CIERPIENIE
Ból to radość, co jeszcze twarzy nie odkryła pisał L. Staff w wierszu O słodyczy cierpienia, określając jedną z podstawowych zasad naszego istnienia. Warunkiem osiągnięcia szczęścia jest doznanie cierpienia. Ból nie jest wyłącznie doświadczeniem niszczącym, ma swój głęboki moralny sens. Bez niego nie staniemy się ludźmi, nie osiągniemy duchowej dojrzałości.
Nie jest łatwo zaakceptować doświadczenie cierpienia. Boimy się bólu i własnej słabości. Szukamy drogi do szczęścia. Pytamy o to, jak żyć, by nie cierpieć. Oszukujemy sami siebie, gdyż cierpienia nie możemy się wyrzec i nie możemy go uniknąć. Jest treścią naszego życia. Człowiek nie kamień - stwierdził J. Kochanowski w Trenie XVI. Nie potrafi nie odczuwać bólu, tego nie nauczy żadna filozofia. Cierpienie trzeba zaakceptować i przeżywać z godnością - to jest ważna prawda zawarta w słowach ludzkie przygody / Ludzkie noś z Trenu XIX.
Gdy człowieka spotyka nieszczęście, przychodzi czas na refleksję. Uświadamiamy sobie naszą słabość, kruchość istnienia, pozorność pewnych wartości. Pytamy też - dlaczego? Dlaczego to nas spotkało? Czym zawiniliśmy? A może cierpienie jest tylko próbą, a nie karą? Są to trudne pytania. Pytania Hioba i ojca Paneloux. Dramatyczne pytania o sens miłości i wiary. O sens sprawiedliwości i zaufania.
Bohaterka Odprawy posłów greckich J. Kochanowskiego, Helena, pod wpływem cierpienia i lęku stwierdziła, że życie ludzkie jest pełne nieszczęść, że chwil radosnych przeżywamy znacznie mniej niż bolesnych. Trudno stwierdzić, na ile miała rację, ale nasza egzystencja jest pełna bólu. Cierpienie ludzkie ma wiele wymiarów, a literatura ukazywała je od zawsze.
Cierpiał Prometeusz, okrutnie ukarany przez bogów. Cierpiała Niobe, której odebrano wszystkie dzieci. A także upokorzony, osierocony, pozbawiony wszystkiego Hiob. Ukrzyżowany Chrystus. I Jego matka, stojąca pod krzyżem i bezsilnie patrząca na śmierć własnego syna. Antygona, której brata okrutnie zhańbiono, odmawiając mu pochówku. Orfeusz, który utracił ukochaną Eurydykę. Korzecki, który nie mógł znieść świadomości, że na świecie jest tyle zła i bólu. Cierpieli wzgardzony Wokulski i odrzucona Joasia. Werter i Gustaw. Wallenrod i Aldona. Karusia, która straciła ukochanego, i Justyna, której kazano zabić własne nienarodzone dziecko. Bólu nie można określić ani zdefiniować. Każdy jest sam ze swoim cierpieniem.
Sens cierpienia określa się wobec pojęcia szczęścia i tłumaczy, że nadaje ono sens naszemu człowieczeństwu. I tak jest, dopóki nie przekroczy ono ludzkiej miary. Pewnych spraw nie zrozumiemy nigdy, przerastają bowiem naszą wyobraźnię. Jak pojąć ból człowieka, który patrzy na śmierć całej swojej rodziny? Co czuje matka, której malutkim niemowlęciem żołnierze bawią się jak piłką, dopóki nie roztrzaska się na bruku? A ta, która podaje własnemu dziecku truciznę, by uchronić je przed piekłem podróży w bydlęcym wagonie i okrutnej śmierci w komorze gazowej? Nigdy nie pojmiemy całej grozy wojny i Holocaustu. Tak jak nie dowiemy się, co czuje kobieta, mieszkanka Algierii, której zamordowano ośmioro dzieci. Jej zdjęcie obiegło cały świat. Ale czy świat zrozumiał?
Niobe jest symbolem cierpiącej matki, rozpaczającej po stracie dzieci.
Niobe była bardzo dumna ze swojego licznego potomstwa. Chełpiła się, że jest równie godna czci jak Latona, która miała tylko dwoje dzieci. Artemida i Apollo, na prośbę matki, zabili strzałami z łuku wszystkie dzieci Niobe. Rozpacz nieszczęśliwej kobiety była tak wielka, iż Zeus ulitował się nad jej cierpieniem, zamieniając ją w skałę. Lecz nawet wtedy Niobe nie przestawała
płakać i z głazu wypływał strumyk łez.
Hiob to jedna z najciekawszych postaci Starego Testamentu. Miał kochającą rodzinę. Był człowiekiem nieposzlakowanego charakterem, „sprawiedliwym, prawym, bogobojnym”, unikał zła. Dla wypróbowania jego pobożności Bóg pozwolił Szatanowi poddać go próbie. Hiob pozbawiony został majątku, umarły jego dzieci, a on sam został dotknięty trądem. I choć pod wpływem straszliwego cierpienia skarży się na swój los i choć nie rozumie dlaczego on, w swoim mniemaniu człowiek prawy, został tak dotkliwie ukarany, wie, że Bóg, który go doświadcza, jest sprawiedliwy. Hiob wierzy, że jego cierpienie ma głębszy sens. Wie, że choć plany Boga, który ogarnia cały świat i nim kieruje, są dla człowieka niezrozumiałe, należy przyjąć je z pokorą i ufać w sprawiedliwość Stwórcy. Wystawiony przez Boga na ciężką próbę Hiob, mimo przejmujących skarg, wytrwał w swoim cierpieniu. W nagrodę Stwórca przywrócił mu zdrowie, obdarzył majątkiem, dał mu nową rodzinę.
W życiu każdego człowieka pojawiają się chwile dobre i złe, pogodne i smutne. Za naturalne uważamy wszystko, co sprawia radość, natomiast bardzo trudno jest nam pogodzić się z nieszczęściem. Gdy nas ono dotyka, skłonni jesteśmy oskarżać Boga, tracić wiarę w Jego sprawiedliwość.
Historia Hioba jest próbą wyjaśnienia, jak pogodzić niezawinione cierpienie ze sprawiedliwością Bożą. Uczy godności w znoszeniu cierpienia i bezinteresownej wierności Stwórcy.
Treny, wydane drukiem w Krakowie w 1580 roku, to cykl
19 utworów, napisanych przez Jana Kochanowskiego po śmierci
córki. Tragedia ta stała się przyczyną wielkiego cierpienia poety.
Bohaterami tego wzruszającego dzieła są dwie osoby: dwuletnia, utalentowana Urszulka, skazana na przedwczesną śmierć, i nie mogący pogodzić się ze stratą ojciec, który pod wpływem cierpienia przeżywa kryzys wiary w dotychczas wyznawane wartości.
Zrozpaczony ojciec często przywołuje we wspomnieniach
postać zmarłej córeczki, malując jej barwny i wzruszający portret.
Rozpamiętuje zachowania Urszulki w różnych sytuacjach. Opisuje
jej wygląd, stroje. Wylicza niezwykłe zalety i umiejętności swojej
wdzięcznej szczebiotki drogiej.
Widzimy zatem małą dziewczynkę (więcej nad trzydzieści
miesięcy nie miała), z kręconymi włoskami, rumianą twarzyczką,
ubraną w białą koszulkę, gdy po paciorek [...] przychodziła, / Skoro
z swego posłania rano sie ruszyła.
Innym razem obserwujemy, jak bawi się, stroi pocieszne miny,
naśladuje gesty starszych, a za chwilę podbiega do drzwi, by przy-
witać powracającego do domu ojca, który wspomina, że miała
zwyczaj:
Zawżdy przeciwko ojcu wszytki przebyć progi,
Zawżdy sie uradować i przywitać z drogi,
Każdej roboty pomoc, do każdej posługi
Uprzedzić było wszytki rodziców sw(y)ch sługi.
(XII, w. 15-18)
To znów roześmiana „szczebiotka” biega po domu i nuci
piosenki, które sama układa (Nowe piosenki sobie tworząc, nie
zamykając / Ustek nigdy, ale cały dzień przyśpiewając).
Każdy tren wzbogaca portret Urszulki o nowe szczegóły. Była
dzieckiem wrażliwym i delikatnym, które zbolały ojciec porównuje
do roślinki nie przystosowanej do surowego klimatu. W trenie VIII
mowa jest o jej miłości do rodziców, których zawsze umiała rozwe-
selić swoim żywym usposobieniem, śmiechem i pieszczotami:
Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała,
Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała.
Nie dopuściłaś nigdy matce się frasować
Ani ojcu myśleniem zbytnim głowy psować,
To tego, to owego wdzięcznie obłapiając
I onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.
(w. 5-10)
Najwięcej cech Urszulki wymienia zrozpaczony ojciec w tre-
nie XII. Była dziewczynką schludną, rezolutną, skromną, układną,
pracowitą, religijną. Nigdy nie grymasiła, nie sprzeciwiała się
rodzicom:
A też ledwie sie kiedy dziecię urodziło,
Ci by łaski rodziców swych tak godne było.
Ochędożne, posłuszne, karne, nie pieszczone,
[...]
Każdego ukłon trefić, wyrazić postawę,
Obyczaje ponieńskie umieć i zabawę;
Roztropne, obyczajne, ludzkie, nierzewniwe,
Dobrowolne, układne, skrómne i wstydliwe.
Nigdy ona po ranu karmie nie wspomniała,
Aż pierwej Bogu swoje modlitwy oddała.
Nie poszła spać, aż pierwej matkę pozdrowiła
I zdrowia rodziców swych Bogu poruczyła.
(XII, w. 3-14)
W niektórych trenach poeta tworzy wyidealizowany portret
Urszulki, wyolbrzymiając jej zdolności, przypisując umiejętności
i talenty, których nie mogła posiadać dwuipółletnia dziewczynka.
Już w dedykacji poprzedzającej Treny zaznacza, że Urszulka
była dzieckiem wyjątkowym:
ORSZULI KOCHANOWSKIEJ,
WDZIĘCZNEJ, UCIESZONEJ, NIEPOSPOLITEJ DZIECINIE, KTÓRA
CNÓT WSZYSTKICH I DZIELNOŚCI PANIEŃSKICH POCZĄTKI
WIELKIE POKAZAWSZY, NAGLE, NIEODPOWIEDNIE W NIEDO-
SZŁYM WIEKU SWOIM, Z WIELKIM A NIEZNOŚNYM RODZICÓW
SWYCH ŻALEM ZGASŁA.
JAN KOCHANOWSKI, NIEFORTUNNY OCIEC,
SWOJEJ NAMILSZEJ DZIEWCE A ŁZAMI NAPISAŁ.
NIE MASZ CIĘ, ORSZULO MOJA!
W trenie VI porównuje dziewczynkę z Safoną, sławną grecką
poetką. Wspomina, że Urszulka wykazywała zdolności poetyckie,
z którymi wiązał ogromne nadzieje, widząc w niej spadkobierczynię
swojej lutni. W drugiej części tego trenu Kochanowski przytacza
pieśń, którą jakoby córeczka żegnała się tuż przed śmiercią z matką:
A tyś ani umierając śpiewać przestała,
Lecz matkę, ucałowawszy, takeś żegnała:
„Już ja tu tobie, moja matko, służyć nie będę
Ani za twym wdzięcznym stołem miejsca zasiędę;
Przyjdzie mi klucze położyć, samej precz jechać,
Domu rodziców swych miłych wiecznie zaniechać”.
(VI, w. 13-18)
J. Pelc stwierdził, że trudno dziś orzec, czy poeta wiersze te
przejął z obrzędowej pieśni weselnej śpiewanej przez pannę młodą
przy przenosinach z domu rodzicielskiego do mężowskiego, czy też
na wzór takich pieśni sam je złożył. (J. Pelc w przypisie do
w. 15-18 Trenu VI)
J. Krzyżanowski dopatrzył się tu podobieństwa między pieśnią
Urszulki a skargą prowadzonej na śmierć Antygony, tytułowej
bohaterki dramatu Sofoklesa.
O tym, że Urszulka umiała śpiewać, mówić, rymować, wspo-
mina także poeta w trenie XII.
Przypisywanie córce wyjątkowych zdolności jest uzasadnione.
Wyjaśnia to bowiem czytelnikowi ów przejmujący ból, którego
załamany śmiercią dziecka ojciec nie potrafi ukryć.
Choć Kochanowski poświęcił tak dużo miejsca sportretowaniu
Urszulki, to nie ona jednak jest głównym bohaterem cyklu, lecz
cierpiący po jej śmierci ojciec, który nie umie pogodzić się ze stratą.
J. Pelc zauważa, że opisywanie córeczki jest pretekstem do uka-
zania przeżyć głównego bohatera, ojca poety, jego rozpaczy, bólu,
kryzysu wiary w dotychczasowe ideały i próby odnalezienia punktu
oparcia, punktu równowagi wewnętrznej (J. Pelc).
Już w trenie I, by podkreślić ogrom cierpienia, poeta przyzywa:
Wszytki płacze, wszytki łzy Heraklitowe
I lamenty, i skargi Simonidowe,
Wszytki troski na świecie, wszytki wzdychania
I żale, i frasunki, i ręk łamania.
aby pomogły mu opłakiwać śmierć dziecka. Przejmujący ból ojca,
który darzył swoją córkę niezwykle głębokim uczuciem, budzą wspo-
mnienia jej gestów, słów, zachowań:
O słowa! o zabawo! o wdzięczne ukłony!
Jakożem ja dziś po was wielce zasmęcony!
(III, w. 7-8)
Wzruszenie budzi widok ubranek należących do dziecka,
gorycz wzbudza pustka, jaka po jego śmierci nastąpiła w domu,
w którym jeszcze tak niedawno rozlegał się radosny, dziecięcy
szczebiot.
Nieszczęsne ochędóstwo, żałosne ubiory
Mojej namileszej cory,
Po co me smutne oczy za sobą ciągniecie?
Żalu mi przydajecie.
Już ona członeczków swych wami nie odzieje -
Nie masz, nie masz nadzieje!
(VII, w. 1-6)
Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,
Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim.
Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:
Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.
(VIII, w. 1-4)
Często ojciec zwraca się do okrutnej śmierci lub bezpośrednio
do córeczki, tłumacząc ogrom swojego cierpienia tym, iż dziewczynka
zmarła w zbyt młodym wieku, nie zaznawszy radości życia. Wraz z jej
śmiercią pogrzebane zostały nadzieje ojca w niej pokładane.
Ból, który on przeżywa, jest tak dotkliwy, iż niekiedy wydaje się
mu, że jedynie śmierć zdołałaby go ukoić.
Zgwałciłaś, niepobożna śmierci, oczy moje,
Żem widział umierając miłe dziecię swoje.
Widziałem, kiedyś trzęsła owoc niedordzały,
A rodzicom nieszczesnym serca sie krajały.
Nigdyć by ona była bez wielkiej żałości
Mojej umnrzć nie mogła, nigdy bez ciężkości
I serdecznego bolu, w którymkolwiek lecie
Mnie by smutnego była odbiegła na świecie;
Alem ja już z jej śmierci nigdy żałościwszy,
Nigdy smutniejszy nie mógł być ani teskliwszy.
A ona (by był Bóg chciał) dłuższym wiekiem swoim
Siła pociech przymnożyć mogła oczom moim.
A przynajmniej tym czasem mogłem był odprawić
Wiek swój i Persefonie ostatniej sie stawić,
Nie uczuwszy na sercu tak wielkiej żałości,
Której równia nie widzę w tej tu śmiertelności.
(IIII, w. 1-16)
Przed oczyma rodziców swoich rostąc, mało
Od ziemie sie co wzniózwszy, duchem zarażliwym
Srogiej śmierci otchniona, rodzicom troskliwym
U nóg martwa upadła. O zła Persefono,
Mogłażeś tak wielu łzam dać upłynąć płono?
(V, w. 10-15)
Ucieszna moja śpiewaczko! Safo słowieńska,
Na którą nie tylko moja cząstka ziemieńska,
Ale i lutnia dziedzicznym prawem spaść miała.
Tęś nadzieję już po sobie okazowała,
Nowe piosnki sobie tworząc, nie zamykając
Ustek nigdy, ale cały dzień prześpiewając.
[...] Nagle cię sroga
Śmierć spłoszyła, moja wdzięczna szczebiotko droga.
Nie nasyciłaś mych uszu swymi piosnkami
I tę trochę teraz płacę sowicie łzami.
(VI, w. 1-12)
Wielkieś nadzieje w moim sercu roznieciła,
Potymeś mię smutnego nagle odbieżała
I wszytki moje z sobą pociechy zabrała.
(XIII, w. 10-13)
O prawo krzywdy pełne! O znikomych cieni
Sroga, nieubłagana, nieużyta ksieni!
Tak li moja Orszula, jeszcze żyć na świecie
Nie umiawszy, musiała w rannym umrzeć lecie?
I nie napatrzawszy sie jasności słonecznej
Poszła nieboga widzieć krajów nocy wiecznej.
[...]
A miasto pociech, które winna z czasem była
Rodzicom swym, w ciężkim je smutku zostawiła.
(II, w. 21-30)
Nie lza, nie lza, jeno sie za tobą gotować
A stopeczkami twymi ciebie naszladować.
Tam cię ujżrzę, do Pan Bóg, a ty więc z drogimi
Rzuć sie ojcu do szyje ręczynkami swymi.
(III, w. 11-14)
Rozpacz ojca jest tak wielka, że na myśl przychodzi mu
skamieniała z żalu Niobe, z której uczuciami porównuje swój ból:
Nie dziwuję Nijobie, że na martwe ciała
Swoich najmilszych dziatek patrząc skamieniała.
(IIII, w. 17-18)
O tym, jakim wstrząsem dla poety była śmierć Urszulki,
świadczy przede wszystkim to, że dotknięty cierpieniem ojciec-
filozof przeżywa głęboki kryzys wiary w wartości, które doty-
chczas wyznawał i cenił. Z przerażeniem stwierdza, że poglądy,
które dotąd głosił, nie przydadzą się na nic człowiekowi, który
stracił ukochane dziecko.
W Pieśniach Jan Kochanowski, wyznawca filozofii stoickiej,
uczył:
A nigdy nie zabłądzi,
Kto tak umysł narządzi,
Jakoby umiał szczęście i nieszczęście znosić,
Temu mężnie wytrzymać, w owym sie nie wznosić.
(I, w. 9)
Lecz na szczęście wszelakie
Serce ma być jednakie;
Bo z nas Fortuna w żywe oczy szydzi,
To da, to weźmie, jako sie jej widzi.
(II, w. 9)
W trenie IX, nie umiejąc znaleźć ukojenia w mądrości
filozoficznej, głęboko rozczarowany, stwierdza z goryczą:
Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje
Na tym strawił, żebych był użrzał progi twoje.
Terazem nagle z stopniów ostatnich zrzucony
I miedzy insze, jeden z wiela, policzony.
(w. 17-20)
Uświadamia sobie również, że i cnota [virtus], wartość
dotąd najwyżej przez niego ceniona, o której tylekroć wspominał
w pieśniach i fraszkach, wobec tragedii, która go spotkała, stała
się bezużyteczną, nic nie znaczącą wartością. Z ironią więc po-
wtarza:
„Fraszka cnota!” - powiedział Brutus porażony.
Fraszka, kto sie przypatrzy, fraszka z każdej strony!
(XI, w. 1-2)
Śmierć dziecka zburzyła w poecie również niezachwianą do-
tąd wiarę w Boga, ład i harmonię stworzonego przez niego świata.
Ojciec-chrześcijanin nie potrafi znaleźć odpowiedzi na pytania
o sens śmierci córki i o to, gdzie trafiła jej dusza po śmierci.
W trenie X zadaje dziecku pytanie: Orszulo moja wdzięczna,
gdzieś mi się podziała? i sam sobie stara się na nie odpowiedzieć,
z rozpaczą poszukując śladów obecności córki w miejscach, gdzie,
według wierzeń chrześcijańskich, starożytnych i pogańskich, prze-
bywają dusze zmarłych. Wreszcie zastanawia się, czy dusza Urszulki
w ogóle gdzieś się znajduje, co widoczne jest w pełnym wątpliwości
w istnienie życia pozagrobowego stwierdzeniu:
Gdzieśkolwiek jest, jeśliś jest.
(w. 15)
W trenie XI pojawiają się zaś wypowiedzi, które świadczą
o zwątpieniu w boską Opatrzność i sprawiedliwość:
Kogo kiedy pobożność jego ratowała?
Kogo dobroć przypadku złego uchowała?
Nieznajomy wróg jakiś miesza ludzkie rzeczy,
Nie mając ani dobrych, ani złych na pieczy.
(w. 3-6)
W tym samym trenie jednocześnie uświadomi sobie, że traci
rozsądek:
Żałości, co mi czynisz? Owa już oboje
Mam stracić: i pociechę, i baczenie swoje?
(w. 15-16)
i zaraz potem swoje zwątpienie w boską Opatrzność usprawiedliwi
ogromem miłości do dziecka i cierpieniem wywołanym jego stratą:
Żaden ociec podobno barziej nie miłował
Dziecięcia, żaden barziej nad mię nie żałował.
(XII, w. 1-2)
Od tej chwili zaczniemy obserwować stopniowe ukojenie
bólu, walkę z własnym zwątpieniem i próbę odbudowania wiary.
Nie nastąpi to co prawda natychmiast, gdyż w trenie XII raz jeszcze
do głosu powrócą wspomnienia o dziecku i jego licznych zaletach.
W trenie XIII znów ojciec gorzko zapłacze nad śmiercią dziecka,
wspomni o pokładanych w nim nadziejach i uświadomi sobie, że
strata jest nieodwracalna, co podkreśli stylizowanym na napis
nagrobkowy fragmentem kończącym utwór:
ORSZULA KOCHANOWSKA TU LEŻY, KOCHANIE
OJCOWE, ALBO RACZEJ PŁACZ I NARZEKANIE.
OPAKEŚ TO, NIEBACZNA ŚMIERCI, UDZIAŁAŁA:
NIE JAĆ ONEJ, ALE MNIE ONA PŁAKAĆ MIAŁA.
(w. 17-20)
Myśli jeszcze, by jak Orfeusz pójść do Królestwa Plutona
i błagać go o zwrócenie dziecka, jeszcze raz przywołuje postać
Niobe, szukając pocieszenia w historii matki, która straciła
czternaścioro dzieci.
A ty mię zostawaj, wdzięczna lutni moja,
Ale ze mną po społu pódź aż do pokoja
Surowego Plutona: owa go łzami,
To tymi żałosnymi zmiękczywa pieśniami,
Że mi moję namilszą dziewkę jeszcze wróci,
A ten nie uśmierzony we mnie żal ukróci.
Zginąć ci mu nie może; tuć sie wszystkim zostać,
Niech sie tylko niedoszłej jagodzie da dostać.
Gdzie by też tak kamienne ten Bóg serce nosił,
Żeby tam smutny człowiek już nic nie uprosił?
(XIIII, w. 7-16)
Erato złotowłosa i ty, wdzięczna lutni,
Skąd pociechę w swych troskach biorą ludzie smutni!
