szs Ufny jak Polak, Socjologia


Ufny jak Polak

0x01 graphic

Bożena Aksamit 2015-10-29, ostatnia aktualizacja 2015-10-28 17:11:32

On poprosił, a pan wypłacił z konta i mu po prostu dał? Bez żadnego zabezpieczenia?

Nieufny jak Polak. Ufamy tylko rodzinie



Zaufanie nierozsądne

Ile pan mu dał? - pytam prezesa Fundacji "Sławek".

- Nie tak znowu dużo - próbuje mnie zniechęcić. Jest niewysoki, około sześćdziesiątki. Więźniom, którzy wychodzą na wolność, pomaga ponad 20 lat.

- Ile dał pan łotrowi? - dociskam.

- 7 tysięcy złotych - odpowiada, ociągając się.

- On poprosił, a pan wypłacił z konta i mu po prostu dał. Bez żadnego zabezpieczenia

- Potrzebował na rozkręcenie warsztatu. Wiele razy dawałem, jedni mi oddawali, inni nie, czasami przychodzili po miesiącu. Były to mniejsze sumy, stówa, dwie. Tłumaczyli, że nie mają na jedzenie. Może wydawali na picie, ale lepiej, że dostali ode mnie, niż mieliby ukraść. Więzień po kilku, kilkunastu latach odsiadki jest bezradny jak nowo narodzone dziecko.

- Oddał panu?

- Tak, i wyszedł na prostą - prowadzi własną firemkę, ma żonę, dwie córki, nie pije, uwierzył w Boga. Dziś on pomaga innym. Ma na imię Maciek.

Marek i Maciek poznali się w świetlicy więzienia przy Rakowieckiej.

Marek już nie pił, przestał 15 stycznia 1988 roku, w rocznicę poznania Danki i ich ślubu. Przez lata wydawało mu się, że kontroli nie stracił, przecież tylko drinkował. Prowadził firmę polonijną, handlował ze Szwedami plastikiem i metalami odzyskanymi z przewodów elektrycznych, rodzinę ubierał w Pewexie i Baltonie. W PRL-u Marek czuł się jak król. Tylko Danka nie wytrzymała i kazała wybierać. Terapeuta go namówił na mityngi z więźniami.

- Gdy pierwszy raz, w 1992 r., przyszedłem na spotkanie grupy Anonimowych Alkoholików do więziennej świetlicy przy Rakowieckiej, nie dość, że się brzydziłem, to jeszcze bałem się pójść do łazienki. A nuż któryś z tych łobuzów mnie dopadnie. Uważałem, że nawet jak wyjdą, nie będzie z nich żadnego pożytku.

Po kilku miesiącach jeden z więźniów poprosił go, żeby przyszedł pod bramę, bo wychodzi i bardzo się boi, że znowu zacznie pić, po pijanemu kogoś napadnie albo coś ukradnie i znowu wróci. Nie ma nikogo bliskiego, nie ma dokąd pójść, nie wie, co robić.

- Pierwszy więzień, któremu pomogłem, nazywał się Sławek, wyuczył się na spawacza. Potem byli kolejni, zatrudniałem ich w warsztacie samochodowym - stara firma padła po transformacji, robiłem, co mogłem. Danka namówiła mnie, żebyśmy założyli fundację, od 1998 r. pomaganie stało się naszym sposobem na życie.

Maciek był mordercą. Tego roku, gdy Marek rzucił picie, zatłukł człowieka - bił i kopał, bo nieznajomy nie chciał oddać mu kurtki. Miał wtedy 17 lat, więc sądzono go jako nieletniego, inaczej dostałby karę śmierci. Dostał 25 lat. W więzieniu dorastał, grypsował, pił i zakochał się na przepustce. Gdy na Rakowieckiej pojawił się ciemnoskóry terapeuta z USA, Maciek nie podał mu ręki - nie pozwalał mu honor. Przestał pić, jego dziewczyna zaszła w ciążę, a on coraz bardziej marzył o wolności i pisał listy. Jeden z nich trafił do Janiny Waluk; miał szczęście, Janina działaczka opozycyjna w PRL-u, w III RP zajęła się pracą społeczną. Odwiedziła go w więzieniu i doprowadziła do ułaskawienia.

