Uzależniony, uzależniona... / 05 maj 2008
Jolanta Białek, Lubomira Szawdyn
Dlaczego jedni ludzie się uzależniają, a inni nie?
Od czego można się uzależnić?
Czy każde uzależnienie jest śmiertelne?
Jak leczyć uzależnienia?
Na te i wiele innych pytań odpowiada Lubomira Szawdyn, psychiatra i psychoterapeuta uzależnień.
Jolanta Białek: - O uzależnieniach wie Pani wszystko.
Lubomira Szawdyn: - Wiem dużo, ale nie wszystko, bo nie wszystko jeszcze o uzależnieniach wiadomo.
Od czego ludzie mogą się uzależnić?
- Od wszystkiego. Od alkoholu, od narkotyków, od pracy, od partnera, od Internetu, od komórki, hazardu - mogę wymieniać długo. Dzielę uzależnienia na chemiczne i niechemiczne, czynnościowe. Używki, takie jak narkotyki, nikotyna czy alkohol, trują organizm. Uzależnienia czynnościowe nie trują, ale przebiegają tak samo. To jest wewnętrzny przymus wykonywania jakichś czynności. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że uzależnienia czynnościowe występują równolegle z uzależnieniami chemicznymi. Bo żeby funkcjonować na przykład po nocy spędzonej na kartach, ludzie sięgają po używki.
Dlaczego jedni ludzie się uzależniają, a inni nie?
- Nie wiem. Pracuję czterdzieści lat z uzależnionymi i nie wiem. Genetycy twierdzą, że predyspozycje do uzależnienia dziedziczymy. Jednak z mojego wieloletniego doświadczenia nie wynika, że osoby obciążone genetycznie, to znaczy pochodzące na przykład z rodzin alkoholowych, uzależniają się szybciej niż inne. Jak dotąd nie spotkałam człowieka, który byłby bardziej predysponowany do wpadnięcia w nałóg niż inni. To jest tak jak z kiszeniem ogórków: wkładamy do słoja ogórki i za dwa dni część jest już ukiszona, a część pozostaje zielona nawet po miesiącu. Nikt nie wie dlaczego tak się dzieje. Na uzależnienia wpływają zarówno czynniki zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Szuka się genu odpowiedzialnego za to, szuka się mechanizmów mózgowych, ale jeszcze nic pewnego nie wiemy. Od wszystkiego można się uzależnić. Jeśli jakaś czynność przynajmniej na początku przynosi nam satysfakcję, daje jakieś profity, to bardzo łatwo wpaść w pułapkę. Na przykład sportowcy, albo serialowi aktorzy - młodzi chłopcy - nagle zaczynają odnosić sukcesy, nagle zdobywają duże pieniądze i sławę. Nie potrafią sobie z tym poradzić. Chcą należeć do wielkiego świata, który im się kojarzy z szybkimi samochodami, markowymi ciuchami i ekskluzywnymi miejscami - do takich należą według nich kasyna. Wydawanie wielkich sum pieniędzy daje potrzebny zastrzyk adrenaliny. Wpadają w spiralę, by wciąż zapewnić sobie emocje, a potem już trudno powiedzieć: dość. To nie musi trwać długo - czasami wystarczą dwa miesiące, by zabawa przerodziła się w nałóg. I przychodzą do mnie po pomoc. Po początkowej fascynacji, chwilach pozornego szczęścia, przychodzi ból i cierpienie. Jeżeli nie podejmie się leczenia, może się to zakończyć śmiercią.
Uzależnienie od Internetu czy hazardu może doprowadzić do śmierci?
- Tak, każde uzależnienie jest śmiertelne. Pracuję z ludźmi, którzy od siedzenia przy komputerze mają zaniki mięśni kręgosłupa, zaniki mięśni pasa biodrowego, mają wyschnięte śluzówki, są kalekami, powoli przestają się poruszać, fatalnie się odżywiają - albo tyją, albo się głodzą. A to są tylko objawy somatyczne. Do tego dochodzą zaburzenia psychiczne: ciężkie depresje, zaburzenia osobowości, a nawet utrata tożsamości. Ludzie podają się w Internecie za różne osoby i w końcu nie wiedzą, kim są. Sami już sobie nie mogą pomóc, bezwzględnie wymagają leczenia.
Jak się leczy uzależnienie od Internetu?
