CZYSTA KREW
Kitiara uth Matar
There is no turning back from this unending path of mine
Serpentine and black it stands before my eyes
To hell and back it will lead me once more
It's all I have as I stumble in and out of grace
I walk through the gardens of dying light
And cross all the rivers deep and dark as the night
Searching for a reason why time would've passed us by
[HIM, The Path]
Siedemnastoletni chłopak klęczał przed domem przy Victoria's Alley 7 i wymiotował na ogromny, dobrze utrzymany trawnik. Było już dobrze po północy, może nawet dochodziła druga nad ranem. Nie wiedział i nie chciał tego wiedzieć. Wiedział tylko jedno i tylko jedno go obchodziło... Jeżeli wróci teraz do środka, zacznie w nich wszystkich rzucać Cruciatusem i Klątwą Zabijającą, i zapewne sam tego nie przeżyje. Chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia, czy chce żyć dalej ze świadomością tego, co rozegrało się przed jego oczami, czy chce o tym pamiętać... Bo jeśli będzie żył, to nie zapomni o tym nigdy, przenigdy, nawet prze tysiąc lat.
- Jezu - powiedział na głos, a jego ciałem targnęły kolejne torsje.
Otaczała go zieleń drzew, cicha i spokojna noc, zapach trawy, ale on i tak czuł tylko odór krwi, spermy, alkoholu i śmierci...
A ONI, ci których podziwiał, do których chciał należeć, siedzieli tam, w salonie ludzi których torturowali i zamordowali na oczach ich córki. Siedzieli spokojnie, jakby nic się nie stało. Śmiali się, pili alkohol, żartowali... I ONA.... Ona tam leżała, cała zakrwawiona, zmaltretowana, ledwie żyła, ledwie oddychała i cały czas prosiła o litość. W końcu ją zostawili na granicy życia i śmierci, i nie przeszkadzało im to, że jęczy w agonii. Nie, to im się PODOBAŁO...
Zamknął oczy i zaczął oddychać bardzo szybko i bardzo płytko.
Zatrząsł się z obrzydzenia do NICH i pogardy do samego siebie, pogardy, za to że nic nie powiedział, nic nie zrobił. Dlaczego mu kazali na to patrzeć? Czy to był test? Test dla przyszłego Śmierciożercy? A może nagroda? Przecież błagał ojca, żeby zabrał go na jakąś akcję... Błagał od roku i w końcu się doczekał.
To wszystko, co mu się wydawało takie super, takie cool: maski, przynależność do elitarnej grupy, hasła, tajne spotkania... To wszystko było tylko przykrywką dla okrutnej rozrywki na bezbronnych mugolach i na „tym gorszym gatunku czarodziejów”...
- Jezu, ale jestem tchórzem, ale jestem cholernym tchórzem - tym razem jego ciałem targnął suchy szloch.
Powiedział im, że trochę za dużo wypił i musi się przejść, unikał przy tym wzroku tego potwora, którego podziwiał przez tak długi czas, i do którego bandy chciał dołączyć za wszelką cenę. Boże, jak on marzył o tym, żeby na jego lewym przedramieniu pojawił się Mroczny Znak, żeby mógł nazywać siebie sługą Czarnego Pana, jak jego ojciec, który przewodził tej chorej akcji. Tak, Lucjusz Malfoy był potworem, nawet gorszym od Voldemorta. Lucjusz Malfoy i cała reszta arystokratycznych świń, którzy myślą, że pochodzenie daje im prawo zwyrodniałego, bezlitosnego zachowania wobec „tych gorszych”. Do zwykłego bydlęcego wyżycia się w przemocy i w poczuciu władzy nad drugim człowiekiem.
Sam nie wiedział kto był większym zwyrodnialcem i wybrykiem natury; czerwonooka Bestia z kawałkiem bryły lodowej zamiast serca, czy te zwierzęta, które mu służyły, i który śmiały się nazywać „lepszą częścią czarodziejskiego świata”...
Voldemorta tu nie było, nie musiał być, to nie była misja na ogromną skalę. Chodziło o tylko jedną rodzinę. Po co miał sobie zawracać głowę, skoro mogli go wyręczyć Malfoyowie, Zabini, Nottowie, Avery i Bella Lestrange... Jego mała pieprzona armia zboczeńców.