Gdy w 1998 r. wyszedł, jego córeczka miała rok, a on nie wiedział, jak wypiąć koszyk w markecie. Jego przewodnikiem w nowym świecie został Marek, bo Maciek za nic w świecie nie chciał przyznać się żonie, jak bardzo się boi. Jakiś czas po wyjściu stracił pracę, żona była w trzeciej ciąży, a jego dopadły demony. Ledwo żył od nerwów. Poszedł do Marka i poprosił go o pożyczkę.

Po roku oddał dług, ale poczuł, że musi zwrócić coś jeszcze. Jeździ na mityngi AA w więzieniach, pomaga przy programie "Anioł Stróż".

- Odbieramy więźniów wychodzących na przepustki, mają czasami osiem godzin, innym razem kilka dni na wolności - tłumaczy Marek. - Gdyby nie my, często nie opuściliby więzienia, bo większość zerwała kontakty z rodziną i zwyczajnie nie mieliby dokąd pójść. Jednych zabieramy do gospodarstwa pod Mińskiem Mazowieckim - to własność fundacji, innym pomagamy dojechać na komunię dziecka albo pogrzeb matki. Nie zdarzyło się, żeby ktoś nam uciekł.

- Gdy miał pan firmę, pieniądze i sukces, dałby pan Maćkowi te 7 tysięcy? - pytam, stojąc już w drzwiach biura fundacji, która zajmuje trzy pokoiki na warszawskim Muranowie

- Nigdy w życiu, nawet ręki bym mu nie podał.

Więźniowie i staruszkowie: kto się kim opiekuje



Zaufanie odjechane

Ania, Irena, Piotrek, Sebastian i Arek. Poznali się, wpadając na siebie w różnych miejscach. W 2011 roku startowali od zera, dziś w Pozytywnych Inicjatywach, bo tak się nazwali, pracuje 500 osób. Spotykają się raz w tygodniu, na pięć, sześć, czasami osiem godzin. Zamykają się w niewielkim pokoju, na drzwiach wieszają kartkę "zebranie zarządu". I co wymyślają?

Internetowe pastwiska, czyli białe krowy - ławy, wokół których działa darmowy internet. Na jesień stado trafiło na trawnik przed budynkiem liceum, ale latem pasie się w różnych miejscach powiatu.

"Szafę prawdy", w której jak w filmie "Miś" każdy mógł nagrać, co mu leżało na wątrobie. Spisane opowieści trafiały na stronę internetową i do puckich urzędników. Po roku szafę zlicytowano na rzecz WOŚP, a do fundacji Owsiaka wpłynęło 1100 zł (trzy razy więcej niż kosztowała).

3-metrowego ludzika Lego, który latał nad plażami w dniu otwarcia ich Muzeum Kocham Bałtyk.

Krowy, szafy czy muzeum to margines. Pozytywni specjalizują się w oświacie. Prowadzą szkoły, przedszkola, żłobki, Centrum Interwencji Społecznej i Uniwersytet Trzeciego Wieku.

W puckim Zespole Szkół im. Macieja Płażyńskiego (podstawówka, gimnazjum, technikum informatyczne, liceum ogólnokształcące i mundurowe) uczy się pół tysiąca dziewcząt i chłopców. Do gdańskiej Szkoły Podstawowej im. Arona Rybickiego chodzi 960 dzieci. W 60 kameralnych żłobkach i przedszkolach, które działają na Pomorzu (od Kartuz, przez Kosakowo, po Sopot, Gdynię i Urząd Marszałkowski w Gdańsku), rodzice zostawiają codziennie tysiąc maluchów. Do dyspozycji pracowników i uczniów jest pięć małych żaglówek, jacht pełnomorski, łódź motorowa, autobus, dwa busy, cztery samochody osobowe. I sala Crazy Room - z wiszącymi kulami-fotelami, pufami, dziwnymi lampami i dywanem do turlania. Ma inspirować uczniów do niestandardowych pomysłów.