Uspokójcie na chwilę stropioną myśl moję,
Póki jeszcze kamienny w polu słup nie stoję,
Lejąc ledwe nie krwawy płacz przez marmór żywy,
Żalu ciężkiego pamięć i znak nieszczęśliwy.
Mylę sie? czyli, patrząc na ludzkie przygody,
Skromniej człowiek uważa i swe własne szkody?
Nieszczęsna matko [...]
[...]
Gdzie teraz twych siedm' synów i dziewek tak wiele?
Gdzie pociecha? gdzie radość? i twoje wesele?
(XV, w. 1-12)
Ojciec-filozof szuka też ukojenia w filozofii stoickiej
i niestety po raz kolejny stwierdza jej nieprzydatność. Z ironią
więc mówi:
W dostatku będąc, ubóstwo chwalemy,
W rozkoszy - żałość lekce szacujemy.
A póki wełny skąpej prządce zstaje,
Śmierć nam za jaje.
Lecz kiedy nędza albo żal przypadnie,
Ali żyć nie tak, jak mówić snadnie,
A śmierć dopiero w ten czas nam zależy,
Gdy już k'nam bieży.
(XVI, w. 13-20)
Filozof dochodzi do nowych stwierdzeń na temat natury
człowieka, który w obliczu tragedii ma prawo do płaczu
i cierpienia, bo:
Człowiek nie kamień, a jako sie stawi
Fortuna, takich myśli nas nabawi.
(XVI, w. 37-38)
Uważa też, że jedynym lekarstwem na cierpienie jest czas
ojciec niepamięci.
I wreszcie poeta zwraca się do Boga. W gorącej modlitwie
jedno z nieposłusznych [...] dzieci przeprasza Stwórcę za swoje
winy i znajduje ukojenie w głębokim przeświadczeniu, że wymie-
rzona mu przez Boga-Ojca kara, śmierć dziecka, była sprawie-
dliwa i że miłosierny Pan wybaczy mu chwile zwątpienia:
Ale od wieku Twoja lutość słynie,
A pierwej świat zaginie,
Niż Ty wzgardzisz pokornym,
Chocia był długo przeciw Tobie spornym.
Wielkie przed Tobą są występy moje,
Lecz miłosierdzia Twoje
Przewyższa wszytki złości.
Użyj dziś, Panie, nade mną litości!
(XVIII, w. 21-28)
Pocieszenie i uspokojenie przynosi sen, w którym śpiącemu
poecie pojawia się matka z Urszulką na ręku i wyjaśnia mu, że
śmierć dziecka, które jest szczęśliwe w niebie, nastąpiła z wyroku
Boga i dlatego musi się z nią pogodzić, choć nie zawsze boska
sprawiedliwość jest zrozumiała dla człowieka. Odchodząc, matka
zostawia ważne pouczenie:
Tego sie, synu, trzymaj, a ludzkie przygody
Ludzkie noś! Jeden jest Pan smutku i nagrody.
(XIX, w. 155-156)
Treny to niewątpliwie najpiękniejsze dzieło Jana Kochano-
wskiego i jednocześnie jeden z najbardziej wzruszających pamię-
tników bólu i cierpienia, jakich doznaje człowiek po stracie bliskiej
osoby.
Trafnie ocenił cykl Ignacy Chrzanowski. Na zakończenie
przytoczmy więc jego wypowiedź na temat Trenów i ich głównego
bohatera:
Oto co przecierpiał Kochanowski po stracie Orszulki. Piorun
nieszczęścia nie tylko nie zdruzgotał jego duszy, ale ją
podniósł i uszlachetnił: przez smutek, ból, rozpacz, pustkę
w duszy i zwątpienie doszedł poeta do ukojenia, które po
długim szukaniu znalazł w Bogu; wyrzekł się mądrości
pogańskiej i uwierzył w mądrość chrześcijańską, która uczy,
że cierpienie jest nie tylko czymś zupełnie naturalnym i
potrzebnym, ale i zbawiennym, że nic tak zbolałej duszy nie
koi, jak pokorna wiara w niezbadane wyroki Opatrzności, że
nieszczęście to nieraz sprawiedliwa kara, którą Bóg zsyła na
człowieka dla jego własnego dobra, i że trwałego szczęścia
na ziemi nie ma. Przez takie ujęcie przebiegu i celu
cierpienia „Treny” są nie tylko poetycznym zwierciadłem bólu
rodzicielskiego po śmierci dziecka; są czymś dużo jeszcze
większym, bo zwierciadłem każdego wielkiego cierpienia,
które czującą, myślącą i wierzącą duszę chrześcijańską
oczyszcza i podnosi. Niektóre myśli i niejeden pomysł
poetycki (na przykład pomysł widzenia sennego, nie mówiąc
już o Niobie i Orfeuszu), niejedno wyrażenie czy porównanie
zawdzięcza Kochanowski literaturze starożytnej; ale uczucie
bólu w nieszczęściu i płynące z tego źródła inne uczucia
wziął z własnego serca. Z własnego także serca i z własnego
rozumu wziął przekonanie, że mądrość starożytna stoików ze
swoim przykazaniem, aby człowiek był drewnem czy kamieniem
na ból i cierpienie, jest nieludzka, bo z naturą ludzką
sprzeczna. Otóż ludzka prawda uczuć i myśli jest główną
tajemnicą piękności i kamieniem węgielnym wiekuistej
wartości „Trenów”.
Wiliam Szekspir „Romeo i Julia”
Romeo i Julia Wiliama Szekspira to historia miłości
i tragicznej śmierci dwojga młodych ludzi z Werony. Wywodzili
się oni ze zwaśnionych od lat rodów arystokratycznych. Ród
Montekich, z którego pochodził Romeo - to ludzie spokojni,
godni, rozważni, zmuszeni jednak do stałego odpierania ataków
rodu Kapuletów - mężczyzn agresywnych, butnych, brutalnych,
trawionych niezdrową ambicją, zapalczywych. Julia wywodziła
się z rodziny Kapuletów. Nic więc dziwnego, że gdy młodzi uświa-
domili sobie wzajemną miłość, ani przez moment nie liczyli na
akceptację tego związku przez rodziców. Ani Romeo, który był
synem ludzi delikatnych, dyskretnych i troskliwych, ani tym
bardziej Julia, drżąca przed bezwzględnym despotyzmem ojca
i nie znajdująca zrozumienia u obojętnej wobec niej matki.
Uczucie, jakie zawładnęło dwojgiem młodziutkich kochan-
ków, to wręcz symbol wielkiej, spontanicznej miłości od
pierwszego wejrzenia.
Dramat Szekspira opowiada zatem o miłości zdolnej
pokonać każdą przeszkodę, stawiać czoło każdej przeciwności.
Niczym jest więc lęk przed śmiercią czy nienawiść otoczenia.
Śledząc losy Romea i Julii, widzimy, jak zakochani pod wpływem
łączącego ich uczucia dojrzewali emocjonalnie, jak konsekwentnie
potrafili bronić swoich praw do szczęścia, jak uczyli się lojalności
wobec siebie i wreszcie zdecydowani byli wybrać śmierć niż życie
bez ukochanej osoby. Ta wielka miłość Romea i Julii oraz jej
tragiczny finał doprowadziły do zgody między zwaśnionymi rodami.
Prześledźmy dzieje tej namiętności, która stała się inspira-
cją dla wielu twórców literatury i sztuki.
Romea poznajemy już w I akcie dramatu, gdy ów nieco
zniewieściały, niedoświadczony młodzieniec wmawia sobie, że
jest nieszczęśliwie zakochany w Rozalinie i cierpi z tego powodu.
Miłość w owym czasie tak oto widzi i określa:
Miłość [...]
To dym, co z parą westchnień się unosi;
To żar, co w oku szczęśliwego płonie;
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.
Czymże jest więcej? Istnym amalgamem,
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem.
(a. I, sc. 1)
Pierwsze spotkanie Romea z Julią na balu - w jej domu -
to jednocześnie zachłyśnięcie się urodą dziewczyny, oczarowanie
nią i początek wielkiego namiętnego uczucia. Mówi o Julii:
Ona zawstydza świec jarzących blaski;
Piękność jej wisi u nocnej opaski
Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.
Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.
Jak śnieżny gołąb wśród kawek tak ona
Świeci wśród swoich towarzyszek grona.
(a. I, sc. 5)
Jeszcze tej samej nocy Romeo odnajduje dom ukochanej
i przypadkiem słyszy wyznanie miłosne dziewczyny, nieświa-
domej zresztą tego, że nie jest sama.
JULIA
Romeo! Czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów.
[...]
Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazna,
Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Jestże Montekio choćby tylko ręką,
Ramieniem, twarzą zgoła jakgkolwiek,
Częścią człowieka? O! weź inną nazwę!
Czemuż jest nazwa? To co zowiem różą,
Pod inną nazwą również by pachniała,
Tak i Romeo bez nazwy Romea,
Przecież by całą swą wartość zatrzymał.
Romeo, porzuć tę nazwę, a w zamian
Za to, co nawet cząstką ciebie nie jest,
Weź mię, ach, całą!
(a. II, sc. 2)
Szczęśliwy, że jego miłość została odwzajemniona, Romeo
gotów jest wyrzec się swego nazwiska, rodu, tożsamości, byleby
pokonać wszystkie przeszkody na drodze do zdobycia ukochanej.
Wyznaje więc:
ROMEO
Nazwisko moje jest mi nienawistne,
Bo jest, o! święta, nieprzyjazne tobie;
Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.
JULIA
[...]
Jestżes Romeo, mów? jestżeś Montekio?
ROMEO
Nie jestem ani jednym, ani drugim,
Jednoli z dwojga jest niemiłe tobie.
(a. II, sc. 2)
Nie istnieją przeszkody, których nie pokona Romeo, by ujrzeć
Julię.
JULIA
Jakżeś tu przyszedł, powiedz, i dlaczego?
Mur jest wysoki i trudny do przejścia,
A miejsce zgubne; gdyby cię kto z moich
Krewnych tu zastał...
ROMEO
Na skrzydłach miłości
Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem,
Bo miłość nie zna żadnych tam i granic;
A co potrafi, na to się i waży;
Krewni więc twoi nie trwożą mię wcale.
[...]
Lepszy kres życia skutkiem ich niechęci
Niż przedłużony zgon w braku twych uczuć.
JULIA
Kto ci dopomógł znaleźć to ustronie?
ROMEO
Miłość, co mi doradziła szukać;
Ona mi instynkt, ja jej oczy dałem.
Nie jestem sternik, gdybyś jednak była
Równie daleko jak ów brzeg, którego
Morze najdalsze podmywa krawędzie,
Śmiało po taki klejnot bym popłynął.
(a. II, sc. 2)
Słynna scena balkonowa to przykład gorących i spontanicz-
nych wyznań kochanków. Znajdziemy tu zaklęcia miłosne, przy-
sięgi, ale też i niepokój o przyszłość. Młodzi zakochani są sobą
szczerze zachwyceni, a ich wyznania są płomienne, wzniosłe,
gorące.
JULIA
Jeśli mię kochasz, wyrzecz to rzetelnie;
Lecz jeśli masz mię za podbój zbyt łatwy,
To zmarszczę czoło i przewrotną będę,
I na miłosne twoje oświadczenia
Powiem: nie, w innym razie za nic w świecie.
Za czuła może jestem, o! Monteki,
Stąd możesz sądzić me obejście płochym;
Ufaj mi jednak, będę ja wierniejsza
Od tych, co bieglej umieją się drożyć.
Byłabym ja się była, prawdę mówiąc,
Także drożyła, gdybyś był tajnego
Głosu miłości mojej nie podchwycił. [...]
ROMEO
O! Julio,
Przysięgam na ten księżyc, co wspaniale
Powleka srebrem tamtych drzew wierzchołki...
JULIA
O! nie przysięgaj na księżyc, bo księżyc
Co tydzień zmienia kształt swej pięknej tarczy;
I miłość twoja po takiej przysiędze
Mogłaby również zmienną się okazać.
ROMEO
Na cóż mam przysiąc?
JULIA
Nie przysięgaj wcale;
Lub wreszcie przysiąż na samego siebie:
Na ten uroczy przedmiot mych uwielbień,
To ci uwierzę.
[...]
Bo moja miłość równie jest głęboka
Jak morze, równie jak ono bez końca;
Im więcej ci jej udzielam, tym więcej
Czuję jej w sercu.
(a. II, sc. 2)
Krótkie, szczęśliwe, nocne spotkanie mija szybko. Zako-
chani nie mogą się ze sobą rozstać; wiele razy żegnają się
i znów do siebie wracają.
JULIA
Wkrótce
Dnieć będzie: rada bym, żebyś już odszedł;
Nie dalej jednak jak ów biedny ptaszek,
Co go swawolna dziewka z rąk wypuszcza
I wnet, zazdroszcząc mu krótkiej wolności,
Jak niewolnika trzymanego w więzach
Jedwabnym sznurkiem przyciąga na powrót.
ROMEO
Chciałbym być biednym ptaszkiem w twoim ręku.
JULIA
O! ja bym zbytkiem pieszczot cię zabiła.
Dobranoc, luby! jeszcze raz dobranoc!
Smutek rozstania tak bardzo jest miły,
Że by dobranoc wciąż usta mówiły.
(a. II, sc. 3)
Młodziutka, bo ledwie 14-letnia Julia wybrała się na bal,
by przyjrzeć się Parysowi, za którego chcieli ją wydać rodzice.
Tymczasem spotkała i pokochała Romea. Późniejsze wyznania
miłosne młodych dowodzą szybkiego dojrzewania emocjonalnego
Julii. Miłość dodaje dziewczynie siły, odwagi, pomaga w opieraniu
się woli rodziców. Julia zdaje sobie sprawę z tego, że Kapuletowie
nigdy nie zgodzą się na jej małżeństwo z młodym Montekim, toteż
staje się praktyczna, zaradna i sprytna. Nie chce stracić Romea
i kiedy młodzieniec mówi o miłości, składa przysięgi - Julia, niczym
dojrzała kobieta, szybko znajduje sposób na pomyślne zalegalizo-
wanie ich związku.
JULIA
[...]
Drogi Romeo! jeśli twoja skłonność
Jest prawdą, twoim zamiarem małżeństwo:
To mię uwiadom jutro przez osobę,
Którą do ciebie przyślę, gdzie i kiedy
Zechcesz dopełnić obrzędu, a wtedy
Całą mą przyszłość u nóg twoich złożę
I w świat za tobą pójdę w imię boże.
(a. II, sc. 2)
To zdecydowane przejęcie inicjatywy przez Julię pomaga
również dojrzewać Romeowi; on także się zmienia. Posłuszny
poleceniom Julii, uzgadnia z ojcem Laurentym potajemny termin
ślubu z ukochaną. Nawet lekkomyślni przyjaciele Romea
- Merkucjo i Benwolio - dostrzegają, iż młodzieniec się zmienił.
MERKUCJO
Biedny Romeo! Już trup z niego! Zakłuty czarnymi oczyma
białogłowy;
Przestrzelony na wskroś uszu romansową piosenką;
Ugodzony w sam rdzeń serca postrzałem ślepego malca
Łucznika.
(a. II, sc. 4)
MERKUCJO
Bez mlecza, jak śledź suszony. O! człowieku! jakżeś się
w rybę przedzierzgnął. Teraz go rymy Petrarki rozczulają.
(a. II, sc. 4)
Po zawarciu potajemnego ślubu z Julią Romeo pragnie być
lojalny wobec jej rodziny, toteż uchyla się od walki z Tybaltem -
krewnym Julii. Kiedy jednak Tybalt nie ustępuje, Romeo, broniąc
się, zabija napastnika. Wieść o pojedynku i śmierci jednego
z walczących dociera do Julii. Nim przerażona służąca Marta
wyjaśni, że zginął Tybalt, a nie Romeo, Julia z rozpaczą woła:
JULIA
Jak nas na ziemi złączył jeden ślub,
Tak niech nas w ziemi złączy jeden grób.
(a. II, sc. 4)
Wreszcie Marcie udaje się wyjaśnić, że Romeo żyje, ale za
zabicie Tybalta zostanie wygnany. Przerażona tym Julia mówi
z niedowierzaniem:
JULIA
Boże, Romeo przelał krew Tybalta?
[...]
O serce żmii pod kwiecistą maską!
Kryłże się kiedy smok w tak pięknym lochu?
Luby tyranie, anielski szatanie!
Kruku w głębokich pierzach! Wilku w runie!
Nikczemny wątku w niebiańskiej postaci!
We wszystkim sprzeczny z tym, czym się wydajesz.
Szlachetny zbrodniu! Potępieńcze święty!
O, cóżeś miała do czynienia w piekle,
Naturo, kiedyś taki duch szatański
W raj tak pięknego ciała wprowadziła?
Byłaż gdzie książka tak ohydnej treści
W oprawie tak ozdobnej? Trzebaż, aby
Fałsz zamieszkiwał tak przepyszny pałac?!
(a. II, sc. 4)
Te słowa Julii są wyrazem rozpaczy z powodu śmierci kre-
wnego i zdumienia, iż zabił go ukochany mąż. Ale jednocześnie
monolog Julii stanowi rozpaczliwe wyznanie miłości do Romea
mimo wszystko. Julia nie zna jeszcze okoliczności pojedynku,
ale gdy Marta zawołała: Przeklęty Romeo! / Hańba mu, Julia
natychmiast stanie w obronie małżonka:
JULIA
Bodaj ci język oniemiał
Za to przekleństwo! Romeo nie zrodzon
Do hańby; hańba by wstydem spłonęła
Na jego czole! bo ono jest trzonem,
Na którym honor śmiało by mógł zostać
Koronowany na monarchę świata.
O, jakże mogłam mu złorzeczyć!
[...]
Mamże potępiać mojego małżonka?
O biedny! któż by popieścił twe imię,
Gdybym ja, od trzech godzin twoja żona,
Miała je szarpać?
(a. II, sc. 1)
Julia staje się kobietą dojrzałą w uczuciach, broni swego
męża; nawet nie znając całej prawdy - wierzy mu, jest wobec
niego lojalna. Kocha Romea i ufa, że nie mógłby postąpić nieho-
norowo. Wyrokiem księcia Romeo zostaje wygnany z kraju.
Dla obojga małżonków jest to wyrok równy śmierci. Julia cierpi
i nie myśli nawet przez chwilę o zgonie Tybalta.
JULIA
Nie mnie oblewać łzami jego rany:
Moich przedmiotem Romeo wygnany.
Weź tę drabinkę. Biedna ty plecionko!
Ty zawód dzielisz z Romea małżonką:
Obie nas chybił los oczekiwany,
Bo on wygnany, Romeo wygnany!
Ty pozostajesz spuścizną jałową,
A ja w panieńskim stanie jestem wdową.
Pójdź, nianiu, prowadź mię w małżeńskie łoże,
Nie mąż, już tylko śmierć w nie wstąpić może.
(a. III, sc. 1)
A Romeo? Czyż może być dobitniej wyrażona miłość
i rozpacz?
ROMEO
Wygnanie? Zmiłuj się, jeszcze śmierć dodaj!
Wygnanie bowiem wygląda okropniej
Niż śmierć. [...]
Zewnątrz Werony nie ma, nie ma świata,
Tylko tortury, czyściec, piekło samo!
Stąd być wygnanym, jest to być wygnanym
Ze świata; być zaś wygnanym ze świata,
Jest to śmierć ponieść; [...]
Tu jest niebo,
Gdzie Julia żyje; lada pies, lada kot, lada
Mysz marna, lada nikczemne stworzenie
Żyje tu w niebie, może na nią patrzeć,
Tylko Romeo nie może. Mdła mucha
Więcej ma mocy, więcej czci i szczęścia
Niźli Romeo; jej wolno dotykać
Białego cudu, drogiej ręki Julii
I nieśmiertelne z ust jej kraść zbawienie;
Z tych ust, co pełne westalczej skromności
Bez przerwy płoną i pocałowanie
Grzechem być sądzą; mucha ma tę wolność,
Ale Romeo nie ma; on wygnany.
(a. III, sc. 1)
Ojciec Laurenty, chcąc pomóc młodym, udzielił im pota-
jemnie ślubu, gdyż był przekonany, że tym sposobem położy
kres waśni rodowej. Nie mógł przewidzieć jednak konsekwencji
tego.Tymczasem rodzice Julii żądają, by córka poślubiła Parysa.
Julia pragnie odwlec sprawę, a jednocześnie myśli, jak delikatnie
i sprytnie przekonać matkę, że kocha Romea - swego męża.
Prosi więc:
JULIA
Proszę cię, matko, powiedz memu ojcu,
Że jeszcze nie chcę za mąż, a gdybym
Koniecznie miała iść, to bym wolała
Pójść za Romea, który, jak wiesz dobrze,
Jest mi z całego serca nienawistny,
Niż za Parysa. [...]
(a. III, sc. 5)
Matka jednak odpowiada, że wolałaby widzieć Julię
z grobem zaślubioną niż jako żonę Romea. Straszny gniew
ojca-despoty, jego obelgi pod adresem córki, pozbawiają
Julię złudzeń, że kiedykolwiek uda się jej przekonać rodziców.
Nieszczęśliwa dziewczyna przystaje więc na radę ojca Laure-
ntego, który wymyślił sprytny podstęp. Chce uśpić ją lekiem,
pozorując śmierć na 42 godziny, a gdy ciało zostanie złożone
w grobie, przybędzie wezwany Romeo i młodzi opuszczą
Weronę.
Za radą Laurentego Julia też godzi się pozornie na ślub
z Parysem. Teraz ma tylko wypić lek usypiający. To jednak
budzi w niej lęk i podejrzenia.
Zwycięża w końcu gorące pragnienie połączenia się
z ukochanym. Mimo obaw i rozterek, Julia decyduje się zażyć
napój. Prześledźmy myśl Julii przed tym momentem:
JULIA
Zimny dreszcz trwogi na wskroś mnie przejmuje
I jakby mrozi we mnie ciepło życia.
Zawołam na nie, by mnie pokrzepiły;
Nianiu! I po cóż tu ona? Straszliwy
Ten czyn wymaga właśnie samotności.
Ha! pójdź, flakonie!
Gdyby jednakże ten płyn nie skutkował?
Miałażbym gwałtem z hrabią być złączona?
Nie, nie, ucieczka w tym: leż tu w odwodzie.
(kładzie na stole sztylet)
A gdyby też to miała być trucizna,
Którą mi ksiądz ten zręcznie śmierć chce zadać,
By ujść zarzutu, że dał ślub kobiecie,
Którą już pierwej zaślubił z kim innym?
To by być mogło; ale nie, tak nie jest,
Bo jego świętość jest wypróbowana,
I nawet myśli tej nie chcę przypuszczać.
Lecz gdybym w grobie się ocknęła pierwej,
Nim mię Romeo przyjdzie oswobodzić?
To byłoby okropnie!
Nie udusiłażbym się wśród tych sklepień,
Gdzie nigdy zdrowe nie wnika powietrze,
I nie umarłażbym wprzód, niż Romeo
Przyjdzie na pomoc? A choćbym i żyła,
Czyliżby straszny wpływ nocy i śmierci,
Którą dokoła będę otoczona,
Obok wrażenia, jakie sprawić musi
Samaż miejscowość...
