Czarnowłosy obrońca
Bóg jeden wiedział, jak on jej nienawidził. Zniszczyła całe jego życie, durna egoistka. I teraz nawet nie chce mu wybaczyć. Księżniczka. To raczej ona powinna błagać o wybaczenie jego.
A on pewnie by jej darował - taki głupi. Była pstryczkiem wyłączającym jego logiczne myślenie.
Tyle lat. Na Merlina, tyle cholernych lat! Miał nadzieję, że świetnie się bawiła jego kosztem. Obecnie cena jest o wiele wyższa. Ciekawe, czy zdoła się wypłacić.
Hm, jakby się tak zastanowić, to ta znajomość była transakcją. Wiecznie dawał jej rabat, aż w końcu splajtował.
Wykorzystała go i tyle. A on się, idiota, cieszył, że mógł dać się wykorzystać. Dobrze wiedziała, że nie miał żadnych przyjaciół. Nie, ze nie mógł mieć. Był sprytny. Wystarczy się uśmiechnąć, pomóc od czasu do czasu, powiedzieć coś śmiesznego - ludzie w obsłudze są dość prości. On po prostu nie chciał innych poza nią.
Ciekawe, czy dziewczyna pamięta jeszcze jak się poznali. Byli wtedy dziećmi. Miał na sobie szary sweter. Zapadło mu to w pamięć, bo zapytała go wtedy, dlaczego ubrał się tak lekko w taki ziąb. Jako mała dziewczynka uwierzyła, gdy powiedział, że jest zmiennocieplny. Nie chciał przyznać, że nie miał czasu się przebrać, by wyjść. Ojciec za szybko wrócił z pracy.
Szwendał się po okolicy, czekając na odpowiedni moment powrotu. Nie potrafił obronić mamy, ale przynajmniej udało mu się obronić Ją. Może też przed równie małą dziewczynką co ona, ale wtedy był to szczyt jego chłopięcych zdolności. Jej siostra była taka głupia! Do dziś tak uważał.
Nie chciał podać swojego imienia. Nie, że postanowił wyjść na wielce tajemniczego - był tylko zawstydzony.
„ Mam cię nazywać czarnowłosym obrońcą czy jak?”
Nie wiedział, czego się jako dziecko naoglądała w mugolskiej telewizji, ale jak to usłyszał, od razu się przedstawił.
I tak się zaczęło.
Sprawiali, że połamane przez wiatr patyki zaczynały tańczyć. Ukryci pod werandą, gasili światło nielubianej sąsiadce. Czarował, by dziewczyna się śmiała, a ona czarowała go swoim uśmiechem. Uwielbiał jej przeraźliwe piski, gdy opowiadał, jakie to istoty mogą żyć w Zakazanym Lesie. A jeszcze bardziej to, jak jej drobna rączka chwytała jego dłoń i mówiła, że się ich nie boi - przecież ma swojego obrońcę. Być może dlatego codziennie wymyślał nowe potwory, gdy tych prawdziwych już zabrakło w repertuarze.
To było już wtedy. Tak, już od tamtych chwil wypuściła swoje zdradliwe sieci. Chłonęła każde słowa chłopaka dotyczące czarodziejskiego świata. Gdy tylko zmieniał temat, dopytywała się dalej. Był jej jedynym źródłem informacji, jedynym przewodnikiem - potrzebowała go. Prosiła by ją uczył, tłumaczył. „Nikt mi tego tak nie potrafi przedstawić jak ty”. Dopiero dziś zdał sobie sprawę, że nikogo innego oprócz niego nie było.
Z dziecięcą radością, jak Bożego Narodzenia, wyczekiwali pierwszego września.
Na peron jechali osobno - każde ze swoją rodziną. Umówili się, że odnajdą się w pociągu. Pamiętał, jak niemal spóźniony, minął jej siostrę. Na jego widok pisnęła i ukryła się za rodzicami. Głupia. Natomiast Jej z rodziną nie było. Uznał, że musiała wejść do pociągu. Dotknął ustami policzka zatroskanej mamy i wbiegł do środka. Biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, żałował, że czulej się z nią nie pożegnał.