Świetnie wyposażone szkoły są, poza podstawówką w Pucku, darmowe. Pozytywni utrzymują je z dotacji, jakie państwo wypłaca na każdego z uczniów, a wyposażają, zdobywając unijne dotacje. Udaje się też dlatego, bo w ich szkołach nie obowiązuje Karta nauczyciela. Nauczyciele zatrudnieni są na normalną umowę o pracę, więc mają tylko 26 dni urlopu i można z nimi negocjować liczbę godzin lekcyjnych - większą, niż mają nauczyciele z Kartą, ponadto o wynagrodzeniu decydują kompetencje, a nie staż pracy. Pobyt dziecka w żłobkach czy przedszkolach kosztował rodziców od 100 do 200 zł. Tej jesieni skończyły się unijne pieniądze, więc musieli podnieść opłatę do 500 zł (tylko w Sopocie i Gdyni jest drożej).

- Gdy w 2011 r. zakładaliśmy naszą pierwszą szkołę, czyli gimnazjum, podpisaliśmy z proboszczem puckiej fary umowę najmu na dziesięć lat. - Arek opowiada o początkach. Siedzimy w jego gabinecie, skosy, dwa na trzy metry, wszystko dookoła jest szare, białe albo czarne, ciasno i schludnie. - Za własne oszczędności, pobrane kredyty odremontowaliśmy budynek należący do parafii, urządziliśmy klasy. Po roku arcybiskup Leszek Głódź tupnął, proboszcz się przestraszył, a my honorowo "wyprowadziliśmy się". Nie powiem, posmutniałem tego lata. Na szczęście, któregoś poranka poszedłem z synkiem na spacer, maszerujemy, a nad moją głową wisi wielki baner "na wynajem". Dziś w tym budynku działa nasze gimnazjum, naprzeciwko jest podstawówka, pół kilometra dalej - liceum.

- Potem było już z górki?

- Kilka osób, na które stawialiśmy, zawiodło - mówi Arek. - To boli, ale za kolejnym razem już mniej.

- Wydawało nam się, że jak ludzie dostaną samodzielność, to poczują się odpowiedzialni - dodaje Piotr. - Okazało się, że sporo ludzi potrzebuje bata i kontroli; jak poczują luz, zaczynają kombinować.

Arek Gawrych , lat 30, prezes

Najmłodszy z trójki rodzeństwa, starszy brat jest lekarzem, siostra nauczycielką matematyki.

- Z rodzeństwem miałem pewien kłopot. Mój brat był najlepszym maturzystą swojego rocznika, siostra też świetnie się uczyła, a ja - czarna owca. W liceum nudziłem się okropnie, więc opuszczałem ile się da. Już w trzeciej klasie miałem konkretny plan na życie - zamierzałem kupić busa, zatrudnić kierowcę i otworzyć firmę transportową. Rodzice wybili mi to z głowy.

Ostatni rok w szkole Arek przepracował jako nocny stróż na recepcji w ośrodku kolonijnym. Złożył papiery na zaoczną ekonomię i wrócił na portiernię.

- Jesienią potrzebowałem jakiejś zmiany, więc zarejestrowałem się w urzędzie pracy. Zaproponowali mi staż w magistracie połączony ze szkoleniem dotyczącym funduszy unijnych. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że niegłupim pomysłem byłoby prowadzenie szkoły.

Na stażu burmistrz Pucka zrobił z Gawrycha likwidatora. Gdy ktoś umierał, miał znaleźć odpowiednią kopertę, w dowodzie osobistym nieboszczyka skreślić nazwisko i napisać "zgon". Potem włożyć z powrotem do właściwej teczki. Urząd sąsiaduje ze szpitalem, a w jego klitce było małe okienko, które wychodziło bezpośrednio na kostnicę. Po tygodniu miał dość, poprosił o przeniesienie i trafił na ulicę - mierzył barierki dookoła ronda. Któregoś dnia kazano mu zawieźć jakieś dokumenty do Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.

