Wybranka Ognia - rozdział 5, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC


ROZDZIAŁ 5

Cisza panująca wokół mnie byłaby nienaturalna, gdyby nie to, że przebywałam w bibliotece szkolnej, gdzie wśród wyjątkowo wrednych uczniów, choć najmniejszy szept był krzykiem. W powietrzu unosił się zapach starego papieru i nawet kadzidła, z biura bibliotekarki. Widok zasłaniał mi wielki regał, za mną też był jeden, a było ich na pęczki w tej ogromnej bibliotece River High.

- Czy naprawdę jesteśmy jedynymi osobami w tej bibliotece? - spytałam normalnym głosem. Nie bałam się mówić głośno, bo znajdowaliśmy się jakieś sto metrów od biurka pani Thomas, bibliotekarki, pomiędzy wielkimi regałami, a wokoło nie było widać nikogo.

- Oprócz pani Thomas, myślę, że… - Matt, opierający się o regał naprzeciw mnie, podniósł głowę, przysłuchując się otoczeniu - tak. No chyba, że ktoś się tutaj ukrywa, choć nie widzę w tym żadnego celu.

Rozglądnęłam się, marszcząc brwi i potarłam lekko ramiona, mówiąc:

- Dziwnie się czuję, gdy muszę być tu sama, dlatego dziękuję, że zgodziłeś się trochę ze mną pobyć.

- Nie ma sprawy. - Matt uśmiechnął się lekko, a u dołu policzków zrobiły mu się urocze dołeczki. Nie mogłam nie odwzajemnić tego uśmiechu, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.

Oparłam się z westchnieniem o półkę za mną i zamachałam nogami w powietrzu, ponieważ siedziałam na wąskim blacie, który przytwierdzony był tylko do niektórych regałów.

Przyłożyłam palce do skroni, czując kolejne ukłucia w okolicy oczu. Ból głowy utrzymywał się od samego rana, męcząc mnie i drażniąc, a teraz stał się nie do zniesienia i w dodatku, nie wiedziałam jak go złagodzić.

Kto wymyślał plan edukacji szkół paranormalnych?! Zaklęcia przeciwbólowego powinno się już uczyć na pierwszym roku, a nie w połowie drugiego! Było też, oczywiście, zaklęcie uzdrowienia, ale ono uzdrawiało rany, a nie bóle, na moje nieszczęście.

Możesz przecież poprosić Matta, żeby ci pomógł, podszepnęła mi Alice.

Chętnie, westchnęłam żałośnie, ale nie chcę go już dłużej wykorzystywać. Ostatnio cały czas mnie „skleja”, to nie fair wobec niego.

Jestem pewna, że pomógłby ci bez jednego zająknięcia.

Właśnie wiem, mruknęłam w myślach i chciałam dodać coś jeszcze, lecz z ich otchłani wyrwał mnie głos mojego przyjaciela.

- Widziałaś dzisiaj Liz?

Zaprzeczyłam szybkim ruchem głowy. Po jego minie domyśliłam się, że on też nie widział naszej przyjaciółki.

Od pamiętnej chwili sprzed dwóch dni, nikt nie widział Lizzie i zaczynałam się coraz bardziej martwić czy i jej nie stało się coś złego, ale mówiłam sobie, że Liz jest rozsądna i nie dałaby się wpakować w takie kłopoty.

Więc gdzie się teraz podziewała?

Jak się okazało, po tym jak wybiegła ze swojego pokoju, nie była u Ethana ani u żadnego z chłopaków. Nie miała innych przyjaciół poza szkołą, dlatego poważnie się o nią martwiłam. Miałam nadzieję, że wyjechała nagle do jakiejś dalekiej ciotki albo, nawet jeśli miałabym ją za to udusić, ukrywa się gdzieś na terenie szkoły. Wszystko, byle nie to najgorsze.

- Jestem pewien, że za niedługo znowu się pojawi - pocieszył mnie, i chyba siebie, Matt. - Lizzie lubi tak nagle znikać.

- Tak, jest w tym wręcz okropnie dobra - mruknęłam, przymykając powieki. - Ale mogłaby dać, choć mały znak, że żyje. Do tego jeszcze po jej kocie nadal ani śladu.

Otworzyłam oczy i natrafiłam na miodowe oczy przyjaciela, który przypatrywał mi się nieodgadnionym wzrokiem. Czułam się nieswojo pod celownikiem tych palących oczu, dlatego znowu się odezwałam.

