5709


- 1 - 

 

Kronika życia św. Kryspiny mówi nam, że żyła w Takorze w Numidii (obecnie Algier) na przełomie trzeciego i czwartego wieku. Była powszechnie bardzo szanowaną osobą. Mówiono o niej ze czcią obdarzając ją tytułem: matrona. Rzeczywiście dobrze jej się wiodło:miała liczne potomstwo, w domu zawsze gościł dostatek. Aż tu doniesiono na nią, że , jest chrześcijanką, a wiara nasza była wtedy prześladowana. Uwięziono ją w czasie śledztwa niedwuznacznie podpowiadano jej, że będzie wolna, ale za cenę odejścia od Chrystusa. Jest jednak stanowcza, dokonawszy raz wyboru Chrystusa, chce pozostać wierną Jemu do końca. Nie chciałaby być chorągiewką, która tak się ustawia, jak wiatr zawieje. Stawiono ją przed władcą - prokonsulem w Thevasta. Ten próbuje ją zastraszyć, ale na próżno. Kryspina zachowuje spokój i męstwo. Zostaje najpierw skazana na tortury. Cierpi bardzo, ale dalej jest spokojna, wie bowiem, komu zaufała. A Pan daje jej siłę, że cierpienie i tortury znosi pogodnie i z należytą godnością. Ten niczym nie zamącony spokój i męstwo w cierpieniu oddziałowuje na drugich. Ludzie widzą, że największym skarbem na tej ziemi jest sam Chrystus, za którego nawet warto życie dać. Została ścięta w 304 roku. Jej piękne życie mówi nam, żebyśmy umieli zawsze wybierać Boga, a wtedy będziemy prawdziwie wielkimi ludźmi, a nasze życie będzie w pełni udane.

Ks. Orszulak F. CM, Konieczność wyboru, BK 1 (1985), s.18

 

- 2 -

 

  Kiedyś, gdy nasza Ojczyzna była wykreślona z mapy Europy, kiedy kraj nasz został rozgrabiony przez ościenne państwa, to wtedy dzieci polskie zmuszone były do uczenia się w szkole obcej mowy - języka zaborców. Tym samym miały wyrzec się języka ojczystego i zapomnieć, że są Polakami. I oto w jednej szkole w zaborze pruskim zastraszono polskie dzieci, że mają mówić zawsze i wszędzie po niemiecku. Dzieci stanęły wobec trudnego wyboru: albo zdradzić swój ojczysty język, albo ponosić dotkliwe kary za ojczystą mowę. Jednemu z uczniów zagroził nauczyciel, że jeżeli będzie opowiadał po polsku, to dostanie kijem po ręce. Mówiło się wtedy, że otrzyma łapę. Chłopiec wywołany do odpowiedzi stanął spokojnie i chociaż nauczyciel groźnie i ostrzegawczo mówił do ego: "Daję ci chłopcze pięć minut do namysłu, bo w przeciwnym razie wymierzę ci łapę", to jednak ten dzielny mały Polak wyciągnął i spokojnie powiedział: "Proszę bić. Wiem, że będzie mnie potem ręka boleć, może nawet kilka godzin, ale potem będę uradowany, że nie zdradziłem swego języka. Ale gdybym zdradził swoją polską mowę, to żałowałbym przez całe życie".

Ks. Orszulak F., Konieczność wyboru, BK 1 /1985/, s.18

 

