Ta scena została usunięta z rozdziału 11 „Komplikacje”. Jej usunięcie zirytowało mnie, ale nie wiedziałam czemu, więc dałam sobie spokój. Gdy było już za późno, by ją wstawić z powrotem, w końcu zrozumiałam, co mi nie dawało spokoju. Mimo że wspominam wiele razy o niezdarności Belli, nigdy tak naprawdę nie pokazałam tego. To był ten jedyny raz, gdy Edward obserwował Bellę, a zatem był to idealny moment na popis jej niezdarności. Haha a teraz moje wyjaśnienie jest niemalże dłuższe niż wycięty fragment. |
|
|
Rozpoznacie tę scenę z końca drugiego rozdziału „Księżyca w nowiu”. Tylko niektóre zdania są inne. W pierwotnym szkicu Carlisle nafaszerował Bellę lekami, by złagodzić ból, co wywołało u niej niecodzienną reakcję. Dlaczego ten fragment został wycięty? Po pierwsze, moi redaktorzy stwierdzili, że nastrój był zły. (Ja próbuję robić sobie żarty ze wszystkiego, oni próbują nade mną zapanować.) Po drugie, uważali, że reakcja Belli nie była realistyczna. Cóż, to im powinno być głupio, bo ta historia jest oparta na prawdziwym doświadczeniu życiowym (tym razem nie moim).
Księżyc w nowiu, s. 49.
Narkotyki
Opadłam na poduszkę. Miałam przyspieszony oddech, a świat wirował mi przed oczami. Ręka mnie już nie bolała, ale nie wiedziałam, czy to z powodu tabletek przeciwbólowych, czy pocałunku. Coś mi się przypomniało, ale skojarzenie było zbyt ulotne...
- Przepraszam. - Edwardowi także brakowało tchu. - Przeholowałem.
Ku własnemu zaskoczeniu, zachichotałam.
- Jesteś zabawny - wymamrotałam i ponownie zachichotałam.
Skrzywił się w ciemności. Wyglądał tak poważnie. Dostałam napadu histerycznego śmiechu. Zasłoniłam sobie usta, by stłumić śmiech, żeby Charlie mnie nie usłyszał.
- Bello, zażywałaś kiedykolwiek wcześniej Percocet?
- Nie sądzę - odpowiedziałam, wciąż chichocząc. - A co?
Wywrócił oczami. Nadal nie mogłam się przestać śmiać.
- Jak twoja ręka?
- Nie czuje jej. Mam ją jeszcze?
Westchnął przy akompaniamencie moich chichotów.
- Spróbuj zasnąć, Bello.
- Nie, chcę, żebyś mnie znów pocałował.
- Przeceniasz moją samokontrolę.
Parsknęłam śmiechem.
- Co jest dla ciebie bardziej kuszące - moja krew czy moje ciało?
Rozbawiło mnie własne pytanie.
- Pół na pół. - Uśmiechnął się wbrew sobie. - Nigdy nie widziałem cię na haju. Jesteś bardzo zabawna.
- Nie jestem na haju. - Spróbowałam powstrzymać chichoty, by to udowodnić.
- Lepiej się prześpij - zasugerował.
Zdałam sobie sprawę, że robię z siebie idiotkę, co nie było niczym niezwykłym, ale wciąż było żenujące, więc spróbowałam pójść za jego radą. Wtuliłam głowę w jego ramię i zamknęłam oczy. Co jakiś czas jeszcze dostawałam nawrotu chichotów, ale zdarzało się to coraz rzadziej, aż w końcu leki uśpiły mnie.
***
Obudziłam się w strasznym stanie: ręka mnie piekła, a głowa bolała. Edward powiedział, że to skutki uboczne zażycia leków i polecił mi stosować Tylenol zamiast Percocatu, po czym pocałował mnie niedbale w czoło i wyskoczył przez okno.
To, że jego twarz wydawała mi się odległa i bez wyrazu, wcale mi nie pomogło. Niepokoiłam się, do jakich wniosków mógł dojść w nocy, gdy obserwował, jak spałam. Im bardziej się tym gryzłam, tym dotkliwiej pulsowały mi skronie.
Wzięłam podwójną dawkę Tylenolu, a buteleczkę z Percocatem wyrzuciłam do kosza w łazience.
