasada, że co prawda prokurator wykonuje polecenia przełożonych, ale przede wszystkim jest niezależny. Zeznania Ł. trudno zweryfikować, jest to tylko linia jego obrony.
DLACZEGO ZGINĄŁ?
W świetle najnowszych badań, w latach 1944-56 skazano w Polsce na śmierć ok. 5 tys. osób. Obecnie IPN prowadzi w całym kraju kilkadziesiąt śledztw w sprawie mordów sądowych. Jak dotąd żaden z ich sprawców nie został skazany. Odpowiedzialności nie poniósł również żaden stalinowski prokurator. W ubiegłym miesiącu osądzono natomiast pierwszego stalinowskiego sędziego - karę dwóch lat odsiadki dostał płk Tadeusz Nizielski. |
Do dziś nie wiadomo, dlaczego rotmistrz Witold Pilecki musiał zginąć. Czy dlatego, że za dużo wiedział o roli, jaką późniejszy wieloletni premier PRL Józef Cyrankiewicz odegrał w obozie w Oświęcimiu (komunistyczne władze przez lata podtrzymywały wersję, że to właśnie Cyrankiewicz, a nie Pilecki, którego celowo skazano na zapomnienie, miał największe zasługi dla obozowej konspiracji), czy dlatego, że nie chciał współpracować z UB?
Kolejne rozprawy przeciwko Czesławowi Ł. sąd wyznaczył na połowę września „ze względu na okres wakacji”. Czy w czasach stalinowskich takie odwlekanie sprawy byłoby możliwe? Ł., który w przeciwieństwie do swoich ofiar odpowiada z wolnej stopy, już teraz zapowiedział, że chce złożyć zeznania. Aby oskarżony w toku procesu nagle nie przypomniał sobie o jakiejś chorobie, sąd skierował go na kompleksowe badania lekarskie. Jak dotąd, mimo 92 lat nie zdradza objawów amnezji. Chyba, że pytania bezpośrednio dotyczą przebiegu procesu i jego odpowiedzialności za mord sądowy na Pileckim.
TADEUSZ M. PŁUŻAŃSKI