- Właśnie, widziałeś gdzieś Milky'ego?

Matthew jakby otrząsnął się z zamyślenia i zaprzeczył, lecz po krótkiej chwili wahania. To było podejrzane.

- Na pewno? - spytałam, pokazując mu oczami powątpienie.

- Tak, po prostu… wczoraj jak byłem na spacerze w lesie, jako wilk, zobaczyłem czarną smugę i już myślałem, że to Milky, ale kiedy się zbliżyłem, przekonałem się, że to tylko wilk.

Wstrzymałam na moment oddech, przypominając sobie dziwacznego czarnego wilka.

- To był… zwykły wilk?

Jasnowłosy spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, najwyraźniej zdziwiony faktem, że pytam o wilka, którego przypadkiem spotkał.

- Najzwyklejszy, jakiego spotkałem. Jedyne, co mnie w nim, hm, zaskoczyło, to jego oczy. Były takie… bystre.

A więc to mi się nie przywidziało. Ten wilk naprawdę był „inny” i jak sądziłam, wiedział o moim medalionie. Bo czego mógł wtedy szukać, gdy obwąchiwał mój dekolt? Z tego, co wiedziałam, zwierzę raczej nie mogło być zboczeńcem, więc to jedyne wytłumaczenie.

- Nie mam ochoty iść na ten pogrzeb - wymruczałam, przerywając ciszę, która między nami powstała. Oparłam łokcie na kolanach, a ciężką głowę położyłam na dłoniach. Pogrzeb miał się odbyć jutro przed południem, a cała nasza piątka - nie wliczając Liz, bo oczywiste było, że ona będzie na tej uroczystości - została na niego zaproszona.

- Nikt nigdy nie chce żegnać znajomych lub bliskich, to normalne - powiedział cicho Matt.

- Nie chodzi o samą uroczystość. Od kilku dni mam napady złego nastroju albo boli mnie głowa. Boję się, że na takim wydarzeniu może mi się pogorszyć, a nie chcę zepsuć tej chwili, jaka by nie była, rodzinie Liz.

- Jakbyś miała zemdleć, to nie martw się, złapię cię.

- A jeśli dostanę napadu szału? - spytałam, patrząc na chłopaka z rozbawieniem.

- Wtedy tak się tobą zajmę, byś nie rzuciła się na księdza - odparł, po raz kolejny wywołując na mojej twarzy uśmiech.

Nawet nie próbowałam się zastanawiać, co by było, gdyby Matta nie było, gdyby tak mi nie pomagał, bo po prostu nie mogłam sobie tego wyobrazić. Niby znałam go dopiero od prawie czterech lat, ale zdążyłam przez ten czas bardzo się z nim zżyć. Życie bez niego? To było dla mnie niemożliwe w tej chwili do wyobrażenia, tak jak w przypadku reszty moich przyjaciół. Dzięki nim nadal potrafiłam cieszyć się z tego życia, które dało mi się we znaki. Dzięki nim, jeszcze się nie załamałam tą całą wojną i mordami.

- Jesteś niesamowity - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na ustach. Matt też się uśmiechnął.

- Dlaczego?

- Bo potrafisz sprawić, że się uśmiecham, nawet wtedy, gdy pęka mi głowa i jestem w smętnym nastroju.

- Od tego są przyjaciele, tak?

- Dziękuję - szepnęłam, wpatrując się w jego cudowne oczy, a on podszedł do mnie, rozkładając ramiona. Wtuliłam się w jego ciepły tors, odziany w cienką brązową koszulkę i zamknęłam oczy, czując pod powiekami nieokreślone łzy. Zbierały się we mnie od kilku dni, ale nadal nie znalazły ujścia, a ja nie miałam zamiaru teraz się rozklejać. Nie w bibliotece i nie przy Matcie.

Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy je podniosłam, oparłam czoło na piersi Matta, rozkoszując się ciepłem emanującym z jego rąk, które sunęły kojąco po moich plecach.

W pewnej chwili, chyba z nudów, przyłożyłam pięści do jego brzucha, próbując go lekko pchnąć, ale skończyło się na moim żmudnym wysiłku.

- Masz twardy brzuch - poskarżyłam się dziecięcym głosem, wywołując chichot u chłopaka.

- Wiesz, trochę się ćwiczyło…

Prychnęłam głośno.