Odnalazł ją, a jakże. Śmiała się do rozpuku w przedziale, wraz z innymi, pięcioma dziewczętami. Tak szybko potrafiła zjednać sobie ludzi. Chłopak nie mógł się zmusić, by wejść do roju pełnego chichotów, pisków i innych wysokich dźwięków. Znalazł sobie inny przedział.
Potem musiał znaleźć sobie inny stół. Tiara Przydziału nawet nie zdawała sobie sprawy, jak łamie jego serce, wołając: „Slytherin!”. Rzucił smutne spojrzenie dziewczynce, spodziewając się ujrzeć takie samo. Ta była zajęta cieszeniem się z bycia w tym samym domu, co dziewczyny z przedziału. Nie miał jej za złe, przecież lubił, jak się śmiała.
Potem powstał zamęt. Taki typowy, pierwszo wrażeniowy chaos nowej sytuacji. Jakie zajęcia? Z kim? I najważniejsze - cholera, gdzie ? Te pytania zbyt zajmowały, by mieć czas zadać sobie inne. Gdy chłopak wdrażał się w bycie uczniem Hogwartu, dziewczyna stała się jego ozdobą.
Obserwował ją. Patrzcie, tak się bała, a jak jej dobrze idzie. A ile przyjaciół. Nic dziwnego, ludzi ładnych się lubi. Rzucała mu uśmiechy na korytarzu i szybkie „cześć”.
„Minął już miesiąc, a my nie mieliśmy jeszcze czasu porozmawiać! Zgadamy się, lecę na transmutację. Pa!”
Chłopak może nie brylował w towarzystwie, ale na pewno w innych dziedzinach. I to wielu. Zaklęcia miał opanowane od dawna, mama już o to zadbała. Transmutacja łatwością go nudziła. Opiekun domu nie potrafił nachwalić się nad jego eliksirami. Podobno miał wyczucie. Ale najbardziej fascynowała go Obrona przed czarną magią. Do dziś nie wiadomo czy zakres materiału, czy same słowo „obrona”. Czuł się zobowiązany.
Tak samo jak wtedy, gdy w końcu podbiegła do niego po zajęciach z płaczem. Oblane eliksiry. Pewnie by ją wyśmiał za mazgajstwo, gdyby nie pokazała mu poparzonych dłoni po ostatnich próbach nauki. Obiecał jej pomóc.
" Ach, mój czarnowłosy obrońco! - pisnęła, rzucając mu się na szyję.”
Palnął coś o tym, że przesadza, niech puszcza, nie są już dziećmi. Od tego momentu wiele się zmieniło na lepsze. Widywali się regularnie, uczyli, rozmawiali, śmiali się. Nieuczęszczaną salę na siódmym piętrze nazywali „naszym miejscem”. Nikt im nie przeszkadzał, żadna koleżanka, żaden Potter. Byli sami, byli znowu dziećmi gaszącymi światło.
Bo o Potterze mówiła dużo. Lubił to - zawsze na niego narzekała, psioczyła i wyrażała swoją opinię na temat jego rozwoju umysłowego. Był zły, że jego prześladowca umizguje się do jego najlepszej (jedynej kochany, jedynej) przyjaciółki, ale jej pantomina „Rogacz poprawia sobie włosy” cieszyła go bardziej. Ach, ta zgodność tematów.
Lekcje, nauka, nowe siniaki, rozmowy z nią, eliksiry, kolejne poniżenia, jej śmiech, wypracowania, lśniące włosy - lata minęły, jak z bicza strzelił. Nic się nie zmieniło. Jak myślicie, gdzie są granice pomocy?
Egzaminy końcowe. Napój szybkiego przebudzenia. I to zaskoczenie, gdy okazało się, że podręcznik, pomoc dodatkowa, jest czysty. Zero notatek. Brak dopisków. Nic.
A w czasie wyników - Lily Evans nową mistrzynią eliksirów.
„Ostatnio, jak się uczyliśmy, przez przypadek wzięłam twoją”.
No tak, to się zdarza. Przeżyje. Ale nie tego, że się zaczerwieniła. Akurat wtedy, jak Potter podszedł i pogratulował oceny. Na własne oczy widział, jak rumiana nie wiedziała co odpowiedzieć „temu debilnemu Huncwotowi”.