Chłopak zaśmiał się gorzko na myśl o takim porównaniu
Teraz pojął, że jego ukochany ojciec jest zwierzęciem, zwykłym bydlęciem na dwóch nogach, które ma nieprzeciętne ambicje. Najgorszy był fakt, że to bydlę i reszta jego kumpli - bydląt, posiadają inteligencję, która pozwala im ranić nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.......
Jezu, nawet jego matka... Jak mogła na to patrzeć? Jak mogła do tego dopuszczać, jak mogła to znosić? Dlaczego ani jej, ani Anny Nott, ani Emily Zabini, ani Seleny Avery, ani Bellatrix Lestrange nie ruszały brutalne gwałty dokonywane przez ich mężów i braci na innych kobietach, na młodziutkich niewinnych dziewczynach? DLACZEGO?! Dlaczego ci mężczyźnie, na co dzień wzorowi mężowie i ojcowie, często filantropi, zachowywali się jak chore na wściekliznę zwierzęta? Co dawało im taką moc? Moc obojętności. Taką chorą znieczulicę. Czy to była nienawiść i pogarda do mugoli i szlam? Czy to było poczucie bycia kimś lepszym od nich? CO tłumaczyło takie wyzute z człowieczeństwa postępowanie wobec innych ludzkich istot? Tak naprawdę wiedział co... Czysta krew. To był początek i koniec. Powód - przyczyna - źródło tego, co przez ostatnie dwie godziny musiał oglądać i przeżywać.
Powiedział, że musi się przejść bo za dużo wypił. Prawda była taka, że wypił o wiele za mało...
Myślał że jest taki cwany, twardy, że sprawi mu przyjemność patrzenie, jak ta przemądrzała szlama cierpi. W końcu jej nienawidził, prawda? Nienawidził jej i innych, podobnych jej istot i pogardzał niemi, bo w jego żyłach płynęła czysta krew. Przeklęta czysta krew.
Ciekawe, czy ona jeszcze żyje? - pomyślał. Nagle przyszło mu do głowy, że mógłby ją uratować, ale uznał, że ona nie chciałby tego ratunku. Chyba wolałaby umrzeć, on by wolał...
- Jesteś tchórzem, Draconie Malfoy - powiedział na głos. - Boisz się iść do nich, powiedzieć im co myślisz na temat przedstawienia, które ci zaserwowali i jakoś ją transportować do bezpiecznego miejsca, do Hogwartu...
O ile jest jeszcze co transportować - podpowiedział mu wyzuty z emocji głos, odbijający się echem gdzieś we wnętrzu czaszki.
Wstał i na chwiejnych nogach ruszył w kierunku domu. Nie miał pojęcia co zrobi. Po prostu nie mógł znieść świadomości, że ona leży tam umierająca, jego sumienie, jego umysł nie potrafiły tego tolerować, ani obojętnie znosić.
With every step I take the less I know myself
And every vow I break on my way towards your heart
Countless times I've prayed for forgiveness but God just laughed at my face And this path remains leading me into solitude zones
I seek through the darkness my way back home
The journey seems endless but I'll carry on
The shadows will rise and day will fall and a night turns in dawn
[HIM, The Path]
- Dobra ta mugolska wódka! - Selena Avery zaśmiała się ochryple. Była już lekko wstawiona.
Draco zacisnął rękę na swojej różdżce.
A gdyby tak naprawdę to zrobić? Zacząć w nich rzucać niewybaczalnymi? - pomyślał z gorzką satysfakcją. Wiedział jednak, że to by mu nic nie dało. W końcu był w zastraszającej mniejszości.
- Och, wrócił nasz kochany smoczek....... Lepiej się czujesz Draco? Nie dasz całusa cioci Belli? - Lestrange zawsze wiedziała jak rozbawić towarzystwo. Wszyscy zaśmiali się radośnie. Wszyscy poza jedną osobą. Draco wzdrygnął się wewnętrznie i uśmiechnął się nieszczerze i cynicznie.