- 3 -

W książce wydanej przez Bibliotekę Wydawniczą, czytamy wspomnienia mężczyzny o jego dzieciństwie: "Nad moją kolebką nie pochylała się nigdy jasna głowa matki. Nie całowała mnie na dobranoc i nie doświadczyłem, czym są jej pieszczoty i serce. Usłane cierniami wczesne dzieciństwo ukazało mi tragiczną maskę, wieczną szarpaninę z sobą, rozdarcie psychiczne i wyobcowanie. Wychowała mnie macocha, która od samego początku miała do mnie chroniczne uprzedzenie. Przez szparę drzwi dowiedziałem się, że jestem znajdą, przybłędą, bękartem, którego ona nienawidzi jak psa. Zdumiony ukryłem twarz w dłoniach i po raz pierwszy uciekłem z domu. Był grudzień..., kiedy czarna noc otulała do snu miasto, w oknach zobaczyłem blask świateł choinkowych. Ludzie w gorączkowym pośpiechu robili ostatnie sprawunki i śpieszyli do swoich domowych gniazd. Z goryczą uświadomiłem sobie, że jestem sam - samotny na tym wzburzonym morzu życia. Wyjechałem do mieszkających w odległości 40 km krewnych; przyjęli mnie i pomogli poznać prawdę... Miałem matkę. Pierwszą prawdziwą, której nie znałem i dla której zaczęło bić moje zranione serce. Ożywiła mnie nadzieja, że wreszcie odnajdę kogoś, kto mnie zrozumie, komu się wypłaczę i wygarnę wszystkie żale swojego życia. Ale nikt nie znał jej adresu..." Ile podobnych przykładów utraconej młodości, zagubionego szczęścia zna ludzkie życie na ziemi. A wszystko dlatego, że coraz częściej słyszymy wołanie wyrywające się z egoistycznego serca człowieka: wszystko mi wolno, bo mam prawo do własnego szczęścia; mnie też się coś od życia należy. Szukając i zdobywając szczęście dla siebie zapominamy, że stajemy się przyczyną nieszczęścia i łez drugiego człowieka. Zapominamy, że obok nas stoi brat i wyciąga swoje ręce i żebrze o litość, prosi o odrobinę zrozumienia i miłości.

 

Ks. Stanisław Iłczyk "ŚLUBUJĘ CI MIŁOŚĆ..." BK 88

 

- 4 -

 

Niedawno w jednym z programów telewizyjnych emitowany był cykl reportaży o sektach, w którym występowali ludzie pokrzywdzeni przez sekty. Opowiadali o swoich ciągłych lękach, o zerwanych przyjaźniach, o rozbitych rodzinach, o utraconych majątkach zagarniętych przez sekty, o bólu spowodowanym utratą swoich najbliższych. Wiele się mówi o zagrożeniach płynących z faktu nie przygotowania naszego prawodawstwa do tego rodzaju zagrożeń. Jednak najbardziej zastanawiające wydaje się być to, że do tych sekt wstępują w przeważającej mierze ludzie naznaczeni znamieniem chrztu św.

W dzisiejszym pierwszym czytaniu Jozue wprowadziwszy Naród Wybrany do Ziemi Obiecanej, karze im się zdeklarować, komu będą służyć: czy bóstwom, czy Panu, który ich wywiódł z ziemi egipskiej. Jakże wybór Izraelitów jest różny od wyborów, które na naszych oczach dokonują często bardzo nam bliscy ludzie! Dzisiaj często słyszymy: "Ten Bóg nam nie odpowiada, nie przystaje do naszej codzienności. On nie potrafi wyprowadzić nas z gmatwaniny naszych słabości. Potrzebujemy Boga, który je zaakceptuje, dla którego nasze słabości będą zaleta". Z drugiej jednak strony słyszymy ludzi powtarzających za św. Piotrem: "Panie, do kogóż pójdziemy?"

 

Ks. Jan Kasztelan - "CZYŻ I WY CHCECIE ODEJŚĆ?" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

 

- 5 -

 

W ciągu naszego życia przeżywamy okresy oczekiwania: małe dzieci oczekują na pójście do przedszkola; „sześciolatkowie” z niepokojem myślą: "Jak będzie wyglądał program zajęć w szkole?" Ośmioklasiści rozważają nad wyborem i dostaniem się do szkoły ponadpodstawowej. Dla dzieci z klasy drugiej szkoły podstawowej najważniejsze jest przygotowanie do Pierwszej Spowiedzi i Komunii św. Wiedza o tym, że o dopuszczeniu do spotkania z Panem Jezusem oprócz nich będą decydowali rodzice i katecheci.