Ten fragment został wycięty z pierwotnego epilogu. Mimo że pokrótce wyjaśniłam historię Emmetta w rozdziale 14 - „Siła woli”, to naprawdę brakuje mi jej opowiedzianej szczegółowo jego własnymi słowami. |
|
|
Tym razem nie jest to jeden z wyciętych fragmentów, tylko dodatek, który Stephanie napisała po burzliwych dyskusjach, które prowadzono na forach o tym, jak wyglądała rozmowa Rosalie z Edwardem w KwN. Jest to chyba najbardziej emocjonalny fragment, jaki tu wkleję. Zarwałam dziś nockę, żeby go przetłumaczyć, ale ja już tak mam, jak wpadnę w trans, to najlepiej mi się wtedy tłumaczy i potem nie mogę przerwać, póki nie skończę.
A i jeszcze coś - kocham te fragmenty z perspektywy Edwarda, co tylko wzmaga mój apetyt na MS.
Wiadomość od Rosalie
Telefon w mojej kieszeni znów zaczął wibrować. Po raz dwudziesty piąty w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Pomyślałem, żeby otworzyć go i przynajmniej sprawdzić, kto próbuje się ze mną skontaktować. Może to było coś ważnego. Może Carlisle mnie potrzebował.
Pomyślałem o tym, ale się nie ruszyłem.
Nie byłem całkiem pewien, gdzie się znajdowałem. Chyba na jakimś ciemnym, ciasnym strychu, pełnym szczurów i pająków. Pająki ignorowały mnie, a szczury trzymały się ode mnie z daleka. Powietrze przepełniała woń smażonego oleju, zjełczałego mięsa i ludzkiego potu oraz niemalże stała warstwa zanieczyszczeń unosząca się jak czarna mgiełka nad wszystkim. Pode mną były cztery piętra sypiącej się kamienicy w getcie tętniącej życiem. Nie zadawałem sobie trudu, by oddzielać myśli od głosów - razem tworzyły głośną, hiszpańską wrzawę, której się nawet nie przysłuchiwałem. Pozwalałem, by odbijała się ode mnie. To bez znaczenia. Wszystko było bez znaczenia. Moja egzystencja była pozbawiona znaczenia.
Cały świat był pozbawiony znaczenia.
Przyciskałem czoło do kolan, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę w stanie to znosić. Może to było bezsensowne. Może jeśli moja próba i tak była skazana na niepowodzenie, powinienem przestać się torturować i po prostu wrócić...
Ten pomysł był tak pobudzający, tak ożywczy - jakby te słowa zawierały w sobie silny środek znieczulający, zmiatający z powierzchni ziemi tę górę cierpienia, pod którą byłem zakopany - że sprawił, iż wziąłem głębszy oddech, a świat zawirował mi przed oczami.
Mógłbym stąd odejść, mógłbym wrócić.
Twarz Belli, zawsze ukryta pod moimi powiekami, uśmiechnęła się do mnie.
To był zapraszający uśmiech, uśmiech pełen przebaczenia, ale nie wywołał on takiego efektu, jakiego prawdopodobnie spodziewała się moja podświadomość.
Oczywiście, że nie mogłem wrócić. Czymże było moje cierpienie w porównaniu z jej szczęściem? Powinna móc się uśmiechać, wolna od strachu i wszelkich zagrożeń. Wolna od tęsknoty za przyszłością bez duszy. Zasługiwała na coś więcej. Zasługiwała na kogoś lepszego ode mnie. Kiedy opuści już ten świat, pójdzie do miejsca, do którego miałem zakaz wstępu, nieważne jakie życie prowadziłem na ziemi.
Myśl o tej ostatecznej rozłące była dużo silniejsza niż ból, który do tej pory odczuwałem. Zadrżałem. Kiedy Bella pójdzie do miejsca, do którego należała, a ja nie, nie będę już przeciągał dłużej swojego życia. Będę potrzebował zapomnienia. Będę potrzebował ulgi.
To była moja nadzieja, ale nie miałem na to żadnych gwarancji. Spać - i śnić może? Ha, tu się pojawia przeszkoda, zacytowałem. Nawet gdy stanę się popiołem, czy wciąż będę odczuwać męki po jej stracie?
Ponownie wstrząsnęły mną dreszcze.
A poza tym, do diabła, obiecałem. Przyrzekłem jej, że nie pojawię się już nigdy więcej w jej życiu. Nie zamierzałem cofnąć danego słowa. Nie mógłbym choć raz zrobić czegoś dla jej dobra? Czegokolwiek?