[...]
A potem zapach trupi
[...]
Czyliżby wszystko to, w razie ocknienia -
Nie pomieszało mi zmysłów?
[...]
Do ciebie mój luby,
Spełniam ten toast zbawienia lub zguby.
(a. IV, sc. 3)
Prosty pozornie plan ojca Laurentego zawodzi. Jego list
z wyjaśnieniem nie dociera do Romea. Baltazar natomiast
informuje Romea o śmierci Julii. W młodzieńcu dokonuje się
znaczna przemiana. Straszna wiadomość powoduje, że staje
się człowiekiem niezdolnym już do wielkich słów. Teraz czynem
chce dowieść swojej miłości:
Tak, Julio!
Tej jeszcze nocy spocznę przy twym boku.
(a. V, sc. 1)
Romeo staje się mężczyzną bardzo praktycznym w działaniu.
Pragnie śmierci, bo tylko ona zbliży go do ukochanej. Decyzję tę
podejmuje niemal od razu, gdy dociera do niego bolesna informa-
cja. Obmyśla skuteczny plan zdobycia trucizny, pisze list pożegna-
lny do ojca, wreszcie, wbrew zakazowi księcia, wyrusza z Mantui
do Werony. Tu usuwa następne przeszkody - odprawia służącego,
zabija stającego mu na drodze do grobu Julii Parysa. Myśl o połą-
czeniu z ukochaną w śmierci wydaje mu się być upragnionym celem.
Jeszcze ostatnie, pełne zachwytu spojrzenie na zwłoki młodej żony,
ostatni pocałunek. Dziękuje aptekarzowi za truciznę i umiera.
Kiedy Julia się budzi i spostrzega martwego męża, popełnia
samobójstwo. I dla niej życie bez ukochanego nie ma już sensu.
JULIA
Czara w zaciśniętej dłoni
Mego kochanka? Truciznę więc zażył!
O skąpiec! Wypił wszystko; ani kropli
Nie pozostawił dla mnie! Przytknę usta
Do twych kochanych usta, może tam jeszcze
Znajdzie się jaka odrobina jadu,
Co mię zabije w upojeniu błogim.
[...]
Idą, czas kończyć
(chwytając sztylet Romea)
Zbawczy puginale!
Tu twoje miejsce.
(przebija się)
(a. V, sc. 3)
Miłość Romea i Julii oraz jej tragiczny koniec doprowa-
dziły do pojednania skłóconych rodów. Ojciec Julii, Kapulet,
pierwszy wyciąga dłoń do tej zgody.
KAPULET
Montekio, bracie mój, podaj mi rękę;
Niech to oprawą będzie dla mej córki;
Więcej nie mogę żądać.
MONTEKIO
Lecz ja mogę
Więcej dać tobie nad to: każę bowiem
Posąg jej ulać ze szczerego złota,
By się nie znalazł szacowniejszy pomnik
Po wszystkie czasy istnienia Werony
Jak ten, pamięci Julii poświęcony.
KAPULET
Tak i Romeo stanie przy swej żonie;
Dzieląc za życia, złączymy ich po zgonie.
(a. V, sc. 3)
George Gordon Byron „Giaur”
„Żyłem lecz ból mi oddychać nie dawał.”
Giaur, tytułowy bohater powieści poetyckiej Byrona, to
człowiek, którego dzieje naznaczone są: miłością, zbrodnią,
samotnością i cierpieniem.
Bohater otoczony jest aurą tajemniczości, jego biografia
jest niejasna. Wiemy, że był Wenecjaninem. Prawdopodobnie
pochodził z dobrego rodu. W młodości miał przyjaciela, który,
jak mówił, wzrokiem przeniknął proroczym / Przed laty
wszystko, co ma ze mną stać się - .
W Grecji Giaur zakochał się ze wzajemnością w jednej
z żon Hassana, który, dowiedziawszy się o zdradzie, ukarał
Leilę śmiercią, pochował w falach. Wenecjanin, by pomścić
ukochaną, zamordował Hassana. Po sześciu latach zamieszkał
w klasztorze, choć ślubu nie złożył i w niedługim czasie zmarł.
Najcenniejszą wartością dla Giaura była miłość, która
nadawała sens jego życiu, była wszystkim, co posiadał. Uczucie,
którym obdarzył wybrankę, było święte, jedyne i niepowtarzalne:
Kochałem, ojcze - o, nie - ubóstwiałem -
Lecz to są słowa, słowo często kłamie -
Ja miłość moją czynem pokazałem:
Przypatrz się rdzawej na tym mieczu plamie,
To jest krew dawna, dotąd się nie starła,
Przelana dla Tej, co dla mnie umarła.
(1002-1007)
Zaiste, miłość jest świętym pożarem,
Iskrą zalotną w ogniach nieśmiertelnych,
Aniołów dobrem, Wszechmocnego darem,
Balsamem rajskim dla serc skazitelnych.
Pobożność duszą w niebiosa porywa,
Ale z miłością niebo w duszę wpływa;
Uczucie, które bóstwem zapalamy,
Które wytrawia wszystkie myśli plamy.
(1105-1111)
Leilo! byłaś myśli moich treścią,
Moją rozkoszą i moją boleścią,
Tyś była cnotą, ty zbrodniami memi,
Nadzieją w niebie i wszystkim na ziemi!
[...]
Nie chciałbym widzieć na ziemi i w niebie
Podobnej tobie, chyba samą ciebie.
(1153-1160)
Umrę nie znając, co kochać raz drugi.
(1138)
Giaur nie potrafił pogodzić się ze stratą ukochanej. Krzy-
wda, którą mu wyrządzono, była tak wielka, że nie umiał już
powrócić do normalnego życia. Choć Leila nie żyła, dalej ją
kochał, tęsknił za nią. Mówił: Ciebie dotąd kocham, jak ko-
chałem.
Na jego twarzy, bladej i wyrazistej, malowało się ogromne
cierpienie, którego nie potrafił ukryć.
Tyś młody, blady, lecz namiętne bole
Gorzały długo na twym smagłym czole.
(194-195)
Bo on swym wzrokiem i gorzkim uśmiechem
Zaraża wszystkich boleścią i grzechem.
Przecież zbyt rzadko uśmiechać się raczy,
Śmiejąc się, tylko urąga rozpaczy.
Poruszy usta i drżące wnet przytnie;
Widać, że radość już w nich nie zakwitnie
I że uczucie wzgardy i niedoli
Już nigdy szczerze śmiać się nie dozwoli.
(827-834)
Po stracie ukochanej, pozbawiony szczęścia i nadziei,
stał się zbrodniarzem, gdyż, jak tłumaczył:
Bo cóż dziwnego, że kto wraz postrada
I całe szczęście, i wszystkie nadzieje,
Pokornie głowy pod wyrok nie składa,
Ale klnie losom i z bolu szaleje,
I w zbrodniach szuka męczarniom ulżenia.
(1121-1125)
Zabicie Hassana nie uśmierzyło jednak bólu. Targany
rozterkami moralnymi, świadomy swoich win, odsunął się od
ludzi, skazał na samotność i wciąż przeżywał straszliwe męki.
Cierpienie jego było tym boleśniejsze, że musiał trawić czucia
nie dzielone z nikim.
I jej nie było - a jam z nią nie zginął!
Żyłem, lecz ból mi oddychać nie dawał,
Wąż pierś mą ścisnął, serce me obwiązał,
Myśli me kąsał i zemstą napawał.
(1165-1168)
Ja teraz nie śpię, i zapłakać chciałem,
Ale nie mogłem, - źrenica łez głodna,
Czułem, że była wysechła aż do dna,
Chciałem wydobyć z niej łzę, łzę jedną,
Byłaby dziwną i miłą nowiną;
Chciałem i teraz chcę, lecz rozpacz wzbrania,
Rozpacz silniejsza niźli chęć płakania.
Nie mów pacierzy, w skutek ich nie wierzę,
Silniejsza rozpacz niż twoje pacierze.
(1233-1240)
Życie przestało mieć dla Giaura jakąkolwiek wartość. Nie
potrafił istnieć bez miłości, nie umiał odpowiedzieć na podstawo-
we pytania dotyczące sensu egzystencji. Trawił go ból istnienia,
czuł wewnętrzną pustkę, niechęć do ludzi i świata.
Dumny romantyk gardził życiem zwykłym, bezbarwnym
i ludźmi, których jednym celem jest pogoń za sławą czy zdoby-
waniem dóbr materialnych.
Dziś nic nie kocham ani nienawidzę,
Pychy nie czuję, nadziei nie widzę.
(964-965)
Nie dbam o zdobycz lub stratę wawrzynu,
To innych dzieło; niech rżną się żołdacy
Dla wielkiej sławy lub nikczemnej płacy.
(988-990)
[...] W końcu i ludziom i sobie obrzydłem.
(1048)
Odtąd świat cały miałem w obrzydzeniu,
Nie śmiałem zajrzeć w oczy przyrodzeniu,
Na wszystkie jego wdzięki i ozdoby
Padł całun mojej wewnętrznej żałoby!
(1169-1172)
Giaur to romantyczny indywidualista o skomplikowanej
osobowości. Cierpi, ma poczucie winy, lecz nie ucieka przed
bólem. Tęskni za śmiercią, ale nie myśli o popełnieniu samo-
bójstwa.
Sam dobrowolnie w grób się nie położę,
Jak dawni głupcy lub dzisiejsi tchone.
[...]
Kto mi dał życie, niechaj je odbiera.
(981-999)
Dręczą go wyrzuty sumienia, ma świadomość, że jest
zbrodniarzem, a jednak nie czuje skruchy. Nie obawia się też
kary za swoje przewinienia, gdyż nie istnieje, według niego,
większe cierpienie niż rozstanie z Leilą.
Ja chciałem cierpieć, nie zmieniłem woli;
Dziś wróć mi dawne trudy i rozkosze,
Jam gotów znosić, co zniosłem, co znoszę.
Gotów żyć znowu, jakeśmy z nią żyli,
Gotów na wszystko - prócz śmierci Leili.
(1089-1093)
Choć moje życie zda się tak zbrodnicze,
Gdybym mógł odżyć, żyłbym tak, jak żyłem.
(974-975)
Nie mów pacierzy, w skutek ich nie wierzę,
Silniejsza rozpacz niż twoje pacierze.
Zbawienia nie wart jestem - i nie żądam,
Nie raju, ale spoczynku wyglądam.
(1239-1243)
Przecież spoczynku nadzieja mnie łechce,
Chciałbym mieć pokój, ale go czuć nie chcę.
(969-970)
J.W. Goethe „Cierpienia młodego Wertera”
Cierpienia młodego Wertera to powieść Johanna Wolfganga
Goethego, najwybitniejszego przedstawiciela niemieckiego
preromantyzmu, zwanego okresem burzy i naporu (Sturm und
Drang Periode), wydana po raz pierwszy w 1774 roku.
Powieść ma formę listów pisanych przez tytułowego bohatera
do przyjaciela Wilhelma. W skład utworu wchodzą też dwa listy
do ukochanej Loty i jeden do Alberta oraz noty od „wydawcy”.
W Cierpieniach młodego Wertera Goethe kreuje postać
młodzieńca o wyostrzonej wrażliwości, o wiecznie niespokojnym
i nie nasyconym sercu, skłonnego do egzaltacji i poetyzacji życia,
wreszcie człowieka często uciekającego w świat marzeń.
Werter to młodzieniec, który kieruje się uczuciem. Do ludzi
i świata podchodzi w sposób bardzo emocjonalny. Silnie wszy-
stko przeżywa, często wzrusza się i tonie we łzach.
Wspomnienie takiej sceny, której byłem świadkiem, owładnęło
mnie przy tych słowach z całą potęgą. Zasłoniłem chustką
oczy i opuściłem towarzystwo i jeno głos Loty, która wołała:
- Jedźmy! - przywróciło mnie do przytomności. Jak mnie
łajała po drodze za zbyt gorący udział we wszystkim! I że
zginę z tego powodu! Że powinienem się szanować!
Werter został obdarzony szczególną zdolnością odczuwania
natury. Jest podatny na zmiany, jakie w niej zachodzą. W jego
duszy, tak jak w przyrodzie, dominują nastroje pogodne, wiosenne
i ponure „jesienne”. Kiedy jest szczęśliwy, mówi: Przedziwna
pogoda ogarnęła mą duszę podobna tym słodkim rankom wiosen-
nym, których używam całym sercem.
[...] ta młoda pora roku ogrzewa w całej pełni moje odrętwiałe
serce. Każde drzewo, każdy żywopłot jest bukietem kwiecia
i człowiek rad by się stać chrząszczem majowym, by się unosić
w tym morzu zapachów i móc czerpać z niego cały swój pokarm.
Kiedy ogarnia go coraz większa melancholia i cierpienie, wy-
znaje: Tak, tak jest. Gdy przyroda skłania się ku jesieni, jesień na-
staje i we mnie, i dookoła mnie. Moje liście żółkną, a liście sąsie-
dnich drzew już nawet opadły.
Wertera cechuje skłonność do refleksji nad rolą i światem.
Odczuwa ciągłą potrzebę analizowania swoich stanów psychi-
cznych, zagłębienia się w siebie. Często wspomina o swoich skom-
plikowanych uczuciach, o „sercu”. Pisze na przykład: Obchodzę się
też ze swoim serduszkiem jak z chorym dzieckiem: wszelkiej jego
chęci staje się zadość. Nie powiadaj tego dalej; są ludzie, którzy by
mi to wzięli za złe. Innym razem stwierdza: Ach! to tak uciska serce!
lub Nic tak nierównego, niespokojnego, jak to serce. Nieraz
daje się ponosić zmiennym nastrojom i, jak stwierdza, prze-
chodzi z troski do swawoli i ze słodkiej melancholii do zgubnej
namiętności.
W listach do przyjaciela Werter często wspomina o swojej
samotności i wyobcowaniu, jednak i sam nie stara się zbliżyć
do ludzi i świata, gdyż ma świadomość, że nie został on stwo-
rzony na jego miarę; między sobą a światem wyczuwa nieusu-
walną przepaść. Drażnią go obowiązujące w nim zasady moralne
i społeczne. Ma też świadomość własnej wyjątkowości i inności.
Za bardzo również przejmuje się sobą i stanami swojej duszy,
aby dostrzec innych ludzi i ich problemy. W trakcie tak długo
trwającej korespondencji z Wilhelmem nie pyta na przykład nigdy
o jego myśli czy przeżycia. Listy do przyjaciela traktuje raczej
jako swoisty pamiętnik, w którym zapisuje swoje przemyślenia,
analizuje rozterki i doznania.
A jednak być niezrozumianym to los takich jak my!
[...]
Że życie ludzkie jest tylko snem, zdawało się już niejednemu.
I mnie również uczucie to stale towarzyszy. Gdy widzę, jak
ograniczone są czynne i badawcze siły człowieka; gdy widzę,
jak wszelka działalność zmierza do tego, by uczynić zadość
potrzebom, które znowu nie mają innego celu jak ten, by
przedłużyć nasze bierne istnienie, a następnie, gdy widzę, że
wszelkie uspokojenie się co do pewnych punktów dociekań
jest tylko senną rezygnacją, gdyż człowiek maluje sobie
pstrymi postaciami i jasnymi widokami ściany, wśród których
jest zamknięty - to wszystko, Wilhelmie, odbiera mi mowę!
Wracam w siebie i znajduję świat! Znowu raczej w przeczuciu
i niejasnym pożądaniu niż w rzeczywistym kształcie i w żywej
sile. I wtedy przepływa wszystko przed mymi zmysłami
i uśmiecham się dalej marząco do świata.
Werter, „jednostka niepospolita”, indywidualista tęskniący
za głębokim uczuciem (po wysłuchaniu opowieści parobka o je-
go miłości do wdowy) mówi: obraz tej wierności i czułości prze-
śladuje mnie wszędzie i ja sam, jakby tym rozpalony, pragnę
i tęsknię. Pewnego dnia poznaje Lotę, w której zakochuje się od
pierwszego wejrzenia. Widzi w niej ucieleśnienie kobiety, na którą
czekał i o której marzył.
Rozbudzona namiętność zdominowała jego życie bez reszty.
W listach do Wilhelma pisze o poznaniu Loty, wyraża zachwyt
ukochaną, opowiada o wspólnych spacerach, rozmowach. Anali-
zuje wnikliwie swoje przeżycia i doznania.
Kiedy przybywa narzeczony Loty Albert, o którego istnieniu
Werter wiedział od początku, obok słowa „miłość” coraz częściej
zaczynie się pojawiać „cierpienie” oraz refleksje na temat życia
i śmierci.
Werter poetyzuje miłość, która stanowi dla niego treść życia.
Uczucie łączące kochanków jest idealne i czyste.
Nie pojmuję czasem, jak ktoś inny m o ż e ją kochać, ś m i e
ją kochać, gdy ja kocham ją tak wyłącznie, tak gorąco, tak
pełnym uczuciem; nic innego nie znam ani wiem, ani mam -
prócz niej.
Gdy w rozmowie kładzie swą rękę na moją i wśród przejęcia
się tematem bliżej się do mnie przysuwa, gdy boski oddech
jej ust dosięga warg moich, zda mi się, że padam jakby
rażony piorunem. [...] Jest dla mnie święta. Wszelka żądza
milczy w jej obecności.
Miłość, według Wertera, to podobne upodobania, taki sam
sposób myślenia i postrzegania świata, „podobieństwo duchowe”.
To przeznaczenie, od którego kochankowie nie uwolnią się nigdy,
gdyż ich dusze połączone zostały nierozerwalnym łańcuchem,
na wieki. W liście, w którym Werter żegna się z ukochaną, stwie-
rdza: Zobaczymy się znów [...] rozpoznamy się pod wszystkimi
postaciami.
Miłość, którą przeżywa Werter, to siła budująca i niszcząca
zarazem. Nadaje sens ludzkiemu życiu, stanowi o jego wartości,
ale też jest to uczucie nie spełnione, będące przyczyną ogromne-
go cierpienia.
Prześledźmy niektóre wypowiedzi Wertera najwyraźniej
ilustrujące, czym dla niego była miłość, uczucie, które zdetermino-
wało jego życie, stało się źródłem straszliwego cierpienia, sprowo-
kowało myśli o samobójstwie, a wreszcie pchnęło do popełnienia
tego czynu.
Tuż po poznaniu Loty Werter z właściwym sobie entuzja-
zmem i z egzaltacją pisze do Wilhelma:
[...] zawiązałem znajomość, która bliżej obchodzi moje serce.
Znajomość... nie wiem.
[...]
Anioła? - Fe! To mówi każdy o swojej! Prawda? A jednak nie
jestem zdolny wypowiedzieć ci, jak jest doskonała, dlaczego
jest doskonałe; dość, że opętała całą moją duszę.
[...] cała ma dusza była wypełniona jej postacią, jej głosem,
jej zachowaniem się.
[...]
Jakżem się wśród rozmowy upajał czarnymi oczyma! Jak te
żywe wargi i świeże, hoże policzki pociągały mą duszę! Jakżem,
zatopiony we wspaniałą treść jej mowy, nie słyszał czasem
nawet słów, które wypowiadała! - O tym masz pojęcie, bo mnie
znasz. Słowem, wysiadłem z powozu jak we śnie, gdyśmy
przystanęli przed willą, i byłem tak zatopiony w marzeniach
wśród pogrążającego się w zmierzchu świata, że ledwo
zważałem na muzykę, która płynęła ku nam z oświetlonej sali.
[...]
Odtąd niech słońce, księżyc i gwiazdy gospodarują spokojnie,
ja nie znam dnia ni nocy i cały świat zatraca się wokoło mnie.
[...]
Przeżywam dni tak szczęśliwe, jakie Bóg chowa dla swych
świętych; niech się ze mną stanie, co chce, nie będzie mi
wolno powiedzieć, że nie zaznałem radości, najczystszych
radości życia. [...] czuję samego siebie i całe szczęście,
które dane jest człowiekowi.
[...]
- Zobaczę ja! - wykrzykuję rankiem, gdy się obudzę i z całą
radością spojrzę na piękne słońce. - Zobaczę ją! - I nie
mam na cały dzień innego już życzenia. Wszystko, wszystko
skupia się w tej nadziei.
[...]
Tak, czuję i mogę dowierzać sercu memu, że ona - czyż
śmiem, czyż mogę wyrazić niebo w tych słowach? - że ona
mnie kocha. Mnie kocha! Jakże wartościowy staję się sam
dla siebie. [...] jak ja sam siebie uwielbiam, odkąd ona mnie
kocha.
Spotkania i rozmowy z Lotą czynią z Wertera człowieka
szczęśliwego i spokojnego; stan ten nie trwa jednak zbyt długo.
Miłość Wertera od samego początku skazana była na niepowo-
dzenie, gdyż Lota kochała Alberta. Jego przyjazd oznaczał więc
dla Wertera utratę nadziei na wspólne życie z ukochaną.
30 lipca pisze do Wilhelma, m.in.:
Albert przybył. Odjadę. Choćby był najlepszym, najszlache-
tniejszym człowiekiem, [...] nieznośnym byłoby go widzieć
przed sobą w posiadaniu tych doskonałości. [...] Szczęśliwym
trafem nie byłem przy powitaniu! Widok ten rozdarłby mi
chyba serce.
Od momentu pojawienia się narzeczonego Loty miłość
Wertera nie słabnie, wręcz przeciwnie, uczucie staje się coraz
silniejsze.
Mam tak wiele, a uczucie dla niej pochłania wszystko; mam
tak wiele, a bez niej wszystko staje się niczym.
[...]
Wilhelmie, czym jest dla naszego serca świat bez miłości!
Czym jest latarnia magiczna bez światła!
[...]
To przecie pewne, że nic na świecie nie czyni człowieka
potrzebnym, jeno miłość.
[...]
Cóż znaczy ta szalona, bezkresna namiętność? Nie znam już
innej modlitwy jak do niej. W wyobraźni mej nie zjawia się
żadna inna postać prócz niej i wszystko wokoło widzę tylko
w związku z nią.
Jednocześnie Werter z dnia na dzień coraz bardziej cierpi.
Trudno mu uwierzyć, że to, co tworzy szczęście człowieka, stało
się źródłem jego cierpienia. Nie pomaga wyjazd w góry ani później-
sza praca na placówce dyplomatycznej.
Każde spotkanie z Lotą, która w niedługim czasie została
żoną Alberta, pogrąża go w coraz większym smutku, potęguje
cierpienie. Werter coraz częściej płacze, przeżywa rozterki
etyczne, filozoficzne i emocjonalne.
Stopniowo popada w apatię, przeżywa stany depresji.
Ogarnięty myślą o bezsensie życia, zastanawia się coraz
częściej nad samobójstwem, które w końcu popełnia.
Ów rozegzaltowany młodzieniec egzystencję utożsamiał
z cierpieniem. Życie, według niego, to niekończące się nieszczę-
ścia, które powodują, że człowiek przestaje dostrzegać jego sens.