Na katechetycznych spotkaniach z drugimi klasami podkreślałem, że Pierwsza Komunia Święta będzie ważna, nawet gdyby nie przyjechali na tę uroczystość goście, gdyby nie było uroczystego przyjęcia, białej sukienki, nowego garnituru, gdyby nie było prezentów pierwszokomunijnych. Wszyscy powtarzaliśmy wiele razy: najważniejszym darem jest Pan Jezus!

Żaden prezent nie może zasłonić Pana Jezusa!

Na najbliższej katechezie po uroczystości pierwszokomunijnej wracałem w rozmowie do przeżyć dzieci. Wprawdzie cieszyły się ze spotkania z Jezusem, to jednak otrzymane prezenty tak pochłaniały wyobraźnię, że dużo czasu poświęcały oglądaniu zegarka, pracy przy komputerze, jeździe rowerem, aparatowi fotograficznemu, zabawkom oraz innym prezentom otrzymanym z racji Pierwszej Komunii Świętej. Taka atmosfera była powodem, że nie wszystkie dzieci uczestniczyły w "białym tygodniu", prezenty zasłoniły im Pana Jezusa.

 

Bp Antoni Długosz - "CZYŻ I WY CHCECIE ODEJŚĆ?" BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(139) 1997

 

- 6 -

 

No i prawie koniec wakacji. Jeszcze tak niedawno wybieraliśmy i planowaliśmy - gdzie pojedziemy: nad morze na kolonie - czy na oazę w góry? Z kolegami na obóz - czy z rodzicami na wczasy? Do babci na wieś - czy do wujka do leśniczówki?... Tyle było planowania, a wszystko dlatego, że wcale nie jest łatwo WYBRAĆ. W dodatku DOBRZE WYBRAĆ. Jacek wybrał obóz z kolegami i właśnie wczoraj wrócił zły jak osa. Nie było pogody, a co gorsze przyjaciele - jak się okazało - zawiedli. Jurek z VIc miał trudny wybór: w sierpniu w tym samym czasie oaza w górach i harcerski obóz nad samym morzem... Na dokładkę w tej samej grupie oazowej miała być Iwonka - młodsza siostra Jurka. A on bardzo me chciał być niańką... Mama prosiła, by pojechał z maluchem, jak żartem w domu nazywano niecałe dwa lata młodszą dziewczynkę. Jurek długo się zastanawiał... i pojechał w góry. Wrócili dopiero wczoraj - oboje bardzo zadowoleni. Jurek powiedział, że wcale nie musiał być "niańką", Iwona - naprawdę tak o niej powiedział, jakby zapomniał, że wcześniej zawsze mówił "maluch" - to wspaniały kompan! I jeszcze dodał: dobrze, że tak wybrałem...

Każdy człowiek chce wybierać to, co wydaje mu się dla niego dobre. Ale czasem okazuje się, że z jakiegoś powodu to, co uznał za lepsze ( a może - tylko w danej chwili przyjemniejsze?), w końcowym rachunku nie da się zapisać na plus...

...Pewnie w tym momencie powinniśmy się zastanowić, co to znaczy wierzyć. Iwona i Jurek umieli odpowiedzieć na to pytanie. Mówili, że właśnie w czasie oazowych wycieczek nauczyli się wędrować z Panem Jezusem. I jeszcze powiedzieli, że to jest właśnie wiara - wszędzie, gdzie się jest i we wszystkim co się robi, w czasie wakacji i podczas roku szkolnego - zawsze być z Panem Jezusem.