- Ty i ćwiczenia? Nigdy nie widziałam, żebyś ćwiczył! - powiedziałam, patrząc na niego powątpiewająco.

Matt wywrócił oczami.

- No dobra. Zaleta bycia zmiennokształtnym.

- Liz też jest zmiennokształtną, a jakoś nie ma tak twardego brzucha, oszuście i… Ej! - zawołałam, gdy Matt przerwał mi, czochrając moje i tak już stojące kudły.

Chłopak spojrzał mi czułymi miodowymi tęczówkami w oczy i pocałował lekko w czoło, jak gdyby nigdy nic.

- Gdybyś wiedziała, co ty potrafisz zrobić z człowiekiem… - mruknął.

- Co? - spytałam zaciekawiona. Bardzo chciałam wiedzieć, jak działam na ludzi, a zwłaszcza chłopaków, lecz on się odsunął z uśmiechem.

- Idę na chwilę do pani Thomas. Poradzisz sobie przez te parę minut, prawda? - Posłał mi szeroki uśmiech, widząc moją oburzoną minę.

- Powiedz, Mattie - poprosiłam, ale pokręcił głową i zaczął się oddalać.

- Matt! - zawołałam za nim ze śmiechem, a on zniknął za rogiem, machając do mnie dłonią, nie tracąc uśmiechu.

Zachichotałam bez powodu i rozejrzałam się wokoło, ale nic nie zwróciło mojej dłuższej uwagi. Nie chciałam się stąd oddalać, bo mogłam się tu zgubić, a już przeżyłam to tutaj nie raz i nie było to przyjemne. Nie chciało mi się też siedzieć tu bezczynnie, więc zaczęłam się zastanawiać nad tym, co można robić w bibliotece oprócz czytania…

- Hej, Cat.

Drgnęłam, słysząc męski głos i odwróciłam się w stronę jego właściciela. Jak mogłam się domyśleć, był to Eric. Znowu on. Czy on mnie śledzi?

- Co tu robisz? - spytałam, patrząc podejrzliwie na to, jak się do mnie zbliża.

- A ty? - odwzajemnił pytanie.

- Jak widać, siedzę.

- A ja, jak widać, idę.

Za ten jego złośliwy uśmiech, miałam ochotę walnąć go tak mocno, żeby zetrzeć mu z twarzy ten uśmieszek.

- Czego chcesz?

Eric przystanął jakieś dwa metry obok mnie, przypatrując mi się oczami o kolorze płynnej czekolady. Było w nich coś dziwnego, coś co mnie niepokoiło. Wydawało mi się, że gdzieś w ich głębi widzę żal, a nawet serdeczność, której nigdy mi nie okazał, a ja tego nie oczekiwałam. Nie po nim. Te uczucia mieszały się z zawiścią i mrokiem. Od dłuższego czasu wiedziałam, że Dallas jest bardzo złym człowiekiem - a to nie było zło, które pociągało - więc po części nie zaskoczyło mnie to, co zobaczyłam.

Zresztą, nie tylko ja zauważyłam tę zawiść do mnie. Alice zobaczyła to jakiś tydzień temu, kiedy znów trafiłam na tego idiotę. Nie wiem jak to zobaczyła, może przez medalion albo to poczuła, nieważne. W każdym razie kazała mi się trzymać od niego z daleka, bo on mógł stać się moim potencjalnym zabójcą, jeśli już nim nie był.

Starałam się spełniać życzenie Ally, ale cały czas utrudniał mi to Eric, niby to przypadkiem mnie spotykając.

- Pogadać - odparł brunet i wzruszył beztrosko ramionami.

- Nie mamy o czym. - Chciałam zeskoczyć z blatu, ale Eric znalazł się nagle tuż przede mną i złapał moje ramię, unieruchamiając mnie w miejscu.

- Puść mnie - syknęłam, ale on jeszcze bardziej się przybliżył, przyszpilając moje kolana swoimi.

- Nie - powiedział tylko.

- Masz jakiś cholerny niedobór dotyku, czy jak?! Puszczaj mnie!

- Nie.

- Eric, do cholery jasnej…

Chłopak nagle się uśmiechnął.

- O! Od tego zaczniemy. Będziesz zwracać się do mnie po imieniu. Dawno nie słyszałem go z twoich ust. - Podczas gdy z każdym słowem uśmiech Dallasa się powiększał, ja gapiłam się na niego z otwartymi ustami.