Na drzwiach jednego pokoju wisiał plakat "Fundusze unijne, rozwój regionalny", w środku siedziała kobieta. Przedstawił się, powiedział, że ma 19 lat i bardzo chciałby przyjść na staż.

- Na serio zacząłem pisać projekty, gdy trafiłem do Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Mieszkałem wówczas w Gdańsku, studiowałem zaocznie, dorabiałem na pół etatu w recepcji ośrodka kolonijnego. Stworzyłem wtedy duży projekt nauki języka kaszubskiego w województwie pomorskim.

Kolejna praca to Urząd Gminy Kosakowo, tam zdobył pieniądze z Unii na ponad 130 kilometrów ścieżek rowerowych, przystań rybacką w Mechelinkach, na modernizację szkół i budowę sal gimnastycznych. Miał 22 lata, gdy został wiceprezesem stowarzyszenia (prezesem był słynny ksiądz Jan Kaczkowski), które prowadzi hospicjum, wcześniej pomógł je zbudować. W 2011 roku powołał z Anią i Ireną Pozytywne Inicjatywy, po roku doszedł do nich Sebastian, po dwóch Piotr.

Anna Łapińska , lat 35, odpowiada za nowe projekty

Pełnokrwista Kaszubka z Gnieżdżewa nad Zatoką Pucką. W Urzędzie Gminy Puck, gdzie trafiła zaraz po studiach (magisterka z ekonomii i kilka podyplomówek), przez wiele lat była odpowiedzialna za ściąganie unijnych funduszy. Arka poznała, gdy pozyskiwali wspólnie fundusze unijne, ona dla Pucka, on dla Kosakowa.

Irena Kabecka, 32 lata, nadzoruje żłobki i przedszkola

- Zaczynałam w samorządach, jednak szybko stwierdziłam, że to nie dla mnie. Znacznie lepiej czuję się w organizacjach pozarządowych.

Urodziła się w Sejnach. Rodzice szybko przenieśli się do Pucka. Irena do Sejn wraca co roku: - Tam czas płynie wolniej, słońce świeci jaśniej i wszystko ma wyraźniejszy smak.

Pod skrzydła Arka trafiła jako stażystka, okazała się tak dobra, że zaprosił ją do współpracy.

Sebastian Krawczyk , 37 lat, wiceprezes, odpowiedzialny za szkoły w Pucku

Pochodzi z rodziny chłopskiej - po kaszubsku: gburskiej - która od pokoleń mieszka w Przechlewie. Już w liceum był pewien, że chce zostać nauczycielem. Matematyk, z żoną Lidką, informatykiem, mają trójkę dzieci - Irenkę, Huberta i Honoratę, imiona dobierali tak, by każde miało twarde "r". Mieszkają w Gnieżdżewie, skąd pochodzi Lidka. Sebastian, by mieć pieniądze na dodatkowe zajęcia dla uczniów, zaczął pisać wnioski o dofinansowanie z programów unijnych, na jakimś szkoleniu poznał Arka. Potem, gdy szukali nauczycieli do szkoły w Pucku, zgłosił się do pracy.

Piotr Szeląg , 37 lat, prowadzi szkołę w Gdańsku

Do zespołu trafił jako ostatni. Mieszka w Gdyni, pracuje w Gdańsku i Pucku.

Uważano go za wybitnego księdza, ludzie powtarzali: gdyby wszyscy byli tacy, kościoły byłyby pełne, a przełożeni wróżyli mu wielką karierę. Po seminarium skończył prawo na UKSW, potem wyjechał do Rzymu, by zrobić doktorat na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Po powrocie pracował w sądzie diecezjalnym. Gdy arcybiskup Leszek Głódź z dnia na dzień wyrzucił go z pracy, Arek mu pomógł (znali się z puckiego hospicjum). Piotr przestał być księdzem w 2014 roku.