 

KRĄG - PANIE, DO KOGÓŻ PÓJDZIEMY? Współczesna Ambona - Kielce 1991 Rok XIX Nr 3

 

- 7 -

 

Kiedy myślę o słonecznikach, to przypomina mi się słoneczna twarz jednej dziewczynki, Adelinki (tak miała na imię). Miała ona duże pudełko farbek - chyba ze sto kolorów, ale malowała zawsze tylko trzema: żółtym, złotym i zielonym. Na jej malunkach było tyle słońca, jak na obrazach malarza Van Gogha, który malując, maczał pędzel w słońcu. Adelinka też chciała namalować kiedyś tysiące wielkich słonecznych obrazów, ale namalowała tylko trzy, bo popsuły się jcj oczy i musiała na długo zamieszkać w szpitalu, gdzie te oczy coraz bardziej psuła choroba, nazywana przez dorosłych rakiem. Miała tam ze sobą farbki i pędzelki, ale malować już nie mogła. Któregoś dnia dla jej oczu zgasł ostatni promyk światła. Wtedy przelękła się tej strasznej ciemności, jak ciemnego pokoju, z którego nie można wyjść. Bała się, krzyczała, chwytała nas za ręce, a my nie wiedzieliśmy, jak jej pomóc. A ona prosiła: "Zapalcie mi jakieś światełko nadziei!" I wtedy przyszedł ksiądz i powiedział, że spróbuje przepędzić te strachy. Siadł przy niej na łóżku, a Adelinka chwyciła się jego fioletowej stuły jak koła ratunkowego i szeptała na ucho księdzu to, czego bardzo wstydziła się przed ludźmi. A potem ksiądz wyjął ze złotej kieszonki na piersi biały kawałek chleba z "Jezusem-na-drogę" i szepnął, żeby Adelinka zaprosiła w te ciemności Jezusa. I wtedy, po wielu dniach lęków i strachów, Adelinka pierwszy raz zasnęła spokojnie, przyciskając ręce do piersi, jak gdyby nic chciała wypuścić Jezusa ze swoich ciemności.

Na drugi dzień przyniosłem jej kwiaty - słoneczniki, jeszcze ciepłe od słońca. Ona je tak lubiła. Powiedziałem: "Adelinko, tu stoją słoneczniki. Dotknij ich płatków, są złote, ,jak twoje malunki". A ona dotykała je palcami i przytulała do twarzy. Potem powiedziała: "Wiesz, one są takie złote, jak moje słoneczko!" - "Jakie słoneczko?" - zapytałem zdziwiony, bo nie zrozumiałem, o jakie słoneczko chodzi. - "Wiesz - odpowiedziała - kiedy zgasły mi oczy, to w tej ciemności straszyły mnie ogromne, najczarniejsze cienie, ale potem, gdy ksiądz dał mi "Jezusa-na-drogę", gdzieś tam w środku, zobaczyłam małe słoneczko - zupełnie żywe. Teraz je też widzę!" - zawołała, a twarz jej zrobiła się jasna, jak najweselszy słonecznik, choć dzień za oknem był ponury, jak płaszcz milicjanta. - "Opowiedz, Adelinko, jak wygląda to twoje słoneczko?" poprosiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że można widzieć jakieś słoneczko nie mając oczu. - "Umocz mi pędzelek w złotej farbce, to ci je namaluję!" - odpowiedziała Adelinka. Dałem jej kartkę, pędzelek, a ona podnosząc twarz, jak słonecznik, gdzieś w górę, coś malowała. Patrzyłem na kartkę - to, co ona malowała po omacku, nie było podobne do takie zwykłego słoneczka z koronąpromyków... Wyglądało to, jak dwie złote dłonie trzymające coś, czego nie zdążyłem zobaczyć, bo nagle Adelinka roześmiała się wesoło, jak skowronek, do kogoś tam w górze, między jej twarzą a sufitem... Trąciła słoiczek z farbką, która rozlała się na całą kartkę. Potem osunęła się na poduszkę, a jej dusza uleciała w słońce...