Natura człowieka. jak twierdzi, ma swe granice, może znosić ra-
dość, cierpienie, ból aż do pewnego stopnia i ginie, gdy tylko ten
stopień przekroczy. Świat jest dla Wertera więzieniem, które
ogranicza człowieka, niszczy jego indywidualność, stąd samo-
bójstwo staje się formą wyzwolenia, ucieczki od cierpienia.
[...] jest losem ludzkim wycierpieć swą miarę, wypić swój
puchar. A jeśli puchar był pełen goryczy dla człowieczych
warg Boga zesłanego z nieba, czemuż ja mam udawać
i kłamać, że jest mi słodki? I czemuż miałbym się wstydzić
w tej strasznej chwili, gdy cała ma istota drży między
bytem i niebytem, gdy przeszłość jak błyskawica świeci nad
ciemną przepaścią przyszłości i wszystko zapada się wokoło
mnie, i świat ze mną ginie? Czy nie woła we mnie głos istoty
zdanej na samą siebie, zatracającej się, spadającej niepo-
wstrzymanie w przepaść, istoty, która daremnie czyni wysiłki,
aby wydźwignąć się z głębi, i woła: „Boże mój, Boże, czemuś
mnie opuścił?”
Werter w kolejnych listach do Wilhelma, opisując swoje
przeżycia, kreśli jednocześnie portret człowieka nieszczęśliwego,
przeżywającego głęboko miłosne cierpienia, coraz większą pustkę
i bezsens życia.
Przed duszą moją rozsunęła się jakby zasłona i pole nieskończo-
nego życia zmienia się teraz przede mną w przepaść wiecznie
otwartego grobu.
[...]
To nieszczęście, Wilhelmie! Wszystkie me żywotne siły zmie-
niły się w niespokojną gnuśność; nie mogę być bezczynny i nie
mogę też wziąć się do czegokolwiek. Nie mam siły wyobraźni,
zrozumienia natury i wszystkie książki są mi wstrętne.
[...]
[...] o Wilhelmie, samotne mieszkanie w celi, włosiennica i pas
kolczasty byłyby rozkoszą, której łaknie ma dusza [...] Nie widzę
cierpieniu temu kresu prócz grobu.
[...]
Wieczorem postanawiam zobaczyć wschód słońca, a potem nie
wstają z łóżka; w dzień przyrzekam sobie popatrzeć na księżyc
i nie wychodzę z pokoju. Nie wiem, po co wstaję, po co idę
spać.
Zabrakło drożdży, które poruszały me życie; znikł czar, który
podtrzymywał mnie podczas głębokich nocy i rano budził mnie
ze snu.
[...]
Ani się obejrzeć, a już wszystko zmieniło się we mnie. Nieraz
radosny błysk życia już, już znów świta, ach, tylko na chwilę!
Gdy tonę we łzach, nie mogę obronić się myśli: a gdyby Albert
umarł? Ty byłabyś... tak, ona byłaby... - ścigam majaki, póki
nie zawiedzie mnie nad przepaść, przed którą cofam się
z drżeniem.
[...]
Ach, ta pustka! Ta przeraźliwa pustka, którą tu czuję w mej
piersi! - Myślę często: gdybyś ją raz tylko, choć raz przycisnąć
mógł do serca, cała ta pustka zapełniłaby się.
[...]
Bóg świadkiem, kładę się często do łóżka z życzenia, ba,
czasem z nadzieją nieobudzenia się więcej: rano otwieram
oczy, widzę znów słońce i czuję się nieszczęśliwy.
[...]
Jak mnie prześladuje ta postać! Na jawie i we śnie wypełnia
całą mą duszę. Gdy zamknę oczy, tu, pod mym czołem, gdzie
skupia się wewnętrzna siła widzenia, tkwią jej czarne oczy.
Tu! nie mogę ci tego wyrazić. Gdy zamknę oczy, są pod moją
czaszką; spoczywają we mnie jak morze, jak przepaść, wype-
łniają myśli mego czoła.
Ostatni list do Wilhelma Werter napisał 20 grudnia. To, co
działo się z bohaterem tuż przed samobójstwem, stara się zrekon-
struować „wydawca” w swojej nocie. Opisuje więc przygnębienie,
w które popadł Werter, jego ostatnie spotkania z Lotą, która
starała się wytłumaczyć mu, że kocha w niej ideał kobiety, jaką
stworzyła jego wyjątkowa wyobraźnia. Radzi, by wyjechał i odpo-
czął. Później przerażona zachowaniem swoim i Wertera, który
upadł przed Lotą w całkowitej rozpaczy, chwycił jej ręce, cisnął
je do oczu, do czoła; wyraźnie, stanowczo odrzuca jego uczucie
(„To po raz ostatni, Werterze! Już mnie pan nie zobaczy!”).
Wówczas Werter ostatecznie postanowił popełnić samobójstwo.
[...] pogrążał się coraz bardziej w bólu i bezczynności; [...]
Wszystkie nieprzyjemności, które kiedykolwiek spotkały
go w jego czynnym życiu, przykrość podczas pracy w pose-
lstwie, wszystko, co mu się poza tym nie powiodło, co go
kiedyś martwiło, nurtowało jego duszę. Zdawał się przez to
wszystko jakby uprawniony do bezczynności; czuł się odcięty
od wszelkich perspektyw, niezdolny znaleźć jakiś sposób
ujmowania spraw codziennego życia; i tak oddany zupełnie
swym uczuciom, myślom i bezgranicznej namiętności,
w wiecznej monotonii swego smutnego obcowania z miła
i ukochana istotą, [...] targając swe siły, niszcząc je bez
celu i widoku, zbliżał się coraz bardziej do swego smutnego
końca.
[...] coraz bardziej przywykł do tej smutnej myśli i pogodził
się z nią; postanowienie jego stało się silne i nieodwołalne.
[...]
O! czemuż musiał się pan urodzić z tą porywczością, z tą
niepohamowaną, uporczywą namiętnością do wszystkiego,
czego pan dotknie! [...] miarkuj się pan! [...] Czy nie czuje pan,
że się pan łudzi, dobrowolnie się gubi? Czemuż mnie,
Werterze! właśnie mnie, własność innego? Właśnie to! Boję
się, boję się, że tylko niemożność posiadania mnie czyni
mnie w twych oczach tak bardzo pożądaną. - [...] Przemóż się
pan! Podróż rozerwie, musi rozerwać pana. Niech pan szuka,
a z pewnością znajdzie pan godny przedmiot swej miłości.
Adam Mickiewicz „Romantyczność”
Balladę Romantyczność Adama Mickiewicza określa się
mianem poetyckiego manifestu romantycznego. W utworze tym
bowiem poeta prezentuje romantyczny światopogląd. Pojawia się
tu m.in. typowe dla epoki przekonanie o istnieniu świata irracjo-
nalnego i możliwości kontaktu z nim jednostek wybranych,
występują odwołania do wierzeń ludowych, a główna postać jest
typową bohaterką romantyczną.
Utwór zbudowany jest z dwóch części: pierwsza przedstawia
cierpienia i przeżycia Karusi, druga ma formę polemiki między
narratorem - romantykiem a Starcem - klasykiem i racjonalistą.
Przyjrzyjmy się tu bliżej pierwszej części ballady, by, śledząc
historię Karusi - dziewczyny z ludu - zrozumieć źródła jej cierpienia.
Karusia, dziewczyna bardzo wrażliwa, głęboko odczuwa
śmierć ukochanego Jasia i nie może pogodzić się z jego utratą.
Choć chłopak nie żyje od dwóch lat, jest zimny i blady jak chusta,
czuje jego obecność, widzi go, rozmawia z nim, gdyż wierzy głęboko,
że śmierć ukochanego nie zniszczyła uczucia, które ich łączyło
(Ach! i po śmierci kocha).
W jej słowach kierowanych do Jasia wyczuwa się ogromny
ból zakochanej dziewczyny, która nie tylko utraciła bliską osobę
i nie widzi już sensu życia (Weź mię, ja umrę przy tobie - prosi),
ale też ma świadomość, że każde spotkanie z ukochanym może
trwać krótką chwilę, gdyż chłopak musi odejść wraz z pianiem
koguta.
Mój Boże! kur się odzywa,
Zorza błyska w okienku.
Gdzie znikłeś? Ach! stój, Jasieńku!
Ja nieszczęśliwa.
Karusia cierpi też z innego powodu - czuje się osamotniona
i niezrozumiana. Choć tłum, który zebrał się wokół niej, wierzy jej
i współczuje, mówi pacierze, to jednak nie zrozumie jej cierpienia,
gdyż nikt przecież nie jest w stanie odczuć naprawdę tego, co
przeżywa druga osoba. Dziewczyna skarży się więc:
Źle mnie w złych ludzi tłumie,
Płaczę, a oni szydzą;
Mówię, nikt nie rozumie:
Widzę, oni nie widzą!
Rozpacz i cierpienie sprawiają, że zachowanie dziewczyny
wykracza poza granice normalności. Karusia sprawia wrażenie
obłąkanej. W dzień biały mówi do Jasia Tyżeś to w nocy, jej ruchy
są chaotyczne, popada w krańcowo różne nastroje:
To strzela wkoło oczyma,
To się łzami zaleje;
Coś niby chwyta, coś niby trzyma;
Rozpłacze się i zaśmieje.
Adam Mickiewicz „Dziadów część IV”
Aby zrozumieć koncepcję miłości, którą romantycy uważali
za wartość najwyższą, konieczne jest uświadomienie sobie, kim
był romantyczny kochanek, co stanowiło o jego odrębności i wy-
jątkowości. Romantyzm stworzył bowiem postać indywidualisty,
wybitnej jednostki, skłonnej do przeżywania gwałtownych uczuć
i wielkich namiętności. Romantyczny bohater był człowiekiem
samotnym, skłóconym ze światem, przeciwko którego normom
się buntował. Bunt ten przybierał różne formy.
Niektórzy nieszczęśliwi kochankowie popełniali samobój-
stwo (Werter), inni, nie mogąc się pogodzić z krzywdą, która
została im wyrządzona, dokonywali zbrodni (Giaur), a byli też
i tacy, którzy zamykali się w sobie, popadali w obłęd. Romanty-
ków cechowała również nadwrażliwość, skłonność do marzy-
cielstwa; często ogarniało ich poczucie pustki, nudy, braku woli
i zdolności do czynów.
Tych kilka uwag na temat romantycznego bohatera wysta-
rczy, by zrozumieć, że tak wyjątkowa istota musiała przeżywać
miłość szczególną, niepowtarzalną, która przekracza granice
wyznaczone człowiekowi.
Prześledźmy jej koncepcję, analizując historię Gustawa,
bohatera IV części Dziadów, dramatu o miłości, cierpieniu
i rozpaczy.
Gustaw to postać dość tajemnicza i niejednoznaczna. Wielu
badaczy literatury zastanawiało się nad tym, jakim mianem go
określić: duch samobójcy, szaleniec? Zachowanie bohatera,
wygląd, niektóre wypowiedzi sugerują, że Gustaw jest szaleńcem,
ofiarą romantycznego poznania siebie, jednym z tych podróżników
do głębi duszy, który już nigdy nie potrafi wrócić do sfery dnia oraz
do właściwej jej skali problemów i ocen. (A. Witkowska)
Gustaw na przykład przez pierwszą godzinę pobytu w domu
księdza nazywa siebie Pustelnikiem, co może świadczyć o jego
samotności i wyobcowaniu. Skarży się też: Tak się w głowie kręci.
Kilka razy powtarza, że jest umarły dla świata. A kiedy ksiądz
nazwie go synem, Pustelnik (zdziwiony i poruszony), odpowie:
Synu! Głos ten jakby blaskiem gromu
Rozum mój z mroczącego wydobywa cienia!
(w. 27-28)
Przytoczone powyżej przykłady wskazują wyraźnie, że
bohater popadł w obłęd; porzucił świat rzeczywisty, by zamknąć
się we własnym, wewnętrznym. O szaleństwie Gustawa może też
świadczyć jego strój:
[...] z różnych kawałków sukmany, [...]
Jaka to na sznurku blacha?
Różne paciorki, wstążek okrajce?
(w. 99-103)
który, być może, symbolizuje stan duszy, czy gałąź cyprysu -
symbol rozstania z kochanką - którą nazywa swoim jedynym
przyjacielem.
Gustawa można też uznać za widmo, którego przybycie
zapowiada ballada Upiór poprzedzająca Dziady wileńsko-
kowieńskie. Opowiada ona o umarłym, który prawdopodobnie
popełnił samobójstwo, za które został srodze ukarany. Co roku
musi powracać na ziemię, by:
Ujrzeć ją znowu, poznać się, rozłączyć;
I com ucierpiał, to cierpieć co roku,
I jakem skończył, zakończyć.
(w. 38-40)
Nie będziemy się jednak zajmować wnikliwie statusem
ontologicznym bohatera, gdyż bardziej interesuje nas fakt, że ten
człowiek nadwrażliwy, o sercu miękkim z przyrodzenia jest
swoistą ofiarą miłości romantycznej - uczucia, które stanowi
istotę jego życia, a jednocześnie przynosi mu cierpienie i rozpacz.
W jesienny wieczór do nitki przemoczony wszystek Gustaw
przychodzi do domu księdza, dawnego nauczyciela, by w ciągu
trzech godzin opowiedzieć o swojej miłości, pierwszym spotkaniu
z ukochaną, wspólnie spędzonych z nią chwilach, rozstaniu, wy-
głosić kilka przestróg i odejść. Opowieści Gustawa są chaotyczne,
niedokładne, a jednak możemy na ich podstawie wnioskować, jak
romantycy pojmowali miłość.
Wyobrażenia Gustawa o niej ukształtowała lektura Nowej
Heloizy Rousseau i Cierpień młodego Wertera Goethego. Książki
te przedstawiły mu obraz miłości idealnej, opartej na związku
dusz, miłości, która nierozerwalnie łączyła się z cierpieniem.
Pustelnik nazwał je książkami zbójeckimi, gdyż, jak twierdził,
to one wprowadziły go w świat wyobraźni:
One zwichnęły osadę mych skrzydeł
I wyłamały do góry,
Że już nie mogłem na dół skręcić lotu,
(w. 157-159)
one przedstawiły mu obraz idealnej miłości i kazały szukać
boskiej kochanki.
Gustaw długo ścigał ów ideał kobiety, a gdy wreszcie na
ziemi odnalazł jej wcielenie, gdy zakochał się w niej bez pamięci
i przeżył miłość, o jakiej marzył, musiał ją utracić na wieki.
Miłość w IV części Dziadów została przedstawiona jako
konieczność tragiczna. Nie można jej uniknąć, gdyż dusze
kochanków, jeszcze przed ich narodzeniem, zostają złączone
przez Boga nierozerwalnymi więzami. Romantycy nadali więc
miłości wymiar sakralny. Jest to uczucie niezależne od
ludzkiej woli, wieczne, którego nikt i nic nie może zniszczyć.
Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki.
On dusze obie łańcuchem uroku
Powiązał na wieki z sobą!
Wprzód, nim je wyjął ze światłości stoku,
Nim je stworzył i okrył cielesną żałobą,
Wprzódy je powiązał z sobą!
Teraz, kiedy złych ludzi odłącza nas ręka,
Rozciąga się ten łańcuch, ale się nie spęka!
Czucia nasze dzielącej uległy przeszkodzie,
Chociaż nigdy nie mogą napotkać się z bliska,
Przecież zawżdy po jednym biegają obwodzie,
Łańcuchem od jednego skreślone ogniska.
(w. 253-265)
Pisząc o koncepcji romantycznej miłości, nie można nie
zwrócić uwagi na związaną z nią symbolikę zwierciadła. Miłość
jest uczuciem czystym, to ujrzenie w ukochanej osobie samego
siebie. Kochankowie są swoim zwierciadlanym odbiciem: to
samo czują, o tym samym myślą.
Ten sam powab we wszystkim, toż samo niechcenie,
Też same w myślach składnie i w czuciach płomienie
Gdy nas wszędzie tożsamość łączy niedościgła.
(w. 956-958)
Każde wzruszenie moje natychmiast ją wzruszy,
Każdy przeostry wyraz zadraśnie;
Od cienia smutku mego jej wesołość gaśnie:
Tak znaliśmy nawzaiem czucia wspólnej duszy,
Co jedno pomyśliło, już drugie odgadło.
Całą istnością połączeni ścisło,
Spojrzawszy tylko na twarzy zwierciadło,
Serce nasze jak w czystym widzieliśmy stoku.
Jakie tylko uczucie na mych włosach błysło,
Natychmiast lotem płomyka
Aż do jej serca przenika,
I na powrót błyszczy w oku.
(w. 1037-1047)
Jak już sygnalizowano, miłość romantyczna jest uczuciem
nie spełnionym. Romantycy nie brali pod uwagę małżeństwa,
twierdząc, że niszczy ono istotę tego uczucia, które ma charakter
duchowy.
Słuchaj! przyjmij pociechę, małżonku strapiony,
Żona twoja przed śmiercią już była umarłą.
Gdy na dziewczynę zawołają: żono!
Już ją żywcem pogrzebiono!
(w. 365-368)
Warto na koniec podkreślić, że stworzona przez romantyków
miłość doskonała i absolutna związana jest z cierpieniem, dopro-
wadza do rozpaczy i szaleństwa. Tak stało się z Gustawem, który
może właśnie dlatego, odchodząc pozostawia przestrogę:
Bo kto na ziemi rajskie doznawał pieszczoty,
Kto znalazł drugą swojej połowę istoty,
Kto nad świeckiego życia wylatując krańce,
Duszą i sercem gubi się w kochance,
Jej tylko myślą myśli, jej oddycha tchnieniem,
Ten i po śmierci również własną bytność traci,
I przyczepiony do lubej postaci,
Jej tylko staje się cieniem.
Jeśli, żyjąc, świętemu był uległy panu,
Niebieską z nim chwałę dzieli;
Albo ze złym do wiecznej strącony topieli,
Jest bolesnego wspólnikiem stanu.
Na szczęście Bóg mię zrobił poddanym anioła,
Dla niej i dla mnie przyszłość śmieje się wesoła.
Tymczasem, jak cień błądząc przy kochanych wdziękach,
Bywam albo w niebiosach, albo w piekła mękach.
Gdy ona wspomni, westchnie i łezkę wyleje,
Zbliżam się do usteczek, biały włos rozwieję,
Zmieszam się z odetchnieniem i przeniknę ciebie,
I jestem w niebie!
Lecz kiedy!... och, czujecie, wy, coście kochali!
Jakim zawiść ogniem pali!...
Długo jeszcze po świecie błąkać się potrzeba,
Aż ją Bóg w swoje objęcie powoła;
Natenczas śladem lubego anioła
I cień mój błędny wkradnie się do nieba.
(zegar zaczyna bić)
(śpiewa)
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto za życia choć raz był w niebie,
Ten po śmierci nie trafi od razu.
(zegar kończy bić, kur pieje, lampa przed obrazem
gaśnie, Gustaw znika)
CHÓR
Bo słuchajmy i zważmy u siebie,
Że według bożego rozkazu:
Kto za życia choć raz był w niebie,
Ten po śmierci nie trafi od razu.
(w. 1252-1285)
Adam Mickiewicz „Dziadów część III”
„Zły car kazał ich wszystkich do więzienia wsadzić
I jak Herod chce całe pokolenia zgładzić.”
Arcydramat Adama Mickiewicza, jak określił III część Dziadów
W. Kubacki, to utwór podejmujący wiele problemów. Dokonuje w
nim poeta m.in. charakterystyki społeczeństwa polskiego i rosyj-
skiego, przedstawia koncepcję mesjanizmu, którą bardzo wnikliwie
wyjaśnia w Księgach narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego
kreuje postać Konrada - wielkiego indywidualisty, określanego mia-
nem nowożytnego Prometeusza i pełnego pokory Księdza Piotra
(III cz. Dziadów). Wreszcie dużo miejsca poświęca martyrologii
narodu polskiego. Już w „Dedykacji”, poprzedzającej dramat, zapo-
wiada, iż mowa w nim będzie o prześladowaniu i cierpieniu
„narodowej sprawy męczenników”.
Również w Przedmowie do utworu Mickiewicz podkreśla
sprawy, których uświadomienie sobie jest bardzo istotne dla
zrozumienia problemu. Mówi tu bowiem m.in. o niezwykłym
okrucieństwie zaborców, szczególnie dużo uwagi poświęcając
Nowosilcowowi, który dokonywał licznych aresztowań, prowa-
dził śledztwa, skazywał na tortury niewinnych ludzi.
Całą administrację nakręcono jako jedną wielką Polaków
torturę, której koło obracali carewicz Konstanty i senator
Nowosilcow.
Systematyczny Nowosilcow wziął naprzód na męki dzieci
i młodzież, aby nadzieje przyszłych pokoleń w zarodzie samym
wytępić. [...] W tajemnej procedurze rosyjskiej oskarżeni
nie mają sposobu bronienia się, bo często nie wiedzą, o co
ich powołano: bo zeznania nawet komisja według woli swojej
jedne przyjmuje i w raporcie umieszcza, drugie uchyla.
Nowosilcow, z władzą nieograniczoną [...] był oskarżycielem,
sędzią i katem [...]. Skasował kilka szkół litewskich [...].
Obok zamknienia szkół, skazano kilkudziesięciu studentów
do min syberyjskich, do taczek, do garnizonów azjatyckich.
W liczbie ich byli małoletni [...]
Obraz prześladowania młodzieży, który jest symbolem
cierpień narodu polskiego, szczególnie wnikliwie przedstawiony
został w trzech scenach dramatu: I, VII i VIII. Scena I ma miejsce
w klasztorze ojców Bazylianów przerobionym na więzienie.
W Wigilię więźniowie zbierają się w celi Konrada, by spędzić tę
wyjątkową noc razem i prowadzą długie nocne rodaków rozmo-
wy (Do Matki Polki).
Scena VII przedstawia salon warszawski, w którym ze-
brane towarzystwo podzieliło się na dwie grupy. Urzędnicy, kilku
wielkich literatów, kilka dam wielkiego tonu, kilka jenerałów
i sztabsoficerów piją herbatę przy stoliku i toczą rozmowy po
francusku. Natomiast kilku młodych mężczyzn i dwaj starzy
Polacy stoją przy drzwiach i rozmawiają po polsku, m.in.
o Cichowskim.
Scena VIII ma miejsce w mieszkaniu Senatora w Wilnie.
We wszystkich trzech scenach (choć w I najdokładniej)
Mickiewicz przedstawia liczne przykłady gnębienia Polaków,
ukazując cierpienie ludzi więzionych, zsyłanych w głąb Rosji
i udręki ich najbliższych. Jednocześnie, by uwydatnić ogrom
niezawinionych niczym cierpień, z całą ostrością podkreśla
okrucieństwo zaborcy i ukazuje przyczyny działalności, wspo-
mnianego już w Przedmowie, Nowosilcowa. Senator chce osią-
gnąć zyski materialne, zdobyć łaski cara, szuka więc wszędzie
śladów spisku i przeprowadza aresztowania niewinnych ludzi:
ŻEGOTA
[...]
O co nas oskarżono, jaki powód sprawy?
TOMASZ
Powód - że Nowosilcow przybył tu z Warszawy.