- Tak samo jak wszystkie inne uzależnienia. Różnica jest taka, że z uzależnienia od Internetu można się wyleczyć. I człowiek po leczeniu może usiąść do komputera, coś tam załatwić i odejść. W przypadku uzależnień chemicznych to nie jest możliwe. Pierwszy kieliszek jest najczęściej przyczyną nawrotu. Ale ze wszystkimi uzależnieniami jest tak, że albo są, albo ich nie ma. Nie ma znaczenia, od czego człowiek jest uzależniony. Czy to jest alkohol, hazard, czy Internet, zawsze jest to bezsilność człowieka wobec jakiegoś środka chemicznego bądź czynności. Są bardzo dobrze opracowane programy leczenia uzależnień i są to metody skuteczne. W leczeniu najważniejsze jest, aby osoba uzależniona podjęła decyzję o leczeniu, aby przyznała się do bezsilności wobec nałogu. Podstawą jest stwierdzenie: Jestem bezsilny wobec alkoholu, Internetu... I to jest jednocześnie diagnoza. Potem trzeba pokazać, które obszary swojego życia pacjent zaniedbał, do czego doprowadził swoje relacje z najbliższymi, co się stało z jego emocjami, z uczuciami. Ważne jest też, aby zrozumiał, dlaczego tak się stało, przed czym uciekał w nałóg. A potem należy nauczyć go ponownie budowania relacji z ludźmi. Do tej części poznawczo-behawioralnej dochodzą jeszcze treningi, między innymi interpersonalny, intrapersonalny czy asertywności. Trwa to dwa, trzy lata. Oczywiście, ten okres podzielony jest na małe etapy, zadania, które pacjent przed sobą stawia i je realizuje, i które wspólnie monitorujemy.
Jakie to są zadania?
- Zaczynamy od analizy systemu wartości: co jest dla ciebie najważniejsze? Ludzie tworzą swoją hierarchię wartości: rodzina, praca, dzieci, miłość - różnie. I później przez tydzień dokładnie zapisują, ile czasu poświęcili w ciągu dnia tym swoim najważniejszym wartościom. Opisują każde piętnaście minut, wszystkie czynności, które w tym czasie wykonywali. No i okazuje się, że rodzinie poświęcili w sumie przez tydzień godzinę, dzieciom jeszcze mniej... Wspólnie odkrywamy, że ten ich świat wartości to mit. Bo w chorobie trudno zobaczyć prawdziwy obraz siebie w obecnej rzeczywistości.
Nie wiemy, dlaczego człowiek się uzależnia, ale czy można rozpoznać, kiedy jest już uzależniony? Czy jest jakaś granica, za którą jest już uzależnienie? A może są jakieś etapy, po których człowiek może rozpoznać, że kroczy w kierunku uzależnienia?
- Są takie etapy - ostrzeżenia. Pierwszym jest kompromitacja. Na przykład mąż obiecał żonie, że pójdą razem na imieniny, ale nie poszli, bo on zapił, albo został w pracy, albo poszedł grać. I to się zdarza coraz częściej, a on zaczyna oszukiwać i siebie, i bliskich. Tłumaczy, znajduje jakieś wykręty, usprawiedliwienia, także przed samym sobą. Drugim etapem jest utrata kontroli czasu. Siądę tylko na pół godziny do komputera - a mija piąta godzina i on dalej siedzi; wskoczę tylko na jednego - mija cała noc i film się urywa; zagram tylko jedną partyjkę - i gra go pochłania na kilka, kilkanaście godzin. I nie potrzeba alkoholu, żeby urwał się film. W przypadku uzależnień czynnościowych również następuje taka niepamięć albo subiektywne odbieranie czasu - skracanie lub wydłużanie. I to jest dla wielu impuls do szukania pomocy: „Już sobie nie radzę” - to budzi niepokój. Trzeci etap: ostrzeżenie, już ostatnie, to absolutna utrata kontroli nad wykonywanymi czynnościami. Człowiek skompromitował się już nieraz, wie, że nałóg go wciąga, ale jeszcze myśli, że nad tym wszystkim panuje - w pracy mają do niego pretensje, najbliżsi mają do niego pretensje i on zaczyna umawiać się sam ze sobą: tylko dwie lampki wina, tylko dwie godziny przy komputerze. Nastawia nawet zegarek, żeby nie przekroczyć czasu. Kiedy zegarek dzwoni, on go nawet nie słyszy, po dwóch lampkach są następne - kontrakt zawarty ze sobą nie ma znaczenia, zrywa się go po raz kolejny. To właśnie jest już utrata kontroli, to jest już uzależnienie.
Ale ta granica jest różna u różnych osób. Niektórzy piją dużo, a nie są alkoholikami. Niektórzy siedzą przy komputerze po dwanaście godzin, bo taką mają pracę, i nie popadają w uzależnienie. Dlaczego?
- Nie wiadomo, tak jak z tymi ogórkami.