Co za bezczelny, chamski gnojek…

- Jesteś chory… - zaczęłam, ale ścisnął mocniej moje ramię tak, że zamilkłam.

- Drugą rzeczą będzie sprawienie, żebyś przestała mnie przezywać na wszelkie sposoby.

- Mam ci przypomnieć, jak ty mnie nazywałeś? - warknęłam, próbując mu się wyrwać, ale jego uścisk się nie poluźniał.

Gdzie jest Matt?, myślałam, czując w płucach znajome ciepło.

- Nie trzeba, mam dobrą pamięć.

Szczęściarz, pomyślałam niechętnie i coś mi się przypomniało.

Cat, ty idiotko! Możesz użyć magii!

- Właśnie - szepnęłam do siebie, a Dallas spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Co?

- Puść mnie - powiedziałam, patrząc mu wyzywająco w oczy - bo inaczej pożałujesz. Znowu.

- Nie - odparł ponownie, a we mnie się zagotowało. Jaki on był irytujący…

Rzuciłam w niego zaklęciem uderzającym, ale on się zaśmiał, nadal przede mną stojąc.

- Błąd, Cattie - szepnął, pochylając się w moją stronę, a ja przycisnęłam się do półek, by być od niego jak najdalej. - Mam barierę ochronną w razie twoich magicznych humorków.

- Zacznę krzyczeć - ostrzegłam.

- Więc krzycz, i tak nikt cię nie usłyszy. - Wzruszył ramionami. - Chroni nas kula dźwiękoszczelna, a twój Matt jeszcze długo się nie pojawi, bo pomaga starej Thomas szukać okularów, które niechcący zgubiła.

Czułam coraz większy strach i wściekłość do niego. Nie wiedziałam co zamierzał i to było w tym wszystkim najgorsze.

- O co ci chodzi? - zapytałam cicho, a z jego twarzy zniknął niespodziewanie uśmiech.

- Pogadać. Pobyć trochę z tobą sam na sam.

- Po co? Nienawidzimy się, a sam twój widok mnie mdli - zresztą, pewnie u ciebie jest taka sama reakcja na mnie - zatem po co to wszystko? Dlaczego nie chcesz zostawić mnie w spokoju?

- Wyjaśniłem ci wszystko podczas naszego drugiego spotkania, nie pamiętasz?

- Mówiłeś o niewyrównanych rachunkach, ale mało mnie to interesowało, bo nie ma żadnych rachunków do wyrównania. Jeśli już, to ja je mam, bo to nie ty leżałeś nieprzytomny przez tydzień! - mówiłam, nadal próbując odepchnąć go jakoś kolanami lub wyrwać ramię, którego ani myślał puścić.

- Nie zgadzam się z tobą, ale o tym pogadamy innym razem. Wspominałem też, że wyładniałaś przez te wakacje i…

O nie…!

Dallas musiał zobaczyć w moich oczach zrozumienie okolone strachem, bo na jego twarz znowu wpłynął mroczny uśmiech.

Zaczęłam się z nim szarpać, nawet parę razy krzyknęłam - na próżno. Eric bawił się moim kosztem, a ja skręcałam się z przerażenia i niedowierzania. Spodziewałam się po nim wszystkiego, ale nie gwałtu.

Niespodziewanie zapłonął we mnie ogień straszliwej wściekłości, który rozprzestrzenił się po całym moim ciele, sprawiając, że Dallas oderwał ode mnie dłoń pod wpływem znacznie podniesionej temperatury mojego ciała. Czułam spływające kropelki potu na moim czole, ale skupiałam się na ogniu tlącym się w moim ciele.

- Tym razem ci się nie uda. - Dostrzegłam w jego ciemnych oczach zawzięcie i zaczynałam się naprawdę bać.

Gdzie jesteś, Matt?!, krzyknęłam w myślach, choć wiedziałam, że nie ma możliwości, by mnie usłyszał.

Widząc, że twarz Erica niebezpiecznie zbliża się do mojej, zamknęłam oczy marząc o tym, żeby zniknął, poszedł sobie, cokolwiek, byle by tylko się do mnie nie zbliżał. Cała trzęsłam się ze strachu, a to znacznie potęgowało we mnie poczucie ogromnego ciepła.

