Slayers Shimpai
part nine
Kolejna kropla krwi spadła cicho na podłogę. Wydawało jej się, że słyszy jak głodny kurz pije czerwoną wilgoć. Wydawało jej się, że słyszy łapki szczurów uderzające o podłogę za ścianą. Wydawało jaj sie, że czuje zapach powoli psującego się mięsa w zamrażarce.
Oczywiście...
Tylko jej się wydawało... A jeśli nawet nie... To co to ma za znaczenie? Zmysły wyostrzone latami praktyki, upojone adrenaliną... To minie... A pani A. zbierze swój haracz. Pozostawi tylko bolące mięśnie i oczy - żeby o niej nie zapomnieć. Westchnęła i spróbowała wyrzucić z pamięci te wszystkie obrazy. Musiała się czymś zająć... Odwróciła się do kapitana.
-Pomóc ci?
-Nie... Poradzę sobie. - Wszedł do łazienki i przekręcił klucz. Na wszelki wypadek. Więc... Trzeba się do tego zabrać.
Zdjął płaszcz, starając się nie dotykać sztywnym od zakrzepłej krwi płótnem rany. Odkręcił kran i pozwolił, żeby wanna z rdzawym zaciekiem napełniła się po brzegi. Krew schodzi najlepiej pod zimną wodą. Lodowatą.
Wrzucił płaszcz i zabrał się za koszule... Cóż... Strzępy - ale nie wiedział, czy jego własnej skóry czy materiału. Wyjął z apteczki długie, niklowane nożyczki i przeciął materiał...
Po jakimś czasie wrzucił ubabrane krwią śmieci do kosza. Skrzywił się, kiedy zobaczył... Wyglądała gorzej, niż sie spodziewał. Tu i tam, przez poszatkowaną tkankę połyskiwał metal. Kula na szczęście przeszła na wylot - przynajmniej będzie mógł zszyć się sam. Westchnął i sięgnął po butelkę czystego spirytusu - najpierw pociągnął spory haust, a potem sycząc cicho zalał ranę... Sięgnął po igłę.
Padła na fotel i przetarła dłonią oczy. Boże... Czemu mi to robisz?
Utkwiła wzrok w drzwiach - nic nie słyszała... Twardy był ten jej Valgaaw - naprawdę... Nie wiedziała, czy ona byłaby w stanie zdobyć się na coś podobnego. Cięcie i zszywanie samej siebie... Gdyby musiała - możliwe... Ale w innym wypadku pewnie by się uparła i kazała komuś innemu. Jej samej nerwy by pewnie nie wytrzymały. Pewnie nie utrzymałaby nawet igły gdyby wiedziała co za chwilę musi tą igłą zrobić. Za bardzo się mimo wszystko lubiła.
Westchnęła i potoczyła zmęczonym wzrokiem po pokoju. Mały, wynajęty pospiesznie na peryferiach miasta. Zasunięte żaluzje - między listwami białe światło - ale nie wiedziała - latarni czy słońca... Tyle się wydarzyło dzisiaj... Tak dużo... Była zmęczona. Bardzo zmęczona. Adrenalina przyszła wreszcie po zapłatę - i tak spóźniona.
Miała teraz ochotę tylko na jedno - spać... Spać długo, spać, dopóki to wszystko się nie skończy... Ale nie sądziła by mogła sobie pozwolić na sen. Jeszcze nie...
-To był genialny plan, proszę pana...
-Możliwe. Macie jego... Wyniki? - Podniósł do światła lampkę wina. Białego. Refleksy zagrały w ciętym z kryształu szkle.
-Taak... Wiemy gdzie jest Inwerse...
-Dobrze... Wiecie co macie robić? - Podniósł wzrok na mężczyznę przed nim.
-Tak jest! - Wyprężył się na "baczność" i odmaszerował szybko - by zniknąć sprzed jego oczu. Dobrze sobie ich wszystkich wytresował, nie ma co... - Poczuł lekki przypływ dumy i zadowolenia. Wszyscy jak wierne... Drzwi zamknęły się cicho - jak najciszej - odstawił wino i odwrócił się do stojącego obok profesora.
-Jak idą prace nad... - Świadomie nie dokończył. Nie dobrze jest rozmawiać o takich rzeczach. Nie w świecie, gdzie kula może czekać za każdym rogiem, a zdradzić może własny brat. Wszystko da się przecież kupić. Wszystko sprzedać, wszystko wycenić...
-Cóż... Nic nie zrobimy bez próbki... Ale teraz nie ma już problemu, prawda?