Znasz zapewne charakter pana Senatora.
Wiesz, że już był w niełasce u imperatora,
Że zysk dawniejszych łupiestw przepił i roztrwonił,
Stracił u kupców kredyt i ostatkiem gonił.
Bo pomimo największych starań i zabiegów
Nie może w Polsce spisku żadnego wyśledzić;
Więc postanowił świeży kraj, Litwę, nawiedzić,
I tu przeniósł się z całym głównym sztabem szpiegów.
Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrować
I na nowo się w łaskę samodzierżcy wkręcić,
Musi z towarzystw naszych wielką rzecz wysnować
I nowych wiele ofiar carowi poświęcić.
(sc. I, w. 51-64)
Dramat przedstawia opisy aresztowań, ukazuje metody za-
straszania i gnębienia Polaków przez carskich funkcjonariuszy
(urzędników i policję). Adam Mickiewicz kreśli sytuację więźniów
poddawanych wyrafinowanym torturom w celu wymuszenia ze-
znań (głodzenie, pozbawianie snu, podawanie opium, straszenie).
Wreszcie mówi o pozorowaniu samobójstw więźniów, skazywaniu
i deportacji na Sybir dzieci. Uwięzieni nie są informowani o sta-
wianych im zarzutach; są przeświadczeni, że tak okrutny los,
jakiego doznali, będzie też udziałem następnych pokoleń. Jeden
z więźniów, Feliks Kółakowski, tak oto widzi przyszłość mającego
się urodzić syna swojego przyjaciela - współwięźnia:
Jeśli będzie poczciwy, pod moskiewskim rządem
Spotka się niezawodnie z kibitką i z sądem;
A kto wie, może wszystkich nas znajdzie tu jeszcze -
Lubię synów, to nasi przyszli towarzysze.
(sc. I, w. 87-90)
Przytoczmy kilka wybranych cytatów, ukazujących marty-
rologię narodu polskiego:
ŻEGOTA
Nie należałem dotąd do żadnego spisku.
Sądzę, że rząd to śledztwo wynalazł dla zysku,
Że się więźniowie nasi porządnie opłacą
I powrócą do domu.
[...]
Jużci przecież bez winy w Sybir nas nie wyślą;
A jakąż naszą winę znajdą lub wymyślą?
(sc. I, w. 44-51)
TOMASZ
Bronić się daremnie -
I śledztwo, i sąd cały toczy się tajemnie;
Nikomu nie powiedzą, za co oskarżony,
Ten, co nas skarży, naszej ma słuchać obrony;
On gwałtem chce nas karać - nie unikniem kary.
(sc. I, w. 66-69)
ŻEGOTA
(do Tomasza)
Głodem ciebie morzono?
FREJENT
Dodawano strawy;
Ale gdybyś ją widział, - widok to ciekawy!
Dość było taką strawą w pokoju zakadzić,
Ażeby myszy wytruć i świerszcze wygładzić.
ŻEGOTA
I jakże ty jeść mogłeś!
TOMASZ
Tydzień nic nie jadłem,
Potem jeść próbowałem, potem z sił opadłem;
Potem jak po truciźnie czułem bole, kłucia,
Potem kilka tygodni leżałem bez czucia.
Nie wiem, ile i jakiem choroby przebywał,
Bo nie było doktora, co by je nazywał.
(sc. I, w. 117-127)
ADOLF
(o Cichowskim)
[...]
Że mu przez wiele nocy spać nie dozwolano,
Że karmiono śledziami i pić nie dawano;
Że pojono opijum, nasyłano strachy,
Larwy; że łoskotano w podeszwy, pod pachy -
[...]
Utył, ale to była okropna otyłość:
Wydęła go zła strawa i powietrza zgniłość;
Policzki mu nabrzmiały, pożółkły i zbladły,
W czole zmarszczki pół wieku, włosy wszystkie spadły.
(sc. 7, w. 115-136)
Jan Sobolewski, jeden z więźniów, opowiada o wywózce
młodzieży na Sybir. Kiedy prowadzony był z przesłuchania przez
miasto, widział ruszające kibitki. Opowiada o dziesięcioletnim
chłopcu, który nie mógł udźwignąć kajdan i pokazywał nogę
skrwawioną i nagą, o Janczewskim, który oszpetniał / szcze-
rniał, schudł, ale jakoś wyszlachetniał. Wreszcie wspomina
Wasilewskiego, który:
[...] siedział tu w naszym sąsiedztwie;
Dano mu tyle kijów onegdaj na śledztwie,
Że mu odtąd krwi kropli w twarzy nie zostało.
Żołnierz przyszedł i podjął z ziemi jego ciało.
[...]
Wasilewski nie zemdlał, nie zawisnął, nie ciążał,
Ale jak padł na ziemię prosto, tak otężał.
Niesiony, jak słup sterczał i jak z krzyża zdjęte
Ręce miał nad barkami żołnierza rozpięte.
(sc. I, w. 259-268)
Adam Mickiewicz przedstawia również najbliższych, rodziny
więźniów; ukazuje ich cierpienie, poniżanie i upokarzanie przez
zaborców.
W scenie VII w kilku, ale za to w jakże wyrazistych, zdaniach
została przedstawiona tragedia najbliższych Cichowskiego, który
pewnego dnia zniknął bez śladu. Władze oficjalnie stwierdziły, że
utonął. Jako dowód pokazano żonie płaszcz, który rzekomo został
znaleziony nad Wisłą. Po upływie dwóch lat usłyszano nazwisko
Cichowskiego od więźniów prowadzonych z przesłuchania z Belwe-
deru. Na wieść o tym żona pisała i latała, prosiła i błagała, / Lecz
prócz tego imienia - nic nie posłyszała. Po trzech kolejnych latach
rozeszły się po Warszawie pogłoski, że mąż jej żyje, przebywa w
więzieniu, w którym jest straszliwie torturowany. Wreszcie kiedy
został uwolniony i wrócił do domu, był nie do poznania. Unikał ludzi,
bał się gości i rozmów z nimi.
I długo przed nim płacze na kolanach żona
I dziecko [...]
Terror zaborcy sprawił, jak wspomina w scenie I Żegota,
że polskie rodziny żyły w ciągłym lęku i napięciu:
ŻEGOTA
[...] Nieraz gdyśmy wieczorem do stołu zasiedli
I ktoś żartem uderzył w szklankę noża trzonkiem,
Drżały kobiety nasze, staruszkowie bledli,
Myśląc, już zajeżdża feldjeger ze dzwonkiem.
(sc. I, w. 39-42)
Scena VIII przedstawia tragedię niewidomej pani Rollison,
której syn, pobity okrutnie w czasie śledztwa, usiłował popełnić
samobójstwo. Zrozpaczona matka, prowadzona przez Kmitową,
przychodzi do Nowosilcowa, by błagać go o łaskę dla jedynaka.
Prosi o widzenie z synem lub przynajmniej o zezwolenie na
wpuszczenie kapelana (księdza Piotra) do celi. Znosi poniżania
i upokorzenia, by otrzymać zgodę senatora.
P. ROLLISONOWA
Panie! litość - ja wdowa! Panie Senatorze!
Słyszałam, że zabili - czyż można, mój Boże!
Moje dziecko! - Ksiądz mówi, że on jeszcze żyje;
Ale go biją, Panie! któż dzieci tak bije! -
Jego zbito - zlituj się - po katowsku zbito.
(płacze)
SENATOR
Kto poplótł, że go bili, nie wyjdzie na sucho.
Kto mówił?
P. ROLLISONOWA
Kto mnie mówił? ja mam matki ucho.
Ja ślepa; teraz w uchu cała moja dusza,
Dusza matki. - [...]
(sc. 8, w. 137-147)
Po wyjściu kobiety Nowosilcow poleca wpuścić ją do
więzienia i tam osobno zamknąć - tak na cztery klucze.
Pani Rollison jednak pojawia się raz jeszcze u Senatora.
Kiedy rozpoczyna się bal, wdziera się do sali. Dowiedziała się
o wyrzuceniu syna z celi przez okno i teraz już nie błaga i nie
korzy się. Bluźni, przeklina Senatora tyrana, pijaka starego,
zbryzganego krwią tylu niewiniątek. Gotowa jest rozerwać
na sztuki oprawcę. Jest pełna bólu, ale jednocześnie całko-
wicie zdeterminowana. Do Senatora woła: Gdzie ty! - znajdę
cię, mozgi na bruku rozbiję -. Uspakaja się dopiero, gdy ksiądz
Piotr mówi, że syn jej żyje, choć jest ranny.
Adam Mickiewicz, aby dowieść, że cierpienie młodych
Polaków nie jest nadaremne, nadał mu wymiar sakralny.
Porównał mękę młodzieży do męczeństwa Chrystusa.
Uwznioślenie ofiary niewinnie cierpiącej młodzieży poja-
wia się m.in. w opowiadaniu Sobolewskiego. Porównuje on
niesionego przez żołnierza Wasilewskiego do zdjętego z krzyża,
udręczonego Chrystusa:
Niesiony, jak słup sterczał i jak z krzyża zdjęte
Ręce miał nad barkami żołnierza rozpięte,
(sc. I, w. 267-268)
a śmierć nieznajomego więźnia zestawia z męką Zbawiciela:
[...] był więzień, ale niewidomy;
Rękę tylko do ludu wyciągnął spod słomy,
Siną, rozwartą, trupią; [...]
Kibitka w tłum wjechała; - nim bicz tłumy przegnał,
Stanęli przed kościołem: i właśnie w tej chwili
Słyszałem dzwonek, kiedy trupa przewozili.
Spojrzałem w kościół pusty i rękę kapłańską
Widziałem, podnoszącą ciało i krew Pańską,
I rzekłem: Panie! Ty, co sądami Piłata
Przelałeś krew niewinną dla zbawienia świata,
Przyjm tę spod sądów cara ofiarę dziecinną,
Nie tak świętą ni wielką, lecz równie niewinną.
Choć więźniowie w czasie aresztowań i procesów mieli
po dwadzieścia lub więcej lat, są przedstawieni jako znacznie
młodsi. Mówiąc o nich, Mickiewicz często nazywa ich dziećmi.
A. Witkowska (Mickiewicz. Słowo i czyn) twierdzi, że takie
porównanie jest uzasadnione.
Z dzieckiem łączy się przecież pojęcie niewinności,
dziecko bytuje poza kodeksem dobra i zła obowiązującym
w świecie dorosłych, nie ma do zapłacenia żadnego
życiowego rachunku. Jego ofiara może być więc naprawdę
ofiarą niewinnego, zatem, w jakimś sensie, ponoszeniem
ofiary Chrystusa.
Pisząc o martyrologii młodzieży polskiej, Mickiewicz odwo-
łuje się też do symboliki ziarna, bardzo popularnej w czasach
romantyzmu. W scenie I najpierw jeden z więźniów, Józef, po-
równuje młodzież polską do ziarna, które niszczy car,
On nawet ziarna zboża zbiera i dławi;
Sam szatan mu metodę zniszczenia tłumaczy,
a później Żegota opowiada bajkę Goreckiego, w której wystę-
puje alegoria: więzienie to rola, więźniowie są ziarnem, a car
szatanem. Wynika z niej więc optymistyczne przeświadczenie,
że cierpienie Polaków ma sens. Żeby ziarno dało plony, musi
zostać najpierw zakopane w ziemi. Zatem niezawinione męki
Polaków któregoś dnia się zakończą, a zabiegi cara-tyrana
obrócą się przeciw niemu, o czym mówi morał bajki.
ŻEGOTA
Gdy Bóg wygnał grzesznika z rajskiego ogrodu,
Nie chciał przecie, ażeby człowiek umarł z głodu;
I rozkazał aniołom zboże przysposobić
I rozsypać ziarnami po drodze człowieka.
Przyszedł Adam, znalazł je, obejrzał z daleka
I odszedł; bo nie wiedział, co ze zbożem robić.
Aż w nocy przyszedł diabeł mądry i tak rzecze:
„Niedaremnie tu Pan Bóg rozsypał garść żyta,
Musi tu być w tych ziarnach jakaś moc ukryta;
Schowajmy je, nim człowiek ich wartość dociecze.”
Zrobił rogiem rów w ziemi i nasypał żytem,
Naplwał i ziemią nakrył, i przybił kopytem; -
Dumny i rad, że boże zamiary przeniknął,
Całym gardłem zaśmiał się i ryknął, i zniknął.
Aż tu wiosną, na wielkie diabła zadziwienie,
Wyrasta trawa, kwiecie, kłosy i nasienie.
O wy! co tylko na świat idziecie z północą,
Chytrość rozumem, a złość nazywacie mocą;
Kto z was wiarę i wolność znajdzie i zagrzebie,
Myśli Boga oszukać - oszuka sam siebie.
(sc. I, w. 330-349)
Honore de Balzac „Ojciec Goriot”
„Życie moje jest w moich córkach.”
Historię kariery handlarza mąką, ojca Goriot, tytułowego
bohatera powieści H. Balzaca, można by streścić w kilku zdaniach.
Natomiast miłości do córek tego wiekuistego ojca, jak nazwał go
jeden z bohaterów książki, jego cierpieniom i tragizmowi należy
poświęcić znacznie więcej uwagi. Balzac stworzył bowiem do-
skonałe studium psychologiczne człowieka, który sens życia
widział w swoich dzieciach.
Kiedy po siedmiu latach małżeństwa Goriot utracił ubóstwia-
ną żonę, całą swoją miłość przelał na córki, które rozpieszczał
bez opamiętania:
W tych okolicznościach uczucia ojcowskie rozwinęły się
u Goriota niemal do obłędu. Przywiązanie swoje, zawiedzione
przez śmierć, przeniósł na dwie córki, które zrazu zadowoliły
wszystkie jego uczucia.
Ojciec spełniał wszystkie kaprysy dziewczynek, sprowadzał
dla nich najlepszych nauczycieli, kupił powóz. Kiedy dorosły, po-
zwolił im wybrać sobie mężów, przeznaczając każdej duży posag
(każda miała w posagu połowę ojcowskiego majątku).
Goriot kochał swoje córki miłością ślepą i wyłączną, kochał
w nich [...] nawet zło, które mu czyniły. Niekiedy uświadamiał sobie,
że są egoistkami, które interesują się jedynie jego pieniędzmi.
Jednak, by oszukać samego siebie, myśli takie szybko od siebie
odpychał, a córki zawsze rozgrzeszał:
Jestem szczęśliwym ojcem. Jedynie zięciowie zachowali się
wobec mnie niegodnie.
Goriot darzył swoje dzieci tak wielką miłością, że nie
tylko spełniał wszystkie ich zachcianki, ale też znosił ze stro-
ny córek liczne upokorzenia. Mówi np.:
Kochałem je tak, że znosiłem wszystkie poniżenia, za które
sprzedawały mi jakąś drobną, kradzioną przyjemność [...]
Włóczyłem się przed nimi na kolanach.
Pięć lat po ślubie Delfiny i Anastazji, pod wpływem
nalegań córek i ich mężów, których raziło zajęcie ojca, wy-
cofał się z interesu. By nie denerwować zięciów, a córek nie
skazywać na mężowskie wymówki, coraz rzadziej przychodził
do ich domów, wchodząc potajemnie, kuchennymi schodami.
Stęskniony, spragniony chociaż uśmiechu dzieci rzuconego
w przelocie, wyczekiwał na nie na ulicy. Córki z kolei odwie-
dzały go jedynie wtedy, gdy potrzebne im były pieniądze.
Idę tedy, kiedy jest ładnie, na Pola Elizejskie, dowiedzia-
wszy się od pokojówek, czy córki wyjeżdżają na spacer.
Czekam na nie na ulicy, serce mi bije, kiedy zbliżają się
pojazdy, podziwiam ich stroje; one rzucają mi w przelocie
uśmiech, który złoci mi cały świat, jak gdyby nań padł
promień cudownego słońca. I stoję dalej, czekam, aż będą
wracały. Widzę je znowu! Powietrze dobrze im zrobiło,
poróżowiały. Słyszę, jak ludzie mówią naokoło: „Cóż za
śliczna kobieta!”. To mi rozgrzewa serce. Czyż to nie moja
krew.
Miłość wiekuistego ojca jest tak wielka, że nie pozwala
mu myśleć o niczym i nikim prócz córek. Nie zwraca uwagi
na siebie. Oddaje im stopniowo wszystko, co posiada. I nawet
kiedy nie pozostaje mu już nic, chodzi ubrany jak dziad, mieszka
w norze, czuje się coraz gorzej, nadal ciągle myśli z rozpaczą,
skąd wziąć pieniądze, żeby spełnić ich kolejne kaprysy. Jest
w stanie zrobić dla nich wszystko.
- Nie można tedy nic wycisnąć ze swej krwi? - wykrzyknął
starzec zrozpaczony. - Zaprzedam się temu, kto cię wybawi,
Naściu, zabiję dla niego człowieka. Zrobię jak Vautrin, pójdę
na galery; tak [...] Gdybym wiedział, gdzie iść, aby ukraść,
ale ukraść nie jest łatwo. Aby rozbić jaki bank, trzeba by
ludzi i czasu. Och, umrzeć, nie zostało mi nic, tylko umrzeć.
Tak, nie jestem już zdatny na nic, nie jestem już ojcem!
Kiedy dowiaduje się, że Delfinie grozi utrata posagu, że
mąż Anastazji dowiedział się o jej romansie, mimo osłabienia
i choroby, gotów jest walczyć o ich dobro, nie dopuścić, by
którakolwiek z nich została skrzywdzona.
Na rany Zbawiciela, ten, kto ośmieli się skrzywdzić jedną
z was, póki ja żyję, może być pewien, że spalę go na wolnym
ogniu. Tak, poćwiartuję, jak...
Ha! Jestem prawdziwym ojcem. Niech ten jasny pan nie waży
się znęcać nad mymi córkami. Do kroćset! Sam nie wiem, co
za war mam w żyłach. Czuję w sobie krew tygrysa, chciałbym
pożreć tych dwóch ludzi. [...]
Chodźcie, chodźcie wyskarżyć się tutaj! Serce moje jest wielkie,
wszystko pomieści... Tak, darmo byście je szarpały, każdy
strzęp jego będzie jeszcze sercem ojca... Chciałbym wziąć na
siebie wasze bóle, cierpieć za was.
Goriot żyje wyłącznie życiem swoich córek. Cierpi, gdy są nie-
szczęśliwe, cieszy się, kiedy są radosne. Rastignacowi tłumaczy:
W istocie, drogi panie, kto ja jestem? Nędzny trup, którego dusza
jest tam, gdzie są córki. Innym razem mówi:
Życie moje jest w moich córkach. Jeżeli one się bawią,
jeżeli są szczęśliwe, ładnie ubrane, jeżeli stąpają po
dywanach, cóż mi znaczy, jak ja jestem odziany i jak wy-
gląda moje legowisko? Nie jest mi zimno, jeżeli im jest
ciepło, nie nudzę się nigdy, jeżeli one się śmieją. Nie mam
innych zmartwień, jak tylko ich zmartwienia. [...] Kiedy są
smutne, spojrzenie ich ścina mi krew. Kiedyś dowie się pan,
że można być o wiele szczęśliwszym ich szczęściem niż
własnym. Nie umiem panu tego wytłumaczyć; to jakieś
wewnętrzne drganie, które wszędzie rozlewa ciepło.
Słowem, żyję trzykrotnie.
Kiedy Goriot mówi o córkach, staje się wzniosły [...]
promieniuje blaskiem ojcowskiej miłości. Nie boi się śmierci,
cierpienia. Dlatego jedynie nie chciałby umierać, że, jak sądzi
naiwnie, sprawiłby ból córkom.
Jakże i tu bardzo się myli stary ojciec. Córki bowiem zajęte
swoimi sprawami, wcale nie wybierały się do chorego ojca.
Oto służący Krzysztof wyjaśnia Rastignacowi, który czuwał
przy umierającym Goriocie, dlaczego nie mogły przyjść:
- Proszę pana, poszedłem najpierw do pani hrabiny, ale nie
sposób było z nią mówić, jakieś ważne sprawy z mężem.
Kiedym nastawał, wyszedł sam pan de Restaud i powiedział:
„Pan Goriot umiera! Więc cóż, to najlepsze, co mógłby uczy-
nić. Potrzebuję w tej chwili pani de Restaud dla dokończenia
ważnych spraw; pójdzie, kiedy wszystko załatwimy”. [...]
Miałem odejść, kiedy pani wyszła [...] i rzekła: „Krzysztofie,
powiedz ojcu, że mam ważne sprawy z mężem i że nie mogę
odejść; chodzi o życie i śmierć moich dzieci, ale skoro tylko
skończę, przyjdę”. Co się tyczy pani baronowej, inna historia!
Nie widziałem jej i nie mogłem z nią mówić. „Ba, rzekła
pokojówka, pani wróciła z balu kwadrans na szóstą, śpi:
jeśli ją zbudzę przed południem, połaje mnie”.
Dopiero tuż przed śmiercią ojciec Goriot, nadaremnie
czekając na córki, uświadamia sobie ich egoizm i obojętność.
Z goryczą stwierdza: Trzeba umierać, aby się dowiedzieć co
to dzieci. Uświadamia sobie błędy, które popełnił, wychowując
dziewczęta. Swoją nadmierną troskę i to, że sam je nadto
kochał, aby one mogły jego kochać .
„Nie, nie przyjdą! Wiedziałem to od dziesięciu lat. Mówiłem to
sobie niekiedy, ale nie śmiałem w to wierzyć”.
Łzy zakręciły się w jego oczach, otoczonych krwawą obwódką.
- Ach, gdybym był bogaty, gdybym zachował majątek zamiast
go im oddawać, byłyby tutaj, lizałyby mi twarz pocałunkami!
Mieszkałbym w pałacyku, miałbym piękne pokoje, służbę, ogień
na kominku; tonęłyby we łzach z mężami i dziećmi. Miałbym
to wszystko. Ale nic!... Pieniądz daje wszystko, nawet dzieci.
O moje pieniądze, gdzież one? Gdybym zostawiał skarby,
pielęgnowałyby mnie, opatrywały; słyszałbym je, widziałbym
je. O, moje drogie, jedyne dziecko, wolę swoje opuszczenie
i nędzę! Przynajmniej kiedy nędzarz spotka się z miłością,
pewien jest, że ktoś naprawdę go kocha. Nie, chciałbym być
bogaty, widziałbym je. Ba, kto wie? Obie mają serce z kamienia.
Nadto sam je kochałem, aby one mogły mnie kochać. Ojciec
powinien być zawsze bogaty, powinien trzymać dzieci jak
narowiste konie. A ja włóczyłem się przed nimi na kolanach.
Nędznice! Godnie chcą uwieńczyć dziesięcioletnie postępo-
wanie ze mną. Gdybyś wiedział, jak one chodziły koło mnie
w pierwszych czasach po wyjściu za mąż (Och! cierpię jak
potępieniec!) Dałem każdej blisko po osiemset tysięcy, nie
mogły ani one, ani ich mężowie źle się z mną obchodzić.