Usłyszałam krzyk, więc otworzyłam oczy, a wtedy zobaczyłam jedynie ogień. Spomiędzy języków ognia zobaczyłam przerażoną twarz Erica, którego ubrania… paliły się.

Ten widok sprawił, że przeraziłam się jeszcze bardziej, a ogień się podniósł i zajął swoimi morderczymi mackami dół regału za Ericiem, który próbował ugasić jakoś ogień na swoim ciele.

Krzyknęłam, czując na ramieniu straszliwy ból i okazało się, że i mnie zapalił się rękaw, a ogień sięgnął mojej skóry ramienia.

Pomiędzy bólem a strachem, pojawiło się zaskoczenie, bo przecież wcześniej byłam odporna na tego typu zjawiska związanymi z wysoką temperaturą. Może nie byłam odporna na ogień, mimo tego, że byłam jego Wybranką? A może jednak wcale nią nie byłam?

Moje gorączkowe rozmyślenia przerwał natarczywy głos Alice.

Przestań się bać tego ognia!

Żartujesz sobie?, zaśmiałam się panicznie, szukając w pamięci zaklęcia wody. Eric widocznie też go zapomniał, bo nadal zmagał się z ogniem, krzycząc z przerażeniem i biegając tam i z powrotem. W innym przypadku miałabym z tego niezmierny ubaw, ale teraz martwiłam się ogniem, który mógł nas zaraz zabić.

A Matta, jak na złość, dalej nie było! Naprawdę nie czuł tego dymu, nie słyszał naszych krzyków? Czy może Eric znał aż tak potężne zaklęcie ogłuszające?

W kwestii twojego życia, nigdy nie będę żartować, Cat, powiedziała Ally, przypominając mi o swojej obecności w mojej głowie.

Naprawdę musisz przestać się bać. Wtedy ogień nie będzie cię ranił i zaczniesz nad nim panować.

To nie jest łatwe!, krzyknęłam w myślach i na głos, krzywiąc się z bólu. Boże święty, zginę w bibliotece.

- Cat! - wrzasnął Eric, a poprzez dym dostrzegłam jego zmrużone z bólu oczy. - Ugaś ten ogień, kretynko!

- Nie umiem! - odkrzyknęłam, krztusząc się czarnym popiołem, który uniósł się z jakiejś spalonej książki.

- To twoja sprawka, więc musisz umieć to ugasić. - Dallas po raz kolejny krzyknął, klepiąc brzuch, gdzie koszulką zajął się ogień. - Ugaś to!

Cat, ogień cię nie skrzywdzi, jeśli przestaniesz się go bać!, krzyknęła Ally. Opanuj się!

Te krzyki dwóch różnych osób uniemożliwiły mi skupienie się, a ogień na książkach jeszcze bardziej nasycał mój strach. Patrzyłam na to wszystko z przerażeniem, nie mogąc opanować łez, które zakreśliły ścieżkę pośród czarnych smug na mojej twarzy. To było straszne, jeszcze ten ból głowy.

Do krzyków w mojej głowie i obok, dołączył się nowy. Ten przyjęłam z niebywałą ulgą.

- Cat!

Odwróciłam głowę w stronę Matta, który stał w przejściu pomiędzy regałami. Utkwił wzrok w ogniu wokół mnie i wymówił jakieś zaklęcia, które ugasiły ten mały pożar, jednak gdy to robił, zmarszczył lekko brwi. Domyślałam się, że zdziwiony był tą barierą, którą podniósł Eric.

Właśnie, Eric. Spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stał chłopak, ale nikogo tam już nie było, a przynajmniej tyle mogłam zobaczyć przez ten dym.

Dallas uciekł niezauważalnie wśród dymu, kolejny raz pokazując jakim jest tchórzem. Miałam nadzieję, że jest cały poparzony, bo to wszystko było jego winą.

Nienawidziłam go z całego serca.

- Cat. - Matt podbiegł do mnie i przytrzymał moje ciało w ostatniej chwili przed upadkiem. Nawdychałam się za dużo dymu, a teraz kręciło mi się w głowie.

- Poczułem dym, więc od razu przybiegłem, a pani Thomas nadal szuka okularów, wydaje mi się, że niczego nie czuła, ale… co tu się stało? Zostawiam cię na parę minut, a ty już rozpalasz ognisko?