Od tamtej chwili, Slughorn co zajęcia pytał na głos, co stało się z jego najlepszą uczennicą.
Mówił, że może? Ha, znalazł sobie nowych przyjaciół. W dodatku doceniających jego umiejętności.
Wojenne chmury powoli się zbliżały zza horyzontu. Groźba ta była jednak niedostrzegalna. Ile to razy burza rozmyła się, zanim spadła chociaż jedna kropla?
Początkowy smutek ustąpił gniewowi. Jak mógł być tak głupi, żeby nie zauważyć wcześniej? Była, gdy go potrzebowała, następnie znikała jak kamfora. Bolącą pustkę gdzieś w okolicach żeber musiał wypełnić. Nowi znajomi pochłaniali go całkowicie. Niech widzi, że nie jest sam.
„Potter, odwal się! - krzyczała”.
Minęły lata, odkąd ten okrzyk był szczery. To już nie dziecko, a piękna kobieta. Ukryta kokieteria kapała z udawanego oburzenia. Tyle lat wchodzenia w rolę weszło jej w nawyk. Już nie była dziewczyną niedostępną - tylko ją grała. Chłopak zastanawiał się, czy stało się to w momencie, gdy James wyprzystojniał, czy od kiedy został gwiazdą drużyny Gryfonów. Nie, Boże, to nie może być takie proste!
Koniec. Postanowił być miłosierny. I wspaniałomyślny. Wiele trudu kosztowało go złapanie jej samej na korytarzu.
„- Spotkajmy się w naszym miejscu i porozmawiajmy - wydusił na jednym wydechu.
- Phi. Jeszcze czego.”
Phi? Phi?! On daje jej szansę, chce jej wybaczyć, a okazuje się, że to ona jest na niego zła? Że niby zadaje się z ciemnymi typkami? Że się stacza? Ona chyba nie wie o czym mówi. Oni przynajmniej BYLI.
„To nieodpowiednie towarzystwo, Sev.”
Hola. On już lepiej wiedział, kto jest dla niego nieodpowiednim towarzystwem. Miał być tym wybaczającym, a nie proszącym o nie. Nawet nie wiedział, kiedy wyrzucił słowo, przekreślające jakiekolwiek szanse:
„Szlama.”
Z ciężkich chmur spadły pierwsze krwawe krople. Nie można się było dłużej oszukiwać - burza tuż, tuż.
Nowi przyjaciele dali mu pewną interesującą propozycję. Nie wiedział czy ją przyjąć. Władza, zaszczyty… Jednak, należało nie mieć serca. Jego biło niestrudzenie.
Aż błyskawica przecięła niebo.
O ironio, dosłownie. Trwał mecz - jak wiadomo, warunki pogodowe niczego nie zmieniają. Na nieszczęście, grom uderzył w trybuny, które się zawaliły. Rozgrywka została przerwana, tłum uczniów zszedł na boisko, bardziej się pogapić, niż pomóc wydostać się pozostałym spod belek. Snape pobiegł wraz z nimi - były to trybuny Gryfonów. Nie czując przemokniętych ubrań, z przerażeniem zdawał sobie sprawę, że nigdzie nie widzi rudowłosej. Przeklinał właśnie w myślach ich ostatnią rozmowę, gdy ktoś krzyknął: „Tam!”.
No oczywiście. Potter znowu w blasku. Wylądował - on, miotła i jego cudownie ocalona. Severus nie wiedział, czy czuć ulgę czy nienawiść. Zastanawiałby się nad tym dłużej, gdyby nie to, co nastąpiło potem.
„ Mój czarnowłosy obrońco! - westchnęła, przytulając się do szukającego. Mówiąc to, patrzyła zza ramienia prosto w oczy Snape'a. Wyzywająco.”
Z tego wypadku wszyscy wyszli bez szwanku. Parę połamanych nóg i kilka zadrapań, których pielęgniarka pozbyła się jednym machnięciem różdżki.
Jedynym poszkodowanym był on. Nie miał już serca.
Idealnie na czas. Burza rozszalała się na dobre.