- Odszedłem z Kościoła, bo po kilkunastu latach oglądania nadużyć i braku reakcji przełożonych miałem dość. Nie ma Kościoła, o którym uczono mnie w seminarium i na studiach. Zrozumiałem, że można robić cenne społecznie rzeczy bez tej całej hipokryzji.

- Gdańska podstawówka dała nam popalić - opowiada Piotr. - Od pierwszych dni nasyłano na nas kontrole, jak nie sanepid, to kuratorium albo inspekcję pracy. Na okrągło.

Szkoła w Kokoszkach (peryferyjna dzielnica Gdańska) jest drugą lub trzecią w Polsce, którą urzędnicy oddali w ręce fundacji. Świetnie wyposażona (basen, boiska, sale gimnastyczne, ścianka wspinaczkowa), nowa (działa od jesieni 2014 roku), mimo że publiczna (darmowa), ma o wiele lepszą ofertę niż standardowe podstawówki (więcej języków i matematyki, pakiet zajęć dodatkowych). Dzięki współpracy z Polską Akcją Humanitarną wprowadzono do programu edukację globalną. Ludzie Janiny Ochojskiej z PAH-u przeszkolili nauczycieli, którzy na polskim, geografii czy angielskim tłumaczą uczniom, dlaczego ludzie nadal umierają z głodu, czym są stereotypy rasowe, różnice kulturowe, jak działają globalne korporacje.

- Kto was nękał? - dopytuję Piotra.

- Związki zawodowe, bo to szkoła publiczna, w której nie obowiązuje Karta nauczyciela. Lokalni politycy związani z SLD czy PiS.

W pierwszym roku w Kokoszkach uczyło się 600 dzieci, od jesieni jest już prawie tysiąc - więcej się nie zmieści.

- Musieliśmy jesienią przystosować kilka sal na klasy i w jednej z nich zamiast tablicy interaktywnej, która jest niczym wielki ekran komputerowy, zamontowaliśmy zwykłą. Po kilku dniach przyszedł rodzic i oznajmił, że naruszyliśmy konstytucję, która nakazuje równe traktowanie wszystkich obywateli.

- Co zrobiliście?

- Obiecaliśmy, że dzieci będą zmieniać klasy. Mógłbym godzinami opowiadać historie z życia szkoły. Rok temu odwiedził mnie inny ojciec, który spytał, czy będziemy wieszać krzyże. Krzyże nie wiszą, ale szkołę poświęcono. W kwietniu, podczas nadawania podstawówce imienia Arama Rybickiego, oprócz rodziny, znajomych, premier Ewy Kopacz i prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza zaproszono księdza, pastora, popa, muftę i rabina. Ksiądz nie zniósł ekumenizmu uroczystości, złapał kropidło i machnął, wypowiadając odpowiednią regułkę.

- Podobno strasznie pożarliście się podczas tej uroczystości - pytam Arka i Piotra.

- W trakcie próby Arek wygłupiał się, ja z kolei byłem podenerwowany, więc krzyknąłem: "Co ty, głupi jesteś. Weź się uspokój, Gawrych!". Niestety, stałem obok włączonego mikrofonu, więc wszyscy usłyszeli. Dzieciaki, ochroniarze, premier, cała sala - opowiada niechętnie Piotr.

- Obraziłem się zwyczajnie i pokłóciliśmy się ostro - dodaje Arek.

- I co?

Piotr: - Na zebraniu zarządu gadaliśmy o tym z trzy godziny, o przekraczaniu granic, emocjach i szacunku.

Arek: - Potem podaliśmy sobie ręce i sprawy nie ma.