-Xellos? Jesteś? - Metaliczny, obrobiony na komputerze głos. Nawet gdyby gościa znał, nie rozpoznałby. Nie był w stanie stwierdzić nawet, czy to kobieta, czy mężczyzna. Zerknął jeszcze raz na numer na wyświetlaczu... Zastrzeżony? Aha... To wszystko wyjaśnia. Oni.
-Jestem.
-Dlaczego chybiłeś ty... ?! On nie jest zadowolony! - Odsunął nieco komórkę - nie lubił jak ktoś wrzeszczał mu do ucha.
-To oczywiste... - Powiedział zupełnie spokojnie doprowadzając mężczyznę - jeśli to oczywiście był mężczyzna - po drugiej stronie do szewskiej pasji. - Zresztą - nie moja wina. Wiatr mi przeszkadzał...
-Już ty się wiatrem nie wykręcaj! Dla ciebie wiatr żaden nie ma znaczenia! Wiemy... On wie na co cię stać! Dlatego cię wybrał, Metallium! Mimo wszystko masz jeszcze jedną szansę! I nie zwal tego! - Mówił/a samymi wykrzyknikami. Musiał/a być naprawdę zdenerwowany. No - w sumie to by się zgadzało - pomyślał - w siatce Ruby Eye nikt nie jest sam. Jeden zależy od drugiego - dlatego to sie wszystko tak świetnie trzyma. Każdy jest ostrożny i dwa razy myśli nim otworzy usta. Nie myśli wcale, gdy sięga po broń.
-Jasssne... Jassssssssne... No dobra - namierzyliście ją?
-Tak... To jej adres - nie zapisuj tylko zapamiętaj - jasne?
-Jasssssne. Nie jestem sześciolatkiem. Mów.
-Czekaj... To też zapamiętasz - kiedy już wszystko załatwisz spotkasz się z Szefem w /.../ . I masz przynieść ze sobą to co z niej zostanie.
Nie zapisał tylko zapamiętał - z przyzwyczajenia. Był w końcu profesjonalistą, czyż nie? Nigdy nie zastanawiał się nad zleceniami. To przeszkadza. Przeszkadza w skupieniu sie na... Na "pracy". Nie myślał, dlaczego klienci zdobywali się na to... Na "inhumację" - jak to się ładnie określało. Aż do teraz. Bo teraz musiał się "zająć" kimś na kim naprawdę mu... Kiedyś?
Westchnął i spojrzał na rozłożoną przed nim mapę... Gdzieś tutaj. Dobrze - wiedział gdzie. Teraz trzeba się pośpieszyć. I to bardzo - jeśli ma zdążyć do jutra. Zdążyć... Z czym? Dlaczego? Po co? Dla... Kogo?
Ktoś inny również się śpieszył - wiatr rozwiewał długie blond włosy kiedy brał ostre zakręty na wąskich ulicach. Jeszcze... No - parę dobrych kilometrów. Wiedział gdzie. Teraz trzeba się pośpieszyć... Znał skrót - trzeba było przejechać przez tą "gorszą" część miasta...
"Gorszą"... Cóż - w każdym mieście są takie miejsca. Gdzie nie zapuszczają się "zwykli" obywatele, gdzie rzadko słychać śmiech a częściej strzały. Gdzie prawie cały czas panuje cisza - zakłócana jedynie odgłosem przewracanych przez wiatr puszek... Gdzie jest jeden obskurny pub, w którym spotkać można każdego. Takie miejsce, gdzie ludzie nie topią smutków - bo są tak przeżarci pesymizmem, że smutków żadnych już nie mają. Gdzie klienci dostali od życia już wszystko czego mogli się kiedykolwiek spodziewać - i zwykle nie było to zbyt miłe. Gdzie nikt nie troszczy się o porządek, czy wygodę... To są takie dzielnice, w których ludzie są przerażająco uczciwi. I potrafią się odwdzięczać. Jakby na przekór panującym plotkom. Statystycznie.
Kłamstwo. Większe kłamstwo. Statystyka. ... Marketing?
Czarna honda - rozmazana smuga. Dobrze, że miał okulary - oczy i tak mu łzawiły, a co by było, gdyby nie miał nic... Pewnie by nie widział. Zresztą - nieważne. - Musiał o czymś myśleć. Zająć umysł. Musiał po prostu... Inaczej... Inaczej przestałby nad sobą panować.
