„...Zauważyłem to jakieś sześć lat temu- opowiada Alfred Dajcz z Wojcieszowa. Na terenie tutejszych zakładów wapienniczych jest stołówka. Kiedy z niej wyszedłem, rzuciłem okiem na pobliskie hałdy. Pamiętam, był mróz jak cholera, a tam, w jednym miejscu, tkwił czarny, bezśnieżny trójkąt”.
Pan Alfred- jak mówi- interesuje się przyrodą na poważnie. Jest jednym z najbardziej znanych w Polsce poszukiwaczy kamieni mineralnych i złota. Nic zatem dziwnego, że taka anomalia zwróciła jego uwagę. Kilkakrotnie wybierał się na pobliską górę Poto, by spojrzeć na poniemiecką hałdę. I zawsze stwierdzał to samo: bez względu na to, jak niska była temperatura powietrza, śniegu tam nie widział nigdy.
„Gdyby nie to- stwierdził Dajcz- nigdy bym się nad tym nie zastanawiał”
Im częściej tam chodził, tym bardziej się upewniał, że nie jest to zwykły dziw natury. Po pierwsze wszystkie hałdy, jakie pozostawili po sobie Niemcy, składają się z drobnych kamieni, których nie można było do niczego wykorzystać. Tymczasem tutaj leżą olbrzymie głazy, które na pewno nadawały się do wypału w „wapiennikach” bądź do dalszej przeróbki. Po drugie - wtedy, kiedy na dworze panuje mróz, spomiędzy kamieni wydobywają się lekkie opary. I po trzecie - inna jest w „tajemniczym klinie” roślinność. W zasadzie poza nielicznymi mchami nic tu nie ma, podczas gdy wokoło, na tej samej hałdzie, jest zielono, rosną nawet drzewa.
„Niemcy byli tak skrupulatni, że na hałdy wyrzucali rzeczywiście złom. Dlaczego tu wywalili kamień nadający się do wypału? - zastanawia się Dajcz. - Doszedłem do wniosku, że była tam grota, którą zasypano. Potwierdzałby to przewiew powietrza. Ale dlaczego zrobiono to dobrym kamieniem?”.
Zdaniem mojego rozmówcy, mogło stać się tak tylko dlatego, że Niemcom, którzy chcieli coś tu ukryć, bardzo się spieszyło. Kojarzę to z głośną sprawą wywozu złota z wrocławskich banków. Ono gdzieś tu, w górach, jest ukryte. Wszędzie go szukano, tylko nie w Wojcieszowie. Tymczasem gdzie można było schować dwie ciężarówki złota? Albo w starej kopalni, albo można je było wrzucić do jeziora... Jeśli tu była grota, a miało się do dyspozycji jeńców, to zawsze można było im kazać ją zasypać. Ciężarówki wjechały, grotę przywalono kamieniami. Koniec - konkluduje Dajcz”. Pan Alfred po chwili zastrzega się jednak, że to są tylko jego przypuszczenia.
„Param się trochę różdżkarstwem - mówi - Szukałem wahadełkiem w tym trójkącie i ono mi potwierdziło, że jest tam złoto”.
Nie kryję swego powątpiewania w wiarygodność takich metod poszukiwawczych, więc pan Alfred przytacza następna historyjkę. „Był kiedyś u mnie specjalista radiesteta. Powiedziałem „A złoto pan znajdziesz?”. „Znajdę”. Powiedziałem, że mam w domu trochę wypłukanych z pobliskich strumieni drobinek złota. Wyjął wahadełko, pokręcił się po mieszkaniu i w końcu je znalazł w szafce w kuchni. Powiedział, że dlatego trwało to tak długo, gdyż złota było mało. W fiolce było zaledwie 1,6 grama”.
Przysłuchująca się naszej rozmowie żona pana Alfreda Janina dorzuca kilka informacji o posmaku sensacji. Otóż w pobliskich Pogórkach mieszkał starszy pan, który miał coś wiedzieć na temat poniemieckiego skarbu. Jak niosła wieść, sprawował ona nad nim pieczę, a szczególnie interesował się wojcieszkowskimi kamieniołomami. Kiedyś po pijanemu miał coś na ten temat powiedzieć i zaraz potem został zamordowany.
Już od dawna Niemcy chcą wykupić ten zakład- dodaje Janina Dajcz- Chcieli wybudować tu nowoczesną fabrykę, a hałdy wywieść. Do transakcji nie doszło, a mimo to co tydzień są w Wojcieszkowie dwa samochody Niemców, dyrektorowi odpocząć nie dają...”
Zbigniew Skróecki, dyrektor Wojcieszkowskich Zakładów Przemysłu Wapienniczego, obecnie jednoosobowej spółki Skarbu Państwa, jest zaskoczony zaproponowanym tematem rozmowy.
To ciekawe - mówi - O skarbach słyszałem, ale żeby w Wojcieszkowie...”
Po chwili dyrektor dodaje, że takiej hipotezy rzeczywiście wykluczyć nie można. Niedaleko `wapienników”, tam, gdzie obecnie mieści się firma „Polkąt”, był podczas wojny obóz. Więzieni w nim jeńcy pracowali w kamieniołomach. Musiałbym znaleźć nowego Klimuszkę- żartuje Skórecki- który mógłby mi wskazać miejsce ukrycia ewentualnego skarbu. Powinny to być metody nie amatorskie, a przemysłowe. Na Dolnym Śląsku takich miejsc jest sporo: stare wyrobiska, zalane kamieniołomy itp. Poszukiwania wymagałyby przeprowadzenia dokładnych badań historycznych, skojarzonych z ówczesną sytuacją wojenną”.
Pytam o bardziej współczesne czasy i o zainteresowania kupnem prowadzonej przez niego firmy przez Niemców. Dyrektor Skórecki odpowiada, że istotnie, współpracą są zainteresowane konkretne przedsiębiorstwa wapiennicze. Ewentualne decyzje o sprzedaży udziałów wojcieszkowskiej spółki będą podejmowane w konsultacji z ministrem przekształceń własnościowych. Najprawdopodobniej rozstrzygnie o tym przetarg w pierwszym kwartale 1994 roku.
Jesteśmy na miejscu. Wszystko wygląda tak, jak opisywał Alfred Dajcz. Te kamienie rzeczywiście nie wyglądają na poprodukcyjny odpad i na pewno różnią się od reszty hałdy. Niestety po pięknej listopadowej zimie zaskoczyła nas gwałtowna odwilż. Śnieg już się stopił, a te i tak jego niewielkie płaty są bardziej widoczne wokół czarnego trójkąta. Resztki śniegu zauważam tylko na wysokości metra-dwóch od podstawy „tajemniczego klina”. I istotnie, nic na nim nie rośnie. Nawet kamienie nie są porośnięte mchem.
Po wojnie na hałdzie, przy której się znajdujemy, został wykonany przekop. Teraz wiedzie nim trakt, którym wozi się kamień wapienny. Wystarczy stąd przejść kilkadziesiąt metrów, by dojść do miejsca odkrytego przez Dajcza. Na pierwszy rzut oka widać, że kiedyś od tajemniczego klina prowadziła droga, dzisiaj porośnięta już młodymi drzewkami. Pan Alfred wszystko pokazuje, objaśnia, dzieli się wątpliwościami i przypuszczeniami.
„Nawet jak jest minus kilkanaście stopni nie ma tu śniegu, a jedynie na kamieniach osadza się szron. Świadczy to o tym, że musi tu być cyrkulacja powietrza- jakby w piwnicy. To dziwne. Na pewno jakaś przysypana grota musi tu być. Bo inaczej skąd by się brały te opary?”.