Myśl o powrocie do pochmurnego miasteczka, które już na zawsze pozostanie moim prawdziwym domem na tej planecie znów zaświtała mi w głowie.
Tylko, żeby sprawdzić. Tylko, żeby upewnić się, że jest bezpieczna i szczęśliwa. Nie po to, by się wtrącać. Nigdy by się nie dowiedziała, że tam byłem...
Nie. Do diabła, nie.
Telefon znów zaczął wibrować.
- Niech to szlag - warknąłem.
Mógłbym tym odwrócić swą uwagę, pomyślałem. Otworzyłem telefon i skojarzyłem numer. Od pół roku nie przeżyłem takiego szoku.
Po co Rosalie miałaby do mnie dzwonić? Była prawdopodobnie jedyną osobą, która cieszyła się z mojej nieobecności.
Musiało się stać coś naprawdę poważnego, skoro chciała ze mną rozmawiać. Zmartwiony o swoją rodzinę, odebrałem telefon.
- Co? - spytałem spięty.
- Och, wow. Edward odebrał telefon. Czuję się zaszczycona.
Gdy tylko usłyszałem ton jej głosu, wiedziałem, że z rodziną wszystko w porządku. Musiała być po prostu znudzona. Trudno było domyśleć się motywów jej postępowania bez wglądu w jej myśli. Postępowanie Rosalie nigdy nie miało dla mnie sensu. Jej działania wynikały z najbardziej zawiłych rodzajów logiki.
Zatrzasnąłem telefon.
- Zostaw mnie w spokoju - wyszeptałem do nikogo.
Oczywiście telefon od razu znów zaczął wibrować.
Będzie do mnie wydzwaniała, póki nie przekaże mi tej wiadomości, która miała mnie zirytować? Prawdopodobnie. Ta gra nie znudziłaby się jej przez kilka miesięcy. Rozważyłem w myślach pomysł, by pozwolić jej wciskać przycisk powtórnego wybierania numeru przez następne pół roku... a potem westchnąłem i znów odebrałem telefon.
- Streszczaj się.
Rosalie zaczęła wyrzucać z siebie słowa.
- Pomyślałam, iż chciałbyś wiedzieć, że Alice jest w Forks.
Otworzyłem oczy i wpatrzyłem się w spróchniałe drewniane belki oddalone trzy cale od mojej twarzy.
- Co? - Mój głos był pusty i wyprany z wszelkich emocji.
- Wiesz, jaka jest Alice - myśli, że wszystko wie. Jak ty. - Rosalie zachichotała bez cienia wesołości. Jej głos przybrał bardziej nerwowy ton, jakby nagle była niepewna tego, co robiła.
Ale moja wściekłość utrudniała mi przejmowanie się tym, jaki problem miała Rosalie.
Alice przyrzekła mi, że podporządkuje się mojemu postanowieniu w odniesieniu do Belli, mimo że nie zgadzała się z moją decyzją. Obiecała, że zostawi Bellę w spokoju... przynajmniej, póki ja też się do tego stosowałem. Najwyraźniej uznała, że w końcu ulegnę. Może miała rację.
Ale nie uległem. Jeszcze. Więc co robiła w Forks? Zapragnąłem skręcić jej ten chudy kark. Nie żeby Jasper pozwolił mi zbliżyć się na tyle do niej, gdyby wychwycił ten podmuch furii wzbierającej we mnie...
- Jesteś tam jeszcze, Edward?
Nie odpowiedziałem. Ścisnąłem czubkami palców nasadę nosa, zastanawiając się, czy wampir może dostać migreny.
Z drugiej strony, jeśli Alice już i tak wróciła...
Nie. Nie. Nie. Nie.
Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie. Obiecałem. Bella zasługuje na lepsze życie.
Powtarzałem te słowa jak mantrę, próbując oczyścić umysł z kuszącego widoku ciemnego okna Belli. Wejścia do mojego jedynego sanktuarium.
Bez wątpienia musiałbym się płaszczyć, gdybym wrócił. Nie przeszkadzałoby mi to. Mógłbym szczęśliwie spędzić następne dziesięciolecie na kolanach, gdybym był z nią.
Nie, nie, nie.
- Edward? Obchodzi cię chociaż, czemu Alice tam jest?
- Nieszczególnie.
Głos Rosalie poweselał trochę, bez wątpienia była zadowolona, że wymusiła na mnie odpowiedź.
- Cóż, właściwie, to ona nie łamie zasad. Rozumiesz, ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.