Chyba bym się porzygał całując kogokolwiek ... - Zamiast tego powiedział:
- Już mi lepiej ciociu, nie powinienem pić na pusty żołądek.
Co za wspaniała końcówka wakacji... - przemknęła przez jego głowę szalona myśl, która całkowicie nie pasowała do sytuacji
Spojrzał na lewo. Hermiona Granger była praktycznie nierozpoznawalna. Leżała na podłodze salonu jak jakaś zużyta szmata. Gdyby nie wiedział kim jest, w życiu by się nie domyślił. Jej kasztanowo-rude włosy były pozlepiane krwią, mugolskie ubranie było w strzępach, a ona sama wyglądała jak zmasakrowana karykatura człowieka. Przyjrzał się jej uważnie. Pierś dziewczyny unosiła się leciutko i nieregularnie w słabym, agonalnym oddechu.
- Dlaczego nikt jej nie dobije? - spytał Draco najbardziej obojętnym tonem na jaki było go stać, chociaż wszystko w nim krzyczało przeciwko takiemu bestialstwu. Każdy nerw w jego ciele drgał, a on sam poczuł nieokiełznaną żądzę mordu, gdy usłyszał zimny głos własnego ojca:
- A kto by się nią przejmował? Niech pocierpi...
- Może się jeszcze z nią zabawimy, skoro nie wyzionęła ducha - Qvintus Zabini uśmiechnął się paskudnie i Draco zaczął modlić się o cierpliwość, zaciskając palce na różdżce tak mocno, że pobielały mu knykcie. Bez słowa podszedł do sofy, zdjął z niej granatowy koc i zbliżył się do umierającej Hermiony. Delikatnie ją owinął, a wszyscy zebrani w pokoju zamarli z kieliszkami wódki i wina w wypieszczonych, arystokratycznych dłoniach. Na ich obliczach malowało się niedowierzanie, rozbawienie, gniew, pogarda i zaciekawienie. Mieszanka ta powodowała, że mieli groteskowo powykrzywiane twarze, co wyglądało i komicznie, i przerażająco zarazem.
- Draco, co ty robisz? - nosowy, zimny jak lód głos jego matki przyprawił go o skurcz żołądka. Wszyscy już mieli pozdejmowane maski, on też.
- Zabieram ją stąd - odrzekł chłopak.... - Uważam, że trochę przesadziliście. Może jeszcze po prostu nie dorosłem do takich widowisk.... Nie wiem, ale chcę ją zabrać w bezpieczne miejsce potem wrócę.
- Odbiło ci? - Bellatrix uśmiechnęła się drapieżnie.
- On jest po prostu dżentelmenem w każdym calu, Bello - cyniczne, zaprawione sarkazmem słowa Adamusa Avery uświadomiły Draconowi niedorzeczność sytuacji. To w czym brał udział było zwykłą farsą. Wszystko co teraz zrobi nie będzie miało większego znaczenia dla jego przyszłości i nic nie zmieni.
Tak, ale zachowam się jak człowiek, a nie jak bestia - pomyślał z desperacją
- Nie chcę patrzeć jak umiera - odrzekł spokojnie, choć był roztrzęsiony. - Nie w takich warunkach, nie tak....
- On naprawdę jest pijany - Anna Nott nie ukrywała rozbawienia.
- Przecież szlama powinna zdechnąć jak pies pod płotem, zostaw ją - Graham Nott nie był tak subtelny w wyrażaniu myśli jak jego małżonka.
- Nie. Nie zostawię jej, transportuję ją tam , gdzie uznam za stosowne. Dosyć się już dziś naoglądałem i chyba wiem już wszystko o szczytnej działalności Armii Czarnego Pana - sarkastycznie odrzekł chłopak. - Będę z powrotem za jakąś godzinę, dwie. Nie zatrzymujcie mnie, proszę. Nie zmienię zdania - dodał gdy zobaczył, że Lucjusz ze złością wyciąga różdżkę z kieszeni szaty zawieszonej na ciemnogranatowym fotelu w salonie świętej pamięci państwa Granger.