W szpitalu zrobiło się jasno, choć wieczór był ponury, jak kalosze nieszczęścia. Położyłem ten bukiet słoneczników na rękach Adelinki jeszcze ubrudzonych farbką, a one przytuliły do niej swoje główki, jakby tam, w środku niej zobaczyły kogoś jaśniejszego od słońca...

Została mi po Adelince kartka z rozlaną żółto-złotą farbką. Czasem, kiedy dzień jest smutny, jak oko wrony, wyciągam tę kartkę i przymykam lekko oczy. Widzę wtedy słoneczko, które niesie mi Jezus. Patrzę na to słoneczko, jak słonecznik. I widzę je nawet, kiedy patrzę na coś lub kogoś innego. I nic mogę wtedy kogoś odepchnąć, okłamać, skrzywdzić, bo ono by zgasło. Mam wtedy chęć przytulić nawet nieznośnego psotnika, a temu, kto rzucił we mnie kamieniem, dać kromkę dobrego chleba... Bo chcę zakochać się w Jezusie, jak słonecznik w słońcu i być choć troszkę do Niego podobny i poznać Go lepiej, żeby Go kiedyś zobaczyć tak, jak Adelinka.

 

Br. Tadeusz Ruciński - KTO JEST ŻYCIODAJNY? Współczesna Ambona 2000

 

- 8 -

 

Słusznie A. Kamieńska w swoim "Notatniku 1973 -1979" (pod datą 6 września 1973) zapisała: "Sakrament pokuty powinien być nazwany sakramentem miłości. Bo tylko miłość jest zdolna do przebaczenia. Nie zwracamy się do trybunału, ale do przerastającej nas Miłości". Do oczyszczającej i uświęcającej miłości Jezusa! Trafnie tę prawdę o Jezusowej miłości, która oczyszcza Kościół, a poprzez Kościół każdego człowieka, wyraził kard. C. M. Martini: "Bóg kocha naprawdę nasze miasta, kocha to miasto, które jest ludzkością; chce, aby należało do Niego, aby było Jego częścią, jak pas wokół Jego ciała, jako chwała, jako Jego imię. I smuci się, płacze nad miastem, gdy ono Mu nie odpowiada i staje się zbutwiałym pasem. Jezus cierpi i umiera, bierze na siebie grzechy, sprzeczności, zło miasta; i również my-księża i biskupi-musimy wziąć na siebie sprzeczności, ubóstwo, nędzę, margines, krzyki i ból ludzkości i złożyć je w kielichu i w Hostii podczas Mszy św. Eucharystia jest zatem sercem, w którym dokonuje się odkupienie miasta. Jak długo w mieście odprawiać się będzie Eucharystię, nie musimy się obawiać, nawet gdyby tym miastem była Sodoma i Gomora, ponieważ w Eucharystii życie miasta nieustannie podlega odnowie" ("Głos prorocki w mieście. Rozważania o proroku Jeremiaszu", Wydawnictwo WAM, Kraków 1996, s. 51 ).

 

Ks. Henryk Witczyk - CHRYSTUS UMIŁOWAŁ KOŚCIÓŁ Współczesna Ambona 1997

 

- 9 -

 

Jean-Paul Sartre (1905-1980), francuski filozof i pisarz, w swej autobiografii pt. "Słowa" wspomina również o drodze do niewiary. Powiada m.in. tak: "Do niewiary nie przywiodły mnie sprzeczności dogmatów, lecz życie. Bo przecież wierzyłem - co dnia klękając w koszuli na łóżku odmawiałem, złożywszy ręce, swój pacierz, ale o Bogu myślałem coraz rzadziej. Kilka lat utrzymywałem jeszcze z Wszechmocnym stosunki oficjalne, prywatnie jednak zaprzestałem składania Mu wizyt... A On coraz rzadziej na mnie spoglądał... w końcu odwrócił oczy" (K. Wójtowicz, Alikwoty, Wrocław 1973, s. 76).