Zamrugałem powoli. Bella wyjechała? Moje myśli skupiły się na tej niespodziewanej wiadomości. Jeszcze nie ukończyła szkoły, więc musiała wrócić do matki. To dobrze. Będzie żyła tam, gdzie jest mnóstwo słońca. To dobrze, że była w stanie zostawić za sobą cienie przeszłości.
Spróbowałem przełknąć ślinę, ale nie potrafiłem.
Rosalie wydała z siebie nerwowy chichot.
- Więc nie musisz się wściekać na Alice.
- W takim razie po co do mnie dzwonisz, Rosalie, jeśli nie po to, by wpędzić Alice w kłopoty? Po co zawracasz mi głowę? Eh!
- Czekaj! - zawołała, dobrze wyczuwając, że miałem zamiar przerwać połączenie. - To nie dlatego dzwoniłam.
- Więc po co? Mów szybko i zostaw mnie w spokoju.
- Cóż... - zawahała się.
- Wyduś to z siebie, Rosalie. Masz dziesięć sekund.
- Myślę, że powinieneś wrócić do domu - powiedziała w pośpiechu. - Jestem zmęczona Esme, która się ciągle smuci, i Carlisle'em, który się nigdy nie śmieje. Powinieneś się wstydzić tego, co im zrobiłeś. Emmett ciągle za tobą tęskni i to mi działa na nerwy. Masz rodzinę. Dorośnij w końcu i przestań myśleć tylko o sobie.
- Ciekawa rada, Rosalie. Pozwól, że ci opowiem o tym, jak to kocioł przygarniał garnkowi...
- Ja myślę o nich, w przeciwieństwie do ciebie. Nie obchodzi cię, jak bardzo ranisz Esme, nie mówiąc już o innych? Kocha cię bardziej niż resztę nas, wiesz o tym. Wracaj do domu.
Nie odpowiedziałem.
- Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy, zapomnisz o tym.
- Forks nigdy nie było problemem, Rosalie - powiedziałem, starając się być cierpliwym. To, co powiedziała o Esme i Carlisle'u poruszyło we mnie czułą strunę. - Tylko dlatego że Bella - trudno było wypowiedzieć jej imię na głos - wyprowadziła się na Florydę, to wcale nie znaczy, że będę w stanie... Zrozum, Rosalie. Naprawdę mi przykro, ale, zaufaj mi, to by nikogo nie uszczęśliwiło, gdybym tam był.
- E...
Znowu. Znowu to wahanie.
- Czego mi nie mówisz, Rosalie? Czy z Esme wszystko w porządku? A z Carlisle'em?
- Nic im nie jest. Po prostu... cóż, nie powiedziałam, że Bella się wyprowadziła.
Nie odezwałem się. Powtórzyłem w myślach naszą rozmowę. Tak, Rosalie powiedziała, że Bella się wyprowadziła. Powiedziała: „...ostrzegałeś nas tylko przed tym, by trzymać się z daleka od Belli, tak? Reszta Forks się nie liczy.” A potem: „Sądziłam, że gdy cała ta sprawa z Forks się skończy.”Więc Bella nie była w Forks. Co miała na myśli, mówiąc, że Bella się nie wyprowadziła?
I znów Rosalie wyrzucała z siebie słowa w pośpiechu, tym razem prawie ze złością.
- Nie chcieli ci powiedzieć, ale ja uważam, że to głupie. Im szybciej się z tym uporasz, tym szybciej wszystko wróci do normy. Po co miałbyś się szwędać po mrocznych zakamarkach tego świata, gdy nie ma takiej potrzeby? Możesz już wracać do domu. Możemy znów tworzyć rodzinę. To koniec.
Wydawało się, że mój umysł przestał pracować. Nie rozumiałem tego, co mówiła. Wyglądało na to, że było coś bardzo oczywistego w jej słowach, ale nie miałem pojęcia co. Mój mózg przetwarzał te informacje, układając z nich dziwne wzory. Absurdalne.
- Edward?
- Nie rozumiem, co do mnie mówisz, Rosalie.
Długie milczenie, długości kilku uderzeń ludzkiego serca.
- Ona nie żyje, Edwardzie.
Jeszcze dłuższe milczenie.