- Owszem, zatrzymam cię - wysyczał Malfoy senior. Jego syn wprawił go w zakłopotanie, a on nie mógł sobie pozwolić na stracenie twarzy, o nie!
- W takim razie będziesz musiał mnie zabić. Ja już podjąłem decyzję - zdziwił się spokojnym brzmieniem swojego głosu. Lucjusz zdawał się być skonsternowany. Trochę wypił i nie był całkiem trzeźwy, a zachowanie syna całkowicie zbiło go z tropu i zupełnie nie wiedział jak ma się zachować.
- Pozwól mu Luc - Narcyza wyratowała swojego męża z opresji. - Jest jeszcze młody, doznał lekkiego szoku.... Z czasem wydorośleje.
Malfoy junior poczuł ogromną ochotę na to żeby roześmiać się w nos własnej matce, ale się opanował.
Lekki szok - pomyślał ze zgrozą. - Lekki, niegroźny szok, związany z moją niedojrzałością psychiczna, dobre.... - popatrzył jeszcze poważnie po twarzach wszystkich obecnych, schował różdżkę do kieszeni szaty i podniósł bezwładną Hermionę owiniętą w koc.
Powoli wyniósł dziewczynę za próg salonu, a potem na zewnątrz, na świeże powietrze. Niepewnie spojrzał na jej twarz. Ku jego zgrozie okazało się, że ma otwarte oczy i jest przytomna. Patrzyła na niego ze strachem i naglę zaczęła oddychać bardzo płytko i szybko. Miał wrażenie, że chce coś powiedzieć, ale uprzedził ją bo nie chciał, żeby marnowała siły na mówienie. Tak naprawdę desperacko pragnął by przeżyła, chociaż widział, że szanse miała marne.
- Nie bój się - jego głos był cichy, niemal jak szept. - Chcę cię tylko przetransportować do Hogwartu. Pani Pomfrey i Dumbledore zajmą się tobą. Nie bój się - patrzyła na niego nieufnie. Jej wzrok był wzrokiem przerażonego zwierzęcia. Nagle dojrzał łzę spływającą po jej policzku.
Zacisnęła dłonie na jego ramionach i otworzyła spierzchnięte, zakrwawione wargi
- Dobij mnie - wychrypiała nieswoim głosem. - Pozwól mi umrzeć razem z nimi, proszę.
Zamknął oczy, bo nagle zachciało mu się płakać. Hermiona była bezwładna i ciężka, ale przytulił ja mocniej.
- Wybacz mi, ale nie potrafię - wyszeptał. Delikatnie położył ją na trawie i wydobył różdżkę. Dziewczyna jęczała cichutko z bólu. Całe ciało miała obolałe, bo była gwałcona, bita i torturowana Cruciatusem, aż do nieprzytomności. Zabini wlewał w nią wzmacniajmy eliksir aż trzy razy w ciągu niecałych dwóch godzin. Draco sprawdził puls Hermiony, który był tak nikły, że ledwie wyczuwalny.
Boże, nie pozwól jej umrzeć - pomyślał rozpaczliwie.
Ukląkł na trawie i położył głowę Hermiony na swoich kolanach. Wypowiedział odpowiednie zaklęcie i już po chwili znaleźli się w miejscu aportacji w Zakazanym Lesie.
Do Zamku trzeba było dojść aż pół mili, i kiedy Draco dotarł do wrót Hogwartu był wyczerpany. Hemina straciła przytomność z upływu krwi i stała się jeszcze bardziej bezwładna, i ciężka, tak że ledwie mógł już ją utrzymać.
Położył dziewczynę na kamiennych schodach i załomotał ogromną mosiężną kołatką do drzwi.
Otworzył mu domowy skrzat ubrany w jakiś niezidentyfikowany skrawek materiału. Draco popatrzył na niego z pogardą, bardziej z przyzwyczajenia, niż z przekonania.
- Pan Malfoy, sir - pisnęło stworzenie i ukłoniło się do ziemi. Chłopak nigdy nie potrafił rozpoznać płci skrzatów domowych, teraz też tak było - Co z tą panienką i kto to?