Mijał jakieś ruiny... Niektóre ściany jeszcze stały, wszystko pokrywał kusz i odłamki szkła. Z tego, co zostało o budynkach ze wszystkich stron sterczały druty zbrojeniowe.
Omiótł plac beznamiętnym spojrzeniem... Moment... Chwila... Coś nie gra... Coś strasznie nie gra... Zaraz... Zaraz - przecież tu nie ma prawa być żadna budowa! Ani tym bardziej nic tu nigdy nie burzono!
Zahamował nagle kiedy straszna myśl przyszła mu do głowy - obracając maszynę o 180 stopni. Popatrzył na zgliszcza...
Boże. Wielki Boże. Wszechmogący Boże...
Ciemny pokój... A może tylko ona miała coś na twarzy... Nie czuła. Nie słyszała... Nie widziała... Powietrze smakowało, jakby je ktoś wygotował. Ciepłe a jednak zimne. Bez zapachu. Bez wyrazu. Bez żadnego ruchu...
Wyciągnęła rękę - przypłaciła to ogromnym bólem głowy... Wszystko zawirowało - chociaż widziała tylko ciemność... Czerwone płatki zamigotały jej przed oczami. Taka słaba... Tak strasznie słaba... Jakby samo myślenie bolało. Poczuła pod palcami nierówną ścianę... Inny pokój. Inne miejsce. Uśmiechnęła się do siebie. Z niczego. Więc tak to wygląda - pomyślała, nim zamroczyło ją znowu. Więc tak wygląda w objęciach Białej Damy.
Wiele godzin później trzej strażnicy podnieśli bezwładne ciało i wynieśli z rzęsiście oświetlonego pomieszczenie. Ale teraz ani oni nie dostali jeszcze takiego rozkazu, ani ich przełożony nie podejrzewał, że wyda taki rozkaz. To się dopiero stanie. Za wiele godzin. A teraz...
Widział końce rur, złom zalegający na ziemi... Jakiś wywrócony wrak samochodu, gruz i żółta folia. Ale to wszystko stało się najwyżej kilka dni temu...
Jakie "wszystko"? Co się stało?
Zgasił silnik i jak w transie zdjął okulary... To był wciąż ten sam widok. Straszny... Wiedział co się stało. W głębi serca wiedział. Tylko tak strasznie nie chciał uwierzyć... To nie możliwe... To nie mogło się... Nie mogło się tak...
W niebo unosiły się wciąż cienkie pasemka dymu. Boże...
Podszedł do jednej z niewielu stojących jeszcze ścian. Plakaty... Lekko nadpalone. Jakiś film sprzed dekady, zespół, który dawno się rozpadł, kilka zapomnianych ulotek... Tak potwornie normalne... Jakby nic... To samo wybite okno... Co tu się stało? Co...?
Obiecał jej przecież... Obiecał... Obiecał jej, że wróci. Wrócił. Ale było już za późno. Na wszystko. Nie pomogą już słowa. Za późno. Na wszystko... Na wszystko... Wszystko...
Oparł się o ścianę i popatrzył w szary pył. Nigdy jeszcze nie był aż tak... Aż tak... Zapomnieć o wszystkim. Tak - zapomnieć. Zasnąć - a potem niech się okaże, ze to sen. Koszmar. Że wciąż jest na lotnisku, że dopiero wyłącza silniki... Ale nie... To prawda - wiedział. Miał dławiącą świadomość, ze to prawda. Że on jest... Temu winien. Tak skończyła mała kotka. Gdyby nie on i jego pomysły - wciąż by żyła. Wciąż by była. Oni wszyscy by żyli. Wszyscy. Ale nie. Tak skończyli oni. Tak samo skończyła kotka. Co z tego, ze różniła się tak bardzo od innych? Wszyscy umierają tak samo.
Poczuł się jakby sam ją zabił.
I chyba tak było.
Stanął przed Wysokim budynkiem. Taak - to tutaj... Nie mógł się pomylić.
Blok nie rzucał się w oczy - ot, zwyczajny wieżowiec. Niedawno odmalowane ściany, niskie schody... Westchnął przeciągle. Cóż - teraz wszystko zależy od niego.