Zaufanie wymuszone

Państwowy Instytut Sztuki Filmowej

W 2005 roku, razem z uchwaleniem nowej ustawy o kinematografii, powołano Polski Instytut Sztuki Filmowej. Wzorem Niemców, Francuzów czy Skandynawów produkcja filmów miała być wspierana przez państwo. Na budżet PISF-u mieli zrzucać się kiniarze, stacje telewizyjne, dystrybutorzy DVD i VHS-ów oraz sieci kablowe. O podziale 120-130 milionów zł, bo taką kwotą dysponował Instytut, decydowali eksperci, a ich nazwiska i ilość przyznanych punktów umieszczano w internecie.

Protestowało wielu.

- Zawsze występujemy przeciwko każdej próbie nałożenia haraczu na ludzi - przemawiał w Sejmie poseł opozycji Donald Tusk. - Produkcja polskich filmowców nie znajduje uznania na rynku, więc zdaniem filmowców wymaga dofinansowania z kieszeni podatnika. Piotr Walter, prezes grupy TVN, grzmiał: "Ta ustawa zakłada, że odbiera się jednym przedsiębiorcom, żeby dać drugim, którzy tych pieniędzy nie zarabiają". Polska Konfederacja Pracodawców Prywatnych "Lewiatan" zaskarżyła ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, a telewizje kablowe zgłosiły wnioski do Naczelnego Sądu Administracyjnego o zwrot pieniędzy.

"Janosikowa" ustawa została, popełniono sporo błędów, finansując gnioty, które mimo dużych budżetów okazały się klapą frekwencyjną ("Bitwa Warszawska" czy "Hiszpanka"). Szefowa PISF-u Agnieszka Odorowicz po konsultacjach wprowadziła nowy system oceny. Każdy z powołanych przez dyrektora liderów dobiera sobie pozostałych członków komisji, która wyłania najlepsze projekty. W drugim etapie oceniają już sami liderzy z różnych pokoleń: od Holland i Skolimowskiego, przez Pawlikowskiego i Kędzierzawską, po Dawida, Szumowską i Komasę. Oni podejmują decyzję, komu dać pieniądze i ile. Szefowa PISF-u ma do dyspozycji własną pulę pieniędzy - 15 proc. z budżetu na filmy. Wszystkich nie dało się zadowolić. Krzysztof Zanussi, którego "Obce ciało" zostało odrzucone, poskarżył się na PISF do Rzecznika Praw Obywatelskich. Awanturował się Antoni Krauze, któremu nie dano pieniędzy na "Smoleńsk". Kłopoty z dotacją miało "Miasto 44" Komasy, którego scenariusz kilkakrotnie odsyłano do poprawek, a pieniądze ostatecznie dostał z puli dyrektorskiej, Pasikowski musiał się nawalczyć o "Pokłosie".

Odorowicz: Najpierw dobry scenariusz, potem pieniądze na film


Przymuszeni do współpracy Polacy jakby wbrew sobie odnieśli sukces. W 2005 roku kupiono zaledwie 700 tysięcy biletów na polskie filmy, dziś sprzedaje się ich ponad 11 milionów. Polacy zaczęli chodzić na polskie filmy, ale też zdobywać nagrody, tylko w 2014 roku Szumowska dostała Srebrnego Niedźwiedzia w konkursie głównym Berlinale, Pawilkowski za "Idę" nagrodę BAFTA za najlepszy film europejski i Oscara.

- Instytut jest dobrym przykładem, że system instytucjonalny może budować współpracę i zaufanie - mówi Agnieszka Odorowicz, gdy pytam ją, jakim cudem jej się udało. - Udało się dlatego, że nasze cele zostały wyraźnie określone, a wszystkie zainteresowane środowiska, w tym biznes, który finansuje ponad 80 proc. środków PISF-u, czynnie uczestniczyły w podejmowaniu decyzji, zarówno w radzie Instytutu, jak i w komisjach eksperckich. Z czasem nasi mecenasi z pozycji krytyków stali się wielkimi sojusznikami. Doprowadziliśmy też do tego, że duże sieci kin solidarnie złożyły się na współfinansowanie projektorów cyfrowych dla kin małych, z którymi przecież konkurują o widzów. To w PISF-ie uznani twórcy filmowi, mistrzowie kina przyznają środki finansowe na debiuty i drugie filmy - więc także niejako swojej konkurencji.