 

Ks. Edward Chmura - WIERZYĆ TO "CHODZIĆ Z PANEM" Współczesna Ambona 1997

 

- 10 -

 

W finale rozgrywek o mistrzostwo szkoły w piłce nożnej klas drugich faworytem była IIa. W tej drużynie grał Jacek - bardzo dobry bramkarz. W ataku najlepiej radził sobie Karol. Zresztą wszyscy grali wyśmienicie i pewni byli zwycięstwa. Gdy zakończył się czas przewidziany na mecz, wynik niestety był niekorzystny. Chłopcy z IIc cieszyli się ze zwycięstwa, a ci, którzy patrzyli na grę obydwu drużyn, po meczu mówili: "faworyci grali w pojedynkę". Każdy z zawodników chciał sam wygrać mecz, każdy z nich chciał się pokazać, że to on jest najlepszy. Zapomnieli, że piłka nożna to gra zespołowa. "Zwyciężając" każdy z osobna doprowadził do przegranej swojej drużyny.

 

Ks. Waldemar Pawlik - RAZEM ŁATWIEJ Współczesna Ambona 1997

 

- 11 -

 

W wywiadzie pt. Oswajanie liberalizmu ("Przegląd Powszechny" 1998, nr 4) prof. Leszek Kołakowski powiedział: "Mam za złe Kościołowi, że jak gdyby zaprzestał w swoim nauczaniu podkreślać to, co zawsze było istotne: nędzę istnienia ludzkiego. Kościół nie obiecywał szczęścia na ziemi i nie powinien, moim zdaniem, obiecywać. I nie będzie szczęścia na ziemi, chyba że przez szczęście rozumie się stan narkotyczny, to znaczy szczęście, jakie można osiągnąć przez karmienie się narkotykami. Myślę, że ta bardzo ważna część tradycji kościelnej jest jak gdyby zapomniana czy odsunięta, i tego żałuję. Myślę, że to jest koncesja uczyniona bałwanowi nowoczesności i to koncesja, która Kościołowi szkodzi". W dalszej części rozmowy, w której zastanawiano się nad tym, jak w teologii i duszpasterstwie w okresie posoborowym oswajano ideologię liberalną, Kołakowski stwierdza: "Adaptacja liberalizmu w takim znaczeniu, że Kościół czy księża nie mówią już o śmierci, o zbawieniu wiecznym, o piekle i niebie, o grzechu, o winie, o winie naszej, winie, którą każdy nosi, niekoniecznie w wyniku grzechu pierworodnego, ale dlatego, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, otóż to jest koncesja, która pustoszy chrześcijaństwo".

Słowa filozofa, bacznego obserwatora życia duchowego współczesnego świata, nie wymagają komentarza. Są po prostu bardzo trafnym opisem stanu faktycznego. Chrześcijanie końca XX wieku rzadko zastanawiają się nad swoim zbawieniem. Chętnie natomiast myślą o życiu doczesnym. Co robić, aby żyło się jak najprzyjemniej? Coraz to nowe reklamy zdają się obiecywać życie bez problemów. Mało kto myśli o życiu przyszłym. Gazety i teologowie nadziei wmówili wielu chrześcijanom, że wszyscy ludzie bez wyjątku będą zbawieni. Nie ma zatem potrzeby zaprzątać sobie głowy myślami o życiu wiecznym. Ono niejako automatycznie zostanie każdemu człowiekowi ofiarowane przez Boga. Tu i ówdzie spotkać można jeszcze osoby, które z kolei o życiu przyszłym myślą w kategoriach surowego sądu Bożego i potępienia, które będzie udziałem wielkiej masy bezbożnych. Przypominają owego anonimowego rozmówcę, który postawił Jezusowi pytanie: "Czy tylko nieliczni będą zbawieni".

Głoszone dzisiaj słowo Boże objawia ważne prawdy o zbawieniu. Czym ono jest? Kto będzie zbawiony? Najogólniej można powiedzieć, że zbawienie to ostateczne spotkanie człowieka z Bogiem.