Przyjmowali mnie: „Ojczulku, tatusiu, to, owo”. Zawsze było
dla mnie nakrycie przy stole. Bywałem u nich na obiadach,
zięciowie odnosili się do mnie z szacunkiem. Wyglądałem na
człowieka, który ma jeszcze coś. Czemu nie? Nie opowiada-
łem nic o swoich interesach. Człowiek, który daje córkom po
osiemset tysięcy, wart jest, aby się z nim liczyć. Tańczono
też koło mnie, ale to dla moich pieniędzy. Świat nie jest ładny,
przekonałem się o tym. Wożono mnie do teatru, siedziałem
u nich, ile mi się podobało. Słowem, przyznawały się do ojca,
nie zapierały się mnie. Ja mam oko, wierz mi, nic nie ucho-
dziło mej baczności. Wszystko trafiało do celu i raniło mnie
w serce. Widziałem, że to komedie, ale zło było bez ratunku.
Czułem się u nich mniej swobodniej niż tu przy naszym stole.
Nie wiedziałem, co mówić. Nieraz goście pytali na ucho
zięciów: „Kto to jest, ten jegomość? - To ojciec z workiem,
bogacz. - Tam do licha!” - odpowiadali. I patrzyli na mnie
z szacunkiem, jaki należy się dukatom. Jeśli im byłem czasem
nie na rękę, sowicie okupywałem swoje wady. Zresztą, któż
jest doskonały? (Głowa moja to jedna rana!) Cierpię w tej
chwili wszystkie śmiertelne męki, drogi Eugeniuszu; otóż
wiedz, że to nic w porównaniu z bólem, który mi zadało pie-
rwsze spojrzenie Anastazji, gdy mi dała uczuć, że powiedzia-
łem głupstwo i że ją upokarzam swym nieokrzesaniem:
spojrzenie jej otwarło mi żyły. Byłbym chciał wszystko
wiedzieć, ale wiedziałem tylko to, że jestem zbyteczny na
ziemi. Nazajutrz poszedłem do Delfinki, aby się pocieszyć,
i znowuż robię głupstwo, które ją zgniewało! Byłem jak
oszalały. Przez tydzień nie wiedziałem, co z sobą począć.
Nie śmiałem iść do nich z obawy wymówek. I oto zamknąłem
sobie dom córek. O, mój Boże! Ty znasz nędzę, cierpienia,
które znosiłem; policzyłeś pchnięcia sztyletu, otrzymane
w owym czasie, który mnie postarzył, zmienił, zabił, okrył
siwizną: po cóż mi każesz cierpieć dziś jeszcze? Sumie-
nniem odpokutował ten grzech, żem je nadto kochał.
Dobrze się zemściły za me przywiązanie, szarpały mnie
kleszczami jak kaci! I cóż! Ojcowie są tak głupi, kochałem
je tak bardzo, że wracałem, jak szuler wraca do gry. Córki
to był mój nałóg, moje kochanki, wszystko! Często obie
potrzebowały czegoś, jakichś fatałaszków, pokojówki
uprzedzały mnie o tym, i przynosiłem im, aby kupić sobie
dobre przyjęcie! Ale i tak dawały mi czasem lekcję znale-
zienia się w świecie. O, nie robiły ze mną ceremonii.
Rumieniły się za mnie. Oto co znaczy dać dzieciom dobre
wychowanie. W moim wieku nie mogłem przecie iść do
szkoły. (Cierpię straszliwie! Mój Boże! Lekarza! lekarza!
Gdyby mi otwierano czaszkę, nie tyle bym cierpiał.) Moje
córki! Moje córki! Anastazjo! Delfino! Chcę je widzieć.
Poślijcie po nie, sprowadźcie przez żandarmów, siłą!
Prawo jest za mną, wszystko jest po mojej stronie, natura,
kodeks... Protestuję! Kraj zginie, jeżeli ojca będzie się
deptać nogami. To jasne. Społeczeństwo, świat wspierają
się na ojcostwie, wszystko zawali się, jeśli dzieci nie będą
kochały rodziców. Och! Widzieć je, słyszeć, mniejsza, co
powiedzą, byłem słyszał ich głos, to uśmierzy moje cierpie-
nia, Delfina zwłaszcza. Ale powiedz im, kiedy będą tutaj,
aby nie patrzyły na mnie zimno, jak zazwyczaj. Ach! Drogi
przyjacielu, dobry panie Geniu, ty nie wiesz, co to znaczy,
kiedy złoto spojrzenia zmieni się nagle w szary ołów. Od
dnia, w którym ich oczy przestały patrzeć na mnie pro-
miennie, żyłem tu w ciągłej zimie; łykałem już tylko same
zgryzoty, a ilem się ich nałykał! Żyłem po to, aby mnie
znieważano, upokarzano. Kocham je tak, że znosiłem
wszystkie poniżenia, za które sprzedawały mi jakąś drobną
kradzioną przyjemność. Ja, ojciec, musiałem się kryć, aby
widzieć swoje córki! Ja dałem im życie, one nie dadzą mi
dziś ani godziny! Pić mi się chce, jeść mi się chce, serce
mnie pali, a one nie przyjdą orzeźwić mego konania, bo ja
umieram, czuję to. Nie rozumieją, co to znaczy deptać po
trupie ojca! Jest Bóg w niebiesiech, który mści się za nas,
ojców, bez naszej woli.
[...]
- Gdyby nie przyszły? - powtórzył starzec szlochając. -
Ależ ja tymczasem umrę, umrę z wściekłości; tak, z wście-
kłości. Szał mnie ogarnia! W tej chwili widzę całe swoje życie.
Byłem dudek! Nie kochają mnie, nigdy nie kochały! To jasne.
Jeśli nie przyszły, już nie przyjdą. Im dłużej będą zwlekały,
tym bardziej nie zechcą mi sprawić tej radości. Znam je. Nie
umiały nigdy przeczuć moich zgryzot, bólów, potrzeb, nie
przeczują mojej śmierci: one nie pojmują nawet mej tkliwości.
Och, widzę to, tak je przyzwyczaiłem do tego, że sobie dla
nich wypruwam wnęczności... to odbiera cenę wszystkiemu,
co mógłbym uczynić. Gdyby rzekły, że mi chcą wyłupić oczy,
powiedziałbym: „Wyłupcie!” Jestem za głupi. One myślą, że
wszyscy ojcowie są tacy. Trzeba się zawsze cenić. Ich dzieci
pomszczą się za mnie. Ależ własny interes każe im, aby tu
przyszły. Ostrzeż je, gotują sobie okrutne konanie. Dopu-
szczają się wszystkich zbrodni w tej jednej... Idź powiedz
im, że to, co czynią, to ojcobójstwo.
Stefan Żeromski „Ludzie bezdomni”
Niewiele okazji do radości w życiu miał bohater powieści
Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego. Tomasz Judym cierpiał
już jako dziecko. Wychowywał się pod opieką ojca - szewca,
który robił głównie trzewiki, w dość odległych jedna od drugiej
chwilach przytomności, najczęściej bowiem robił po pijanemu
awantury, gdzie się dało - i matki wiecznie chorej. Mieszkali
w suterenie na ulicy Ciepłej w Warszawie. Gdy zmarł ojciec,
Tomasza wzięła do siebie ciotka, w której domu nie miał sło-
dkiego życia. Z przykrością i bólem wspomina te lata.
Jeszcze dziś pamiętam ten dom, te schody kuchenne! Ile ja
tam cierpień... [...] Doświadczałem tylko na sobie bez ustanku,
że ciotka jest coraz bardziej skąpa i wściekła. Formalnie
wściekła. Opanowywała ją czasami jakaś furia i gnała po
pokojach, z jednego w drugi. Nie daj Boże wpaść jej wtedy
w ręce! Sypiałem zawsze w przedpokoju, na sienniku, który
wolno mi było przywlec z ciemnego pasażyka za pokojem
ciotki wówczas dopiero, gdy się już wszyscy goście od niej
wynieśli. Kładłem się spać późno w nocy, a wstawać musia-
łem najwcześniej ze wszystkich. [...] Prał mię, kto chciał:
ciotka, służąca, lokatorowie, nawet stróż w bramie wlepiał
mi, jeśli nie kułaka, to przynajmniej słowo często twardsze
od pięści. I nie było apelacji.
Tomasz cierpiał, gdyż był poniżany i wyśmiewany.
Ileż to razy ciotka mię wyganiała precz, za byle winę! Ile razy
musiałem błagać na klęczkach, żeby mnie znowu przyjęła
do swego „domu”! Czasami w przypływie świetnego humoru
dawała mi swoje rozklepane trzewiki, w których ku szczerej
radości całego gimnazjum chodzić musiałem. Trafiła się zima,
kiedy sypało się w prunelowych pantoflach z wysokimi obca-
sami, albo inna, w której całym ciągu mogłeś był widzieć na
śniegu ślad moich bosych nóg, choć niby to były okryte
przyszwami. Jakem się tylko przywlókł do piątej klasy, bry-
knąłem stamtąd. Ale całe moje dzieciństwo, cała pierwsza
młodość upłynęły w nieopisanym, wiecznym przestrachu,
w głuchej nędzy, którą teraz dopiero pojmuję.
Ciotce jednak zawdzięczał wiele. To w jej domu przygotował
Tomasza do gimnazjum jeden z lokatorów, a dzięki spadkowi, jaki
otrzymał po ciotce, mógł skończyć studia na Uniwersytecie Wa-
rszawskim, a następnie odbyć specjalizację w Paryżu. Pieniędzy
starczyło Judymowi jeszcze na wynajęcie mieszkania i urządzenie
gabinetu w Warszawie.
Nie umiał jednak młody doktor wejść do środowiska lekar-
skiego. Zraził go swoimi rewolucyjnymi poglądami na temat obowią-
zków lekarzy wobec ubogiej warstwy społeczeństwa. Dopiero pobyt
w uzdrowisku w Cisach dał Judymowi zadowolenie i satysfakcję
z wykonywanego zawodu. Pracował tu jako lekarz uzdrowiskowy,
a jednocześnie opiekował się szpitalikiem, w którym leczył ubogich
mieszkańców pobliskich wsi. Cieszył się uznaniem kuracjuszy
i miejscowej ludności. Spełniał się zawodowo, ale nie umiał ułożyć
swojego życia prywatnego.
Judym pokochał pannę Natalię Orszeńską, młodą arystokratkę,
ale nie wyznał jej miłości. Miał kompleks własnego pochodzenia
społecznego, a poza tym dziewczyna miała narzeczonego, nieodpo-
wiedzialnego lekkoducha (ale pochodzącego z wyższych sfer), pana
Karbowskiego, za którego potajemnie wyszła za mąż i uciekła z nim
za granicę. Doktor Judym cierpiał, skrycie obserwując Natalię i Karbo-
wskiego. Zazdrościł młodzieńcowi jego pochodzenia, jego szans
u Natalii.
Gdy Natalia wyszła za mąż, doktor Judym „dostrzegł” Joannę
Podborską, a nawet był przekonany, że to na nią czekał całe życie.
Jak widzimy, wielokrotnie przyczyną niepowodzeń, a więc
i cierpień w życiu Judyma był jego kompleks pochodzenia społe-
cznego. Nie wszedł do środowiska lekarzy warszawskich, nie
zdobył pacjentów po otwarciu prywatnego gabinetu, nie zaintereso-
wała się nim Natalia, która wolała niewiele wartego Karbowskiego.
Dzieciństwo przeżył Tomasz Judym w ubogiej izbie. Z ludzką
nędzą i ciężkim życiem ludzi mieszkających w biednych dzielni-
cach zetknął się bardzo wcześnie. Po powrocie z Paryża, już
jako młody lekarz, widział ciężką pracę bratowej w fabryce cygar,
brata pracującego w stalowni, ich ubogie mieszkanie i trudne życie.
Widok cierpienia biedoty silnie wpłynął na jego osobowość. Uważał,
że obowiązkiem lekarza jest pomaganie najuboższym. Gdy wygłosił
na ten temat wykład u doktora Czernisza, warszawskie środo-
wisko lekarskie nie poparło jego poglądów. Podczas pobytu w
Cisach miał możliwość realizacji swojego programu społecznego.
Ale i tu wkrótce poniósł klęskę. Miał plany osuszenia stawów, które
były źródłem chorób miejscowej ludności, lecz nie znalazł poparcia
u właścicieli Cisów. A gdy zaprotestował przeciwko wyrzucaniu
szlamu ze stawów do rzeki, skąd czerpała wodę ludność okoli-
cznych wiosek, doszło do bardzo przykrego incydentu z admini-
stratorem uzdrowiska. Krzywosąd szydził z Judyma i jego walki
o poprawę warunków życia miejscowej ludności.
Jednym susem przypadł do Krzywosąda, chwycił go za gardziel,
targnął nim z dziesięć razy, a potem pchnął go od siebie.
Administrator stał tyłem do stawu. Rzucony przez Judyma,
zleciał z grobli, runął w szlam i zanurzył się w rzadkie bagno,
tak że ledwo go było widać. Chłopi cisnęli rydle i pospieszyli
mu z pomocą.
Judym nie widział, co było dalej. Oczy mu zaszły wściekłością,
jak bielmem. Szedł drogą klnąc głośno, ordynarnie...
Później przyszła jednak refleksja.
„Czemu ja przed tą awanturą nie poszedłem do domu?”
Żałość ukryta w tych słowach była tak nienasycenie bolesna,
tak ostra, tak wydzierająca z wewnątrz, że można ją
przyrównać chyba do haka, którego koniec utkwił w żywym
płucu, drze je, a zarazem całe ciągnie ze sobą. Ale kiedy
jego żelazo największą szerzyło boleść, kiedy zdawało się
wyczerpywać swą siłę, wtedy ukazała się jeszcze inna
katusza: uśmiech panny Joasi spotkanej na łące.
W całym tym zdarzeniu Judym o niej zapomniał, a raczej nie
mógł pamiętać. Teraz zjawiła się niby zdumienie bezsilne,
bolesne, milczące...
„Cóż tu teraz począć? Wyjechać, rozstać się? teraz właśnie?
Dziś, jutro, pojutrze?”
Uczucie, które go wtedy opanowało na samą myśl o wyjeździe,
było głupie, tchórzowskie i nędzne. Trząsł się wewnątrz ze
strachu i szalał z żalu. Wszystko zerwało się w jego duszy.
Męskie uczucia rozprysły się jak kupa zgonin, w którą
podmuch wichru uderzył.
Przed Joasią Judym próbował usprawiedliwić swoje
zachowanie.
- Musiałem tak zrobić. To nie ode mnie zależało. Teraz
mszczą się na mnie moje własne usiłowania. Gdybym był
człowiekiem spokojnym, gdybym się zgodził na wszystko...
„Kto zmaga się ze światem, zginąć musi w czasie, by żyć
w wieczności”.
Doktor Judym musiał opuścić Cisy. Poczuł się skrzywdzony,
cierpiał. Teraz nie oceniał swojego zachowania jednoznacznie.
Nie był pewny swoich racji.
Pociąg zatrzymywał się na stacjach, biegł, znowu stawał...
Judym nic o tym nie wiedział. Dopiero na wielkiej stacji,
gdzie krzyżowało się kilka dróg żelaznych i gdzie trzeba
było czekać całą godzinę, musiał wysiąść i wejść do sali.
W tłumie uczuł się tak słabym, skrzywdzonym, bezradnym
i nieszczęśliwym, jak nigdy jeszcze w życiu. Jakiś sprzęt
przypomniał mu jego zimowe mieszkanie w Cisach, wykwi-
ntną jego ciszę i spokój. Był tym wspomnieniem wzruszony
do łez. Żałował tamtych miejsc z bólem w sercu, z niemocą
w rękach i nogach. Wyrzucał sobie do nieskończoności upór,
kłótliwość i zajścia, a nade wszystko - ostatnie. Z jasnowi-
dzącym niesmakiem spostrzegł całą głupotę wszystkiego,
co zrobił ostatnimi czasy. Usiłował wyrzucić to wszystko
z pamięci, zatrzeć te wspomnienia. Teraz przyznawał zupełną,
bezwzględną słuszność Krzywosądowi i dyrektorowi. Widział,
jak rozsądnym i taktownym było postępowanie
Węglichowskiego... Gdyby się w tłumie ukazały ich twarze,
jakże miłym byłyby zjawiskiem!
W Zagłębiu Dąbrowskim Judym zamieszkał u inżyniera
Korzeckiego, którego spotkał w Paryżu, razem z nim podróżował
po Szwajcarii.
- Powiem wam, Korzecki, otwarcie: jestem bardzo rozkleko-
tany. Do tego stopnia, że mi mówić trudno. Nie gniewajcie się
z łaski swojej.
Dzięki Korzeckiemu zdecydował się doktor Judym zająć
miejsce lekarza przy kopalni „Sykstus”. Tu zetknął się z okropnymi
warunkami życia i pracy górników. Idąc uliczkami osady fabrycznej,
później terenami przyległymi do kopalni, obserwując ciemnych,
brudnych ludzi, Judym w pewnym momencie bezwiednie jakby
wyszeptał: To mój ojciec, to moja matka... Tak więc znalazł Tomasz
Judym swój dom, swoje miejsce na ziemi.
Tomasz Judym uważał, że dzięki pomocy ludzi udało mu się
osiągnąć w życiu wysoką pozycję społeczną. Teraz powinien
spłacić dług. To uznał za swój pierwszy obowiązek. Dla jego wy-
pełnienia poświęcił swoje szczęście osobiste. Gdy do Sosnowca
przyjechała Joanna i zaproponowała mu wspólne życie i pomoc
w pracy, taką oto Judym dał odpowiedź ukochanej kobiecie:
Otrzymałem wszystko, co potrzeba... Muszę to oddać, com
wziął. Ten dług przeklęty... Nie mogę mieć ani ojca, ani
matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do
serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe
zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden.
Żeby obok mnie nikt nie był, nikt mię nie trzymał!
Ten wybór był niewątpliwie dla Tomasza Judyma źródłem
cierpienia.
Judym zsunął się w zawalisko, żeby go nikt nie widział.
Rzucił się na wznak. Pod sobą w głębi ziemi słyszał od czasu
do czasu huk wystrzałów dynamitu i prochu. W górze widział
obłoki sunące po niebie lazurowym.
Obłoki jasne, święte, zaczerwienione obłoki...
Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta.
Widział z głębi swojego dołu jej pień poszarpany, który
ociekał krwawymi kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie
długo, bez przerwy.
Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane
i cierpiące. Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny,
płacz przed obliczem Boga.
Nie wiedział tylko, kto płacze...
Czy Joasia? - Czy grobowe lochy kopalni płaczą?
Czy sosna rozdarta?
Judym nie widział zapewne cierpienia ukochanej kobiety.
Na ten temat autor Ludzi bezdomnych nie mówi nic. Cierpienie
Joasi Podborskiej musimy sami wyczytać między wierszami
powieści.
Krzysztof Kamil Baczyński Wiersze
Biografia Krzysztofa K. Baczyńskiego jest typowa dla pokole-
nia Kolumbów. Urodził się w 1921 roku, a już w sierpniu 1944 r.
zginął. Poeta w swojej twórczości prezentował los swój i swoich
rówieśników. Baczyński przeczuwał własną śmierć. Walka, cie-
rpienie, śmierć nieodłącznie towarzyszyły pokoleniu Kolumbów.
Zatem cierpienie ludzi oraz okrucieństwo wojny to często spo-
tykane motywy twórczości Baczyńskiego. Poeta pisze również
o miłości, bo w tych okrutnych czasach młodzi ludzie nie tylko
walczyli, ale również kochali.
Poezja Baczyńskiego to poezja wojenna, toteż motyw
cierpienia towarzyszy jej niezwykle często.
Jednym ze znanych jeszcze ze szkoły podstawowej wierszy
tego poety jest Elegia o... (chłopcu polskim). Podmiotem lirycznym
jest matka, która zwraca się do swojego synka, jakby śpiewała
mu kołysankę. Kołysanka ta, niestety, ma tragiczną treść, opisuje
smutne przeżycia oraz cierpienie całego pokolenia, któremu
przyszło walczyć w obronie ojczyzny. Widzimy również cierpienie
matki oraz jej bezgraniczną rozpacz. Młody człowiek, jej syn,
został brutalnie pozbawiony marzeń, musiał iść na wojnę:
Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą,
haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią,
malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg,
wyszywali wisielcami drzew płynące morze.
Pełen bezsilnego żalu jest utwór Z głową na karabinie,
w którym poeta wspomina szczęśliwe lata przedwojenne.
Bardzo wyraźnie widać kontrast pomiędzy opisanymi latami
beztroskiej, idyllicznej wręcz młodości a tragedią wojny.
Nocą słyszę, jak coraz bliżej
drżąc i grając krąg się zaciska.
A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży,
wyhuśtała mnie chmur kołyska.
[...]
Krąg powolny dzień czy noc krąży,
ostrzem świszcząc tnie już przy ustach,
a mnie przecież tak jak i innym
ziemia rosła tęga - nie pusta.
I mnie przecież jak dymu laska
wytryskała gołębia młodość;
teraz na dnie śmierci wyrastam
ja - syn dziki mego narodu.
[...]
bo to była życia nieśmiałość,
a odwaga - gdy śmiercią niosło.
Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało
wielkie sprawy głupią miłością.
„[...] a ja prześpię czas wielkiej rzeźby
z głową ciężką na karabinie.”
Wydarzenia wojenne zmusiły młodych ludzi do dokonania
wyboru. Zaprzepaszczona została szansa szczęśliwego życia
w czasie pokoju - zamiast tego nadeszło niezawinione cierpienie.
Wielka rzeźba to czas tworzenia, czas młodości, kształtowania
osobowości. Lecz nie dane to było pokoleniu Kolumbów. Oni
musieli wziąć karabiny i stanąć do walki z wrogiem. Podobnie
jak w wielu innych utworach K. K. Baczyńskiego, tak i w tym
wierszu, obok powinności walki z wrogiem, pojawia się kata-
stroficzne przeczucie śmierci:
I mnie przecież jak dymu laska
wytryskała gołębia młodość;
teraz na dnie śmierci wyrastam
ja - syn dziki mego narodu.
Wojna przyniosła śmierć i cierpienie milionom ludzi. Motyw
cierpienia występuje również w wierszu Mazowsze. Utwór ro-
zpoczyna się od nawiązania do tradycji walk narodowo-wyzwo-
leńczych. Poeta przypomina lata 1830 i 1863. Historia ukazana
jest w wierszu jako nieuchronna powtarzalność wydarzeń. Los
żołnierzy jest wciąż taki sam, nie zmienia się i mimo upływu
czasu, wciąż towarzyszy im cierpienie.
Jeszcze tu wczoraj słyszałem trzask:
salwa jak poklask wielkiej dłoni.
Był las. Pochłonął znowu las
kaski wysokie, kości i konie.
Istotna jest w wierszu rola przyrody. Jest ona niemym
świadkiem tragicznych wydarzeń wojennych.
Wisło, pamiętasz? Lesie, w twych kartach
widzę ich, stoją - synowie powstań
w rozdartych bluzach - ziemio uparta -
- jak drzewa prości.
Słowa Mazowsze i Wisła mają znaczenie symboliczne, są
synonimami Ojczyzny. Las to miejsce walk partyzanckich. Jest
on grobem pokoleń wolnym w czasie pokoju.