Miałam w dzieciństwie dwóch kolegów, braci, jeden był w moim wieku, drugi młodszy. Ich ojciec był alkoholikiem. W ich domu co jakiś czas rozgrywała się tragedia, ojciec ich bił, bił ich mamę. Ona uciekała z dzieciakami, on ich gonił z siekierą - straszne rzeczy się działy. I jeden z nich, ten młodszy, też wpadł w nałóg, już zresztą nie żyje. Ten starszy jakoś potrafił się przed tym obronić. Obaj byli wychowywani w takiej samej rodzinie, przeszli to samo. Jeden wpadł, drugi nie, a więc nie geny, nie rodzina. Więc co decyduje?
- Nie wiem. Mój najmłodszy pacjent miał sześć lat. To był chłopiec z tak zwanego dobrego domu. Zgłosiła się do mnie wychowawczyni zerówki, do której chodził. Dziewczynki jej powiedziały, że czują od niego alkohol. Nauczycielka jakiś czas obserwowała chłopca i zaczęła się niepokoić, ale nie była pewna, zwróciła się do mnie. Przyszłam do klasy, zobaczyłam tego chłopca, nie miałam wątpliwości. Podczas zajęć w terenie sadziliśmy kwiatki wspólnie z dzieciakami i on nagle przytulił się do mnie i powiedział: „Ale przyjdziesz tu ze mną, żeby zobaczyć czy one wyrosną? Przyjdziesz, bo nikt ze mną tu nie przyjdzie?”. I o tym wszystkim powiedziałam jego rodzicom. Płakali oboje. Nie chcieli przecież skrzywdzić swojego dziecka. Byli bardzo zajęci, oboje pracowali, często wyjeżdżali. Chłopiec był sam. Jak bardzo czuł się samotny, zrozpaczony, skoro szukał pociechy i ucieczki w alkoholu?
To straszne, że w tej codziennej gonitwie można zgubić to najważniejsze - własne dziecko, siebie. A co jest dla Pani najważniejsze?
- Najważniejsze jest przykazanie „Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego”. Wszyscy je powtarzamy, ale czy rozumiemy? To jest przykazanie, które mówi o tym, że trzeba siebie kochać. Zadaj sobie pytanie: co w sobie lubisz? Czy jest coś, co w sobie lubisz? Prawda, że to trudne pytanie? Łatwiej jest znaleźć tysiąc spraw, których nie lubimy, których chcielibyśmy się pozbyć. Człowiek uzależniony nienawidzi siebie, czuje się nikim, więc nie może też nikogo kochać. To też trzeba sobie uświadomić, chociaż to bardzo boli. Człowiek uzależniony nie dba o siebie i nie może dbać o relacje z innymi. Nie rozumie swoich emocji, nie może więc rozumieć przeżyć innych. Dlatego, gdy rozmawiam z moimi pacjentami, szukamy czegoś takiego, na czym można się oprzeć, od czego można zacząć. Trzeba pokochać siebie, aby budować.
Żeby przekonać uzależnionego do pokochania siebie trzeba ogromnej siły. Tyle lat Pani pomaga uzależnionym i zawsze z jednakowym zaangażowaniem. To chyba nie jest łatwe?
- A kto powiedział, że ma być łatwo? Kiedyś podjęłam taką decyzję, zostałam lekarzem, złożyłam przysięgę Hipokratesa i nikt nie może mnie z niej zwolnić. Sama też nie mogę się urlopować od niej. Przysięgałam pomagać, więc pomagam.
- No tak, ale psychiatra to lekarz specyficzny, mówi się, że jest to lekarz od duszy. Czy trzeba mieć specjalne predyspozycje?
- Zawsze umiałam słuchać. To się zaczęło bardzo wcześnie, jeszcze w szkole. Koleżanki mówiły, a ja słuchałam, Trzeba słuchać tak, żeby słyszeć nawet to, co nie zostało powiedziane, a może przede wszystkim to... Czy to są specjalne predyspozycje? Nie wiem, może tak. No i trzeba się ciągle uczyć. Moja mama chciała, żebym została „profesorką”, to znaczy nauczycielką, tata natomiast chciał, abym zdobyła jakiś konkretny zawód, coś ścisłego. Może dlatego poszłam na medycynę. Medycyna wymaga ścisłego umysłu i pewnie jakiejś wrażliwości i empatii. Wszystko to chyba mam i miałam też oparcie i miłość rodziców.
Wcześniej już Pani powiedziała, że rodzina odgrywa zasadniczą rolę. Może być destrukcyjna, a może też dać taką siłę, że człowiek nie złamie się nigdy.