 

Ks. Henryk Witczyk - KTO BĘDZIE ZBAWIONY Współczesna Ambona 1998

 

- 12 -

 

W homilii do młodzieży, wygłoszonej w czasie światowego Dnia Młodzieży w Paryżu 24 sierpnia 1997 roku, Ojciec Święty mówił: "Każdy z nas ma swoją osobistą historię i nosi w sobie pragnienie oglądania Boga; pragnienie, którego doświadcza z chwilą odkrywania stworzonego świata. Ten świat jest wspaniały i bogaty, rozciąga przed ludzkością niezliczone bogactwa, uwodzi, przyciąga zarówno rozum, jak i wolę. Lecz w ostateczności nie nasyca ducha. Człowiek zdaje sobie sprawę, że ten świat przy całej różnorodności swoich bogactw jest powierzchowny i przelotny; w pewnym sensie jest skazany na śmierć".

Każdy człowiek musi sobie odpowiedzieć na pytanie, jaka jest jego zdolność oglądania Chrystusa. Zależy ona przede wszystkim od tego, czy dostrzega się Go i rozpoznaje Jego oblicze w drugim człowieku? Ten bowiem będzie zbawiony, kto już teraz widzi Jezusa - Tego, który zjednoczył się jakoś z każdym człowiekiem. Chwała Boga bowiem objawia się w Jezusie Chrystusie, Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym.

 

Ks. Henryk Witczyk - KTO BĘDZIE ZBAWIONY Współczesna Ambona 1998

 

- 13 -

 

Bardzo pięknie na temat swojej wiary mówi Kuba Molęda, 14-letni wokalista grupy LO 27: "W kościele mógłbym siedzieć godzinami. Naprawdę. Uważam, że Pan Bóg nie jest ważny - On jest najważniejszy".

 

Ks. Stefan Radziszewski - OTWÓRZ SERCE SWOJE... Współczesna Ambona 1998

 

- 14 -

 

"Obrońcy moralności", to złośliwe i ironiczne określenie, które nadała grupie Nauczycieli z Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Tarnowie Gazeta Krakowska, ponieważ Nauczycieli ośmielili się wyrazić sprzeciw wobec emitowania w jednym z kin Tarnowa szeregu filmów, które przez wielu krytyków filmowych w Polsce i na świecie zostały uznane za pornograficzne. Sprzeciw wyśmiano. Wyjaśnień Nauczycieli do tekstu gazety i poglądów kierownictwa kina nie opublikowano. Filmy wyemitowano. Na owoce czekamy, chociaż zasmuca, że poza Nauczycielami nikt oficjalnie nie dostrzegł niebezpieczeństwa kryjącego się w edukowaniu młodego widza takimi obrazami.

Po zgłoszeniu wniosku, na sesji Rady Gminy o ustanowienie wyróżnienia dla wybitnych nauczycieli w środowisku, postanowiono krótko. To niemożliwe, ponieważ musielibyśmy wyróżnić i tego konkretnego Nauczyciela, a On nie jest nam wygodny.

Nauczyciel poprosił Rodziców ucznia o spotkanie, ponieważ uznał, że w dziele wychowania tego dziecka potrzebna jest bliższa współpraca Rodziców i szkoły Usłyszał proste wyjaśnienie. "Pan bierze za to pieniądze, to niech go Pan wychowuje, a nie zawraca nam głowy". Ciekawe tylko, czy Rodzic będzie pamiętał swoje własne słowa, gdy stanie się ofiarą poczynań swego niewychowanego na jego życzenie dziecka?

Wielkie są dzisiaj oczekiwania pod adresem nauczycieli i wychowawców Niektórym wydaje się, że powinni oni wbrew wszelkim poczynaniom świata, wbrew wszelkim uwarunkowaniom wychowywać świętych i geniuszy. Gdy tymczasem przy najlepszej woli są oni też tylko ludźmi, a na dodatek są ludźmi, którzy swoje życie oddają aby pomóc Rodzicom i społeczeństwu kształtować młode pokolenie, nawet wtedy gdy zapłata jest dyskusyjna, a wdzięczność bywa żadna.