I byłeś wolny, grobie pokoleń.
Las się zabliźnił i piach przywalił.
Pługi szły, drogi w wielkim mozole,
zapomniały.
Lecz historia powtarza się, nadchodzi kolejna katastrofa,
kolejna wojna. Tragedię zawieruchy wojennej poeta ukazuje
niezwykle sugestywnie. Pisze o cierpieniu, krwi, mogiłach,
trupach.
A potem kraju runęło niebo.
Tłumy obdarte z serca i z ciała,
i dymił ogniem każdy kęs chleba,
i śmierć się stała.
Piasku, pamiętasz? Krew czarna w supły
związana - ciekła w wielkie mogiły,
jak złe gałęzie wiły się trupy
dzieci - i batów skręcone żyły.
Kolejnym utworem przedstawiającym okropność wojny
jest wiersz Pokolenie. Baczyński wypowiada się w imieniu
wszystkich młodych ludzi, których najpiękniejsze lata życia
przypadły na czas wielkiej próby. Wojna zabija w człowieku
uczucie wrażliwości. Jeżeli żołnierze pozostaliby wrażliwi,
nie byliby w stanie wytrzymać cierpienia. Wojna dokonała
ogromnych, nieodwracalnych spustoszeń w psychice
człowieka.
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano,
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble - krew.
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaryci,
W grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi - źli troglodyci.
Nas nauczono. Nie ma miłości.
[...]
Nas nauczono. Trzeba zapomnieć,
żeby nie umrzeć rojąc to wszystko.
Uczucie litości obce jest człowiekowi, któremu w koszmarach
nocnych wciąż pojawia się zamordowany brat. Młode pokolenie,
doświadczając na każdym kroku okrucieństw wojny, przestało
wierzyć w litość, sumienie, miłość. W ludziach sparaliżowanych
strachem o własne życie pozostał jedynie instynkt przetrwania.
Serca w ludzkich piersiach pozamieniały się w twarde głazy.
Szukamy serca - bierzemy w rękę,
nasłuchujemy: wygaśnie męka,
ale zostanie kamień - tak - głaz.
W wierszu Pokolenie spotykamy charakterystyczny kontrast,
właściwy poezji Baczyńskiego. Idylicznemu wręcz obrazowi przy-
rody przeciwstawia po chwili sugestywne metafory ukazujące
okrucieństwo wojny.
Ziemia owoców pełna po brzegi
kipi sytością jak wielka misa.
Tylko ze świerków na polu zwisa
głowa obcięta strasząc jak krzyk.
Kwiaty to krople miodu - tryskają
ściśnięte ziemią, co tak nabrzmiała,
pod tym jak korzeń skręcone ciała,
żywcem wtłoczone pod ciemny strop.
Innym wierszem, który zawiera motyw cierpienia tak chara-
kterystyczny dla twórczości Baczyńskiego, jest utwór Bez imienia.
Chwilą bez imienia poeta nazywa czasy swojej młodości nazna-
czone piętnem wojny oraz powstania. Owa współczesność to huk,
ogień, biegnący ludzie, krzyk, uderzenie bomby, ciemność. Nie ma
nazwiska, bohatera - jest jedynie ciało. Wiersz jest krótki, ale trzy
zwrotki wystarczyły autorowi do oddania grozy wojny i towarzy-
szącego jej strachu, cierpienia i śmierci. Nie wiemy, kto i gdzie
zginął, ale właściwie te wiadomości nie są nam potrzebne. Jest to
chwila bez imienia, jej cechy to ogólność oraz powszechność,
a znaki charakterystyczne to krew i śmierć. Chwila bez imienia
- czyż nie tak okrutna, że nie można znaleźć dla niej nazwy?
Oto jest chwila bez imienia:
drzwi się wydęły i zgasły.
Nie odróżnisz postaci w cieniach,
w huku jak w ogniu jasnym.
Wtedy krzyk krótki zza ściany;
wtedy w podłogę - skałą
i ciemność płynie jak z rany,
i w łoskot wozu - ciało.
Oto jest chwila bez imienia
wypalona w czasie jak w hymnie.
Nitką krwi jak struną - za wozem
wypisuje na bruku swe imię.
O ludzkim cierpieniu w okrutnym czasie wojny Baczyński
mówi w wierszu Historia. Już sam tytuł sugeruje, że autor poruszy
temat powtarzalności historii. Zarówno w przeszłości jak i teraz
cierpiące po stracie synów, mężów, narzeczonych kobiety przy-
chodziły i wciąż przychodzą na ich groby, składają tam kwiaty.
Wojna to przepotężne zło - jedni ludzie umierają, inni cierpią
po ich stracie.
Płacz, matko, kochanko, przebacz,
bo nie anioł, nie anioł prowadzi.
Wy te sami drżące u nieba,
wy te same róże sadzić jak głos
na grobach przyjdziecie i dłonią
odgarniecie wspomnienia i liście, jak włos
siwiejący na płytach płaskich.
Cierpienie jest motywem przewodnim utworu Wiersz
o cierpieniu, dedykowanego matce.
Widziałem dziś pociągu smugę,
tę, co marzyła turkusów ląd,
a niosła ciemne ludzie drogi
na śmierć, na śmierć, w zamarzły ogień,
do więzień śmierci, tak daleko,
jak miłość jest daleko stąd.
A ty, co siedzisz senna taka,
słyszałaś dziś w nocy wycie,
krzyczało dziecko, może ptak,
z którego ktoś wyrywał życie,
jakby to była nić głęboka -
tak pod tym czasem jest głęboko
w ciemności samej - krzyża znak.
I ty, co obok czytasz śpiący,
przewracasz kartki tak powoli,
jak ciała, które huk gorący
w twych oczach salwą dzisiaj spalił.
A oni patrzą płonąc z wolna,
jakby cię z książki kart poznali.
I liczysz twarze, co się chwieją,
w twych dłoniach czas je na proch pali,
takie samotne jak chłód stali,
jak tu samotna jest nadzieja.
Hanna Krall „Zdążyć przed Panem Bogiem”
Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall to książka szcze-
gólna. Książka o goryczy, poniżeniu, bólu i trudnych wyborach.
O ludzkiej godności. O tym, jak bezcenną wartością jest nasze
życie, które warto przedłużyć choćby o chwilę:
Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić
płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się
pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył.
Marek Edelman, rozmówca Hanny Krall, wprowadzi nas
w okrutny świat ginącego getta, opowie o głodzie, bezradności,
poniżeniu, o walce, w której nie chodziło o życie, lecz o wybór
sposobu umierania. Opowie o cierpieniu. Pokaże nam także
inny świat: bez wojny, Umschlagplatzu i numerków na życie.
Ale w nowoczesnym szpitalu też rozgrywają się dramaty,
a lekarze dokonują trudnych wyborów. I tu cierpią ludzie.
Cierpienie ma wiele wymiarów.
Jednym z tych wymiarów jest samotność. Żydzi walczący
w getcie, oddzieleni murem od strony aryjskiej, byli samotni.
Świat odgrodził się od nich.
Mur sięgał tylko pierwszego piętra. Już z drugiego widziało się
TAMTĄ ulicę. Widzieliśmy karuzelę, ludzi, słyszeliśmy muzykę
i strasznie żeśmy się bali, że ta muzyka zagłuszy nas i ci ludzie
niczego nie zauważą, że w ogóle nikt na świecie nie zauważy
- nas, walki, poległych... Że ten mur jest tak wielki - i nic,
żadna wieść nigdy się o nas nie przedostanie.
Wobec świadomości nieuchronnej śmierci i nieustannego
zagrożenia cierpieniem może być samo istnienie, będące w
istocie oczekiwaniem na zagładę:
Z zeszytu Jurka Wilnera:
A więc jeszcze raz troszeczkę,
że też mi zawsze ktoś popsuje,
stryczek odetnie.
Wczoraj już czułem śmierć w kościach,
Już wieczność miałem kompletnie
w wnętrznościach.
Podają mi łyżeczkę,
łyżeczkę życia.
Nie chcę już, nie chcę tego picia,
pozwólcie, że zwymiotuję.
Wiem, że życie to garnek pełny,
że świat jest dobry i zdrowy,
ale mnie życie w krew nie wchodzi,
mnie tylko uderza do głowy.
Innych żywi, ale mnie szkodzi...
Jest też straszliwy głód:
Czarni i brzydcy leżą osłabli z głodu w wilgotnej pościeli
i czekają, aż ktoś przyniesie im owies na wodzie albo coś ze
śmietnika. [...] W szpitalu dają spuchniętym z głodu dzieciom
po pół jajka w proszku i po pastylce cebionu dziennie - to
już dzielą lekarze, bo nie można narażać salowej, która też
jest spuchnięta, na mękę dzielenia. [...]
Na ulicy Krochmalnej 18 trzydziestoletnia kobieta, Rywka
Urman, odgryzła kawałek swojego dziecka, Berka Urmana,
lat dwanaście, zmarłego z głodu poprzedniego dnia.
Są okrutne tortury:
Mieliśmy takie niepisane prawo, że gdy ktoś wpadnie, musi
milczeć przynajmniej przez trzy dni. Potem, jeśli się załamie
nie będzie do niego pretensji. Jurek Wilner był torturowany
przez miesiąc i nie wydał nic, ani kontaktów, ani adresów,
choć znał ich dużo i po tamtej, i po aryjskiej stronie.
Uciekł, cudem, w końcu marca, ale wrócił do getta i już się
nie nadawał do żadnej pracy: stopy miał poodbijane i nie
mógł chodzić.
Cudowną ucieczkę, o której mówił mecenas Woliński,
zorganizował przyjacielowi Heniek „Słoniniarz”. Dowiedział
się, że Jurek jest w obozie na Grochowie, zakradł się przez
bagna, wyciągnął go i zabrał do siebie do domu.
Jurek miał poodbijane paznokcie, nerki i stopy, torturowano
go codziennie i któregoś dnia przyłączył się do grupy
przeznaczonej na rozwałkę, w nadziei, że szybciej z nim
skończą. Okazało się, że grupę zawieziono do pracy na
Grochów [...].
I jest nierówna walka:
Kiedy pali się dom, to najpierw wypalają się podłogi, a potem
spadają z góry płonące belki, ale między jedną belką a drugą
mija kilka minut i wtedy właśnie należy przebiec. Jest
potwornie gorąco, aż topi się rozsypane szkło i asfalt pod
nogami. Biegną między tymi spadającymi belkami przez
płomienie. Mur. Wyłom w murze, przy nim reflektor. „My nie
pójdziemy”, „To zostańcie...”, strzał w reflektor, biegną.
Pięciu chłopców, grób, Stasiek, Adam, „Międzynarodówka”...
Jeszcze coś: tego samego dnia, kiedy wykopano grób i cichu-
tko odśpiewano pierwszą zwrotkę, trzeba było przedostać
się piwnicami do drugiego domu. Czterech ludzi poszło wybić
przejście, a na górze stali Niemcy i wrzucali granaty do
piwnicy. Zaczął się przedostawać dym, czad, więc kazał
natychmiast zasypać otwór. W otworze jeszcze był jeden
z chłopaków, ale ludzie zaczynali się dusić, więc nie można
już było na niego czekać.
I oto mamy ścisłą chronologię. Teraz wiemy już, że najpierw
zginął Michał Klepfisz, potem tych sześciu chłopców, potem
tych pięciu chłopaków, a potem Stasiek, a potem Adam,
a potem chłopiec, którego trzeba było zasypać. A jeszcze
kilkaset osób ze schronu, ale to już nieco później, kiedy
paliło się całe getto i wszyscy przenieśli się do piwnic.
Było tam potwornie gorąco i jakaś kobieta wypuściła na
chwilę dziecko na powietrze, Niemcy dali mu cukierka,
zapytali: „A gdzie twoja mamusia”, dziecko zaprowadziło
ich i Niemcy wysadzili cały schron, kilkaset osób. „Mówi-
liśmy potem - trzeba było tego dzieciaka, jak tylko wyszedł,
zastrzelić. Ale to też nic by nie pomogło, bo Niemcy mieli
aparaty podsłuchowe i wykrywali nimi ludzi w piwnicach”.
Cierpienie to także strach tych, którzy nie dostali numerków
na życie i stracili wszelką nadzieję przetrwania, i dramatyczne
wybory ludzi, którzy mają decydować o życiu i śmierci:
Nastrój obłędnej paniki: od 6.30 zaczyna się akcja, każdy
jest przygotowany na to, że go mogą zabrać o każdej porze,
z każdego miejsca...
[...]
Ostatnia faza likwidacji zaczęła się w niedzielę. Tego dnia
wszyscy Żydzi obowiązani byli stawić się o godzinie 10
przed siedzibą Gminy. Tutaj rozpoczęto wydawanie
numerków na życie, które każdy obowiązany jest nosić
na piersi. Są to żółte kartki z ręcznie wypisanym numerem,
zaopatrzone pieczęcią Gminy i podpisem. Numerki są
bezimienne...
[...]
- Było czterdzieści tysięcy numerków - takie białe kartki
z pieczątką. Niemcy dali je Gminie i powiedzieli:
„Rozdzielcie sami. Ten, kto będzie miał numerek, zostanie
w getcie. Wszyscy inni pójdą na Umschlagplatz”.
Było to dwa dni przed końcem akcji likwidacyjnej, we
wrześniu. Lekarz naczelny naszego szpitala, Hellerowa,
otrzymała kilkanaście numerków i powiedziała: „Ja nie
będę dzielić”.
Mógł rozdać te numerki którykolwiek z lekarzy, ale wszy-
scy uważali, że ona da je tym, komu się należą najbardziej.
Posłuchaj: „Komu się należą”. Czy jest taka miara, według
której można rozstrzygnąć, kto ma prawo żyć? Nie ma takiej
miary. Ale do Hellerowej chodziły delegacje z prośbą, żeby
się zgodziła, więc zaczęła dzielić numerki.
Dała numerek Frani. A Frania miała jeszcze siostrę i mamę.
Koło Zamenhofa ustawiono wszystkich, którzy mieli numerki,
a wokół kłębił się tłum ludzi, którzy ich nie mieli. I stała wśród
nich mama Frani. I ta mama nie chciała od niej odejść, a Frania
musiała już wejść do szeregu, więc mówiła: „Mamo, no idź
już” - i odsuwała ją ręką - „No idź już...”
Kiedy giną setki i tysiące ludzi, trudniej jest nam zrozu-
mieć sens tego, co się dzieje, uzmysłowić sobie grozę tego
faktu. Taka śmierć staje się anonimowa, nie ma twarzy.
Zatraca swój ludzki wymiar.
[...] chłopaka, który tam poszedł, spalili na Miłej, słyszeliśmy,
jak krzyczał cały dzień, czy myślisz, że to może jeszcze
zrobić wrażenie na kimś - jeden spalony chłopak po czterystu
tysiącach spalonych?
- Myślę, że jeden spalony chłopak robi większe wrażenie niż
czterysta tysięcy, a czterysta tysięcy większe niż sześć
milionów [...]
Nie jest łatwo pojąć, co czuje druga istota. Jesteśmy tak
różni - mamy inne doświadczenia, mentalność, sposób przeży-
wania. Lecz przede wszystkim - inne są nasze losy.
Co to znaczy pojąć czyjś ból, czyjeś cierpienie? Co czuła
lekarka, która podała dzieciom truciznę, by uchronić je od
śmierci w komorze gazowej? Kobieta, która w mękach głodu
chciała pożywić się ciałem własnego dziecka? Pielęgniarka,
która musiała zabić dziecko, które właśnie przyszło na świat
- bo nie było innego wyjścia? A co przeżywała matka tego
dziecka?
- Jak zaczęła się akcja likwidacyjna i z parteru naszego
szpitala już wygarniali ludzi, na górze jedna kobieta
rodziła dziecko. Lekarz stał nad nią i pielęgniarka. Kiedy
dziecko się urodziło, lekarz podał je pielęgniarce. Ułożyła
je w poduszce, przykryła drugą poduszką, dziecko pokwiliło
chwilę i ucichło.
Groza sytuacji niewyobrażalnych przytłacza. Nie musimy
jednak znaleźć się w świecie wojennego koszmaru, by natknąć
się na sprawy trudne i przerastające naszą miarę.
Gdy lekarz ratuje życie, nie zastanawia się nad wieloma
kwestiami, które mogą okazać się istotne później - i to nie-
zależnie od tego, czy pacjent żyje, czy też nie udało się go
uratować. Bezduszny przepis, ludzka małostkowość, konse-
rwatyzm środowiska - też mogą stać się przyczyną dramatu.
Co czuje lekarz z powołania, gdy zarzuci mu się, że
postępuje nieetycznie?
Więc czego się boi?
Boi się, że koledzy powiedzą: ON EKSPERYMENTUJE NA
CZŁOWIEKU. A to jest najgorsze oskarżenie ze wszystkich,
jakie mogą paść.
Lekarze mają swoją komórkę kontroli zawodowej i Profesor
opowiada, że pewien chirurg potrącił kiedyś dziecko, zabrał
je do samochodu, położył na swoim oddziale i wyleczył.
Dzieciak jest zdrów, matka nie ma pretensji, tylko kontrola
zawodowa uznała, że leczenie dziecka na własnym oddziale
było sprzeczne z etyką, i udzieliła lekarzowi nagany. Nie
mógł wykonywać zawodu i wkrótce zmarł na serce.
Książka H. Krall Zdążyć przed Panem Bogiem mówi wiele
o cierpieniu, godności, słabości. Poprzez specyficzną, opartą
na dialogu strukturę stopniowo docieramy do prawdy. Nie
odnajdziemy tu jednak gotowych odpowiedzi - raczej pytania.
Zofia Nałkowska „Medaliony”
Medaliony Zofii Nałkowskiej są efektem pracy autorki
w Międzynarodowej Komisji do Badań Zbrodni Hitlerowskich.
W czasie prac komisji zetknęła się ona z wieloma szczególnie
wstrząsającymi dowodami zbrodniczej i bestialskiej działalności
hitlerowców w Polsce.
Ludzie ludziom gotują ten los. Ludzie są wszystkim na
świecie i niezależnie od swojej wartości, niezależnie od
swych do tego tytułów - tylko ludzie stanowią o rzeczy-
wistości.
(Dzienniki Zofii Nałkowskiej)
Powyższe słowa autorka napisała jeszcze przed wybuchem
powstania warszawskiego. Stały się one później podstawą motta
Medalionów: Ludzie ludziom zgotowali ten los - zdanie to zapo-
wiada problematykę opowiadań.
Koszmar wojny i okupacji, groza i tragizm masowej śmierci,
wielkie cierpienie ludzi, opisy tragicznych wydarzeń, męczeństwa
i śmierci, stanowią reporterski zapis faktów, opartych na podstawie
relacji naocznych świadków. Autorka Medalionów bardzo przeko-
nująco i realistycznie przedstawia sposób działania, myślenia
i mentalność ludzi, którym przyszło żyć w czasach okupacji. Boha-
terowie Nałkowskiej to zwyczajni ludzie, którzy opowiadają swoje
przeżycia z tamtych okropnych dni, jeszcze raz przeżywając je
na nowo. Są to ludzie bez nazwisk, wyniszczeni przez wojnę, obozy
koncentracyjne, ciężkie roboty. Każdy z nich przeżył koszmar wojny
w inny sposób, ale na pewno dla każdego stanowiła ona pewien
przełom w życiu, wywarła piętno na jego psychice. Nałkowska
zachowała swoisty sposób opowiadania o tym, co przeżyli. Przy-
tacza wypowiedzi ludzi, którym często brakowało słów dla wyra-
żenia grozy i cierpienia w opisie tego, co widzieli, co przeżyli
i czego doświadczyli.
Przyjrzyjmy się bohaterom i ich losom, napiętnowanym
cierpieniem, spójrzmy na tych, którym się udało, i na tych,
którzy odeszli na zawsze.
Opowiadanie Dno jest zeznaniem kobiety, która przeszła
takie rzeczy, w które nikt by nie uwierzył. Po aresztowaniu
trafiła na Pawiak, potem wysłana została do obozu. Mówi
o okrucieństwie Niemców, a zarazem o potężnej chęci
przetrwania.
W Ravensbrück nas, owszem, męczyli. Znęcali się
zastrzykami, wyrabiali na kobietach praktyki, otwierali
rany... I to ich doktorzy robili, inteligencja.
[...]
[w Pawiaku] Co tam wyprawiali, jakie robili zbrodnie na
ludziach! Zastrzyki, ściąganie krwi dla żołnierzy -
i dopiero wieszali albo brali na rozstrzał. Nigdy nie wzięli
zdrowego człowieka na rozstrzał, tylko z nim przedtem
wszystko robili.
[...]
Mnie tak nie męczyli, tyle tylko, że mnie bardzo bili...
Podobnie o cielesnych cierpieniach mówi kobieta
z opowiadania Dwojra Zielona.
Czy mnie bili? Owszem: raz w Majdanku esesmanka Brygida
- to ona mnie biła. Czym? Kija miała. Dostałam od niej po
głowie. A za co?
Śmieje się z politowaniem.
- Bo ona tak chciała, nic więcej.
Ile jest w tym wszystkim, o czym mówią kobiety, zła,
cierpienia i jednocześnie przerażenia, że to człowiek działał
w tak okrutny sposób przeciwko drugiemu człowiekowi.
Strasznie się bałam, że coś powiem, jak mnie za bardzo
bolało, jak mi się robiło mdło. Ale jakoś sobie postanowiłam,
jakoś tak się zawzięłam i nie powiedziałam nic.
Co to znaczy, że za bardzo bolało albo że sobie postano-
wiłam? To, czego doświadczyli ci ludzie, przekracza wszelkie
nasze wyobrażenia. Ta niewyobrażalność każe się nam zasta-
nowić nad sensem ludzkiego cierpienia, nad granicami jego
wytrzymania. Cierpienie ma jakby swój kres, który albo czło-
wiek pokona, albo skończy się on dla niego szaleństwem
lub śmiercią.
Bohaterka Dna cierpiała z głodu i zimna - byłyśmy wciąż
głodne [...] przez ten czas dwa razy ogolili mi głowę do skóry
i tak musiałam iść na mróz. Nic nie wolno było włożyć na głowę,
zaraz bili. Chodaki nam dali drewniane. Tylko na palcach było
przybite trochę płótna papierowego, żeby się trzymały. Takie
miałyśmy sine nogi, Boże kochany, jakby kto farbką pomalo-
wał. Jednak ci silniejsi, psychicznie i fizycznie, potrafili się
znaleźć i zdystansować do ogromu cierpienia. Siła ta poma-
gała im przeżyć.
Bohaterka opowiadania Wiza to kobieta o silnej osobowości
i psychice. Wiara w Boga i brak nienawiści do oprawcy pozwoliły
jej przetrwać, przezwyciężyć ból, cierpienie i myśl o śmierci.
Nie mówi o tym, co cierpiała sama. Mówi wciąż tylko o innych.
[...] jest chrześcijanką [...] bardzo się męczyła oglądając
tyle niesprawiedliwości i okrucieństwa. Myśl o mękach
Pana Jezusa pomogła jej łatwiej to znieść.