Spróbowałam się do niego uśmiechnąć, żeby uspokoić jego zmartwiony wyraz twarzy, ale zamiast tego, po prostu się rozpłakałam. Na pewno wyglądałam okropnie, co mało mnie obchodziło. Najzwyczajniej na świecie, wtuliłam się mocno w mojego przyjaciela.

Wmawiałam sobie, że sama poradzę sobie ze swoim przeznaczeniem, że potrafię znieść wszystkie związane z nim konsekwencje, ale coraz mniej w to wierzyłam.

Potrzebowałam się komuś wygadać, ale nie byłam jeszcze na to gotowa.

***

- Liz? - szepnęłam zaskoczona, wchodząc do swojego pokoju pogrążonego w półmroku. Zapalona lampka na biurku dawała jedyne światło, oświetlając pół pokoju.

Najpierw zobaczyłam skuloną postać w moim granatowym fotelu, a dopiero po chwili dostrzegłam brązowe włosy mojej kuzynki.

Dziewczyna drgnęła i uniosła głowę, mrugając nieprzytomnie zaczerwienionymi oczami, próbując rozpoznać osobę stojącą w progu.

- Cat? - odparła zachrypniętym głosem, a we mnie w końcu uderzyła świadomość, że Liz jest cała i zdrowa. Oczy wypełniły mi się łzami, podbiegłam do fotela i wpychając się na fotel obok niej, przytuliłam przyjaciółkę z całych sił.

- Liz, ty żyjesz! - zawołałam, śmiejąc się i płacząc jednocześnie. Tak bardzo się o nią bałam…

- Czemu słyszę w twoim głosie zdumienie? - spytała podejrzliwie, podnosząc na mnie podkrążone oczy.

- Jeszcze się pyta! Nie dawałaś znaku życia od 2 dni, po tym jak nagle zniknęłaś. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy!

Lizzie zagryzła dolną wargę, spuszczając oczy na swoją niedopiętą niebieską koszulę.

- Przepraszam - szepnęła, splatając palce rąk na moim kolanie, a po chwili je rozplątała. - Po prostu musiałam się przekonać na własne oczy, że babcia naprawdę nie żyje… Nie, daj mi dokończyć. Muszę się wygadać - powiedziała, gdy próbowałam jej przerwać i ciągnęła dalej. - Poszłam do jej domu, a jak wiesz, znajduje się on zaledwie kilka kilometrów stąd. Był pusty, ale nadal wmawiałam sobie, że babcia może śpi albo wyszła na spacer, dlatego przesiedziałam pod drzwiami dobrych kilka godzin. Dopiero popołudniu nacisnęłam klamkę i… drzwi się otworzyły. Śmierć babci dotarła do mnie dopiero, kiedy przeszukałam cały dom. Było ciemno, kiedy przestałam ryczeć w salonie babci. Nie chciałam wracać sama nocą do szkoły, więc zasnęłam w jej starym łóżku. Wiesz, że jeszcze pachniało jej lawendowymi perfumami? - szepnęła, uśmiechając się do siebie, a ja starłam delikatnie łzę, która spłynęła po jej bladym policzku. - Kiedy rano się obudziłam, sprawdziłam czy zostawili jej rzeczy i wciąż tam były. Znalazłam nawet te stare sukienki babci, w których chodziłyśmy podczas wakacji w podstawówce, pamiętasz?

Uśmiechnęłam się na wspomnienie jeszcze beztroskich wakacji, które spędzałyśmy z Liz i Angie u prababci mojej kuzynki. Nie wiem ile mogłyśmy wtedy mieć… Jedenaście, dwanaście lat? Wiem tyle, że byłyśmy o wiele niższe niż teraz, tylko Agnes przewyższała nas, jak zwykle, jakieś 10 centymetrów. Pamiętałam te cudowne sukienki przywiezione aż z Włoch, które kilkunastoletnia babcia Jane dostawała od swojego dziadka Włocha.

Lizzie miała zieloną falbaniastą sukienkę do kolan na podwójnych ramiączkach, Agnes czerwoną i wąską podkreślającą już wtedy jej młodzieńcze wdzięki, a ja miałam białą do połowy ud, na cienkich ramiączkach. Wszystkie wyglądałyśmy ślicznie, a gdy jeszcze ustawiłyśmy się kolorami we flagę Włoch, to babcia Liz nazwała nas „zjawiskowymi panienkami”. Miałam nawet zdjęcie z tego dnia.

- Pamiętam. - Wymieniłyśmy czułe uśmiechy, tęskniąc za czasami, kiedy naszym największym dylematem był sprawdzian w szkole.