- Tak mi... przykro. Mimo to uważam, że miałeś prawo się dowiedzieć. Bella... rzuciła się z klifu dwa dni temu. Alice widziała to, ale było już zbyt późno, by coś zrobić. Chociaż myślę, że pomogłaby, łamiąc dane słowo, gdyby tylko miała czas. Wróciła, by zrobić co w jej mocy, aby pomóc Charliemu. Wiesz, że ona zawsze troszczyła się o niego...
Telefon zamarł. Potrzebowałem kilku sekund, by uświadomić sobie, że go wyłączyłem.
Siedziałem w ciemności przez bardzo długą chwilę. Wydawało mi się, że czas się skończył. Jakby wszechświat się zatrzymał.
Powoli, poruszając się jak staruszek, włączyłem z powrotem telefon i wybrałem jedyny numer, pod który przyrzekłem sobie, że już nigdy więcej nie zadzwonię.
Gdyby ona odebrała, rozłączyłbym się. Jeśli to będzie Charlie, zdobędę postępem informację, na której mi zależało. Udowodnię, że to był tylko chory żart Rosalie, a potem powrócę do swojej nicości.
- Dom państwa Swan - odezwał się głos, którego nigdy przedtem nie słyszałem. Ochrypły, głęboki męski głos, ale mimo to należący do kogoś młodego.
Nie zastanawiałem się nad tym, co to może oznaczać.
- Mówi doktor Carlisle Cullen - przedstawiłem się, perfekcyjnie naśladując głos ojca. - Mogę rozmawiać z Charliem?
- Nie ma go tutaj - odparł głos, mgliście zaskoczył mnie pobrzmiewający w nim gniew. Te słowa były niemalże warknięciem. Ale to nie miało znaczenia.
- W takim razie gdzie on jest? - zapytałem, tracąc cierpliwość.
Nastąpiło krótkie milczenie, jakby nieznajomy chciał zataić tę informację przede mną.
- Jest na pogrzebie - odpowiedział w końcu chłopak.
Ponownie zatrzasnąłem telefon.
Zabawna historia - prawdę mówiąc ten fragment miał być takim żartem. Przeczytałam na stronie Twilight Fanfiction o konkursie „Postaw się na moim miejscu” i wspomniałam Alphie (z Twilight Lexicon), że być może zażartuje sobie i wezmę w nim udział. Ona odparła, że to się nigdy nie uda, bo Pelirroja rozpozna moje opowiadanie w przeciągu sekundy. Założyłam się z nią, że Pel mnie nie złapie, a Alphie, że jej się to uda. Więc napisałam ten fragment „Księżyca w nowiu” z perspektywy Rosalie (to było całkiem ciekawe doświadczenie przebywać przez chwilę w głowie Rosalie!) i wysłałam go, chichocząc sama do siebie. Koniec końców, żart obrócił się przeciwko mnie. Moje opowiadanie zaginęło w cyberprzestrzeni i Pel nigdy go nie ujrzała. Więc chyba ja i Alphie nigdy nie dowiemy się, która z nas wygrałaby zakład... chyba że Twilight Fanfiction zorganizuje następny konkurs...
Oto mój nieudany żart, rozmowa telefoniczna między Alice i Rosalie z rozdziału 18 „Księżyca w nowiu”.
Błędna ocena
Jakiś cichy szmer - nie tutaj, tylko kilkaset jardów na północ - sprawił, że drgnęłam. Moja dłoń odruchowo zacisnęła się na telefonie, jednocześnie zamykając go i chowając.
Odrzuciłam włosy za ramię, zerkając przez wysokie okna na las. Dzień był mglisty, a niebo zasnute chmurami. Moje własne odbicie było jaśniejsze niż drzewa i chmury. Przyjrzałam się swoim szeroko otwartym, przerażonym oczom, swoim ustom wygiętym w podkówkę, małej pionowej zmarszczce między brwiami...
Skrzywiłam się, zastępując malujące się na mojej twarzy poczucie winy pogardą. Atrakcyjną pogardą. Z roztargnieniem zauważyłam, jak ten zacięty wyraz twarzy pasuje do mnie, subtelnie kontrastując z moimi gęstymi złotymi lokami. W tym samym czasie przeczesywałam wzrokiem alaskański las. Z ulgą stwierdziłam, że wciąż jestem sama. Dźwięk, który usłyszałam, wydał zapewne jakiś ptak lub był to podmuch wiatru.
Nie ma potrzeby, bym odczuwała ulgę, powiedziałam sobie. Nie ma potrzeby, bym czuła się winna. Nie zrobiłam nic złego.