 

Ks. Stanisław Salaterski WSPÓŁPRACOWNICY BOGA - WYCHOWAWCY I NAUCZYCIELE w Z MARYJĄ WIELBIMY BOGA W TRÓJCY ŚWIĘTEJ - MATERIAŁY HOMILETYCZNE ROK B Pod Red. Ks. Dr Stanisław Sojka Tarnów 2000

 

- 15 -

 

  W 1942 r. Niemcy zamordowali bardzo dobrego człowieka lekarza. Dziwny to był człowiek. Całe swoje życie poświęcił dzieciom. Dla dzieci-sierot zakładał sierocińce i domy.. Pełno w nich było dziewcząt i chłopców. Pan dr Korczak nie tylko opiekował się nimi., dbał, by miały co jeść, gdzie się bawić i uczyć, ale również troszczył się o ich dusze. Chciał bowiem, aby dzieci miały piękne charaktery. Zginął w obozie zagłady dlatego, że dobrowolnie towarzyszył dzieciom, .wychowankom swego sierocińca, wywiezionym dnia 5.8.1942 r. z getta warszawskiego.

 

Ks. Śliwiński J., W służbie człowieka chorego, BK 8-9/1970/, s.100

 

- 16 - 

  Dziwnie o współczesnym człowieku wyraził się Albert Schweitzer, jeden z najwybitniejszych i najciekawszych ludzi naszego wieku. Był on teologiem, muzykologiem i muzykiem, wybitnym odtwórcą dzieł J.S.Bacha. Stojąc u progu swoje kariery życiowej, wstępuje na medycynę, którą kończy i potem wyjeżdża do Afryki do Lambarene, gdzie za pieniądze uzyskane z wydawania swoich książek i koncertów organowych buduje szpital, wyposaża go i kieruje nim aż do śmierci. Ten człowiek, który swoje wielkie i pracowite życie poświęcił ludziom chorym, ludziom trędowatym, powiedział że „współczesny człowiek umie prosić, ale nie umie dziękować".

 

Ks. Śliwiński J., W służbie człowieka chorego, BK 8-9/1970/, s.l00

 

- 17 -

 

Dr Wacław Stefański wspomina, że już 15 września 1939 r. w szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie przyjmowano pierwsze ofiary wojny. W tamtych dniach codziennie pod ostrzałem, przemykając od bramy do bramy, lekarze, pielęgniarki i personel pomocniczy docierali do szpitala oraz punktów lecznictwa.

25 września 1939 r. Niemcy gęsto obrzucili Warszawę różnego rodzaju pociskami i bombami. Na gmachu szpitala Dzieciątka Jezus ustawicznie nękanym nowymi zrzutami bombowymi pozostały tylko trzy siostry szarytki oraz trzech lekarzy /Stefański, Ambrożewicz i Nasalska/. W pewnym momencie wbiegł kapelan szpitalny i udzielił wszystkim rozgrzeszenia wobec niebezpieczeństwa śmierci. Rannych przenosi się do piwnic. Szarytki wcześniej przerzuciły i poukładały tam sienniki, materace, poduszki. Lekarze i siostry byli krańcowo wyczerpani, gotowi na śmierć. Niemcy bez przerwy zrzucali pociski i bomby. Zrządzeniem Opatrzności - pisze dr Stefański - nikt nie został ranny. Paweł w czasie nalotu, który trwał do godz.l8 w piwnicach lekarze operowali rannych. Wspaniała solidarność całej służby zdrowia warszawskiego szpitala Dzieciątka Jezus była dowodem pełnej realizacji powołania lekarskiego. /Z "Pamiętnika lekarzy", Warszawa 1964/.

Ks. Zięba J. W służbie zdrowia, BK 2-3 /1970/ s. 87



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
5709
5709

więcej podobnych podstron