- Nie dopytuj się, tylko leć szybko po dyrektora, bo ci dam kopa na popęd! - warknął Malfoy junior. Kiedy skrzat odbiegł jakby się za nim paliło, Draco ponownie uniósł delikatnie Hermionę. Nadal była całkiem nieprzytomna, a na jej wargach formowały się co chwila maleńkie banieczki powietrza z niewielka ilością krwi. Jej szanse na przeżycie były mniejsze niż nikłe, ale jakieś były i chłopak uczepił się desperacko myśli, że znienawidzona do tej pory przez niego Granger, której tyle razy życzył śmierci, jednak nie umrze. Nagle zaczął wierzyć w wielką moc Dumbledore'a, którego dotąd lekceważył.
Albus ubrdany jedynie w koszulę nocną i szlafrok, pojawił się bardzo szybko i wystarczyło mu jedno spojrzenie na Draco Malfoya, żeby pojąć powagę sytuacji. Szybko odebrał od niego ranną dziewczynę i ruszył w kierunku skrzydła szpitalnego, a młody Malfoy cały czas deptał mu po piętach.
- Da się ją uratować? - zapytał desperacko przygryzając wargę do krwi, kiedy już dyrektor obudził Pomponię Pomfrey. Drgał mu głos i Dumbledore popatrzył na niego ze szczerym współczuciem.
- Nie wiem Draco - powiedział cicho. - To raczej mało prawdopodobne, ale zrobimy razem z Poppy co tylko się da...
Pomfrey obrzuciła młodego arystokratę pełnym pogardy spojrzeniem i znikła razem z dyrektorem za drzwiami Ambulatorium. Malfoy musiał poczekać na zewnątrz.
Osunął się pod ścianę i zaczął obgryzać z nerwów paznokcie.
Boże - pomyślał - jeśli ona przeżyje, to ja się nie przyłącze do tej bandy, nie będę taki jak mój ojciec, nie zostanę sługą tego diabła, nigdy... tylko niech ona przeżyje.
Cały czas, przez pół godziny powtarzał bezgłośną modlitwę o cud i coraz bardziej liczył na to, że zostanie wysłuchany
------
Albus i Pomponia wlewali w nieprzytomną Hermionę eliksiry wzmacniające, pielęgniarka próbowała na niej także prostych zaklęć cucących, ale dziewczyna była nadal nieprzytomna i poza coraz mniejszymi banieczkami powietrza na jej wargach nie dawała żadnych oznak życia. Dyrektor był bliski łez.
Nagle Hermiona otworzyła oczy i popatrzyła niezwykle przytomnym wzrokiem, ale nie na Dumbledore'a i pielęgniarkę. Patrzyła gdzieś poza nich, na to co tylko ona mogła dostrzec. Na zmaltretowanej twarzy pojawił się łagodny uśmiech
- Mama i tata - wyszeptała cichutko. Westchnęła głośno i zamknęła oczy, a na jej ustach zalśniła ostatnia krwawa banieczka, aby za chwilę zgasnąć.
------
Odgłos otwieranych drzwi postawił go w mgnieniu oka na nogi.
Draco wbił w Albusa wzrok szarych tęczówek.
- Wszystko będzie dobrze, prawda? - zapytał z taką nadzieją, że Dumbledore poczuł się okropnie. Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu.
Jedno spojrzenie dyrektora sprawiło, że chłopak zrozumiał, iż nie jest dobrze i nic już nigdy nie będzie dobrze. Musiał na powrót usiąść na podłodze, czuł, że inaczej straciłby przytomność.
- Dlaczego? - zapytał cicho.
- Nie wiem - odrzekł zgodnie z prawdą Albus.
- W takim razie ja też umarłem - suchym, zimnym głosem powiedział Draco. - Umarła cała moja nadzieja.
- Nie wolno ci tak mówić - dyrektor zachował się tak, jakby znał myśli swojego ucznia. - Masz przed sobą całe życie.
- Nie, mam przed sobą tylko marną egzystencję - Draco nie chciał słuchać nic więcej, przestało mu zależeć. Dumbledore chciał powiedzieć coś jeszcze, ale już nie zdążył. Patrzył ze smutkiem na oddalającego się w pośpiechu młodzieńca.