Czy inni planowali nigdy nie powiedzieć Edwardowi prawdy? Pozwolić mu się zadręczać w nieskończoność w tych obrzydliwych slumsach, podczas gdy Esme zamartwiała się, Carlisle krytykował każdą jego decyzję, a naturalna radość życia Emmetta powoli wyparowywała z powodu samotności? Czy to było sprawiedliwe?
Poza tym nie istniała taka możliwość, żeby utrzymać coś w sekrecie przed Edwardem na dłuższą metę. Wcześniej czy później znalazłby nas, przyjechał odwiedzić Alice lub Carlisle'a z jakiegoś powodu i odkryłby prawdę. Podziękowałby nam za to, że okłamywaliśmy go, nic mu nie mówiąc? Szczerze wątpię. Edward zawsze musiał o wszystkim wiedzieć. Żył dla tego swoistego poczucia wszechwiedzy. Dostałby napadu wściekłości, a fakt, iż zatailiśmy przed nim śmierć Belli jedynie pogorszyłby sytuację.
Kiedy się w końcu uspokoi i dojdzie do siebie, prawdopodobnie podziękuje mi, że okazałam się na tyle odważna, by szczerze z nim porozmawiać.
Wiele mil stąd zaskrzeczał jastrząb. Ten odgłos sprawił, że podskoczyłam i ponownie wyjrzałam przez okno. Na mojej twarzy malowało się to samo poczucie winy co wcześniej. Rzuciłam sobie gniewne spojrzenie.
Dobra, niech będzie, więc miałam swoje motywy. Czy to naprawdę taka straszna rzecz, iż chciałam, by moja rodzina była znów w komplecie? Czy to naprawdę takie samolubne, iż tęskniłam za codziennym spokojem? Za szczęściem, które dotąd uważałam za pewnik? Tym szczęściem, które Edward zdawał się zabrać ze sobą?
Chciałam tylko, by wszystko wróciło do normy. Czy to było złe? Nie wydawało mi się to takie straszne. Ostatecznie nie zrobiłam tego dla siebie, lecz dla nas wszystkich. Dla Esme, Carlisle'a i Emmetta.
Już nie tak bardzo dla Alice, choć mogłam przypuszczać, że... Ale Alice była taka pewna, że wszystko się w końcu ułoży - że Edward nie będzie w stanie trzymać się z daleka od swojej ludzkiej dziewczyny - że nie zawracała sobie głowy zamartwianiem się. Alice zawsze żyła w innym świecie niż reszta, zamknięta w swojej co rusz zmieniającej się rzeczywistości. Skoro Edward był jedyną osobą, która mogła być częścią jej świata, sądziłam, że jego nieobecność bardziej się na niej odbije. Jednak ona zachowywała się równie spokojnie co zwykle. Żyjąc przyszłością, jej umysł znajdował się w czasie, którego jej ciało jeszcze nie osiągnęło. Zawsze była taka opanowana.
Mimo to gdy zobaczyła, jak Bella skacze, przestała nad sobą panować...
Czy wykazałam się zbytnią pochopnością? Zareagowałam zbyt szybko?
Równie dobrze mogłam być ze sobą szczera, ponieważ Edward dopatrzy się każdej nutki małostkowości w mojej decyzji, gdy tylko wróci. Równie dobrze mogłam się przyznać do swoich niecnych pobudek i zaakceptować je już teraz.
Tak, byłam zazdrosna o uczucie, jakim Alice darzyła Bellę. Czy Alice wyjechałaby w takim pośpiechu, taka spanikowana, gdybym to ja skoczyła z klifu? Musiała kochać tę zwykłą dziewczynę bardziej ode mnie?
Ale ta zazdrość była mało istotna. Mogła przyspieszyć moją decyzję, ale to nie ona przyczyniła się do jej podjęcia. I tak zadzwoniłabym do Edwarda. Byłam przekonana, że wolał moją szczerość bez zbędnego owijania w bawełnę niż oszukiwanie go przez innych dla jego własnego dobra. Ich życzliwość od początku była skazana na niepowodzenie. Edward w końcu wróciłby do domu.
A tak wróci wcześniej.
Nie tęskniłam jedynie za szczęściem rodzinnym.