Usta Liz trochę opadły, gdy kontynuowała:

- Przeszukałam całą jej szafę, i wiem, że babcia nie ma mi tego za złe, i pod ubraniami znalazłam jej dziennik. Nie miałam pojęcia, że coś takiego prowadzi. Przeczytałam go od początku do końca. Dlatego wróciłam dopiero teraz - dodała. - Nie pisała go codziennie, tylko co jakiś czas. Jedna przerwa trwała nawet 10 lat.

Przełknęła ślinę, jakby szykowała się na coś gorszego.

- Dziennik zaczyna się na dniu, kiedy kończy dwadzieścia lat, a kończy w dzień jej śmierci. - Z jej oczu popłynęły kolejne łzy. - W tym dniu napisała tylko o spotkaniu z sąsiadkami, sprzątnięciu starej szafy na strychu i były tam jeszcze jakieś jej przemyślenia. - Zamilkła na moment, oddychając głęboko. Było widoczne, że strasznie to wszystko przeżywa. - Kilka jej ostatnich zdań czytałam kilkadziesiąt razy i znam go na pamięć. „Piec Jackie nagle milknie, co jest bardzo dziwne, bo to jego codzienny wieczorny rytuał. Zawsze szczeka dokładnie pięć minut. Dzisiaj są to tylko dwie. Jest dwadzieścia minut przed dziesiątą, zaraz będę się kłaść. Myślę, że…”. Tu zdanie się nagle kończy i zaczyna nowe, ostatnie. „Ktoś puka do drzwi. Kto i co może chcieć od staruszki o tej porze?”.

Lizzie siorbnęła głośno nosem, nieudolnie próbując powstrzymać palcami łzy, spływające z jej brązowych oczu.

- Wiesz co jest w tym najgorsze? Że ona najwyraźniej zaprosiła to bydle do domu, sądząc, że to jakiś zabłąkany człowiek, a on ją zamordował w jej własnym salonie!

Przytuliłam do siebie przyjaciółkę, nie bacząc na to, że jej łzy moczą przód mojej bluzki. Potrzebowała wsparcia, teraz tylko to się liczyło.

Dla niektórych ta wielka rozpacz Liz po stracie prababki mogła wydawać się dziwna lub wyolbrzymiona. Jednak kto znał Lizzie, wiedział, że ona miała lepsze relacje ze wszystkimi swoimi babciami niż z rodzicami, dlatego śmierć ukochanej prababci tak bardzo ją uderzyła, a ja jej niezmiernie współczułam.

Ethan, babcia Jane, Milky…

Tyle osób ją opuszcza. Czym sobie na to zasłużyła?

Chociaż z Ethanem była jeszcze wielka szansa. Miałam zamiar poznać jego wersję, dopiero wtedy będę oceniać ten związek i może będzie dało się coś jeszcze zrobić.

Liz podniosła gwałtownie głowę, patrząc na mnie wielkimi, czekoladowymi oczami.

- Co z Milkym? - spytała piskliwie, a ja przymknęłam zmęczona powieki.

To będzie dłuuuga noc…

***

Niewiele pamiętałam z tego pogrzebu. Szczerze mówiąc, nie chciałam tego pamiętać. Widok smutnych ludzi mnie bolał, a jeszcze patrzenie na płaczącą Liz było dodatkową udręką. Wiedziałam, że długo nie zapomnę tego, jak stała z Ethanem nad trumną, z czerwoną różą w ręce, a po jej twarzy spływały wielkie łzy. Ja stałam kilkanaście metrów dalej z Agnes, Mattem i Willem, obserwując całą uroczystość z dystansem, tylko Angie co jakiś czas pociągała głośno nosem obok mnie.

Byłam prawie nieobecna na tym pogrzebie, jedyne co zwróciło moją uwagę, to nieliczna grupka mężczyzn w czarnych szatach, stojąca pod drzewami w oddali. Nie byłoby w nich nic dziwnego, gdyby nie to, że zamiast odwiedzać swoich zmarłych krewnych, przyglądali się pogrzebowi babci Liz. Chyba tylko ja to zauważyłam, bo reszta zajęta była słuchaniem księdza.

Nurtowało mnie, to kim byli tamci mężczyźni, ale teraz, kiedy byliśmy z powrotem w szkole i wracałam do swojego pokoju, męczyło mnie zmęczenie.