Do holu wyjściowego doszedł bardzo szybko i niemal biegiem dotarł na miejsce aportacji w Zakazanym Lesie. Musiał usiąść i oprzeć się o pień pobliskiego buka. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał gorzko. Płakał bardzo długo i rozdzierająco. Po raz ostatni w życiu szczerze wyrażał to, co czuje i nie widział tego żaden inny człowiek, ale przecież tak było od zawsze...
And after their tears they smile
And angels grieve with an envious song
When look into strangers eyes
and i know where i belong
I walk through the gardens of dying light
And cross over rivers deep and dark as the night
Searching for a reason why time passes by
[HIM, The Path]
Kiedy wrócił wszyscy patrzyli na niego z zaciekawieniem, rozbawieniem i niedowierzaniem.
- No i co? - spytał Zabini z fałszywą troską.
- Nie żyje - Draco już nie płakał. Znowu przybrał kamienną maskę obojętności. Lepiej było nic nie odczuwać, tak było wygodniej.
W pierwszej chwili chciał przewrócić stół z alkoholem i rozwalić wszystko w zasięgu wzroku w drobny mak, zdał sobie jednak sprawę, że to mu nic nie da. Wyżyje się i pokrzyczy, a w zamian otrzyma od każdego z nich Cruciatus i inne wymyślne tortury...
Draco wzdrygnął się wewnętrznie. Nigdy nie został tym potraktowany klątwą Cruciatus, nigdy wcześniej bo teraz zapewne dostąpi tej łaski z rąk własnego ojca. W końcu dopuścił się niesubordynacji.
- Wiesz, że muszę cię ukarać - powiedział bardzo łagodnym i spokojnym głosem Lucjusz, potwierdzając oczywiste przypuszczenia syna.
- Tak ojcze - odrzekł grzecznie. Bał się cierpienia, bał się do tego stopnia, że nie odważył się im przeciwstawić. Może gdyby Hermiona przeżyła... Może, ale teraz nie miał ani siły, ani chęci, ani odwagi walczyć z własnym przeznaczeniem.
- Uklęknij - głos Malfoya seniora był chłodny, wyzuty z wszelkich emocji i Draco posłusznie uląkł.
TCHÓRZ! - odezwał się krzyk we wnętrzu jego czaszki.
- Czy żałujesz tego, że zachowałeś się niegodnie?
- Tak, ojcze - Nie, nie żałuje, ale nie mam wam odwagi tego powiedzieć...
- Czy obiecujesz bezwzględne posłuszeństwo wobec mnie, a po ukończeniu szkoły wobec Czarnego Pana, w którego szeregi będziesz miał zaszczyt wstąpić już za rok?
- Obiecuję... - Draco czuł się jak aktor. Kwestie, które wypowiadał, nie były szczerymi słowami, ale wiedział, że z czasem będzie myślał i czuł tak jak reszta Śmierciożerów. Musiał tylko zachować obojętność i swoją nienawiść do szlam i mugoli. I chociaż w tej chwili wydawało mu się to trudne, wiedział, że z czasem stanie się to jego naturalnym podejściem do życia... Potrafił to robić całkiem dobrze.
Zdawał sobie sprawę, że kiedyś ból i obrzydzenie do samego siebie - za tchórzostwo - miną. Zostanie tylko walka w słusznej sprawie - oczyszczenia rasy czarodziejów.
Cruciatus był tak nagły, że chłopak nawet nie krzyknął, a później po prostu nie miał siły krzyczeć, bo stracił przytomność.
Jestem słabym, marnym tchórzem - pomyślał, kiedy Narcyza go ocuciła i ocierała mu z nosa krew. Ból był, który przeżył, był potworny. Za nic na świecie nie chciałby poczuć tego ponownie. - Już lepiej? - spytała go troskliwie matka.
- Tak, matko. Już nigdy więcej nie zbłądzę - powiedział przytomnie, a wszystko w nim krzyczało i buntowało się przeciwko chłodnym, okropnym słowom, płynącym z jego własnych ust. Popatrzył na obojętne oblicz wokół niego. Zdawało mu się, że dostrzegł błysk uznania w oczach Bellatrix i zrobiło mu się na powrót niedobrze, ale stłumił nieprzyjemne uczucie.