Tęskniłam też za Edwardem. Brakowało mi jego zjadliwych uwag, jego czarnego humoru, który bardziej współgrał z moim własnym ponurym poczuciem humoru niż pogodna, żartobliwa natura Emmetta. Brakowało mi muzyki - wieży stereo, która odtwarzała jego najnowsze odkrycie muzyczne - i fortepianu - dźwięków, poprzez które Edward wyrażał swoje, zwykle odległe, myśli. Brakowało mi jego nucenia pod nosem w garażu, gdy oboje tuningowaliśmy samochody - jedyna rzecz, którą robiliśmy w absolutnej zgodzie.
Tęskniłam za swoim bratem. Z pewnością nie osądzi mnie zbyt surowo, gdy ujrzy to w moich myślach.
Początkowo nie będzie zbyt przyjemnie - zdawałam sobie z tego sprawę. Ale im szybciej znajdzie się z powrotem w domu, tym szybciej wszystko wróci do normy...
Zajrzałam w głąb siebie w poszukiwaniu żalu z powodu śmierci Belli. W istocie jej strata mnie zasmuciła. Trochę. Przynajmniej o tyle, że Bella uszczęśliwiła Edwarda. Nigdy wcześniej nie widziałam go takiego szczęśliwego. Oczywiście później również unieszczęśliwiła go bardziej niż cokolwiek innego podczas jego stuletniego życia. Jednak naprawdę będzie mi brakować tego spokoju, którym go obdarzyła przez te kilka krótkich miesięcy. Szczerze jej żałowałam.
Ta wiedza sprawiła, że poczułam się lepiej z samą sobą, uspokoiłam się. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w szybie, podziwiając widok za oknem. Moją twarz otaczały złote loki i ściany z czerwonego cedru podłużnego, przytulnego salonu Tanyi. Gdy się uśmiechałam, nie było na tej planecie kobiety ani mężczyzny, śmiertelnika ani istoty nieśmiertelnej, która dorównywałaby mojej urodzie. Pocieszająca myśl. Być może nie byłam najłatwiejszą osobą we współżyciu. Być może byłam płytka i samolubna. Być może mój charakter lepiej ukształtowałby się, gdybym urodziła się ze zwyczajną twarzą i ciałem. Być może byłabym wtedy szczęśliwsza. Ale tego nie dało się udowodnić. Miałam urodę, coś, na co mogłam zawsze liczyć.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
Zadzwonił telefon, odruchowo zacisnęłam rękę, mimo że dźwięk dobiegał z kuchni.
Od razu domyśliłam się, że to Edward. Dzwonił, by potwierdzić informację, którą mu przekazałam. Nie ufał mi. Najwyraźniej uważał, iż jestem na tyle okrutna, by zażartować sobie z czegoś takiego. Z grymasem niezadowolenia pomknęłam do kuchni, aby odebrać telefon Tanyi.
Stał na drugim końcu kuchennej lady. Odebrałam go, zanim jeszcze przebrzmiał pierwszy sygnał, i obróciłam się, by stać naprzeciwko oszklonych drzwi. Nie chciałam tego przyznać, ale zdawałam sobie sprawę, iż wypatrywałam powrotu Emmetta i Jaspera. Wolałam, by nie usłyszeli, jak rozmawiam z Edwardem. Wściekliby się...
- Tak? - odezwałam się.
- Rose, podaj mi Carlisle'a, proszę - rzuciła Alice.
- Och, Alice! Carlisle jest na polowaniu. Co...?
- Kurczę. Niech oddzwoni do mnie, jak tylko wróci.
- O co chodzi? Zaraz go wytropię i każę mu zadzwonić do ciebie...
- Nie - Alice znów mi przerwała. - Będę już na pokładzie samolotu. Czy kontaktował się z wami Edward?
Poczułam się dziwnie, jakby mój żołądek zaczął się zwijać. Wywołało to u mnie wrażenie deja vu, niewyraźnie przywołało dawno zapomniane ludzkie wspomnienie - mdłości...
- Cóż, tak, Alice. Właściwie to rozmawiałam z Edwardem. Kilka minut temu.
Przez ułamek sekundy rozważałam, czy nie udawać, że to Edward do mnie zadzwonił - zwykły zbieg okoliczności. Ale, oczywiście, nie było sensu kłamać. Gdy Edward wróci, da mi się wystarczająco we znaki.
Mój żołądek wciąż zwijał się nieprzyjemnie, ale zignorowałam go. Postanowiłam uchodzić za zezłoszczoną. Alice nie powinna się odzywać do mnie w taki sposób. Edward nie chciał wysłuchiwać kłamstw, on chciał usłyszeć prawdę. Wesprze mnie w tym aspekcie, gdy wróci.