- Jeżeli dziecko od początku, jeszcze przed urodzeniem wie, że jest kochane, że jest najważniejsze dla swoich rodziców, dostaje tyle ciepła i uwagi, ile potrzebuje, to rzeczywiście jest to ogromna inwestycja na przyszłe życie. A jeśli do tego rodzice pozwalają dziecku dojrzewać i dorastać, pokonywać trudności, uczyć się na błędach, ponosić konsekwencje dziecięcych, nie zawsze dobrych, wyborów, to później już jako dorosły człowiek będzie umiał stawić czoło różnym pokusom i problemom. Nie będzie musiał uciekać w różne nałogi. Bo to jest najczęściej jakaś ucieczka. Dorośli muszą opiekować się dziećmi, po to jest czas dzieciństwa. Rodzice poświęcają czas swoim dzieciom, słuchają ich, powoli wprowadzają w świat. Dzieci puszczone samopas mogą gdzieś utknąć - w narkotykach, w alkoholu, w Sieci. Nie można przegapić momentu, gdy dziecko woła o miłość, eksperymentując z używkami, siedząc godzinami przy komputerze. Dorośli nie zawsze słyszą ten krzyk, a czasami nie chcą go słyszeć, bo tak jest wygodniej. Przynajmniej przez jakiś czas.
Często jest tak, że uzależnieni niejako usprawiedliwiają swoją słabość właśnie dzieciństwem - nic nie mogę zrobić, bo miałem takie okropne dzieciństwo, takiego ojca, taką matkę. Jak takim ludziom można pomóc? Oni nie otrzymali takiej siły i umiejętności radzenia sobie.
- Trzeba wrócić do bolesnych spraw z dzieciństwa. To trudne, bo ludzie całe lata mają wymazane. Nic nie pamiętają. Jednak podczas terapii, gdy wracają wspomnienia, znajdują oparcie. I wtedy mogą zacząć od podstaw budować fundamenty własnej tożsamości. Wtedy mogą szukać pogubionych gdzieś talentów, bo każdy człowiek ma jakieś zdolności. I ten odgrzebany talent pomaga uporać się z poczuciem żalu i bezradności.
Bywa jednak tak, że to właśnie talenty popychają w nałogi. Ktoś chce być wielkim muzykiem, wielkim aktorem, konstruktorem, prawnikiem i jakoś się to nie udaje. A jeszcze rodzice wymagają sukcesu, a tu sukcesu nie ma. I co wtedy? Człowiek swoją frustrację zapija, sięga po narkotyki...
- Ale rodzice muszą uważnie patrzeć na dziecko i słuchać go. Nie mogą poprzez dziecko realizować swoich marzeń i swoich zaprzepaszczonych talentów. To jest tragedia, wtedy najłatwiej popchnąć dziecko w otchłań. Gdy w rodzinie na przykład lekarzy nagle rodzi się artysta i on nie chce być lekarzem tak jak cała rodzinna dynastia - no i szuka ucieczki. Rodzice muszą rozwijać prawdziwe talenty dziecka, a nie te wyobrażone. Trzeba rozwijać autonomię dziecka, a nie tłamsić każdy jej przejaw, bo to doprowadza do poczucia bezradności, rodzi lęki i poczucie bycia gorszym. Człowiek nosi w sobie takie poczucie krzywdy długie lata. Czuje, że nie ma wpływu na swój los, nie chce wziąć odpowiedzialności za siebie, nie mówiąc już o innych. Poza tym bardzo ważne są granice. Nie musimy od razu być mistrzami świata, robić wszystko najlepiej. Ważne jest, aby oczekiwania były na naszą miarę.
Czyli trzeba wrócić do początku, znaleźć ten moment, gdy granice zostały przekroczone?
- W terapii bardzo ważny jest powrót do korzeni, do relacji rodzinnych. Rozmawiamy bardzo dokładnie o nich z pacjentem. I na przykład jest tak, że on od dwudziestu lat nie rozmawia ze swoim ojcem, że kontakt się gdzieś tam urwał. A więc bywa, że trzeba jechać do tego ojca na drugi koniec Polski i przekonać go, aby porozmawiał z synem.
I Pani jeździ?
- A mam jakieś wyjście? Trzeba pomóc rozwiązać czasami niezwykle trudne konflikty, ale bez tego niemożliwy jest powrót do życia bez nałogu, do życia w harmonii. To jest proces bolesny, ale konieczny. Trzeba wyjść ze ślepego zaułka, w którym się tkwi czasami od wielu lat. Czasami jest tak, że człowiek po raz pierwszy w życiu zdobywa jakiś fundament do budowania siebie - własnej, dorosłej tożsamości. I po raz pierwszy przychodzi ciekawość samego siebie - już nie wstręt do siebie, ale zaciekawienie. I to jest impuls do wyzdrowienia. Człowiek wychodzi z tunelu. I to mnie ciągle zachwyca od tylu lat - każdy taki moment, gdy pacjent zaczyna widzieć, że świeci słońce. Taki moment, w którym zaczyna mu się znowu po prostu chcieć żyć...
Bardzo dziękuję za rozmowę.