- Mam nadzieję, że to chwilowa słabość... Jeżeli by się coś takiego powtórzyło, musiałbyś stanąć przed obliczem Lorda - w głosie Lucjusza nie było zbyt wiele troski, raczej ulga i nadzieja, że syn w przyszłości już nie pozwoli mu się publicznie za siebie wstydzić.
- Oczywiście, nigdy cię już nie zawiodę ojcze... - Draco z przerażeniem uświadomił sobie, że przecież mówi prawdę.
***
Początek siódmego roku nauki w Hogwarcie był bardzo przygnębiający. Dumbledore wygłosił smutną i nieco dłuższą (ale nie za długą) mowę, niż zwykle, a później uczniowie i nauczyciele udawali, że są głodni i cieszą się z nowego roku szkolnego.
Draco obserwował stół Gryffindoru. Prawie wszyscy patrzyli z na niego z nieskrywaną nienawiścią, zwłaszcza Ronald Weasley i Harold Potter. To jednak, co go uderzyło, to nie nienawiść, a smutek widoczny zarówno w brązowych, jak i w jasnozielonych oczach.
- Uważaj jak chodzisz Weasley - warknął wychodząc z Wielkiej Sali w towarzystwie swoich nieodłącznych goryli: Crabba i Gyle'a.
- TY PARSZYWY MORDERCO, TY SUKINSNU! - wrzasnął Ron na całe gardło i omal nie rzucił się na Malfoya, ale Harry Potter - Obrońca Uciśnionych - mocno go przytrzymał. Draco nigdy wcześniej nie czuł takiej nienawiści do Pottera jak w tej chwili. Posłał mu tak jadowite i pogardliwe spojrzenie, że nawet Harry się zdziwił, chociaż przywykł do różnych reakcji z jego strony. Malfoy uniósł swym zwyczajem brew, otrzepał szatę i posłał wściekłemu i zrozpaczonemu rudzielcowi, pełen drwiny, ślizgoński uśmiech.
- Brak ci twojej szlamowatej dziewczyny, Weasley? - doskonale zdawał sobie sprawę, że prowokuje Gryfonów do bójki. Ale nic go to nie obchodziło. Znowu był sobą - prawdziwym Malfoyem. Jeszcze dosyć często czuł silne ukłucia żalu, ale wiedział, że z staną się rzadsze, aż w końcu miną zupełnie i pozostawią po sobie pustkę i obojętność.
Ron znowu próbował się na niego rzucić i znowu Harry go przytrzymał. Draco odwrócił się powoli, dając wyraz swojej pogardzie i odszedł w towarzystwie obstawy. Usłyszał za sobą jeszcze tylko ciche: „Ron, nie warto”.
Omal się nie roześmiał. Potter powiedział prawdę. NIE WARTO. Nie warto czuć, bo to zabija czyniąc nas słabymi. Na jego twarzy wykwitł jadowity i przekorny uśmiech, i wszyscy tylko tą maskę widzieli, i przez jej pryzmat go oceniali. Nikt nie dostrzegał błysku cierpienia i żalu na dnie jego szarych oczu.
Szedł dumny przez korytarz Hogwartu, a młodsi i co bardziej strachliwi uczniowie rozstępowali się przed nim. Jak zawsze.
Draco Malfoy wiedział, że wszyscy uważają go za mordercę Hermiony Granger, ale mu to nie przeszkadzało. On był ponad to, on był arystokratą z rodu od wieków nie skalanego „szlamem”. Draco Malfoy wiedział, że kiedyś całkowicie zobojętnieje i zapomni jak to jest czuć ból; w końcu czas leczy rany. Draco Malfoy wiedział, że będzie poniżał innych, którzy nie należą do „wybranych”, albo mają inne zdanie, że będzie torturował i zabijał, ale takie było jego przeznaczenie. Uśmiech Ślizgona stał się jeszcze bardziej jadowity i okrutny, jeszcze bardziej zimny. Mógł sobie na to pozwolić, mógł sobie pozwolić na wszystko, bo w jego żyłach płynęła czysta krew.
KONIEC