Taak - teraz wszystko zależy od ciebie. - Znów to coś. Nie mogłoby się wreszcie od niego odczepić? - Prawda boli, czyż nie? Teraz wszystko zależy od ciebie Xel... Ale chyba oboje - ty i JA - wiemy co się stanie, prawda? To tak samo oczywiste jak dwa plus dwa, prawda? I od początku gdzieś tam to wiedziałeś, czyż nie? Gdzieś w tej chorej duszy, w błotnistej kałuży umysłu coś zawsze wiedziało, prawda? Ale ty nie zaglądasz do takich miejsc. Bo prawda boli - a ona zwykle nie jest piękna. Jest przerażająco realna. Realizm nie jest piękny. Fikcja jest idealna. Fikcja jest zachwycająca - zawsze taka, jak chcesz. Jak ci się podoba. Ani krztyny w niej prawdy - bo prawda to ten głupi świat... Prawda boli. Prawda jest strasssszzzznie prawdziwa, prawda? Tak. Prawda. Dlatego jest prawdą. Ale ty nie lubisz się bać, czyż nie? Strach powoduje niepewność. A ty nie chcesz być niepewny. Dlatego zawsze spychasz to małe i brudne coś do najdalszych... A teraz to wypłynęło. Zawsze prędzej czy później... Chciałeś to odrzucić, czyż nie? Ale ono wróciło. Zawsze wraca. A ty tylko utrudniasz sobie życie. Od początku przecież wiedziałeś - TO wiedziało. My wiedzieliśmy. Ja wiedziałem. - jaki będzie koniec... Wystarczyło spojrzeć za siebie... Daleko... Ale byś to zobaczył. I byś wiedział, że to musi się tak skończyć... Prawda? Prawda?
-Tak... Prawda... Ale... Nie sądziłem, że to będzie taki proste. - Szepnął i poprawił leżący w kieszeni płaszcza pistolet.
Jesteś szalony Xellos - zachichotało. Potem poczuł, że znów jest sam we własnej głowie. Prawda. Spojrzał na spękane betonowe schody.
Otworzyła oczy kiedy usłyszała ciche skrzypnięcie. Starała się dać odpocząć ciału, a jednak nie zasnąć. Valgaaw wyszedł - rękę miał przewiązaną grubą warstwą bandaży, oczy lekko szkliste. Ale nie wiedziała - od alkoholu czy łez... Jednak był wielki - łzy nie wypłynęły dalej. Jeśli to były łzy... Zupełnie nie rozumiejąc - była z niego dumna. Choć nie miała najmniejszego prawa by się tak czuć. Ale to nie było złe uczucie.
-Jestem wykończony. - Odetchnął głęboko i usiadł obok niej. - Nieźle się porobiło, nie? - Przymknął oczy uśmiechając się lekko.
-Taak... - Wstała i sięgnęła po wodę mineralną - odkręciła i długo piła wielkimi łykami. - Wiesz... Chyba mam wyrzuty sumienia. Przeze mnie cię...
-Nie myśl o tym. To naprawdę nie twoja wina. - Spojrzał na nią wesoło. Jak on mógł się jeszcze cieszyć? Ona była wykończona...
-Wiesz... Mam taki pomysł... Może...
Przerwało jej pukanie do drzwi. Zmierzyli się wzrokiem - kto to mógł być? - Mówiły ich oczy... Kto? Przecież nikt nie wiedział, że tu byli... Nikt...
Czyżby? Widocznie nie - pukanie powtórzyło się. To nie był natarczywy dźwięk. Ale pewny siebie... Niepokojący.
-Otwórz. - Szepnął cicho i poszukał zdrową ręką broni. Zatknęła rewolwer za pasek spodni i podeszła do wejścia.
W drzwiach nie było żadnego okienka ani nic w tym stylu. To był po prostu kawał wiórowej płyty obłożony sklejką. Kamera przed wejściem nie działała od dawna, zamek szyfrowy też wysiadł... Zwykły klucz.
Przekręciła go - szczęknęły zapadki. Powoli otworzyła...
Na początku - przez pierwszą sekundę... Nie wiedziała co zrobić. Ale musiała myśleć szybko - nauczyła się w końcu... Ale wciąż za wolno. Nie można wyprzedzić czegoś, co już się stało w czyjejś pamięci. Co już jest pewne... Cokolwiek by teraz powiedziała - on wiedział wcześniej - i był przygotowany. Na każdą ewentualność.
-Ty... - Patrzyła prosto w jego fioletowe oczy, skryte pod ciemną grzywą.
-Lina... - Instynktownie... Jej spojrzenie zatrzymało się na połyskującym pistolecie - prosto w mrocznej otchłani lufy... Jeden nabój mrugnął się do niej wrednie - już nie mógł się doczekać.
A ona nie mogła nic zrobić.
Nic.
miju shizukesa shi
miju7@o2.pl
www.kazoku.prv.pl