Wideo "Dużego Formatu", czyli prawdziwi bohaterowie i prawdziwe historie, Polska i świat bez fikcji. Wejdź w intrygującą materię reportażu, poznaj niezwykłe opowieści ludzi - takich jak Ty i zupełnie innych.

Oglądaj wideo "Dużego Formatu"

W ''Dużym Formacie'' czytaj też:
0x01 graphic

Nieufny jak Polak. Ufamy tylko rodzinie
Wyrwijmy dzieci z rodziny - to najpewniejszy sposób, by to zmienić. Rozmowa z psychologiem społecznym Januszem Czapińskim

Ufny jak Polak
On poprosił, a pan wypłacił z konta i mu po prostu dał? Bez żadnego zabezpieczenia?

Wychowawcy bili i wyzywali podopiecznych w ośrodku w Renicach
Nikt nam nie wierzy. Bo jesteśmy śmieciami. Patologią. Ludzie uważają, że potrafimy tylko kłamać i mścić się za nasze nieudane życie - skarżą się wychowankowie Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego

Dzień pierwszy w kraju PiS
Pięciu reporterów wsiadło w poniedziałek do pięciu pociągów

Wielodzietni Kaszubi. Gmina z klimatem miłości
Bo my tu swoją skalę seksu mamy. Od jednego do dziesięciorga

Towarzyszki śmierci. Czułość na odchodne
Na wsi umiera się w domu, prawem starszego człowieka jest śmierć we własnym łóżku

11 samców alfa w puszce zdobywa Antarktydę
Religia i polityka na Antarktydzie są zakazane. Rozmowa z żeglarzem Krzysztofem Jasicą

Mariusz Grzegorzek: Więcej ciała, materii, ciężaru
Bielas pyta: Co byś powiedział sobie młodemu. Rozmowa z Mariuszem Grzegorzkiem, reżyserem

Smartfon jest jak smoczek - sama jego obecność uspokaja
Obudził mnie dźwięk telefonu uderzającego o podłogę. Spojrzałem na własną dłoń - była ułożona tak, jakbym wciąż trzymał komórkę. I wtedy mnie tknęło. Rozmowa z fotografem Erikiem Pickersgillem

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - http://wyborcza.pl/0,0.html © Agora SA



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
O tym jak Polak masonerię wymyślił, Polska
metodologia socjologii roz 1 jak tworzyc pojecia teoretyczne BELDIKQSWODJBMDKZGOOAGIV5Q3YQM3NZACIN
Jak być asertywnym, Socjologicznie, Wstęp do psychologii
Bauman Zygmunt - Socjologia, Rozdział 11 - Jak sobie dajemy radę w życiu
Jak sporządzać konspekty na C z socjologii edukacji, Socjologia edukacji
jak wiedza z zakresu psychologii i socjologii może być wykor, Socjologia
jak napisac prace z WTS, Socjologia, WTS
Unia Europejska - jak do tego doszło, Prace z socjologii, pedagogiki, psychologii, filozofii
Socjologia jest to nauka tak samo jak chemia czy fizyka, Ratownictwo Medyczne
Jak działa placebo, Prace z socjologii, pedagogiki, psychologii, filozofii
Jak prowdzić dzienniczek analityczny, socjologia, WSAD, WSAD
Zdrowie jak zajwisko społeczne, socjologia
NAZWY DYSCYPLIN JĘZYKOZNAWSTWA ZEWNĘTRZNEGO ANALOGICZNIE ZBUDOWANE JAK SOCJOLINGWISTYKA, Językoznaws
Socjologia jest to nauka tak samo jak chemia czy fizyka(1), Ratownictwo Medyczne
jak napisac prace z WTS-1, Współczesne teorie socjologiczne
Rozdział VI JAK ZMNIEJSZYĆ NIERÓWNOŚCI SZANS wg Szymańskiego, Socjologia

więcej podobnych podstron