[...]
- Nie bałam się. Wiedziałam, że umrę, więc się nie bałam.
O sobie może powiedzieć to, że się zawsze modliła, gdy ją
bili. Modliła się, żeby nie czuć nienawiści. Nic więcej.
Stały [...] na zimnie przez cały dzień bez jedzenia i bez
żadnej roboty. [...] kilka dni. A one tam stały. Nie wiem,
ile ich mogło być. Wielka gromada. [...] Francuzki,
Holenderki, Belgijki, dużo Greczynek. Te Greczynki były
w najgorszym stanie. Polki i Rosjanki były silniejsze. [...]
Cały tydzień tak je wyganiali. [...] Jeden dzień był też
zimny, ale w południe pokazało się słońce. Wtedy one
wszystkie przesunęły się w tę stronę, [...] Greczynki
śpiewały hymn narodowy. Nie po grecku. One śpiewały
po hebrajsku żydowski hymn... Śpiewały w tym słońcu
bardzo pięknie, głośno i mocno, jakby były zdrowe.
- To nie była fizyczna siła [...] To była siła tęsknoty
i pragnienia.
Medaliony to opowiadania ukazujące okrucieństwo i cie-
rpienie, jakie człowiek zgotował drugiemu człowiekowi. Każdy
z przedstawionych faktów składa się na obraz stanowiący nie-
jako syntezę wydarzeń pokazujących wpływ wojny na psychikę
człowieka.
[...] pojechaliśmy do Ravensbrück w wagonach bydlęcych.
Po sto nas załadowali do wagonu, jedna ciasno stała koło
drugiej.
Ani wody, ani możności wyjścia, wszystko tak na stojący,
po nogach. [...] I tak jechałyśmy siedem dni.
Po drodze nas postawili na bocznym torze. Pociąg stał trzy
godziny. Wtedy zaczęłyśmy wszystkie wyć do wody nieludzkimi
głosami. Bo wieźli nas w tym zaplombowanym wagonie w upał,
byłyśmy mokre od potu, czarne na twarzy od kurzu, ubranie na
nas śmierdziało, nogi miałyśmy ubabrane w gnoju. Więc
zaczęłyśmy wyć jak zwierzęta.
[...]
Żadna się nie udusiła, ale kilka zwariowało. Czy wyzdrowiały
później? Nie. Nie wyzdrowiały. Zaraz pierwszego dnia je
w Ravensbrück rozstrzelali.
Jak zwariowały, to rzucały się na nas, gryzły nas i szarpały.
(opowiadanie Dno)
Niemcy wyganiali ludzi przez ganek tylko w bieliźnie. To
oni nie chcieli wychodzić na mróz bez ubrania. Zobaczyli
już, co jest, zaczęli się cofać. Wtedy Niemcy ich bili i wpę-
dzali do auta.
Ci, co przychodzili do piwnicy z pracy na noc, powiedzieli,
że w lesie zakopują ludzi uduszonych. Wtedy się podałem do
pracy w lesie. Myślałem, że z lasu można uciec.
(opowiadanie Człowiek jest mocny)
Zofia Nałkowska podaje jedynie fakty, nie komentując ich
i nie poddając ocenie moralnej. Wobec tak straszliwych zbrodni,
wszelkie opisy reakcji i komentarz są tu bowiem zbędne. Fakty
mówią same za siebie. Czytamy w Medalionach:
Jeżeli objąć myślą ogrom przyśpieszonej śmierci, jakiej
miejscem - niezależnie od działań wojennych - stały się
tereny Polski, to obok grozy najsilniejszym uczuciem,
jakiego doświadczymy, jest zdziwienie.
Uduszono i spalono te nieprzebrane masy ludzkie w trybie
najstaranniej przemyślanej, zracjonalizowanej, sprawnej
i udoskonalonej organizacji. Nie wyrzekano się przy tym
sposobów bardziej dowolnych, amatorskich, odpowiadają-
cych upodobaniom indywidualnym.
[...]
Ta stała dywidenda płynęła z ludzkiej męczarni i ludzkiego
przerażenia, a także z ludzkiego upodlenia i zbrodni, i sta-
nowiła istotną ekonomiczną rację całej imprezy obozów.
Ideologiczny postulat wytracania mas i narodów służył
temu celowi, stanowił jego usprawiedliwienie.
[...]
Tak zamyślona i zrealizowana impreza była dziełem ludzi.
Oni byli jej wykonawcami i jej przedmiotem. Ludzie ludziom
zgotowali ten los.
(opowiadanie Dorośli i dzieci w Oświęcimiu)
Opowiadania Nałkowskiej ukazują niegodziwe działania
oprawców przeciwko bezbronnej ofierze, której jedyną winą
w ich oczach była inna rasa czy religia. Przedstawia bolesną
prawdę i bezgraniczne zdumienie, że tyle krzywd i zła wyrządził
człowiek.
Działania, jakie zostały przedstawione w opowiadaniu
Człowiek jest mocny, pokazują nam, iż istota ludzka, aby
przeżyć, jest w stanie poniżyć się, wyrzec własnej godności
i odczuć. Zaczyna udawać, że nie widzi cierpienia, którego
jest pełno wokół. Czy to wszystko uleczy jej zranioną
psychikę?
- Zaprowadziłem do samochodu mojego ojca i moją matkę.
Później zaprowadziłem moją siostrę i jej pięcioro dzieci,
i mojego brata z żoną i trojgiem dzieci. Chciałem pojechać
ochotniczo z rodzicami, ale mi nie pozwolili.
Siła serca i miłości zdaje się być jednak silniejsza od
człowieka. Nie pozwala mu być obojętnym i myśleć tylko
o sobie. Widok najbliższych zmiękcza jego serce i wyrywa
z piersi okropny krzyk cierpienia.
- Jednego dnia - to był wtorek - z trzeciego samochodu,
który przyjechał tego dnia z Chełmna, wyrzucili na ziemię
zwłoki mojej żony i moich dzieci, chłopiec miał siedem lat,
dziewczynka cztery. Wtedy położyłem się na zwłokach
mojej żony i powiedziałem, żeby mnie zastrzelili.
Nie chcieli mnie zastrzelić. Niemiec powiedział: „Człowiek
jest mocny, może jeszcze dobrze popracować”. I bili mnie
drągiem, dopóki nie wstałem.
Tego wieczora powiesiło się w piwnicy dwóch Żydów.
Chciałem się też powiesić, ale odmówił mię człowiek pobożny.
W Medalionach możemy odnaleźć niezwykle drastyczne
obrazy ludzkiego poniżenia. Składają się one na obraz upadku
ludzkości, która sprzeniewierzyła się elementarnym zasadom
moralnym.
Gdzie są granice ludzkiej godności, kiedy nawet po śmier-
ci człowieka ciało jego jest poniewierane? Drastyczne opisy w
opowiadaniu Profesor Spanner są tego dobrym przykładem.
Czytelnik wchodzi z bohaterem do ciemnej piwnicy, w base-
nach leżą ludzkie zwłoki - wzdłuż, jedni na drugich. Mieli ręce
opuszczone wzdłuż ciała, nie złożone na piersiach według
pogrzebowego rytuału.
Autorka w stosunkowo niewielkiej objętościowo książce
zawarła wstrząsające obrazy bezmiernego ludzkiego cierpienia
i nadludzkiej wytrzymałości. Medaliony stały się swoistym prote-
stem przeciwko zbrodniom hitlerowskim, świadectwem prawdy,
a jednocześnie ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
Jestem sama [...] Jestem sama - powtarza jeszcze raz. [...]
Nie mam nikogo. [...] Mam trzydzieści pięć lat, tylko że tak
wyglądam. Nie mam zębów, nie mam oka... [...] ja chciałam
żyć. Nie wiem, bo nie miałam męża ani rodziny, ani nikogo,
i chciałam żyć. [...] byłam głodna i chłodna - i chciałam żyć.
Dlaczego? To pani powiem: po to, żeby powiedzieć wszystko
tak, jak pani teraz mówię. Niech świat o tym wie, co oni
robili.
(opowiadanie Dwojra Zielona)
Zofia Nałkowska ukazuje czytelnikowi okrutną rzeczy-
wistość wojenną, czasy zła i cierpienia milionów ludzi, które
jest następstwem pogwałcenia praw boskich i ludzkich.
Andrzej Szczypiorski „Początek”
Powieść Początek Andrzeja Szczypiorskiego została napi-
sana w latach osiemdziesiątych, ale dotyczy ona wydarzeń II wojny
światowej. Książka przedstawia obrazy okupowanej Warszawy,
w które wplątane są przeżycia bohaterów.
Okupacja, koszmar wojny, zbrodnie hitlerowskie, łapanki,
aresztowania, getto - przeplatają się w powieści, tym samym
stając się codziennością dla bohaterów Początku. Jednak ta
„codzienność” dla każdego z nich jest zupełnie inna, z różnym
nasileniem wpływa na ich losy.
Henryczek Fichtelbaum, Żyd o żydowskich rysach twarzy,
jest bardzo dotkliwie doświadczany przez otaczający go zewsząd
świat okrutnej i bezlitosnej okupacji. Był on w getcie, z którego
udało mu się wydostać. Wiecznie ucieka, chowa się, aby tylko
nie wpaść w hitlerowskie ręce. Chce przeżyć, przeżyć za wsze-
lką cenę. Ta wieczna ucieczka do nikąd, przed śmiercią, była
dla niego okropnym cierpieniem. Podczas niej nie tylko cierpiał,
ale także dorastał do swojego żydowskiego pochodzenia. Niby
był wolnym człowiekiem, ale jednocześnie więźniem czasu,
historii i rasy. Tak jak inni bał się bólu, samotności oraz śmierci.
Cierpiał wewnętrznie, miał w głowie chaos. Zastanawiał się nad
sensem swoich narodzin, swojego żydostwa, roli skazańca,
„śmiecia ludzkości”. Nie mógł pojąć ogromu sytuacji, w której
się znalazł.
Dlaczego mam umierać, pomyślał nagle, skoro mam jeszcze
dziewiętnaście lat? Czy to jest sprawiedliwe? Czy jest moją
winą, że urodziłem się Żydem, moi przodkowie byli Żydami,
wyszedłem z lędźwi żydowskich? Jakim prawem najpierw
uczyniony zostałem Żydem, aby następnie być skazanym
na śmierć za swoje żydostwo?
Wszyscy ludzie, bez względu na rasę czy pochodzenie,
podczas okupacji żyli w ciągłym lęku, w ciągłej obawie o życie
swoje i najbliższych. Bali się pomagać innym, a w szczególności
Żydom, gdyż wiedzieli, co im za to grozi. Przykładem może być
pojawienie się Henia w cukierni. Reakcje ludzi na jego widok
są różne, poczynając od zdziwienia przez lęk, po strach. Jedni
ludzie boją się, że obecność wśród nich Żyda może sprowadzić
na nich nieszczęście. Są jednak też inni, ludzie odważni, którzy
wszystkich traktują na równi, zdają sobie sprawę z tego, że na
każdego przyjdzie pora, nie można się zatem poddawać.
- Najpierw i tak pozabijają Żydów, a potem nas, nie ma więc
żadnego powodu do paniki, niech ten młodzieniec zje ciaste-
czko, gotów jestem za niego zapłacić, proszę nie popadać
w podniecenie oraz protestacje, zachować godność, trwa
wojna, jesteśmy skazani, chyba że Adolf Hitler wyzionie ducha
w sposób niespodziewany, czego mu zresztą serdecznie życzę,
więc dajcie spokój, nic się nie stało, tu jest Polska, póki co tu
jeszcze jest Polska, i proszę mi nie odbierać tej nadziei.
Sam Henio nie czuł się najlepiej w tłumie obcych spogląda-
jących na niego przechodniów, ale samotność była także
przerażająca i niebezpieczna.
Jestem zamknięty, pomyślał Henryczek. Jestem uwięziony,
pomyślał. Lecz w gruncie rzeczy wiedział, że także poza tym
podwórzem już na zawsze pozostanie zamknięty i uwięziony.
Ta ciasno zabudowana przestrzeń nie wydawała mu się groźnie-
jsza od lasu, w którym ukrywał się zimą, ani tym bardziej od ulic
getta, oddzielonych od reszty świata. Henryczek [...] znowu
odetchnął głęboko chłodnym powietrzem świtu, zapachem
wilgotnej słomy, odpadów i końskiego moczu. Nie było mu źle
na tym podwórzu, bo nie widział ludzi, twarzy i spojrzeń, a zara-
zem czuł jednak ich bliską obecność. Bał się ludzi, bo każdy
przechodzeń mu zagrażał, lecz jednocześnie ich niedaleka
obecność stanowiła jakąś nadzieję.
Wielki hołd należy się ludziom z „wielkim sercem”, którzy
pomagali Żydom i innym potrzebującym. Dawali im schronienie,
jedzenie, ryzykując własnym życiem. Taką osobą, w omawianej
przez nas powieści, była dziewczyna z ulicy Brzeskiej, która
nie tylko dała Heniowi schronienie i jedzenie, ale także coś
więcej - dała kilka, tak cennych dla niego, godzin szczęścia
i miłości.
Kiedy zaś posilił się, kobieta wstała z kozetki i ruchem
głowy nakazała mu się położyć. Usłuchał. Okryła go
wełnianą, kraciastą chustą, [...] Henryczek zasnął. Kobieta
patrzyła na jego uśpioną twarz i myślała o swojej wiosce nad
rzeką Liwiec, o łachach piaszczystych, gdzie widziała trupy
zastrzelonych Żydów, starych i młodych, mężczyzn, kobiet
i dzieci. Podniosła oczy na święty obrazek i zaczęła się
modlić szeptem do Matki Boskiej o ocalenie tego młodego
Żyda, a potem o swoją przyszłość jako kobiety zamężnej
i dobrze sytuowanej, matki ładnych dzieci, która cieszy się
powszechnym szacunkiem i nie lęka mających nadejść lat.
[...]
- Teraz mogę umrzeć.
- Nie umrzesz - powiedziała. - Jakoś to będzie.
- Nie - rzekł Henryczek Fichtelbaum. - Na to nie ma rady.
Tylko nie chcę sam. Rozumiesz?
Skinęła głową. Dobrze to rozumiała.
- Dlaczego mam umierać sam i całkiem pokornie? - spytał,
patrząc w ciemne okno, wyglądając na niewidoczny już mur.
- Wolałbym wtedy krzyczeć z nienawiści i pogardy, żeby cały
świat usłyszał. Rozumiesz?
Znowu skinęła głową. To także rozumiała. Ale była kobietą,
więc miała więcej zdrowego rozsądku i przenikliwości.
Zdążyła nieźle poznać ludzi. Nie wierzyła, że cały świat
usłyszy krzyk ginącego Henryczka. Ginących słyszą tylko ci,
którzy giną wraz z nimi.
Henryczek żył na dnie upodlenia, gorzej niż bezpański pies.
[...] w ośnieżonych lasach, gdzie się chował jak dzikie
zwierzę, na wysypiskach śmieci, gdzie żył pośród swych
braci-robaków, braci-mikrobów i braci-odpadków, [...]
Nocował po strychach i klatkach schodowych, w bramach
i na wysypiskach śmieci. Żywił się tym, co wyżebrał od
dobrych ludzi. Już wiedział, że nie ma żadnych szans i nie-
bawem będzie musiał umrzeć. Ta świadomość znów zbliżała
go do Boga, bo jeśli Henryczka czekała śmierć, to pozostawał
mu już tylko wybór pomiędzy Bogiem i nicością.
Henio nie wytrzymuje ogromu sytuacji, w której przyszło mu
żyć. Dokonuje wyboru i świadomie decyduje się na śmierć. Wraca
do getta, gdzie ginie. Śmierć stała się dla niego zbawieniem,
ukojeniem wszystkich cierpień. Miał już dosyć wiecznego ukry-
wania się, wiecznego siedzenia w zamknięciu. Zniewolenie stało
się dla niego gorsze od śmierci.
Większą szansę na przeżycie miała Irma Seidenman, młoda,
ładna kobieta, niepodobna bynajmniej do Żydówki. Nie poddała się
jak Henryczek. Wybrała życie i zrobiła wszystko, byle nie znaleźć
się w getcie. Zmieniła tożsamość - została Marią Magdaleną
Gostomską, wdową po oficerze, mieszkającą przed wojną w Grodnie.
Zmieniła swoje personalia po to, aby nie dać się złapać okupantowi,
aby przeżyć. Wiosną 1943 roku została jednak rozpoznana przez
fordansera Bronka Blutmana i doprowadzona do gestapo na Sucha.
Bronek liczył, że w ten sposób ocali swoją głowę żydowską.
[...] spotkało Irmę Seidenman to, czego oczekiwała. Niemal
każdego dnia przez ostatnie dwa lata była przygotowana na
takie właśnie zakończenie. Słyszała na mieście legendy
o korytarzu wąskich klatek. Wyobrażała sobie korytarz. Okazał
się nieco inny, mniejszy, może trochę bardziej przytulny, nie tak
przerażający jak w opowieściach, których słuchała ze ściśniętym
sercem. Teraz była w tym korytarzu. Nie musiała się już bać, że
tutaj trafi. Mur, krata, żarówka, stłumione oddechy nieopodal,
a także jej własny oddech dziwnie miarowy i cichy.
Jedynym dowodem na to, że jest Żydówką, była papierośnica
z inicjałami IS.
Umrzeć z powodu takiej błahostki, pomyślała, to doprawdy
niesprawiedliwe. Wcale nie miała uczucia, że umrze jako
Żydówka, ponieważ nie czuła się Żydówką i w żadnym razie
nie uważała żydostwa za ułomność, lecz przekonana była, że
umrze z powodu papierośnicy. I ta myśl wydawała się jej
śmieszna, głupia, zła i nienawistna.
Irma miała jednak szczęście, została uwolniona dzięki
polskiemu Niemcowi, J. Müllerowi. W przeciwieństwie do
Henryczka, Irma Seidenman nie musiała się ukrywać, wysta-
rczyła bowiem zmiana tożsamości. Jednak ta zmiana nie
dawała jej spokoju. Męczyła ją przeszłość. Kiedy umarł mąż
Irmy Seidenman, sądziła, że nie będzie mogła dłużej żyć.
Jej rozpacz wydawała się nie do zniesienia.
Bohaterka gubi się w życiu, traci poczucie tożsamości
i popada w pewnego rodzaju obłęd. Jest samotna i nieszczęśliwa.
[...] powtarzała sobie, że przeżyje wojnę, i jednocześnie
sądziła, że to jest myśl zupełnie absurdalna, bo na pewno
zostanie zdemaskowana i podzieli los innych Żydów. Czekała
na ten dzień z jakąś gorzką ciekawością i podjęła mocne
postanowienie, iż umrze spokojnie, bez żalu, bo przecież
osiągnęła wiele, a z każdym dniem bliższa jest ukończenia
pracy nad dziełem swego męża.
Irma i Henio to bohaterowie, których tak dużo łączy (pocho-
dzenie żydowskie, cierpienie, życie w okupowanej Warszawie),
a jednocześnie dzieli (ona nie była Żydówką z wyglądu, natomiast
on miał żydowskie rysy twarzy; jej pomogła zmiana tożsamości,
jemu taka zmiana nic by nie dała).
W Początku jest jeszcze inna ciekawa postać - Niemiec
Johann Müller, który przeżywał okrucieństwo okupacji, lecz w
nieco inny sposób. On nie musiał dokonywać żadnych wyborów
ani też się ukrywać. Cierpienie jego wynikało z pochodzenia,
z tego, że był Niemcem. Nie czuł się nim jednak, bo nie chciał,
a wręcz wstydził się identyfikować ze swoimi rodakami, a tym
bardziej z ich okrucieństwem i zbrodniami.
Do Johanna Müllera wszyscy przyjaciele i towarzysze mówili
„Jasiu” i szydzili z jego niemieckiego pochodzenia. „Jaki
z ciebie Niemiec, Jasiu?!” - wołali. „Jestem Niemcem z ciała,
Polak z duszy” - odpowiadał wesoło [...]
Johann Müller wychowywał się na polskiej ziemi, kochał ją
i jej rodaków. Pochodzenie niemieckie było jedynie spadkiem po
jego rodzicach.
Dzięki niemu, polskiemu Niemcowi, została uratowana Irma
Seidenman, którą wydobył [...] z klatki w gestapo. Przynajmniej
w taki sposób, pomagając potrzebującym, chciał wykorzystać
swoje niemieckie pochodzenie. Kiedy po odzyskaniu wolności
Irma powiedziała mu dziękuję panu [...] on doznał uczucia słodyczy.
Po zakończeniu wojny Johann Müller, który czuł się Polakiem,
musiał ukochany kraj i przyjaciół opuścić na zawsze.
Różne losy, doświadczenia, sytuacje trzech bohaterów
przedstawionych przez Andrzeja Szczypiorskiego w Początku
odmiennie wpływają na stany emocjonalne, ale sprowadzają się
do tego samego - cierpienia.
Silne napięcie psychiczne wpływa na decyzję Henia o po-
wrocie do getta, a co za tym idzie, na śmierć. Z tego też powodu
piękna pani Seidenman zatraca poczucie tożsamości i zaczyna
mieć wątpliwości, kim tak naprawdę jest. A polski Niemiec cierpi
z powodu swego pochodzenia, wstydzi się zachowania i postępo-
wania swoich rodaków. Nikt, kto nie przeżył okrucieństw tamtych
dni, nie jest i nigdy nie będzie w stanie poznać wewnętrznych
dramatów jednostki, jak i motywów jej wyborów.
Dramatyzm życia tych trojga ludzi jest ledwie kroplą w mo-
rzu cierpienia, które przeżyli ludzie podczas tamtych dni, dni
okupacji. A przecież to morze cierpień i morze ludzkiej krwi jest
dziełem człowieka. Ludzie ludziom zgotowali ten los, jak mówi
motto Medalionów Zofii Nałkowskiej. Cierpieli nie tylko Żydzi.
Andrzej Szczypiorski napisał bowiem:
Bądź co bądź później świat dobrał się do innych, Żydów
zostawił w spokoju, jakby się już wyczerpała miarka ich
cierpień, a nie wyczerpała jeszcze miarka cierpień innych
ludzi. Okazało się nawet, że ten dziwny związek, jaki na
oczach Henryczka Fichtelbauma i znacznej części ludzko-
ści łączył Żydów z Niemcami, a więc Heinego z Goethem,
Mendelssohna z Schubertem, Marksa z Bismarckiem,
Einsteina z Heisenbergiem, że ten dziwny związek nie jest
jedyny w swoim zrodzaju i nieprześcigniony w swoim dwu-
znacznym szaleństwie, bo oto w Wietnamie ludzie padali
jak owady pod działaniem gazu, przewyższającego dosko-
nałością cyklon B, w Indonezji rzeki stały się najzupełniej
dosłownie czerwone od ludzkiej krwi, w Biafrze tak wy-
sychali z głodu, że trupy na Nalewkach wyglądałyby przy
nich jak ciała obżartuchów, a w Kambodży usypywano
piramidy z ludzkich czaszek, przewyższające krematoria
i komory gazowe.