- Ty i Carlisle myliliście się - powiedziałam. - Edwardowi nie spodobałoby się, gdybyśmy go okłamywali. Pragnąłby poznać prawdę. Tak. Więc mu ją wyjawiłam. Zadzwoniłam do niego... Wydzwaniałam do niego bez przerwy - przyznałam się. - Dopóki nie odebrał. Zostawienie wiadomości byłoby... nie na miejscu.
- Jak mogłaś, Rosalie? Co tobą kierowało?
- Im szybciej się z tym upora, tym szybciej wszystko wróci do normy. To nie stałoby się łatwiejsze z biegiem czasu, więc po co to odkładać? Upływ czasu nic by tu nie zmienił. Bella nie żyje. Edward będzie rozpaczał, ale w końcu mu przejdzie. Lepiej, jak zacznie wcześniej niż później.
- Cóż, myliłaś się w obu kwestiach, Rosalie, więc to może stanowić pewien problem, nie sądzisz? - wycedziła Alice.
Myliłam się w obu kwestiach? Zamrugałam gwałtownie, starając się coś z tego pojąć.
- Bella wciąż żyje? - wyszeptałam, nie dowierzając własnym słowom. Próbowałam jedynie odgadnąć, o których kwestiach mówiła Alice.
- Tak, to prawda. Nic jej nie jest...
- Nic? Widziałaś, jak skacze z klifu!
- Myliłam się.
Te słowa zabrzmiały bardzo dziwnie w ustach Alice... Alice, która nigdy się nie myliła, której nigdy nie można było zaskoczyć...
- Co się stało? - wyszeptałam.
- Długo by opowiadać.
Alice się myliła. Bella żyła. A ja powiedziałam...
- Cóż, narobiłaś niezłego zamieszania - warknęłam, obracając swój smutek w oskarżenie. - Edward dostanie furii, kiedy wróci do domu.
- Tyle że w tym przypadku też nie masz racji - stwierdziła Alice. Poznałam, że mówi przez zaciśnięte zęby. - Dlatego dzwonię...
- W czym nie mam racji? Że Edward wróci do domu? Oczywiście, że wróci... - Zaśmiałam się drwiąco. - Co? Uważasz, że będzie zgrywał Romea? Ha! Jak w jakimś głupim, romantycznym...
- Tak... - syknęła Alice lodowatym tonem. - Właśnie to zobaczyłam.
Pewność, która pobrzmiewała w jej głosie, sprawiła, że poczułam się dziwnie, jakby kolana miały się pode mną ugiąć. Wsparłam się o cedrową belkę, choć moje twarde niczym diament ciało z pewnością tego nie potrzebowało.
- Nie... Nie jest taki głupi. On... on musi zdawać sobie sprawę, że...
Jednak nie potrafił dokończyć zdania, ponieważ zobaczyłam w myślach własną wizję. Wizję samej siebie. Niewyobrażalną wizję mojego życia, gdyby w jakiś sposób Emmett przestał istnieć. Wzdrygnęłam się, otrząsając się z tego koszmarnego majaka.
Nie - nie było porównania. Bella była tylko człowiekiem. Edward nie chciał, by stała się nieśmiertelna, więc to nie było to samo. Edward nie mógł czuć tego samego!
- Ja... nie miałam tego na myśli, Alice! Po prostu pragnęłam, by wrócił do domu!
Mój głos przypominał zawodzenie.
- Na to już trochę za późno, Rosalie - odparła Alice nieco ostrzejszym i chłodniejszym tonem niż poprzednio. - Oszczędzaj swoją gadkę dla kogoś, kto w nią uwierzy.
Usłyszałam trzask, a potem odezwał się sygnał telefoniczny.
- Nie - wyszeptałam. Przez chwilę kręciłam powoli głową. - Edward musi wrócić.
Spojrzałam na swoją twarz odbijającą się w oszklonych drzwiach, lecz nie mogłam się jej przyjrzeć. Była jedynie bezkształtną plamą bieli i złota.
Wówczas głęboko w odległej gęstwinie ogromne drzewo zachwiało się inaczej niż reszta lasu. Emmett.
Szarpnięciem otworzyłam drzwi. Uderzyły mocno o ścianę, ale ich odgłos został daleko w tyle za mną, gdy biegłam w stronę dziczy.
- Emmett! - krzyknęłam. - Emmett, pomocy!