- Nienawidzę pogrzebów. - Westchnęłam, przecierając oczy.

Jedyny Matt, który był przy mnie do samego powrotu do szkoły, odprowadzał mnie teraz do pokoju, bo go o to poprosiłam, bojąc się, że przez zmęczenie zabłądzę. Nie była to całkowita prawda, bo nie chciałam sama wracać na swoje piętro, a Lizzie została w rodzinnym domu na tę noc.

- Nie ty jedna - mruknął chłopak, wyprzedzając mnie o jakieś pół metra.

- Zwolnij trochę - jęknęłam, a zaraz po tym ziewnęłam, zakrywając usta dłonią. Bolały mnie nogi i głowa - po prostu byłam zmęczona.

Matt przystanął na chwilę i podał mi rękę, nie patrząc na mnie. Od pogrzebu zaczął się tak dziwnie zachowywać.

Złapałam jego dłoń, a on wznowił drogę do mojego pokoju. Szłam za nim prawie że nieprzytomnie, wykończona tym całym dniem. Wstałam dzisiaj wcześnie rano, bo chciałam poszukać jeszcze kota Liz, po jej wieczornej histerii. Niestety, Milky'ego nie znalazłam.

- Widziałeś Willa? - zagadnęłam Matta.

- Na pogrzebie.

- A po? Bo tak nagle zniknął…

- Widocznie miał jakąś sprawę do załatwienia - odparł Matt bez wyrazu, co mnie zaniepokoiło.

- Matt… - zaczęłam, ale mi przerwał.

- Już jesteśmy. - Stanął pod drzwiami mojego pokoju i spojrzał na mnie z lekko uniesionymi kącikami ust. Widoczne było, że próbował się uśmiechnąć, ale mu się to nie udało.

- Otworzysz? - Wskazałam na drzwi, z błagającą miną. - Nie mam siły nawet pomyśleć nad zaklęciem.

- Jasne. - Matt w mgnieniu oka otworzył przede mną drzwi. Już miałam mu podziękować, kiedy zobaczyłam na podłodze coś, co mnie zmroziło.

- Matt - powiedziałam drżącym głosem, a jego milczenie mówiło wszystko - też to zobaczył.

Po kliknięciu drzwi, dowiedziałam się, że je zamknął, a po chwili kucał na środku pokoju przy tym… czymś.

- Czy to…?

- Milky - odpowiedział Matt na moje niedokończone pytanie, podnosząc się z klęczek.

Odwróciłam się z jękiem od małego czarnego ciałka leżącego w kałuży krwi na moim dywanie i przyłożyłam rękę do ust, przełykając podchodzącą mi do gardła żółć.

- Boże, Boże, Boże - szeptałam gorączkowo i poczułam, że po moim policzku spływa pojedyncza łza.

Kto mógł zabić to bezbronne zwierzę i zostawić je w moim pokoju?

Boże.

Milky nie żyje. Kot mojej załamanej po śmierci babci przyjaciółki nie żyje. Jej ukochany kocurek.

Ona tego nie przeżyje.

- Biedna Lizzie… - wyszeptałam, a mój głos się załamał, gdy zerknęłam przez ramię na kota i zobaczyłam, skąd wydobywa się krew. Skatowano go.

- Ona nie może go zobaczyć - powiedziałam, wpatrując się intensywnie w Matta, który był pobladły i także na mnie popatrzył. Co my z nim zrobimy?

- 9 -

Wybranka Ognia

by shiny



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wybranka Ognia - rozdziały 0-3, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Wybranka Ognia - rozdział 4, &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rozdział VII (2), &Krąg&, 01. Wybranka Ognia, WERSJA DOC
Rescued - Rozdział 6, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 2, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 5, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 7, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 8, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 3, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 9, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Rescued - Rozdział 4, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Katalog odpadów Dz U 01206 wersja 01 2002 1
Bray Libba Magiczny Krąg 01 Mroczny Sekret
PPP1 Umo o prace wersja podstawowa 01 , Umowa_o_prace_wersja_podstawowa
Katalog odpadów Dz U 01206 wersja 02
4 Układ naczyniowy 01 12 06 wersja dla studentów
Bray Libba Magiczny Krąg 01 Mroczny Sekret
Turowski Jan Socjologia Małe struktury społeczne [3 rozdziały str 01 55]

więcej podobnych podstron